Adamski J Witkacy i Gajcy

background image

J. Adamski

„Witkacy i Gajcy”

z książki:

„Upadek humanizmu”

Warszawa 1986

1.

Dwie tak charakterystyczne dla polskiej kultury współczesnej postacie twórcze, ale tak

odmienne: Witkacy i Gajcy. Jakże można je zestawić? Można: łączą je co najmniej trzy
ważne sprawy.

Po pierwsze, obaj chcieli jakoś zapanować swym dziełem, swoją literaturą nad własną

epoką: zmierzyli się ze swoim czasem. Po drugie, obaj okazali w tym przedsięwzięciu swoistą
impotencję: dali tylko groteskę i tylko tę wyrafinowaną formę bezradności intelektualnej XX
wieku, tę mieszaninę rozpaczy i poczucia humoru, tę ambiwalencję powagi i kpiny
przeciwstawić umieli swemu okrutnemu czasowi. Po trzecie, obaj zostali pokonani przez
czas, nad którym chcieli zapanować, i obaj zmarli gwałtowną śmiercią: jeden na początku,
drugi pod koniec drugiej wojny światowej.

Jednak to zestawienie, paradoksalne, lecz pouczające, dziwaczne, lecz oświetlające

dziwaczny polski los, smutne, lecz smutną historię myśli polskiej symbolizujące, uzasadnia
się i uprawomocnia dopiero na tle rozpowszechnionych i typowych postaw duchowych,
charakterystycznych dla naszego społeczeństwa.

Dwie postawy duchowe mają szczególny wpływ na współczesną kulturę polską;

postawy różne, może nawet sprzeczne, lecz mające przecież coś wspólnego, choć wywodzące
się i korzystające z oparcia w odmiennych środowiskach, grupach, a może nawet klasach
społecznych. O jednej z nich mówi się wiele i mówienie o niej należy do polskiej tradycji
kulturalnej. O drugiej nie mówi się nic. Ta druga to drobnomieszczaństwo.

Jako klasa społeczna charakteryzuje się ono, według dzisiejszych socjologów, tak

wielką różnorodnością przynależnych doń grup ludzkich, postaw i przekonań, że łatwo ulec
można wrażeniu szczególnej żywotności i bogactwa, łatwo też przesadzić w krytyce tej klasy.
Jednak przekonanie, że drobnomieszczaństwo to tylko erzac arystokracji, że to plaga lasy
robotniczej lub że to, co gorsza, nieuchronna meta jej rozwoju – utrzymuje się nadal; stanowi
jakby echo znanych słów Lenina o konieczności – już po zwycięstwie rewolucji
proletariackiej – wychowywania na nowo proletariuszy, którzy „swych własnych przesądów
drobnomieszczańskich wyzbywają się nie od razu, nie cudem, nie z nakazu Matki Boskiej, nie
z nakazu hasła, rezolucji, dekretu, lecz jedynie w długiej i ciężkiej walce masowej z
masowymi wpływami drobnomieszczaństwa”

1

.

Owe „masowe wpływy” są istotnie problemem. Socjologia dzisiejsza mówi, że istnieją

dwie grupy drobnomieszczaństwa. Z jednej – środowiska wyraźnie i bez reszty pasożytnicze:

1

W. Lenin, Dziecięca choroba „lewicowości” w komunizmie. W: Dzieła, Warszawa 1957, t. 25, s. 247-248.

1

1

background image

cały aparat dystrybucji i cały aparat administracyjnej biurokracji. Z drugiej – środowiska
wprawdzie również nieprodukcyjne, lecz społecznie użyteczne: wszyscy pracownicy usług. I
jedno, i drugie środowisko łączy jedna wspólna postawa duchowa, charakterystyczna dla
całego drobnomieszczaństwa jako klasy. Jest nią silnie zaakcentowane poczucie
indywidualnej odrębności osobniczej, przejawiane zarówno w pracy, jak w zabawie, więc i
przesadna potrzeba aprobaty i uznania swojej osoby, dbanie o prestiż równie namiętne, jak
troska o pieniądze. Postawa indywidualistyczna, a więc niechętna wszelkim wspólnotom, a
więc sprzyjająca różnicowaniu, dyskryminacji, separowaniu się, wyobcowaniu, samotności:
drobnomieszczaństwo to nie twardy grunt społeczny, lecz „piasek ludzki”, powiadają
socjologowie.

Urabia ten „piasek ludzki” owa sytuacja pośrednia między klasą panującą a masami

ludowymi i owa rola pośrednika, związana nie tylko z charakterem wykonywanej pracy, lecz i
z pośredniczącym zachowaniem się – jako przekaźnika mody, bodźców, wzorów. Jest to rola
bierna w istocie, lecz uważana za czynną, a więc tym bardziej wymagająca uznania jako
„działalność”, „aktywność”, „twórczość”. Mamy tu przeto do czynienia z koniecznością i
potrzebą mistyfikacji: wynika z niej i towarzyszy jej charakterystyczny kult pozorów. Tak, z
grubsza biorąc, charakteryzuje drobnomieszczaństwo dzisiejsza socjologia.

W Polsce wzrost i przemiany drobnomieszczaństwa związane były z nieszczęściami

pierwszej i drugiej wojny światowej, z międzywojennym kryzysem gospodarczym, z
powojenną plagą biurokracji, z przemianą rzemiosła na „inicjatywę prywatną”, z masowymi
migracjami zarówno przestrzennymi, jak i klasowymi, to jest ze wszystkim, co było raczej
negatywną stroną wielkich wydarzeń i przemian XX wieku w Polsce: z pasożytnicza
spekulacją pośredników jako najbardziej opłacalnym sposobem na życie. Właśnie
pośredniczenie, a nie praca i odpowiedzialność, konsumpcja, a także prymitywna
„konsumpcja na pokaz”, a nie produkowanie i tworzenie, sentymentalny kult pozorów, a
zwłaszcza zewnętrznych oznak prestiżu, a nie rzeczowe, rzetelne uznanie zasług – oto
składniki postawy, która u nas dała się poznać jako klasowy, drobnomieszczański sposób
przystosowania się do rzeczywistości.

Istotnie, „piasek ludzki” lepiej przystosowuje się do ugniatających go stóp niż inny,

klasowo spoisty grunt społeczny. Ta opinia znalazła u nas po wojnie całkowite potwierdzenie,
lecz że inteligencja stanowi również „piasek ludzki”, zastosowano ją – jak zobaczymy – i do
niej. Sytuacja inteligencji polskiej nie da się jednak sprowadzić bez reszty do formuły
drobnomieszczaństwa. Inteligencja polska bowiem nigdy do rzeczywistości nie
przystosowała się równie łatwo, jak drobnomieszczaństwo, choć i ona oddana była zawsze
kultowi pozorów i prestiżu, indywidualistycznym ambicjom, konsumpcji i pośredniczeniu.

Jednak mistyfikacja inteligencka nie miała charakteru wulgarnego, nie była nigdy

prostym kłamstwem czy oszustwem: była filozofią. Konsumpcja nie była obrastaniem w
rzeczy, lecz bogaceniem się duchowym. A funkcji pośredniczącej nie ukrywano, przeciwnie,
gloryfikowano ją jako społeczną misję, wysoką i szlachetną.

Istota tej misji była drobnomieszczaństwu najgłębiej obca, bo stanowił ją, ni mniej, ni

więcej, tylko rząd dusz: aspiracja do władzy, przewodnictwa, stanowienia praw. Aspiracja
uzasadniona jednak nie ideą jakąś, ważnym celem, wyjątkowym nakazem moralnym, lecz
jedynie dziedzictwem wyspecjalizowanej funkcji społecznej, sprowadzonej do „myślenia”
(żeby nie powiedzieć – „mądrości”). Było to więc uzasadnienie w istocie klasowe, choć
zapewne sui generis. To najgłębiej różniło inteligencję polską od rodzimego i obcego
drobnomieszczaństwa. Jednak analogie położenia społecznego i mentalności z tym związanej
sprawiły, że żywioł drobnomieszczański (indywidualistyczny, głodny uznania, aprobaty i
prestiżu) do inteligencji przeniknąć mógł najłatwiej i najłatwiej mógł się z nią identyfikować.
Wśród inteligencji potrzeby drobnomieszczaństwa, jego położenie i mentalność doznawały
uszlachetnienia, podniesienia do godności aspiracji najwyższych. Były więc potwierdzane

2

2

background image

niejako. Inteligencja nie stawała się jednak przez to drobnomieszczaństwem. Była i
pozostawała w swoim rozumieniu i poczuciu – elitą narodową. Od jak dawna?

„Stanowią ją ci wszyscy, co troskliwsze i rozleglejsze odebrawszy po szkołach

wyższych i instytucjach wychowanie, stoją na czele narodu jako uczeni, urzędnicy,
nauczyciele, duchowni, przemysłowi, zgoła, którzy mu przewodzą wskutek wyższej swojej
oświaty. Poza tą klasą leżą masy ludu, niby ogromne pokłady ziemi, sponad których tamci
jako wzgórza się wznoszą”

2

.

Tak pisał Karol Liebelt w 1844. Dwadzieścia lat później Cyprian Norwid odmawia

inteligencji polskiej takiego znaczenia. „Cała Polska – powiada – poniżywszy zupełnie od tyla
czasu całą inteligencję i wyłączywszy ją z wag społecznych, i zamieniwszy ją na
korepetytorów, pisarków, klientów, rezydentów – naturalnie, że w najważniejszych pytaniach
zupełnie jest nieoświecona i niewczesna”

3

.

Można więc sądzić, że począwszy od lat czterdziestych XIX wieku termin

„inteligencja polska”, w znaczeniu odrębnej grupy społecznej, w znaczeniu narodowej elity
umysłowej, wszedł już w powszechne użycie.

Ale istnienia tak właśnie pojętej inteligencji polskiej Berent, autor Nurtu (1934) i

Diogenesa w kontuszu (1937) , dopatrywał się już w wieku XVIII. Do połowy XVIII wieku
docierają tez obecne badania nad inteligencją, prowadzone pod kierunkiem Jana
Szczepańskiego. Tadeusz Łepkowski widzi zalążki inteligencji w epoce stanisławowskiej.
Stefan Kieniewicz stwierdza istnienie inteligencji jako odrębnej grupy społecznej w czasach
Księstwa Warszawskiego. Andrzej Zajączkowski zaś ustanawia rok 1830 jako początek
inteligenckiej dominacji kulturalnej w Polsce.

Zjawisko jest więc dawne, dawniejsze od swej nazwy. Dawna też jest krytyka tego

zjawiska: jako swoistej formacji duchowej, jeszcze inteligencką nie nazwanej. Takiej właśnie
krytyki dopatrzeć się można w dziele Maurycego Mochnackiego. Stanowi ona istotną część
jego analizy przebiegu powstania listopadowego, w której obszernie rozpatruje nie tylko
aspekty wojskowe i polityczne powstania, lecz również tło psychologiczne i społeczne.
Opisując to, co nazywa „teatrem powstania”, analizując jego szanse i przebieg, Mochnacki
zdaje sobie sprawę, że ma tu do czynienia nie tylko ze szlachtą, lecz z klasowo
zróżnicowanym narodem polskim, i szuka dla tego narodu elity złożonej z przedstawicieli
różnych klas i środowisk, lecz wykształconej, świadomej swej roli i odważnie podejmującej
swoją misję. Szuka jej wśród spiskowych oficerów, na uniwersytetach, wśród literatów,
wśród mniej lub bardziej arystokratycznych prominentów ówczesnego życia publicznego,
wreszcie w sejmie. I nie znajduje. Elita narodu zdolna do skutecznego kierowania jego losem
nie ukonstytuowała się wcale lub ukonstytuowawszy się, była zbyt słaba, zawiodła.

„Po rozbiorach Polski – pisze Mochnacki – nic innego nie widzimy w tym kraju tylko

same klęski, jedne z drugich wypływające; nic innego nie postrzegamy tylko ustawiczność
nieszczęść publicznych, które zaledwo na chwilę przerywały zwodne połyski fortuny.
Dlaczegóż tedy naród polski, który miał tyle czasu przywyknąć do własnej niedoli, który
przebywał wszystkie drogi prowadzące do zguby, do zagłady nawet imienia, nie przestał
dotąd być narodem? To, co się działo w Polszcze od chwili, jak ziemię naszę źli sąsiedzi
rozerwali pomiędzy siebie, pokazuje dostatecznie, że w nas jest pewna siła, którą trzeba
nazwać siłą dźwigania się z każdego upadku. U nas tylko wykształciło się i upowszechniło
nie znane innym ludom życie po śmierci politycznej.

Ta moc wewnętrzna, plemienna, którą przez lat przeszło sześćdziesiąt odpieramy od

siebie ostateczną zagładę, była jednak źle kierowana, źle przez nas samych użyta

4

.

2

K. Liebelt, O miłości ojczyzny, W: Samowładztwo rozumu, Warszawa 1967, s. 61.

3

C. Norwid, Listy, W: Pisma wybrane, oprac. J.W. Gomulicki, Warszawa 1968, t. 5, s. 464.

4

M. Mochnacki, Powstanie narodu polskiego w roku 1830 i 1831, t. 1, W: Dzieła, Poznań 1863, t. 2. Wszystkie

cytaty z tego wydania.

3

3

background image

Dlaczego?
„Spiskowi Rossyanie – powiada Mochnacki – rzecz swoją i polską dobrze pojmowali;

przystępowali do układów z otwartością, z dobrą wiarą, lecz niestety nie znaleźli w polskim
związku, czego szukali: wzajemnej otwartości i tej samej, co ich ożywiała, chęci wspólnego
działania”. Tak więc elita spiskowych naszych zawiodła: nie potrafiła ani współdziałać, ani
nawet porozumieć się z rosyjskimi dekabrystami.

Z dwu ośrodków uniwersyteckich – warszawskiego i wileńskiego, warszawski nie

odegrał żadnej roli, był – zdaniem Mochnackiego – „raczej instytucyą dostarczającą krajowi
urzędników sądowych i administracyjnych niżeli ciałem naukowo-politycznym”. Wileński
zaś, aby stać się takim ciałem, musiał anjpierw przezwyciężyć jednostronny, jak powiada
Mochnacki, i oderwany od życia, a zwłaszcza od życia współczesnego, kierunek
Śniadeckiego: „przewagę nauk fizyczno-matematycznych”. Dokonało się to za sprawą
Lelewela. „Była to – powiada Mochnacki – rewolucya stanowcza w uniwersytecie, który
zarazem jako władza i szkoła kierował oświeceniem jedenasto-milionowej ludności polskiej.
Lelewel tem samem że wykładał historyę i statystykę wprowadził politykę [...] Naród, mający
powstać, dla odzyskania swej niepodległości czyliż nie powinien politykować i filozofować?”

Tak więc Mochnacki samą możliwość istnienia narodu jako siły wiąże – podobnie jak

później Norwid – z istnieniem i działalnością elity humanistycznej, nazwanej potem
inteligencją.

Jednakże intelektualna aura humanistyczna, tak skutecznie wytworzona w Wilnie, w

Warszawie trafiła na grunt wykpiony już przez Mickiewicza; gdzie, jak to opisuje w roku
1882 adorujący Mickiewicza Spasowicz w rosyjskich Dziejach literatury polskiej, „na mocy
kilku wierszy miernej wartości można było uchodzić za geniusza, byle tylko zachować
prawidła i nie być nowatorem”; gdzie „wypływały na wierzch same miernoty, a wyższe i
zaszczytniejsze miejsca zajmowali nie rzeczywiści poeci, lecz krytycy i recenzenci”; gdzie
„aby być policzonym do szeregu uznanych znawców sztuki, nie trzeba było głębokich i
wielostronnych wiadomości, trzeba tylko było mieć pewność siebie, mieć powodzenie w
salonach warszawskich, mieć dykcyę dźwięczną i efektowną”; gdzie „literatura stała się
czymś w rodzaju towarzystwa wzajemnej adoracji”

5

; i gdzie – jak powiada Mochnacki,

ironizując i szydząc „natenczas peryodyczna literatura warszawska roztrząsała niezmiernie
ważną kwestyą: co lepiej, czy pisać wiersze według reguł, czy bez reguł, albo: kto godzien
większego szacunku, Horacy czy Byron? – bo do tego prawie przywieść by można całą walkę
między klasykami i romantykami. Zresztą jednym zdawał się entuzyazm potrzebny w sztuce,
a drugim przeważnie bardzo szkodliwy, i o tem głębokie pisano rozprawy. Z tem wszystkiem
te dwie sekty literackie w Warszawie, dość śmieszne, bo zapalczywe, miały w swej wojnie
papierowej stronę polityczną ukrytą”.

Później jednak – według Mochnackiego – aurę tę przemieniły i rozogniły kawiarnie

warszawskie, a kiedy sprawie narodowej zaczęło grozić poważne niebezpieczeństwo,
„kawiarnie – znów szyderczo powiada Mochnacki – zaczęły się napełniać liczniejszymi
tłumami; zebranie u Honoratki wydawało groźniejsze odgłosy; politycy tej wesołej rzeszy,
którą zwano partyą rewolucyjną, coraz śmielsze miewali mowy, coraz śmielsze pod
prezydencyą posła Tymowskiego wiersze deklamowali, rozumiejąc zapewne, że mówić
odważnie i wiele w miejscach publicznych, rozumiejąc, że pisać i deklamować wiersze jest
najlepszym środkiem ratowania upadającej sprawy”.

Taka aura trwa w Warszawie do dziś i uchodzi za aurę inteligencką. Według

Mochnackiego nie ułatwiła ona wytworzenia się elity przywódczej. Ale – jego zdaniem –
również i najwybitniejsi przedstawiciele powstającej wówczas elity humanistycznej na
gruncie warszawskim okazali się miernotami. A przede wszystkim Lelewel, który w swej

5

W. Spasowicz, Dzieje literatury polskiej, tł. S. Czarnowski, A.G. Bem, Warszawa 1882, s. 284-285.

4

4

background image

postawie zawarł prawdziwy skrót typowej inteligenckiej niemożności, tu opisanej po raz
pierwszy, choć oczywiście avant la lettre.

„Lelewel – powiada Mochnacki – z charakteru, ułożenia, temperamentu, nie jest to,

jak sobie wystawiano, figura gminu, demagog w chwilach zamięszania, nie jest to, jak się
Biblia wyraża, człowiek «możny w uczynku»! Przeciwnie, w miarę rosnących okoliczności
maleje, i nic, prawie nic nie widzi w natłoku. Burza go nie rozpala, nie ma w niej żadnego
natchnienia. W spisku, w bibliotece, a szczególniej na katedrze nieporównany, za tym
obrębem zbyt delikatny, cichy i przezorny, niczego się więcej nie obawia, jak
odpowiedzialności w inicyatywie śmiałych i niebezpiecznych kroków. Z brakiem inspiracyi
na ruchomej scenie kojarzy Lelewel pretensyą do n i e o m y l n o ś c i. Chce koniecznie
zawsze mieć racyą. Dlatego woli nic nie zrobić, nic nie powiedzieć, aniżeli wziąć
jakiekolwiek postanowienie albo dać jakąkolwiek radę, która by się w skutku okazała błędną i
obróciła przeciwko niemu... Dla tej przyczyny jak nigdy nic jasno nie powiedział, tak i
n i g d z i e n i e b y ł: ani we władzy, ani przeciwko niej...”

Oto niemożność inteligencka. I choć tak jeszcze nie nazwana, przecież uchodząca

odtąd za cechę całego charakteru narodowego: improductivité slavé znana jest
Sienkiewiczowi, który upowszechnił to pojęcie malując portret inteligenta, czyli – jak
powiada – „geniusza bez teki”, tak oto zdefiniowanego w Bez dogmatu: „Bóg dał nam łuk i
strzały, tylko odmówił zdolności do napięcia tego łuku i wypuszczenia strzał”.

Inną odmianę niemożności okazał, według Mochnackiego, ówczesny sejm jako

swoista, bo wybrana przez naród, jego elita przywódcza. Ciało to – pisze Mochnacki –
„umieszczone za obrębem wydarzeń, w tyle, i żółwim do ich kresu domierzając krokiem,
magistratura na pół prawodawcza, na pół wykonawcza, bez uczucia różnicy między tymi
dwoma stanami, niepłodna, nie myśląca, nic nie wydająca z siebie, potwierdzająca to tylko,
co się stało od dawna, co zatem żadnego nie potrzebowało potwierdzenia, wreszcie
niepotrzebna i ogromna, przewłoczna i ociężała, przez samo ekscentryczne położenie swoje
butwiejąca na pniu”.

I aby nie zostawić cienia wątpliwości, powiada Mochnacki: „Jednem słowem w sejmie

tem, utworzonem przed powstaniem, miały swoją podporę, wziętość, źródło wszystkie
ułomności, wszystkie występki polityczne, które gubiły interes kraju, które go zatrzymywały
w jednym mieście, które połowę sił narodu już zmarnowały. Wszystko złe, co się stało,
poszło z sejmu i wróciło do sejmu”.

W oczach Maurycego Mochnackiego, romantyka podobno, ocena elity narodowej,

zdającej właśnie swój egzamin w czasie powstania listopadowego, elity później nazwanej
polską inteligencją, była negatywna. Nie lepsza, a może nawet surowsza okazała się ta ocena i
potem. Na przykład w oczach Norwida („inteligencja polska nic nie robi...”), w oczach
Brzozowskiego. Rzecz jest znana, jednak warto ja pokrótce przypomnieć, przede wszystkim
pod katem podobieństwa z tym, co myślał i pisał Mochnacki. Oto jak Brzozowski
charakteryzował inteligencką niemożność:

„Polska staje się psychicznym zaciszem, w którem wypoczywa się po trudach

europejskiej kultury, Europa broni nas od duchowej śmierci. Zachowujemy czułą
wyrozumiałość na swojskie zacofanie, mamy się bowiem gdzie przed niem schronić myślą.
Zachowujemy swobodę wobec zbyt ciężkich wymagań kultury – mamy bowiem w głębi
duszy zawsze jakąś idylliczną «sielską-anielską» ucieczkę. Tak z wolna staje się dla nas
ojczyzna schronieniem naszej niedojrzałości, braku woli, upadku ducha. Kultura jest u nas
stanem indywidualnym, to zaś sielankowe schronienie stanem zbiorowym, gruntem, na
którym porwani przez różne prądy współczesnego europejskiego życia Polacy spotykają się i
rozumieją. I nie widzi się, że w ten sposób coraz bardziej staje się prawdą, iż nie my
posiadamy kulturę europejską, ale ona nas posiada, działa na ans z zewnątrz chemicznie – my
zaś jako coś własnego posiadamy tylko bierność naszą, bezwład nasz, nieprzystosowanie, i

5

5

background image

usiłujemy dowieść przed sobą, że poza tym stanem rozdwojenia duszy kryje się jakaś głęboka
tajemnica narodowa”

6

.

Tak pisał Brzozowski w Legendzie Młodej Polski (1909). Lecz kilka lat wcześniej, w

rewolucyjnym roku 1905 i później nieco, formułował swoje opinie ostrzej: „Inteligencja
polska ukonstytuowała się w trybunał. Są oskarżyciele i obrońcy; są sędziowie łaskawi, do
wyszukiwania okoliczności łagodzących skłonni, i sędziowie niezłomni, nieprzekupni, w togę
wieloletniej obojętności, dostojnej martwoty udrapowani [...] Wobec śmiertelnej walki, w
której giną najszlachetniejsze jednostki, inteligencja polska odgrywa rolę w togę sędziowską
udrapowanego widza. Lecz tajemnicą jej sędziowskiego spokoju – jest jej b i e r n o ś ć,
bierność wyrażająca prawdziwy, najistotniejszy stan jej ducha”

7

.

„Inteligencja polska potrzebuje zabawy, inteligencja polska – to raut mesjanistyczny,

to gawiedź czekająca, aby za pomocą tej lub innej etykietki usprawiedliwić swe leniwe
istnienie”

8

.

Jednak w Legendzie piętnuje Brzozowski nie tylko niemożność: także indywidualizm

inteligencki sprowadzający się do „samowoli”, „beztroskiej wygody”, „hegemonii estradowej
kokieterii”, „nieodpowiedzialności”; a również niezwykłe aspiracje inteligencji polskiej,
niezwykłą jej, pochlebczą samoocenę. Inteligencja polska – powiada Brzozowski – „widziała
w samej sobie twórczynię sił dziejowych. Od jej postanowień miały zależeć poruszenia mas
ludowych i ich przyszłość. We własnym życiu psychicznym widziała ona rodzenie się i
dojrzewanie prądów dziejowych [..] Tylko wierząc w takie znaczenie własnego życia, tylko
wierząc, ze posiada ono taka utajoną moc społeczną, inteligencja mogła zachować
przekonanie o swojem czynnem znaczeniu [...]”. Jednakże w przekonaniu Brzozowskiego
inteligencja polska nie jest w istocie elitą-przewodniczką swojego narodu: „typem
przodującego narodowi postępowego Polaka nie jest umęczony inteligent, lecz robotnik
walczący o swe prawo”.

Przypomniane tu poglądy Mochnackiego i Brzozowskiego przeciwstawiały

inteligencje reszcie narodu, nie odnosiły się bowiem do społeczeństwa polskiego jako całości,
lecz tylko do jego części, do inteligencji w rozumieniu Liebelta, jako elity władczej,
przywódczej, która jednak albo przywódcą w praktyce być nie chciała, albo nie umiał, albo po
prostu być nią mogła jedynie w sferze ducha. Po pewnym czasie wszakże i to okazało się
czystą iluzją. Stąd manieryczna, młodopolska „rozpacz” z powodu „tragicznego” rozdźwięku
między czynem i słowem – znamienna mistyfikacja, o której tak w roku 1911 pisał Karol
Irzykowski:

„Na popularnej niezgodzie słów z czynami buduje Wyspiański swoje efekty. To

naturalnie trafia od razu do przekonania i rozumu tłumów. Gadasz o zbawieniu ojczyzny, a
nie robisz powstania – to przecież takie proste. Dziwi mnie tylko, że Wyspiański nie wstydził
się w tak tani sposób «mieć słuszność» [..]”

9

„Cenię Wyspiańskiego jako poetę, który wykonał oryginalne eksperymenty

dramaturgiczne [...] Ale skandalem jest, jeżeli się Wyspiańskiego uważa za myśliciela i
wieszcza narodowego, jeżeli takie komunały, jak «Polska to jest wielka rzecz», «Chłop
potęgą jest i basta!» (w tym «i basta!» tkwi cały Wyspiański), «Miałeś, chamie, złoty róg,
ostał ci się ino sznur», «Ino oni nie chcom chcieć», stają się mądrością narodową, cytowaną w
artykułach i mowach [..] Wieszczem polskim zaś stał się Wyspiański dlatego, że z jednej
strony nagadał narodowi nieszkodliwych impertynencji, a z drugiej pochlebił niezmiernie i
zagrał na jego najłatwiejszych strunach – tromtadrackich

10

.

6

S. Brzozowski, Legenda Młodej Polski, Lwów 1910. Wszystkie cytaty z tego wydania.

7

S. Brzozowski, Odbywa się osobliwy sąd, W: Kultura i życie, Warszawa 1973, s. 185.

8

S. Brzozowski, Myśl i praca. Tamże, s. 495.

9

K. Irzykowski, Z kuźni bluźnierstw. Aforyzmy o czynie. W: Czyn i słowo, Kraków 1980, s. 298.

10

Tamże, s. 303.

6

6

background image

Dwadzieścia parę lat później, w latach trzydziestych, Zegadłowicz pisał podobnie:

„urzekły się oczy poetów – czytamy w Motorach – a za nimi oczy snobistycznej inteligencji
polskiej, że «chłop potęgą jest i basta» [...] Symbol tej pięknej płycizny: Rydel [...]”

11

Przypomnieć jednak trzeba, że krytyka inteligenckiej mistyfikacji, inteligenckiej

niemożności, ubranej przez neoromantyzm polski w szaty „tragizmu”, odbywała się na tle
właściwego całej kulturze europejskiej przełomu stuleci konfliktu między sztuką i
publicznością, między artystami i filistrami, między cyganerią i pracą. Na gruncie polskim
przybierało to kształt konfliktu między inteligencją a resztą narodu. Odżywała w związku z
tym stara humanistyczna tradycja horacjańskiego odi profanum vulgus et arceo, tak
propagowana przez Petrarkę, a potem do godności moralnej podniesiona, do obowiązku
heroicznego wywyższona; jako cnota, zasługa, misja intelektualisty au dessus de la mĕlée
według wyrażenia Romain Rollanda. Odżywała w związku z tym także stara polska tradycja
ludowa – jasełkowej, przesadnej kpiny ze „złego”, a „zły” to ten, co czyta: uczony, żyd,
herod. Odżywała również i krytyka sejmowładztwa, jako najgorszej, zgubnej,
obezwładniającej i sprowadzającej niemożność siły społecznej, jako prawdziwego upiora,
trzymającego w swej pozagrobowej władzy nowoczesną inteligencję polską z jej
niewytłumaczalną niemożnością i niemocą.

Taka – po Mochnackim i Brzozowskim – tradycję krytyczną, przez nich urobioną, a

przez historiografię i literaturę polską rozwiniętą, dziedziczy Piłsudski, świadom niechęci
postpozytywistycznej inteligencji polskiej do państwa, władzy wojskowej i romantycznego
„czynu”, świadom też jej nieugaszonych ambicji do przewodzenia narodowi, do władztwa
dusz, do ponad prawem usytuowanego autorytetu. Dlatego jego krytykę sejmu (tak podobna
do krytyki Mochnackiego) potraktować można również jako krytykę inteligencji polskiej;
jako znamienny moment w rozwoju tej tradycji krytycznej, trwającej już prawie sto lat.
Piłsudski jest w swojej krytyce z roku 1929 pełen „nieprzyzwoitej” niechęci, posługuje się
kpiną, inwektywą, skatologią, groteską. Ale w istocie nie odbiega od dosyć popularnego sądu
o inteligencji, któremu Zygmunt Łempicki, humanista wielkiej klasy, taki dał wyraz w roku
1933: „tzw. inteligencja wykazuje przeważnie znikomy stopień inteligencji, ale, opierając się
na prawach zdobytych na zasadzie dyplomu, uważa się za uprawnioną do zabierania głosu w
różnych sprawach. Stanowi ona warstwę pod względem umysłowym dosyć jałową i mało
płodną”

12

.

Lecz i Zegadłowicz, jawnie wówczas, w przeciwieństwie do Łempickiego,

prokomunistyczny, wyraża w roku 1936 opinię podobną: „nasi intelektualiści, z nikłymi
wyjątkami, nie solidaryzują się z epoką idącą – za wytworni na to! – zasugerowani
splendorem słowa i sławy, żyją dniem wczorajszym; śmieszne to, ale tak jest: szlacheckość
straszy na każdym rogu; syfilityczna, gnijąca; [...] zawiewa trupiarnią; zresztą tacy oni już są;
zaraz chcieliby być sierżantami «dusz» przewodzić, imponować, dyktaturzyć – to jedno
znają...”

13

Piłsudski zaś tak powiada: „Są światy gasnące i są wschodzące słońca. I jeżeli w

dziejach ludzkości się spojrzy, znajdziemy zawsze, znajdujemy ciągle, wschodzące słońce i
gasnące światy. I nieomylną gaśnienia cechą jest wymieranie treści, a wzrost znaczenia
formy. Zjawia się wtedy jak gdyby aberracja myślowa, jak gdyby wykoszlawienie duszy
ludzkiej do tego stopnia, że człowiek poważny błaznem się staje”

14

.

Określiwszy w ten sposób genezę inteligencji polskiej jako produkt rozkładu (na tyle

lat przed głośnym esejem Chałasińskiego i na tyle lat przed nim, a podobnie jak Mochnacki w
swej przenikliwej krytyce kultu „urzędniczenia”), hipertrofię formy, kultu pozorów;

11

E. Zegadłowicz, Motory, Łódź 1981, s. 80.

12

Z. Łempicki, Oblicze duchowe XIX wieku, „Kultura i Wychowanie” 1933 z. 1, s. 67.

13

E. Zegadłowicz, jw. S. 65.

14

J. Piłsudski, Gasnącemu światu. W: Pisma zbiorowe, Warszawa 1937, s. 191.

7

7

background image

błazeństwo uznając za skutki tego rozkładu i cechę charakterystyczną zarazem pochodzącej
zeń formacji społecznej – Piłsudski daje taki oto groteskowy portret inteligenta jako błazna:
„wyskoczył tam nagle jakiś Lieberman, jako główny tenor w tej smrodliwej operetce. Pan ten
ciągle stawiał jakieś tezy, tak jak gdyby był Lutrem, chcącym te tezy przybić do wrót
kościelnych. Gdy starałem się zrozumieć cel i treść tych tez, co kilka dni wyrzucanych na
świat, tom ani razu nie mógł dojść do ich pojęcia i zrozumienia. Gdym zmęczony chorobą,
wieczorami niekiedy sobie przypominał tę śmieszną komedię, to zawsze widziałem, jak
Lieberman występuje jako fakir i stwierdza, że on zaraz tak się zakręci, że nóg nie będzie
widać wcale, a tylko kręcący się w młynku tułów, lecz za to skądś wydobędzie tezę, którą
rzuci zdumionemu światu. I widziałem istotnie, jak Lieberman powoli tracił nogi, nie
opierając się zupełnie na ziemi, jak widocznymi były poły fraka adwokackiego, unoszące się
nad jego brzuchem i odwrotną częścią ciała, i jak to z gęby, to z innych części ciała
wydobywał jakieś kulki, rzucając nimi dookoła siebie. Lieberman był to komiczny dyszkant
opery sejmowej”

15

.

Takie jasełkowe kukiełki, groteskowe figury inteligenckie tworzą według Piłsudskiego

aurę ówczesnych sesji sejmowych, jałową, a typową dla inteligenckiego poczucia wyższości,
aspiracji do władzy, nadrzędności: „W tej amoralnej atmosferze moral insanity, słabe głowy
tak przesiąkają, że staje się dość niemożliwym obcowanie z takimi ludźmi [..] Ci panowie,
konkurujący wiecznie z jedynym suwerenem państwa, gdyż sami się czują suwerenami,
dochodzą w swoim postępowaniu – powtarzam, przy bardzo słabych często głowach – do
mniemania, że jeżeli brzuch go zaboli i jest z tego powodu w złym humorze, to to jest
najważniejszy wypadek dla całego państwa”

16

.

Dziś takiej jak Piłsudskiego rozumienie inteligencji: jako produktu rozpadu, wyrazu

groteskowej hipertrofii formy, wreszcie wyobcowania, alienacji, stało się banałem. „W
świecie nowoczesnym – pisze w roku 1973 Amerykanin Martin Jay – banałem stało się
traktowanie intelektualisty jako istoty odrębnej, źle przystosowanej i niezadowolonej. Tego
rodzaju obraz nie tylko bywa przyjmowany przez większość z nas, ale co więcej,
przyzwyczailiśmy się już traktować naszych intelektualistów jako obce, uprzykrzone,
marginesowe osoby. Słowo «alienacja», używane bez rozeznania zarówno w odniesieniu do
afektywnych skutków lekkiej niedyspozycji gastrycznej, jak i do najgłębszych niepokojów
metafizycznych, stało się największym szablonem naszej epoki”

17

.

Nic więc dziwnego, że chronologicznie ostatnia wielka krytyka inteligencji polskiej,

dokonana tuż po drugiej wojnie światowej, wiązała się z gwałtownymi sporami o rolę,
postawę, znaczenie intelektualistów w życiu społecznym, toczonymi podówczas przede
wszystkim we Francji (przez Sartre’a, Camusa, Marleau-Ponty’ego, Raymonda Arona) wokół
kwestii tzw. zaangażowania, a nawiązującymi do głośnej książki Juliena Bendy La trahison
des clercs
z roku 1927, namiętnie broniącej postulatu izolacji intelektualistów od życia
politycznego.

Owa ostatnia wielka krytyka inteligencji polskiej, dokonana publicznie między

rokiem 1946 a 1953, miała charakter zmasowanego ataku ze wszystkich stron: z prawa i z
lewa, od strony socjologii, krytyki literackiej, od strony samej literatury. Brali w niej udział:
Chałasiński, Wyka, Kisielewski, Dygat, Brandys, Hertz, Miłosz, Gałczyński, który w Śmierci
inteligenta
pisał:

Przeziębiony. Apolityczny.
Nabolały. Nostalgiczny.
Drepcze w kółko. Zagłada.

15

J. Piłsudski, Dno oka. Tamże, s. 151.

16

Tamże, s. 148.

17

M. Jay, The Dialectical Imagination, Boston 1973, s. 9.

8

8

background image

Chciałby. Pragnąłby. Mógłby. Gdyby.

18

Atakowano więc inteligencję polską za to, że nie chce zgłosić akcesu do stalinizmu, i

za to, że zgłosiła ten akces, i za to, że waha się, czy w ogóle zgłosić jakiś akces do
czegokolwiek.

A może klasztor? Może do partii?
Lecz tu czy tam – migrena.

Była to, jak widać, typowo inteligencka krytyka inteligencji. Ogólną jej perspektywę

stanowiła rewolucja społeczna: jako historyczna konieczność, jako postulat moralny, jako
praktyczna mądrość czy siła. To w tej właśnie perspektywie sformułował, już w roku 1946,
tezy swojego głośnego eseju Józef Chałasiński.

Tezą jego podstawową jest, że „inteligencja polska kształtowała się z polskiej szlachty

w procesie jej degradacji ekonomicznej, społecznej i politycznej”

19

. Jako warstwa

zdegradowana, także politycznie (co podkreślam), inteligencja odznaczała się – według
Chałasińskiego – cechami wyłącznie ujemnymi, a przede wszystkim absurdalną postawą
wobec siebie samej. „Inteligencja uważała się za rząd moralny narodu – pisze Chałasiński i
dodaje – inteligent to po prostu sarmata [...] – rasa panów”. Taką postawę, taką aspirację do
tego, aby mieć „niezależne stanowisko w społeczeństwie, wolne od zmazy utylitarnego
wysiłku, stawiające jednostkę ponad poziom zwykłych śmiertelników”; aspirację opartą na
przynależności (jak to już twierdził Znaniecki) do tzw. dobrego towarzystwa, stanowiącego
na ogół towarzystwo wzajemnej adoracji – łączy inteligencja, zdaniem Chałasińskiego, z
„admiracją dla hierarchii i związanego z nią rytuału”, a więc z „inklinacją biurokratyczną”, z
„uwielbieniem papierowej formalistyki”. Lecz naprawdę jest warstwą bezproduktywną,
jałową, ale z poczuciem wielkości”.

Toteż rola, jaką spełnia w społeczeństwie polskim, jest negatywna, szczególnie w

czasie rewolucji: „inteligencja polska – pisze Chałasiński – stwarza bowiem klimat moralny,
który nie wyzwala z chłopów i robotników poczucia godności i pierwiastków heroizmu, lecz
przeważnie te pierwiastki tłumi”. I powtarza: „inteligencja polska – produkt polskiej
niedojrzałości cywilizacyjnej – niesie ze sobą klimat nieżyczliwy dla aspiracji mas ludowych.
Chłop polski, który jako emigrant czuje w sobie wielkoluda, gdy karczuje puszczę Brazylii,
ten sam chłop czuje się jak karzeł w «pańskim» klimacie kultury polskiej”.

Pamflet Chałasińskiego ukazał się w 1946 r. jako pierwsza publikacja w serii Prace

Polskiego Instytutu Socjologicznego. Dwa lata potem ogłosił swoje studium o inteligencji
Kazimierz Wyka. Tytuł tego studium – Rozrachunki inteligenckie – zrobił karierę i na długie
lata stał się synonimem w ogóle postawy inteligenckiej, polegającej, jak uważano, na
skrupułach i nieustannym rachunku sumienia w obliczu rzeczywistości całkowicie na to
obojętnej. Ale studium Wyki nie dotyczy inteligencji polskiej wprost, lecz za pośrednictwem
wybranych i aktualnych podówczas świadectw literackich, które same stanowią krytykę
inteligencji polskiej. W studium Wyki mamy więc do czynienia z krytyką krytyki, dokonanej
w opublikowanych tuż po drugiej wojnie czterech powieściach różnych autorów.

Sprzysiężenie Kisielewskiego: o tym utworze powiada Wyka, że „w podjętym przez

prozę powojenną przewodzie sądowym inteligenta odgrywa on rolę najbardziej
prokuratorską”

20

. Zbudowana na paradoksie i antynomii, powieść ta przedstawia „jałowy

świat udręki duchowej inteligenta”, symboliczny sens jego impotencji, a przez to sama jest,
zdaniem Wyki, powieścią „najbardziej inteligencką”.

18

K.I. Gałczyński, Satyra, groteska, żart liryczny, Warszawa 1955, s. 139.

19

J. Chałasiński, Społeczna genealogia inteligencji polskiej, Warszawa 1946. Wszystkie cytaty z tego wydania.

20

K. Wyka, Rozrachunki inteligenckie. W: Pogranicze powieści, Kraków 1948. Wszystkie cytaty z tego

wydania.

9

9

background image

Jezioro Bodeńskie Dygata: rzecz ta, powiada Wyka, oparta na monologu autorskim,

ma za motyw główny jakieś swoiste „aktorstwo wewnętrzne”, intelektualny i wzruszeniowy
egotyzm, nie dopuszczający do pełnego kontaktu z rzeczywistością, traktujący rzeczywistość
jak wielkie widowisko, stąd typowe inteligenckie odosobnienie i samotnictwo, dąsy i grymasy
zamiast rzetelnego stosunku do otaczającego świata.

Drewniany koń Brandysa: to elegijny pamiętnik o samym sobie, którego główny

motyw Wyka streszcza następująco: „Ja, Bezimienny Inteligent, mam prawo sądzić, ja mam
prawo wszystko do siebie odnosić..” Toteż narratora obchodzi przede wszystkim to, jak
wygląda on w oczach innych ludzi i czy przypadkiem nie śmiesznie. Jest więc ta powieść
ideologiczną krytyką własnej klasy społecznej, próbą – powiada Wyka – zdyskredytowania i
skompromitowania postawy inteligenckiej „od zewnątrz”.

Sedan Hertza: tu natomiast mamy, zdaniem Wyki, próbę zdyskredytowania i

skompromitowania postawy inteligenckiej „od wewnątrz”: inteligent ogląda świat wyłącznie
poprzez dzieła sztuki, świat jest dla niego tylko laboratorium doznań estetycznych, a postawa
taka prowadzi do tego rodzaju samotności, która jest raczej anomalią niż typowa postawą
inteligencką.

I Wyka konkluduje: „o wartości postawy inteligenckiej rozstrzygnęła za

intelektualistów historia, im zaś pozostały tylko w dłoni bardzo silne, bardzo kuszące –
konwencje literackie”. Tak więc, zdaniem Wyki, postawy inteligenckie to nie rzeczywistość,
to literatura, to nawet nie literatura, to tylko konwencja literacka, pusta forma.

Według Wyki konwencja taka stworzona została w powieściach Żeromskiego, Struga,

Daniłowskiego, Brzozowskiego, Berenta – w momencie, gdy „uczestnicy dokonanego już
procesu wyodrębniania i izolacji inteligenta polskiego podejmować zaczynają próby
przeciwstawienia się temu procesowi” i gdy zaczyna się „poszukiwanie przez świadomość
inteligencką miejsca społecznego”. Sytuacja taka stanowi, zdaniem Wyki, „jeden z wyników
rozbicia solidarystycznej ideologii pozytywizmu”, jej zaś tłem społecznym jest konflikt
między „nieskrępowanym interesem klasowym mieszczaństwa” a „interesem powstającego
proletariatu”. Stąd pytanie, powiada Wyka, „kogo wybrać? gdzie stanąć? Bo wynikiem
inteligenckiej izolacji jest możliwość wyboru swobodniejszego aniżeli w innych warstwach
społecznych”. Następuje przy tym, dodaje Wyka, „pozorne przesunięcie powiązań socjalnych
w dziedzinę jedynie świadomości”. Pozorne – podkreśla Wyka – bo stanowiące właśnie
„specyficzną maskę postawy inteligenckiej”.

W rezultacie postawę inteligencką da się określić, zdaniem Wyki, następująco:

„inteligent uważa siebie przede wszystkim za speca od poglądów na rzeczywistość, za speca
od prawidłowości w ich formułowaniu. Wyosobnienie społeczne i przeniesienie
kształtujących jego typ duchowy określeń przede wszystkim w dziedzinę świadomości
pociąga za sobą ten skutek, że uważa on siebie za jak najbardziej uprawnionego do grzebania
w cudzej świadomości ideologicznej”.

W swoim krytycyzmie ten osąd Wyki nie różni się wcale od poglądów Mochnackiego,

Brzozowskiego, Piłsudskiego. Rozszerza jednak charakterystykę inteligencji polskiej o cechy
przypisywane przez dzisiejszą socjologię drobnomieszczaństwu. Powtarza także, świadomie
czy nieświadomie, definicję Liebelta. Tyle tylko, że to, co Liebelt uważał za rzeczywistość, w
tym powojennym poglądzie na inteligencję traktowane jest już tylko jako złuda i uroszczenie.

Doskonały przykład realizacji owej złudy wynikającej z wyosobnienia społecznego,

jak powiada Wyka, owego uroszczenia do „grzebania w cudzej świadomości ideologicznej”,
w siedem lat po studium Wyki dał Zniewolony umysł Czesława Miłosza.

Jest to - podobnie jak omawiane przez Wykę powieści – inteligencka autokrytyka, ale

autokrytyka usprawiedliwiająca siebie, oskarżająca innych i zmierzająca do skonstruowania
swoistej diagnozy lekarskiej. Potrzeba tej diagnozy zachodzi dlatego, że według Miłosza

10

1

background image

inteligencja polska jest chyba chora, skoro poparła stalinizm. Dlaczego tak się stało? Co to za
choroba?

Rozpoznanie Miłosza posługuje się trzema kluczowymi pojęciami: pierwsze to

„Murti-Bing”, wymyślone przez Witkacego mongolskie pigułki, wywołujące zmianę
światopoglądu na optymistyczny i pogodny wbrew faktom; drugie to „Zachód” w rozumieniu
dziennikarskim, propagandowym, ideologicznym; trzecie to „Ketman”, czyli praktyka
hipokryzji, „aktorstwo dnia codziennego” dla ratowania życia czy może tylko – interesów.
Oczywiste jest jednak, że pojęć tych nie można traktować poważnie. Każde z nich to przecież
tylko kpina, fantazja albo co najwyżej metafora, a nie pojęcie ścisłe, termin. Zastosowanie do
przewodu myślowego Miłosza, „pojęcia” te stanowią przy tym przykład zabawnego, bo
bardzo widocznego i grubego błędu logicznego, zapewne świadomie użytego tu jako efekt
retoryczny, a znanego jako petitio principii: pojęcia bowiem proponowane przez Miłosza jako
narzędzia diagnozy same są diagnozami. Dokonana więc za ich pomocą diagnoza jest tylko
pozorem diagnozy.

Zastosowawszy niepoważne środki i narzędzia intelektualne, diagnozę swą Miłosz

traktuje jednak całkiem serio, tak jakby rzeczywiście dokonał odkrycia. Tymczasem powtarza
to, co wszyscy przed nim: że główną cechą charakterystyczną inteligenci polskiej i główną
przyczyną wszystkich jej zboczeń jest alienacja.

„Poprzez fazy stopniowe – powiada Miłosz – doszliśmy do braku jednolitego systemu

pojęć, który by łączył chłopa orzącego konnym pługiem, studenta zajmującego się logistyką i
robotnika w fabryce samochodów. Stąd dotkliwe poczucie oderwania, abstrakcji, jakie gnębi
inteligencję, a w szczególnym stopniu tych, co są twórcami kultury”

21

.

Stąd frustracja. Według Miłosza inteligencja polska zgłosiła swój akces do stalinizmu

przede wszystkim, by uwolnić się od tej frustracji, następnie z pogardy dla Zachodu, wreszcie
ze strachu, aby nie wyszła na jaw jej twórcza niemożność.

„Malarz – powiada Miłosz – który stara się przemycić niedozwolone (»metafizyczne«)

upojenie pięknem świata w swój obraz na temat życia w kołchozie, byłby zgubiony, gdyby
dano mu pełną swobodę, bo piękno świata wydaje mu się tym większe, im mniej mu wolno je
przedstawiać. Poeta marzy o tym, co mógłby napisać, gdyby nie był skrępowany przez swoje
polityczne obowiązki, ale być może to, co jest tak piękne w marzeniu, rozwiałoby się
całkowicie w chwili, w której zostałby uwolniony od tych obowiązków. Ketman jest
dobrodziejstwem: pielęgnuje marzenie. Człowiek uczy się kochać wzniesione dookoła niego
zagrody”.

Diagnoza jest więc gotowa: głupota, beztalencie, nikczemność wyalienowanej elity

narodu umożliwiły zniewolenie jej umysłów. Oto dlaczego stalinizm zyskał w niej
sprzymierzeńca. Tyle Miłosz.

Zniewolony umysł była to chronologicznie ostatnia, jak dotychczas, krytyka

inteligencji polskiej dokonana w rygorach intelektualizmu. Ale tradycja tej krytyki trwa
nadal: kontynuuje ją literatura, głównie satyryczna. I dopiero na tle tej tradycji Witkacy i
Gajcy, jako literackie zjawiska ideologiczne, inteligenckie właśnie, jawią się łącznie,
inteligenckim złączeni losem.

Witkacy zginął na początku drugiej wojny światowej, Gajcy – pod koniec. Obaj

chcieli intelektualnie i literacko zapanować nad swoim czasem. Witkacemu udało się to
lepiej, niżby chciał: jego fantazje polityczne, surrealistyczne i arystokratyczne, stanowiące
swoistą krytykę inteligencji polskiej – nagle, we wrześniu 1939 roku, okazały się
rzeczywistością, i to właśnie katastrofalną, i to właśnie polityczną.

Gajcemu się nie udało: jego program literacki, stawiający przed polską poezją czasu

okupacji hitlerowskiej zadanie sprostania katastrofalnej, ponurej wielkości jego czasów, jego
ambicje osobiste jako poety nie zostały spełnione – Gajcy zginął jako dwudziestoletni

21

Cz. Miłosz, Zniewolony umysł, Paryż 1953. Wszystkie cytaty z tego wydania.

11

1

background image

młodzieniec, żołnierz powstania warszawskiego, w roku 1944. Witkacy zaś popełnił
samobójstwo w roku 1939, na widok wojsk radzieckich przekraczających granice Polski.

Czym była polityka dla tych pisarzy?

2.

Bez trudu i dawno już zauważono, że w twórczości literackiej Witkacego polityka

dotyczy trzech rodzajów zjawisk: rewolucji, władzy i wojny.

Rewolucja (jak u Peipera, Gombrowicza i Genêta) u Witkacego jest czymś w stosunku

do świata postaci przedstawionych na ogół zewnętrznym, czymś, co dzieje się za oknem, na
ulicy, sprowadza się więc (dla nich) do jakichś zamieszek ulicznych, do niejasnego przewrotu
rządowego lub tez po prostu do bliżej nieokreślonego napadu z włamaniem: jakieś mniej lub
bardziej anonimowe siły wywołują wydarzenia przewidywalne wprawdzie, lecz
niezrozumiałe. Rewolucja występuje tu więc w postaci typowego drobnomieszczańskiego
lęku przed wrogą siłą społeczną, przed anonimowym złem, które niszczy życie rodzinne oraz
bujność czy wolność indywidualnego życia duchowego. Taki stosunek do rewolucji opisany
w dramatach Maciej Korbowa i Bellatrix (1918), Oni (1920), Kurka wodna (1921), Matka
(1924), właściwy jest oczywiście nie Witkacemu, lecz jego postaciom, światu, który
przedstawia, światu jego bohaterów: jest to drobnomieszczański stereotyp rewolucji.

W innych dramatach: Niepodległość trójkątów (1921), Bezimienne dzieło (1921),

Mątwa (1922), Janulka (1923), ale także w powieści Pożegnanie jesieni (1927) stereotyp ten
uzupełnia czy też zastępuje inny – spiskowy i socjotechniczny stereotyp rewolucji, która
traktowana jest tu jako zmowa dla dokonania zamachu stanu bądź też jako narzędzie realizacji
pozaspołecznych celów osobistych (prywatnego bogactwa), albo jako środek zdobycia i
utrzymania władzy przez klikę, czy też wreszcie jako fikcja zgoła – na poły teatralna, na poły
magiczna (Janulka).

Przy tym ten jakby techniczny charakter nowoczesnych rewolucji, ich całkowitą

bezskuteczność i jałowość z punktu widzenia istotnych zmian społecznych podkreśla łatwość,
z jaką wybuchają, i szybkość, z jaką następują jedne po drugich: w Pożegnaniu jesieni od
marca do września świat bohaterów Witkacego przeżywa (lecz bez szczególnego
zainteresowania) rewolucją generała Bruizora, potem rewolucję socjalistów – chłopomanów
papy Bertza, wreszcie rewolucję niwelistyczną Sajetana Tempe. Przekonanie, że rewolucje
niczego w istocie nie zmieniają (z wyjątkiem „kliki u żłobu”, „garstki u władzy” itp.), to także
stereotyp – historiozoficzny tym razem.

Skutki rewolucji w twórczości literackiej Witkacego pojawiają się jako stereotyp

przygnębiającego „krajobrazu moralnego”: „Nie było nic z tego nastroju niewstrzymanego
niczym pędu, który czuć było tam, o parę kilometrów za graniczną stacją – tępota, stłumienie,
niewiara i strach – oto była atmosfera ogólna, którą odczuwało się od razu”

22

- pisze Witkacy

w Pożegnaniu jesieni. I dalej: „Płaciło się za wszystkie trzy klasy tak samo, ale prawo wygód
proporcjonalne było do jakości spełnianej funkcji”; „Na dworcu męczono go, mimo
paszportów Tempego, nie słychanymi formalnościami (na granicy to było głupstwo w
porównaniu z tym). W końcu, opatrzony potworną ilością papierów, wyszedł na ulicę [...]”;
„Wszędzie kartki, podpisy, stemple, fotografie, oględziny, ględzenia i badania. Małostkowość

22

S.I. Witkiewicz, Pożegnanie jesieni, Warszawa 1927. Wszystkie cytaty z tego wydania.

12

1

background image

tego wszystkiego przeraziła wprost Atanazego”; „[...] to, co widział, było trochę nowe, ale tak
beznadziejnie nudne, że chwilami chwytała go rozpacz [...]”.

Innym stereotypem jest „rewolucja zjadająca swoje własne dzieci” - w dramacie

Szewcy (1934).

W utworze tym rewolucyjni Szewcy Sajetana Tempe (znowu!) precyzują bliżej swoje

cele czy też (tylko) hasła. Są trzy: sprawiedliwość, likwidacja nacjonalizmu, budowa nowej
cywilizacji. Jednakże sprawiedliwość Szewcy pojmują jako powszechny obowiązek pracy i
powszechną równość wszelkiej konsumpcji (także erotycznej); nacjonalizm – wyłącznie jako
bliżej nie określoną przyczynę wojen; budowanie zaś nowej cywilizacji jako terrorystyczną
dyscyplinę społeczną dla potrzeb wszechogarniającej, uniwersalnej organizacji.

Tak uzbrojona ideologicznie rewolucja Szewców ma obalić i obala reżym prokuratora

Scurvy'ego, który rządzi przy pomocy Gnębona Puczymordy i jego „Dziarskich Chłopców”;
rządzi pod hasłem: „Mordować nigdy nie można, ale zawsze trzeba, tak to jest, he,he...”

23

.

Zwycięska rewolucja Szewców ustanawia reżym polityczny ustawicznej „gry o

władzę”, której ofiarą pada najpierw sam jej przywódca. W rezultacie władzę zdobywa
Gnębom Puczymorda, eks-szef „Dziarskich Chłopców”.

Tak więc rewolucja w twórczości literackiej Witkacego przedstawia się jako

drobnomieszczański stereotyp nonsensu.

Władza zaś występuje tylko w jednym jej rozumieniu: jako terror dyktatora

rządzącego przy pomocy siepaczy, jako osobista moc i wola władzy. Tak jest w dramatach
już wymienionych, tak jest w powieściach: w Nienasyceniu (1930) i w Jedynym wyjściu
(1932). Ale tak jest zwłaszcza w dwu dramatach: Gyubal Wahazar (1921) i Jan Maciej Karol
Wścieklica
(1922). Dramaty te najpełniej przedstawiają stereotyp władcy i poddanego oraz
stereotyp kariery politycznej.

Można je tak opisać: władca to zbawiciel, wybawca ojczyzny oraz jedyny

rozkazodawca. Samotny i wielki człowiek, poświęcający się dla ludzi, cierpiący bardziej niż
wszyscy, prowadzący ludzi do szczęścia. Człowiek niezwykły i tajemniczy, bo pełen
kontrastów: a to grubianin, podstępny i niesamowity, a to sentymentalny miłośnik dzieci, a to
kat i wróg kobiet, a to tytan pracy codziennej i niezmordowanej, a to dramatyczne chwile
słabości przeżywający mocarz woli i energii, człowiek czynu. Władcę zawsze otaczają
kanalie (kaci i naukowcy), przy pomocy których rządzi. Dyktator bywa też (jak w
Nienasyceniu) osobą oficjalnie drugoplanową (choć o pierwszoplanowej w ogóle się nie
mówi), szarą eminencją nigdy nikomu nie zdradzającą swych planów, co więcej – także
celów; stanowi więc tajemnicę, niespodziankę, a przez to nadzieję; wojskowy – o
niezwykłym uroku osobistym, zwłaszcza dla „swoich” żołnierzy, dla kadry pieczołowicie
dobieranej i stanowiącej elitę. Dyktator (jak w Jedynym wyjściu) bywa też osobą w ogóle
nikomu nie znaną, o której się tylko mówi (i to z lękiem), lecz której nikt nigdy nie widuje).

Poddani natomiast to ludzie, którzy uprawiają kult władcy; rządzi nimi „lęk

zbiorowy”, psychologia poczekalni, przedsionka, przedpokoju – stan upokorzenia. Wywołuje
on różne reakcje: a to nastrój (powściągliwej) irytacji, a to próby przemiany upokorzenia w
neurotyczny trans masochistycznego zachwytu, to znów próbę całkowitej i bezwzględnej
uległości rozkazom otoczenia władcy (aby zarobić na względy), a to znowu próbę
wewnętrznego zdystansowania się do sytuacji (przemoc rozpatrywana ze stanowiska estetyki)
– oto wykaz różnych i równie bezskutecznych sposobów „urządzenia się moralnego i
materialnego” w dyktaturze i terrorze, psychologia poddaństwa i stereotyp poddaństwa
odpowiadający stereotypowi władcy.

Stereotyp kariery politycznej, prowadzącej na „szczyty władzy”, zasadza się,

oczywiście, na tak zwanym niskim pochodzeniu karierowicza: wiejski chłopak, pastuch,
chłopiec stajenny w wieku dojrzałym rządzi państwem. Inaczej nie ma kariery w rozumieniu

23

S.I. Witkiewicz, Szewcy. W: Dramaty, Warszawa 1972, t.2. Wszystkie cytaty z tego wydania.

13

1

background image

stereotypu, którym posługuje się Witkacy. Kariera musi być równocześnie awansem
społecznym, musi mieć charakter niespodziewanego sukcesu, osiągniętego zawrotnie szybko:
czymś w rodzaju cudu. Tylko wtedy odczuwana jest jako kariera. Ten cud sukcesu osobistego
zależy przede wszystkim od niczym nie zmąconej wiary w siebie i od niczym nigdy nie
nasyconej ambicji, a także od tego, aby w działaniu okazywać się jak najmniej człowiekiem:
być potworem albo automatem, to jest w ogóle warunek „bycia kimś” w społeczeństwie.
Sama zaś technika sukcesu i kariery politycznej polega na umiejętnym wyzyskiwaniu:
poświęcających się (chętnie) kobiet; głupoty, aspiracji, interesów własnej, rodzimej
społeczności lokalnej; kliki wyspecjalizowanej w machinacjach politycznych. Oto jak
uzupełnia stereotyp władcy i poddanego – stereotyp kariery politycznej.

Wojna pojawia się w fantazjach politycznych Witkacego w dwojakiej postaci: jako

wojna domowa i jako agresja z zewnątrz. Wojna domowa ma charakter wojskowej, zbrojnej
akcji represyjnej wobec buntu (który jest zresztą dziełem prowokacji). W Nienasyceniu
Centrala Syndykatu Zbawienia przygotowała małe „powstańko wywiadowcze”, albowiem
„kraj był tajemnicą dla wszystkich patriotów prawie tak wielką, jak sam Kocmołuchowicz”

24

.

Prawdopodobnie jednak kierowali tym agenci samego Kocmołuchowicza. Operacja
wojskowa odbywa się w ramach „taktyki walki w mieście” i polega po pierwsze na leżeniu na
brzuchu (pod ogniem) za słupkiem na miejskim skwerku, po drugie na szturmie na bagnety na
kawiarnię i po trzecie na tym, że leżąc w rynsztoku strzela się wzdłuż murów. Działania
bojowe przeciw zbuntowanemu 48 pułkowi piechoty opisane są bowiem z punktu widzenia
prostego żołnierza, a nie dowódcy, i to żołnierza-nowincjusza, przeżywającego
rozczarowanie: z bliska „czyn zbrojny” nie jest niczym poetycznym ani patetycznym, ani
nawet zrozumiałym (jako całość): chaos, bałagan, wrzawa, wrzask i huk, i udręka fizyczna,
brud, ból, dezorientacja i strach.

Wojna zewnętrzna natomiast ma charakter zarazem futurystyczny i jawnie

anachroniczny: w Nienasyceniu aż trzykrotnie podaje się do wiadomości, że „Liga Obrony
Racjonalnej Wojny z siedzibą w Caracas w Wenezueli wydała zakaz używania na wojnie
gazów i aeroplanów, trzymali się go wszyscy z absolutną ścisłością, przemysł chemiczny i
lotniczy upadł, u nas ćwiczono tylko piechotę i kawalerię [...] jakim cudem wszyscy się tego
trzymali (nawet Chińczycy), nie wiadomo, podobno na tle zbyt silnego wojennego instynktu
odziedziczonego po przodkach”.

Jednakże obraz wojny sprowadza się ostatecznie w Nienasyceniu do obrazu

pożegnania na dworcu – pociąg sztabowy z generałem Kocmołuchowiczem odjeżdża na front;
dalej – do obozu inspekcji frontu przed generalnym starciem z Chińczykami (które nigdy nie
nastąpi); i – do obrazu ceremonii towarzyskich w toku ustalania warunków niespodziewanego
zawieszenia broni i bratania się z Chińczykami.

Mamy tu więc znowu perspektywę szarego obywatela: cywila, dziennikarza,

zewnętrznego obserwatora. Wojna z tej perspektywy ma charakter zagrożenia totalnego,
niemal kosmicznego: to najazd na Europę (a nie tylko na Polskę) wroga (zwanego
Chińczykami) o mocy nieobliczalnej, nieznanej, zwycięsko opanowującego całą Azję i
europejską Rosję, dysponującego organizacją niezwykłą i techniką najnowocześniejszą;
wroga stanowiącego siłę nieprzeliczonych mas ludzkich zmierzających do opanowania
świata, reprezentującego nieuniknioność historyczną w skali globu, nadchodzący nowy,
wspaniały świat. Ale gdy już nadejdzie, perspektywa szarego obywatela pozwala mu
przystosować się bez większych dramatów.

Osobliwością polityki u Witkacego jest, że w wielu utworach ma ona charakter

fantazji przyszłościowej. Taką fantazję zawierają wszystkie powieści, taką fantazją są
niektóre dramaty (Niepodległość trójkątów, Bezimienne dzieło, Mątwa, Janulka).

24

S.I. Witkiewicz, Nienasycenie, Warszawa 1930, t.1, 2. Wszystkie cytaty z tego wydania.

14

1

background image

Dramaty te przedstawiają świat przyszłości dosyć niejasno: jest to świat po jakichś

przewrotach, rewolucjach i wojnach XX wieku, na nowo zorganizowany w jakieś państwa (na
przykład jakaś Republika Wschodniego Kontynentu i Wysp Przyległych, jakieś państwo,
którego stolica nazywa się Centuria, jakieś królestwo Hyrkanii, „ostatnie prawdziwe
królestwo na ziemi”, jakieś państwo Fizdejki gdzieś na Litwie i Białorusi XXIII wieku),
państwa stanowiące organizację „całkowicie zmechanizowanego” społeczeństwa, o czym się
jednak tylko mówi: nie ma ani pokazu, ani wiadomości, co to takiego ta „mechanizacja”.
Jakby rzecz była zrozumiała „sama przez się”.

Społeczeństwa przyszłości stanowią według wyrażenia Witkacego „spiętrzenie

anachronizmów”. Czas przedstawiony w dramatach to koniec XX wieku, stulecie XXIII,
XIV, XVII, XXI i XVI. „Historia obróciła się zadem do pyska i żre swój własny ogon” -
powiada Witkacy. Charakter anachroniczny nadaje tym społeczeństwom hierarchia prawie
średniowiecznych podziałów klasowych, a nawet stanowych: panowie i służba, stan trzeci
(artyści, uczeni), wojskowi (siepacze) i reszta. A także władza występująca wyłącznie jako
prymitywna dyktatura personalna, coś w rodzaju absolutyzmu dla ubogich.

Jednakże to „spiętrzenie anachronizmów” stanowi rezultat przewrotów, które

doprowadziły do przezwyciężenia socjalizmu i faszyzmu, kapitalizmu i komunizmu, do
zaniku religii, sztuki i filozofii, do ujednolicenia i zaniku wszelkiej indywidualności, do
całkowitego zmechanizowania życia, dającego się nazwać „snem ludzkości”, do pokoju i
spokoju społecznego i międzynarodowego, a nade wszystko do nudy, a nawet „piekielnej
nudy” jako masowego zjawiska społecznego.

Ta nuda stanowi główny motyw sprawczy działań ludzkich w wymienionych

dramatach i jest rzeczywistą siłą napędową dynamiki społecznej w świecie przyszłości.
Wszystkie wymienione dramaty przedstawiają przyszłość jako próby powrotu do przeszłości,
aby uratować się od nudy. Próby te mają charakter różnego rodzaju eksperymentów,
sztucznych zabiegów mających przezwyciężyć mechanizację bądź ją załagodzić.

Są to więc na przykład sztuczne bunty (jak w Niepodległości trójkątów): bądź

wojskowe (aby raz jeszcze przeżyć bitwę morską, których od dawna już nie ma), bądź
cywilne (polegające na zmuszeniu dygnitarzy do samobójstwa przez skok z wieży). Są to
także sztuczne przewroty polityczne, na przykład dla stworzenia demokracji kapłańskiej. I tak
zwolennikom Joachima Mieduwała „chodzi tylko o to, aby stworzyć nowy rodzaj państwa
kapłanów. To, co nie udało się innym kapłanom – powiadają – z powodu istotnej wiary i
kompromisów z tą wiarą, my zrobimy świadomie, jako pragmatyczny, programowy humbug
[...] Pewna forma mdłej demokracji pod maską kultu [...] Ustrój pseudodemokratyczny, ale
bez żadnego parlamentarnego bluffu [...] Ludzie wyją o nową religię”

25

.

Są to również próby stworzenia sztucznego królestwa w dawnym stylu, co

umożliwiłoby może przemianę człowieka w kogoś całkiem innego: w nadczłowieka. W ten
sposób dałoby się może przeżyć życie na szczytach tego, co „na tej przeklętej naszej gałce”
jest możliwe. Ale w tym celu trzeba by „zniszczyć problem Prawdy” przez nałożenie maski
całemu społeczeństwu. Trzeba by też osiągnąć izolację: „stworzyć taką wyspę zbydlęconych
zwierzęcych duchów wśród morza zalewającej wszystko organizacji”. Jest to wreszcie próba
stworzenia sztucznej jaźni, „aby wzbudzić w sobie choć na chwilę poczucie mroku Istnienia”,
próba skonstruowania „drugiej kondygnacji jaźni stworzonej na absolutnej nicości”, po to,
aby mogła być „ekwiwalentem dawnej władzy” i umożliwić powrót do „początkowej fazy
historii”.

Jednakże żaden z tych eksperymentów nie udaje się. Bunty (wojskowy i cywilny)

zostają zdławione przez władzę reprezentującą zmechanizowane społeczeństwo. Sztuczny
przewrót polityczny przewrócony jest przez następny, który proklamuje państwo masy, jednej
i jednolitej, rządzone przez „związki zawodowe prawdziwych leniwców”. Sztuczne królestwo

25

S.I. Witkiewicz, Bezimienne dzieło. W: Dramaty, op. cit., s. 84,85.

15

1

background image

upada przemienione w państwo czystego nonsensu Hyrkana V. Obserwujący zaś te
eksperymenty XXI wieku papież Juliusz II (z wieku XVI) powiada (słusznie zresztą), że bez
religii nie może być państwa w dawnym stylu. Matka zaś dodaje, że wszystko to wydaje jej
się jedynie obrazem bandy szaleńców i pijaków, zdeprawowanych i zdegenerowanych, która
uwzięła się udawać państwo w dawnym stylu: zwykła teatralna bujda.

Sztuczna jaźń nie udała się również. Albowiem (jak powiadają jej konstruktorzy w

XXIII wieku): „epoka nasza nie może wydać pewnych typów władców. Chcieliśmy wziąć za
łeb zbydlęcone przez socjalizm masy – my, ludzie końcowi, niedobitki – chcieliśmy być
panami w początkowej fazie historii – na nic wszystko! Jedno jednak zdobyliśmy: oto na dnie
zwątpień czysto osobistych mamy teraz wiarę w możliwość cyklicznego porządku historii na
bardzo wielkich dystansach. Nieodwracalność przemian społecznych jest prawie że
przezwyciężona”

26

.

Charakter „spiętrzenia anachronizmów” mają również przyszłościowe fantazje

polityczne zawarte w powieściach. W Pożegnaniu jesieni – trzy, jedna po drugiej następujące
w ciągu pół roku, rewolucje nie przynoszą w istocie żadnej zmiany społecznościom lat
sześćdziesiątych XX wieku, poza zmianą rządów i „krajobrazu moralnego”, o czym już była
mowa. W Jedynym wyjściu Gnębon Puczymorda, rządzący Polską końca XX wieku, jest
prymitywnym satrapą, a jego organizacja polityczna, P.Z.P., której jest Prezesem, to
totalitarna organizacja społeczeństwa jako całości.

Powstała ta organizacja po zwycięstwie krucjaty antybolszewickiej. W jej łonie

odbywają się od czasu do czasu zbrojne utarczki kłócących się partii. „Ale idea samego Pe-
Zet-Pepu j a k o t a k a (to było najistotniejsze) zwyciężała zawsze pod egidą samego
Puczymordy i następował znów spokój, w którym dygnitarskie brzuchy i trzosy puchły jak za
najlepszych dla »polskiego indywidualizmu« (brr - »Teruś, fuj!«) saskich i późniejszych
trochę czasów”

27

.

Czasy to zresztą „hiperparszywe”, „czasy tchórzostwa i duchowej nędzy wśród

duszących wszystko kompromisów”. Malarstwo (jak i sztuka w ogóle) nie istniało już prawie
wcale, tylko w Szwecji jeszcze interesowano się tą dziedziną (i płacono). O dawnych czasach
nie wolno było ani myśleć, ani mówić, tajni agenci IV oddziału P.Z.P. podsłuchiwali i
donosili, siepacze węszyli za potajemnie pisanymi powieściami, w najrozmaitszych sprawach
ciągle przesyłano różne blankiety do wypełnienia, każdy odruch samokrytyki siepacze P.Z.P.
uważali za zdradę stanu, kto chciał ratować ludzi od samoomamienia „w idiotycznej pogodzie
ducha”, zawisał na stokach Cytadeli, zwanej teraz Castel del Ovo.

Po zwycięstwie pełnym barwy i blasku została „glątwa”: niesmak, zniechęcenie, kac.

Czarnej pracy nikt nie umiał dokonać. Ustrój społeczny i gospodarczy był taki, że nikt nie
mógł zdawać sobie z niego sprawy. Masa inteligencji śmierdziała brudem i rozpadem.
Intelektualna atmosfera to paru błaznów uprawiających zjełczały pseudohumor narodowy.
Sztuka była zakłamana i tandetna, ogłupiała od powodzenia. Ktoś tym rządził, ale nie
wiadomo było kto. Poza lokajami nie widać było nikogo.

Porządek, „porządeczek w policyjnym państwie”, czyli w idealnej organizacji

mechanicznej, był ideałem tworzącego się nowego społeczeństwa. Co gorsza – także
porządek statystyczny, „oparty na jakimś niższej marki półchaosku”. Ale „robotnikom było
dobrze – nie pragnęli niczego więcej – każdy miał domek i ogródek, kultura już się z lekka
cofnęła – drobnorolnictwo świetną było przeciwwagą dla industrializacji. Naprawdę dobrze
było mimo pewnej prymitywności technicznej życia, ale czemu? Bo kapitał jako taki,
prywatny, wzięto za mordę zupełnie. Rządziło P.Z.P. - oto tajemnica wszystkiego. A kto nie
uznawał P.Z.P., to »pod ściankę« i szlus. Ot co!”

26

S.I. Witkiewicz, Janulka, córka Fizdejki. Tamże, s. 376.

27

S.I. Witkiewicz, Jedyne wyjście, Warszawa 1968. Wszystkie cytaty z tego wydania.

16

1

background image

„P.Z.P. [bowiem] jest instytucją absolutnie konieczną pod każdym reżymem: Pe-Zet-

Pepu nie złamie nic. Widziało ono nie takie walki, a ostało się: państwowość j a k o t a k a
doprowadzona do szczytu, jako konieczny aparat działania w warunkach każdego ustroju
społecznego (oczywiście syndykalizm w znaczeniu samorządzącej się organizacji robotników
był wykluczony) i forsowny rozwój intelektualny wszystkich funkcjonariuszy, dobieranych z
najbardziej wysortowanych przesianek czy przecedzek ludzkich – oto były dwie wytyczne
linie działalności tej demonicznej zaiste instytucji”.

Wódka była surowo zakazana – czasy były straszne.
Nieco inaczej przedstawia się Polska przyszłości w utworze wcześniejszym, w

powieści Nienasycenie. I tu mamy do czynienia z epoką już po świaj krucjacie
antybolszewickiej czy antykomunistycznej i po jej zwycięstwie. Ale Polska ogłosiła
neutralność w tej sprawie, pozwoliła tylko na tranzyt transportów wojskowych. Dzięki tej
neutralności i pozostaniu na uboczu światowej wojny z komunizmem pozostała Polska
jedynym nie skomunizowanym krajem w Europie. Wszystkie inne zwycięskie państwa, choć
doprowadziły do restauracji caratu w Rosji i do powstania łańcucha księstewek buforowych
na dawnych zachodnich ziemiach rosyjskich, same musiały u siebie zaprowadzić jakiś dziwny
ustrój komuistyczno-faszystowski. Tylko Polska – nie. Rządził nią Syndykat Zbawienia
Narodowego w rywalizacji potajemnej i tajemniczej z Generalnym Kwatermistrzem, byłym
chłopcem stajennym u hrabiów Chraposkrzeckich, genialnym organizatorem armii,
Kocmołuchowiczem.

Dobrobyt był zapewniony przez komunistyczne kapitały zachodnie, struktura

społeczna skamieniała i nieruchoma. Polska tkwiła wśród narodów Europy nienaruszona w
swym anachronicznym arystokratyczno-szlacheckim konserwatyzmie: sztucznym, czysto
instrumentalnym. Nastrój tej epoki maluje Witkacy powiadając, że „jakim cudem wszystko
trzymało się jak na włosku, nikt na razie powiedzieć nie umiał”; pozorni ludzie, pozorna
praca, pozorny kraj. Sztuki prawie że nie było, nikt jej nie potrzebował, mało kto uprawiał,
panowała beztroska „granicząca z jakimś zidioceniem na wesoło”, wszyscy zgodnie, a wbrew
całej reszcie świata, bronili idei narodowości w jej dziewiętnastowiecznym rozumieniu, w
ogóle panowała zgoda i nuda, lokale rozrywkowe bankrutowały, kino zanikało, radio
zanikało, ludzie łudzili się „niby-idejątkami: odrodzenie różnych wiar, odwracalność
deindywidualizacji, przezwyciężenie mechanizacji przez picie mleka i czytanie Biblii,
twórczość proletariatu, pigułki zastępujące pożywienie itp.”.

Był to więc nastrój czekania i ten nastrój i stan czekania jest właśnie głównym

zjawiskiem politycznym w Nienasyceniu.

„Kraj zmienił się w jedną olbrzymią poczekalnię, o tak szalonym napięciu

potencjałów czekania, jakiego w historii dotąd nie notowano. Może zaledwie Żydzi czekali
tak na Mesjasza jak u nas wszyscy nie wiadomo czego. Prócz zmechanizowanej do idiotyzmu
pracy każdego obywatela w jego krążku działania głównym zajęciem było tak zwane
oczekiwanie samo w sobie – die Erwartung an und für sich”.

Jednakże owo czekanie (czekanie na wojnę mającą zdecydować ostatecznie o losie

świata) sprawiło, że w Polsce rok szkolny zakończono w lutym, matura odbyła się w zimie.
W marcu spodziewano się nadzwyczajnych wypadków. Awangardy chińskich komunistów
stały już na Uralu. W Moskwie szalał biały terror cara Kiryła. Wkrótce Moskwa została
zdobyta przez Chińczyków. Rumunia zalana przez ich wojska. Z terenów tych nie dochodziły
żadne wiadomości. Żywy mur, ruchomy żółty mur szedł naprzód i zbliżał się do granic
Polski. Była połowa kwietnia. W Polsce gwałtownie potrzeba było żołnierzy. Od 1 kwietnia
stosowano tortury i rozstrzeliwano za byle co.

„Tymczasem wypadki szły dalej. Aż wreszcie pękły ściany chińsko-moskiewskiego

kotła i żółta magma przelała się znowu o paręset kilometrów dalej, aby stanąć w groźnym
milczeniu nad naszą biedną polską granicą”.

17

1

background image

„Konało lato w bólu swej własnej piękności. Szafirowa twarz nocy powlekała się

żałobą beznadziejnej, zagwiezdnej pustki. Świat zdawał się naprawdę ograniczonym, jak w
koncepcji Einsteina – jedno wielkie więzienie”.

Żółty mur ruszył się. Pierwsze oddziały doszły do Mińska, Republika Białoruska

przestała istnieć, nazajutrz ogłoszono w Polsce mobilizację. Wieczorem tego dnia wybuchł
bunt trzech pułków „na tle ideologii komunistycznej”. Uspokoił się jednak sam po
tajemniczej rozmowie Niehyda-Ochluja z Kocmołuchowiczem. Był październik. Pociąg
sztabowy odjechał z Kocmołuchowiczem ze stolicy na front. Plan operacyjny nie był
dotychczas znany nikomu: tkwił tylko w głowie Kocmołuchowicza, na żadnej mapie, na
żadnym papierze go nie było. W ten sposób wróg pozbawiony zostaje rozpoznania. Na
froncie ciągle jeszcze było spokojnie i tylko artyleria wstrzeliwała się dla korekty namiarów.
Ale odłamek własnego pocisku wyrżnął w koniec buta Kocmołuchowicza, zaraz potem
jedenastocalowy granat wybuchł niedaleko i wódz dostał po głowie kawałkiem drewna.
Niespodziewanie rozstrzelano bez sądu Niehyda-Ochluja. Podobno okazał się niegrzeczny.
Wreszcie pewnego poranka w punkcie oznaczonym na mapie „kota 261” stanął sztab. To
miejsce wybrano jako punkt dowodzenia: dziesięć kilometrów od pierwszej linii
trzystukilometrowego frontu.

Teraz dopiero Kocmołuchowicz ujawnia podwładnym swój plan operacyjny: przez

telefon. Ma być krótkie przygotowanie artyleryjskie i o trzeciej po południu szturm. Tak oto
miejscowość Pychowice na Białorusi stanie się sławna po wsze czasy, wejdzie do historii.
Kocmołuchowicz uwija się na koniu, na swym słynnym Siwku. Napięcie, oczekiwanie i
nagle... „sflaczenie”. Kocmołuchowicz raptem „odwołuje” bitwę. Po co mają ginąć setki
tysięcy? Przecież historia i tak zrobi swoje. Epokowy czyn Kocmołuchowicza polega więc na
tym, aby nic nie uczynić. Chińczycy oddają mu honory, ale wśród nieustannych uprzejmości
skazują go na śmierć: „dlatego – powiadają – że dalsze pańskie istnienie, w związku ze
znajomością pańskiej intymnej natury, obnażonej dla nas w tym właśnie epokowym czynie,
zagrażałoby tym celom, w imię których czyn ów był spełniony”.

Przy okazji jednak objawiają wreszcie swoje cele generalne, swoją ideologię: „nie

umiecie sobą rządzić – powiadają – i jesteście rasowo wyczerpani. My umiemy. Nasza
uśpiona od wieków inteligencja ocknęła się dostawszy raz w ręce wasz genialny alfabet [...]
Polityka nie istnieje dla nas jako taka – chodzi o naukowo zorganizowaną i uregulowaną
wytwórczość [...] Jakie będą możliwości dobrze gospodarczo urządzonej ludzkości, nawet my
nie jesteśmy w stanie przewidzieć”.

Potem ścinają toporem Kocmołuchowicza i nie śpiesząc się, w pierwszych dniach

listopada, wkraczają wojska chińskie do stolicy. Tak nastały nowe czasy: ludzie żyli i
powodziło im się dobrze, dla artystów były ulgi, „stosunkowo dość szybko (w jakieś dwa
miesiące) przyzwyczaili się ludziska, bo chyba gorszych bydląt od ludzi nie ma w całym
wszechświecie”.

Polityczne fantazje przyszłościowe Witkacego mają szczególny charakter. Po

pierwsze: są rzeczywiście „spiętrzeniem anachronizmów”: rozruchy uliczne i rozgrywki
pałacowe podaje się za rewolucje, rewolucje „organizuje się” jako sztuczne zabiegi
zmierzające do radykalnego przywrócenia przeszłości, władza występuje tylko jako
prymitywna dyktatura osobista posługująca się terrorem, postacie z przeszłości historycznej
przeniesione są do epok przyszłych, niezmienna, feudalno-szlachecka, arystokratyczno-
stanowa struktura społeczna przedstawiona jest jako stan przyszłego, całkowicie przecież
odmienionego społeczeństwa, wojna przyszłości zna tylko operacje kawalerii, piechoty i
artylerii jak w 1918 roku, wojna domowa ukazuje się jako uliczna strzelanina.

Po drugie: mamy tu do czynienia również, jak widzieliśmy, ze „spiętrzeniem

stereotypów”. Przyszłość bowiem widziana jest w perspektywie drobnomieszczańskiej, w
perspektywie tak zwanego „szarego człowieka”, i jego to stereotypowe wyobrażenie

18

1

background image

rewolucji, władzy i wojny, jego widzenie przyszłości jako mechanicznego przeniesienia
stosunków obecnych (tak jak je widzi i rozumie) w czas, który będzie – stanowi postawę
duchową świata bohaterów Witkacego. Jest to postawa drobnomieszczańska, nawet jeżeli ją
okazują arystokraci i inteligenci, artyści i uczeni. Drobnomieszczańskie bowiem są stereotypy
myślowe, którymi się posługują, a nade wszystko ów charakterystyczny stan bycia
przedmiotem, a nie podmiotem historii: bierność, niezaangażowanie, obojętność tych ludzi
wobec polityki i wydarzeń, ich brak orientacji, ich ignorancja, ich „niezrozumienie – nigdy –
niczego”; stąd ich strach i przerażenie, ale i dosyć podła zdolność natychmiastowego
przystosowania się.

Po trzecie: najbardziej istotny rys tej opisywanej przyszłości – zautomatyzowanie,

zmechanizowanie społeczeństwa, „deindywidualizacja”, stan błogiej, zaharowanej
bezmyślności – dany jest tylko w ogólnikowych deklaracjach i twierdzeniach, ale nie w
obrazie, nie w szczegółach, nie w konkretach. O tym się tylko mówi, zawsze niejasno i
mętnie, zawsze tak samo, zawsze z tą samą pewnością siebie. Tego jednak nigdy się nie
pokazuje. Drugi istotny rys tej przyszłości – demonizm, demoniczny jej charakter, także dany
jest w gołosłownych twierdzeniach, a jeżeli już pokazuje się coś, to raczej „sflaczenie”
właśnie, które temu demonizmowi nieodmiennie towarzyszy jako jego odwrotność i
demaskacja.

Przyszłość w fantazjach politycznych Witkacego przedstawia się więc raczej jako

obraz pewnego nastroju, pewnej atmosfery społecznej, pewnego stanu ducha.
Najwyraźniejsze jest to w Nienasyceniu. Powieść ta przedstawia oczekiwanie na katastrofę,
lecz katastrofa nie następuje, historia toczy się dalej według nieuchronnych jakichś praw;
powieść przedstawia przygotowywanie się do wojny, lecz w ostatniej chwili wojna zostaje
„odwołana”; bohaterowie powieści żyją nadzieją tajemniczego, wielkiego czynu (zbrojnego),
lecz czyn zostaje zastąpiony jego przeciwieństwem, niewiele przy tym to zmienia: „ludziska
przyzwyczajają się” do każdej zmiany, która jest dla nich tylko zmianą władzy, dosyć na ogół
obojętną. Mamy więc do czynienia raczej z nastrojem katastrofy niż z samą katastrofą.

Katastrofy chyba w ogóle nie będzie. To zdają się głosić przyszłościowe fantazje

polityczne Witkacego. Przyszłość bowiem, także przyszłość Polski, faszyzm, komunizm,
inwazja Azjatów w XXI wieku, wszystko to opisywane jest jako epizod tylko, i to jeden z
wielu, w procesie ustawicznej ewolucji ludzkości: epizod traktowany, jako historia. „Było tak,
jak tu opisane, i koniec”, powiada Witkacy w Nienasyceniu; w innym miejscu czyni uwagę,
że „był to jeden z cudów tej epoki, których nigdy nie wyjaśniła potem historia”. Tak więc
perspektywę politycznych fantazji przyszłościowych Witkacego tworzy przyszłość dalsza
jeszcze niż ta opisana: jakaś nieskończenie odległa przyszłość ludzkości, w której znajduje się
narrator. To z tej pozycji, w której to, co jest dla nas (czytelników) przyszłością, dla niego
(narratora) jest już dawną przeszłością, epizodem tylko, może on powiedzieć: „wyszło na jaw,
że komplikacja przerastać zaczyna nie tylko siłę indywiduum – to zostało zużyte dla
organizacji – ale siłę samej możności organizacji masy ludzkiej. To była ta katastrofa
przyszłości, którą zobaczyło (podobno!) tylko paru Chińczyków [...] Ha – nieznane
możliwości – może cofnięcie kultury i zahamowanie jej na pewnym punkcie okaże się
koniecznym tylko na czas pewien, a potem może ludzkość czekają nowe, niewyobrażalne
przeznaczenia”.

Inwazja Chińczyków oznacza więc paradoksalnie, że katastrofy cywilizacji ludzkiej

jednak da się uniknąć. Nastroje katastroficzne rodzą się tylko wśród tych, którzy nic nie
rozumieją i niczego nie wiedzą: „czyż warto [...] zaczynać coś na wielką skalę wobec
niemożności rozstrzygnięcia przyszłości w sposób jednoznaczny?” - pytają bezradni i nie
wiadomo na co czekający bohaterowie Nienasycenia.

Fantazje polityczne Witkacego, prócz tego, że są fantazjami przyszłościowymi, mają

jeszcze jedną, ważną cechę charakterystyczną: polityka jest w nich zawsze silnie sprzęgnięta z

19

1

background image

erotyzmem i artyzmem. Wystarczy przypomnieć (wcale niepełną) listę słynnych postaci
kochanek: Persy Zwierżontkowskaja, Hela Bertz, Rustalka Ideyko, Bellatrix, Spika
Tremendosa, Serafombyx, Róża van der Blaast, Ella, Wanda Lektorowiczówna, Janulka
Fizdejkówna, Księżna Irina Wsiewołodowna Zbereźnicka-Podberezka itd.

Można by, oczywiście, powiedzieć z tej okazji, że Witkacy jest prekursorem Herberta

Marcuse, tak jak mówi się, że jest prekursorem Orwella, żeby nie wspominać już Becketta,
egzystencjalistów i autorów Raportu Rzymskiego.

Na razie jednak poprzestańmy na przypomnieniu, że połączenie miłości, polityki i

poezji jest charakterystyczną cechą dawnej kultury europejskiej: literatura europejska w ten
właśnie sposób wyrażała i budowała aż do połowy XIX wieku swój humanistyczny mit
wielkości człowieka.

W twórczości literackiej Witkacego obecność tego mitu i ustosunkowanie się do niego

jest widoczne na każdym kroku; więcej, tworzy on aurę emocjonalnego napięcia we
wszystkich niemal utworach, o których była już mowa, ale także i w innych. Na przykład w
Nadobnisiach i koczkodanach Pandeusz powiada: „Nie ma wielkości w niczym ani bogactwa,
ani sztuki. To tylko symbole jednej wielkiej nędzy istnienia i ten tylko żyje, kto używa

28

.

Zosia zaś stwierdza: „teorie na temat wyższego życia są zupełną blagą. Wyższego sposobu
istnienia naprawdę nie ma. Są to tylko fikcje uspołecznionych bydląt, jakimi jesteśmy”.

Ale w Mątwie Juliusz II powiada, że sztuka jest „stymulansem potęgi osobistej”,

własnej „woli mocy”, a w Kurce wodnej zastrzelona przez Edgara Kurka „gasnącym głosem”
powiada: „Umieram. Pamiętaj o wszystkim. Musisz być wielkim w czymkolwiek bądź”

29

. Na

co Edgar, „robiąc parę kroków ku niej”: „Wielkim, wielkim. Ale w czym? W łapaniu ryb czy
w puszczaniu baniek mydlanych?” I usiłuje w toku dalszych wydarzeń odpowiedzieć sobie na
to pytanie, na czym polega wielkość. Czy na tym, żeby zabić Kurkę? Czy na tym, żeby pójść
do domu i zjeść kolację? Czy może na „nieodwracalności”? (Na przykład śmierć, pierwsza
miłość?) A może na odwadze, poświęceniu się, cierpieniu dla kogoś, wyrzeczeniu? Czy też na
tym polega wielkość, żeby umrzeć pięknie? Czy raczej na tworzeniu piękna artystycznego?
Dzieła sztuki, które jest jedyne w swoim rodzaju? Ale „jedyny w swoim rodzaju” jest każdy
stwór żywy, więc każdy jest kimś wielkim, każdemu przysługuje atrybut wielkości.

Tak ad absurdum redukuje się u Witkacego pewna europejska tradycja

humanistyczna, ważna dla kultury polskiej, bo ze szczególną siłą i w szczególny sposób
obecna w polskiej kulturze romantycznej. Romantyczny mit wielkości polega bowiem
właśnie na szczególnym zespoleniu polityki, miłości i poezji: taki jest Gustaw-Konrad, taki
Hrabia Henryk, dwa wielkie modele bohatera romantycznego, najpełniej reprezentujące ten
mit wielkości, który romantycy przejęli z tradycji średniowiecznej i renesansowej. W Europie
pierwszym jej wcieleniem był Tristan: wielki kochanek i wielki rycerz-polityk, rozdarty
tragicznie między dwiema wartościami. Takim był Cyd – wielki wódz, bohater – zbawca
ojczyzny i wielki kochanek. Takimi byli bohaterowie tragedii klasycznej, a potem
romantycznej.

Wielka miłość, to znaczy miłość – namiętność duszy, miłość – zachwyt i pragnienie

doskonałości, łączy się tu z aspiracjami bohaterskimi, odpowiedzialnością najwyższą,
poświęceniem, walką dla powszechnego dobra. Połączenie to stanowi najwyższą aspirację
ludzką: do wielkości moralnej, do wielkości twórczej.

Modernizm przejął ten arystokratyczny mit w postaci dekadenckiej – mitu

udręczonego artysty, namiętnego kochanka i namiętnego twórcy, spalającego się
bezskutecznie w poszukiwaniu absolutu albo co najmniej sukcesu erotyczno-artystycznego:
mit wielkości jako mit impotencji.

28

S.I. Witkiewicz, Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka. W: Dramaty, op. cit., t. 2. Cytaty z tego

wydania.

29

S.I. Witkiewicz, Kurka wodna. Tamże. Wszystkie cytaty z tego wydania.

20

2

background image

Witkacy przejmuje tę właśnie postać mitu wielkości z całym dobrodziejstwem

inwentarza: z pojęciem namiętności jako perwersji aż do obojnactwa lub też namiętności jako
demonicznej siły zniewalającej aż do impotencji; z pojęciem wielkości politycznej jako
pospolitej zbrodni, a wielkości artystycznej jako nie dającej się spełnić, daremnej ambicji
stworzenia dzieła wiekopomnego.

U Witkacego tradycja ta ulega groteskowej deformacji. Witkacy przedstawia wielkość

bohaterów nie z punktu widzenia narratora czy akcji dramatycznej, lecz według opinii innych,
współtowarzyszących postaci: tylko w deklaracjach i autodeklaracjach. Przy tym namiętności
duszy sprowadzone są do neurozy: zachwyt miłosny do neurotycznego przywiązania
seksualnego, odpowiedzialność heroiczna do neurotycznej „woli mocy”, geniusz twórczy do
udręki nieudanego artysty, wzniosłość moralna do taniego demonizmu salonowego.

W taki oto sposób sprzęgnięta z erotyką i artyzmem polityka stanowi u Witkacego

nieodłączną wprawdzie, lecz część tylko obrazu świata: fantazje polityczne Witkacego nie są
niczym samodzielnym, stanowią jedynie element groteskowej rzeczywistości przedstawionej
w dramatach i powieściach. Albo inaczej:fantazje polityczne Witkacego mają charakter
literacki, są bowiem elementem kompozycji literackiej. Jeszcze inaczej: fantazje polityczne
Witkacego są groteskową fikcją literacką.

Po co jednakże powtarzać to tyle razy? Czyżby rzecz nie była oczywista?
Nie jest. Informuje o tym Bożena Danek-Wojnowska, która powiada w roku 1976: „w

najnowszej »witkacologii« obserwować można odwrót od tego rodzaju zakresowego
integrowania problematyki, który nie uwzględniał sporów jakie stawia w tym względzie
rzeczywisty wieloznaczny charakter całokształtu aktywności twórczej Witkiewicza [...]
dostrzega się np. coraz wyraźniej modyfikującą funkcję f o r m y wypowiedzi literackiej [...]
[sprawdza się] tożsamość informacji pochodzących z analizy oryginalnej struktury literackiej,
tj. literackich obrazów idei, z wynikami rekonstrukcji zawartości ideowej tekstu o odmiennym
charakterze formalnym

30

.

Jednakże inni badacze lekceważą całą tę kwestię, oświadczając po prostu, że „w wielu

przypadkach teksty literackie traktować będą na równi z wypowiedziami teoretycznymi: są
one mianowicie często po prostu jednobrzmiące

31

. Innym usprawiedliwieniem owego

lekceważenia jest „fakt uporczywości i powtarzalności pewnych twierdzeń, znanych z
tekstów teoretycznych lub publicystycznych, a powracających w niezliczonych wariantach w
dramatach i powieściach”, stąd wyciąga się prosty wniosek, że „fakt ten nakazuje literackie
wypowiedzi Witkiewicza traktować serio i często z zupełną dosłownością”

32

.

Wniosek wprawdzie prosty, jednak zupełnie nieprawomocny, ponieważ zarówno

tożsamość, jak i powtarzalność wypowiedzi nie likwidują same przez się podniesionej kwestii
metodologicznej. Przeciwnie, właśnie ją wzmacniają. Mówiąc zwyczajnie: czy teksty
literackie Witkacego trzeba czytać tak, jakby nie były literackie? Czy można rozumieć
zabawne teksty Witkacego nie dysponując żadnym poczuciem humoru?

Pytanie to jeden z autorów przekreśla i unieważnia w jeszcze prostszy sposób.

Powiada mianowicie: „Bo przecież zgodzimy się chyba, że Nienasycenie nie jest arcydziełem.
Pomijam język tej powieści, choć ma on swój udział w tworzeniu poczucia tej
niedoskonałości; ta sprawa nie należy do mnie [...] lektura Nienasycenia wywoływała we
mnie zawsze uczucie będące mieszaniną irytacji i zaciekawienia. Nigdy nie doznałem w jej
toku przeżycia estetycznego [...] Dwoistość Nienasycenia – współwystępowanie w nim
literatury i filozofii, które, jak sądzę, przeszkadzają sobie nawzajem – jest więc następstwem
rozdwojenia charakterystycznego dla myśli Witkiewicza”

33

.

30

B. Danek-Wojnowska, Stanisław Ignacy Witkiewicz a modernizm, Wrocław 1976, s. 5, 6.

31

M. Szpakowska, Światopogląd Witkiewicza, Wrocław 1976, s. 44.

32

Tamże, s. 45.

33

K. Pomian, Powieść jako wypowiedź filozoficzna. W: Studia o Stanisławie Ignacym Witkiewiczu, Wrocław

1972, s. 28.

21

2

background image

Dwa więc są – według niektórych uczonych – powody, że Witkacego jako literata,

jako twórcę języka i form literackich, można całkowicie zlekceważyć – jeden prostszy od
drugiego: Witkacy w dziełach literackich powiada to samo, co w nieliterackich, a w dodatku
jako literat bardzo jest kiepski.

Dla niektórych Witkacy kiepski jest także jako intelektualista. Na przykład w kwestii

polskiej: „Zdumiewa nadto niski poziom tych intelektualnych rozstrzygnięć. Cóż bowiem
ciekawego się dowiadujemy? Będzie źle, było źle, byłoby lepiej, gdyby tak mieć jakiegoś
wodza i mniej anarchii, ale skąd go wziąć, jaką ideę zaoferować społeczeństwu? Nie
wiadomo. Repetycje zwulgaryzowanych romantyków – oto intelektualne osiągnięcie
Witkiewicza. Banalna krytyka przeszłości – oto wyraz jego namiętności. Jak to się stało, że
pisarz tak wrażliwy na banał, na trywialność, na mechaniczne powtórki sam się tego nie
ustrzegł, lecz – wprost przeciwnie – stał się takiego banału świetnym przykładem? Zawiniła
tu nierzetelność umysłowa [...]”

34

.

Brak poczucia humoru jako pewnego dziedzictwa kulturowego, jako pewnej formy

osobistej kultury duchowej, sprawiają, że Witkacy staje się księgą zamkniętą: jego fantazje
polityczne przestają być rozumiane jako fantazje, ich charakter groteskowej fikcji literackiej
(stanowiący o ich sensie) umyka uwagi. Witkacego poczucie humoru, które jest tyleż formą
artystyczną, co treścią myślową, interpretacyjne niezgulstwo pewnych siebie pedantów zbywa
machnięciem ręki.

Przypomnijmy więc, że (jak powiada Stanislas Andreski) „istnieje związek pomiędzy

poczuciem humoru i zdolnością do realistycznej oceny sytuacji społecznych”, a „śmiech jest
mechanizmem psychicznym, który pozwala nam stawić czoła rzeczywistości, broniąc przed
czarnymi myślami lub złudzeniami”

35

.

Zresztą od czasów Bachtina wiadomo, że nawet zrozumienie Rabelais'go wymaga

„zdolności wyrzeczenia się głęboko zakorzenionych wymogów smaku literackiego, rewizji
wielu pojęć, gruntownej przebudowy aparatu percepcji ideowo-artystycznej”

36

. (A cóż

dopiero Witkacego!) Albowiem śmiech jako wyraz światopoglądu, powiada Bachtin, ujmuje
świat w ruchu, w trakcie stawania się, wśród przemian, wśród sprzeczności, dlatego jest
ambiwalentny: tyleż wyśmiewa i neguje, co akceptuje i oswaja. Jest także ahieratyczny,
ukazuje wesołą względność i przemienność wartości. A przede wszystkim jest w opozycji do
oficjalnej kultury poważnej.

Toteż najbardziej wulgarną formą nierozumienia fałszywego rozumienia groteski jest

jej naturalistyczna interpretacja: jako jednoznacznej, a serio traktowanej, ujemnej prawdy o
świecie.

Podobnie jak Rabelais'go, również i Witkiewicza nie należy rozumieć w ten sposób.

Ale groteska Witkiewicza nie jest z ducha Rabelais'go, jest raczej z ducha kabaretu i
felietonu. Witkacy bowiem to świat postaci wyśmianych, świat kpiny z aktualnych
stereotypów (językowych, obyczajowych, politycznych, intelektualnych), to groteskowa
krytyka kultury albo kpina z tradycyjnego ideału wielkości człowieka – jako artysty,
kochanka i władcy. Witkacy to duch kabaretu: antykonformistyczny, operujący aktualnością,
zabawowo-bezceremonialny, pijany, elitarno-towarzyski, kpiarsko-prześmiewczy,
parodiujący i paradoksalny. Witkacy to duch felietonu, nieprawego dziecka eseju: gdzie nie
idzie o powagę, lecz o trafność, nie o sprawiedliwość oceny, lecz o efektywność
argumentacji, nie o systematyczność i konsekwencję myślową, lecz o urok nagłej, nie
kontrolowanej myśli, skojarzenia, paradoksu, prowokacji, gdzie dozwolona jest wszelka
mistyfikacja, bo nie o myśl tu idzie, lecz o pewien nastrój intelektualny, nie o gołe

34

M. Król, Polska a twórczość Stanisława Ignacego Witkiewicza. Tamże, s. 313.

35

S. Andreski, Nauki społeczne jako czary. W: Czy kryzys socjologii?, Warszawa 1977, s. 125-126.

36

M. Bachtin, Twórczość Franciszka Rabelais'go a kultura ludowa średniowiecza i renesansu, tł. A. i A.

Goreniowie, Kraków 1975, s. 59.

22

2

background image

twierdzenia i sądy, lecz o pokaz sposobu myślenia uwikłanego w emocje: idzie tu o prawdę
własnego stanu ducha, a nie o prawdę dookolnego świata.

Stąd właśnie, z ducha kabaretu i felietonu, owa ambiwalencja „serio – i – nie – serio”,

powagi i żartu, łączenia filozoficznej myśli i codziennego języka, argumentacji i inwektywy;
ambiwalencja, która jest duchem groteski.

Ale w nowoczesnym swym wydaniu to groteskowe poczucie humoru ma, jak powiada

Pirandello w swoim eseju o humoryzmie przede wszystkim wartość dwuznaczności jako
postawy twórczej: być nie na serio wobec materii utworu, lecz na serio wobec swego dzieła –
jak Ariosto. I wartość paradoksalną dekompozycji, rozbicia, niepokojącego poczucia
przeciwieństw, dezorganizującej refleksji, współistnienia poezji i krytyki, ambiwalencji
twórczości i filozofii twórczości.

„Dla mnie – powiada Pirandello – to ciężki błąd przypisywać bezpośrednio poecie to,

co tkwi w uczuciu, psychologii, języku stanowiącym przedmiot parodii tworzonej przez
poetę”

37

.

Potwierdzają to postacie artystów Witkacego i sam Witkacy. Jako literat, jest on

artystą, twórcą groteskowego świata fikcji, także politycznej, odnoszącym się na serio do
swego dzieła, lecz nie na serio do jego materii: jest błaznem. Jeżeli więc tak uporczywie
powtarza w swoich utworach literackich sformułowania teoretyczne, przewody myślowe,
argumentacje z utworów krytyczno-filozoficznych; jeżeli stale i dosłownie powtarza w
niepoważnych utworach to, co powiedział w poważnych, to czemu nie przypuścić, że rzuca to
jednak cień jakiś na ową powagę? Czemu twierdzić na tej podstawie, że utwory niepoważne
są poważne, a nie odwrotnie? To jest, że utwory poważne Witkacego mniej są poważne, niż
się chcą wydawać? A przynajmniej mniej pewne swego, niżby to z ich tonu wynikało?

Pomocą w uświadomieniu sobie, jakiego poczucia humoru potrzeba, aby Witkacego

interpretować poprawnie, może być zestawienie Witkacego z Orwellem.

Orwell przedstawia, jak wiadomo, dokładnie, metodą realistyczną, ze szczegółami

świat przyszłości końca XX wieku, opowiadając dzieje rozpaczliwego, daremnego,
samobójczego buntu dwojga młodych ludzi

38

.

Zdają oni sobie sprawę z tego, że stosunki, w których żyją, mają swoje źródło w

„ogólnym zbarbaryzowaniu poglądów”, które nastąpiło w latach trzydziestych XX wieku.
Poglądy te – to usprawiedliwienie ówczesnego powrotu do średniowiecza: usprawiedliwienie
aresztowań bez rozprawy i wyroku, traktowania jeńców wojennych jako niewolników,
publicznych egzekucji, tortur w śledztwie, brania zakładników, zsyłek i deportacji. Tak
właśnie ukształtowały się ideologie totalitarne w latach czterdziestych. Na ich podstawie i z
domieszką różnych odmian ideologii socjalistycznych, zwłaszcza tych, które głosiły
odstępstwo od ideałów wolności i równości, powstały w połowie XX wieku nowe ideologie.
A mianowicie: Anglo-Soc, Neo-bolszewizm, Kult Śmierci. Ideologie te głosiły wartość nie-
wolności i nie-równości oraz wiarę w cykliczność historii, z intencją i zamiarem radykalnego
zatrzymania jej biegu.

Powstały one w latach 1950-1960, w okresie „wojen, rewolucji, kontrrewolucji, walk

domowych, których widownią był cały świat”, a skutkiem – zwycięstwo wymienionych
trzech doktryn i trzech państw-gigantów: Oceanii, Eurazji, Wschodnio-Azji. W czworoboku
Tanger-Brazzaville-Darvin-Hongkong mieściły się natomiast obszary niczyje. „Mieszkańcy
tych »niczyich« obszarów, zepchnięci mniej lub więcej oficjalnie do roli niewolników,
ustawicznie przechodzą z rąk jednego władcy i zdobywcy do drugiego. Uważa się ich za
surowiec równie cenny jak węgiel czy nafta. Surowce te, podobnie jak praca kulisów,
potrzebne są do wyścigu zbrojeń, zbrojenia zaś są konieczne, by móc dokonywać nowych
podbojów i zdobywać niewolnicze ręce do pracy. Nowe terytoria i nowi kulisi pozwalają

37

L. Pirandello, L'Umorismo, Venezia 1928, s. 96.

38

G. Orwell, Rok 1984, Paryż 1953. Wszystkie cytaty poniżej z tego wydania.

23

2

background image

powiększyć zbrojenia, zbrojenia umożliwiają znów nowe podboje i tak w nieskończoność...”
Toteż „jedynym celem wojny jest zdobyć lepsze możliwości prowadzenia wojny następnej”.

Wojna jest więc stanem trwałym, stanowiącym wyłączny instrument polityki

wewnętrznej każdego z wrogich państw: jest tym samym, co wieczny pokój między
hermetycznie odgrodzonymi państwami.

W dodatku doktryny tych trzech państw, ustrój i gospodarka są identyczne. Opierają

się na trzech sloganach: „niewiedza jest siłą, wojna jest pokojem, wolność jest
niewolnictwem”. I na klasycznym układzie trzech klas: najwyższej, średniej i proletariacie. I
na tym, że istnieje tylko jedna organizacja, jedna doktryna i jeden wódz – półbóg.

Organizacja składa się z Partii Wewnętrznej, stanowiącej mózg (dwa procent ogółu

mieszkańców), i z Partii Zewnętrznej, zajmującej się wykonawstwem. Reszta – osiemdziesiąt
pięć procent ogółu – to „proleci”. Technika rządzenia polega na utrzymywaniu nierówności
majątkowej ludności, systematycznym niszczeniu więzi emocjonalnych (rodzinnych,
przyjacielskich, erotycznych, także wytrzebieniu instynktu seksualnego), systematycznym
niszczeniu czasu historycznego (wszelkiej przeszłości), całkowitej decentralizacji i
permanentnej, powszechnej, totalnej inwigilacji policyjnej.

Rząd składa się tylko z czterech ministerstw: Ministerstwo Pokoju zajmuje się wojną;

Ministerstwo Prawdy – kłamstwami produkowanymi przez prasę, widowiska, wychowanie i
sztukę; Ministerstwo Miłości – torturami policyjnymi; Ministerstwo Obfitości – organizacją
głodu.

Podstawą takiego systemu rządzenia jest przekonanie, że postęp mierzy się wzrostem

cierpień i że zadawanie cierpień, bólu i upokorzeń jest istotą władzy, że rządzenie polega na
rządzeniu świadomością ludzką, nie rzeczami. „Darcie ludzkiej świadomości na strzępy i
układanie z tych strzępów świadomości innego typu, wedle własnej woli” - to jest cel różnych
technik władzy. Dlatego jedną z nich jest niszczenie śladów wszelkiej przeszłości, historii.
Idzie o wytworzenie przekonania, że tak jak jest teraz, jest dobrze, zawsze tak było, Partia
nigdy się nie myli.

Tak się przedstawia polityczna strona negatywnej utopii przyszłościowej Orwella.
Ideologiczną stronę tej utopii referuje jedna z postaci powieści, wielki dygnitarz

partyjny, w następujący sposób: „Niemieccy hitlerowcy i rosyjscy komuniści używali
wprawdzie podobnych metod, co i my – lecz tak jedni, jak i drudzy nie mieli dość odwagi, by
uświadomić sobie motywy własnego działania. Udawali przed światem, a może w pewnej
mierze i sami w to wierzyli, że władza niejako sama do nich przyszła, że nie będzie
wiecznotrwała i że tuż, za najbliższym zakrętem Historii, czeka raj wszechludzkiej wolności i
równości. My jesteśmy inni [...] Dawna cywilizacja oparta była na miłości i sprawiedliwości.
Naszą cywilizację oprzemy o nienawiść. W naszym świecie nie będzie innych uczuć, tylko
lęk, gniew, triumf zwycięstwa i upodlenie [...] Nie będzie innej wierności, tylko wierność w
stosunku do Partii. Nie będzie innej miłości, tylko miłość do Wielkiego Brata. Nie będzie
śmiechu, prócz śmiechu triumfu z pokonanego wroga. Nie będzie sztuki, literatury, wiedzy. Z
chwilą gdy będziemy wszechpotężni, nauka stanie się zbędna. Nie będzie żadnego
rozróżnienia między pięknem a brzydotą. Człowiek nie będzie miał żadnych zainteresowań
ani nie będzie odczuwał radości życia. Wszystkie przyjemności sprzeczne z tym programem
zostaną wytępione. Lecz nie zapomnij o jednym, Winstonie! Zawsze będzie istniało zatrucie
władzą! To zatrucie przybierać będzie coraz subtelniejsze formy. Nieodmienny będzie
dreszcz zwycięstwa – emocja tratowania bezbronnego, pokonanego wroga. Jeżeli chcesz mieć
pełny obraz przyszłości, Winstonie – wyobraź sobie ciężki but tratujący ludzką twarz,
tratujący przez wieczność!”

Rzuca się w oczy natychmiast, że podstawową różnicę między Witkacym a Orwellem

stanowi ton: tak „zwierzęco – poważny” (słowo Witkacego) jak u Orwella, u Witkacego nie
występuje nigdy. Orwell jest bowiem retoryczny i w retoryce dobry, podczas gdy Witkacy –

24

2

background image

zgodnie z pirandelliańską definicją „nowoczesnego humoryzmu” - jest nastawiony
antyretorycznie: żadnych pięknych zdań. Za to Orwell artystycznie jest niedołężny: umie
mówić, nie umie opowiadać; czego nie można powiedzieć o Witkacym.

Rzucają się także w oczy zdumiewające zbieżności w tej wizji przyszłego świata jako

rezultatu pasma wojen i rewolucji XX wieku, jako stanu doskonałej i totalnej organizacji, jako
powszechnej „deindywidualizacji” i nieobecności wszelkiej humanistyki i sztuki, jako
dyktatury. Ale to, co u Witkacego jest niejasną informacją, ogólnikowym, mętnym poglądem,
gołosłownym twierdzeniem, u Orwella zmienia się w ciężki, konkretny, szczegółowy obraz.
Przedstawia on, jak widzieliśmy, całą strukturę przyszłego świata pomyślaną jako prosta
odwrotność prostego humanizmu i humanitaryzmu w jego dziewiętnastowiecznej, liberalnej
wersji: wizja okrutna, sadystyczna, pesymistyczna i beznadziejna. Niczego takiego u
Witkacego nie ma. Albowiem jego fantazje polityczne nie są „negatywną utopią
przyszłościową”: nie przedstawiają żadnej struktury całościowej przyszłego świata ani nie
przewidują totalnej negacji wartości jak u Orwella.

Dają się znacznie lepiej zestawić z Apollinaire'em z roku 1916 niż z Orwellem z roku

1948. Le poète assassinè Apollinaire'a przedstawia bowiem ten sam co u Witkacego rodzaj
poczucia humoru, ten sam zmysł językowy i to samo upodobanie do igraszek językowych;
podobnie jak Witkacy, miłość ukazuje jako nieszczęśliwą namiętność i tragedię artysty, a
politykę jako groteskową fantazję przyszłościową – nastąpi wszechświatowa zmowa dla
wytępienia poetów na globie: „Celem rozproszenia demonstrantów przybyło wojsko. Konnica
przeprowadziła szarżę. Poeci dobyli broni i stawili opór, ale na ten widok do akcji włączył się
tłum. Zduszono poetów i wszystkich, którzy mienili się ich obrońcami. Taki był początek
prześladowań, które szybko rozprzestrzeniły się na całym świecie”

39

.

Taki ton stanowi o powinowactwie Apollinaire'a i Witkacego. Fantazje polityczne

Witkacego pozostają więc fantazjami nie zmierzającymi do przekonania nikogo o niczym: nie
mają żadnej pretensji do politycznego doktrynerstwa ani nawet do politycznego krytycyzmu,
nie mówią o tym, jak jest i jak będzie, są za to świetną parodią mentalności międzywojennej
inteligencji polskiej. Parodią wyjątkowo trafnie wychwytującą lęki, mielizny umysłowe,
pretensje i ambicje, niemoc tej postszlacheckiej, pseudoarystokratycznej, bardzo elitarnej,
lecz całkiem służalczej, bo zależnej, niesuwerennej formacji.

Tym tłumaczy się obecność w fantazjach politycznych Witkacego wyłącznie

stereotypowych wyobrażeń rewolucji, władzy i wojny, tak tłumaczy się „spiętrzenie
anachronizmów” w jego politycznych fantazjach przyszłościowych. Jeżeli więc są one
wyrazem katastrofizmu, to raczej jako nastroju niż tezy czy poglądu. Nastroju oczywiście
cudzego, nie Witkiewicza jako autora: inteligencji polskiej w okresie międzywojennym. Jako
sędzia polskiej elity kulturalnej Witkacy jest więc dziedzicem długiej już tradycji,
wywodzącej się z Mochnackiego, ale szczególnym. Jest to bowiem sędzia – prześmiewca,
sędzia – kpiarz, mistyfikator, „paradoksiarz”, sędzia – fantasta. Sędzia, który tworzy i
zapisuje swoje fantazje, aby zyskać dystans do swojej własnej klasy społecznej i do
rzeczywistości zarazem. Dystans ten ma umożliwić mu zajęcie pozycji „ponad”, pozycji
arystokratycznej, pozycji wielkiego pana, którego stać na uśmiech wobec tego, co się dzieje i
ku czemu zmierza ten świat.

Na postawę Witkacego miał, być może, wpływ związek z Malinowskim, o którym

Alvin W. Gouldner powiada: „To, że Malinowski był latoroślą polskiej arystokracji, nigdy nie
przeszkadzało mu w karierze ani nie utrudniało życia w społeczeństwie angielskim. Jego
poglądami nierzadko kierowały założenia zbieżne z przyjmowanymi przez arystokrację [...]
Arystokratyczne przekonania były więc u niego połączone z widzeniem społeczeństwa jako
organizmu [...] Malinowski rozpatrywał tubylcze instytucje ze stanowiska arystokraty, który
tkwił w antropologu, z utajonym poczuciem powinowactwa pomiędzy obyczajami

39

G. Apollinaire, Poeta zamordowany, tł. J. Hartwig, A. Międzyrzecki, Kraków 1966, s. 110.

25

2

background image

arystokracji i społeczeństw tubylczych: dinozaur wołał do dinozaura”

40

. Taki był Malinowski,

przyjaciel Witkacego.

Witkacy jednak nie miał do kogo wołać: był sam. Do tego, co myślał o świecie

ludzkim, o kulturze i jej przyszłości, o ludzkości i jej drodze rozwoju na tym globie, „na tej
przeklętej gałce” (jak mówił), z trudem dochodził poprzez myślowe i emocjonalne
wyzwalanie się z opinii panujących w jego klasie społecznej: wyzwalanie poprzez parodię,
kpinę, groteskową karykaturę, wyzwalanie poprzez żart, pół serio, pół żartem traktowane lęki,
przewidywania, fantazje. „Wiadomo było, że to wszystko źle się skończy, nikt się jednak tego
nie spodziewał” - oto paradoksalny, ambiwalentny, dwuznaczny nastrój umysłowy i moralny,
stanowiący intymną treść jego fantazji politycznych. Czyż nie taki nastrój rządził
Przedwiośniem w roku 1924? Czyż nie takim nastrojem oddychała Genealogia
teraźniejszości
Aleksandra Świętochowskiego w roku 1936?

Dla Witkacego nie mogło być chyba nic bardziej przerażającego, niż na własne oczy

przekonać się, że żartobliwe jego fantazje polityczne, własne pół żartem, pół serio snute
domysły, stanowiące raczej krytykę mentalności cudzej niż odpowiedzialną analizę
przyszłości, okazują się faktem, i to wcale nie żartobliwym, i to wcale nie dającym się
traktować pół serio. Nic bardziej przerażającego, niż nagle własną fantazję zobaczyć przed
sobą jako rzeczywistość.

3.

Nie wiem, jak nazwać tę metodę, która nasuwa mi się, kiedy myślę o Gajcym. Nie jest

to metoda biograficzna ani psychologiczna. Nie jest to również metoda socjologiczna:
posługuje się wprawdzie doświadczeniem pokolenia, lecz miarą tego doświadczenia czyni
własny w nim udział interpretatora, drogo opłacony. Doświadczenie to ma charakter dramatu
życiowego, a utwory literackie traktowane są jak jego dokumenty, ślady, pozostałości.
Zrozumiałe więc są tylko łącznie: nie można mówić sensownie o żadnym z nich nie odnosząc
go do wszystkich innych, bez wyjątku.

Homer i Orchidea to ostatni utwór Gajcego. Ostatni jego ślad na tej drodze, którą

odbywaliśmy wspólnie. Dotrzeć do istotnego sensu tego utworu można jedynie wówczas, gdy
przejdzie się raz jeszcze całą tę straszną drogę; tylko za cenę zastanowienia się nad
wszystkimi utworami, które go poprzedzają. Istotnym bowiem sensem ich wszystkich jest
powód, dla którego powstały: dać świadectwo swoim czasom.

Gajcy należał do „pokolenia kolumbów”, był pisarzem epoki pieców, czasu drugiej

wojny światowej i hitlerowskiej okupacji: epoki trwającej kilka lat. Zaledwie. Gajcy nie
przeżył tej epoki. I nie zrozumiał jej. Tak samo jak wszyscy. Lecz obsesyjnym wysiłkiem
wyobraźni i myśli usiłował przeniknąć jej tajemnicę, zapanować nad nią, wydobyć się spod
jej władzy, pokonać ją i odzyskać wolność.

Poniósł klęskę. Jak cała Europa. Epoka pieców, najżywotniejszy, najtrudniejszy,

jedyny problem jego pisarstwa i jego egzystencji, nigdy – dla niego – nie przestała być
dramatycznym, tragicznym pytaniem, na które nie ma odpowiedzi. Podobnie jak dla tych,
którzy ją przeżyli.

Jak możliwy jest ten czas pohańbienia wartości ludzkich, czas okrucieństwa, czas na

antypodach chrześcijaństwa – w tej chrześcijańskiej Europie, zgodnie przez tysiąc dziewięćset
czterdzieści lat liczącej czas od śmierci Chrystusa? Świadomość głębokiego kryzysu kultury

40

A.W. Gouldner, Co zdarzyło się w socjologii? W: Czy kryzys..., s. 206.

26

2

background image

chrześcijańskiej narastała w umyśle Gajcego stopniowo i z oporami. Jakby w przerażeniu, że
taka jest prawda.

Rówieśnik Gajcego, Tadeusz Borowski, choć myślał podobnie, nie ulegał takim

lękom. Obaj parafrazowali, starym obyczajem, kolędy bożonarodzeniowe, aby tę świadomość
kryzysu gorzko wyrazić: Borowski w Oświęcimiu, Gajcy w Warszawie. Ale jak odmiennie!

W Kolędzie obozowej Borowskiego motywem głównym są następujące zdania:

I nadeszli do stajenki z daleka wędrowcy,
zza rzek siedmiu, zza gór siedmiu, z ziemi bardzo obcej,

i mówili przybyszowie: „O, Dziecino Święta,
darów ci nie przynosimy, puste mamy ręce,
bo nie mamy ani kraju, ani nawet pola,
i nie wiemy, jaka jutro będzie nasza dola,
[. . . . . . . . . . . . . . . . . . .]
i nic prosić nie będziemy, i już czas nam odejść,
tylko przyszliśmy zobaczyć, że się nam Bóg rodzi”.
[. . . . . . . . . . . . . . . . . . ]
I westchnęła Panna Święta, westchnęła boleśnie,
aż maleńkie Dziecko Boże zapłakało we śnie...

41

Oto obraz ludzi opuszczonych przez bezsilnego Boga, pozbawionych jego opieki i

pomocy, ludzi na dnie rozpaczy: nie modlą się już, nie proszą o nic. Szczególna kolęda.

Tymczasem Gajcy w dwu kolędach (w Balladzie o stajence i w Kolędzie) podnosi

motyw nie bezsilności Boga, lecz cierpienia:

Na sianie szemrzącym, na szmerze
obok róży i bydła
leżał. Lecz róża z cierniem
była.

42

Nie oddala więc Gajcy Boga od cierpiących ludzi, lecz przeciwnie: przybliża.

Śmiertelny całun Chrystusa, nie wiedząc o tym, jego matka pierze razem z pieluszkami.

w płytkim żłobku – nieopodal twej bramy
w Betleemie – narodziło się dziecię.
Cierń na włosach, cierniowa koszula
i przebite nogi i ręce;
lulaj, lulaj.

Bóg rodzi się już jako ofiara i męczennik, jako ukrzyżowany. Kołysanka

bożonarodzeniowa może więc być tylko ironią, sarkazmem, goryczą, paradoksem. Ale ten
sarkazm to nie zerwanie, to nie oskarżenie o bezsilność i płaczliwość jak u Borowskiego.
Przeciwnie: to zerwanie z płaczliwością, z ckliwym bożonarodzeniowym sentymentalizmem.
Dla Gajcego więc epoka pieców, epoka drugiej wojny światowej to nie płaczliwa obojętność
Boga, lecz jego męczeństwo.

Albowiem pohańbiona została miłość: ten jedyny fundament zarówno boskiego, jak i

ludzkiego porządku. Na tym polega zbrodnia i udręka lat okupacji, podstawowe
doświadczenie „pokolenia kolumbów”.

Tą uliczką przywaloną głosem
smutnych skrzypiec i tramwaju dzwonkiem

41

T. Borowski, Poezje, Warszawa 1974, s. 74.

42

T. Gajcy, Utwory zebrane, Warszawa 1952, t. 1. Wszystkie cytaty z tego wydania.

27

2

background image

nie powróci do nas prężna wiosna,
a z nią uśmiech i słowo miłosne.

Tak pisze Gajcy w wierszu Ukochanej. Ale nie jest to odpowiedź na postawione

pytanie.

Stać będziemy pod ulicznym drzewem,
kiedy salwa znajoma nam porwie
pamięć dobrą o pogodnym niebie,
w którym nikły się jąkał skowronek.

Nam już teraz pod tym szumem zostać,
słów nie szukać, wargę mocno zaciąć
i nas człowiek pożegna z miłością,
jak witamy się co dzień z rozpaczą.

Tak więc miłość jest daremna wśród salw, od których giną rozstrzeliwani na ulicach,

miłość jest daremna, skoro witamy się co dzień z rozpaczą. Dlatego ostrzega Gajcy w wierszu
Portret:

Choćbym mówił: pokocham, zostanę,
choćbym słowa jak trumnę zbijał,
ty nie ufaj [...]

W epoce pieców miłość musi mieć inny wymiar: wymiar okrucieństwa. Teraz kochać

trzeba nie dziewczynę, lecz płomień i pocisk – wojnę (Zwiastowanie, czyli Sen proroczy):

Kochaj płomień, który niweczy
i twą ziemię przepala jak kładkę;
tak się zrodził pochmurny i męski
bohater.

Kochaj pocisk z niedobrego kruszcu,
gdy nad włosem ci leci prosty;
niejednego on przecież nauczył
miłości.

I człowieka, w którego godzisz
mrużąc oko pod black broni siny,
on nauczył boleśnie twą młodość
ojczyzny.

Tylko taka miłość godna jest epoki pieców, tylko taka w ogóle jest teraz możliwa.

Jakże więc nazwać taki czas?

Przerażona i porażona myśl Gajcego nie znajduje odpowiedzi także i na to pytanie. A

przecież jest ono o tyle mniej ambitne od poprzedniego. Przedstawić epokę pieców jako
pohańbienie miłości i męczeństwo Boga to nie znaczy odpowiedzieć na pytanie, jak możliwy
jest taki czas po dwu tysiącach lat panowania chrześcijaństwa. Tej odpowiedzi w ogóle nie
ma. Gorzej: nawet nazwy dla tej epoki znaleźć niepodobna. Póki trwa, pozostaje przerażającą
i porażającą tajemnicą. Może dopiero potomny znajdzie właściwe słowo i da jej trafne imię.
Ale będzie musiał z nicości, z mogiły wywołać ducha poety. Zobaczy go niczym żołnierza,
który pod swym hełmem „mogiłę niesie przez czas”. Zobaczy go niosącego miłość, tę
najbardziej ludzką, tę najwspanialszą sprawę ludzką, którą ta epoka unicestwiła i
uniemożliwiła. Niechże więc się tego dowie, niechże to zrozumie (Do potomnego):

28

2

background image

Kochałem tak jak ty zapewne
ale mi serca dano skąpo
na miłość moją niepotrzebną,
bowiem stawały nad epoką,
której imiona dajesz teraz,
olbrzymia śmierć i przerażenie.

Niechże więc słucha potomny wywołanego z grobu ducha poety i znajdzie imię dla

epoki, której umarła poezja dała świadectwo, choć jej ani zrozumieć, ani nazwać nie potrafiła.

W poezji więc ratunek i Gajcy w to wierzył. Daremnie usiłując zapanować myślą nad

swoim czasem, nad historycznym czasem „olbrzymiej śmierci i przerażenia”, nie mogąc pojąć
przerastającej go epoki, Gajcy nową rolę wyznacza poezji.

Przede wszystkim wierzył jednak i w to, że poezja jest w ogóle i zawsze największym

dobrem ludzkim, i w to, że on sam jest poetą. Mówi o tym bez zbędnej skromności w
Misterium niedzielnym, przedstawiając się jako partner aniołów, muzyk niebios, artysta
kosmiczny i zdobywca sławy.

Program poetyckości zaś, według Gajcego, tożsamy musi być z programem życia

(jeżeli tak można powiedzieć), z osobistym celem życiowym. A tym jest właśnie osiągnięcie
tego, co tak uporczywie okazuje się nieosiągalne: zrozumieć swój czas, odkryć, na czym
polega epokowa katastrofa, którą jest trwająca właśnie druga wojna światowa. Jeżeli bowiem
poezja pozostanie w zaklętym kręgu słowiczego pienia i osobistych żalów, jeżeli ze śpiewu
nie przemieni się w pocisk, nie będzie miała żadnego znaczenia. Tak powiada Gajcy w
wierszu pod tytułem Wczorajszemu:

Wierzyłeś: słowiczym pieniem wierszy popłynie sława harda
i wzejdzie w barwnych tęczach, obudzi się w mitach.
Nie tak.
Nazbyt duszno jest słowom na wargach
ciosanym z łun i żalu o wadze kamienia -
Myślałeś: będzie prościej.
A tu słowa, śpiewne słowa trzeba zamieniać,
by godziły jak oszczep.

Zadanie poetyckie stąd wynikające, zadanie, którego podjęcie stanowi naczelny

obowiązek poezji, formułuje Gajcy w wierszu pod tytułem Przesłanie:

Opowiem wszystkie dzieje raz jeszcze wargą pełną,
przywrócę ogień ścianom, ziemi rozpacz ciał
i łzę jak krwi kruszynę zawieszę nad powieką
[ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .]
Byście przymknięciem oczu mówili: właśnie tutaj,
gdzie namiot sosny burej i ornat wąskich rżysk
łamali siwą młodość łagodni tak i smutni
w płomieniu dom budując jak szafot albo krzyż.

Lecz to początek tylko. Poezja bowiem nie może poprzestać na opowieści,

sprawozdaniu i przekazie „jak było”: idzie o coś więcej. Gajcy wyłożył to w artykule
publicystycznym i polemicznym pod tytułem Już nie potrzebujemy.

Artykuł ten stanowi atak na poezję międzywojenną: na Skamandra i skamandrytów za

oportunizm i konformizm, za „kabaretowość”, oraz na Awangardę za „beznadziejną
ekwilibrystykę intelektualną”. Ale zawiera również pochwałę: chwali mianowicie poetów
zwanych katastrofistami, stanowią oni bowiem – według Gajcego – punkt wyjścia nowej
poezji. Będzie to poezja, powiada Gajcy, świadomie kształtująca wyobraźnię czytelnika,
podejmująca odpowiedzialność wychowawczą. Celem jej i funkcją jest bowiem

29

2

background image

rozwiązywanie wielkich problemów życia ludzkiego. Ni mniej, ni więcej. Drogą zaś do tego
celu jest dramatyzacja poezji.

Postulat ten wcześniej już sformułował i sprecyzował Trzebiński w artykule Pokolenie

liryczne i dramatyczne. Twierdzi tam, że liryka rodzi małość i słabość, że na miarę wielkich
czasów i zadań urastać może tylko poezja odrzucająca subiektywizm i jednostkowość, poezja
wyzbywająca się osobistego charakteru. Jednym słowem – poezja dramatyczna. Poezji takiej
jednak nie było. Toteż postulowano ją tylko. Bo jakże ją sobie wyobrazić? Dlatego i Gajcy
pisał o niej w trybie polemicznym, to znaczy z pretensją, że poezji takiej pokolenie
poprzednie nie stworzyło, że punktem wyjścia zostali tylko katastrofiści; młode pokolenie
poetów staje więc wobec rzeczywistości epoki pieców bezradne: wielkie zjawiska
historyczne, które przynosi epoka wojennej katastrofy, przerastają ich umysły i umiejętności.
Nikt nie jest w stanie podjąć dziedzictwa romantycznej wielkości naszych wieszczów.

Rzeczywiście, dla „pokolenia kolumbów” pozostało to polemicznym postulatem:

czasy były na miarę wieszczów, ale wieszcza nie było. Praktyką stało się na razie dziedzictwo
sienkiewiczowskie – krzepienie serc.

Zadanie to w epoce pieców wydawało się szczególnie szlachetne, ponieważ było

szczególnie trudne. W tym czasie klęski, kiedy dręczyła sumienia i serca wizja września jako
katastrofy zawinionej przez podłość kierownictwa politycznego i wojskowego, przez
oszukaństwo gromkich haseł, przez niespodziewaną, niepodejrzewaną słabość państwa, jakiż
znaleźć motyw pociechy? Jak i czym krzepić serca, gdy w polu świadomości, utożsamiającej
państwo z narodem, nie pojawia się problem wyzwolenia społecznego?

Gajcemu wydawało się, że znalazł ten sposób. Postanowił mianowicie przedstawić

sarkastyczną i ironiczną wizję Polski; koszmar epoki pieców ująć tak, aby ujawnił swoją
stronę komiczną, a gorycz i rozpacz potraktować z humorem. Krótko mówiąc, zdać się na
groteskę. I za jej pomocą nie tylko pocieszyć zrozpaczonych, pokrzepić serca, lecz wreszcie
zapanować umysłowo i poetycko nad epoką, którą przeżywał i której nie mógł zrozumieć.
Tak oto pod wpływem sienkiewiczowskiego dziedzictwa Gajcy – całkiem nieświadomie –
staje po stronie Witkacego i porzuca wielkich romantyków. Dziwny paradoks.

Do poezji Gajcego groteskę wprowadza wiersz o apokalipsie – Groteska bardzo

smutna. Ponieważ motyw apokalipsy potraktowany tu jest groteskowo, wiersz ten mógłby
być traktowany jako zapowiedź Misterium niedzielnego. Ale w Misterium niedzielnym obecny
jest również motyw ludowy, proletariacki, jasełkowy. I on również pojawia się wcześniej w
poezji Gajcego, mianowicie w poemacie Widma. Oba te motywy, zespolone i rozwinięte,
stanowią osnowę Misterium niedzielnego jako poematu jasełkowego i błazeńskiego.
Przypomina ono karierę Konstantego Ildefonsa, a wyprzedza technikę pseudodramatyczną
Brylla.

Poprzez absurdalne perypetie i dosyć absurdalne postacie Misterium niedzielne

ukazuje przemianę Apokalipsy w Katharsis: fantastyczne opanowanie katastrofy i groteskową
jej przemianę w oczyszczający, dający siłę i płodność stan niewinności. Jest więc ten poemat
próbą poetyckiego, magicznego wydostania się poza epokę pieców. Ale jest to próba
unicestwienia grozy czasu teraźniejszego przez wyśmianie tego, co go bezpośrednio
poprzedziło; próba pomniejszenia wielkości przeżywanej apokalipsy przez ukazanie małości
ludzi na chwilę przed jej nadejściem. Misterium niedzielne chce zniszczyć teraźniejszość
przez nawrót do przeszłości. Jest więc raczej próbą ucieczki niż wolą konfrontacji. Ale
ucieczka przed rzeczywistością jest złudzeniem. Czy Gajcy zdawał sobie z tego sprawę?

Homer i Orchidea stanowi ponowną, ale już ostatnią próbę wydostania się z koszmaru

epoki pieców, z obsesji grozy czasów, z katastrofy nie pozostawiającej żadnej nadziei. A
zarazem z obsesji poezji, z zaczarowania liryzmem, z subiektywizmu własnych doznań – na
rzecz prozy, dramatu, obiektywizmu. Programowo.

Jednakże liryzm wrócił bocznymi drzwiami – w didaskaliach. Oto kilka przykładów:

30

3

background image

„Orchidea poprawia szeroką, czerwoną jak serce wstęgę sukni i spogląda na popielate

jak zwierzątko morze”;

„krzywiąc usta w literę pogardy”;
„patrzy na niego od stóp do głów [...]”;
„strzepuje niecierpliwość palcami i wzrusza ramieniem”;
„krztusi się od pośpiechu słów”;
„Ustawia groźne swe oczy w jego oczach i wewnętrznym mechanizmem zmienia

twarz na bardzo groźną”;

„Twarz boga wysoka, tragicznie poryta bruzdami z wosku”;
„źródło światła pada na ucztujących”;
„słowa fałdujące mu pracowicie czoło”;
„Chilon gwarzy coraz ciszej, trudniej”;
„Morze jednym susem skacze w milczenie ludzi potrząsając powietrzem, które

kołysze się gwałtownie gwiżdżąc jak piszczałka”.

Iwaszkiewicz krytykował ostro tego rodzaju język, wytykał Gajcemu brak smaku, złe

metafory, ich krzykliwość, przesadę i nadmiar. Peiperowi didaskalia Homera i Orchidei
podobały się, bo, powiada, służą tworzeniu ogólnej atmosfery scenicznej, ujmują życzenia
autora ściślej niż „realistyczne określenia”. Ale trudno zgodzić się z tym zdaniem. Didaskalia
takie formułują bowiem wprawdzie życzenia autora, lecz są raczej pia desideria, świadczące
o braku wyobraźni scenicznej. Dotyczą one bowiem nie sceny i aktorów, lecz widzów:
formułują nie zadania artystów, lecz sugestie nastroju odbiorcy. Dotyczą nie sposobu pracy na
scenie, lecz sposobu przeżywania na widowni. Jest to więc liryzm naiwny i fałszywy: mowa
pretensjonalna i sztuczna.

Sam dramat zaś tylko zewnętrznie jest dramatem. Łatwo odkryć, że nie ma w nim

konfliktu dramatycznego ani czasu dramatycznego, lecz – epicki. Przedstawia dzieje poety od
młodości do starości, jest więc udramatyzowanym opowiadaniem. A więc nie odkryciem
nowych możliwości i dziedzin, lecz powrotem do starych, bo Gajcy opowiadania już pisał:
Paweł, Cena są z roku 1943.

Toteż nic zaskakującego w stwierdzeniu, że inspiracją Homera i Orchidei nie byli

wielcy poeci romantyczni ani w ogóle poeci, choć jest w tym utworze świetny obraz uczty,
podpatrzony jakby u Platona i sugestywny obraz wrogiego tłumu wioskowego, opanowanego
przesądem, jakby z Wyspiańskiego. Inspiracją byli raczej Tatarkiewicz, podziwiany za to, że
w czasach grozy pisał swą rzecz O szczęściu, szkic Micińskiego o czytaniu Homera (Podróż
do piekieł
) i Parandowskiego obraz Apolla z Mitologii – Apolla, boga paradoksalnego, boga
radości, który płacze, boga „widzącego daleko w głąb czasu”, boga pieśni, sprowadzającego
nieszczęście na tych, których kocha. A więc inspiracja wytwornych „olimpijczyków”: odi
profanum vulgus et arceo.

Przyznać jednak trzeba, że temat poety pojawił się już wcześniej w twórczości

Gajcego, w wierszu Legenda o Homerze, gdzie Gajcy przedstawia Homera jako poetę
jarmarcznego i ludowego, umiejącego „historię wrócić do życia”, tworzyć „obrazy”, śpiewać
„naśladując życie”, tworzyć fikcję jako prawdę żywego doznania. Ale samotnego i ślepego.
W Homerze i Orchidei ślepota poety jest znakiem miłości boga poezji, tajemniczym,
irracjonalnym i paradoksalnym. Swoi tego nie rozumieją, traktują bowiem rzecz po prostu:
boją się gniewu boga, więc wypędzają poetę. Ale ten, wygnany i bez ojczyzny, ślepy i
nieszczęśliwy, zdobywa przecież władzę nad tłumami: ujarzmia je swoją poezją.

Tak więc w Homerze i Orchidei, gdzie Gajcy, jak wydawać się mogło, programowo

porzucał liryczną subiektywność osobistych doznań na rzecz obiektywnego, prozaicznego i
dramatycznego obrazu świata, powstaje w istocie obraz nie świata, lecz poety. Konfrontację z
okrucieństwem i wielkością epoki grozy pomija Gajcy i porzuca na rzecz zadumy nad
zagadkowym losem geniusza. Zmitologizowaną problematykę osobistą daje tu zamiast

31

3

background image

wielkich pytań o zagrożony los ludzkiego świata i skompromitowany sens człowieczeństwa.
Porzuciwszy wzniosłe drogi romantycznych wieszczów, potem poczciwe, lecz godne ścieżki
sienkiewiczowskie, a później i szyderczą postawę Witkacego, poszedł śladami młodopolskich
dekadentów: wśród bezprzykładnej katastrofy swojego świata zajął się sobą, problemem
artysty. Epoka grozy pokonała go. Zwyciężyła go najpierw jako pisarza, a potem zabiła.

4.

Czy warto oddawać się osławionemu polskiemu „brązownictwu” i „odbrązowianiu”,

czyli typowej inteligenckiej mistyfikacji, a potem demistyfikacji, jako zaczarowanemu
ideologicznemu kołowrotowi pozorów?

Witkacy w ten kołowrót nie daje się wprzęgnąć. Ale Gajcy jest już postacią martwą,

postacią na pomniku, więc trzeba go przedstawiać jako żywy dramat ludzki. Dramat ten
należy przypominać, aby nie dać mu umrzeć, bo przez to nie daje się umrzeć również epoce
pieców, która dramat pohańbienia wszelkich ludzkich wartości wytworzyła. Problem to nie
rozwiązany, nie rozstrzygnięty, nie zamknięty do dziś.

Bo też epoce pieców nigdy dostatecznie głęboko nie opisanej, ani zrozumianej, ani

wyjaśnionej, nie umiano się radykalnie i skutecznie przeciwstawić. Minęło czterdzieści lat.
Czy zdołaliśmy zrozumieć z tego świata coś więcej, niż to rozumiał Witkacy? Czy zdołaliśmy
się zachować mądrzej i dzielniej niż Gajcy, niż całe to nieszczęsne „pokolenie kolumbów”?

Witkacy i Gajcy to przykłady ilustrujące uświadomioną i nie uświadomioną słabość,

klęskę nie tylko i nie tyle inteligencji polskiej, ile w ogóle humanistyki, a szczególnie
literatury wobec zjawisk społecznych, którym sprostać nie potrafiła. Epoka pieców, jako
zniweczenie wszelkiego humanizmu, jako próba zniszczenia wiary w wielkość moralną
człowieka, w to, że człowiek ma moc nadania sensu temu światu, była bowiem próbą
zniszczenia tego, co literatura winna sobie stawiać jako zadanie pierwsze i najwyższe
zarazem. Toteż poniechanie takich aspiracji jest przedłużeniem tej klęski, pokornym
poddaniem się.

Czy nie można postawić tego zarzutu wszelkiej dziś uprawianej literaturze

naturalistycznej?

Ta literatura pochodzi przecież właśnie z poniechania, z odmowy, z redukcji wartości

ludzkich do faktów, aspiracji – do zachowań, emocji – do wyglądów; z milczenia zamiast
odpowiedzi na pytania metafizyczne. Tę pozytywistyczną odmowę i redukcję, tak dobrze
służącą przyrodoznawstwu, naturalizm literacki przejmuje i wciela w praktykę literacką w ten
sposób, że kanonem swym ustanawia kult przeciętności. Człowiek bowiem według tej
literatury daje się poznać tylko wówczas, gdy się go sprowadza właśnie do przeciętności, do
szarości, do nijakości, do tłumu. Tylko wówczas, powiadają naturaliści, mamy do czynienia z
faktami, a nie z urojeniami. Dlatego wszystko, co jest życiem wewnętrznym człowieka, jego
wiarą, ambicją, emocją, myślą i sądem o świecie – literatura naturalistyczna sprowadza i
redukuje do tego, co się da zaobserwować, podglądać. Więc sama siebie redukuje do
reportażu. Film, radio, telewizja dały temu reporterskiemu „podglądaniu” wspaniałe
możliwości techniczne: upowszechniły, rozwinęły, uszlachetniły, wysubtelniły
„podglądactwo” jako nowoczesną postawę estetyczną. A zarazem jako jedyne narzędzie
prawdy o człowieku, do której dotrzeć, to znaczy jedynie odkłamywać, demistyfikować,
sprowadzać do statystycznej czy typologicznej przeciętności. I opisywać tylko, zdawać
sprawę. A nie sądzić, nie odpowiadać na pytania o cel, sens i wartość.

32

3

background image

Taka postawa estetyczna to poddanie się pokorne epoce pieców, to przedłużenie klęski

literatury, jaką ta epoka przyniosła.

Ukryć ten stan rzeczy – oto zadanie, które bodaj najlepiej, jak dotychczas, wykonała

tzw. science fiction, rozkwitająca po drugiej wojnie światowej.

Gatunek to stary, powiadają, że stworzył go prorok Ezechiel, powołują się na Keplera,

Cyrana de Bergerac, Woltera, Edgara Poe. Przypominają Żuławskiego. Ale twórczość
Żuławskiego to nie była science fiction: to fantastyka jako maska krytyki społecznej, krytyka
kultury, stawiająca w najrozmaitszy sposób problem człowieczeństwa. Prawdziwa science
fiction
nie stawia problemu człowieka, tylko problem techniki. I zaczyna się dopiero od Mary
Shelley – żony wielkiego poety romantycznego – autorki Frankensteina (rok 1918). Potem
Jules Verne i Herbert George Wells dali pełny wyraz dziewiętnastowiecznej,
pozytywistycznej wierze w postęp, rozumiany jako nieograniczony rozwój przyrodoznawstwa
i techniki.

Rzeczywistość zdawała się potwierdzać to przekonanie aż do połowy stulecia, aż do

chwili, gdy nastała wreszcie era atomowa. Wówczas przekonanie to zastąpione zostało
innym: że ludzie od techniki zależą już bezapelacyjnie. Wbrew faktom uznano, że dotyczy to
także sztuki, chociaż technika, bulwersując świat dookolny, samej istoty twórczości
artystycznej ani nawet jej rodzajów uprawianych od tysiącleci, nie zdołała wcale przemienić.
Nastąpił rozdźwięk miedzy techniką a twórczością. Tak mimo zwycięstwa nad hitleryzmem
utrwaliły się warunki dalszej erozji dawnego humanistycznego rozumienia człowieka.

I odtąd o science fiction można było głosić zdanie, że jest to “literatura znacznie

bardziej realistyczna niż reszta literatury. Bomba kobaltowa, sztuczne satelity bowiem to
ważniejsza rzeczywistość niż stany duszy jakiegoś trzeciorzędnego filozofa”

43

. Tak w roku

1958 Jacques Bergier wyrażał typową arogancję technokratyczną, pewną całkowitej już klęski
humanizmu. Mimo to science fiction jako apologia technokratyzmu, zastępująca prawdę
ludzką prawdą techniki, nie jest powieścią realistyczną. Jest raczej jednym z przejawów
znamiennej dla kultury XX wieku ucieczki od realizmu.

Zauważmy, ze pierwszym w dziedzinie literackiej przejawem tej ucieczki jest odwrót

od języka literackiego – upodobanie do żargonów. Język literacki jest rodzajem mowy
powszechnej, w której się odnajdują czy mogą się odnaleźć wszyscy, z którą wszyscy mogą
się identyfikować. Tworzenie, doskonalenie, bogacenie, utrzymywanie tej mowy
powszechnej jako instrumentu porozumienia, współżycia, współodczuwania, współdziałania
było jedną z podstawowych funkcji literatury: poezji, powieści, eseju, dramatu.

Tymczasem celem, założeniem i funkcją wszelkiego żargonu jest niezgodność z mową

powszechną, z językiem literackim. Niezgodność ta wynika nie z rzeczowej konieczności
językowej, związanej z potrzebami terminologii, z potrzebą tworzenia nowych pojęć, lecz z
woli dyskryminacji: odcięcie się od mowy powszechnej jako taktyka separacji dla tym
skuteczniejszej ochrony interesów partykularnych. Taką funkcję spełnia żargon zawodowy
różnych środowisk, gdzie umiejętność posługiwania się żargonem uchodzi za fachowość,
podobną – żargon polityczny, oparty na identyfikacji żargonu i „słuszności politycznej”,
podobną – żargon towarzyski, separujący „swoich” i „obcych”.

Literatura uciekająca od mowy powszechnej, od języka literackiego w stronę

żargonów, dialektów, gwar, archaizacji, dziwactw i eksperymentów ucieka w istocie od
konfrontacji ze światem jako całością, jako doświadczeniem powszechnym. A więc ucieka od
realizmu, albowiem realizm jest umiejętnością przedstawiania nie jakiegoś pojedynczego
ludzkiego przypadku, lecz „przestrzeni ludzkiej”, odpowiadającej doświadczeniu różnych
ludzi, a przy tym pozwalającej różnym ludziom odnajdywać się w niej samodzielnie według
własnego wyboru i na własny rachunek. (A nie na rachunek i według kamery i mikrofonu).
Taka „przestrzeń ludzka” może być dana, pomyślana, przedstawiana jedynie w czasie

43

J. Bergier, La science-fiction. W: Histoire des literatures, Paris 1958, s. 1688.

33

3

background image

pojmowanym jako „długie trwanie”, jako powolna, prawie bezwydarzeniowa, prawie
niedostrzegalna przemiana środowisk ludzkich. Bo wprawdzie wiele musi się wydarzyć, aby
nic się nie zmieniło (jak twierdzi Lampedusa), lecz i prawie nic nie musi się zdarzać, aby
wszystko uległo całkowitej zmianie.

Jest wiele przykładów tak rozumianego realizmu w literaturze. Także współczesnej.

Przykłady te uchodzą za arcydzieła. A jednak realizm uważa się za anachronizm. Samo
pojęcie otoczone jest kpiną: po dziele Prousta i Joyce’a wracać do Balzaka? A zresztą –
powiada się – przyspieszenie historii jest tak olbrzymie, że zanim pisarz weźmie pióro do
ręki, a już świat, który miałby opisać, zmienia się całkowicie.

Postawa realistyczna ma też potężnego wroga. Jest nim awangarda, wielka siła kultury

współczesnej gwałtownie antytradycyjna, a więc i przeciw realizmowi wymierzona, tym
bardziej, że od sztuki wymagająca absolutnej oryginalności, wykluczającej przejmowanie czy
kontynuację czegokolwiek.

Realistyczna twórczość literacka ma ponadto potężnych konkurentów: film,

socjologię, telewizję. W dziedzinie opisu i analizy rzeczywistości żadna literatura nie może
się z nimi równać, tym bardziej, że nie pozostawiają one odbiorcy żadnego marginesu
wolności, nie dają mu świata ludzkiego do dyspozycji, jak to czyni literatura: wybierają za
niego, pokazują tylko to, co chcą, co same wybrały.

Ale najgroźniejsze dla realizmu literackiego jest podkopanie jego myślowego

fundamentu: pojęcia prawdy. Realizm opiera się bowiem na przekonaniu, że istnieje prawda
obiektywna, a przekonanie to – klasyczną definicję prawdy – filozofia współczesna poddaje
szczególnie ostrej analizie. Realizm więc nie wiadomo właściwie, na czym się opiera, pojęcie
to ulega znamiennej ewolucji i albo jest ono całkowicie bezużyteczne dla literatury, albo
oznacza tylko literaturę ukazującą taką prawdę, jaka w określonym miejscu i czasie
odpowiada akurat utrwalonemu społecznie pojmowaniu świata. Realizmy mogą być różne.
Istnieje nawet „konieczność – powiada Ossowski – zrelatywizowania pojęcia realizmu [...] To
samo dzieło może być realistyczne pod jednym względem, a irrealistyczne pod innym

44

.

Tak podkopawszy sam fundament literatury realistycznej łatwiej już ukryć, że od

wieków realizm literacki niszczy strach przed prawdą. Prawda jest szkodliwa, powtarza się to
od wieków i od wieków powstają najrozmaitsze cenzury i autocenzury: w obronie przed
zgorszeniem, przed upokorzeniem, przed rozczarowaniem i utratą wiary, przed
emocjonalnym podnieceniem, przed groźbą fałszywego, bo zbyt osobistego sądu, przed złą
wieścią wreszcie. Ludzie prawdy się boją. Kultura nasza jest nie tylko ucieczką od wolności,
jak chce Fromm, ale i ucieczką od prawdy, i to ucieczka paniczną. Oto najtrudniejsza do
zwalczenia przeszkoda na drodze powieści realistycznej.

A jakże można sprostać zadaniu moralnemu, zobowiązaniu, wezwaniu, które nam

zostawiła druga wojna światowa, bez pokonania tej przeszkody? Oto rola wielkiej literatury
realistycznej, rola pisarzy i intelektualistów, rola elity umysłowej, rola inteligencji. Tak
usiłowali pełnić ją Witkacy i Gajcy, tak rozumieli ją wszyscy przed nimi i po nich krytycy
inteligencji polskiej.

Bo jakiż ma sens literatura uprawiana w strachu przed prawdą i na kolanach przed

światem? Co ma do powiedzenia ludziom ten, co żyje w przekonaniu, że człowiek niewiele
jest wart, że niczym nie różni się od świata przyrody, że jest jakąś jego nieznaczną i niewartą
uwagi cząstką? Czy taka literatura w ogóle ma jakiś sens? Czy taka literatura potrafi nam
oświetlić przyszłość? Czy potrafi umożliwić ludziom przygotowanie przyszłości sensowne,
ludzkie i obiecujące lepszy świat niż ten, w którym żyjemy?

44

S. Ossowski, U podstaw estetyki, Warszawa 1966, s. 128.

34

3


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czysta forma wg Witkacego, FILOLOGIA POLSKA UWM, Dwudziestolecie
Witkacy bibliografia (2)
Opracowania różnych wierszy Baczyński Gajcy Różewicz
notatki witkacego do krytyki
witkacy
jezyk polski, WITKACOWSKA WIZJA ŚWIATA WG SZEWCÓW, WITKACOWSKA WIZJA ŚWIATA WG "SZEWCÓW"
witkacy zaliczenie
Witkacy i jego Teoria Czystej Formy
Gajcy - do potomnego, język polski
Witkacy, HLP III rok
witkacy gombrowicz
kompilacja Adamskiego i Kwak Definicje malz i rodziny, DEFINICJE M A Ł Ż E Ń S T W A
Groteska jako sposób ujęcia rzeczywistości (Gombrowicz, Witkacy, Bułhakow - do wyboru).
Medycyna Obrazowa, Angio, Katarzyna Adamska gr
Medycyna Obrazowa, Angio, Katarzyna Adamska gr
4 wyklad, BUDOWNICTWO, Fundamenty, Fundamentowanie i Mechanika Gruntów, Skrypt Adamskiego do mechani
27. KATASTROFIZM WITAKCEGO, 27. Katastrofizm Witkacego., 26
Błoński J Witkacy opracowanie encyklopedyczne
3. POECI POKOLENIA WOJENNEGO - BACZYŃSKI, GAJCY, 3. POECI POKOLENIA WOJENNEGO - BACZYŃSKI, GAJCY, 3

więcej podobnych podstron