Podziel się
Poleć
Drukuj
Artykuł ukazał się w lewicowym „New York Times”, który zabijanie dzieci
nienarodzonych nazywa konsekwentnie „prawem do aborcji”, nic więc dziwnego,
że zatytułowany jest spokojnie:
Linking jobs to abortion rights stirs backlash.
Czyli
Połączenie miejsc pracy z prawem do aborcji wzbudza reakcje.
Ale dla każdego człowieka przywiązanego do wolności sumienia, musi być ostrzeżeniem,
że totalitarne instynkty wciąż wpisane są w DNA każdego lewicowego projektu. Także
tego, który realizuje przystojny i młody kandyjski lewicowy premier Justin Trudeau.
Z relacji Dana Bilefsy’ego wynika, że rząd kanadyjski wprowadził właśnie zasadę
iż każdy, kto stara się o dofinansowanie na organizacje praktyk-miejsc pracy dla
R E K L A M A
opublikowano:
dzisiaj, g. 0:43
· aktualizacja:
2 godziny temu
Na końcu lewicowego "wyzwolenia"
zawsze jest przymus. Szokujący
przykład z Kanady
wPolityce.
pl
studentów, w gruncie rzeczy chodzi o program pracy wakacyjnej, musi potwierdzić
w internetowym wniosku iż
będzie respektował osobiste prawa człowieka (individual human
rights in Canada).
Co się za tym kryje? Powyższe pojęcie jest zdefiniowane w dokumentach
rządowych następująco:
Reprodukcyjne prawa kobiet w tym prawo do dostępu do bezpiecznej
i legalnej aborcji.
Uwaga - to nie jest interpretacja, tak stwierdzają oficjalne rządowe dokumenty. Zresztą,
pan Tredeau wcale nie ukrywa, że tak właśnie jest. Na protesty odpowiedział, że każdy
Kanadyjczyk ma prawo do swoich przekonań, ale
jeśli te przekonania prowadzą do akcji mających na celu ograniczenie praw kobiet
do kontrolowania ich ciał, to tam rysujemy linię (w domyśle - zakazu). I to jest
nasze stanowisko.
Protesty wielu środowisk, że nowe rozporządzenie łamie zapisane w Kandyjskiej Karcie
Praw i Wolności prawo do publicznego wolnego wyrażania przekonań i wyznania,
że penalizuje całe grupy społeczne z powodu i zasad moralnych, są zbywane ogólnikami
w rodzaju, że to przesada.
Warto tu wspomnieć, że kandyjski rząd obiecał właśnie wydać 650 milionów dolarów
na program wspierania „zdrowia seksualnego i prawa do aborcji”. Ale wciąż mu mało
i wciska tę politykę także do wartego 113 milionów dolarów programu wsparcia
70 tysięcy miejsc wakacyjnej pracy.
Jak widać, na końcu lewicowego „wyzwolenia” zawsze jest przymus i wykluczenie
inaczej myślących. O czym i u nas przekonał się niedawno, na Warszawskim
Uniwersytecie Medycznym, dr Tomasz Terlikowski, któremu cofnięto obiecane wykłady
po naciskach lewicowych działaczek i mediów.
Prawica jest wobec tych zabiegów niestety wyłącznie reaktywna. Oczywiście, dobre i to.
Prezydent Trump wycofał finansowanie dla organizacji dokonujących aborcji, obecny
polski rząd rozważniej niż poprzednicy wydaje publiczne pieniądze. Ale to lewica
na razie ma siłę i moc by zakładać społeczeństwom coraz to nowe kajdany - oczywiście
dla ich dobra, dla postępu i generalnie dla wolności.
Przypomniały mi się sowieckie plakaty pokazywane na moskiewskiej wystawie z okazji
100-lecia bolszewickiej rewolucji. Tam też człowieka „wyzwalano”. I też ludzie tego
dobra jakie im sowiecka władza przynosi, nie rozumieli.
Warto tu przypomnieć sprawę Kanadyjski Mary Wagner, która jest prześladowana
za walkę z aborcją.