 
C. G. Jung, Psychologia i twórczość, [w:] Teoria badań literackich za granicą, red. S.
Skwarczyńska, Kraków 1974, t. II, cz. I.
PSYCHOLOGIA I TWÓRCZOŚĆ
Jest  rzeczą  oczywistą,  że  psychologię  —  jako  naukę  o  procesach  duchowych  —  można 
ujmować w relacji z literaturoznawstwem. Dusza jest matką i siedliskiem zarówno wszystkich 
nauk,  jak  i  każdego  dzieła  sztuki.  Nauka  o  duszy  powinna  zatem  móc  ukazać  i  objaśnić  z 
jednej  strony  psychologiczną  strukturę  dzieła  sztuki,  a  z  drugiej  psychologiczne 
uwarunkowanie twórczego umysłu. Obydwa te zadania różnią się zasadniczo:  w pierwszym 
wypadku chodzi o produkt skomplikowanych duchowych czynności, kształtowany w sposób 
„zamierzony”,  w  drugim  natomiast  rzecz  dotyczy  samego  duchowego  mechanizmu.  W 
pierwszym wypadku przedmiotem psychologicznej analizy jest dające się adekwatnie opisać 
konkretne  dzieło  sztuki,  w  drugim  żywy  twórczy  człowiek  o  absolutnie  indywidualnej, 
niepowtarzalnej  osobowości.  Ale  mimo  że  obydwa  te  obiekty  pozostają  ze  sobą  w  nader 
intymnym  związku  i  nieustannym  wzajemnym  oddziaływaniu,  nie  można  przecież  jednego 
wyjaśniać  przez  drugi.  Oczywiście,  możliwe  jest  wnioskowanie  o  jednym  na  podstawie 
drugiego, nigdy nie da to jednak konkluzji nieodpartych. Zawsze mogą one być i pozostaną w 
najlepszym razie konkluzjami prawdopodobnymi lub odkryciami przypadkowymi [gluckliche 
Apereus].  Szczególny  stosunek  Goethego  do  matki  pozwala  nam  wprawdzie  coś  odkryć, 
kiedy  słyszymy  okrzyk  Fausta:  „Matki!  tak,  Matki!  —  jak  to  dziwnie  brzmi!”  Ale  nie  uda 
nam się przeniknąć, w jaki sposób z przywiązania do matki ma powstać właśnie Faust, cho-
ciaż  najgłębsze  przeczucie  odpowiada  nam,  że  w  człowieku  o  nazwisku  Goethe  w  jakiś 
sposób  istniał  ten  rodzaj  relacji.  Nie  możemy  także  na  podstawie  Pierścienia  Nibelunga 
stwierdzić  ani  przekonująco  wywieść,  że  Wagner  miał  skłonność  do  kobiecego 
transwestycyzmu,  choć  i  w  tym  wypadku  istnieją  tajemne  drogi  wiodące  od  heroizmu  w 
Nibelungach do tego, co chorobliwie kobiece w człowieku o nazwisku Wagner. 
Obecny  stan  psychologii,  która,  nawiasem  mówiąc,  jest  najmłodszą  z  wszystkich  nauk,  nie 
przyzwala w żadnym razie na to, aby mogła ona w tym zakresie ustalać ścisłe przyczynowe 
związki,  do  czego  przecież  jako  nauka  jest  właściwie  zobowiązana.  Bardziej  pewne 
zależności  przyczynowe  ujawnia  psychologia  tylko  w  dziedzinie  semipsychologicznych 
instynktów i refleksów. Tam wszakże gdzie zaczyna się właściwe życie duszy, mianowicie w 
kompleksach, musi ona poprzestać na wyobrażaniu sobie rozległego malowidła zdarzeń oraz 
barwnych obrazów cudownej i nadludzko kunsztownej tkaniny, przy czym musi zrezygnować 
z tego, aby choć jeden wzór określić słowem „konieczny”. Gdyby rzeczy miały się inaczej i 
gdyby psychologia mogła wskazać na bardziej pewne zależności przyczynowe w dziele sztuki 
i w procesie twórczym, to cała wiedza o sztuce pozbawiona własnego gruntu padłaby ofiarą 
psychologii,  stając  się  jej  wyspecjalizowaną  dziedziną.  Psychologia  wprawdzie  nie  może 
zrezygnować  z  ambicji  badania  i  ustalania  związków  przyczynowych  kompleksowych 
procesów, nie rezygnując z siebie samej, spełnienie tych ambicji nie będzie jej wszakże dane, 
gdyż to, co irracjonalnie twórcze, a dla każdej sztuki konstytutywne, w ostatecznym rachunku 
urąga  wszystkim  racjonalizującym  zabiegom.  Wszystkie  zewnętrzne  przebiegi  można 
wyjaśnić  przyczynowo,  ale  to,  co  twórcze,  co  jest  absolutnym  przeciwieństwem 
zewnętrzności,  nigdy  nie  da  do  siebie  przystępu  ludzkiemu  poznaniu.  Zawsze  pozwoli  się 
tylko opisać jako zjawisko, tylko przeczuwać, ale nie pojąć. Nauka o  sztuce i psychologia są 
więc  na  siebie  skazane,  a  zasada  jednej  nie  może  podważyć  podstaw  drugiej.  Psychologia 
zakłada, że dane psychiczne są uwarunkowane; nauka o sztuce natomiast przyjmuje, że to, co 
psychiczne, niezależnie, czy chodzi o dzieło sztuki, czy o artystę, należy traktować jako coś, 
co po prostu istnieje. Obydwie zasady są prawomocne mimo swej relatywności. 
 
CZĘŚĆ I
Dzieło sztuki
Psychologiczne  metody  traktowania  literackiego  dzieła  sztuki  odbiegają  —  stosownie  do 
podstawowych  założeń  obydwu  dyscyplin  —  od  metod  nauki  o  literaturze.  Wartości  i 
znaczenia miarodajne dla tej ostatniej mogą być nieistotne dla tej pierwszej, a dzieła literackie 
o nader wątpliwej jakości psychologowi mogą się wydać niezwykle interesujące. Na przykład 
tak  zwana  powieść  psychologiczna  od  dawna  już  nie  oferuje  psychologowi  tego,  czego 
spodziewa  się  po  niej  analiza  literacka.  Powieść  psychologiczna,  rozpatrywana 
jako 
:
zamknięta w sobie całość, wyjaśnia samą siebie, stanowi, by tak rzec, swoją własną
psychologię, którą psycholog co najwyżej mógłby uzupełnić lub poddać krytyce, przy czym 
pytanie o niezwykłej doniosłością mianowicie, w jaki sposób ten właśnie autor dochodzi do 
tej  powieści,  pozostaje  wciąż  bez  odpowiedzi.  Tym  problemem  wszakże  zajmiemy  się 
dopiero ‘w drugiej części niniejszej rozprawy. 
Odwrotnie,  powieść  niepsychologiczna  stwarza  na  ogół  lepsze  szanse  psychologowi, 
albowiem  niepsychologiczne  zamierzenie  autora  nie  antycypuje  określonej  psychologii  jego 
postaci,  a  dzięki  temu  nie  tylko  zostawia  miejsce  dla  analizy  i  interpretacji,  ale  jej  jeszcze 
przez  opis  wychodzi  naprzeciw.  Dobrymi  przykładami  są  tu  powieści  Benoita  i  angielskie 
„fiction  stories”  w  stylu  Ridera  Haggarda,  które  przez  Conan  Doyle’a  prowadzą  do 
najbardziej  ulubionej  masowej  produkcji  literackiej,  do  powieści  detektywistycznej. 
Podobnym przykładem jest również największa powieść amerykańska Moby Dick Melville’a. 
Psychologa  najbardziej  interesuje  właśnie  zajmujące  opisanie  faktów,  pozornie  całkowicie 
rezygnujące  z  analizy  psychologicznej,  cała  bowiem  narracja  nadbudowuje  się  tu  nad 
niezwerbalizowanym  tłem  psychologicznym,  które  krytycznemu  oku  okaże  się  w  tym 
bardziej  czystych  i  wyodrębnionych  rysach,  im  mniej  autor  uświadamia  sobie  własne 
założenia.  W  powieści  psychologicznej  natomiast  autor  usiłuje  sam  przetransponować 
duchowe tworzywo swego dzieła sztuki ze sfery czystych zdarzeń w sferę psychologicznych 
roz- trząsań i wyjaśnień, co w rezultacie prowadzi często do całkowitego zaciemnienia owego 
duchowego  tła.  Z  tego  właśnie  typu  powieści  laik  poznaje  „psychologię”,  podczas  gdy 
powieściom pierwszego rodzaju tylko psychologia może nadać głębszy sens. 
Zasada  psychologiczna,  którą  objaśniam  tu  na  przykładzie  powieści,  znacznie  przekracza 
granice  tej  specyficznej  formy  literackiego  dzieła  sztuki.  Można  ją  obserwować  również  w 
poezji, w Fauście stała się ona podstawą podziału na część I i II. Tragedia miłosna wyjaśnia 
się  sama,  część  druga  natomiast  wymaga  pracy  interpretacyjnej.  Do  części  pierwszej 
psycholog  nie  mógłby  dodać  niczego  ponad  to,  co  lepiej  powiedział  już  poeta;  w  części 
drugiej natomiast niebywała fenomenologia do tego stopnia wyczerpała twórcze siły poety, że 
nic już nie wyjaśnia się samo przez się i z wiersza na wiersz czytelnik czuje coraz większą 
potrzebę  interpretacji.  Spojrzeniu  psychologa  Faust  prezentuje  może  najbardziej  wyraźnie 
obydwa skrajne bieguny literackiego dzieła sztuki. 
Dla  przejrzystości  chciałbym  jeden  z  nich  określić  jako  psychologiczny,  a  drugi  jako 
wizjonerski  rodzaj  tworzenia.  Rodzaj  psychologiczny  ma  za  tworzywo  taką  treść,  która 
obraca się w zasięgu ludzkiej świadomości; jest nim więc na przykład pewne doświadczenie 
życiowe,  wstrząs,  przeżycie  namiętności,  los  ludzki  w  ogóle,  powszechnej  świadomości 
znany  lub  przynajmniej  dostępny  w  odczuciu.  Tego  rodzaju  tworzywo  podejmuje  dusza 
poety, podnosi je do wyżyn swego przeżycia i tak kształtuje, że jego ekspresja w najjaśniejszą 
 
świadomość słuchacza przekonująco transponuje  to, co  — samo w sobie zwyczajne  —  jest 
odczuwane  nieostro  lub  nieprzyjemnie  i  w  związku  z  tym  bądź  nie  dostrzegane,  bądź 
przyjmowane z lękiem. W ten sposób poeta wiedzie słuchacza na wyższy stopień jasności  i 
człowieczeństwa.  Pratworzywo  tej  twórczości  pochodżi  ze  sfery  ludzkiej,  z  wiecznie 
powtarzających się cierpień i radości człowieka, jest treścią ludzkiej świadomości, objaśnioną 
i przeistoczoną w; poetyckim ukształtowaniu. Poeta odjął psychologowi wszelką  pracę, Gzy 
też  może  winien  on  zgłębić,  dlaczego  Faust  zakochał  się  w  Małgorzacie?  albo  dlaczego 
Małgorzata  została  dzieciobójczynią?  Jest  to  sprawa  losu  ludzkiego,  miliony  razy 
powtarzającego się aż do monotonii sali sądowej lub kodeksu karnego — nic nie pozostało tu 
ciemne, wszystko bowiem wyjaśnia się samo przez się. 
 
N
a tej linii znajdują się niezliczone produkty literackie, powieści miłosne, obyczajowe,
środowiskowe, kryminalne i społeczne, poematy dydaktyczne, większość wierszy lirycznych, 
tragedie i komedie. i jakakolwiek by była ich forma artystyczna, treści tej twórczości 
psychologicznej pochodzą zawsze z szerokiego pola świadomych ludzkich doświadczeń, z 
duchowego pierwszego planu najsilniejszych przeżyć. Nazywam ten rodzaj twórczości 
artystycznej twórczością „psychologiczną” również dlatego, że zawsze mieści się ona w gra-
nicach tego, co jest psychologicznie uchwytne i zrozumiałe. Od przeżycia do ukształtowania 
wszystko co istotne przebiega w tej sferze psychologii, która możliwa jest do przeniknięcia. 
Nawet irracjonalne tworzywo przeżycia nie ma w sobie nic osobliwego — przeciwnie, 
wszystko jest w nim odwiecznie znane — losy i sposoby ich znoszenia, wieczna natura, jej 
piękno i jej groza. 
Przepaść,  która  rozwiera  się  między  I  i  II  częścią  Fausta,  oddziela  także  psychologiczny 
rodzaj  twórczości  artystycznej  od  twórczości  wizjonerskiej.  Tu  wszystko  jest  odwrócone: 
tworzywo  lub  przeżycie  stanowiące  treść  procesu  kształtowania  jest  nieznane,  ma  obcą 
naturę,  pochodzi  z  dalekich  sfer,  jakby  z  głębi  przedludzkich  czasów  lub  z  ponadludzkich 
światów  światła  czy  ciemności,  jest  pr  a  przeżyciem,  któremu  ludzka  natura  zagraża 
zepchnięciem  w  niemoc  i  bezkształt.  Wartość  i  siła  naporu  polegają  na  niesamowitości 
przeżycia,  które  wynurza  się  z  głębin  bezczasu  obce  i  chłodne,  demonicznie  groteskowe, 
niszczące  wartości  ludzkie  i  piękną  formę,  przerażające  i  zarazem  śmieszne  kłębowisko 
wiecznego  chaosu,  mówiąc  słowami  Nietzschego:  „crimen  laese  maiestatis  humanae”. 
Wprawiający w konsternację widok potężnego i bezsensownego dziania się, które w każdym 
momencie  przekracza  zasięg  ludzkiego  odczuwania  i  pojmowania,  wymaga  od  tworzenia 
artystycznego czegoś zupełnie innego niż przeżycia z pierwszego planu. Nie rozerwałoby ono 
nigdy kosmicznej zasłony, nie rozsadziło nigdy granic tego, co po ludzku możliwe, i dlatego 
—  choćby  jednostka  przeżyła  najsilniejszy-  wstrząs  —  to  pierwszoplanowe  przeżycie  bez 
oporu  wchodzi  w  formy  ludzkiego  kształtowania  sztuki.  Ale  czy  tamto  inne  przeżycie 
rozrywa  na  poły  zasłonę,  na  której  namalowane  są  obrazy  kosmosu,  i  otwiera  widok  na 
niepojęte głębie tego, co się jeszcze nie stało, na inne światy? lub na ciemności ducha? lub na 
praźródła  przedludzkich  epok?  lub  na  przyszłość  nie  narodzonych  rodzajów?  Na  to  pytanie 
nie możemy udzielić ani przeczącej, ani twierdzącej odpowiedzi. 
Gestaltung, Umgestaltung.
Des ew’gen Sinnes ew’ge Unterhaltung.
Pierwotną  wizję  spotykamy  w  Pasterzu  Hermasa,  u  Dantego,  w  II  części  Fausta,  w 
dionizyjskim  przeżyciu  Nietzschego,  w  Pierścieniu  Nibelunga  Wagnera,  w  Olympischer 
 
Friihling  Spittelera,  w  poezji  Williama  Blake’a,  w  Hypnerotomachii  mnicha  Francesca 
Colonny,  w  poetycko  filozoficznych  zawiłościach  Jakuba  Boehme.  W  bardziej  skrótowej  i 
zwartej formie przeżycie to wypełnia istotną treścią utwory Ridera Haggarda, o ile krążą one 
wokół  „she”,  a  także  Benoita  (głównie  UAtlantide),  Kubina  (Die  andere  Seite),  Meyrinka 
(przede  wszystkim  Zielona  twarz,  której  nie  należy  nie  doceniać),  Goetza  (Das  Reich  ohne 
Raum), Barlacha (Der tote Tag) i in. 
Kiedy mamy do czynienia z tworzywem twórczości psychologicznej, nie musimy sobie nigdy 
zadawać pytania, czym ono właściwie  jest  lub co ma znaczyć. Tu wszakże, przy przeżyciu 
wizjonerskim, narzuca się to pytanie wprost. Tu odbiorca domaga się komentarzy i wyjaśnień, 
jest  zaskoczony,  zdziwiony,  skonsternowany,  nieufny,  i,  co  gorzej,  czuje  odrazę.  Nic  tu  nie 
przypomina obszaru ludzkiego dnia, nabierają zaś życia marzenia senne, nocne lęki i mroczne 
przeczucia ciemności duszy. Publiczność w swej większości odrzuca tego rodzaju  tworzywo, 
o ile nie budzi ono pospolitych sensacji, zresztą często nawet wytrawny znawca literatury jest 
wyraźnie  zakłopotany.  Wprawdzie  Dante  i  Wagner  ułatwili  mu  nieco  zadanie,  prawizję 
bowiem  przesłania  u  pierwszego  zdarzenie  historyczne,  u  drugiego  —  mityczne  i  dlatego 
zdarzenia  te  mogą  być  fałszywie  pojęte  jako  „tworzywo”.  U  obydwu  jednak  dynamika  i 
głęboki sens nie wynika ani z historycznego, ani z mitycznego materiału, tylko z wyrażonej w 
nim prawizji. Nawet u Ridera Haggarda, który powszechnie, zresztą nie bez podstaw, uchodzi 
za specjalistę od „fiction stories”, „yarn” [„historyjka”] jest wyłącznie środkiem — choć, jak 
się wydaje, nadużywanym — uzyskania w ostatecznym rachunku istotnej treści. 
Zadziwiające  jest  to,  że  w  zupełnym  przeciwieństwie  do  tworzywa  psychologicznego  nad 
źródłem  tworzywa  wizjonerskiego  rozciąga  się  głęboka  ciemność;  ciemność,  co  do  której 
nieraz  sądzono,  że  nie  jest  niezamierzona.  Istnieje  bowiem  naturalna  skłonność  —  dziś 
wspierana zwłaszcza przez wpływ psychologii Freuda — do przyjęcia, że poza tą groteskową 
ciemnością  muszą  kryć  się  najbardziej  osobiste  przeżycia  i  że  one  właśnie  pozwoliłyby 
wyjaśnić osobliwe wizje chaosu, a także zrozumieć, dlaczego rzecz czasami wygląda tak, jak 
gdyby  pisarz  jeszcze  świadomie  osłaniał  źródła  swego  przeżycia.  Od  tej  interpretacyjnej 
tendencji do przypuszczenia, że chodzi tu o produkt chorobliwie neurotyczny, już tylko krok, 
który  zresztą  nie  jest  całkowicie  nie  usprawiedliwiony  w  wypadku,  gdy  w  wizjonerskim 
tworzywie  pojawiają  się  właściwości  występujące  również  w  fantazjach  ludzi  chorych 
psychicznie. I odwrotnie, ich produkt psychologiczny miewa często ciężar gatunkowy, który 
poza  tym  spotkać  można  tylko  u  geniuszy.  Dlatego  psycholog  freudysta  skłonny  będzie 
naturalnie  rozpatrywać  cały  fenomen  z  punktu  widzenia  patologii.  Będzie  zatem  próbował 
wyjaśnić osobliwe postaci praprzeżycia jako zastępcze figury i wyraz tendencji do ukrywania, 
przy  założeniu,  że  to,  co  ja  określam  jako  prawizję,  zostało  poprzedzone  przez  osobiste  i 
intymne  przeżycie,  nacechowane  właściwościami  uniemożliwiającymi  integrację,  tzn. 
należałoby  przypuszczać,  że  dane  wydarzenie,  np.  przeżycie  miłosne,  ma  taki  moralny  czy 
estetyczny charakter, że wydaje się niemożliwe pogodzenie go bądź z całą osobowością, bądź 
przynajmniej z  fikcją  świadomości, w związku z  czym  „ja” pisarza stara się to przeżycie w 
całości  lub  przynajmniej  w  istotnej  części  wyprzeć  i  uczynić  niedostrzegalnym 
(„nieświadomym”).  W  tym  celu  uruchomiony  byłby  cały  arsenał  patologicznej  fantazji,  a 
ponieważ  to  dążenie  jest  przedsięwzięciem  niezadowalającym,  zastępczym,  byłoby 
powtarzane  w  nieskończonych  niemal  szeregach  postaciowania.  W  ten  właśnie  sposób  po-
wstawałaby  niezmierna  obfitość  niesamowitych,  demonicznych,  groteskowych  i 
perwersyjnych  postaci,  z  jednej  strony  służących  jako  namiastka  przeżycia  „nie 
akceptowanego”, z drugiej jako jego przesłona. 
 
Ta
część problematyki psychologicznej wprawdzie należy właściwie do indywidualnej
psychologii  pisarza,  a  zatem  powinna  być  rozpatrywana  w  drugiej  części  naszej  rozprawy, 
trzeba  jednak  koniecznie  już  tu  o  niej  wspomnieć,  ponieważ  takie  rozumienie  problemu 
wywołało  znaczne  poruszenie,  a  ponadto  stanowi  jedyną  teoretyczną  próbę  „naukowego” 
wyjaśniania  źródeł  owego  wizjonerskiego  tworzywa,  a  zarazem  psychologii  tych 
szczególnych dzieł sztuki. 
Moje  własne  stanowisko  jest  odrębne,  co  podkreślam,  zakładając,  że  jest  ono  mniej 
powszechnie znane i rozumiane niż stanowisko zreferowane powyżej. 
Sprowadzanie  wizjonerskiego  przeżycia  do  doświadczenia  osobistego  czyni  to  przeżycie 
czymś nieistotnym i namiastkowym. Tym samym wizjonerska treść traci swoją pierwotność, 
„prawizja” staje się symptomem, a chaos wyrodnieje w zakłócenie psychiczne. Wyjaśnianie 
wraca  uspokojone  w  granice  dobrze  uporządkowanego  kosmosu,  którego  doskonałości 
praktyczny rozum nigdy nie zakładał. Jego nieuniknione niedoskonałości są odchyleniami od 
normy  i  chorobami,  które  zgodnie  z  założeniami  również  należą  do  ludzkiej  natury. 
Szokujące  wejrzenie  w  pozaludzkie  otchłanie  okazuje  się  iluzją,  a  poeta  łudzącym 
złudzonym.  Jego  przeżycie  było  tak  bardzo  „ludzkie  —  nazbyt  ludzkie”,  że  nie  tylko  nie 
chciał się do niego ustosunkować, ale nawet jeszcze sam przed sobą musiał je zatajać. 
Dobrze  jest  jasno  zobaczyć  te  nieuniknione  konsekwencje  redukcji  do  spraw  osobistych, 
inaczej  bowiem  nie  dostrzega  się,  dokąd  zmierza  ten  rodzaj  wyjaśniania:  że  sprowadza  on 
psychologię  dzieła  sztuki  do  indywidualnej  psychologii  poety.  Psychologia  poety  istnieje 
niewątpliwie. Ale psychologia dzieła istnieje również i nie da się rozwiązać po prostu jakimś 
„tour  de  passe-passe”.  Tym,  do  czego  służy  dzieło  sztuki  jego  twórcy,  czy  znaczy  ono  dla 
niego  sztuczkę  magiczną,  czy  zasłonę,  jest  cierpieniem  albo  czynem,  nie  będziemy  się 
zajmować w tym odcinku pracy. Nasze zadanie polega raczej na tym, by z psychologicznego 
punktu  widzenia  wyjaśnić  dzieło  sztuki.  W  tym  celu  jest  konieczne,  abyśmy  jego  podłoże, 
jego praprzeżycie potraktowali równie poważnie, jak praprzeżycie psychologicznego procesu 
twórczego,  w  którego rzeczywistość  i  powagę  nikt  nie  może  wątpić.  Z  pewnością  jest tu o 
wiele trudniej okazać potrzebną wiarę, wszelkie bowiem prawdopodobieństwo pozornie zdaje 
się  świadczyć,  jak  gdyby  wizjonerskie  praprzeżycie  było  czymś,  czego  w  powszechnym 
doświadczeniu  w  ogóle  nie  można  spotkać.  Budzi  to  tak  fatalne  skojarzenia  z  obskurną 
metafizyką, że zdrowo myślący rozum czuje się zmuszony do ingerencji. W nieunikniony też 
sposób dochodzi do wniosku, że czegoś takiego w ogóle nie należałoby traktować poważnie, 
inaczej  świat  popadłby  znów  w  najciemniejsze  zabobony.  Kto  nie  ma  skłonności  do 
„okultyzmu”,  wizjonerskie  przeżycie  wyobraża  sobie  jako  „bogatą  fantazję”,  „kapryśną 
naturę  poety”,  krótko  mówiąc,  jako  psychologiczną  „licencję  poetycką”.  A  niektórzy  poeci 
jeszcze temu sprzyjają, zapewniając sobie dobroczynny dystans wobec własnego dzieła,  jak 
np.  Spitteler,  który  wyjaśnia,  iż  zamiast  „olimpijskiej  wiosny”  można  by  równie  dobrze 
napisać  „nadszedł wiosenny  maj”. Poeci są przecież także  ludźmi, a to, co twórca mówi na 
temat swego dzieła,  nie zawsze  jest najlepszym słowem,  jakie dałoby się o nim powiedzieć. 
Chodzi  zatem  o  rzecz  niemałego  znaczenia,  o  to  mianowicie,  że  musimy  bronić  powagi 
praprzeżycia nawet wbrew osobistym oporom samego poety. 
Pasterz Hermasa, jak Boska komedia i Faust, przeniknięty jest echem i brzmieniem rodzącego 
się przeżycia  miłosnego, które swoje ukoronowanie  i dopełnienie uzyskuje dzięki przeżyciu 
wizjonerskiemu. Nie mamy żadnych podstaw, aby zakładać, że normalne przeżycie w I części 
Fausta zostało w części II zaprzeczone lub ukryte. Nie istnieje też jakakolwiek podstawa, aby 
przypuszczać, że w czasie komponowania części I Goethe był człowiekiem normalnym, a w 
 
czasie pracy nad częścią II dotknięty newrozą. W wielkim, rozpiętym w obrębie prawie dwu 
tysiącleci  szeregu  Hermas—Dante—Goethe  za  każdym  razem  odnajdujemy  osobiste 
przeżycie  miłosne  nie  tylko  jawnie  przyporządkowane,  ale  nawet  podporządkowane 
wielkiemu  przeżyciu  wizji.  To  świadectwo  jest  nader  znaczące,  dowodzi  bowiem,  że 
(pomijając  indywidualną  psychologię  poety)  wewnątrz  dzieła  sztuki  wizja  jest  przeżyciem 
głębszym  i  silniejszym  niż  ludzka  namiętność. Co zaś dotyczy dzieła sztuki (którego nigdy 
nie należy utożsamiać z osobą pisarza), nie ulega wątpliwości, że wbrew temu, co myślą na 
ten temat wielbiciele zdrowego rozsądku, wizja  stanowi autentyczne przeżycie. Nie  jest ona 
czymś  wtórnym,  drugorzędnym,  symptomatycznym,  ale  rzeczywistym  symbolem,  mia-
nowicie symbolem wyrażenia nieznanej istności. Wizja stanowi równie rzeczywiste przeżycie 
rzeczywistego stanu rzeczy jak przeżycie miłosne. Nie jest nam natomiast dana wiedza o tym, 
czy  jej  przedmiot  ma  naturę  fizyczną,  czy  metafizyczną.  Jest  ona  zjawiskiem  psychicznym, 
mającym  podobny  walor  realności,  co  zjawisko  fizyczne.  Przeżycie  ludzkiej  namiętności 
mieści  się  w  granicach  świadomości,  przedmiot  wizji  natomiast  pozostaje  poza  nią.  W 
uczuciu przeżywamy coś nam znanego, przeczucie zaś prowadzi nas ku temu, co nieznane  i 
utajone,  ku  rzeczom  z  natury  tajemnym,  które  jeśli  kiedyś  stają  się  świadome,  celowo  są 
osłaniane i ukrywane. Stąd od prawieków okrywa je tajemnica, złuda i groza. One ukryte są 
przed człowiekiem, człowiek zaś kryje się przed nimi za pomocą deisdai- monii
ł
, chroniąc się
za tarczę wiedzy i zbroję rozumu. Kosmos jest jego dzienną wiarą, która ma go chronić przed 
nocną trwogą chaosu — jest oświeceniem zrodzonym z bojaźni przed wiarą nocy. Czyżby coś 
żywotnego  miało  istnieć  i  działać  poza  ludzkim  światłem  dnia?  Jakaś  konieczność 
niebezpieczna a nieunikniona? Coś bardziej celowego niż elektrony? Czyżbyśmy sobie roili 
tylko,  że  władamy  i  panujemy  nad  naszą  duszą,  podczas  gdy  to,  co  nauka  określa  jako 
„psyche” i rozumie jako znak zapytania arbitralnie zamknięty w osłonę czaszki, jest w końcu 
bramą  otwartą,  przez  którą  z  pra-  ludzkiego  świata  czasami  przychodzi  coś  nieznanego,  co 
sprawia wrażenie niesamowitości i na skrzydłach nocy unosi człowieka od ludzkości, wiodąc 
go ku ponadosobowemu powołaniu i powinności? Ba, wydaje się nawet, jak gdyby przeżycie 
miłosne stanowiło tylko niekiedy moment wyzwalający i jak gdyby to, co ludzkie i osobiste, 
było tylko prologiem do jedynie istotnej „boskiej komedii”. 
Tego rodzaju dzieło sztuki nie jest czymś jedynym, co wywodzi się z nocnej sfery, z niej żyją 
również  jasnowidz  i prorok, przywódca  i wieszcz. Ponadto sfera ta, choćby  najciemniejsza, 
nie  jest  czymś  nieznanym,  przeciwnie,  jest  prastara  i  znana  jak  świat  długi  i  szeroki.  Dla 
człowieka prymitywnego jest ona oczywistą składową częścią jego obrazu świata; to tylko my 
z niechęci do zabobonu i z obawy przed metafizyką wyłączyliśmy ją, aby zbudować bardziej 
pewny  i  poręczny  świat  świadomości,  w  którym  prawa  natury  obowiązują  jak  w 
uporządkowanym  ludzkim  państwie.  Ale  poeta  widzi  czasami  postacie  z  nocnego  świata, 
duchy,  demony  i  bogów,  tajemnicze  splecenie  się  ludzkich  losów  z  ponadludzkim 
zamierzeniem oraz  nieuchwytne rzeczy wydarzające  się w pleromie, postrzega nieraz coś  z 
owego psychicznego świata, który jest przerażeniem człowieka pierwotnego i barbarzyńcy. 
Już u zaraniu ludzkiego społeczeństwa znajdujemy ślady duchowych zabiegów mających na 
celu  znalezienie  dogodnych  form,  zdolnych  wyrazić  ciemne  przeczucia.  Już  w  najstarszych 
rysunkach  skalnych  rodyjskiego  paleolitu  obok  obrazów  zwierząt  wiernie  odtwarzających 
naturę znajduje się abstrakcyjny znak, ośmiokrotny, wpisany w koło krzyż, który rzec można 
przewędrował przez wszystkie kultury i który dziś jeszcze można spotkać nie tylko w chrześ-
cijańskich kościołach, ale również w tybetańskich klasztorach. Ów tak zwany krąg słoneczny, 
pochodzący  z  czasów,  które  długo  jeszcze  nie  miały  kół,  nie  jest  rezultatem  zewnętrznego 
doświadczenia,  tylko  symbolem  istoty  psyche,  a  zatem  doświadczenia  wewnętrznego, 
przekazanego  prawdopodobnie  równie  wiernie  jak  słynny  nosorożec  ze  swoimi  ptakami-
 
kleszczami  [Zeckenvogeln].  Nie  ma  takiej  prymitywnej  kultury,  która  by  nie  posiadała 
wysoce rozwiniętego systemu tajnej wiedzy, nauki o ciemnych rzeczach, pozostających poza 
ludzkim  dniem  i  od  prawieków  stanowiących  przedmiot  najbardziej  żywotnego 
doświadczenia. Przechowują tę wiedzę związki mężczyzn i klany totemoWe i przekazują w 
czasie  obrzędów  inicjacyjnych.  Antyk  czynił  to  samo  podczas  misteriów,  a  zawarta  w  nich 
bogata mitologia stanowi relikt najwcześniejszych stopni tego rodzaju doświadczenia. 
Dlatego  jest  zupełnie  logiczne,  kiedy  poeta  znów  sięga  po  figurę  mitologiczną  (lub 
przynajmniej  do  pseudohistorii),  aby  dla  swego  przeżycia  znaleźć  odpowiedni  wyraz.  Nic 
bardziej  mylącego  niż  przyjąć,  że  poeta tworzy  w  oparciu  o tradycyjny  materiał.  On  raczej 
czerpie z praprzeżycia, którego ciemna natura wymaga figury mitologicznej i dlatego chciwie 
przyciąga do siebie to, co pokrewne, by się w ten właśnie sposób wyrazić. Praprzeżycie jest 
pozbawione  obrazów  i  słów,  jest  bowiem  wizją  „w  ciemnym  lustrze”.  Stanowi  jedynie 
przemożne  przeczucie,  które  dąży  do  ekspresji.  Jest  wirem  wietrznym,  który  porywa 
wszystko,  co  napotka,  i  w  ten  właśnie  sposób  zyskuje  indywidualną  postać.  Ale  ten  wyraz 
nigdy  nie oddaje w pełni  jego oblicza  i  nigdy  nie wyczerpuje  jego bezgraniczności. Trzeba 
więc pisarzowi materiału niemal wstrząsającego, aby zaledwie w przybliżeniu wyrazić to, co 
przeczuwane. A ponadto trzeba mu wyrazu opornego i pełnego sprzeczności, aby zaledwie w 
przybliżeniu  oddać  przejmującą  paradoksalność  wizji.  Dante  rozpina  swe  przeżycie  między 
wszystkimi obrazami  piekła, czyśćca  i raju, Goe- themu potrzebny  jest Blocksberg  i grecki 
świat podziemny, Wagnerowi cała mitologia nordycka, Nietzsche nawiązuje do stylu sakral-
nego  i  postaci  legendarnego  proroka  zamierzchłej  przeszłości,  Blake  wynajduje  figury 
niemożliwe  wręcz  do  opisania,  Spitteler  pożycza  starych  imion  dla  nowych  postaci.  I  nie 
brakuje żadnego ze szczebli, od niepojętej wzniosłości po perwersję groteski. 
Do istoty tego barwnego zjawiska psychologia wniosła w gruncie rzeczy tylko terminologię i 
materiał  porównawczy.  To,  co  pojawia  się  w  wizji,  jest  zbiorową  nieświadomością,  a 
mianowicie  swoistą,  dziedziczoną  przez  generacje  strukturą  psychicznych  uwarunkowań 
świadomości.  Zgodnie  z  prawami  filogenezy  struktura  psychiczna  dokładnie  tak  samo  jak 
struktura anatomiczna musi na sobie nosić cechy ubiegłych pokoleń. W istocie rzeczy dotyczy 
to również  nieświadomości:  w stanach  stłumienia świadomości,  np. we  śnie, w.narkozie,  w 
chorobach psychicznych itp., występują na powierzchnię .duchowe produkty lub treści, które 
noszą na sobie wszystkie znamiona prymitywnych stanów duszy. Treści tych wyobrażeń,-są 
tak. prymitywnej natury, jak gdyby były fragmentami starej: wiedzy tajemnej. Pojawiają się 
również liczne motywy mitologiczne, wyrażone w nowoczesnym języku. To, co ważne, a co 
dla  nauki  o*literaturze  ma  całkiem  szczególne  znaczenie,  polega  wszakże  na  tym,  że  te 
manifestacje  zbiorowej  nieświadomości  mają  kompensacyjny  charakter  w  stosunku  do 
sytuacji,  tzn.  że  dzięki  nim  jednostronna,  odbiegająca  od  normy  lub  nawet  niebezpieczna 
pozycja świadomości ma być w teleologicznej aktywności doprowadzona do równowagi. W 
formie pozytywnej widać tę funkcję  szczególnie  wyraźnie w snach, w  formie  negatywnej u 
chorych umysłowo, gdzie zjawiska kompensacyjne są wprost namacalne, np. u ludzi, którzy 
się  bojaźliwie  zamykają  przed  całym  światem  i  nagle  odkrywają,  że  o   ich  najbardziej 
intymnych tajemnicach każdy wie i o nich rozprawia (szerzej na ten temat w moim artykule 
Die Erdbedingtheit der Psyche w Mensćh und Erde, Reichl, Darmstadt [1927]). 
 
Gdybyśmy  tu  na  razie  abstrahowali  od  możliwości,  że  np.  Faust  mógłby  stanowić  osobistą 
kompensację dla świadomości Goethego, zachodziłoby pytanie, w jakim stosunku pozostaje 
tego  rodzaju  dzieło  do  świadomości  epoki.  Wielką  poezję,  która  czerpie  z  duszy  ludzkości, 
można  doskonale  wyjaśnić,  odnosząc  ją  do  sfery  indywidualnej.  Tam  bowiem,  gdzie 
 
zbiorowa  nieświadomość  wdziera  się  w  przeżycie  i  wiąże  się  ze  świadomością  epoki, 
zachodzi akt twórczy, który dotyczy całej współczesności. Dzieło  będące  jego następstwem 
jest w najgłębszym  sensie orędziem do współczesnych. Dlatego Faust pofusza  coś w duszy 
każdego Niemca, a Pasterz Hermasa omal że nie stał się księgą kanoniczną. Wszystkie okresy 
mają swoją jednostronność, swoje uprzedzenia i swoje duchowe cierpienia. Każda epoka jest 
jak  dusza  jednostki,  jej  świadomość  ma  szczególną,  specyficznie  ograniczoną  pozycję  i 
dlatego potrzebuje kompensacji, którą nieświadomość właśnie spełnia w ten sposób, że poeta, 
wieszcz lub wódz oddaje się we władanie niewypowiedzianym tendencjom czasu i w obrazie 
lub czynie realizuje to, czego wszyscy w  nie pojmowanej potrzebie oczekiwali, w  złym  czy 
dobrym, dla zbawienia epoki lub jej zniszczenia. 
Jest rzeczą niebezpieczną mówić o własnej epoce, zbyt potężny jest bowiem zasięg tego, co 
dziś wkracza do gry. Dlatego niechże wystarczy kilka aluzji. Dzieło Francesca. Colonny jest 
apoteozą naturalnej  miłości w  formie  snu, nie dzikiej rozwiązłości zmysłów, ale stosunków 
duchowych  przy  całkowitym  pominięciu  chrześcijańskiego  sakramentu.  Książka  została 
napisana  w  1453  roku.  Rider  Haggard,  żyjący  w  okresie  pełnego  rozkwitu  epoki 
wiktoriańskiej, podejmuje ponownie ten temat na swój sposób, ale już nie w formie śnu, tylko 
w tonacji  moralnego konfliktu. Goethe wplata motyw Małgorzata—Helena—Mater Gloriosa 
czerwonym  włóknem  w  barwną  dzianinę  Fausta,  Nietzsche  zwiastuje  śmierć  boga,  a  u 
Spittelera rozkwit i zmierzch bogów staje się mitem wieku. Każdy z tych pisarzy, wielki czy 
mały, przemawia głosem tysięcy i dziesiątków tysięcy, zwiastując przemiany w świadomości 
czasu. 
CZĘŚĆ II
Poeta
Tajemnica twórczości, podobnie jak wolnej woli, jest problemem transcendentalnym, którego 
psychologia nie może objaśnić, lecz tylko opisać. Na tej samej zasadzie człowiek twórczy jest 
również zagadką, którą próbuje się rozwiązywać na różne sposoby, ale zawsze bezskutecznie. 
Mimo to wszystko nowoczesna psychologia niekiedy zajmowała się problemem artysty i jego 
sztuki.  Freud  wierzył,  że  znalazł  klucz  pozwalający  mu  dotrzeć  do  dzieła  sztuki  od  strony 
sfery  osobistych  przeżyć  artysty.  (Por.  zwłaszcza  wypowiedzi  Freuda  na  temat  Gtadiuy 
Wilhelma  Jensena  i  Leonarda  da  Vinci).  Otwierały  się  tu  niejakie  możliwości,  mianowicie 
można  było  przypuścić,  że  dzieło  sztuki  da  się  wywieść  z  duchowych  „zawęźleń”  (tzw. 
„kompleksów”)  podobnie  jak  np.  newroza.  Było  zaiste  wielkim  odkryciem  Freuda 
stwierdzenie,  że  newrozy  mają  zupełnie  określoną  duchową  etiologii,  tzn.  że  biorą  się  z 
przyczyn  emocjonalnych  i  wczesnych  przeżyć  dzieciństwa  rzeczywistej  lub  fantastycznej 
natury. Niektórzy z  jego uczniów, zwłaszcza Rank  i Stekel,  wychodzili w swych  badaniach 
od tych samych pytań i osiągnęli podobne rezultaty. Nie sposób zaprzeczyć, że indywidualną 
psychologię  poety  można  prześledzić  aż  po  korzenie  i  po  najbardziej  odległe  odgałęzienia 
jego dzieła. 
Sam w sobie nie jest niczym nowym fakt, że osobowość pisarza ma doniosły wpływ na wybór 
i  ukształtowanie  materiału.  Niewątpliwą  zasługą  szkoły  freudowskiej  jest  wykazanie,  jak 
daleko sięga ów wpływ i w jakich swoiście analogicznych układach przebiega. 
Dla  Freuda  newroza  jest  namiastkowym  zaspokojeniem.  A  więc  czymś  niewłaściwym, 
błędem,  pretekstem,  wybaczaniem  sobie  czegoś, nieprzyjmowaniem  do  wiadomości,  krótko 
mówiąc, czymś negatywnym, co raczej nie powinno się przydarzać. Nikt nie powinien ważyć 
 
się w jej obronie rzec słowa, ma ona bowiem być niczym więcej, jak tylko bezsensownym  i 
dlatego  denerwującym  zakłóceniem.  Dzieło  sztuki,  które  rzekomo  da  się  analizować  jak 
newroza i zredukować do wypieranych osobistych przeżyć poety, popadałoby w ten sposób w 
wątpliwe  sąsiedztwo  z  newrozą,  gdzie  zresztą  znajdzie  się  w  dobrym  sąsiedztwie,  gdyż 
metoda Freuda w podobny sposób traktuje religię, filozofię itp. Jeżeli poprzestanie się na tym, 
do czego uprawnia  metoda,  i przyzna otwarcie, że  nie chodzi tu o     nic więcej,  jak tylko o 
wyodrębnienie  osobistych  uwarunkowań,  których  oczywiście  nigdzie  nie  brakuje,  to 
sprawiedliwie  rzekłszy,  nie  można  przeciw  temu  wnosić  żadnych  zarzutów.  Gdyby  jednak 
zgłoszono  roszczenie  do  wyjaśnienia  za  pomocą  tego  rodzaju  analizy  również  istoty  dzieła 
sztuki, należy to roszczenie kategorycznie odrzucić. Istota dzieła sztuki nie polega bowiem na 
tym,  że  obrasta  ono  osobistymi  przypadłościami  —  im  bardziej  tak  się  rzeczy  mają,  tym 
mniej jest sztuki — ale na tym, że wznosi się ono wysoko ponad to, co osobiste, i przemawia 
z ducha i serca ludzkości i w imię jej serca i ducha. To, co osobiste, jest ograniczeniem, ba, 
nawet  nadużyciem  sztuki.  „Sztuka”,  która  jest  wyłącznie  lub  przede  wszystkim  osobista, 
zasługuje  na  to,  by  ją  traktować  jak  newrozę.  Jeśli  szkoła  freudowska  formułuje  opinię, 
zgodnie  z  którą  każdy  artysta  cierpi  na  narcyzm,  to  znaczy  jest  osobowością  ograniczoną, 
infan- tylno-autoerotyczną, to sąd ten może się odnosić do niego jako do osoby, ale w żadnym 
stopniu nie dotyczy artysty. Artysta nie jest ani auto-, ani hetero-, ani w ogóle erotyczny, ale 
w  najwyższej  mierze  rzeczowy,  nieosobowy,  a  nawet  nieczłowieczy,  jako  artysta  jest  on 
bowiem  swym  dziełem,  nie  człowiekiem.  Każdy  twórczy  człowiek  jest  dwoistością  lub  też 
syntezą  paradoksalnych  właściwości.  Z  jednej  strony  ludzko-osobisty,  z  drugiej  strony  jest 
nieoso-  bowym,  twórczym  procesem.  Jako  człowiek  może  być  zdrowy  lub  chory,  jego 
indywidualną  psychologię  można  i  trzeba  odrębnie  wyjaśniać.  Jako  artystę  można  go 
zrozumieć wyłącznie na podstawie jego twórczego czynu. Byłoby np. grubym błędem chcieć 
sprowadzić  maniery  angielskiego  gentlemana  lub  pruskiego  oficera  czy  kardynała  do 
osobistej etiologii. Gentleman, oficer czy dostojnik kościelny są to obiektywne i nieosobiste 
officia  o  właściwej  im  rzeczowej  psychologii.  Aczkolwiek  artysta  jest  przeciwieństwem 
oficjalności,  zachodzi  wszakże  tajemna  analogia  o  tyle,  o  ile  specyficzna  artystyczna 
psychologia  jest  sprawą  zbiorową,  a  nie  osobistą.  Sztuka  jest  mu  bowiem  wrodzona  jak 
popęd,  który  nim  owładnął,  i  czyni  człowieka  instrumentem.  Tym,  co  w  ostatecznym 
rachunku w nim wyraża wolę, nie jest on sam, osoba ludzka, ale cel sztuki. Jako osoba może 
on mieć swoje kaprysy i wolę oraz własne cele, jako artysta natomiast jest „człowiekiem” w 
sensie  wyższym,  jest  człowiekiem  zbiorowym,  nosicielem  i  twórcą  nieświadomie  aktywnej 
duszy  ludzkości.  Takie  jest  jego  officium,  które  często  jest  tak  wielkim  ciężarem,  że  jego 
beznadziejną ofiarą pada ludzkie szczęście i wszystko, co sprawia, że zwykłemu człowiekowi 
życie wydaje się warte życia. 
W tych okolicznościach nie powinien dziwić fakt, że to artysta właśnie krytycznej psychologii 
analitycznej  dostarcza  szczególnie  bogatego  materiału.  Jego  życie  bowiem  z  konieczności 
obfituje w konflikty, skoro zwalczają się w nim dwie siły: z jednej strony zwyczajny człowiek 
ze  swymi  usprawiedliwionymi  aspiracjami  do  szczęścia,  zadowolenia  i  bezpiecznej 
egzystencji, z drugiej bezwzględna namiętność twórcza, która w danym wypadku obraca na 
nice  wszystkie  osobiste  pragnienia.  Stąd  bierze  się  to,  że  osobiste  losy  tak  wielu  pisarzy 
układają  się  w  sposób  wysoce  niezadowalający,  czasem  tragiczny,  nie  przez  ciemne 
zrządzenia,  ale  z  powodu  małości  ich  ludzkich  osobowości.  Rzadko  zdarza  się  twórczy 
człowiek,  który  nie  musi  drogo  opłacić  boskiej  iskry  wielkiej  możności.  Wygląda  tak,  jak 
gdyby każdy rodził się z określonym kapitałem energii życiowej. To, co w nim najsilniejsze, 
absorbuje największą jej ilość, dla reszty pozostaje zbyt mało, aby mogły się z tego rozwinąć 
jakieś  wartości.  Przeciwnie,  często  pierwiastek  ludzki  jest  tak  pozbawiony  krwi  na  korzyść 
twórczego, że nawet rozwija złe właściwości, na przykład bezwzględny, naiwny egoizm (tzw. 
 
narcyzm),  próżność,  wszelkie  możliwe  grzechy,  a  wszystko  po  to,  aby  do  ludzkiego  ja 
doprowadzić  przynajmniej  trochę  siły  życiowej,  bo  inaczej  zginęłoby  obrabowane  do  cna. 
Narcyzm  pisarza  przypomina  samolubstwo  po-  zamałżeńskich  lub  w  różny  sposób 
zaniedbanych dzieci, które za pomocą złych cech już od początku muszą się bronić przeciw 
niszczącemu działaniu pozbawionego miłości otoczenia, a w związku z tym stają się naturami 
bezwzględnie  egoistycznymi  bądź  biernymi  dlatego,  że  przez  całe  życie  są  infantylne  i 
bezradne, bądź aktywnymi w ten sposób, że wykraczają przeciw prawu i moralności. 
Przekonujące  wydaje  się  to  stanowisko,  zgodnie  z  którym  artystę  trzeba  wyjaśniać  na 
podstawie  jego  sztuki,  a  nie  na  podstawie  niedoskonałości  i  osobistych  konfliktów  jego 
natury, które są wyłącznie niefortunnymi następstwami faktu, że jest on artystą, tzn człowie-
kiem  od  urodzenia  obciążonym  większymi  zadaniami  niż  zwykli  śmiertelnicy.  Większa 
możność wymaga większego zużycia energii, dlatego owemu „więcej” po jednej stronie musi 
po drugiej stronie z konieczności towarzyszyć „mniej”. 
To  zaś,  czy  poeta  wie,  że  w’  nim  poczęło  się  dzieło,  że  rośnie  i  dojrzewa,  czy  też  sobie 
wyobraża,  że  tworzy  z  własnej  woli  i  z  niczego,  nie  zmienia  faktu,  że  dzieło  go  przerasta. 
Podobnie  ma  się  rzecz  z  dzieckiem  i  matką.  Psychologia  twórczości  jest  właściwie 
psychologią kobiecą, co poświadcza, że dzieło twórcze wyrasta z głębin  nieświadomości, a 
zatem  właśnie  z  obszaru  matek.  Jeżeli  przeważa  to,  co  twórcze,  to  przeważa-  również 
nieświadomość  jako moc kształtująca życie  i  losy wbrew świadomej woli, świadomość zaś, 
sprowadzoną  do  roli  bezradnego  obserwatora  zdarzeń,  znosi  przemoc  podziemnego  nurtu. 
Rosnące dzieło jest losem pisarza i określa jego psychologię. Nie Goethe stwarza Fausta, ale 
Faust stwarza Goethego. A czym jest Faust? Faust jest symbolem, nie wyłącznie semiotycz- 
nym  wskazaniem  na  coś  od  dawna  znanego,  ale  wyrazem  tego,  co  prażywotnie  działa  w 
duszy Niemca i czemu Goethe pomógł się urodzić. Czy jest do pomyślenia, by nie-Niemiec 
mógł  napisać  Fausta  lub  Tako  rzecze  Zaratustra?  Obydwa  te  dzieła  odwołują  się  do  tego 
samego,  do  czegoś,  co  wibruje  w  duszy  niemieckiej,  do  „pierwotnego  obrazu”,  jak  kiedyś 
powiadał  Jakub  Burckhardt,  postaci  lekarza  i  nauczyciela  ludzkości,  archetypu  mędrca, 
wybawcy,  spieszącego  z  pomocą.  Od  prawieków  tkwi  ten  obraz  w  nieświadomości,  gdzie 
drzemie, aż go zbudzi niełaskawość czasów, w momencie, kiedy wielki błąd odwodzi lud ze 
słusznej  drogi.  Tam  bowiem,  gdzie  zaczynają  się  bezdroża, trzeba  mu  wodza  i  nauczyciela 
czy nawet lekarza. Istnieje wiele takich praobrazów. Nie pojawiają się wszakże ani w snach 
jednostek,  ani  w  dziełach  sztuki,  dopóki  nie  zostaną  pobudzone  przez  odchylenie 
świadomości.  Jeśli  zaś  świadomość  zagubi  się,  zajmując  jednostronną,  zatem  fałszywą 
pozycję,  to  ożywają  te  „instynkty”  i  emitują  swoje  obrazy  w  sny  jednostek,  w  historię  ar-
tystów  i  wieszczów,  aby  restytuować  duchową  równowagę.  W  ten  sposób  w  dziele  poety 
spełnia  się  duchowa  potrzeba  narodu.  I  dlatego  dzieło  jako  czyn  i  prawda  ma  dla  poety 
większe  znaczenie  niż  jego  własny  los,  obojętne,  czy  jest  tego  świadomy,  czy  też  nie.  W 
istocie  rzeczy  jest  on  instrumentem  znajdującym  się  poniżej  swego  dzieła;  dlatego  też  nie 
powinniśmy  nigdy  oczekiwać  od  pisarza  interpretacji  jego  własnego  utworu.  Uczynił  już 
maksimum tworząc go. Wykładnię musi zostawić innym i przyszłości. Wielkie dzieło jest jak 
sen,  który,  mimo  że  wyrazisty,  nie  może  się  sam  tłumaczyć  i     dlatego  nigdy  nie  jest 
jednoznaczny.  Żaden  sen  nie  powie:  „powinieneś”  albo  „taka  jest  prawda”.  Jak  natura  daje 
rosnąć roślinie, tak on obrazowi, a  nam pozostaje wyciągnąć wnioski. Jeżeli ktoś przeżywa 
we śnie trwogę, to albo za bardzo się boi, albo za mało; jeśli komuś śni się stary mędrzec, to 
albo sam  zbytnio poucza, albo potrzebuje  nauczyciela.  A  jedno  i drugie w subtelny  sposób 
jest  tym  samym,  o  czym  człowiek  tylko  wtedy  się  przekonuje,  kiedy  pozwala  dziełu 
oddziaływać na siebie w podobny sposób, jak oddziaływało ono na pisarza. Aby zrozumieć 
jego  sens,  musi  przyzwolić  mu,  aby  kształtowało  go tak,  jak  kształtowało  pisarza.  A  wtedy 
 
rozumiemy  także,  czym  było  jego  praprzeżycie:  dotknął  on  owej  uzdrawiającej  i  zbawczej 
duchowej  głębi,  od  której  jeszcze  nie  oddzieliła  się  żadna  jednostka  w  samotność 
świadomości, aby wkroczyć na pełną cierpień drogę błędu; tej głębi, w której jeszcze wszyscy 
objęci  są  tą  samą  oscylacją,  dzięki  czemu  odczucia  i  działania  jednostki  sięgają  jeszcze 
całości ludzkości. 
Ponowne  zanurzenie  w  pierwotny  stan  „participation  mystiąue”  jest  tajemnicą  procesu 
twórczego i oddziaływania dzieła sztuki, albowiem na tym stopniu przeżycia nie przeżywa już 
tylko jednostka, ale cały naród. Chodzi też w tym wypadku nie o dobro lub szkodę jednostki, 
ale o życie narodu. Dlatego wielkie dzieło, mając charakter rzeczowy i nieosobisty, porusza 
nas do głębi duszy. Dlatego osobowość pisarza może być tylko czynnikiem sprzyjającym lub 
przeszkadzającym,  ale  pozbawionym  istotnego  znaczenia  dla  jego  sztuki.  Jego  osobista 
biografia może być biografią filistra, dzielnego człowieka, neurotyka, błazna czy przestępcy, 
może  być  interesująca  i     konsekwentna,  ale  ze  względu  na  życiorys  poety  zawsze  będzie 
nieistotna.