Zamiast bomby atomowej. Polska potrzebuje
współczesnej strategii odstraszania opartej o
dwa czynniki - nowoczesną i silną armię i
wiarygodny zamiar działań nieregularnych
Obserwując współczesne konflikty zbrojne można spostrzec, że nowoczesne zawodowe armie
(wojska operacyjne) mają ogromną trudność w zwalczaniu zazwyczaj marnie uzbrojonych i
wyszkolonych partyzantów. Eksperci stwierdzają, że wojska regularne do pokonania innej
armii regularnej muszą dysponować trzykrotną przewagą – trzy dywizje zwykle pokonają
jedną. Tymczasem wygraną w starciu z partyzantami siły regularne mogą uzyskać dopiero
dysponując przewagą 20:1 (dwudziestu żołnierzy na jednego partyzanta). W trakcie operacji
zbrojnych w Afganistanie słyszeliśmy ciągłe narzekania dowódców, że mają za mało żołnierzy.
Współczesne konflikty wskazują też, że działania partyzanckie (nieregularne) z lasów i gór
przeniosły się do miast (Urban Warfare). Stąd w wielu współczesnych armiach nacisk kładzie się na
szkolenie do działań w warunkach miejskich. W NATO opracowano nawet doktrynę walki z
partyzantką miejską Military Operations in/on Urban Terrain.
Operacje w terenie zurbanizowanym są trudne dla atakującego bowiem obrona w mieście jest
ułatwiona; manewr strony atakującej ograniczony zabudową; manewr obrońcy elastyczny –
teoretycznie każdy budynek jest naturalnym punktem oporu; strona atakująca jest narażona na
większe straty niż broniący się. W mieście znajduje się wiele miejsc dla snajperów, a wąskie ulice
nadają się do organizowania zasadzek i umieszczania ładunków wybuchowych. Ten rodzaj obrony
wymaga użycia dużej liczby żołnierzy przez atakującego. Nawet w mieście całkowicie okrążonym,
przy zdecydowanej przewadze w artylerii i lotnictwie, atakujący powinien dysponować nawet 52
razy większymi siłami od broniącego się.
Wojska regularne z ciężkim uzbrojeniem, uzależnione od zaopatrzenia nie nadają się do działań
partyzanckich. Mogą je natomiast prowadzić, zwłaszcza na terenach zurbanizowanych, lekko
uzbrojone jednostki wojsk obrony terytorialnej. Dodatkowym plusem sił OT jest¸ że w porównaniu
do wojsk operacyjnych są one bardziej efektywne w obronie (wg regulaminów brygada wojsk
operacyjnych powinna obronić 150 km2 terytorium, gdy brygada OT od 2 do 3 tys. km2). Wojska
OT są też stosunkowo tanie: batalion terytorialny jest tańszy od batalionu zmechanizowanego 21
razy, a od pancernego nawet 42 razy. Stosując więc rygorystycznie przelicznik taktyczny do obrony
RP za pomocą wojsk operacyjnych należałoby wystawić niemożliwą z racji kosztów liczbę 2150
brygad. To zadanie przy użyciu wojsk OT wymaga 108 brygad. Wystawienie ich kosztowałoby
około 2.4 mld PLN (zakup samolotów F-16 to wydatek ok. 14 mld PLN). Zbudowanie sprawnego i
skutecznego systemu wojskowego OT jako elementu polskiej strategii odstraszania jest więc
całkowicie realne.
Wyobraźmy, że dziś siły zbrojne RP składają się z zawodowych wojsk operacyjnych liczących np.
50 tys. i wojsk obrony terytorialnej – 100 tys. żołnierzy. W razie zagrożenia Polska mogłaby po
mobilizacji, stosując ogólnie przyjmowane wskaźniki, potroić wojska operacyjne ( do 150 tys.) i
zwiększyć OT do 600 tys. wystawiając armię czasu „W” liczącą 750 tys. żołnierzy. Przeciwnik
planując napaść musiałby do pokonania polskich wojsk operacyjnych wystawić 450 tys. żołnierzy
(150 tys. x 3 = 450 tys.) i do sparaliżowania działań nieregularnych polskiej obrony terytorialnej…
12 milionów żołnierzy (600 tys. x 20 = 12 mln.) Tak więc do przeprowadzenia najazdu na Polskę
byłaby potrzebna ogromna armia licząca 12,5 miliona żołnierzy!
Aby wojnę wygrać trzeba opanować terytorium przeciwnika i narzucić mu swoją wolę. Wstępem
do tego jest zniszczenie armii regularnej (wojsk operacyjnych) państwa broniącego się. Jeżeli
jednak agresor uświadomi sobie, że zniszczenia armii regularnej nie będzie końcem oporu i czeka
go kosztowna, wyczerpująca wojna „nieregularna”, to zastanowi się, czy agresja będzie opłacalna.
Wówczas można będzie założyć, że przyjęta strategia odstraszania jest skuteczna. Aby jednak tak
się stało trzeba WCZEŚNIEJ przygotować opór nieregularny, a nie improwizować go dopiero po
rozbiciu własnych wojsk operacyjnych przez wroga.
W moim przekonaniu stworzenie systemu obrony terytorialnej z wykorzystaniem doświadczeń
zwłaszcza Armii Krajowej, dałoby Polsce odstraszający atut obronny porównywalny z posiadaniem
broni atomowej.
W okresie mojego pobyty w MON (1997-2001) zainicjowałem budowę systemu OT. Niestety,
kolejni ministrowie obrony zapatrzeni w fetysz zawodowej armii ekspedycyjnej lekceważyli siły
przeznaczone do obrony kraju, a minister Bogdan Klich nawet zlikwidował wojska Obrony
Terytorialnej.
O potrzebie stworzenia systemu OT pisałem dwadzieścia lat temu na łamach „Przeglądu Wojsk
Lądowych”.
“Inny aspekt działań nieregularnych”
(Artykuł ukazał się w: „Przegląd Wojsk Lądowych”, nr 10/1994 r.)
„Przegląd Wojsk Lądowych” opublikował niektóre referaty wygłoszone na sympozjum naukowym
poświęconym zagadnieniu działań nieregularnych w Wyższej Oficerskiej Szkole Wojsk
Zmechanizowanych we Wrocławiu. Nie ulega wątpliwości, że po doświadczeniach wojny w
Wietnamie i Afganistanie zagadnienie działań nieregularnych musiało stać się tematem rozważań i
analiz. Wnioski powinny znaleźć swe ucieleśnienie w procesach szkolenia żołnierzy i
przygotowaniach, także naszego kraju do obrony. Wydaje się jednak, że w naszym przypadku
kwestia działań nieregularnych (partyzanckich) nie powinna ograniczać się jedynie do poziomu
taktyki walczących pododdziałów; uznania tych działań jedynie za pomocnicze na rzecz wojsk
regularnych; wymuszonych przez okrążenie czy rozbicie walczących batalionów i brygad armii
regularnej. Myślę, że ten problem może mieć dla nas inny, szerszy wymiar. Powstaje bowiem
pytanie, czy polskie doświadczenia powstańcze i partyzanckie nie powinniśmy zanalizować i
twórczo przystosować dla potrzeb współczesnej polskiej koncepcji strategii wojskowej (obronnej).
Począwszy od 1989 roku Polacy zaczęli budować system obrony kraju, który w następstwie upadku
komunizmu i rozpadu Związku Sowieckiego odzyskał wolność. Istniejący w okresie PRL system
militarny okazał się nieomal całkowicie nieprzydatny. Obecna Polska jest jak dotąd państwem bez
sojuszników, zmuszonym budować armię, która powinna być zdolna do samodzielnej obrony w
przypadku agresji z zewnątrz. Nasi sąsiedzi już dziś dysponują armiami, które zdecydowanie górują
nad Wojskiem Polskim liczebnością i nowoczesnością uzbrojenia. Występuje też duża dysproporcja
w wielkości nakładów na obronę. (Według danych Instytutu Ekonomiki Obrony nakłady na obronę
sąsiadów Polski w 1989 roku były w przypadku Niemiec 26 razy większe od polskich, a ZSRR – 71
razy, natomiast w roku następnym te wielkości wynosiły 26 (Niemcy) i 69 (ZSRR). Patrz: Andrzej
Madejski, Ocena i prognoza zagrożeń Rzeczypospolitej Polskiej od 2010-2015 roku, „Zeszyty
Naukowe AON” nr 3-4/1991. ) Wprawdzie jak dotąd nic nie wskazuje, aby groził nam bliski
konflikt z Niemcami, Rosją czy Ukrainą, ale to wcale nie oznacza, że taki stan będzie trwał
wiecznie. Geopolityczny dylemat Polski, kraju leżącego „miedzy Niemcami a Rosją”, dwoma
wielkimi potencjałami militarnymi, staje ponownie jako wyzwanie przed kierownikami polskiej
polityki zagranicznej i obronnej. Obawy Polaków, którzy przez ostatnie 200 lat ulegali przemocy
sąsiadów nakazują poszukiwania rozwiązań, które zagwarantują Polsce bezpieczeństwo. Jednym ze
sposobów zapewniających złagodzenie zagrożeń byłoby wstąpienie Polski do NATO. (Pisane w
1994 r., przed uzyskaniem członkostwa w NATO. Zwracam uwagę, że w mojej opinii wejście do
NATO oznaczało „złagodzenie zagrożeń”, a nie ich eliminację.) Cóż jednak się stanie, jeżeli nasz
kraj nie zdąży pokonać występujących w tej mierze oporów Zachodu, a sytuacja w Europie ulegnie
destabilizacji i powstanie realne zagrożenie militarne? Polska znajdzie się wówczas w bardzo
trudnym położeniu. (Nie było wiadome jak zakończą się procesy rozpadu ZSRR (pucz Janajewa)
oraz Jugosławii – wojny na Bałkanach).
Pamięć zdarzeń 1. i 17. września 1939 roku nakazują nam zachowanie stosownej ostrożności. Wiele
razy historycy i publicyści zarzucali politykom Drugiej Rzeczypospolitej, że zmarnowali szansę
zapobieżenia wojnie. W rezultacie Wojsko Polskie w 1939 roku stanęło w obliczu „niewykonalnego
rozkazu” (jak to określił gen. Tadeusz Kutrzeba) – nie mogło obronić kraju. Trudno dziś określić z
całą pewnością, czy politycy polscy mogli wówczas realnie stworzyć system powiązań
międzynarodowych i sojuszy wojskowych gwarantujących krajowi bezpieczeństwo. Jedno jednak
jest pewne: okres poprzedzający wybuch wojny był istotny dla stosunku sił i możliwości obrony na
późniejszym polu walki.
Angielski teoretyk wojskowości Liddell Hart napisał, że „wyrazem doskonałej strategii byłoby
osiągnięcie celu bez poważnej walki”. Praktycznym wyrazem tego stwierdzenia było
sformułowanie „strategii odstraszania” jako sposobu na zniechęcenie potencjalnego agresora przed
wywołaniem wojny. „Odstraszanie ma na celu powstrzymanie wrogiego mocarstwa od podjęcia
użycia swej broni lub, mówiąc bardziej ogólnie, od działania lub reagowania na działania w
określonej sytuacji.” Gen. Beaufre, autor tego określenia wśród celów odstraszania wymienia nie
tylko zachowanie pokoju i integralności terytorialnej państwa, ale także paraliżowanie oporu
przeciwnika wobec działań własnych. Podstawowym czynnikiem w odstraszaniu wrogów Francji są
siły nuklearne. „Force de Frappe” wprawdzie nie mogły równać się z potęgą nuklearną ZSRR, ale
były w stanie zadać takie uderzenia, że w rezultacie atak na Francję stawał się mimo wszystko
kosztownym dla napastnika przedsięwzięciem. Nie tylko broń nuklearna może odstraszać. Ze swej
strony sądzę, że swoiste strategie odstraszania stosowały różne państwa zanim pojawiła się broń
nuklearna. Dobrym przykładem była Szwajcaria w czasie drugiej wojny światowej. To małe
państwo znalazło się w środku objętej wojną Europy Zachodniej, a mimo to zachowało swą
niepodległość. Uzbrojona silnie i dobrze przygotowana do obrony Szwajcaria była relatywnie
trudnym przeciwnikiem dla niemieckiej III Rzeszy. Dlatego Hitler postanowił podbić ten kraj po
pokonaniu innych państw ocenianych jako łatwiejsze do podboju. Wojna w górzystym,
ufortyfikowanym kraju była zbyt kosztowana w porównaniu do spodziewanych korzyści. Inny
wariant strategii odstraszania odnajdujemy w postępowaniu Finlandii. Ten kraj zaatakowany przez
ZSRR musiał co prawda skapitulować, ale siła oporu i straty zadane sowieckiemu agresorowi były
tak wielkie, że Moskwa przyjęła stosunkowo łagodny wariant umowy kapitulacyjnej. Finlandia
zachowała wewnętrzną suwerenność i uratowała się przed skomunizowaniem. (W tzw. wojnie
zimowej 1939-40 wojska sowieckie straciły 279 tys. zabitych i około 400 tys. rannych. Finowie
zniszczyli około 2400 sowieckich czołgów i ponad 780 samolotów. Straty fińskie wynosiły 25 tys.
zabitych, około 44 tys. rannych, zniszczonych zostało 50 fińskich czołgów i 70 samolotów (!) Patrz:
Zygmnt Czarnotta, Zbigniew Moszumański, Wojna Zimowa, Warszawa 1994 r.)
W historii konfliktów można znaleźć wiele przykładów skutecznego „odstraszania” potencjalnego
agresora. Współczesną próbą zastosowania strategii odstraszania przez mały kraj nie dysponujący
bronią nuklearną i sojusznikami wydaje się być koncepcja „obrony stacjonarnej” Austrii, stworzona
w końcu lat 70. przez szefa sztabu generalnego armii austriackiej gen. Emila Spannocchi. Założono
w niej, że Austria ze względu na mały potencjał militarny nie będzie w stanie odeprzeć ataku wojsk
Układu Warszawskiego. Może natomiast przyjąć taki wariant obrony, który zniechęci napastnika i
wpłynie korzystnie z punktu widzenia Austrii na zmianę jego planów. W tym celu cały obszar
Austrii został podzielony na autonomiczne „strefy obronne”. Miały one związać napastnika i
uwikłać w wyczerpujące walki. W strefach ciężar obrony miał spoczywać na oddziałach wojsk
sformowanych spośród mieszkańców danej strefy. Takie wojsko korzystając z przygotowanych
umocnień, trenów miejskich, doskonałej znajomości terenu, poparcia ludności cywilnej mogłoby
stawić skuteczny opór i zadać wrogowi duże traty. Ponadto w centrum kraju w oparciu o masyw
górski planowano stworzenie swoistej reduty narodowej, „centralnej strefy zasadniczej”. Poza
strefami obrony miały dodatkowo operować małe ale silnie uzbrojone grupy dywersyjne. Cała
obrona przy zachowaniu autonomii stref miała charakteryzować się pełną łącznością i
współdziałaniem. Przy czym zakładano, że wobec ogromnej przewagi nieprzyjaciela w powietrzu
ruchy własnych wojsk zostaną ograniczone do niezbędnego minimum. Generalnie celem obrony
było więc uniemożliwienie szybkiego wyeliminowania sił zbrojnych Austrii z wojny przy
jednoczesnym niedopuszczeniu do powstania ciągłego frontu na jej terytorium. Dowództwo sił
zbrojnych Austrii założyło, że nieprzyjaciel poinformowany o przyjętym zamiarze obronnym raczej
uderzy w innym kierunku, na inny kraj. Podbój neutralnej Austrii nie miał większego znaczenia dla
losów wojny z siłami NATO, gdy poniesione straty w walkach z Austriakami mogły osłabić i
opóźnić działania wojsk Układu Warszawskiego na głównych kierunkach natarcia.
Nie ulega wątpliwości, że Polska nawet gdyby przeznaczyła cały swój obecny budżet na obronę nie
zdoła stworzyć sił zbrojnych, które byłyby zdolne sprostać armiom wielkich sąsiadów Polski. W
okresie Drugiej RP, kiedy władze przeznaczały ponad 30 proc. budżetu państwa na potrzeby
wojska, a też nie udało się stworzyć armii, która byłaby zdolna do skutecznego odparcia najazdu
armii mocarstw (Niemiec i ZSRR). Ale klęska wojsk regularnych i okupacja kraju nie
wyeliminowały Polski jako aktywnego uczestnika wojny. Nie tylko dlatego, że wielu Polaków
udało się na emigrację i wkrótce powstały znaczne siły polskie u boku armii alianckich. Także
dlatego, że w okupowanym kraju Polacy zdołali szybko zbudować struktury państwa w podziemiu
w tym także konspiracyjne wojsko (Armia Krajowa i inne formacje zbrojne). Te siły mimo
niedostatecznej ilości broni i zaopatrzenia były w stanie wiązać duże siły wroga i zadawać mu
dotkliwe straty. (Istotnym osłabieniem zdolności wojennych armii niemieckiej był chociażby udział
polskiego podziemia w zdobyciu i przekazaniu aliantom rakiet V oraz skuteczna praca wywiadu
AK.) Historycy wojskowości twierdzą, że siły polskiego podziemia wiązały swymi działaniami
równowartość 36 dywizji przeliczeniowych wroga. (Przyjmuje się, że do wystawienia dywizji
trzeba 15 tys. ludzi, stąd mamy pojęcie dywizji przeliczeniowej. Niemiecki aparat okupacyjny na
ziemiach polskich liczył przeciętnie 540 tys. ludzi (administracja, służby, policja, wojsko),
okresowo liczba okupantów zbliżała się nawet do miliona.) Był to więc poważny wysiłek i bardzo
wymierny w rachunku sił walczących stron.
Po zakończeniu drugiej wojny światowej i powstaniu dwu bloków wojskowych, także przy szybkim
rozwoju techniki wojskowej i broni nuklearnej mogło wydawać się, że świat przerażony widmem
atomowej zagłady będzie żył w pokoju. Tymczasem okazało się, że wojny nadal wybuchają. Trwały
i trwają do dziś konflikty zbrojne w różnych częściach świata. W konfliktach strony posługują się
bronią konwencjonalną. Bardzo często słabsi sięgają do działań o charakterze nieregularnym
(partyzanckich). Okazało się, że ten sposób prowadzenia wojny jest bardzo skuteczny i nawet
wielkie mocarstwa. mimo swej ogromnej przewagi militarnej, supernowoczesnej techniki
wojskowej, musiały uznać przewagę partyzantów w Algierii, Wietnamie, czy Afganistanie.
W latach 60. zachodni teoretycy wojskowi analizowali doświadczenia wojny partyzanckiej w
Chinach Zastanawiano się nawet, czy doktryna wojenna Chin komunistycznych nie stanowi
nowego rozdziału w historii wojen, w teorii sztuki wojennej. Obawiano się, że blok wschodni może
dokonać inwazji na Europę Zachodnią nie tylko przy pomocy masy wojsk pancernych i
zmechanizowanych, ale także uderzając w rejony trudno dostępne dla czołgów i wozów bojowych
piechoty silnymi grupami stosującymi taktykę wojny partyzanckiej. Na Zachodzie, zwłaszcza w
USA, zaczęto formować oddziały sił specjalnych zdolne do działań dywersyjnych na tyłach wroga.
Usiłowano doświadczenia „wojny partyzanckiej” wprowadzić do programów szkolenia armii
regularnej. Zwłaszcza, gdy okazało się, iż groźba „zmasowanego odwetu” za pomocą broni
nuklearnej jest całkowicie nieskuteczna w walce z partyzantką. Wydaje się, że późniejszy rozwój
wojsk powietrzno-manewrowych, sił szybkiego reagowania, kawalerii powietrznej był
konsekwencją dostrzeżenia działań nieregularnych jako istotnego elementu operacji wojennych.
Dlatego zamiar SG WP utworzenia dywizji kawalerii powietrznej (25 DKP) zasługuje na
wszechstronne poparcie ze strony społeczeństwa i czynników kierowniczych państwa. (W czerwcu
1994 r. rozpoczęto formowanie dywizji. W krótkim czasie okazało się, że nie uda się utworzyć
planowanych jednostek bowiem pojawiły się poważne przeszkody natury finansowej. Po pięciu
latach, we wrześniu 1999, dywizja została przeformowana w 25 Brygadę Kawalerii Powietrznej.)
Polacy są uznanymi „specjalistami” działań nieregularnych. Polskie powstania narodowe,
konspiracje zbrojne, działania podziemia w czasie drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu są
wiarygodnym dowodem zdolności Polaków do walki w podziemiu. Sądzę, że ta cecha polska
mogłaby stanowić istotny element naszych przygotowań obronnych. Nieprzyjaciel może nabrać
pewności, że jego siły zbrojne zdołają pokonać polską armię regularną. Musi jednak wiedzieć, że
nawet okupując cały kraj nie uniknie oporu. Stąd wcześniejsze przygotowania do prowadzenia
działań nieregularnych, partyzanckich, w razie okupacji kraju powinny być na tyle konkretne, aby
potencjalny agresor nie miał co do tego żadnych wątpliwości. To zaś utwierdziłoby go w
przekonaniu, że okupowanie Polski będzie kosztowne i trudne, a ewentualne korzyści wątpliwe.
Podstawową zasadą działań nieregularnych jest unikanie walki tam, gdzie wróg jest silny i
atakowanie w miejscach, gdzie jest słaby. Grupy bojowe podziemia zbrojnego wykorzystując atut
poparcia ze strony własnej ludności, dobrą znajomość terenu mogą zadawać dotkliwe straty
zwłaszcza na terenach zurbanizowanych. Przypomnijmy, że największa polska zbrojna organizacja
podziemna, Armia Krajowa, działała głównie na terenie miast, tam gdzie były znaczne siły
okupanta. Metodą było unikanie tworzenia dużych oddziałów partyzanckich. Na ogół żołnierze AK
na co dzień nie odróżniali się od innych mieszkańców okupowanego kraju. Mieli jednak swoje
przydziały służbowe do konkretnych jednostek, przechodzili szkolenie i w razie konieczności byli
wzywani do wykonywania zadań bojowych. Po ich zakończeniu wracali do swych cywilnych zajęć.
W ten sposób jednostki AK unikały zniszczenia. Ten rodzaj działań zaczęto po latach nazywać
„partyzantką miejską”. Prekursorem takiego rodzaju działań nieregularnych była Armia Krajowa.
Wydaje się, że doświadczenia AK w tym zakresie wymagają dokładnego przestudiowania.
Problem trudnym do rozwiązania będzie zapewne wcześniejsze przygotowanie odpowiednich kadr
dla przyszłej partyzantki. Wiadomo, że nie każdy żołnierz armii regularnej nadaje się do walki
podziemnej, do działań nieregularnych. W czasie drugiej wojny światowej organizatorami polskiej
konspiracji zbrojnej byli wprawdzie zawodowi oficerowie WP, ale w większości mieli oni
doświadczenie konspiracyjne działając u zarania niepodległości w Polskiej Organizacji Wojskowej
i w oddziałach partyzanckich na Kresach Wschodnich oraz w akcjach powstańczych na Śląsku i w
Wielkopolsce. Z czasem jednak coraz większą rolę w konspiracji zaczęli odgrywać wojskowi
niezawodowi, oficerowie i podoficerowie rezerwy. Dziś nie ma w Polsce wojskowych z
doświadczeniem działalności w konspiracji wojskowej. Będzie też chyba trudno zawodowym
wojskowym przyjąć założenie, że armia regularna jest niejako z góry spisywana na straty, natomiast
o trwałości oporu ma decydować jakieś wojsko konspiracyjne. Może też powstać obawa, że skoro
wojsko regularne nie obroni kraju i czeka nas walka w podziemiu, to obecne wydatki na siły
zbrojne są zbędne. Nic podobnego. Nowoczesna i dobrze wyszkolona armia stanowi główny
czynnik odstraszający agresora. Tylko takie wojsko jest zresztą zdolne przygotować struktury i
ludzi do działań nieregularnych. Nie byłoby Armii Krajowej i innych polskich organizacji
zbrojnych, gdyby przed 1939 rokiem Wojsko Polskie nie przeszkoliło setek tysięcy ludzi. Warto też
wspomnieć, że zanim doszło do wojny polskie dowództwo przygotowywało konspiracyjne
struktury, które po wybuchu wojny miały działać jako tzw. dywersja przyfrontowa. Oddział Drugi
SG WP zakładał tajne magazyny broni i materiałów wybuchowych oraz gromadził środki
łączności. Werbowano przyszłych dowódców grup dywersyjnych spośród oficerów rezerwy,
byłych powstańców śląskich i wielkopolskich, dawnych członków POW. Stosunkowo szybki
rozwój konspiracji zbrojnej po klęsce w kampanii polskiej 1939 roku miał swoje źródła w
poczynionych przedtem przygotowaniach.
Polska potrzebuje współczesnej strategii odstraszania opartej o dwa czynniki: nowoczesną i silną
armię i wiarygodny zamiar działań nieregularnych. Polsce potrzebna jest wielowarstwowa
koncepcja działań obronnych z uwzględnieniem doświadczeń z przeszłości. Mamy alternatywę –
przygotujemy się do masowych działań nieregularnych, czym odstraszymy nieprzyjaciela, Polska
będzie bezpieczna i… nie trzeba będzie toczyć partyzanckich walk, albo oprzemy obronę kraju na
małej armii regularnej, a po pokonaniu jej przez wroga trzeba będzie podjąć działania partyzanckie,
jak to się stało po wrześniu 1939 roku.