POD RĄBLOWEM
14 maja 1944 r.
Wiosną 1944 roku lasy parczewskie stały się jedną z czołowych
baz partyzanckich w Polsce. Tu często stacjonowały oraz grupowały się
oddziały partyzanckie Armii Ludowej i stąd ruszały na partyzancką
„robotę”. W oparciu o nią i okoliczne garnizony rosły w siłę oddziały
Batalionów Chłopskich. Parczewska baza leśna odgrywała również
istotną rolę jako punkt etapowy przybywających zza Buga oddziałów
radzieckich udających się potem na południe Lubelszczyzny.
Do tej głównej bazy partyzantki AL – jaką niewątpliwie były lasy
parczewskie – przybył w końcu kwietnia 1944 roku Naczelny Dowódca
AL gen. Michał Rola Żymierski dla dokonania inspekcji. Po spotkaniach i
naradach z dowódcami AL podjęto szereg ważkich decyzji dotyczących
zarówno problemów organizacyjnych, jak i spraw organizacyjno-
bojowych.
Biorąc pod uwagę rosnące wpływy AL na tamtym obszarze
zdecydowano utworzyć północną brygadę partyzancką AL, której
podstawę stanowić miał batalion AL im. Hołoda.
Wtedy też zapadła decyzja o przegrupowaniu głównych sił
partyzantki Armii Ludowej z bazy partyzanckiej do nadwiślańskich
terenów Lubelszczyzny i usytuowania ich w obrębie trójkąta Kazimierz-
Nałęczów-Puławy.
Decyzję tę podjęto kierując się następującymi względami: -
kierunek uderzeń armii radzieckiej wskazywał wyraźnie na
Lubelszczyzną, a w tej sytuacji obszar lasów parczewskich stałby się
bezpośrednim zapleczem frontu, na który hitlerowcy wprowadzą nowe
siły i rozlokują je we wsiach, w lasach zaś zechcą zapewne utworzyć
własne bazy bliskiego zaopatrzenia frontu. Trwająca od dłuższego
czasu koncentracja oddziałów partyzanckich niepokoiła okupanta,
śledził on zatem bacznie ruchy partyzantki prowadząc intensywne
rozpoznanie jej baz. Zbyt wielkie i zbyt długo trwające skupienie
oddziałów partyzanckich stało się uciążliwe dla miejscowej ludności.
O wyborze wskazanego trójkąta nadwiślańskiego na przyszły teren
operacyjny zdecydowało jego położenie, tj. oparcie o Wisłę,
pagórkowatość terenu i sporo obszarów leśnych oraz sprzyjająca
partyzantom ludność. Według oceny dowództwa z bazy tej można było
atakować ważne arterie komunikacyjne wroga – linię kolejową
przebiegającą przez lasy puławskie oraz drogę bitą biegnącą wzdłuż ich
wschodniego skraju.
Przygotowania do wymarszu na południe i związany z tym ruch
oddziałów w parczewskiej bazie, przyjmowanie zrzutów broni oraz
przemarsze oddziałów radzieckich zdążających zza Buga na
Lubelszczyznę – sprawiły, że hitlerowcy uznali to jako przygotowanie
partyzantów do dużej operacji, mającej na celu opanowanie większego
obszaru połączonego z likwidacją rozlokowanych tam sił okupanta, co
oznaczałoby zagrożenie tyłów niemieckiej armii. W tej sytuacji Niemcy
postawili w stan pogotowia siły dyspozycyjne Wehrmachtu i policji SS
oraz zaczęli ściągać do Parczewa pododdziały policji stacjonujące w
Międzyrzeczu i Radzyniu.
Już 6 maja w trakcie przygotowań zgrupowania AL do wymarszu
na południe jego zwiad sygnalizował pojawienie się sił nieprzyjaciela,
które samochodami pancernymi ruszyły w szyku bojowym w kierunku
Ostrowia Lubelskiego, zamierzając wkroczyć do miasteczka od strony
południowej.
Powiadomiony o sytuacji dowódca lubelskiego zgrupowania AL,
ppłk Mieczysław Moczar „Mietek” polecił zorganizować zasadzkę.
Wydzielono do tego celu siły jednej kompanii i jednego plutonu.
Pierwszy zaatakował i wziął w krzyżowy ogień czoło niemieckiej
kolumny pluton Ludwika Borowskiego obsadzony na drodze wiodącej do
Kolechowic. Związał on na pewien czas czoło oddziału hitlerowskiego,
które skierowało na pluton silny ogień broni maszynowej i moździerzy.
Wdawanie się w walkę nie miało sensu i w trakcie zmiany pozycji na tył
niemieckiej kolumny uderzyła kompania por. Jana Wójtowicza „Maćka”
wzmocniona grupami AL, dowodzonymi przez Mikołaja Melucha „Kolkę”.
Po dłuższej wymianie ognia hitlerowcy nie mając rozeznania co do ilości
sił partyzanckich wycofali się w kierunku Lubartowa.
Przemarsz na południe zgrupowanie AL podjęło wieczorem 6 maja,
a na czele stali Naczelny Dowódca AL gen. M. Rola Żymierski i ppłk M.
Moczar „Mietek”. Maszerując całą noc siły zgrupowania przekroczyły
szosę i tor kolejowy w pobliżu Lubartowa i nad ranem dotarły do
Wandzina – wioski położonej na skraju lasów kozłowieckich.
Sam przemarsz jak zresztą i postoje przebiegały w sposób
odbiegający od zasad konspiracji partyzanckiej. Było to jednak działanie
celowe, prowadzone z myślą skierowania na siebie uwagi okupanta, a
tym samym odciągnięcia go od opuszczonych terenów i uchronienia
ludności tam zamieszkałej, przed akcją represyjno-odwetową
nieprzyjaciela.
11 maja w godzinach wieczornych doszło do skoncentrowania sił
partyzanckich w okolicy Syry-Amelin. Liczyły one około 1400
partyzantów w tym: północne zgrupowanie AL (500-600 osób), oddział
radziecki (ponad 300 osób), Brygada im. Wandy Wasilewskiej (około
300), oddział AL „Janowskiego” (około 120) i oddział AL „Śmiałego” (48
osób).
12 maja wczesnym rankiem, odbyła się zarządzona przez ppłk M.
Moczara narada dowódców oddziałów polskich i radzieckich, na której
po przeanalizowaniu sytuacji, uwzględnieniu ruchów sił oraz zamiarów
wroga – zdecydowano przygotować zgrupowane oddziały do obrony w
oparciu o las ameliński.
Tymczasem bacznie śledzący ruchy partyzantów nieprzyjaciel
zdecydował wejść w styczność bojową już 12 maja około godziny 10,
uderzając siłami 3 batalionu z 25 pułku policji SS na wieś Syry.
Kwaterujący tam partyzanci szybko wycofali się do pobliskiego lasu,
jedynie pozostawione ubezpieczenia przywitały Niemców ogniem i także
wycofały się do lasu. Hitlerowcy zajęli więc wieś bez większego oporu i
wyszli na jej skraj pod lasem. Tu czoło batalionu z samochodem
pancernym powitał silny ogień obsadzonych na skraju lasu partyzantów,
a ich rusznica unieruchomiła niemiecką pancerkę.
Obydwie strony z zajętych pozycji ostrzeliwały się z przerwami
przez kilka godzin nie kwapiąc się do ataku ze względu na brak
wzajemnego rozeznania sił. Po południu hitlerowcy otrzymali wsparcie w
postaci części batalionu Wehrmachtu oraz 71 plutonu żandarmerii.
Brak aktywnego działania ze strony wroga sprawił, iż dowódca
Obwodu Lubelskiego AL „Mietek” zdecydował w godzinach
popołudniowych uderzyć częścią sił zgrupowania AL na tyły wroga.
Wykonane wydzielonym do tego celu 200-osobowym oddziałem
uderzenie powiodło się tylko częściowo, bowiem Niemcy po chwilowym
zamieszaniu zwarli szyki i otworzyli silny ogień. Po krótkiej walce, ze
względu również na zapadający zmrok oddział powrócił do własnego
zgrupowania. W starciu tym oraz w trakcie kilkugodzinnej wymiany
ognia partyzanci stracili 3 zabitych oraz kilku rannych. Straty
nieprzyjaciela były nieznaczne.
Nocą oddziały partyzanckie ruszyły w kierunku południowo-
zachodnim, odrywając się niepostrzeżenie od nieprzyjaciela i po blisko
20 kilometrowym marszu dotarły rankiem w pobliże miejscowości
Klementowice, zatrzymując się na odpoczynek dzienny w leżącym
opodal małym lasku.
Hitlerowcy utracili kontakt i nie orientowali się o kierunku odejścia
oddziałów partyzanckich. Stało się to między innymi również dzięki
miejscowej ludności, która zachowywała milczenie lub wprowadzała
Niemców w błąd wskazując mylne kierunki. Rozpoznanie lotnicze
utrudniał wrogowi padający 13 maja deszcz. Wieczorem tegoż dnia
oddziały ruszyły dalej na południe, ale ich siły rozdzieliły się i w ten
sposób północne zgrupowania AL z dowództwem Obwodu II Lublin oraz
radzieckim oddziałem kpt. „Waśki”, maszerując przez Karmanowice
wczesnym rankiem 14 maja dotarły do Rąblowa i tu zatrzymały się na
wypoczynek. Natomiast Brygada im. Wandy Wasilewskiej i oddział AL
„Janowskiego” przyspieszonym marszem ciągnęły dalej na południe.
Tymczasem rano 14 maja niemieckie samoloty rozpoznawcze
wykryły zgrupowania partyzanckie stacjonujące w Rąblowie i obrzuciły
je bombami. Zaatakowane oddziały pospiesznie opuściły Rąblów i zajęły
stanowiska w pobliskim lesie, gdzie znajdował się już oddział Czepigi.
Gotując się do przyjęcia walki ppłk Moczar wraz z grupą oficerów
zlustrował las rąblowski, a następnie zarządził odprawę dowódców
polskich i radzieckich w celu przygotowania planu obrony. Szczupłość sił
partyzanckich nie pozwoliła na zorganizowanie obrony na całym
obszarze lasu. Zdecydowano więc obronę główną zorganizować w jego
części zachodniej, zaś w części wschodniej postanowiono wystawić
kilka grup osłonowych.
Nieprzyjaciel po rozpoznaniu sił w Rąblowie przystąpił do szybkiej
koncentracji własnych sił, postanawiając udaremnić dalsze posuwanie
się partyzantów na południe.
Udało mu się zresztą ściągnąć siły dość pokaźne i o dużym
doświadczeniu w walkach. W ich skład wchodziły między innymi: grupa
bojowa mjr Lippmanna (Kampf-gruppe Lippmann) złożona z 3
batalionów 25 pułku policji SS, 71 zmotoryzowanego plutonu
żandarmerii oraz innych grup ściągniętych z okolicznych punktów
oparcia (Stutzpunkt) i posterunków; grupa specjalna „Wiking”
(Jagdgruppe „Wiking”) wydzielona z 5 dywizji pancernej SS „Wiking” - w
sile jednego, ale doskonale uzbrojonego i wyszkolonego batalionu;
grupa Wehrmachtu o przypuszczalnej sile 2 batalionów; batalion
wartowniczy z Puław oraz grupa samolotów rozpoznawczych i
szturmowych.
Były to siły wystarczające na otoczenie pierścieniem niedużego
lasku rąblowskiego. Okupant chciał zrealizować tę akcję według jednej z
opracowanych – dla wojska i policji instrukcji dla zwalczania partyzantki
– wariantu zwanego „polowaniem na kuropatwy”. Polegał on na
zorganizowaniu stałej linii nasyconej bronią maszynową i napędzaniu
partyzantów na ogień tej linii. W tym wypadku hitlerowcy zaplanowali
wyprzeć partyzantów z rąblowskiego lasu w kierunku północnym na
odkryty teren, gdzie wcześniej przygotowali dobrze zamaskowane
gniazdo karabinów maszynowych. Ich atak rozpoczęły samoloty silnym
bombardowaniem lasku przez około pół godziny. Potem do akcji weszły
działa i moździerze prażąc morderczym ogniem. Po blisko godzinnym
przygotowaniu ogniowym do ataku ruszyła z kierunku północnego-
wschodu piechota nieprzyjaciela. Grupy osłonowe znajdujące się w tej
części lasu bacznie śledziły ruchy hitlerowców. Część atakujących
Niemców nacierała doliną, część zaś próbowała uchwycić zbocza – i
tych właśnie partyzanci zaatakowali znienacka ogniem i zepchnęli w dół.
Silna grupa wroga nacierająca doliną mimo gwałtownego ognia
partyzantów przedarła się do wąwozu i nie napotkawszy tam większego
oporu zaatakowała główną linię obrony zachodniego kierunku
bronionego przez oddziały AL. Doszło do zażartej walki wręcz.
Hitlerowcy zostali wyparci tracąc kilkunastu ludzi, ale i partyzanci mieli 7
zabitych. Po odrzuceniu kontruderzeniem i atakiem z tyłu cofającego się
oddziału wroga nastąpiła blisko 2 godzinna przerwa w walce. Niemcy
użyli samolotów w celu rozpoznania, ale ogień broni maszynowej
partyzantów zmusił je do znacznego podwyższenia pułapu lotów.
Od godziny 16 hitlerowcy podjęli ostry ostrzał lasu przy użyciu
artylerii i moździerzy, a po jego przerwaniu, po kilkunastu minutach
ruszyło ich uderzenie tym razem z północnego zachodu. Było to jednak
uderzenie raczej rozpoznawcze – bowiem główny atak wyprowadził
wróg z południa i południowego-wschodu. Tego odcinka bronił oddział
radziecki i kompania AL por. „Maćka”. Doszło tu do bardzo zaciętej
walki. Niemcom udało się nawet na moment wedrzeć do lasu i włamać
w linię obrony partyzanckiej, ale radziecki dowódca rzucił do kontrataku
własne odwody, które razem z pomocą kilku grup AL wyparły ich z lasu.
Po krótkiej przerwie, około godziny 19 wróg przypuścił nowy atak z
południowego-wschodu (w kierunku wsi Stanisławki) i ze wschodu. Jak
wiadomo ten kierunek nie był broniony linią stałą, lecz tylko oddziałami
osłonowymi partyzantów. Grupy te otrzymały jednak szybko wsparcie
partyzanckich sił linii obrony stałej i dzięki temu tempo natarcia
hitlerowców pod ogniem partyzanckim słabło i w końcu w lesie zostało
zatrzymane. O zmierzchu wróg próbował jeszcze uderzeń z różnych
stron, ale bez powodzenia. Wreszcie po zapadnięciu zmroku przerwano
ogień.
Tymczasem dowództwo partyzanckie rozpoczęło przygotowanie
oddziałów do wydostania się z okrążenia. Wybrano południowo-
wschodni kierunek przełamania niemieckiego pierścienia. Drogę
otwierała silna grupa rozpoznawcza mająca za zadanie znaleźć
najlepsze miejsce przejścia oraz ubezpieczanie zgrupowania w razie
dojścia do walki. Za tą grupą ruszyły inne oddziały i grupy, ale ciemności
nocne i kręte leśne dróżki sprawiły, że niektóre z nich błądziły i
wychodziły z okrążenia w różnych miejscach. Szczególnie dramatyczne
chwile przeżywała część rannych, którzy dwa razy natykali się na
pozycje hitlerowców. Z opresji uratował ich por. Leon Marzęta „Leszek”
wyprowadzając z okrążenia.
Wyjście oddziałów i grup z okrążenia w różnych kierunkach
sprawiło, że nie udało się już ich połączyć. W tej sytuacji do lasów
janowskich ruszyła tylko część grupy sztabowej AL z dowódcą Obwodu
Lubelskiego ppłk „Mietkiem” oraz oddział radziecki „Waśki”. Większość
grup AL spod Rąblowa ruszyła do starej bazy w lasach parczewskich.
Natomiast do nadwiślańskiego „trójkąta” skierowany został tylko jeden
oddział AL wraz z rannymi.
Bitwa pod Rąblowem wniosła do działań i taktyki walki
partyzanckiej nowy element, polegający na wprowadzeniu oddziałów
osłonowych jako ważnego elementu taktycznego w walce obronnej
oddziałów partyzanckich okrążonych przez przeważające siły wroga.
Pod Rąblowem w tej przecież krwawej i zaciętej bitwie, taktyka ta w
pełni zdała egzamin. Mimo ogromnej przewagi okupant celu nie
osiągnął. Siły partyzanckie choć rozczłonkowane nie zostały ani
pokonane ani zniszczone, a po dotarciu do wyznaczonych celów,
podjęły natychmiast walkę z okupantem.