Prof. Andrzej Nowak: Politykę ministra Sikorskiego oceniam
jako żałosną
Aktualizacja: 2011-06-24 10:34 pm
Minister Sikorski mimo – powiem wprost – samoupadlających zachowań wobec Rosji nie cieszy
się poważaniem w tym kraju. – mówi profesor Andrzej Nowak w rozmowie z Tomaszem
Grabowskim z portalu Kresy.pl.
Jak może Pan Profesor ocenić polską politykę wschodnią po roku 2007, po niemal czterech
latach urzędowania ministra Sikorskiego?
Spróbujmy odnieść się do deklarowanych intencji, które były przedstawione dość jasno. Od początku
postulowano zasadniczy zwrot, przewartościowanie, o czym niezwykle dobitnie pisał minister Sikorski w
kilku tekstach programowych. Radosław Sikorski odciął się od tego, co sam nazywał tradycją
jagiellońską. Odciął się zarazem faktycznie od tradycji związanej z linią Jerzego Giedroycia. Natomiast
to, na co wskazywał jako pozytywny cel polityki wschodniej Polski, to zasadnicza poprawa stosunków z
Rosją.
Zapytajmy zatem, czy osiągnęliśmy coś konkretnego, dobrego dla Polski i jej interesów przez ową nową
politykę wschodnią? Odpowiedź, z mojej przynajmniej perspektywy, jest jednoznacznie negatywna. Nie
uzyskaliśmy żadnego sukcesu, także na żadnym odcinku naszych stosunków z Rosją.
Zacznijmy od kwestii energetycznej, ważnej dla wszystkich obywateli państwa polskiego, obojętnie, czy
ktoś się interesuje polityką czy nie, czy ktoś lubi historię i interesuje się sporami czy miłością między
Polską a Rosją czy nie. Dla absolutnie wszystkich obywateli państwa polskiego jest to sprawa
zasadnicza, ponieważ od niej zależy, czy będziemy mogli, i za jaką cenę, ogrzewać nasze mieszkania.
Przypomnę kluczowe wydarzenie z okresu rządu D. Tuska w tym zakresie: o przedłużeniu kontraktu
gazowego, które utrwala uzależnienie Polski od dostawcy rosyjskiego. Pierwotny kształt tej umowy był
skrajnie niekorzystny dla Polski, a został zrewidowany nie z inicjatywy polskiej strony rządowej, ale
wskutek interwencji komisarza ds. energii Unii Europejskiej. W tym przypadku, to Unia Europejska
ratowała konsumenta polskiego przed fatalnymi skutkami decyzji polskiego rządu wobec Rosji. Uległość
Warszawy wobec Gazpromu skutkowała jednoznacznie negatywnymi konsekwencjami dla polskiego
konsumenta: wysokie ceny energii i długotrwałe uzależnienie od dominacji rosyjskich dostawców gazu.
Druga sprawa, związana z kwestiami energetycznymi, to oczywiście Gazociąg Północny. Minister
Sikorski jeszcze w 2006 roku nazywał go nowym paktem Ribbentrop-Mołotow. Na pewno jest to
inwestycja szkodliwa dla interesów Polski. Gdy następowała jej realizacja w okresie rządów Platformy
Obywatelskiej Polska nie wykazała najmniejszej inicjatywy na rzecz zastopowania tego projektu, czy
nawet, jeśli okazałoby się to niemożliwe, zmniejszenia jego negatywnych skutków dla Polski. W tym
zakresie znowu nic nie zostało zrobione. Mimo parokrotnych zapewnień ministra Sikorskiego.
Przypomnę o grożącej Polsce blokadzie w dojściu najcięższych statków do portu w Świnoujściu.
Sposób położenia rury przesyłającej gaz z Rosji do Niemiec na podejściu do portu świnoujskiego
powoduje, że najprawdopodobniej największe okręty nie będą mogły przypływać do tego portu. Jest to
korzystne dla Rosji, bo zmniejsza znaczenie Świnoujścia jako ewentualnego alternatywnego kanału
zaopatrzenia Polski w energię (i nie tylko energię) w stosunku do dostaw rosyjskich. Jest to korzystne
1
dla Niemiec, szczególnie dla portu w Rostocku, który jest intensywnie rozbudowywany. Ale jest
ewidentnie, skrajnie niekorzystne dla Polski. Gdzie więc tu jest sukces polskiej polityki?
Być może udało się za to „zmiękczyć” Rosję w jej oficjalnej interpretacji spornych kwestii
historycznych?
Mówiono, że ocieplenie w stosunkach z Rosją, na które tak postawił ten rząd, przyniesie pewną
poprawę w sferze symbolicznej, w sferze polityki historycznej: zmianę stanowiska w sprawie Katynia
czy być może jakieś inne gesty. Niestety mamy wskaźnik, który w tym zakresie bardzo jasno oddaje
stan rzeczy. W kwietniu 2011 roku Centrum Lewady (jedyne wiarygodne centrum badania opinii
społecznej w Rosji) przeprowadziło badanie stanu świadomości Rosjan w sprawie zbrodni katyńskiej.
Otóż w ciągu roku od kwietnia 2010 r. do kwietnia 2011 roku nastąpił niezwykły regres stanu tej
świadomości w odniesieniu do prawdy historycznej. A przecież miał być to rok, w którym stosunki
polsko-rosyjskie miały kwitnąć. Tymczasem po chwilowym otwarciu mediów rosyjskich na prawdę (lub
przynajmniej na elementarne fakty) o zbrodni katyńskiej, które nastąpiło po katastrofie smoleńskiej,
powróciła zmasowana akcja odgórnie prowadzonej polityki medialnej w Rosji, która doprowadziła do
tego, że dziś znacznie więcej osób niż przed kwietniem 2010 sądzi, że za Katyń odpowiadają Niemcy, a
nie NKWD.
Jednak Duma rosyjska przyjęła uchwałę, w której uznano winę Stalina za zbrodnię katyńską…
Uchwała Dumy, przyjęta jesienią 2010 roku w sprawie zbrodni stalinowskich niestety jest krokiem
bardzo połowicznym i nie mającym żadnych konsekwencji prawnych. I to jest najważniejsze. W sferze
prawnej (najważniejszej, dla określenia stanowiska państwa rosyjskiego w kwestii zbrodni katyńskiej) w
ciągu ostatnich czterech lat nastąpił znów regres, a nie postęp w rozwiązaniu problemów przeszłości.
Stanowisko prawne rządu Federacji Rosyjskiej po czterech latach „zbliżania się” Polski i rządu D. Tuska
do Moskwy jest takie, że nie wiadomo, czy ofiary Katynia nie zostały zabite słusznie. Kwestia ich winy
lub niewinności nie jest jeszcze wyjaśniona – stwierdza Prokuratura Federacji Rosyjskiej… Czy to jest
jakiś pozytywny przełom?
Powiem tak: Polska, czy raczej „Polska rządowa” wspierana przez ogromną część mediów popadła
w tak niesamowitą hipokryzję związaną z ociepleniem w stosunkach polsko-rosyjskich, że miałem
nasilające się wrażenie, że żyję w zrealizowanym świecie Orwella. Właściwie już między wrześniem
2009 roku a kwietniem 2010 roku nasze media dosłownie zapluwały się (nie mogę inaczej tego określić)
peanami na cześć demokratycznego przywódcy Władimira Putina. Minister Sikorski 30 sierpnia 2009
roku na łamach „Gazety Wyborczej” napisał, że Rosja nigdy w swej historii nie hołdowała tak
wartościom demokratycznym, jak obecnie. Tymczasem w ostatnim dziesięcioleciu rządów Putina blisko
200 dziennikarzy straciło życie w Rosji. Kilkaset osób zabito w politycznych, wspierających sukcesy
Władimira Władimirowicza zamachach; nie mówię już o 100 tysiącach Czeczenów, którzy także stracili
życie…
Jak scharakteryzowałby Pan Profesor samego ministra Sikorskiego? W dominującym przekazie
medialnym jest on przedstawiany jako polityk nowoczesny, energiczny, z doświadczeniem
2
międzynarodowym. Czy temu wizerunkowi odpowiadają realne sukcesy w prowadzonej przez
niego polityce zagranicznej Polski?
Myślę, że rzeczywiście jest to polityk nowoczesny, a nawet postnowoczesny, to znaczy polityk, który
całkowicie podporządkował wszystko „pi-arowi”, medialnemu wrażeniu, jakie chce zrobić. To wrażenie
można robić na mediach polskich – jak długo ma się je pod kontrolą. Zabiegi ministra Sikorskiego nie
robią natomiast żadnego wrażenia na poważnych partnerach czy nawet przeciwnikach na arenie
międzynarodowej. Dowodem na to jest traktowanie ministra Sikorskiego w Rosji. Minister Sikorski mimo
– powiem wprost – samoupadlających zachowań wobec Rosji nie cieszy się poważaniem w tym kraju.
Byłem świadkiem tego typu zachowań ministra Sikorskiego, na spotkaniu w Fundacji Batorego, gdy w
obecności przedstawicieli korpusu dyplomatycznego, także przedstawicieli Rosji, wygłosił histeryczne
przemówienie, dosłownie z pianą na ustach wykrzykując paszkwil na całą niemal politykę zagraniczną
Polski przed sobą. Głównymi obiektami ataku byli: minister Beck (jakby był żywym wrogiem siedzącym
na sali, którego należy zniszczyć), oczywiście Lech Kaczyński, ale nawet Aleksander Kwaśniewski,
który miał to nieszczęście, że poparł pomarańczową rewolucję na Ukrainie.
Tymczasem Rosja nie szanuje przeciwników czy partnerów, którzy samych siebie nie szanują. Podam
przykład, innego, tym razem na pewno godnego naśladowania, zachowania ze strony rosyjskich
instytucji. W 2002 roku Polskę odwiedził ówczesny minister spraw zagranicznych Rosji, składając wizytę
tylko w jednym miejscu. Nie w Warszawie, ale w Sieniawie. W maleńkim miasteczku na pograniczu
dawnego zaboru austriackiego i rosyjskiego, gdzie spoczywają szczątki księcia Adama Jerzego
Czartoryskiego. Książę Czartoryski był drugim w historii ministrem spraw zagranicznych Cesarstwa
Rosyjskiego, ale całe życie po zakończeniu służby carowi był wrogiem Rosji. A jednak minister spraw
zagranicznych Rosji przyjechał do Sieniawy by złożyć kwiaty na jego grobie. Tego wymaga szacunek
do instytucji, do państwa, którego ciągłość się reprezentuje.
Z tego punktu widzenia histeryczna szarża ministra Sikorskiego na swoich własnych poprzedników,
opluwanie ich pamięci, opluwanie sensu prowadzonej przez nich polityki – jest czymś nie tylko
niezrozumiałym, ale niewybaczalnym. Minister Sikorski jest z punktu widzenia Moskwy całkowicie
niepoważną i parokrotnie dano temu wyraz. Także dlatego, że pamięta się, że jest to ten sam człowiek,
który raz mówi o pakcie Ribbentrop-Mołotow a kilka miesięcy później o przyjaźni Tuska z Putinem. W
Rosji, podobnie jak w każdej prowadzącej realną politykę strukturze politycznej, zwraca się uwagę nie
tylko na „pi-ar”, ale na pewną konsekwencję w działaniu, na przewidywalność i powagę. Tej ostatniej na
pewno ministrowi Sikorskiemu brakuje.
Jak natomiast przedstawia się stan relacji z naszymi wschodnimi sąsiadami po czterech latach
polityki Sikorskiego?
Drugi aspekt wiąże się z radykalnie zepsutymi stosunkami z naszymi wschodnimi sąsiadami, z Ukrainą
przede wszystkim. I tu zasługi ministra Sikorskiego są ogromne. Przypomnę jego debiut w roli ministra
spraw zagranicznych, wizytę w Moskwie. Debiut ten został przez Rosjan sprytnie rozegrany: pozwolili
przyjechać polskiemu ministrowi w roli petenta proszącego o łaskę dopuszczenia Donalda Tuska przed
oblicze prezydenta Putina (to był styczeń 2008 roku) na dzień przed przyjęciem przez Putina premier
Timoszenko, której wtedy Moskwa w styczniu 2008 roku przystawiła pistolet gazowy do głowy. Rosja
rozegrała to dokładnie tak, jak chciała: Polska wybiera Moskwę, odcina się od Ukrainy, gdy ta znajduje
się w szczególnie trudnym położeniu. Na Ukrainie zostało to niezwykle boleśnie zauważone i stało się
początkiem gwałtownego kryzys zaufania w relacjach na linii Kijów-Warszawa. Nie pozostało to też bez
3
wpływu na przebieg wydarzeń na samej Ukrainie – osłabiło obóz prozachodni, który żywił nadzieje na
współpracę z Warszawą. (Być może te zasługi ministra Sikorskiego w osłabianiu pozycji premier
Tymoszenko zostały właśnie dostrzeżone przez jej arcy-wroga, prezydenta Janukowycza, który
nagrodził ministra Sikorskiego orderem Jarosława Mądrego). Rząd Tuska złożył na samym początku
swej działalności jasną deklarację: głównym naszym celem politycznym na wschodzie jest poprawa
stosunków z Rosją, jeśli trzeba – to kosztem stosunków z Ukrainą. Konsekwencje tego są poważne.
Nastąpiło też zerwanie – w trudny sposób nawiązywanych – stosunków z Litwą. Uporczywie, wbrew
przeciwnościom nawiązywał je prezydent Lech Kaczyński i jego poprzednicy. Wszystko teraz zostało
odwrócone w taki sposób, że Polska – skoro konsekwentnie czapkuje Moskwie – najchętniej pobrzękuje
szabelką wobec Litwy. Tu minister Sikorski może pokazać, jaki jest energiczny i stroić groźne miny
wobec Wilna i wobec Mińska (w obu przypadkach znakomicie ułatwia to prowadzenie polityki wciągania
tych krajów w orbitę wpływów Moskwy).
W obu także przypadkach, owszem, są podstawy do zachowań, nazwijmy to, asertywnych, ale
czynienie z pobrzękiwania szabelką wobec słabszych partnerów wizytówki swojej siły, swojej potencji,
jest po prostu niezwykle żałosne i tak właśnie oceniam politykę reprezentowaną przez ministra
Sikorskiego.
Pozostając przy tym wątku, chciałbym zapytać jak ocenia Pan Profesor politykę państwa
polskiego na rzecz ochrony praw mniejszości polskiej na wschodzie? Ponieważ przez ostatnie
dwadzieścia lat nieraz można było odnieść wrażenie, że obojętnie, czy rządzą ludzie nami ludzie
oddani idei jagiellońskiej, czy też zwolennicy idei piastowskiej, to stałym zjawiskiem w polityce
państwa polskiego była i jest rezygnacja z walki o prawa Polaków za Bugiem. Rezygnacja w imię
jakichś wyższych celów geopolitycznych. Powołam się tu może na Aleksandra Sołżenicyna,
który w książce „Rosja w zapaści” pisał, że dowodem na zupełną zapaść Federacji Rosyjskiej
jest fakt, że państwo to okazało się niezdolne do zadbania o bezpieczeństwo swoich rodaków,
którzy znaleźli się poza nowymi granicami kraju, że w ogóle nie okazało zainteresowania ich
losem. Czy w Polsce nie nastąpiło coś bardzo podobnego?
Na pewno tak. Jednak nawiązując do cytatu z Sołżenicyna trzeba zwrócić uwagę, że skala problemu w
Rosji jest inna. W indywidualnych losach skala nie ma oczywiście znaczenia, ale w przypadku Rosji
chodziło mniej więcej o 20 mln Rosjan, którzy znaleźli się zagranicą swojego, by tak rzec, ojczystego
kraju powstałego w ciągu prowadzenia przez Związek Sowiecki a wcześniej Imperium Rosyjskie polityki
ekspansji. I to był poważny problem egzystencjalny i polityczny dla tych 20 mln ludzi i dla Rosji.
W przypadku Polski chodzi o kilkaset tysięcy, może milion osób. Co też oczywiście jest bardzo poważną
liczbą. Ale tak jak pan mówi – i myślę, że niestety jest to słuszne stwierdzenie – czy polityka polska jest
prowadzona pod hasłami (i nawet szczerze) wizji Giedroyciowej, czy wręcz odwrotnie, pod hasłami
zbliżenia z Rosją – rzeczywiście los ludność polskiej za Bugiem jest spychany na plan dalszy.
Po pierwsze uzasadnienie jest geopolityczne: musimy składać tę ludność na ołtarzu pojednania polsko-
ukraińskiego czy polsko-litewskiego. Oczywiście w rozsądnych granicach. Nie jest tak, że Lech
Kaczyński lekceważył sprawę ludności polskiej na Litwie i jej tożsamościowych ograniczeń związanych
choćby z pisownią nazwisk. Prezydent Kaczyński na pewno wysuwał ten argument, jaki przedstawiłem,
że owszem, to są ważne sprawy, ale ważniejszy od tego jest interes Polski, którego podstawą jest
odbudowanie współpracy z naszymi wschodnimi sąsiadami.
4
I to jest straszliwy dylemat, nie jest łatwo go rozwiązać. Na pewno w wielu szczegółowych kwestiach
można mieć pretensje do polityki Warszawy w tej sferze. Jakąś namiastką pozytywnej polityki wobec
mniejszości polskiej w tym okresie było wprowadzenie Karty Polaka. Nie jest to rozwiązanie idealne,
pozostawiające wiele do życzenia, ale jest to jedyna jak do tej pory próba zrobienia czegoś dla
Polaków, którzy nie z własnej winy znaleźli się poza granicami państwa polskiego.
Drugi motyw lekceważenia praw ludności polskiej jest inny. Chodzi o swego rodzaju dyktat politycznej
poprawności kierowanej z Europy, wskazujący, że nie należy wspierać interesów polskiej ludności poza
granicami państwa, ponieważ jest to przejaw jakiegoś „imperializmu”, że to pożywka dla „szowinizmu i
nacjonalizmu polskiego” i tego nie można robić… W konsekwencji, chociaż chętnie pokazujemy Litwie,
Białorusi czy Ukrainie, że lekceważymy te kraje jako „małe”, „nieważne” (to podkreśla teraz minister
Sikorski, premier Tusk i ich akolici propagandowi, a „Gazeta Wyborcza”, podbijając tego bębenka
napisała już nawet, że nawet Francja nie liczy się tak w Europie jak Polska Tuska – jesteśmy tylko my i
Niemcy…), to jednak nie jest to powód, żeby serio zająć się sprawą ludności polskiej na tym obszarze.
Rzeczywiście taki dylemat jest i Pana wyjściowe stwierdzenie w pytaniu mogę potwierdzić.
Czy podobny dylemat nie występuje w historycznych kwestiach spornych z Ukrainą czy Rosją?
Czy nie jest tak, że w imię dobrych relacji z tymi państwami nie prowadzimy zbyt słabej polityki
na rzecz uznania przez Kijów ludobójstwa OUN-UPA na Polakach, czy też na rzecz ujawnienia
przez Rosjan wszystkich informacji o zbrodniach Związku Sowieckiego na naszym narodzie?
Moje spojrzenie na to jest takie, że bardzo ważna jest relacja sił. I widzę to inaczej niż minister Sikorski i
ten rząd. Uważam, że słaby może oczekiwać więcej w stosunku do mocniejszego, mocny powinien
mniej asertywnie zachowywać się w stosunku do słabszego. Taki jest mój punkt widzenia i w związku z
tym uważam, że powinniśmy bardzo stanowczo występować, w oparciu o Unię Europejską i pewne
standardy, na przykład w przypadku dochodzenia ogromnej ilości dóbr kulturalnych zagrabionych przez
Armię Czerwoną i znajdujących się w Rosji.
Natomiast w przypadku Ukrainy trzeba pamiętać, że ukraińska tożsamość narodowa jest – nie chcę tu
nikogo urazić – bardziej problematyczna, słabsza w niektórych regionach. To oczywiście zabrzmi w
sposób, jak to się dziś mówi, postkolonialny, z pewną nutą pobłażliwości, ale jednak wydaje mi się, że
należy wykazać większą cierpliwość w stosunku do partnera, który znajduje się w trudniejszej sytuacji
tożsamościowej. Bo Rosjanom ich tożsamości nikt nie zabierze, Rosjanie mogą sami zdecydować jak
ich tożsamość będzie wyglądać. Oczywiście Ukraińcy także sami zdecydują, jak ich tożsamość będzie
wyglądać, ale są poddani potężnej presji ze strony imperialnych sił w Rosji, które chcą, by tak rzec,
przyjąć ich z powrotem na wielkoruskie łono. Z tego punktu widzenia zaostrzanie konfliktów
historycznych w relacji z Ukrainą niewątpliwie ułatwią tę politykę rosyjską.
Jest to znów dylemat, wobec którego nie ma z mojej perspektywy łatwego rozwiązania. Bo jest coś
takiego jak obowiązek wierności pamięci wobec polskich ofiar, które zginęły z rąk ukraińskich
nacjonalistów. To wielki problem, jest wielka liczba rodzin, które przeżywają traumę z tego powodu i nie
czują wsparcia ze strony państwa polskiego. Tak oczywiście nie powinno być. Ale z drugiej strony, nie
sądzę, żeby pamięć ta miała być jakimś sztandarowym projektem polskiej polityki historycznej. Ta
pamięć jest naszym obowiązkiem, natomiast nie wiem czy jest naszym, by tak rzec, „zadaniem numer
jeden” w naszej polityce wschodniej. Musimy to robić, musimy upamiętniać tamte wydarzenia nie bojąc
się nazywać morderców mordercami i ofiar ofiarami, natomiast powinniśmy jednak brać pod uwagę
szerszy kontekst geopolityczny.
5
Czy w tym kontekście polityka Lecha Kaczyńskiego była odpowiednia? Czy właściwie wyważał
on akcenty między obowiązkiem pamięci o polskich ofiarach ludobójstwa dokonanego przez
OUN-UPA a potrzebą dobrych relacji z Ukrainą?
Na pewno w szczegółach można by się było o to spierać, ale ja nie miałem pretensji do Lecha
Kaczyńskiego o gesty wykonywane pod adresem ukraińskiej wrażliwości narodowej (niektórzy nazwali
by ją nawet nacjonalistyczną), to znaczy o wspominanie ukraińskich ofiar walk polsko-ukraińskich w
czasie II wojny światowej – bo Lech Kaczyński w paru miejscach pojawiła się właśnie w takich
okolicznościach z prezydentem Juszczenką. O to nie miałbym pretensji.
Natomiast, jeśli gdzieś widziałbym z mojej perspektywy przekroczenie granicy, to na pewno przy braku
protestu wobec skrajnie niemądrej polityki historycznej prezydenta Juszczenki. To była o prostu
szkodliwa polityka historyczna, tak dla Ukraińców jak i dla stosunków polsko-ukraińskich oraz dla samej
Ukrainy. Gloryfikacja morderców powinna spotkać się odpowiedzią ze strony władz państwa polskiego:
kulturalną, wyważoną, ale jednak odpowiedzią, że to jest błąd. Polski prezydent powinien powiedzieć,
że to jest złe dla stosunków polsko-ukraińskich (bo o tym, co jest dobre lub złe dla samych Ukraińców
powinni decydować oni sami). Prezydent państwa polskiego miał prawo i może nawet obowiązek
odrobinę bardziej stanowczo zabrać głos w sprawie „bohatera”, jakim został uczyniony morderca czy
patron morderców wielu tysięcy Polaków.
W Rosji znajdują się skarby polskiej kultury zagrabione w ciągu ostatnich wieków. Czy państwo
polskie wykazuje dość stanowczości w staraniach, aby te skarby odzyskać?
Niestety nie. I to dotyczy państwa polskiego w całej jego historii po 1991 roku. Nie jest tak, żeby
którakolwiek ekipa mogła się wylegitymować jakąś twardą, stanowczą, asertywną polityką. Albo nie
znajdowano na to czasu, albo nie znajdowano na to ochoty. To nie znaczy, że pojedynczy urzędnicy,
np. w ministerstwie kultury nie starają się podejmować działań na swoim szczeblu, np. typu
inwentaryzacyjnego.
Trzeba tu jednak rozgraniczyć zapewne dwie sprawy. Jedna dotyczy łupów dawnych, tj. związanych z
likwidacją I Rzeczpospolitej. I tym zajął się traktat ryski. Tyle że nie został w pełni zrealizowany w
kwestii restytucji dóbr kultury. I wciąż jest cały szereg zbiorów, o których wiemy i których Rosjanie nie
ukrywają, które powinny być zwrócone Polsce zgodnie z literą traktatu ryskiego. Biblioteka króla
Stanisława Augusta (jej resztki) to pierwszy z brzegu przykład. Jest to zaszłość historyczna, w której
możemy odwołać się do traktatu podpisanego przez suwerenne państwo polskie z suwerennym
państwem rosyjsko-sowieckim.
Jak przedstawia się sytuacja polskich dóbr zagrabionych przez ZSRS w późniejszym czasie?
Drugi poziom sprawy to dobra kultury zrabowane w czasie II wojny światowej. We wrześniu 1939 roku,
a następnie od 1944 roku. Są to przede wszystkim bezcenne polskie archiwalia ewakuowane na
wschód i zrabowane następnie prze Armię Czerwoną. Zbiory nie tylko polskiego wywiadu („Dwójki”), o
których wiadomo było od początku, że zostały wywiezione do Moskwy, ale też całe archiwum Legionów
Polskich, całe archiwum Polskiej Organizacji Wojskowej, całe archiwum Instytutu Józefa Piłsudskiego
6
w Warszawie, który istniał od 1935 roku w Warszawie (w tym bezcenne listy Piłsudskiego z okresu jego
konspiracji), ale także część archiwum polskiego Sejmu, część archiwum polskiego rządu, nawet część
archiwum kancelarii Prymasa. Najróżniejsze skarby archiwalne znajdują się dziś w Moskwie przy ulicy
admirała Makarowa 15 w Archiwum Wojskowym, do którego niestety zostały oficjalnie wcielone bez
protestu ze strony państwa polskiego. Bo do 1996 roku te zrabowane archiwalia miały status
trofiejnowo archiwa, czyli de facto nieuregulowany status archiwów złupionych. Teraz odzyskanie ich
będzie znacznie trudniejsze.
Są też wciąż nowe znaleziska archiwaliów, które dostały się w ręce Armii Czerwonej, a które stanowią
absolutne skarby polskiej kultury. Doktor Głębocki odkrył w Bibliotece Lenina zupełnie niesamowity
skarb, jakim jest zeszyt z zapiskami Juliusza Słowackiego z podróży na Wschód, gdzie są jego
przepiękne akwarele oraz przede wszystkim rękopisy arcydzieł literatury polskiej stworzonych przez
Słowackiego. To była część archiwum rapperswilskiego, które miało całe spłonąć w Warszawie wskutek
niemieckiego bombardowania. Wiemy już dokładnie, dzięki doktorowi Głębockiemu, jak akurat ten skarb
znalazł się w rękach Sowietów. Otóż zorganizowano wystawę poświęconą Słowackiemu w Krzemieńcu
latem 1939 roku i tam one ocalały z pożogi. Ale dlaczego mają one znajdować się w Moskwie, a nie
w Warszawie? I to jest tylko wierzchołek góry lodowej i powinniśmy o tym głośno mówić. Na przykład
Francja załatwiła ten problem. Wykupiła swoje zrabowane archiwa od Rosji. Można zapytać, skąd
francuskie archiwa w Moskwie? Otóż Niemcy zrabowali je we Francji, a Armia Czerwona zrabowała je
na terenie Niemiec.
Uważam, że państwo polskie powinno być stać na wykupienie najcenniejszych dóbr swojej kultury z rąk
rosyjskich. Chociaż powinniśmy sięgać też po metody prawne. Podobno stajemy właśnie na czele Unii
Europejskiej, podobno zaczyna się prezydencja. Czy nie jest to dobry czas na nagłośnienie tej sprawy
na forum europejskim? Bo problem ten nie dotyczy tylko Polski, ale też na przykład Węgier i Czech
(choć polskie straty są największe). Rosji byłoby wówczas trudniej udawać, że nie ma problemu i może
osiągnęlibyśmy jakiś zysk z prezydencji w Unii.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Tomasz Grabowski
Prof. dr hab. Andrzej Nowak – historyk, sowietolog, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego,
kierownik Pracowni Dziejów Rosji i ZSRR w Instytucie Historii PAN, członek Polskiej Akademii
Umiejętności, redaktor naczelny dwumiesięcznika „Arcana”.
7