Moning Karen Marie Immortal Highlander 11

background image

Rozdział 11

Zrobiło się późno zanim Gabrielle spostrzegła parę Wróżek, do których była gotowa

podejść. Fani sportu już dawno przetoczyli się przez centrum, zabierając swoje samochody
(Redsi wygrali, słyszała fajerwerki), a słońce opadło nisko za drapaczami chmur, otaczającymi
Fountain Square, barwiąc srebrzyste ściany okien na różano i rzucając wysokie, wczesno
wieczorne cienie w poprzek placu.

W czasie długiego oczekiwania, zdała sobie sprawę, że Wróżki rzeczywiście go

obserwowały. W ciągu dnia pojawiło się ich wiele. Ale ponieważ po prostu tam siedział, nie
robiąc niczego, większość z nich szybko odchodziła. Przypuszczała, że nie był zbyt zabawny.

W końcu zauważyła swoją dwójkę. Wybrała ich, ponieważ nie byli tak oślepiająco piękni

jak reszta i miała nadzieję, że podobnie jak ludzie, ci mniej atrakcyjni nie byli tak… cóż, byli
bardziej dostępni.

Mężczyzna i kobieta, oboje blond i z migoczącymi oczami, stali w pobliżu ławki, na której

siedział Adam, pogrążeni w głębokiej rozmowie. Zamiast pomachać do niego, zdecydowała się
do niego dołączyć i skoczyć z tym.

— O co chodzi? Nie widziałaś nikogo? — Zapytał Adam, gdy się zbliżyła.

Czy ten ochrypły głos z celtyckim akcentem brzmiał na prawie… radosny? Pokręciła głową

na tę idiotyczną myśl, decydując, że słońce musiało upiec jej mózg w czasie długiego, nużącego
popołudnia.

— Są dokładnie tutaj. — Powiedziała mu, wskazując.

— Gdzie? — Popatrzył w miejsce, które pokazywała i wymamrotał strumień przekleństw.

— Jezu, nie mogę uwierzyć, że nawet ich nie widzę. Patrzą na mnie?

— Nie w tym momencie. I są tam. — Powiedziała, próbując nakierować jego spojrzenie. —

Stoją około dziesięciu stóp na lewo od ciebie, mniej niż stopę od kosza na śmieci. — Wzięła
głęboki oddech, przygotowując się, żeby do nich podejść, gdy nagle męska Wróżka odwróciła
się i spojrzała na nią.

— Cześć. — Powiedziała uprzejmie. — Chciałabym z wami przez chwilę porozmawiać.

Muszę —

— Sądzę, że to nas widzi, Aine. — Powiedziała męska Wróżka, zagłuszając ją, z dumnie

uniesioną brwią.

To? Pomyślała Gabby z drgającymi nozdrzami. To nazwało tym? To się nazywa tupet.

Była całkowicie urażona. Była człowiekiem. Miała duszę. To nie było i nie miało. Jeśli
ktokolwiek był tym, nie była nim ona.

background image

— Och, weźcie się już w garść. Jestem tu tylko po to, żeby przekazać wiadomość. Adam

Black chce, żebym powiedziała wam… — Gabby zamrugała i urwała. Odwrócili się do niej
plecami i nie poświęcili jej jakiejkolwiek uwagi, prowadząc ściszoną rozmowę, której nie
mogła podsłuchać.

Potem mężczyzna pokiwał głową i nagle obie Wróżki zniknęły. W jednej chwili były, w

następnej ich nie było.

Wzdychając ciężko, Gabby zacisnęła dłonie w pięści i odwróciła się do Adama. — Czy wy

wszyscy jesteście tak cholernie aroganccy?

— Co masz na myśli? Co oni mówią?

— Nie mówią niczego. Odeszli. Nazwali mnie „tym” powiedzieli coś do siebie nawzajem i

zniknęli.

Jego oczy się zmrużyły. — Jeśli to jakaś sztuczka…

— Nie jest. — Powiedziała niecierpliwie. — Przysięgam, że tu byli. Próbowałam z nimi

porozmawiać, a oni po prostu zniknęli.

— Jak wyglądali? — Zażądał odpowiedzi.

Opisała ich, dodając, że mężczyzna nazwał kobietę „Aine.”

Przewracając oczami, jęknął. — Znam ją.

— I?

— Jest księżniczką z linii Aoibheal, Pierwszego Domu D’anu i jedyną królewską rzeczą w

niej jest to, jak wielkim jest bólem w dupie. Ale ona mi pomoże. Wróci.

— Jesteś pewny?

Pokiwał głową. — Tak, Aine zawsze była we mnie trochę zadurzona. Może więcej niż

trochę. Właściwie — Powiedział z cierpiętniczym westchnieniem. — ma obsesję na moim
punkcie.

Jasne, pomyślała z irytacją Gabby. Nawet inne wróżki nie były niewrażliwe na jego

uwodzenie. Co to mówiło o szansach ludzkiej kobiety? Powinna istnieć szczepionka przeciwko
Adamowi Blackowi. I wszystkie kobiety powinny dostawać ją po urodzeniu.

— Usiądź. — Powiedział, wskazując ławkę obok siebie. — To nie potrwa długo. Wróci.

Aine nie odmówi mi niczego.

Gabby zaczęła siadać i zatrzymała się. Kolejna Wróżka pojawiła się nieoczekiwanie obok

fontanny, sama. Samotna. Dokładnie tak, jak miała nadzieje przez całe popołudnie. Dokładnie
to, czego jak powiedział Adam, nigdy nie znajdzie. — Cóż, myliłeś się, — Wymamrotała,
czując się niewytłumaczalnie rozgniewana z powodu Aine-która-nie-odmówi-mu-niczego. —
ponieważ tam stoi jedna Wróżka. I jest zupełnie sam.

background image

Adam zerwał się na nogi, ostro i słyszalnie wciągając powietrze. — Co? Gdzie? Nie,

zaczekaj — nie pokazuj, ka-lyrra. Nawet znów na niego nie patrz. Albo na mnie. Odsuń się,
odwróć się do mnie plecami, a potem powiedz mi jak wygląda. — Syknął.

Gabby spojrzała na niego. Nie mogła się powstrzymać — brzmiał na tak zaalarmowanego.

Nie patrz na mnie. — Znów cicho syknął. — Rób, co mówię.

Poruszona nagłością w jego głosie, Gabby posłuchała, odsuwając się. Odwracając się,

ustawiając się do niego profilem, oparła ręce o niski, kamienny murek, który otaczał rzeźbę
krzaków i kwiatów, i udawała, że cieszy się widokiem. Opuszczając głowę tak, że włosy
zasłoniły jej twarz, powiedziała cicho i wyraźnie. — Jest wysoki. Miedziane włosy, złote
pasemka. Czarny torques i bransolety, nosi —

— Białe szaty i ma bliznę na twarzy. — Zakończył za nią Adam.

— Tak.

— Gabrielle, odejdź w tej chwili i nie oglądaj się za siebie. Tak szybko i daleko, jak możesz.

Zrób to. Teraz.

Ale do licha z tą kobietą, powinien wiedzieć, że znowu nie posłucha bezpośredniego

rozkazu. Ten pierwszy raz musiał być fuksem, nie miała jednej, posłusznej, ustępliwej kości w
swoim ciele.

Przeniosła spojrzenie z powrotem na niego, przeszukując jego twarz, jej brwi ściągnięte w

zmieszaniu.

I czy to nuta troski w tych pięknych, zielonozłotych oczach? Troski o niego? Choć był

zadowolony, widząc pierwszy ślad takiej słabości, w tej chwili mógł się okazać jej zgubą.
Właśnie opisała Darroca, a gdyby Darroc dostał go w swoje ręce w jego obecnym stanie, cóż…
nie miałby posłuchania u Aoibheal — nigdy więcej. A gdyby Darroc dostał w swoje ręce
Gabrielle… Adam spiął się, nie chcąc rozważać tej myśli. Do diabła, tego nie oczekiwał! —
Idź. Warknął.

Ale, gdy to mówił, zobaczył jej twarz. Nie patrzyła na niego. Jej wzrok utkwił w punkcie

lekko po prawej i za nim. Jej usta znów się otwarły, oczy rozszerzyły się niesamowicie, a jej
twarz była bezkrwisto blada.

— Ł-ł-ł — łoooofh — łooowh — Zagulgotała.

Adam zareagował instynktownie, zdolny wymyślić tylko jedną rzecz, która mogła umieścić

tę minę na jej twarzy i sprawić, żeby jej język plątał się na Ł.

— B-b-b— Spróbowała znowu.

A jeśli Łowcy byli w tym samym miejscu, co Darroc, nie przyszli po nią. A przynajmniej

nie najpierw. Między nim i Starszym Wysokiej Rady były tysiące lat złej krwi i nie
przychodziło mu do głowy wiele rzecz, którymi Darroc cieszyłby się bardziej niż

background image

obserwowaniem jak Łowcy rozrywają go na kawałki, gdy był w śmiertelnej formie. Wtedy i
tylko wtedy skierowałby swoją uwagę na sidhe-seer. A jego mała ka-lyrra nie miałaby szans.
W rękach Darroca każda mroczna i pokręcona bajka o Wróżkach, którą kiedykolwiek jej
opowiedziano, stałaby się prawdą.

Rzucił się na nią.

Boże, byli otoczeni przez niebezpieczeństwo, którego nie mógł nawet zobaczyć! Jak miałby

ją chronić? Czyj to w ogóle był cholerny, głupi pomysł?

44

Gdy jego ręce zamknęły się na jej ramionach, coś śmignęło obok jego ręki z cichym

gwizdem. Owijając rękę wokół jej talii, okręcił się i zrobił unik, szarpiąc ją w schronienie
swojego ciała, krzywiąc się, gdy coś ukłuło tył jego ramienia.

Zamykając oczy, chwycił ją mocno i przeniknął miejsce, mniej więcej na południe,

naciskając najdalsze granice tego jak daleko mogły go zanieść jego zmniejszone moce. W
chwili, gdy zmaterializował się ponownie, natychmiast przeniknął znowu, z ramionami
zamkniętymi wokół niej.

Tory kolejowe. Przeniknięcie. Sklep spożywczy. Dalej. Dach domu. Przeniknięcie. Pole

kukurydzy. Przeniknięcie. Pole kukurydzy. Przeniknięcie. Pole kukurydzy. Przeniknięcie. Pole
kukurydzy. Przeklęty środkowy zachód. Przeniknięcie. Szczyt wieży kościoła bez żadnej
możliwości balansowania na wąskiej, śliskiej iglicy.

Zaczęli spadać, przelatując obok krzyży i gargulców, i pospiesznie znów przeniknął w locie.

Przemieszczał się nadal, szybciej, z przyprawiającą o zawrót głowy prędkością, bez przerwy
na złapanie oddechu, desperacko próbując najbardziej jak to możliwe zwiększyć dystans
między swoim wrogiem, a jego małą, o wiele zbyt śmiertelną ka-lyrra.

*****

Gabby była pewna, że krzyczała, ale nic się nie wydostawało.

Ramiona Adama Blacka nie były po prostu ciasno wokół niej, udało mu się owinąć wokół

niej jak żywa tarcza.

Ale to nie to sprawiało, że dławiła się krzykiem. To było to, że ciągle materializowała się i

dematerializowała. Tak jakby. W jednej chwili istniała, a potem nie istniała, a potem znowu
istniała. Ani trochę jej się to nie podobało. Za każdym razem była w innym miejscu. Sklepy.
Parkingi. Pola kukurydzy. Tych było mnóstwo. Niespodziewanie na szczycie wąskiej,
zaostrzonej iglicy — ach! — kościoła i spadanie! Gdy chodnik pędził im na spotkanie, nagle,
na szczęście byli gdzie indziej.

44

Jak coś nie wyszło to się teraz do własnego planu nie przyznaje.

background image

Po chwili po prostu zamknęła oczy i modliła się, naprawdę mocno próbując nie myśleć o

niczym, a zwłaszcza jak bardzo Księgi Wróżek myliły się, co do Łowców.

Byli jeszcze bardziej przerażający, obecni ciałem, jeśli to z tego byli zrobieni, niż twierdziły

Księgi O’Callaghan. Naturalnie nie było tam żadnych ich obrazków, ponieważ jakakolwiek
O’Callaghan je widziała, została zabrana. Ten niewielki, udostępniony opis łączył je z
klasyczną wersją Diabła, z kopytami, rogami i skrzydłami. I tacy byli, tak jakby. Ale jeszcze
gorsi. Wysocy, z twardą skórą, ze świecącymi, pomarańczowymi oczami jak okna do piekła,
mieli skrzydła, ostre zęby i długie, zabójcze szpony. I nie była pewna, ale pomyślała, że
widziała ogon. Jedyną rzeczą, której nie rozumiała, było, dlaczego, skoro wyraźnie byli zdolni
do rozerwania swojej ofiary na strzępy gołymi… er, podobnymi do rąk kończynami, strzelali
do nich z ludzkiej broni.

*****

Gdy w końcu zatrzymali się na porośniętym trawą terenie, Gabby przez długą chwilę nie

mogła mówić. Zdała sobie sprawę, że jest przemoczona od stóp do głów. Woda tryskała z jej
włosów, przylepiając je do jej twarzy. Stała, drżąc w jego ramionach, opierając się jego silne,
twarde ciało, łapiąc jeden głęboki oddech za drugim.

— Wszystko w porządku, ka-lyrra? — Powiedział przy jej uchu.

— W porządku? W porządku? — Wystrzeliwując z jego uchwytu, okręciła się by staną

twarzą do niego. Zdrapując przemoczone włosy z twarzy, krzyknęła.

— A wyglądam w porządku? Oczywiście, że nie jest w porządku. Moje życie rozpada się

wokół mnie, a ty mnie pytasz czy jest w porządku?

Tusz do rzęs spływał jej po policzkach, tworząc plamy na jej koszulce. Cofnęła się od niego,

mrużąc oczy. Jej buty zachlupotały, gdy się ruszyła i spojrzała na nie nierozumiejąco. Kijanka
wypadła z nogawki jej jeansów i trzepotała na ziemi.

Fuj! — Wskazała na nią drżącym palcem. — Kijanka. Mam kijankę w spodniach!

— Szczęśliwa kijanka. — Mruknął. Potem. — Gdy ktoś przenika miejsce, ka-lyrra, ląduje

na czymkolwiek, co aktualnie zajmuje te przestrzeń. Co nie jest wielkim problemem, gdy ten
ktoś ma też wszystkie, swoje moce. Ale ja nie mam. Trafiliśmy na jezioro gdzieś około
dziewięćdziesiątego, siódmego skoku. I w przeciwieństwie do powszechnych wierzeń, ja nie
chodzę po wodzie.

Gorączkowo przebiegając dłońmi w górę i w dół swoich przemoczonych jeansów,

wymacując ewentualne, kolejne, pełzające paskudztwa, wysyczała. — Och, nienawidzę cię.
Nienawidzę cię. — Więc może brzmiała jak dziecko z napadem złego humoru, ale naprawdę,
wrzała, odkąd go spotkała, miała po prostu jedno niepokojące, denerwujące, niedorzeczne

background image

doświadczenie po drugim. Prawie dostała ataku serca na dachu tego kościoła. Gdy właśnie
zaczęła myśleć, że się do tego przyzwyczaja, że bycie niszczoną i rekonstruowaną raz za razem
nie było, aż takie okropne, krztusiła się obrzydliwie smakującą, śmierdzącą, rybną i mszystą
wodą.

— Nie, nie nienawidzisz. — Powiedział miękko.

Wypiłam trochę tego jeziora! Mogłam udławić się rybą albo żabą, albo… albo…

żółwiem!

— Najmądrzej trzymać zamknięte usta w czasie przenikania.

Przeszyła go mroźnym spojrzeniem. — Teraz mi to mówisz. — I tak niech szlag trafi tę

Wróżkę. Stała tu, czując się jak rozwydrzone dziecko i przemoczona, a on wyglądał tylko
piękniej, mokry, cały ociekający i lśniący, złocisty aksamit, z mokrymi włosami, opadającymi
plątaniną do pasa.

— Chodź, Gabrielle — Powiedział, wyciągając rękę. — musimy iść dalej. Mogą mnie

wytropić po tej małej ilości magii, której używam do przenikania, ale tylko ogólny kierunek.
Musimy przenikać dalej, żeby rozszerzać ich poszukiwania.

— Czy jest coś jeszcze, co mądrzej zrobić, o czym powinnam wiedzieć zanim znów po

prostu wyparujemy? — Schowała ręce za plecami, żeby nie mógł jej po prostu złapać i
przeniknąć zamiast odpowiadać. Poza tym potrzebowała chwili, żeby przygotować się na
następną serię podróży, które zaprzeczały wszystkim, znanym prawom fizyki.

— Mogłabyś spróbować mnie całować. Lepszy mój język niż żaba, nie? — Z ciemnymi

oczami, iskrzącymi złotem, sięgnął do niej.

— To samo. — Warknęła to kłamstwo, cofając się, z rękami nadal za plecami. Spojrzała

znacząco na trzepoczącą kijankę.

— Co?

— Zabierz ją z powrotem.

— Żartujesz, prawda? — Powiedział niedowierzająco.

— Mamy czas?

Rozważył to. — Tak, ale —

— Więc nie, nie żartuję.

— To jezioro jest trzy przeskoki temu. — Powiedział niecierpliwie.

— Jeśli nie zabierzesz jej z powrotem, umrze i podczas, gdy ty możesz sądzić, że to tylko

małe, żałosne stworzenie z króciutkim życiem, które ledwie się liczy w porządku rzeczy
Wróżek, założę się, że w porządku rzeczy kijanek ona naprawdę czeka, żeby stać się żabą. A

background image

teraz zabierz ją z powrotem. Życie to życie. Nie obchodzi mnie za, jak maleńkie uważa je
wszechpotężna Wróżka.

W jedną, ciemną brwią wygiętą, pochylił głowę. — Tak, Gabrielle. — Podnosząc kijankę

w jednej, dużej dłoni na tyle delikatnie, że ją to zdziwiło, zniknął.

45

*****

Gdy go nie było, Gabby zdrapała oślizgły mech ze swojej torebki (była oszołomiona,

odkrywszy, że nadal miała ją na ramieniu) rozpięła ją i sprawdziła zawartość. Dla odmiany
cieszyła się, że mogła sobie pozwolić tylko na tanie torebki — fałszywa skóra okazała się
wodoodporna. Wyławiając puderniczkę, starła pozostałości makijażu i zdarła wodorosty z
włosów, żałośnie przyjmując do wiadomości, że sprawy poszły już mniej więcej tak źle, jak
tylko mogły pójść.

Nie tylko nadal utknęła z Adamem Blackiem, ale inne Wróżki wiedziały, że mogła je

zobaczyć, a jakaś podła Wróżka — według Adama taka, której nie można było ufać — też ją
odkryła i w trakcie tego wszystkiego ktoś wezwał Łowców.

Zadrżała na to wspomnienie. W jednej chwili wpatrywała się w Adama, próbując

dowiedzieć się, dlaczego brzmiał na tak spiętego i ponaglającego, w następnej potworne
stworzenia z jej najgorszych koszmarów zmaterializowały się z powietrza za nim.

I miały broń, co uznała za wystarczająco niedorzeczne, ale co dziwniejsze, strzelały — nie

do niej — ale do niego. Co tu się do cholery działo?

Ścierając ostatnią smugę tuszu do rzęs, znieruchomiała. Nie był w stanie ich zobaczyć.

Wszystko, co był w stanie widzieć, to jej twarz i wiedziała na, jak przerażoną musiała wyglądać.
Nie była zdolna do sformułowania pojedynczego słowa, krew w jej żyłach zmieniła się w lód,
zamrażając ją pewnie w miejscu. Gdyby nie Adam, stałaby tam, piszcząc cicho, bezradnie, aż
Łowcy zrobiliby, cokolwiek robili z sidhe-seers. Desperacko próbowała powiedzieć „Łowcy”
i „broń,” ale nie była w stanie wydusić sylaby.

I co zrobił? Ostatnią rzecz, która by sobie wyobrażała. Bez wahania rzucił się naprzód, żeby

ją osłonić. Owinął swoje, potężne ciało wokół jej. Wiedząc, że coś okropnego było za nim, nie
przeniknął natychmiast w bezpieczne miejsce. Użył swojego śmiertelnego, już-nie-
niezwyciężonego ciała, żeby ją chronić. Mógł zwyczajnie przenieść się gdzie indziej i porzucić
ją, co było dokładnie tym, czego oczekiwała po zimnokrwistej Wróżce.

Zrobił to tylko dlatego, że teraz potrzebuje cię jeszcze bardziej. Musi cię chronić. Jesteś jego

oczami, widzącymi wrogów, których on nie może zobaczyć.

45

Czego to facet nie zrobi, żeby dobrać się kobiecie do majtek. Nawet kijanki będzie niańczył.

background image

— Kijanka została odesłana do jej wodnego domu, ka-lyrra. — Adam zmaterializował się

przed nią, otrząsając się jak wielkie, mokre zwierzę, krople wody latały wszędzie. Uniósł
ciemną głowę, widząc jej poważny wyraz twarzy. — Wszystko będzie dobrze, Gabrielle. Nie
pozwolę niczemu cię skrzywdzić. Nie dzisiaj. Nigdy.

— Bo teraz potrzebujesz mnie bardziej niż kiedykolwiek. — Powiedziała gorzko. — Musisz

utrzymać mnie przy życiu.

Uniósł głowę i przyglądał jej się przez długą, oceniającą chwilę. — Na wypadek, gdybyś

zapominała, próbowałem cię zmusić, żebyś odeszła w chwili, gdy powiedziałaś mi o samotnym
Tuatha Dé. Dokładnie mówiąc, powiedziałem „Odejdź w tej chwili i nie oglądaj się za siebie.
Tak szybko i daleko, jak możesz.” Ty zdecydowałaś, że mnie nie posłuchasz. I zawsze
mógłbym znaleźć inną sidhe-seer, Gabrielle. Czytałem twoje książki. Jedna z nich wymienia
nazwiska rodów w Irlandii, mających widzenie. Wszystkich rodów.

— Tak? — Gabby była przerażona. Gdzie? Jakim sposobem to przeoczyła? Dlaczego

kiedykolwiek zostały spisane. Och, dlaczego ktoś nie spalił tych stron dawno temu?

Skinął głową. — W pierwszym tomie, zapisane starodawnym językiem. Strony nazwisk.

Więc widzisz, nie potrzebuję cię. Znam ludzkie zwyczaje znacznie lepiej niż moi wrogowie.
Łatwo mógłbym ukryć się na wystarczająco długo, żeby namierzyć kolejną.

— Więc, dlaczego tak nie zrobiłeś? — Zapytała słabo.

I jak by przetrwała, gdyby to zrobił?

— Naraziłem twoje życie. Naprawię to.

Gabby zamrugała. Jego głos był napięty, akcent bardziej ucięty niż zwykle i gdyby był

normalnym człowiekiem, pomyślałaby, że był na siebie wściekły za wystawienie jej na ryzyko.

Starczy krzyków, powiedziała ostro jej wewnętrzna czternastolatka, nawet jak na księcia

Wróżek, brzmi na wściekłego na siebie za narażenie cię na niebezpieczeństwo. Mogłabyś mu
trochę odpuścić?

Stała z otwartymi ustami i dziesięcioma, różnymi pytaniami, walczącymi na języku, ale on

pokręcił głową.

— Nie teraz. Musimy iść. Niedługo będziemy mieć miejsce, żeby porozmawiać, ale to nie

jest ono. Chodź.

Gabby stała, pewnie zakładaj torebkę na ramię. Gdy podeszła, żeby do niego dołączyć, nagle

zauważyła, że woda, ściekająca z jego mokrej koszuli ma czerwonawą barwę.

— Jesteś ranny? — Wykrzyknęła, sięgając do jego ramienia.

Wykręcił się ze wzruszeniem ramion. — To nic —

— Pozwól —

background image

— Zostaw to. Nic mi nie jest. Spłukałem to w jeziorze. Nie jest głębokie. Chodź, Irlandko.

Dłoń. W mojej. Teraz.

Gdy po prostu tam stała, marszcząc się ze zmartwieniem, powiedział. — Nie mam zamiaru

zejść zanim znów stanę się nieśmiertelny. Zapewniam cię, że jeśli mówię, że to bez znaczenia,
to tak jest. — Przerwał na chwilę, a potem dodał cicho. — I nie musisz się bać, Gabrielle.
Zniszczyłem je.

— Łowców? — Powiedziała pusto. — Nie zrobiłeś tego.

— Strony, wymieniające sidhe-seers. Nie powinnaś tak ułatwiać działania mojej rasie.

Potrafią być bezlitośni, niebezpieczni.

— W przeciwieństwie do ciebie, tego och-tak-miłego-gościa-Adama-Blacka? — Kwaśny

komentarz wymknął jej się z ust zanim mogła się powstrzymać.

Posłał jej niecierpliwe, ganiące spojrzenie. — Mogłabyś spróbować patrzeć poza swoje

uprzedzenia, Irlandko? Spróbuj widzieć mnie.

W porządku, to namieszało jej w głowie. Sprawiło, że poczuła się jakby była nadmiernie

krytyczna i małostkowa. Nie była nadmiernie krytyczna, ona tylko podążała za faktami, a fakty
były takie —

Cóż, fakty były… er takie, że nie była całkowicie pewna, jakie były fakty w tym momencie.

Cholera! Dlaczego rzeczy nie mogły być po prostu czarnobiałe? Człowiek dobry, Wróżka

zły. Proste! Wychowano ją do wiary w to.

Czy naprawdę zniszczył strony, zdradzające wszystkie sidhe-seers? Dlaczego? Dlaczego

miałby w ogóle się wysilać?

I jeśli już o to chodziło, dlaczego tak delikatnie zabrał trzepoczącą kijankę z ziemi i odesłał

ją? Nie było wątpliwości, że to zrobił, znów był świeżo przemoczony. Mógłby po prostu
skłamać (mimo wszystko kłamstwo powinno być jego drugą naturą) i powiedzieć jej, że nie
było na to czasu. Uwierzyłaby mu, nie miała pojęcia, do czego byli zdolni Łowcy.

I powiedział jej, żeby odeszła w chwili, gdy spostrzegła samotną Wróżkę. Czy naprawdę

zamierzał odesłać ją dla jej własnego bezpieczeństwa, na jego własne ryzyko?

Jaka Wróżka robiła takie rzeczy? Legendarny uwodziciel i oszust?

Albo… w połowie przyzwoita Wróżka. Istniało coś takiego?

Kompletnie zagubiona, wsunęła swoją dłoń w jego.

Jego wielka dłoń połknęła jej, sprawiając, że poczuła się krucho i kobieco. Odchyliła głowę

do tyłu, patrząc na jego rzeźbioną twarz. Jego oczy były ponure, szczęka zaciśnięta. I wyglądał
tak bardzo… ludzko.

background image

Gdy zaczęli przenikać, zaskoczyło ją zrozumienie, że choć wiedziała, że nie była bezpieczna

przed nim, czuła się z nim dziwnie bezpieczna.

*****

Nie zatrzymali się ponownie, aż do czasu dobrze po zapadnięciu zmroku. Właściwie,

rozmyślała otępiale, wydawało się, że jest bliżej świtu. Straciła poczucie upływu czasu w czasie
ich ogłupiającego przeskakiwania z miejsca na miejsce.

Przeniknął ich do pasażerskiego pociągu tuż przez Louisville, w Kentucky, wyjaśniając, że

teraz musieli przez jakiś czas podróżować ludzkimi metodami, żeby upewnić się, że Wróżki
nie będą mogły ich wyśledzić. Zapewniając ją, że Łowcy będą jeszcze przez jakiś czas zaplątani
w pozostałości magii, które po sobie zostawił.

Po raz kolejny była tak zmęczona, że ledwie mogła funkcjonować. Gdy przeprowadził ją

przez wagony, aż znaleźli prawie pusty, a potem wybrał siedzenie przy oknie i pociągnął ją na
miejsce obok siebie, opadła na nie bezwładnie. Od czasu pojawienia się Adama Blacka w jej
życiu, jej rozkład snu stał się największym żartem.

Sądząc po słabych smugach pomarańczu i różu na horyzoncie za oknem, wyglądało na to,

że była na nogach prawie dwadzieścia cztery godziny bez przerwy — i znowu były to jedne z
najbardziej traumatycznych godzin, jakie kiedykolwiek przeżyła.

Niezdolna znaleźć jednego, solidnego punktu odniesienia, o który mogłaby się zaczepić w

niedawnej epidemii nadnaturalnych wydarzeń, zdecydowała się zająć się tym wszystkim
później i poddała się wyczerpaniu, osuwając się na siedzeniu, z podbródkiem opadającym w
kierunku jego klatki piersiowej.

A gdy pociągnął ją w poprzek siedzeń, rozciągnął swoje długie, muskularne nogi i wciągnął

ją w swoje ramiona, wydała tylko lekkie, zmęczone westchnienie i skuliła się przy nim. Jej
jeansy nadal były mokre i nie miała koca, więc mogła skorzystać z ciepła jego ciała.

Jednak to nie było usprawiedliwienie, żeby przycisnąć policzek do jego klatki piersiowej i

odetchnąć głęboko jego pikantnym, męskim zapachem. I tak to zrobiła.

— Nie zakochujesz się we mnie, prawda, Irlandko? — Zamruczał, brzmiąc na

rozbawionego.

— Nie bardzo. — Wymamrotała.

— Dobrze. Nienawidziłbym myśli, że się we mnie zakochujesz.

Tak samo, jak ona. O Boże, tak samo, jak ona.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Moning Karen Marie Immortal Highlander 9
Moning Karen Marie Immortal Highlander 1 2
Moning Karen Marie Immortal Highlander 13
Moning Karen Marie Immortal Highlander 10
Moning Karen Marie Immortal Highlander 12
Moning Karen Marie Immortal Highlander Prolog
Moning Karen Marie Immortal Highlander 5 6
Moning Karen Marie Immortal Highlander 3 4
Moning Karen Marie Immortal Highlander 7 8
Karen Marie Moning 06 The Immortal Highlander
Moning Karen Marie To Tame a Highland Warrior 12 17
Ferrarella Marie Dzieci szczęścia 11 Szarada
Ferrarella Marie Dzieci szczęścia 11 Szarada
1885 11 01 Immortale Deiid 1806 Nieznany (2)

więcej podobnych podstron