Aleksandra Ruda Nieodwzajemniona miłość Daezaela

background image

ALEKSANDRA RUDA

TŁUMACZENIE: EKSO

KOREKTA: CZARNA_WILCZYCA

background image

2

Rodzina Tachlaelibrar była znana daleko poza granice elfickiego

osiedla Chortenzel. Już od wielu stuleci nie mieli sobie równych
w wytwarzaniu ziołowych mikstur – od środków uzdrawiających po
kosmetyczne.

Irziel i Anitirela mieli trójkę dzieci co było niespotykane wśród
elfickich familii. Rodzina strzegła tajemnicy niezwykłej płodności
w żartach tłumacząc, że to bogowie ich pobłogosławili.

Dziewczynki – starsza i młodsza oraz średni chłopiec, w którym ojciec
pokładał szczególne nadzieje. Dziedzic. U Tachlaelibrarów już cztery
pokolenia mężczyzn dziedziczyły i rozwijały sekrety rodzinnego
biznesu.

Irziel zapoznawał swojego syna Daezaela z umiejętnością
przetwarzania ziół już od czasów niemowlęctwa. Zabierał malucha
ze sobą na rynek i opowiadał o tym jak należy wybierać suszone zioła.
Ojciec i syn wstawali wcześnie rano, żeby przed świtem zdążyć zebrać
rzadkie kwiaty. Brodzili po pas w bagnie wykopując korzonki
i godzinami przebierali pęczki wysuszonych ziół.

Oczywiście, córki też pomagały, ale Irziel zbyt dobrze pamiętał, jak
jego asystentka i jednocześnie przyszła żona, Anitirel, krzywiła się
przez ostry zapach niektórych ziół szczególnie w kobiecie dni, kiedy
wzmagała się jej wrażliwość. I jak w czasie pierwszej ciąży musiała
wyprowadzić się do matki, ponieważ wciąż kichała. Nie, kobietom nie
można ufać w tak delikatnych sprawach! Ponadto kruche elfijki nie są
stworzone do chodzenia po torfowiskach i zaroślach w poszukiwaniu
najlepszych roślin na leki, nie potrafią z zimną krwią oprawić kociaka,
żeby pozyskać jego wątrobę albo w skupieniu, nieprzerwanie ucierać
w moździerzu suszone oczu nietoperzy.

Wszystko układało się przepięknie do momentu, gdy stało się coś
nieodwracalnego. Ten wypadek na zawsze zmienił historię rodziny
Tachlaelibrar.

Siedmioletni Daezael postanowił zrobić mamie prezent. Niedawno
usłyszał jak przeglądając się w lustrze powiedziała ze smutkiem:

background image

3

– Oto jak przemija całe piękno... Popatrz na odcień mojej cery,
tak wiele starań…

– Jesteś piękna – odpowiedział ojciec, całując ją w czubek głowy.

Ale matka tylko westchnęła ze smutkiem.

Odmładzający krem, zrobiony rękami kochającego syna – oto czego
potrzebowała matka! Oczywiście, Daezael wiedział, że jego matka ma
cały arsenał środków podtrzymujących piękno. Ale był pewien – tak
jak pewien jest każdy mały chłopiec – że on zdoła przygotować dla
matki coś wyjątkowego i najlepszego!

Daezael poczekał aż cała rodzina opuści dom w celu załatwiania
sprawunków i udał się do ogromnej spiżarni, gdzie przechowywano
większość składników do sporządzania mikstur. Wiedział,
że te najcenniejsze i najrzadsze ojciec przechowuje na górnej półce.
Dlatego Daezael przystawił składaną drabinkę i wspiął się na górę.

Jednak zabrakło mu siły, żeby porządnie rozstawić trójnożną drabinę.
Kiedy sięgał po flakonik z różowego szkła, niebezpiecznie zachwiał się
na górnym szczeblu i ziemskie przyciąganie pokonało zręczność,
a młody wiek – koncentrację. Daezael poleciał na dół, zrzucając z półek
słoiczki i woreczki. Upadł bezpośrednio na lewą rękę, usłyszał chrzęst
kości i natychmiast stracił przytomność.

Chłopiec oprzytomniał i zawył. Nikt nigdy nie mówił mu, że złamana
ręka tak bardzo boli!! Fragmenty kości sterczały ze skóry, a krew
sączyła się powoli. Daezael z przerażenia o mało co znów nie stracił
przytomności, ale myśl o tym, że nie ma nikogo kto mógłby mu pomóc,
zmusiła go do podniesienia się i wyjścia na ulicę. Wysypane proszki
powodowały straszne swędzenie skóry, w głowie stukały młoteczki,
a przed oczyma pływały kręgi. Przytrzymując prawą ręką złamaną lewą
Daezael naparł plecami na drzwi wejściowe, modląc się, żeby matka
ich nie zamknęła.

Kiedy wytoczył się na zewnątrz i przez jakiś czas dochodził do siebie
zagryzając wargi do krwi, usłyszał krzyk.

background image

4

Nieoczekiwanie do dom wróciła jego siostra, dwudziestoletnia
Talianel. Gdy zobaczyła zakrwawionego brata, pokrytego
różnokolorowymi plamami zszokowana zaczęła przeraźliwie krzyczeć,
przyciskając ręce do serca.

– Zamilknij! – po dorosłemu krzyknął na nią Daezael. – Biegnij po
uzdrowiciela!

– Co ci się… – zaczęła siostra, patrząc na niego rozszerzonymi
ze strachu oczyma.

– Uzdrowiciel – przypomniał chłopiec.

Siostra zamrugała i pobiegła wzdłuż ulicy, do najbliższego
uzdrowiciela.

Do szanownego Kietawiela, trzeba było przejść kilka przecznic.

Wśród elfickich dzieci uzdrowiciel cieszył się złą sławą. Po pierwsze,
był łysy. Jeśli nawet twoja dwuletnia siostrzyczka paraduje
z warkoczem do pasa, to brak włosów jest czymś naprawdę
przerażającym. Po drugie, prawa połowa jego głowy była pokryta
strasznymi bliznami. Po trzecie, chodził podpierając się na grubym kiju.
Chłopcy szeptem opowiadali sobie, że ten, kto dotknie kija zmieni się
w dziewczynę. Dlatego wszyscy słuchali uzdrowiciela.

Czasami Kietawiel odwiedzał Irziela i krytycznie wybierał lekarstwa.
Na kręcącego się w pobliżu małego elfa patrzył bez odrobiny sympatii.
Wyraźnie było widać, że obcowanie z uzdrowicielem jest dla ojca
nieprzyjemne. Po jego wyjściu Irziel długo mruczał coś sam do siebie.

– Dlaczego wpuszczasz go do domu, tato? – zapytał pewnego razu
Daezael.

– Zapamiętaj – poważnie odpowiedział ten – w pewnych przypadkach
pomóc może tylko uzdrowiciel! Często tylko on może uratować życie.

– W jakich przypadkach? – zainteresował się chłopiec.

– Lepiej żebyś nie wiedział – powiedział ojciec i westchnął ciężko.

background image

5

Teraz Daezael rozumiał, że zdarzył się właśnie taki przypadek. Miał
wrażenie, że umiera.

– Syneczku! – usłyszał pełen trwogi krzyk.

Właśnie wtedy Daezael zrozumiał, że jeżeli coś potoczyło się źle, to nie
warto wymagać o sytuacji, żeby się poprawiła. Ona osiągnie szczyt
okropności i dopiero potem będzie można się odprężyć.

Matka, która wraz z malutką Arlisielą poszła odwiedzić babcię, wróciła
zbyt szybko.

– Syneczku! – zmieszana nie wiedziała co robić, więc po prostu
przytuliła Daezaela.

– Aaa! – zawył z bólu. Coś z tego, czym był szczodrze obsypany
przegryzło się przez ubranie i dotarło do skóry.

– Ooooo! – basowo zawrzeszczała Arlisiel na całą ulicę. Nie była
pięknym dzieckiem, ale głos posiadała taki, że ojciec wróżył jej karierę
królewskiego herolda.

Matka rzuciła się do domu, Arlisiel krzyczała, a Daezaelowi przed
oczami pływały już nie różnokolorowe ale czarno-białe kręgi.
Zdecydowanie umierał. I bardzo go to przerażało.

– Co jest na tobie? – mamrotała matka kiedy próbowała dokładnie
otrzepać proszki z ubrań Daezaela. – To można zmyć wodą, a to – nie,
a to... Och!

– Mamo, nie dotykaj mnie! Zaraz przyjdzie uzdrowiciel!

– Syneczku, och...

– Zabierz ręce – rozbrzmiał obok suchy głos. – I przynieś mi jeszcze
parę wiader wody.

Daezael podniósł oczy. Kietawiel, spokojny i surowy, bez pośpiechu
wyjął sztylet z pochwy i skierował go w stronę chłopca.

– Nie! – odchylił się Daezael. – Nie trzeba mnie zabijać! Chcę żyć!
Będę słuchać mamy!

background image

6

– To wspaniale – powiedział Kietawiel. – A teraz stój i nie szarp się.

Uzdrowiciel zręcznie rozpruł i zdjął ubrania z Daezaela, oblał go wodą
i natychmiast wypowiedział jakieś zaklęcie – a mały elf przestał
odczuwać ból.

Potem zmarszczył brwi, strzelił palcami i Arlisiel zamilkła. To znaczy,
ona nadal otwierała usta, ale nie dobywał się z nich żaden dźwięk.

Dziesięć minut później było po wszystkim. Krótko ostrzyżony Daezael
– zdecydowano, że krótka fryzura jest lepsza niż różnobarwne
i pojedyncze pasma wypadających włosów – z ciekawością przyglądał
się ręce unieruchomionej łubkami.

– Mógłbym ją uzdrowić do końca – powiedział Kietawiel. – Ale wierzę,
że przyda ci się pochodzić z gipsem, żebyś miał czas na przemyślenie
swojego zachowania.

Daezael miał swoje zdanie na ten temat, ale sprzeczać się z kimś, kto
jednym gestem zatkał usta Arlisieli – on sam marzył o tym już od
dwóch lat! – nie zdecydował się.

Kietawiel otrzymał zapłatę i oddalił się, ciężko wspierając na swoim
kiju.

Daezael myślał przez kilka dni, po czym ogłosił:

– Zostanę uzdrowicielem!

– Co ty, synku – zaśmiał się ojciec. – W naszej rodzinie nigdy nie było
uzdrowicieli. I nie posiadamy wystarczającej siły magicznej do takiej
pracy.

Daezael zacisnął usta, zmarszczył czoło, a potem powiedział:

– W porządku.

Kontynuował zajmowanie się wyrobem eliksirów i mikstur, ale
wyraźnie było widać, że chłopiec stracił do tego zapał. Mimo to, nie
migał się i ojciec zdecydował nie przyśpieszać zdarzeń, mając nadzieję,
że miłość do sztuki przyjdzie z czasem.

background image

7

Jednak, kiedy Daezael skończył trzydzieści lat spakował rzeczy
i poinformował rodziców, że wyjeżdża uczyć się do szkoły
uzdrowicieli.

-

Synku – cierpliwie powtórzył mu ojciec. – Nie posiadasz

wystarczającej mocy magicznej!

– Będę nadrabiać wiedzą – powiedział Daezael uparcie potrząsając
głową. – A magiczna moc nie jest wartością stałą. Może wzrastać pod
wpływem stresu! Zostanę wielkim uzdrowicielem, ojcze. Ponieważ nie
jest mi dane stać się wielkim twórcą eliksirów. Nienawidzę ich. A nie
jestem gotowy być zwykłym „średniaczkiem”. Będę najlepszy!

Kiedy za synem zatrzasnęły się drzwi, oszołomiony Irziel zwrócił się
do żony:

– Czy on na pewno jest naszym synem?

Anitirel kiwnęła głową. Miała tajemnicę, którą ukrywała głęboko
w sercu. Jej matka była w młodości rozbójniczym atamanem,
przywódcą szajki trolli i terroryzowała pięć Wolnych księstw. Ten fakt
został starannie ukryty przed wszystkimi. Sąsiedzi i dalecy krewni byli
przekonani, że uczy się ona sztuki haftu w klasztorze niepokalanych
elfijek. Anitireli o wyczynach matki napomknął ojciec, który kiedyś
pracował jako elficki konsul i wyciągnął swoją przyszłą żonę
z więzienia, wybawiając ją od dziesięciu śmiertelnych wyroków naraz
przy pomocy dyplomatycznej nietykalności.

Z pewnością geny są temu winne. Daezael się tego nauczy – wtedy
będzie go można ostrożnie wypytać o wpływ ich dziedziczenia na
potomnych oraz ich decyzje.

Minęło wiele lat. Daezael bywał w domu przejazdem, a i tak wtedy
przepadał w domu Kietawiela. Stary elf chętnie dzielił się swoją wiedzą
i doświadczeniem. Doskonale pamiętał wystraszonego chłopca, który
był w stanie działać bez paniki i nawet dowodzić dorosłymi.
Opanowanie i stanowczość to najważniejsze cechy uzdrowiciela.

background image

8

Irziel dawno pogodził się z tym, że syn nie przejmie rodzinnego biznesu
i teraz uczył córki. Starszą bardziej interesowali chłopcy i stroje, ale za
to młodsza okazała się pilną uczennicą.

A Anitirel niepokoiło coś zupełnie innego. Jej syn dotychczas w nikim
się nie zakochał! Na elfy, które często żyły emocjami miało to
niszczycielski wpływ. Udała się nawet do miejscowej wiedźmy, żeby
sprawdzić, czy na synu nie ciąży klątwa, ale ta niczego nie odkryła.

Samego Daezaela mało obchodziły sprawy miłosne. Oczywiście,
czasami, „dla zdrowia”, miewał dłuższe lub krótsze romanse,
ale większość czasu spędzał całkowicie pogrążony w podręcznikach.
Rzeczywiście, wśród wszystkich uczniów uzdrowicielskiej szkoły to on
miał najmniejszą moc magiczną i tam gdzie koledzy radzili sobie
kilkoma zaklęciami, Daezael musiał ratować się przy pomocy ziół
(przydały się ojcowskie nauki!), okładów, medycyny ludowej i ścisłej
kontroli nad pacjentem. Łowił każdą drobinę wiedzy, którą
przekazywali nauczyciele, naśladował tych, których uznawał za godne
dla niego wzorce i pozostawał w tyle tylko wtedy, gdy oni nie mogli
już nauczyć go niczego więcej.

Daezael regularnie jeździł na różne seminaria w celu wymiany
doświadczeń. I tak oto pewnego razu spotkał JĄ. To dziwne, że nigdy
wcześniej JEJ nie spotkał!

ONA siedziała w tylnym rzędzie, a na jej ustach błąkał się zagadkowy
uśmiech. Marzycielskie, lekko roztargnione spojrzenie jaskrawo
błękitnych oczu poraziło Daezaela, kiedy wyszedł aby wygłosić swój
referat. Zamiast mówić przekonująco o pożytkach z leczniczej
głodówki mamrotał coś niewyraźnie nie mogąc się skoncentrować.

Chwilę później poznał się z Eariel. Eariel. Jej imię brzmiało jak dźwięk
dzwoneczków. Córka morza.

Dziewczyna miała niezwykłe włosy w kolorze płynnej miedzi.
Zagadkowy półuśmiech. Wyzywające spojrzenie.

Całe trzy dni seminarium Daezael spędził w towarzystwie Eariel.
Już nie interesowały go najnowsze osiągnięcia w dziedzinie

background image

9

uzdrawiania. Pragnął tylko być obok niej, słuchać delikatnego śmiechu,
wdychać subtelny kwiatowy zapach... Eariel była pierwszą osobą,
która uważnie wysłuchała Daezaela. Patrzyła na niego swoimi
niesamowitymi oczami a Daezael tonął w nich – tonął i pragnął zostać
w tym błękitnym morzu na zawsze.

Pierwszą wspólną noc spędzili przed rozstaniem. Wtedy Daezeal
zrozumiał, dlaczego poeci wysławiają fizyczną bliskość, a zakochani
bujają w obłokach. Po tej nocy jego włosy odrosły do kolan, lśniące
zdrowiem i pięknem. Daezael wiedział o tej właściwości elfickiego
organizmu, ale nigdy dotąd nie doświadczył tego na sobie.

Musiał wyjechać do zachodnich osiedli. Eariel mieszkała w niewielkiej
wspólnocie w stolicy Czajańskiego państwa. Wywodziła się z rodu
świetnych uzdrowicieli, którzy byli dobrze znani wśród arystokracji, a
Daezael po tym jak zrezygnował z kontynuowania ojcowskiego
biznesu musiał wybić się sam.

Wrócił do uzdrowicielskiej szkoły i pochłonął go marazm. Pacjenci
przestali się trząść, gdy nagle odkrywali za swoimi plecami
uzdrowiciela z bestialskim wyrazem twarzy – w ten sposób sprawdzał
pracę ich mięśnia sercowego. Zaczął popełniać błędy. Nie mógł spać
nocami – smucił się i wpatrywał się w gwiazdy. Za dnia pisał długie
listy na dziesięć-dwadzieścia stron. A potem wyczekiwał odpowiedzi
pożerając wzrokiem listonosza, który przez to spojrzenie –
wymagające, błagalne, pełne pragnienia i nadziei – zrobił się nerwowy
i zaczął chudnąć przez stres. Jeśli zwrotny list – zazwyczaj krótki,
najwyżej parę linijek! – długo nie nadchodził, listonosz miał ochotę
napisać go sam, byle tylko Daezael nie przewiercał go już spojrzeniem.

W końcu władze uczelni nie wytrzymały i zmusiły Tachlaelibrara,
by wreszcie odebrał swój dyplom uzdrowiciela. Formalnie Daezael
zdobył go już dawno temu, ale nie odbierał, ponieważ chciał zdobywać
wiedzę pracując z pacjentami za marne grosze. Jedynie w domu
uzdrowicieli przy szkole mógł spokojnie przeprowadzać eksperymenty
nad chorymi, mieszając kilka stylów uzdrowienia, testując skuteczność

background image

10

metod ludowych albo leczniczej głodówki. W prywatnej praktyce nikt
by mu na coś takiego nie pozwolił.

Jednak teraz władze siłą wypchnęły zakochanego elfa do rodziców.
W takim stanie potrzebni byli mama i tata a nie zdobywanie
doświadczenia w dziedzinie uzdrawiania.

Przez dwa dni w domu Daezael nie wychodził z pokoju, leżał na łóżku
i wąchał chustkę do nosa, którą na pożegnanie podarowała mu Eariel.
Teraz, kiedy nie musiał już opiekować się pacjentami, mógł w pełni
oddać się swojej duchowej udręce.

Trzeciego dnia rodzice nie wytrzymali.

– Synu! – powiedział Irziel, pukając do drzwi sypialni Daezaela. –
Wiem co się z tobą dziele. Sam przez to przechodziłem i znam przepis
na uzdrowienie. Musisz się ożenić.

– Nie mogę! – wyjęczał Daezael. – Nie jestem godzien.

– Dam ci pieniądze – poinformował go ojciec. – Tytułem pożyczki.
Dużo pieniędzy. Jeśli zostaniesz, tak jak zamierzałeś, najlepszym
uzdrowicielem w królestwie, oddasz mi je bardzo szybko. A w ten
sposób będziesz miał możliwość zżycia się z młodą żoną i rozpoczęcia
własnej praktyki. Masz błogosławieństwo moje i matki!

– Naprawdę? – rozpromienił się Daezael, a Irziel drgnął. Przez moment
wydawało mu się, że jego syn nigdy nie dorósł, a przed nim stoi dawny
zachwycony chłopiec, który patrzył na ojca jak na istotę najwyższą.

Tachlaelibrarowie napisali oficjalny list do rodziców Earieli.
W oczekiwaniu na odpowiedź Daezael niepokoił się tak bardzo,
że matka potajemnie dolewała mu do napojów uspokajającej nalewki.

Kiedy nadeszła pozytywna odpowiedź cała rodzina wybuchła radością.
Zakochany udał się do stolicy bez bagażu – z odzieżą na zmianę i ciężką
sakiewką.

Stolica powitała Daezaela w nieprzyjazny sposób. Mżył chłodny
jesienny deszczyk. Koń uzdrowiciela zgubił podkowę na wjeździe do
miasta i elf musiał iść piechotą przez kilka godzin – aż do nocy. Potem

background image

11

okazało się, że miejskie bramy już zamknięto i trzeba było iść co
najmniej godzinę do wejścia, koło którego dyżurowali strażnicy.
Za pojawienie się w nieprzepisowym czasie elf musiał zapłacić karę.
Potem – co jest nadzwyczajne dla Syna Lasu! – zabłądził.

Ale Daezael nie zwracał uwagi na znaki od losu. Zawsze był
konsekwentny w swoich działaniach i nawet wiadro pomyj, które
wylali mu na głowę już przy elfickiej ulicy, nie mogło popsuć jego
nastroju – a tylko chwilowo spowolniło.

Po umyciu się w najbliższej gospodzie i kupieniu tam za absolutnie
zwariowane pieniądze bukietu chryzantem, Daezael udał się
na spotkanie z przyszłymi krewnymi.

Powitali go serdecznie, o nic nie wypytywali i poinformowali,
że ceremonia zaślubin została zaplanowana na następny dzień – kiedy
tylko Daezael wszedł do domu ojciec pięknej Earieli wysłał gońca do
kapłana.

Daezaela zaskoczył taki pośpiech. Przypomniał sobie, jak Talianel
wychodziła za mąż. Wtedy kandydata do ręki i serca rodzice mało co
nie obwąchali, urządzili mu kilka skrupulatnych przesłuchań,
zapoznali się ze wszystkimi krewnymi, a ślub planowali przez miesiąc.
Ach, gdyby Daezael nie był tak bardzo zakochany! Oczywiście,
zaniepokoiło go to, ale teraz mógł myśleć tylko o ukochanej. Tym
bardziej, że nocą kiedy zakradła się do jego pokoju i stanęła na
przeciwko okna, przez które wpadało słabe światło księżyca odbijające
się na jej atłasowej skórze, zrzuciła przezroczysty peniuar na podłogę...

...Po tym Daezael był gotów żenić się nawet w tym momencie bez
chwili zastanowienia.

Mała świątynia elfickich bogów znajdowała się na drugim końcu miasta
– wynikało to z rozporządzenia burmistrza, który obawiał się
odrębnego istnienia jakiejś rasy obok królewskiego pałacu. Według
starodawnego obyczaju, do świątyni należało iść pieszo. Oplecione
kwiatami elfy niespiesznie kroczyły przez ulicę nucąc weselne pieśni.
Eariel trzymała Daezaela za rękę, uśmiechała się i obdarowywała go

background image

12

spojrzeniem swoich czarujących błękitnych oczu a on czuł się
najszczęśliwszym mężczyzną na świecie.

Drogę weselnego pochodu zagrodził tłum.

– Król jedzie – wyjaśnił Daezaelowi przyszły teść. – Musimy poczekać.

Zawracanie lub zatrzymywanie się w drodze do świątyni było
uznawane za bardzo zły znak, więc elfy zaczęły tańczyć obok
kotłującego się tłumu. Daezael wiedział, że przejeżdżający król miał
w zwyczaju rozrzucanie monet, a także litościwe wysłuchiwanie próśb
prostych ludzi – o ile proszącemu udawało się wsunąć papierek albo
pergamin w rękę jednego z królewskich gwardzistów.

Elfy nie chciały patrzeć na króla ani nie zależało im na datkach od
niego, więc oddały się tańcom. Bo jakby nie patrzeć to wciąż był ślub!
Kilku zaproszonych gości, których przedstawiono po prostu jako
"miejskich uzdrowicieli" grało na skrzypcach i fletach, Eariel z gracją
wiła się w takt muzyki, a Daezael przestępował obok z nogi na nogę nie
potrafiąc równocześnie słuchać muzyki i poruszać się w jej rytmie. Cała
jego uwaga była skupiona na dziewczynie, dlatego nie od razu
zareagował na krzyki tłumu.

– Zamach! Zamach! – krzyczeli ludzie.

Konie zarżały. Przerażeni ludzie najpierw stłoczyli się a potem
rozbiegli. Daezael ledwie zdążył chwycić Eariel za rękę, przycisnąć ją
do ściany domu i osłonić własnym ciałem.

Ogarnięty paniką tłum rozpierzchł się po ulicach. Jeśli ktoś upadł
bezlitośnie go tratowano. Weselna procesja elfów została rozbita
a Daezeal nie miał pewności, czy część gości nie została zadeptana!

Z całych sił przywarł do ściany przytrzymując się wystających kamieni.
Na szczęście dom został zbudowany z kamieni różnej wielkości.
Oczywiście, Eariel odczuwała ból, gdy Daezael z całej siły przyciskał
ją do ściany. Uzdrowiciel słyszał jej cichy płacz na poziomie piersi,
ale wierzył, że kilka siniaków jest niczym w porównaniu z połamanymi
kośćmi.

background image

13

Z pleców Daezaela zerwano płaszcz, plecy bolały od silnego napinania
mięśni, z głowy wyrwano kilka kosmyków włosów, które
najwidoczniej zaplątały się w sprzączki albo guziki przebiegających
ludzi – ale, ogólnie rzecz biorąc, elf uznał, że obyło się bez większych
strat.

– Jak się czujesz? – troskliwie zwrócił się do narzeczonej.

Otrzepała sukienkę i niepewnie odpowiedziała:

– Chyba wszystko jest w porządku...

Daezael nie słuchał jej dłużej. Odwrócił się w stronę skrzyżowania,
gdzie wcześniej tłoczyli się ludzie oczekujący na przejazd króla.
Z bruku podnosili się ranni, a ktoś wołał:

– Uzdrowiciel! Pomóżcie! Niech ktoś zawoła uzdrowiciela!

– Chodźmy! – Daezael chwycił Eariel i pociągnął za sobą. – Wołają
nas. Musimy pomóc.

W żadnym razie nie mógłby zostawić rannych na pastwę losu, ale nie
mógł też nie przeliczyć korzyści, jaką przyniesie mu pomoc, którą
okaże królewskim gwardzistom. Może i samego króla już wywieziono
w bezpieczne miejsce, ale najważniejsze jest nawiązywanie kontaktów!
Jeśli zaczniesz od pracy wojskowego uzdrowiciela to przy należytym
uporze będzie można dostać się potem na stanowisko osobistego
uzdrowiciela jakiegoś arystokraty czystej krwi!

Eariel niechętnie wlokła się za narzeczonym. Na jej twarzy nie było ani
odrobiny entuzjazmu. Ale Daezael przypisał to skutkom doznanego
stresu i po obejrzeniu pierwszego rannego zaczął wydawać polecenia.

– U tego należy powstrzymać krwawienie i zamknąć ranę, a ja
w międzyczasie zajmę się tym z przebitym płucem... Eariel? Czy ty
mnie słyszysz?

Dziewczyna przeniosła pełne przerażenia spojrzenie z zakrwawionego
strażnika na Daezaela.

– Ja... ja nie mogę!

background image

14

-

Bzdura! – niecierpliwie machnął ręką elf, który już zajmował się

strażnikiem, z którego z piersi sterczała strzała. – Jesteś uzdrowicielką.

Kilka minut później miał już pewność, że życiu młodego człowieka nic
nie grozi i podniósł głowę. Eariel wciąż stała nad swoim pacjentem
bezradnie gniotąc w dłoniach materiał sukni.

– Weź się w garść! – Daezael podniósł się i delikatnie potrząsnął
ramionami dziewczyny. – Sam sobie nie poradzę!

– Boję się krwi! – wypaliła i zacisnęła oczy.

– Przecież jesteś uzdrowicielką! – powiedział zaskoczony elf
i zmarszczył brwi.

– Tata... Tata pomógł mi z dyplomem – wybełkotała Eariel.

– Najwyraźniej – Daezael miał wrażenie, że cały świat zwalił mu się na
głowę. Znów poczuł się jak siedmioletni chłopiec, który spadł z drabiny
w spiżarni pełnej składników. Tylko tym razem ucierpiała nie jego ręka
a serce. A to bolało o wiele bardziej! Ale teraz Daezael nie mógł
pozwolić sobie na rozmyślanie, więc w milczeniu przystąpił do pracy.

Niewiele później przybył oddział specjalny, Daezael otrzymał
w nagrodę sakiewkę, ale nie przyniosło mu to radości. Poczekał aż
zbiorą się krewni i goście i zaproponował przeniesienie ceremonii na
następny dzień.

Wieczorem siedział z niedoszłym teściem nad butelką mocnego wina
i prowadził rozmowę od serca.

– Zrozum, ona jest głupia – wyjaśniał ojciec Earieli. – Wiedza przecieka
przez nią jak woda przez piasek. Przesącza się i znów wszystko jest
suche. Robiliśmy wszystko co w naszej mocy. Najlepsi nauczyciele,
najlepsza szkoła... Zabieraliśmy ją ze sobą na wezwania. To... moja
jedyna córka! Następczyni dynastii! Jesteśmy uzdrowicielami
w najbogatszych domach stolicy... Modliłem się, żeby znalazła sobie
dobrego męża, uzdrowiciela, któremu będzie można przekazać
praktykę. Tak mocno się modliłem... Przecież jest piękna! Dlatego
wysłałem ją na to seminarium, bo miałem nadzieję, że znajdzie sobie

background image

15

tam odpowiedniego uzdrowiciela, żeby przedłużyć dynastię. Daezael,
czego ci trzeba? Przekażę ci swoją praktykę, będziesz służył dla
Posiadaczy! Dom, sprzęt, najlepsze lekarstwa w apteczce! Sekrety
rzemiosła...

– Dlaczego ja? I dlaczego tak śpieszyliście się z wydaniem jej za mąż?

– Rozpytywałem o ciebie – przyznał niedoszły teść. – I bałem się,
że zrezygnujesz. Widzisz, intuicja mnie nie zawiodła.

Daezael lekko kołysał się na krześle i wpatrywał w płomień świecy.
Oczy piekły – może od łez, a może przez to, że nie mógł mrugnąć. Jeśli
chociaż na chwile zamknie powieki to przed jego oczami pojawi się
obraz Eariel stojącej nad rannym i patrzącej na niego z przerażeniem.
Obraz idealnej kobiety, którą Daezael stworzył w czasie ich krótkiej
znajomości nie wytrzymał zderzenia z rzeczywistością.

Tak naprawdę to nigdy nie zastanawiał się poważnie nad tym jaką
chciałby mieć żonę. Oczywiste było, że będzie to uzdrowicielka, żeby
mogła powstać między nimi silna więź, taka jak między jego ojcem
i matką, dzięki której małżonkowie rozumieją się i pomagają sobie
w pracy. W zamglonych wyobrażeniach o przyszłości Daezael widział
przytulny domek, dziecko lub jeśli się poszczęści to dwójkę.
A obowiązkowo – tłumy wdzięcznych pacjentów, uzdrawianie
najbardziej złożonych przypadków, monografie autorstwa Daezaela
Tachlaelibrara. Samodzielnie podjął decyzję o wykonywaniu
ukochanego zawodu i bez tego nie wyobrażał sobie życia.

Ale głupia żona, której tatuś załatwił dyplom? Czego ona mogłaby
nauczyć dziecko? A jeśli nagle chlapnie coś niewłaściwego
w obecności wysoko postawionego pacjenta? Pomyli przeznaczenie
leku?

Żona najlepszego uzdrowiciela w królestwie też powinna być
najlepsza.

– Niczego mi nie trzeba – cicho powiedział Daezael. – Za bardzo lubię
swój zawód. Nie mogę mieć obok siebie kobiety, która boi się krwi.
Obok mnie powinna być taka, która pomoże mi stać się lepszym.

background image

16

– Jest piękna – ze smutkiem powtórzył niedoszły teść.

– Wrócę do domu, będę chciał opowiedzieć o tym co działo się w czasie
dnia, omówić złożony wypadek! O czym miałbym z nią rozmawiać?

– Do tej pory to ci nie przeszkadzało – z wyrzutem powiedział stołeczny
uzdrowiciel.

– Tak. I przepraszam, jeśli mimo woli was tym uraziłem. Wszystko
działo się za obopólną zgodą. Ale... jeśli "to" ma być jedyny powód,
to jestem w stanie poradzić sobie w pojedynkę. Myślałem, że znalazłem
w Earieli nie tylko kobietę, ale i przyjaciółkę i współpracownika!

– Daezaelu – powiedział teść z powagą. – Nie każdy może być
inteligentny i utalentowany. Zdecydowanie nie każdy. Żebyś tylko
wiedział jakie Eariel potrafi przyrządzać pierogi!

– Nie rozumiecie! – elf poderwał się na nogi i uderzył pięścią w stół. –
Po co mi posag? Nie chcę zdobyć sławy dzięki osiągnięciom kogoś
innego! Chcę sam wypracować sobie reputację. Chcę być najlepszy,
marzyłem o tym przez całe życie!

Ojciec Earieli chwycił się za głowę.

– Jestem pewien, że wasza córka dzięki swojej urodzie łatwo znajdzie
męża – wydusił Daezael na pocieszenie.

– Tak, to prawda – odparł mężczyzna głuchym głosem. – Ale wątpię,
że będzie on tak samo dobrym kontynuatorem naszej dynastii, jakim ty
mógłbyś się stać.

Daezael wszedł do pokoju Earieli. Siedziała przed lustrem i beztrosko
czesała włosy. Na widok jej piękna uzdrowiciel poczuł jak kurczy mu
się serce, ale mocno uszczypnął się w rękę i zapytał spokojnym tonem:

– Powiedz, Eariel, czy ty chociaż cokolwiek do mnie czujesz?

Dziewczyna odwróciła się i obdarzyła Daezaela czarującym
spojrzeniem.

– Oczywiście! Jesteś bardzo miły...

Miły!

background image

17

Tej samej nocy Daezael wyruszył w podróż powrotną do domu. Jechał
bez odpoczynku przez kilka dni, zatrzymując się tylko po to, żeby kupić
gorącą słodką herbatę w gospodzie i zmienić konia.

Po powrocie do domu zignorował pytania zaniepokojonych bliskich,
rzucił ojcu jego pieniądze i zamknął się w swoim pokoju.

Przesiedział tam tydzień, regularnie zjadając kawałeczki zae-inn, który
siostra podawała mu przez szparę pod drzwiami i rozmyślał o swoim
życiu i planach.

"Pożądania nazywanego zakochaniem, elf doznaje wobec tego, z kim
najbardziej korzystnie może począć potomnych. Ten proces gwarantuje
narodziny całkowicie zdrowego potomstwa..."

Gdyby chociaż Eariel go kochała! Ale... Miły! To brzmi jak upadek
cegły na głowę przechodnia – miiiiły – i mózg rozbryzguje się na bruku.

Spędzić kilka dziesięcioleci z kobietą, z którą nie ma się nic wspólnego
i nie ma się o czym rozmawiać! Daezael przypominał sobie każdą
minutę spędzoną z Eariel. Teraz już rozumiał, dlaczego milczała! Bała
się, że powie coś niewłaściwego!

Między elfami nie ma silnych rodzinnych więzi – ze względu na
długość życia. Ojciec, matka, czasami brat albo siostra. Żona powinna
być wierną pomocnicą, przyjaciółką, współpracownikiem, stanowić
podporę.

Daezael zbyt dobrze pamiętał elfickie pogromy, które miały miejsce
około sto lat temu. Co kierowało ludźmi, którzy niszczyli całe wioski
Dzieci Lasu? Pragnienie wzbogacenia się? Nienawiść do tych, którzy
są obdarzeni pięknem i długowiecznością? Tamte czasy przetrwały
tylko te rodziny, które działały jak jeden organizm.

Miły, i tyle...

Bez wątpienia Daezael chciał mieć dziecko. Uważał jednak,
że powinien przekazać mu nie tylko fizyczne piękno, ale i rozum, żeby
wykorzystywało nie tylko swoją atrakcyjność, ale mogło też wznieść

background image

18

się na sam szczyt. Konsekwencja w dążeniu do wyznaczonego celu.
Chęć zdobywania wiedzy!

A ona... pierogi!

Wydzieranie z serca miłości bardzo bolało – tak bardzo, że Daezael
prawie się poddał. Nawet kilkakrotnie przekręcał klucz w drzwiach,
gotowy wrócić do Earieli i zaakceptować wszystko, co oferował teść.

A potem przypominał sobie Kietawiela. Mały Daezael często
odwiedzał staruszka po tym jak podjął decyzję, że będzie
uzdrowicielem.

– Uzdrowiciel może rządzić światem – powiedział mu pewnego razu
Kietawiel. – Ponieważ jest niezbędny. Wszyscy mądrzy chorują.
Wszyscy mądrzy, kiedy odczuwają ból i strach, pragną pocieszenia
i pomocy. Uzdrowiciel – jeśli jest prawdziwy – zawsze staje na
wysokości zadania. Czym jest leczenie zadrapań i cierpienie nudy przez
czterysta lat? Nie, maluchu, to nie jest dla ciebie, od razu to
zrozumiałem. Nikt nie wie, jak będzie wyglądało twoje życie, ale na
pewno nie będzie ono nijakie, inaczej w twoich oczach nie płonęłaby
taka sama iskra, jaką ja miałem w młodości!

Pogładził pokrytą bliznami głowę. Daezael śledził jego gest
marzycielskim spojrzeniem. Już wiedział, że te rany staruszek
otrzymał, gdy ratował spadkobierczynię wielkiej kapłańskiej dynastii,
gdzieś w południowych krajach. Teraz go tam ubóstwiano. To jest to,
wielki cel – pozostawić po sobie wspomnienie, które przetrwa wiele
pokoleń! Żeby modlili się do ciebie!

A w jaki sposób w drogę do osiągnięcia takiego celu wpisuje się żona,
która kocha gotować pierogi?

Po tygodniu Daezael wyszedł z pokoju i zamknął się w ojcowskim
laboratorium. Rodzina odetchnęła z ulgą – pilnym gońcem dostarczono
już list z przeprosinami od rodziców Earieli i Tachlaelibrarowie
wiedzieli, że ślub został odwołany z powodu sprzeczności, które
powstały między młodymi ludźmi.

background image

19

– Wszystko przez to, że tak krótko się znali – powiedział Irziel żonie. –
Jednak, wspólna praca z ukochaną kobietą daje możliwość lepszego
poznania siebie nawzajem... Rodzina to też wspólna praca,
ale prawdopodobnie najcięższa jakiej można doświadczyć w życiu.

– Coś ci się nie podoba? – spochmurniała Anitirel, która uważała,
że Irzielowi bardzo się poszczęściło, że to właśnie ona zatrudniła się
u niego na stanowisku asystentki, a potem zgodziła się zostać żoną.

– Mi? Nie! – pokręcił głową na potwierdzenie swoich słów. – Martwię
się o naszego chłopca.

A chłopiec w tym czasie wygotowywał swoje ubrania w wielkiej kadzi
z farbą. Uświadomił sobie, że życie to o wiele mroczniejsza sprawa niż
mu się dotąd wydawało. Że, tak naprawdę, każdy dzień jest testem,
któremu poddaje nas los. Że tęcza, którą wysławiają poeci to tylko
załamanie światła, a bujanie w obłokach z ukochaną osobą to tylko
działanie hormonu szczęścia, który wyzwala się w podobny sposób,
kiedy jemy czekoladę.

Daezael przefarbował włosy na czarno, zaplótł je w sto cienkich
warkoczyków, a w czasie tego procesu ostatecznie pogodził się z tym,
że od tego momentu będzie nieszczęśliwy.

Daezael wyszedł ze swojego pokoju, popatrzył na bliskich, którzy
zastygli w niemym zdumieniu i powiedział:

– Zaczynam praktykę w naszej wiosce. Bądźcie tak mili i pomóżcie mi
rozwiesić ogłoszenia oraz znaleźć odpowiedni lokal do przyjmowania
pacjentów. Ojcze, mam nadzieję, że będziesz mi sprzedawał leki ze
zniżką? No, dlaczego tak się na mnie wszyscy gapicie? Mam depresję.

background image

20

***

Osie furgonu poskrzypywały, a lekki deszczyk uderzał o dach.

Śpiący posapywali na różne sposoby, jęknął przez sen młody mag
Mezenmir, nad którym siedział teraz Daezael i marszcząc brwi
ostrożnie dotykał palcami energetycznych punktów na ciele.

– Daezaelu – rozbrzmiał szept Jasności Hak. Oświecona uniosła się na
łokciu i zapatrzyła w ciemność, w której z całą pewnością ledwie
dostrzegała zarys postaci elfa.

– Co? – burknął uzdrowiciel. Bardzo nie lubił, gdy ktoś przeszkadzał
mu w rozmyślaniu. A babskich rozmów od serca wręcz całkiem
nienawidził. Zwłaszcza, gdy dotyczyły tego za kogo z całej kupy
kandydatów powinno się wyjść za mąż.

– Powiedz, czy byłeś kiedykolwiek zakochany? – zapytała Jasność.

– Ja? – prychnął elf. – Kobieto, obserwuję twoje miłosne przygody
i tylko coraz mocniej utwierdzam się w tym, że absolutnie nie
potrzebuję tego rodzaju atrakcji w moim własnym życiu. Widzisz,
umieranie od nadmiernego przeżywania, to rola nie do
pozazdroszczenia, dlatego zostawiam ją tobie.

Jasność ciężko westchnęła. Obok niej miarowo oddychał Jarosław
Wilk, który nawet w śnie nie tracił surowego i zimnego wyrazu twarzy.
Ale Daezael wiedział, że arystokrata mocno ściska połę spódnicy
swojej narzeczonej i przebudzi się w mgnieniu oka, jeśli tylko poczuje,
że może grozić jej niebezpieczeństwo. Obserwowanie tej dwójki było
niesamowicie interesujące.

– Poszczęściło ci się, Daezaelu – powiedziała Oświecona i jeszcze raz
ciężko westchnęła.

– Tak – ledwie słyszalnie szepnął Daezael. – Poszczęściło...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Aleksandra Ruda Odrobina romantyki
Aleksander Sowa Zla milość
Aleksandra Ruda Ola i Otto 05 Nekromantka Prolog
Aleksandra Ruda Ola i Otto 05 Nekromantka Rozdział 5
Aleksandra Ruda Niezła balanga
Aleksandra Ruda Ola i Otto 05 Nekromantka Rozdział 2
Aleksandra Ruda Ola i Otto 05 Nekromantka Rozdział 3
Aleksandra Ruda Ola i Otto 05 Nekromantka Rozdział 4
Aleksandra Ruda Za garść kilogramów
Aleksandra Ruda Egzamin z Magii Nakreślanej
Aleksandra Ruda Jak byłam na randce
Aleksandra Ruda Ola i Otto 05 Nekromantka Rozdział 1
Aleksandra Ruda Czapka
Śluby panieńskie Aleksandra Fredry obyczajowa komedia o narodzinach i zwycięstwie miłości
Obraz miłości w Ślubach panieńskich Aleksandra Fredry doc
Obraz miłości w Ślubach panieńskich Aleksandra Fredry

więcej podobnych podstron