1
Aleksandra Ruda
„Nekromantka”
V tom serii „Ola i Otto”
Tłumaczenie skrajnie nieoficjalne –ekso
Korekta – czarna_wilczyca
Rozdział 2
PÓJDĘ NA STUDIA I ODZYSKAM MĘŻA
Siedziałam przy stole i na złość wszystkim rysowałam ulepszony
schemat artefaktu przeciw psom. „Wszystkim” – czyli głównie na złość
Ottonowi, który dąsał się na mnie za wykorzystanie magii krwi. Jego
skwaszona fizjonomia tak popsuła mi nastrój, że nawet nie poszłam na
koncert. A w ramach ucieczki udałam się do uniwersyteckiej biblioteki.
Naturalnie, książek o magii krwi tam nie było. A raczej były, ale
w specjalnym dziale, o dostępie do którego zwykli absolwenci mogli
tylko pomarzyć. Tylko magistrom wolno było tam wejść
i to tylko za
zgodą dziekana.
Cieszyłam się z tego, że udało mi się zdobyć książki ze zbioru
zrujnowanego mistrza Augusta. Nie byłam gotowa zostawać magistrem
tylko po to, żeby przeczytać coś interesującego. Wiem jak działa ten
system: najpierw jest "Hurra! Magister!" a potem grzęźniesz po same
uszy w sprawach „ukochanego” Uniwersytetu. Otto na pewno tego nie
wytrzyma, on już teraz wścieka się, że zbyt wiele czasu marnuję na
głupoty. Półkrasnolud nie zniósłby szkolenia studentów-idiotów,
których Uniwersytet, przydzieliłby mi jako magistrowi.
Kiedy wróciłam z biblioteki, Otto złośliwie poinformował mnie, że Irga
pojawił się z biletami na koncert, ale kiedy mnie nie zastał podarował
je Tomnie, która zaraziła się od swojego redaktora naczelnego
dziennikarskim
węchem
i
umiejętnością
pojawiania
się
2
w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. To znaczy, dla niej był
on bardzo odpowiedni! A Irga powinien zostawić bilety u nas na stole!
Na koncert nie poszłabym dla zasady, ale mogłabym je korzystnie
odsprzedać!
– Byłam w bibliotece – oznajmiłam wyciągając książki z torby.
– Chemia? – zdziwił się Otto. – Byłaś w bibliotece naszego wydziału?
Ola, daj sobie spokój z tym idiotycznym dymnym artefaktem! Mamy
tyle zamówień! A jeszcze w następnym tygodniu przyjdą do nas
studenci i trzeba przygotować dla nich taki front pracy, żeby przez myśl
im nie przeszło, że życie to bajka.
– Po dniu pracy z tobą zaczną wyć i uciekną – stwierdziłam.
– Jak twoja zdolność przepowiadania była warta naciąganej trójki tak
i dalej jest – uśmiechnął się Otto. – To krasnoludy, oni mi jeszcze
powiedzą "dziękuję"!
– Otto – powiedziałam po zebraniu rozsądku, mądrości i cierpliwości,
które leżały porozrzucane w różnych zakątkach mojej duszy – możliwe,
że masz rację w sprawie tego psiego artefaktu, ale nawet ty powinieneś
przestrzegać kodeksu pracy i nie zabraniać mi zajmowania się tym
czym chcę w wolnym czasie, który prawnie mi przysługuje.
– Jaki kodeks? Jaki czas wolny? Ola, pracujemy dla siebie! Wilka nogi
karmią, a nas – zamówienia!
– Teraz nie klepiemy biedy – powiedziałam zdecydowanie. – Będę
pracować nad tym artefaktem nawet bez twojej pomocy!
Otto przewrócił oczami.
– Zgoda. Tylko obiecaj, że chemiczne doświadczenia będziesz
przeprowadzać tylko w mojej obecności, żebym w razie czego zdążył
cię ugasić albo donieść do Domu Uzdrowicieli!
– Masz aż tak niskie mniemanie o moich zdolnościach chemicznych?
3
– W ogóle żadnego nie mam – szczerze powiedział Otto. – Uczyłaś się
czegokolwiek na ten temat poza przejściem obowiązkowego kursu
w liceum?
– Tak właściwie to i na tym kursie nie nauczyłam się za wiele… Ale co
mam robić skoro odmawiasz mi pomocy?
– Nie odmawiam. Przecież powiedziałem, że doniosę cię do Domu
Uzdrowicieli. Czy nie uważasz tego za pomoc?
Skrzywiłam się, jasno dając do zrozumienia, co myślę o jego
propozycji.
Trwał prawnie przysługujący mi dzień wolny od pracy. Otto
gdzieś poszedł, a ja siedziałam nad schematem i próbowałam go jeszcze
bardziej udoskonalić. Nie śpieszyło mi się, żeby ryzykować własnym
drogocennym zdrowiem i przeprowadzać chemiczne doświadczenia.
W końcu będziemy mieli praktykantów, nie tylko Otto będzie ich
wykorzystywał, ja też chcę. I jako pełnoprawny partner, mam prawo do
swojej połowy ofiar!
Nagle otworzyły się drzwi domu i na progu pojawił się Otto.
– Proszę, zachwycaj się! – krzyknął wyciągając w moją stronę rękę
w geście pomnika stojącego na głównym placu.
– Zachwycam się – odparł Irga, wchodząc do domu. – Ja się nią zawsze
zachwycam, a co?
– Przyjrzyj się jej aurze! Twoja żona…
– Była – dopowiedziałam.
– …zajęła się magią krwi!
– Aha, czyli to poważna sprawa. – nekromanta zmrużył oczy
przyglądając się mojej aurze. – Żadnych uszkodzeń. A przynajmniej nie
widzę ich więcej niż ostatnio.
– Póki co – znacząco powiedział Otto.
4
– Póki co – zgodził się Irga. – Olu moja nie-najmilsza, powiedz, po co
ci to?
– Jak to: po co? – zdziwiłam się. – Dla samorozwoju!
– I nie zaciekawiło cię, dlaczego ten rodzaj magii jest dostępny tylko
dla wybranych?
Wzruszyłam ramionami.
– Przecież to nie czarna magia! Więc nie, nie zastanawiałam się.
– Ponieważ magia krwi czerpie moc przede wszystkim z twojej energii
życiowej. Jeśli nie będziesz w stanie zapanować nad magicznym wirem
to zostanie z ciebie tylko wysuszona mumia. Widziałem jeden taki
przypadek w Rorritorze. Niezbyt przyjemny widok, szczerze mówiąc.
Przypomniałam sobie swoje samopoczucie po skorzystaniu z tej magii
w rezerwacie. A przecież używałam krwi psów, nawet nie ludzkiej
a tym bardziej nie krwi maga!
Ale nie zamierzałam się tak łatwo poddać.
– Irga, jestem specjalistką w transformacji energii, czy uważasz, że nie
potrafię obliczyć moich sił? Poza tym, sam powiedziałeś, że już
osiągnęłam poziom magistra, a podręczniki na temat magii krwi są
przeznaczone właśnie dla magistrów!
Otto chwycił się za brodę.
– To zaszło tak daleko, że już nawet byłaś w bibliotece? Irga, powiedz
jej coś! Mnie ona nie posłucha!
– Można by pomyśleć, ze mnie posłucha! – westchnął nekromanta.
– Hej, koniec mówienia o mnie, jakbym była jakimś bezosobowym
taboretem! – oburzyłam się. – Już kilka razy umierałam, a raczej
usiłowałam i nie mam najmniejszej ochoty powtarzać tego
doświadczenia! A patrzycie na mnie tak jakbym o niczym nie marzyła
bardziej niż o samobójstwie!
– A nie jest tak? – zapytał Otto. – Jak inaczej nazwać twój pomysł
z eksperymentami chemicznymi? Przecież ty nawet ciasto na bułki
5
wyrobiłaś poprawnie może ze trzy razy! Tyle dobrego, że mąka
przynajmniej nie wybucha!
– Eksperymenty, tak na marginesie, przydadzą się do pracy! Irga, a ty
kupiłbyś anty-psi amulet?
– Anty-psi? – zapytał były mąż. – E, co?
– Nad nazwą trzeba się jeszcze zastanowić – powiedział Otto. – Ale
zasada działania jest taka: wypuszcza strumień żrącego dymu na
atakującego cię dzikiego psa.
– Psów nie jestem pewien, ale podarowałbym siostrze taki artefakt. Do
ochrony przed ewentualnymi pijakami, którym zebrało się na wyczyny.
To bardziej miłosierne niż bojowy mag, który ze strachu uderzy w nich
ognistą kulą.
– Bardziej miłosiernie? – zaśmiał się Otto. – To słowo nie ma nic
wspólnego z naszym artefaktem.
Nadstawiłam uszu. Otto już myśli nad komercyjną nazwą i nawet
powiedział „nasz artefakt”. A to znaczy, że się poddał i będziemy razem
pracować nad tą nowinką! Brawa dla mnie za wytrwałość!
Tymczasem Otto opowiedział Irdze, co stało się z orkami, które na nas
napadły. Sądząc po wyrazie twarzy nekromanty, bardzo żałował,
że Żywko nie otrzymał uderzeniowej dawki trującego dymu!
– Niebezpieczna rzecz – powiedział Irga. – Ale może być przydatna,
jeśli ją dopracujecie.
– Oczywiście, że dopracujemy! – powiedział Otto. – Czy kiedykolwiek
poddaliśmy się w połowie drogi...?
Urwał i spojrzał na mnie. Przybrałam niewinny wyraz twarzy.
– To jeszcze nic nie znaczy! Ty, szantażystko, manipulatorko...! –
wrzasnął. – Czy ty wywierasz na mnie magiczny wpływ? Nie chcę
pracować nad tym artefaktem!
6
– Nie wywieram! – oburzyłam się. – Jak możesz mnie o to
podejrzewać?! Sam chcesz udoskonalić nowy projekt a zwalasz winę
na mnie! Ja nigdy bym nie...
– Wybacz – Otto zrozumiał, że przesadził. – My... Ja... Słuchaj, złotko,
ty jednak masz rację! Trzeba szukać nowych strategii, wymyślać
i tworzyć nowe projekty, i...
Mamrocząc coś pod nosem poszedł do siebie.
– Co mu jest? – szepnęłam do Irgi.
– Wydaje mi się, że widział się z Adel i coś się między nimi nie układa.
– O tak, ten problem dotyczy wielu krasnoludów – stwierdziłam tonem
eksperta. – Nie potrafią myśleć wszechstronnie i elastycznie!
A właśnie, jeśli już jesteśmy przy związkach! Dlaczego podarowałeś
Tomnie moje bilety?
– Twoje bilety? – w błękitnych oczach Irgi pojawiły się iskierki
rozbawienia. – Nie dotykałem twoich biletów. To były moje bilety
i mogłem z nimi zrobić co mi się podoba!
– Przyniosłeś je dla mnie a to znaczy, że one były moje już w chwili
kiedy je kupiłeś! Czy może nie kupiłeś ich z myślą o mnie?
– Skąd wiesz z jaką myślą je kupowałem? – zainteresował się
nekromanta. – Ola, nie myślę o tobie na okrągło przez całą dobę!
Otworzyłam usta. Jak to – nie myśli? A kto przymierzał się, żeby do
mnie wracać? I w ogóle, co ma znaczyć takie zachowanie?
Irga delikatnie zakrył dłonią moje usta i cmoknął mnie w koniuszek
nosa.
– Nie zajmuj się magią krwi – poprosił poważnie. – To może się bardzo
źle skończyć. Przyniosę ci materiały, które mamy w Urzędzie Magii
i sama to zrozumiesz. Do zobaczenia, moja nie-miła Olu!
Tak... Jeżeli on nie myśli cały czas o mnie, to o kim w takim razie
myśli? Irga jest mężczyzną bardzo ale to bardzo pociągającym, ani się
obejrzę a dorobię się rogów!
7
– Otto! – zapukałam do drzwi półkrasnoluda. – Gdzie spotkałeś Irgę?
– Przypadkiem, na ulicy – powiedział Otto, otwierając drzwi. – A co?
– Zastanawiam się, czy nie znalazł sobie jakiejś kobiety!
– Serio? Hm... Ola, a czy to nie ty dzisiaj podkreślałaś, że jesteś jego
byłą żoną? Czemu w takim razie tak bardzo się tym przejmujesz?
– A może ja chcę go oddać w dobre ręce? – zasępiłam się, czując jak
rośnie we mnie zazdrość.
– Aha, a potem te dobre ręce oderwać – kiwnął głową Otto. – Wiem,
wiem... Nie, on nikogo nie ma, a gdyby nawet miał to szybko donieśliby
ci o tym „dobrzy ludzie”. Albo orki. Żywko o nowej kobiecie Irgi
wiedziałby szybciej niż sam zainteresowany. Ale póki co on nikogo nie
ma.
– Nie podoba mi się to co mówisz – odpowiedziałam ponuro. – To twoje
"póki co" mnie przeraża!
– A gdybyś wiedziała, jak mnie ono przeraża! – powiedział Otto. – To
co, gdzie utknęłaś w pracy nad dymnym artefaktem?
– Anty-psi brzmi bardziej odpowiednio.
– Ale zbyt złowrogo – sprzeciwił się partner, oglądając mój schemat. –
To będzie artefakt dla dziewcząt, dlatego powinien stylowo wyglądać
i pięknie się nazywać. A jeszcze można puścić reklamę typu "
Nie chce
ci się spacerować - anty-chwyt racz podarować!" O! Czyż nie jestem
genialny?
– Oboje jesteśmy genialni – nie pozwoliłam mu przypisać sobie
wszystkich zasług. – Czyli to ten artefakt zaprezentujemy na zjeździe?
– Jeśli uda nam się go dopracować! Albo będzie to artefakt anty-
zjazdowy. Koledzy by nam nie wybaczyli.
– Ci, którym udałoby się przeżyć – zachichotałam.
– Kobieto, jesteś zbyt żądna krwi – pożalił się Otto. – Będziesz świetną
żoną dla Żywka. Spłoszysz wszystkich jego przeciwników, potem
8
weźmiesz się za przeciwników jego ojca i zanim się obejrzysz
zostaniesz królową orków!
– Nie, nie wydaje mi się, żeby Żywko był odpowiednim materiałem na
męża dla mnie – westchnęłam. – Z trudem pozbyłam się krewnych
jednego męża, a krewni tego drugiego są jeszcze gorsi.
– Jak ci się wydaje, w starciu Gopko kontra Raul, kto by przeżył? –
zaczął fantazjować Otto.
– Wystarczą mi konfrontacje Irgi z Żywkiem – odżegnałam się. – Daj
spokój, lepiej myśl o artefakcie.
Po dwóch dniach prowadzenia działalności pedagogicznej,
zrozumiałam, że to nie praktykanci uciekną od nas ale my od nich.
Cztery krasnoludy były bardzo aktywne, paliły się do pracy, a ich zapał
nie przygasł nawet wtedy, gdy kazałam im posprzątać naszą piwnicę
i uporządkować sterty rupieci w szopie. Musiałam udostępnić im mój
konspekt ze schematami interakcji magicznej energii z różnymi
materiałami i kazać im się tego nauczyć. To nie były tajne informacje,
dlatego mogłam się nimi podzielić (przed pojawieniem się
praktykantów Otto dokładnie posortował naszą wiedzę na dostępną, nie
całkiem dostępną oraz tajną; "nie całkiem dostępną" można było
wspierać studentów, ale "tajną" nie można się było dzielić nawet za
pieniądze.
Ponieważ partner z krasnoludzką pedanterią zmuszał mnie do
opisywania wszystkiego, czym się zajmowaliśmy, spisywania całej
wiedzy, a nawet jej skrawków, robienia notatek o pomysłach swoich
i kradzionych to nagle ze zdziwieniem odkryłam, że zapisków
zgromadziło się bardzo ale to bardzo dużo. Otto zaakceptował mój
pomysł, żeby polecić praktykantom uporządkowanie "dostępnej"
części. Półkrasnoludowi ogólnie podobały się działania "dwa w
jednym". Takie w rodzaju my uczymy studentów a oni w tym samym
czasie robią coś pożytecznego. Coś do czego potem będzie można
dodać tajne informacje i wydać książkę. Takim sposobem mój
9
najlepszy przyjaciel wspiąłby się na kolejny stopień w hierarchii
mistrzów w krasnoludzkiej wspólnocie.
Zostawiłam Ottona, który pracował w kuźni nad artefaktami,
a studentów – nad grubą stertą moich koślawych notatek i z poważną
miną zakomunikowałam, że idę na Uniwersytet w sprawach
służbowych. To nie była ucieczka od zbyt gorliwych
współpracowników, co to, to nie! Jedynie sprawy służbowe – tylko
i wyłącznie służbowe!
A skoro już zjawiłam się na Uniwersytecie to dlaczego nie miałabym
zajrzeć do Befa i nie porozmawiać z nim o magii krwi? Mentor
doskonale wie, że pragnienia zdobywania wiedzy nie można uciszyć ot
tak, po prostu zakazem ze strony (byłego) męża i najlepszego
przyjaciela! Niech Irga przyniesie swoje koszmarne materiały, ale nie
zaszkodzi skorzystać z fachowej porady.
Jednak pierwszą osobą, na którą trafiłam okazał się mentor Irgi,
profesor Partyk. Przywitał się ze mną i ruszył dalej załatwiać swoje
sprawy a ja zamarłam porażona pewną myślą. Przecież chciałam
studiować! I chciałam wreszcie zrozumieć co tak właściwie pociąga
Irgę w nekromancji. Poznać go w ten sposób bliżej. Szczerze mówiąc,
nasze małżeństwo z powodzeniem popsuliśmy oboje i jeżeli nie chcę
zwieńczyć mojej głowy rozkosznymi rogami powinnam zrobić coś,
żeby niebieskooki przystojniak myślał tylko o mnie!
– Profesorze! – dogoniłam Partyka. – Ja... Chcę uczyć się na
nekromantę!
Uwierzcie, że tak zdziwionego... A raczej, tak zszokowanego
szanownego nekromanty nie widział dotąd jeszcze nikt.
– Przepraszam, Olgierdo, pani– co?
– Chcę uczyć się na nekromantę – powtórzyłam.
– Em-m-m... O ile wiem, odnosi pani sukcesy w artefaktnictwie, po co
pani nekromancja?
– Dla Irgi. On kocha mnie, a ja kocham jego...
10
– I chwała waszej miłości! – zawołał profesor nerwowo się rozglądając.
Ze swojej studenckiej przeszłości pamiętałam, że nie można zapaść się
w podłogę Uniwersytetu, nieważne jak bardzo by się tego nie pragnęło.
A ściany nie przesuną się nagle, żeby ukryć cię przed niepożądanym
rozmówcą. Tak więc wykładowca nie miał żadnych szans, żeby się
ukryć. Mógł jedynie ratować się ucieczką, ale nie wypadało mu się tak
zachować!
– Tak, dziękuję, ale pańskie błogosławieństwo jest spóźnione. Nasze
małżeństwo miało bardzo krótki żywot. I teraz chcę wyuczyć się
zawodu nekromanty i wskrzesić nasz związek!
– Bardziej opłacałoby się pani pójście na studia psychologiczne –
profesor nie tracił nadziei, że uda mu się mnie pozbyć.
– Chcę lepiej rozumieć Irgę! Proszę, profesorze, to w końcu pana
ukochany uczeń!
Partyk westchnął.
– Dobrze, Olgierdo. Proszę złożyć dokumenty i zjawić się podczas
wstępnej rekrutacji oraz zdać egzaminy na ogólnych zasadach.
Taki wariant w ogóle mnie nie urządzał. Jednak wykładowca uznał,
że spełnił swój obowiązek niesienia kaganka oświaty między ciemny
lud i w czasie, gdy szukałam argumentów, które uzasadniałyby to
dlaczego nie mogę zaczynać nauki od samego początku (jeszcze sześć
lat! On chyba sobie żartuje!) profesor zdążył zniknąć w plątaninie
uniwersyteckich korytarzy.
Przygnębiona ruszyłam w kierunku wyjścia. Nie chciałam uczyć się
nekromancji z książek, lepiej już zajmować się podstawami magii krwi.
Studenci stojący obok uniwersyteckiej tablicy ogłoszeń żywo o czymś
dyskutowali. Gdy przechodziłam obok, usłyszałam słowo
„nekromancja”. No proszę! Ciekawe co takiego ciekawego pojawiło się
na tablicy ogłoszeń, co ma związek z nekromancją i o czym profesor
Partyk „zupełnie przypadkowo” zapomniał mi powiedzieć?
11
Przepchnęłam się między studentami (próbowali się oburzyć, ale gdy
zobaczyli ilość artefaktów na mojej szyi, zamilkli i rozstąpili się,
(mądre dzieci!) wbiłam spojrzenie w ogłoszenie z pieczęcią Urzędu
Magii. Zgodnie z rozporządzeniem stolicy, w celu podwyższenia
kwalifikacji magów, otwierano kursy... ho-ho! Pani Sukcesu, dziękuję
ci za takie wsparcie!
Kursy nekromancji! Warunkiem przyjęcia jest podstawowe
wykształcenie magiczne, praca związana z magiczną specjalnością oraz
skierowanie wydane przez dział nekromancji w Urzędzie.
Doskonale. Mam nadzieję, że były naczelnik mojego byłego męża
jeszcze mnie nie zapomniał!
Radośnie nucąc, zerwałam ogłoszenie z tablicy i od razu skierowałam
się do Urzędu. Właśnie zaczynało zmierzchać i wiedziałam, że dział
nekromancji wkrótce zbierze się na odprawie.
Były naczelnik Irgi potknął się, gdy zobaczył mnie na schodach.
A potem, gdy przypomniał sobie, że już nic mnie z nim nie łączy,
uśmiechnął się i przywitał.
– Dobry wieczór, panie magistrze! – podniosłam się ze schodków, na
których siedziałam i zobaczyłam jak uśmiech na twarzy nekromanty
powoli rzednie. – Jest mi pan potrzebny!
– Po co? – niemal żałośnie zapytał naczelnik Irgi, którego imienia nie
byłabym w stanie sobie przypomnieć nawet pod groźbą śmierci.
– Proszę napisać dla mnie skierowanie na kursy nekromancji! –
podsunęłam mu ogłoszenie pod nos.
– Nie napiszę! – zaparł się. – Każdy kandydat powinien przejść
rygorystyczną rozmowę wstępną, która skupia się szczególnie na
określeniu jego odporności psychicznej! Czarnomagiczne przekleństwa
zdarzają się coraz częściej, a właśnie tym zajmują się nekromanci!
– Wydaje się panu, że mam słabe nerwy? – zdziwiłam się. – Albo, że
boję się czarnomagicznego przekleństwa? Proszę rzucać! Już miałam
12
z nimi do czynienia! A poza tym, proszę przyjrzeć się tarczy, którą cały
czas utrzymuję!
Naczelnik działu nekromancji przypatrzył się i zacmokał z uznaniem.
– To pani dzieło?
– Oczywiście.
Nieustannie pracowałam nad moją tarczą i doskonaliłam ją. Zazwyczaj,
chęć do pracy była następstwem doznania kolejnej przykrości. Klątwa,
którą rzucono na mnie w stolicy zmusiła mnie do poszerzenia swojej
wiedzy i umieszczenia w artefakcie dodatkowych splotów.
– Zgoda, dziesięć takich artefaktów i otrzyma pani skierowanie.
– Chyba pan oszalał! – oburzyłam się. – Wyobraża pan sobie ile
kosztuje chociaż jeden? Autorski projekt, unikatowe zaklęcia!
Na twarzy naczelnika zaczął rozpływać się zadowolony i skrajnie
bezczelny uśmiech.
– Ale chce pani odzyskać Irronto, prawda? I właśnie po to jest pani
potrzebny ten kurs?
– A pan jak widzę jest bardzo dobrze zorientowany w naszym
osobistym życiu – zauważyłam.
– Wszyscy w Urzędzie są zorientowani –pocieszył mnie nekromanta.–
Robimy zakłady. Osobiście postawiłem na to, że... Nie, nie powiem!
– Jeśli postawił pan na to, że Irga do mnie nie wróci, to może pan już
zacząć opłakiwać swoje pieniążki – oznajmiłam. – Trzy artefakty –
i podpisuje pan moje skierowanie! Tekst, jaki ma się tam znaleźć ja
sama ułożę.
– Dziesięć.
– Zawsze mogę jechać do Urzędu w moim rodzinnym mieście –
powiedziałam znudzonym głosem. – Tamtejsi nekromanci przyjmą
mnie z otwartymi ramionami, bo wciąż pamiętają, że brałam udział
w ratowaniu Sofipola przed księżycowymi martwiakami.
13
– To proszę jechać– wzruszył ramionami naczelnik, ale mimo to nie
odszedł.
– Jestem na to zbyt leniwa – westchnęłam. Tak naprawdę, nie chciałam,
żeby zobaczyli mnie krewni. Po niedawnym spotkaniu miałam dość ich
towarzystwa. Znowu musiałabym odpowiadać na pytania o to kiedy
u mnie i Irgi pojawi się mały Irronto? Nie, dziękuję. – Ale nie aż tak
bardzo, żeby ot tak podarować panu dziesięć artefaktów!
– Nie ot tak, a w zamian za skierowanie!
– Miło było znów się z panem zobaczyć – ruszyłam w dół schodów.
– Pani Olgierdo, proszę zaczekać – naczelnik poddał się, gdy zdążyłam
zejść na chodnik. – Pięć artefaktów!
Przybrałam cierpiący wyraz twarzy i odwróciłam się.
– To kradzież w biały dzień! W takim razie skierowanie ma być nie na
moje nazwisko.
– O, nie! Nie zgadzam się na fałszowanie danych!
– Uczyć będę się ja a nazwisko dam wam wiarygodne – powiedziałam.
– Po prostu moje nazwisko jest zbyt znane...
– Boi się pani, że profesor Partyk jej odmówi? – przenikliwie zapytał
naczelnik nekromantów.
– Tak – przyznałam. – Do grup, jak rozumiem, będą zapisywać według
danych na skierowaniach. A jeśli on zobaczy moje nazwisko, to...
Natychmiast trafię w objęcia magistra Befa, mojego Mentora i on nie
wypuści mnie do czasu aż nie napiszę pracy magisterskiej.
– Zgoda – zgodził się główny nekromanta. – Ale to wciąż fałszowanie
danych, dlatego muszę mieć dobry powód, żeby wykonać taki krok.
– Osobiście ode mnie otrzyma pan piętnaście procent od każdego
oficjalnego zamówienia, które Urząd złoży w naszym warsztacie –
powiedziałam.
– Umowa stoi – naczelnik wyciągnął rękę. Z radością uścisnęłam jego
dłoń. – Czas jest ograniczony, zbieranie grup kończy się jutro. Proszę
14
napisać na odwrocie tej ulotki nazwisko, jutro zaniosę wszystkie
skierowania na Uniwersytet, aby utworzono listę.
Po chwili namysłu wpisałam „Rozalia Mimut”. Nazwisko to należy do
absolutnie prawdziwej dziewczyny, mojej koleżanki z liceum.
Natychmiast po ukończeniu nauki wyszła za mąż za Vika Mimuta,
który uczył nas „Podstaw nekromancji”. To znaczy, tak jakby uczył.
Głównie gapił się na ładne studentki. Teraz już się nie gapi, ponieważ
po ślubie musiał się zwolnić i rozpoczął pracę w Urzędzie Magii
w Sofipolu. A Rozalia z powodzeniem zabrała się do rodzenia dzieci,
które u nas w miasteczku nazywano "kwiatuszkami nekromanty". Vik
poszedł w ślady mojego ojca i sprawił sobie już cztery córeczki.
W każdym razie, nawet gdyby dokumenty poszły gdzieś dalej to nikogo
nie zdziwi, że żona nekromanty postanowiła wesprzeć męża i uczynić
ten zawód rodzinną profesją. Tylko do takich jak ja podstawowe zasady
małżeństwa docierają dopiero po tym jak ono już się rozpadnie.
Bardzo serdecznie pożegnałam się z naczelnikiem działu nekromancji
i nucąc pod nosem wyruszyłam na zakupy. Przeistoczenie się w innego
człowieka wymagało poważnego podejścia do sprawy. Babcia wiele
razy przedstawiała moją koleżankę z klasy jako godny naśladowania
przykład i nadeszła pora, żeby postąpić zgodnie z naukami starszego
pokolenia. Tylko, że babcia nie przewidziała w jakim celu przypomnę
sobie o Rozalii i że zamiast uszczęśliwić ją prawnuczętami wrócę na
studia.
Jak wygląda dziewczyna zakochana w nekromancji tak mocno,
że przyjechała wziąć udział w specjalnych kursach, żeby potem móc
wspierać ukochanego męża? Oczywiście, powinna być ubrana cała na
czarno. O tak! Czarne spódnice i bluzki zupełnie wystarczą, żeby nie
poznała mnie połowa znajomych, ale ja pójdę dalej, jeszcze dalej. Precz
z bransoletami, precz z długimi kolczykami, wszystkie artefakty
schowam pod wysokim kołnierzykiem-stójką, kupię kosmetyki
i odwiedzę salon urody!
Przedłużono mi włosy i przefarbowano je na niebiesko-czarny kolor.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i zrozumiałam, że teraz nie
15
pozna mnie nawet rodzona matka! Ech, Olgierdo, postrachu cmentarzy!
Mogłabym się już nawet nie uczyć, bo i tak wyglądam dokładnie tak
jak według ludowych pogłosek prezentują się nekromanci i czarni
magowie... Nawet bardziej przypominam czarnego maga. Bardzo
czarnego, bardzo strasznego i niebezpiecznego.
Cóż, Irga, skoro nie chcesz myśleć o mnie miłej to będziesz myślał
o mnie mrocznej!
Czarna jedwabna koszula z bufkami, talia i biust podkreślone
aksamitnym gorsetem, czarna wielowarstwowa spódnica, dzięki której
będę mogła siedzieć na zimnej ziemi albo kamiennych płytach
grobowców bez obaw, że złapię zapalenie pęcherza, a do tego
wszystkiego cudowne czarne buciki na niewysokim obcasie.
A najważniejsze, że całość udało się kupić z dobrą zniżką! Nasze
modnisie nie lubią ubierać się na czarno, zwłaszcza latem.
Szczerze mówiąc, nie widziałam w Czystiakowie ani jednej podobnie
ubranej dziewczyny. A to znaczy, że Rozalia będzie gwiazdą!
Brwi podkreśliłam czarną nieścieralną farbą, a usta pomalowałam
purpurową szminką. W połączeniu z czarnymi włosami dawało to
piorunujący efekt.
Ogólnie niesamowicie się sobie spodobałam. Nowa ja rozpoczyna
nowe życie! Szłam zatem powoli dumnie kręcąc biodrami, pozwalając
by wszyscy się za mną zazdrośnie oglądali!
Podeszłam do furtki naszego domu i dopiero wtedy dotarło do mnie, że
nie będę mogła mieszkać z Ottonem – przecież wtedy wszyscy
natychmiast domyślą się, że ja to ja! Będzie trzeba wynająć mieszkanie
albo dostać się do akademika! W końcu jestem zza miasta, powinni mi
to zapewnić! A podobno pokoje przeznaczone dla kursantów mają
o
wiele lepsze niż te dla studentów. Jednak w pierwszej kolejności
trzeba spakować wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, w tym
podręczniki o magii krwi. Nikt mnie przed tym nie powstrzyma! O tak,
naprawdę otwierają się przede mną nowe perspektywy! Najważniejsze
16
to przetrwać histerię Ottona. W to, że ona nastąpi w żadnym razie nie
wątpiłam.
Z warsztatu wybiegł jeden z praktykantów. Dymiła mu się broda.
W ślad za krasnoludem poleciały malownicze przekleństwa Ottona.
– Klient do was! – krzyknął krasnolud wylewając sobie na brodę wodę
z wiadra specjalnie ustawionego w tym celu pod drzwiami warsztatu.
Mój partner natychmiast zamilkł i dostojnym krokiem wyszedł na
podwórze. Ciekawe, czy mnie pozna?
– Dzień dobry, witam w warsztacie „OiO”! Oferujemy najlepsze
artefakty w Czystiakowie, a ich jakość potwierdzają międzynarodowe
dyplomy! Elastycznie podejście do każdego klienta i gwarancja
prywatności! Nie ma takiej dziedziny magicznej, z którą dotąd nie
pracowaliśmy!
– Czyżby? – uniosłam czarną brew.
Otto zmrużył oczy i okrążył mnie uważnie się przyglądając. A potem
pełnym przerażenia głosem zapytał:
– Złotko, coś ty ze sobą zrobiła?
– Twoi praktykanci nie muszą tego wiedzieć, chodźmy do domu
i porozmawiajmy.
Kiedy weszliśmy do środka Otto zamknął drzwi, oparł się o nie plecami
i skrzyżował ręce na piersi.
– No? – zapytał rozgniewany. – Jeszcze dzisiaj rano byłaś całkiem
zdrowa psychicznie i co się potem stało? Zrobiło ci się już całkiem
krzywo pod sufitem? Sufit się zawalił i z tego co widzę wylądowałaś
na cmentarzu!!!
– Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą! – odparłam. Twarz Ottona
wyrażała głębokie zwątpienie, ale nie dałam zbić się z tropu. – Mam
dwie wiadomości – dobrą i złą.
– Mam nadzieję, że twój strój to ta zła wiadomość?
– Nie, trzeba go uznać jedynie za cząstkę złej wiadomości.
17
Otto chwycił się za brodę i odważnie oznajmił:
– Mów. Jestem gotowy!
– Zła wiadomość brzmi następująco. Od jutra rozpoczynam naukę na
kursie nekromancji w Uniwersytecie i będę mieszkać w akademiku.
Dobra wiadomość. Dział nekromancji będzie nam oddawał wszystkie
państwowe zlecenia w zamian za jedyne piętnaście procent od
zamówienia!
Otto otworzył usta, zamknął, a potem znowu otworzył. Potem znowu
zamknął. Kiedy zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie nic powiedzieć
podskoczył do mnie i zaczął potrząsać mną jakbym była jabłonką,
z której chce strząsnąć owoce. Jednak okazały się one jeszcze całkiem
niedojrzałe i szyderczo pobłyskując boczkami w promieniach słońca
w żadnym razie nie zamierzały spadać z przytulnych gałęzi. W sensie,
że w ogóle nie udało mu się mnie przestraszyć, chociaż łapska
najlepszego przyjaciela na pewno zostawią mi siniaki na ramionach.
– Jak mogłaś! – wreszcie udało mu się odzyskać dar mowy. – Akurat
teraz kiedy przydzielono nam uczniów, kiedy mamy całą kupę
zamówień, kiedy nawet zgodziłem się pracować nad twoim psim
artefaktem, ty postanawiasz odwrócić się na pięcie i odejść? Ola,
powiedziałbym jak to się nazywa się, ale to bardzo ale to bardzo
brzydkie słowo, a nie chcę przeklinać!
– Po pierwsze, uczniowie to był twój pomysł – broniłam się. – Po
drugie, dawaj im zadania i pozwól im przygotowywać bazę pod
artefakty! Po trzecie, nie zostawiam cię! Praca nad anty-psim –
zapamiętaj to sobie, anty-psim, a nie po prostu psim! – artefaktem
jedynie się przedłuży. Myślisz, że nie dokończę pracy nad swoim
dzieckiem? Po czwarte, planuję tu regularnie przychodzić i pracować
nad artefaktami! Nie będę się uczyć przez całe dnie! I po piąte, zdobędę
nową wiedzę i wtedy rzeczywiście będziemy w stanie pracować ze
wszystkimi dziedzinami magii! A tak przy okazji, jestem winna
działowi nekromancji pięć tarczowych artefaktów...
18
– Ty jesteś winna, więc ty je zrobisz – ponuro powiedział Otto. – Nie
zamierzam pracować za darmo z powodu twoich fanaberii! Ola,
absolutnie nie podoba mi się to co wymyśliłaś. Absolutnie! Ale, widzę,
że nie uda mi się ciebie przekonać a nauka nekromancji pod okiem
wykładowców wydaje się o wiele bardziej bezpieczna niż twoje
samodzielne próby poznawania magii krwi. Jeśli obiecasz, że nasza
praca przez to nie ucierpi... Chociaż nie, ja już wiem, że ucierpi...!
W porządku, jeśli obiecasz, że nasza praca ucierpi przez to minimalnie,
to niech ci będzie, będę krył cię przed wszystkimi... Zostaniesz moją
kochanką!
– Kochanką? – zdziwiłam się. – Dlaczego?
– Ponieważ będziemy zamykać się w domu i zajmować się różnymi
niepotrzebnymi sprawami! Artefaktnictwem!
– A czemu artefaktnictwo stało się niepotrzebną sprawą?
– Ponieważ zaczniemy zajmować się tym nie w warsztacie a w domu –
wyjaśnił Otto.
– Dziękuję! – objęłam najlepszego przyjaciela. – Ale co z Adel?
– Rozstaliśmy się – mruknął półkrasnolud, równie mocno mnie
przytulając. – Zrozumieliśmy, że nie pasujemy do siebie...
– Oj! Ale dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – przypomniałam sobie jak
Otto troszczył się o mnie, kiedy próbowałam pogodzić się z rozwodem.
– Ja... Otto, tak bardzo mi przykro!
– Nie powiedziałem, ponieważ to nie jest aż tak wielka tragedia – bez
względu na to co powiedział nie podniósł wzroku i dalej się do mnie
przytulał. – Pierwsza miłość powinna pozostać we wspomnieniach,
a nie w życiu... Jak u ciebie z tym elfem...
– Otto – pogłaskałam go po głowie, ledwie powstrzymując się od
płaczu. – Otto, ty jesteś najlepszy!
– Koniec podlizywania się! – powiedział półkrasnolud i odsunął się.
Miał lekko zaczerwienione oczy, ale udawałam, że niczego nie
zauważyłam.
19
– W końcu jestem twoją kochanką, więc to mój obowiązek! –
uśmiechnęłam się.
– Właśnie! Jeśli już mówimy o obowiązkach! Spakuj się, złotko, a ja
przygotuję dla ciebie artefakty, nad którymi będziesz pracować w pocie
czoła. Żonie lenistwo można wybaczyć, ale kochance – nigdy! Ona
powinna oczekiwać swojego mężczyzny w pełnej gotowości!
– Skąd masz takie doświadczenie w sprawie kochanek? – zapytałam
podejrzliwie.
– Stamtąd! Czytam „Królewską pościel”! Ponieważ trzeba
monitorować nastrój społeczeństwa, żeby potem móc z tego
społeczeństwa wyciskać pieniążki!
– Ale co oni tam wypisują! – przypomniałam sobie nasz krótki, ale
burzliwy okres współpracy z tą „najrzetelniejszą i najbardziej
wiarygodną gazetą w Sitorii”. – Piszą tam takie rzeczy, że... oj! Czy
zapomniałeś już jakie artykuły my dla nich wymyślaliśmy?
– Ale ja czytam rubrykę „Listy czytelników” – powiedział Otto. – Są
autentyczne, ponieważ takich majaczeń nie da się po prostu wymyślić.
Poza tym Tomna powiedziała, że akurat ta rubryka powstaje na
podstawie prawdziwych materiałów.
– Życie jest takie przerażające! – mruknęłam, przypominając sobie jak
ostatnio przy śniadaniu przeczytałam numer gazety. Byłam
przekonana, że listy stworzył niestrudzony redaktor Gleb! Ale jeśli to
wszystko jest prawdziwe to... Koniecznie trzeba kontynuować pracę
nad anty-psim artefaktem! Przecież ci wszyscy „pisarze” chodzą wśród
nas! Toż to jakiś koszmar!!!