Aleksandra Ruda
„Nekromantka”
V tom serii „Ola i Otto”
Tłumaczenie skrajnie nieoficjalne – ekso
Korekta – czarna_wilczyca
Rozdział 5
ZDECYDOWANIE NIE BYLE CO
Zajęcia praktyczne z nekromancji prowadził u nas bardzo
przystojny chłopak. Widać było, że wśród jego przodków
niejednokrotnie pojawiały się elfy i ta mieszanka krwi wywołała
absolutnie powalający efekt. Ogromne zielone oczy, długie rzęsy,
piękne brwi, zgrabny nos, zmysłowe usta i doskonałe kości
policzkowe, gęste, sięgające łopatek włosy mieniące się
wiśniowymi refleksami w promieniach słońca. Idealna sylwetka
bojowego maga, zgrabna, ale nie krucha, jak u elfów, ale też nie
umięśniona jak u ludzkich mężczyzn.
Rezultat był taki, że od Damira Ledizo nie można było oderwać
oczu. A kiedy jeszcze powiedział, że to właśnie z nim będziemy
spędzać noce na cmentarzach, to grupowe „och!” moich
koleżanek z kursu prawie zbiło go z nóg. Mi też udzielił się
powszechny zachwyt. W końcu jestem kobietą, prawda?
Damir pracował jako nekromanta w Urzędzie Magii w małym
miasteczku
Chrustalewo
na
wschodzie
regionu
czystiakowskiego. Po inwazji księżycowych martwiaków, kiedy
w walce zginęli prawie wszyscy miejscowi magowie postanowił
wrócić na studia. Kiedy przyjechał, żeby zdać sprawozdanie
z wyników
przeprowadzonego
eksperymentu
do
pracy
magisterskiej dostał się w łapy uniwersyteckiej rady
pedagogicznej i nieoczekiwanie dla samego siebie został
wykładowcą na kursach przygotowujących do zawodu
pomocnika nekromanty. A Otto do tej pory jest przekonany,
że żadna ze mnie jasnowidząca! Gdybym złożyła podanie
o możliwość kontynuowania nauki w celu obrony pracy
magisterskiej już siedziałabym za nauczycielskim stołem
i wykładałabym teorię magii przed jakimiś idiotami. A teraz
mogę się uczyć i nie mam żadnych zobowiązań wobec
Uniwersytetu.
Mieliśmy szczęście, ponieważ Damir okazał się bardzo dobrym
nauczycielem i naprawdę znał się na swojej pracy. Muszę jednak
przyznać, że trochę cierpiała na tym moja współpraca z Ottonem,
ponieważ na praktyki wożono nas poza granice Czystiakowa,
żebyśmy mogli zobaczyć, jak wygląda problematyczny cmentarz.
Po podróży na miejsce, spędzeniu całej nocy na nogach i podróży
z powrotem, ja, jako kochanka, pod żadnym względem nie
nadawałam się już absolutnie do niczego.
Ale wredny półkrasnolud mimo wszystko zmuszał mnie do pracy.
– Zostaw mnie w spokoju! – jęczałam.
– Nie zostawię cię w spokoju! Pamiętasz, jak wykorzystywałaś
Irgę kiedy wracał z nocnych dyżurów? Pamiętasz? Żądałaś
skupiania się na tobie i świeżych bułeczek!
– Rozumiałabym gdyby to on się na mnie mścił, ale czemu ty to
robisz?
– Przecież chciałaś go lepiej zrozumieć! Oto stwarzam dla ciebie
sprzyjające warunki! Przy okazji, był tu i pytał czy jesteś
w mieście. Powiedziałem, że nie, przyjechałaś tylko na parę
godzin, zdałaś raport Mentorowi i znowu wyjechałaś. Prosił,
żebym ci przekazał, że musi z tobą poważnie porozmawiać.
– A ja z nim nie!
– Co nawyrabiałaś? – zapytał Otto.
– Nic.
– Powiedz!
– Przecież powiedziałam.
– Dobrze. Ale nie grozi nam to pozwem sądowym?
– Nie – najwyżej wściekłością Irgi spowodowaną tym,
że pozwalam sobie na rzucanie przekleństw, ale to jakoś przeżyję.
– No i dobrze, sami orientujcie się w waszych sprawach –
machnął ręką Otto. – Ola, nie przychodź do mnie dopóki nie ma
z ciebie żadnego pożytku. Chciałaś się czegoś uczyć z Befem,
więc zajmij się tym. Nie będę przyjmował więcej zamówień, chcę
skoncentrować się na praktykantach. Niech chłopaki przygotują
nam taki zapas bazowych artefaktów, żebyśmy byli przygotowani
na wszystkie możliwe okoliczności i żebyśmy mogli potem
szybciej pracować. A żeby to zrobili ktoś musi stale sprawować
nad nimi kontrolę, żeby czegoś przypadkiem nie zepsuli.
Zamierzam powierzyć im dość trudną pracę do wykonania.
– Doskonale – ucieszyłam się.
Anty–psi artefakt był już prawie gotowy. Teraz Otto
przeprowadzał razem z zaprzyjaźnionym chemikiem praktyczne
eksperymenty z przyciskami. Artefakt podzieliliśmy na części,
dla dwóch ładunków. I teraz trzeba było zrobić coś, żeby
użytkownik mógł na życzenie aktywować jedną albo obie części
równocześnie. Właśnie po to wymyśliliśmy przyciski, których
przyciśnięcie przełamywało ściankę oddzielającą zaklęcie od
chemicznej mieszanki. Co prawda, nasz artefakt zdecydowanie
nadawał się tylko do jednorazowego użytku, ale ten problem
zamierzaliśmy rozwiązać później. Można umieścić w nim jakieś
wkłady albo coś w tym rodzaju. Patent będzie trzeba oczywiście
podzielić między trzy osoby, ale jeśli wszystko będzie dobrze
działało to nie ma w tym nic złego, wręcz przeciwnie, to tylko
otworzy przed nami nowe perspektywy.
Następnego ranka po powrocie do miasta nie poszłam spać
tak jak reszta kursantów, ale do gabinetu Befa. Zapukałam do
drzwi i kiedy doczekałam się zaproszenia, otworzyłam je i głośno
oświadczyłam:
– Przyszłam wypełniać moje obowiązki kochanki! – dopiero
potem zauważyłam, że Bef nie jest sam w swoim gabinecie. Pił
herbatę w towarzystwie jeszcze kilku wykładowców z mojego
wydziału. Najmłodszy, magister Swenticki, zakrztusił się herbatą
i teraz próbował odkaszlnąć, żeby oczyścić gardło.
– Sukin Kot – cicho jęknęłam. Ale wstyd!
Na szczęście Befowi nie zabrakło poczucia humoru:
– Chodź, siadaj, ale nie śpiesz się z rozbieraniem, musimy
dokończyć z kolegami nasze sprawy i potem się tobą zajmę.
Prześlizgnęłam się za fotel Mentora i schowałam się w kąciku jak
mysz. Tylko tego brakowało, żeby ktoś mnie rozpoznał!
Wykładowcy szybko dopili herbatę i pośpieszyli do wyjścia,
rzucając zaciekawione spojrzenia w kierunku mojego kąta, ale
z grzeczności nie odważyli się o nic zapytać.
Bef odwrócił się do mnie, lekko kołysząc się na obrotowym
krześle.
– Cóż – powiedział jak zwykle składając palce obu rąk
w piramidkę – teraz już nikt nie będzie miał wątpliwości co do
tego, że mam kobietę. Jak i co do tego, że moja kobieta jest...
wyjątkowa.
– Panu należy się tylko to co najlepsze, Mentorze! –
powiedziałam.
– Czy najlepsze to nie wiem – roześmiał się Bef – ale na pewno
unikatowe. Wyłaź z kąta, musimy porozmawiać.
Usiadłam naprzeciwko wykładowcy czując się, jak czekający na
reprymendę pierwszoroczniak.
Bef jeszcze chwilę pokołysał się na fotelu a potem zapytał:
– Czy zmierzyłaś jaką ilość energii jesteś w stanie przepuścić
przez siebie bez szkód dla zdrowia?
– Nie, ale myślę, że dość dużo. Robię to każdego dnia.
– Czytałem sprawozdanie uzdrowicieli o tym co zrobiłaś
z Akimem ni Piniatą. Po operacji wymieniania życiowej energii
byłaś nawet w stanie odejść na własnych nogach.
– Nie zaszłabym daleko, gdyby nie Irga. – powiedziałam
poważnie.
– Tak, o tym też wiem. Uzdrowiciele ze stołecznego Domu
niczego nie zataili, ale kto by się ośmielił przed sama wiesz kim.
Właśnie dlatego tak naprawdę nie sprzeciwiałem się, kiedy
pojawiłaś się na kursie na pomocnika nekromanty, to ci się
przyda. Ile czasu robiłaś artefakty tarczy, które przekazałaś
działowi nekromancji?
– Mentorze, czy jest coś o czym pan nie wie? – zapytałam.
– Takich rzeczy jest zbyt wiele, ale staram się wiedzieć o tych
najważniejszych. Tym bardziej, że dotyczy to obrony przed
czarną magią.
– Artefakty robiłam dwa dni – odpowiedziałam. – A co?
– Poza tym co musiałaś wykonać w ramach pracy?
– Tak, przecież zna pan Ottona, tego okrutnego wyzyskiwacza!
–
poskarżyłam się. – On mi w ogóle w żaden sposób nie pomagał!
I oświadczył, że moimi fanaberiami mam zajmować się poza
godzinami pracy! A ja tylko albo się uczę, albo pracuję, więc
musiałam odmówić sobie kilku godzin snu, wyobraża pan to
sobie?!
– Współczuję – powiedział Mentor bez odrobiny ironii. Wiedział,
jak bardzo lubię spać i odpoczywać, i nigdy się z tego nie
naśmiewał, za co niezmiernie go szanowałam. – Chciałbym teraz
przeprowadzić
pewien
eksperyment…
Chodźmy
do
laboratorium.
– Jakby co, to ja się na nic nie zgadzam! – uprzedziłam, smutno
wlokąc się za nim.
– Możesz sobie wyobrazić, że wziąłem to pod uwagę, długo cię
namawiałem i ty w końcu dałaś się przekonać – powiedział
Mentor, otwierając drzwi specjalnego laboratorium naszego
wydziału. Na temat tego laboratorium krążyło wiele legend
i pogłosek, ponieważ dostęp do niego mieli tylko wybrani –
nawet nie wszyscy wykładowcy. Krążyło wiele historii na temat
tego, co się w nim znajduje, a okazało się całkiem zwyczajne
i nudne.
Białe ściany pokryte ogniotrwałym tworzywem, taka sama
podłoga i sufit, ani jednego okna. Na podłodze – punkty
odniesienia dla wykresów. W kącie – pulsujący magią
najpotężniejszy krąg ochronny jaki widziałam.
Mentor przykucnął i bardzo szybko nakreślił specjalną kredą
nieznany mi wykres.
– Daj tu swój artefakt tarczy – Bef wyciągnął rękę.
Bez sprzeciwu zdjęłam go ze szyi. To nie ja musiałam stanąć
w centrum rysunku, powinnam cieszyć się chociaż z tego.
– Stań w kącie i aktywuj ochronny krąg – polecił wykładowca
pstrykając palcami. Jego postać natychmiast okrył blask pola
ochronnego. Oho, i to jest właśnie poziom arcymaga! Niczego
sobie. Nie no, ja oczywiście wiedziałam, że mój Mentor nie jest
taki zwyczajny jak chce żeby się wszystkim wydawało, a kiedy
dowiedziałam się na czym polega jego druga praca tylko się
w tym utwierdziłam. Ale zobaczyć potęgę na własne oczy – to
zupełnie inna sprawa.
Bef aktywował wykres uderzeniem dłoni. Mój artefakt…
natychmiast rozleciał się na kawałeczki.
– Odrażające – skomentował Mentor w czasie gdy ja z otwartymi
ustami wpatrywałam się w resztki tego nad czym pracowałam
ponad miesiąc! – A to nawet nie było silne przekleństwo!
– Ale… ale… ale…
– Olgierdo, zapomniałaś o wszystkim, czego cię uczyłem!
Poskręcałaś, ponawijałaś linii, jak nitki makaronu na widelec!
I jaki jest rezultat? Idziemy z powrotem.
Wydawało mi się, że byłam smutna, kiedy wlokłam się do
laboratorium wyobrażając sobie, że to mnie będą badać? Nie! Tak
naprawdę smutna wlokłam się w drodze powrotnej. Przed oczami
miałam obraz tego jak mój artefakt praktycznie zmienia się w pył.
Na dodatek, pod wpływem wcale nie tak silnego przekleństwa!
– Ale naczelnik działu nekromantów powiedział… –
spróbowałam zrehabilitować się chociaż we własnych oczach.
– Magister Wilro – powiedział Bef.
– Co?
– Były naczelnik twojego męża nazywa się magister Simon Wilro
– wyjaśnił Bef. – Zapomniałaś czy nie wiedziałaś? Zresztą,
możesz nie odpowiadać, na pewno nie wiedziałaś.
– Zapomniałam – uparcie się sprzeciwiłam. – Tak więc, magister
Wilro powiedział, że mam wystarczająco silne artefakty tarczy!
Chyba nie sądzi pan, że zamówiłby dla swoich ukochanych
pracowników jakieś byle co!
– Olgierdo, twoje artefakty są dalekie od bycia byle czym, ale do
dobrej jakości też im jeszcze daleko. Jeśli masz jakieś
wątpliwości, możemy wrócić do laboratorium.
Ciężko westchnęłam, w myślach ostrożnie ściągnęłam swoje
popiersie z piedestału z napisem Wspaniały artefaktnik
i przestawiłam je na podstawkę Zdecydowanie nie byle co.
Podstaweczka raczej taka sobie, nie ma co się oszukiwać.
Kiedy weszliśmy do gabinetu Befa, Mentor starannie zamknął
drzwi i nałożył na nie „wygłuszacz”.
A potem zwinął dywan z podłogi i podał mi podniszczony
zapisany zeszyt.
– Tu jest kreda, a to są punkty odniesienia, za parę godzin chcę tu
zobaczyć przyzwoity wykres normalnej ochrony przed czarną
magią.
Otworzyłam zeszyt i przekartkowałam go.
– Mentorze! „Zapomniałam o wszystkim, czego pan mnie
uczył”?! Takie skomplikowane sploty widzę pierwszy raz
w życiu! Dam sobie rękę uciąć, że tego nie ma nawet w
standardowym programie magistratury!
– Zapomniałaś, czego cię uczyłem i plączesz linie energetyczne.
Już dawno temu to u ciebie zauważałem. Tu i tam na krzyż, tu
zawiążemy kokardkę... Twoich i Ottona artefaktów nie da się
pomylić z żadnymi innymi! Poplątane, przekombinowane... Po co
komplikować coś co można zrobić w prostszy sposób? –
powiedział Bef. – A te sploty... Tak. Ochrony przed czarną magią
bynajmniej nie uczą się wszyscy magowie. Jak i samej magii...
I ta bzdura, z którą zimą musieli męczyć się wszyscy państwowi
magowie, te tak zwane kursy podwyższenia kwalifikacji to tak
naprawdę był nonsens. Jeśli chcesz cokolwiek osiągnąć to nie
możesz polegać na systemie państwowym – jest zbyt powolny
i ociężały. Twój poziom już pozwala rozebrać te zaklęcia na
części podstawowe i przenieść je na wykres, więc zajmij się tym.
Bycie kochanką potężnego maga okazało się być jeszcze gorsze
niż bycie kochanką półkrasnoluda! Ten chociaż nie miał takiego
zboczenia, żeby zmuszać mnie do pełzania na czworaka po
podłodze!
Pod wieczór, kiedy położyłam głowę na niedokończonym
wykresie i poprosiłam, żeby mi tę głowę odciąć, Mentor zmiłował
się i pozwolił żebym odpoczęła.
Ha ha, odpoczęła!
Ledwie starczyło mi czasu, żeby coś zjeść zanim zebrano nas
i usadzono w dwóch pasażerskich powozach, którymi
pojechaliśmy na kolejny cmentarz. Tym razem czekała nas
ekshumacja ciała jakiegoś obywatela, którego pogrzebano
z ukochanym artefaktem, co było surowo zabronione!
Spowodowało to poruszenie wśród zmarłych, a kilka potajemnie
pochowanych na tym cmentarzu domowych zwierząt nawet
podniosło się i postanowiło odwiedzić swoich byłych właścicieli.
Za sprawowanie kontroli nad cmentarzem i sprawdzanie
pochówków pod względem przestrzegania wszystkich zasad
spoczynku odpowiedzialny był miejscowy nekromanta, ale on po
prostu nie nadążał z robieniem tego wszystkiego w pojedynkę.
Wasyl Jegoza, który już trochę obył się w roli wykładowcy,
niedawno poinformował nas, że Urząd Magii w Czystiakowie nie
będzie prowadził naboru nowych pracowników i wszyscy, którzy
ukończą kurs zostaną pomocnikami magów w niewielkich
miasteczkach. Jepifan, który najwyraźniej miał nadzieję, że kogoś
tak wyjątkowego jak on przyjmą do pracy właśnie
w Czystiakowie trochę przygasł na myśl o tym, że będzie musiał
wrócić na rodzinną prowincję. He he, a proponowałam mu
załatwienie pracy po znajomości, pewnie teraz żałuje, że się nie
zgodził!
Tak na marginesie, po incydencie z artefaktami zapanowała
między nami neutralność.
Jepifan nawet przestał rozpuszczać plotki na temat mojej
niemoralności i zdjął z siebie wszystkie artefakty. Jednak fala,
którą rozpędził, wystarczyła, żebym cieszyła się wśród kursantów
ogromnym brakiem szacunku. Miałam to jednak w głębokim
nieposzanowaniu, a to bardzo złościło moich kolegów z grupy.
Jakim prawem pozwalam sobie nic nie robić z ich potępienia, no
jak tak można?!
I teraz siedziałam obok Jepifana, chociaż biedaczysko próbował
się temu sprzeciwiać. A, kiedy powóz ruszył, bez słowa zwinęłam
moją kurtkę w rulon (oczywiście, czarną i to nawet z ładną
koronką; dostałam ją od Ottona, który zabrał ją którejś
małoletniej stryjecznej siostrzenicy mającej obsesję na punkcie
historii o złych wiedźmach), położyłam ją na kolanach Agana
i położyłam się na niej.
– Co... Co ty robisz, Rozalio? – zapytał z takim przerażeniem jak
gdybym co najmniej przymierzała się do odgryzienia tego „co
mężczyźni mają najcenniejsze”.
– Chce mi się spać, więc kładę się i śpię – wyjaśniłam. – Nie wierć
się, proszę!
– Ale... Ale... Ale dlaczego na mnie?
– Znajdź innego chętnego to położę się na nim – wymamrotałam,
już prawie zasypiając.
Jakie to przyjemne mieć do czynienia z takim miłym chłopcem!
Żaden z moich mężczyzn nie zdzierżyłby takiego traktowania.
Albo jeszcze obróciliby całą sytuację na swoją korzyść, a ten
nawet nie rozpoczyna dyskusji o tym co robił ze mną w gabinecie
magister Czujko! A przecież my nie tylko przebywaliśmy za
zamkniętymi drzwiami, ale jeszcze nałożyliśmy na nie
„wygłuszacz”, prawdopodobnie po to żeby ukryć głośne dźwięki
naszej rozpusty!
Nawet zazdrościłam moim kolegom z grupy tego, że mogą się
tym interesować. Mają czas na śledzenie mnie, podsłuchiwanie...
Ja też z przyjemnością zamieniłabym moją „rozpustę” na takie
radości życia, ale nikt mi na to nie pozwoli...
Na miejsce dojechaliśmy w nieprzyzwoicie szybkim czasie.
Jepifan brutalnie potrząsnął moimi ramionami.
– Przygniotłaś mi nogi – poskarżył się. – Teraz mam mrówki i to
boli.
– Przestań jęczeć – ziewnęłam. – Takich jęczących nie biorą na
nekromantów. Musisz być przynajmniej cierpliwy.
– Można by pomyśleć, że znasz wielu nekromantów!
W odpowiedzi tylko parsknęłam. Tak, tak, próba zaliczona,
uważaj, bo powiem ci kogo ja znam!
Damir poprowadził nas w głąb cmentarza, ale ja niezauważenie
zostałam w tyle, skręciłam w boczną alejkę i znalazłam sobie
przytulne miejsce, owinęłam kurtką (krasnoludzka nastolatka
była prawie dwa razy szersza od mnie, a dla nekromanckiej kurtki
większy rozmiar to bardziej zaleta niż wada) i zasnęłam. Zombie?
Ha! Nawet jeśli coś tu się błąka, to szybciej zainteresuje się dużą
i ciepłą grupą pozbawionych ochrony ludzi, niż moją obwieszoną
różnymi artefaktami osobą. Poza tym, jeśli coś mnie zje, to
przynajmniej będę miała wspaniały powód, żeby jutro nie pełzać
po podłodze w gabinecie Befa i nie wysłuchiwać jego
upokarzających uwag.
Nie zdążyłam pogrążyć się w słodkim śnie, gdy mnie obudzono.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą zaniepokojoną twarz
Damira, oświetloną przez dość spory bojowy pulsar, który tańczył
w jego prawej dłoni. Ponieważ ani jeden z moich artefaktów nie
sygnalizował zbliżającego się niebezpieczeństwa, zrozumiałam,
że nasz wykładowa wpadł na pomysł, żeby na wszelki wypadek
równocześnie oświetlać sobie drogę jak i być przygotowanym do
obrony.
– Panno Mimut, co pani wyprawia? – zapytał Damir. Cóż,
doświadczeni wykładowcy nigdy nie zadają studentom pytań, na
które odpowiedź jest tak oczywista.
– Uczę się nekromancji w praktyce – odpowiedziałam przyjmując
postawę najpilniejszej studentki.
– Co za głupoty pani wygaduje! – rozzłościł się nekromanta.
– To po co zadaje pan takie idiotyczne pytania? – nie pozostałam
dłużna. Było mi niewygodnie, zimno, chciało mi się spać, jeść,
a na dodatek chciałam wreszcie zrozumieć zaklęcie, które
dostałam od Befa.
– Jestem za panią odpowiedzialny, a pani pozwala sobie na takie
zachowanie! – Damir przykrył bojowy pulsar drugą dłonią i ten
zgasł. Nekromanta nie zrzucił nadmiaru energii na ziemię, ale
wchłonął go w siebie. Hm, ciekawe. Zazwyczaj zrzuca się
z koniuszków palców resztkę niewykorzystanego zaklęcia.
Zawsze z szacunkiem odnosiłam się do tych, którzy nie
postępowali tak jak większość, bo od takich osób można nauczyć
się czegoś ciekawego.
Dlatego szybciutko podniosłam się z ziemi, otrzepałam spódnicę
i uśmiechnęłam się, chociaż w ciemności pewnie i tak nie było
tego widać.
– Gdyby coś się pani stało to aż boję się wyobrażać sobie, co
stałoby się ze mną! Nieodwracalnie zaszkodziłoby to mojej
karierze! – gorzko powiedział Damir, kiedy szliśmy w kierunku
reszty grupy, która pod przywództwem miejscowego nekromanty
zajmowała się sprawdzeniem ochronnych systemów cmentarza.
Przydzielono mnie do pracy w parze z Jepifanem, a skoro
uczyłam się nekromancji w praktyce w takim pocie czoła, że aż
musiałam się położyć i odpocząć to zlecono nam znalezienie
kota–zombie, który włóczy się gdzieś po okolicy i zdążył już
nawet nastraszać kilka par, powodując czkawkę i impotencję.
– A jeśli coś nam się stanie? – zapytałam oburzona. – Dopiero co
nie pozwolił mi pan mi pospać, twierdząc, że jest pan za nas
odpowiedzialny, a teraz wysyła nas w nieznane i to na dodatek
w poszukiwaniu zombie! A co jeśli on mnie ukąsi?
Damir wzniósł oczy do nieba. Ja moje też tam wzniosłam. Bóg
opiekun wykładowców nie wyjrzał zza obłoków i nie pogroził mi
palcem, więc uznałam, że jego cierpliwość jest tak samo
nieskończona jak powinna być u doświadczonego nauczyciela.
– Panno Mimut, przecież uczyła się pani o energetycznych liniach
zombie...
– Tylko w teorii – uzupełniłam.
– ...dlatego wystarczy, że je pani rozerwie i kot–zombie stanie się
zwyczajnym kotem.
– Czy pan sobie ze mnie żartuje? – zapytałam zaciekawiona. –
W porządku, może pan nie odpowiadać. To i tak oczywiste.
Żartuje pan. Panie Ledizo, podstaw magii na temat zombie
uczyliśmy się tylko w teorii. A o tym, jak rozrywa się linie
energetyczne nic nam nie mówili!
Olgierda Lacha, absolwentka wydziału magii teoretycznej,
umiała to już w momencie, gdy walczyła z zombie w Gniedinie.
Rozalia Mimut, absolwentka prowincjonalnego liceum nic o tym
nie wiedziała. Nawet mąż o niczym by jej nie powiedział,
z liniami energetycznymi należy pracować na praktyce, a o jakiej
praktyce można mówić przy takiej ilości dzieci?
– Już wszystko rozumiem! Pan chce się ode mnie uwolnić i winę
zrzucić na Jepifana! – wrzasnęłam tragicznym głosem
i załamałam ręce. – Zwłaszcza, że są osoby, które poświadczą, że
relacjom miedzy nami daleko do idealnych! Dlaczego pan to
robi?! Dlaczego!?
Och, jakże dawno nie urządzałam takich wspaniałych scen!
Stęskniłam się nawet za tym odurzającym zachwytem z jakim
wszyscy patrzą na ciebie. Oto właśnie jest sława, a nie ponure
stanie na scenie wśród tłumu bohaterów!
– Tak właściwie, panie Ledizo – zauważył miejscowy
nekromanta – chyba zapomniał pan że to tylko dzieciaki –
zwyczajni kursanci? Zadaniem pomocnika nekromanty jest
noszenie łopaty i podawanie kawy, kiedy chce się spać, a nie
odławianie zombie po cmentarzach.
– Właśnie to jest przyczyna naszych problemów – Damir
gwałtownie wypuścił powietrze. – Czy wiecie chociaż ilu
nekromantów zginęło przez ataki księżycowych martwiaków?
Nekromanci i pomocnicy walczyli w pierwszym rzędzie! Wam
tutaj dobrze, macie obok Czystiakowo! Ale u nas i w całej reszcie
kraju, w malutkich miasteczkach to nekromanci byli jedyną siłą
bojową! Rok! Rok przetrwaliśmy tylko siłą rozpędu, korzystając
z resztek zaklęć i ochrony a teraz wszystko zaczyna się sypać.
Czy nie rozumiecie, że dalej będzie tylko gorzej? Wy, nie
jesteście w stanie dopilnować wszystkich spraw w rejonach
oddalonych od Czystiakowa o parę godzin, mimo tego, że do was
przychodzi pomoc, zawsze kiedy tylko zachodzi taka potrzeba.
A to co dzieje się na prowincji... Tego nie da się opisać!
Niebiańskie Siły, nawet ja sam prowadziłem kursy! Sam
przyuczałem bojowych magów do zawodu nekromanty! Nawet
jeśli byli to emeryci, nawet jeśli nie pamiętali już połowy rzeczy,
których się uczyli, ale przynajmniej byli w stanie cokolwiek
zrobić! Cokolwiek! A pan mówi, że ich zadaniem jest noszenie
łopaty! Te czasy minęły, a wy nie potraficie tego zrozumieć...
Kurs na pomocnika nekromanty, dwadzieścia osób, to śmiech na
sali! Teoretyczna wiedza o budowie zombie! Nie teoria jest teraz
potrzebna, a praktyka – jak najwięcej praktyki i to natychmiast!
Inaczej pod koniec lata okaże się, że wszyscy stoimy po kolana
w takim g...
Po wyrzuceniu z siebie wszystkiego, co mu się w środku
nagromadziło Damir machnął ręką, usiadł na najbliższym grobie,
zgarbił się i schował twarz w dłoniach. Moi koledzy z grupy
milczeli, a ja uświadomiłam sobie dlaczego tak rzadko widuję
Irgę. Został niezależnym konsultantem i nie obowiązuje go teraz
biurokracja Urzędu Magii: napisz podanie, czekaj na odpowiedź,
dopiero wtedy zorganizujemy pracownikowi wycieczkę – cały
czas spędza teraz na prowincji próbując za wszystkim nadążyć.
– Damirze, nie powinieneś teraz przed nami popadać w histerię –
powiedziałam ostro – a walczyć o swoje w Urzędzie Magii albo
u rektora Uniwersytetu. Wymagane w wyjątkowych sytuacjach
przyuczenie magów–praktyków o wystarczającej sile i poziomie
wykształcenia do zawodu nekromantów powinno zająć
maksymalnie pół roku. Ale łatwiej jest marnować powietrze
i chwalić się swoimi sukcesami w szkoleniu emerytów. Czy
wydaje się panu, że Urząd Magii jest wszechwiedzący? A bo to
ja nie wiem w jaki sposób pisze się wszelkie raporty? "Bla, bla,
bla, wszystko jest w normie"!
– Co pani może o tym wiedzieć?! – Damir zerwał się na nogi
i spiorunował mnie spojrzeniem.
– Wszystko! Mój mąż jest nekromantą – odpowiedziałam. –
Pracuje w Urzędzie Magii. Nie trzeba było przez cały rok robić
z siebie dumnego bohatera a zamiast tego przyjechać zimą
i zwrócić uwagę na problem. Tym bardziej, że istnieje u was coś
takiego jak dofinansowanie na podróże!
Nekromanta oddychał tak gwałtownie, że już zaczęłam się bać,
że z jego uszu zaraz poleci dym.
– Skoro jest pani taka mądra, panno Mimut, to proszę iść i znaleźć
tego przeklętego kota–zombie! – ryknął. – Tymczasem ja będę
uczył resztę na czym ma polegać ich praca!
– Chodź, Jepifan – pociągnęłam kolegę za rękaw.
– Wezmę połowę grupy i pokażę im, jak sprawdza się linie
energetyczne – oprzytomniał miejscowy nekromanta.
Wszyscy rzucili się do pracy z przesadnym entuzjazmem, starając
się uciszyć w ten sposób nieprzyjemne wrażenie jakie
pozostawiły po sobie słowa Damira.
Kiedy odeszliśmy z Jepifanem wystarczająco daleko od grupy,
rozejrzałam się i wciągnęłam chłopaka za pobliski grobowiec, na
tyle duży, żebyśmy mogli skryć się przed wzrokiem ciekawskich.
– Naprawdę masz męża?
– Tak – rozpięłam bluzkę, odszukałam odpowiedni artefakt
i odpięłam łańcuszek.
– A to co opowiadał pan Ledizo to też jest prawda?
– Tak – krótko odpowiedziałam, wygładzając dłońmi ziemię,
żeby móc narysować wykres. – Jepifanie, pamiętasz moją lekcję?
– Tak... – kolega z grupy odsunął się ode mnie.
– W takim razie jej nie zapominaj. Ponieważ teraz zrobię coś
o czym nikomu nie możesz powiedzieć. Będziesz milczał?
Agan z powagą skinął głową.
– No to wspaniale. – Szybko nakreśliłam wymagany schemat.
Tak jak się spodziewałam, na cmentarzu nie było ani jednego
zombie. Ciekawie, gdzie podział się ten kot? Nekromanci są
mściwi, więc lepiej będzie jeśli przyniosę Damirowi tego kociaka
i dzięki temu trochę się podliżę niż gdybym miała pójść spać.
Chociaż tak strasznie mam na to ochotę.
– Chodźmy – skierowałam się w stronę ogrodzenia. – Podsadzisz
mnie?
– A co zamierzasz zrobić?
Wszyscy chyba po prostu się zmówili i zamierzają przetestować
moją cierpliwość. Nie jestem miłosiernym bogiem, chcę spać!
Czy to nie jest oczywiste, po co idzie się w stronę ogrodzenia?
Żeby powalić w nie głową!
Ech, dawno nie wspinałam się na płoty! Ale mimo tego, że już od
dawna nie miałam obok siebie motywującego mnie do
aktywności fizycznej Irgi, nie straciłam całkiem kondycji.
Ponieważ miałam obok siebie apodyktycznego
Ottona,
a motywująca siła kopniaka jest o wiele większa niż siła
pocałunku.
Nie doczekawszy się pomocy ze strony kolegi, sama wdrapałam
się na niewysoki ceglany murek i zeskoczyłam na dół.
– Rozalio... Rozalio, gdzie ty idziesz? – Jepifan po chwili też
znalazł się za ogrodzeniem. Jego twarz wyrażała całą gamę
uczuć, ale mimo wszystko chłopakowi starczyło rozumu
i w milczeniu czekał aż skończę wykres, znajdę zombie
i przyciągnę go do siebie.
– Zombie, który podniósł się na skutek prostego przebłysku
magii, włóczy się niekontrolowany po okolicy tak długo, aż nie
wyczerpie się podtrzymująca go energia. Przejęcie kontroli nad
takim zombie jest dość proste, ale wymaga wlania w niego
własnej energii – wyjaśniłam Jepifanowi. – A kontrolowany
zombie zżera jej całkiem sporo. Dlatego – zazwyczaj –
nekromanci podnoszą nieboszczyków tylko na chwilę
i w niedużej ilości. Aha, kot już idzie.
Agan patrzył na mnie jak na bóstwo, które zstąpiło z niebios.
Wręcz czułam jak moja ciemna twarz nabiera blasku w jego
oczach. Blasku, który jednak trochę przygasł, kiedy
powiedziałam:
– Dobrze, ja przyzwałam kota, uspokoję go, a ty będziesz go
niósł!
– Jak? – wybełkotał Jepifan patrząc z przerażeniem na to brudne
i odrażająco śmierdzące coś.
Dwoma gwałtownymi ruchami przekreśliłam wykres ostrą
krawędzią artefaktu i zatarłam go stopą.
– Witaj w świecie nekromancji, chłopcze!
W czasie drogi powrotnej moi koledzy z grupy tak wrzeszczeli,
że nie udało mi się zasnąć. Jak długo można gadać o tej nocy?
Noc jak noc, mam za sobą niejedną o wiele bardziej niespokojną!
Bohaterem zdecydowanie został Jepifan, który zaprezentował
zwłoki kota naszemu nerwowemu wykładowcy. Pojętny chłopiec
przyswoił sobie lekcję, której udzieliłam mu za pierwszym razem,
więc nie sprzeciwiał się, kiedy zrzuciłam na niego chwałę
odnalezienia i uspokojenia zombie. Ale o tym, że jego szacunek
do mnie jeszcze bardziej wzrósł, świadczyło to z jaką troską zdjął
i zwinął swój płaszcz po czym zaproponował mi, żebym
wygodnie ułożyła się na jego kolanach. W tym momencie
wszystkich zatkało!
Tak bardzo chciało mi się spać, że i tak raz po raz zapadałam
w lekki sen. I w jednej przepięknej chwili dotarło do mnie, że
wiem jak przełożyć zaklęcie tarczy przeciw czarnej magii na
wykres! Musiałam zmusić się do podniesienia głowy i w żadnym
razie nie mogłam pozwolić sobie na ponowne zamknięcie oczu!
Bo jeszcze mądra myśl wyparuje mi z głowy, zastąpiona przez
słodki sen.
Jaka jest różnica między zaklęciem a wykresem? Zaklęcie to czyn
jednorazowy i nie każdy może je wypowiedzieć, natomiast
wykres, w który wlano energię, a potem zamknięto ją
w artefakcie, działa długo i niezależnie od magicznych
umiejętności osoby, która go nosi. Problem polega na tym,
że zdecydowanie nie wszystkie zaklęcia można przekształcić
w wykres i zdecydowanie nie wszystkie nadają się do
zastosowania w artefaktach.
Czy mi i Ottonowi kiedykolwiek przyszłoby na myśl, żeby zostać
parą Mistrzów Artefaktów? W rodzinie Ottona nie ma nikogo, kto
by się tym zajmował, a kontynuowanie rodzinnego rzemiosła jest
dla krasnoludów bardzo ważne. Zatem, bez względu na naszą
przyjaźń, nigdy nie przyszłoby mu do głowy, żeby wybrać sobie
na partnera człowieka i to na dodatek dziewczynę!
Ciekawie, kiedy Bef to wszystko wymyślił? Kiedy zobaczył, jak
godzinami uczę się magii wykreślnej? Kiedy niespodziewanie
zaprzyjaźniłam się z Ottonem? Kiedy zobaczył, że umiem
stosować wiedzę w praktyce – i nieważne, że łamałam przy tym
uniwersyteckie prawo?
To odkrycie mnie nie zmartwiło. Przez całe nasze życie ktoś na
nas wpływa. I nie zawsze ten wpływ prowadzi do tak wspaniałych
rezultatów jak w przypadku ingerencji Mentora w moje życie.
Mam swoją ukochaną pracę, ukochanego partnera, swój dom
i niezależność. Dostałam nawet dwie państwowe nagrody,
których nigdy bym nie otrzymała, gdybym nie posiadała
niezbędnej wiedzy!
Tak, Bef był bojowym magiem i specjalistą w dziedzinie magii
wykreślnej. Ale tylko ja mogłam przełożyć rzadkie zaklęcie na
taki wykres, który potem będę w stanie wpleść w artefakt. Sześć
lat skrupulatnej pracy i bezdenna otchłań cierpliwości – i Mentor
otrzymał takich Mistrzów, jakich potrzebowało państwo. Nie
zdziwię się, jeśli po wypróbowaniu naszego nowego artefaktu
tarczy Bef poprosi mnie, żebym zmieniła schemat w taki sposób,
żeby mogli z niego korzystać również inni artefaktnicy, a nie
tylko ja.
– Rozalio! Rozalio! – wyrwała mnie z zadumy jedna z koleżanek.
– Powiedziałaś, że masz męża! A co z kochankami?
Wybacz mi, prawdziwa Rozalio Mimut! Wyślę ci jakiś prezent
w charakterze przeprosin za to, że zniesławiłam twój
nieskazitelny wizerunek.
– Jedno nie wyklucza drugiego – odpowiedziałam. – Zwłaszcza,
jeśli mąż i kochanek mieszkają w różnych miastach. A co,
chciałabyś się dowiedzieć jak to zorganizowałam?
Dziewczyna zaczerwieniła się i tak kategorycznie odmówiła, że
zrozumiałam, że chciałaby i to jeszcze jak!
W pośpiechu przekąsiłam coś w otwartej całą dobę karczmie
i poszłam do Mentora. Mimo wczesnego ranka, Bef był już
w gabinecie.
– Czy pan w ogóle kiedykolwiek sypia? – zapytałam wchodząc.
Mag podniósł głowę znad papierów i uśmiechnął się.
– Oczywiście. A ty? Z tego co widzę, pilnie potrzebujesz snu!
– Nie, dopóki nie nakreślę schematu! Bo on mi jeszcze z głowy
wyleci!
– Cieszę się, że znalazłaś rozwiązanie – powiedział Bef. – Tutaj
masz kredę. Przy okazji, ośmieliłem się zajść do Ottona i wziąć
od niego bazę pod artefakt tarczy. Może od razu go
wypróbujemy?
Oczywiście się zgodziłam.
I tak! Wszystko się udało!!! Artefakt wytrzymał próbę
z przekleństwem!
Olgierda – wielka mądrala i zuch!
– Tak – powiedział Bef, gdy dezaktywował czarnomagiczny
wykres. – Zdecydowanie, ten artefakt to nie jest byle co. Ale
znowu naplątałaś w nim linii...
Zręcznie wyrwałam artefakt z jego rąk i powiesiłam na łańcuszku.
A potem schowałam pod bluzkę, jak najdalej od chciwych oczu.
– Mentorze, dał mi pan tylko jedno zaklęcie! Chcę jeszcze!
Bef roześmiał się.
– Dobrze, dam Ci coś silniejszego. Ale musisz się wyspać. I tak
przy okazji, weź też prysznic. I, Olgierdo... Wracając od Ottona,
spotkałem Irronto. Okazało się, że wysłałem cię gdzieś
w interesach?
– A czy nie jest panu potrzebny, całkiem przypadkiem,
znormalizowany wykres tarczy dla artefaktu, który dopiero co
przetestowaliśmy? – zainteresowałam się niewinnym tonem. –
Mogę się tym zająć.
– Dobrze, zajmij się tym – łaskawie zezwolił Mentor. – Czyli nie
bez powodu powiedziałem twojemu byłemu, ale wciąż jeszcze
niepokojącemu się o ciebie mężowi, że jesteś pod moją opieką
i wszystko jest w porządku.
To jakiś koszmar, wokół mnie są sami szantażyści
i wyzyskiwacze!
– Pójdę dzisiaj do biblioteki i rozpocznę pracę – oznajmiłam
i wreszcie powlekłam się żeby odpocząć.