1
Aleksandra Ruda
„Nekromantka”
V tom serii „Ola i Otto”
Tłumaczenie skrajnie nieoficjalne – ekso
Korekta – czarna_wilczyca
Rozdział 4
Wiem kim jesteś, przebierańcu!
– Irga był – powiedział Otto, kiedy odpoczywałam po pracy
popijając herbatę.
Kurs nekromancji działał na mnie jak kubek bajkowego,
ożywczego napoju. Zaczęłam pracować dwa razy szybciej –
przecież trzeba było jeszcze zdążyć na zajęcia. Oprócz tego
w czasie nudnych wykładów z teorii magii myślało mi się tak
wspaniale, że w ciągu tygodnia udało nam się z Ottonem
skończyć pracę nad pierwszą wersją anty–psiego artefaktu.
Półkrasnoludowi też się polepszyło, kiedy przerzucił na
praktykantów nudną, ale niezbędną do wykonania pracę przy
tworzeniu bazowych wersji artefaktów. Zyskał dużo wolnego
czasu, którego nie marnował, zajmując się rożnymi
pożytecznymi rzeczami, na które wcześniej nie mógł sobie
pozwolić.
Wczoraj nawet sam zaczął rozmowę pod tytułem:
„Czy nie mam nic przeciwko temu, żeby przyjął pracowników
do pomocy?”.
Oczywiście, nie miałam nic przeciwko temu, czy kiedykolwiek
sprzeciwiałam się, żeby moją pracę wykonywał ktoś inny?
2
– Dawno nie było nekromanty – powiedziałam, nawet nie
próbując udawać, że mnie to nie obchodzi. Otto i tak poznałby
prawdę widząc moją minę.
– Pojechał do Kristolitu – poinformował mnie Otto. – Jakiś
czas temu coś zżarło miejskiego nekromantę i wysłali Irgę,
żeby zbadał sprawę. Jest teraz wolnym strzelcem, więc nie było
im go żal.
– Poza tym, że jest wolnym strzelcem, jest też jednym
z najbardziej doświadczonych magów i po prostu nie dałby się
tak zwyczajnie pożreć – oświadczyłam. – I co mu
powiedziałeś?
– Że Bef wysłał cię do swojego kolegi, żebyś się dokształciła
i wybiła z sobie głowy wszystkie bzdury związane z magią
krwi.
– Świetnie! – powiedziałam, ponieważ nie udało się wymyślić
żadnego innego wytłumaczenia mojej „nieobecności” poza
„pojechała do rodziców”. Ale Irga wiedząc, że moich krewnych
lubię tylko na odległość, nie uwierzyłby w moją długą
nieobecność albo pojechałby sprawdzić, co się ze mną dzieje.
Na pewno by tak było! Dlatego jak zwykle postanowiłam
polegać na Ottonie, bo wiedziałam, że przebiegły półkrasnolud
na pewno znajdzie logiczne wyjaśnienie dla mojej
nieobecności.
– Tylko pamiętaj, że na zjazd mistrzów będziesz musiała
przefarbować się z powrotem – uprzedził Otto. – Nie
zamierzam dać się skompromitować, pojawiając się na zjeździe
z takim czarnym straszydłem u boku.
– No, wiesz? – obraziłam się. – Ja musiałam kompromitować
się w towarzystwie Ottawy, a ty ze mną – nie możesz?
3
– To dwie zupełnie różne sprawy! Weźmiemy udział
w zjeździe! Ola, to zjazd Mistrzów Artefaktów! Powinniśmy
prezentować się idealnie! Wiesz, jak wiele udało nam się
osiągnąć w bardzo krótkim czasie? Przeważająca ilość
krasnoludów kończy naukę, mając w rękach tylko pracę
dyplomową i umiejętności. Część z nich dostaje pieniądze od
rodziców. A my wszystko osiągnęliśmy sami! Sami, Ola!
– Otto – powiedziałam poważnie – nie myśl, że o tym nie wiem,
albo nie widzę z jakim uwielbieniem patrzą na ciebie nasi
praktykanci. Ale zapamiętaj, że nie mówię tego, żebyś teraz
nabrał jeszcze więcej zamówień! Nasza wyjątkowość polega na
współpracy krasnoluda z człowiekiem, a ja jestem kruchą i
słabą istotą. I łatwo mogę się złamać.
– W którym miejscu ty jesteś krucha? – zapytał Otto. – Otacza
cię tak gruba zbroja lenistwa, że ciebie nie da się złamać!
– Leniwa jestem tylko według twoich standardów. A jako
człowiek jestem naprawdę bardzo pracowita! Można wręcz
powiedzieć, że jestem pracoholiczką!
– Złotko, czym byś się teraz zajmowała, gdybym na ciebie nie
naciskał?
– Wykonywałabym moje obowiązki kochanki! – oświadczyłam
wyniośle, pusząc się po uświadomieniu sobie własnej
doskonałości.
– Czyli leżałabyś na łóżku? – zapytał krasnolud, udając, że nie
dosłyszał mojej odpowiedzi.
– Tak, leżałabym! – powiedziałam, momentalnie się
przygarbiając. – Jakbyś żałował mi poduszek.
4
– Poduszek nie żałuję. Jest mi żal twojego potencjału, który
zmarnujesz. Po prostu go prześpisz!
– Przecież nie śpię cały czas! – obraziłam się. – Lubię jeszcze
sobie pojeść. I pochodzić po sklepach. I rozwiązywać jakieś
ciekawe łamigłówki.
Otto uśmiechnął się.
– Skończyliśmy już pracę na dziś, więc możesz zająć się
obowiązkami kochanki. Łóżko na ciebie czeka.
– Nie – westchnęłam. – Muszę iść do akademika. Przecież
wiesz, że moi kochani koledzy z kursu uważnie obserwują mój
sposób prowadzenia się. Oni wszyscy mają ogromną nadzieję,
że uda im się złapać mnie na gorącym uczynku. Na przykład,
kiedy zacznę całować się z jakimś wykładowcą na środku
korytarza.
– Naprawdę nie dasz im powodu do plotek?
– Zastanawiam się nad tym. Musiałabym zrobić coś takiego,
żeby ich wszystkich koniecznie po prostu zatkało! –
powiedziałam.
– Cóż – najlepszy przyjaciel przewrócił oczami. – Mam
nadzieję, że Bef po tym nie osiwieje!
Już doszliśmy do furtki, Otto odgrywał rolę prawdziwego
dżentelmena i prowadził mnie pod rękę.
– Bef radził sobie z gorszymi rzeczami! – cmoknęłam
przyjaciela w policzek. – Do jutra!
Wyszłam na ulicę i na chwilę zamarłam ze zdziwienia, a potem
w myślach zatarłam ręce. Ponieważ pod płotem sąsiadów,
schowany za pniem wielkiej jabłoni stał Jepifan. Nawet
5
narzucił na siebie zasłonę odwracającą wzrok, hehe. Gdybym
naprawdę była Rozalią, która ukończyła tylko Liceum, nie
zauważyłabym natrętnego kolegi z grupy. Ale skończenie
studiów na uniwersytecie już któryś raz zademonstrowało
swoją przewagę nad średnim wykształceniem magicznym.
Dlatego podeszłam do jabłoni, znudzona oparłam się o jej pień
i zmęczonym głosem powiedziałam:
– Ach, całkiem mnie ten krasnolud wykończył! Aż ciężko
utrzymać się na nogach! Nie bez przyczyny mówi się, że ludzcy
mężczyźni nie dorastają im nawet do pięt... A ja myślałam
o tym, żeby z nim zerwać, bo bardzo spodobał mi się Jepifan...
Ale chyba nie będzie w stanie tak... A szkoda...
Jepifan wiercił się w swojej kryjówce. Oczywiście, każdego
mniej–więcej rozsądnego mężczyznę moja przemowa tylko by
rozśmieszyła, ale nie młodzieńca o płonących oczach,
w stylowym płaszczyku i z kupą błyskotek, które miały
demonstrować wyjątkowość ich właściciela. Ale wyjątkowości
nie trzeba demonstrować. Wszyscy i tak wiedzą, czy ona jest
czy jej nie ma. Tak jak w moim przypadku. Olgierda Lacha –
to brzmi dumnie! Olgierdę Lachę znają w Czystiakowie,
w Rorritorze, a nawet w stolicy!
Oczywiście, w scence, którą odgrywałam brakowało elementu
nagości, ale nie zamierzałam rozpinać bluzki. Teraz wszystkie
moje magiczne artefakty kryły się pod ozdobnym żabotem i nie
chciałam pokazywać ich ciekawskiemu koledze. Rozalia
Mimut z definicji nie powinna posiadać nawet połowy z nich!
Nieważne jakim matołem nie byłby przyszły pomocnik
nekromanty, ale tego na pewno nie mógłby przeoczyć.
6
Nie wolno robić tego co on – czyli obwieszać się taką ilością
artefaktów, jeśli nie ma się nawet podstawowej wiedzy o ich
działaniu.
W czasie gdy rozmyślałam o tym co by tu jeszcze powiedzieć,
a Jepifan sapał za drzewem, na naszej ulicy pojawił się... Żywko
i dwa jego psy!
To był absolutnie niewłaściwy moment! Absolutnie!
Dlatego rzuciłam się w stronę zbawiennej furtki, za którą
mogłabym, nie bojąc się cudzych oczu, wyjaśnić orkowi,
dlaczego tak wyglądam.
Wykonując ten krok przeoczyłam jeden ważny element. Psy.
Dobrze znające mnie zwierzaki uznały, że to taka wesoła
zabawa, dogoniły mnie kilkoma susami i zaczęły obskakiwać
wokół, radośnie szarpiąc zębami za poły spódnicy. Do tej pory
moje zwyczajne ubrania bez problemu wytrzymywały takie
igraszki, ale nie czarna nekromancka spódnica, którą kupiłam
za grosze.
Dźwięk prującego się materiału.
Kieł ze skruchą odstąpił dwa kroki w tył, wypluł z pyska spory
kawałek tkaniny i udał, że nie ma z tym nic wspólnego, a tak
w ogóle to... „gdzie jest mój właściciel?"
Właściciel nie kazał na siebie długo czekać.
Sądząc po jego minie, Żywko w żaden sposób nie mógł się
zdecydować, czy chce mu się śmiać, czy najpierw powinien
zażądać wyjaśnień dlaczego tak wyglądam.
Musiałam uprzedzić fakty.
7
– Szanowny orku! – zaczęłam lamentować oburzona. – Pana
psy podarły moją spódnicę! Prawie mnie pożarły! Taki koszmar
na ulicach naszego spokojnego miasta? Gdzie są kagańce?
U nas, w Sofipolu, przyzwoici obywatele nie pozwalają sobie
na coś takiego!
– To jakieś wariactwo! – powiedział Żywko. – To znaczy,
chyba komuś tu odbiło?
Ciekawie, gdzie podziewa się mój kochanek? Jego kobietę
prawie rozszarpały dzikie bestie – i to na dodatek zaraz obok
furtki – a on pracuje sobie beztrosko w warsztacie! Tacy są
właśnie mężczyźni, szkoda słów! Wykonała swój obowiązek
kochanki, zaspokoiła – i do zobaczenia jutro! Nawet zrobiło mi
się trochę przykro!
Ale w tym momencie do akcji postanowił wkroczyć Czarny
książę bez konia. Jepifan zdecydowanym ruchem zrzucił
z siebie zasłonę i krokiem prawdziwego bohatera pośpieszył mi
z pomocą. Twarz miał bladą i przestraszoną, ale mimo to kolana
prawie mu się nie trzęsły, gdy podchodził do orka (warto
zauważyć, że uczeń był o pół głowy wyższy od Żywka!)
i oświadczył:
– Proszę natychmiast odwołać swoje psy! Przestraszyły moją
dziewczynę!
– Twoją... kogo? – zapytał zdziwiony Żywko.
– Moją kochankę! – o, Otto też się pojawił. – Żywko, twoje psy
podarły spódnicę mojej kochanki. Tak na marginesie, ona była
bardzo droga!
– Kto? – żałośnie zapytał ork. Zdążyłam zauważyć nerwowe
spojrzenie, które rzucił w kierunku Domu Uzdrowicieli.
8
Biedaczysko. Nie można tak szybko wątpić we zdrowie
psychiczne. – Spódnica czy kochanka?
– Obie! – oznajmiłam. – Ale ja jestem droższa.
– Zapraszam do domu... – Otto wciągnął nas na podwórze
i zatrzasnął furtkę tuż przed nosem Jepifana. – Do środka! Tam
porozmawiamy.
– Jeśli twoje psy znowu rozkopią mój klomb to każę je
wypchać! – syknęłam do Żywka. Moje próby upiększenia
podwórza wciąż były marnotrawione przez nieprzezwyciężone
zewnętrzne siły, z których jedną stanowiły orcze wilczarze
żywiące absolutnie niezdrowe upodobanie do rozkopanej
i użyźnionej ziemi.
Żywko gwizdnął na Szpica, który już unosił łapę nad tabliczką
z nazwą kwiatu, który wyrośnie w tamtym miejscu któregoś
pięknego dnia... a przynajmniej taką mam nadzieję.
Gdy weszliśmy do domu, ukrywając się przed ciekawskimi
spojrzeniami praktykantów ork odezwał się:
– Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć co się tutaj dzieje?
– Ola – wzruszył ramionami półkrasnolud, nalewając Żywkowi
mocnej, uspokajającej nalewki.
– Studiuję na uniwersytecie pod cudzym nazwiskiem i ta
maskarada jest niezbędna, żeby mnie nie rozpoznano –
wyjaśniłam. – Dawaj forsę za porwaną spódnicę!
Żywko pokornie wsunął mi do ręki złotą monetę. Oho!
Świetnie, za taką kwotę będę mogła kupić może nawet dziesięć
takich spódnic!
– A kim jest ten chłopak stojący na ulicy? – zapytał ork.
9
– Mój kolega z grupy.
– Ola się nad nim znęca – wyjaśnił Otto. – Więc nie wolno ci
go ruszać, dobrze?
– Niczego sobie znęcanie! – oburzył się Żywko. – Też chcę,
żeby ktoś się tak nade mną poznęcał! Powiedział, że jesteś jego
dziewczyną!
– Dla mnie to też jest nowość – zapewniłam orka. – Ogólnie,
byłam przekonana, że obserwuje mnie, żeby policzyć ilu mam
kochanków. I, że potem zaniesie te informacje reszcie grupy,
żeby mogli rozważyć, czy taka amoralna osobowość jak ja
może zostać nekromantką!
– A ty chcesz zostać nekromantką? – zapytał Żywko. Jego oczy
zwęziły się lekko.
– Chcę nauczyć się nowej dziedziny magicznej –
powiedziałam. – W wyniku nalegań Ottona: pod nadzorem
doświadczonych wykładowców. Pamiętasz chyba, co się ze
mną działo, kiedy korzystałam z magii w twoim rezerwacie?
Otto, którego nagle uczyniłam pomysłodawcą mojego wzięcia
udziału w kursie, milcząco uniósł brew, ale uchwycił sens mojej
wypowiedzi. Bo jesteśmy partnerami i zawsze działamy na
jednym froncie!
– Żywko, Olę nudzi robienie w kółko i w kółko tego samego.
Postanowiliśmy, że urozmaicimy jej wolny czas. A kiedy
ukończy kurs nekromancji, oddam ją profesorowi
Swingdarowi. Żeby przeprowadził na niej doświadczenia.
– Hm... – odpowiedziałam na to. To jakaś nowość! Profesor od
dawna zachęcał mnie, żebym wzięła udział w serii
eksperymentów na temat rezonansu mojej magii z magią
10
krasnoludów, co mogłoby pomóc w zrozumieniu jaki to ma
wpływ na pomyślność (z punktu widzenia nauki o magii, a nie
psychologii) pracy przy artefaktach. Zawsze stanowczo
odmawiałam, ponieważ nie zamierzałam zostawać niczyim
królikiem doświadczalnym, bez względu na to jak słodkie są
króliki. Ale teraz będę musiała się na to zgodzić.
Och, Otto, ty mściwe bydlę!
– Dlatego teraz to nie jest Ola Lacha, a Rozalia Mimut,
a żebyśmy mogli kontynuować naszą współpracę, musieliśmy
uczynić ją moją kochanką, żeby uniknąć niepotrzebnych pytań.
Można pomyśleć, że znalazłem sobie przyjaciółkę, w czasie
gdy Ola musiała wyjechać na polecenie swojego Mentora...
W tym momencie Żywko kolejny raz udowodnił, że w naszym
mieście wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich.
– A co z Adel?
– Rozstaliśmy się – krótko odpowiedział Otto.
Ork tylko kiwnął głową, i powiedział:
– No cóż, chodźmy... Rozalio, odprowadzę cię do akademika,
tam na zewnątrz prawdopodobnie wciąż czeka na ciebie twój
chłopak. Pozwól mi dołączyć do grona twoich kochanków.
– Mowy nie ma! – zrobiło mi się przykro w imieniu Oli, czyli
swoim. – Starasz się o Olę! A tu nagle będziesz chodził z inną
dziewczyną?
– A może ja to sobie przemyślałem? – uśmiechnął się Żywko.
– Skoro Ola w żaden sposób nie reaguje na moje starania to
może Rozalia będzie milsza...?
11
– Ciąży na tobie jakaś klątwa – zarżał Otto. – Prawdziwa
Rozalia też ma męża nekromantę.
– Rozalia na pewno nie będzie milsza! – oznajmiłam
stanowczo, zdając sobie sprawę z tego, że jeśli raz ulegnę
urokowi Żywka, to on nigdy nie da mi spokoju. Nie
przechodziłam przez wszystkie trudności związane z pójściem
na kurs po to, żeby teraz zostać kochanką orka, nawet jeśli
miała to być tylko gra (chociaż Żywko na pewno traktowałby
to bardzo dosłownie), ale żeby wrócić do Irgi (albo żeby
odzyskać go, jeśli nekromanta nagle zrezygnuje z pomysłu
zostania na powrót moim mężem). – Dziękuję, Żywko, ale
pójdę sama. Z jakiegoś powodu przyszedłeś do Ottona i teraz
będziecie mogli o tym porozmawiać.
– Przyszedłem, żeby zapytać co się z tobą dzieje – powiedział
Żywko. – Ale teraz, skoro tobie nic nie jest, to rzeczywiście
porozmawiam z Ottonem na temat zamówienia na artefakty dla
mojego rezerwatu.
– Otto – powiedziałam, gdy się żegnaliśmy. – Błagam: nie
przyjmuj za dużo zamówień! Pamiętaj, że jestem kruchą
istotą...
– Ehe – półkrasnolud jawnie nie zamierzał posłuchać mojej
prośby.
Jepifan czekał na mnie przy furtce.
– Twój styl życia nie doprowadzi cię do niczego dobrego! –
oznajmił.
Wpatrzyłam się w niego zaskoczona.
– A kim ty jesteś – moim ojcem? Jak chcę, tak żyję!
12
– Będziemy razem pracować, dlatego chcę być pewien każdej
osoby z naszej grupy.
– Ale z czego wywnioskowałeś, że będziemy razem pracować?
– Sama słyszałaś, że Urząd Magii szuka pracowników.
– Niech szuka – pozwoliłam łaskawie. – Ale to nie ma nic
wspólnego ze mną.
– Dlaczego nie chcesz tam pracować? – zdziwił się Jepifan.
– Ponieważ jestem wolnym duchem. Nienawidzę, kiedy
zmusza się mnie do robienia czegoś i to jeszcze na dodatek
codziennie tego samego... A państwowy mag, oprócz różnych
przywilejów ma też wiele ograniczeń.
Jepifan westchnął.
– Mam siostrę i nie udało mi się jej upilnować. Ona też tak
zmieniała kochanków, zmieniała, aż w końcu...
– Zabili ją? – wydusiłam.
– Wyszła za mąż za kuborca, za półelfa, wyobrażasz to sobie?
Przyniosła hańbę swoim rodzicom! My, Aganowie, od zawsze
byliśmy ludźmi czystej krwi. A ty zadajesz się z krasnoludem!
– Hm... Prawdopodobnie, wszystko przez to, że nie należę do
waszej rodziny. A poza tym, zacząłeś mówić coś o wspólnej
pracy, a skończyłeś na zamążpójściu siostry. I gdzie tu sens?
Przy okazji, dziękuję za to, że próbowałeś mnie obronić, ale
proszę nie nazywaj mnie więcej swoją dziewczyną. To mi się
zdecydowanie nie podoba.
– Boisz się, że twoi kochankowie będą zazdrośni? – uśmiechnął
się Jepifan.
13
Popatrzyłam na niego z litością. Pewnie dobrze żyje się
ludziom, którzy są takimi narcyzami.
– Nie, obawiam się, że urwą ci głowę. Albo gorzej – poważnie
powiedziałam.
– Nikogo się nie boję! – oświadczył Jepifan.
– A powinieneś – powiedziałam. – Ja boję się mnóstwa rzeczy,
ponieważ wiem, że nasz świat to nie urocza bajeczka.
– Tobie wypada się bać, jesteś dziewczyną! – rzekł
opiekuńczym tonem mój kolega z grupy. – Jakby co to będę cię
bronił!
Z jakiegoś powodu po tych słowach odechciało mi się żartów.
Przyjemnie było usłyszeć coś takiego.
– Dziękuję. Będę wiedziała do kogo mogę zwrócić się o pomoc
– powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością.
Nagle przeleciał obok mnie zwiastun. Zawisł w powietrzu
jakby się zastanawiając, a potem odwrócił się z powrotem
w moją stronę.
Ożeż Sukin Kot! Jak mogłam nie pomyśleć o zwiastunach! One
specjalnie są tak stworzone, żeby rozpoznawać adresata po jego
aurze! Moja jest zamaskowana, ale nie całkiem ukryta i jeśli
wysyłający zwiastun dość dobrze mnie zna to magiczny
posłaniec znajdzie mnie bez trudu. Podskoczyłam i złapałam
zwiastun, który nie mógł jednoznacznie zdecydować się czy to
ja czy nie ja, ścisnęłam go w pięści i niewinnie zatrzepotałam
rzęsami.
- Zwiastun! To magia dostępna tylko dla tych którzy ukończyli
Uniwersytet! To list od kochanka, tak?
14
- Jesteś zbyt ciekawski - powiedziałam. - Nie wciskaj nosa tam
gdzie nie powinieneś, bo mogą ci go oderwać!
- Nie rozumiem dlaczego jesteś taka złośliwa! Dziewczyna
powinna być delikatna i czuła, a nie grozić przemocą.
- Jestem delikatna i czuła - zapewniłam Jepifana. - I delikatnie
ci radzę, żebyś sobie poszedł i przestał mi przeszkadzać.
- A jeśli nie pójdę? - nagle sprzeciwił się kolega z grupy.
– Widzę, że w żadnym razie nie zamierzasz porzucić nadziei,
że uda ci się przyłapać mojego kochanka z Uniwersytetu, który
tak bezczelnie załatwił mi wygodne miejsce na kursie? –
spytałam rozgniewana. – Wydaje ci się, że nie wiem, że to ty
chodzisz i rozpuszczasz plotki o tym, że jestem niegodna
przebywać wśród waszmościów, którzy na prawo stania się
studentami zasłużyli przelewając krew i pot? Śpieszę ci
przypomnieć, że ja, tak samo jak i wy, ukończyłam liceum
i spełniam wszelkie warunki jakie trzeba, żeby brać udział
w kursie. A moje osobiste życie nikogo nie powinno
interesować!
– Ale interesuje! – podwyższonym przez złość głosem
wykrzyknął Jepifan. – I to jeszcze jak interesuje! Za trzy dni
zaczynamy zajęcia praktyczne, a ty przez połowę wykładów
zajmowałaś się nie wiadomo czym! Wykładowca powiedział,
że będziemy pracować w losowo dobranych grupach. A jeśli
nagle okaże się, że trafisz do mojej? Co wtedy? Urząd Magii
będzie wybierał pracowników na podstawie ocen, a ja nie chcę
zaprzepaścić swojej szansy na zdobycie dobrej pracy przez
jakąś latawicę!
– Latawicę?! – wściekłam się. – Chcesz dostać pracę
w urzędzie? Doskonale, w takim razie chodźmy, załatwię ci ją
15
już dzisiaj, tylko przysięgnij, że przestaniesz zaglądać w moje
zeszyty i do mojego łóżka!
– Załatwisz mi pracę w Urzędzie? – zapytał Jepifan. – Tam też
masz kochanków?
– Co to ma znaczyć?! – Zapomniałam się i machnęłam rękami,
zwiastun wyrwał się na wolność i zaczął krążyć wokół mojej
głowy. – Czy dziewczyna nie może niczego osiągnąć sama?
Dlaczego obowiązkowo musi mieć kochanka?! Może mam tam
brata, ojca albo męża?!
– Takie jak ty nie mogą mieć męża! – wycedził Jepifan i złapał
zwiastun. – „Narzeczona, musimy pilnie porozmawiać! Moi
rodzice mają zamiar przyjechać! B.L.”
No, to już zupełna przesada! Od kiedy to wolno czytać cudze
listy?
– Jepifanie – powiedziałam, uśmiechając się tak czule, że
zrobiłoby to wrażenie nawet na Befie – oddaj list. Przecież
uprzedzałam cię, że wpychanie nosa w nieswoje sprawy może
się źle dla ciebie skończyć? Uprzedzałam...
Zamknęłam oczy i sięgnęłam do licznych linii energetycznych,
które oplatały ciało Jepifana. Nigdy nie wolno zadzierać
z magiem jeśli nie zna się prawdziwego poziomu jego mocy.
Tego uczą nawet teoretyków, a praktykom wbijają do głowy tak
mocno, że nawet najsilniejszy mag dziesięć razy zastanowi się,
zanim bez przyczyny narazi się na gniew innego maga, nawet
jeśli ten wygląda jak nieszkodliwy nowonarodzony kociak.
Nie miałam na to ochoty, ale żeby Jepifan miał w przyszłości
szansę przetrwać w tym gnieździe żmij jakim jest miejsce, które
16
nazywają Urzędem Magii, będę musiała dać mu nauczkę. Jak
magowi.
Otworzyłam oczy i ścisnęłam wszystkie nici razem. Ciało
Jepifana jak gdyby przeszyły tysiące rozżarzonych igieł.
Krzyknął i upadł na kolana.
Westchnęłam ze współczuciem. No niech będzie. Nie
westchnęłam ze współczuciem. Jako Mistrz Artefaktów
westchnęłam z dumą. Ponieważ magicznych nici moich
i Ottona artefaktów nie da się tak po prostu uchwycić,
wszystkie są ukryte, i skręcone w taki sposób, żeby
zminimalizować możliwą szkodę dla osoby, która je nosi.
Wszystko, oczywiście, jest zależne od ceny, ale to główna
różnica między artefaktem wykonanym przez parę mistrzów
a takim, które napełniono kupioną magią. Zwykły mag, nawet
jeśli jest geniuszem zaklęć, słabo (jeśli w ogóle) zna się na
specyfice pracy artefaktnika i nie potrafi splatać ze sobą
zakończeń linii tak dokładnie jak ja.
Popatrzyłam z góry na krzywiącego się Jepifana i pouczającym
tonem powiedziałam:
– Lekcja numer jeden. Nie należy wtrącać się w czyjeś sprawy,
ponieważ to zawsze źle się kończy. Lekcja numer dwa. Nie
należy nie doceniać swojego przeciwnika, nawet jeśli jesteś
przekonany, że dyplom udało mu się otrzymać przez pójście
z kimś do łóżka. Lekcja numer trzy. Zastanów się, komu
wyrządzasz krzywdę. Gdyby mój mężczyzna nakrył cię
w momencie, gdy czytałeś mój osobisty list to nie zostałaby po
tobie nawet mokra plama i to bez użycia jakiejkolwiek magii!
I to już chyba wszystko. Jeśli o czymś zapomniałam, to powiem
ci kiedy sobie przypomnę.
17
– D–d–dob.... – kolega z grupy zatoczył oczami i stracił
przytomność.
– Jednak – powiedziałam do siebie, kiedy tworzyłam zwiastun
do Domu Uzdrowicieli. – Nie mam w sobie żyłki pedagoga...
Prawdopodobnie, powinnam była potraktować go lżej, nie
wzięłam pod uwagę przełożenia sił... Ale kto by się spodziewał,
że jest taki słaby i nie poradzi sobie z przepływem energii
magicznej...
Pomachałam ręką do przechodzącej obok kobiety z dwójką
dzieci. Maluchy tuliły się do spódnicy matki i patrzyły na mnie
zaokrąglonymi ze strachu oczyma.
– Pamiętajcie dzieci – powiedziałam łagodnie. – Nie należy
wtrącać się w osobiste sprawy maga!
– Nikomu nie powiemy – pisnęła matka, przyspieszając i tak
już szybki krok.
– Nie to miałam na myśli, ale... Ech... Ale mam dzień! –
machnęłam rękami, kiedy zobaczyłam Blondyna.
Szedł zatrzymując się co jaki czas i przysłuchując czemuś, co
było dla mnie niewyczuwalne. Zajęta rozprawianiem się
z Jepifanem, nie zauważyłam, że Lim przypiął „śledzik” do
zwiastuna! Niewybaczalna beztroska! Ale było już za późno,
żeby się ukryć.
– Ola? – Blondyn wyraźnie nie poznał nowej odmienionej
mnie, chociaż zwiastun zdradziecko zataczał kręgi wokół mojej
głowy. – Panienko, nie widziałaś tu może takiej dziewczyny,
całej obwieszonej wisiorkami... W jaskrawych ubraniach...
– A czy ona jest piękna? – zalotnie zapytałam.
18
– Tak nieszczególnie – powiedział Blondyn, a następnie
zmarszczył brwi. Powiódł spojrzeniem ode mnie do zwiastuna,
z powrotem spojrzał na mnie, znów na zwiastun i na
poniewierającego się po ziemi Jepifana. W następnej chwili
kolor jego twarzy szybko zmienił się ze zwykłego na blady,
potem na lekko zielonkawy i przestraszyłam się, że i on zaraz
zemdleje. – Coś ty ze sobą zrobiła! Moi rodzice przyjadą
i zobaczą wiedźmę???
– No wiesz, jak na dyplomowanego maga wyrażasz się bardzo
wulgarnie! – oburzyłam się. – Wiedźma!? Jestem teraz
nekromantką i nazywam się Rozalia Mimut.
Blondyn zamknął oczy. Zieleń zaczęła stopniowo zmieniać się
w purpurę.
– Szybko zmień się z powrotem! – ryknął. – Obiecałaś mi! Jak
mam pokazać burmistrzowi stolicy zamiast narzeczonej...
Takie coś!?
– Takie coś? – warknęłam. – Takie coś?! Pamiętam, że ci
obiecywałam, ale nie mogę zrujnować mojego przemyślanego
planu z powodu twoich rodziców! Poproś ich, żeby przyjechali
za parę tygodni, bo wtedy i tak będę musiała doprowadzić się
do porządku przed zjazdem Mistrzów Artefaktów. – A ja i tak
znajdę powód, żeby się z nimi nie spotkać! Towarzystwo
hrabiego ni Monter przejadło mi się już w stolicy! – Jeśli będę
w kółko zmieniać kolor włosów to w końcu mi wypadną!
– To nie korzystaj z usług nielegalnych zakładów fryzjerskich!
– poradził Lim obchodząc mnie dookoła. – Niebiańskie Siły,
nawet będąc nekromantką nie zmieniłaś się ani odrobinę!
Spódnica podarta, pod nogami poniewiera się jakiś facet...
19
– O! – rozpromieniłam się, przestąpiłam nad Jepifanem i ujęłam
Blondyna pod rękę wdzięcznie zaglądając mu w oczy.
W końcu, mój „narzeczony” jest adwokatem, powinnam go
wykorzystać! – Jakby co, będziesz, mnie bronił, prawda? Ja go
tak przypadkiem... Niechcący...
– Olę mógłbym bronić – powiedział Blondyn. – Ale nieznaną
nikomu Rozalię Mimut? Nie.
– Nie to nie – zgodziłam się. – Ten tutaj oświadczy, że ucierpiał
z mojej winy, trafię do więzienia i tam odkryją całą prawdę.
Wyjdzie na jaw cała opracowana przez Befa akcja wdrożenia
mnie w środowisko ludzi podejrzanych o zajmowanie się
czarną magią i z twoimi rodzicami spotkam się siedząc na
więziennej pryczy... Jaki skandal! Trzeba będzie zaproponować
Tomnie, żeby zrobiła z twoimi rodzicami wywiad pod tytułem
„Co czułem, gdy zobaczyłem przyszłą synową w więzieniu”.
– Jak ja ciebie czasami nienawidzę! – wycedził Blondyn przez
zęby, patrząc na zbliżających się w naszą stronę uzdrowicieli
i strażnika.
– Tylko czasami? – zapytałam kokieteryjnie.
– Przez resztę czasu po prostu cię nie lubię.
– Myślę, że to wspaniała podstawa dla szczęśliwego
małżeństwa – zagruchałam. – Oboje nie spodziewamy się po
sobie niczego dobrego!
– Co tu się stało? – zapytał strażnik, kiedy uzdrowiciele
przywracali Jepifana do przytomności.
– Przypadkowe zamknięcie – westchnęłam.
– Konflikt magii w artefaktach – zameldował uzdrowiciel.
20
Drugi pomógł Jepifanowi usiąść i poił go czymś ze specjalnej
butelki.
– Nie dziwię się – stwierdził strażnik. – Zawiesić na sobie tyle...
Panie poszkodowany, ma pan coś do powiedzenia?
– Nie... Wszystko... Jest w porządku... Sam sobie jestem winien
– odpowiedział Jepifan.
– Dobrze – odetchnął z ulgą strażnik, któremu, najwyraźniej
wcale nie chciało się zajmować sprawą magicznego nadużycia.
– Chce pan iść do Domu Uzdrowicieli, czy znajomi
odprowadzą pana do domu? – zapytał jeden z uzdrowicieli. –
Przywróciliśmy do normy energetyczne linie ciała i aurę, teraz
potrzebuje pan dziesięciu godzin odpoczynku, a potem
wszystko wróci do normy.
– Tak... Ja... Wrócę do akademika... – postanowił Jepifan.
Uzdrowiciele i strażnik pożegnali się i odeszli, a ja zostałam
z siedzącym na ziemi i potrząsającym otumanioną głową
kolegą z grupy i śmiejącym się Blondynem.
– Nie widzę w tym nic śmiesznego! – burknęłam.
– Po prostu wyobraziłem sobie jak wleczesz tego draba do
akademika. Że też rodzą się tacy wysocy! – wyjaśnił przyczynę
swojej wesołości Lim. – Przecież ja nie będę ci pomagał!
– To naderwę sobie plecy i umrę! – westchnęłam, zdając sobie
sprawę, że proszenie Blondyna o pomoc byłoby równoznaczne
z trafieniem w imadło kolejnej obietnicy „ty – mi, ja – tobie”.
W końcu jest prawnikiem, nieważne, że marniutkim!
21
– Nic sobie nie naderwiesz i nie umrzesz – powiedział
beztrosko „narzeczony”. – Powodzenia, Rozalio Mimut, hehe...
Porozmawiam z rodzicami, ale tylko ze względu na Befa.
Kiwnęłam głową. No nic, zyskałam na czasie. Jeszcze zdążę
wymyśleć coś, co pozwoli mi wykręcić się od nagłej wizyty
troskliwych rodziców Blondyna w Czystiakowie. Teraz mam
ważniejszą misję, niż udawanie troskliwej synowej – muszę
w pełni przygotować się przed powrotem do Irgi.
– Wstawaj – powiedziałam do Jepifana. – Oprzesz się na mnie
i jakoś dojdziemy... A jeszcze lepiej, siedź, wezwę powóz,
będziesz mi za to winny.
Kolega z grupy milczał kiedy razem z woźnicą wspólnymi
siłami upychaliśmy go do powozu. Agan nie był bardzo ciężki,
ale jego wzrost sprawiał problemy przy wciskaniu go na
siedzenie. Albo nogi nie chciały się zmieścić, albo głowa
uderzała o dach. Sam nie mógł nam w żaden sposób pomóc
i tylko cicho stękał. Jedynie jego mięśnie delikatnie drgały i nic
poza tym. Znałam to uczucie, ponieważ działanie wszystkiego
co robię z artefaktami sprawdzamy z Ottonem najpierw na
sobie. To nie jest przyjemne, ale nie jest to też powód żeby aż
tak się rozklejać! Też mi książę–obrońca!
W końcu uporaliśmy się z tą logiczną łamigłówką i pojazd
ruszył.
– Dziękuję – powiedział nagle Jepifan. – Ja... Wszystko
zrozumiałem...
– Nie ma za co – wzruszyłam ramionami. – Mam nadzieję,
że naprawdę wszystko zrozumiałeś. Nie wiem, gdzie się
uczyłeś, Jepifanie, możliwe, że tam byłeś najlepszy, ale teraz
jesteśmy w Czystiakowie.
22
– Jesteś silnym magiem – kolega z grupy patrzył na mnie
z zachwytem.
Roześmiałam się.
– Kolejna lekcja. To co zrobiłam może zrobić każdy, nawet
najsłabszy mag, wystarczy znać się na transformacji magii
i artefaktnictwie. W każdym razie, nigdy nie oceniaj siły maga
po jedynym zaklęciu.
– Jak to możliwe, że tak wiele wiesz? – zapytał Agan.
Uśmiechnęłam się kwaśno. Chyba nie powinnam zdradzać,
że uczył mnie magister nekromancji i magii bojowej, który
swego czasu był moim mężem? On miał takie hobby, że uczył
żonę samoobrony zamiast na przykład biegać po świeże bułki.
Przy okazji, jeśli chodzi o byłego męża, to właśnie teraz szedł
sobie ulicą i prowadził uprzejmą rozmowę z jakąś dziewczyną!
A to świnia! Ledwie zdążyłam „wyjechać na rozkaz mojego
mentora” a on już sobie kogoś znalazł! Przypomniał sobie
swoje studenckie czasy?!
Wyjrzałam przez okno i wysłałam w stronę dziewczyny
leciutkie przekleństwo, którego nauczyłam się kiedy
dodawałam do mojego artefaktu ochronę przed czarną magią.
Trzeba było czymś testować jej działanie, prawda? Nawet Otto
nie miał nic przeciwko temu.
Dziewczyna jęknęła, potknęła się i upadła. Irga nie zdążył jej
złapać, ponieważ skrzywił się – taka magia zawsze
wywoływała u niego atak bólu głowy – i zaczął węszyć wokół
jak pies gończy.
– Ola?
23
Ależ ja jestem głupiaaaa! Co mnie napadło, żeby akurat przy
nim rzucać przekleństwami?! Jakbym nie mogła tylko
zapamiętać tej dziewczyny, żeby zemścić się na niej później!
Irga potrafi wywęszyć moją magię nawet z odległości
kilometra, nieważne czy próbuję ją ukrywać przy użyciu
artefaktów czy nie!
Zastukałam w ścianę powozu.
– Jedźmy szybciej!
– Olgierda! – rozległo się na ulicy. Sądząc po tonie głosu, ktoś
był bardzo niezadowolony. No i trudno, najważniejsze, że mi
ulżyło. Dokuczenie komuś sprawia dużo przyjemności.
Na szczęście, skupiony na martwieniu się o własne
samopoczucie kolega z grupy, który co chwilę zamykał oczy
i pocierał dłonie, żeby przywrócić w nich normalne krążenie
nie zauważył tej małej scenki. A potem koncentrował się już
tylko na tym, żeby jak najrzadziej uderzać głową w sufit
powozu, poskakującego na wybojach.
Przed akademikiem dla kursantów wypakowaliśmy Jepifana
z powozu (ten proces okazał się o wiele łatwiejszy), oddałam
pieniądze woźnicy i zostałam sam na sam z kolegą z grupy.
– Jepifan, ogarnij się, musimy jeszcze wejść na pierwsze piętro!
– Źle się czuję! – jęknął.
– Źle? Wystarczy tego oszukiwania się! Uzdrowiciel
powiedział, że wszystko ci odbudowali!
– Źle!
Wywróciłam oczami.
24
– Skoro źle, to tam jest ławka, teraz noce są ciepłe, śpij tutaj.
Nie zaniosę cię na plecach na pierwsze piętro. Przy okazji,
jesteś mi winien trzy srebrniaki za podwózkę!
– Ja tobie jestem jeszcze coś winien? – oburzył się kolega
z grupy. – To ty...
– Ja co? – zapytałam zaciekawiona.
Jepifan przyjrzał się wyrazowi mojej twarzy i natychmiast
zmądrzał.
– Jesteś w porządku, dziękuję za troskę – wydusił.
– Nawzajem – byłam uosobieniem dobroci. Może mimo
wszystko mam w sobie jednak talent pedagoga?
Kiedy wspięłam się na nasze piętro czekała tam na mnie grupa
w pełnym składzie. Dziwni ludzie – na dworze jest taki
wspaniały wieczór, a oni siedzą w akademiku.
– Co zrobiłaś Jepifanowi? – napadli na mnie.
– Ja? Okazałam miłosierdzie. Idę sobie, a on leży. Przywiozłam
go. Teraz leży u nas – cóż, czyż nie jestem geniuszem
streszczania opowieści? – Nawiasem mówiąc, moi drodzy,
dlaczego marnujecie czas na pretensje do mnie zamiast
przenieść nieszczęśliwego chorego kolegę z ulicy do jego
pokoju?
Przyszli nekromanci wymienili spojrzenia i tłumnie rzucili się
na dół. Poczułam się bardzo mądra. Dobre podsumowanie dnia.