1
Aleksandra Ruda
„Nekromantka”
V tom serii „Ola i Otto”
Tłumaczenie skrajnie nieoficjalne – ekso
Korekta – czarna_wilczyca
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział 1
PSIA HISTORIA
Korzystając z ciepłej pogody wyrzuciłam wszystkie
niedokończone artefakty na trawnik znajdujący się na podwórzu
za szopą i pracownią. Rozłożyłam koc i usiadłam ponuro wpatrując się
w powstałą stertę.
Trzy tygodnie temu wróciliśmy ze stolicy i dowiedzieliśmy się
o nieoczekiwanych nagrodach, a teraz można było zająć się czymś
bardziej interesującym. Za miesiąc odbędzie się w Czystiakowie zjazd
artefaktników z całego północnego regionu a my z Ottonem pierwszy
raz będziemy uczestniczyć w nim jako pełnoprawni Mistrzowie.
Dlatego postanowiłam wymyśleć na to wydarzenie coś takiego żeby
wszystkich zatkało.
Otto, ku mojemu zdziwieniu, nie pochwalał tego pomysłu, twierdząc,
że miesiąc na opracowanie i przetestowanie nowego artefaktu to trochę
za mało i zaproponował, żeby na zjeździe zaprezentować nasz firmowy
wzmacniający artefakt, który udoskonaliłam dzięki wiedzy zdobytej
w stolicy.
Ale dziś – mamy dzień wolny, półkrasnolud wyszedł gdzieś w swoich
osobistych sprawach, a moje osobiste sprawy nie pokazywały się na
horyzoncie, więc nikt i nic nie przeszkadzało mi w myśleniu.
2
Zaczęłam przebierać w niedokończonych projektach, mając nadzieję,
że to naprowadzi mnie na jakąś myśl. W głowie było pusto.
Oczywiście, pozostawał jeszcze wariant złożenia wizyty u profesora
Swingdara i zapytania o aktualne tematy prac dyplomowych. Ale póki
co duma mi na to nie pozwalała. Co by tu wymyśleć?
Pochyliłam się nad nieskazitelnie czystą kartką papieru, na której
zamierzałam zapisywać pojawiające się pomysły i westchnęłam.
W towarzystwie Ottona myślało mi się o wiele lepiej, nawet jeśli jego
udział w opracowaniu pierwotnej idei ograniczał się do krytyki.
Zazwyczaj przychodził do nas klient, składał zamówienie,
ja wymyślałam jak je zrealizować i rysowałam wstępny szkic. Potem
mój partner przerysowywał szkic, przerabiał go na bardziej realny (lub
uwzględniał trendy w modzie, jeśli to było ważne), rozpisywał
materiały, ja kreśliłam schemat przepływów energetycznych, Otto
wytwarzał przedmiot, a ja napełniałam go magią. A teraz sam pierwszy
etap, najważniejszy, bez półkrasnoluda w żaden sposób się nie udawał.
Sterta nieskończonych projektów milczała i nie wysyłała w moją stronę
żadnych pomysłowych fluidów. Skoczyłam na nogi i przeszłam się
dookoła. Potem położyłam się na ławce i podniosłam nogi do góry –
może jeśli krew nagle spłynie do mózgu to dostanę olśnienia?
Nic się nie stało. W głowie krążyła myśl o koncercie orczej grupy
"In-ko", który miał odbyć się za parę dni. Po tym jak dowiedziałam się
jaka jest cena biletów liczyłam na Żywko, ale ork zajmował się
problemami w psiarni i sądząc po jego zachowaniu, nawet nie przeszło
mu przez głowę, że czegoś od niego oczekuję!
A Irga? Po swoim tryumfalnym pojawieniu się w Czystiakowie
(wiwatował Urząd Magii) i odwiedzeniu nas z torcikiem, obrzydliwy
nekromanta przepadł jak kamień w wodę. Pewnie pracuje od nocy do
rana!
Nie, moje finanse w zupełności pozwalały na kupienie biletu, ale po co
kupować jeśli można nie kupować? A w ogóle, to było by dobre
gdybym pojawiła się na koncercie zespołu, która gra liryczne ballady,
samotnie! A właśnie… trzeba zajrzeć do elfickiej dzielnicy i zapytać
3
Klakersilela co sądzi o orczym zespole? A bez względu na to co by nie
sądził, niech pójdzie ze mną i niech wszystkim byłym mężom będzie
wstyd!
W wyniku nadmiaru uczuć kopnęłam stertę niedokończonych
artefaktów i część rozleciała się po podwórzu z żałosnym brzdękiem.
A po co tu tak wyzywająco leżą!
– Ola, pomóc ci w kopaniu czy w zbieraniu?
Na dźwięk miękkiego głosu przeciągającego samogłoski po mojej
skórze przebiegł tabun mrówek – najpierw od serca, a potem
z powrotem.
– Od kiedy możesz wchodzisz na nasze podwórze jak do siebie do
domu? – zapytałam złośliwie Irgę, starając się uspokoić swoje serce.
Nekromanta wyglądał wspaniale. Praktycznie wrócił do swojej typowej
chudości i już nie wyglądał na wyczerpanego, jego włosy były starannie
ułożone, a błękitne oczy wesoło połyskiwały spod długiej grzywki.
Rzuciłam spojrzenie na jego czarną koszulę i nie dostrzegłam na
kołnierzu zwykłego znaku pracownika Urzędu. No proszę! Według
plotek – nie żeby mnie to interesowało, to Tomna opowiadała – cały
dział nekromancji niemal nie popłakał się z radości, gdy zobaczył na
progu swojego byłego pracownika-pracoholika, który na dodatek ma
już tytuł magistra. A może to galowa koszula? Raczej nie, pół roku
temu znaczki urzędu były na wszystkich jego koszulach i kiedy nie
mogłam znaleźć swojej piżamy musiałam je odpinać. W znaczkach
była magia i nie całkiem uśmiechało mi się aby nocą obudzić się przez
to, że któryś z moich artefaktów przypadkowo wszedł z nimi w konflikt.
Taa…
– Pukałem – grzecznie odpowiedział Irga. – Ale najwyraźniej nie
słyszałaś. Pomóc ci w zbieraniu?
Wyciągnął w moją stronę pakunek, ale nie zamierzałam tak tanio się
sprzedać. Gdzie podziewał się przez trzy tygodnie, co?
4
– Sama pozbieram – odpowiedziałam niegrzecznie – jak widzisz, mam
problem w pracy, ale może chociaż w trakcie sprzątania wpadnie mi do
głowy jakaś myśl. Po co przyszedłeś?
– Chciałbym zająć ci jeden wieczór, jeśli nie masz nic przeciwko temu
– powiedział były mąż.
Tylko jeden? A kto w stolicy wyznawał mi, że chce do mnie wrócić?
Gdzie są moje kwiaty, romantyzm i cała reszta? Jeden wieczór!
Wszystko już ustalone, idę na koncert z elfem, może on przy okazji
podrzuci mi jakiś pomysł. Jest o wiele bardziej doświadczonym
artefaktnikiem ode mnie i Ottona.
– W porządku – nawet zmusiłam się do uśmiechu – chodźmy, sprawdzę
w kalendarzu kiedy jestem wolna.
Weszliśmy do salonu i podeszłam do wielkiego ściennego kalendarza,
który wisiał na ścianie koło sekretarzyka. Kalendarz był pełen oznaczeń
– terminów zamówień, dat dostaw i dat ważnych spotkań. Otto uważnie
pilnował aby sprawy naszego małego biznesu były maksymalne
uporządkowane.
– Czwartek, po szóstej – oznajmił nekromanta.
Czwartek! O!
– Irga! – zatkało mnie. – Czy zabierasz mnie na koncert?
– Jaki koncert? – zdziwił się a moja radość zgasła. No, oczywiście, skąd
miałby wiedzieć o koncercie. Były mąż nigdy szczególnie nie
interesował się tego typu rozrywkowymi wydarzeniami.
– W takim razie w czwartek jestem zajęta. – Klakersilel z każdą minutą
stawał się coraz bardziej pociągający. A co, życzliwy, czuły i kolega!
Jako jedyny okazywał mi zainteresowanie wciągu minionych dwóch
tygodni! Na przykład, podarował książkę z elfickimi sonetami
o wiośnie, którą Otto natychmiast porwał jako prezent dla Adel. –
W piątek pasuje?
-Tak.
5
Wpisałam "Irga" w kratkę.
– A serduszko? – czule szepnął mi do ucha były mąż. Mrówki znów
rzuciły się do biegu.
– Jakie serd... – zdziwiłam się a potem spojrzałam na środę. Tam moją
ręką było napisane "Żywko" i narysowane... coś. Ogólnie miało to
oznaczać psią mordę z uszami i przypominać o tym, że pracujemy
w terenie – ktoś ukradł kilka szczeniąt z rezerwatu i rozwścieczony
Żywko zamówił u nas maksymalną możliwą ochronę. Wyjeżdżaliśmy
w środę o świcie, a Otto planował wrócić nie wcześniej niż w porze
obiadowej w czwartek. Ale, jeśli spojrzeć na psią mordę z zazdrosnego
punktu widzenia to mogła ona bardzo przypominać serduszko! – Nie
zasłużyłeś na serduszko w kalendarzu!
A jeśli – kontynuował szeptać nekromanta aż włoski zjeżyły mi się na
karku, a palce świerzbiły od pragnienia, żeby go objąć – zaproszę cię
na koncert?
– Ale nawet nie wiesz na jaki!
– Dowiem się!
– Ty nie lubisz koncertów!
– Lubię ciebie – odpowiedział po prostu.
Serce wbiło mi się do żołądka, a potem podskoczyło do gardła, jednak
siłą woli zapędziłam je na miejsce i przypomniała sobie, że nikt nie
kazał mojemu mężowi podpisywać pozwu rozwodowego – zrobił to
sam, całkiem sam.
– Chcesz, to coś ci pokażę? – zamruczałam kierując się do sekretarzyka.
Irga ruszył za mną w milczeniu. Zerknęłam – jego oczy wyrażały
starannie skrywane oczekiwanie. No, kochanie, teraz się doczekałeś.
Otworzyłam jedną z szafek i wyjęłam stamtąd pismo z wytłoczonym
królewskim herbem.
6
– Tutaj! – oznajmiłam podsuwając nekromancie pod nos oświadczenie
o rozwodzie. – Nie wiesz może przypadkiem skąd to się wzięło wśród
moich papierów?
Oczy Irgi ściemniały, a usta zmieniły się w cienką linię.
– Ty jeszcze długo będziesz mi wypominać ten błąd? – zapytał głucho.
– Tak! – krzyknęłam i natychmiast zagotowałam się ze złości. – A co
myślałeś? Rzucić mnie, a potem przyjść, pokajać się i koniec, można
rozkoszować się życiem? Nie ma mowy! Chcę zemsty!
Jeden krok – i Irga znalazł się blisko mnie, ostrożnie chwycił mnie za
ręce i nie pozwalając się odepchnąć poważnie powiedział:
– Możesz myśleć sobie co chcesz, ale ożenię się z tobą!
– Nie chcę wychodzić za ciebie za mąż, już tam byłam! A tak w ogóle
to gdzie się podziewałeś przez trzy tygodnie?
– Urządzałem się w nowym miejscu. Wynająłem mieszkanie,
zarejestrowałem się w Urzędzie. Teraz jestem magiem-konsultantem.
– A jak ty przeżyjesz bez codziennej pracy? – zapytałam.
Irga uśmiechnął się:
– Jak się okazało w ciągu tych kilku dni, praca konsultanta jest zajęciem
o wiele ciekawszym i bardziej opłacalnym. Poza tym, uporałem się
z pilnymi sprawami i teraz mam masę wolnego czasu.
W czasie gdy to mówił pieszczotliwie gładził moje dłonie
– Po co tobie czas wolny? – zapytałam niespodziewanie zachrypniętym
głosem.
– Żeby zajmować się tobą – nekromanta czule dotknął wargami mojego
policzka.
Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie jak każdego wieczoru
ryczałam pod bokiem Ottona, jak krzyczałam przez koszmary senne,
wyciągnęłam rękę i wskazałam palcem na kalendarz i kratkę z pies...
serduszkiem.
7
– Ustaw się w kolejce.
Byłam przekonana, że Irga się rozzłości, ale on tylko się uśmiechnął.
– Uwierz, że nie boję się tego.
Spojrzał mi w oczy a ja tonęłam, tonęłam w błękitnych jeziorach
czułości...
– Nie rozumiem, dlaczego wy się tu obejmujecie, kiedy na podwórzu
są rozsypane niedokończone artefakty? – niezadowolony głos Ottona
zburzył czar chwili. – Wystarczy tylko się odwrócić i od razu robi się
bajzel!
– Wymyśliłam! – rozradowałam się wyrywając się z objęć Irgi. –
Wymyśliłam nowy artefakt! O! Jestem zuch? Tak, jestem zuch!
– I co to za artefakt?
– Od ściśle nakierowanego uroku!
– Phi – powiedział rozczarowany krasnolud – takich artefaktów są setki,
jeśli nie tysiące.
– Tak, ale my stworzymy artefakt chroniący przed urokiem magicznie
obdarzonego krewnego. W oparciu o krew!
– Nie chcę pracować z magią krwi – warknął Otto.
– Po pierwsze, mało kto z nią pracuje, a to tylko korzyść dla nas. Po
drugie, mamy możliwość wypróbować ten artefakt na silnym magu! –
oznajmiłam.
– Niby na kim? – Irga podejrzewał coś niedobrego.
– Na twoim ojcu. Tydzień temu był w Czystiakowie, przyszedł na naszą
ceremonię przyznawania nagród i prawie nie zabił mnie swoim
spojrzeniem. Widziałeś się z nim?
– Nie – przyznał się Irga. – Zresztą on przyjechał nie do mnie, a do
Ilissy. Wpłacił za nią kaucję. Będzie odbywała praktykę pod jego
kierownictwem.
8
Pomimo tego, że Ilissa cierpiała w pełni zasłużenie – zimą ona i jej
znajomi z klasy wezwali dość silnego demona, łamiąc wszelkie
istniejące zasady bezpieczeństwa, za co została aresztowana
i otrzymała karę w postaci częściowego zakazu korzystania z magii –
zrobiło mi się żal dziewczyny. Jej relacje z ojcem były takie sobie. Na
tyle takie sobie, że dziewczyna, podobnie jak jej starszy brat, uciekła
od rodzica na drugi koniec kraju.
– Mam pewne wątpliwości co do tego, czy Raul Irronto zgodzi się
zostać naszym królikiem doświadczalnym – stwierdził półkrasnolud.
– A my nie będziemy go o nic pytać! – z natchnieniem oświadczyłam.
– Będzie doświadczał działania artefaktu za każdym razem, kiedy
zobaczy mnie obok Irgi!
– W porządku – ucieszył się Irga. – To znaczy, że do mnie wracasz?
Zamarłam, zmieszana spojrzałam na rozpromienionego nekromantę,
powtórzyłam sobie w myślach ostatnie minuty i skwaśniałam:
– Otto, nie będziemy robić tego artefaktu, ponieważ nie chcę być z Irgą!
Błękitne oczy byłego męża ochłodziły się, ale nie zamierzał szybko się
poddawać.
– Ola, zastanów się! Nowy artefakt! Nowy, wyjątkowy artefakt!
– Między artefaktem a zasadami wybieram zasady! – oświadczyłam.
– Ola – westchnął Irga. – Ale jakie to głupie – odmawiać szczęścia nam
obojgu z powodu głupich zasad!
– To była moja kwestia – powiedziałam już całkiem zdenerwowana.
Mrówki i serce uspokoiły się, gdy przypomniały sobie jak cierpiały.
– Irga, jesteś tu zbędny – szczerze powiedział Otto. – Ola jest mi droga,
zwłaszcza przy zdrowych zmysłach. Jak przyszedłeś tak i sobie
pójdziesz. I to ja będę ją musiał pocieszać. Postąpiłeś po świńsku, na
dodatek, jak przypuszczam, nie kupiłeś biletów na koncert?
Irga potrząsnął długą grzywką. Mignął siwy kosmyk.
9
– Kupię. Ola, kocham cię. Wiem, że nie możesz zapomnieć ostatnich
miesięcy, ja też nie jestem w stanie o nich zapomnieć. Ale zmieniłem
się. I wkrótce to zrozumiesz. Nieważne jak długo będziesz przede mną
uciekać, dogonię cię. Ponieważ wychodzę tobie na przeciw.
– Nie warto mi grozić – prychnęłam, chociaż słuchanie tego było
przyjemnie. – Irga, czekają na nas obowiązki.
– Cóż, nie będę przeszkadzał. Do widzenia – grzecznie pożegnał się
nekromanta. – Ola, jestem zawsze do twoich usług.
Skrzyżowałam ręce na piersi. Do moich usług, powiadasz? Będzie
trzeba przekartkować parę miłosnych powieści i zaczerpnąć stamtąd
pomysły na szydzenie sobie z ukochanego. Zobaczymy ile Irga
wytrzyma. Tak, ja jestem bardzo mściwą osobą, która została
obdarzona wspaniałą pamięcią! A głupie serce... Nie! Zmiażdżymy
głupotę trzeźwym rozsądkiem!
– O czym myślisz? – zainteresował się Otto.
– O tym, że w najbliższym czasie kategorycznie nie wolno mi pić –
odrzekłam. – Bo zmięknę i wpadnę w objęcia zdradzieckiego Irgi.
A w żadnym razie nie mogę poddać się tak szybko.
– Zgadzam się. A teraz skoro już uporządkowałaś sprawy sercowe, zrób
porządek na podwórzu, dopóki ja będę cieszył się z tej nowości.
Do rozrzuconych artefaktów wróciłam wciąż jeszcze mając nadzieję,
że nawiedzi mnie jakaś genialna idea. Amulet przeciwko urokowi
magicznie obdarzonego krewnego to dobry pomysł, nie bez powodu
większość moich zamężnych przyjaciółek twierdziło, że ich teściowe
to wiedźmy. Po utracie ukochanego syneczka mamusie masowo
wybuchały magicznymi zdolnościami i darem jasnowidzenia typu
„Ona zepsuje ci całe życie!”, „Ona nie będzie cię karmić na czas!”,
„Ona nie będzie prać twojej koszuli tak jak ja!” a nawet „Jej dziecko
nie będzie twoje!”. I co mogę powiedzieć, wystarczy przypomnieć
sobie obu moich teściów – tego obecnego i tego, który ma nadzieję, że
się nim stanie. Nekromanta i ork-dyplomata. Obydwaj uważają, że ich
synowie popełnili wielki błąd, zadając się ze mną, łajdaczką. Ale
10
Gopko wciąż jest gotowy pójść na ustępstwo, najwyraźniej nie bez
powodu udało mu się zrobić karierę w takim zawodzie. Na Raula jak
się okazuje ma wpływ profesja. Zamierza rozprawić się ze mną
w zupełnie inny sposób.
– Zdobyłem niewolników! – obwieścił Otto, wyrywając mnie ze
smutnych przemyśleń.
Wypuściłam z rąk niedokończone artefakty, które zamierzałam odłożyć
do osobnego pudełka na pomysły. Dobry stop, interesująca forma...
– Jak to? – zapytałam zaskoczona. – Jakich niewolników? W Sitorii nie
ma niewolników!
– Są – parsknął najlepszy przyjaciel. – Tylko że inaczej się ich nazywa.
Na przykład, praktykanci! Byłem u profesora Swingdara i podrzucił mi
paru studentów. Przy tym nie bez korzyści dla siebie. Czy zdajesz sobie
sprawę, że mamy taki autorytet, że po prostu rwą się do nas na praktykę
w nadziei, że poznają jakiekolwiek sekrety naszego warsztatu?
– O! Trzeba schować schemat magicznych przepływów –
powiedziałam. – Sama go opracowałam, nie będą się na niego gapić
żadni studenci! Ile nam zapłacą za praktykantów?
– Nic – westchnął Otto. – Ale za to pozwolili nam wykorzystywać ich
jak nam się żywnie podoba.
– Daj spokój! – nie wierzyłam w to. – Pewnie zapłacili profesorowi
Swingdarowi za to, żeby trafić właśnie do nas. A on co, nie podzielił
się?
– Ola, wiesz, jaka jest różnica wieku między nami a profesorem? –
zapytał Otto ze smutkiem. – Wyciągnięcie od niego chociaż miedziaka
to zadanie nie dla mnie. Póki co.
– Może powinnam wstąpić do Befa i zapytać, czy i on nie podrzuci ze
swojej strony paru chętnych? – zapytałam. – Teoretykom zazwyczaj
ciężko jest znaleźć miejsce odbywania praktyk.
– Tylko tego brakowało! – nie zaakceptował mojej idei półkrasnolud. –
Jesteśmy wyjątkowi właśnie z powodu naszej współpracy, dlatego nie
11
warto ujawniać sekretów produkcji! A może jednego z krasnoludów to
zainspiruje i też postanowi znaleźć sobie parę?
– Jeśli nie zrobili tego na Uniwersytecie, to...
– Nie zamierzam stwarzać im korzystnych warunków! – zamknął temat
Otto. – A tobie radzę myśleć nie jak uszczęśliwić obcych ludzi, a co
pokażemy na zjeździe!
– Będę o tym myśleć rano! – rozzłościłam się i rzuciłam niedokończone
artefakty na ziemię. – Mam już dość wzmacniających artefaktów!
Odmawiam ich udoskonalania!
– Wiedziałem, że tak będzie – ponuro stwierdził najlepszy przyjaciel. –
Wystarczy, że Irga pokaże się na horyzoncie i wszystko zaczyna się
sypać.
Chwycił się za brodę i poszedł do domu. Długo zbierałam fragmenty
amuletów rozsypane po podwórzu i wyobrażałam sobie różne
rozgrzewające serce obrazy jak na przykład Irga odchodzi, a ja nie
płaczę i zamiast tego dumnie odjeżdżam na wspaniałym koniu z jakimś
przystojniakiem w stronę zachodzącego słońca. On obejmuje mnie
swoimi muskularnymi ramionami i szepcze na uszko coś
pocieszającego. A Irga szlocha za mną, załamując ręce i żałując.
Zresztą, on już teraz żałuje, ale coś słabo się stara!
Wstawanie wcześnie rano to dla mnie wciąż męczarnia. Wiedziałam,
że będzie to wyczyn w rodzaju zwycięstwa nad smokiem (których już
od stu lat nikt nie widział, więc ze smokiem tak właściwie nie można
zwyciężyć!) i we wtorek położyłam się spać całkowicie ubrana oraz
zawczasu spakowana. Otto musiał tylko wyciągnąć mnie z ciepłego
łóżka i załadować do powozu.
Troskliwy przyjaciel nawet nie zdjął ze mnie kołdry, dlatego pięknie
wyspałam się przy miarowym lekkim kołysaniu, a kiedy otworzyłam
oczy, natychmiast napotkałam płonące namiętnością spojrzenie
czarnych oczu Żywka.
12
Oczywiście, ork nie mógł nie wykorzystać możliwości potrzymania
mnie w objęciach!
Zamarłam wstrzymując oddech. Męskiej aurze Żywka poddawała się
nawet Lira, która gorąco kochała swojego męża, a co tu dopiero mówić
o mnie, dziewczynie, która uczuciowo jest lekko niestabilna, a na
dodatek obrażona na ukochanego.
– Mnie też miło cię widzieć z rana – powiedziałam ochryple.
– Dzień już dawno się rozpoczął – roześmiał się Żywko. – Niedługo
będziemy na miejscu.
Zeszłam z jego kolan – to wymagało pewnego wysiłku i przypomnienia
sobie, że teraz Żywko to nie mężczyzna, a zleceniodawca. Nie wolno
mi mieszać tych dwóch pojęć, inaczej potem Otto sam mnie z czymś
zmiesza. Poza tym klienci, którzy podejrzewają mnie o ciepłe uczucia,
mają zły zwyczaj niedopłacania.
Otto siedział naprzeciwko i kartkował grubaśną księgę. Przywlókł ją
wczoraj wieczorem i oznajmił, że tylko tacy nieodpowiedzialni
obywatele jak ja, mogą tracić tyle czasu na sen, a on zamierza
pożytecznie wykorzystać czas podróży! I czy wiem, że do
uniwersyteckiej księgarni przywieźli nowe monografie dotyczące
artefaktów?
Nie wiedziałam o tym. Po co biegać i się dowiadywać skoro mam
Ottona, który i tak mnie o tym poinformuje?
– Wyspałaś się, śpiąca królewno? – burknął półkrasnolud rzucając mi
butelkę z gorącą herbatą. – Żywko, jesteś mi winien srebrniaka.
– Trzymaj, szantażysto! – ork wyjął pieniądze z kieszeni.
– Znowu na mnie zarobiłeś? – oburzyłam się. – Gdzie moja część?
– Ty miałaś przyjemność, ja mam pieniądze. Jest sprawiedliwie –
odpowiedział najlepszy przyjaciel. – Założyliśmy się o twój sen. Żywko
twierdził, że w jego przytulnych objęciach będziesz spać do samego
przyjazdu, ale wiedziałem, że nawet ty nie dasz rady tak długo chrapać.
13
– Chrapać! Ja słodko spałam! – wzięłam łyk herbaty. W Ottonie nie ma
za grosz romantyzmu.
– Złotko, ile razy mam ci to powtarzać? Słodka jesteś dla swoich
mężczyzn, a dla mnie jesteś przyjaciółką, której wszystkie wady
doskonale znam. Dlatego – chrapać!
– Też doskonale znam wszystkie wady Oli – powiedział Żywko. – I one
absolutnie nie przeszkadzają mi w uwielbianiu jej.
– Tak, tak, ja ją też uwielbiam – wzruszył ramionami Otto. – Ola,
chcesz kanapkę?
– Jasne, dawaj dwie!
Od zawsze źle mi się myślało z pustym żołądkiem.
– Ja też coś dla ciebie przygotowałem – powiedział Żywko i wydobył
spod siedzeń zawiniątko.
– Najlepszy cukierek to kiełbasa, czyż nie?
Przełknęłam ślinę.
– Ona i cukierki lubi – Otto wyrwał zawiniątko z rąk orka. – Podzielę,
jeśli nie masz nic przeciwko. Ola jest w stanie zjeść wszystko od razu
sama!
– Tak nie można! – obraziłam się. – Mówisz tak jakbym była
zachłanna!
– A co, nie jesteś? – Otto wręczył mi skrupulatnie odmierzoną jedną
trzecią kiełbasy.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc postanowiłam, że lepiej żuć niż
próbować wybielać swoje imię. Nikt z tu obecnych tego nie potrzebuje.
Nie zdążyliśmy zjeść kiełbasy do końca.
Rozbrzmiał szum, szczekanie i rżenie. Żywko wydobył z pochwy długi
sztylet.
Powóz zatrzymał się i ktoś szarpnięciem otworzył drzwiczki.
14
Okrążyły nas orki. A sądząc po ich kolczykach, należeli do zupełnie
innego klanu.
– Żywko! Niespodzianka! – po orczemu powiedział jeden z nich.
Wyglądał na trochę starszego niż Żywko, ale był o wiele
przystojniejszy. A ja myślałam, że to niemożliwe! Jednak następne
słowa orka całkiem popsuły mój zachwyt. – Dziewuchę – mi,
krasnoluda związać, Gopkowe nasienie zarżnąć!
– Co? Co to ma znaczyć – „dziewuchę – mi”? – oburzyłam się też po
orczemu. – Co ciekawego jeszcze usłyszę?
Zdezorientowane orki wymieniły spojrzenia. Żywko zaśmiał się. Otto
nieśpieszenie pakował książkę do worka.
– Ona nas rozumie! – wyraził swoje zdziwienie jeden z napadających.
– I co z tego, wyciągajcie ich z powozu!
Otto odkaszlnął i bardzo głośno zapytał:
– Jesteście pewni, że wystarczy was sześciu na nas troje?
Orki wymieniły spojrzenia. Żywko opanował wesołość i spojrzał
pytająco na półkrasnoluda.
Sytuacja wydawała mi się całkiem absurdalna. Najwyraźniej,
napadający nie mieli wielkiego doświadczenia w rabowaniu powozów,
bo inaczej już by cokolwiek zrobili! Nasze zachowanie ich też zdziwiło.
Kiedy przepiękna dama (dziewucha! Ja im tę dziewuchę jeszcze
wypomnę!) zamiast krzyczeć i mdleć zaczyna wyjaśniać sytuację i to
jeszcze po orczemu, to chcesz czy nie, ale dociera do ciebie, że coś jest
nie tak.
Sprawę zdecydował się wziąć w swoje ręce Żywko.
– Pozwólcie, że przedstawię – powiedział po sitorsku. – To Gojko,
nieudacznik.
– Że nieudacznik, to widać! – zauważył Otto.
Gojce w ogóle się to nie spodobało i z rykiem rzucił się do wnętrza
powozu.
15
A ja... Nie, dokładnie, to ja i Otto...
A jeszcze dokładniej, to wszystko zaczęło się od ojca Żywko, który
w stolicy próbował mnie porwać. Takie traktowanie mojej drogocennej
osoby w ogóle mi się nie spodobało. Po powrocie do Czystiakowa,
chwili namysłu i połączeniu sił z Ottonem, stworzyłam nowy ochronny
artefakt. Niewiele kowalstwa, dużo chemii i trochę magii, żeby móc tą
chemię uruchomić.
Dobrze pamiętałam walkę z dworzanami, kiedy życie mi i Ottonowi
uratowały kłęby dymu z zerwanych z mojej szyi i w przypadkowy
sposób aktywowanych artefaktów. Pozostawało tylko podporządkować
sobie dym, w czym pomogli nam chemicy z miejscowej krasnoludzkiej
wspólnoty.
Próba artefaktu zakończyła się sukcesem. Tak udanym, że cała nasza
trójka – ja, Otto i jego przyjaciel Ralf spędziliśmy noc w Domu
Uzdrowicieli. Dym okazał się zbyt żrący i trzeba było zmienić jego
formułę. Nie dopracowaliśmy artefaktu do końca. W obecnej formie
była to raczej broń masowego rażenia, która nie oszczędzała ani
swoich, ani obcych. Ale wciąż nosiłam go przy sobie
z postanowieniem, że przetestuję go na psach Żywka. Ork, oczywiście,
nie miał o tym pojęcia (a gdyby miał to nie byłby zachwycony!), mimo
to jeszcze nie straciłam nadziei, że wydobędę z mojego pomysłu coś
pożytecznego. Może, ochronę przed dzikimi psami, mniej żrący
proszek i możliwość kierowania strumieniem?
Ogólnie, nie było już czego testować na psach – gdy tylko orki przeszły
od wzajemnego wymieniania spojrzeń do zdecydowanego działania,
rzuciłam w napastników aktywowanym artefaktem. Otto pociągnął
mnie za rękę, wyskoczyliśmy z powozu, odpychając od siebie Gojkę
nieudacznika i uciekliśmy do lasu.
Byle jak najdalej od miejsca wydarzeń.
Po oddaleniu się na przyzwoitą odległość padliśmy pod jakimś
drzewem próbując złapać oddech. Otto oczywiście zabrał ze sobą torby
16
ze sprzętem Mistrzów Artefaktów, a podczas biegu zdążył nawet
powiesić jedną z nich na mojej szyi.
– I jak teraz, Olgierdo Postrachu Orków, dostaniemy się do
Czystiakowa? – zapytał półkrasnolud.
– Dlaczego pytasz o to mnie? – oburzyłam się. – Dzisiaj to nie moja
wina! To Żywko ma z nimi jakieś problemy, a my ucierpieliśmy! Jak
myślisz, powinniśmy go ratować czy już nie?
– Rozumiem, że Żywko jest ci bliski jako dostawca smakołyków, ale,
po pierwsze, tam jest sześciu obcych uzbrojonych orków, a, po drugie,
on nie zapłaci nam za uratowanie. Nawet jeśli zrobimy coś tak głupiego
jak powrót na pole bitwy.
– Jest mi bliski nie tylko jako dostawca smakołyków – odpowiedziałam.
– On poza tym wspaniale przytula a w ogóle ma wokół siebie taką ilość
wielbicielek i mimo to wszystkie je odrzuca! Może tam teraz Żywka
zarzynają, a my sobie odpoczywamy!
– Nie mamy przy sobie bojowych artefaktów – przypomniał Otto. –
A ty jesteś dobra w stawieniu tarcz, za to w walce ani trochę.
Pojęłam, że nic nie mogę zrobić i przygnębiona usiadłam obok
przyjaciela.
– Może powinnam wrócić na studia?
–
nagle wpadła mi do głowy myśl.
– I uczyć się na bojowego maga. Przy naszym burzliwym trybie życia
nie było by to niepotrzebne.
Półkrasnolud wytrzeszczył na mnie pełne zdumienia oczy.
– Ola – bojowy mag? Ciebie i tak już teraz boi się pół królestwa!
I w ogóle, nie zajmuj się bzdurami! Lepiej pisz pracę magisterską!
Odpowiedni poziom siły już osiągnęłaś, została tylko obrona tytułu.
A potem podniesiemy ceny! Przy okazji, jako magister, będziesz miała
prawo do zakupu silnych artefaktów i wtedy zdobędziemy też takie
konkretne bojowe.
– Otto, u ciebie pod łóżkiem jest cała skrzynka takich bojowych
artefaktów – przypomniałam.
17
– One są nielegalne, a ja mimo wszystko jestem przestrzegającym
prawa krasnoludem. Znasz mnie i wiesz jak mnie to męczy, że nie
możemy ich rozebrać i wykorzystać części zaklęć w naszej pracy. Póki
co, nie możemy.
– Myślę, że tytuł magistra spowoduje, że Raul Irronto będzie mnie
nienawidził jeszcze bardziej.
– Czyli zdecydowałaś już, że wracasz do Irgi? – Otto uniósł brew.
Objęłam ramionami kolana i ciężko westchnęłam. Nie miałam
najmniejszej ochoty odpowiadać na to prowokacyjne pytanie. Wrócę –
nie wrócę... Kocham go. Ale boję się, że on mnie znowu skrzywdzi. I o
czynniku „kochanego” krewnego też nie wolno zapominać. Może
mimo wszystko trzeba opracować ten artefakt, chroniący przed
urokiem? Ale musiałby być bardzo silny, żeby Raul nie był w stanie
przebić jego ochrony. A jeśli nekromanta postanowi rzucić na mnie
przekleństwo? Trzeba się nad tym dobrze zastanowić...
Nagle coś zaszeleściło w krzakach. Otto wytężył uwagę, a ja, na
wszelki wypadek, osłoniłam nas tarczą.
Środki ostrożności nie okazały się zbyteczne. Przed nami pojawiły się
trzy orcze wilczarze. Zatrzymały się i zaczęły czujnie węszyć.
– Mam nadzieję, że nas nie zeżrą – cicho powiedział Otto.
– Bez rozkazu nie powinny – powiedziałam niepewnie i przycisnęłam
się do ciepłego boku najlepszego przyjaciela.
Psy siedziały i patrzyły na nas. My siedzieliśmy i staraliśmy się nie
patrzeć na nie. Ale spojrzenie jakoś samo uciekało w kierunku
imponujących kłów.
Tak minęła godzina. W tym czasie zdążyliśmy z półkrasnoludem
pokłócić się, pogodzić i znowu pokłócić. Nic mu się nie podobało – ani
mój pomysł na artefakt chroniący przed urokiem, ani na artefakt, który
miał odstraszać dzikie psy, ani to że chciałam wrócić na studia. No jak
można być tak nieprzychylnym?
18
Gdy wreszcie w polu mojego widzenia ukazał się Żywko byłam już
bliska wrzenia ze złości.
– Jesteś nie do zniesienia! – poinformowałam Ottona. – Należy szerzej
patrzeć na świat! Uczepiłeś się jednego i...
– A oto i Żywko – ponuro powiedział półkrasnolud. – Podziękuj mu,
Ola, inaczej zaraz bym cię...
– Widzę, że między wami panuje pełen pokój i harmonia – ork wszedł
na polanę całkiem bezszelestnie. Przez całą jego twarz ciągnęło się
długie zadrapanie, lewe przedramię było zabandażowane. Jednak tors
jak zwykle okryty kamizelką był cały, więc postanowiłam nie
okazywać mu współczucia. Jest wojownikiem, a nawet ze mną bywało
gorzej.
– Oczywiście, panuje – natychmiast odpowiedział partner. Przed
innymi zawsze występowaliśmy na jednym froncie. – Po prostu czasem
zdarzają się rozbieżności. Małe i nic nie znaczące.
– Jasne. Szanuję to – powiedział Żywko z powagą. – A dlaczego tu
siedzicie?
– Jako pokojowo nastawieni artefaktnicy nie chcemy mieszać się
w cudze bójki – wyjaśniłam.
– Poza tym twoje pieski tu siedzą – dodał Otto.
– Psy – poprawił ork. – A co się tyczy pokojowo nastawionych
artefaktników... Na to nie dam się nabrać! Chociaż Gojko też już nie
wierzy w pokojowo nastawionych magów, którzy jechali po prostu,
żeby zbadać problemy związane z ochroną rezerwatu.
– A co się stało z twoimi wrogami? – żywo się zainteresowałam.
– Żal ci ich? – zdziwił się Żywko.
– Oczywiście, że nie, po prostu jestem ciekawa jak podziałał na nich
mój psi odstraszasz.
– Psi odstraszasz? – z przerażeniem upewnił się Żywko. – Zamierzałaś
używać tego na niewinnych psach? Ola, jesteś nieludzka!
19
– Niepsia – poprawiłam, podnosząc ciężką torbę ze sprzętem. – Tak,
zamierzałam, a co?
– Spodziewałem się z waszej strony jakiejś niespodzianki – powiedział
ork i ruszył przodem. Powlekliśmy się za nim. Zachwycanie się lasem
mi nie wychodziło. Lubię cywilizację, równe drogi i ciepłą toaletę.
I żeby do mojej spódnicy nie czepiały się kolce i drobne gałązki! Tak
na marginesie, ona była droga i ma haft u dołu! – Dlatego, kiedy
zerwałaś z szyi artefakt, zdążyłem wstrzymać oddech i odskoczyć. Tak
więc mnie nie za bardzo się dostało, ale dwójce z bandy Gojki tak i
wciąż jeszcze nie doszli do siebie. Mam ich litościwie dobić czy
przeżyją?
– Przeżyją – burknął Otto. – Ja przeżyłem, kiedy testowaliśmy artefakt.
– To gdzie są twoi wrogowie? – zapytałam. – Powinnam ich przepytać.
W celach naukowych.
– To się nie uda – uśmiechnął się Żywko. – Znają sitorski jeszcze gorzej
niż ty orczy.
– Szkoda – stwierdziłam. – A po co oni tu w ogóle przyjechali? Zabić
cię?
– Tak – spokojnie odpowiedział ork. – Jestem jedynym spadkobiercą
ojca, a niektórzy bardzo by chcieli, żeby mój ojciec stał się bezdzietny.
Na przykład, mój kuzyn Gojko, któremu moje sukcesy nie dają
spokojnie spać. Po mojej śmierci to on zostałby spadkobiercą.
– Nawet gdyby to właśnie on cię zabił? – zdziwił się Otto.
– Tak. Gdyby zabił to znaczy, że jest silny, czyli jest godny władzy.
– Okazało się, że nie jest godny – zachichotałam. – A ty go zabijesz?
– Po co? Wtedy mój ojciec zostanie zupełnie bez spadkobierców. Wyślę
go do domu, na Step.
– A on znowu zbierze bandę i znowu przyjedzie cię zabijać –
powiedział Otto.
20
– Trudno – wzruszył ramionami Żywko. – To pozwala nie stracić
czujności.
Przypomniałam sobie ile dzieci miał stary Gopko, a ile zostało przy
życiu i poczułam jak przez moje plecy przebiegły mrówki, ukradkiem
szepcząc „Tak, tak, bycie żoną orka to nie tylko rozkoszowanie się
samcem w pościeli, ale też masa problemów z jego krewnymi!”.
W porównaniu z orczymi relacjami rodzinnymi moi liczni krewni
wydawali się bardzo miłą gromadką bliskich sobie ludzi.
– Hej, Ola, co tak ucichłaś? – zapytał Żywko. – Przestraszyłaś się? Nie
bój się, maluchów i kobiet u nas nie tykają.
– Nie przestraszyłam się. Czego mam się bać? Myślę o swoim
artefakcie. Jak go udoskonalić, tak żeby pole rażenia było
dokładniejsze?
Ork roześmiał się.
– Będziesz dobrą żoną.
– Żądną krwi – potwierdził Otto. – Żądną – to słowo podstawa
1
. Krew
jakoś tak sama lgnie do Oli. Niespodziewanie.
– Nie ma co mnie swatać! – oświadczyłam. – Dopiero co poczułam
smak wolności i nie ciągnie mnie z powrotem do małżeńskich więzów.
– Poczekam, aż pociągnie – obiecał ork. – Jesteśmy na miejscu.
Psi rezerwat zajmował całkiem imponującą powierzchnię. Mieszkały w
nim nie tylko dorosłe osobniki hodowlane i szczenięta, ale były też
specjalne place przeznaczone do tresury oraz zagrody, w których
trzymano zwierzynę, którą psy zapędzały podczas polowania i konie...
– I to wszystko należy do niego – szepnął do mnie Otto. – To nie
nekromanta z jednopokojowym wynajętym mieszkaniem!
– A Żywko w ogóle mieszka w domu wspólnoty – burknęłam.
1
Przyp. tłum. – bardziej chodzi o krwiożerczą, a potem chciwą, ale nie znalazłam sensownego
odpowiednika, żeby zastąpić rosyjskie słowa – u nich rzeczywiście wystarczy odciąć „krew”
z początku słowa i zostaje nam „chciwa” ;)
21
Rozlokowaliśmy się przy bramach pokrytych szamańskim pismem.
Magiczna ochrona rezerwatu była dziełem czistiakowskich magów.
Szamani mogli zesłać niepowodzenie na tego, kto połasi się na cudzą
własność, ale żeby potraktować sprawcę błyskawicą trzeba było
nałożyć zaklęcie.
Do wieczora łaziliśmy z Ottonem po obwodzie rezerwatu.
Energetycznego konturu nikt nie dotykał. Mogłabym określić, czy
przekupiono maga, który ustawiał ochronę, żeby ją potajemnie
otworzył, ale przynajmniej od dwóch miesięcy nie wywierano żadnego
wpływu na ogrodzenie.
– Nic nie rozumiem, ochrona jest idealna – przyznał się Otto, kiedy
Żywko przyszedł wypytać się o nasze odkrycia. Wylegiwałam się na
trawie bezmyślnie patrząc w niebo. Wielogodzinne kierowanie
przepływem energii dawało o sobie znać. – Jesteś pewien, że twoich
piesków... to znaczy, psów, nie ukradli miejscowi pracownicy?
– Jestem pewien – ork spochmurniał i skrzyżował ręce na piersi. – Oni
po prostu fizycznie nie mogliby ich wynieść poza teren rezerwatu!
Szaman na każdego nałożył specjalny znak, odpowiadający tym, które
są na bramach.
– Przerzucili przez płot? – wysunęłam przepuszczenie.
– Nie, zdecydowanie nie.
– Mogę na nowo zamknąć ochronny kontur – powiedziałam. – Ale to
nie ma żadnego sensu. On jest nietknięty. Szczenięta jakby rozpłynęły
się w powietrzu, sprawdziliśmy wszystko, co ma związek z magią.
Wszystkie zamki, blokady, alarmy... Niczego, ani nikogo obcego tutaj
nie było. To ktoś ze swoich, Żywko!
– Przepytałem wszystkich – ork usiadł obok mnie. – Nawet kupiłem
sferę prawdy. Nikt szczeniąt nie wynosił ani nie sprzedawał!
– Nieźle! – zagwizdał Otto. – Musiało cię to kosztować fortunę
.
Żywko kiwnął głową.
22
– Dostarczam psy w całym północnym regionie Sitorii, zahaczając
o elfickie lasy a nawet południowo-zachodnią część Kuborii. Zniknęły
dwie suki i jeden samiec. Jeśli ktoś zacznie je rozprowadzać, psuć rasę,
mieszać z czymś jeszcze to będzie katastrofa.
– I poważna strata pieniędzy – zgodził się Otto.
– Co mają z tym wspólnego pieniądze? Rasa – oto co jest ważne. Pięć
pokoleń moich przodków kształtowało tę rasę! Wystarczy coś
przegapić, a wszystko pójdzie na marne!
– Czyli przed sprzedażą sterylizujesz zwierzęta?
– Oczywiście. To podstawowy warunek. Szczenięta rodzą się tylko
w moim rezerwacie!
– Proponuję zjeść kolację i jeszcze pomyśleć – powiedział Otton. –
Może wyczujemy coś w nocnej ciszy.
– Wątpię – oznajmiłam. – Zgiełk mi nie przeszkadza. I skoro mówię,
że ochronnego konturu nikt nie dotykał, to tak jest!
– Nikt w ciebie nie wątpi – powiedział Żywko. – Byliście moją ostatnią
nadzieją na rozwiązanie tego problemu! Nie wymienię całego
personelu rezerwatu!
Kolacja minęła w przygnębiającej ciszy. Orki jadły szybko, starając się
nie podnosić wzroku. Wyraźnie bali się gniewu właściciela. Gojko
i trzech jego przyjaciół niemrawo dłubało w talerzach. Te dwa orki,
których dotknęło główne uderzenie mojego artefaktu wciąż nie
odzyskały przytomności i Żywko zamierzał odesłać ich jutro razem
z nami do Czystiakowa.
Przydzielono nam dwie klitki w budynku najwyższych władz. Zamiast
łóżek były tam materace i skóry. W sumie, wygodnie, ale nie
zamierzałam kłaść się spać.
Poczekałam aż Otto zaśnie i zacznie chrapać na cały dom. Ostrożnie
wydobyłam z torby pewne instrumenty i notatki po czym wyszłam na
zewnątrz.
23
– Ola? – rozbrzmiało w ciemności. Podskoczyłam przestraszona.
Żywko odezwał się tuż obok drzwi, podnosząc się z ławki, której
wcześniej nie zauważyłam.. – Dlaczego nie śpisz? Dokąd idziesz?
– Do ciebie – uczciwie odpowiedziałam. – Wiem, że śpisz osobno.
– Do mnie? – w jego głosie zmieszały się radość i niedowierzanie.
– Żywko, mam pomysł! – powiedziałam uchylając się od jego rąk. –
Nie po to do ciebie szłam! Chcę ci pomóc w odnalezieniu szczeniąt!
– Dlaczego nie zrobiłaś tego za dnia? – zapytał ork.
– Ponieważ nie chcę, żeby Otto się o tym dowiedział. To niezbyt
popularna magia... Potrzebuję kogoś, kto będzie mnie ubezpieczał, jeśli
coś pójdzie nie tak.
– Zajęłaś się z czarną magią? – ostrożnie zapytał ork.
– Nie – powiedziałam. – Nie wolno mi tego robić a moja aura i tak jest
w strzępach. Zajęłam się magią krwi. To skrajnie niepopularny dział
sztuki magicznej, ponieważ to niebezpieczne. Ale chcę spróbować,
rozumiesz? Już tyle przeczytałam na ten temat!
– A jak to się stało, że Otto cię nie przyłapał?
– Czytałam u siebie w pokoju przed snem. Myślał, że zajmuję się
artefaktnictwem. Żywko, w stolicy zetknęłam się z różnymi
szumowinami i nie mówię tu o twoim ojcu. Gdyby nie Irga to nie
stałabym tutaj. Dłużej tak nie mogę, muszę stać się silniejsza. Pomożesz
mi?
– Stań się silniejsza – oczywiście. Ale nie jestem wielkim znawcą
magii. Nie jestem nawet szamanem.
– To nic, najważniejsze, żebyś, jeśli coś pójdzie nie tak, szybko wyniósł
mnie z magicznego kręgu. I wołaj Ottona. On mnie uratuje, a w każdym
razie pomoże doczekać uzdrowicieli.
– To brzmi niebezpiecznie, ale dawaj, spróbujemy.
24
Obdarowałam Żywka wdzięcznym spojrzeniem. Tak, to nie Irga, który
w takiej sytuacji wpadłby w dziki atak histerii i zabraniał wszystkiego
na świecie!
Sądząc z tego, co przeczytałam, wielcy magowie, którzy zajmowali się
tym działem nauki, potrafili odwoływać się do krwi bez pomocy, ale mi
było do nich daleko. Żywko odprowadził mnie do swojego domku,
ponieważ właśnie tam było najczyściej i nigdy nie przelewano tam
krwi. Potem przyniósł kilka misek z krwią matek i ojców zaginionych
szczeniąt.
Nieustannie wspierając się przerysowanymi z książek schematami
narysowałam krąg koncentracji. Lepiej nie przypominać sobie, jakich
sztuczek użyłam, żeby zdobyć tą literaturę! Na szczęście, wciąż istnieli
jeszcze dobrzy ludzie, którzy gotowi byli za pewną kwotę zdobyć
wszystko co trzeba; sprawie bardzo pomogło to, że parę miesięcy temu
rodzina mistrza Augusta, która została wypędzona z miasta,
wyprzedawała kolekcję książek dziadka. Znacznie uszczupliłam stan
mojego rachunku bankowego. Na szczęście, Otto nie miał do niego
dostępu, bo najlepszy przyjaciel urwałby mi głowę, mówiąc, że skoro
nie ma mózgu to pojemnik na niego też nie jest potrzebny.
Po wypowiedzeniu kilku zaklęć z ręką uniesioną nad misą, zmieszałam
krew suki i psa – rodziców jednego ze szczeniąt.
– Jest ich pięć – powiedziałam, zamykając oczy, żeby móc się lepiej
skupić. – Pięcioro szczeniąt.
– Licząc zaginione – sześć.
– Czyli jeden już zdechł – stwierdziłam.
Praca z krwią wymagała wiele wysiłku, ale postanowiłam na tym nie
poprzestawać. Sprawdzenie kolejnych dwóch szczeniąt wykazało,
że one też są martwe.
Żywko zaklął cicho po orczemu.
25
– Twoi pracownicy zataili, że szczenięta zdechły, mówiąc, że je
ukradziono? – zasugerowałam, wycierając spódnicą linie kręgu. I tak
nadawała się już tylko na szmaty po bieganiu i spacerowaniu po lesie.
– Nie mogli czegoś takiego zataić. Każda śmierć jest dokładnie badana.
Mało tego! Nie karzę ich za takie rzeczy, chyba, że to wynik
niedopatrzenia. Ale... Na pewno nikogo bym za to nie zabił, więc
robotnicy nie mieli się czego bać.
Spróbowałam wstać, ale nie dałam rady.
– Wołać Ottona? – zapytał ork.
– Nie, nie warto, lepiej zaprowadź mnie do pokoju... – zakręciło mi się
w głowie i pochłonęła mnie ciemność.
Usłyszałam gniewny głos Ottona, otworzyłam oczy i ze zdziwieniem
odkryłam, że na zewnątrz jest jasno, a ja leżę na stercie skór w domku
Żywka.
– Od razu mógłbyś powiedzieć, że jest u ciebie! Wszyscy jesteśmy
dorośli, wszyscy wszystko rozumieją – półkrasnolud warczał na orka.
– Wyobraź sobie, co sobie pomyślałem, kiedy odkryłem, że ona nawet
nie kładła się u siebie!
– Że poszła do mnie?
– Nie, że udało jej się w coś wplątać! Mało tego! U was chodzą jacyś
tajemniczy złodzieje szczeniąt, a Ola wiecznie spotyka łotrów na swojej
drodze!
– Nie burcz – powiedziałam wychodząc z domku. – Rzeczywiście
powinnam była cię uprzedzić, ale... Tak wyszło...
– Dlaczego masz ręce w krwi? – natychmiast zapytał mój
spostrzegawczy przyjaciel.
Tak, o tym, żeby po rytuale wytrzeć psią krew z dłoni, nie pomyślałam.
Po prostu niewybaczalna niedbałość! A ja przymierzałam się do
zdobycia magistra... Z takim podejściem do sprawy ten tytuł otrzymam
dopiero pośmiertnie.
26
– Zakładała mi bandaże – odpowiedział Żywko. – No i potem tak
wyszło...
– Oj, wy coś kręcicie – pokręcił głową Otto. – Ale to wasza sprawa,
tylko bardzo proszę, Ola, nie wypłakuj się potem na moim ramieniu..!
– Żywko! – wrzasnęłam, wpatrując się w przechodzącego obok nas
młodego orka. – To on! Łap go!
Żywko najpierw rzucił się na pracownika, obezwładnił go, przyciskając
twarzą do piasku na ścieżce, a potem dopiero zapytał:
– Kim on jest?
– Od niego czuć krew szczenięcia – patrzyłam na swoje dłonie. –
Czuję...
– Wspaniale! – ogłosił Otto bardzo złowieszczym głosem. – Zamiast
zajmować się seksem, wy dwoje zajmowaliście się magią! Zakazaną
magią! Kogoś życie zupełnie niczego nie nauczyło!
– Nie zakazaną, a po prostu rzadką! – sprzeciwiłam się.
– A jaka to różnica! – półkrasnolud chwycił się za głowę. – O, Młot
i Kowadło, dlaczego pokaraliście mnie taką głupią partnerką?
Zdecydowałam się żaden sposób nie reagować na ten atak. W końcu,
sama sobie byłam winna.
Żywko tymczasem przeszukiwał swojego pracownika. A potem, ryknął
i wydobył z jego spodni kość.
Młody ork kulił się ze strachu i coś bełkotał. Z tego co mówił zbyt
szybko i szlochał z przerażenia, prawie niczego nie udało mi się
zrozumieć. Jak i długiej tyrady Żywka. W tych dziecięcych bajkach
w orczym języku, które zdążyłam przyswoić, takie słowa były
zdecydowanie zakazane.
– Pora żebyśmy zjedli śniadanie – półkrasnolud pociągnął mnie za
rękaw. – Teraz zaczną się tu porządki, przy których lepiej żebyśmy nie
byli obecni, to sprawa Żywka. I umyj się porządnie, bo boję się ciebie
dotykać.
27
Tak, magiczne zasady bezpieczeństwa Ottona były znacznie lepsze niż
moje!
Trzęśliśmy się w powozie, jadącym do Czystiakowa. Na jego dachu
przywiązano dwóch orków. Już się ocknęli, ale czuli się obrzydliwie.
Oszołomiony po skandalu z pracownikami Żywko rozkazał wrzucić ich
na dach, bo nie chciał dzielić z nimi siedzenia.
Ork siedział obok mnie i wpatrywał się w swoje splecione palce.
Śledztwo – połączone z terrorem – pozwoliło wyjaśnić, że pracownicy
rezerwatu padli ofiarami nowomodnego trendu w orczych wierzeniach.
Kość szczenięcia określonej maści, które zostało urodzone
w określonym czasie przez konkretną sukę miała przynieść bogactwo
i powodzenie.
Ideę, włączając szczególny rytuał związany z wygotowywaniem kości,
przyniósł ze sobą nowy pracownik, który całkiem niedawno przyjechał
ze Stepu. Zapewniał, że główny szaman zjednoczonych plemion to
popiera. Co mieli zrobić orkowie zamknięci w obcym dla siebie lesie,
oderwani od rodzin, pozbawieni swobody i tradycyjnych rozrywek?
Z pasją wzięli się do działania!
Przepytywani pracownicy milczeli, a Żywko, po użyciu Sfery Prawdy,
po prostu nie wiedział, jakie pytania powinien zadawać. Myśl o takim
wykorzystywaniu nieszczęśliwych piesków nawet nie przeszła mu
przez głowę! Sprzedać na boku – to tak, to jest możliwe. A o sekcie
wielbicieli psich kości Żywko nie wiedział, bo po prostu nie
przejmował się takimi bzdurami. Szaman wspólnoty orków
w Czystiakowie rygorystycznie pilnował, żeby nie przeniknęła tam
żadna herezja.
Otto też był zły. Na mnie, bezwstydną, beztroską, bezmyślną i jeszcze
z dziesięć innych takich "bez-". Możliwe, że w swojej trosce,
pragnieniu chronienia i chęci otaczania opieką przegonił już nawet Irgę!
Tylko ja jedna byłam zadowolona z życia. Magia krwi mi się udała. To
znaczy, że trzeba iść uczyć się dalej! Aj, tak, jestem zuch!
28
– A ona jeszcze się uśmiecha! – Otto wzniósł ręce do nieba. – Do ciebie,
Olgierdo, nic nie dociera! Przyjedziemy i bierzesz się do pracy, żebyś
nie miała czasu na żadne głupoty! Do pracy, tak!