Poezja jedności i proza rozdarcia
http://wyborcza.pl/1,97738,8147401,Poezja_jednosci_i_proza_rozdarcia.html?a
s=2
Maciej Stasiński 2010-07-19, ostatnia aktualizacja 2010-07-16 18:02:04.0
Mistrzostwo świata w piłce uniosło Hiszpanów w najwyższy stan jedności i uniesienia. Ale na krótko. Kiedy
ochłoną, zderzą się z widmem nacjonalizmów, które rozdzierają ich kraj.
Kiedy tydzień temu Hiszpania wygrała mundial, nie było szczęśliwszego narodu na świecie. Wybuch dumy narodowej
sprawił, że na ulicach widać było tylko czerwono-żółty kolor flagi hiszpańskiej i czerwony drużyny. Pewnie Francuzi w
1998, Brazylijczycy w 2002 czy Włosi w 2006 r. podobnie tańczyli i śpiewali pieśni narodowej chwały.
A jednak Hiszpanie cieszyli się bardziej, niż wynikałoby z długotrwałego oczekiwania na triumf w narodowym sporcie,
którego wciąż nie było, choć w futbolu Barcelona i Real to od lat najlepsze kluby na świecie.
Przeżycie triumfu było czymś zamiast, dostąpieniem uczucia świetności i chwały, którego im na co dzień brakuje.
Reprezentacja piłkarska stała się rewersem narodowego wizerunku, blaskiem cnoty pośród szarości wad, symbolem
odświętnej jedności i harmonii, gdzie na co dzień słychać jazgot sporów. Lepszą wersją narodu.
Nie chodzi tylko o to, że Hiszpanie przeżywają najgorszy kryzys gospodarczy od końca wojny domowej w końcu lat
30. ubiegłego wieku, który pozbawił pracy ponad jedną piątą społeczeństwa i że mistrzostwo to lekarstwo na kłopoty.
Że spadli z wysokiego konia po niemal 30 latach pomyślności i demokracji, dzięki którym przez dwa-trzy pokolenia
skutecznie gonili najbogatsze kraje Europy. Że dzielą ich zażarte spory lewicy i prawicy, które siłę czerpią z
historycznych krzywd tkwiących głęboko w pierwszej połowie XX w.
Owszem, to wszystko sprawia, że Hiszpanie piłkarską chwałę przeżywają silniej, niż gdyby na co dzień niczym się nie
martwili i leniwie sączyli na plaży wino lub piwo, przegryzali najlepszą na świecie surową szynką i świeżymi owocami
morza.
Ale u podstawy piłkarskiej euforii drzemie głębsza rozterka. To kryzys tożsamości i wspólnoty. Czy oprócz chwały
sportowej łączy ich jeszcze wystarczająco dużo, by chcieli żyć we wspólnym państwie? Czy to państwo jest nadal
wartością, którą było, gdy zrzucali dyktaturę i odtwarzali demokrację w latach 1976-78?
Inaczej nikt by nie pisał tak: "Sukces reprezentacji zdjął zasłonę, która dotąd przykrywała chęć wyrażenia
elementarnej dumy z tego, że się jest Hiszpanem. Nic bardziej błędnego niż przedstawianie tego poczucia jako
wyrazu nacjonalizmu hiszpańskiego przeciwstawnego nacjonalizmom peryferyjnym. Ale nie byłoby również roztropne
zaniechać od jutra okazywania czerwono-żółtej flagi, jakby to była tylko flaga drużyny piłkarskiej, a nie Hiszpanii.
Chodzi o to, by odzyskać ten pozytywny i konstruktywny patriotyzm, którego nie ma, jeśli obywatele wstydzą się flagi
jako symbolu jedności i tożsamości hiszpańskiej. Ten obywatelski wybuch hiszpańskości powinien być odbierany jako
wartość wzbogacająca społeczeństwo w chwili, gdy Hiszpania potrzebuje mocnej podstawy, by się odbudować, nie
tylko gospodarczo. Klasa polityczna, z prawa i z lewa, powinna zrozumieć, że jeśli Hiszpania nie zdoła długo wytrwać
w tym okazywaniu ducha narodowego, jeśli zabraknie jej radości, poczucia własnej wartości i siły przekonania, to
dlatego, że nie staje jej przywódców, na jakich zasługuje".
To głos prawicowy - dziennika "ABC", tradycyjnie bardziej przywiązanego do jedności Hiszpanii i hiszpańskiego
patriotyzmu niż głos lewicowy, którym przemawia "El Pais". Ale podobnie o zwycięstwie Hiszpanii pisali publicyści
lewicowi. Socjalistyczna lewica ceni sobie wspólną i pluralistyczną Hiszpanię.
Dlaczego zatem Hiszpanie w polityce nie grają tak, jak ich sportowcy na boisku? Dlaczego państwo nie działa tak jak
drużyna, chociaż siedmiu z jedenastu jej graczy to Katalończycy, a każdy Katalończyk wie, że jest inny od
Kastylijczyka?
Trzy nacjonalizmy
W przeddzień zwycięstwa na mundialu na ulicach Barcelony Katalonia powstała przeciw Hiszpanii. Była to największa
manifestacja, od kiedy w 1977 r. Katalończycy po 40 latach dyktatury Franco zażądali amnestii, wolności i autonomii.
Za czołem ponadmilionowego pochodu ozdobionym flagą Katalonii oraz hasłem: "Jesteśmy narodem. My
decydujemy", szli socjalistyczny premier Katalonii Jose Montilla i jego poprzednik, patriarcha nacjonalizmu Jordi Pujol,
a także wszystkie katalońskie partie polityczne rządzące i opozycyjne: i socjaliści, i lewicowi nacjonaliści, i
postkomuniści, i opozycyjni nacjonaliści konserwatywni.
Jeśli więc po mundialu Hiszpanie dali pokaz dumy i jedności, to zaledwie dzień wcześniej Katalończycy dali wyraz
równej jednomyślności, tyle że negatywnym bohaterem była Hiszpania. Hiszpania demokratyczna, która 30 lat temu
dała siedmiomilionowej Katalonii wolności autonomiczne, jakich nie ma żaden region w Europie. Katalonia uznała
teraz, że ta wolność jest deptana. Miało się wrażenie, że Katalonia jęczy pod jarzmem hiszpańskiej okupacji, a w
twierdzy na wzgórzu Montjuic nad Barceloną targają łańcuchami przed egzekucją katalońscy patrioci.
Ten protest zwiastuje koniec epoki, kryzys ustroju, którego święto piłkarskie nie zażegna.
Jak do tego doszło?
Współczesna Hiszpania jest krajem trzech różnych nacjonalizmów. Jeden to nacjonalizm Hiszpanów, potomków
starodawnych ludów, którzy u schyłku średniowiecza zorganizowali się w wielkie państwo, a potem zbudowali
światowe imperium, którego dzisiejsza Hiszpania jest bladym wspomnieniem. Hiszpański nacjonalizm nie jest etniczny
ani religijny, lecz raczej postmocarstwowy. Przede wszystkim zaś jest demokratyczny i obywatelski, bo jego ostoją jest
wspólne państwo różnych ludów, m.in. starożytnych Basków i romańskich Katalończyków. Przywrócenie demokracji,
wspólne dzieło późnych frankistów oraz wyjętych przez nich spod prawa i wyzutych z ojczyzny komunistów,
socjalistów i demokratów, wypłukało z hiszpańskiego nacjonalizmu składniki autorytarne, wykluczające i religijne.
Uczyniły z niego ideologię, której naturą jest poczucie przynależności do wspólnoty obywatelskiej raczej niż do
narodu.
Hiszpania ma króla, który - jak w Wielkiej Brytanii - nie ma władzy, ale wszyscy są z niego dumni. Ma centralny rząd w
Madrycie wybierany przez wszystkich Hiszpanów. I regionalne autonomie, które mają tyle politycznej, gospodarczej i
kulturalnej wolności, ile nie śni się żadnej innej mniejszości narodowej lub wspólnocie regionalnej w Europie.
Dwa pozostałe nacjonalizmy współczesnej Hiszpanii to nacjonalizm baskijski i kataloński. Mają dawny rodowód,
podobne roszczenia do odrębności od Hiszpanii, ale i różną naturę. Gdy baskijski jest mitologiczny, etniczny i
wykluczający, kataloński jest historyczny, kulturalny i integrujący.
Baskijskie rachunki krzywd doznanych od Hiszpanii to mitotwórstwo. Baskowie nigdy nie zostali przez Hiszpanów
podbici ani okupowani, bo nigdy nie mieli własnego państwa. Zawsze byli hiszpańskimi Baskami albo baskijskimi
Hiszpanami, a często najwybitniejszymi poddanymi korony niosącymi do Nowego Świata hiszpańskie panowanie i
chrześcijańską kulturę jako ministrowie, konkwistadorzy, administratorzy, misjonarze. Przez wieki cieszyli się
przywilejami, tzw. fueros, które zniesiono dopiero w 1876 r. Dopiero Sabino Arana pod koniec XIX w. kazał im
wybierać między Baskonią i Hiszpanią. Nawet w czasie wojny domowej 1936-39 jedni wołali o wolność i poparli
Republikę, a inni "Niech żyją kajdany!" i przystąpili do buntowników gen. Franco. W drugiej połowie XX w. ich etniczny
nacjonalizm sięgnął po terror i zażądał Baskonii dla Basków.
Arana pisał: - Najbardziej nie podoba mi się to, że wszystko, co przychodzi do Katalonii z zewnątrz, Katalończycy
chcą uczynić katalońskim. A my, Baskowie, wszystko, co nie jest baskijskie, chcemy usunąć, wyrzucić.
Katalończycy są świadomi cywilizacyjnego i kulturalnego rodowodu, który w rywalizacji o starszeństwo dawał im
przewagę nad Kastylijczykami. Od IX w. wypychali Arabów z feudalnych hrabstw, a do XII w. zajęli większość ziem
dzisiejszej Katalonii i weszli w skład Królestwa Aragonii. Mówili własnym językiem, mieli katalońską literaturę i
filozofię, a kastylijski przyjął dopiero dwór ich monarchy Fernanda na początku XV w. W tym czasie byli narodem
kupców i przedsiębiorców krążących na statkach między miastami Morza Śródziemnego, podczas gdy Kastylijczycy
wciąż pasali trzody i w imię religii niszczyli wyrafinowaną cywilizację i kulturę materialną Arabów w Andaluzji.
Przywileje autonomiczne Katalonia straciła dopiero z ręki monarchii Burbonów w 1714 r. Mimo to i później
Katalończycy byli awangardą hiszpańskiej, imperialnej burżuazji. Ich kulturalna i cywilizacyjna pewność siebie nadała
ich nowożytnemu nacjonalizmowi w końcu XIX wieku charakter umiarkowany i transakcyjny. Liczył się bilans strat i
zysków, a nie honor, krew i ziemia.
W XX w. do Katalonii jechali za lepszym życiem Hiszpanie z Andaluzji i Extremadury i znajdowali tam nową ojczyznę.
Katalończycy, mimo że prześladowani przez Franco, byli dumni z siebie i nikogo nie wykluczali. Kiedy Katalończyk
mówił: "naród, kultura, tożsamość", znaczyło to "prawa i pieniądze", nigdy nie "niepodległość za wszelką cenę" i
"śmierć obcym".
Dziś te dwa tak różne nacjonalizmy spotkały się w radykalizmie. Nie wyrasta on z niewoli, upośledzenia czy nędzy.
Przeciwnie, jest dzieckiem wolności i dobrobytu. Baskowie i Katalończycy buntują się nie przeciw państwu, które, jak
za Franco, ciemiężyło ich i prześladowało, lecz przeciw państwu, które ich narodom zapewniło równość praw,
szacunek dla odrębności, wolność i cywilizacyjne powodzenie. Przeciw państwu, które sami jako pełnoprawni
obywatele współtworzyli.
Wcześniej to Baskowie byli radykalni. ETA nigdy demokracji hiszpańskiej nie uznała i mordowała, jak popadło
wszystkich, którzy oderwania Kraju Basków nie chcieli. Rządzący przez ćwierć wieku Krajem Basków umiarkowani
nacjonaliści terroru nie uznawali, ale do niepodległości dążyli wytrwale polityczną drogą.
Katalończycy negocjowali z Madrytem więcej pieniędzy i więcej samorządu, ale o niepodległości milczeli. Teraz role
się odwróciły.
Bunt Katalonii
Katalończycy porzucili język negocjacji. Mówią o narodzie, godności i zniewadze. Jej przywódcy, od prawa do lewa,
ogłaszają, że konstytucja Hiszpanii jest zła, ustrój stworzony w 1978 r. się wyczerpał, autonomia nie wystarcza, czas
na niepodległość. Katalonia w Europie, zamiast Katalonii w Hiszpanii, mówią.
Przemiana handlowca w wojownika zajęła ledwie sześć lat. W 2004 r. kandydat na premiera, socjalista Jose Luis
Zapatero ogłosił Katalończykom: - Uchwalcie nowy statut, ja go przyjmę.
Katalończycy nie myśleli o nowym statucie, ale kiedy socjaliści wybory wygrali, zabrali się do dzieła i uchwalili taką
autonomię, której brakowało tylko nazwy "niepodległość". Uznali się za osobny naród, przyznali sobie prawo poboru
podatków, wyłączne kompetencje m.in. w sprawach sądownictwa, bankowości, ubezpieczeń społecznych, edukacji.
Zgodzili się oddawać rządowi w Madrycie kwoty na armię i politykę zagraniczną.
Rząd Zapatero się wystraszył i okroił statut. Definicję Katalonii jako narodu przeniósł do preambuły, suwerenność
finansową zamienił na zasadę podziału poboru podatków między Madryt i Barcelonę pół na pół. Wykastrowany statut
Katalończycy przyjęli w referendum, ale głosowała w nim mniejszość uprawnionych.
Prawica hiszpańska zaskarżyła statut jako sprzeczny z konstytucją.
Kiedy w czerwcu tego roku trybunał konstytucyjny zatwierdził prawie cały statut z wyjątkiem czysto symbolicznych
postanowień, jak to, że Katalończycy to osobny naród, albo drugorzędnych w dwujęzycznej Katalonii, że język
kataloński powinien mieć pierwszeństwo przed hiszpańskim w administracji, w Katalonii wybuchła awantura, w której
zapachniało prochem. Nieważne, że Katalonia ma jeszcze więcej pieniędzy i praw niż przedtem. Ważne, że jej
godność została podeptana. Katalończycy przyjęli język irredenty.
Hiszpańska prawica, chociaż skarżyła 120 artykułów statutu, a trybunał uchylił tylko 14, prosi o uszanowanie wyroku
sądu konstytucyjnego. Katalonia zapowiada bunt do zwycięstwa. A po środku miota się socjalistyczny rząd, który
puszkę Pandory uchylił i musi teraz żywioły nacjonalizmów poskromić i pogodzić z hiszpańską racją stanu.
Historia się nie kończy. W warunkach wolności i demokracji życie to nuda, zawsze można żądać więcej. Wolność
upojona sobą, nie pamiętająca o niewoli, staje się swawolą i budzi upiory.