Kate Griffin
Rada Mniejszości
(Minority Council)
Wstęp: Nie możesz byd wszystkim dla wszystkich…
W którym odbywa się spotkanie na łodzi…
Byłem w Deptford polowad na gang. Nie twój miły gang, nie taki, który zniszczy ławkę w parku lub
spali samochód. Ci byli gangiem, który malował na ścianach domów, znaki które sprawiały, że każdy
kto na nie spojrzał, robił się całkiem, całkiem zły.
Mówią , że robią to, by pokazad nam prawdę, a prawda jest taka, że wszyscy zostaliśmy oszukani.
Wszyscy byliśmy szaleni, wszyscy z nas, którzy myśleli, że świat jest bezpieczny i uporządkowany i ma
swój cel. Oni wiedzieli, oni widzieli, starali się sprawid, żebyśmy zrozumieli.
Powiedziałem, spójrzcie na to z innej strony, tylko chodzicie wokół, wkurzacie ludzi. Jeśli świat
naprawdę jest tak ciemny jak myślicie, w takim razie wezmę iluzję każdego dnia, dzięki.
Odpowiedzieli, a kim ty myślisz, że jesteś do cholery, jimbo (albo słowo, które tak brzmi),
przychodzisz tutaj zuchwale w środku nocy i całym sobą mówisz: przestaocie byd gangiem, albo, no
wiecie, my znamy ludzi, wiecie, możemy coś z tym zrobid.
Zrobiłem kilka zwięzłych komentarzy, zgodnych z poniższymi:
Nazywam się Matthew Swift. Jestem czarnoksiężnikiem, ostatnim w mieście, który przetrwał czystkę
Roberta Bakkera. Zostałem zabity przez cieo swojego nauczyciela i moje ciało rozpadło się na
telefoniczne impulsy i wszystko co zostało do pochowania to odrobina krwi. Wtedy wróciliśmy i ja
jestem nimi, a oni są mną, a my są elektryczne niebieskie anioły, stworzenia telefonów i przewodów,
bogowie stworzeni z nadwyżki życia, którą wy, ludzie, wlewacie we wszystkie elektryczne rzeczy.
Jestem Nocnym Burmistrzem, patronem miasta, opiekunem nocy, obroocą bram, obserwatorem
murów. My odparliśmy Śmierd Miast, my byliśmy przy śmierci Lady Neon, my wygnaliśmy potwora
zwanego Zaciemnieniem do cieni na koocu uliczek, my są światło, my są życie, my są ogieo i, możesz
w to uwierzyd, słowo, które najlepiej nas opisuje w tej chwili to wkurzony.
Chcesz zobaczyd co się stanie, kiedy sprawisz, że staniemy się źli? Wydawali się zrozumied.
Kiedy sobie poszli, ja wybrałem się wzdłuż rzeki kierując się na wschód zgodnie z nurtem.
Czarnoksiężnicy w wielkich miastach zbyt szybko stają się szaleni; ich serca pędzą w godzinach
szczytu, głowy bolą kiedy muzyka dudni w klubach poniżej ulic, ich oddechy to mieszanina tlenku
węgla i ołowiowo-azotowe wyziewy, a świeże powietrze, czyste wiejskie powietrze sprowadza
rzężenie. Zawsze ostrożnie unikałem szaleostwa, ale rzeka, w czystą, zimną noc chylącą się ku zimie,
była pociągająca mocą której nie można się oprzed.
Więc szedłem. Przez błotniste nabrzeże, wyczerpany do granicy snu, mijając magazyny drewna i
fabryki cementu, poniżej białych przemysłowych żarówek w całkiem nowych apartamentach i przez
koślawe kładki pomiędzy asfaltowymi drogami. Mijałem sklepy z brązowookimi manekinami
gapiącymi się pusto z odblaskowych okien, pośród zapachów budki z chioskim żarciem na wynos
strzeżonej przez wiecznie salutującego nazistowskiego kota naprzeciw parkingu centrum
handlowego, gdzie cena przeciętnego dobra materialnego to 14,99£ a w tym miesiącu
najmodniejszym materiałem był poliester lub sklejka. Mijane małe kapliczki zaklinowane były między
towarzystwem budowlanym a uniwerkiem szóstego stopnia, gdzie „Jeśli w coś wierzysz, to możesz to
osiągnąd” (Zajęcia ocenione na ‘satysfakcjonujące’ przez Inspektora Szkolnictwa). Szedłem wzdłuż
rzeki mając ją po lewej, zatrzymałem się by popatrzed na lot dwuwirnikowych śmigłowców bojowych
podążających po linii wody do centrum miasta, wychyliłem się przez balustradę, żeby zobaczyd
srebrne wieże Canary Wharf odbijające chmury w ich lustrzanych powierzchniach , obserwowałem
pociąg stukoczący niedaleko Greenwich Hill, czułem szok, kiedy przekraczaliśmy Prime Meridian. Linie
ley istnieją, lecz jak cała magia, są ukształtowane tam gdzie życie jest najbujniejsze i gdzie znaczenie,
środek wszystkiego jest narzucone przez człowieka. Magia to życie; magia powstaje tam, gdzie jest
najwięcej życia.
Mniej więcej tak wylądowałem na molo, nie wiem dokładnie. Ale moje stopy zaczęły mrowid suchym
ciepłem, które może w jakimś momencie przejśd w ból, a nawet budki z curry i nie-do-kooca-
irlandzkie bary są zamykane na noc. W Millenium Dome, dwiczeniu w społecznym inżynierstwie
gdzieś między pałacem białej przyjemności i bąblu w nieużytku, występy się kooczą, drzwi otwierają a
ludzie ubrani tak, by uhonorowad swój ulubiony zespół pędzą w kierunku metra, autobusów i łodzi.
Na stacjach pojawiają się znaki oznajmiające pierwsze i ostanie odjazdy, jako ostrzeżenie dla
wszystkich, którzy mogą za długo zwlekad. Kładka pod rzeką do Isle of Dogs była zamknięta, znak
uprzejmie oznajmiał, że podróżnicy powinni spróbowad alternatywnych tras: dostęp tylko między 8 a
22, poniedziałek-sobota, proszę nie jeździd na rowerach tunelu.
`
Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że czekam na powrotny prom do centrum, ale kiedy przybił,
wsiadłem na niego. Katamaran oferował pełne 30% mniej za kurs, co było i tak 130% więcej niż
oczekiwałem. I tak zapłaciłem i wszedłem na pokład statku zbudowanego dla stu pięddziesięciu
turystów, teraz obsługującego trzyosobową załogę i dwunastu pasażerów. Grupa przyjaciół na
przedzie nosiła koszulki obwieszczające że „Życie to punk” , sportowe fryzury, które w minionych
czasach były używane do wskazywania rangi w wojowniczych plemionach a teraz są noszone by
spowodowad zaniepokojenie dla trudnych matek. Rozmawiali głośno gestykulując przy pomocy
omiatających gestów o genialności tego, czy przerażającym wyglądzie tamtego. Wydawali się byd w
tym wieku, w jakim rzeczy są takie lub inne, bez żadnego pomiędzy.
Niedaleko tyłu łodzi, jakiś facet obejmował dziewczynę , by utrzymad ją z dala od chłodnego wiatru
od rzeki, kiedy płynęliśmy na zachód, nic nie mówiąc, a nawet nie musząc. W środkowej części dwie
kobiety niosące włoskie przewodniki po Londynie nachylały się z okna radośnie twierdząc że
rozpoznały Tower of Westminster, Buckingham Palace, Londyoskie Oko i Hampstead Heath.
Stałem samotnie na pokładzie smakując sól i wąchając rzekę, czując silnik pracujący mi pod nogami i
wiedziałem, że dziś w nocy nie ma za dużo rzeczy, których nie mógłbym zrobid, chod i tak nie czułem
żebym robił dużo. I Wtedy powiedziała:
- Czasem ludzie przychodzą tu by się oczyścid.
Z początku nie zdałem sobie sprawy, że jest to adresowane do mnie, lecz kiedy poczułem oczekiwanie
obok mnie, spojrzałem za siebie i stała tam ona, dłonie na barierce, włosy zawijane w każdą stronę,
plątane przez wiatr, jej oczy ślizgające się po mnie jak olej po jedwabiu. Wyjąkaliśmy:
- Co?
-Nie fizycznie oczyścid – dodała wzruszając ramionami – raczej… oczyścid wewnętrznie. Rzeka
zmywająca nasze grzechy.
Nie miałem nic do powiedzenia, ale to nie wydawało się jej przeszkadzad. Wyciągnęła do nas dłoo i
dodała promiennie:
- Meera.
Potrząsnęliśmy jej dłonią, palcami wystającymi z rękawiczki bez palców, która ukrywała blizny na
naszej dłoni.
- Matthew – powiedziałem.
Poczuliśmy łaskotanie na naszej skórze, kiedy dotknęła jej, ból z tyłu naszych zębów. Jej oczy zwarły
się z naszymi i były koloru świeżych orzechów laskowych, usiane plamkami żółtego, i, przez chwilę
mogły zniknąd w każdym momencie.
Jej palce zacisnęły się lekko zanim zwolniła uścisk i spojrzała w dal, ponownie na rzekę i miasto które
mijaliśmy.
- Mogę powiedzied - powiedziała swobodnie, niczym zapowiadając śniadanie – że światła uliczne
przygasają nieco, kiedy się je mija.
- To dlatego rozmawiamy?
Uśmiechnęła się szeroko i pokręciła głową.
- Nie.
- To dlaczego?
- Jesteśmy jedynymi ludźmi na tej łodzi, którzy są sami. Pomyślałam, że może moglibyśmy byś
samotni razem.
Powiedziała mi, że jest analitykiem ryzyka pracującym na Isle of Dogs. Przez większośd nocy ludzie z
jej biura wychodzą razem się napid – szampan, kluby, muzyka. Czasami mają spotkania pracowników
wieczorami – paintball, wioślarstwo, nauka gry na ukulele…
- Ukulele?
- To bardzo łatwy instrument. Biorą nas wszystkich i każą grad: praca zespołowa i muzyka. Paintball
nie działa tak dobrze. Dużo bardzo agresywnych kolesi jest w moim biurze.
Dzisiaj wieczorem jej współpracownicy zdecydowali się pójśd spelunki ze striptizem i po raz pierwszy
zaprosili ją.
- I?
- Było głośno i nudno. Nie interesuje mnie to.
Więc po prostu wyszła? Tak. Upewniła się, że była widziana pierwsza, siedząca z chłopcami,
wydawała odpowiednie dźwięki - nawet zapłaciła 50£ Ukraince za taniec – i kiedy wszyscy byli zbyt
pijani żeby zauważyd lub się przejąd , wymknęła się nad rzekę.
- To właśnie tu jestem naprawdę sobą – wytłumaczyła.
Nic nie powiedziałem; zwierzenia wewnętrznej natury nigdy nie były naszą mocną stroną. Minęliśmy
Rotherhithe, nowe ceglane apartamenty i rewitalizowane nabrzeża których nazwy – srebro, broo,
pieprz – opowiadają ich historię, równocześnie z czarnymi dźwigami nadal przymocowanymi do ich
ścian. Powiedziała:
- Mam ciotkę, która jest czarownicą. Albo mądrą kobietą. Obiema, jak sądzę. Pochodzi z Chennai,
praktykuje tutaj. Wkręciłam się w to dzięki niej.
- Dużo się tym bawisz?
- Nauczyła mnie dośd efektownych rzeczy i czarów. Piękno, tanie amulety, szlachetne marzenia – nic
specjalnego. To był cały zakres tego. A co z tobą? Dlaczego twoje oczy są takie niebieskie?
Zawahałem się.
- To skomplikowane.
- Jestem ciekawa.
- Bardzo skomplikowane.
- Twoja nieśmiałośd tylko powoduje, że ta historia już rośnie w mojej wyobraźni. O ile bardziej
prawda może byd dziwniejsza od tego co sobie wyobrażam?
- Prawda jest dziwniejsza od fikcji – zasugerowałem.
- Widuje smoki – odparowała. – smoki, wulkany, przygody i półbogowie. Jestem blisko?
- Wszystko oprócz aktywności tektonicznej.
- I nie jesteś nieśmiały – dodała – smutny, może? Czy to strach? Ale nie nieśmiały.
Ucichliśmy. Tower Bridge, całkowicie niebieski metal i bladożółty kamieo zaczynały się ukazywad w
widoku za zakrętem rzeki. Na północy światła w oknach Wapping były pogaszone, oprócz
okazjonalnie fluorescencyjnych kuchni i niebieskoszarych póżnonocnych filmów. W koocu
powiedziałem:
- Był?
- Był? – powtórzyła figlarnie.
- Powiedziałaś „To był cały zakres tego”. Według tego, to nie jest już to co robisz z twoją magią. Co
się zmieniło?
Nie odpowiedziała. W koocu odparła:
- Daj mi swoją dłoo.
Zawahałem się, lecz była pewna powaga na jej twarzy, której nie było wcześniej, nawet pomimo
uśmiechu, który pozostał na miejscu. Podałem jej swoją dłoo. Przez jej rękawiczki mogłem poczud że
jej ręce są zimne od wiatru znad rzeki. Był jakiś kolor w białkach jej oczu, jakieś żółtawe zabarwienie,
które tu nie należy, ale którego nie umiałem umiejscowid. Wzięła głęboki oddech i kiedy jej płuca były
pełne, nabrała odrobinę więcej powietrza i poczułem jakąś zmianę.
Zaczęło się od dźwięku. Najpierw zanikający, jak stłumiony warkot oddalającej się łodzi, zostawiający
po sobie jedynie chlupotanie wody o kadłub; następnie rosnący jako nowe dźwięki wślizgujące się, by
zająd jego miejsce, jakby zawsze były tutaj, ale były zagłuszone przez dźwięki tu i teraz. Jęki masztu,
turkotanie sukna, łopotanie żagla. Słuchałem i usłyszałem dźwięk głosów wołających z brzegu,
wołających z akcentem z Est Endu: dok mistrza, by przyszedł na nabrzeże, by ten stary głupiec uważał
gdzie lezie, by marynarze i ich lalunie zeszli z drogi, by zadokowany statek z Indii poczekał na swoją
kolej, bo jest tu 10 ton mięsa, które się zepsuje o ile nie pobiegną szybko na bazar. I patrząc w
kierunku banków w przebudowanych magazynach, które podszywają się pod światła doków
buchające z okien, migoczących światłem świec i lamp i wodę wokół nas tętniącą setką
rzemieślników, rybaków prowadzonych przez jeden punkt światła przerzucony przez koniec ich łodzi,
piloci i przewoźnicy z ich małymi statkami zabarwionymi na kolor zielony osadu ściekowego, ciche
dźwigi na brzegach rzeki – teraz w pełnym ruchu, drewniane mola biegnące w głąb rzeki z miejsc
gdzie powinno byd kamienne nabrzeże. Otworzyłem usta by coś powiedzied, lecz Meera zacisnęła
mocniej palce na mojej dłoni w komendzie, bym pozostał cicho i w momencie gdy przepłynęliśmy
pod Tower Bridge, odsłonił się cieo nad głowami, mogłem zobaczyd rzemieślników rojących się wokół
Tower of London a niebo nad nimi było pełne tysięcy kraczących kruków, zataczających spirale
niczym tornado nad głowami, nie widzianych przez nikogo, tylko przeze mnie i przez nią i spojrzałem
w górę rzeki i London Brigde uginał się pod ciężarem domów przylegających do jego boków, na wpół
drewnianych domów i krzywych, przylegających bud. Powiedziałem:
- Meera…
Lecz mój głos opadł w nicośd, mgła podnosiła się z rzeki, tłamsząc łódź ale jakimś cudem, przez nią
nadal przechodziły dźwięki, drewniane koła na kostce brukowej, psy szczekające w nocy, dzwony
kościelne ogłaszające godzinę, trajkotanie stróża , ryczenie osła w niedoli, ryk z karczmy przy South
Bank.
- Meera! – błagałem – Musisz przestad!
Nie słyszała mnie. Jej twarz była rozświetlona zachwytem, oczy roziskrzone plamkami złota, jej palce
tak mocno zaciśnięte na moich, że aż bolały. Blask na północy przykuł moją uwagę, gdy patrzyłem,
płomienie eksplodowały w ciemnośd poza linię krzywych, ciasnych domów opierających się na sobie.
Nad London Bridge tłoczyły się beztwarze, ciemne kształty ludzi przepychających się i płaczących
dzieci oraz krzyczących kobiet. Niebo było pełne popiołu a gwiazdy były zaciemnione przez dym.
Powiedziałem:
- Meera! Musisz przestad, zaszłaś za daleko, my…
Wtedy łódź podrzuciło z jednej strony, zderzyła się z czymś, poniżej pojawiła się barka z baldachimem
i parą wiosłujących mężczyzn, noszących kubraki i pooczochy i buty z klamrami i płaskie czapki.
Patrzyli na most, były tam głowy, cztery głowy w rzędzie, nadziane na kolce, języki zwisały luźno, oczy
się wywróciły, obszarpane zygzaki wokół wciąż kapiących szyj, gdzie topór uderzył kilka razy w próbie
przedarcia się przez kręgosłup. Głowy zdrajców nadziane na pale i płytkie brzegi były zabarwione
świeżym ściekiem i nie tak daleko od tego wszystkiego, miejsce gdzie miasto się zatrzymało; i był
chłopiec na moście i usłyszałem krzyk.
I na moment, tylko na moment, popatrzyłem w górę i spotkałem wzrok kogoś obcego. Nie mógł mied
więcej niż dziewiętnaście lat, w szorstkiej czapce, jego twarz umazana brudem i trocinami i, Boże
pomóż nam, przy pasku miał sztylet, przy pasie miał sakiewkę i żelazne guziki i pochylał się z London
Bridge, on widział mnie i ja widziałem jego.
Poczułem że pokład pod moimi nogami robi się zimny, arktycznie zimny. Mój oddech był powolny,
zbyt powolny, kondensował się w powietrzu, dziwne wrażenie pochodziło z moich stóp i czubków
palców. Poczułem ciężar na plecach, ciśnienie pchające mnie w dół a rzeka pod nami była szeroka i
ciemna i czarna, gotowa by nas wciągnąd. Zacisnęliśmy szczęki i całą naszą siłą, każdą cząstką siły w
nas, wyszarpnęliśmy Meerze naszą rękę z jej uścisku. Jej oddech był parą w powietrzu, jej twarz była
rozpromieniona zdumieniem i zachwytem. Potrząsnąłem ją za ramiona i spróbowałem krzyczed,
jednak moje słowa gubiły się we mgle. Popchnąłem ją na balustradę i , w momencie całkowitego
zdziwienia, zmusiłem jej ręce do szorstkiego klaśnięcia.
Wokół nas był dźwięk zbyt niski by go usłyszed, ale poczułem go. Gdyby wieloryby płakały, to byłby
dźwięk który by wydawały; jeśli ocean by mówił, to byłby ich język. Przeszedł prosto przez nasz
żołądek i na drugą stronę, zafalowanie powietrza, które rozerwało mgłę wokół nas na strzępu i na
chwilę wszystko to pobiegło wstecz. Chłopiec na moście rzucił się powrotem, doby rozciągnęły się
wzdłuż nocy, świeczki migotały w oknach, szczury pędziły z dala od kooskich kopyt, pożar rozkwitł i
buchnął i opadł, pozostawiając chmurę dymu, kominy rosły, dym barwił niebo, kamienne nabrzeża
postępowały wzdłuż błotnistego brzegu, szukacze krótko omiotły powietrze i odeszły, bomby
uderzyły w doki East Endu zanim nawet ta iluzja zdążyła się rozsypad, w rozkurczającym wydechu czas
wrócił na swoje normalne miejsce. Zachwiałem się na nogach kiedy zaklęcie pękło, wpadłem na
Meerę, która z kolei złapała się poręczy dla wsparcia. Była bez tchu, jej twarz błyszczała od potu, ale
wyszczerzała się w uśmiechu a ramiona trzęsły jej się od ledwie powstrzymywanego śmiechu. Nasza
barka mijała Southwark Bridge, ku srebrnemu kolcowi kładki pomiędzy St Paul’s i Tate, silniki
zwolniły kiedy zaczęliśmy przybijad do brzegu, niewzruszone niczym czego doświadczyłem. A ona
mówiła:
- Widziałeś? Widziałeś widziałeś widziałeś?
- Meera! - wychrypiałem – Nie możesz tego robid, nie możesz, nie wolno ci, jak to zrobiłaś?
Klasnęła dłoomi jak dziecko, niemal odbijając się z miejsca.
- To jest tutaj! To wszystko jest tutaj, to wszystko jest tutaj jeśli tylko spojrzysz, miasto jest
zbudowane na warstwach, z warstw, możesz to usłyszed? Możesz to ciągle usłyszed, to zawsze jest
tutaj, widzisz?
Zimna noc wydaje się ciepła w porównaniu do tego, gdzie właśnie byliśmy. Moje nogi się trzęsły.
- Niemożliwe. – wybełkotałem - Nikt nie powinien byd zdolny żeby to zrobid, nikt! Jak to zrobiłaś?
- Nie bądź cienias – odparowała – Czy to nie było niesamowite?
Rozłożyła szeroko ramiona i przez moment myślałem, że znowu to zrobi. Złapałem jej palce i złożyłem
jej dłonie razem.
Jakimś cudem ta akcja sprawiła że nie mogliśmy oddychad, jej dłonie w moich. Zawahaliśmy się,
dziwne uczucie w żołądku. Ona również przystanęła, patrząc prosto w nasze oczy, całkowicie bez
strachu. Bardzo niewielu patrzy w nasze oczy i się nie boi. To co zamierzałem powiedzied, jakoś się
nie powiedziało. Zamiast tego usłyszałem jak mówię:
- To było… tak. Masz rację. Tak było. Niesamowite. Obiecaj mi – obiecaj, że już nigdy więcej tego nie
zrobisz.
- Dlaczego?
- Ten rodzaj mocy – rodzaj magii –nie jest przeznaczony do tego. Nie możesz tego robid. Wypalisz się.
Pójdziesz za daleko i zostaniesz za długo i się wypalisz. Obiecaj, że już nie będziesz.
Za długo myślała, nad natychmiastową odpowiedzią, zanim odpowiedziała figlarnie:
- T takie słodkie, że się martwisz.
Może mogliśmy powiedzied coś innego. Ale moment minął.
- Teraz to widzę – powiedziała – jesteś takim kolesiem co wstaje, jak kobieta wchodzi do pokoju i nie
lubi widzied kobiet chodzących bez eskorty na przystanek autobusowy. Regularny rycerz w lśniącej
zbroi.
Nasze palce wciąż były złączone i nie wyglądało na to żeby miało się to zmienid. Zmrużyła oczy i się
uśmiechnęła.
- Przestraszyłam cię? – zapytała łagodnie, kiedy łódź buchała okrążając zakręt w kierunki Oxo Tower.-
Wtedy, byłeś wystraszony?
- Dostanę punkty za kłamanie? – zapytałem.
- Martwisz się i chcesz punkty? Zaczynam myśled że masz ukryty motyw.
- Nie miałem…
- Nie rozmawiałabym z tobą gdybyś miał.
- Czy tak zawsze rozmawiasz z każdym nieznajomym którego spotkasz na łodzi? – zapytałem.
- Tak.
- Widzisz – to mnie przeraża.
- Ale jesteś pierwszym, dla którego uprawiałam magię – dodała – zaimponowałam ci?
- Szczerze, tak. Nie rób tego więcej.
-Byłeś wystraszony?
- Szczerze, tak. I czy mogę dodad, kiedy tak sobie tu stoimy, nigdy, przenigdy nie rób tego więcej.
Oczy jej się rozszerzyły; przesunęła się pół kroku do tyłu, jakby by mied lepszy widok na mnie.
- O mój Boże! – wykrzyknęła –nie byłeś przestraszony o siebie, prawda?
- Byłbym głupi jak ciele gdybym nie był.
-Taa, na nieszczęście, będąc głupim jak ciele, nie jesteś wystarczający mądry, żeby kłamad
wystarczająco dobrze.
- Dwiczę tę sztukę kiedy mogę.
Zaśmiała się, a jej palce zacisnęły się na moich.
- Jesteśmy niemal na koocu linii – powiedziała – Jesteś słodki. Niektórzy próbują byd słodcy, bo myślą,
że kobiety robią się wtedy ckliwe. Myślą „No szit, nie mam mózgu, nie mam krzepy, nie mam nic
lepszego do powiedzenia, to spróbuje byd słodki”.
-Większośd ludzi nie myśli, że jestem „słodki” – powiedziałem, zmagając się z tym słowem.
- A co myślą?
- Większośd ludzi nie dostaje wiele więcej, poza opis stanowiska pracy.
- A jaki on jest?
- Obrooca Miasta - odpowiedziałem wzruszając ramionami.
- Widzisz co miałam na myśli? To jest tak słodkie, że mógłbyś to nawijad na patyk i sprzedawad jako
watę cukrową. Nie próbuj za mocno, dobra? Zepsujesz efekt.
Nasza łódź zaczęła przybijad do następnej przystani. Nad nami, dokładnie nad głowami, Londyoskie
Oko, zbudowane jako tymczasowe diabelskie koło, które wytrzyma na zawsze, zostało podświetlone
na blady fiolet, jego ciemne wagoniki obracając się pełzały przez noc. Na drugim brzegu rzeki, Houses
of Parliament były oświetlone sodowym blaskiem z błyskami niebieskiego i zielonego obsadzonymi
na wieżach. Rzeka płynęła na wschód, zmywała zapachy miasta, odrzucała skiby fal i pęczniała pod
powierzchnią, jak niewidzialne grzbiety wielorybów.
Meera zapytała gdzie idę.
Powiedziałem, że nie wiem.
Oznajmiła, że nie mieszka daleko stąd.
Powiedziałem, że mam pracę do zrobienia.
Powiedziała:
- Taa, na pewno masz, pracę, o tej godzinie.
Chciałem powiedzied, spójrz, to nie tak, ale jest bardzo dużo dobrych powodów dlaczego.
Powinienem iśd teraz do miasta i znaleźd jakąś miłą noclegownię, żeby spędzid noc tak jak zwykle to
robię, albo jakąś klatkę schodową osłoniętą od wiatru lub cokolwiek i powiedzied było naprawdę
uroczo cię poznad, ale naprawdę, ostrożnie z magią, bo o taki kawał gówna, którego nie chcesz
spieprzyd, bo kiedy będzie fajnie, będzie zabójczo. Proszę nie rób tego więcej. To… taa. Pa. Do
zobaczenia, może. Możliwe. Kiedyś. I wtedy zauważyłem, że mówię:
- Tak. Więc…
Po tak inspirującej prozie, powinna poczud się dobrze, jeśli mogła by odejśd.
Ale się nie czuła.
I my też nie.