Manipuła Kingi D.
Przez uprzejmość nie czytywałem cotygodniowych wypowiedzi (użyć w tym kontekście słowa
„felieton" byłoby uchybieniem wobec klasyków tej formy literackiej, od Prusa po Kisiela) Kingi Dunin
na tamach „ Wysokich Obcasów", dopóki moja prywatna wywiadownia nie doniosła, że znana feministka
raczyła obrać sobie za cel ataku właśnie mnie. Staranna lektura wskazanego kawałka nie posunęła mnie
wiele dalej - jest tam o mnie, bo pada moje nazwisko, analiza towarzyszących mu przymiotników
wskazuje, że nie jestem tam chwalony, a nawet przeciwnie, ale o co właściwie konkretnie się Kindze
Dunin rozchodzi, nijak się z tej powikłanej jak obustronne zapalenie płuc tekstowizny wyrozumieć mi nie
udało. Pewnie na tym właśnie polega ten okrzyczany postmodernizm.
Udało mi się wyłowić trzy watki. Pierwszy, że jestem słoniem - co jest nieprawdą oczywistą,
prędzej już wielbłądem. Drugi, że nie lubię kobiet, co też jest nieprawdą, mogę na to przedstawić
licznych świadków pici właściwej. Wątek trzeci jest ciekawszy i warto mu poświęcić parę słów.
Otóż tekst zaczyna autorka przywołaniem jakiegoś swojego, jak pisze, niegdyś bliskiego
przyjaciela, a obecnie „prominentnego polityka ", który miał jej kiedyś w chwili szczerości wyłożyć
swoją filozofię życiową: „trzeba, jak g..., płynąć zawsze z prądem". Po czym, bez jakichś szczególnych
pasaży uzasadniających ów wstęp, przechodzi do mojej skromnej osoby. Ze niby - zastanowiłem się - ja
płynę, jak ta brzydka z nazwy substancja, z prądem? Gdybym miot taki zwyczaj, to - proszę wybaczyć -
przy tym poziomie profesjonalnym, jaki udało mi się osiągnąć, nie miałbym, jak sądzę, większego
kłopotu z zostaniem gwiazdorem działu publicystyki „ Gazety Wyborczej", a gdybym zechciał, to i jej
kobiecego dodatku. Że tak się nie dzieje, że publikuję w kilkudziesięciu tysiącach, a nie kilkuset, to
wyłącznie kwestia mojej awersji do postępowania redaktora Michnika (pewnie zresztą odwzajemnionej),
głoszonych przez niego jedynie słusznych poglądów i klaki, jaką się otacza. Jeśli nie zostałem
wpływowym dziennikarzem telewizyjnym, to też nie dlatego, żebym nie wiedział, jak się zachować przed
kamerą czy przeprowadzić wywiad z jakimś postem albo ministrem. Nie, żebym sobie krzywdował -
doskonale się orientuję w prawach tego targu, który określa, ile można przewiązać ze swych poglądów, w
jakim nakładzie w zależności od chwili, zdobytej pozycji i szeregu innych czynników. We własnej ocenie
targuję się nieźle i żadnego poważnego wyboru profesjonalnego nie zdarzyło mi się żałować. Można mi
pewnie postawić setki zarzutów, ale tak idiotycznego, jak zrobiła to Kinga Dunin, na pewno nie.
Wzruszyłem więc ramionami i wydało mi się, że sprawa nic więcej nie jest warta, dopóki nie
znalazłem w pewnym portalu internetowym wypowiedzi faceta, który, powołując się na autorytet Kingi
Dunin (i na fakt, że nie wysłałem do „ Obcasów" sprostowania), przypisuje mi bezczelnie ów idiotyczny i
chamski cytat o g... i jego naśladowaniu, retorycznie pytając, jak kogoś, kto wyznaje takie zasady, można
w ogóle traktować poważnie.
Wygrzebałem z kosza wspomniany felieton, rozprostowałem starannie, wczytałem się raz
jeszcze... Nikt, kto mnie zna, nie podejrzewa, abym kiedykolwiek był bliskim przyjacielem autorki, a
dziś prominentnym politykiem. Ale kto mnie zna? Pewne grono osób, które rozumie, co czyta, odbiera
jakieś argumenty i jest w stanieje rozważyć. Grono z pewnością mniej liczne niż zasięg „ Wysokich
Obcasów ". Tekst zaś jest tak poplątany, że mniej uważny czytelnik - a w końcu nie jest to dodatek dla
intelektualistów - kojarzy kompromitujący cytat ze mną. A potem działa już głuchy telefon.
Gdybym nie znał Kingi Dunin, podejrzewałbym, że zrobiła to tak celowo, z przebiegłości. Ale nawet jeśli
dokonana przypadkowo, jej manipulacja wydaje się pouczającym przykładem, jak poruszać się w epoce
masowej komunikacji. W końcu kto sprawdzi, że posłanka Boba tak naprawdę nigdy nie użyła zwrotu
„przypadkowe społeczeństwo"? Ważne, że całej rzeszy ludzi - tych mniej rozgarniętych, ale w
demokracji tacy właśnie decydują - wbito te słowa do głów jako narzucające się, pawłowowskie
skojarzenie z jej nazwiskiem. Nic, poza powtórzeniem fałszywego skojarzenia kilkaset razy w telewizji,
radiu i komentarzach prasowych, nie jest potrzebne do tego, aby w oczach tych samych ludzi zrobić ze
mnie konformistę. A z Kingi Dunin, jak od dawna się o to stara, i garstki jej nawiedzonych sióstr po
ideologii, prześladowane przez cały świat i pozbawiane
głosu, samotne bojowniczki o wolność i tolerancję.