background image

16 kwietnia 2003

Perpetuum mobile

Strzygłem się kiedyś u fryzjera, u którego grało na okrągło radio. Ilekroć sygnał oznajmiał pełną 

godzinę, fryzjer przerywał wpół słowa i wpół szczęku nożyc, biegł do odbiornika, podkręcał na cały 
regulator, po czym  przez kilka minut  pracował w całkowitym  milczeniu,  wsłuchując się z uwagą w 
wiadomości. Pilność, z jaką chłonął kolejne informacje, zachęcała, by wciągnąć go w dysputę o sprawach 
publicznych. O dziwo, golibroda okazał się nie mieć o nich bladego pojęcia. Wiedział, jak nazywają się 
prezydent  i   premier,   z  pewnym  trudem  był   w  stanie  wymienić  partie  koalicji  rządzącej  (też   nie   po 
nazwach, tylko kojarząc je z nazwiskami liderów), ale już o przypomnieniu sobie, kto jest ministrem od 
czego - mowy nie było.

Jednym   słowem,   cogodzinne   słowa   prezenterów,   przedstawiających   serwis,   przechodziły   mu 

przez czaszkę na durch, wpadając jednym uchem i natychmiast wypadając drugim. Po pięciu minutach, 
ba, po jednej, nie by f w stanie przypomnieć sobie nic z tego, czego przed chwilą z taką uwagą wysłuchał. 
Zresztą tak naprawdę guzik go to wszystko obchodziło. Czemu więc o każdej pełnej godzinie musiał 
odprawić ceremonię podgłaśniania  radia i uważnego wsłuchiwania się w informacje? Psychologowie 
twierdzą,   że   mój   fryzjer   zaspokajał   w   ten   sposób   jedną   z   najgłębiej   w   człowieku   tkwiących   i 
najsilniejszych   potrzeb:   potrzebę   bezpieczeństwa.   Nie   on   jeden   zresztą.   Zainspirowany   jego 
zachowaniem, zacząłem się bowiem od tego czasu pilniej rozglądać po ludziach i objawy bardzo podobne 
zauważam stosunkowo często, z tą tylko nieistotną różnicą, że obiektem psychologicznego przymusu są 
zazwyczaj dzienniki telewizyjne, nie radiowe.

Byłoby dobrze, gdyby każdy dziennikarz zdawał sobie z tego sprawę: wielka część odbiorców 

oczekuje przede wszystkim informacji, że od ostatniego dziennika świat nie uległ zbyt wielkim zmianom 
i nawet jeśli szaleją po nim jakieś wojny czy kataklizmy, to wszystko jest pod kontrolą. A gdyby nie było 
- dowiemy się o tym natychmiast.

To straszna naiwność sądzić, że w różnego rodzaju „Wiadomościach” czy „Informacjach” chodzi 

naprawdę o wiadomości  i informacje. Chodzi, w ostatecznym  rozrachunku, o oglądalność i wysokie 
oceny ankietowanych. W mediach amerykańskich funkcjonuje określenie „good story": jeśli coś nie jest 
„dobrą historią”, to do mediów nie trafi. Dobra historia winna mieć wyrazistych, budzących emocjonalną 
reakcję odbiorcy bohaterów pozytywnych i negatywnych, dramaturgię, ciekawe tło, w jakimś stopniu 
odbiorców   dotyczyć   i   dawać   możliwość   zatrudnienia   jak   największej   liczby   sławnych   ludzi   w   roli 
komentatorów. Pościg za O. J. Simpsonem i jego proces - o, to była dobra historia. Figle Clintona z 
podobnym do jamochłona paszczurem i kubańskim cygarem, ze specjalnym udziałem (special guest star) 
Hillary   w   roli   wybaczającej   żony   -   też   świetna   historia.   Zniknięcie   Chandry   Levy   i   ujawnienie   jej 
romansu   z   kongresmenem   Conditem   -   też.   To   ludzie   chcą   oglądać.   A   czy   chcą,   żeby   nudzić   ich 
informacjami o Tybecie albo o Czeczenii? O pułapkach, w jakie brnie współczesna cywilizacja? O tym, o 
co naprawdę chodzi w Iraku i skąd te tłumy „pożytecznych idiotów" na ulicach? Przecież natychmiast 
przełączyliby się na dziennik, który zajmuje się czymś ciekawszym.

Pod względem organizacji pracy media stanowią perpetuum mobile. Najpierw, z samego rana, 

przychodzą do pracy dziennikarze radiowi i telewizyjni. Pierwsze, co robią, to czytają gazety. Potem 
mają kolegia, podczas których rozdzielają między siebie tematy i jadą w miasto; ten do ministerstwa, ów 
na   otwarcie,   a   jeszcze   inny   na   konferencję   prasową,     nagrywać   materiały.   Popołudniu   wracają   z 
gotowymi   nagraniami,   które   są   montowane   i   emitowane.   W   międzyczasie   do   pracy   przychodzą 
dziennikarze z gazet - ci przez cały dzień słuchają radia, a wieczorem oglądają dzienniki telewizyjne i na 
tej podstawie przygotowują kolejny numer, który   następnego dnia znów stanie się natchnieniem   dla 
mediów elektronicznych. Na to codzienne spychanie roboty nakłada się epicyklem praca publicystów, 
którzy   komentują   to,   o   czym   pisali   wcześniej   dziennikarze   serwisowi,   oraz   PAP,   która   codziennie 
przygotowuje na podstawie otrzymanych faksów tzw. zapowiedzi, czyli listę „iwentów” przewidzianych 
na następny dzień.

Jeśli Pan Bóg pewnego dnia postanowi ogłosić Sąd Ostateczny, byłoby z jego strony rozsądne, 

oby zawczasu uprzedził o tym stosownym faksem. Bo jeśli imprezy nie będzie w zapowiedziach, nie 
pojawi się na niej ani jedna kamera, nikt się o niej nie dowie, krótko mówiąc - tak jakby jej w ogóle nie 
było.


Document Outline