Kolejność spraw
Zdarzyło się zachodniemu światu - zupełnym przypadkiem, jak dziś sądzę - zamienić obszar straszliwej postkolonialnej nędzy w jeden z najlepiej rozwiniętych regionów świata. Oczywiście, główna zasługa tego niebywałego cywilizacyjnego awansu i rozkwitu należy się miejscowym społecznościom, ich pracowitości i przedsiębiorczości. Ale rozkwit byt możliwy dzięki temu, że stworzono dla niego odpowiednie polityczne warunki. O sto, o pięćdziesiąt kilometrów od miast, które należą dziś do najbogatszych na świecie, gdzie zawsze mieszkała dokładnie taka sama ludność, o takim samym składzie etnicznym, dziedzictwie kulturowym i nawykach, a gdzie tych politycznych warunków zabrakło, panoszy się potworna, komunistyczna nędza, ludzie pożerają korę drzew i szyszki, a czasem nawet, jak ze zgrozą opowiadają uciekinierzy i pracownicy organizacji humanitarnych, zwłoki swoich własnych, pomarłych z głodu dzieci. Myślę oczywiście o południowo-wschodniej Azji, a szczególnie o Korei. Jak doszło do tego, że ten jednolity pól wieku temu kraj podzielony został tak straszną granicą między wielkim bogactwem a przeraźliwą nędzą?
Południowa Korea to dziś kraj i wolnorynkowy, i demokratyczny, ale kapitalizm przyszedł tam znacznie wcześniej niż demokracja. Na początku władzę sprawowali tam po prostu dowódcy wojsk okupacyjnych, potem miejscowy, autokratyczny reżim. Amerykańscy wojskowi zadbali tylko, i to samo wymogli na autokratach, którym stopniowo przekazywali władzę, o przestrzeganie zasad praworządności, wolności osobistej i, przede wszystkim, wolności gospodarczej. Co tu gadać, po prostu narzucili to siłą. Nic więcej nie było trzeba. Nabierając rozpędu, kapitalistyczna gospodarka po kilkunastu latach wytworzyła tam silną klasę średnia, zmieniając społeczeństwa nie mające żadnych demokratycznych ani wolnorynkowych tradycji na wzór społeczeństw Zachodu.
Ktoś może powie tu, że przecież Ameryka data też kredyty. Fakt, dała. Ale to żadna zakichana łaska - banki, które tych kredytów udzielały, świetnie na nich zarobiły. Kredyt dany przedsiębiorcy, który wie, co z nim zrobić, to dla kredytodawcy czysty zysk. Zresztą my tutaj, w tej części świata, wiemy jak mało co, że w chory system wrzucić można miliardy dolarów jak w studnię, i nie tylko niczego one nie poprawią, ale wręcz przeciwnie, jeszcze pogorszą!
Kilkanaście lat później John F. Kennedy, bodaj najgorszy dureń, jaki kiedykolwiek zasiadał w Białym Domu, uznał, że to nie wypada, aby demokratyczna Ameryka, w imię demokratycznych ideałów, popierała przeciwko komunistom kraj rządzony przez dyktatora - i nakazał swoim służbom specjalnym przyzwolić, czy może wręcz przyłożyć rękę, bo sprawa do dziś nie jest jasna, do obalenia wietnamskiego autokraty Diema. Po to, oczywiście, aby Południowy Wietnam zdemokratyzować. Gdyby nie ten fakt, Diem, nawet przy mniejszym zaangażowaniu US Army, spokojnie uporałby się z inwazją z komunistycznej Północy, mimo wsparcia udzielanego jej przez Chiny i ZSSR - i dziś Południowy Wietnam nie odstawałby zapewne standardem życia od Południowej Korei, Tajwanu czy Singapuru. Ale „demokratyzowanie” pogrążyło go w postępującym rozkładzie, korupcji i nieustannych politycznych swarach, w których, jak zanotował amerykański generał, rządy upadały wskutek kłótni dwóch pań pułkownikowych. W końcu Amerykanie uciekli z tego bałaganu tchórzliwie, a wolny Wietnam został zamieniony w „bambusowy gułag”. Dziś wygląda, co prawda, lepiej niż komunistyczna Korea, lepiej o te dwadzieścia parę lat opóźnienia w aplikowaniu idealnego ustroju - ale to jednak niewiele lepiej.
Amerykańscy ekonomiści udowodnili to swego czasu z tą dobitnością, jaką daje matematyczne wyliczenie: nie ma żadnej korelacji pomiędzy rozwojem a demokracją. Bywają demokracje bogate i biedne, bywają bogate i biedne dyktatury. Żadnej prawidłowości. Istnieje natomiast łatwa do udowodnienia, ścisła zależność pomiędzy rozwojem a praworządnością. Tym szybszy rozwój, im skuteczniej prawo chroni prywatną własność, swobodę działalności gospodarczej, egzekwowanie wzajemnych zobowiązań, bezpieczeństwo inwestycji i kredytów, słowem - to wszystko, co potocznie nazywamy kapitalizmem albo wolnym rynkiem. Zachód dzisiejszy, porażony bzdurami wyprodukowanymi przez pokolenia lewicowych intelektualistów, buja wśród ideologicznych abstraktów, zamiast spojrzeć na oczywiste fakty i przyjąć je do wiadomości. Zapomniał, na czym polega istota demokracji, czyniąc politycznym fetyszem jej procedury i zewnętrzne oznaki.
5 maja 2004