Portret anioła roz III

background image

Portret anioła

Rozdział III

Nowy Jork 2009

Mieszkanie zostało starannie wysprzątane. Jasper stwierdził, że skoro i tak ma dużo

wolnego czasu, może go spożytkować w sposób odmienny niż ślęczenie bez celu nad pustymi
kartkami. Na początku zabrał się za gabinet, w którym walały się sterty papierów. Westchnął
głośno, widząc bałagan przed oczami.
Zaczął zbierać rzeczy z podłogi i wrzucać je do kartonu, stojącego przy biurku. Tak samo
poczynił z rozrzuconymi po każdym kącie kartkami. Zajęło mu to niecałe dwie minuty, nim
pokój odzyskał swoją dawną świetność. Jako wampir poruszał się zdecydowanie szybciej od
zwykłego człowieka, co pozwalało mu na robienie w oka mgnieniu rzeczy, które ludziom
zajmują dużo więcej czasu.
Uporanie się z bałaganem miało mu pomóc przezwyciężyć chęć zajrzenia do skrzynki
pocztowej, maila, czegokolwiek, co mogłoby mu pokazać, że Isabella otrzymała list i może
nawet odpisała. Zajmował więc czas tym, co tylko mu wpadło do głowy. Po chwili stania w
drzwiach gabinetu i przyglądaniu się porządkowi, stwierdził, że nie pozostaje mu nic innego
jak włączenie laptopa i dokończenie ostatniego rozdziału nowej książki.

Nic tak nie rozświetlało mu dnia bądź ponurej nocy jak dodatkowa dawka wyobraźni,

którą musiał uruchomić na potrzeby pracy. Choć nie można tego było nazwać do końca
pracą. Pisał dla innych, bo to kochał. Pisał, bo pozwalało mu to w minimalnym stopniu
zrzucić bagaż doświadczeń, które nosił w sobie od niepamiętnych czasów. Pisał, by uporać się
z samym sobą, spróbować dociec do tego, jaki błąd popełnił, że ją stracił. Gdzie powinien
wrócić, by ją odzyskać. I choć były to pobożne życzenia, które nigdy się nie spełnią, wierzył w
nie, wierzył i dlatego przetrwał.

Westchnął cicho, zagłębiając się w tworzeniu kolejnego wspomnienia. Kolejnego

bólu, tak wielkiego, że nie był w stanie nad nim zapanować. Ostatni rozdział ostatniej książki
był tym, co odwlekał najdłużej jak tylko mógł. Los jednak chciał, że dzisiaj, w świetle nocy,
jaśniejszej niż poprzednie, musi to zrobić. Musi skończyć to, co zaczął dawno temu. Musiał,
by poczuć się wolnym.
Jego palce machinalnie uderzały o klawiaturę, coraz szybciej zapisując pustą stronę. Czy
anioł, który żył, po śmierci nadal nim zostaje?
Chciał tylko wiedzieć, że gdziekolwiek jest, cokolwiek robi, jest szczęśliwa. Wystarczyłby mały
znak, podmuch wiatru, coś, co dałoby mu nową nadzieję.

Po chwili wpadł w amok pisania. Wyrzucał z siebie słowa pełne cierpienia i goryczy,

wylewał miłość i żal, chłonął ból. Nie mógł się opamiętać, powracając myślami do
wspomnień, które odcisnęły piętno na jego duszy. Duszy, która była martwa, jednak gotowa
do ponownego odżycia. Gotowa do kochania – ale miłość, która tak bardzo go zmieniła,
odeszła, zostawiając po sobie jedynie ulotne cienie złudzeń o szczęściu i życiu pełnym ciepła.
Wampir na zawsze pozostaje bestią bez sumienia – tego nauczył się przez sto lat bez
Elizabeth. Bez jej pogodnego uśmiechu, który rozświetlał każdy mrok, nawet mrok jego
istnienia. Bez jej czułych dłoni, które zawsze odnajdywały drogę do jego serca. Bez niej. Bez
osobistego światła.

background image

Nawet nie zauważył, kiedy jego policzki stały się mokre od krwi. Płakał. I choć pisał o

czymś, co zmieniło go na zawsze, płakał, bo odnalazł w tym istnienie. Odnalazł własną drogę.
Przejechał wzrokiem po zapisanych stronicach i uśmiechnął się sam do siebie.
Poczuł jak w jego serce wkrada się nowy promyk nadziei. Dopiero teraz, po tylu latach
zrozumiał, co będzie w stanie przywrócić go do świata. Na nowo.
Z tym postanowieniem wiedział, że już nic złego nie jest w stanie go dosięgnąć.

***

- Em, jak dobrze, że dzwonisz – powiedział, po czym rozsiadł się na kanapie. Spoglądał na
wysprzątany gabinet i uśmiechał się do siebie.
- Bracie, kupę lat minęło. Co porabiasz? Dalej piszesz? – głos po drugiej stronie słuchawki był
wyraźny i mocny.
- Taaa. Ale nie mówmy o tym – oświadczył zdecydowanie. – Jak Rose? Dalej szalejecie i
rozwalacie domy?
Usłyszał, jak Emmett wybucha gromkim śmiechem.
- Gdyby cię usłyszała, już byś nie żył.
- W to nie wątpię.
- Jazz, rozmawiałem z Alice.
Nastąpiła cisza, którą żaden z nich nie chciał przerwać. Nie chciał, albo nie potrafił dobrać
odpowiednie słowa.
- Jeśli chcesz, mogę do ciebie przyjechać.
- Nie, Em, nie trzeba. Jeśli tylko po to dzwonisz, to przepraszam, ale mam dużo pracy –
odparł, po czym chciał odłożyć słuchawkę, jednak jakiś wewnętrzny głos kazał mu poczekać.
- Choć nie wiem, co czujesz, pamiętaj, że możesz na mnie liczyć.
Liczyć. Nie chciał tego. Potrafił o siebie zadbać, potrafił przeżyć. Tylko z jednej rzeczy nie
mógł sprostać, nie mógł jej wymazać, sprawić, żeby go nie nękała. Wspomnienia. One zawsze
znajdą do ciebie drogę.
Skulił się na kanapie, podkulając nogi i zamknął oczy. Śnił na jawie. I choć było to piękne i tak
realistyczne, wiedział, że to fikcja. Fikcja, którą sam dla siebie stworzył.
Nie mógł jednak wypuścić jej z rąk, jeszcze nie teraz. Teraz potrzebował tego, potrzebował
światła.

Anglia 1893



Spała, a włosy opadały na jej blade ramiona. Wyglądała prześlicznie w blasku

księżyca, który przebijał przez małe okienka chatki. Jasper nie spał. Nie musiał. W tym czasie
wolał wpatrywać się w nią, by zapamiętać każdą rysę twarzy, każde zaokrąglenie.
Już mógł z pamięci opowiadać o jej zielonych, kocich oczach, które rozbłyskiwały za każdym
razem, gdy się uśmiechała, zaś w blasku słońca nabierały żółtej poświaty. Godzinami mógłby
rozwodzić się nad jej długimi włosami, w których znalazło się kilka blond refleksów.

I choć znał ją na wylot, potrafiła go zaskoczyć. Teraz, po nocy pełnej miłosnych

igraszek, ułożyła się wzdłuż jego ciała, dając mu ciepło. Mimo że był chłodny jak marmur, nie
odstraszało jej to. Wręcz przeciwnie.
- Przynajmniej jesteś inny niż reszta mężczyzn – stwierdziła kiedyś i podtrzymywała swoje
zdanie.

background image

- Ty za to jesteś inna niż reszta kobiet, ma belle – odparł.

Przypominał sobie każdą sekundę, każdą minutę i godzinę, którą spędził w jej

towarzystwie, a których i tak było mu za mało.
- Obudź się, moja piękna, zaraz będzie świtać.
Pocałował ją w odkryte ramię, po czym zjechał ustami na plecy. Przeciągnęła się leniwie,
nadal będąc w objęciach snu. Odwróciła się do niego twarzą i wtuliła w zagłębienie szyi.
- Jeszcze trochę. Ty nie musisz spać. To jest denerwujące – ofuknęła go, dając delikatną sójkę
w bok. – Gdybym była taka jak ty, też bym nie potrzebowała.
Znieruchomiał, po czym odsunął się od niej na wyciągnięcie dłoni.
- Dobrze znasz moje zdanie na ten temat.
- Znam. Ale go nie rozumiem. Wtedy moglibyśmy być wiecznie razem, Jazz. Nie chcesz tego?
W jej oczach zaszkliły się łzy.
- Chcę – odparł wolno. – Ale nie zrobię tego. Nigdy, Liza. Nigdy.
Oparła się o wezgłowie łóżka, obserwując wschodzące słońce. Kochała go jak nic innego na
ziemi. Kochała całym sercem i duszą. Sercem, które biło dla niego.

***

Forks 2009


- Jake! Mógłbyś się zachowywać? – powiedziała wściekle Bella, widząc, jak jej przyjaciel
rozlewa wodę po podłodze. Tak bardzo chciał jej pomóc sprzątać, że zaproponował umycie
naczyń. Mogła jednak wcześniej stwierdzić, że mężczyźni nie mają do tego smykałki, bo
kuchnia prawie pływała.
- Boże, co ja takiego źle zrobiłem? – spytał i zrobił minę zbitego psiaka, gdy Bella stanęła tuż
obok niego i warczała niczym rozjuszony wilk.
- Zobacz, co narobiłeś?! No zobacz. Gdyby Charlie tu był, powiesiłby nas oboje – westchnęła.
– Lepiej sobie usiądź. Sama to dokończę.
Po chwili przystał na jej propozycję i z bezpiecznego miejsca obserwował, jak krząta się po
kuchni, naprawiając wyrządzone przez niego szkody. W oka mgnieniu umyła podłogę, zalaną
wcześniej przez wodę z naczyń i usprzątała stół, na którym walały się talerze i kubki. Wrzuciła
je do zmywarki.
- Dobra, chyba wszystko zrobione – powiedziała, siadając naprzeciwko Jake. Złapała szklankę
z herbatą i jednym haustem wypiła całą zawartość. – Chyba jestem zmęczona.
- Cóż, musze powiedzieć, że porządki domowe to ciężka sprawa.
- Od dzisiaj nie chcę słyszeć o kurach domowych, jasne?
Kiwnął potakująco głową, po czym uśmiechnął się szeroko. Jego twarz od razu się rozjaśniła i
nabrała cieplejszego wyrazu.
Bella zastanawiała się jak on wydoroślał przez ostatni rok. Pamiętała go, jako chuderlawego
chłopaka, który uwielbiał płatać figle.
Teraz wyglądał na więcej lat niż miał w rzeczywistości. Nie dość, że urósł to nabrał też mięśni,
przez co zdawał się jeszcze większy. Patrzyła na niego z podziwem, przyglądając się jego
twarzy.
Wyprzystojniał, pomyślała po chwili, całkowicie zaskoczona swoim odkryciem. Zawsze
widziała w nim przyjaciela z dzieciństwa, kogoś, kto zawsze stał obok, by pomóc.

background image

Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek u drzwi. Podbiegła, by zobaczyć, kto to. Przed wejściem stał
pan Smith, listonosz i uśmiechał się ciepło.
- Witam panienkę. Dzisiaj list do ciebie – oświadczył, szperając w torbie w poszukiwaniu
odpowiedniej koperty. Po chwili wygrzebał ją i wręczył Belli. – Podpisz tutaj – wskazał
miejsce.
- Dziękuję.
Zamknęła drzwi i oparła się o nie, z bijącym sercem zastanawiając się, kto to. Pismo, którym
zostało napisane jej imię i adres zamieszkania, zdawało się znajome, jednak nie mogła go
skojarzyć.
Wyciągnęła list z koperty i o mało nie zemdlała.
- Aaaaa! – zaczęła krzyczeć jak opętana. Obracała się wokół własnej osi, śmiejąc się i
podskakując.
- Co się stało? – dobiegło ją pytanie z kuchni.
Rzuciła się w tamtą stronę i zawisła Jacobowi na szyi.
- Jezu, odpisał. Jake! On odpisał! Chyba zemdleję – oświadczyła. – Na dodatek chce się
spotkać!
- O nie! Tego to nie zrobisz. Nie znasz gościa!
Spojrzała na niego zdziwiona i usiadła naprzeciwko.
- Spotkam się z nim – powiedziała dobitnie, obracając w dłoniach list. – Spotkam się, a ty nie
masz nic do tego. To spełnienie moich cholernych marzeń, rozumiesz?
I choć gdzieś w głębi serca rozumiał ją dokładnie, nie mógł jej na to pozwolić. Nie mógł puścić
jej samej daleko od domu, do kogoś, kogo nawet nie znała. Do kogoś, kto mógł ją skrzywdzić.
- Bells, to jest nierozsądne. Bardzo. Zastanów się nad tym.
Prychnęła tylko, odwracając wzrok.
- Już postanowiłam. Pojadę i kropka. Nie przekonasz mnie do zmiany zdania.
Westchnął głośno i przeczesał gęste włosy palcami. Zdawało mu się, że z tej sytuacji jest tylko
jedne wyjście.
- W takim razie pojadę z tobą. Nie puszczę cię samej.
Spojrzała na niego, jakby nie wiedząc, o co mu chodzi.
- Jake….
- Wiem, nienawidzę gościa. Ale nie pojedziesz tam sama. Koniec dyskusji.
Uśmiechnęła się lekko, a jej twarz rozjaśniła się. Była szczęśliwa. A to było najważniejsze.
Wiedział, że jakoś przeżyje to spotkanie i może nawet nie zabije tego gościa. Sprawa inaczej
by się miała, gdyby coś przytrafiło się Belli. Wiedział, że wtedy nie mógłby ręczyć za siebie.

Zauważył jak przyjaciółka wstaje i podchodzi do niego. Najpierw zajrzała mu głęboko

w oczy, po czym pocałowała delikatnie w policzek.
- Dziękuję – szepnęła.

***

Nowy Jork 2009


Chwila, na którą czekał, zbliżała się nieubłaganie. Czekał na nią, wiedząc, że serce pęknie mu
na milion kawałków. Kawałków, których nigdy więcej nie pozbiera. Zostaną tam, gdzie ona.
Dwóch rosłych mężczyzn trzymało go za dłonie, na tyle mocno, by nie był w stanie się
wyrwać.

background image

Usłyszał dobiegający zza niego śmiech, przerażający śmiech, który rozniósł się echem w jego
uszach, sprawiając, że strach, który czuł wcześniej, wzmógł się.
Odwrócił się w tamtą stronę i zobaczył go. Szedł z uśmiechem na twarzy, ciągnąć za sobą
kobietę. Jej twarz wykrzywiona była z bólu, suknia podarta. Nie mógł na to patrzeć.
- Zabiję cię, przysięgam – oświadczył twardo.


Nie chciał pamiętać, a jednak wypalona głęboko w duszy rana odzywała się na nowo.

Zamknął książkę, bo nie mógł patrzeć na ostatnie strony. Strony, które kończyły więcej niż
opowieść pisarza. Strony, które miały znaczenie o wiele większe niż zwykła pożywka dla
śmiertelników.
Usiadł na krześle i zapatrzył się na księżyc. Opowieść o Meridzie zdawała mu się totalną
fikcją, jednak teraz, gdy był sam i spoglądał w gwiazdy, ta historia nieodzownie mu
towarzyszyła. Wszędzie. Była dla niego promykiem.
- Elizabeth, gdziekolwiek jesteś, pomszczę cię, przysięgam – szepnął do nieba, wiedząc, że
zrobi wszystko, co w jego mocy, by spełnić obietnicę.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Portret anioła roz II
Portret Anioła roz V
Portret anioła roz IV
Portret Anioła prolog roz I
roz III
znakowanie rur płuczkowych roz III
Roz. III by Igi, St. licencjackie
znakowanie obciążników roz.III, wiertnictwo
32 M Okólski?mografia, roz III pkt 3 13
25 M Okólski,?mografia, roz III pkt 3 12, roz V pkt 5 8
22 M Okólski,?mografia roz III pkt 3 6 3 10, roz V, pkt 5 6 5 7
Tycjan portret papieża Pawła III z nepotami
roz III
Nora Roberts Portret anioła
Roberts Nora Portret anioła
Komunikacja z pacjentem, M Makara Studzińska roz III
Roberts Nora Portret anioła

więcej podobnych podstron