Autorstwa: Cornelie
Beta: Masquerede
Rozdział IV
Anglia rok 1895
- Nie potrafisz pukać? – zbeształa go, gdy bez ostrzeżenia wskoczył do jej pokoju przez lekko
uchylone okno. Słońce stało wysoko na niebie, rzucając delikatne promienie na dom.
Jaśniejący blaskiem wydawał się mniej mroczny niż w świetle księżyca.
- Nie mogłem się oprzeć – stwierdził z uśmiechem, całując ją w usta. - Dobrze wiesz, że
chwila bez ciebie jest katorgą.
Skinęła głową na potwierdzenie.
- Cieszę się, mimo wszystko – zaszczebiotała, po czym wsparła się na palcach i wtuliła twarz
w zgłębienie jego szyi.
Stali przez chwilę, wpatrując się w okoliczny las. Żadne z nich nie chciało przerwać tej chwili.
Elizabeth wiedziała, że z dnia na dzień jest starsza, a od ich pierwszego spotkania minęło już
trzy lata. Bała się, że prędzej czy później wiek zacznie jej przeszkadzać i będzie zmuszona
błagać go o przemianę.
On jednak był tak bardzo przeciwny, że nie chciała poruszać tego tematu zbyt prędko. Za
dobrze żyło jej się z wiedzą o jego nieustającej miłości.
- Jazz – szepnęła cicho.
Pocałował ją w czoło i spuścił wzrok na tyle, by móc spoglądać w jej lekko zmrużone oczy.
- Jeśli chcesz byśmy byli wiecznie ze sobą, musisz to zrobić – wyrzuciła z siebie.
Odsunęła się od niego na wyciągnięcie ręki i czekała na to, co powie. Czekała na dobrą lub złą
wiadomość. Czekała na najważniejszy w życiu werdykt.
Jasper jednak wybiegł z komnaty, nie mówiąc ani słowa. Pojedyncza łza spłynęła po jej
policzku.
Forks – 2009
Rozglądała się uważnie po pokoju, w myślach analizując, czy jest coś, czego jeszcze nie
zapakowała, a mogłoby okazać się przydatne.
- Szczoteczka jest, książka jest, ciuchy są, pieniądze są – wyliczała po kolei, zaglądając do
walizki na tyle już pełnej, że nic prócz grzebienia by się w niej nie zmieściło. Po chwili
wertowania szuflad i półek doszła do wniosku, że ma wszystko, co będzie potrzebne.
Z uśmiechem na ustach sprowadziła bagaż na dół, do salonu, gdzie miała czekać na przyjazd
Jacoba.
Sama myśl o spotkaniu się z pisarzem napawała ją nieograniczonym szczęściem. Nie wierzyła,
że to się dzieje naprawdę i że właśnie ona będzie miała okazję porozmawiać z nim w cztery
oczy. Miała wrażenie, że los wręcz szczerzył się do niej.
Usiadła na fotelu i wierciła się niespokojnie, cały czas wyglądając za okno w poszukiwaniu
Jacoba.
W końcu na horyzoncie zamajaczył jego samochód. Uradowana dziewczyna podskoczyła na
równe nogi i wybiegła z domu, by go przywitać.
Stała na podjeździe, gdy zaparkował wóz i wyszedł do niej uśmiechnięty.
- Jake! Ile można na ciebie czekać, co? – rzuciła się na niego, po czym delikatnie uderzyła w
klatkę piersiową.
- Dziewczyno, myślisz, że tylko ty musisz wziąć bagaż? – uniósł brew, wskazując głową na
tylne siedzenie.
- Gorzej niż z kobietą – szepnęła do siebie. – Charlie nie może nas zawieźć na lotnisko.
Pojedziemy sami. Odlot jest za… - spojrzała na zegarek i zaniemówiła. – Cholera! Za dwie
godziny!
- Spokojnie, Bells, dom się nie pali, lotnisko nie ucieknie – oświadczył spokojnie. – Przynieś
swoje bagaże i raz dwa, już nas nie ma.
Przyglądał się, jak w podskokach taranuje drzwi wejściowe, po czym przybiega ze swoimi
bagażami. Uśmiechnięta i radosna – tego właśnie dla niej chciał. Ale do tej pory zastanawiał
się, co go podkusiło, by razem z nią pojechać do Nowego Jorku. Dlaczego?
To, że chciał ją chronić było dla jasne. Znali się od zawsze i nie wybaczyłby sobie, gdyby stała
się jej jakaś krzywda, której mógł w jakikolwiek sposób zapobiec. Jednak teraz była dorosła,
miała dziewiętnaście lat, potrafiła sama o siebie zadbać, a on nadal traktował ją jak małą
dziewczynkę, która w każdy momencie może się zgubić i cały czas potrzebuje pomocy.
- Jake? – spytała, wpatrując się w niego intensywnie.
Jej długie brązowe włosy rozwiewał wiatr. Policzki miała lekko zarumienione i wyglądała
teraz nadzwyczajnie słodko.
Uśmiechnął się tylko i otworzył drzwi.
- Cóż, czeka nasz podróż życia, tak? – zapytał, unosząc kąciki ust.
Dobrze wiedział, że dla niego będzie to tylko mała przejażdżka i całkiem możliwe, że
przerodzi się w „misję ratunkową”.
- Jasne. Zapnij pasy – upomniała go. – A teraz… Przygodo, lecimy.
Rzucił jej jeszcze jedno spojrzenie, po czym odpalił silnik.
Nowy Jork – 2009
Czas mijał zbyt szybko. Nie pozostawiał po sobie żadnego śladu, prócz tykających
wskazówek zegara. Ile minęło lat, od kiedy ostatni raz czuł się szczęśliwy?
Przestał liczyć. Rzucił wzrokiem na leżącą na stoliku otwartą kopertę i uśmiechnął się lekko.
Jutro. Jutro będzie wiedział, na czym stoi i kim jest Isabella Swan. Jutro dowie się, czy
nadzieja, która w nim rozgorzała ma prawo istnieć. Jutro.
Wszystko ogranicza się do czasu. Wszystko trzeba mierzyć tą samą miarą. Im dłużej
nad tym myślał, tym mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że życie co rusz płata mu figle.
Choćby chciał egzystować normalnie, zawsze wydarzy się coś, co mu w tym przeszkodzi. Gdy
odnalazł ukojenie w pisaniu książek, pojawiła się ona i zburzyła wszystko.
Miał nadzieję, że prędzej czy później wspomnienia zblakną na tyle, że nie będą prześladować
go dniami i nocami, aż po wieczność.
Usłyszał dobijanie się do drzwi. Powoli wyszedł z pokoju i przez wizjer spojrzał kto
drugiej w nocy może mieć jakiś interes.
- Em, co ty tutaj robisz? – spytał, gdy w progu stanął jego przyszywany brat.
Widząc uśmiech na twarzy, nie mógł powstrzymać własnego. Wpuścił go do środka,
zastanawiając się, czemu nagle, w środku nocy, zdecydował go odwiedzić.
- Ładnie się urządziłeś – powiedział, rozglądając się po pomieszczeniu i kiwając z uznaniem
głową. – Trochę pusto i wieje nudą, ale da się przeżyć.
- Napijesz się czegoś? – spytał uprzejmie Jasper, po czym ruchem dłoni wskazał mu miejsce
na kanapie.
- Jeśli masz trochę zwierzęcej krwi, to i owszem.
Jasper poszedł do kuchni, aby upewnić się, że w lodówce zostało jeszcze kilka butelek, po
czym wrócił z jedną i rzucił ją bratu.
- Stary, co się z tobą dzieje? Wszyscy martwią się, że postradałeś zmysły.
Parsknął cicho, wpatrując się w Emmetta.
Chciałby, jednak jest całkowicie normalny.
- Nie możesz po prostu odpuścić?
- Kiedy w grę wchodzi moja rodzina, nie mogę.
Westchnął zrezygnowany, po czym wyjrzał przez okno. Panorama rozciągają się z jego
mieszkania zawsze wprawiała w lepszy nastrój. Mieszkał w apartamentowcu, na samym
szczycie. Widok, którego można mu było pozazdrościć, ukazywał całe miasto z góry,
oświetlone licznymi lampami i neonami.
- A jeśli nie chcę o tym rozmawiać? – spytał, odwracając się w stronę Emmetta.
- Będziesz musiał, bo nie mam zamiaru stąd odejść, póki wszystkiego mi nie powiesz.
- Jesteś uparty jak osioł, wiesz o tym?
Do jego uszu doszedł tylko śmiech brata. Dobrze wiedział, że się go nie pozbędzie. Znał go
lepiej niż ktokolwiek sądził.
- Em, powiem tylko jedno. Na stoliku w moim gabinecie leży zdjęcie. Spójrz na nie.
Wampir uniósł brwi w zdziwieniu, nie wiedząc, czego może się spodziewać, jednak gdy
dojrzał w oczach Jaspera zachętę, podniósł się z kanapy i ruszył we wskazanym kierunku.
Po chwili wrócił ze zdjęciem w dłoniach i wpatrywał się w nie jak oniemiały.
- Ale… Przecież to niemożliwe.
- Pomyślałem to samo, Em. Ale napisałem do niej. Jutro mamy się spotkać – powiedział
cicho. – Nie mogłem postąpić inaczej.
Emmett skinął głową na znak zgody. Od zawsze zdawał sobie sprawę, że Elizabeth była jego
jedyną prawdziwą miłością i oddałby wszystko, by znów z nią być. Wiedział, że wspomnienia
o niej prześladują brata, wiedział też, że Jasper za nic w świecie by ich nie oddał. Bolało go
tylko, że odciął się od wszystkich, których znał, by cierpieć w samotności.
- Uważasz, że to dobry pomysł?
- Na żaden inny nie wpadłem – odparł sucho, siadając na fotelu.
- Nie chcę cię niepotrzebnie uświadamiać, ale to nie jest Elizabeth. Elizabeth nie żyje. Musisz
się z tym pogodzić.
- Powiesz mi coś, czego nie wiem? – warknął w odpowiedzi, wpatrując się intensywnie w
Emmetta.
- A owszem. Jesteś cholernym idiotą, Jazz. Oby dziewczyna miała trochę oleju w głowie –
oświadczył.
Rzucił zdjęcie na kolana Jaspera i podszedł do drzwi. Stanął jednak i odwrócił się w stronę
brata.
- Widzieliśmy Edwarda – powiedział cicho, patrząc gdzieś za horyzont. Jego głos się zmienił
Pobrzmiewała w nim lekka nutka rozgoryczenia. – Zmierza na północ.
Twarz Jaspera stężała.
- Czemu mi to mówisz? – wycedził, akcentując każde słowo. Zaciskał dłonie w pięści i
powstrzymywał się przed wybuchem.
Od dawna nie czuł takiej złości i nienawiści, która rozpalała go gdzieś od środka.
- Żebyś nie popełnił głupstwa – z tymi słowami wyszedł, zostawiając Jaspera sam na sam z
niewesołymi myślami.
Dookoła unosił się swąd palonych ciał, a powietrze drgało od krzyków torturowanych.
Krajobraz pełen zieleni i ciepła zmienił się w pole zalane krwią.
- Czemu to robisz? – spytał blondyn, próbując wyrwać się z uścisku dwóch, większych od
niego mężczyzn.
- Bo sprawia mi to przyjemność – odparł.
Nachylił się nad nieruchomą kobietą, leżącą tuż u jego stóp. Na twarzy pojawił się uśmiech
satysfakcji i zwycięstwa.
- Nigdy nie miałeś szans. Dobrze o tym wiesz. Od początku skazałeś siebie – powiedział cicho,
przejeżdżając palcami po gładkiej skórze kobiety. – I ją.
- Nie waż się jej tknąć – warknął wściekle.
- Już ją dotknąłem.
Podszedł do blondyna i wpatrując się w niego, zatopił kły w jego nadgarstku.
- To jeszcze nie koniec.
Anglia – 1895
Gładziła jego skórę powolnymi ruchami, nie chcąc obudzić. Dobrze wiedziała, że tylko udaje
lub też pogrążony jest w czymś w rodzaju letargu, jednak uwielbiała tę grę. Kochała to, że
obecnie skazany był na nią i mogła robić z nim, co tylko zapragnęła.
Pocałowała delikatnie płatek jego ucha. Już dawno przyzwyczaiła się do lodowatej skóry.
Tuląc się całym ciałem, oddawała mu trochę własnego ciepła, którego miała w nadmiarze.
- Jazz – szepnęła cicho.
Poruszył się, nieznacznie zmieniając pozycję. Włosy Elizabeth otuliły go puszystą kaskadą,
zasłaniając widok jej ciała.
- Tak?
Uśmiechnęła się lekko, składając na twarzy Jaspera delikatne pocałunki.
- Mógłbyś się mną trochę zająć, nie sądzisz?
- Teraz jedyne, o czym marzę, to kochać cię – odparł.
Ułożyła się na plecach i zapatrzyła w sufit. Poranne światło powoli wlewało się przez okno.
Kolejny dzień.
Spojrzał na nią, na jaśniejące szczęściem oczy i ułożył głowę na jej piersi.
Delikatne uderzenia serca działały na niego kojąco. Mógł go słuchać wiecznie i nigdy by mu
się nie znudził. Dzięki niemu wiedział, kiedy jest przestraszona, a kiedy szczęśliwa.
Sygnalizowało mu każdy jej nastrój.
Powolne bicie życia.
- Nie chcę, żebyś wyjeżdżał – szepnęła, wplatając palce w niesforne włosy wampira.
Westchnął głęboko i oderwał głowę od cudownego dźwięku.
- Muszę, Liza. Nie mam wyjścia.
- Wiem, ale ta długa rozłąka mnie przeraża.
Ucałował czubek nosa ukochanej.
- Kocham cię i będę kochał czy będę tutaj, czy tysiące kilometrów od ciebie. Kocham cię i nic
tego nie zmieni.
Uśmiechnęła się lekko.
- Wiem, ale czasami miłość nie wystarcza.
Zasmuciła się i odwróciła twarz w stronę słońca.
- Czasami to za mało…
Port Angeles – 2009
Gdy dojechali na miejsce, Bella szybko wyskoczyła z samochodu i popędziła po bilety,
Jacob zaś miał za zadanie wypakowanie bagażu i wprowadzenie go na lotnisko. Do odlotu
zostało im półtorej godziny.
Zastanawiał się, czemu Bella tak bardzo cieszyła się na spotkanie. Rozumiał, że pisarz, jako
idol, może być ikoną, którą podziwiasz. Tworzył nowe historie, romantyczne na dodatek, a
dziewczyna chłonęła je jak gąbka, wierząc, że na świecie panuje czyste dobro i nic nie jest w
stanie zmienić jej poglądu.
Z jednej strony cieszył się, że tryskała szczęściem, z drugiej zaś nie wiedział, czy to jest w
gruncie rzeczy takie dobre.
W końcu zabrał wszystkie ich rzeczy i wszedł do środka, szukając jej wzrokiem. Stała
nieopodal, przeskakując z nogi na nogę w kolejce do kasy.
Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że zmieniła się nie do poznania. Pamiętał, jak jeszcze
niedawno nie potrafiła sama dobrze zawiązać sobie sznurowadeł, żeby nie wywrócić się na
pierwszym lepszym zakręcie. W głowie nadal miał obraz Belli bawiącej się na podwórku w
śniegu, całej mokrej od lodu, a jednak uśmiechniętej.
Teraz – teraz była kimś z goła innym, jakby tamta dziewczyna przestała istnieć, a na jej
miejsce wskoczył ktoś, kto jest perfekcyjny, piękny i zbyt romantyczny, jak na jego gust.
Nie przeszkadzało mu to w przyjaźni z dziewczyną. Lubił ich długie wieczorne rozmowy na
różne tematy. Pamiętał, jak obrał swoją własną taktykę wskakiwania do jej pokoju, gdy
Charlie już spał, a oni nie mogli i żeby zająć czymś czas albo grali, albo rozmawiali do rana.
Te czasy bardzo ich do siebie zbliżyły i teraz nie wyobrażał sobie, że może ją utracić. Można
powiedzieć, że była namiastką jego samego.
Zauważył, że odwróciła się w jego stronę i przygląda mu się z ciekawością.
Uśmiechnął się w odpowiedzi i podszedł do niej.
- Pójdę zdać bagaż. Spotkamy się przed wejściem – oświadczył.
Skinęła lekko głową, po czym wróciła wzrokiem do kolejki. Nie mogła doczekać się, aż wsiądą
do samolotu i okaże się, że wcale nie śni, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Odprowadziła Jake’a wzrokiem. Cieszyła się, że zdecydował polecieć razem z nią. Zawsze
lubiła razem czas, uważała, że jest najlepszym przyjacielem na świecie i lepszego mieć nie
mogła.
- Tak? – usłyszała głos kasjerki i wróciła do rzeczywistości.
- Dwa bilety do Nowego Jorku, poproszę.
Po chwili odeszła od kasy, kurczowo trzymając w dłoniach zwitki i podążyła do terminalu.
Jacob już na nią czekał.
- Gotowa?
- Oczywiście.
Gdy znaleźli się w samolocie, na dworze było już ciemno. Księżyc wyzierał zza
obłoków, oświetlając drogę.
Bella usadowiła się wygodnie na siedzeniu i wyciągnęła książkę, którą miała zamiar
dokończyć w czasie lotu. Zdążyła ją otworzyć i przeczytać kilka stron, gdy poczuła, że morzy
ją sen. Ziewnęła, zakrywając usta dłonią i wyjrzała przez małe okienko.
- Niesamowity widok, nie sądzisz? – spytała, szturchając Jake’a łokciem.
- Taa, jasne… - szepnął.
Przetarł oczy i uniósł brew.
- Znowu książka? Wróć do rzeczywistości Bells.
Uśmiechnęła się lekko, po czym schowała ją do torebki.
- Już nie. Idę spać, do kolejnej krainy wyobraźni. Dobranoc – powiedziała i pocałowała go
delikatnie w policzek. – Mogę? – spytała.
Położyła twarz na jego ramieniu, wtulając się w bezpieczne ciało przyjaciela.
Kiwnął tylko głową. Owionął go orzeźwiający zapach jej perfum.
- Dobranoc, Bells – szepnął i gdy usłyszał jej miarowy oddech, zanurzył twarz we włosach
dziewczyny i sam zasnął.