Autor: Cornelie
Beta: Suhak
Stowarzyszenie Upadłych Anielic
Rozdział IV
Trudno jest podnieść się z podłogi
Kilka lat wcześniej:
Droga przez las była opustoszała. Jedynie jakaś para zdecydowała się przejść tamtędy,
w świetle zachodzącego słońca, które ostatkiem sił zsyłało na ziemię jasne promienie,
sprawiając wrażenie delikatnego półmroku.
Dziewczyna uśmiechała się pod nosem, snując w głowie domysły na temat randki, na
którą zgodziła się pójść po wielu namowach i prośbach ze strony chłopaka. Sama nie
wiedziała, dlaczego właściwie przyjęła jego propozycję. Nie był popularny w szkole, ani nie
posiadał samochodu, miał tylko garstkę przyjaciół i wiedzę, jednak coś w jego oczach
sprawiło, że nie mogła mu odmówić.
Teraz szła tuż obok niego, słuchając wywodu na temat fizyki kwantowej, którą
zajmował się w wolnym czasie, i myślała, że to naprawdę miły wieczór. Ptaki wyśpiewywały
pieśni na dobranoc, powoli kołysząc swoimi małymi ciałkami i układając się do snu, w czasie
gdy ona i Michealem powoli kroczyli coraz głębiej w las, czując delikatny wietrzyk na twarzy.
- Słuchasz mnie, prawda? - spytał po chwili, intensywnie wpatrując się w jej oczy.
Odpowiedziała uśmiechem i złapała go za dłoń, przytulając się do boku chłopaka.
- Gdyby tak nie było, powiedziałabym ci o tym.
Nie odzywali się przez chwilę, dalej krocząc wytyczoną ścieżką. Dziewczyna
przejechała palcami po długich włosach, odrzucając je na plecy. Dawno nie czuła się tak
lekko, jak w tym momencie. Nie obchodziło ją to, co powiedzą inni, co powinna zrobić w
danym momencie, co powiedzieć. Cieszyła się chwilą, która właśnie trwała, i to było
najważniejsze.
W końcu znaleźli ławkę usytuowaną głęboko w lesie i odgrodzoną całkowicie od
świata zewnętrznego. Spojrzeli po sobie, po czym z uśmiechem na ustach podążyli w jej
stronę.
- Ładnie tutaj. Skąd wiedziałeś, że mi się spodoba? – spytała, gdy Michael zbliżył się
do niej.
Jego dłoń powędrowała na odsłoniętą szyję dziewczyny i delikatnie musnęła białą
skórę. Opuszki palców prześlizgiwały się od obojczyka, po wcięcie bluzki, by na koniec
powrócić do odsłoniętych uszu i tam zostać, lekko wędrując od zgłębienie do małżowiny.
- Każdej się tu podoba – oświadczył cicho, oblizując usta i wpatrując się w uchylone
wargi dziewczyny.
Przez chwilę nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa. Wszystko uwięzło jej w
gardle, a gula, która powoli zaczęło rosnąć, lada chwila miała wybuchnąć.
- Każdej? – spytała, nerwowo zaciskając dłonie.
- Myślałaś, że jesteś jedyna? – odparł, nachylając się nad ustami dziewczyny, po czym
przygwoździł ją w miażdżącym uścisku i zaborczo zagarnął jej wargi.
Próbowała się wyrywać, kopała i drapała go po każdym odsłoniętym skrawku ciała,
było to jednak bezowocne. Nie mogła się uwolnić, gdy jego dłonie błądziły pod bluzką
dziewczyny. Z trudnością oddychała, gdy nogi napastnika rozwarły jej własne, a usta dusiły
wargi. Nie mogła krzyczeć, gdy unieruchomił jej dłonie i z lubieżnym uśmiechem zaczął
rozpinać spodnie.
- Puść mnie! – krzyknęła, kiedy zdołała odsunąć głowę od jego ust. – Zabiję cię!
Michael jedynie prychnął, jakby nie wierzył w ani jedno słowo, i rzucił ją na ziemię,
dalej wcielając w życie plan zdobycia dziewczyny, która udawała niedostępną. Gdy nie
podziałały groźby, uderzył ją w twarz, pozostawiając czerwony ślad na policzku.
- Zamknij się, suko! – warknął, po czym brutalnie odwrócił ją plecami do siebie i
szybkim ruchem zdarł spodnie.
Dziewczyna płakała, gdy dłonie chłopaka znaczyły ślady na jej ciele. Łkała, gdy
bestialsko zdarł z niej bluzkę. Krzyczała, błagając o pomoc, ale w pobliżu nie było nikogo, kto
mógłby jej udzielić. Nikogo, prócz nich dwoje.
- Wiedziałem, że w końcu będę cię miał – oświadczył chrapliwie w jej ucho. – I jesteś
moja.
Nie mogła się ruszyć, ani myśleć. Nie mogła nic zrobić, przygwożdżona do ziemi, bez
możliwości ucieczki. Nie czuła nic, prócz otępiającego z każdej strony bólu.
- Ty skurwysynie! – usłyszała za sobą czyjś głos, a potem poczuła, że chłopak zsunął
się z niej. Szybko narzuciła na siebie spodnie i podkuliła nogi, zasłaniając twarz dłońmi.
Słyszała jedynie rzucane wściekle przekleństwa i odgłosy bójki.
Podniosła oczy, by ujrzeć leżącego i zakrwawionego Michaela, a nad nim
nieznajomego mężczyznę, który wyciągnął telefon.
- Pożałujesz tego – wysyczał przez zaciśnięte zęby napastnik i stanął prosto.
- Pierdol się – odparł nieznajomy i zdzielił go jeszcze raz, po czym podszedł do
skulonej na ziemi dziewczyny.
Nie mogła spojrzeć mu w oczy. Nie mogła dotknąć wyciągniętej w jej stronę dłoni.
- Dziękuję – szepnęła, nie podnosząc na niego wzroku.
***
Obecnie:
- Jak było w Japonii?
Rosalie uniosła brwi i zbyła jej pytanie ruchem dłoni, powracając do drinka.
- Totalnie bezdupie. Tyle mogę ci powiedzieć – westchnęła głośno. – Emmett… Kurwa,
on jest taki niedostępny, że łatwiej byłoby zdobyć zamek Ryszarda I! Nie wiem, o co mu
chodzi, Bells.
Brunetka wyciągnęła papierosa z paczki i odpaliła, po czym zaciągnęła się
drogocennym dymem i wypuściła powietrze z płuc. W drugiej ręce trzymała kieliszek,
przyglądając się spod rzęs przyjaciółce.
- I co ja mam ci powiedzieć? Kręciłaś dupą? – Kiwnięcie głową. – Wysyłałaś sygnały? –
Następne kiwnięcie. – Spryskałaś się najdroższymi perfumami i włożyłaś najkrótszą kieckę? –
Kolejne kiwnięcie. – To ni cholery nie mam pojęcia, co z nim jest. Może jest gejem? – rzuciła,
łykając duży haust drinka, po czym zaśmiała się, rozładowując napięcie. – Żartuję.
- Brrr… Spałam z nim! Nie może być gejem.
W oddali grała muzyka. Przyjaciółki siedziały u Belli w mieszkaniu, zdając sobie relacje
z ostatnich dni. Brakowało jedynie Alice, która musiała zostać dłużej w pracy, ale obiecała
przyjechać najszybciej, jak będzie mogła.
- Ale nie powiedziałam ci o najlepszym – oświadczyła Rose, uśmiechając się
tajemniczo, gdy nalewała sobie trunek do kieliszka.
Brunetka uniosła brwi w zdziwieniu, czekając na wytłumaczenie, gdy rozległ się
dźwięk telefonu.
- To nie mój – powiedziała Bella.
- Wiem.
Rose chwyciła komórkę i spojrzała na numer, po czym prychnęła z rozdrażnieniem i
odeszła na bok, chwile zastanawiając się, czy odebrać. Po sekundzie nacisnęła jednak zieloną
słuchawkę.
- Czego? – rzuciła nieprzyjemnym tonem.
- Jak zwykle w dobrym humorze – rozległ się męski głos po drugiej stronie słuchawki.
Wydawałoby się, że mężczyzna cieszy się z takiego obrotu spraw. – Co jutro robisz?
- Dla ciebie jestem zajęta po wieczność.
Usłyszała cichy śmiech.
- Nie uważasz, że to zbyt długo? Przyjadę po ciebie o dwudziestej – oświadczył
stanowczo, po czym dodał: - Bądź elegancka. – I rozłączył się.
Zdenerwowana rzuciła telefon na łóżko i opadła na siedzenie naprzeciwko Belli.
Zagryzła wargi i nerwowym ruchem przejechała palcami po blond włosach.
- Nienawidzę go! – warknęła przez zaciśnięte zęby. – Nienawidzę drania.
- A ja dalej cię nie rozumiem.
Rosalie wzięła kilka głębokich oddechów, wypiła całą zawartość kieliszka i spojrzała w
oczy Belli. Przez chwilę nie odzywała się, jakby dobierała słowa, bądź układała w głowie to,
co miała zamiar powiedzieć.
- Jest taki mężczyzna – zaczęła lakonicznie, zagryzając wargi. – Przystojny jak diabli,
ale również, nie wiem, jak to powiedzieć… ironiczny i denerwujący. Co nie zmienia faktu, że
cholernie pociągający.
Bella przyglądała się jej w skupieniu, słuchając opowieści. Dobrze wiedziała, jak się
kończy i uśmiechała się pobłażliwie do przyjaciółki, nie zdradzając przed nią własnych
podejrzeń.
- W każdym razie jak byłam w Japonii, to coś mnie podkusiło, by do niego zadzwonić.
Siedziałam sama, Emmett był taki… wiadomo, było już ciemno, a ja nie wiedziałam, co ze
sobą zrobić. Więc wykręciłam jego numer…
- Ale że czas liczony jest inaczej, to obudziłaś słodkiego księcia – dopowiedziała Bella,
śmiejąc się.
- Gorzej – oświadczyła sucho Rose. – Zdecydowanie gorzej. W każdym razie teraz
dzwoni i chce się ze mną umówić. Tfu, co ja gadam. ON JUŻ TO ZROBIŁ. Nie mam wyjścia.
- Spałaś z nim? – spytała przyjaciółka.
Rose nerwowo zaciskała dłonie w pięści i omijała wzrokiem Bellę, dając tym samym
do zrozumienia, że tak. Nie musiała nic mówić. Wystarczyło na nią spojrzeć, a Bella znała ją
zbyt dobrze, by nie zauważyć znaków, jakie dawała.
- Rozumiem – szepnęła ni to do niej, ni do siebie, po czym nalała następny kieliszek
sobie i przyjaciółce. – A więc wznoszę toast za nowego cadillaca w twoim garażu! –
powiedziała, uśmiechając się tajemniczo.
Rozmawiały tak, rozprawiając o mężczyznach i pracy, w międzyczasie sącząc drinki,
gdy do mieszkania wpadła zdenerwowana i czerwona na twarzy Alice w lekko rozpiętej
bluzce i potarganych włosach.
- Nie… - powiedziała cicho Bella, przyglądając się uśmiechniętej od ucha do ucha
przyjaciółce, która zrzuciwszy buty i płaszcz usiadła tuż obok, nie ukrywając triumfu w
oczach.
- Tak.
- Jak?
Alice uśmiechnęła się leniwie i trzymała przyjaciółki w napięciu.
- Cóż… Zdecydowanie było to dzikie!
***
Dom Belli:
Ranek nastał zdecydowanie zbyt szybko. Słońce wpadało przez okno, oświetlając
bladą twarz kobiety, która trwając jeszcze w półśnie, nakryła głowę poduszką i jęknęła. Czuła
się źle. Jakby każda komórka jej ciała była osłabiona. Nie mogła ruszyć żadną kończyną, a ból,
który rozprzestrzeniał się w głowie, zdawał się paraliżować.
- Nigdy więcej nie będę piła – szepnęła do siebie, odwracając się plecami do okna.
Wspomnienie poprzedniego wieczora okazało się tragiczne w skutkach. Mimo
przedniej zabawy, mnóstwa wypitego alkoholu, nieokiełznanych rozmów i śmiechów
poranek był czymś, co mogło nie nastąpić tak szybko.
Bella wiedziała, że to, co ją obecnie zabija od środka, to kac.
W końcu po kilku minutach obracania się z boku na bok, jęczenia w poduszkę i rwania
sobie włosów z głowy zdołała się podnieść i usiąść na łóżku, nie kiwając się.
- Zdecydowanie potrzebuję kawy.
Powoli wstała, łapiąc za szlafrok i poszła do kuchni, omijając leżące na podłodze
butelki i papierki z cukierków, które jadła zeszłej nocy. Zajrzała do pokoju gościnnego, by
sprawdzić, czy przyjaciółki nie poumierały na chorobę poalkoholową, a gdy zorientowała się,
że jeszcze smacznie śpią, podążyła do kuchni z zamiarem zjedzenia czegoś
wysokotłuszczowego.
Czas, który miała tylko dla siebie, uznała za cenny. Nie spiesząc się przygotowała
jajecznicę na bekonie, zaparzyła mocną kawę i usiadła przy stole, włączając wiadomości,
których nie miała okazji zbyt często oglądać.
- Milioner Edward Cullen – czy możemy mu ufać? – usłyszała głos prezenterki, po
czym na ekranie pojawiła się przystojna twarz mężczyzny otoczonego wianuszkiem kobiet.
- Typowe… - powiedziała do siebie, nie mogąc oderwać wzroku od zawadiackiego
uśmiechu i diabolicznego spojrzenia.
- Z ostatniej chwili: dowiedzieliśmy się, że właściciel największego w Los Angeles
kasyna, Edward Cullen, może być zamieszany w aferę narkotykową, która rozgorzała wczoraj
w nocy.
Bella nie miała zamiaru dłużej tego słuchać. Nadal w głowie miała obraz z ich
ostatniego spotkania. I nadal nie wiedziała, co ma zrobić.
Propozycja, jaką jej złożył, była całkowicie amoralna i niezaprzeczalnie profanowała
prawa kobiety, jednak z drugiej strony musiała przyznać, że brzmiała bardzo kusząca.
Mimo zahamowań, mimo braku szacunku dla większości mężczyzn, których
spotykała, przyznała sama przed sobą, że dla niego mogłaby zrobić wyjątek. Mogłaby spędzić
z nim te dni, bez seksu, bez afirmacji cielesności. Bez niczego, na co nie miałaby ochoty.
I choć jedna cząstka niej była skłonna to zrobić, tak druga, ta bardziej moralna, nie
mogła pojąć obiektywizmu sytuacji.
Stała na rozstaju drogi, nie wiedząc, na co się zdecydować. Na jednej szali stała jej
przyszłość – wymarzona praca, która tylko czekała, by Bella wyciągnęła po nią swoją dłoń.
Zaś z drugiej strony leżały jej własne uczucia, myśli i emocje, które mogły zostać
niezaprzeczalnie zniszczone.
- Kurwa! Mężczyźni mnie rujnują… - powiedziała do siebie.
Czas jej nie sprzyjał, wręcz przeciwnie, obecnie był jej wrogiem, z którym musiała
wygrać. Rzuciła przelotne spojrzenie na zegarek i uśmiechnęła się.
Szybko wkroczyła do pokoju.
- Pobudka, słoneczka! Wstał nowy dzień – zaświergotała, widząc zaspane miny
przyjaciółek. – O boże… Ile wypiłyście?! Tutaj można siekierę stawiać na waszych oddechach!
- Spadaj, Bells – szepnęła Rose, przewracając się na drugi bok.
- W kuchni leży świeżo zaparzona kawa. Zrobiłam wam jajecznicę. Ja mam coś do
załatwienia. Do zobaczenia później.
Zbyły ją ruchem dłoni i z powrotem ułożyły głowy na poduszkach, powracając do
krainy snu i beztroski, w której znajdywały się od wczoraj i zdecydowanie nie chciały z niej
wychodzić.
Bella zdecydowała o swoim losie. Szybko ubrała się, narzuciła na siebie płaszcz i
pewnym krokiem wyszła z domu z myślą, że nie da wygrać Edwardowi Cullenowi. Nie dzisiaj.
Nie w tym życiu.
- Na Lensington Road proszę – powiedziała, gdy siedząc już w taksówce przyglądała
się mijanym domom, gwarowi, który towarzyszył porankowi. Zabieganych ludzi i ich twarze.
Dzisiaj jednak nie zastanawiała się nad tym, co będzie jutro, co będzie w przyszłości. Dzisiaj
liczyło się to, co miała zamiar zrobić teraz.
Krajobraz przemykał między jej oczami, zlewając się w jedną wielką plastelinę barw i
kolorów. Los Angeles o tej porze roku było cudowne. Pełne ludzi i szczęścia, zabawy i hałasu,
nasłonecznione promieniami, które muskały ciała.
Dlatego zdecydowała się tu zamieszkać. Ze względu na piękno, które mimo przesytu,
nie traciła swojego uroku.
- Proszę. Trzydzieści pięć dolarów – oświadczył taksówkarz, przerywając jej
rozmyślenia.
Wręczyła mu pieniądze i podziękowała, po czym wyszła z samochodu i sięgnęła po
telefon, wykręcając znany numer.
Nie musiała czekać zbyt długo na odpowiedź.
- Tak?
- To ja mówię tak – powiedziała jednym z najsłodszych głosów, na jakie było ją stać. –
Stoję przed twoim domem.
Usłyszała ciche chrząknięcie po drugiej stronie słuchawki.
- Miło mi to słyszeć – odparł miękko. – Zaraz wyślę po ciebie jednego z ochroniarzy.
- Nie tak szybko, don Alvaro. Mam kilka warunków.
Uśmiechnęła się, myśląc o tym, jaką może mieć w tym momencie minę. Gra, którą dla
niej przyszykował, może okazać się zgubna dla samego twórcy, a nie gracza. Wiedziała, że
jeśli chce go pokonać, może to zrobić wyłącznie jego własną bronią.
- Warunków? – spytał retorycznie. W jego głosie pobrzmiewały nutki rozdrażnienia. –
Jakie?
- Już nie jesteś taki pewny siebie, prawda? – Odruchowo położyła jedną dłoń na
biodrze.
Była to poza, którą uskuteczniała przez lata praktyki w zawodzie. W ten sposób
potrafiła wymuszać posłuszeństwa na osobie, na którą chciała w takowy sposób
oddziaływać. Tutaj jedynie mógł to zrobić jej głos, co również nie stwarzało zbytniej
przeszkody.
- Po pierwsze, odpowiesz na każde moje pytanie, choćby było nazbyt osobiste. Każde
– zaakcentowała, uwodzicielsko przeciągając wyrazy.
Zdawało jej się, że usłyszała westchnienie lub warknięcie. Nie przejmowała się tym,
brnąc dalej w swoją własną intrygę.
- Po drugie, panie Cullen, spełnisz każde moje życzenie.
- Poczekam na warunek trzeci i dopiero odpowiem – oświadczył sucho.
- Po trzecie to ty będziesz moim niewolnikiem. To ty będziesz na każde moje skinienie
i to ty będziesz robił to, o co cię poproszę. Cokolwiek by to nie było.
Uśmiechnęła się do siebie pewna, że Cullen nie przystanie na te warunki. Był zbyt
dumny, zbyt pewny siebie.
- To wszystko, panno Swan? – spytał cicho.
- Tak.
- Zgadzam się. Ale najpierw dam ci pewną lekcję – oświadczył twardo, po czym
rozłączył się.
Bella nie zdążyła mu odpowiedzieć. Nie wiedziała, o co mu chodziło, ale czuła, że
zwyciężyła tę batalię i póki co ma nad nim przewagę. To dodawało jej sił do dalszej walki.
Wyciągnęła z torebki papierosa i odpaliła go, uśmiechając się pod nosem.
Spoglądała w jasne niebo i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to jest jej szczęśliwy
dzień. Przynajmniej był, póki dwóch dryblasów nie zaciągnęło ją siłą w stronę rezydencji
Cullena.