Autorstwa: Cornelie
Beta: Suhak
Rozdział II
Brak pościeli = brakowi
Kilka lat temu:
- Myślę, że to niegrzeczne – zaszczebiotała blondynka, powracając do pałaszowania porcji frytek, którą
chwilę wcześniej przyniosła jej mama.
- Dla ciebie wszystko jest niegrzeczne. – Bella zrobiła obrażoną minę, po czym klapnęła na łóżko,
opierając się całym ciałem o ścianę.
Na każdej z nich widniały plakaty ulubionych zespołów, poczynając od Backstreet Boys, których
piosenki znały na pamięć, a kończąc na Britney Spears, która uśmiechała się z nad łóżka Rose. Muzyka
je łączyła – miały takie same gusta. Nie cierpiały Modern Talking, a Aeorosmith zdobył ich serce i
zdecydowanie górował na liście najlepszych zespołów. Co jakiś czas zmieniały wystrój pokoju,
wieszając plakaty nowych idoli, którzy zmieniali się co miesiąc.
- Musi wiedzieć, że jak chce należeć do naszej elitarnej paczki, to chrzest jest obowiązkowy.
Nastała krótka cisza, przerywana jedynie odgłosami przeżuwania Rose i cichymi chrząknięciami Belli.
Dopiero co poznały małą Alice Brandon, niską, szczupłą brunetkę, o sięgających do karku, mocno
przystrzyżonych włosach. Spodobało im się, że jest na swój sposób delikatna i niekonfliktowa, a
właśnie taka osoba przydałaby się do rozdzielania kłótliwych przyjaciółek, które na prawie każdą
sprawę miały inne poglądy.
- Więc? – spytała przeciągle Bella, układając w głowie plan.
- Dobra, mnie jednak do tego nie mieszaj – odparła, wlepiając oczy w opróżnioną miskę. – Już jej
współczuję – dodała cicho, tak żeby przyjaciółka nie mogła jej usłyszeć.
Nastało południe, a dziewczynki, zwłaszcza Bella, nadal układały plan, dzięki któremu Alice miała stać
się jedną z nich. Otwarte okno wpuszczało do pomieszczenia powiew świeżego wiatru, który co chwila
delikatnie burzył ich włosy.
Gdy wybiła szesnasta, okazało się, że są gotowe. Brunetka wstała z podłogi z uśmiechem na twarzy,
zbierając zapisane kartki i chowając je do torebki, zaś Rose w tym czasie szybko narzuciła na siebie
marynarkę i czekała na przyjaciółkę przy drzwiach.
Miały po trzynaście lat i rozumiały się bez słów. Ich przyjaźń rodziła się stosunkowo wolno, dając
swobodę i czas na przemyślenie wszystkiego. Pierwszy raz zobaczyły się, kiedy Bella przeprowadziła
się do Los Angeles z Pheonix. Już jako siedmiolatka wyglądała na osobę pewną siebie, taką, która
dobrze wiedziała, co chce w życiu osiągnąć. Mocno stąpała po ziemi, nie przejmując się opinią innych.
W tym dniu stała samotnie w kolejce po loda, kiedy piękna dziewczynka o blond puklach podeszła do
niej i najzwyczajniej w świecie spytała:
- Zostaniesz moją przyjaciółką?
Dziecięca przekora sprawiła, że Bella zdołała jedynie kiwnąć głową, ciesząc się z faktu znalezienie
bliskiej osoby. Nigdy jednak nie przyznała się Rose, że już wtedy pokochała ją siostrzaną miłością – za
bezpośredniość, której nie spotykała u większość poznanych dzieci, i za to, że miała odwagę. To tylko
przemówiło na jej korzyść.
- Al? Za dwadzieścia minut bądź w parku koło domu Rose. Tak. Do zobaczenia. – Bella odłożyła telefon
i przelotnie spojrzała na przyjaciółkę, która nadal stała oparta o framugę. – Idziemy.
Zabrały ze sobą potrzebne rzeczy i udały się w stronę parku, gdzie już majaczyła postać Alice.
Była dużo niższa od dziewczyn, a twarz w kształcie serca nadawała jej bardziej dziecinny i niewinny
wygląd. Stała oparta o drzewo, rozglądając się na boki i czekając na dziewczyny. Słońce górowało na
niebie, oświetlając park jasnym światłem. W powietrzu unosił się zapach trawy pomieszany z
aromatem wytwarzanych w niedalekiej piekarni ciasteczek, które zwykła jadać w sobotnie
popołudnia. Teraz, ubrana w sprane jeansy i jasną koszulkę, czekała z mocno bijącym sercem na Rose i
Bellę. Bała się nie tyle rytuału, co jego końca.
Pocierała dłońmi o siebie, czując, jak oblewa ją zimny pot. W końcu zauważyła, jak dumnie kroczą w
jej stronę.
- Klęknij – poleciła Bella, twardo wpatrując się w przestraszoną dziewczynę. Uznała, że zdecydowanie
to pierwszy krok do dyscypliny. – I złóż przysięgę: Ja, Alice Brandon.
- Ja, Alice Brandon – szeptała, wlepiając spojrzenie w trawę.
- Oświadczam spełniać warunki przyjacielskiego życia i wyrzekam się wszelkich złych uczynków, które
mogłyby zaszkodzić Belli i Rose, które od dzisiaj stają się moimi siostrami… Przyrzekam bronić ich
własną piersią.
Alice powtarzała słowa z coraz większym trudem. Przerażało ją to, co mogły wymyślić, jednak chęć
przynależenia do grupy okazała się silniejsza. Czuła na plecach ciepło, jej dłonie pociły się ze strachu,
ale starała się nie zwracać na to uwagi, a skupić się na recytowanej przysiędze.
- Została nam jeszcze jedna sprawa – oświadczyła Bella, wymownie spoglądając w stronę stojącej na
uboczu Rose. Blondynka nie odzywała się, jedynie stała oparta o drzewo i kierowała wzrok na
przestraszoną Alice, uśmiechając się ciepło, by dodać jej odwagi. Bella wyjęła z kieszeni spodni mały
nożyk i podała go klęczącej dziewczynie. – Natnij sobie skórę i zliż krew. To będzie przypieczętowanie
przyjaźni.
Przez chwilę Alice zastanawiała się czy to zrobić. Czuła obrzydzenie do samego pomysłu picia własnej
krwi. Jednak w końcu wyciągnęła małą rękę w kierunku Belli i wzięła od niej narzędzie, po czym
szybko przecięła sobie skórę na dłoni. Momentalnie z rany popłynęła krew. Dziewczyna przyglądała się
jej z lekkim zażenowaniem.
- Ohyda – szepnęła do siebie, spijając ciepłą ciecz. Usta przybrały kolor mocnej czerwieni.
- Teraz pocałuj trawę – doszedł do niej głos Belli.
- Kurde! Nie przesadzasz? – spytała.
Dziewczyna uśmiechnęła się i stanęła przy Alice, górując nad jej ciałem.
- Chcesz czy nie?
***
Współcześnie
Agencja reklamowa:
Wyprostowała nogi i oparła się o wygodny fotel, rozkoszując się chwilową ciszą w pomieszczeniu.
Wiedziała, że za parę minut nastąpi tutaj niesamowity gwar i wzajemnie przekrzykiwanie się
pracowników agencji, czerpała więc, ile mogła, z samotnego przesiadywania.
Włączyła laptopa i wyjrzała za okno. Widok, który miała przed sobą, za każdym razem zapierał jej dech
w piersiach. Wysokie, oświetlone budynki górowały nad niebem, przyprawiając ludzi o zawroty głowy.
Ona jednak rozkoszowała się tym, całkowicie poświęcając uwagę panoszącym się na dole mrówkom.
Obserwowanie kogoś z góry sprawiało, że czuła się ważniejsza i potrzebniejsza.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi.
- Al, masz projekt na dzisiaj? – spytała wysoka brunetka o indiańskich rysach.
- Kurwa! Zapomniałam!
W pośpiechu zasiadła do laptopa, włączając potrzebne dokumenty.
- Za dwadzieścia minut masz prezentację. Spręż dupę – oświadczyła kobieta, uśmiechając się ciepło.
Alice nie wiedziała, jak to zrobi w tak krótkim czasie, wlepiała więc spojrzenie w przewijające się
literki i zastanawiała się nad czymkolwiek, co mogłoby uratować jej mały tyłek z sytuacji.
Przez dziesięć minut wertowała wszystkie strony w Internecie w poszukiwaniu inspiracji lub choćby
nikłego śladu, który naprowadziłby ją na dogodny pomysł. Ale zdawało się, że wszystko stanęło
przeciwko niej.
Po dwudziestu minutach nie miała nic, prócz małego obrazka i pustki w głowie.
- Al, idziemy na zebranie. – W drzwiach pojawiła się Leah, zachęcając ją do wyjścia. Z opuszczoną
głową i strachem w oczach, Alice podążyła za dziewczyną, w myślach, żegnając się z ukochaną pracą.
Dobrze wiedziała, że brak pomysłu, który miała przygotować na dzisiaj, równa się zwolnieniu. Z
głębokim westchnieniem stanęła pod drzwiami gabinetu, w którym siedzieli już wszyscy pracownicy
wraz z szefem.
Kilka razy nabierała powietrze do płuc i w końcu drżącymi dłońmi złapała za klamkę.
- Połamania zębów – powiedziała Leah, wchodząc do środka i zajmując swoje miejsce.
Alice uśmiechnęła się lekko i wkroczyła tuż za nią do dużej sali, w której znajdowało się co najmniej
piętnaście osób, wlepiających w nią ciekawe spojrzenia i czekających na to, co ma im przedstawić.
Cholera jasna, jestem w czarnej dupie!, pomyślała, wściekając się na siebie za słabą pamięć.
Na dodatek musiała przebywać w tym samym pomieszczeniu z mężczyzną, który kilka dni wcześniej
powiedział jej, że nie mogą się więcej spotykać, że mieli szanse, ale z niej nie skorzystali, a on nie
będzie marnował życia na mijanie się.
Początkowo płakała, rozpaczając nad tym, że zostawił ją bez wcześniejszego ostrzeżenia, żadnych
znaków drogowych, które powiadomiły by ją o zbliżającej się katastrofie. Nie. Po prostu wpadł na
pomysł zakończenia tej historii, bo mu się znudziła, albo nie lubił słodkiego wina, tylko wytrawne.
W każdym razie siedział teraz na miejscu znajdującym się tuż obok jej własnego i wpatrywał się w nią,
uśmiechając się kpiąco.
Wydawało jej się, że tym samym pokazywał jej brak zaufania.
- Witam państwa – powiedziała, odzyskując samokontrolę. Stanęła przed tablicą i zwróciła się do
zgromadzonych. Postanowiła, że nie da mu cienia satysfakcji. – Zebraliśmy się, aby omówić najnowszą
reklamę szamponu – zaczęła, wyciągając z torebki stos
nieposegregowanych i niepoukładanych kartek
.
Liczyła na łut szczęścia. – Produkt, który mamy reklamować nazywa się „Shampoo Desire”. A wygląda
tak – oświadczyła, po czym przylepiła na tablicy zdjęcie omawianej rzeczy.
Kartka przedstawiła smukłą, przezroczystą butelkę, na której znajdowała się naga kobieta, której
intymne części ciała zostały zastąpione pianą.
- Najważniejsze pytanie brzmi :jak? Jak zarekomendować produkt, który produkowany jest przez różne
firmy, rekomendowany przez różne agencje? Jak sprawić, żeby stał się hitem?
Milczała, wodząc wzrokiem po zebranych. Jedni uważnie przysłuchiwali się jej mowie, sporządzając
notatki w swoich kajetach, inni, tacy jak Jasper, uśmiechali się kpiąco, czekając na koniec.
Zdecydowała w duchu, że da im to, czego pragną.
- Otóż sama nazwa każe nam zastanowić się nad przeznaczeniem owego produktu – zaczęła,
podchodząc do tablicy. Jedną ręką oparła się o ścianę, drugą położyła na biodrze.
Wygięła lekko ciało.
- Shampoo Desire zobowiązuje, prawda? – Zniżyła lekko głos, nadając mu ostrzejsze brzmienie.
Wszelkie szelesty umilkły, a zebrani całą swoją uwagę skupili na niej. Nawet Jasper przestał się
uśmiechać, a z zaciekawieniem przyglądał się jej manewrom.
- Pierwszym krokiem do zainteresowania klienta to dobre hasło. Nasze będzie znakomite. Wiemy, że
współczesny rynek opiera się na pożądaniu, na seksualności człowieka, która przestaje być tematem
zakazanym, a wręcz przeciwnie.
Improwizowała, wymyślając na biegu sposób na zainteresowanie zebranych. Pomysł, który zaświtał jej
w głowie był jedynym, jaki miała.
- Wyobraźcie sobie piękną kobietę biorącą prysznic. Woda delikatnie pieści jej ciało.
Wyprostowała się, unosząc dłonie w górę, jakby chciała schwytać coś, co wirowało w powietrzu.
- Wyobraźcie sobie, że sięga po szampon.
Mówiąc to, gestykulowała, jakby chciała chwycić owy produkt i użyć go.
- Wyobraźcie sobie, że wyciska płyn na swoje mokre dłonie i wciera go we włosy.
Powoli zaczęła robić okrężne ruchy na swojej głowie, wydając przy tym zmysłowe jęki. Mężczyźni z
zaciekawieniem przyglądali się jej małemu występowi, oblizując spierzchnięte wargi.
Jedynie Leah uśmiechała się pod nosem, rozbawiona całą sytuacją. Podejrzewała, że Alice wymyśli coś
zwalającego z nóg, nie podejrzewała jednak, ze to będzie coś takiego.
- Wyobraźcie sobie, że jej włosy są pieszczone tak samo, jak jej ciało – wychrypiała. – Wyobraźcie
sobie, że przeżywa orgazm, używając „Shampoo Desire”.
Wypowiadała słowa, które szybowały gdzieś w powietrzu, sprawiając, że atmosfera w pokoju
gęstniała z minuty na minutę.
Jej dłonie błądziły we włosach, obrazowo ukazując jej tok myślenia. Spojrzenie Alice błądziło po
twarzach zebranych. Widziała w nich aprobatę.
- Wyobraźcie sobie, że tylko ten szampon sprawia jej nieziemską przyjemność. Tylko on wywołuje
dreszcze i drżenie. Tylko on – szepnęła, powracając do swojej normalnej pozy, po czym usiadła na
swoim miejscu, czekając na rozwój wydarzeń.
Nastała cisza, przerywana oddechami.
- Myślę, że każda kobieta chciałaby tak szybko dojść. – Jako pierwsza głos zabrała Leah, uśmiechając
się porozumiewawczo do Alice.
- Tak, tak… To dobry pomysł.
Jednak kobieta czekała na opinie mężczyzny siedzącego tuż obok.
- Jeśli nie macie nic przeciwko, pomysł zostaje zatwierdzony. Dalsze szczegóły omówię z Alice
osobiście – powiedział w końcu. – Wracajcie do zajęć.
Usatysfakcjonowana wygraną, wstała i chciała odejść do swojego gabinetu, jednak zatrzymał ją
dłonią.
Poczekał, aż pokój opustoszał i zostali w nim sami.
- Co to miało być? – spytał, rzucając wściekłe spojrzenia.
- A na co ci to wyglądało?
- Na pierdoloną publiczną Kamasutrę w twoim wykonaniu.
Prychnęła. Wiedziała już jaką powinna obrać strategię, jeśli chciała kiedykolwiek go odzyskać. A
chciała. Wzięła sobie rady Belli do serca.
- Jeśli nie przestaniesz zachowywać się jak skończony frajer, to prędzej czy później twój malutki skarb
nie będzie miał dostępu nigdzie – oświadczyła, uśmiechając się przy tym słodko. – Dbaj o swoją
bestię, póki możesz. Co do pomysłu, porozmawiamy później. Dzisiaj mam randkę – powiedziała,
odchodząc w stronę drzwi.
- A, tak przy okazji. Schowaj ten namiot, jeszcze ktoś zauważy – dodała na odchodnym, śmiejąc się
pod nosem z jego zdziwionej miny.
Wiedziała, że tę bitwę wygrała, jednak wojna nadal trwa.
***
Redakcja „Glamour Style”
Bella:
- Dzień zapowiada się kurewsko wspaniale – mruknęła pod nosem, zagłębiając się w artykuł, który
musiała na biegu poprawić, nim odda go do druku.
Przejeżdżała wzrokiem po linijkach, które po setnym razie czytania zlewały się w jedną całość. Była
dopiero dziesiąta, a ona już miała dość.
Popijała w międzyczasie latte machiatto, rozkoszując się delikatnym smakiem kawy. Wszystko jej było
jedno. Nie mogła już dopatrzeć się żadnego błędu, postanowiła więc zostawić tekst takim, jaki jest, i
nie przejmować się resztą.
Zatrudniła się w magazynie tuż po ukończeniu studiów, uznawszy, że nigdzie nie będzie jej tak dobrze,
jak w babskim piśmie. Miała nosa do dobrych tematów i po krótkim czasie awansowała z dziesięciu
linijek na całą stronę. Jej artykuły były nagradzane tysiącem listów od fanów, którzy gratulowali
talentu oraz wyczucia smaku w sprawach damsko-męskich.
Większość fanek prosiła również o porady, toteż naczelna zdecydowała przydzielić jej dodatkowo
„Kącik pytań”, który Bella przyjęła bez zastrzeżeń, twierdząc, że cięty język i wiedza przydadzą się tutaj
znakomicie. Takim oto sposobem stała się „mistrzynią riposty”, którą znali wszyscy mieszkańcy Los
Angeles.
- Angie – powiedziała przez telefon, wzywając swoją sekretarkę.
Po chwili w drzwiach stanęła szczupła brunetka, trzymając dłonie na kraciastej spódnicy. Bella
zauważyła, że jej wzrok spoczął na kolorowym dywanie.
- Sprawdź czy naczelna jest u siebie – poprosiła, uśmiechając się.
Gdy sekretarka wyszła, rozłożyła się w wygodnym fotelu, zamykając oczy.
Uwielbiała swój gabinet. Nie przeszkadzały jej oszklone szyby, przez które wszystko było widać.
Zakochała się w aktach, które powiesiła na każdej ścianie i oglądała je codziennie, znajdując coraz to
nowe, zachwycające szczegóły. Jednak to kolory panujące w pomieszczeniu wpływały na jej nastrój.
Ognista czerwień pomieszana ze złocistą żółcią wprawiały ją w dobre samopoczucie za każdym razem,
gdy tu przebywała.
Nie wyobrażała sobie tutaj żadnej zmiany. Toteż niezmiennie od trzech lat panowały tutaj ostre kolory,
nagie kobiety, stosy listów od fanów oraz kosz pełen kubków po kawie.
- Zdecydowanie jestem uzależniona – powiedziała do siebie, wrzucając kolejny do kolekcji.
- Naczelna cię wzywa – usłyszała cichy głos Angeli. Kiwnęła dziewczynie i wstała zza biurka, kierując
się w stronę gabinetu. Miała na sobie obcisłą, czarną sukienkę i wysokie buty, które nie wydawały
żadnych dźwięków, tonąc w miękkich dywanach.
Zapukała do drzwi, po czym otworzyła je, usłyszawszy zaproszenie. Z uśmiechem usiadła naprzeciwko
Victorii, czekając na to, co ma do powiedzenia.
Jej długie, rude włosy związała w koński kucyk, odsłaniający łabędzią szyję kobiety. Spojrzenie, którym
raczyła pracowników, miało w sobie coś z drapieżności – wodziła wzrokiem, jakby poszukiwała ofiary,
a nienaturalnie długie rzęsy potęgowały to wrażenie.
Gabinet wyglądał jak hermetyczne pudełko, całe w szarościach, jedynie ściany oklejone były
okładkami każdego numeru. Victoria pełniła rolę naczelnej od siedmiu lat, ponieważ nie trafił się
jeszcze nikt, kto dorównywałby jej inteligencją, sprytem i odwagą stawiania się wszystkiemu i
wszystkim w zasięgu wzroku.
- Usiądź – powiedziała, gestem dłoni wskazując miejsce. – Mam dla ciebie ważne zadanie.
- Jasne, bossie.
Bella znała ją nie tylko z pracy, ale i z imprez, na których bywały razem. Dzięki nim znajomość ta
przerodziła się w coś więcej niż zawodowa znajomość.
- Masz temat na następny artykuł?
Obracała w dłoniach długopis, co chwila podgryzając go pomalowanymi na czerwono ustami.
- Wiesz, zastanawiałam się nad: Jak zamienić ślinotok postępujący na kosmiczny orgazm? bądź: Święta
czy grzeszna? Tajniki małych ptaszków od gniazdka. Jednak bardziej skłaniam się ku wersji ostatniej –
powiedziała Bella, uśmiechając się promiennie. – Prawda czy mit: im większy tym lepszy, im mniejszy
tym ruchliwszy?
Zaśmiała się głośno, zakładając nogę na nogę. W napięciu czekała na to, co Victoria miała jej do
powiedzenia.
- Twoje podejście do seksu zaskakuje mnie – odparła, opierając dłonie na stole, po czym nachyliła się
lekko, wlepiając intensywne spojrzenie w twarz Belli. – Nie żebym miała coś do tego. W końcu
korzystanie z dobrodziejstw natury jest wskazane.
To nic, że – jak mawiają – co za dużo, to
niezdrowo
. Nic, kurwa, na ten temat nie wiedzą.
Odchyliła się nieznacznie, spoglądając na ściany swojego gabinetu.
- Widzisz to, prawda? – spytała retorycznie.
Przeczesała włosy palcami i przez chwilę napawała się ciszą. Wzięła w dłoń kubek z kawą i upiła łyka
zanim powróciła do rozmowy.
- Jesteśmy gazetą oferującą klientom coś więcej niż porady na temat prowadzenia domu, mody czy
seksu. Mamy ich zachęcić, mamy dać im coś na pożarcie, coś, czego nie zapomną. I to im właśnie
damy.
Bella zmarszczyła brwi, w skupieniu słuchając wypowiedzi Victorii. Nie wiedziała, do czego dokładnie
zmierza i co dla niej przyszykowała, ale podejrzewała, że to będzie coś większego niż mogła
przypuszczać.
- Vick, przejdź do rzeczy i nie zarzucaj mnie gównem pod tytułem: wielka misja zbawiania świata.
Mam lepsze rzeczy do robienia.
Rudowłosa rozciągnęła usta w leniwym uśmiechu.
- Właśnie to w tobie lubię. Drapieżność. Cynizm. Cięty język. To jest to, czego poszukuję u swojej
następczyni. Mam dla ciebie ważne zadanie. Ważniejsze, kurwa, niż wszystko inne. Ważniejsze niż
imprezy, bzykanie, alkohol, świat i kosmos razem wzięty, rozumiesz?
Bella konspiracyjnie nachyliła się nad stołem.
- Oczywiście – szepnęła, uśmiechając się z wdziękiem. – Lepiej to powiedz nim spalę się z ciekawości.
- Jest pewien mężczyzna. Bogaty jak Krezus, przystojny jak pierdolony diabeł, uwodziciel jak ich mało.
Złamał więcej niewieścich serc niż ty zużyłaś prezerwatyw. Do tego strzeże swojej prywatności jak lew.
Nie wiadomo, dlaczego ukrywa się ze swoją tożsamością. Jego ojciec zostawił mi zajebiście
prosperującą kancelarię adwokacką. On sam otworzył dodatkowo kasyno – pełne hazardu i rozpusty.
Jakby miało odzwierciedlać samego właściciela. Ale nikomu nie dał do siebie dojść bliżej niż na pięćset
metrów. Nikt jeszcze nie przeprowadził z nim wywiadu. Nikt – powiedziała, akcentując ostatnie słowo
i wymownie patrząc na zaciekawioną kobietę.
- Hm, jeśli to prawda, to z miłą chęcią zrobię to z nim pierwszy raz – zażartowała.
Victoria jednak spoważniała i wstała, by podejść do małej szafki, w której trzymała wszystkie ważne
papiery. Przez chwilę wertowała w niej, poszukując czegoś. Kartki wylatywały jej z dłoni, ale nie
przejmowała się tym, całkowicie skupiona na jednym punkcie. W końcu z pomrukiem satysfakcji
wyciągnęła małą teczkę i podsunęła ją Belli.
- Zgodził się na wywiad. Nie wiem dlaczego, ale się zgodził. Jesteś jedyną osobą, która może go
zarżnąć bez jęknięcia – oświadczyła, powracając na swój fotel. – Jeśli to zrobisz, jeśli dasz mi
niezapomniany wywiad, odsłaniający jego prawdziwe oblicze – awansuję cię na swojego zastępcę.
Głos Victori dochodził do niej jakby z daleka. W pośpiechu otworzyła teczkę, przeglądając jej
zawartość. Przerzucała papiery, lustrując je wzrokiem. Z tego co zdążyła przeczytać, mężczyzna może
być interesującym rozmówcą.
- Nie ma sprawy. Biorę to – powiedziała, przymykając akta.
- No, to do roboty!
Wyszła z gabinetu szczęśliwa i rozpromieniona jak nigdy wcześniej. Wróciła do siebie, po drodze
powiadamiając Angelę, że nie ma jej dla nikogo, i zamknęła się w swoim biurze.
Chciała dokładnie przejrzeć wszystkie informacje dotyczące tego mężczyzny. Rozsiadła się wygodnie
na fotelu. W jednej ręce trzymała kawę, a drugą ponownie otworzyła teczkę, wyciągając papiery na
biurko.
Upiła łyk kawy, gdy natrafiła na zdjęcie owego Krezusa. Cała zawartość ust została wypluta na dywan.
- Kurwa! – krzyknęła, stając na prostych nogach. – Nie… Nie! To nie może być prawda!
Chodziła nerwowo po pokoju, zaciskając dłonie w pięści. Przelotnie spojrzała na zdjęcie raz jeszcze.
Wiedziała, że nie mogło być żadnych wątpliwości.
Sięgnęła po komórkę i wykręciła numer.
- Rose. Facet od idealnego-przyrządu-masującego został znaleziony – powiedziała szybko.
Po drugiej stronie słuchawki rozległo się westchnienie.
- To dobrze czy bardzo źle? – spytała.
- Fanta-kurwa-stycznie! Zmiażdżę go jak karalucha, jak bąka, który nigdy nie zapyli niczego innego
prócz własnego tyłka.
Opadła bezwładnie na fotel.
- Ni cholery. Nie popuszczę mu tego. Zrobię mu z życia istne piekło. Piekło.
- Wierze, wierzę – odparła szybko. – Ale jak temu biedakowi na imię?
- Czy to ważne? Na imię mu Wielka Porażka. Obmyślam plan, a ty baw się dobrze w Japonii.
Odłożyła telefon i spojrzała w papiery raz jeszcze, poszukując imienia delikwenta. Po chwili trafiła na
właściwą linijkę. Uważała, że kobieta porzucająca kochanka w nocy lub wyganiająca go ma do tego
prawo, ale mężczyzna, który ucieka, powinien odpłacić za swoje winy. Nie chciała przed sobą
przyznać, że ucierpiała jej własna, kobieca duma.
Zsunęła szpilki i położyła nogi na stole. W dłoniach nadal trzymała zdjęcie roześmianego mężczyzny.
- Cullen, jeszcze nie wiesz, co prawdziwa kobieta potrafi – syknęła, wbijając szpilkę w jego oko.
Uśmiechała się złowieszczo. – Ale się dowiesz. A to nie będzie nic pięknego.