NF 2005 03 miniatury


Siedem dni potrzebnych do stworzenia świata

Zobaczyłam wczoraj swojego sobowtóra. A więc mój chód jest tak mało kobiecy. Ruchy drewnianego manekina. Zaczęłam się zastanawiać, czy widok samej siebie, i to nie w lustrzanym odbiciu, to dobra, czy zła wróżba? Jak to sprawdzić, skoro uznałam, że nie odpowiada mi sytuacja, w której wpadam niby przypadkiem na samą siebie. Obmyśliłam chytry plan. Najpierw obserwacja, potem nawiązanie kontaktu, ostatecznie - likwidacja. Nikt przecież nie lubi być kopiowany, zwłaszcza w niedoskonały sposób.
Dzień I - obserwacja
Sobowtór wychodzi zza rogu. Na głowie ma niezidentyfikowane nakrycie, coś na kształt rondla. Reszta ubioru jest szara, śledzony niczym szczególnym się nie wyróżnia. Obiekt kieruje się w stronę pobliskiego kiosku. Po krótkiej wymianie zdań z mało ważnym elementem sprzedającym gazety odchodzi z kolorowym miesięcznikiem dla kobiet. To naprawdę denerwujące, ja nigdy nie czytuję takich magazynów. Poirytowana, gubię obiekt, tracę go z oczu.

Dzień II - obserwacja
Sobowtór wychodzi zza rogu. Pod pachą niesie kupione wczoraj czasopismo. Zmierza w stronę pobliskiego parku. Zasiada na ławce, rozgląda się i zaczyna lekturę. Po trzech godzinach wertowania gazety wstaje i wraca tam, skąd przyszedł.

Dzień III - obserwacja
Sobowtór wychodzi zza rogu. Jakiż on jest przewidywalny. Zawieszam obserwację i przechodzę do bezpośredniego natarcia. Ale to oczywiście dopiero dnia następnego.

Dzień IV - nawiązanie kontaktu
Sobowtór wychodzi zza rogu. Ruszam w jego stronę. Siedem większych kroków i dopadam drania. W mało delikatny sposób łapię go za ramię i komunikuję, że nie życzę sobie, aby ktoś mnie kopiował. Po dodaniu kilku przekleństw dla podkreślenia wagi wypowiedzi odwracam się i w jeszcze szybszym tempie uciekam.
Punkt pierwszy i drugi mojego nadzwyczaj chytrego planu został pomyślnie wykonany. Pozostał najtrudniejszy.

Dzień V - eliminacja
Sobowtór wychodzi zza rogu. Podbiegam i staję przed nim, czyli twarzą w twarz. W tym momencie zdaję sobie sprawę z tego, że nie opracowałam ostatniego punktu. Odwracam się i uciekam w pobliskie krzaki, z nadzieją, że mnie nie znajdzie.

Dzień VI - eliminacja, druga próba
Podchodzę do wcześniej obserwowanego kiosku i sama dokonuję zakupu gazety. Tytuł nie jest istotny, nie zamierzam zaglądać do środka. Trzy minuty później sobowtór wychodzi zza rogu. Biegnę w jego kierunku, tak samo jak dnia poprzedniego. Zatrzymuję się krok przed nim. Wyciągam gazetę z kieszeni i zwiniętą walę go w łeb. Czuję, jak nabieram powietrza w płuca, oczywiście z dumy. Plan wykonany w całości.

Dzień VII - niedziela
Leżę w izolatce szpitala psychiatrycznego. Przypięto mnie pasami do łóżka. Lekarz twierdzi, że stanowię zagrożenie dla pozostałych pacjentów.

Anna Kozak

-----------------------

Wycieczka za miasto

Przyszły nad ranem. Srebrzyste, skrzydlate, wielkookie. Milczące. Nie przypominały ludzi, już prędzej ptaki. Albo motyle.
Drzwi były zamknięte na klucz, dla nich żadna przeszkoda. Otoczyły moje łóżko ciasnym kręgiem. Najwyższa rozłożyła ręce, pochylając się, jakby chciała mnie objąć i przytulić. Fala ciepła momentalnie zmyła zaskoczenie i lęk, ułatwiając nawiązanie telepatycznego kontaktu. Zawibrowały w moim mózgu słowa ciche, lecz wyraźne. ONE wiedziały, jak wzbudzić zaufanie.
- NIE BÓJ SIĘ.
- Nie boję się.
Usłyszałam własny głos, choć starałam się milczeć. Trudno w ICH obecności zachować kontrolę. Moje ciało nie było moje. Zaplątało się w pajęczynkę srebrzystego posłuszeństwa.
- POTRZEBUJEMY CIĘ. POLECISZ Z NAMI.
"Nie!!!" - krzyknęło coś głęboko we mnie; poczułam w oczach piekące łzy. Wzięłam głęboki oddech. Usta poruszyły się.
- Polecę z wami
powiedział dźwięcznie mój głos.
Najwyższa z istot z satysfakcją skinęła srebrzystą głową. Skierowała szczupłą, trójpalczastą dłoń z wyciągniętym środkowym palcem w kierunku mojego czoła. Do tej pory pamiętam przejmujący chłód jej dotknięcia. Potem była tylko czerń.
Nic.
Prawie.
Były gwiazdy i szum. Były migoczące czerwono światła i obracający się z melodyjnym pomrukiem olbrzymi biały krąg. Były srebrzyste, wielkookie twarze i szmer wielu łagodnych głosów, jednostajny jak plusk wody w fontannie. Potem ciemność i lepkie gorąco otaczające ze wszystkich stron, i chwila panicznego strachu - duszę się!
...a potem było czarne niebo usiane gwiazdami i martwa
cisza wszędzie dookoła...
...a potem otworzyłam szeroko oczy i mrugałam z niedowierzaniem.
W pokoju było pusto i przeraźliwie cicho. Szary świt leniwie przesączał się przez siatkę firanek. Budzik wskazywał dokładnie wpół do piątej.
Nie miałam problemów z ponownym zapadnięciem w sen.
Ani w szkole, ani w domu nie wydarzyło się tego dnia już nic szczególnego.

Agnieszka Hałas


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NF 2005 03 taniec duchów
NF 2005 03 pod starym nowym jorkiem
NF 2005 09 miniatury
NF 2005 03 quiztlalope
NF 2005 03 obiekty pożądania
NF 2005 03 absolut
NF 2005 09 operacja transylwania
NF 2005 02 siła wizji
NF 2005 06 wielki powrót von keisera
NF 2005 10 prawo serii
NF 2005 05 balet słoni
NF 2005 08 pocałunek śmierci
NF 2005 10 misja animal planet
NF 2005 12
NF 2005 06 dęby
NF 2005 10 śniąc w lesie wyniosłych kotów

więcej podobnych podstron