Ciała obcych i ich pojazd w bazie w Arizonie
Jedną z najbardziej fascynujących historii o odkryciu pojazdu obcych, wraz z załogą na
pokładzie, opowiedział były oficer wywiadu wojskowego psychiatrze i badaczowi, doktorowi
Bertholdowi Schwarzowi, na początku lat osiemdziesiątych.
Schwarz, absolwent Dartmouth College i Dartmouth Medical School, stopień doktora medycyny
otrzymał na wydziale Uniwersytetu Nowojorskiego. Jest delegatem i członkiem Amerykańskiej
Rady Psychiatrii i Neurologii. Ponieważ znam jego obiektywizm w badaniu problematyki NOLi
oraz relacje świadków. Wspomniany oficer wywiadu (który jest obecnie biznesmenem) otrzymał
wiele odznaczeń za odwagę podczas wojny w Wietnamie, napisał też sporo monograficznych
opracowań o kwestiach bezpieczeństwa, ponadto biegle zna kilka wschodnich języków. Schwarz
pisze:
„Uważam, że jest on człowiekiem godnym zaufania i że ma powody do zachowania
anonimowości. Rozmowy z ludźmi, którzy go znają i których ja z kolei dobrze znam,
potwierdzają jego uczciwość oraz doskonałe kwalifikacje zawodowe. [...] Oficer ten wypowiadał
się jasno i zrozumiale, ale było widać, że niechętnie mówi o swym doświadczeniu. Odniosłem
wrażenie, że ulgę sprawia mu możność opowiedzenia mi o tym, co się zdarzyło, ale nie chce
mieć z tą sprawą już więcej do czynienia”.
Świadek twierdzi, że pełniąc służbę w wywiadzie wojskowym w latach siedemdziesiątych,
spotkał kolegę, także pracownika wywiadu. Ten zaprosił go do tajnej bazy w Arizonie, aby obejrzał
kilka odnalezionych ciał obcych istot. Oficer powiedział Schwarzowi:
„Wątpię, żebym umiał tam trafić. Nad bazą przebiegała autostrada, a zaraz przy wjeździe
pojechaliśmy pod ziemię. Naruszyliśmy wszelkie przepisy regulaminu bezpieczeństwa. Z tego
powodu, a także dlatego, że w owym czasie miałem dostęp do ściśle tajnych miejsc, zastanawiam
się, czy nie było to ukartowane – może chcieli, aby człowiek doświadczony w walce dotarł do
tego miejsca i zobaczył to, co zobaczył – żeby zasiać zwątpienie. To było zbyt oczywiste.
Pojechaliśmy samochodem służbowym, a nie prywatnym. Wjechaliśmy na strzeżony teren. Poza
tym działo się to w weekend, a ochrona, moim zdaniem, zachowywała się zbyt pobłażliwie.
Kiedy tam dotarliśmy, zobaczyłem pięć postaci hominidów. [...] Proszę pamiętać, że wątpiłem
w to, co widziałem. Byli bardzo biali. Nie mieli uszu ani nozdrzy, tylko otwory, bardzo małe
usta, wielkie oczy. Na twarzach i głowach brak było owłosienia, nie mieli też włosów łonowych.
Byli nadzy. Myślę, że najwyższy miał około trzech i pół stopy, może trochę więcej. O ile
pamiętam, trzej to mężczyźni, a dwie kobiety. Głowy w stosunku do tułowia mieli
proporcjonalnie duże, lecz nie przesadnie. Smukłe palce, smukłe nogi. Kościec bardzo
delikatny”.
Doktor Schwarz spytał:
– Czy widział pan genitalia? Oficer odparł:
– Nie pamiętam żadnych tego typu organów ani u mężczyzn, ani u kobiet.
Na jakiej podstawie zatem twierdził, że były tam dwie kobiety? Odparł, że jego przyjaciel
powiedział mu o tym (płeć ustalono zapewne podczas autopsji).
„U najmniejszej kobiety zobaczyłem wyraźny szew. Przyjaciel powiedział, że
przeprowadzano sekcję i na podstawie badania mózgu określono jej wiek na dwieście lat. Ta
najmniejsza kobieta poddana została pełnej autopsji. [...] Na jej ciele nie było śladów zranień. Na
pozostałych zresztą też nie. [...] Powiedział mi, że byli wegetarianami. Zęby mieli bardzo
gładkie, płaskie i małe”.
Doktor Schwarz wypytywał świadka o szczegóły anatomiczne:
SCHWARZ: Jakie mieli oczy...?
OFICER: O, to bardzo ciekawe. Wyglądały jak skośne szparki.
SCHWARZ: Były zamknięte?
OFICER: Nie... Były wielkie, otwarte.
SCHWARZ: Czy zauważył pan powieki?
OFICER: Nie umiem powiedzieć.
SCHWARZ: Brwi? Albo coś w tym rodzaju?
OFICER: Brwi nie mieli. Dwa otwory zamiast nozdrzy i uszu. Byli bardzo delikatni. Miało
się wrażenie, że jeśli ich dotknąć, to się rozpadną. Nie mieli żadnych zmarszczek.
SCHWARZ: Skąd pan wie, że kobieta miała dwieście lat?
OFICER: O to właśnie spytałem mojego towarzysza. Powiedział, że ocenili to po liczbie
grzebieni na mózgu. Nigdy o tym przedtem nie słyszałem.
SCHWARZ: Kiedy to w przybliżeniu miało miejsce?
OFICER: W połowie lat siedemdziesiątych. Ale oni mieli to [pojazd i ciała] już od kilku
lat ...
Najwyraźniej pojazd namierzono radarem, gdy spadał na ziemię.
„Gdy [wojsko] pojechało tam, znalazło niewielką dziurę” – powiedział świadek, sugerując
jednocześnie, że pojazd mógł być jednym z tych, jakie odkryto w pobliżu Aztec w Nowym
Meksyku. „Najpewniej w pojazd uderzył meteoryt, powodując gwałtowną dekompresję, a ludzie
wewnątrz zmarli”. Oficer widział w tajnej bazie w Arizonie również części pojazdu, między innymi
siedzenia „z matowego brązowego metalu, ale w dotyku nie zimne. Wszędzie zostawiłem odciski
palców. [...] Nadal mają ten pojazd, nie wiem jednak, gdzie go schowali”.
Pojazd przechowywany w bazie
Oficer twierdzi, że widział także odnaleziony w całości pojazd, po katastrofie w Nevadzie, do
połowy zakopany w piasku, ale zupełnie nie uszkodzony (pod pewnymi względami przypominał
opisany przez Fritza Wernera obiekt w pobliżu Kingman w Arizonie, blisko granicy z Nevadą).
„Od spodu był całkiem płaski. Miał prawie dwadzieścia stóp średnicy – mówię prawie, bo
liczyłem kroki, obchodząc go dookoła. Na górze niewielka, stopniowo się wznosząca kopuła.
Cały matowosrebrzysty, ale nie pomalowany farbą. W środku zamiast tkanin jakiś matowo
brązowy materiał, jakby pokrowiec. [...] Przed ekranem krzesło. Spojrzałem na ekran.
Prawdopodobnie służył do nawigacji. Mój znajomy nic o tym nie mówił.
Z boku znajdowały się przyrządy, także jakieś dziwne okienka i duży metalowy przedmiot,
jakby komputer. Przełączniki i światła. Jakieś symbole. Ekran wyglądał jak okrągły telewizor.
Można było położyć na nim rękę. Miał ponad siedem stóp wysokości. Nie pytałem o symbole –
trójkąty, koła, prostokąty, dziwne kształty.
Kabina była jasna, o opływowych kształtach, nic nie wystawało. Przy siedzeniach jakieś
dźwignie – nie umiem ich opisać. Żadnych otworów ani nitów. Ze ściany wysunął się pojemnik,
częściowo napełniony. Byli chyba wegetarianami. Przejście bardzo wąskie, pokryte grubą czarną
wykładziną. Żadnych wkrętów, śladów spawania czy nitów – wszystko gładkie, jakby
pomalowane; ani nie tkanina, ani plastik, ani włókno szklane. [...] Ci faceci wiedzieli, jak
otwierać i zamykać drzwi. Mieli z tym do czynienia od jakiegoś czasu”.
Zastraszanie
Po tym niezwykłym doświadczeniu w tajnej bazie w Arizonie, rodzinę oficera odwiedzali
pracownicy wywiadu. Powiedział Schwarzowi:
„Choć miałem wysoką rangę, nie należałem do grona tych, którzy „powinni wiedzieć”. Nigdy
nic mi nie powiedziano wprost, ale zadawano pytania – moja rodzina już się zaczęła do tego
przyzwyczajać. Mój ojciec jest dobrym oficerem. Mimo że w swojej karierze wiele widział i z
różnymi rzeczami miał do czynienia, teraz mocno się wystraszył. Odwiedziło go trzech
osobników o nieokreślonym wyglądzie, w nie oznakowanym samochodzie, legitymujących się
nieprawdziwymi dokumentami. [...] Nie byli z FBI. [...] Swoim wyglądem i zachowaniem nie
zwracali uwagi. Ojciec nigdy nie widział ich oczu [...] nosili przeciwsłoneczne okulary [...] pytali
o moją karierę. [...] Przychodzili i wypytywali sąsiadów, a potem odchodzili, a wszyscy się
denerwowali. Rodzina otrzymywała telefony z Waszyngtonu. Teraz, kiedy jestem żonaty, a
rodzina mojej żony mieszka w Europie Wschodniej, utraciłem prawo dostępu do ściśle tajnych
informacji”.
O kolejnych próbach zastraszania wiem już od Berta Schwarza:
„Krótko po tym, jak nie bez oporów przedstawił mi swoją historię, odwiedziło go dwóch
podejrzanych osobników w ciemnych garniturach. Oznajmili, że reprezentują rząd. Mignęli mu
przed oczami odpowiednimi dokumentami, a potem opowiedzieli ze szczegółami wszystko to, co
on mówił mnie. A ponadto jeszcze coś, z czego mi się z oczywistych powodów nie zwierzył.
Niebawem zastał stalowe drzwi swego mieszkania rozwalone, a medale, fotografie, negatywy i
inne pamiątki zniknęły. [...] Trzeba przyznać, że sytuacja przybrała dość niemiły obrót”.
Doktor Schwarz nadal jest przekonany o szczerości i zdrowym rozsądku oficera. Od czasu do
czasu kontaktuje się z nim, „ale, jak może pan się domyślić, nabrał wody w usta. Pewnego razu
stwierdził, iż żałuje, że mi o wszystkim powiedział”.
Dalsze dowody
Jakkolwiek niewiarygodne mogą się wydawać wszystkie te opowieści o odnalezionych NOLach i
ich załogantach, z godnych zaufania źródeł wiadomo, iż takie incydenty rzeczywiście miały
miejsce.
Nieżyjący już doktor Robert Sarbacher, były konsultant Rady do spraw Badań i Rozwoju, prezes
i przewodniczący Rady Waszyngtońskiego Instytutu Technicznego, napisał w 1983 roku list do
Williama Steinmana, w którym fakty te znajdują potwierdzenie:
„...Jeśli chodzi o moją wiedzę na temat odnalezienia latających dysków, to [muszę przyznać,
że] nie mam związków z nikim, kto w takiej akcji uczestniczył, ani nie znam dat odkrycia
poszczególnych obiektów. [...] Co się zaś tyczy zweryfikowania listy osób, które mogły być w to
zaangażowane, mogę jedynie wskazać, że z całą pewnością brał w tym udział John von Neuman.
Był także zaangażowany doktor Vannevar Bush i – jak sądzę – również doktor Robert
Oppenheimer.
Moje związki z Radą do spraw Badań i Rozwoju za prezesury doktora Comptona były w
okresie prezydentury Eisenhowera raczej ograniczone. Tak więc, mimo iż kilkakrotnie byłem
zapraszany na narady poświęcone wspomnianym odkryciom, osobiście w nich nie
uczestniczyłem. Jestem pewien, że zapraszano doktora von Brauna i innych wymienionych na
pańskiej liście, żeby może brali udział w tych naradach. Tyle wiem na pewno...
Pamiętam z tego okresu jedynie to, że materiały pochodzące jakoby z rozbitych latających
spodków były niezwykle lekkie i wytrzymale. Jestem pewien, że nasze laboratoria dokładnie je
zanalizowały.
Mówiono, że instrumenty lub istoty, które posługiwały się tymi machinami, także miały
niewielką wagę, dzięki której wytrzymywały ogromne przyśpieszenia i spowolnienia, osiągane
przez te pojazdy. Rozmawiając w biurze z niektórymi ludźmi, odniosłem wrażenie, że owi
„obcy” byli skonstruowani na podobieństwo pewnych owadów, jakie znamy na Ziemi, dzięki
bowiem małej masie, siła bezwładności jest znacznie niższa. Nadal nie wiem, dlaczego materiały
te były tak troskliwie zatajane i dlaczego zaprzeczano istnieniu tych urządzeń”.
Generał George C. Marshall, szef Sztabu Generalnego podczas drugiej wojny światowej i
sekretarz stanu w latach 1947-1949 także podobno potwierdził, że władze odkryły obce pojazdy i
ich załogantów. W 1951 roku generał Marshall rozmawiał z doktorem Rolfem Alexandrem.
Nastąpiło to po spostrzeżeniu NOLi nad lotniskiem w Mexico City. Reporterzy oczekujący na
przylot generała zrobili wtedy mnóstwo zdjęć.
Marshall ujawnił potem Alexandrowi, że NOLe przybywają z innej planety i są przyjazne. Fakt,
że unoszą się nad urządzeniami obronnymi i lotniskami, miał rzekomo świadczyć o ich dobrych
intencjach, bo gdyby miały złe zamiary, w każdej chwili mogłyby nas roznieść w puch. Marshall
twierdził, że bez wątpienia próbują najpierw znaleźć sposób na przeżycie w ziemskiej atmosferze,
zanim wylądują i nawiążą z nami przyjacielskie kontakty. Władze USA są przekonane, że Ziemi nic
nie zagraża z ich strony.
Kiedy pytano go o lądowania, Marshall przyznał, że nawiązano kontakt z istotami w pojeździe i
że trzykrotnie doszło do lądowań, które dla załóg okazały się tragiczne. Oddychanie nasyconą
tlenem ziemską atmosferą dosłownie spalało przybyszów od środka. (W kilku wypadkach to się
potwierdza, ale nie we wszystkich.)
Spytany przez Alexandra, dlaczego tak gorliwie zaprzecza się istnieniu NOLi oraz cenzuruje
meldunki, Marshall odparł, że rząd USA pragnie, aby obywatele skoncentrowali się na realnym
zagrożeniu w postaci komunizmu, zamiast rozpraszać uwagę przybyszami z kosmosu. Powiedział
następnie, że słynne radiowe słuchowisko Herberta George'a Wellsa Wojna światów dowiodło,
czego należałoby oczekiwać, gdyby prawda była powszechnie znana: kompletnego zamętu i
dezorientacji. Pogłoski i spekulacje wytworzyłyby taką atmosferę, której propagandziści z Kremla
nie omieszkaliby wykorzystać dla swoich celów.
Rolf Alexander był absolwentem medycyny w Pradze, potem kontynuował studia podyplomowe
na innych europejskich uniwersytetach, specjalizując się w psychologii analitycznej, neurologii i
biochemii. Nie wiem, czy dokładnie przedstawił swoją rozmowę z generałem Marshallem, wiem
natomiast, że nie dopuścił, aby nazwisko generała kojarzono z informacjami ujawnianymi w
tamtych czasach. Pojawiło się ono dopiero po śmierci ich obu.
Wiele lat po wspomnianej rozmowie Rolf Alexander napisał słowa, które pozostają równie
aktualne dziś, jak wówczas:
„Cały kłopot w tym, że NOLe dopóty nie trafią na pierwsze strony dzienników, dopóki nie
zmusimy jednego z nich do lądowania, nie sfotografujemy go i nie przeprowadzimy wywiadu z
załogą. Nie jest to niemożliwe, ale jak dotąd nikomu się nie udało”.
Autor: Timothy Good