Katarzyna Gurczyńska
Samopoznanie na gruncie "Bycia i czasu"
Martina Heideggera
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej
Wprowadzenie
Kwestią, która zdaje się splatać wielowątkową egzystencjalną analitykę jestestwa, jest pytanie o to,
czy znamy siebie. Kwestia samowiedzy nie tylko jest bowiem bardzo szeroka – odsyła do
opracowania struktur ontologicznych wielu fenomenów istotnych dla ontologii fundamentalnej –
ale w pełni oddaje specyficzną na gruncie Bycia i czasu [
] charakterystykę wiedzy w ogóle.
Odpowiedź na pytanie formułowane w kształcie: czy mamy wiedzę o czymś, czy coś jest nam
znane?, jest u Heideggera zawsze twierdząca – samo zapytywanie zakłada „jakąś” znajomość tego,
o co pytanie pyta. Prowizoryczność wiedzy w samym zapytywaniu jest z góry zakładana.
Prowizoryczność ta nie musi jednak oznaczać zarysu wiedzy, zarysu, który przy bliższym poznaniu
nabierze bardziej wyraźnych kształtów. Wstępne ujęcie może być czymś z gruntu fałszywym,
czymś, w co trzeba wejrzeć, by móc ujrzeć fenomen będący przedmiotem na-szej wiedzy takim,
jakim jest.
Samopoznanie – wątek pozwalający zrozumieć wiele pojęć istotnych dla analityki jestestwa – ma
pierwotnie kształt wiedzy fałszywej, wiedzy, której modyfikacja, polegająca na zrozumieniu
wyjściowego fałszu, prowadzi do właściwej autowykładni. Prześledzenie tego wątku na gruncie
Bycia i czasu będzie stanowić przedmiot niniejszego artykułu. Podjęcie się tego zadania wymaga
jednak kilku uwag na temat specyfiki sposobu, w jaki Heidegger w ogóle stawia kwestie
podmiotowości.
Postawienie pytania o podmiot
Metodologia – sposób podejścia do omawianych kwestii – jest chyba najmocniej eksplikowanym
przedsięwzięciem w dociekaniach Heideggera. Jak zostało to już powiedziane, analizy nie
rozpoczynają się od punktu zerowego. Ich właściwy początek to jakieś, najczęściej potoczne
rozumienie treści, które przekształca się drogą wskazania „odpowiedniego” do nich dostępu.
Sposób podejścia modyfikuje treść, a zarazem do niej przynależy. Jawność metody prowadzonych
badań nie jest więc u Heideggera wyłącznie rzetelnością badacza, ale już od razu – do pewnego
stopnia – wynikami jego pracy. W jaki zatem sposób Heidegger pyta o podmiot przy
metodologicznym założeniu, iż dostęp konstytuuje przedmiot analiz?
Podmiotowość na gruncie tej filozofii określa się na podstawie bycia bytu zwanego jestestwem.
Treścią ontologicznej analityki jestestwa jest jego fenomenologiczna interpretacja.
Fenomenologiczne podejście, zgodnie z sensem odczytanym przez Heideggera u Greków, ma
„sprawić, by to, co się ukazuje, widzieć samo z siebie tak, jak się samo z siebie ukazuje” (49) [
„Widzieć coś tak jak się ukazuje” – oto heideggerowski splot metody i treści. Stąd też feno-menalna
prezentacja bytu zwanego przez Heideggera jestestwem, zostaje oparta na sposobie bycia tego bytu
– sposobie jego ukazywania się (por. 164). Stawiając pytanie o „kto” tego bytu, Heidegger
odpowiada drogą wskazania odpowiedniego sposobu jego bycia (por. 167). Ja (Siebie) jako
esencjalny określnik jestestwa, na gruncie tej filozofii, znaczy tyle, co pewien sposób bycia
jestestwa (por. 167).
Specyfiką analityki jestestwa Heideggera jest to, że metodę dociekania poprzedza zawsze już jakieś
rozumienie treści, do których metoda szuka dostępu. Innymi słowy: aby w ogóle pojawiła się
problematyczność, musi być jakieś rozumienie. Pierwszy krok – o czym mowa była powyżej – jest
już zawsze uczyniony. Ów krok to oczywiste dane tematycznego obszaru. Co stanowi oczywistą
wiedzę na temat ja? Jak znamy sami siebie przedfilozoficznie, w życiowej krzątaninie, czyli
powszedniości?
Przedfilozoficzna wiedza o sobie i jej filozoficzny kształt
Najbliższym sposobem spotykania przez jestestwo czegokolwiek – a więc bytów o różnych
sposobach bycia – jest, jak określa to Heidegger, spotykanie światowe. Tak też jestestwo spotyka
również siebie. Dajemy się sobie znaleźć w tym, czym się zajmujemy, co nas obchodzi, czego
używamy – w tym, czego charakter bycia Heidegger nazywa poręcznością (por. 170). Poręczność to
jednak kategoriał, coś, co cechuje sposób bycia rzeczy, nie ludzi (por. 98–102).
A jednak to, że odnajdujemy siebie pośród rzeczy, które mają dla nas znaczenie (a więc tego, co
Heidegger określa mianem narzędzi), jest dla naszej najbliższej, przedrefleksyjnej samoprezentacji
decydujące. Rozumiemy siebie na podstawie bycia tego bytu, którym nie jesteśmy. I choć
Heidegger wielokrotnie myśl tę formułuje (por. np. 164, 167, 312), jej sens pozostawia interpretacji.
Na gruncie Bycia i czasu rozumienie czegokolwiek jest pewnym sposobem zachowania się
jestestwa. To, czym jest np. łyżka, właściwie rozumiemy nie wtedy, kiedy potrafimy coś na jej
temat powiedzieć, ale wtedy, gdy jej używamy (choć, paradoksalnie, wtedy nie ujmujemy jej
tematycznie). Rozumienie to pewien sposób zachowania wobec rzeczy, sposób, który – wbrew
logice – owe rzeczy zarazem konstytuuje co do ich sposobu bycia. Użytkowy kontakt z rzeczą
konstytuuje ją jako poręczną. Ujęcie rzeczy w jej poręczności jest ujęciem pierwotnym. Zmiana
zachowania – kontakt polegający na powstrzymaniu się od wszelkich, szeroko pojętych manipulacji
– pozwala postrzec rzecz jako obecną (por. 87, 101–102). Wytwarzanie stosunku do bytu – a to
nazywamy refleksją – pociąga za sobą zmianę naszego zachowania wobec niego, a zarazem
konstytuuje inny sposób bycia tego bytu. Tematyczne i zarazem niemanipulatywne ujęcie tego, co
poręczne, konstytuuje byt obecny. I to właśnie ujęcie cha-rakteryzuje nas, kiedy staramy się poznać
siebie. Poznanie wolne od wszelkich manipulacji, „jeszcze-tylko-przebywanie-obok” (por. 86),
staje się sposobem, w jaki ujmujemy siebie. To, co w ten sposób ujęte, przyjmuje charakter bytu
obecnego. Sposób ujęcia (zachowanie wobec) przesądza o sposobie bycia ujmowanego bytu.
Poznając siebie, by tak rzec, przy sobie przystajemy. I to jest krok fałszywy. Przystanąć, czyli nie
manipulować, można wyłącznie czymś, co jest na sposób czegoś, czym manipulować się daje, a
więc co jest rzeczą. Poznając siebie tak, jak poznajemy byty o charakterze poręczności,
dokonujemy nadużycia brzemiennego w skutki. Tego rodzaju samopoznanie, choć zgodne z
procedurą badawczą, jest chybione u podstawy. Powstrzymanie się od nie¬mani¬pulatywnego
przebywania z bytem nie jest „odpowiednie” dla poznania bytu o charakterze odmiennym od
poręczności (por. 163, 164, 185).
Ten sposób zachowania wobec – wytwarzanie poznawczego stosunku do siebie, stosunku
tradycyjnie określanego jako samopoznanie, autorefleksja, samoprezentacja itd. – konstytuuje
jestestwo jako byt obecny. Ujęcie siebie jako obecności jest jednak u Heideggera dopiero wstępem
dla dalszej realizacji tak rozpoczynającego się samopoznania. Logika owego samopoznania –
poszuki-wanie specyfiki tematyzowanego bytu – nakazuje, w dalszej kolejności, odróżnić obecność
ja od innych bytów obecnych. Drogą opracowania obecności ja, ontologią obecności, staje się
abstrakcja – odróżnienie ja od rzeczy, innych ludzi, wszelkiej w ogóle, szeroko pojmowanej inności
(por. 164). Ja powstające w wyniku takiej operacji to subiectum, coś, co jest tożsame pośród
rozmaitej inności, coś, „co utrzymuje się jako identyczne pośród zmian zachowań i przeżyć i co się
przy tym do owej różnorodności odnosi” (163).
Ów drugi krok izoluje ja [
]. Ja – choć nigdy życiowo nie spotyka siebie w izolacji od świata
innych ludzi i rzeczy – w refleksyjnym ujęciu siebie pojmuje się jako monadę. Subiectum u
Heideggera to monada.
Podsumowując: źródłem ontologii obecności, określającej sposób bycia ja jako izolację, jest
ontyczne ujęcie siebie – ujęcie siebie jako bytu z wnętrza świata, bytu obecnego pośród innych
bytów obecnych (por. 185). Tak, jak zostało to powiedziane – dostęp u Heideggera konstytuuje
przedmiot. Oczywistość tego, że dane jest ja – byt pośród innych bytów – prowadzi do ujęcia ja
jako monady, bytu o sposobie bycia rzeczy izolowanej. Droga rozumienia siebie budowana na
podstawie wytwarzania poznawczego stosunku do siebie, choć oparta na potocznej oczywistości,
zapoznaje to, czym jest byt o charakterze jestestwa i dlatego też jest drogą fałszywą.
Refleksyjna samoprezentacja prowadzi, w ujęciu Heideggera, do wykorzenionego rozumienia ja
(por. 165–166). Rozumienie, które w filozofii przy-biera postać pojmowania siebie jako rzeczy
izolowanej, jak każde rozumienie u Heideggera, jest jednak pewnym sposobem zachowania. Stąd
też owa filozo-ficznie odnaleziona izolacja musi przybierać jakąś egzystencyjną formę. W jaki
sposób pojmowanie siebie jako bytu izolowanego życiowo daje o sobie znać?
Egzystencyjna postać izolacji ja
Ontologiczna wykładnia wyrastająca z przedrefleksyjnego rozumieniu siebie musi objawiać się
czymś życiowo znanym. Pytaniem splatającym oba wątki – ontologii obecności i egzystencyjnego
kształtu tej ontologii – jest, jak się rzekło, pytanie o to, w jakiej postaci izolacja ja pojawia się w
naszej życiowej krzątaninie. Postać owej izolacji to, konsekwentnie u Heideggera, pewien sposób
bycia.
Podstawą modus powszedniego bycia Sobą jest struktura, którą Heidegger określa jako współbycie
(por. 163). Owa struktura to nasz sposób bycia, nasze zachowanie, które umożliwia napotkanie
innych (por. 171). Jak napotykamy innych?
Pytanie to na gruncie filozofii Heideggera należy zadać w dwóch warian-tach: jak faktycznie
spotykamy innych oraz: jak wydaje się nam, iż to spotkanie wygląda?
Wariant I – fenomenalny opis spotkania z innymi
Jak to zostało powiedziane wyżej – jestestwo spotyka światowo. Inni spotykani są więc na gruncie
świata (por. 169). Spotkanie z nimi pojawia się w dwóch płaszczyznach: kiedy pojawiają się jako
współobecni, ale nietematycznie, i kiedy ich bycie zostaje tematycznie ujęte. Owo nietematyczne
spotkanie z innymi polega na tym, iż inni dają o sobie znać na gruncie rzeczy mających dla nas
znaczenie, czyli narzędzi. Inni obecni są w „produkcie” – rzeczy dla (mnie) i innych przeznaczonej
(por. 168): tekst, który piszę, odsyła do swojego czytelnika, zakłada tego, kto był obecny przy
produkcji papieru, na którym tekst zostanie wydrukowany, wielkość strony „przewiduje” wygodę
ludzkich rąk itd. Tematycznie zaś spotykamy innych jako tych, którzy jakoś się zachowują, nawet
jeżeli inny to ten, który stoi sobie obok (por. 171). Faktyczne (ujęte od strony fenomenalnej)
spotkanie z innym nie jest spotkaniem z obecnym człowiekiem-
rzeczą (por. 171).
Wariant II – fałszywe rozumienie spotkania z innymi
Inni jako obecni pojawiają się na gruncie naszych wyjaśnień co do sposobu, w jaki się dla nas
pojawiają. I to właśnie teraz, wyjaśniając fenomen tego, kim jest napotykany przez nas inny –
potoczna wykładnia najściślej (bo wręcz formalnie, od strony definicyjnej) przyswoiła sobie pojęcie
ja jako rzeczy izolowanej. W odczuciu potocznym inni to wszyscy poza mną. Argumentem
Heideggera przeciwko takiemu rozumieniu innych jest to, że konstytuowałby ich dostęp polegający
na tym, iż najpierw musielibyśmy w jakimś akcie pierwotnym przyjrzeć się sobie, by potem móc
zobaczyć tych, którzy nami nie są. Inny zjawiałby się dla nas na bazie uprzedniego ujęcia siebie
jako podmiotu, w dalszej kolejności odróżnionego od innych podmiotów (por. 169). Nietrafność
takich wyjaśnień – naszych potocznych wyobrażeń na temat spotkania z innymi – polega zdaniem
Heideggera na tym, że przy faktycznym spotykaniu z innymi nie dokonujemy takich
wykoncypowanych, „filozoficznych” operacji (por. 172).
Potoczne rozumienie innego jako tego, który nie jest mną, wyraźnie, bo od strony definicyjnej,
ukazuje wykładnię ja jako rzeczy izolowanej. I na tym formalnym ujęciu Heidegger właściwie
poprzestaje.
Tezę o potocznym kształcie rozumienia ja jako monady, można jednak, korzystając ze środków
zgromadzonych przez Heideggera, wyjaśnić głębiej. Potrzeba bowiem do tego czegoś bardziej
przekonującego niż sama definicja, a więc tego, co rzeczywiście, na co dzień pozwala nam
rozumieć siebie jako to, co istnieje w izolacji. Tym fenomenem wydaje się nasza nieznajomość
myśli i uczuć innych.
Nieznajomość innego jako egzystencyjna postać rozumienia ja jako rzeczy
izolowanej – interpretacja
Empirycznie dobrze znany jest nam fakt, iż nie wiemy, co myślą i czują inni, a jeśli się tego
dowiadujemy, to zawsze za pośrednictwem czegoś – mowy, zachowania – pośredników, za pomocą
których dokonuje się transmisja przeżyć z jednego „zamkniętego pojemnika” do drugiego.
Wyobrażenie o izolacji na gruncie stosunków z innymi polega na tym, że innych pojmujemy jako
obcych. Nieznajomość innego jest stanem wyjściowym naszych stosunków w życiu wspólnym i
dopiero wtórnie łagodzonym (stopniuje ją to, co potocznie określa się jako „poznawania kogoś”).
Według Heideggera sytuacja wygląda dokładnie odwrotnie: nie znać kogoś można wy-łącznie na
gruncie pierwotnej jego znajomości.
Innych – jak powiada Heidegger – spotykamy na gruncie świata. Owo spotkanie jednak nigdy nie
jest spotkaniem z innym dołączonym do świata, który go otacza. Inny nie jest oderwany od rzeczy,
pośród których go spotykamy; nie jest tak, że spotykany jest najpierw jako on, by później
ewentualnie zostać dołączonym do otaczających go rzeczy (por. 176). Pozytywnie rzecz ujmując:
innego spotykamy na podłożu tego, co nas obchodzi, czym jesteśmy zainteresowani, co nas porusza
(choćby w modi znudzenia) – nie w oderwaniu, a wraz z rzeczywistością, którą już zawsze jakoś
rozumiemy (por. 176–177). Nie znaczy to jednak, że „światowy” kontekst napełnia treścią innego w
taki sposób, iż sam inny jest niejako dziurą, o której informuje nas tylko kształt jej brzegów. Tak
interpretując znajomość innego, znowu pozostawalibyśmy przy koncepcji zamkniętego pojemnika,
o którego treści informuje nas tylko jego zewnętrzny kształt – a więc nie bezpośrednio. Na czym
więc polega pierwotna znajomość innego? Choć Heidegger nie wyraża tego explicite, można się
pokusić o taką tego wykładnię. Innego – jak się rzekło – spotykamy podczas jakichś zajęć, w
określonych wyraźnie lub mgliście okolicznościach, podczas jakiejś pory dnia, w naszym takim lub
innym nastroju. Ów – jeśli tak to określać – kontekst to nie scena, gdzie inny ukazuje się jako ktoś
absolutnie obcy: pojawienie się innego nas nie „zaskakuje”, innego, by tak rzec, w świecie się
„spodziewamy”. Ów fenomen, tak nazwany na potrzeby tej analizy, nie może być interpretowany
jako wyraz naszego przyzwyczajenia, nie w sensie tego, że przywykliśmy, iż w naszym pobliżu
zawsze już „kręcą się jacyś ludzie”. Owo spodziewanie się należy tu rozumieć: inny nie zaskakuje
nas swoim pojawieniem, bo nie jest od naszego świata oderwany. Inny nie jest dany w jakiejś
czystej postaci, poza tym, czym się zajmuje, o co mu chodzi, na co sobie pozwala, jak i czy w ogóle
się do nas odnosi itd. I choć – co zostało już powiedziane wyżej – nasz stosunek do innych jest inny
niż nasz stosunek do rzeczy (inny nie jest obecnym człowiekiem-rzeczą), istnieje – zasadna na
gruncie tego, że jestestwo w ogóle spotyka „światowo” – paralela pomiędzy zetknięciem z rzeczą i
zetknięciem z innym. Tak jak rzecz, wedle Heideggera, nigdy nie pojawia się w swojej czystej
postaci – jako np. uszeregowanie pewnych cech geometrycznych, które następnie poddawane
interpretacji, „zabarwiałyby” się do jakiejś określonej postaci (por. 94–102), tak też inny nie jest
nieznanym nam, zamkniętym „pojemnikiem”, który wypełniłaby treść naszych z nim póź-niejszych
stosunków.
Pomocne w zrozumieniu sedna tej interpretacji może być jej odniesienie do opisywanego przez
Heideggera fenomenu słyszenia. Jest to zasadne z tego względu, że usłyszenie czegoś, podobnie jak
znajomość innych, nigdy nie zaczyna się, by tak rzec, od zera. Słyszenie nie polega na percepcji
czystych dźwięków, które w następnej kolejności, złożone, tworzyłyby jakąś określoną postać:
„Nigdy nie słyszymy najpierw hałasów i zespołów dźwiękowych, lecz skrzypiący wóz, warkot
motocykla. Słyszy się oddział w marszu, wiatr północy, stukającego dzięcioła, trzaskający
ogień” (por. 232). Tak też spotykamy innego: choćby jako tego, który oto tam sobie stoi, lub tego,
który nas minął i ledwo go zauważyliśmy, albo tego, o którym to i owo słyszeliśmy, albo jako tego,
który wiele lat temu umarł itd. Słyszenie samych czystych dźwięków – jak powiada Heidegger –
wymaga od nas pewnego specjalnego, „wywoływanego” nastawienia, i podobnie ma się rzecz z
innym. Spotkanie z innym, w jego czystej, niczym „niezabarwionej” postaci, wymaga od nas,
bardzo charakterystycznego dla filozofii (ale nie powszedniości), stosunku, polegającego na tym,
aby to, co się ukazuje, ujmować w czystej postaci. Heideggerowski inny, to zawsze już jakiś inny.
Nieznajomość myśli i uczuć innych, owa empirycznie znana nam sytuacja, życiowo potwierdzająca
filozoficzną tezę o monadycznym charakterze ja, opiera się na niewłaściwej „interpretacji”
spotkania z innym. Jej niewłaściwość polega na tym, że fakt nieznajomości myśli i uczuć innych
wykładamy sobie jako spotkanie jednego hermetycznie zapuszkowanego ja z drugim. Wykładnia
taka zapoznaje jednak cały fenomenalny opis tej sytuacji. Jestestwo jest przy drugim jestestwie w
różny sposób: najczęściej w obojętności mijania się, rezerwy, ukrywania się, maskowania. To
zatem, co potocznie określa się mianem nieznajomości „życia duchowego” innych, na gruncie
filozofii Heideggera jest postacią współbycia (por. 177).
W świetle filozofii Heideggera wypowiedzi: „nigdy nie wiadomo, co myśli drugi człowiek” nie
można traktować jako wypowiedzi o istocie wzajemnych relacji międzyludzkich, lecz jako
uogólnione (formalne) stwierdzenie empirycznego faktu, iż nie wiem, co dany inny myśli na
określony temat. Aby to stwierdzić, owego innego muszę jednak znać [
] . Podnoszony argument,
iż nieznaomość tego, co ktoś ma na myśli, można zawęzić do tych, o których nigdy nawet nie
pomyśleliśmy jako o nieznajomych, staje się – w świetle powyższych uwag – podwójnie
absurdalny. Po pierwsze inny, którego nic nie określa, w ogóle na gruncie filozofii Heideggera nie
jest innym, a po drugie nasza nieznajomość myśli kogoś takiego nie polega przecież na tym, iż owe
myśli zostały przed nami ukryte.
Egzystencyjny kształt tezy o ujęciu siebie jako tego, co pozostaje w izolacji, na gruncie filozofii,
gdzie podmiotowość ujmuje się na podstawie określonych odmian bycia, musi zostać określone
jako taki właśnie sposób. Ów sposób bycia to, na gruncie Bycia i czasu, zdystansowanie.
Zdystansowanie jako postać współbycia samowiedzy fałszywej
Inny jest dla nas zawsze jakiś. W powszedniości, jak powiada Heidegger, inni spotykani są jako to,
czym się zajmują. To na przykład ci, którzy nadzorują naszą pracę, dostarczają pocztę, sprzedają
nam gazety. Rozumienie siebie jako rzeczy izolowanej to bycie o charakterze zdystansowania (por.
180).
Podmiotowość innych, w byciu wspólnym, określona zostaje na podstawie czegoś, co można
nazwać szeroko pojętą „wspólną sprawą”. Im bardziej jednak owa „wspólna sprawa” jest „naszą
sprawę”, tym bardziej zdystansowanie – sposób, w jaki współjesteśmy – staje się widoczne.
Zdystansowanie uwidacznia się w „trosce o odróżnienie”. Fenomen różnicy, choć nie zawsze
widoczny, uwyraźnia się w kręgu ludzi zatrudnionych przy tej samej sprawie. Przybierająca różne
modi troska o odróżnienie polega na tym, że różnicę między własnym jestestwem pragniemy
zmniejszyć, gdy pozostajemy w tyle za innymi, lub ją utrzymać, gdy innych wyprzedzamy, a nawet
na tym, że chcemy się do innych upodobnić (por. 179).
Zdystansowanie jako sposób bycia jestestwa, które rozumie siebie jako monadę, wyobcowuje ja.
Wyobcowanie, na gruncie filozofii Heideggera, polega na tym, że będąc z innymi w wymienionych
wyżej modi, ja ulega władzy innych, pozwalając im zająć miejsce ja. Za pośrednictwem innego ja
konstytuuje siebie jako pewną konkretną, ontyczną treść.
Się – wyobcowane ja w postaci innych
Izolacja podmiotu od strony egzystencyjnej to obecność samotnie danego podmiotu niemającego
dostępu do „zamkniętego” innego podmiotu. Współbycie wykładane jako „pokonywanie” tego, co
podmioty owe dzieli (również w postaci zachowania różnicy), utrzymuje w mocy fenomen
określany przez Heideggera jako zdystansowanie. Tak jednak, jak zdystansowanie to niepełny
modus współbycia (por. 174), tak też ja w postaci innych to nie ja właściwe. Wyobcowane ja to Się.
Będąc Się, nie jesteśmy Sobą (por. 179–185).
Wspólne bycie przybierające postać zdystansowania jest pewną (niepełną) postacią współbycia.
Podobnie ja – oddając się we władanie innych – można określić jako nie-ja, co nie znaczy jednak,
że będąc Się, jestestwo traci charakter ja. Dlatego właśnie, że charakter podmiotowości określa się
na podstawie odmian bycia, owo nie-ja, heideggerowskie Się, pozostaje ja, tyle że na sposób bycia
samozagubienia (por. 165–166) Ja w postaci Się trwa niejako w zawieszeniu, choć takie „nie-
bycie” jestestwa stanowi jego „najbardziej powszechną i upartą realność” (por. 241).
Ontyczna oczywistość tego, że dani jesteśmy sami sobie w postaci ja, niesie ze sobą wypaczenia o
charakterze ontologicznym. Owe wypaczenia wi-dziane od strony egzystencyjnej to pewien
określony kształt życia – życia, w którym źródłowe relacje z sobą samym, współjestestwem i
światem zostają wykorzenione. Wraz ze złym rozumieniem siebie „komplikują się” nasze stosunki
z innymi, a świat, w którym żyjemy, widziany jest w „fałszywym świetle”.
Specyfiką filozofii Heideggera jest właśnie to, że te trzy elementy – rozumienie siebie, innych i
świata – są nierozerwalne. Bycie jestestwa bowiem, na gruncie Bycia i czasu, charakteryzowane jest
jako bycie-w-świecie, fenomen, którego jednolitość leży w tym, że żaden z wymienionych
elementów nie istnieje w izolacji od pozostałych. Jestestwo bez względu na modi swojego bycia jest
zawsze jednakowo pierwotnie ku sobie, z innymi i przy świecie (por. 241).
Samozagubienie nie jest „stanem oderwania” od tego, co stanowi samą konstytucję jestestwa.
Jestestwu zawsze – bez względu na modi swojego bycia – przysługuje rozumienie bycia: „Będąc,
jest ono w swym byciu sobie samemu otwarte” (por. 258). Rodzaj owej otwartości to kształt, jaki
przyjmuje nasze życie. Rozumienie swojego bycia jako obecności, oddala jestestwo od siebie (por.
427). Dlatego bardzo ważne staje się pytanie o to, czy istnieje sposób – różny, rzecz jasna, od
refleksyjnego ujęcia siebie – dzięki któremu jestestwo samo dla siebie staje się przejrzyste (por.
258). Czy istnieje – w odróżnieniu od fałszywej – samowykładnia prawdziwa?
Właściwa autowykładnia jako modyfikacja bycia na sposób samozagubienia
Pytanie o właściwą otwartość to pytanie o „nowy” sposób, w jaki możemy stanąć sami przed sobą.
Nowy sposób, pojmowany jako modyfikacja niewłaściwej wykładni, musi się uwidocznić, a może
raczej uaktywnić, na podstawie tego, co jest nam znane.
Pojmowanie siebie jako czystej obecności wypacza ontologiczną interpretację konstytucji jestestwa.
Owo wypaczenie, choć jest przepaścią pomiędzy Sobą-Się a Sobą właściwie egzystującym, stanowi
jednak grunt dla dalszej ewentualnej niwelacji: „Właściwe bycie Sobą nie opiera się na jakimś
odciętym od Się, stanie wyjątkowym podmiotu, lecz jest pewną egzystencjalną modyfikacją Się
jako istotowego egzystencjału” (185).
Źródłem przedontologicznego rozumienia siebie jest byt z wnętrza świata. Jestestwo rozumie
siebie, wychodząc od świata, i w świecie jako byt wewnątrzświatowy siebie odnajduje. Zanurzenie
w świat, w którym jestestwo odnajduje się jako Siebie-Się, Heidegger nazywa upadkiem (por. 248–
255). Upadek jestestwa w Się określa się mianem „ucieczki” przed samym sobą. Dlatego też
kwestia możliwości prawdziwego samopoznania przybiera u Heideggera postać pytania o to, co
stawia jestestwo przed sobą, podnosząc je z upadku, życia z dala od siebie.
Nastrój jako to, co pozwala znaleźć zagubione ja
Istnieje fenomen, który wręcz etymologicznie wskazuje na możliwość samopoznania. Jest nim
samopoczucie – to, co ujawnia, „jak komuś jest” (por. 191). Samopoczucie to inaczej nastrój: w
nim zawiera się to, jak się mamy. Na tym „jak mamy siebie samego” polega – jak powiada
Heidegger – otwierająca funkcja nastroju. Samopoznanie przez nastrój, otwieranie, nie ma nic
wspólne-go z poznaniem jako postrzeżeniowym śledzeniem punktu jaźni . Jest wręcz odwrotnie. To
właśnie, co w nastroju nie jest doświadczane, to ja, aktowe cen-trum, ośrodek, balon, z którego, by
tak rzec, nastrój wydobywałby się jak po-wietrze. Nastrój nas opada – powiada Heidegger – a to
znaczy, że nie ma swojego konkretnego „skądś”, które dałoby się postrzeżeniowo „namacać”.
Nastrój ponadto „kruszy” barierę izolującą monadyczne ja od świata zewnętrznego, barierę
pomiędzy tzw. własnym wnętrzem, a tym, co jest na zewnątrz. Nastrój określa zarówno nasz tzw.
stan ducha, jak i byt spotykany wewnątrz świata (por. 194).
Empirycznie znany nam fakt, że od naszego samopoczucia zależy to, jakie jest nasze otoczenie i jak
my sami sobie jesteśmy dani (np. zły nastrój może powodować, że czujemy do siebie obrzydzenie,
napotykani przez nas ludzie są pospolici, a świat „szary” i nudny), w filozofii Heideggera zyskuje
interpretację ontologiczną. Nastrój staje się czymś wcześniejszym od wszelkiego poznawania. To,
że zawsze odnajdujemy się w jakimś nastroju, znaczy, że zawsze jesteśmy już otwarci: jesteśmy tu
oto. Kwestia ta pozwala na pewną istotną konstatację.
Odkrywanie, „że jestem”, dokonywane w tradycji filozoficznej na drodze kierowania uwagi na
szeroko pojęte własne wnętrze, Heidegger uzyskuje na drodze wskazania fenomenu o zupełnie
innym charakterze. O tym, że jesteśmy, nie musi nas przekonywać specyficzne nakierowanie naszej
uwagi, ale to, że nasza uwaga jest, by się tak wyrazić, zawsze już puszczona w ruch. Tego, „że
jesteśmy” – inaczej rzecz ujmując – nie odkrywamy przez to, że powoli i z namysłem
zatrzymujemy naszą uwagę, nie pozwalając jej podążać w żadnym „światowym” kierunku. Po to,
by wiedzieć, że jesteśmy, zgodnie z wykładnią Heideggera, nie musimy właśnie nic robić, w żadną
w ogóle stronę kierować naszej uwagi. (Potwierdza to wcześniejsze analizy niewłaściwości
samopoznania dokonywanego w postaci „przystanięcia” przy sobie). „Jestem” u Heideggera
znaczy: „zawsze już mi jakoś jest”. A tego, że zawsze już nam jakoś jest, nie trzeba odkrywać.
Jestestwo jest bytem, który już zawsze był się odnalazł. Jestestwo odnajduje siebie nie, jak się
rzekło, przez wewnętrzne postrzeżenie, ale poprzez samopoczucie. Nastrój otwiera nie tak jednak
jak spojrzenie, które kieruje się na to, co ma być zobaczone. Nastrój może zwracać nas ku sobie (że
jesteśmy) lub od tego odwodzić (por. 193). Na co dzień jestestwo nie idzie śladem otwarcia.
Powszedniością jestestwa jest Się, sposób bycia, w którym jestestwo nie znajduje, a gubi się
właśnie. Dlatego też odnalezienie się nie wynika z poszukiwania siebie, a raczej z ucieczki przed
sobą (właściwe bycie sobą określone zostało powyżej jako egzystencjalna modyfikacja Się). Nastrój
odnajdywania się to nie nastrój refleksji: konstatacji zagubienia i wynikłego z tego właściwego
„nakierowania” poszukiwań, ale ten, w którym się od siebie oddalamy (por. 192–193). To sama
ucieczka przywodzi nas przed siebie, nastrój, w którym od siebie uciekamy. Tym nastrojem jest
trwoga.
Trwoga jako narzędzie samopoznania
Trwoga stawia nas przed nami samymi. Spełnia metodologiczny warunek położenia, w którym
jesteśmy postawieni sami przed sobą – jak powiada Heidegger – „w pewnym uproszczeniu” (por.
258). Na czym polega to uproszczenie? Czym jest ja poznane przez ów nastrój?
Powszednim sposobem bycia jestestwa jest zanurzenie w Się interpretowane przez Heideggera jako
ucieczka przed sobą. Ucieczka ma charakter oddalania się, choć nie każde oddalanie się jest
ucieczką. Aby oddalanie się miało charakter ucieczki, to, od czego jestestwo się oddala, musi mieć
postać czegoś budzącego przerażenie. Owo Siebie, od którego jestestwo ucieka, to Siebie, które
przeraża (por. 263).
Trwoga, na gruncie filozofii Heideggera, odróżniona zostaje od lęku (na-stroju pokrewnego, ale nie
tożsamego). Przedmiot trwogi – to, czego boimy się w trwodze – nie jest czymś bytowo
określonym, czymś spotykanym na gruncie świata (por. 263). To, co budzi przerażenie, nie jest ani
osobą, ani rzeczą. Ów niebytowy charakter tego, od czego w trwodze uciekamy, mówi coś również
o samej ucieczce: nie polega ona na oddalaniu się od jakiegoś punktu naszej osoby ku temu, co jako
obiekt dałoby nam schronienie (w trwodze to, co napotykamy w świecie, staje się dla nas bez
znaczenia). W trakcie ucieczki nie zostaje doświadczone to, przed czym się ucieka. Dlatego też
ewentualny odwrót – powrót do siebie – też nie doświadcza ja w postaci osoby czy rzeczy. W jaki
zatem sposób trwoga stawia przed sobą, jeżeli możliwość doświadczenia ja zostaje z góry
wykluczona?
Odpowiedź na pytanie o to, czym jest owo nieokreślone bytowo, niedające się doświadczyć ja
(Siebie), zbiega się u Heideggera z odpowiedzią na pytanie, czego trwożymy się w trwodze, przed
czym w trwodze uciekamy. Jak zostało to już wielokrotnie powiedziane, podmiotowość na gruncie
Bycia i czasu określa się na podstawie pewnych odmian bycia. Jaki sposób bycia odpowiada byciu
Sobą właściwym? Jaki sposób bycia jestestwa zostaje odsłonięty w trwodze? Czego trwoży się
trwoga? Heidegger odpowiada – umierania (por. 353). Strach przed nieokreślonym, odróżniający
trwogę od lęku, to strach przed niczym (por. 264). Owo bytowo nieokreślone nic – to śmierć
właśnie.
Umieranie jako wyróżniony sposób bycia w samopoznaniu – interpretacja
Umieranie – wyróżniony, bo dany w samopoznaniu sposób bycia jestestwa, to oczywiście ani nie
fakt fizjologicznej śmierci, ani też oczekiwanie na nią jako na przyszłe, nieuniknione zdarzenia.
Umieranie to sposób bycia, w jaki jestestwo jest ku swojej śmierci (por. 347). Samopoznanie w
nastroju trwogi odsła-nia nas jako byt, którego sposobem bycia jest umieranie. I choć Heidegger
mó-wi o pewnym uproszczeniu odsłaniania przez trwogę (por. 353), umieranie jest tym
fenomenem, który stanowi odpowiedź na pytanie o to, kim jesteśmy, będąc Sobą. Przybliżenie tego
fenomenu, ze względu na jego enigmatyczną postać na kartach Bycia i czasu, będzie interpretacją.
Samopoznanie, w którym odkryty zostaje fakt naszej śmiertelności, wydaje się czymś
rozczarowującym. Dziwi tym bardziej, że – by tak rzec – prawda o nas samych, zgodnie z
zapowiedziami Heideggera, miała być odsłaniana na podobieństwo „kruszenia masek i zdzierania
zasłon” (por. 184). Jeżeli powszedniością człowieka jest sposób bycia Się, sposób, który maskuje
nas samych, to odkrycie w nastroju trwogi prawdy o nas jako tych, którzy umrą, zdar-cia maski w
niczym nie przypomina. Prawda wydaje się nie tyle banalna, ile dobrze nam znana. A jednak,
według Heideggera, będąc Sobą-Się nie wiemy, czym jest umieranie, i to nie dlatego, że jeszcze
żyjemy.
Śmierć dana w samopoznaniu nie jest tym, co przytrafia się innym (por. 355), nie jest faktem
fizjologicznym (ginięciem), nie jest też przeżywaniem utraty życia (por. 353). Trwoga przed
śmiercią to nie lęk przed utratą życia. Ten wzmaga się lub łagodnieje wraz z określonymi
okolicznościami, a te w trwodze stają się bez znaczenia. Trwoga przed śmiercią to lęk o siebie, o
swoje bycie-w-świecie. Śmierć wykładana przez potoczną wykładnię jako to, co nieuchronne, ale
jeszcze nienadeszłe, nie jest „właściwym byciem ku niej”. Śmierć zwykle rozumie się jako to, co
nas czeka i kiedyś się zdarzy, ale w swoich życiowych projektach nie bierzemy jej pod uwagę
(chyba że jako grożące nam niebezpieczeństwo towarzyszące bardziej śmiałym zamiarom). Śmierć
w potocznym rozumieniu to coś, co ma się nijak do naszego życia. Żyjemy tak, że śmierć jest
zawsze w pewnym oddaleniu. Nasze życiowe posunięcia charakteryzuje owo „pewne oddalenie” od
śmierci – mają one sens, o który nam chodzi, wyłącznie wtedy zostanie założone, że jeszcze przez
jakiś czas będziemy żyli. Owo zawsze „pewne oddalenie” od śmierci i związany z nim kształt życia
rzucają się w oczy szczególnie mocno w okolicznościach dużego prawdopodobieństwa, że się
umrze. Kontynuacja naszego wcześniejszego życia staje się niemożliwa nie tylko ze względu na to,
że przeszkadza nam w tym, na przykład, jakieś nasze niedomaganie i nie tylko dlatego, że
uważamy, iż nasze przedsię-wzięcia w pewnym momencie i tak zostaną przerwane. Dlaczego
przewidywana rychła śmierć nie pozwala nam kontynuować tego życia, które do tej pory
prowadziliśmy? Dużo mówiący jest upór niektórych ludzi, których śmierć, np. ze względów
fizycznych, jest bardzo prawdopodobna – upór, z jakim starają się zachowywać „tak, jakby nic się
nie stało”. Mówimy wtedy: udają przed sobą, iż nie wiedzą, że umrą. Owo udawanie jest wyrazem
naszej potocznej i fałszywej wiedzy na temat własnej śmiertelności.
Wiedza, że się umrze to pewien sposób bycia. Rozumienie u Heideggera, jak zostało to już
kilkakrotnie podkreślone, to zachowanie. Wiedzieć, że się umrze, nie znaczy: zdawać sobie sprawę
z tego, że pewnego dnia nasze życie się skończy. Takie życie fakt własnej śmierci ukrywa
podwójnie: ukrywa śmierć („na razie jeszcze nie”) i ukrywa to, że ją skrywa (żyjąc w ten sposób,
jesteśmy przekonani, że wiemy, iż umrzemy). Nie wiedzieć, że się umrze, to żyć w taki sposób, że
się swą śmierć zawsze odsuwa (warto przypomnieć, że tak została scharakteryzowana ucieczka
przed samym sobą – jako odsuwanie).
Na czym więc polega nieucieczkowy sposób bycia ku śmierci? Oczywiście nie na tym, by do
śmierci się zbliżyć, bo nie byłby to żaden sposób bycia, a jego kres, ale na tym, by – jak powiada
Heidegger: „śmierć wytrzymać” (por. 367).
Na czym mogłoby to polegać? Negatywnie rzecz ujmując – na nieodsuwaniu jej. Jeżeli zaś chodzi o
pozytywne określenia, to wydaje się, że na gruncie Bycia i czasu pojawiają się dwa, które wydają
się szczególnie ważne dla pozytywnego zrozumienia fenomenu umierania. Wiedzieć, że się umrze,
znaczy rozumieć, że w każdej chwili można umrzeć, i rozumieć, że „jako ostateczna możliwość
egzystencji stoi przed [nami] porzucenie samego siebie” (por. 370). Może tu zatem chodzić o coś
takiego: wiedzieć, że się umrze, to postępować tak, jakby się miało umrzeć w każdej chwili. I
znowu: nie znaczy to, że planując coś albo robiąc coś po prostu, powinniśmy, pośród innych
możliwych okolicz-ności, brać pod rozwagę i tę, że możemy umrzeć. Byłaby to wyłącznie droga
zabezpieczenia się na ewentualną okoliczność śmierci (pozostawalibyśmy wtedy przy fałszywym
rozumieniu śmierci jako przyszłego, choć niemającego sta-tusu pewności, zdarzenia w czasie).
Właściwy stosunek do śmierci nie mieści się bowiem w pytaniu: „A co, jeżeli umrę?”, tylko w
pewności, że tak będzie. Owa pewność to nie skupione przepowiedzenie sobie słowa „umrę”, ale,
konsekwentnie u Heideggera, określony kształt życia. I tu docieramy do drugiego określenia:
umierać – być ku śmierci – znaczy żyć tak, by móc siebie w każdej chwili porzucić. Liczenie się z
własną śmiercią nie polega więc prawdopodobnie na tym, żeby myśl o śmierci bezustannie w sobie
podtrzymywać, lecz żyć tak, aby móc zawsze porzucić tę postać egzystencji, którą osiągnęliśmy.
Trwoga przed śmiercią to strach przed utratą nie idei życia w ogóle, lecz siebie, w określonym, na
gruncie świata, kształcie. Wytrzymać ów strach to nie przywiązywać się do tego, kim w danym
momencie życia jesteśmy.
Wyobcowanie jako dystans
Fenomen śmierci wiąże porzucony wątek, który, dzięki analizom umierania, może pojawić się raz
jeszcze. Jest nim wątek zdystansowania.
Odsunięcie śmierci jako zdarzenia, co prawda, nieuchronnego, ale nas na razie niedotyczącego,
charakterystyczne jest dla kogoś, kto żyje tak, jakby miał nie umrzeć. Jego postępowanie i decyzje
życiowe to decyzje kogoś, kim ów ktoś faktycznie nie jest. Będąc Sobą-Się, ucieka się przed własną
śmiertelnością.
Śmierć wykładana przez Się – umiera się, a więc na dobrą sprawę nie umiera nikt – jest
zapoznaniem fenomenu śmierci. Wyobcowanie ja w postaci Siebie-
Się, które charakteryzowaliśmy jako dyktat innych, na gruncie analizy umierania przybiera postać
wyobcowania tego siebie, które umiera. Jak pogodzić owe dwie „twarze” wyobcowania?
Trwoga, o czym była mowa wyżej, jest nastrojem otwierającym – stawia-jącym ja przed samym
sobą. Takie otwieranie ma moc indywidualizacji. Trwoga, powiada Heidegger, indywidualizuje
(por. 270). Do jakiej postaci? Rzecz jasna, nie do postaci ja odizolowanego, obecności
niepowtarzalnie nacechowanej. Trwoga, na gruncie filozofii Heideggera, indywidualizuje do
postaci bycia Sobą.
Aby to zrozumieć, należy powrócić do fragmentu, w którym po raz pierw-szy ja zostało określone
jako wyobcowane. Miejsce ja zajęli inni, ci którym ja chciało dorównać, wyprzedzić itd.
Indywidualizacja – w tym kontekście – musi oznaczać zerwanie z dyktatem innych. I rzeczywiście,
w opisie trwogi – nastroju, w którym powracamy sami do siebie – pojawia się wątek oderwania się
od innych. W trwodze, owym przerażeniu, nie tylko świat nie może nas już sobą zająć (rzeczy tracą
swój narzędziowy, znaczący charakter), ale również nie mogą już nam niczego zaoferować inni
(por. 266). Co się dzieje z dystansem, który stanowił sposób bycia ku innym? Odpowiedź na to
pytanie znowu musi pozostać interpretacją. W nastroju trwogi wszelka treść, czyli to, co zostaje
określone na gruncie świata, traci swoje znaczenie. Traci zatem na znaczeniu również treść
ontyczna, jaką sami z sobą wiążemy, to, co za pośrednictwem innych wykształcamy jako własną
treść bytową – coś, co można nazwać naszą „pozycją w świecie”. Jej znaczenie (jak wszelkie
znaczenie) ulega w trwodze załamaniu. Dlatego też dystans, w którego polu owa pozycja się
utrzymywała, musi wraz z nią również zniknąć [
Interpretacja indywidualizacji jako zerwania z dystansem wydaje się po-twierdzona na gruncie
analizy fenomenu umierania. Przypomnijmy, iż fałszywa wykładnia umierania polegała na
myśleniu o śmierci jako o tym, co pozostaje zawsze „w pewnym oddaleniu”. Właściwy stosunek do
śmierci skraca ten dystans do zera: możemy umrzeć w każdej chwili, nasze życie to umieranie.
Wyobcowanie ma postać dystansu. Bycie w modi zdystansowania to za-równo dystans wobec
innych, jak i dystans, „pewne oddalenie” wobec śmierci. Dlatego też samopoznanie na gruncie
Bycie i czasu, określone od strony negatywnej, to walka z dystansem.
Samopoznanie
Nieznajomość siebie, na gruncie Bycia i czasu, jest stanem pierwotnym. Objawia się nie jako brak
informacji o sobie, ale jako określony kształt życia, w którym nie rozumiemy świata, w którym
żyjemy, nasze stosunki z innymi pełne są „fałszywych zbratań”, a my sami nie jesteśmy Sobą. Owe
życie, pomimo tego, że tak mizerne, jest jednak życiem, „najbardziej upartą realnością”, a nie
złudzeniem, od którego w pewnym momencie, za pomocą środków nasze-go rozumu, będziemy się
mogli oderwać. Zmiana w obrębie naszego życia nie polega bowiem na tym, że znajdziemy się
niejako w „nowym świecie”, ale że zmodyfikujemy nasze życie dotychczasowe. Charakterystyczne
dla Heideggera jest to, że owa modyfikacja właściwie nie podlega naszej woli. Nie wtedy bowiem
zaczynamy być Sobą, kiedy się do siebie – z orężem środków poznawczych – staramy przybliżyć,
ale wtedy, kiedy od siebie staramy się uciec. Samopoznanie dokonuje się zatem wtedy, kiedy
niejako w ogóle go nie chcemy.
] Wszelkie cytaty z tego dzieła będą pochodzić z polskiego przekładu Bogdana Barana,
Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN 1994.
] Numer strony w okrągłych nawiasach odsyła do Bycia i czasu M. Heideggera (op.cit.).
] O dwóch momentach charakteryzujących opartą na tradycji kartezjańsko-kantowskiej postać
podmiotu pojętego jako obecność pisze B. Baran. Substancjalność w interpretacji tej tra-dycji to nie
tylko „ciągłe trwanie” tego, co niezmienne pośród zmienności, ale również byt izolo-wany – byt,
który rodzi quasi problem dostępności. Por. B. Baran, Saga Heideggera, Kraków 1988, s. 42–44.
] W tym samym kierunku „pierwotnej znajomości” innego zdaje się podążać interpretacja W.
Rymkiewicza który pisze, iż choć Dasein zawsze zachowuje się w sposób społeczny, to jednak jego
zachowanie nie może być przedmiotem socjologii, która badałaby ów byt jako ukonstytuowany
pewnymi treściami życia społecznego. Por. W. Rymkiewicz, Ktoś i nikt. Wprowadzenie do lektury
Heideggera. Wrocław 2002, s. 100.
] Na aporetyczność tego, że jestestwo, będąc współbyciem w modi właściwości, destruuje
wszelkie odniesienie do innych, wskazuje m.in. C. Wodziński. Samopoznanie w rezultacie powinno
przynieść autodestrukcję tymczasem, zgodnie z tym, co głosi Heidegger, jest wręcz przeciwnie –
jestestwo dopiero wtedy jest właściwie Sobą. Powstałą trudność może złagodzić powyższa
interpretacja, gdzie tym, co zostaje zniesione, podczas gdy jestestwo podejmuje najbardziej własną
możność bycia, jest nie samo współbycie, lecz współbycie na sposób zdystansowania. Por. C.
Wodziński, Heidegger i problem zła, Warszawa 1994, s. 295–296.