FRID INGULSTAD
LUDZKIE GADANIE
Saga Wiatr Nadziei
część 3
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, luty 1905
Elise wpatrywała się w Otta, nocnego stróża, czując, że rumieniec oblewa jej
twarz.
- Ty źle zrozumiałeś. Ja... my... my zostaliśmy tutaj zamknięci. Przez jakichś
łobuzów z „Bandy z Sagene”.
Na jego wargach pojawił się szyderczy uśmieszek.
- Ach tak, zostaliście zamknięci. Dziwne, że dotychczas tego nie zauważyłem.
Drzwi były otwarte, kiedy przyszedłem, a ja w nocy robiłem obchód tak samo często
jak zawsze.
- Musisz mi wierzyć - Elise sama słyszała, że jej głos brzmi desperacko. -
Emanuel... to znaczy oficer Armii Zbawienia, odprowadzał mnie do domu i na
wzgórzu Aker wpadliśmy na nich...
Emanuel podszedł bliżej.
- To prawda. Zostaliśmy oboje pobici i zaciągnięci do komórki. Kiedy
doszliśmy trochę do siebie, wokół panowały nieprzeniknione ciemności. Po omacku
dotarliśmy do drzwi, odkryliśmy jednak, że zostały zamknięte od zewnątrz.
Otto machnął ręką, jakby się od niego opędzał.
- Oszczędź sobie tych łgarstw, kolego. Dobrze wiem, co widziałem. Zabieraj
się stąd. A ty, Elise, pójdziesz ze mną do fabryki.
Elise wciąż gapiła się na niego, teraz jej ciało przeniknął dreszcz strachu.
- Dlaczego mam chodzić do fabryki? Nie słyszałam jeszcze porannej syreny.
- Idziesz ze mną, powiedziałem.
Nie miała odwagi mu się przeciwstawić. Odwróciła się jeszcze do Emanuela i
posłała mu rozpaczliwe spojrzenie. Zanim stróż wyszedł z latarnią, zdążyła w oczach
Emanuela dostrzec strach.
W drodze do fabryki podjęła jeszcze jedną próbę.
- Dlaczego ty mi nie wierzysz, Otto? My naprawdę szarpaliśmy za drzwi, ale
były zamknięte. Nie miałam pojęcia, że jest jakieś boczne wejście.
Stróż nie odpowiadał. Milczał, dopóki nie dotarli do bramy wejściowej, którą
otworzył. Wtedy odwrócił się do Elise, oczy mu pociemniały ze złości, widziała w
nich także rozczarowanie.
- Wiesz, co myślę o takich jak ty? - splunął daleko przed siebie. - Otóż myślę,
ż
e jesteś cholernym mętem. Nie musisz niczego udawać, Elise. Sądzisz, że was nie
widziałem? Uważasz, że nie rozumiem, coście robili w tej komórce?
- To nieprawda. Myślałam, że zamarznę na śmierć. On mi pomógł, bo... -
umilkła gwałtownie. Szedł ku nim pośpiesznie sam majster.
- No patrzcie, oto i panna Lovlien. Bogu dzięki! Co się stało? Twoja siostra
siedzi w moim biurze i nie posiada się ze zdenerwowania.
- Znalazłem ją w komórce, panie majstrze. Rażeni z jakimś oficerem Armii
Zbawienia.
Majster spoglądał to na nocnego stróża, to na Elise, a potem znowu na stróża.
- Co ty opowiadasz? Otto skinął głową.
- Leżeli w kącie komórki i nie zauważyli, kiedy wszedłem.
- Ty naprawdę niczego nie chcesz zrozumieć. - Elise zwróciła twarz w stronę
stróża, mówiła gniewnym głosem. - Już ci tłumaczyłam, że zostaliśmy tam zamknięci.
Zanim znowu odwróciła się do majstra, stróż zdążył jej posłać ponure
spojrzenie.
- Ona na nim leżała, panie majstrze. Pod jego płaszczem.
- Możesz iść, Otto. Panna Lovlien pójdzie ze mną. - Majster odwrócił się i
pomaszerował w stronę swojego kantorka. Elise nie miała innego wyjścia, jak tylko
podążyć za nim. W tym samym momencie fabryczna syrena zaczęła wyć.
W kantorku paliło się kilka lamp, a w głębokim fotelu siedziała Hilda z
zapłakaną twarzą.
- Elise! - zawołała Hilda przez łzy. Zerwała się z fotela. - Gdzieś ty była?
Dlaczego nie wróciłaś do domu?
- Zostaliśmy napadnięci. Kilku łobuzów z „Bandy z Sagene” rzuciło się na
nas, a potem wciągnęli nas do komórki. W końcu zamknęli drzwi od zewnątrz i
zniknęli.
- Jakich „nas”? - Hilda patrzyła na nią, nie rozumiejąc.
- Kapitan Emanuel Ringstad uparł się, że odprowadzi mnie do domu.
- A czy nie mogliście wzywać pomocy? Łomotać do drzwi? Wiesz chyba, że
Otto przez całą noc krąży po terenie fabryki.
Elise ze wstydem zdała sobie sprawę, że nie pomyślała o tym, jakoś nocny
stróż nie przyszedł jej do głowy. Nigdy nie wiedziała, że Otto kontroluje cały teren
fabryki. Za każdym razem, kiedy przychodziła rano do pracy, spotykała go w wejściu.
- Nie pomyślałam o tym - wymamrotała zbolałym głosem. - Myślałam, że nas
nie usłyszy. Tak okropnie marzłam, byliśmy przekonani, że nie wyjdziemy, dopóki
fabryka nie zostanie otwarta.
Majster i Hilda słuchali jej w milczeniu, majster z podejrzliwym spojrzeniem,
Hilda z wyrzutem.
- W komórce było zimno jak na dworze, a ja miałam tylko tę chustkę robioną
na drutach. Bałam się, że zamarznę na śmierć. Więc żeby mi pomóc, pan Ringstad
zdjął płaszcz i otulił nim nas oboje. - Poczuła, że się rumieni. - Zdaję sobie sprawę, że
nocny stróż mógł źle zrozumieć to, co zobaczył. Musieliśmy oboje zasnąć i
obudziliśmy się dopiero, kiedy Otto stanął w drzwiach. Nie mieliśmy pojęcia, że
znajdują się tam jakieś boczne drzwi i w dodatku są otwarte.
Widziała, że Hilda jej wierzy, majster jednak wciąż spoglądał na nią
sceptycznie.
Posłała siostrze zatroskane spojrzenie.
- A co z Pederem i Kristianem?
- Spali, kiedy wychodziłam. Napisałam im na kartce, że muszą radzić sobie
sami i że wszystko im później wyjaśnimy.
- Bogu dzięki, przynajmniej nie będą się bać.
- Ale ja się bałam. - Hilda mówiła gniewnie. - Całą noc nie spałam. Najpierw
myślałam, że poślizgnęłaś się na oblodzonym moście, wpadłaś do rzeki i utonęłaś,
potem przyszło mi do głowy, że zostałaś napadnięta, zgwałcona i zamordowana, a w
końcu wyobraziłam sobie, że się po prostu przewróciłaś, złamałaś nogę i leżysz
bezradna w ciemnościach, zamarzając powoli na śmierć. Tak strasznie się bałam, że
nie mogłam dłużej siedzieć w kuchni i czekać na ciebie, więc przybiegłam tutaj w
nadziei, że znajdę kogoś, kto pomoże mi ciebie odszukać. Na całe szczęście zjawił się
pan majster.
- Strasznie mi przykro, Hildo, ale nic nie mogłam na to poradzić.
- Nie przyszło mi do głowy, że oficer Armii Zbawienia cię odprowadzał -
mówiła dalej Hilda, jakby nie słyszała słów siostry. - Gdybym o tym wiedziała, nie
denerwowałabym się tak.
Elise skinęła głową.
- Rozumiem, ale ty też musisz przyjąć do wiadomości, że nie miałam wpływu
na to, co się stało. Kapitan Ringstad próbował uspokoić napastników, ale oni po
prostu chcieli awantury, widziałam to z daleka.
- A skąd wiesz, że to była „Banda z Sagene”? - majster marszczył brwi i wcale
nie wyglądał na przekonanego.
- Poznałam jednego z nich. To jest... to jest znajomy mojego narzeczonego. -
Poczuła, że się czerwieni, i nie była w stanie spojrzeć majstrowi w oczy. Musi się
teraz zastanawiać, jakich to przyjaciół ma Johan.
- Czy ktoś widział to, co się stało?
- Słyszeliśmy jakieś głosy, kiedy byliśmy na wzgórzu Aker. Napastnicy się
zdenerwowali i kazali nam zejść na dół i iść dalej Maridalsveien. Kapitan Ringstad
zaczął biec, ja próbowałam dotrzymać mu kroku na tyle, na ile pozwalała mi boląca
noga, ale oni i tak znowu nas dopadli.
- Pozostają więc wasze słowa przeciwko słowom bandy. Policja raczej nie
rozpatruje takich spraw, w których nie wiadomo, czego się trzymać. Przypuszczalnie
policjanci pomyślą to samo co nocny stróż - majster patrzył na nią z nieskrywaną
podejrzliwością we wzroku.
- Ale pan musi mi uwierzyć, panie majstrze. Jestem zaręczona i nigdy bym nie
zrobiła niczego za plecami swojego narzeczonego. Kapitan Ringstad był taki miły i
pomógł nam w różnych sprawach. Obiecałam mamie, że pójdę do niego i zapytam go
o coś, co mama musi wiedzieć. On natomiast nie chciał, żebym sama wracała po
nocy. Nic więcej się nie stało.
- W porządku - majster machnął ręką. - A teraz musicie obie pośpieszyć się do
hali fabrycznej. Dzień pracy już się zaczął.
Po drodze Elise oznajmiła szeptem: - To nie Armia Zbawienia zapłaciła za
naszą mamę, Hilda.
- Wiem o tym.
Elise odwróciła się ku niej zaskoczona.
- Wiesz?
Hilda skinęła głową.
- Majster mi o tym powiedział, kiedy tłumaczyłam mu, dlaczego poszłaś do
tego oficera Armii Zbawienia. - Odwróciła się i spojrzała w tył. - Obiecałam, że
nikomu o tym nie pisnę, nawet tobie.
- Chcesz powiedzieć...
Hilda skinęła głową. - Ale na Boga nie wydaj mnie, nie mów, że cokolwiek
wiesz. Myślę, że on się bał, że zarażę się suchotami. - Uśmiechnęła się jakby
przepraszająco.
Elise milczała. Rozumiała bardzo dobrze, dlaczego majster tak się tego boi.
Nie musiała zatem chodzić do Emanuela. Mama może leżeć w sanatorium z
czystym sumieniem, a oni wszyscy mogą się cieszyć, że otrzymała pomoc. Majster
najwyraźniej pragnie kontynuować swój romans z Hildą, ale tego dnia, kiedy straci
zainteresowanie, opłaty za sanatorium z pewnością się skończą. A zatem powinnam
się cieszyć za każdym razem, kiedy Hilda wieczorem wymyka się z domu, pomyślała
z uczuciem goryczy w ustach. Ale dlaczego on wybrał właśnie Hildę? Dziewczyna nie
jest przecież ładna. Jest miła i sympatyczna, zwłaszcza kiedy się uśmiecha, i umie się
przypodobać, poza tym jednak jest dość zwyczajna. A majster ma pieniądze i z
pewnością mógłby zdobyć każdą kobietę, której pragnie. Dlaczego nie znalazł sobie
kogoś ze swojej klasy? Kogoś, z kim mógłby się otwarcie pokazywać? Kogoś, z kim
znajomości nie musiałby ukrywać?
Nadzorca wiedział chyba, że ich spóźnienie jest usprawiedliwione, bo skinął
tylko głową, kiedy obok niego przechodziły. Zarówno prządki, jak i pomocnice
posyłały im zaciekawione spojrzenia, raz po raz podnosiły głowy znad swojej roboty.
Dopiero teraz Elise mogła spokojnie pomyśleć. Przepełniały ją dziwne
uczucia, sama nie rozumiała, jak mogła położyć się na Emanuelu, przytulać się do
niego pod tym płaszczem, którym owinął ich oboje. Człowiek chyba nie zamarznie na
ś
mierć w ciągu jednej krótkiej nocy, mając w dodatku wokół siebie ściany i sufit?
Elise z pewnością by przeżyła, nawet gdyby usiadła w pewnej odległości od
Emanuela.
W każdym razie nie musiała się kłaść na jego brzuchu. Nawet sam Emanuel na
to zareagował i przestraszony spytał, co Elise robi.
Wstyd palił jej policzki. Pomyślała o nocnym stróżu, który ich znalazł i
domyślał się jak najgorszych rzeczy. Teraz plotki rozejdą się po całej fabryce z
szybkością błyskawicy. A potem przyjaciel Lorta - Andersa zrobi z pewnością, co
będzie mógł, żeby szkoda była jeszcze większa. Może nawet przeszmugluje tę
plotkarską historię do Johana w więzieniu. Na myśl o tym robiło się jej zimno i
gorąco, kręciło jej się w głowie, bała się, że znowu zemdleje. Zwłaszcza że od dawna
nie jadła, a ostatniej nocy spała niewiele.
Głęboko wciągnęła powietrze i próbowała koncentrować się na pracy, starała
się nie myśleć już o tym, co się stało, ale ta sprawa wciąż nie dawała jej spokoju.
Ciekawe, co się stało z Emanuelem? Co też zdecydował się powiedzieć córce
gospodarza? Czy będzie miał nieprzyjemności z powodu tego, co zaszło?
Elise skuliła się. Na kilka sekund uniosła wzrok. Natychmiast dostrzegła, że
wiele prządek patrzy na nią z zaciekawieniem. Gdy tylko się zorientowały, że je
widzi, jak na komendę odwróciły spojrzenia. Kiedy popatrzyła następnym razem,
stwierdziła, że Valborg daje znaki i robi grymasy do jednej z dziewcząt.
No to się zaczęło, pomyślała i już teraz bała się drogi powrotnej do domu.
Gdy tylko na korytarzu rozległ się szczęk baniek z jedzeniem, wybiegła,
kulejąc, zanim ktokolwiek zdążył się do niej odezwać. Pogoda była tak samo
klarowna jak poprzedniego dnia, zrobiło się tylko trochę chłodniej. Właściwie Elise
nie musiała iść do domu, mogła spokojnie zjeść w fabryce zupę, ale myśl o Pederze i
Kristianie budziła w niej niepokój. Chłopcy na pewno poszli do szkoły, nie
odważyliby się postąpić inaczej, musiała jednak sprawdzić, czy wszystko jest w
porządku. Poza tym w domu brakowało różnych produktów, powinna więc po drodze
wstąpić do Magdy na rogu.
W sklepie zderzyła się z Evertem.
- Cześć, Evert. Brakowało nam ciebie. Tamtego dnia obiecałam ci mleczną
zupę.
Chłopak drapał się gwałtownie po głowie, z pewnością ma wszy.
- Nie mogłem się wyrwać.
- Kristian mi mówił. Pójdę do Hermansena i powiem mu, że to ja dałam ci
obrazek.
Chłopak popatrzył na nią zdumiony.
- Naprawdę byś to zrobiła?
Elise potwierdziła stanowczym skinieniem.
- Chciałabym też porozmawiać z nim o twojej szkole. Naprawdę nie może być
tak, że nie chodzisz do szkoły. Taki zdolny z ciebie chłopak.
Evert zaczerwienił się po uszy. Elise widziała, że bardzo się ucieszył.
- Przecież czytasz niczym pastor - uśmiechnęła się do niego. - Widziałeś
dzisiaj Pedera i Kristiana?
Chłopiec skinął głową.
- Widziałem, jak biegli do szkoły. Mówili, że zaspali. Elise skinęła głową.
- No właśnie, tego się bałam. Evert ruszył ku drzwiom.
- Muszę zmykać. - Naciągnął czapkę na czoło i lekko wyprostował plecy,
kiedy wychodził.
Na szczęście Elise nie widziała nigdzie pani Evertsen, nie byłaby w stanie
wytłumaczyć jej teraz, dlaczego nie wróciła na noc do domu.
Spotkała natomiast panią Thoresen, która wyszła z fabryki, żeby zajrzeć do
Anny.
- Dzień dobry, Elise. Co to się stało? Hilda zbiegała dzisiaj rano po schodach
bardzo wzburzona.
Elise wyjaśniła jej pokrótce, co ją spotkało w nocy, nie wspomniała jednak o
Emanuelu.
Pani Thoresen załamywała ręce zbulwersowana.
- „Banda z Sagene”, powiadasz? To przecież powinnaś iść na policję, Elise.
Nie możemy pozwolić, żeby tacy bandyci włóczyli się po naszych ulicach.
Elise przytaknęła i ruszyła dalej na trzecie piętro.
- Proszę pozdrowić ode mnie Annę i powiedzieć, że zajrzę do niej jutro.
Dzisiaj w nocy nie spałam, będę się musiała wcześniej położyć.
Pani Thoresen kręciła głową, nie słuchając już, co mówi Elise.
- „Banda z Sagene”... - mamrotała pod nosem.
W kuchni było zimno, chłopcy nie mieli czasu, żeby rozpalić ogień.
Wyglądało na to, że nic też nie jedli, prawdopodobnie obudzili się późno, a kiedy
odkryli, która jest godzina, po prostu ubrali się i pobiegli.
Pokuśtykała do izby. Było tak, jak sądziła, łóżka nie zostały pościelone.
Ogarnęła spojrzeniem łóżko matki. Jeszcze nie zdążyła się przyzwyczaić, że
matki tam nie ma. Elise tęskniła za nią bardziej, niżby kiedykolwiek przypuszczała.
Odpowiedzialność za rodzinę i wszystkie trudności, jakie na nią spadły, były zbyt
trudne do udźwignięcia. Pragnęła teraz, żeby mama znowu leżała w łóżku, tak jak
Elise przywykła, by mogła usiąść na brzegu, potrzymać matkę za wychudłą rękę i
opowiedzieć jej, co się stało.
Matka by mnie zrozumiała, powtarzała sobie w duchu. Ona by nie miała
wątpliwości, że mówię prawdę. Potrafiłaby nawet wczuć się w sytuację córki i
przekonać ją, że nie było innego wyjścia. Gdyby nie przyjęła pomocy Emanuela,
mogłaby zamarznąć na śmierć, tak matka by ją uspokajała.
Zaczęła ścielić łóżka, ale w głowie wciąż krążyły te same myśli. Po tym, co się
stało, nie będzie mogła pójść do Świątyni. Nie potrafiłaby stanąć z nim twarzą w
twarz, spojrzeć mu w oczy. I chociaż próbowała zapomnieć o wydarzeniach ostatniej
nocy, to i tak przypomni sobie wszystko, kiedy go spotka. A to będzie nieprzyjemne,
zarówno dla niego, jak i dla niej. Nie, to po prostu niemożliwe.
Sposób, w jaki zostali odkryci, zniszczył ich przyjaźń. Nie będą w stanie
zachowywać się teraz wobec siebie naturalnie. Coś między nimi stanęło, coś, co
zbrukało ich wzajemne stosunki.
Zatrzymała się i patrzyła w okno. Dlaczego tak myślisz? - spytała sama siebie
zdumiona. Nic się przecież nie stało. Nie zrobiliśmy nic złego. Znowu wróciły do niej
tamte słowa: „To dlatego, że jestem zazdro...”
Elise była przestraszona i chciała wstać, ale on ją zatrzymał. „Chyba
rozumiesz, że żartowałem”.
„Czuję, jak bije ci serce”.
„Myślisz, że bije szybciej niż zwykle?”
„Nie wiem, jak ono bije zazwyczaj”.
„Na pewno nie tak szybko”.
Rumieniec oblał jej policzki, z całej siły tłukła poduszki, jakby chciała
odegnać od siebie takie myśli. Znaleźli się oboje w sytuacji skrajnej, a wtedy ludzie
zachowują się inaczej niż zwykle. Do niczego między nimi nie doszło. Naprawdę do
niczego. To tylko taka słowna zabawa dla zabicia czasu. Słowa, które nie miały
ż
adnego znaczenia, a dzisiaj on z pewnością jest tak samo zawstydzony jak ona.
Skończyła ze sprzątaniem i przeszła do kuchni. Rozpaliła pod płytą, żeby w
pomieszczeniach zrobiło się choć trochę cieplej, nalała wody do garnka i ugotowała
zupę mleczną, aby chłopcy mieli co jeść po powrocie ze szkoły. W końcu usiadła przy
kuchennym stole i sama zjadła trochę gorącej zupy.
Dobrze jej to zrobiło, poczuła ciepło w całym ciele.
Tymczasem jej myśli powędrowały do Johana. Modliła się w głębi duszy, żeby
przyjaciel Lorta - Andersa nie powtarzał plotek, by nie dotarły one do Johana. Był
przecież zazdrosny dlatego, że Emanuel odprowadził ją pierwszego dnia, kiedy poszła
do Świątyni, nie podobało mu się także, iż Emanuel śpiewał na pogrzebie jej ojca.
Gdyby teraz usłyszał, że ona znowu była z Emanuelem i że „Banda z Sagene”
zamknęła ich w komórce, z pewnością sprawiłoby mu to przykrość. Nie wierzyła, że
Johan podejrzewałby ją o coś złego, mimo wszystko jednak odczuwałby ból.
Starała się przypomnieć sobie wszystko, co stało się wczorajszego dnia.
Akurat w momencie, kiedy na zboczu zauważyli „Bandę z Sagene”, Elise poślizgnęła
się i o mało nie upadła. Emanuel chwycił ją za ramię i nalegał, żeby się go trzymała,
upierał się, że będzie ją podtrzymywał, chociaż ona prosiła, żeby tego nie robił. Dla
niezorientowanych przechodniów mogło to wyglądać tak, jakby szli pod rękę.
Elise westchnęła głęboko. Jak niewiele trzeba, żeby wzbudzić podejrzenia.
Człowiek może być całkiem niewinny, a tak łatwo źle go zrozumieć.
Ciężko podniosła się ze stołka. Przerwa obiadowa wkrótce dobiegnie końca, a
Elise musi dać sobie więcej czasu niż zazwyczaj, by dojść do fabryki z bolącą nogą.
Właśnie minęła pierwsze piętro i zaczęła schodzić na parter, gdy usłyszała
docierający stamtąd głos pani Evertsen. W tej samej chwili usłyszała własne imię i
zatrzymała się gwałtownie.
- To nie może być prawda! Elise? Ona, która jest zaręczona z Johanem i w
ogóle?
Teraz dał się słyszeć głos drugiej kobiety: - Sama słyszałam, jak opowiadał.
Biedak, był po prostu przerażony. Mówił, że zawsze spoglądał na nią życzliwym
okiem, ale że po tym nie może już o niej dobrze myśleć.
- Och, to najgorsze, co słyszałam. I żeby to Elise, ona, taka dobra dziewczyna.
Elise zakaszlała i głośno stawiała kroki na kolejnych stopniach. Głosy na dole
umilkły.
Kiedy zeszła, kobiety nadal tam stały. Pani Evertsen i pani Albertsen z
sąsiedniego domu. Milczały, twarze zwróciły w stronę Elise z wyrazem pożądliwej
ciekawości.
- Dzień dobry, pani Evertsen. Dzień dobry, pani Albertsen. - Elise uśmiechała
się uprzejmie i starała się stłumić gniew w duszy. - Czy panie słyszały, na co zostałam
narażona dzisiejszej nocy?
Jej słowa musiały paść najzupełniej nieoczekiwanie dla pani Evertsen,
spodziewała się raczej, że Elise przemknie obok zawstydzona.
- Zostałaś narażona, powiadasz?
Elise skinęła głową: - No właśnie, obiecałam mamie, że wczoraj wieczorem
przekażę wiadomość jednemu z oficerów Armii Zbawienia. Kiedy stamtąd
wracaliśmy, nagle pojawiła się „Banda z Sagene”. Pobili nas, a potem zamknęli w
fabrycznej komórce. O mało nie zamarzliśmy. Ja naprawdę byłam pewna, że żywa
stamtąd nie wyjdę.
Pani Evertsen przewracała oczami.
- „Banda z Sagene”? Jezu Chryste!
- Niech panie uważają, wychodząc na ulicę. Oni nadal pewnie tu są.
Potem skinęła głową na pożegnanie, wyszła za drzwi i najszybciej, jak mogła,
pobiegła do fabryki. Z pewnością nie zdołałam przekonać tych kobiet, myślała. Ale
przynajmniej wzbudziłam w nich niepewność. Z drugiej jednak strony było oczywiste,
ż
e pani Albertsen usłyszała tę historię od samego nocnego stróża, musiał jej też
powiedzieć, jak Elise tłumaczyła fakt, że leżała na Emanuelu.
Boże drogi, jęknęła przejęta. Całe osiedle będzie teraz gadać tylko o nas.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy wróciła do fabryki, zrozumiała natychmiast, co było głównym tematem
rozmów podczas przerwy obiadowej. Robotnice zamilkły na jej widok. Hildy nigdzie
nie widziała.
Valborg jak zwykle nie potrafiła się powstrzymać: - Biegałaś do domu, Elise?
Myślałam, że twoja mama wyjechała do sanatorium.
- Musiałam iść, żeby posprzątać po chłopcach. Oni dzisiaj zaspali, ponieważ
byli w domu sami. - Równie dobrze mogę wziąć byka za rogi, pomyślała i mówiła
dalej: - Z pewnością słyszałaś, co się stało dziś w nocy?
Valborg zachichotała.
- Wszyscy o tym wiemy. To chyba nie było takie straszne, jak sądzę? Czy ten
członek Armii jest na tyle miękki, że wygodnie na nim leżeć? - Dziewczyny wokół
zaczęły chichotać, co podniecało Valborg, mówiła więc dalej: - Nocny stróż znalazł
was w kącie komórki, jak słyszałam. Hilda twierdzi, że to była najzupełniej niewinna
sprawa, ale jak do tego doszło?
Elise wiedziała, że nie należy odpowiadać, powinna raczej uznać, że nie
słyszała pytania tamtej, nie była jednak w stanie milczeć.
- Miałam do wyboru albo zamarznąć na śmierć, albo leżeć tuż przy nim. Co ty
byś zrobiła w tej sytuacji?
Valborg wybuchnęła śmiechem.
- Ja? Ja starałabym się jak najlepiej wykorzystać tę noc, oczywiście.
Słyszałam, że on jest bardzo urodziwy.
Elise nie odpowiedziała. Na szczęście wszedł nadzorca i wszystkie skupiły się
na pracy.
Tymczasem w drzwiach pojawiła się Hilda z gorączkowymi wypiekami na
policzkach.
Czy oni to robią również za dnia? - zastanawiała się Elise przestraszona.
Do domu wracała wolno, na samym końcu. Nie była w stanie znosić
wszystkich docinków ani chichotów.
Hilda musiała zrozumieć, o co chodzi, bo na nią zaczekała. Nie odzywały się
do siebie, dopóki nie weszły na most. Wszystkie pozostałe dziewczyny poszły już do
domów.
Elise zdawała sobie sprawę, że to nie jest odpowiednia pora na robienie
siostrze wymówek.
- Chyba niewiele osób wierzy w moją wersję - rzekła zamiast tego.
- Ależ tak, Elise. One ci wierzą, chcą się tylko trochę zabawić twoim kosztem.
- Nie wyglądało na to, żeby majster mi uwierzył.
- Na początku może nie, ale udało mi się go przekonać.
- Całe Sagene będzie teraz plotkować o Emanuelu i o mnie.
- Czy teraz jest tylko Emanuel? - Hilda zwróciła się do niej w półmroku.
- A czy to takie dziwne? Pominąwszy wszystko inne, spotkałam go przecież
wiele razy. On nie bardzo się różni od innych chłopców, których znamy.
- Opowiedz mi, co się właściwie stało. Czy byłaś u niego w domu?
Elise opowiedziała jej wszystko od chwili, kiedy wyszła z domu, o córce
gospodarza, która najwyraźniej jest zakochana w Emanuelu, o tym, że się poślizgnęła
i on musiał przytrzymać ją za ramię, i o tym, że nagle pojawili się członkowie bandy.
- Jaki to pech, że musieli przyjść akurat wtedy. Elise skinęła głową.
- Tak, myślę, że po prostu miałam pecha. Hilda wahała się przez chwilę.
- Czy to prawda, że na nim leżałaś?
Elise poczuła, że się rumieni, chociaż Hilda nie mogła widzieć jej twarzy.
Westchnęła zdenerwowana.
- Rozumiem, że to musi brzmieć bardzo dziwnie, ale wtedy w nocy takie
dziwne nie było. To prawda, po prostu bałam się, że zamarznę na śmierć.
- A czy on nie... to znaczy... w jaki sposób... on, który jest członkiem Armii
Zbawienia i w ogóle, to mam na myśli...
Elise poczuła się nieswojo. O co tej Hildzie chodzi? Zastanawia się, czy
Emanuel się podniecił, mając ją tak blisko siebie? Tak jak zauważyła, że Johan się
podniecał w lecie na błoniach?
- Otóż wszystko dokonało się bardzo przyzwoicie. On by nigdy nie
wykorzystał sytuacji, tego jestem pewna. Był bardzo miły i okazywał mi szacunek.
- Gdyby Johan się o tym dowiedział, z pewnością byłby wściekły.
- Tak, wiem. I właśnie to mnie przeraża. Ta banda, jak słyszałam, ma kontakty
również w więzieniu.
- Musisz być przygotowana na to, że ludzie zaczną gadać.
- Najwyraźniej już zaczęli. Pani Albertsen stała na schodach i plotkowała z
panią Evertsen, kiedy wróciłam do domu w przerwie obiadowej. Słyszałam, że mówią
o mnie.
- To Otto musiał im o wszystkim powiedzieć. Uważam, że z jego strony to
ś
wiństwo.
- No właśnie, zwłaszcza że tłumaczyłam mu, co się stało.
- On się w tobie podkochuje, wiedziałaś o tym? Elise machnęła ręką.
- Otto zaczepia wszystkie dziewczyny.
- Ale na ciebie się gapi. Nie rozumiesz, że jest zazdrosny? Dlatego będzie
teraz rozpowiadał o nocnych wydarzeniach na prawo i lewo, będzie rozmawiał z
każdym, kto zechce go słuchać.
Elise milczała. Możliwe, że Hilda ma rację.
- I pomyśleć, że to majster zapłacił za sanatorium matki - powiedziała,
zmieniając temat. - Nie byłaś zaskoczona?
- Owszem, byłam. Nigdy bym nie pomyślała, że wyda na nas tak dużo
pieniędzy.
- W końcu nie ma na kogo ich wydawać. Hilda zwróciła ku niej twarz.
- Myślisz, Elise że on naprawdę jest we mnie zakochany?
- Na to wygląda. Ale co z tobą?
- Ja też go kocham. Wiem, że trudno ci to zrozumieć, bo ty masz przystojnego
chłopaka, Johana. Ale majster jest dobry i miły, czuję się przy nim bezpieczna. Kiedy
jestem z nim, niczego nie muszę się bać.
Elise skinęła głową w mroku. Dobrze rozumiała siostrę, zarazem jednak jej nie
rozumiała. Większość dziewczyn w ich wieku marzy p zakochaniu, o romansie i
silnych uczuciach.
- Chciałabym tylko, żeby on się z tobą ożenił - rzekła wymijająco.
- Może i tak zrobi. Kiedy minie trochę czasu.
- A co zamierzasz powiedzieć Valborg i innym dziewczynom, kiedy się
domyśla, że oczekujesz dziecka?
- Już im o tym powiedziałam. Elise gwałtownie przystanęła.
- Powiedziałaś im o tym? - przestraszona wpatrywała się w siostrę, chociaż nie
mogła widzieć jej twarzy. - Co im powiedziałaś?
- No, że będę miała dziecko, ale nie mogę mówić, kim jest ojciec, dopóki nie
będę miała pewności, że wszystko pójdzie dobrze.
- One będą cię zadręczać, żeby się dowiedzieć. Poza tym same domyśla się
wszystkiego, kiedy zauważą, że wciąż znikasz w przerwie obiadowej, ale z fabryki nie
wychodzisz.
- Tak było tylko dzisiaj.
- Ale przecież mogą cię zauważyć, kiedy wieczorem przechodzisz przez most.
- Dotychczas nikogo jeszcze nie spotkałam. Elise westchnęła przejęta.
- Czy nie dość już mamy kłopotów, Hildo? Czy nie możesz być trochę bardziej
ostrożna, żebyśmy uniknęli więcej plotek i wstydu, niż i tak już na nas spadło?
- Dzisiaj to akurat przez ciebie. - W głosie Hildy słyszała upór. - Poza tym oni
wiedzą, że Johan został aresztowany, że jest podejrzany o kradzież. Szeptali o tym od
wielu dni, tylko ty niczego nie widziałaś. Więc nie zwalaj teraz na mnie winy za to, że
ludzie gadają.
Dotarły do Andersengarden w milczeniu i jedna za drugą zaczęły wchodzić po
schodach.
Peder i Kristian odwrócili się gwałtownie, kiedy weszły do kuchni.
- Gdzieście były? - Peder, nic nie rozumiejąc, patrzył to na Hildę, to na Elise.
- Elise została dzisiaj w nocy zamknięta w komórce, a ja wyszłam bardzo
wcześnie, żeby jej szukać - odparła Hilda krótko.
- Zamknięta w komórce? - obaj chłopcy gapili się na Elise z jawnym
przerażeniem w oczach. - Kto ją zamknął? I dlaczego to zrobili?
- To była „Banda z Sagene” - odparła Elise zmęczona. Zaczynała mieć dosyć
tego całego wyjaśniania. Bardzo krótko powiedziała im, co się stało.
- Poczekaj, niech no ja ich złapię! - Peder ze złością zaciskał chłopięce pięści.
Kristian zachichotał.
- No to Peder spuści lanie całej bandzie. Tylko patrzcie, jakie on ma mięśnie!
- Ciii, Kristian - wtrąciła się Elise. - Nie ma nic dziwnego w tym, że Peder się
zdenerwował.
- Czy to twój żołnierz zapłacił za naszą mamę, Elise? - Peder patrzył na nią z
zaciekawieniem.
- Nie. - Odwróciła się do rodzeństwa plecami i zaczęła dokładać drewna do
pieca. - I nie nazywaj go „moim żołnierzem”. Bo po pierwsze on nie jest żołnierzem,
a poza tym nie jest mój. Wystarczy już tych plotek, które są.
Rozległo się pukanie do drzwi i pani Thoresen wsunęła głowę do środka.
- Musiałam tylko zobaczyć, jak sobie radzicie. Ludzie gadają o napadzie,
Elise. - Posłała dziewczynie taksujące spojrzenie.
- Teraz wszystko jest znowu dobrze, pani Thoresen. Miałam straszną noc, ale
cieszę się, że skończyło się na strachu, paru zadrapaniach i odmrożonych palcach u
nóg.
- Czy ty rozumiesz, skąd coś takiego mogło im przyjść do głowy? Przecież
jesteś zaręczona z Johanem i w ogóle. Czy oni nie widzieli, kim jesteś?
- Pewnie, że widzieli, i dlatego na nas napadli. Oni uważają, że to przeze mnie
Johan i Lort - Anders zostali aresztowani.
- Przez ciebie? - pani Thoresen gapiła się na nią z otwartymi ustami.
- Tak, ponieważ to ja znalazłam broszkę. - Elise spoglądała to na Hildę, to na
Pedera, w końcu na Kristiana. Przecież jeszcze im nie opowiedziała o tej broszce,
czas więc najwyższy, żeby to zrobić. W skrócie wyjaśniła, co się stało i co
doprowadziło do aresztowania Johana. Potem zwróciła się znowu do pani Thoresen: -
Jeszcze się pani dowie różnych rzeczy, ale nie powinna pani wierzyć we wszystko, co
mówią. To, co powiedziałam pani dzisiaj przed południem, to jest cała i pełna
prawda.
Pani Thoresen nerwowo załamywała ręce.
- Teraz dzieje się tyle strasznych rzeczy - zawodziła cicho. - Naprawdę więcej
niż biedny człowiek może pojąć.
Odwróciła się w stronę drzwi.
- No to idę do Anny. Chciałam się tylko dowiedzieć, czy nie ma nowych
wiadomości.
Gdy tylko sąsiadka wyszła za drzwi, Hilda posłała Elise wściekłe spojrzenie.
- Ona z pewnością coś słyszała, a teraz przyszła się dowiedzieć, czy to prawda.
Elise w zamyśleniu kiwała głową.
- Spotkałam ją na schodach dzisiaj przed południem i opowiedziałam jej, co
się stało. Niełatwo jest być panią Thoresen - dodała z westchnieniem.
- Sama z Anną i całą odpowiedzialnością za dom. Poza tym ona naprawdę
martwi się o Johana. - Elise zwróciła się do chłopców: - Mam wam do powiedzenia
coś radosnego. Mama może nadal leżeć w sanatorium. Nie mogę jeszcze ujawnić, kto
za nią płaci, chciałabym tylko wspomnieć, że możemy się cieszyć i być wdzięczni.
Jest nadzieja, że mama wyzdrowieje.
Peder uśmiechnął się. - Ja o tym wiem, ja wiem. I Elise, i Hilda patrzyły na
niego przestraszone.
- Wiesz?
Chłopiec z dumą skinął głową.
- To jest Bóg.
Elise uśmiechnęła się z ulgą. Przez moment obawiała się, że po osiedlu krążą
jeszcze jakieś inne plotki.
- To prawda, Peder - potwierdziła teraz cicho. - Pan Bóg nas wysłuchał.
- Nie ma żadnego Boga. - W głosie Kristiana brzmiał upór. Elise odwróciła się
do niego gwałtownie.
- Oczywiście, że Bóg istnieje.
- Nie dla nas, tylko dla tych po drugiej stronie rzeki, Evert tak mówi.
Elise milczała. Nie miała dzisiaj ochoty powiedzieć nic złego o Evercie. -
Biedny Evert - westchnęła tylko.
Kiedy się najedli, lekcje zostały odrobione i naczynia pozmywane, Elise
zwróciła się do siostry:
- Jestem śmiertelnie zmęczona, myślę, że dziś wieczorem położę się razem z
chłopcami. Czy ty też nie powinnaś iść spać? Bo i ty nie spałaś ostatniej nocy?
Hilda potrząsnęła głową z tajemniczym wyrazem twarzy.
- Idź i połóż się. Przyjdę, jak będę gotowa.
Elise spała całą noc i obudziła się w środku dziwnego snu. Śniło jej się, że jest
lato, słoneczna pogoda, a ona leży w zacienionej dolince na błoniach, razem z
Johanem. Leżała mu na brzuchu. On miał nagi tors, piersi porośnięte ciemnymi wło-
sami, Elise śmiała się i przytulała do nich policzek. Czuła, że ją łaskoczą.
„Czuję, jak bije ci serce” - powiedziała. „Czy bije szybciej niż zwykle?” -
zapytał Johan. „Nie wiem, jak szybko bije twoje serce zazwyczaj”. „No, nie tak
szybko”.
„Czy chcesz, żebym się położyła obok ciebie?”
„Nie, chcę, żebyś leżała tak, jak leżysz. Później będę to pamiętał jako
najlepszą noc w moim życiu”.
Wtedy Elise odkryła, że to nie Johan, lecz Emanuel leży pod nią, i
przestraszona chciała się zerwać, on jednak na to nie pozwolił. Walczyła
rozpaczliwie, żeby się uwolnić, ogarnęła ją panika, szarpała się i biła, ale to nie
pomagało, jakby była z nim związana. I właśnie wtedy się obudziła.
Wstała z łóżka, boso pobiegła po lodowato zimnej podłodze do kuchni. Co to
za idiotyczny sen. Jakby ona kiedykolwiek wyobrażała sobie siebie na błoniach razem
z Emanuelem. Skąd się biorą takie sny? Nalała wody z wiadra do umywalki, zdjęła
zniszczoną nocną koszulę i zaczęła się myć zdecydowanymi, gniewnymi ruchami. Po
chwili do kuchni weszła Hilda, ziewając.
- Co ci się tak dzisiaj śpieszy? Elise nie patrzyła na siostrę.
- Tylu rzeczy nie zrobiłam wczoraj wieczorem.
- Ale ja je zrobiłam. Nie widziałaś, że uprałam skarpety Pedera i Kristiana,
wyszorowałam podłogę i połatałam twój sweter? - Z dumą i pełna oczekiwań patrzyła
na siostrę.
Elise zerknęła na skarpety, suszące się nad kuchnią, na wyszorowaną do
białości podłogę, a potem na sweter, powieszony na kuchennym haczyku.
- Hilda, jesteś aniołem. Zarzuciła siostrze ręce na szyję.
- Uff, jakaś ty mokra! - Hilda wymknęła się z jej objęć, Elise wybuchnęła
ś
miechem.
Drzwi od izby się otworzyły i do kuchni wszedł Peder, wciąż jeszcze na pół
ś
piąc.
- Co się dzieje? Dlaczego robicie tyle hałasu?
- My tylko żartujemy. - Elise ochlapała go wodą. - Zarzuciłam Hildzie mokre
ręce na szyję, jak chcesz, to ciebie też mogę uściskać.
Chłopak umknął na bok.
W tym samym momencie z izby wyszedł Kristian, nieco bardziej rozbudzony
niż brat.
- Miej się na baczności, Kristian, Elise kompletnie zwariowała.
- Co się dzisiaj z wami dzieje? - Kristian spoglądał na nią spod oka.
- Elise miała piękny sen. Zbudziła się pełna energii - tłumaczyła Hilda ze
ś
miechem.
Elise odwróciła się od nich gwałtownie. Wspaniały sen, prychnęła w duchu.
Mój sen był okropny.
Jak rzadko kiedy zjedli śniadanie wszyscy czworo. Mieli teraz więcej czasu
rano, skoro nie musieli przed wyjściem pomagać matce. Kristian był bardziej
przytomny i w dodatku dużo bardziej rozmowny niż zwykle. Opowiadał o epizodzie,
jaki poprzedniego dnia miał miejsce na lekcji norweskiego.
- Okularnica cisnęła do pieca książeczkę Myszowatego o Indianach i spaliła ją.
Chociaż Myszowaty nie zrobił nic złego. On nawet nie starał się czytać pod ławką.
Elise zerknęła na brata.
- Przecież wiecie, że nie wolno po kryjomu czytać takich książek w czasie
lekcji.
- Ale właśnie mówię, że on tego nie robił. Książka tam tylko leżała.
- Z pewnością czytał ją przedtem. Peder przytakiwał z ożywieniem.
- Tak, do diabła. Orle Oko wystrzelił pięćdziesiąt kul do Indian i wybił
wszystkich.
Elise spoglądała na niego zdumiona.
- A ty skąd o tym wiesz?
- Evert mi powiedział.
- Teraz i Orle Oko, i tomahawki, i wszyscy Indianie się spalili. Ta przeklęta
Okularnica.
- Cicho bądź, Kristian! Nie wolno przeklinać.
- To dlaczego nie krzyczysz na Pedera? On przecież powiedział „do diabła”.
- Chciałam zwrócić mu uwagę, ale tak się zdziwiłam, bo pomyślałam, że Peder
sam to czytał.
Kristian roześmiał się szyderczo.
- Peder miałby przeczytać książkę? On nie potrafiłby nawet wysylabizować
słowa „tomahawk”.
- Cicho! - Hilda uderzyła ręką w stół. - Czy zawsze musicie się kłócić, jak
tylko usiądziecie do stołu?
Elise próbowała łagodzić temperamenty.
- Cieszę się, bo mogę wam powiedzieć, że mama będzie leżeć w sanatorium z
czystym sumieniem. - Elise wstała z miejsca. - Bądźcie grzeczni i wracajcie ze szkoły
prosto do domu, chłopcy. I pamiętajcie, żeby nanosić drewna i wody.
- Och, ale ty marudzisz. - Peder uśmiechał się łobuzersko. Elise potargała jego
niesforne włosy.
Hilda również wstała, szczelnie otuliła głowę i ramiona wełnianą chustką i
obie z siostrą wyszły z kuchni, a potem zbiegły po schodach, by razem pójść do
fabryki.
- Myślę, że dzisiaj też przyjdę do domu w przerwie obiadowej, Hildo.
Chciałabym porozmawiać z Anną, zanim zbyt wiele plotek do niej dotrze. Jeśli nawet
pani Thoresen mi nie wierzy, to wiem, że Anna będzie po mojej stronie.
Hilda skinęła głową.
- Aż dziwne, jak one się od siebie różnią, chociaż to matka i córka.
Na szczęście uniknęły po drodze spotkania z Valborg. Padał śnieg i mokry,
lodowaty północny wiatr szarpał ich ubrania. Elise drżała i coraz szczelniej otulała się
chustką. W tym gęstym śniegu od czasu do czasu migały jej jakieś inne ciemne
postaci, kiedy mijały latarnie, poza tym było cicho i ciemno, tylko wodospad dudnił
poniżej mostu, nawet on jednak był o tej porze spokojniejszy.
Na rzece tworzył się lód, zbierał się w grubą krę przy brzegach. A tam, gdzie
najgłębiej, ścinał rzekę grubą warstwą.
- Mam nadzieję, że dzisiaj one będą gadać o czym innym. - Głęboko wciągnęła
powietrze.
- A nawet jeśli nie, to przecież jakoś to zniesiesz. Daj im się wygadać, sama
nic nie mów, nie odpowiadaj. Szybko się znudzą i znajdą sobie inny obiekt do
obgadywania.
- Mam nadzieję. Ja sobie zawsze dam radę, nawet jeśli będę narażona na
ludzkie gadanie, martwię się tylko o chłopców. Peder jest taki wrażliwy, a Kristian... -
wzruszyła ramionami. - No przecież sama wiesz.
Hilda skinęła głową. Zbliżyły się do bramy fabryki, za nimi szło wiele innych
robotnic.
- Wieczorem do domu też wrócimy razem, Elise.
Przez chwilę Elise rozważała, czy mimo wszystko nie zostać w fabryce na
przerwę obiadową. Świeży śnieg pokrył lód na drodze, nie miała ochoty jeszcze raz
się przewrócić. Poza tym na dworze panował przejmujący ziąb.
Lepiej jednak było pójść do Anny teraz, przed południem, niż wieczorem,
kiedy będzie bardzo zmęczona. Elise otuliła się więc chustką i ruszyła w drogę.
Wokół siebie nie widziała nikogo, wszystkie robotnice zostały widocznie w
hali. Może powinnam wstąpić również do Hermansena, to nie musiałabym chodzić do
niego po ciemku. Szczerze mówiąc, trochę się go bała. Nie sądziła, że mógłby jej coś
zrobić, ale mimo wszystko... W jego oczach było coś... coś niebezpiecznego. Elise
skuliła się i przyśpieszyła kroku.
Pani Evertsen najwyraźniej siedziała w domu przy tej kiepskiej pogodzie.
Elise ucieszyła się, że nie będzie musiała z nią rozmawiać.
Nie widziała też nigdzie pani Thoresen, pewnie i ona została w fabryce. W
takim razie łatwiej jej będzie porozmawiać otwarcie z Anną. Wbiegła po schodach tak
szybko, jak jej pozwalała boląca noga. W ostatnich dniach było już zresztą o wiele
lepiej, wkrótce całkiem wyzdrowieje. Chciała ugotować ziemniaki i usmażyć rybę dla
Pedera i Kristiana, minęło sporo czasu, odkąd jedli porządny obiad. Jeśli włoży
jedzenie do kosza z sianem, to będzie ciepłe, kiedy bracia wrócą do domu.
Chciała pośpiesznie otworzyć drzwi. W pewnym momencie zatrzymała się
gwałtownie. Przed nią stanął Emanuel. Najwyraźniej czekał na nią na półpiętrze.
ROZDZIAŁ TRZECI
Emanuel uśmiechał się.
- Mam nadzieję, że to nie jest zbyt zuchwałe z mojej strony, że tutaj na ciebie
czekam? Miałem jednak nadzieję, że wrócisz do domu w przerwie obiadowej.
Elise milczała, nie wiedziała, co miałaby powiedzieć. Pragnęła, żeby sobie
poszedł.
- Rozmawiałem z kimś o tym Evercie. Jego przybrany ojciec nie może tak po
prostu zabrać go ze szkoły. Zgodnie z „Prawem szkolnym dla miast i wsi z 1889
roku” wszystkie dzieci, które skończyły siedem lat, powinny chodzić do szkoły
powszechnej.
Elise skinęła głową. Jaki on urodziwy, kiedy tak przed nią stoi. Tak po
chłopięcemu przejęty i tak zdumiewająco wolny od wszelkiego skrępowania, mimo że
spędzili razem całą noc. I to otuleni jednym płaszczem, pomyślała Elise, nie mając
odwagi dłużej na niego patrzeć. Otworzyła drzwi, zaprosiła go do kuchni i natych-
miast zaczęła zwijać starą gazetę, ułożyła ją na palenisku, a na niej przygotowane
drzazgi i kawałki drewna.
Emanuel musiał zauważyć, że Elise nie jest bardzo zadowolona z jego wizyty.
- Czy zrobiłem coś złego? Mogłem chyba czekać na ulicy, ale... - uniósł w
górę ręce, jakby chciał ją przeprosić.
- To naprawdę nie ma znaczenia. - Elise starała się nie odwracać głowy, miała
wrażenie, że dla niego to ponowne spotkanie z nią też jest trudne.
- Miałaś jakieś nieprzyjemności z powodu tego, co się stało? Skinęła głową,
nie odwracając się.
- Nocny stróż źle sobie tłumaczy całą sytuację, majster też był podejrzliwy.
Dziewczyny gapią się na mnie z ciekawością. Największe plotkary chciałyby się
dowiedzieć szczegółów.
- Przykro mi to słyszeć. - Naprawdę w jego głosie odczuwała żal.
- A ty? Jak tobie poszło?
- Karolinę była zła i nie rozmawiała ze mną.
Elise potarła zapałkę o pudełko i podłożyła płomień pod gazetę. Nareszcie
odwróciła się do gościa.
- Nie powiedziałeś jej, co się stało?
Emanuel uśmiechnął się, nagle wydał jej się skrępowany.
- Owszem, ale chyba nie powinienem był tego robić. Elise popatrzyła na niego
pytająco.
- Zapytała, jak zniosłaś tę noc, bo byłaś przecież tak lekko ubrana, a ja
odpowiedziałem prawdę, że musiałem cię otulić swoim płaszczem. Ona to źle
zrozumiała, myślała, że oddałem ci płaszcz, i przeraziła się, że sam zmarzłem i
zachoruję na zapalenie płuc. Uważałem, że mam obowiązek wyjaśnić jej wszystko do
końca, ale ona zdenerwowała się i oskarżyła mnie o nieprzyzwoite zachowanie.
Poskarżyła się matce, która chciała mnie wyrzucić, ale przyszedł ojciec Karolinę i
poprosił o wyjaśnienia. Powiedziałem mu więc, co się stało, a on nakrzyczał na córkę.
Teraz Emanuel mówił bardzo poważnie.
- Przykro mi, że miałaś nieprzyjemności, Elise. Jeśli chcesz, to mogę
porozmawiać z majstrem.
Potrząsnęła przecząco głową.
- To nie jest konieczne, on mi w końcu uwierzył.
Przez chwilę milczeli. Emanuel kręcił się niespokojnie, najwyraźniej źle się
tutaj czuł.
- Widzę, że coś się stało. Czy ty jesteś na mnie zła dlatego, że trzymałem cię
pod rękę, kiedy spotkaliśmy tamtych łobuzów?
Elise znowu potrząsnęła głową.
- Zrobiłeś tak, żeby mi pomóc, w przeciwnym razie bym upadła.
Emanuel przytaknął.
- Jest mi tylko przykro z powodu tych wszystkich plotek - W jej głosie słychać
było rozgorączkowanie, którego wolałaby nie okazywać. - Ludzie zawsze będą gadać
za plecami swoich bliźnich, a teraz nasza rodzina stała się najważniejszym tematem
przy wszystkich spotkaniach. Johan jest aresztowany, podejrzewają go o kradzież.
Matka jest w sanatorium, chociaż nie mamy pieniędzy. Hilda spodziewa się dziecka i
wszyscy zastanawiają się, kim też może być ojciec. A w dodatku spędziłam noc w
komórce razem z oficerem Armii Zbawienia. Nic dziwnego, że ludzi pali ciekawość.
Emanuel stal w milczeniu i patrzył na nią.
- Z tobą jest najwyraźniej o wiele gorzej niż ze mną - wykrztusił na koniec.
- A czy zazwyczaj tak właśnie nie bywa? Przecież zawsze takie sprawy gorzej
się kończą dla dziewczyny. - Spoglądała na niego wyzywająco.
Emanuel spuścił wzrok.
- Chyba masz rację.
Elise wyjęła ziemniaki i zaczęła je obierać.
- Mógłbym ci w czymś pomóc?
- Nie, dziękuję.
- A czy dowiedziałaś się już, kto płaci za sanatorium twojej matki?
- Dowiedziałam się.
Przez chwilę znowu stał w milczeniu, potem wolno ruszył ku drzwiom.
- Chyba najlepiej będzie, jak sobie pójdę.
- Tak, tak myślę.
- Przyjdziesz do Świątyni w przyszły poniedziałek?
- Nie, nie sądzę.
- Elise? - mówił cicho, pytająco.
- Słucham, o co chodzi? - Elise unikała jego wzroku.
- Ostatnie, czego bym sobie życzył, to sprowadzić na ciebie więcej kłopotów,
niż i tak już masz.
- Wiem o tym.
Usłyszała, że Emanuel ciężko westchnął.
- W takim razie do widzenia. Gdybyś potrzebowała pomocy, to wiesz, gdzie
mnie szukać.
Elise skinęła głową.
Kiedy usłyszała, że drzwi się za nim zamknęły, podeszła do kuchennego okna
i wyglądała na dwór, ale nic nie widziała.
- Dlaczego wszystko musi być takie trudne? - pytała sama siebie pod nosem.
Kiedy ziemniaki były miękkie, a ryba usmażona, minęła już większa część
przerwy obiadowej. Elise pośpiesznie zapakowała gorące jedzenie do koszyka
wypełnionego sianem, napisała kartkę do braci i opuściła kuchnię, w której jeszcze
ogień w piecu nie wygasł. Chyba nie wyziębi się za bardzo, zanim chłopcy wrócą ze
szkoły, myślała.
Pani Thoresen nie było w domu i twarz Anny rozjaśniła się na widok
przyjaciółki.
- Elise! Miałam naprawdę nadzieję, że znajdziesz chwilkę czasu, żeby do mnie
wstąpić. Była tutaj pani Evertsen i mówiła, że masz gościa.
Rany boskie, pomyślała Elise ze złością. Głośno jednak powiedziała:
- Chłopcy już tak dawno nie jedli porządnego obiadu, więc ugotowałam
ziemniaki i usmażyłam dla nich rybę.
Anna uśmiechnęła się, w jej szczerym spojrzeniu nie było ani cienia
podejrzenia czy krytyki.
- No to teraz siadaj i powiedz mi o wszystkim.
Elise usiadła na krawędzi łóżka i opowiadała, co się stało, i o wizycie w
sanatorium, i o jej odwiedzinach u Emanuela Ringstada, a także o tym, co ich
spotkało w drodze do domu.
Anna leżała spokojnie, wytrzeszczając oczy, i słuchała z uwagą.
- Jakaś ty biedna, Elise - westchnęła, gdy Elise umilkła. - Czy nigdy nie będzie
końca nieszczęściom, które na ciebie spadają? Najpierw twoja mama dostała suchot,
potem umarł ci ojciec, a teraz Johan siedzi w więzieniu. - Oczy jej zwilgotniały. - Czy
ty myślisz, Elise, że oni go wypuszczą?
- Nie mam pojęcia. Jedyne, co wiem, to że Johan jest przyzwoitym
człowiekiem. Jeśli zrobił coś złego, to musiał mieć do tego powody.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Nagle Elise zdała sobie sprawę z tego, co chciała rzec. Nie powinna pozwolić,
aby Annę męczyło poczucie winy. Przecież Johan być może dopuścił się kradzieży,
by zdobyć pieniądze na jej lekarstwa.
- Cóż, znasz Johana. On, jak to powiedział wasz wuj, nie byłby w stanie zabić
nawet muchy. Jeśli zrobił coś niezgodnego z prawem, to musiał być przekonany, że
prawo jest niesprawiedliwe. - Uniosła w górę ramiona, sama słyszała, jak głupio
brzmią jej słowa.
- Wierzę, że wróci do domu. - Anna patrzyła na nią ufnym wzrokiem. - Kiedy
tamci zobaczą, jakim dobrym człowiekiem jest Johan, jestem pewna, że go uwolnią.
Nie możesz mu tylko powiedzieć, że spędziłaś noc z kimś z Armii Zbawienia -
dodała, śmiejąc się wesoło. - Johan jest zazdrosny.
Elise uśmiechnęła się.
- Wiem o tym.
- Czy to ten oficer był u ciebie przed chwilą?
Z wielką irytacją Elise poczuła, że się czerwieni.
- Tak, przyszedł, żeby mi przekazać pewną wiadomość. Mówiłam mu, że
Hermansen nie pozwala Evertowi chodzić do szkoły, a Emanuel twierdzi, że nie
wolno mu tego robić. W prawie szkolnym napisano, że wszystkie dzieci od siódmego
roku życia mają chodzić do szkoły powszechnej.
- Bądź ostrożna, Elise. - Nic nie wskazywało na to, że Anna jej słucha”. -
Plotka to groźny przeciwnik. Ona żyje własnym życiem. Pani Evertsen wspomniała o
czymś, co mnie bardzo się nie spodobało. Wzięłam cię w obronę, wygląda jednak na
to, że ona nie chce mnie słuchać.
Elise skinęła głową.
- Tak, wiem. Kiedy wczoraj przed południem schodziłam po schodach, stała i
plotkowała z panią Albertsen. Usłyszałam swoje imię i przystanęłam. Mnie też nie
podobało się to, co usłyszałam.
- A wyjaśniłaś jej, co się właściwie stało?
- Owszem, ale wiesz, jak to jest. Jeżeli one z góry zdecydowały się wierzyć w
coś, co pachnie skandalem, to będą w to wierzyć.
- Powinnaś, moim zdaniem, mieć z nimi jak najmniej do czynienia.
Elise skinęła głową.
- Zachowałam się wobec Emanuela nieuprzejmie, dałam mu do zrozumienia,
ż
e nie chcę z nim rozmawiać. Widziałam, że go to dotknęło, przecież nie zrobił nic
innego, tylko nam pomagał. Hilda i Peder dostali zimowe buty od Armii Zbawienia,
które dla nas zdobył, Peder dostał ubranie, a samarytanka przynosiła jedzenie naszej
mamie.
- Czy to oni znaleźli miejsce dla mamy w sanatorium?
- Nie. To zrobił ktoś inny. Człowiek, który interesuje się Hildą, musisz mi
jednak obiecać, że nikomu o tym nie powiesz.
Anna z powagą skinęła głową.
- Obiecuję. - Patrzyła na Elise z zaciekawieniem. - Ten człowiek musi mieć
dużo pieniędzy, jeśli stać go na opłacanie sanatorium.
Elise skinęła głową, ale już się nie odezwała. Podniosła się z miejsca.
- Teraz muszę iść, przerwa obiadowa zaraz się skończy.
- Miło było cię zobaczyć. Nie przejmuj się plotkarami, Elise. Udawaj, że nic
cię to nie obchodzi, bądź sobą. One wkrótce znajdą sobie kogoś innego do
obgadywania.
Elise kiwnęła jej głową z uśmiechem.
- Ja się wcale tym nie przejmuję.
Kiedy jednak wyszła znowu w śnieżną zadymkę, wiedziała, że to nieprawda.
Bardzo ją bolały te wszystkie podejrzenia, te ukradkowe spojrzenia, nie mogła znieść,
ż
e ludzie szepczą za jej plecami, i bała się tego, co plotki mogą spowodować,
zwłaszcza w odniesieniu do Pedera i Kristiana.
Myśli Elise znowu skierowały się do Emanuela. Na pewno nie było tak, że nie
chciałaby go więcej widywać. On świetnie zrozumiał, co miała na myśli,
odpowiadając mu półsłówkami i niechętnie, ale jest zbyt delikatny i pełen szacunku,
by się tym nie przejmować. Teraz, kiedy samarytanka nie musi już ich odwiedzać, a
ona sama nie chce chodzić do Świątyni, mogą stracić kontakt.
Nie czuła ulgi. Na myśl o tym robiło jej się smutno. Właściwie przed tą nocą
spędzoną w komórce prawie go nie znała. Był dla niej miły, a ona miała nadzieję, że
okazuje mu wdzięczność, Emanuel musi jednak rozumieć, że po tym, co się stało, nie
powinni się widywać.
A to dlaczego? - odezwał się w jej duszy jakiś inny głos. Nie zrobiliśmy
przecież nic złego. Zresztą ani on, ani ja o niczym takim nie myśleliśmy. On poświęcił
swoje życie powołaniu i sam mówi, że przez to zrezygnował z tego rodzaju uczuć.
Jest więc tylko przyjacielem. Emanuel nie stanowi żadnego zagrożenia dla ciebie i
Johana, jest dobrym człowiekiem, który pragnie pomagać każdemu, kto tego
potrzebuje.
Poczuła, że płacz dławi ją w gardle. Żeby tylko Johan o tym wiedział. - Co też
cię podkusiło, żeby postępować wbrew prawu, Johan - szeptała oskarżycielsko,
przedzierając się przez śnieżycę. - Powinieneś był wiedzieć, że przestępstwo zostanie
odkryte, a ciebie złapią.
Gdyby chociaż mogła z nim porozmawiać, zmusić, by własnymi słowami
wyjaśnił jej, dlaczego to zrobił, co nim kierowało. Gdyby tylko mogła zarzucić mu
ręce na szyję i wypłakać cały żal razem z nim. Powiedzieć mu, że była na posterunku
policji i zeznała, że to ona znalazła broszkę. Nie ma pewności, czy policjanci mu o
tym powiedzieli. Może oczekuje, że Elise go oczyści. Wkrótce rozpocznie się proces i
jeśli Johan zostanie skazany, to znajdzie się pośród „niewolników w Akershus”.
Zakują mu nogi w kajdany, będzie czyścił wychodki... Johan, który jest taki porządny
i czysty. Będzie siedział w maleńkiej celi, nie mogąc rozmawiać z innymi ludźmi. To
może go załamać. Odepchnęła od siebie złe myśli, bo czuła, że tego nie wytrzyma.
Pomyślała natomiast o Evercie. Jutro podczas przerwy obiadowej pójdzie do
Hermansena, żeby mu powiedzieć o obrazku z gazety i o tym, co twierdzi Emanuel.
Musi mu się postawić, udawać, że wie więcej, niż w istocie ma to miejsce,
przestraszyć go. Nie powinna wyjawić, kto jej powiedział o szkolnym prawie, tylko
dawać do zrozumienia, że otrzymała tę informację od ludzi wysoko postawionych. I
ż
eby nie wiem jak bała się Hermansena, to winna jest Evertowi tę przysługę. Zresztą
obiecała mu.
Następnego ranka obudziło ją wycie wiatru, słyszała, że śnieg spływa ciężkimi
kroplami z dachu. Pogoda musiała się zmienić. W ogóle zima jest nienaturalna, nawet
w gazetach o tym piszą. Wczoraj była zadymka i mróz, a dzisiaj odwilż i ciepły wiatr.
To ostrzeżenie, że może się wydarzyć coś złego, pisano w gazecie. Myśli Elise
powędrowały teraz do Agnes. Nie widziała jej od tamtego razu, kiedy w sobotę
wieczorem poszli z Johanem do „Perły”, może powinna ją odwiedzić któregoś dnia?
Teraz, kiedy mama jest w sanatorium, a Johan siedzi w więzieniu, Elise nareszcie
miała trochę czasu dla siebie. Stęskniła się za Agnes. Tęskniła nawet za
interesującymi rozmowami z jej ojcem, który był zaangażowany w ruch robotników i
znał się na tylu sprawach.
Zanim jednak zrobi cokolwiek innego, powinna pójść do Hermansena.
Postarała się opuścić fabrykę, gdy tylko ogłoszono przerwę obiadową. Przed
odwiedzinami u Hermansena musiała jeszcze kupić chleb, ser i kawę, i wstąpić do
domu z zakupami. Może powinnam też kupić kości za dziesięć ore i nagotować na
nich duży garnek zupy dla chłopców? To by ich rozgrzało przy tej przenikliwej,
wietrznej pogodzie, przydałoby im się trochę tłuszczu.
U Magdy na rogu panował tłok. Kobiety z bańkami na mleko lub wiaderkami,
małe dzieci, które miały zrobić zakupy, podczas gdy matka pracuje w fabryce. Mleko
nabierało się litrową miarką i przelewało do baniek. Magda reklamowała tanią
wieprzowinę po dwadzieścia pięć ore. Elise poczuła, że ślinka cieknie jej do ust, ale
nie stać jej było na takie zakupy. Wysiłkiem woli odwróciła oczy od mięsa,
przyglądała się teraz malowanym na brązowo skrzynkom na mąkę, kaszę i cukier, a
potem przeniosła wzrok na półki ze zniszczonymi, dużymi pojemnikami z ołowiu na
takie towary jak herbata, melisa i przyprawy. Na ladzie leżał gruby, podłużny zeszyt,
w którym Magda zapisywała klientów kupujących na kredyt. Elise często musiała
walczyć z pokusą, by też coś w ten sposób kupić, wiedziała jednak, że to bardzo
niebezpieczna droga. W końcu dług może tak się powiększyć, że nie byłaby w stanie
go spłacić.
Kiedy weszła do domu, ze zdziwieniem stwierdziła, że ktoś dopiero co szedł
przed nią po schodach, na wszystkich stopniach leżały małe kałużki roztopionego
ś
niegu. Przeniknęło ją jakieś dziwne uczucie. Jeśli to Emanuel, to będzie zmuszona
wyjaśnić mu jeszcze dobitniej, że po tym co, się stało, ona nie chce już mieć z nim do
czynienia.
Ale oczywiście to nie jest Emanuel, przekonywała ze złością sama siebie. Taki
głupi przecież nie jest. Dałam mu wyraźnie do zrozumienia, że nie życzę sobie z nim
rozmawiać, i widziałam po urażonym spojrzeniu, że mnie zrozumiał.
Mimo wszystko odczuwała pewne napięcie. Kiedy zastanawiała się, co
powinna mu powiedzieć, doszła do trzeciego piętra. Nikt tam na nią nie czekał.
Poczucie ulgi i rozczarowania walczyły o lepsze w jej duszy. Dlaczego miałby
przychodzić? Teraz będzie się musiał zająć inną rodziną, dla nas zrobił już
wystarczająco dużo.
W tym momencie odkryła list, wsunięty w drzwi. Pośpiesznie chwyciła
kopertę.
„Elise Loylien” - widniało na kopercie napisane wyraźnym, stanowczym
pismem. Zdumiona potrząsnęła głową. To nie było pismo Johana, zresztą list nie
przyszedł pocztą, nie widziała na nim znaczka. Kto wsunął kopertę w szparę w
drzwiach? Podekscytowana rozerwała papier.
Droga Elise!
Wczoraj zrozumiałem, że najchętniej przestałabyś się ze mną widywać. Jest mi
z tego powodu przykro. Wiem, że jesteś zaręczona, z' nie mam ochoty się narzucać ani
niczego psuć. Z drugiej jednak strony wiem, że nie zrobiliśmy nic złego. Jeśli masz
poczucie winy z powodu tego, co się stało w nocy z niedzieli na poniedziałek, to
sprawia mi to ból. Jedyne, czego oboje pragnęliśmy, to przeżyć bez szkody tę okropną
noc. Możliwe, że padły między nami jakieś słowa, których nie powinniśmy byli
wypowiadać, ale musisz widzieć te wydarzenia jako sytuację wyjątkową, nad którą
trudno zapanować. Proszę cię o wybaczenie, jeśli powiedziałem lub zrobiłem coś, co
wywołało twoją niechęć. Bardzo sobie cenię znajomość z osobą taką jak ty i bardzo
byłoby mi żal, gdybym miał utracić taką dobrą i kochaną przyjaciółkę. Jeśli mógłbym
ci pomóc w sprawie wyrzutów sumienia, które, jak sądzę, cię dręczą, to możemy pójść
razem do jednego z kapłanów w Armii Zbawienia, opowiedzieć mu wszystko i
poprosić, by powiedział, co o tym sądzi. Nie pozwól, by złośliwe plotki innych ludzi
zniszczyły tę piękną przyjaźń.
Z pełnym szacunku pozdrowieniem Emanuel Ringstad
Elise przeczytała list dwukrotnie. Zauważyła, że słowa Emanuela bardzo na
nią działają.
Nie powinnam go znowu spotykać, pomyślała. Nigdy by do tego nie doszło,
gdyby Johan nie został aresztowany. A teraz jestem rozczarowana tym, że zrobił coś,
o co nigdy bym go nie podejrzewała. Mimo wszystko to Johana kocham i to na nim
mi zależy.
Złożyła list i wsunęła go do koperty, potem poszła do izby i ukryła kopertę pod
ubraniami w szufladzie komody, która do niej należała. Coś jej mówiło, że powinna
list spalić, nie mogła się jednak na to zdobyć, jeszcze nie teraz.
Hermansen był bezrobotny od wielu lat, należał do najgorszych pijaków,
których zła sława wykraczała daleko poza granice osiedla Sagene. Nikt nie mógł
pojąć, co go skłoniło do wzięcia małego Everta, przeważnie sądzono, że
zadecydowały korony, które gmina płaci na dziecko. Niektórzy uważali zresztą, że
widzi w Evercie przyszłą siłę roboczą. Kiedy Evert będzie jakieś trzy lub cztery lata
starszy, będzie mógł już pracować niczym dorosły i przynosić do domu pieniądze na
wódkę.
Elise przeniknął dreszcz. To znana sprawa, że Hermansen po pijanemu jest
gwałtowny i nieprzyjemny. Evert wciąż nosił widoczne ślady po uderzeniach, a ludzie
mieszkający w tym samym domu opowiadali ze złością o hałasach i awanturach,
mówiono, że Evert jest wyrzucany z domu, kiedy do Hermansena przychodzą jego
koleżkowie od kielicha. Nie ma znaczenia, o jakiej porze dnia lub nocy.
Na ulicach było cicho, cisza panowała też na podwórzu domu. Matki i ojcowie
pracowali w fabryce, a dzieci tymczasem pozostawały same w domach i musiały sobie
radzić. Najmłodsze oddawano do żłobka, starsze chodziły do szkoły, ale te, które do
szkoły jeszcze nie poszły, siedziały same w zimnych mieszkaniach, często nie miały
cieplejszego ubrania i nie mogły wychodzić z domu, pozostawały im małe kuchenki i
przepełnione izby. Większość rodzin dzieliła kuchnię z sąsiadami, wszędzie było
mnóstwo dzieciaków. Wszędzie panowała okropna ciasnota.
Elise głęboko wciągnęła powietrze i zaczęła wchodzić po schodach. Tak samo
jak poprzednim razem uderzył ją w nos odór z wychodka na korytarzu. Musiała
wstrzymać oddech i szybko wbiegła na górę.
Tak samo jak ostatnio, serce biło jej głośno, kiedy stanęła przed drzwiami
Hermansena i zapukała. Pojawiły się złe wspomnienia. Jej własny ojciec, kiedy
wracał pijany do domu, też przewracał meble, niszczył wszystko, wrzeszczał i
przeklinał. To dlatego tkwi we mnie ten strach, pomyślała. Wszystko przez złe
wspomnienia, od których nie potrafię się uwolnić.
Nareszcie za drzwiami rozległo się człapanie. Chyba się jednak nie zatacza,
pomyślała z ulgą.
Drzwi uchyliły się i poorana, zmęczona twarz Hermansena z wielkim
czerwonym nosem ukazała się w szparze. Wyglądał na zirytowanego.
- Czego tu szukasz?
- Chciałam z tobą porozmawiać o Evercie.
- Aha. Ty też. Czy to jakaś zaraza?
Elise patrzyła na niego, nie rozumiejąc. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi.
- To ja dałam mu obrazek z gazety, on go nie ukradł.
- Teraz jestem zajęty. - Chciał zamknąć drzwi, lecz Elise zdołała wsunąć stopę
między drzwi i próg. - Jest jeszcze jedna sprawa. Chodzi o szkolną naukę chłopca.
- Aha. Czy ty też się zapisałaś do Armii Zbawienia, Elise? - zachichotał,
pokazując swoje zepsute zęby.
W tym samym momencie Elise zauważyła w izbie ciemną sylwetkę. Poczuła,
ż
e się czerwieni.
- Emanuel?
- Halo, Elise. Rozumiem, że przychodzisz tu w tej samej sprawie co ja. To
bardzo ładnie z twojej strony.
Elise szybko cofnęła stopę i odwróciła się.
- No to zostawiam tę sprawę tobie - zawołała i zawstydzona zaczęła zbiegać
po schodach.
Nie uszła daleko, kiedy na ulicy usłyszała za sobą pośpieszne kroki.
- Elise! Zaczekaj!
Odwróciła się. Emanuel biegł za nią.
- Znalazłaś mój list?
Patrzył na nią z wielkim przejęciem, najwyraźniej sądził, że list powinien
wszystko wyjaśnić, pomyślała Elise.
- Tak, dziękuję. Przeczytałam go. - Dziewczyna zagryzała wargi, nie
wiedziała, co ma mu powiedzieć.
Emanuel roześmiał się podekscytowany.
- Nie musisz mi odpisywać.
Wcale nie miałam takiego zamiaru, pomyślała.
- Co powiedział Hermansen?
- Zdołałem przemówić mu do rozsądku. Evert będzie mógł znowu chodzić do
szkoły.
Mimo woli Elise popatrzyła na niego z podziwem.
- Jak tego dokonałeś?
- Sztuka przekonywania - odparł z zaczepnym uśmiechem. - Teraz
wykorzystam ją w stosunku do ciebie.
- Do mnie?
- Tak. Bo widzę, że masz wyrzuty sumienia, ponieważ byłaś razem ze mną w
tej komórce. Uważasz, że zrobiłaś coś złego, wyraźnie to po tobie widać. Ale to
nieprawda, Elise. Nie mieliśmy wyboru. Powinnaś więc zapomnieć o tym
nieprzyjemnym przeżyciu i myśleć o przyszłości. Teraz, kiedy twoja mama jest w sa-
natorium, masz możność pomyśleć również o sobie. I o innych. Mówiłaś mi, że lubisz
ś
piewać, a ja zapytałem, czy nie mogłabyś wstąpić do naszego chóru. Będziesz
musiała tylko podpisać żołnierską deklarację i zostaniesz członkiem.
- Czego dotyczy taka żołnierska deklaracja?
- To jest oświadczenie, że zobowiązujesz się żyć jak dobry chrześcijanin i
wykorzystywać czas oraz zdolności we właściwy sposób.
Elise potrząsnęła głową.
- Ja nie jestem taka bogobojna jak ty. Poza tym nie zapominaj, że jestem
zaręczona z Johanem. On nie jest członkiem Armii Zbawienia.
- Tylko oficer ma obowiązek wiązać się z osobą, która też ma stopień
oficerski. Żołnierzy to nie dotyczy.
Elise znowu potrząsnęła głową.
- Z pewnością rozumiesz, że to niemożliwe. Ja mam Pedera i Kristiana,
którymi muszę się zająć, a kiedy Hilda urodzi dziecko, będę musiała pomóc również
jej. Nie mam pojęcia, jak długo mama będzie mogła zostać w sanatorium. Jeśli
zostanie odesłana do domu, zanim wyzdrowieje, nie będę miała czasu ani na śpiewa-
nie, ani na pomaganie innym.
Emanuel westchnął ciężko.
- Cóż, w takim razie możesz trochę poczekać. - Zwrócił się do niej,
rozczarowanie zniknęło i słońce znowu pojawiło się w jego otwartej i szczerej twarzy.
- Ale my możemy nadal być przyjaciółmi. Dzisiaj pokazałaś, że pragniesz robić coś
dla innych, kiedy odszukałaś wychowawcę Everta. Więc opieka nad Evertem będzie
naszym pierwszym wspólnym celem. Nie poddamy się, dopóki chłopiec nie wróci do
szkolnej ławy.
Elise musiała się uśmiechnąć, widząc jego zapał.
- Poza tym pomyślałem sobie, że nauczę cię, jak dbać o buty, żeby podeszwy
nie niszczyły się zbyt szybko. Przyniosę drewniane szpilki i metalowe podkuwki,
nauczę cię, jak należy je przybijać. To nie jest trudne. Mogę cię też nauczyć, jak
wymieniać stare podeszwy na nowe.
Chyba będę musiała się poddać, pomyślała Elise. On mnie po prostu zagadał.
Równocześnie przypomniała sobie Valborg, panią Evertsen i inne plotkary.
- Zapomniałeś o czymś. Jeśli nadal będziesz nas odwiedzał, to plotkary
zadziobią mnie na śmierć.
Spojrzał na nią przestraszony.
- Droga Elise, nie powinnaś pozwolić, żeby zło zwyciężało na świecie. Jeśli im
pokażesz, że masz czyste sumienie i nie przejmujesz się tym, co gadają, wkrótce się
zmęczą i przestaną cię niepokoić.
To brzmiało rozsądnie. Elise przecież nie zrobiła nic złego, Emanuel przed
chwilą to właśnie powiedział, nie miała żadnych powodów, by odczuwać wyrzuty
sumienia. Nie ulega wątpliwości, że zarówno ona, jak i chłopcy potrzebują pomocy, i
byłoby tchórzostwem odrzucać tę pomoc jedynie z powodu lęku przed ludzkim
gadaniem.
- Jest tyle niewiedzy, jeśli chodzi o Armię Zbawienia - mówił dalej Emanuel,
nagle zamyślony. - My przecież nie odrzucamy ani piękna, ani kultury, ani sztuki czy
humoru, musimy tylko dbać, by nie zajmować się tymi sprawami tak bardzo, byśmy
zapomnieli o Królestwie Bożym. Żołnierz Armii Zbawienia powinien
powstrzymywać się od lekkomyślnych rozrywek, ponieważ one sprowadzają na
człowieka nieczyste myśli i uczucia. Ale przecież traktujemy seksualność jako dar
Boga dla ludzi, tyle tylko, że powinna się ona realizować w małżeństwie.
Elise poczuła, że się czerwieni. W myślach znowu zobaczyła siebie leżącą na
nim w ciemnościach, tulącą się do niego pod płaszczem. Jego serce biło szybciej, a
głos brzmiał ochryple, sam przyznał, że nie był w stanie myśleć o niczym innym,
kiedy była tak blisko. Nie ulegało wątpliwości, że on doznawał tych samych uczuć co
pozostali, nie miał tylko prawa okazać ich innej kobiecie jak tylko własnej małżonce.
Trzeba więc zakładać, że kiedyś znajdzie jakąś kobietę, która będzie oficerem Armii
Zbawienia, a z którą on chciałby dzielić stół i łoże.
- O czym myślisz?
- O tobie. Roześmiał się cicho.
- O mnie? A co ty o mnie myślisz?
- Mam nadzieję, że znajdziesz kobietę oficera, z którą będziesz mógł się
ożenić.
- Dlaczego masz taką nadzieję?
- Ponieważ jesteś mężczyzną o normalnych reakcjach i uczuciach.
- A skąd ty o tym wiesz?
Pojawiło się teraz między nimi jakieś intensywne napięcie. Na co to się zda, że
znowu znajdziemy się w takiej sytuacji, myślała Elise przestraszona. Nie chcę tego. I
on też nie chce.
- Domyśliłam się tego. Tamtej nocy.
- A w jaki sposób się domyśliłaś?
- Serce zaczęło ci mocniej bić. On przez chwilę milczał.
- Przykro mi z tego powodu, Elise - wybąkał w końcu cicho. - To się nigdy
więcej nie powtórzy. Znajdowaliśmy się, jak powiedziałem, w nadzwyczajnej
sytuacji, nad którą w pełni nie panowaliśmy. Czy nie możemy postanowić, że
spróbujemy naprawić ewentualne szkody, jakie na siebie ściągnęliśmy, czyniąc dobre
postępki?
- Owszem. Lubię cię, Emanuelu. Lubię jak prawdziwego przyjaciela. Ale za
mąż chciałabym wyjść za Johana.
- Zdaję sobie z tego sprawę.
Elise miała wrażenie, że słyszy w jego głosie urazę, ale pewna nie była.
- W porządku. W takim razie będziesz mógł nauczyć mnie reperować buty.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Tego samego wieczoru, kiedy Elise, Hilda, Peder i Kristian siedzieli w kuchni
i jedli kolację, rozległo się pukanie do drzwi.
To przecież nie może być Emanuel, zastanawiała się Elise i zaczęła żałować,
ż
e się zgodziła. Jego zapał zaczynał być męczący.
Z wielką ulgą stwierdziła, że to Evert wsuwa ostrożnie głowę.
- Cześć, Evert. Chodź, chodź. Dzisiaj mam stare egzemplarze „Tygodnika
Chrześcijańskiego”, które dała mi jedna prządka. Ona dostała to w prezencie od
pastora.
- Są w nich obrazki? - Peder z zainteresowaniem podniósł głowę znad
jedzenia.
- Niestety, niezbyt dużo.
- A będziemy mogli je powycinać?
- Będziecie, najpierw jednak Evert dostanie coś do jedzenia. - Ukroiła grubą
kromkę chleba i posmarowała ją masłem.
Kristian i Peder śledzili jej ruchy głodnym wzrokiem, zjedli już swoje porcje i
nie mogli oczekiwać więcej.
Evert stał bez ruchu i wpatrywał się w kromkę, jakby od wielu dni nie widział
jedzenia. Kiedy zrozumiał, że to naprawdę dla niego, zerknął z niedowierzaniem na
Elise.
- Dla mnie?
Elise uśmiechnęła się.
- To podziękowanie za to, że pomogłeś mi tamtego dnia, kiedy się
przewróciłam. - Położyła kromkę na blaszanym talerzyku i postawiła przed chłopcem.
On rzucił się na jedzenie i łapczywie połykał duże kawałki, zanim zdążył je dobrze
pogryźć. Kiedy zjadł już wszystko, Elise sprzątnęła ze stołu i przyniosła nożyczki. -
Cieszę się, że znowu będziesz mógł chodzić do szkoły, Evercie.
Evert popatrzył na nią zdumiony.
- Skąd o tym wiesz?
- Rozmawiałam dzisiaj z Hermansenem. Poza tym słyszałam, że ludzie z
Armii Zbawienia też z nim rozmawiali.
Peder odwrócił się ku siostrze.
- Czy to był ten twój żołnierz, Elise? Nie była w stanie patrzeć bratu w oczy.
- Nie wygaduj głupstw, Peder. On nie jest mój. Zresztą nie jest też żołnierzem,
tylko oficerem. Mówiłam ci to już wiele razy.
- Ale czy on rozmawiał z Hermansenem, pytałem cię?
- Tak, to był on.
- Dlaczego on się wciąż kręci po naszej ulicy? Elise wzruszyła ramionami.
- Może to jest właśnie jego dzielnica, tak przypuszczam. Będzie nas między
innymi uczył, jak możemy sami naprawiać swoje buty.
- W takim razie ja chcę być w domu, kiedy przyjdzie nas uczyć. Jak dorosnę,
chciałbym zostać szewcem.
Następnego dnia późnym wieczorem, kiedy już mieli iść spać, znowu ktoś
zapukał do drzwi. Tym razem głośno i zdecydowanie.
Elise poczuła, że serce podskoczyło jej do gardła. Czyżby to Emanuel? Nie, on
by nie pukał w taki sposób.
- Proszę wejść. - Przestraszona spoglądała w stronę drzwi. Te otworzyły się i
w progu stanął przyjaciel Lorta - Andersa, ten sam, który brał udział w napadzie na
nią i Emanuela. Elise poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Mimo woli stanęła przed
Pederem, jakby chciała go chronić.
- Czego chcesz? - patrzyła na przybysza z lękiem i ze złością. Człowiek
sprawiał wrażenie, że jest trzeźwy i jakoś dziwnie przygnębiony. Miął czapkę w
rękach i unikał wzroku Elise. Cuchnął nieprzyjemnie, widziała wszy w jego włosach,
ubranie zwisało w strzępach.
- On został skazany. Cztery lata w twierdzy Akershus.
Elise patrzyła na niego z niedowierzaniem. Chociaż dobrze się do tego
przygotowała, wiadomość była dla niej wstrząsem.
- Johan? Czy jego sprawa została już rozpatrzona? Mężczyzna przytaknął bez
słowa.
- A skąd ty o tym wiesz?
Wzruszył ramionami, spuścił wzrok i wpatrywał się w swoją czapkę.
- Lort - Anders również?
Mężczyzna znowu kiwnął głową. Hilda i chłopcy stali bez ruchu niczym
posągi, nie spuszczając oczu z obcego. W pewnym momencie Elise usłyszała szloch.
To Peder. Przyciągnęła go do siebie, objęła ramieniem i przytuliła.
- Nie płacz, Peder. Johan zrobił coś złego i musi teraz odpokutować. Kiedy
wyjdzie na wolność, nigdy więcej czegoś podobnego nie zrobi.
Kolega Lorta - Andersa nadal stał, jakby miał coś jeszcze do powiedzenia.
- Mógłbym przemycić dla niego list. Gdybyś chciała.
Elise spojrzała na niego zdumiona. On chyba musi mieć kontakty z policją,
pomyślała. Ale nawet gdyby spytała, to i tak pewnie się nie przyzna. Nie przyznałby
się nawet do tego, że zna wyrok.
- Bardzo chętnie - odparła Elise pośpiesznie, wypuściła Pedera z objęć i
szybko weszła do izby, gdzie miała notes i ogryzek ołówka.
W izbie było ciemno, musiała więc wrócić do kuchni, by napisać list, a
wszyscy pozostali otaczali ją kołem. Hilda i chłopcy próbowali zaglądać jej przez
ramię, a kolega Lorta - Andersa stał i czekał. Elise tymczasem napisała kilka słów:
Kochany Johanie!
Kocham cię niezależnie od tego, co się stało. Kiedy wyjdziesz na wolność,
będziemy mogli zapomnieć o wszystkim i rozpocząć nowe życie.
Twoja Elise
Nie miała koperty, musiała więc przekazać list po prostu złożony. To nic, że
inni mogą go przeczytać i może mnie wyśmiać, myślała. Jeśli w ogóle potrafią czytać.
Złożyła więc kilkakrotnie arkusik i podała przybyszowi. Ten wsunął go do
kieszeni, nadal jednak stał w kuchni.
- Chciałbyś mi jeszcze coś powiedzieć? - Elise patrzyła na niego z niechęcią i
goryczą. Jeśli ktoś powinien siedzieć w pojedynczej celi o chlebie i wodzie, to
właśnie on i reszta jego bandy.
- Ja żałuję. - Słowa zabrzmiały tak cicho, że Elise nie była pewna, czy dobrze
usłyszała.
Teraz przybysz odwrócił się ku drzwiom, nawet nie podniósł po raz ostatni
wzroku, i powłócząc nogami, wyszedł z kuchni. Jak tylko drzwi się za nim zamknęły,
Kristian rzucił się na Elise:
- Dlaczego nic mu nie powiedziałaś, Elise? Powinnaś była mu przyłożyć.
Zdzielić go prosto w tę paskudną gębę. Dlaczego ten facet ma nie ponieść żadnej
kary?
- Uspokój się, Kristian. - Hilda próbowała przemawiać do brata. Ani ona, ani
Elise nie zwróciły mu uwagi, że brzydko się wyraża. - Chyba rozumiesz, że Elise nie
jest w stanie pobić dorosłego mężczyzny. Poza tym on mógł sprowadzić tu resztę
swojej bandy i zemścić się na nas.
Elise w zamyśleniu patrzyła w stronę drzwi.
- Czy nie słyszałeś, jak on mówi, że żałuje? Nigdy bym nie przypuszczała, że
do tego dojdzie.
- Może on mimo wszystko nie jest taki paskudny i niebezpieczny, tak myślisz,
co?
Peder patrzył na nią ufnym wzrokiem.
- Nie, nie myślę tak, Peder. Uważam, że on naprawdę chciał tak powiedzieć,
bo w przeciwnym razie by się nie odzywał.
Udała, że musi schować notes, i wyszła znowu do izby. Zamknęła drzwi za
sobą, położyła się na łóżku i wybuchnęła płaczem.
- Johan... - szlochała w ciemności. - Jak ty mogłeś...?
Następnego dnia do pani Thoresen i Anny przyszedł pewien mężczyzna z
wiadomością, że Johan został skazany na cztery lata robót za współudział we
włamaniu do jubilera na Karl Johan. Ponieważ nie uczestniczył bezpośrednio w
kradzieży, stał tylko z rowerem na czatach, przygotowany do przerzucenia dalej łupu,
skończyło się tylko na czterech latach. Lort - Anders dostał dwanaście lat dlatego, że
wcześniej był karany i uznano go za recydywistę.
Anna była niepocieszona, pani Thoresen milcząca i rozgoryczona. Kiedy Elise
próbowała ją pocieszać, zaczęła wykrzykiwać pełne żalu słowa o niesprawiedliwości.
- Oni tak postępują z biednymi ludźmi, takimi jak my, Elise. Gdyby to był
majster, to daliby mu królewskie mieszkanie w twierdzy Akershus i na dodatek
pensję.
Elise nie mówiła nic, wiedziała, że pani Thoresen ma rację. To bogaci zajmują
wysokie stanowiska i to oni o wszystkim decydują. Nie rozumieją, że biedacy mogą
popełnić przestępstwo po to, by zdobyć chleb lub lekarstwo dla chorej siostry.
Wiadomość o tym, że Johan został skazany za kradzież, błyskawicznie
rozniosła się po fabryce. Kilka robotnic posyłało w stronę Elise współczujące
spojrzenia, większość jednak gapiła się na nią z nieukrywaną ciekawością, pożądliwie
wyczekując nowin i możliwości roztrząsania cudzego nieszczęścia. Nawet jeśli same
miały mężów lub ojców, którzy pili, nawet jeśli czyjaś siostra popadła „w
nieszczęście” albo włóczy się z ulicznicami po Vaterlandzie, to w każdym razie żadna
nie jest zaręczona z człowiekiem, który został skazany na cztery lata twierdzy.
Elise próbowała się tym nie przejmować, nie potrafiła jednak stłumić uczucia
wstydu. Pośpiesznie chodziła do fabryki i z powrotem do domu w nadziei, że uniknie
nieprzyjemnych uwag, codziennie przerwę obiadową spędzała w domu.
Aż dziwne, że Hildę robotnice zostawiały w spokoju, choć teraz wszyscy już
wiedzieli, że spodziewa się dziecka. Może właśnie dlatego, zastanawiała się Elise.
Nie chciały z nią zadzierać, dopóki nie będą mieć pewności, kto jest ojcem
maleństwa.
Gorzej było z Pederem, on wciąż wracał ze szkoły z płaczem. Koledzy
nazywali go szwagrem złodzieja, a więksi chłopcy ciągnęli za włosy, wpychali w
błoto i szarpali za ubranie.
Elise walczyła z płaczem, kiedy nalewała wody do balii, by uprać ubranie
chłopca i jego samego wyszorować. Tego samego wieczoru siedziała i długo w noc
łatała kurtkę chłopca. Wkrótce będą na niej same łaty. Kristian lepiej sobie radził,
niewielu miało odwagę go zaczepiać, Elise zauważyła jednak, że zrobił się jeszcze
bardziej milczący i patrzył spod oka ponuro.
W niedzielę poszli znowu do sanatorium. Cieszyli się, że będą mogli
powiedzieć matce, że wszystko jest w porządku i będzie mogła tutaj zostać.
W każdym razie przez jakiś czas, myślała Elise, miała się jednak na baczności,
ż
eby głośno tego nie powiedzieć. Hilda najwyraźniej wierzyła, że majster będzie się o
nich troszczył już zawsze, Elise jednak nie była tego taka pewna. Któregoś dnia może
się znudzić swoją „panną z dzieckiem” i poszuka odpowiedniejszej dla siebie kobiety.
A wtedy z pewnością nie zechce opłacać leczenia matki Hildy. Pewnie nie będzie też
płacił na dziecko, pomyślała ze zgrozą.
Jej noga już się prawie wygoiła, wyprawa do Grefsen odbyła się szybciej niż
ostatnio.
Elise z lękiem zbliżała się do wejścia, pamiętała mężczyznę w kapeluszu i
wiedziała, że mogą zderzyć się z rodzinami innych chorych, takimi, którzy noszą
„błyszczące pierścienie na palcach i opowiadają o proszonych obiadach, teatrze,
restauracjach i kinematografie na Stortingsgata”, jak to określiła matka. Myśl o tym,
ż
e znowu pielęgniarki będą na nią spoglądać pogardliwie, wcale jej nie kusiła.
Na szczęście w pokoju przyjęć nie było innych gości. Spotkali tę samą
pielęgniarkę, która poprzednio okazała się sympatyczna, pominąwszy fakt, że i ona
zlustrowała ich krytycznym spojrzeniem. Uśmiechnęła się teraz na ich widok. Być
może zdaje sobie sprawę, kto płaci za matkę, pomyślała Elise. W takim razie musi
być bardzo ciekawa, jak do tego doszło. Podobnie jak poprzednio pielęgniarka
poprowadziła ich na górę, gdzie musieli chwilę zaczekać, aż matka zostanie do nich
przywieziona. Stali wszyscy czworo i w napięciu obserwowali łóżko na kółkach.
Tylko głowa matki była widoczna na tle białej pościeli. Twarz miała bladą, wyglądała
jednak spokojniej niż ostatnio i uśmiechała się do dzieci.
Otoczyli ją kołem z uroczystymi minami. Nie bardzo wiedzieli, co mają
mówić, czuli się obco, najchętniej rzuciliby się matce na szyję, ale nie byli pewni, czy
można. Matka była taka czysta, pościel taka biała i świeżo wyprasowana, nad
wszystkim unosił się obcy zapach, nawet matka wydawała się odmieniona.
- Mamy dla ciebie radosną wiadomość, mamo - zaczęła Elise ostrożnie. - Nie
musisz się obawiać, że Armia Zbawienia traci na ciebie pieniądze. Za twoje leczenie
płaci ktoś inny, kogo na to stać.
Matka skinęła głową. - Tak, wiem o tym. Nie mogłam się uspokoić, chciałam
wstać z łóżka i wracać do domu. Wtedy jedna z sióstr wyjawiła mi tajemnicę. - Matka
zwróciła twarz w stronę Hildy. - Pozdrów go ode mnie i powiedz, że nie wiem, jak
mu dziękować.
Elise patrzyła na nią zdumiona. Oczekiwała gwałtownej reakcji matki na
wiadomość, że koszty jej leczenia opłaca majster.
Hilda zrobiła się czerwona. Skrępowana kiwała głową.
Elise spoglądała na Pedera i Kristiana w nadziei, że nie zaczną wypytywać o
szczegóły. Oni wciąż nie wiedzieli, kto jest tym dobrodziejem.
- No a co u was? - matka spoglądała to na jedno, to na drugie. Nikt się nie
odzywał. Elise chrząknęła.
- Mam ci też do powiedzenia coś smutnego, mamo. Johan został skazany na
cztery lata karnych robót.
Matka patrzyła na nią bez słowa. Potem wolno skinęła głową.
- No właśnie, tego się obawiałam.
Słowa matki sprawiły dziewczynie ból, nie mogła zrozumieć, dlaczego matka
liczyła się z tym, że Johan jest winny.
- Pamiętaj, co ci powiedziałam, Elise. - Matka spoglądała na nią
zdecydowanym wzrokiem. - My ciebie potrzebujemy. I Peder, i Kristian, i Hilda, i ja.
Jesteś jeszcze młoda i wiele może się wydarzyć. Cztery lata to bardzo długo.
Elise spoglądała na nią, nie rozumiejąc.
- O co ci chodzi, mamo?
- Chciałam powiedzieć, że masz życie przed sobą. Możesz spotkać innych
młodych... Możesz mieć nowych przyjaciół i...
Elise przerwała jej z gniewnym spojrzeniem.
- Uważasz, że nie powinnam czekać na Johana? Matka bezradnie wzruszyła
ramionami.
- Tego nie powiedziałam. Mówię tylko, że jesteś młoda. I niekoniecznie
najlepiej jest wiązać się na całe życie, kiedy ma się dopiero osiemnaście lat.
Elise doznała bolesnego uczucia, że matka nie tylko to miała na myśli. Matka
po prostu straciła wiarę w Johana, ona, która przedtem była nim tak zachwycona. To
wprost nie do pojęcia.
Matka zwróciła twarz w stronę Pedera.
- No a co u ciebie, Peder? Odrabiasz codziennie swoje lekcje? Chłopiec
poważnie skinął głową.
- Jeden chłopak wepchnął mnie w błoto. Elise musiała mnie wykąpać i uprać
moje ubranie, a potem połatać kurtkę.
- Uff, jaki paskudny chłopak. Dlaczego on to zrobił?
- Dlatego że Johan jest złodziejem. Matka znowu zwróciła się do Elise.
- Czy to prawda? Czy oni karzą Pedera za to, co zrobił Johan? Elise nie miała
wyjścia, musiała przytaknąć.
- Z pewnością wkrótce zapomną. Dobrze wiesz, jak to jest z plotkami, znikają,
kiedy pojawi się coś nowego.
Matka patrzyła na nich z troską. I nagle zaczęła kaszleć. Z kącika ust pociekła
jej krew.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do pokoju wbiegła pielęgniarka.
- Uważam, że najlepiej będzie, jak już pójdziecie. Ona źle znosi wszelkie
wzruszenia.
Peder zaczął płakać, natomiast Kristian, który stał sztywny, milczący i
nieporuszony, odkąd tu przyszli, odwrócił się na pięcie i zniknął na schodach. Hilda
ocierała łzy, a Elise próbowała uśmiechać się do matki, lecz jej twarz wykrzywił tylko
grymas.
Wkrótce potem opuścili wielki budynek.
- Nie powinieneś był się skarżyć, Peder! - zawołała Hilda ze złością.
- Przestań, Hildo - uspokajała ją Elise. - On też ma prawo opowiedzieć mamie
o swoich przeżyciach.
- Ale nie tak, żeby mamie się od tego pogorszyło.
Peder znowu zaczął płakać. W milczeniu, każde pogrążone w swoich
smutnych myślach, wolno wracali do domu.
Minęły dwa tygodnie, a Elise nie spotkała Emanuela. Albo jest chory, albo
doszedł w końcu do wniosku, że ta przyjaźń jest dla niego zbyt trudna. Elise tęskniła
za nim, równocześnie jednak czuła, że takie rozwiązanie jest najwłaściwsze. Noc
spędzona w komórce pokazała, że Emanuel żywi dla niej nie tylko przyjacielskie
uczucia. Prawdopodobnie nie chciał się do tego przyznać nawet sam przed sobą. Albo
może właśnie nie pokazuje się dlatego, że to zrobił.
Zbliżał się koniec lutego. Wciąż trwała dziwna pogoda, na zmianę odwilż,
gwałtowne wiatry i deszcz albo kąśliwy mróz.
Peder marudził, bo chciał się dowiedzieć, dlaczego Emanuel nie przychodzi,
wciąż patrzył na Elise wielkimi, pełnymi rozczarowania oczyma.
- Może zachorował - wtrąciła któregoś dnia Hilda.
Elise przeniknął dreszcz. Może Emanuel zapadł na suchoty? Przecież tyle
czasu spędza pośród chorych ludzi. Ta myśl sprawiła jej ból. Jest przecież jej
przyjacielem, pomógł jej w tylu trudnych sprawach. Niewielu jest ludzi, na których
pomoc można liczyć.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Któregoś wieczoru zdecydowała się w końcu odwiedzić Agnes. Nie widziała
jej od czasu, kiedy razem z Johanem byli w „Perle”, a minęło już od tamtej pory wiele
tygodni. Agnes była jej najlepszą przyjaciółką, odkąd zaczęły chodzić do szkoły,
potem jednak, kiedy w życie Elise wkroczył Johan, każdą wolną chwilę wykorzy-
stywała na to, by być z nim. To dzięki Agnes dowiedziała się najwięcej o tym, co
dzieje się w kraju, o tych, którzy decydują, o unii ze Szwecją, o tym, że unia pewnie
zostanie rozwiązana, o ruchu robotniczym i że coraz więcej ludzi w kraju nie ma
pracy, o spadających płacach i o debacie, czy Norwegia będzie miała króla, czy nie.
Inne dziewczyny w przędzalni nie interesowały się sprawami unii, jedyne, co je
obchodziło, to płace, długość dnia pracy oraz to, czy istnieje ryzyko zwolnienia.
Agnes i Elise natomiast chciały wiedzieć więcej.
Agnes mieszkała przy Maridalsveien, w małym drewnianym domku
wciśniętym między dwa większe.
W niewielkim oknie świeciło się światło, a drzwi były uchylone. Elise
zapukała i weszła do środka.
- Czy jest ktoś w domu?
- Wchodź, wchodź - rozległ się głos mamy Agnes i Elise poszła prosto do
kuchni. Panował tu bałagan taki sam jak zwykle. Ściany poobklejano gazetami, by
zasłonić szpary między deskami, nad kuchnią suszyło się mnóstwo prania. Wiązka
drewna leżała rozrzucona na podłodze, a na haczykach w ścianie wisiały kurtki i
czapki, szale i chustki bez ładu i składu. Jakiś podarty sweter spadł na podłogę.
- Czy Agnes jest w domu?
- O mój Boże, czy to ty, Elise? Już myślałam, że może wyemigrowałaś. -
Mama Agnes uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając dziąsła, w których brakowało
wielu zębów.
Elise zawstydziła się.
- Tyle miałam ostatnio kłopotów - wymamrotała.
- Wiem, moje dziecko, wiem. Twój tata się utopił, a mama zapadła na suchoty.
No i jak tam teraz z nią?
- Nie najgorzej. - Nie odważyła się powiedzieć, że mama leży w sanatorium, to
by tylko wzbudziło niepotrzebną ciekawość.
- Agnes siedzi u siebie na stryszku, idź tam do niej.
Elise skinęła i wyszła znowu do ciemnej sieni. Stamtąd wąskie schody
prowadziły na górę do dwóch małych pokoików.
Agnes leżała na brzuchu na wąskiej pryczy i w mdłym świetle naftowej lampy
stojącej na taborecie przy łóżku czytała jakąś gazetę. Miała dwóch braci i obaj
pracowali jako gońcy, matka, podobnie jak sama Agnes, była zatrudniona w tkalni
Hjula, ojciec natomiast był kołodziejem. Chociaż żadne z nich nie zarabiało zbyt
dużo, to powodziło im się lepiej niż większości ludzi. Agnes stać było nawet na to, by
od czasu do czasu kupować jakieś pisma kobiece.
- Elise? - dziewczyna zerwała się z łóżka. - Czyżbym widziała ducha?
Elise uśmiechnęła się.
- Bardzo mi przykro, Agnes. Tyle miałam na głowie w ostatnich czasach, ale
wygląda na to, że teraz będzie lepiej.
- Wejdź i siadaj. - Agnes zgarnęła jakieś ubrania z krzesła. - Opowiedz mi o
wszystkim. Czy to prawda, że Johan siedzi w więzieniu?
Elise jęknęła w duchu. Więc nawet w tkalni o tym gadają.
- Tak. Był chyba zrozpaczony, bo nie stać go było na kupno drogich lekarstw
dla Anny, uległ więc pokusie, by zdobyć pieniądze w nieuczciwy sposób. - Wymyśliła
sobie to tłumaczenie, bo uważała, że dzięki temu wstyd będzie mniejszy.
- Biedna Elise. I to Johan, taki urodziwy i przystojny. Wszystkie ci
zazdrościłyśmy. A ile lat dostał?
- Cztery.
Agnes usiadła na krawędzi łóżka i zerkała zaciekawiona na przyjaciółkę.
- Masz zamiar na niego czekać?
- Oczywiście, że tak. - Elise była oburzona. Jak ktoś może myśleć inaczej?
Najpierw jej własna matka, a teraz Agnes. Nietrudno chyba zrozumieć, że Elise
będzie czekać, w końcu jest z nim zaręczona. Johan nie jest mniej wart tylko dlatego,
ż
e uległ pokusie. W każdym razie w jej oczach nic nie stracił, skoro zrobił to, by
ratować życie Anny.
- To będą bardzo długie cztery lata. Elise skinęła głową.
- Owszem, ale przecież i tak jestem za młoda, żeby wychodzić za mąż. Poza
tym mam Pedera i Kristiana. Oni jeszcze przez wiele lat nie dadzą sobie sami rady.
- No a co z Hildą? - zarówno jej spojrzenie, jak i ton pytania świadczyły, że
plotki już do niej dotarły.
- Hilda będzie miała dziecko. Agnes skinęła głową.
- No właśnie, ludzie gadają... Słyszałam, że musi przechodzić przez most, żeby
się z nim spotkać.
- Nie mogę nic powiedzieć, Anges. Obiecałam.
- Ale mnie chybabyś mogła? Elise energicznie potrząsnęła głową.
- Jeszcze nie teraz. Tobie powiem pierwszej, jak tylko będę mogła, to ci
obiecuję.
Agnes zrozumiała, że upór na nic się nie zda.
- Nie pokazujesz się teraz w Świątyni. Wielu o ciebie pytało.
- Byłam ostatnio dwa razy, ale ciebie nie widziałam. Agnes patrzyła na nią
zaskoczona.
- Byłaś w Świątyni?
- Byłam dwa dni po tym, jak ojciec utonął. Miałam tyle kłopotów zarówno ze
względu na mamę, jak i na to, co się stało z ojcem. Czułam potrzebę porozmawiania z
kimś.
- I udało ci się?
Elise nie była w stanie spojrzeć jej w oczy, nie chciała rozmawiać z
przyjaciółką o Emanuelu.
- Tak. A co u ciebie, Agnes? Byłaś ostatnio w „Perle”?
- Kilka razy. Ale już nie lubię tego miejsca. Elise popatrzyła na nią zdumiona.
- Nie lubisz? Ty, która tak kochasz taniec? Agnes obojętnie wzruszyła
ramionami.
- Tam się teraz zbierają tylko pijacy i ulicznice. W jej głosie brzmiała pogarda.
- A czym się zajmujesz? To znaczy co robisz po pracy? Agnes znowu
wzruszyła ramionami.
- No, różne rzeczy. - Spojrzała w stronę okna w dachu, przez które widać było
sierp księżyca. Uśmiechnęła się tajemniczo. - Widzisz. .. ja się zakochałam...
- Naprawdę? - Elise roześmiała się. - Opowiadaj!
- Nie ma wiele do opowiadania. Jeszcze nie. On o niczym nie wie.
- Czy to ktoś z waszej ulicy? Agnes potrząsnęła przecząco głową.
- Nie, nie znasz go.
- No to opowiadaj, Agnes. Potrzebuję rozmowy o takich sprawach, dość mam
pracy i obowiązków. Dlaczego życie nie może być takie jak dawniej, kiedy my obie
siedziałyśmy tutaj i opowiadałyśmy sobie o swoich przeżyciach, marzeniach i w
ogóle?
Agnes uśmiechnęła się.
- A obiecujesz, że nikomu nie powiesz?
- Słowo honoru.
- Bo ja jestem zakochana w jednym z Armii Zbawienia. Elise wytrzeszczyła
oczy.
- Chcesz powiedzieć, że to jeden z żołnierzy?
- Nie, to jeden z oficerów.
- Biedaczka! Przecież oni mogą się żenić tylko z dziewczynami, które też są w
Armii Zbawienia i też są oficerami.
- Wiem o tym. I dlatego postanowiłam do nich wstąpić. Elise wciąż
wytrzeszczała oczy.
- Masz zamiar zapisać się do Armii Zbawienia?
- Tak, a dlaczego nie? Jako żołnierz mogę nadal zachować swoją pracę, w
Armii Zbawienia będę pracować w czasie wolnym. Zdobędę oficerskie wykształcenie
i po pięciu latach zostanę oficerem.
Elise roześmiała się.
- Widzę, że przemyślałaś wszystko starannie. A co obejmuje to wykształcenie?
- Trzeba znać różne części Biblii, nauczyć się udzielania pomocy duchowej i
nauczyć się przemawiać. Z tym ostatnim w każdym razie sobie poradzę. Ojciec
przemawiał do nas, odkąd pamiętam, i ja także nauczyłam się ładnie mówić. Potrafię,
jeśli tylko zechcę - dodała z grymasem.
- Możesz wstąpić do chóru i grać w orkiestrze. - Elise poczuła lekkie ukłucie
zazdrości w sercu.
Agnes przytaknęła.
- Ja tak bardzo lubię muzykę. Oni śpiewają melodie, które znamy z dawien
dawna, tylko tekst jest religijny. Lubię taką muzykę, kiedy jej słucham, to bywa, że
mam ochotę tańczyć.
Elise skinęła.
- Opowiedz mi o tym oficerze. Agnes patrzyła przed siebie.
- Ma ciemnoniebieskie oczy, brązowe włosy, czystą cerę, bez wyprysków,
białe dłonie.
- Ech - przerwała jej Elise ze śmiechem. - Uważasz, że białe dłonie są lepsze
od porządnych robotniczych rąk? Ja bym wolała mieć męża z muskularni pod
koszulą, włosami na piersi i szerokimi barami, a nie takiego o wypielęgnowanych
rączkach i chudziutkich nogach.
- Gdybyś go zobaczyła, powiedziałabyś co innego - Agnes sprawiała wrażenie,
ż
e słowa przyjaciółki ją dotknęły. - Poza tym on jest dość wysoki i wcale nie ma
wątłych ramion. Ma też szczery uśmiech, taki, w którym można się zakochać.
- No to, jak rozumiem, biegasz teraz do Świątyni co poniedziałek.
Agnes kiwała głową i uśmiechała się tajemniczo.
- Postanowiłam, że znajdę jakąś wymówkę, żeby z nim porozmawiać. On ma
płomień w duszy, należy do tych, którzy w całości przeznaczają swój czas na to, by
pomagać innym.
- Oni wszyscy tak robią - przerwała jej Elise, mając na myśli Emanuela.
- Ale nie tak jak on. Odkryłam, że bardzo lubi dzieci, i pomyślałam, że
porozmawiam z nim o pewnym rodzeństwie, które znam, to spora gromadka, a matka
i ojciec piją. Dzieci są pozostawiane same sobie, a najmłodsze ma nie więcej niż trzy
lata. Pomyślałam, że powiem mu, gdzie oni mieszkają, i zaprowadzę go do nich.
Elise wybuchnęła śmiechem.
- To prawdziwy podstęp. Agnes uśmiechnęła się.
- Wiem o tym. Ale na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone -
westchnęła ciężko. - Pytanie tylko, na ile zdołam wzbudzić w nim zainteresowanie
moją osobą. Myślę, żeby wydobyć od ojca jak najwięcej informacji o polityce i
różnych problemach społecznych. Podejrzewam, że on lubi dziewczyny, które robią
użytek z rozumu. Może nawet powinnam zacząć od rewolucji rosyjskiej i wojny
rosyjsko - japońskiej.
Elise patrzyła na nią przerażona.
- Dużo o tym wiesz? Agnes potrząsnęła głową.
- Teraz to prawie nic. Dlatego muszę wypytać ojca. - Przez chwilę milczała. -
Albo raczej zacznę z nim rozmawiać o higienie rasowej.
Elise wytrzeszczyła oczy.
- A co to takiego?
- Jest taki człowiek, który twierdzi, że bogaci powinni mieć więcej dzieci, bo
robotnicy zanadto się rozmnażają.
Elise wpatrywała się w nią wstrząśnięta.
- Naprawdę ktoś tak twierdzi?
- Może nie dosłownie tak, ale nazywa bogatych warstwą przenoszącą wartości
kulturalne, robotników zaś elementem mniej wartościowym. Twierdzi, że naród nie
jest już zdrowym, zdolnym do działania rodem. Uważa, że trzeba powstrzymać
dziedziczenie złych skłonności, albo dobrowolnie, albo pod przymusem. Przestępców
seksualnych i recydywistów należy sterylizować i... - umilkła i przestraszona zasłoniła
dłonią usta. - Przepraszam cię, Elise, nie pomyślałam. - Patrzyła na przyjaciółkę
przepraszająco.
- Johan nie jest recydywistą. - Elise musiała z całej siły panować nad sobą,
ż
eby nie wybuchnąć.
- Niczego złego nie miałam na myśli, mówiłam tylko o tym, co przeczytałam.
Podobno sterylizowani powinni być przede wszystkim chorzy psychicznie oraz
Cyganie.
- Uważam, że powinnaś być ostrożna z wygłaszaniem tego rodzaju teorii
wobec oficera Armii Zbawienia, jeśli on jest tak idealistycznie usposobiony, jak go
sobie wyobrażasz.
Agnes zarumieniła się.
- Nie zamierzam mu tego przedstawiać jako poglądów, z którymi się zgadzam.
Wprost przeciwnie, chciałabym mu powiedzieć, że uważam to za kompletne głupoty.
- A moim zdaniem powinnaś z nim raczej rozmawiać o panującej na świecie
niesprawiedliwości. My przecież pracujemy bardzo ciężko, dlaczego więc zarabiamy
tak mało? Czy praca jednych ludzi jest mniej warta od pracy innych?
Agnes wyjęła jakąś gazetę i pokazała przyjaciółce rysunkowy dowcip. Jeden
wysoki mężczyzna, ubrany w łachmany, stoi i zagląda przez okno do jakiegoś
mieszkania, a obok niego stoi o wiele mniejszy mężczyzna. „Co oni teraz jedzą?” -
pyta ten mały. „Rybę. Chcesz, żebym cię podniósł?” - odpowiada wysoki. „Nie,
poczekam do pieczeni” - mówi mały.
Elise przez chwilę wpatrywała się w rysunek.
- Zastanawiam się, kogo to śmieszy.
- Dla ciebie to nie jest zabawne?
- Nie. Takie rzeczy budzą we mnie złość. Rządzący będą musieli wkrótce
zrozumieć, że istnieje związek między przepełnionymi szpitalami i więzieniami a
nędzą i strasznymi warunkami mieszkaniowymi. Brak mieszkań coraz bardziej daje
się ludziom we znaki. Po kryzysie parę lat temu prawie nic się nie buduje, tak mówił
Johan.
Nie chciałabym się skarżyć na to, jak nam się powodzi, ale znam wiele
prządek i pomocnic, które mieszkają w lodowatych izbach na strychach, gdzieś pod
miastem, bez szyb w oknach, które zasłania się szmatami, by wiatr nie hulał we
wnętrzu.
Nagle zarumieniła się, bo przypomniała sobie, że i w tym domu ściany w
kuchni pozalepiane są gazetami.
- Mamy szczęście - uśmiechnęła się Agnes. - Ja się bardzo cieszę, że
mieszkam tutaj, a nie w jakiejś czynszowej ruderze. W takich domach wychodki są na
korytarzach, a kiedy je opróżniają, to smród jest taki, że ludzie robią się od tego
chorzy.
Elise skinęła głową.
- Opowiedz mi raczej o tym swoim oficerze. Ile on może mieć lat?
- Moim zdaniem dwadzieścia parę. W każdym razie na to wygląda, ale
niełatwo jest ocenić wiek kogoś takiego. Oni wydają się młodsi niż robotnicy w
fabrykach.
- A jak go poznałaś?
- Jeszcze go wcale nie poznałam. I to jest właśnie problem.
- No to jak go odkryłaś?
- Byłam na spotkaniu, a po zakończeniu on i paru innych oficerów chodziło
wśród zebranych i pytali, czy ktoś chciałby jeszcze porozmawiać. Ja właściwie nie
miałam o czym rozmawiać, zresztą i tak bym się nie odważyła. Na jego widok
zrobiłam się po prostu czerwona.
Elise wybuchnęła śmiechem.
- To do ciebie niepodobne, żeby tak reagować na mężczyznę.
- I nigdy też czegoś takiego nie przeżyłam. A teraz nie jestem w stanie myśleć
o niczym innym. Mam wrażenie, jakby czas stał w miejscu, jakby jeden poniedziałek
od drugiego dzieliła wieczność.
Elise słuchała z uśmiechem.
- W takim razie nie pozostaje ci nic innego, jak spróbować się dowiedzieć,
czym on się dokładnie zajmuje i gdzie bywa, tak żebyś mogła kręcić się gdzieś w
pobliżu w nadziei, że go zobaczysz.
Agnes spoglądała na nią skrępowana, z poczuciem winy.
- Już to zrobiłam. Odkryłam, że mieszka wysoko na wzgórzu Aker, dokładnie
na wprost cmentarza Zbawiciela.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Elise poczuła dziwne ukłucie w piersi. To nie mógł być nikt inny, tylko
Emanuel. Nie była w stanie patrzeć przyjaciółce w oczy, spoglądała natomiast na
pismo, które Agnes czytała.
- Co czytasz? Jest tam coś ciekawego?
- Ech, nic. Powiedz mi, Elise, co powinnam zrobić. Jakim sposobem go
poznać?
- Sama mówisz, że jest oficerem Armii Zbawienia. W takim razie nie wolno
mu z tobą nigdzie wychodzić.
- Ja nie powiedziałam, że chcę, żeby ze mną wychodził, powiedziałam, że
chcę go poznać.
- W takim razie musisz chodzić na spotkania do Świątyni co poniedziałek i
postarać się, żeby razem z nim wracać do domu.
- Ale nie mam pewności, czy on będzie chciał wracać ze mną.
- Idziecie przecież tą samą drogą. Nagle twarz Agnes się rozjaśniła.
- Ty możesz ze mną iść. Ty jesteś bystrzejsza w kontaktach z ludźmi, łatwiej
ich poznajesz. Czy nie mogłabyś tego dla mnie załatwić, Elise? Bądź taka miła.
Elise nie widziała wyjścia, będzie musiała powiedzieć, jak się sprawy mają.
- Możliwe, że wiem, kto to jest. To kapitan Armii Zbawienia, oficer z
oddziału, który prowadzi działalność socjalną obok działalności ewangelizacyjnej. On
był u nas w domu, przyniósł zimowe buty dla Hildy i Pedera, poza tym przysłał jedną
z sióstr, która miała przychodzić do mamy. On się nazywa Emanuel Ring - stad i
mieszka na wzgórzu Aker. Czy to nie ten?
Oczy Agnes mieniły się z przejęcia.
- A jak on wygląda?
Elise musiała chwilę pomyśleć.
- Jest urodziwy. Średniego wzrostu. Moim zdaniem ma ciemnobrązowe włosy.
Nie przyglądałam mu się zbyt uważnie - dodała pośpiesznie. Nie chciała opowiadać
Agnes całej prawdy.
- To musi być on. Och, Elise, bądź taka dobra. Skoro wiesz, kim on jest, to
będzie rzeczą naturalną, że nas ze sobą poznasz.
Elise nie była w stanie przeciwstawić się błagalnemu spojrzeniu przyjaciółki.
- No dobrze, w takim razie pójdę z tobą. Powiedzmy w najbliższy
poniedziałek?
Agnes zeskoczyła z łóżka i zarzuciła jej ręce na szyję.
- Elise, jesteś wspaniała.
W drodze do domu jednak ogarnęły Elise wątpliwości. Z jednej strony
niepokoiła się o Emanuela, gdy tylko nie pokazywał się dłużej, z drugiej powtarzała
sobie, że tak jest najlepiej dla nich obojga. Mimo wszystko odczuwała dziwną niechęć
na myśl o tym, że będzie musiała zrobić to, co obiecała Agnes. Przypuszczalnie
dlatego, że wiedziała, kim jest Agnes, i uważała, że Emanuel jest dla niej zbyt dobry.
Agnes romansowała z wieloma chłopakami.
Kiedy dotarła do domu, postanowiła wstąpić do pani Thoresen i Anny. Po tym,
jak dowiedziały się o wyroku, nie odwiedzała ich już tak często, jak powinna. Miała
wrażenie, że między nią a panią Thoresen pojawiło się coś trudnego. Żadne słowa nie
padły, tylko Elise nosiła w sobie bolesne przeczucie, nie miała nawet pojęcia, skąd jej
się to bierze. Przecież nie jest niczemu winna. Wprost przeciwnie, dwukrotnie
chodziła do magistratu w nadziei, że pomoże Johanowi. Pani Thoresen nie mogła jej
krytykować za to, że przekazała sprawę broszki Johanowi. Nie miała przecież pojęcia,
ż
e brał udział w kradzieży. Przypuszczalnie ma to coś wspólnego z mamą i
sanatorium, myślała. Pani Thoresen najwyraźniej uważa, że oni ostatnio otrzymują za
wiele pomocy. Może myśli, że Armia Zbawienia zapłaciła za leczenie matki, chociaż i
Anna, i Elise tłumaczyły jej, że zrobił to anonimowy dobroczyńca. Może nawet wcale
nie uwierzyła w wersję Elise na temat tego, co stało się fatalnej nocy w komórce.
Może wierzy plotkarskim historiom, że Elise i Emanuel schronili się w tej komórce z
własnej woli. Na myśl o tym Elise skrzywiła się boleśnie.
W wyszorowanej do czysta kuchni było pusto. Elise nie zdążyła się jeszcze
przyzwyczaić, że na haczyku przy drzwiach nie ma już kurtki Johana i jego czapki.
Nie było też zapachu fajki, na podłodze przy drzwiach nie stały wielkie, zniszczone
męskie buty. Johan zajmował zwykle większość miejsca w kuchni, siadywał na
taborecie z podwiniętymi rękawami koszuli i rozsiewał wokół zapach tytoniu i woń
tego, co przynosił z fabryki żagli. Bez niego pomieszczenie było jakby nagie i obce.
Zapukała do drzwi izby i usłyszała cichy głos Anny, zapraszający do wejścia.
Matka siedziała na krawędzi łóżka. Twarz Anny rozjaśniła się na widok Elise,
ale pani Thoresen pozostała nieporuszona.
- Ach, to ty, Elise? - To wszystko, co powiedziała. Bez uśmiechu.
- Byłam u Agnes. Nie widziałam jej już od bardzo dawna.
- No i co tam u niej? - Anna zawsze okazuje szczere zainteresowanie
sprawami innych, pomyślała Elise, patrząc na jej ożywioną twarz.
- Dziękuję, wszystko w porządku. Jest teraz zajęta Armią Zbawienia, co
poniedziałek chodzi na spotkania i ma zamiar się do nich zapisać. Uprosiła mnie,
ż
ebym następnym razem z nią poszła.
- Ty chyba nie masz zamiaru się do nich zapisać, Elise? - pani Thoresen
patrzyła na nią dziwnie podejrzliwie.
Ona myśli, że chciałabym wstąpić do Armii Zbawienia ze względu na
Emanuela, pomyślała Elise i poczuła się nieswojo.
- Nie, skąd miałabym brać na to czas? Nie ma pewności, jak długo mama
będzie leżeć w sanatorium, poza tym ja mam pod dostatkiem zajęć z Pederem i w
ogóle.
Pani Thoresen skinęła głową, ale nie odpowiadała.
- Johanowi teraz jest naprawdę okropnie - zmieniła temat. - Biedny chłopak.
Sam w malutkiej celi, o chlebie i wodzie. A do tego karne roboty. Jak myślisz, jak on
sobie z tym poradzi? - spytała, patrząc na Elise zrozpaczonym wzrokiem.
- Jestem pewna, że poradzi sobie bardzo dobrze. - W głosie Elise brzmiało
więcej zdecydowania, niż ona sama odczuwała. - Johan jest silny, a poza tym ma o
czym myśleć, ma kogo kochać. Wie, że ja wam pomogę we wszystkim, w czym tylko
będę mogła, i wie, że będę czekać na jego powrót.
Zauważyła, że po jej słowach pani Thoresen wyprostowała plecy. Jakby część
zmartwienia zniknęła z jej twarzy. Skinęła głową.
- Nie wszyscy mają aż tyle.
- Ja się bardzo cieszę, że jesteś z nami, Elise - szepnęła ciepło Anna. - Chociaż
cztery lata wydają mi się w tej chwili wiecznością, to przecież i ten czas minie. Kiedy
nadzorcy w więzieniu zobaczą, jak Johan pięknie się zachowuje, to może zdecydują
się wypuścić go przed terminem. Johan jest uprzejmy, bardzo pięknie mówi i nigdy
przedtem nie zrobił niczego złego.
Elise skinęła głową.
- Pamiętam, że kiedy chodziliśmy do szkoły, to słyszeliśmy o Olem Pedersenie
Heilandzie. Chociaż dopuszczał się jednej kradzieży po drugiej, to w więzieniu był
lepiej traktowany niż inni, bo zachowywał się uprzejmie i ładnie mówił. Nadzorcy
więzienni są takimi samymi ludźmi jak my, a wszyscy lubią uprzejmych i życzliwych.
Pani Thoresen podniosła się z miejsca.
- Pójdę i nastawię kawę. Mam nadzieję, że i ty, Elise, napijesz się z nami.
Gdy tylko wyszła za drzwi, Anna uniosła się na łóżku, by być bliżej Elise.
- Opowiedz mi coś więcej o Agnes, Elise. - Oczy płonęły jej z ożywienia. -
Dlaczego tak nagle chce wstąpić do Armii Zbawienia?
- Bo się zakochała w jednym z oficerów.
- Mam nadzieję, że nie w tym, który tobie pomagał? Chociaż Elise próbowała
zwalczyć to w sobie, poczuła, że się czerwieni. Uśmiechnęła się.
- Chyba jednak tak, mam wrażenie, że to on, ale całkiem pewna nie jestem.
Agnes mówi, że to ktoś, kto mieszka na wzgórzu Aker, a przecież chyba nie ma wielu
takich, którzy mieszkają akurat w tym miejscu.
- Powinnaś była opowiedzieć o tym mamie. Ona wyobraża sobie, że ten
człowiek jest tobą zainteresowany, skoro przychodzi tutaj tak często.
- Z jakiego powodu ona może tak myśleć? To przecież oficer Armii
Zbawienia. Poświęcił własne życie, by pomagać innym.
- Wiem o tym. Próbowałam przemówić jej do rozsądku, ale to na nic.
Ucieszyła się bardzo, kiedy powiedziałaś, że chcesz czekać na Johana. Widziałam to
wyraźnie.
- A jak mogła myśleć coś innego?
Elise zauważyła, że w jej głosie brzmi wzburzenie. Najpierw jej własna matka,
potem Agnes, a teraz pani Thoresen. Co one sobie właściwie wyobrażają?
- Nie musisz się tym bardzo przejmować, Elise. To nie o to chodzi, że ona źle
o tobie myśli, ale sama wiesz... - oczy Anny zaszły łzami. - Johan zrobił coś złego,
teraz pozostanie to na nim jak stempel. Na zawsze.
Elise ze zdecydowaniem patrzyła jej w oczy.
- Dla mnie pozostanie dokładnie taki sam jak przedtem. Nie jest przez to mniej
wart w moich oczach. Gdyby nie był biedny, nigdy by czegoś takiego nie zrobił,
jestem przekonana. Nawet jeśli sąd go skazał, to nie wątpię, że Bóg tego nie uczynił.
Bo Bóg rozumie, dlaczego Johan musiał to zrobić.
- Czy rozmawiałaś z oficerem Armii Zbawienia na ten temat? Elise skinęła
głową.
- Prosiłam go o radę i udało mu się mnie przekonać, że jeśli nawet coś jest
grzechem w oczach jednych ludzi, to wcale nie musi być takim samym grzechem w
oczach innych.
Anna westchnęła z ulgą.
- Z kimś takim i ja chętnie bym porozmawiała. To musi być wspaniałe uczucie
móc się zwierzyć komuś, kto nosi w sobie tyle zrozumienia.
Drzwi do kuchni otworzyły się i do izby weszła pani Thoresen z dwoma
kubkami.
- Dosypałam po dodatkowej łyżeczce cukru dla każdej z was. - Mówiła teraz
spokojniejszym głosem niż w momencie, kiedy Elise przyszła. - Gdybyś chciała
posiedzieć chwilę u Anny, Elise, to ja bym w tym czasie poszła umyć schody.
Gdy tylko znowu zostały same, Anna kontynuowała przerwany wątek.
- Bardzo bym chciała zaprosić go tutaj któregoś dnia. Może mógłby przyjść
razem z tobą? Nie mam ochoty spotykać się z pastorem. Johan zwykle mawiał, że
Kościół jest dla tych, którzy nie głodują.
Elise patrzyła na nią zatroskana.
- Czy ciebie dręczy coś szczególnego, Anno?
Anna nie od razu odpowiedziała. Później zaczęła mówić wolno:
- Już wkrótce nie będę miała żadnych leków. Elise patrzyła na nią przerażona.
- Nawet tego, który jest dla ciebie najważniejszy? Anna skinęła głową.
- Nie chcę mówić o tym z mamą. Ona i tak ma dosyć zmartwień.
Elise skinęła głową, bardzo dobrzeją rozumiała, równocześnie czuła, że strach
chwyta ją za gardło. Gdyby stało się coś z Anną, Johan by tego nie zniósł. Uznałby, że
to z jego winy. Gdyby Elise poszła z broszką prosto na policję, to nie wiadomo, czy
oni odkryliby sprawców. Ponieważ jednak znaleźli broszkę u Johana, to uzyskali
potrzebny dowód. Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć, była sztywna ze strachu.
- Może Armia Zbawienia mogłaby ci pomóc - rzekła na koniec cicho. W
gruncie rzeczy w to nie wierzyła, ale może Anna zyska trochę nadziei. A tego bardzo
potrzebuje.
Twarz Anny rozjaśniła się.
- Tak myślisz? Czy mogłabyś zapytać ich w moim imieniu? Elise westchnęła
w duszy. Najpierw Agnes, a teraz Anna. Ludzie wyobrażają sobie chyba, że to ona
kieruje losem.
- Dobrze, spróbuję - obiecała.
W dniach, które potem nadeszły, Elise zaczęła żałować obietnic złożonych i
wobec Agnes, i wobec Anny. Mogła była poprosić Agnes, żeby zapytała Emanuela o
lekarstwa dla Anny, a wtedy nie musiałaby sama chodzić do Świątyni. Kiedy w
poniedziałek wieczorem wracała z fabryki do domu, próbowała wymyślić jakiś
pretekst, żeby się wymówić, ale zaraz przy wejściu zderzyła się z Agnes, która
właśnie wyszła z tkalni.
- Chciałam ci tylko przypomnieć o dzisiejszym wieczorze, Elise! - zawołała
tamta z zapałem. - W czasie przerwy obiadowej spotkałam Hildę, powiedziała mi, że
może zostać w domu z chłopcami.
No to nie mam żadnej wymówki, pomyślała Elise. Właśnie zastanawiała się,
czyby nie zasłonić się kłamstwem, powiedzieć, że Hilda musi wyjść, a ona nie
odważy się zostawić chłopców samych po tym, co przytrafiło się Pederowi.
- To umawiamy się, że przyjdziesz po mnie za godzinę? - mówiła wciąż
podniecona Agnes.
Elise przytaknęła. Musi być w tym jakieś przeznaczenie, pomyślała.
Nie widziały Emanuela na wzgórzu Aker, choć obie się za nim rozglądały.
- Może miał wcześniej jakieś spotkanie. - Elise raz po raz spoglądała na dom.
Ale okno na strychu było ciemne. Chory też nie jest, skoro Agnes widziała go w
Ś
wiątyni.
- Taka jestem podniecona. - Agnes przestępowała z nogi na nogę. - Obiecałaś,
ż
e nas sobie przedstawisz, prawda, Elise?
- Zrobię, co będę mogła, ale nie wiem, czy on tam jest.
- Mnie wystarczy, żebym mogła go zobaczyć choćby z daleka - mówiła Agnes
rozmarzonym głosem. - Nie wiem, jak to zniosę, kiedy będziesz z nim rozmawiać.
Kiedy zbliżały się do Pilestredet 22, ze wszystkich stron ludzie ciągnęli w
stronę budynku. Elise zauważyła, że są tacy sami jak poprzednim razem, wszyscy szli
z pochylonymi głowami, wyglądali na zmęczonych, byli biednie ubrani. Robotnicy,
tak jak one, bezrobotni i bezdomni, alkoholicy i dziewczyny uliczne, wszyscy, którzy
stoją najniżej na drabinie społecznej, bez nadziei, że kiedykolwiek wzniosą się wyżej.
Nagle przypomniała sobie, co myślała, zanim dotknęło ich nieszczęście.
Marzyła wówczas, że Johan z pewnością coś wymyśli i z czasem zarobi mnóstwo
pieniędzy, bo przecież jest bardzo mądry. Nawet jej matka powtarzała, że Johan
zajdzie daleko, ponieważ jest kulturalnym człowiekiem, ładnie mówi, w szkole uczył
się dobrze i nigdy nie zrobił nic złego. Gdyby Lort - Anders i jego banda nie zdołali
przekonać go, by tamtej nocy stał na czatach, zarówno ona, jak i matka nadal tak by
myślały.
Teraz jednak nie była już pewna. Słowa Anny o tym, że Johan będzie
naznaczony przez całe życie, przeraziły ją. Prawdopodobnie do końca zostaną
robotnikami, i ona, i on, będą szarzy, jak ci wszyscy ludzie, pochyleni i śmiertelnie
zmęczeni, zanim ich dzieci dorosną.
W tym samym momencie zauważyła Emanuela. Stał i rozmawiał z jakimś
innym, starszym oficerem, był jak zwykle bardzo ożywiony i pełen zapału.
Agnes chwyciła ją za rękę i szepnęła: - Elise, to on, spójrz i tam.
A więc to jednak Emanuel, pomyślała Elise. Choć właściwie była pewna, że to
on, to jednak mogła się mylić. Gdzieś w głębi duszy miała taką nadzieję.
Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, Emanuel odwrócił się i zauważył ją.
Widziała, jak na jej widok twarz rozjaśniła mu się radośnie. Najwyraźniej nie
spodziewał się, że Elise mogłaby tutaj przyjść. Powiedział coś do tamtego starszego
oficera i ruszył w ich stronę.
- O Boże, on tutaj idzie - chociaż Agnes szeptała, było słychać, jak bardzo jest
przejęta.
Elise poczuła niezwykłą radość, że go widzi, z drugiej jednak strony miała
wyrzuty sumienia.
- Elise? - w jego głosie słychać było radosne zaskoczenie. - Jak to miło, że
mogłaś przyjść. - Chwycił jej rękę i uścisnął, na Agnes nie zwrócił uwagi.
Bardziej się domyślała, niż widziała, zdumienia na twarzy Agnes.
Prawdopodobnie sądziła, że ona z grubsza wie, o kogo chodzi, nie przypuszczała
natomiast, że to będzie takie radosne spotkanie.
- To jest moja przyjaciółka, Agnes Zakariassen - przedstawiła Elise,
odwracając się do Agnes. - Chciałaby wstąpić do Armii Zbawienia.
Agnes zaczerwieniła się jak pomidor i nie miała odwagi spojrzeć Emanuelowi
w oczy. Skrępowana mamrotała coś o tym, że jeszcze się nie zdecydowała, ale że była
na kilku spotkaniach i miałaby ochotę dowiedzieć się czegoś więcej.
- Miło mi to słyszeć. - Emanuel uśmiechnął się do niej ciepło. - Potrzebujemy
więcej członków. Może uda ci się przekonać Elise, żeby ona też do nas wstąpiła?
Agnes znowu nie kryła zdumienia, nie miała pojęcia, że Emanuel zna Elise tak
dobrze.
Posłała przyjaciółce pytające spojrzenie.
- Wstąpiłabyś, Elise? Elise potrząsnęła głową.
- Nie, ja nie mam czasu.
Zauważyła, że Emanuel na nią patrzy, ale sama nie miała odwagi spojrzeć mu
w oczy, nie mogła przestać myśleć o nocy w komórce.
- Armia Zbawienia będzie bardzo zadowolona, jeśli do nas wstąpisz, Agnes.
Dziewczyna odpowiedziała promiennym uśmiechem. Emanuel odwrócił się
lekko.
- Najlepiej będzie, jak wejdziemy do środka, spotkanie zaraz się rozpocznie.
Przyjaciółki usiadły na samym końcu. Gdy tylko zajęły miejsca, Agnes
szturchnęła Elise w bok i powiedziała szeptem: - Czyż on nie jest piękny?
Elise przytaknęła.
- Nie miałam pojęcia, że on tak dobrze cię zna.
- Był u nas parę razy, przyniósł buty, o których ci już opowiadałam, i ubranie
dla Pedera. Któregoś dnia przyszedł razem z samarytanką. On ma płomień w duszy -
dodała szeptem. - Sam już nie wie, co mógłby zrobić dla tych, którzy potrzebują
pomocy.
- Mnie serce zaczyna szybciej bić na sam jego widok - odpowiedziała Agnes
szeptem. - Tak strasznie się cieszę, że przyszłaś, Elise. Bez ciebie nie odważyłabym
się z nim rozmawiać.
Spotkanie rozpoczęło krótkie przemówienie jednego z oficerów.
- Zostało powiedziane - zaczął - że Armia Zbawienia prowadzi Kościół z
powrotem do jednego z utraconych ideałów. Ale kto twierdzi, że to duch Armii, który
zwraca się do wszystkich narodów pod słońcem, jest jedynym, co daje zwycięstwo?
Radośni chrześcijanie istnieją rzecz jasna również poza Armią Zbawienia, mimo to
jest prawdą, że możliwość zbawiania daje szczególną radość.
Agnes szturchnęła Elise w bok i szepnęła:
- Ja się już zdecydowałam. Zapiszę się do nich.
Elise nie odpowiedziała natychmiast, bała się, że ktoś dostrzeże, iż siedzą tu i
szepczą, nie słuchając kazania. Zarazem odczuwała coraz większą niechęć do tego, by
Agnes stała się członkiem Armii Zbawienia. To niewłaściwe wstępować do Armii
dlatego, że chce się uwieść jednego z oficerów, pomyślała. Armia żąda, by każdy
członek szczerze pragnął służyć innym. Agnes nigdy nie była ani głęboko wierzącą
osobą, ani idealistką. Zainteresowała się Armią tylko dlatego, że jest zakochana w
Emanuelu.
Jesteś po prostu zazdrosna, mówiła sobie w duchu. To dlatego, że sama
miałabyś ochotę wstąpić do chóru. Poza tym Emanuel jest zbyt dobry dla Agnes,
powtarzała, jakby przytaczała też przeciwne argumenty. Myślała o wszystkich
historiach z chłopakami, które Agnes ma za sobą. To prawdziwy cud, że Agnes nie
nosi jeszcze dziecka do żłobka, ona, taka lekkomyślna flirciara. Byłby to zarówno
grzech, jak i wstyd, gdyby Agnes udało się uwieść Emanuela, człowieka, który tak
stanowczo opiera się wszelkim pokusom i chce żyć w czystości.
Nagle przypomniała sobie pewien dzień, kiedy nieoczekiwanie odwiedziła
Agnes, która miała być sama w domu. Elise, tak jak to miała w zwyczaju, poszła
prosto na strych, Agnes jednak była zbyt zajęta tym, co robiła, by usłyszeć, że ktoś
idzie. Nie zauważyła niczego nawet wówczas, gdy Elise ostrożnie uchyliła drzwi. Na
wąskiej pryczy leżał jeden z chłopaków z jej ulicy, golusieńki jak go Pan Bóg
stworzył, Agnes natomiast, również naga, siedziała na nim. Wykonywała rytmiczne,
gwałtowne ruchy i jęczała przy tym głośno. Jej piersi podskakiwały w górę i w dół,
chłopak, czerwony jak burak, leżał na łóżku i też jęczał. Elise nigdy przedtem nie wi-
działa dwojga kochających się osób, więc nie od razu pojęła, co oni robią. Była
przekonana, że dziewczyna zawsze leży na plecach, a chłopak kładzie się na niej, w
najbardziej szalonych fantazjach nie pomyślałaby, że to się może odbywać w taki
sposób. Zaczerwieniona ze wstydu cichutko zamknęła za sobą drzwi i na palcach
zeszła ze schodów.
Jak Agnes ma odwagę robić coś takiego? I w dodatku w taki sposób.
Kiedy Elise i Johan leżeli w lecie na błoniach, przypomniała sobie tamto
wydarzenie. Poczuła wtedy dziwne mrowienie w całym ciele i zapragnęła być tak
samo odważna jak Agnes, a w dodatku nie bać się konsekwencji swoich czynów. Ona
jednak się bała, i to bardzo. W jej życiu nie było miejsca na dziecko. Jeszcze nie teraz.
Dzisiaj przeciwnie, tamto wspomnienie wzbudziło w niej gwałtowną niechęć.
Jeśli Agnes będzie kokietować Emanuela, być może uda jej się skusić go, by zrobił z
nią to samo. W myślach widziała Agnes nagą, jak siedzi na Emanuelu tak, że on może
się bawić jej piersiami. Wyobrażała sobie, że jego serce zacznie bić tak mocno, że
Agnes się roześmieje. „Jak szybko bije twoje serce” - powie zaskoczona. „Tak, tak
szybko nigdy przedtem nie biło” - odpowie jej Emanuel.
Myśl o tym napełniła ją goryczą. Dlaczego była taka głupia i przyszła z Agnes
do Świątyni? Z tego nie może wyniknąć nic innego, jak tylko nieszczęście.
Kazanie się skończyło i zaczęła grać orkiestra. Agnes śpiewała na całe gardło.
Właściwie to ona nie ma szczególnie ładnego głosu, pomyślała Elise ze złością. Poza
tym nie ma potrzeby wydzierać się tak głośno.
Kiedy spotkanie dobiegło końca, Elise bardzo chciała natychmiast wracać do
domu, obiecała jednak Agnes, że zostanie aż do wyjścia Emanuela. Na szczęście
niewielu ludzi chciało dzisiaj rozmawiać na ławce dla grzeszników, niewielu też
chciało jakichś wyjaśnień od oficerów.
Emanuel podszedł do nich z uśmiechem.
- Rozmawiałem z tymi, którzy zajmują się u nas nowymi członkami. Kiedy
miałabyś ochotę zacząć, Agnes?
- Równie dobrze mogę zacząć od razu - zawołała Agnes z zapałem.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej.
- Bardzo potrzebujemy takich entuzjastycznych członków jak ty.
No nie wiem, czy ona jest taką entuzjastką, pomyślała Elise ze złością.
Emanuel powinien wiedzieć...
Gdy tylko znaleźli się na chodniku, Agnes z wielkim zaangażowaniem i żarem
w oczach zaczęła mówić o swoim podziwie dla działalności Armii Zbawienia.
Musiała się naczytać jakichś artykułów albo innych broszur, myślała Elise. Trudno jej
było uwierzyć, że ona aż tyle wie. Agnes paplała na temat pierwszych spotkań Armii
Zbawienia w Oslo i o zachwycie, jaki wzbudzały, chociaż miało to miejsce
siedemnaście lat temu, a ona sama nie przekroczyła wtedy chyba jeszcze roku. Teraz
streszczała artykuły z „Morgenposten”, w których pisano, że nowa sekta, sądząc po
tłumach, które przyszły na spotkanie, z pewnością zdobędzie w mieście wielu
zwolenników. Elise miała ochotę się wtrącić i przypomnieć o protestach, o których
opowiadał jej Emanuel, o tym, że w dzielnicy Gronland dochodziło do bójek tak
gwałtownych, że krew się lała, wolała jednak milczeć.
- To nie było słuszne ze strony „Morgenposten” nazywać nas sektą - wtrącił
Emanuel. - My nigdy sektą nie byliśmy. Pragniemy tylko stworzyć liczne oddziały dla
walczącego Kościoła Pana, oddziały prowadzące walkę we wszystkich krajach, wśród
wszystkich narodów. Naszym jedynym wielkim celem jest ratowanie grzeszników.
W takim razie on powinien zacząć od Agnes, pomyślała Elise i z przykrością
sama stwierdziła, że jej myśli są wyjątkowo złośliwe. Uważała jednak, że to okropne
patrzeć, jak Agnes się wygłupia przed Emanuelem, przekazuje mu poglądy innych,
udając, że to jej własne przemyślenia, i stara się go przekonać, że wie znacznie
więcej, niż to w istocie ma miejsce. Przecież jeszcze nie tak dawno one obie spotykały
się niemal każdego wieczora, a ona nigdy przedtem nie zauważyła, by Agnes
interesowała się Armią Zbawienia. Nie bardziej niż ona sama. Od czasu do czasu
przychodziły do Świątyni, raczej dla zabicia czasu i dlatego, że obie lubiły śpiew i
muzykę. A wybór w tym mieście był niewielki, właśnie Świątynia lub „Perła”, a w
„Perle” słuchanie pijackich krzyków szybko mogło się znudzić.
- Uważam, że to wspaniale, iż uczyniliście zasadę z tego, by nie krytykować
ż
adnych religijnych społeczności, ich wiary i obyczajów, i nie wyrażacie się z pogardą
o zachowaniu różnych pastorów i kaznodziei - ciągnęła swoje niezmordowana Agnes.
Emanuel przytakiwał z ożywieniem.
- Nawet jeśli nas atakują, to my stosujemy zasadę, by nie oddawać. W naszych
Zasadach zapisano: „Rozmawiać o tym, co łączy, nie dyskutować o tym, co dzieli”.
- Moim zdaniem to jest piękne.
W świetle latarni Elise zobaczyła, że twarz Agnes promienieje niczym słońce.
Widocznie to wszystko przeszło jej najśmielsze oczekiwania, pomyślała i poczuła się
nieprzyjemnie dotknięta. Chociaż Agnes nie jest szczególnie ładna, ma jakąś zdolność
budzenia w chłopcach zainteresowania dla swojej osoby. Latem Agnes pokazywała
też chętnie więcej ciała, niż przyzwoitość na to zezwala, a Elise widywała ją kąpiącą
się przy Brekkedammen w samej bieliźnie, która po wyjściu z wody oblepiała jej ciało
i była kompletnie przezroczysta. Agnes nie zwracała na to najmniejszej uwagi, choć
wokół kręciło się wielu chłopców. Johan był oburzony i powiedział, że Agnes
zachowuje się niczym dziewczyny z Vaterlandu. Elise się tym nie przejmowała, raczej
brała Agnes w obronę. Poza tym czuła się bezpieczna, wiedziała, że Johan nie da się
skusić, a skoro tak, to nie ma znaczenia, co koleżanka robi. Teraz jednak odczuwała
to zupełnie inaczej. Emanuel jest jej przyjacielem. To mało zabawne patrzeć, jak bli-
ski przyjaciel jest oszukiwany.
- Bardzo mi się też podoba, że stawiacie mężczyzn i kobiety na równi -
mówiła Agnes dalej z zachwytem. Jej głos był nieco wyższy niż zwykle. - To nie do
pomyślenia, że kobieta mogłaby być pastorem, a tymczasem w Armii Zbawienia są
kobiety kaznodziejki.
- I nie tylko to - odpowiedział Emanuel z takim samym zapałem. - To my
pierwsi zakładaliśmy przedszkola dla pracujących matek.
Elise nie wtrącała się do rozmowy. Była bardzo zmęczona i marzyła o tym, by
jak najszybciej wrócić do domu i położyć się do łóżka.
Dopiero gdy zbliżali się do wzgórza Aker, przypomniała sobie obietnicę
złożoną Annie.
Gdy Agnes w końcu na chwilkę zamilkła, skorzystała z okazji i zwróciła się
do Emanuela.
- Anna Thoresen, ta sparaliżowana dziewczyna, która mieszka piętro niżej,
pytała, czy nie mógłbyś zajrzeć do niej któregoś dnia i porozmawiać z nią. Ona nie
może zrozumieć, dlaczego Bóg dopuścił, by Johan popadł w takie nieszczęście. Poza
tym wkrótce skończą jej się niezbędne dla życia lekarstwa.
Emanuel przystanął i patrzył na nią.
- Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że chętnie z nią porozmawiam i że spróbuję
zdobyć dla niej lekarstwa, które zażywa. Gdyby jednak okazały się bardzo drogie, to
nic nie mogę obiecać. Biedactwo, była całkowicie zależna od swojego brata, prawda?
Elise przytaknęła. - Strasznie mi jej żal.
- A przecież masz pod dostatkiem własnych zmartwień - szepnął cicho.
- Elise będzie czekać na Johana niezależnie od tego, co on wymyśli. - Agnes
włączyła się do rozmowy. - Nie znam narzeczonych, którzy byliby bardziej w sobie
zakochani niż Elise i Johan.
- Sam się tego domyśliłem - Emanuel stał i nadal na nią patrzył.
- Powinieneś był widzieć ich w „Perle” - paplała Agnes. - Tańczyli ze sobą tak
blisko, że, no wiesz...
Ż
e też ta Agnes nie może przestać, pomyślała Elise ze złością. Odwróciła
twarz od przyjaciółki.
- Muszę wracać do domu. Peder i Kristian czekają na mnie.
- A ja mam jeszcze pytania, które chętnie bym zadała Emanuelowi
Ringstadowi - zawołała Agnes pośpiesznie. - Więc ty idź, Elise, a ja tu zostanę.
Elise ruszyła w drogę, ale aż się w niej gotowało ze złości. Miała sobie za złe,
ż
e doprowadziła do tego, by się poznali, chociaż wiedziała, że Agnes będzie
próbowała zdobyć Emanuela, nie mogła więc spodziewać się niczego innego. Jednak
jej gniew nie był z tego powodu mniejszy. Wściekała się, że poszła do Świątyni, teraz
już więcej tam nie pójdzie. Nie była w stanie patrzeć, jak Agnes uwodzi Emanuela.
Ż
e też on tak łatwo daje się omotać. Rozmawiał, żartował, wybuchał
ś
miechem, był miły i serdeczny. Czy on naprawdę nie wie, że Agnes chodzi o coś
więcej niż tylko o śpiewanie psalmów i wykrzykiwanie „Alleluja!”?
Czy nie dostrzega, że to lekkomyślna flirciara?
Do jakiego stopnia właściwie mężczyźni są głupi? Szczerze mówiąc, to o tym
przez cały czas myślała: Emanuel nie jest prawdziwym mężczyzną, jest kompletnie
bezwolny.
Wściekła na Agnes i Emanuela, zła na .samą siebie, biegła w stronę domu, nie
poświęcając ani jednej myśli łobuzom z Sagene.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kiedy weszła do Andersengarden, najpierw zapukała do drzwi pani Thoresen.
Gospodyni była już w koszuli nocnej i właśnie miała zamiar zgasić lampę w kuchni.
- Proszę pozdrowić Annę i powiedzieć, że dowiedziałam się tego, o co mnie
prosiła.
Pani Thoresen odwróciła się do niej zdumiona.
- A o co ona cię prosiła?
- Anna pragnie porozmawiać z kimś z Armii.
Na sam dźwięk słowa „Armia” twarz pani Thoresen zastygła.
- A czego ona od nich chce?
- To chyba nie takie dziwne, że Anna chciałaby rozmawiać z ludźmi, którzy
rozumieją więcej niż my. Niełatwo się pogodzić z takim losem, jaki ją spotkał.
Pani Thoresen westchnęła.
- Anna dobrze wie, że nie ma innego wyjścia, jak tylko się z tym losem
pogodzić.
Elise nie była w nastroju do dyskusji. Zawsze uważała, że pani Thoresen bywa
zbyt surowa, jeśli chodzi o Annę, ale to nie jest właściwa pora na takie rozmowy. - Ja
w każdym razie dowiedziałam się tego, o co mnie prosiła. Dobranoc, pani Thoresen. -
Potem zamknęła drzwi i wolno weszła na trzecie piętro.
W kuchni było ciemno, zarówno Peder oraz Kristian, jak i Hilda już się
położyli. Elise była straszliwie głodna, nie jadła nic od przerwy obiadowej, ale nie
miała siły zapalić lampy ani zrobić sobie kanapki. Rozebrała się pośpiesznie i bosa
wsunęła się do izby. Usłyszała spokojne oddechy trojga swojego rodzeństwa i
odetchnęła z ulgą. Od czasu, gdy Peder był napastowany w szkole, Elise nieustannie
nosiła w sobie lęk, że to by się mogło powtórzyć. Jeśli chodzi o Kristiana, to nigdy nie
była pewna, czy ten chłopak czegoś nie wymyśli, to samo odnosiło się do Hildy. Ale
teraz śpią spokojnie, więc z pewnością nie wydarzyło się nic szczególnego.
Stopy miała lodowate, a ciało rozdygotane od zimna. Nie trwało długo, a zdała
sobie sprawę z tego, że raczej nie zaśnie. Próbowała przywoływać jakieś dobre myśli
w nadziei, że to pomoże, ale za każdym razem, kiedy już prawie udawało jej się
zobaczyć Johana, obraz znikał i zamiast niego pojawiała się Agnes z Emanuelem.
Co mnie to obchodzi, że Agnes zaciągnie go do jakiegoś ciemnego kąta,
myślała ze złością. To jest ich życie, ja nie mam z tym nic wspólnego. Chociaż
właśnie ona przedstawiła ich sobie, to nie odpowiada za to, czym ta znajomość się
skończy. Nie mogła też przestrzec Emanuela, bo to by było nielojalne wobec Agnes.
Poza tym on jest dorosłym człowiekiem i sam musi brać odpowiedzialność za swoje
czyny.
Znowu przymuszała się do myślenia o Johanie, próbowała wyobrazić go sobie
w więziennej celi. Gdyby tak mogła go odwiedzić chociaż raz. Stanąć przed nim
twarzą w twarz i powiedzieć mu, że kocha go tak samo jak przed tymi nieszczęsnymi
wydarzeniami i że rozumie, dlaczego podjął desperacką próbę zdobycia pieniędzy.
Wkrótce Anna znowu nie będzie miała lekarstw, a przecież są dla niej tak
ważne. Co się stanie, jeśli Emanuel nie zdoła niczego załatwić? Elise rzucała się w
pościeli, nie mogła znaleźć pozycji, która pozwoliłaby jej się rozluźnić. Gdyby ktoś
zaproponował jej możliwość zdobycia pieniędzy w nieuczciwy sposób i gdyby wie-
działa, że to może uratować życie Anny, to co by zrobiła? Czy posunęłaby się do
kradzieży?
Nie, ona by się nie odważyła.
Ale chodziło raczej o odwagę, a nie lęk przed nieuczciwym postępkiem.
Bałaby się śmiertelnie, że zostanie przyłapana, że może trafić do więzienia dla kobiet.
Johan natomiast posiadał dość odwagi.
Złożyła ręce pod kołdrą i rozpaczliwie modliła się o to, by więzienni strażnicy
opowiedzieli zwierzchnikom, że Johan zachowuje się bez zarzutu, więc można
poprawić mu warunki, może dawać mu więcej jedzenia, żeby się nie rozchorował.
Myśli Elise znowu powędrowały do Anny. Pani Thoresen nie jest w stanie
zdobyć więcej pieniędzy ponad to, co zarabia w fabryce, a to wystarcza akurat, by
obie nie umarły z głodu.
Czy jest coś, co Elise mogłaby zrobić, żeby im pomóc?
Nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł. Majster jest bogaty. Płaci za pobyt
matki w sanatorium i obiecał Hildzie, że jej pomoże, kiedy dziecko przyjdzie już na
ś
wiat. Wciąż też daje jej prezenty. Hilda mogłaby sprzedać bransoletkę, którą
niedawno od niego dostała, a gdyby odkrył jej brak, mogłaby skłamać, że ktoś ukradł
ozdobę. Może Hildzie udałoby się wydostać od niego chociaż parę koron? Nie musi
przecież mówić, że to dla Anny. Bo on się chyba nie bardzo przejmuje chorą sąsiadką,
tylu biednych i nieszczęśliwych ludzi mieszka nad rzeką Aker, Hilda mogłaby udać,
ż
e chodzi o nią samą.
Ta myśl dodała jej odwagi. Jutro odbędzie z Hildą poważną rozmowę.
Nareszcie zdała sobie sprawę, że zbliża się sen.
Następnego ranka obudziła się kompletnie rozbita. Może to jakieś zaziębienie?
Większość znajomych chorowała w ciągu zimy wielokrotnie, ale i tak musieli chodzić
do pracy. Żebym tylko nie miała wysokiej gorączki, to jakoś wystoję przy maszynie.
Zwlokła się z łóżka i poszła do kuchni, zapaliła naftową lampę, zaczęła
rozpalać w piecu, ale czuła się coraz gorzej. Miała dreszcze, trzęsła się tak, że
dzwoniła zębami. To nic nowego, że marznie, tym razem jednak było inaczej. Ten
chłód wypływał z jej wnętrza, chłód, którego nie można się pozbyć niezależnie od
tego, jak ciepło by się ubrała ani jak bardzo napali w piecu. To nie jest zwyczajne
zaziębienie, choroba pojawiła się nagle, bez drapania w gardle, jak to zwykle bywa.
Głowę Elise miała jak w wacie, czuła, że zbliża się pulsujący ból. Bolał ją też brzuch.
- To pewnie dlatego, że wczoraj prawie nic nie jadłam - powiedziała
stanowczo sama do siebie.
Do kuchni weszła Hilda, ziewając.
- No i jak wczoraj poszło? Udało się Agnes?
Elise włożyła duże polano w płomienie, nie odwróciła się do siostry.
- Czy Agnes opowiedziała ci o swoim nowym wybranku? Hilda roześmiała
się.
- Ona nie mówi o niczym innym. Udało ci się go zobaczyć? Naprawdę jest taki
przystojny, jak Agnes by chciała?
- To jest kapitan Ringstad, ten, który załatwił buty dla ciebie i Pedera ze
ś
wiątecznych darów.
- Ach, to on? - Hilda znowu roześmiała się zaskoczona. - Nie przypuszczałam,
ż
e z takim przystojniakiem spędziłaś noc w tej komórce. Może nie ma się czemu
dziwić, że aż huczy od plotek?
Elise prychnęła ze złością.
- Ja się nie przejmuję tym, jak on wygląda.
- No ale jak było wczoraj? Agnes coś uzyskała?
- Zapominasz, że on jest oficerem Armii Zbawienia. Agnes próbowała
wszystkiego, co tylko przyszło 'ej do głowy, ale nie wiem, czy coś osiągnęła. Zresztą
zostawiłam ich, kiedy doszliśmy do wzgórza Aker.
Wyprostowała się, chciała porozmawiać z Hildą o Annie, ale poczuła, że kręci
jej się w głowie. Pośpiesznie chwyciła się futryny drzwi prowadzących do izby.
- Co się dzieje? - Hilda patrzyła na nią przestraszona. - Jesteś chora?
- Nie wiem. Ale czuję się jakoś dziwnie.
- Najlepiej usiądź, a ja zrobię śniadanie i obudzę chłopców. - Hilda szybko
zdjęła nocną koszulę, umyła się w lodowatej wodzie i ubrała. Elise zauważyła, że
piersi siostry zrobiły się większe, a brzuch wyraźnie się zaokrąglił.
Powoli oszołomienie mijało i Elise zaczęła się ubierać. Wciąż się trzęsła od
tego jakiegoś wewnętrznego chłodu, starała się jednak nie dopuszczać do siebie myśli,
ż
e to coś groźnego.
- Nie mów nic Pederowi i Kristianowi, Peder zaraz zacznie się martwić.
- Nic im nie powiem, ale moim zdaniem nie wyglądasz dobrze. Czy nie
mogłabyś zostać dzisiaj w domu? Spróbuję przekonać majstra, żeby porozmawiał z
nadzorcą.
Elise gwałtownie potrząsnęła głową.
- Co by na to powiedziały inne dziewczyny? Trochę gorączki to nie powód,
ż
eby zostawać w domu. Jeśli miałabyś go o coś prosić, to byłoby lepiej, żebyś
zapytała, czy nie mógłby pomóc Annie. Wkrótce znowu nie będzie mieć lekarstw.
Hilda zmarszczyła czoło, ale nic nie odpowiedziała.
Wkrótce przyszli chłopcy. Kristian naburmuszony i niechętny, Peder zaspany.
Wszyscy czworo jedli w milczeniu. Chociaż poprzedniego wieczoru Elise była taka
głodna, to teraz jedzenie rosło jej w ustach. Wypiła tylko kubek kawy, ale kanapki nie
ruszyła.
- Dlaczego nie jesz? - Peder patrzył na nią wielkimi, niebieskimi oczami,
przełykając łapczywie kolejny kęs chleba z serem.
- Nie jestem głodna. Możesz wziąć moją porcję, jeśli chcesz. Peder chwycił
pożądliwie kanapkę i już miał wbić w nią zęby, ale nagle powstrzymał się. Potem
wziął nóż i podzielił kanapkę na dwie części. - Połowa dla ciebie, Kristian.
Elise spojrzała na niego wzruszona. W tym samym momencie zauważyła
twarz Kristiana. Oczy mu pociemniały. Powinnam była sama o tym zadecydować,
pomyślała z żalem.
Na dworze było zimno i mokro. Mróz nawet niewielki, ale północny wiatr
zacinał śniegiem. Czy ta zima nigdy się nie skończy? - żaliła się, kuląc w
przenikliwym wietrze.
Kiedy maszyny ruszyły, praca szła jej lepiej, niż się obawiała, tylko ból głowy
wciąż narastał i raz po raz pojawiały się te zawroty głowy. Ciało miała ciężkie jak z
ołowiu. Bała się strasznie, żeby przez nieuwagę nie wsunąć palców pod wielkie koło
przędzarki. Jedna z dziewcząt straciła w ten sposób rękę, a innej obcięło kilka palców.
Najgorsze, co widziała, to wypadek, kiedy jednej z prządek wkręciły się w maszynę
długie włosy...
Nagle któraś z. robotnic zaczęła krzyczeć, wszystkie zwróciły przerażone
twarze w jej stronę. Z maszyny sypały się skry, raz po raz wybuchały też płomienie.
Zapanował harmider, słychać było wrzaski i krzyki, zamieszanie, które uciszył
dopiero nadzorca. Zatrzymano maszyny i ugaszono pożar.
Na szczęście skończyło się lepiej, niż to początkowo wyglądało, ale cały
wypadek zostawił ślad w duszy Elise. Jak niewiele trzeba, żeby stało się nieszczęście,
jakie to ważne, żeby przez cały czas zachowywać jak największą ostrożność. Ale
pulsujący ból głowy, dreszcze wywołane gorączką i nieustanne zawroty były bardzo
niebezpieczne dla kogoś, kto musi stać przy maszynie.
W końcu ogłoszono przerwę obiadową. Elise postanowiła, że zostanie w
fabryce i zje trochę gorącej zupy, którą przynieśli chłopcy z kuchni. Nagle
przypomniała sobie jednak, że w domu nie ma nic do jedzenia dla braci. Poprzedniego
dnia miała zamiar zrobić zakupy, ale jakoś się nie złożyło.
Nie miała też ochoty prosić Hildy, żeby poszła do domu, bo Hilda nosi
przecież w sobie nowe życie i musi się o nie troszczyć. Z głębokim westchnieniem
otuliła się więc chustką i zmagając się ze śnieżycą, ruszyła w drogę.
Na rogu przed drzwiami Magdy zderzyła się z Evertem. Na jej widok twarz
chłopca rozjaśnił rzadko się teraz pojawiający sympatyczny uśmiech.
Chociaż najbardziej ze wszystkiego pragnęła znaleźć się pod dachem, nie
miała serca tak po prostu obok niego przejść.
- No i co tam u ciebie, Evert? Czy zacząłeś już chodzić do szkoły?
Chłopiec skinął głową, był bardzo dumny.
- I mam się przeprowadzić.
Elise przystanęła i patrzyła na niego zdumiona.
- Masz się przeprowadzić?
- Gmina nie chce już dawać pieniędzy Hermansenowi, bo on je po prostu
przepija.
Elise patrzyła, wciąż niczego nie rozumiejąc. Gmina musiała od dawna o tym
wiedzieć, ale jakoś nic nie wskazywało na to, że jej pracownicy przejmują się losem
chłopca.
- To twój żołnierz załatwił. Mam się przeprowadzić do pewnej starszej pani,
która mieszka nad panią Albertsen.
- Do pani Berg? Evert przytaknął.
- No to świetnie, Evercie. W takim razie jestem pewna, że będzie ci tam dużo
lepiej. Chociaż pani Berg jest stara i źle słyszy, to jest to bardzo miła osoba.
Evert wciąż się uśmiechał. Elise zdała sobie sprawę, że rzadko widuje jego
uśmiech, nie wiedziała nawet, że stracił przednie zęby. Zresztą to i tak późno,
chłopiec przecież ma ponad osiem lat.
- Myślę, że teraz muszę już iść, jakoś nie najlepiej się dzisiaj czuję - dodała i
odwróciła się. - Kiedy przeprowadzisz się już do pani Berg, będziesz mógł częściej
nas odwiedzać.
Twarz chłopca znowu się rozjaśniła. Było jasne, że Evert ją uwielbia od czasu,
kiedy dała mu obrazek z gazety.
Była już w połowie drogi na drugie piętro, kiedy usłyszała, że ktoś schodzi na
dół. Może to jedna z samarytanek przyszła do Anny, pomyślała. Możliwe, że znaleźli
sposób, żeby załatwić dla niej lekarstwa. Przygnębiona potrząsnęła jednak głową. Oni
mają dość pracy ze zdobywaniem jedzenia dla głodujących, jakim sposobem
zdobyliby środki na kupno drogich lekarstw?
Kroki zbliżały się, teraz było jasne, że to nie jest kobieta. Emanuel, pomyślała.
Miała ochotę zawrócić i uciec. Cóż to za głupstwa, upomniała gniewnie samą siebie.
Jeśli Emanuel przyszedł, żeby pomóc Annie, to powinnam się tylko cieszyć.
W tym samym momencie na zakręcie schodów ukazała się sylwetka
mężczyzny i Elise nie miała już żadnych wątpliwości.
- Elise? - wyglądał na szczerze zdumionego. Więc przyszedł jednak nie ze
względu na nią.
- Cześć - powiedziała Elise bez uśmiechu, nie okazując radości, że go widzi.
Zresztą nie miała na to siły.
- Czy coś się stało? - Emanuel zatrzymał się kilka stopni ponad nią.
- Źle się czuję.
- A co ci dolega? - w jego głosie brzmiało zatroskanie.
- Sądzę, że zaczyna się grypa.
- W takim razie powinnaś leżeć w łóżku. Elise uśmiechnęła się cierpko.
- A jak myślisz, co nadzorca by na to powiedział? Emanuel milczał, wyglądał
na urażonego jej pełnym niechęci zachowaniem.
- Nie mogłaś zostać w fabryce przynajmniej na przerwę obiadową? Pogoda
jest okropna.
- Muszę kupić jedzenie dla chłopców. Idę tylko najpierw do domu po
pieniądze.
- Ja mogę ci zrobić te zakupy. - W jego głosie tym razem słychać było
ożywienie.
Elise wahała się. Nie powinna chyba przyjmować od niego więcej pomocy, niż
już jej okazał, ale propozycja była kusząca. Tymczasem ona mogłaby się położyć
chociaż na chwilę, to może poczuje się lepiej, zanim będzie czas wracać do pracy.
- Co mam kupić? Mogę zresztą założyć na razie pieniądze.
- Tylko trochę ryby i marchew. I bochenek chleba.
- Emanuel skinął głową i przeszedł obok niej, jakby chciał wyjść, zanim ona
zdąży się rozmyślić. Wchodząc na trzecie piętro, Elise zaczęła żałować, że dała się
namówić. Teraz Emanuel przyjdzie do niej, a ona będzie musiała być dla niego miła,
skoro wyświadczył jej taką przysługę. Nie miała ochoty, żeby widział, jak źle się
dzisiaj czuje.
Rozpaliła ogień w piecu, usiadła na kuchennym stołku i położyła głowę na
stole. Dzwoniło jej w uszach, huczało w głowie, bolały ją ręce i nogi, a ten jakiś
wewnętrzny chłód wciąż jej nie opuszczał.
Podstępnie skradało się zmęczenie. Nie mogła nic poradzić na to, że czekając,
zaśnie choćby na chwilę. Ocknęła się, bo ktoś nią potrząsał.
- Elise? - głos był cichy i zatroskany.
Nie miała siły otworzyć oczu, nie miała siły odpowiadać.
- Boże drogi - usłyszała, jak Emanuel mamrocze pod nosem. - Ona jest
poważnie chora.
Zanim zdążyła zaprotestować, Emanuel wziął ją na ręce, podniósł ze stołka,
zaniósł do izby i położył na łóżku. Coś w niej chciało protestować, wyrywać mu się,
zeskoczyć na podłogę, ale nie była w stanie nawet się ruszyć. Pokój wirował wokół
niej, a ona miała wrażenie, że znalazła się poza własnym ciałem. Na pół przytomna
poczuła, że Emanuel zdjął jej buty i okrył ją kołdrą. Łóżko wydawało się takie
przyjemne, Elise pogrążyła się w delikatnej ciemności, wróciła do własnego ciała i
miała wrażenie, że razem z łóżkiem unosi się w ciemnym pokoju. Gdzieś bardzo
daleko słyszała, że ktoś hałasuje wiadrem na węgiel, i w zamroczeniu myślała, że nie
stać ich na ogrzewanie izby, skoro już pali się ogień w kuchni. Zanim jednak zdążyła
cokolwiek powiedzieć, znowu straciła przytomność.
Kiedy ocknęła się następnym razem, była taka spocona, że odrzuciła kołdrę i
desperacko próbowała ściągnąć z siebie mokre ubranie, które lepiło się do ciała. W tej
samej chwili zdała sobie sprawę, że Emanuel nadal tutaj jest. Uniosła się na łokciu i
oszołomiona spoglądała na niego. On siedział na łóżku Hildy i wyglądał tak, jakby
spędził tam wiele godzin. Elise przestraszyła się.
- Muszę iść do fabryki.
Emanuel potrząsnął głową i w tym samym momencie Elise zauważyła, że na
dworze zrobiło się ciemno. Strach chwycił ją za gardło.
- Wyrzucą mnie!
Emanuel wstał i podszedł do niej.
- Nie, Elise, postaram się, żeby nic ci się nie stało. Jesteś chora, masz wysoką
gorączkę. Hilda przyszła tu zobaczyć, co się z tobą dzieje, więc powiedziałem jej, jak
ź
le się poczułaś. Jestem pewien, że Hilda potrafi wytłumaczyć to również nadzorcy.
Elise potrząsała głową, z rozpaczy zrobiła się jeszcze bardziej chora.
- Nie. Oline przecież wyrzucili.
- Wiem. Ale teraz o tym nie myśl. Widzę, że jesteś bardzo spocona. Zdołasz
sama przebrać się w nocną bieliznę czy mam ci pomóc?
Prawie nieprzytomna posłała mu urażone spojrzenie.
- Traktuj mnie jak pielęgniarkę, już przedtem zajmowałem się chorymi -
wyjaśnił Emanuel pośpiesznie.
Ona znowu potrząsnęła głową. Chociaż miała wrażenie, że nie zdoła zdjąć z
siebie ubrania, musi radzić sobie sama.
- W takim razie ja poczekam w kuchni.
Potrzebowała sporo czasu, żeby ściągnąć wilgotny sweter, spódnicę, czarne,
robione na drutach pończochy, ale w końcu jakoś się z tym uporała. Cienka, sprana
koszula nocna wydawała się przyjemnie chłodna na rozpalonej skórze.
Wyczerpana Elise opadła na poduszki.
Emanuel zapukał i po chwili wszedł znowu do izby.
- Chciałabyś coś do picia?
- Tak, dziękuję. Trochę wody.
Wypiła cały ołowiany kubek, Emanuel wyszedł do kuchni i przyniósł znowu
ś
wieżej wody.
- Wczoraj wieczorem nie zauważyłem, żebyś źle wyglądała - powiedział. -
Byłaś chyba tylko trochę bardziej milcząca niż zazwyczaj.
Elise nie odpowiadała. Nie umiałaby wyjaśnić dlaczego.
- Tak się ucieszyłem, kiedy cię zobaczyłem - mówił Emanuel cicho. - Już się
bałem, że więcej nie przyjdziesz.
Elise wciąż milczała, przymknęła oczy, była zadowolona, że on tu jest,
chociaż poprzedniego wieczoru tak się złościła.
- Bałem się, czy cię nie wystraszyłem - tłumaczył dalej. - Może nie
powinienem był dawać ci tego listu. Nie miałem nic złego na myśli, próbowałem
tylko ci pomóc. Powinniśmy zostać przyjaciółmi, chociaż ty jesteś zaręczona, a ja
należę do Armii.
Elise wciąż nic nie mówiła, sprawiała wrażenie, że śpi.
- Ja cię kocham, Elise. - Jego głos był tak cichy, że musiała bardzo nastawiać
uszu, by słyszeć, co powiedział. - Nie ma nic złego w tym, że kocha się innego
człowieka. Miłość to najważniejsza siła, jaką my, ludzie, zostaliśmy obdarzeni, i nie
istnieją granice dla tego, co byłbym gotów zrobić dla ciebie, jeśli mi tylko pozwolisz.
Dałaś mi tak wiele, przede wszystkim to, że jesteś tym, kim jesteś. Twoja miłość do
braci budzi ciepło w moim sercu. Dzisiaj pewnie najbardziej chciałaś iść do fabryki,
mimo że miałaś gorączkę, ty jednak więcej myślisz o nich niż o sobie. Gdyby wszyscy
ludzie byli tacy jak ty, świat byłby o wiele lepszym miejscem.
Elise poczuła dławienie w gardle. Ten, dla którego mogłaby się poświęcić i
zrobić naprawdę wszystko, został jej zabrany. Bo dla Johana gotowa była zrobić
każdą rzecz na świecie. Chociaż ze sobą walczyła, jej oczy napełniły się łzami, po
chwili popłynęły po policzkach.
- Nie płacz, Elise. Ja ci pomogę.
Elise otworzyła oczy, zawstydziła się, że źle ją zrozumiał. Emanuel wyjął
czystą białą chusteczkę i otarł jej policzki.
- Będę tutaj przychodził codziennie, będę robił dla ciebie zakupy, palił w
piecu, parzył kawę. Niestety, nie bardzo umiem gotować, ale jeśli powiesz mi, co
mam robić, to jakoś sobie poradzę.
Elise lekko pokręciła głową.
- Ja muszę wracać do fabryki - powiedziała udręczonym szeptem.
- Najpierw jednak musisz wyzdrowieć. Mogę iść do dyrektora i wyjaśnić mu
sytuację. Jeśli on chciałby cię wyrzucić, to zagrożę mu, że podam całą sprawę do
gazet. Kiedy związki zawodowe dowiedzą się, że pewna prządka utraciła pracę
dlatego, że poważnie zachorowała, z pewnością zareagują. W końcu cała sprawa doj-
dzie do szefa rządu.
Nie podobał jej się pomysł, że Emanuel będzie załatwiał za nią takie sprawy, a
już najmniej podobała jej się myśl, że będzie się tutaj pojawiał codziennie. Jakby pani
Albertsen i pani Evertsen nie miały i tak o czym gadać... Nie była w stanie się nad tym
zastanawiać.
- No a jak tam z Agnes? - spytała, żeby zmienić temat. Właściwie nie zdawała
sobie nawet sprawy, że to powiedziała, dopóki nie usłyszała własnego głosu.
Emanuel milczał przez chwilę.
- To twoja dobra przyjaciółka?
- Chodziłyśmy do tej samej klasy.
- Ale ona bardzo się od ciebie różni. Elise milczała.
- Biedaczka - westchnął Emanuel. - Ona też ma się z czym zmagać w życiu.
Elise nie miała pojęcia, że Agnes zmaga się z czymś szczególnym, nie była
jednak w stanie nic powiedzieć.
- To bardzo szlachetne z jej strony, że chciałaby się poświęcić dla innych
ludzi, i to w sytuacji, w której sama się znalazła - ciągnął dalej Emanuel. - Moim
zdaniem Agnes będzie wspaniałym nabytkiem dla Armii.
Elise poczuła, że robi jej się gorąco ze złości.
- Chyba za dużo z tobą rozmawiam, widzę, że masz gorączkowe wypieki na
policzkach. - Emanuel poszedł w stronę drzwi. - Wydaje mi się, że wracają twoi
bracia, słyszę hałasy na schodach.
W tym momencie Elise przypomniała sobie Annę.
- Odwiedziłeś Annę, zanim przyszłam?
- Tak. Mieliśmy długą i szczerą rozmowę.
- Powiedziała ci, że znowu kończą jej się lekarstwa?
- Powiedziała. Będę o tym rozmawiał z majorem. Niełatwo nam robić wyjątki,
jeśli chodzi o potrzebujących, a jest tak strasznie dużo ludzi, którzy oczekują pomocy,
mimo wszystko jednak przypadek Anny jest wyjątkowy. Spotkał ją znacznie gorszy
los niż większość ludzi, a przy tym ona jest takim ciepłym i niezwykle dobrym
człowiekiem. To mądra dziewczyna.
Elise skinęła głową.
- Dziękuję ci, Emanuelu. To najlepsza pomoc, jaką możesz mi ofiarować.
Emanuel uśmiechnął się.
- Nic nie sprawia mi większej radości niż to, że mogę ci pomóc. Peder i
Krisitan z hałasem wpadli do kuchni. Kiedy zobaczyli Emanuela, ucichli natychmiast.
Elise słyszała, że rozmawia z nimi spokojnie, półgłosem. Potem znowu zapadła w
sen.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Elise spała całą noc i jeszcze długo następnego ranka. Nie zauważyła, ani jak
Hilda i chłopcy kładli się spać, ani jak wstawali. Przerażona usiadła na łóżku. Za
oknem było jasno, dzień musi być już w pełni. W fabryce z pewnością wszyscy
pracują od wielu godzin, a ona nie poszła tam po raz drugi z rzędu. Chciała
pośpiesznie wstać, ale znowu zakręciło jej się w głowie. Oszołomiona i wyczerpana
opadła z powrotem na poduszki. Kiedy ocknęła się następnym razem, czuła, że nie
jest w pokoju sama. I prawie natychmiast go spostrzegła. Siedział w kucki przed
piecem i dokładał drew do ognia. Czuła się tak okropnie, że z ulgą przyjęła obecność
drugiego człowieka. Zarazem jednak nie mogła otrząsnąć się ze zdumienia, że on
zachowuje się w ten sposób, jakby to było rzeczą najbardziej oczywistą. Czy w do-
mach innych ludzi też podobnie sobie poczyna?
- Emanuel?
Odwrócił się gwałtownie i wyprostował.
- Nareszcie! - zawołał z wyraźną ulgą. - Już zaczynałem się o ciebie bać. Nie
obudziłaś się nawet wtedy, kiedy z hałasem sypałem węgiel do pieca.
- Czy ja spałam przez cały dzień, od wczoraj?
- Tak, i z pewnością dobrze ci to zrobi.
- Biedny Peder, pewnie się bał.
- Starałem się go uspokoić, jak tylko mogłem. Hilda rozmawiała z majstrem,
który ze swej strony obiecał rozmówić się z nadzorcą. Nie musisz się martwić o swoją
pracę, Elise.
- Żeby tylko Oline się o tym nie dowiedziała. Musiałaby to uznać za okropną
niesprawiedliwość.
- Świat jest niesprawiedliwy. Emanuel podszedł do łóżka.
- Teraz wyglądasz trochę lepiej. Wczoraj byłaś potwornie blada.
- Od dawna tu jesteś? Emanuel wzruszył ramionami.
On był tu przez cały czas, odkąd chłopcy i Hilda wyszli, pomyślała. Może
siedział w tym zimnym pokoju, nie mając odwagi napalić w piecu, żeby mnie nie
budzić.
Emanuel usiadł ostrożnie na brzegu łóżka.
- Wygląda na to, że dojdziesz do siebie. Ale muszę przyznać, że poważnie się
o ciebie martwiłem. Taka jesteś szczuplutka, całe długie dnie ciężko pracujesz, nie
masz po prostu siły, żeby się przeciwstawić, kiedy dopadnie cię choroba. Mnóstwo
jest takich przypadków na fabrycznych osiedlach wzdłuż rzeki Aker.
Elise skinęła głową.
- Cieszę się, że mi pomogłeś. Dla mojego rodzeństwa byłoby to bardzo trudne.
Odpowiedział uśmiechem.
- Czy ty kiedykolwiek myślisz o sobie? Elise odwróciła wzrok.
- Nie czyń mnie lepszą, niż jestem. Często myślę bardzo źle o innych.
Emanuel wybuchnął śmiechem.
- Ty? Nigdy w to nie uwierzę.
On powinien wiedzieć, pomyślała. Gdyby czytał w moich myślach w
poniedziałek wieczorem...
- Czy w poniedziałek, kiedy wracaliśmy do domu po spotkaniu, byłaś z
jakiegoś powodu smutna?
Spojrzała na niego zdumiona. Czyżby on jednak potrafił czytać w myślach?
- Złościłam się na Agnes. Moim zdaniem ona ci się naprzykrzała.
- Naprzykrzała? - Emanuel zdziwiony uniósł brwi. - Nie, to, co mówiła, było
bardzo interesujące. Agnes to dobra dziewczyna, która szuka możliwości służenia
innym.
Elise nic nie odpowiedziała. Nie miała ochoty mu przytakiwać, nie chciała też
powiedzieć, co naprawdę myśli. Przymknęła oczy.
- Chyba jeszcze trochę pośpię. Emanuel natychmiast wstał.
- W takim razie pójdę do Anny i zajrzę jeszcze do ciebie, zanim wrócę do
domu. Tak na wszelki wypadek. A już niedługo chyba twoi bracia przyjdą ze szkoły.
Elise zdawała sobie sprawę z tego, że powinna mu okazywać więcej
wdzięczności, nie była jednak w stanie tego robić. Nie tylko dlatego, że czuła się
marnie, lecz także dlatego, że było to dla niej za trudne. Zwłaszcza teraz, kiedy w jego
otoczeniu pojawiła się Agnes.
- Nie musisz już do mnie przychodzić - odparła, nie otwierając oczu.
Zaległa cisza.
- Wolałabyś, żebym nie przychodził? - w jego głosie słychać było urazę.
Elise nie odpowiedziała, udawała, że śpi. Słyszała, że Emanuel na palcach
podszedł do drzwi, potem zamknął je starannie za sobą i zniknął. Łzy piekły ją pod
powiekami. Tak bardzo chciała, żeby Emanuel był jej przyjacielem, ale to
niemożliwe. Niemożliwe, bo Johan mógłby się o tym dowiedzieć przez innych
więźniów, mających kontakty wśród strażników. I niemożliwe także dlatego, że
Agnes zrobi wszystko, co potrafi; by go zdobyć, z pewnością zdoła w końcu
zaciągnąć go do łóżka. Elise złościło to, że Agnes na ogół otrzymuje wszystko, czego
chce. Więc pewnie poradzi sobie także i z tą sprawą.
Zmęczenie dawało o sobie znać. Ciężka i bezwładna pogrążyła się wkrótce w
gorączkowym śnie.
Obudził ją własny krzyk, otworzyła oczy i oszołomiona wpatrywała się przed
siebie. Przy łóżku stał Emanuel, miał na sobie płaszcz, w rękach ściskał mundurową
czapkę i wyglądał tak, jakby właśnie wychodził.
- Myślałam, że poszedłeś. Uśmiechnął się.
- Spędziłem trochę czasu na dole u Anny, nie mogłem jednak wyjść, nie
sprawdzając, co u ciebie.
- Miałam dziwny sen...
Emanuel skinął głową z uśmiechem, sprawiał wrażenie onieśmielonego.
- Wzywałaś mnie po imieniu. Elise spojrzała przestraszona.
- Naprawdę?
Emanuel znowu skinął głową.
- To musiał pewnie być zły sen, skoro krzyczałaś.
- Śniło mi się, że ktoś mnie związał tak mocno, iż nie mogłam się uwolnić.
- Czy to ja zrobiłem?
Elise poczuła, że się czerwieni.
- Nie, bo ty też zostałeś związany.
- Razem z tobą? Przytaknęła.
- To ta noc w komórce. Już raz po niej miałam ten sam sen.
- Krzyczałaś dlatego, że się mnie bałaś, czy dlatego, że było ci zimno?
- Śniło mi się, że próbuję się uwolnić, ale nie daję rady. Emanuel stał bez
ruchu i patrzył na nią.
- Uwolnić się ode mnie?
Elise nie odpowiedziała, odwróciła wzrok i poczuła się nieswojo. Rozmowa
schodziła na niebezpieczne tory.
- Ze mną jest tak samo, Elise - powiedział nagle Emanuel półgłosem. - Wiem,
ż
e to się może źle skończyć, ale nie potrafię nic z tym zrobić.
W tej samej chwili usłyszeli, że chłopcy z hałasem wbiegają do kuchni.
Emanuel pośpieszył ku drzwiom i zniknął za nimi.
Elise wciąż leżała wzburzona. Emanuel sądził, że walczyła z zakazanymi
uczuciami. Uczuciami wobec niego. Wyobrażał sobie, że oboje znaleźli się w takiej
samej sytuacji, że odczuwają do siebie nawzajem pociąg. Żadne z nich nie ma do tego
prawa, on dlatego, że jest oficerem w Armii Zbawienia, a ona dlatego, że zaręczyła się
z Johanem. Jak mogło mu coś takiego przyjść do głowy? Nigdy przecież nie dawała
mu żadnych powodów do tego rodzaju podejrzeń. Wprost przeciwnie. Nawet Agnes
opowiadała o jej niezwykłym uczuciu do Johana, mówiła, że nie ma chyba
dziewczyny bardziej zakochanej w narzeczonym niż Elise. Dlaczego Emanuel źle
wszystko zrozumiał? Nie odpowiedziała mu na jego list, nie podejmowała próby
kontaktowania się z nim po tamtej nieszczęsnej nocy.
Z kuchni słychać było, że Peder i Kristian, przekrzykując się nawzajem, coś
opowiadają. Obaj byli ożywieni i przejęci, a nie przygnębieni i naburmuszeni, jak to
bywa, kiedy zdarza się coś złego. Nawet głos Kristiana brzmiał pogodniej niż
zazwyczaj. Elise odetchnęła z ulgą, położyła się na boku i próbowała odegnać od
siebie bolesne myśli.
Minęło sporo czasu, zanim chłopcy weszli do niej do izby. Milczący, stanęli w
progu, ostrożni, jak wtedy, kiedy zaglądali do leżącej tutaj matki. Leżała w tym
samym łóżku, blada, chuda i wycieńczona - pomyślała Elise, dziękując w duchu
majstrowi, który umożliwił matce leczenie w sanatorium.
- Elise? - w głosie Pedera był lęk. Zwróciła się do brata z uśmiechem.
- Nie musicie mówić szeptem, ja nie śpię, a poza tym czuję się znacznie lepiej.
Buzia Pedera rozpromieniła się. Nawet Kristian patrzył na nią łagodniejszym
wzrokiem niż zwykle.
- Żołnierz nakarmił nas zupą rybną. Czy on nie jest miły? Elise nie była w
stanie więcej poprawiać brata, niech już sobie nazywa Emanuela „żołnierzem”.
- Owszem, jest miły. Napalił mi tutaj w piecu, poza tym pomógł też Annie.
Dobrze jest wiedzieć, że wśród ludzi z Armii Zbawienia są takie anioły. Czy już sobie
poszedł?
- Tak, mówił, że musi pomóc pani Berg. Evert ma się do niej przeprowadzić.
Elise uśmiechnęła się.
- No widzisz, to też załatwił pan Ringstad. Naprawdę nie mam pojęcia, co by
się z nami stało, gdybyśmy go nie mieli.
Chłopcy wrócili do kuchni, ona leżała sama, pogrążona w myślach. Nie
powinnam mylić wdzięczności z innymi i silniejszymi uczuciami, powiedziała sobie
stanowczo. Człowiek nie powinien mylić współczucia z miłością. Emanuel jest z
pewnością wrażliwym człowiekiem i łatwo ulega wpływom, a w takiej sytuacji nie-
trudno źle określić uczucia.
Ż
eby tak mogła odwiedzić Johana. Chociaż na parę krótkich minut.
Wystarczyłoby nawet, gdyby mogła porozmawiać z którymś ze strażników, spytać go,
jak Johan się miewa, czy jest zdrowy, czy bardzo przygnębiony, czy też przyjmuje
swój los z podniesioną głową, zdecydowany wyciągnąć z tego wnioski, nauczyć się
czegoś na własnych błędach, przyjąć sytuację jak prawdziwy mężczyzna.
Tego ostatniego była akurat pewna. Johan nigdy nie pozwoli, by przeciwności
go złamały. Jest silny, potrafi znieść wiele, ma dość siły woli, by wytrzymać, nie
ulegać wpływom ludzi, którzy mają inny pogląd na to, co dobre, a co złe.
Próbowała przywołać w myślach obraz narzeczonego, wyobrazić go sobie
takim, jakim teraz jest, ubrany w więzienne łachy, z łańcuchami na nogach, w drodze
do okropnej pracy, czyszczenia wychodków w Vika, podczas gdy przechodnie
posyłają mu szydercze, pogardliwe spojrzenia, może nawet niektórzy spluwają, by
okazać mu swoje najgłębsze obrzydzenie. Dla Johana, który jest dumny i dotychczas,
mimo ubóstwa, zdołał zachować własną godność, taka sytuacja musi być niemal nie
do zniesienia. Mimo wszystko Elise była pewna, że Johan postanowił, iż zniesie karę
z podniesioną głową. Będzie zachowywał się przykładnie i być może zyska
możliwość odpłacenia za błędy, które popełnił.
Im wyraźniej go sobie wyobrażała, tym bardziej złościła się sama na siebie za
to, że tak beznadziejnie reagowała na sprawę Emanuela i Agnes. Przymknęła oczy.
- Johan... - szeptała cichutko. - Kocham cię i nigdy nie pokocham żadnego
innego mężczyzny.
W więziennych pomieszczeniach twierdzy Akershus Johan stał w ciasnej celi i
przygnębiony wpatrywał się w maszynę do robienia pończoch, którą przed chwilą
tutaj wstawiono. Został wyznaczony do tkania pończoch, nie będzie wyrabiał
metalowych guzików do żołnierskich mundurów, jak wielu innych więźniów tej
twierdzy.
Nie będzie też pracował jako tokarz ani nie pójdzie do kamieniołomów, jak to
sobie z początku wyobrażał. Szczerze mówiąc, myślał, że pracując przy tokarce łub w
kamieniołomach, nauczy się nowego rzemiosła, z którego będzie mógł czerpać
korzyści po wyjściu na wolność. W ten sposób okres odosobnienia nie byłby czasem
straconym. Ale robić pończochy? Na co mu się to kiedyś przyda? To przecież nie
mężczyźni, ale kobiety zatrudniane są w tkalniach.
Czuł się zawiedziony także dlatego, bo myślał, że udało mu się zdobyć
sympatię otoczenia ze względu na swoją łagodność, zamiłowanie do porządku i
zachowanie. Zdjęto mu kajdany, z wyjątkiem lekkiego łańcucha na jednej nodze. Poza
tym słyszał, że w kamieniołomach panuje wesoły i koleżeński nastrój. Więźniowie
lubią ciężką pracę, pomaga im ona uwolnić się od bolesnych myśli.
Ale gdy będzie siedział tutaj w samotności, w ciasnej celi, bez żadnego innego
zajęcia prócz robienia pończoch, to złe myśli będą krążyć po głowie, jak zechcą.
A i tak wystarczająco ciężkie są długie więzienne noce. Już o wpół do
dziewiątej wszyscy muszą być na swoich pryczach i światła gasną. Pozostaje
mnóstwo długich godzin, które wloką się w ślimaczym tempie. To niemal niemożliwe
do zniesienia bolesne godziny, kiedy myśli nieprzerwanie krążą wokół własnego
nieszczęścia i jednego jedynego pytania: jak mogłem być taki głupi i dać się namówić
do stania na czatach tamtej brzemiennej w skutki nocy? Lort - Anders oszukał go, ale
to on musi ponieść odpowiedzialność za swój czyn, mógł się przecież nie zgodzić.
Mógł tylko pilnować roweru i zadbać, żeby był gotowy, kiedy tamci będą go
potrzebować, zresztą nawet nie wiedział, jakie niebezpieczne plany oni mają. Lort -
Anders klepał go po koleżeńsku po plecach i przypominał mu czasy, kiedy razem byli
na morzu. Johan winien mu jest przysługę, powtarzał, winien mu jest przysługę za to,
ż
e Lort - Anders czuwał przy nim przez całą noc, kiedy Johan był chory. Johan bardzo
dobrze pamiętał tamte wydarzenia, zjadł wtedy coś nieświeżego i tak się rozchorował,
ż
e obawiał się, czy nie umrze. Skoro więc Lort - Anders czuwał przy nim wtedy, to
Johan może teraz dla niego stać na czatach, powtarzał kolega z chichotem.
Domyślał się oczywiście, że tamci robią coś podejrzanego. Była noc, najlepszy
czas dla licznych ciemnych sprawek Lorta: Andersa. Ale spokojne stanie na rogu ulicy
z rowerem to jeszcze nie przestępstwo, przekonywał sam siebie. Obiecano mu zapłatę
tak kusząco wysoką, że nie był w stanie się oprzeć, ponieważ musiał kupować
lekarstwa i porządne jedzenie dla Anny, poza tym dokładał po parę koron Elise, od
kiedy ostatniego lata postanowili, że się pobiorą. Ta cała sprawa wydała mu się
niczym dar z nieba.
Kiedy robota została wykonana, Lort - Anders wsunął mu szybko do kieszeni
nie tylko parę koron, lecz także dwie złote broszki. Johan tak się śpieszył do domu, że
zauważył te broszki dopiero, kiedy dotarł do Sandakerveien. Wpadł wtedy w taką
złość, że odszukał Lorta - Andersa jeszcze tej nocy i groził mu, że pójdzie na policję,
jeśli ten nie da mu gotówki zamiast tych ozdób. Lort - Anders domyślił się, że Johan
nie ustąpi dobrowolnie, wygrzebał więc z kieszeni jeszcze garść koron, kiedy jednak
Johan chciał mu oddać obie złote broszki, odkrył, że jedna z nich zginęła.
Można by pomyśleć, że kryją się za tym jakieś tajemne moce. Całą przerwę
obiadową następnego dnia poświęcił na szukanie ozdoby, ale wszystko na nic.
Broszka po prostu zniknęła. Dopiero wieczorem przyszła do niego Elise i powiedziała
o swoim niezwykłym znalezisku. Że też akurat musiała to być Elise! Dlaczego prze-
ś
ladował go ten pech? Gdyby to była jakaś inna tkaczka czy prządka, przypuszczalnie
milczałaby jak grób i cieszyła się ze swojego wielkiego szczęścia, potem w
największej tajemnicy sprzedałaby ozdobę ludziom, którzy zajmują się tego rodzaju
sprawami i którzy potrafią milczeć. A co zrobiła Elise? Szczera niczym dziecko i
wciąż pełna lęku, że zrobi coś złego, nie odważyła się nawet pójść do dyrektora w
obawie, że zostanie posądzona o kradzież. Gdyby poszła na policję, nikt by nie szukał
broszki u Johana.
Cztery lata w tym piekle... Boże drogi, jak on to wytrzyma? Pojęcia nie miał,
jak zdoła przetrwać tę pierwszą zimę, skoro w celi panuje taki ziąb, a on dostaje tak
niewiele jedzenia, tylko suchy chleb i wodę. Jak długo silny robotnik przeżyje na
takim wikcie? Gdyby jeszcze mógł ćwiczyć ciało przy ciężkiej pracy fizycznej, która
by go rozgrzewała, ale siedzieć bez ruchu w ciasnej dziurze to po prostu tortura.
Krótkie spacery też niewiele pomagały. Johan słyszał, że Lort - Anders dostał
dwanaście lat, ponieważ jest tak zwanym recydywistą - już kilka razy przedtem
siedział w więzieniu. Z pełnych nienawiści spojrzeń, jakie posyłał mu w sądzie, Johan
domyślił się, że Lort - Anders całą winą obarcza właśnie jego. Prawdopodobnie
uważał, że Johan na niego doniósł, ale to przecież nieprawda. Został zabrany przez
policję dlatego, że znaleziono u niego broszkę, on zaś nie chciał podać nazwiska
człowieka, który zlecił mu zadanie. Nic nie przekona Lorta - Andersa, jeśli już
uwierzył w winę Johana. Gdyby zostali posadzeni w jednej celi, życie Johana byłoby
mało warte...
Biedna mama. Biedna Anna. Biedna Elise. Matka oczekuje od niego pomocy,
Anna potrzebuje lekarstw. Elise napisała, że będzie na niego czekać. Johan wierzył,
ż
e naprawdę tak myśli. Dzisiaj. Ale co będzie za cztery lata? Elise podoba się
chłopcom. Sama jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy, Johan jednak i widział, i
słyszał, jak inni młodzi mężczyźni na nią reagują i co o niej mówią. Cztery lata to
nieskończenie długi czas, kiedy ma się osiemnaście lat i weszło się w najbardziej
uwodzicielski wiek. Blady, biedny i zaniedbany więzień kryminalny to nie jest ktoś,
na kogo by można czekać. Znowu poczuł, że narasta w nim gniew. Ze złością tłukł
pięściami w ścianę celi, dopóki ból mu na to pozwalał. Ten przeklęty Lort - Anders.
Johan znowu uderzył pięścią w ścianę, tym razem ze skaleczonej dłoni pociekła krew.
- Ty przeklęty draniu!
Teraz całą wściekłość skierował przeciwko sobie samemu. - Jak mogłeś być
taki głupi, by dać się przekonać temu łobuzowi, temu diabelskiemu pomiotowi? Ty
idioto! - Znowu uderzył w ścianę. - Ty koński łbie! Ty kretynie! - Ostatni cios był tak
silny, że pociemniało mu w oczach.
Przed Andersengarden stała pani Evertsen pogrążona w cichej, poufałej
rozmowie z panią Albertsen.
- Teraz on znowu jest na górze. - Pani Evertsen szeptała rozgorączkowana,
oczy lśniły jej z podniecenia.
- Tak, widziałam go, jak szedł. Zaraz po tym, jak Peder i Kristian wyszli do
szkoły, a potem to już cały czas tam siedział.
- To po prostu wstyd, powiadam pani. I to w domu tej biednej Jensine, dobrej
chrześcijanki i w ogóle.
- Jezu Chryste! - wyrwało się przestraszonej pani Albertsen. - Powiada pani, że
to on tam chodzi?
Pani Evertsen uroczyście przytakiwała.
- Elise wróciła do domu w przerwie obiadowej i spotkała go na schodach.
Widocznie zawczasu się umówili. Potem on poszedł na górę i został tam przez resztę
dnia.
- To Elise nie musiała wracać do przędzalni?
Pani Evertsen wzruszyła ramionami. - Nie mam pojęcia. Widocznie on to
jakoś urządził. Przecież w ostatnich czasach wydarzyło się mnóstwo dziwnych rzeczy.
Jensine leży w sanatorium, Peder i Hilda dostali nowe buty. Nie wiedziałam, że
Armia Zbawienia ma tyle pieniędzy.
Pani Albertsen ze złością potrząsała głową.
- No i co my mamy z tym zrobić, pani Evertsen? Mamy tak po prostu
przyjmować ze spokojem wszystko, co się tu wyprawia?
Pani Evertsen stanowczo pokręciła głową.
- Mowy nie ma, żebym ja się na to godziła. Przekonają się o tym wszyscy,
którzy myślą, że są od nas wyżej, i którzy czują się od nas lepsi.
Gwałtownym ruchem głowy wskazała okno mieszkania na trzecim piętrze.
Następnego ranka Elise zdołała jakoś wstać i powlokła się do fabryki, chociaż
wciąż miała dreszcze, straszny ból głowy i okropnie kaszlała. Nie odważyłaby się
jednak jeszcze przez jeden dzień zostać w domu.
Kiedy przeszła przez most, zobaczyła grupę robotnic, które pochyliły ku sobie
głowy i stały pogrążone w ożywionej rozmowie. Na jej widok nagle umilkły,
odsunęły się jedna od drugiej i stały nieruchomo, gapiąc się na Elise.
Spojrzała na nie przestraszona.
- Strasznie dziś zimno, nie wchodzicie do środka? - W tym samym momencie
zauważyła, że jedną ze stojących jest Valborg.
- No i jak tam było wczoraj, Elise? Czy leżało ci się na nim tak samo
wygodnie jak ostatnio?
Elise przystanęła.
- O co ci chodzi?
- Nie wygłupiaj się. Dobrze wiemy, kto był wczoraj u ciebie. I to w środku
jasnego dnia.
- Byłam chora.
Valborg wybuchnęła śmiechem.
- A co, nagle dopadła cię choroba miłosna? Inne dziewczyny chichotały.
Elise chciała iść dalej, nie odpowiadając, ale Valborg zastąpiła jej drogę.
- Opowiedz nam trochę, Elise. Widzisz, my nie wiemy, jak to jest. Czy on ma
całe ciało takie białe jak ręce? No i nadaje się do czegoś w łóżku, czy Johan był
lepszy?
Elise poczuła, że złość się w niej gotuje.
- Zejdź mi z drogi, Valborg. Dobrze wiesz, że to nieprawda. On pomaga
Annie, pomógł też nam tak samo, jak pomaga wszystkim innym, którzy tego
potrzebują. To jest jego praca.
- Ach tak, taka jest jego praca? W takim razie sama chętnie bym wstąpiła do
Armii Zbawienia. - Roześmiała się głośno z tego, co powiedziała. - I nie bądź taka
nieprzystępna, Elise. Nie masz się czym pysznić. My same wiemy, jak to jest, nie
wiemy tylko, jak to jest z jednym z nich.
Elise podjęła kolejną próbę wyminięcia dziewcząt, ale Valborg jej to
uniemożliwiła.
- Nie musisz kłamać, Elise. Bo i pani Albertsen, i pani Evensen widziały, jak
on szedł na górę, i wiedzą, że został tam potem cały dzień.
- Tylko że on nie był u mnie, powiadam ci. On był u Anny.
- Ach tak, on był u Anny. No to ja się zapytam.
W tym momencie pojawił się nadzorca i dziewczyny pośpiesznie ruszyły do
ś
rodka.
Tego ranka Hilda wyszła z domu bardzo wcześnie, Elise nie zdołała się
dowiedzieć dlaczego. Teraz rozglądała się za siostrą, ale jej miejsce wciąż było puste.
Boże drogi, westchnęła w duchu. Co Valborg i te pozostałe powiedzą, kiedy odkryją,
ż
e to jest majster? Już teraz bała się powrotnej drogi do domu wieczorem i posta-
nowiła, że przynajmniej na przerwę obiadową zniknie im z oczu. Na szczęście
wszystkie miały tyle roboty, że przestały się na nią gapić. Z drugiej strony łoskot
maszyn ani kurz w fabryce nigdy nie dręczyły jej tak okropnie jak dzisiaj. Ciekło jej z
oczu i raz po raz dostawała gwałtownych ataków kaszlu. Bała się, żeby rąbek fartucha
albo, Boże broń, palec nie wkręciły jej się w koło, kiedy oślepiał ją kaszel i miała
uczucie, że dławi ją ten gęsty, szary pył, który zalepiał jej nos, usta i gardło. Jednak
najbardziej przerażały ją zawroty głowy. Raz po raz ziemia się pod nią uginała i Elise
była bliska utraty przytomności.
Nadzorca musiał coś zauważyć, bo nieustannie spacerował koło jej miejsca
pracy z głęboką zmarszczką na czole i przyglądał jej się krytycznie.
Boże drogi, nie pozwól, żebym straciła pracę, modliła się Elise w duchu. Nie
pozwól, żeby nadzorca się domyślił, jaka jestem chora i słaba. Nie wiedziała, co Hilda
mówiła majstrowi, ponieważ nie rozmawiały o wczorajszym dniu, zauważyła jednak,
ż
e nadzorca patrzy na nią podejrzliwie i raczej nie zechce przyjąć dalszych tłumaczeń.
Gdy tylko ogłoszono przerwę obiadową i maszyny stanęły pośpiesznie
przebiegła przez hol, nie oglądając się ani w prawo, ani w lewo. Słyszała za sobą
szepty i chichoty, nie miała wątpliwości, kogo one dotyczą.
Niebo się wypogodziło i w powietrzu pojawił się lekki zapach wiosny. Elise
poczuła się tak, jakby czyjaś delikatna dłoń pogłaskała ją na pociechę po plecach.
Wkrótce przyjdzie wiosna, skończą się mrozy i wilgoć. Gdy tylko przestanie płacić za
drewno i węgiel, będzie miała więcej pieniędzy na jedzenie. A wtedy codziennie
może dawać chłopcom gorący obiad.
Usłyszała hałasy po drugiej stronie mostu, ale w tej samej chwili znowu
chwycił ją gwałtowny kaszel i z trudem utrzymywała się na nogach. Droga nadal była
ś
liska, a Elise osłabiona po wysokiej gorączce.
Kaszel w końcu ustał, a wtedy znowu dotarł do niej ten hałas. Zobaczyła, że
gromada chłopców stoi nad samym brzegiem rzeki, niedaleko wodospadu.
Wszyscy wrzeszczeli. Przez chwilę obawiała się, czy to nie łobuzy z Sagene,
zdała sobie jednak sprawę, że ci tutaj są mniejsi, wyglądają bardziej na uczniów.
Może to jakaś grupa uciekła na wagary. A zresztą co ją to obchodzi, nic jej do tego.
Przeszła przez most i miała zamiar biec dalej, kiedy dotarł do niej czyjś płacz.
Odwróciła się i znowu spojrzała na gromadę chłopaków. Stali tak blisko rzeki.
Tuż przy wodospadzie.
W tej samej chwili zauważyła, że chłopcy tworzą podkowę, twarzami
zwróceni w stronę huczącej wody, i że wolniutko przesuwają się coraz bliżej i bliżej
brzegu.
Stała jak wryta.
Na Boga, co oni robią? Mrużąc oczy, wpatrywała się uważnie. Słońce świeciło
jej prosto w twarz, więc nie widziała dokładnie. Nagle przeniknął ją dreszcz
przerażenia. Nad samym brzegiem, odwrócony plecami do wody, stał mały chłopiec.
To jego ta banda popychała wolno w stronę rzeki. Już bardzo niewiele brakuje, a
dziecko dotrze do krawędzi i wpadnie do wody.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Krzyknęła głośno z przerażenia, rozejrzała się pośpiesznie za jakąś pomocą,
ale ponieważ nikogo w pobliżu nie było, rzuciła się w stronę rzeki z wołaniem:
- Przestańcie! Na Boga Wszechmogącego, przestańcie! Co wy robicie?! -
zdawała sobie sprawę, że krzyczy przejmująco, ale łoskot wody ją zagłuszał. Nogi
niosły ją same, wymachiwała rękami, wołała i krzyczała na przemian.
W końcu któryś z chłopców musiał coś usłyszeć, bo odwrócił głowę i zobaczył
biegnącą Elise. Widziała, że mówi coś do pozostałych, oni też się gwałtownie
odwracali, w którymś momencie jeden rzucił się do ucieczki i po chwili cała grupa się
rozpierzchła. Zanim zdążyła dobiec na miejsce, nikogo już nie było, został tylko ten
najmniejszy chłopiec.
- Peder! - Elise objęła go mocno i ze szlochem przyciskała do siebie. - Rany
boskie, co się stało? Co oni ci zrobili?
Pochyliła głowę nad jego potarganymi włosami, trzymała go mocno,
przyciskała do siebie, szlochając.
- Peder, mój kochany, co oni ci zrobili? Powiedz coś, Peder. Opowiedz mi, co
się stało. Na Boga, mów coś do mnie! Dlaczego oni cię tutaj otoczyli?
Peder jednak stał bez ruchu, jak wrośnięty w ziemię. On, który tak łatwo
wybuchał płaczem, był otwarty i opowiadał o wszystkich swoich przeżyciach, teraz
nie wykrztusił ani słowa.
- Peder. - Przycisnęła go tak mocno, że ze świstem wciągał powietrze. - Mów
coś do mnie, Peder. Powiedz coś. Pójdę do szkoły i opowiem o wszystkim, co
widziałam. Teraz zabiorę cię ze sobą do domu, ugotuję coś do jedzenia, żebyś mógł
się rozgrzać. Potem zostaniesz na dole u pani Thoresen, a ja pójdę do szkoły.
Nareszcie chyba coś się w nim rozwiązało, ciałem chłopca wstrząsnął szloch,
Peder dał znak, że powinni już iść. Elise wciąż obejmowała ramieniem jego barki i
tak szli wolno, jak najdalej od rzeki i wodospadu. Żadne z nich nie oglądało się za
siebie.
Dopiero kiedy weszli po schodach i znaleźli się w kuchni, blada twarz chłopca
znowu się lekko zarumieniła. Elise przytuliła go do siebie mocno, rozcierała jego
plecy, obejmowała go, mamrotała jakieś pocieszające słowa. Nawet kiedy dokładała
drew do pieca, jedną ręką obejmowała brata, nie miała odwagi go wypuścić.
- Nie przejmuj się nimi - płakała, a łzy ciekły jej z oczu. - Oni chcieli cię tylko
przestraszyć, nigdy nie odważyliby się wepchnąć cię do wody.
Wtedy w spojrzeniu chłopca pojawił się błysk, Peder skinął głową.
- Nie - szepnął. - Nie, oni chcieli wepchnąć mnie do wodospadu.
- Nie odważyliby się. Bo wtedy przyszłaby policja i zamknęła ich w więzieniu.
Peder potrząsał głową.
- Ale przecież nikt nas nie widział, tylko ty.
Jego drobne ciało dygotało jak w febrze. Wtulił twarz w ciało siostry i
wybuchnął gwałtownym szlochem.
Elise uklękła przy nim i tuliła dziecko, dopóki płacz nie ucichł. Głaskała
Pedera po włosach, całowała w policzki i szeptała do ucha czułe słowa.
- Ty jesteś najlepszy, Peder. Najpiękniejszy, najgrzeczniejszy i najdzielniejszy
chłopiec na całym świecie. Oni są po prostu zazdrośni dlatego, że jesteś taki dobry.
Peder uniósł ku niej zapłakaną twarz.
- Co człowiekowi pomoże, że jest dobry, kiedy inni mają władzę? Ich było
ośmiu przeciwko mnie jednemu, Elise. Oczy mieli czarne ze złości.
Elise skinęła głową.
- To była zazdrość, Peder. To od zazdrości człowiek ma czarne oczy. Ale od
czego to się zaczęło? Dlaczego oni cię prześladują?
- Z powodu moich butów. No i mówią, że ty jesteś w ciąży i będziesz mieć
dziecko z żołnierzem. Powiedzieli, że wszystkie pieniądze dostajemy z Armii tylko
dlatego, że ty się do niego zalecasz.
Elise z całej siły zacisnęła zęby. Musiał to być jakiś pechowy wieczór, kiedy w
Ś
wiątyni po raz pierwszy spotkała Emanuela. Przyniósł nieszczęście nie tylko jej
samej, lecz także Pederowi. Jacy oni są zawistni, zarówno Valborg, jak i dziewczyny
z fabryki oraz dzieciaki na ulicy. To, że ktoś ma odrobinę więcej niż inni, uznawane
jest jako niesprawiedliwe. Z tego powodu gotowi by odebrać człowiekowi życie.
- Teraz ugotuję ci owsianki na mleku, a potem zejdziemy na dół do pani
Thoresen. Jeśli ona nie przyszła do domu na przerwę obiadową, to i tak jestem pewna,
ż
e będziesz mógł posiedzieć u Anny, dopóki nie wrócę.
W końcu chłopiec się uspokoił, pociągał jeszcze nosem, ocierał oczy rękawem
kurtki, ale odszedł już od siostry.
- Nie odważę się jutro iść do szkoły, Elise. Nawet jeśli nauczyciel mnie zbije
za to, że nie przyszedłem.
- O tym porozmawiamy, jak wrócę ze szkoły. Teraz muszę się śpieszyć z
gotowaniem owsianki, żebym zdążyła jeszcze do szkoły, zanim będę musiała wracać
do fabryki.
- Czy ty nie jesteś chora, Elise? - braciszek popatrzył na nią zatroskanymi,
pełnymi łez oczyma.
- Teraz już nie. - Wyjęła z szafki torbę z owsianką, a także bańkę z mlekiem w
nadziei, że uda jej się nie dopuścić do kolejnego, gwałtownego ataku kaszlu, kiedy
będzie rozmawiać z nauczycielem.
Gdy tylko zupa była gotowa, wzięła garnek i ruszyła ku drzwiom.
- Chodź, Peder. Poczęstujemy też Annę, będziecie sobie mogli zjeść razem.
Pani Thoresen nie było w domu, co ucieszyło Elise. Wolała, kiedy Anna jest
sama, lepiej im się wtedy rozmawia.
Kiedy zapukała do drzwi izdebki i Anna jej odpowiedziała, odniosła wrażenie,
ż
e przyjaciółka jest słabsza niż zazwyczaj. Żeby tylko Emanuel jak najszybciej zdobył
te lekarstwa, pomyślała zmartwiona. Jak zwykle twarz Anny rozjaśniła się na jej
widok.
- Elise? Jak się cieszę.
- Zgodzisz się przyjąć pewnego małego gościa? Peder miał bardzo
nieprzyjemne przeżycie, nie mam odwagi zostawić go samego.
- Naturalnie. Cześć, Peder. Jak miło, że chciałeś mnie odwiedzić.
- Ugotowałam trochę owsianki i pomyślałam, że moglibyście zjeść razem -
mówiła dalej Elise zdyszana. Czas mijał, zaczynała się denerwować, że nie zdąży
wszystkiego załatwić.
Peder usiadł skrępowany na stołku przy łóżku. Kiedy Elise wyszła do kuchni
po talerze i łyżki, usłyszała, że chłopiec zaczął opowiadać Annie, co się stało. To
dobry znak.
Wróciła do pokój u i po twarzy Anny poznała, że ta jest wstrząśnięta. Oczy jej
błyszczały, spoglądała na Elise bezradnie i wciąż z niedowierzaniem potrząsała
głową.
- Muszę już lecieć. Dziękuję, że chcesz mu pomóc, Anno.
- To Peder pomaga mnie. Leżałam tu i użalałam się sama nad sobą, a teraz
będę rozmyślać o czymś innym.
Na szkolnym dziedzińcu Elise zauważyła grupkę stojących razem chłopców.
Miała wrażenie, że niektórych z nich rozpoznaje. Pochylali ku sobie głowy, potem to
jeden, to drugi odwracali się do niej i posyłali jej nienawistne spojrzenia. Pewnie
domyślali się, dokąd idzie. Może dla Pedera będzie jeszcze gorzej, jeśli naskarży
nauczycielowi. Ta myśl ją przeraziła.
W tym samym momencie zauważyła Kristiana. Stał kawałek dalej od tamtych,
razem z dwoma chłopcami, których Elise przedtem nie widziała. Kristian na pewno ją
zauważył, ale udawał, że nie widzi siostry.
Z tej strony nie powinnam się chyba spodziewać pomocy, pomyślała z
westchnieniem.
Odszukała drogę do pokoju nauczycielskiego i zapytała o wychowawcę
Pedera. Ten akurat wychodził. Powiedziała mu pośpiesznie, kim jest i że chciałaby
porozmawiać w ważnej sprawie. Nauczyciel wyjął zegarek z kieszeni kamizelki.
- Zaraz będzie dzwonek. Nie możemy omówić tego jutro?
- Ale przytrafiło się coś okropnego - tłumaczyła Elise. Nie chciała przerwać,
dopóki nie wytłumaczy mu wszystkiego. - Cała gromada chłopaków próbowała
wepchnąć Pedera do rzeki przy wodospadzie.
Nauczyciel wytrzeszczył oczy.
- To Pedera nie ma w szkole?
- Owszem, był. Ale musiało się coś przytrafić na poprzedniej przerwie. Teraz
mój brat jest w domu, jest taki przerażony, że nie wiem, czy będzie w stanie przyjść
jutro do szkoły.
- To znaczy, że opuścił szkołę w czasie przerwy? - nauczyciel patrzył na nią
surowym wzrokiem.
- Nie wiem, dlaczego się znalazł koło mostu. Wracałam z fabryki do domu,
kiedy usłyszałam jakieś hałasy i zobaczyłam ich wszystkich. Otaczali go półkolem, on
stał plecami do rzeki. Wyraźnie widziałam, jak przerażony cofa się powolutku. Został
jeszcze tylko maleńki kawałek, krok czy dwa, a byłby wpadł do wody.
Nauczyciel zmarszczył czoło, ale wyglądało na to, że jej niedowierza.
- Chłopcy w tym wieku często sobie nawzajem dokuczają, jesteśmy do tego
przyzwyczajeni, ale żeby nastawali na czyjeś życie, to raczej trudno mi uwierzyć.
Porozmawiam z Pederem. Chętnie bym się dowiedział, dlaczego w czasie przerwy
opuścił teren szkoły. To jest surowo zabronione.
Potem odwrócił się i pomaszerował szybkim krokiem wzdłuż korytarza.
Najwyraźniej uznał rozmowę za zakończoną.
Elise patrzyła w ślad za nim z gniewem w oczach. Więc teraz to Peder
zostanie przywołany do porządku, myślała oburzona. A nie chłopcy, którzy go
prześladowali.
Gdy w jakiś czas potem wracała na górę do Anny i Pedera, zauważyła na
schodach śnieg, którego tu nie było, kiedy wychodziła.
Jeśli to Emanuel, nie będę w stanie spojrzeć mu w oczy, pomyślała zła na
samą siebie.
To był Emanuel. Siedział w izbie i rozmawiał z Anną oraz Pederem.
Wyglądało na to, że Peder zapomniał na jakiś czas o strachu i z ożywieniem
opowiadał o tym, jak ubiegłego lata łapał ryby na haczyk. Elise odniosła wrażenie, że
Emanuel dobrze się czuje z nimi obojgiem. Anna leżała uśmiechnięta i spoglądała to
na Emanuela, to na Pedera.
Kiedy Elise weszła, oczy wszystkich skierowały się na nią.
- Elise! - zawołał Peder z ożywieniem. - Emanuel obiecał, że latem zabierze
mnie do Brekkedammen i będziemy łowić ryby.
Elise skinęła głową. Nie była w stanie odpowiedzieć bratu z takim samym
zachwytem, chociaż z ulgą patrzyła, że chłopiec doszedł do siebie.
- Czy mogłabym zamienić z tobą parę słów w kuchni, Emanuelu?
On natychmiast wstał i poszedł za nią. Elise starannie zamknęła za sobą drzwi.
- Czy Peder i Anna opowiedzieli ci, co się stało?
- Peder mówi, że jakieś łobuzy zachowały się wobec niego okropnie i że
poszłaś do szkoły, żeby porozmawiać z nauczycielem.
Elise patrzyła na niego z powagą.
- Mało brakowało, a wepchnęliby go do wody przy samym wodospadzie.
Emanuel patrzył na nią, na jego twarzy malowało się przerażenie.
- Co ty mówisz? Elise skinęła głową.
- Akurat byłam wtedy na moście, bo szłam do domu. - Pośpiesznie
opowiedziała mu, co się stało.
Emanuel wciąż patrzył na nią z otwartymi ustami.
- Oni nie mogli tego robić na poważnie. Nie mogło im to przyjść do głowy.
- Owszem, wyglądało na to, że im przyszło. Gdybym ja się nie zjawiła... -
umilkła i głośno przełknęła ślinę.
- Czy szkoła zgłosiła to na policji?
- Wygląda na to, że nauczyciel mi nie uwierzył. Bardziej interesowało go to,
ż
e Peder bez pozwolenia opuścił teren szkoły.
Emanuel w najwyższym zdumieniu potrząsał głową.
- To najgorsze, co kiedykolwiek słyszałem.
- A ja się cieszę, że mi wierzysz - wahała się przez chwilę. - Pytałam Pedera,
dlaczego oni to zrobili, i dowiedziałam się, że to z powodu jego nowych butów.
Słyszeli poza tym plotki o mnie i o tobie, i uważają, że ja wyłudzam pieniądze z
Armii.
Emanuel słuchał z niedowierzaniem.
- To niemożliwe - powiedział ochrypłym głosem.
- Nie możesz tu przez jakiś czas przychodzić. W każdym razie nie możesz
przychodzić wtedy, gdy ja jestem w domu. Jeśli chcesz odwiedzić Annę, musisz to
zrobić w czasie, kiedy ja jestem w fabryce. Jeśli plotki będą miały co chwila nową
pożywkę, to naprawdę nie wiem, czym się to wszystko skończy.
Emanuel skinął głową, sprawiał wrażenie przygnębionego.
- Bardzo mi przykro z tego powodu, Elise. Nie przypuszczałem, że dzieci
mogą być takie złośliwe.
- Znajdują się pod wpływem dorosłych, a ludzie bywają zawistni. Większość z
nich ma niewiele środków do życia, nie wszystkim wystarczy na tyle, by głód nie
zaglądał im w oczy. Kiedy widzą, że ktoś ma troszkę więcej niż oni, pojawia się
zawiść.
- Ale żeby zrobić coś tak potwornego... - potrząsał z niedowierzaniem głową.
- Można znieść i głód, i nędzę, kiedy wszyscy wokół cierpią tak samo. Gdy
jednak ludzie mają wrażenie, że ktoś wyłudza dla siebie dodatkowe korzyści, wtedy
przychodzi bunt.
- I żeby to się zwracało przeciwko tobie, takiej skromnej... Elise machnęła
ręką, czuła się skrępowana.
- Wszystkiemu winne są plotki. My tutaj na tej ulicy mamy dwie plotkary,
jedna mieszka w naszym domu, a druga w sąsiedztwie. Ten stróż nocny, który znalazł
nas w komórce, rozpowiedział o nas wszystkim, a te dwie tylko na to czekają, zawsze
czujne, żeby się dowiedzieć czegoś o innych. I nie ma żadnego znaczenia, że zarówno
ty, jak ja wiemy, że nie zrobiliśmy niczego złego. Dopóki plotkary wierzą w co
innego, pozostaniemy na językach. A ze względu na Pedera nie chciałabym
ryzykować więcej gadania. Dlatego muszę cię prosić, żebyś się trzymał od nas z
daleka. Emanuel stał bez ruchu i patrzył na nią.
- To straszna niesprawiedliwość, że nie będę mógł cię widywać tylko dlatego,
iż jakieś plotkary roznoszą złe plotki.
Elise przytaknęła.
- Mimo wszystko muszę cię o to prosić. - Podeszła do drzwi izby, dłużej nie
chciała już z nim rozmawiać. Emanuel musi przyjąć do wiadomości, że sprawa jest
poważna.
- Peder, muszę wrócić do fabryki. Czy naprawdę chcesz, żeby on u ciebie
został, dopóki nie wrócę, Anno?
Anna skinęła głową.
- Oczywiście. Nareszcie nie będę musiała tu leżeć sama. Elise skinęła więc
głową Emanuelowi i pośpiesznie wyszła. Dopiero w drodze powrotnej do fabryki
dotarło do niej, co się tak naprawdę stało. Było to tak niesłychane, że wprost nie
mogła o tym myśleć. Szarpał nią straszny gniew, zarazem jednak przepełniał ją strach.
Od chwili, kiedy po raz pierwszy dostrzegła gromadę chłopaków, aż do momentu, gdy
wróciła ze szkoły, czas minął tak szybko. Nawet nie zdążyła poczuć strachu. Dopiero
teraz. ..
Co dalej będzie z Pederem? Jak mogłaby sprawić, by podobne wypadki więcej
się nie powtarzały? Chłopcy z pewnością widzieli ją w szkole i domyślili się, dokąd
zmierza. Jeśli teraz nauczyciel ich ukarze, z pewnością będą się mścić.
Równocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że musiała o całej sprawie
powiedzieć, taka poważna historia nie może zostać zlekceważona. Gdyby jeszcze
nauczyciel okazał jej więcej zrozumienia, to mogliby razem się zastanowić, co teraz
robić. Tymczasem on ją zlekceważył, Elise czuła się osamotniona i kompletnie bez-
radna.
Jedynym człowiekiem, który chce jej pomóc, jest z pewnością Emanuel, ale
jego przepędziła od siebie na dobre.
W hali fabrycznej powitały ją te same podejrzliwe spojrzenia, ale tym nie
będzie się martwić. Elise jest silna, potrafi stawić czoła plotkarkom. Gorzej ma się
sprawa z Pederem.
Kiedy dzień pracy nareszcie się skończył, Elise pośpiesznie wyszła przed
wszystkimi, przebiegła przez most i nie zwolniła, dopóki nie znalazła się w domu.
Peder siedział na stołku obok łóżka Anny i wycinał obrazki z jakiegoś
kobiecego pisma, które Anne dostała od swojej przyjaciółki. Akurat w tej chwili był
zajęty zdjęciem kinematografu na Stortingsgaten. Wielki plakat oznajmiał, jaki film
jest właśnie pokazywany: Uprowadzona w czasie podróży poślubnej. Kinematograf
został otwarty jakieś pół roku temu i Elise słyszała, że jest tam co najmniej sto miejsc
siedzących oraz dwadzieścia stojących. Film trwa mniej więcej pół godziny, a przez
cały czas przedstawienia pewna dama gra na fortepianie. Wydawało jej się to
niezwykle interesujące.
- Popatrz, Elise. Tam powinnaś pójść - Peder promieniał niczym słoneczko,
taki był zajęty obrazkami, że chyba zapomniał o ponurych przeżyciach z
przedpołudnia. - Jak będę bogaty, to cię tam zabiorę i będziemy siedzieć w
najpierwszym rzędzie foteli, będziemy oboje patrzeć na przesuwające się przed
naszymi oczyma obrazy.
Elise uśmiechnęła się.
- Bardzo chętnie z tobą pójdę, Peder. A potem wybierzemy się do ogrodów
Tivoli i będziemy zajadać ciastka w kawiarni.
Zwróciła się do Anny.
- No i jak wam tu było przez cały dzień?
- To najprzyjemniejszy mój dzień od bardzo dawna. Kapitan Ringstad był z
nami prawie do zmierzchu, czytał nam głośno i bawił się z Pederem. To
najsympatyczniejszy człowiek, jakiego w życiu spotkałam.
- Kupił jedzenie dla Anny i kandyzowany cukier dla mnie. - Peder mówił z
takim przejęciem, że buzia mu się rumieniła. - I powiedział, że jak przyjdzie znowu,
to będzie miał dla mnie coś specjalnego.
W tym momencie Elise zauważyła, że Anna się rumieni. Nagle przyszła jej do
głowy zdumiewająca myśl. Anna chyba nie jest zainteresowana Emanuelem? Czyżby
ona także? Agnes i Anna, rany boskie, toż to się robi tłum. Ale właściwie to tak jest
lepiej, pomyślała. Kiedy pani Evertsen odkryje, że to Annę Emanuel odwiedza, może
plotki na mój temat przycichną. Pani Evertsen bardzo współczuje Annie, więc z
pewnością na nią plotkować nie będzie.
Peder był niezwykle ożywiony aż do czasu, kiedy trzeba było szykować się do
spania. Wtedy nagle jego nastrój uległ zmianie. Patrzył na Elise ze łzami w
wytrzeszczonych oczach.
- Nie pójdę jutro do szkoły, Elise. Oni wepchną mnie do rzeki.
- Nie odważą się zrobić czegoś takiego jeszcze raz, Peder. Ale chłopiec był
głuchy na wszelkie tłumaczenia. Raz po raz zanosił się szlochem.
- Ja się nie odważę. Tak strasznie cię proszę, Elise. - Patrzył na nią błagalnie, a
łzy spływały mu po policzkach. - Obiecuję, że będę pomagał ci we wszystkim, jak
tylko potrafię. Mogę szorować schody, obierać ziemniaki i prać swoje skarpety, tylko
nie wypędzaj mnie do szkoły.
- Porozmawiamy o tym jutro rano, Peder. Teraz jesteś zmęczony i wszystko
wydaje ci się gorsze, niż jest w rzeczywistości.
- Nie może mi się wydawać gorsze, niż jest. Gdybyś nie przyszła, Elise, to ja
bym już się utopił.
- Co ty wygadujesz, nic podobnego. To jasne, że nie odważyliby się wepchnąć
cię do wody. Oni chcieli cię tylko przestraszyć, zobaczyć, jak bardzo będziesz się bał,
ale na pewno by przestali, odwrócili się i poszli sobie.
Chłopiec gwałtownie potrząsał głową.
- Gdybyś widziała ich oczy, to wiedziałabyś lepiej. Dlaczego mi nie wierzysz?
Chłopiec odwrócił zrozpaczony wzrok.
- Dajmy już temu spokój. Teraz połóż się i śpij, porozmawiamy rano, jak
wstaniemy.
Kiedy jednak wróciła do kuchni, napotkała spojrzenia czworga przerażonych
oczu. Hilda późno wróciła do domu i dopiero co dowiedziała się o całej sprawie, a
Kristian był milczący i ponury od chwili, gdy Peder wrócił od Anny. Z początku Elise
sądziła, że jest zły, bo nie wiedział, gdzie się podziewa Peder, a bardzo nie lubi być
sam w domu, z czasem jednak pojęła, że to jest taki dziwny sposób Kristiana na
okazywanie niepokoju.
- Peder boi się iść jutro do szkoły - zaczęła niepewnie.
- No to go nie wypychaj - wyrwało się Hildzie. - Musisz pozwolić, żeby został
w domu, Elise. Pomyśl, że oni mogą zrobić to znowu.
Elise popatrzyła na Kristiana.
- A co ty na to, Kristian? Naprawdę myślisz, że odważyliby się zaatakować go
jeszcze raz?
Chłopiec mocno zaciskał wargi i kiwał głową, wzrok mu pociemniał.
- Jak oni mogli wymyślić coś takiego, żeby karać Pedera za coś, co ich
zdaniem ja zrobiłam?
- Bo on jest płaczek. - W głosie Kristiana słychać było pogardę. - Z byle
powodu zaczyna beczeć.
- Ale czy ty nie mógłbyś im wytłumaczyć, że nie dostajemy od Armii więcej
niż inni, którym się źle powodzi? To przecież nie Armia płaci za sanatorium mamy.
Jedyne, co dostaliśmy, to dwie pary butów, trochę ubrań, jedzenia i opału. Wielu
innych w waszej szkole z pewnością dostaje tyle samo. Poza tym mógłbyś powie-
dzieć, że plotki o mnie i panu Ringstadzie to wstrętny wymysł. Pamiętaj, że jestem
zaręczona z Johanem.
Kristian milczał, ale spojrzał jej w oczy z powątpiewaniem. Było oczywiste, że
sam w te plotki wierzy.
- To prawda, co mówię, Kristianie - patrzyła na brata z powagą. - Przysięgam
ci na Boga, że nie ma nic między kapitanem Ringstadem a mną. Zostaliśmy zamknięci
w tej komórce wbrew swojej woli. Popatrz tu. - Pokazała mu sińce na rękach, które
teraz zrobiły się żółte, chłopiec jednak odwrócił wzrok. - Powiedziałam, żeby nas
więcej nie odwiedzał, przynajmniej dopóki to gadanie się nie skończy, prosiłam go
też, żeby odwiedzał Annę w czasie, kiedy mnie nie ma w domu.
Spostrzegła, że jej słowa dotarły do brata, niedowierzanie w jego oczach
zniknęło.
- Musisz nam pomóc, Kristian - mówiła dalej tym samym poważnym tonem,
patrząc mu uparcie w oczy. - Peder się boi i ma do tego powody. Ty jesteś silny i z
pewnością dasz sobie radę z tymi łobuzami. W każdym razie musisz im wytłumaczyć,
ż
e plotki są czystym wymysłem, że ja jestem wierna Johanowi i będę czekać, dopóki
go nie wypuszczą. Oczywiście im nic do tego, nie muszę się przed nikim tłumaczyć,
ale jeśli to jest powód, dla którego nas nienawidzą, to trzeba sprawę wyjaśnić.
- Chodzi nie tylko o to. - Wzrok chłopca był teraz rozbiegany, raz po raz
spoglądał na Hildę, ale potem pośpiesznie odwracał spojrzenie.
- A o co jeszcze?
- Chodzi o Hildę, która jest w ciąży z jednym z tamtych z drugiej strony rzeki.
I dlaczego mama jest w sanatorium, skoro matka Pingelena jest tak samo chora, ale
dla niej miejsca nie było.
Elise czuła się tak, jakby ktoś złożył na jej barki wielki ciężar. Sprawę z
Emanuelem była w stanie jakoś wyjaśnić, ale fakt, że Hilda będzie miała dziecko z
majstrem, pozostaje faktem i nic się z tym nie da zrobić. Nie może też zabrać matki z
sanatorium po to, by uciszyć ludzkie gadanie.
- Przeklęte bachory! - krzyknęła Hilda ze złością. - Jakby mieli coś do tego, z
kim się spotykam!
Elise pośpiesznie pogładziła czuprynę Kristiana.
- Polegam na tobie, wierzę, że poradzisz sobie z tą sprawą, Kristian. Chociaż
oni są zawistni, to przecież jakoś im wszystko wytłumaczymy. A jak nie po dobroci,
to postraszymy ich, że pójdziemy na policję.
Kristian wyprostował się. Zawsze starał się unikać pieszczot, tym razem
jednak jakby złagodniał.
W jakiś czas potem, jak rodzeństwo poszło już spać, usłyszała cichy, tłumiony
szloch z kąta, gdzie spał Peder. Podeszła tam boso, po omacku odnalazła brata,
pochyliła się i zaczęła głaskać go po głowie.
- Nie płacz, Peder. Kristian obiecał, że porozmawia z chłopakami. A jeśli to
nie pomoże, to ja postraszę ich policją.
Zrobiło się cicho. Elise pochyliła się mocniej i pocałowała brata, potem wstała
i po omacku wróciła do łóżka.
Ale sen nie chciał przyjść. Wciąż i wciąż od nowa przeżywała tamten straszny
moment, kiedy dotarło do niej, że to Peder stoi nad rzeką, odwrócony plecami do
wodospadu, i że banda łobuzów wolno, ale nieubłaganie popycha go coraz dalej i
dalej. Próbowała sama sobie wmawiać, że oni by się jednak zatrzymali, zanim będzie
za późno, ale wcale nie była tego taka pewna. Zawiść to straszna siła, równie wielka
jak gniew. Ludzie tracą z tego powodu życie.
Ale przecież Peder jest tylko dzieckiem...
Tylko że tamci są niewiele od niego starsi, dodawała pośpiesznie w duchu.
Oni nie rozumieją, co robią. I podniecają się nawzajem.
Wierciła się w pościeli, nie mogła znaleźć wystarczająco wygodnej pozycji. Za
oknem rozlegał się czasami dźwięk samotnego dzwonka, poza tym panowała cisza.
Również w kącie Pedera. Musiało go przekonać to, że Kristian porozmawia z
chłopakami. Ale właściwie to jak silny jest Kristian? Czy jest dostatecznie dojrzały,
by podjąć walkę z całą bandą?
Musiała w końcu zapaść w sen, bo ocknęła się z powodu jakichś trudnych do
określenia hałasów. Wytrzeszczała oczy i wsłuchiwała się, nagle usłyszała szurające
po podłodze kroki. W następnej chwili drzwi do kuchni otworzyły się, a potem znowu
zamknęły. Elise zerwała się z łóżka i drżąc z zimna, poszła do kuchni. Z kąta pod
oknem docierał żałosny płacz.
- Peder?
Po omacku znalazła zapałki i zaświeciła lampę naftową stojącą na stole. Na
podłodze w najciemniejszym kącie siedział Peder, skulony, drżący z zimna i ze
strachu. Chwyciła go i zmusiła, żeby wstał.
- Chodź, Peder, za zimno, żebyś tu siedział. Będziesz dzisiaj spał w moim
łóżku.
Posłuchał natychmiast i po chwili leżeli, obejmując się nawzajem, przytuleni
do siebie pod ciepłą kołdrą.
- Jutro możesz nie iść do szkoły - wyszeptała Elise. - Poślę przez Kristiana list
z wyjaśnieniem, dlaczego zostałeś w domu.
Chłopiec tulił twarz do jej szyi, od czasu do czasu wstrząsał nim jeszcze
szloch, ale teraz odetchnął z ulgą.
- Jesteś najlepszą siostrą na całym świecie, Elise - wyszeptał zapłakany.
- A ty jesteś najlepszym bratem na całym świecie - odpowiedziała mu również
szeptem.
Przez chwilę panowała cisza. Elise myślała już, że chłopiec zasnął, gdy nagle
znowu się odezwał.
- Pamiętasz, co powiedziałem? - tym razem mówił z przejęciem. - Kiedy będę
duży, to pójdziemy razem do kinematografu i będziemy siedzieć w pierwszym
rzędzie.
Elise skinęła głową.
- A potem pójdziemy do Tivoli nie tylko po to, żeby jeść ciastka w kawiarni,
ale też żeby jeździć na karuzeli.
- A będzie cię na wszystko stać, Elise? - malec zapomniał, że to on obiecał
fundować.
- Będzie nas stać na wszystko - odpowiedziała Elise stanowczo. - I wcale nie
będziemy czekać, aż dorośniesz, możemy to zrobić już latem.
- Lis tam chodził. - Peder był taki ożywiony, że wymknął się z jej objęć. -
Zaglądał tam przez dziurę w płocie. On mówi, że to tak, jakby oglądać raj. Wszystko
mieni się światłami i kolorami, na drzewach wiszą lampiony, a eleganckie panie z
parasolkami spacerują pośród kwiatów. W głębi ogrodu kręci się karuzela.
- No i tam właśnie pójdziemy, Peder. Latem, kiedy świeci słońce, jest ciepło,
drogi są suche. Wtedy ty i Kristian, i ja pójdziemy w dół do miasta, będziemy
spacerować ulicą Karla Johana wśród panów w cylindrach i pań ubranych w jedwabne
suknie, będziemy się przechadzać obok pawilonów, gdzie eleganccy ludzie siedzą na
werandach i piją z cieniutkich kieliszków, a w końcu dotrzemy do ogrodu Tivoli. Tam
będziecie jeździć na karuzeli, ile tylko będziecie chcieli, a ja będę sobie siedzieć,
słuchać pięknej muzyki i gapić się na ludzi spacerujących pod drzewami. Umilkła,
poczuła się bardzo zmęczona.
- Opowiadaj jeszcze, Elise.
- A któregoś dnia pójdziemy sobie na nabrzeże Pale, wybierzemy taki dzień,
kiedy do portu wpływa statek z Ameryki - ziewnęła. - Zobaczymy ludzi, którzy
pożyczyli pieniądze w związku robotniczym i kupili za nie bilety do Ameryki, żeby
nie musieć przez całe życie ciężko pracować za koronę dziennie.
Mały chłopiec przy jej boku milczał.
- Czy oni naprawdę mają dużo pieniędzy, ci ludzie, którzy mieszkają w
Ameryce? - zapytał po dłuższej chwili.
- Wydaje mi się, że mają.
Znowu przez jakiś czas panowała cisza.
- A czy kobiety też wyjeżdżają?
- Tak, wyjeżdżają i mężczyźni, i kobiety, i dzieci.
- Ale chyba ty ode mnie nie wyjedziesz, Elise? - szepnął ostrożnie,
najwyraźniej przestraszony, a Elise wyczuwała, że lęk go paraliżuje.
- Oczywiście, że nie, ty głuptasie. Czy myślisz, że chciałabym wyjechać i
zostawić najlepszego brata na całym świecie?
Mały roześmiał się z ulgą.
- Nie, myślę, że byłoby ci trochę smutno.
- Co tam smutno, płakałabym po całych dniach. Ale teraz musimy spać, Peder.
Powinieneś być wypoczęty, skoro masz się jutro opiekować Anną.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Kiedy następnego dnia Elise przyszła w czasie przerwy obiadowej do domu,
pani Thoresen już była u Anny.
- Co się u was stało, Elise? - wybuchnęła, najwyraźniej przerażona. - Czy to
prawda, że jakieś łobuzy próbowały wepchnąć Pedera do rzeki?
Elise przytaknęła i patrzyła na nią z wielką powagą.
- Nie odważyłam się posłać go dzisiaj do szkoły, Kristian zaniósł list do
nauczyciela. Czy pani nie przeszkadza, że Peder jest u Anny? On się za bardzo boi,
ż
eby zostać sam w domu.
- To dobrze, że Anna ma przynajmniej z kim porozmawiać. I żołnierz też tutaj
był. To chyba bardzo dobry człowiek. - Pani Thoresen posłała Elise pośpieszne, pełne
wstydu spojrzenie.
Elise zrozumiała. No to przynajmniej jest jedna, która już nie wierzy, że
między mną i Emanuelem dzieje się coś nieprzyzwoitego, pomyślała z
westchnieniem.
- Przyniosłam wam bańkę mleka. Poza tym chciałam oddać pieniądze, które
byłam winna Johanowi. Pożyczył mi dwie korony i siedemdziesiąt pięć ore, kiedy na
początku stycznia zabrakło mi na komorne. - Wysupłała pieniądze z kieszeni i podała
pani Thoresen.
Ta wytrzeszczyła oczy.
- Dajesz to mnie?
- Johanowi przecież oddać nie mogę. On zresztą i tak by powiedział, że mam
je zwrócić pani i Annie.
Pani Thoresen łapczywie chwyciła pieniądze i zniknęła z nimi w izbie. Elise
wolno poszła za nią. Domyślała się, że pani Thoresen chce schować pieniądze w
jakimś tajnym schowku, i nie chciała się narzucać.
Peder siedział na krawędzi łóżka Anny i sylabizował coś z elementarza.
- Jak to dobrze, że zmusiłaś go do czytania, Anno. On musi się ćwiczyć.
Anna uśmiechnęła się.
- Mieliśmy tu wizytę pewnego pana, ale wyszedł pośpiesznie, zanim w fabryce
zaczęła się przerwa obiadowa. I wiesz co, on mi przyniósł lekarstwa. Czyż to nie jest
fantastyczny człowiek?
Elise przytakiwała, ciesząc się wraz z przyjaciółką.
- Mam nadzieję, że kiedy wychodził, spotkał na schodach panią Evertsen.
Anna roześmiała się.
- Też mam taką nadzieję, ale teraz to ja będę podejrzewana.
- Jeśli chodzi o ciebie, to ona jest w stanie znieść dużo więcej. Pani Thoresen
zwróciła się teraz do nich.
- A o co masz być podejrzewana?
- O to, że przyjmuję wizyty panów - odparła Anna wesoło.
- Jezu Chryste! Czy człowiek nie może przyjąć pomocy od Armii Zbawienia,
ż
eby zaraz wszyscy nie zaczęli o nim gadać? - potem wyszła do kuchni, żeby zdążyć z
jedzeniem dla Anny, zanim będzie musiała wrócić do fabryki.
- Popatrz, Elise, co dostałem od żołnierza. - Peder z przejęciem szukał w
kieszeni, a potem wyciągnął z niej mały scyzoryk. - Jak będzie wiosna, to on nauczy
mnie robić fujarki z wierzbiny, tak powiedział. - Oczy lśniły mu radośnie.
- To bardzo miło z jego strony. - Elise zauważyła, że w jej głosie nie ma
zachwytu. Zastanawiała się, czy Emanuel rzeczywiście zrozumiał powagę tego, co się
stało wczoraj.
- Jakby tamci znowu chcieli mnie prześladować, to on pójdzie ze mną do
szkoły i porozmawia z nauczycielem. Powiedział, że zdejmie wtedy mundur i ubierze
się po cywilnemu, żeby nie poznali, kim jest. Bo widzisz, nauczyciel uważniej słucha,
gdy mówi do niego mężczyzna.
Elise zmarszczyła czoło w zamyśleniu. Jeśli go ktoś rozpozna, to sytuacja
będzie jeszcze gorsza. Z drugiej jednak strony szansa, że nauczyciel się zorientuje,
kim jest Emanuel, wydawała jej się niewielka. Większość ludzi słyszała tylko plotki,
ale samego Emanuela nie widzieli, a nawet ci, którzy zauważyli oficera Armii Zba-
wienia w drodze do Andersengarden, z pewnością nie zwracali uwagi na jego twarz.
A tego, że nauczyciel chętniej wysłucha mężczyzny, na dodatku porządnie ubranego i
mówiącego językiem, którym posługują się ludzie z tamtej strony rzeki, była zupełnie
pewna.
- Wszystko to prawda, Elise - wtrąciła Anna ostrożnie. - Emanuel był bardzo
miły i dla mnie, i dla Pedera. Moim zdaniem wszystko jest łatwiejsze, odkąd pojawił
się w naszym życiu.
- Miło mi to słyszeć, Anno. Pozdrów go i powiedz, że jestem mu bardzo
wdzięczna za to, że chce pomóc Pederowi.
- Oczywiście, powiem. On zawsze się o ciebie pyta. Myślę... - umilkła,
spoglądając na Pedera.
- Masz teraz przeczytać Annie całą stronę, Peder - rzekła Elise pośpiesznie. -
Kiedy nauczyciel zauważy, że uczysz się w domu, będzie zadowolony.
- Jeszcze jedną stronę? - Peder patrzył na nią zawiedziony.
Tego wieczoru, kiedy Elise zmywała po kolacji, rozległo się delikatne pukanie
do drzwi. Hildy nie było w domu, chłopcy natomiast szukali w izbie miedzianego
guzika. Znaleźli ten guzik ubiegłego lata i Elise nadziwić się nie mogła, do czego taki
guzik może służyć, gdy tylko ma się trochę wyobraźni. Najpierw chłopcy byli
przekonani, że ów guzik nosił kiedyś przy swoim mundurze sam szef policji, później
wartość guzika wzrosła i stał się zgubionym złotym guzikiem od munduru ochmistrza
królewskiego dworu. Drzwi się otworzyły i w progu ukazała się Agnes.
- Mogę wejść?
- Agnes? Cóż za niespodzianka! Wejdź, proszę, zaraz skończę. Agnes usiadła
na taborecie, Elise nastawiła wodę na kawę.
- Chciałam się tylko upewnić, że pójdziesz ze mną w poniedziałek do
Ś
wiątyni.
Elise była rada, że stoi odwrócona plecami do przyjaciółki.
- Ale ja nie mogę. Coś się wydarzyło od czasu, kiedy widziałyśmy się ostatnio.
- Wydarzyło się coś? Co takiego?
- Byłam chora. Tak ciężko, że nie mogłam pójść do pracy po południu we
wtorek i przez całą środę. Śmiertelnie się bałam, że mnie wyrzucą, ale na razie nic
jeszcze nie wiadomo. W dodatku Peder jest prześladowany przez paru chłopaków w
szkole i tak się strasznie boi, że nie ma odwagi wychodzić z domu.
Agnes prychnęła.
- Wszyscy chłopcy bywają od czasu do czasu prześladowani. Nie możesz być
taką nadopiekuńcza matką, Elise. To nie są twoje dzieci, jesteś tylko ich siostrą. Poza
tym niech się uczą oddawać.
Elise nie odpowiadała, wyjęła dwa kubki i nalała do nich cieniutkiej kawy.
- Skoro już poznałaś kapitana Ringstada, to ja ci chyba nie jestem potrzebna.
- To nie jest takie proste.
- Ależ jest. Stałaś i rozmawiałaś z nim jeszcze długo po tym, jak się z wami
pożegnałam, prawda?
Agnes zarumieniła się i spuściła wzrok.
- No tak, chwilę.
- W takim razie już mnie nie potrzebujesz.
- No, ale pomyśl, co by to było, gdyby on mnie zapomniał?
- Jestem pewna, że nie zapomniał... Poza tym oni bardzo chcą mieć więcej
członków.
Agnes westchnęła.
- No cóż, to w takim razie będę musiała iść sama. Przez chwilę milczały i
popijały gorącą kawę.
- Wiesz co, Elise? Chciałam cię o coś zapytać. Czy między wami coś jest?
- Między nami? - Elise wsypała dodatkową łyżeczkę cukru do kawy i mieszała
energicznie. - Oczywiście, że nic między nami nie ma. Wiesz, że jestem zaręczona z
Johanem. Agnes skinęła głową.
- No tak, wiem, ale on powiedział coś, co całkiem zbiło mnie z tropu.
Elise nie była w stanie spojrzeć jej w oczy.
- Co takiego powiedział?
- No coś w tym sensie, że każdy z nas ma gwiazdę przewodnią. I że ta gwiazda
prowadziła go w dniu, kiedy cię spotkał. Tak mówił. Nie zrozumiałam, co ma na
myśli, ale kiedy go zapytałam wprost, to się tylko roześmiał wyraźnie skrępowany.
- Ja myślę, że jemu chodziło po prostu o to... że dzięki temu, iż mnie spotkał,
otrzymał szansę niesienia pomocy Pederowi, Hildzie, mamie, Evertowi i Annie.
Twarz Agnes się rozpromieniła.
- Naprawdę tak myślisz? Elise przytaknęła.
- Czy pamiętasz Everta, który został oddany na wychowanie do tego pijaka
Hermansena?
Agnes skinęła głową.
- Kapitanowi Ringstadowi udało się odebrać go stamtąd i przenieść do pani
Berg, postarał się też o to, by chłopiec mógł mimo wszystko chodzić do szkoły. I na
dodatek zdobył lekarstwa dla Anny. Gdyby ich nie dostała, byłoby z nią źle.
Agnes odetchnęła z ulgą.
- A już prawie uwierzyłam, że gwiazda przewodnia doprowadziła go do ciebie,
to znaczy, że on wierzy... - bezradnie uniosła ramiona. - Nie dlatego, że może
pomagać innym, ale że jest zajęty tobą. - Roześmiała się, po chwili Elise też się
zaczęła śmiać.
Agnes westchnęła ciężko.
- Pojęcia nie mam, co zrobić, żeby wzbudzić w nim zainteresowanie. No
wiesz, w taki sposób... Czy uważasz, że oficerowie Armii Zbawienia mają tego
rodzaju uczucia, Elise?
- Oczywiście, że mają, ale nauczyli się je tłumić. W każdym razie do czasu,
kiedy wejdą w związek małżeński.
- Ja to mogę czekać nawet dwa lata. Dopóki nie zostanę oficerem.
Przez chwilę wpatrywała się w filiżankę.
- Czy im nawet całować się nie wolno?
- Myślę, że powinni być ostrożni. - W tej samej chwili przypomniała sobie, co
powiedział Emanuel: „Jestem w tobie zakochany, Elise”. Dodał jeszcze: „Musimy
pozostać przyjaciółmi, chociaż ty jesteś zaręczona, a ja należę do Armii Zbawienia”.
Agnes westchnęła znowu.
- To musi być bardzo trudne.
Elise nie mogła się powstrzymać od złośliwości.
- Może dla ciebie, ale nie dla niego.
Przyjaciółka popatrzyła na nią wzrokiem pełnym żalu.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Ty jesteś doświadczona, a on chyba nie. Twarz Agnes oblał rumieniec.
- No, nie miałam znowu tych chłopców tak wielu.
- Ale gdyby ci się nie poszczęściło, to mogłabyś już mieć dziecko w żłobku.
Agnes uśmiechnęła się skrępowana.
- A skąd ty wiesz?
- Widziałam cię. Któregoś dnia przyszłam do ciebie, nie słyszeliście mojego
pukania, a ja potem na palcach zeszłam na dół.
Agnes patrzyła na nią przerażona.
- Ale chyba mu o tym nie powiesz?
- Oczywiście, że nie. Kiedy weźmiecie ślub, to on sam i tak wszystko odkryje.
Jeśli nie dowie się przedtem.
- Jeśli nie dowie się przedtem? Elise wzruszyła ramionami.
- Jeśli ktoś mu nie nagada. Na przykład jeden z twoich byłych . kochanków.
Agnes zbladła.
- Teraz to bym najbardziej chciała, żeby tamto nigdy się nie stało. Sprawa z
Emanuelem to zupełnie coś innego. To jest ta wielka miłość. Nigdy więcej w nikim
się nie zakocham. Ty chyba mnie rozumiesz, Elise, bo masz Johana. Ty z pewnością
też nigdy w innym się nie zakochasz, prawda?
Elise zdecydowanie potrząsnęła głową.
Drzwi od izby się otworzyły, do kuchni wbiegli Peder i Kristian.
- Znaleźliśmy go - Peder śmiał się od ucha do ucha, pokazując błyszczący
miedziany guzik.
Nazajutrz Peder był zmuszony iść do szkoły, Elise nie odważyła się zatrzymać
go jeszcze i tym razem w domu. Kristian mówił, że nauczyciel przeczytał jej list, ale
nie powiedział ani słowa, nic też nie odpisał. Poza tym wyglądało, że jest zły. Peder
trząsł się, kiedy Elise i Hilda musiały ich zostawić i wyjść do fabryki.
- Odprowadzisz Pedera aż do drzwi jego klasy, Kristian - upominała Elise,
starając się nie patrzeć na rozdygotaną dziecięcą sylwetkę przy drugim końcu stołu. - I
przyprowadzisz go do domu po lekcjach, zrozumiano?
Kristian kiwał głową, znowu miał ten zacięty, uparty wyraz twarzy.
Przez cały dzień Elise była niespokojna. Podczas przerwy obiadowej pobiegła
do domu, żeby zobaczyć, czy mały mimo wszystko nie wrócił, ale z ulgą stwierdziła,
ż
e go nie ma.
Anna też go nie widziała, przyjęła za to inną wizytę. Uśmiechała się
tajemniczo i miała zarumienione policzki.
Jakie to dziwne, myślała Elise, wracając do fabryki. Czy Emanuel przychodzi
do Anny codziennie? I czy przychodzi, bo jest mu jej żal, czy może są jakieś inne
powody? Nie warto o tym mówić Agnes, byłaby zazdrosna. Anna jest wprawdzie
przykuta do łóżka, ale ma ładną twarz i piękne oczy, poza tym jest miła i tak pozytyw-
nie nastawiona do życia, że wszyscy muszą ją kochać. Mimo to...
Elise pamiętała, co Anna mówiła o Lorangu, gońcu, który często odwiedzał ją
w ubiegłym roku. Pani Thoresen była bardzo temu przeciwna, uważała, że Anna
powinna zaakceptować swój los.
Niepokój dręczył ją również przez resztę dnia, choć wciąż sobie powtarzała, że
Peder uciekłby do domu, gdyby w szkole znowu spotkało go coś złego.
Kiedy dzień pracy nareszcie się skończył - była sobota i praca trwała dwie
godziny krócej niż zwykle - przez całą drogę do domu Elise biegła. Kaszel dręczył ją
w dalszym ciągu i dobrze wiedziała, że będzie gorzej, jeśli się zmęczy, mimo to nie
zwalniała kroku.
W kuchni nie zastała nikogo. Nikt nie rozpalił ognia, nic nie wskazywało na
to, że ktoś tu w ogóle zachodził.
Poczuła na plecach zimny dreszcz strachu.
Ale Kristiana też nie było, próbowała pocieszać sama siebie. Wobec tego
muszą być razem.
Natychmiast zabrała się do rozpalania pod kuchnią, wyjęła z szafy chleb,
bańkę z mlekiem i ser. Chłopcy na pewno zaraz się zjawią.
A może są na dole u Anny? Ta myśl sprawiła jej chwilową ulgę. Oczywiście,
ż
e są u Anny. Peder bardzo dobrze się czuje w jej miłej izdebce, odkrył poza tym, że
Anna jest bardzo miła. Elise zbiegła na drugie piętro.
Pani Thoresen gotowała zupę mleczną.
- Peder i Kristian? Nie ma ich tutaj. I dzisiaj nie było, Anna tak powiedziała.
Na wszelki wypadek Elise zapukała jeszcze do drzwi izby, by się upewnić.
Potem przygnębiona wróciła na trzecie piętro.
W końcu wróciła Hilda, zdyszana, jak jej się to ostatnio często zdarzało.
- Peder i Kristian nie wrócili? - Wpatrywała się w Elise z lękiem w oczach.
- Na pewno zaraz się pokażą. Na szczęście są razem. Usłyszały kroki na
schodach i obie pobiegły do drzwi. Na górę wchodził Kristian. Sam.
- Gdzie jest Peder? - głos Elise zdradzał panikę.
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz? Obiecałeś przecież, że przyprowadzisz go do domu.
Dopiero teraz zauważyła, że ubranie Kristiana jest ubłocone, on sam spocony i
rozgrzany, choć na dworze panuje ziąb. - Szukałem go przez cały czas od zakończenia
lekcji.
Elise i Hilda stały bez ruchu i patrzyły na brata, a straszna prawda powoli do
nich docierała. Peder zniknął...
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Obie wybiegły, żeby go szukać. Hilda poszła w stronę szkoły, Elise miała
przeczesać okolice rzeki.
Panowały ciemności i trudno było cokolwiek dostrzec. Rzadko rozmieszczone
uliczne latarnie nie dawały dużo światła, w niewielu oknach też się paliło, większość
mieszkańców zresztą zasłaniała je szczelnie, żeby powstrzymać chłód. Po jakimś
czasie spoza chmur wyszedł księżyc, noc była pogodna i gwiaździsta.
Elise złożyła dłonie na kształt trąbki, przystawiła je do ust i z całych sił
nawoływała Pedera po imieniu, ale jej głos ginął w łoskocie wodospadu. O tej porze
przechodniów było niewielu. Pytała wszystkich napotkanych, czy nie widzieli małego
chłopca, oni jednak odpowiadali przecząco.
Strach dławił ją za gardło, zaczynała płakać.
- Boże kochany - błagała głośno. - Spraw, żebym go znalazła. Bądź taki dobry,
nie pozwól, żeby mu się coś stało.
Szła brzegiem rzeki, najpierw w dół, następnie znowu w górę, próbowała
odszukać coś w blasku księżyca, jakąś rękawiczkę lub czapkę brata, czy też coś
innego, co mógł zgubić podczas ucieczki. Raz po raz wzrok sam przesuwał się w
stronę huczącego wodospadu, natychmiast jednak odwracała głowę.
Dlaczego wypchnęła go dzisiaj do szkoły, skoro tak strasznie się bał? Kristian
jest za mały, by walczyć z całą gromadą łobuziaków, w każdym razie kiedy jest sam
przeciwko wielu. Nauczyciel jej nie uwierzył. I co to pomoże, jeśli teraz uwierzy,
skoro pewnie na wszystko jest za późno? Strach zaciskał jej boleśnie żołądek. Byłam
głupia, Emanuel też był głupi, a przecież on pośrednio przyczynił się do zawiści
chłopaków. Kristian powinien był lepiej pilnować brata, wszyscy jesteśmy winni
temu, co się stało.
Gwałtowny atak kaszlu zmusił ją do zatrzymania. Rzęziło jej w piersiach,
lodowaty pot sprawiał, że ubranie lepiło się do ciała. Nie wiedziała, czy to z wysiłku,
ze strachu, czy też dlatego, że wciąż jest chora. Wkrótce znowu podjęła
poszukiwania.
Szukała tak bardzo długo, w końcu jednak postanowiła wstąpić do domu, żeby
się dowiedzieć, czy przypadkiem Peder nie wrócił.
Hilda siedziała przy kuchennym stole i płakała, nie miała już siły na dalsze
poszukiwania. Kristian zdjął z siebie przemoczone ubranie i włożył coś suchego. Był
przygnębiony i milczący.
- Musimy mieć jakąś pomoc - szlochała Hilda. - Musimy prosić wszystkich z
naszej ulicy, żeby z nami szukali.
Elise przytaknęła i odwróciła się bez słowa. Strach zaciskał jej gardło,
sprawiał, że z trudem oddychała.
Zaczęła pukać po kolei do wszystkich drzwi, ale albo ojciec rodziny siedział w
domu nad flaszką wina i gapił się na nią półprzytomnie, albo w ogóle nie było go w
domu.
Jedna z gospodyń prychnęła, kiedy usłyszała, o co chodzi.
- Myślisz, że my nie przeżyliśmy tego samego? A kto nam pomagał, kiedy
jedno z naszych dzieci zaginęło? Nie, mamy co innego do roboty niż szukanie
nieposłusznych łobuzów, dość mamy zmartwień z własnymi. Poza tym dzieciaki
zawsze wracają, poczekaj dzień albo dwa.
W końcu Elise nie widziała innego wyjścia, jak tylko zwrócić się do
Emanuela. Armia Zbawienia przecież zwykle pomaga, kiedy ktoś zaginie, a on jest
jedynym członkiem Armii, którego Elise zna. Musi teraz schować do kieszeni swoją
dumę, stłumić lęk przed plotkami i własne uczucia. Zrobił się już późny wieczór,
powinna się śpieszyć, bo Emanuel pójdzie spać.
Kiedy znalazła się na wzgórzu, pot zalewał jej oczy. Od czasu do czasu kręciło
się jej w głowie, czuła ból w piersiach.
Na szczęście Emanuel był w domu. Przez chwilę patrzył na nią z
niedowierzaniem, po czym twarz mu się rozjaśniła.
- Elise? Jak to milo! Szybko wyjaśniła, co się stało.
- Rany boskie - wyszeptał przerażony. - Tak, natychmiast z tobą idę.
Nie włożył munduru i Elise była bardzo z tego zadowolona. Tak jest lepiej na
wypadek, gdyby spotkali kogoś znajomego. Nie żeby się tym bardzo przejmowała.
Akurat teraz miała poważniejsze zmartwienia. W największym pośpiechu Emanuel
znalazł naftową latarkę, ona też powinna była taką mieć, kiedy szukała nad rzeką.
- Ci chłopcy chyba nie mogli znowu tego zrobić... - Emanuel był poruszony.
- Ja naprawdę nie wiem, co oni zrobili.
- Może go gdzieś zamknęli. W jakiejś wozowni albo w wychodku.
Elise skinęła głową, ona też miała taką nadzieję. Bo w takim razie chłopiec by
ż
ył. Niezależnie od tego, jak przerażony, zdołałby wytrzymać. Tego była pewna.
- A może ukrył się gdzieś w jakiejś bramie albo na podwórzu - zastanawiał się
głośno Emanuel. - Kiedy zobaczył tamtych, przestraszył się i w pośpiechu czmychnął
do jakiejś bramy.
Elise znowu przytaknęła, ona też rozważała taką możliwość.
- I nie ma odwagi wyjść na ulicę. Teraz będzie czekał, dopóki się nie rozwidni.
Cała noc spędzona na podwórku może go kosztować życie, jest przecież bardzo
zimno, a Peder jest taki malutki i chudziutki.
- Musimy przeszukać wszystkie bramy po kolei.
- Ale to nam zajmie całą noc.
- Trudno, nie możemy się poddawać.
- Nie, ja się nie poddam.
Elise zaniosła się szlochem, nie próbowała już powstrzymywać płaczu. Myśl o
tym, że Peder może siedzieć gdzieś sam, przerażony, powodowała, że Elise nie była w
stanie się opanować. Równocześnie odczuwała też złość. Gdyby zdołała dopaść tych
łobuzów, toby im łby poukręcała. Szarpałaby ich za włosy i tłukła do krwi. Nie
mogliby się czuć bezpieczni ani przez sekundę, prześladowałaby ich i dręczyła,
mściłaby się. Muszą poczuć taki sam strach, jaki ściągnęli na jej małego braciszka.
- Nie płacz, Elise. - Emanuel był bardzo zmartwiony. - Znajdziemy go. Jutro
pójdę do szkoły i porozmawiam z nauczycielem. A jeśli to nie pomoże, pójdę na
policję.
Elise nie odpowiedziała. A może jest już za późno...
Kiedy przechodzili przez most, Elise udało się nie patrzeć w dół, w głęboką
wodę, ani na wodospad, chociaż Emanuel zatrzymał się i wolno oświetlał latarką cały
teren, od jednego brzegu rzeki do drugiego. W każdym momencie Elise spodziewała
się, że Emanuel może krzyknąć z przerażenia, a potem rzuci się z mostu do leżącego
na łodzie nieruchomego tłumoczka.
- Nie wierzę, żeby oni odważyli się znowu to zrobić - mamrotał Emanuel pod
nosem, ale jego głos nie brzmiał zbyt pewnie. - Straszyć i dręczyć kogoś to jedna
sprawa, ale zagonić go do...
Szli znowu w dół rzeki drogą, którą Elise dopiero co pokonała, a ponieważ nie
dało to żadnego rezultatu, zawrócili w stronę domu. Zatrzymywali się przy każdej
bramie i głośno wołali Pedera, szukali za śmietnikami, ale nikt im nie odpowiadał, nie
znaleźli też nikogo.
Na ulicach było cicho i pusto, ludzie przeważnie kładli się już spać. Światła za
firankami gasły jedno po drugim. Gdzieś miauczał kot, a z jednego podwórza
dochodziły odgłosy awantury, kiedy jednak tam zajrzeli, okazało się, że to jakiś pijak
okłada pięściami swoją małżonkę.
Powoli ogarniało ich uczucie bezradności.
- Może od razu powinienem pójść na policję. - Emanuel zwrócił się w stronę
Elise. - Powinni wysłać swoich ludzi na poszukiwania.
- A oni ci z pewnością odpowiedzą, że mają co innego do roboty niż szukanie
nieposłusznych dzieciaków. W każdym razie zlekceważą cię, kiedy im powiesz, gdzie
mieszkamy.
Emanuel milczał, widocznie myślał to samo.
- Ale ja się nie poddam, Elise. Jeśli ty marzniesz albo jesteś zmęczona, to
powinnaś iść do domu i trochę odpocząć. Dopiero co byłaś poważnie chora, musisz
uważać. Elise zdecydowanie potrząsnęła głową.
- Nie poddam się, dopóki go nie znajdziemy. Przez jakiś czas szli w milczeniu.
- Uważam, że nie zrozumiałem powagi sprawy - powiedział po chwili
Emanuel. - Nie byłem w stanie uwierzyć, że jakaś plotka może doprowadzić do
czegoś takiego. Widocznie muszę się jeszcze dużo nauczyć.
- Zło istnieje wszędzie, nie tylko wśród biednych. Z pewnością bogaci też
ż
ywią zawiść.
- Prawdopodobnie tak. Ale wydaje mi się dziwne, że ci tutaj są zawistni wobec
kogoś, komu powodzi się równie źle jak im. Sądziłbym raczej, że będą zazdrośni
wobec ludzi, którzy mieszkają na Oscarsgate.
- Tamci należą do innego świata, my się nigdy z nimi nie porównujemy. Świat
składa się z bogatych i biednych, tak po prostu jest. Ale jeżeli ktoś z naszych dostanie
więcej niż inni, wtedy rodzi się zawiść. Zwłaszcza jeśli uważają, że nie zasłużył sobie
na to albo że coś wyłudził. Lub że działał nieuczciwie.
- Ale przecież to ciebie nie dotyczy, Elise.
- Nie ma znaczenia, co ty o tym myślisz, dopóki oni wierzą, że tak właśnie
jest.
Emanuel westchnął ciężko. Elise poczuła się niewdzięczna.
- Bardzo się cieszę, że pomogłeś wtedy Pederowi. I że pomagasz Annie.
- Major uważał, że powinniśmy przeznaczyć pieniądze na lekarstwa dla niej.
Ona i tak zmaga się z bardzo trudnym losem.
- No właśnie, a mimo wszystko jest taka dobra i pozytywnie nastawiona do
ś
wiata. Rozumiesz, jak ona sobie z tym radzi?
Zbliżyli się do kolejnej bramy, otworzyli ją, weszli na podwórze i zaczęli
wołać, ale nie doczekali się odpowiedzi.
Emanuel obszedł podwórze z latarką, świecił nawet w okna piwnicy.
Elise zaczynała wątpić, czy kiedykolwiek znajdą Pedera. Głęboko wciągnęła
powietrze.
- Jak myślisz, Emanuelu, co się stało?
- Myślę, że on się gdzieś ukrył i że w końcu go znajdziemy. - Powiedział to
zdecydowanie i z wielką pewnością, tym samym wzbudził w niej nową odwagę.
Elise kaszlała przez cały czas poszukiwań, ale teraz ataki były coraz częstsze i
coraz bardziej gwałtowne. Emanuel zatrzymał się.
- Elise, Pederowi nic nie pomoże, jeśli się znowu rozchorujesz. Pójdziesz więc
teraz do domu, a ja dalej będę szukał sam. Ja nie marznę, jestem zdrowy i jedna noc
bez snu to dla mnie nic.
Elise miała zamiar protestować, ale kolejny napad kaszlu jej to i uniemożliwił.
Przez chwilę nie mogła wykrztusić ani słowa. Kiedy kaszel się nareszcie uspokoił,
Emanuel oznajmił stanowczo:
- Naprawdę nie ma sensu, żebyśmy tu chodzili oboje. Jeśli się poważnie
rozchorujesz, to nie będziecie mieli z czego żyć, a Peder będzie miał jeszcze jeden
powód do zmartwienia. Idź więc teraz do domu, a ja od czasu do czasu będę
przychodził i mówił, jak się sprawy mają.
- Ale ja nie potrafię siedzieć spokojnie w kuchni i czekać. To już lepiej
zostanę z tobą.
- Wróć przynajmniej do domu i ugotuj sobie gorącej zupy mlecznej. Jak się
najesz i rozgrzejesz, to znowu do mnie przyjdziesz.
Elise ponownie chciała zaprotestować, ale nagle pociemniało jej w oczach.
Chwyciła go za ramię, żeby nie upaść.
- No i widzisz? - w głosie Emanuela zabrzmiała troska. - Jeśli tu zostaniesz, to
mi zemdlejesz. Odprowadzę cię teraz do drzwi, a po jakimś czasie przyjdę i powiem,
co się dzieje.
Elise zrozumiała, że Emanuel ma rację. Niechętnie skierowała się w stronę
Andersengarden.
Dokładnie w chwili, kiedy mijali narożnik ulicy, usłyszeli przed sobą jakieś
głosy. Emanuel uniósł latarkę.
Przed nimi szli dwaj mali chłopcy, jeden trzymał drugiego za ramiona.
Elise natychmiast poznała obu.
- Peder! - rzuciła się do nich z takim zapałem i z taką ulgą, że miała wrażenie,
iż unosi się w powietrzu. - Peder! Evert! Zaczekajcie!
Chłopcy usłyszeli wołanie i momentalnie przystanęli. Przez sekundę
wyglądało na to, że Peder zamierza rzucić się do ucieczki w przeciwnym kierunku,
zaraz jednak spostrzegł, kto go woła.
- Elise! - pobiegł siostrze na spotkanie i wylądował w jej objęciach. Ona tuliła
go do siebie, śmiejąc się i płacząc na przemian, szlochała z ulgą i z trudem wciągała
powietrze.
Evert zbliżał się do nich z wahaniem. Elise trzymała Pedera jedną ręką, drugą
wyciągnęła do Everta.
- Nigdy w życiu tak się z niczego nie cieszyłam - szlochała, obejmując Everta.
- Tak strasznie się bałam.
- Evert mnie uratował, Elise. Usłyszał, że płaczę, więc we - mknął się do
bramy i znalazł mnie za śmietnikiem. Gdyby nie przyszedł, to bym tam siedział przez
całą noc. - Chłopiec pociągał nosem, ocierał oczy ręką kurtki i opowiadał z
przejęciem: - Słyszałem, jak szczury hałasują w śmietniku, i myślałem, że przyjdą,
ż
eby wydrapać mi oczy, ale tak strasznie bałem się Pingelena i tamtych, że nawet
wtedy nie odważyłem się ruszyć.
- Siedział i cały się trząsł - wtrącił Evert z takim samym przejęciem. - Oni go
gonili przez cały czas, odkąd szkoła się skończyła.
- Siedziałeś za tym śmietnikiem od czasu, kiedy szkoła się skończyła? - Elise
spoglądała na brata z niedowierzaniem.
- Nie przez cały czas. Tylko prawie. Nogi mi tak strasznie zmarzły, że wcale
ich nie czuję.
- Chodźcie, pośpieszmy się do domu, resztę opowiecie nam później.
Elise zwróciła się do Emanuela.
- Mam nadzieję, że pójdziesz z nami i też zjesz coś ciepłego? On wahał się
przez krótką chwilę, po czym skinął głową.
- Jeśli uważasz, że to wypada...
- Oczywiście, że wypada. Pomagałeś mi przecież szukać brata przez cały
wieczór.
Kiedy weszli do mieszkania, Kristian leżał już w łóżku, Hilda jednak siedziała
przy kuchennym stole i cerowała skarpety. Twarz miała zapuchniętą od płaczu.
Zerwała się natychmiast i oplotła ramionami Pedera, szlochając w jego rozczochraną
czuprynę.
- Tak strasznie się o ciebie bałam, Peder. Gdyby ci się coś stało, nigdy w życiu
nie zaznałabym już radości.
Pod kuchnią palił się ogień. Elise kazała Pederowi i Evertowi zdjąć mokre
skarpety i powiesić je na sznurku do suszenia. Evert dostał suche skarpetki, natomiast
Peder został otulony w wełniany koc. Emanuel zszedł na dół, żeby przynieść więcej
drewna, Hilda gotowała zupę mleczną.
Drzwi do izby otworzyły się i Kristian wysunął głowę. Mrużył oczy pod
ś
wiatło, po chwili spostrzegł Pedera.
- Gdzieś ty się podziewał, Peder?
- Pingelen i tamci, wiesz, gonili mnie. Bałem się tak strasznie, że schowałem
się na jakimś podwórzu, ukryty za śmietnikiem. Siedziałem tam przez cały dzień.
Gdyby nie Evert, to bym tam jeszcze był.
Elise zwróciła się do Everta.
- Czy Hermansen wie, gdzie jesteś? Evert potrząsnął głową.
- On jest pijany.
- A kiedy masz się przeprowadzić do pani Berg?
- Jutro albo pojutrze, to zależy od tego, kiedy Hermansen wytrzeźwieje i
pomoże mi spakować rzeczy. Nie ma tego dużo i chyba mógłbym się przeprowadzić
bez nich.
Elise zmarszczyła czoło i patrzyła na niego zamyślona.
- Jak Hermansen przyjął wiadomość, że masz się wyprowadzić?
- Wściekł się niczym tur. Powiedział, że obije i ciebie, i żołnierza.
Zerknął na nią niespokojnie, czy nie powiedział czegoś złego.
- W takim razie proponuję, żebyś przenocował u nas, a jutro odprowadzę cię
do pani Berg. Kiedy zaczynasz szkołę?
- W przyszłym tygodniu.
- Świetnie. To pomożesz Kristianowi opiekować się Pederem.
- Evert nie jest ode mnie większy - protestował Peder urażony.
- Nie, ale przeżył tyle, że wcześnie musiał dorosnąć. On ci się naprawdę może
bardzo przydać, Peder.
Emanuel przyszedł z naręczem drewna, wkrótce wszyscy usiedli do stołu.
Peder siedział na kolanach Elise, ponieważ mieli za mało stołków.
- Teraz wyglądamy jak duża rodzina - oznajmił zadowolony Peder. - Mama i
tata, i czworo dzieci.
Hilda posłała mu gniewne spojrzenie.
- Mnie też zaliczasz do dzieci?
- Dziecko, które jest w ciąży - prychnął Kristian.
Hilda zrobiła się czerwona, Peder i Evert zachichotali, Emanuel nie wiedział,
co powiedzieć, a Elise była zła i równocześnie chciało jej się śmiać.
- To raczej Hilda powinna być matką - Peder próbował ratować niezręczną
sytuację.
Evert zerkał na Emanuela.
- No to wtedy żołnierz by musiał... - umilkł nagle i spojrzał na Elise
zawstydzony.
- A ja uważam, że jesteśmy dużą gromadą rodzeństwa - stwierdziła Elise. -
Czterech braci i dwie siostry, niektórzy mali, niektórzy więksi.
Peder uśmiechnął się do Emanuela.
- No to jesteś moim starszym bratem.
- Bardzo chętnie.
- A ty jesteś moim młodszym bratem - ciągnął Peder, posyłając Evertowi pełen
zadowolenia uśmiech.
- Mam tyle samo lat co ty! - zaprotestował Evert.
- No to jesteście bliźniakami - stwierdziła Elise. - Ale czy zdajecie sobie
sprawę, że to już prawie północ? Chociaż jutro jest niedziela, to musimy się wyspać,
bo mamy odwiedzić mamę, a w poniedziałek Hilda i ja idziemy do fabryki, wy
natomiast pójdziecie do szkoły, więc też musicie się wyspać.
Emanuel wyjął kieszonkowy zegarek.
- Tak, dochodzi północ.
Elise zauważyła, że Peder zesztywniał w jej objęciach. Atmosfera przy stole
była taka miła, że dziewczyna prawie zapomniała o tym, co się stało dzisiejszego
dnia.
Emanuel też to zauważył.
- W poniedziałek ja pójdę z tobą do szkoły, Peder. Włożę swój najładniejszy
garnitur, wypucuję buty do połysku, będę miał białą koszulę z krawatem i kapelusz.
Nikt się nie domyśli, że jestem tym osławionym „żołnierzem Armii Zbawienia”. -
Uśmiechnął się dziwnym uśmiechem, który wyrażał rozbawienie, ale równocześnie
coś jakby urazę i skrępowanie. - I odbędę poważną rozmowę zarówno z twoim
nauczycielem, jak i z dyrektorem.
Elise poczuła, jak chude chłopięce ciało się rozluźnia.
- Naprawdę? - w jego głosie słychać było niedowierzanie i nadzieję. Zwrócił
twarz w stronę Elise. - Słyszysz, Elise? On pójdzie ze mną do szkoły.
- Bardzo się z tego cieszę, Peder - posłała Emanuelowi spojrzenie pełne
wdzięczności. - Nie wiem, czy odważyłabym się wyprawić cię tam samego - mówiła
dalej, całując Pedera w kark. - Gdybyś jednak nie poszedł, to istniałoby ryzyko, że cię
skreślą, a przecież bez szkoły człowiek do niczego na tym świecie nie dojdzie.
- I wtedy do końca życia pozostanie wozakiem. Tak powiedziała Magda -
wtrącił Evert.
- No właśnie, unikniesz tego dzięki Emanuelowi. - Elise spojrzała na
Emanuela i znowu poczuła nieskończoną wdzięczność w imieniu i Everta, i Pedera. -
Co by się z nami stało, gdybyśmy cię nie mieli - dodała z uśmiechem.
Zarumieniła się, oczy jej błyszczały z radości.
- Ale teraz musicie iść do łóżek, chłopcy. Wyjmiemy mój stary materac. -
Znowu zwróciła się do Emanuela. - Czy możemy przenocować Everta bez
zawiadamiania Hermansena, jak myślisz?
Emanuel wstał od stołu.
- Wstąpię do niego w drodze do domu. Jeśli się z nim nie rozmówię, to
zostawię mu kartkę w drzwiach.
Chłopcy i Hilda zniknęli w izbie, Emanuel szykował się do wyjścia.
Elise wyciągnęła do niego rękę na pożegnanie.
- Stokrotne dzięki za pomoc. Naprawdę nie wiem, jak bym sobie dała radę bez
ciebie w ten straszny wieczór.
- No widzisz, a przecież chłopcy wrócili do domu bez mojej pomocy - bąknął
skrępowany.
- Owszem, ale ty pomogłeś mi przetrwać. Naprawdę byłam bliska załamania. -
Wciąż trzymał jej rękę i patrzył jej w oczy. Elise widziała, że chce coś powiedzieć, ale
powstrzymała go. - Bardzo chcę, żebyś był moim przyjacielem, Emanuelu. Chyba
rozumiesz, jak strasznie się bałam.
Emanuel skinął głową.
- Teraz to wiem.
Nagle zarzucił jej ręce na szyję i przytulił do siebie mocno. Ale równie szybko
wypuścił ją z objęć, odwrócił się i poszedł do drzwi.
Elise stała i patrzyła w ślad za nim. Przepełniały ją trudne do określenia
uczucia.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Zabrali Everta ze sobą do sanatorium w Grefsen. Elise obawiała się, że
Hermansen mógłby spuścić chłopcu lanie za to, że nie wrócił poprzedniego wieczoru
do domu, chociaż został mu tylko jeden dzień do przeprowadzki.
W powietrzu czuć było wiosnę. Wróble ćwierkały, śnieg kapał z dachów,
słońce świeciło na czystym niebie. Zapach mokrej ziemi i nawozu drażnił nosy, kiedy
mijali jakąś chłopską zagrodę, a na wolnych od śniegu kawałkach ziemi chłopcy grali
w piłkę, dziewczynki natomiast bawiły się w piekło i niebo. Zmiana dokonała się w
ciągu zaledwie kilku godzin, tak się ta ponura zima zmieniała, przechodziła w wiosnę,
a potem znowu na krótko wracał chłód.
- Cieszmy się wiosną, dopóki ją mamy - zawołała Elise, wdychając świeże
powietrze i wszystkie wspaniałe zapachy. - Niedługo zakwitnie podbiał, nad ogrodami
będzie się unosił zapach dymu z palonych liści. Kocham ten zapach, bo on zapowiada
lato.
Peder spoglądał na nią zdumiony.
- Dlaczego oni palą ogniska na dworze? Czy nie potrzebują chrustu na
podpałkę?
- Oni palą nie tylko gałązki, lecz także liście. A liście trzeba szybko usunąć,
ż
eby trawa mogła rosnąć.
Paru chłopców dalej przy drodze wyciągało szyje i przyglądało się idącym.
Peder wziął Elise za rękę.
- To nie oni, Peder. To tylko jacyś ciekawscy, którzy dziwią się, że jest nas tak
wielu.
- I dlatego, że nie jesteśmy ubrani tak jak oni - dodał Evert.
- Tym nie będziemy się przejmować.
Minęli gromadkę chłopców i nic się nie stało. Elise mocno trzymała rękę
Pedera, czuła, że mała piąstka drży.
- Czy Evert może pójść z nami do Tivoli, Elise? - spytał nagle Peder, kiedy
odeszli już daleko od tamtych i chłopiec powoli się rozluźniał.
- Pewnie, oczywiście, że Evert może z nami pójść, przecież to on cię uratował
wczoraj wieczorem.
Peder uśmiechnął się zadowolony.
- I żołnierz też pójdzie?
- Powinieneś już skończyć z tym „żołnierzem”. On się nazywa Emanuel
Ringstad. Powinieneś mówić „pan Ringstad”. Kiedy jutro pójdzie z tobą do szkoły
ubrany w swoje najładniejsze rzeczy, będzie wyglądał jak pan z bogatych domów na
Karl Johan. Wtedy dopiero tamte łobuzy zrobią wielkie oczy.
Peder roześmiał się, ale zaraz znowu spoważniał.
- Ale myślisz, że nie będą zazdrośni?
- O niego nie.
- Ja tego nie rozumiem. Zbliżali się już do sanatorium.
Elise głęboko wciągnęła powietrze, wyprostowała się i uniosła w górę brodę.
W pokoju przyjęć siedziała jakaś nieznajoma pielęgniarka. Zlustrowała ich od
stóp do głów tak, jak to robiła poprzednia, i nie popatrzyła na nich łagodniejszym
wzrokiem, kiedy usłyszała, że naprawdę przyszli odwiedzić jedną z płacących
pacjentek. Powiedziała, żeby poczekali na zewnątrz, a sama poszła sprawdzić, czy
ewentualnie mogliby się przywitać z mamą.
- Ona jest zła - Peder uporczywie patrzył siostrze w oczy.
- Cii, Peder. Jeśli ktoś usłyszy, co wygadujesz, to może nie pozwolą nam
wejść do środka.
- Ale przecież ja mówię tylko prawdę.
- Nie zawsze prawdę trzeba mówić tak głośno.
- To uważasz, że powinienem kłamać?
- Powinieneś milczeć.
Przed wejściem zatrzymał się powóz, z którego wysiadła dama w jasnej,
szerokiej jedwabnej sukni, wyszywanej perełkami pelerynie i w dużym kapeluszu z
kwiatami. Pomagał jej stangret. Zaraz za nią wysiadł pan w długim czarnym surducie,
cylindrze i z laseczką ze srebrnymi okuciami. Oboje państwo posłali w stronę Elise,
Hildy i chłopców pogardliwe spojrzenie, a potem pośpiesznie odwrócili głowy. Kiedy
ich mijali, pan się zatrzymał.
- Czy wy znajdujecie się we właściwym miejscu, dzieci?
- Idziemy odwiedzić naszą mamę. - Peder, który zazwyczaj był nieśmiały,
teraz stał z rękami na plecach i patrzył na mężczyznę z odwagą.
- W takim razie uważam, że trafiliście źle. To jest prywatne sanatorium.
- Ale za naszą mamę płaci jeden pan - mówił niczym niezrażony Peder.
- Ach tak. - Mężczyzna sprawiał wrażenie zaskoczonego. - To dziwne -
mruknął i zaczął wchodzić po schodach.
W tej samej chwili w drzwiach ukazała się pielęgniarka. Kiedy spostrzegła
eleganckich państwa, nie bardzo wiedziała, co zrobić. Uprzejmie przywitała parę,
potem zwróciła się pośpiesznie do Elise: - Chodźcie ze mną do innego wejścia. -
Potem zbiegła ze schodów i energicznym krokiem okrążyła budynek, prowadząc ich
za sobą do bocznych drzwi. Wkrótce znaleźli się na wąskich schodach, którymi
wchodzili również poprzednim razem.
Matkę już wywieziono na korytarz. Siedziała wyprostowana na łóżku,
wyglądała na zadowoloną i miała rumieńce na twarzy.
- Witajcie, dzieciaki. Jak dobrze was widzieć. Liczę dni do każdej niedzieli.
Uściskali ją wszyscy, ale bardzo ostrożnie, jakby była z porcelany, skrępowani
i trochę zawstydzeni. Nie zdołali się jeszcze przyzwyczaić do jej widoku w takich
niezwykłych okolicznościach, gdzie wszystko jest takie białe, świeżo wyprasowane i
obce.
- No i co tam u was słychać? - mama spoglądała to na jedno, to na drugie i
zatrzymała wzrok na Evercie. - Jak to miło, że ty też chciałeś do mnie przyjść, Evert.
- Jestem tu dlatego, że uratowałem Pedera. - Evert nie miał odwagi nawet na
nią spojrzeć, stał z czapką w rękach i miętosił ją palcami.
- Uratowałeś Pedera? - Mama miała przerażoną minę, spojrzała pytająco na
Elise.
Elise nie wiedziała, co zrobić, miała nadzieję, że uniknie opowiadania mamie
o tym, co się stało.
- Bo on się bał paru większych chłopaków i ukrył się na jednym podwórzu.
Evert go tam znalazł.
Matka wyciągnęła chudą białą rękę i położyła ją na ramieniu Pedera.
- Dlaczego się ich bałeś, Peder, mój synku?
Elise stanęła tak, żeby mama nie mogła widzieć jej twarzy, i dawała znaki
głową Pederowi.
Na szczęście chłopiec zrozumiał, o co jej chodzi.
- Dlatego, że Pingelen jest głupi. On mówi, że Elise zaleca się do żołnierza.
- Słyszałeś kiedyś takie głupstwa? Nie przejmuj się tym, Peder. Oni są po
prostu zazdrośni. Takie zaczepki chyba możesz znieść, żeby ci tylko nie zrobili nic
złego.
Peder kiwał głową, wpatrując się w białą pościel. Elise wstrzymała oddech, ale
na szczęście brat powstrzymał się od dalszych wyjaśnień.
Mama puściła ramię Pedera i zwróciła się do Kristiana.
- A co tam u ciebie, Kristian? Wydaje mi się, że dzisiaj jesteś jakiś blady.
Kristian zacisnął swoje kościste dłonie na jej kołdrze.
- Wczoraj wieczorem poszliśmy późno spać.
- Późno poszliście spać? A coś się stało?
- Mieliśmy gości.
Peder zabrał głos, a twarz promieniała mu z przejęcia.
- Byliśmy my wszyscy - pokazał ręką na Hildę, Elise, Kristiana, Everta i na
siebie samego - a poza tym jeszcze żołnierz.
Matka posłała najstarszej córce zdumione spojrzenie.
- To kapitan Ringstad też tam był? Elise niechętnie skinęła głową.
- Pomagał nam szukać Pedera i dlatego go zaprosiliśmy.
Mama kręciła głową, sprawiała wrażenie bardzo zdziwionej. - Jakie to dziwne,
ż
e ten człowiek pojawił w naszym życiu akurat wtedy, kiedy potrzebowaliśmy go
najbardziej. Najpierw umarł ojciec, potem Johan znalazł się w więzieniu, a kiedy
zostaliście sami...
- Opowiedz nam trochę o tym, jak ci tutaj jest - Elise pośpiesznie zmieniła
temat. Bała się, żeby Peder, Kristian czy Evert nie wyrwali się z czymś, kiedy nadal
będą opowiadać o Emanuelu.
- Mnie tutaj jest dobrze. - Skierowała twarz w stronę Hildy. - Musisz go
pozdrowić jeszcze raz i powiedzieć, jak bardzo jestem wdzięczna. Wszyscy są tacy
ż
yczliwi, siostry to prawdziwe anioły, zresztą lekarze też.
- Czy oni nie protestują, że jesteś... to znaczy... że ty nie...? - Nie wiedziała,
jak się wyrazić, liczyła jednak na to, że matka zrozumie.
- Niewielu zna prawdę. Na szczęście nauczyłam się ładnie mówić, kiedy
przyjechałam do Kristianii. - Zwróciła się teraz do chłopców. - Zapamiętajcie to
sobie, dzieci. Kiedy będziecie więksi, musicie nauczyć się ładnie mówić, tak jak Elise
i Hilda. Wtedy będziecie mieć większe szanse na znalezienie lepiej płatnej pracy.
- Lorang mówi, że to głupota - Peder patrzył matce w oczy z bardzo
zdecydowaną miną.
- To nie jest głupota - przerwała mu Hilda. - Przypomnij sobie, co mi
opowiadałeś o Szwedzie Andersie. Gdyby mówił tak jak my, nikt by się nie domyślił,
ż
e on przyjechał ze Szwecji, i nikt by go nie prześladował.
- A ktoś go prześladował? - matka przenosiła wzrok z jednego dziecka na
drugie.
Kristian prychnął.
- A czy to takie dziwne? Do diabła, przecież to jeden z tych paskudnych
Szwedów.
- Kristian, coś ty! - matka patrzyła na niego z wyrzutem. - To nie jego wina, że
pochodzi ze Szwecji.
Elise nadal się bała, że rozmowa może wrócić do ostatnich przygód Pedera.
- Evert ma się przeprowadzić do pani Berg - wtrąciła pośpiesznie. -
Hermansen nie ma prawa dłużej się nim zajmować, ponieważ przepija wszystkie
pieniądze z gminy.
Matka patrzyła na nią zdumiona.
- Kto tak powiedział?
- Kapitan Ringstad poszedł do biura gminy i zwrócił radzie opiekuńczej uwagę
na to, jak żyje Evert. W naszej okolicy jest ponad sto dzieci pod opieką gminy i rada
opiekuńcza powinna przynajmniej raz w roku kontrolować każdy przypadek, ale
sytuacji Everta nie skontrolowali. Nauczyciel też powinien był wysłać do nich
zawiadomienie, ale tego nie zrobił. A w przepisach gminy mówi się wyraźnie, że jeśli
pieniądze nie są wydawane na potrzeby dziecka, gmina musi być natychmiast o tym
powiadomiona.
- Ale kapitan Ringstad poradził sobie i z tym - uśmiechnęła się matka. - Jakie
to błogosławieństwo dla nas wszystkich, że go mamy. Podziękuj mu ode mnie, Elise.
- Matka uśmiechnęła się do Everta. - Teraz będzie ci dobrze, Evercie. Pani Berg to
bardzo miła osoba. Co prawda niedowidzi i źle słyszy, ale nie będzie cię bić ani
krzywdzić. W każdym razie dopóki będziesz się zachowywał przyzwoicie.
Evert zamyślił się na chwilę. Potem powiedział niepewnie: - A co to znaczy
zachowywać się nieprzyzwoicie?
- To znaczy nie słuchać starszych. Nie wolno ci kłamać, kraść ani przeklinać,
musisz też robić wszystko, co pani Berg ci każe, wracać do domu o czasie, który ci
wyznaczyła.
- Hermansen mówi, że to grzech grać w niedzielę w karty, ale drobna kradzież
nie jest bardzo niebezpieczna.
Matka patrzyła na niego z powagą.
- I tutaj Hermansen się myli, Evercie. Zobacz, co się stało z Johanem. Teraz
siedzi zamknięty w lodowatej celi w twierdzy Akershus i będzie musiał tam siedzieć
przez cztery lata dlatego, że był taki głupi i wyciągnął rękę po coś, co należało do
innych.
- Mamo, przestań... - Elise posłała jej gniewne spojrzenie. - Johan przecież nie
kradł. On tylko stał na czatach z rowerem.
- Na jedno wychodzi. Był z tymi, którzy dokonali kradzieży. Elise milczała.
Nie przywykła do takiego zachowania matki.
Nie mogła zrozumieć, dlaczego nagle matka też odwraca się od Johana. Chyba
nie tylko dlatego, że popełnił fałszywy krok, bo przecież zawsze wiedziała, jaki
właściwie Johan jest uczciwy i porządny.
Wolno zbliżała się do nich pielęgniarka, jakby nie chciała ich wypraszać, ale
wiedziała, że musi.
Wszyscy po kolei uściskali matkę, pomachali jej na pożegnanie i zbiegli ze
schodów. Dzisiaj jakoś łatwiej było im stąd odchodzić niż w ubiegłą niedzielę.
Elise szła w milczeniu i myślała o tym, co powiedziała matka. Czy ona
rzeczywiście uważa Johana za złodzieja? Nigdy by jej to nie przyszło do głowy. Jeśli
ktoś powinien zrozumieć, dlaczego Johan uległ takiej pokusie, to właśnie matka.
Resztę niedzieli spędzili razem w domu. Elise musiała łatać ubrania i robiła to
z ciężkim sumieniem. Matka nauczyła ją, że praca w niedzielę to grzech,
potrzebowała jednak dziennego światła, żeby lepiej widzieć, poza tym wieczorami
zwykle jest zbyt zmęczona.
Hilda powoli zaczynała się przygotowywać do tego, co miało się zdarzyć
latem. Poszła do organizacji „Ubrania dla Biednych Dzieci” i dostała tani materiał na
pieluchy i ubranka oraz flanelę na pościel dla dziecka. Dostała też długi kawałek
„listwy”, jak to nazywają, czyli kawałek materiału służący do zawijania noworodka.
Teraz siedziała i obrębiała pieluchy. Dziwnie było patrzeć na nią pochyloną nad
niemowlęcymi ubrankami. Dopiero od niedawna prawda zaczynała do niej docierać,
myśl o mającym się narodzić dziecku nie była już taka nieprawdopodobna. Za niecałe
cztery miesiące w izbie na trzecim piętrze Andersengarden rozlegać się będzie płacz
dziecka. Może nie będzie tak źle, pocieszała się Elise. Może wszyscy będziemy się
nim zajmować, będziemy się kłócić, kto pierwszy ma trzymać dziecko na rękach.
To, co do niedawna rysowało się jako straszne nieszczęście, nabrało innego
wymiaru, kiedy pojawiło się wiosenne słońce i ciepło wolno wracało do ciał
przemarzniętych ludzi. Żeby tylko Pan Bóg pozwolił, by dziecko urodziło się zdrowe
i dobrze zbudowane. Peder będzie miał czym się zajmować, on, który takim czułym
wzrokiem patrzy na każdego wróbla i małą myszkę, może nawet Kristian trochę
złagodnieje i wyzbędzie się swojej upartej miny.
Dobrze wiedziała, że inni zapatrują się odmiennie na tę sprawę, zwłaszcza w
domach, gdzie jest ośmioro lub dziewięcioro maleńkich dzieci, a matki są zmęczone
ich krzykiem, nieustannym praniem i niedosypianiem. Nic więc dziwnego, że jedna
czy druga niezamężna dziewczyna z fabryki wybiera się pod osłoną nocy do pewnego
domu przy Mellergata, gdzie chętne ręce udzielają jej pomocy, ale w ich rodzinie, w
której dwie osoby pracują i mogą jeszcze liczyć na pomoc ojca dziecka, który chętnie
dołoży parę koron, gdyby było trzeba, można w rosnącym brzuchu Hildy widzieć nie
tylko wstyd i tragedię. Elise już przedtem myślała, że dziecko wbrew wszystkiemu
może się stać błogosławieństwem, jeśli tylko jego ojciec zechce płacić.
Ciekawe tylko, czy dziewczyny w fabryce to rozumieją? Każda inna robotnica,
której przytrafiło się „nieszczęście”, jest wyrzucana, jak tylko nadzorca zorientuje się,
co się święci. Fakt, że Hilda nadal pracuje jako pomocnica, chociaż każdy widzi, że
zostało jej już tylko parę miesięcy, oznacza, że jest faworyzowana. Dziewczyny
muszą się zastanawiać, kto ją ochrania.
Tej nocy Peder spał dobrze, jego zaufanie do Emanuela było bezgraniczne. W
poniedziałek rano, kiedy syrena fabryczna obwieściła, że wybiła szósta i Elise musiała
wyjść, patrzył na nią spokojnie i z uśmiechem.
- Możesz iść, Elise. Ja się nie boję. Żołnierz, to znaczy pan Ringstad, zaraz tu
przyjdzie i mnie zabierze.
Ż
eby tylko nie zaspał, pomyślała Elise, ale starała się ukryć zatroskanie.
Emanuel nie przywykł wstawać o piątej rano tak jak robotnicy. Zresztą pewnie też i
nie o siódmej, zastanawiała się. Lekcje w szkole zaczynają się o ósmej.
Kiedy jednak wróciła wieczorem do domu, wybiegł jej na spotkanie
rozpromieniony Peder.
- Powinnaś była zobaczyć nauczyciela, Elise. Kłaniał się i przepraszał, jakby
ż
ołnierz, to znaczy pan Ringstad, był królewiczem, a może nawet następcą tronu.
Elise nie mogła powstrzymać uśmiechu. Peder wyciął z gazety zdjęcie
następcy tronu i przykleił na ścianie w kuchni. W jego przekonaniu był to
najpotężniejszy człowiek na świecie. Peder nie wiedział, że być może Norwegia
odłączy się od Szwecji i zostaną wtedy bez następcy tronu. Nie rozumiał też, dlaczego
chłopcy w szkole prześmiewają się ze Szweda Andersa ani dlaczego tak wielu ludzi
Szwedów nienawidzi.
- No i co zrobił nauczyciel? - spytała zaniepokojona. Rozmawiał z Pingelenem
i tamtymi pozostałymi, powiedział, że wezwie policję do szkoły, jak będą mnie
wpychać do rzeki. I wtedy tamci pójdą do więzienia albo do domu dziecka i nigdy
więcej nie będą się mogli bawić na ulicy. Elise zmartwiona zmarszczyła czoło.
- A jak oni to przyjęli?
- Pan Ringstad przyszedł do mnie po lekcjach i odprowadził mnie do domu.
Tamci stali i gapili się na jego wyglansowane buty, czarne ubranie i piękny kapelusz.
Myślę, że oni też uważali go za następcę tronu. W każdym razie myśleli, że to musi
być jakiś dyrektor.
Elise odetchnęła z ulgą. To chyba rzeczywiście jedyna możliwość, by uwolnić
Pedera od prześladowców. Jeśli zrozumieją, że stoi za nim ktoś silny, nie odważą się
go więcej zaczepić. Z głęboką wdzięcznością myślała o Emanuelu.
Następnego wieczoru Agnes znowu przyszła z wizytą. Oczy jej lśniły, policzki
płonęły.
- Koniecznie muszę z tobą porozmawiać, Elise. Czy mogłybyśmy się trochę
przejść?
- Możemy iść do izby. Peder i Kristian muszą odrabiać lekcje. Zostawiła drzwi
do izby otwarte, by wpuścić tam trochę ciepła, i z wyrzutami sumienia zapaliła
naftową lampę, ale nie była w stanie znieść myśli o wyjściu na dwór. Wciąż
paskudnie kaszlała.
- A nie możesz zamknąć drzwi? - Agnes mówiła szeptem, sprawiała wrażenie
bardzo podnieconej.
- No ale tutaj jest chyba za zimno?
- Nie szkodzi, muszę z tobą porozmawiać w cztery oczy. Jeśli Peder i Kristian
usłyszą, o czym mówię, będą się ze mnie wyśmiewać. A może rozpowiedzą o tym
innym ludziom.'
Elise przymknęła drzwi, potem obie usiadły na krawędzi łóżka.
- Ja mu to dałam do zrozumienia, Elise. - Twarz Agnes była jak odmieniona,
Elise nigdy nie widziała, że koleżanka jest - taka ładna. Po prostu bił od niej blask.
Spoglądała na Agnes z niedowierzaniem.
- Dałaś mu do zrozumienia, że jesteś w nim zakochana? Agnes pośpiesznie
skinęła głową.
- Razem wracaliśmy ze Świątyni. W końcu udało mi się skierować rozmowę
na inny temat niż tylko problemy Armii Zbawienia. Mówiłam o miłości, tęsknocie i
takich... Myślałam, że będzie milczał, że nie spodoba mu się, że o tym mówię, ale on
wprost przeciwnie, bardzo się ożywił. Opowiadał mi o tym, jak my, ludzie, jesteśmy
stworzeni, że wszyscy przyciągamy do siebie drugą płeć po to, by ludzkość mogła się
rozwijać. Że przychodzimy na świat ze zdolnością kochania i że Armia Zbawienia
traktuje to jako dar od Boga dla ludzi.
Elise słuchała w milczeniu. Dobrze pamiętała, o czym ona i Emanuel
rozmawiali.
- Och, Elise, powinnaś była słyszeć, jak on pięknie mówi o miłości, zupełnie
inaczej niż chłopcy, których znamy. On nie tylko używa innych słów, on też myśli o
tym inaczej, potrafi okazywać więcej uczuć. Pomyśl, zakochać się w kimś takim! Na
samą myśl o tym ogarnia mnie drżenie. On by chyba nigdy nie powiedział tak wiele,
gdyby nie nosił w sobie takich samych uczuć jak wszyscy, chyba mam rację? Przez
całą noc leżałam, nie śpiąc, i marzyłam o nim, jak by to było, gdyby leżał przy mnie i
gdybyśmy. .. - roześmiała się zawstydzona. - Chyba rozumiesz, co mam na myśli?
Mało brakowało, a byłabym wstała i poszła do niego.
Elise spojrzała na nią wstrząśnięta.
- Coś ty, Agnes...
Agnes wybuchnęła śmiechem.
- Nie bądź taka zasadnicza, Elise. Sama mi przecież opowiadałaś, że leżeliście
z Johanem latem w trawie na błoniach, a ja też kiedyś zaskoczyłam jedną z dziewczyn
pod drzewem nad rzeką. Ona i facet byli prawie nadzy. Dziewczyna jęczała głośno.
Facet podciągnął jej bluzkę wysoko, leżał i gapił się na jej piersi. To była Marlenę,
wiesz, ta, co ma takie wielkie piersi. Potem zaczął ich dotykać, ale nie mogłam już
dłużej podglądać. Teraz Marlenę spodziewa się dziecka.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć, nie podobała jej się ta cała rozmowa.
- Ja się zdecydowałam, Elise. - Agnes mówiła dalej z tym samym zapałem w
głosie, najwyraźniej nie dostrzegała niechęci Elise. - Jeśli on zapyta, czy mógłby mnie
odwiedzić, to się zgodzę. Matka nigdy się nie przejmowała tym, kto przychodzi do
mnie na strych, mówi, że jestem wystarczająco dorosła, żeby sama o siebie dbać.
- Moim zdaniem to nie w porządku, że chcesz go uwieść, skoro wiesz, jaki on
jest. - Elise poczuła się jak stara panna, ale nie mogła postąpić inaczej.
- Przestań, Elise! To przecież on zaczął o tym rozmawiać. On nie jest taki, jak
myślisz. Mogę się założyć, że już niedługo zaciągnę go tam, gdzie będę chciała. -
Uśmiechnęła się zadowolona i oparła o wezgłowie łóżka.
- Co mnie to obchodzi, rób, co chcesz, ale nie przychodź na skargę później,
kiedy będziesz musiała szukać dla dziecka miejsca w żłobku.
Agnes uśmiechnęła się.
- A czy jesteś taka pewna, że musiałabym potem pracować? Nie wiesz tego, co
ja wiem. - Spoglądała na przyjaciółkę z tajemniczą miną.
Elise zaciekawiona odwróciła głowę.
- On pochodzi z bogatej rodziny, która mieszka gdzieś między Kristianią i
Eidsvold. Ojciec ma wielki dwór, a on jest jedynakiem i dziedzicem tego majątku.
Pomyśleć, że Emanuel powiedział tak wiele w ciągu jednego
poniedziałkowego wieczoru, zastanawiała się Elise zdumiona. Agnes wie teraz tyle
samo co i ona. Znowu doznała tego dziwnego uczucia, jakby zaczynała być
zazdrosna, choć to przecież głupie. Niech Agnes wychodzi sobie za mąż za Emanuela
i mieszka, gdzie chce, Elise nic do tego.
- On nie zamierza pozostać w Armii Zbawienia do końca życia - paplała
Agnes niezrażona. - To zresztą byłoby bez sensu dla kogoś, kto ma takie możliwości.
- Więc być może skończysz jako wiejska gospodyni, Agnes. - Elise roześmiała
się, sama jednak słyszała, że brzmi to nieszczerze. Zaraz potem wpadła w złość. - Nie
zamierzasz chyba go namawiać, żeby wystąpił z Armii?
- A dlaczego nie?
Elise wstała z łóżka i zaczęła przygotowywać posłanie dla chłopców.
- Bo to by było świętokradztwo.
- Świętokradztwo? - Agnes patrzyła na nią, nie rozumiejąc.
- On poświęcił swoje życie, żeby pomagać ludziom. Nawet gdyby ci się udało
go przekonać, to nie sądzę, żeby potem był szczęśliwy. Może zacząłby żałować,
ciebie obciążać winą za to, co się stało, a w końcu by się od ciebie odwrócił.
Agnes nie dawała się zbić z tropu.
- A może przeciwnie, byłby mi wdzięczny? W każdym razie jego rodzice na
pewno by mi dziękowali, co do tego nie mam wątpliwości.
Elise potrząsała poduszkami Pedera i Kristiana, wyjęła kołdrę i ścieliła łóżko
energicznymi, gniewnymi ruchami. Kołdra była wypełniona pociętymi szmatkami,
które zbijały się w jednym końcu.
- W każdym razie ja cię ostrzegałam. Najwyraźniej znasz go lepiej niż ja, bo
wrażenie, jakie on na mnie robi, jest całkiem odmienne.
- A jakie wrażenie on na tobie robi? - Agnes zerkała na przyjaciółkę z
podejrzliwością we wzroku.
- Ja go znam jako człowieka uczciwego i szczerze pragnącego żyć zgodnie z
ideałami Armii Zbawienia.
Agnes wstała i ruszyła ku drzwiom.
- Myślałam, że będziesz się cieszyć wraz ze mną, widzę jednak, że popełniłam
błąd. Ty mi zazdrościsz i dobrze rozumiem dlaczego. Bo twój narzeczony siedzi w
zamknięciu i pozostanie tam przez cztery lata, a kiedy wyjdzie, to nie wiadomo, czy
znajdzie jakąś pracę. Twoja przyszłość nie wygląda specjalnie radośnie.
Z tymi słowami wyszła i zatrzasnęła za sobą drzwi. Elise stała pośrodku izby,
wstyd palił jej policzki. Agnes ma rację, nie jest lepsza niż tamta banda łobuzów,
która chciała wepchnąć Pedera do wodospadu. Jeśli nie udało jej się na dobre zerwać
z Agnes, to w każdym razie zdołała zniszczyć jej radość.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Nadszedł marzec. Ze świergoczącymi na gzymsach ptakami, świeżym
końskim nawozem na drogach i topniejącym śniegiem, który spływał z dachów. W
oknach po drugiej stronie mieniło się wiosenne słońce, „słońce biednych ludzi”, jak je
czasem nazywano. W dni powszednie pranie powiewało na wietrze, a w dole nad
rzeką zbierali się chłopcy, zaraz po szkole, by bawić się w podbijanie kraju.
Wodospad z każdym dniem huczał głośniej.
Dzisiaj jednak była niedziela, właśnie wrócili z Grefsen od matki i teraz Elise
wzięła ze sobą Pedera i wyszli szukać kwiatków podbiału.
Od tamtego dnia, kiedy Emanuel rozmawiał z dyrektorem szkoły, Peder miał
spokój, banda łobuzów już go nie dręczyła. Elise też miała spokój od Emanuela. Po
tamtym dniu, kiedy szukali razem jej brata, a potem wszyscy spędzili bardzo miły
wieczór w ich kuchni, Emanuel trzymał się od nich z daleka. Chociaż nie od domu, bo
wciąż odwiedzał Annę, przychodził jednak w czasie, kiedy Elise pracowała w fabryce.
Dziwiło ją to, choć go rozumiała. Z jednej strony doszli w końcu do jakiegoś
porozumienia, z drugiej zaś zarzucił jej przecież ręce na szyję, zanim odszedł, i
powiedział, jakie żywi dla niej uczucia.
Mimo wszystko Elise wciąż myślała o tym, co powiedziała jej Agnes. Jeśli
rzeczywiście Agnes zdoła zrobić z Emanuelem to, co zamierza, trzeba się
przygotować, że w przyszłości nieczęsto będą go widywać. Żal jej było Pedera, bo
darzył Emanuela bezgranicznym uwielbieniem, zwłaszcza po rozmowie z dyrektorem
szkoły.
Emanuel z pewnością będzie nadal odwiedza! Annę, przynajmniej przez jakiś
czas, później jednak o niej też zapomni. Już Agnes się o to postara. Nie pojmowała
tylko, dlaczego sprawia jej to ból. Tłumaczyła sobie, że nie ma się czemu dziwić,
ponieważ nie mają rodziny tutaj w Kristianii, a chociaż ona zna wiele robotnic z fa-
bryki, to nie ma znajomych mężczyzn. Nikogo poza tymi, którzy mieszkają w ich
domu i w okolicy, z większością zresztą nigdy nie rozmawiała.
Przeszli przez most Voyen i zbliżali się do Myralokka, kiedy usłyszeli, że ktoś
ich woła. Za nimi biegł Kristian, Evert i jeszcze jacyś chłopcy z klasy Pedera.
- Peder, pójdziesz z nami bawić się w podbijanie kraju? Evert pożyczył od
pani Berg finkę.
Peder spoglądał błagalnie na Elise.
- Mogę, Elise?
- No pewnie, jasne, że możesz.
- Ale w takim razie będziesz musiała zbierać kwiatki sama - chłopcu wyraźnie
było przykro.
- Nic nie szkodzi.
Malec rozpromienił się i biegiem ruszył za kolegami. Elise patrzyła w ślad za
nim i uśmiechała się. W tej samej chwili dotarły do niej dźwięki gitary i przystanęła.
Nie widziała wokół nikogo, nawet małe drewniane domki po lewej stronie wyglądały
na opuszczone, ledwo zresztą było je widać pośród wielkich ciemnych dębów z
pozbawionymi liści ciężkimi gałęziami.
Po chwili ich spostrzegła. Jakiś mężczyzna i kobieta siedzieli na ziemi, oparci
o gruby pień dębu. Ona trzymała w rękach gitarę, a mężczyzna pochylał się nad nią i
najwyraźniej próbował uczyć ją chwytów.
- To jest C, to jest D, to jest G, a to jest E - słyszała, jak mężczyzna tłumaczył.
I nagle dotarło do niej, kim ten mężczyzna jest. Nie przywykła widywać Emanuela w
krótkich spodniach, wiatrówce i czapce z daszkiem, nie widziała też nigdy Agnes w
wielkiej białej czapce, sportowym żakiecie i białym lekkim szalu. Na Boga, skąd ona
wzięła pieniądze na takie ubranie?
Agnes fałszowała i nie była w stanie wydobyć z instrumentu ani jednego
poprawnego tonu, śmiejąc się przy tym. Elise uważała, że to jakiś dziwny śmiech.
Powoli ruszyła w ich stronę. Musi się przecież przywitać ze znajomymi. Skoro ich już
spotkała, głupio byłoby teraz zawracać.
- Nie, nie dam rady! - zawołała Agnes ze śmiechem. - Już lepiej ty zagraj coś,
Emanuelu, bo ty przecież umiesz.
On wziął z jej rąk gitarę i zaczął grać smutną pieśń, którą Elise znała ze
spotkań w Świątyni: „Nigdy nie zapomnę tamtych wspólnych godzin...”
Emanuel miał głęboki, piękny głos. Elise stała bez ruchu i słuchała. Nagle
przypomniała sobie pogrzeb ojca, stali wtedy wszyscy pogrążeni w uroczystym
milczeniu wokół biednego grobu i Elise myślała, jakie to przykre, że ojcu nie
zaśpiewa żaden chór, że nawet nie odezwą się kościelne dzwony. A potem wszyscy
zgromadzeni w żałobnym orszaku wstrzymali oddech, kiedy kapitan Ringstad
zaśpiewał w ten mroźny styczniowy dzień. Elise miała wtedy wrażenie, że ta pieśń ją
unosi, jakby szybowała na skrzydłach.
Emanuel skończył i Agnes wybuchnęła śmiechem.
- No właśnie to powiedziałam, Emanuelu. Nigdy nie będę grać tak dobrze jak
ty, nie ma więc sensu, żebym próbowała. Już raczej ty graj, a mnie wystarczy śpiew.
Jakby miała głos, którym można się chwalić, prychnęła Elise gniewnie.
Emanuel zaczął grać kolejną melodię, tę również Elise znała z Armii
Zbawienia, a Agnes śpiewała i fałszowała dokładnie tak, jak Elise oczekiwała. Aż
przykro było tego słuchać, zwłaszcza że tak bardzo pragnęła posłuchać, jak Emanuel
gra.
Podeszła nieco bliżej.
- Halo!
Odwrócili się równocześnie.
- Elise? - w głosie Emanuela brzmiała radość. Agnes nic nie odpowiedziała.
- Ni stąd, ni zowąd usłyszałam wasze głowy.
- A ty co, wyszłaś na spacer?
- Właściwie to wyszłam z Pederem, żeby nazbierać kwiatków podbiału, ale on
został uprowadzony przez kilku chłopców, poszli się bawić w podbijanie kraju.
Uśmiechała się.
- Dobrze, że nie stało się nic gorszego - Emanuel odpowiedział z uśmiechem. -
Chodź, usiądź przy nas, mech jest suchy.
Elise usiadła obok niego. Po drugiej stronie ziemia była mokra.
- Uczysz się grać na gitarze, Agnes?
- Tak, Emanuel postanowił mnie nauczyć. Zostałam aspirantem i jesienią mam
zacząć naukę w szkole.
- To wspaniale! - Elise zdała sobie sprawę, że nie zabrzmiało to zbyt
entuzjastycznie.
- No i zaczęłam też śpiewać w chórze. To bardzo zabawne. - Uśmiechnęła się
do Emanuela. - Ludzie chodzący do „Perły” już mnie nie interesują, a nic innego u nas
robić nie można. Ty nigdy nie masz czasu - dodała, posyłając w stronę Elise
oskarżycielskie spojrzenie.
Emanuel zwrócił się do Elise.
- No a jak z Pederem? Nie widziałem go już dawno.
- Dziękuję, to znowu jest pogodny chłopiec, dzięki tobie. Mówi o tobie tak,
jakbyś był najpotężniejszym człowiekiem w mieście. Ktoś, kto odważył się
rozmawiać z dyrektorem szkoły, w jego oczach jest naprawdę wielki.
Emanuel roześmiał się radosnym, ciepłym śmiechem.
- W takim razie przynajmniej jeden żywi dla mnie szacunek. A nie zawsze
doznaję takiego wrażenia, kiedy staję wobec ludzi, żeby z nimi rozmawiać.
- Nieprawda, ja też żywię dla ciebie ogromny szacunek - wtrąciła pośpiesznie
Agnes. - Tak, mam dla ciebie wiele szacunku. Porzucić wszystko, aby tylko móc
służyć innym, to naprawdę bohaterstwo.
- No, no - śmiał się Emanuel. - Nie czyń mnie lepszym, niż jestem. Mimo
wszystko mam wiele wad.
- Ale i tak jesteś moim bohaterem - szepnęła Agnes cicho, spoglądając mu
przymilnie w oczy.
Elise poczuła, że ją mdli. Jak można zachowywać się tak idiotycznie? Czy dla
niego to nie jest męczące?
Emanuel jednak uśmiechał się do Agnes, wcale nie wyglądał na
onieśmielonego ani zirytowanego.
Elise podniosła się gwałtownie z ziemi. Nie była w stanie tu dłużej siedzieć i
słuchać paplaniny Agnes.
- Muszę iść do domu przygotować obiad. Obiecałam chłopcom na dzisiaj
smażoną rybę.
- Naprawdę musisz już iść? - w głosie Emanuela brzmiało rozczarowanie.
- Elise nigdy nie ma na nic czasu - westchnęła Agnes. - Zawsze musi się
opiekować mamą, Hildą, Kristianem albo Pederem. Zestarzejesz się i nawet tego nie
zauważysz, Elise. Nigdy nie chodzisz na tańce, nie można cię wyciągnąć do miasta,
nie przychodzisz wieczorami, żeby z nami pogadać. Dziewczyny o ciebie pytają i
zastanawiają się, czym ty się zajmujesz. Uważają, że się wstydzisz z powodu Johana.
- Że ja się wstydzę? - Elise poczuła, że serce bije jej mocno z oburzenia. - Ja
się wcale nie wstydzę z powodu Johana. Wprost przeciwnie, jestem z niego dumna.
Nie mam wątpliwości, że jedynym jego pragnieniem było ratowanie życia siostry.
Dlaczego miałabym się wstydzić? Gdyby wszyscy byli tacy jak Johan, to tutaj, nad
rzeką, nie byłoby tyle nędzy. Inni mężczyźni idą do knajpy, jak tylko w piątek
wieczorem dostaną tygodniówkę, a Johan nigdy nawet nie tknął alkoholu.
- Dobrze, już dobrze, nie gorączkuj się tak. Nie ma powodu do zdenerwowania
tylko dlatego, że powiedziałam prawdę. Nic nie poradzę na to, że inni tak gadają.
Elise odwróciła się i miała zamiar odejść.
- Nic dziwnego, że ludzie gadają, Elise - Agnes najwyraźniej nie zamierzała
ustąpić. - Wszyscy wiedzą, że Hilda jest w ciąży, ale nie chce powiedzieć, z kim
będzie miała to dziecko. Inne dziewczyny w jej sytuacji tak nie robią. Zaczynamy już
myśleć, że to może ktoś żonaty. Wiele robotnic boi się, że to może mąż którejś z nich.
Jedna nawet powiedziała, że ona jest pewna... że to jej mąż.
Elise nie była w stanie oddychać ze złości.
- No to ją pozdrów i powiedz, że Hilda nigdy nie poszłaby do łóżka z żonatym
mężczyzną.
Kiedy wróciła do domu, Hilda obrała już ziemniaki i zaczęła przygotowywać
obiad.
Musiała natychmiast zauważyć, że coś jest nie w porządku. - Dlaczego jesteś
taka zła? - spytała zdumionym głosem. - Wszyscy byli w świetnych humorach, kiedy
wróciliśmy do domu z Grefsen.
- Spotkałam Agnes.
- No i nie była to przyjemna rozmowa?
- Ani trochę. Powiedziała mi, o czym dziewczyny plotkują. Otóż ja siedzę w
domu, ponieważ wstydzę się z powodu Johana, a ty będziesz miała dziecko z żonatym
mężczyzną.
Gwałtowne rumieńce wypłynęły na policzki Hildy.
- Że ja będę miała dziecko z żonatym mężczyzną? Tak mówiła?
Elise skinęła głową.
- Te baby nie mają ani trochę zaufania do swoich mężów. Wiele z nich
wyobraża sobie, że to właśnie ich mąż jest winien. - Umilkła na chwilę. - Może już
czas powiedzieć prawdę, Hilda?
Hilda potrząsnęła głową z bardzo stanowczym wyrazem twarzy.
- Obiecałam, że nikomu nie powiem. On wie, że ty wiesz i że mama wie, ale
nikt inny nie powinien o niczym słyszeć, tak mówi.
Elise milczała. Nic dziwnego, że majster nie chce, żeby prawda wyszła na jaw.
On, majster, a tu szesnastoletnia pomocnica w przędzalni...
To, co wydawało jej się dziwne, to fakt, że on nadal utrzymuje kontakty z
Hildą i nie odwrócił się do niej plecami. Mógłby przecież zaprzeczyć, nikt by Hildzie
nie uwierzył. Powiedziałby, że Hilda kłamie, i byłoby po wszystkim.
Najwyraźniej Hilda pojęła, o czym Elise myśli, i uznała, że powinna bronić
ojca swego dziecka.
- On mówi, że powinniśmy utrzymać wszystko w tajemnicy, dopóki dziecko
się nie urodzi. Bo poród zawsze jest niebezpieczny, mówi. Często kończy się źle. Ale
jeśli wszystko pójdzie dobrze, to potem będę mogła ujawnić, jak się sprawy mają.
Elise westchnęła, nie miała serca niczego siostrze tłumaczyć. Wiedziała jednak
dobrze, że wielu mężczyzn dużo obiecuje. A potem zdradzają.
Hilda zdjęła pokrywkę z garnka.
- Popatrz, co będziemy mieć na obiad.
Elise zrobiła wielkie oczy. Już nie byłaby w stanie powiedzieć, kiedy ostatnio
widziała mięso w tym domu.
- Sztuka mięsa w jarzynach? - zawołała z niedowierzaniem. Hilda skinęła
głową.
- Usmażyłam rybę i schowałam ją do szafy na jutro. To miała być
niespodzianka.
Elise spoglądała na nią podejrzliwie.
- A skąd wzięłaś pieniądze?
- No zgadnij. On mówi, że to ważne, abym miała zdrowe i pożywne jedzenie
teraz, kiedy dziecko rośnie, a przecież rozumie, że nie mogę siedzieć sama i zajadać
się pysznościami, podczas gdy wy...
- Mam nadzieję, że pani Thoresen nie przyjdzie tu i nie dowie się, co
będziemy jeść. Ciekawe, co by powiedziała?
- Pojęcia nie mam, ale nie powinnaś wołać Pedera i Kristiana, jak to zwykle
robisz, nie powinnaś mówić, żeby przyszli na obiad, bo wtedy albo ona, albo pani
Evertsen natychmiast się zjawią.
Elise skinęła głową i wyszła z domu. Znalazła chłopców przy moście. Kristian
wygrał, Peder i Evert sprawiali wrażenie trochę zgaszonych.
- Mogę iść do was? - Evert patrzył na nią.
Nie mogła, niestety, pozwolić, żeby Evert odkrył, jaki mają wspaniały obiad,
bo wtedy cała ulica by o tym gadała.
- Będziesz mógł przyjść, jak zjemy, Evercie. Teraz jednak musisz iść do domu
do pani Berg i też zjeść obiad.
Chłopiec kiwnął głową i pobiegł do domu.
Na schodach zderzyli się z panią Evertsen. - Co to za niezwykłe zapachy
unoszą się dzisiaj na trzecim piętrze! - zawołała, wciągając z zaciekawieniem
powietrze. Jakby próbowała sobie przypomnieć, co tak pachnie.
- To wiosna, pani Evertsen. A poza tym dzisiaj czułam zapach smażonego
mięsa z jednego z otwartych okien. - Kłamstwo zjawiło się samo z siebie i Elise
przymknęła oczy.
- Zapach smażonego mięsa? Skąd ludzie biorą na to pieniądze?
Elise wzruszyła ramionami.
- Może teraz, kiedy przestali palić w piecach, mogą przeznaczyć pieniądze na
jedzenie zamiast na węgiel.
Pani Evertsen zadrżała.
- Moim zdaniem wcale jeszcze nie jest tak ciepło. Kristian i Peder zmrużyli
oczy, kiedy zobaczyli, co dostaną na obiad.
- Tylko nie wolno wam nikomu o tym powiedzieć - upominała Hilda surowym
głosem. - Jeśli pani Thoresen albo pani Evertsen się tu pojawią, to trzeba mówić, że
zapach wpada przez okno.
Obaj kiwali głowami, nie zadając żadnych pytań. Wkrótce siedzieli wszyscy
czworo i w milczeniu rozkoszowali się pysznym jedzeniem.
Ledwo zdążyli skończyć i posprzątać ze stołu, a rozległo się pukanie do drzwi.
To pani Thoresen.
- Chciałam zapytać, jak się czuje wasza mama? - rozejrzała się po kuchni i z
zaciekawieniem wciągała powietrze.
Okno było otwarte.
- Czuje pani ten zapach, pani Thoresen? - Peder spoglądał na sąsiadkę
niewinnie. Elise wstrzymała oddech.
- Tak, a skąd on pochodzi, jak myślisz?
- My uważamy, że to od pani Albertsen. Może pani słyszała, że ona ma wuja w
Ameryce?
Pani Thoresen w zamyśleniu spoglądała na chłopca. Potem skinęła głową.
- Być może. Chyba się trochę przejdę. - Już miała wychodzić, kiedy
przypomniała sobie, po co tu przyszła. - No a jak z mamą?
- Dobrze. - Tym razem odpowiedziała Hilda. - Poprawia jej się z tygodnia na
tydzień. Może na lato wróci do domu.
Wzrok pani Thoresen błądził po wydatnym brzuchu Hildy.
- No to będzie ciasno w izbie dla sześciorga.
- Ja tam mogę spać w kuchni - wtrąciła Elise pośpiesznie.
- I ja też - odezwał się ku jej zaskoczeniu Kristian. - Nawet wolę, bo w izbie
chyba nie będzie można sypiać z wrzeszczącym dzieciakiem.
Hilda posłała mu mordercze spojrzenie.
Pani Thoresen odwróciła się do drzwi. Ale widocznie znowu sobie o czymś
przypomniała, bo przystanęła.
- Anna prosiła, żeby was pozdrowić. Ona jest teraz bardzo zadowolona, a to
zasługa tego żołnierza.
- Pana Ringstada? - zawołał Peder z ożywieniem. - Dawno go już nie
widziałem.
- Naprawdę? To dziwne, bo u nas bywa prawie codziennie. Musisz
przychodzić do Anny po powrocie ze szkoły. On zresztą zawsze o was pyta. W
każdym razie o ciebie, Peder.
Buzia Pedera rozjaśniła się.
- Słyszysz, Elise? Elise odwróciła głowę.
- Owszem, słyszę - powiedziała po prostu. W wyobraźni widziała natomiast
Emanuela i Agnes na Myralokka. Agnes z pewnością dopięła swego.
W Państwowym Więzieniu Akershus Johan wyszedł właśnie na spacer.
Wiosenne słońce go oślepiło, a zapach słonej morskiej wody, wilgotnej ziemi i
palonych liści uderzył w nozdrza. Johan przystanął, przymknął na moment oczy i
wchłaniał w siebie wiosenne wonie. Poczuł ból w sercu. Wolałby raczej deszcz i
zimno, chociaż tak strasznie marzł w swojej celi przez ostatnie tygodnie. Wiosna
jednak niosła z sobą tęsknotę i przeświadczenie, że wszystko zostało mu odebrane.
Prawie nie był w stanie myśleć o tym, jakie mógłby mieć życie, gdyby nie popełnił tej
okropnej głupoty. Teraz pewnie w Andersengarden okna są szeroko otwarte, huk
wodospadu jest głośniejszy niż zwykle, nad rzeką bawią się dzieciaki, beztroskie,
ożywione wiosną, w cieniu pod drzewami zaś kryją się pary. Mógłby teraz iść
brzegiem rzeki, z Elise pod rękę, rozmawiać o ślubie, który mieli wziąć latem, cieszyć
się życiem, które nareszcie po surowej zimie nabrało nowych barw. Mogliby usiąść na
jakimś kamieniu na Myralokka i patrzeć na rzekę, która z hukiem spada z góry, a
potem płynie w stronę miasta. Mogliby się oprzeć o pień wielkiego dębu, trzymać się
nawzajem za ręce i marzyć o życiu, które mają przed sobą. O wspólnym życiu. O
wspólnym łóżku w kuchni, o śniadaniach i kolacjach spożywanych przy wspólnym
stole.
Mocno zaciskał zęby i ciągnął za sobą łańcuchy. Czuł, jak ciało mu
zesztywniało od siedzenia po całych dniach w tej samej pozycji. A jak to będzie po
czterech długich latach? Będzie chodził zgięty wpół niczym starzec? Jego ciało będzie
pozbawione mięśni, a ręce i nogi będą wiotkie i białe? W oczach zaś będzie czaił się
gniew. Co taki stary i schorowany człowiek może zaproponować kobiecie? Może
nawet nigdzie nie dostanie pracy, bo kara więzienia to stempel na całe życie.
Przestępca... Kopnął jakiś kamień, próbował się uspokoić. To chyba to wiosenne
powietrze tak na niego działa.
- Ach tak, Johan Marynarz... - to był głos Lorta - Andersa, poza tym nikt inny
nie używał jego dawnego przezwiska. - Serce cię boli od tego wiosennego słońca, co?
Johan posłał mu ponure spojrzenie. Ze strony tego człowieka mógł się
spodziewać jedynie kpin i szyderstw. Zerknął w stronę strażnika więziennego,
Gevaldigera, jak go nazywano. Bo po tym, co się stało, przebywanie sam na sam z
Lortem - Andersem nie było specjalnie bezpieczne.
- Dostałem po kryjomu list od Halta - Oli przed paroma dniami - mówił dalej
Lort - Anders, rozglądając się wokół i udając, że wcale nie jest zajęty Johanem.
Johan milczał.
- Trochę się dzieje na naszej ulicy, pisze mi Halt - Ola. Johan nadal milczał.
Coś mu mówiło, że wiadomości będą niepomyślne. Gdyby były dobre, Lort - Anders
by o tym nie mówił.
- Jakiś oficer Armii Zbawienia wydeptuje progi u twojej dziewczyny, i za dnia,
i w nocy.
Johan poczuł, że skóra mu drętwieje.
- Do diabła, zamknij gębę! Lort - Anders roześmiał się.
- Nie wierzysz mi? A dostałeś od niej ostatnio jakiś list, Johan?
- Stul pysk, powiedziałem.
- Zapłacił za jej matkę w sanatorium, pisze Ola. Bez przerwy lata za twoją
dziewczyną. Jedną noc spędzili w fabrycznej komórce, a niedawno w sobotni wieczór
w jej oknach światło paliło się długo po północy, a potem wyszedł stamtąd ten
oficerek.
Johan zacisnął pięści tak, że kostki mu pobielały.
- Łżesz!
Lort - Anders znowu się roześmiał.
- Możesz sobie myśleć, że łżę. Mnie to nic nie obchodzi.
W tej samej chwili Gevaldiger podszedł do nich. - Czy nie mówiłem, że
rozmowy są zabronione? - Groźnie uniósł bicz.
- Powiedziałem tylko, że dzisiaj pięknie świeci wiosenne słońce, panie
Gevaldiger - odpowiedział Lort - Anders z niewinną miną.
Johan czuł się tak, jakby wszystko z jego wnętrza wypłynęło i została tylko
wielka, pusta, ziejąca dziura. Próbował wytłumaczyć sam sobie, że Lort - Anders to
wszystko zmyślił, ale przecież nie mógł zapomnieć faceta z Armii Zbawienia, który
ś
piewał na pogrzebie. Nie zapomniał też, jaka uradowana Elise wróciła do domu ze
Ś
wiątyni w tamten poniedziałkowy wieczór i jak opowiadała, o czym mówiła temu
oficerowi. Powiedziała mu nawet o broszce. Zaciskał zęby tak, że bolały go szczęki.
To nie może być prawda. Elise nie może go zdradzać, ona, która pisała, że będzie na
niego czekać do ostatniej chwili.
Ale na co miałaby czekać? - pytał sam siebie. To po prostu beznadziejne. Elise
musiała w końcu zacząć myśleć, ona też.
- Co ze mnie za idiota? - powiedział z wściekłością sam do siebie. Kopnął
jakiś kamień z taką siłą, że ten uderzył w mur. Jak mogłem wierzyć, że dziewczyna,
która ma powodzenie u facetów, będzie czekać, aż jakiś drań wyjdzie z twierdzy?...
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Kiedy w dwa dni później Elise stała w sklepie kolonialnym u Magdy na rogu i
czekała na swoją kolej, wszedł jakiś młody mężczyzna, który wydał jej się znajomy,
nie była jednak w stanie określić, gdzie i kiedy go widziała. Przypomniała sobie
dopiero, gdy Magda powiedziała „proszę bardzo”. To jeden z koleżków Lorta -
Andersa. Johan witał się z nim któregoś dnia, kiedy razem z Elise stali przy studni i
napełniali wiaderka wodą. Ten mężczyzna przeszedł obok. Potem Johan wyjaśnił jej,
ż
e razem pływali, a Elise przeniknął dreszcz na myśl o wszystkich tych strasznych
indywiduach, które Johan poznał na morzu. Mężczyzna nie był wysoki, ale barczysty i
silnie zbudowany, miał wydatne wargi, krótką szyję i gruby kark. Ten to raczej nie
głoduje, pomyślała Elise, chociaż Johan mówił, że jest bezrobotny.
Kolega Lorta - Andersa... Może on wie coś o Johanie?
Przypomniała sobie innego mężczyznę, tego, który próbował ją straszyć, że
doniesie na policję, iż to ona znalazła broszkę, i który potem był w bandzie, która
napadła na nią i Emanuela, pobiła ich i zamknęła w komórce. Wielu z tej bandy
uważało prawdopodobnie, że to z jej winy Johan i Lort - Anders dostali się do
więzienia, może jednak ten jest innego zdania? Pojawiła się szansa i trzeba z niej
skorzystać, może to jedyna możliwość, żeby się czegoś dowiedzieć.
Spojrzała na niego przelotnie, kiedy już miała wychodzić, nie dała jednak po
sobie poznać, że go rozpoznaje. Wyszła ze sklepu, stanęła parę metrów dalej i
czekała.
Serce podskoczyło jej do gardła, kiedy w końcu się ukazał.
- Przepraszam...
Mężczyzna stanął, najwyraźniej zaskoczony.
- Czy ty nie jesteś znajomym Johana i Lorta - Andersa? Mężczyzna patrzył na
nią, mrużąc oczy, pełen podejrzliwości.
- A to dlaczego?
- Jestem Elise, narzeczona Johana. Oczy tamtego pociemniały.
- Wciąż się zastanawiam, jak on się czuje, i myślałam, że może ty coś wiesz.
Mężczyzna nie odpowiadał, stał tylko i patrzył na nią mętnym wzrokiem.
- Ja... mnie jest bardzo przykro po tym z tą broszką - bąkała Elise. Nagle
poczuła się nieswojo. - Nie wiedziałam, że Johan miał z tym coś wspólnego. Gdybym
jej nie znalazła, może nie zostaliby złapani.
- Tak mówisz, ślicznotko? - mężczyzna splunął daleko.
- Czy ty... wiesz może, czy mogłabym się czegoś dowiedzieć, jak on się czuje i
w ogóle?
Tamten zachichotał szyderczo, ukazując braki w uzębieniu.
- Uspokój się. Twój chłopak żyje niczym hrabia. A ja napisałem do Lorta -
Andersa, co się dzieje na naszej ulicy, i jeżeli dobrze znam mojego koleżkę, to Johan
Marynarz dowiedział się wszystkiego.
Wpatrywała się w niego zdumiona.
- To oni mogą ze sobą rozmawiać?
- Jezu Chryste, no pewnie.
- A możesz go ode mnie pozdrowić, kiedy znowu będziesz pisał?
- Pytanie tylko, czy on czeka na twoje pozdrowienia. Elise spoglądała z
zakłopotaniem.
- O co ci chodzi?
Tamten znowu splunął, ślina była brązowa od machorki.
- Nie, nic nie wiem. Ale może nie chciałby słuchać o tobie i tym żołnierzu, a ja
przecież kłamać nie mogę.
Elise poczuła, że krew odpływa jej z twarzy.
- Pisałeś im o mnie i oficerze Armii Zbawienia?
- A czy są jakieś inne rzeczy do opowiadania z naszej okolicy? Elise nie mogła
się opanować.
- A ja myślałam, że ty i Johan byliście kolegami.
- No właśnie, dlatego musiałem o tym napisać.
- Powinieneś się dowiedzieć, czy plotki są prawdziwe, zanim to zrobiłeś. Jeśli
chodzi o tę noc w komórce, to wielu członków „Bandy z Sagene” mogłoby
potwierdzić, że zostaliśmy zamknięci wbrew swojej woli.
- Powiadasz, że to było wbrew twojej woli? A może ktoś cię związał, co?
Elise czuła, że się rumieni.
- O mało nie zamarzłam na śmierć. Nie przeżyłabym tej nocy, gdyby on nie
otulił mnie swoim płaszczem. Nie stałabym tu dzisiaj przed tobą.
- A co się działo w sobotnią noc, kiedy on po kryjomu wychodził z
Andersengarden o świcie? Czy wtedy też byliście zamknięci?
Elise robiło się zimno i gorąco na przemian.
- To zwyczajna potwarz. Mój mały brat zaginął i kapitan Ringstad pomógł
nam go odnaleźć. A ja w podziękowaniu za to zaprosiłam go na gorącą zupę. Moi
bracia, siostra i mały Evert jedli razem z nami.
Tamten znowu zachichotał złośliwie.
- Jak widzę, postarałaś się o alibi. - Odwrócił się, żeby odejść. - Zapomnij o
Johanie, ślicznotko. Jak wyjdzie z pudła, będzie miał pod dostatkiem dziewczyn. -
Potem znowu splunął daleko przed siebie.
Elise stała i wpatrywała się w niego rozdygotana ze wzburzenia. To
najbardziej złośliwe zachowanie, jakie ją kiedykolwiek spotkało. Zrobić coś takiego
Johanowi w sytuacji, kiedy on nie ma najmniejszych możliwości poznania prawdy.
Jakie to podłe.
Koniecznie muszę przemycić list dla niego, myślała z desperacją. Jeśli Johan
uwierzy w to, co mu mówią, wpadnie we wściekłość.
Nie, Johan z pewnością w to nie uwierzy. Przecież ją zna i wie, że pozostanie
mu wierna. Widział, jak bardzo była wzburzona lekkomyślnością Hildy, i jest pewien,
ż
e zdecydowana jest czekać do nocy poślubnej.
A jednak tamtego dnia, kiedy spotkała Emanuela w Świątyni, był o niego
zazdrosny. I po pogrzebie też. Bezradnie kręciła głową. Jedyne, co może ją uratować,
to żeby się ludzie dowiedzieli o stosunku łączącym Agnes z Emanuelem.
Nie sądziła, by Agnes miała cokolwiek przeciwko temu, pytanie tylko, czy
Emanuel nie miałby jakichś kłopotów. Mimo wszystko jest oficerem Armii
Zbawienia.
Muszę zapomnieć, jak bardzo się ostatnio wściekłam na Agnes, i zapytać ją
wprost, powiedziała sama do siebie.
Jeszcze tego wieczoru wybrała się do małego drewnianego domku przy
Maridalsveien. Jak zwykle Agnes leżała na łóżku i czytała jakiś tani magazyn. Poza
tym rozłożyła wszędzie kartki pocztowe z bardzo śmiałymi malowidłami. Kartki były
zagraniczne i przedstawiały bujne nagie kobiety, siedzące lub leżące w wyzywających
pozach.
- Masz odwagę trzymać coś takiego w domu? - Elise ze wstrętem spoglądała
na kartki, potem pośpiesznie odwróciła się do drzwi, by zobaczyć, czy rzeczywiście są
same.
Agnes zachichotała.
- Zamierzam pokazać je Emanuelowi.
- A to w jakim celu? Przecież wiesz, jaki on jest. Agnes uśmiechnęła się
tajemniczo.
- Właśnie dlatego, że wiem. Jest dokładnie taki sam jak inni mężczyźni.
- To sprawy między wami zaszły już tak daleko? - Elise znowu poczuła to
dziwne ukłucie w sercu. Bo to przecież ona pierwsza poznała Emanuela, to z nią on
się przyjaźni.
Agnes uśmiechnęła się znowu i lubieżnie przeciągała na łóżku.
- Co się stanie tego dnia, kiedy rozejdzie się po okolicy, że jesteście parą?
- Dziewczyny będą zazdrosne.
- Miałam jego na myśli. Przecież nie może pozwolić sobie na chodzenie z
dziewczyną.
Agnes usiadła.
- Oczywiście, że może. Przecież wszyscy, którzy weszli w związki
małżeńskie, musieli się kiedyś spotkać i zacząć ze sobą chodzić. Oni są dużo bardziej
tolerancyjni niż ludzie należący do Kościoła. To, że przez jakiś czas nie będziemy się
mogli pobrać, nie ma żadnego znaczenia, bylebym tylko mogła z nim być.
- Ale przecież z tego może się począć dziecko.
- Chyba można uważać. Poza tym... - spuściła wzrok i zbierała jakieś pyłki ze
swojej bluzki - poza tym nie musi zostać tam na zawsze. Jeśli coś będzie nie tak,
zawsze może się wypisać.
- I myślisz, że byłby potem szczęśliwy? Agnes spojrzała jej prosto w oczy.
- Tak, tak myślę. Bo może wtedy zrozumie, że życie ma mu do zaofiarowania
coś więcej niż tylko spotkania z nędzarzami i pijakami.
- Mówisz tak, jakbyś chciała, żeby coś poszło nie tak. Agnes znowu spuściła
wzrok i zacisnęła wargi. Milczała.
- Agnes - Elise szturchnęła ją w ramię. - Ty tego pragniesz. Agnes spojrzała na
nią z wyrazem zaciętości w oczach.
- Pragnę, no i co z tego? Jeśli to miałoby go zawrócić ze złej drogi, to
powinnam mieć prawo sobie tego życzyć, prawda?
- To znaczy, że chcesz go oszukać.
- Wcale nie. I wiesz co, Elise? Powiedziałam ci to już raz i teraz znowu
powtórzę: jesteś zazdrosna.
W tym momencie Elise przypomniała sobie tamtą rozmowę wieczorem, kiedy
Agnes ją odwiedziła. Poczuła, że się rumieni.
- Może i masz rację - odparła zawstydzona. Spojrzenie Anges złagodniało.
- Biedna Elise. Czekać cztery lata na ukochanego to nieludzkie. Czy nie
mogłabyś się rozejrzeć za kimś innym? Chociaż Johan jest przystojny i męski, i w
ogóle... to przecież na świecie jest wielu mężczyzn.
Elise gwałtownie potrząsnęła głową.
- Nawet myśleć nie mogę o innym. Problem polega na tym, że ktoś donosi
Johanowi plotki, że latam z innymi.
- Że latasz z innymi? Ty, która nawet za nikim się nie obejrzysz? Jak oni mogą
mówić coś takiego?
Elise nie była w stanie spojrzeć jej w oczy. Ta rozmowa będzie chyba trudna.
Wahała się jeszcze przez chwilę.
- Niektórzy wierzą, że coś łączy Emanuela i mnie. Agnes wybuchnęła
ś
miechem.
- Ciebie? - Nagle jednak w jej wzroku pojawił się wyraz podejrzliwości.
- Jak mogło im to przyjść do głowy?
- Nie wiem, czy ci opowiadał o wieczorze, kiedy zniknął Peder?
- Oczywiście. Emanuel pomógł ci go szukać. Elise skinęła głową.
- Szukaliśmy go do północy. Byliśmy oboje przemarznięci i śmiertelnie
zmęczeni. Uznałam więc za najzupełniej naturalne zapytać, czy nie wstąpiłby do nas,
ż
eby coś zjeść i rozgrzać się w kuchni. Siedzieliśmy tam wszyscy razem, Peder,
Kristian, Hilda, Evert i ja. Ktoś musiał widzieć, jak po północy Emanuel wychodził z
Andersengarden. I widocznie z tego wzięły się te pogłoski.
- Boże drogi, cóż za wstrętni plotkarze.
- Jestem pewna, że to albo pani Evertsen, albo pani Albertsen. One nie robią
nic innego, tylko próbują wywęszyć coś z prywatnego życia ludzi.
- Nie przejmuj się nimi.
- Toteż się nie przejmuję. Ale spotkałam jednego faceta, który był razem z
Johanem na morzu. To on mi powiedział, że przemycił list do Lorta - Andersa i
poinformował go, że nie jestem Johanowi wierna.
Agnes usiadła na łóżku.
- Rany boskie, a cóż to za ścierwo?
- Też się nad tym zastanawiam. Chodzi jednak o to, że Lort - Anders może w
czasie spaceru opowiedzieć wszystko Johanowi. No i właśnie dlatego dzisiaj do ciebie
przyszłam. Pomyślałam sobie, że gdyby wszyscy dowiedzieli się o tobie i Emanuelu,
to może w końcu by pojęli, że w plotkach na mój temat nie ma ani źdźbła prawdy.
- Bardzo bym chciała ci pomóc, Elise. Sama zamierzałam opowiedzieć
dziewczynom w fabryce o sobie i Emanuelu.
- I naprawdę wierzysz, że Emanuel nie miałby nic przeciwko temu? - spytała
Elise ostrożnie.
- Owszem, jestem tego całkiem pewna. Cieszę się, że powiedziałaś mi o
swoich problemach. To dla mnie też nic przyjemnego, że na mieście ludzie plotkują o
was dwojgu.
Elise wracała do domu z dokuczliwym poczuciem, że zrobiła coś złego. Uszła
ledwie kawałek, gdy spostrzegła, że w ciemności zbliża się do niej jakaś postać.
Pozostawało dość daleko do najbliższej latarni i Elise ogarniało coraz większe
przerażenie. Strach po tamtych przeżyciach w komórce wciąż w niej tkwił.
No i wtedy go rozpoznała.
- Cześć, Emanuel. Idziesz do Agnes?
- Tak. Zdobyłem dla niej trochę nut. Chciała poćwiczyć przed następnym
spotkaniem.
- A ja właśnie od niej wyszłam.
- To szkoda, że nie przyszedłem wcześniej.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. Pamiętała wciąż nieprzyzwoite kartki
pocztowe rozłożone na łóżku Agnes i plany przyjaciółki, żeby je wykorzystać do
uwiedzenia Emanuela.
- Widzę, że staliście się dobrymi przyjaciółmi. - Sama usłyszała, że to, co
mówi, brzmi głupio.
Emanuel roześmiał się niepewnie, sprawiał wrażenie skrępowanego.
- Agnes to wspaniała dziewczyna. Z jednej strony tak żarliwie interesuje się
pracą Armii Zbawienia, z drugiej jednak... - nie dokończył zdania.
Elise wstrzymała oddech. No to teraz mi powie.
- Ty ją dobrze znasz, prawda?
- Jak ci mówiłam, chodziłyśmy razem do szkoły. W ostatnich latach nie mamy
już tak wiele wspólnego, zwłaszcza od czasu, kiedy mama zachorowała.
- Powiedz mi, czy wtedy też interesowała się Armią Zbawienia?
- No... nie wydaje mi się.
Emanuel chrząknął, wyglądał na zatroskanego.
- Od czasu do czasu doznaję nieprzyjemnego uczucia, że w gruncie rzeczy to
ona wcale takiego zapału nie żywi.
Elise zrobiło się nieswojo.
- Co masz na myśli?
Znowu się roześmiał jakoś dziwnie.
- Nie, nic, to tylko takie uczucie. Bo widzisz, ona nigdy nie chce rozmawiać z
naszymi koleżankami ani z tymi, którzy śpiewają z nią w chórze. Zawsze zwraca się
wyłącznie do mnie.
- Może jest w tobie zakochana. - Gdy tylko wypowiedziała te słowa,
natychmiast zaczęła żałować. Po pierwsze to są plotki, a po drugie sama wolała nie
wiedzieć, jak Emanuel na to zareaguje.
- Mam nadzieję, że się mylisz. - Wyglądało na to, że Emanuel jest szczery.
- Agnes to śliczna dziewczyna. Miła i... - Elise chciała powiedzieć „porządna”,
ale się powstrzymała. Emanuel przecież nie jest pierwszym, którego Agnes próbuje
zaciągnąć do łóżka.
- Zgadzam się z tobą. To i ładna, i miła, i porządna dziewczyna.
Nie powiedziałam „porządna”, pomyślała Elise z niechęcią.
- Ale boję się, czy ta sprawa nie będzie dla niej bolesna - mówił dalej
Emanuel. - Bo po pierwsze ja żyję swoim szczególnym życiem, po drugie nie żywię
dla niej tego rodzaju uczuć. Zresztą wiesz... - dodał cicho.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. Rozmowa wkraczała na bardzo grząski
grunt.
- Chyba rozumiesz, Elise, co próbuję ci powiedzieć? Wiem, że to błąd z mojej
strony, bo przecież jesteś zaręczona, ale nic na to nie poradzę. Od kiedy spotkałem cię
pierwszego dnia, nie mogę przestać o tobie myśleć, a z czasem jest coraz gorzej i
gorzej. Tamta noc w komórce... - umilkł i głośno przełknął ślinę, po czym mówił
dalej. - Starałem się całą rzecz zlekceważyć, ale to, co przed chwilą powiedziałem,
jest prawdą. Mimo że w tej komórce było nam tak strasznie zimno i nieprzyjemnie,
nagle odkryłem, że ta strona życia nadal mnie obchodzi, że się z tym wcale nie upora-
łem. Wciąż mnie to dręczy i błagam Boga o siłę, by dać sobie radę, ale niestety
dotychczas moje modlitwy nie zostały wysłuchane.
Elise przestępowała z nogi na nogę. Pomyśleć, że ktoś mógłby nadejść i
zobaczyć ich razem. A gdyby jeszcze usłyszał, co Emanuel mówi? A co by było,
gdyby to dotarło do uszu Agnes?
- Widzę, że jesteś skrępowana, ale dłużej nie mogłem się powstrzymywać i
chcę, żebyś wiedziała, jak to ze mną jest.
Zanim Elise zdążyła się otrząsnąć z wrażenia, zarzucił jej ręce na szyję i
przywarł wargami do jej ust.
- Elise - wyszeptał po chwili, patrząc na jej twarz. Wyrwała mu się ze strachu,
ż
e ktoś mógłby ich zobaczyć, lecz także ze strachu przed samą sobą. Coś się z nią
działo, coś, czego nie chciała.
- Muszę już iść - wymamrotała, odwracając się od niego.
- Wybacz mi - to ostatnie słowa, które usłyszała, zanim zaczęła biec.
Biegła dość długo w dół ulicy, w końcu zdyszana zwolniła nieco kroku. Myśli
kłębiły jej się w głowie. Dlaczego tak na to reaguje? Powinna była udzielić mu
odpowiedzi, wytłumaczyć, że jest zakochana w Johanie, że dla niej nigdy nie będzie
ż
adnego innego mężczyzny, tylko Johan.
W pewnym momencie usłyszała jakieś dźwięki i szybko spojrzała na domy po
lewej stronie ulicy, skąd te dźwięki dochodziły. W niskich oknach małych
drewnianych domków płonęły żółte światła. Domy stały blisko jeden drugiego, ale
dwa z nich oddzielał dość długi płot z desek, nad którym zwieszały się gałęzie ja-
błoni. W mdłym blasku ulicznej latarni gałęzie wyglądały niczym nagie ramiona,
wyciągające się do nieba.
Coś się działo za drewnianym płotem, gałęzie jabłoni się poruszyły i Elise
usłyszała skradające się kroki. Przeniknął ją strach.
Pośpiesznie omiatała wzrokiem marnie oświetloną ulicę, potem odwróciła
głowę i przerażona obejrzała się za siebie. Nigdzie nie było żywej duszy. W chwilę
później pobiegła ile sił w nogach w stronę Beierbrua.
Coś musiało mi się przywidzieć, próbowała przekonywać samą siebie, kiedy w
końcu przebyła most i zbliżała się do Andersengarden. W głębi duszy jednak
wiedziała, że to nieprawda. Tam naprawdę ktoś był. Ktoś, kto się na nią czai. Ktoś,
kto przypuszczalnie widział, że Emanuel ją do siebie przytulał, i teraz z pewnością
przekaże tę wiadomość dalej więźniom w Akershus...
Jeśli ten ktoś nie szuka czego innego... Z trudem wciągała powietrze. Przez
moment oczyma wyobraźni zobaczyła nienawistne spojrzenie przyjaciela Lorta -
Andersa. Cała ta szajka jej nienawidzi. Na pewno obmyślają zemstę...
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Nareszcie zaczęły się szczepienia przeciwko ospie. Elise martwiła się od
chwili, kiedy dotarła do niej wiadomość, że epidemia tej choroby szaleje po kraju. Na
szczęście u nich jeszcze nie wybuchła, nikt jednak nie wiedział, kiedy to może
nastąpić.
W poczekalni doktora kłębił się tłum. Niektórzy stali w milczeniu i spoglądali
przed siebie niewidzącym wzrokiem, inni próbowali ze sobą rozmawiać. Jacyś dwaj
mężczyźni siedzieli na ławce i dyskutowali o rosnącym bezrobociu.
- W punktach, gdzie rozdają jedzenie, kolejki z dnia na dzień są coraz dłuższe
- mówił jeden z nich. - Stoją w nich starzy i chorzy, matki i dzieci, i młodzi
mężczyźni, którzy powinni pracować. W gazecie czytałem, że „jedyne, do czego
mogą używać swoich pięści, to przedzieranie się do drzwi, żeby być jak najbliżej,
kiedy zostaną otwarte, odpychając na koniec słabszych i przeciskając się do przodu,
ż
eby dostać kartkę na obiad albo pół bochenka chleba”.
- To po prostu wstyd - wtórował drugi, kręcąc głową.
- A co myślicie o unii? - pierwszy pytał cichym głosem, rozglądając się wokół.
Chyba się obawia, że mogą się tu znajdować ludzie o innych niż on poglądach,
pomyślała Elise. Kristian i Peder oglądali jakąś gazetę.
- Unia koniecznie powinna zostać rozwiązana - oznajmił stanowczo drugi z
mężczyzn. On najwyraźniej nie myślał o ściszaniu głosu. - Szwecja nie ma już dla nas
takiego znaczenia jako partner handlowy. Niemcy i Anglia są ważniejsze. Teraz,
kiedy porozumienie między państwami zostało rozwiązane, nie mamy z unii żadnego
pożytku. Siła naszych rzek daje nam nowe możliwości, flota handlowa znowu bardzo
się rozrasta, powstają nowe fabryki, rozwija się przemysł drzewny. Nasza gospodarka
poprawia się z roku na rok, nie potrzebujemy Szwedów. Wprost przeciwnie,
wyprzedzamy ich o głowę, jeśli chodzi o zakładanie linii telefonicznych, instalację
elektrycznego oświetlenia ulic i budowę elektrowni wodnych.
Machał rękami, jakby to on osobiście tego wszystkiego dokonał. Pierwszy
kiwał potakująco głową.
- Jak przychodzi co do czego, to się okazuje, że bardzo się od siebie różnimy.
My mamy własną kulturę, własne tradycje. Wielu ludzi uważa, że to nie ma znaczenia
dla ewentualnego - rozwiązania unii ze Szwecją, ja się jednak z nimi nie zgadzam.
- Ani ja. Kultura daje nam siłę. Pytanie tylko, czy Christian Michelsen jest
najwłaściwszym kandydatem na premiera rządu. On nie ma żadnych ambicji
politycznych, nie myśli ani nie przemawia jak polityk. Takie jest moje zdanie.
- Ale nie mamy nikogo innego, kto mógłby przejąć ster, a on mimo wszystko
ma doświadczenie ze Szwedami z czasów, kiedy był ministrem w Sztokholmie. Jest
to też bardzo sympatyczny człowiek, tak ludzie gadają. Potrafi mówić i głośno, i
cicho.
Drzwi się otworzyły, a kiedy Elise spojrzała w tamtą stronę, spostrzegła Oline.
Miała ze sobą trójkę dzieci.
- Dzień dobry, Oline. Jak ci się powodzi?
Oline nie odpowiedziała. W poczekalni nie było już wolnych krzeseł, więc
stanęła pod ścianą, przytulając do siebie dzieci.
Elise nie widziała jej od czasu, kiedy Oline została wyrzucona z fabryki,
często jednak o niej myślała. Zwłaszcza po tym, jak spotkała jej córkę i nabrała
podejrzeń, że Oline zarabia na ulicy.
Wstała z miejsca i podeszła do niej.
- Już dawno cię nie widziałam, Oline. Może byś wstąpiła do mnie któregoś
wieczoru?
Oline posłała jej nieprzyjemne spojrzenie.
- A skąd miałabym wziąć na to czas?
- Nie... no nie wiem... miło nam się spędzało przerwy obiadowe jakiś czas
temu, pomyślałam, że dobrze byłoby znowu porozmawiać.
Oline nic nie odpowiedziała.
- Przyszłaś zaszczepić dzieci? Tamta pokiwała głową.
- A gdzie najmłodszy?
- Umarł parę tygodni temu. Elise patrzyła na nią wstrząśnięta.
- Ale wtedy z tej odry to się jakoś wygrzebał, prawda? Oline przytaknęła.
- Teraz był chory na szkarlatynę.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. Sześcioletnia dziewczynka z Seilduksgata i
czterolatek z Sagveien też niedawno umarli na tę samą chorobę, ale ludzie o tym nie
rozmawiali. Większość przeżywa takie sprawy w samotności. Człowiek nigdy nie
wie, na kogo teraz przyjdzie kolej.
Wróciła na swoje miejsce. Wyglądało na to, że Oline nie chce z nią
rozmawiać. Ale kiedy ona i chłopcy w końcu wyszli od lekarza zaszczepieni, Oline
zwróciła się do niej.
- Słyszałam, że Hilda jest w ciąży.
Elise rozejrzała się wokół, zawstydzona. Jak Oline może głośno pytać o takie
sprawy?
- Ale słyszałam też, że mimo wszystko nie została wyrzucona z fabryki.
Elise zrozumiała. Oline nosiła w sercu urazę do nich, ponieważ ona straciła
pracę, a tymczasem Hildzie pozwolono zostać. Skinęła głową, ale nie miała nic do
powiedzenia w obronie Hildy.
- Ludzie traktowani są różnie - w głosie Oline słychać było gorycz.
Elise przestępowała z nogi na nogę.
- Rozumiem, że uważasz to za niesprawiedliwe.
Oline roześmiała się suchym, nieprzyjemnym śmiechem.
- Aha, więc ty to rozumiesz. No, nieźle. Peder ciągnął Elise za rękaw.
- Wracajmy, Elise. Chce mi się pić.
- Do widzenia, Oline. A gdybyś miała ochotę, to wpadnij. Oline milczała.
- Co ona taka zła? - Peder spoglądał na Elise pytającym wzrokiem.
- Bo jej jest bardzo źle, Peder. Mąż jej umarł, straciła pracę dlatego, że dwa
razy się spóźniła. A najmłodsze dziecko ciężko chore leżało w domu i nie była w
stanie zostawić go samego. Teraz dziecko umarło.
- Powinna ich powystrzelać - warknął nieoczekiwanie Kristian. Elise patrzyła
na niego zaskoczona.
- Kogo?
- No na przykład nadzorcę - odparł stanowczo.
Kiedy znaleźli się na ulicy, Elise spostrzegła jakiś cień, który zniknął za
narożnikiem domu. Mignęła jej sylwetka mężczyzny i miała wrażenie, że skądś go
zna. Zimny dreszcz przemknął jej po plecach. Oni za mną łażą nawet w środku
jasnego dnia? Próbowała uwolnić się od nieprzyjemnego uczucia, ale nie potrafiła.
Kiedy wrócili do domu, pani Thoresen szorowała schody, ostry zapach
salmiaku kręcił im w nosach. Kobieta miała czerwone i popękane ręce, ciekło jej z
nosa i z oczu, musiała pracować na kolanach, bo bolały ją plecy od pochylania się.
- Pośpieszcie się, ale idźcie ostrożnie po czystych stopniach - upomniała
chłopców Elise, po czym zwróciła się do pani Thoresen. - Może przejmę od pani
mycie schodów. Widzę, że bolą panią plecy.
- A słyszał to kto? Ty masz pod dostatkiem roboty, Elise. Idź raczej do Anny,
ona przez cały dzień nie widziała żywej duszy. Jest dzisiaj przygnębiona.
- Anna? - Pani Thoresen skinęła głową i wróciła do mycia.
- Porozmawiaj z nią. Mnie nie chce nic powiedzieć.
Elise wyminęła ją zdumiona. Pierwszy raz w życiu słyszała, żeby Anna była
nie w humorze.
W izbie okno było szeroko otwarte, a na dworze na parapecie ćwierkał mały
ptaszek, ale Anna leżała zwrócona twarzą do ściany.
- Cześć, Anno.
Anna z wolna się odwróciła.
- Zawsze tak się cieszyłam z nadchodzącej wiosny, a teraz leżę tu i pragnę,
ż
eby raczej padał grad albo śnieg, wiało i zacinało deszczem - oznajmiła z bolesną
tęsknotą w głosie.
- Coś ty, Anno? - Elise podeszła do łóżka. - Dlaczego jesteś taka smutna?
Anna potrząsnęła głową.
- Sama nie wiem. Wszystko jest takie ponure. Myślę o czasach, kiedy byłam
zdrowa i taka sama jak wszyscy. - Nagle urwała i zaniosła się szlochem.
Elise wzięła jej rękę w dłonie. Czuła się całkiem bezradna. Współczucie dla
Anny sprawiało jej ból, nie miała pojęcia, jak mogłaby jej pomóc.
- Wybacz mi, Elise - powiedziała w końcu Anna spokojnie. - Nie mogę
obciążać cię swoimi zmartwieniami, masz pod dostatkiem własnych.
Elise usiadła na brzegu łóżka.
- Wcale mnie nie dziwi, że odczuwasz to w ten sposób. Dziwne było raczej to,
ż
e nigdy przedtem nie zwierzałaś mi się z takich myśli.
Anna z powagą skinęła głową.
- Nawet sama przed sobą się z tego nie zwierzam, nie mam odwagi tak myśleć.
- A czy coś się stało? Coś, co tak bardzo zmieniło twoje nastawienie?
Anna odwróciła wzrok.
- Nie mogę ci powiedzieć, co to jest, nie mam do tego prawa. Wiem tylko, że
nie zniosę tego leżenia tutaj, dzień za dniem, tydzień za tygodniem, rok za rokiem.
- A co miałaś na myśli, mówiąc, że nie masz do tego prawa?
- Mama mówi, że powinnam zaakceptować swój los. Kiedy ubiegłego roku
latem odwiedzał mnie Lorang, jej się to nie podobało. Uważała, że te spotkania z nim
budzą we mnie tęsknotę za innym życiem. Za życiem, którego nigdy nie będę miała.
Bo ja przecież też mam swoje marzenia i swoje tęsknoty. Rozumiesz, o co mi chodzi,
Elise?
Elise przytaknęła, Anna już dawniej o tym mówiła. - Ale teraz? Co się stało
teraz?
Anna zagryzała wargi, nie podnosząc wzroku.
- A może wolałabyś o tym nie rozmawiać?
- Owszem, chcę, tylko że to takie trudne.
W duszy Elise pojawiło się podejrzenie. Rany boskie, to nie może mieć
związku z Emanuelem...?
- Wiesz, że na mnie możesz polegać, Anno. Tylko powiedz, jeśli chcesz się z
kimś tym podzielić.
Anna spojrzała jej w oczy. Elise stwierdziła, że nigdy jeszcze oczy przyjaciółki
nie były takie piękne jak teraz.
- Myślę, że i tak wiesz.
- Czy to Emanuel?
Anna zarumieniła się po korzonki włosów i skinęła głową, najwyraźniej
onieśmielona.
- Wiem, że to szaleństwo, ale przecież nie można pytać serca, czy postępuje
mądrze. Zawsze, kiedy on tutaj przychodzi, jestem bardzo szczęśliwa, ale też i
przerażona, żeby nie dać po sobie poznać, co czuję. Ostatnio zresztą nie przychodzi
tak często i za każdym razem umieram ze strachu, czy to już nie jest ostatnie
spotkanie.
- Bardzo dobrze rozumiem, że jesteś nim zainteresowana. To urodziwy,
sympatyczny i dobrze wychowany człowiek. Czy jest coś złego w tym, że się
zakochałaś? To przecież zgodne z twoim wiekiem, a poza tym mamy wiosnę. I
chociaż jesteś przykuta do łóżka, to niczym się nie różnisz od innych dziewcząt.
Różnica polega jedynie na tym, że ty swoich marzeń nie możesz wprowadzić w życie
i musisz zadowalać się tylko fantazjami. Mimo wszystko nie powinnaś narzekać, a
może nawet masz powody do radości. Popatrz na dziewczyny wokół, one się
zakochują i przez krótką chwilę przeżywają wielkie szczęście, potem jednak na świat
przychodzą dzieci i życie zmienia się w koszmar. Znam jedną prządkę, która ma
dwadzieścia trzy lata i jest już matką pięciorga dzieci, a teraz oczekuje szóstego.
Najmłodsze sypia w szufladzie komody, reszta na rozkładanych na podłodze
siennikach. Wciąż tylko płacz dzieci, zmienianie pieluch, wstawanie do nich w nocy,
izba ciągle wypełniona suszącym się praniem. Mężczyzna, z którym kiedyś była taka
szczęśliwa, po prostu się wyniósł i teraz ona musi żywić całą gromadę, a na pomoc
może liczyć tylko ze strony gminy. Kiedy rano wychodzi do fabryki, dzieci muszą
radzić sobie same, bo nie ma ich z kim zostawić. Przez cały czas jej myśli krążą
wokół domu i tego, co się tam dzieje. Pomyśl, że może się przewrócić lampa naftowa
albo dzieci się poparzą, kiedy będą dokładały do pieca, pomyśl, że najmłodszy może
wypaść na podłogę i się potłuc, a nikt mu nie pomoże, pomyśl, że mogą się skaleczyć
nożem tak, że krew będzie tryskać... Tysiąc rzeczy może się stać, a ona jest
kompletnie bezradna.
Anna leżała bez ruchu i słuchała.
Elise spostrzegła, że jej słowa trochę pomogły.
W końcu przyjaciółka nawet się uśmiechnęła.
- Czy to na takie życie z Johanem będziesz teraz czekać? Elise odpowiedziała
uśmiechem.
- Johan taki nie jest. On jest inny. Anna znowu spoważniała.
- Pomogłaś mi bardziej, niż przypuszczasz, Elise. Teraz wiem, że powinnam
się cieszyć tym, co mam, i nie myśleć o przyszłości. Chyba zaczynam być za bardzo
wymagająca.
- Nikt nie może oczekiwać, że będziesz się cieszyć, bo leżysz w łóżku, myślę
jednak, że rozumiesz, co chciałam powiedzieć. Emanuel to piękny mężczyzna i
piękny człowiek. On nigdy nie zadałby ci bólu.
- Oczywiście, że nie, świadomie bólu by mi nie zadał, ale pewnego dnia
znajdzie sobie chyba dziewczynę i będzie chciał się z nią ożenić. To naturalne,
chociaż jest członkiem Armii Zbawienia.
- Po pierwsze nie ma pewności, że kogoś znajdzie, a po drugie on może chcieć
ż
yć samotnie.
Anna skinęła głową, radość wróciła do jej oczu. .
- Tak się cieszę, że mogę z tobą porozmawiać, Elise. Mama zapomniała, jak to
jest być młodym. Zresztą nie wiem, czy była taka szczęśliwa z moim ojcem. -
Zamilkła na chwilę. - Wiesz co, Elise? Wcale nie jestem pewna, czy ojciec
kiedykolwiek wróci do domu. I nie jestem nawet pewna, czy w ogóle żyje. Odkąd
poznałam Emanuela, powrót ojca nie jest już dla mnie taki ważny. I za Johanem też
tak strasznie nie tęsknię.
- A ja mam szczerą nadzieję, że Emanuel będzie cię odwiedzał jeszcze długo,
bardzo długo. I z pewnością na zawsze pozostanie twoim przyjacielem.
Elise pożałowała tych słów, gdy spostrzegła cień na ślicznej buzi Anny. Ona
pragnie czegoś więcej niż przyjaźni. Chwilę potem uśmiechnęła się.
- To dzięki tobie odwiedził mnie po raz pierwszy. Serdecznie ci dziękuję,
Elise.
Elise wstała.
- Muszę iść do domu. Byłam z chłopcami na szczepieniach przeciwko ospie, a
teraz będę musiała odrabiać z Pederem lekcje. On musi dużo pracować, jeśli chce
przejść do następnej klasy.
- Czy ty nigdy nie masz wolnego czasu, Elise? Elise uśmiechnęła się.
- Wynagrodzę sobie wszystko za parę lat, kiedy chłopcy nie będą już mnie
potrzebować.
- Ale wtedy pewnie będziesz musiała zajmować się kimś innym. Elise posłała
jej pytające spojrzenie, ale zaraz się domyśliła.
- Masz na myśli dziecko Hildy? Anna przytaknęła.
- Z tym Hilda będzie musiała radzić sobie sama. Oczywiście jej pomogę,
zwłaszcza w pierwszym okresie, ale później będzie musiała znaleźć dla dziecka
miejsce w żłobku. Jeśli oczywiście nadal będzie pracować w fabryce...
- Chyba będzie musiała.
Elise skinęła głową i ruszyła w stronę drzwi.
- W dalszym ciągu nie możesz mi tego powiedzieć? - w głosie Anny brzmiało
napięcie.
- Bardzo mi przykro, Anno, ale nie. Hilda obiecała temu człowiekowi, że nic
nie powie, dopóki dziecko nie przyjdzie na świat.
- No to nic dziwnego, że ludzie uważają, iż to żonaty mężczyzna.
Elise odwróciła się do niej.
- Więc plotki dotarły też do ciebie?
- Mama mi powiedziała. A właściwie to dlaczego on się tak boi ujawnienia?
Wiem, że wielu mężczyzn wypiera się ojcostwa, ale tu zdaje się to akurat nie ma
miejsca. Hilda pokazywała mi prezenty, jakie od niego dostała.
- Myślę, że powinnaś zapytać Hildę wprost. Ja nie mogę nic powiedzieć.
Zajrzę do ciebie znowu jutro, Anno, jak wrócimy od mamy.
W drodze na trzecie piętro znowu opuściła ją odwaga. Jeśli Agnes zrobi z
Emanuelem to, do czego zmierza, to on przestanie przychodzić do Andersengarden.
Dla Anny będzie to ciężkie przeżycie.
Chyba muszę z nim porozmawiać, pomyślała. Muszę mu uświadomić, jak
wiele znaczą dla Anny jego wizyty.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Kiedy następnego popołudnia Elise schodziła na dół do Anny, na schodach
zderzyła się ze starym pastorem. Szedł zdyszany, tak jak wtedy, kiedy ojciec utonął, z
kapeluszem w ręce, potem perlącym się na czole i zlepiającym jego kilka siwych
włosów na prawie zupełnie łysej czaszce.
Elise nie pojmowała, dlaczego za każdym razem, kiedy go widzi, czuje
niechęć. Może to nieczyste sumienie, że tak rzadko pokazuje się w kościele, a może
nieprzyjemne wspomnienia z czasu, kiedy chodziła do pastora na nauki przed
konfirmacją. Obie z Agnes siadywały wtedy w ostatnich ławkach i spoglądały w
stronę chłopców, szeptały i chichotały, aż kiedyś pastor nagle je zauważył i wygłosił
grzmiące kazanie na temat młodzieży, która kocha przyjemności bardziej niż Boga.
„Ten, kto zadaje się z mądrymi, będzie mądry, ale ten, który bierze przykład z
głupców, nie może liczyć na nic dobrego” - dokładnie pamiętała, że tak mówił. Nie
rozumiała wtedy, że ona lub Agnes są głupie, w każdym razie nie do końca
przyjmowała to do wiadomości i czuła się nieswojo.
- Dzień dobry, Elise - wydyszał pastor. - Mam nadzieję, że się nigdzie nie
wybierasz, bo idę, żeby z wami porozmawiać.
Elise uznała, że nie ma wyboru.
- Miałam tylko zajść do Anny w jednej sprawie, ale mogę to zrobić później.
Wskazała mu drogę do kuchni. Hilda i chłopcy gdzieś poszli.
- Wypije pastor filiżankę kawy?
- Owszem, dziękuję. - Pastor odstawił na bok laskę ze srebrnymi okuciami,
ciężko opadł na taboret i zaczął ocierać pot z czoła wielką białą chusteczką. W
piersiach mu świstało. Elise patrzyła na niego zatroskana.
- Czy pastor źle się czuje?
- A czy to coś dziwnego? Jak może się czuć człowiek, który musi żyć wśród
tak wielu grzesznych ludzi?
Elise nic nie odpowiedziała, zastanawiała się, czy dlatego do nich przyszedł.
- Najlepiej będzie, jak od razu przystąpimy do rzeczy - mówił dalej pastor,
ciężko dysząc. - Słyszę, że twoja siostra zeszła na złą drogę, a ty sama też zmierzasz
w takim samym kierunku.
Elise zaskoczona zmarszczyła czoło. Co on właściwie ma na myśli?
Zaczerpnęła wody z wiadra i napełniła dzbanek do kawy, postawiła go na kuchni i
zaczęła dokładać drewna do ognia. Na szczęście po obiedzie nadal się paliło.
- Jesteście moimi parafianami, a poza tym ty i twoje rodzeństwo nie macie ani
matki, ani ojca, w związku z tym uważałem za swój obowiązek was odwiedzić. -
Zdjął z ramion biały szal i razem z kapeluszem położył go na kuchennym stole. - W
Drugim Liście do Koryntian napisano, że musimy oczyszczać się z każdej
nieczystości ciała i ducha. Obawiam się, że dla twojej siostry jest już za późno, mam
jednak nadzieję uratować ciebie, moje dziecko. Wiercił się przez chwilę na stołku, a
potem mówił dalej:
- Ludzie gadają, że zaślepił cię ten jakiś kaznodzieja na świeżym powietrzu.
Muszę przyznać, że wiele z tego, co oni mówią, nie odbiega za bardzo od nauki
Kościoła, ale żeby kobiety były przywódcami, a na dodatek nazywały się oficerami, to
absolutnie naganne. Śpiewać pieśni religijne na świeckie melodie to szyderstwo z
Pana Boga. A na dodatek oni grają na rogach i trąbkach, nawet na tamburynach.
Naprawdę włos jeży się na głowie. Mężczyźni i kobiety, którzy wcześniej wiedli
grzeszne życie, występują jako kaznodzieje. Swoją gazetę nazwali nawet „Głos
Wojenny”. Jakby prowadzili jakąś wojnę.
Umilkł na chwilę i znowu ocierał czoło.
- Co to ja... co to ja chciałem powiedzieć... - wbił w nią bezradne spojrzenie.
- Pastor mówił o mojej przyjaźni z oficerem Armii Zbawienia, Emanuelem
Ringstadem. Mogę pastora zapewnić, że nie ma w tym nic innego, jak tylko przyjaźń.
On nam pomógł, kiedy najbardziej potrzebowaliśmy pomocy, i zdołał nawet zdobyć
pieniądze na lekarstwa dla Anny.
- Ach tak? A to dziwne. Ciekawe, skąd oni biorą te pieniądze?
- Ze zbiórek i darów, jakie dają im ludzie, którzy uważają, że to piękne
pomagać najuboższym.
Pastor zdawał się nie słuchać tego, co mówi Elise.
- Pewnie słyszałaś, co się stało w Anglii, kiedy ta sekta zaczęła tam działać?
W pewnym momencie wysłano tysiące policjantów, żeby powstrzymywali masy ich
zwolenników, i po zaledwie roku ponad osiemdziesięciu członków sekty wtrącono do
więzienia, a wielu raniono, w tym kilkaset kobiet. Czy pragniecie wywołać tutaj w
naszym kraju taką sytuację?
- Pastor mówi o czymś, co stało się wiele lat temu. Dzisiaj wszystko wygląda
zupełnie inaczej.
- Moim zdaniem ty już im uległaś, Elise. Czuję się tym rozczarowany.
Pamiętam cię z czasów nauki przed konfirmacją. Byłaś posłuszną i grzeczną
dziewczyną. Mówiłaś też ładnie.
Pewnie zapomniał, jak nawymyślał Agnes i mnie, kiedy chichotałyśmy w
kościele, pomyślała.
- Myślę, że się od tamtej pory tak bardzo nie zmieniłam, pastorze. Ale
zdążyłam poznać życie, doświadczyłam ubóstwa i nędzy w inny sposób niż wtedy, i
teraz uważam, że czas najwyższy, żeby ktoś się tym zajął i próbował pomóc ludziom,
którym wiedzie się najgorzej.
- Powinnaś lepiej pilnować swojej siostry. Słyszałem, że jest brzemienna. A
przecież ma dopiero szesnaście lat! Naprawdę włos się jeży na głowie. Czy ona nigdy
nie słyszała o piekle? Czy nie wie, że Pan Bóg karze najokrutniejszymi mękami
wszystkich grzeszników, a zwłaszcza tych, którzy oddają się nierządowi? Czy ona się
nie boi, jaką przyszłość snobie szykuje?
Elise mocniej zacisnęła wargi i nalała mu kawy do filiżanki. A więc pastor
chce obciążyć ją winą za lekkomyślność Hildy. I dlaczego to Pan Bóg przede
wszystkim karze tych, którzy ulegają pokusie zakosztowania chwilowej miłości,
skoro na świecie tylu ludzi kradnie i oszukuje, jest wielu takich, którzy prześladują i
dręczą innych, którzy posługują się szyderstwem, kłamstwem i pomówieniami?
- Kiedy ona oczekuje rozwiązania?
Elise odstawiła dzbanek z kawą na piec zadowolona, że może się odwrócić do
niego plecami.
- Latem.
- A twój narzeczony został skazany na cztery lata ciężkich robót za
złodziejstwo, jak słyszę?
Elise poczuła, że płacz dławi ją w gardle.
- On nie kradł, stał tylko na czatach z rowerem.
- I dlatego uważasz, że jest niewinny? - w jego głosie brzmiała pogarda i
zdumienie.
Elise zebrała się na odwagę.
- Wierzę, że Bóg go rozumie. Jestem przekonana, że Johan dał się namówić do
tego czynu w nadziei, że zdoła uratować życie siostry.
Pastor posłał jej pełne oburzenia spojrzenie.
- Bądź ostrożna i nie nadużywaj Bożego imienia, Elise. Wszyscy musimy
przyjmować los, który został nam dany. Nie ma usprawiedliwienia dla kogoś, kto
popełnia przestępstwo.
Jemu łatwo mówić, pomyślała Elise, siadając na brzeżku taboretu. On nie ma
gromady głodnych dzieci, które muszą radzić sobie same, kiedy idzie do pracy. A jeśli
jego żona zachoruje, to z pewnością stać go na kupno lekarstw. Nie wie, jak to jest,
gdy dwoje dorosłych i ośmioro dzieci sypia w jednej maleńkiej izdebce, jak to robi
wielu ludzi tutaj nad rzeką. Z północnym wiatrem zacinającym przez dziurawe ściany,
z nieszczelnymi oknami i ciągłym brakiem jedzenia. Jedyne stworzenia, które dobrze
się czują w tej okolicy, to wszy, pluskwy i karaluchy, ale pastor nie ma o tym pojęcia.
Gość głęboko westchnął.
- Bardzo się wami martwię. Grzech i kara chodzą ręka w rękę, a prowadząc
takie życie, możecie oczekiwać wiele złego.
- Nie wiem, czy zrobiłam coś złego, pastorze. - Elise patrzyła mu prosto w
oczy. - Nic gorszego, jak tylko pospolite, drobne grzechy, złościłam się na ludzi,
może powiedziałam komuś coś, czego żałuję, albo myślałam o kimś źle. Powinnam
częściej odwiedzać Annę, powinnam więcej czasu poświęcać Pederowi, powinnam
pójść do nieszczęsnej Oline, która siedzi sama z gromadką dzieci i właśnie niedawno
utraciła najmłodsze. Ale nie mam na to ani czasu, ani siły.
Stary pastor posłał jej pełne niezadowolenia spojrzenie.
- Zapomniałaś powiedzieć, że odwróciłaś się od Kościoła. - Głośno wytarł nos
w swoją białą chusteczkę i patrzył na nią wilgotnymi oczyma. - Nigdy nie wiemy,
kiedy nadejdzie nasza godzina, to może być dzisiaj, może być jutro. Nieszczęsny ten,
kto staje przed Sędzią z sumieniem obciążonym strasznymi grzechami.
Wypił parę łyków kawy i wstał.
- Będę się za was modlił, drogie dziecko. Postaraj się jednak, żeby twoja
siostra prosiła o wybaczenie i pojednała się z Bogiem, zanim urodzi. Powinienem
zameldować o niej w policji obyczajowej, najpierw jednak chciałbym z nią
porozmawiać, dać jej możliwość wytłumaczenia się. A ty trzymaj się z daleka od tych
samozwańczych kaznodziei i módl się za swojego narzeczonego, żeby zwrócił oczy
ku Panu i także modlił się o to, by najcięższe kary nie spadły na niego w dzień sądu.
Na korytarzu rozległy się jakieś hałasy. Elise usłyszała, że Kristian woła:
- Do cholery, ja tego nie zrobiłem. Dostałem od Pingelena. Drzwi otworzyły
się z hałasem i chłopcy wpadli do środka. Natychmiast jednak stanęli jak wryci. Peder
zaczerwienił się po korzonki włosów, Kristian natomiast spoglądał na pastora z nie-
winną miną.
- Kto to tak klnie? - pastor spoglądał to na jednego, to na drugiego.
Ż
aden nie odpowiadał.
- No? Nie słyszę odpowiedzi.
- Bo Peder powiedział, że ja ukradłem. - Kristian patrzył pastorowi z uporem
w oczy.
- Czy nie wiesz, że Bóg cię słyszy?
- Nie ma żadnego Boga. Na pewno nie ma Boga po tej stronie rzeki.
Pastor chwycił Kristiana za ucho i mocno pociągnął.
- Tak mówisz do pastora, chłopcze? Kristian zacisnął wargi i milczał. Pastor
zwrócił się do Elise.
- Tutaj zaniedbałaś swoje obowiązki, Elise. Nie spodziewałem się, że jeden z
twoich braci będzie mówił takie słowa.
Elise też nic nie odpowiedziała. Nie ma wyjścia, musimy się z tym pogodzić,
myślała. W oczach Kościoła byli ludźmi, którzy nie mogą się równać z mieszkańcami
zachodniego brzegu rzeki.
Ucieszyła się, kiedy pastor sobie poszedł.
- Co się z wami dzieje? - teraz ona spoglądała surowym wzrokiem na swoich
braci.
- Peder mówi, że ja ukradłem, ale dostałem to od Pingelena.
- No to pokaż. - Elise słyszała, że jej głos brzmi ostrzej niż zazwyczaj.
Kristian niechętnie podał jej nóż.
- A dlaczego dostałeś to od Pingelena?
Kristian wzruszył ramionami. - Bo on chce, żebym był jego kolegą i w ogóle.
- Chcesz być kolegą kogoś, kto o mało nie wpędził Pedera do rzeki?
Kristian nie odpowiedział, stał i wpatrywał się w podłogę z jeszcze bardziej
upartym wyrazem twarzy niż zazwyczaj.
Elise westchnęła ciężko. Wiedziała, że powinna na niego na - krzyczeć, ale nie
była w stanie.
- Jak się najecie, to możecie wyjść. Ja bym chciała odwiedzić Oline.
Właściwie to nie miała wielkiej ochoty na tę wizytę po wczorajszym spotkaniu
z dawną koleżanką, kiedy widziała, jak bardzo tamta jest rozgoryczona i pełna złości,
ale po wizycie pastora czuła, że powinna coś zrobić. Przeraził ją swoimi słowami na
temat kary i mąk piekielnych.
Gdy miały ze sobą więcej wspólnego, Elise nieczęsto ją odwiedzała. Oline
mieszkała w ciemnym zaułku przy Seilduksgata, gdzie domy stały tak blisko siebie,
ż
e człowiek stojący pomiędzy dwoma budynkami mógł dotykać ich obu
równocześnie.
Jakiś wielki szczur wypadł jej spod stóp, a przy studni, gdzie zaułek trochę się
rozszerzał, siedziały brudne, obdarte dzieciaki i wychlapywały wodę z zardzewiałej
wanny.
Weszła na niewielkie podwórko wyłożone na pół zgniłymi deskami. Trzeba
było uważać, żeby nie potknąć się i nie przewrócić. Dwaj mężczyźni z sumiastymi
wąsami, w czapkach z daszkiem, połatanych kurtkach i długich, ciemnych
niedzielnych spodniach siedzieli na ławce i palili fajki, a kobieta w szerokiej czarnej
spódnicy, szarej zniszczonej bluzce, z siwymi włosami związanymi w twardy kok na
karku stała, skrzyżowawszy ręce na piersi, i przyglądała im się podejrzliwie. Kominy
na niskich dachach sprawiały wrażenie, że mogą się w każdej chwili rozsypać i spaść
na ziemię, a drzwi domów były takie niskie, że Elise musiała się pochylić, kiedy
chciała zapukać.
Otworzyło jej dziecko. W izbie było tak ciemno, że oczy potrzebowały sporo
czasu, by się przyzwyczaić, więc przez chwilę Elise nic nie widziała. Wiosenne słońce
nie docierało tutaj pomiędzy dachami ciasno zabudowanych domów, a jedyne okno
wychodziło na podwórko.
Oline leżała na łóżku i spała, pozostałe dzieci siedziały na podłodze i bawiły
się spokojnie kilkoma guzikami. Najstarszy dawał znaki Elise, że powinna być cicho,
wskazując na łóżko w kącie.
Elise zrozumiała. Olirie może spać tylko w dzień, bo pracuje, kiedy inni
odpoczywają...
- Długo będzie spać? - spytała szeptem. Dziecko skinęło głową na znak, że
długo.
- Idzie do roboty, jak my już się położymy spać.
- A możesz pozdrowić mamę i powiedzieć, że była u niej Elise? Wstąpię do
was któregoś innego dnia.
- Ona wraca do domu dopiero rano.
Elise skinęła głową, odwróciła się i cicho wyszła, wstrząśnięta losem Oline.
Kobieta i dwaj mężczyźni na podwórku śledzili ją zaciekawieni. Żadne z nich
się nie odezwało.
Przebyła już prawie cały ciasny zaułek, kiedy usłyszała za sobą coś jakby
skradające się kroki. Przystanęła natychmiast, lodowaty dreszcz przeszedł jej po
plecach, ostrożnie odwróciła głowę. W tej samej chwili spostrzegła coś mrocznego,
znikającego pośpiesznie w drzwiach piwnicy.
- Chyba zaczynam widzieć duchy w jasny dzień - bąknęła sama do siebie,
zdenerwowana. - Przecież ten człowiek nie ma ze mną nic wspólnego. - Zła na siebie
ruszyła w dalszą drogę.
Ale gdy tylko się odwróciła, natychmiast znowu usłyszała to samo: skradające
się kroki, jakby złodziej zaczajał się na ofiarę. Dokładnie to samo słyszała tamtego
popołudnia, kiedy była u Agnes i odniosła wrażenie, że ktoś ją śledzi.
Nic mi nie mogą zrobić teraz w środku słonecznego dnia, myślała. W dodatku
jest niedziela i wszędzie pełno ludzi. Ale dlaczego ktoś za nią chodzi? Jeśli mają do
niej jakąś sprawę, to powinni przyjść i powiedzieć wprost.
Znowu gwałtownie przystanęła i zdążyła dostrzec mężczyznę, przebiegającego
błyskawicznie między dwoma domami.
Teraz nie miała już wątpliwości, ktoś ją tropi. Zaczęła biec.
Spocona i zdyszana wpadła na podwórko Andersengarden i wbiegła po
schodach.
Na piętrze trzasnęły jakieś drzwi i usłyszała zbliżające się kroki. Ktoś musiał
być u Anny albo pani Thoresen wychodzi z domu. Elise ruszyła szybciej.
Dopiero jednak na półpiętrze zobaczyła, kto to jest.
- Emanuel?
Purpurowe światło wieczornego słońca wpadało na wąski korytarz, odbite od
okien po drugiej stronie, i oświetlało jego twarz.
- Elise? Nie spodziewałem się spotkać cię na schodach. - Patrzył na nią, a w
głosie słyszała żal.
- To dobrze, że jesteś, bo muszę z tobą o czymś porozmawiać. Zszedł niżej i
zatrzymał się tuż przy niej.
- Nie widziałem cię od tamtego spotkania na Maridalsveien.
- Anna za tobą tęskni.
- Tylko Anna i nikt inny? - najwyraźniej próbował być zabawny, ale mu się to
nie udawało.
- Zastanawiałam się, jak to jest z tobą. Z tobą i z Agnes.
- Mówisz tak, jak byśmy ja i Agnes mieli ze sobą coś wspólnego.
- A nie macie?
- Teraz cię nie rozumiem. Elise zawstydziła się.
- Myślałam... sądzę... Agnes dała mi do zrozumienia...
- Wiem, do czego ona dąży, Elise. Wstąpiła do Armii Zbawienia w nadziei,
ż
e... no cóż, przecież wiesz. Potrzebowałem trochę czasu, żeby ją przejrzeć. Ty
najwyraźniej wiedziałaś o wszystkim, zanim się domyśliłem, o co jej chodzi.
Elise przestępowała z nogi na nogę.
- Ja nie mogłam nic powiedzieć, to by była zdrada przyjaciółki.
Emanuel stał bez ruchu i patrzył na nią.
- Tamtego wieczoru, kiedy spotkałem cię na Maridalsveien... widziałaś chyba
te obrazki, które zamierzała mi pokazać?
Rumieniec pokrył twarz Elise. Wpatrywała się w swoje stopy.
- Ostrzegałam ją, ale nie chciała mnie słuchać.
- Ale mnie nie ostrzegłaś.
- Jesteś dorosłym człowiekiem, nie potrzebujesz kogoś, kto będzie cię
ostrzegał.
- Nie potrzebuję. Zastanawiam się tylko, co czułaś. Elise pośpiesznie uniosła
wzrok.
- Wiem, że pragniesz żyć zgodnie z ideałami Armii Zbawienia, mówiłeś mi o
tym tamtej nocy w komórce. Byłam bardzo poruszona tym, że Agnes chce cię uwieść.
Na twarzy Emanuela pojawił się przelotny smutny uśmiech.
- Cieszę się, że to mówisz. I myślałaś, że wpadłem w jej sieci?
- Musiałam myśleć o czymś innym.
- Ach tak? - Emanuel zmarszczył czoło i uważnie studiował twarz Elise.
- Mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Czułam to i wczoraj, i dzisiaj też.
Zmarszczka na czole Emanuela pogłębiła się.
- Kto by to mógł być?
- Jeden ze starych kolegów Johana przemycił do więzienia list i doniósł na
mnie i na ciebie. Pisał o nocy, którą spędziliśmy w komórce, i o tamtym wieczorze,
kiedy Peder się znalazł, a my potem długo w noc siedzieliśmy w kuchni. Przedstawił
to w zupełnie innym świetle, niż w rzeczywistości było.
Twarz Emanuela poczerwieniała z gniewu.
- Jak on mógł zrobić coś takiego? Przeciwko tobie i przeciwko Johanowi...
- Oni mają do mnie pretensje. Uważają, że to z mojej winy Lort - Anders i
Johan zostali złapani, a teraz łażą za mną, bo chcieliby się zemścić.
- Rany boskie, co to za ludzie? - Emanuel był najwyraźniej wściekły i
jednocześnie zmartwiony.
- To ludzie najgorszego rodzaju. Wszyscy się ich boją. Oni należą do tej samej
bandy, która zamknęła nas w komórce.
- W takim razie musisz być ostrożna, Elise. Skoro mogli nas zamknąć w taki
mróz, to najwyraźniej zdolni są do wszystkiego.
Elise skinęła głową.
- Dlatego biegłam przez całą drogę do domu.
- Powinnaś chyba więcej czasu spędzać w domu, nie chodzić nigdzie, tylko do
fabryki i z powrotem. Kiedy odwiedzacie mamę, to idziecie razem, całą czwórką,
prawda?
- To prawda. - Wahała się przez chwilę, nie mogła zapomnieć, że obiecywała
sobie, iż z nim zerwie. - Anna za tobą tęskni w te wszystkie dni, kiedy do niej nie
przychodzisz.
Emanuel sprawiał wrażenie nieobecnego, najwyraźniej wciąż myślał o bandzie
i niebezpieczeństwie, jakie grozi Elise z ich strony.
- Mam nadzieję, że nadal będziesz ją odwiedzał. To dla niej wiele znaczy.
- Oczywiście, że będę. Nie zawiodę jej.
- Anna uczepiła się myśli, że nagle może wrócić jej ojciec. I teraz zwierzyła mi
się, że to już nie jest dla niej takie ważne. Odkąd ma ciebie.
Emanuel uśmiechnął się onieśmielony.
- Nie, to chyba niemożliwe.
- I nie cierpi już tak bardzo z powodu nieobecności Johana, o tym też mi
powiedziała.
- Wprawiasz mnie w zakłopotanie. Aż tyle nie mogę dla niej znaczyć.
- Ale to prawda, znaczysz.
Emanuel stał bez ruchu i patrzył jej w oczy.
- Jeśli jest tak, jak mówisz, to mi jej bardzo żal. Dobrze wiem, jak to jest być
zakochanym w kimś, kogo nie można zdobyć.
Elise spuściła wzrok. Wolałaby, żeby Emanuel tego nie powiedział.
On zszedł o jeden stopień niżej.
- Obiecuję ci, że jej nie zawiodę, Elise. Ale ty musisz mi obiecać, że będziesz
bardzo ostrożna, kiedy wychodzisz z domu.
- Trudno mi uwierzyć, że oni chcieliby mi coś zrobić. Myślę, że mnie śledzą,
ż
eby zdobyć jakieś nowe wiadomości na nasz temat.
Emanuel ze złością potrząsnął głową, a potem zszedł po schodach.
Elise poszła do domu, myśli kłębiły jej się w głowie. Czy to aby na pewno
prawda? Czyż nie mieli dowodów na to, że banda jest w stanie zrobić coś gorszego?
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Kiedy wróciła do domu, w kuchni nie było nikogo, Hilda i chłopcy jeszcze nie
wrócili. Postanowiła, że wykorzysta rzadką chwilę samotności i napisze list do
Johana. Kiedy ostatnio była w sklepie u Magdy na rogu, kupiła za pięć ore paczkę
papieru listowego i koperty. Tym razem postara się zakleić list tak, żeby nikt
niepowołany nie mógł go przeczytać.
Kochany Johanie!
Wczoraj spotkałam w sklepie jednego z przyjaciół Lorta - Andersa. Powiedział
mi, że przemycił do więzienia list do was. Miał jakoby opisać w tym liście, „co się
dzieje na naszej ulicy”, między innymi miał wspomnieć o plotkach na temat kapitana
Ringstada i mnie.
Wierzę, że nie ma potrzeby, żebym Ci o tym donosiła, jestem bowiem pewna,
ż
e od początku uznałeś to za kłamstwo, mimo wszystko jednak muszę Ci o tym
napisać. Gromada chłopaków próbowała wepchnąć Pedera do rzeki przy
wodospadzie. Następnego dnia Peder schował się przed nimi na jednym z podwórek.
Poprosiłam kapitana Ringstada o pomoc. A potem w podzięce zaprosiłam go na
gorący posiłek, kiedy Peder wrócił już do domu. Wszyscy siedzieliśmy razem w
kuchni. Ktoś jednak musiał widzieć, jak kapitan od nas wychodzi.
Tak samo było wtedy, kiedy łobuzy z „Bandy z Sagene” zamknęły nas w
fabrycznej komórce. Nie zrobiłam nic, tylko rozmawiałam z nim o mamie i o
sanatorium. Zresztą on zdobył też lekarstwa dla Anny. Kocham Cię, Johan, i takie
podłe plotki sprawiają, że czuję się nieszczęśliwa. Nie mam pojęcia, dlaczego ci ludzie
tak źle nam życzą. Czy to dlatego, że oddalam Ci broszkę? Tęsknię za tobą i wypatruję
dnia, kiedy wrócisz.
Twoja Elise
Przeczytała list, włożyła go do koperty i starannie zakleiła. Potem napisała
dużymi literami adres: Johan Thoresen, Państwowe Więzienie Akershus. Słyszała, że
czasem ktoś uzyskuje zgodę na przekazanie listu jakiemuś więźniowi. Nie chciała za
nic przesyłać swojego listu przez tych drani z otoczenia Lorta - Andersa.
Na dworze było jeszcze jasno. Gdyby się pośpieszyła, to zdąży wrócić do
domu, zanim zapadnie zmrok.
Mogłabym poprosić Emanuela, żeby ze mną poszedł, przyszło jej do głowy.
Ale myśl, że będą sami wracać cichymi ulicami do domu, wcale jej się nie spodobała.
Z drugiej strony nie miała pewności, czy zdążyłaby pobiec tam i z powrotem do
twierdzy w czasie przerwy obiadowej w fabryce, a za nic nie chciała się spóźniać,
ż
eby nie stracić pracy. Wieczór był pogodny, długo jeszcze będzie jasno.
Podjęła szybką decyzję, zarzuciła chustkę na ramiona i przejrzała się w małym
lusterku, stojącym w izbie na komodzie. Była zmęczona, twarz miała szarą, nikt nie
mógł mieć wątpliwości, z jakiego środowiska pochodzi. Ani policjanci, ani strażnicy
więzienni nie odnoszą się z szacunkiem do tych, którzy stoją najniżej na drabinie
społecznej. Przyjrzała się szufladom komody. Najniższa należała do Hildy. Elise
ostrożnie ją otworzyła. Apaszka, którą Hilda dostała od majstra, mieniła się kolorami.
Z wyrzutami sumienia wyjęła ją ostrożnie, zawiązała na szyi i znowu spojrzała w
lusterko. Trudno uwierzyć, jaką zmianę spowodowała apaszka.
Hilda z pewnością zrozumie, że dla mnie możliwość przekazania listu jest
bardzo ważna, myślała z poczuciem winy. Potem wsunęła list do kieszeni i napisała
kartkę do Hildy i chłopców.
Schodziła w dół do miasta wzdłuż Maridalsveien. Na ulicach było mnóstwo
ludzi, spacerujących przy pięknej pogodzie, w zaroślach ćwierkały ptaki, a w koronie
wielkiej jarzębiny pełnym głosem śpiewał skowronek. Wszystkie wędrowne ptaki już
przyleciały, na podwórkach i w ogródkach gruchały gołębie. Na chodniku małe
dziewczynki z warkoczami, w butach zapinanych na guziczki i czarnych pończochach
bawiły się w piekło i niebo, a chłopcy w połatanych spodenkach do kolan i
wyrośniętych kurtkach grali w piłkę. Naprzeciwko niej jechał jakiś konny wóz, a za
kwitnącym geranium, w małym, otwartym okienku siedziała kobieta i wołała do
kogoś po drugiej stronie ulicy. Po błękitnym , niebie przepływały lekkie białe obłoki,
w powietrzu pachniało wiosną.
Nagle Elise poczuła się szczęśliwa. Kiedy Johan przeczyta list, nie będzie już
ż
ywił żadnych wątpliwości. Wtedy banda może przekazywać plotki, jakie tylko chce,
on będzie mógł na niej polegać i wiedzieć, że nigdy nie zrobiłaby nic złego za jego
plecami. Kiedy tamci spostrzegą, że ich donosy nie robią na Johanie wrażenia,
zmęczą się w końcu wymyślaniem kłamstw i zaczną plotkować o kimś innym. Może
Johan dowiedział się też, że Emanuel odwiedza również jego siostrę, to go z
pewnością nie rozgniewa. Ucieszy go wszystko, co cieszy Annę.
Teraz pierwsze najtrudniejsze tygodnie mają już za sobą. Zbliża się lato,
będzie ciepło, na pewno nawet siedzenie w celi nie będzie już takie dokuczliwe. Z
czasem Johan przyzwyczai się do więziennego życia i jeśli Elise dobrze go zna, to
zaangażuje się z całych sił w pracę. Czyszczenie wychodków w Vika to nie jest
jedyne zajęcie, do jakiego kierowani są więźniowie. Elise słyszała również o
warsztatach stolarskich, o pracy w kamieniołomach, a nawet o tym, że więźniowie
mogą się uczyć. Może więc pobyt w Akershus wcale nie będzie taki zły, może się
nawet zdarzyć, że kiedy stamtąd wyjdzie, będzie miał możliwość uzyskania lepiej
płatnej pracy niż przedtem.
Elise wyprostowała się, uniosła głowę i spoglądała przed siebie z nowym
optymizmem. Wiosna to czas nadziei, dni są jaśniejsze, cieplejsze i człowiek
pogodniej spogląda na życie. Nic dziwnego, że wszyscy byli przygnębieni mroźną
zimą, czasem ciemności, z pustymi skrzynkami na opał i prawie zawsze pustymi
półkami w szafie na jedzenie. Słońce daje siłę. Człowiek nie potrzebuje tyle jedzenia,
kiedy nie marznie.
- Elise?
Odwróciła się zdumiona.
- Agnes? Wybierasz się do miasta?
Agnes skinęła głową. Miała nowe buty zapinane na guziczki, na głowie
kapelusz ozdobiony kwiatami i białe rękawiczki na rękach, ale sukienka była ta sama,
szara, którą Agnes wciąż nosi. To wszystko nie bardzo do siebie pasowało.
- Mam się spotkać z trzema dziewczynami z fabryki i pospacerujemy sobie po
Karl Johan. Może nawet zajrzymy do Tivoli.
- No to kawałek pójdziemy razem. Idę do twierdzy Akershus i spróbuję
przekazać list do Johana.
Agnes patrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Odważysz się?
- A co mi mogą zrobić, powiedzą „tak” albo „nie”. Agnes przez chwilę
milczała.
- A nie mogłabyś raczej pójść z nami? Jaką masz piękną apaszkę - dodała
zdziwionym głosem. - Kupiłaś sobie?
- Nie, pożyczyłam od Hildy.
- A ona z pewnością dostała ją od tego swojego bogatego kochanka, jak
przypuszczam?
Elise nie odpowiedziała.
- No a jak tam układają się sprawy między tobą i Emanuelem?
- Świetnie. - Agnes odpowiadała radosnym głosem, Elise jednak słyszała w
nim inne nuty.
- Uzyskałaś już to, czego chciałaś? - była zła na siebie za to, że tak pyta, ale
nie mogła się powstrzymać.
- No prawie. Ale z nim, biedakiem, nie jest łatwo. Postanowił przecież, że
wypełni swoje powołanie, odwróci się od świeckiego życia i pozwoli, by Bóg
decydował, czemu się ma poświęcić. W takiej sytuacji trudno w ciągu jednego dnia
zmienić postanowienie.
- To akurat bardzo dobrze rozumiem.
- Ale nie zamierzam zrezygnować. - Agnes mówiła bardzo stanowczo. -
Potrzebuję tylko więcej czasu, niż myślałam.
- No a te pocztówki nie pomogły? - Elise wyraźnie słyszała ironie w swoim
głosie.
Po raz pierwszy Agnes sprawiała wrażenie zawstydzonej.
- Nie odważyłam się mu ich pokazać.
Ach tak, nie odważyłaś się... - pomyślała Elise, głośno jednak powiedziała:
- Moim zdaniem postąpiłaś bardzo mądrze. To by chyba przyniosło odwrotny
skutek.
Agnes zwróciła ku niej twarz, wyraźnie zirytowana.
- Ty nie znasz Emanuela. Elise milczała.
- Nie możesz uważać, że masz na niego jakiś monopol tylko dlatego, że wtedy
pomógł ci poszukać Pedera.
- Oczywiście, że tak nie uważam.
- Jest okropnie irytujące, że on cię tak nieustannie wychwala. A przecież nie
powodzi ci się gorzej niż wielu innym. Straciłaś ojca dopiero, kiedy miałaś
osiemnaście lat, a ja znam mnóstwo takich, którzy utracili rodziców, kiedy byli o
wiele młodsi.
- Ale ja wcale nie proszę o żadne współczucie.
- To, że pomagasz Pederowi i Kristianowi, jest całkiem naturalne. Przecież kto
miałby się nimi zajmować?
Elise spojrzała na nią spod oka.
- Czy ja się kiedyś skarżyłam, Agnes?
- Nie, ale robi mi się niedobrze od tego słuchania, co on o tobie mówi. Jakbyś
była jakąś świętą.
- Nic na to nie poradzę. Przecież nie próbowałam mu się przypodobać.
Agnes posłała jej spojrzenie pełne podejrzliwości.
- Jesteś tego pewna?
Elise zatrzymała się gwałtownie.
- Do czego ty pijesz, Agnes? Agnes też przystanęła.
- Otóż podejrzewam, że sprzykrzyło ci się czekanie na Johana. Elise poczuła,
ż
e gniew się w niej gotuje.
- To paskudne, co mówisz. A ja powiedziałam ci przed chwilą, że właśnie idę
do twierdzy Akershus z listem do niego. I w tym liście napisałam mu, że go kocham i
ż
yję tylko myślą o dniu, kiedy wróci do domu.
- Chyba musiałaś to napisać, skoro banda Lorta - Andersa przekazała mu, co
ludzie o tobie gadają.
Elise patrzyła na przyjaciółkę zdumiona.
- Dlaczego nagle występujesz przeciwko mnie? Czy to ma jakiś związek z
Emanuelem?
- A czy to dziwne? Nie jest szczególnie zabawne przekonaj: się, że mężczyzna
twojego życia ubóstwia inną kobietę.
Elise jęknęła zgnębiona.
- Dobrze wiesz, że między mną i Emanuelem nic nie ma. Jeśli on mnie
podziwia, to z pewnością dlatego, że opiekowałam się matką i zajmuję się chłopcami,
co muszę łączyć ze swoją pracą. On wie, że kocham Johana i że weźmiemy ślub, jak
tylko wyjdzie z więzienia.
- Jesteś tego pewna? - w oczach Agnes wciąż czaiło się podejrzenie.
- Agnes, przestań. Co się z tobą dzieje? Sama przecież wiesz, jak my z
Johanem jesteśmy sobą nawzajem zajęci, wiele razy powtarzałaś, że nam zazdrościsz.
- Ale to było dawniej. Teraz wszystko się zmieniło. Johan nie jest już
najprzystojniejszym facetem w Sagene, on jest... - umilkła i zagryzała wargi.
- On jest? - Elise patrzyła na nią wyzywająco.
- Sama wiesz najlepiej. - Agnes patrzyła jej w oczy z uporem. Trzej młodzi
mężczyźni z wydatnymi wąsami, w kapeluszach i w ciemnych niedzielnych ubraniach
wyszli zza rogu ulicy. Jeden przystanął.
- Czy to ty, Agnes?
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie.
- Gustav? Sto lat cię nie widziałam! - Mówiła znowu słodkim, przymilnym
głosem, najwyraźniej już kompletnie zapomniała o kłótni z Elise. - Idziesz do miasta?
Elise spoglądała na dwóch jego kolegów. I nagle zrobiło jej się nieprzyjemnie.
Była pewna, że jednego z nich już kiedyś widziała, przypominał jej członka tamtej
bandy, która zamknęła ją i Emanuela w komórce, jednego z koleżków Lorta -
Andersa. Dziś wygląda trochę inaczej, bo ma na sobie świąteczne ubranie.
- A może wy wybierzecie się z nami do miasta? - usłyszała głos Gustava.
- No pewnie, ja mam się spotkać z kilkoma dziewczynami z fabryki - Agnes
paplała z ożywieniem.
Gustav zwrócił się do Elise.
- Ty też pójdziesz?
Zanim Elise zdążyła odpowiedzieć, Agnes znowu się wtrąciła.
- Nie, Elise idzie do twierdzy Akershus, żeby oddać list dla swojego
narzeczonego.
Gustav zlustrował ją z zaciekawieniem od stóp do głów.
- On tam pracuje?
Elise poczuła, że się czerwieni.
- Nie, to znaczy... on... on...
- On tam siedzi. Dostał cztery lata za kradzież - Agnes paplała z wielką
swobodą. Wszyscy milczeli. Trzej mężczyźni przyglądali się Elise.
- No i co, czekasz na niego? - Gustav gapił się na nią, nie ukrywając
zaciekawienia.
Agnes roześmiała się głośno.
- Oczywiście, że czeka, to typowe dla Elise. Ona ma wielkie poczucie
obowiązku.
- No to w takim razie my idziemy.
W tej samej chwili Elise spostrzegła, że dwaj koledzy Gustava wymieniają
porozumiewawcze spojrzenia. Czuła się coraz gorzej.
Jeśli to są ludzie tego samego rodzaju jak tamten człowiek, którego spotkała w
sklepie u Magdy, to z przerażeniem myślała, że będzie musiała sama wrócić do domu.
Po drodze rozmawiali głównie Agnes i Gustav. Elise pojęcia nie miała, o czym
rozmawiać, a obaj koledzy Gustava milczeli. Od czasu do czasu dostrzegała, że
spoglądają na nią ukradkiem, a raz usłyszała, że mówią coś do siebie półgłosem i raz
po raz rzucają jej ukradkowe spojrzenia.
Nie była w stanie wyczytać niczego z wyrazu ich twarzy, nie potrafiłaby
powiedzieć, czy są ciekawi, wrogo usposobieni czy po prostu obojętni, ich twarze
przypominały sztywne maski. Ucieszyła się, kiedy nareszcie dotarli do Karl Johan i
mogła pójść swoją drogą, zarazem jednak odczuwała niepokój na myśl, jak sama
wróci do domu.
Chociaż zbliżał się wieczór, na głównej ulicy miasta były tłumy ludzi. Kobiety
w wiosennych strojach, w szerokich wiosennych płaszczach, wielkich kapeluszach i
delikatnych pantofelkach spacerowały u boku panów w cylindrach i białych
krawatach. Studenci w swoich czarnych czapkach, kadeci w mundurach, przedstawi-
ciele bohemy i artyści stanowili część barwnego przedstawienia, jakie rozgrywało się
przed jej oczyma. Wszystko to zapierało jej dech w piersiach. Tutejsi ludzie tak
bardzo różnili się od tych, do których przywykła, że mogła się tylko na nich gapić.
Raz po raz konna dorożka próbowała przedrzeć się przez ludzką ciżbę. Konie nie
lubiły tłumu, stawały dęba i rżały głośno. Za plecami Elise od strony Stortorvet
zadzwonił tramwaj, a nieco dalej na ulicy ukazał się patrolowy wóz policyjny
zaprzężony w dwa konie. Na czarnym boku widniał napis „Policja”.
Elise zwróciła się do Agnes.
- W takim razie ja idę do twierdzy. Powodzenia, Agnes, i pozdrów mamę.
Agnes uśmiechnęła się, spotkanie z młodymi mężczyznami najwyraźniej ją
udobruchało.
- Następnym razem musisz z nami iść, Elise. A nie zajrzałabyś do mnie
któregoś wieczoru?
Elise skinęła głową, choć dobrze wiedziała, że długo się tam nie wybierze.
Skrępowana skinęła Gustavowi i jego przyjaciołom. Znowu zauważyła, że ci
dwaj posyłają sobie dziwne spojrzenia. Na wszelki wypadek wrócę do domu inną
drogą niż ta, którą przyszłam, pomyślała.
W miarę jak zbliżała się do twierdzy, narastało w niej zdenerwowanie. A co
będzie, jeśli ją po prostu wyśmieją? Jeśli powiedzą, że była głupia, sądząc, iż można
tak po prostu pisać listy do więźniów. A może nawet wpadną w złość i przegonią ją
niczym parszywego psa. Byłby to wielki wstyd, Elise nie wiedziała, czyby to zniosła.
Wielki Boże w niebie, modliła się w duchu. Spraw, żeby przyjęli mój list i
przekazali go Johanowi. Nie pozwól, żeby się ze mnie naśmiewali, bo ja tego nie
zniosę.
Słyszała, że więzienie położone jest we wschodniej części twierdzy, na wprost
bramy prowadzącej na dziedziniec. Przez moment pomyślała, że może natknie się na
oddział skazańców w kajdanach i więziennych drelichach, a jednym z nich będzie
Johan. Ciekawe, jak by to było? Co Johan by zrobił, gdyby tak ją tutaj ujrzał? Na myśl
o tym zakręciło jej się w głowie.
Z pewnością sprawiłoby jej ból, gdyby zobaczyła go w takim stanie. Mimo to
marzyła, żeby choć przez sekundę na niego popatrzeć. Może by się do niej uśmiechnął
i w ten sposób dał do zrozumienia, że nie wierzy w plotki.
Był niedzielny wieczór, ciekawe, co więźniowie robią o tej porze? Czy po
prostu siedzą w swoich celach? Nikt przecież nie pracuje w niedzielę w więziennych
warsztatach, tego była pewna.
Może przyszedł do nich pastor. Wygłasza kazanie na temat kary i mąk
piekielnych, mówi, co się stanie z grzesznikami. Była przekonana, że ci, którzy po raz
pierwszy dopuścili się przestępstwa, obiecują sobie, że nigdy więcej nie popełnią
takiego głupstwa, ale ci, których złapano trzeci, czwarty, a może nawet piąty raz, z
pewnością śmieją się za plecami pastora i kiedy strażnicy ich nie widzą, obmyślają z
koleżkami nowe przestępstwa.
Zbliżyła się do twierdzy. Serce biło jej głośno w piersiach, miała sucho w
ustach. Tam wewnątrz, za tymi ponurymi murami, siedzi Johan.
Za tymi samymi ponurymi murami znajdują się strażnicy. I dyrektor więzienia.
Ten, który decyduje o ich życiu, który może zrobić z nimi, co zechce. Nie ma prawa
ich sądzić, orzekać kary, ale ma wystarczającą władzę, by kara została wymierzona
tak, jak on sobie tego życzy. Może decydować, czy ktoś zostanie wychłostany za
nieposłuszeństwo, czy otrzyma dodatkową karę za nieprzyzwoite zachowanie, czy
będzie dostawał mniej jedzenia, ponieważ nie jest dość pokorny. Jak długo
więźniowie znajdują się w obrębie murów twierdzy, tak długo to on, a nie Bóg,
decyduje o ich życiu. Elise przeniknął dreszcz grozy.
Szła teraz jeszcze wolniej. Najbardziej ze wszystkiego chciałaby zawrócić i
uciec do domu.
Było coś okropnego w tej starej twierdzy. Pewnego razu ojciec Agnes
opowiadał im o ciemnych celach dla więźniów w podziemiach, pod jednym ze
skrzydeł zamku. W dawnych czasach można było słyszeć więźniów, którzy zostali
skazani na śmierć i tam czekali na wykonanie wyroku, bywało, że śpiewali ostatnie
psalmy, podczas gdy król z dworem weselił się w salach nad nimi. Dźwięki tych
psalmów docierały do dziedzińca, opowiadał ojciec, a one z Agnes słuchały go z
drżeniem. Potem Elise nie mogła przestać o tym myśleć. Jeszcze tej nocy miała
koszmarny sen, że wisi na rynku, a otaczający ją ludzie, którzy przyszli obejrzeć
widowisko kaźni, gapią się na nią, w napięciu przyglądają się linie zawiązanej na jej
szyi i z drżeniem czekają, aż kat wytrąci stołek spod jej nóg, a pętla na szyi złamie jej
kark.
Obudziła się wtedy z krzykiem i opowiedziała matce, co jej się śniło.
- Naprawdę nie rozumiem, dlaczego ojciec Agnes opowiada wam o tych
wszystkich strasznych rzeczach, które działy się kiedyś, skoro dzisiaj też jest wokół
nas tyle zła - powiedziała wtedy matka.
Ale Elise zwietrzyła krew, można powiedzieć, bardzo ją to zainteresowało,
pożyczała w szkole książki od młodego nauczyciela i zaczytywała się opowieściami o
paleniu czarownic, czarnej śmierci i napadach wikingów na klasztory w Anglii.
Z wahaniem przeszła przez most nad fosą. Strażnicy stali sztywni niczym
ołowiane żołnierzyki, każdy przy swojej kolumnie. Kiedy, jąkając się, spytała, gdzie
mogłaby oddać swój list, oni patrzyli wciąż przed siebie, ale żaden nie odpowiedział.
Zakłopotana weszła na dziedziniec twierdzy i ruszyła w stronę jakichś drzwi.
Gdy tylko zapukała, drzwi natychmiast się otworzyły i stanął w nich mężczyzna w
mundurze.
- Bardzo przepraszam, ale czy to możliwe, żebym przekazała list dla jednego z
więźniów? - patrzyła na niego błagalnie, czując równocześnie, że krew odpływa jej z
twarzy, a dłonie robią się lodowate.
Mężczyzna przez chwilę stał bez ruchu i przyglądał się jej. Nie wyglądało na
to, że jest z nim ktoś jeszcze, nie słyszała też, żeby ktoś znajdował się w pobliżu.
- A dla kogo chciałabyś przekazać ten list?
- Dla Johana Thoresena.
Tamten zmarszczył czoło, jakby próbował sobie przypomnieć, kto to taki.
- On został zamknięty trochę ponad dwa miesiące temu. Za udział w
kradzieży. - Ostatnie słowa powiedziała tak cicho, że prawie nie było ich słychać.
- Taki wysoki, silny mężczyzna, który pracował w fabryce płótna żaglowego?
Elise przytaknęła.
- No to daj mi ten list, zobaczę, co się da zrobić. Wyjęła kopertę z kieszeni i
podała strażnikowi. On długo się jej przyglądał.
- Czy to ty napisałaś adres? Elise skinęła głową.
- Masz piękne pismo. I ładnie mówisz, skąd pochodzisz?
- Mieszkam przy Sandakerveien. Strażnik sprawiał wrażenie zaskoczonego.
- Moja mama pochodzi z Ulefoss i kiedy przyjechała do Kristianii, nauczyła
się ładnie mówić, żeby dostać lepiej płatną pracę.
Mówiąc te słowa, zarumieniła się ze wstydu. To przecież brzmiało, jakby
opowiadała o podstępie, jakby matka starała się nieuczciwie dostać od losu lepsze
ż
ycie.
Mężczyzna się uśmiechnął, sprawiał wrażenie życzliwego.
- No a ty nauczyłaś się od matki?
Skinęła głową i zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Czy ten Johan Thoresen to twój brat?
- Nie, jest moim narzeczonym. Mężczyzna uniósł w górę brwi.
- No a ty postanowiłaś na niego czekać, dopóki nie odbędzie swojej kary?
Elise skinęła głową.
- Jeśli on zechce, żebym na niego czekała. Mężczyzna wybuchnął śmiechem.
- Musiałby być skończonym głupcem, gdyby tego nie chciał. Pozdrowię go od
ciebie i powiem, że jego czarująca narzeczona tutaj była. To dla niego z pewnością
będzie radosna niespodzianka. Elise dygnęła, wymamrotała jakieś podziękowania,
odwróciła się i ruszyła w drogę powrotną z nieprzyjemnym uczuciem, że tamten
człowiek wciąż stoi i nie spuszcza z niej wzroku.
Słońce już zaszło i od strony fiordu czuć było zimny powiew wiatru. Elise
przyśpieszyła kroku.
Przecięła Karl Johan i Stortorvet i była w drodze do Mollergata, kiedy nagle
spostrzegła przyjaciół Gustava. Stali przed jakąś knajpą i rozmawiali z innym
mężczyzną. Elise pochyliła głowę i odwróciła twarz w nadziei, że przejdzie obok nich
niezauważona.
Spodziewała się, że zawołają na nią po imieniu albo podejdą lub też w inny
sposób będą chcieli zwrócić jej uwagę. Ale chyba mnie nie zauważyli, pomyślała z
ulgą i przyśpieszyła kroku.
Minęła magistrat, dalej szła Mollergata i dotarła do Brenne - riveien.
Zdecydowała się, że stamtąd przejdzie przez Grunerbrua i pójdzie dalej wzdłuż
wschodniego brzegu rzeki. To mroczna i wymarła okolica, porośnięta lasem, o
rzadkiej zabudowie, ale jeśli koledzy Gustava ją zauważyli i jeśli mieli wobec niej
jakieś złe zamiary, to będą jej szukać na Maridalsveien, którą tutaj przyszła i z której
korzysta większość ludzi, bo to ulica oświetlona, gdzie łatwiej niż po tamtej stronie
rzeki uniknąć spotkania z podejrzanymi typami.
Kiedy przeszła przez most, zaczęła biec. Słońce zaszło i na ziemię spływał
zmrok. Na szczęście dobrze znała tę okolicę, latem wielokrotnie bawiła się tutaj z
Pederem i Kristianem. Nawet w półmroku i bez latarki bez trudu odnajdzie drogę do
domu. Przez dłuższy czas biegła i nic się nie działo.
Nagle jednak usłyszała trzask łamanej gałązki. Stanęła jak wryta i
nasłuchiwała. Serce tłukło jej się w piersiach.
Ale nie, musiała się pomylić, teraz niczego już nie było słychać. Może to
jakieś bawiące się dzieci, a może dzikie zwierzę. Jeśli dzieci, to z pewnością siedzą
teraz gdzieś pod krzakiem i chichoczą zadowolone, że udało im się ją przestraszyć. A
jeśli dzikie zwierzę, to pewnie kryje się cichutko w cieniu i czeka, by Elise jak
najszybciej zniknęła.
Niespokojna, ale niespecjalnie przestraszona pobiegła dalej.
I wtedy usłyszała to znowu, tym razem znacznie wyraźniej. To już nie było
przywidzenie, musiała uznać, że nie jest w lesie sama.
- Jest tu ktoś? Peder i Kristian, czy to wy? Żadnej odpowiedzi.
Jeśli to są ludzie, których Elise się obawia, to dobrze sprawić wrażenie, że ona
tu na kogoś czeka.
- Domyślam się, że to wy. Peder i Kristian, natychmiast chodźcie do mnie!
Panowała jednak kompletna cisza. Jakieś spóźnione wróble ćwierkały jeszcze
w zaroślach, poza tym nic nie było słychać. Z daleka docierały do niej dźwięki
dzwonu z kościoła w Gamie Aker, wzywające na nieszpory, ale tutaj, wokół niej, był
tylko las i coraz gęstsza ciemność. Przerażona starała się biec jeszcze szybciej.
Niestety wkrótce znowu usłyszała za sobą skradające się kroki. Nie
zwalniając, odwracała głowę, ale nie była w stanie niczego dostrzec. Stąpanie było
ciężkie, to nie żadne lekkie, dziecięce kroki. Strach dławił ją w gardle. Dlaczego była
taka głupia i wybrała drogę przez las, zamiast wracać oświetloną Maridalsveien? Oni
mogli ją przecież śledzić od tamtego spotkania przed knajpą. I musieli się nieźle
ubawić, widząc, że Elise biegnie przez Grunerbrua, a potem skręca w leśną ścieżkę.
Czego mogą od niej chcieć? Wepchnąć ją do rzeki? Czy związać i porzucić
bezradną w lesie na całą noc? To nie są mordercy, niemożliwe. Chcą się z nią tylko
zabawić, przestraszyć ją, tak jak Pingelen i inni chłopcy chcieli nastraszyć Pedera.
Tak, z pewnością chcą ją śmiertelnie przestraszyć, a nie zamordować.
Dlaczego, na Boga, mieliby ją mordować?
Przecież nic im nie zrobiła. Wiedzą, że tamta sprawa z broszką wynikała z
niewiedzy, a nie ze złośliwości. Z pewnością są na nią strasznie źli, ale przecież nie
mają żadnego powodu do nienawiści.
Jej jedyna szansa to uciekać jak najszybciej. Z drugiej jednak strony jeszcze
nie całkiem doszła do siebie po chorobie, a ponieważ od dawna nie dojada, to i sił ma
niewiele. Biegnąc, modliła się żarliwie: Panie Boże w niebiesiech, nie pozwól, żeby
mnie dogonili. Błagam cię ze względu na Pedera, Kristiana i Hildę.
Ciężkie kroki były coraz bliżej. Teraz słyszała też oddechy prześladowców.
Chustka zaczepiła się o jakąś gałąź i choć Elise bardzo nie chciała jej utracić, nie
zatrzymała się, pozwoliła, by chustka zsunęła się z jej ramion i została na drzewie.
Następnym razem jakaś stercząca gałąź zdarła jej z szyi apaszkę Hildy. Elise
jęknęła cicho i już miała się zatrzymać. Hilda jej nie wybaczy, jeśli apaszka zginie!
Ale strach przed prześladowcami był silniejszy.
Już prawie nie mogła oddychać. Nogi miała ciężkie jak z ołowiu, całe ciało
obolałe.
Za chwilę padnę, myślała przerażona. Już nie mogę. Szlochała strachu,
odsunęła wielką gałąź, która zagradzała jej drogę, potknęła się na jakimś kamieniu i
na oślep biegła dalej. Urywany, zdyszany oddech za nią był coraz głośniejszy. W
którymś momencie poczuła, że na jej ramię spada czyjaś ciężka łapa. Że zaciska się z
siłą imadła. Elise nie miała szansy, żeby się wyrwać. Jedno szarpnięcie napastnika i
dziewczyna runęła na ziemię. Zaraz potem zwaliło się na nią ciężkie męskie cielsko.