(Wiatr nadziei 39) Zakazany owoc Frid Ingulstad

background image

Frid Ingulstad

Zakazany Owoc

background image

1

Kristiania, wiosna 1916 roku

Elise zwolniła kroku. Jakaś kobieta stała oparta o ścianę z twarzą schowaną w rękach,

wstrząsał nią płacz.

Elise prędko otarła łzy i z wahaniem podeszła bliżej. Teraz ją poznała, to była pani

Zakariassen spod numeru 72.

- Przepraszam, mogę ci jakoś pomóc?

Kobieta drgnęła i odwróciła się gwałtownie. Twarz miała spuchniętą od płaczu, oczy

zaczerwienione. Elise chyba nigdy u nikogo nie widziała tak zrozpaczonej miny.

Pani Zakariassen opanowała się nieco i potrząsnęła głową.

- Nie, dziękuję - odpowiedziała bardzo cichym głosem.

Elise nie ruszyła się z miejsca. Czuła, że wydarzyło się coś

strasznego. Może jej mąż zginął w wypadku w fabryce, może najmłodsze dziecko wpadło do

rzeki?

- Coś się stało?

Kobieta znów wybuchła głośnym płaczem.

- Zostali storpedowani! Wszyscy zginęli! Otto i Roald byli w maszynowni, Sivert na

pokładzie.

Elise zabrakło tchu w piersiach. Biedna kobieta, straciła jednocześnie męża i obu synów.

Pani Jonsen mówiła, że Sivert Zakariassen jest sternikiem, starszy syn, który pływał od kilku

lat, palaczem, a młodszy, piętnastoletni, właśnie po raz pierwszy zaciągnął się na statek i

pracował jako pomocnik w kotłowni. Zakariassenowie mieli ośmioro dzieci, ale troje zmarło

na odrę, a troje podczas epidemii cholery, która szalała kilka lat temu. W każdym razie tak

twierdziła pani Jonsen.

Co można powiedzieć osobie, która straciła wszystko? Elise stała bezradnie, ogarnięta

współczuciem. Nie mogła ruszyć się z miejsca, ale nie znajdowała też odpowiednich słów.

Nic nie mogłyby tu pomóc. Nie mogła przecież powiedzieć, że czas leczy rany, gdyż te rany

były zbyt liczne i zbyt głębokie.

Podeszła bliżej, ostrożnie położyła dłoń na ramieniu kobiety i cichym głosem

powiedziała:

- Chodźmy do mnie.

Spodziewała się, że tamta tylko potrząśnie głową i odsunie się od niej, ale nie, odwróciła

background image

się, zarzuciła jej ramiona na szyję i znów gorzko zapłakała.

Po chwili kobieta nieco się uspokoiła. Ruszyły przed siebie. Nie miały daleko.

Gdy dotarły do numeru 76, nagle brama otworzyła się i stanął w niej Johan. Zapewne

czekał w napięciu przez cały ten czas, kiedy była w wydawnictwie, ciekaw, ile dostanie

zaliczki. Potrzebowali pieniędzy.

Na ich widok szeroko otworzył oczy, potem zmarszczył brwi.

- Coś się stało?

Elise skinęła głową.

- Straciła męża i dwóch synów. Ich statek został storpedowany.

- O, Boże! - Johan prędko ujął kobietę pod drugie ramię. Zaprowadzili ją do kuchni i

posadzili przy stole. Dzieci odesłali na górę.

Elise miała jeszcze resztki kawy, którą dostała od pana Ringstada. Wyjęła młynek i

nastawiła wodę.

Johan miał bezradną minę, zupełnie nie wiedział, co robić. Chyba zapomniał o rękopisie i

zaliczce.

- Może pójdę po Torkilda?

- Dobry pomysł.

Torkild potrafi sobie radzić w takich sytuacjach, pomyślała. Każdego dnia obcował z

ludzkimi tragediami.

Johan czym prędzej ruszył do wyjścia. Elise doskonale go rozumiała. Sama nie wiedziała,

co powiedzieć, jak się zachować. Biedna kobieta siedziała przy stole ze wzrokiem nierucho-

mo utkwionym w podłodze. O czym z nią rozmawiać? Przecież nie o wojnie. Cóż mogły

obchodzić kolejki przed sklepami i kłopoty ze zdobyciem węgla osobę, której właśnie

odebrano wszystko? O dzieciach? Też nie. Z matką, która poniosła taką stratę?

Co zrobiłby pastor w takiej sytuacji? Czy użyłby tych samych słów, co wtedy, gdy utopił

się jej ojciec? Bóg dał, Bóg wziął, niech imię Pańskie będzie błogosławione. A może wy-

głosiłby długie kazanie, może tłumaczyłby kobiecie, że jej mąż i synowie są teraz w raju,

wolni od smutków i cierpienia? Może też podkreśliłby, że ponieśli bohaterską śmierć, polegli

w walce po stronie dobra?

Nie, pastor chyba też nie potrafiłby znaleźć słów na ukojenie takiego bólu.

Elise zastanawiała się też, co ona zrobiłaby w takiej sytuacji. Nawet nie potrafiła sobie

wyobrazić, jak to jest stracić całą rodzinę, wszystkich, których się kocha i dla których się

żyje. Albo rzuciłaby się do rzeki, albo siadłaby przy stole i zaczęła pisać, opowiadać losy

innych ludzi, by uciec od własnego życia. Ale pani Zakariassen nie pisała książek. Raczej

background image

nikt z mieszkańców tej części miasta się tym nie zajmował, no, jeszcze tylko Oskar Braatens,

który niedawno przeprowadził się na ulicę Holsta. Podobno ożenił się z jakąś skrzypaczką,

która zarabiała na życie, dzięki czemu on mógł poświęcić się wyłącznie pisaniu. Większość

ludzi była zdania, że to niesłychane, by kobieta utrzymywała męża.

Woda się zagotowała. Elise przerwała rozmyślania.

Postawiła kubek mocnej, parującej kawy przed nową sąsiadką.

- Chyba jeszcze nie zdążyłyśmy się poznać - zaczęła cichym głosem. - Widziałam, że

ktoś się wprowadził do domu obok, ale tutaj ludzie często się wprowadzają i wyprowadzają,

trudno nadążyć. Wielu nie stać na czynsz i muszą szukać sobie innego lokum - wyjaśniła

prędko, by kobieta nie pomyślała, że dzieje się tak z jakichś innych przyczyn.

Pani Zakariassen otworzyła oczy, wydmuchała nos i upiła gorącej kawy.

- Prawdziwa kawa! - wykrzyknęła i wzięła jeszcze jeden łyk. Chyba czuła się już lepiej.

- Muszę zaraz uciekać. Paul i Barbra nie wiedzą, że „Doria” została storpedowana. Dowie-

działam się po ich wyjściu.

Elise spojrzała na nią ze zdumieniem.

- To pozostali lokatorzy?

- Nie, to moje dzieci.

- Myślałam... Bałam się, że.. - Elise zająknęła się. Może pani Jonsen pomyliła ją z kimś

innym?

- Otto i Roald byli najstarsi. Sivert nie był ojcem żadnego z nich. Paula i Barbry też nie.

- Prędko zerknęła na Elise.

- Każde z moich dzieci ma innego ojca. Jak się wyszło za marynarza, trzeba szukać

pociechy gdzie indziej. Nie widziałam Siverta od roku. Nade mną mieszka taki jeden

stelmach, w zeszłym roku stracił żonę. Teraz będziemy we dwoje. - Uśmiechnęła się krzywo.

Elise poczuła się jeszcze bardziej zdezorientowana.

- No tak, to dobrze, skoro Sivert i tak nie wróci.

Pani Zakariassen po raz pierwszy spojrzała jej prosto w oczy.

- Wyobrażasz sobie, jak zginął? Jak to jest, kiedy stoisz sobie na pokładzie, ładujesz

węgiel i nagle statek zostaje storpedowany? Nawet nie zdążysz pisnąć, a wylatujesz w

powietrze i lądujesz w lodowatej wodzie. Żaden z nich nie umiał pływać. Wszystko wina

tych przeklętych polityków! Powinni posłuchać Tranmæla, poczytać, co pisze w swojej

gazecie. Niech żyje rewolucja społeczna!, tak napisał!

- Ale Sivert chyba nie ładował węgla?

- Nie. Stał przy sterze - wyjaśniła z wyraźną dumą. - Był marynarzem.

background image

Co ta Jonsen mi nagadała? Zaledwie niewielka część się zgadzał Dzięki Bogu, biedna

kobieta ma jeszcze dwoje dzieci. I, zdaje się, nieszczególnie rozpacza po stracie męża. Elise z

zamyślenia wyrwał głos sąsiadki:

- Roald nie był dobrym człowiekiem. Kłócił się ze wszystkimi, Ottona ciągle prał.

Powiedziałam, że nie powinni zaciągać się na ten sam statek, ale myślisz, że mnie kto

słuchał? Nikt. Nigdy. Gdyby tylko chcieli skorzystać z moich dobrych rad, ale gdzie tam.

Roald powiedział, że jestem głupia jak gęś. A ty tępy jak baran, ja mu na to. To było ostatnie,

co sobie powiedzieliśmy

Pociągnęła nosem i upiła kawy.

- Żałuję, mogłam mu przynajmniej życzyć szczęśliwej podróży - powiedziała

zdławionym głosem. - Jeśli w ostatniej chwili, kiedy już szedł pod wodę, pomyślał o swojej

matce, to miał w uszach tylko te ostatnie słowa - że jest tępy jak baran. Niedobrze iść do

nieba z takim wspomnieniem. - Jeszcze raz pociągnęła nosem. - Jeśli poszedł do nieba. - Łzy

znów popłynęły jej po twarzy. - Może tyle nagrzeszył, że Pan Bóg wcale nie zechce przyjąć

go do siebie.

Elise otoczyła ramieniem jej plecy.

- Nie sądzę. W każdym człowieku jest jakaś cząstka dobra i każdy człowiek popełnia w

życiu błędy. Gdyby tylko bezgrzeszni szli do raju, to jestem pewna, że byłoby tam dosyć

pusto.

Pani Zakariassen uniosła głowę i spojrzała na Elise.

- Tak myślisz? Myślisz, że dla Ottona też jest nadzieja?

- Myślę, że jest nadzieja dla każdego. Co złego zrobił Otto?

- Dyrektor powiedział, że musi wybierać: albo zaciągnie się na statek, albo trafi do domu

poprawczego. To okropne miejsce. Biją ich tam, ciągną za uszy, zamykają w ciemnej

komórce, a do jedzenia dają tylko kaszę na wodzie, dzień w dzień. Otto nie wahał się ani

przez chwilę, chociaż dobrze wiedział z gazet, że na morzu jest teraz niebezpiecznie. Jak

pójdę pod wodę, to złowię sobie jakąś syrenkę, śmiał się tylko. On niczego się nie bał, ten

Otto. Nawet Roalda, chociaż często miał przez niego śliwę pod okiem i sińce na całym ciele.

Żebyś widziała, co się działo, jak Otto ukradł mu z kieszeni koronę. Myślałam, że Roald go

zabije. - Rękawem otarła łzy i westchnęła. - Teraz zrobi się u nas cicho i dziwnie, kiedy ich

zabraknie.

- Może już się zdążyłaś przyzwyczaić, że jesteś sama z dwójką najmłodszych? Przecież

tamci wyjechali jakiś czas temu.

Pani Zakariassen posłała jej zdumione spojrzenie.

background image

- A skąd niby miałam wiedzieć, czy nie wpadną nagle w środku nocy? Nie znałaś Siverta.

Na takich mężczyznach nie można polegać.

Rozległy się pospieszne kroki, po chwili do środka nieśmiało, jakby bali się przeszkodzić,

weszli Johan i Torkild.

Torkild podszedł do pani Zakariassen i położył jej dłoń na ramieniu.

- Tak mi przykro. Jedyne, co mogę powiedzieć na pocieszenie, to że Bóg przez swego

syna Jezusa Chrystusa pomoże ci przetrwać ciężkie chwile. Wszyscy będziemy cię wspierać,

żebyś potrafiła znieść ten ciężki cios. Dzisiaj nie będziesz musiała wracać do pustego domu.

Rozmawiałem już z siostrami. Jedna z nich zaraz tu będzie i zaprowadzi cię do naszego domu

na Maridalsveien.

Pani Zakariassen zmierzyła wzrokiem jego mundur.

- Jesteś żołnierzem?

Torkild przytaknął.

- Do niedawna byłem żołnierzem, ale wykształciłem się i zostałem przyjęty na stałe do

Armii Zbawienia. To znaczy, jestem teraz oficerem. Odpowiadam za rozdział żywności

wśród ubogich mieszkańców Sagene.

- Nie starczy wojen na świecie, jeszcze wy, którzy wierzycie w Boga, też musicie

wojować?

Torkild uśmiechnął się cierpliwie.

- Nie walczymy w ten sposób. Naszym orężem jest miłość. Nazywamy się armią,

ponieważ próbujemy podbijać nowe kraje ewangelią Jezusa Chrystusa.

Pani Zakariassen odwróciła się i dopiła kawę.

- Chyba pójdę do siebie. Paul i Barbra będą się zastanawiać, gdzie się podziałam. Pójdą

zaraz na górę do stelmacha i jeszcze sobie pomyśli, że płaczę po Sivercie. - Podniosła się z

miejsca. - Dziękuję za kawę. Bardzo mnie pokrzepiła.

Po tych słowach wyszła.

Johan i Torkild wpatrzyli się pytającym wzrokiem w Elise.

Potrzasnęła głową.

- Sama nie wiem, co o tym myśleć. Pani Jonsen mówiła, że troje dzieci pani Zakariassen

zmarło na odrę, a troje na cholerę, że zostało jej tylko dwóch synów, którzy są na morzu ra-

zem z ojcem, a teraz sama powiedziała mi, że ma jeszcze dwoje w domu. Każde miała z

innym mężczyzną, a pod nieobecność męża pocieszała się z jakimś stelmachem

mieszkającym piętro wyżej. Niezbyt miło wyrażała się o zmarłych synach i mężu. Chyba

wcale ich tak bardzo nie żałuje, chociaż zastałam ją na ulicy całą we łzach.

background image

- Biedna kobieta - stwierdził Torkild współczującym tonem. - Chyba za wiele tego na nią

jedną.

Elise skinęła głową.

- Też mi się tak wydaje, ale mimo wszystko trochę dziwnie zareagowała.

- Czasem trudno nam zrozumieć ludzkie reakcje. Często się nad tym zastanawiam. -

Odwrócił się w stronę wyjścia. - Jeśli wróci, poślijcie po mnie, jeszcze raz porozmawiam z

siostrami. Na razie odwołam tę, co miała przyjść.

Po jego wyjściu Johan spytał:

- Myślisz, że wszystko, co powiedziała, to kłamstwo?

- Na pewno jakaś część musi być prawdziwa, przecież z jakiegoś powodu płakała i

rozpaczała. Chciałabym jednak poznać całą prawdę.

- Pewnie z czasem ją poznamy. - Jego twarz pojaśniała, gdy zapytał: - Jak poszło w

wydawnictwie? Dużą zaliczkę dostałaś?

- Nie dostałam zaliczki, w ogóle nie przyjęli książki, ale kiedy spotkałam panią

Zakariassen i dowiedziałam się, co się stało, zrozumiałam, że nasze troski są naprawdę mało

znaczące w porównaniu z tym, co ostatnimi czasy spotyka wielu ludzi.

Johan wpatrywał się w nią bez słowa. Widziała rozczarowanie i przestrach na jego

twarzy.

- To z powodu opowiadania o Cyganach? - zapytał po chwili.

- Tak, ale nie żałuję. Jeśli nikt nie odważy się zabrać głosu, krzywdy nigdy nie zostaną

naprawione. Może wybiorę się do szkoły w Sagene, zapytam, czy nie potrzebują kogoś na

zastępstwo. Wprawdzie nie mam odpowiedniego wykształcenia, ale w końcu wydałam kilka

książek, to chyba dowodzi, że potrafię pisać. Może mogłabym uczyć norweskiego. Mogłoby

być całkiem zabawnie. Coś w każdym razie muszę robić.

Johan z uśmiechem potrząsnął głową.

- Cała ty. Na pewno jesteś bardzo rozczarowana, ale zamiast narzekać, potrafisz obrócić

to w coś pozytywnego.

- Poczekaj, zobaczymy, czy mnie zechcą i czy w ogóle mają wolne stanowisko. Dagny

wspominała, że jedna z nauczycielek zachorowała, istnieje obawa, że nie wróci do pracy

Pewnie niełatwo będzie znaleźć im kogoś w środku roku. A jeśli się nie uda, spytam

Torkilda, czy na przykład nie potrzebuje pomocy w sierocińcu.

Na schodach rozległ się hałas.

- Możemy już zejść? Ta pani już sobie poszła - krzyknął Halfdan.

- Dlaczego musieliśmy siedzieć na górze i dlaczego ona była taka dziwna? - podjął, kiedy

background image

cała trójka siedziała już przy stole.

- Spotkało ją coś bardzo smutnego.

- Zgubił jej się kot? - Halfdan zapytał takim tonem, że Elise spojrzała na niego czujnie.

Miał minę winowajcy.

- Widziałeś ostatnio jakiegoś obcego kota?

Halfdan spuścił głowę.

- Noo, sam nie wiem.

- Halfdanie, spójrz na mnie! Dlaczego zapytałeś, czy nie zgubił jej się kot?

- Bo jeden leży pod kołdrą w jego łóżku - oznajmiła Elvira.

Elise wzięła chłopca na kolana i wytłumaczyła, że nie można zabierać do domu kotów z

ulicy, gdyż bardzo często mają właściciela, któremu będzie bardzo smutno i przykro.

Elise włożyła płaszcz. Postanowiła wybrać się do pani Jonsen. Ciągle myślała o tragedii

pani Zakariassen. Musiała poznać całą prawdę.

Chwilami przypominała sobie o rękopisie. Smutne, że opowieść o Dagny nie zostanie

wydana. Najgorsza jednak była w tym wszystkim reakcja wydawcy na artykuł o Cyganach.

Wielu pisarzy przedstawiało historie ludzi, z którymi nie mieli nic wspólnego, czemu niby

czytelnicy mieliby uznać, że ona ma w sobie cygańską krew? Tylko dlatego, że opisała

tragiczne losy romskiej rodziny?

Może powinna pójść do innego wydawnictwa? Zdarzało się, że czyjejś książki nie

przyjęto w jednym miejscu, a w innym się udawało. Redaktorzy to tylko ludzie, nie zawsze

są obiektywni. Może pan Benedict Guldberg czy dyrektor wydawnictwa mieli jakieś niemiłe

przeżycia w związku z Cyganami, może słyszeli wiele złych historii na ich temat. W takiej

sytuacji raczej zrozumiałe, że nie mają ochoty się za nimi ujmować.

Ciekawe, jak się teraz czuje pani Zakariassen. Siedzi w domu i płacze, czy może poszła

odwiedzić sąsiada z góry? Dziwna osoba. Może, tak jak powiedział Torkild, nie wytrzymała

napięcia. Sprawiała wrażenie, jakby doskonale rozumiała, co się stało, ale zarazem nie do

końca dopuszczała do siebie prawdę. Bo czy inaczej opowiadałaby o kłótniach braci albo

twierdziła, że boi się, by któryś nie wpadł bez zapowiedzi do domu?

Pani Jonsen właśnie wracała z drewutni z wiązką drew na ramieniu.

- To ty, Elise? Znalazłaś chwilę, żeby odwiedzić starą sąsiadkę?

Elise uśmiechnęła się w odpowiedzi. Była przyzwyczajona do tego, że pani Jonsen

zawsze jej wypomina rzadkie wizyty Sama nie pracowała już od wielu lat i zapomniała, co to

background image

znaczy harować po dwanaście godzin w fabryce, a potem jeszcze zajmować się domem.

Podobnie jak pani Evertsen zdołała odłożyć jakieś oszczędności. Żadna z nich nie miała

dzieci, a ich mężowie zarabiali lepiej niż większość okolicznych mieszkańców. Pani Jonsen

udało się nawet zatrzymać dom, kiedy owdowiała. Mówiono, że żąda od lokatorów wysokich

opłat, dlatego też ciągle ktoś się wprowadzał i wyprowadzał, podobnie jak tam, gdzie

mieszkała pani Zakariassen.

Elise weszła do kuchni. Rozchodził się w niej cudowny zapach świeżych wypieków.

Skąd pani Jonsen wzięła w tych czasach mąkę i cukier? Jajka, mleko i masło mogłaby, przy

odrobinie szczęścia, dostać w Vøienvolden, oczywiście za jakąś niebotyczną sumę. A może

pomagali jej znajomi? Na pewno miała jakieś oszczędności, ale że stać ją było na takie

rzeczy?

Pani Jonsen zaśmiała się.

- Pewnie pachnie na całej ulicy?

- Aż tak to nie, ale muszę przyznać, że równie wspaniałego zapachu nie czułam od lat.

- Napiekłam ciastek dla misji, ale dam ci trochę dla dzieci. Teraz, kiedy Hugo i Jensine

wyjechali na wieś, zostało ci tylko troje najmłodszych. I dobrze, przynajmniej będziesz miała

trochę czasu dla siebie. Blada jesteś i chuda. - Wzięła polano z kosza i dołożyła do pieca.

Elise usiadła na stołku, zdjęła kapelusz i rozpięła płaszcz.

- Przyszłam zapytać o panią Zakariassen, naszą nową sąsiadką. Spotkałam ją...

Nic więcej nie udało jej się powiedzieć. Pani Jonsen odwróciła się gwałtownie w jej

stronę.

- Słyszałaś? O jej mężu i synach?

- Tak, spotkałam ją, wracając z miasta. Stała zapłakana.

Pani Jonsen klasnęła w dłonie.

- Biedaczka! Jak myślisz, poradzi sobie?

- Mówiła pani, to znaczy mówiłaś... - Elise czasami zapominała, że powinna mówić pani

Jonsen na ty, kobieta tak sobie życzyła. - Wydawało mi się, że zostało jej tylko tych dwóch

synów, a pozostałe dzieci zmarły, troje na odrę i troje na cholerę?

Tamta potrząsnęła głową.

- Nie, Elise, musiałaś mnie źle zrozumieć. Straciła dwie córki, jedna rzeczywiście zmarła

na cholerę, a jedna na odrę, ale zostali jej jeszcze Paul i Barbra. No i ma tego swojego stel-

macha. Mówi, że to jej brat, ale i ja, i pani Olsen jesteśmy zdania, że te uściski, co od niego

dostaje, to raczej braterskie nie są, jeśli wiesz, co mam na myśli.

- To straszne, straciła na raz męża i dwóch synów.

background image

Pani Jonsen zrobiła pełną dezaprobaty minę.

- Oni gorzej cierpieli. - Wstrząsnęła się. - Pomyśl, tonąć w lodowato zimnej wodzie, a

dokoła walą bomby!

- Matka zawsze będzie rozpaczać po dzieciach, nawet jeśli były trudne.

- Nie wiesz, o czym mówisz, Elise. To nie były takie aniołki jak twoje. Pili, kłócili się na

okrągło, ciskali garnkami przez okno. Cud, że akurat nikt nie przechodził, bo mogłoby się to

źle skończyć.

- Ale sama się zastanawiałaś, czy sobie poradzi?

- Ty też pewnie pogrążyłabyś się w smutku, gdyby Johan, Peder i Hugo zmarli?

- Nie wiem, co bym zrobiła. Dlatego nie rozumiem ani pani Zakariassen, ani ciebie.

Najpierw mówisz biedaczka, a za chwilę twierdzisz, że wcale tak bardzo nie cierpi.

Pani Jonsen westchnęła ciężko i postawiła przed nią talerzyk z dwoma ciastkami.

- Za mało wiesz o życiu, Elise. Siedzisz sobie zamknięta w domu i piszesz książki, a

powinnaś pochodzić trochę tu i tam, pozaglądać do cudzych domów przed dziurkę od klucza.

Przez całą drogę Elise myślała o tym, co powiedziała pani Jonsen. Może miała rację?

Może faktycznie za mało wie o życiu? O dziewczętach pracujących w fabryce, o dorosłych

kobietach i ich mężach, o dzieciach, dorastających chłopcach, Cyganach i tych, którzy się ich

boją.

Może nie byłoby takie głupie, gdyby rzeczywiście popracowała trochę jako nauczycielka.

Dowiedziałaby się, jak wygląda życie dzieci z Sagene w tych ciężkich czasach.

background image

2

Rozległo się pukanie do drzwi. Kristian obrócił się gwałtownie. To był Erlend. Przez

ułamek sekundy Kristian miał nadzieję, że w drzwiach stanie siostra Sylvia.

- Jak tam? - zapytał.

- Ojciec zmarł dziś w nocy.

- Przyjmij moje kondolencje. - Czuł się niezręcznie i nie bardzo wiedział, co ta śmierć tak

naprawdę znaczy dla Erlenda.

- Pogodziliśmy się. Poprosił mnie o wybaczenie za to, jak mnie traktował, i za to, że

wyrzucił mnie z domu, kiedy nie zdałem egzaminu.

- Cieszę się, że tam poszedłeś.

- Ja też. Dziękuję ci.

Kristian uśmiechnął się, wzruszony.

- Co teraz zrobisz?

- Zostanę z matką do pogrzebu, potem się zaciągnę. W połowie marca ma być kolejny

pobór.

Kristian spojrzał na niego z przerażeniem.

- Jesteś pewien, że podlegasz obowiązkowi? Po tym wszystkim, co przeszedłeś?

- To nie ma znaczenia, i tak zamierzam się zgłosić. Do obrony morskiej.

- Naprawdę? Mimo że nas storpedowano?

Erlend odpowiedział z uśmiechem: - A co, lepiej nam było na lądzie?

Kristian wiedział, co ma na myśli. Nie chciałby ponownie przeżyć ani pobytu w obozie,

ani ucieczki z niego.

- A ty? Pozwolą ci zostać w tym pokoju jeszcze kilka dni?

- Niestety, nie. Znaleźli nową pielęgniarkę, zaczyna już dziś wieczorem.

- Możesz zamieszkać u nas. Rozmawiałem z matką.

Kristian poczuł niewypowiedzianą ulgę. Nie bardzo wiedział, co ze sobą począć. Pewnie

trochę czasu minie, nim pieniądze od pana Wang-Olafsena dotrą do banku w Grimstad, te

pieniądze zaś, które pożyczył mu doktor z Øyslebø, prędko by się skończyły, gdyby musiał

płacić za pokój w gospodzie. Poza tym musiał oddać dług naczelnikowi stacji.

- Jak miło z jej strony. Nie chciałbym jednak przeszkadzać, dopiero co straciła męża.

- Gdyby miała coś przeciwko, toby powiedziała. Płakała bardziej z radości, że w końcu

się pogodziliśmy niż ze smutku po śmierci męża. Dopiero teraz zrozumiałem, jak ciężko

background image

znosiła gniew między nami.

Kristian potrząsnął głową.

- Kobiety za rzadko dopuszcza się do głosu. Tak nie powinno być.

Erlend uśmiechnął się.

- Jest pewna różnica między kobietami i mężczyznami. Kobieta ma za miękkie serce, nie

potrafi podejmować trudnych decyzji. Pomyśl, co by było, gdyby Rosją i Francją rządziły ko-

biety, kiedy Niemcy wypowiedziały wojnę.

Obaj zaśmieli się, ale zaraz znów spoważnieli.

- Pogrzeb odbędzie się w przyszły piątek. Nie znajdę dla ciebie zbyt wiele czasu, muszę

pomóc matce w załatwianiu różnych spraw, ale ty pewnie większość dnia spędzisz tutaj?

Kristian przytaknął.

- Jeśli nie na oddziale dziecięcym, to zapewne w pokoju pielęgniarek - dodał Erlend

kąśliwie.

Kristian poczuł ku swej wściekłości, że się rumieni.

- Widziałeś ją? Siostrę Sylvię?

- Tylko przelotnie. Muszę przyznać, że jest niezwykle piękna. Jeśli uda ci się ją złowić, to

czapki z głów.

- To nie takie proste. Chyba nie ma mężczyzny w tym mieście, który nie zwróciłby na nią

uwagi. Jeśli się dowie, że mam jeszcze jedno dziecko z inną dziewczyną, na pewno nie

będzie chciała mnie znać. A jeśli nawet, to jej rodzice nie będą chcieli.

- No tak, istnieje takie ryzyko. Ciesz się chwilą! Przez ostatni rok zaznaliśmy niewiele

radości z życia.

Odwrócił się do wyjścia.

- Mówiłem ci, gdzie mieszkamy. Do zobaczenia wieczorem.

Wszedłszy do sali, Kristian zobaczył siostrę Sylvię przy łóżku Evelyn. Zmroził go strach.

Czy coś się stało? Podszedł do niej, starając się stąpać jak najciszej.

Kiedy usłyszała jego kroki, odwróciła ku niemu twarz, zatroskaną i bezradną, czerwoną z

gorąca.

- Jest tu o wiele za ciepło - westchnęła. - I brakuje powietrza. Wątpię, by było to dobre dla

pacjenta, który ma trudności z oddychaniem.

Wyprostowała się i spojrzała w stronę okna.

- Mam taką ochotę trochę tu wywietrzyć, ale wiem, że mogę dostać za to ostrą

reprymendę. Wiele przepisów budzi moje wątpliwości. Dlaczego pacjenci z bronchitem mają

przez cały czas leżeć? Przecież wiadomo, że powinni odkasływać. Jestem pewna, że te

background image

wszystkie ciepłe okrycia i ubrania też wcale im nie służą.

Nagle Evelyn dostała ataku kaszlu. Siostra Sylvia pospieszyła do łóżka dziewczynki i wzięła

ją na ręce.

Kiedy atak minął, Evelyn spojrzała na Kristiana i uśmiechnęła się.

- Tata?

- Tak, Evelyn, tata jest przy tobie.

- And sister Sylvia - dodała dziewczynka.

Kristian i Sylvia roześmieli się.

Nagle ktoś nacisnął klamkę. Sylvia pospiesznie położyła Evelyn i opatuliła ją porządnie.

W drzwiach stanęła oddziałowa. Wolnym krokiem ruszyła przez salę, wzdłuż stojących w

rzędzie łóżek, przypatrując się każdemu z pacjentów po kolei. Przy łóżku Evelyn zatrzymała

się i z dezaprobatą zmarszczyła brwi.

- Przykro mi, panie Sivertsen, ale nie może pan tu teraz przebywać. Wizyty są po

południu.

- Chciałem tylko sprawdzić, jak Evelyn czuje się po nocy - wymamrotał przepraszającym

tonem.

- Może pan zapytać o to w biurze. Zawsze udzielamy krewnym rzetelnych informacji.

Wychodząc, usłyszał jeszcze ostry głos oddziałowej:

- Proszę mi powiedzieć, siostro Sylvio, czy mi się wydaje, czy wyjmowała siostra

dziecko z łóżka?

Nie słyszał odpowiedzi. Sylvia dostała reprymendę, choć przecież próbowała tylko

pomóc.

Postanowił trochę się przejść. Nigdy wcześniej nie był w Grimstad ani w żadnym innym

mieście na południu kraju.

W powietrzu czuć było wiosnę, łagodny powiew z południa przypominał o

nadchodzącym lecie. Gdyby nie strach o Evelyn, wszystko byłoby doskonałe. Wreszcie

znajdował się z daleka od min i torped, przegrzanej maszynowni i lodowato zimnych wacht

na pokładzie, a także straszliwego zgiełku ulic Nowego Jorku. Daleko za sobą zostawił

ciemnicę w Jeddern, ucieczkę i noce w walących się stodołach, podczas których trząsł się z

zimna i ze strachu, że w każdej chwili może zostać odkryty. Nawet jeśli ktoś powiadomi

lensmana o ich obecnym miejscu pobytu, rodzina Erlenda, doktor 0ysleb0 i pan Wang-

Olafsen z pewnością przekonają go, że dyrektor obozu zrobił poważny błąd. Jeśli pan Wang-

Olafsen zagrozi podaniem sprawy do sądu i zawiadomieniem prasy, lensman zapewne zrobi

background image

wszystko, co w jego mocy, by uniknąć skandalu.

Nie, nie bał się lensmana i policji. Prawdziwe niebezpieczeństwo mogło go spotkać raczej

podczas morskiej podróży do domu. Nawet poprzedniego wieczoru, kiedy poszedł na na-

brzeże sprawdzić, czy znajdzie się dla nich miejsce na statku, usłyszał, że na wodach

niedaleko Grimstad storpedowano dwa kutry Jakiś stary wilk morski powiedział mu, że od

początku wojny dwadzieścia dwa norweskie statki zaginęły bez śladu, łącznie ponad trzysta

osób na pokładzie.

Norweskie straty i tak były niewielkie w porównaniu z resztą Europy. Setki tysięcy, jeśli

nie milionów, żołnierzy oddało życie w okopach i na polu walki. Trudno to sobie nawet

wyobrazić. Słabo mu się robiło, kiedy słuchał o kolejkach, nielegalnym handlu alkoholem i

braku artykułów żywnościowych. W gazecie, znalezionej w parku, przeczytał o Henrym

Fordzie i jego misji pokojowej. Nie odniosła ona, o ile Kristianowi było wiadomo, żadnych

rezultatów. Ford przybył do Skandynawii, po czym położył się do szpitala w Kristianii, a

dzień przed Wigilią zniknął po cichu, mimo że miał przewodniczyć siedmioosobowemu ko-

mitetowi, który musiał pojechać do Sztokholmu bez niego. O takich rzeczach chcieli czytać

ludzie, a nie o francuskich, rosyjskich i niemieckich żołnierzach, martwych i okaleczonych.

Podążał w kierunku pagórków za miastem. Uliczki były wąskie i kręte, między

budynkami tu i tam wznosiły się niewielkie skałki i głazy. Od czasu do czasu przystawał i

kierował wzrok w stronę portu i dalej na morze, gdzie wyspy i wysepki niby żółwie nurzały

się w lśniących w słońcu falach. Chętnie zamieszkałby w takim pięknym miasteczku jak to.

Kiedy myślał o ponurych kamienicach na Grünerløkka i Sagene, o ciemnych podwórkach,

gdzie dzieci musiały bawić się między śmietnikami, wychodkami i szarymi murami,

ogarniało go przygnębienie. Szkoda, że nie wszyscy mogą żyć w takich warunkach jak

mieszkańcy Grimstad, gdzie wiosenne słońce zagląda w okna i wieje świeża bryza od morza.

Gdyby Evelyn mogła biegać po takich uliczkach, czuć na twarzy ciepło promieni

słonecznych, dziś na pewno nie leżałaby chora.

W bramie spotkał Sylvię i jakąś inną siostrę.

- Czyż nie wspaniałą pogodę dzisiaj mamy? - wykrzyknęła radośnie siostra Sylvia.

Druga pielęgniarka podała mu rękę na powitanie.

- Słyszałam, że przyjechał pan ze stolicy i nigdy wcześniej nie był w Grimstad. Siostra

Sylvia mówiła, że wybrał się pan na przechadzkę po mieście. Widział pan dom, w którym

Henryk

Ibsen napisał swój pierwszy dramat, „Katylinę”? Mieszkał tam od roku 1847 do 1850.

background image

Siostra Sylvia roześmiała się.

- Nie każdego interesuje literatura.

Jej towarzyszka spojrzała na nią z oburzeniem.

- Z pewnością każdego interesuje Henryk Ibsen.

- Nie wiedziałem, że mieszkał w Grimstad - powiedział Kristian. - Może w którymś

domu koło portu?

- W budynku, w którym znajduje się apteka. Pracował jako pomocnik aptekarza. Masz

wolne popołudnie - zwróciła się do Sylvii. - Może mogłabyś oprowadzić pana Sivertsena po

naszym mieście? Musi zobaczyć przynajmniej domu sędziego!

Siostra Sylvia uśmiechnęła się z zakłopotaniem.

- Oczywiście. Jeśli tylko ma pan ochotę.

Jeszcze pytasz!, powiedział Kristian w duchu. Radość rozpierała mu serce.

Początkowo głównie milczeli. Już łatwiej było poprzedniego wieczoru, mimo że siedzieli

przy jednym stole i od czasu do czasu ich spojrzenia się spotykały. Tyle chciał jej

powiedzieć, ale nie wiedział, jak zacząć. Poza tym bał się, że może ją urazić, zranić czy

rozczarować.

- Zawsze mieszkałaś w Grimstad?

- Tak. Moi dziadkowie z obu stron zajmowali się handlem drewnem, a ojciec był

kapitanem, ale przestał pływać, kiedy statki przeszły na napęd parowy. Potem pracował w

firmie dziadka, zawsze jednak tęsknił za życiem na morzu.

- Gdzie mieszkacie?

- W jednym z tych dużych białych domów koło portu.

Nie śmiał spytać, czy dom należy do nich, czy też wynajmują mieszkanie. Handlarze

drewnem bywali bardzo zamożni, może tak właśnie było w przypadku rodziny Sylvii. To by

znaczyło, że nie ma u niej szans.

Nie chciał, by zaczęła wypytywać go o jego rodzinę, powiedział więc pospiesznie:

- To piękne miasto. Wydaje się takie czyste, przez te wszystkie białe domy.

Natychmiast poczuł, że policzki płoną mu ze wstydu. Co ona sobie o nim pomyślała?

Prawdziwy mężczyzna nie dba o to, czy miasto jest czyste, najważniejsze, żeby było w nim

wystarczająco dużo barów i restauracji.

Uśmiechnęła się.

- Wszyscy przyjezdni mówią to samo, szczególnie ci ze stolicy. Przyjaciele moich

rodziców mieszkają w Kristianii, przy Oscarsgate. Kiedy dzieci wyprowadziły się z domu,

background image

uznali, że dom jest dla nich o wiele za duży i teraz marzą, by zamieszkać tutaj, w jednym z

tych białym drewnianych domów. Mówią, że w stolicy jest za dużo automobili. Przynajmniej

raz w tygodniu jedzą obiad w restauracj i w centrum, wiedzą więc, o czym mówią.

Wspominali chyba o tysiącu pojazdów. Czy to naprawdę możliwe?

Kristian nie miał pojęcia, ile automobili jeździ teraz ulicami Kristianii, ale taka liczba

wydawała się stanowczo za wysoka. Przecież dopiero niedawno automobile w ogóle się

pojawiły.

- Nie wiem. Długo nie było mnie w domu.

Zaśmiała się.

- Zapomniałam. Często chodziłeś do teatru?

- Nie, woleliśmy kinematograf.

Tak naprawdę właściwie nigdy nie miał okazji być w teatrze. Pan Wang-Olafsen raz go

zaprosił, ale następnego dnia miała być klasówka z rachunków i musiał się przygotować.

- Szczęściarz z ciebie, że pozwalali ci chodzić do kinematografu. Mama i tata uważają, że

to prostacka rozrywka. Kiedy latem byliśmy w Kristianii, zabronili mi tam chodzić, chociaż

mam prawie dwadzieścia lat.

Kristian coraz bardziej tracił odwagę. Było oczywiste, że on i Sylvia należą do dwóch

odmiennych światów. Jej rodzice nigdy nie pozwoliliby jej zadawać się z chłopakiem z

rodziny robotniczej. Nawet nie śmiał myśleć, co by było, gdyby dowiedzieli się, że jego

ojciec utopił się po pijaku i że w dodatku był Cyganem.

- Co powiedzieli, kiedy postanowiłaś zostać pielęgniarką?

- Nie byli zachwyceni. Mam się tym zajmować tylko do chwili zamążpójścia.

- Zdecydowali też, za kogo masz wyjść?

- Tak, za syna jednego ze współpracowników ojca.

Spojrzał na nią z przerażeniem.

- Powiedziałaś tak?.

Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się.

- Chyba nie zauważyłeś pierścionka na moim palcu. Noszę go razem z innym, żeby nie

było tak bardzo widać. Powiedziałam rodzicom, że jestem jeszcze za młoda i, póki nie

skończy się moje lato, chcę żyć wolna jak motyl.

- A kiedy się skończy?

- Chyba kiedy poczuję się dorosła. - Spuściła wzrok.

Nie mógł powstrzymać uśmiechu.

- Odnoszę wrażenie, że nie cieszysz się zbytnio na tę chwilę.

background image

- Bo tak jest. - Nagle zaśmiała się i wykonała kilka tanecznych kroków. - Ale na razie nie

zamierzam się tym przejmować. Teraz mamy lato, a ja wciąż jestem młoda.

- Lato? - zaczął się śmiać. - Dopiero marzec!

- Dla mnie to już lato. Chodź, biegniemy!

Znów się zaśmiał. Jej dobry humor był zaraźliwy. Uliczka

wiła się w dół zbocza, w prawo, w lewo, ciasna, nieprzewidywalna.

Nagle Sylvia przystanęła. W ich stronę zmierzało dwóch młodych mężczyzn

pogrążonych w poważnej rozmowie. Obaj mieli na sobie surduty, cylindry, lśniące buty o

ostrych czubkach, a w ręku laseczkę.

- To mój narzeczony - powiedziała cicho.

Mężczyźni zatrzymali się.

- Sylvia? Co ty tu robisz?

Nieznajomy przebiegł spojrzeniem po zniszczonej kurtce Kristiana, przetartych

spodniach i schodzonych trzewikach, które dostał od naczelnika stacji.

- To ojciec jednego za moich pacjentów. Idziemy do apteki po lekarstwo dla jego chorej

córeczki, muszę mu towarzyszyć, inaczej nie zechcą wydać leku.

Strojniś chyba uwierzył.

- Rozumiem. - Skinął Kristianowi głową. - W takim razie życzę, by córka prędko wróciła

do zdrowia. Do zobaczenia, moja droga. - Uchylił cylindra i ruszył dalej wraz że swym to-

warzyszem.

Kristian i Sylvia szli przez chwilę w milczeniu. W końcu nie wytrzymał i zapytał:

- Dlaczego skłamałaś? Byłby zły, gdybyś mu powiedziała, że oprowadzasz mnie po

mieście?

- Uznałby to za dziwne.

- Z powodu mojego ubrania?- Nie, nie, skąd. Po prostu takie rzeczy nie należą do

obowiązków pielęgniarki.

- Nie musisz się tłumaczyć, Sylvio. Od razu widać, że pochodzi z bardzo dobrej rodziny.

Pewnie wstyd ci było, że prowadzasz się z jakimś ubogim marynarzem.

- Mój ojciec też był marynarzem.

- Kapitanem.

- Ty też możesz nim zostać. Od czegoś trzeba zacząć.

Uśmiechnął się.

- Ty i ja należymy do dwóch różnych światów. Możemy rozmawiać, spacerować, śmiać

się. W trosce pochylać się nad łóżkiem Evelyn, ale i tak dzieli nas prawdziwy ocean.

background image

Nie odpowiedziała. Światło bijące z jej twarzy przygasło.

Przed długą chwilę szli obok siebie, nic nie mówiąc. Wreszcie spojrzała na niego i

powiedziała:

- Opowiedziałam ci sporo o sobie, ale o tobie nie wiem nic, tylko tyle, że ożeniłeś się z

Amerykanką i że masz z nią córkę.

Kristian zapatrzył się przed siebie.

- Jeśli opowiem ci swoją historię, pewnie nie będziesz chciała dalej spacerować w moim

towarzystwie.

Zaśmiała się.

- Nie sądzę. Nie wyglądasz jak przestępca.

- Nie, nie popełniłem żadnego przestępstwa. Nauczono mnie odróżniać dobro od zła,

próbuję żyć według tych zasad, ale i ja nieraz uległem pokusie.

- Jesteś przystojny, kobietom podobają się tacy mężczyźni jak ty. Poza tym mówią, że

marynarz ma żonę w każdym porcie.

- Aż tak źle nie jest. Trzymałem się z daleka od tych miejsc, które tak chętnie odwiedzało

wielu członków załogi.

Sam nie wierzył, że tak otwarcie opowiada o swoim życiu jej, zupełnie obcej

dziewczynie, w dodatku pochodzącej z zamożnej rodziny.

- Nigdy nie byłeś w takim miejscu?

- Nie. Pamiętam, że raz miałem ochotę, ale akurat tego dnia dowiedzieliśmy się, że

wybuchła wojna. Wybrałem towarzystwo Bosmana, który trzymał Biblię pod poduszką.

- W takim razie nie rozumiem, czemu powiedziałeś, że nie będę chciała dłużej z tobą

spacerować, kiedy poznam twoją historię.

- Mam jeszcze jedno dziecko. Sześcioletniego chłopca.

- Wreszcie to powiedział. Czuł się, jakby rzucił bombę.

Zerknęła prędko na niego i roześmiała się.

- Żartujesz. To niemożliwe.

- Mam dwadzieścia jeden lat, urodził się, kiedy miałem piętnaście.

Opowiedział o Svanhild, o spotkaniach religijnych i kaznodziei, który przeraził ich

śmiertelnie, kiedy kometa Halleya zbliżała się do Ziemi. Svanhild tak się przestraszyła, że nie

chciała dłużej chodzić na spotkania.

- Ale reakcji rodziców bała się niemniej niż komety i namówiła mnie na ucieczkę -

zakończył.

Sylvia nie powiedziała ani słowa. Wyglądała na bardzo poruszoną.

background image

- Mówiłem, że nie będziesz chciała dłużej ze mną spacerować.

- Nie osądzam cię. Jestem tylko przerażona.

- Chcesz poznać resztę? Będziemy mieć to z głowy.

Przytaknęła.

W dużym skrócie opowiedział, co działo się potem - o ucieczce, chacie w Traudalen,

narodzinach dziecka i śmierci Svanhild, walce o życie dziecka i własne.

Najtrudniej mu było opowiedzieć o Eleonore, o tym, jak pozwolił jej o sobie decydować,

jak zgodził się zostawić Halfdana i wyjechać do Ameryki. Był pewien, że teraz Sylvia

zacznie nim gardzić.

Potem opowiedział też o samotnej wędrówce ze Spokane do Seattle, życiu na morzu,

ataku na statek, podróży do Nowego Jorku i spotkaniu z Eleonore i Evelyn. Wyjaśnił, jak to

się stało, że znalazł się na zachodnim wybrzeżu Norwegii, sam z dzieckiem.

Kiedy skończył, zapadło milczenie. Odważył się spojrzeć na Sylvię. Po jej radosnym

nastroju nie został ślad. Była wyraźnie wstrząśnięta.

- Nie powinienem był ci tego mówić.

- Nieprawda.

Znów zapadła cisza.

- Pewnie mną gardzisz. Rozumiem.

- Nie gardzę tobą. Potrzebuję trochę czasu, by to wszystko przyswoić. Nie wiem zbyt

wiele o życiu, ale gdybym przeczytała twoją historię w jakiejś książce, nie wierzyłabym, że

wydarzyła się naprawdę. Jak twoi rodzice to przyjęli? To musiał być dla nich ciężki cios.

- Opowiedziałem ci o swoim życiu od chwili, gdy skończyłem czternaście lat. Nic nie

mówiłem o dzieciństwie, wydaje mi się jednak, że już ci wystarczy.

- Nie. Jeśli mam zrozumieć, muszę wiedzieć wszystko.

- To krótka historia. Mój ojciec najpierw był marynarzem, potem pracował w fabryce,

utopił się po pijaku. Jego ojciec z kolei był Cyganem, włóczęgą. Nigdy go nie widziałem,

nasza rodzina w ogóle nie utrzymywała z nim kontaktów. Mimo to policja w Stavanger

dowiedziała się jakoś o nim i musiałem zapłacić za jego czyny. Między innymi dlatego

właśnie zamknięto mnie w Jeddern. Matka pochodziła z Ulefoss w Telemarku, przeniosła się

do Kristianii, gdzie pracowała w fabryce. Urodziła czworo dzieci, dostała suchot, ale

wyzdrowiała i ponownie wyszła za mąż, za urzędnika. Moja najstarsza siostra, Elise,

zajmowała się nami, całą trójką i jeszcze jednym osieroconym chłopcem. Bez niej

skończylibyśmy w rynsztoku. Dzisiaj jest pisarką i żyje szczęśliwie ze swoim Johanem.

Dotarli do portu. Przystanęli i zapatrzyli się na morze.

background image

Sylvia głośno westchnęła.

- Teraz widzę, że żyję jak jakiś pasożyt, roślina cieplarniana, nieświadoma istniejącego w

świecie cierpienia.

- Nie wybieramy rodziny, w której przychodzimy na świat.

- Nie, ale możemy wybrać, czy chcemy żyć z zamkniętymi, czy z otwartymi oczami.

Odwróciła się. Jej twarz była szczera i bezbronna.

- Wiesz, Kristian? Moje życie chyba nie będzie takie samo po tym, co mi dziś

opowiedziałeś.

Uśmiechnął się. Miał straszną ochotę pogłaskać ją po policzku, ale nie śmiał.

- Ależ oczywiście, że będzie takie samo. Może jednak, kiedy czasem usłyszysz o jakimś

człowieku różnym od tych, z którymi obcujesz na co dzień, pomyślisz o mnie.

Potrząsnęła głową.

- Nie, nie chcę dłużej żyć z zamkniętymi oczami. Jesteśmy mniej więcej w tym samym

wieku. Ty tyle przeżyłeś, a moje życie właściwie jeszcze się nie zaczęło. Ty jesteś dorosły, a

ja jestem dzieckiem.

- Chyba się nie doceniasz.

- Nie, jestem wobec siebie uczciwa. Cieszę się, że cię spotkałam. W wieczornej

modlitwie wspomnę o Evelyn, będę

o was myśleć, kiedy już wyjedziecie. - Uśmiechnęła się. - Ale, choć z całego serca pragnę, by

Evelyn jak najszybciej wyzdrowiała, cieszę się, że jeszcze trochę tu zostaniecie. Mogę się

wiele od ciebie nauczyć.

background image

3

Dom rodziców Erlenda leżał niedaleko domu sędziego. Był dobrze utrzymany i niedawno

pomalowany, na drzwiach lśniła miedziana kołatka, a w oknie po lewej stronie wisiały

sztywno wykrochmalone śnieżnobiałe zasłonki i stała piękna porcelanowa lampa.

Otworzył Erlend, pewnie na niego czekał.

- Zjawiasz się w odpowiedniej chwili. Obiad gotowy.

Erlend zaprowadził go do jadalni, niewielkiej, ale ciepłej,

przytulnej i ładnie urządzonej. Kobieta w średnim wieku podeszła do Kristiana, wyciągając

ku niemu dłonie.

- A więc to jest przyjaciel Erlenda. Witamy w naszych skromnych progach. Erlend wiele

mi o panu opowiadał.

- Nie mów do niego pan - zaprotestował Erlend. - Niech czuje się jak u siebie w domu.

Kristian uśmiechnął się z zakłopotaniem.

- Proszę mówić tak, jak pani odpowiada najbardziej. Przykro mi, że przeszkadzam akurat

teraz, tuż po śmierci ojca Erlenda. Proszę przyjąć wyrazy współczucia.

- Dziękuję. - Oczy zaszły jej łzami. - Modliłam się, by Erlend jeszcze zdążył się z nim

zobaczyć, by pogodzili się przed śmiercią. Moje prośby zostały wysłuchane. Jedynie kobieta,

która sama przeżyła to, co ja, potrafi zrozumieć, co to znaczy, kiedy mąż i syn żyją w

niezgodzie. Erlend mówił, że to ty przekonałeś go do przyjazdu, nie potrafię wyrazić, jak

bardzo jestem za to wdzięczna.

Podeszła do stołu i zaczęła poprawiać serwetki, zapewne, by ukryć łzy.

- Mój mąż od dawna chorował, pragnął już tylko odpoczynku. Cieszę się, że już dłużej

nie cierpi. Mam tutaj wielu przyjaciół oraz brata i siostrę. Są zdrowi i w pełni sił, nie zostanę

więc sama. - Przesunęła łyżkę i uśmiechnęła się. - Siadajcie do stołu, zadzwonię na służącą.

Dostali klopsiki w sosie, gotowane kartofle i jarzynkę z kapusty. Kristian nie przypominał

sobie, by jadł coś równie smacznego od czasów, kiedy mieszkał u Wang-Olafsena. Na deser

był pudding ze śmietaną i marmoladą jabłkową. Nałożył sobie porządną porcję. Wiedział, że

to niezbyt kulturalne, ale nie mógł się powstrzymać. Poza tym matka Erlenda przez cały czas

trwania obiadu proponowała mu dokładkę i ciągle pytała, czy aby na pewno się najadł.

Podczas gdy jedli, opowiadała o życiu w Grimstad, o sąsiadach i znajomych,

stowarzyszeniu misyjnym. Aby zebrać pieniądze dla biednych, jego członkinie robiły na

drutach i urządzały bazary, a dochód przeznaczały dla biednych.

- W tym roku wysłałyśmy rękawice, skarpety i szaliki ludziom dotkniętym przez wojnę -

background image

dodała. - To straszne, co się dzieje w Europie. Wy dwaj długo żyliście odcięci od świata, by-

liście uwięzieni, potem się ukrywaliście, niewiele wiecie na ten temat. Nam przekazują

informacje marynarze, którym udało się dotrzeć cało do domu. Bardzo wiele norweskich

statków zostało zatopionych. Nasz najbliższy sąsiad mówił, że połowa wszystkich

storpedowanych jednostek to jednostki norweskie! Jak myślicie, z czego to wynika?

- Może z tego, że Norwegia ma więcej statków niż inne kraje? - zaproponował Kristian.

Z namysłem skinęła głową.

- Niedawno jakiś holownik dotarł do Kristiansand po straszliwej podróży przez Morze

Północne, przez obszar, po którym krążą łodzie podwodne. Złapał ich sztorm, fale były

ogromne, woda wdarła się na pokład. Członkowie ośmioosobowej załogi przez kilka dni w

ogóle nie spali. Musieli zrobić prowizoryczny ster, ze starego trapu, o ile dobrze pamiętam.

W dodatku przez cały czas towarzyszył im strach, że w każdej chwili może ostrzelać ich jakiś

torpedowiec! Niesamowite, ile potrafią wytrzymać ludzie morza. - Zwróciła się do syna:

- Kiedy pastor Brøgger był u mnie ostatnio, zaproponował, byś na nowo przystąpił do

egzaminu z teologii. Jego zdaniem nie powinieneś rezygnować, kiedy tak mało ci brakuje.

Erlend potrząsnął głową.

- Doszedłem do wniosku, że nie nadaję się na pastora. Kiedy patrzyłem, jak statek idzie

na dno, jak zrozpaczeni, ranni ludzie toną w lodowatej wodzie, krzycząc ze strachu przed

śmiercią, zacząłem wątpić w istnienie Boga. Próbowaliśmy ich uratować, ośmiu nam się

udało, ale więcej nie zdążyliśmy, poszli pod wodę. To byli zwykli ludzie, jak ty i ja, ojcowie,

mężowie, tęskniący za żonami, marynarze od zawsze pracujący na morzu, którzy nigdy

nikomu nie wyrządzili krzywdy. Jak Bóg może pozwalać na coś takiego?

Matka patrzyła na niego w milczeniu. W końcu powoli pokiwała głową.

- Rozumiem cię, ja jednak wierzę, że Bóg istnieje i jest równie zrozpaczony jak my.

Może akurat w tym momencie przegrał walkę z mocami Zła, lecz w końcu zwycięży.

Erlend odpowiedział dopiero po chwili.

- Zobaczymy. Najpierw zamierzam odsłużyć swoje. Zrobię wszystko, by położyć kres

temu obłędowi.

Kobieta nic nie powiedziała, Kristian widział jednak, że jest bardzo zmartwiona. Właśnie

straciła męża, teraz musiała liczyć się z kolejną stratą.

Dziwił go nieco jej spokój i opanowanie. Na pewno była przygotowana na to, że zostanie

sama, ale mimo wszystko musiało to być trudne. A teraz, jeśli Erlend wyjedzie, znowu czeka

ją samotność. Tylko ona i służąca w całym domu. Pomyślał o Elise. Ona też lubiła mieć

wokół siebie wszystkich najbliższych, mówiła, że nie zniosłaby, gdyby ich zabrakło. Pomyśl

background image

tylko, wracać do pustego domu? Nie mieć z kim porozmawiać, podzielić się myślami?

Śmiał się z niej, kiedy tak mówiła. Ich dom zawsze był pełen, taka sytuacja raczej jej nie

groziła. A kiedy jej dzieci się wyprowadzą, pewnie przygarnie jakieś kolejne.

Matka Erlenda chyba różniła się od Elise. Będzie siedzieć sama na kanapie, robić na

drutach skarpetki i rękawiczki dla dzieci z ubogich rodzin. Kristian uważał, że Erlend

powinien pójść za radą pastora i przystąpić powtórnie do egzaminu. Jeśli tego nie zrobi,

wszystkie lata nauki pójdą na marne. Nawet jeśli czasem wątpił w istnienie Boga, to pewnie

nie byłby jedynym pastorem, któremu się to zdarza.

Następnego dnia z radością wyruszał do szpitala. Chociaż dzień wcześniej najadł się,

dostał własny pokój, cichy i przytulny, nie mógł zasnąć. Wciąż wracał myślami do rozmowy

z Sylvią. Targały nim sprzeczne uczucia. Wiedział, że między nimi nic nie może się

wydarzyć, ale zakochał się, beznadziejnie i nieprzytomnie. Na samą myśl o niej serce biło mu

szybciej w piersi. Nie pamiętał, by kiedykolwiek czuł coś podobnego do jakiejś dziewczyny.

Owszem, był zakochany w Svanhild, ale w zupełnie inny sposób. Wtedy po raz pierwszy

trzymał dziewczynę za rękę, był taki niewinny i niedoświadczony.

Eleonore w ogóle nie brał pod uwagę. To, co się wydarzyło miedzy nimi, nie miało nic

wspólnego z miłością. To było czyste pożądanie, nieodparte pragnienie posiadania jej ciała.

Kiedy zachorowała podczas podróży przez ocean, zmuszał się do opieki nad nią, nie budziła

w nim czułości ani współczucia. A kiedy jej ojciec wygonił go z domu, wcale nie martwiła

go utrata Eleonore, zastanawiał się raczej, jak sobie poradzi bez pieniędzy, pracy i dachu nad

głową.

Matka Erlenda zachowywała się równie przyjaźnie jak poprzedniego dnia. Powiedziała,

że cieszy się na jego powrót wieczorem.

Kiedy wychodził, Erlend posłał mu wymowny uśmiech.

- Nie ciesz się tak. Sam powiedziałeś, że cię nie zechce, kiedy pozna całą prawdę o tobie.

- Już ją zna. Wczoraj jej powiedziałem.

Erlend uniósł brwi ze zdumieniem.

- Wszystko? O Halfdanie też?

- Tak. Była wstrząśnięta, ale nie potępiła mnie. Bardziej zajmowało ją to, że tak mało

przeżyła w porównaniu ze mną.

Erlend zrobił poważną minę.

- Wygląda na to, że jest w tobie równie mocno zakochana jak ty w niej. Wczoraj rano

radziłem ci, żebyś cieszył się chwilą, ale widzę, że to może się skończyć w bardzo smutny

background image

sposób, choć, oczywiście, życzę ci jak najlepiej.

- Z powodu jej rodziców, to masz na myśli?

- Spytałem matkę, co wie o rodzinie Sylvii i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, kim oni

są. Nie wiem, czemu od razu nie skojarzyłem. Jej dziadek był jednym z najzamożniejszych i

najbardziej wpływowych obywateli miasta. Ostatnio interesy idą im trochę gorzej, tak jak

wszystkim rodzinom, które zbudowały majątek na handlu drewnem, ale usilnie próbują

zachować fasadę i nadal tworzą mały bogaty klan, a ich córki i synowie pobierają się

wewnątrz tego ścisłego kręgu.

- Uważasz, że to niemożliwe, by zaakceptowali kogoś takiego jak ja?

Erlend zaczął się śmiać.

- Znasz ją dopiero od dwóch dni!

- Mnie wystarczy.

- Nie wiedziałem, że jesteś taki romantyczny.

- Ja też nie. - Odwrócił się w stronę wyjścia. - Może powinienem ci pomóc przy

przygotowaniach do pogrzebu, ale...

- Nawet o tym nie myśl, pomogą nam znajomi i rodzina. Pozdrów ode mnie Evelyn.

Kiedy wyzdrowieje, musisz ją do nas przyprowadzić. Matka się ucieszy. Jej największym

marzeniem jest, żebym się ożenił i dał jej wnuki.

Nie śmiał wejść do sali po tym, jak dostał reprymendę od oddziałowej. Zaczął chodzić w

tę z powrotem po podwórzu, w nadziei, że Sylvia go zobaczy.

Zatrzymała go jakaś siostra. Nigdy wcześniej jej nie widział.

- Potrzebuje pan pomocy?

- Moja córka leży na oddziale dziecięcym, chciałbym się dowiedzieć o jej stan.

- Jest pan ojcem Evelyn, prawda?

Skinął głową i spojrzał na nią w oczekiwaniu. Czyżby coś wiedziała?

- Miałam dyżur do późna. Oddychała z trudem, gorączkowała i brzydko kaszlała. Chyba

musi być pan przygotowany na to, że wdały się suchoty.

To było jak cios pięścią między oczy. A wczoraj wydawało się, że wszystko zmierza ku

lepszemu. Sylvia wzięła ją na ręce, Evelyn uśmiechnęła się do niego i powiedziała tata i kilka

słów po angielsku. Śmiali się razem z Sylvią, której wcale nie martwił stan dziewczynki,

wspomniała tylko, że nie zgadza się z metodami leczenia obowiązującymi w szpitalu.

Pielęgniarka musiała zauważyć jego przerażenie, bo dodała pospiesznie:

- Idę właśnie na oddział dziecięcy, wiem, że oddziałowa musiała wyjść na chwilę. Proszę

background image

ze mną, może uda się panu wejść.

Zobaczył Sylvię, kiedy tylko przestąpił próg. Odwróciła się w ich stronę. Jej twarz

pojaśniała, a potem spłonęła rumieńcem. Uśmiechnął się, a ona również odpowiedziała

uśmiechem.

Pielęgniarka, z którą przyszedł, pospieszyła przodem i chyba nie zauważyła, co się dzieje.

Przystanęła przy łóżku Evelyn i pochyliła się nad chorą. Kristian podszedł bliżej. Spojrzała

na niego z zatroskaną miną.

- Proszę spojrzeć, jaka gorąca i jak ciężko oddycha.

Serce mu się ścisnęło. Evelyn leżała z zamkniętymi oczami, policzki miała rozpalone.

Słyszał, jak z trudem łapie oddech.

- Mogę posiedzieć przy niej przez chwilę?

Pielęgniarka rozejrzała się, po czym skinęła głową.

- W razie czego przyjdę i dam panu znak.

Potem zamieniła jeszcze kilka słów z Sylvią i wyszła.

Sylvia podeszła bliżej. Ich spojrzenia spotkały się, splotły ze sobą ciasnym węzłem.

Kristian czuł, jak wali mu serce, mocno i szybko. W głowie mu się kręciło.

- Dobrze spałeś?

Skinął głową, choć nie była to prawda. Tak wiele chciał jej powiedzieć, lecz nie

znajdował słów.

Rzuciła prędkie spojrzenie w stronę drzwi, po czym zdjęła z Evelyn część ciężkich

gorących okryć i wzięła ją na ręce. Dziewczynka obudziła się i zakaszlała.

- Potrzymaj ją przez chwilę - powiedziała, podając mu ją. Pospieszyła do okna i

otworzyła je na całą szerokość. Nawet tam, gdzie stał, czuł, jak powietrze nagle robi się

lżejsze, znika ciężki zaduch.

- Hej, Evelyn - szepnął dziewczynce do ucha. - Niedługo wyzdrowiejesz i zamieszkasz

razem z tatą. Będziesz mogła spać w moim łóżku, tak jak na statku i w domu Bjørna i

Ellinga.

Nie wiedział, czy pamięć małego dziecka sięga tak daleko, ale miał nadzieję, że słowa

podziałają kojąco.

Z uśmiechem przytuliła policzek do jego twarzy. Pewnie myślała, że ją zostawił, kiedy go

zatrzymano w Jeddern i musiała mieszkać u obcych ludzi. Słyszała jednak, jak z rozpaczą

krzyczy Nie!, może zrozumiała, że nie mógł nic na to poradzić.

- Moje słoneczko. Kiedy wyzdrowiejesz, pojedziemy do Halfdana, twojego braciszka.

- I do Elise - dodała.

background image

Roześmiał się.

- Pamiętasz, jak ci o niej opowiadałem?

Znów się uśmiechnęła, potem zamknęła oczy.

Sylvia nie miała odwagi dłużej wietrzyć. Zamknęła okno i podeszła do nich.

- Spróbuję robić tak każdego dnia. Będę wietrzyć i brać ją na ręce, żeby łatwiej jej było

oddychać. Wczoraj wieczorem byłam w domu. Mieliśmy gości, znalazł się wśród nich

student medycyny. Rozmawiałam z nim, bardzo zaciekawiła go moja teoria na temat leczenia

bronchitu. Teraz nabrałam pewności, że moje postępowanie jest słuszne.

- Zgodził się z tobą?

- Tak. Wpadł na to samo, ale napotkał opór i przesądy. Lekarze hołdują raz przyjętemu

przekonaniu, że najlepsze lekarstwo to położyć pacjenta do łóżka i trzymać go w

niemożliwym cieple. Ten student twierdzi nawet, że osoby z wysoką gorączką powinno się

raczej lekko upierać.

- Jesteś taka mądra. Powinnaś zostać lekarką - powiedział z uśmiechem. - Wiesz, że

prawie dwadzieścia lat temu pierwsza kobieta w naszym kraju skończyła studia medyczne?

W dodatku pochodziła z rodziny robotniczej.

Skinęła głową.

- Marie Spångberg. Uczyłam się o niej w gimnazjum. W 1886 roku skończyła szkołę

ponadgimnazjalną, w 1893 studia medyczne. Jej ojciec zmarł, kiedy była mała, matka została

bez środków do życia, z sześciorgiem dzieci na wychowaniu. Wtedy Marie zrozumiała, jak

ważne jest wykształcenie, nie tylko w przypadku chłopców, ale i dziewcząt.

Kristian czuł, że przepaść między nimi coraz bardziej się pogłębia. Ona ukończyła

liceum, on tylko szkołę ludową. Gdyby nie zrobił Eleonore dziecka i nie wyjechał z nią do

Ameryki, dziś pewnie też miałby ukończone egzaminy. Marie Spånberg nie pochodziła z

zamożnej rodziny, a jednak zaszła tak daleko, mimo że w przypadku kobiet jest to jeszcze

trudniejsze.

- A wiesz, że pierwsze kobiety, która chciały studiować medycynę - ciągnęła Sylvia ze

śmiechem - usłyszały, że to może osłabić je fizycznie i psychicznie! Tłumaczono im, że

kobieta, która poświęca się nauce, naraża swój organizm na poważne szkody!

Uśmiechnął się.

- To dlatego postanowiłaś dalej się nie kształcić, tylko wyjść za mąż?

Spoważniała.

- Chciałam zostać nauczycielką i uczyć w gimnazjum, ale mój ojciec i narzeczony się nie

zgodzili. Twierdzą, że to zbyt wyczerpujące, poza tym może stwarzać różne niemiłe sytuacje,

background image

bo gimnazjaliści to prawie dorośli chłopcy i mogliby się zakochać w młodej nauczycielce.

Kristian miał na ten temat własne zdanie, ale nic nie powiedział. To raczej ten cały

galancik, którego jej ojciec wybrał sobie na zięcia, bał się konkurencji. Gdyby wczoraj, kiedy

go spotkali, Kristian miał na sobie równie elegancki strój, jak on, a Sylvia nie wymyśliłaby

tej historyjki z apteką, na pewno byłby zazdrosny.

Zresztą, nie byłoby w tym nic dziwnego. Gdyby on miał tyle szczęścia, że byłby z nią

zaręczony, patrzyłby podejrzliwie na każdego mężczyznę.

Drzwi się otworzyły, pielęgniarka zajrzała do środka i powiedziała:

- Powinien pan już iść. Oddziałowa zaraz tu będzie.

Kristian podał Sylvii dziewczynkę i ruszył do wyjścia.

- Kończę za godzinę - usłyszał cichy głos Sylvii.

Prędko odwrócił się w jej stronę.

- Masz ochotę się przejść?

Zarumieniła się.

- Chętnie.

Szli wąską dróżką w kierunku wzgórz za miastem. Pogoda znowu dopisała, powietrze

było rześkie, a niebo czyste i błękitne. Kristian chyba jeszcze nigdy nie czuł się tak

szczęśliwy, choć wiedział, że to szczęście wkrótce się skończy.

- Jak się czujesz w domu przyjaciela? Chyba musi być tam trochę smutno?

- Nie, bardzo miło spędziłem wczorajszy dzień. Matka Erlenda musi być silna.

Opowiadaliśmy jej o życiu na morzu, pobycie w obozie i ucieczce.

- Zapomniałam spytać, jak się nazywa twój przyjaciel. W Grimstad wszyscy wszystkich

znają, pewnie słyszałam o jego rodzinie.

- Nazywa się Stenviken, na imię ma Erlend. Jest kilka lat starszy ode mnie, studiował

teologię i miał zostać pastorem, ale nie zdał egzaminu.

Sylvia przystanęła.

- Erlend Stenviken? Wiem, kto to. Chodził do szkoły z moim starszym bratem. Chyba

nigdy na mnie nie spojrzał, ale ja zawsze uważałam, że jest bardzo przystojny. No, i bardzo

stary - zaśmiała się. - Jego rodzice i moi obracali się w innych kręgach, ale nasze matki

należą do tego samego stowarzyszenia misyjnego.

- Tak, wspominała o tej działalności.

- To bardzo miło z jej strony, że przyjęła cię pod swój dach. To znaczy, teraz, kiedy jest w

żałobie i w ogóle...

background image

Kristian odniósł wrażenie, że tak naprawdę miała na myśli coś innego, ale nic nie

powiedział, nie chciał jej zranić. Na pewno uważała, że matka Erlenda wykazała się wielką

wspaniałomyślnością, zapraszając do domu kogoś z taką przeszłością i pochodzeniem. Na

pewno nie takich kolegów życzyła sobie dla swojego syna, studenta teologii. Sylvia traciła z

nim czas i spacerowała teraz u jego boku tylko dlatego, że budził w niej współczucie. Albo

jej się podobał. Na pewno bała się, że zobaczy ich ktoś znajomy, specjalnie wybrała boczą

drogę. Nie potępiał jej za to. Nie była winna temu, z jakiego domu pochodzi i jak została

wychowana. Mimo to czuł się nieco zraniony. Nagle się zawstydził. Przecież była zaręczona.

Zaręczona dziewczyna nie chadza na spacery z innym mężczyzną.

Spojrzała na niego.

- Twój przyjaciel opowiedział matce o tobie? O tym wszystkim, o czym mówiłeś mi

wczoraj?

- Chyba tak. Razem uciekliśmy z Jeddern, spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, zna całą moją

historię. Jego matka jest pobożną chrześcijanką, nie osądza ludzi według pochodzenia i

koniugacji rodzinnych. Dla niej liczy się to, co mają w środku.

Czuł się podle, wypowiadając te słowa, ale nie mógł się powstrzymać. Zraniła go, choć

bezwiednie. Chciał jej to uświadomić.

- Nie zamierzałam się wywyższać - powiedziała urażonym tonem. - Zgadzam się z tobą

całkowicie, że wartość człowieka nie zależy od tego, z jakiego środowiska się wywodzi, ale

od tego, czy jest dobry i uczciwy. Syn robotnika nie jest mniej wart od syna kupca czy

dygnitarza.

Westchnął ciężko.

- Twoje i moje zdanie na ten temat, niestety, się nie liczy. Należymy do dwóch różnych

światów.

Przystanęła i spojrzała mu w oczy

- Znam cię dopiero od trzech dni, ale wiem, że jesteś dobrym i uczciwym człowiekiem.

Jeszcze nie widziałam, żeby jakiś ojciec tak czule zajmował się swoim dzieckiem. To mi

wystarczy.

Uśmiechnął się ze smutkiem i delikatnie przesunął dłonią po jej policzku.

-

A ja nigdy nie spotkałem tak pięknej i miłej dziewczyny. Przez chwilę stali tak, nie

odrywając od siebie oczu. Pokusa

okazała się zbyt wielka. Pochylił się i poszukał ustami jej ust.

Oddała pocałunek, ale sekundę potem wyrwała się z jego objęć.

-

Nie! Nie wolno nam! - wykrzyknęła.

background image

Pożałował, widząc jej przerażoną minę.

-

Przepraszam. Zapomniałem, że jesteś związana z innym. Wybuchła płaczem i schowała

twarz w dłoniach, po czym

odwróciła się na pięcie i pobiegła. Długo patrzył za nią. Wreszcie poznał dziewczynę, z którą

czul się naprawdę szczęśliwy, i oto nie było dla nich nadziei.

background image

4

Elise się denerwowała. Ulica Antona Schiøtza była coraz bliżej. Szła poprosić Ole

Gabriela o referencje. Była w szkole i rozmawiała z dyrektorem w sprawie zastępstwa.

Rzeczywiście, jedna z nauczycielek zachorowała i szukali kogoś na jej miejsce, najpierw

jednak chcieli dowiedzieć się czegoś na temat kandydatki. Nie miała wykształcenia

pedagogicznego, ale byli skłonni ją przyjąć ze względu na to, że pracowała kiedyś w biurze i

wydała kilka książek.

Myślała nawet o tym, by zdać egzamin na guwernantkę w szkole panny Bauer. Z tego, co

słyszała, był bardzo prosty, tylko jak miała to zrobić, z małymi dziećmi pod opieką? Za-

stanawiała się też nad przystąpieniem do egzaminu kończącego szkołę ponadgimnazjalną, ale

to wydawało się jeszcze trudniejsze do wykonania. Z czego żyliby przez ten czas? Johan od

dawna niczego nie sprzedał, zaczynał tracić nadzieję. Nie, musi od razu znaleźć pracę.

Hilda znowu próbowała uzyskać prawa do opieki nad małym Gabrielem, i znowu

bezskutecznie. W Elise aż się gotowało ze złości, kiedy słyszała, jak się zachowuje panna

Johannessen. Miała nadzieję, że zastanie Ole Gabriela samego w domu.

Służąca otworzyła drzwi i dygnęła.

- Chciałabym zamienić kilka słów z moim szwagrem, panem Paulsenem.

- Chwileczkę, pani Thoresen, zaraz go zapytam.

Że też zapamiętała jej nazwisko! Po wyprowadzce Hildy była tu przecież rzadkim

gościem.

Służąca wróciła po krótkiej chwili.

- Proszę wejść, pani Thoresen. Pan Paulsen siedzi w salonie.

Ole Gabriel poderwał się z fotela i podszedł do niej z ręką wyciągniętą na powitanie.

- Elise? Jak miło! Tak dawno cię nie widziałem!

Uśmiechnęła się, nie oczekiwała tak serdecznego przyjęcia.

- To prawda, dawno się nie widzieliśmy. Jak się miewasz? Wyzdrowiałeś?

Zaśmiał się.

- Tak, teraz jestem zdrów jak ryba. Tak dobrze nie czułem się od lat. Rakel doskonale się

mną opiekuje. Dba, bym codziennie chodził na spacer, i pilnuje, żebym za dużo nie palił.

Elise zastanawiała się, jak w takich czasach w ogóle zdobywa cygara. Cóż, to nie była jej

sprawa.

- Przyszłam prosić o przysługę. Staram się o pracę nauczycielki w szkole na Sagene,

potrzebuję referencji.

background image

- Pracę nauczycielki?

- Wydawca nie przyjął mojej ostatniej książki, muszę poszukać innego źródła utrzymania.

Nie chciała tłumaczyć, z jakiej przyczyny odrzucono książkę. W rodzinie nie mówiło się

głośno, że ojciec miał w sobie cygańską krew. Nie była nawet pewna, czy Hilda w ogóle po-

wiedziała o tym mężowi.

- Usiądź, Elise. Skoro już przyszłaś, chciałbym przy okazji z tobą porozmawiać.

Elise zerknęła na drzwi.

- Ale czy... Jesteś pewien?

- Rakel nie ma w domu, poza tym nie sądzę, by miała akurat coś przeciwko tobie. Ty i

twoja siostra bardzo się różnicie.

Rakel prawie nie wierzy, że jesteście z tej samej rodziny. - Zaśmiał się, cichym i

nienaturalnym śmiechem.

Usiadła na krześle, które jej podsunął.

- Co słychać na Maridalsveien?

Nie była pewna, czy ma na myśli ją czy Hildę, ale przypuszczała, że chodzi raczej o

Hildę.

- Moja siostra bardzo ładnie się urządziła. Mieszkanie jest słoneczne i przestronne.

Niedługo ma rzucić pracę w ochronce. Będzie pracowała jako sprzedawczyni w sklepie z

kapeluszami na Arendalsgaten. Więcej tam zarobi.

Uniósł brwi ze zdumieniem.

- Chciała tego?

- Chyba nadaje się do pracy w sklepie. Jest miła i pogodna, lubi ludzi, a ludzie lubią ją.

Nic nie powiedział.

- Wiem, że poznałeś ją od innej strony, ale miało to też swoje przyczyny. Twoi znajomi

nie najlepiej się do niej odnosili. Hilda źle się czuła jako elegancka dama z wyższych sfer,

mimo że właśnie o tym marzyła jako młoda dziewczyna.

Ole Gabriel machnął ręką.

- Już na ten temat rozmawialiśmy, Elise. Uznaję go za zamknięty. Chciałem się tylko

dowiedzieć, jak się miewa teraz, czy radzi sobie finansowo i jak się zachowuje.

- Wydaje się zadowolona. Ma nowego znajomego, cieślę, który mieszka w tym samym

domu. Łączy ich tyko przyjaźń. Wiem, że panna Johannessen uważa inaczej, ale nie ma racji.

Sąsiad Hildy jest bardzo muzykalny, gra na gitarze i śpiewa, również melodie dziecięce dla

Gabriela. Chodzą razem na spacery, czasem, w soboty, na tańce do Kaysalen na rogu

Arendalsgaten i Maridalsveien. Chodziłyśmy tam czasami jako młode dziewczyny.

background image

- I ty wierzysz, że to tylko przyjaźń? Nie bądź naiwna, Elise, przecież znasz Hildę.

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Tak, znam Hildę i wiem, że postanowiła wziąć w karby swą nieposkromioną naturę i

nauczyć się kierować własnymi uczuciami i zachowaniem. Nareszcie dorosła i potrafi wziąć

odpowiedzialność za samą siebie i za małego Gabriela.

Chyba jej nie wierzył.

Elise już miała na końcu języka, że nie powinien słuchać tego, co mówi panna

Johannessen, bo kieruje nią zazdrość, ale powstrzymała się.

- Ale nie przyszłam tu rozmawiać o Hildzie, tylko by poprosić o referencje. Niezależnie

od tego, co się wydarzyło, mam nadzieję, że ty i ja pozostaniemy w przyjaźni. Ja oraz cała

moja rodzina.

Skinął głową.

- Ja też mam taką nadzieję. Bardzo cię szanuję, Elise, ciebie i was wszystkich. Udaje

wam się godnie iść przez życie, choć nie jesteście w czepku urodzeni, jak to mówią. Udało ci

się nawet zaistnieć jako pisarka. To naprawdę niezwykłe! Nie bierz sobie do serca, że

wydawnictwo odrzuciło twoją książkę. Większość pisarzy tego doświadczyła, nawet ci

najwięksi i najbardziej znani.

- Pewnie będę dalej pisać, zrozumiałam jednak, że muszę się dowiedzieć więcej o

ludziach. Czemu nie zacząć od dzieci w szkole? - Zaśmiała się z przymusem. Nie chciała, by

wiedział, w jak ciężkiej są sytuacji.

Zmarszczył brwi.

- Jeśli chcesz się dowiedzieć więcej o ludziach, powinnaś czytać książki psychologiczne.

Na przykład Zygmunta Freuda i jego teorie na temat nieświadomości.

- Owszem, myślałam o tym. Teraz, kiedy na jakiś czas odstawię maszynę do kąta, będę

miała więcej czasu na czytanie.

- No tak. Chyba masz pomoc w domu?

- Tak, opiekunkę do dzieci, a to najważniejsze.

Nie musiał wiedzieć, że nie było jej stać na płacenie Dagny, która teraz pracowała u

Torkilda. To znaczy, Dagny i tak zabierała Aslaug i przychodziła do nich, bo tak było

weselej.

- Ale chyba masz jeszcze jakąś pomoc? - spytał z niedowierzaniem. Zdziwiła się, chyba

wiedział, że nigdy nie mieli służącej.

- W tej chwili nie i nie odczuwam jej braku. Nasz dom jest mały, a Hugo i Jensine

mieszkają teraz na wsi, u pana Ringstada. Zostali tylko Elvira, Halfdan i Sigurd.

background image

- Nie mieliście żadnych wieści od Kristiana?

- Owszem. Nie słyszałeś? Wraca do domu! - wykrzyknęła z radością. - Jest już w

Norwegii, czeka w Grimstad na jakiś statek.

Spojrzał na nią zaskoczony.

- Nie wiedziałem o tym. Hilda nic mi nie powiedziała. Chyba rozumie, że martwię się o

jej brata?

-

Dowiedzieliśmy się całkiem niedawno. Przypłynął statkiem pasażerskim

„Kristianiafjord”, ale musiał zejść na ląd w Stavanger, bo próbował ich ostrzelać niemiecki

okręt podwodny. Wielu pasażerów tak postąpiło, nie mieli odwagi kontynuować podróży

wzdłuż norweskiego wybrzeża.

Modliła się w myślach, by nie spytał, kiedy Kristian przybył do Stavanger. Naprawdę nie

miała ochoty opowiadać, że Kristian trafił do obozu pracy z powodu pochodzenia. O małej

Evelyn za to mogła opowiedzieć od razu, i tak dowiedziałby się wcześniej czy później. Lepiej

żeby usłyszał o tym od niej, a nie od panny Johannessen.

- Przywiózł ze sobą swoją córkę. Pamiętasz z pewnością, że zaręczył się z Eleonore,

naszą kuzynką z Ameryki, i popłynął tam razem z nią. Jej rodzice wściekli się, że Eleonore

jest w ciąży i wygonili Kristiana z domu. Eleonore wyszła za innego. Spotkali się, kiedy

Kristian wrócił do Nowego Jorku. Poprosiła go, by zabrał dziewczynkę ze sobą do Norwegii,

ponieważ jej mąż nie chciał jej wychowywać.

- Czegoś tak okropnego jeszcze nie słyszałem! Matka oddała własne dziecko?

- Tak. Nie wszystkie matki są jak Hilda czy ja. My nie potrafiłybyśmy żyć bez naszych

dzieci.

Zapadła cisza. Siedział, nie podnosząc wzroku. Elise widziała, że jej słowa zrobiły na nim

wrażenie. Może dały mu do myślenia?

W końcu spojrzał na nią.

- Uważasz, że mały Gabriel powinien mieszkać z matką, prawda?

Przytaknęła.

- Tak. Dzieci powinny być z matką. Ojciec jest potrzebny, kiedy dorastają, szczególnie

kiedy są w wieku gimnazjalnym i potrzebują odpowiedniego wzorca, żaden ojciec nie

zapewni jednak małemu dziecku tak potrzebnego mu ciepła i czułości.

- Ale inna kobieta chyba to potrafi?

- To zależy od kobiety. Czy ma doświadczenie w opiece nad małymi dziećmi, czy kocha

to dziecko i czy ma w sobie potrzebne pokłady czułości i miłości. W przypadku, kiedy matka

nie żyje, inna kobieta z pewnością może próbować ją zastąpić, ale jeśli matka żyje, jest to

background image

znacznie trudniejsze.

- Cały czas byłaś tego zdania? Od chwili, kiedy Hilda się wyprowadziła?

- Tak. Zachęcałam ją, by się nie poddawała, by walczyła o chłopca z całych sił. Dzieci

nie dbają o to, czy mieszkają w pałacu, czy w dzielnicy biedaków, czy mają na sobie eleganc-

kie czy skromne ubranie, byle by nie marzły. Najważniejsze, by czuły się bezpieczne i

kochane.

- Co masz na myśli, mówiąc bezpieczne?

- Na przykład, by wiedziały, że nikt nie będzie na nie krzyczał i ciągnął za uszy, chociaż

nie zrobiły nic złego.

- Ale kto miałby się nim zajmować po szkole? Hilda jest w pracy.

- Może przychodzić do nas. To niedaleko. Aslaug, córka Torkilda Abrahamsena,

przychodzi prawie każdego dnia, a jest o rok młodsza od Gabriela. Halfdan i Elvira mają po

sześć lat, czyli dwa lata mniej niż Gabriel, ale to nie ma znaczenia, na pewno się dogadają.

Gabrielowi dobrze by zrobiło, gdyby pobył wśród dzieci.

Westchnął.

- Nieźle namieszałaś mi w głowie, Elise. Prawie zdecydowałem, że oddam chłopca

Hildzie, ale Rakel pewnie nie zechce się zgodzić.

- Nie byłabym taka pewna. Ośmioletnie dziecko oznacza spore zamieszanie, szczególnie

chłopiec. Pannie Johannessen raczej ciąży ten obowiązek. W przypadku cichej i spokojnej

Jorund było zupełnie inaczej, poza tym teraz ma jeszcze ciebie pod opieką.

- Ale bardzo się zdenerwowała, kiedy poszła po małego Gabriela i okazało się, że Hilda

zostawiła go pod opieką jakiegoś nieznajomego mężczyzny, prostego robotnika.

- To był Anders Kråkestien, cieśla, o którym ci opowiadałam. Pilnuje, żeby nikt obcy nie

kręcił się po schodach, uczy Gabriela cieszyć się śpiewem i muzyką. Jest miły i godzien za-

ufania. Reakcja panny Johannessen była jedynie wynikiem niewiedzy oraz niezrozumienia,

co jest najlepsze dla twojego syna.

Ole Gabriel nic nie powiedział.

Rozległo się pukanie do drzwi. Służąca wniosła tacę, na której stały filiżanki, dzbanuszek

ze śmietanką, cukiernica i niewielka patera z ciastkami. Elise wciągnęła głęboko w nozdrza

woń prawdziwej kawy.

- Nie powinieneś marnować... - zaczęła, lecz Ole Gabriel przerwał jej.

- Jeszcze tego by brakowało. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo się cieszę z twojej wizyty.

Naprawdę dałaś mi do myślenia.

Gdzieś w głębi domu trzasnęły drzwi. Odwrócił się.

background image

- To chyba Rakel wróciła. - Wyjął zegarek z kieszonki kamizelki. - Dziwne. Tak

wcześnie?

Elise zaczęła się podnosić.

- Nie, na Boga, zostań. Nie musisz zrywać się tylko dlatego, że ona przyszła. Prosiłaś o

referencje. Rakel zaraz przyniesie papier i przybory.

Elise westchnęła w głębi duszy. Jeśli Ole Gabriel poruszy temat chłopca, Smoczyca na

pewno zacznie protestować. Była kobietą, która zawsze musi dopiąć swego.

Chyba musiała się bardzo spieszyć, służąca pewnie powiedziała jej, kto przyszedł z

wizytą, bo drzwi otworzyły się niemal natychmiast.

- Pani Thoresen? Cóż za niespodzianka!

Powiedziała to bez uśmiechu czy cienia serdeczności w głosie.

Elise wstała i podała jej rękę.

- Dzień dobry, panno Johannessen. Przyszłam poprosić Ole Gabriela o referencje. Staram

się o posadę nauczycielki w szkole na Sagene.

Panna Johannessen uniosła jedną brew.

- O posadę nauczycielki? Pani książki się nie sprzedają?

Elise otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale Ole Gabriel ją uprzedził.

- Wydawnictwo przyjęło ostatnio zbyt wiele rękopisów, muszą chwilowo wstrzymać się z

kupnem kolejnych. Dla wydawców też nastały ciężkie czasy. Wojna ma wpływ na wszystkie

dziedziny życia.

Elise była zaskoczona. Czemu to zrobił? Czyżby rozmawiał z kimś z wydawnictwa i

dowiedział się, dlaczego nie chcą wydać jej książki?

- Ludzie w swojej chciwości nie znają granic, aż trudno uwierzyć, do czego są zdolni, by

zarobić na wojnie - ciągnął.

- Dopiero co czytałem o pewnym kupcu i pośredniku, którzy byli oskarżeni o sprzedanie

ponad dwudziestu tysięcy litrowych puszek zepsutego mleka do Niemiec. Najpierw

zamierzali zrobić z tego mleka ser! Gdyby wprowadzili ten plan w życie, kraj dotknęłaby

prawdziwa epidemia!

Panna Johannessen przysiadła na krześle.

- Jaką karę dostali?

- Pośrednik pięć miesięcy, a kupiec tylko pięćset dni.

Panna Johannessen zwróciła się do Elise:

- Pani mąż jest przecież rzeźbiarzem. Słyszała pani, że Gustav Vigeland wpuścił

publiczność do swego atelier na Hammersborg? Można obejrzeć jego najnowszy projekt!

background image

Nigdy wcześniej żadna wystawa sztuki nie cieszyła się w Norwegii takim powodzeniem.

Przez pierwsze dni wstęp kosztował koronę. Sprzedano prawie cztery i pół tysiąca biletów.

Od kiedy zrobiono wstęp darmowy, przychodzi po pięćset osób na godzinę!

Czemu ona mi to mówi? Chce zaznaczyć, że Johan nie dorównuje Gustavowi

Vigelandowi?

Skinęła głową.

- Czytałam o tym w gazecie. Nawet w deszczu stała kolejka przed kościołem Świętej

Trójcy. Wystawę zwiedziło do tej pory piętnaście tysięcy osób. Wspaniale.

- Prawda? Co za talent! Taka sztuka będzie ceniona nawet za setki lat.

- Rakel, byłabyś tak miła i przyniosła mi moje przybory do pisania? Muszę napisać

referencje dla pani Thoresen. Jeszcze zapomnę.

Panna Johannessen z wyraźną niechęcią podniosła się z miejsca. Pewnie pomyślała, że

mógłby sam po nie pójść, ale jako przykładna i posłuszna żona, którą zamierzała zostać, bez

słowa spełniła polecenie.

Ole Gabriel przez chwilę myślał intensywnie, po czym zaczął pisać, mrucząc przy tym

pod nosem:

- Pani Elise Thoresen, alias Elise Ringstad, pisarka, pracowała w biurze przędzalni Nede

Vøien od wiosny 1907 do wiosny 1908. Pani Thoresen sprawnie i sumiennie wykonywała

swoje obowiązki. Doskonale posługuje się językiem norweskim, zarówno w mowie, jak i

piśmie. Jest miłą, skromną i godną zaufania osobą, a przy tym silną i o wielkim harcie ducha.

Polecam ją z całego serca. Z poważaniem, Ole Gabriel Paulsen.

Elise zrobiło się gorąco z zażenowania. Przesadził, wcale nie była taka doskonała. Jej

nowi pracodawcy na pewno się rozczarują, kiedy odkryją, że nie odpowiada temu

pochlebnemu opisowi.

Panna Johannessen najwyraźniej była tego samego zdania.

- A to ci dopiero! - wykrzyknęła ostro.

Ole Gabriel ostrożnie wytarł pióro w bibułkę, złożył kartkę i wsadził ją do koperty

ozdobionej monogramem.

- Życzę ci, Elise, byś dostała tę pracę, ale mam też nadzieję, że traktujesz to jako

tymczasowe rozwiązanie. Masz talent, szkoda byłoby go tracić na uczenie dzieci.

Tracić talent na uczenie dzieci, pomyślała z irytacją. Przecież to jedno z najważniejszych

zadań - przekazać wiedzę kolejnemu pokoleniu! Przecież to te dzieci będą kiedyś rządzić

krajem!

- Bardzo dziękuję ci za pomoc. Z takimi referencjami pewnie w każdym miejscu

background image

przyjęliby mnie do pracy. Obawiam się, że nieco przesadziłeś.

Potrząsnął głową z uśmiechem.

- Ależ skąd. Każde słowo to szczera prawda.

- A jak się miewa pani siostra? Radzi sobie finansowo? Tak mało zarabia w tej ochronce -

odezwała się słodkim jak ulepek głosem panna Johannessen.

- Teraz będzie pracować w sklepie z kapeluszami na Arendalsgaten. Dostanie tam

wyższą pensję.

Podniosła się z miejsca. Czuła, że jeśli zostanie jeszcze chwilę, może powiedzieć coś,

czego przyjdzie jej żałować.

- Najlepiej, jeśli od razu pójdę do szkoły. Do widzenia, panno Johannessen, proszę

pozdrowić Jorund. Do widzenia, Ole Gabrielu, jeszcze raz dziękuję.

W drodze powrotnej czuła się lekko i radośnie, nie tylko z powodu doskonałych

referencji, ale również dlatego, że udało jej się wpłynąć na Ole Gabriela w kwestii praw do

opieki nad chłopcem.

Chyba że Smoczyca zdecyduje inaczej...

background image

5

Kristian był już w pobliżu szpitala. Nagle zobaczył biegnącą w jego stronę Sylvię. Miał

uczucie, jakby jakaś pięść ścisnęła mu serce. Chyba nie stało się nic złego? Czyżby Evelyn

się pogorszyło?

Przez ostatnie dni była poprawa. Nie miał wątpliwości co do tego, czyją to jest zasługą.

Sylvia, kiedy tylko nadarzała się okazja, wyjmowała Evelyn z łóżka, brała ją na ręce i nosiła

po sali, albo sadzała, by dziewczynka mogła odkaszlnąć. Mówiła też, że wietrzy każdego

dnia, chociaż jej przełożeni twierdzili uparcie, że zimne powietrze jest szkodliwe dla

pacjentów z chorobami płuc. Kiedy zauważyła, że Evelyn czuje się potem znacznie lepiej,

zabierała ją nawet na kilka minut na zewnątrz. Odważyła się na to tylko dlatego, że zachęcił

ją tamten student medycyny, jakby tego było mało, dała Evelyn lekarstwo ziołowe.

- Nowoczesne lekarstwa nie zawsze są najlepsze - powiedziała raz. - Nie należy odrzucać

tradycyjnych metod. Niegdyś ludzie używali wywaru z kory tarniny na kaszel i kłopoty z od-

dychaniem. Krzaki tarniny są podobne do krzaków róży, pełno tego rośnie w południowej

części Norwegii.

Z każdym dniem stan Evelyn się poprawiał. Kristian był pewien, że to zasługa Sylvii.

Przyspieszył kroku, ale podejście było strome.

Wreszcie.

- Coś się stało? - Ledwo śmiał spytać.

Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się radośnie.

- Nie, wręcz przeciwnie. Mam dla ciebie dobre wieści. Doktor zbadał dziś Evelyn i nie

wierzył własnym oczom. Uznał, że to niemal cud. Nie potrafi zrozumieć, skąd taka nagła

poprawa.

Roześmiała się, rozejrzała się na wszystkie strony, by upewnić się, że nikt ich nie widzi, i

złapała go za rękę.

- Tak się cieszę! Evelyn wyzdrowiała! Nie musisz już się o nią martwić!

Puściła jego rękę i znów rozejrzała się, z miną winowajczyni.

Poczuł, że ściska go w gardle.

- Dziękuję - wydusił. - Wszystko dzięki tobie, jestem tego pewien.

- Nie musisz dziękować, cieszę się tak samo, jak ty. - Nagle jej twarz sposępniała. - Ale

w środku tej radości czuję też smutek, bo niedługo wyjedziecie.

Skinął głową.

- Może tak będzie najlepiej - powiedział cicho.

background image

Wiedział, że zrozumiała sens tych słów. Od tamtego wieczoru, kiedy odważył się ją

pocałować, oboje trzymali się w karbach. Dała mu jasno do zrozumienia, że jej rodzice nie

zgodzą się, by zerwała zaręczyny. Nie miała ani ochoty, ani odwagi występować przeciwko

nim, była zbyt mocno z nimi związana.

Odwróciła się powoli, bez słowa. Ruszyli razem pod górę, w stronę szpitala.

- Jesteś wspaniałą pielęgniarką, Sylvio - powiedział, chcąc skierować rozmowę na

bardziej radosne tematy. - Lekarz, oddziałowa i wszyscy pozostali powinni się dowiedzieć,

komu Evelyn zawdzięcza powrót do zdrowia.

Posłała mu przerażone spojrzenie.

- Nie masz prawa im mówić! Stracę posadę! Nie zapominaj, że postępowałam wbrew

poleceniom. Nie uwierzyliby, że to dzięki mojej terapii Evelyn wyzdrowiała, a jeśli nawet

wzięli by taką możliwość pod uwagę, nigdy by się do tego nie przyznali.

- To bez sensu! Pomyśl o tych wszystkich chorych, którym można by dzięki temu pomóc!

- Zamierzam dalej postępować w ten sposób. Po kryjomu. Pewnego pięknego dnia pewnie

zostanę nakryta i wydalona ze szpitala, ale na razie nie zamierzam się tym przejmować.

- Podziwiam cię.

- Nie mów tak. - Słyszał, że jest bliska płaczu, wzięła się jednak w garść. - Jak przebiegł

pogrzeb?

- Jak to pogrzeb. Poszedłem, bo Erlend i jego matka nalegali, ale prócz nich nie znałem

nikogo i czułem się dość niezręcznie.

- Dla Erlenda twoja obecność na pewno wiele znaczyła. Tyle razem przeszliście, teraz

musicie być ze sobą bardzo związani.

- Tak. Będę za nim tęsknił. Nigdy nie miałem bliskiego przyjaciela. Zawsze byłem

samotny. Najbliższy był mi mój brat, Peder. Jesteśmy bardzo różni, ale on ma takie miłe,

pogodne usposobienie, zawsze świetnie się bawiliśmy. Potem dała o sobie znać różnica

wieku. Dobrze nie być samemu w trudnych chwilach. Jako mali chłopcy spaliśmy w jednym

łóżku, zawsze chowaliśmy głowy pod kołdry, kiedy ojciec wracał pijany do domu.

Spojrzała na niego ze współczuciem.

- Biedne dzieciaki, musiało być wam naprawdę ciężko.

- Nie ciężej niż innym. W naszej okolicy było dużo pijaków. Co piątek, kiedy robotnicy

dostawali wypłatę, kobiety ustawiały się przed fabryką, w nadziei, że uda im się wyprosić u

męża kilka koron, bo inaczej w ogóle nie zobaczyłyby tych pieniędzy. Tanie wino było

powszechnie dostępne.

- Nie wiem, jak te kobiety to wytrzymują.

background image

- A co mają zrobić? Wśród robotników nie ma rozwodów. Nikogo nie stać na osobne

mieszkanie. Wiele kobiet uważa, że lepszy mąż pijak niż żaden. Poza tym próba zmiany

sytuacji to dla nich świadectwo poddania się, powód do wstydu. Takie jest życie. Innego nie

znają.

Nic nie powiedziała. Na pewno dał jej do myślenia.

W końcu niepewnym głosem zapytała:

- Kiedy wyjeżdżasz?

- Kiedy tylko lekarz wypisze Evelyn, i kiedy uda mi się znaleźć jakiś transport do

Kristianii.

- Pewnie nigdy więcej cię nie zobaczę?

- Raczej nie. Chyba że Przyjedziesz do Kristianii albo okręt, na Którym będę służył,

zawinie do portu w Grimstad.

Wzdrygnęła się.

- Obyś tylko nie musiał służyć na okręcie podwodnym. To musi być okropne.

- Erlend opowiadał, że do wybuchu wojny Norwegia miała tylko jeden taki okręt.

Nazywa się „Foka”. Po ogłoszeniu neutralności zbudowano jeszcze cztery. Poza tym mamy

cztery pancerniki, trzy niszczyciele, dwie kanonierki i trzydzieści pięć torpedowców.

- Ale chyba nie zamierzamy ich użyć? - zapytała przestraszona.

- Rząd robi wszystko, by Norwegia zachowała neutralność, słychać jednak głosy, że

przystąpimy do wojny, jeśli Niemcy nadal będą zatapiać statki na naszych wodach. Wzdłuż

zachodniego wybrzeża zdarza się to ostatnio bardzo często.

- Ale nie tutaj, na południu, i nie na trasie do stolicy?

- Na razie nie, z tego co wiem. Nie licząc tych dwóch,

o których niedawno słyszeliśmy.

Zapadła cisza.

- Może namówię rodziców, żebyśmy pojechali latem do Kristianii. Powiem, że mam

straszną ochotę pójść do Teatru Narodowego i zobaczyć pannę Lillebil Krohn w

„Nieposłusznej księżniczce”.

Spojrzał na nią.

- Mówiłaś im o mnie?

- Tylko tyle, że samotnie wychowujesz córkę, która choruje na bronchit, i że się o nią

martwię.

- Chyba nie domyślili się... To znaczy...

Potrząsnęła głową.

background image

- Byłam bardzo ostrożna. Niczym nie dałam do zrozumienia, jak bardzo cię lubię.

Uśmiechnął się.

- A jak bardzo mnie lubisz?

- Sam wiesz.

- Nie, nie wiem.

- Bardziej niż... niż kogokolwiek innego.

- Nawet narzeczonego?

- Myślałam, że rozumiesz, jak wygląda sytuacja.

- Że zgodziłaś się wyjść za niego, bo takie jest życzenie twoich rodziców i że nie

zerwiesz zaręczyn, bo nie chcesz ich ranić? To znaczy, że albo boisz się skutków takiej

decyzji, albo stawiasz ich pragnienia ponad swoje własne. Ponad własne życie.

- Kiedy mówisz w ten sposób, brzmi to jak opowieść z czasów średniowiecza, o

księżniczce, która musi wyjść za księcia z obcego kraju, bo dla jej ojca to droga do zdobycia

władzy i chwały.

- Jest jakaś różnica?

- Ależ oczywiście. To co innego - być zmuszoną do małżeństwa z powodów politycznych

a spełnić wolę rodziców, ponieważ się ich kocha.

- Bardziej niż samą siebie?

Nie odpowiedziała, przystanęła i spojrzała na niego błagalnie.

- Proszę cię, Kristianie. Nie kłóćmy się, to nasze ostatnie chwile razem. Spróbuj mnie

zrozumieć. Powiedziałeś, że dzieli nas ocean, że twoje życie i moje są zupełnie różne. Jeśli

chodzi o to, o czym akurat teraz rozmawiamy, jest to absolutną prawdą.

Kiwnął głową. Starał się ukryć rozczarowanie. Bolała myśl, że więcej jej nie zobaczy.

- Wybacz mi, Sylvio. Nie będę cię więcej zamęczał takimi pytaniami. Schowam

wspomnienie o tobie w głębi serca. Wspomnień nikt nie może nam odebrać!

Patrzyła na niego, a po policzkach płynęły jej łzy.

- Nie, wspomnień nikt nie może nam odebrać. Nigdy cię nie zapomnę, Kristianie. Te dni

spędzone z tobą to najwspanialsze, co kiedykolwiek mi się przydarzyło. Nawet nie chcę

myśleć o tym, że wkrótce wyjedziesz.

- Życie toczy się dalej. Wyjdziesz za mąż, zaznasz radości, jaką daje posiadanie dzieci.

Sam zrozumiałem, jakie to cenne, dopiero kiedy o mało nie straciłem Evelyn. Lubisz dzieci,

jesteś bardziej dojrzała niż ja, kiedy urodził się mój syn. Z pewnością będziesz szczęśliwa.

- Nie mów tak. Nie mam ochoty wychodzić za mąż.

Objął ją.

background image

- Będę myśleć o tobie każdego dnia, Sylvio. Choć znam cię tak krótko, bardzo, bardzo cię

polubiłem.

Zapłakała, wtulając twarz w jego koszulę. Jego serce wypełnił ból i szczęście zarazem.

background image

6

Elise zatrzymała się przy moście. Rzeka wystąpiła z brzegów, spieniona woda sięgnęła

murów przędzalni. Uczniowie pobiegli po lekcjach popatrzeć na wodospad. Jeszcze nigdy nie

był tak potężny i gwałtowny jak w tym roku. Wyjaśniła im, czemu wczesną wiosną, kiedy

śniegi topnieją, poziom wody jest o wiele wyższy niż latem.

Dzieci słuchały zafascynowane, kiedy opowiadała im o rzece, ich rzece, o dwudziestu

wodospadach i fabrykach wykorzystujących ich siłę. Kiedy usłyszały, że przez żadną inną

stolicę na całym świecie nie przepływa rzeka o tak dużej liczbie wodospadów, ich twarze

pojaśniały z dumy. Pomyśleć tylko, mieli coś, czego inni mogli im tylko pozazdrościć, w

dodatku po tej stronie miasta, a nie po tej lepszej, gdzie mieszkali bogacze!

W niedzielę miała zabrać całą klasę na wycieczkę wzdłuż rzeki, pokazać uczniom fabryki

i opowiedzieć o młynach, które budowano tam już w średniowieczu, o przemyśle drzewnym

i tartakach. Z trudem udało jej się uzyskać zgodę dyrektora, który wyraźnie dał jej do

zrozumienia, że podobne zajęcia to strata cennego czasu.

Dzieci śmiały się, kiedy powiedziała, że w dawnych czasach rzeka nazywała się Frysja,

co najprawdopodobniej znaczyło pienić się. Teraz, na wiosnę, mogli się przekonać, że nie

nazwano jej tak bez powodu.

Dzieci były przemiłe, Elise czuła się świetnie w roli nauczycielki. Nauczała trzecią klasę,

czyli dzieci dziewięcioletnie, rówieśników Jensine, wiele z nich jednak nie wyglądało na

swój wiek, tak były drobne, chude i niedożywione. Często po szkole musiały pracować,

mieszkały z rodzicami i licznym rodzeństwem w jednopokojowych mieszkankach, nie

wysypiały się z powodu nieustannego hałasu. Nie miały czasu na odrabianie lekcji ani też

stołu, przy którym mogłyby to robić. Stół kuchenny zawsze był zajęty, mówiły. Rodzice i

rodzeństwo przychodzili z pracy do domu o różnych porach i o różnych porach jedli.

Leżała nocami i zastanawiała się, w jaki sposób skutecznie przekazać im wiedzę na

lekcjach, jak najefektywniej wykorzystać czas w szkole, by nie zadawać im już nic do domu.

Myślała też, co mogłaby zrobić, by nie chodziły głodne i niedożywione, i wpadła na pomysł,

że będzie dla nich gotować zupę z pokrzywy. Wywar z pączków brzozy również był bardzo

odżywczy, podobnie jak liście i korzenie mlecza. Oczywiście matki jej uczniów nie miały

czasu na takie zabawy, po dwunastu godzinach pracy w fabryce musiały jeszcze gotować

kaszę, prać ubrania i cerować pończochy. Jeszcze nie zapomniała, jak to było, kiedy sama

pracowała w przędzalni.

Co mogła zrobić dla dzieci, które nie radziły sobie z nauką? Dwóch nie potrafiło czytać,

background image

jeden był wprost beznadziejny w rachunkach. Pamiętała, jak Peder się męczył, ale w końcu

jakoś się nauczył.

Spojrzała na kamienicę, w której mieszkał Torkild. Chyba nikogo nie było w domu.

Nadal nie mogła się przyzwyczaić do myśli, że Anny nie ma już pośród nich. Wciąż miała ją

żywą przed oczami, słyszała jej radosny głos. Czasami tęskniła za nią aż do bólu.

Torkild pewnie krążył po Sagene, starał się pomagać tym, którzy teraz, w czasie kryzysu,

mieli największe problemy ze zdobyciem jedzenia. Dagny pewnie zabrała Aslaug i poszła do

nich.

Od kiedy Elise chodziła codziennie do pracy, większość obowiązków spadła na Johana.

Przed sąsiadami udawali jednak, że to Dagny nadal opiekuje się ich dziećmi, inaczej wszyscy

zaczęliby gardzić Johanem. Mężczyzna zajmujący się dziećmi?! Johan zupełnie o to nie dbał,

ale ona wiedziała, że wstyd mógłby się okazać ciężki do przełknięcia. Ludzie bywali bezli-

tośni.

Postanowiła, że kiedy tylko dostanie pierwszą pensję, znów zacznie płacić Dagny.

Mogłaby płacić pół na pół z Torkildem. Dziewczyna miała się opiekować tylko Aslaug, ale

przecież kiedy przychodziła do nich i tak zajmowała się również ich dziećmi, jak dawniej.

Teraz również mały Gabriel często u nich bywał. Aż trudno było uwierzyć, że jego ojciec

dał się przekonać i zgodził się, by chłopiec zamieszkał z Hildą, mimo że rozwód nie został

jeszcze przeprowadzony. Hilda nie wiedziała, co o tym myśleć, dopiero Elise opowiedziała

jej o ich rozmowie tamtego dnia, kiedy poszła do niego po referencje. Hilda uśmiechnęła się

szeroko i zapytała, jak jej się udało zdobyć jego szacunek i zaufanie.

Na dziedzińcu fabryki panowała cisza i spokój, wszyscy robotnicy pracowali w halach.

Cieszyła się, że nie musi cały dzień stać przy maszynie, w tym strasznym hałasie i pyle

unoszącym się w powietrzu, szczypiącym w oczy i zatykającym gardło.

Również w budynku pracowników przędzalni na Sagveien było spokojnie, oni też jeszcze

nie wrócili z pracy. Było to ciemne i ponure miejsce, słońce w ogóle tam nie docierało. Przy-

spieszyła kroku. Chciała jeszcze zajrzeć do Magdy, może udałoby się jej coś kupić.

Zastała zamknięte drzwi. Okno zasłaniała czarna roleta. Na drzwiach wisiała kartka, którą

tak często ostatnio widywali: Zamknięte. Przepraszamy. Półki są puste.

Westchnęła ciężko i ruszyła dalej. Na szczęście miała kartofle, mąkę i mleko. Mogłaby

zrobić rodzinie miłą niespodziankę i przyrządzić pyszne danie z kartofli na obiad. Od tak

dawna nie jedli niczego dobrego, ciągle tylko śledzie i kasza na wodzie.

Na końcu ulicy zobaczyła nagle jakiegoś młodego mężczyznę, prowadzącego dziecko.

Rzadki widok. O tej porze mężczyźni byli w pracy, poza tym raczej nie zabierali nigdzie

background image

dzieci ze sobą, kiedy wychodzili.

Z jakiegoś powodu nie mogła przestać wpatrywać się w mężczyznę. Było w nim coś

znajomego. Ogarnęło ją dziwne uczucie. To chyba nie...? Przyspieszyła kroku.

Po chwili zaczęła biec. Mężczyzna wziął dziecko na ręce i również przyspieszył.

- Kristian? To naprawdę ty? - wykrzyknęła. Łzy napłynęły jej do oczu, stoczyły się po

policzkach. - Kristian! Mój Boże, czy to prawda?

Chwilę później postawił dziecko na ziemi i przytulił ją mocno do siebie.

- Elise! - powiedział zduszonym głosem. Drżał. Po jego twarzy również płynęły łzy.

Potem puścił ją, podniósł dziecko i z dumą oświadczył: - To jest Evelyn! Moja córka!

- Evelyn - powtórzyła za nim Elise, cichym, wzruszonym głosem. - Hej, Evelyn! Mam na

imię Elise, jestem siostrą twojego taty.

Dziewczynka spojrzała na nią wielkimi poważnymi oczami, po czym skinęła głową.

- Wiem.

Elise uśmiechnęła się, zaskoczona.

- Wiesz?

- Tata mi powiedział.

- W takim razie pewnie powiedział ci też, że wkrótce poznasz swojego brata, kuzynkę i

kuzyna?

Kristian posłał jej zdumione spojrzenie.

- Co ty opowiadasz, Elise? Chyba dwóch wujków, dwóch kuzynów i dwie kuzynki?

- Peder, Hugo i Jensine są w Ringstad. Peder mieszka tam od śmierci pani Ringstad, Hugo

i Jensine przeprowadzili się zimą z powodu braków żywnościowych w Kristianii. Pan Ring-

stad zaproponował takie rozwiązanie, kiedy spotkaliśmy się na pogrzebie Signe.

- Signe nie żyje? - zdziwił się.

- Tak. To długa historia, później wszystko ci opowiem. Najpierw musisz się przywitać z

całą resztą. To będzie prawdziwa niespodzianka, chociaż czekamy na ciebie, od kiedy pan

Wang-Olafsen powiadomił nas, że jesteś w Norwegii.

Ruszyła w stronę bramy. Nagle odwróciła się z wahaniem.

- Jesteś przygotowany na to, że Halfdan cię zapomniał? Kiedy wyjechałeś, był taki mały.

Teraz nazywa mnie i Johana mamą i tatą.

Skinął głową z uśmiechem.

- Jestem na to przygotowany. Cieszy mnie to. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę umiał

wam się odwdzięczyć za to, co dla niego zrobiliście. A jeśli chodzi o mnie, nareszcie

dorosłem. Tak mi się przynajmniej wydaje - dodał ze śmiechem. - Teraz wiem, co to znaczy

background image

być ojcem i ponosić za kogoś odpowiedzialność. Odkryłem też, jakie to cenne, i ile się traci,

ignorując istnienie własnych dzieci.

Elise była poruszona do głębi.

- Nie wszyscy ojcowie potrafią dojść do takich wniosków. Większość idzie przez życie i

nie wiedzą, co ich omija.

- Johan chyba do nich nie należy - zauważył Kristian ze śmiechem.

- Nie, nie Johana miałam na myśli. On należy do wyjątków. Zajmuje się dziećmi, kiedy

jestem w pracy. Dostałam posadę nauczycielki w szkole na Sagene.

Kristian zrobił wielkie oczy.

- Już nie piszesz?

- Zrobiłam sobie przerwę, ale na pewno wrócę do tego za jakiś czas.

- Odrzucili twój rękopis?

Skinęła głową i uśmiechnęła się, by ukryć, że jest jej przykro.

- Opowiem ci całą historię wieczorem, kiedy dzieci się położą. Pokój na dole

wynajęliśmy, nawiasem mówiąc, prawie nie widujemy tego człowieka. Możesz zamieszkać z

Evelyn w pokoiku Pedera i Everta.

Dagny i dzieci stali przy stajni, Johan tłumaczył im coś zapamiętale.

- Hej! - krzyknęła. - Patrzcie, kogo spotkałam na ulicy!

Wszyscy odwrócili się w ich stronę. Pierwszy zareagował

Johan.

- Kristian! - wykrzyknął i pospieszył im na spotkanie.

Evelyn ukryła twarz na piersi ojca, najwyraźniej bała się obcych mężczyzn.

Johan przyjaźnie klepnął Kristiana w ramię.

- Nareszcie przyjechałeś. Wspaniała niespodzianka. - Odwrócił się i zawołał resztę. -

Kristian wrócił! I przywiózł ze sobą Evelyn!

Dzieci podeszły do nich niepewnie.

Elise zerknęła na Halfdana. Nie poznał ojca. Nie okazał ani radości, ani gniewu. Kristian

był dla niego po prostu jakimś nieznajomym mężczyzną.

Nagle spojrzał na nią, ich oczy się spotkały. Elise wydawało się, że zobaczyła cień

przerażenia na jego twarzy. Nagle zdała sobie sprawę, o co chodzi - Halfdan na pewno bał

się, że Kristian go zabierze. Podeszła do chłopca i wzięła go za rękę.

- Teraz zrobi się nas więcej! Dobrze, że ty, Elvira i Sigurd śpicie w pokoju Hugo i

Jensine. Kristian i mała Evelyn dostaną pokój na górze. Co o tym myślisz?

Halfdan tylko skinął głową. Wyraźnie mu ulżyło.

background image

Dagny i Elvira od razu zajęły się Evelyn. Elise sądziła, że dziecko, które ma za sobą takie

przeżycia, będzie się bało nie tylko obcych mężczyzn, ale wszystkich obcych osób, również

dzieci. Ku jej zaskoczeniu Evelyn ochoczo ujęła dłoń Dagny i poszła z dziewczynkami

obejrzeć domek dla lalek, który zrobił dla nich Johan.

Elise zaśmiała się, zdumiona.

- Popatrz tylko, wcale się nie bała!

- Kiedy poczuła się lepiej, bawiła się z innymi dziećmi w szpitalu. Chyba już wymazała z

pamięci niemiłe wspomnienia.

- Biedna mała, tyle przeszła!

- Tak, to niezwykłe, że mimo tych wszystkich bolesnych przeżyć jest normalnym

dzieckiem.

Elise uśmiechnęła się.

- Zawdzięcza to kochającemu ojcu. Dzieci wiele potrafią znieść, jeśli tylko otoczy się je

miłością.

Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, temu swojemu dorosłemu, przystojnemu

bratu, dla którego była raczej matką niż siostrą. Ależ wyrósł, jaki się zrobił piękny i męski.

Aż trudno było uwierzyć, że to ten sam chłopiec, który kilka lat temu wchodził wraz z

Eleonore na pokład statku wyruszającego do Ameryki. Wzmocniła go ciężka praca na morzu

i lądzie. Z twarzy zniknął wyraz zaciętego uporu. Jesienią mijały cztery lata od ich ostatniego

spotkania. Wiele przeżył przez ten czas, nic dziwnego, że się zmienił.

- Chyba powinniśmy dziękować panu Wang-Olafsenowi za to, że stoisz tu dzisiaj przed

nami - powiedział Johan, wzruszony.

- Tak, bez pomocy jego i doktora z Øyslebø Evelyn nie dostałaby koniecznej opieki.

Wiele zawdzięczam też jednak innym osobom. Przede wszystkim strażnikowi z obozu pracy

i pewnemu naczelnikowi stacji. Na szczęście przed wyjazdem z Grimstad udało mi się oddać

mu dług. Wreszcie matce mojego przyjaciela Erlenda, która przyjęła mnie pod swój dach,

mimo że dopiero co straciła męża, oraz wyjątkowej pielęgniarce ze szpitala w Grimstad.

Jestem pewien, że uratowała życie Evelyn.

- Ale twój powrót do Norwegii to zupełnie inna historia - zauważył Johan.

- Poznacie ją, później, kiedy dzieci pójdą spać, i kiedy Elise opowie mi już o wszystkim,

co działo się tutaj przez cały ten czas.

Po obiedzie Elise zaproponowała Kristianowi, by od razu poszedł do pana Wang-

Olafsena i przy okazji zapytał, ile są mu winni. Mogłaby zastawić zegar z kukułką i trochę

porcelany po Emmanuelu. Owszem, pan Wang-Olafsen przyjął niegdyś Kristiana do siebie,

background image

zapewnił też mieszkanie, wyżywienie i kieszonkowe Evertowi, ale nie mogli przecież

wymagać, by płacił za pobyt Kristiana w Grimstad, opiekę lekarską i podróż do stolicy.

- Może w drodze powrotnej zajrzysz też do wuja Kristiana i ciotki Ulrikke. Bardzo się

ucieszą, kiedy cię zobaczą.

Kristian zerknął na Evelyn, która bawiła się z Elvirą na podłodze.

- Zdążysz wrócić, zanim położymy ją spać. W tej chwili jest tak zajęta zabawą, że nawet

nie zauważy twojej nieobecności.

Nie minął nawet kwadrans od wyjścia Kristiana, gdy dziewczynka podniosła głowę i

zaczęła się rozglądać.

- Tata?

- Tata wyszedł na chwilkę, niedługo wróci.

Evelyn podniosła się i wybiegła na korytarz.

- Tata! - W jej głosie brzmiało przerażenie. - Tata, tata!

Wybuchła płaczem i pobiegła do drzwi wejściowych.

Elise ruszyła za nią. Chciała wziąć ją na ręce, ale dziewczynka biła i kopała w panice.

- Kochana, miła Evelyn, tata zaraz przyjdzie. Poszedł tylko podziękować temu panu,

który pomógł wam wrócić do domu.

- Puszczaj! Nie chcę tu być, chcę do taty!

Johan wyszedł na korytarz, podszedł do Evelyn i ukucnął przed nią.

- Nie płacz. Jeśli chcesz, możemy pójść do taty, ale to bardzo daleko. Nóżki ci się

zmęczą.

Evelyn przestała płakać i spojrzała na niego.

- Tak samo daleko, jak kiedy szliśmy z tatą?

- Może nie aż tak, ale prawie. Tata ma długie nogi i potrafi bardzo szybko chodzić, ale

nam zajmie to o wiele więcej czasu.

Zmierzyła go wzrokiem.

- Ty nie masz takich długich nóg jak on?

- Nie, takich długich nie.

Dagny, która tego dnia została u nich dłużej - tyle ciekawych rzeczy się działo -

podbiegła do dziewczynki.

- Zobacz, co znalazłam, Evelyn! Papierowa lalka w różowej sukni! Patrz, wygląda jak

prawdziwa księżniczka.

Evelyn spojrzała na bezcenny skarb.

- Mogę się nią pobawić?

background image

- Tak, tylko musisz usiąść przy stole, żeby się nie zniszczyła.

Evelyn poszła z Dagny do kuchni. Elise i Johan spojrzeli

z ulgą na siebie.

Elise ze zdumieniem spojrzała za okno. Czyżby Kristian już wrócił? Przecież wyszedł

zaledwie chwilę temu?

Pospieszyła na korytarz.

- Rozmyśliłeś się?

Roześmiał się. Był zgrzany i czerwony na twarzy, chyba biegł.

- Skąd, zajrzałem i do pana Wang-Olafsena, i do wujostwa, ale nie siedziałem długo.

Powiedziałem, że przyjdę jutro na dłużej.

Zdjął kurtkę i powiesił czapkę na najwyższym kołku. Z kuchni dochodziły radosne głosy

i dziecięcy śmiech.

- Chyba niepotrzebnie się tak spieszyłem - stwierdził, uspokojony.

- Przestraszyła się, kiedy odkryła, że cię nie ma, ale Johanowi i Dagny udało się ją

uspokoić.

Uśmiechnął się.

- Aż trudno uwierzyć, że naprawdę jestem w domu. Bywały dni, kiedy myślałem, że już

nigdy się nie spotkamy.

Zarzuciła mu ramiona na szyję.

- Ja też się bałam, że więcej cię nie zobaczę. Dzień, kiedy poszłam do Mangelsgården i

spotkany tam włóczęga powiedział mi, że jesteś w Norwegii i wracasz do domu, był jednym

z najszczęśliwszych w moim życiu. Zmartwiłam się tylko, kiedy dodał, że uciekłeś z obozu.

- Włóczęga? - zdziwił się.

- Tak. Ale teraz czas położyć dzieci spać. Kiedy będą już w łóżkach, wszystko ci

opowiem.

background image

7

Peder podniósł wzrok znad gazety.

- Dziadku, widziałeś, co dzisiaj napisali?

Ringstad potrząsnął głową.

- Ciągle ta sama beznadzieja, tylko wojna i wojna, już nie mam siły o tym czytać.

Peder zignorował tę uwagę.

- Zeppelin spadł niedaleko Jæren! Nadleciał od morza

i zaczął zniżać lot koło Sandnes. Torpedowiec „Trods” uratował członków załogi i dowiózł

ich do Maldesletten, gdzie wszyscy Niemcy zostali internowani. Jeden z nich powiedział, że

zanim zeppelin ruszył na północ, zrzucił sto bomb na Anglię. Dlaczego pomagamy

Niemcom, skoro bombardują naszych sprzymierzeńców?

- Jesteśmy neutralni, co oznacza, że nie stoimy po żadnej stronie. Kiedy życie ludzkie jest

zagrożone, pomagamy, bez względu na to, jakiej ci ludzie są narodowości.

Peder skinął głową. Wiedział o tym, lecz i tak uważał, że to dziwne. Przeczytał na głos:

- Norweski pułkownik wydał rozkaz ostrzelania zeppelina, by zapobiec eksplozji na

terenach zamieszkałych. Wybuch był tak silny, że mieszkańcy Stavanger wzięli go za

trzęsienie ziemi.

- Roześmiał się. - Szkoda, że mnie tam nie było!

Marte wstrząsnęła się.

- Chyba nie mówisz tego poważnie?

Hugo też się zaczął śmiać.

- Też żałuję, że nie mogłem tego zobaczyć! Eksplodujący zeppelin! To dopiero musiał

być widok!

- A co to jest zeppelin? - zapytała Jensine.

Peder otworzył usta, lecz Sebastian zdążył go uprzedzić.

- To taki ogromny statek powietrzny, wypełniony wodorem.

Sebastian znów mu zaimponował. Na wszystkim się znał, wiedział o wiele więcej od

Hugo, chociaż byli w tym samym wieku. Chyba niemożliwe, żeby Signe go tego wszystkiego

nauczyła. Albo Sjur. Może ojciec Signe, ale Sebastian nigdy dłużej u niego nie mieszkał.

Peder znów zaczął czytać:

- Ten nazywał się L.20. Dobrze, że Kristian uciekł, pomyślcie, co by było, gdyby

zeppelin spadł akurat na ten dom, w którym go zamknęli. - Podniósł wzrok. - Cieszę się, że

Kristian wrócił. A ty, dziadku?

background image

Ringstad przytaknął.

- Ależ oczywiście. Niewiarygodne, przez co ten biedny chłopak przeszedł. W dodatku ma

już dwoje dzieci, a dopiero skończył dwadzieścia jeden lat! Pewnie Elise będzie musiała

zająć się też tą dziewczynką. Nie wiem, jak sobie poradzi, teraz, kiedy chodzi do pracy.

Peder zamyślił się na chwilę, po czym wrócił do lektury.

- Wiecie, co jeszcze napisali? Pewien Norweg dostał karę dwóch lat więzienia za to, że

pomagał dwóm Niemcom w informowaniu władz niemieckich o położeniu norweskich

statków na morzu. Z jego winy wielu marynarzy straciło życie. - Peder znów zwrócił się do

dziadka. - Słyszałeś coś podobnego? Dlaczego dostał taką łagodną karę, skoro trzy lata grozi

za włóczęgostwo i bezrobocie? Ten człowiek jest Winien śmierci niewinnych ludzi, takich

jak Kristian! To niesprawiedliwe!

Ringstad potrząsnął głową.

- Zgadzam się, to niesprawiedliwe. Nie rozumiem postępowania władz. Ludzie w tym

kraju głodują, ale biedak, który w desperacji ukradnie kawałek chleba, dostaje wyższą karę

od tych, co szmuglują jedzenie do Niemiec. Wszystko jest postawione na głowie. Ten kraj to

prawdziwa Durnolandia.

Jensine zaczęła się śmiać.

- Durnolandia? A co to takiego?

- Taki kraj, gdzie rządzi głupota. Ale teraz jedzcie, dzieci! Zaraz musicie wychodzić.

- Gdybyśmy zostali w domu - powiedziała Jensine z rozmarzeniem - mama byłaby moją

nauczycielką. W liście było napisane, że dostała trzecią klasę.

Peder zachichotał.

- To chyba nic dobrego mieć mamę za nauczycielkę. Na pewno częściej od reszty klasy

dostawałabyś burę.

- A czemu?

- Żeby nikt nie mówił, że faworyzuje własne dzieci.

Sebastian dopił mleko i podniósł się z miejsca.

- Mają szczęście, że dostali taką nauczycielkę. Zaraz po dziadku to najmilsza osoba, jaką

znam.

Peder poczuł lekkie ukłucie w sercu. Dziadkowi pewnie byłoby przykro, gdyby wiedział,

że Peder czasem tęskni za domem. Skinął głową.

- Ja też tak uważam. Chociaż jest moją siostrą - dodał.

Sebastian spojrzał na niego.

- Jutro wyjeżdżasz?

background image

Peder znowu skinął głową.

Hugo chyba o tym zapomniał, bo zrobił przestraszoną minę.

- A jak Norwegia przystąpi do wojny i będziesz musiał strzelać do ludzi?!

Peder uśmiechnął się.

- Nie przystąpi. W gazecie niczego takiego nie napisali.

Zauważył spojrzenie Marte na sobie. Nie mógł na nie odpowiedzieć. Nie wiedział, jak

wytrzyma bez niej tyle czasu. Kiedy jej przy nim nie było, cały świat jakby się zmieniał,

wszystko robiło się nagle smutne i ciemne. Nie potrafił tego wyjaśnić, po prostu tak to

odczuwał.

Poprzedniego wieczoru płakała z powodu jego wyjazdu. Też bała się wojny. Próbował jej

wytłumaczyć, że to zwykłe ćwiczenia, że jesienią wróci, ale nic to nie pomogło.

Spojrzał na swoją rękę, na której błyszczała obrączka. Najważniejszy był napis

wygrawerowany po wewnętrznej stronie

- Twoja Marte. Należała do niego.

Zabawne, pierwsza dziewczyna, w której zakochał się wiele, wiele lat temu, też miała na

imię Marte. To imię chyba przynosiło mu szczęście. Dobrze, że nie zaręczył się z żadną z

dziewczyn ze szkoły na Sagene. Żadna nie dorównywała jego Marte, takiej milej i tak w nim

zakochanej. Gardło ściskało mu się ze wzruszenia, kiedy tylko o tym pomyślał.

- Peder na pewno dostanie wkrótce przepustkę - powiedział Ringstad. - Tymczasem wy,

Hugo i Sebastianie, zostaniecie moimi pomocnikami. Sami wiecie, jak dużo Peder mi

pomaga, musicie przejąć jego obowiązki. Jesteście już w odpowiednim wieku.

Hugo spojrzał na niego z przestrachem.

- Nie będziemy już chodzić do szkoły?

Ringstad zaczął się śmiać.

- Oczywiście, że będziecie. Bez wykształcenia nie da się niczego w życiu osiągnąć. Ale

po powrocie ze szkoły oraz w dni wolne możecie pomagać w gospodarstwie. Niedługo

wypuścimy zwierzęta na pastwisko, trzeba sprawdzić wszystkie ogrodzenia. Powiecie mi, co

wymaga naprawy, zresztą tego też możecie się przy okazji nauczyć.

Peder przestraszył się.

- Hugo i Sebastian mają naprawiać ogrodzenia? Są za mali.

- Nie żartuj. Nie można ich rozpieszczać. Mają już po dziesięć lat. W ich wieku miałem

mnóstwo obowiązków. Pole trzeba oczyścić z liści, gałęzi i kamieni, wyrównać zaoraną

ziemię. Potem pomogą przy sadzeniu kartofli i pieleniu. Zapomniałeś już, że sam w tym

wieku ciężko pracowałeś? Może nawet byłeś młodszy. - Zwrócił się do Hugo i Sebastiana: -

background image

Maj to najbardziej pracowity miesiąc w roku. Trzeba zaorać, zabronować, rozsypać nawóz i

obsiać pola. Poza tym możecie pomagać przy obrządku i ustawiać wiadra z mlekiem na

wozie. Peder zawsze to robi. Potem trzeba pobiec za wozem do drogi i przestawić wiadra na

rampę.

Peder spojrzał na Marte i nieznacznie pokręcił głową. Co ten dziadek wyprawia? Nigdy

wcześniej nie obarczał dzieci tak trudnymi zadaniami.

Marte odpowiedziała wzrokiem na jego spojrzenie i zmarszczyła brwi.

Peder wstał od stołu.

- Dziękuję.

Marte poszła za jego przykładem, Hugo, Sebastian i Jensine zaś poszli po tornistry.

Znalazł Marte za starą spiżarnią, gdzie zawsze się spotykali, kiedy chcieli, by nikt im nie

przeszkadzał.

- Nie wiesz, co się dzieje z dziadkiem? Nigdy wcześniej taki nie był.

- Chyba zaczyna się starzeć. Musisz być wyrozumiały. Poza tym ma trochę racji.

Chłopcy mają po dziesięć lat, nie zaszkodzi im, jeśli popracują. Dostają jedzenie za darmo, w

mieście by się tak nie najedli. Ubrania też im kupuje. Wczoraj sprawił chłopcom nowe czapki

na pochód siedemnastomajowy, a Jensine piękną wstążkę do włosów. Uważam, że jest

bardzo hojny.

Objął ją i przyciągnął do siebie.

- Co ja bez ciebie zrobię, Marte? Mam niemal ochotę odciąć sobie palec albo dwa, żeby

uniknąć tego szkolenia.

- Co ty wygadujesz! Masz przecież bronić naszej ojczyzny. Jestem z ciebie dumna.

Pomyśl, jak Przyjedziesz do domu na przepustkę, w mundurze i czapce na bakier. Wszystkie

dziewczyny będą się na ciebie gapić, ale niech tylko spróbują mi ciebie zabrać, Marte już im

pokaże!

Roześmiał się o pocałował ją. Pozwoliła mu wsunąć rękę pod bluzkę i popieścić piersi,

choć w kuchni czekała na nią praca.

Dotykać jej, to była najcudowniejsza rzecz na świecie. Nie zrobili do tej pory niczego

zdrożnego, choć kilka razy mało brakowało. Raz włożył jej rękę pod spódnicę i dotknął jej

tam. Wtedy jego członek zrobił się taki sztywny i wielki, że aż go to przeraziło. Potem długo

leżał, nie mogąc zasnąć, i marzył, że to robią. Próbował sobie przypomnieć, co mówili na ten

temat starsi od niego chłopcy, jak wkładali i tak dalej. A jeśli Marte by bolało? Ale przecież

powiedziała mu do ucha, że ma ochotę i pozwoliła spróbować palcem. Jęczała i prężyła się

jak kot. Może jednak dziewczyny są tak stworzone, że wcale ich to nie boli.

background image

Odepchnęła jego rękę.

- Lepiej przestań, Peder, bo taka chęć mnie bierze...

- A może spróbujemy? Moglibyśmy pójść do stodoły. Już od dwóch lat jesteś moją

dziewczyną, nie każdy potrafiłby tyle czekać.

- Ale sam wiesz, jak było z rodzicami Sebastiana. Poszli na siano, chociaż był wtedy

mężem twojej siostry. Wcale nie chcieli dziecka, a jednak. Sam mi mówiłeś. W dodatku

pełnił wtedy służbę, wtedy też miała wybuchnąć wojna.

- To nie ma nic wspólnego z nami.

- Owszem, ma. Historia lubi się powtarzać, uczyłam się w szkole. Jak myślisz, co by

powiedzieli pan Ringstad i moja matka, gdybym przyszła i oświadczyła, że będę miała

dziecko? Popatrz na biednego Sebastiana, stracił oboje rodziców. Może jego matka umarła,

bo latała za chłopami, i Bóg ją pokarał?

- Bóg na pewno nas nie ukarze, wie, że się kochamy. – Po chwili wahania dodał: - Nie

zawsze musi być dziecko. Poza tym można przerwać, zanim coś się wydarzy.

- Jak to?

- Wyjmę go, zanim coś poleci.

Zobaczył, że się zarumieniła.

- Proszę, Marte! - Wsunął dłoń między fałdy jej spódnicy

i zaczął przesuwać ją w tę i z powrotem. - Dłużej nie wytrzymam.

Zauważył, że ruch jego dłoni przyniósł efekty. Kiedy się odezwała, jej głos był

schrypnięty:

- Jeśli to prawda, to co powiedziałeś, to dlaczego twój brat został ojcem, jeszcze zanim

skończył szesnaście lat?

- Bo był głupi.

Widział, że jest skłonna się poddać. Serce waliło mu w piersi z podekscytowania.

Wziął ją za rękę i przemknęli się za stodołę.

W tym samym momencie rozległ się głos jej matki:

- Marte! Marte, gdzie ty się podziewasz?

Marte zatrzymała się i posłała mu przerażone spojrzenie.

- Nie odpowiadaj - szepnął. - Potem powiesz, że byłaś przy drodze, sprawdzić, czy zabrali

mleko.

- Będzie mnie szukać aż do skutku. Nie mam odwagi.

Przełknął rozczarowanie.

- Ale kiedy przyjadę do domu na przepustkę, pocieszysz mnie trochę?

background image

Uśmiechnęła się z zawstydzeniem.

- Kocham cię, Pederze.

- A ja kocham ciebie, Marte.

background image

8

Elise patrzyła na trzech mężczyzn siedzących przy kuchennym stole. Otarła łzy radości.

Tak się cieszyła, że Evert do nich przyszedł. On i Peder mieli razem jechać na poligon. Przez

ostatnie lata ci trzej niemal się nie widywali, a kiedyś byli ze sobą tak związani.

Spotkanie Pedera i Kristiana było bardzo wzruszające. Peder był bliski płaczu i wcale się

tego nie wstydził. Widziała, że Kristian też był wzruszony, choć tego po sobie nie pokazał.

Evert z początku czuł się obco i nie na miejscu, ale teraz wydawało się, jakby ci trzej

nigdy się nie rozstawali. Mówili jeden przez drugiego, jak dawniej. Kristian opowiadał o

życiu na morzu, Peder o Marte i czasie spędzonym w Ringstad. Evert mówił najmniej, wolał

słuchać, ale bardziej włączył się do rozmowy, kiedy zaczęli wspominać dawne czasy. Ryczeli

ze śmiechu, przypominając sobie różne zabawne sytuacje, na przykład, jak kiedyś w wigilię

przez Pedera wszyscy ludzie w kościele szukali świętego Mikołaja, a potem Peder nie chciał

iść sam do wygódki, ze strachu, że Mikołaj właśnie tam się schował. Albo jak Pedera i Everta

ktoś zamknął na strychu w szkole, a oni byli przekonani, że to sprawka ducha. Wspominali,

jak Emanuel zabrał ich po raz pierwszy do kinematografu - tak się śmiali, że Evert spadł z

ławki, na której siedzieli.

Elise przepełniła fala ciepłej radości. Przypominali sobie tylko te najmilsze chwile, jakby

smutek i cierpienie nie zostawiły śladu w ich pamięci.

W pewnym momencie Kristian zwrócił się do Everta:

- A co u ciebie? Słyszałem, że się zaręczyłeś, moje gratulacje. Byłem zaskoczony, kiedy

dowiedziałem się, że obaj macie już narzeczone. Z tego, co mówi Peder, wynika, że jego

Marte to ósmy cud świata. O Gudrun niewiele słyszałem. Czy jest równie piękna, miła i

słodka?

Elise domyślała się, że Evert nie ma ochoty odpowiadać na to pytanie. Miała wrażenie, że

nie wszystko układało się między nimi jak należy.

- Wielu na pewno powiedziałoby, że jest piękna - wymamrotał.

- Ale nie ty, tak mam to rozumieć? - zaśmiał się Kristian.

Evert nagle wydał się jakiś bezbronny i zrezygnowany.

Wcześniej pokazywał światu dziarską minę, ale teraz, kiedy znów byli we trzech, bańka

mydlana pękła.

Kristian chyba zrozumiał, że coś jest nie tak.

- Nie musisz o tym mówić, jeśli nie chcesz.

- Ależ nie. Postanowiłem zerwać zaręczyny. - Odwrócił się w stronę Elise i spojrzał na

background image

nią z miną winowajcy. - Przykro mi.

Podeszła do niego i poklepała po ramieniu. Miała ochotę go przytulić, ale bała się, że nie

życzyłby sobie tego.

- Uważam, że to dojrzała decyzja. Lepiej zrezygnować teraz niż po ślubie, kiedy pojawią

się dzieci.

- Nie lubisz jej, Elise? - zdziwił się Kristian.

- Uważam, że źle traktuje Everta, odnosi się do niego z lekceważeniem. Zaczął studiować

medycynę, zamierza zostać lekarzem, tak jak postanowił, kiedy jeszcze był dzieckiem. Pa-

miętam, jak raz z powagą oznajmił naszemu lekarzowi, że zamierza wynaleźć lekarstwo i

uratować wszystkich chorych na suchoty. To wielki sukces, przyjść na świat po tej stronie

rzeki, wychowywać się bez matki i ojca i zajść tak daleko. Niewielu się to udało.

Evert zaczerwienił się.

- Bez pomocy pana Wang-Olafsena niczego bym nie osiągnął. Nawet nie wiem, czy będę

potrafił zrealizować te plany. Studia są długie.

- Gudrun nie jest z ciebie dumna? - zdziwił się Kristian.

- Nie, wolałaby, żebym został pilotem. Dwa lata temu Roald Amundsen zdobył licencję

pilota, jako pierwszy w Norwegii. Jej zdaniem takie zajęcie jest niezwykle prestiżowe. Kiedy

pilot ląduje, czeka na niego cały tłum, ludzie go podziwiają. A lekarzem, jak powiadają w jej

rodzinie, może teraz zostać nawet kobieta.

Kristian skinął głową.

- Pielęgniarka ze szpitala w Grimstad opowiadała mi o pierwszej kobiecie lekarzu w

Norwegii. Pochodziła z niezamożnej rodziny, jej ojciec był zwykłym rzemieślnikiem. Teraz

więcej kobiet wykonuje już ten zawód.

- Właśnie o to chodzi - tłumaczył Evert. - Ten zawód nie jest już tak atrakcyjny, uważa

Gudrun.

- Czegoś równie głupiego dawno nie słyszałem! - zaśmiał się Kristian. - Zawód lekarza

nie jest już prestiżowy, bo mogą go wykonywać kobiety?!

- Tak to widzi Gudrun.

- Teraz rozumiem, czemu chcesz z nią zerwać. Musi być okropną snobką. Chyba bardzo

się od siebie różnicie.

- Zgadza się. - Spojrzał na Elise. - Pamiętasz, jak zimą jechaliśmy z Gudrun saniami,

przykryci wielkim futrem niedźwiedzim i zobaczyliśmy cię z Sigurdem na Arendalsgaten?

Panował co najmniej dwudziestostopniowy mróz, byłaś sina, Sigurd płakał, na pewno z

zimna. Poprosiłem Gudrun, byśmy się zatrzymali i odwieźli was do domu, ale powiedziała,

background image

że nie mamy czasu, jechaliśmy właśnie na przyjęcie do jej wuja. Zaczęliśmy się kłócić. Przez

resztę dnia nie odezwała się do mnie ani słowem. Na przyjęciu musiałem dotrzymywać

towarzystwa jakieś koszmarnej starej ciotce, a Gudrun całkowicie mnie ignorowała.

Elise skinęła głową.

- Pamiętam. Domyśliłam się, że chciałeś się zatrzymać, ale Gudrun się nie zgodziła.

Wiesz, Evercie, jest takie powiedzenie: Cięgnie swój do swego. Może powinieneś poszukać

sobie dziewczyny z naszego środowiska.

W tym samym momencie zobaczyła, że Kristian robi dziwną minę. Uśmiech zniknął z

jego twarzy. Czyżby chodziło o tę pielęgniarkę, o której tyle mówił? Ma kłopoty miłosne?

- Powinieneś znaleźć sobie kogoś takiego jak Marte - zawtórował jej Peder. -

Dziewczynę, która urodziła się po tej samej stronie rzeki co ty.

- Nie spotykam takich. Pan Wang-Olafsen domyślił się, że coś jest między nami nie tak.

Mam wrażenie, że on też nie jest zachwycony Gudrun. W zeszłym tygodniu pozwolił pannie

Sjøberg zaprosić kilku znajomych, dwóch studentów i trzy niezamężne dziewczyny. Nie

czułem się dobrze w ich towarzystwie. Przechwalali się tylko domami letnimi, samochodami

swoich ojców i podróżami zagranicznymi. Siedziałem tam i tylko się modliłem, żeby nie

zaczęli mnie wypytywać, kto jest moim ojcem, do jakiej szkoły chodziłem i gdzie moja

rodzina ma letni dom.

- Powiedziałbyś, że twój ojciec jest rzeźbiarzem - wtrącił Peder - a matka pisarką. Czy to

kłamstwo?

Elise uśmiechnęła się.

- Mówiłam Evertowi, że pracuję teraz w szkole.

- Ale to tylko na jakiś czas. Poza tym chyba nie ma nic złego w zawodzie nauczycielki?

To właśnie córki bogaczy zostają nauczycielkami, bo nie chcą pracować w fabryce.

- A potem biorą ślub i zostają wielkimi damami - dodał Kristian.

Nagle rozległ się jakiś rumor na korytarzu. Do środka wpadli Halfdan, Elvira, Sigurd i

Evelyn.

W nocy padało, cała czwórka była mokra i ubłocona. Evelyn pomachała bukiecikiem

nadwiędłych mleczy.

- Patrzcie! - wykrzyknęła. - Żółte kwiatki!

Kristian uśmiechnął się.

- Jakie śliczne! Sama zerwałaś?

- Tak. Dla wujka Pedera.

- Dla mnie? - zachichotał Peder. - A nie dla taty?

background image

Przez chwilę na jej twarzy panował wyraz przerażenia, ale zaraz z powrotem pojaśniała.

- Później dostanie.

Peder przyjął bukiet, niezgrabnie i ze wzruszeniem.

- Jesteś przemiłą dziewczynką, Evelyn. Cieszę się, że do nas przyjechałaś.

- Wstawię je do wody - powiedziała Elise.

Evelyn uśmiechnęła się promiennie, po czym odwróciła się na pięcie i pobiegła do

pozostałych dzieci.

- Musimy nazbierać więcej! Tata i wujek Evert też muszą dostać!

Kiedy dzieci zniknęły za drzwiami, Elise powiedziała z uśmiechem do Kristiana:

- Chyba dobrze się tu czuje.

- Nigdy nie widziałem jej takiej wesołej i radosnej. Dzieci chyba szybko zapominają.

-

Dobrze się czuje, bo ma Elise, Johana i pozostałe dzieci

- zauważył Peder. - Chyba Sigurda i Elvirę też traktuje jak rodzeństwo.

Elise westchnęła.

- Niemal żałuję, że podjęłam się tej pracy, ale muszę zarobić parę koron.

- Przecież Dagny przychodzi - wtrącił Kristian. - Ma trzynaście lat, to prawie dorosła

dziewczyna.

- Dzieci pilnuje Johan - zachichotał Peder. - Tylko nie mów nikomu, wszyscy będą gadać,

że co z niego za chłop.

Kristian tylko prychnął.

- W Ameryce jest zupełnie inaczej. W każdym razie tam, gdzie ja byłem. Mężczyźni

pomagają nosić wodę i opiekują się dziećmi. Stary kraj jest zapóźniony. To niesprawiedliwe,

żeby kobieta sama musiała zajmować się domem i dziećmi, kiedy pracuje w fabryce tyle

samo co mąż.

- Ja pomagam Marte nosić wodę - powiedział Peder z dumą. - Marte, jej matka i Olaug

pracują od rana do wieczora. Zarzynają kury, oprawiają i gotują, ubijają masło, pieką chleb.

Ja rąbię drwa i noszę im wodę.

- Matka Gudrun nic nie robi - stwierdził Evert. - Wyciera kurze, zmiata okruchy ze stołu

specjalną miotełką i pielęgnuje kwiaty w doniczkach. Całymi popołudniami siedzi i haftuje

albo gra na pianinie. Gudrun sądzi, że tak wygląda życie wszystkich kobiet.

Elise z rozbawieniem słuchała, jak dyskutują o kwestii kobiecej. Nagle jednak Peder

wrócił do tematu, który zajmował ich przed chwilą.

- Co słychać w Europie? Jak myślicie, Norwegia przystąpi do wojny?

Kristian zmarszczył czoło.

background image

- Wielu się tego obawia. Najpierw Niemcy ogłosiły obszar morski wokół Wielkiej

Brytanii strefą wojenną, co oznaczało poważne problemy dla norweskiej floty handlowej -

Anglicy zażądali, by wszystkie norweskie statki pływały przez zaminowany kanał La

Manche. Teraz Niemcy ogłosili wszystkie wody wokół krajów alianckich strefą wojenną.

Anglicy tak się boją, by przypadkiem norweskie statki nie wycofały się z konwojów, że nie

pozwalają żadnej norweskiej jednostce opuścić portu, póki na jego miejsce nie przypłynie

inny statek norweski.

Obie strony, i Niemcy, i Anglia, są niezwykle zaciekłe. Norweskim władzom bardziej

zależy na handlu z Wielką Brytanią, co oczywiście bardzo irytuje Niemców. - Zamilkł i

westchnął głośno. - Cieszę się, że nie jestem żołnierzem i nie muszę leżeć w okopach.

Podczas podróży z Grimstad poznałem pewnego mężczyznę, który był niedawno we Francji.

Opowiadał przerażające rzeczy. Armie francuska i niemiecka tkwią w okopach na północ od

Paryża. Od wschodu zagraża im Rosja, od zachodu Wielka Brytania. Okopy są nieustannie

ostrzeliwane. Tysiące, jeśli nie miliony, poniosły śmierć. Wszędzie wokół leżą trupy, smród

jest nie do wytrzymania. Deski, które ułożono na dnie rowów, by żołnierze mieli na czym

stać czy siedzieć, zatonęły w błocie. Żołnierze śpią na ziemi, głodują. Wielu jest poważnie

rannych, ale nie mają ani leków, ani lekarzy. W dodatku w okopach roi się od szczurów.

Krajobraz wygląda jak wielka błotnista pustynia, poznaczona dziurami w ziemi, nawet

jednego drzewka nie widać na horyzoncie.

Elise słuchała z narastającym przerażeniem. Co będzie, jeśli Norwegia przystąpi do

wojny!? Teraz, kiedy i Peder, i Evert jechali na ćwiczenia!

- Wojna toczy się zresztą nie tylko na ziemi - ciągnął Kristian. - Niszczyciele i bombowce

strzelają do siebie w powietrzu. Prócz tego wykorzystuje się w tej wojnie również inne

rodzaje nowoczesnej broni: karabiny maszynowe, czołgi i miotacze ognia, do tego gazy

bojowe.

Elise spojrzała na Pedera. Wyraźnie zbladł.

- Moglibyście zmienić temat - poprosiła. - Nie widzieliście się przez tyle lat. Jestem

pewna, Kristianie, że Peder i Evert chętnie posłuchaliby o tym, jak udało ci się uciec z obozu.

To musiało być straszne. Byliście ścigani, żyliście w ciągłym strachu, a jednocześnie

musieliście martwić się, jak by tu zdobyć coś do jedzenia i znaleźć miejsce na nocleg.

Kristian zerknął na nią z boku. Domyślał się, czemu to powiedziała, i zaczął opowiadać tę

samą historię, którą wcześniej słyszeli od niego Johan i ona - o tym, jak siedział w piwnicy,

jak pewnego razu usłyszał śpiew dochodzący z sąsiedniej celi, jak zaczęli razem z tym

więźniem porozumiewać się za pomocą alfabetu Morse'a i jak w końcu pewnej nocy uciekli

background image

razem ze strażnikiem.

Peder chyba na chwilę zapomniał o wojnie i okopach.

- Co się stało z tym strażnikiem? Zostanie ukarany za to, że pomógł wam uciec?

- Naczelnik stacji pomógł mu dostać się do Stavanger. Zdaje się, że ma tam rodzinę czy

znajomych. Nim się rozstaliśmy, powiedział, że jest poważnie chory i nie boi się, że go

złapią. Chciał wykorzystać ostatnie chwile życia na uświadomienie ludziom, co dzieje się w

takich miejscach jak Jeddern. Dałem mu swoje nazwisko i tutejszy adres w nadziei, że może

się ze mną skontaktuje, ale chyba nie przyszedł żaden list od niego?

Elise potrząsnęła głową.

- Chętnie bym mu podziękowała. Gdyby nie on, nie siedziałbyś tu teraz między nami.

- To prawda. Mój stan był fatalny, nie przeżyłbym jeszcze dwóch i pół roku. W dodatku

niektórzy strażnicy chyba serdecznie mnie nienawidzili, jakoś dziwnie często zamykano mnie

w piwnicy.

- A co z tym pastorem? - zapytał Evert. - Spotkacie się jeszcze?

- Nie jest pastorem, i wątpię, by nim został. Studiował teologię, ale oblał egzamin. Jego

ojciec tak się rozgniewał, że wyrzucił go z domu. Na szczęście pogodził się z synem przed

śmiercią. Kiedy wyjeżdżałem, Erlend zastanawiał się nad wstąpieniem do wojska. Może

spotkacie się na ćwiczeniach?

- Nie denerwujesz się, jaka będzie decyzja w twojej sprawie? - zapytał Evert.

- W każdym razie mam nadzieję przynajmniej na odroczenie. Pan Wang-Olafsen pomógł

mi napisać podanie. W uzasadnieniu napisałem, że samotnie wychowuję córkę i syna, poza

tym w wyniku fatalnej pomyłki urzędnika państwowego byłem więźniem w Jeddern.

Opisałem całą historię od początku, zacząłem od tego, że przeżyłem atak na statek, choć

wątpię, by akurat to mogło pomóc. Najsilniejszy argument to ten, że bezpodstawnie

zatrzymano mnie za włóczęgostwo i skazano na więzienie bez sądu i procesu. Ze

wstawiennictwem znanego adwokata powinno się udać.

- Tak, co byśmy zrobili bez pana Wang-Olafsena! - westchnęła Elise.

Peder spojrzał na zegarek.

- Musimy ruszać!

Podniósł się z miejsca tak gwałtownie, że o mało nie przewrócił stołka. Elise domyśliła

się, że jest przejęty i zdenerwowany. Podeszła do niego i przytuliła go. Był tak wysoki i

potężny, miała wrażenie, że tonie w jego ramionach.

- Uważaj na siebie, Pederze, i obiecaj mi, że nie będziesz niepotrzebnie ryzykował.

Pamiętaj, że wielu osobom na tobie zależy.

background image

Skinął głową bez słowa, jego oczy lśniły.

Potem odwróciła się do Everta i jego też objęła. W pierwszej chwili był zakłopotany, ale

potem odwzajemnił uścisk.

- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś.

Spojrzała na niego.

- Już mi dziękowałeś.

Uśmiechnął się.

- Tego nigdy za wiele. Gdybym został u Hermansena, w tej jego szczurzej norze, pewnie

teraz byłbym jednym z tych nędzarzy, krążących po Vaterland. Najprawdopodobniej nie

skończyłbym nawet szkoły elementarnej.

Elise poczuła, że ściska ją w gardle.

- Cieszę się, że z nami zamieszkałeś. Jesteś dla mnie jak syn, tak samo jak Peder i

Kristian. Przykro mi, że ostatnio straciliśmy kontakt, ale przypuszczam, że to wina Gudrun.

Teraz czuję, że do nas wróciłeś.

Skinął głową i pospiesznie odwrócił wzrok. Zrozumiała, że jej słowa poruszyły go do

głębi.

Kiedy Johan wrócił z pracowni, wszyscy razem odprowadzili przyszłych żołnierzy za

bramę, a potem machali im na pożegnanie, póki ich sylwetki nie zniknęły na końcu ulicy.

- Dokąd poszedł wujek Peder? - zapytała Evelyn ze smutkiem. Polubiła Pedera od

pierwszej chwili.

- Ujek Pedej? - powtórzył Sigurd, który wciąż poznawał nowe słowa i najwyraźniej lubił

uczyć się od Evelyn.

- Wujek pojedzie pociągiem do miejsca, które nazywa się Gardermoen - wyjaśniła Elise. -

Następnym razem, kiedy nas odwiedzi, będzie miał na sobie piękny mundur.

- I będzie strzelał do ludzi na mieście - dodał Halfdan z zachwytem.

Elvira posłała mu pełne oburzenia spojrzenie.

- Na pewno nie! Będzie strzelał tylko do tych, co strzelają do naszych statków. Prawda,

wujku? - zwróciła się do Kristiana.

Elise popatrzyła na nich. Jakie to dziwne uczucie, jej chłopcy nie wiedzieć kiedy stali się

dorosłymi mężczyznami! Czas mijał tak szybko, nie potrafiła zrozumieć, jak to się dzieje.

background image

9

Elise podała Johanowi kubek z kawą i usiadła obok niego na ławce. Zwróciła twarz do

popołudniowego słońca i przymknęła oczy z rozkoszą.

- Ach, jak przyjemnie! Po tych wszystkich deszczowych dniach czuję się jak w innym

świecie.

Johan zaśmiał się cicho.

- Tak, zasłużyliśmy na drobną odmianę. Muszę przyznać, że ta pogoda zaczęła działać na

mnie przygnębiająco. Chyba dobrze mieć wakacje, co?

Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego.

- Nie nazwałabym tego wakacjami, ale na pewno cieszę się, że nie muszę co rano

wychodzić z domu, jeszcze zanim dzieci zdążą zjeść śniadanie. Postanowiłam przeznaczyć

ten czas na pisanie. Widziałam, że „Ilustrowana Gazeta Rodzinna” i „Urd” poszukują

dobrych opowieści.

- Mam dla ciebie pomyślną wiadomość.

- Opowiadaj! - ponagliła go niecierpliwie.

- Udało mi się sprzedać model kościoła!

Elise otworzyła usta ze zdumienia.

- Niemożliwe! - wykrzyknęła, zaskoczona. Zaledwie kilka dni wcześniej stwierdził, że

pewnie nigdy nie uda mu się go sprzedać.

- Kto go kupił?

- Muzeum Rzemiosła Artystycznego. Nie dostałem dużo, ale odzyskałem trochę pewność

siebie. Teraz zamierzam popracować nad jakimś popiersiem. Może dziecka, na przykład

Evelyn? To piękna dziewczynka.

- Kristian pęknie z dumy, a wuj pewnie zaraz zechce kupić twoje dzieło. Evelyn to

wnuczka zarówno jego brata, jak i siostry, zauważyłam, że darzy ją szczególnie ciepłym

uczuciem.

- Myślisz, że go stać?

\

- Tak, wydaje mi się, że ma więcej pieniędzy, niż sądzimy. Dzieci nadal są u niego?

- Tak, Dagny ich pilnuje. Mieli obejrzeć cielaki.

Spojrzała na gazetę, którą trzymał w ręku.

- Co to?

- Związek robotników to wydaje. Bardzo interesujące, o wojnie i postawie króla. Na

samym początku jest artykuł

background image

o tym, jak trudno zachować neutralność w obecnej sytuacji. Kopią nas z obu stron. Król

Haakon nie chce być zbyt ostry w protestach wobec Wielkiej Brytanii, w stosunku do

Niemiec dopuszcza większe zdecydowanie. Szwedzi zaś są dokładnie przeciwnego zdania.

Charakter międzynarodowych sojuszy może wkrótce się zmienić i Norwegia zostanie

wciągnięta do wojny po stronie Szwecji. Czyli po stronie Niemiec. Król Haakon mówi, że

jeśli Szwecja przystąpi do wojny, cały handel z nią powinien zostać wstrzymany.

Elise westchnęła.

- Brzmi nieciekawie. To znaczy, że może będziemy musieli przystąpić do wojny.

Johan skinął głową.

- 31 maja odbyła się w cieśninie Skagerrak wielka bitwa morska między dwustu

pięćdziesięcioma okrętami brytyjskimi i niemieckimi. To musiał być jakiś koszmar. Zwłoki

wyrzuciło na brzeg na jednej z wysp u wybrzeży Szwecji, tam chyba je pochowano.

Najgorsze są jednak te nieskończone potyczki na lądzie, to, co dzieje się w okopach. Pewien

dziennikarz napisał, że to makabryczna, bezsensowna i brejowata wojna.

- Brejowata? Co miał na myśli?

- Ci biedni żołnierze stoją w błocie po kolana. To musi być prawdziwe piekło.

- Co piszą o sytuacji Norwegii?

- Wszystko zależy od węgla. Mamy trzecią co do wielkości flotę na świecie. Bez węgla

nie może ona funkcjonować. Wcześniej czy później Wielka Brytania zorientuje się, jaką

dysponuje władzą. Obecnie kraj ten kontroluje większą część światowego handlu tym

surowcem. Ambasador brytyjski w Norwegii, sir Mansfeldt, mówi, że kontrola nad handlem

węglem daje największą siłę zaraz po dominacji na morzach.

- Jak gdzieś czytałam, ambasador tak ciężko pracował na rzecz swego kraju, że zimą

dostał załamania. Podobno nie przepada za Norwegami.

- Tak, powiada, że jesteśmy chciwi i nie radzimy sobie z bogactwem, które zdobyliśmy

dzięki rozwojowi floty handlowej. Twierdzi, że członkowie naszego rządu są na poziomie

wiejskich urzędników - zaśmiał się cicho - a jedna z nielicznych osób, z którymi w ogóle da

się w tym kraju rozmawiać, to król. Ambasador Niemiec z kolei mówi, że król to papuga

angielskiej propagandy, choć przyznaje, że dzięki jego staraniom Norwegia ma węgiel.

Brytyjczycy próbują wstrzymywać dostawy, a król śle pisma do swoich sprzymierzeńców w

Wielkiej Brytanii z prośbą, by stawiali Norwegię na pierwszym miejscu, przed resztą

sprzymierzonych państw, Danią i Szwecją.

Usłyszeli, że zbliża się listonosz. Elise zerwała się z miejsca

i pospieszyła do bramy. Co dzień czekała na list od chłopców, ale do tej pory nie dostała od

background image

nich żadnej wiadomości.

Listonosz zamachał białą kopertą.

- Nareszcie, pani Thoresen! List, na który pani czekała.

Z radością wyjęła kopertę z jego rąk i wróciła do Johana.

Rozerwała kopertę i zaczęła czytać na głos, z przejęcia nawet nie zdążywszy usiąść.

Drodzy Elise i Johanie! Zostałem żołnierzem! Pierwszego dnia po zbiórce dostaliśmy

mundury. Nie znaleźli kurtki w odpowiednim rozmiarze dla Pedera, trochę śmiesznie

wygląda, bo rękawy ma ciasne i przykrótkie. Potem pomaszerowaliśmy do Aur, a nim

wyruszyliśmy, ktoś z dowództwa wygłosił mowę o potrzebie posłuszeństwa i dyscyplinie, która

jest celem szkolenia wojskowego. Następnie wytłumaczył nam, jak ważny jest trening fi-

zyczny. Nasz naród ma długie tradycje na tym polu. W dawnych czasach Norwegowie

zaczynali ćwiczyć się w sztuce wojennej od lat chłopięcych, powiedział. Wprawdzie nie

trenowali zbyt dużo w czasach pokoju, ale wojny nigdy nie wybuchały gwałtownie. W naszych

czasach odwrotnie, wojna może wybuchnąć bez zapowiedzi. Dziś mamy pokój, ale już za kilka

dni wróg może stanąć u naszych granic, gotów zaatakować nas za pomocą nowoczesnej broni

i świetnie wyszkolonej armii. Jeśli nasze wojska nie będą wystarczająco wyszkolone, w razie

wybuchu wojny czeka nas porażka. Potem wyjaśnił jeszcze, jak wielkie znaczenie mają ćwi-

czenia wojskowe dla obronności kraju.

Biedny Peder, strasznie tęskni za Marte, jest blady i nieszczęśliwy. Ja sam cieszę się, że

na pewien czas wyjechałem z domu. Sami wiecie dlaczego.

29 maja wyruszyliśmy - w śnieżnej zamieci! Wyobrażacie sobie, o tej porze roku?! 7

czerwca przeniesiono nas z Batalionu Oslo do Oddziału Karabinów Maszynowych Kompanii

Kolarzy. Wcześniej mieliśmy szkolenie. Dzięki celnym strzałom Peder został przyjęty na

Strzelca, z czego bardzo się cieszę. Mam nadzieję, że potem też nie będziemy musieli się

rozstawać. Nie chciałbym, żeby zabrzmiało to zarozumiale, wydaje mi się jednak, że mnie

potrzebuje.

Obozowaliśmy nad jeziorem Aur. Peder bardzo zmarzł.

22 czerwca nastąpił wymarsz. 5 lipca czeka nas przejazd na trasie Hurdalssjøen-

Mistberget (70 km), a 8 lipca jazda rowerem na orientację, Haurseter-Gardermoen-Aur, 65

km. 10 lipca mamy przepustkę i jedziemy do domu, ale musimy być z powrotem zaledwie dwa

dni później. Cieszę się na spotkanie z wami. Serdeczne pozdrowienia od Everta.

P.S. Kilka słów od Pedera.

Drodzy Elise i Johanie! Czy moglibyście zadzwonić do Marte i przekazać jej, że tęsknię?

Próbowałem napisać do niej list, ale od razu zrobiło mi się strasznie smutno i przykro. Cieszę

background image

się, że wkrótce ją zobaczę. Pozdrowienia, zmartwiony Peder.

- Biedak! - powiedziała Elise i opadła na ławkę. - Jak on sobie poradzi? Minął zaledwie

miesiąc, przed nim jeszcze trzy. W dodatku wzięli go na Strzelca!

Johan potrząsnął głową.

- Peder nie nadaje się na żołnierza. To on, a nie Kristian, powinien był poprosić o

zwolnienie.

- Tylko urzędnicy, kler i tym podobni dostają zwolnienie.

- Oraz piloci morscy i każdy, kto stracił brata na polu walki.

- Nie można by uzasadnić tego tym, że pan Ringstad się starzeje i potrzebuje pomocy w

gospodarstwie?

- Wątpię. Wielu chłopskich synów jest w podobnej sytuacji. Jeśli mam być szczery, to

uważam, że te kilka miesięcy ćwiczeń wcale mu nie zaszkodzą. Powinien być dumny, że

dostał za zadanie bronić ojczyzny.

Po chwili zastanowienia Elise powiedziała:

- Myślałam ostatnio o pewnej sprawie. Teraz, kiedy wiemy, że nie istnieje żaden

dokument, który dawałby Sebastianowi prawo do dziedziczenia Ringstad, gospodarstwo

przejmie Hugo. Peder mówi, że Hugo wcale nie ma ochoty zostać na wsi, marzy, by

pracować jako urzędnik, piąć się po szczeblach kariery i w końcu zostać dyrektorem.

Johan zaśmiał się.

- W to akurat jakoś nie chce mi się wierzyć, ale szkoda byłoby go zmuszać, skoro nie lubi

pracy w gospodarstwie. Peder za to uwielbia obrządzać zwierzęta i pracować w polu. To on

powinien przejąć Ringstad, nie Hugo.

- Hugo jest za młody, by wiedzieć, co chce robić w dorosłym życiu, powinniśmy

poczekać kilka lat z tą decyzją. Poza tym nie można zmienić prawa.

- Peder mówi, że Sebastian cieszy się na przejęcie Stangerud. Jego babka jest obłożnie

chora, zapewne już nie stanie na nogi.

- Mam nadzieję, że pan Stangerud jeszcze kilka lat pożyje. Oczywiście, można zawsze

poszukać najemcy, ale na pewno wolałby, żeby to wnuk przejął gospodarstwo.

- Pan Stangerud odwiedził ich niedawno. Chciał zabrać ze sobą Sebastiana, ale on nie

chciał.

Johan spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Dziwne, prawda? Marte go poparła i tłumaczyła, że Sebastian ma noc w noc koszmary i

raczej nie powinien jechać do Stangerud, nim nie upora się ze śmiercią matki.

- Ma koszmary każdej nocy?

background image

- Nie, chyba tylko tak powiedziała, żeby mu pomóc. Sebastian bardzo polubił Hugo i

Jensine, chyba głównie dlatego nie miał ochoty jechać.

Zaśmiał się.

- Tak, chyba dobrze się razem bawią.

Westchnęła ciężko.

- Gdyby tylko wszystkie dzieci mogły żyć tak beztrosko! Nie mogę przestać myśleć o

jednym z moich uczniów. W ostatnim tygodniu przed feriami dostałam w zastępstwie trzecią

klasę, samych chłopców, będę ich miała również jesienią. Jeden z nich mieszka u dziadków,

matka jest niezamężna, tuż po dwudziestce, bezrobotna. Podejrzewam, że zarabia na ulicy.

Dziadkowie pracują i jednocześnie zajmują się gromadą dzieciaków. Nikt nie ma czasu

pomagać chłopcu w lekcjach. Jest też chyba niedożywiony. W szkole jest mu bardzo trudno,

nie wiem, jak z nim dalej będzie.

- Obawiam się, że ta praca cię wykończy. Za bardzo się wszystkim przejmujesz. Świata

nie zbawisz, Elise.

- Wiem, że nie zmienię jego sytuacji, ale może mogłabym przynajmniej uczynić ją nieco

bardziej znośną, na przykład nauczyć go czytać, tak by odzyskał wiarę w siebie.

- Jak zamierzasz tego dokonać? Pamiętasz, jak się męczyłaś z Pederem?

- Wtedy byłam młoda, bez doświadczenia. Ten chłopiec sprawia wrażenie nieco

opóźnionego, chyba wymaga większej uwagi niż inne dzieci, poza tym jest niedożywiony.

Pomyślałam sobie, że mogłabym przyprowadzać go tutaj od czasu do czasu, najpierw zjadłby

coś wzmacniającego, zupy z pędów kminku czy czegoś w tym rodzaju, a potem moglibyśmy

ćwiczyć. Gdyby na przykład wyuczył się na pamięć jednej linijki tekstu, który następnego

dnia kazałabym mu przeczytać na lekcjach. Zauważyłam, że inni uczniowie wyśmiewają się

z niego, że tak się jąka i nie potrafi składać liter. Może dzięki takiej metodzie nabrałby

pewności siebie i odwagi do dalszej nauki.

- To zależy, czy się zgodzi.

- Trzeba zrobić to tak, żeby inni nie wiedzieli.

Johan z namysłem skinął głową.

- Warto spróbować. Żeby się udało, powinnaś czytać mu głośno każde zdanie po kolei,

tyle razy, aż nauczy się go na pamięć. A może mogłabyś zrobić przedstawienie, w którym

uczniowie mówią tekst chórem? Wtedy ci słabsi mogliby wesprzeć się na silniejszych i nie

baliby się, że zawiodą. Pamiętam, że w pierwszej klasie odgrywaliśmy jasełka. Tekst był

rymowany, więc łatwy do nauczenia, śpiewaliśmy też piosenki. Sztuka zaczynała się, kiedy

Józef i Maria przybywają do Betlejem i szukają schronienia. W końcu znajdują stajenkę,

background image

Józef sprząta, Maria układa siano w żłobie, a potem zaczyna rodzić. Na drugim planie stoją

pasterze. Nie tylko mówią tekst, ale też przekomarzają się między sobą, śmieją się i

wygłupiają, aż w końcu na niebie pojawia się wielka błyszcząca gwiazda i rozbrzmiewa głos,

który mówi, że narodził się Zbawiciel, i każe im go odnaleźć. Pasterze stoją w całkowitym

milczeniu i słuchają z otwartymi ze zdumienia ustami. Tak się wszyscy wczuliśmy w role, że

wydawało nam się, jakbyśmy rzeczywiście byli w Betlejem i sami to wszystko przeżywali.

- Bardzo dobry pomysł. Przypomnij mi o nim po wakacjach. - Podniosła się z miejsca. -

Chyba pójdę odpisać chłopcom. Peder potrzebuje słów otuchy. Chcę też powiedzieć

Evertowi, że bardzo ucieszyłam się z jego listu. Czuję, że go odzyskaliśmy.

Johan uśmiechnął się.

- Wracaj do codziennych spraw, Elise, ja zaś pomyślę jeszcze trochę o tym, co się dzieje

na świecie.

background image

10

Hilda uniosła spódnicę i ruszyła stromą ścieżką prowadzącą do punktu widokowego.

Powyżej widziała małego Gabriela, który pokonywał wzniesienie ze zręcznością kozicy

górskiej, tuż za nim Andersa, który choć potężnie zbudowany, również stąpał niezwykle

lekko. Gabriel odwrócił się do niego i powiedział coś, obaj się zaśmieli. Chłopczyk był

czerwony na twarzy, rozentuzjazmowany i zachwycony wycieczką na Ekeberg. Na szczycie

góry znajdował się piękny pawilon, z widokiem na miasto, fiord i wszystkie wyspy Tuż obok

powoli wyrastał wielki kamienny budynek, podobny do średniowiecznej warowni. Anders

mówił, że ma to być szkoła morska.

Była taka szczęśliwa, wreszcie mały Gabriel zamieszkał u niej. Miał tylko odwiedzać

ojca co drugi tydzień.

Przystanęła, z trudem łapiąc oddech. Podejście było strome. Odwróciła się i spojrzała na

lśniącą w słońcu powierzchnię morza. Wyspy leżały niczym oazy zieleni wśród błękitu,

pagórki na zachodzie piękną ramą zamykały miasto i fiord. Właściwie nie bywała za granicą,

prócz tego jednego razu, kiedy wybrali się z Ole Gabrielem nad kanał La Manche, ale jakoś

nie potrafiła sobie wyobrazić, by istniało miasto piękniejsze od Kristianii.

W każdym razie, kiedy oglądało się je z takiej odległości. Tam, na dole, na Vaterland,

Fjerdingen czy w Vika, łatwo było zmienić zdanie. Natomiast samo położenie miasta, zatoka

z widokiem na fiord z jednej i miękką linię pagórków z drugiej strony było absolutnie

wyjątkowe. Taką perłą chyba niewiele krajów mogło się pochwalić.

Westchnęła i ruszyła dalej. Niektórzy wiedli życie w takiej harmonii i spokoju, podczas

gdy inni - w ciągłym strachu przed bombami i granatami, pociskami i wybuchami. Peder

i Evert znajdowali się teraz na poligonie, jeśli Norwegia przystąpi do wojny, zostaną wysłani

na pole boju. Serce jej się krajało na samą myśl. Spojrzała na szerokie plecy Andersa. Dzięki

Bogu, że miał za sobą szkolenia wojskowe. Tylko co będzie, jeśli rzeczywiście wybuchnie

wojna? Nawet nie śmiała o tym myśleć. Z każdym dniem lubiła go coraz bardziej. Wstyd jej

teraz było za swoje dawne zachowanie.

Jak to możliwe, że przywiązywała taką wagę do pozycji społecznej i dóbr materialnych!

Jakie to ma znaczenie, że mieszka się w pięknym domu, ma się kucharkę i pokojówkę do

pomocy, kiedy nie kocha się męża?

Anders nie miał wykształcenia, majątku i dobrze płatnej pracy, był za to najmilszym

człowiekiem na świecie, zabawnym, pogodnym i niemal zawsze w dobrym humorze. Pocie-

szał ją, kiedy była smutna, grał dla niej i śpiewał, a głos miał tak głęboki, melodyjny i piękny,

background image

że kolana jej miękły, kiedy go słuchała. Gdyby pochodził z zamożnej rodziny, na pewno do-

stałby gruntowne wykształcenie i został sławnym śpiewakiem operowym. A ona miała to

szczęście, że mogła słuchać go co wieczór, i wiedziała, że nigdy jej się to nie znudzi.

Wreszcie dotarła na górę. Ludzie porozsiadali się w cieniu pod drzewami, obok nich stały

koszyki z prowiantem, skopki, wózki dziecięce. Dziewczynki zbierały kwiaty, chłopcy

wycinali strzały

i robili łuki z drewna, a potem strzelali do drzew. Tuż obok niej dwóch mężczyzn grało w

karty, ich towarzyszki rozpakowywały prowiant. Sądząc po strojach i sposobie mówienia

większość pochodziła z rodzin robotniczych. Wielu mężczyzn zamieniło jednak zwykłe

czapki z daszkiem na jasne kapelusze słomkowe, a niektóre kobiety miały na sobie lekkie

letnie suknie zamiast zwyczajowej czarnej sukni niedzielnej czy spódnicy i bluzki. Może ci

akurat pochodzili z niższej warstwy urzędniczej.

Anders znalazł przyjemne miejsce między dwiema sosnami i rozłożył koc na ziemi.

Wokół roztaczał się piękny widok. Mały Gabriel spotkał kolegę, który też mieszkał na

Maridalsveien, trzy domy od nich, stali właśnie, zatopieni w rozmowie, rozradowani.

Chłopiec był dwa lata straszy od Gabriela, ale był drobny i niski jak na swój wiek. Hilda

wiedziała, że jego matka pracuje jako sklepowa w manufakturze na Arendalsgaten, niedaleko

od sklepu z kapeluszami, w którym ona sama sprzedawała. Kilka razy wracały razem do

domu. Jej syn też był jedynakiem, dwoje dzieci zmarło podczas ostatniej epidemii odry. Jej

mąż był stelmachem. Hilda miała nadzieję, że się lepiej poznają, ale do tej pory nic z tego nie

wyszło. Zastanawiała się, czy siedzą gdzieś niedaleko. Może mogliby się przysiąść.

Anders zdjął plecak i usiadł obok niej.

- Pięknie tu! - Zapatrzył się na fiord z zachwytem. - Byłaś tu kiedy wcześniej, Hildo?

- Nie, nigdy, ale często miałam ochotę. Jakoś nie wyszło. Elise była kiedyś u znachorek,

które mieszkają u stóp tego wzniesienia. Miała nadzieję, że dostanie jakieś lekarstwo dla

Emanuela, swego pierwszego męża, ale choć następczynie Anne Brannfjell uzdrowiły bardzo

wielu ludzi, nie potrafiły sobie poradzić z tak poważną chorobą. - Zerknęła w bok. - Wi-

działeś, że mały Gabriel spotkał kolegę? Ten chłopiec mieszka przy tej samej ulicy co my.

W tym momencie zauważyła jego matkę, siedzącą nieopodal w towarzystwie męża i

skinęła im głową.

- Jego rodzice tam siedzą. Ona pracuje w sklepie niedaleko mnie, już od jakiegoś czasu

mam ochotę bliżej ją poznać.

- No to idź do niej.

- Nie mam odwagi. Nie znam jej męża.

background image

- Wygląda niegroźnie. Poza tym chyba go wcześniej widziałem. Jest stelmachem, ma

zakład w jednym z tych małych domków na Maridalsveien, tuż przed Arendalsgata, prawda?

- Chyba tak. W każdym razie jest stelmachem.

Anders otworzył szary zniszczony plecak i wyjął z niego gitarę.

- Zagram coś, może zwrócą na nas uwagę.

I zaczął grać i śpiewać, najpierw „Balladę z Arendal”, potem „Biednego chłopaka”, o

ubogim synu robotnika. Ludzie zaczęli odwracać się w ich stronę, niektórzy wstawali z

miejsc i podchodzili bliżej. Po chwili wokół Andersa utworzył się krąg słuchaczy, którzy

uśmiechali się i kiwali głowami.

- Zaśpiewaj tę o pomywaczce!

Popłynęła więc smutna skarga kobiety, która musi tyrać na swego Hansa, a Hans gdzieś

sobie fruwa i w nosie wszystko ma, i traktuje ją jak starą szmatę. Ludzie klaskali i prosili o

więcej. Anders zaśpiewał „Ku słońcu, w stronę lata” i „Śledzia”, potem zaś najpopularniejsze

piosenki - „W szpitalnej sali” i smutną pieśń o Elvirze Madigan. Niektórzy z zebranych

zaczęli nucić do wtóru.

Hilda cieszyła się z sukcesu Andersa. Jednocześnie zastanawiała się, co jest takiego w

tych piosenkach, że tak mocno chwytają ludzi za serce. Większość traktowała o potworno-

ściach, jak morderstwa i wszelkiego rodzaju tragedie, choroby i nieszczęśliwa miłość. Może

pomagały zapomnieć na chwilę o własnych troskach, a może ludzie lubili słuchać, że inni

mają jeszcze gorzej od nich?

Kiedy Anders zaśpiewał szanty „Nigdy nie zapomnę dziewczyn z Holmestrand” i

„Hjalmara i Huldę”, zjawiło się jeszcze więcej słuchaczy. Wkrótce zgromadził się wokół nich

spory tłum.

Rodzice kolegi małego Gabriela skinęli Hildzie na powitanie i uśmiechnęli się.

Odpowiedziała na pozdrowienie.

Nagle z tłumu wystąpił mężczyzna ubrany w jasny letni garnitur, kapelusz słomkowy i

kamizelkę ozdobioną dewizką. Przedstawił się jako Hjalmar Otto Pedersen, właściciel

pawilonu, w którym, jak zaznaczył, można kupić napoje chłodzące.

Anders odłożył gitarę, podniósł się i pomógł wstać Hildzie, po czym podał nieznajomemu

rękę i również się przedstawił.

- Ma pan wspaniały głos - stwierdził pan Pedersen. - Ludzie są zachwyceni pańskim

śpiewem. Mamy tu piękny widok, doskonałe tereny do zabawy dla dzieci, brakuje nam

jednak nieco rozrywki. Może zgodziłby się pan dawać występy w każdą niedzielę, za

odpowiednim wynagrodzeniem, rzecz jasna?

background image

Anders wyglądał na zaskoczonego i zmieszanego. Zerknął na Hildę bezradnie.

- Jak myślisz? Jak mam odpowiedzieć na taką propozycję?

- Ależ oczywiście, że musisz się zgodzić! Twój śpiew zasługuje na to, by słuchało go

więcej osób, nie tylko ja.

Niektórzy musieli widocznie usłyszeć jej słowa, bo zaczęli klaskać.

- Pozwoli pan ze mną do pawilonu? Moglibyśmy od razu podpisać umowę.

Anders jeszcze raz spojrzał na Hildę, a kiedy skinęła głową, poszedł za mężczyzną.

Podeszła do niej matka kolegi małego Gabriela.

- Nie poznałam pani od razu. Ależ ma pani zdolnego męża!

Hilda poczuła, że się rumieni, ale nie sprostowała. Nie wszyscy muszą wiedzieć, że

dopiero rozwodzi się z mężem, a Anders to tylko przyjaciel. No, nie tylko, ściśle mówiąc, ale

o tym to już na pewno nikomu nie trzeba mówić.

- Rzeczywiście, ma piękny głos - powiedziała z uśmiechem. - Często sobie myślę:

szkoda, że tylko ja i syn możemy cieszyć się jego śpiewem. Byłam bardzo poruszona, że tylu

ludziom spodobał się jego występ.

- Jesteście tu sami?

- Tak. Niedawno przyszliśmy.

- Może siądziemy razem? Nasi chłopcy chyba już są dobrymi kolegami, a my nikogo tutaj

nie znamy. Mój mąż chciał poznać pani męża, w sumie robią w tej samej branży, no i miesz-

kamy niedaleko siebie.

- Pomyślałam sobie to samo, kiedy zobaczyłam państwa syna, a potem państwa. Może

przeniosą się państwo do nas? Jest tu dosyć miejsca.

Publiczność rozeszła się, a tamci po chwili dołączyli do Hildy. Anders jeszcze nie wrócił.

Hilda podała mężczyźnie rękę. Był bardzo sympatyczny, miał miłe oczy i uśmiech.

Mocno uścisnął jej dłoń, która niemal znikła w jego wielkiej pięści. Nazywał się Per Jansen,

jego żona miała na imię Louise. Zaproponowali, by od razu mówić sobie po imieniu.

- Dosyć mam tych wszystkich prosz pani, prosz pana, a to, a tamto - zaśmiała się kobieta.

- Tam, gdzie dorastałam, każdy z każdym był po imieniu. No i mówiło się Hansenowa czy

Olsenowa, ale nie pani.

- A gdzie pani mieszkała? To znaczy, przepraszam, ty?

- Na Grünerløkka. Seilduksgata.

Hildzie zrobiło się gorąco. Mówiła inaczej niż pozostali mieszkańcy wschodniej części

miasta. Dopóki była żoną Paulsena, stanowiło to zaletę, ale teraz działało na jej niekorzyść,

tworzyło przepaść między nią a resztą ludzi. Może Louise pomyśli, że się wywyższa?

background image

Postanowiła, że musi to zmienić, powinno się udać, przynajmniej częściowo.

Jansen wdał się w rozmowę z jakimś znajomym, kobieta usiadła obok Hildy.

- Jeszcze nikogo na Maridalsveien nie poznałam, od niedawna tam mieszkamy. Czasem

tęskni mi się za starym mieszkaniem. Dobrze nam było na Seilduksgata. Każdy się szarpie,

ciężkie życie, wiadomo, ale wszyscy tam sobie pomagaliśmy, jakeśmy tylko mogli.

Hilda skinęła głową.

- Tam, gdzie ja mieszkałam, było tak samo. Kiedy moja matka zachorowała, pomagały

nam sąsiadki.

- Mój mąż też jest z Grünerløkka, z Gøteborgsgata. Wszyscy tam byli biedni. Raz matka

mu sweter na drutach zrobiła, ale nie miał odwagi się w nim pokazać. Wstydził się innych

dzieciaków. Wszyscy tam w cerowanych skarpetach i łatanych spodniach chodzili. -

Zaśmiała się, ale zaraz znowu spoważniała. - A nam został tylko nasz Tolle. Ma na imię

Thorleif, ale Tolle na niego wołamy. Może trochę go rozpieszczam, ale czy to takie dziwne,

jak nas stać? Mój mąż powiada, że jak tak będę na niego chuchać, to słabeusza wyhoduję, ale

to nieprawda. W zeszłym roku pracował jako chłopiec na posyłki u rzeźnika i u masarza, jak

jeszcze można było kupić kiełbasę i wędliny. Latał do klientów, taki szary pasiasty strój

musiał nosić, białą czapkę i fartuch miał, cały krwią umazany. I co, słabeusz? Potem

przeniósł się do piekarza, chodził z taką wielką torbą, ale teraz, kiedy nie ma skąd wziąć

mąki, pracy dla niego też nie ma.

Hilda miała nadzieję, że kobieta nie zapyta, czym zajmował się mały Gabriel po szkole.

Jednocześnie pomyślała, że jej nowa znajoma jest dość gadatliwa i że na dłuższą metę może

się to okazać męczące.

- Moja matka była praczką - ciągnęła Louise Jensen. - Zawsze nas ze sobą zabierała. To

była ciężka praca. Najpierw musiała napalić w piecu i podgrzać wodę, potem wygotować

ubrania i wyszorować je na tarze, na koniec wypłukać i wyżąć. Potem wynosiła je do

suszenia, latem na podwórze, zimą na strych, cztery czy pięć pięter w górę. Kiedy ubrania

były suche, trzeba było je wymaglować. Jak żeśmy tylko trochę od ziemi odrośli, musieliśmy

pomagać. Najmłodsi obracali kołem

100

maglownicy, pamiętam, że ledwo sięgałam do rączki, kiedy podjeżdżała do góry.

Maglownica to była taka wielka decha, w środku cegłówki i takie wałki, przez które

przepuszczało się pranie. Teraz nie muszę latać po piętrach, tyle co z piwnicy na górę, a

pranie wieszam na zewnątrz, maglownicy nie mam.

Hilda zobaczyła Andersa, zmierzał ku nim pospiesznym krokiem, dumny i zadowolony.

background image

- Chłop i tak nie patrzy, czy prześcieradło wyprasowane czy nie - ciągnęła Louise Jansen

bez skrępowania. - Mam lepsze rzeczy do roboty. O, idzie twój! Prosili go, żeby grał co nie-

dziela?

Per Jansen właśnie skończył rozmawiać z napotkanym znajomym i usiadł na kocu obok

żony.

Hilda z napięciem spojrzała na Andersa.

- I co?

- Zgodziłem się. Chyba nie masz nic przeciwko, Hildo?

- Oczywiście, że nie. Jestem z ciebie dumna.

Louise Jansen zaśmiała się.

- Też bym była! - Dała mężowi kuksańca w bok. - Słyszysz, Per? Anders dostał robotę w

pawilonie, będzie grał i śpiewał co niedziela. Będziemy przychodzić. Tak pięknie śpiewał,

mało żem się nie spłakała. Szczególnie o tej Elvirze Madigan i jej kochanku. - Posłała

Andersowi zawadiacki uśmiech i nagle Hilda uświadomiła sobie, że Louise jest bardzo ładna,

szczególnie kiedy uśmiecha się i wdzięczy tak jak w tej chwili. Kiedy Hilda widywała ją

wracającą z pracy, zwykle miała chustkę na głowie i wyglądała na zmęczoną, ale teraz

siedziała wystrojona w białą bluzkę, włosy miała ułożone w luźny kok.

Anders odpowiedział na uśmiech, widać było, że pochlebiła mu jej uwaga. Hilda nie

widziała akurat w tym niczego dziwnego, jednak coś w spojrzeniu i zachowaniu Louise

kazało jej zachować czujność. Kobieta była nieco zbyt swobodna, w końcu dopiero co

poznała Andersa. Hilda nawet nie była pewna, czy podoba jej się pomysł, by tak od razu

przejść na ty. Nie mówiła po imieniu nawet do najbliższych sąsiadek.

Przybiegli chłopcy, zdyszani, podekscytowani i żądni przygód.

- Możemy pójść obejrzeć budowę? - Gabriel posłał jej błagalne spojrzenie.

Hilda zawahała się. Plac budowy to niebezpieczne miejsce, łatwo potknąć się i spaść w

jakąś dziurę.

- Tylko macie być ostrożni.

Mały Gabriel kiwnął głową.

- Obiecuję.

Louise roześmiała się.

- Co powiesz, tato? - zapytała męża.

Żachnął się.

- A cóż im tam może grozić? Niech idą.

Louise zwróciła się do Hildy.

background image

- U nas to ojciec decyduje, ale twój chłopak zapytał ciebie. Rządzisz, Hilda? - Zaśmiała

się. - Jak tyś to zrobiła?

Hilda już otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale Anders przyszedł jej z pomocą.

- Najpierw pyta matki, a matka mówi wtedy: Spytaj ojca. I chłopak już wie, że mu

pozwoliliśmy.

Wszyscy zaczęli się śmiać.

Hilda zerknęła z wdzięcznością na Andersa. Nie zdradził, że nie jest jej mężem i ojcem

Gabriela. Ciepło jej się zrobiło na sercu.

- Tak se właśnie pomyślałam - powiedziała Louise Jansen z nieskrywanym podziwem. -

Nie dość, że chłop ładny, to jeszcze miły i sympatyczny.

- Staram się - odparł Anders z uśmiechem. - Dosyć na świecie takich, co ciągle chodzą

skwaszeni.

Kobieta skwapliwie skinęła głową i popatrzyła na niego wielkimi niebieskimi oczami.

- Zgadzam się całkowicie. Cieszę się, że was poznałam. Te raz będziemy mogli

przychodzić tutaj razem co niedziela!

Hilda uśmiechnęła się uprzejmie, ale czuła, jak uśmiech zastyga jej na wargach.

background image

11

Była zmęczona, kiedy wróciła do domu, z Ekeberg na Sagene było daleko.

Poprzedniego dnia udało jej się kupić kość, ugotowała na niej zupę przed wyjściem.

Teraz postawiła garnek na piecu. Anders miał zjeść razem z nimi, tak jak każdej niedzieli.

Wdowa Jacobsen chyba przyzwyczaiła się, że Anders spędza więcej czasu u nich niż u

siebie, w każdym razie przestała przyczepiać się o byle drobiazg i odnosiła się do nich z

większą sympatią. Hilda podejrzewała, że najpierw sama miała ochotę na romans z

Andersem, ale w końcu zrezygnowała. Bardziej zajmował ją nowy lokator, mieszkający

naprzeciwko Andersa, wiekowy wdowiec z siwymi włosami i brodą. Był o pół głowy niższy

od pani Jacobsen, seplenił, kiedy w końcu zdarzyło mu się odezwać, i chrapał tak głośno, że

Anders słyszał go w swoim pokoju. Hilda długo się zastanawiała, co też ta Jacobsen w nim

widzi, i doszła do wniosku, że mężczyzna musi mieć spore oszczędności. Kupował jedzenie

na czarnym rynku, pewnie za jakieś niebotyczne sumy. Nierzadko na całej klatce rozchodził

się smakowity zapach pieczonego mięsa. Chwilę wcześniej pani Jacobsen przemykała na

górę, wywnioskowali więc, że woń ta jest wynikiem jej kucharskiego kunsztu. Wychodziła

późnym wieczorem, rozchichotana jak młódka, i wracała do siebie, nucąc pod nosem.

Małemu Gabrielowi buzia się nie zamykała, kiedy siadali do stołu. Był zachwycony

kolegą i zadowolony, że mieszkają na tej samej ulicy. Dwa lata różnicy między nimi zdawały

się zupełnie bez znaczenia.

- Jutro idziemy grać w piłkę z innymi chłopakami - oznajmił. - Tolle nie dostanie teraz

roboty, bo jest wojna, będziemy mogli bawić się codziennie, przez całe wakacje.

- Tylko nie mów robota przy ojcu, bo się zdenerwuje - upomniała go Hilda. - Masz

wprawdzie mieszkać ze mną, to już postanowione, ale co drugą sobotę i niedzielę będziesz u

niego.

- Wiem, ale chyba mogę mówić jak inne chłopaki, kiedy jestem tutej, co nie?

Anders skinął głową z uśmiechem.

- Słusznie. Nie mogą ci rozkazywać, kiedy ich tu nie ma.

- Uśmiechnął się przepraszająco do Hildy. - Musimy mu pomóc. Niedobrze być dwiema

osobami naraz. Gabriel musi zachowywać się inaczej, kiedy jest tu z nami i bawi się z

kolegami, i inaczej, kiedy jest u ojca.

- Myślisz, że będzie nadal potrafił wysławiać się jak ojciec, jeśli pozwolimy mu mówić

tak jak mieszkańcy tej części miasta?

- Wydaje mi się, że pewna dama z Maridalsveien też jakoś inaczej próbowała dzisiaj

background image

mówić. Hilda zaczęła się śmiać.

- Nagle jakoś głupio mi się zrobiło, że nie mówię tak jak wszyscy.

- Może Gabriel czuje to samo?

Spojrzała na syna. Skinął głową i odpowiedział jej poważnym spojrzeniem.

- Rozumiem, co macie na myśli. W takim razie ustalmy, że w domu możesz robić, co ci

się podoba, ale kiedy jesteś u ojca, staraj się mówić ładnie, żeby go nie denerwować. Zgoda?

- Zgoda. - Gabriel posłał Andersowi oczko, a ten odpowiedział tym samym. Hilda

udawała, że niczego nie zauważyła, lecz serce jej zatańczyło z radości.

Zjedli zupę, a potem Anders pomógł jej posprzątać ze stołu i wynieść naczynia do kuchni.

Jedli w saloniku, w końcu była niedziela.

Uśmiechnęła się do niego, kiedy znaleźli się sami.

- Jesteś zupełnie inny od wszystkich znanych mi mężczyzn. Żaden z ich nie pomaga

sprzątać ze stołu.

Skradł jej szybki pocałunek.

- Zrobiłem to tylko po to - powiedział i pocałował ją jeszcze raz.

- Mamo! - krzyknął mały Gabriel. - Mogę pójść do Tollego?

- O tej porze? Niedługo pora spać.

- Pytali, czy przyjdę. Są wakacje, nie muszę wcześnie wstawać. Sam dam sobie radę

rano, poza tym jakby co, Anders mi pomoże

- Zgódź się - szepnął jej Anders do ucha. - Tak rzadko jesteśmy sami.

Uśmiechnęła się do niego. Gabriel późno zasypiał, a ona ni miała ochoty ryzykować ze

strachu, że Ole Gabriel się dowie i znów zabierze jej syna.

- Tym razem ci pozwalam, ale masz wrócić przed ósmą. Pamiętaj, poproś mamę Tollego,

żeby spojrzała na zegarek. I wracaj prosto do domu.

Pospieszyła do pokoju. Wyjęła grzebień z kieszeni i prędko uczesała mu czuprynę.

- Idź ostrożnie, jeśli nadjedzie wóz albo automobil, zejdź na pobocze. Jak zagada do

ciebie jakiś pijaczek, nie odpowiadaj, tylko idź dalej.

Mały Gabriel kiwnął głową i pospieszył do wyjścia.

Podeszła do okna i patrzyła, jak przechodzi koło grupki ochlajtusów, którzy zawsze stali

przed drzwiami wdowy Jacobsen i czekali, by kupić swoją codzienną porcję gorzałki.

- Mam nadzieję, że go nie zaczepią - powiedziała, usłyszawszy za sobą kroki Andersa.

- Daj spokój. Jedyne, o czym myślą, to żeby się napić. Są niewinni jak owieczki. Nikomu

nic złego nie zrobią. To z reguły sympatyczne chłopy, chętnie dzielą się z tymi, którzy mają

jeszcze mniej od nich.

background image

Odwróciła się i spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Kiedy opowiadałeś, że twój ojciec pił, miałeś taki rozgoryczony wyraz twarzy.

Stwierdziłeś, że z jego powodu nie bierzesz do ust alkoholu.

Z powagą przytaknął.

- Dlatego, że mój ojciec wszystko przepijał i przez niego matka musiała harować ponad

siły, chociaż była chora.

- Mimo to twierdzisz, że te ochlajtusy to poczciwi ludzie?

- Kiedy raz zaczną, nie potrafią się zatrzymać. Wódka jest jak trucizna, nie pomaga

tłumaczenie sobie, że trzeba przestać. Kiedy są trzeźwi, płaczą, zaklinają się i obiecują, ale

wiadomo, że tych obietnic nie dotrzymają.

- To musi być koszmar. Cieszę się, że nie zacząłeś pić. Ani żaden z moich braci.

- Widziałaś ostatnio Kristiana i jego małą?

- Wczoraj do nich wpadłam. Pan Wang-Olafsen zaproponował Kristianowi, by

przeprowadzili się do niego, teraz, kiedy Evert jest na szkoleniu.

- Evelyn chyba będzie tam smutno samej?

- To samo powiedziałam. Elise wcale nie ma ochoty się ich pozbyć, ale jesienią, kiedy

znowu zacznie się szkoła, i tak będzie miała za dużo na głowie. Nie wiem poza tym, kiedy

wracają Hugo i Jensine.

- Myślałem, że zostaną na wsi do końca wojny.

- Tak by było najlepiej, w mieście tak trudno dostać coś do jedzenia, ale Elise tęskni za

nimi.

- Powinna myśleć przede wszystkim o dzieciach, a nie o sobie.

Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą w stronę sypialni.

- Ósma, powiedziałaś?

Zaśmiała się cicho.

- Mamy jeszcze pół godziny.

- Niedużo. - Zaczął rozpinać jej suknię, ale guziczki by tak małe, a jego dłonie o wiele za

duże. - Musisz mi pomóc, Hildo - wyszeptał.

Po chwili suknia leżała na podłodze.

- Mogę zdjąć całą resztę?

- Sam sobie nie poradzisz - odparła i zaczęła rozsznurowywać gorset. Stanęła przed nim

naga. Cieszyła się że ciemne zasłony są zaciągnięte, przynajmniej nie było widać rumieńca

na jej twarzy.

Przesuwając szorstkimi, spracowanymi dłońmi po jej ciele w zadziwiająco delikatny

background image

sposób, westchnął z radością i tęsknotą

- Jesteś taka piękna - wyszeptał. - Tak bardzo mi się podobasz.

W tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi.

Hilda drgnęła.

- To wdowa Jacobsen!

- Udawajmy, że nas tu nie ma!

Oboje wstrzymali oddech, ale pukanie się powtórzyło, tym

razem ze zdwojoną siłą.

- Pójdę spytać, o co chodzi - powiedział Anders. - Może chce pożyczyć mleka czy coś w

tym rodzaju.

Hilda pospiesznie otuliła się kołdrą. Po tej Jacobsen wszystkiego można się było

spodziewać.

Wtedy usłyszała głos Andersa:

- To wy? Ja... myślałem, że to Jacobsen. Wdowa Jacobsen

- poprawił się szybko.

Odpowiedział mu jasny kobiecy szczebiot, który Hilda z przerażeniem zidentyfikowała

jako należący do Louise Jansen!

Z gorączkowym pośpiechem zaczęła się ubierać, gorsetu nie włożyła, nie chciała tracić

czasu na sznurowanie go. Cienka letnia sukienka uwydatniała jej prawdziwe kształty, obwisłe

piersi, którymi wykarmiła dwoje dzieci.

- Chyba nie zaniemogła? - wykrzyknęła pani Jansen z fałszywą troską. Hilda była pewna,

że kobieta przyszła tylko z powodu Andersa, na pewno nie ze względu na nią.

- Nie, poczuła się nieco zmęczona po wycieczce. Mogę ją obudzić.

- Ale nie trzeba, niech śpi! Chciałam was zaprosić na szklaneczkę soku porzeczkowego.

Moglibyśmy w altanie posiedzieć. Per wstawił tam stolik i ławkę, cieniście tam, przyjemnie.

Gabriel akurat jest u nas, więc dobrze się składa.

- Dziękuję, ale może przyjdziemy innego dnia?

- Oczywiście. Ojoj, jak mnie nagle noga zabolała, chyba muszę przysiąść na chwilę.

Hilda patrzyła przez szparę w drzwiach. Pani Jansen rozsiadła się na kanapie i poklepała

miejsce obok siebie.

- Chodź no, Anders, siadaj! Prawie żeśmy nie zdążyli pogadać. Gdybym wiedziała, że u

Jacobsenowej mieszka taki fajny chłop, to już dawno bym tu przyleciała! - Zaśmiała się. -

Śpiewasz piękniej niż ten aktor, Ingolf Schanche! Nie proponował ci nikt, żebyś śpiewał w

Tivoli albo Teatrze Narodowym?

background image

Anders zaczął się śmiać.

- Nie, no, daj spokój. Nie potrafię zaśpiewać ani jednej piosenki. Tak sobie tylko nucę, co

mi przyjdzie do głowy.

Pomyśleć tylko, siedzi tam i żartuje z tą niesamowitą babą jak gdyby nigdy nic! A

przecież przed chwilą o mało nie wylądowali w łóżku! Hilda włożyła buty, otworzyła drzwi i

wkroczyła do kuchni.

- Halo, Hildo! Chyba cię nie obudziliśmy? Właśnie mówiłam twojemu mężowi, że

powinien w Tivoli śpiewać albo i Teatrze Narodowym. Jest lepszy od Ingolfa Schanchego i

tego Szweda, Ernesta Rolfa.

Hilda uśmiechnęła się, słodko i jadowicie zarazem.

- Szczęściara ze mnie, co? Mogę słuchać jego śpiewu co wieczór.

- To niesprawiedliwe. Twój mąż ma prawdziwy talent. Tak nie może być.

- Teraz i inni będą mogli go posłuchać, co niedziela na Ekebergu.

- Pierwsza polecę! Nawet jak Per nie będzie mógł, nie przepuszczę żadnego koncertu, czy

śnieg, czy ulewa. - Podniosła się z miejsca i dodała: - Przyszłam zapytać, czy nie chcecie

posiedzieć z nami w altanie, napić się soku z porzeczek.

Hilda zerknęła na Andersa, jednocześnie myśląc intensywnie, jakby tu się wykręcić.

Anders skinął głową z uśmiechem.

- Brzmi całkiem nieźle, co, Hildo?

Nie miała wyjścia, jak tylko również skinąć głową. Ten wieczór był zmarnowany.

Louise Jansen szła przodem, gadając bez ustanku. Nawet nie zauważyła, kiedy na

schodach Anders odwrócił się do Hildy i szepnął:

- Nadrobimy to innym razem.

Usiłowała się uśmiechnąć, ale bezskutecznie.

Spojrzał na nią z niemal nieszczęśliwą miną.

- Chyba nie jesteś zła, co, Hildo?

Jego ciepły głos sprawił, że złość natychmiast jej przeszła.

- Nie, jestem po prostu zazdrosna - odparła szczerze i uśmiechnęła się, tym razem bez

przymusu.

- Zazdrosna? - powtórzył ze zdumieniem. - Myślisz, że mogłaby mi się spodobać jakaś

inna kobieta niż ty? - Brzmiało to tak przekonująco, że Hilda musiała się roześmiać.

- Głupia jestem po prostu. Nie mogę znieść, kiedy inne baby na ciebie patrzą.

background image

12

Altana okazała się krzakiem bzu, którego gałęzie przycięto z jednej strony, tak że można

było wstawić tam dwie niewielkie ławeczki i stolik. Ławki były zrobione z nieheblowanych

desek, siadając, Hilda poczuła ukłucie przez cienką tkaninę sukienki i przestraszyła się, że

drzazgi powłażą jej w niewymowne miejsce. Louise usadowiła się obok Andersa, ona dzieliła

ławkę z Perem Jansenem. Było tak ciasno, że czuła jego udo obok swojego, ale bała się, że

jeśli się poruszy, straci równowagę i spadnie na ziemię.

Choć zbliżał się wieczór, nadal było bardzo ciepło. Hildzie chciało się pić i cieszyła się

na obiecany sok porzeczkowy. Louise jednak siedziała sobie w najlepsze i rozprawiała z

niewyczerpaną energią, praktycznie nie dając innym dojść do słowa, tak jak podczas pikniku

na Ekebergu i przez cała drogę z ich mieszkania.

- Tolle i Gabriel bawią się w środku. Ja, jak byłam mała, nigdy nie mogłam bawić się w

mieszkaniu, tak było ciasno, u koleżanki tak samo, bawiłyśmy się na dworze, lato czy zima.

Rodzice spali na kanapie w pokoju, a w szufladzie pod kanapą moi bracia, ja i siostra na

rozkładanym łóżku, a w kuchni czwórka pozostałych. Mieszkanie było dwupokojowe, ale

jeden pokój wynajmowaliśmy. Pamiętam, jak się mój brat rodził. Środek nocy, ojciec kazał

mi i Heldze leżeć pod stołem kuchennym, żebyśmy nie musiały patrzyć, jak dzieciak wyłazi.

Matka krzyczała i krzyczała, ze strachu mało żeśmy się nie posikały. Nie pamiętam, gdzie się

nasi bracia schowali. Matka pochodziła ze wsi, nie podobało jej się w mieście. Urodziła tego

najmłodszego i umarła. Moja ciotka dostała takiej choroby, co to łapią na ulicy, zmarła rok

później, a jej córka, Stine, przeniosła się do nas. Była dopiero co po konformacji i dostała

piękne prezenty od dziadków ze wsi, ale jej ojciec wszystko w zastaw oddał. Pił i handlował

nielegalnie gorzałką. Po jakimś czasie zobaczyliśmy, że Stine rośnie brzuch. Nie chciała

powiedzieć, czyje to, ale myśmy przypuszczali, że ojca. Miała szesnaście lat, kiedy urodziła,

zmarła i ona, i dziecko.

Hilda siedziała z pełnym współczucia uśmiechem przyklejonym do warg. Zbyt wiele

podobnych historii słyszała, nie miała siły przejmować się kolejnymi tragicznymi losami,

szczególnie ludzi, których nie znała.

Poza tym umierała z pragnienia. A na domiar tego wszystkiego Louise siedziała tak

blisko Andersa, że musiała go objąć, żeby nie spaść z ławeczki. Ławeczki chyba nie były

obliczone na dwie osoby, a Louise miała dość pokaźną dolną partię ciała. Zresztą, nie tylko

dolną. Z dekoltu wylewał się obfity biust, zapewne podniesiony gorsetem.

Hilda zauważyła, że Louise co i rusz taksuje ją wzrokiem, pewnie cieszyła się, widząc jej

background image

płaskie piersi, szczególnie że gorset został w domu.

Anders starał się bardziej, słuchał uważnie, kiwał głową albo kręcił nią, to się uśmiechał,

to robił przerażoną minę, a Louise przysuwała się coraz bliżej niego, wiła się i wyciągała

macki niczym jakaś potworna roślina. W końcu, nie mogąc dłużej na nich patrzeć, Hilda

powiedziała:

- Louise, chyba wspominałaś coś o soku porzeczkowym? Muszę przyznać, że jestem

bardzo spragniona.

Anders dziwnie na nią spojrzał, nieprzyzwyczajony do takiej bezpośredniości z jej strony.

Louise Jansen niechętnie się podniosła.

Per Jansen zaśmiał się i klepnął Hildę w ramię, tak że o mało nie spadła na ziemię.

- Bardzo słusznie, Hildo! Tak trzymać! Gada i gada, wszystkim mało uszy nie odpadną.

Gdybyś nic nie powiedziała, do rana byśmy siedzieli o suchych pyskach.

Roześmiał się z własnych słów, Anders zaś mu zawtórował.

Minęła wieczność, kiedy Louise wreszcie wróciła z dzbankiem i szklankami. Sok był

kwaśny, ale bardzo orzeźwiający. Z otwartego okna doleciał dźwięk uderzeń zegara. Hilda z

ulgą naliczyła osiem. Podniosła się z miejsca.

- Dziękujemy. Miło było was poznać. Dobrze, że Gabriel znalazł kolegę na tej samej

ulicy.

Per Jansen spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Już chcecie iść?

- Gabriel powinien już się położyć, a my wcześnie jutro wstajemy.

- Nie jesteś stąd, Hildo? Louise mówiła chyba, że dorastałaś po tej stronie rzeki?

- Tak, w Andersengården, na Holsta. Potem mieszkałam w kamienicy koło mostu

Beierbrua.

- Ale czemu ty tak pięknie się wyrażasz? Taka wielka dama z ciebie czy jak?

- Matka bardzo dbała o to, żebyśmy z siostrą ładnie się wyrażały i nie miały kiedyś

kłopotów ze znalezieniem pracy.

- O rety! Chyba żeś poszła do fabryki, jak każdy? Twoja matka nie wiedziała, co robi.

Niedobrze dla młodej dziewczyny tak się wyróżniać.

- Masz rację - odpowiedziała Hilda z uśmiechem. - Chyba powinnam to zmienić.

Per Jansen zwrócił się do Andersa:

- A ty żeś przez tyle lat żony nie nauczył gadać normalnie?

Anders uśmiechnął się.

- Dla mnie nie ma znaczenia, jak Hilda mówi, i tak ją kocham, i tak.

background image

Louise zaśmiała się, ale jakoś sztucznie.

- Patrzcie państwo, jaki zakochany, a tyle lat po ślubie Chłopak ma już osiem lat. Bo

chyba za wcześnie się nie urodził, co? Przyznaj się, baraszkowaliście w sianie, zanim pastor

dał wam błogosławieństwo? Kawał chłopa z ciebie, tak se my ślę, że musisz być gorący w

łóżku.

Hilda poczuła, że policzki jej płoną. Udawała, że niczego nie słyszała. Per Jansen za to

ryczał ze śmiechu.

Weszła na rozchybotaną werandę i wetknęła głowę do środka.

- Gabriel? Idziemy do domu.

Podobnego bałaganu, jaki panował w pokoju, do którego zajrzała, jeszcze nigdy nie

widziała. Zgadzało się to z obrazem Louise Jansen, który stworzyła sobie tego dnia.

Kiedy w końcu znaleźli się na ulicy, prychnęła pogardliwie i stwierdziła:

- Ależ ona wulgarna!

Anders wziął ją za rękę.

- Po co się denerwujesz? Nic na to nie poradzisz. Jedni są tacy, drudzy inni. Trzeba brać

ludzi, jakimi są.

Zerknęła na niego z ukosa.

- Lubisz ich?

- Baba jest stuknięta, ale Per to porządny gość. Obiecałem, że pomogę mu któregoś dnia

naprawić werandę. Wygląda, jakby w każdej chwili miała się rozpaść.

Ścisnął jej rękę.

- Po całym dniu na powietrzu mały Gabriel pewnie szybko zaśnie. Jak myślisz?

Przypomniała sobie, w czym przerwała im swoim przybyciem Louise i serce zaczęło jej

szybciej bić w piersi.

Spojrzał na nią.

- Tak ładnie wyglądałaś, kiedy siedzieliśmy w altanie. Jak mała, drobna dziewczynka

przy tym kaszalocie.

background image

13

Kristian zapłacił przekupce za makrelę, włożył paczkę do koszyka i ruszył w drogę

powrotną. Cieszył się, że udało mu się kupić rybę. Na zakupy należało wybierać się wcześnie

rano, on zaś akurat tego dnia pomagał Johanowi i kiedy udało mu się wyjść z domu, było już

dość późno. Miał szczęście, właśnie przybiła do brzegu łódź rybacka ze świeżo złowioną

makrelą.

Nie sądził, że w stolicy będą aż takie kłopoty z zaopatrzeniem. Co by zrobili, gdyby nie

śledź i kartofle? Na szczęście Peder był teraz na ćwiczeniach, a Jensine, Hugo i Sebastian w

Ringstad. Ole Gabriel pomagał Hildzie, oni sami na szczęście mieli znajomości w

Vøienvolden. Poza tym Magda zawsze lubiła Elise, zauważył to już wiele lat temu, często

coś dla niej odkładała.

Może powinien był skorzystać z propozycji pana Wang-Olafsena, ale postanowił jeszcze

trochę pomieszkać u Elise. Evelyn bardzo polubiła ją, Johana i dzieci, on też cieszył się, że

znów jest w domu. Dopiero teraz uświadamiał sobie, ile miał szczęścia. Kiedy myślał o

minionym roku, ciarki przechodziły mu po plecach.

Spojrzał na budynek dworca, koło którego właśnie przechodził. Wiedział, że z Kristianii

można dojechać do Drammen, a stamtąd inną linią do Larvik. Od wyjazdu z Grimstad marzył

o tym, by zaoszczędzić trochę pieniędzy i odwiedzić Sylvię. Tyle tylko, że to by zajęło sporo

czasu, bo w sklepiku Olufa Lorentz na zarabiał niewiele. A tak się cieszył, kiedy dostał tę

posadę!

A gdyby nawet w końcu udało mu się zebrać potrzebną sumę, podróż trwałaby strasznie

długo. Statkiem byłoby szybciej, ale niemieckie okręty podwodne nadal krążyły wzdłuż

norweskiego wybrzeża, a on nie miał ochoty narażać życia, teraz, kiedy był odpowiedzialny

za Halfdana i Evelyn.

Westchnął ciężko. Tęsknota za Sylvią była jak rana w sercu Nigdy nie przypuszczał, że

kiedykolwiek tak mu się spodoba jakaś dziewczyna. Wiele razy miał ochotę opowiedzieć o

tym Elise, ale coś go powstrzymywało. Pewnie powiedziałaby, że powinien czuć

wdzięczność. Wielu ludziom nigdy nie jest dane poznać prawdziwej miłości. Jednocześnie

próbowałaby mu wytłumaczy, że między nim a Sylvią nigdy nic się nie zdarzy, skoro ma

takich, a nie innych rodziców i skoro nie chce ich zranić nie mówiąc już o tym, że jest

zaręczona.

Argument, że Hilda wyszła za zamożnego kierownika fabryki, choć sama była zwykłą

prządką, na nic by się nie zdał. Po pierwsze, ani Ole Gabriel, ani Hilda nie mieli rodziny

background image

przeciw sobie, poza tym właśnie się rozwodzili. Kolejny dowód na to, że takie małżeństwo

nie mogło się udać.

Westchnął. Był już w takim wieku, że od kilku lat mógłby być żonaty, był ojcem dwójki

dzieci, a teraz znowu miał zasiąść w szkolnej ławie. Trzeba przyznać, w jednej z najlepszych

szkół w mieście. Mógł ją skończyć już wiele lat temu, gdyby nie był taki głupi i nie wyjechał

wtedy do Ameryki. Jakoś wcale się nie cieszył. Po pierwsze, na pewno będzie najstarszy w

klasie, o wiele starszy od pozostałych uczniów, a po drugie, szkoła słynęła z surowej

dyscypliny. Nauczyciele chętnie uciekali się do kar cielesnych, jeden z nich, od łaciny i

historii, zawsze na wszelki wypadek trzymał trzcinkę w dłoni i niemiłosiernie lał nią

winowajców po głowie. Dyrektor Flor używał z kolei czarnucha - był to sznur obciągnięty

czarną skórą, który budził w uczniach wielkie przerażenie. Kiedy w sobotnie popołudnie

przechodziło się koło szkolnego budynku, można było usłyszeć głośne krzyki, mówił Evert.

Jednocześnie Kristian zdawał sobie sprawę z tego, jakie miał szczęście. Gdyby pan

Wang-Olafsen nie zaproponował, że opłaci mu szkołę, nie miałby szans na zdobycie

wykształcenia. Jeśli ma zdobyć Sylvię i przekonać jej rodziców, że potrafi się nią

zaopiekować, musi najpierw zostać kimś.

Wiedział jednak, że to tylko próżne marzenia. Sylvia wyjdzie za tego swojego galanta.

Nawet gdyby nie była zaręczona, raczej nie miałaby ochoty czekać tyle lat, aż on skończy

szkołę.

Gdyby tylko potrafił o niej nie myśleć, zapomnieć, cieszyć się tym, że udało mu się

uniknąć służby, że żyje, że wyszedł cało z katastrofy na morzu, przeżył piwnicę i ucieczkę,

że wreszcie jest w domu.

Może jednak nie powinien był rezygnować ze służby. Może dobrze byłoby spotkać

nowych ludzi, poznać ich losy. Na pewno było wśród nich wielu chłopców, którzy na obcych

wodach otarli się o wojnę, albo synów ubogich chłopów, którzy poznali, co to znaczy

prawdziwy głód i widzieli, jak ich bracia wchodzą na pokład statku płynącego do Ameryki,

by nigdy nie wrócić.

Znów zerknął na budynek dworca. Może mógłby spytać, czy z Larvik jeżdżą jakieś

miejscowe pociągi do Grimstad lub czy istnieją jakieś inne środki transportu. Słyszał, że już

od kilku lat w niektórych częściach Norwegii jeżdżą autobusy.

Jego nogi same ruszyły na drugą stronę ulicy, jakby kierowane jakąś siłą. Nie miał

pieniędzy, ale tłumaczył sobie, że wcale nie zamierza kupić biletu, a tylko uzyskać

odpowiedź na kilka pytań.

Na stację właśnie wjechał pociąg, para wypełniła dworcową halę. Ze środka wysypał się

background image

tłum pasażerów z walizkami i plecakami. Podszedł do okienka, by spytać o cenę biletu do

Larvik. Obsługujący wcale nie musiał wiedzieć, że została mu tylko jedna korona. Miał w

końcu nie tylko sprzedawać bilety, ale również udzielać informacji.

- Kristian?

Odwrócił się gwałtownym ruchem. Nie wierzył własnym oczom. Przed nim stała Sylvia!

To nie był sen ani przywidzenie! Serce na chwilę przestało bić w jego piersi, po czym

zaczęło bić tak szybko, że nie mógł złapać tchu.

- Sylvia?

Wydawało mu się, że powiedział to zupełnie normalnie, lecz z jego ust wydobył się nikły

szept. Sekundę później znalazła się w jego ramionach. Śmiali się i płakali na przemian,

zapomnieli o istnieniu świata wokół siebie. Jakiś mężczyzna chrząknął znacząco. Kiedy

Kristian nieco ochłonął, puścił ją i rozejrzał się z przerażeniem. Jakaś starsza para

przyglądała im się z oburzeniem, kobieta mruknęła coś o dzisiejszej młodzieży, po czym

odwróciła się i wraz ze swym towarzyszem pomaszerowała w stronę wyjścia.

Położył torbę z zakupami na podłodze, złapał obie dłonie Sylvii i patrzył na nią długo,

jakby chciał się upewnić, że nie śni.

- Czy to naprawdę ty czy tylko moje marzenie?

Zaśmiała się, jasnym, radosnym śmiechem.

- Nie wierzyłam własnym oczom, kiedy cię zobaczyłam. Tutaj, na dworcu! Za dobre,

żeby było prawdziwe!

Teraz on się roześmiał, czuł się tak, jakby już zawsze miał się tylko cieszyć i śmiać.

- Opowiadaj! Przyjechałaś na wakacje?

Nagle zdał sobie sprawę, że może wcale nie są sami, że jej rodzice stoją gdzieś między

innymi pasażerami i patrzą na nich ze zgrozą.

- Nie. Będę pracować w szpitalu przy Domu Diakonis na Lovisenberg.

Chyba miał omamy słuchowe. To nie mogła być prawda!

- Powiedz to jeszcze raz, proszę!

Znów się zaśmiała, tym swoim jasnym śmiechem, który tak go zauroczył od samego

początku.

- Zamierzałam pojechać taksówką do Diakonis, urządzić się i zaraz pobiec na

Maridalsveien 76, stanąć przed bramą, a kiedy już zebrałabym się na odwagę, zapukać do

drzwi.

Ścisnął jej dłonie.

- Uszczypnij mnie w ramię, Sylvio. Wiesz, po co przyszedłem na dworzec? Chciałem

background image

właśnie podejść do okienka i zapytać, ile kosztuje bilet do Larvik.

- Larvik? Po co chciałeś pojechać do Larvik?

- Stamtąd pojechałbym autobusem do Grimstad.

W jej oczach zabłysły łzy. Zamrugała prędko kilka razy.

- Z Larvik do Grimstad nie jeździ żaden autobus.

- Tak też przypuszczałem, ale chciałem się upewnić. I tak nie mam pieniędzy na bilet,

najpierw muszę zaoszczędzić. Latem zacząłem pracować jako subiekt w sklepie na ulicy

Karla Johana, a jesienią idę do szkoły.

- A wolne chwile będziemy mogli spędzać razem.

Gorąco mu się zrobiło. Jeszcze całkiem do niego nie docierało, że Sylvia naprawdę przed

nim stoi, że trzyma jej dłonie w swoich.

- A jak Evelyn? Odzyskała siły?

- Na szczęście tak. Polubiła się bardzo z bratem i kuzynem. Pan Wang-Olafsen, adwokat,

o którym ci opowiadałem, zaproponował, byśmy się do niego przenieśli, ale ja wolałem naj-

pierw pomieszkać w domu.

- W domu, czyli u siostry i szwagra, tak?

- Tak. Tyle że Elise jest dla mnie bardziej matką niż siostrą. Co powiedzieli rodzice na to,

że postanowiłaś przenieść się do stolicy? Co z narzeczonym?

Sposępniała.

- Powiedziałam, że potrzebuję odmiany, że jestem ostatnio nieco przygnębiona. Zresztą

tego akurat nie musiałam nawet mówić, i tak to po mnie widać. Matka okazała mi

zrozumienie, ojcu jednak wcale się mój pomysł nie spodobał. Wieczorem matka przyszła do

mnie do pokoju, popatrzyła na mnie surowo i stwierdziła, że przemyślawszy sprawę, doszła

do wniosku że musi być jakaś inna przyczyna tego wyjazdu. Zaprzeczyłam, ale miałam

straszne wyrzuty sumienia, przez całą noc oka nic zmrużyłam.

Poczuł taki przypływ czułości, że niemal dech w piersiach mu odebrało.

- Chodź! - Podniósł jej wielką walizę. - Odprowadzę cię do szpitala i poczekam, aż

porozmawiasz z przełożonymi. Dzisiaj nie mam pracy.

Zatrzymali taksówkę i usiedli na tylnym siedzeniu tuż obok siebie i wzięli się za ręce.

- Cały czas wydaje mi się, że śnię - wyszeptał jej do ucha.

Uśmiechnęła się i oparła głowę na jego ramieniu.

- Tęskniłam za tobą.

- A ja za tobą.

- Mam nadzieję, że nie będą mi dawać nocnych dyżurów.

background image

- Na pewno czasem nam się uda znaleźć dla siebie wolną chwilę. Niedziele mam wolne.

- Po chwili wahania zapytał:

- Zamierzasz zerwać zaręczyny?

Uniosła głowę i wyprostowała się.

- Nie wiem, czy mi starczy odwagi.

- A więc nie przyjechałaś tu na stałe?

Zarumieniła się i wlepiła wzrok w swoje dłonie.

- Chciałabym - powiedziała bardzo cicho.

- Chyba rozumiesz, że będzie nam trudno? Skoro miałaś takie wyrzuty sumienia, kiedy

okłamałaś matkę, to co będzie dalej?

- Wiem, Kristianie. - W jej głosie drżał powstrzymywany płacz. - Wiem, że muszę coś

zrobić, ale pomyślałam sobie, że łatwiej mi będzie powiadomić ich o tym w liście.

- Zrobią awanturę?

- Istnieje takie niebezpieczeństwo.

Westchnął głęboko.

- Co będzie, to będzie. Na razie cieszmy się, że wreszcie jesteśmy znowu razem. - Ścisnął

jej dłoń. - Tak strasznie się cieszę, że tu jesteś, Sylvio.

Wysiedli z taksówki przed szpitalem na Lovisenberg. Ustalili, że Kristian pójdzie do

domu, Sylvia zaś w tym czasie porozmawia z przełożonymi i zaniesie bagaż do pokoju.

Mogło to trochę potrwać, a Elise na pewno chciała już robić obiad.

- Potem po ciebie przyjdę. Nie spiesz się, w razie czego zaczekam.

Całą drogę do domu pokonał biegiem. Otworzył bramę. Dzieci stały w balii i pryskały na

siebie wodą, piszcząc, śmiejąc się i pokrzykują radośnie. Zobaczywszy go, wyszły z balii i

podbiegły do niego.

- Tata, nie zgadniesz co! - wykrzyknął Halfdan z dziką radością. - Jedziemy na wieś! Pan

Ringstad nas zaprosił! Ciebie też!

- Ja nie mogę. Pracuję.

Elise właśnie wyszła z domu z praniem do wywieszenia.

- Jaka szkoda, że nie możesz - powiedziała, wyraźnie rozczarowana. - jedziemy tylko na

tydzień, myślę, że to wystarczy, pan Ringstad i tak pewnie będzie miał nas dosyć. Ale może

Evelyn mogłaby się z nami wybrać? - zaproponowała. - Dobrze by jej zrobił taki wyjazd,

podjadłaby sobie.

background image

Uniósł wyżej torbę z zakupami.

- Poszczęściło mi się. Akurat przypłynęła łódź ze świeżo złowioną rybą.

- O, jak wspaniale! Wielkie dzięki, Kristianie! Idę wstawić kartofle.

- Rozwieszę pranie.

- Ty? - Rozejrzała się. - A jak cię ktoś zobaczy?

Zaśmiał się.

- Nie dbam o to. Poza tym nikt nie może mnie tu zobaczyć oprócz mieszkańców

Biermannsgården, a jeśli chodzi o mężczyzn wykonujących babską robotę, to już nie takie

rzeczy widzieli.

Elise roześmiała się.

- To prawda.

Wyjęła z torby rybę zawiniętą w gazetę i ruszyła do do Kristian zaczął wieszać pranie,

zastanawiając się, jak by się wymknąć z domu. Może przełożona nie miała czasu zbyt długo

rozmawiać z Sylvią, może Sylvia już na niego czeka, rozczarowana, że nigdzie go nie widać.

Skończył wieszać pranie i wszedł kuchni. Kartofle już się gotowały, obok stał rondel z

oczyszczoną rybą. Kristian pomyślał, że Elise jak zwykle szybko się uwinęła.

Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.

- Coś się stało?

- Nie, dlaczego?

- Po powrocie wydawałeś się taki radosny, a teraz jakby przygasłeś.

- Nie, ja tylko... Muszę wyjść na chwilę i zastanawiam się, czy czekać na obiad, czy nie.

- Nigdzie nie pójdziesz, póki nie zjesz! Od śniadania minęło mnóstwo czasu, poza tym

chyba chcesz spróbować gotowanej makreli?!

Skinął głową z uśmiechem.

Elise przyglądała mu się przez chwilę.

- Właśnie że coś się zdarzyło! Widzę to po tobie!

Ze złością poczuł, że się rumieni.

- Masz od niej jakieś wiadomości? A może przyjechała?

Elise chyba potrafiła czytać w myślach. Przecież o niczym

jej nie mówił, wspomniał tylko o pielęgniarce, która opiekowała się Evelyn. Cóż, w takim

razie nie musiał ukrywać prawdy.

- Chyba masz dar jasnowidzenia, Elise. Zgadłaś - przyjechała. To pielęgniarka ze

szpitala w Grimstad, o której opowiadałem.

Elise uśmiechnęła się.

background image

- Tak właśnie myślałam. Kiedy o niej wspomniałeś, oczy aż

ci zalśniły. Opowiadaj. Przyjechała bez zapowiedzi?

Kiedy Kristian skończył, wykrzyknęła:

- Może stoi tam biedaczka i czeka na ciebie! Pospiesz się i zaraz ją tu przyprowadź,

położę dodatkowe nakrycie.

- Ale... starczy dla tylu osób?

- Sam wiesz, ile kupiłeś, poza tym dzieci dużo nie zjedzą.

Zobaczył ją już z daleka. Stała spokojnie, wyglądała, jakby czekała już od jakiegoś czasu.

Zaczął biec.

Kiedy był już blisko, ruszyła mu na spotkanie.

Objął ją i wydyszał:

- Przepraszam. Musiałem najpierw powiesić pranie.

- Powiesić pranie? - zaśmiała się. - Poradziłeś sobie?

Uśmiechnął się.

- Opowiedziałem Elise o tobie. Kazała przyprowadzić cię na obiad.

Zarumieniła się.

- Nie wiem, czy mam śmiałość. To znaczy...

- Nie musisz mówić, że jesteś zaręczona.

Spojrzała na swoją dłoń, na której widniał pierścionek zaręczynowy. Prędkim,

zdecydowanym ruchem zdjęła go i włożyła do kieszeni.

Potem podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy.

- Więcej go nie włożę. Już postanowiłam.

- Nie spiesz się, Sylvio. Nie zamierzałem na ciebie naciskać.

- To nie ty. Po prostu sama doszłam do tego wniosku. Zrozumiałam to, kiedy cię

zobaczyłam. Nigdy nie wyjdę za... - przerwała.

Ujął jej dłoń i ścisnął ją. Ruszyli. Wcześniej była taka zmęczona, miała za sobą

wyczerpujący dzień, ale teraz nagle po czuła się tak lekko.

- Co powie twój szwagier? - w jej glosie pobrzmiewał zdenerwowanie.

Kristian roześmiał się.

- Najpierw będzie zaskoczony, potem uśmiechnie się ucha do ucha i powita cię w

rodzinie.

- W rodzinie? - powtórzyła z przerażeniem. - Nie możesz im sugerować, że łączy nas coś

poważnego. Nigdy wcześniej ich nie widziałam, oni nawet nie wiedzą, kim jestem. Pomyśl,

background image

co będzie, jeśli on zadzwoni do mojego ojca i wyjdzie na jaw, z jakiego powodu

przyjechałam do Kristianii!

- Nie mamy telefonu, chodzimy do sąsiadów, i to tylko wtedy, kiedy już naprawdę chodzi

o życie. - Nagle spoważniał. - Sylvio, chyba nie do końca rozumiesz, jak bardzo nasze

rodziny się różnią. Jesteśmy prostymi ludźmi, nie mamy telefonu ani automobilu, ani nawet

bryczki. Elektryczności, wody w kranie, wanny czy toalety, wszystkiego tego, co jak wiem,

jest zupełnie zwyczajne w bogatych domach. Nie mamy też służącej, jemy w kuchni i

siedzimy na zwykłych taboretach. Ale kochamy się, dużo się śmiejemy, dzielimy się zarówno

radością, jak i troskami.

- Z tego co słyszę, jesteście szczęśliwi, los wam sprzyja. Reszta przecież nie ma

znaczenia. Wiele zamożnych rodzin jest tak naprawdę o wiele uboższych od was, wiele par

straciło dzieci, a może także siebie nawzajem w pędzie za pieniędzmi.

Kristian nic nie powiedział. Nie chciał jej tłumaczyć, że Hildzie też zmarło dwoje dzieci,

jego matce jedno, że Hugo i Jensine stracili ojca, Elise zaś owdowiała w wieku dwudziestu

dwóch lat. Że mało nie wyrzucono ich z mieszkania w Andersengården, że nie mieli jedzenia

i pieniędzy, a Elise uratowała ich, wychodząc za mąż za mężczyznę, którego nie kochała,

choć jej serce należało do innego. O pijaństwie ojca jej wspominał, nie był jednak pewien,

czy rozumie, co to tak naprawdę znaczyło.

- Już się cieszę na minę Evelyn, kiedy cię zobaczy - powiedział w końcu. - Jestem

pewien, że będzie zachwycona.

Sylvia szła przed siebie lekkim krokiem, radosna.

- Ależ jestem podekscytowana! Jak to dobrze, że zdecydowałam się na przyjazd do

stolicy.

background image

14

W ogrodzie było pusto, pewnie wszyscy siedzieli w kuchni.

Sylvia przystanęła, rozejrzała się i stwierdziła:

- Jak tu ładnie! Ta stara ławka, stajnia z muru pruskiego i domek dla lalek! Nic dziwnego,

że kochasz to miejsce.

Kristian uśmiechnął się.

- Niewiele czasu tutaj spędziłem. Najpierw mieszkałem w Andersengården, kamienicy, o

której ci opowiadałem, potem w domu kierownika fabryki, następnie na Hammergaten i na

Vøienvolden.

Zaśmiała się.

- Wszyscy mieszkańcy Kristianii tak często się przeprowadzają?

- W każdym razie ci z tej strony rzeki, z reguły dlatego, że nie stać ich na czynsz. Nieraz

brakowało, by i nas wyrzucono, wystarczyło, że odrobinę spóźniliśmy się z płatnością, a

właściciel od razu robił awanturę. Ale chodź, zapraszam do środka! Potem pokażę ci

pracownię Johana. Niedawno zaczął rzeźbić popiersie Evelyn.

Wziął ją za rękę, domyślał się, że jest przejęta i zdenerwowana.

Dzieci właśnie myły ręce w miednicy z wodą ustawionej na stołku, tak by wszystkie

mogły dosięgnąć.

Elise musiała opowiedzieć im o Sylvii, bo nie wydawały się zaskoczone, a tylko

zaciekawione.

Twarzyczka Evelyn rozpromieniła się, sekundę później już biegła w ich stronę.

- Siostra Sylvia? To ty?

Sylvia zaśmiała się i wzięła ją na ręce.

- Hej, Evelyn. Jak dobrze cię znowu widzieć. A jak zdrowo wyglądasz, policzki masz

takie rumiane!

Elise ruszyła ku nim powolnym krokiem, by dać Evelyn chwilę na przywitanie się z

gościem. Podała Sylvii rękę.

- Jestem Elise, najstarsza siostra Kristiana. Opowiadał mi, jak wspaniale opiekowała się

pani Evelyn. Stwierdził, że wyzdrowiała tylko dzięki pani. Witamy serdecznie.

- Dziękuję. Kristian przesadza. Interesuję się medycyną, staram się dużo czytać i być na

bieżąco z nowościami w tej dziedzinie. Metody leczenia pacjentów chorych na bronchit za-

wsze wydawały mi się dyskusyjne. Choroba ta polega przecież na tym, że trudno im

oddychać. Wydaje mi się, że pozycja siedząca jest znacznie bardziej korzystna w przypadku

background image

takich dolegliwości - mówiła szybko i nerwowo.

- Muszę przedstawić ci pozostałych, przede wszystkim mojego szwagra, Johana -

powiedział i pociągnął ją za sobą.

Johan był nieco zaskoczony, ale uprzejmie podał jej rękę. Pewnie i on, i Elise uważali za

dość dziwne, że Kristian właściwie nie opowiedział im wcześniej o Sylvii, ale cóż, nie

wiedzieli przecież, że jest zaręczona i że w dodatku pochodzi z zamożnej rodziny. Z

rozmowy Elise i Everta Kristian wywnioskował, że Elise ucieszyła decyzja Everta o

zerwaniu z Gudrun.

Dzieci, zbite w gromadkę, przyglądały się nieznajomej z ciekawością i zawstydzeniem.

Elise poprosiła, by przywitały się z gościem. Jedno po drugim podchodziły, by podać Sylvii

rękę. Halfdan i Sigurd ukłonili się, Elvira dygnęła.

Atmosfera nieco zelżała, kiedy wszyscy zasiedli za stołem, a Elise zaczęła nakładać rybę

i ziemniaki. Johan wypytywał Sylvię o szpital w Grimstad i o samo miasto. Kristian

stwierdził z ulgą, że jej zdenerwowanie minęło. Johan zawsze potrafił sprawić, że każdy od

razu czuł się u nich jak u siebie w domu. Sprawiało to jego naturalne zachowanie, szczere

zainteresowanie drugim człowiekiem, ciepły uśmiech i przyjemny głos.

- Bardzo odczuwacie wojnę w Grimstad?

- Wydaje mi się, że tutaj, w stolicy, jest gorzej. Nie mamy takich kłopotów z

zaopatrzeniem, rybacy dostarczają nam świeżych ryb. Ale niedawno niemieckie okręty

podwodne ostrzelały dwa kutry, akurat w czasie, kiedy Kristian był w Grimstad.

Johan potrząsnął głową.

- Co za niedorzeczność, strzelać do rybaków! Cóż oni złego zrobili?

- Ojciec mówił, że działania wojenne zaczynają się zaostrzać. Z początku Niemcy dawali

ludziom czas na ewakuację, teraz strzelają bez ostrzeżenia. Podobnie jest w potyczkach

lądowych, choć, jak mówi ojciec, Niemcy wcale nie są gorsi o Anglików, Rosjan czy

Francuzów. Uważa, że ciągłe patrzenie na cudze cierpienia odbiera człowiekowi wrażliwość,

niezależnie od tego, jakiej jest się narodowości.

Johan kiwnął głową.

- Chyba ma rację. Czym zajmuje się pani ojciec?

- Jest przedsiębiorcą. Mój dziadek zaczynał od handlu drzewem, ojciec coraz bardziej

skupia się na wyposażeniu do statków.

-

Jak rozumiem, pani dziadek stworzył dobrze prosperującą firmę.

Sylvia zaśmiała się.

- Owszem, był uważany za jednego z najznamienitszych ludzi w naszym mieście. Po

background image

śmierci dziadka i babci zamieszkaliśmy w domu po nich. Jest dla nas o wiele za duży. -

Chyba nagle zdał sobie sprawę, jak ogromny jest w porównaniu z ich domkiem, bo dodała

prędko, z zakłopotaniem: - Bardzo mi się podobają takie nie za duże stare drewniane domy

jak ten. Wydają się takie przytulne, przyjazne człowiekowi. Kiedy go zbudowano?

- Dwieście lat temu. - odparła Elise z uśmiechem. - Już w średniowieczu mieszkali ludzie

nad rzeką Aker. Najpierw pojawiły się młyny zbożowe, potem rozwinął się przemysł drzew-

ny, pobudowano tartaki.

- Interesujące. Czytałam w gazecie, że pisarz Oskar Braaten nazwał tę rzekę najbardziej

pracowitą w całej Norwegii, z powodu tych wszystkich fabryk. Co się w nich produkuje?

- To przędzalnia, tkalnia i papiernia.

- I jeszcze wytwórnia gwoździ, fabryka płótna i warsztat mechaniczny.

- Mama pracowała w fabryce! - oznajmiła z dumą Elvira.

- Prawda, mamo?

Elise skinęła głową.

- Tak, w przędzalni na Nedre Vøien.

Sylvia spojrzała na nią z zainteresowaniem.

- Te wszystkie maszyny muszą chyba strasznie hałasować?

- Owszem, najgorszy jednak jest pył unoszący się w fabrycznej hali. Ciągle szczypały nas

oczy.

- To musiało być naprawdę nieprzyjemne - stwierdziła Sylvia współczującym tonem.

- Ale teraz mama jest nauczycielką! - wykrzyknął Halfdan.

- Uczy dzieci czytać i pisać. Ja wiem, jak wygląda „A”. Ty też wiesz?

Sylvia zaczęła się śmiać.

- Tak, wiem. Skończyłam szkołę już dawno temu.

- Całą szkołę elementarną?

- Tak, a także gimnazjum i szkołę pielęgniarską.

Elvira i Halfdan zrobili wielkie oczy.

Kristian uznał, że czas zmienić temat.

- Wydaje mi się, że widziałem Hildę i małego Gabriela, jak szli w stronę Sagene.

Chciałem do nich później zajrzeć, ale może wyszli tylko na chwilę?

- Pewnie szli do znajomych z tej samej ulicy. Gabriel koleguje się z ich synem. A

słyszałeś, że Anders będzie co niedziel przez całe lato grał i śpiewał w pawilonie na

Ekebergu?

Kristian uniósł brwi i roześmiał się.

background image

- Anders? Cieśla Hildy?

Elise przytaknęła.

- Ten sam. Zeszłej niedzieli wybrali się tam na wycieczkę, Anders miał ze sobą gitarę i w

pewnym momencie zaczął śpiewać stare szanty i ballady. Ludzie byli zachwyceni, zebrała się

spora publiczność, a właściciel pawilonu zaproponował mu pracę. Hilda mało nie pękła z

dumy.

- Nie wiedziałem, że jest taki zdolny.

- Owszem, ma bardzo piękny głos. Zna pani te popularne piosenki, których teksty

sprzedaje się na targach i jarmarkach?

- zwróciła się do Sylvii.

Ta potrząsnęła głową.

- Nie, moja matka ich nie lubi. Nie pozwalała mi ich słuchać.

Kristiana aż skręcało. Sylvia się zarumieniła, pewnie zrozumiała, że nadepnęła Elise na

odcisk. Elise chyba żal się zrobiło dziewczyny, bo powiedziała pospiesznie:

- Wielu ludzi nie lubi tych piosenek, uważa, że są zbyt sentymentalne. Poza tym często

opowiadają o smutnych zdarzeniach, chorobie, śmierci i niespełnionej miłości. Wielu z kolei

pewnie lubi słuchać o cudzych nieszczęściach, zapewne znajdują w tym jakąś pociechę.

Kristian uśmiechnął się do Sylvii dla dodania jej otuchy.

- Może wybierzemy się w niedzielę na Ekeberg go posłuchać?

- Chętnie.

Halfdan spojrzał na niego surowo.

- Mama jej nie pozwoli.

Kristian nie mógł się powstrzymać od śmiechu.

- Nie mogła, kiedy Sylvia była dzieckiem. Teraz jest dorosła i może sama decydować.

Twarz Halfdana rozpromieniła się.

- Mogę pójść z wami?

- I ja! - wtrąciła prędko Elvira.

- Pójdziemy wszyscy razem - zaproponowała Elise. - Sigurda i Evelyn wsadzimy do

wózka, a wy jesteście już duzi, dojdziecie na własnych nogach.

- Tak! - Halfdan z zachwytem zaklaskał w dłonie. - Idziemy na wycieczkę! Idziemy na

wycieczkę! - zaczął wyśpiewywać.

Kristian poczuł, jak zapiekły go koniuszki uszu. Wiedział, że w takich domach, z jakiego

pochodzi Sylvia, dzieciom nie wolno odzywać się przy stole. Musiały też czekać, aż rodzice

pierwsi usiądą i zwracać się do nich z szacunkiem. A u nich zawsze panował harmider,

background image

wszyscy mówili na raz, a dzieciom pozwalało się mówić nawet wtedy, kiedy nie powinny się

odzywać.

Spojrzał ostro na chłopca.

- Halfdan, my jemy!

- Ja już skończyłem.

- Nieważne, nie powinieneś tak hałasować przy stole.

- Nie twoja sprawa, nie jesteś moim tatą.

Kristian zerwał się, chwycił go za ramię i wyprowadził na korytarz. Halfdan zaczął wyć,

a Elvira wykrzyknęła:

- Czemu wujek tak się zezłościł?

Kristian zamknął za nimi drzwi, ukucnął i powiedział, już łagodniejszym tonem:

- Pani, która do nas przyszła, nie jest przyzwyczajona do takiego zachowania. Musisz się

nauczyć, że trzeba słuchać dorosłych, gdy do ciebie mówią, inaczej będziesz miał poważne

kłopoty, kiedy pójdziesz do szkoły. Rozumiesz?

Halfdan przestał płakać, potarł pięścią oczy i pociągnął nosem, nie odrywając wzroku od

podłogi.

- Jesteś moim tatą - powiedział w końcu z urywanym szlochem.

Kristian objął go i przytulił.

- Tak, jestem twoim tatą i bardzo cię kocham. Więcej cię nie zostawię, już zawsze

będziemy razem.

- Johan też jest moim tatą.

-

Tak, Elise i Johan byli dla ciebie rodzicami, kiedy wyjechałem. Kochają cię równie

mocno jak ja.

Halfdan uśmiechnął się.

- Szczęściarz ze mnie, mam dwóch tatów.

Jednak nie zajrzeli do Hildy, postanowili przełożyć to na inną okazję. Oboje woleli pobyć

z dziećmi, aż do chwili, kiedy musiały iść do łóżek.

Kristian z przyjemnością patrzył, jak Sylvia bawi się z nimi i rozmawia. Nie widać było

po niej znudzenia, chyba po prostu naprawdę lubiła dzieci. Zauważył, że Elise co i raz

spogląda w ich stronę. Chyba pomyślała to samo.

Kiedy dzieci już leżały w łóżkach, Elise pożegnała się serdecznie z Sylvią i kazała jej

znów przyjść w odwiedziny. I ona, i Johan wyraźnie polubili Sylvię, z czego Kristian

niezmiernie się cieszył.

background image

Przed wyjściem zaszli jeszcze do stajni obejrzeć prace Johana. Kristian uważał, że

popiersie Evelyn to jedno z jego najlepszych dzieł. Sylvia była zachwycona, stwierdziła, że

byłaby wielka szkoda, gdyby rzeźba trafiła w obce ręce.

- Ile będzie kosztowała? - spytała ostrożnie.

Johan roześmiał się.

- To zależy, ile ewentualny kupiec zechce za nią dać.

Sylvia nic nie powiedziała, ale Kristian widział, że nad

czymś się zastanawia. Może miała ochotę sama kupić rzeźbę, ale przecież na pewno nie było

jej na to stać.

Kiedy znaleźli się za bramą, odwróciła się do niego i z zapałem stwierdziła:

- Jaką masz wspaniałą rodzinę, Kristianie! Chyba mogłabym pokochać ich wszystkich

bez wyjątku.

- A oni wszyscy ciebie. Zauważyłem, że Johan i Elise od razu cię polubili. Podbiłaś też

serca dzieci, bez dwóch zdań.

Wziął ją za rękę i ruszyli przed siebie.

Przez domem wdowy Jacobsen stała grupka pijaczków. Kristian zerknął na okna na

drugim piętrze.

- Tu mieszka Hilda z synem, ale chyba nie ma ich w domu, okna są zamknięte mimo tego

ciepła.

- A może pozamykała, bo nie mogła znieść hałasu. Ci panowie trochę głośno się

zachowują.

- Na pewno jest przyzwyczajona.

- Nie boi się mieszkać w takim miejscu?

- Nie, oni nie są niebezpieczni. Mieszkanie było niedrogie, poza tym jest całkiem spore i

ma okna na zachód. To zupełnie co innego, niż widzieć przez okno ciemne podwórko, a słoń-

ce tylko odbite w szybach skrzydła naprzeciwko. Poza tym na pierwszym piętrze mieszka jej

Anders. Pilnuje, żeby nikt obcy nie włóczył się po klatce.

- Są zaręczeni?

- Jeszcze nie przeprowadziła rozwodu, Elise mówiła, że prawdopodobnie sąd powinien

wkrótce wydać decyzję. Potem pewnie weźmie ślub z Andersem.

- Uważasz, że to przykre mieć rozwiedzioną siostrę?

- Nie krytykuję i nie osądzam innych, poza tym sam mam dwoje nieślubnych dzieci. Nie

mówiąc już o tym, że po tej stronie rzeki jest trochę inaczej niż po tamtej.

- Ale Hilda pewnie musi się liczyć z krytyką?

background image

- Może, nie wiem.

- W Grimstad zostałaby wykluczona z towarzystwa, w każdym razie w takich kręgach, do

których należy moja rodzina. Małe miasteczka są straszne, każdy na każdego gotów jest

wydać wyrok.

Uśmiechnął się do niej łobuzersko.

- Pomyśl tylko, jak by zareagowali, gdyby się dowiedzieli, że właśnie w tej chwili idziesz

za rękę z kimś takim jak ja?

Cieszę się, że jesteśmy w Kristianii. W jej wschodniej części - dodała ze śmiechem.

Przystanął, rozejrzał się, po czym przyciągnął ją do siebie i pocałował.

- Nadal do mnie nie dociera, że naprawdę tu jesteś. Kiedy rano się obudzę, pomyślę, że to

wszystko mi się śniło.

Oczy zaszły jej łzami. Pocałował ją jeszcze raz. Długo tak stali.

background image

15

Całą grupą wyruszyli na Ekeberg. Na szczęście Sylvia nie miała dyżuru, pogoda była

przepiękna, a na ulicach roiło się od ludzi spieszących za miasto, większość zapewne do

Maridalen czy Grefsenskogen na jagody. W tych czasach każdy szukał sposobów na kryzys.

Wielu zmierzało też jednak w stronę wzniesień na wschodzie, pewnie żeby popatrzeć na

budowę. Większość była zdania, że to był dobry pomysł, by zbudować budynek szkoły

morskiej w stylu średniowiecznej fortecy. W ten sposób nawiązywał do twierdzy Akershus

oraz przypominał o tym, że Kristiania była stolicą kraju od czasów, kiedy zbudowano tu gród

królewski - tak napisano w gazecie.

Czasem Elise zastanawiała się, czy Kristian nie miałby ochoty pójść do tej szkoły, zostać

marynarzem, zdobywać kolejne stopnie, on sam jednak nigdy nie poruszył tego tematu.

Nie powiedziała Hildzie, że zjawią się całą gromadą, to miała być niespodzianka. Kristian

i Sylvia jeszcze nie zdążyli jej odwiedzić, Sylvia od razu dostała wieczorne dyżury, przed po-

łudniem zaś Hilda była w pracy. Kristian również pracował, ale Sylvia sama przyszła w

odwiedziny do Elise.

Była niezwykle uroczą dziewczyną. Elise ciepło się robiło na sercu, kiedy patrzyła na

tych dwoje, tacy byli zakochani. Jednocześnie martwiła się. Oby to nie była powtórka

nieszczęsnego związku Everta i Gudrun. Owszem, jej rodzice zaakceptowali Everta, ale na

swoich warunkach. Chcieli zapomnieć o jego pochodzeniu i ubogiej rodzinie, która przyjęła

go do siebie. Być może ten związek miałby szansę przetrwać, gdyby Gudrun nie znajdowała

się pod tak ogromnym wpływem środowiska, w którym dorastała, i gdyby Evert nie był z

kolei tak mocno związany z nimi. Traktował ich jak własną rodzinę, Pedera i Kristiana jak

braci, Elise i Johana jak rodziców.

W przypadku Sylvii i Kristiana sytuacja była jeszcze bardziej skomplikowana. Kristian

powiedział, że Sylvia jest zaręczona z człowiekiem, którego wybrał dla niej ojciec. Po

przyjeździe do stolicy zdjęła pierścionek, ale do tej pory nie miała odwagi napisać do domu i

powiadomić rodziców. Wybuchłaby straszliwa awantura. Z tego co Elise zrozumiała, ojciec

dziewczyny był bardzo surowy i nieprzejednany. Nie wiadomo, jak by zareagował, może

natychmiast przyjechałby do stolicy i kazałby jej wracać do domu, zupełnie jak dziadek

Elise, który pojechał do Ulefoss i zabrał córkę od Mathiasa Løvliena, nie wiedząc, że jest w

ciąży!

Biedny Kristian, to by był dla niego prawdziwy cios. Tyle złych rzeczy już w życiu

doświadczył. Próbowała mu wytłumaczyć, że powinien cieszyć się chwilą i przygotować się

background image

na to, że szczęście nie potrwa wiecznie, ale on tylko się uśmiechnął, pogłaskał ją po policzku

i odparł:

- Wiedziałem, że powiesz coś takiego.

Więcej na ten temat nie rozmawiali.

Kiedy dotarli do Grønladsleiret, okazało się, że więcej rodzin z koszykami z prowiantem

zmierza w tym samym kierunku, co oni. Halfdan i Elvira pędzili przed siebie jak szaleni,

przyglądali się ludziom i pojazdom, wystawom sklepowym i grupkom młodych dziewczyn,

które śmiały się głośno i rozprawiały, i robiły wszystko, by zwrócić na siebie uwagę

młodzieńców w czapkach z lśniącymi daszkami i papierosem w kąciku ust.

Kiedy znaleźli się u stóp wzniesienia, nie mogła się powstrzymać, by nie spojrzeć na

dom, w którym potomkowie Anne Brannfjell leczyli ludzi. Przypomniała sobie, jaka była

nieszczęśliwa, kiedy okazało się, że dla Emanuela nic już nie można zrobić.

Odgoniła od siebie ponure myśli i popatrzyła na bliskich, laka była z nich wszystkich

dumna, tak bardzo ich kochała. Do pełni szczęścia brakowało tylko Pedera, Marte, Everta,

Hugo i Jensine. Następnego dnia Peder i Evert mieli przyjechać na przepustkę, wszyscy już

się cieszyli na to spotkanie.

Położono już częściowo tory tramwajowe wzdłuż Kongsveien. Linia miała być

ukończona do przyszłego lata i prowadzić obok szkoły morskiej i dalej, na Øvre Bekkelaget i

Nordstrand. Zastanawiała się, ile będzie kosztował bilet. Na pewno wielu ludzi będzie

chętnie korzystać z tego udogodnienia, droga pod górę naprawdę była ciężka.

Nareszcie znaleźli się na wzgórzu. Przystanęła i spojrzała na rozciągający się w dole

fiord. Jak pięknie błyszczały fale w słońcu, a te zielone wyspy rozsiane dokoła! Była

wcześniej na Ekebergu, kiedy szukała Kristiana i Svanhild, ale z tamtego miejsca nie

roztaczał się tak piękny widok.

W tej samej chwili rozległy się dźwięki muzyki i głęboki męski głos zaintonował

„Rododendrona”. Elise ujęła Halfdana i Elvirę za ręce i pospieszyła w stronę pawilonu. Johan

i Kristian kłócili się, kto będzie pchał wózek z Sigurdem i Evelyn, a Sylvia biegła obok,

roześmiana.

- Elise! Halfdan i Elvira!

Rozejrzeli się, niepewni, kto to wołał, i zobaczyli Dagny, stojącą opodal w towarzystwie

dwóch rówieśniczek. Zamachała z zapałem i ruszyła biegiem w ich stronę.

- I wy tutaj? Wiecie, że to ukochany Hildy śpiewa i gra? Nie wiedziałam, że on jest taki

background image

zdolny. Ludzie są zachwyceni, a Hilda mało z dumy nie pęknie.

Elise zaczęła się śmiać.

- Właśnie dlatego tu przyszliśmy. Gdzie Hilda?

- Tam stoi! - pokazała Dagny. - Między tymi eleganckimi panami w surdutach i

kapeluszach! Ta tłusta obok niej kocha się w Andersie, Hilda jej nie lubi.

- Ależ Dagny! Jak możesz tak mówić!

-

Może nieprawda? - zwróciła się Dagny do przyjaciółek.

- Że Hilda jest zazdrosna, a matka Tollego to głupia gęś, która wdzięczy się do chłopów i

nic, tylko wywraca oczami?

Panienki z powagą pokiwały głowami. Elise po raz pierwszy widziała Dagny w

towarzystwie przyjaciółek, jakoś nie mogła się do tego przyzwyczaić i spoglądała na nie raz

po raz.

- Chodźcie! - zarządziła Dagny. - Idziemy popatrzeć na tych zakochanych, których

zdybałyśmy w krzakach.

Dziewczęta ruszyły biegiem, Dagny na samym przedzie jako niepisana przywódczyni

grupy.

Johan podszedł do niej, Kristian i Sylvia zajęli się wózkiem.

- Co ta Dagny taka podekscytowana?

- Powiedziała, że Hilda jest zazdrosna, bo jej nowa znajoma kocha się w Andersie.

Johan głośno się roześmiał.

- Oj, ta Dagny! Czego też ta dziewczyna nie wymyśli.

Elise próbowała się uśmiechnąć, lecz bezskutecznie. Kiedy ostatnio widziała się z Hildą,

zauważyła, że coś jest nie tak. Oby tylko nie zrobiła czegoś głupiego, teraz, kiedy wreszcie

Ole Gabriel zdecydował się oddać jej prawo do opieki nad dzieckiem!

Zatrzymali się koło pawilonu. Anders śpiewał już kolejny utwór. Hilda stała obok niego i

wyglądało na to, że zainteresowanie widzów sprawia jej wielką przyjemność. Na widok Elise

i całej reszty uniosła brwi ze zdumieniem i pospieszyła w ich stronę.

- Przyszliście posłuchać Andersa?

- Oczywiście. Postanowiliśmy przyjść, gdy tylko się dowiedzieliśmy, że występuje tutaj

co niedziela. Poznaj przyjaciółkę Kristiana, pannę Sylvię Borgseter. Pracuje jako

pielęgniarka w Domu Diakonis na Lovisenberg.

Hilda przywitała się uprzejmie, wyraźnie mile zaskoczona.

- I nic siostrze nie powiedziałeś! Wstydziłbyś się! - zwróciła się do Kristiana.

Zaśmiał się.

background image

- Zamierzaliśmy odwiedzić cię tego dnia, kiedy Sylvia przyjechała, ale nie było cię w

domu.

- Przyjechała? Nie jest stąd?

- Pochodzę z Grimstad - odparła Sylvia. - Kristian pokazał mi, gdzie pani mieszka, ale

okna były zamknięte, a wcześniej widział, jak dokądś pani szła.

- Koniecznie wpadnijcie któregoś dnia. Anders będzie miał teraz przerwę, musicie go

poznać.

- Spotkaliśmy Dagny w towarzystwie dwóch przyjaciółek. Chyba świetnie się bawią,

właśnie pobiegły podglądać zakochane pary.

Hilda zaczęła się śmiać.

- Strasznie wypytywała o różne sprawy Andersa i mnie. Już sama nie wiem, co jej

odpowiadaliśmy. Nie znam drugiego dziecka równie ciekawskiego jak ona.

- Nie nazywaj jej dzieckiem, ma trzynaście lat. Wspominała, że jakaś bezczelna baba

zastawiła sidła na twojego Andersa.

Hilda zaczerwieniła się, zerknęła w kierunku pawilonu i pochyliła się ku nim.

- To prawda - powiedziała cicho. - Nazywa się Louise Jansen, mieszka trzy domy od nas

na Maridalsveien. Strasznie się wdzięczy, wychwala głos Andersa pod niebiosa i mówi, że

będzie tu przychodzić co niedziela, żeby słuchać jego śpiewu.

- A to ci dopiero. Co na to jej mąż?

- Śmieje się tylko i zupełnie się tym nie przejmuje.

- A Anders?

- Uważa, że jest postrzelona, i prosi, żebym nie brała sobie tego do serca, ale łatwo

mówić, kiedy ona jest taka natrętna.

Nagle z dołu dobiegł jakiś hałas i krzyki. Gdy spojrzeli w tamtą stronę, zobaczyli, że przy

drodze zebrała się grupka ludzi, z jakiegoś powodu bardzo wzburzonych i zaniepokojonych.

Jacyś dwaj mężczyźni zmierzali w ich stronę, z tego, co Elise udało się uchwycić z ich

rozmowy, mówili o jakimś wypadku.

- Chyba stało się coś złego! - wykrzyknęła.

Hilda zaczęła rozglądać się niespokojnie.

- Gdzie jest mały Gabriel?

- Nie wiesz?

- Nie. Bawił się z Tollem. Robili łuki i strzały i strzelali do celu.

Na jej twarzy pojawił się wyraz przerażenia, spojrzenie powędrowało w kierunku placu

budowy, ledwo widocznego między drzewami.

background image

W tej samej chwili mężczyźni znaleźli się obok nich.

- Co się stało? - zapytał Johan.

- Dwaj chłopcy spadli z muru na budowie! Jednego udał się wydostać, ale z drugim jest

gorzej.

Hilda przycisnęła dłoń do ust.

- Nie! Boże, nie!

Zachwiała się, Johan pospieszył, by ją podtrzymać.

- To nie musi być Gabriel, Hildo. Tu aż się roi od dzieci.

Wyrwała mu się i powiodła wokół dzikim, przerażonym

wzrokiem.

- Ale nigdzie go nie widzę! Nie ma go tutaj!

Anders odłożył gitarę i przybiegł do nich.

- Co się dzieje?

- Dwóch chłopców spadło z muru na budowie - wyjaśnił Johan.

Dopiero teraz Elise zorientowała się, że Sylvia zniknęła. Spojrzała w dół wniesienia i

zobaczyła jej jasną suknię migającą między drzewami. Kristian pospieszył za nią.

Anders złapał dłoń Hildy.

- Chodź! - krzyknął i ruszył za nimi.

- Ale przecież nie wiemy nawet, czy to Gabriel - próbował protestować Johan.

- Ostatnim razem, kiedy tu byliśmy, pytał, czy może pójść na budowę - krzyknął Anders

w odpowiedzi.

- Biegnę za nimi - powiedział Johan do Elise. - Poradzisz sobie sama z całą czwórką?

- Oczywiście.

Poczuła, jak strach ściska jej pierś. Hilda straciła już dwoje dzieci. Czyżby miała stracić

również trzecie?

background image

16

Wieść rozeszła się wśród wycieczkowiczów, ludzie biegli w dół wzniesienia, przez tory,

na drugą stronę, gdzie budowano szkołę.

Elise była oburzona. Co to komu da? Kierowała nimi czysta ciekawość, i tak nie mogli

nic zrobić, w każdym razie na pewno nie kobiety i dzieci.

Nie licząc Sylvii, która była pielęgniarką. Może wśród zebranych znajdzie się też jakiś

lekarz? Po kryjomu złożyła dłonie i pomodliła się w duchu, żeby Gabrielowi nic złego się nie

stało.

Sigurd i Evelyn sprzykrzyło się siedzenie w wózku, Sigurd zaczął płakać. Wzięła go na

ręce. Halfdan i Elvira już mieli pobiec za innymi, ale zdążyła ich zatrzymać.

- Chodźcie, pójdziemy do pawilonu, kupię wam wodę z sokiem - próbowała ich kusić.

Ustaliła z Johanem, że tego dnia każde z dzieci dostanie sok, choć tak naprawdę nie było ich

na to stać. Ale cóż, nie każdej niedzieli rodzina Thoresenów chodziła na wycieczki, mogli

zaoszczędzić na czymś innym.

Przed pawilonem stała jakaś kobieta. Pocierała nerwowo dłonie i z wyraźnym

przerażeniem patrzyła na ludzi gromadzących się u stóp wzniesienia. Miała pełne kształty i

dość frywolny strój. Elise była pewna, że musi to być nowa znajoma Hildy. Tylko dlaczego

nie zeszła na dół wraz z innymi, kiedy jej własny syn mógł być przecież jednym z tych

chłopców?

- Przepraszam panią - zaczęła. - Jestem siostrą Hildy. Może potrzebuje pani pomocy?

Kobieta spojrzała na nią z wyraźną ulgą.

- Mogłaby pani pomóc mi zejść na dół? Tu jest strasznie stromo, kolana mnie bolą. Nie

śmiem zejść bez pomocy, mój mąż zawsze trzyma mnie za rękę, kiedy tędy schodzimy.

Elise rozejrzała się bezradnie. Nagle zobaczyła Dagny z koleżankami, właśnie

przybiegły. Chyba dopiero teraz dowiedziały się o wypadku, inaczej na pewno byłyby już

wraz z innymi na dole.

- Dagny! - krzyknęła. - Pozwól tu na chwilę, bardzo cię proszę!

Dagny zwolniła kroku. Jej mina wskazywała na to, że wcale nie ma ochoty jej posłuchać,

ale najwyraźniej nie śmiała, bo w końcu podeszła niechętnie, zdyszana po biegu.

- Dwaj chłopcy spadli z muru na budowie! - oznajmiła z wyraźnym podekscytowaniem.

- Wiem o tym. Boimy się, czy to przypadkiem nie Gabriel. A to jest matka jego kolegi.

Poprosiła, żebym pomogła zejść jej na dół. Możesz popilnować dzieci przez ten czas?

- Gabriel? Synek Hildy? - przeraziła się Dagny, po czym rozejrzała się i spytała: - Nie ma

background image

tu jakiegoś mężczyzny, który mógłby jej pomóc?

- Jak widać, nie. Ludzie są strasznie ciekawscy, wszyscy od razu pognali popatrzeć, co

się wydarzyło.

Dagny spojrzała na kobietę.

- Jest kaleką?

- Nie, bolą ją kolana, boi się schodzić sama po stromym stoku. Jej mąż, kiedy tylko

usłyszał, co się stało, pobiegł na miejsce wypadku, a o niej zapomniał.

Dagny odwróciła się do koleżanek:

- Muszę popilnować dzieci. Pomóżcie mi wsadzić je do wózka.

Od razu posłuchały. Elise ujęła kobietę pod ramię i zaczęła schodzić, zamyślona. Nie

mogła się nadziwić, że Dagny cieszy się takim szacunkiem i autorytetem wśród swoich

rówieśnic.

-

O Boże, Boże! O Boże! - jęczała nowa znajoma Hildy.

- Straciłam już dwoje dzieci, jeśli przyjdzie mi stracić jeszcze Tollego, to chyba skoczę do

rzeki.

- Na pewno nie będzie tak źle - próbowała ją pocieszyć Elise. - Chłopcom w tym wieku

często przytrafiają się różne dziwne przygody i zwykle wychodzą z nich bez szwanku.

Pamiętam, że jak byłam mała, pewien szesnastolatek wypadł przez okno z drugiego piętra w

naszej kamienicy. Miał jedynie lekki wstrząs mózgu.

- Może to Gabriel, syn Hildy, spadł z muru? Jest pani jej siostrą?

- Tak. Hilda również straciła dwoje dzieci. Miejmy nadzieję, że żadnemu z chłopców nic

złego się nie stało.

- Hilda i Anders stracili dwoje dzieci? Nic nie mówili.

- O takich rzeczach chyba się nie opowiada, kiedy się kogoś dopiero poznało.

Hilda i Anders... ? Nowa znajoma Hildy sądziła, że są po ślubie, a Hilda nie

wyprowadziła jej z błędu.

- Poznaliście się niedawno, prawda?

- Tak, w zeszłą niedzielę, ale wcześniej rozmawiałyśmy po drodze z pracy.

Schodziły w prawdziwie żółwim tempie. Elise zastanawiała się, jak ta pani Jansen zdołała

doczłapać się aż tutaj z Sagene, skoro tak ją bolą nogi.

- Nie wygląda pani na siostrę. Hildy. I to tylko dwa lata straszą. Powiedziałabym, że

dziesięć, dwanaście.

Elise nie wiedziała, co na to powiedzieć.

- Anders młodo wygląda. To najładniejszy chłop, jakiego widziałam. Szeroki w

background image

ramionach, silny, z błyskiem w oku. Jak go zobaczyłam, to kolana mi zmiękły, mówię pani.

Szkoda, że żonaty.

Elise poczuła narastające oburzenie.

- Pani chyba też jest zamężna?

Pani Jansen zaśmiała się.

- Perowi tam wszystko jedno. Też miał inną babę.

Cóż to za znajomość Hilda zawarła? Chyba musiała się zorientować, że to jakaś straszna

baba. Zresztą wspominała, że nie jest nią szczególnie zachwycona.

Kiedy w końcu znalazły się na dole, pani Jansen puściła ramię Elise i podążyła w

kierunku placu budowy, zdumiewająco lekkim krokiem.

Elise poszła za nią. Bała się. A jeśli Gabrielowi coś się stało? Co powie jego ojciec?

Zaufał jej, dał się przekonać do oddania chłopca pod opiekę Hildy.

Zresztą Hilda nie ponosiła winy. Nie da się utrzymać na smyczy dziesięcioletniego

chłopca. Bawiło się tu mnóstwo dzieci, ich rodzice siedzieli na górze, słuchając śpiewu

Andersa i nie martwiąc się o swoje pociechy. Owszem, czasem zdarzały się wypadki, ale

rzadko z winy rodziców. Pomyślała o tych wszystkich dzieciach, które utonęły w rzece,

przypomniał jej się Aslak, któremu Peder pomógł wydostać się spomiędzy bel drewna na

Brekkedammen i syn Juliusa i Bertine, który wpadł do wodospadu. Dzieci musiały same

sobie radzić, rodzice byli cały dzień w pracy. Czasami zdarzały się jakieś nieszczęścia, nie

było na to rady.

Może nie powinna była zostawić dzieci pod opieką Dagny w tym obcym miejscu.

Owszem, zwykle można było na niej polegać, ale dzisiaj, w towarzystwie innych dziewcząt,

zdawała się jakaś inna, dziwnie podekscytowana. W dodatku tamte bez słowa sprzeciwu

wykonywały wszystkie jej polecenia. Oby tylko nie wymyśliły czegoś głupiego.

Podeszła do grupki ludzi, wpatrzonych w jeden punkt. Rozmawiali podniesionymi

głosami, jakaś kobieta płakała. Dobry Jezu, oby tylko nic się nie stało Gabrielowi!

Przepraszam, czy mogłabym przejść? To chyba mój siostrzeniec.

Przepuścili ją niechętnie. Z trudem przeciskała się między zgromadzonymi, którzy

najwidoczniej nie mieli nic lepszego do roboty, jak stać i gapić się bezmyślnie.

Stojący najbliżej nie chcieli jej przepuścić. Nikt nawet nic odwrócił się w jej stronę, kiedy

powtórzyła swoją prośbę.

W końcu jakaś kobieta przesunęła się nieco, tak że Elise mogła przynajmniej spojrzeć, co

się dzieje. Na ziemi, pod wysokim murem, leżała nieruchoma sylwetka. Obok klęczała z

płakana Hilda.

background image

17

Mocno odepchnęła kobietę, by przejść, strach zrodził w niej gniew. Dopiero teraz

zobaczyła Sylvię i Andersa, pochylonych nad chłopcem, Sylvia chyba go badała. Z tyły stali

Kristian i Johan.

- Hildo? - Rzuciła się na ziemię obok siostry. - Co z nim?

Hilda przytuliła się do niej, nie przestając szlochać.

- Nie rusza się, nie otwiera oczu. Och, Elise, tak się boję!

Elise objęła ją.

- Ktoś już pojechał po lekarza? Zadzwonił po ambulans?

Hilda skinęła głową.

- Jakiś mężczyzna, zaparkował tu niedaleko, a w Gamlebyen jest budka telefoniczna.

- Miejmy tylko nadzieję, że to nie potrwa zbyt długo.

- Chyba odzyskuje przytomność - powiedziała Sylvia.

Pochyliły się nad chłopcem. Sylvia podtrzymywała Hildę,

by ta przypadkiem jakimś gwałtownym ruchem nie zaszkodziła mu dodatkowo.

Teraz Elise zobaczyła, że Gabriel krwawi z ran na głowie, ramieniu i ręce, ale

najważniejsze, że zamrugał i poruszył się lekko.

- Jest przytomny. Chyba nie będzie tak źle, jak ci się wydawało, Hildo. Co z jego kolegą?

- Ma tylko kilka zadrapań - odpowiedział Kristian. - Ojciec się nim zajął.

- Gdzie dzieci? - spytał Johan, zaniepokojony.

- Dagny i jej przyjaciółki się nimi opiekują.

- Pobiegnę zobaczyć, co u nich - oznajmił Kristian. - panienki chyba nie nadają się za

bardzo na niańki.

Pewnie uważał, że wykazała się nieodpowiedzialnością.

- Musiałam pomóc pani Jansen zejść na dół, powiedziała że bolą ją kolana.

Hilda prychnęła.

- Tak tylko mówi. Po prostu boi się schodzić.

Sylvia podłożyła zwiniętą kurtkę pod głowę Gabriela i zaczęła oglądać ranę.

- Chyba nie jest bardzo głęboka - powiedziała z ulgą.

Kilku gapiów poszło sobie, po chwili kolejni. Dramatyczne przedstawienie skończyło się.

Skoro rany nie są poważne niepotrzebnie się fatygowaliśmy, zdawały się mówić ich miny.

Wkrótce zostali sami.

Sylvia uśmiechnęła się do Hildy, chcąc dodać jej otuchy.

background image

- Wszystko będzie dobrze. Chyba czuwał nad nim Anioł Stróż - dodała, pokazując

skinieniem głowy wysoki mur.

- Może i tak.

- Bezmyślne dzieciaki - mruknął Johan.

Anders ukucnął obok Hildy i pogłaskał ją po policzku.

- Słyszałaś, co powiedziała siostra? Będzie dobrze.

Hilda oparła głowę na jego piersi.

- Ole Gabriel nie może się o tym dowiedzieć, bo znowu mi go zabierze.

- Nikt nic nie powie twojemu mężowi. Kto niby miałby to być? Eleganckie towarzystwo

jeździ na Frogner, nie na Ekeberg.

- Mam nadzieję, że nie było tu żadnych jego znajomych.

- Niby jakich? Per i Louise Jansen nawet nie wiedzą, że jesteś mężatką. To znaczy, sądzą,

że to ja jestem twoim mężem.

Kristian wrócił z butelką czystej wody i czystymi szmatkami, które dostał w pawilonie.

Przekazał, że Dagny pilnuje dzieci jak należy.

Sylvia zaczęła zmywać krew, nie miała jednak odwagi ruszać rany.

- Najlepiej poczekajmy na ambulans i środki odkażające - powiedziała.

Długo musieli czekać. Wciąż spoglądali na drogę, w nadziei, że zobaczą wytęskniony

pojazd. Z pawilonu dochodziły rozmowy i śmiech, ludzie najwyraźniej zdążyli już

zapomnieć o dramatycznym wydarzeniu.

Nagle z góry zbiegł jakiś młodzieniec w jasnym lnianym garniturze i kapeluszu

słomkowym.

- Hjalmar Otto Pedersen pozdrawia i zapytuje, kiedy zaczną się na nowo występy.

Twarz Andresa pociemniała z gniewu.

- Nie słyszał, co się stało? Mało brakowało, a byśmy stracili chłopaka!

- Ale ktoś mówił, że z nim wszystko dobrze. Ludzie czekają na rozrywkę. Pan Hjalmar

Otto Pedersen mówi, że podpisał pan umowę i dostaje wynagrodzenie za coniedzielne

występy.

Hilda skinęła głową.

- Idź, Anders. Nie możesz ryzykować, że stracisz tę szansę.

- Tak, ale pomyśl...

- Jeśli lekarz uzna, że powinieneś z nami pojechać, pójdziemy po ciebie.

Anders podniósł się niechętnie i poszedł za mężczyzną.

- Co to za człowiek ten Pedersen! - wykrzyknęła Elise.

background image

- Ciekawe, co by powiedział, gdyby to jego syn tu leżał!

- Na pewno nie ma dzieci, nie wygląda mi na takiego - odparł Johan.

Elise uśmiechnęła się.

- A jak wygląda mężczyzna, który ma dzieci?

- Spójrz na Kristiana, to się dowiesz, co mam na myśli.

- Ale Kristian nie wyglądał tak przed wyjazdem do Ameryki, chociaż miał już wtedy

Halfdana.

- Sam był wtedy jeszcze dzieckiem. Musiał najpierw dorosnąć. No, wreszcie jadą! -

wykrzyknął z ulgą.

Hilda wsiadła z Gabrielem do ambulansu, Anders musiał zostać, by zabawiać gości.

- Masz coś przeciwko, że z nimi pojadę? - spytała Sylvia Kristiana.

Był wyraźnie rozczarowany, ale tylko potrząsnął głową.

- Nie, na pewno przyda się twoja pomoc.

Odprowadzili wzrokiem ambulans podskakujący na wyboistej drodze. Elise poklepała

brata po ramieniu.

- Jak miło z jej strony. To dobra dziewczyna.

Kristian przytaknął.

- Proponuję, byśmy zbierali się do domu. Żadna przyjemność siedzieć tutaj po tym, co

się wydarzyło.

-

A co z Andersem? Zostanie sam, a na pewno martwi się o Hildę i Gabriela.

Spojrzała na niego.

- Może ty z nim zostaniesz i wrócicie razem?

- O tym właśnie myślałem.

Dopiero co zdążyli wejść do środka, dzieci siedziały przy stole i piły wodę, spragnione i

zgrzane po długim marszu, gdy nagle ktoś zapukał w okno. Wszyscy odwrócili się.

- To pani Jonsen! - wykrzyknęła Elvira.

Elise westchnęła.

- Jeszcze tego brakowało.

Johan zachichotał.

- Minęły już chyba trzy dni od jej ostatniej wizyty.

Po chwili sąsiadka wkroczyła do środka i usadowiła się na jedynym wolnym stołku, choć

Elise i Johan jeszcze nie zdążyli zająć miejsc.

- Ty uważaj na tę swoją siostrę, Elise! - zaczęła. - Cała ulica

background image

o niej gada. Jeszcze się nie rozwiodła, a już chłop ją wizytuje!

- Masz na myśli Andersa Kråkestiena? To jej sąsiad, pilnuje, żeby nikt niepowołany nie

łaził po klatce i pomaga jej naprawiać szafki kuchenne.

Pani Jonsen przez chwilę wyglądała na lekko zdezorientowaną, ale nie dała za wygraną.

- Olsenowa wszystko mi opowiedziała. Widziała Hildę z jakimś dużym chłopem, szli po

ulicy za rękę, jeszcze nawet noc nie była! Przystanęli przy tej latarni, jak się skręca na

Arendalsgata, i nie powiem, co wyrabiali!

- Całowali się? - zapytał Halfdan niewinnie.

Pani Jonsen spąsowiała i posłała Elise oburzone spojrzenie.

- Jak ty wychowujesz te swoje dzieciaki? Słyszałaś, co on powiedział?

- Halfdan ma tylko sześć lat, nawet nie wie, o czym mówi. Ale, wracając do Hildy i tego

mężczyzny. Jesteś pewna, że to nie był pan Paulsen?

Pani Jonsen wyglądała, jakby ją ktoś w twarz strzelił.

- Paulsen? A to oni się nie rozwodzą?

- Jeszcze nie wiadomo. Nie wypytuję jej, uważam że nie wypada wtykać nosa w nie

swoje sprawy.

Pani Jonsen była zrozpaczona. Całe jej kazanie poszło na marne. Elise prawie żal jej się

zrobiło.

- Dopiero co wróciliśmy z wycieczki na Ekeberg. Biedny Gabriel spadł z muru i tak

brzydko uderzył się w głowę, że Hilda musiała pojechać z nim do szpitala.

Pani Jonsen z przerażeniem klasnęła w dłonie, jakby już zapomniała o sprawie z Hildą i

jej chłopem.

- Aż tak się potłukł, że musiał do szpitala? Jezu słodki, to tam jest tak niebezpiecznie?

- Nie słyszałaś o trollu z Ekeberg? - wtrąciła Elvira.

- Mieszka w środku góry i robi tak, że mali chłopcy spadają do dziury w ziemi.

- Nie wygłupiaj się, Elviro.

Dziewczynka z powagą potrząsnęła głową.

- Dagny tak powiedziała.

Pani Jonsen podniosła się.

- Nie słuchaj Dagny, zmyśla lepiej niż Bjørnson i Ibsen razem wzięci. Chyba czas na

mnie. Muszę powiedzieć pani Olsen, że Gabriel w szpitalu.

- Do widzenia, pani Jonsen - rozległ się zgodny chór dziecięcych głosów.

Kiedy znalazła się za drzwiami, Johan spytał ze zdumieniem:

- To prawda, że Hilda jednak się nie rozwodzi?

background image

Elise podeszła do pieca i postawiła garnek z zupą na ogniu.

- Nigdy nie wiadomo - mruknęła.

Johan podszedł do niej i otoczył jej plecy ramieniem.

- Fu - szepnął jej do ucha. - Ładnie to tak kłamać?

- Kłamię tylko największym plotkarom - odparła ze śmiechem.

- To, że Anders przychodzi naprawiać jej szafki kuchenne, to też nieprawda?

Posłała mu niewinne spojrzenie.

- Tak powiedziałam? Nie przypominam sobie.

background image

18

Elise usiadła na posłaniu. Przez okienko w dachu widać było niebo zabarwione poranną

zorzą.

- Mają przepustkę tylko do jutra, Peder chyba nie będzie miał czasu nas odwiedzić.

Johan odwrócił się w jej stronę i przetarł oczy.

- Ależ jesteś rześka! Nie słyszałem nawet, żeby kogut piał.

- Jest poniedziałek, Peder i Evert przyjeżdżają na przepustkę, ale Peder pojedzie pewnie

prosto do Eidsvoll, na pewno stęsknił się za Marte.

- Oczywiście. I wcale nie jest pewne, czy Evert przyjedzie. Mieszka u Wang-Olafsena,

pewnie zechce spotkać się z Gudrun, albo żeby się pogodzić, albo żeby zerwać zaręczyny.

- A ja tak się cieszyłam, że ich zobaczę!

- Moja kwoczka! - powiedział Johan, przyciągając ją do siebie. - Nie starczy ci tamta

czwórka i ja na dokładkę? Poza tym mały Gabriel ma przyjść, jest ranny i wymaga

dodatkowej opieki.

Przytuliła się do niego z uśmiechem.

- Dzieci jeszcze śpią - wyszeptała.

- Kristian też.

- A ty już nie śpisz, ale nie masz ochoty wstać.

- Może Hilda przyprowadzi Gabriela po drodze do pracy.

- Nie, powiedziała, że rano Anders się nim zaopiekuje, żeby nie musiała budzić chłopca

tak wcześnie. Dzięki Bogu, że nie musiał zostać w szpitalu!

- Sylvia przyjdzie przed południem zmienić mu opatrunki.

- Ale jeszcze nie teraz.

- Nie musisz iść do pracy?

- A ty?

Oboje zaśmiali się cicho. Podciągnął jej koszulę i pocałował ją w brzuch.

- Pozwalam ci robić mi taką wczesną pobudkę każdego dnia - wyszeptał. - jeśli tylko nie

będę musiał od razu wstawać.

Wygięła się w łuk i westchnęła z rozkoszy.

- Tak bardzo cię kocham.

- Myślałem, że mnie uwielbiasz. Ubóstwiasz.

Zaśmiała się, przyciskając wargi do jego ciepłej skóry.

- Przecież sam wiesz.

background image

Skinął głową.

- I wiem coś jeszcze - że masz ochotę tak samo jak ja - dodał.

Elise właśnie siedziała przy maszynie, pracując nad opowiadaniem o dziewczynce, której

rodzice zmarli i która dorastała w domu dziadków, kiedy usłyszała, że brama skrzypnęła.

Zerwała się. Czyżby to Evert?

Wybiegła. Właśnie wynurzył się zza węgła, trochę obcy, nie zwykle przystojny w

mundurze. Wybiegła Evertowi na spotkanie i rzuciła mu się na szyję.

- Miałam nadzieję, że do nas zajrzysz!

Evert zaśmiał się.

- Jasna sprawa. Przecież mówiłem, że was odwiedzę.

Puściła go i zmierzyła wzrokiem.

- Dobrze wyglądasz. Lepiej niż przed wyjazdem.

-

Nie narzekam. Podoba mi się na ćwiczeniach. Jazda rowerem i marsze tylko dobrze

nam robią. Przedwczoraj zająłem piąte miejsce w jeździe na orientację, wygrałem koszyk

turystyczny.

- Gratulacje! Musisz być silny. Mieliście przejechać chyba sześćdziesiąt pięć kilometrów,

o ile pamiętam?

- Owszem, a trzy dni wcześniej przejechaliśmy siedemdziesiąt. Wielu chłopaków jest

sprawniejszych w jeździe na rowerze ode mnie, ale podoba mi się.

Dzieci już go zobaczyły i natychmiast przybiegły.

- A jak poszło Pederowi?

- Nie najlepiej. Raz spadł, bo rower odmówił mu posłuszeństwa na żwirowej drodze.

Zdarł sobie skórę na rękach i twarzy, nic groźnego, ale bał się, że przestanie się podobać

Marte.

- O to raczej nie musi się martwić. Zdarta skóra na twarzy raczej niczego między nimi nie

zmieni.

Evert roześmiał się.

- To samo mu powiedziałem.

Sigurd i Evelyn przystanęli w pewnej odległości, nieco zawstydzeni, ale Halfdan i Elvira

zaraz zaczęli ciągnąć go za rękaw i już chcieli prowadzić do domku dla lalek.

Johan pokazał się w drzwiach stajni, pewnie musiał ich usłyszeć.

- Evert? Jak miło, że do nas zajrzałeś.

Evert zrobił dziwną minę.

background image

- Tutaj jest mój dom.

- To prawda - potwierdził Johan z uśmiechem.

- Może zaprosimy pana Wang-Olafsena - zaproponowała Elise z entuzjazmem. - Dzięki

temu i on, i my moglibyśmy trochę dłużej z tobą posiedzieć, zanim znowu wyjedziesz.

Widziała, że Evert się ucieszył. Był wdzięczny panu Wang-Olafsenowi za wszystko, co

dla niego robił, ale to ich uważał za swoją rodzinę. Chyba tak naprawdę zdał sobie z tego

sprawę tamtego dnia, kiedy wpadł do nich przed wyjazdem na poligon i spotkał Pedera i

Kristiana.

Johan rzucił jej przerażone spojrzenie.

- A co podamy?

- Naleśniki z kryzysowej mąki i świeże maliny. Elvira i Halfdan mówili, że za stajnią są

już dojrzałe, udało mi się też kupić mleko i jajka w Biermannsgården.

- Ty to zawsze coś wymyślisz. Zaproś go, Evercie. Dawno się nie widzieliśmy, miło

byłoby porozmawiać.

- Ale najpierw musisz usiąść na chwilę i opowiedzieć, jak było na ćwiczeniach -

powiedziała Elise i pociągnęła go za sobą na ławkę.

Ledwo zdążyli usiąść, kiedy brama znowu skrzypnęła.

- Albo mały Gabriel, albo Sylvia. Wczoraj Gabriel spadł z muru i brzydko się potłukł,

ale na szczęście nic groźnego się nie stało. Byliśmy na wycieczce na Ekebergu, bawili się z

kolegą na placu budowy.

Evert zrobił przestraszoną minę, Elise jednak nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo zza

węgła wychynęła Sylvia.

- Przedstawiam ci przyjaciółkę Kristiana, pannę Sylvię Borgseter. Pochodzi z Grimstad,

jest pielęgniarką.

Evert był zaskoczony. Minęły zaledwie trzy tygodnie od jego wyjazdu, nikt wtedy nie

wspomniał, że Kristian ma sympatię. Elise też o niczym nie wiedziała.

Wstał i przywitał się uprzejmie.

Elise widziała, jak patrzy na Sylvię. Nic dziwnego, była niezwykle piękna. I zapewne

przyzwyczajona, że młodzi mężczyźni nie mogą oderwać od niej wzroku.

- Słyszałam o panu - powiedziała. - Kristian zawsze dobrze się wyraża o swoich

braciach. Czy ciężko jest na poligonie?

Evert potrząsnął głową.

- Wojska lądowe nie są w takim stanie gotowości jak siły morskie. Marynarka od

samego początku wojny miała rozliczne zadania.

background image

- Dlaczego tak jest?

- Muszą patrolować wybrzeże. Trzydzieści okrętów brytyjskich wpłynęło na norweskie

terytorium w poszukiwaniu jednostek niemieckich. Na morzu jest bardzo niespokojnie.

Wielka Brytania nadal posyła okręty na nasze wody, a władze to lekceważą. Anglia i Niemcy

rozważają za i przeciw udział Skandynawii w wojnie, chodzą słuchy, że powstały już

pierwsze plany operacji przeciw Norwegii.

Elise z przerażeniem przycisnęła dłoń do ust.

Sylvia była przerażona.

- Nie wiedziałam, że jest tak źle. Gazety o niczym nie piszą

- powiedziała.

- Władze nie chcą siać paniki, to niczemu nie służy.

- Uśmiechnął się do niej. - Rzadko można spotkać młodą damę, która interesuje się polityką.

- Czyżby? W takim razie wielka szkoda. Jeśli wojna wybuchnie, dotknie przecież nas

wszystkich, w ten czy inny sposób.

- Nie chcesz usiąść, Sylvio? - Już jakiś czas temu Elise zaproponowała, by mówiły sobie

na ty. - Może trochę potrwać, nim Gabriel się zjawi.

- Idzie, słyszę go! - wykrzyknął Halfdan z zachwytem. Tęsknił za Hugo i cieszył się za

każdym razem, kiedy mały Gabriel ich odwiedzał. - Anders chyba z nim idzie, poznaję jego

głos.

Po tych słowach pobiegł otworzyć im bramę.

Elise roześmiała się.

- Ani chwili spokoju, ciągle ktoś do nas wpada.

- Czyli tak jak lubisz? - zaczął się przekomarzać Evert.

- Przywitam się z Gabrielem i przyjacielem Hildy, a potem pójdę po pana Wang-Olafsena.

Oczekuje mnie dzisiaj.

Po kilku krokach zatrzymał się i jeszcze raz zwrócił się do Elise: - Kristian przenosi się

do niego na czas mojej nieobecności?

- Pan Wang-Olafsen mu to zaproponował, ale on wolałby jeszcze trochę tu pomieszkać,

Evelyn tak dobrze czuje się wśród innych dzieci.

- Wracam pod koniec września. Co wtedy zrobimy?

- W przyszłym miesiącu wyprowadza się nasz lokator, pokój będzie wolny. A tobie co by

najbardziej odpowiadało?

- Hugo i Jensine na razie zostają na wsi?

- Tak długo, jak długo w mieście będą kłopoty z zaopatrzeniem. Nikt nie wie, ile to

background image

potrwa.

- Niech Kristian zadecyduje. Pan Wang-Olafsen utrzymywał mnie przez kilka lat i posłał

do szkoły, teraz Kristiana kolej.

Elise uśmiechnęła się.

- Chyba to Evelyn będzie miała ostatnie słowo. - Spojrzała na Sylvię. - A ty jak myślisz?

Sylvia zarumieniła się, a Elise od razu pożałowała tego pytania. Sylvia pomyślała pewnie,

że pyta o wspólne plany jej i Kristiana, a przecież wcale nie o to jej chodziło.

Usłyszeli głosy Halfdana, Andersa i małego Gabriela. Evert pospieszył im na spotkanie.

Sylvia odwróciła się w jej stronę i powiedziała cicho:

- Zerwałam zaręczyny. Wczoraj wieczorem wysłałam list.

Elise poczuła dziwne ukłucie w sercu. Znów pomyślała o matce, którą jej ojciec płaczącą

zabrał ze sobą do Ulefoss, rozdzielając z mężczyzną, którego kochała.

- Jak myślisz, co teraz będzie? - spytała wreszcie.

- Nie śmiem nawet o tym myśleć - odparła Sylvia.

background image

19

Po niedługim czasie Evert wrócił razem z panem Wang-Olafsenem. Anders odprowadził

małego Gabriela i poszedł do pracy. Elise powiedziała, by po południu wpadli do nich z Hil-

dą, tak by i oni mogli się nacieszyć towarzystwem Everta.

Mały Gabriel był w zaskakująco dobrej formie. Głowę miał obwiązaną bandażem i

Halfdan stwierdził, że wygląda jak duch, ale nic go nie bolało i chyba nie odniósł innych

obrażeń.

Elise od razu zauważyła, że pan Wang-Olafsen jest zachwycony przyjaciółką Kristiana.

Zresztą, któż by nie był? Życzyła sobie gorąco, by Kristian dostał taką towarzyszkę życia,

lecz nie bardzo wierzyła, że ojciec Sylvii wyrazi na to zgodę, nie po tym, co na jego temat

usłyszała. Poza tym Sylvia nie była pełnoletnia, choć to w jej przypadku nie było takie

istotne, jeśli sama twierdziła, że nie chce zranić rodziców i wystąpić przeciwko ich woli.

Gdyby nie przeszłość i pochodzenie, Kristian byłby kandydatem, o jakim marzą dla

swoich córek wszyscy rodzice - przystojny, uprzejmy, troskliwy i zdolny. Ale żaden

zamożny przedsiębiorca, jeden z najznamienitszych obywateli swego miasta, nie oddałby

jedynej córki młodzieńcowi, który ma dwoje nieślubnych dzieci, w dodatku każde z inną

kobietą, i który pochodzi ze środowiska robotniczego, ma w sobie cygańską krew, a jego

ojciec utonął po pijaku.

Cygańskie pochodzenie dałoby się jeszcze jakoś ukryć, ale na pewno nie dzieci.

Wprawdzie ojciec Sylvii był liberałem, ale środowisko na pewno zareagowałoby krytyką i

oburzeniem co zapewne okazałoby się nie do wytrzymania dla niego i jego żony. Jeśli

Kristian pragnie znaleźć sobie towarzyszkę życia, matkę dla Halfdana i Evelyn, to powinien

poszukać w tej warstwie społecznej, do której sam należy.

Zerknęła na Sylvię, która właśnie dyskutowała o kwestii kobiecej z Evertem, Johanem i

panem Wang-Olafsenem. Siedzieli w ogrodzie, przy stole, który Johan zrobił z pieńka i płyty

kamiennej, na ławce, znalezionej na stryszku nad stajnią. Kiedy przyniosła z kuchni dwa

taborety, starczyło miejsca dla wszystkich. Słońce o tej porze nie docierało na tę stronę

domu, nie było im więc za gorąco. Zresztą Elise wiedziała, że wcale nie jest dobrze siedzieć

w słońcu - z jakiegoś powodu gazety stale przypominały o nakryciu głowy w słoneczną

pogodę, dotyczyło to zarówno dzieci, jak i dorosłych.

Tego dnia dzieci miały na sobie niedzielne ubrania, na cześć Everta i pana Wang-

Olafsena. Poprzedniego dnia, nim wybrali się na wycieczkę, Elise umyła włosy Elvirze i

Evelyn i wypłukała je w naparze z jałowca. Wyglądały bardzo pięknie.

background image

- Panna Sjøberg pozdrawia - zwrócił się pan Wang-Olafsen do Elise.

- Dziękuję - odparła, zastanawiając się, czy i jej nie powinna była zaprosić.

-

Niedawno była na przyjęciu u jakichś nowych sąsiadów

- ciągnął. - Bardzo się zdziwiłem, kiedy powiedziała potem, że to pan Sjur Bergeseth. Już

zdążył znaleźć sobie inną. Josefine stwierdziła, oględnie rzecz ujmując, że to dość

kontrowersyjna postać.

- Panna Nini Kaldvig. Spotkaliśmy ją na pogrzebie. Johan, pan Ringstad i ja byliśmy

oburzeni jej zachowaniem. Przyszła na cmentarz ubrana jak modelka z Paryża, w jaskrawe

kolory!

Obraziła mnie, Peder jej odpowiedział. W rezultacie Sjur i jego kochanka pojechali do

domu w środku pogrzebu.

Pan Wang-Olafsen potrząsnął głową z niedowierzaniem.

- A co z tymi biednymi dziećmi?

- Sebastian na dobre przeniósł się do Ringstad, ale co się dzieje z Laurentiusem, tego nie

wiem.

- Może nie powinienem tego mówić, ale Josefine słyszała, jak Sjur rozmawiał ze swoją

przyjaciółką o sprzedaży gospodarstwa w Kongsvinger.

Elise otworzyła usta ze zdumienia i rzuciła Johanowi przerażone spojrzenie.

- Sprzedać Stangerud? Przecież Sebastian ma do niego prawo, nie mogą tego zrobić.

- Nie wiem, jak chcą to przeprowadzić. Sjur Bergeseth już wcześniej poruszał się na

granicy prawa, kiedy sprzedał willę na Eckersbergsgaten bez porozumienia z Signe. Z tego

co zrozumiałem, to ona kupiła ten dom, Sjur nie miał do niego żadnych praw.

- Biedni państwo Stangerud, ich zmartwienia chyba nigdy się nie skończą.

- Słyszałem, że pani Stangerud jest poważnie chora, jej mąż zresztą też nie całkiem

zdrów. Pewnie ich zięć postanowił to wykorzystać.

- Czy Sjur może pozbawić Sebastiana praw do spadku po matce?

- Nie mam wystarczających danych, by odpowiedzieć na to pytanie. W razie śmierci

chłopca prawa przeszłyby na ojca, ale Sebastianowi chyba nic nie dolega?

- Czy Sjur Bergeseth nie jest przypadkiem człowiekiem, którego właściwie można uznać

za przestępcę? - wtrącił Evert.

Elise spojrzała na niego z przestrachem.

- Co masz na myśli?

- Gdyby Sebastian był moim wnukiem, pilnowałbym go dzień i noc.

Elise zaczęła się śmiać, przestraszona i zażenowana jednocześnie pomysłem Everta.

background image

- Daj spokój! Chyba nie sądzisz, że Sjur Bergeseth jest mordercą?

Evert się nie śmiał.

Zauważyła, że Johan i pan Wang-Olafsen spojrzeli na siebie Johan pospiesznie zmienił

temat.

Potem, kiedy stała w kuchni, smażąc naleśniki, a Johan przyniósł drewno, zapytała:

- Chyba nie myślicie poważnie, że Sjur Bergeseth może czyhać na życie Sebastiana?

- Nie, to przesada. Na pewno ma chrapkę na Stangerud, tak jak kiedyś miał na Ringstad,

ale aż tak groźny i nikczemny na pewno nie jest.

Kristian przyszedł z pracy akurat, kiedy siadali do stołu. Elise odważyła się nałożyć sobie

jednego małego, nieudanego naleśnika, przypalonego z jednej strony, i jadła jak najwolniej,

ale tak, by nikt niczego nie zauważył. Bała się, że zabraknie dla wszystkich, chociaż trzeba

przyznać, że nie smakowały tak jak zwykle. Nie było cukru do posypania, tylko podprażone

maliny. Na wszelki wypadek odłożyła po dwa naleśniki dla Hildy i Andersa.

Kristian posłał Sylvii zakochane spojrzenie. Ucieszył się na widok Everta i Wang-

Olafsena.

- Opowiadaj, jak było na ćwiczeniach!

Elise zastanawiała się, czy zazdrości Evertowi, czy może nie czuje się dobrze z myślą, że

prosił o zwolnienie ze służby. W końcu obrona ojczyzny to obowiązek każdego młodego

człowieka.

Wszyscy w milczeniu wysłuchali opowieści Everta. Kiedy skończył, Halfdan zapytał:

- Są tam jakieś dziewczyny?

Evert potrząsnął głową ze śmiechem.

- Co by dziewczyny miały robić na poligonie?

- A dzisiaj była nowa dziewczyna w Biermannsgården

- ciągnął Halfdan. - Jak poszła do wygódki, to chłopaki zakradły się od tyłu i wyjęły deskę,

żeby pogapić się na jej zadek.

- Halfdan, jak ty się wyrażasz! - wykrzyknęła Elise.

- Mówi się siedzenie, a nie zadek - wyjaśniła Elvira. - Poza tym nie wolno podglądać

dziewczyn w wygódce.

- Ja nie patrzyłem - odparł Halfdan, wyraźnie urażony.

Elise widziała, że Kristian i Sylvia z trudem powstrzymują się od śmiechu, pan Wang-

Olafsen natomiast był wyraźnie wstrząśnięty, choć przecież spędził z nimi już tyle czasu, że

powinien być przyzwyczajony do podobnych scen.

background image

Kiedy przyszli Hilda i Anders, było już po obiedzie. Wszyscy siedzieli w ogrodzie i pili

kawę, a właściwie jej surogat. Elise pospieszyła do środka, sprzątnąć ze stołu brudne

naczynia i nakryć dla nowych gości.

- Naleśniki? - Hilda nie wierzyła własnym oczom. - Jak ci się udało zdobyć mąkę i jajka?

- To tylko mąka kryzysowa i jedno jajko, ale ciasto się udało.

- Jak tam mały Gabriel? - zapytał Anders z troską w głosie.

-

Gdyby nie bandaż na czole, już dawno byśmy zapomnieli o całej przygodzie.

Andersowi wyraźnie ulżyło.

- Anders, musisz poznać przyjaciółkę Kristiana - oznajmiła Hilda. - Wczoraj nie było za

bardzo okazji.

Wyszli do ogrodu i dołączyli do pozostałych. Słońce właśnie znikało za dachem stajni.

Anders przywitał się z Sylvią i panem Wang-Olafsenem. Elise pospiesznie podsunęła mu

stołek kuchenny, bała się, że stara ławeczka może nie wytrzymać jego ciężaru.

Kristian opowiadał zabawne anegdotki z życia subiekta. Ludzie potrafili wymyślać

naprawdę przedziwne rzeczy, a eleganckie damy często okazywały się nie takie znowu

eleganckie. Wiele z nich pochodziło z tej nowej warstwy ludzi, którzy wzbogacili się nagle

na spekulacjach giełdowych i ostentacyjnie obnosili się ze swoją zamożnością. Pewnego razu

jedna z takich pań opowiadała głośno drugiej, jak to jej córa dostała wysypki w

niewymownym miejscu. Potem jej dzieci zaczęły się kłócić, chłopak krzyknął do siostry: Ty

się lepiej zamknij, masz krosty nie powiem gdzie! Obie panie zaczęły się głośno śmiać. Jakaś

elegancka dama, która stała obok i nie mogła nie słyszeć tego wszystkiego, sądząc po minie,

była w głębokim szoku.

Evert z kolei opowiedział kilka historyjek z poligonu. Pewnego dnia odwiedził ich pastor.

Mówił strasznie długo i potwornie przynudzał, aż w końcu jeden z żołnierzy powiedział

stłumionym głosem: Czarne barany beczą najgłośniej, ku uciesze wszystkich, którzy stali w

pobliżu.

- A co mówią o wojnie? - zapytał Anders. - Jak wygląda sytuacja?

- Tuż przed naszą przepustką pułkownik wygłosił dla nas mowę i zaczął od słów: Żyjemy

w niebezpiecznych czasach, chłopcy! Widziałem po innych, że zrobiło to na nich wrażenie.

Wielu dowódców stara się unikać tego tematu i nie mówią wprost, czy zostaniemy wysłani

na wojnę, ale ten uświadomił nam w pełni powagę sytuacji.

Pan Wang-Olafsen zwrócił się do Elise:

- Jeśli rzeczywiście Norwegia przystąpi do wojny, uważam, że powinna pani zabrać

dzieci i wyjechać do teścia. Na wsi jest o wiele bezpieczniej.

background image

Elise zerknęła na Johana, ciekawa, czy zwrócił uwagę na to, że pan Wang-Olafsen nazwał

Ringstada jej teściem. Johan od wielu lat nie miał wieści od swego ojca, nie wiedział nawet,

czy tamten żyje.

- Musimy przecież zarabiać, nie możemy pasożytować na panu Ringstadzie.

- Chyba nie ma znaczenia, czy będzie pani pisać książki tu czy tam? To samo zresztą

dotyczy pani męża. Na pewno znajdzie się w Ringstad jakaś komórka czy inne

pomieszczenie, które mogłoby posłużyć za pracownię.

Elise westchnęła.

- Mam nadzieję, że nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji.

Hilda spojrzała na nich przerażonym wzrokiem.

- A co ze mną? Wreszcie dostałam posadę w sklepie z kapeluszami, od tak dawna o tym

marzyłam. - Potem zwróciła się do Sylvii. - I co z panią? Może będzie pani musiała

opatrywać rannych żołnierzy.

- Czas zmienić temat - zarządziła Elise. - Taki piękny letni wieczór i nareszcie jesteśmy

wszyscy razem.

- Brakuje tylko Pedera, Hugo, Jensine i dziadka - powiedział Halfdan.

- I taty małego Gabriela - dodała Elvira.

Gabriel spojrzał na nią.

- Ja mam dwóch tatów. Nie potrzebuję obu naraz.

background image

20

Evert wyszedł od nich razem z panem Wang-Olafsenem, przed powrotem na poligon miał

jeszcze odwiedzić wuja Kristiana i ciotkę Ulrikke, może również Gudrun - jeszcze nie zde-

cydował, czy zawiadomi ją o zerwaniu osobiście czy listownie. -

Następnego dnia Elise znów zasiadła do pisania. Po kilku godzinach pracę przerwała jej

wizyta Sylvii.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

- Ależ skąd, przerwa dobrze mi zrobi. Kark mi zesztywniał, nadgarstek boli. Pewnie

jeszcze nie miałaś wieści od rodziców?

Sylvia potrząsnęła głową.

- Za wcześnie, poczta tak szybko nie działa.

- Jak myślisz, co odpowiedzą?

- Ojciec pewnie się wścieknie, ale mam nadzieję, że pogodzi się z tym, kiedy zrozumie,

że to przemyślana decyzja. Mama zapewne nie będzie zbytnio zaskoczona, wie, że

zaręczyłam się pod przymusem i że nigdy szczególnie nie przepadałam za moim

narzeczonym. Przypuszczała, jak sądzę, że właśnie z tego powodu zdecydowałam się na

wyjazd.

- Ale o Kristianie nic nie wiedzą?

Sylvia potrząsnęła głową z zawstydzeniem.

- Pomyślałam sobie, że lepiej będzie dawkować im informacje. Niech najpierw pogodzą

się z tym, że zrywam zaręczyny, że to był błąd i nigdy nie bylibyśmy razem szczęśliwi.

Ojciec powie na pewno, że miłość pojawia się z czasem i tylko nieliczni biorą ślub kierowani

uczuciem. Stwierdzi poza tym, że kobieta powinna się podporządkować mężczyźnie,

najpierw ojcu, a potem mężowi. Bo tak już jest, stwierdzi na pewno.

- Chciałabym opowiedzieć ci o moich rodzicach - zaczęła Elise ostrożnie. Nie chciała

zasmucać Sylvii, ale czuła, że powinna przygotować ją na taki scenariusz wydarzeń.

Podniosła się i zaprosiła Sylvię do stołu. Zawsze lepiej się rozmawia, popijając coś

ciepłego. Poza tym zachmurzyło się, o szybę uderzyły krople deszczu. Jak dobrze, że dzień

wcześniej aura im sprzyjała i dane im było spędzić takie cudowne popołudnie w ogrodzie!

Nastawiła czajnik z wodą i zaczęła opowiadać historię matki, od dnia, kiedy wyjechała z

Ulefoss do wujostwa w Kristianii i w dyliżansie spotkała miłość swego życia. Wydał jej się

najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała.

- Wyobrażam sobie, że musiał wtedy wyglądać tak jak teraz Kristian. Był marynarzem na

background image

statku o nazwie „Elise”, stąd moje imię.

Sylvia słuchała z szeroko otwartymi oczami. Widać było, że historia zrobiła na niej duże

wrażenie. Pewnie była romantyczką, jak większość dziewcząt w jej wieku.

- Kiedy ciotka i wuj odkryli, że odbywa potajemne schadzki z jakimś młodzieńcem,

zebrali nieco informacji na jego temat i dowiedzieli się, że jest marynarzem, a w jego żyłach

płynie cygańska krew. Możesz sobie wyobrazić, jak się przerazili!

- I co się stało? - spytała Sylvia niemal szeptem.

- Posłali po jej ojca, a on przyjechał zabrać ją do domu. Był wściekły. Moja matka

myślała, że już nigdy nie ujrzy swego ukochanego, los jednak chciał inaczej. Podczas

podróży, kiedy płynęli łodzią przez jezioro, a ojciec wiosłował, niemal się do niej nie

odzywając, dokonała się w niej jakaś przemiana. Nagłe uświadomiła sobie, że dał jej to,

czego potrzebowała – upór i siłę, by dowieść, że racja jest po jej stronie, odwagę, by broni

swoich wyborów i nie dać się pognębić, nie zgadzać na to, by inni o niej decydowali. Siedząc

tak w łodzi i obserwując ptaka lecącego po niebie, powzięła postanowienie. Przez niemal

osiemnaście lat była posłuszną córką i robiła wszystko, czego od niej wymagali rodzice, nie

stawiając pytań, nie protestując. Dzięki romansowi zrozumiała, że ten czas minął bezpowrot-

nie. Kochała rodziców i szanowała ich za uczciwość, prawe postępowanie, ale nie była już

taka pewna, że zawsze mają rację. I oni, i wujostwo osądzili jej ukochanego, choć w ogóle go

nie znali, prawie nic o nim nie wiedzieli, tylko dlatego, że jego ojciec był Cyganem, a on sam

marynarzem. Zamierzała pokazać im, że to nie pochodzenie i zawód się liczą, że miłość

zwycięża

i potrafi pokonać wszelkie przeszkody.

Sylvia słuchała jej, wstrzymując oddech.

- I jak to się skończyło? - spytała tak cicho, że Elise ledwo ją słyszała.

- Matka odkryła, że jest w ciąży. Ale jednocześnie zdarzyło się coś jeszcze. Jej ojciec był

przepracowany, bliski utraty sił z przemęczenia, pewnego dnia zatrudnił więc pomocnika.

Nie mógł się go nachwalić. Mężczyzna nie pochodził z ich okolicy, nikogo tam nie znal, był

nieżonaty. Moi dziadkowie postanowili zaprosić go na niedzielny obiad. Mężczyzna ten

okazał się ukochanym mojej matki. O niczym jej nie mówiąc, podjął pracę w fabryce, w

nadziei, że pozna jej ojca i zdobędzie jego zaufanie.

Twarz Sylvii pojaśniała.

- I jednak wzięli ślub?

Elise przytaknęła.

- Wyjechali do Kristianii, dostali pracę w fabryce płótna. Resztę pewnie Kristian ci

background image

opowiedział.

Skinęła głową.

- Twoja matka musiała być bardzo silna.

- Może i ty masz w sobie taką siłę, Sylvio, ale obawiam się, że napotkacie wiele

przeszkód na waszej drodze. W waszym przypadku jest jeszcze gorzej, bo Kristian ma dwoje

nieślubnych dzieci, a twoi rodzina należy do najbogatszych w Grimstad.

- Miłość zwycięża i potrafi pokonać wszelkie przeszkody

- powtórzyła Sylvia z namysłem. - Właśnie przeczytałam zbiór artykułów Camilli Collett na

temat sytuacji kobiet w społeczeństwie. Wcześniej czytałam też powieść Bjørnsona „Magn-

hild”, o kobiecie, która odchodzi od męża, gdyż w ich związku brakuje miłości. W czasie,

kiedy wyszła ta książka, wygłosił wykład o tym, że należy żyć w prawdzie, we wszystkich

obszarach życia. Chciałabym, żeby moja matka przeczytała tę książkę, ale ojciec jej zabronił.

Wściekł się, kiedy usłyszał, że ja ją czytałam, twierdzi, że to lektura siejąca zepsucie i

niszcząca moralność, odbierająca kobietom godność. - Uśmiechnęła się, chyba zawstydzona

z powodu poglądów ojca. - Ale jak można w ogóle mówić o godności, kiedy decydują za nas

ojcowie i mężowie, kiedy nie pozwala nam się być niezależnymi ludzkimi istotami.

Elise powiedziała z uśmiechem: - Parę osób mówiło mi, że powinnam zajmować się

polityką, ale wydaje mi się, że ty nadawałabyś się lepiej ode mnie. Potrzebujemy godnej

następczyni Giny Krog. Na pewno słyszałaś, że zmarła kilka miesięcy temu. Przez wiele lat

pisała artykuły o sprawie kobiecej do gazet, była przywódczynią ruchu sufrażystek i

redaktorką czasopisma „Nylænde”.

Sylvia skinęła głową.

- Na szczęście od czasów Camilli Collett sytuacja trochę się zmieniła. Swoją pierwszą

powieść musiała wydać anonimowo, gdyż uważano za wysoce niestosowne, by kobieta

zajmowała się pisarstwem. Wkrótce wyszło na jaw, że to ona jest autorką. Oskarżono ją o

pychę, ponieważ nie zgodziła się, by wstęp do książki napisał mężczyzna, ani sama nie

usprawiedliwiła się ani słowem przed czytelnikami, że śmie zajmować się literaturą, mimo że

jest tylko kobietą.

- Naprawdę? Nie wiedziałam, że było aż tak źle. Sama wydałam pierwszy zbiór

opowiadań pod pseudonimem, ale głównie dlatego, że poruszał on temat prostytucji.

Czytałam też, że rodzina zmusiła siostrę Camilli Collett do małżeństwa z mężczyzną, za któ-

rego wcale nie chciała wyjść. Małżeństwo okazało się nieszczęśliwe

i rodzice postanowili oszczędzić drugiej córce podobnego losu.

Sylvia zamyśliła się.

background image

- Myślisz, że jej małżeństwo było dużo szczęśliwsze? W końcu nigdy nie zdołała

zapomnieć o Welhavenie.

Elise westchnęła ciężko.

- Może niepotrzebnie opowiedziałam ci historię mojej matki. Nie zamierzałam buntować

cię przeciw rodzicom. Wielu powiedziałoby, że moją matkę spotkała kara za nieposłuszeń-

stwo. Ojciec nie mógł znieść monotonnej pracy w fabryce i zaczął pić. Ostatnie lata jego

życia były bardzo ciężkie i dla niego, i dla matki, i dla nas, dzieci. Ale dla niej najgorsze.

Wiele razy zastanawiałam się, czy żałowała tamtej decyzji o wyjeździe do Kristianii.

Sylvia nic nie powiedziała.

Elise pogłaskała jej dłoń.

- Nie ma co martwić się na zapas. Może nie doceniasz swoich rodziców. W końcu mamy

już dwudziesty wiek, nie dziewiętnasty.

Sylvia nadal milczała, pogrążona w myślach. Znała swoich rodziców, wiedziała, czego

może się spodziewać, kiedy powie im o Kristianie.

- Może zabierzemy dzieci na krótki spacer. Przejaśnia się, a ja tak długo siedziałam przy

maszynie.

- Chętnie. Słyszę, że bawią się na górze. Spacer na pewno dobrze wszystkim zrobi.

- Pokażę ci, gdzie wcześniej mieszkaliśmy - powiedziała, kiedy już wpakowały Sigurda i

Evelyn do wózka.

- Ja też chcę na nogach - zaprotestowała Evelyn.

- Jak będziemy wracać, dobrze? - Zwróciła się do Sylvii:

- Kristian zabrał cię do Vøienvolden?

- Tak, ale nie weszliśmy na podwórze. Mamy tam pójść innym razem, najpierw spyta

właściciela, czy możemy zwiedzić budynek, w którym mieszkała służba.

- Na pewno się zgodzi. To miły człowiek.

- Równie miły jak pan Wang-Olafsen?

- Może aż tak nie. Naszemu drogiemu przyjacielowi nikt nie potrafi dorównać.

- Chyba masz rację.

- Widzę Andersa i małego Gabriela. Zdziwiłam się, że Gabriel dziś do nas nie przyszedł,

ale uznałam, że pewnie Anders się nim zajmuje. Chyba nie ma ostatnio zbyt wiele pracy,

martwi mnie to. Wszyscy wolą wydawać pieniądze na jedzenie, to jest ważniejsze.

Anders i Gabriel zniknęli w bramie. Może jednak dostał zlecenie i szedł do klienta?

W ich stronę zmierzała jakaś para. Dziwne, o tej porze wszyscy byli w pracy, prócz tych,

którzy z racji wieku siedzieli w domu, a ci nie wyglądali bynajmniej na wiekowych.

background image

Elise miała niejasne wrażenie, że jest w nich coś znajomego.

Zorientowała się po chwili, kiedy odległość między nimi jeszcze bardziej zmalała. Miała

ochotę zawrócić albo udawać, że ich nie widzi. Zatrzymała się i przykucnęła.

- Kamyk wpadł mi do buta - wymamrotała.

Oby tylko jej nie zauważyli! Dzięki Bogu, że Elvira i Halfdan byli już daleko z przodu i

tamci ich nie widzieli.

Zwolnili kroku, w końcu przystanęli.

- Czy to pani Thoresen?

Za późno było na ucieczkę. Podniosła się i udała zaskoczenie.

- Państwo Wiborg? Co za niespodzianka.

- Właśnie idziemy do pani, aby poważnie z panią porozmawiać - powiedziała groźnie

kobieta.

Elise nie zamierzała przedstawiać Sylvii rodzicom Svanhild, chciała czym prędzej ruszyć

dalej.

- Słucham. Czy coś się stało?

- Jeszcze pani pyta? Chłopak ma już sześć lat, a my prawie go nie widujemy. Wczoraj

rozmawialiśmy z adwokatem, znajomym naszego szwagra, i powiedział, że pod nieobecność

ojca mamy do niego większe prawa niż pani. Pani i ten rzeźbiarz to tylko ciotka i wuj, a my

jesteśmy dziadkami!

A początkowo w ogóle nie chcieli uznać Halfdana!, pomyślała ze złością.

- Myli się pani, pani Wiborg. Kristian wrócił do domu i zamierza zostać w Kristianii.

Mieszka wraz z Halfdanem u nas, a wkrótce ma zacząć naukę.

Widać było, że spadło to na nich jak grom z jasnego nieba.

- Wrócił? Nie jest na morzu?

- Nie, postanowił wrócić. Z powodu Halfdana woli zostać tutaj.

Pani Wiborg wyglądała na zupełnie wytrąconą z równowagi, ale szybko zebrała się w

sobie i stwierdziła: - To nie ma znaczenia. Chłopcu jest potrzebna matka, tak powiedział

adwokat. A pani ma już pod opieką całą gromadę.

- Halfdan ma matkę. - Słowa same popłynęły z jej ust.

- Kristian niedługo się żeni. Oto panna Sylvia Borgseter. Jest pielęgniarką w szpitalu przy

Domu Diakonis na Lovisenberg. Jej rodzina należy do najznamienitszych w Grimstad.

Państwo Wiborg zrobili wielkie oczy.

- A, więc tak się sprawy mają - powiedziała w końcu kobieta, bardzo cichym głosem i

podała Sylvii rękę. - Jesteśmy rodzicami Svanhild, matki Halfdana. Wcześnie ją nam

background image

zabrano.

Sylvia przywitała się uprzejmie, choć pewnie nie była zachwycona tym spotkaniem.

- A więc pochodzi pani z Grimstad? - Głos pani Wiborg ociekał słodyczą. - Słyszałam, że

to piękne miasto. Mieszkamy na Lakkegata, Kristian wytłumaczy pani drogę. Może kiedyś

nas odwiedzicie?

- Dziękuję - wymamrotała Sylvia.

- Tylko proszę przyprowadzić Halfdana. Jesteśmy jego dziadkami. Uważa pani, że to w

porządku, kiedy dziadek i babcia nie mogą widywać jedynego wnuka?

Sylvia potrząsnęła głową. Widać było, że czuje się niezręcznie.

- Nie, to z pewnością bardzo przykre.

- Tak sobie właśnie pomyślałam, że dobry z panienki człowiek, z sercem na właściwym

miejscu. - Znów podała jej rękę.

- To umowa stoi?

Sylvia skinęła głową.

W tej samej chwili Elise usłyszała pokrzykiwania dzieci w oddali. Oby tylko Wiborgowie

się nie zorientowali, że to Halfdan! Ruszyła przed siebie.

- Przepraszam, ale jesteśmy umówione, a zrobiło się późno - rzuciła.

- Widzi pani, jaka ta pani szwagierka niemiła - powiedziała z urazą pani Wiborg. - Lepiej

nas pani odwiedzi, jesteśmy pobożnymi, porządnymi ludźmi.

Po czym odwróciła się i ruszyła w swoją stronę.

- Przykro mi, Sylvio. Miałam nadzieję, że mnie nie zauważą.

- Nic nie szkodzi.

- Pewnie ci się wydaje, że zabraniam im widywać Halfdana. Prawda jest taka, że Kristian

odwiedził ich po powrocie z Nordfjord. Uważał, że powinien im powiedzieć o śmierci córki,

chodź już rok wcześniej ogłosili rodzinie, znajomymi i członkom wspólnoty religijnej, że

Svanhild nie żyje. Nie chcieli, by ktoś się dowiedział, że uciekła z Kristianem, bo nie mogła

znieść tych ich spotkań wspólnotowych. Kiedy do nich przyszedł, udawali, że go nie poznają,

twierdzili, że nigdy przedtem go nie widzieli.

Sylvia spojrzała na nią z przerażeniem i niedowierzaniem.

- Nie to było najgorsze - ciągnęła Elise. - Wcześniej, kiedy Svanhild i Kristian zniknęli,

zjawili się u nas - mieszkaliśmy wtedy na Vøienvolden - i oznajmili, że chcą wyprawić im

pogrzeb, i przyszli po jego rzeczy, żeby włożyć mu je do trumny!

Sylvia aż przystanęła.

- Pogrzeb? Myśleli, że znaleziono ich martwych?

background image

Elise potrząsnęła głową.

- Nie, po prostu wierzyli, że nie żyją, że Pan zabrał ich do siebie.

- Co im powiedzieliście?

- Wściekłam się i zagroziłam, że pójdę na policję. Ci ludzie chyba są opętani.

- A ja obiecałam, że ich odwiedzę! Żal mi się ich zrobiło, kiedy ta kobieta powiedziała, że

Halfdan to ich jedyny wnuk.

- Którego wcześniej nie chcieli uznać - powiedziała Elise z goryczą.

Sylvia westchnęła

- Chyba muszę się jeszcze dużo nauczyć o ludziach.

Elise zaśmiała się.

- W każdym razie na pewno o tych, którzy mieszkają w tej części miasta.

background image

21

Evelyn pojechała do Ringstad z resztą rodziny, Kristian i Sylvia musieli pracować, ale

Kristian cieszył się, że jego dzieci pobędą na wsi i przez jakiś czas będą jadły do syta. Ku

wielkiemu zdumieniu ich wszystkich Ole Gabriel zgodził się, by zabrali też ze sobą małego

Gabriela. Hilda i Elise w ogóle na to nie liczyły.

- Albo charakter mu się zmienia, albo ma do ciebie większe zaufanie niż do mnie -

stwierdziła sucho Hilda. - Nie był szczególnie zachwycony, kiedy zobaczył go z bandażem

na głowie.

Przed wyjazdem spotkała ich jeszcze jedna niespodzianka. Dagny odrzuciła zaproszenie!

Zamierzała spędzić ten czas z przyjaciółkami, wybierały się do kinematografu w towarzy-

stwie trzech chłopaków z fabryki płótna, cztery lata od nich starszych i bardzo miłych. Elise

miała nadzieję, że to jacyś porządni chłopcy. Dagny miała w końcu tylko trzynaście lat,

siedemnastoletni młodzieniec może mieć nieco inne wyobrażenia na temat wycieczki do

kinematografu niż taka młoda dziewczyna.

Zastanawiała się, jak Evelyn zniesie tygodniową rozłąkę z tatą, ale wydawało się, że nie

powinno być z tym żadnych problemów. Evelyn była tak ufna w stosunku do niej i Johana,

jakby znała ich od zawsze, z dziećmi też doskonale się dogadywała.

Andreas jak zwykle wyszedł po nich na stację. Elise zauważyła, że od ostatniego

spotkania przybyło mu siwych włosów. Poznała go jakieś dziesięć czy dwanaście lat temu, a

już wtedy był dojrzałym mężczyzną.

Powiedział, że Hugo i Jensine bardzo chcieli mu towarzyszyć, ale nie zgodził się, bo nie

starczyłoby miejsca dla wszystkich w powozie. Tak się cieszyli, że prawie nie spali ostatniej

nocy i od samego rana przebierali nogami z niecierpliwości.

Czekali przy rampie, na ich widok zaczęli skakać i tańczyć. Elvira i Halfdan poprosili

Andreasa, by się zatrzymał, zeskoczyli na ziemię i pobiegli tamtym na spotkanie.

Elise ścisnęło w gardle.

Evelyn przyglądała się wszystkiemu uważnie.

- Czy to też moi kuzyni? - zapytała z lekkim niepokojem.

Elise skinęła głową z uśmiechem. Zastanawiała się, co by

powiedział wuj ze Spokane, gdyby wiedział, jak pięknie jego wnuczka mówi teraz po

norwesku. Amerykańskie „r” zniknęło z jej wymowy, coraz rzadziej używała też angielskich

słów.

Pan Ringstad wyszedł im na spotkanie, widocznie nie tylko dzieci się niecierpliwiły.

background image

Utykał lekko i garbił się bardziej niż kiedyś.

Andreas wstrzymał konia, Elise zeskoczyła na ziemię, chwyciła w ramiona Jensine i

przycisnęła ją mocno do siebie.

- Ależ się za tobą stęskniłam. A jak wyrosłaś! - wyszeptała córeczce do ucha. Cieszyła

się, że dziewczynka tak dobrze, zdrowo wygląda.

Hugo stał opodal, z rękami w kieszeniach i obojętną miną.

- Hugo, jak dobrze cię widzieć! Ale wielki z ciebie chłopak! - uścisnęła go, chociaż

wydawał się zawstydzony. Widziała jednak, że tak naprawdę nie ma nic przeciwko temu. Jej

uwaga też wyraźnie sprawiła mu przyjemność.

Dzieci pobiegły aleją za powozem. Elise podeszła do pana Ringstada.

- Witaj! Żebyś wiedział, jak się cieszyliśmy na to spotkanie!

Objął ją, a kiedy na niego spojrzała, zobaczyła, że kącik jego oka zwilgotniał. Zawsze

wydawał jej się nieco sztywny, ale myślała sobie, że to normalne wśród ludzi z wyższych

warstw, był w końcu jednym z najbogatszych gospodarzy we wsi. Teraz jednak nie bał się

okazywać uczuć.

- Witaj, Elise! Jak by wyglądało moje życie bez ciebie? - dodał i spojrzał na nią ciepło. -

Wniosłaś radość do Ringstad. Gdyby nie ty, nie wiedzielibyśmy, co to letnie wakacje na wsi.

- Skorzystaliśmy z twojej propozycji i zabraliśmy Gabriela Hildy i Evelyn Kristiana.

Dagny jest już panienką, woli wyprawy do kinematografu w towarzystwie chłopaków. Nie

wierzyłam własnym uszom, kiedy powiedziała, że nie ma ochoty z nami jechać, zawsze

uwielbiała tu przyjeżdżać, ale ja już nie nadążam. Dagny nie jest już dzieckiem.

Pan Ringstad zaśmiał się.

- Zapomniałaś już, jak to jest, Elise? Chyba nie jesteś jeszcze taka stara? Zawieziesz jej

trochę jedzenia, pozdrowisz ode mnie i przekażesz, że doskonałe ją rozumiem. Ja jeszcze

pamiętam, jak to jest mieć trzynaście lat i być zakochanym.

Zeszli na pobocze, by Andreas mógł przejechać i ruszyli w stronę domu.

- A co u Kristiana? Mam nadzieję, że wkrótce go zobaczę.

- Pracuje jako subiekt u Lorentzena na ulicy Karla Johana, chyba nie będzie miał wolnego

tego łata. Jesienią zaś zaczyna naukę.

- Wszystko u niego dobrze? Doszedł do siebie po tych wszystkich przeżyciach? Muszę

przyznać, że twój list mnie przeraził. Zamknięty w obozie pracy przymusowej! To niesły-

chane!

- Chyba szybko zapomniał. Szczególnie, odkąd pewna jego znajoma przeniosła się do

Kristianii.

background image

Spojrzał na nią.

- Znajoma?

- Młoda pielęgniarka z Grimstad. Przyjechała do stolicy, by być bliżej niego, pracuje w

szpitalu przy Domu Diakonis na Lovisenberg.

- Mój ty świecie! Zasłużył na trochę radości po wszystkim, co przeszedł, i na morzu, i na

lądzie.

- Obawiam się, że czekają ich trudności. Dziewczyna pochodzi z bogatej rodziny, jej

rodzice nie wiedzą, co było przyczyną jej wyjazdu do Kristianii. Była zaręczona z

człowiekiem, którego wybrał dla niej ojciec, niedawno wysłała list, w którym powiadamia

ich o zerwaniu.

Pan Ringstad przystanął.

- Nie wiedzą nic o Kristianie?

Potrząsnęła głową.

- Biedak! Do tego ma dwoje nieślubnych dzieci! Doskonale rozumiem, że niepokoisz się

o los tego związku.

- A jak było Pederowi na przepustce?

- Wspaniale. Ciepło mi się robi na sercu, kiedy widzę jego i Marte razem.

Peder

prawie wzroku od niej nie odrywał, zresztą ona zachowywała się podobnie. Rany na twarzy

chyba tylko dodały mu uroku w jej oczach. Mundur strasznie opina mu się na brzuchu i ma

trochę za krótkie rękawy, ale dla Marte wyglądał w nim równie wspaniale jak generał.

Zaśmieli się oboje.

- Niedługo zaczną się sianokosy?

- Już dawno temu się zaczęły. Nie widziałaś po drodze?

- Nie, chyba patrzyłam tylko na Hugo i Jensine. Dzieci pewnie się cieszą, chętnie

pojeżdżą na wozie z sianem i pobawią się w chowanego w stodole.

- Nie zamierzam im tego zabraniać, ale popracować trochę też muszą, to im nie

zaszkodzi. Zadbałem, żeby każde z najstarszych dostało własne grabie, a rozumiem przez to

również Halfdana i Elvirę. Sigurd i Evelyn niech się bawią z kotkami czy co im tam

przyjdzie do głowy. Sebastian i Hugo są już w takim wieku, że mogą prowadzić wóz z

sianem do stodoły. Jensine nauczyła się doić. Z początku uważała, że to obrzydliwe, ale teraz

dobrze jej idzie.

- A jak w szkole?

- W porządku, tyle że woleliby na nauczycielkę ciebie zamiast panny Sellevold. Stosuje

staromodne metody, jest bardzo surowa i często używa linijki do karania uczniów. Hugo jest

background image

twardy i niewiele sobie z tego robi, ale Jensine boi się jej śmiertelnie.

- Oj, niedobrze. Coraz bardziej się przekonuję, że należałoby zmienić metody

wychowawcze. Nie można wkładać dzieciom wiedzy do głowy za pomocą kar cielesnych,

należy raczej zachęcać je i chwalić, sprawić, by znajdowały w nauce przyjemność, by czuły

radość i dumę z tego, że coś potrafią.

- Zgadzam się z tobą. Musimy jeszcze o tym porozmawiać.

Elise miała straszną ochotę o coś go zapytać, ale nie była

pewna, czy to odpowiedni moment. Wiedziała jednak, że może minąć dużo czasu, nim

znowu będą mieli okazję porozmawiać na osobności.

- Powiedz mi, czy Sjur Bergeseth odzywa się czasem do Sebastiana?

Potrząsnął głową.

- Nie. Straszny wstyd. W końcu przez wiele lat był dla niego ojcem, jego syn to brat

przyrodni Sebastiana, mimo to od pogrzebu nie dał znaku życia. Wprawdzie cieszę się, że nie

muszę mieć z nim do czynienia, ale przykro mi ze względu na chłopca.

- A myślisz, że Sebastianowi jest przykro?

- Trudno powiedzieć. Nigdy nic nie mówi, a kiedy czasem wspominam Sjura, robi

dziwną minę. Oczywiście, jest jeszcze za mały, by interesować się sprawami spadkowymi,

ale chyba musi uważać milczenie Sjura za dość dziwne.

- Na pewno kocha Laurentiusa. O niego też nie pyta?

- Nie, nigdy. Zastanawiające, moim zdaniem.

- Cieszę się, że ma ciebie. Inaczej nie wiem, co by się z nim stało.

- Peder, Marte, Hugo i Jensine też wiele dla niego znaczą. To jego nowa rodzina. I nie

sądzę, by miał ochotę zamienić ją na starą.

Już następnego dnia wszyscy przystąpili do pracy. Pan Ringstad kupił własną kosiarkę,

wcześniej miał jedną na spółkę z dwoma innymi gospodarzami. Uważał, że wcale nie jest to

taki świetny wynalazek, że koń bardzo się męczy. Pozostali grabili i układali siano na

stojakach, chłopak stajenny kosił tam, gdzie nie dało się dotrzeć maszyną.

Później tego samego dnia Elise wybrała się z Olaug do sklepiku. Nigdy wcześniej w nim

nie była i miała ochotę sprawdzić, co tam można kupić. Przed sklepem siedział krawiec przy

maszynie do szycia, obok dwaj uczniowie szyli coś w ręku. Uśmiechnęła się, zaskoczona.

- Lekcje szycia na wolnym powietrzu?

Olaug spojrzała na nią z dziwną miną.

- A w stolicy tak się nie robi?

background image

Kolejka sięgała aż na schody. Kiedy w końcu znalazły się w środku, wszyscy pozdrowili

Olaug uprzejmie, ale na Elise spoglądali z wyraźnym zaciekawieniem. Pomyślała, jakie prze-

dziwne pogłoski musiały krążyć na jej temat przez te dziesięć lat - o niej, o Signe i

Emanuelu. Czyją w końcu jest żoną, kto jest ojcem tych wszystkich dzieci, które przyjechały

do Ringstad? Niektórzy znali prawdę, inni nie. Na pewno wzbudzała ciekawość, szczególnie

że pan Ringstad był zamożny i miał wysoką pozycję.

Była zaskoczona wyborem towarów, o wiele większym niż na Sagene. Prócz tego

wszyscy hodowali zwierzęta, które również dostarczały pożywienia. W czasach kryzysu

najlepiej mieszkać na wsi.

Pod sufitem wisiały ciasno lampy naftowe, garnki, czajniki i przeróżne inne sprzęty

kuchenne, półki były pełne wszelakich towarów, od pasty do butów przez konserwy po

puszki z farbą.

- Przyjeżdża do nas nawet lodziarz - powiedziała Olaug z dumą. - To Duńczyk. Skupuje

śmietanę z okolicznych gospodarstw.

- Lody? W tych czasach? - wykrzyknęła Elise ze zdumieniem. - Od wybuchu wojny nie

widziałam w stolicy ani jednego lodziarza.

- Któregoś dnia weźmiemy dzieci, może akurat się zjawi.

W końcu nadeszła ich kolej. Kiedy już kupiły, co trzeba, i wyszły ze sklepu, nagle ktoś

zawołał:

- Czy to żona Emanuela?

Elise spojrzała zaskoczona na mężczyznę. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek

wcześniej go widziała. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt-sześćdziesiąt lat, twarz miał

pomarszczoną i worki pod oczami. Był ubrany jak większość chłopów, ale w jakiś sposób się

wyróżniał.

Wyciągnął do niej rękę.

- Jestem ojcem Sjura Bergesetha.

Elise poczuła się zakłopotana.

- Elise Thoresen. Przepraszam, ale nie przypominam sobie, byśmy się już wcześniej

spotkali.

- Nie, ale dwa razy widziałem was na stacji, kiedy przyjechaliście i kiedy mieliście

wracać. My nie mogliśmy być na pogrzebie Signe, choroba mnie zmogła.

A więc to dlatego. Zastanawiała się, czemu się nie zjawili, w końcu Signe była ich

synową. Ciekawe, czy słyszeli, że Sjur ma już inną? I że sprzedał willę bez porozumienia z

Signe? Czy wiedzieli o podłych sprawkach jego i Signe?

background image

Wiedziała, że pan Ringstad nie przepada za tymi ludźmi, opisał pana Bergesetha jako

chełpliwego i pyszałkowatego człowieka, teraz jednak robił wrażenie raczej miłego i

skromnego.

- Przyjechaliście na wakacje?

- Tak, wczoraj. Prawie całą rodziną - dodała z uśmiechem. - Dwaj chłopcy są na

ćwiczeniach wojskowych, a moja siostra i brat pracują.

- Słyszałem, że Ringstad przyjął do siebie jakieś dzieci?

- Zgadza się, był tak miły, że mi to zaproponował, w stolicy są straszne kłopoty z

zaopatrzeniem.

Zjawili się kolejni klienci, zeszli więc na schody, by zrobić dla nich miejsce. Olaug

czekała cierpliwie na dziedzińcu.

- Sebastian też jest u niego, prawda?

- Tak. - Zdziwiła się. Skąd to pytanie? Odniosła wrażenie, że teściowie Signe nigdy

zbytnio nie interesowali się nią i jej dziećmi. - Widujecie Laurentiusa? - spytała prędko.

Potrząsnął głową.

- Nigdy. Nie wiemy nawet, co u Sjura. Na pewno bardzo przeżył śmierć Signe. Pisaliśmy

do niego kilka razy, ale nie odpowiedział. Raz pojechałem do Kristianii, ale nikogo nie było

w domu, a na tabliczce widniało inne nazwisko. Wyprowadził się?

Elise czuła się niezręcznie. Najwyraźniej ojciec Sjura nie miał o niczym pojęcia.

- Słyszałam, że sprzedał willę i kupił mniejszą. Nic więcej nie wiem - odparła. Nie czuła

się upoważniona, by poinformować go o istnieniu Nini Kaldvig.

- Tak właśnie pomyślałem. Pewnie nie mógł sobie pozwolić na to, by zatrzymać taki

duży dom, w końcu prawie wszystko należało do Signe. Pewnie zadbała, żeby jej dzieci

dostały swoją część.

Elise wiedziała, że Sjur ma kilku braci, nie jest najstarszy

i nie ma praw do gospodarstwa. Może pan Bergeseth cieszył się, że Sebastian i Laurentius

dostaną przynajmniej spadek po matce. Nie wiedział, że Sjur zgarnął wszystko i zapewne

wcale nie zamierzał dzielić się z dziećmi. Pewnie wszystko przehula.

Ciarki przeszły ją po plecach, kiedy przypomniała sobie słowa pana Wang-Olafsena.

Budziły w niej przerażenie, ale jednocześnie jakoś nie mogła uwierzyć, by Sjur mógł posunąć

się tak daleko.

-

Gdyby go pani spotkała, proszę go od nas pozdrowić i przekazać, że próbowałem się

z nim skontaktować.

Elise skinęła głową. Trochę żal jej się go zrobiło.

background image

Po powrocie opowiedziała Ringstadowi o spotkaniu z ojcem Sjura.

- Bergeseth z tobą rozmawiał? - Był poruszony.

- Od dawna nie ma wieści od Sjura. Nie wie nic o Nini Kaldvig. Pisał do niego kilka razy,

ale nie dostał odpowiedzi, pojechał nawet do miasta, by z nim porozmawiać, ale w tym czasie

Sjur mieszkał już w nowym miejscu. Żal mi się zrobiło tego człowieka.

Pan Ringstad prychnął.

- Kto jak kto, ale on na pewno nie powinien budzić twojego współczucia.

Elise zrozumiała, że niepotrzebnie powiedziała mu o tym spotkaniu. Pan Ringstad nie

znosił Bergesetha, raczej nie mogła tego zmienić.

Zresztą, to nie moja sprawa, pomyślała i uznała, że najlepiej będzie, jeśli zapomni o

teściu Signe i jego synu.

background image

22

Nicolai Borgseter spojrzał w bezchmurne niebo i westchnął głęboko. Lato jeszcze się nie

skończyło. Od kilku lat źle znosił zimę, nie rozumiał, skąd to się bierze. Marzł szybciej niż

kiedyś, a ciemność za oknem go przygnębiała. Może zaczynał się starzeć.

Co za idiotyczna myśl. Przecież wciąż był w sile wieku. Przygnębiała go raczej sprawa

Sylvii, to z tego powodu wszystko wydawało mu się takie ponure. Była jego oczkiem w

głowie, poczuł się zraniony jej decyzją o wyjeździe. Zaledwie kilka tygodni wcześniej

zapewniała, że nie wyobraża sobie, by mogła kiedykolwiek wyprowadzić się z Grimstad, a

nagle okazuje się, że w tajemnicy zatelefonowała do szpitala w stolicy, by dowiedzieć się,

czy nie potrzebują pielęgniarki! Co ją napadło?

Wiedział, który to dom. Katinka Stenviken należała do tej samej organizacji misyjnej, co

jego żona. Słyszał, że jej syn nie zdał egzaminu końcowego z teologii i zaciągnął się na

statek. Całe Grimstad o tym gadało. Żal mu było rodziców młodzieńca, ale uważał, że ojciec

powinien był zabronić mu tego wyjazdu. Chyba nie dał mu odpowiedniego wychowania,

skoro nie potrafił zapobiec takiej tragedii.

Może ta wizyta to nie był dobry pomysł. Niedawno straciła męża, a jej syn dopiero co

dostał powołanie. W dodatku do marynarki! Kiedy wciąż słyszało się, że jakiś statek został

ostrzelany. Chłopak mógł przynajmniej wybrać służbę na lądzie!

Od wyjazdu Sylvii czuł, że za jej decyzją musi się kryć coś więcej. Gdyby wiedział, że

czuje tak silną niechęć do swego narzeczonego, wysłuchałby jej, naturalnie, lub przynajmniej

zgodził się na odroczenie małżeństwa.

Pewnej nocy, kiedy nie mógł zasnąć, doznał olśnienia. Elementy układanki utworzyły

całość. Kilka rzeczy już wcześniej budziło jego podejrzenia. Najpierw, kiedy jego przyszły

zięć opowiedział mu, jak pewnego razu spotkał Sylvię w towarzystwie jakiegoś młodego

człowieka. Niby szła z nim do apteki. Ale przecież pielęgniarki nie prowadzały krewnych

pacjentów do apteki? Nawet jeśli nie znał drogi, mógł przecież kogoś zapytać. Potem

któregoś razu jego żona stwierdziła, że Sylvia jest ostatnio taka radosna. Wcześniej przez

jakiś czas martwili się

o nią, wydawała się taka przygnębiona, zastanawiali się nawet, czy coś jej nie dolega.

Z ulgą przyjął wiadomość, że nastrój jej się poprawił. Żona stwierdziła nawet, że Sylvia

wprost promienieje. Jednakże zaledwie parę tygodni później uśmiech znów zniknął z twarzy

jego córki, podobno często zamykała się w pokoju i płakała.

background image

Perspektywa wyjazdu z kolei przywróciła jej dobry humor, co być może nie było takie

dziwne, w końcu dostała pracę w stolicy, jej zachwyt był jednak nieco zastanawiający,

wziąwszy pod uwagę, że nigdy wcześniej nie wyjeżdżała z Grimstad bez nich.

Kiedy dwa dni wcześniej spotkał panią Stenviken, a ta wspomniała, że jej syn i jego

przyjaciel ze stolicy spotykali się z Sylvią, ostatni element układanki wskoczył na miejsce.

Musiał dowiedzieć się czegoś więcej o tym człowieku. Czy to możliwe, że właśnie z jego

powodu Sylvia tak nagle postanowiła wyjechać? Musiał uzyskać odpowiedź na to pytanie.

Dom sprawiał wrażenie opuszczonego. Chyba nie wyjechała? Wszystkie okna były

pozamykane, mimo upału. Z wahaniem otworzył furtkę.

Pani Stenviken bardzo dbała o swój niewielki ogródek, wszędzie kwitły różnokolorowe

kwiaty, ścieżka była starannie wypielona, schody zaś zamiecione tak dokładnie, że nie widać

było na nich najmniejszego pyłku. Zawsze zwracał uwagę na takie rzeczy. Słyszał raz, jak

Sylvia szepnęła do matki, że jest pedantem, ale on nie uważał tego za przywarę, wręcz

przeciwnie. Ordnung muss sein, powiadali Niemcy, a on w pełni się z nimi zgadzał. Brak

porządku był dla niego oznaką lenistwa.

Zastukał do drzwi lśniącą, świeżo wypolerowaną kołatką. Może pani Stenviken

wypoczywa po obiedzie?

Po długiej chwili oczekiwania uznał, że widocznie nie ma jej w domu. Już miał odejść,

czując rozczarowanie i ulgę zarazem. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby jego podejrzenia

okazały się słuszne. Nagle usłyszał odgłos powolnych kroków i przystanął. Drzwi otworzyły

się i stanęła w nich pani Stenviken, niewysoka i drobna, z podkrążonymi oczami, w których

czaił się smutek. Kiedy zdjął kapelusz i zobaczyła, kim jest, na jej twarzy odmalował się

wyraz zdumienia.

- Pan Borgseter?

- Przepraszam, że przeszkadzam, pani Stenviken, ale chciałbym zamienić z panią kilka

słów.

- Zapraszam do środka. Zdrzemnęłam się po obiedzie. Zaraz otworzę drzwi na werandę,

niech nam pachnie różami.

Poczekała, aż powiesi laskę i kapelusz, i zaprowadziła go do salonu.

W domu panowała czystość i porządek, ani jedna gazeta nie leżała na wierzchu. Bardzo

mu się to podobało.

- Domyślam się, że chodzi o misję - powiedziała i wskazała mu jeden z wiklinowych

foteli pod oknem. - Przepraszam, że nic panu nie podam, ale Margit ma dziś wychodne.

Machnął ręką.

background image

- Dziękuję, jestem właśnie po obiedzie. Pogrzeb był bardzo piękny, pani Stenviken -

ciągnął. - Godne pożegnanie szacownego człowieka.

- Dziękuję. Był dobrym mężem, choć żałuję, że nie udało mi się mu pomóc. Gdyby nie

zawładnął nim gniew, być może Erlend byłby dziś pastorem.

Pan Borgseter uniósł brew ze zdumieniem.

- Co ma pani na myśli?

- Gdyby mój mąż zareagował inaczej, kiedy Erlend nie zdał egzaminu, być może

przystąpiłby do niego jeszcze raz. Zamiast tego zaciągnął się na statek, a teraz wstąpił do

marynarki.

- Chce pani powiedzieć, że na jego decyzję miała wpływ reakcja ojca?

Skinęła głową. Kącik jej oka zwilgotniał.

- Mąż wygonił go z domu. Do dziś nie potrafię mu przebaczyć. Dziwne, ale teraz czuję

większy żal niż za jego życia. Być może przez to, że Erlend tyle przeszedł ostatniej zimy.

Pan Borgseter pochylił się nieco w fotelu.

- O niczym nie wiem.

- Pańska córka o niczym panu nie mówiła? Tak doskonale zajmowała się córeczką

Kristiana L0vliena, dzięki jej trosce dziecko wyzdrowiało.

Patrzył na nią zdezorientowany. Co to miało wspólnego z Erlendem?

- Sylvia nie opowiadała raczej o pracy, zawsze wracała bardzo zmęczona - odparł.

- To zrozumiałe, jest taka przykładna i obowiązkowa. Erlend twierdzi, że uratowała życie

tej dziewczynce.

- Ale co to ma wspólnego z pani synem?

- Tyle, że Sylvia zajęła się małą, kiedy tylko ta trafiła do szpitala. Załatwiła też jej ojcu

nocleg na pierwszą noc, potem zamieszkał z nami.

Teraz to już w ogóle nic nie rozumiał.

- A więc ten Kristian L0vlien jest przyjacielem Erlenda, tak?

Pani Stenviken przytaknęła.

- Uciekli razem. Spali po jakichś piwnicach i stodołach, w środku zimy, bez jedzenia, bez

pieniędzy, naprawdę nie wiem, jak oni to wytrzymali.

- Uciekli? - Poczuł, że robi mu się gorąco. Czyżby Erlend i jego

przyjaciel

byli

przestępcami?

- Nie wiem, dlaczego panu o tym wszystkim opowiadam. Erlend nie chce, by ktokolwiek

o tym wiedział, ale ja panu ufam. Jest pan wpływowy i szanowany, może mógłby pan pomóc

mu dostać odszkodowanie. Erlend uciekł z obozu pracy przymusowej w Jeddern!

background image

Nicolai Borgseter czuł się bardzo niepewnie. Czyżby biednej kobiecie pomieszało się w

głowie?

- Widzę, że mocno to pana poruszyło. Jeden z naszych znajomych uważa, że Erlend

powinien wytoczyć im sprawę. Erlend i Kristian przeżyli atak torpedowca, udało im się

wydostać na ląd. Nie mieli przy sobie pieniędzy, rzeczy, nic. Zatrzymano ich za

włóczęgostwo, kiedy wracali do domu! Niesłychane, prawda?

W końcu zrozumiał.

- A więc ten Kristian Løvlien to przyjaciel Erlenda i również marynarz? Ale co tu ma do

rzeczy ta dziewczynka, która opiekowała się Sylvia?

- To dziecko Kristiana.

- Ach, więc on jest żonaty? - W takim razie niebezpieczeństwo nie istnieje, pomyślał z

ulgą.

- Nie, nie. Tego biednego człowieka wciąż spotykają jakieś nieszczęścia. To niezwykle

sympatyczny i kulturalny młodzieniec, aż trudno uwierzyć, że pochodzi ze środowiska ro-

botniczego. Jego rodzice pracowali w fabryce w stolicy, ojciec pił i pewnego razu, będąc pod

wpływem alkoholu wpadł do rzeki i poniósł śmierć. Matka zapadła na suchoty, ale wyzdro-

wiała i ponownie wyszła za mąż. Nic dziwnego, że Kristian już w bardzo młodym wieku

starał się wyrwać z domu. Poznał jaką dziewczynę, mają nieślubnego syna. Tak, wiem, że to

brzmi okropnie, ale w niektórych przypadkach nietrudno zrozumieć, czemu czyjeś losy

potoczyły się tak a nie inaczej.

- Wydawało mi się, że mówiła pani o córce?

- To jego drugie dziecko, jego i kuzynki z Ameryki.

Nicolai Borgseter z trudem łapał oddech.

- Droga pani Stenviken, jak mogła pani przyjąć pod swój dach młodzieńca tak

zdeprawowanego i pozbawionego charakteru? Nie bała się pani, że zarazi pani syna swą

nędzną kondycją?

Pani Stenviken pokręciła głową.

- Skądże. Kristian Løvlien odpokutował za swoje winy. Odczuł na własnej skórze, że

dzieci cierpią za grzechy ojców. Lensman odkrył, że jego dziadek był Cyganem i siedział w

więzieniu za kradzież. To zadecydowało, by skazać przyjaciela Erlenda na trzy lata prac

przymusowych.

Panu Borgseterowi kręciło się w głowie. Dwoje nieślubnych dzieci... Marynarz bez

wykształcenia... Dziadek Cygan...

- Widzę, że jest pan wstrząśnięty, ale uważam, że nie nam osądzać bliźnich. Zostawmy to

background image

Bogu. Kto wie, jak by się potoczyły moje losy, gdybym przyszła na świat jako córka biednej

robotnicy i dorastała pośród gromady niewychowanych, zaniedbanych dzieciaków?

Rodziców się nie wybiera, jeden rodzi się w bogatym domu i śpi w koronkach i jedwabiach, a

inny w stajence, a za kołyskę ma żłób. Kristian Løvlien co najmniej dwa razy popełnił w

życiu błąd, ale kiedy mieszkał u nas, zachowywał się wzorowo. Erlend bardzo go podziwia i

mówi, że to jeden z najwspanialszych ludzi, jakich kiedykolwiek poznał, pozbawiony

egoizmu, liczący się z innymi, a przy tym czuły, odpowiedzialny ojciec dla swojej córeczki.

Lepszej rekomendacji mi nie potrzeba.

Nicolai słyszał jej głos jakby dochodzący z oddali, jej mowa obronna zupełnie go nie

interesowała. Jeśli Sylvię coś łączyło z tym osobnikiem, to on już... Nagle poczuł pustkę w

głowie, robiło mu się na przemian zimno i gorąco. To niemożliwe, aż tak głupia chyba nie

jest!

Z trudem opanował się i powiedział: - Wspominała pani, że pani syn i jego przyjaciel

spotykali się z Sylvią?

- Naturalnie, Kristian Løvlien często ją spotykał, przecież opiekowała się jego córką. -

Potem dodała ze znaczącym uśmiechem: - Chyba się w niej zadurzył. Nic dziwnego, to cza-

rująca dziewczyna.

Nicolai nie mógł wydusić słowa, czuł, jak serce tłucze mu się w piersi.

- Jestem pewna, że sympatia była odwzajemniona - ciągnęła. - Trudno nie polubić takiego

wesołego, przystojnego chłopaka jak Kristian Løvlien.

Nicolai czuł, że zaraz się udusi. Musi pojechać do stolicy!

I to jak najszybciej!

- Przepraszam, pani Stenviken, ale muszę już iść. Mam umówione spotkanie.

- Ale chyba mieliśmy porozmawiać o misji? Myślałam, że może coś się nie zgadza w

ostatnim rachunku.

- Nie, nie, przyszedłem po prostu sprawdzić, jak się pani miewa. Ma pani za sobą ciężki

rok, wszyscy się o panią martwimy.

- Dziękuję, to bardzo miło z pana strony. Jakoś to idzie, chociaż wolałabym, żeby Erlend

siedział teraz w szkolnej ławie, zamiast pływać po morzu.

Nicolai Borgseter skinął głową. Nie słuchał zbyt uważnie, myślał tylko o tym, że musi

czym prędzej znaleźć się w Kristianii. Jeśli okaże się, że Sylvię coś łączy z tamtym

człowiekiem, jeśli to dla niego zdecydowała się na wyjazd, to naprawdę nie wiedział, co

zrobi.

Dwoje dzieci!, powtarzał w duchu, bezsilny z wściekłości, jeśli ważył się jej dotknąć,

background image

zabiję!

Więcej sag na:

http://chomikuj.pl/kotunia89


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
(Wiatr nadziei 16) Zakazane spotkania Frid Ingulstad
(Wiatr nadziei 27) Lalka z Ameryki Frid Ingulstad
(Wiatr nadziei 06) Straż graniczna Frid Ingulstad
(Wiatr nadziei 30) Na tropie Frid Ingulstad
(Wiatr nadziei 20) Kocia mama Frid Ingulstad
(Wiatr nadziei 19) U twego boku Frid Ingulstad
(Wiatr nadziei 03) Ludzkie gadanie Frid Ingulstad
(Wiatr nadziei 07) Chude lata Frid Ingulstad
(Wiatr nadziei 38) Poza prawem Frid Ingulstad
(Wiatr nadziei 23) Babie lato Frid Ingulstad
(Wiatr nadziei 29) Dzień sądu Frid Ingulstad
(Wiatr nadziei 08) Nowe życie Frid Ingulstad
(Wiatr nadziei 01) Złota broszka Frid Ingulstad
(Wiatr nadziei 02) Noc zimowa Frid Ingulstad
(Wiatr nadziei 13) Więzy rodzinne Frid Ingulstad
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 16 Zakazane Spotkania
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 16 Zakazane spotkania 2

więcej podobnych podstron