Frid Ingulstad
Zakazany Owoc
1
Kristiania, wiosna 1916 roku
Elise zwolniła kroku. Jakaś kobieta stała oparta o ścianę z twarzą schowaną w rękach,
wstrząsał nią płacz.
Elise prędko otarła łzy i z wahaniem podeszła bliżej. Teraz ją poznała, to była pani
Zakariassen spod numeru 72.
- Przepraszam, mogę ci jakoś pomóc?
Kobieta drgnęła i odwróciła się gwałtownie. Twarz miała spuchniętą od płaczu, oczy
zaczerwienione. Elise chyba nigdy u nikogo nie widziała tak zrozpaczonej miny.
Pani Zakariassen opanowała się nieco i potrząsnęła głową.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała bardzo cichym głosem.
Elise nie ruszyła się z miejsca. Czuła, że wydarzyło się coś
strasznego. Może jej mąż zginął w wypadku w fabryce, może najmłodsze dziecko wpadło do
rzeki?
- Coś się stało?
Kobieta znów wybuchła głośnym płaczem.
- Zostali storpedowani! Wszyscy zginęli! Otto i Roald byli w maszynowni, Sivert na
pokładzie.
Elise zabrakło tchu w piersiach. Biedna kobieta, straciła jednocześnie męża i obu synów.
Pani Jonsen mówiła, że Sivert Zakariassen jest sternikiem, starszy syn, który pływał od kilku
lat, palaczem, a młodszy, piętnastoletni, właśnie po raz pierwszy zaciągnął się na statek i
pracował jako pomocnik w kotłowni. Zakariassenowie mieli ośmioro dzieci, ale troje zmarło
na odrę, a troje podczas epidemii cholery, która szalała kilka lat temu. W każdym razie tak
twierdziła pani Jonsen.
Co można powiedzieć osobie, która straciła wszystko? Elise stała bezradnie, ogarnięta
współczuciem. Nie mogła ruszyć się z miejsca, ale nie znajdowała też odpowiednich słów.
Nic nie mogłyby tu pomóc. Nie mogła przecież powiedzieć, że czas leczy rany, gdyż te rany
były zbyt liczne i zbyt głębokie.
Podeszła bliżej, ostrożnie położyła dłoń na ramieniu kobiety i cichym głosem
powiedziała:
- Chodźmy do mnie.
Spodziewała się, że tamta tylko potrząśnie głową i odsunie się od niej, ale nie, odwróciła
się, zarzuciła jej ramiona na szyję i znów gorzko zapłakała.
Po chwili kobieta nieco się uspokoiła. Ruszyły przed siebie. Nie miały daleko.
Gdy dotarły do numeru 76, nagle brama otworzyła się i stanął w niej Johan. Zapewne
czekał w napięciu przez cały ten czas, kiedy była w wydawnictwie, ciekaw, ile dostanie
zaliczki. Potrzebowali pieniędzy.
Na ich widok szeroko otworzył oczy, potem zmarszczył brwi.
- Coś się stało?
Elise skinęła głową.
- Straciła męża i dwóch synów. Ich statek został storpedowany.
- O, Boże! - Johan prędko ujął kobietę pod drugie ramię. Zaprowadzili ją do kuchni i
posadzili przy stole. Dzieci odesłali na górę.
Elise miała jeszcze resztki kawy, którą dostała od pana Ringstada. Wyjęła młynek i
nastawiła wodę.
Johan miał bezradną minę, zupełnie nie wiedział, co robić. Chyba zapomniał o rękopisie i
zaliczce.
- Może pójdę po Torkilda?
- Dobry pomysł.
Torkild potrafi sobie radzić w takich sytuacjach, pomyślała. Każdego dnia obcował z
ludzkimi tragediami.
Johan czym prędzej ruszył do wyjścia. Elise doskonale go rozumiała. Sama nie wiedziała,
co powiedzieć, jak się zachować. Biedna kobieta siedziała przy stole ze wzrokiem nierucho-
mo utkwionym w podłodze. O czym z nią rozmawiać? Przecież nie o wojnie. Cóż mogły
obchodzić kolejki przed sklepami i kłopoty ze zdobyciem węgla osobę, której właśnie
odebrano wszystko? O dzieciach? Też nie. Z matką, która poniosła taką stratę?
Co zrobiłby pastor w takiej sytuacji? Czy użyłby tych samych słów, co wtedy, gdy utopił
się jej ojciec? Bóg dał, Bóg wziął, niech imię Pańskie będzie błogosławione. A może wy-
głosiłby długie kazanie, może tłumaczyłby kobiecie, że jej mąż i synowie są teraz w raju,
wolni od smutków i cierpienia? Może też podkreśliłby, że ponieśli bohaterską śmierć, polegli
w walce po stronie dobra?
Nie, pastor chyba też nie potrafiłby znaleźć słów na ukojenie takiego bólu.
Elise zastanawiała się też, co ona zrobiłaby w takiej sytuacji. Nawet nie potrafiła sobie
wyobrazić, jak to jest stracić całą rodzinę, wszystkich, których się kocha i dla których się
żyje. Albo rzuciłaby się do rzeki, albo siadłaby przy stole i zaczęła pisać, opowiadać losy
innych ludzi, by uciec od własnego życia. Ale pani Zakariassen nie pisała książek. Raczej
nikt z mieszkańców tej części miasta się tym nie zajmował, no, jeszcze tylko Oskar Braatens,
który niedawno przeprowadził się na ulicę Holsta. Podobno ożenił się z jakąś skrzypaczką,
która zarabiała na życie, dzięki czemu on mógł poświęcić się wyłącznie pisaniu. Większość
ludzi była zdania, że to niesłychane, by kobieta utrzymywała męża.
Woda się zagotowała. Elise przerwała rozmyślania.
Postawiła kubek mocnej, parującej kawy przed nową sąsiadką.
- Chyba jeszcze nie zdążyłyśmy się poznać - zaczęła cichym głosem. - Widziałam, że
ktoś się wprowadził do domu obok, ale tutaj ludzie często się wprowadzają i wyprowadzają,
trudno nadążyć. Wielu nie stać na czynsz i muszą szukać sobie innego lokum - wyjaśniła
prędko, by kobieta nie pomyślała, że dzieje się tak z jakichś innych przyczyn.
Pani Zakariassen otworzyła oczy, wydmuchała nos i upiła gorącej kawy.
- Prawdziwa kawa! - wykrzyknęła i wzięła jeszcze jeden łyk. Chyba czuła się już lepiej.
- Muszę zaraz uciekać. Paul i Barbra nie wiedzą, że „Doria” została storpedowana. Dowie-
działam się po ich wyjściu.
Elise spojrzała na nią ze zdumieniem.
- To pozostali lokatorzy?
- Nie, to moje dzieci.
- Myślałam... Bałam się, że.. - Elise zająknęła się. Może pani Jonsen pomyliła ją z kimś
innym?
- Otto i Roald byli najstarsi. Sivert nie był ojcem żadnego z nich. Paula i Barbry też nie.
- Prędko zerknęła na Elise.
- Każde z moich dzieci ma innego ojca. Jak się wyszło za marynarza, trzeba szukać
pociechy gdzie indziej. Nie widziałam Siverta od roku. Nade mną mieszka taki jeden
stelmach, w zeszłym roku stracił żonę. Teraz będziemy we dwoje. - Uśmiechnęła się krzywo.
Elise poczuła się jeszcze bardziej zdezorientowana.
- No tak, to dobrze, skoro Sivert i tak nie wróci.
Pani Zakariassen po raz pierwszy spojrzała jej prosto w oczy.
- Wyobrażasz sobie, jak zginął? Jak to jest, kiedy stoisz sobie na pokładzie, ładujesz
węgiel i nagle statek zostaje storpedowany? Nawet nie zdążysz pisnąć, a wylatujesz w
powietrze i lądujesz w lodowatej wodzie. Żaden z nich nie umiał pływać. Wszystko wina
tych przeklętych polityków! Powinni posłuchać Tranmæla, poczytać, co pisze w swojej
gazecie. Niech żyje rewolucja społeczna!, tak napisał!
- Ale Sivert chyba nie ładował węgla?
- Nie. Stał przy sterze - wyjaśniła z wyraźną dumą. - Był marynarzem.
Co ta Jonsen mi nagadała? Zaledwie niewielka część się zgadzał Dzięki Bogu, biedna
kobieta ma jeszcze dwoje dzieci. I, zdaje się, nieszczególnie rozpacza po stracie męża. Elise z
zamyślenia wyrwał głos sąsiadki:
- Roald nie był dobrym człowiekiem. Kłócił się ze wszystkimi, Ottona ciągle prał.
Powiedziałam, że nie powinni zaciągać się na ten sam statek, ale myślisz, że mnie kto
słuchał? Nikt. Nigdy. Gdyby tylko chcieli skorzystać z moich dobrych rad, ale gdzie tam.
Roald powiedział, że jestem głupia jak gęś. A ty tępy jak baran, ja mu na to. To było ostatnie,
co sobie powiedzieliśmy
Pociągnęła nosem i upiła kawy.
- Żałuję, mogłam mu przynajmniej życzyć szczęśliwej podróży - powiedziała
zdławionym głosem. - Jeśli w ostatniej chwili, kiedy już szedł pod wodę, pomyślał o swojej
matce, to miał w uszach tylko te ostatnie słowa - że jest tępy jak baran. Niedobrze iść do
nieba z takim wspomnieniem. - Jeszcze raz pociągnęła nosem. - Jeśli poszedł do nieba. - Łzy
znów popłynęły jej po twarzy. - Może tyle nagrzeszył, że Pan Bóg wcale nie zechce przyjąć
go do siebie.
Elise otoczyła ramieniem jej plecy.
- Nie sądzę. W każdym człowieku jest jakaś cząstka dobra i każdy człowiek popełnia w
życiu błędy. Gdyby tylko bezgrzeszni szli do raju, to jestem pewna, że byłoby tam dosyć
pusto.
Pani Zakariassen uniosła głowę i spojrzała na Elise.
- Tak myślisz? Myślisz, że dla Ottona też jest nadzieja?
- Myślę, że jest nadzieja dla każdego. Co złego zrobił Otto?
- Dyrektor powiedział, że musi wybierać: albo zaciągnie się na statek, albo trafi do domu
poprawczego. To okropne miejsce. Biją ich tam, ciągną za uszy, zamykają w ciemnej
komórce, a do jedzenia dają tylko kaszę na wodzie, dzień w dzień. Otto nie wahał się ani
przez chwilę, chociaż dobrze wiedział z gazet, że na morzu jest teraz niebezpiecznie. Jak
pójdę pod wodę, to złowię sobie jakąś syrenkę, śmiał się tylko. On niczego się nie bał, ten
Otto. Nawet Roalda, chociaż często miał przez niego śliwę pod okiem i sińce na całym ciele.
Żebyś widziała, co się działo, jak Otto ukradł mu z kieszeni koronę. Myślałam, że Roald go
zabije. - Rękawem otarła łzy i westchnęła. - Teraz zrobi się u nas cicho i dziwnie, kiedy ich
zabraknie.
- Może już się zdążyłaś przyzwyczaić, że jesteś sama z dwójką najmłodszych? Przecież
tamci wyjechali jakiś czas temu.
Pani Zakariassen posłała jej zdumione spojrzenie.
- A skąd niby miałam wiedzieć, czy nie wpadną nagle w środku nocy? Nie znałaś Siverta.
Na takich mężczyznach nie można polegać.
Rozległy się pospieszne kroki, po chwili do środka nieśmiało, jakby bali się przeszkodzić,
weszli Johan i Torkild.
Torkild podszedł do pani Zakariassen i położył jej dłoń na ramieniu.
- Tak mi przykro. Jedyne, co mogę powiedzieć na pocieszenie, to że Bóg przez swego
syna Jezusa Chrystusa pomoże ci przetrwać ciężkie chwile. Wszyscy będziemy cię wspierać,
żebyś potrafiła znieść ten ciężki cios. Dzisiaj nie będziesz musiała wracać do pustego domu.
Rozmawiałem już z siostrami. Jedna z nich zaraz tu będzie i zaprowadzi cię do naszego domu
na Maridalsveien.
Pani Zakariassen zmierzyła wzrokiem jego mundur.
- Jesteś żołnierzem?
Torkild przytaknął.
- Do niedawna byłem żołnierzem, ale wykształciłem się i zostałem przyjęty na stałe do
Armii Zbawienia. To znaczy, jestem teraz oficerem. Odpowiadam za rozdział żywności
wśród ubogich mieszkańców Sagene.
- Nie starczy wojen na świecie, jeszcze wy, którzy wierzycie w Boga, też musicie
wojować?
Torkild uśmiechnął się cierpliwie.
- Nie walczymy w ten sposób. Naszym orężem jest miłość. Nazywamy się armią,
ponieważ próbujemy podbijać nowe kraje ewangelią Jezusa Chrystusa.
Pani Zakariassen odwróciła się i dopiła kawę.
- Chyba pójdę do siebie. Paul i Barbra będą się zastanawiać, gdzie się podziałam. Pójdą
zaraz na górę do stelmacha i jeszcze sobie pomyśli, że płaczę po Sivercie. - Podniosła się z
miejsca. - Dziękuję za kawę. Bardzo mnie pokrzepiła.
Po tych słowach wyszła.
Johan i Torkild wpatrzyli się pytającym wzrokiem w Elise.
Potrzasnęła głową.
- Sama nie wiem, co o tym myśleć. Pani Jonsen mówiła, że troje dzieci pani Zakariassen
zmarło na odrę, a troje na cholerę, że zostało jej tylko dwóch synów, którzy są na morzu ra-
zem z ojcem, a teraz sama powiedziała mi, że ma jeszcze dwoje w domu. Każde miała z
innym mężczyzną, a pod nieobecność męża pocieszała się z jakimś stelmachem
mieszkającym piętro wyżej. Niezbyt miło wyrażała się o zmarłych synach i mężu. Chyba
wcale ich tak bardzo nie żałuje, chociaż zastałam ją na ulicy całą we łzach.
- Biedna kobieta - stwierdził Torkild współczującym tonem. - Chyba za wiele tego na nią
jedną.
Elise skinęła głową.
- Też mi się tak wydaje, ale mimo wszystko trochę dziwnie zareagowała.
- Czasem trudno nam zrozumieć ludzkie reakcje. Często się nad tym zastanawiam. -
Odwrócił się w stronę wyjścia. - Jeśli wróci, poślijcie po mnie, jeszcze raz porozmawiam z
siostrami. Na razie odwołam tę, co miała przyjść.
Po jego wyjściu Johan spytał:
- Myślisz, że wszystko, co powiedziała, to kłamstwo?
- Na pewno jakaś część musi być prawdziwa, przecież z jakiegoś powodu płakała i
rozpaczała. Chciałabym jednak poznać całą prawdę.
- Pewnie z czasem ją poznamy. - Jego twarz pojaśniała, gdy zapytał: - Jak poszło w
wydawnictwie? Dużą zaliczkę dostałaś?
- Nie dostałam zaliczki, w ogóle nie przyjęli książki, ale kiedy spotkałam panią
Zakariassen i dowiedziałam się, co się stało, zrozumiałam, że nasze troski są naprawdę mało
znaczące w porównaniu z tym, co ostatnimi czasy spotyka wielu ludzi.
Johan wpatrywał się w nią bez słowa. Widziała rozczarowanie i przestrach na jego
twarzy.
- To z powodu opowiadania o Cyganach? - zapytał po chwili.
- Tak, ale nie żałuję. Jeśli nikt nie odważy się zabrać głosu, krzywdy nigdy nie zostaną
naprawione. Może wybiorę się do szkoły w Sagene, zapytam, czy nie potrzebują kogoś na
zastępstwo. Wprawdzie nie mam odpowiedniego wykształcenia, ale w końcu wydałam kilka
książek, to chyba dowodzi, że potrafię pisać. Może mogłabym uczyć norweskiego. Mogłoby
być całkiem zabawnie. Coś w każdym razie muszę robić.
Johan z uśmiechem potrząsnął głową.
- Cała ty. Na pewno jesteś bardzo rozczarowana, ale zamiast narzekać, potrafisz obrócić
to w coś pozytywnego.
- Poczekaj, zobaczymy, czy mnie zechcą i czy w ogóle mają wolne stanowisko. Dagny
wspominała, że jedna z nauczycielek zachorowała, istnieje obawa, że nie wróci do pracy
Pewnie niełatwo będzie znaleźć im kogoś w środku roku. A jeśli się nie uda, spytam
Torkilda, czy na przykład nie potrzebuje pomocy w sierocińcu.
Na schodach rozległ się hałas.
- Możemy już zejść? Ta pani już sobie poszła - krzyknął Halfdan.
- Dlaczego musieliśmy siedzieć na górze i dlaczego ona była taka dziwna? - podjął, kiedy
cała trójka siedziała już przy stole.
- Spotkało ją coś bardzo smutnego.
- Zgubił jej się kot? - Halfdan zapytał takim tonem, że Elise spojrzała na niego czujnie.
Miał minę winowajcy.
- Widziałeś ostatnio jakiegoś obcego kota?
Halfdan spuścił głowę.
- Noo, sam nie wiem.
- Halfdanie, spójrz na mnie! Dlaczego zapytałeś, czy nie zgubił jej się kot?
- Bo jeden leży pod kołdrą w jego łóżku - oznajmiła Elvira.
Elise wzięła chłopca na kolana i wytłumaczyła, że nie można zabierać do domu kotów z
ulicy, gdyż bardzo często mają właściciela, któremu będzie bardzo smutno i przykro.
Elise włożyła płaszcz. Postanowiła wybrać się do pani Jonsen. Ciągle myślała o tragedii
pani Zakariassen. Musiała poznać całą prawdę.
Chwilami przypominała sobie o rękopisie. Smutne, że opowieść o Dagny nie zostanie
wydana. Najgorsza jednak była w tym wszystkim reakcja wydawcy na artykuł o Cyganach.
Wielu pisarzy przedstawiało historie ludzi, z którymi nie mieli nic wspólnego, czemu niby
czytelnicy mieliby uznać, że ona ma w sobie cygańską krew? Tylko dlatego, że opisała
tragiczne losy romskiej rodziny?
Może powinna pójść do innego wydawnictwa? Zdarzało się, że czyjejś książki nie
przyjęto w jednym miejscu, a w innym się udawało. Redaktorzy to tylko ludzie, nie zawsze
są obiektywni. Może pan Benedict Guldberg czy dyrektor wydawnictwa mieli jakieś niemiłe
przeżycia w związku z Cyganami, może słyszeli wiele złych historii na ich temat. W takiej
sytuacji raczej zrozumiałe, że nie mają ochoty się za nimi ujmować.
Ciekawe, jak się teraz czuje pani Zakariassen. Siedzi w domu i płacze, czy może poszła
odwiedzić sąsiada z góry? Dziwna osoba. Może, tak jak powiedział Torkild, nie wytrzymała
napięcia. Sprawiała wrażenie, jakby doskonale rozumiała, co się stało, ale zarazem nie do
końca dopuszczała do siebie prawdę. Bo czy inaczej opowiadałaby o kłótniach braci albo
twierdziła, że boi się, by któryś nie wpadł bez zapowiedzi do domu?
Pani Jonsen właśnie wracała z drewutni z wiązką drew na ramieniu.
- To ty, Elise? Znalazłaś chwilę, żeby odwiedzić starą sąsiadkę?
Elise uśmiechnęła się w odpowiedzi. Była przyzwyczajona do tego, że pani Jonsen
zawsze jej wypomina rzadkie wizyty Sama nie pracowała już od wielu lat i zapomniała, co to
znaczy harować po dwanaście godzin w fabryce, a potem jeszcze zajmować się domem.
Podobnie jak pani Evertsen zdołała odłożyć jakieś oszczędności. Żadna z nich nie miała
dzieci, a ich mężowie zarabiali lepiej niż większość okolicznych mieszkańców. Pani Jonsen
udało się nawet zatrzymać dom, kiedy owdowiała. Mówiono, że żąda od lokatorów wysokich
opłat, dlatego też ciągle ktoś się wprowadzał i wyprowadzał, podobnie jak tam, gdzie
mieszkała pani Zakariassen.
Elise weszła do kuchni. Rozchodził się w niej cudowny zapach świeżych wypieków.
Skąd pani Jonsen wzięła w tych czasach mąkę i cukier? Jajka, mleko i masło mogłaby, przy
odrobinie szczęścia, dostać w Vøienvolden, oczywiście za jakąś niebotyczną sumę. A może
pomagali jej znajomi? Na pewno miała jakieś oszczędności, ale że stać ją było na takie
rzeczy?
Pani Jonsen zaśmiała się.
- Pewnie pachnie na całej ulicy?
- Aż tak to nie, ale muszę przyznać, że równie wspaniałego zapachu nie czułam od lat.
- Napiekłam ciastek dla misji, ale dam ci trochę dla dzieci. Teraz, kiedy Hugo i Jensine
wyjechali na wieś, zostało ci tylko troje najmłodszych. I dobrze, przynajmniej będziesz miała
trochę czasu dla siebie. Blada jesteś i chuda. - Wzięła polano z kosza i dołożyła do pieca.
Elise usiadła na stołku, zdjęła kapelusz i rozpięła płaszcz.
- Przyszłam zapytać o panią Zakariassen, naszą nową sąsiadką. Spotkałam ją...
Nic więcej nie udało jej się powiedzieć. Pani Jonsen odwróciła się gwałtownie w jej
stronę.
- Słyszałaś? O jej mężu i synach?
- Tak, spotkałam ją, wracając z miasta. Stała zapłakana.
Pani Jonsen klasnęła w dłonie.
- Biedaczka! Jak myślisz, poradzi sobie?
- Mówiła pani, to znaczy mówiłaś... - Elise czasami zapominała, że powinna mówić pani
Jonsen na ty, kobieta tak sobie życzyła. - Wydawało mi się, że zostało jej tylko tych dwóch
synów, a pozostałe dzieci zmarły, troje na odrę i troje na cholerę?
Tamta potrząsnęła głową.
- Nie, Elise, musiałaś mnie źle zrozumieć. Straciła dwie córki, jedna rzeczywiście zmarła
na cholerę, a jedna na odrę, ale zostali jej jeszcze Paul i Barbra. No i ma tego swojego stel-
macha. Mówi, że to jej brat, ale i ja, i pani Olsen jesteśmy zdania, że te uściski, co od niego
dostaje, to raczej braterskie nie są, jeśli wiesz, co mam na myśli.
- To straszne, straciła na raz męża i dwóch synów.
Pani Jonsen zrobiła pełną dezaprobaty minę.
- Oni gorzej cierpieli. - Wstrząsnęła się. - Pomyśl, tonąć w lodowato zimnej wodzie, a
dokoła walą bomby!
- Matka zawsze będzie rozpaczać po dzieciach, nawet jeśli były trudne.
- Nie wiesz, o czym mówisz, Elise. To nie były takie aniołki jak twoje. Pili, kłócili się na
okrągło, ciskali garnkami przez okno. Cud, że akurat nikt nie przechodził, bo mogłoby się to
źle skończyć.
- Ale sama się zastanawiałaś, czy sobie poradzi?
- Ty też pewnie pogrążyłabyś się w smutku, gdyby Johan, Peder i Hugo zmarli?
- Nie wiem, co bym zrobiła. Dlatego nie rozumiem ani pani Zakariassen, ani ciebie.
Najpierw mówisz biedaczka, a za chwilę twierdzisz, że wcale tak bardzo nie cierpi.
Pani Jonsen westchnęła ciężko i postawiła przed nią talerzyk z dwoma ciastkami.
- Za mało wiesz o życiu, Elise. Siedzisz sobie zamknięta w domu i piszesz książki, a
powinnaś pochodzić trochę tu i tam, pozaglądać do cudzych domów przed dziurkę od klucza.
Przez całą drogę Elise myślała o tym, co powiedziała pani Jonsen. Może miała rację?
Może faktycznie za mało wie o życiu? O dziewczętach pracujących w fabryce, o dorosłych
kobietach i ich mężach, o dzieciach, dorastających chłopcach, Cyganach i tych, którzy się ich
boją.
Może nie byłoby takie głupie, gdyby rzeczywiście popracowała trochę jako nauczycielka.
Dowiedziałaby się, jak wygląda życie dzieci z Sagene w tych ciężkich czasach.
2
Rozległo się pukanie do drzwi. Kristian obrócił się gwałtownie. To był Erlend. Przez
ułamek sekundy Kristian miał nadzieję, że w drzwiach stanie siostra Sylvia.
- Jak tam? - zapytał.
- Ojciec zmarł dziś w nocy.
- Przyjmij moje kondolencje. - Czuł się niezręcznie i nie bardzo wiedział, co ta śmierć tak
naprawdę znaczy dla Erlenda.
- Pogodziliśmy się. Poprosił mnie o wybaczenie za to, jak mnie traktował, i za to, że
wyrzucił mnie z domu, kiedy nie zdałem egzaminu.
- Cieszę się, że tam poszedłeś.
- Ja też. Dziękuję ci.
Kristian uśmiechnął się, wzruszony.
- Co teraz zrobisz?
- Zostanę z matką do pogrzebu, potem się zaciągnę. W połowie marca ma być kolejny
pobór.
Kristian spojrzał na niego z przerażeniem.
- Jesteś pewien, że podlegasz obowiązkowi? Po tym wszystkim, co przeszedłeś?
- To nie ma znaczenia, i tak zamierzam się zgłosić. Do obrony morskiej.
- Naprawdę? Mimo że nas storpedowano?
Erlend odpowiedział z uśmiechem: - A co, lepiej nam było na lądzie?
Kristian wiedział, co ma na myśli. Nie chciałby ponownie przeżyć ani pobytu w obozie,
ani ucieczki z niego.
- A ty? Pozwolą ci zostać w tym pokoju jeszcze kilka dni?
- Niestety, nie. Znaleźli nową pielęgniarkę, zaczyna już dziś wieczorem.
- Możesz zamieszkać u nas. Rozmawiałem z matką.
Kristian poczuł niewypowiedzianą ulgę. Nie bardzo wiedział, co ze sobą począć. Pewnie
trochę czasu minie, nim pieniądze od pana Wang-Olafsena dotrą do banku w Grimstad, te
pieniądze zaś, które pożyczył mu doktor z Øyslebø, prędko by się skończyły, gdyby musiał
płacić za pokój w gospodzie. Poza tym musiał oddać dług naczelnikowi stacji.
- Jak miło z jej strony. Nie chciałbym jednak przeszkadzać, dopiero co straciła męża.
- Gdyby miała coś przeciwko, toby powiedziała. Płakała bardziej z radości, że w końcu
się pogodziliśmy niż ze smutku po śmierci męża. Dopiero teraz zrozumiałem, jak ciężko
znosiła gniew między nami.
Kristian potrząsnął głową.
- Kobiety za rzadko dopuszcza się do głosu. Tak nie powinno być.
Erlend uśmiechnął się.
- Jest pewna różnica między kobietami i mężczyznami. Kobieta ma za miękkie serce, nie
potrafi podejmować trudnych decyzji. Pomyśl, co by było, gdyby Rosją i Francją rządziły ko-
biety, kiedy Niemcy wypowiedziały wojnę.
Obaj zaśmieli się, ale zaraz znów spoważnieli.
- Pogrzeb odbędzie się w przyszły piątek. Nie znajdę dla ciebie zbyt wiele czasu, muszę
pomóc matce w załatwianiu różnych spraw, ale ty pewnie większość dnia spędzisz tutaj?
Kristian przytaknął.
- Jeśli nie na oddziale dziecięcym, to zapewne w pokoju pielęgniarek - dodał Erlend
kąśliwie.
Kristian poczuł ku swej wściekłości, że się rumieni.
- Widziałeś ją? Siostrę Sylvię?
- Tylko przelotnie. Muszę przyznać, że jest niezwykle piękna. Jeśli uda ci się ją złowić, to
czapki z głów.
- To nie takie proste. Chyba nie ma mężczyzny w tym mieście, który nie zwróciłby na nią
uwagi. Jeśli się dowie, że mam jeszcze jedno dziecko z inną dziewczyną, na pewno nie
będzie chciała mnie znać. A jeśli nawet, to jej rodzice nie będą chcieli.
- No tak, istnieje takie ryzyko. Ciesz się chwilą! Przez ostatni rok zaznaliśmy niewiele
radości z życia.
Odwrócił się do wyjścia.
- Mówiłem ci, gdzie mieszkamy. Do zobaczenia wieczorem.
Wszedłszy do sali, Kristian zobaczył siostrę Sylvię przy łóżku Evelyn. Zmroził go strach.
Czy coś się stało? Podszedł do niej, starając się stąpać jak najciszej.
Kiedy usłyszała jego kroki, odwróciła ku niemu twarz, zatroskaną i bezradną, czerwoną z
gorąca.
- Jest tu o wiele za ciepło - westchnęła. - I brakuje powietrza. Wątpię, by było to dobre dla
pacjenta, który ma trudności z oddychaniem.
Wyprostowała się i spojrzała w stronę okna.
- Mam taką ochotę trochę tu wywietrzyć, ale wiem, że mogę dostać za to ostrą
reprymendę. Wiele przepisów budzi moje wątpliwości. Dlaczego pacjenci z bronchitem mają
przez cały czas leżeć? Przecież wiadomo, że powinni odkasływać. Jestem pewna, że te
wszystkie ciepłe okrycia i ubrania też wcale im nie służą.
Nagle Evelyn dostała ataku kaszlu. Siostra Sylvia pospieszyła do łóżka dziewczynki i wzięła
ją na ręce.
Kiedy atak minął, Evelyn spojrzała na Kristiana i uśmiechnęła się.
- Tata?
- Tak, Evelyn, tata jest przy tobie.
- And sister Sylvia - dodała dziewczynka.
Kristian i Sylvia roześmieli się.
Nagle ktoś nacisnął klamkę. Sylvia pospiesznie położyła Evelyn i opatuliła ją porządnie.
W drzwiach stanęła oddziałowa. Wolnym krokiem ruszyła przez salę, wzdłuż stojących w
rzędzie łóżek, przypatrując się każdemu z pacjentów po kolei. Przy łóżku Evelyn zatrzymała
się i z dezaprobatą zmarszczyła brwi.
- Przykro mi, panie Sivertsen, ale nie może pan tu teraz przebywać. Wizyty są po
południu.
- Chciałem tylko sprawdzić, jak Evelyn czuje się po nocy - wymamrotał przepraszającym
tonem.
- Może pan zapytać o to w biurze. Zawsze udzielamy krewnym rzetelnych informacji.
Wychodząc, usłyszał jeszcze ostry głos oddziałowej:
- Proszę mi powiedzieć, siostro Sylvio, czy mi się wydaje, czy wyjmowała siostra
dziecko z łóżka?
Nie słyszał odpowiedzi. Sylvia dostała reprymendę, choć przecież próbowała tylko
pomóc.
Postanowił trochę się przejść. Nigdy wcześniej nie był w Grimstad ani w żadnym innym
mieście na południu kraju.
W powietrzu czuć było wiosnę, łagodny powiew z południa przypominał o
nadchodzącym lecie. Gdyby nie strach o Evelyn, wszystko byłoby doskonałe. Wreszcie
znajdował się z daleka od min i torped, przegrzanej maszynowni i lodowato zimnych wacht
na pokładzie, a także straszliwego zgiełku ulic Nowego Jorku. Daleko za sobą zostawił
ciemnicę w Jeddern, ucieczkę i noce w walących się stodołach, podczas których trząsł się z
zimna i ze strachu, że w każdej chwili może zostać odkryty. Nawet jeśli ktoś powiadomi
lensmana o ich obecnym miejscu pobytu, rodzina Erlenda, doktor 0ysleb0 i pan Wang-
Olafsen z pewnością przekonają go, że dyrektor obozu zrobił poważny błąd. Jeśli pan Wang-
Olafsen zagrozi podaniem sprawy do sądu i zawiadomieniem prasy, lensman zapewne zrobi
wszystko, co w jego mocy, by uniknąć skandalu.
Nie, nie bał się lensmana i policji. Prawdziwe niebezpieczeństwo mogło go spotkać raczej
podczas morskiej podróży do domu. Nawet poprzedniego wieczoru, kiedy poszedł na na-
brzeże sprawdzić, czy znajdzie się dla nich miejsce na statku, usłyszał, że na wodach
niedaleko Grimstad storpedowano dwa kutry Jakiś stary wilk morski powiedział mu, że od
początku wojny dwadzieścia dwa norweskie statki zaginęły bez śladu, łącznie ponad trzysta
osób na pokładzie.
Norweskie straty i tak były niewielkie w porównaniu z resztą Europy. Setki tysięcy, jeśli
nie milionów, żołnierzy oddało życie w okopach i na polu walki. Trudno to sobie nawet
wyobrazić. Słabo mu się robiło, kiedy słuchał o kolejkach, nielegalnym handlu alkoholem i
braku artykułów żywnościowych. W gazecie, znalezionej w parku, przeczytał o Henrym
Fordzie i jego misji pokojowej. Nie odniosła ona, o ile Kristianowi było wiadomo, żadnych
rezultatów. Ford przybył do Skandynawii, po czym położył się do szpitala w Kristianii, a
dzień przed Wigilią zniknął po cichu, mimo że miał przewodniczyć siedmioosobowemu ko-
mitetowi, który musiał pojechać do Sztokholmu bez niego. O takich rzeczach chcieli czytać
ludzie, a nie o francuskich, rosyjskich i niemieckich żołnierzach, martwych i okaleczonych.
Podążał w kierunku pagórków za miastem. Uliczki były wąskie i kręte, między
budynkami tu i tam wznosiły się niewielkie skałki i głazy. Od czasu do czasu przystawał i
kierował wzrok w stronę portu i dalej na morze, gdzie wyspy i wysepki niby żółwie nurzały
się w lśniących w słońcu falach. Chętnie zamieszkałby w takim pięknym miasteczku jak to.
Kiedy myślał o ponurych kamienicach na Grünerløkka i Sagene, o ciemnych podwórkach,
gdzie dzieci musiały bawić się między śmietnikami, wychodkami i szarymi murami,
ogarniało go przygnębienie. Szkoda, że nie wszyscy mogą żyć w takich warunkach jak
mieszkańcy Grimstad, gdzie wiosenne słońce zagląda w okna i wieje świeża bryza od morza.
Gdyby Evelyn mogła biegać po takich uliczkach, czuć na twarzy ciepło promieni
słonecznych, dziś na pewno nie leżałaby chora.
W bramie spotkał Sylvię i jakąś inną siostrę.
- Czyż nie wspaniałą pogodę dzisiaj mamy? - wykrzyknęła radośnie siostra Sylvia.
Druga pielęgniarka podała mu rękę na powitanie.
- Słyszałam, że przyjechał pan ze stolicy i nigdy wcześniej nie był w Grimstad. Siostra
Sylvia mówiła, że wybrał się pan na przechadzkę po mieście. Widział pan dom, w którym
Henryk
Ibsen napisał swój pierwszy dramat, „Katylinę”? Mieszkał tam od roku 1847 do 1850.
Siostra Sylvia roześmiała się.
- Nie każdego interesuje literatura.
Jej towarzyszka spojrzała na nią z oburzeniem.
- Z pewnością każdego interesuje Henryk Ibsen.
- Nie wiedziałem, że mieszkał w Grimstad - powiedział Kristian. - Może w którymś
domu koło portu?
- W budynku, w którym znajduje się apteka. Pracował jako pomocnik aptekarza. Masz
wolne popołudnie - zwróciła się do Sylvii. - Może mogłabyś oprowadzić pana Sivertsena po
naszym mieście? Musi zobaczyć przynajmniej domu sędziego!
Siostra Sylvia uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Oczywiście. Jeśli tylko ma pan ochotę.
Jeszcze pytasz!, powiedział Kristian w duchu. Radość rozpierała mu serce.
Początkowo głównie milczeli. Już łatwiej było poprzedniego wieczoru, mimo że siedzieli
przy jednym stole i od czasu do czasu ich spojrzenia się spotykały. Tyle chciał jej
powiedzieć, ale nie wiedział, jak zacząć. Poza tym bał się, że może ją urazić, zranić czy
rozczarować.
- Zawsze mieszkałaś w Grimstad?
- Tak. Moi dziadkowie z obu stron zajmowali się handlem drewnem, a ojciec był
kapitanem, ale przestał pływać, kiedy statki przeszły na napęd parowy. Potem pracował w
firmie dziadka, zawsze jednak tęsknił za życiem na morzu.
- Gdzie mieszkacie?
- W jednym z tych dużych białych domów koło portu.
Nie śmiał spytać, czy dom należy do nich, czy też wynajmują mieszkanie. Handlarze
drewnem bywali bardzo zamożni, może tak właśnie było w przypadku rodziny Sylvii. To by
znaczyło, że nie ma u niej szans.
Nie chciał, by zaczęła wypytywać go o jego rodzinę, powiedział więc pospiesznie:
- To piękne miasto. Wydaje się takie czyste, przez te wszystkie białe domy.
Natychmiast poczuł, że policzki płoną mu ze wstydu. Co ona sobie o nim pomyślała?
Prawdziwy mężczyzna nie dba o to, czy miasto jest czyste, najważniejsze, żeby było w nim
wystarczająco dużo barów i restauracji.
Uśmiechnęła się.
- Wszyscy przyjezdni mówią to samo, szczególnie ci ze stolicy. Przyjaciele moich
rodziców mieszkają w Kristianii, przy Oscarsgate. Kiedy dzieci wyprowadziły się z domu,
uznali, że dom jest dla nich o wiele za duży i teraz marzą, by zamieszkać tutaj, w jednym z
tych białym drewnianych domów. Mówią, że w stolicy jest za dużo automobili. Przynajmniej
raz w tygodniu jedzą obiad w restauracj i w centrum, wiedzą więc, o czym mówią.
Wspominali chyba o tysiącu pojazdów. Czy to naprawdę możliwe?
Kristian nie miał pojęcia, ile automobili jeździ teraz ulicami Kristianii, ale taka liczba
wydawała się stanowczo za wysoka. Przecież dopiero niedawno automobile w ogóle się
pojawiły.
- Nie wiem. Długo nie było mnie w domu.
Zaśmiała się.
- Zapomniałam. Często chodziłeś do teatru?
- Nie, woleliśmy kinematograf.
Tak naprawdę właściwie nigdy nie miał okazji być w teatrze. Pan Wang-Olafsen raz go
zaprosił, ale następnego dnia miała być klasówka z rachunków i musiał się przygotować.
- Szczęściarz z ciebie, że pozwalali ci chodzić do kinematografu. Mama i tata uważają, że
to prostacka rozrywka. Kiedy latem byliśmy w Kristianii, zabronili mi tam chodzić, chociaż
mam prawie dwadzieścia lat.
Kristian coraz bardziej tracił odwagę. Było oczywiste, że on i Sylvia należą do dwóch
odmiennych światów. Jej rodzice nigdy nie pozwoliliby jej zadawać się z chłopakiem z
rodziny robotniczej. Nawet nie śmiał myśleć, co by było, gdyby dowiedzieli się, że jego
ojciec utopił się po pijaku i że w dodatku był Cyganem.
- Co powiedzieli, kiedy postanowiłaś zostać pielęgniarką?
- Nie byli zachwyceni. Mam się tym zajmować tylko do chwili zamążpójścia.
- Zdecydowali też, za kogo masz wyjść?
- Tak, za syna jednego ze współpracowników ojca.
Spojrzał na nią z przerażeniem.
- Powiedziałaś tak?.
Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się.
- Chyba nie zauważyłeś pierścionka na moim palcu. Noszę go razem z innym, żeby nie
było tak bardzo widać. Powiedziałam rodzicom, że jestem jeszcze za młoda i, póki nie
skończy się moje lato, chcę żyć wolna jak motyl.
- A kiedy się skończy?
- Chyba kiedy poczuję się dorosła. - Spuściła wzrok.
Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Odnoszę wrażenie, że nie cieszysz się zbytnio na tę chwilę.
- Bo tak jest. - Nagle zaśmiała się i wykonała kilka tanecznych kroków. - Ale na razie nie
zamierzam się tym przejmować. Teraz mamy lato, a ja wciąż jestem młoda.
- Lato? - zaczął się śmiać. - Dopiero marzec!
- Dla mnie to już lato. Chodź, biegniemy!
Znów się zaśmiał. Jej dobry humor był zaraźliwy. Uliczka
wiła się w dół zbocza, w prawo, w lewo, ciasna, nieprzewidywalna.
Nagle Sylvia przystanęła. W ich stronę zmierzało dwóch młodych mężczyzn
pogrążonych w poważnej rozmowie. Obaj mieli na sobie surduty, cylindry, lśniące buty o
ostrych czubkach, a w ręku laseczkę.
- To mój narzeczony - powiedziała cicho.
Mężczyźni zatrzymali się.
- Sylvia? Co ty tu robisz?
Nieznajomy przebiegł spojrzeniem po zniszczonej kurtce Kristiana, przetartych
spodniach i schodzonych trzewikach, które dostał od naczelnika stacji.
- To ojciec jednego za moich pacjentów. Idziemy do apteki po lekarstwo dla jego chorej
córeczki, muszę mu towarzyszyć, inaczej nie zechcą wydać leku.
Strojniś chyba uwierzył.
- Rozumiem. - Skinął Kristianowi głową. - W takim razie życzę, by córka prędko wróciła
do zdrowia. Do zobaczenia, moja droga. - Uchylił cylindra i ruszył dalej wraz że swym to-
warzyszem.
Kristian i Sylvia szli przez chwilę w milczeniu. W końcu nie wytrzymał i zapytał:
- Dlaczego skłamałaś? Byłby zły, gdybyś mu powiedziała, że oprowadzasz mnie po
mieście?
- Uznałby to za dziwne.
- Z powodu mojego ubrania?- Nie, nie, skąd. Po prostu takie rzeczy nie należą do
obowiązków pielęgniarki.
- Nie musisz się tłumaczyć, Sylvio. Od razu widać, że pochodzi z bardzo dobrej rodziny.
Pewnie wstyd ci było, że prowadzasz się z jakimś ubogim marynarzem.
- Mój ojciec też był marynarzem.
- Kapitanem.
- Ty też możesz nim zostać. Od czegoś trzeba zacząć.
Uśmiechnął się.
- Ty i ja należymy do dwóch różnych światów. Możemy rozmawiać, spacerować, śmiać
się. W trosce pochylać się nad łóżkiem Evelyn, ale i tak dzieli nas prawdziwy ocean.
Nie odpowiedziała. Światło bijące z jej twarzy przygasło.
Przed długą chwilę szli obok siebie, nic nie mówiąc. Wreszcie spojrzała na niego i
powiedziała:
- Opowiedziałam ci sporo o sobie, ale o tobie nie wiem nic, tylko tyle, że ożeniłeś się z
Amerykanką i że masz z nią córkę.
Kristian zapatrzył się przed siebie.
- Jeśli opowiem ci swoją historię, pewnie nie będziesz chciała dalej spacerować w moim
towarzystwie.
Zaśmiała się.
- Nie sądzę. Nie wyglądasz jak przestępca.
- Nie, nie popełniłem żadnego przestępstwa. Nauczono mnie odróżniać dobro od zła,
próbuję żyć według tych zasad, ale i ja nieraz uległem pokusie.
- Jesteś przystojny, kobietom podobają się tacy mężczyźni jak ty. Poza tym mówią, że
marynarz ma żonę w każdym porcie.
- Aż tak źle nie jest. Trzymałem się z daleka od tych miejsc, które tak chętnie odwiedzało
wielu członków załogi.
Sam nie wierzył, że tak otwarcie opowiada o swoim życiu jej, zupełnie obcej
dziewczynie, w dodatku pochodzącej z zamożnej rodziny.
- Nigdy nie byłeś w takim miejscu?
- Nie. Pamiętam, że raz miałem ochotę, ale akurat tego dnia dowiedzieliśmy się, że
wybuchła wojna. Wybrałem towarzystwo Bosmana, który trzymał Biblię pod poduszką.
- W takim razie nie rozumiem, czemu powiedziałeś, że nie będę chciała dłużej z tobą
spacerować, kiedy poznam twoją historię.
- Mam jeszcze jedno dziecko. Sześcioletniego chłopca.
- Wreszcie to powiedział. Czuł się, jakby rzucił bombę.
Zerknęła prędko na niego i roześmiała się.
- Żartujesz. To niemożliwe.
- Mam dwadzieścia jeden lat, urodził się, kiedy miałem piętnaście.
Opowiedział o Svanhild, o spotkaniach religijnych i kaznodziei, który przeraził ich
śmiertelnie, kiedy kometa Halleya zbliżała się do Ziemi. Svanhild tak się przestraszyła, że nie
chciała dłużej chodzić na spotkania.
- Ale reakcji rodziców bała się niemniej niż komety i namówiła mnie na ucieczkę -
zakończył.
Sylvia nie powiedziała ani słowa. Wyglądała na bardzo poruszoną.
- Mówiłem, że nie będziesz chciała dłużej ze mną spacerować.
- Nie osądzam cię. Jestem tylko przerażona.
- Chcesz poznać resztę? Będziemy mieć to z głowy.
Przytaknęła.
W dużym skrócie opowiedział, co działo się potem - o ucieczce, chacie w Traudalen,
narodzinach dziecka i śmierci Svanhild, walce o życie dziecka i własne.
Najtrudniej mu było opowiedzieć o Eleonore, o tym, jak pozwolił jej o sobie decydować,
jak zgodził się zostawić Halfdana i wyjechać do Ameryki. Był pewien, że teraz Sylvia
zacznie nim gardzić.
Potem opowiedział też o samotnej wędrówce ze Spokane do Seattle, życiu na morzu,
ataku na statek, podróży do Nowego Jorku i spotkaniu z Eleonore i Evelyn. Wyjaśnił, jak to
się stało, że znalazł się na zachodnim wybrzeżu Norwegii, sam z dzieckiem.
Kiedy skończył, zapadło milczenie. Odważył się spojrzeć na Sylvię. Po jej radosnym
nastroju nie został ślad. Była wyraźnie wstrząśnięta.
- Nie powinienem był ci tego mówić.
- Nieprawda.
Znów zapadła cisza.
- Pewnie mną gardzisz. Rozumiem.
- Nie gardzę tobą. Potrzebuję trochę czasu, by to wszystko przyswoić. Nie wiem zbyt
wiele o życiu, ale gdybym przeczytała twoją historię w jakiejś książce, nie wierzyłabym, że
wydarzyła się naprawdę. Jak twoi rodzice to przyjęli? To musiał być dla nich ciężki cios.
- Opowiedziałem ci o swoim życiu od chwili, gdy skończyłem czternaście lat. Nic nie
mówiłem o dzieciństwie, wydaje mi się jednak, że już ci wystarczy.
- Nie. Jeśli mam zrozumieć, muszę wiedzieć wszystko.
- To krótka historia. Mój ojciec najpierw był marynarzem, potem pracował w fabryce,
utopił się po pijaku. Jego ojciec z kolei był Cyganem, włóczęgą. Nigdy go nie widziałem,
nasza rodzina w ogóle nie utrzymywała z nim kontaktów. Mimo to policja w Stavanger
dowiedziała się jakoś o nim i musiałem zapłacić za jego czyny. Między innymi dlatego
właśnie zamknięto mnie w Jeddern. Matka pochodziła z Ulefoss w Telemarku, przeniosła się
do Kristianii, gdzie pracowała w fabryce. Urodziła czworo dzieci, dostała suchot, ale
wyzdrowiała i ponownie wyszła za mąż, za urzędnika. Moja najstarsza siostra, Elise,
zajmowała się nami, całą trójką i jeszcze jednym osieroconym chłopcem. Bez niej
skończylibyśmy w rynsztoku. Dzisiaj jest pisarką i żyje szczęśliwie ze swoim Johanem.
Dotarli do portu. Przystanęli i zapatrzyli się na morze.
Sylvia głośno westchnęła.
- Teraz widzę, że żyję jak jakiś pasożyt, roślina cieplarniana, nieświadoma istniejącego w
świecie cierpienia.
- Nie wybieramy rodziny, w której przychodzimy na świat.
- Nie, ale możemy wybrać, czy chcemy żyć z zamkniętymi, czy z otwartymi oczami.
Odwróciła się. Jej twarz była szczera i bezbronna.
- Wiesz, Kristian? Moje życie chyba nie będzie takie samo po tym, co mi dziś
opowiedziałeś.
Uśmiechnął się. Miał straszną ochotę pogłaskać ją po policzku, ale nie śmiał.
- Ależ oczywiście, że będzie takie samo. Może jednak, kiedy czasem usłyszysz o jakimś
człowieku różnym od tych, z którymi obcujesz na co dzień, pomyślisz o mnie.
Potrząsnęła głową.
- Nie, nie chcę dłużej żyć z zamkniętymi oczami. Jesteśmy mniej więcej w tym samym
wieku. Ty tyle przeżyłeś, a moje życie właściwie jeszcze się nie zaczęło. Ty jesteś dorosły, a
ja jestem dzieckiem.
- Chyba się nie doceniasz.
- Nie, jestem wobec siebie uczciwa. Cieszę się, że cię spotkałam. W wieczornej
modlitwie wspomnę o Evelyn, będę
o was myśleć, kiedy już wyjedziecie. - Uśmiechnęła się. - Ale, choć z całego serca pragnę, by
Evelyn jak najszybciej wyzdrowiała, cieszę się, że jeszcze trochę tu zostaniecie. Mogę się
wiele od ciebie nauczyć.
3
Dom rodziców Erlenda leżał niedaleko domu sędziego. Był dobrze utrzymany i niedawno
pomalowany, na drzwiach lśniła miedziana kołatka, a w oknie po lewej stronie wisiały
sztywno wykrochmalone śnieżnobiałe zasłonki i stała piękna porcelanowa lampa.
Otworzył Erlend, pewnie na niego czekał.
- Zjawiasz się w odpowiedniej chwili. Obiad gotowy.
Erlend zaprowadził go do jadalni, niewielkiej, ale ciepłej,
przytulnej i ładnie urządzonej. Kobieta w średnim wieku podeszła do Kristiana, wyciągając
ku niemu dłonie.
- A więc to jest przyjaciel Erlenda. Witamy w naszych skromnych progach. Erlend wiele
mi o panu opowiadał.
- Nie mów do niego pan - zaprotestował Erlend. - Niech czuje się jak u siebie w domu.
Kristian uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- Proszę mówić tak, jak pani odpowiada najbardziej. Przykro mi, że przeszkadzam akurat
teraz, tuż po śmierci ojca Erlenda. Proszę przyjąć wyrazy współczucia.
- Dziękuję. - Oczy zaszły jej łzami. - Modliłam się, by Erlend jeszcze zdążył się z nim
zobaczyć, by pogodzili się przed śmiercią. Moje prośby zostały wysłuchane. Jedynie kobieta,
która sama przeżyła to, co ja, potrafi zrozumieć, co to znaczy, kiedy mąż i syn żyją w
niezgodzie. Erlend mówił, że to ty przekonałeś go do przyjazdu, nie potrafię wyrazić, jak
bardzo jestem za to wdzięczna.
Podeszła do stołu i zaczęła poprawiać serwetki, zapewne, by ukryć łzy.
- Mój mąż od dawna chorował, pragnął już tylko odpoczynku. Cieszę się, że już dłużej
nie cierpi. Mam tutaj wielu przyjaciół oraz brata i siostrę. Są zdrowi i w pełni sił, nie zostanę
więc sama. - Przesunęła łyżkę i uśmiechnęła się. - Siadajcie do stołu, zadzwonię na służącą.
Dostali klopsiki w sosie, gotowane kartofle i jarzynkę z kapusty. Kristian nie przypominał
sobie, by jadł coś równie smacznego od czasów, kiedy mieszkał u Wang-Olafsena. Na deser
był pudding ze śmietaną i marmoladą jabłkową. Nałożył sobie porządną porcję. Wiedział, że
to niezbyt kulturalne, ale nie mógł się powstrzymać. Poza tym matka Erlenda przez cały czas
trwania obiadu proponowała mu dokładkę i ciągle pytała, czy aby na pewno się najadł.
Podczas gdy jedli, opowiadała o życiu w Grimstad, o sąsiadach i znajomych,
stowarzyszeniu misyjnym. Aby zebrać pieniądze dla biednych, jego członkinie robiły na
drutach i urządzały bazary, a dochód przeznaczały dla biednych.
- W tym roku wysłałyśmy rękawice, skarpety i szaliki ludziom dotkniętym przez wojnę -
dodała. - To straszne, co się dzieje w Europie. Wy dwaj długo żyliście odcięci od świata, by-
liście uwięzieni, potem się ukrywaliście, niewiele wiecie na ten temat. Nam przekazują
informacje marynarze, którym udało się dotrzeć cało do domu. Bardzo wiele norweskich
statków zostało zatopionych. Nasz najbliższy sąsiad mówił, że połowa wszystkich
storpedowanych jednostek to jednostki norweskie! Jak myślicie, z czego to wynika?
- Może z tego, że Norwegia ma więcej statków niż inne kraje? - zaproponował Kristian.
Z namysłem skinęła głową.
- Niedawno jakiś holownik dotarł do Kristiansand po straszliwej podróży przez Morze
Północne, przez obszar, po którym krążą łodzie podwodne. Złapał ich sztorm, fale były
ogromne, woda wdarła się na pokład. Członkowie ośmioosobowej załogi przez kilka dni w
ogóle nie spali. Musieli zrobić prowizoryczny ster, ze starego trapu, o ile dobrze pamiętam.
W dodatku przez cały czas towarzyszył im strach, że w każdej chwili może ostrzelać ich jakiś
torpedowiec! Niesamowite, ile potrafią wytrzymać ludzie morza. - Zwróciła się do syna:
- Kiedy pastor Brøgger był u mnie ostatnio, zaproponował, byś na nowo przystąpił do
egzaminu z teologii. Jego zdaniem nie powinieneś rezygnować, kiedy tak mało ci brakuje.
Erlend potrząsnął głową.
- Doszedłem do wniosku, że nie nadaję się na pastora. Kiedy patrzyłem, jak statek idzie
na dno, jak zrozpaczeni, ranni ludzie toną w lodowatej wodzie, krzycząc ze strachu przed
śmiercią, zacząłem wątpić w istnienie Boga. Próbowaliśmy ich uratować, ośmiu nam się
udało, ale więcej nie zdążyliśmy, poszli pod wodę. To byli zwykli ludzie, jak ty i ja, ojcowie,
mężowie, tęskniący za żonami, marynarze od zawsze pracujący na morzu, którzy nigdy
nikomu nie wyrządzili krzywdy. Jak Bóg może pozwalać na coś takiego?
Matka patrzyła na niego w milczeniu. W końcu powoli pokiwała głową.
- Rozumiem cię, ja jednak wierzę, że Bóg istnieje i jest równie zrozpaczony jak my.
Może akurat w tym momencie przegrał walkę z mocami Zła, lecz w końcu zwycięży.
Erlend odpowiedział dopiero po chwili.
- Zobaczymy. Najpierw zamierzam odsłużyć swoje. Zrobię wszystko, by położyć kres
temu obłędowi.
Kobieta nic nie powiedziała, Kristian widział jednak, że jest bardzo zmartwiona. Właśnie
straciła męża, teraz musiała liczyć się z kolejną stratą.
Dziwił go nieco jej spokój i opanowanie. Na pewno była przygotowana na to, że zostanie
sama, ale mimo wszystko musiało to być trudne. A teraz, jeśli Erlend wyjedzie, znowu czeka
ją samotność. Tylko ona i służąca w całym domu. Pomyślał o Elise. Ona też lubiła mieć
wokół siebie wszystkich najbliższych, mówiła, że nie zniosłaby, gdyby ich zabrakło. Pomyśl
tylko, wracać do pustego domu? Nie mieć z kim porozmawiać, podzielić się myślami?
Śmiał się z niej, kiedy tak mówiła. Ich dom zawsze był pełen, taka sytuacja raczej jej nie
groziła. A kiedy jej dzieci się wyprowadzą, pewnie przygarnie jakieś kolejne.
Matka Erlenda chyba różniła się od Elise. Będzie siedzieć sama na kanapie, robić na
drutach skarpetki i rękawiczki dla dzieci z ubogich rodzin. Kristian uważał, że Erlend
powinien pójść za radą pastora i przystąpić powtórnie do egzaminu. Jeśli tego nie zrobi,
wszystkie lata nauki pójdą na marne. Nawet jeśli czasem wątpił w istnienie Boga, to pewnie
nie byłby jedynym pastorem, któremu się to zdarza.
Następnego dnia z radością wyruszał do szpitala. Chociaż dzień wcześniej najadł się,
dostał własny pokój, cichy i przytulny, nie mógł zasnąć. Wciąż wracał myślami do rozmowy
z Sylvią. Targały nim sprzeczne uczucia. Wiedział, że między nimi nic nie może się
wydarzyć, ale zakochał się, beznadziejnie i nieprzytomnie. Na samą myśl o niej serce biło mu
szybciej w piersi. Nie pamiętał, by kiedykolwiek czuł coś podobnego do jakiejś dziewczyny.
Owszem, był zakochany w Svanhild, ale w zupełnie inny sposób. Wtedy po raz pierwszy
trzymał dziewczynę za rękę, był taki niewinny i niedoświadczony.
Eleonore w ogóle nie brał pod uwagę. To, co się wydarzyło miedzy nimi, nie miało nic
wspólnego z miłością. To było czyste pożądanie, nieodparte pragnienie posiadania jej ciała.
Kiedy zachorowała podczas podróży przez ocean, zmuszał się do opieki nad nią, nie budziła
w nim czułości ani współczucia. A kiedy jej ojciec wygonił go z domu, wcale nie martwiła
go utrata Eleonore, zastanawiał się raczej, jak sobie poradzi bez pieniędzy, pracy i dachu nad
głową.
Matka Erlenda zachowywała się równie przyjaźnie jak poprzedniego dnia. Powiedziała,
że cieszy się na jego powrót wieczorem.
Kiedy wychodził, Erlend posłał mu wymowny uśmiech.
- Nie ciesz się tak. Sam powiedziałeś, że cię nie zechce, kiedy pozna całą prawdę o tobie.
- Już ją zna. Wczoraj jej powiedziałem.
Erlend uniósł brwi ze zdumieniem.
- Wszystko? O Halfdanie też?
- Tak. Była wstrząśnięta, ale nie potępiła mnie. Bardziej zajmowało ją to, że tak mało
przeżyła w porównaniu ze mną.
Erlend zrobił poważną minę.
- Wygląda na to, że jest w tobie równie mocno zakochana jak ty w niej. Wczoraj rano
radziłem ci, żebyś cieszył się chwilą, ale widzę, że to może się skończyć w bardzo smutny
sposób, choć, oczywiście, życzę ci jak najlepiej.
- Z powodu jej rodziców, to masz na myśli?
- Spytałem matkę, co wie o rodzinie Sylvii i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, kim oni
są. Nie wiem, czemu od razu nie skojarzyłem. Jej dziadek był jednym z najzamożniejszych i
najbardziej wpływowych obywateli miasta. Ostatnio interesy idą im trochę gorzej, tak jak
wszystkim rodzinom, które zbudowały majątek na handlu drewnem, ale usilnie próbują
zachować fasadę i nadal tworzą mały bogaty klan, a ich córki i synowie pobierają się
wewnątrz tego ścisłego kręgu.
- Uważasz, że to niemożliwe, by zaakceptowali kogoś takiego jak ja?
Erlend zaczął się śmiać.
- Znasz ją dopiero od dwóch dni!
- Mnie wystarczy.
- Nie wiedziałem, że jesteś taki romantyczny.
- Ja też nie. - Odwrócił się w stronę wyjścia. - Może powinienem ci pomóc przy
przygotowaniach do pogrzebu, ale...
- Nawet o tym nie myśl, pomogą nam znajomi i rodzina. Pozdrów ode mnie Evelyn.
Kiedy wyzdrowieje, musisz ją do nas przyprowadzić. Matka się ucieszy. Jej największym
marzeniem jest, żebym się ożenił i dał jej wnuki.
Nie śmiał wejść do sali po tym, jak dostał reprymendę od oddziałowej. Zaczął chodzić w
tę z powrotem po podwórzu, w nadziei, że Sylvia go zobaczy.
Zatrzymała go jakaś siostra. Nigdy wcześniej jej nie widział.
- Potrzebuje pan pomocy?
- Moja córka leży na oddziale dziecięcym, chciałbym się dowiedzieć o jej stan.
- Jest pan ojcem Evelyn, prawda?
Skinął głową i spojrzał na nią w oczekiwaniu. Czyżby coś wiedziała?
- Miałam dyżur do późna. Oddychała z trudem, gorączkowała i brzydko kaszlała. Chyba
musi być pan przygotowany na to, że wdały się suchoty.
To było jak cios pięścią między oczy. A wczoraj wydawało się, że wszystko zmierza ku
lepszemu. Sylvia wzięła ją na ręce, Evelyn uśmiechnęła się do niego i powiedziała tata i kilka
słów po angielsku. Śmiali się razem z Sylvią, której wcale nie martwił stan dziewczynki,
wspomniała tylko, że nie zgadza się z metodami leczenia obowiązującymi w szpitalu.
Pielęgniarka musiała zauważyć jego przerażenie, bo dodała pospiesznie:
- Idę właśnie na oddział dziecięcy, wiem, że oddziałowa musiała wyjść na chwilę. Proszę
ze mną, może uda się panu wejść.
Zobaczył Sylvię, kiedy tylko przestąpił próg. Odwróciła się w ich stronę. Jej twarz
pojaśniała, a potem spłonęła rumieńcem. Uśmiechnął się, a ona również odpowiedziała
uśmiechem.
Pielęgniarka, z którą przyszedł, pospieszyła przodem i chyba nie zauważyła, co się dzieje.
Przystanęła przy łóżku Evelyn i pochyliła się nad chorą. Kristian podszedł bliżej. Spojrzała
na niego z zatroskaną miną.
- Proszę spojrzeć, jaka gorąca i jak ciężko oddycha.
Serce mu się ścisnęło. Evelyn leżała z zamkniętymi oczami, policzki miała rozpalone.
Słyszał, jak z trudem łapie oddech.
- Mogę posiedzieć przy niej przez chwilę?
Pielęgniarka rozejrzała się, po czym skinęła głową.
- W razie czego przyjdę i dam panu znak.
Potem zamieniła jeszcze kilka słów z Sylvią i wyszła.
Sylvia podeszła bliżej. Ich spojrzenia spotkały się, splotły ze sobą ciasnym węzłem.
Kristian czuł, jak wali mu serce, mocno i szybko. W głowie mu się kręciło.
- Dobrze spałeś?
Skinął głową, choć nie była to prawda. Tak wiele chciał jej powiedzieć, lecz nie
znajdował słów.
Rzuciła prędkie spojrzenie w stronę drzwi, po czym zdjęła z Evelyn część ciężkich
gorących okryć i wzięła ją na ręce. Dziewczynka obudziła się i zakaszlała.
- Potrzymaj ją przez chwilę - powiedziała, podając mu ją. Pospieszyła do okna i
otworzyła je na całą szerokość. Nawet tam, gdzie stał, czuł, jak powietrze nagle robi się
lżejsze, znika ciężki zaduch.
- Hej, Evelyn - szepnął dziewczynce do ucha. - Niedługo wyzdrowiejesz i zamieszkasz
razem z tatą. Będziesz mogła spać w moim łóżku, tak jak na statku i w domu Bjørna i
Ellinga.
Nie wiedział, czy pamięć małego dziecka sięga tak daleko, ale miał nadzieję, że słowa
podziałają kojąco.
Z uśmiechem przytuliła policzek do jego twarzy. Pewnie myślała, że ją zostawił, kiedy go
zatrzymano w Jeddern i musiała mieszkać u obcych ludzi. Słyszała jednak, jak z rozpaczą
krzyczy Nie!, może zrozumiała, że nie mógł nic na to poradzić.
- Moje słoneczko. Kiedy wyzdrowiejesz, pojedziemy do Halfdana, twojego braciszka.
- I do Elise - dodała.
Roześmiał się.
- Pamiętasz, jak ci o niej opowiadałem?
Znów się uśmiechnęła, potem zamknęła oczy.
Sylvia nie miała odwagi dłużej wietrzyć. Zamknęła okno i podeszła do nich.
- Spróbuję robić tak każdego dnia. Będę wietrzyć i brać ją na ręce, żeby łatwiej jej było
oddychać. Wczoraj wieczorem byłam w domu. Mieliśmy gości, znalazł się wśród nich
student medycyny. Rozmawiałam z nim, bardzo zaciekawiła go moja teoria na temat leczenia
bronchitu. Teraz nabrałam pewności, że moje postępowanie jest słuszne.
- Zgodził się z tobą?
- Tak. Wpadł na to samo, ale napotkał opór i przesądy. Lekarze hołdują raz przyjętemu
przekonaniu, że najlepsze lekarstwo to położyć pacjenta do łóżka i trzymać go w
niemożliwym cieple. Ten student twierdzi nawet, że osoby z wysoką gorączką powinno się
raczej lekko upierać.
- Jesteś taka mądra. Powinnaś zostać lekarką - powiedział z uśmiechem. - Wiesz, że
prawie dwadzieścia lat temu pierwsza kobieta w naszym kraju skończyła studia medyczne?
W dodatku pochodziła z rodziny robotniczej.
Skinęła głową.
- Marie Spångberg. Uczyłam się o niej w gimnazjum. W 1886 roku skończyła szkołę
ponadgimnazjalną, w 1893 studia medyczne. Jej ojciec zmarł, kiedy była mała, matka została
bez środków do życia, z sześciorgiem dzieci na wychowaniu. Wtedy Marie zrozumiała, jak
ważne jest wykształcenie, nie tylko w przypadku chłopców, ale i dziewcząt.
Kristian czuł, że przepaść między nimi coraz bardziej się pogłębia. Ona ukończyła
liceum, on tylko szkołę ludową. Gdyby nie zrobił Eleonore dziecka i nie wyjechał z nią do
Ameryki, dziś pewnie też miałby ukończone egzaminy. Marie Spånberg nie pochodziła z
zamożnej rodziny, a jednak zaszła tak daleko, mimo że w przypadku kobiet jest to jeszcze
trudniejsze.
- A wiesz, że pierwsze kobiety, która chciały studiować medycynę - ciągnęła Sylvia ze
śmiechem - usłyszały, że to może osłabić je fizycznie i psychicznie! Tłumaczono im, że
kobieta, która poświęca się nauce, naraża swój organizm na poważne szkody!
Uśmiechnął się.
- To dlatego postanowiłaś dalej się nie kształcić, tylko wyjść za mąż?
Spoważniała.
- Chciałam zostać nauczycielką i uczyć w gimnazjum, ale mój ojciec i narzeczony się nie
zgodzili. Twierdzą, że to zbyt wyczerpujące, poza tym może stwarzać różne niemiłe sytuacje,
bo gimnazjaliści to prawie dorośli chłopcy i mogliby się zakochać w młodej nauczycielce.
Kristian miał na ten temat własne zdanie, ale nic nie powiedział. To raczej ten cały
galancik, którego jej ojciec wybrał sobie na zięcia, bał się konkurencji. Gdyby wczoraj, kiedy
go spotkali, Kristian miał na sobie równie elegancki strój, jak on, a Sylvia nie wymyśliłaby
tej historyjki z apteką, na pewno byłby zazdrosny.
Zresztą, nie byłoby w tym nic dziwnego. Gdyby on miał tyle szczęścia, że byłby z nią
zaręczony, patrzyłby podejrzliwie na każdego mężczyznę.
Drzwi się otworzyły, pielęgniarka zajrzała do środka i powiedziała:
- Powinien pan już iść. Oddziałowa zaraz tu będzie.
Kristian podał Sylvii dziewczynkę i ruszył do wyjścia.
- Kończę za godzinę - usłyszał cichy głos Sylvii.
Prędko odwrócił się w jej stronę.
- Masz ochotę się przejść?
Zarumieniła się.
- Chętnie.
Szli wąską dróżką w kierunku wzgórz za miastem. Pogoda znowu dopisała, powietrze
było rześkie, a niebo czyste i błękitne. Kristian chyba jeszcze nigdy nie czuł się tak
szczęśliwy, choć wiedział, że to szczęście wkrótce się skończy.
- Jak się czujesz w domu przyjaciela? Chyba musi być tam trochę smutno?
- Nie, bardzo miło spędziłem wczorajszy dzień. Matka Erlenda musi być silna.
Opowiadaliśmy jej o życiu na morzu, pobycie w obozie i ucieczce.
- Zapomniałam spytać, jak się nazywa twój przyjaciel. W Grimstad wszyscy wszystkich
znają, pewnie słyszałam o jego rodzinie.
- Nazywa się Stenviken, na imię ma Erlend. Jest kilka lat starszy ode mnie, studiował
teologię i miał zostać pastorem, ale nie zdał egzaminu.
Sylvia przystanęła.
- Erlend Stenviken? Wiem, kto to. Chodził do szkoły z moim starszym bratem. Chyba
nigdy na mnie nie spojrzał, ale ja zawsze uważałam, że jest bardzo przystojny. No, i bardzo
stary - zaśmiała się. - Jego rodzice i moi obracali się w innych kręgach, ale nasze matki
należą do tego samego stowarzyszenia misyjnego.
- Tak, wspominała o tej działalności.
- To bardzo miło z jej strony, że przyjęła cię pod swój dach. To znaczy, teraz, kiedy jest w
żałobie i w ogóle...
Kristian odniósł wrażenie, że tak naprawdę miała na myśli coś innego, ale nic nie
powiedział, nie chciał jej zranić. Na pewno uważała, że matka Erlenda wykazała się wielką
wspaniałomyślnością, zapraszając do domu kogoś z taką przeszłością i pochodzeniem. Na
pewno nie takich kolegów życzyła sobie dla swojego syna, studenta teologii. Sylvia traciła z
nim czas i spacerowała teraz u jego boku tylko dlatego, że budził w niej współczucie. Albo
jej się podobał. Na pewno bała się, że zobaczy ich ktoś znajomy, specjalnie wybrała boczą
drogę. Nie potępiał jej za to. Nie była winna temu, z jakiego domu pochodzi i jak została
wychowana. Mimo to czuł się nieco zraniony. Nagle się zawstydził. Przecież była zaręczona.
Zaręczona dziewczyna nie chadza na spacery z innym mężczyzną.
Spojrzała na niego.
- Twój przyjaciel opowiedział matce o tobie? O tym wszystkim, o czym mówiłeś mi
wczoraj?
- Chyba tak. Razem uciekliśmy z Jeddern, spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, zna całą moją
historię. Jego matka jest pobożną chrześcijanką, nie osądza ludzi według pochodzenia i
koniugacji rodzinnych. Dla niej liczy się to, co mają w środku.
Czuł się podle, wypowiadając te słowa, ale nie mógł się powstrzymać. Zraniła go, choć
bezwiednie. Chciał jej to uświadomić.
- Nie zamierzałam się wywyższać - powiedziała urażonym tonem. - Zgadzam się z tobą
całkowicie, że wartość człowieka nie zależy od tego, z jakiego środowiska się wywodzi, ale
od tego, czy jest dobry i uczciwy. Syn robotnika nie jest mniej wart od syna kupca czy
dygnitarza.
Westchnął ciężko.
- Twoje i moje zdanie na ten temat, niestety, się nie liczy. Należymy do dwóch różnych
światów.
Przystanęła i spojrzała mu w oczy
- Znam cię dopiero od trzech dni, ale wiem, że jesteś dobrym i uczciwym człowiekiem.
Jeszcze nie widziałam, żeby jakiś ojciec tak czule zajmował się swoim dzieckiem. To mi
wystarczy.
Uśmiechnął się ze smutkiem i delikatnie przesunął dłonią po jej policzku.
-
A ja nigdy nie spotkałem tak pięknej i miłej dziewczyny. Przez chwilę stali tak, nie
odrywając od siebie oczu. Pokusa
okazała się zbyt wielka. Pochylił się i poszukał ustami jej ust.
Oddała pocałunek, ale sekundę potem wyrwała się z jego objęć.
-
Nie! Nie wolno nam! - wykrzyknęła.
Pożałował, widząc jej przerażoną minę.
-
Przepraszam. Zapomniałem, że jesteś związana z innym. Wybuchła płaczem i schowała
twarz w dłoniach, po czym
odwróciła się na pięcie i pobiegła. Długo patrzył za nią. Wreszcie poznał dziewczynę, z którą
czul się naprawdę szczęśliwy, i oto nie było dla nich nadziei.
4
Elise się denerwowała. Ulica Antona Schiøtza była coraz bliżej. Szła poprosić Ole
Gabriela o referencje. Była w szkole i rozmawiała z dyrektorem w sprawie zastępstwa.
Rzeczywiście, jedna z nauczycielek zachorowała i szukali kogoś na jej miejsce, najpierw
jednak chcieli dowiedzieć się czegoś na temat kandydatki. Nie miała wykształcenia
pedagogicznego, ale byli skłonni ją przyjąć ze względu na to, że pracowała kiedyś w biurze i
wydała kilka książek.
Myślała nawet o tym, by zdać egzamin na guwernantkę w szkole panny Bauer. Z tego, co
słyszała, był bardzo prosty, tylko jak miała to zrobić, z małymi dziećmi pod opieką? Za-
stanawiała się też nad przystąpieniem do egzaminu kończącego szkołę ponadgimnazjalną, ale
to wydawało się jeszcze trudniejsze do wykonania. Z czego żyliby przez ten czas? Johan od
dawna niczego nie sprzedał, zaczynał tracić nadzieję. Nie, musi od razu znaleźć pracę.
Hilda znowu próbowała uzyskać prawa do opieki nad małym Gabrielem, i znowu
bezskutecznie. W Elise aż się gotowało ze złości, kiedy słyszała, jak się zachowuje panna
Johannessen. Miała nadzieję, że zastanie Ole Gabriela samego w domu.
Służąca otworzyła drzwi i dygnęła.
- Chciałabym zamienić kilka słów z moim szwagrem, panem Paulsenem.
- Chwileczkę, pani Thoresen, zaraz go zapytam.
Że też zapamiętała jej nazwisko! Po wyprowadzce Hildy była tu przecież rzadkim
gościem.
Służąca wróciła po krótkiej chwili.
- Proszę wejść, pani Thoresen. Pan Paulsen siedzi w salonie.
Ole Gabriel poderwał się z fotela i podszedł do niej z ręką wyciągniętą na powitanie.
- Elise? Jak miło! Tak dawno cię nie widziałem!
Uśmiechnęła się, nie oczekiwała tak serdecznego przyjęcia.
- To prawda, dawno się nie widzieliśmy. Jak się miewasz? Wyzdrowiałeś?
Zaśmiał się.
- Tak, teraz jestem zdrów jak ryba. Tak dobrze nie czułem się od lat. Rakel doskonale się
mną opiekuje. Dba, bym codziennie chodził na spacer, i pilnuje, żebym za dużo nie palił.
Elise zastanawiała się, jak w takich czasach w ogóle zdobywa cygara. Cóż, to nie była jej
sprawa.
- Przyszłam prosić o przysługę. Staram się o pracę nauczycielki w szkole na Sagene,
potrzebuję referencji.
- Pracę nauczycielki?
- Wydawca nie przyjął mojej ostatniej książki, muszę poszukać innego źródła utrzymania.
Nie chciała tłumaczyć, z jakiej przyczyny odrzucono książkę. W rodzinie nie mówiło się
głośno, że ojciec miał w sobie cygańską krew. Nie była nawet pewna, czy Hilda w ogóle po-
wiedziała o tym mężowi.
- Usiądź, Elise. Skoro już przyszłaś, chciałbym przy okazji z tobą porozmawiać.
Elise zerknęła na drzwi.
- Ale czy... Jesteś pewien?
- Rakel nie ma w domu, poza tym nie sądzę, by miała akurat coś przeciwko tobie. Ty i
twoja siostra bardzo się różnicie.
Rakel prawie nie wierzy, że jesteście z tej samej rodziny. - Zaśmiał się, cichym i
nienaturalnym śmiechem.
Usiadła na krześle, które jej podsunął.
- Co słychać na Maridalsveien?
Nie była pewna, czy ma na myśli ją czy Hildę, ale przypuszczała, że chodzi raczej o
Hildę.
- Moja siostra bardzo ładnie się urządziła. Mieszkanie jest słoneczne i przestronne.
Niedługo ma rzucić pracę w ochronce. Będzie pracowała jako sprzedawczyni w sklepie z
kapeluszami na Arendalsgaten. Więcej tam zarobi.
Uniósł brwi ze zdumieniem.
- Chciała tego?
- Chyba nadaje się do pracy w sklepie. Jest miła i pogodna, lubi ludzi, a ludzie lubią ją.
Nic nie powiedział.
- Wiem, że poznałeś ją od innej strony, ale miało to też swoje przyczyny. Twoi znajomi
nie najlepiej się do niej odnosili. Hilda źle się czuła jako elegancka dama z wyższych sfer,
mimo że właśnie o tym marzyła jako młoda dziewczyna.
Ole Gabriel machnął ręką.
- Już na ten temat rozmawialiśmy, Elise. Uznaję go za zamknięty. Chciałem się tylko
dowiedzieć, jak się miewa teraz, czy radzi sobie finansowo i jak się zachowuje.
- Wydaje się zadowolona. Ma nowego znajomego, cieślę, który mieszka w tym samym
domu. Łączy ich tyko przyjaźń. Wiem, że panna Johannessen uważa inaczej, ale nie ma racji.
Sąsiad Hildy jest bardzo muzykalny, gra na gitarze i śpiewa, również melodie dziecięce dla
Gabriela. Chodzą razem na spacery, czasem, w soboty, na tańce do Kaysalen na rogu
Arendalsgaten i Maridalsveien. Chodziłyśmy tam czasami jako młode dziewczyny.
- I ty wierzysz, że to tylko przyjaźń? Nie bądź naiwna, Elise, przecież znasz Hildę.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak, znam Hildę i wiem, że postanowiła wziąć w karby swą nieposkromioną naturę i
nauczyć się kierować własnymi uczuciami i zachowaniem. Nareszcie dorosła i potrafi wziąć
odpowiedzialność za samą siebie i za małego Gabriela.
Chyba jej nie wierzył.
Elise już miała na końcu języka, że nie powinien słuchać tego, co mówi panna
Johannessen, bo kieruje nią zazdrość, ale powstrzymała się.
- Ale nie przyszłam tu rozmawiać o Hildzie, tylko by poprosić o referencje. Niezależnie
od tego, co się wydarzyło, mam nadzieję, że ty i ja pozostaniemy w przyjaźni. Ja oraz cała
moja rodzina.
Skinął głową.
- Ja też mam taką nadzieję. Bardzo cię szanuję, Elise, ciebie i was wszystkich. Udaje
wam się godnie iść przez życie, choć nie jesteście w czepku urodzeni, jak to mówią. Udało ci
się nawet zaistnieć jako pisarka. To naprawdę niezwykłe! Nie bierz sobie do serca, że
wydawnictwo odrzuciło twoją książkę. Większość pisarzy tego doświadczyła, nawet ci
najwięksi i najbardziej znani.
- Pewnie będę dalej pisać, zrozumiałam jednak, że muszę się dowiedzieć więcej o
ludziach. Czemu nie zacząć od dzieci w szkole? - Zaśmiała się z przymusem. Nie chciała, by
wiedział, w jak ciężkiej są sytuacji.
Zmarszczył brwi.
- Jeśli chcesz się dowiedzieć więcej o ludziach, powinnaś czytać książki psychologiczne.
Na przykład Zygmunta Freuda i jego teorie na temat nieświadomości.
- Owszem, myślałam o tym. Teraz, kiedy na jakiś czas odstawię maszynę do kąta, będę
miała więcej czasu na czytanie.
- No tak. Chyba masz pomoc w domu?
- Tak, opiekunkę do dzieci, a to najważniejsze.
Nie musiał wiedzieć, że nie było jej stać na płacenie Dagny, która teraz pracowała u
Torkilda. To znaczy, Dagny i tak zabierała Aslaug i przychodziła do nich, bo tak było
weselej.
- Ale chyba masz jeszcze jakąś pomoc? - spytał z niedowierzaniem. Zdziwiła się, chyba
wiedział, że nigdy nie mieli służącej.
- W tej chwili nie i nie odczuwam jej braku. Nasz dom jest mały, a Hugo i Jensine
mieszkają teraz na wsi, u pana Ringstada. Zostali tylko Elvira, Halfdan i Sigurd.
- Nie mieliście żadnych wieści od Kristiana?
- Owszem. Nie słyszałeś? Wraca do domu! - wykrzyknęła z radością. - Jest już w
Norwegii, czeka w Grimstad na jakiś statek.
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Nie wiedziałem o tym. Hilda nic mi nie powiedziała. Chyba rozumie, że martwię się o
jej brata?
-
Dowiedzieliśmy się całkiem niedawno. Przypłynął statkiem pasażerskim
„Kristianiafjord”, ale musiał zejść na ląd w Stavanger, bo próbował ich ostrzelać niemiecki
okręt podwodny. Wielu pasażerów tak postąpiło, nie mieli odwagi kontynuować podróży
wzdłuż norweskiego wybrzeża.
Modliła się w myślach, by nie spytał, kiedy Kristian przybył do Stavanger. Naprawdę nie
miała ochoty opowiadać, że Kristian trafił do obozu pracy z powodu pochodzenia. O małej
Evelyn za to mogła opowiedzieć od razu, i tak dowiedziałby się wcześniej czy później. Lepiej
żeby usłyszał o tym od niej, a nie od panny Johannessen.
- Przywiózł ze sobą swoją córkę. Pamiętasz z pewnością, że zaręczył się z Eleonore,
naszą kuzynką z Ameryki, i popłynął tam razem z nią. Jej rodzice wściekli się, że Eleonore
jest w ciąży i wygonili Kristiana z domu. Eleonore wyszła za innego. Spotkali się, kiedy
Kristian wrócił do Nowego Jorku. Poprosiła go, by zabrał dziewczynkę ze sobą do Norwegii,
ponieważ jej mąż nie chciał jej wychowywać.
- Czegoś tak okropnego jeszcze nie słyszałem! Matka oddała własne dziecko?
- Tak. Nie wszystkie matki są jak Hilda czy ja. My nie potrafiłybyśmy żyć bez naszych
dzieci.
Zapadła cisza. Siedział, nie podnosząc wzroku. Elise widziała, że jej słowa zrobiły na nim
wrażenie. Może dały mu do myślenia?
W końcu spojrzał na nią.
- Uważasz, że mały Gabriel powinien mieszkać z matką, prawda?
Przytaknęła.
- Tak. Dzieci powinny być z matką. Ojciec jest potrzebny, kiedy dorastają, szczególnie
kiedy są w wieku gimnazjalnym i potrzebują odpowiedniego wzorca, żaden ojciec nie
zapewni jednak małemu dziecku tak potrzebnego mu ciepła i czułości.
- Ale inna kobieta chyba to potrafi?
- To zależy od kobiety. Czy ma doświadczenie w opiece nad małymi dziećmi, czy kocha
to dziecko i czy ma w sobie potrzebne pokłady czułości i miłości. W przypadku, kiedy matka
nie żyje, inna kobieta z pewnością może próbować ją zastąpić, ale jeśli matka żyje, jest to
znacznie trudniejsze.
- Cały czas byłaś tego zdania? Od chwili, kiedy Hilda się wyprowadziła?
- Tak. Zachęcałam ją, by się nie poddawała, by walczyła o chłopca z całych sił. Dzieci
nie dbają o to, czy mieszkają w pałacu, czy w dzielnicy biedaków, czy mają na sobie eleganc-
kie czy skromne ubranie, byle by nie marzły. Najważniejsze, by czuły się bezpieczne i
kochane.
- Co masz na myśli, mówiąc bezpieczne?
- Na przykład, by wiedziały, że nikt nie będzie na nie krzyczał i ciągnął za uszy, chociaż
nie zrobiły nic złego.
- Ale kto miałby się nim zajmować po szkole? Hilda jest w pracy.
- Może przychodzić do nas. To niedaleko. Aslaug, córka Torkilda Abrahamsena,
przychodzi prawie każdego dnia, a jest o rok młodsza od Gabriela. Halfdan i Elvira mają po
sześć lat, czyli dwa lata mniej niż Gabriel, ale to nie ma znaczenia, na pewno się dogadają.
Gabrielowi dobrze by zrobiło, gdyby pobył wśród dzieci.
Westchnął.
- Nieźle namieszałaś mi w głowie, Elise. Prawie zdecydowałem, że oddam chłopca
Hildzie, ale Rakel pewnie nie zechce się zgodzić.
- Nie byłabym taka pewna. Ośmioletnie dziecko oznacza spore zamieszanie, szczególnie
chłopiec. Pannie Johannessen raczej ciąży ten obowiązek. W przypadku cichej i spokojnej
Jorund było zupełnie inaczej, poza tym teraz ma jeszcze ciebie pod opieką.
- Ale bardzo się zdenerwowała, kiedy poszła po małego Gabriela i okazało się, że Hilda
zostawiła go pod opieką jakiegoś nieznajomego mężczyzny, prostego robotnika.
- To był Anders Kråkestien, cieśla, o którym ci opowiadałam. Pilnuje, żeby nikt obcy nie
kręcił się po schodach, uczy Gabriela cieszyć się śpiewem i muzyką. Jest miły i godzien za-
ufania. Reakcja panny Johannessen była jedynie wynikiem niewiedzy oraz niezrozumienia,
co jest najlepsze dla twojego syna.
Ole Gabriel nic nie powiedział.
Rozległo się pukanie do drzwi. Służąca wniosła tacę, na której stały filiżanki, dzbanuszek
ze śmietanką, cukiernica i niewielka patera z ciastkami. Elise wciągnęła głęboko w nozdrza
woń prawdziwej kawy.
- Nie powinieneś marnować... - zaczęła, lecz Ole Gabriel przerwał jej.
- Jeszcze tego by brakowało. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo się cieszę z twojej wizyty.
Naprawdę dałaś mi do myślenia.
Gdzieś w głębi domu trzasnęły drzwi. Odwrócił się.
- To chyba Rakel wróciła. - Wyjął zegarek z kieszonki kamizelki. - Dziwne. Tak
wcześnie?
Elise zaczęła się podnosić.
- Nie, na Boga, zostań. Nie musisz zrywać się tylko dlatego, że ona przyszła. Prosiłaś o
referencje. Rakel zaraz przyniesie papier i przybory.
Elise westchnęła w głębi duszy. Jeśli Ole Gabriel poruszy temat chłopca, Smoczyca na
pewno zacznie protestować. Była kobietą, która zawsze musi dopiąć swego.
Chyba musiała się bardzo spieszyć, służąca pewnie powiedziała jej, kto przyszedł z
wizytą, bo drzwi otworzyły się niemal natychmiast.
- Pani Thoresen? Cóż za niespodzianka!
Powiedziała to bez uśmiechu czy cienia serdeczności w głosie.
Elise wstała i podała jej rękę.
- Dzień dobry, panno Johannessen. Przyszłam poprosić Ole Gabriela o referencje. Staram
się o posadę nauczycielki w szkole na Sagene.
Panna Johannessen uniosła jedną brew.
- O posadę nauczycielki? Pani książki się nie sprzedają?
Elise otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale Ole Gabriel ją uprzedził.
- Wydawnictwo przyjęło ostatnio zbyt wiele rękopisów, muszą chwilowo wstrzymać się z
kupnem kolejnych. Dla wydawców też nastały ciężkie czasy. Wojna ma wpływ na wszystkie
dziedziny życia.
Elise była zaskoczona. Czemu to zrobił? Czyżby rozmawiał z kimś z wydawnictwa i
dowiedział się, dlaczego nie chcą wydać jej książki?
- Ludzie w swojej chciwości nie znają granic, aż trudno uwierzyć, do czego są zdolni, by
zarobić na wojnie - ciągnął.
- Dopiero co czytałem o pewnym kupcu i pośredniku, którzy byli oskarżeni o sprzedanie
ponad dwudziestu tysięcy litrowych puszek zepsutego mleka do Niemiec. Najpierw
zamierzali zrobić z tego mleka ser! Gdyby wprowadzili ten plan w życie, kraj dotknęłaby
prawdziwa epidemia!
Panna Johannessen przysiadła na krześle.
- Jaką karę dostali?
- Pośrednik pięć miesięcy, a kupiec tylko pięćset dni.
Panna Johannessen zwróciła się do Elise:
- Pani mąż jest przecież rzeźbiarzem. Słyszała pani, że Gustav Vigeland wpuścił
publiczność do swego atelier na Hammersborg? Można obejrzeć jego najnowszy projekt!
Nigdy wcześniej żadna wystawa sztuki nie cieszyła się w Norwegii takim powodzeniem.
Przez pierwsze dni wstęp kosztował koronę. Sprzedano prawie cztery i pół tysiąca biletów.
Od kiedy zrobiono wstęp darmowy, przychodzi po pięćset osób na godzinę!
Czemu ona mi to mówi? Chce zaznaczyć, że Johan nie dorównuje Gustavowi
Vigelandowi?
Skinęła głową.
- Czytałam o tym w gazecie. Nawet w deszczu stała kolejka przed kościołem Świętej
Trójcy. Wystawę zwiedziło do tej pory piętnaście tysięcy osób. Wspaniale.
- Prawda? Co za talent! Taka sztuka będzie ceniona nawet za setki lat.
- Rakel, byłabyś tak miła i przyniosła mi moje przybory do pisania? Muszę napisać
referencje dla pani Thoresen. Jeszcze zapomnę.
Panna Johannessen z wyraźną niechęcią podniosła się z miejsca. Pewnie pomyślała, że
mógłby sam po nie pójść, ale jako przykładna i posłuszna żona, którą zamierzała zostać, bez
słowa spełniła polecenie.
Ole Gabriel przez chwilę myślał intensywnie, po czym zaczął pisać, mrucząc przy tym
pod nosem:
- Pani Elise Thoresen, alias Elise Ringstad, pisarka, pracowała w biurze przędzalni Nede
Vøien od wiosny 1907 do wiosny 1908. Pani Thoresen sprawnie i sumiennie wykonywała
swoje obowiązki. Doskonale posługuje się językiem norweskim, zarówno w mowie, jak i
piśmie. Jest miłą, skromną i godną zaufania osobą, a przy tym silną i o wielkim harcie ducha.
Polecam ją z całego serca. Z poważaniem, Ole Gabriel Paulsen.
Elise zrobiło się gorąco z zażenowania. Przesadził, wcale nie była taka doskonała. Jej
nowi pracodawcy na pewno się rozczarują, kiedy odkryją, że nie odpowiada temu
pochlebnemu opisowi.
Panna Johannessen najwyraźniej była tego samego zdania.
- A to ci dopiero! - wykrzyknęła ostro.
Ole Gabriel ostrożnie wytarł pióro w bibułkę, złożył kartkę i wsadził ją do koperty
ozdobionej monogramem.
- Życzę ci, Elise, byś dostała tę pracę, ale mam też nadzieję, że traktujesz to jako
tymczasowe rozwiązanie. Masz talent, szkoda byłoby go tracić na uczenie dzieci.
Tracić talent na uczenie dzieci, pomyślała z irytacją. Przecież to jedno z najważniejszych
zadań - przekazać wiedzę kolejnemu pokoleniu! Przecież to te dzieci będą kiedyś rządzić
krajem!
- Bardzo dziękuję ci za pomoc. Z takimi referencjami pewnie w każdym miejscu
przyjęliby mnie do pracy. Obawiam się, że nieco przesadziłeś.
Potrząsnął głową z uśmiechem.
- Ależ skąd. Każde słowo to szczera prawda.
- A jak się miewa pani siostra? Radzi sobie finansowo? Tak mało zarabia w tej ochronce -
odezwała się słodkim jak ulepek głosem panna Johannessen.
- Teraz będzie pracować w sklepie z kapeluszami na Arendalsgaten. Dostanie tam
wyższą pensję.
Podniosła się z miejsca. Czuła, że jeśli zostanie jeszcze chwilę, może powiedzieć coś,
czego przyjdzie jej żałować.
- Najlepiej, jeśli od razu pójdę do szkoły. Do widzenia, panno Johannessen, proszę
pozdrowić Jorund. Do widzenia, Ole Gabrielu, jeszcze raz dziękuję.
W drodze powrotnej czuła się lekko i radośnie, nie tylko z powodu doskonałych
referencji, ale również dlatego, że udało jej się wpłynąć na Ole Gabriela w kwestii praw do
opieki nad chłopcem.
Chyba że Smoczyca zdecyduje inaczej...
5
Kristian był już w pobliżu szpitala. Nagle zobaczył biegnącą w jego stronę Sylvię. Miał
uczucie, jakby jakaś pięść ścisnęła mu serce. Chyba nie stało się nic złego? Czyżby Evelyn
się pogorszyło?
Przez ostatnie dni była poprawa. Nie miał wątpliwości co do tego, czyją to jest zasługą.
Sylvia, kiedy tylko nadarzała się okazja, wyjmowała Evelyn z łóżka, brała ją na ręce i nosiła
po sali, albo sadzała, by dziewczynka mogła odkaszlnąć. Mówiła też, że wietrzy każdego
dnia, chociaż jej przełożeni twierdzili uparcie, że zimne powietrze jest szkodliwe dla
pacjentów z chorobami płuc. Kiedy zauważyła, że Evelyn czuje się potem znacznie lepiej,
zabierała ją nawet na kilka minut na zewnątrz. Odważyła się na to tylko dlatego, że zachęcił
ją tamten student medycyny, jakby tego było mało, dała Evelyn lekarstwo ziołowe.
- Nowoczesne lekarstwa nie zawsze są najlepsze - powiedziała raz. - Nie należy odrzucać
tradycyjnych metod. Niegdyś ludzie używali wywaru z kory tarniny na kaszel i kłopoty z od-
dychaniem. Krzaki tarniny są podobne do krzaków róży, pełno tego rośnie w południowej
części Norwegii.
Z każdym dniem stan Evelyn się poprawiał. Kristian był pewien, że to zasługa Sylvii.
Przyspieszył kroku, ale podejście było strome.
Wreszcie.
- Coś się stało? - Ledwo śmiał spytać.
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się radośnie.
- Nie, wręcz przeciwnie. Mam dla ciebie dobre wieści. Doktor zbadał dziś Evelyn i nie
wierzył własnym oczom. Uznał, że to niemal cud. Nie potrafi zrozumieć, skąd taka nagła
poprawa.
Roześmiała się, rozejrzała się na wszystkie strony, by upewnić się, że nikt ich nie widzi, i
złapała go za rękę.
- Tak się cieszę! Evelyn wyzdrowiała! Nie musisz już się o nią martwić!
Puściła jego rękę i znów rozejrzała się, z miną winowajczyni.
Poczuł, że ściska go w gardle.
- Dziękuję - wydusił. - Wszystko dzięki tobie, jestem tego pewien.
- Nie musisz dziękować, cieszę się tak samo, jak ty. - Nagle jej twarz sposępniała. - Ale
w środku tej radości czuję też smutek, bo niedługo wyjedziecie.
Skinął głową.
- Może tak będzie najlepiej - powiedział cicho.
Wiedział, że zrozumiała sens tych słów. Od tamtego wieczoru, kiedy odważył się ją
pocałować, oboje trzymali się w karbach. Dała mu jasno do zrozumienia, że jej rodzice nie
zgodzą się, by zerwała zaręczyny. Nie miała ani ochoty, ani odwagi występować przeciwko
nim, była zbyt mocno z nimi związana.
Odwróciła się powoli, bez słowa. Ruszyli razem pod górę, w stronę szpitala.
- Jesteś wspaniałą pielęgniarką, Sylvio - powiedział, chcąc skierować rozmowę na
bardziej radosne tematy. - Lekarz, oddziałowa i wszyscy pozostali powinni się dowiedzieć,
komu Evelyn zawdzięcza powrót do zdrowia.
Posłała mu przerażone spojrzenie.
- Nie masz prawa im mówić! Stracę posadę! Nie zapominaj, że postępowałam wbrew
poleceniom. Nie uwierzyliby, że to dzięki mojej terapii Evelyn wyzdrowiała, a jeśli nawet
wzięli by taką możliwość pod uwagę, nigdy by się do tego nie przyznali.
- To bez sensu! Pomyśl o tych wszystkich chorych, którym można by dzięki temu pomóc!
- Zamierzam dalej postępować w ten sposób. Po kryjomu. Pewnego pięknego dnia pewnie
zostanę nakryta i wydalona ze szpitala, ale na razie nie zamierzam się tym przejmować.
- Podziwiam cię.
- Nie mów tak. - Słyszał, że jest bliska płaczu, wzięła się jednak w garść. - Jak przebiegł
pogrzeb?
- Jak to pogrzeb. Poszedłem, bo Erlend i jego matka nalegali, ale prócz nich nie znałem
nikogo i czułem się dość niezręcznie.
- Dla Erlenda twoja obecność na pewno wiele znaczyła. Tyle razem przeszliście, teraz
musicie być ze sobą bardzo związani.
- Tak. Będę za nim tęsknił. Nigdy nie miałem bliskiego przyjaciela. Zawsze byłem
samotny. Najbliższy był mi mój brat, Peder. Jesteśmy bardzo różni, ale on ma takie miłe,
pogodne usposobienie, zawsze świetnie się bawiliśmy. Potem dała o sobie znać różnica
wieku. Dobrze nie być samemu w trudnych chwilach. Jako mali chłopcy spaliśmy w jednym
łóżku, zawsze chowaliśmy głowy pod kołdry, kiedy ojciec wracał pijany do domu.
Spojrzała na niego ze współczuciem.
- Biedne dzieciaki, musiało być wam naprawdę ciężko.
- Nie ciężej niż innym. W naszej okolicy było dużo pijaków. Co piątek, kiedy robotnicy
dostawali wypłatę, kobiety ustawiały się przed fabryką, w nadziei, że uda im się wyprosić u
męża kilka koron, bo inaczej w ogóle nie zobaczyłyby tych pieniędzy. Tanie wino było
powszechnie dostępne.
- Nie wiem, jak te kobiety to wytrzymują.
- A co mają zrobić? Wśród robotników nie ma rozwodów. Nikogo nie stać na osobne
mieszkanie. Wiele kobiet uważa, że lepszy mąż pijak niż żaden. Poza tym próba zmiany
sytuacji to dla nich świadectwo poddania się, powód do wstydu. Takie jest życie. Innego nie
znają.
Nic nie powiedziała. Na pewno dał jej do myślenia.
W końcu niepewnym głosem zapytała:
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Kiedy tylko lekarz wypisze Evelyn, i kiedy uda mi się znaleźć jakiś transport do
Kristianii.
- Pewnie nigdy więcej cię nie zobaczę?
- Raczej nie. Chyba że Przyjedziesz do Kristianii albo okręt, na Którym będę służył,
zawinie do portu w Grimstad.
Wzdrygnęła się.
- Obyś tylko nie musiał służyć na okręcie podwodnym. To musi być okropne.
- Erlend opowiadał, że do wybuchu wojny Norwegia miała tylko jeden taki okręt.
Nazywa się „Foka”. Po ogłoszeniu neutralności zbudowano jeszcze cztery. Poza tym mamy
cztery pancerniki, trzy niszczyciele, dwie kanonierki i trzydzieści pięć torpedowców.
- Ale chyba nie zamierzamy ich użyć? - zapytała przestraszona.
- Rząd robi wszystko, by Norwegia zachowała neutralność, słychać jednak głosy, że
przystąpimy do wojny, jeśli Niemcy nadal będą zatapiać statki na naszych wodach. Wzdłuż
zachodniego wybrzeża zdarza się to ostatnio bardzo często.
- Ale nie tutaj, na południu, i nie na trasie do stolicy?
- Na razie nie, z tego co wiem. Nie licząc tych dwóch,
o których niedawno słyszeliśmy.
Zapadła cisza.
- Może namówię rodziców, żebyśmy pojechali latem do Kristianii. Powiem, że mam
straszną ochotę pójść do Teatru Narodowego i zobaczyć pannę Lillebil Krohn w
„Nieposłusznej księżniczce”.
Spojrzał na nią.
- Mówiłaś im o mnie?
- Tylko tyle, że samotnie wychowujesz córkę, która choruje na bronchit, i że się o nią
martwię.
- Chyba nie domyślili się... To znaczy...
Potrząsnęła głową.
- Byłam bardzo ostrożna. Niczym nie dałam do zrozumienia, jak bardzo cię lubię.
Uśmiechnął się.
- A jak bardzo mnie lubisz?
- Sam wiesz.
- Nie, nie wiem.
- Bardziej niż... niż kogokolwiek innego.
- Nawet narzeczonego?
- Myślałam, że rozumiesz, jak wygląda sytuacja.
- Że zgodziłaś się wyjść za niego, bo takie jest życzenie twoich rodziców i że nie
zerwiesz zaręczyn, bo nie chcesz ich ranić? To znaczy, że albo boisz się skutków takiej
decyzji, albo stawiasz ich pragnienia ponad swoje własne. Ponad własne życie.
- Kiedy mówisz w ten sposób, brzmi to jak opowieść z czasów średniowiecza, o
księżniczce, która musi wyjść za księcia z obcego kraju, bo dla jej ojca to droga do zdobycia
władzy i chwały.
- Jest jakaś różnica?
- Ależ oczywiście. To co innego - być zmuszoną do małżeństwa z powodów politycznych
a spełnić wolę rodziców, ponieważ się ich kocha.
- Bardziej niż samą siebie?
Nie odpowiedziała, przystanęła i spojrzała na niego błagalnie.
- Proszę cię, Kristianie. Nie kłóćmy się, to nasze ostatnie chwile razem. Spróbuj mnie
zrozumieć. Powiedziałeś, że dzieli nas ocean, że twoje życie i moje są zupełnie różne. Jeśli
chodzi o to, o czym akurat teraz rozmawiamy, jest to absolutną prawdą.
Kiwnął głową. Starał się ukryć rozczarowanie. Bolała myśl, że więcej jej nie zobaczy.
- Wybacz mi, Sylvio. Nie będę cię więcej zamęczał takimi pytaniami. Schowam
wspomnienie o tobie w głębi serca. Wspomnień nikt nie może nam odebrać!
Patrzyła na niego, a po policzkach płynęły jej łzy.
- Nie, wspomnień nikt nie może nam odebrać. Nigdy cię nie zapomnę, Kristianie. Te dni
spędzone z tobą to najwspanialsze, co kiedykolwiek mi się przydarzyło. Nawet nie chcę
myśleć o tym, że wkrótce wyjedziesz.
- Życie toczy się dalej. Wyjdziesz za mąż, zaznasz radości, jaką daje posiadanie dzieci.
Sam zrozumiałem, jakie to cenne, dopiero kiedy o mało nie straciłem Evelyn. Lubisz dzieci,
jesteś bardziej dojrzała niż ja, kiedy urodził się mój syn. Z pewnością będziesz szczęśliwa.
- Nie mów tak. Nie mam ochoty wychodzić za mąż.
Objął ją.
- Będę myśleć o tobie każdego dnia, Sylvio. Choć znam cię tak krótko, bardzo, bardzo cię
polubiłem.
Zapłakała, wtulając twarz w jego koszulę. Jego serce wypełnił ból i szczęście zarazem.
6
Elise zatrzymała się przy moście. Rzeka wystąpiła z brzegów, spieniona woda sięgnęła
murów przędzalni. Uczniowie pobiegli po lekcjach popatrzeć na wodospad. Jeszcze nigdy nie
był tak potężny i gwałtowny jak w tym roku. Wyjaśniła im, czemu wczesną wiosną, kiedy
śniegi topnieją, poziom wody jest o wiele wyższy niż latem.
Dzieci słuchały zafascynowane, kiedy opowiadała im o rzece, ich rzece, o dwudziestu
wodospadach i fabrykach wykorzystujących ich siłę. Kiedy usłyszały, że przez żadną inną
stolicę na całym świecie nie przepływa rzeka o tak dużej liczbie wodospadów, ich twarze
pojaśniały z dumy. Pomyśleć tylko, mieli coś, czego inni mogli im tylko pozazdrościć, w
dodatku po tej stronie miasta, a nie po tej lepszej, gdzie mieszkali bogacze!
W niedzielę miała zabrać całą klasę na wycieczkę wzdłuż rzeki, pokazać uczniom fabryki
i opowiedzieć o młynach, które budowano tam już w średniowieczu, o przemyśle drzewnym
i tartakach. Z trudem udało jej się uzyskać zgodę dyrektora, który wyraźnie dał jej do
zrozumienia, że podobne zajęcia to strata cennego czasu.
Dzieci śmiały się, kiedy powiedziała, że w dawnych czasach rzeka nazywała się Frysja,
co najprawdopodobniej znaczyło pienić się. Teraz, na wiosnę, mogli się przekonać, że nie
nazwano jej tak bez powodu.
Dzieci były przemiłe, Elise czuła się świetnie w roli nauczycielki. Nauczała trzecią klasę,
czyli dzieci dziewięcioletnie, rówieśników Jensine, wiele z nich jednak nie wyglądało na
swój wiek, tak były drobne, chude i niedożywione. Często po szkole musiały pracować,
mieszkały z rodzicami i licznym rodzeństwem w jednopokojowych mieszkankach, nie
wysypiały się z powodu nieustannego hałasu. Nie miały czasu na odrabianie lekcji ani też
stołu, przy którym mogłyby to robić. Stół kuchenny zawsze był zajęty, mówiły. Rodzice i
rodzeństwo przychodzili z pracy do domu o różnych porach i o różnych porach jedli.
Leżała nocami i zastanawiała się, w jaki sposób skutecznie przekazać im wiedzę na
lekcjach, jak najefektywniej wykorzystać czas w szkole, by nie zadawać im już nic do domu.
Myślała też, co mogłaby zrobić, by nie chodziły głodne i niedożywione, i wpadła na pomysł,
że będzie dla nich gotować zupę z pokrzywy. Wywar z pączków brzozy również był bardzo
odżywczy, podobnie jak liście i korzenie mlecza. Oczywiście matki jej uczniów nie miały
czasu na takie zabawy, po dwunastu godzinach pracy w fabryce musiały jeszcze gotować
kaszę, prać ubrania i cerować pończochy. Jeszcze nie zapomniała, jak to było, kiedy sama
pracowała w przędzalni.
Co mogła zrobić dla dzieci, które nie radziły sobie z nauką? Dwóch nie potrafiło czytać,
jeden był wprost beznadziejny w rachunkach. Pamiętała, jak Peder się męczył, ale w końcu
jakoś się nauczył.
Spojrzała na kamienicę, w której mieszkał Torkild. Chyba nikogo nie było w domu.
Nadal nie mogła się przyzwyczaić do myśli, że Anny nie ma już pośród nich. Wciąż miała ją
żywą przed oczami, słyszała jej radosny głos. Czasami tęskniła za nią aż do bólu.
Torkild pewnie krążył po Sagene, starał się pomagać tym, którzy teraz, w czasie kryzysu,
mieli największe problemy ze zdobyciem jedzenia. Dagny pewnie zabrała Aslaug i poszła do
nich.
Od kiedy Elise chodziła codziennie do pracy, większość obowiązków spadła na Johana.
Przed sąsiadami udawali jednak, że to Dagny nadal opiekuje się ich dziećmi, inaczej wszyscy
zaczęliby gardzić Johanem. Mężczyzna zajmujący się dziećmi?! Johan zupełnie o to nie dbał,
ale ona wiedziała, że wstyd mógłby się okazać ciężki do przełknięcia. Ludzie bywali bezli-
tośni.
Postanowiła, że kiedy tylko dostanie pierwszą pensję, znów zacznie płacić Dagny.
Mogłaby płacić pół na pół z Torkildem. Dziewczyna miała się opiekować tylko Aslaug, ale
przecież kiedy przychodziła do nich i tak zajmowała się również ich dziećmi, jak dawniej.
Teraz również mały Gabriel często u nich bywał. Aż trudno było uwierzyć, że jego ojciec
dał się przekonać i zgodził się, by chłopiec zamieszkał z Hildą, mimo że rozwód nie został
jeszcze przeprowadzony. Hilda nie wiedziała, co o tym myśleć, dopiero Elise opowiedziała
jej o ich rozmowie tamtego dnia, kiedy poszła do niego po referencje. Hilda uśmiechnęła się
szeroko i zapytała, jak jej się udało zdobyć jego szacunek i zaufanie.
Na dziedzińcu fabryki panowała cisza i spokój, wszyscy robotnicy pracowali w halach.
Cieszyła się, że nie musi cały dzień stać przy maszynie, w tym strasznym hałasie i pyle
unoszącym się w powietrzu, szczypiącym w oczy i zatykającym gardło.
Również w budynku pracowników przędzalni na Sagveien było spokojnie, oni też jeszcze
nie wrócili z pracy. Było to ciemne i ponure miejsce, słońce w ogóle tam nie docierało. Przy-
spieszyła kroku. Chciała jeszcze zajrzeć do Magdy, może udałoby się jej coś kupić.
Zastała zamknięte drzwi. Okno zasłaniała czarna roleta. Na drzwiach wisiała kartka, którą
tak często ostatnio widywali: Zamknięte. Przepraszamy. Półki są puste.
Westchnęła ciężko i ruszyła dalej. Na szczęście miała kartofle, mąkę i mleko. Mogłaby
zrobić rodzinie miłą niespodziankę i przyrządzić pyszne danie z kartofli na obiad. Od tak
dawna nie jedli niczego dobrego, ciągle tylko śledzie i kasza na wodzie.
Na końcu ulicy zobaczyła nagle jakiegoś młodego mężczyznę, prowadzącego dziecko.
Rzadki widok. O tej porze mężczyźni byli w pracy, poza tym raczej nie zabierali nigdzie
dzieci ze sobą, kiedy wychodzili.
Z jakiegoś powodu nie mogła przestać wpatrywać się w mężczyznę. Było w nim coś
znajomego. Ogarnęło ją dziwne uczucie. To chyba nie...? Przyspieszyła kroku.
Po chwili zaczęła biec. Mężczyzna wziął dziecko na ręce i również przyspieszył.
- Kristian? To naprawdę ty? - wykrzyknęła. Łzy napłynęły jej do oczu, stoczyły się po
policzkach. - Kristian! Mój Boże, czy to prawda?
Chwilę później postawił dziecko na ziemi i przytulił ją mocno do siebie.
- Elise! - powiedział zduszonym głosem. Drżał. Po jego twarzy również płynęły łzy.
Potem puścił ją, podniósł dziecko i z dumą oświadczył: - To jest Evelyn! Moja córka!
- Evelyn - powtórzyła za nim Elise, cichym, wzruszonym głosem. - Hej, Evelyn! Mam na
imię Elise, jestem siostrą twojego taty.
Dziewczynka spojrzała na nią wielkimi poważnymi oczami, po czym skinęła głową.
- Wiem.
Elise uśmiechnęła się, zaskoczona.
- Wiesz?
- Tata mi powiedział.
- W takim razie pewnie powiedział ci też, że wkrótce poznasz swojego brata, kuzynkę i
kuzyna?
Kristian posłał jej zdumione spojrzenie.
- Co ty opowiadasz, Elise? Chyba dwóch wujków, dwóch kuzynów i dwie kuzynki?
- Peder, Hugo i Jensine są w Ringstad. Peder mieszka tam od śmierci pani Ringstad, Hugo
i Jensine przeprowadzili się zimą z powodu braków żywnościowych w Kristianii. Pan Ring-
stad zaproponował takie rozwiązanie, kiedy spotkaliśmy się na pogrzebie Signe.
- Signe nie żyje? - zdziwił się.
- Tak. To długa historia, później wszystko ci opowiem. Najpierw musisz się przywitać z
całą resztą. To będzie prawdziwa niespodzianka, chociaż czekamy na ciebie, od kiedy pan
Wang-Olafsen powiadomił nas, że jesteś w Norwegii.
Ruszyła w stronę bramy. Nagle odwróciła się z wahaniem.
- Jesteś przygotowany na to, że Halfdan cię zapomniał? Kiedy wyjechałeś, był taki mały.
Teraz nazywa mnie i Johana mamą i tatą.
Skinął głową z uśmiechem.
- Jestem na to przygotowany. Cieszy mnie to. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę umiał
wam się odwdzięczyć za to, co dla niego zrobiliście. A jeśli chodzi o mnie, nareszcie
dorosłem. Tak mi się przynajmniej wydaje - dodał ze śmiechem. - Teraz wiem, co to znaczy
być ojcem i ponosić za kogoś odpowiedzialność. Odkryłem też, jakie to cenne, i ile się traci,
ignorując istnienie własnych dzieci.
Elise była poruszona do głębi.
- Nie wszyscy ojcowie potrafią dojść do takich wniosków. Większość idzie przez życie i
nie wiedzą, co ich omija.
- Johan chyba do nich nie należy - zauważył Kristian ze śmiechem.
- Nie, nie Johana miałam na myśli. On należy do wyjątków. Zajmuje się dziećmi, kiedy
jestem w pracy. Dostałam posadę nauczycielki w szkole na Sagene.
Kristian zrobił wielkie oczy.
- Już nie piszesz?
- Zrobiłam sobie przerwę, ale na pewno wrócę do tego za jakiś czas.
- Odrzucili twój rękopis?
Skinęła głową i uśmiechnęła się, by ukryć, że jest jej przykro.
- Opowiem ci całą historię wieczorem, kiedy dzieci się położą. Pokój na dole
wynajęliśmy, nawiasem mówiąc, prawie nie widujemy tego człowieka. Możesz zamieszkać z
Evelyn w pokoiku Pedera i Everta.
Dagny i dzieci stali przy stajni, Johan tłumaczył im coś zapamiętale.
- Hej! - krzyknęła. - Patrzcie, kogo spotkałam na ulicy!
Wszyscy odwrócili się w ich stronę. Pierwszy zareagował
Johan.
- Kristian! - wykrzyknął i pospieszył im na spotkanie.
Evelyn ukryła twarz na piersi ojca, najwyraźniej bała się obcych mężczyzn.
Johan przyjaźnie klepnął Kristiana w ramię.
- Nareszcie przyjechałeś. Wspaniała niespodzianka. - Odwrócił się i zawołał resztę. -
Kristian wrócił! I przywiózł ze sobą Evelyn!
Dzieci podeszły do nich niepewnie.
Elise zerknęła na Halfdana. Nie poznał ojca. Nie okazał ani radości, ani gniewu. Kristian
był dla niego po prostu jakimś nieznajomym mężczyzną.
Nagle spojrzał na nią, ich oczy się spotkały. Elise wydawało się, że zobaczyła cień
przerażenia na jego twarzy. Nagle zdała sobie sprawę, o co chodzi - Halfdan na pewno bał
się, że Kristian go zabierze. Podeszła do chłopca i wzięła go za rękę.
- Teraz zrobi się nas więcej! Dobrze, że ty, Elvira i Sigurd śpicie w pokoju Hugo i
Jensine. Kristian i mała Evelyn dostaną pokój na górze. Co o tym myślisz?
Halfdan tylko skinął głową. Wyraźnie mu ulżyło.
Dagny i Elvira od razu zajęły się Evelyn. Elise sądziła, że dziecko, które ma za sobą takie
przeżycia, będzie się bało nie tylko obcych mężczyzn, ale wszystkich obcych osób, również
dzieci. Ku jej zaskoczeniu Evelyn ochoczo ujęła dłoń Dagny i poszła z dziewczynkami
obejrzeć domek dla lalek, który zrobił dla nich Johan.
Elise zaśmiała się, zdumiona.
- Popatrz tylko, wcale się nie bała!
- Kiedy poczuła się lepiej, bawiła się z innymi dziećmi w szpitalu. Chyba już wymazała z
pamięci niemiłe wspomnienia.
- Biedna mała, tyle przeszła!
- Tak, to niezwykłe, że mimo tych wszystkich bolesnych przeżyć jest normalnym
dzieckiem.
Elise uśmiechnęła się.
- Zawdzięcza to kochającemu ojcu. Dzieci wiele potrafią znieść, jeśli tylko otoczy się je
miłością.
Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, temu swojemu dorosłemu, przystojnemu
bratu, dla którego była raczej matką niż siostrą. Ależ wyrósł, jaki się zrobił piękny i męski.
Aż trudno było uwierzyć, że to ten sam chłopiec, który kilka lat temu wchodził wraz z
Eleonore na pokład statku wyruszającego do Ameryki. Wzmocniła go ciężka praca na morzu
i lądzie. Z twarzy zniknął wyraz zaciętego uporu. Jesienią mijały cztery lata od ich ostatniego
spotkania. Wiele przeżył przez ten czas, nic dziwnego, że się zmienił.
- Chyba powinniśmy dziękować panu Wang-Olafsenowi za to, że stoisz tu dzisiaj przed
nami - powiedział Johan, wzruszony.
- Tak, bez pomocy jego i doktora z Øyslebø Evelyn nie dostałaby koniecznej opieki.
Wiele zawdzięczam też jednak innym osobom. Przede wszystkim strażnikowi z obozu pracy
i pewnemu naczelnikowi stacji. Na szczęście przed wyjazdem z Grimstad udało mi się oddać
mu dług. Wreszcie matce mojego przyjaciela Erlenda, która przyjęła mnie pod swój dach,
mimo że dopiero co straciła męża, oraz wyjątkowej pielęgniarce ze szpitala w Grimstad.
Jestem pewien, że uratowała życie Evelyn.
- Ale twój powrót do Norwegii to zupełnie inna historia - zauważył Johan.
- Poznacie ją, później, kiedy dzieci pójdą spać, i kiedy Elise opowie mi już o wszystkim,
co działo się tutaj przez cały ten czas.
Po obiedzie Elise zaproponowała Kristianowi, by od razu poszedł do pana Wang-
Olafsena i przy okazji zapytał, ile są mu winni. Mogłaby zastawić zegar z kukułką i trochę
porcelany po Emmanuelu. Owszem, pan Wang-Olafsen przyjął niegdyś Kristiana do siebie,
zapewnił też mieszkanie, wyżywienie i kieszonkowe Evertowi, ale nie mogli przecież
wymagać, by płacił za pobyt Kristiana w Grimstad, opiekę lekarską i podróż do stolicy.
- Może w drodze powrotnej zajrzysz też do wuja Kristiana i ciotki Ulrikke. Bardzo się
ucieszą, kiedy cię zobaczą.
Kristian zerknął na Evelyn, która bawiła się z Elvirą na podłodze.
- Zdążysz wrócić, zanim położymy ją spać. W tej chwili jest tak zajęta zabawą, że nawet
nie zauważy twojej nieobecności.
Nie minął nawet kwadrans od wyjścia Kristiana, gdy dziewczynka podniosła głowę i
zaczęła się rozglądać.
- Tata?
- Tata wyszedł na chwilkę, niedługo wróci.
Evelyn podniosła się i wybiegła na korytarz.
- Tata! - W jej głosie brzmiało przerażenie. - Tata, tata!
Wybuchła płaczem i pobiegła do drzwi wejściowych.
Elise ruszyła za nią. Chciała wziąć ją na ręce, ale dziewczynka biła i kopała w panice.
- Kochana, miła Evelyn, tata zaraz przyjdzie. Poszedł tylko podziękować temu panu,
który pomógł wam wrócić do domu.
- Puszczaj! Nie chcę tu być, chcę do taty!
Johan wyszedł na korytarz, podszedł do Evelyn i ukucnął przed nią.
- Nie płacz. Jeśli chcesz, możemy pójść do taty, ale to bardzo daleko. Nóżki ci się
zmęczą.
Evelyn przestała płakać i spojrzała na niego.
- Tak samo daleko, jak kiedy szliśmy z tatą?
- Może nie aż tak, ale prawie. Tata ma długie nogi i potrafi bardzo szybko chodzić, ale
nam zajmie to o wiele więcej czasu.
Zmierzyła go wzrokiem.
- Ty nie masz takich długich nóg jak on?
- Nie, takich długich nie.
Dagny, która tego dnia została u nich dłużej - tyle ciekawych rzeczy się działo -
podbiegła do dziewczynki.
- Zobacz, co znalazłam, Evelyn! Papierowa lalka w różowej sukni! Patrz, wygląda jak
prawdziwa księżniczka.
Evelyn spojrzała na bezcenny skarb.
- Mogę się nią pobawić?
- Tak, tylko musisz usiąść przy stole, żeby się nie zniszczyła.
Evelyn poszła z Dagny do kuchni. Elise i Johan spojrzeli
z ulgą na siebie.
Elise ze zdumieniem spojrzała za okno. Czyżby Kristian już wrócił? Przecież wyszedł
zaledwie chwilę temu?
Pospieszyła na korytarz.
- Rozmyśliłeś się?
Roześmiał się. Był zgrzany i czerwony na twarzy, chyba biegł.
- Skąd, zajrzałem i do pana Wang-Olafsena, i do wujostwa, ale nie siedziałem długo.
Powiedziałem, że przyjdę jutro na dłużej.
Zdjął kurtkę i powiesił czapkę na najwyższym kołku. Z kuchni dochodziły radosne głosy
i dziecięcy śmiech.
- Chyba niepotrzebnie się tak spieszyłem - stwierdził, uspokojony.
- Przestraszyła się, kiedy odkryła, że cię nie ma, ale Johanowi i Dagny udało się ją
uspokoić.
Uśmiechnął się.
- Aż trudno uwierzyć, że naprawdę jestem w domu. Bywały dni, kiedy myślałem, że już
nigdy się nie spotkamy.
Zarzuciła mu ramiona na szyję.
- Ja też się bałam, że więcej cię nie zobaczę. Dzień, kiedy poszłam do Mangelsgården i
spotkany tam włóczęga powiedział mi, że jesteś w Norwegii i wracasz do domu, był jednym
z najszczęśliwszych w moim życiu. Zmartwiłam się tylko, kiedy dodał, że uciekłeś z obozu.
- Włóczęga? - zdziwił się.
- Tak. Ale teraz czas położyć dzieci spać. Kiedy będą już w łóżkach, wszystko ci
opowiem.
7
Peder podniósł wzrok znad gazety.
- Dziadku, widziałeś, co dzisiaj napisali?
Ringstad potrząsnął głową.
- Ciągle ta sama beznadzieja, tylko wojna i wojna, już nie mam siły o tym czytać.
Peder zignorował tę uwagę.
- Zeppelin spadł niedaleko Jæren! Nadleciał od morza
i zaczął zniżać lot koło Sandnes. Torpedowiec „Trods” uratował członków załogi i dowiózł
ich do Maldesletten, gdzie wszyscy Niemcy zostali internowani. Jeden z nich powiedział, że
zanim zeppelin ruszył na północ, zrzucił sto bomb na Anglię. Dlaczego pomagamy
Niemcom, skoro bombardują naszych sprzymierzeńców?
- Jesteśmy neutralni, co oznacza, że nie stoimy po żadnej stronie. Kiedy życie ludzkie jest
zagrożone, pomagamy, bez względu na to, jakiej ci ludzie są narodowości.
Peder skinął głową. Wiedział o tym, lecz i tak uważał, że to dziwne. Przeczytał na głos:
- Norweski pułkownik wydał rozkaz ostrzelania zeppelina, by zapobiec eksplozji na
terenach zamieszkałych. Wybuch był tak silny, że mieszkańcy Stavanger wzięli go za
trzęsienie ziemi.
- Roześmiał się. - Szkoda, że mnie tam nie było!
Marte wstrząsnęła się.
- Chyba nie mówisz tego poważnie?
Hugo też się zaczął śmiać.
- Też żałuję, że nie mogłem tego zobaczyć! Eksplodujący zeppelin! To dopiero musiał
być widok!
- A co to jest zeppelin? - zapytała Jensine.
Peder otworzył usta, lecz Sebastian zdążył go uprzedzić.
- To taki ogromny statek powietrzny, wypełniony wodorem.
Sebastian znów mu zaimponował. Na wszystkim się znał, wiedział o wiele więcej od
Hugo, chociaż byli w tym samym wieku. Chyba niemożliwe, żeby Signe go tego wszystkiego
nauczyła. Albo Sjur. Może ojciec Signe, ale Sebastian nigdy dłużej u niego nie mieszkał.
Peder znów zaczął czytać:
- Ten nazywał się L.20. Dobrze, że Kristian uciekł, pomyślcie, co by było, gdyby
zeppelin spadł akurat na ten dom, w którym go zamknęli. - Podniósł wzrok. - Cieszę się, że
Kristian wrócił. A ty, dziadku?
Ringstad przytaknął.
- Ależ oczywiście. Niewiarygodne, przez co ten biedny chłopak przeszedł. W dodatku ma
już dwoje dzieci, a dopiero skończył dwadzieścia jeden lat! Pewnie Elise będzie musiała
zająć się też tą dziewczynką. Nie wiem, jak sobie poradzi, teraz, kiedy chodzi do pracy.
Peder zamyślił się na chwilę, po czym wrócił do lektury.
- Wiecie, co jeszcze napisali? Pewien Norweg dostał karę dwóch lat więzienia za to, że
pomagał dwóm Niemcom w informowaniu władz niemieckich o położeniu norweskich
statków na morzu. Z jego winy wielu marynarzy straciło życie. - Peder znów zwrócił się do
dziadka. - Słyszałeś coś podobnego? Dlaczego dostał taką łagodną karę, skoro trzy lata grozi
za włóczęgostwo i bezrobocie? Ten człowiek jest Winien śmierci niewinnych ludzi, takich
jak Kristian! To niesprawiedliwe!
Ringstad potrząsnął głową.
- Zgadzam się, to niesprawiedliwe. Nie rozumiem postępowania władz. Ludzie w tym
kraju głodują, ale biedak, który w desperacji ukradnie kawałek chleba, dostaje wyższą karę
od tych, co szmuglują jedzenie do Niemiec. Wszystko jest postawione na głowie. Ten kraj to
prawdziwa Durnolandia.
Jensine zaczęła się śmiać.
- Durnolandia? A co to takiego?
- Taki kraj, gdzie rządzi głupota. Ale teraz jedzcie, dzieci! Zaraz musicie wychodzić.
- Gdybyśmy zostali w domu - powiedziała Jensine z rozmarzeniem - mama byłaby moją
nauczycielką. W liście było napisane, że dostała trzecią klasę.
Peder zachichotał.
- To chyba nic dobrego mieć mamę za nauczycielkę. Na pewno częściej od reszty klasy
dostawałabyś burę.
- A czemu?
- Żeby nikt nie mówił, że faworyzuje własne dzieci.
Sebastian dopił mleko i podniósł się z miejsca.
- Mają szczęście, że dostali taką nauczycielkę. Zaraz po dziadku to najmilsza osoba, jaką
znam.
Peder poczuł lekkie ukłucie w sercu. Dziadkowi pewnie byłoby przykro, gdyby wiedział,
że Peder czasem tęskni za domem. Skinął głową.
- Ja też tak uważam. Chociaż jest moją siostrą - dodał.
Sebastian spojrzał na niego.
- Jutro wyjeżdżasz?
Peder znowu skinął głową.
Hugo chyba o tym zapomniał, bo zrobił przestraszoną minę.
- A jak Norwegia przystąpi do wojny i będziesz musiał strzelać do ludzi?!
Peder uśmiechnął się.
- Nie przystąpi. W gazecie niczego takiego nie napisali.
Zauważył spojrzenie Marte na sobie. Nie mógł na nie odpowiedzieć. Nie wiedział, jak
wytrzyma bez niej tyle czasu. Kiedy jej przy nim nie było, cały świat jakby się zmieniał,
wszystko robiło się nagle smutne i ciemne. Nie potrafił tego wyjaśnić, po prostu tak to
odczuwał.
Poprzedniego wieczoru płakała z powodu jego wyjazdu. Też bała się wojny. Próbował jej
wytłumaczyć, że to zwykłe ćwiczenia, że jesienią wróci, ale nic to nie pomogło.
Spojrzał na swoją rękę, na której błyszczała obrączka. Najważniejszy był napis
wygrawerowany po wewnętrznej stronie
- Twoja Marte. Należała do niego.
Zabawne, pierwsza dziewczyna, w której zakochał się wiele, wiele lat temu, też miała na
imię Marte. To imię chyba przynosiło mu szczęście. Dobrze, że nie zaręczył się z żadną z
dziewczyn ze szkoły na Sagene. Żadna nie dorównywała jego Marte, takiej milej i tak w nim
zakochanej. Gardło ściskało mu się ze wzruszenia, kiedy tylko o tym pomyślał.
- Peder na pewno dostanie wkrótce przepustkę - powiedział Ringstad. - Tymczasem wy,
Hugo i Sebastianie, zostaniecie moimi pomocnikami. Sami wiecie, jak dużo Peder mi
pomaga, musicie przejąć jego obowiązki. Jesteście już w odpowiednim wieku.
Hugo spojrzał na niego z przestrachem.
- Nie będziemy już chodzić do szkoły?
Ringstad zaczął się śmiać.
- Oczywiście, że będziecie. Bez wykształcenia nie da się niczego w życiu osiągnąć. Ale
po powrocie ze szkoły oraz w dni wolne możecie pomagać w gospodarstwie. Niedługo
wypuścimy zwierzęta na pastwisko, trzeba sprawdzić wszystkie ogrodzenia. Powiecie mi, co
wymaga naprawy, zresztą tego też możecie się przy okazji nauczyć.
Peder przestraszył się.
- Hugo i Sebastian mają naprawiać ogrodzenia? Są za mali.
- Nie żartuj. Nie można ich rozpieszczać. Mają już po dziesięć lat. W ich wieku miałem
mnóstwo obowiązków. Pole trzeba oczyścić z liści, gałęzi i kamieni, wyrównać zaoraną
ziemię. Potem pomogą przy sadzeniu kartofli i pieleniu. Zapomniałeś już, że sam w tym
wieku ciężko pracowałeś? Może nawet byłeś młodszy. - Zwrócił się do Hugo i Sebastiana: -
Maj to najbardziej pracowity miesiąc w roku. Trzeba zaorać, zabronować, rozsypać nawóz i
obsiać pola. Poza tym możecie pomagać przy obrządku i ustawiać wiadra z mlekiem na
wozie. Peder zawsze to robi. Potem trzeba pobiec za wozem do drogi i przestawić wiadra na
rampę.
Peder spojrzał na Marte i nieznacznie pokręcił głową. Co ten dziadek wyprawia? Nigdy
wcześniej nie obarczał dzieci tak trudnymi zadaniami.
Marte odpowiedziała wzrokiem na jego spojrzenie i zmarszczyła brwi.
Peder wstał od stołu.
- Dziękuję.
Marte poszła za jego przykładem, Hugo, Sebastian i Jensine zaś poszli po tornistry.
Znalazł Marte za starą spiżarnią, gdzie zawsze się spotykali, kiedy chcieli, by nikt im nie
przeszkadzał.
- Nie wiesz, co się dzieje z dziadkiem? Nigdy wcześniej taki nie był.
- Chyba zaczyna się starzeć. Musisz być wyrozumiały. Poza tym ma trochę racji.
Chłopcy mają po dziesięć lat, nie zaszkodzi im, jeśli popracują. Dostają jedzenie za darmo, w
mieście by się tak nie najedli. Ubrania też im kupuje. Wczoraj sprawił chłopcom nowe czapki
na pochód siedemnastomajowy, a Jensine piękną wstążkę do włosów. Uważam, że jest
bardzo hojny.
Objął ją i przyciągnął do siebie.
- Co ja bez ciebie zrobię, Marte? Mam niemal ochotę odciąć sobie palec albo dwa, żeby
uniknąć tego szkolenia.
- Co ty wygadujesz! Masz przecież bronić naszej ojczyzny. Jestem z ciebie dumna.
Pomyśl, jak Przyjedziesz do domu na przepustkę, w mundurze i czapce na bakier. Wszystkie
dziewczyny będą się na ciebie gapić, ale niech tylko spróbują mi ciebie zabrać, Marte już im
pokaże!
Roześmiał się o pocałował ją. Pozwoliła mu wsunąć rękę pod bluzkę i popieścić piersi,
choć w kuchni czekała na nią praca.
Dotykać jej, to była najcudowniejsza rzecz na świecie. Nie zrobili do tej pory niczego
zdrożnego, choć kilka razy mało brakowało. Raz włożył jej rękę pod spódnicę i dotknął jej
tam. Wtedy jego członek zrobił się taki sztywny i wielki, że aż go to przeraziło. Potem długo
leżał, nie mogąc zasnąć, i marzył, że to robią. Próbował sobie przypomnieć, co mówili na ten
temat starsi od niego chłopcy, jak wkładali i tak dalej. A jeśli Marte by bolało? Ale przecież
powiedziała mu do ucha, że ma ochotę i pozwoliła spróbować palcem. Jęczała i prężyła się
jak kot. Może jednak dziewczyny są tak stworzone, że wcale ich to nie boli.
Odepchnęła jego rękę.
- Lepiej przestań, Peder, bo taka chęć mnie bierze...
- A może spróbujemy? Moglibyśmy pójść do stodoły. Już od dwóch lat jesteś moją
dziewczyną, nie każdy potrafiłby tyle czekać.
- Ale sam wiesz, jak było z rodzicami Sebastiana. Poszli na siano, chociaż był wtedy
mężem twojej siostry. Wcale nie chcieli dziecka, a jednak. Sam mi mówiłeś. W dodatku
pełnił wtedy służbę, wtedy też miała wybuchnąć wojna.
- To nie ma nic wspólnego z nami.
- Owszem, ma. Historia lubi się powtarzać, uczyłam się w szkole. Jak myślisz, co by
powiedzieli pan Ringstad i moja matka, gdybym przyszła i oświadczyła, że będę miała
dziecko? Popatrz na biednego Sebastiana, stracił oboje rodziców. Może jego matka umarła,
bo latała za chłopami, i Bóg ją pokarał?
- Bóg na pewno nas nie ukarze, wie, że się kochamy. – Po chwili wahania dodał: - Nie
zawsze musi być dziecko. Poza tym można przerwać, zanim coś się wydarzy.
- Jak to?
- Wyjmę go, zanim coś poleci.
Zobaczył, że się zarumieniła.
- Proszę, Marte! - Wsunął dłoń między fałdy jej spódnicy
i zaczął przesuwać ją w tę i z powrotem. - Dłużej nie wytrzymam.
Zauważył, że ruch jego dłoni przyniósł efekty. Kiedy się odezwała, jej głos był
schrypnięty:
- Jeśli to prawda, to co powiedziałeś, to dlaczego twój brat został ojcem, jeszcze zanim
skończył szesnaście lat?
- Bo był głupi.
Widział, że jest skłonna się poddać. Serce waliło mu w piersi z podekscytowania.
Wziął ją za rękę i przemknęli się za stodołę.
W tym samym momencie rozległ się głos jej matki:
- Marte! Marte, gdzie ty się podziewasz?
Marte zatrzymała się i posłała mu przerażone spojrzenie.
- Nie odpowiadaj - szepnął. - Potem powiesz, że byłaś przy drodze, sprawdzić, czy zabrali
mleko.
- Będzie mnie szukać aż do skutku. Nie mam odwagi.
Przełknął rozczarowanie.
- Ale kiedy przyjadę do domu na przepustkę, pocieszysz mnie trochę?
Uśmiechnęła się z zawstydzeniem.
- Kocham cię, Pederze.
- A ja kocham ciebie, Marte.
8
Elise patrzyła na trzech mężczyzn siedzących przy kuchennym stole. Otarła łzy radości.
Tak się cieszyła, że Evert do nich przyszedł. On i Peder mieli razem jechać na poligon. Przez
ostatnie lata ci trzej niemal się nie widywali, a kiedyś byli ze sobą tak związani.
Spotkanie Pedera i Kristiana było bardzo wzruszające. Peder był bliski płaczu i wcale się
tego nie wstydził. Widziała, że Kristian też był wzruszony, choć tego po sobie nie pokazał.
Evert z początku czuł się obco i nie na miejscu, ale teraz wydawało się, jakby ci trzej
nigdy się nie rozstawali. Mówili jeden przez drugiego, jak dawniej. Kristian opowiadał o
życiu na morzu, Peder o Marte i czasie spędzonym w Ringstad. Evert mówił najmniej, wolał
słuchać, ale bardziej włączył się do rozmowy, kiedy zaczęli wspominać dawne czasy. Ryczeli
ze śmiechu, przypominając sobie różne zabawne sytuacje, na przykład, jak kiedyś w wigilię
przez Pedera wszyscy ludzie w kościele szukali świętego Mikołaja, a potem Peder nie chciał
iść sam do wygódki, ze strachu, że Mikołaj właśnie tam się schował. Albo jak Pedera i Everta
ktoś zamknął na strychu w szkole, a oni byli przekonani, że to sprawka ducha. Wspominali,
jak Emanuel zabrał ich po raz pierwszy do kinematografu - tak się śmiali, że Evert spadł z
ławki, na której siedzieli.
Elise przepełniła fala ciepłej radości. Przypominali sobie tylko te najmilsze chwile, jakby
smutek i cierpienie nie zostawiły śladu w ich pamięci.
W pewnym momencie Kristian zwrócił się do Everta:
- A co u ciebie? Słyszałem, że się zaręczyłeś, moje gratulacje. Byłem zaskoczony, kiedy
dowiedziałem się, że obaj macie już narzeczone. Z tego, co mówi Peder, wynika, że jego
Marte to ósmy cud świata. O Gudrun niewiele słyszałem. Czy jest równie piękna, miła i
słodka?
Elise domyślała się, że Evert nie ma ochoty odpowiadać na to pytanie. Miała wrażenie, że
nie wszystko układało się między nimi jak należy.
- Wielu na pewno powiedziałoby, że jest piękna - wymamrotał.
- Ale nie ty, tak mam to rozumieć? - zaśmiał się Kristian.
Evert nagle wydał się jakiś bezbronny i zrezygnowany.
Wcześniej pokazywał światu dziarską minę, ale teraz, kiedy znów byli we trzech, bańka
mydlana pękła.
Kristian chyba zrozumiał, że coś jest nie tak.
- Nie musisz o tym mówić, jeśli nie chcesz.
- Ależ nie. Postanowiłem zerwać zaręczyny. - Odwrócił się w stronę Elise i spojrzał na
nią z miną winowajcy. - Przykro mi.
Podeszła do niego i poklepała po ramieniu. Miała ochotę go przytulić, ale bała się, że nie
życzyłby sobie tego.
- Uważam, że to dojrzała decyzja. Lepiej zrezygnować teraz niż po ślubie, kiedy pojawią
się dzieci.
- Nie lubisz jej, Elise? - zdziwił się Kristian.
- Uważam, że źle traktuje Everta, odnosi się do niego z lekceważeniem. Zaczął studiować
medycynę, zamierza zostać lekarzem, tak jak postanowił, kiedy jeszcze był dzieckiem. Pa-
miętam, jak raz z powagą oznajmił naszemu lekarzowi, że zamierza wynaleźć lekarstwo i
uratować wszystkich chorych na suchoty. To wielki sukces, przyjść na świat po tej stronie
rzeki, wychowywać się bez matki i ojca i zajść tak daleko. Niewielu się to udało.
Evert zaczerwienił się.
- Bez pomocy pana Wang-Olafsena niczego bym nie osiągnął. Nawet nie wiem, czy będę
potrafił zrealizować te plany. Studia są długie.
- Gudrun nie jest z ciebie dumna? - zdziwił się Kristian.
- Nie, wolałaby, żebym został pilotem. Dwa lata temu Roald Amundsen zdobył licencję
pilota, jako pierwszy w Norwegii. Jej zdaniem takie zajęcie jest niezwykle prestiżowe. Kiedy
pilot ląduje, czeka na niego cały tłum, ludzie go podziwiają. A lekarzem, jak powiadają w jej
rodzinie, może teraz zostać nawet kobieta.
Kristian skinął głową.
- Pielęgniarka ze szpitala w Grimstad opowiadała mi o pierwszej kobiecie lekarzu w
Norwegii. Pochodziła z niezamożnej rodziny, jej ojciec był zwykłym rzemieślnikiem. Teraz
więcej kobiet wykonuje już ten zawód.
- Właśnie o to chodzi - tłumaczył Evert. - Ten zawód nie jest już tak atrakcyjny, uważa
Gudrun.
- Czegoś równie głupiego dawno nie słyszałem! - zaśmiał się Kristian. - Zawód lekarza
nie jest już prestiżowy, bo mogą go wykonywać kobiety?!
- Tak to widzi Gudrun.
- Teraz rozumiem, czemu chcesz z nią zerwać. Musi być okropną snobką. Chyba bardzo
się od siebie różnicie.
- Zgadza się. - Spojrzał na Elise. - Pamiętasz, jak zimą jechaliśmy z Gudrun saniami,
przykryci wielkim futrem niedźwiedzim i zobaczyliśmy cię z Sigurdem na Arendalsgaten?
Panował co najmniej dwudziestostopniowy mróz, byłaś sina, Sigurd płakał, na pewno z
zimna. Poprosiłem Gudrun, byśmy się zatrzymali i odwieźli was do domu, ale powiedziała,
że nie mamy czasu, jechaliśmy właśnie na przyjęcie do jej wuja. Zaczęliśmy się kłócić. Przez
resztę dnia nie odezwała się do mnie ani słowem. Na przyjęciu musiałem dotrzymywać
towarzystwa jakieś koszmarnej starej ciotce, a Gudrun całkowicie mnie ignorowała.
Elise skinęła głową.
- Pamiętam. Domyśliłam się, że chciałeś się zatrzymać, ale Gudrun się nie zgodziła.
Wiesz, Evercie, jest takie powiedzenie: Cięgnie swój do swego. Może powinieneś poszukać
sobie dziewczyny z naszego środowiska.
W tym samym momencie zobaczyła, że Kristian robi dziwną minę. Uśmiech zniknął z
jego twarzy. Czyżby chodziło o tę pielęgniarkę, o której tyle mówił? Ma kłopoty miłosne?
- Powinieneś znaleźć sobie kogoś takiego jak Marte - zawtórował jej Peder. -
Dziewczynę, która urodziła się po tej samej stronie rzeki co ty.
- Nie spotykam takich. Pan Wang-Olafsen domyślił się, że coś jest między nami nie tak.
Mam wrażenie, że on też nie jest zachwycony Gudrun. W zeszłym tygodniu pozwolił pannie
Sjøberg zaprosić kilku znajomych, dwóch studentów i trzy niezamężne dziewczyny. Nie
czułem się dobrze w ich towarzystwie. Przechwalali się tylko domami letnimi, samochodami
swoich ojców i podróżami zagranicznymi. Siedziałem tam i tylko się modliłem, żeby nie
zaczęli mnie wypytywać, kto jest moim ojcem, do jakiej szkoły chodziłem i gdzie moja
rodzina ma letni dom.
- Powiedziałbyś, że twój ojciec jest rzeźbiarzem - wtrącił Peder - a matka pisarką. Czy to
kłamstwo?
Elise uśmiechnęła się.
- Mówiłam Evertowi, że pracuję teraz w szkole.
- Ale to tylko na jakiś czas. Poza tym chyba nie ma nic złego w zawodzie nauczycielki?
To właśnie córki bogaczy zostają nauczycielkami, bo nie chcą pracować w fabryce.
- A potem biorą ślub i zostają wielkimi damami - dodał Kristian.
Nagle rozległ się jakiś rumor na korytarzu. Do środka wpadli Halfdan, Elvira, Sigurd i
Evelyn.
W nocy padało, cała czwórka była mokra i ubłocona. Evelyn pomachała bukiecikiem
nadwiędłych mleczy.
- Patrzcie! - wykrzyknęła. - Żółte kwiatki!
Kristian uśmiechnął się.
- Jakie śliczne! Sama zerwałaś?
- Tak. Dla wujka Pedera.
- Dla mnie? - zachichotał Peder. - A nie dla taty?
Przez chwilę na jej twarzy panował wyraz przerażenia, ale zaraz z powrotem pojaśniała.
- Później dostanie.
Peder przyjął bukiet, niezgrabnie i ze wzruszeniem.
- Jesteś przemiłą dziewczynką, Evelyn. Cieszę się, że do nas przyjechałaś.
- Wstawię je do wody - powiedziała Elise.
Evelyn uśmiechnęła się promiennie, po czym odwróciła się na pięcie i pobiegła do
pozostałych dzieci.
- Musimy nazbierać więcej! Tata i wujek Evert też muszą dostać!
Kiedy dzieci zniknęły za drzwiami, Elise powiedziała z uśmiechem do Kristiana:
- Chyba dobrze się tu czuje.
- Nigdy nie widziałem jej takiej wesołej i radosnej. Dzieci chyba szybko zapominają.
-
Dobrze się czuje, bo ma Elise, Johana i pozostałe dzieci
- zauważył Peder. - Chyba Sigurda i Elvirę też traktuje jak rodzeństwo.
Elise westchnęła.
- Niemal żałuję, że podjęłam się tej pracy, ale muszę zarobić parę koron.
- Przecież Dagny przychodzi - wtrącił Kristian. - Ma trzynaście lat, to prawie dorosła
dziewczyna.
- Dzieci pilnuje Johan - zachichotał Peder. - Tylko nie mów nikomu, wszyscy będą gadać,
że co z niego za chłop.
Kristian tylko prychnął.
- W Ameryce jest zupełnie inaczej. W każdym razie tam, gdzie ja byłem. Mężczyźni
pomagają nosić wodę i opiekują się dziećmi. Stary kraj jest zapóźniony. To niesprawiedliwe,
żeby kobieta sama musiała zajmować się domem i dziećmi, kiedy pracuje w fabryce tyle
samo co mąż.
- Ja pomagam Marte nosić wodę - powiedział Peder z dumą. - Marte, jej matka i Olaug
pracują od rana do wieczora. Zarzynają kury, oprawiają i gotują, ubijają masło, pieką chleb.
Ja rąbię drwa i noszę im wodę.
- Matka Gudrun nic nie robi - stwierdził Evert. - Wyciera kurze, zmiata okruchy ze stołu
specjalną miotełką i pielęgnuje kwiaty w doniczkach. Całymi popołudniami siedzi i haftuje
albo gra na pianinie. Gudrun sądzi, że tak wygląda życie wszystkich kobiet.
Elise z rozbawieniem słuchała, jak dyskutują o kwestii kobiecej. Nagle jednak Peder
wrócił do tematu, który zajmował ich przed chwilą.
- Co słychać w Europie? Jak myślicie, Norwegia przystąpi do wojny?
Kristian zmarszczył czoło.
- Wielu się tego obawia. Najpierw Niemcy ogłosiły obszar morski wokół Wielkiej
Brytanii strefą wojenną, co oznaczało poważne problemy dla norweskiej floty handlowej -
Anglicy zażądali, by wszystkie norweskie statki pływały przez zaminowany kanał La
Manche. Teraz Niemcy ogłosili wszystkie wody wokół krajów alianckich strefą wojenną.
Anglicy tak się boją, by przypadkiem norweskie statki nie wycofały się z konwojów, że nie
pozwalają żadnej norweskiej jednostce opuścić portu, póki na jego miejsce nie przypłynie
inny statek norweski.
Obie strony, i Niemcy, i Anglia, są niezwykle zaciekłe. Norweskim władzom bardziej
zależy na handlu z Wielką Brytanią, co oczywiście bardzo irytuje Niemców. - Zamilkł i
westchnął głośno. - Cieszę się, że nie jestem żołnierzem i nie muszę leżeć w okopach.
Podczas podróży z Grimstad poznałem pewnego mężczyznę, który był niedawno we Francji.
Opowiadał przerażające rzeczy. Armie francuska i niemiecka tkwią w okopach na północ od
Paryża. Od wschodu zagraża im Rosja, od zachodu Wielka Brytania. Okopy są nieustannie
ostrzeliwane. Tysiące, jeśli nie miliony, poniosły śmierć. Wszędzie wokół leżą trupy, smród
jest nie do wytrzymania. Deski, które ułożono na dnie rowów, by żołnierze mieli na czym
stać czy siedzieć, zatonęły w błocie. Żołnierze śpią na ziemi, głodują. Wielu jest poważnie
rannych, ale nie mają ani leków, ani lekarzy. W dodatku w okopach roi się od szczurów.
Krajobraz wygląda jak wielka błotnista pustynia, poznaczona dziurami w ziemi, nawet
jednego drzewka nie widać na horyzoncie.
Elise słuchała z narastającym przerażeniem. Co będzie, jeśli Norwegia przystąpi do
wojny!? Teraz, kiedy i Peder, i Evert jechali na ćwiczenia!
- Wojna toczy się zresztą nie tylko na ziemi - ciągnął Kristian. - Niszczyciele i bombowce
strzelają do siebie w powietrzu. Prócz tego wykorzystuje się w tej wojnie również inne
rodzaje nowoczesnej broni: karabiny maszynowe, czołgi i miotacze ognia, do tego gazy
bojowe.
Elise spojrzała na Pedera. Wyraźnie zbladł.
- Moglibyście zmienić temat - poprosiła. - Nie widzieliście się przez tyle lat. Jestem
pewna, Kristianie, że Peder i Evert chętnie posłuchaliby o tym, jak udało ci się uciec z obozu.
To musiało być straszne. Byliście ścigani, żyliście w ciągłym strachu, a jednocześnie
musieliście martwić się, jak by tu zdobyć coś do jedzenia i znaleźć miejsce na nocleg.
Kristian zerknął na nią z boku. Domyślał się, czemu to powiedziała, i zaczął opowiadać tę
samą historię, którą wcześniej słyszeli od niego Johan i ona - o tym, jak siedział w piwnicy,
jak pewnego razu usłyszał śpiew dochodzący z sąsiedniej celi, jak zaczęli razem z tym
więźniem porozumiewać się za pomocą alfabetu Morse'a i jak w końcu pewnej nocy uciekli
razem ze strażnikiem.
Peder chyba na chwilę zapomniał o wojnie i okopach.
- Co się stało z tym strażnikiem? Zostanie ukarany za to, że pomógł wam uciec?
- Naczelnik stacji pomógł mu dostać się do Stavanger. Zdaje się, że ma tam rodzinę czy
znajomych. Nim się rozstaliśmy, powiedział, że jest poważnie chory i nie boi się, że go
złapią. Chciał wykorzystać ostatnie chwile życia na uświadomienie ludziom, co dzieje się w
takich miejscach jak Jeddern. Dałem mu swoje nazwisko i tutejszy adres w nadziei, że może
się ze mną skontaktuje, ale chyba nie przyszedł żaden list od niego?
Elise potrząsnęła głową.
- Chętnie bym mu podziękowała. Gdyby nie on, nie siedziałbyś tu teraz między nami.
- To prawda. Mój stan był fatalny, nie przeżyłbym jeszcze dwóch i pół roku. W dodatku
niektórzy strażnicy chyba serdecznie mnie nienawidzili, jakoś dziwnie często zamykano mnie
w piwnicy.
- A co z tym pastorem? - zapytał Evert. - Spotkacie się jeszcze?
- Nie jest pastorem, i wątpię, by nim został. Studiował teologię, ale oblał egzamin. Jego
ojciec tak się rozgniewał, że wyrzucił go z domu. Na szczęście pogodził się z synem przed
śmiercią. Kiedy wyjeżdżałem, Erlend zastanawiał się nad wstąpieniem do wojska. Może
spotkacie się na ćwiczeniach?
- Nie denerwujesz się, jaka będzie decyzja w twojej sprawie? - zapytał Evert.
- W każdym razie mam nadzieję przynajmniej na odroczenie. Pan Wang-Olafsen pomógł
mi napisać podanie. W uzasadnieniu napisałem, że samotnie wychowuję córkę i syna, poza
tym w wyniku fatalnej pomyłki urzędnika państwowego byłem więźniem w Jeddern.
Opisałem całą historię od początku, zacząłem od tego, że przeżyłem atak na statek, choć
wątpię, by akurat to mogło pomóc. Najsilniejszy argument to ten, że bezpodstawnie
zatrzymano mnie za włóczęgostwo i skazano na więzienie bez sądu i procesu. Ze
wstawiennictwem znanego adwokata powinno się udać.
- Tak, co byśmy zrobili bez pana Wang-Olafsena! - westchnęła Elise.
Peder spojrzał na zegarek.
- Musimy ruszać!
Podniósł się z miejsca tak gwałtownie, że o mało nie przewrócił stołka. Elise domyśliła
się, że jest przejęty i zdenerwowany. Podeszła do niego i przytuliła go. Był tak wysoki i
potężny, miała wrażenie, że tonie w jego ramionach.
- Uważaj na siebie, Pederze, i obiecaj mi, że nie będziesz niepotrzebnie ryzykował.
Pamiętaj, że wielu osobom na tobie zależy.
Skinął głową bez słowa, jego oczy lśniły.
Potem odwróciła się do Everta i jego też objęła. W pierwszej chwili był zakłopotany, ale
potem odwzajemnił uścisk.
- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś.
Spojrzała na niego.
- Już mi dziękowałeś.
Uśmiechnął się.
- Tego nigdy za wiele. Gdybym został u Hermansena, w tej jego szczurzej norze, pewnie
teraz byłbym jednym z tych nędzarzy, krążących po Vaterland. Najprawdopodobniej nie
skończyłbym nawet szkoły elementarnej.
Elise poczuła, że ściska ją w gardle.
- Cieszę się, że z nami zamieszkałeś. Jesteś dla mnie jak syn, tak samo jak Peder i
Kristian. Przykro mi, że ostatnio straciliśmy kontakt, ale przypuszczam, że to wina Gudrun.
Teraz czuję, że do nas wróciłeś.
Skinął głową i pospiesznie odwrócił wzrok. Zrozumiała, że jej słowa poruszyły go do
głębi.
Kiedy Johan wrócił z pracowni, wszyscy razem odprowadzili przyszłych żołnierzy za
bramę, a potem machali im na pożegnanie, póki ich sylwetki nie zniknęły na końcu ulicy.
- Dokąd poszedł wujek Peder? - zapytała Evelyn ze smutkiem. Polubiła Pedera od
pierwszej chwili.
- Ujek Pedej? - powtórzył Sigurd, który wciąż poznawał nowe słowa i najwyraźniej lubił
uczyć się od Evelyn.
- Wujek pojedzie pociągiem do miejsca, które nazywa się Gardermoen - wyjaśniła Elise. -
Następnym razem, kiedy nas odwiedzi, będzie miał na sobie piękny mundur.
- I będzie strzelał do ludzi na mieście - dodał Halfdan z zachwytem.
Elvira posłała mu pełne oburzenia spojrzenie.
- Na pewno nie! Będzie strzelał tylko do tych, co strzelają do naszych statków. Prawda,
wujku? - zwróciła się do Kristiana.
Elise popatrzyła na nich. Jakie to dziwne uczucie, jej chłopcy nie wiedzieć kiedy stali się
dorosłymi mężczyznami! Czas mijał tak szybko, nie potrafiła zrozumieć, jak to się dzieje.
9
Elise podała Johanowi kubek z kawą i usiadła obok niego na ławce. Zwróciła twarz do
popołudniowego słońca i przymknęła oczy z rozkoszą.
- Ach, jak przyjemnie! Po tych wszystkich deszczowych dniach czuję się jak w innym
świecie.
Johan zaśmiał się cicho.
- Tak, zasłużyliśmy na drobną odmianę. Muszę przyznać, że ta pogoda zaczęła działać na
mnie przygnębiająco. Chyba dobrze mieć wakacje, co?
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego.
- Nie nazwałabym tego wakacjami, ale na pewno cieszę się, że nie muszę co rano
wychodzić z domu, jeszcze zanim dzieci zdążą zjeść śniadanie. Postanowiłam przeznaczyć
ten czas na pisanie. Widziałam, że „Ilustrowana Gazeta Rodzinna” i „Urd” poszukują
dobrych opowieści.
- Mam dla ciebie pomyślną wiadomość.
- Opowiadaj! - ponagliła go niecierpliwie.
- Udało mi się sprzedać model kościoła!
Elise otworzyła usta ze zdumienia.
- Niemożliwe! - wykrzyknęła, zaskoczona. Zaledwie kilka dni wcześniej stwierdził, że
pewnie nigdy nie uda mu się go sprzedać.
- Kto go kupił?
- Muzeum Rzemiosła Artystycznego. Nie dostałem dużo, ale odzyskałem trochę pewność
siebie. Teraz zamierzam popracować nad jakimś popiersiem. Może dziecka, na przykład
Evelyn? To piękna dziewczynka.
- Kristian pęknie z dumy, a wuj pewnie zaraz zechce kupić twoje dzieło. Evelyn to
wnuczka zarówno jego brata, jak i siostry, zauważyłam, że darzy ją szczególnie ciepłym
uczuciem.
- Myślisz, że go stać?
\
- Tak, wydaje mi się, że ma więcej pieniędzy, niż sądzimy. Dzieci nadal są u niego?
- Tak, Dagny ich pilnuje. Mieli obejrzeć cielaki.
Spojrzała na gazetę, którą trzymał w ręku.
- Co to?
- Związek robotników to wydaje. Bardzo interesujące, o wojnie i postawie króla. Na
samym początku jest artykuł
o tym, jak trudno zachować neutralność w obecnej sytuacji. Kopią nas z obu stron. Król
Haakon nie chce być zbyt ostry w protestach wobec Wielkiej Brytanii, w stosunku do
Niemiec dopuszcza większe zdecydowanie. Szwedzi zaś są dokładnie przeciwnego zdania.
Charakter międzynarodowych sojuszy może wkrótce się zmienić i Norwegia zostanie
wciągnięta do wojny po stronie Szwecji. Czyli po stronie Niemiec. Król Haakon mówi, że
jeśli Szwecja przystąpi do wojny, cały handel z nią powinien zostać wstrzymany.
Elise westchnęła.
- Brzmi nieciekawie. To znaczy, że może będziemy musieli przystąpić do wojny.
Johan skinął głową.
- 31 maja odbyła się w cieśninie Skagerrak wielka bitwa morska między dwustu
pięćdziesięcioma okrętami brytyjskimi i niemieckimi. To musiał być jakiś koszmar. Zwłoki
wyrzuciło na brzeg na jednej z wysp u wybrzeży Szwecji, tam chyba je pochowano.
Najgorsze są jednak te nieskończone potyczki na lądzie, to, co dzieje się w okopach. Pewien
dziennikarz napisał, że to makabryczna, bezsensowna i brejowata wojna.
- Brejowata? Co miał na myśli?
- Ci biedni żołnierze stoją w błocie po kolana. To musi być prawdziwe piekło.
- Co piszą o sytuacji Norwegii?
- Wszystko zależy od węgla. Mamy trzecią co do wielkości flotę na świecie. Bez węgla
nie może ona funkcjonować. Wcześniej czy później Wielka Brytania zorientuje się, jaką
dysponuje władzą. Obecnie kraj ten kontroluje większą część światowego handlu tym
surowcem. Ambasador brytyjski w Norwegii, sir Mansfeldt, mówi, że kontrola nad handlem
węglem daje największą siłę zaraz po dominacji na morzach.
- Jak gdzieś czytałam, ambasador tak ciężko pracował na rzecz swego kraju, że zimą
dostał załamania. Podobno nie przepada za Norwegami.
- Tak, powiada, że jesteśmy chciwi i nie radzimy sobie z bogactwem, które zdobyliśmy
dzięki rozwojowi floty handlowej. Twierdzi, że członkowie naszego rządu są na poziomie
wiejskich urzędników - zaśmiał się cicho - a jedna z nielicznych osób, z którymi w ogóle da
się w tym kraju rozmawiać, to król. Ambasador Niemiec z kolei mówi, że król to papuga
angielskiej propagandy, choć przyznaje, że dzięki jego staraniom Norwegia ma węgiel.
Brytyjczycy próbują wstrzymywać dostawy, a król śle pisma do swoich sprzymierzeńców w
Wielkiej Brytanii z prośbą, by stawiali Norwegię na pierwszym miejscu, przed resztą
sprzymierzonych państw, Danią i Szwecją.
Usłyszeli, że zbliża się listonosz. Elise zerwała się z miejsca
i pospieszyła do bramy. Co dzień czekała na list od chłopców, ale do tej pory nie dostała od
nich żadnej wiadomości.
Listonosz zamachał białą kopertą.
- Nareszcie, pani Thoresen! List, na który pani czekała.
Z radością wyjęła kopertę z jego rąk i wróciła do Johana.
Rozerwała kopertę i zaczęła czytać na głos, z przejęcia nawet nie zdążywszy usiąść.
Drodzy Elise i Johanie! Zostałem żołnierzem! Pierwszego dnia po zbiórce dostaliśmy
mundury. Nie znaleźli kurtki w odpowiednim rozmiarze dla Pedera, trochę śmiesznie
wygląda, bo rękawy ma ciasne i przykrótkie. Potem pomaszerowaliśmy do Aur, a nim
wyruszyliśmy, ktoś z dowództwa wygłosił mowę o potrzebie posłuszeństwa i dyscyplinie, która
jest celem szkolenia wojskowego. Następnie wytłumaczył nam, jak ważny jest trening fi-
zyczny. Nasz naród ma długie tradycje na tym polu. W dawnych czasach Norwegowie
zaczynali ćwiczyć się w sztuce wojennej od lat chłopięcych, powiedział. Wprawdzie nie
trenowali zbyt dużo w czasach pokoju, ale wojny nigdy nie wybuchały gwałtownie. W naszych
czasach odwrotnie, wojna może wybuchnąć bez zapowiedzi. Dziś mamy pokój, ale już za kilka
dni wróg może stanąć u naszych granic, gotów zaatakować nas za pomocą nowoczesnej broni
i świetnie wyszkolonej armii. Jeśli nasze wojska nie będą wystarczająco wyszkolone, w razie
wybuchu wojny czeka nas porażka. Potem wyjaśnił jeszcze, jak wielkie znaczenie mają ćwi-
czenia wojskowe dla obronności kraju.
Biedny Peder, strasznie tęskni za Marte, jest blady i nieszczęśliwy. Ja sam cieszę się, że
na pewien czas wyjechałem z domu. Sami wiecie dlaczego.
29 maja wyruszyliśmy - w śnieżnej zamieci! Wyobrażacie sobie, o tej porze roku?! 7
czerwca przeniesiono nas z Batalionu Oslo do Oddziału Karabinów Maszynowych Kompanii
Kolarzy. Wcześniej mieliśmy szkolenie. Dzięki celnym strzałom Peder został przyjęty na
Strzelca, z czego bardzo się cieszę. Mam nadzieję, że potem też nie będziemy musieli się
rozstawać. Nie chciałbym, żeby zabrzmiało to zarozumiale, wydaje mi się jednak, że mnie
potrzebuje.
Obozowaliśmy nad jeziorem Aur. Peder bardzo zmarzł.
22 czerwca nastąpił wymarsz. 5 lipca czeka nas przejazd na trasie Hurdalssjøen-
Mistberget (70 km), a 8 lipca jazda rowerem na orientację, Haurseter-Gardermoen-Aur, 65
km. 10 lipca mamy przepustkę i jedziemy do domu, ale musimy być z powrotem zaledwie dwa
dni później. Cieszę się na spotkanie z wami. Serdeczne pozdrowienia od Everta.
P.S. Kilka słów od Pedera.
Drodzy Elise i Johanie! Czy moglibyście zadzwonić do Marte i przekazać jej, że tęsknię?
Próbowałem napisać do niej list, ale od razu zrobiło mi się strasznie smutno i przykro. Cieszę
się, że wkrótce ją zobaczę. Pozdrowienia, zmartwiony Peder.
- Biedak! - powiedziała Elise i opadła na ławkę. - Jak on sobie poradzi? Minął zaledwie
miesiąc, przed nim jeszcze trzy. W dodatku wzięli go na Strzelca!
Johan potrząsnął głową.
- Peder nie nadaje się na żołnierza. To on, a nie Kristian, powinien był poprosić o
zwolnienie.
- Tylko urzędnicy, kler i tym podobni dostają zwolnienie.
- Oraz piloci morscy i każdy, kto stracił brata na polu walki.
- Nie można by uzasadnić tego tym, że pan Ringstad się starzeje i potrzebuje pomocy w
gospodarstwie?
- Wątpię. Wielu chłopskich synów jest w podobnej sytuacji. Jeśli mam być szczery, to
uważam, że te kilka miesięcy ćwiczeń wcale mu nie zaszkodzą. Powinien być dumny, że
dostał za zadanie bronić ojczyzny.
Po chwili zastanowienia Elise powiedziała:
- Myślałam ostatnio o pewnej sprawie. Teraz, kiedy wiemy, że nie istnieje żaden
dokument, który dawałby Sebastianowi prawo do dziedziczenia Ringstad, gospodarstwo
przejmie Hugo. Peder mówi, że Hugo wcale nie ma ochoty zostać na wsi, marzy, by
pracować jako urzędnik, piąć się po szczeblach kariery i w końcu zostać dyrektorem.
Johan zaśmiał się.
- W to akurat jakoś nie chce mi się wierzyć, ale szkoda byłoby go zmuszać, skoro nie lubi
pracy w gospodarstwie. Peder za to uwielbia obrządzać zwierzęta i pracować w polu. To on
powinien przejąć Ringstad, nie Hugo.
- Hugo jest za młody, by wiedzieć, co chce robić w dorosłym życiu, powinniśmy
poczekać kilka lat z tą decyzją. Poza tym nie można zmienić prawa.
- Peder mówi, że Sebastian cieszy się na przejęcie Stangerud. Jego babka jest obłożnie
chora, zapewne już nie stanie na nogi.
- Mam nadzieję, że pan Stangerud jeszcze kilka lat pożyje. Oczywiście, można zawsze
poszukać najemcy, ale na pewno wolałby, żeby to wnuk przejął gospodarstwo.
- Pan Stangerud odwiedził ich niedawno. Chciał zabrać ze sobą Sebastiana, ale on nie
chciał.
Johan spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Dziwne, prawda? Marte go poparła i tłumaczyła, że Sebastian ma noc w noc koszmary i
raczej nie powinien jechać do Stangerud, nim nie upora się ze śmiercią matki.
- Ma koszmary każdej nocy?
- Nie, chyba tylko tak powiedziała, żeby mu pomóc. Sebastian bardzo polubił Hugo i
Jensine, chyba głównie dlatego nie miał ochoty jechać.
Zaśmiał się.
- Tak, chyba dobrze się razem bawią.
Westchnęła ciężko.
- Gdyby tylko wszystkie dzieci mogły żyć tak beztrosko! Nie mogę przestać myśleć o
jednym z moich uczniów. W ostatnim tygodniu przed feriami dostałam w zastępstwie trzecią
klasę, samych chłopców, będę ich miała również jesienią. Jeden z nich mieszka u dziadków,
matka jest niezamężna, tuż po dwudziestce, bezrobotna. Podejrzewam, że zarabia na ulicy.
Dziadkowie pracują i jednocześnie zajmują się gromadą dzieciaków. Nikt nie ma czasu
pomagać chłopcu w lekcjach. Jest też chyba niedożywiony. W szkole jest mu bardzo trudno,
nie wiem, jak z nim dalej będzie.
- Obawiam się, że ta praca cię wykończy. Za bardzo się wszystkim przejmujesz. Świata
nie zbawisz, Elise.
- Wiem, że nie zmienię jego sytuacji, ale może mogłabym przynajmniej uczynić ją nieco
bardziej znośną, na przykład nauczyć go czytać, tak by odzyskał wiarę w siebie.
- Jak zamierzasz tego dokonać? Pamiętasz, jak się męczyłaś z Pederem?
- Wtedy byłam młoda, bez doświadczenia. Ten chłopiec sprawia wrażenie nieco
opóźnionego, chyba wymaga większej uwagi niż inne dzieci, poza tym jest niedożywiony.
Pomyślałam sobie, że mogłabym przyprowadzać go tutaj od czasu do czasu, najpierw zjadłby
coś wzmacniającego, zupy z pędów kminku czy czegoś w tym rodzaju, a potem moglibyśmy
ćwiczyć. Gdyby na przykład wyuczył się na pamięć jednej linijki tekstu, który następnego
dnia kazałabym mu przeczytać na lekcjach. Zauważyłam, że inni uczniowie wyśmiewają się
z niego, że tak się jąka i nie potrafi składać liter. Może dzięki takiej metodzie nabrałby
pewności siebie i odwagi do dalszej nauki.
- To zależy, czy się zgodzi.
- Trzeba zrobić to tak, żeby inni nie wiedzieli.
Johan z namysłem skinął głową.
- Warto spróbować. Żeby się udało, powinnaś czytać mu głośno każde zdanie po kolei,
tyle razy, aż nauczy się go na pamięć. A może mogłabyś zrobić przedstawienie, w którym
uczniowie mówią tekst chórem? Wtedy ci słabsi mogliby wesprzeć się na silniejszych i nie
baliby się, że zawiodą. Pamiętam, że w pierwszej klasie odgrywaliśmy jasełka. Tekst był
rymowany, więc łatwy do nauczenia, śpiewaliśmy też piosenki. Sztuka zaczynała się, kiedy
Józef i Maria przybywają do Betlejem i szukają schronienia. W końcu znajdują stajenkę,
Józef sprząta, Maria układa siano w żłobie, a potem zaczyna rodzić. Na drugim planie stoją
pasterze. Nie tylko mówią tekst, ale też przekomarzają się między sobą, śmieją się i
wygłupiają, aż w końcu na niebie pojawia się wielka błyszcząca gwiazda i rozbrzmiewa głos,
który mówi, że narodził się Zbawiciel, i każe im go odnaleźć. Pasterze stoją w całkowitym
milczeniu i słuchają z otwartymi ze zdumienia ustami. Tak się wszyscy wczuliśmy w role, że
wydawało nam się, jakbyśmy rzeczywiście byli w Betlejem i sami to wszystko przeżywali.
- Bardzo dobry pomysł. Przypomnij mi o nim po wakacjach. - Podniosła się z miejsca. -
Chyba pójdę odpisać chłopcom. Peder potrzebuje słów otuchy. Chcę też powiedzieć
Evertowi, że bardzo ucieszyłam się z jego listu. Czuję, że go odzyskaliśmy.
Johan uśmiechnął się.
- Wracaj do codziennych spraw, Elise, ja zaś pomyślę jeszcze trochę o tym, co się dzieje
na świecie.
10
Hilda uniosła spódnicę i ruszyła stromą ścieżką prowadzącą do punktu widokowego.
Powyżej widziała małego Gabriela, który pokonywał wzniesienie ze zręcznością kozicy
górskiej, tuż za nim Andersa, który choć potężnie zbudowany, również stąpał niezwykle
lekko. Gabriel odwrócił się do niego i powiedział coś, obaj się zaśmieli. Chłopczyk był
czerwony na twarzy, rozentuzjazmowany i zachwycony wycieczką na Ekeberg. Na szczycie
góry znajdował się piękny pawilon, z widokiem na miasto, fiord i wszystkie wyspy Tuż obok
powoli wyrastał wielki kamienny budynek, podobny do średniowiecznej warowni. Anders
mówił, że ma to być szkoła morska.
Była taka szczęśliwa, wreszcie mały Gabriel zamieszkał u niej. Miał tylko odwiedzać
ojca co drugi tydzień.
Przystanęła, z trudem łapiąc oddech. Podejście było strome. Odwróciła się i spojrzała na
lśniącą w słońcu powierzchnię morza. Wyspy leżały niczym oazy zieleni wśród błękitu,
pagórki na zachodzie piękną ramą zamykały miasto i fiord. Właściwie nie bywała za granicą,
prócz tego jednego razu, kiedy wybrali się z Ole Gabrielem nad kanał La Manche, ale jakoś
nie potrafiła sobie wyobrazić, by istniało miasto piękniejsze od Kristianii.
W każdym razie, kiedy oglądało się je z takiej odległości. Tam, na dole, na Vaterland,
Fjerdingen czy w Vika, łatwo było zmienić zdanie. Natomiast samo położenie miasta, zatoka
z widokiem na fiord z jednej i miękką linię pagórków z drugiej strony było absolutnie
wyjątkowe. Taką perłą chyba niewiele krajów mogło się pochwalić.
Westchnęła i ruszyła dalej. Niektórzy wiedli życie w takiej harmonii i spokoju, podczas
gdy inni - w ciągłym strachu przed bombami i granatami, pociskami i wybuchami. Peder
i Evert znajdowali się teraz na poligonie, jeśli Norwegia przystąpi do wojny, zostaną wysłani
na pole boju. Serce jej się krajało na samą myśl. Spojrzała na szerokie plecy Andersa. Dzięki
Bogu, że miał za sobą szkolenia wojskowe. Tylko co będzie, jeśli rzeczywiście wybuchnie
wojna? Nawet nie śmiała o tym myśleć. Z każdym dniem lubiła go coraz bardziej. Wstyd jej
teraz było za swoje dawne zachowanie.
Jak to możliwe, że przywiązywała taką wagę do pozycji społecznej i dóbr materialnych!
Jakie to ma znaczenie, że mieszka się w pięknym domu, ma się kucharkę i pokojówkę do
pomocy, kiedy nie kocha się męża?
Anders nie miał wykształcenia, majątku i dobrze płatnej pracy, był za to najmilszym
człowiekiem na świecie, zabawnym, pogodnym i niemal zawsze w dobrym humorze. Pocie-
szał ją, kiedy była smutna, grał dla niej i śpiewał, a głos miał tak głęboki, melodyjny i piękny,
że kolana jej miękły, kiedy go słuchała. Gdyby pochodził z zamożnej rodziny, na pewno do-
stałby gruntowne wykształcenie i został sławnym śpiewakiem operowym. A ona miała to
szczęście, że mogła słuchać go co wieczór, i wiedziała, że nigdy jej się to nie znudzi.
Wreszcie dotarła na górę. Ludzie porozsiadali się w cieniu pod drzewami, obok nich stały
koszyki z prowiantem, skopki, wózki dziecięce. Dziewczynki zbierały kwiaty, chłopcy
wycinali strzały
i robili łuki z drewna, a potem strzelali do drzew. Tuż obok niej dwóch mężczyzn grało w
karty, ich towarzyszki rozpakowywały prowiant. Sądząc po strojach i sposobie mówienia
większość pochodziła z rodzin robotniczych. Wielu mężczyzn zamieniło jednak zwykłe
czapki z daszkiem na jasne kapelusze słomkowe, a niektóre kobiety miały na sobie lekkie
letnie suknie zamiast zwyczajowej czarnej sukni niedzielnej czy spódnicy i bluzki. Może ci
akurat pochodzili z niższej warstwy urzędniczej.
Anders znalazł przyjemne miejsce między dwiema sosnami i rozłożył koc na ziemi.
Wokół roztaczał się piękny widok. Mały Gabriel spotkał kolegę, który też mieszkał na
Maridalsveien, trzy domy od nich, stali właśnie, zatopieni w rozmowie, rozradowani.
Chłopiec był dwa lata straszy od Gabriela, ale był drobny i niski jak na swój wiek. Hilda
wiedziała, że jego matka pracuje jako sklepowa w manufakturze na Arendalsgaten, niedaleko
od sklepu z kapeluszami, w którym ona sama sprzedawała. Kilka razy wracały razem do
domu. Jej syn też był jedynakiem, dwoje dzieci zmarło podczas ostatniej epidemii odry. Jej
mąż był stelmachem. Hilda miała nadzieję, że się lepiej poznają, ale do tej pory nic z tego nie
wyszło. Zastanawiała się, czy siedzą gdzieś niedaleko. Może mogliby się przysiąść.
Anders zdjął plecak i usiadł obok niej.
- Pięknie tu! - Zapatrzył się na fiord z zachwytem. - Byłaś tu kiedy wcześniej, Hildo?
- Nie, nigdy, ale często miałam ochotę. Jakoś nie wyszło. Elise była kiedyś u znachorek,
które mieszkają u stóp tego wzniesienia. Miała nadzieję, że dostanie jakieś lekarstwo dla
Emanuela, swego pierwszego męża, ale choć następczynie Anne Brannfjell uzdrowiły bardzo
wielu ludzi, nie potrafiły sobie poradzić z tak poważną chorobą. - Zerknęła w bok. - Wi-
działeś, że mały Gabriel spotkał kolegę? Ten chłopiec mieszka przy tej samej ulicy co my.
W tym momencie zauważyła jego matkę, siedzącą nieopodal w towarzystwie męża i
skinęła im głową.
- Jego rodzice tam siedzą. Ona pracuje w sklepie niedaleko mnie, już od jakiegoś czasu
mam ochotę bliżej ją poznać.
- No to idź do niej.
- Nie mam odwagi. Nie znam jej męża.
- Wygląda niegroźnie. Poza tym chyba go wcześniej widziałem. Jest stelmachem, ma
zakład w jednym z tych małych domków na Maridalsveien, tuż przed Arendalsgata, prawda?
- Chyba tak. W każdym razie jest stelmachem.
Anders otworzył szary zniszczony plecak i wyjął z niego gitarę.
- Zagram coś, może zwrócą na nas uwagę.
I zaczął grać i śpiewać, najpierw „Balladę z Arendal”, potem „Biednego chłopaka”, o
ubogim synu robotnika. Ludzie zaczęli odwracać się w ich stronę, niektórzy wstawali z
miejsc i podchodzili bliżej. Po chwili wokół Andersa utworzył się krąg słuchaczy, którzy
uśmiechali się i kiwali głowami.
- Zaśpiewaj tę o pomywaczce!
Popłynęła więc smutna skarga kobiety, która musi tyrać na swego Hansa, a Hans gdzieś
sobie fruwa i w nosie wszystko ma, i traktuje ją jak starą szmatę. Ludzie klaskali i prosili o
więcej. Anders zaśpiewał „Ku słońcu, w stronę lata” i „Śledzia”, potem zaś najpopularniejsze
piosenki - „W szpitalnej sali” i smutną pieśń o Elvirze Madigan. Niektórzy z zebranych
zaczęli nucić do wtóru.
Hilda cieszyła się z sukcesu Andersa. Jednocześnie zastanawiała się, co jest takiego w
tych piosenkach, że tak mocno chwytają ludzi za serce. Większość traktowała o potworno-
ściach, jak morderstwa i wszelkiego rodzaju tragedie, choroby i nieszczęśliwa miłość. Może
pomagały zapomnieć na chwilę o własnych troskach, a może ludzie lubili słuchać, że inni
mają jeszcze gorzej od nich?
Kiedy Anders zaśpiewał szanty „Nigdy nie zapomnę dziewczyn z Holmestrand” i
„Hjalmara i Huldę”, zjawiło się jeszcze więcej słuchaczy. Wkrótce zgromadził się wokół nich
spory tłum.
Rodzice kolegi małego Gabriela skinęli Hildzie na powitanie i uśmiechnęli się.
Odpowiedziała na pozdrowienie.
Nagle z tłumu wystąpił mężczyzna ubrany w jasny letni garnitur, kapelusz słomkowy i
kamizelkę ozdobioną dewizką. Przedstawił się jako Hjalmar Otto Pedersen, właściciel
pawilonu, w którym, jak zaznaczył, można kupić napoje chłodzące.
Anders odłożył gitarę, podniósł się i pomógł wstać Hildzie, po czym podał nieznajomemu
rękę i również się przedstawił.
- Ma pan wspaniały głos - stwierdził pan Pedersen. - Ludzie są zachwyceni pańskim
śpiewem. Mamy tu piękny widok, doskonałe tereny do zabawy dla dzieci, brakuje nam
jednak nieco rozrywki. Może zgodziłby się pan dawać występy w każdą niedzielę, za
odpowiednim wynagrodzeniem, rzecz jasna?
Anders wyglądał na zaskoczonego i zmieszanego. Zerknął na Hildę bezradnie.
- Jak myślisz? Jak mam odpowiedzieć na taką propozycję?
- Ależ oczywiście, że musisz się zgodzić! Twój śpiew zasługuje na to, by słuchało go
więcej osób, nie tylko ja.
Niektórzy musieli widocznie usłyszeć jej słowa, bo zaczęli klaskać.
- Pozwoli pan ze mną do pawilonu? Moglibyśmy od razu podpisać umowę.
Anders jeszcze raz spojrzał na Hildę, a kiedy skinęła głową, poszedł za mężczyzną.
Podeszła do niej matka kolegi małego Gabriela.
- Nie poznałam pani od razu. Ależ ma pani zdolnego męża!
Hilda poczuła, że się rumieni, ale nie sprostowała. Nie wszyscy muszą wiedzieć, że
dopiero rozwodzi się z mężem, a Anders to tylko przyjaciel. No, nie tylko, ściśle mówiąc, ale
o tym to już na pewno nikomu nie trzeba mówić.
- Rzeczywiście, ma piękny głos - powiedziała z uśmiechem. - Często sobie myślę:
szkoda, że tylko ja i syn możemy cieszyć się jego śpiewem. Byłam bardzo poruszona, że tylu
ludziom spodobał się jego występ.
- Jesteście tu sami?
- Tak. Niedawno przyszliśmy.
- Może siądziemy razem? Nasi chłopcy chyba już są dobrymi kolegami, a my nikogo tutaj
nie znamy. Mój mąż chciał poznać pani męża, w sumie robią w tej samej branży, no i miesz-
kamy niedaleko siebie.
- Pomyślałam sobie to samo, kiedy zobaczyłam państwa syna, a potem państwa. Może
przeniosą się państwo do nas? Jest tu dosyć miejsca.
Publiczność rozeszła się, a tamci po chwili dołączyli do Hildy. Anders jeszcze nie wrócił.
Hilda podała mężczyźnie rękę. Był bardzo sympatyczny, miał miłe oczy i uśmiech.
Mocno uścisnął jej dłoń, która niemal znikła w jego wielkiej pięści. Nazywał się Per Jansen,
jego żona miała na imię Louise. Zaproponowali, by od razu mówić sobie po imieniu.
- Dosyć mam tych wszystkich prosz pani, prosz pana, a to, a tamto - zaśmiała się kobieta.
- Tam, gdzie dorastałam, każdy z każdym był po imieniu. No i mówiło się Hansenowa czy
Olsenowa, ale nie pani.
- A gdzie pani mieszkała? To znaczy, przepraszam, ty?
- Na Grünerløkka. Seilduksgata.
Hildzie zrobiło się gorąco. Mówiła inaczej niż pozostali mieszkańcy wschodniej części
miasta. Dopóki była żoną Paulsena, stanowiło to zaletę, ale teraz działało na jej niekorzyść,
tworzyło przepaść między nią a resztą ludzi. Może Louise pomyśli, że się wywyższa?
Postanowiła, że musi to zmienić, powinno się udać, przynajmniej częściowo.
Jansen wdał się w rozmowę z jakimś znajomym, kobieta usiadła obok Hildy.
- Jeszcze nikogo na Maridalsveien nie poznałam, od niedawna tam mieszkamy. Czasem
tęskni mi się za starym mieszkaniem. Dobrze nam było na Seilduksgata. Każdy się szarpie,
ciężkie życie, wiadomo, ale wszyscy tam sobie pomagaliśmy, jakeśmy tylko mogli.
Hilda skinęła głową.
- Tam, gdzie ja mieszkałam, było tak samo. Kiedy moja matka zachorowała, pomagały
nam sąsiadki.
- Mój mąż też jest z Grünerløkka, z Gøteborgsgata. Wszyscy tam byli biedni. Raz matka
mu sweter na drutach zrobiła, ale nie miał odwagi się w nim pokazać. Wstydził się innych
dzieciaków. Wszyscy tam w cerowanych skarpetach i łatanych spodniach chodzili. -
Zaśmiała się, ale zaraz znowu spoważniała. - A nam został tylko nasz Tolle. Ma na imię
Thorleif, ale Tolle na niego wołamy. Może trochę go rozpieszczam, ale czy to takie dziwne,
jak nas stać? Mój mąż powiada, że jak tak będę na niego chuchać, to słabeusza wyhoduję, ale
to nieprawda. W zeszłym roku pracował jako chłopiec na posyłki u rzeźnika i u masarza, jak
jeszcze można było kupić kiełbasę i wędliny. Latał do klientów, taki szary pasiasty strój
musiał nosić, białą czapkę i fartuch miał, cały krwią umazany. I co, słabeusz? Potem
przeniósł się do piekarza, chodził z taką wielką torbą, ale teraz, kiedy nie ma skąd wziąć
mąki, pracy dla niego też nie ma.
Hilda miała nadzieję, że kobieta nie zapyta, czym zajmował się mały Gabriel po szkole.
Jednocześnie pomyślała, że jej nowa znajoma jest dość gadatliwa i że na dłuższą metę może
się to okazać męczące.
- Moja matka była praczką - ciągnęła Louise Jensen. - Zawsze nas ze sobą zabierała. To
była ciężka praca. Najpierw musiała napalić w piecu i podgrzać wodę, potem wygotować
ubrania i wyszorować je na tarze, na koniec wypłukać i wyżąć. Potem wynosiła je do
suszenia, latem na podwórze, zimą na strych, cztery czy pięć pięter w górę. Kiedy ubrania
były suche, trzeba było je wymaglować. Jak żeśmy tylko trochę od ziemi odrośli, musieliśmy
pomagać. Najmłodsi obracali kołem
100
maglownicy, pamiętam, że ledwo sięgałam do rączki, kiedy podjeżdżała do góry.
Maglownica to była taka wielka decha, w środku cegłówki i takie wałki, przez które
przepuszczało się pranie. Teraz nie muszę latać po piętrach, tyle co z piwnicy na górę, a
pranie wieszam na zewnątrz, maglownicy nie mam.
Hilda zobaczyła Andersa, zmierzał ku nim pospiesznym krokiem, dumny i zadowolony.
- Chłop i tak nie patrzy, czy prześcieradło wyprasowane czy nie - ciągnęła Louise Jansen
bez skrępowania. - Mam lepsze rzeczy do roboty. O, idzie twój! Prosili go, żeby grał co nie-
dziela?
Per Jansen właśnie skończył rozmawiać z napotkanym znajomym i usiadł na kocu obok
żony.
Hilda z napięciem spojrzała na Andersa.
- I co?
- Zgodziłem się. Chyba nie masz nic przeciwko, Hildo?
- Oczywiście, że nie. Jestem z ciebie dumna.
Louise Jansen zaśmiała się.
- Też bym była! - Dała mężowi kuksańca w bok. - Słyszysz, Per? Anders dostał robotę w
pawilonie, będzie grał i śpiewał co niedziela. Będziemy przychodzić. Tak pięknie śpiewał,
mało żem się nie spłakała. Szczególnie o tej Elvirze Madigan i jej kochanku. - Posłała
Andersowi zawadiacki uśmiech i nagle Hilda uświadomiła sobie, że Louise jest bardzo ładna,
szczególnie kiedy uśmiecha się i wdzięczy tak jak w tej chwili. Kiedy Hilda widywała ją
wracającą z pracy, zwykle miała chustkę na głowie i wyglądała na zmęczoną, ale teraz
siedziała wystrojona w białą bluzkę, włosy miała ułożone w luźny kok.
Anders odpowiedział na uśmiech, widać było, że pochlebiła mu jej uwaga. Hilda nie
widziała akurat w tym niczego dziwnego, jednak coś w spojrzeniu i zachowaniu Louise
kazało jej zachować czujność. Kobieta była nieco zbyt swobodna, w końcu dopiero co
poznała Andersa. Hilda nawet nie była pewna, czy podoba jej się pomysł, by tak od razu
przejść na ty. Nie mówiła po imieniu nawet do najbliższych sąsiadek.
Przybiegli chłopcy, zdyszani, podekscytowani i żądni przygód.
- Możemy pójść obejrzeć budowę? - Gabriel posłał jej błagalne spojrzenie.
Hilda zawahała się. Plac budowy to niebezpieczne miejsce, łatwo potknąć się i spaść w
jakąś dziurę.
- Tylko macie być ostrożni.
Mały Gabriel kiwnął głową.
- Obiecuję.
Louise roześmiała się.
- Co powiesz, tato? - zapytała męża.
Żachnął się.
- A cóż im tam może grozić? Niech idą.
Louise zwróciła się do Hildy.
- U nas to ojciec decyduje, ale twój chłopak zapytał ciebie. Rządzisz, Hilda? - Zaśmiała
się. - Jak tyś to zrobiła?
Hilda już otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale Anders przyszedł jej z pomocą.
- Najpierw pyta matki, a matka mówi wtedy: Spytaj ojca. I chłopak już wie, że mu
pozwoliliśmy.
Wszyscy zaczęli się śmiać.
Hilda zerknęła z wdzięcznością na Andersa. Nie zdradził, że nie jest jej mężem i ojcem
Gabriela. Ciepło jej się zrobiło na sercu.
- Tak se właśnie pomyślałam - powiedziała Louise Jansen z nieskrywanym podziwem. -
Nie dość, że chłop ładny, to jeszcze miły i sympatyczny.
- Staram się - odparł Anders z uśmiechem. - Dosyć na świecie takich, co ciągle chodzą
skwaszeni.
Kobieta skwapliwie skinęła głową i popatrzyła na niego wielkimi niebieskimi oczami.
- Zgadzam się całkowicie. Cieszę się, że was poznałam. Te raz będziemy mogli
przychodzić tutaj razem co niedziela!
Hilda uśmiechnęła się uprzejmie, ale czuła, jak uśmiech zastyga jej na wargach.
11
Była zmęczona, kiedy wróciła do domu, z Ekeberg na Sagene było daleko.
Poprzedniego dnia udało jej się kupić kość, ugotowała na niej zupę przed wyjściem.
Teraz postawiła garnek na piecu. Anders miał zjeść razem z nimi, tak jak każdej niedzieli.
Wdowa Jacobsen chyba przyzwyczaiła się, że Anders spędza więcej czasu u nich niż u
siebie, w każdym razie przestała przyczepiać się o byle drobiazg i odnosiła się do nich z
większą sympatią. Hilda podejrzewała, że najpierw sama miała ochotę na romans z
Andersem, ale w końcu zrezygnowała. Bardziej zajmował ją nowy lokator, mieszkający
naprzeciwko Andersa, wiekowy wdowiec z siwymi włosami i brodą. Był o pół głowy niższy
od pani Jacobsen, seplenił, kiedy w końcu zdarzyło mu się odezwać, i chrapał tak głośno, że
Anders słyszał go w swoim pokoju. Hilda długo się zastanawiała, co też ta Jacobsen w nim
widzi, i doszła do wniosku, że mężczyzna musi mieć spore oszczędności. Kupował jedzenie
na czarnym rynku, pewnie za jakieś niebotyczne sumy. Nierzadko na całej klatce rozchodził
się smakowity zapach pieczonego mięsa. Chwilę wcześniej pani Jacobsen przemykała na
górę, wywnioskowali więc, że woń ta jest wynikiem jej kucharskiego kunsztu. Wychodziła
późnym wieczorem, rozchichotana jak młódka, i wracała do siebie, nucąc pod nosem.
Małemu Gabrielowi buzia się nie zamykała, kiedy siadali do stołu. Był zachwycony
kolegą i zadowolony, że mieszkają na tej samej ulicy. Dwa lata różnicy między nimi zdawały
się zupełnie bez znaczenia.
- Jutro idziemy grać w piłkę z innymi chłopakami - oznajmił. - Tolle nie dostanie teraz
roboty, bo jest wojna, będziemy mogli bawić się codziennie, przez całe wakacje.
- Tylko nie mów robota przy ojcu, bo się zdenerwuje - upomniała go Hilda. - Masz
wprawdzie mieszkać ze mną, to już postanowione, ale co drugą sobotę i niedzielę będziesz u
niego.
- Wiem, ale chyba mogę mówić jak inne chłopaki, kiedy jestem tutej, co nie?
Anders skinął głową z uśmiechem.
- Słusznie. Nie mogą ci rozkazywać, kiedy ich tu nie ma.
- Uśmiechnął się przepraszająco do Hildy. - Musimy mu pomóc. Niedobrze być dwiema
osobami naraz. Gabriel musi zachowywać się inaczej, kiedy jest tu z nami i bawi się z
kolegami, i inaczej, kiedy jest u ojca.
- Myślisz, że będzie nadal potrafił wysławiać się jak ojciec, jeśli pozwolimy mu mówić
tak jak mieszkańcy tej części miasta?
- Wydaje mi się, że pewna dama z Maridalsveien też jakoś inaczej próbowała dzisiaj
mówić. Hilda zaczęła się śmiać.
- Nagle jakoś głupio mi się zrobiło, że nie mówię tak jak wszyscy.
- Może Gabriel czuje to samo?
Spojrzała na syna. Skinął głową i odpowiedział jej poważnym spojrzeniem.
- Rozumiem, co macie na myśli. W takim razie ustalmy, że w domu możesz robić, co ci
się podoba, ale kiedy jesteś u ojca, staraj się mówić ładnie, żeby go nie denerwować. Zgoda?
- Zgoda. - Gabriel posłał Andersowi oczko, a ten odpowiedział tym samym. Hilda
udawała, że niczego nie zauważyła, lecz serce jej zatańczyło z radości.
Zjedli zupę, a potem Anders pomógł jej posprzątać ze stołu i wynieść naczynia do kuchni.
Jedli w saloniku, w końcu była niedziela.
Uśmiechnęła się do niego, kiedy znaleźli się sami.
- Jesteś zupełnie inny od wszystkich znanych mi mężczyzn. Żaden z ich nie pomaga
sprzątać ze stołu.
Skradł jej szybki pocałunek.
- Zrobiłem to tylko po to - powiedział i pocałował ją jeszcze raz.
- Mamo! - krzyknął mały Gabriel. - Mogę pójść do Tollego?
- O tej porze? Niedługo pora spać.
- Pytali, czy przyjdę. Są wakacje, nie muszę wcześnie wstawać. Sam dam sobie radę
rano, poza tym jakby co, Anders mi pomoże
- Zgódź się - szepnął jej Anders do ucha. - Tak rzadko jesteśmy sami.
Uśmiechnęła się do niego. Gabriel późno zasypiał, a ona ni miała ochoty ryzykować ze
strachu, że Ole Gabriel się dowie i znów zabierze jej syna.
- Tym razem ci pozwalam, ale masz wrócić przed ósmą. Pamiętaj, poproś mamę Tollego,
żeby spojrzała na zegarek. I wracaj prosto do domu.
Pospieszyła do pokoju. Wyjęła grzebień z kieszeni i prędko uczesała mu czuprynę.
- Idź ostrożnie, jeśli nadjedzie wóz albo automobil, zejdź na pobocze. Jak zagada do
ciebie jakiś pijaczek, nie odpowiadaj, tylko idź dalej.
Mały Gabriel kiwnął głową i pospieszył do wyjścia.
Podeszła do okna i patrzyła, jak przechodzi koło grupki ochlajtusów, którzy zawsze stali
przed drzwiami wdowy Jacobsen i czekali, by kupić swoją codzienną porcję gorzałki.
- Mam nadzieję, że go nie zaczepią - powiedziała, usłyszawszy za sobą kroki Andersa.
- Daj spokój. Jedyne, o czym myślą, to żeby się napić. Są niewinni jak owieczki. Nikomu
nic złego nie zrobią. To z reguły sympatyczne chłopy, chętnie dzielą się z tymi, którzy mają
jeszcze mniej od nich.
Odwróciła się i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Kiedy opowiadałeś, że twój ojciec pił, miałeś taki rozgoryczony wyraz twarzy.
Stwierdziłeś, że z jego powodu nie bierzesz do ust alkoholu.
Z powagą przytaknął.
- Dlatego, że mój ojciec wszystko przepijał i przez niego matka musiała harować ponad
siły, chociaż była chora.
- Mimo to twierdzisz, że te ochlajtusy to poczciwi ludzie?
- Kiedy raz zaczną, nie potrafią się zatrzymać. Wódka jest jak trucizna, nie pomaga
tłumaczenie sobie, że trzeba przestać. Kiedy są trzeźwi, płaczą, zaklinają się i obiecują, ale
wiadomo, że tych obietnic nie dotrzymają.
- To musi być koszmar. Cieszę się, że nie zacząłeś pić. Ani żaden z moich braci.
- Widziałaś ostatnio Kristiana i jego małą?
- Wczoraj do nich wpadłam. Pan Wang-Olafsen zaproponował Kristianowi, by
przeprowadzili się do niego, teraz, kiedy Evert jest na szkoleniu.
- Evelyn chyba będzie tam smutno samej?
- To samo powiedziałam. Elise wcale nie ma ochoty się ich pozbyć, ale jesienią, kiedy
znowu zacznie się szkoła, i tak będzie miała za dużo na głowie. Nie wiem poza tym, kiedy
wracają Hugo i Jensine.
- Myślałem, że zostaną na wsi do końca wojny.
- Tak by było najlepiej, w mieście tak trudno dostać coś do jedzenia, ale Elise tęskni za
nimi.
- Powinna myśleć przede wszystkim o dzieciach, a nie o sobie.
Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą w stronę sypialni.
- Ósma, powiedziałaś?
Zaśmiała się cicho.
- Mamy jeszcze pół godziny.
- Niedużo. - Zaczął rozpinać jej suknię, ale guziczki by tak małe, a jego dłonie o wiele za
duże. - Musisz mi pomóc, Hildo - wyszeptał.
Po chwili suknia leżała na podłodze.
- Mogę zdjąć całą resztę?
- Sam sobie nie poradzisz - odparła i zaczęła rozsznurowywać gorset. Stanęła przed nim
naga. Cieszyła się że ciemne zasłony są zaciągnięte, przynajmniej nie było widać rumieńca
na jej twarzy.
Przesuwając szorstkimi, spracowanymi dłońmi po jej ciele w zadziwiająco delikatny
sposób, westchnął z radością i tęsknotą
- Jesteś taka piękna - wyszeptał. - Tak bardzo mi się podobasz.
W tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi.
Hilda drgnęła.
- To wdowa Jacobsen!
- Udawajmy, że nas tu nie ma!
Oboje wstrzymali oddech, ale pukanie się powtórzyło, tym
razem ze zdwojoną siłą.
- Pójdę spytać, o co chodzi - powiedział Anders. - Może chce pożyczyć mleka czy coś w
tym rodzaju.
Hilda pospiesznie otuliła się kołdrą. Po tej Jacobsen wszystkiego można się było
spodziewać.
Wtedy usłyszała głos Andersa:
- To wy? Ja... myślałem, że to Jacobsen. Wdowa Jacobsen
- poprawił się szybko.
Odpowiedział mu jasny kobiecy szczebiot, który Hilda z przerażeniem zidentyfikowała
jako należący do Louise Jansen!
Z gorączkowym pośpiechem zaczęła się ubierać, gorsetu nie włożyła, nie chciała tracić
czasu na sznurowanie go. Cienka letnia sukienka uwydatniała jej prawdziwe kształty, obwisłe
piersi, którymi wykarmiła dwoje dzieci.
- Chyba nie zaniemogła? - wykrzyknęła pani Jansen z fałszywą troską. Hilda była pewna,
że kobieta przyszła tylko z powodu Andersa, na pewno nie ze względu na nią.
- Nie, poczuła się nieco zmęczona po wycieczce. Mogę ją obudzić.
- Ale nie trzeba, niech śpi! Chciałam was zaprosić na szklaneczkę soku porzeczkowego.
Moglibyśmy w altanie posiedzieć. Per wstawił tam stolik i ławkę, cieniście tam, przyjemnie.
Gabriel akurat jest u nas, więc dobrze się składa.
- Dziękuję, ale może przyjdziemy innego dnia?
- Oczywiście. Ojoj, jak mnie nagle noga zabolała, chyba muszę przysiąść na chwilę.
Hilda patrzyła przez szparę w drzwiach. Pani Jansen rozsiadła się na kanapie i poklepała
miejsce obok siebie.
- Chodź no, Anders, siadaj! Prawie żeśmy nie zdążyli pogadać. Gdybym wiedziała, że u
Jacobsenowej mieszka taki fajny chłop, to już dawno bym tu przyleciała! - Zaśmiała się. -
Śpiewasz piękniej niż ten aktor, Ingolf Schanche! Nie proponował ci nikt, żebyś śpiewał w
Tivoli albo Teatrze Narodowym?
Anders zaczął się śmiać.
- Nie, no, daj spokój. Nie potrafię zaśpiewać ani jednej piosenki. Tak sobie tylko nucę, co
mi przyjdzie do głowy.
Pomyśleć tylko, siedzi tam i żartuje z tą niesamowitą babą jak gdyby nigdy nic! A
przecież przed chwilą o mało nie wylądowali w łóżku! Hilda włożyła buty, otworzyła drzwi i
wkroczyła do kuchni.
- Halo, Hildo! Chyba cię nie obudziliśmy? Właśnie mówiłam twojemu mężowi, że
powinien w Tivoli śpiewać albo i Teatrze Narodowym. Jest lepszy od Ingolfa Schanchego i
tego Szweda, Ernesta Rolfa.
Hilda uśmiechnęła się, słodko i jadowicie zarazem.
- Szczęściara ze mnie, co? Mogę słuchać jego śpiewu co wieczór.
- To niesprawiedliwe. Twój mąż ma prawdziwy talent. Tak nie może być.
- Teraz i inni będą mogli go posłuchać, co niedziela na Ekebergu.
- Pierwsza polecę! Nawet jak Per nie będzie mógł, nie przepuszczę żadnego koncertu, czy
śnieg, czy ulewa. - Podniosła się z miejsca i dodała: - Przyszłam zapytać, czy nie chcecie
posiedzieć z nami w altanie, napić się soku z porzeczek.
Hilda zerknęła na Andersa, jednocześnie myśląc intensywnie, jakby tu się wykręcić.
Anders skinął głową z uśmiechem.
- Brzmi całkiem nieźle, co, Hildo?
Nie miała wyjścia, jak tylko również skinąć głową. Ten wieczór był zmarnowany.
Louise Jansen szła przodem, gadając bez ustanku. Nawet nie zauważyła, kiedy na
schodach Anders odwrócił się do Hildy i szepnął:
- Nadrobimy to innym razem.
Usiłowała się uśmiechnąć, ale bezskutecznie.
Spojrzał na nią z niemal nieszczęśliwą miną.
- Chyba nie jesteś zła, co, Hildo?
Jego ciepły głos sprawił, że złość natychmiast jej przeszła.
- Nie, jestem po prostu zazdrosna - odparła szczerze i uśmiechnęła się, tym razem bez
przymusu.
- Zazdrosna? - powtórzył ze zdumieniem. - Myślisz, że mogłaby mi się spodobać jakaś
inna kobieta niż ty? - Brzmiało to tak przekonująco, że Hilda musiała się roześmiać.
- Głupia jestem po prostu. Nie mogę znieść, kiedy inne baby na ciebie patrzą.
12
Altana okazała się krzakiem bzu, którego gałęzie przycięto z jednej strony, tak że można
było wstawić tam dwie niewielkie ławeczki i stolik. Ławki były zrobione z nieheblowanych
desek, siadając, Hilda poczuła ukłucie przez cienką tkaninę sukienki i przestraszyła się, że
drzazgi powłażą jej w niewymowne miejsce. Louise usadowiła się obok Andersa, ona dzieliła
ławkę z Perem Jansenem. Było tak ciasno, że czuła jego udo obok swojego, ale bała się, że
jeśli się poruszy, straci równowagę i spadnie na ziemię.
Choć zbliżał się wieczór, nadal było bardzo ciepło. Hildzie chciało się pić i cieszyła się
na obiecany sok porzeczkowy. Louise jednak siedziała sobie w najlepsze i rozprawiała z
niewyczerpaną energią, praktycznie nie dając innym dojść do słowa, tak jak podczas pikniku
na Ekebergu i przez cała drogę z ich mieszkania.
- Tolle i Gabriel bawią się w środku. Ja, jak byłam mała, nigdy nie mogłam bawić się w
mieszkaniu, tak było ciasno, u koleżanki tak samo, bawiłyśmy się na dworze, lato czy zima.
Rodzice spali na kanapie w pokoju, a w szufladzie pod kanapą moi bracia, ja i siostra na
rozkładanym łóżku, a w kuchni czwórka pozostałych. Mieszkanie było dwupokojowe, ale
jeden pokój wynajmowaliśmy. Pamiętam, jak się mój brat rodził. Środek nocy, ojciec kazał
mi i Heldze leżeć pod stołem kuchennym, żebyśmy nie musiały patrzyć, jak dzieciak wyłazi.
Matka krzyczała i krzyczała, ze strachu mało żeśmy się nie posikały. Nie pamiętam, gdzie się
nasi bracia schowali. Matka pochodziła ze wsi, nie podobało jej się w mieście. Urodziła tego
najmłodszego i umarła. Moja ciotka dostała takiej choroby, co to łapią na ulicy, zmarła rok
później, a jej córka, Stine, przeniosła się do nas. Była dopiero co po konformacji i dostała
piękne prezenty od dziadków ze wsi, ale jej ojciec wszystko w zastaw oddał. Pił i handlował
nielegalnie gorzałką. Po jakimś czasie zobaczyliśmy, że Stine rośnie brzuch. Nie chciała
powiedzieć, czyje to, ale myśmy przypuszczali, że ojca. Miała szesnaście lat, kiedy urodziła,
zmarła i ona, i dziecko.
Hilda siedziała z pełnym współczucia uśmiechem przyklejonym do warg. Zbyt wiele
podobnych historii słyszała, nie miała siły przejmować się kolejnymi tragicznymi losami,
szczególnie ludzi, których nie znała.
Poza tym umierała z pragnienia. A na domiar tego wszystkiego Louise siedziała tak
blisko Andersa, że musiała go objąć, żeby nie spaść z ławeczki. Ławeczki chyba nie były
obliczone na dwie osoby, a Louise miała dość pokaźną dolną partię ciała. Zresztą, nie tylko
dolną. Z dekoltu wylewał się obfity biust, zapewne podniesiony gorsetem.
Hilda zauważyła, że Louise co i rusz taksuje ją wzrokiem, pewnie cieszyła się, widząc jej
płaskie piersi, szczególnie że gorset został w domu.
Anders starał się bardziej, słuchał uważnie, kiwał głową albo kręcił nią, to się uśmiechał,
to robił przerażoną minę, a Louise przysuwała się coraz bliżej niego, wiła się i wyciągała
macki niczym jakaś potworna roślina. W końcu, nie mogąc dłużej na nich patrzeć, Hilda
powiedziała:
- Louise, chyba wspominałaś coś o soku porzeczkowym? Muszę przyznać, że jestem
bardzo spragniona.
Anders dziwnie na nią spojrzał, nieprzyzwyczajony do takiej bezpośredniości z jej strony.
Louise Jansen niechętnie się podniosła.
Per Jansen zaśmiał się i klepnął Hildę w ramię, tak że o mało nie spadła na ziemię.
- Bardzo słusznie, Hildo! Tak trzymać! Gada i gada, wszystkim mało uszy nie odpadną.
Gdybyś nic nie powiedziała, do rana byśmy siedzieli o suchych pyskach.
Roześmiał się z własnych słów, Anders zaś mu zawtórował.
Minęła wieczność, kiedy Louise wreszcie wróciła z dzbankiem i szklankami. Sok był
kwaśny, ale bardzo orzeźwiający. Z otwartego okna doleciał dźwięk uderzeń zegara. Hilda z
ulgą naliczyła osiem. Podniosła się z miejsca.
- Dziękujemy. Miło było was poznać. Dobrze, że Gabriel znalazł kolegę na tej samej
ulicy.
Per Jansen spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Już chcecie iść?
- Gabriel powinien już się położyć, a my wcześnie jutro wstajemy.
- Nie jesteś stąd, Hildo? Louise mówiła chyba, że dorastałaś po tej stronie rzeki?
- Tak, w Andersengården, na Holsta. Potem mieszkałam w kamienicy koło mostu
Beierbrua.
- Ale czemu ty tak pięknie się wyrażasz? Taka wielka dama z ciebie czy jak?
- Matka bardzo dbała o to, żebyśmy z siostrą ładnie się wyrażały i nie miały kiedyś
kłopotów ze znalezieniem pracy.
- O rety! Chyba żeś poszła do fabryki, jak każdy? Twoja matka nie wiedziała, co robi.
Niedobrze dla młodej dziewczyny tak się wyróżniać.
- Masz rację - odpowiedziała Hilda z uśmiechem. - Chyba powinnam to zmienić.
Per Jansen zwrócił się do Andersa:
- A ty żeś przez tyle lat żony nie nauczył gadać normalnie?
Anders uśmiechnął się.
- Dla mnie nie ma znaczenia, jak Hilda mówi, i tak ją kocham, i tak.
Louise zaśmiała się, ale jakoś sztucznie.
- Patrzcie państwo, jaki zakochany, a tyle lat po ślubie Chłopak ma już osiem lat. Bo
chyba za wcześnie się nie urodził, co? Przyznaj się, baraszkowaliście w sianie, zanim pastor
dał wam błogosławieństwo? Kawał chłopa z ciebie, tak se my ślę, że musisz być gorący w
łóżku.
Hilda poczuła, że policzki jej płoną. Udawała, że niczego nie słyszała. Per Jansen za to
ryczał ze śmiechu.
Weszła na rozchybotaną werandę i wetknęła głowę do środka.
- Gabriel? Idziemy do domu.
Podobnego bałaganu, jaki panował w pokoju, do którego zajrzała, jeszcze nigdy nie
widziała. Zgadzało się to z obrazem Louise Jansen, który stworzyła sobie tego dnia.
Kiedy w końcu znaleźli się na ulicy, prychnęła pogardliwie i stwierdziła:
- Ależ ona wulgarna!
Anders wziął ją za rękę.
- Po co się denerwujesz? Nic na to nie poradzisz. Jedni są tacy, drudzy inni. Trzeba brać
ludzi, jakimi są.
Zerknęła na niego z ukosa.
- Lubisz ich?
- Baba jest stuknięta, ale Per to porządny gość. Obiecałem, że pomogę mu któregoś dnia
naprawić werandę. Wygląda, jakby w każdej chwili miała się rozpaść.
Ścisnął jej rękę.
- Po całym dniu na powietrzu mały Gabriel pewnie szybko zaśnie. Jak myślisz?
Przypomniała sobie, w czym przerwała im swoim przybyciem Louise i serce zaczęło jej
szybciej bić w piersi.
Spojrzał na nią.
- Tak ładnie wyglądałaś, kiedy siedzieliśmy w altanie. Jak mała, drobna dziewczynka
przy tym kaszalocie.
13
Kristian zapłacił przekupce za makrelę, włożył paczkę do koszyka i ruszył w drogę
powrotną. Cieszył się, że udało mu się kupić rybę. Na zakupy należało wybierać się wcześnie
rano, on zaś akurat tego dnia pomagał Johanowi i kiedy udało mu się wyjść z domu, było już
dość późno. Miał szczęście, właśnie przybiła do brzegu łódź rybacka ze świeżo złowioną
makrelą.
Nie sądził, że w stolicy będą aż takie kłopoty z zaopatrzeniem. Co by zrobili, gdyby nie
śledź i kartofle? Na szczęście Peder był teraz na ćwiczeniach, a Jensine, Hugo i Sebastian w
Ringstad. Ole Gabriel pomagał Hildzie, oni sami na szczęście mieli znajomości w
Vøienvolden. Poza tym Magda zawsze lubiła Elise, zauważył to już wiele lat temu, często
coś dla niej odkładała.
Może powinien był skorzystać z propozycji pana Wang-Olafsena, ale postanowił jeszcze
trochę pomieszkać u Elise. Evelyn bardzo polubiła ją, Johana i dzieci, on też cieszył się, że
znów jest w domu. Dopiero teraz uświadamiał sobie, ile miał szczęścia. Kiedy myślał o
minionym roku, ciarki przechodziły mu po plecach.
Spojrzał na budynek dworca, koło którego właśnie przechodził. Wiedział, że z Kristianii
można dojechać do Drammen, a stamtąd inną linią do Larvik. Od wyjazdu z Grimstad marzył
o tym, by zaoszczędzić trochę pieniędzy i odwiedzić Sylvię. Tyle tylko, że to by zajęło sporo
czasu, bo w sklepiku Olufa Lorentz na zarabiał niewiele. A tak się cieszył, kiedy dostał tę
posadę!
A gdyby nawet w końcu udało mu się zebrać potrzebną sumę, podróż trwałaby strasznie
długo. Statkiem byłoby szybciej, ale niemieckie okręty podwodne nadal krążyły wzdłuż
norweskiego wybrzeża, a on nie miał ochoty narażać życia, teraz, kiedy był odpowiedzialny
za Halfdana i Evelyn.
Westchnął ciężko. Tęsknota za Sylvią była jak rana w sercu Nigdy nie przypuszczał, że
kiedykolwiek tak mu się spodoba jakaś dziewczyna. Wiele razy miał ochotę opowiedzieć o
tym Elise, ale coś go powstrzymywało. Pewnie powiedziałaby, że powinien czuć
wdzięczność. Wielu ludziom nigdy nie jest dane poznać prawdziwej miłości. Jednocześnie
próbowałaby mu wytłumaczy, że między nim a Sylvią nigdy nic się nie zdarzy, skoro ma
takich, a nie innych rodziców i skoro nie chce ich zranić nie mówiąc już o tym, że jest
zaręczona.
Argument, że Hilda wyszła za zamożnego kierownika fabryki, choć sama była zwykłą
prządką, na nic by się nie zdał. Po pierwsze, ani Ole Gabriel, ani Hilda nie mieli rodziny
przeciw sobie, poza tym właśnie się rozwodzili. Kolejny dowód na to, że takie małżeństwo
nie mogło się udać.
Westchnął. Był już w takim wieku, że od kilku lat mógłby być żonaty, był ojcem dwójki
dzieci, a teraz znowu miał zasiąść w szkolnej ławie. Trzeba przyznać, w jednej z najlepszych
szkół w mieście. Mógł ją skończyć już wiele lat temu, gdyby nie był taki głupi i nie wyjechał
wtedy do Ameryki. Jakoś wcale się nie cieszył. Po pierwsze, na pewno będzie najstarszy w
klasie, o wiele starszy od pozostałych uczniów, a po drugie, szkoła słynęła z surowej
dyscypliny. Nauczyciele chętnie uciekali się do kar cielesnych, jeden z nich, od łaciny i
historii, zawsze na wszelki wypadek trzymał trzcinkę w dłoni i niemiłosiernie lał nią
winowajców po głowie. Dyrektor Flor używał z kolei czarnucha - był to sznur obciągnięty
czarną skórą, który budził w uczniach wielkie przerażenie. Kiedy w sobotnie popołudnie
przechodziło się koło szkolnego budynku, można było usłyszeć głośne krzyki, mówił Evert.
Jednocześnie Kristian zdawał sobie sprawę z tego, jakie miał szczęście. Gdyby pan
Wang-Olafsen nie zaproponował, że opłaci mu szkołę, nie miałby szans na zdobycie
wykształcenia. Jeśli ma zdobyć Sylvię i przekonać jej rodziców, że potrafi się nią
zaopiekować, musi najpierw zostać kimś.
Wiedział jednak, że to tylko próżne marzenia. Sylvia wyjdzie za tego swojego galanta.
Nawet gdyby nie była zaręczona, raczej nie miałaby ochoty czekać tyle lat, aż on skończy
szkołę.
Gdyby tylko potrafił o niej nie myśleć, zapomnieć, cieszyć się tym, że udało mu się
uniknąć służby, że żyje, że wyszedł cało z katastrofy na morzu, przeżył piwnicę i ucieczkę,
że wreszcie jest w domu.
Może jednak nie powinien był rezygnować ze służby. Może dobrze byłoby spotkać
nowych ludzi, poznać ich losy. Na pewno było wśród nich wielu chłopców, którzy na obcych
wodach otarli się o wojnę, albo synów ubogich chłopów, którzy poznali, co to znaczy
prawdziwy głód i widzieli, jak ich bracia wchodzą na pokład statku płynącego do Ameryki,
by nigdy nie wrócić.
Znów zerknął na budynek dworca. Może mógłby spytać, czy z Larvik jeżdżą jakieś
miejscowe pociągi do Grimstad lub czy istnieją jakieś inne środki transportu. Słyszał, że już
od kilku lat w niektórych częściach Norwegii jeżdżą autobusy.
Jego nogi same ruszyły na drugą stronę ulicy, jakby kierowane jakąś siłą. Nie miał
pieniędzy, ale tłumaczył sobie, że wcale nie zamierza kupić biletu, a tylko uzyskać
odpowiedź na kilka pytań.
Na stację właśnie wjechał pociąg, para wypełniła dworcową halę. Ze środka wysypał się
tłum pasażerów z walizkami i plecakami. Podszedł do okienka, by spytać o cenę biletu do
Larvik. Obsługujący wcale nie musiał wiedzieć, że została mu tylko jedna korona. Miał w
końcu nie tylko sprzedawać bilety, ale również udzielać informacji.
- Kristian?
Odwrócił się gwałtownym ruchem. Nie wierzył własnym oczom. Przed nim stała Sylvia!
To nie był sen ani przywidzenie! Serce na chwilę przestało bić w jego piersi, po czym
zaczęło bić tak szybko, że nie mógł złapać tchu.
- Sylvia?
Wydawało mu się, że powiedział to zupełnie normalnie, lecz z jego ust wydobył się nikły
szept. Sekundę później znalazła się w jego ramionach. Śmiali się i płakali na przemian,
zapomnieli o istnieniu świata wokół siebie. Jakiś mężczyzna chrząknął znacząco. Kiedy
Kristian nieco ochłonął, puścił ją i rozejrzał się z przerażeniem. Jakaś starsza para
przyglądała im się z oburzeniem, kobieta mruknęła coś o dzisiejszej młodzieży, po czym
odwróciła się i wraz ze swym towarzyszem pomaszerowała w stronę wyjścia.
Położył torbę z zakupami na podłodze, złapał obie dłonie Sylvii i patrzył na nią długo,
jakby chciał się upewnić, że nie śni.
- Czy to naprawdę ty czy tylko moje marzenie?
Zaśmiała się, jasnym, radosnym śmiechem.
- Nie wierzyłam własnym oczom, kiedy cię zobaczyłam. Tutaj, na dworcu! Za dobre,
żeby było prawdziwe!
Teraz on się roześmiał, czuł się tak, jakby już zawsze miał się tylko cieszyć i śmiać.
- Opowiadaj! Przyjechałaś na wakacje?
Nagle zdał sobie sprawę, że może wcale nie są sami, że jej rodzice stoją gdzieś między
innymi pasażerami i patrzą na nich ze zgrozą.
- Nie. Będę pracować w szpitalu przy Domu Diakonis na Lovisenberg.
Chyba miał omamy słuchowe. To nie mogła być prawda!
- Powiedz to jeszcze raz, proszę!
Znów się zaśmiała, tym swoim jasnym śmiechem, który tak go zauroczył od samego
początku.
- Zamierzałam pojechać taksówką do Diakonis, urządzić się i zaraz pobiec na
Maridalsveien 76, stanąć przed bramą, a kiedy już zebrałabym się na odwagę, zapukać do
drzwi.
Ścisnął jej dłonie.
- Uszczypnij mnie w ramię, Sylvio. Wiesz, po co przyszedłem na dworzec? Chciałem
właśnie podejść do okienka i zapytać, ile kosztuje bilet do Larvik.
- Larvik? Po co chciałeś pojechać do Larvik?
- Stamtąd pojechałbym autobusem do Grimstad.
W jej oczach zabłysły łzy. Zamrugała prędko kilka razy.
- Z Larvik do Grimstad nie jeździ żaden autobus.
- Tak też przypuszczałem, ale chciałem się upewnić. I tak nie mam pieniędzy na bilet,
najpierw muszę zaoszczędzić. Latem zacząłem pracować jako subiekt w sklepie na ulicy
Karla Johana, a jesienią idę do szkoły.
- A wolne chwile będziemy mogli spędzać razem.
Gorąco mu się zrobiło. Jeszcze całkiem do niego nie docierało, że Sylvia naprawdę przed
nim stoi, że trzyma jej dłonie w swoich.
- A jak Evelyn? Odzyskała siły?
- Na szczęście tak. Polubiła się bardzo z bratem i kuzynem. Pan Wang-Olafsen, adwokat,
o którym ci opowiadałem, zaproponował, byśmy się do niego przenieśli, ale ja wolałem naj-
pierw pomieszkać w domu.
- W domu, czyli u siostry i szwagra, tak?
- Tak. Tyle że Elise jest dla mnie bardziej matką niż siostrą. Co powiedzieli rodzice na to,
że postanowiłaś przenieść się do stolicy? Co z narzeczonym?
Sposępniała.
- Powiedziałam, że potrzebuję odmiany, że jestem ostatnio nieco przygnębiona. Zresztą
tego akurat nie musiałam nawet mówić, i tak to po mnie widać. Matka okazała mi
zrozumienie, ojcu jednak wcale się mój pomysł nie spodobał. Wieczorem matka przyszła do
mnie do pokoju, popatrzyła na mnie surowo i stwierdziła, że przemyślawszy sprawę, doszła
do wniosku że musi być jakaś inna przyczyna tego wyjazdu. Zaprzeczyłam, ale miałam
straszne wyrzuty sumienia, przez całą noc oka nic zmrużyłam.
Poczuł taki przypływ czułości, że niemal dech w piersiach mu odebrało.
- Chodź! - Podniósł jej wielką walizę. - Odprowadzę cię do szpitala i poczekam, aż
porozmawiasz z przełożonymi. Dzisiaj nie mam pracy.
Zatrzymali taksówkę i usiedli na tylnym siedzeniu tuż obok siebie i wzięli się za ręce.
- Cały czas wydaje mi się, że śnię - wyszeptał jej do ucha.
Uśmiechnęła się i oparła głowę na jego ramieniu.
- Tęskniłam za tobą.
- A ja za tobą.
- Mam nadzieję, że nie będą mi dawać nocnych dyżurów.
- Na pewno czasem nam się uda znaleźć dla siebie wolną chwilę. Niedziele mam wolne.
- Po chwili wahania zapytał:
- Zamierzasz zerwać zaręczyny?
Uniosła głowę i wyprostowała się.
- Nie wiem, czy mi starczy odwagi.
- A więc nie przyjechałaś tu na stałe?
Zarumieniła się i wlepiła wzrok w swoje dłonie.
- Chciałabym - powiedziała bardzo cicho.
- Chyba rozumiesz, że będzie nam trudno? Skoro miałaś takie wyrzuty sumienia, kiedy
okłamałaś matkę, to co będzie dalej?
- Wiem, Kristianie. - W jej głosie drżał powstrzymywany płacz. - Wiem, że muszę coś
zrobić, ale pomyślałam sobie, że łatwiej mi będzie powiadomić ich o tym w liście.
- Zrobią awanturę?
- Istnieje takie niebezpieczeństwo.
Westchnął głęboko.
- Co będzie, to będzie. Na razie cieszmy się, że wreszcie jesteśmy znowu razem. - Ścisnął
jej dłoń. - Tak strasznie się cieszę, że tu jesteś, Sylvio.
Wysiedli z taksówki przed szpitalem na Lovisenberg. Ustalili, że Kristian pójdzie do
domu, Sylvia zaś w tym czasie porozmawia z przełożonymi i zaniesie bagaż do pokoju.
Mogło to trochę potrwać, a Elise na pewno chciała już robić obiad.
- Potem po ciebie przyjdę. Nie spiesz się, w razie czego zaczekam.
Całą drogę do domu pokonał biegiem. Otworzył bramę. Dzieci stały w balii i pryskały na
siebie wodą, piszcząc, śmiejąc się i pokrzykują radośnie. Zobaczywszy go, wyszły z balii i
podbiegły do niego.
- Tata, nie zgadniesz co! - wykrzyknął Halfdan z dziką radością. - Jedziemy na wieś! Pan
Ringstad nas zaprosił! Ciebie też!
- Ja nie mogę. Pracuję.
Elise właśnie wyszła z domu z praniem do wywieszenia.
- Jaka szkoda, że nie możesz - powiedziała, wyraźnie rozczarowana. - jedziemy tylko na
tydzień, myślę, że to wystarczy, pan Ringstad i tak pewnie będzie miał nas dosyć. Ale może
Evelyn mogłaby się z nami wybrać? - zaproponowała. - Dobrze by jej zrobił taki wyjazd,
podjadłaby sobie.
Uniósł wyżej torbę z zakupami.
- Poszczęściło mi się. Akurat przypłynęła łódź ze świeżo złowioną rybą.
- O, jak wspaniale! Wielkie dzięki, Kristianie! Idę wstawić kartofle.
- Rozwieszę pranie.
- Ty? - Rozejrzała się. - A jak cię ktoś zobaczy?
Zaśmiał się.
- Nie dbam o to. Poza tym nikt nie może mnie tu zobaczyć oprócz mieszkańców
Biermannsgården, a jeśli chodzi o mężczyzn wykonujących babską robotę, to już nie takie
rzeczy widzieli.
Elise roześmiała się.
- To prawda.
Wyjęła z torby rybę zawiniętą w gazetę i ruszyła do do Kristian zaczął wieszać pranie,
zastanawiając się, jak by się wymknąć z domu. Może przełożona nie miała czasu zbyt długo
rozmawiać z Sylvią, może Sylvia już na niego czeka, rozczarowana, że nigdzie go nie widać.
Skończył wieszać pranie i wszedł kuchni. Kartofle już się gotowały, obok stał rondel z
oczyszczoną rybą. Kristian pomyślał, że Elise jak zwykle szybko się uwinęła.
Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Coś się stało?
- Nie, dlaczego?
- Po powrocie wydawałeś się taki radosny, a teraz jakby przygasłeś.
- Nie, ja tylko... Muszę wyjść na chwilę i zastanawiam się, czy czekać na obiad, czy nie.
- Nigdzie nie pójdziesz, póki nie zjesz! Od śniadania minęło mnóstwo czasu, poza tym
chyba chcesz spróbować gotowanej makreli?!
Skinął głową z uśmiechem.
Elise przyglądała mu się przez chwilę.
- Właśnie że coś się zdarzyło! Widzę to po tobie!
Ze złością poczuł, że się rumieni.
- Masz od niej jakieś wiadomości? A może przyjechała?
Elise chyba potrafiła czytać w myślach. Przecież o niczym
jej nie mówił, wspomniał tylko o pielęgniarce, która opiekowała się Evelyn. Cóż, w takim
razie nie musiał ukrywać prawdy.
- Chyba masz dar jasnowidzenia, Elise. Zgadłaś - przyjechała. To pielęgniarka ze
szpitala w Grimstad, o której opowiadałem.
Elise uśmiechnęła się.
- Tak właśnie myślałam. Kiedy o niej wspomniałeś, oczy aż
ci zalśniły. Opowiadaj. Przyjechała bez zapowiedzi?
Kiedy Kristian skończył, wykrzyknęła:
- Może stoi tam biedaczka i czeka na ciebie! Pospiesz się i zaraz ją tu przyprowadź,
położę dodatkowe nakrycie.
- Ale... starczy dla tylu osób?
- Sam wiesz, ile kupiłeś, poza tym dzieci dużo nie zjedzą.
Zobaczył ją już z daleka. Stała spokojnie, wyglądała, jakby czekała już od jakiegoś czasu.
Zaczął biec.
Kiedy był już blisko, ruszyła mu na spotkanie.
Objął ją i wydyszał:
- Przepraszam. Musiałem najpierw powiesić pranie.
- Powiesić pranie? - zaśmiała się. - Poradziłeś sobie?
Uśmiechnął się.
- Opowiedziałem Elise o tobie. Kazała przyprowadzić cię na obiad.
Zarumieniła się.
- Nie wiem, czy mam śmiałość. To znaczy...
- Nie musisz mówić, że jesteś zaręczona.
Spojrzała na swoją dłoń, na której widniał pierścionek zaręczynowy. Prędkim,
zdecydowanym ruchem zdjęła go i włożyła do kieszeni.
Potem podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy.
- Więcej go nie włożę. Już postanowiłam.
- Nie spiesz się, Sylvio. Nie zamierzałem na ciebie naciskać.
- To nie ty. Po prostu sama doszłam do tego wniosku. Zrozumiałam to, kiedy cię
zobaczyłam. Nigdy nie wyjdę za... - przerwała.
Ujął jej dłoń i ścisnął ją. Ruszyli. Wcześniej była taka zmęczona, miała za sobą
wyczerpujący dzień, ale teraz nagle po czuła się tak lekko.
- Co powie twój szwagier? - w jej glosie pobrzmiewał zdenerwowanie.
Kristian roześmiał się.
- Najpierw będzie zaskoczony, potem uśmiechnie się ucha do ucha i powita cię w
rodzinie.
- W rodzinie? - powtórzyła z przerażeniem. - Nie możesz im sugerować, że łączy nas coś
poważnego. Nigdy wcześniej ich nie widziałam, oni nawet nie wiedzą, kim jestem. Pomyśl,
co będzie, jeśli on zadzwoni do mojego ojca i wyjdzie na jaw, z jakiego powodu
przyjechałam do Kristianii!
- Nie mamy telefonu, chodzimy do sąsiadów, i to tylko wtedy, kiedy już naprawdę chodzi
o życie. - Nagle spoważniał. - Sylvio, chyba nie do końca rozumiesz, jak bardzo nasze
rodziny się różnią. Jesteśmy prostymi ludźmi, nie mamy telefonu ani automobilu, ani nawet
bryczki. Elektryczności, wody w kranie, wanny czy toalety, wszystkiego tego, co jak wiem,
jest zupełnie zwyczajne w bogatych domach. Nie mamy też służącej, jemy w kuchni i
siedzimy na zwykłych taboretach. Ale kochamy się, dużo się śmiejemy, dzielimy się zarówno
radością, jak i troskami.
- Z tego co słyszę, jesteście szczęśliwi, los wam sprzyja. Reszta przecież nie ma
znaczenia. Wiele zamożnych rodzin jest tak naprawdę o wiele uboższych od was, wiele par
straciło dzieci, a może także siebie nawzajem w pędzie za pieniędzmi.
Kristian nic nie powiedział. Nie chciał jej tłumaczyć, że Hildzie też zmarło dwoje dzieci,
jego matce jedno, że Hugo i Jensine stracili ojca, Elise zaś owdowiała w wieku dwudziestu
dwóch lat. Że mało nie wyrzucono ich z mieszkania w Andersengården, że nie mieli jedzenia
i pieniędzy, a Elise uratowała ich, wychodząc za mąż za mężczyznę, którego nie kochała,
choć jej serce należało do innego. O pijaństwie ojca jej wspominał, nie był jednak pewien,
czy rozumie, co to tak naprawdę znaczyło.
- Już się cieszę na minę Evelyn, kiedy cię zobaczy - powiedział w końcu. - Jestem
pewien, że będzie zachwycona.
Sylvia szła przed siebie lekkim krokiem, radosna.
- Ależ jestem podekscytowana! Jak to dobrze, że zdecydowałam się na przyjazd do
stolicy.
14
W ogrodzie było pusto, pewnie wszyscy siedzieli w kuchni.
Sylvia przystanęła, rozejrzała się i stwierdziła:
- Jak tu ładnie! Ta stara ławka, stajnia z muru pruskiego i domek dla lalek! Nic dziwnego,
że kochasz to miejsce.
Kristian uśmiechnął się.
- Niewiele czasu tutaj spędziłem. Najpierw mieszkałem w Andersengården, kamienicy, o
której ci opowiadałem, potem w domu kierownika fabryki, następnie na Hammergaten i na
Vøienvolden.
Zaśmiała się.
- Wszyscy mieszkańcy Kristianii tak często się przeprowadzają?
- W każdym razie ci z tej strony rzeki, z reguły dlatego, że nie stać ich na czynsz. Nieraz
brakowało, by i nas wyrzucono, wystarczyło, że odrobinę spóźniliśmy się z płatnością, a
właściciel od razu robił awanturę. Ale chodź, zapraszam do środka! Potem pokażę ci
pracownię Johana. Niedawno zaczął rzeźbić popiersie Evelyn.
Wziął ją za rękę, domyślał się, że jest przejęta i zdenerwowana.
Dzieci właśnie myły ręce w miednicy z wodą ustawionej na stołku, tak by wszystkie
mogły dosięgnąć.
Elise musiała opowiedzieć im o Sylvii, bo nie wydawały się zaskoczone, a tylko
zaciekawione.
Twarzyczka Evelyn rozpromieniła się, sekundę później już biegła w ich stronę.
- Siostra Sylvia? To ty?
Sylvia zaśmiała się i wzięła ją na ręce.
- Hej, Evelyn. Jak dobrze cię znowu widzieć. A jak zdrowo wyglądasz, policzki masz
takie rumiane!
Elise ruszyła ku nim powolnym krokiem, by dać Evelyn chwilę na przywitanie się z
gościem. Podała Sylvii rękę.
- Jestem Elise, najstarsza siostra Kristiana. Opowiadał mi, jak wspaniale opiekowała się
pani Evelyn. Stwierdził, że wyzdrowiała tylko dzięki pani. Witamy serdecznie.
- Dziękuję. Kristian przesadza. Interesuję się medycyną, staram się dużo czytać i być na
bieżąco z nowościami w tej dziedzinie. Metody leczenia pacjentów chorych na bronchit za-
wsze wydawały mi się dyskusyjne. Choroba ta polega przecież na tym, że trudno im
oddychać. Wydaje mi się, że pozycja siedząca jest znacznie bardziej korzystna w przypadku
takich dolegliwości - mówiła szybko i nerwowo.
- Muszę przedstawić ci pozostałych, przede wszystkim mojego szwagra, Johana -
powiedział i pociągnął ją za sobą.
Johan był nieco zaskoczony, ale uprzejmie podał jej rękę. Pewnie i on, i Elise uważali za
dość dziwne, że Kristian właściwie nie opowiedział im wcześniej o Sylvii, ale cóż, nie
wiedzieli przecież, że jest zaręczona i że w dodatku pochodzi z zamożnej rodziny. Z
rozmowy Elise i Everta Kristian wywnioskował, że Elise ucieszyła decyzja Everta o
zerwaniu z Gudrun.
Dzieci, zbite w gromadkę, przyglądały się nieznajomej z ciekawością i zawstydzeniem.
Elise poprosiła, by przywitały się z gościem. Jedno po drugim podchodziły, by podać Sylvii
rękę. Halfdan i Sigurd ukłonili się, Elvira dygnęła.
Atmosfera nieco zelżała, kiedy wszyscy zasiedli za stołem, a Elise zaczęła nakładać rybę
i ziemniaki. Johan wypytywał Sylvię o szpital w Grimstad i o samo miasto. Kristian
stwierdził z ulgą, że jej zdenerwowanie minęło. Johan zawsze potrafił sprawić, że każdy od
razu czuł się u nich jak u siebie w domu. Sprawiało to jego naturalne zachowanie, szczere
zainteresowanie drugim człowiekiem, ciepły uśmiech i przyjemny głos.
- Bardzo odczuwacie wojnę w Grimstad?
- Wydaje mi się, że tutaj, w stolicy, jest gorzej. Nie mamy takich kłopotów z
zaopatrzeniem, rybacy dostarczają nam świeżych ryb. Ale niedawno niemieckie okręty
podwodne ostrzelały dwa kutry, akurat w czasie, kiedy Kristian był w Grimstad.
Johan potrząsnął głową.
- Co za niedorzeczność, strzelać do rybaków! Cóż oni złego zrobili?
- Ojciec mówił, że działania wojenne zaczynają się zaostrzać. Z początku Niemcy dawali
ludziom czas na ewakuację, teraz strzelają bez ostrzeżenia. Podobnie jest w potyczkach
lądowych, choć, jak mówi ojciec, Niemcy wcale nie są gorsi o Anglików, Rosjan czy
Francuzów. Uważa, że ciągłe patrzenie na cudze cierpienia odbiera człowiekowi wrażliwość,
niezależnie od tego, jakiej jest się narodowości.
Johan kiwnął głową.
- Chyba ma rację. Czym zajmuje się pani ojciec?
- Jest przedsiębiorcą. Mój dziadek zaczynał od handlu drzewem, ojciec coraz bardziej
skupia się na wyposażeniu do statków.
-
Jak rozumiem, pani dziadek stworzył dobrze prosperującą firmę.
Sylvia zaśmiała się.
- Owszem, był uważany za jednego z najznamienitszych ludzi w naszym mieście. Po
śmierci dziadka i babci zamieszkaliśmy w domu po nich. Jest dla nas o wiele za duży. -
Chyba nagle zdał sobie sprawę, jak ogromny jest w porównaniu z ich domkiem, bo dodała
prędko, z zakłopotaniem: - Bardzo mi się podobają takie nie za duże stare drewniane domy
jak ten. Wydają się takie przytulne, przyjazne człowiekowi. Kiedy go zbudowano?
- Dwieście lat temu. - odparła Elise z uśmiechem. - Już w średniowieczu mieszkali ludzie
nad rzeką Aker. Najpierw pojawiły się młyny zbożowe, potem rozwinął się przemysł drzew-
ny, pobudowano tartaki.
- Interesujące. Czytałam w gazecie, że pisarz Oskar Braaten nazwał tę rzekę najbardziej
pracowitą w całej Norwegii, z powodu tych wszystkich fabryk. Co się w nich produkuje?
- To przędzalnia, tkalnia i papiernia.
- I jeszcze wytwórnia gwoździ, fabryka płótna i warsztat mechaniczny.
- Mama pracowała w fabryce! - oznajmiła z dumą Elvira.
- Prawda, mamo?
Elise skinęła głową.
- Tak, w przędzalni na Nedre Vøien.
Sylvia spojrzała na nią z zainteresowaniem.
- Te wszystkie maszyny muszą chyba strasznie hałasować?
- Owszem, najgorszy jednak jest pył unoszący się w fabrycznej hali. Ciągle szczypały nas
oczy.
- To musiało być naprawdę nieprzyjemne - stwierdziła Sylvia współczującym tonem.
- Ale teraz mama jest nauczycielką! - wykrzyknął Halfdan.
- Uczy dzieci czytać i pisać. Ja wiem, jak wygląda „A”. Ty też wiesz?
Sylvia zaczęła się śmiać.
- Tak, wiem. Skończyłam szkołę już dawno temu.
- Całą szkołę elementarną?
- Tak, a także gimnazjum i szkołę pielęgniarską.
Elvira i Halfdan zrobili wielkie oczy.
Kristian uznał, że czas zmienić temat.
- Wydaje mi się, że widziałem Hildę i małego Gabriela, jak szli w stronę Sagene.
Chciałem do nich później zajrzeć, ale może wyszli tylko na chwilę?
- Pewnie szli do znajomych z tej samej ulicy. Gabriel koleguje się z ich synem. A
słyszałeś, że Anders będzie co niedziel przez całe lato grał i śpiewał w pawilonie na
Ekebergu?
Kristian uniósł brwi i roześmiał się.
- Anders? Cieśla Hildy?
Elise przytaknęła.
- Ten sam. Zeszłej niedzieli wybrali się tam na wycieczkę, Anders miał ze sobą gitarę i w
pewnym momencie zaczął śpiewać stare szanty i ballady. Ludzie byli zachwyceni, zebrała się
spora publiczność, a właściciel pawilonu zaproponował mu pracę. Hilda mało nie pękła z
dumy.
- Nie wiedziałem, że jest taki zdolny.
- Owszem, ma bardzo piękny głos. Zna pani te popularne piosenki, których teksty
sprzedaje się na targach i jarmarkach?
- zwróciła się do Sylvii.
Ta potrząsnęła głową.
- Nie, moja matka ich nie lubi. Nie pozwalała mi ich słuchać.
Kristiana aż skręcało. Sylvia się zarumieniła, pewnie zrozumiała, że nadepnęła Elise na
odcisk. Elise chyba żal się zrobiło dziewczyny, bo powiedziała pospiesznie:
- Wielu ludzi nie lubi tych piosenek, uważa, że są zbyt sentymentalne. Poza tym często
opowiadają o smutnych zdarzeniach, chorobie, śmierci i niespełnionej miłości. Wielu z kolei
pewnie lubi słuchać o cudzych nieszczęściach, zapewne znajdują w tym jakąś pociechę.
Kristian uśmiechnął się do Sylvii dla dodania jej otuchy.
- Może wybierzemy się w niedzielę na Ekeberg go posłuchać?
- Chętnie.
Halfdan spojrzał na niego surowo.
- Mama jej nie pozwoli.
Kristian nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
- Nie mogła, kiedy Sylvia była dzieckiem. Teraz jest dorosła i może sama decydować.
Twarz Halfdana rozpromieniła się.
- Mogę pójść z wami?
- I ja! - wtrąciła prędko Elvira.
- Pójdziemy wszyscy razem - zaproponowała Elise. - Sigurda i Evelyn wsadzimy do
wózka, a wy jesteście już duzi, dojdziecie na własnych nogach.
- Tak! - Halfdan z zachwytem zaklaskał w dłonie. - Idziemy na wycieczkę! Idziemy na
wycieczkę! - zaczął wyśpiewywać.
Kristian poczuł, jak zapiekły go koniuszki uszu. Wiedział, że w takich domach, z jakiego
pochodzi Sylvia, dzieciom nie wolno odzywać się przy stole. Musiały też czekać, aż rodzice
pierwsi usiądą i zwracać się do nich z szacunkiem. A u nich zawsze panował harmider,
wszyscy mówili na raz, a dzieciom pozwalało się mówić nawet wtedy, kiedy nie powinny się
odzywać.
Spojrzał ostro na chłopca.
- Halfdan, my jemy!
- Ja już skończyłem.
- Nieważne, nie powinieneś tak hałasować przy stole.
- Nie twoja sprawa, nie jesteś moim tatą.
Kristian zerwał się, chwycił go za ramię i wyprowadził na korytarz. Halfdan zaczął wyć,
a Elvira wykrzyknęła:
- Czemu wujek tak się zezłościł?
Kristian zamknął za nimi drzwi, ukucnął i powiedział, już łagodniejszym tonem:
- Pani, która do nas przyszła, nie jest przyzwyczajona do takiego zachowania. Musisz się
nauczyć, że trzeba słuchać dorosłych, gdy do ciebie mówią, inaczej będziesz miał poważne
kłopoty, kiedy pójdziesz do szkoły. Rozumiesz?
Halfdan przestał płakać, potarł pięścią oczy i pociągnął nosem, nie odrywając wzroku od
podłogi.
- Jesteś moim tatą - powiedział w końcu z urywanym szlochem.
Kristian objął go i przytulił.
- Tak, jestem twoim tatą i bardzo cię kocham. Więcej cię nie zostawię, już zawsze
będziemy razem.
- Johan też jest moim tatą.
-
Tak, Elise i Johan byli dla ciebie rodzicami, kiedy wyjechałem. Kochają cię równie
mocno jak ja.
Halfdan uśmiechnął się.
- Szczęściarz ze mnie, mam dwóch tatów.
Jednak nie zajrzeli do Hildy, postanowili przełożyć to na inną okazję. Oboje woleli pobyć
z dziećmi, aż do chwili, kiedy musiały iść do łóżek.
Kristian z przyjemnością patrzył, jak Sylvia bawi się z nimi i rozmawia. Nie widać było
po niej znudzenia, chyba po prostu naprawdę lubiła dzieci. Zauważył, że Elise co i raz
spogląda w ich stronę. Chyba pomyślała to samo.
Kiedy dzieci już leżały w łóżkach, Elise pożegnała się serdecznie z Sylvią i kazała jej
znów przyjść w odwiedziny. I ona, i Johan wyraźnie polubili Sylvię, z czego Kristian
niezmiernie się cieszył.
Przed wyjściem zaszli jeszcze do stajni obejrzeć prace Johana. Kristian uważał, że
popiersie Evelyn to jedno z jego najlepszych dzieł. Sylvia była zachwycona, stwierdziła, że
byłaby wielka szkoda, gdyby rzeźba trafiła w obce ręce.
- Ile będzie kosztowała? - spytała ostrożnie.
Johan roześmiał się.
- To zależy, ile ewentualny kupiec zechce za nią dać.
Sylvia nic nie powiedziała, ale Kristian widział, że nad
czymś się zastanawia. Może miała ochotę sama kupić rzeźbę, ale przecież na pewno nie było
jej na to stać.
Kiedy znaleźli się za bramą, odwróciła się do niego i z zapałem stwierdziła:
- Jaką masz wspaniałą rodzinę, Kristianie! Chyba mogłabym pokochać ich wszystkich
bez wyjątku.
- A oni wszyscy ciebie. Zauważyłem, że Johan i Elise od razu cię polubili. Podbiłaś też
serca dzieci, bez dwóch zdań.
Wziął ją za rękę i ruszyli przed siebie.
Przez domem wdowy Jacobsen stała grupka pijaczków. Kristian zerknął na okna na
drugim piętrze.
- Tu mieszka Hilda z synem, ale chyba nie ma ich w domu, okna są zamknięte mimo tego
ciepła.
- A może pozamykała, bo nie mogła znieść hałasu. Ci panowie trochę głośno się
zachowują.
- Na pewno jest przyzwyczajona.
- Nie boi się mieszkać w takim miejscu?
- Nie, oni nie są niebezpieczni. Mieszkanie było niedrogie, poza tym jest całkiem spore i
ma okna na zachód. To zupełnie co innego, niż widzieć przez okno ciemne podwórko, a słoń-
ce tylko odbite w szybach skrzydła naprzeciwko. Poza tym na pierwszym piętrze mieszka jej
Anders. Pilnuje, żeby nikt obcy nie włóczył się po klatce.
- Są zaręczeni?
- Jeszcze nie przeprowadziła rozwodu, Elise mówiła, że prawdopodobnie sąd powinien
wkrótce wydać decyzję. Potem pewnie weźmie ślub z Andersem.
- Uważasz, że to przykre mieć rozwiedzioną siostrę?
- Nie krytykuję i nie osądzam innych, poza tym sam mam dwoje nieślubnych dzieci. Nie
mówiąc już o tym, że po tej stronie rzeki jest trochę inaczej niż po tamtej.
- Ale Hilda pewnie musi się liczyć z krytyką?
- Może, nie wiem.
- W Grimstad zostałaby wykluczona z towarzystwa, w każdym razie w takich kręgach, do
których należy moja rodzina. Małe miasteczka są straszne, każdy na każdego gotów jest
wydać wyrok.
Uśmiechnął się do niej łobuzersko.
- Pomyśl tylko, jak by zareagowali, gdyby się dowiedzieli, że właśnie w tej chwili idziesz
za rękę z kimś takim jak ja?
Cieszę się, że jesteśmy w Kristianii. W jej wschodniej części - dodała ze śmiechem.
Przystanął, rozejrzał się, po czym przyciągnął ją do siebie i pocałował.
- Nadal do mnie nie dociera, że naprawdę tu jesteś. Kiedy rano się obudzę, pomyślę, że to
wszystko mi się śniło.
Oczy zaszły jej łzami. Pocałował ją jeszcze raz. Długo tak stali.
15
Całą grupą wyruszyli na Ekeberg. Na szczęście Sylvia nie miała dyżuru, pogoda była
przepiękna, a na ulicach roiło się od ludzi spieszących za miasto, większość zapewne do
Maridalen czy Grefsenskogen na jagody. W tych czasach każdy szukał sposobów na kryzys.
Wielu zmierzało też jednak w stronę wzniesień na wschodzie, pewnie żeby popatrzeć na
budowę. Większość była zdania, że to był dobry pomysł, by zbudować budynek szkoły
morskiej w stylu średniowiecznej fortecy. W ten sposób nawiązywał do twierdzy Akershus
oraz przypominał o tym, że Kristiania była stolicą kraju od czasów, kiedy zbudowano tu gród
królewski - tak napisano w gazecie.
Czasem Elise zastanawiała się, czy Kristian nie miałby ochoty pójść do tej szkoły, zostać
marynarzem, zdobywać kolejne stopnie, on sam jednak nigdy nie poruszył tego tematu.
Nie powiedziała Hildzie, że zjawią się całą gromadą, to miała być niespodzianka. Kristian
i Sylvia jeszcze nie zdążyli jej odwiedzić, Sylvia od razu dostała wieczorne dyżury, przed po-
łudniem zaś Hilda była w pracy. Kristian również pracował, ale Sylvia sama przyszła w
odwiedziny do Elise.
Była niezwykle uroczą dziewczyną. Elise ciepło się robiło na sercu, kiedy patrzyła na
tych dwoje, tacy byli zakochani. Jednocześnie martwiła się. Oby to nie była powtórka
nieszczęsnego związku Everta i Gudrun. Owszem, jej rodzice zaakceptowali Everta, ale na
swoich warunkach. Chcieli zapomnieć o jego pochodzeniu i ubogiej rodzinie, która przyjęła
go do siebie. Być może ten związek miałby szansę przetrwać, gdyby Gudrun nie znajdowała
się pod tak ogromnym wpływem środowiska, w którym dorastała, i gdyby Evert nie był z
kolei tak mocno związany z nimi. Traktował ich jak własną rodzinę, Pedera i Kristiana jak
braci, Elise i Johana jak rodziców.
W przypadku Sylvii i Kristiana sytuacja była jeszcze bardziej skomplikowana. Kristian
powiedział, że Sylvia jest zaręczona z człowiekiem, którego wybrał dla niej ojciec. Po
przyjeździe do stolicy zdjęła pierścionek, ale do tej pory nie miała odwagi napisać do domu i
powiadomić rodziców. Wybuchłaby straszliwa awantura. Z tego co Elise zrozumiała, ojciec
dziewczyny był bardzo surowy i nieprzejednany. Nie wiadomo, jak by zareagował, może
natychmiast przyjechałby do stolicy i kazałby jej wracać do domu, zupełnie jak dziadek
Elise, który pojechał do Ulefoss i zabrał córkę od Mathiasa Løvliena, nie wiedząc, że jest w
ciąży!
Biedny Kristian, to by był dla niego prawdziwy cios. Tyle złych rzeczy już w życiu
doświadczył. Próbowała mu wytłumaczyć, że powinien cieszyć się chwilą i przygotować się
na to, że szczęście nie potrwa wiecznie, ale on tylko się uśmiechnął, pogłaskał ją po policzku
i odparł:
- Wiedziałem, że powiesz coś takiego.
Więcej na ten temat nie rozmawiali.
Kiedy dotarli do Grønladsleiret, okazało się, że więcej rodzin z koszykami z prowiantem
zmierza w tym samym kierunku, co oni. Halfdan i Elvira pędzili przed siebie jak szaleni,
przyglądali się ludziom i pojazdom, wystawom sklepowym i grupkom młodych dziewczyn,
które śmiały się głośno i rozprawiały, i robiły wszystko, by zwrócić na siebie uwagę
młodzieńców w czapkach z lśniącymi daszkami i papierosem w kąciku ust.
Kiedy znaleźli się u stóp wzniesienia, nie mogła się powstrzymać, by nie spojrzeć na
dom, w którym potomkowie Anne Brannfjell leczyli ludzi. Przypomniała sobie, jaka była
nieszczęśliwa, kiedy okazało się, że dla Emanuela nic już nie można zrobić.
Odgoniła od siebie ponure myśli i popatrzyła na bliskich, laka była z nich wszystkich
dumna, tak bardzo ich kochała. Do pełni szczęścia brakowało tylko Pedera, Marte, Everta,
Hugo i Jensine. Następnego dnia Peder i Evert mieli przyjechać na przepustkę, wszyscy już
się cieszyli na to spotkanie.
Położono już częściowo tory tramwajowe wzdłuż Kongsveien. Linia miała być
ukończona do przyszłego lata i prowadzić obok szkoły morskiej i dalej, na Øvre Bekkelaget i
Nordstrand. Zastanawiała się, ile będzie kosztował bilet. Na pewno wielu ludzi będzie
chętnie korzystać z tego udogodnienia, droga pod górę naprawdę była ciężka.
Nareszcie znaleźli się na wzgórzu. Przystanęła i spojrzała na rozciągający się w dole
fiord. Jak pięknie błyszczały fale w słońcu, a te zielone wyspy rozsiane dokoła! Była
wcześniej na Ekebergu, kiedy szukała Kristiana i Svanhild, ale z tamtego miejsca nie
roztaczał się tak piękny widok.
W tej samej chwili rozległy się dźwięki muzyki i głęboki męski głos zaintonował
„Rododendrona”. Elise ujęła Halfdana i Elvirę za ręce i pospieszyła w stronę pawilonu. Johan
i Kristian kłócili się, kto będzie pchał wózek z Sigurdem i Evelyn, a Sylvia biegła obok,
roześmiana.
- Elise! Halfdan i Elvira!
Rozejrzeli się, niepewni, kto to wołał, i zobaczyli Dagny, stojącą opodal w towarzystwie
dwóch rówieśniczek. Zamachała z zapałem i ruszyła biegiem w ich stronę.
- I wy tutaj? Wiecie, że to ukochany Hildy śpiewa i gra? Nie wiedziałam, że on jest taki
zdolny. Ludzie są zachwyceni, a Hilda mało z dumy nie pęknie.
Elise zaczęła się śmiać.
- Właśnie dlatego tu przyszliśmy. Gdzie Hilda?
- Tam stoi! - pokazała Dagny. - Między tymi eleganckimi panami w surdutach i
kapeluszach! Ta tłusta obok niej kocha się w Andersie, Hilda jej nie lubi.
- Ależ Dagny! Jak możesz tak mówić!
-
Może nieprawda? - zwróciła się Dagny do przyjaciółek.
- Że Hilda jest zazdrosna, a matka Tollego to głupia gęś, która wdzięczy się do chłopów i
nic, tylko wywraca oczami?
Panienki z powagą pokiwały głowami. Elise po raz pierwszy widziała Dagny w
towarzystwie przyjaciółek, jakoś nie mogła się do tego przyzwyczaić i spoglądała na nie raz
po raz.
- Chodźcie! - zarządziła Dagny. - Idziemy popatrzeć na tych zakochanych, których
zdybałyśmy w krzakach.
Dziewczęta ruszyły biegiem, Dagny na samym przedzie jako niepisana przywódczyni
grupy.
Johan podszedł do niej, Kristian i Sylvia zajęli się wózkiem.
- Co ta Dagny taka podekscytowana?
- Powiedziała, że Hilda jest zazdrosna, bo jej nowa znajoma kocha się w Andersie.
Johan głośno się roześmiał.
- Oj, ta Dagny! Czego też ta dziewczyna nie wymyśli.
Elise próbowała się uśmiechnąć, lecz bezskutecznie. Kiedy ostatnio widziała się z Hildą,
zauważyła, że coś jest nie tak. Oby tylko nie zrobiła czegoś głupiego, teraz, kiedy wreszcie
Ole Gabriel zdecydował się oddać jej prawo do opieki nad dzieckiem!
Zatrzymali się koło pawilonu. Anders śpiewał już kolejny utwór. Hilda stała obok niego i
wyglądało na to, że zainteresowanie widzów sprawia jej wielką przyjemność. Na widok Elise
i całej reszty uniosła brwi ze zdumieniem i pospieszyła w ich stronę.
- Przyszliście posłuchać Andersa?
- Oczywiście. Postanowiliśmy przyjść, gdy tylko się dowiedzieliśmy, że występuje tutaj
co niedziela. Poznaj przyjaciółkę Kristiana, pannę Sylvię Borgseter. Pracuje jako
pielęgniarka w Domu Diakonis na Lovisenberg.
Hilda przywitała się uprzejmie, wyraźnie mile zaskoczona.
- I nic siostrze nie powiedziałeś! Wstydziłbyś się! - zwróciła się do Kristiana.
Zaśmiał się.
- Zamierzaliśmy odwiedzić cię tego dnia, kiedy Sylvia przyjechała, ale nie było cię w
domu.
- Przyjechała? Nie jest stąd?
- Pochodzę z Grimstad - odparła Sylvia. - Kristian pokazał mi, gdzie pani mieszka, ale
okna były zamknięte, a wcześniej widział, jak dokądś pani szła.
- Koniecznie wpadnijcie któregoś dnia. Anders będzie miał teraz przerwę, musicie go
poznać.
- Spotkaliśmy Dagny w towarzystwie dwóch przyjaciółek. Chyba świetnie się bawią,
właśnie pobiegły podglądać zakochane pary.
Hilda zaczęła się śmiać.
- Strasznie wypytywała o różne sprawy Andersa i mnie. Już sama nie wiem, co jej
odpowiadaliśmy. Nie znam drugiego dziecka równie ciekawskiego jak ona.
- Nie nazywaj jej dzieckiem, ma trzynaście lat. Wspominała, że jakaś bezczelna baba
zastawiła sidła na twojego Andersa.
Hilda zaczerwieniła się, zerknęła w kierunku pawilonu i pochyliła się ku nim.
- To prawda - powiedziała cicho. - Nazywa się Louise Jansen, mieszka trzy domy od nas
na Maridalsveien. Strasznie się wdzięczy, wychwala głos Andersa pod niebiosa i mówi, że
będzie tu przychodzić co niedziela, żeby słuchać jego śpiewu.
- A to ci dopiero. Co na to jej mąż?
- Śmieje się tylko i zupełnie się tym nie przejmuje.
- A Anders?
- Uważa, że jest postrzelona, i prosi, żebym nie brała sobie tego do serca, ale łatwo
mówić, kiedy ona jest taka natrętna.
Nagle z dołu dobiegł jakiś hałas i krzyki. Gdy spojrzeli w tamtą stronę, zobaczyli, że przy
drodze zebrała się grupka ludzi, z jakiegoś powodu bardzo wzburzonych i zaniepokojonych.
Jacyś dwaj mężczyźni zmierzali w ich stronę, z tego, co Elise udało się uchwycić z ich
rozmowy, mówili o jakimś wypadku.
- Chyba stało się coś złego! - wykrzyknęła.
Hilda zaczęła rozglądać się niespokojnie.
- Gdzie jest mały Gabriel?
- Nie wiesz?
- Nie. Bawił się z Tollem. Robili łuki i strzały i strzelali do celu.
Na jej twarzy pojawił się wyraz przerażenia, spojrzenie powędrowało w kierunku placu
budowy, ledwo widocznego między drzewami.
W tej samej chwili mężczyźni znaleźli się obok nich.
- Co się stało? - zapytał Johan.
- Dwaj chłopcy spadli z muru na budowie! Jednego udał się wydostać, ale z drugim jest
gorzej.
Hilda przycisnęła dłoń do ust.
- Nie! Boże, nie!
Zachwiała się, Johan pospieszył, by ją podtrzymać.
- To nie musi być Gabriel, Hildo. Tu aż się roi od dzieci.
Wyrwała mu się i powiodła wokół dzikim, przerażonym
wzrokiem.
- Ale nigdzie go nie widzę! Nie ma go tutaj!
Anders odłożył gitarę i przybiegł do nich.
- Co się dzieje?
- Dwóch chłopców spadło z muru na budowie - wyjaśnił Johan.
Dopiero teraz Elise zorientowała się, że Sylvia zniknęła. Spojrzała w dół wniesienia i
zobaczyła jej jasną suknię migającą między drzewami. Kristian pospieszył za nią.
Anders złapał dłoń Hildy.
- Chodź! - krzyknął i ruszył za nimi.
- Ale przecież nie wiemy nawet, czy to Gabriel - próbował protestować Johan.
- Ostatnim razem, kiedy tu byliśmy, pytał, czy może pójść na budowę - krzyknął Anders
w odpowiedzi.
- Biegnę za nimi - powiedział Johan do Elise. - Poradzisz sobie sama z całą czwórką?
- Oczywiście.
Poczuła, jak strach ściska jej pierś. Hilda straciła już dwoje dzieci. Czyżby miała stracić
również trzecie?
16
Wieść rozeszła się wśród wycieczkowiczów, ludzie biegli w dół wzniesienia, przez tory,
na drugą stronę, gdzie budowano szkołę.
Elise była oburzona. Co to komu da? Kierowała nimi czysta ciekawość, i tak nie mogli
nic zrobić, w każdym razie na pewno nie kobiety i dzieci.
Nie licząc Sylvii, która była pielęgniarką. Może wśród zebranych znajdzie się też jakiś
lekarz? Po kryjomu złożyła dłonie i pomodliła się w duchu, żeby Gabrielowi nic złego się nie
stało.
Sigurd i Evelyn sprzykrzyło się siedzenie w wózku, Sigurd zaczął płakać. Wzięła go na
ręce. Halfdan i Elvira już mieli pobiec za innymi, ale zdążyła ich zatrzymać.
- Chodźcie, pójdziemy do pawilonu, kupię wam wodę z sokiem - próbowała ich kusić.
Ustaliła z Johanem, że tego dnia każde z dzieci dostanie sok, choć tak naprawdę nie było ich
na to stać. Ale cóż, nie każdej niedzieli rodzina Thoresenów chodziła na wycieczki, mogli
zaoszczędzić na czymś innym.
Przed pawilonem stała jakaś kobieta. Pocierała nerwowo dłonie i z wyraźnym
przerażeniem patrzyła na ludzi gromadzących się u stóp wzniesienia. Miała pełne kształty i
dość frywolny strój. Elise była pewna, że musi to być nowa znajoma Hildy. Tylko dlaczego
nie zeszła na dół wraz z innymi, kiedy jej własny syn mógł być przecież jednym z tych
chłopców?
- Przepraszam panią - zaczęła. - Jestem siostrą Hildy. Może potrzebuje pani pomocy?
Kobieta spojrzała na nią z wyraźną ulgą.
- Mogłaby pani pomóc mi zejść na dół? Tu jest strasznie stromo, kolana mnie bolą. Nie
śmiem zejść bez pomocy, mój mąż zawsze trzyma mnie za rękę, kiedy tędy schodzimy.
Elise rozejrzała się bezradnie. Nagle zobaczyła Dagny z koleżankami, właśnie
przybiegły. Chyba dopiero teraz dowiedziały się o wypadku, inaczej na pewno byłyby już
wraz z innymi na dole.
- Dagny! - krzyknęła. - Pozwól tu na chwilę, bardzo cię proszę!
Dagny zwolniła kroku. Jej mina wskazywała na to, że wcale nie ma ochoty jej posłuchać,
ale najwyraźniej nie śmiała, bo w końcu podeszła niechętnie, zdyszana po biegu.
- Dwaj chłopcy spadli z muru na budowie! - oznajmiła z wyraźnym podekscytowaniem.
- Wiem o tym. Boimy się, czy to przypadkiem nie Gabriel. A to jest matka jego kolegi.
Poprosiła, żebym pomogła zejść jej na dół. Możesz popilnować dzieci przez ten czas?
- Gabriel? Synek Hildy? - przeraziła się Dagny, po czym rozejrzała się i spytała: - Nie ma
tu jakiegoś mężczyzny, który mógłby jej pomóc?
- Jak widać, nie. Ludzie są strasznie ciekawscy, wszyscy od razu pognali popatrzeć, co
się wydarzyło.
Dagny spojrzała na kobietę.
- Jest kaleką?
- Nie, bolą ją kolana, boi się schodzić sama po stromym stoku. Jej mąż, kiedy tylko
usłyszał, co się stało, pobiegł na miejsce wypadku, a o niej zapomniał.
Dagny odwróciła się do koleżanek:
- Muszę popilnować dzieci. Pomóżcie mi wsadzić je do wózka.
Od razu posłuchały. Elise ujęła kobietę pod ramię i zaczęła schodzić, zamyślona. Nie
mogła się nadziwić, że Dagny cieszy się takim szacunkiem i autorytetem wśród swoich
rówieśnic.
-
O Boże, Boże! O Boże! - jęczała nowa znajoma Hildy.
- Straciłam już dwoje dzieci, jeśli przyjdzie mi stracić jeszcze Tollego, to chyba skoczę do
rzeki.
- Na pewno nie będzie tak źle - próbowała ją pocieszyć Elise. - Chłopcom w tym wieku
często przytrafiają się różne dziwne przygody i zwykle wychodzą z nich bez szwanku.
Pamiętam, że jak byłam mała, pewien szesnastolatek wypadł przez okno z drugiego piętra w
naszej kamienicy. Miał jedynie lekki wstrząs mózgu.
- Może to Gabriel, syn Hildy, spadł z muru? Jest pani jej siostrą?
- Tak. Hilda również straciła dwoje dzieci. Miejmy nadzieję, że żadnemu z chłopców nic
złego się nie stało.
- Hilda i Anders stracili dwoje dzieci? Nic nie mówili.
- O takich rzeczach chyba się nie opowiada, kiedy się kogoś dopiero poznało.
Hilda i Anders... ? Nowa znajoma Hildy sądziła, że są po ślubie, a Hilda nie
wyprowadziła jej z błędu.
- Poznaliście się niedawno, prawda?
- Tak, w zeszłą niedzielę, ale wcześniej rozmawiałyśmy po drodze z pracy.
Schodziły w prawdziwie żółwim tempie. Elise zastanawiała się, jak ta pani Jansen zdołała
doczłapać się aż tutaj z Sagene, skoro tak ją bolą nogi.
- Nie wygląda pani na siostrę. Hildy. I to tylko dwa lata straszą. Powiedziałabym, że
dziesięć, dwanaście.
Elise nie wiedziała, co na to powiedzieć.
- Anders młodo wygląda. To najładniejszy chłop, jakiego widziałam. Szeroki w
ramionach, silny, z błyskiem w oku. Jak go zobaczyłam, to kolana mi zmiękły, mówię pani.
Szkoda, że żonaty.
Elise poczuła narastające oburzenie.
- Pani chyba też jest zamężna?
Pani Jansen zaśmiała się.
- Perowi tam wszystko jedno. Też miał inną babę.
Cóż to za znajomość Hilda zawarła? Chyba musiała się zorientować, że to jakaś straszna
baba. Zresztą wspominała, że nie jest nią szczególnie zachwycona.
Kiedy w końcu znalazły się na dole, pani Jansen puściła ramię Elise i podążyła w
kierunku placu budowy, zdumiewająco lekkim krokiem.
Elise poszła za nią. Bała się. A jeśli Gabrielowi coś się stało? Co powie jego ojciec?
Zaufał jej, dał się przekonać do oddania chłopca pod opiekę Hildy.
Zresztą Hilda nie ponosiła winy. Nie da się utrzymać na smyczy dziesięcioletniego
chłopca. Bawiło się tu mnóstwo dzieci, ich rodzice siedzieli na górze, słuchając śpiewu
Andersa i nie martwiąc się o swoje pociechy. Owszem, czasem zdarzały się wypadki, ale
rzadko z winy rodziców. Pomyślała o tych wszystkich dzieciach, które utonęły w rzece,
przypomniał jej się Aslak, któremu Peder pomógł wydostać się spomiędzy bel drewna na
Brekkedammen i syn Juliusa i Bertine, który wpadł do wodospadu. Dzieci musiały same
sobie radzić, rodzice byli cały dzień w pracy. Czasami zdarzały się jakieś nieszczęścia, nie
było na to rady.
Może nie powinna była zostawić dzieci pod opieką Dagny w tym obcym miejscu.
Owszem, zwykle można było na niej polegać, ale dzisiaj, w towarzystwie innych dziewcząt,
zdawała się jakaś inna, dziwnie podekscytowana. W dodatku tamte bez słowa sprzeciwu
wykonywały wszystkie jej polecenia. Oby tylko nie wymyśliły czegoś głupiego.
Podeszła do grupki ludzi, wpatrzonych w jeden punkt. Rozmawiali podniesionymi
głosami, jakaś kobieta płakała. Dobry Jezu, oby tylko nic się nie stało Gabrielowi!
Przepraszam, czy mogłabym przejść? To chyba mój siostrzeniec.
Przepuścili ją niechętnie. Z trudem przeciskała się między zgromadzonymi, którzy
najwidoczniej nie mieli nic lepszego do roboty, jak stać i gapić się bezmyślnie.
Stojący najbliżej nie chcieli jej przepuścić. Nikt nawet nic odwrócił się w jej stronę, kiedy
powtórzyła swoją prośbę.
W końcu jakaś kobieta przesunęła się nieco, tak że Elise mogła przynajmniej spojrzeć, co
się dzieje. Na ziemi, pod wysokim murem, leżała nieruchoma sylwetka. Obok klęczała z
płakana Hilda.
17
Mocno odepchnęła kobietę, by przejść, strach zrodził w niej gniew. Dopiero teraz
zobaczyła Sylvię i Andersa, pochylonych nad chłopcem, Sylvia chyba go badała. Z tyły stali
Kristian i Johan.
- Hildo? - Rzuciła się na ziemię obok siostry. - Co z nim?
Hilda przytuliła się do niej, nie przestając szlochać.
- Nie rusza się, nie otwiera oczu. Och, Elise, tak się boję!
Elise objęła ją.
- Ktoś już pojechał po lekarza? Zadzwonił po ambulans?
Hilda skinęła głową.
- Jakiś mężczyzna, zaparkował tu niedaleko, a w Gamlebyen jest budka telefoniczna.
- Miejmy tylko nadzieję, że to nie potrwa zbyt długo.
- Chyba odzyskuje przytomność - powiedziała Sylvia.
Pochyliły się nad chłopcem. Sylvia podtrzymywała Hildę,
by ta przypadkiem jakimś gwałtownym ruchem nie zaszkodziła mu dodatkowo.
Teraz Elise zobaczyła, że Gabriel krwawi z ran na głowie, ramieniu i ręce, ale
najważniejsze, że zamrugał i poruszył się lekko.
- Jest przytomny. Chyba nie będzie tak źle, jak ci się wydawało, Hildo. Co z jego kolegą?
- Ma tylko kilka zadrapań - odpowiedział Kristian. - Ojciec się nim zajął.
- Gdzie dzieci? - spytał Johan, zaniepokojony.
- Dagny i jej przyjaciółki się nimi opiekują.
- Pobiegnę zobaczyć, co u nich - oznajmił Kristian. - panienki chyba nie nadają się za
bardzo na niańki.
Pewnie uważał, że wykazała się nieodpowiedzialnością.
- Musiałam pomóc pani Jansen zejść na dół, powiedziała że bolą ją kolana.
Hilda prychnęła.
- Tak tylko mówi. Po prostu boi się schodzić.
Sylvia podłożyła zwiniętą kurtkę pod głowę Gabriela i zaczęła oglądać ranę.
- Chyba nie jest bardzo głęboka - powiedziała z ulgą.
Kilku gapiów poszło sobie, po chwili kolejni. Dramatyczne przedstawienie skończyło się.
Skoro rany nie są poważne niepotrzebnie się fatygowaliśmy, zdawały się mówić ich miny.
Wkrótce zostali sami.
Sylvia uśmiechnęła się do Hildy, chcąc dodać jej otuchy.
- Wszystko będzie dobrze. Chyba czuwał nad nim Anioł Stróż - dodała, pokazując
skinieniem głowy wysoki mur.
- Może i tak.
- Bezmyślne dzieciaki - mruknął Johan.
Anders ukucnął obok Hildy i pogłaskał ją po policzku.
- Słyszałaś, co powiedziała siostra? Będzie dobrze.
Hilda oparła głowę na jego piersi.
- Ole Gabriel nie może się o tym dowiedzieć, bo znowu mi go zabierze.
- Nikt nic nie powie twojemu mężowi. Kto niby miałby to być? Eleganckie towarzystwo
jeździ na Frogner, nie na Ekeberg.
- Mam nadzieję, że nie było tu żadnych jego znajomych.
- Niby jakich? Per i Louise Jansen nawet nie wiedzą, że jesteś mężatką. To znaczy, sądzą,
że to ja jestem twoim mężem.
Kristian wrócił z butelką czystej wody i czystymi szmatkami, które dostał w pawilonie.
Przekazał, że Dagny pilnuje dzieci jak należy.
Sylvia zaczęła zmywać krew, nie miała jednak odwagi ruszać rany.
- Najlepiej poczekajmy na ambulans i środki odkażające - powiedziała.
Długo musieli czekać. Wciąż spoglądali na drogę, w nadziei, że zobaczą wytęskniony
pojazd. Z pawilonu dochodziły rozmowy i śmiech, ludzie najwyraźniej zdążyli już
zapomnieć o dramatycznym wydarzeniu.
Nagle z góry zbiegł jakiś młodzieniec w jasnym lnianym garniturze i kapeluszu
słomkowym.
- Hjalmar Otto Pedersen pozdrawia i zapytuje, kiedy zaczną się na nowo występy.
Twarz Andresa pociemniała z gniewu.
- Nie słyszał, co się stało? Mało brakowało, a byśmy stracili chłopaka!
- Ale ktoś mówił, że z nim wszystko dobrze. Ludzie czekają na rozrywkę. Pan Hjalmar
Otto Pedersen mówi, że podpisał pan umowę i dostaje wynagrodzenie za coniedzielne
występy.
Hilda skinęła głową.
- Idź, Anders. Nie możesz ryzykować, że stracisz tę szansę.
- Tak, ale pomyśl...
- Jeśli lekarz uzna, że powinieneś z nami pojechać, pójdziemy po ciebie.
Anders podniósł się niechętnie i poszedł za mężczyzną.
- Co to za człowiek ten Pedersen! - wykrzyknęła Elise.
- Ciekawe, co by powiedział, gdyby to jego syn tu leżał!
- Na pewno nie ma dzieci, nie wygląda mi na takiego - odparł Johan.
Elise uśmiechnęła się.
- A jak wygląda mężczyzna, który ma dzieci?
- Spójrz na Kristiana, to się dowiesz, co mam na myśli.
- Ale Kristian nie wyglądał tak przed wyjazdem do Ameryki, chociaż miał już wtedy
Halfdana.
- Sam był wtedy jeszcze dzieckiem. Musiał najpierw dorosnąć. No, wreszcie jadą! -
wykrzyknął z ulgą.
Hilda wsiadła z Gabrielem do ambulansu, Anders musiał zostać, by zabawiać gości.
- Masz coś przeciwko, że z nimi pojadę? - spytała Sylvia Kristiana.
Był wyraźnie rozczarowany, ale tylko potrząsnął głową.
- Nie, na pewno przyda się twoja pomoc.
Odprowadzili wzrokiem ambulans podskakujący na wyboistej drodze. Elise poklepała
brata po ramieniu.
- Jak miło z jej strony. To dobra dziewczyna.
Kristian przytaknął.
- Proponuję, byśmy zbierali się do domu. Żadna przyjemność siedzieć tutaj po tym, co
się wydarzyło.
-
A co z Andersem? Zostanie sam, a na pewno martwi się o Hildę i Gabriela.
Spojrzała na niego.
- Może ty z nim zostaniesz i wrócicie razem?
- O tym właśnie myślałem.
Dopiero co zdążyli wejść do środka, dzieci siedziały przy stole i piły wodę, spragnione i
zgrzane po długim marszu, gdy nagle ktoś zapukał w okno. Wszyscy odwrócili się.
- To pani Jonsen! - wykrzyknęła Elvira.
Elise westchnęła.
- Jeszcze tego brakowało.
Johan zachichotał.
- Minęły już chyba trzy dni od jej ostatniej wizyty.
Po chwili sąsiadka wkroczyła do środka i usadowiła się na jedynym wolnym stołku, choć
Elise i Johan jeszcze nie zdążyli zająć miejsc.
- Ty uważaj na tę swoją siostrę, Elise! - zaczęła. - Cała ulica
o niej gada. Jeszcze się nie rozwiodła, a już chłop ją wizytuje!
- Masz na myśli Andersa Kråkestiena? To jej sąsiad, pilnuje, żeby nikt niepowołany nie
łaził po klatce i pomaga jej naprawiać szafki kuchenne.
Pani Jonsen przez chwilę wyglądała na lekko zdezorientowaną, ale nie dała za wygraną.
- Olsenowa wszystko mi opowiedziała. Widziała Hildę z jakimś dużym chłopem, szli po
ulicy za rękę, jeszcze nawet noc nie była! Przystanęli przy tej latarni, jak się skręca na
Arendalsgata, i nie powiem, co wyrabiali!
- Całowali się? - zapytał Halfdan niewinnie.
Pani Jonsen spąsowiała i posłała Elise oburzone spojrzenie.
- Jak ty wychowujesz te swoje dzieciaki? Słyszałaś, co on powiedział?
- Halfdan ma tylko sześć lat, nawet nie wie, o czym mówi. Ale, wracając do Hildy i tego
mężczyzny. Jesteś pewna, że to nie był pan Paulsen?
Pani Jonsen wyglądała, jakby ją ktoś w twarz strzelił.
- Paulsen? A to oni się nie rozwodzą?
- Jeszcze nie wiadomo. Nie wypytuję jej, uważam że nie wypada wtykać nosa w nie
swoje sprawy.
Pani Jonsen była zrozpaczona. Całe jej kazanie poszło na marne. Elise prawie żal jej się
zrobiło.
- Dopiero co wróciliśmy z wycieczki na Ekeberg. Biedny Gabriel spadł z muru i tak
brzydko uderzył się w głowę, że Hilda musiała pojechać z nim do szpitala.
Pani Jonsen z przerażeniem klasnęła w dłonie, jakby już zapomniała o sprawie z Hildą i
jej chłopem.
- Aż tak się potłukł, że musiał do szpitala? Jezu słodki, to tam jest tak niebezpiecznie?
- Nie słyszałaś o trollu z Ekeberg? - wtrąciła Elvira.
- Mieszka w środku góry i robi tak, że mali chłopcy spadają do dziury w ziemi.
- Nie wygłupiaj się, Elviro.
Dziewczynka z powagą potrząsnęła głową.
- Dagny tak powiedziała.
Pani Jonsen podniosła się.
- Nie słuchaj Dagny, zmyśla lepiej niż Bjørnson i Ibsen razem wzięci. Chyba czas na
mnie. Muszę powiedzieć pani Olsen, że Gabriel w szpitalu.
- Do widzenia, pani Jonsen - rozległ się zgodny chór dziecięcych głosów.
Kiedy znalazła się za drzwiami, Johan spytał ze zdumieniem:
- To prawda, że Hilda jednak się nie rozwodzi?
Elise podeszła do pieca i postawiła garnek z zupą na ogniu.
- Nigdy nie wiadomo - mruknęła.
Johan podszedł do niej i otoczył jej plecy ramieniem.
- Fu - szepnął jej do ucha. - Ładnie to tak kłamać?
- Kłamię tylko największym plotkarom - odparła ze śmiechem.
- To, że Anders przychodzi naprawiać jej szafki kuchenne, to też nieprawda?
Posłała mu niewinne spojrzenie.
- Tak powiedziałam? Nie przypominam sobie.
18
Elise usiadła na posłaniu. Przez okienko w dachu widać było niebo zabarwione poranną
zorzą.
- Mają przepustkę tylko do jutra, Peder chyba nie będzie miał czasu nas odwiedzić.
Johan odwrócił się w jej stronę i przetarł oczy.
- Ależ jesteś rześka! Nie słyszałem nawet, żeby kogut piał.
- Jest poniedziałek, Peder i Evert przyjeżdżają na przepustkę, ale Peder pojedzie pewnie
prosto do Eidsvoll, na pewno stęsknił się za Marte.
- Oczywiście. I wcale nie jest pewne, czy Evert przyjedzie. Mieszka u Wang-Olafsena,
pewnie zechce spotkać się z Gudrun, albo żeby się pogodzić, albo żeby zerwać zaręczyny.
- A ja tak się cieszyłam, że ich zobaczę!
- Moja kwoczka! - powiedział Johan, przyciągając ją do siebie. - Nie starczy ci tamta
czwórka i ja na dokładkę? Poza tym mały Gabriel ma przyjść, jest ranny i wymaga
dodatkowej opieki.
Przytuliła się do niego z uśmiechem.
- Dzieci jeszcze śpią - wyszeptała.
- Kristian też.
- A ty już nie śpisz, ale nie masz ochoty wstać.
- Może Hilda przyprowadzi Gabriela po drodze do pracy.
- Nie, powiedziała, że rano Anders się nim zaopiekuje, żeby nie musiała budzić chłopca
tak wcześnie. Dzięki Bogu, że nie musiał zostać w szpitalu!
- Sylvia przyjdzie przed południem zmienić mu opatrunki.
- Ale jeszcze nie teraz.
- Nie musisz iść do pracy?
- A ty?
Oboje zaśmiali się cicho. Podciągnął jej koszulę i pocałował ją w brzuch.
- Pozwalam ci robić mi taką wczesną pobudkę każdego dnia - wyszeptał. - jeśli tylko nie
będę musiał od razu wstawać.
Wygięła się w łuk i westchnęła z rozkoszy.
- Tak bardzo cię kocham.
- Myślałem, że mnie uwielbiasz. Ubóstwiasz.
Zaśmiała się, przyciskając wargi do jego ciepłej skóry.
- Przecież sam wiesz.
Skinął głową.
- I wiem coś jeszcze - że masz ochotę tak samo jak ja - dodał.
Elise właśnie siedziała przy maszynie, pracując nad opowiadaniem o dziewczynce, której
rodzice zmarli i która dorastała w domu dziadków, kiedy usłyszała, że brama skrzypnęła.
Zerwała się. Czyżby to Evert?
Wybiegła. Właśnie wynurzył się zza węgła, trochę obcy, nie zwykle przystojny w
mundurze. Wybiegła Evertowi na spotkanie i rzuciła mu się na szyję.
- Miałam nadzieję, że do nas zajrzysz!
Evert zaśmiał się.
- Jasna sprawa. Przecież mówiłem, że was odwiedzę.
Puściła go i zmierzyła wzrokiem.
- Dobrze wyglądasz. Lepiej niż przed wyjazdem.
-
Nie narzekam. Podoba mi się na ćwiczeniach. Jazda rowerem i marsze tylko dobrze
nam robią. Przedwczoraj zająłem piąte miejsce w jeździe na orientację, wygrałem koszyk
turystyczny.
- Gratulacje! Musisz być silny. Mieliście przejechać chyba sześćdziesiąt pięć kilometrów,
o ile pamiętam?
- Owszem, a trzy dni wcześniej przejechaliśmy siedemdziesiąt. Wielu chłopaków jest
sprawniejszych w jeździe na rowerze ode mnie, ale podoba mi się.
Dzieci już go zobaczyły i natychmiast przybiegły.
- A jak poszło Pederowi?
- Nie najlepiej. Raz spadł, bo rower odmówił mu posłuszeństwa na żwirowej drodze.
Zdarł sobie skórę na rękach i twarzy, nic groźnego, ale bał się, że przestanie się podobać
Marte.
- O to raczej nie musi się martwić. Zdarta skóra na twarzy raczej niczego między nimi nie
zmieni.
Evert roześmiał się.
- To samo mu powiedziałem.
Sigurd i Evelyn przystanęli w pewnej odległości, nieco zawstydzeni, ale Halfdan i Elvira
zaraz zaczęli ciągnąć go za rękaw i już chcieli prowadzić do domku dla lalek.
Johan pokazał się w drzwiach stajni, pewnie musiał ich usłyszeć.
- Evert? Jak miło, że do nas zajrzałeś.
Evert zrobił dziwną minę.
- Tutaj jest mój dom.
- To prawda - potwierdził Johan z uśmiechem.
- Może zaprosimy pana Wang-Olafsena - zaproponowała Elise z entuzjazmem. - Dzięki
temu i on, i my moglibyśmy trochę dłużej z tobą posiedzieć, zanim znowu wyjedziesz.
Widziała, że Evert się ucieszył. Był wdzięczny panu Wang-Olafsenowi za wszystko, co
dla niego robił, ale to ich uważał za swoją rodzinę. Chyba tak naprawdę zdał sobie z tego
sprawę tamtego dnia, kiedy wpadł do nich przed wyjazdem na poligon i spotkał Pedera i
Kristiana.
Johan rzucił jej przerażone spojrzenie.
- A co podamy?
- Naleśniki z kryzysowej mąki i świeże maliny. Elvira i Halfdan mówili, że za stajnią są
już dojrzałe, udało mi się też kupić mleko i jajka w Biermannsgården.
- Ty to zawsze coś wymyślisz. Zaproś go, Evercie. Dawno się nie widzieliśmy, miło
byłoby porozmawiać.
- Ale najpierw musisz usiąść na chwilę i opowiedzieć, jak było na ćwiczeniach -
powiedziała Elise i pociągnęła go za sobą na ławkę.
Ledwo zdążyli usiąść, kiedy brama znowu skrzypnęła.
- Albo mały Gabriel, albo Sylvia. Wczoraj Gabriel spadł z muru i brzydko się potłukł,
ale na szczęście nic groźnego się nie stało. Byliśmy na wycieczce na Ekebergu, bawili się z
kolegą na placu budowy.
Evert zrobił przestraszoną minę, Elise jednak nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo zza
węgła wychynęła Sylvia.
- Przedstawiam ci przyjaciółkę Kristiana, pannę Sylvię Borgseter. Pochodzi z Grimstad,
jest pielęgniarką.
Evert był zaskoczony. Minęły zaledwie trzy tygodnie od jego wyjazdu, nikt wtedy nie
wspomniał, że Kristian ma sympatię. Elise też o niczym nie wiedziała.
Wstał i przywitał się uprzejmie.
Elise widziała, jak patrzy na Sylvię. Nic dziwnego, była niezwykle piękna. I zapewne
przyzwyczajona, że młodzi mężczyźni nie mogą oderwać od niej wzroku.
- Słyszałam o panu - powiedziała. - Kristian zawsze dobrze się wyraża o swoich
braciach. Czy ciężko jest na poligonie?
Evert potrząsnął głową.
- Wojska lądowe nie są w takim stanie gotowości jak siły morskie. Marynarka od
samego początku wojny miała rozliczne zadania.
- Dlaczego tak jest?
- Muszą patrolować wybrzeże. Trzydzieści okrętów brytyjskich wpłynęło na norweskie
terytorium w poszukiwaniu jednostek niemieckich. Na morzu jest bardzo niespokojnie.
Wielka Brytania nadal posyła okręty na nasze wody, a władze to lekceważą. Anglia i Niemcy
rozważają za i przeciw udział Skandynawii w wojnie, chodzą słuchy, że powstały już
pierwsze plany operacji przeciw Norwegii.
Elise z przerażeniem przycisnęła dłoń do ust.
Sylvia była przerażona.
- Nie wiedziałam, że jest tak źle. Gazety o niczym nie piszą
- powiedziała.
- Władze nie chcą siać paniki, to niczemu nie służy.
- Uśmiechnął się do niej. - Rzadko można spotkać młodą damę, która interesuje się polityką.
- Czyżby? W takim razie wielka szkoda. Jeśli wojna wybuchnie, dotknie przecież nas
wszystkich, w ten czy inny sposób.
- Nie chcesz usiąść, Sylvio? - Już jakiś czas temu Elise zaproponowała, by mówiły sobie
na ty. - Może trochę potrwać, nim Gabriel się zjawi.
- Idzie, słyszę go! - wykrzyknął Halfdan z zachwytem. Tęsknił za Hugo i cieszył się za
każdym razem, kiedy mały Gabriel ich odwiedzał. - Anders chyba z nim idzie, poznaję jego
głos.
Po tych słowach pobiegł otworzyć im bramę.
Elise roześmiała się.
- Ani chwili spokoju, ciągle ktoś do nas wpada.
- Czyli tak jak lubisz? - zaczął się przekomarzać Evert.
- Przywitam się z Gabrielem i przyjacielem Hildy, a potem pójdę po pana Wang-Olafsena.
Oczekuje mnie dzisiaj.
Po kilku krokach zatrzymał się i jeszcze raz zwrócił się do Elise: - Kristian przenosi się
do niego na czas mojej nieobecności?
- Pan Wang-Olafsen mu to zaproponował, ale on wolałby jeszcze trochę tu pomieszkać,
Evelyn tak dobrze czuje się wśród innych dzieci.
- Wracam pod koniec września. Co wtedy zrobimy?
- W przyszłym miesiącu wyprowadza się nasz lokator, pokój będzie wolny. A tobie co by
najbardziej odpowiadało?
- Hugo i Jensine na razie zostają na wsi?
- Tak długo, jak długo w mieście będą kłopoty z zaopatrzeniem. Nikt nie wie, ile to
potrwa.
- Niech Kristian zadecyduje. Pan Wang-Olafsen utrzymywał mnie przez kilka lat i posłał
do szkoły, teraz Kristiana kolej.
Elise uśmiechnęła się.
- Chyba to Evelyn będzie miała ostatnie słowo. - Spojrzała na Sylvię. - A ty jak myślisz?
Sylvia zarumieniła się, a Elise od razu pożałowała tego pytania. Sylvia pomyślała pewnie,
że pyta o wspólne plany jej i Kristiana, a przecież wcale nie o to jej chodziło.
Usłyszeli głosy Halfdana, Andersa i małego Gabriela. Evert pospieszył im na spotkanie.
Sylvia odwróciła się w jej stronę i powiedziała cicho:
- Zerwałam zaręczyny. Wczoraj wieczorem wysłałam list.
Elise poczuła dziwne ukłucie w sercu. Znów pomyślała o matce, którą jej ojciec płaczącą
zabrał ze sobą do Ulefoss, rozdzielając z mężczyzną, którego kochała.
- Jak myślisz, co teraz będzie? - spytała wreszcie.
- Nie śmiem nawet o tym myśleć - odparła Sylvia.
19
Po niedługim czasie Evert wrócił razem z panem Wang-Olafsenem. Anders odprowadził
małego Gabriela i poszedł do pracy. Elise powiedziała, by po południu wpadli do nich z Hil-
dą, tak by i oni mogli się nacieszyć towarzystwem Everta.
Mały Gabriel był w zaskakująco dobrej formie. Głowę miał obwiązaną bandażem i
Halfdan stwierdził, że wygląda jak duch, ale nic go nie bolało i chyba nie odniósł innych
obrażeń.
Elise od razu zauważyła, że pan Wang-Olafsen jest zachwycony przyjaciółką Kristiana.
Zresztą, któż by nie był? Życzyła sobie gorąco, by Kristian dostał taką towarzyszkę życia,
lecz nie bardzo wierzyła, że ojciec Sylvii wyrazi na to zgodę, nie po tym, co na jego temat
usłyszała. Poza tym Sylvia nie była pełnoletnia, choć to w jej przypadku nie było takie
istotne, jeśli sama twierdziła, że nie chce zranić rodziców i wystąpić przeciwko ich woli.
Gdyby nie przeszłość i pochodzenie, Kristian byłby kandydatem, o jakim marzą dla
swoich córek wszyscy rodzice - przystojny, uprzejmy, troskliwy i zdolny. Ale żaden
zamożny przedsiębiorca, jeden z najznamienitszych obywateli swego miasta, nie oddałby
jedynej córki młodzieńcowi, który ma dwoje nieślubnych dzieci, w dodatku każde z inną
kobietą, i który pochodzi ze środowiska robotniczego, ma w sobie cygańską krew, a jego
ojciec utonął po pijaku.
Cygańskie pochodzenie dałoby się jeszcze jakoś ukryć, ale na pewno nie dzieci.
Wprawdzie ojciec Sylvii był liberałem, ale środowisko na pewno zareagowałoby krytyką i
oburzeniem co zapewne okazałoby się nie do wytrzymania dla niego i jego żony. Jeśli
Kristian pragnie znaleźć sobie towarzyszkę życia, matkę dla Halfdana i Evelyn, to powinien
poszukać w tej warstwie społecznej, do której sam należy.
Zerknęła na Sylvię, która właśnie dyskutowała o kwestii kobiecej z Evertem, Johanem i
panem Wang-Olafsenem. Siedzieli w ogrodzie, przy stole, który Johan zrobił z pieńka i płyty
kamiennej, na ławce, znalezionej na stryszku nad stajnią. Kiedy przyniosła z kuchni dwa
taborety, starczyło miejsca dla wszystkich. Słońce o tej porze nie docierało na tę stronę
domu, nie było im więc za gorąco. Zresztą Elise wiedziała, że wcale nie jest dobrze siedzieć
w słońcu - z jakiegoś powodu gazety stale przypominały o nakryciu głowy w słoneczną
pogodę, dotyczyło to zarówno dzieci, jak i dorosłych.
Tego dnia dzieci miały na sobie niedzielne ubrania, na cześć Everta i pana Wang-
Olafsena. Poprzedniego dnia, nim wybrali się na wycieczkę, Elise umyła włosy Elvirze i
Evelyn i wypłukała je w naparze z jałowca. Wyglądały bardzo pięknie.
- Panna Sjøberg pozdrawia - zwrócił się pan Wang-Olafsen do Elise.
- Dziękuję - odparła, zastanawiając się, czy i jej nie powinna była zaprosić.
-
Niedawno była na przyjęciu u jakichś nowych sąsiadów
- ciągnął. - Bardzo się zdziwiłem, kiedy powiedziała potem, że to pan Sjur Bergeseth. Już
zdążył znaleźć sobie inną. Josefine stwierdziła, oględnie rzecz ujmując, że to dość
kontrowersyjna postać.
- Panna Nini Kaldvig. Spotkaliśmy ją na pogrzebie. Johan, pan Ringstad i ja byliśmy
oburzeni jej zachowaniem. Przyszła na cmentarz ubrana jak modelka z Paryża, w jaskrawe
kolory!
Obraziła mnie, Peder jej odpowiedział. W rezultacie Sjur i jego kochanka pojechali do
domu w środku pogrzebu.
Pan Wang-Olafsen potrząsnął głową z niedowierzaniem.
- A co z tymi biednymi dziećmi?
- Sebastian na dobre przeniósł się do Ringstad, ale co się dzieje z Laurentiusem, tego nie
wiem.
- Może nie powinienem tego mówić, ale Josefine słyszała, jak Sjur rozmawiał ze swoją
przyjaciółką o sprzedaży gospodarstwa w Kongsvinger.
Elise otworzyła usta ze zdumienia i rzuciła Johanowi przerażone spojrzenie.
- Sprzedać Stangerud? Przecież Sebastian ma do niego prawo, nie mogą tego zrobić.
- Nie wiem, jak chcą to przeprowadzić. Sjur Bergeseth już wcześniej poruszał się na
granicy prawa, kiedy sprzedał willę na Eckersbergsgaten bez porozumienia z Signe. Z tego
co zrozumiałem, to ona kupiła ten dom, Sjur nie miał do niego żadnych praw.
- Biedni państwo Stangerud, ich zmartwienia chyba nigdy się nie skończą.
- Słyszałem, że pani Stangerud jest poważnie chora, jej mąż zresztą też nie całkiem
zdrów. Pewnie ich zięć postanowił to wykorzystać.
- Czy Sjur może pozbawić Sebastiana praw do spadku po matce?
- Nie mam wystarczających danych, by odpowiedzieć na to pytanie. W razie śmierci
chłopca prawa przeszłyby na ojca, ale Sebastianowi chyba nic nie dolega?
- Czy Sjur Bergeseth nie jest przypadkiem człowiekiem, którego właściwie można uznać
za przestępcę? - wtrącił Evert.
Elise spojrzała na niego z przestrachem.
- Co masz na myśli?
- Gdyby Sebastian był moim wnukiem, pilnowałbym go dzień i noc.
Elise zaczęła się śmiać, przestraszona i zażenowana jednocześnie pomysłem Everta.
- Daj spokój! Chyba nie sądzisz, że Sjur Bergeseth jest mordercą?
Evert się nie śmiał.
Zauważyła, że Johan i pan Wang-Olafsen spojrzeli na siebie Johan pospiesznie zmienił
temat.
Potem, kiedy stała w kuchni, smażąc naleśniki, a Johan przyniósł drewno, zapytała:
- Chyba nie myślicie poważnie, że Sjur Bergeseth może czyhać na życie Sebastiana?
- Nie, to przesada. Na pewno ma chrapkę na Stangerud, tak jak kiedyś miał na Ringstad,
ale aż tak groźny i nikczemny na pewno nie jest.
Kristian przyszedł z pracy akurat, kiedy siadali do stołu. Elise odważyła się nałożyć sobie
jednego małego, nieudanego naleśnika, przypalonego z jednej strony, i jadła jak najwolniej,
ale tak, by nikt niczego nie zauważył. Bała się, że zabraknie dla wszystkich, chociaż trzeba
przyznać, że nie smakowały tak jak zwykle. Nie było cukru do posypania, tylko podprażone
maliny. Na wszelki wypadek odłożyła po dwa naleśniki dla Hildy i Andersa.
Kristian posłał Sylvii zakochane spojrzenie. Ucieszył się na widok Everta i Wang-
Olafsena.
- Opowiadaj, jak było na ćwiczeniach!
Elise zastanawiała się, czy zazdrości Evertowi, czy może nie czuje się dobrze z myślą, że
prosił o zwolnienie ze służby. W końcu obrona ojczyzny to obowiązek każdego młodego
człowieka.
Wszyscy w milczeniu wysłuchali opowieści Everta. Kiedy skończył, Halfdan zapytał:
- Są tam jakieś dziewczyny?
Evert potrząsnął głową ze śmiechem.
- Co by dziewczyny miały robić na poligonie?
- A dzisiaj była nowa dziewczyna w Biermannsgården
- ciągnął Halfdan. - Jak poszła do wygódki, to chłopaki zakradły się od tyłu i wyjęły deskę,
żeby pogapić się na jej zadek.
- Halfdan, jak ty się wyrażasz! - wykrzyknęła Elise.
- Mówi się siedzenie, a nie zadek - wyjaśniła Elvira. - Poza tym nie wolno podglądać
dziewczyn w wygódce.
- Ja nie patrzyłem - odparł Halfdan, wyraźnie urażony.
Elise widziała, że Kristian i Sylvia z trudem powstrzymują się od śmiechu, pan Wang-
Olafsen natomiast był wyraźnie wstrząśnięty, choć przecież spędził z nimi już tyle czasu, że
powinien być przyzwyczajony do podobnych scen.
Kiedy przyszli Hilda i Anders, było już po obiedzie. Wszyscy siedzieli w ogrodzie i pili
kawę, a właściwie jej surogat. Elise pospieszyła do środka, sprzątnąć ze stołu brudne
naczynia i nakryć dla nowych gości.
- Naleśniki? - Hilda nie wierzyła własnym oczom. - Jak ci się udało zdobyć mąkę i jajka?
- To tylko mąka kryzysowa i jedno jajko, ale ciasto się udało.
- Jak tam mały Gabriel? - zapytał Anders z troską w głosie.
-
Gdyby nie bandaż na czole, już dawno byśmy zapomnieli o całej przygodzie.
Andersowi wyraźnie ulżyło.
- Anders, musisz poznać przyjaciółkę Kristiana - oznajmiła Hilda. - Wczoraj nie było za
bardzo okazji.
Wyszli do ogrodu i dołączyli do pozostałych. Słońce właśnie znikało za dachem stajni.
Anders przywitał się z Sylvią i panem Wang-Olafsenem. Elise pospiesznie podsunęła mu
stołek kuchenny, bała się, że stara ławeczka może nie wytrzymać jego ciężaru.
Kristian opowiadał zabawne anegdotki z życia subiekta. Ludzie potrafili wymyślać
naprawdę przedziwne rzeczy, a eleganckie damy często okazywały się nie takie znowu
eleganckie. Wiele z nich pochodziło z tej nowej warstwy ludzi, którzy wzbogacili się nagle
na spekulacjach giełdowych i ostentacyjnie obnosili się ze swoją zamożnością. Pewnego razu
jedna z takich pań opowiadała głośno drugiej, jak to jej córa dostała wysypki w
niewymownym miejscu. Potem jej dzieci zaczęły się kłócić, chłopak krzyknął do siostry: Ty
się lepiej zamknij, masz krosty nie powiem gdzie! Obie panie zaczęły się głośno śmiać. Jakaś
elegancka dama, która stała obok i nie mogła nie słyszeć tego wszystkiego, sądząc po minie,
była w głębokim szoku.
Evert z kolei opowiedział kilka historyjek z poligonu. Pewnego dnia odwiedził ich pastor.
Mówił strasznie długo i potwornie przynudzał, aż w końcu jeden z żołnierzy powiedział
stłumionym głosem: Czarne barany beczą najgłośniej, ku uciesze wszystkich, którzy stali w
pobliżu.
- A co mówią o wojnie? - zapytał Anders. - Jak wygląda sytuacja?
- Tuż przed naszą przepustką pułkownik wygłosił dla nas mowę i zaczął od słów: Żyjemy
w niebezpiecznych czasach, chłopcy! Widziałem po innych, że zrobiło to na nich wrażenie.
Wielu dowódców stara się unikać tego tematu i nie mówią wprost, czy zostaniemy wysłani
na wojnę, ale ten uświadomił nam w pełni powagę sytuacji.
Pan Wang-Olafsen zwrócił się do Elise:
- Jeśli rzeczywiście Norwegia przystąpi do wojny, uważam, że powinna pani zabrać
dzieci i wyjechać do teścia. Na wsi jest o wiele bezpieczniej.
Elise zerknęła na Johana, ciekawa, czy zwrócił uwagę na to, że pan Wang-Olafsen nazwał
Ringstada jej teściem. Johan od wielu lat nie miał wieści od swego ojca, nie wiedział nawet,
czy tamten żyje.
- Musimy przecież zarabiać, nie możemy pasożytować na panu Ringstadzie.
- Chyba nie ma znaczenia, czy będzie pani pisać książki tu czy tam? To samo zresztą
dotyczy pani męża. Na pewno znajdzie się w Ringstad jakaś komórka czy inne
pomieszczenie, które mogłoby posłużyć za pracownię.
Elise westchnęła.
- Mam nadzieję, że nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji.
Hilda spojrzała na nich przerażonym wzrokiem.
- A co ze mną? Wreszcie dostałam posadę w sklepie z kapeluszami, od tak dawna o tym
marzyłam. - Potem zwróciła się do Sylvii. - I co z panią? Może będzie pani musiała
opatrywać rannych żołnierzy.
- Czas zmienić temat - zarządziła Elise. - Taki piękny letni wieczór i nareszcie jesteśmy
wszyscy razem.
- Brakuje tylko Pedera, Hugo, Jensine i dziadka - powiedział Halfdan.
- I taty małego Gabriela - dodała Elvira.
Gabriel spojrzał na nią.
- Ja mam dwóch tatów. Nie potrzebuję obu naraz.
20
Evert wyszedł od nich razem z panem Wang-Olafsenem, przed powrotem na poligon miał
jeszcze odwiedzić wuja Kristiana i ciotkę Ulrikke, może również Gudrun - jeszcze nie zde-
cydował, czy zawiadomi ją o zerwaniu osobiście czy listownie. -
Następnego dnia Elise znów zasiadła do pisania. Po kilku godzinach pracę przerwała jej
wizyta Sylvii.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
- Ależ skąd, przerwa dobrze mi zrobi. Kark mi zesztywniał, nadgarstek boli. Pewnie
jeszcze nie miałaś wieści od rodziców?
Sylvia potrząsnęła głową.
- Za wcześnie, poczta tak szybko nie działa.
- Jak myślisz, co odpowiedzą?
- Ojciec pewnie się wścieknie, ale mam nadzieję, że pogodzi się z tym, kiedy zrozumie,
że to przemyślana decyzja. Mama zapewne nie będzie zbytnio zaskoczona, wie, że
zaręczyłam się pod przymusem i że nigdy szczególnie nie przepadałam za moim
narzeczonym. Przypuszczała, jak sądzę, że właśnie z tego powodu zdecydowałam się na
wyjazd.
- Ale o Kristianie nic nie wiedzą?
Sylvia potrząsnęła głową z zawstydzeniem.
- Pomyślałam sobie, że lepiej będzie dawkować im informacje. Niech najpierw pogodzą
się z tym, że zrywam zaręczyny, że to był błąd i nigdy nie bylibyśmy razem szczęśliwi.
Ojciec powie na pewno, że miłość pojawia się z czasem i tylko nieliczni biorą ślub kierowani
uczuciem. Stwierdzi poza tym, że kobieta powinna się podporządkować mężczyźnie,
najpierw ojcu, a potem mężowi. Bo tak już jest, stwierdzi na pewno.
- Chciałabym opowiedzieć ci o moich rodzicach - zaczęła Elise ostrożnie. Nie chciała
zasmucać Sylvii, ale czuła, że powinna przygotować ją na taki scenariusz wydarzeń.
Podniosła się i zaprosiła Sylvię do stołu. Zawsze lepiej się rozmawia, popijając coś
ciepłego. Poza tym zachmurzyło się, o szybę uderzyły krople deszczu. Jak dobrze, że dzień
wcześniej aura im sprzyjała i dane im było spędzić takie cudowne popołudnie w ogrodzie!
Nastawiła czajnik z wodą i zaczęła opowiadać historię matki, od dnia, kiedy wyjechała z
Ulefoss do wujostwa w Kristianii i w dyliżansie spotkała miłość swego życia. Wydał jej się
najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała.
- Wyobrażam sobie, że musiał wtedy wyglądać tak jak teraz Kristian. Był marynarzem na
statku o nazwie „Elise”, stąd moje imię.
Sylvia słuchała z szeroko otwartymi oczami. Widać było, że historia zrobiła na niej duże
wrażenie. Pewnie była romantyczką, jak większość dziewcząt w jej wieku.
- Kiedy ciotka i wuj odkryli, że odbywa potajemne schadzki z jakimś młodzieńcem,
zebrali nieco informacji na jego temat i dowiedzieli się, że jest marynarzem, a w jego żyłach
płynie cygańska krew. Możesz sobie wyobrazić, jak się przerazili!
- I co się stało? - spytała Sylvia niemal szeptem.
- Posłali po jej ojca, a on przyjechał zabrać ją do domu. Był wściekły. Moja matka
myślała, że już nigdy nie ujrzy swego ukochanego, los jednak chciał inaczej. Podczas
podróży, kiedy płynęli łodzią przez jezioro, a ojciec wiosłował, niemal się do niej nie
odzywając, dokonała się w niej jakaś przemiana. Nagłe uświadomiła sobie, że dał jej to,
czego potrzebowała – upór i siłę, by dowieść, że racja jest po jej stronie, odwagę, by broni
swoich wyborów i nie dać się pognębić, nie zgadzać na to, by inni o niej decydowali. Siedząc
tak w łodzi i obserwując ptaka lecącego po niebie, powzięła postanowienie. Przez niemal
osiemnaście lat była posłuszną córką i robiła wszystko, czego od niej wymagali rodzice, nie
stawiając pytań, nie protestując. Dzięki romansowi zrozumiała, że ten czas minął bezpowrot-
nie. Kochała rodziców i szanowała ich za uczciwość, prawe postępowanie, ale nie była już
taka pewna, że zawsze mają rację. I oni, i wujostwo osądzili jej ukochanego, choć w ogóle go
nie znali, prawie nic o nim nie wiedzieli, tylko dlatego, że jego ojciec był Cyganem, a on sam
marynarzem. Zamierzała pokazać im, że to nie pochodzenie i zawód się liczą, że miłość
zwycięża
i potrafi pokonać wszelkie przeszkody.
Sylvia słuchała jej, wstrzymując oddech.
- I jak to się skończyło? - spytała tak cicho, że Elise ledwo ją słyszała.
- Matka odkryła, że jest w ciąży. Ale jednocześnie zdarzyło się coś jeszcze. Jej ojciec był
przepracowany, bliski utraty sił z przemęczenia, pewnego dnia zatrudnił więc pomocnika.
Nie mógł się go nachwalić. Mężczyzna nie pochodził z ich okolicy, nikogo tam nie znal, był
nieżonaty. Moi dziadkowie postanowili zaprosić go na niedzielny obiad. Mężczyzna ten
okazał się ukochanym mojej matki. O niczym jej nie mówiąc, podjął pracę w fabryce, w
nadziei, że pozna jej ojca i zdobędzie jego zaufanie.
Twarz Sylvii pojaśniała.
- I jednak wzięli ślub?
Elise przytaknęła.
- Wyjechali do Kristianii, dostali pracę w fabryce płótna. Resztę pewnie Kristian ci
opowiedział.
Skinęła głową.
- Twoja matka musiała być bardzo silna.
- Może i ty masz w sobie taką siłę, Sylvio, ale obawiam się, że napotkacie wiele
przeszkód na waszej drodze. W waszym przypadku jest jeszcze gorzej, bo Kristian ma dwoje
nieślubnych dzieci, a twoi rodzina należy do najbogatszych w Grimstad.
- Miłość zwycięża i potrafi pokonać wszelkie przeszkody
- powtórzyła Sylvia z namysłem. - Właśnie przeczytałam zbiór artykułów Camilli Collett na
temat sytuacji kobiet w społeczeństwie. Wcześniej czytałam też powieść Bjørnsona „Magn-
hild”, o kobiecie, która odchodzi od męża, gdyż w ich związku brakuje miłości. W czasie,
kiedy wyszła ta książka, wygłosił wykład o tym, że należy żyć w prawdzie, we wszystkich
obszarach życia. Chciałabym, żeby moja matka przeczytała tę książkę, ale ojciec jej zabronił.
Wściekł się, kiedy usłyszał, że ja ją czytałam, twierdzi, że to lektura siejąca zepsucie i
niszcząca moralność, odbierająca kobietom godność. - Uśmiechnęła się, chyba zawstydzona
z powodu poglądów ojca. - Ale jak można w ogóle mówić o godności, kiedy decydują za nas
ojcowie i mężowie, kiedy nie pozwala nam się być niezależnymi ludzkimi istotami.
Elise powiedziała z uśmiechem: - Parę osób mówiło mi, że powinnam zajmować się
polityką, ale wydaje mi się, że ty nadawałabyś się lepiej ode mnie. Potrzebujemy godnej
następczyni Giny Krog. Na pewno słyszałaś, że zmarła kilka miesięcy temu. Przez wiele lat
pisała artykuły o sprawie kobiecej do gazet, była przywódczynią ruchu sufrażystek i
redaktorką czasopisma „Nylænde”.
Sylvia skinęła głową.
- Na szczęście od czasów Camilli Collett sytuacja trochę się zmieniła. Swoją pierwszą
powieść musiała wydać anonimowo, gdyż uważano za wysoce niestosowne, by kobieta
zajmowała się pisarstwem. Wkrótce wyszło na jaw, że to ona jest autorką. Oskarżono ją o
pychę, ponieważ nie zgodziła się, by wstęp do książki napisał mężczyzna, ani sama nie
usprawiedliwiła się ani słowem przed czytelnikami, że śmie zajmować się literaturą, mimo że
jest tylko kobietą.
- Naprawdę? Nie wiedziałam, że było aż tak źle. Sama wydałam pierwszy zbiór
opowiadań pod pseudonimem, ale głównie dlatego, że poruszał on temat prostytucji.
Czytałam też, że rodzina zmusiła siostrę Camilli Collett do małżeństwa z mężczyzną, za któ-
rego wcale nie chciała wyjść. Małżeństwo okazało się nieszczęśliwe
i rodzice postanowili oszczędzić drugiej córce podobnego losu.
Sylvia zamyśliła się.
- Myślisz, że jej małżeństwo było dużo szczęśliwsze? W końcu nigdy nie zdołała
zapomnieć o Welhavenie.
Elise westchnęła ciężko.
- Może niepotrzebnie opowiedziałam ci historię mojej matki. Nie zamierzałam buntować
cię przeciw rodzicom. Wielu powiedziałoby, że moją matkę spotkała kara za nieposłuszeń-
stwo. Ojciec nie mógł znieść monotonnej pracy w fabryce i zaczął pić. Ostatnie lata jego
życia były bardzo ciężkie i dla niego, i dla matki, i dla nas, dzieci. Ale dla niej najgorsze.
Wiele razy zastanawiałam się, czy żałowała tamtej decyzji o wyjeździe do Kristianii.
Sylvia nic nie powiedziała.
Elise pogłaskała jej dłoń.
- Nie ma co martwić się na zapas. Może nie doceniasz swoich rodziców. W końcu mamy
już dwudziesty wiek, nie dziewiętnasty.
Sylvia nadal milczała, pogrążona w myślach. Znała swoich rodziców, wiedziała, czego
może się spodziewać, kiedy powie im o Kristianie.
- Może zabierzemy dzieci na krótki spacer. Przejaśnia się, a ja tak długo siedziałam przy
maszynie.
- Chętnie. Słyszę, że bawią się na górze. Spacer na pewno dobrze wszystkim zrobi.
- Pokażę ci, gdzie wcześniej mieszkaliśmy - powiedziała, kiedy już wpakowały Sigurda i
Evelyn do wózka.
- Ja też chcę na nogach - zaprotestowała Evelyn.
- Jak będziemy wracać, dobrze? - Zwróciła się do Sylvii:
- Kristian zabrał cię do Vøienvolden?
- Tak, ale nie weszliśmy na podwórze. Mamy tam pójść innym razem, najpierw spyta
właściciela, czy możemy zwiedzić budynek, w którym mieszkała służba.
- Na pewno się zgodzi. To miły człowiek.
- Równie miły jak pan Wang-Olafsen?
- Może aż tak nie. Naszemu drogiemu przyjacielowi nikt nie potrafi dorównać.
- Chyba masz rację.
- Widzę Andersa i małego Gabriela. Zdziwiłam się, że Gabriel dziś do nas nie przyszedł,
ale uznałam, że pewnie Anders się nim zajmuje. Chyba nie ma ostatnio zbyt wiele pracy,
martwi mnie to. Wszyscy wolą wydawać pieniądze na jedzenie, to jest ważniejsze.
Anders i Gabriel zniknęli w bramie. Może jednak dostał zlecenie i szedł do klienta?
W ich stronę zmierzała jakaś para. Dziwne, o tej porze wszyscy byli w pracy, prócz tych,
którzy z racji wieku siedzieli w domu, a ci nie wyglądali bynajmniej na wiekowych.
Elise miała niejasne wrażenie, że jest w nich coś znajomego.
Zorientowała się po chwili, kiedy odległość między nimi jeszcze bardziej zmalała. Miała
ochotę zawrócić albo udawać, że ich nie widzi. Zatrzymała się i przykucnęła.
- Kamyk wpadł mi do buta - wymamrotała.
Oby tylko jej nie zauważyli! Dzięki Bogu, że Elvira i Halfdan byli już daleko z przodu i
tamci ich nie widzieli.
Zwolnili kroku, w końcu przystanęli.
- Czy to pani Thoresen?
Za późno było na ucieczkę. Podniosła się i udała zaskoczenie.
- Państwo Wiborg? Co za niespodzianka.
- Właśnie idziemy do pani, aby poważnie z panią porozmawiać - powiedziała groźnie
kobieta.
Elise nie zamierzała przedstawiać Sylvii rodzicom Svanhild, chciała czym prędzej ruszyć
dalej.
- Słucham. Czy coś się stało?
- Jeszcze pani pyta? Chłopak ma już sześć lat, a my prawie go nie widujemy. Wczoraj
rozmawialiśmy z adwokatem, znajomym naszego szwagra, i powiedział, że pod nieobecność
ojca mamy do niego większe prawa niż pani. Pani i ten rzeźbiarz to tylko ciotka i wuj, a my
jesteśmy dziadkami!
A początkowo w ogóle nie chcieli uznać Halfdana!, pomyślała ze złością.
- Myli się pani, pani Wiborg. Kristian wrócił do domu i zamierza zostać w Kristianii.
Mieszka wraz z Halfdanem u nas, a wkrótce ma zacząć naukę.
Widać było, że spadło to na nich jak grom z jasnego nieba.
- Wrócił? Nie jest na morzu?
- Nie, postanowił wrócić. Z powodu Halfdana woli zostać tutaj.
Pani Wiborg wyglądała na zupełnie wytrąconą z równowagi, ale szybko zebrała się w
sobie i stwierdziła: - To nie ma znaczenia. Chłopcu jest potrzebna matka, tak powiedział
adwokat. A pani ma już pod opieką całą gromadę.
- Halfdan ma matkę. - Słowa same popłynęły z jej ust.
- Kristian niedługo się żeni. Oto panna Sylvia Borgseter. Jest pielęgniarką w szpitalu przy
Domu Diakonis na Lovisenberg. Jej rodzina należy do najznamienitszych w Grimstad.
Państwo Wiborg zrobili wielkie oczy.
- A, więc tak się sprawy mają - powiedziała w końcu kobieta, bardzo cichym głosem i
podała Sylvii rękę. - Jesteśmy rodzicami Svanhild, matki Halfdana. Wcześnie ją nam
zabrano.
Sylvia przywitała się uprzejmie, choć pewnie nie była zachwycona tym spotkaniem.
- A więc pochodzi pani z Grimstad? - Głos pani Wiborg ociekał słodyczą. - Słyszałam, że
to piękne miasto. Mieszkamy na Lakkegata, Kristian wytłumaczy pani drogę. Może kiedyś
nas odwiedzicie?
- Dziękuję - wymamrotała Sylvia.
- Tylko proszę przyprowadzić Halfdana. Jesteśmy jego dziadkami. Uważa pani, że to w
porządku, kiedy dziadek i babcia nie mogą widywać jedynego wnuka?
Sylvia potrząsnęła głową. Widać było, że czuje się niezręcznie.
- Nie, to z pewnością bardzo przykre.
- Tak sobie właśnie pomyślałam, że dobry z panienki człowiek, z sercem na właściwym
miejscu. - Znów podała jej rękę.
- To umowa stoi?
Sylvia skinęła głową.
W tej samej chwili Elise usłyszała pokrzykiwania dzieci w oddali. Oby tylko Wiborgowie
się nie zorientowali, że to Halfdan! Ruszyła przed siebie.
- Przepraszam, ale jesteśmy umówione, a zrobiło się późno - rzuciła.
- Widzi pani, jaka ta pani szwagierka niemiła - powiedziała z urazą pani Wiborg. - Lepiej
nas pani odwiedzi, jesteśmy pobożnymi, porządnymi ludźmi.
Po czym odwróciła się i ruszyła w swoją stronę.
- Przykro mi, Sylvio. Miałam nadzieję, że mnie nie zauważą.
- Nic nie szkodzi.
- Pewnie ci się wydaje, że zabraniam im widywać Halfdana. Prawda jest taka, że Kristian
odwiedził ich po powrocie z Nordfjord. Uważał, że powinien im powiedzieć o śmierci córki,
chodź już rok wcześniej ogłosili rodzinie, znajomymi i członkom wspólnoty religijnej, że
Svanhild nie żyje. Nie chcieli, by ktoś się dowiedział, że uciekła z Kristianem, bo nie mogła
znieść tych ich spotkań wspólnotowych. Kiedy do nich przyszedł, udawali, że go nie poznają,
twierdzili, że nigdy przedtem go nie widzieli.
Sylvia spojrzała na nią z przerażeniem i niedowierzaniem.
- Nie to było najgorsze - ciągnęła Elise. - Wcześniej, kiedy Svanhild i Kristian zniknęli,
zjawili się u nas - mieszkaliśmy wtedy na Vøienvolden - i oznajmili, że chcą wyprawić im
pogrzeb, i przyszli po jego rzeczy, żeby włożyć mu je do trumny!
Sylvia aż przystanęła.
- Pogrzeb? Myśleli, że znaleziono ich martwych?
Elise potrząsnęła głową.
- Nie, po prostu wierzyli, że nie żyją, że Pan zabrał ich do siebie.
- Co im powiedzieliście?
- Wściekłam się i zagroziłam, że pójdę na policję. Ci ludzie chyba są opętani.
- A ja obiecałam, że ich odwiedzę! Żal mi się ich zrobiło, kiedy ta kobieta powiedziała, że
Halfdan to ich jedyny wnuk.
- Którego wcześniej nie chcieli uznać - powiedziała Elise z goryczą.
Sylvia westchnęła
- Chyba muszę się jeszcze dużo nauczyć o ludziach.
Elise zaśmiała się.
- W każdym razie na pewno o tych, którzy mieszkają w tej części miasta.
21
Evelyn pojechała do Ringstad z resztą rodziny, Kristian i Sylvia musieli pracować, ale
Kristian cieszył się, że jego dzieci pobędą na wsi i przez jakiś czas będą jadły do syta. Ku
wielkiemu zdumieniu ich wszystkich Ole Gabriel zgodził się, by zabrali też ze sobą małego
Gabriela. Hilda i Elise w ogóle na to nie liczyły.
- Albo charakter mu się zmienia, albo ma do ciebie większe zaufanie niż do mnie -
stwierdziła sucho Hilda. - Nie był szczególnie zachwycony, kiedy zobaczył go z bandażem
na głowie.
Przed wyjazdem spotkała ich jeszcze jedna niespodzianka. Dagny odrzuciła zaproszenie!
Zamierzała spędzić ten czas z przyjaciółkami, wybierały się do kinematografu w towarzy-
stwie trzech chłopaków z fabryki płótna, cztery lata od nich starszych i bardzo miłych. Elise
miała nadzieję, że to jacyś porządni chłopcy. Dagny miała w końcu tylko trzynaście lat,
siedemnastoletni młodzieniec może mieć nieco inne wyobrażenia na temat wycieczki do
kinematografu niż taka młoda dziewczyna.
Zastanawiała się, jak Evelyn zniesie tygodniową rozłąkę z tatą, ale wydawało się, że nie
powinno być z tym żadnych problemów. Evelyn była tak ufna w stosunku do niej i Johana,
jakby znała ich od zawsze, z dziećmi też doskonale się dogadywała.
Andreas jak zwykle wyszedł po nich na stację. Elise zauważyła, że od ostatniego
spotkania przybyło mu siwych włosów. Poznała go jakieś dziesięć czy dwanaście lat temu, a
już wtedy był dojrzałym mężczyzną.
Powiedział, że Hugo i Jensine bardzo chcieli mu towarzyszyć, ale nie zgodził się, bo nie
starczyłoby miejsca dla wszystkich w powozie. Tak się cieszyli, że prawie nie spali ostatniej
nocy i od samego rana przebierali nogami z niecierpliwości.
Czekali przy rampie, na ich widok zaczęli skakać i tańczyć. Elvira i Halfdan poprosili
Andreasa, by się zatrzymał, zeskoczyli na ziemię i pobiegli tamtym na spotkanie.
Elise ścisnęło w gardle.
Evelyn przyglądała się wszystkiemu uważnie.
- Czy to też moi kuzyni? - zapytała z lekkim niepokojem.
Elise skinęła głową z uśmiechem. Zastanawiała się, co by
powiedział wuj ze Spokane, gdyby wiedział, jak pięknie jego wnuczka mówi teraz po
norwesku. Amerykańskie „r” zniknęło z jej wymowy, coraz rzadziej używała też angielskich
słów.
Pan Ringstad wyszedł im na spotkanie, widocznie nie tylko dzieci się niecierpliwiły.
Utykał lekko i garbił się bardziej niż kiedyś.
Andreas wstrzymał konia, Elise zeskoczyła na ziemię, chwyciła w ramiona Jensine i
przycisnęła ją mocno do siebie.
- Ależ się za tobą stęskniłam. A jak wyrosłaś! - wyszeptała córeczce do ucha. Cieszyła
się, że dziewczynka tak dobrze, zdrowo wygląda.
Hugo stał opodal, z rękami w kieszeniach i obojętną miną.
- Hugo, jak dobrze cię widzieć! Ale wielki z ciebie chłopak! - uścisnęła go, chociaż
wydawał się zawstydzony. Widziała jednak, że tak naprawdę nie ma nic przeciwko temu. Jej
uwaga też wyraźnie sprawiła mu przyjemność.
Dzieci pobiegły aleją za powozem. Elise podeszła do pana Ringstada.
- Witaj! Żebyś wiedział, jak się cieszyliśmy na to spotkanie!
Objął ją, a kiedy na niego spojrzała, zobaczyła, że kącik jego oka zwilgotniał. Zawsze
wydawał jej się nieco sztywny, ale myślała sobie, że to normalne wśród ludzi z wyższych
warstw, był w końcu jednym z najbogatszych gospodarzy we wsi. Teraz jednak nie bał się
okazywać uczuć.
- Witaj, Elise! Jak by wyglądało moje życie bez ciebie? - dodał i spojrzał na nią ciepło. -
Wniosłaś radość do Ringstad. Gdyby nie ty, nie wiedzielibyśmy, co to letnie wakacje na wsi.
- Skorzystaliśmy z twojej propozycji i zabraliśmy Gabriela Hildy i Evelyn Kristiana.
Dagny jest już panienką, woli wyprawy do kinematografu w towarzystwie chłopaków. Nie
wierzyłam własnym uszom, kiedy powiedziała, że nie ma ochoty z nami jechać, zawsze
uwielbiała tu przyjeżdżać, ale ja już nie nadążam. Dagny nie jest już dzieckiem.
Pan Ringstad zaśmiał się.
- Zapomniałaś już, jak to jest, Elise? Chyba nie jesteś jeszcze taka stara? Zawieziesz jej
trochę jedzenia, pozdrowisz ode mnie i przekażesz, że doskonałe ją rozumiem. Ja jeszcze
pamiętam, jak to jest mieć trzynaście lat i być zakochanym.
Zeszli na pobocze, by Andreas mógł przejechać i ruszyli w stronę domu.
- A co u Kristiana? Mam nadzieję, że wkrótce go zobaczę.
- Pracuje jako subiekt u Lorentzena na ulicy Karla Johana, chyba nie będzie miał wolnego
tego łata. Jesienią zaś zaczyna naukę.
- Wszystko u niego dobrze? Doszedł do siebie po tych wszystkich przeżyciach? Muszę
przyznać, że twój list mnie przeraził. Zamknięty w obozie pracy przymusowej! To niesły-
chane!
- Chyba szybko zapomniał. Szczególnie, odkąd pewna jego znajoma przeniosła się do
Kristianii.
Spojrzał na nią.
- Znajoma?
- Młoda pielęgniarka z Grimstad. Przyjechała do stolicy, by być bliżej niego, pracuje w
szpitalu przy Domu Diakonis na Lovisenberg.
- Mój ty świecie! Zasłużył na trochę radości po wszystkim, co przeszedł, i na morzu, i na
lądzie.
- Obawiam się, że czekają ich trudności. Dziewczyna pochodzi z bogatej rodziny, jej
rodzice nie wiedzą, co było przyczyną jej wyjazdu do Kristianii. Była zaręczona z
człowiekiem, którego wybrał dla niej ojciec, niedawno wysłała list, w którym powiadamia
ich o zerwaniu.
Pan Ringstad przystanął.
- Nie wiedzą nic o Kristianie?
Potrząsnęła głową.
- Biedak! Do tego ma dwoje nieślubnych dzieci! Doskonale rozumiem, że niepokoisz się
o los tego związku.
- A jak było Pederowi na przepustce?
- Wspaniale. Ciepło mi się robi na sercu, kiedy widzę jego i Marte razem.
Peder
prawie wzroku od niej nie odrywał, zresztą ona zachowywała się podobnie. Rany na twarzy
chyba tylko dodały mu uroku w jej oczach. Mundur strasznie opina mu się na brzuchu i ma
trochę za krótkie rękawy, ale dla Marte wyglądał w nim równie wspaniale jak generał.
Zaśmieli się oboje.
- Niedługo zaczną się sianokosy?
- Już dawno temu się zaczęły. Nie widziałaś po drodze?
- Nie, chyba patrzyłam tylko na Hugo i Jensine. Dzieci pewnie się cieszą, chętnie
pojeżdżą na wozie z sianem i pobawią się w chowanego w stodole.
- Nie zamierzam im tego zabraniać, ale popracować trochę też muszą, to im nie
zaszkodzi. Zadbałem, żeby każde z najstarszych dostało własne grabie, a rozumiem przez to
również Halfdana i Elvirę. Sigurd i Evelyn niech się bawią z kotkami czy co im tam
przyjdzie do głowy. Sebastian i Hugo są już w takim wieku, że mogą prowadzić wóz z
sianem do stodoły. Jensine nauczyła się doić. Z początku uważała, że to obrzydliwe, ale teraz
dobrze jej idzie.
- A jak w szkole?
- W porządku, tyle że woleliby na nauczycielkę ciebie zamiast panny Sellevold. Stosuje
staromodne metody, jest bardzo surowa i często używa linijki do karania uczniów. Hugo jest
twardy i niewiele sobie z tego robi, ale Jensine boi się jej śmiertelnie.
- Oj, niedobrze. Coraz bardziej się przekonuję, że należałoby zmienić metody
wychowawcze. Nie można wkładać dzieciom wiedzy do głowy za pomocą kar cielesnych,
należy raczej zachęcać je i chwalić, sprawić, by znajdowały w nauce przyjemność, by czuły
radość i dumę z tego, że coś potrafią.
- Zgadzam się z tobą. Musimy jeszcze o tym porozmawiać.
Elise miała straszną ochotę o coś go zapytać, ale nie była
pewna, czy to odpowiedni moment. Wiedziała jednak, że może minąć dużo czasu, nim
znowu będą mieli okazję porozmawiać na osobności.
- Powiedz mi, czy Sjur Bergeseth odzywa się czasem do Sebastiana?
Potrząsnął głową.
- Nie. Straszny wstyd. W końcu przez wiele lat był dla niego ojcem, jego syn to brat
przyrodni Sebastiana, mimo to od pogrzebu nie dał znaku życia. Wprawdzie cieszę się, że nie
muszę mieć z nim do czynienia, ale przykro mi ze względu na chłopca.
- A myślisz, że Sebastianowi jest przykro?
- Trudno powiedzieć. Nigdy nic nie mówi, a kiedy czasem wspominam Sjura, robi
dziwną minę. Oczywiście, jest jeszcze za mały, by interesować się sprawami spadkowymi,
ale chyba musi uważać milczenie Sjura za dość dziwne.
- Na pewno kocha Laurentiusa. O niego też nie pyta?
- Nie, nigdy. Zastanawiające, moim zdaniem.
- Cieszę się, że ma ciebie. Inaczej nie wiem, co by się z nim stało.
- Peder, Marte, Hugo i Jensine też wiele dla niego znaczą. To jego nowa rodzina. I nie
sądzę, by miał ochotę zamienić ją na starą.
Już następnego dnia wszyscy przystąpili do pracy. Pan Ringstad kupił własną kosiarkę,
wcześniej miał jedną na spółkę z dwoma innymi gospodarzami. Uważał, że wcale nie jest to
taki świetny wynalazek, że koń bardzo się męczy. Pozostali grabili i układali siano na
stojakach, chłopak stajenny kosił tam, gdzie nie dało się dotrzeć maszyną.
Później tego samego dnia Elise wybrała się z Olaug do sklepiku. Nigdy wcześniej w nim
nie była i miała ochotę sprawdzić, co tam można kupić. Przed sklepem siedział krawiec przy
maszynie do szycia, obok dwaj uczniowie szyli coś w ręku. Uśmiechnęła się, zaskoczona.
- Lekcje szycia na wolnym powietrzu?
Olaug spojrzała na nią z dziwną miną.
- A w stolicy tak się nie robi?
Kolejka sięgała aż na schody. Kiedy w końcu znalazły się w środku, wszyscy pozdrowili
Olaug uprzejmie, ale na Elise spoglądali z wyraźnym zaciekawieniem. Pomyślała, jakie prze-
dziwne pogłoski musiały krążyć na jej temat przez te dziesięć lat - o niej, o Signe i
Emanuelu. Czyją w końcu jest żoną, kto jest ojcem tych wszystkich dzieci, które przyjechały
do Ringstad? Niektórzy znali prawdę, inni nie. Na pewno wzbudzała ciekawość, szczególnie
że pan Ringstad był zamożny i miał wysoką pozycję.
Była zaskoczona wyborem towarów, o wiele większym niż na Sagene. Prócz tego
wszyscy hodowali zwierzęta, które również dostarczały pożywienia. W czasach kryzysu
najlepiej mieszkać na wsi.
Pod sufitem wisiały ciasno lampy naftowe, garnki, czajniki i przeróżne inne sprzęty
kuchenne, półki były pełne wszelakich towarów, od pasty do butów przez konserwy po
puszki z farbą.
- Przyjeżdża do nas nawet lodziarz - powiedziała Olaug z dumą. - To Duńczyk. Skupuje
śmietanę z okolicznych gospodarstw.
- Lody? W tych czasach? - wykrzyknęła Elise ze zdumieniem. - Od wybuchu wojny nie
widziałam w stolicy ani jednego lodziarza.
- Któregoś dnia weźmiemy dzieci, może akurat się zjawi.
W końcu nadeszła ich kolej. Kiedy już kupiły, co trzeba, i wyszły ze sklepu, nagle ktoś
zawołał:
- Czy to żona Emanuela?
Elise spojrzała zaskoczona na mężczyznę. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek
wcześniej go widziała. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt-sześćdziesiąt lat, twarz miał
pomarszczoną i worki pod oczami. Był ubrany jak większość chłopów, ale w jakiś sposób się
wyróżniał.
Wyciągnął do niej rękę.
- Jestem ojcem Sjura Bergesetha.
Elise poczuła się zakłopotana.
- Elise Thoresen. Przepraszam, ale nie przypominam sobie, byśmy się już wcześniej
spotkali.
- Nie, ale dwa razy widziałem was na stacji, kiedy przyjechaliście i kiedy mieliście
wracać. My nie mogliśmy być na pogrzebie Signe, choroba mnie zmogła.
A więc to dlatego. Zastanawiała się, czemu się nie zjawili, w końcu Signe była ich
synową. Ciekawe, czy słyszeli, że Sjur ma już inną? I że sprzedał willę bez porozumienia z
Signe? Czy wiedzieli o podłych sprawkach jego i Signe?
Wiedziała, że pan Ringstad nie przepada za tymi ludźmi, opisał pana Bergesetha jako
chełpliwego i pyszałkowatego człowieka, teraz jednak robił wrażenie raczej miłego i
skromnego.
- Przyjechaliście na wakacje?
- Tak, wczoraj. Prawie całą rodziną - dodała z uśmiechem. - Dwaj chłopcy są na
ćwiczeniach wojskowych, a moja siostra i brat pracują.
- Słyszałem, że Ringstad przyjął do siebie jakieś dzieci?
- Zgadza się, był tak miły, że mi to zaproponował, w stolicy są straszne kłopoty z
zaopatrzeniem.
Zjawili się kolejni klienci, zeszli więc na schody, by zrobić dla nich miejsce. Olaug
czekała cierpliwie na dziedzińcu.
- Sebastian też jest u niego, prawda?
- Tak. - Zdziwiła się. Skąd to pytanie? Odniosła wrażenie, że teściowie Signe nigdy
zbytnio nie interesowali się nią i jej dziećmi. - Widujecie Laurentiusa? - spytała prędko.
Potrząsnął głową.
- Nigdy. Nie wiemy nawet, co u Sjura. Na pewno bardzo przeżył śmierć Signe. Pisaliśmy
do niego kilka razy, ale nie odpowiedział. Raz pojechałem do Kristianii, ale nikogo nie było
w domu, a na tabliczce widniało inne nazwisko. Wyprowadził się?
Elise czuła się niezręcznie. Najwyraźniej ojciec Sjura nie miał o niczym pojęcia.
- Słyszałam, że sprzedał willę i kupił mniejszą. Nic więcej nie wiem - odparła. Nie czuła
się upoważniona, by poinformować go o istnieniu Nini Kaldvig.
- Tak właśnie pomyślałem. Pewnie nie mógł sobie pozwolić na to, by zatrzymać taki
duży dom, w końcu prawie wszystko należało do Signe. Pewnie zadbała, żeby jej dzieci
dostały swoją część.
Elise wiedziała, że Sjur ma kilku braci, nie jest najstarszy
i nie ma praw do gospodarstwa. Może pan Bergeseth cieszył się, że Sebastian i Laurentius
dostaną przynajmniej spadek po matce. Nie wiedział, że Sjur zgarnął wszystko i zapewne
wcale nie zamierzał dzielić się z dziećmi. Pewnie wszystko przehula.
Ciarki przeszły ją po plecach, kiedy przypomniała sobie słowa pana Wang-Olafsena.
Budziły w niej przerażenie, ale jednocześnie jakoś nie mogła uwierzyć, by Sjur mógł posunąć
się tak daleko.
-
Gdyby go pani spotkała, proszę go od nas pozdrowić i przekazać, że próbowałem się
z nim skontaktować.
Elise skinęła głową. Trochę żal jej się go zrobiło.
Po powrocie opowiedziała Ringstadowi o spotkaniu z ojcem Sjura.
- Bergeseth z tobą rozmawiał? - Był poruszony.
- Od dawna nie ma wieści od Sjura. Nie wie nic o Nini Kaldvig. Pisał do niego kilka razy,
ale nie dostał odpowiedzi, pojechał nawet do miasta, by z nim porozmawiać, ale w tym czasie
Sjur mieszkał już w nowym miejscu. Żal mi się zrobiło tego człowieka.
Pan Ringstad prychnął.
- Kto jak kto, ale on na pewno nie powinien budzić twojego współczucia.
Elise zrozumiała, że niepotrzebnie powiedziała mu o tym spotkaniu. Pan Ringstad nie
znosił Bergesetha, raczej nie mogła tego zmienić.
Zresztą, to nie moja sprawa, pomyślała i uznała, że najlepiej będzie, jeśli zapomni o
teściu Signe i jego synu.
22
Nicolai Borgseter spojrzał w bezchmurne niebo i westchnął głęboko. Lato jeszcze się nie
skończyło. Od kilku lat źle znosił zimę, nie rozumiał, skąd to się bierze. Marzł szybciej niż
kiedyś, a ciemność za oknem go przygnębiała. Może zaczynał się starzeć.
Co za idiotyczna myśl. Przecież wciąż był w sile wieku. Przygnębiała go raczej sprawa
Sylvii, to z tego powodu wszystko wydawało mu się takie ponure. Była jego oczkiem w
głowie, poczuł się zraniony jej decyzją o wyjeździe. Zaledwie kilka tygodni wcześniej
zapewniała, że nie wyobraża sobie, by mogła kiedykolwiek wyprowadzić się z Grimstad, a
nagle okazuje się, że w tajemnicy zatelefonowała do szpitala w stolicy, by dowiedzieć się,
czy nie potrzebują pielęgniarki! Co ją napadło?
Wiedział, który to dom. Katinka Stenviken należała do tej samej organizacji misyjnej, co
jego żona. Słyszał, że jej syn nie zdał egzaminu końcowego z teologii i zaciągnął się na
statek. Całe Grimstad o tym gadało. Żal mu było rodziców młodzieńca, ale uważał, że ojciec
powinien był zabronić mu tego wyjazdu. Chyba nie dał mu odpowiedniego wychowania,
skoro nie potrafił zapobiec takiej tragedii.
Może ta wizyta to nie był dobry pomysł. Niedawno straciła męża, a jej syn dopiero co
dostał powołanie. W dodatku do marynarki! Kiedy wciąż słyszało się, że jakiś statek został
ostrzelany. Chłopak mógł przynajmniej wybrać służbę na lądzie!
Od wyjazdu Sylvii czuł, że za jej decyzją musi się kryć coś więcej. Gdyby wiedział, że
czuje tak silną niechęć do swego narzeczonego, wysłuchałby jej, naturalnie, lub przynajmniej
zgodził się na odroczenie małżeństwa.
Pewnej nocy, kiedy nie mógł zasnąć, doznał olśnienia. Elementy układanki utworzyły
całość. Kilka rzeczy już wcześniej budziło jego podejrzenia. Najpierw, kiedy jego przyszły
zięć opowiedział mu, jak pewnego razu spotkał Sylvię w towarzystwie jakiegoś młodego
człowieka. Niby szła z nim do apteki. Ale przecież pielęgniarki nie prowadzały krewnych
pacjentów do apteki? Nawet jeśli nie znał drogi, mógł przecież kogoś zapytać. Potem
któregoś razu jego żona stwierdziła, że Sylvia jest ostatnio taka radosna. Wcześniej przez
jakiś czas martwili się
o nią, wydawała się taka przygnębiona, zastanawiali się nawet, czy coś jej nie dolega.
Z ulgą przyjął wiadomość, że nastrój jej się poprawił. Żona stwierdziła nawet, że Sylvia
wprost promienieje. Jednakże zaledwie parę tygodni później uśmiech znów zniknął z twarzy
jego córki, podobno często zamykała się w pokoju i płakała.
Perspektywa wyjazdu z kolei przywróciła jej dobry humor, co być może nie było takie
dziwne, w końcu dostała pracę w stolicy, jej zachwyt był jednak nieco zastanawiający,
wziąwszy pod uwagę, że nigdy wcześniej nie wyjeżdżała z Grimstad bez nich.
Kiedy dwa dni wcześniej spotkał panią Stenviken, a ta wspomniała, że jej syn i jego
przyjaciel ze stolicy spotykali się z Sylvią, ostatni element układanki wskoczył na miejsce.
Musiał dowiedzieć się czegoś więcej o tym człowieku. Czy to możliwe, że właśnie z jego
powodu Sylvia tak nagle postanowiła wyjechać? Musiał uzyskać odpowiedź na to pytanie.
Dom sprawiał wrażenie opuszczonego. Chyba nie wyjechała? Wszystkie okna były
pozamykane, mimo upału. Z wahaniem otworzył furtkę.
Pani Stenviken bardzo dbała o swój niewielki ogródek, wszędzie kwitły różnokolorowe
kwiaty, ścieżka była starannie wypielona, schody zaś zamiecione tak dokładnie, że nie widać
było na nich najmniejszego pyłku. Zawsze zwracał uwagę na takie rzeczy. Słyszał raz, jak
Sylvia szepnęła do matki, że jest pedantem, ale on nie uważał tego za przywarę, wręcz
przeciwnie. Ordnung muss sein, powiadali Niemcy, a on w pełni się z nimi zgadzał. Brak
porządku był dla niego oznaką lenistwa.
Zastukał do drzwi lśniącą, świeżo wypolerowaną kołatką. Może pani Stenviken
wypoczywa po obiedzie?
Po długiej chwili oczekiwania uznał, że widocznie nie ma jej w domu. Już miał odejść,
czując rozczarowanie i ulgę zarazem. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby jego podejrzenia
okazały się słuszne. Nagle usłyszał odgłos powolnych kroków i przystanął. Drzwi otworzyły
się i stanęła w nich pani Stenviken, niewysoka i drobna, z podkrążonymi oczami, w których
czaił się smutek. Kiedy zdjął kapelusz i zobaczyła, kim jest, na jej twarzy odmalował się
wyraz zdumienia.
- Pan Borgseter?
- Przepraszam, że przeszkadzam, pani Stenviken, ale chciałbym zamienić z panią kilka
słów.
- Zapraszam do środka. Zdrzemnęłam się po obiedzie. Zaraz otworzę drzwi na werandę,
niech nam pachnie różami.
Poczekała, aż powiesi laskę i kapelusz, i zaprowadziła go do salonu.
W domu panowała czystość i porządek, ani jedna gazeta nie leżała na wierzchu. Bardzo
mu się to podobało.
- Domyślam się, że chodzi o misję - powiedziała i wskazała mu jeden z wiklinowych
foteli pod oknem. - Przepraszam, że nic panu nie podam, ale Margit ma dziś wychodne.
Machnął ręką.
- Dziękuję, jestem właśnie po obiedzie. Pogrzeb był bardzo piękny, pani Stenviken -
ciągnął. - Godne pożegnanie szacownego człowieka.
- Dziękuję. Był dobrym mężem, choć żałuję, że nie udało mi się mu pomóc. Gdyby nie
zawładnął nim gniew, być może Erlend byłby dziś pastorem.
Pan Borgseter uniósł brew ze zdumieniem.
- Co ma pani na myśli?
- Gdyby mój mąż zareagował inaczej, kiedy Erlend nie zdał egzaminu, być może
przystąpiłby do niego jeszcze raz. Zamiast tego zaciągnął się na statek, a teraz wstąpił do
marynarki.
- Chce pani powiedzieć, że na jego decyzję miała wpływ reakcja ojca?
Skinęła głową. Kącik jej oka zwilgotniał.
- Mąż wygonił go z domu. Do dziś nie potrafię mu przebaczyć. Dziwne, ale teraz czuję
większy żal niż za jego życia. Być może przez to, że Erlend tyle przeszedł ostatniej zimy.
Pan Borgseter pochylił się nieco w fotelu.
- O niczym nie wiem.
- Pańska córka o niczym panu nie mówiła? Tak doskonale zajmowała się córeczką
Kristiana L0vliena, dzięki jej trosce dziecko wyzdrowiało.
Patrzył na nią zdezorientowany. Co to miało wspólnego z Erlendem?
- Sylvia nie opowiadała raczej o pracy, zawsze wracała bardzo zmęczona - odparł.
- To zrozumiałe, jest taka przykładna i obowiązkowa. Erlend twierdzi, że uratowała życie
tej dziewczynce.
- Ale co to ma wspólnego z pani synem?
- Tyle, że Sylvia zajęła się małą, kiedy tylko ta trafiła do szpitala. Załatwiła też jej ojcu
nocleg na pierwszą noc, potem zamieszkał z nami.
Teraz to już w ogóle nic nie rozumiał.
- A więc ten Kristian L0vlien jest przyjacielem Erlenda, tak?
Pani Stenviken przytaknęła.
- Uciekli razem. Spali po jakichś piwnicach i stodołach, w środku zimy, bez jedzenia, bez
pieniędzy, naprawdę nie wiem, jak oni to wytrzymali.
- Uciekli? - Poczuł, że robi mu się gorąco. Czyżby Erlend i jego
przyjaciel
byli
przestępcami?
- Nie wiem, dlaczego panu o tym wszystkim opowiadam. Erlend nie chce, by ktokolwiek
o tym wiedział, ale ja panu ufam. Jest pan wpływowy i szanowany, może mógłby pan pomóc
mu dostać odszkodowanie. Erlend uciekł z obozu pracy przymusowej w Jeddern!
Nicolai Borgseter czuł się bardzo niepewnie. Czyżby biednej kobiecie pomieszało się w
głowie?
- Widzę, że mocno to pana poruszyło. Jeden z naszych znajomych uważa, że Erlend
powinien wytoczyć im sprawę. Erlend i Kristian przeżyli atak torpedowca, udało im się
wydostać na ląd. Nie mieli przy sobie pieniędzy, rzeczy, nic. Zatrzymano ich za
włóczęgostwo, kiedy wracali do domu! Niesłychane, prawda?
W końcu zrozumiał.
- A więc ten Kristian Løvlien to przyjaciel Erlenda i również marynarz? Ale co tu ma do
rzeczy ta dziewczynka, która opiekowała się Sylvia?
- To dziecko Kristiana.
- Ach, więc on jest żonaty? - W takim razie niebezpieczeństwo nie istnieje, pomyślał z
ulgą.
- Nie, nie. Tego biednego człowieka wciąż spotykają jakieś nieszczęścia. To niezwykle
sympatyczny i kulturalny młodzieniec, aż trudno uwierzyć, że pochodzi ze środowiska ro-
botniczego. Jego rodzice pracowali w fabryce w stolicy, ojciec pił i pewnego razu, będąc pod
wpływem alkoholu wpadł do rzeki i poniósł śmierć. Matka zapadła na suchoty, ale wyzdro-
wiała i ponownie wyszła za mąż. Nic dziwnego, że Kristian już w bardzo młodym wieku
starał się wyrwać z domu. Poznał jaką dziewczynę, mają nieślubnego syna. Tak, wiem, że to
brzmi okropnie, ale w niektórych przypadkach nietrudno zrozumieć, czemu czyjeś losy
potoczyły się tak a nie inaczej.
- Wydawało mi się, że mówiła pani o córce?
- To jego drugie dziecko, jego i kuzynki z Ameryki.
Nicolai Borgseter z trudem łapał oddech.
- Droga pani Stenviken, jak mogła pani przyjąć pod swój dach młodzieńca tak
zdeprawowanego i pozbawionego charakteru? Nie bała się pani, że zarazi pani syna swą
nędzną kondycją?
Pani Stenviken pokręciła głową.
- Skądże. Kristian Løvlien odpokutował za swoje winy. Odczuł na własnej skórze, że
dzieci cierpią za grzechy ojców. Lensman odkrył, że jego dziadek był Cyganem i siedział w
więzieniu za kradzież. To zadecydowało, by skazać przyjaciela Erlenda na trzy lata prac
przymusowych.
Panu Borgseterowi kręciło się w głowie. Dwoje nieślubnych dzieci... Marynarz bez
wykształcenia... Dziadek Cygan...
- Widzę, że jest pan wstrząśnięty, ale uważam, że nie nam osądzać bliźnich. Zostawmy to
Bogu. Kto wie, jak by się potoczyły moje losy, gdybym przyszła na świat jako córka biednej
robotnicy i dorastała pośród gromady niewychowanych, zaniedbanych dzieciaków?
Rodziców się nie wybiera, jeden rodzi się w bogatym domu i śpi w koronkach i jedwabiach, a
inny w stajence, a za kołyskę ma żłób. Kristian Løvlien co najmniej dwa razy popełnił w
życiu błąd, ale kiedy mieszkał u nas, zachowywał się wzorowo. Erlend bardzo go podziwia i
mówi, że to jeden z najwspanialszych ludzi, jakich kiedykolwiek poznał, pozbawiony
egoizmu, liczący się z innymi, a przy tym czuły, odpowiedzialny ojciec dla swojej córeczki.
Lepszej rekomendacji mi nie potrzeba.
Nicolai słyszał jej głos jakby dochodzący z oddali, jej mowa obronna zupełnie go nie
interesowała. Jeśli Sylvię coś łączyło z tym osobnikiem, to on już... Nagle poczuł pustkę w
głowie, robiło mu się na przemian zimno i gorąco. To niemożliwe, aż tak głupia chyba nie
jest!
Z trudem opanował się i powiedział: - Wspominała pani, że pani syn i jego przyjaciel
spotykali się z Sylvią?
- Naturalnie, Kristian Løvlien często ją spotykał, przecież opiekowała się jego córką. -
Potem dodała ze znaczącym uśmiechem: - Chyba się w niej zadurzył. Nic dziwnego, to cza-
rująca dziewczyna.
Nicolai nie mógł wydusić słowa, czuł, jak serce tłucze mu się w piersi.
- Jestem pewna, że sympatia była odwzajemniona - ciągnęła. - Trudno nie polubić takiego
wesołego, przystojnego chłopaka jak Kristian Løvlien.
Nicolai czuł, że zaraz się udusi. Musi pojechać do stolicy!
I to jak najszybciej!
- Przepraszam, pani Stenviken, ale muszę już iść. Mam umówione spotkanie.
- Ale chyba mieliśmy porozmawiać o misji? Myślałam, że może coś się nie zgadza w
ostatnim rachunku.
- Nie, nie, przyszedłem po prostu sprawdzić, jak się pani miewa. Ma pani za sobą ciężki
rok, wszyscy się o panią martwimy.
- Dziękuję, to bardzo miło z pana strony. Jakoś to idzie, chociaż wolałabym, żeby Erlend
siedział teraz w szkolnej ławie, zamiast pływać po morzu.
Nicolai Borgseter skinął głową. Nie słuchał zbyt uważnie, myślał tylko o tym, że musi
czym prędzej znaleźć się w Kristianii. Jeśli okaże się, że Sylvię coś łączy z tamtym
człowiekiem, jeśli to dla niego zdecydowała się na wyjazd, to naprawdę nie wiedział, co
zrobi.
Dwoje dzieci!, powtarzał w duchu, bezsilny z wściekłości, jeśli ważył się jej dotknąć,
zabiję!
Więcej sag na:
http://chomikuj.pl/kotunia89