FRID INGULSTAD
WIĘZY RODZINNE
Saga Wiatr Nadziei
część 13
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, październik 1906 roku
Emanuel nie ruszył się z kuchennego taboretu.
Przez dłuższą chwilę Elise nie była w stanie wykrztusić słowa.
- Peder, ile razy muszę ci powtarzać, byś zamykał drzwi! Drew już prawie nie
ma, a Hugo jest przemoczony. Nie mogę przecież przebierać go w takim przeciągu.
Peder wstał skruszony.
- Przepraszam, zapomniałem.
- Nieustannie o czymś zapominasz. Sama już nie wiem, jak mam z tobą
postępować.
Głos Elise brzmiał ostro, ale nie potrafiła zapanować nad tym nagłym
wybuchem irytacji. Zbyt wiele wydarzyło się ostatnio. Najpierw Ansgar, potem pani
Paulsen, a teraz to.
- Nie widzisz, że jest u nas Emanuel? - Peder pośpiesznie zamykał drzwi,
patrząc na siostrę zdumionym wzrokiem.
- Oczywiście, że widzę, ale to niczego nie zmienia. Idź poszukać chrustu.
Może znajdziesz coś koło fabryki.
Chłopiec włożył czapkę i niechętnie ruszył do wyjścia. Kiedy znalazł się na
progu, mruknął pod nosem: - Najpierw płacze, gdy tamten znika, a teraz się wścieka,
bo nas odwiedził.
Kiedy za Pederem zamknęły się drzwi, Elise odwróciła się do Emanuela. Z
trudem panowała nad wzburzeniem.
- Czego chcesz?
- Porozmawiać z tobą.
- Nie ma o czym.
Emanuel nie ukrywał zdziwienia.
- Czy coś się stało?
- Stało? O co ci chodzi?
Elise nie poznawała własnego głosu.
- Ty... To znaczy... Ta surowość wobec Pedera... To do ciebie niepodobne.
Położyła Hugo na starym dywaniku na podłodze i przyniosła koc z izby, by go
okryć. Serce dudniło jej w piersi. Dlaczego? Dlaczego zjawia się właśnie dziś? Johan
wątpił w to, że w ogóle przyjdzie, ona zresztą też. Aż tu nagle pojawia się tego
samego dnia, w którym dotarł do niej list od Johana.
- Taka się stałam - odrzekła twardo, wciskając Hugo do rączki gałganek. - Po
tym wszystkim, co przeżyłam - dodała, nie odwracając się do Emanuela.
Zapadło milczenie.
Zdziwienie Emanuela było w jakimś sensie uzasadnione. Elise nie
przypominała już w niczym dziewczyny, którą kiedyś poznał. Sama zresztą dziwiła
się tej odmianie.
Po co przyszedł? Bezładne myśli cisnęły się jej do głowy. Może chciał po
prostu omówić jakieś praktyczne sprawy? Obróciła się ku niemu.
- Więc czego chcesz?
- Porozmawiać z tobą - powtórzył.
Dopiero teraz zwróciła uwagę na wyraz twarzy Emanuela i stwierdziła z
zaskoczeniem, że on też się zmienił. Wciąż był bardzo przystojny, ale w jego rysach
pojawił się cień smutku, może nawet goryczy. Tylko skąd brała się ta gorycz? Wszak
to on przespał się z inną, a potem wyniósł się z kochanką.
- Więc mów, o co ci chodzi. Muszę zająć się dzieckiem.
- Wolałabyś, bym tu nie przychodził - stwierdził urażony.
Więc wciąż niczego nie pojmował? Nie rozumiał, jak bardzo ją zranił?
- A co to ma za znaczenie? - westchnęła z rezygnacją. - Chodzi wam o, szybki
rozwód. Nasz związek to już przeszłość.
- Nie całkiem.
- Co masz na myśli? - spytała zaskoczona.
- Doszły mnie pewne wieści. A teraz znajdują potwierdzenie.
Zapewne dostrzegł jej zaokrąglony brzuch, kiedy odwieszała szal. W
zdenerwowaniu nie pomyślała, że jej odmienny stan nie ujdzie jego uwagi. Zagryzła
wargi.
- I co z tego?
- To dlatego tak się zmieniłaś? Dlatego tak się irytujesz?
- Nie byłam zła, zanim nie weszłam do domu.
- A więc to moja wina?
Nic nie odrzekła. Zdawała sobie sprawę, że niepotrzebnie uniosła się gniewem
wobec Pedera. I tak jednak ostro by zareagowała, wizyta Emanuela wytrąciła ją z
równowagi.
- Chcesz, żebym sobie poszedł?
- Możesz najpierw powiedzieć, co ci leży na sercu. Chyba że pragniesz
powtórzyć to, co usłyszałam od ciebie ostatnim razem. Jeśli taki masz zamiar, lepiej
w ogóle się nie odzywaj.
Emanuel poczerwieniał.
- I nie zrzucaj winy na adwokata i ojca. Jesteś już dorosły - dorzuciła, zanim
zdążył powiedzieć coś na swoją obronę.
Spuścił głowę zawstydzony. Dobrze, że zachował choć odrobinę
przyzwoitości, pomyślała Elise.
Emanuel podniósł wzrok i spojrzał na nią. Widać było, że cierpi.
Jeszcze jeden, pomyślała poirytowana własną słabością. Dlaczego musiała
nieustannie użalać się nad innymi? Miała przecież dość własnych kłopotów.
- Chcesz kawy?
- Przecież nie masz drewna.
- Nie jest tak źle. Rozzłościłam się na Pedera, bo nigdy nie zamyka drzwi za
sobą. Nie stać nas na marnotrawienie opału.
- W takim razie chętnie wypiję filiżankę.
- Raczej kubek. Filiżanki wyparowały. Znów poczerwieniał.
- Wiem, że jestem złośliwa, Emanuelu, ale sameś sobie winien. Nigdy
wcześniej nie słyszałam o mężczyźnie, który wynosi meble i serwis pod nieobecność
ż
ony. Meble należały do Ringstadów i wcale mi ich nie brak. Dobrze wiesz, że nie
dbam o rzeczy materialne. Złości mnie jedynie sposób, w który to zrobiłeś. Trzeba
było spytać, a niczego bym ci nie odmówiła. Ani stołu, ani kanapy, ani całej reszty.
Przytaknął, nie patrząc na nią.
- Przykro mi z tego powodu.
Ż
eby choć nie zachowywał się jak zbity pies! Żeby choć był arogancki,
traktował ją z góry, okazywał pogardę! Wtedy nie musiałaby się nad nim litować,
okazywać współczucia. Powinien dowiedzieć się, co o nim myśli, zasłużył na gorzkie
słowa prawdy.
- Nie pojmuję, że ośmielasz się tutaj przychodzić.
- Nie miałaś więc zamiaru powiedzieć mi o niczym?
- Nie.
- Chciałaś ukryć, że zostanę ojcem?
- Tak - odrzekła ze złośliwą satysfakcją. - Hilda zaproponowała, bym dała
dziecku imię po twojej matce, jeśli urodzi się dziewczynka. Za dziesięć, piętnaście lat
spotkałbyś mnie z córką na ulicy. Spojrzałaby na ciebie niewinnymi niebieskimi
oczyma, dygnęłaby i przedstawiła się: Marie Ringstad. To by dopiero była
niespodzianka, nieprawdaż?
Emanuel odwrócił wzrok.
Elise dołożyła do ognia i dolała świeżej wody do czajniczka. Postawiła na
stole mleko, cukier, chleb, masło i syrop.
- Pewnie jesteś głodny.
Emanuel wciąż się nie odzywał. Może płacze, pomyślała Elise, ale nie
spojrzała na niego z obawy, że ujrzy łzy w jego oczach.
Nie chciała pocieszać mężczyzny, który okazał jej całkowity brak szacunku.
Złość przychodzi ludziom łatwiej niż litość.
W końcu jednak odwróciła się do niego i westchnęła głęboko.
- Przepraszam - powiedziała. - Nie jestem dziś sobą. Mów, z czym
przychodzisz.
- Odwiedzili nas Carlsenowie. Agnes opowiedziała Karolinę o wszystkim.
- Powinnam się była domyślić - uśmiechnęła się kwaśno. - Jedna warta
drugiej.
- Nieważne, skąd wiem. Chcę jedynie potwierdzenia.
- A więc po to tu jesteś? Emanuel zdziwił się.
- Spodziewałaś się więc, że okażę obojętność na wieść, że oczekujesz mojego
dziecka?
- Niczego się nie spodziewałam. - Elise unikała jego wzroku. - Miałam
nadzieję, że o niczym się nie dowiesz. Nie mam zresztą pojęcia, czy dziecko da sobie
radę. Połowa niemowląt nie dożywa paru miesięcy, zwłaszcza w naszej dzielnicy.
- Życzysz śmierci własnemu dziecku? - Emanuel spojrzał na nią wstrząśnięty.
- Naprawdę nie rozumiesz powagi mojej sytuacji? - rzuciła podniesionym
głosem. - Mam dziecko poczęte z gwałtu, a teraz urodzę kolejne mężczyźnie, który
mnie opuścił. Nie pracuję, a muszę zapewnić utrzymanie czwórce dzieci. Za parę
miesięcy będzie ich pięcioro. Szyję dla pani Paulsen, która płaci mi godziwie, ale dziś
właśnie dowiedziałam się, że jest poważnie chora.
- Sprawami finansowymi nie musisz się przejmować. - Emanuel machnął
lekceważąco ręką. - To oczywiste, że będę łożyć na utrzymanie własnego potomka.
- A skąd nagle weźmiesz pieniądze? Masz tyle, ile dostaniesz od ojca, a na
matkę nie możesz liczyć. Zrobi wszystko, by wyciszyć sprawę. Dobrze ją znam, więc
domyślam się, jak zareagowała na rewelacje Karolinę.
Emanuel odwrócił wzrok.
- Co powiedziała? Wzruszył ramionami.
- Co powiedziała? - powtórzyła z naciskiem.
- Że ktoś inny musi być ojcem tego dziecka. Że tuż po porodzie nie zachodzi
się w ciążę.
Poczuła, jak krew uderza jej do twarzy. A więc pani Ringstad uznała, że Elise
znalazła pocieszenie w ramionach innego mężczyzny, jak tylko Emanuel ją porzucił!
- To się nie stało tuż po porodzie - powiedziała twardo - tylko w maju.
Powtórz matce, że kobieta karmiąca też może zajść w ciążę. Zresztą sądzę, że to taki
wybieg z jej strony, by zdjąć z ciebie brzemię odpowiedzialności. Powiedz jej, że
niepotrzebnie się niepokoi. Nie wezmę ani grosza od rodziny Ringstadów, choćbym
miała pójść na ulicę. Wracaj do Signe, najadaj się do syta i ciesz się dostatkiem, a o
mnie i o dzieciach zapomnij. Zawiodłam się na tobie bezgranicznie i nie chcę mieć
nic wspólnego ani z tobą, ani z twoimi krewnymi.
Emanuel skulił się w sobie, oparł głowę na dłoniach i wybuchnął głośnym
płaczem.
Elise stała bezradnie, wpatrując się w jego drżące ramiona. Czuła coś na
kształt pogardy pomieszanej te współczuciem. Mężczyźni nie płaczą. W każdym razie
nie ci duzi, silni i żyjący w zbytku.
Z zażenowaniem napełniła dwa blaszane kubki, do jednego z nich wsypała
dwie łyżeczki cukru i wlała mleka. Właśnie taką kawę Emanuel lubił najbardziej. Nic
to jednak nie pomogło, mężczyzna nie mógł zapanować nad łzami.
- Nie chciałam cię zranić.
Słowa zawisły w powietrzu jak ręka wyciągnięta do zgody. Emanuel podniósł
głowę, wyjął chusteczkę i wydmuchał nos.
- Przepraszam, Elise. Wiem, że zachowałem się jak głupiec. Nienawidzę
samego siebie i nie mam pojęcia, co teraz począć. Czuję, jakbym tkwił w sieci i nie
mógł się z niej wydostać.
Pokiwała głową.
- Rozumiem. Tak chyba właśnie jest. I mimo wzburzenia współczuję ci.
Myślę, że powinieneś wrócić do Ringstad i zapomnieć o nas. Nasz związek nie miał
przyszłości. Za bardzo się różnimy.
- Chciałbym choć wesprzeć cię finansowo.
- Może kiedyś wrócimy do tej rozmowy. Zobaczymy najpierw, jak życie się
ułoży.
- Nie pozwolę, byś cierpiała niedostatek. Wszak powiedziałaś, że nie stać cię
nawet na opał.
- Nie jest aż tak źle. Stać mnie na więcej, niż sądzisz, ale unikam rozrzutności.
- Jak to możliwe? Z szycia dochód niewielki.
- Zarobiłam parę koron w inny sposób - wyjaśniła niechętnie.
- W inny sposób? Jako sprzątaczka?
Pokręciła głową. Mogła przyznać się, że dostała trzysta koron od jego ojca, ale
obiecała przecież zachować dyskrecję. Mogła również powiedzieć, iż wspomógł ją
Ansgar, ale nie pozwoliła sobie na taką złośliwość.
- Więc skąd bierzesz pieniądze? - dopytywał się.
Wielki Boże, nie sądził chyba, że została ulicznicą? Co prawda przed chwilą
oświadczyła mu, że wolałaby sprzedawać swe ciało niż przyjąć jego wsparcie.
Równie dobrze mogła wyznać prawdę, niech ta pyszałkowata rodzina usłyszy o jej
sukcesach.
- Gazeta „Verdens Gang” i pismo kobiece „Nylaende” przyjęły moje
opowiadania do druku.
Emanuel rozdziawił usta ze zdziwienia.
- Naprawdę?
- Co w tym dziwnego? Przecież razem z ojcem namawiałeś mnie, bym spisała
swoje przeżycia.
- I o nas też napisałaś? - przeraził się.
- Jeszcze nie, ale odczuwam taką pokusę. - Elise westchnęła nagle znużona
rozmową. - Nie masz się czego obawiać, Emanuelu. Jeśli kiedykolwiek opiszę własne
ż
ycie, uczynię to w taki sposób, by nikt nikogo nie rozpoznał. Twoja matka zostanie
damą z zachodniego brzegu rzeki, a ojciec bogatym hurtownikiem z wielkim
brzuchem i cygarem. Nie dał się przekonać.
- O kim napisałaś?
- O Mathilde, tej, która skoczyła do wodospadu, kiedy wyrzucono ją z pracy.
- O kim jeszcze?
- O Othilie, ulicznej dziewce, która zaopiekowała się obcym człowiekiem.
Trzecie opowiadanie zatytułowane Bliźni jest o pewnym człowieku, który poznaje
historię Mathilde z gazety i kierowany współczuciem odwiedza jej siostrę Oline, by
zapewnić jej dzieciom lepszą przyszłość. Niczego nie zmyśliłam, to wszystko prawda.
Oline dostała pracę w restauracji tego jegomościa, któremu poświęciłam opowiadanie.
A kiedy je przeczytał, kupił jej jeszcze mieszkanie przy Brogaten.
- Podziwiam cię - powiedział Emanuel. - Zdaje się, że więcej zdziałasz
pisaniem niż ja pracą w Armii Zbawienia.
- Przesadzasz. Mam jednak nadzieję, że zdołam poruszyć niektóre serca i
otworzyć ludziom oczy na niesprawiedliwość społeczną.
- Można z tego wyżyć?
- To zależy od liczby sprzedanych egzemplarzy. Zapłata jest godziwa w
porównaniu z zarobkami prządki, ale nie spodziewam się wielu zamówień. „Verdens
Gang” nie chce drukować smutnych historii, bo to nie podoba się czytelnikom. Takie
historie budzą wyrzuty sumienia, a wyrzuty sumienia zawsze są nieprzyjemne.
- Może mogłabyś napisać książkę?
- Myślałam o tym, ale na to trzeba czasu. Z czego miałabym żyć?
Emanuel spuścił wzrok.
- Nie cofam słowa, pomogę ci. Ojciec też spojrzy na sprawę inaczej, kiedy
opadną emocje. W końcu kiedy zaszłaś w ciążę, byliśmy jeszcze małżeństwem.
Zawsze darzył cię sympatią i nic się w tym względzie nie zmieniło. Sytuacja zmusiła
go, by...
Urwał.
- By podjąć decyzję, o której w dobrym towarzystwie się milczy - dokończyła
za niego. - Sądzę, że przejrzałam was obu, Emanuelu. Zostaliście zdominowani przez
silną kobietę i boicie się lub nie chcecie stawić jej czoła. W głębi duszy czuję, że
wstydzicie się tego, co stało się u Paulsenów, kiedy zostałam zmuszona do podpisania
oświadczenia o własnej niewierności, byś mógł uzyskać rozwód. Nie zdziwię się też,
jeśli syn Signe odziedziczy majątek. Nie wiem, jak twoi rodzice to przeprowadzą, ale
nie chcę znać szczegółów. Straciłam wszelkie złudzenia w starciu z siłą pieniądza.
Przytyk był celny. Emanuel zaczerwienił się.
- Usiłowałem ci kiedyś wyjaśnić nasze położenie. Kto tego nie przeżył, nie jest
w stanie nic zrozumieć.
Wzruszyła ramionami.
- To nie ma nic do rzeczy. Stało się. Ty masz Signe, dwór i dziedzica majątku,
ja zostanę na swoim. Musisz przyzwyczaić się do wyrzutów sumienia, a ja do roli
porzuconej żony. A upokorzenie jest udziałem nas obojga.
Usiadła i pociągnęła łyk kawy z kubka.
- Proponuję, byśmy rozstali się jak przyjaciele. Oszczędzimy sobie bólu.
Zza progu dobiegł ich jakiś rumor, a chwilę później w drzwiach ukazała się
głowa Pedera.
- Rozsypałem wszystko na schodach. Emanuel wstał, by pomóc chłopcu.
Elise skorzystała z okazji, by przewinąć Hugo. W kuchni zrobiło się trochę
cieplej. Słyszała śmiech Emanuela i Pedera zbierających rozsypane szczapy i gałązki.
W głosie chłopca brzmiała radość. Biedak myślał pewnie, że Emanuel wrócił na
dobre.
To Johan miał rację. Emanuel przyszedł tylko po to, by sprawdzić pogłoski o
jej ciąży. Nie zamierzał zostać.
Nie wiedziała, dlaczego ta myśl sprawiła jej przykrość. Całkiem niedawno
uznała przecież, że nie życzy sobie jego powrotu. Należała do Johana, jego kochała od
chwili, kiedy poznała, czym jest miłość. Może to zraniona duma porzuconej kobiety?
A może jednak coś więcej? Wyszła za mąż z mocnym postanowieniem, by trwać w
związku na dobre i na złe, zapomnieć o przeszłości i zbudować dom dla męża,
chłopców, siebie i dziecka, które miała urodzić. Emanuel znał jej uczucia do Johana i
musiał widzieć, że nie ustawała w wysiłkach, by sprostać sytuacji. Kochał ją i
podziwiał cały ten czas, a wystarczyła jedna chwila, by po tych uczuciach nie pozostał
ś
lad. Naprawdę był taki płytki i nieobliczalny?
Drzwi otworzyły się. Weszli obaj, niosąc naręcza chrustu, roześmiani i
czerwoni na twarzy z wysiłku. Trudno było uwierzyć, że parę minut wcześniej
Emanuel siedział na kuchennym taborecie, zalewając się łzami.
- Wiesz co, Elise? - emocjonował się Peder. - Dostanę od Emanuela diabolo!
Prawdziwe blaszane z gumowymi krążkami!
Elise spojrzała ukradkiem na Emanuela. Czyżby próbował doprowadzić do
pojednania?
Uśmiechnęła się do Pedera, nie miała serca mącić jego radości.
- Jak miło, Peder. Od dawna marzyłeś o tej zabawce.
- Nikt z chłopaków nie ma prawdziwego diabolo, tylko zwykłą szpulkę, którą
podrzucają na sznurku. - Spojrzał na Emanuela wielkimi, niewinnymi oczyma. - Jeśli
Evertowi zrobi się przykro, powiem, że jest nasze wspólne, dobrze?
Emanuel pogłaskał go po głowie.
- Dobrze, ale dam je tobie.
Dopiero teraz Elise spostrzegła, że Evert nie wrócił do domu. Wizyta
Emanuela oderwała ją od rzeczywistości.
- Gdzie jest Evert? - spytała zaniepokojona.
Peder zakłopotał się i spuścił głowę, bojąc się spojrzeć siostrze w oczy.
- W pracy. W szkole.
- O tej porze?
- Skończyliśmy dwie godziny wcześniej. Elise nie zrozumiała.
- I cały ten czas byłeś w domu? Chłopiec pokręcił głową zmieszany.
- Musiałem zostać po lekcjach. Nie umiałem psalmu.
- Ale przecież uczyłeś się z Reidarem wczoraj wieczorem?
- Tak - Peder wciąż nie podnosił wzroku - ale Reidar kazał mi czytać, a sam
poprawiał zeszyty. A ja nic nie rozumiałem.
Elise nie odpowiedziała. Peder ledwie zdał do czwartej klasy! Miała nadzieję,
ż
e Reidar nie stracił jeszcze ochoty, by mu pomagać w lekcjach.
Emanuel przysłuchiwał się w milczeniu tej wymianie zdań, po czym spojrzał
na Elise wymownie.
- Nie wszyscy dają sobie radę w szkole powszechnej, Elise. Może Peder
spróbowałby czegoś innego?
Elise miała ciętą odpowiedź na końcu języka, ale się powstrzymała. Miała w
pamięci rozmowę między Emanuelem i Carlem Wilhelmem i obawiała się, że
Emanuel wymieni nazwę szkoły specjalnej w obecności chłopca.
- Oczywiście, że Peder da sobie radę - powiedziała zdecydowanym głosem,
choć w głębi duszy wcale nie była tego taka pewna. - Jeśli Reidar nie ma czasu, sama
mu pomogę. Swoją pracą mogę zajmować się wieczorami. W zeszłym roku nam się
udało, prawda, Peder?
Peder odważył się podnieść głowę. Przytaknął z wyraźną ulgą.
- Ty się tak nie złościsz, Elise.
A więc Reidar wpadł w irytację. Właściwie nic dziwnego, praca z chłopcem
takim jak Peder wymagała wprost anielskiej cierpliwości.
Emanuel wziął kapelusz, szykując się do wyjścia. Elise odgadła, że zmiana
tematu była mu na rękę.
- Pociąg odchodzi za godzinę, muszę już iść. Peder spojrzał na niego ze
zdziwieniem.
- Nie zostaniesz?
- Niestety nie mogę, Peder - zmieszał się Emanuel. - Pracuję teraz u mojego
ojca.
- A ja myślałem, że wróciłeś na dobre.
W oczach chłopca pojawiły się łzy. Zamrugał gwałtownie, by je ukryć, ale bez
powodzenia.
- Chłopcy nie płaczą - napomniał go łagodnie Emanuel i pogłaskał po głowie.
Peder otarł twarz brudnym mankietem koszuli. Pewnie bawił się gdzieś po
drodze, pomyślała Elise, przecież rano włożył czyste ubranie. No i jeszcze zbierał
chrust.
Peder walczył ze sobą dzielnie, ale w końcu się poddał. Popędził do drzwi i
zniknął za progiem. Emanuel pokręcił głową.
- Pamiętasz, co ci mówiłem, Elise? Rozpieszczasz Pedera. Chłopiec w jego
wieku musi wiedzieć, że nie wszystkie marzenia się spełniają. Obiecałem mu diabolo
i to powinno go zadowolić. Zostawiam pieniądze, byś mogła pójść z nim do sklepu.
- Nie wszystko można kupić, Emanuelu. Peder opłakuje tych, którzy zniknęli z
jego życia. Całkiem sporo się ich uzbierało.
Emanuel pociemniał na twarzy.
- Ja nie zniknąłem z jego życia.
- Doprawdy?
- Jak możesz tak mówić? Przecież jestem tutaj!
- Aby sprawdzić, ile prawdy tkwi w pogłoskach. Znalazłeś potwierdzenie i co
teraz uczynisz? Wrócisz do Ringstad, udając, że nic się nie stało?
Odwrócił się gwałtownie i ruszył do drzwi. Radość, którą okazał na widok
chłopca, gdzieś się ulotniła. Z tyłu wyglądał jak starzec, zgarbiony i ociężały.
- Nie osądzaj mnie zbyt surowo, Elise - mruknął, wychodząc za próg.
Miała ochotę pobiec za nim, przytulić do siebie i pocieszyć, ale wiedziała, że
nie może cofnąć słów, które wypowiedziała.
I że nie chce ich cofnąć.
ROZDZIAŁ DRUGI
Jensine opadła bezsilnie na krzesło w mieszkaniu Asbjorna Hvalstada
niedaleko Wzgórza Świętego Jana.
- Niedługo kończę czterdzieści lat! Chorowałam! Ja tego nie przetrzymam.
Asbjorn poklepał ja po policzku.
- Przetrzymasz. Ciąża to nie choroba. Pomyśl tylko, Anne Sofie będzie miała
siostrzyczkę lub braciszka! A poza tym brakuje ci trzech lat do czterdziestki.
Jensine pokręciła głową.
- Boję się i nic na to nie poradzę. Bardzo się boję.
- Przecież urodziłaś czwórkę dzieci! Twoja choroba nie trwała długo. Jeśli
będziesz się dobrze odżywiać i korzystać ze słońca latem, suchoty nie wrócą.
Przyniósł kankę z mlekiem i napełnił szklankę.
- Słyszałem, że kobiety ciężarne powinny pić dużo mleka i jadać owoce oraz
warzywa. Może czas pomyśleć o małym domku z ogródkiem? Mogłabyś uprawiać
sałatę, pietruszkę i marchewki.
Jensine spojrzała na niego przerażona.
- Dom z ogrodem? Przecież nas nie stać.
- Nie myślałem o niczym dużym. Wystarczyłby taki jak domek majstra z
małym ogródkiem na tyłach, w którym rosłoby drzewo owocowe i byłoby miejsce na
warzywnik. Zamówiłbym altankę dla dzieci, żeby miały się gdzie bawić, nie
musiałabyś chodzić na wzgórze. Siedziałabyś sobie w leżaku, a ja po obiedzie
wylegiwałbym się w hamaku w cieniu czereśni z fajką i gazetą. Uśmiechnęli się oboje
na wyobrażenie tej idylli.
- Sądzisz, że znajdziemy takie miejsce? Pokiwał głową.
- Z pewnością. Jednopokojowe mieszkania trudno zdobyć, bo mało się ich
buduje, a do miasta wciąż napływają robotnicy. Na domy ich jednak nie stać.
Musielibyśmy, rzecz jasna, wynająć mansardę, tak jak w domku majstra, ale
mielibyśmy coś na własność: kawałek trawnika za furtką od frontu i zaciszny ogródek
na tyłach.
Jensine rozmarzyła się.
- Zupełnie jakbyś opisywał mój dom rodzinny. Od chwili gdy przybyłam do
Kristianii, nie przestałam tęsknić za Ulefoss. Zwłaszcza latem. Nie mogę
przyzwyczaić się do kamienic, klatek schodowych, ciemnych podwórzy i szarych
murów. Tęsknię za zieloną trawą, zapachem ziemi i wypalanych ściernisk, za wido-
kiem roślin budzących się do życia.
Usiadł blisko niej.
- Niewiele opowiadałaś o swoich młodych latach.
- Wiesz dlaczego.
- Nie jestem zazdrosny o twoją przeszłość, Jensine. Wiem, że opuściłaś
Ulefoss, ponieważ miałaś urodzić dziecko Mathiasowi Lovlienowi i razem
postanowiliście szukać szczęścia w stolicy. Wspomniałaś również o swoich dwóch
braciach, którzy przeżyli epidemię cholery i wyemigrowali do Ameryki, porzucając
cię na pastwę losu. Rzadko jednak wracasz do swojego pierwszego pobytu w
Kristianii, kiedy mieszkałaś u wujostwa niedaleko Stortorvet.
Jensine odwróciła wzrok.
- To smutna historia. Naprawdę chcesz ją poznać?
Wziął ją za rękę. Anne Sofie leżała już w łóżku. Zapadał zmierzch i mieli cały
wieczór dla siebie. Dachy domów za oknem z wolna pogrążały się w ciemności, ale
było jeszcze zbyt wcześnie, by zapalać lampę. Na ulicy panował spokój, dawno już
ustał turkot wozów, jazgot rozkrzyczanych dzieci i szczekających psów. W
migotliwym świetle latarni widać było jedynie sylwetkę samotnego przechodnia, a
ciszę przerywało tylko ciche miauczenie kota dopraszającego się wpuszczenia za
próg.
- Chcę wiedzieć wszystko o tobie, Jensine. Nawet to, co wydaje ci się mało
istotne. Jesteś moją żoną.
Oparła głowę o miękkie pluszowe oparcie krzesła i pogrążyła się we
wspomnieniach.
- Kochałam ojca, ale stałam się przyczyną jego największych trosk. - Urwała,
by nabrać tchu. - Dzień, w którym wuj zgodził się przyjąć mnie do siebie, przyjął z
wielką ulgą. Ubyła mu jedna osoba do karmienia.
Zamilkła, szukając właściwych słów.
- Pamiętam wszystko, jakby to zdarzyło się wczoraj. Trzeciego sierpnia 1886
roku ojciec przewiózł mnie łodzią przez jezioro Nordsjo, od brzegu do Valebo
dotarliśmy piechotą. Ojciec zdjął buty, by oszczędzić zelówki, i przewiesił je sobie
przez ramię. Włożył je dopiero, kiedy zbliżyliśmy się do stacji. Chyba nie chciał, bym
się za niego wstydziła. - Jensine uśmiechnęła się do własnych myśli. - Miał też na
sobie niedzielny garnitur. Na moją cześć, tak się przynajmniej wyraził.
I znów spoważniała.
- Nie miałam pojęcia, czy go kiedykolwiek zobaczę, czy stać mnie będzie na
powrót do domu. Kiedy tak staliśmy przed domem wozaka Hansena, spostrzegłam ze
zdumieniem, że ojciec się postarzał. Zgarbił się, a jego ogorzałą twarz przecinały głę-
bokie zmarszczki. Znałam go dotąd z innej strony, z filuternego błysku niebieskich
oczu i dowcipnych komentarzy. Teraz był niewymownie smutny, a przez całą drogę
nie odezwał się ani słowem. Dopiero kiedy wsiadałam na wóz, zwrócił się do mnie i
powiedział: „Zachowuj się przyzwoicie, Jensine”. To wszystko.
Nie obejrzałam się, kiedy wóz ruszył. Wiedziałam, że idzie już w kierunku
fiordu. Boso, z butami przewieszonymi przez ramię. Zapadła cisza. Asbjorn ścisnął
lekko dłoń żony.
- A potem? Co stało się potem? Jensine westchnęła.
- Nic ważnego. Spotkałam Mathiasa w „Alliancen”, dyliżansie, który
przewoził pasażerów do Nordagutu. Strasznie bałam się podróży. Ojciec opowiadał
mi o kolei żelaznej, a ja nie mogłam pojąć, jak może poruszać się bez pomocy koni.
Mówił, że pociąg przejeżdża przez mosty zbudowane z drewna, które trzeszczą i
chwieją się pod jego ciężarem, co tylko zwiększało moje przerażenie. W „Alliancen”
było sześć miejsc dla pasażerów. Siedzieliśmy twarzą do siebie, naprzeciw mnie
młody chłopak ubrany w koszulę i kamizelkę, czapkę z daszkiem i spodnie z
szerokimi nogawkami. Czarny kosmyk włosów opadał mu na czoło. Kiedy zajęłam
miejsce, uśmiechnął się i mrugnął do mnie. Zaczerwieniłam się ze wstydu i
odwróciłam pośpiesznie wzrok.
Asbjorn roześmiał się.
- A więc tak wyglądało twoje pierwsze spotkanie z Mathiasem.
- Moje nieszczęsne spotkanie z Mathiasem - poprawiła go ze smutnym
uśmiechem.
- Dlaczego nieszczęsne? Z tego, co wiem, pierwsze lata upłynęły wam
szczęśliwie.
- To prawda, ale musiałam za nie zapłacić wysoką cenę. Straciłam kontakt z
rodziną i skończyłam jako biedna robotnica z czwórką dzieci i rozpijaczonym mężem.
Nie było mi łatwo.
Asbjorn ponownie ścisnął jej dłoń.
- Rozumiem. Byłaś bardzo dzielna, Jensine. Pokręciła głową.
- Niewiele zostało z tej odwagi, teraz nie stać mnie nawet na to, by odwiedzać
własne dzieci. I nie chodzi wyłącznie o siły fizyczne, Asbjorn, jest coś jeszcze, coś,
czego tak do końca nie rozumiem. Nigdy z nikim o tym nie rozmawiałam i wstyd mi
za samą siebie, ale kiedy zbliżam się do domu majstra, czuję ucisk w żołądku.
Prześladują mnie wyrzuty sumienia na widok wysiłków Elise i niemego oskarżenia w
jej wzroku. Kiedy Peder spojrzy na mnie tymi wielkimi niebieskimi oczyma, czuję się
najgorszą matką na świecie. W ich obecności wracają wspomnienia choroby i
pijackich wybryków Mathiasa. Mam dość nędzy, nie mogę słuchać o kłopotach
Pedera w szkole, o Hildzie, która nie podołała pracy w gręplarni, ani o Emanuelu,
który porzucił Elise. Jestem chora na myśl o dziecku Hildy, zbyt słabym, by żyć, o
Braciszku oddanym na wychowanie bratankowi majstra, o Johanie skazanym na
twierdzę za kradzież, o dziecku Elise, które... Przerwała i zagryzła wargi.
- O dziecku Elise, które...? - powtórzył. Odwróciła się do męża, z jej oczu
popłynęły łzy.
- Niczego nie zauważyłeś? Daremnie walczyła z płaczem.
- Coś się nie zgadza. Boję się spytać, ale ta sprawa nie daje mi spokoju.
Pamiętasz, co wujek Reidara Jensena powiedział na weselu? Że młodzieniec, którego
uratowaliśmy przed utonięciem, i ten rudowłosy mężczyzna z Gjetemyrsveien to ta
sama osoba. Peder zaś wspominał nieustannie o rudzielcu, który ponoć kochał się w
Elise i kręcił koło domku majstra.
Przełknęła ślinę i wyjęła chusteczkę, by wytrzeć nos.
- Emanuel odszedł - ciągnęła. - Zastanawiałeś się dlaczego? Taki miły,
odpowiedzialny i sumienny człowiek. Nie znajduję innego wytłumaczenia jak to, że
Elise zrobiła coś niewybaczalnego - Jensine nagle wybuchnęła płaczem. - Tak mi
wstyd.
Asbjorn spojrzał na nią wstrząśnięty.
- Przypuszczasz, że ona...? Jensine pokiwała głową, łkając.
- Tego się obawiam. Hugo nie jest w ogóle podobny do Emanuela, a w naszej
rodzinie nikt nie ma rudych włosów.
- To straszne - pokręcił głową Asbjorn wyraźnie wstrząśnięty. - Ale... nie
całkiem pojmuję. Hugo wkrótce skończy roczek.
- Emanuel wcześniej nie mógł tego zauważyć. Mnie samej nie przyszłoby to
do głowy, gdybym nie słyszała opowieści krewnych Reidara Jensena o rudzielcu z
Gjetemyrsveien. Jeśli dodać do nich słowa Pedera, wszystko układa się w logiczną ca-
łość. - Przerwała, by po raz kolejny wytrzeć nos. - Od dawna miałam przeczucie, że
dzieje się coś niedobrego. Elise i Emanuel kłócili się czasami, ale on wtedy nie
zdawał sobie z niczego sprawy, przecież nie dałby Hugo imienia własnego ojca.
Latem rzadko ich widywałam. Jest tak, jak ci mówiłam, mam już dość biedy i
nieszczęść, przede wszystkim jednak nie chciałam poznać prawdy o Hugo.
Asbjorn nie odezwał się, ale nie ukrywał wzburzenia. W końcu wolno pokręcił
głową.
- Dobrze cię rozumiem, Jensine. To nie twoja wina, że dzieci takie są. Niczego
innego nie można się było spodziewać, skoro wzrastały w takim środowisku w domu
alkoholika. Co złe odziedziczyły po ojcu, upośledzenie Pedera to zapewne spadek po
nim. Sądzę, że dobrze robisz, trzymając się od nich z daleka. Natrudziłaś się dość w
ż
yciu, zasługujesz teraz na lepsze dni. Pomyśl o maleństwie, które urodzisz. Duże
dzieci dadzą sobie radę. Elise i Hilda są dorosłe, a Peder i Kristian już też wyrośli z
pieluch. Jutro zacznę rozglądać się po okolicy, a kiedy znajdę jakiś przytulny domek,
wybierzemy się tam z Anne Sofie.
Jensine pochyliła się ku mężowi, a on objął ją ramieniem.
- Jestem szczęśliwy, że cię znalazłem, Jensine, i cieszę się, iż mogę zapewnić
ci lepsze życie. Zostawmy dzieci i wróćmy do twojej opowieści.
Roześmiała się cicho.
- Naprawdę chcesz ją usłyszeć? Historię mojej pierwszej miłości?
- Tak, nawet za cenę zazdrości.
- Zakochałam się w nim podczas podróży do Kristianii. Pasażerowie musieli
nocować w Nordagutu. W nocy zbudził mnie jakiś rwetes i z początku nie
zorientowałam się, o co chodzi. Drzwi się otworzyły i w bladym świetle księżyca
ujrzałam jakąś ciemną sylwetkę. Ktoś wbiegł do pokoju i wyciągnął mnie z łóżka.
„Pożar!”, krzyczał, „dom się pali”. Złapał mnie mocno za ramię i pociągnął na
korytarz. Przeraziłam się, kiedy otoczyły nas kłęby dymu, ale on mnie nie puścił.
- To był Mathias - przerwał jej Asbjorn.
- Tak - potwierdziła Jensine. - Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to był on,
zdjął mnie paniczny lęk. Później jednak zrozumiałam, że uratował mi życie.
- I dlatego się w nim zakochałaś?
- Nie. Był bardzo przystojny, miał kruczoczarne włosy, ciemnobrązowe oczy i
długie rzęsy. A poza tym biła od niego taka niezwykła pewność siebie - dodała szybko
w obawie, by Asbjorn nie zorientował się, że w żyłach Mathiasa płynęła cygańska
krew.
- I co było dalej? Jak zeszła wam podróż?
- Siedział obok mnie w pociągu. Pamiętam, że lokomotywa nazywała się
„Mercur”, z komina buchał czarny dym. Wagon pasażerski miał osiem wejść,
konduktor musiał trzymać się klamki, kiedy sprawdzał bilety. Bałam się, że wypadnie.
- Mathias ośmielił się odezwać do obcej dziewczyny? Pokiwała głową.
- Miałam wrażenie, że znamy się od dawna. Za Kongsberg zostaliśmy sami w
przedziale, a kiedy zbliżaliśmy się do Kristianii, chwycił mnie za dłoń i błagał o
ponowne spotkanie. Protestowałam, mówiłam, że wuj z ciotką nigdy mi na to nie
pozwolą, ale wtedy zaproponował, bym wymknęła się nocą.
- I zrobiłaś to? - zdziwił się Asbjorn.
- Czekał na ulicy. Kiedy wyjrzałam przez okno, posłał mi całusa. Przeraziłam
się i szybko odsunęłam w głąb pokoju. Nie mogłam jednak zasnąć i kiedy późną nocą
znów uchyliłam okno, usłyszałam, jak ktoś nuci piosenkę, którą matka śpiewała nam
w sobotnie wieczory. To była piosenka o Trulsie Wariacie, a zaczynała się od słów
„Zerwał róży kwiat u wrót doliny”. Miałam wrażenie, że dzieje się coś niezwykłego.
Nie znaliśmy się, nigdy wcześniej go nie widziałam, a on śpiewał mi ulubione strofy
mojej matki.
- Nie odpowiedziałaś na pytanie. Wymknęłaś się z domu? - spytał z
uśmiechem.
- Ujrzałam go następnego dnia. Wybrałyśmy się z ciotką i jej przyjaciółką na
ulicę Karl Johan, by obejrzeć pałac królewski. Zatrzymałyśmy się przy pawilonie,
gdzie grała orkiestra wojskowa. Ciotka z przyjaciółką usiadły na ławeczce, a ja
przyglądałam się muzykom. Nagle stanął za mną, chwycił mnie za rękę i odciągnął za
ś
wierki na skraju chodnika. Powiedział mi, że wuj i ciotka często wychodzą
wieczorami, a służącą i pokojówkę można przekupić. Zanim odszedł, oświadczył, że
będzie na mnie czekał przy pompie na placu Stortorvet o godzinie siódmej tego
samego wieczora.
- Poszłaś? Skinęła głową.
- Myślę, że to dobry moment, by przerwać opowieść - uśmiechnął się.
- To był błąd, Asbjorn. Dałam się omamić jego wyglądem, wesołością i
pewnością siebie. Po latach odkryłam prawdę.
Przyciągnął ją do siebie i wtulił twarz w jej włosy.
- Naszła mnie ochota, by dziś wcześniej pójść do łóżka. Co ty na to?
Pokiwała głową z uśmiechem, wstała i ruszyła za nim do sypialni.
ROZDZIAŁ TRZECI
Następnego dnia po wizycie Emanuela Elise postanowiła napisać list do
Johana. Johan twierdził, że Emanuel nie wróci, ale mimo wszystko dręczył go jakiś
niepokój. Nie odszedłby od Agnes, gdyby miał pewność, że dziecko jest jego. Elise
znała go zbyt dobrze, by w to nie wątpić. I dlatego właśnie uważał, że Emanuel
odszedł na dobre.
Zniknięcie Agnes mogło oznaczać tylko jedno: znalazła sobie kolejnego
mężczyznę. Im więcej Elise o tym myślała, tym bardziej nabierała przekonania, że
Agnes przekomarzała się z nią jedynie, twierdząc, iż Johan jest ojcem jej dziecka.
Agnes mogła marnować sobie życie, jeśli takie było jej życzenie. Johan zapewne też
nie miał nic przeciw temu. A rada Torkilda, człowieka ze wszech miar uczciwego, by
wystąpić o rozwód, bez wątpienia dodała mu otuchy.
Najdroższy Johanie!
Miałeś rację, Emanuel nie wróci do mnie. Zjawił się wczoraj, bo doszły go
słuchy, że jestem w ciąży. Pokłóciliśmy się, ale choć wzburzyło mnie jego zachowanie,
trochę mi go żal. Zdaje sobie sprawę, że jest tchórzem, i wstydzi się tego, ale nie
potrafi wystąpić przeciwko rodzinie. Jego rodzice o wszystkim wiedzą, ale matka
ponoć twierdzi, że dziecko nie jest jego. „Nie osądzaj mnie zbyt surowo”, takie słowa
wyrzekł, zanim odszedł Obiecał, że wesprze mnie finansowo, aleja sądzę, że to czcze
gadanie. Emanuel nie ma własnych pieniędzy, utrzymuje go ojciec. Zresztą nie wiem
nawet, czy przyjęłabym jego pomoc.
Peder cierpi. Nie dlatego, by cenił Emanuela bardziej niż Ciebie, ale dlatego,
ż
e wciąż ktoś znika z jego życia.
Kiedy ostatnio szłam na pocztę, zaczepił mnie jakiś pijaczyna i pytał o Agnes.
Twierdził, że nie można jej zastać na poddaszu przy Maridalsveien ani u Magnusa
Hansena. Nie byłam pewna, czy pisać Ci o tym, ale w końcu chodzi o Twoją żonę,
więc uznałam, że masz prawo wiedzieć. Ja też chcę poznać prawdę, wszystko, co tyczy
Ciebie, jest dla mnie równie ważne.
Nie potrafię opisać, jak bardzo tęsknię za Tobą. Kiedy nie byliśmy razem,
znajdowałam otuchę w tym, że mieszkałeś niedaleko. Wiedziałam, że mogę pójść do
Ciebie, a ty zawsze znajdowałeś czas, by mnie wysłuchać. Teraz gdy nie tłumię już w
sobie zakazanych uczuć, wracam do tamtych szczęśliwych chwil: do zimy sprzed
dwóch lat, kiedy planowaliśmy ślub i zamierzaliśmy zamieszkać w kuchni u Twojej
matki w Andersengdrden. W marzeniach wciąż przeżywam od nowa tamte dni. Byłeś
moim bohaterem i wciąż nim jesteś.
Twoja Elise
Pisała ostatnie słowa, kiedy usłyszała czyjeś kroki. Nie chciała, by Hilda lub
chłopcy zorientowali się, czym się zajmuje, więc pośpiesznie nakryła arkusik czystym
ręcznikiem i wróciła do poprzedniego zajęcia. Wyjmowała pieluszki ze stosu prania
na kuchennym stole i składała je w równe prostokąty.
To nie był nikt z rodziny, bo rozległo się pukanie do drzwi. Zanim zdążyła się
odezwać, w szparze pokazała się głowa Torkilda.
- Muszę podzielić się z tobą pewną wiadomością - powiedział z uśmiechem.
Elise zdziwiła się, od kiedy przyjęto do druku Bliźniego, nie napisała nic
nowego. Codziennie zastanawiała się nad wyborem tematu, ale nie mogła się
zdecydować. Najbardziej skłaniała się ku opowieści o szwedzkiej rodzinie. Historia
nie musiała być wcale smutna, wszystko zależało od tego, jak ubierze ją w słowa.
Chodziło o to, by opisać zwykłą rodzinę pewnego krawca, która winna była
szczególnej „zbrodni”; tego mianowicie, iż pochodziła ze Szwecji.
Torkild usiadł za stołem.
- Słyszałaś o pani Annie Marie Boe? Elise pokręciła głową.
- Razem z siostrą Cecilie wydają pismo „Urd”, które drukują u Oscara
Andersena. Pismo zdobyło sobie dużą popularność, również wśród mężczyzn, choć
właściwie skierowane jest do kobiet. Zajmuje się polityką i kulturą, a wielu
publicystów poczytuje sobie za zaszczyt, by móc publikować w „Urd” swoje teksty.
- Nie sądzisz chyba, że przyjmą opowiadanie nieznanej autorki, skoro pracują
dla nich same sławy?
- Tak właśnie uważam. Twoje opowiadania muszą wzbudzić zainteresowanie
osoby tak bardzo przejętej problemami tego społeczeństwa.
Elise zrobiło się gorąco z wrażenia.
- Mogłabym napisać o Hildzie? Tak, by nikt jej nie rozpoznał?
- Oczywiście. Uważam, że historia Hildy warta jest rozpowszechnienia. Wiele
dziewcząt spotkał podobny los. Opowieść o matce zmuszonej do oddania własnego
dziecka wstrząśnie czytelnikami.
- Żeby tylko majster nie dowiedział się o niczym. Niedawno domagał się
ujawnienia, kto kryje się pod pseudonimem Elias Aas.
Torkild zmarszczył czoło.
- Zmień miejsce pracy na fabrykę zapałek, papiernię czy wytwórnię mydła.
Wszędzie pełno jest młodych robotnic. Zresztą możesz pominąć takie szczegóły.
Elise potakiwała ochoczo, w myślach tworzyła już zarysy nowego tekstu.
- Najlepiej odwiedź panią Boe i porozmawiaj z nią. Słyszałem, że poświęca
swoim autorom dużo czasu i udziela im cennych rad. Jeśli dowie się, że
opublikowałaś opowiadania w „Verdens Gang” i „Nylaende”, z pewnością okaże
zainteresowanie.
- Dziękuję, Torkild, że dodajesz mi otuchy.
- Słyszałem, że wczoraj kręcił się tu Emanuel - spoważniał.
- Nic się przed ludźmi nie ukryje.
- Nie przyszedłem plotkować, tylko spytać, czy nie potrzebujesz pomocy.
Elise pokręciła głową.
- Emanuel dowiedział się, że jestem w ciąży, i przyszedł sprawdzić, czy to
prawda. Kiedy wychodził, wyglądał dwadzieścia lat starzej - uśmiechnęła się słabo.
Torkild przyglądał się jej badawczo.
- Czyżby było ci go żal?
- Tak. Niełatwo jest żyć komuś, kto stracił szacunek do samego siebie.
- Masz rację - przytaknął Torkild. - Niektórych ludzi nie nękają wyrzuty
sumienia, inni zaś mają ich w nadmiarze. Jestem pewien, że Emanuel należy do tej
drugiej kategorii.
- Ja też. Prosił mnie, bym nie osądzała go zbyt surowo. Zapadło milczenie.
- Miałaś jakieś wieści od Johana? - spytał ostrożnie.
- Tak, dostałam list i odpowiedziałam nań. Zanim przyszedłeś, skończyłam
pisać kolejny. Agnes przekazała mu wiadomość o mojej ciąży.
Torkild otworzył szeroko oczy.
- I jak to przyjął?
- Tak jak przystoi przyzwoitemu człowiekowi. Jedno czy dwoje, to nie ma
ż
adnego znaczenia, napisał.
Torkild uśmiechnął się z ulgą.
- A więc odnaleźliście znów drogę do siebie?
- Tak, ale wciąż mamy daleko do celu.
- Wiem. Anna i ja nie traciliśmy nadziei, że tak się stanie. Ożenek Johana i
twoje zamążpójście to były pomyłki. Nic nie ucieszyłoby nas bardziej niż powrót do
starych dobrych czasów. A tak przy okazji, widziałaś się ostatnio z Agnes? Do nas od
dawna nie zachodzi.
- Słyszałam, że nie mieszka już przy Maridalsveien ani u Magnusa Hansena.
Tyle że dowiedziałam się tego z ust pewnego pijaczyny, więc nie wiem, ile w tym
prawdy.
Torkild zagryzł wargę w zamyśleniu.
- Doszły mnie słuchy, że widywano ją w zaułku koło sklepu wdowy po
Jacobie.
Elise przeraziła się.
- Przy Myralokka? Pokiwał głową.
- W sklepie nie wolno pić alkoholu, więc wynoszą go na ulicę.
- Nad sklepem są robotnicze mieszkania. Wiem, że Agnes miała tam
znajomych. Jednego chłopaka pamiętam nawet ze szkoły, był z niego kawał łobuza.
Ale może już tam nie mieszka - Elise zawahała się, po czym dodała: - Może źle
zrobiłam, przekazując Johanowi słowa pijaczyny.
- Uważam, że dobrze zrobiłaś. Johan wiedział, że Agnes ma swoje za uszami,
ale nie zdawał sobie chyba sprawy, jak bardzo jest lekkomyślna. Potrzebuje wsparcia,
by się od niej uwolnić. Kościół sprzeciwia się rozwodom niezależnie od okoliczności.
Johan czuje się za nią odpowiedzialny.
- I nie porzuci jej, jeśli dziecko jest jego. Agnes oświadczyła Johanowi, że
ojcem dziecka jest Magnus Hansen, mnie natomiast powiedziała, że to Johan. Myślę
jednak, że zrobiła to z przekory. Nie spodobało się jej, iż odprowadziłam Johana na
nabrzeże, i chciała wymusić na mnie obietnicę, że zrezygnuję z prób odzyskania jego
miłości. Agnes na Johanie nie zależy, ale liczy na duże pieniądze, jeśli Johan kiedyś
stanie się sławny. Wiele osób wróży mu świetlaną przyszłość.
Torkild prychnął pogardliwie.
- Agnes nie jest go godna. Johan to wspaniały człowiek, zasługuje na lepszy
los.
Podniósł się z krzesła.
- Muszę wracać do pracy. Wpadłem tylko na chwilę, by powiedzieć ci o pani
Boe.
- Dziękuję. Zaraz biorę się do pracy.
Kiedy Torkild zniknął za drzwiami, Elise włożyła list do koperty, zakleiła ją i
zasiadła do pisania.
Starała się opisać pogodną szesnastolatkę, która marzy o życiu w luksusie, lecz
skazana jest na pracę w fabryce w nadrzecznej dzielnicy. Aż do chwili, gdy zauważa,
ż
e jeden z kierowników z biura uśmiecha się do niej częściej niż do innych dziewcząt.
Prawdziwe wyzwanie to wyjaśnić czytelnikowi, dlaczego zwykła dziewczyna,
marzeniami i tęsknotami nieróżniąca się od swoich rówieśniczek, idzie do łóżka z
podstarzałym mężczyzną za coś do jedzenia i jakiś fatałaszek. Elise wciąż nie mogła
zrozumieć, dlaczego Hilda tak postąpiła. By przydać opowiadaniu wiarygodności,
zamierzała przerobić majstra na nieco atrakcyjniejszą postać; w ten sposób mogła
wlać w tę dziewczynę jakieś uczucia. Trzeba było też podkreślić wiarę Hildy w to, że
„kierownik” zechce zaopiekować się nią i dzieckiem. Elise pamiętała tamten dzień,
gdy Hilda zwierzyła się jej z miłości do majstra, który zapewniał jej bezpieczeństwo i
dawał nadzieję na lepszą przyszłość.
Hugo zaczął marudzić i domagać się uwagi. Elise podniosła chłopca z podłogi
i dała mu kawałek chleba zamoczony w mleku, po czym odłożyła go i wróciła do
pisania.
Dziwnie było wracać do zdarzeń sprzed lat. Wydobywała dawno zapomniane
szczegóły z zakamarków pamięci. Najlepiej pamiętała tamten dzień, kiedy Braciszek
przyszedł na świat. Hilda leżała w łóżku, na jej wargach błąkał się uśmiech szczęścia.
Siostra spojrzała na nią z błyszczącymi oczyma i powiedziała: „On jest mój, Elise.
Ś
liczny z niego bobas, nieprawdaż?” Przytaknęła przez łzy, ciesząc się w duchu, że
Hilda urodziła zdrowego chłopczyka. I że kocha, co dziwne, ojca tego dziecka, a on
także darzy ją miłością. Wtedy jeszcze w to wierzyła.
Jakże odmienne było kolejne wspomnienie. Dzień, w którym w panice
popędziła do Agnes, by zdobyć adres kobiety z Mollergata. Kiedy wróciła z fabryki
tamtego wieczora, zastała Hildę w kuchni.
Coś ją tknęło już od progu. Hilda zachowywała się dziwnie, nie ruszyła
jedzenia, nie odpowiadała na pytania.
Minęła dłuższa chwila, zanim Elise odkryła, co się stało. Zmywając naczynia
w misce, skaleczyła się nożem. Ruszyła na poszukiwanie szmatki, by opatrzyć
skaleczenie, i dostrzegła, że szuflada komody, służąca Braciszkowi za łóżko, była
pusta. Wtedy jeszcze nie domyśliła się niczego, pomyślała po prostu, że Hilda
zaniosła małego do Anny lub do majstra. Siostra długo siedziała w milczeniu. Kiedy
wreszcie wyjawiła prawdę, Elise nie uwierzyła. „Kłamiesz”, szepnęła, rozdziawiwszy
usta. „Nikt nie oddaje własnego dziecka”.
Nie pamiętała odpowiedzi Hildy, jedynie jej wzrok, drżące wargi i histeryczny
ś
miech, który nie był oznaką wesołości. Kiedy siostra wsparła się o stół i wybuchnęła
płaczem, Elise pojęła, że to nie żarty. Hilda oddała własne dziecko...
Pisała te słowa, roniąc łzy. Świadomość, że Braciszek znalazł ciepły dom u
pani Paulsen, nie była żadną pociechą. Nie znajdowała również otuchy w myśli, że
Hilda ułożyła sobie życie u boku Reidara. Ból, który ją przenikał, nie obejmował
wyłącznie siostry, ale wszystkie matki zmuszone do rozstania z własnymi dziećmi.
Powinno istnieć prawo, które by tego zakazywało. Matkę łączą z dzieckiem więzy
nierozerwalne.
Co działo się w głowie Hildy, kiedy podpisywała oświadczenie, iż nigdy nie
zażąda zwrotu chłopca? Co pomyśli Braciszek, jeśli kiedykolwiek odkryje prawdę?
Gdyby Hilda cierpiała na jakąś chorobę lub słabość, która nie pozwalałaby zajmować
się dzieckiem, może okazałby wyrozumiałość. Hilda jednakże była zdrowa i silna,
miała pracę i rodzinę gotową do pomocy.
Przypomniała sobie pierwszą noc bez Braciszka. Peder leżał w ciemności i
płakał. Elise obserwowała go wcześniej, jak wodził oddanym wzrokiem za
maleństwem, wślizgiwał się do izby, by popatrzeć na chłopczyka, siadywał przy nim i
studiował ruchy malutkich rączek i śmieszne miny niemowlęcia. Cieszył się, że
Braciszek będzie dorastał u jego boku, że zyska towarzysza zabaw. Chwalił się nim
przed kolegami z ulicy i wracał pośpiesznie ze szkoły, by go zobaczyć.
A teraz Braciszka już nie było, a żal Pedera przerastał niemal ten, który czuł
po stracie ojca. Elise uznała nawet, że lepiej by się stało, gdyby Braciszek umarł.
Peder nie potrafił pojąć, że Hilda oddała synka, by zapewnić mu lepszą przyszłość.
Oznaczało to bowiem, że życie Pedera niewiele jest warte.
Późno w noc słyszała płacz Hildy i słowa, które wypowiadała przez sen: „Nie,
powiedziałam, że tego nie chcę!”
Peder też to usłyszał i potykając się w ciemności, wprosił się do jej łóżka.
Zwinął się w kłębek u jej boku przerażony tym, co się stało.
Elise dopisała zakończenie, choć wspominanie tamtych zdarzeń sprawiało jej
niewypowiedziany ból. Zmieniła jedynie imiona i nazwę fabryki, a z majstra zrobiła
„kierownika”. Człowieka, który wykorzystał marzenia młodej dziewczyny o lepszym
ż
yciu.
Stawiając ostatnią kropkę, poczuła, jak ogarnia ją zmęczenie. Hugo płakał,
pochłonięta pracą Elise nie pomyślała, by się nim zająć. Włożyła arkusiki papieru do
koperty i zaadresowała ją do pani Anny Marie Boe z czasopisma „Urd”. Potem na
osobnej kartce napisała swoje nazwisko i adres i wyliczyła opowiadania, której do tej
pory udało się jej opublikować. W zakończeniu wyjaśniła, iż ma nadzieję zwrócić
uwagę ludzi na los najsłabszych istot w tym społeczeństwie: samotnych, biednych
matek.
Potem wzięła Hugo na ręce i ruszyła na pocztę, by wysłać oba listy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Przyszły dni nerwowego oczekiwania. Na widok listonosza Elise wybiegała
przed próg, ale za każdym razem czekało ją rozczarowanie.
Może list nie dotarł? Zrobiła głupstwo, wysyłając go pocztą, mogła doręczyć
go osobiście. Zdjął ją strach, pamiętała jeszcze uczucie wstydu, z jakim wkraczała do
siedziby pisma „Nylasnde”, i krytyczny wzrok sekretarki. Wprawdzie potraktowała ją
uprzejmie, ale nie ukrywała zdziwienia faktem, że biedna robotnica przynosi im swoje
literackie próbki. Elise nie chciała ponownie przeżywać takiego upokorzenia.
Teraz będzie musiała napisać opowiadanie od początku, a wcale nie była
pewna, czy zdoła to uczynić. Wizyta Torkilda dodała jej odwagi i wprawiła we
właściwy nastrój. Za drugim razem mogła już nie znaleźć właściwych słów i tej pasji,
z którą przelała swe uczucia na papier. Nie da się dwukrotnie napisać tej samej
historii w identyczny sposób.
I nie można żyć z pisania. Pieniądze od pani Paulsen starczyły na tydzień i
choć Reidar i Hilda płacili część czynszu, wydatki znacznie przekraczały to, co
zdołała zarobić.
Dach wymagał remontu. Właściciel odmówił pomocy, oświadczył, że równie
dobrze mogą się wyprowadzić. Petrike i Hjalmar napomykali, że znajdą sobie inne
mieszkanie, jeśli deszcz będzie kapał im na głowy. A kiedy wieść o cieknącym dachu
się rozejdzie, trudno będzie znaleźć nowych lokatorów.
Pani Paulsen nie odzywała się. Elise miała nadzieję, że któraś ze służących
zjawi się z kolejnym zleceniem, ale dni mijały, a pani Paulsen nie dawała znaku życia.
Próbowała pisać, ale nie miała nastroju. Potrzebowała stałego zajęcia, lecz gdzie takie
znaleźć? Pieniądze od Ansgara i pana Ringstada kończyły się, wkrótce zostanie bez
grosza przy duszy z piątką dzieci na utrzymaniu.
Na szczęście Carl Wilhelm nie zażądał jeszcze zwrotu wózka. Elise
postanowiła zabrać Hugo i obejść wszystkie sklepy przy Sagveien i Maridalsveien w
poszukiwaniu pracy. W najbliższej okolicy było ich wiele, sprzedawano w nich
nabiał, wyroby kolonialne, kapelusze i słodycze. Mogła też zapuścić się dalej, na
Sandakerveien, spytać panią Grorud lub Magdę na rogu. Lub zająć się sprzątaniem jak
Hilda. W ostateczności mogła spróbować w przędzalni, choć szczerze wątpiła, że
znajdzie tam posadę. Od pewnego czasu u Graaha nie zatrudniano nawet zamężnych
kobiet, a zresztą Hugo był zbyt mały, by mogła liczyć na miejsce w żłobku.
Nie zdążyła dojść do furtki, kiedy na moście pojawił się jakiś postawny
mężczyzna w czarnym garniturze i białej koszuli, na głowie miał cylinder, a w dłoni
ś
ciskał laseczkę. Widok był tak niezwykły, że Elise mimowolnie zatrzymała się.
I z nagłym przestrachem rozpoznała eleganta: to był majster Paulsen! Nie
pokazywał się w tej okolicy od dawna. Kiedy Hilda uciekła od niego tuż przed
porodem, nie zrobił nic, by ją znaleźć. Nie zjawił się na pogrzebie małej Jensine, ale
to można jeszcze było jakoś wytłumaczyć: ukrywał wszak przed ludźmi fakt, że był
ojcem dziecka.
Chciała zawrócić i schować się w domu, kiedy mężczyzna podniósł laskę i
groźnym gestem skierował ją ku niej.
- Pani Ringstad? - powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Chcę
zamienić z panią kilka słów.
Użył oficjalnej formy, co natchnęło Elise nadzieją. Do robotnic zawsze mówił
po imieniu, ją widocznie zamierzał traktować z większym szacunkiem, skoro została
ż
oną syna posiadacza ziemskiego i byłego oficera Armii Zbawienia. Może nie miał
pojęcia, co się zdarzyło? Może nawet nie wiedział, że Hilda wyszła za mąż?
Elise nie ruszyła się z miejsca.
Zbliżał się zadyszany, czerwony na twarzy, był teraz znaczenie tęższy, niż
kiedy widziała go po raz ostatni. Nie mogła pojąć, że Hilda poszła z kimś takim do
łóżka.
Dygnęła z nawyku i zaraz tego pożałowała. Nie pracowała już w przędzalni,
nie musiała traktować go tak uniżenie.
- Możemy wejść do środka?
Nie czekając na odpowiedź, pchnął furtkę i ruszył na schodki.
- Widzę, że pani wychodzi, ale te sprawy muszą zaczekać. Mam z panią do
pomówienia.
Elise nie odważyła się zaprotestować.
Paulsen okrążył narożnik domu, pchnął drzwi kuchenne i wszedł do środka,
jakby był panem tego domu. Dysząc głośno, opadł na taboret, wyjął ogromną
chusteczkę z kieszeni i otarł czoło.
- Niech mi pani powie, pani Ringstad - odezwał się, kiedy złapał oddech. - Czy
to prawda, że pani siostra wyszła za mąż za nauczyciela ze szkoły w Sagene?
Elise zatrzymała się przy drzwiach. Spodziewała się gwałtownej przemowy,
frontalnego ataku na Hildę za to, że uciekła spod jego skrzydeł. Albo oskarżeń pod jej
adresem za opublikowanie opowiadania w „Verdens Gang”. Skinęła głową
zdziwiona.
- Czy to dobry człowiek?
Przytaknęła po raz kolejny. Chce mnie zwieść swoją uprzejmością, pomyślała.
Zaraz się zacznie.
- Wiem, że dziecko zmarło. Niczego innego się nie spodziewałem.
Machnął ręką, rozglądając się po kuchni obwieszonej praniem, lichą bielizną
chłopców i zniszczonymi ręcznikami.
Elise poczuła, że wzbiera w niej złość. Cóż z tego, że był majstrem, mieszkał
w pięknym domu na szczycie wzgórza Aker i miał elektryczne oświetlenie. Tak łatwo
się nie wywinie.
- Była bardzo słabowita. W ogóle nie przyjmowała pokarmu.
Z satysfakcją stwierdziła, że jej głos zabrzmiał ostro i wyraźnie. Zdziwiła się
jednak, widząc, że Paulsen kiwa głową z zamyśleniem.
- Tak słyszałem. Może i lepiej, że tak się stało. Zwłaszcza że żona mojego
bratanka się rozchorowała. Nie zniosłaby takiej straty.
Elise nic nie odrzekła. Nie była pewna, co teraz nastąpi, i zdumiała się, że
majster rozmawia z nią tak otwarcie. Zapewne nie przyznał się wobec nikogo, że jest
ojcem obojga dzieci, które Hilda wydała na świat, ale musiał liczyć się z tym, iż Elise
wie o wszystkim.
- Wiele się tu dzieje - ciągnął. - Dzieci umierają na odrę i suchoty, ludzie
skaczą w odmęty wodospadu. Wciąż jakieś nieszczęścia.
Te słowa zbudziły jej czujność. Nie mogła zdradzić się choć słowem, że jest
autorką opowiadania o Mathilde. Może chciał ją pociągnąć za język, by wydobyć z
niej to wyznanie? Wzruszyła ramionami.
- Skąd mam to wiedzieć? Nie czytam gazet.
- Nie czyta pani gazet? - zdziwił się. - Sądziłem, że różni się pani od tych
młodych ludzi, którym w głowie tylko hulanki i swawole.
- Nie stać mnie ani na gazety, ani na hulanki, panie Paulsen. Mam czworo
dzieci na utrzymaniu, a piąte jest w drodze.
- No właśnie. Co rok prorok. Słyszała pani, że w jednym z mieszkań na
Grunerlokka gnieździ się siedemnastoosobowa rodzina? Po co rodzicie tyle dzieci,
skoro nie stać was na ich utrzymanie?
Elise nie odpowiedziała. A jak tego uniknąć? Nie wiedział, co to znaczy
małżeński obowiązek? Paulsen wbił w nią wzrok.
- Sb/szałem, że była pani najlepszą uczennicą w klasie. Pewna nauczycielka
opowiadała mi, że pisała pani piękne wypracowania, które odczytywano na głos.
Elise zmusiła się, by patrzeć mu prosto w oczy.
- To stare czasy. Po skończeniu szkoły poszłam do pracy.
- A teraz? Czym teraz się pani zajmuje?
- Szyciem.
- Doszły mnie słuchy, że pani mąż się wyprowadził.
- Musiał pomóc rodzicom we dworze, bo brakuje im rąk do pracy.
Kłamstwo miało gorzki smak, ale nie zamierzała dzielić się swoim wstydem z
tym człowiekiem.
- Ach tak. Nie należy więc wierzyć w plotki. Utrzymuje się pani z szycia czy
też wspiera panią mąż?
- Oczywiście, że mąż łoży na rodzinę, ale muszę dorabiać, by starczało na
czynsz.
Paulsen ponownie rozejrzał się wokół siebie.
- A pani siostra i jej mąż mieszkają tutaj?
Skinęła głową poirytowana. Kto dał mu prawo, by wpadać tutaj i zadawać jej
te wszystkie intymne pytania? Nie przyszedł, by się zemścić. Przyszedł, by węszyć.
- Czego pan chce ode mnie, panie Paulsen? - spytała grzecznie, choć nie
zdołała ukryć rosnącego rozdrażnienia.
Pokręcił głową zakłopotany. Ze zdziwieniem dostrzegła wyraz smutku na jego
twarzy i nagła myśl przyszła jej do głowy. Może majster naprawdę kocha Hildę?
Może tęskni za nią, może jest zazdrosny o Reidara?
Jeśli jednak kocha Hildę, nie oddałby jej dziecka. Coś się nie zgadzało.
Przecież mężczyźni chyba rozumieją, czym dla matek jest strata potomstwa?
Paulsen zagryzł wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Przyszedłem właściwie sprawdzić, jak się pani miewa - powiedział wreszcie.
- Wszak to ja wysłałem pani matkę do sanatorium i zająłem się Hildą, kiedy
potrzebowała pomocy.
Elise miała ciętą odpowiedź na końcu języka, ale powstrzymała się. Może
rzeczywiście tak to widział? Może naprawdę uważał, że uchronił Hildę przed
gorszym losem? Pokrętne wytłumaczenie, ale Elise przestało już cokolwiek dziwić.
Roześmiał się nieco wstydliwie.
- A poza tym powiedział mi ktoś, że pisuje pani do gazet. Nie wiem, skąd ta
osoba wzięła swe informacje, ale uznałem je za tak nieprawdopodobne, że
postanowiłem sprawdzić u źródła. - Znów zachichotał. - Skoro nie stać pani na
kupowanie czasopism i spędza pani całe dni na szyciu, to skąd wzięłaby pani czas na
pisanie?
Elise też się roześmiała, choć w jej uszach śmiech zabrzmiał nieco sztucznie.
- To rzeczywiście niedorzeczne. I ta osoba uważa, że mam posadę w gazecie?
Z moją pozycją społeczną?
Paulsen zaśmiał się raz jeszcze, tym razem, by pokryć zażenowanie. Uznał
wyraźnie, że wygłupił się, zdradzając się ze swoim przypuszczeniem.
- Czego to ludzie nie wymyślą? Tak to już jest, pani Ring - stad, że ludzie
wyróżniający się z tłumu stają się obiektem plotek i podejrzeń. A pani i pani siostra
nie jesteście takie jak mieszkańcy tej dzielnicy. Matka pani też żyje inaczej. Wyszła
za mąż po raz drugi i matkuje małej dziewczynce, zostawiwszy własne dzieci. To
wystarczy, by ludzie obgadywali was za waszymi plecami, ale ja uważam, że
każdemu z nas pisany jest odrębny los. Mój ojciec był majstrem, a dziad pracował w
młynie zbożowym Ivera Olsena. Pani jest córką robotników, więc wydawałoby się
właściwe, by podążała pani ich śladami. - Urwał, by wytrzeć czoło chusteczką. - Więc
można wyżyć z szycia? Co będzie, jeśli pani mąż przestanie przysyłać pieniądze?
- Nie wiem, zbyt krótko się tym zajmuję. Dostawałam zamówienia od młodej
pani Paulsen, ale teraz zapadła na zdrowiu i nie mam nowych zleceń.
- I została pani bez pracy? - przeraził się.
- Właśnie wybierałam się do sklepów przy Maridalsveien, by poszukać
zajęcia, kiedy pan się zjawił.
Paulsen odetchnął z ulgą. Chyba nie do końca uwierzył w zapewnienia Elise,
ż
e nie pisuje do gazet. Skoro jednak dziewczyna szuka zatrudnienia, to chyba ma ku
temu jakiś powód. I nie spędza czasu nad kartką papieru.
- Jeśli pani chce, rozpytam się wokół. Umie pani coś jeszcze poza szyciem i
przędzeniem? Zna się pani na pracy biurowej?
Elise pokręciła głową.
- Nie wiem nawet, jak wygląda maszyna do pisania.
- Ma pani ładny charakter pisma? Mógłbym zobaczyć jakieś próbki?
- Nie mam papieru ani ołówka i nie sądzę, by mój charakter pisma przypadł
panu do gustu. Od ukończenia szkoły nie napisałam ani słowa.
- Jestem przekonany, że potrzeba nam kogoś do sprzątania pomieszczeń
biurowych - ożywił się Paulsen. - Polecę brygadziście, by znalazł dla pani jakieś
zajęcie.
- Dziękuję, ale rozejrzę się najpierw za posadą w sklepie. To łatwiejsza praca
dla matki z małym dzieckiem.
- Rozumiem - powiedział, wstając. - Proszę pozdrowić siostrę i życzyć jej
pomyślności w małżeństwie.
Zrobił dwa kroki w kierunku drzwi i zatrzymał się.
- A co pani sądzi o tym młodym nauczycielu? Lubi go pani?
- Reidar Jensen to miły człowiek. Pomaga mojemu młodszemu bratu odrabiać
lekcje. Peder nie jest zbyt pilny.
- Hm. A skąd on pochodzi? Z jakiejś dobrej rodziny?
- Jego rodzice mieszkają przy Josefinegate.
- Ach tak? W takim razie Hilda ma szczęście. Miejmy nadzieję, że ten młody
człowiek wytrzyma po wschodniej stronie rzeki. A może zamierzacie się
przeprowadzić?
- Dobrze się nam tutaj mieszka, panie Paulsen - oznajmiła Elise z lekką
irytacją.
- Doprawdy? I nie przeszkadza wam szum wodospadu?
- Nic a nic. Latem wygrzewamy się w słońcu wśród drzew i zieleni. Inni nawet
tego nie mają.
- Smród od rzeki jest jednak nie do wytrzymania.
- To zależy, z której strony wieje wiatr. A jak robi się źle, wchodzimy do
domu i zamykamy okna.
Pokręcił głową i ruszył do drzwi.
- Jest tak, jak mówię, ludzie powinni mieszkać tam, gdzie los im wyznaczył
miejsce.
Elise odprowadziła go za próg. Hugo spał smacznie w wózeczku.
- Miłego dnia, pani Ringstad. - Paulsen uchylił kapelusza. - Dziękuję za miłą
pogawędkę.
- Ja też dziękuję, panie Paulsen.
Odprowadziła go wzrokiem, kiedy schodził po schodach i szedł w stronę
furtki. Nie miała wątpliwości, dlaczego ją odwiedził.
To, co ją zdziwiło, to przyjazny sposób, w jaki ją potraktował. Mógł ciskać
gromy i pogróżki. Tymczasem rozmawiał z nią tak, jakby należała do tej samej
warstwy.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Elise znalazła pracę w sklepie. Zeszła całą ulicę do kościoła w Sagene,
skręciła w Sandakerveien i znalazła się na powrót na Maridalsveien. Chciała już
zrezygnować, kiedy w końcu szczęście uśmiechnęło się do niej. Wdowa Borresen
mieszkająca w starym domu niedaleko Telthusbakken potrzebowała pomocnicy w
małym sklepiku z nabiałem.
Wdowa była starszą gadatliwą kobietą, je) zmarły mąż zajmował się
ogrodnictwem, ale w dawnych czasach w ich domu znajdowała się wozownia. Dom
zbudowano na wsi w roku 1800, perorowała kobiecina, a woda w rzece nadawała się
wtedy do picia. Droga z doliny Maridalen biegła tuż obok zabudowań i przemierzali
ją chłopi na koniach i furmankach, wioząc płody ziemi do miasta i wracając bez
ładunku, za to z solidną porcją gorzałki w brzuchu.
Elise od razu ją polubiła. Pani Borresen nie miała nic przeciw temu, by
zabierała Hugo ze sobą do pracy. Zaczęła następnego dnia.
W przerwie obiadowej przed sklepem ustawiała się kolejka robotnic, które
wykorzystywały czas wolny na zakupy. Elise wdawała się z nimi w pogawędki, co
było przyjemną stroną zajęcia. Były też złe strony, cały dzień tkwiła za ladą, podając
towar i obliczając zapłatę. Oprócz mleka wdowa sprzedawała również pieczywo i
inne artykuły spożywcze. Miała także beczki z gorzałką.
Po skończonym dniu Elise dotarła do domu na ołowianych nogach. Hugo
marudził, nie lubił siedzieć w wózeczku, a przestrzeń za ladą była niewielka w
porównaniu z kuchnią w domku majstra.
Hilda wróciła wcześniej, zwykle nie poświęcała sprzątaniu więcej niż kilka
przedpołudniowych godzin. Reidar nie życzył sobie, by pracowała ponad potrzebę.
Elise podejrzewała, że wstydzi się zajęcia żony.
- Wielki Boże, jestem wykończona! - Elise opadła na stołek kuchenny. -
Zapomniałam już, jak to jest, kiedy cały dzień spędza się na nogach. Plecy mnie bolą.
- Może skorzystasz więc z propozycji Paulsena? - uśmiechnęła się Hilda
przekornie. Opowieść siostry o wizycie majstra zdumiała ją niepomiernie. Resztę dnia
spędziła, nie odzywając się. Elise zastanawiała się, co też siedzi w jej głowie. Może
wciąż darzyła majstra uczuciem? A może po prostu próbowała domyślić się, jakie ma
zamiary?
- Przyszedł list do ciebie. Elise aż podskoczyła z wrażenia.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz? Gdzie go położyłaś? Hilda zdjęła białą
kopertę z półki na talerze.
- Tutaj. Wygląda ciekawie. Napisałaś nowe opowiadanie? - spytała,
uśmiechając się.
Elise nie odpowiedziała, niecierpliwie rozdarła kopertę i przebiegła wzrokiem
po tekście.
Droga pani Ringstad!
Z przyjemnością przeczytałam Pani opowiadanie. Nie mam teraz miejsca, by
je opublikować, ale chętnie zachowam je na późniejszą chwilę. Byłabym rada poznać
Panią osobiście i zapraszam do naszej siedziby. Ma pani sprawne pióro, a opowieść o
losie młodej robotnicy jest wstrząsająca. Może spróbowałaby Pani napisać książkę?
Pod pseudonimem, rzecz jasna, w innym razie byłby kłopot z ogłoszeniem jej
drukiem. Czekam na wieści od Pani.
Z poważaniem Anna Marie Bee, redaktorka czasopisma „Urd”
Elise złożyła karteluszek i wsunęła do koperty.
- Złe wiadomości? - Hilda patrzyła na siostrę z napięciem. Elise wzruszyła
ramionami. Rozczarowanie było bolesne.
- No, wykrztuś wreszcie! Do kogo napisałaś? Elise pokręciła głową.
- Do czasopisma dla kobiet o nazwie „Urd”. Wysłałam im opowiadanie, ale je
odrzucili.
- Nic nie mówiłaś. O czym napisałaś? To smutna historia?
- Tak.
- Ale ty jesteś głupia! Przecież wiesz, że ludzie nie chcą czytać o
nieszczęściach i dramatach. Napisz o matce, która wyszła z choroby, albo o
dżentelmenie, który obdarował Pedera kociakiem.
- Nie chodzi tylko o temat. Nie mają miejsca na mój tekst. Pani redaktor
zaproponowała, bym napisała książkę.
- Więc jej posłuchaj! - ekscytowała się Hilda. - Możesz pisać po powrocie ze
sklepu. Pomogę ci z Hugo, będę robić jedzenie dla chłopców i przekonam Reidara, by
częściej pomagał Pederowi w lekcjach. Wiem, że ostatnio niezbyt się starał, ale na
pewno się zmieni, kiedy się dowie, że zostaniesz pisarką. Będzie z ciebie dumny!
Elise patrzyła na siostrę w milczeniu. Miała potraktować ją poważnie? Zrobiło
się jej gorąco, mogłaby przelać na papier wszystko, co leżało jej na sercu, powiązać
losy Oline, Mathilde i Othilie i poszukać przyczyn ich życiowych decyzji. Czytelnicy
książek nie mieli pojęcia, co czuje matka, stojąc w kolejce biedaków po garnek zupy
dla gromadki potomstwa. Nie spędzali bezsennych nocy w niedogrzanych
mieszkaniach, dygocąc w lichej pościeli. Nie musieli bronić dzieciom pójścia do
szkoły z braku odzienia dla nich. Jeśli ludzie chcą zrozumieć, dlaczego młode matki
sprzedają się na ulicy, muszą sięgnąć głębiej. Wczuć się w los biednej młodej
dziewczyny śpieszącej o pół do szóstej rano do żłobka z zaspanym dzieckiem na ręku
i wracającej po nie na ołowianych nogach o szóstej, czasem ósmej wieczorem.
Pokiwała głową.
- Dobrze, Hildo. Naprawdę mam ochotę spróbować.
Zaczęła następnego dnia. Przez trzy kolejne tygodnie poświęciła pisaniu każdy
wieczór po skończonej pracy.
Hilda dotrzymała słowa, a Reidar też okazał się pomocny. Razem zajmowali
się Hugo i chłopcami. Reidar odrabiał lekcje z całą trójką i poświęcił dodatkowy czas
na naukę z Pederem.
Kristian bawił się z Hugo, kiedy Hilda gotowała kaszę, potem karmił go, a
Hilda kładła chłopczyka do łóżka. Później przygotowywała kolację, a Reidar nosił
drwa i wodę. Na koniec dnia zmywała podłogę w kuchni i prała pieluchy. Elise nie
mogła się nadziwić jej pracowitości.
- Nie wiem, jak ci dziękować - powiedziała jednego wieczora. - Bez waszej
pomocy nie znalazłabym czasu na pisanie.
- Nie ma za co - zmieszała się Hilda. - Zresztą robię to też dla siebie. Rodzice
Reidara zaczęli inaczej na nas patrzeć. Ponoć chwalą się, że mają pisarkę w rodzinie.
- Ale ja przecież nie wydałam jeszcze żadnej książki! - przeraziła się Elise.
- Jak skończysz pisać, to przyjmą ją do druku. Tak mówi Reidar.
- To nic pewnego - pokręciła głową Elise. - Wydawnictwa zazwyczaj odsyłają
rękopisy. Torkild twierdzi, że tylko nielicznym udaje się wydać pierwszą książkę.
- Po co więc piszesz? - zdziwiła się Hilda.
- Bo, jak to mówią, kto nie ryzykuje, nic nie ma.
Pożałowała tych słów, widząc rozczarowanie Hildy. Pewnie teraz nie będzie
już tak chętna do pomocy.
- Redaktorzy w „Nylasnde”, „Verdens Gang” i „Urd” twierdzą, że dobrze
piszę. Jeśli będę miała szczęście, przyjmą mi książkę do druku. Przeszłam już przez
pierwsze sito.
- Skończ więc ją, a potem zobaczymy - ożywiła się Hilda. - Rodzicom Reidara
nic nie musimy mówić. Zresztą jakoś dziwnie się zachowują. Byłam tam dwukrotnie
po ślubie i za każdym razem pytają mnie o ciebie i Emanuela.
- Myślę, że wiem dlaczego.
Hilda spojrzała na siostrę ze zdziwieniem.
- Rozpowiadali historie o rudzielcu z Gjetemyrsveien, a potem zobaczyli
Hugo. Kiedy Peder się wygadał, że rudzielec kocha się we mnie, połączyli jedno z
drugim. Jestem przekonana, że uważają, iż Emanuel odszedł ode mnie, bo się
puściłam z innym.
- W takim razie powinnyśmy powiedzieć im prawdę. Elise zawahała się i
pokręciła głową.
- Nie możemy. Nawet matka nie wie o niczym, a co dopiero obcy ludzie. Poza
tym pomyśl o Ansgarze Mathiesenie. Jeśli ludzie dowiedzą się o wszystkim, będzie
skończony, a tego sobie nie życzę.
- Jezu Chryste! Co cię obchodzi ten łobuz?
- Dość się już wycierpiał. Teraz ma narzeczoną i szansę na normalne życie.
Nie zapominaj, że dwukrotnie usiłował odebrać sobie życie.
Hilda pokręciła głową.
- Masz nierówno pod sufitem. Nie słyszałam dotąd, by dziewczyna brała w
obronę człowieka, który ją zgwałcił!
W początkach listopada do Elise przyszedł niezwykły list.
Hilda, Reidar i chłopcy czekali na jej powrót z pracy, nie mogąc ustać w
miejscu z ekscytacji. Nawet Petrike i Hjalmar dostrzegli jasnobrązową kopertę
opatrzoną zagranicznymi znaczkami i wymyślili jakiś pretekst, by znaleźć się w
kuchni, kiedy Elise zjawiła się w domu. Gdy Hilda posłała im zirytowane spojrzenie,
pośpiesznie wrócili na górę.
Elise nie przyznała się nikomu, że napisała do wujka w Ameryce. Teraz cała
gromadka spoglądała na nią z zaciekawieniem.
- Co to może być? - spytała Hilda.
- Może ktoś z zagranicy chce wydrukować twoje opowiadanie - zasugerował
Reidar.
- A może list jest od Johana? - nie tracił nadziei Peder.
- Nie widzisz, że znaczki są inne? - skarcił go Kristian.
Elise nabożnym gestem podniosła małą kopertę z czerwonym i fioletowym
znaczkiem z wizerunkiem głowy jakiegoś mężczyzny. Głośno odczytała treść
stempla: „SPOKANE, oct 2, 1906, WASH.”.
Napis na znaczku głosił „U.S. postage”, na fioletowym znaczku pod
nadrukiem napisane było „3 cent”, a na czerwonym „2 cent”. Jej nazwisko widniało
na samym środku, wypisane wyraźnym i czytelnym charakterem pisma: „Mrs. Elise
Ringstad, Sandakerveien przy Beierbrua, Norway, Kristiania, Scandinavia, Europe”.
Wszyscy tłoczyli się wokół niej, zaglądając jej przez ramię.
- Co znaczy „Mrs.”? - dopytywał się Kristian.
- Pani, to po angielsku - wyjaśnił Reidar. Evert nic nie pojmował.
- Ten list jest z Anglii? A skąd on wiedzą o Elise?
- List jest z Ameryki - rozwiązała problem Elise. - Napisałam do jednego z
naszych wujków i właśnie dostałam odpowiedź.
Nawet jeśli list miał okazać się jednym wielkim rozczarowaniem, nie mogła
dłużej ukrywać tego przed nimi; musiała wyjaśnić, dlaczego go dostała.
- Wiesz, z jakiej części Ameryki go wysłano? - zwróciła się do Reidara.
- Ja wiem - wtrącił się ochoczo Kristian. - Waszyngton to miasto na
Wschodnim Wybrzeżu, a także stan na Zachodnim Wybrzeżu. Spokane - wymówił
ten wyraz tak, jak go napisano - to nazwa miasta.
Reidar potwierdził, wiedza chłopca zrobiła na nim wrażenie.
- Otwórz go! - Hilda przestępowała z nogi na nogę. - Może ten nasz wujek jest
bogaty i zaprasza nas do swego wielkiego domu!
Peder obrócił głowę i spojrzał na nią z przerażeniem.
- Chciałabyś wyprowadzić się znad rzeki? Hilda westchnęła z rezygnacją.
- Może przysyła nam pieniądze. Ludzie, którzy wyjechali do Ameryki, dorobili
się fortun.
Elise ostrożnie otworzyła kopertę. Kiedy wyjmowała złożony arkusik papieru,
ze środka wysunął się zielony banknot. Kristian złapał go, zanim zdążył opaść na
podłogę.
- Banknot jednodolarowy! - zdziwił się Reidar. - Wart wiele koron
norweskich!
Wszyscy przyglądali się dolarowi, który bardzo różnił się wyglądem od
norweskich pieniędzy.
Elise rozłożyła arkusik i przebiegła wzrokiem cały tekst, zanim zaczęła czytać
na głos: - Droga siostrzenico! List z Norwegii to dla nas surprise...
- Co znaczy „surprise”? - spytała Reidara.
- Niespodzianka. Elise podała mu list.
- Może ty go przeczytasz?
- Lepiej znam łacinę i niemiecki, ale mogę spróbować.
I zaczął czytać od nowa, tłumacząc pojawiające się angielskie wyrazy.
Droga siostrzenico!
List z Norwegii to dla nas niespodzianka. Nie sądziliśmy, że nasza siostra żyje
i że dziecko, które miała urodzić, da sobie radę w robotniczej dzielnicy Kristianii,
mając takiego ojca. Teraz dowiadujemy się, że mamy dwie siostrzenice i dwóch sio-
strzeńców. Z Norwegii dotarliśmy do Minnesoty i pracowaliśmy w gospodarstwie, a
teraz mieszkamy w Spokane na Zachodnim Wybrzeżu i wozimy drewno. Nie jest tak
ź
le, jeśli nie zdarzają się wypadki, ale to ciężka praca. Dziś pień przygniótł człowieka
i musieliśmy zawieźć go do szpitala, teraz zaś siedzę i piszę to, co mi się w głowie
lęgnie, i zastanawiam się, co tam słychać w Norwegii? Jak się ma Jensine, chętnie
bym się dowiedział. Brat ma dwóch synów w takim wieku jak twoi bracia. Z pożyczek
zbudowaliśmy sobie duży dom z werandą. Wydaliśmy dużo pieniędzy, ale zarabiamy
dobrze, jakieś trzydzieści dolarów na miesiąc, a może i więcej. Napisz, co tam słychać
w ojczyźnie, twój list bardzo nas ucieszył.
Serdeczne pozdrowienia od wujka Kristiana
- Słyszeliście? - - Hilda przewróciła oczyma. - Dobrze zarabiamy!
Zbudowaliśmy sobie dom z werandą!
- Wujek Kristian! - Kristian posłał Elise zdumione spojrzenie. - Co to znaczy?
- To brat mamy. Mama dała ci imię po nim.
- A dlaczego nie mnie? - spytał Peder z zazdrością. Hilda klasnęła w dłonie.
- Wiecie co? Weźmy list i chodźmy do mamy! Kristian, Peder i Evert aż
podskoczyli z radości.
- To dobry pomysł, Hildo - uśmiechnęła się Elise. - Matka z pewnością się
ucieszy.
I już po chwili cała gromadka szła przez Beierbrua do Maridalsveien i
skręciwszy w Akersbakken, skierowała się na Wzgórze Świętego Jana.
Przed domem Paulsena Juniora stała bryczka. Dwóch mężczyzn szło w
kierunku furtki, rozmawiali cicho, a miny mieli zafrasowane. Jednym z nich był pan
Paulsen, drugi, ubrany w płaszcz i kapelusz, ściskał w dłoni torbę lekarską. Nie
zwracali uwagi na otoczenie, a Elise nie zamierzała się witać.
Spojrzała na Hildę i napotkała zaniepokojony wzrok siostry.
- Myślisz to samo co ja? - spytała ostrożnie. Hilda pokiwała głową.
- Biedny Braciszek - szepnęła, by nikt nie usłyszał jej słów. Zwolnili,
zbliżywszy się do domu, w którym mieszkała matka i pan Hvalstad. Elise nie była już
taka pewna, czy pomysł Hildy miał jakiś sens. Matka nie lubiła niespodzianek, a
wizyta sześciu osób, licząc Hugo nawet siedmiu, z pewnością ją zaskoczy. Mogła
pójść sama, ale chłopcy przystali na propozycję z taką ochotą, że nie miała serca im
odmówić.
- Nie sądzę, że wpuszczą nas do środka. Jest późno, Anne Sofie kładzie się już
do łóżka, a mama nie lubi tłumów wokół siebie.
Peder wyglądał na rozczarowanego, Kristian nawet nie zmienił się na twarzy.
- Pokażemy jej list i sobie pójdziemy - powiedziała Hilda.
- Przecież to wasza matka! - zdziwił się Reidar. - Pokażecie list i sobie
pójdziecie?
- Matka chorowała, jest słabowita - wyjaśniła szybko Elise. - Gdybyśmy
zapowiedzieli wizytę, na pewno zaprosiłaby nas do środka.
- Wątpię. - Hilda nie owijała niczego w bawełnę. - Matka ma teraz własną
rodzinę i nie znajduje dla nas czasu.
- Kłamiesz, Hildo! - Peder spojrzał gniewnie na siostrę. - Nie pamiętasz, co z
nią było? Leżała blada w łóżku. Gdyby nie wyjechała do sanatorium, to...
Nie zdążył dokończyć, bo Kristian położył mu błyskawicznie dłoń na ustach.
- Zamknij się, gnojku!
Elise spojrzała na brata ze zdumieniem. Już dawno się tak nie zachowywał.
Może pod maską obojętności skrywał gorące emocje? Zamyślona zadzwoniła do
drzwi.
Rozległy się kroki, drzwi się uchyliły i w szparze ukazała się głowa Asbjorna.
- Wielkie nieba... - zdumiał się. - Czy coś się stało? Elise pokręciła głową
pośpiesznie.
- Chcemy tylko przekazać mamie miłą wiadomość. Wszyscy razem.
- Doprawdy, nie wiem. Jensine jest zmęczona. Właśnie kładły się obie z Anne
Sofie.
- My na krótko. Chcemy pokazać jej pewien list.
- To może ja go wezmę. Właśnie się przeprowadzamy.
- Przeprowadzacie się? - spytały Hilda i Elise jednocześnie. Asbjorn
uśmiechnął się z zażenowaniem.
- Wynajęliśmy dom w Kjelsas. Ceny są tam przyzwoite, a Jensine i Anne Sofie
służyć będzie życie na wsi. Co to za list?
Elise wyjęła arkusik z kieszeni i wręczyła Asbjornowi.
- .Napisałam do jednego z mamy braci w Ameryce i dzisiaj dostałam
odpowiedź. Uznałam, że mama się ucieszy.
- List od brata Jensine? Przecież obaj odwrócili się do niej plecami i zostawili
na pastwę losu.
- Minęło prawie dwadzieścia lat. - Twarz Elise ściągnęła się w gniewie. -
Chyba już czas, by zapomnieć dawne urazy?
- Pokażę jej list. Idźcie już.
Elise gotowała się z wściekłości. Odwróciła się gwałtownie.
- Chodźmy więc. Nie mamy tu nic do roboty.
Poszli za nią bez słowa i zatrzymali się dopiero na ulicy.
- Do diabła! - Oczy Hildy ciskały iskry. - Teraz już rozumiesz, Reidar.
Reidar pokręcił głową.
- Co się z nią dzieje?
- Słyszałeś, co powiedział? Jest zmęczona i kładzie aniołka spać. Utulenie
pięciolatki do snu to ciężka praca! A poza tym przeprowadzają się na wieś.
Elise ścisnęła dłoń Pedera i położyła rękę na ramieniu Kristiana.
- Nie będziemy się tym przejmować. Jutro napiszemy list do wujka Kristiana,
każdy z was może dodać parę słów od siebie.
- Na mnie nie licz! - Kristian kopnął kamień ze złością.
- Uspokój się, Kristianie! - powiedziała Elise. - Przecież wiesz, że mama jest
słaba. Asbjorn nie chciał sprawiać jej kłopotu, a ona sama nie wiedziała, że stoimy za
progiem.
- Na pewno! - prychnął Kristian pogardliwie. - Słyszała nas. Wiedziała, że
przyszliśmy. Widziałem, jak przemykała się do kuchni.
- Musiałeś się pomylić. Myślę, że mama leżała już w łóżku.
Zaczęła pchać wózek, Peder i Evert pobiegli przodem. Chłopcy w tym wieku
szybko puszczali rozczarowania w niepamięć i znajdowali sobie nowe zajęcie. Teraz
biegali beztrosko w ciemności, nie myśląc o lekcjach czy pracy. Ulica była pusta, w
powietrzu tańczyły płatki śniegu, pierwsze tej jesieni. To wystarczyło, by dobrze się
bawić.
Hilda i Reidar szli za nią, pogrążeni w cichej rozmowie. Hilda pochlipywała, a
Reidar usiłował ją pocieszyć. Nie ma się czym przejmować, pomyślała ze złością.
Matka nie stała się taka z dnia na dzień, zdążyli już się przyzwyczaić do jej kaprysów.
Trzeba zapomnieć o tym zdarzeniu i cieszyć się listem z Ameryki.
- Odpiszemy, nawet jeśli mama sobie tego nie życzy - odwróciła się. -
Zapamiętałam adres. Gdzie jest Kristian? - rozejrzała się wokół.
- Kristian? - zdziwiła się Hilda. - Szedł za nami. Elise zatrzymała się.
- Nigdzie go nie widać. Reidar i Hilda stanęli przy niej.
- Wielkie nieba! - zdziwiła się. - Ledwie przed chwilą słyszałam jego kroki.
Elise ogarnął niewyjaśniony lęk. Przed drzwiami domu, w którym mieszkała
matka, ujrzała Kristiana sprzed lat, kiedy groził, że zniknie na zawsze. Co też strzeliło
mu do głowy? Czy zawód, który sprawiła mu matka, skłonił go do ucieczki?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Johan ostrożnie otworzył drzwi i wślizgnął się do środka. Gospodyni nie
lubiła, kiedy ktoś hałasował na schodach późnym wieczorem. Była miłą kobietą, ale
wymagała, by lokatorzy wracali do domu przed jedenastą.
Ś
wiatło nie paliło się, musiał więc poruszać się po omacku. W głowie mu
szumiało, nie nawykł do picia. Wychylił wprawdzie tylko jedną szklaneczkę, ale to
wystarczyło. Inni śmiali się z tej jego wstrzemięźliwości, ale nie uznał za stosowne,
by tłumaczyć się przed nimi. Nie znał ich zbyt dobrze. Większość pochodziła z
dobrych domów, ale pozostawała skłócona z rodzinami w proteście przeciw
drobnomieszczańskim poglądom.
Uśmiechnął się do samego siebie. Kto by pomyślał, że znajdzie się wśród
artystów, będzie jadał i popijał w najlepszych restauracjach Kopenhagi, jak, nie
przymierzając, bohema z Grand Café w Kristianii. Gdyby matka mogła go teraz
zobaczyć, prychnęłaby z pogardą, ale zarazem z dumą opowiadałaby o nim wszystkim
znajomym.
Nie wyjaśnił nikomu, skąd pochodzi, a tamci przyjęli za pewnik, że jest synem
jakiegoś szanowanego obywatela. Tego wieczora jeden z towarzyszy zasugerował, że
wstrzemięźliwość Johana brała się z jakiejś tajemniczej choroby. Aby odsunąć od
siebie podejrzenia, wypił szklaneczkę, ale nie sprawiło mu to żadnej przyjemności.
Alkohol był sprawcą tylu nieszczęść. Johan nie pił, solidaryzując się z tymi, którym
wódka zmieniła życie w jedno pasmo udręk. Z Elise.
Elise... Na samo wspomnienie zrobiło mu się cieplej na sercu. Niezliczoną
ilość razy powtarzał w duchu ostatnie zdanie z jednego z jej listów: „Byłeś moim
bohaterem i wciąż nim jesteś”. Tyle jeszcze trzeba czekać, zanim znów będą razem.
Myśl ta wydała mu się nieznośna. Pocieszał się, że może zdoła zaoszczędzić trochę
pieniędzy na podróż do domu. Może przyszłego lata.
Z ulgą przyjął wiadomość, że Emanuel został we dworze i nie zmienił decyzji,
dowiedziawszy się o ciąży Elise. Dla dziecka nie było to najlepsze rozwiązanie, ale
przecież Elise nie zostanie samotną matką. Zamierzał ożenić się z nią, kiedy tylko
sprawy rozwodowe ich obojga znajdą swój finał. Wprawdzie miał jeszcze przed sobą
długi okres studiów w Kopenhadze, ale najważniejsze było to, by oszczędzić Elise
wstydu. Ludzie surowo potępiali rozwodników, szczególnie zaś kobiety.
Potknął się na stopniu i zaklął.
W myślach wracał do tamtych chwil, kiedy stał przy drzwiach kuchennych w
Andersengarden, nasłuchują^ wrzasków i krzyków ojca Elise, który wracał z kolejnej
popijawy. Słyszał trzask otwieranych drzwi w mieszkaniu piętro wyżej, obelgi
rzucane pod adresem pani Lovlien i dzieci, łoskot przewracanych krzeseł. Czasami
opanowywał go taki gniew, że chciał biec na górę i rzucić się temu człowiekowi do
gardła.
Kiedy to w końcu zrobił, przypisano mu winę za jego śmierć. Nie na długo, ale
i tak mocno to przeżył. Nawet we wzroku Elise dostrzegł wtedy cień niepokoju, lęk,
ż
e przyczynił się do zgonu ojca, wypychając go za drzwi.
Minęły już dwa lata, a Johan wciąż czuł wściekłość na myśl o tym, co
przeżywała tamta rodzina. Pani Lovlien chorowała na suchoty i była przykuta do
łóżka. Leżała bezsilna, nasłuchując wrzasków męża i płaczu dzieci. Ten nikczemnik
posunął się nawet do tego, że sprowadzał do domu dziewki uliczne.
Johan pokręcił głową i ruszył cicho dalej. Zajmował mansardę na piątym
piętrze i po drodze musiał przejść obok drzwi gospodyni, pani Lauritzen, która na
dźwięk podejrzanych odgłosów ze schodów potrafiła nagle wyskoczyć zza drzwi.
Wystarczyło, że wyczuje woń alkoholu, by Johan stracił dach nad głową. Nie on
pierwszy i nie ostatni.
Na szczęście gospodyni spała jak zabita. Johan prześlizgnął się koło jej drzwi i
ruszył w górę, czepiając się poręczy w ciemności. Pani Lauritzen oszczędzała na
prądzie i w jej domu nie paliła się ani jedna zbędna żarówka.
Dotarł prawie na górę, lecz kiedy stawiał stopę na kolejnym stopniu, zamarł z
przestrachu. Jakiś człowiek leżał na schodach, nie poruszył się, kiedy Johan
przypadkiem trącił go butem. Wielki Boże, to chyba nie... Całkiem niedawno gazety
doniosły o mężczyźnie, który zażył truciznę i położył się na jakiejś klatce schodowej,
by dokonać żywota.
A może ktoś zasłabł? Jakiś student zdążający do niego z wizytą?
Trącił bezwładne ciało stopą.
- Kim jesteś? - szepnął.
Nie doczekał się odpowiedzi. W kilku susach dopadł do drzwi, drżącymi
rękoma odnalazł dziurkę od klucza i otworzył drzwi. Zapalił lampę i odwrócił się, w
bladej smudze światła ujrzał ciało zwinięte na jednym ze stopni.
To była kobieta. Zbliżył się, by jej pomóc, i w tej samej chwili kobieta
podniosła głowę. Johan rozpoznał ją.
- Agnes? - spytał z niedowierzaniem. Podnosiła się niezdarnie, Johan wsparł ją
ramieniem.
- Co tutaj robisz? Stało się coś złego?
- Coś złego? - zaśmiała się. - W ten sposób wita się własną żonę? Długo cię
nie było, chyba zasnęłam.
Johan podprowadził ją do drzwi.
- Jak dostałaś się do środka?
- Wpuściła mnie kobieta z drugiego piętra. Powiedziała, że zaraz wrócisz i że
rzadko spędzasz wieczory poza domem.
- Sama przyjechałaś z Kristianii? - Johan nie ukrywał konsternacji. Nie miał
pojęcia, po co się zjawiła.
- Wielka mi rzecz, myślałeś, że nie dam sobie rady bez ciebie?
- Ale skąd wzięłaś pieniądze?
Nie odpowiedziała, rozglądała się po pokoju.
- No cóż, zdarzało mi się widzieć większe mieszkania. Sądziłam, że dobrze ci
płacą za twoje prace.
- Studiuję, Agnes. Czasami uda mi się coś sprzedać, ale jak dotąd wiele nie
zarobiłem. Poza tym posyłam ci pieniądze.
Prychnęła pogardliwie. Johan zapalił kolejną lampę, a Agnes przyjrzała się
meblom.
- Pod ścianą możemy postawić szezlong - stwierdziła.
- O co ci chodzi? - zdumiał się.
- Słuch ci się pogorszył? - spytała hardo. - Powiedziałam, że pod ścianą
postawimy szezlong.
- Niepotrzebny mi szezlong - rozzłościł się. - Ani lokatorka.
- Doprawdy? - roześmiała się. - Sądziłam, że jestem twoją żoną.
Johan skrzyżował ramiona i spojrzał na nią beznamiętnie.
- Jeśli uważasz, że daje ci to prawo, by się szarogęsić, to się mylisz.
- Zionie od ciebie alkoholem. Zacząłeś pic? Nie odpowiedział.
- Johan! Chyba nie dajesz posłuchu plotkom? Dzieciak jest twój.
- Nie wierzę. Sama mówiłaś, że Magnus Hansen jest ojcem.
- Ze złości, bo nie chciałeś nigdzie ze mną chodzić. Ani do kinematografu, ani
do „Perły”, ani do wdowy po Jakubie.
Johan nie poruszył się.
- Mówię prawdę! Nie zrobiłam niczego złego. Zresztą zapytaj Magnusa.
- Gdzie ostatnio mieszkałaś? Agnes zaczerwieniła się.
- Gdzie mieszkałam? Przecież wiesz. Pokręcił głową.
- Torkild pisał mi, że wyprowadziłaś się z Maridałsveien.
- Przeniosłam się do rodziców, żeby nie płacić czynszu. Nie wiedziałam, że z
twego szwagra taka papla.
Nagle złapała się za czoło, wsparła na krześle, po czym zatoczyła się.
- Zaraz zemdleję - mruknęła, kolana się jej ugięły i opadła na kanapę.
Johan był pewien, że Agnes udaje, ale zaraz dostrzegł niezwykłą bladość na
twarzy dziewczyny. Rzucił się na pomoc, uniósł jej nogi i rozsznurował buty.
- Nie pojmuję, po co przyjechałaś - powiedział poirytowany i zaniepokojony
zarazem. - Dobrze wiesz, że nasz związek nie ma sensu. Sama powiedziałaś, że nie
możesz ze mną wytrzymać. Zresztą pisałem ci; że złożyłem papiery o rozwód.
Agnes milczała. Kiedy odstawił jej buty, zauważył, że dziewczyna płacze.
- Co ci jest? Stało się coś?
Nadal się nie odzywała. Leżała z zamkniętymi oczyma, a łzy spływały jej po
policzkach.
- Powiedz coś, Agnes! Poroniłaś?
Agnes wciąż miała na sobie płaszcz zimowy, który maskował jej kształty.
Może rzeczywiście straciła kolejne dziecko i wpadła w rozpacz z tego powodu? Po co
jednak przejechała taki szmat drogi?
Przykrył ją kocem i przyniósł małą butelkę koniaku, którą trzymał na wypadek
niespodziewanej wizyty przyjaciół.
Agnes otworzyła oczy, uniosła głowę i łapczywie wypiła zawartość kieliszka,
który jej podał.
- Możesz położyć się w moim łóżku, ja prześpię się na podłodze.
Agnes znów zaczęła płakać, ukryła twarz w poduszce, ramiona jej drżały.
Johan pokręcił głową bezradnie. Coś musiało się stać, nigdy wcześniej nie
zachowywała się w ten sposób. Zawsze była odporna na ból, a słowa krytyki spływały
po niej jak woda po kaczce.
Kiedy poroniła poprzednim razem, nie dała tego znać po sobie ani jednym
grymasem.
- Domyślam się, że coś się stało, ale nie chcę dręczyć cię pytaniami. Spróbuj
złapać trochę snu, porozmawiamy jutro. Potrzebujesz czegoś? Jesteś może głodna?
Pokręciła głową, nie patrząc na niego.
Johan był wykończony po całym dniu pracy i wieczornym spotkaniu. Zrobił
sobie posłanie na podłodze z tego, co znalazł w szafie, położył się i zasnął jak kamień.
Obudził go blask księżyca wpadający przez okienko w dachu. Był cały
zdrętwiały, minęła dłuższa chwila, zanim przypomniał sobie, dlaczego leży na
podłodze. Zerknął ku kanapie i dostrzegł zarys postaci. Agnes leżała twarzą do ściany.
Wydawało mu się, że śpi.
Po co przyjechała do Kopenhagi? W Kristianii mieszkali jej rodzice, zresztą
sam przyznała, iż wyniosła się do nich, by oszczędzić na czynszu. Prawdę mówiąc,
Johan nie uwierzył w tę wersję, Agnes zapewne sama uciekła albo gospodyni
wywaliła ją na bruk. Nie miało to żadnego znaczenia.
A może problem tyczy jej rodziców? Może im stało się coś złego?
W takim wypadku nic dziwnego, że przyjechała. Do kogo miała się zwrócić,
skoro zerwała z Magnusem?
Skończony drań! Zostawił dziewczynę, której zrobił dziecko. Co za podłość!
Magnus wiedział, że jest zamężna i że ktoś zajmie się potomkiem. A może też nie dał
jej wiary?
Zakładając, że Agnes wciąż jest w ciąży...
Nie wierzył w jej zapewnienia. Pamiętał tamtą kłótnię tuż przed wyjazdem do
Kopenhagi. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że wtedy powiedziała prawdę.
Przewracał się z boku na bok, nie mogąc zasnąć na twardej podłodze. Pewnie
przyjechała, by wyssać z niego pieniądze. Myślała zapewne, że się wzbogacił na
sprzedaży swoich prac. Nigdy nie słuchała, kiedy tłumaczył; po co jedzie do.
Kopenhagi i ile czasu zajmie mu nauka.
Będzie musiał pożyczyć jakieś pieniądze i odesłać ją z powrotem. Nie
zamierzał przystać na to, by z nim zamieszkała. Już od dawna nic do niej nie czuł. Nie
można kochać kogoś, kto zachowuje się w ten sposób. Okazał łatwowierność, sądząc,
ż
e Agnes zmieni się po ślubie.
A może zresztą nigdy jej nie kochał? Może ożenił się z nią z rozpaczy, nie
mogąc związać się z Elise? Kiedyś wierzył, iż mogą pozostać przyjaciółmi, Agnes i
on, Elise i Emanuel, a ich dzieci będą wychowywać się razem. Co za bezgraniczna
naiwność! Nie pomyślał, ile bólu sprawi mu widok Elise u boku obcego mężczyzny,
nie docenił siły zazdrości Emanuela. Agnes zresztą też była zazdrosna, kiedyś
najlepsza przyjaciółka Elise, po ślubie natychmiast się od niej odwróciła.
Westchnął ciężko i przewrócił się na drugi bok. Z samego rana zamierzał
wybrać się do profesora i poprosić go o zaliczkę na poczet pracy, którą miał na
ukończeniu.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Elise rozejrzała się raz jeszcze, czując, jak ogarnia ją lęk.
- Musi być gdzieś w pobliżu. Kristian nigdy nie uciekał.
- Myślę, że przeżył ogromny zawód, kiedy mama nie wpuściła nas do środka -
uznała Hilda.
- Mama nie wiedziała, że przyszliśmy.
- Nie wierzę. Kristian widział, jak przemyka się do kuchni. Peder i Evert nie
odzywali się do tej pory.
- Pobiegniemy nad rzekę go poszukać! - ożywił się Evert. - Kiedy jest zły lub
smutny, chowa się pod tymi dużymi drzewami przy Myralokka.
- Pójdę z wami - postanowił Reidar. Elise zawahała się, po czym skinęła
głową.
- Dobrze, ale trzymajcie się razem. - I zwracając się do Hildy, dodała: -
Możesz zawieźć Hugo do domu? Ja wracam do matki.
- Po co?
- Muszę się z nią rozmówić.
- Nie powinnyśmy najpierw znaleźć Kristiana?
- Reidar z chłopcami go znajdą. Evert ma rację, Kristian chodzi zawsze w to
miejsce, kiedy coś mu doskwiera. I nie boi się ciemności, często wraca z pracy po
zmierzchu.
Hilda nie zaprotestowała, choć słowa Elise jej nie przekonały - Elise
zawróciła.
Dłuższą chwilę nikt nie otwierał, musiała kilkakrotnie pukać do drzwi. I znów
zjawił się Asbjorn, na widok Elise twarz mu spochmurniała.
- Muszę porozmawiać z mamą. To ważne.
- Nie możesz zaczekać do jutra? - zmarszczył brwi Asbjorn. - Mówiłem już,
matka jest zmęczona i wcześnie się położyła.
- Nie mogę czekać. To bardzo ważne.
Patrzyła mu prosto w oczy. Asbjorn zmieszał się i odwrócił wzrok.
- Jensine sama zamierzała ci to powiedzieć, ale widzę, że nie mam wyjścia.
Twoja matka spodziewa się dziecka i nie czuje się najlepiej.
Ta wiadomość była jak grom z jasnego nieba. Matka spodziewa się dziecka?
To niemożliwe. Elise poczuła, że oblewają zimny pot.
Zaraz jednak wzięła się w garść. Co w tym dziwnego? Matka właśnie wyszła
za mąż, a w tym, że kobiety trzydziestosiedmioletnie zachodzą w ciążę, nie ma nic
niezwykłego. Niezwykłe było jedynie to, że miały rodzić o tym samym czasie. To
wbrew naturze, pokolenie powinno następować po pokoleniu.
Musiał wyczytać z wyrazu jej twarzy, że wiadomość zrobiła na niej
piorunujące wrażenie.
- Teraz już chyba rozumiesz, że należy się jej odpoczynek.
- Kristian zniknął, a ona jest jego matką. Muszę z nią porozmawiać.
- Posłuchaj, Elise! - Asbjorn zaczerwienił się. - Byliście dla matki źródłem
nieustannych trosk. Dobrze wiesz, że ciężko chorowała. Wysłuchiwanie o waszych
kłopotach jej nie służy. Najpierw Hilda przyniosła wstyd rodzinie, zachodząc w ciążę
z majstrem, a potem oddała własnego syna, kiedy matka przebywała w sanatorium!
Najgorsze zaś jest to, że ty nie okazałaś się wcale lepsza i również spodziewasz się
nieślubnego dziecka. Nie miałaś nawet odwagi, by powiedzieć o tym własnej matce,
okłamywałaś ją przez ponad rok!
Elise musiała oprzeć się o framugę. Czuła mdłości, w uszach jej szumiało.
- To nie tak - szepnęła. - Zostałam zgwałcona. Nie chciałam zasmucać mamy,
miała dość własnych kłopotów.
W środku rozległy się kroki.
- Kto przyszedł, Asbjorn?
- Domokrążca. Połóż się, Jensine!
- To ja, mamo! - krzyknęła Elise, wyciągając szyję. - Kristian gdzieś przepadł,
chcę z tobą porozmawiać.
Matka nagle pojawiła się przy drzwiach. Wcale nie zamierzała się kłaść, nawet
nie miała na sobie koszuli nocnej.
- Kristian zniknął? - zamrugała nerwowo oczami.
- Asbjorn mówi, że jesteś w ciąży. Nie zajmę ci dużo czasu.
- Wejdź do środka. Jeszcze ktoś nas usłyszy. Asbjorn niechętnie wpuścił ją za
próg.
- Myślę, że najwyższy czas, byśmy porozmawiały - rzuciła szybko Elise,
obawiając się, że znów ją przegoni.
- Nie możemy zaczekać z tym do jutra?
- Nie, nie możemy. Słyszę, że przeprowadzacie się do Kjelsas. To daleko, dnia
mi nie starczy, by was tam odwiedzić. Pracuję w sklepie przy Telthusbakken.
- W takim razie siadaj. Co to znaczy, że Kristian gdzieś przepadł?
- Był tutaj z nami wszystkimi przed chwilą. W drodze do domu zniknął.
Weszła za matką do pokoju i usiadła na skraju wyściełanego pluszem krzesła,
które ta jej wskazała.
- Sądzę, że przejął się tym, że nas nie wpuściłaś.
Matka zaczerwieniła się. A więc wiedziała o ich wcześniejszej wizycie!
- Byłam bardzo zmęczona, Elise. Poza tym uzgodniliśmy z Asbjornem, że
odtąd powinniście sami sobie dawać radę. Ty i Hilda jesteście dorosłe, a Peder i
Kristian też już wyrośli z pieluch. Nie mam sił patrzeć, jak nieustannie pakujecie się
w tarapaty.
Elise nie poruszyła się. Czuła, że Asbjorn stanął za oparciem krzesła, czujny
jak policjant na służbie, gotowy wkroczyć w każdej chwili.
- Przyznaję, że Hilda postąpiła niemądrze, zawierzając majstrowi. Dostała
nauczkę i drogo zapłaciła za swój błąd. Poza tym nieszczęsnym zdarzeniem nic mi nie
wiadomo, by któreś z nas wpakowało się w tarapaty, by powtórzyć twoje słowa.
Wiem, że przynoszę wstyd rodzinie, chcąc rozwieść się z Emanuelem, lecz nic nie
mogę na to poradzić, że zakochał się w Signe i woli mieszkać z nią niż ze mną.
Domyślam się, iż rozmowa z wujostwem Reidara na weselu u Hildy przywiodła cię
do przypuszczenia, że Hugo nie jest synem Emanuela. Zgaduję, że od dawna miałaś
jakieś podejrzenia w. tym względzie, i przyznaję, że były uzasadnione. Zostałam
zgwałcona zeszłej wiosny, a gwałt miał swoje następstwa. Emanuel uratował mnie od
zguby, składając mi ofertę małżeństwa. Zachował się szlachetnie, udało się nam
utrzymać wszystko w tajemnicy, póki nie pojawiła się Signe. Hugo nie był przyczyną
wyjazdu Emanuela do Ringstad, choć pewnie miało to jakieś znaczenie. Niełatwo jest
kochać cudze dzieci.
Nabrała tchu.
- Chciałam oszczędzić ci wstydu i trosk. Od czasu twojej choroby chroniliśmy
cię przed światem.
Urwała, by zapanować nad emocjami. Matka nie poruszyła się, oczy jej
zwilgotniały. Asbjorn zaraz się wtrąci, musiała się śpieszyć, by powiedzieć to, co
najważniejsze.
- Uważasz zapewne, że chłopcy uznali mnie za swoją matkę i że nie tęsknią za
tobą - ciągnęła. - Tak nie jest. Widzę ich wzrok, kiedy wspominamy o tobie w
rozmowach. Cieszyliśmy się, że będziemy mogli pokazać ci list z Ameryki, chłopcy
przybiegli do ciebie z radością. Uraziłaś nas głęboko, nie wpuszczając za próg.
Sądziła, że matka zaprotestuje. Powie, że nie prosiła się o listy do Ameryki, że
nie życzy sobie kontaktu z braćmi. Matka nie powiedziała jednak ani słowa, kąciki jej
ust zaczęły drżeć. Przyłożyła dłonie do twarzy i rozpłakała się.
Asbjorn podbiegł do niej.
- Widzisz, co narobiłaś, Elise? Jensine nie może się denerwować. Powinnaś
już sobie pójść.
Matka odjęła dłonie od twarzy i pokręciła głową.
- Nie, chcę wiedzieć wszystko. Pokaż mi list!
Asbjorn zawahał się. Nie wiedział, czy ustąpić, czy wyrzucić Elise z domu. W
końcu niechętnie wyszedł z pokoju. Matka odwróciła zapłakaną twarz do córki.
- Spróbuj mi wybaczyć, Elise. Gdybyś opowiedziała mi o wszystkim, nie
obwiniałabym cię o nic. Rozumiem Emanuela. To był wielkoduszny gest, że ożenił
się z tobą, ale ten problem go przerósł. Trudno być ojcem takiego dziecka i trudno mu
było przyzwyczaić się do życia, jakie prowadzimy.
Elise nie spodobał się sposób, w jaki matka mówiła o Hugo, ale powstrzymała
się od komentarza i skinęła głową.
- Tak, sprawa go przerosła. Zwłaszcza że jego matka zrobiła wszystko, by
mnie porzucił.
Asbjorn wrócił z listem.
Matka zaczęła czytać, jej dłonie drżały.
Elise milczała, przyglądając się jej. Gdzie podziała się ta silna dziewczyna,
która porzuciła rodzinę, by wyjść za mąż za człowieka, którego kochała? Człowieka,
w którego żyłach płynęła cygańska krew. Gdzie podziała się kobieta, która harowała,
by zapewnić chleb gromadce dzieci, żyjąc u boku męża przepijającego każdy
zarobiony przez nią grosz? Co się stało z tą odważną matką, którą choroba przykuła
do łóżka i która samotnie spędzała całe dni, nie użalając się nad swym losem?
Kobieta, która siedziała przed nią, była jej obca. Ulepiona z innej gliny niż te
twarde, zaradne robotnice znad rzeki Aker, które co rok rodziły dzieci i bez słowa
skargi wracały do pracy, kiedy tylko były w stanie ustać na nogach. Zgarbione
ś
pieszyły do fabryk o szóstej rano, a na dźwięk syren wieszczących koniec dnia biegły
do domów, by zająć się potomstwem. Kobieta, która siedziała przed nią, zmieniała się
powoli w rozkapryszoną, stroniącą od wysiłku damę, która nie widzi dalej niż koniec
własnego nosa.
Jesteś dla niej zbyt surowa, pomyślała. Matka chorowała, suchoty wywołały w
niej tę przemianę.
Jensine skończyła czytać, w jej oczach pojawiły się iskierki ożywienia.
- To od Kristiana! On żyje, Elise! Moi bracia żyją i dopytują się o mój los.
Odwróciła się do Asbjorna.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? To jest list od moich braci! Nie
widziałam ich od dwudziestu lat i sądziłam, że od dawna nie żyją.
- Zamierzałem zaczekać do jutra, kochanie. Byłaś taka zmęczona, wiedziałem,
ż
e list cię zdenerwuje.
- Zdenerwuje? Raczej zachwyci - poprawiła go. - To najpiękniejszy moment
mego życia. Bracia kiedyś się mnie wyparli, ale widzę, że dawne niesnaski poszły już
w zapomnienie.
- Napisałam im, że ojciec nie żyje - wtrąciła się Elise. - I że ponownie wyszłaś
za mąż.
Podniosła się z krzesła.
- Muszę sprawdzić, czy Kristian wrócił do domu.
- Mogę zatrzymać list na parę dni? Chciałabym przeczytać go jeszcze parę
razy.
Elise skinęła głową.
- Poproszę Kristiana, by go odebrał od ciebie. Będziesz mogła z nim
porozmawiać. To nie będzie łatwa rozmowa, ale warto spróbować.
Mijając Asbjorna, nie mogła się opanować.
- To miło, że spodziewacie się potomka, ale nie zapomnij, że mama ma już
czworo dzieci. Kristian rzadko się odzywa i nie okazuje uczuć, ale ja znam go dobrze.
Nikt nie może zastąpić mu matki, nawet ja.
Zanim Asbjorn zdążył odpowiedzieć, wyszła na korytarz, otworzyła drzwi i
ruszyła przed siebie.
Z niepokojem zbliżała się do domu. Co będzie, jeśli Reidar i chłopcy nie
znaleźli Kristiana?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Johan nie mógł uleżeć spokojnie. Sen nie przychodził, różne myśli
przelatywały mu przez głowę, plecy bolały A na dodatek Agnes chrapała.
Strach go nie opuszczał. A jeśli Agnes mówiła prawdę? Jeśli naprawdę był
ojcem jej dziecka?
Los nie może być aż tak niełaskawy. Wszystko układało się po jego myśli,
wreszcie miał zejść się z Elise. Emanuel wybrał Signe, chociaż wiedział, że Elise
spodziewa się jego dziecka. Agnes wolała Magnusa. Tak przynajmniej myślał. Choć o
rozwodach nie mówiono głośno, a procedura wiązała się z nieprzyjemnościami i
trwała całą wieczność, Johan nie miał poczucia, że postąpił źle, wysyłając dokumenty.
Agnes z pewnością je podpisze, przecież to ona chciała odejść od niego. Wiedział, że
Kościół patrzy na rozwody nieprzychylnym okiem i może wykluczyć ich ze wspól-
noty, ale po tym, co przeszli, ten krok wydawał się najwłaściwszy. Z pogardą i
niechęcią ludzką jakoś dadzą sobie radę.
Teraz zaś miał wrażenie, że ktoś chwycił go za gardło i nie chce puścić. Agnes
nie przyjechała po pieniądze, mogła przecież zażądać ich listownie. Łzy mogły
ś
wiadczyć o tym, że straciła dziecko i potrzebowała pociechy, ale coś podpowiadało
Johanowi, że przyczyna jej przyjazdu leży gdzie indziej. Agnes chce wrócić do niego.
Odmówić mu rozwodu i dochodzić swoich małżeńskich praw.
Wstał, zapalił lampkę i wlawszy zimnej wody do miednicy, obmył twarz i
ręce. Nie pozwoli, by zniszczyła mu życie. Dostała jedną szansę, by się zmienić, i
zmarnowała ją. Jeśli odmówi, przeprowadzi rozwód wbrew jej woli. W przypadkach
zdrady rozwód orzekano sądownie.
Jego wzrok podążył ku postaci skulonej na kanapie. Nie czuł do niej
pożądania, jedynie wstręt, nie mógł pojąć, że zdołał wytrzymać z nią tak długo. Stracił
dla niej głowę, bo go skusiła. Agnes wiedziała, jak usidlić mężczyznę, nie miała
wstydu za grosz. Jeszcze przed ślubem potrafiła wsunąć mu rękę za pasek spodni i
pieścić go. W życiu nie słyszał o innej dziewczynie, która ośmieliłaby się zrobić coś
podobnego. Obnażała piersi w jego obecności, podnosiła spódnicę, by pokazać, że nie
nosi bielizny. Jakiż mężczyzna oparłby się takiej kobiecie? Zwłaszcza samotny męż-
czyzna.
Teraz już go nie skusi. Teraz już wiedział, że Elise go kocha i będzie czekać.
Zauważył, że Agnes się poruszyła. Zaraz się zacznie, pomyślał z niepokojem.
Dziewczyna łatwo wpadała w furię, potrafiła ciskać przedmiotami, przeklinać, bić i
kopać. Jeśli gospodyni usłyszy hałas, niechybnie przybiegnie na górę. Na myśl o tym
Johanowi wystąpiły krople potu na czoło. O tanie mieszkanie w Kopenhadze nie było
łatwo.
Podniosła głowę i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Już jest rano? - spytała zaspana.
- Nie, nie wstawaj. Ja mam dużo pracy. Agnes opadła na poduszkę.
- Musimy sprawić sobie większe łóżko.
- To mi wystarczy.
- Mówię o nas.
- A ja o sobie.
Wyprostowała się. W nocy zdjęła płaszcz, okrągły brzuch wyraźnie rysował
się pod suknią.
- Mam zamiar zostać tu z tobą, nie rozumiesz?
- Rozumiem, ale ja nie mam zamiaru przyjąć cię do siebie. Agnes wyskoczyła
z łóżka.
- Chcesz wyrzucić z domu własną żonę?
- Tak. Zwłaszcza że już nie jest moją żoną. Zdradziła mnie, a w przypadku
zdrady o rozwodzie decyduje sąd.
- Nie zdradziłam cię. Powiedziałam tak tylko, bo byłam zła na ciebie.
- Mam w to uwierzyć?
- Spytaj Magnusa Hansena albo jego żonę.
Johan zdrętwiał. Minęła dłuższa chwila, zanim zdołał wykrztusić: - Jego żonę?
Pokiwała głową z triumfem.
- Nie wiedziałeś, prawda? Ja spałam w kuchni, a Magnus z żoną w izbie. Biorę
ich oboje na świadków, że to prawda. Nie zdradziłam cię i nie mam zamiaru niczego
podpisywać. Urodzę twoje dziecko. Zostaniesz ojcem, a nie jesteś z tych, którzy
uchylają się od takiej odpowiedzialności.
Johan zbladł.
- Mówisz dziwne rzeczy, nigdy nie wiem, kiedy ci wierzyć. Jeśli nie Magnus,
to z pewnością był jakiś inny mężczyzna.
Pokręciła głową.
- Jeśli mi nie wierzysz, zapytaj pastora. Przysięgłam wobec niego.
Powiedziałam mu, że nie dasz mi wiary. Wtedy spytał, czy odważę się przysiąc na
słowo Boże i z ręką na Biblii. I tak zrobiłam.
Johan poczuł mdły zapach w ustach, coś dusiło go w piersi.
- Po co ciągnąć dalej tę komedię? Nie kochasz mnie, ja nie kocham ciebie.
Okłamujesz mnie, wymyślasz niestworzone historie, znikasz z domu. Dziwisz się, że
podejrzewam cię o zdradę? Przecież się przyznałaś.
Pokiwała głową, nagle zawstydzona.
- Przepraszam. Wiem, że zachowywałam się lekkomyślnie, ale odtąd będę
inna. Nie chcę się wyprowadzać, chcę mieszkać z tobą. Mogę ci gotować, prać, a jak
nie stać cię na większe mieszkanie, mogę nająć się jako sprzątaczka. Przynajmniej na
początek.
Johan westchnął zrezygnowany.
- Nie pojmujesz, że nie chcę, byś została? Nie mogę pracować, kiedy kręcisz
się po domu, a całe godziny spędzam nad szkicownikiem. Poza tym nie pasujesz do
ludzi, z którymi tu przestaję. Źle czułabyś się w ich towarzystwie.
Oczy Agnes nagle wypełniły się łzami.
- Nie mogę wracać do domu, Johan. Pokłóciłam się t rodzicami i wyrzucili
mnie za drzwi. Gospodyni z Maridalsveien też nie przyjmie mnie z powrotem. Mam
mieszkać na ulicy? Niedługo urodzę dziecko. Jeśli odeślesz mnie do domu, będziesz
miał dwie niewinne istoty na sumieniu.
Johan wziął kurtkę i czapkę i ruszył do wyjścia.
- Muszę iść. Nie mogę się spóźnić.
Trzasnął drzwiami, nie oglądając się za siebie. Z wściekłości ledwie panował
nad sobą. Gdyby był taki jak Lort - Anders, nie przejąłby się łzami dziewczyny, która
miała urodzić jego dziecko, tylko pokazałby jej drzwi.
Przecież ożeniłem się z nią, pomyślał z bezsilną złością. Ale ze mnie głupiec!
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kristian nie wrócił do domu.
Reidar i chłopcy nie znaleźli go przy Myralokka. Wprawdzie było ciemno i nic
nie widzieli, ale przeszli wzdłuż rzeki do Beierbrua, nawołując go nieustannie. Na
wszelki wypadek poszli jeszcze kawałek dalej, ale Kristian zapadł się jak kamień w
wodę. Nie mógł pójść do któregoś z kolegów, bo ludzie kładli się już spać. Jeszcze
chwila i w domach robotników zgasną lampy.
Elise przestraszyła się nie na żarty. Była pewna, że chłopak wróci do domu,
jak tylko minie mu pierwszy gniew. Kristian nie sprawiał żadnych problemów, odkąd
przeprowadzili się do domku majstra. Elise cieszyła ta przemiana, wiązała ją z
okresem dojrzewania i ze zmianą środowiska.
Hilda i chłopcy też nie ukrywali niepokoju.
- A było tak miło! - Peder ledwie hamował łzy. - List z Ameryki i w ogóle.
Wszystko przez ten list, pomyślała Elise.
To był jej błąd. Powinna była przewidzieć, że matka nie wpuści ich do domu.
Nie wszystkich naraz i o tak późnej porze.
Ź
le zrobiła, zgadzając się na propozycję Hildy. Teraz wszyscy byli
rozczarowani, zwłaszcza chłopcy.
Usiłowała zapanować nad nastrojami, położyła Hugo i zagoniła Pedera i
Everta do łóżek. Hilda i Reidar siedzieli przy piecu i posilali się kubkiem lurowatej
kawy. Petrike i Hjalmar zeszli z poddasza, skarżąc się, że nie mają pieniędzy na opał,
i wprosili się do ciepłej kuchni. Zwykle Hilda zbyłaby ich jakąś cierpką uwagą o
ludziach, których nie stać na drwa, a kupują gazety, podroby i inne smakołyki, ale tym
razem nie miała ochoty na słowne utarczki. Petrike i Hjalmar dostali kawę, kromkę
chleba i miejsce przy kuchennym stole.
Elise nie przerwała swoich wieczornych obowiązków, poskładała pranie i
przygotowała chłopcom ubranie na rano. Niepokój o Kristiana nie pozwolił jej
siedzieć bezczynnie.
- Na pewno stoi gdzieś w zaułku i udaje dorosłego - śmiał się Hjalmar. -
Przecież skończył już dwanaście lat. W jego wieku znałem już smak gorzałki.
- Kristian taki nie jest - spojrzała na niego gniewnie Elise. Hjalmar uśmiechnął
się jeszcze szerzej.
- Nie rozumiesz dorastających chłopaków, Elise. We wszystkim naśladują
rówieśników. Jeśli chcesz czegoś dokonać w życiu, to lepiej się nie wyróżniać.
Elise miała cierpką uwagę na końcu języka, ale nic nie powiedziała. Hjalmar
nie zaszedł za daleko, skoro nawet nie miał paru groszy na kilka szczap.
Wreszcie się rozeszli, rano trzeba było wstać do pracy.
Elise nie położyła się. Wyjęła papier i postanowiła pisać, aż Kristian nie wróci.
Zresztą i tak nie zdołałaby zasnąć.
W ciągu tych trzech tygodni zapisała cały stos kartek. Nie miała pewności, jak
zatytułować książkę. Opisała w niej losy trzech kobiet, Oline, Mathilde i Othilie, tytuł
musiał więc spajać je w jedną całość, a jednocześnie zachęcić czytelników do zakupu.
Po długim namyśle znalazła słowo, które wydało się jej odpowiednie na tytuł.
Wróbelki. Te kobiety były jak te szare, niepozorne ptaszki, biedne, pogardzane i
pozbawione wartości.
Niepokój o Kristiana powinien zniechęcić ją do pisania, odkryła jednak ze
zdziwieniem, że słowa z łatwością spływają na papier. Pisała o Oline z czasów, kiedy
ta mieszkała w ponurym zaułku przy Seilduksgata. W myślach przeniosła się do
tamtej śmierdzącej nory, zobaczyła brudne dzieci siedzące na podłodze, błagające o
jedzenie, trzymające się za puste, obolałe brzuchy.
Kiedy za drzwiami rozległy się kroki, wróciła do rzeczywistości, ale przez
chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje. Przed nią na stole kuchennym leżał stos
zapisanych kartek. Księżyc za oknem wskazywał, że jest późna noc.
Wstała pośpiesznie i podeszła do drzwi. To musiał być Kristian. Ze wstydem
pomyślała, że zupełnie zapomniała o jego nagłym zniknięciu.
To był Kristian. W rozerwanej kurtce, w czapce na bakier, z podbitym okiem.
Chwiał się, wionęło od niego alkoholem.
Elise nie powiedziała ani słowa, wciągnęła go do środka, zdjęła z niego kurtkę,
czapkę i buty i zaprowadziła do pokoju, by mógł się położyć. Porozmawiam z nim
jutro, pomyślała z ciężkim sercem. Hjalmar miał jednak rację.
Rankiem nie zamienili jednak ani jednego słowa, oboje byli nieludzko
zmęczeni. Elise wyszła po wodę i zimne powietrze nieco ją otrzeźwiło. Na poważną
rozmowę przyjdzie czas, kiedy Kristian wróci ze szkoły.
Okazja nadarzyła się późnym wieczorem. Ledwo trzymała się na nogach, ale
nie chciała niczego odkładać, zdarzenia poprzedniego dnia wymagały
natychmiastowej reakcji. Wysłała Pedera i Everta na dwór, poprosiła Hildę i Reidara,
by jej nie przeszkadzali, i usiadła z Kristianem w pokoju.
Nie była zła, jedynie zawiedziona, i od tego właśnie zaczęła przemowę.
- Rozumiem, że wczoraj spotkał cię zawód, Kristianie. Sama byłam tak
wzburzona, że wróciłam do mamy i powiedziałam, co myślę o jej zachowaniu.
Dotąd chłopak nie odzywał się, patrzył w podłogę z hardym wyrazem twarzy,
który znała tak dobrze. Na dźwięk jej słów podniósł wzrok zaskoczony.
- Mama zmieniła się. Nie wiem, czy pod wpływem choroby, czy to może
Asbjorn za bardzo ją rozpieszcza. Wcześniej była silna i odważna. Nie wolno nam
zapomnieć, ile dla nas zrobiła, kiedy ojciec pił. Pracowała w fabryce przez dwanaście,
czternaście godzin na dobę, a po powrocie szykowała jedzenie, szorowała podłogę,
prała i cerowała. Wódka nie kosztuje wiele, ale ojciec i tak potrafił przepić wszystko,
co zarobił. Wtedy kiedy jeszcze miał pracę, później przepijał zarobek mamy. Nie
potrafię pojąć, jak to wytrzymała. Może zresztą zachorowała na suchoty bo źle się
odżywiała, wszystko oddawała nam. Przyzwyczailiśmy się do tego i nawet nie
zwracaliśmy na to uwagi. Byliście zbyt mali, by docenić jej poświęcenie. Starała się
zapewnić nam byt w tych trudnych czasach.
Urwała, stwierdzając z ulgą, że Kristian uważnie słucha jej słów.
- Sądziliśmy, że mama wyzdrowieje, ale suchoty zawsze zostawiają ślady.
Mama boi się, że choroba wróci, i ten strach nakazuje jej ostrożność. A przecież
rozpaczała, kiedy Hilda zaszła w ciążę z majstrem, i doznała wstrząsu, gdy Braciszek
zniknął z domu. Nie muszę ci przypominać, co zdarzyło się w naszej rodzinie przez
ostatnich parę lat, wiesz to równie dobrze jak ja. Nie wiesz jednak, jak bardzo
przeżywała każdy kolejny cios. Wstyd, że Hugo urodził się tuż po ślubie, śmierć pani
Thoresen, lęk przed wojną, obawę, iż Emanuel nie wróci ze służby na granicy. Miarka
się przebrała, kiedy Emanuel odszedł. Bojąc się o jej zdrowie, Asbjorn postanowił
chronić ją przed światem. Dlatego przyjął nas wczoraj tak niechętnie i z tego samego
względu mama nie chciała się z nami spotkać. Lękała się kolejnych złych nowin.
Kristian zacisnął wargi.
Wiedziała, co myśli. Kto jak nie matka powinien wspierać dzieci w chwilach
próby? Pokiwała głową.
- Ludzie są różni, Kristianie. Niektórych żadna przeciwność losu nie złamie,
inni są jak łodyga dzwonka, tak słabi, że nie potrafią chodzić z wyprostowaną głową. I
nic nie możemy na to poradzić. Powiedziałam mamie, że uciekłeś, bo wzburzyło cię
jej zachowanie, i to wyjaśnienie bardzo ją zdziwiło. Sądziła, że już jej nie
potrzebujecie, że ja zajęłam jej miejsce. Zrobiło się jej przykro i prosiła, byś ją
odwiedził. Sam.
Nic nie odrzekł, jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.
- Proszę cię, Kristianie. Nie bądź taki jak mama i jej bracia. Duma i
nieumiejętność wybaczania prowadzą do cierpienia. Pokaż, że jesteś silny, że
potrafisz zapomnieć zniewagę i nadstawić drugi policzek.
Ani słowem nie wspomniała o jego wieczornym zachowaniu, bo sądziła, że
słowa, które wypowiedziała, mają wystarczającą moc.
- Masz w sobie tyle talentów, że starczy ci na całe życie. Użyj ich! Dobrze się
uczysz, lepiej niż twoi rówieśnicy. Wychowywałeś się w dobrym domu, mama zrobiła
wszystko, byśmy wyrośli na porządnych ludzi. Nie załamuj się niepowodzeniami.
Spójrz na Johana, skorzystaj z jego doświadczeń. Wszyscy wiemy, że popełnił
głupstwo, wikłając się w kradzież. Wiemy jednak także, dlaczego to zrobił, i wiemy,
ż
e poniósł surową karę. Johan podniósł się, odciął od zła i podjął walkę o lepszą
przyszłość. Uratował się siłą własnej woli. Ty też masz silną wolę, Kristianie. Użyj jej
we właściwy sposób, dla dobra własnego i tych, którzy cię kochają. Widzę, jak
zajmujesz się Pederem i Hugo. Mały kwili z radości, kiedy się zjawiasz.
Kristian pochylił głowę, ale Elise zdążyła zauważyć nikły uśmiech na jego
twarzy. Uznała, że słowa dotarły do serca chłopca. Wstała i pogłaskała go po głowie.
- A o dniu wczorajszym zapomnijmy. Jestem pewna, że nigdy się nie
powtórzy.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dwa dni później przyszła wiadomość o śmierci pani Paulsen.
Elise i Hilda były zdruzgotane. Pani Paulsen nie żyje? Przecież stać ją było na
wizyty doktora, jadła zdrowo i pożywnie, mieszkała w ogrzewanym domu i nie
pracowała ponad siły. Jak to możliwe?
- Biedny Braciszek - rozpłakała się Hilda. - To straszne! Stracił mamę! Tak nie
powinno być. Matki małych dzieci nie powinny umierać.
Elise pokiwała głową zdziwiona. Zgadzała się z Hildą, ale nie rozumiała,
dlaczego siostra uważa panią Paulsen za matkę Braciszka. Zwróciła się do Torkilda,
który przyszedł z wiadomością.
- Co się stało? Na co umarła?
- Na zapalenie opłucnej. To ma związek z suchotami, ale choroba zwykle nie
jest śmiertelna. Wasza matka cierpiała chyba na to samo, ale wyzdrowiała. Pani
Paulsen była jednak bardzo słabowita i jej stan szybko się pogorszył. Do kaszlu i
gorączki dołączyły się kłopoty z oddychaniem. Pan Paulsen chciał zawieźć ją do
sanatorium, ale odmówiła. Wierzyła, że wyzdrowieje, i ufała, że medykamenty
przywrócą ją do zdrowia.
- Ale jak... Dlaczego... taki ktoś jak ona?
- Zapalenie opłucnej może przytrafić się każdemu, zwłaszcza ludziom, którzy
często zapadają na płuca. Rozumiem jednak twoje zdziwienie. Sądziłaś, że osoby z jej
warstwy nie cierpią na takie dolegliwości. No cóż, niektórzy z nas rodzą się słabi,
innych najgorsza choroba nie powali.
- Matka przeżyła - zamyśliła się Hilda - choć marzła całą zimę, popijała cienką
kawę, jadła chleb i chodziła w dziurawych butach po słocie.
Torkild pokiwał głową.
- Jej czas jeszcze nie przyszedł. Bóg chciał inaczej.
- A może po prostu matka była silniejsza niż pani Paulsen. W głosie Hildy
zabrzmiała lekka nuta drwiny.
Elise zerknęła na siostrę. Hildą też targały emocje, choć na co dzień starannie
je ukrywała.
Kristian poszedł odwiedzić matkę i powinien był niedługo wrócić. Elise
wypatrywała jego powrotu z lekkim niepokojem.
Stali na schodach przed domkiem, spoglądając w kierunku wzgórza Aker.
- I Co teraz będzie? - spytała Hilda.
- Pan Paulsen zapewne ożeni się powtórnie. Wciąż jest młody, przystojny i
zamożny. To znacznie ułatwia sprawę.
- Nie jego miałam na myśli.
Hilda spojrzała na Torkilda wyzywająco.
- Dzieci w jego wieku szybko zapominają - odrzekł spokojnie. - Zresztą i tak
zajmowała się nim głównie niania. W bogatych domach związki między matką a
dzieckiem są odmienne.
Elise nie zgadzała się z nim, ale się nie odezwała. W oczach pani Paulsen
widziała miłość do dziecka, a Braciszek odwzajemniał to uczucie. To straszne, że
stracił matkę. Co się z nim teraz stanie?
- Nie dostanę już zleceń na szycie - powiedziała szybko, aby ukryć ból.
- A po co miałabyś szyć? - zdziwiła się Hilda. - Przecież masz pracę w sklepie
i piszesz książkę.
Torkild wyglądał na zaskoczonego.
- Zaczęłaś pisać książkę? Elise potaknęła niechętnie.
- Hilda wierzy, że przyjmą mi ją do druku, ale ja nie jestem tego pewna. Pisuję
wieczorami, dzięki pomocy Hildy, Reidara i chłopców znajduję na to czas. To
niełatwe, zazwyczaj marzę jedynie o tym, by się położyć.
Torkild uśmiechnął się ciepło.
- Na pewno dobrze ci idzie. Opowiesz nam o książce czy to tajemnica?
- Opowiem, kiedy skończę. Dowiedziałeś się, gdzie przepadła Agnes?
Torkild pokręcił głową.
- Zapadła się jak kamień w wodę. Nie ma jej u Magnusa Hansena ani na
Maridalsveien. Słyszałem, że jakiś czas mieszkała u rodziców, lecz ponoć ją
wyrzucili. Takie krążą pogłoski.
- To dziwne, że nie dała znaku życia. Było nie było, jest żoną Johana.
- Pewnego dnia się zjawi. Jak skończą się jej pieniądze.
- Do was też przychodziła po prośbie? Pokiwał głową.
- Anna ma miękkie serce, a ja uważam, że to niedźwiedzia przysługa. Agnes
nigdy niczego się nie nauczy, jeśli wszyscy będą jej pomagać.
- Zgadzam się z tobą. Mam tylko nadzieję, że w poszukiwaniu zarobku nie
ruszy do miasta.
- Miałaby pójść na ulicę? - przeraził się Torkild. - Przecież jest w ciąży.
- Nie sądzę, że się do tego posunie, ale z Agnes nic nie wiadomo. Czasami
zachowuje się tak jak my, czasami zaś wydaje mi się zupełnie obca.
- I ja tak to widzę - zgodził się Torkild i odwrócił się. - Wracam do Anny.
Wpadłem tylko, by podzielić się z wami tą smutną wiadomością.
W chwilę później wrócił Kristian. Wszedł, nie mówiąc ani słowa, i zabrał się
do odrabiania lekcji. Nikt poza Elise nie wiedział, gdzie chłopak był. Elise spojrzała
na niego pytająco, ale Kristian udał, że tego nie widzi.
Dopiero kiedy odmówili wieczorną modlitwę i Elise nachyliła się, by uściskać
ich na dobranoc, szepnął: - Dziękuję.
Następnego ranka z ociąganiem wybierał się do szkoły. Elise czuła, że ma jej
coś do powiedzenia, i znalazła sposób, by zostać z nim sam na sam.
- Nie żałujesz, że tam poszedłeś? Pokręcił głową, jego oczy błyszczały.
- Wiesz, co powiedziała? Że nie tylko imię odziedziczyłem po wujku, ale i
głowę. Ponoć był najmądrzejszy w całej szkole.
Elise uśmiechnęła się.
- W takim razie powinieneś napisać do niego parę słów i opowiedzieć mu o
tym. To go z pewnością ucieszy.
Następnego dnia przypadała sobota. Padał rzęsisty deszcz, krople bębniły o
dach, potoki wody wylewały się z rynny na bruk. Rzeka nieomal wystąpiła z brzegów,
strach było iść przez most.
Hilda podała obiad złożony z gotowanych ziemniaków i dużego półmiska
resztek mięsnych, które kupiła u masarza za pół korony.
Elise przyglądała się zadowolonym twarzom biesiadników.
- Proponuję, by wieczorem każdy napisał parę słów do naszego wujka w
Ameryce.
- Wiem, co napiszę - rozochocił się Peder.
- Ja też mogę? - Evert zwykle zapominał, że nie jest z nimi spokrewniony.
Teraz jednak poprosił o pozwolenie.
- Oczywiście, Evert. Napisz, że jesteś jednym z nas. Peder pokiwał głową.
- Możesz napisać, że jesteś moim bratem, którego dostaliśmy z gminy, bo pani
Berg umarła, a Hermansen to pijak.
Reidar znalazł ogryzek ołówka i kartkę dla każdego i zasiadł z Pederem, by
mu pomóc.
Późnym wieczorem Elise głośno odczytała rezultat ich pracy.
Kochany wujku Kristianie! Mama mówi, że odziedziczyłem po Tobie więcej niż
imię. Dobrze się uczę, za dwa i pół roku skończę szkołę powszechną. Wtedy wszyscy
moi koledzy pójdą do fabryki, ale ja nie chciałbym przerywać nauki.
Pozdrawia Cię Twój siostrzeniec Kristian Lovlien
Domek majstra, Beierbrua, Kristiania, Norwegia
Do mojego wujka w Ameryce. Cieszymy się, że napisałeś, jak Ci się mieszka w
Ameryce. My mamy wielki wodospad, który chyba zmyje most, jeśli nie przestanie
padać. Latem złapałem dwie ryby, ale nie smakowały mi, bo rzeka jest brudna.
Pozdrowienia Peder
Drogi wujku Pedera i Kristiana! Mam na imię Evert i mieszkam u Elise, bo
ona jest miła i nie chciała, by Hermansen przepił wszystkie pieniądze z gminy. Mamy
małego kotka, który nazywa się Puszek. Jak dorosnę, zostanę lekarzem i wyleczę
wszystkich, którzy chorują na suchoty.
Pozdrowienia Evert
Drogi wujku Kristianie!
Mama bardzo się ucieszyła na wieść, że obaj żyjecie. Nigdy o Was nie
zapomniała i często Was miło wspomina. Kiedy przyszedł list, popłakała się z radości.
U nas wszystko dobrze, choć źle zarabiamy i nie starcza nam najedzenie. Ani na
ubranie. To znaczy na ładne ubranie. Jeśli uda mi się kiedyś zaoszczędzić pieniądze
na podróż, to chciałabym Was odwiedzić.
Serdeczne pozdrowienia od Hildy, lat siedemnaście, niedługo osiemnaście
Elise podniosła głowę.
- Po co napisałaś, że nie mamy pieniędzy?
- A skąd miał się dowiedzieć, że jesteśmy w potrzebie? Elise zesztywniała.
- Nie piszemy, by żebrać o pomoc. U nich też się nie przelewa. Wszak pisał,
ż
e musieli się zapożyczyć.
- Ja nie żebrzę - obruszyła się Hilda. - Napisałam prawdę.
- Ja też nie powinienem wspominać, że rzeka jest brudna? - zawstydził się
Peder.
- To co innego.
List Elise brzmiał tak:
Drogi wujku Kristianie!
Dziękujemy za banknot. Reidar, mąż Hildy, zaniesie go do banku i wymieni na
norweskie korony. To miły gest z twojej strony, ale chcę Cię zapewnić, że nie cierpimy
niedostatku: Elise, Reidar i ja pracujemy i zarabiamy. Bardzo się cieszę, że
odpowiedziałeś na mój list. Nie zdawałam sobie sprawy, że matka tak bardzo cierpi z
powodu rozłąki. Jej oczy błyszczały, kiedy siedziała z listem od Ciebie w dłoniach.
Szkoda, że nie widziałeś moich braci, kiedy szliśmy do niej: obaj tańczyli i
podskakiwali z radości. Czekała nas tam prawdziwa niespodzianka, mama znów
spodziewa się dziecka. Właśnie wynajęli dom w Kjelsas i zamierzają się prze-
prowadzić. Opiszę Ci wszystko, jak tylko ich odwiedzę. To dobrze, że mama
przeprowadzi się na wieś, powietrze jest tam lepsze niż tu, w pobliżu fabryk. Mam
nadzieję, że u Was wszystko dobrze.
Serdeczne pozdrowienia
Elise
Na wysłanie listów było już za późno, Elise odłożyła je na półkę z talerzami,
by pamiętać o nich w poniedziałkowy ranek.
Ś
mierć pani Paulsen nie dawała jej spokoju, jej myśli biegły też nieustannie do
Braciszka. Co teraz z nim będzie? Może rację miał Torkild, wychowywany głównie
przez nianię chłopczyk mógł niczego nie zauważyć. Strata matki oznaczała jednak
ogromną zmianę w jego życiu. Był zbyt mały, by to zrozumieć, ale ten brak położy się
cieniem na jego przyszłości. Elise pragnęła pójść tam i wziąć go choć na chwilę,
wsunąć go Hildzie w ramiona, by siostra przelała na niego całą tę miłość, którą
skrywała gdzieś głęboko, nie okazując jej nawet najbliższym.
Jedna rzecz bardzo ją dręczyła, a z nikim nie mogła podzielić się niepokojem.
Hilda wspomniała kiedyś, że Reidar cierpi na pewną dolegliwość, która objawia się
opuchlizną gardła i innych części ciała. Kiedyś był poważnie chory, tak bardzo, że
rodzina obawiała się, że nie przeżyje. Tak przynajmniej twierdziła Hilda.
Podobną historię Elise usłyszała kiedyś od Valborg. W czasie przerwy
obiadowej w przędzalni Valborg wspomniała raz o swoim bracie, który miał podobne
schorzenie. Nabawił się go po ślubie, a jego żona nigdy nie urodziła mu dzieci.
Rodzina Valborg podejrzewała, że miało to jakiś związek z chorobą brata.
Jeśli Reidar nabawił się tej samej przypadłości, Hilda nigdy nie doczeka się
potomka. W tym świetle pozbycie się Braciszka wydało się Elise jeszcze bardziej
niedorzeczne. Zwłaszcza teraz, kiedy zabrakło pani Paulsen. Jej mąż nie interesował
się zbytnio maleństwem, zresztą rzadko który mężczyzna zajmował się małymi
dziećmi. Pani Paulsen usiłowała wzbudzić jego ciekawość, opowiadając mu o
postępach w rozwoju Braciszka. Miałby teraz wzrastać w domu obojętnego mu
człowieka, który całe dni spędzał w pracy?
Potem jej myśli pobiegły do Agnes. Zapadła się jak kamień w wodę,
powiedział Torkild. Mogła, rzecz jasna, zatrzymać się u którejś z dziewcząt z fabryki,
skoro nie miała gdzie mieszkać. Wiele z nich nie miało mężów, przesiadywały
samotnie w wynajętych klitkach i chętnie przyjęłyby koleżankę w potrzebie.
Może zatrzymała się u Valborg? Valborg była straszną plotkarką, ale potrafiła
troszczyć się o ludzi, których los mocniej niż ją doświadczył. Elise wielokrotnie była
tego świadkiem. Valborg bywała zazdrosna, a nawet złośliwa wobec zamożniejszych
od siebie, ale umiała też okazywać współczucie.
Może powinna się do niej wybrać?
A właściwie po co? Agnes nie była już jej przyjaciółką. Anna i Torkild
również za nią nie tęsknili, powodowała nimi raczej ciekawość. A Johan podjął już
decyzję, której nic nie mogło zmienić.
Elise wiedziała, co budzi jej największy niepokój: nie mogła zrozumieć,
dlaczego Agnes wyniosła się od Magnusa Hansena. Jeśli Magnus rzeczywiście był
ojcem jej dziecka, to fakt, że tak wcześnie się rozstali, budził jej zdumienie.
Wprawdzie wielu młodych mężczyzn brało nogi za pas w takiej sytuacji, ale Magnus
robił na niej wrażenie człowieka uczciwego i odpowiedzialnego.
Zamyślona zarzuciła na ramiona włóczkowy szal i poszła po wodę do studni.
Deszcz wreszcie przestał padać, ale od furtki do rzeki płynęły potoki brudnej
wody. Skraj jej sukni ciągnął się po mokrej trawie, trzewiki przemokły w jednej
chwili. Elise wyciągnęła wiadro i postawiła je na obramowaniu studni. Rozejrzała się.
Wokół panowała cisza, fabryki były nieczynne, a w taką pogodę ludzie nie
wyściubiali nosa za próg. Z daleka dobiegł jej stukot kół o bruk i ciche pokrzykiwanie
dzieci, poza tym jedynie jednostajny szum wodospadu mącił atmosferę spokoju i
bezczynności.
Było chłodno, nocą zapewne pojawią się przymrozki. Zaczął się listopad, czas
do Bożego Narodzenia szybko teraz zleci. Zapowiadały się smutne święta w domu
Paulsenów.
Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak bolesna musi być strata matki,
zwłaszcza w przedświąteczny czas. Słowa Torkilda nie trafiły jej do przekonania. Pan
Paulsen był zamożny, przystojny i młody, a wokół nie brakowało panien na wydaniu.
Jeśli jednak kochał panią Paulsen nad życie, żadna kobieta nie mogła zająć jej
miejsca. Pamiętała dobrze tamten dzień, kiedy razem z Emanuelem spotkali ich na
spacerze. Państwo Paulsen wydali się jej wtedy tacy szczęśliwi i dumni z własnego
dziecka. Nie mieli pojęcia, że ich synek jest dzieckiem siostry Elise.
Smutna wiadomość zainspirowała ją do opisania ostatnich godzin życia
Mathilde. Dotarła do sceny, w której stoi na moście i usiłuje odwieść dziewczynę od
samobójczego skoku. Teraz usiłowała sobie wyobrazić reakcję Oline i dzieci
Mathilde.
To nie było takie proste. Elise kleciła zdania i wymazywała je, niezadowolona
z rezultatu. Nie przeżyła tamtych zdarzeń bezpośrednio, znała je tylko z relacji.
Dziewczynki były zbyt małe, by cokolwiek zrozumieć. A Oline, co zrobiła Oline?
Rozzłościła się czy zalała łzami? A może siedziała apatycznie na skraju łóżka,
zobojętniała na wszystko, przybita ciężarem własnego losu? Taką ją właśnie ujrzała
wtedy Elise.
Reidar siedział w pokoju z chłopcami i czytał im norweskie bajki. Dorośli
rzadko poświęcali dzieciom czas, zazwyczaj same musiały wymyślać zabawy.
Chłopcy słuchali z przejęciem, żywo reagując na czytane im słowa.
Hilda cerowała skarpetki przy kuchennym stole, siedząc obok siostry.
Odwlekały moment zapalenia lampy, żeby oszczędzić na nafcie.
Elise podniosła wzrok znad częściowo zapisanej kartki.
- Zastanawiam się, gdzie podziewa się Agnes.
- A ja boję się nawet o tym myśleć - odrzekła Hilda. - Chyba tylko Magnus
Hansen zna odpowiedź. Jedna z nas powinna się do niego wybrać, w końcu to
szwagierka Anny. Może przytrafiło się jej jakieś nieszczęście? Może utonęła w rzece?
Przyzwyczailiśmy się do jej wybryków i nikt nie potraktował jej zniknięcia poważnie.
- Nawet nie przyszło mi to do głowy - przeraziła się Elise. - Zamierzałam
porozmawiać z Valborg. Ona wie najlepiej, co dzieje się w dzielnicy.
- Zacznij od Magnusa, potem pogadaj z Valborg. Nie wydaje mi się, by Agnes
i Valborg widywały się ostatnio.
- Dobrze, że Johan wyjechał. Cała ta sprawa wytrąciłaby go z równowagi. Nie
mógłby pracować.
- Sądzisz, że Anna nie wspomina mu o Agnes w swoich listach?
- , Sama mu o tym napisałam, wtedy jednak zniknięcie Agnes tak bardzo mnie
nie niepokoiło. Uznałam, że powinien znać prawdę, w końcu to jego żona.
- No i miałaś odrobinę satysfakcji? - Hilda zerknęła na siostrę. - Pokazałaś mu,
jak głupio postąpił, żeniąc się z Agnes.
Elise zaczerwieniła się.
- Nie z takim zamiarem to napisałam.
- Bądź ze mną szczera, Elise - uśmiechnęła się Hilda. - Teraz kiedy wreszcie
zejdziesz się z Johanem, możesz w końcu pozwolić sobie na odrobinę uszczypliwości
wobec tej głupiej kozy.
- Nie jestem aż tak złośliwa, by źle jej życzyć. Agnes była kiedyś moją
najlepszą przyjaciółką.
- Nie o to mi chodziło. Nikt na tym nie straci, że Johan dowie się prawdy o
własnej żonie. A tak przy okazji, dawno nie było listu od niego. Nie napisałaś
niczego, co by go mogło urazić?
Elise spojrzała na siostrę przestraszona. Rzeczywiście minęło sporo czasu od
ostatniego listu, ale tłumaczyła to sobie zapracowaniem Johana. Nauka była obecnie
najważniejsza.
- Nic takiego sobie nie przypominam. Elise zamyśliła się.
- Napisałam mu, że Emanuel nie wróci do mnie, mimo że wie, iż jestem w
ciąży. I o tym, jak ciężko Peder to znosi.
Hilda zmarszczyła brwi.
- A dlaczego wspomniałaś o Pederze? Po co Johanowi wiedzieć, że Peder tak
bardzo lubi Emanuela?
Elise poczuła ukłucie niepokoju.
- Dodałam, że Emanuel nie jest dla niego ważniejszy niż Johan. I że Peder
boleje nad tym, iż tylu ludzi znika z jego życia. Na koniec napomknęłam o Agnes.
- Tego też nie powinnaś była robić. Napisz jeszcze raz, że tęsknisz i czekasz
niecierpliwie na odpowiedź. Johan może twoją cierpliwość zrozumieć opacznie.
Uzna, że nie myślisz o nim za często. Jesteś zbyt skromna i ostrożna, Elise, a to nie
zawsze popłaca.
Jeszcze tego samego wieczora Elise napisała długi list. Wszyscy już spali, na
kuchennym stole paliła się samotna świeca. Nie wspomniała ani słowem o Agnes ani
o Emanuelu, nie napomknęła o liście z Ameryki. Pisała wyłącznie o tęsknocie, o
pustce w swoim życiu. O lęku przed miesiącami, może latami rozłąki.
Zapomnijmy o złej przeszłości, Johanie. Należę do Ciebie, a ty do mnie i taki
los był nam pisany od wczesnych lat. Zaczynam wierzyć, że każdemu dane jest spotkać
na tym świecie tylko jednego człowieka, z którym może żyć szczęśliwie. Tyle wokół
małżeństw z przypadku, ale tak mało szczęśliwych ludzi. Z nami jest inaczej, stworzeni
zostaliśmy, by być ze sobą i kochać się wzajemnie. Jesteśmy jak roślina o dwóch
łodygach, jedna zależna od drugiej. Jeśli jedna uschnie, druga zwiesi się i też
zmarnieje. Ale nam się to nie przytrafi! Napisz do mnie! Brakuje mi listów od Ciebie.
Twoja Elise
To dobrze, że Hilda skłoniła ją do napisania tego listu. Johan przebywał z dala
od domu i potrzebował wsparcia. Żył samotnie w obcym mieście, a ona miała
chłopców, Hildę i Reidara. Nie powinna czuć się urażona jego milczeniem, był wszak
zajęty nauką. I może nie miał pieniędzy na znaczki.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Z początku Elise nie zamierzała pójść na pogrzeb pani Paulsen. Nie znała
nikogo z rodziny, była tylko krawcową zmarłej i pan Paulsen z pewnością jej nie
pamiętał.
Jednak sumienie kazało postąpić inaczej. Pani Paulsen okazała jej tyle dobroci,
płaciła szczodrze i traktowała ją z szacunkiem. Była jej winna ostatnie pożegnanie.
Wdowa Borresen zwolniła ją z pracy. Powiedziała, że o tej porze dnia w
sklepie i tak nie ma wielu klientów.
Elise zawiozła Hugo do Anny. Anna już wcześniej oferowała się z pomocą,
ale Elise obawiała się, że pilnowanie małego dziecka do zadanie ponad jej siły.
Jeszcze parę miesięcy temu Anna była przykuta do łóżka. Wciąż poruszała się z
trudem, podpierając laską, i szybko się męczyła. Hugo jednak złapał właściwy rytm,
spał dwie, trzy godziny o tej samej porze dnia. Pogrzeb miał odbyć się w tym właśnie
czasie.
Najpierw wniosła dziecko, potem zamierzała cofnąć się po wózek. Hugo nie
zasnąłby w obcym łóżku.
Anna przyjęła ją z uśmiechem.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się cieszę, Elise! Tyle razy
oferowałam ci pomoc i wiem, że odmawiałaś, by mnie oszczędzić. Nie jestem jednak
taka słaba, jak myślisz.
Codziennie spaceruję z Torkildem, nawet w deszcz i słotę, i z wolna nabieram
sił. Niedługo będę poruszać się samodzielnie.
Elise uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Jeszcze przed rokiem żadna z nas by w to nie uwierzyła.
- Tak się cieszę, że matka dożyła tej chwili - przytaknęła Anna, nachylając się
nad Hugo. - Witaj, aniołku. Zostaniesz dzisiaj ze mną?
Hugo rozpromienił się i nie zaprotestował, kiedy wyciągnęła ręce, by go
podnieść. Zaniosła go do kuchni, usiadła na taborecie i posadziła sobie chłopczyka na
kolanach, po czym zaczęła zdejmować z niego czapeczkę i włóczkowy sweterek.
Elise odetchnęła z ulgą. Wprawdzie nie spodziewała się kłopotów, bo Hugo
był ufnym dzieckiem, ale po raz pierwszy zostawiała go z kimś, kto nie należał do
rodziny.
Kiedy chwilę później taszczyła na górę wózek, Anna przywitała ją na progu z
chłopcem w ramionach. Hugo dostał do zabawy drewnianą łyżeczkę i tak był nią
przejęty, że nawet nie zauważył nieobecności matki.
- Myślę, że dobrze robisz, idąc na pogrzeb pani Paulsen, Elise, choć nikt tego
od ciebie nie oczekuje.
Weszły razem do kuchni i Anna posadziła chłopca na dywaniku na podłodze.
- Nie miałabym sumienia nie iść. Pani Paulsen zawsze była dla mnie miła i
płaciła mi więcej, niż musiała. Podejrzewam, że ostatnie dwa zlecenia dała mi
bardziej przez wzgląd na mnie niż z rzeczywistej potrzeby. Szkoda, że już nigdy nie
skorzysta z tego kostiumu kąpielowego.
Anna skinęła głową.
- Myślę o niej nieustannie. To musi być straszne dla młodej matki, tak umierać
ze świadomością, że na świecie zostaje małe dziecko. Sądzę, że zdawała sobie sprawę
z nieuchronności swego losu.
- Nie jestem tego taka pewna. Torkild opowiadał, że odmówiła wyjazdu do
sanatorium, chociaż pan Paulsen bardzo ją do tego namawiał. Gdyby zdawała sobie
sprawę z powagi sytuacji, nie sprzeciwiłaby się mężowi.
- Może nie miała już żadnej nadziei i chciała zostać w domu, blisko dziecka.
- Martwię się o Braciszka.
- Wciąż go tak nazywacie?
- Tak, dla nas na zawsze zostanie Braciszkiem.
- Nie rozumiem, jak wam się udało utrzymać tę sprawę tak długo w tajemnicy.
- Baliśmy się, że majster Paulsen narobi nam kłopotów.
- Torkild uważa, że Paulsen Junior ponownie się ożeni. Ponoć straszny z niego
kobieciarz.
Elise zdumiała się.
- Doprawdy? A ja sądziłam, że tworzyli dobraną parę.
- Miejmy choć nadzieję, że jego nowa wybranka potrafi okazać uczucie obcym
dzieciom.
Elise potakiwała głową w zamyśleniu.
- Emanuel nie potrafił, ale to w końcu mężczyzna.
- Johan potrafi. - Anna spojrzała na nią i zawahała się, zanim zadała kolejne
pytanie. - Masz od niego jakieś wiadomości?
- Nie, od dawna nie pisał, ale pewnie jest bardzo zajęty. A może nie stać go na
znaczki.
Anna zmarszczyła czoło.
- Do nas też nie pisze. To dziwne. Wiesz przecież, że zawsze żyliśmy blisko.
Johan zna mnie dobrze i zdaje sobie sprawę, że wszędzie wietrzę nieszczęście.
- Nie martw się, Anno. Mówił przed wyjazdem, że będzie bardzo zajęty.
Anna kiwała głową, ale nie dała się przekonać.
- Mam przeczucie, że stało się coś niedobrego.
- Parę dni temu napisałam do niego długi list, to było wtedy, kiedy Torkild
przyniósł nam wiadomość o śmierci pani Paulsen. Nie wspomniałam mu o Emanuelu
ani o Agnes, pisałam jedynie o nas. Hilda uznała, że Johan mógł poczuć się urażony,
bo opisałam mu żal Pedera po odejściu Emanuela.
- Johan by się tym nie przejął. On jest inny.
- Też tak uważam, lecz postanowiłam napisać wyłącznie o własnych
uczuciach.
Anna uśmiechnęła się.
- Odpowiedź przyjdzie lada chwila. Chyba już czas na ciebie, Elise. Nie
obawiaj się o Hugo. Spójrz, już czuje się jak u siebie w domu.
Z ciężkim sercem Elise wspinała się na wzgórze Aker. Nikogo nie spotkała po
drodze, bo rodzina i przyjaciele Paulsenów mieszkali po drugiej stronie wzgórza. Nie
lubiła pogrzebów, ten zaś napawał ją szczególnym lękiem, bo bała się, że w tłumie
ż
ałobników zwracać będzie uwagę swą odmiennością.
Zadyszana dotarła na szczyt wzgórza. Strumień ludzi ciągnął do kościoła,
wzdłuż chodnika stał sznur dorożek i powozów, a nawet kilka automobilów. Tłum
mężczyzn w cylindrach i kobiet w czarnych, długich do kostek płaszczach zimowych i
woalkach zarzuconych na kapelusze zdążał powoli i dostojnie w kierunku drzwi
ś
wiątyni.
Wślizgnęła się za nim, starając się nie rzucać w oczy. Mogli pomyśleć, że jest
służącą, ale nawet jak na służącą ubrana była zbyt licho. Nikt nie miał na sobie szala z
włóczki i chusty. Pożałowała przez chwilę, że nie pożyczyła od Hildy czarnego
kapelusza.
Kościół był pełen, na pogrzeb przybyło kilka setek ludzi! Elise rozglądała się
chwilę zdziwiona, po czym zajęła miejsce w ostatniej ławce. Pani Paulsen miała tylu
znajomych?
Widok trumny sprawił, że łzy popłynęły jej po policzkach. Nie mogła
uwierzyć, że ta niegdyś radosna i pełna życia kobieta leżała nieruchomo pod wiekiem
z książeczką do nabożeństwa pod podbródkiem i kwiatem w złożonych dłoniach.
Trumna była czarna i miała błyszczące uchwyty, w których odbijało się
ś
wiatło świec. Elise odwróciła wzrok, by powstrzymać łzy.
Nigdzie nie było widać Paulsena Juniora ani majstra. Przed nią rozciągało się
morze ludzi w żałobnych strojach, nad nią wisiały srebrne świeczniki. Docierały do
niej jedynie urywki kazania, coś o nieuchronności śmierci i kary. Słowa brzmiały
surowo i brutalnie, a przecież zmarła była młodą matką, która nie zdążyła jeszcze
zasłużyć na karę. Na dźwięk psalmu jej ramiona zadrgały. Kiedy wyjęła chusteczkę,
poczuła na sobie wzrok kobiety siedzącej obok. Na pewno zastanawiała się, kim jest
ta uboga dziewczyna.
Ciało miano złożyć niedaleko kościoła, w grobie na cmentarzu Zbawiciela.
Trumnę wstawiano na karawan opięty czarnymi draperiami. Pojazd ciągnęły cztery
konie przykryte żałobnymi derkami.
Elise ustawiła się na końcu pochodu, wąż ludzi ciągnął się przed nią.
Dotarłszy na miejsce pochówku, ludzie szczelnie ustawili się wokół trumny,
dziewczyna ledwie dostrzegała białą kryzę pastora. Usłyszała słowa „prochem jesteś i
w proch się obrócisz”, ale nie zobaczyła, jak duchowny bierze w dłonie łopatę i rzuca
piędź ziemi na trumnę. Nie ujrzała też kwiatów rzucanych na stertę, ale kiedy rozległy
się dźwięki pieśni Więc weź mą dłoń i poprowadź mnie, przeniosła się w duchu na
pogrzeb własnego ojca i usłyszała mocny głos Emanuela. Ciarki przeszły jej po ple-
cach.
Poczekała, aż tłum zrzednieje, większość żałobników zdążała na stypę.
Podeszła do opustoszałego grobu i spod szala wyjęła świeżą gałązkę świerku.
Położyła ją powoli między dwoma bukietami białych kwiatów i szepnęła: - Do
widzenia, pani Paulsen. Dziękuję, że była pani dla mnie taka dobra.
Wzdrygnęła się, kiedy z tyłu dobiegł jej jakiś dźwięk. Odwróciła się
gwałtownie i ujrzała majstra. Poczuła, że rumieniec oblewa jej policzki.
- Moje kondolencje.
Nie odrzekł, patrzył na zieloną gałązkę świerku wśród białego kwiecia.
- Lubiła ją pani - powiedział zdziwiony.
- Tak, pani Paulsen zawsze okazywała mi sympatię. Chciał coś powiedzieć, ale
się powstrzymał.
- Więc widywała pani chłopca od czasu do czasu? - spytał nagle.
Elise skinęła głową.
- Tak - odrzekła i zdobywając się na odwagę, dodała: - Cieszyło mnie, że trafił
w dobre ręce. Pani Paulsen kochała go jak własne dziecko.
- No tak. Wiedziała pani o wszystkim - stwierdził, unikając jej wzroku.
- Tak. Z Hildą zawsze dobrze się rozumiałyśmy. Majster zamilkł, był bardzo
poważny.
- Może powinna była go zatrzymać. Zwłaszcza w takich okolicznościach. - .
Skłonił głowę w kierunku grobu.
- Tak byłoby najlepiej dla dziecka i dla Hildy. Była jednak zbyt młoda, by
zdawać sobie sprawę z konsekwencji.
Znów nie odpowiedział. Coś wyraźnie leżało mu na sercu.
- A teraz jest dorosła, zamężna i dobrze się jej wiedzie.
- Tak, teraz wszystko wygląda zupełnie inaczej. - Elise patrzyła przed siebie
zamyślona. - Gdybyśmy wtedy znali przyszłość...
- Nie da się jednak ukryć, że należycie do innej warstwy. Pokiwała głową.
- Tak, jeśli mierzyć ludzkie szczęście wielkością majątku, znajdujemy się na
szarym końcu. Znam jednak pewnego zamożnego człowieka z dobrego domu i na
dobrym stanowisku, który usiłował targnąć się na własne życie. Znam też pewną
młodą kobietę, która wychowywała się w jednopokojowym mieszkaniu w czynszowej
kamienicy i całe dnie spędzała samotnie. Zachorowała na polio i aż do tej wiosny
leżała przykuta do łóżka. To najpogodniejsza istota, jaką zdarzyło mi się spotkać. Nie
mogła się poruszać, ale dla wszystkich miała uśmiech i dobre słowo.
Spojrzał na nią, jej opowieść wywarła na nim wrażenie. Westchnął głęboko i
odwrócił się.
- Muszę iść, czekają na mnie. Dziękuję pani, pani Ringstad.
Oparł laskę o ziemię zdecydowanym ruchem i ruszył przed siebie. Mijając ją,
dorzucił: - Głosi pani lepsze kazania niż pastor.
Odprowadziła wzrokiem jego potężną sylwetkę. Odniosła wrażenie, że los
Braciszka leżał mu na sercu.
No i cóż w tym dziwnego, pomyślała, przecież jest jego ojcem.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Tydzień później przyszedł list od Johana.
Elise postanowiła ukryć go do chwili, aż wszyscy się położą. List miłosny to
rzecz intymna. Zamierzała odczytać go w spokoju, delektować się każdym słowem,
powtarzać zdania, nauczyć się ich na pamięć i zabrać w sen.
Na szczęście była sama w domu, kiedy przyszedł list, więc nikt o niczym nie
wiedział. Później podzieli się z nimi tą wiadomością, ale list przeznaczony był
wyłącznie dla niej.
Wieczorem czekała ją chwila szczęścia. Teraz zdążyła przemarznąć,
przemierzając krótki odcinek od Telthusbakken do Beierbrua w drodze z pracy do
domu, ponieważ wiał silny wiatr z północy. Po przelotnej śnieżycy drogi były
wyjątkowo śliskie. W sklepie wdowy Borresen panował nieprzyjemny chłód. Wdowa
rozpalała wprawdzie w małym piecyku na zapleczu, ale niewiele to pomagało, z
każdym nowym klientem do środka nieubłaganie wciskał się strumień mroźnego
powietrza. Palce Elise zesztywniały tak bardzo, że ledwie trzymała ołówek. Marzły jej
stopy i bała się o Hugo, który był zbyt cienko ubrany.
Z uczuciem ulgi weszła za próg domu i rozpaliła ogień. Na widok koperty z
duńskim znaczkiem zapomniała o chłodzie i zmęczeniu. Przewinęła Hugo, ugotowała
mu kaszkę i położyła stary włóczkowy koc, prezent od Anny, na dywaniku chłopca na
podłodze. Właściwie nie powinna kłaść go na podłodze, bo przez szpary w deskach
parło w górę zimne powietrze z piwnicy, ale Hugo wyrósł już z kołyski.
Kiedy skończyła, wzięła się do obierania ziemniaków. Wciąż miała sztywne
palce i z wielką niechęcią wkładała je do zimnej wody.
Johan na pewno dostał list od niej, zanim odpowiedział. Na tę myśl zrobiło się
jej ciepło na duszy.
Wcześniej popełniła błąd, ukrywając uczucia, ale poprawiła się w ostatnim
liście. Na pewno się ucieszył.
Gdyby mogła jak ten ptak rozwinąć skrzydła i polecieć do Kopenhagi,
zaskoczyć go i przywitać na schodach, kiedy wraca z pracy! Mogła wyobrazić sobie tę
scenę: zachwycony wyraz jego twarzy, radość i uśmiech. Chwilę później trzymałby ją
w ramionach.
Uśmiechnęła się do własnych myśli. Marzenie było piękne, zapomniała
zupełnie o zdrętwiałych palcach. Odsunęła fajerki na bok i postawiła garnek z
ziemniakami na ogniu. Dzisiaj poda na kolację chleb i smażone ziemniaki, ulubiony
przysmak całej rodziny i bardzo pożywną potrawę.
Za drzwiami rozległy się kroki. Hilda wracała do domu? Tak wcześnie?
Drzwi otworzyły się gwałtownie, a podmuch wiatru rzucił je o ścianę. Zimne
powietrze wdarło się do środka.
Elise obróciła się szybko, miała cierpką uwagę na końcu języka.
To była Petrike. Elise nic nie powiedziała, ale nie ukrywała irytacji.
- Nie musisz się tak złościć, Elise. Już niedługo się nas pozbędziesz.
Wyprowadzamy się.
- Wyprowadzacie? - przeraziła się Elise. Petrike potwierdziła z triumfującą
miną.
- Znaleźliśmy mieszkanie po drugiej stronie. Tam nie będzie kapać nam na
głowy i żadne dzieciaki nie będą krzyczeć po nocach.
- Hugo często nie płacze.
- Nie? To może Peder? - zarżała Petrike.
Elise nie mogła zrozumieć, dlaczego spośród wielu kandydatów na lokatorów
mansardy wybrały z Hildą właśnie ją i Hjalmara, jednakże wiadomość o
wyprowadzce nie była dobra. Minie sporo czasu, zanim znajdą nowych chętnych. A
nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi.
- Macie smażone ziemniaki na kolację? Nie zdążyłam do sklepu, nie
zorientowałam się, że jest już tak późno. Nie poczęstowałabyś nas z Hjalmarem?
Skoro się wyprowadzamy?
Elise pokiwała głową. Nie miała serca odmówić, choć pomysł Petrike wcale
się jej nie spodobał. Na dodatek Petrike od razu rozgościła się przy stole.
- W taki deszcz na górze nie da się wysiedzieć. Elise nie zrozumiała.
- Przecież dach jest naprawiony, wydałam majątek. Właściciel odmówił
pomocy.
- Naprawiony? To czemu wciąż przecieka? Idź na górę, jak mi nie wierzysz.
Elise westchnęła. Musiała pilnować ziemniaków, na smażone najlepiej
nadawały się lekko surowe. Wyjęła patelnię i odrobinę masła, pokroiła chleb i zaczęła
nakrywać stół. Będzie ciasno, ale jeśli Peder i Evert usiądą na skrzynce z drewnem,
zmieszczą się wszyscy.
Petrike oparła się o ścianę i gadała jak najęta. Opowiadała o pewnej kobiecie z
Sandakerveien, która wychodząc do fabryki, znalazła trupa na schodach. Później
okazało się, że mężczyzna nie był nieżywy, tylko pijany do nieprzytomności. Potem
oznajmiła, że córka szewca spodziewa się dziecka z synem wozaka, który był trzy lata
młodszy od niej, a siostra pani Pedersen z Sagveien ma suchoty i jej dwie córki też.
Elise puszczała jej słowa mimo uszu, dziwiąc się jedynie, jak Petrike zdołała
wywiedzieć się tego wszystkiego w ciągu jednego dnia.
Jej myśli krążyły wokół listu. Powinna była go otworzyć zaraz po przyjściu do
domu. Teraz będzie musiała czekać, aż wszyscy się położą, a to potrwa całą
wieczność. Szczególnie jeśli Petrike i Hjalmar zamierzają przesiedzieć u nich cały
wieczór.
Rozległ się szybki odgłos kroków wzdłuż ściany i drzwi znów się otworzyły.
Pomny uwag Elise, Peder przytrzymał je i zrobił małą szparkę, przez którą wślizgnął
się Evert.
- Mniam - mruknął, poczuwszy zapach smażonych ziemniaków.
Evert zatrzymał się i wbił wzrok w patelnię.
- Ale jestem głodny. Kiedy będzie kolacja?
- Znowu oddałeś komuś jedzenie w szkole? - Elise spojrzała na chłopca
surowo.
Nie odważył się spojrzeć jej w oczy, musiał mieć nieczyste sumienie.
- Tylko trochę - powiedział, po czym nabrał tchu i dodał: - Konus zasnął w
ławce, bo pracował całą noc. Bał się wracać do domu, żeby nie dostać lania.
Peder wziął Everta w obronę.
- I nie jadł od wczoraj, bo jego ojciec pije, a matka to głupia gęś.
Elise skrzywiła się. Tyle razy powtarzała Pederowi, by nie mówił o obcych w
obecności Petrike, bo następnego dnia dowie się o tym cała dzielnica.
Stropiony Peder obrócił się ku Petrike.
- Znasz Konusa? Petrike pokręciła głową.
- Nie, ale gdybym ja za młodu nazwała matkę kolegi głupią gęsią, dostałabym
lanie.
Peder usiadł koło niej.
- To dobrze, że różnisz się od swojej mamy, Petrike. Jesteś nawet miła, milsza
niż inne kobiety, które znam. Z wyjątkiem Elise. Jak dorosnę, kupię ci kapelusz z
czerwonymi piórami, żebyś nie musiała chodzić w tym brązowym pierogu.
Elise podskoczyła, Evert zresztą też.
- A ja mu pomogę - pośpieszył Pederowi na odsiecz - bo znam taki sklep,
gdzie trzymają kapelusz z czerwonymi piórami na wystawie. Na pewno by ci pasował.
Na szczęście Petrike zachichotała, choć równie dobrze mogła się śmiertelnie
obrazić.
- Sądzisz, że ten kapelusz wciąż tam będzie, jak dorośniesz, Evert?
Wszyscy roześmiali się.
W tej samej chwili weszła Hilda.
- Co za okropna pogoda! Nienawidzę zimy! Jak będę bogata, sprawię sobie
dom z łazienką i przez pół dnia będę wylegiwać się w wannie. Smażone ziemniaki na
kolację? Jesteś wspaniała, Elise!
Rozejrzała się wokół.
- Reidar jeszcze nie wrócił? Sądziłam, że pomaga Pederowi.
- Dzisiaj nie miał czasu. Peder cały czas był w szkole i nosił z Evertem opał.
Hilda zmarszczyła czoło.
- Znów nie miał czasu? Nie rozumiem, dlaczego spędza tyle godzin w pracy.
Jak ci minął dzień, Elise? W sklepie pewnie nie jest zbyt przyjemnie?
Elise pokiwała głową.
- Zimne powietrze wpada za każdym razem, gdy zjawia się nowy klient. Nie
wiem, co będzie, kiedy przyjdzie prawdziwa zima. Wdowa Borresen mówi, że
czasami ma tak zgrabiałe ręce, że nie może pisać. I myli się w rachunkach.
- Dlaczego nie rozpali w piecu na zapleczu i nie otworzy drzwi do sklepu?
- Twierdzi, że jej na to nie stać. Z roku na rok ubywa klientów, przenoszą się
do konkurencji. Nowe sklepy wyrastają jak grzyby po deszczu.
- Może idą do innych, bo u wdowy jest zimno? - zastanawiał się Evert.
Hilda odwiesiła szal i zaczęła rozsznurowywać buty.
- Jak ci dzisiaj poszło w szkole, Peder? Pamiętałeś słowa psalmu?
Peder odwrócił wzrok. Elise zerknęła na niego i dostrzegła, że chłopiec się
zaczerwienił i nerwowo zagryzł wargę. Pokręcił głową.
- Nie - powiedział. Był na krawędzi płaczu. - Słowa wylatują mi z głowy,
kiedy staję koło katedry. One są chyba równie nerwowe jak ja.
- Nie wszyscy kończą szkołę powszechną, Peder - usiłowała mu pomóc
Petrike.
- A dlaczego?
- Bo nie mają tyle rozumu. Możesz przerwać naukę i rozwozić węgiel. Ktoś to
przecież musi robić.
Elise posłała jej ostre spojrzenie.
- Nie wiesz, że szkoła powszechna jest obowiązkowa?
- To trzeba go przenieść do szkoły specjalnej. Nic na to nie poradzisz.
Peder zerwał się ze stołka i ruszył przed siebie. Zanim Elise zdążyła go
powstrzymać, wybiegł, trzaskając drzwiami. Zaczęło padać, krople deszczu bębniły o
szyby, woda szumiała w rynnach.
- Hildo, skończ smażyć i odstaw patelnię Idę go poszukać. Włożyła buty, nie
zasznurowując ich, owinęła się szalem i wyszła.
Chociaż zmrok już zapadł, znalazła chłopca od razu. Siedział skulony pod
krzakami bzu. Elise ukucnęła obok niego. Strumyki deszczu spływały jej po plecach,
z gałęzi spadały krople.
- Chyba nie przejąłeś się słowami Petrike? Ona jest mocna w gębie, a mówi
takie głupstwa, że my z Hildą w ogóle jej nie słuchamy. Wejdźmy do środka, bo się
przeziębisz. Podzielę się z tobą pewną tajemnicą.
Płacz ucichł. Elise domyśliła się, że Peder uniósł głowę.
- Tajemnicą?
- Tak. Dzisiaj dostałam list od Johana. Postanowiłam nikomu o tym nie
mówić, ale teraz zmieniłam zdanie. Obiecujesz nie powtarzać tego nikomu?
Przeczytam go, jak wszyscy się położą. Kiedy będziecie już w łóżkach, wymkniesz
się po cichutku i przyjdziesz do mnie do kuchni, a ja ci szepnę na ucho, co jest w
liście.
Zapadła cisza, a po chwili Peder chlipnął żałośnie.
- I co z tego, że Johan nas lubi, skoro go tutaj nie ma? Gdybyś wyszła za
niego, pomagałby mi w lekcjach i nie złościłby się tak jak Reidar. - Płacz wzmógł się.
- Nie przeniosę się do szkoły specjalnej. Pingelen mówi, że to szkoła dla głupków.
Takich, co do trzech nie potrafią zliczyć. Dla matołków, mówi Pingelen.
- Nie pójdziesz do szkoły specjalnej, Peder. Przysięgam.
- To co mam zrobić? Nie mogę zapamiętać choć jednej zwrotki!
- Musisz się skupić. Wczoraj umiałeś cały psalm. Masz takie rozbiegane
myśli, Peder. Powiedz mi, co ci siedzi w głowie.
- Nie mam pojęcia.
- Zastanów się. Nie mogę ci pomóc, jeśli nie wiem, co się z tobą dzieje.
I nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Kristianowi pomogła rozmowa
z matką. Może i Pederowi przydałoby się to samo? Chłopiec szybko zapominał o
niepowodzeniach, ale to mogły być pozory. Kto wie, czy choroba matki i jej
przeprowadzka nie odcisnęły na nim piętna, którego nikt z najbliższych nie dostrzegł?
- Przecież musisz wiedzieć, o czym myślisz.
- Nie myślę. Bawię się, że jestem kimś innym.
- Masz takie marzenia?
- Może. A potem przychodzi bandyta i ucina głowy chłopakom z mojej klasy.
Wszyscy krzyczą, a ja biorę mój magiczny miecz i zabijam bandziora i wszyscy
traktują mnie jak króla.
Elise pokiwała głową z zamyśleniem. Marzył, że jest kimś innym, żeby
zapomnieć o kłopotach dnia codziennego. Marzył, że jest bohaterem.
- Jutro wieczorem, kiedy wrócę z pracy, wybierzemy się do kogoś, kto bardzo
chce z tobą porozmawiać.
- Dlaczego teraz mi to mówisz? To ktoś ze szkoły specjalnej?
- Oczywiście, że nie, Peder. Obiecałam, że nigdy tam nie trafisz.
- To dlaczego mam iść do tego kogoś? Czy to ten doktor, który badał mi oczy?
- Nie. - Elise wstała. - Chodźmy już! Za dnia przemarzłam, a teraz jestem cała
przemoczona.
Peder wyczołgał się spod krzaka.
- Dlaczego? - powtórzył.
- Bo chcę ci pomóc. Jeśli skończysz marzyć o tym, że ratujesz kolegów przed
ś
miercią, to będziesz mógł się skupić na szkole i na lekcjach. Nauczysz się psalmów i
zdasz do czwartej klasy.
Wszyscy przypatrywali się im ciekawie, ale Elise i Peder nie odezwali się ani
słowem. Elise odwiesiła mokry szal na kołku, zdjęła zabłocone buty i wsunęła stopy
w chodaki, potem zaś przyniosła piżamę Pedera. Nie miała go w co przebrać, więc na
koniec jeszcze owinęła szczelnie włóczkowym kocem Hugo.
- Słyszę, że Reidar i Kristian wracają do domu, więc możemy siadać do stołu -
oznajmiła zadowolona. Skoro matka udobruchała jakoś Kristiana, to na pewno
pomoże młodszemu synkowi.
A poza tym czekał na nią list od Johana...
Siedzieli w milczeniu wokół stołu i jedli kromki chleba z ziemniakami. Elise
zerkała od czasu do czasu na Pedera i puszczała do niego oko. Peder odwzajemniał
się jej tym samym. Na jego obliczu malowała się duma, że siostra dopuściła go do
tajemnicy. I zapewne też ciekaw był treści listu.
Miała nadzieję, że matka i Asbjorn się jeszcze nie przeprowadzili. To wszak
nie takie proste. Zresztą będąc u nich, nie dostrzegła spakowanych skrzyń, a meble
wciąż stały na swoich miejscach.
Hjalmarowi nie zamykały się usta, wyraźnie cieszył się perspektywą
przeprowadzki. Czyżbyśmy źle ich traktowali? - pomyślała Elise zawstydzona.
Wprawdzie nie potrafiła ukryć irytacji, kiedy zjawiali się, żebrząc o kawę lub kawałek
chleba; ale przecież wiedziała, że nie brakowało im pieniędzy.
Peder użył całego swojego wdzięku, rozmowa z Elise przywróciła mu dobry
humor.
- Musisz nas odwiedzać, Petrike. Bez ciebie w domku majstra nie będzie już
tak wesoło. Nikt nam nie powie, kto spodziewa się dziecka, kto łazi do karczmy i śpi
na schodach w Andersengarden.
Petrike uśmiechnęła się. Pożałowała niezręcznych słów, których użyła wobec
Pedera.
- I zawsze coś wam przyniosę, Peder. Jeśli będę miała porządny piec, zrobię
karmelki.
- Cukier jest drogi - skarcił ją Hjalmar. Petrike zamilkła.
Reidar nie odzywał się, zresztą niewiele mówił od przyjścia do domu. Może
miał wyrzuty sumienia, że nie przykładał się zbytnio do pracy z Pederem? Elise nie
ż
yczyła sobie, by i on się wyprowadził z tego powodu. Musi pomyśleć o innym
rozwiązaniu.
Po kolacji chłopcy wzięli się do lekcji. Hjalmar i Reidar czytali gazety, a Hilda
jak zwykle zajęła się cerowaniem. Elise przygotowała Hugo do snu, dała mu kaszkę i
położyła do swojego łóżka. Od czasu kiedy Hugo wyrósł z kołyski, spali razem.
Chłopczyk protestował, gdy go kładła, ale szybko się uspokoił na dźwięk znajomej
kołysanki. Słuchał zachwycony i uśmiechał się, jego małe ząbki połyskiwały w
półmroku. Zamykając drzwi, słyszała, jak gaworzy pod kołdrą.
Wreszcie i dla pozostałych przyszedł czas odpoczynku. Hilda i Reidar zniknęli
w izbie, Petrike i Hjalmar niechętnie opuścili ciepłą kuchnię, udając się na poddasze.
Elise wysłała chłopców do łóżek, Kristian i Evert nie opierali się. Obaj wybiegli na
dwór za potrzebą.
- Zaraz to zrobimy - szepnął Peder.
Skinęła głową i przyłożyła palec do ust, pokazując mu, żeby się nie wygadał.
- Lepiej biegnij za chłopcami. Nocnika używamy tylko nocą.
Peder posłuchał jej momentalnie. Zmówili razem wieczorną modlitwę.
- Posiedzę jeszcze w kuchni i popiszę - powiedziała.
- Tylko nie siedź za długo - mruknął spod kołdry Kristian - bo będziesz jutro
zmęczona.
- Tylko chwilkę. Dobrej nocy.
Podeszła do półki i zdjęła list ukryty pod pustą kanką na mleko. Rozdarła
pośpiesznie kopertę i zaczęła czytać.
Najdroższa Elise!
Dziękuję za list. Siedziałem sam w pokoju, czytając go, i nie wstydziłem się
łez. Dlaczego życie jest takie skomplikowane? Wszystko układało się po naszej myśli,
a masz rację, pisząc, że zawsze byliśmy sobie przeznaczeni. Też uważam, że w życiu
znaleźć trzeba tę jedną jedyną duszę, która nam pisana. Nie wszystkim się to udaje,
ale my trafiliśmy na siebie, będąc dziećmi. Los tak chciał, że nie połączyliśmy się od
razu. Teraz myślę, że życie to szkoła, a kłopoty są po to, by wyciągać z nich nauczkę.
Może ten czas został nam dany, byśmy zrozumieli, jakie szczęście nas spotkało, że
znaleźliśmy siebie. Przyznam jednak, że ja zrozumiałem to już wtedy, gdy
mieszkaliśmy w Andersengarden. Mówią, że przeciwności losu nas wzmacniają.
Pniemy się mozolnie w górę, ale przecież kiedyś zajdziemy na szczyt. Ja też do
niedawna tak myślałem.
Aż przyszedł wstrząs. Wróciłem pewnego wieczora ze spotkania
koleżeńskiego i na schodach zastałem Agnes. Słyszałaś już zapewne, że przyjechała
do Kopenhagi? Usiłowałem ją.
przekonać, że jest już za późno, i chciałem odesłać z powrotem do domu.
Wyjaśniłem jej, że złożyłem papiery w urzędzie w Kristianii i zażądałem rozwodu ze
względu na wiarołomność małżonki. W przypadku zgody obu stron sprawa jest
prosta. Kobieta nie może powtórnie wyjść za mąż przed upływem dziesięciu miesięcy
od ustania poprzedniego związku. To nic wielkiego, myślałem. Agnes zaczeka,
Magnus też.
Tymczasem Agnes zmieniła zdanie. Nie zgadza się na rozwód i twierdzi, że
nigdy mnie nie zdradziła. Nie uwierzyłem, powiedziałem jej, co wiem o niej i o
Magnusie Hansenie. Wszak przyznała się do wszystkiego przed moim wyjazdem.
Teraz jednak twierdzi, że postąpiła tak z zemsty. Była zła na mnie, bo nie chciałem
nigdzie jej zabierać. Dlatego też wyprowadziła się do Magnusa - i jego żony!
Wiedziałaś, że ma żonę? Agnes spała w jednym pokoju, a Magnus z żoną w drugim,
tak przynajmniej powiedziała. Sprawdziłem to, napisałem do jednego z moich
dawnych towarzyszy i on wszystko potwierdził. Innymi słowy: to ja jestem ojcem
dziecka, które nosi Agnes!
Znasz mnie dobrze i wiesz, że nigdy nie uchylam się od odpowiedzialności.
Agnes zamieszkała ze mną w mansardzie i mówi, że odtąd już będzie dobrą żoną. Jak
długo to potrwa, nie mam pojęcia. Wbiła sobie do głowy, że pewnego dnia zostanę
sławny i bogaty, a ona będzie wtedy u mego boku. Ha! Żeby wiedziała, ilu ludzi
zyskało sławę i majątek, tworząc rzeźby! Pierwszego dnia uciekłem z domu wściekły
i rozczarowany. Czułem się podle, przeklinałem Boga i los. Miałem wrażenie, że
zamknięto mnie w ciasnym ciemnym pomieszczeniu, z którego nie mogę się
wydostać.
Teraz jest trochę lepiej. Agnes bardzo się stara, gotuje, sprząta, układa moje
ubrania. Dobrze wie, że jej obecność jest mi niemiła. Marzyłem o kimś innym, Agnes
krzywi się bardzo na dźwięk Twojego imienia.
Mężczyzna nie porzuca żony, która spodziewa się dziecka. Wiesz, że
małżeństwo można rozwiązać jedynie w przypadku niewierności. Sądziłem, że Agnes
mnie zdradziła, ale się myliłem.
Mam świadomość, że Cię krzywdzę, i oddałbym wiele, by Ci tego oszczędzić,
ale nie mogę dłużej zwlekać. Bałem się, że plotki dotrę do Ciebie, zanim przeczytasz
ten list.
Błagam Cię, Elise, nie rozpaczaj. Nic nie zmieni moich uczuć do Ciebie. Moje
serce należy do Ciebie na zawsze. W samotne bezsenne noce marzę o Tobie, tęsknię
za dziewczęciem, które pokochałem już wtedy, gdy miało piegi, zadarty nosek i dwa
krótkie warkoczyki. Dziewczę, które przemieniło się w najsłodszą kobietę w Sagene.
Wszystkie słowa, które zawarłaś w Swoim liście, mógłbym i ja napisać. Twoje myśli
są moimi myślami. Użyłaś pięknego obrazu: dwie łodygi o wspólnym korzeniu. One
stoją, Elise, i wciąż będą wzrastać na wspólnym korzeniu, zależne wyłącznie od
siebie. Bez Twojej miłości i marzeń o Tobie nie mógłbym tworzyć. Jesteś moim
natchnieniem, bez Ciebie nie byłbym tym, kim jestem.
Elise zapadła się w sobie. Poczuła ciepły dotyk i uniosła gwałtownie wzrok.
Obok niej stał Peder i patrzył na nią smutnym wzrokiem. Dopiero teraz zdała sobie
sprawę, że łzy płyną jej po policzkach i kapią na koszulę.
- Ty płaczesz, Elise?
Objęła chłopca i przytuliła mocno do siebie.
- Tak, płaczę, Peder, ale nie przejmuj się tym. Płaczę, bo bardzo kocham
Johana, a on jest mężem Agnes. Zrozumiesz, jak dorośniesz. Pojmiesz, jakie to
ważne, by do małżeństwa wybrać właściwą osobę.
- Przecież oni pobrali się dawno temu. - Peder rzeczywiście nic nie rozumiał.
- Tak, ale życie się im nie ułożyło, tak jak mnie i Emanuelowi. Postanowiliśmy
z Johanem, że będziemy odtąd razem, ale to też niemożliwe. Agnes spodziewa się
dziecka i Johan nie może jej opuścić.
- Więc już do nas nie wróci?
- Myślę, że kiedyś przyjedzie. I na pewno coś ci przywiezie, Johan zawsze
dotrzymuje słowa. Nie mogę jednak wyjść za niego i nie możemy zamieszkać razem.
Peder zaczął płakać, cicho, niemal bezgłośnie. Przycisnęła jego głowę do
piersi i pozwoliła mu płakać. Jej własne łzy kapały na zmierzwioną czuprynę chłopca.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Tej nocy spała niewiele. Kiedy wstała rankiem, jej poduszka była mokra od
łez. Nie mogła się jednak załamać, bo rodzina jej potrzebowała. Tego dnia zamierzała
przejść się z Pederem na Wzgórze Świętego Jana.
Peder wciąż nie domyślał się, dokąd się wybierają. Elise bała się, że chłopiec
odmówi, jeśli powie mu, dokąd idą. Zwłaszcza po ucieczce Kristiana, która zrobiła na
nim wielkie wrażenie.
Nie odzywali się wiele. Kiedy zeszli z mostu i minęli fabrykę, Peder chwycił
siostrę za rękę. Nie zrobił tego wcześniej z obawy, że zobaczy go któryś z kolegów
szkolnych. Od razu poczuł się bezpieczniej.
Myśli Elise krążyły wokół listu. Brzmiały jej w uszach ostatnie zdania, które
przeczytała, kiedy Peder uspokoił się i wrócił do łóżka.
Kocham Cię, Elise. Wiem, że nie mam prawa tak mówić, będąc związany z
inną kobietą, ale ona nie jest właścicielką moich myśli. Moja miłość należy wyłącznie
do Ciebie. Cieszmy się choć tym, że mamy to co najważniejsze, miłość właśnie.
Twój Johan
- Wiem, dokąd idziemy - usłyszała głos Pedera. Byli sami, na ulicy panował
półmrok między rzadko rozmieszczonymi latarniami.
Elise ścisnęła mu dłoń.
- Nic nie mówiłam, bo bałam się, że się nie zgodzisz.
- To nic. I tak się niedługo przeprowadzają. A po co tam idziemy? Mama wie,
co może mi pomóc się skupić na nauce?
- Tak sądzę. Pomogła Kristianowi.
- W takim razie damy jej szansę. - Usłyszała, że zachichotał. - Tak zawsze
mówisz, prawda, Elise?
Elise uśmiechnęła się.
- Prawda. Damy jej szansę, Peder.
- Może będę mógł pobawić się z Anne Sofie? Kiedy mieszkaliśmy razem,
lubiła się ze mną bawić.
- Przede wszystkim chciałabym, byś porozmawiał z mamą. Jeśli będzie czas,
możesz pobawić się z Anne Sofie. Nie wiem jednak, kiedy mała kładzie się spać. I nie
wiem, czy ich w ogóle zastaniemy. Zapomniałam zapytać, kiedy się przeprowadzają.
- To nic, Elise. Jeśli się przeprowadzili, wrócimy do domu. I powiemy, że po
prostu wybraliśmy się na spacer. Nieczęsto mamy ku temu okazję.
- Masz rację - westchnęła, ciaśniej owijając się szalem. - Żeby choć było
trochę cieplej.
- Ciągle marzną mi stopy. Reidar mówi, że jak nie będę o tym myślał, to
zapomnę o mrozie. Teraz prawie zapomniałem, bo trzymam cię za rękę.
Elise czuła rosnące napięcie, kiedy zbliżali się do domu matki. Gdyby jej nie
zastali, doznałaby chyba większego rozczarowania niż Peder. Wbiła sobie do głowy,
ż
e rozmowa z matką rozwiąże wszystkie problemy chłopca, lecz jej nadzieje mogły
okazać się płonne. Może Pederowi brakuje zdolności? Brak zdolności nie oznaczał
wcale, że chłopiec jest głupi. Peder nie był głupi, stawiał ciekawe pytania i zdradzał
myśli, których nikt nie spodziewałby się u dziesięciolatka.
W sieni panowała cisza, ale równie cicho i spokojnie było tu podczas ich
poprzedniej wizyty. Wyglądało na to, że w domu nie mieszkają rodziny z małymi
dziećmi, tylko ludzie starsi i nowożeńcy. Biedna Anne Sofie, w domku majstra miała
przynajmniej towarzystwo i gromadkę dzieci zawsze skorych do zabawy. Zwłaszcza
Larsine.
- Chyba się wyprowadzili. - W głosie Pedera zabrzmiała nuta nadziei.
- Nie masz ochoty spotkać się z nimi?
- To nie ma znaczenia - wzruszył ramionami.
- Asbjorn na pewno nas nie odprawi. Nie tym razem.
- Dlaczego?
- Bo rozmawiałam z mamą. Było jej przykro. Sądziła, że nie weźmiemy sobie
tego tak bardzo do serca.
- Ja się nie przejąłem.
- Ty może nie, ale Kristian był zawiedziony.
Peder nic nie odrzekł, ale słowa Elise chyba dały mu do myślenia.
Do mieszkania prowadziły solidne drzwi, zdobione mosiężnymi okuciami i
rozetami. Elise stuknęła kołatką i po chwili rozległ się odgłos kroków.
Asbjorn wystawił głowę, a na ich widok otworzył szeroko drzwi. Zapewne
takie było życzenie matki, pomyślała Elise, może opowiedziała mężowi o rozmowie z
Kristianem.
- Elise i Peder? Co za niespodzianka. Właśnie siadamy do kawy, napijecie się
z nami?
Elise podziękowała i weszła do środka. Peder dreptał za siostrą.
Matka siedziała z Anne Sofìe przed czarnym marmurowym kominkiem. Ogień
trzaskał wesoło, a w pokoju panowało przyjemne ciepło. Na małym stoliczku stały
porcelanowe filiżanki i duży talerz domowych wypieków.
- Elise i Peder? - Matka wydawała się równie zaskoczona jak Asbjorn. - Jak
miło - powiedziała i zwracając się do Anne Sofie, dodała: - Wreszcie będziesz się
mogła pobawić. Cały czas narzekasz, że w sąsiedztwie nie mieszkają żadne dzieci.
Anne Sofie wstała i spojrzała na Pedera zawstydzona.
- Chcesz zobaczyć mój domek dla lalek?
Peder stał nieruchomo, wpatrując się w talerz. Matka pojęła w lot, o co chodzi.
- Weź ze sobą kilka ciastek, Peder, i idźcie się pobawić do kuchni.
Peder nie dał się prosić dwa razy i z garścią ciasteczek ruszył za dziewczynką.
Asbjorn oświadczył, że przyniesie więcej słodkości, i poszedł do piwnicy. Elise
wyczuła, że zrobił to po to, by mogły zostać same.
- Co słychać u Kristiana? - Matka spojrzała na nią z napięciem.
- Wszystko dobrze. Od tamtego wieczora nie zrobił już nic głupiego. I
podziękował mi.
Matka westchnęła.
- Byłam w głębokim błędzie, Elise, i wstydzę się tego do dziś. - Podsunęła
córce krzesło i poczęstowała ją ciastkami. - Zdaję sobie sprawę, że niełatwo wam
zrozumieć, co czułam, kiedy leżałam w izbie w Andersengarden, czekając na śmierć.
Bałam się, strasznie się bałam. Wiedziałam jednak, że dacie sobie radę beze mnie.
Chłopcy lgnęli do ciebie bardziej niż do mnie, tak przynajmniej sądziłam, a ty
prowadziłaś im dom, i to lepiej ode mnie. Chyba byłam o ciebie nieco zazdrosna.
Kiedy Asbjorn i Anne Sofie pojawili się w moim życiu, uznałam, że już mnie nie
potrzebujecie. Postanowiłam zastąpić dziewczynce matkę.
Elise pokręciła głową.
- Tak sądziłaś, ale prawda była inna. Dziewczynki potrafią okazywać uczucia,
chłopcy tłumią je w sobie. Przecież wiesz, chłopcy nie płaczą. Kristian zamknął się w
sobie, a Peder uciekał w marzenia.
Chwyciła filiżankę, którą podała jej matka, i pociągnęła łyk gorącej kawy.
Objęła filiżankę dłońmi, usiłując rozgrzać zgrabiałe palce.
- Twoja rozmowa z Kristianem podziałała. Pomyślałam sobie, że mogłabyś też
pomóc Pederowi. Dlatego właśnie przyszliśmy.
- Peder też usiłował uciec? - przeraziła się matka.
- Nie, ale męczy się w szkole. Jakiś czas myślałam, że ma problemy ze
wzrokiem, ale to coś innego. Peder nie umie się skoncentrować. Zapytałam go o to i
zrozumiałam, że ucieka w świat marzeń. Wymyśla sobie, że jest bohaterem ratującym
kolegów z opresji, i zapomina wtedy o całym bożym świecie. Inni słuchają
nauczyciela, a on buja w obłokach.
Matka zmarszczyła brwi i przybrała surowy wyraz twarzy.
- Nie powinien się tak zachowywać. Powinnaś przywołać go do porządku,
przetrzepać mu skórę, jeśli jest nieposłuszny.
Elise pokręciła głową powoli.
- To bardziej skomplikowane, niż sądzisz. Myślę, że coś go dławi, jakiś ciężar
przygniata mu serce. Jeśli się go nie pozbędzie, nigdy nie wydostanie się z tego
tajemniczego świata. I może źle skończyć.
- Nie pojmuję, o czym mówisz. Jaki ciężar?
- To tylko słowa, nazwij to żałobą, jeśli chcesz. Pomyśl tylko, co przeszedł.
Ojciec był pijakiem, ale Peder go kochał i przeżył wstrząs, kiedy tata wpadł do
lodowatej wody i się utopił. Potem żył w nieustannym strachu, że umrzesz, to trwało
przeszło rok. Dla ośmioletniego dziecka to straszne przeżycie. Kiedy wyzdrowiałaś i
ż
ycie pokazało nam przyjemniejsze oblicze, pokochałaś inne dziecko. Wiem, że to
brutalne słowa, ale musiałam je wypowiedzieć, byś wreszcie zrozumiała. Kiedy
sięgam pamięcią wstecz, wydaje mi się, że jego kłopoty w szkole zaczęły się właśnie
wtedy. Większość dzieci nie umiała wtedy czytać, więc nauczyciel nie zwracał uwagi
na Pedera. Teraz Peder jest jedynym uczniem, który nie posiadł tej umiejętności.
Reidar usiłuje mu pomóc, ale wyniki są marne. Jakiś czas chłopcu szło lepiej, ale
Reidar nie był zadowolony z postępów i zaczął się bardzo irytować. To tylko pogarsza
sytuację. Peder denerwuje się, kiedy staje obok katedry, zapomina wszystko, czego
nauczył się w domu. Karcąc go lub stawiając do kąta, nie dodasz mu odwagi. Wręcz
przeciwnie, zacznie się bardziej bać.
Matka spojrzała na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
- W życiu nie słyszałam nic dziwniejszego. W moich czasach rózga była
najlepszym lekarstwem na takie problemy. Skąd bierzesz te dziwne pomysły?
- To nie ma znaczenia. Czemu nie chcesz spróbować? Jeśli wyjaśnisz
Pederowi, dlaczego trzymasz się od nas z daleka, może zrozumie. Powiedz mu to
samo co mnie: że bałaś się śmierci i widziałaś, iż dajemy sobie radę bez ciebie, że
sądziłaś, iż chłopcy bardziej kochają mnie niż ciebie. Opowiedz mu o Asbjornie i o
małej dziewczynce, która bardzo cię potrzebowała. Powiedz mu też, że matka nigdy
nie przestaje kochać własnych dzieci i że w głębi serca jesteśmy ci najbliżsi.
Jakiś cień przemknął po twarzy matki. Może Elise posunęła się za daleko?
Matka wstała i wyszła do kuchni. W chwilę później zjawiła się Anne Sofie i wdrapała
się jej na kolana.
- Dlaczego mama chce rozmawiać z Pederem?
- Ponieważ Peder jest smutny i może rozmawiać o tym tylko z własną mamą.
- To moja mama jest mamą Pedera? Elise zdziwiła się.
- Tak. Zapomniałaś już? Ty, Peder i Kristian jesteście na swój sposób
rodzeństwem. Wy to macie szczęście! Ty masz dwóch braci, a Peder i Kristian siostrę.
- A niedługo będę miała małego dzidziusia. Zjawił się Asbjorn, dźwigają kosz
pełen drew.
- Gdzie jest Jensine?
Anne Sofie wyrwała się z odpowiedzią, zanim Elise zdążyła otworzyć usta.
- W kuchni z Pederem. Mają ze sobą jakieś tajemnice. Asbjorn zirytował się.
- Mam nadzieję, że jej nie zamęczy. Jensine jest bardzo osłabiona.
Elise nie powstrzymała się od komentarza.
- Mama będzie bardziej zmęczona, jeśli nie dasz im porozmawiać.
Asbjorn nie zrozumiał, ale się nie odezwał. Minęło sporo czasu, zanim matka i
Peder wrócili do pokoju. Ich miny świadczyły o tym, że rozmowa się powiodła. Teraz
trzeba było czekać na jej owoce.
- Kiedy przeprowadzacie się do Kjelsas? - spytała Asbjorna.
- W przyszłym tygodniu. Matka usłyszała pytanie.
- Musicie do nas zajść. Pamiętacie, że odwiedzaliście mnie w sanatorium? Do
Kjelsas nie jest wcale dużo dalej.
Peder pokiwał głową z entuzjazmem.
- Możemy przychodzić w niedziele!
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Elise płakała nad Johanem. Przyszły dni trudne, zawód, który przeżyła,
sprawiał jej niemal fizyczny ból. Z wielkim trudem przywoływała samą siebie do
porządku, odpychała myśli o liście, by skupić się na codziennych obowiązkach.
Napisała ogłoszenie o wolnym mieszkaniu na poddaszu i za zgodą wdowy
Borresen wywiesiła je w sklepie. Najpierw zamierzała przytwierdzić je do furtki, ale
uznała to za bezcelowe. Robotnicy mijali ich dom późnym wieczorem i nikt w
ciemności nie dostrzegłby karteczki. W przerwie obiadowej mało kto zapuszczał się
w te strony.
Ledwie zdążyła wrócić do domu, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Za progiem stał
młody człowiek, nie wyglądał ani na robotnika, ani na urzędnika. Elise spojrzała na
niego ze zdziwieniem, nie domyślając się w pierwszej chwili celu jego wizyty.
- Przepraszam - uśmiechnął się z zażenowaniem. - Czy w tym domu jest wolna
mansarda?
Skinęła głową.
- Zobaczyłem ogłoszenie w sklepie i pośpieszyłem tutaj, by nikt mnie nie
ubiegł - uśmiechnął się raz jeszcze. - Widzi pani, od dawna szukam podobnego
mieszkania. Niedaleko wodospadu, z dala od sąsiadów. W domu, który
przedpołudniami stoi pusty. Pani pracuje, nieprawdaż?
Elise zmarszczyła czoło, nie odpowiadając. Słowa nieznajomego zdumiały ją
niepomiernie.
Mężczyzna zaśmiał się cicho.
- Proszę wybaczyć mi tę niezręczność. Nie jestem złodziejem, który zamierza
okraść panią z dobytku.
Niewiele tego, pomyślała Elise, żaden łup dla tak dobrze ubranego i zapewne
równie dobrze urodzonego mężczyzny. No chyba żeby znalazł kopertę z pieniędzmi w
szufladzie komody.
- Jestem muzykiem, gram na skrzypcach i ćwiczę przedpołudniami. Mało kto
lubi słuchać tych dźwięków przez sześć godzin bez przerwy.
Znowu się roześmiał.
Hugo zaczął płakać i teraz dopiero Elise zorientowała się, że stoi w
uchylonych drzwiach, wpuszczając zimno do środka.
- Proszę wejść. Nie sądzę, by mieszkanie przypadło panu do gustu. Niedawno
musiałam naprawiać dach. Dekarz był już dwa razy. Twierdzi, że teraz jest szczelny.
Mężczyzna wszedł i Elise zamknęła drzwi.
- Mam małe dziecko, a drugie w drodze, poza tym w domu mieszka trzech
rozbrykanych chłopców, dwóch dziesięciolatków i jeden jedenastolatek. Nie
mogłabym zapewnić panu ciszy i spokoju wieczorami.
- Ale przedpołudniami jest cicho?
- Tak, jak zresztą w większości mieszkań w tej dzielnicy. Małe dzieci
przebywają w żłobku.
- Mnie jednak bardzo zależy na mansardzie w małym drewnianym domku.
Poza tym uwielbiam szum wodospadu, a pani dom stoi najbliżej.
Elise wzięła Hugo na ręce, by go uspokoić. W ostatnim czasie chłopiec zaczął
marudzić za dnia, pewnie wyrzynały mu się ząbki. Ruchem głowy wskazała drzwi do
korytarzyka.
- Proszę wejść na górę i obejrzeć mieszkanie. Poprzedni lokatorzy
wyprowadzili się wczoraj i nie zdążyłam jeszcze posprzątać.
Nie dał się dwa razy prosić. Elise nie poszła za nim. Hugo kwilił, więc nie
mogła go odłożyć, a z dzieckiem w ramionach nie chciała wspinać się po stromych
schodach. Była już w zaawansowanej ciąży.
Przytrzymując chłopca jedną ręką, drugą ujęła chochlę i wlała wody do garnka,
po czym odsunęła fajerki i postawiła garnek na ogniu. Na obiad będą ziemniaki i
pieczony śledź.
Mężczyzna wrócił po chwili.
- Jest dokładnie takie, jak je sobie wyobrażałem - powiedział ożywiony. -
Proszę mi je wynająć, pani Ringstad. Chętnie dołożę jedną koronę do czynszu.
Elise zdziwiła się. Skąd młody skrzypek miał tyle pieniędzy? Czy to nie
podejrzane?
- Jest pan pewien, że hałas nie będzie panu przeszkadzał? Hugo dał panu przed
chwilą próbkę swych umiejętności.
Pokręcił głową.
- Właśnie czegoś takiego szukałem. Wieczorami gram i rzadko bywam w
domu. Obiecuję, że będę wchodził na palcach.
Elise nie mogła wyjść ze zdumienia, że z ochotą godził się na wszystko.
Mieszkań dla zamożnych nie brakowało, a mężczyzna był miły i taktowny. Nosił się
schludnie, nie wyglądał może na arystokratę, ale widocznie miał zamożnych rodzi-
ców, którzy zapewniali mu utrzymanie, bo czyż można wyżyć z grania na
skrzypcach? Był też dość przystojny, choć szczupły i wątłej budowy, stosując
słownictwo Hildy, należałoby pewnie nazwać go chudziakiem. Zapewne nigdy nie
wykonywał ciężkiej pracy i miał mięśnie małego chłopca. Elise przywołała na myśl
silne ramiona Johana, jego szerokie barki, muskularne plecy. Dreszcze przeszywały
jej ciało na widok jego potężnych, nawykłych do pracy dłoni.
- Niech pani się zgodzi! - patrzył na nią błagalnym wzrokiem jak małe
dziecko.
Musiała się uśmiechnąć.
- Jest pan pierwszy, więc zgadzam się. Mężczyzna podskoczył wysoko z
radości.
Hugo zdziwił się tak bardzo, że przestał płakać i spojrzał na nieznajomego
szeroko rozwartymi oczyma.
- Kiedy mogę się wprowadzić?
- Jak tylko posprzątam.
- Mógłbym wprowadzić się jutro, jeśli znalazłbym kogoś, kto posprząta za
panią?
Posprząta za nią? A kto za to zapłaci?
- Oczywiście pokryję wszystkie koszty - dodał pośpiesznie. - Poproszę
sprzątaczkę mojej matki, która przychodzi do nas z samego rana.
Elise przyjęła propozycję z ulgą. Po całym dniu pracy w sklepie ledwie
znajdowała siły na opiekę nad Hugo i przyrządzanie posiłku dla całej rodziny. Hilda
ledwie powłóczyła nogami, kiedy wracała do domu. Oboje z Reidarem niepokoili się
stanem zdrowia Hildy. Dziewczyna była wątłej postury, a dwa porody nadszarpnęły
jej siły. Często chorowała, a czas spędzony w gręplarni też pozostawił ślady.
- Jeśli pana stać, to nie mam nic przeciw temu. Zerknęła na nieznajomego,
spodziewając się wyjaśnień.
- Moja matka zapłaci, jeśli dowie się, że moje marzenia się spełniają -
powiedział z uśmiechem. - To jakiś cud, że akurat dzisiaj trafiłem do tego sklepu,
nigdy wcześniej tam nie byłem. Nazwałbym to przeznaczeniem - dodał, znów
uśmiechając się szeroko. Wydał się teraz Elise młodszy niż na pierwszy rzut oka. -
Mieszkamy w Grefsen, ale miałem sprawę w kościele Świętej Trójcy. Wstąpiłem do
sklepu, by kupić parę ciastek, bo i tak nie zdążyłbym do domu na drugie śniadanie.
Może mógłbym pani w czymś pomóc? - spytał nagle. - Trudno trzymać dziecko i
gotować jednocześnie.
Elise zaczerwieniła się. Co miał na myśli? Chciał potrzymać Hugo czy wziąć
się do gotowania? Nigdy dotąd nie spotkała młodzieńca, który zachowywałby się tak
niezwyczajnie.
- Zimno tutaj. Zapewne zamierzała pani napalić, zanim posadzi pani dziecko
na podłodze. Mogę dołożyć drew do pieca.
- Dziękuję, ale zwykle sama daję sobie radę.
- Nie zamierzałem pani urazić - odrzekł spłoszony.
Co ja wygaduję, pomyślała. Zazwyczaj nie jestem taka podejrzliwa.
- Nie uraził mnie pan, nie chciałam pana kłopotać. Podszedł do skrzyni i wyjął
kilka polan.
- To dla mnie nie pierwszyzna. Mój dziadek jest wdowcem i mieszka samotnie
w małym domku w Kjelsas. Z początku zamierzałem zamieszkać u niego, ale pewnie
nie wytrzymałby mojego rzępolenia - uśmiechnął się. - Ale tak poza tym to bardzo
miły, dobroduszny staruszek i często go odwiedzam.
- Moja matka i jej mąż właśnie przeprowadzają się do Kjelsas - wymsknęło się
Elise.
- Doprawdy? - zaciekawił się. - A gdzie będą mieszkać?
- Nie wiem nic poza tym, że willa nazywa się „Almsdorf”. Szeroko otworzył
oczy ze zdziwienia.
- Willa „Almsdorf”? Leży przy drodze prowadzącej do hotelu „Maridalen”.
Goście hotelu przejeżdżają obok willi w drodze ze stacji, którą otwarto sześć lat temu.
Mój dziadek mieszka w tej okolicy.
- To dziwne - uśmiechnęła się Elise. - Znaczy się, to dziwny zbieg
okoliczności - poprawiła się. - Nazwa brzmi bardzo dostojnie.
- To dom w stylu szwajcarskim. Wie pani, wysoki, drewniany, z wystającym
dachem i mnóstwem ornamentów. Niektóre z takich domów mają wieżyczki, a
większość budowana jest z bali.
Elise zdziwiła się.
- I zwykłego urzędnika stać na wynajem takiego domu?
- Zapewne nie całego. W środku znajdują się zazwyczaj wydzielone
mieszkania.
Wcisnął ostatnie polano do pieca, zamknął drzwiczki i wyprostował się.
- Jest pani taka młoda i ma dzieci w wieku dziesięciu i jedenastu lat?
Powinna właściwie poczuć się urażona jego bezpośredniością, ale patrzył na
nią tak szczerze i niewinnie, że nie potrafiła się rozzłościć.
- Dwójka to moi bracia, trzeciego przyjęliśmy. Moja matka zachorowała na
suchoty, więc musiałam się nimi zająć.
- Zapewne było pani ciężko - stwierdził.
- Matka już wyzdrowiała - dodała pośpiesznie. - Ojciec zmarł dwa lata temu, a
matka ponownie wyszła za mąż.
- I zostawiła pani chłopców - skonstatował z lekkim zdziwieniem.
- Moja siostra i jej mąż mieszkają z nami. Na parterze jest więc nas siódemka,
a za parę miesięcy przybędzie jeszcze jeden lokator.
Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Odgadła, że chce
spytać o jej męża, ale uznał zapewne to pytanie za zbyt intymne. A więc potrafił
okazać takt.
- Moglibyśmy od razu spisać umowę? - spytał. - Boję się, że się pani rozmyśli,
a z tego, co słyszałem, mnóstwo ludzi poszukuje mieszkania.
- Możemy - uśmiechnęła się Elise. - Przyznam, - że z początku byłam
sceptyczna. Nie rozumiałam, dlaczego chce pan zamieszkać u mnie, skoro stać pana
na coś lepszego.
- A potem uznała pani, że jestem zbirem, który usiłuje panią okraść.
Roześmiała się.
- Gdyby był pan głodny i bezrobotny, skusiłby się pan na te odrobinę jedzenia,
którą trzymam w szafie. Poza tym nie mam nic, co by warto było ukraść. - Dała Hugo
jakieś przybory kuchenne do zabawy i posadziła go na dywaniku. Na szczęście
chłopiec się uspokoił. - Przyniosę papier i ołówek. Proszę usiąść przy stole.
W bloku nie było więcej kartek, zużyła wszystko na swoje pisanie. Elise stała
chwilę bezradnie, po czym przewertowała stosik zapisanych arkuszy i z jednego z
nich ostrożnie oderwała niezapisany kawałek.
Wróciwszy do kuchni, dostrzegła ze zdziwieniem, że nowy lokator siedzi na
podłodze i bawi się z Hugo.
Hugo piszczał z radości, pokazując wszystkie sztuczki, których nauczyli go
chłopcy: wyciągał ramiona, pokazując, jaki jest duży, klaskał w dłonie i syczał,
wskazując lampę naftową.
- Widzę, że lubi pan towarzystwo dzieci - powiedziała Elise.
Uśmiechnął się do niej w ten swój chłopięcy, nieco zawstydzony sposób.
- Moja ciotka ma synka w tym samym wieku. To fascynujące, jak szybko uczą
się takie maluchy. Właśnie nauczyłem tego smyka kręcić głową.
Uczynił ten gest, a Hugo ochoczo go powtórzył.
Elise roześmiała się. To musiał być jej szczęśliwy dzień, zyskała lokatora,
który lubił dzieci, nie przejmował się hałasem i był gotów dołożyć całą koronę do
czynszu!
- Skończył mi się papier. Musimy zadowolić się tym świstkiem.
- Wystarczy mi pani podpis pod oświadczeniem wynajmu. Ile płacili poprzedni
lokatorzy?
- Trzy i pół korony tygodniowo. - Elise zawstydziła się nieco. Równie dużo
płacili w Andersengàrden, ale tam mieli przynajmniej własną kuchnię.
Młodzieniec uśmiechnął się.
- Tylko tyle? W takim razie umawiamy się na cztery i pół korony. Ma pani u
góry piec opalany drewnem. Można na nim gotować?
- Wodę tak, ale jedzenie lepiej przyrządzać sobie na dole. Potrafi pan
gotować? - spytała sceptycznie.
- Matka nauczyła mnie robić zupę na kości z warzywami.
Przyrządzam sobie duży garnek, który starcza mi na cały tydzień.
Chłopcy będą zazdrościć, czując ten zapach każdego dnia, pomyślała, a głośno
powiedziała: - Więc mieszkał pan już sam?
- Wynajmowałem pokój u pewnej kobiety w Grefsen. Niestety zmarła, a dom
został sprzedany.
Podniósł się. Rozczarowany Hugo wykrzywił usta i wybuchnął płaczem.
- Mogę go wziąć na ręce?
Elise zgodziła się z uśmiechem. Ten młody człowiek był doprawdy niezwykły.
- Jeśli ma pan ochotę. Może najpierw podpiszemy umowę?
Napisała króciutki tekst, który oboje podpisali, młody człowiek nazwiskiem
Olaf Wolfgang Henricksen. Złożywszy podpis, schylił się i podniósł Hugo, a
chłopczyk z miejsca przestał płakać. Złapał przybysza za włosy i pociągnął z całej
siły.
- Hugo, to boli! - zaprotestowała Elise. Olaf Henricksen roześmiał się.
- Mam dużo włosów. Ale ma silne paluszki!
Po dłuższej chwili Hugo dał się posadzić na podłodze.
- Pójdę do matki przekazać jej nowiny. Poza tym muszę się spakować. Poza
łóżkiem i stołkiem na górze nie ma innych mebli. Ma pani coś przeciw temu, bym
przywiózł własne?
- Ależ nie, proszę tylko mieć na uwadze, że schody są bardzo strome.
- Myślałem o małej komódce, stole i paru krzesłach. Mam nadzieję, że w nocy
nie spadnie śnieg. Zrobiło się chłodniej i niebo zaciągnęło się od północy.
- A jak pan to wszystko przewiezie? Niedaleko nas mieszka pewien wozak,
tyle że jest bardzo kapryśny i pracuje wyłącznie wtedy, kiedy ma na to ochotę.
- Znajdę kogoś, takie drobiazgi nie zmącą mojej radości. - Wyciągnął dłoń. -
Bardzo dziękuję, pani Ringstad. Cieszę się, że będę mógł tutaj zamieszkać.
- Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony.
- Z pewnością. Gdybym nie był zadowolony, znaczyłoby to, że ze mną coś nie
tak.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Elise przekazała nowinę, kiedy wszyscy zasiedli wieczorem do stołu.
- Gra na skrzypcach? - Peder otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
- Dlaczego chce mieszkać u nas? - spytał podejrzliwie Kristian.
- Ja też się zastanawiam - włączył się Reidar. - Dlaczego, na Boga, chce
zamieszkać właśnie tutaj?
- Bo szuka mieszkania na poddaszu małego drewnianego domku, w którym
mógłby bez przeszkód ćwiczyć grę przedpołudniami. Poza tym kocha szum
wodospadu.
- A mnie wydawałoby się, że wodospad może jedynie przeszkadzać - dziwiła
się Hilda.
Evert ożywił się.
- Nie słyszałaś o wodniku, który siedzi pod wodospadem i gra? Jeśli rzucisz
mu kawałek mięsa, to i ciebie nauczy.
- Ten nasz nowy lokator to wodnik? - przeraził się Peder.
- Ale z ciebie głupek! - skarciła go wzrokiem Hilda. - Wodniki są tylko w
bajkach.
- Nieprawda - rozzłościł się Evert. - Nauczyciel opowiadał nam, że istnieją.
Siedzą pod wodospadami i grają.
Wodnik ma długie włosy, które przyklejają mu się do gołych pleców.
- Miał długie włosy? - spytał podekscytowany Peder.
- Nie miał długich włosów i to nie jest żaden wodnik. Okazał się bardzo miły,
bawił się z Hugo i dołożył drew do pieca.
Elise dostrzegła, że Hilda i Reidar wymienili się spojrzeniami. Czyżby nowy
lokator zdążył już ją zauroczyć? Nie mogli wiedzieć, że Elise nie poddawała się
wdziękowi mężczyzn, myślała jedynie o Johanie. I to z wielkim bólem.
- Mam nadzieję, że nie jest taką plotkarką jak Petrike - Kristian wciąż nie
ukrywał niepokoju.
Peder roześmiał się.
- Mężczyzna nie może być plotkarką.
- Skąd pochodzi? - spytał Reidar.
- Jego rodzice mieszkają w Grefsen, a dziadek w Kjelsas. I wiecie co? Zna ten
dom, do którego przeprowadza się mama. To duży dom w stylu szwajcarskim, który
leży niedaleko hotelu. Goście hotelowi mijają go po drodze.
- Chodzi pewnie o hotel „Maridalen” - zainteresował się Reidar. - Wasza
matka będzie mogła obserwować z okna wytworne towarzystwo.
- Będę ją odwiedzał co niedzielę. Mama pomoże mi w lekcjach. - Oczy Pedera
zaświeciły się.
Elise spojrzała wymownie na Hildę i zwróciła się do Kristiana.
- Ty też odwiedzisz mamę od czasu do czasu, prawda? Kristian skinął głową.
- Asbjorn interesuje się geografią, ale nie zna tylu nazw rzek i miast co ja.
- Gdzie on gra? - Reidar nie lubił, by mu przypominano, że w ostatnim czasie
zaniedbywał naukę z Pederem.
- Nie powiedział.
- Może w Teatrze Narodowym? - pojaśniała Hilda. - I może załatwi nam
darmowe bilety?
Elise roześmiała się.
- Masz bujniejszą fantazję niż Peder. Z pewnością nie gra w Teatrze
Narodowym. Jest bardzo młody, myślę, że w twoim wieku. A nawet gdyby tam grał,
nie mógłby dać nam biletów. Po trzecie zaś do teatru nie można pójść w spódnicy,
bluzce i zniszczonych butach. Teatr jest dla bogatych.
Wokół stołu zaległa cisza.
- Nic się nie stało - usiłował pocieszać Hildę Peder. - Możemy sami zrobić
sobie teatr. Ty ułożysz słowa, Elise. Ja będę księciem, Evert Askeladdenem, a
Kristian może być królem. A ty księżniczką, Hildo.
Evert głośno zaprotestował.
- W takim razie ja nie mogę być Askeladdenem, bo to on w końcu zdobywa
księżniczkę.
Peder stropił się, ale natychmiast znalazł nowe rozwiązanie.
- W takim razie Reidar zagra Askeladdena, a ty będziesz rycerzem, który
pilnuje króla i obcina głowy wszystkim, którzy usiłują zakraść się na zamek i wykraść
mięso. Możesz pożyczyć mój miecz, Evert, tylko najpierw musisz obetrzeć go z krwi.
Reidar w ogóle ich nie słuchał.
- Wspominał o swoim ojcu? Pochodzi z dobrej rodziny? Elise pokiwała głową.
- Był uprzejmy, mówił językiem ludzi wykształconych i nosił się schludnie,
ale chyba nie pochodzi z zamożnej rodziny. Jego dziadek mieszka w małym domku.
Ponoć często go odwiedza. Pomógł mi przy piecu, wydawało mi się, że takie zajęcia
nie są mu obce.
- Pomógł ci przy piecu? - zdumiał się Reidar. - Choć ledwie co cię poznał?
- Widział, że na jednej ręce trzymam Hugo, a drugą stawiam garnek na ogniu.
- A jak brzmiało jego nazwisko?
- Olaf Wolfgang Henricksen. Pisane przez „ck”.
- Wolfgang? - roześmiał się Reidar. - W takim razie jego rodzice mają wobec
niego ambitne plany.
- Skąd to wiesz? - zdziwił się Evert.
- Wolfgang Amadeusz Mozart był słynnym kompozytorem. Żył w
osiemnastym wieku, miał trzydzieści pięć lat, jak umarł, ale zdążył skomponować
wiele utworów. Jako pięcioletni chłopiec wykonywał trudne utwory na fortepian, a w
wieku sześciu, może siedmiu lat tworzył bezbłędne kompozycje i grał na skrzypcach
jak dorośli muzycy.
- A umiał czytać? - zdumiał się Peder.
- Był geniuszem, umiał wszystko. - Reidar uśmiechnął się pobłażliwie. - Kiedy
miał jedenaście lat, występował na dworach w Monachium i w Wiedniu, a jak miał
dwanaście, grał przed królem Francji.
Peder odwrócił się do Elise.
- Może ty też urodzisz geniusza, który zostanie królem. Wszyscy się
roześmieli oprócz niej.
- Wolałabym mieć kogoś takiego jak ty, Peder.
Kiedy następnego dnia przed wyjściem do pracy Elise otulała Hugo w szal i
stary wełniany koc, przed furtką zatrzymał się wóz. Zeskoczył z niego Olaf
Henricksen. Padał gęsty śnieg i Elise w pierwszej chwili go nie poznała.
- Miałem nadzieję zastać panią - wysapał zmęczony, jakby całą drogę
przebiegł obok wozu. - Obawiałem się, że pocałuję klamkę.
- W tej okolicy nikt nie zamyka drzwi na klucz. Nie bardzo jest co kraść.
Bo nikt nie domyśla się, że trzymam w komodzie kopertę pełną pieniędzy,
dopowiedziała w duchu. Uśmiechnął się.
- Tak właśnie myślałem. My też nie zamykamy drzwi. W Grefsen mieszkają
uczciwi ludzie. Mogę się rozpakowywać?
- Ależ proszę. Ja niestety muszę iść do pracy.
- Będzie pani pchać wózek w taką śnieżycę?
- A mam inne wyjście?
- Mogę pani pomóc, kiedy wozak wyładuje moje meble.
- Niech pan je lepiej wniesie do domu, bo się zniszczą - pokręciła głową Elise.
- Dla mnie taka pogoda to nie pierwszyzna. A gdzie sprzątaczka?
- Dzisiaj nie mogła przyjść - wyjaśnił zażenowany. - Sam posprzątam, jeśli nie
ma pani nic przeciw temu. Albo przynajmniej zamiotę.
- Gdyby się pan tak nie śpieszył, wyszorowałabym porządnie całe mieszkanie.
- Wiem. Nie będę pani zatrzymywać, pani Ringstad. Zobaczy pani po
powrocie, jak się urządziłem.
Elise wracała do domu pchana ciekawością. Po porannych opadach przyszła
odwilż, zamieniając śnieg w mokrą breję, w której brnęły koła wózka. Przez sklep
przewinęło się mnóstwo klientów. Elise była jak zwykle zmęczona i przemarznięta.
Choć zdążyła nabrać zaufania do Olafa Henricksena, dręczył ją pewien
niepokój. Co będzie, jak zacznie węszyć? Nie sądziła wprawdzie, by miał złe zamiary,
ale był strasznie ciekawski. Postanowiła znaleźć lepszą kryjówkę dla pieniędzy, jak
tylko wróci do domu.
Nigdy przedtem pchanie wózka nie sprawiło jej takich kłopotów, ale też nigdy
dotąd nie używała go w taką pogodę. Brzuch miała też nieporównanie większy niż w
ciąży z Hugo. Wyglądała, jakby miała urodzić lada chwila, choć do rozwiązania
zostały jeszcze dwa miesiące.
Minęła zabudowania fabryczne i zobaczyła, że z komina w domku majstra
unosi się dym. Ktoś napalił w piecu bez jej zgody. Elise zaczerwieniła się z emocji,
będzie musiała zażądać zwrotu pieniędzy! Umowa najmu nie obejmowała opału.
Ze złością skierowała się do furtki. Co za bezczelność! Reidar też zwrócił na
to uwagę: nowy lokator pomógł jej dołożyć drew do pieca, jak tylko znalazł się za
progiem. Od razu poczuł się jak u siebie w domu, bawił się z Hugo i wymusił jej
podpis na umowie, zanim zdążyła się głębiej zastanowić. Nikt z porządnej rodziny nie
zachowywał się w ten sposób.
Przeszła przez most, sprowadziła ostrożnie wózek po schodach i nagle coś
kazało się jej zatrzymać. Przez szum wodospadu dobiegły jej dźwięki skrzypiec.
Powoli obeszła narożnik domu, weszła na stopień i uchyliła drzwi. Nie zobaczyła
nikogo, poczuła ciepło bijące od pieca i jeszcze wyraźniej usłyszała muzykę. Grał
pięknie i czysto, zupełnie nie jak początkujący muzyk. Może rodzice nie bez powodu
dali mu imię po wielkim Wolfgangu, pomyślała ze zdumieniem.
Obróciła, się w stronę wózka. Hugo siedział i spał, główka opadła mu na
ramię. Ostrożnie wzięła chłopca na ręce, weszła do środka i cicho zamknęła drzwi za
sobą. Drzwi do wąskiego przedpokoju były otwarte, czyste, delikatne tony skrzypiec
płynęły z poddasza. Słyszała już kiedyś tę melodię, ale nie pamiętała tytułu. Ten
młody człowiek, którego zamierzała skarcić za samowolne rozpalenie w piecu, grał
prześlicznie.
Dźwięki urwały się jak nożem uciął.
- Pani Ringstad? - wypowiedział te słowa ostrożnie, jakby zdawał sobie
sprawę, że zrobił coś niestosownego.
- Tak, to ja.
- Nie ma pani nic przeciw temu, że rozpaliłem ogień? Nie mogłem użyć
piecyka na górze, bo stoi w nim woda. Palce mi zesztywniały i nie mogłem grać.
Rzecz jasna, zapłacę za opał.
- Nic się nie stało.
Odetchnęła z ulgą. Mój Boże, jakie to cudowne uczucie wracać do ogrzanego
wnętrza! Położyła Hugo na dywaniku i zdjęła szal, chustę i buty. Tak właśnie żyli
ludzie po drugiej stronie rzeki. I w ogóle tego nie doceniali.
Olaf Henricksen zbiegł ze schodów, uśmiechając się promiennie.
- Bardzo dziękuję. Bałem się, że się pani rozzłości.
- Szczerze mówiąc, miło jest wracać do ciepłego domu. Gdyby mnie było na to
stać, pozwoliłabym panu rozpalać codziennie.
- Zapłacę za drewno. Zastanawiałem się nawet, czy nie byłoby zbytnią
bezczelnością z mojej strony, gdybym poprosił panią o zgodę na ćwiczenie w kuchni -
uśmiechnął się zażenowany. - Zgrabiałe palce to najgorszy wróg skrzypka.
- Dobrze pana rozumiem. Pisanie też nie przychodzi mi z łatwością, kiedy
mam zmarznięte dłonie.
Jakieś postaci przemknęły koło kuchennego okna i po chwili rozległy się ciche
chłopięce głosy.
- Ktoś bardzo chce pana poznać - powiedziała Elise, ruchem głowy wskazując
okno. - Mój szwagier opowiedział im o Wolfgangu Amadeuszu Mozarcie i teraz
uważają, że w naszym domu zamieszkał geniusz.
Olaf Henricksen zaśmiał się radośnie, po czym urwał i szepnął: - W takim
razie nie będziemy wyprowadzać ich z błędu. To może być nawet zabawne.
Elise pokiwała głową i zabrała się do gotowania kaszy. Hugo nie zmrużył oka
w ciągu dnia, więc teraz spał jak zabity.
Olaf Henricksen wymknął się do korytarzyka i zamknął za sobą drzwi.
Dowcipniś z niego, pomyślała Elise. To dobrze, chłopcom przyda się śmiech i
zabawa, ich codzienność była dość ponura.
Drzwi uchyliły się i pojawiła się w nich głowa Pedera.
- Psst! Elise?
- Wchodź do środka! Ciepło ucieka.
Zrobił, co mu kazała. Evert wślizgnął się za nim.
- Jest tutaj? - szepnął Peder podekscytowany.
- Kto?
- Wolfgang - przyszedł mu z pomocą Evert.
- Chyba jest na górze. Możecie tam pójść i się z nim przywitać.
- Mamy iść do geniusza? - przeraził się Peder.
- On nie zjada małych dzieci.
- Ale gra dla króla. - Peder wciąż mówił po cichu. - Słyszałaś, jak gra?
- Tak, grał, kiedy wróciłam do domu. Bardzo pięknie.
- A jak wyglądał?
- Tak jak wczoraj.
Ktoś zapukał, drzwi otworzyły się i do kuchni dostojnym krokiem
wmaszerował Olaf Henricksen.
- A więc to są ci dwaj młodzieńcy, których nie miałem jeszcze przyjemności
poznać. - Podał Pederowi dłoń i ukłonił się. - Nazywam się Olaf Wolfgang
Henricksen.
- A ja Peder Lovlien - zaczerwienił się chłopiec. - Elise to moja siostra.
- A ty, młody człowieku? - Olaf wyciągnął dłoń do Everta. Evert nie
odpowiedział. Elise zrozumiała w jednej chwili, że chłopak nie wiedział, co
odpowiedzieć, bo nie znał swojego nazwiska. Pani Berg twierdziła, że Evert jest
jedyną osobą w Kristianii, której nie zapisano w księgach kościelnych. Jego matkę
znano tylko z imienia.
- On się nazywa Evert Lovlien - powiedziała szybko. - Trochę się wstydzi.
Zwłaszcza słynnych skrzypków.
Olaf roześmiał się.
- Nieźle was nabrałem. Nie jestem słynnym skrzypkiem, tylko zwykłym
grajkiem. W szkole szło mi nietęgo, więc miałem taki oto wybór: wozić węgiel lub
grać na skrzypkach. Wybrałem to drugie, bo bardzo nie lubię brudzić sobie rąk.
Peder nie odrywał od niego oczu, ale nie powiedział ani słowa.
- Miał pan kłopoty z czytaniem? - spytała Elise, wykorzystując okazję.
Olaf znowu się zaśmiał.
- Litery tańczyły mi przed oczyma. Czasami zaczynałem od ostatniej litery w
wyrazie, czasami gdzieś pośrodku. Koledzy chichotali, a nauczyciel się złościł. Kiedy
jednak zobaczył mnie w kanale orkiestry Teatru Narodowego, bardzo był ze mnie
dumny. Oświadczył, że od początku wiedział, że będą ze mnie ludzie, ale nie chciał
mnie psuć.
Peder wciąż się nie odezwał, wielkimi oczyma wpatrywał się w swojego
nowego bohatera.
A więc jednak grał w Teatrze Narodowym. Elise uśmiechnęła się ostrożnie.
- Czy mogę zaprosić pana na prosty posiłek?
- Tak, jeśli nie będę musiał zwracać się do pani tak oficjalnie. Na wsi u
dziadka wszyscy mówią sobie po imieniu. Wolę taką formę.
- Ja też. Tutaj nad rzeką Aker wszyscy są na ty. Robimy się bardziej oficjalni,
kiedy przechodzimy na drugą stronę rzeki.
- A więc wypijmy bruderszaft, pani Ringstad.
Zdjął dwa blaszane kubki z półki, napełnił je wodą z wiadra i podał jej jeden.
- Na zdrowie! Roześmiała się.
- Na zdrowie. Możesz już się odezwać, Peder. Jak widzisz, on nie ma długich
mokrych włosów przyklejonych do nagich pleców ani nie je surowego mięsa.
Olaf zmarszczył brwi.
- A tak uważał?
- Evert sądził, że jesteś wodnikiem - droczyła się z chłopcami Elise.
- A wyglądam jak wodnik? Evert pojął, że się trochę wygłupił.
- Nie wiem. Nigdy nie widziałem wodnika. Tylko go słyszałem.
- I dzisiaj w nocy znów go usłyszycie... - Olaf zniżył głos. - Blady i drżący
usiądzie pod Voyenfossen i będzie wabił małych chłopców do siebie.
Peder przesunął się do siostry i złapał ją za rękę.
Tej samej nocy Elise obudził jakiś dźwięk. Przejaśniło się, przez okno w
pokoju wpadało blade światło księżyca.
W nagłym przebłysku zrozumiała, co ją obudziło. Przy oknie ujrzała zarys
chłopięcej postaci. Ktoś wyciągał szyję, by wyjrzeć na zewnątrz, rozsunął zasłony i
nasłuchiwał.
Elise też usłyszała. Jasne, delikatne dźwięki skrzypiec dochodzące z oddali. Z
poddasza...
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Ż
al ściskał jej serce, pamięć o Johanie była jak jątrząca się rana. Elise
odpychała od siebie myśli o nim, ale na próżno.
Zachowanie Emanuela nie przestawało ją zdumiewać. Termin rozwiązania się
zbliżał, a on nie dawał znaku życia.
Z początku unikała tego tematu w rozmowach z Olafem, ale kiedy
młodzieniec się zadomowił, nie mogła już dłużej tego przed nim ukrywać. Przecież
dostrzega! brak pana domu, a chłopcy niejednokrotnie napomykali o Emanuelu. W
końcu opowiedziała mu całą historię. Olaf wysłuchał jej, ale taktownie nie wygłosił
ż
adnego komentarza.
Zbliżały się święta i nastały mrozy. Pewnego dnia temperatura spadła tak
nisko, że Elise zaczęła obawiać się o zdrowie chłopca. Hugo nie wytrzyma na takim
zimnie, choćby zawinęła go w stare ubrania i wełniane koce. Twarz i tak pozostanie
odsłonięta.
Od wprowadzenia się do domu Olaf stał się członkiem rodziny. Chłopcy
ubóstwiali go. Peder dotrzymał słowa i w każdą niedzielę maszerował do Kjelsas, by
odrabiać lekcje z matką. Kristian też odwiedził ją kilkakrotnie, choć Elise dobrze
wiedziała, że obaj bracia najchętniej spędzaliby czas w domu. Zwłaszcza jeśli Olaf
był w pobliżu.
Teraz właśnie zbiegał po schodach na śniadanie. Utarło się, że posiłki jadali
razem, a Olaf dokładał się do jedzenia.
- Okropnie dziś zimno - powiedział, rozgrzewając się zamaszystymi ruchami
ramion. - W nocy nie zmrużyłem oka.
- My z Evertem nie marzniemy - stwierdził Peder, żując kawałek chleba. -
Leżymy blisko siebie, a Puszek kładzie się na nas.
- A Elise zostawiła otwarte drzwi do kuchni - dodał Evert.
- Może pożyczymy Olafowi Puszka na noc? - zaproponował Peder.
Evert skinął głową. Nie był zadowolony z tej propozycji, ale miał zbyt
ugodową naturę, by zaprotestować.
Olaf roześmiał się i usiadł przy stole, zacierając ręce.
- Nie sądzę, by Puszek chciał ze mną spać. Ponoć chrapię. Elise obiecała, pani
Borresen, że zjawi się wcześniej, by być przy dostawie towaru. Skończyła jeść i
zaczęła ubierać Hugo. Olaf spojrzał na nią z niepokojem.
- Wiesz, jak jest zimno? Hugo odmrozi sobie twarz.
- Owinę go chustą.
- W sklepie też jest lodowato. Bez przerwy ktoś wchodzi. Mówiłaś, że sadzasz
go na podłodze.
- Tak to jest - odrzekła bezbarwnym głosem. A cóż miała zrobić?
- Odważyłabyś się zostawić go ze mną?
Elise podniosła wzrok, uznając, że żartuje. Tymczasem na twarzy Olafa
malował się wyraz powagi.
- Z tobą? Co masz na myśli?
- Może bawić się na podłodze, jak będę ćwiczył.
- Długo nie poćwiczysz.
- Dam sobie radę. Jak będzie płakał, to trudno.
- Trzeba go też nakarmić i przewinąć.
- Zajmowałem się już dziećmi. Dziś nie mam żadnych spraw na mieście, a
zresztą w taką pogodę wolę siedzieć w domu. Hugo się mnie nie boi. Damy sobie
radę.
- Nie wątpię, ale nie mogę się zgodzić. Sam twierdziłeś, że musisz ćwiczyć
codziennie.
Chłopcy skończyli posiłek i wstali od stołu. Hilda i Reidar jeszcze się nie
pokazali.
- Zgódź się - szepnął Kristian, podchodząc do siostry. - Pomyśl o Hugo.
Elise dała się skusić.
- Jeśli naprawdę tak uważasz... - spojrzała na Olafa z wahaniem.
Olaf zerwał się ze stołka, podszedł do niej i wziął Hugo w ramiona.
- I co ty na to, grubasku? Zostaniesz ze mną?
Hugo złapał go za włosy i pociągnął z całej siły, uśmiechając się od ucha do
ucha, po czym nachylił się i ugryzł Olafa w nos.
- Au! Ugryzł mnie!
Chłopcy wybuchnęli śmiechem, ale Peder natychmiast spoważniał.
- To nic groźnego. On ma tylko małe mleczne ząbki.
Elise też się roześmiała. Wciąż targały nią wątpliwości, ale z ulgą ruszyła do
sklepu.
Kiedy opowiedziała pani Borresen, że dziecka pilnuje młody sublokator, ta
przeraziła się nie na żarty i zwolniła ją wcześniej.
- Obcy młodzieniec? Nigdy bym się nie odważyła!
Te słowa dźwięczały jej w uszach, kiedy wracała do domu. Było przeraźliwie
zimno, śnieg skrzypiał pod stopami i mróz szczypał w nos. Tym razem buty jej nie
przemokły, ale spędziwszy wiele godzin za ladą, Elise w ogóle nie czuła palców u
stóp. Hugo bardzo by cierpiał w taką niepogodę. Pani Borresen mogłaby odżałować
trochę grosza na opał, pomyślała z rozdrażnieniem. Skórę na dłoniach miała
zaczerwienioną i popękaną, bolały ją paznokcie. Już dawno nie było takiej srogiej
zimy, mróz wciskał się pod szal. Trzęsła się i szczękała zębami.
Od mostu puściła się biegiem, przynaglana przez dym sączący się z komina.
Gdyby Olaf mógł opiekować się Hugo w każdy mroźny dzień! Elise chętnie
odmówiłaby sobie obiadu, żeby tylko oszczędzić synkowi niewygód.
Zza drzwi dobiegły jej jakieś głosy. Może Hilda wróciła już do domu? Siostrze
też było niełatwo, wprawdzie ruszała się, szorując schody, ale musiała zanurzać
dłonie w lodowatej wodzie, a na klatkach też panował nieprzyjemny ziąb. Otworzyła
drzwi, by wejść do środka, i zatrzymała się gwałtownie.
Na podłodze siedział Olaf i jakaś obca kobieta i razem bawili się z Hugo.
Czyżby sprowadzał sobie panny pod jej nieobecność? Elise zaczerwieniła się z
irytacji. Weszła powoli i zamknęła drzwi za sobą.
Olaf poderwał się z podłogi. Nieznajoma usiłowała zrobić to samo, ale Hugo
siedział jej na kolanach.
- Ktoś z wizytą do pani Ringstad - oznajmił Olaf, uśmiechając się jak zwykle.
- Czy my się znamy?
Młoda dama odstawiła Hugo, wstała i wyciągnęła rękę.
- Nazywam się Helenę Fryksten. Pani lokator powiedział, że wróci pani
niedługo, i zaofiarował mi gościnę. Okropny mróz dzisiaj.
Elise uścisnęła dłoń nieznajomej, zdjęła oszroniony szal i chustę i odwiesiła na
kołku.
- Czym mogę pani służyć?
- Chciałabym porozmawiać z panią o naszym wspólnym znajomym.
Elise zdziwiła się. Chodziło o Johana? Odpisała mu życzliwie, wiedząc, że
Agnes nie omieszka przeczytać listu. Nie chciała dać jej satysfakcji, przyznając się do
cierpienia.
Wizyta przypadła nie w porę, Elise najchętniej zdjęłaby buty i ogrzała
zmarznięte stopy przy piecu, ale coś jej podpowiadało, że sprawa jest ważna.
- Proszę usiąść i dać mi chwilkę.
Kobieta usiadła na stołku niedaleko Hugo, który bawił się i gaworzył wesoło.
- Pójdę do siebie - oznajmił taktownie Olaf. - Miło mi było poznać panią,
panno Fryksten.
- I nawzajem, panie Henricksen. Następnym razem kiedy wybiorę się do
teatru, usiądę z przodu, by widzieć orkiestrę.
Olaf roześmiał się.
- Proszę do mnie pokiwać!
Kobieta też się uśmiechnęła. Kiedy Olaf zniknął na schodach, dodała: - Ma
pani przemiłego lokatora, pani Ringstad.
Elise skinęła głową i wyszła do izby, by pożyczyć pończochy z szuflady Hildy.
Przy okazji zajrzała do swojej i stwierdziła z ulgą, że koperta z pieniędzmi spoczywa
na swoim miejscu. Przebrała się i wróciła do kuchni, notując sobie w pamięci, że
najwyższy czas postarać się o własną komodę. Konieczność korzystania z pokoju
Reidara i Hildy była dość uciążliwa.
- Przepraszam, że kazałam pani czekać, ale musiałam się przebrać. Okropnie
przemarzłam.
- Dobrze to rozumiem. Też jestem zziębnięta, choć mam na sobie mufkę i
ciepły zimowy płaszcz. Nie rozumiem, jak może pani wytrzymać w samym szalu.
Elise nie odpowiedziała. Nie miała ochoty zwierzać się nieznajomej, że nie
stać jej na nic innego. Nigdy jej nie było stać.
- Napije się pani kawy? Nie zdążyłam kupić świeżej, więc będziemy się
musiały zadowolić kawą z fusów, ale to zawsze coś ciepłego.
- Chętnie wypiję filiżankę, bo też zmarzłam. Pani lokator dość oszczędnie
dokładał do pieca. Powiedział, że nie toleruje pani rozrzutności.
Elise znów się nie odezwała. Niech panna Fryksten uważa ją za skąpiradło,
jeśli taka jej wola.
- Mleko i cukier?
- Tak, dwie łyżeczki. Pewnie zastanawia się pani, kim jestem i po co
przyszłam. Zaraz wszystko wyjaśnię. Mieszkam z rodzicami przy Dalsbergstien i
pracuję jako pielęgniarka w szpitalu Ulleval.
Oline, pomyślała Elise z przerażeniem. Może znów się rozchorowała i pyta o
nią. I to teraz, kiedy ma porządną pracę i ładne mieszkanie!
- Mój bliski przyjaciel zna panią - ciągnęła panna Fryksten - i przyszłam tutaj
przez wzgląd na niego.
A więc chodzi o mężczyznę... Elise postawiła na stole dwa kubki, cukiernicę i
miecznik. Nadal nie pojmowała, z czym przychodzi nieznajoma. Znała jakiegoś
mężczyznę, który leżał w szpitalu?
A może rzecz dotyczy pana Wang - Olafsena? Peder byłby niepocieszony,
gdyby stało się mu coś złego.
Panna Fryksten miała dziwny wyraz twarzy, jakby bała się tego, co zamierza
zrobić, ale nie miała wyboru.
- Muszę chyba najpierw powiedzieć parę słów o sobie - zaczęła. - Od dziecka
czułam potrzebę pomagania innym - uśmiechnęła się z lekkim zażenowaniem. -
Prosiłam naszą gosposię o dużą porcję kanapek, kiedy szłam bawić się na podwórze.
Nie dlatego, że miałam taki apetyt, ale po to, by podzielić się jedzeniem z żebrakiem,
który kręcił się po okolicy.
Po co mi to opowiada, pomyślała Elise. Przyniosła czajnik i nalała kawy do
kubków. Ze wstydem skonstatowała, że napój ma barwę jasnobrązową.
- Kiedy spotykałam staruszka zginającego się pod ciężarem, biegłam, żeby mu
pomóc. Co dziwne, zawsze bardziej było mi żal mężczyzn niż kobiet. - Znowu się
roześmiała, onieśmielona własną opowieścią. - Bardzo wcześnie zdecydowałam, że
poświęcę życie potrzebującym. Pielęgniarstwo to był naturalny wybór.
Prawdziwy anioł, w dodatku niezwykle gadatliwy! Elise wzdrygnęła się. Cóż
ta przemowa miała z nią wspólnego? Powinna przewinąć Hugo, nawet nie zdążyła
spytać, czy Olaf to zrobił. Zaraz zjawią się chłopcy, a posiłek nie był jeszcze gotowy.
Nie dowiedziała się też, jak Olafowi minął dzień w roli opiekunki do dziecka.
- Niedawno miałam pacjenta, który wywarł na mnie wielkie wrażenie -
ciągnęła panna Fryksten. - Cierpiałam razem z nim.
Elise przestraszyła się.
- Takie miał bóle? - spytała.
- Tak.
- I powiada pani, że go znam?
- Tak, zna go pani.
- Jak brzmi jego nazwisko?
- Proszę dać mi dokończyć. W swoim czasie pozna pani jego imię.
Może chodzi o Emanuela? Może krążyła wokół tematu, obawiając się, że Elise
z miejsca wyrzuci ją za drzwi? Nie uczyniłaby tego, nawet jeśli Emanuel popełnił
jakąś podłość. Nie czuła do niego nienawiści, po prostu straciła dla niego szacunek i
nie chciała już mieć z nim do czynienia.
- Poczułam sympatię do tego człowieka i zaczęłam z nim rozmawiać. Z
początku był oszczędny w słowach, ale później się otworzył. Jego opowieść wywarła
na mnie niezatarte wrażenie.
Na pewno chodzi o Emanuela. Był głęboko nieszczęśliwy, kiedy ją opuszczał.
Wciąż brzmiały jej w uszach jego ostatnie słowa: „Nie osądzaj mnie zbyt surowo”.
Powiedział to takim złamanym głosem. Kobiety miały do niego słabość, na pewno mu
współczuły. Emanuel potrafił być czarujący, a wtedy żadna niewiasta nie była w
stanie mu się oprzeć. Czyżby panna Fryksten była jego nową miłością?
- On nie wie, że tu jestem - ciągnęła nieznajoma. - Obawiam się, że nie
poparłby tego pomysłu, ale ja uważam, że wyjdzie mu to na dobre.
A więc Emanuela dręczyły wyrzuty sumienia?
- Proszę mi wybaczyć, panno Fryksten, ale jeśli chodzi o mojego męża,
Emanuela Ringstada, to sprawę uważam za zamkniętą. Nie noszę do niego urazy. Nie
ż
ywię do niego nienawiści, nawet nie jestem już zła. Żal mi ludzi, którzy postępują
tak małostkowo.
Panna Fryksten pokręciła głową.
- Nie chodzi o pani męża, chociaż wiem, o kim mowa. Okazała mu pani
wielkoduszność, choć wcale na nią nie zasłużył.
Uważam, że i tak mu się upiekło. Nikt go nie zmuszał do małżeństwa z panią,
uczynił to z własnej woli.
Elise poczuła, jak rumieniec oblewa jej policzki. Skąd ta obca kobieta znała te
wszystkie szczegóły? Może od Agnes? Chlapie językiem równie sprawnie jak
Valborg i zapewne opowiedziała o gwałcie i Hugo wszystkim, którzy zechcieli
słuchać. Zwłaszcza od chwili, kiedy przestały darzyć się sympatią.
- Widzę, że wprawiłam panią w zakłopotanie, i jest mi przykro z tego powodu,
pani Ringstad. Wiem, że ukrywała pani wszystko w tajemnicy ze względu na rodzinę i
synka, ale takie historie prędzej czy później zawsze wychodzą na jaw. Szczerość od
samego początku bardziej popłaca, człowiek oszczędza sobie wielu kłopotów.
Łatwo jej mówić!
- Taka wiadomość wpędziłaby moją matkę do grobu - obruszyła się Elise. -
Tak przynajmniej wtedy sądziłam. Matka chorowała na suchoty.
- To też wiem - pokiwała głową kobieta. - Być może mądrze pani postąpiła,
chroniąc matkę, choć nie jestem o tym do końca przekonana.
Więc chodzi o matkę, na pewno nie o Asbjorna. Peder był u nich w niedzielę i
Asbjorn cieszył się wtedy znakomitym zdrowiem. Dlaczego jednak matka sama nie
przyszła, by o tym porozmawiać? Elise nie zdążyła jeszcze odwiedzić jej w Kjelsas,
ale wydawało się jej, iż podczas ostatniej rozmowy doszły do porozumienia.
- Przeżyła pani ciężkie chwile, pani Ringstad, zwłaszcza kiedy odkryła pani, że
zło pociągnęło za sobą pewne następstwa. Usiłowałam wczuć się w pani położenie,
ale nie potrafiłam. Moje życie było łatwiejsze. Przez jakiś czas wydawało się, że
Emanuel Ringstad uratuje panią i rodzinę przed upokorzeniem, ale dla pani czas
próby się jeszcze nie skończył. Niezbadane są wyroki boskie, ale i też sens w każdym
Bożym zamiarze. Dlatego jestem u pani.
Może była z Armii Zbawienia albo z Kościoła lub z jakiejś sekty werbującej
nowych wyznawców? Elise zrobiła kwaśną minę.
- Proszę mi wybaczyć, panno Fryksten, ale mam mnóstwo pracy. Muszę
przygotować posiłek i przewinąć synka.
- Olaf Henricksen już to zrobił. Trafiłam na ten moment i przyznam, że był to
wzruszający widok. Miałam łzy w oczach.
Elise straciła cierpliwość.
- Naprawdę nie mam czasu. Proszę przejść do rzeczy.
Ku swemu przerażeniu spostrzegła, że oczy kobiety zwilgotniały.
- Sprawa, z którą przychodzę, jest tak nadzwyczajna, że nie mogłam wyjawić
jej bez dłuższego wstępu. Słyszałam o pani wiele dobrego, ale wiem również, że
doznała pani tylu nieprawości, iż mogło to w pani wzbudzić gorycz i nienawiść.
Jestem orędownikiem pokoju.
A więc chodzi o rodzinę Ringstadów. Może pan Ringstad zachorował?
Wiedziała, że ciężko wszystko przeżywał i mógł przypłacić to chorobą.
- Powiedziałam już, że zapomniałam o przeszłości. Nie żywię do nich
nienawiści, choć nie spodziewałam się po nich takiego postępowania. Większość
rodziców broni własnych dzieci, kiedy coś przeskrobią, ale to, co oni zrobili, nie
mieści mi się w głowie.
Panna Fryksten straciła wątek.
- A więc domyśla się pani, o kogo chodzi? Elise skinęła głową.
- Tak, ale już ich nie potrzebuję i chcę o wszystkim zapomnieć. Mam pracę,
miłego i uczynnego lokatora. Moja siostra i jej mąż mieszkają ze mną i pokrywają
część wydatków. Mąż mi niepotrzebny, dam sobie radę sama.
Panna Fryksten przeniosła wzrok na Hugo.
- Pani może tak, ale nie dziecko.
Elise rozzłościła się nie na żarty. Cóż ta kobieta miała wspólnego z jej synem?
Dlaczego ośmielała się sądzić, że Hugo nie poradzi sobie bez Emanuela? Hugo miał
wielu opiekunów, Reidara, chłopców, a teraz jeszcze Olafa!
- Nie chodzi o pieniądze - ciągnęła panna Fryksten. - Dziecku potrzebna jest
ojcowska miłość. Rozumiem, że dotykam czułej struny. To nie pani wina, że żyje pani
samotnie. Nie przyszłam też, by panią dręczyć, lecz by pani pomóc. Jestem
przekonana, iż Pan miał jakiś cel, kiedy splątał nasze losy, On bowiem kieruje życiem
nas wszystkich. Zapewniam panią, że z ciężkim sercem podjęłam się tego zadania.
- Zadania? - nie zrozumiała Elise. - Ktoś pani kazał tu przyjść?
Panna Fryksten pokręciła głową z uśmiechem.
- Źle mnie pani zrozumiała. Przyszłam z własnej woli, ale prowadził mnie
Bóg.
Elise skrzywiła się.
- Nie bywam często w kościele, panno Fryksten. Ludzie z tej strony rzeki
wspierają Armię Zbawienia. Uważamy, że Kościół jest dla lepiej urodzonych. Choć
nie jestem tak silna w wierze jak pani, też uważam, że w każdym zdarzeniu kryje się
jakiś sens. Niepotrzebny mi jednak orędownik pokoju, bo z nikim nie wojuję. Mój
mąż nie wytrzymał życia w dzielnicy robotniczej, bo przywykł do innych warunków.
Teraz pracuje u ojca i tam jest jego miejsce. Nie rozeszlibyśmy się, gdyby był jednym
z nas. Rozwody są dla ludzi bogatych, którzy mają na adwokata. Ludzi biednych nie
stać na rozstania, bo toczą codzienną walkę o byt. A kłopotom łatwiej stawić czoło we
dwójkę.
Panna Fryksten pokiwała głową.
- Nie po to tu przyszłam, pani Ringstad. Moja wizyta nie ma nic wspólnego z
pani mężem ani z pani rodziną.
Elise zdumiała się.
Panna Fryksten uśmiechnęła się z zażenowaniem.
- Przyszłam tutaj ze względu na mojego narzeczonego Ansgara Mathiesena.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Elise poczuła, jak ogarnia ją fala gorąca, a potem dostała dreszczy. Co za
czelność! Ta kobieta wiedziała, że Ansgar ją zgwałcił, a mimo to ośmielała się
nachodzić ją w domu. Powinna wstydzić się za własnego narzeczonego. A w ogóle to
niepojęte, że zaręczyła się z nim, znając jego ponurą przeszłość.
- Widzę, że jest pani wzburzona. - Panna Fryksten wypowiedziała te słowa
zasmuconym głosem, co jeszcze pogorszyło sprawę. Zaliczała się chyba do tych
obłudników, którzy chcą ratować świat, oddając cały swój majątek. - Prosiłam Boga o
pomoc, zanim tu przyszłam - ciągnęła spokojnie. - I Bóg dał mi siłę. Ansgar nie wie,
ż
e tu jestem. Wykazał się odwagą, opowiadając mi o wszystkim, płakał jak małe
dziecko. Gdybym nie czuła się wezwana, odtrąciłabym go. Kiedy jednak bliżej go
poznałam, poczułam do niego sympatię. Nigdy nie spotkałam grzesznika, który
okazałby tak wielką skruchę! Dwa razy targnął się na własne życie, bo wyrzuty
sumienia doprowadzały go do szaleństwa.
Zamilkła i opuściła wzrok, jej dłonie bawiły się splotami pięknego szala, który
miała na szyi.
- Okazał mi bezgraniczną szczerość. Opowiedział, ile razy zakradał się pod ten
dom, by zobaczyć panią i dziecko.
Od chwili kiedy zrozumiał, że nosi pani jego dziecko, nie potrafił myśleć o
niczym innym. - Zaczerwieniła się i uśmiechnęła z zakłopotaniem. - Przyznał mi się,
ż
e zakochał się w pani. Gdybym nie pojawiła się w jego życiu, wciąż byłby
zakochany.
Elise poczuła mdłości. Po co te wszystkie szczegóły? Miała ochotę wyrzucić tę
kobietę za drzwi.
- Po co pani przyszła, pani Fryksten? Powiedziałam Ans - garowi, że mu
przebaczam. Pewnie i o tym pani wie, skoro Ansgar zwierza się pani ze wszystkiego.
Wiem, że cierpiał, i nie noszę do niego urazy, pozbyłam się też chęci zemsty.
Ucieszyłam się nawet, kiedy znalazł sobie narzeczoną, i życzę wam pomyślności,
tylko proszę zostawić mnie w spokoju. Nie potrzebuję pojednania, chcę zapomnieć o
tym, co się zdarzyło. Im rzadziej będę miała okazję go oglądać, tym lepiej dla nas
obojga.
Panna Fryksten spojrzała na Elise smutnym wzrokiem.
- Właśnie dlatego przyszłam, pani Ringstad, bo podejrzewałam, że taki jest
pani pogląd. Zapomina jednak pani o ważnym szczególe. Ansgar jest ojcem tego
dziecka.
Znów spojrzała na Hugo. Chłopiec bawił się spokojnie, jego rude włoski
połyskiwały w świetle lampy.
- Co pani ma na myśli? - zdziwiła się Elise. Panna Fryksten spojrzała jej
prosto w oczy.
- To, że ojciec ma prawo widywać własne dziecko. Ansgar nie uchylał się od
odpowiedzialności. Kupował śpioszki dla niemowlęcia, póki pani mu tego nie
zabroniła. Myśli o was codziennie. Chce być ojcem dla swego synka, pani Ringstad.
Zwłaszcza teraz, kiedy nie mieszka pani z mężem.
Elise nie wierzyła własnym uszom. Ogarnęła ją wściekłość. Nie dość, że ją
zhańbił i naznaczył na całe życie, to jeszcze żąda praw rodzicielskich! Prawo, tego
słowa wszak użyła. Czy gwałciciel i zwyrodnialec miał prawo żądać czegokolwiek?
- Proszę się nie gniewać! - Panna Fryksten była na krawędzi płaczu. - Nigdy by
mi nie wybaczył, gdybym w moim zamiarze czynienia dobra pogorszyła sprawę. Tak
bardzo mi go żal. Kocha swoje dziecko i marzy, by wziąć je w ramiona. Wzruszyłam
się, ujrzawszy Hugo, jest taki podobny do ojca. I jeszcze lepiej zrozumiałam tęsknotę
Ansgara. Proszę okazać miłosierdzie, pani Ringstad! Ma pani trzech wspaniałych
chłopców i spodziewa się pani kolejnego dziecka. Proszę nie odbierać Ansgarowi tej
radości.
Elise nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Wstała i podeszła do pieca, by
dorzucić drew do ognia. By stanąć tyłem do panny Fryksten i ukryć uczucia.
Tupet tej kobiety odebrał jej dech. Zapewne nie była cyniczna i złośliwa, a
może nawet nie zdawała sobie sprawy ze swej bezczelności. Wierzyła, że spełnia
dobry uczynek, jest wysłanniczką Boga pomagającą ludziom w potrzebie. W istocie
zaś dotknęła ją głęboko, rozszarpała ranę, która zdążyła się już zasklepić.
Pewnie nie miała własnych dzieci. Ludzie z tamtej strony decydowali się na
potomstwo po ślubie. Nie miała też złych zamiarów, ale całkowicie nie rozumiała
uczuć macierzyńskich. Nie pojmowała, czym jest gwałt, co czuje młoda dziewczyna,
której ciało i życie bezcześci nieokiełznanie mężczyzny.
- Milczy pani - powiedziała panna Fryksten słabym głosem.
Elise wzruszyła ramionami, nie odwracając się. Wciąż nie mogła wydobyć z
siebie słowa.
Czego spodziewała się ta kobieta? Że Ansgar zacznie ją odwiedzać? Że będzie
zabierał Hugo do siebie, by zyskać sobie miłość chłopca? Co za bezczelność! Sąsiedzi
nie wiedzieli nawet, że Hugo nie jest synem Emanuela, jej własna matka poznała
prawdę parę tygodni temu. Miała czelność twierdzić, że Bóg ją posyła, skoro przyszła
ją poniżyć?
Usłyszała, że panna Frykstad podnosi się z krzesła.
- Proszę mi wybaczyć - powiedziała pokornym głosem. - Nie chciałam pani
urazić. Sądziłam, że ucieszy się pani. Rodzice Ansgara chcieliby poznać wnuka.
Myślałam, że rada będzie pani wiedzieć, iż tylu ludzi kocha Hugo i zechce się nim
zająć, gdyby pani zabrakło.
Elise pokręciła głową gwałtownie.
- Hugo jest mój. Nikogo nie potrzebuje. Zwłaszcza ojca takiego pokroju.
Panna Fryksten ruszyła powoli do drzwi.
- To były nieładne słowa, pani Ringstad. Ansgar to dobry człowiek, miły i
uczciwy. Gdybym była na pani miejscu, czułabym dumę, że mój syn ma takiego ojca.
Otworzyła drzwi i wyszła.
Elise nie poruszyła się, usiłując uspokoić oddech. Płacz dławił ją w gardle,
serce biło oszalałym rytmem. Jak można być aż tak podłym? Zacisnęła pięści.
Wysłanniczka Boga... To niesłychane!
Jakiś dźwięk kazał się jej odwrócić. W drzwiach do korytarza stał Olaf i
patrzył na nią z niepokojem.
- Coś się stało?
Pokręciła głową i otarła oczy rąbkiem fartucha. Olaf wszedł do kuchni.
- Nie przeszkadzam?
Jeszcze raz pokręciła głową, nie miała serca odsyłać go na zimne poddasze.
Nie chciała też jednak zdradzać swoich uczuć.
- Przyniosę drew i wody.
- Dziękuję.
Wyszedł, a Elise przywołała się do porządku. Zaczęła przygotowywać kaszkę
dla Hugo, wyjęła śledzie i gotowane ziemniaki, które zostały z poprzedniego dnia.
Zaraz wszyscy zjawią się na posiłek.
Olaf wrócił i spojrzał na nią bacznie. Elise nie odezwała się, więc i on milczał.
Był jednak zamyślony, zastanawiał się zapewne, co jest przyczyną jej wzburzenia.
Panna Fryksten wydała mu się okazem dobroduszności i chyba nie potrafił sobie wy-
obrazić, by mogła powiedzieć coś, co wytrąciło Elise z równowagi.
- Ćwiczyłeś? - Elise zmusiła się do rozmowy.
- Oczywiście - odrzekł wesoło. - Wiesz, że Hugo jest bardzo muzykalnym
dzieckiem? Siedział cicho i słuchał, jak gram.
- Nie zdążyłam podziękować ci za pomoc. To dobrze, że nie musiałam dzisiaj
targać go ze sobą. W życiu tak nie zmarzłam. Do przędzalni miałam bliżej i tam nie
musiałam bez potrzeby wychodzić na dwór.
- Miejmy nadzieję, że mróz ustąpi przed niedzielą. Wybieracie się do matki,
prawda?
- Tak. To daleko, jeśli pogoda się nie zmieni, zostanę z Hugo w domu.
- Zmieni się. Zawsze przychodzi odwilż, kiedy gospodynie pieką na święta.
Jak obchodzicie Boże Narodzenie?
Zmiana tematu przyszła w odpowiednim momencie.
- W zeszłym roku mieliśmy choinkę. Po raz pierwszy w życiu, chłopcy szaleli
z radości. Poza tym szorujemy cały dom, w Wigilię idziemy do kościoła i zjadamy
lepszy posiłek. Rzecz jasna, jeśli są pieniądze.
- A dajecie sobie prezenty? Elise pokręciła głową.
- W zeszłym roku każdy dostał prezent od Emanuela. Nasze sąsiadki, pani
Berg i pani Evertsen, spędziły Wigilię z nami. W przeddzień wybraliśmy się do
miasta, by obejrzeć światła i wystawy w Magazynie Wyrobów Szklanych. Pedera
zafascynowała porcelanowa figurka skrzata ciągnącego wózek wypełniony
prezentami. Dotąd uważał, że skrzaty są złośliwe.
Roześmiała się, a Olaf przyłączył się do niej.
- Znam pewnego chłopa z Kjelsas, który wielokrotnie widywał skrzata.
Wystawia mu miskę kaszy, a następnego dnia miska jest pusta.
- Ktoś inny zjada zawartość.
- Nie mów tak. Skrzaty należy traktować poważnie, bo się mogą rozzłościć.
Jakie prezenty dostali chłopcy od twego męża?
- Peder dostał małą piszczałkę, lecz rzadko na niej grał. Ja się na tym nie znam
i nie mogłam mu pomóc. Z początku sam próbował, ale potem stracił cierpliwość.
- Wciąż ją ma? Pokiwała głową.
- To jego najcenniejszy skarb. Trzyma ją w tekturowym pudełku pod komodą.
- W takim razie poproszę, żeby ją wyjął, i pokażę mu kilka chwytów. Peder
ma zdolności, których nie ceni się w szkole. Uważam, że jest muzykalny i potrafi
rysować, tylko że w ogóle nie znajduje na to czasu. I nie ma papieru do rysowania.
Elise pomyślała ze wstydem, że zużyła wiele arkuszy na swoje pisanie.
Postanowiła podzielić się nimi z Pederem. Zaczęła smażyć ziemniaki.
- A wy jak spędzacie święta?
- W Wigilię odwiedzamy zwykle przyjaciół rodziców, którzy są właścicielami
dużego gospodarstwa. To by było coś dla Pedera i Everta - dodał z ożywieniem. -
Krowy w oborze, konie w stajni i mnóstwo kotów.
Elise przypomniała sobie wizytę u państwa Ringstadów i zachwyt Pedera.
- Twój dziadek jest z wami?
- To on wystawia kaszę skrzatom. Chciałbym spędzić święta z wami - dodał
powodowany nagłym impulsem. - Boże Narodzenie jest dla dzieci. Byłoby miło
przeżyć je z Hugo, Pederem i Evertem. Kristian należy już do innej kategorii, nie jest
ani dzieckiem, ani dorosłym.
- Co o nim sądzisz?
- O Kristianie? Wspaniały chłopak. Dużo wie i jest bystry. Nie sądzę, by miał
skończyć w fabryce. Daleko zajdzie, jeśli nie przerwie nauki.
Elise uśmiechnęła się.
- Zapomniałem ci powiedzieć, że przed południem był tu pewien jegomość.
Pytał o ciebie i patrzył na mnie jak na raroga. Powiedziałem mu, że jestem nowym
lokatorem, ale chyba nie przekonałem go do siebie.
- Przedstawił się?
- Tak, nazywa się Paulsen, imienia nie pamiętam. Zdaje się, że był majstrem w
przędzalni Graaha.
Elise spojrzała na niego zamyślona. Czego chciał Paulsen? Dlaczego nie spytał
o Hildę? To dziwne, że się zjawił, wiedział przecież, że Hilda jest zamężna. Reidar
nie potraktowałby go pobłażliwie, uważał przecież, że majstrowi należy się kara.
Przypomniała sobie tę dziwną rozmowę, którą odbyli na pogrzebie. Czy jego
wizyta miała jakiś związek z tamtym zdarzeniem?
- Pomogę ci nakryć do stołu - zaofiarował się Olaf. - Nie mam już sił ćwiczyć.
- Dziękuję. Pośpiesz się jednak, bo jeśli wybierasz się do teatru o tej samej
porze co wczoraj, to musisz wkrótce wyjść.
Olaf wyjął zegarek z kieszeni.
- Masz rację - stwierdził, uśmiechając się. - Skąd ty zawsze wiesz, która jest
godzina, skoro nie masz zegarka?
- Mam go w sobie. Kiedy pracowałam w fabryce, nie zaspałam ani razu.
Budziłam się punktualnie o piątej.
Za drzwiami rozległy się głosy i po chwili do kuchni wpadli chłopcy i Reidar.
- Chyba odmroziłem sobie uszy - oznajmił Peder, trzymając dłonie po obu
stronach głowy.
- A ja duży palec u stopy - dodał Evert.
- Rzadko zdarza się taki mróz przed świętami - stwierdził Reidar, odwieszając
płaszcz i kapelusz na kołku. - Można by pomyśleć, że mamy luty.
Peder rozebrał się, popędził do Hugona i przycupnął koło niego.
- Cześć, mały - powiedział miękko. - Nie marzniesz dzisiaj?
Elise uśmiechnęła się.
W następnej chwili spoważniała, a jej myśli pobiegły do panny Helenę
Fryksten, narzeczonej Ansgara. I ponownie rozgorzał w niej gniew.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Mróz ustąpił, tak jak przewidział Olaf.
Hilda i Reidar postanowili odwlec wizytę u matki do kolejnej niedzieli, żeby
oszczędzić jej tłumu gości. Zaofiarowali się zaopiekować Hugo, by Elise nie musiała
pchać wózka. Na dworze panowała plucha i ulice pokrywały zwały topniejącego
ś
niegu.
Elise zabrała chłopców i ruszyli w drogę. Wystarczyła chwila, by zdarte buty
całej czwórki kompletnie przemokły.
- Pobiegajmy, to zapomnimy o mokrych stopach - zaproponował Peder i
popędził przed siebie. Evert i Kristian dołączyli do niego.
Kiedy Elise dotarła do końca Sagveien i skręciła w Maridalsveien, znalazła się
w tłumie ludzi zdążających w tym samym kierunku. Była niedziela i wierni szli do
kościoła w Sagene. Poczuła ukłucie wstydu, poza ślubami i pogrzebami nie bywała w
kościele, nie chodziła też do Świątyni. Nie mogła się spodziewać, że Bóg wysłucha jej
modlitw, skoro sama nie wsłuchiwała się w Jego słowo.
Mijając rodzinny dom Agnes, dostrzegła, że drzwi są otwarte, a matka Agnes
uwija się w środku. Przyśpieszyła kroku, ale w tej samej chwili usłyszała jej głos.
- Elise?
Nie miała wyjścia, zatrzymała się.
- Wybierasz się do kościoła?
- Nie. Idę do Kjelsas odwiedzić matkę.
- W takim razie możemy potowarzyszyć ci do Sagene.
- Chłopcy pobiegli przodem, muszę się śpieszyć. Nie zniosłaby opowieści o
Agnes i Kopenhadze.
- Aż tak się nie śpieszysz - uznała matka Agnes i kolebiąc się, wyszła za
furtkę. Mąż podążał za nią. - Zresztą co będziesz pędzić z takim wielkim brzuchem.
Słyszałaś, że Agnes przeniosła się do Kopenhagi?
- Tak.
- A skąd? - zdziwiła się matka Agnes. - Od Anny?
Elise pokiwała głową. Nie zamierzała opowiadać o liście od Johana.
- Coś jeszcze mówiła? - Kobieta roześmiała się z zakłopotaniem. - Do nas nie
pisze. Wyrzuciliśmy ją z domu. Powiedzieliśmy jej, że ma zachowywać się jak
człowiek i nie przynosić nam wstydu. No i daliśmy jej pieniądze na podróż, by
pojechała tam, gdzie jej miejsce. Nie można latać za innymi, kiedy ma się męża,
powiedziałam jej. Jeśli Johan zdobędzie sławę, najlepsza szansa twego życia przejdzie
ci koło nosa! Tak jej powiedziałam.
A więc potwierdzało się, że Agnes przestawała z innymi mężczyznami. Może
okłamała Johana, może wcale nie był ojcem jej dziecka? Ani on, ani Magnus Hansen,
tylko jeszcze ktoś inny. Z listu wynikało, że Johan jej uwierzył. Nie chciał przyjąć jej
do siebie, ale nie potrafił odmówić kobiecie spodziewającej się jego potomka.
Gotowała się z wściekłości. Jeśli Agnes kłamała, Johan nigdy nie pozna
prawdy. Tylko nieliczne dzieci przypominały ojca tak bardzo jak Hugo. Nie
przyznając się do zdrady, Agnes mogła spędzić resztę życia jako żona Johana, grzać
się w blasku jego przyszłej sławy, wydawać jego pieniądze i zagrodzić mu drogę to
prawdziwej miłości...
Przejaśniło się, zza chmur wyjrzało słońce i rozbłysło iskierkami w leżących
gdzieniegdzie płatach śniegu. Zapowiadał się piękny dzień, ale serce Elise spowijał
smutek.
Matka Agnes trajkotała jak najęta, wychwalając Johana pod niebiosa. Może
zapomniała, że Elise była z nim kiedyś zaręczona, a może robiła to celowo, by
uprzytomnić jej, jak wiele straciła. W jej relacji zdolności Johana urastały do
gigantycznych rozmiarów, jego i Agnes czekała świetlana przyszłość i wielkie
bogactwo. Jeśli kiedykolwiek zdecydują się wrócić do Kristianii, zamieszkają w
pięknym domu przy Oscarsgate i będą obracać się w towarzystwie artystów i samych
znakomitości. Ich dzieci pójdą do szkoły katedralnej, a później na uniwersytet. Kto
wie, może zostaną prawnikami lub lekarza^ mi. Albo pójdą w ślady ojca.
Dziewczynki wyjdą dobrze za mąż i zamieszkają w pięknych willach po zachodniej
stronie miasta.
Elise zbierało się na mdłości. Matka Agnes zakładała, że córka urodzi
Johanowi dużo dzieci, skąd jednak brała pewność, że okaże mu się wierna? Dotąd
skakała z kwiatka na kwiatek.
Poczuła ulgę, kiedy zbliżyli się do kościoła. Matka Agnes nie spytała ani
słowem, co u niej słychać, bez przerwy rozprawiała o swoich sprawach. To było
nawet dziwne, że nie próbowała zaspokoić ciekawości. Może zresztą znała wszystkie
plotki.
Ź
le się jej maszerowało, ciało miała ciężkie, nogi ciężkie i ciężkie myśli.
Chłopcy gdzieś zniknęli. Peder znał drogę i opisał ją siostrze ze szczegółami. Kiedy
wybierał się do matki z pierwszą wizytą, Olaf narysował mu mapkę.
Doszła do Nydalen, skręciła w ulicę Brugsvei i ujrzała rozległe zabudowania
fabryki gwoździ. Była niedziela i wokół panowała cisza, ale w dni powszednie ta
przemysłowa dzielnica rozbrzmiewała ogłuszającym hukiem maszyn. Kierując się
instrukcjami Olafa, doszła do starej farbiarni i ujrzała wodospad Nygardsfossen, jeden
z największych na rzece Aker. Był naprawdę ogromny, opadał kaskadą spienionej
wody. Skręciła w prawo, okrążając narożnik farbiarni, i ruszyła wąską drogą okoloną
granitowym murem. Poczuła chłodny powiew od rzeki.
Niedługo potem ujrzała ogromny komin Nydalen Compagnie. „W kotłowni
pali się węglem, to symbol dobrobytu”, wyjaśnił Olaf dumnym głosem.
Z ciekawością przyjrzała się budynkowi, w którym pracowali postrzygacze
owiec. Szwedzka dziewczyna ze sklepu nabiałowego na Grunerlokka opowiadała jej
kiedyś o ich znoju.
Minęła Nydalen Compagnie i zobaczyła gręplarnię, w której kiedyś pracowała
Hilda. Znalazła się już w znacznej odległości od domu i teraz dopiero zrozumiała,
dlaczego dawniej siostra tak bardzo narzekała na zmęczenie.
Szła dalej wzdłuż rzeki. Na szczycie wzgórza stał dwór Brekke, będący
własnością rodziny Lovenskioldów, jak wyjaśnił Olaf. Wcześniej służył jako pałacyk
myśliwski i należał do Pedera Ankera. Ludzie z dworu byli jedynymi z całej wsi, któ-
rzy przeżyli „czarną śmierć”, wielką epidemię dżumy. Tego też dowiedziała się od
Olafa.
Zostawiła za sobą miasto i dzielnicę przemysłową i znalazła się na wsi. Wokół
ciągnęły się duże połacie ziemi i stały budynki gospodarcze, śnieg był bielszy, a rzeka
nie cuchnęła. Słyszała kiedyś, że rzeka Aker nazywała się niegdyś Frysja, co znaczy
„tryskająca woda” albo „mróz”, tego nie była do końca pewna. To pierwsze znaczenie
wydawało się bliższe prawdzie, na rzece między ujściem z jeziora Ma - ridalsvannet a
fiordem znajdowało się dwadzieścia wodospadów. Odcinek liczył osiem kilometrów,
tak nauczono ją w szkole.
Trudno było sobie wyobrazić, jak wyglądała okolica, zanim pobudowano te
wszystkie fabryki. Wtedy ludzie pili wodę z rzeki, teraz zamieniła się w ściek. Żeby
zażyć kąpieli lub łowić ryby, trzeba było udać się w jej górny bieg.
Matka zawsze miała problemy z płucami, więc jej chęć, by zamieszkać na wsi,
była zrozumiała. Asbjerna czekała uciążliwa droga do biura, ale wyraźnie był gotów
poświęcić się dla Jensine. Elise uśmiechnęła się mimo woli, to niezwykłe, że ludzie w
ich wieku mogli kochać się tak nieprzytomnie. Zazdrościła im, tak zawsze w
marzeniach wyobrażała sobie swój związek z Johanem.
Przypomniała sobie słowa matki Agnes i znów zapłonęła gniewem. Jeśli
Agnes oszukała Johana, by skorzystać z jego przyszłej sławy i pieniędzy, to popełniła
podłość, dla której trudno znaleźć właściwe określenie. Dość już jednak, przed wizytą
u matki powinna oczyścić umysł z niedobrych myśli.
Minęła śliczny czerwony domek i znalazła się prawie u celu. Chłopcy zapewne
dotarli już na miejsce. Peder zwykle trzymał się jej boku, ale tym razem zapewniła go,
ż
e samotny spacer dobrze jej zrobi.
Tuż obok przejechał powóz wiozący gości hotelowych, stacja kolejowa leżała
po jej lewej ręce. Gdyby miała pieniądze, mogłaby po prostu wsiąść w pociąg do
Grefsen i dojechać do Kjelsas, oszczędzając czas i siły.
Wreszcie zobaczyła ten dom. Willa „Almsdorf” wyglądała dokładnie tak, jak
opisał ją Olaf: duży, pomalowany na biało i bogato zdobiony budynek w stylu
szwajcarskim. Leżał na wzgórzu na tle olszynowego lasu poprzetykanego olbrzymimi
ś
wierkami.
Dom był bardzo wytworny, aż dziw, że matka miała w nim zamieszkać. Musi
napisać o tym do wujków w Ameryce, by wreszcie pojęli, że siostra nie przynosi im
wstydu. Mogła poprosić Pedera o narysowanie domu i dołączyć rysunek do listu.
Uśmiechnęła się na tę myśl.
Ostrożnie zastukała kołatką, nie mając pewności, czy stoi przed właściwymi
drzwiami. Minęła dłuższa chwila, zanim otworzyła jej jakaś starsza kobieta.
Elise dygnęła.
- Nazywam się Elise Ringstad. Czy trafiłam do willi „Almsdorf”?
Kobieta skinęła głową.
- Moja matka właśnie się wprowadziła. Przyszłam do niej z wizytą.
- Chodzi o państwa Hvalstadów? Elise przytaknęła.
- W takim razie proszę skorzystać z wejścia po drugiej stronie. Skrzydło dla
sublokatorów. - Wskazała kierunek ręką.
Elise podziękowała i okrążyła budynek. Z tyłu znajdowało się podwórze i
niewielka obora. Wokół rozlegało się gdakanie kur.
Tym razem drzwi otworzyły się natychmiast i w progu stanął podekscytowany
Peder.
- Wejdź, Elise! Mama ugotowała gulasz z kawałkami prawdziwego mięsa! -
Złapał ją za ramię i wciągnął do środka.
Znaleźli się w niewielkim korytarzyku, z którego prowadziły schody na
pierwsze piętro. Ściany pomalowane były na niebiesko. Na miedzianych kołkach
wisiały na wieszakach płaszcze matki i pana Hvalstada, a ich kapelusze leżały na
półce.
Do kuchni prowadziły oszklone drzwi osłonięte firanką.
Peder wprowadził siostrę do środka. Kuchnia była duża i wyposażona w liczne
szafki i półeczki. Ściany pomalowano na ten sam kolor co korytarz, a okno
wychodziło na podwórze. Na stole przykrytym białym obrusem stała zastawa. Zanim
Peder pociągnął ją dalej, zdążyła policzyć nakrycia, było ich siedem.
Przeszli do niewielkiego pokoju. W krótszej ścianie znajdowała się wnęka
odgrodzona zasłoną, za którą Elise dostrzegła duże małżeńskie łóżko. Obok wnęki
stał szezlong, a na środku pokoju duży stół z krzesłami. Przeciwległą ścianę zdobił
piękny bufet z przeszklonymi drzwiczkami. Dwa okna na dłuższej ścianie wychodziły
na las.
Elise rozejrzała się wokół. Pokój był przytulny i ładnie umeblowany, ale
znacznie mniejszy, niż się spodziewała. Jeśli zobaczyła już całe mieszkanie, to nie
było ono większe niż to przy Wzgórzu Świętego Jana.
- Gdzie są wszyscy? - spytała Pedera.
- Ładnie, prawda, Elise? - Pęczniał z dumy, jakby sam tutaj mieszkał. - Spójrz,
szybki w drzwiach i piękne talerze. Mama mówi, że z porcelany.
- Ale gdzie jest reszta? - powtórzyła.
- Na górze, oglądają domek dla lalek Anne Sofie. Chodź! - znów pociągnął ją
za ramię.
Wyszli z powrotem na korytarz i wspięli się po schodach na piętro. Dopiero
teraz Elise usłyszała głosy i śmiechy, na dół nie dochodziły żadne dźwięki.
Znalazła się w dużym pokoju, w którym nie było żadnych mebli poza
łóżeczkiem dziecięcym umieszczonym pod ścianą. Na samym środku stał przepiękny
domek dla lalek, prawdziwy miniaturowy dworek. Anne Sofie i Evert kucali przed
nim, a Asbjorn i Kristian przypatrywali się z boku.
- Spójrz, Elise! - Evert był równie podekscytowany jak Peder. - Stół i krzesła,
lampa naftowa i kołyska z dzieckiem. A w kuchni jest piec i chodnik na podłodze. Na
stole leżą noże i widelce i stoją szklanki i talerze, zupełnie jak w prawdziwych
zamożnych domach.
Peder uklęknął i zajrzał do środka.
- Wygląda jak zamek królewski, który się umniejszył i wylądował w pokoju
Anne Sofie!
Matka i Asbjorn roześmiali się.
Elise podeszła bliżej, uścisnęła matkę i grzecznie przywitała się z Asbjornem.
- Ładnie się urządziliście. Sądzę, że życie na wsi będzie ci służyć, mamo.
- Już mi służy - uśmiechnęła się matka. - Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam tę
okolicę, poczułam się jak w domu. W Ulefoss było inaczej, jako dziecko mieszkałam
w niskim czerwonym domku, a jednak mam wrażenie, jakbym wracała na stare
ś
mieci. Kuchnia i pokój wyglądają niemal tak samo. A najważniejsze jest to, czego tu
nie ma: syren fabrycznych wyjących rankiem o szóstej, ciemnych klatek schodowych,
łoskotu zamykanych drzwi, rozmów za ścianą i rozkrzyczanych dzieci. Tu jest cicho i
spokojnie, słychać jedynie szum lasu i muczenie krów. Te dźwięki i te zapachy
kochałam jako dziecko. Elise zdziwiła się.
- Sądziłam, że najbardziej lubiłaś wodę, przecież mieszkaliście nad jeziorem.
Matka pokręciła głową.
- Nie, najbardziej lubiłam las. Pewnie zmęczyłaś się tym długim spacerem -
dodała szybko. - Zejdźmy do kuchni, obiad już prawie gotowy, wystarczy podgrzać
gulasz.
Ruszyła ku schodom, a Asbjorn, Elise i Kristian podążyli za nią.
Peder i Evert nie mogli oderwać wzroku od domku dla lalek. .
- Co by powiedział Pingelen, gdyby dowiedział się, że bawisz się lalkami,
Peder?! - krzyknął na odchodnym Kristian.
Peder i Evert natychmiast dołączyli do pozostałych.
Elise z matką zajęły się przygotowaniem posiłku. Asbjorn wyjął atlas i pokazał
chłopcom, gdzie leży stan Waszyngton i miasto Spokane.
- Jak Pederowi idzie czytanie? - spytała matka z zatroskaniem.
- Robi postępy. Przedtem machał nogami, ziewał i wiercił się jak piskorz.
Teraz potrafi się na chwilę skupić i nie okazuje już takiej niechęci.
- To dobrze. Kiedy jest u mnie, poświęcam mu cały czas. Przekonałam
Asbjorna, by zajmował się Anne Sofie podczas wizyt Pedera.
- To bardzo rozsądne z twojej strony. Zauważyłaś, że ma weselsze oczy?
Matka pokiwała głową.
- Tak. Nie wątpię już, że miałaś rację, Elise, i wstyd mi, iż byłam taka
samolubna. Nie potrafię teraz zrozumieć, że mogłam tak zaniedbać własne dzieci.
Choroba bardzo mnie osłabiła, ale to żadne wytłumaczenie.
- Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Zapomnijmy o przeszłości. Peder
cieszy się, że będzie miał braciszka lub siostrzyczkę - roześmiała się. - To chyba
ważniejsze niż bycie wujkiem, choć Peder jest przemiły dla Hugo. Jak tylko wraca ze
szkoły, siada na podłodze i bawi się z nim. Kristian zresztą też. Hugo uwielbia ich
obu i śledzi każdy ich ruch. Kiedy znikają za drzwiami, natychmiast zaczyna płakać.
Matka uśmiechnęła się.
- Peder różni się od rówieśników. Ucieszę się, jeśli skończy szkołę
powszechną, choć nie liczę na dobre oceny, a o dalszej nauce mowy być nie może. Ty
też nie poszłaś dalej, chociaż byłaś najlepszą uczennicą w klasie.
Elise zrobiło się przykro. To nie była jej wina. Gdyby dano jej szansę,
uczyłaby się dniami i nocami, by zdobyć lepsze wykształcenie. Jeśli ojciec nie
przepijałby wszystkich pieniędzy, jej życie potoczyłoby się inaczej.
Matka czytała w jej myślach.
- Mało kto dalej się kształci. Dzieci robotników zostają robotnikami. Nie znam
nikogo, kto wzrastał nad rzeką Aker i wybił się ponad przeciętność. Sami pracownicy
fabryczni, sprzątaczki i ekspedientki. Ale żadna praca nie hańbi.
Elise milczała.
- Miałaś inne marzenia? - zerknęła na nią matka nieco zdziwiona.
- Wszyscy mają marzenia.
- Nie sądzę. Uważam, że większość z nas godzi się z losem. Nie można zajść
daleko, ukończywszy szkołę powszechną. Kogo stać na kształcenie dzieci, skoro
wszyscy ledwie wiążą koniec z końcem?
- Johan dał sobie radę. Matka skrzywiła się.
- Nie stałoby się tak, gdyby ktoś nie udzielił mu pomocy w Akershus.
- Szczęście w nieszczęściu?
- Nie nazywałabym tego nieszczęściem. Johan popełnił przestępstwo. A miał
szczęście, bo dano mu szansę poprawy. Nie wiem, czy na nią zasłużył.
- Nie zgadzam się z tobą. Johan nie jest przestępcą. Postąpił jak postąpił z lęku
o Annę. Ludzie wymierzyli mu karę, ale Bóg patrzy na niego łaskawie.
Matka zacisnęła usta, w tym względzie zawsze miała inne zdanie niż córka.
- Niech ci będzie - machnęła ręką. - Wiem, że wyjechał do Kopenhagi, i sądzę,
ż
e już nie wróci.
- Pewien profesor zachwycił się jego pracami i ułatwił wyjazd. Twierdzi, że
Johana czeka wielka kariera.
- Wciąż o nim myślisz? - spytała podejrzliwie matka. Elise mieszała w garnku,
unikając jej wzroku.
- Dlaczego miałabym o nim myśleć? Przecież jest mężem Agnes.
- Zanim się wyprowadziłam, rozmawiałam z panią Evertsen.
- Więc znasz plotki - uśmiechnęła się kwaśno Elise - ale zapewniam cię, że to
tylko plotki. Agnes spodziewa się dziecka Johana i oboje mieszkają w Kopenhadze.
- To dobrze. - Matka odetchnęła z ulgą. Elise milczała.
- Moja droga, przestań zaprzątać sobie nim głowę. Przecież ten człowiek
siedział w więzieniu. Kiedy wyszłaś za Emanuela, odcięłaś się od przeszłości. Nie
jestem ślepa, widziałam, że się kochaliście. Gdybyś mnie posłuchała i spróbowała się
stamtąd wyrwać, Emanuel nie odszedłby od ciebie. Jestem jednak przekonana, że
wróci. Mężczyźni uciekają, bo mają dość wrzasków niemowlęcia i prania pieluch, ale
prędzej czy później wracają z podkulonym ogonem. Pamiętasz Thoresena, ojca
Johana? Tak właśnie postąpił. Kiedy Anna zachorowała, a pani Thoresen zrobiła się
gderliwa, po prostu wypłynął w morze.
- Mówisz o innych ludziach. Bogaci się rozwodzą. Emanuel ożeni się z Signe,
kiedy rozwód stanie się faktem. Według prawa kobieta musi czekać dziesięć miesięcy,
ale mężczyźni mają większe przywileje.
Matka niosła właśnie karafkę soku jabłkowego na stół. Stanęła jak wryta.
- Rozwodzicie się? - spytała wstrząśnięta.
- Przecież wspominałam ci o tym.
- A ja nie mogłam w to uwierzyć.
- Nie znasz wszystkich szczegółów, mamo. Nie chciałam cię zadręczać, miałaś
dość własnych kłopotów. Signe urodziła syna, który odziedziczy Ringstad. Nie wiem,
jak to załatwią, ale za pieniądze można zdobyć wszystko. Gdyby Emanuel był ojcem
Hugo, rzecz przedstawiałaby się inaczej.
- Przecież wkrótce urodzisz mu dziecko.
- Tak. To bardzo rozsierdziło panią Ringstad. Teraz twierdzi, że zdradziłam
Emanuela i że to nie on jest ojcem.
- Co za bzdura! - Matka zaczerwieniła się z irytacji. - Co jej odpowiedziałaś?
- Na szczęście nie musiałam z nią rozmawiać. Przestali dla mnie istnieć, nie
chcę mieć z nimi nic wspólnego.
- Ale Emanuel musi zapewnić byt tobie i dziecku.
- Emanuel zdaje sobie z tego sprawę, ale nie ma pieniędzy. Jego matka zrobi
wszystko, by odwieść go od tego zamiaru.
- Więc co poczniesz?
- Mówiłam ci już, że pracuję w sklepie u pani Borresen przy Telthusbakken.
- Z takiej pensji nie utrzymasz rodziny.
- Mam jeszcze dodatkowy dochód, ale wolę trzymać to w tajemnicy.
- Szyjesz.
- Też.
- Jest coś jeszcze? - zdumiała się matka.
- A nikomu się nie zdradzisz? - uśmiechnęła się Elise z dumą. - To znaczy w
rodzinie to żaden sekret, chłopcy, Hilda i Reidar wiedzą o wszystkim. Anna i Torkild
także. Zaczęłam pisać.
- Pisać? - Matka nie zrozumiała, co Elise ma na myśli. - Co to znaczy?
- Piszę opowiadania. Jedno przyjęto do „Verdens Gang”, drugie do
„Nylasnde”, a trzecie do czasopisma „Urd” wydawanego przez siostry Annę i Cecilie
Boe.
Matka nie wydawała się ani dumna, ani zadowolona.
- Ale nie robisz niczego, co by mogło przynieść nam wstyd? Te pisma kobiece
są nic niewarte, tak przynajmniej słyszałam. Zachęcają kobiety, by zrywały związki, a
co wtedy stanie się z rodziną? Mają za nic obowiązki domowe i chcą skłonić kobiety
do dyskusji politycznych! Ponoć też drukują obrazki kobiet w strojach kąpielowych i
sukniach, które więcej odkrywają, niż zasłaniają. Słyszałam też, ku mojemu
zgorszeniu, że jedno z tych, jak to nazywasz, opowiadań opisywało dziewczynę, która
zdradziła własnego męża.
- Sądziłam, że popierasz żądanie praw wyborczych dla kobiet? - zdziwiła się
Elise.
Matka wzruszyła ramionami.
- Kobieta jest przede wszystkim matką, gospodynią i żoną. Jeśli chce mieszać
się do spraw mężczyzn, nie powinna wychodzić za mąż. Zarabiasz choć na tym
swoim pisaniu?
Elise usłyszała lekki ton pogardy w głosie matki. Kiedyś wyraziła się
podobnym tonem o Hugo.
- Tak, w porównaniu z pracą w fabryce to dobrze płatne zajęcie. Tyle że nie
przyjmują wszystkich tekstów.
- W takim razie powinnaś poszukać czegoś innego. Zobaczysz, że znajdziesz
się w ogniu krytyki. Pisarze i ludzie występujący na scenie nie cieszą się wielkim
poważaniem. Wspomnisz moje słowa.
- Na razie mam pracę w sklepie u pani Borresen - urwała rozmowę Elise. Ta
wymiana zdań nie miała sensu. Matka nie jest w stanie jej zrozumieć.
Jedli obiad w miłej atmosferze. Chłopcy byli wściekle głodni i zgodnie
stwierdzili, że tak dobrego jedzenia nie posmakowali od ślubu Hildy. Matka
przygotowała duże porcje i wszyscy najedli się do syta.
Niewiele rozmawiali podczas posiłku. Asbjorn nie lubił, by dzieci odzywały
się nieproszone, będąc w towarzystwie dorosłych. Zajęci jedzeniem chłopcy nawet o
tym nie pomyśleli.
Po obiedzie matka i Asbjorn zwykle ucinali sobie drzemkę.
Elise szykowała się do drogi powrotnej. Zmrok zapadał wcześnie, a nie chciała
ryzykować marszu w ciemności przez zlodowaciałe wertepy i zamarznięte kałuże.
- Moglibyście wrócić pociągiem - zaproponowała z ociąganiem matka,
zerkając na Asbjorna w nadziei, że zafunduje im bilety.
- Nie opłaca się - zaprotestował Asbjorn. - Chłopcy zbiegną w trzy kwadranse,
a Elise nigdzie się śpieszy.
- Łatwiej schodzić niż drapać się na wzgórze - uspokajała matkę Elise. -
Najadłam się i mam mnóstwo siły.
Chłopcy włożyli czapki i buty, podziękowali grzecznie i popędzili przed
siebie.
Sznurując trzewiki, Elise uświadomiła sobie, że nie wspomniała matce o
Olafie Henricksenie.
- Peder opowiedział wam o naszym nowym lokatorze? Matka skinęła głową.
- Tak, powiedział, że Petrike i Hjalmar Olsen znaleźli sobie mieszkanie po
drugiej stronie rzeki. Chyba za nimi nie tęsknicie, byli bardzo natrętni.
- A napomknął, że ten młodzieniec gra na skrzypcach w Teatrze Narodowym?
- Tak, powiedział, że jest grajkiem. Takim samym jak wodnik - wtrącił się z
uśmiechem Asbjorn. - Ponoć jednej nocy usiadł pod wodospadem. Peder podkradł się
do okna i zobaczył to na własne oczy. Twierdzi nawet, że wie, co grał. Wiosnę
Griega.
Wszyscy roześmiali się.
Matka ujęła Asbjorna pod ramię.
- Ponoć jest bardzo miły.
- O tak, bardzo. Jednego dnia został z Hugo, żebym nie musiała wychodzić z
nim na mróz.
- To doprawdy niezwykłe - zdziwił się Asbjorn. - Jak on się nazywa i skąd
pochodzi?
- Olaf Wolfgang Henricksen z Grefsen. Jego dziadek mieszka niedaleko was.
Skończyła wiązać buty i wyprostowała się. Od razu zauważyła, że matka i
Asbjorn patrzą po sobie z zaskoczeniem.
- Olaf Wolfgang Henricksen? - powtórzył Asbjorn.
- Tak. Znasz go? Asbjorn pokręcił głową.
- To nie może być on - mruknął pod nosem. Na twarzy matki malował się
niepokój.
- Ma takie rzadkie imię. Nie znam nikogo innego, kto by nosił imię po
Mozarcie.
Asbjorn jeszcze raz pokręcił głową.
- To nie może być on - powtórzył. - Niepotrzebnie mącimy ci w głowie, Elise.
Przypuszczalnie mylą się nam nazwiska.
Elise uściskała matkę i podziękowała obojgu za wyśmienity poczęstunek.
Potem ruszyła w zimowy półmrok.
Dlaczego zareagowali tak dziwnie na dźwięk jego imienia?
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Droga w dół okazała się łatwiejsza.
Zmrok zapadał szybko. Elise przyśpieszyła, ale uważnie stawiała kroki, by się
nie poślizgnąć. Nosiła teraz w sobie nowe życie i nie mogła ryzykować. Od czasu do
czasu słyszała dziecięce głosy w pobliżu. Może to jej chłopcy znaleźli nową ścieżkę
nad brzegiem rzeki?
Cały czas miała przed oczyma przestraszone twarze matki i Asbjorna i
pamiętała ich reakcję na dźwięk nazwiska jej nowego lokatora. Dlaczego nie chcieli
podzielić się z nią swoimi przypuszczeniami?
Prawdę mówiąc, matka zbyt łatwo wyrabiała sobie zdanie o ludziach.
Wygłosiła zadziwiający pogląd na temat kobiet piszących do gazet. Elise miała jednak
wrażenie, że w tym wypadku chodziło o coś innego. I że powinna o tym wiedzieć.
Ź
le zrobili, zbywając ją! Teraz dręczyła ją ciekawość i lekki niepokój. Jeśli
Olaf lub jego rodzina mieli coś na sumieniu, pierwsza powinna się o tym dowiedzieć.
Przecież przyznała się przed nimi, że zostawiała Hugo pod jego opieką.
Bezskutecznie usiłowała otrząsnąć się ze złych myśli. W końcu postanowiła
przekazać przez Pedera liścik do matki, w którym zamierzała prosić o wyjaśnienie.
Ten pomysł dodał jej otuchy. Poza tym matka zaprosiła ich na Wigilię. Chłopcy byli
zachwyceni, ale Elise wątpiła, że Reidar i Hilda odniosą się z równym entuzjazmem
do tej propozycji. Zresztą może już zostali zaproszeni przez rodziców Reidara. Sama
najchętniej zostałaby w domku majstra, choć święta nie byłyby z pewnością takie
same jak rok temu, bo w pokoju zrobiło się tłoczniej i wszędzie stały łóżka i leżały
materace. Zamierzała przynajmniej kupić każdemu jakiś drobny upominek, żeby
chłopcy nie odczuli braku Emanuela. Zamiar był dość lekkomyślny, pieniędzy w
kopercie ubywało z każdym dniem. Matka miała rację: z pracy w sklepie nie utrzyma
rodziny. Reidar i Hilda oszczędzali na własny kąt i pilnowali wydatków. A póki co
Olafowi nie mogła zaufać.
Była na Maridalsveien, kiedy usłyszała za sobą stukot kopyt. Zeszła na bok, a
kiedy dorożka przetaczała się koło niej, rzuciła na nią okiem. Dostrzegła mężczyznę
w cylindrze i natychmiast go rozpoznała. Majster Paulsen.
On też ją poznał mimo panującego półmroku i krzyknął na woźnicę, by
zatrzymał konia.
- To pani, pani Ringstad?
- Tak. Dobry wieczór, panie Paulsen.
- Podwieźć panią? Zapada zmrok.
Nie oparła się pokusie. Plecy ją bolały, buty przemokły i ciemność napawała ją
strachem. Gdyby nie rozmowa na cmentarzu, pewnie by odmówiła, ale Paulsen
pokazał wtedy ludzkie oblicze.
- Bardzo dziękuję.
Uchylił drzwiczki i pomógł jej wsiąść.
- Jak mogła pani wyjść na taką pluchę, skoro niedługo spodziewa się pani
dziecka, pani Ringstad? I to o tej porze.
Przemawiał do niej jak do nieposłusznej dziewczynki. Elise miała ochotę się
roześmiać. Skoro jednak zdecydował się ją podwieźć, niech gada, co chce.
- Byłam w Kjelsas z wizytą u matki. Sądziłam, że zdążę wrócić przed
zmrokiem.
Woźnica podciął konia i dorożka ruszyła.
- A więc pani matka wyprowadziła się do Kjelsas? Na wieś?
- Nigdy się dobrze nie czuła w mieście ani nad rzeką. Pochodzi z Ulefoss w
Telemark i tęskni za rodzinnymi stronami. Zwłaszcza za świeżym powietrzem. Po
przebytej chorobie nie toleruje dymów fabrycznych i wilgoci.
- Na Wzgórzu Świętego Jana nie ma wilgoci.
- Pewnie ma pan rację, ale mama i tak woli wieś. Najlepiej czuje się wśród pól
i wiejskich zagród. I lubi las.
- To ciekawe. - Paulsen zamyślił się. - Ja nie zamieniłbym wzgórza Aker na
nic innego. A pani? Podoba się pani życie nad rzeką?
- Tak. Będąc dzieckiem, marzyłam, by zamieszkać w domku majstra przy
Beierbrua lub w wielkim dworze takim jak łaźnia w Sagene.
Paulsen roześmiał się.
- To dość duża różnica. A co najbardziej spodobało się pani w tym małym
czerwonym domku koło mostu?
- Kamienny stopień, na którym można wygrzewać się w popołudniowym
słońcu, czereśnia, krzaki bzu. I trawa, po której chodzę latem.
- To skromny domek.
- Nie dla kogoś, kto zwykł mieszkać w jednym pokoju w czynszowej
kamienicy.
Paulsen pokiwał głową.
- A pani siostra, Hilda? Też dobrze się tam czuje?
- Nie tak jak ja. Uważam, że powinna się wyprowadzić, jeśli nadarzy się taka
sposobność. Nie wytrzymała trudów pracy w gręplarni i podupadła na zdrowiu. Teraz
zajmuje się sprzątaniem. Razem z mężem odkładają pieniądze na własne mieszkanie.
- Hm. - Paulsen znów się zamyślił. Elise zebrała się na odwagę.
- Dwa porody jeden po drugim nadszarpnęły jej siły. To jeszcze bardzo młoda
dziewczyna.
Zauważyła, że wzdrygnął się na dźwięk tych słów.
- Reidar bardzo jej pomaga, ale nie potrafi wczuć się w duszę dziewczyny z
robotniczej rodziny. W jego domu buty czyściła pokojówka, więc Reidar z
przyzwyczajenia wystawia je za próg pokoju.
Paulsen wciąż się nie odzywał. Kiedy w końcu zabrał głos, zaskoczył Elise
nagłą zmianą tematu.
- A jak się miewa pani synek, pani Ringstad? Jest szczęśliwym dzieckiem?
- Myślę, że ma to, co małe dziecko mieć powinno - odpowiedziała szczerze. -
Trochę go rozpieszczamy. Wprawdzie czasami marznie, a jego jedzenie mogłoby być
bardziej pożywne, ale przynajmniej otaczają go ludzie, którzy darzą go miłością.
Chłopcy go ubóstwiają. Peder bawi się z nim, kiedy wraca ze szkoły, a Kristian nosi
go nieustannie. Hugo uśmiecha się wtedy od ucha do ucha.
- Co też pani powie.
Elise zdziwiła się niepomiernie. Nie spodziewała się, że majster interesuje się
losem jej synka. Może naprawdę lubi dzieci? Może żałował, że nie zatrzymał
Braciszka? Przecież to jego syn. A właściwie dobrze mu tak. Skoro cynicznie skłonił
Hildę, by oddała własne dziecko, to zasłużył sobie na samotność.
- Zdaje mi się, że kocha pani swoją siostrę. I znów ta nieoczekiwana zmiana
tematu!
- Kocham całe moje rodzeństwo. Everta też, tego chłopca, którego przyjęliśmy
do siebie po śmierci pani Berg.
- Podziwiam pani matkę. To musi być niezwykła kobieta, skoro wychowała
swoje dzieci na porządnych ludzi mimo kłopotów z własnym mężem. Proszę mi
wybaczyć, ale wiem, że życie was doświadczyło. Byłem z pani siostrą na... hm...
zażyłej stopie. Opowiadała mi o strachu, który przeżywaliście, kiedy ojciec wracał do
domu pijany. Wiem, że was bił, przeklinał na cały dom i sprowadzał podejrzane typy
do mieszkania. I to wtedy, kiedy pani matka leżała złożona śmiertelną chorobą.
Elise nic nie odpowiedziała. Taka była prawda, ale nie chciała jej słyszeć z ust
obcego człowieka. Zwłaszcza z ust majstra Paulsena.
- Myślę, że dostaliście po niej w spadku same pozytywne cechy.
Teraz dopiero zrozumiała, dokąd zmierzał. Myślał o Braciszku, swoim synu.
Zastanawiał się, czy w jego żyłach płynie dobra krew.
- Tak, ja też tak myślę - odrzekła. - Przyszedł niedawno list od jednego z
naszych wujków z Ameryki. Wyemigrowali dwadzieścia lat temu i mieszkają teraz w
Spokane w stanie Waszyngton. - Reidar nauczył ją prawidłowej wymowy nazwy tego
miasta. - Solidnie pracowali - dodała - i dobrze im się wiedzie. Mają dom i pieniądze.
Chwaliła się jak Hilda, ale dlaczego Paulsen miał sobie myśleć, że jego wkład
w przyszłe życie Braciszka więcej znaczy niż wkład rodziny jego matki? Majster
odziedziczył tytuł i majątek i z czego tu być dumnym? Ważniejsze jest to, co siedzi w
człowieku, zdolności i chęć działania.
- Doprawdy? Miło mi to słyszeć. Waszą rodzinę cechuje odwaga i silna wola,
a to rzadkie cechy.
Kiedy zbliżyli się do przędzalni Hjula, dorożka zatrzymała się.
- Mam do pani prośbę, pani Ringstad. Czy mogłaby pani odwiedzić mnie
kiedyś? Bardzo chciałbym z panią porozmawiać o pewnej sprawie, ale wolałbym
zrobić to u siebie. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale u pani w domu zawsze ktoś jest
w pobliżu.
Elise nie spodobał się ten pomysł.
- Nie może pan teraz powiedzieć, o co chodzi, panie Paulsen?
- Niestety nie. To wymaga czasu, a właśnie wybieram się na proszony obiad.
Może w najbliższą środę po pracy?
- Musiałabym zapewnić opiekę Hugo.
- Pani siostra nie może się nim zająć?
- Zapytam ją, ale nie wiem, jak zareaguje na wiadomość, że wybieram się do
pana. Chyba domyśla się pan, dlaczego pana unika. Ma głębokie przekonanie, że
zmuszono ją do czegoś wbrew jej woli. Oddała pierwsze dziecko, ale myśl o oddaniu
drugiego ją przerosła. Po śmierci Jensine była niepocieszona. Hilda jest młoda i
popełniła błędy, ale kochała oboje prawdziwą miłością.
- Rozumiem - powiedział grubym głosem.
- Doprawdy, panie Paulsen?
- Rozumiem też pani sceptycyzm, pani Ringstad. Przyznaję, że zachowałem
się bezwzględnie, ale proszę, by nie oceniała mnie pani zbyt surowo.
Dokładnie te same słowa wypowiedział Emanuel. Co też myślą ci zadufani w
sobie mężczyźni? Wydaje im się, że mogą ingerować w cudze życie, a potem uniknąć
kary?
- I proszę dać mi szansę, bym mógł wszystko wyjaśnić - dodał błagalnie.
Elise zdziwiła się. Nagle role się odwróciły. On traktował ją z uniżonością, był
uległy i prosił o łaskę. Ona miała władzę, mogła zgodzić się lub odmówić.
- No dobrze, panie Paulsen. Spróbuję znaleźć wolną chwilę. Nie muszę
nikomu mówić, dokąd się wybieram. W najbliższą środę nie mogę, wątpię zresztą,
czy znajdę czas przed świętami.
Podziękował, uchylając kapelusza. Woźnica pomógł jej wysiąść.
Przechodząc przez most, zastanawiała się, czego Paulsen od niej chciał. Z tych
myśli wytrącił ją Peder. Uchylił drzwi i wystawił głowę.
- To ty, Elise?! - krzyknął przestraszony.
- Tak, już jestem. Długo czekasz?
- Bałem się, że ktoś cię napadł po drodze.
- Kto by napadał na taką zwyczajną dziewczynę - roześmiała się. - Chyba że
jakiś troll, ale trolle wolą księżniczki.
- Gdyby trolle wiedziały, jaka jesteś miła, wybrałyby ciebie. Peder wyszedł na
kamienny stopień i starannie zamknął za sobą drzwi.
- Była tu jakaś pani i rozmawiała z Hildą i Reidarem. Powiedziała, że bardzo
lubi dzieci, i chciała zaopiekować się Hugo. Nie jestem pewien, ale to chyba ona
pomagała mamie w chorobie.
Elise zesztywniała.
- I Hilda jej pozwoliła?
- Tylko na chwilę. Ta pani powiedziała, że jeszcze wróci. Elise pchnęła drzwi i
weszła do środka.
- Ktoś tu był, Hildo? - spytała ostrym głosem, nie panując nad rozdrażnieniem.
Hilda i Reidar siedzieli przy stole i pili kawę. Na blacie stał talerz z tanimi
ciasteczkami. Musieli cały dzień dorzucać do pieca, bo w kuchni było gorąco.
- Tak, pewna miła młoda dama, która zna Olafa. Twierdziła, że z tobą też
rozmawiała i że macie wspólnych znajomych.
Wszystko stało się jasne, ale na wszelki wypadek Elise postawiła to pytanie.
- A przedstawiła się? Hilda spojrzała na Reidara.
- Jak ona się nazywa? Helenę Fryksten?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Elise wpatrywała się w Hildę z niedowierzaniem.
- Pozwoliłaś obcej kobiecie zająć się Hugo?
- To nie była obca kobieta. Olaf ją zna, a ona zna ciebie. Twierdziła, że
zaproponowała ci, iż może zająć się dzieckiem od czasu do czasu. - Hilda zjeżyła się.
Przypominała teraz tę upartą dziewczynę sprzed osiemnastu miesięcy, którą Elise
oskarżyła o to, że przestaje z majstrem dla własnej korzyści. - Sądziłam, że się
zgodziłaś.
Elise odwróciła się do chłopców.
- Wyjdźcie na chwilę, muszę rozmówić się z Hildą na osobności.
W końcu posłuchali jej, choć dość niechętnie. Peder niepokoił się o nią, a cała
trójka bardzo cieszyła się z powrotu do domu. Teraz zaś wysyłano ich do zimnego
pokoju, jakby zrobili coś złego. Na dodatek niezmiernie ciekawiło ich, co Elise miała
do powiedzenia.
Elise znów zwróciła się do siostry. Z gniewu pociemniała na twarzy.
- I nie zdziwiłaś się, że obca kobieta chce zaopiekować się moim dzieckiem?
Nie pomyślałaś, że powiedziałabym ci, gdybym zatrudniła opiekunkę? - Nabrała tchu
i dodała drżącym głosem: - Mam ci wyznać, komu powierzyłaś Hugo? Narzeczonej
Ansgara Mathiesena!
Wpatrywała się w Hildę rozjuszonym wzrokiem.
- Zrobiło jej się żal narzeczonego, który nie może oglądać własnego syna, i
postanowiła mu pomóc. Twierdzi, że ojciec ma prawo spotykać się z własnym
dzieckiem. Biedaczek jest taki nieszczęśliwy, niechcący napadł dziewczynę i zrobił
jej dziecko. A teraz Bóg ją posłał, żeby ujęła się za nieszczęsnym gwałcicielem.
Hilda zbladła.
- Nie miałam o tym pojęcia, Elise. Nie wspomniała ani słowem o Ansgarze,
powiedziała jedynie, że zna Olafa i ciebie i że uzgodniliście, że może ci czasami
pomóc. Trochę się zdziwiłam, ale ona był taka przekonująca. Hugo wyciągnął do niej
rączki i w ogóle się nie opierał. Zrozumiałam, że już ją kiedyś widział, nigdy nie
zachowuje się tak wobec obcych.
Elise przetarła oczy ręką i westchnęła głęboko.
- Przepraszam, Hildo, to nie twoja wina - powiedziała zmęczonym głosem. -
Skąd miałaś wiedzieć? Jeśli jednak zjawi się ponownie, nie wpuść jej za próg. Nie
chcę jej więcej widzieć. Nie potrafi zrozumieć, przez co przeszłam. Jest pochłonięta
chęcią spełniania dobrych uczynków. Nie wiem tylko, czy jej czyny zasługują na to
miano.
Otworzyła drzwi do pokoju. Chłopcy siedzieli na skraju łóżka z nosami na
kwintę.
- Przepraszam was. Nie chciałam wyganiać was z kuchni, po prostu bardzo się
zdenerwowałam. To nieprawda, że znam tę panią, która tu była. Olaf też jej nie zna.
Bardzo się przestraszyłam i dlatego tak zareagowałam.
- Dlaczego więc chciała pilnować Hugo? - przestraszył się Peder. - Chciała go
zabrać, tak jak kiedyś zabrali Braciszka?
Elise pogłaskała go po włosach.
- Nie mogą go zabrać wbrew mojej woli, Peder, a ja nigdy się nie zgodzę.
Hugo należy do nas. Tylko do nas.
- No to czemu się przestraszyłaś?
- Bo z początku nie wiedziałam, o co chodzi. Teraz już wiem i się nie boję.
Jestem tylko zła. Chodźcie do kuchni. Zapytam Reidara, czy wam poczyta.
Kiedy chłopcy się położyli, a Reidar i Hilda poszli do siebie, Elise została w
kuchni. Postanowiła zaczekać na powrót Olafa. Musiała mu powiedzieć, by pod
ż
adnym pozorem nie wpuszczał Helenę Fryksten i bronił jej dostępu do Hugo. Nie za-
mierzała składać mu żadnych wyjaśnień. Wiele osób znało prawdę, ale dla równie
wielu to wciąż była tajemnica. Ansgar mógł też nie wiedzieć o poczynaniach własnej
narzeczonej, a zresztą kiedyś poprosił ją o wybaczenie i je uzyskał. Jeśli wieść
rozniesie się wśród jego sąsiadów na Gjetemyrsveien i dotrze do rodziny i przyjaciół,
jego najbliżsi też ucierpią. Wciąż uważała, że odpokutował winę. Nie o to więc
chodziło, nie żywiła już do niego urazy, ale też nie chciała mieć z nim więcej do
czynienia. To bezczelność oskarżać ją o nieczułość, bo człowiekowi, który ją
zgwałcił, nie chce pozwolić na kontakt z synem. W ten sposób stawia się wszystko na
głowie: kto w końcu jest katem, a kto ofiarą? Helenę Fryksten kompletnie oszalała.
Wiedziała, że Olaf wróci późno. Żeby zabić czas, wyjęła swoje zapiski z
zamiarem dopisania kilku zdań do opowieści o Oline, Mathilde i Othilie, ale zanim
się zorientowała, zaczęła zupełnie nowe opowiadanie. Jego bohaterami byli matka i
ojciec, którzy się rozstają, lecz każde z nich pragnie zachować prawa do dziecka.
Wyobraziła sobie, że chodzi o Hugo, a jego ojcem jest Emanuel i próbuje odzyskać go
za wszelką cenę. Mężczyzna jest zamożny i stać go na adwokata. Nie przejmując się
uczuciami żony, usiłuje zabrać syna wbrew jej woli. Matka wraca pewnego dnia z
pracy i odkrywa z przerażeniem, że dziecko i niania zniknęli.
Choć historia właśnie rodziła się na kartce papieru, Elise wzruszyła się. Gdyby
Emanuel rzeczywiście wpadł na podobny pomysł, nigdy by mu nie wybaczyła.
Wałczyłaby jak lwica, by odzyskać Hugo, a gdyby się jej nie udało, znienawidziłaby
Emanuela i jego rodzinę, a potęgę tej nienawiści trudno było sobie nawet wyobrazić.
Na myśl, że mogłaby wrócić do domu i nie zastać w nim własnego dziecka, zakręciło
się jej w głowie. Przestraszyła się własnych uczuć i usiłowała oderwać się od pisania,
ale nie mogła powstrzymać kaskady słów. Tworząc opowieść o Oline, Mathilde i
Othilie, mogła jedynie starać się zrozumieć los tych kobiet, tak odmienny od jej
własnego. Ta historia była jej bliższa. Doświadczywszy natarczywości panny
Fryksten, mogła sobie bez trudu wyobrazić, że Ansgar i jego narzeczona usiłują ode-
brać jej synka.
Kiedy skończyła, miała niezachwianą pewność, że to jej najlepszy tekst.
Przeczytała całość jeszcze raz i nie zmieniła ani jednego słowa.
Nie miała pojęcia, ile czasu tak siedzi i kiedy wróci Olaf. Zastanawiała się,
gdzie posłać tekst, do „Nylaende” czy do „Urd”. „Verdens Gang” od razu skreśliła,
mężczyźni nie zrozumieliby niczego z tej historii, a właśnie mężczyźni czytali tę
gazetę. Tacy jak majster Paulsen. Skoro zdołał przekonać Hildę do oddania własnego
dziecka, nigdy nie pojmie, że biedna robotnica może umierać z trwogi, że jej zamożny
małżonek odbierze jej dziecko.
Za oknem rozległy się kroki, a po chwili ktoś cicho otworzył drzwi do
korytarzyka. Elise zerwała się od stołu i wybiegła.
- Olaf? - szepnęła, by nie zwrócić uwagi Hildy i Reidara. - Możesz na chwilkę
zajść do kuchni? Muszę z tobą porozmawiać.
Nie widziała jego twarzy, ale wyczuła, że się przestraszył.
- Nie położyłaś się jeszcze? Stało się coś?
Weszła z powrotem do kuchni, nie odpowiadając, a Olaf podążył za nią.
Pomieszczenie rozświetlała jedna świeca stojąca na stole.
Usiedli i Olaf spojrzał na dziewczynę z niepokojem. Może się obawiał, że
wypowie mu pokój?
- Helenę Fryksten była tu dzisiaj - zaczęła cichym głosem. Zdziwił się, nie
zapomniał, jak bardzo była wzburzona poprzednią wizytą tej kobiety.
- Czy to ma coś wspólnego ze mną?
- Właściwie nic poza tym, że panna Fryksten powiedziała Hildzie, iż zna nas
oboje. Wiesz, że byłam dzisiaj z wizytą u matki. Hilda i Reidar zajęli się Hugo, bym
nie musiała pchać wózka taki kawał drogi. Nie wspomniałam Hildzie o wizycie tej
kobiety. Hilda pozwoliła jej wziąć Hugo na spacer, bo sądziła, że nie ma nic przeciw
temu.
- A masz? - Olaf spojrzał na nią zaskoczony.
- Tak - patrzyła mu teraz prosto w oczy. - Nie mogę ci wyjaśnić dlaczego, ale
wiem coś o pannie Fryksten, czego ty nie wiesz. Czekałam na ciebie, by cię prosić,
byś nie wpuszczał jej do domu i pod żadnym pozorem nie pozwalał bawić się z Hugo
lub brać go na spacer.
- To taka miła i uprzejma kobieta - dziwił się Olaf. - I lubi dzieci.
- Być może, ale nie życzę sobie, by zbliżała się do mojego synka. Mam
nadzieję, że rozumiesz powagę sytuacji.
Pokręcił głową.
- Chodzi o twojego męża?
- Powiedziałam już, że nie mogę wyjawić przyczyn. Musisz po prostu przyjąć
to do wiadomości.
Zgodził się, ale z jego wyrazu twarzy wyczytała, że dziwi go jej
nieprzejednanie. Może więc nie powinna już zostawiać z nim Hugo? Choćby nie
wiadomo jaki mróz panował na dworze.
I w tej samej chwili przypomniała sobie reakcję matki i Asbjorna na dźwięk
jego nazwiska.
- Jak ci minął dzień? - spytała, zmieniając temat.
- Dobrze. Byłem u rodziców i stamtąd poszedłem prosto do teatru.
- A więc nie odwiedzałeś dzisiaj dziadka. Pokręcił głową.
- Opowiedziałam o tobie matce - zaczęła ostrożnie. - Twierdzi, że zna skądś
twoje nazwisko.
- Może słyszała o dziadku. W Kjelsas wszyscy się znają.
Wpatrywała się w jego twarz w migotliwym świetle świecy, ale nie dostrzegła
ś
ladu zakłopotania. Matka i Asbjorn mieli jego na myśli, a nie dziadka. A może po
prostu źle ich zrozumiała? Nie ma co pisać do matki i zawracać sobie tym głowy.
Podniosła się z krzesła.
- Jest późno, a jutro muszę wcześnie wstać. Zależało mi jedynie na tym, by
przekazać ci moją prośbę jak najszybciej.
- Zrobiła coś złego? Wiedziała, o kim mówi.
- Tak, zrobiła coś złego. Nie powiem ani słowa więcej.
- Jaka szkoda - odrzekł, wstając. - Wydała mi się taka miła.
Ku radości Elise utrzymywała się odwilż. Gdyby trzymał mróz, Olaf z
pewnością zaofiarowałby swą pomoc, a ona nie miałaby serca odmówić. Mogłaby go
urazić, a tego nie chciała, bo Olaf był miły i uczynny.
Peder wrócił od matki z pytaniem, czy zjawią się u niej na Wigilię. Hilda i
Reidar odmówili, zresztą i tak wybierali się do jego rodziców.
- Co powiecie, chłopcy? U mamy dostaniecie lepsze jedzenie niż w domu.
Pewnie będzie choinka, a mnie na nią nie stać. Jeśli jednak zostaniemy, nie będziemy
musieli maszerować po nocy. Mam dla was podarki, dostaniecie je tak czy siak.
Chłopcy wymienili się spojrzeniami skrępowani. Po chwili Peder zdobył się na
odwagę.
- Będziesz bardzo zła, jeśli wybierzemy Kjelsas?
- Skądże znowu - uśmiechnęła się Elise. - Po to przecież pytam.
Ale kiedy odwróciła się do nich plecami, westchnęła bezgłośnie. To będzie
uciążliwa wyprawa, najpierw pod górę, potem powrót w ciemności. Jeśli rozpęta się
ś
nieżyca, będą musieli pchać z nią wózek.
W wigilijny poranek niebo nad rzeką zaciągnęło się ciężkimi chmurami.
Reidar wyjrzał przez okno.
- Idzie śnieg.
- Jeśli spadnie śnieg, będziecie musieli mi pomóc - powiedziała Elise do
chłopców.
Cała trójka przytaknęła ochoczo.
- I musicie zająć się Hugo, póki nie wrócę ze sklepu. Szybciej zejdzie mi droga
do domu i wcześniej wyruszymy.
- A nie pójdziemy do kościoła? - zmartwił się Peder.
- Chyba nie zdążymy.
- Opowiadałem Evertowi o skrzacie. Tak się cieszył, że go zobaczy.
Widząc rozczarowane twarze, Elise nie miała serca im odmówić.
- Dobrze, pójdziemy najpierw do kościoła. W końcu to po drodze. Musimy się
jednak pośpieszyć. Wprawdzie pani Borresen wcześniej dziś zamyka, ale i tak czasu
będzie niewiele. Sądziłam, że boisz się skrzata?
Peder pokręcił głową.
- To było w zeszłym roku, kiedy jeszcze byłem mały.
Elise miała inne zdanie na ten temat, ale się nie odezwała. Zerknęła na
Kristiana. Chłopak puścił do niej oko, widocznie pomyślał o tym samym.
Padał gęsty śnieg, kiedy wróciła do domu. Chłopcy zachowali się dzielnie,
przewinęli Hugo, ugotowali mu kaszkę i nakarmili. Ślady ich wysiłków pozostały na
twarzach i ubraniach, ale to nie było ważne.
- Pamiętasz o prezentach, Elise? - Peder nie mógł ustać w miejscu ani
sekundy.
- Oczywiście, że pamiętam. Ruszamy, bo nie zdążymy na mszę.
Nie dość, że śnieżyło, to jeszcze zerwał się silny wiatr. W zadymce ledwie
widzieli zgarbione postaci ludzi prących w górę ulicy Maridalsveien.
Elise pożałowała swojej decyzji. To było szaleństwo. Kiedy dotarli do kościoła
w Sagene, byli mokrzy i zmordowani, a został im jeszcze szmat drogi. Kościoła
zwykle nie ogrzewano, więc ubrania nie zdążą wyschnąć. Hugo marudził, a ludzie nie
lubili, kiedy płacz dzieci przerywał nabożeństwo.
- Idźmy dalej - zaproponowała. - Hugo będzie wrzeszczał jak opętany. Jest
mokry, wy zresztą też.
- Nie pójdziemy do kościoła? - W głosie Pedera brzmiało ogromne
rozczarowanie.
- Może u mamy i Asbjorna w oborze też mieszka skrzat? Właściciel nie
trzyma już krów, ale ponoć ma konia. Skrzaty lubią konie.
- To nie to samo co skrzat kościelny - oświadczył Evert.
- Skrzaty mieszkają w zabudowaniach wiejskich, a nie w kościele -
zaprotestowała Elise. - W życiu nie słyszałam o skrzacie kościelnym.
- Nie pamiętasz, co było w zeszłym roku? - zdziwił się Peder. - Wszyscy się
gapili, nie tylko ja.
- Olaf opowiadał, że jego dziadek wystawia miskę kaszy dla skrzata i
następnego dnia miska jest pusta. W Kjelsas mamy większą szansę go spotkać.
Zrobimy jednak, jak chcecie. Plecy mnie bolą i marzę o tym, żeby usiąść.
Majestatyczne wnętrze wypełniał tłum wiernych. Elise przysiadła na ławce i
wzięła Hugo na kolana. Mały uspokoił się, wielkimi oczyma wpatrywał się w światła.
Syknął głośno, pokazując ogromny świecznik pod sklepieniem. Elise usiłowała kiedyś
policzyć świece i wyszło jej, że było ich ponad czterdzieści.
Peder i Evert siedzieli cicho jak trusie, wlepiając wzrok w ambonę. Peder
pokazywał Evertowi miejsce, w którym rok temu zobaczył skrzata.
Elise wzruszyła się, słysząc znajome dźwięki kolęd. Hugo słuchał jak
zaczarowany. Kto wie, może rzeczywiście był muzykalny? Tak przynajmniej
twierdził Olaf.
Msza się skończyła, a skrzat się nie pojawił. Chłopcy wyszli z kościoła
rozczarowani, żałując, że nie poszli prostą drogą do Kjelsas.
Na szczęście śnieg przestał padać, ale marsz był uciążliwy. Chłopcy pomagali
jej pchać wózek, ale i tak dotarła na miejsce resztkami sił. Zmierzch już zapadał,
droga od kościoła musiała zająć im ponad dwie godziny. Nie miała pojęcia, jak
zdołają zejść do miasta w ciemności. Dobrze chociaż, że wzięli świece. Światła
zabudowań pomagały utrzymać właściwy kierunek, a na dłuższym odcinku ścieżka
prowadziła wzdłuż rzeki. Najgorzej przedstawiał się ostatni kawałek, zwłaszcza tam,
gdzie trzeba było otworzyć ciężką furtę i przekroczyć tory kolejowe. Przed dworem
Kjelsas paliły się pochodnie, ale trudno było przypuszczać, że ich blask utrzyma się
do późnego wieczora. Powozy zdążające do hotelu też ułatwiały orientację, jednakże
większość pasażerów zapewne zamierzała zostać tam na noc.
Kiedy drzwi się otwarły, owionął ich smakowity zapach żeberek i kapusty.
Przywitała ich podekscytowana Anne Sofie. Dla niej i dla chłopców warto było
podjąć ten wysiłek, pomyślała, choć ze zmęczenia słaniała się na nogach.
Wystarczyło jednak parę godzin, by Elise odzyskała siły. Wieczór minął w
miłej atmosferze, był niemal równie udany jak zeszłoroczna Wigilia. Wszystko wtedy
zdarzyło się tak niespodzianie, chłopcy nie nawykli jeszcze do choinki i prezentów.
Teraz uznali te atrybuty świąt za oczywistość, choć i tak stanęli w nabożnym
zachwycie na widok pięknie ozdobionego świerku. Matka i Asbjorn przystroili go
małymi świeczkami i mnóstwem ozdób. Kiedy światełka rozbłysły, nikt nie mógł
oderwać od nich oczu.
Rozkoszując się pysznym jedzeniem, Elise nie mogła jednak zapomnieć o
ubiegłorocznych świętach. To był jeden z najpiękniejszych dni w jej życiu. Póki nie
zjawiła się Signe, Emanuel zachowywał się nadzwyczajnie. Wszystko starannie
zaplanował i nie zapomniał nawet o Evercie i pani Berg.
Teraz siedział zapewne w wielkim salonie w towarzystwie swojej nowej
„żony”, rodziców i małego synka. Aż tyle wydarzyło się w ciągu jednego roku! On z
pewnością nie wspominał poprzedniej Wigilii, a jeśli to czynił, to z niechęcią.
Potem jej myśli pobiegły do Agnes i Johana. Ich święta pewnie nie były
radosne. Spędzali je ze sobą, choć Johan wolałby znaleźć się gdzieś indziej i kogoś
innego mieć u swego boku. Agnes miała za nic zwyczaje, pewnie wprowadzała się w
ś
wiąteczny nastrój, pociągając z butelki. I zapewne nie zamierzała śpiewać kolęd,
chodząc wokół drzewka. Elise znała ją aż za dobrze, z pewnością spróbuje zaciągnąć
Johana do łóżka. Wyobraziła sobie tę scenę i zrobiło się jej niedobrze.
- O czym myślisz, Elise? - spytała matka zaniepokojona. Elise zmusiła się do
uśmiechu.
- O niczym.
- Posmutniałaś.
- Bo wiem, że nie wszyscy przeżywają święta w taki sposób. Matka pokiwała
głową.
- Spróbuj sobie wyobrazić, że ty też przeżywasz je po raz pierwszy. Mało kto
ma gorsze święta niż te nasze sprzed paru lat. Ale nie mówmy już o tym, radujmy się
tym, co mamy.
Po wieczerzy Asbjorn zabrał chłopców do obory. Peder i Evert wlepili wzrok
w pustą miskę, a potem rozejrzeli się lękliwie.
- Lepiej zostawmy go w spokoju - stwierdził Peder i ruszył do domu.
Było późno, kiedy ruszyli w drogę powrotną. Wypogodziło się i kiedy szli
przez gęsty, ciemny las, niebo zdawało się wisieć tuż nad ich głowami. Elise nigdy nie
widziała tylu gwiazd.
- Patrzcie! - zatrzymała się, wskazując palcem. - Siedem Sióstr, a tam Wielka
Niedźwiedzica. Piękne, prawda?
- Nie widzę Gwiazdy Betlejemskiej - powiedział Evert.
- Jest tam! - pokazywał Peder. - Tam! Taką ujrzeli król i królowa w dawnych
czasach, kiedy urodził się Jezus.
Elise uśmiechnęła się.
- Chodzi ci chyba o pasterzy na polach. I trzech mędrców ze Wschodu.
Ruszyli dalej. Ziemię ściął mróz i wózek toczył się lekko. Chłopcy trzymali się
blisko, Kristian szedł najbliżej i mocno trzymał za uchwyt. Evert i Peder kroczyli po
bokach, popychając wózek w razie potrzeby, Elise raczej się go trzymała, by się nie
poślizgnąć. Został miesiąc do rozwiązania, maleństwo miało urodzić się o tym samym
czasie co Hugo. Nie chciała ryzykować przedwczesnego rozwiązania.
Peder i Evert ściskali kurczowo swoje prezenty. Każdy z nich dostał
pudełeczko cyny do robienia żołnierzyków. Evert miał formy, które dostał
poprzedniego roku, i obaj marzyli o tym, by odlać nowe figurki. Potem zamierzali
ustawiać je w dwa szeregi i prowadzić wojny.
Kristian dostał małą książeczkę ze zdjęciami miast i znanych miejsc z całego
ś
wiata i nie posiadał się ze szczęścia. Elise zrobiła też na drutach sukienkę dla lalki
Anne Sofie i ściereczki kuchenne dla matki i Asbjorna. Wzruszyła się, widząc radość
obdarowanych.
Hugo rozbawił wszystkich. W jego paczuszce była czapka, którą Elise
wydziergała z resztek wełny. Chłopczyk w ogóle się nią nie zainteresował, jego
radość wzbudził natomiast papier, który szeleścił pod dotykiem malutkich rączek. A
kiedy dostrzegł, że śmieją się do rozpuku, jego radość zamieniła się w zachwyt.
Do mostu Beierbrua dotarli późną nocą, nieludzko zmęczeni, ale w dobrych
humorach. W kuchni panował ziąb, co nie miało znaczenia, bo i tak wszyscy udawali
się na spoczynek. Elise przebrała Hugo przed wyruszeniem z Kjelsas i zamierzała od
razu położyć go do łóżka. Chłopiec przespał prawie całą drogę i nie obudził się, kiedy
wyciągała go z wózka.
Zapaliła świecę na kuchennym stole, wysłała chłopców za potrzebą i z Hugo
na rękach weszła do pokoju.
I nagle stanęła jak wryta. Włosy zjeżyły się jej na głowie i jęknęła z
przestrachu. Ktoś leżał na materacu i spał przykryty jej własną kołdrą.