1iUXb1
JÓZEF AUGUSTYN SJ
ABY
NAS BOLAŁO
CIERPIENIE
INNYCH
Medytacje
w codzienności
życia
r
Wydawnictwo WAM
Księża Jezuici
Kraków 2011
Wstęp
Lektura medytacji zebranych w tomie
Aby nas bolało
cierpienie innych z pewnością nie pozwala pozostać
czytelnikowi obojętnym. W dobie relatywizmu mo
ralnego, kwestionowania wszelkich norm i autory
tetów Autor medytacji przestrzega przed zbyt po
chopnym lekceważeniem zła i cierpienia, zwłaszcza
zadawanego przez systemy nieprawości budowane
ludzkimi umysłami, sercami i rękami. W sposób mą
dry i przenikliwy pisze o tym, co staje się nieludzkie
w naszej jakże ludzkiej egzystencji.
„Gdzie droga, tam można zbłądzić" - słowa Zyg
munta Baumana
doskonale oddają doświadczenie
pokoleń rządzonych przez spiżowe prawa syste
mów totalitarnych. Autor medytacji ocala pamięć
o ofiarach terroru - represjonowanych, zmuszanych
do okrutnych i ostatecznych wyborów, męczenni
kach, tych, którzy przeszli piekło gułagów i obozów
koncentracyjnych.
Oddaje
głos
prześladowanym,
żyjącym świadkom, utrwalonym na piśmie wspo
mnieniom. Unika przy tym ocen. Nie wiedząc bo
wiem, jakich sami dokonalibyśmy wyborów, nie
S
mamy prawa oceniać tych, którzy znaleźli się w try
bach historii. Nie powinniśmy jednak banalizować
zła, ponieważ nikt z nas nie jest wolny od jego za
trutych ziaren.
Mimo bolesnej lekcji, jaką przyniosła historia XX
wieku, wydaje się, że
summa wszelkiego okrucień
stwa jeszcze się nie dopełniła. Obojętność świata wo
bec skrajnego ubóstwa milionów ludzi, dzieci z ka
rabinem w ręku, waśnie na tle religijnym to tylko
fragment współczesnej litanii zła. Lektura medytacji
prowokuje do postawienia kolejny raz tych samych
trudnych pytań: Kim jest człowiek? Skąd bierze się
zło? Czy historią rządzi tylko ślepa siła? Gdzie jest
Bóg, kiedy cierpi człowiek? W tym kontekście warto
przywołać słowa Czesława Miłosza: „W tym świecie
za dużo ohydy i brzydoty, / Więc musi gdzieś być
prawda i dobro, to znaczy musi być Bóg".
Autor pokazuje, że warto szukać śladów obecno
ści Stwórcy i Jego działania nie tylko w historii, ale
również w naszym życiu-społecznym, politycznym
i rodzinnym. Szczególnie sytuacje skrajnie trudne,
jak choćby tragedia smoleńska, mogą wybudzić su
mienie z letargu i przypomnieć, że człowiek człowie
kowi nie ma być wilkiem, ale bliźnim. Burze, które
przetaczają się nad społecznościami i narodami, po
maga przetrwać zakotwiczenie w rodzinie. Daje to
siłę, by trwać na przekór przeciwnościom losu i nie
poddawać się rozpaczy. Autor z dużym wyczuciem,
popartym
zresztą
długoletnim
doświadczeniem
duszpasterskim, pisze o rodzinie i rodzicielstwie.
6
Szczególnie zaś młodym przypomina: „Tylko dobry
syn może być dobrym ojcem i tylko dobra córka mo
że być dobrą matką".
Autor kończy medytacje osobistym akcentem. Pi
sze: „W pierwszy dzień wiosny zaczynam sześćdzie
siątkę". Być może truizmem będzie przypominanie,
że każdy etap w życiu ma swoje trudności, nadzie
je i sukcesy. Jest czas siania i czas owocowania. Bez
względu jednak na moment życiowy, w którym się
znajdujemy, zawsze pragniemy doświadczać pełni
żyda i doznawać jego radośd. Aby jednak mogło
się to urzeczywistnić, musimy nauczyć się niełatwej
sztuki - jak żyć tu i teraz.
Teksty składające się na niniejszą książkę były
w większośd publikowane na łamach „Gazety Kra
kowskiej' w ramach weekendowego cyklu „Słowo
na niedzielę".
Katarzyna Sokołowska
7
KOMUNIZM I JEGO KONSEKWENCJE
Zbrodnicze żarciki Stalina
Josif Wissarionowicz Stalin jest mi dziwnie „bliski".
Nasłuchałem się bowiem o nim, czytając wspomnie
nia łagrowe (Warłam Szałamow, Eugenia Ginzburg,
Aleksander Sołżenicyn) czy też historyczne powie
ści poświęcone tamtym koszmarnym czasom (Wasi
lij Grossman, Anatolij Rybaków). Stąd też, gdy „Ga-
zeta.ru" zorganizowała wystawę autografów Stalina
(Xn 2009), bardzo mnie to zainteresowało.
Na artystycznych aktach, męskich i kobiecych,
autorstwa rosyjskich pieriedwiżników (przedstawi
cieli prądu reaUstyczno-demokratycznego w malar
stwie rosyjskim drugiej połowy XIX wieku) „wielki
znawca sztuki" umieszczał niewybredne komenta
rze, często o charakterze seksualnym. Tych nie będę
przytaczał. Nie warto. Można je potraktować jako
„ciekawostkę". Niektórzy dopatrują się w nich ma
skowanej homofobii generalissimusa. Jednak są inne
dopiski, które brzmią złowieszczo. Stają się bowiem
aluzją do cynicznie zaplanowanych i wykonanych
cudzymi rękami zbrodni. W akcie męskim autor
stwa Wasilija Surikowa Stalin dopatrzył się podo
ił
bieństwa do Karola Radka (sympatyka Trockiego),
który został osądzony w „procesie siedemnastu"
w 1937 roku i zamordowany w łagrze. Mężczyźnie
z aktu Stalin dorysował czerwonym kolorem czu
prynę i podpisał: „Ryży parszywiec Radek. Nie si
kałbyś pod wiatr, nie byłbyś zły - byłbyś żywy". Jak
wynika z kontekstu, gdy Stalin to pisał, Radek był
już martwy. To jawne dowody motywów zbrodni,
istne odciski palców zostawione przez mordercę.
Ot, tak przez nieuwagę.
Znany badacz osobowości Stalina, Edward Ra-
dziński, twierdzi, że zbędne są ekspertyzy prezen
towanych autografów. Gołym okiem widać bowiem
„specyficzny język, grubiański humor", który miał
być czytelny dla ludu. „To żarciki mordercy" - sko
mentował Nikita Pietrow, historyk i archiwista z ro
syjskiego Memoriału. Wystawa autografów Stalina
to doskonały podgląd jego paranoicznej osobowo
ści, przepełnionej lękiem, podejrzliwością, agresją,
brutalnością i cynizmem. Stalin był geniuszem ka
muflażu, maski, manipulacji. Będąc tyranem, który
na całe dziesięciolecia uruchomił machinę zbrodni,
uchodził jednocześnie za „Ojca, Twórcę, Inspiratora,
Organizatora, Koryfeusza, Gospodarza..." - jak iro
nicznie lubiła mawiać Ginzburg.
Kiedy podano wiadomość o śmierd Stalina, cała
potęga Związku Radzieckiego zamarła. Nikt w Ra
diu Moskwa nie śmiał wydarzenia komentować.
Przez kilka dni trwała „mistyczna zaduma". Nada
wano niemal wyłącznie muzykę... religijną Johanna
12
Sebastiana Bacha. W (akcie śmierci Stalina - zauważa
Ginzburg - było coś ze skandalu, coś nieprzyzwoite
go. Ludzie bowiem nawykli, że „w sowieckiej Rosji
umiera się wyłącznie na osobiste polecenie towa
rzysza Stalina. Aż tu nagle...". Z czyjego polecanie
umarł sam Stalin?
Mistyczna adoracja osoby Stalina trwa. Potwier
dza to niewiarygodne poparcie dla geniusza kamu
flażu, kłamstwa i zbrodni w posowieckiej Rosji.
Rocznica
wielkiego głodu na Ukrainie
Głód srożyt się w mieście i nie było już chleba dla ludno
ści kraju
(Jr 52,6).
Ukraina obchodziła siedemdziesiątą piątą rocz
nicę wielkiego głodu w latach 1932-1933. Przed Mi
chałowską Katedrą w Kijowie dla upamiętnienia
ofiar zapalono trzydzieści trzy tysiące zniczy. Plac
przed cerkwią na kilka godzin przybrał postać wiel
kiego cmentarza.
W okresie komunizmu klęska głodu nawiedziła
Ukrainę trzykrotnie: w latach 1921-1923,1932-1933
oraz 1946-1947. Życie straciło wówczas dziesięć mi
lionów ludzi. Najwięcej ofiar przyniósł jednak wiel
ki głód z lat trzydziestych. Czarna księga komunizmu.
Zbrodnie, terror, prześladowania (Warszawa 2001) po
daje, że z głodu zmarło wówczas ponad sześć milio
nów osób. Wielki głód dotknął najbogatsze rolniczo
regiony Ukrainy, miażdżąc wszelki opór bogatszego
chłopstwa. Historycy twierdzą, że sterowana przez
Moskwę klęska ukraińskiego głodu z lat trzydzie
stych była ostatnim etapem rozpoczętej w 1918 roku
walki bolszewików z ukraińskimi kułakami.
---------------------------— w ---------------------------------------
I
O ile w czasie pierwszej klęski głodu władza so
wiecka poprosiła o międzynarodową pomoc, o tyle
klęskę głodu z lat trzydziestych zagłuszała propa
gandą, posługując się między innymi naiwnością
intelektualistów zachodnich, którzy po wizycie
w Związku Radzieckim pisali o „wspaniale nawod
nionych i uprawianych kołchozach warzywnikach"
i „wspaniałych żniwach". Przywódca Francuskiej
Partii Radykalnej Edouard Herriot po powrocie
z Ukrainy donosił: „Przejechałem Ukrainę. A więc!
Ręczę wam, że widziałem ją podobną do przynoszą
cego obfity plon ogrodu".
Nikołaj Bucharin, polityczny wróg Stalina, twier
dził, że głód był wywołany sztucznie przez nowy
„wojskowo-feudalny"
system
wyzysku
chłop
stwa wprowadzony w czasie przymusowej kolekty
wizacji.
Michaił Szołochow, autor Cichego Donu, przejęty
losem rodaków prosił Stalina, by przysłał na Ukrai
nę „prawdziwych komunistów, którym starczy od
wagi, by zdemaskować tych wszystkich", którzy są
winni klęski głodu. W odpowiedzi Stalin upomniał
ostro pisarza: „Wasze listy to nie literatura, lecz
czysta polityka". Zarzucił mu, że nie widzi drugiej
strony: „A druga strona jest taka, że szanowni rol
nicy z waszego rejonu, i nie tylko z waszego - pisał
cynicznie Stalin - strajkowali, dokonywali sabotażu
i byli gotowi pozostawić robotników i żołnierzy Ar
mii Czerwonej bez chleba! Fakt, iż sabotaż ten był
cichy i pozornie pokojowy (bez przelewu krwi), nie
15
zmienia w niczym istoty rzeczy, to znaczy tego, iż
szanowni rolnicy prowadzili skrytą wojnę z władzą
sowiecką. Wojnę na śmierć i żyde, drogi towarzyszu
Szołochow. Wasz J. Stalin".
Ukraino, Ukraino,
któż się użali nad tobą? - spus
toszenie i zagłada, głód i miecz - któż cię pocieszy?
(Iz 51,19).
Człowieczeństwo
w męce białego piekła
„Każde moje opowiadanie to policzek wymierzony
stalinizmowi" (Warłam Szałamow).
Minęła setna rocznica urodzin rosyjskiego pisa
rza Warłama Szałamowa (1907-1982), klasyka litera
tury łagrowej. W Polsce nie zauważono tej rocznicy,
a w księgarniach nie ma choćby jednej jego książ
ki. Szałamow był synem popa. Jako student prawa
utrzymywał kontakty z kręgami lewicowej opozycji.
Dwukrotnie aresztowany (1929, 1937), trzykrotnie
osądzany, spędził w więzieniach i obozach przy
musowej pracy na Uralu i Kołymie ponad siedem
naście lat. Jego cierpienie nie skończyło się bynaj
mniej wraz z wyjściem na wolność. Po powrocie do
Moskwy odeszła od niego żona, a córka wyparła się
go. Kiedy jego pisarstwo zyskało sławę, był nękany
przez służby bezpieczeństwa.
W Opowiadaniach kołymskich, na które składa się
sto trzy opowiadania (opublikowane pierwszy raz
w Anglii w 1978 roku), Szałamow odsłonił „wstrzą
sającą rzeczywistość stalinowskich obozów pracy.
------------------------------------ 17 ------------------------------------------
UIBŁIOTKA DUOMMMl
Nie poprzestał jednak na samych tylko drastycz
nych faktach. Próbował dotrzeć do mechanizmów
systemu organizacji życia łagrowego, obnażając jego
dehumanizację stosunków międzyludzkich" (Bogu
sław Mucha). Szałamow mawiał: „To, co ja widzia
łem, tego człowiek nie powinien widzieć i nawet nie
powinien wiedzieć". Zdaniem Gustawa Herlinga-
-Grudzińskiego, który sam spędził rok w sowieckim
łagrze, to Wielki Pisarz, który jako jeden z pierw
szych pokazał światu stalinizm; był „największym
eksploratorem, kartografem, kronikarzem nieznane
go archipelagu, piekła zgotowanego ludziom przez
ludzi".
Szałamow, walcząc o swoje człowieczeństwo
w łagrach, usiłował dostrzec je i obudzić także w ka
tach. Kiedy jeden ze strażników bił go, przezywając
faszystą i symulantem, ponieważ upadł przytłoczo
ny ciężarem kloca, powiedział do prześladowcy: „To
nie ja jestem faszystą. Jestem chory i głodny. To ty je
steś faszystą. Czytałeś w gazetach, jak faszyści mor
dują ludzi? Pomyśl o tym, jak będziesz opowiadał
swojej narzeczonej, co sam robiłeś na Kołymie?".
Herling-Grućtóński, oceniając postawę duchową
Szałamowa, pisze: „Jeżeli u progu śmierci wrócił do
Boga, to nie na klęczkach, z błaganiem o łaskę ocale
nia wiecznego, lecz z dumą świadomości, że potrafił
w męce białego piekła sam ocalić własny ludzki skarb
godności, niezależności i wewnętrznej wolności".
Czyż jednak Bóg żąda od człowieka czegoś więcej
niż ocalenia własnej godności, niezależności i wol-
18
nośd? Czyż nie dlatego Syn Boży stał się Człowie
kiem, by ocalić dla człowieka jego własne człowie
czeństwo? Czyż życie wieczne nie jest zachowaniem
na wieki naszego człowieczeństwa?
Czekamy
na film o sowieckich łagrach
Trwa realizacja filmu Wichry Kołymy. Będzie to opo
wieść o ludzkich losach w nieludzkich czasach sta
linowskiego terroru. Scenariusz, opracowany przez
Marleen Gorris i Nancy Larson, powstał w oparciu
o biografię rosyjskiej dysydentki Eugenii Ginzburg
(1904-1977). W 1937 roku ideowa komunistka, wy
kładowca literatury na uniwersytecie w Kazaniu,
żona i matka dwójki synów, zostaje aresztowana
na podstawie fałszywego oskarżenia. Po długim
śledztwie skazano ją najpierw na dziesięć lat łagrów
o zaostrzonym rygorze, a potem - zgodnie z przyję
tym wówczas zwyczajem - dołożono jeszcze osiem
lat. Nieludzkie warunki kołymskie nie załamały jej.
Wręcz przeciwnie, zmobilizowały, by odnajdywać
w sobie wewnętrzną siłę i odwagę do przetrwania.
Wspomnienia Eugenii Ginzburg są nie tylko
oskarżeniem pod adresem Stalina i komunistyczne
go systemu, ale także portretowaniem spotkanych
oprawców, którzy - wyzbywszy się człowieczeń
stwa - najpierw wcielali w praktykę paranoiczne
idee stalinowskie, a następnie sami stawali się ich
ofiarami. Szczerość relacji autorki czyni ze wspo
mnień Eugenii Ginzburg wiarygodne świadectwo
tamtych okrutnych czasów.
„Moje dzieci! Sieroty bez ojca i matki - pisze,
wspominając aresztowanie także jej męża. - Bez
radne, małe, ufne, wychowane w przeświadczeniu
0
ludzkiej dobroci. Pamiętam, jak kiedyś Waśka
(4 lata) zapytał: Mamusiu, a jakie zwierzę jest najbar
dziej «drapne»? Byłam idiotką. Nie powiedziałam
mu, że najbardziej «drapne» zwierzę to człowiek
1 jego przede wszystkim należy się wystrzegać. Już
nie walczę z ogarniającą mnie rozpaczą. Jestem teraz
jednym wielkim bólem. (...] Ból, którego doświad
czyłam tamtej nocy, był tak dojmujący, że przez
wiele lat nie mogłam się od niego uwolnić. Czuję go
i dziś, po prawie ćwierćwieczu. (...1 Zło przez duże
«Z», nieomal mistyczne w swej niezgłębionej istocie,
ukazuje mi swoją wykrzywioną gębę".
Eugenia, pisząc swoje wspomnienia w latach
sześćdziesiątych, przeczuwała, że jej książka może
być podstawą filmu. W Stromej ścianie, opowiadając
o Wewersie, kapitanie NKWD, zaznacza: „W filmie
należałoby pokazać te oczy w dużym zbliżeniu. Są
nagie. Nie próbują niczego ukrywać ani cynizmu,
ani okrucieństwa, ani lubieżnego przedsmaku cier
pienia, które za chwilę staną się udziałem ofiary.
Przy takim spojrzeniu zbędne stają się wszelkie
wyjaśnienia". Film realizowany jest w koprodukcji
niemiecko-polsko-francusko-belgijskiej.
Udział
Po
21
laków w filmie jest znaczny. Na czterdzieści trzy dni
zdjęciowe aż dwadzieścia dziewięć było realizowa
nych w Polsce. Pod koniec marca 2008 roku zakoń
czono zdjęcia. Jak władze komunistyczne usiłowały
kiedyś nie dopuścić do publikacji Archipelagu Gulag
Sołżenicyna, tak dzisiaj postkomunistyczne władze
chciały zablokować projekt filmu o łagrach przez
wykupienie praw autorskich do wspomnień Euge
nii Ginzburg. Na szczęście nie udało się. Film trafi
do kin jesienią 2010 roku.
Rosjanie zaczynają przyznawać się
do sowieckich zbrodni
Opowiedzcie nam, jak dokonano tej zbrodni! (Sdz 20,3).
Prezydent Miedwiediew zaskoczył Rosjan wpi
sem na blogu z okazji Dnia Pamięci Ofiar Represji
obchodzony 30 października, a ustanowiony w 1991
roku. Zwięzły i jasny tekst odstaje od wszystkie
go, co do tej pory słyszeliśmy z ust rosyjskich pre
zydentów na temat stalinowskich zbrodni. Putin,
wychowanek KGB, gloryfikował sowiecką historię,
a jej zbrodnie pomniejszał do granic przyzwoitości.
Gorbaczow i Jelcyn, choć zrobili niemało, by Rosja
zerwała z destrukcyjną ideologią marksistowskiego
komunizmu, nie mieli odwagi mówić całej prawdy
0 zbrodniach Stalina, jego zmieniających się ekipach
(kaci nieustannie przemieniali się w ofiary) i setkach
tysięcy członków NKWD, którzy na mordowaniu
1 gnębieniu niewinnych ludzi robili kariery i dobrze
zarabiali na wygodną egzystencję.
„Trudno sobie wyobrazić skalę terroru, którego
ofiarą były wszystkie narody naszego kraju - pisze
Miedwiediew. - W ciągu dwudziestu przedwojen
------------------------------------ 23 -----------------------------------------
nych lat unicestwiono całe warstwy naszego narodu.
Praktycznie zlikwidowano kozactwo. Rozkułaczono
i wykrwawiono chłopów. Represjom politycznym
podlegała inteligencja, robotnicy, wojskowi. Prze
śladowani byli przedstawiciele wszystkich wyznań
politycznych".
Ta wypowiedź prezydenta Rosji zbiega się z no
wym wydaniem w naszym kraju autobiograficz
nej książki Stroma ściana (Warszawa 2009) Eugenii
Ginzburg, Rosjanki, która - jak miliony innych -
w 1937 roku została aresztowana, osądzona i ska
zana na łagry tylko dlatego, że nie zadenuncjowa-
ła podejrzanego o sprzyjanie trockistom Elwowa,
kolegi z pracy. Trafiła na Kołymę. Eugenii, żarliwej
do tej pory komunistce, szczęśliwej żonie i matce
dwojga dzieci, oczy otworzyły się dopiero za dru
tem kolczastym. Zdumiała się tym, czego wcześniej
nie dostrzegała: rozmiarem stalinowskich zbrodni.
1 zdumienie to będzie jej siłą w ciągu osiemnastu lat
lagrowego piekła.
„Różne uczucia nurtowały mnie przez te lata -
pisze we wstępie do książki - lecz najistotniejszym
i dominującym było zdumienie. Czy to możliwe?
Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Chyba właś
nie to zdumienie sprawiło, że uszłam z życiem. Jak
to wszystko potoczy się dalej? Czyżby coś takiego
miało pozostać bez konsekwencji? Bez sprawied
liwej kary? Nieposkromiona ciekawość wobec nie
znanych mi dawniej stron życia i natury ludzkiej
pozwalała zmagać się z cierpieniem".
24
f
Eugenia Ginzburg, która nie usłyszała za życia
odpowiedzi na zadawane sobie pytania, byłaby
usatysfakcjonowana słowami Miedwiediewa: „Je
stem przekonany, że żaden rozwój kraju, żadne jego
sukcesy, ambicje nie mogą być realizowane za cenę
ludzkich tragedii i strat Nic nie może być stawiane
ponad wartością żyda ludzkiego. I nie ma uspra
wiedliwienia dla represji", dla zbrodni.
25
Archipelag Gułag
Sołżenicyna
w rosyjskiej szkole
Pytanie internetowego quizu: „Jaka książka została
właśnie wprowadzona do kanonu lektur obowiązko
wych w Rosji: Ogniem i mieczem; Archipelag Gułag,
Mistrz i Małgorzata?". Odruchowo wybrałem Buł
hakowa. Oczywiste było, że to nie Sienkiewicz, a nie
wierzyłem, że może to być Sołżenicyn. A jednak
Sołżenicyn. Wreszcie uczniowie Rosji będą uczyć się
0 nieogarnionej krzywdzie, jaką komunizm wyrzą
dził kilkunastu milionom ofiar wszystkich narodów
Europy, a zwłaszcza Rosjanom.
Archipelag Gułag opowiedział o koszmarnym złu
1 rozprawił się z diabelskim kłamstwem, jakie o so
wieckich łagrach krążyło na Zachodzie dzięki komu
nistycznej propagandzie. Prawda o Gułagu należy się
wnukom i prawnukom ofiar zamęczonych w łagrach.
A temat jest ciągle wstydliwy dla milionów Rosjan,
żywych i zmarłych, zaangażowanych bezpośrednio
i pośrednio w monumentalne łagrowe przedsięwzię
cie: przy śledzeniu potencjalnych ofiar na wolności,
aresztowaniu ich, prowadzeniu śledztwa, tworzeniu
26
dokumentacji, transporcie, organizowaniu wynisz
czającej pracy, pilnowaniu w łagrach, nieustannym
przerzucaniu ich z łagru do łagru, w końcu katowa
niu i mordowaniu.
Sołżenicyn spędził osiem lat w łagrach za krytykę
Stalina w liście do przyjaciela. Temat był mu dobrze
znany. Wiarygodnie „przedstawi! piekło Gułagu jako
kwintesencję sowieckiego eksperymentu dziejowe
go. Łagry, terror, prześladowania i zbrodnie ukaza
ne zostały jako część samej istoty komunizmu, bez
której był on niemożliwy. Przemoc i pogarda wobec
jednostek ludzkich, widzianych z wyżyn ideologii,
stanowią według Sołżenicyna san) rdzeń komuni
zmu, nie zaś jego specyficzną, rosyjską przypadłość’*
- zauważa Dariusz Tołczyk w książce Gułag w oczach
Zachodu (Warszawa 2009). Zasadnicze ostrze kry
tyki komunizmu przedstawione przez Sołżenicyna
było wymierzone w samą ideologię, której korzenie
sięgały jakobińskich tradycji: „Ideologia - to ona do
starcza upragnionego usprawiedliwiania łotrostwa
-
i koniecznej, wieloletniej odporności - zbrod
niarzowi Potrzebna mu jest teoria społeczna, która
pomoże mu - przed sobą samym i przed innymi -
wybielić własne postępki i słyszeć nie wyrzuty, nie
przekleństwa, tylko pienia pochwalne i wyrazy czci.
W ten sposób inkwizytorzy szukali oparcia i uspra
wiedliwienia w chrześcijaństwie; konkwistadorzy
- w chwale ojczyzny; kolonizatorzy - w cywiliza
cji; jakobini i bolszewicy - w równości, braterstwie
i szczęściu przyszłych pokoleń”.
27
Wyzwiska, jakie sowiecka prasa miotała pod adre
sem autora - zdrajca, judasz, sługus imperializmu,
prostytutka i inne nie mniej wybredne - świadczyły
o tym, że dzieło Sołżenicyna było śmiertelną raną
zadaną czerwonej sowieckiej bestii. Po niespełna
dwudziestu latach od pierwszego wydania Archipe
lagu
Gułag
spadkobiercy
leninowsko-stalinowskie-
go państwa powiedzieli: „Dość zbrodni i cierpienia
niewinnych ludzi w imię obłąkanej ideologii” i sami
rozwiązali Związek Radziecki. To był Boski cud.
.1
28
Piękna książka Grossmana
o człowieczeństwie
Jedną z ważniejszych moich lektur ostatnich mie
sięcy było
Życie i los Wasilija Grossmana (Warsza
wa 2009). Grossman (1905-1964) przeszedł z Ar
mią Czerwoną jako korespondent wojenny gazeiy
„Krasnaja Zwiezda" cały szlak bojowy od Moskwy
po Berlin. Poznał hekatombę wojenną od podszew
ki, przeniknął zarówno istotę nazizmu, jak i komu
nizmu. W książkach pisanych już po wojnie zrównał
oba systemy, co w Radzieckiej Rosji po zwycięstwie
nad Rzeszą okupionym milionami ofiar .było aktem
obrazoburczej zuchwałości' (Maciej Stasiński).
Adam Pomorski we wstępie do książki pisze, że
jej „podstawową wartością - i w wymiarze ideo
wym, i w literackim - jest właśnie prawda. To się
w niej słyszy i to się czuje". To nie tylko prawda
o brutalności wojennej, niemieckiej pysze i arogan
cji, które stały się przyczyną klęski Hitlera, czy też
prawda o cynizmie Józefa Wisarionowicza Stalina,
który wykorzystał morze przelanej krwi dla umoc
nienia swojej władzy i zniewolenia narodów Europy
-------------------------------------- 29
-------------------------------------
środkowej i Wschodniej. I choć w pierwszych dniach
klęski, gdy Niemcy zbliżali się do Moskwy, wołał
jak ksiądz z ambony: „Bracia i siostry, przyjaciele',
to jednak nadal sprawował swą tyrańską władzę,
a system represji - potężne NKWD oraz archipelag
Gulag - działał w najlepsze.
Nade wszystko jednak Los i życie objawia prawdę
o samej istocie ludzkiego życia, której nie było w sta
nie zniszczyć bolszewickie bezprawie i cały ogrom
cierpienia, jakie przeżywały narody w czasach opi
sanych przez autora. Ta najważniejsza, najgłębsza
prawda nie rodzi się sama z siebie, spontanicznie,
ale musi być wywalczona: „Codziennie - pisze
Grossman - w każdej godzinie, rok za rokiem trzeba
toczyć walkę o prawo do bycia człowiekiem, bycia
dobrym i czystym. I w tej walce nie wolno odczu
wać pychy ani nawet dumy, tylko pokorę. A jeśli
w strasznym czasie nadejdzie godzina, kiedy nie bę
dzie wyjścia, człowiek nie powinien bać się śmierci,
nie może się bać, jeśli chce pozostać człowiekiem".
Wbrew opisowi bezprawia nazizmu i komuni
zmu oraz niegodziwośd ludzi, którzy budowali
oba systemy, z Losu i życia Grossmana bije nadzie
ja i wiara w człowieka. Jedna z bohaterek powieści,
siedemdziesięcioletnia Aleksandra Władimirowna,
matka i babcia, uosobienie koheletowej mądrości,
szlachetności i odwagi, myśląc o swym udręczonym
życiu i życiu swych bliskich, dochodzi do samej isto
ty człowieczeństwa: „Ani losy świata, ani wyroki hi
storii, ani gniew państwa, ani rezultaty bitew nie są
30
V
w stanie zmienić tych, którzy zwą się ludźmi, i czy
za trudy czeka ich nagroda, czy też samotność, roz
pacz, nędza, obóz i śmierć, przeżyją swoje życie jako
ludzie i umrą jako ludzie, a d, którzy zginęli, potra
fili umrzeć jako ludzie - i na tym polega ich wieczne,
gorzkie ludzkie zwycięstwo nad wszystkim, co po
tężne i nieludzkie, nad wszystkim, co na tym świecie
było i będzie, co przychodzi i odchodzi".
31
Eliminowanie
niższych klas społecznych
Dokumentalny film Somet story (reż. Edvins Sno-
re), ukazujący historię zbrodni sowieckiego reżimu,
mówi nie tylko o faktach, ale także o idei masowego
ludobójstwa. Prekursorem był Karol Marks, który
pisał, że klasy zbyt słabe, które nie są w stanie wziąć
udziału w rewolucji, muszą zginąć „w rewolucyj
nym holokauście". Podobnie myślał Engels. W1849
roku na łamach „Neue Reinische Zeitung" ubole
wał, że w Europie istnieje wiele „prymitywnych klas
społecznych, które są o dwa poziomy do tyłu. Nie
są one nawet kapitalistyczne". Nazywał je „ludzkim
śmietnikiem", który winien być wyniszczony, po
nieważ będzie opierał się światowej rewolucji.
Idee Marksa i Engelsa wcielił w życie Lenin, za
kładając pierwsze marksistowskie państwo, które od
samego początku posługiwało się ludobójstwem ja
ko narzędziem tworzenia nowego ustroju. Stalin nie
był oryginalny, jedynie kontynuował dzieło założy
ciela. Dobrym uczniem Marksa był też Hitler. „Ca
ły narodowy socjalizm był oparty na marksizmie -
31
twierdzi prof. George Watson. - Wielu ludzi nie wie,
że w XIX i XX wieku tylko socjaliści publicznie po
pierali ludobójstwo. To jest niestety mało znany fakt.
Prowadziłem wykłady na ten temat w Cambridge
i w innych uniwersytetach i zawsze spotykało się to
z zaskoczeniem". Władimir Bukowski mówi niemal
identycznie: „Ludzie zapominają, że nazistowski re
żim w Niemczech był socjalistyczny. Nazywali siebie
Narodowo-Socjalistyczną Partią Robotniczą. Jest to
gałąź socjalizmu. Sowieci byli międzynarodowymi
socjalistami, a Niemcy narodowymi socjalistami".
Idea soqalizmu, a wraz z nią masowego elimino
wania klas niższych, głęboko zakorzeniła się także
w europejskiej inteligencji. „Wszyscy musicie znać
przynajmniej pół tuzina ludzi, z których nie ma żad
nego pożytku na tym świede, którzy są większym
kłopotem niż są tego warci - mówił w jednym z wy
kładów Bernard Show, dramaturg angielski. - Zapy
taj ich: «Czy mógłbyś być tak uprzejmy i uzasadnić
swoje istnienie. Jeżeli nie możesz uzasadnić swojej
egzystencji, jeżeli nie produkujesz tyle, ile konsu
mujesz, to społeczeństwo nie może utrzymywać cię
przy żydu»".
Konsekwencje takiego myślenia były proste. Nie
dziwi więc, że w 1934 roku piał: „Apeluję do che
mików, by odkryli ludzki gaz, który będzie zabijać
natychmiast i bezboleśnie. Śmiertelny, ale ludzki -
nie okrutny". Kiedy po niespełna dziesiędu latach
niemieccy naukowcy wynaleźli Cyklon-8, Eich-
mann zapewniał, że ludzie umierają w komorach
------------------------------------ 33 -----------------------------------------
Aby na* bolało->3
gazowych bez bólu. „Cykoln-B jest ludzkim gazem*.
Eichmann użył określenia Showa.
Lewica sprzeciwiła się nazizmowi dopiero wtedy
gdy Hitler napadł na Związek Radziecki. Był to jaw
ny dowód, że Hitler zniekształcił ideę marksizmu.
Gazowanie ludzi oparte na narodowości było nie
do przyjęcia. Należało bowiem eliminować niższe
klasy. Kiedy więc po zwycięskiej wojnie Stalin da
lej więził, mordował, deportował, zsyłał na Syberię
niższe klasy, cała zachodnia lewica marksistowska
czciła go jako ikonę światowej rewolucji.
Gdyby tu była moja mama
Spotkanie z Ludmiłą Ludwikowną Gusiewą, córką
Polaków wywiezionych z Ukrainy na Syberię w cza
sach stalinowskich. Ma siedemdziesiąt jeden lat, ale
nadal pracuje jako niańka w domu dziecka w Nowo
sybirsku. W ten sposób dorabia do emerytury, z któ
rej nie mogłaby wyżyć.
Pani Lusia - jak każe zwracać się do siebie - wy
wózki na Sybir nie pamięta, ale pamięta rewizję
w 1938 roku, w czasie której miliq'ant rozdeptał jej
lalkę, przysłaną jej przez babcię z Polski. Pamięta też
jak przez mgłę aresztowanie ojca. Przez dwadzieścia
lat rodzina nie otrzymała żadnych informacji o jego
losie, ale matka powtarzała uparcie, że go rozstrze
lano. Dopiero za Chruszczowa przyszedł dokument
rehabilitacyjny, w którym napisano, że przyczyną
śmierd ojca było „schorzenie głowy". Za Jelcyna
przyszło jeszcze jedno pismo, w którym podano
prawdę: ojciec został rozstrzelany w Nowosybirsku
dwa miesiące po aresztowaniu. Pani Lusi, jako cór
ce represjonowanego ojca, przyznano z tego tytułu
kilka ulg: pięćdziesiędoprocentową ulgę w opłatach
za mieszkanie, energię, wodę i ogrzewanie, prawo
do bezpłatnych przejazdów oraz dodatek do eme
rytury w wysokości 98 rubli, równa wartość 10-12
złotych.
„Mama była pobożna, sama wiele się modliła, ale
nie wychowywała nas religijnie - wspomina pani
Lusia. - Nie nauczyła nas modlitwy. Po śmierci ojca
było jej ciężko. Często chorowała, a mimo to musia
ła ciężko pracować, by nas utrzymać. Bardzo bała
się o nas. Była jakąś fatalistką. Przeczuwając swoją
śmierć, kazała wszystkie ikony i książeczki do nabo
żeństwa włożyć sobie do trumny. Powiedziała: «Dzie-
ci, wam to niepotrzebne. Wiary już nie ma. Pocho
wajcie te wszystkie rzeczy razem ze mną». Uważała,
że wiara w Boga już nie powróci. Starsi bracia zostali
ochrzczeni jeszcze na Ukrainie, na Wołyniu, ja już
nie. Kiedy po upadku komunizmu otwarto w Nowo
sybirsku kościół i poszłam tam po raz pierwszy, roz
płakałam się: «Mój Boże, gdyby teraz była tu ze mną
moja mama i zobaczyła to wszystko na własne oczy».
Chodziłam na Msze, ale nie przyjmowałam Komunii.
Nie byłam przecież ochrzczona. Wszystko, co działo
się w kościele, chłonęłam, ale długo nie mogłam zde
cydować się na chrzest. Stopniowo Bóg przyprowa
dził mnie do Kościoła. Z trudem uczyłam się modlić,
spowiadać Przyjęłam chrzest w 1999 roku w wieku
sześćdziesięciu czterech lat. Po moim chrzcie razem
z braćmi zamówiliśmy Mszę za mamę i tatę, którą
odprawił nasz biskup Josił Verth. Było wspaniale.
Bracia byli bardzo wzruszeni. Po Mszy pojechaliśmy
na grób mamy. Grobu ojca nie znamy".
36
Wspomnienia syna
polskich zesłańców na Syberię
Spotkanie z Leonidem Ostrowskim, doktorem hi
storii na Uniwersytecie w Nowosybirsku badającym
dzieje Polaków na Syberii. Jego dziadek wraz z całą
rodziną był deportowany z Ukrainy do Kazachstanu
jesienią 1936 roku.
„Na spakowanie niezbędnych rzeczy dano im 24
godziny - opowiada pan Ostrowski. - Podróżowali
w wagonach towarowych. Po wielu dniach podró
ży wysadzono ich z pociągu na staqi Taincza. Życie
było bardzo ciężkie. Z czasem jakoś się urządzili.
Kolejna tragedia rodzinna zdarzyła się w 1941 ro
ku. NKWD aresztowało dziadka ze strony mamy.
Przyczyna była prosta. Lubił sobie wypić. I zdarzyło
mu się na zakrapianym spotkaniu powiedzieć, że
Niemcy mają niezłą technikę i mogą wygrać wojnę.
Usłyszał to przewodniczący wiejskiej świetlicy Ba-
szyński, i poinformował kogo trzeba. Dziadek zgi
nął w którymś z karagandzkich łagrów. Otrzymałem
dokument o jego rehabilitacji, w którym podano, że
zginął w 1943 roku. Trudno ufać jednak takim doku-
37
mentom. Jako historyk dobrze poznałem tę machi
nę zbrodni. Mógł też zostać rozstrzelany zaraz po
aresztowaniu".
- Czy w polskich rodzinach odbywał się przekaz
wiary? - pytam. „W małym stopniu. Ludzie bardzo
się bali. Nie było kapłanów, a kościoły zostały poza
mykane. Mimo to modlono się po domach. Pamię
tam, że kobiety spotykały się na różańcu, chrzciły
dzieci. Ja dwukrotnie zostałem ochrzczony: przez
moje babcie, a potem przez księdza. Wszystkie prak
tyki religijne odbywały się w ukryciu. Ludzie byli
zastraszeni. Kiedy zacząłem chodzić do szkoły, dużo
czytałem. Przynosiłem też do domu polskie książ
ki. Moja mama była przerażona. Powtarzała: «Stare
czasy mogą wrócić i znowu będą ludzi łapać...». Ten
strach utkwił w nich na zawsze, nie potrafili w żaden
sposób się go pozbyć. Ja urodziłem się już w Kazach
stanie w 1943 roku, nie przeszedłem całej tej grozy
i mniej się bałem. Starsze pokolenie udało się zastra
szyć do głębi. Komunizm to był diabelski system.
Doskonale sportretował go Bułhakow w Mistrzu
i Małgorzacie. Woland i jego diabelska banda to por
tret Stalina i jego towarzyszy. Rzeczywiście, dobrali
się jak wataha drapieżnych wilków i robili z ludźmi,
co chcieli. Tak rozumiem dzieło Bułhakowa i podzie
lam pogląd tych, którzy tak go interpretują".
„Jeszcze teraz nie mam swobody badań. Nie
wiem, dlaczego archiwa FSB dotyczące lat trzydzie
stych są ciągle zamknięte. To już prawie osiemdzie
siąt lat. Czego oni się jeszcze boją? Musi przeminąć
f
kilka pokoleń, by nastąpiła prawdziwa zmiana. Ja
to dobrze rozumiem. I ja - choć wbrew sobie - by
tem w komunistycznej partii, wychowywałem się
w Komsomole. To z pewnością jakoś odcisnęło się
i na mnie. W Rosji wszyscy wyszliśmy spod tego sa
mego płaszcza (por. Mikołaj Gogol, Płaszcz)".
Młodzież europejska
wczoraj i dzisiaj
Uczestniczę w Międzynarodowym Spotkaniu Dusz
pasterstwa Apostolstwa Modlitwy w Centrum Du
chowości w Częstochowie. Biorą w nim udział jezu
ici z Europy Wschodniej i Zachodniej. Dyskutujemy
na temat: Młodzież europejska wczoraj i dzisiaj. Nasi za
chodni koledzy zarzucają młodym Europy Wschod
niej, że nie doceniają jeszcze zaangażowania społecz
nego i politycznego.
Ale czy to takie dziwne? Tłumaczę, że winna jest
temu żelazna kurtyna, na którą Zachód tak łatwo się
zgodził, a która podzieliła Europę na czterdzieści
pięć lat. To ona zróżnicowała postawy i zachowania
społeczne ludzi młodych po obu stronach. Uprawia
nie polityki i jakakolwiek działalność społeczna były
u nas zarezerwowane wyłącznie dla osób powiąza
nych z komunistami. Stąd też zdecydowana więk
szość młodzieży izolowała się od jakiejkolwiek dzia
łalności społecznej i politycznej, a tak zwane czyny
społeczne odbierała jako rodzaj pracy przymusowej
40
i przejaw politycznego zniewolenia. Każdą formę
sprzeciwu wobec takich działań „społecznych" trak
towano jako wyiaz odwagi i „walki o wolność".
Pamiętam z liceum, a były to lata sześćdziesiąte,
dwóch moich kolegów, piętnastolatków. Nie chcąc
uczestniczyć w pierwszomajowej paradzie, „zgu
bili" gdzieś po drodze czerwone flagi, które mieli
nieść w pochodzie. W ocenie dyrektora szkoły była
to jawna dezercja i działanie na szkodę ludowego
państwa. Dla nas byli prawdziwymi bohaterami.
Dyrektor zagroził im wyrzuceniem z liceum i „wil
czym biletem", który uniemożliwiał dalszą naukę
w jakiejkolwiek szkole. Jednak ich „skrucha", inter
wencja rodziców oraz łaskawość ludowej władzy
sprawiły, że zostali ukarani dwutygodniowym za
wieszeniem w prawach ucznia, po czym mogli wró
cić do ławki szkolnej.
Jednak tak łagodne wyroki wobec młodzieży za
„działania wrogie państwu" były tylko w Polsce Lu
dowej. Zupełnie inaczej wyglądało to w Czechosło
wacji, Niemieckiej Republice Demokratyczną czy
tym bardziej w republikach Związku Radzieckiego.
Od początku lat siedemdziesiątych przyjaźniłem się
z pewną czeską rodziną, której najstarszy syn wstą
pił do jedynego w kraju seminarium duchownego
w Ołomuńcu. Wysoką cenę za tę decyzję poniosła
reszta rodziny. Jego młodsza siostra nie została przy
jęta na studia, a młodszego brata nie przyjęto nawet
do liceum. Chłopak, mimo dużych zdolności, swoją
edukację zakończył na szkole zawodowej. W wie-
41
ku siedemnastu lat musiał podjąć pracę, choć chciał
uczyć się dalej.
Zdecydowana większość młodych wychowywa
na w klimacie przymusu politycznego i ideologicz
nego nabierała niechęci do jakiegokolwiek zaanga
żowania społecznego i wycofywała się we własny
wewnętrzny świat. Obecna niska świadomość spo
łeczna dorosłych i młodzieży oraz brak zaangażowa
nia politycznego w Europie Wschodniej to ciągle nie-
przekroczone jeszcze dziedzictwo żelaznej kurtyny.
NAZIZM I JEGO ZBRODNIE
*
Krwawią rany
zadane przez Hitlerjugend
„Moje lata jako nastolatka były zrujnowane przez
złowrogi reżim, któremu zdawało się, że ma na
wszystko odpowiedź. Jego wpływ rósł, reżim prze
nikał także do szkół i do organizacji obywatelskich,
a nawet do religii, zanim rozpoznano, jakim był po
tworem" - wyznał Benedykt XVI młodzieży amery
kańskiej w czasie pielgrzymki do Stanów Zjednoczo
nych. Joseph Ratzinger w wieku czternastu lat został
przymusowo wcielony do Hitlerjugend, a trzy lata
później do Wehrmachtu.
Te szczere, ale jakże bolesne słowa łatwiej zrozu
mieć po przeczytaniu książki Brenda Ralpha Lewisa
Hitlerjugend w czasach wojny i pokoju 1933-1945 (War
szawa 2008). Ukazuje ona całą złowrogość systemu,
który rujnowanie ludzkiego życia rozpoczynał od
wczesnych lat dziecięcych, wcielając sześciolatków
do Jungyolk, a następnie - po ukończeniu czternastu
lat - do Hitlerjugend. Nazizm, jak mu się zdawało,
„miał odpowiedź na wszystko", ponieważ ubrał się
w boskie szaty - szaty religii. Hitler czuł się właśó-
I
45
eielem młodzieży i przemawiał do niej jak bóg, a ci,
którzy w niego wierzyli, oddawali mu chwałę, jaką
oddaje się tylko Bogu.
W1933 roku mówił: „Popatrzcie na tych młodych
mężczyzn i chłopców! Co za tworzywo! Z nimi mo
gę stworzyć nowy świat. Bohaterski czas młodości;
z niej wyłoni się człowiek twórczy, boski. Gdy wróg
powiada: «Nie przejdę na waszą stronę», mówię mu
spokojnie: «Twoje dziecko już należy do nas... Kimże
sam jesteś? Przeminiesz#". Boski władca ustalał no
we zasady pedagogiczne dla młodzieży III Rzeszy:
„Nie nakazuję ćwiczenia intelektu. Wiedza zaszko
dzi mojej młodzieży. Gwałtowni i aktywni, ambitni
i agresywni młodzi - oto, do czego dążę. (...) Muszą
wyzbyć się słabości i delikatności. Pragnę ujrzeć na
własne oczy ich błysk dumy i niezależności bestii,
polujących na inne".
A d, których Hitler uwiódł, bluinierczo modli
li się do niego, naśladując Ojcze nasz: „Adolfie Hit
lerze, tyś naszym wielkim wodzem. Wróg drży na
dźwięk twego imienia. Twoja III Rzesza nadchodzi,
a tyś sam prawem na tej ziemi. Słyszymy co dnia
twój głos i twe rozkazy; prowadź nas, będziemy po
słuszni tobie do końca i oddamy za ciebie nawet ży-
de. Chwalimy Cię. Heil Hitler".
Alfons Heck, siedemnastoletni przywódca okrę
gowego oddziału Hitlerjugend, który dał się uwieść,
a walkę kontynuował jeszcze po kapitulacji, gdy
przejrzał na oczy, mówił rozżalony: „Nabrałem głę
bokiej niechęd do naszych wychowawców. Poddali
46
1
nas, dzieci, okrutnej władzy nowego boga. Mówi się
nieraz: «Pogadamy o tym i puścimy w niepamięć#.
Rzecz nie wygląda tak prosto. Można rozmawiać
0 przeszłości w nocy, ale wtedy rany otwierają się
1 zaczynają na nowo krwawić".
Benedykt XVI pokornie wyznał, że krwawią i je
go rany zadane przez Hitlerjugend.
Pan jest Bogiem, a poza Nim nie ma innego (Pwt
4,35).
Wspomnienia z piekła
Charlotte Delbo
Ja zaś jestem robak, a nie człowiek
(Ps 22,7).
27 stycznia 1943 roku, dokładnie dwa lata przed
wyzwoleniem Auschwitz, przywieziono do Birke
nau dwieście trzydzieści francuskich kobiet. Więk
szość z nich brała udział w ruchu oporu. Kobiety,
nieświadome swego tragicznego losu, wchodząc do
pociągu, który miał ich zawieźć do „niemieckiego
piekła" na ziemi, śpiewały Marsyliankę. Był to jedyny
transport więźniarek politycznych wysłany z Fran
cji do Auschwitz-Birkenau.
W Birkenau przez dwa tygodnie przechodziły
kwarantannę na bloku numer 14, po czym skiero
wano je do bloku numer 26. Kwarantanna zbierała
krwawe żniwo. Po sześciu miesiącach z dwustu trzy
dziestu kobiet pozostało przy życiu zaledwie pięć
dziesiąt siedem. Przed niechybną śmiercią pozostałe
uratował transport do Ravensbriick. „Gdyby kwa
rantanna zaczęła się miesiąc później, żadna z nas nie
wyszłaby żywa" - wspomina Charlotte Delbo (1913-
1985), jedna z ocalonych, numer 31661. W książce
------------------------------- 48
Żaden z nas nie powróci (Oświęcim 2002) opisała swój
sześciomiesięczny pobyt na bloku 26. Styl jej książki
różni się od „klasycznych" obozowych wspomnień.
Autorka nie snuje systematycznego opowiadania,
jak czyni to większość autorów, ale - nie licząc się
zbytnio z wrażliwością czytelnika - w realistyczny,
wręcz brutalny, sposób (choć niepozbawiony poezji)
maluje pojedyncze sytuacje obozowej niedoli. Przed
stawia obrazy zimowych apeli, pracę ponad ludzkie
siły, choroby, głód, poniżenie, katowanie i mordowa
nie więźniów. I choć książka zawiera zaledwie kil
kadziesiąt krótkich opowiadań - obrazów, to jednak
doskonale oddaje koszmar Auschwitz-Birkenau.
„Esesmani tresują psy. Widać ich, gdy idą z psami
na smyczy, uwiązanymi po dwa. Esesman na prze
dzie niesie manekina, wielką, słomianą kukłę ubra
ną jak my, w wyblakły pasiak, brudny, ze zbyt dłu
gimi rękawami. Esesman trzyma go za jedno ramię.
Ciągnie jego kończyny po kamieniach. Doczepili mu
nawet drewniaki. «Nie patrz. Nie patrz na tego ma
nekina. Nie patrz na siebie»". Charlotte Delbo pisze
dalą, jak skuteczna była esesmańska tresura psów.
„Mężczyzna już nie nadąża. Pies rzuca się na niego
z tyłu. Mężczyzna nie zatrzymuje się, idzie z psem
uczepionym na dwóch łapach, jego pysk wbity
jest w ciało. Mężczyzna idzie. Nie krzyknął nawet.
Krew znaczy długi ślad na spodniach. Od wewnątrz
plama rozlewa się jak na bibule. Mężczyzna idzie
z kłami psa w ciele. «Spróbujde spojrzeć. Spróbujcie
widzieć*".
0
Aby nasboltło...
*4
Jak woda się rozlewam i rozłączają się loszystłae mo
je kości; jak wosk się staje moje serce, we wnętrzu moim
topnieje. Moje gardło suche jak skorupa, język mój przy
wiera do podniebienia, kładziesz mnie w prochu śmierci.
Bo psy mnie opadają, osacza mnie zgraja złoczyńców. [...]
Ty zaś, o Panie, nie stój z daleka; Mocy moja, śpiesz mi m
ratunek! (P$ 22,15-17.20).
Wigilia w obozie koncentracyjnym
w Dachau
Albowiem
nieprzyjaciel
mnie
prześladuje,
moje
życie
todeptai w ziemię, pogrążył mnie w ciemnościach jak
dawno umartych. A we mnie duch mój omdlewa, serce we
mnie zamiera (Ps 143,3-4).
Rok po śmierci kard. Adama Kozłowieckiego S]
(1911-2007) ukazało się trzecie wydanie jego obozo
wych wspomnień
Ucisk i strapienie (Kraków 2008).
Jest to monumentalne dzieło, w którym autor wyka
zał się fenomenalną pamięcią, rekonstruując metodą
pamiętnika - dziennika dzień po dniu sześć lat nie
woli więziennej i obozowej: w Krakowie na Monte
lupich, w Wiśniczu, Oświęcimiu i Dachau.
Większość autorów, pisząc obozowe wspomnie
nia, stosuje metodę sumowania i uogólnień. Kozło-
wiecki snuje zaś wspomnienia wokół szczegółów
obozowej
codzienności,
które
najlepiej
pokazują
poniżenie, pogardę, ciągłe zagrożenie żyda, strach,
głód, pracę ponad ludzkie siły.
Ucisk i strapienie to
także wielkie świadectwo świętośd niezłomnych
kapłanów, między innymi bł. bp. Michała Kozala,
51
bł. ks. Stefana W. Frelichowskiego, o. Józefa Cyrka,
o. Mariana Morawskiego. Autor obdarzony niezwy
kłym poczuciem humoru, przywołuje wiele sytuaq'i
komicznych, co świadczy o jego wewnętrznej wol
ności i dystansie zachowanym w obozowym piekle.
Później jako biskup i kardynał, w udzielanych wy
wiadach, czas spędzony w obozie nazywał niekiedy
z ironią .wakacjami zafundowanymi przez Hitle
ra". I choć z odwagą i poświęceniem pomagał wielu
współwięźniom, nie czyni z siebie bohatera. Wręcz
przeciwnie, przytacza z pokorą trudne chwile odsła
niające jego ludzką kruchość.
Na cztery miesiące przed wyzwoleniem, w Wi
gilię Bożego Narodzenia 1944 roku, przeżył wyjąt
kowo bolesną pokusę rozpaczy: „Już szósta Wilia
w tych warunkach - pisał po latach. - Połamaliśmy
się opłatkiem. Wymuszając z siebie uśmiech, zło
żyłem życzenia i uciekłem prędzej, bo «rozebrało»
mnie na dobre. Poszedłem na plac apelowy i chodzi
łem sam. j...j Targała mną czarna rozpacz. Chciał
bym, aby się to wszystko już skończyło! Tak czy
owak, ale niech by się skończyło, bo z tą nieznośną
męką w sercu wytrzymać już nie mogę. Chwilami
mam żal do Pana Boga, że odebrał mi wszystko, co
mi jest drogie. J...J Przekleństwo ciśnie się mi na us
ta na wrogów, co szczęście nasze zburzyli, i na tych,
co nas zdradzili, co nami handlują. A w sercu budzi
się nienawiść do wszystkich, do całego świata. Co
raz bardziej staję się mizantropem. I znowu żal mi
bardzo, że życia odebrać sobie nie wolno; och, gdy
52
by mi wolno było, nie zawahałbym się ani chwili.
A Ty, Boże? Czyż nas skażesz na wieczną tułaczkę?
Czyż po tylu cierpieniach nam jednym nie pozwo
lisz wrócić do tego, co nam jest tak drogie? Za co,
Panie? Za co?! Czyż większe od innych popełniliśmy
zbrodnie? A Ty, Królowo Polski, czy lud swój opuś
cisz? Och, wrócić! Wrócić...!".
Holokaust
ołpińskich Żydów
„To,
co mam do nadrobienia, to ból, że tak wiele lat
swego życia byłem utrzymywany w niewiedzy na te
mat prawdziwego kształtu Holokaustu. Mieszkając
w Otwocku, chodziłem na cmentarz żydowski. Nie
wiedziałem, że trzy czwarte mieszkańców Otwocka
to byli Żydzi. Otwoccy Żydzi zostali wywiezieni
do Treblinki we wrześniu 1942 roku, osiem tysię
cy osób, jeden dzień, jeden transport, jeden pociąg,
jedna lokomotywa. Mnie nikt o tym nie powiedział
- ani szkoła, ani rodzice. Muszę to odreagować. Jeż
dżę do Treblinki” (Mirosław Bałka, artysta).
Gmina żydowska w (Spinach, w mojej rodzinnej
wiosce, została założona w XVI wieku. Rozwijała
się prężnie: w 1835 roku wieś liczyła 199 Żydów,
a pod koniec XIX wieku było ich 512; w okresie mię
dzywojennym liczba ta nieco spadła. Społeczność
Żydów ołpińskich posiadała synagogę, cmentarz,
rabina, stowarzyszenia charytatywne. Po decyzji
nazistów o
Endldsung - „ostatecznym rozwiązaniu
kwestii żydowskiej”, podjętą początkiem 1942 roku,
54
przystąpiono w okupowanej Polsce do likwidacji
Żydów, w tym także Żydów w Ołpinach. Zdaniem
historyka Adama Bartosza, latem 1942 roku hitle
rowcy przesiedlili część ołpińskich Żydów do getta
w Gorlicach. Ci zginęli w samym gorlickim getcie,
w Stróżówce lub zostali wywiezieni do obozu zagła
dy w Bełżcu. Dalsza część ołpińskich Żydów mogła
zostać przesiedlona do getta w Rzepienniku Strzy
żewskim i tam wraz z innymi 11 sierpnia 1942 roku
rozstrzelana w pobliskim lesie Dąbry.
Żydowski Instytut Historyczny zachowuje opis
egzekucji w Rzepienniku Strzyżewskim, sporzą
dzony w 1987 roku przez Mariannę Kiesler: „Jeden
Niemiec tylko strzelał. Trwało to do wieczora. Resz
ta zebranych czekała na łące przy wąwozie, gdzie
musieli się rozbierać. Po dziesięć osób rozebranych,
dwieście metrów przez krzaki musieli iść do ławki,
siadać, tam ich rozstrzeliwano po kolei. Jakiś chło
pak wrzucał zamordowanych do dołu i przysypywał
wapnem. Na koniec zostało jeszcze dziecko, wzięli je
za nogi, trzasnęli o ławkę i rzucili do mogiły".
Niedobitki ołpińskich Żydów błąkały się jeszcze
po okolicznych wsiach i lasach, ale i tych gestapo sy
stematycznie wyłapywało i rozstrzeliwało na miej
scu. Spośród kilkuset Żydów z getta w Rzepienniku
Strzyżewskim, dzięki ofiarnej pomocy okolicznych
chłopów, Holokaust przeżyło kilka osób.
Po Żydach w Ołpinach pozostała skromna sy
nagoga; zdewastowana przez hitlerowców tuż po
wojnie została przez władzę ludową przekształco
55
na na warsztat naprawy maszyn rolniczych. Dziś
opuszczona stoi w centrum wsi. A ponieważ nie ma
żadnej tablicy informacyjnej czy napisu, we wsi ma
ło kto zdaje sobie sprawę, że jest to dawna synago
ga. W odległości półtora kilometra na południe od
synagogi znajduje się cmentarz żydowski; obecnie
jego teren jest nieużytkiem porośniętym krzewami,
a z ziemi wystają mało co widoczne płyty nagrobne
- macewy.
„Żydzi nie tylko, że zostali wymordowani przez
nazistów, lecz także zostali wymazani z pamięd
współobywateli Polaków. Przez całe lata pobytu
w tym mieście - zaledwie pięć lat po wojnie - ani
razu nie usłyszałem słowa «Żyd»" - pisał Stanisław
Musiał S] o jednym z podkarpackich miasteczek.
Ciągle jednak mamy szansę, by przywrócić pa
mięć o naszych starszych braciach w wierze, którzy
wiele stuleci żyli pośród nas i chwalili tego samego
Boga, co my, chrześcijanie.
Żyją obok masowych
grobów żydowskich
W dniach 1-3 października 2007 roku na Sorbonie
w Paryżu odbyło się kolokwium naukowe ni. Shoah
na Ukrainie, które zajmowało się martyrologium lud
ności żydowskiej w czasie drugiej wojny światowej.
Jak stwierdza ks. Patrick Desbois, sekretarz Komisji
Episkopatu Francji do spraw dialogu z Żydami oraz
uczestnik kolokwium, jest to bardzo zaniedbany
problem w historycznych badaniach. Dla sowiec
kich komunistów pojęcie Shoah było wymysłem
„zgniłego" Zachodu. Władze sowieckie traktowały
Żydów jako swoich obywateli, stąd w statystykach
ofiar drugiej wojny światowej nie wyróżniały lud
ności żydowskiej.
Przed wojną wspólnota żydowska na Ukrainie
liczyła 2,7 miliona, czego dowodzi spis ludności,
jaki miał miejsce w 1939 roku. Z rąk niemieckich
nazistów zginęło 1,5 miliona ludności żydowskiej.
Ocaleli tylko d, którzy tuż po hitlerowskiej inwazji
zdążyli jeszcze uriec w głąb Związku Radzieckiego.
Tylko 20 proc. zginęło w obozach koncentracyjnych
-------------------------------------- 57 -------------------------------------------
w Bełżcu, Sobiborze i Auschwitz. Pozostałe 80 proc.
zostało zamordowanych bezpośrednio przez specjal
ne niemieckie komanda Einsatzgruppen. Jak podaje
ks. Desbois, znawca problematyki, Einsatzgruppea
składały się wyłącznie z Niemców lub Austriaków,
zazwyczaj młodych mężczyzn. Towarzyszyła im
często ukraińska policja, którą sami tworzyli. Kadra
morderców była doskonale przygotowana. Działała
sprawnie i skutecznie. Całą akcją kierował Himmler.
Istniały specjalne nagrody, jak na przykład gatunko
we alkohole sprowadzane z Niemiec, które każde
komando miało prawo pić po egzekucji.
Przeciwko masakrze Żydów protestował metro
polita Kościoła greckokatolickiego we Lwowie An
drzeja Szeptycki, dziś kandydat na ołtarze. 1 choć
początkowo metropolita postrzegał Niemców jako
wyzwolicieli z komunizmu, to jednak szybko zdał
sobie sprawę z ogromu zagrożenia. Wielokrotnie pi
sał do Watykanu o tragedii ukraińskich Żydów. Na
kazał też księżom głosić kazania na temat piątego
przykazania Nie zabijaj. Tam, gdzie miało miejsce ta
kie przepowiadanie, ludność nie brała udziału w lu
dobójstwie. W procesie beatyfikacyjnym Szczeptyc*
kiego Żydzi zgodnie świadczą na jego korzyść.
Ks. Desbois, który prowadzi badania zagłady
Żydów na Ukrainie, podkreśla, że dziś o zbrodniach
Niemców dają świadectwo przede wszystkim ludzie
ze wsi: .Pamiętają dobrze Żydów, których zabijano
na ich oczach. Uważają, że to ich obowiązek. Są to
ludzie wiernego świadectwa. Od czasu wojny nie
zmieniali oni miejsca zamieszkania. Żyją obok maso
wych grobów żydowskich. Pamiętają dobrze szcze
góły topograficzne. Kiedy odwiedza się z nimi miej
sca zbrodni, proszą, by się razem z nimi pomodlić".
Fascynacja trupimi czaszkami
Czytam Łaskawe Jonathana Littella (Kraków 2008).
Od chwili wydania we Francji w 2006 roku to best
seller osiągający gigantyczne nakłady, tłumaczony
na dziesiątki języków, nagradzany prestiżowymi
nagrodami, littell (ur. 1967), amerykański pisarz, ży
dowskiego pochodzenia, piszący po francusku, kre
uje w powieści postać oficera SS Maximiliana Aue,
amatora literatury, filozofii i muzyki, a jednocześnie
nazistowskiego żbrodniarza. Aue brał udział w ma
sowych mordach na Żydach na froncie wschodnim.
Po kapitulacji IU Rzeszy uniknął odpowiedzialności
i znalazł schronienie we Francji.
Łaskawe to skandalizujący portret nazisty - este
ty. Na wstępie swego opowiadania Aue deklaruje
cynicznie, że niczego w życiu nie żałuje, a każdy
z czytelników na jego miejscu robiłby to samo, co
on. „Mogę was zapewnić, że do samego końca [mo
je wspomnienia] będą wolne od wszelkiej skruchy.
Nie żałuję niczego: taką miałem pracę i już. [...] Je
żeli urodziliście się w kraju lub w epoce, w której nie
tylko nikt nie zabija waszych żon i dzieci, lecz także
60
nikt nie każe wam zabijać dzied i żon innych ludzi,
chwalcie Boga i idźcie w pokoju. Ale w głowach
niech na zawsze pozostanie wam ta myśl: macie być
może więcej szczęścia ode mnie, ale nie jesteście ode
mnie lepsi".
Littell długo przygotowywał się do pisania
książki. Wielu chwali ją za historyczną rzetelność.
„Wszystko się zgadza, nazwiska ludzi i nazwy miej
scowości" - pisał Claude Lanzmann. Niektórzy kry
tycy spekulowali nawet, że za opowiadaniem lite
rackim kryje się realna postać, jedni wpisali Littella
do litanii wielkich pisarzy: Prousta, Stendhala, Do
stojewskiego czy Tołstoja, inni zaś określali Łaskawe
literackim wygłupem, perwersyjną prowokacją czy
też brutalną pornografią zbrodru. Amos Oz, izrael
ski pisarz, stwierdza, że książka nie podoba mu się,
ponieważ „autor jest zafascynowany złem. A co gor
sza, sprawia mu ono przyjemność. Bohater, Aue, to
człowiek, którego nic tak nie podnieca jak zbrodnie,
które ogląda i wyrządza". Zdanie Oza zdaje się po
twierdzać sam Littell, który w jednym z wywiadów
powiedział: „Skupiam się na ponurym aspekcie ży
da, bo jest bardziej widoczny".
Jeżeli Oz ma rację, to książka - paradoksalnie
rzecz ujmując - jest tym ciekawsza, ponieważ dzię
ki niej możemy zobaczyć świat Holokaustu oczyma
zbrodniarza. Ciekawsza, owszem, ale i bardziej nie
bezpieczna, ponieważ trupie czaszki SS mają swoje
trupie piękno, które wdąż fascynuje pewne kręgi
ludzi. Stąd też sam czytam powieść tak, jak zażywa
61
się niebezpieczne lekarstwo, które w minimalnych
dawkach prowokuje w organizmie procesy leczenia,
ale w większych dawkach staje się trucizną.
Cyniczny Aue ma racje, gdy twierdzi, że nie je
steśmy od niego lepsi. Ale, ponieważ liczymy się
z własnym sumieniem, jesteśmy moralnie zdrowsi
i dlatego - jak wierzę - nie robilibyśmy w tych sa
mych warunkach tego samego, co on.
Wizyta w Auschwitz
po trzydziestu latach
Czemuż to Pan tak uczynił tej ziemi? (Pwt 29,23).
Po trzydziestu latach, z młodymi jezuitami
z Francji, zwiedzam ponownie Auschwitz-Birke-
nau. Tym razem uderzył mnie monstrualny, iście
diabelski rozmach i precyzja nazistowskiego przed
sięwzięcia. Widoczne są one zwłaszcza w Birke
nau. Fronton z czerwonej cegły z wjazdową bramą
w centrum ma piękną, wręcz uroczystą architekturę.
Dalej szerokie perony, miejsce selekcji, które mogły
pomieścić tysiące ludzi. Najwięksi tyrani w historii
nie przypisywali sobie takiej władzy nad ludzkimi
istotami jak esesmani na kolejowym peronie w Bir
kenau. Jednym gestem skazywano na śmierć lub na
życie. Działali w sposób profesjonalny, z niemiecką
precyzją. Zdjęcia dokumentalne przedstawiające se
lekcję pokazują, że więźniowie obdarzeni łaską do
datkowych kilku tygodni czy miesięcy żyda (rzadko
jednak lat) są zdrowsi, silniejsi, stoją bardziej zwana
i uporządkowani. G zaś przeznaczeni do komór ga
zowych wyglądają nędznie, tłoczą się, stoją w spo-
a
1
sób chaotyczny. Decyzje bogów z trupią czaszką nie
był>’ przypadkowe. Likwidacja dziesiątków tysięcy
istnień ludzkich trwała krótko. Należało się spieszyć;
kolejne pociągi stały w kolejce. Przed zagazowa
niem ofiar i spaleniem ich zwłok należało przecież
wyrwać im złote zęby i obciąć włosy. To cenne su
rowce, na które z Reichu przychodziły zamówienia
i za które niemieckie firmy dobrze płaciły. Wszystko
zaś dokonywało się w największej dyskrecji, tak że
ofiary na ogół nie były świadome swojego tragicz
nego losu aż do ostatniej chwili. Pomocna dla katów
była niewątpliwie naturalna skłonność człowieka do
łudzenia się, że może oto w ostatniej chwili zdarzy
się jakiś cud i ocali swoje życie.
Jednak cudów nie było. Tych zaś, którym chwi
lowo darowano życie, po ograbieniu ze wszystkie
go pędzono do brudnych baraków, a następnie do
nieludzkiej pracy, karmiąc ich głodowymi racjami
Zagrabione rzeczy (zwiezione z całej Europy), już
zamordowanym i chwilowo jeszcze żyjącym, sami
więźniowie pod czujnym okiem esesmanów sor
towali i ładowali do wagonów, które wysyłano do
Rzeszy. W ciężkich wojennych czasach, gdy cały
przemysł działał na rzecz wojny, przydawało się
wszystko.
Zwiedzając komory gazowe, gdzie w strasznych
mękach konały setki tysięcy istnień ludzkich, dozna
łem zimnego dreszczu, a w półmroku - jak mi się
zdawało - czaiła się, jeszcze do dzisiaj, czarna roz
pacz. Ściany zdawały się powtarzać jęk Hioba i nie-
zliczonej rzeszy jego rodaków: Czemuż wywiodłeś
mnie z łona? Bodajbym zginął i nikł mnie nie widział (Hi
10,18). Nagle pośrodku komory gazowej dostrze
głem malutki płomyk lampki. To on stał się ratun
kiem dla moich oczu, przypominając, że człowiek
i w życiu, i w śmierci należy do Pana (por. Rz 14,8).
65
Aby
hm
bolało..-5
Marylko, gdybyśmy byli
w posiadaniu cyjanku...
Nakładem Państwowego Muzeum na Majdanku
ukazał
się Dziennik z warszawskiego getta (2008), bru
lion znaleziony w jednym z baraków obozowych.
Z kilkuset stron
Dziennika ocalało zaledwie 68 (od
267 do 334). Brzegi brulionu były nadpalone, niektó
re kartki wydarte. Ocalały tekst można jednak łatwo
odszyfrować. Pozostaje tajemnicą, jak zachował się
brulion w warunkach obozowych, mimo ciągłych
surowych rewizji.
Nieznane pozostaje nazwisko autorki
Dziennika.
Raz jedynie wymienia swoje imię, przytaczając sło
wa skierowane do niej przez znajomych: „Marylko,
gdybyśmy byli w posiadaniu cyjanku, już byś nas
nie oglądała". Z zachowanych kart
Dziennika nie
wiele też możemy wywnioskować o rodzinie autor
ki. Opowiada o matce, o jakimś Adasiu, o sąsiadach.
Autorka posługuje się doskonale językiem polskim.
Zachowany fragment brulionu opisuje kilkana
ście dni kwietnia 1943 roku, w tym początek powsta
nia w żydowskim getcie. Maryla pisze bez przerwy.
66
V
Na żywo opowiada o tragicznych wydarzeniach
w likwidowanym getcie, o własnych przeżyciach.
Opisuje również beznadziejne próby ratowania się
Żydów po stronie aryjskiej, napomyka o szpiclach,
szantażach, o cennikach za ukrywanie Żydów po
aryjskiej stronie; wspomina o szlachetnych gestach
Polaków
pomagających
„ściganym
zwierzętom".
Nie przestaje pisać także wówczas, gdy nagle zna
lazła się w dusznym bunkrze w czasie powstania
w getcie. Czytając Dziennik, odnosi się wrażenie, że
autorka pragnie utrwalić dla historii agonię swojego
narodu.
Opisując tragiczne wydarzenia, nie traci filozo
ficznego dystansu. Ocalały fragment dziennika roz
poczyna się słowami: „Patrzyłam na usta, przeważ
nie wyszminkowane, opowiadające teraz prawie
że beztrosko jakieś nieważne wydarzenia; te usta,
z których przeważnie płyną niesamowite w swojej
grozie historie własnych, tragicznych doznań i po
myślałam sobie, że człowiek to mimo wszystko ja
kiś cudowny twór, że jednak się może oderwać, że
jednak może zapomnieć teraz, kiedy tkwi po uszy
w tym bagnie, które mu grozi w każdej chwili zala
niem. Każdy (...) nosi w sobie niezabliźnioną ranę
w sercu i mimo ciągle spadających razów jeszcze
potrafi się wziąć w karby, jeszcze potrafi podnieść
głowę".
Ocaleńcy - zdaniem autorki - nie mogą zapo
mnieć o wielkiej zbrodni niemieckiej, ale winni szu
kać świętej zemsty. Po słowach o zemście reflektuje
67
się jednak i dodaje: „Sama widzę, że uniosłam się za
bardzo. Nie winię całego narodu, nie wierzę, żeby
naród niemiecki był cały zatruty tym jadem szaleń
stwa i zła”.
Dziennik z mrszawskiego getta to wielkie oskarże
nie nazistowskich oprawców i jeszcze większe świa
dectwo godności, z jaką skazani na nieuchronną za
gładę szli na śmierć męczeńską.
Piekło Powstania Warszawskiego
Jak długo występni, o Panie, jak długo będą się chełpić
występni, będą pleść i gadać bezczelnie, i przechwalać się
będą wszyscy złoczyńcy ? Lud Twój, o Panie, depczą i uci
skają Twoje dziedzictwo, mordują wdowę i przychodnia
i zabijają sieroty (Ps 94,3-6).
Spotykam w Londynie o. Tadeusza Spornego,
zakonnego współbrata, który jako dwudziestolatek
brał udział w Powstaniu Warszawskim. Z trudnoś
cią udało mi się namówić go na rozmowę o tamtych
dramatycznych chwilach. Bo choć odległe w czasie,
to jednak są głęboko i boleśnie wryte w pamięć.
-Jak Ojciec wspomina powstanie?
„Na początku towarzyszył nam ogromny entu
zjazm. Przez pierwszy tydzień to była młodzień
cza euforia, tym bardziej że powstańcom udało się
zdobyć wiele domów i ulic. Na dachach i w oknach
powiewały polskie flagi, śpiewaliśmy patriotyczne
pieśni. Czuło się wolność. Po latach niewoli chcieli
śmy zacząć walczyć z Niemcami. Ten entuzjazm nie
gasł, nawet gdy zaczęło brakować amunicji i żyw
ności. Wszyscy z nadzieją patrzyli w niebo, ocze
------------------
69
-------------------
kując alianckich zrzutów, i za Wisłę - spodziewając
się pomocy Armii Czerwonej. Większość zrzutów
spadała na stronę niemiecką, a Armia Czerwona za
klęcie milczała. 1 tak powoli gasły nadzieje, a kiedy
hitlerowcy rozpoczęli metodyczne bombardowania
miasta, przyszło to najgorsze. Spuszczali na Warsza
wę bomby zapalające, ulica po ulicy. To było strasz
ne. Cale miasto płonęło. Patrzyliśmy na to z okien
ostatniego piętra Gimnazjum im. Górskiego, w któ
rym stacjonowaliśmy. Trudno było znieść duszący
dym, swąd spalenizny i odór rozkładających się tru
pów. To było naprawdę piekło. A kiedy z budynku
w którym stacjonował mój oddział, zaczęła nada
wać powstańcza radiostacja, Niemcy namierzyli go
i zbombardowali. Pod gruzami zginęło wielu moich
kolegów. Przeżyłem tylko dlatego, że w tym czasie
pomagałem przy ratowaniu ludzi w gmachu Pocz
ty Głównej przy placu Napoleona. Nie byłem tam
specjalnie potrzebny, ale w taki sposób Opatrzność
zachowała mnie przy życiu".
- Czy był Ojciec w Muzeum Powstania Warszaw
skiego?
„Byłem. W jakimś stopniu oddaje ono klimat po
wstańczych walk, ale by całkowicie go oddać, mu
siałby tam jeszcze zapanować ten straszny swąd pa
lonych i rozkładających się dał, ogarniający wszyst
ko dym, nieustający zaduch i kurz wzbijany przez
walące się budynki. Tego oddać się nie da".
- Czy powstanie miało sens? Czy warto było wal
czyć?
„Było to ostatnie polskie powstanie romantycz
ne, zryw głównie młodych ludzi, którzy podjęli go
pełni patriotycznych uczuć. Wśród moich rówieśni
ków nikt nie myślał o wielkiej polityce. Cena była
jednak bardzo wysoka: około osiemnastu tysięcy
poległych żołnierzy i sto osiemdziesiąt tysięcy cy
wilnych mieszkańców miasta. Wśród poległych elita
narodu. Dla mnie powstańcy na zawsze pozostaną
bohaterami gotowymi oddać życie za ojczyznę. Mu
szę jednak powiedzieć, że w powstańczych oddzia
łach zdarzali się także ludzie o mniej szlachetnych
pobudkach...".
Dwa niemieckie sumienia
w Powstaniu Warszawskim
Na kanale TV Discovery wypowiedzi dwu żołnie
rzy Wehrmachtu, którzy brali udział w tłumieniu
Powstania Warszawskiego.
Ludwig Kerstiens (ur. 1924): „Patrzyliśmy na
płonącą Warszawę, nie zastanawiając się nad tym,
co dzieje się z ludźmi w płomieniach. To był czysto
wizualnie piękny widok. Odbieraliśmy to estetycz
nie, a nie tylko emocjonalnie. [...] W czasie powsta
nia nie czytałem dla zabicia czasu, ale żeby nie stra
cić kontaktu ze światem, który wyniosłem z domu
i ze szkoły, światem niemieckiej literatury. Chciałem
się z nim identyfikować, nawet w takiej sytuacji.
To byty bardzo ambitne teksty. [...] Naczelną za
sadą Wehrmachtu była wiara w umiejętność walki
i obchodzenia się z wrogiem. Ale SS to byli dla nas
bandyci, więksi niż ci bandyci w Warszawie". „Czy
li niż powstańcy?" - dopytuje dziennikarka. „Niż
powstańcy" - potwierdza z lekkim uśmiechem Ker
stiens. To wiemy prototyp zdemoralizowanego ge
stapowca Aue z książki Laskowe Jonathana Littella,
72
który po dziesiątkach lat wspomina swoje zbrodnie
bez denia skruchy.
Mathi Schenk (ur. 1926): .Nie można sobie wy
obrazić tych okrudeństw, na które patrzyliśmy. Któ
regoś dnia musieliśmy szturmować szpital. Wpadło
SS. Zastrzelili polskich rannych. Później wzięli pie
lęgniarki i jeszcze jednego lekarza i popędzili ich na
go przed siebie. A teraz najgorsze. Powiesili ich za
stopy i strzelili w brzuchy. Później ktoś z Wehrmach
tu podszedł do nich i uwolnił ich od męczarni strza
łem w głowę. Teraz dowiedziała się pani czegoś na
temat Warszawy. I tak było codziennie. Innego dnia
z budynku wyszły dzied i wszystkie z podniesiony
mi rączkami mówiły: «Nie jesteśmy powstańcami**.
Stanęły na schodach. My, żołnierze Wehrmachtu,
opuściliśmy broń, ale w tym momencie SS otworzy
ło ogień. Do dziś słyszę wydany rozkaz dowódcy:
•■ Oszczędzać amunicję. Używać kolb». Pani rozu
mie? Nie, pani nic nie rozumie! Nie strzelać. Zatłuc.
Tego nie można sobie wyobrazić".
„Zobaczyłem kiedyś małą dziewczynkę, może
dziesięcioletnią. Była wystraszona. Machałem jej, by
do mnie podbiegła, chciałem, by zeszła z linii ognia.
Była może krok ode mnie, gdy ujrzałem, jak jej głów
ka rozpada się na tysiące kawałków. Strzelił do niej
podporucznik Wehrmachtu. Wieczorem przyszedł
do mnie i powiedział: «Ależ to był mistrzowski
strzał*. Wie pani, co mu odpowiedziałem: «Pocze-
kaj, ty też dostaniesz swój mistrzowski strzał*. Nie
wródł do domu. Gdyby pani widziała, jak kobietom
wyrywano dzieci z ramion i wrzucano do ognia,
gwałcono kobiety i też wrzucano do ognia. Tego
bie pani nie może wyobrazić. Nikt nie może. To znę
canie się... Są rzeczy, o których nie byłem w stanie
nigdy pisać i mówić. Do dziś nie jestem... Nie, nie
wszyscy tacy byli. Ale i my, w Wehrmachcie, takich
mieliśmy. Zabici w powstaniu nigdy nie umierają.
Tej nocy znów do mnie wrócą".
Oto dwa sumienia żołnierzy Wehrmachtu po
sześćdziesięciu pięciu latach.
Szukanie odpowiedzialnych
za Holokaust
„W latach okupacji szantażowanie Żydów i de-
nuncjowanie tych, którzy szantażowi nie ulegli, by
ło w Polsce powszechniejsze, niż się uważa" - pisze
Sebastian Duda w artykule Za garść złotówek („New
sweek", 21/2008). Cały tekst jest budzeniem „pol
skiego poczucia winy", że oto w czasach Holokau
stu nie okazaliśmy się jako naród dość wielkoduszni
i bohaterscy, wręcz przeciwnie, wykorzystywaliśmy
tragedie braci Żydów dla osobistych i narodowych
interesów. Wielu szmalcowników - twierdzi Duda
- odczuwało dumę z popełnionych wobec Żydów
niegodziwości, ponieważ w ich pojęciu „występu
jąc przeciwko Żydom, działali na rzecz polskości".
Szumowiny polskie, żerując na tragedii Żydów, kie
rowały się w swoim brudnym procederze patrioty
zmem. Tylko pogratulować autorowi spójności oraz
psychologicznej i moralnej głębi stawianej tezy.
O odpowiedzialności za Holokaust można mó
wić tylko językiem moralności i sumienia. Nie ma
zbiorowej odpowiedzialności. Wyrażenie „sumie-
75
nie narodowe" jest pojęciem analogicznym. Naród
jako wspólnota nie odpowiada za zbrodnie jego
członków. Lata panowania „szatańskiego łajna", jak
określił Hermann Hesse narodowy socjalizm, były
czasem ciężkiej próby dla wszystkich: dla Niemców,
Polaków, Litwinów, Ukraińców, a także dla samych
Żydów. Józef Bau, uratowany cudem, w książce Czas
zbezczeszczenia (Kraków 2006), pisze o „żydowskich
policjantach z biczem w ręku i obelgą w pysku,
o płatnych donosicielach i wszelkiego rodzaju słu
gusach i pomagierach reżimu" królujących na uli
cach krakowskiego getta.
I choć dziesiątki - a może setki - tysięcy Niemców
brało udział - pośredni lub bezpośredni - w zbrod
ni ludobójstwa, to jednak nikt o zdrowych zmysłach
nie powie, że cały naród niemiecki jest za nią odpo
wiedzialny.
Każdy, kto ocenia zachowania ludzi w czasach
powszechnego ludobójstwa, winien najpierw sam
postawić sobie pytanie, jak zachowałby się, gdyby
miał do wyboru: cudze lub własne życie; gorzej -
lub życie swoich najbliższych. Kiedy tego pytania
zabraknie, pisanie o odpowiedzialności moralnej
będzie miało „poczciwy" charakter, zgodnie z po
wiedzeniem Franęois-Rene de Chateaubriand: „Nie
znam sumienia zbrodniarza. Znam tylko sumienie
poczciwego człowieka, a ono jest straszne".
Humor i żarty
w koszmarnych czasach
Niezwykły numer „Biuletynu IPN" (7/2008) po
święcony w całośd satyrze, żartowi i dowcipowi
w czasach okupacji niemieckiej i niewoli komuni
stycznej.
„Wykpiwanie przeciwnika - pisze Justyna Bła-
żejowska w artykule Żarty z misia - jest orężem
mocnym i skutecznym, a do tego dostępnym nawet
słabym i uciśnionym - «to proca Dawida, stojące
go przed Goliatem#. W okresie rozbiorów, a potem
pierwszej i drugiej wojny światowej stanowiło jed
no z nielicznych skutecznych form przezwyciężania
strachu i grozy, a zarazem samoafirmacji. Po wpro
wadzeniu stanu wojennego pocieszano się:« W razie
psychicznego załamania, sięgnij po książki z humo
rem okupacyjnym. Przekonasz się, że bywało gorzej
jeszcze, a nie traciliśmy ducha. Pierwszym, kto po
konał Hitlera, nie był wojskowy, pierwszy dokonał
tego dowcip warszawski*".
Na szczególną uwagę zasługuje artykuł Jerzy Wil
czura i zbiorek żartów okupacyjnych Agnieszki Pietrzak
77
w
(wnuczki Jerzego Wilczury), w którym autoria
omawia zeszyt zawierający żarty i dowcipy z okresu
okupacji niemieckiej zebrane przez jej dziadka.
Lektura lipcowego numeru „Biuletynu IPN' to
nie tylko okazja do rozrywki, ale nade wszystko
piękne świadectwo wolności wewnętrznej, hartu
ducha, zdrowego dystansu i krytycznego myślenia
naszych rodziców i dziadków, którym przyszło żyć
w skrajnie trudnych warunkach okupacji nazistow
skiej i komunistycznej. Bylibyśmy dzisiaj i my o wie
le pogodniejsi, szczęśliwsi i zdrowsi, gdybyśmy ich
wzorem uczyli się patrzeć na nasze codzienne trud
ności z większym dystansem. Humor, żart, satyrą,
szczypta ironii - to doskonałe sposoby nabierania
coraz większej wolności wobec tego, na co nie mamy
wpływu i z czym musimy się jednak w życiu godzić
jeżeli nasi ojcowie w tak ekstremalnie trudnych wa
runkach zniewolenia politycznego, społecznego
i ekonomicznego potrafili się jeszcze śmiać, o ileż
bardziej możemy robić to my, którzy żyjemy prze
cież w wolnym i niepodległym kraju.
„Niemiec złapał Żyda uciekającego z getta. Szar
pie nim, krzyczy i grozi, że go zabije. Nieszczęśliwy
błaga o litość. Po namyśle Niemiec mówi: «Daruję d
żyae, ale zgadnij, które oko mam sztuczne?*. Żyd,
trzęsąc się ze strachu, spogląda na Niemca i mówi:
«Lewe». «Masz szczęśde, zgadłeś. Ale jak to pozna
łeś?*. «Bo ono tak ludzko na mnie popatrzyło*".
„Rok 1943. «Wiesz, podobno ma być rekwizycja
krzeseł w Generalnej Guberni*. «Co ty mówisz dla
czego?». «Bo Niemcy tak długo stoją pod Stalingra
dem, że aż nogi ich zabolały®".
„W przepełnionym tramwaju dwóch mocno pod-
gazowanych facetów znajduje się przy barierce od
dzielającej resztę tramwaju od nur fur Deutsche. Je
den z nich, nie mogąc utrzymać równowagi, oparł
się na niej całym ciężarem. Towarzysz zwraca mu
głośno uwagę: «Felek, uważaj, bo na pysk do chle
wu wpadniesz®".
„Rozmawia dwóch mężczyzn. «Co pan zrobi,
jak pan wygra sto tysięcy?*. «Pojadę na wczasy do
Związku Radzieckiego*. «A jak pan wygra milion?*.
•Zafunduję sobie dłuższy pobyt w Związku Radzie
ckim*. «Czy pan nie zna innych krajów?*. «Znam,
ale pana nie znam*".
Pycha i arogancja
największych bogaczy
Kto ufa bogactum, upadnie (Prz 11,28).
Gdybym czytał o tym w jednym z brukowców,
nie uwierzyłbym. Pomyślałbym - pewnie to plotka
miłośników spiskowej teorii dziejów. Ale rozpisywa
ła się o tym szeroko codzienna prasa, komentowano
tę informację w telewizji. W maju 2009 roku na Man
hattanie w Nowym Jorku miało miejsce tajne zebra
nie najbogatszych tego świata. Brał w nim udział
między innymi Ted Turner, król mediów, oraz Bill
Gates, założyciel Microsoftu. Obradowali na temat
przeludnienia planety. „Światowa populacja osiąg
nie 9,3 miliarda w 2040 roku. Za pomocą kontroli
narodzin możemy zatrzymać wzrost na poziomie
około 8,3" - perorował Gates. To nie tylko jałowe
obrady. Za nimi idą wielkie pieniądze. Bufłer, naj
bogatszy człowiek świata, finansował pigułkę abor
cyjną RU-486 (w Polsce niedostępna), a Gates swymi
miliardami wspiera kliniki aborcyjne.
Św. Ignacy Loyola w Ćwiczeniach duchownych daje
medytację o królestwie szatana. Opisuje w niej Lu-
cyfera, który zwołuje swych podwładnych i rozsyła
ich po całym świecie. Napomina ich, by zarzucali ta
ludzi swe piekielne sieci. Najpierw mają ich kusić
chciwością bogactw. A kiedy nasycą swą chciwość,
szatani mają ich nakłaniać do próżnej chwały. A gdy
i to zdobędą, wysłannicy Lucyfera winni kusić ich
do bezmiernej pychy. Gdy bowiem tę posiądą, otwo
rzy się przed nimi droga wszelkiego występku.
W historii świata nikt nigdy nie sterował roz
wojem całej ludzkości. A kierujący się bezmierną
pychą tyrani, którzy usiłowali zdobyć panowanie
nad światem, po ograbieniu i wymordowaniu wielu
narodów sami kończyli żałośnie. W swym pysznym
zaślepieniu podejmowali decyzje leżące u źródeł ich
klęski. Tak było w starożytności, średniowieczu i tak
było w XX wieku - wieku tyranów ludobójców.
jeden z biografów Getesa podaje, że multimibar-
der nie tylko panicznie boi się przeludnienia, ale też
bardzo nie lubi religii. Nic dziwnego. Nie ma na nie
bie miejsca dla dwóch bogów. Wszyscy tyrani lekce
ważyli religię i nienawidzili jej. Żołnierze Napoleo
na bezcześcili kościoły i gwałcili zakonnice tak samo
jak bolszewicy. Naziści robili to samo, wykazując
się przy tym swoim umiłowaniem do porządku.
Pomiędzy cynicznym promowaniem aborcji w kra
jach rozwijających się a nazistowską, bolszewicką,
maoistowską i każdą rasistowską przemocą, która
ma zapewnić własnym narodom czy całej ludzkości
świetlaną przyszłość, przebiega bardzo cienka gra
nica lub też nie ma jej wcale.
84
We wszystkich tych wypadkach chodzi przecież
o jedno: przybieranie pozy boga, który przypisuje
sobie władzę nad żydem i śmierdą innych. I nie jest
już ważne, czy morduje się kapitalistów, kułaków.
Żydów, Tutsi, Hutu czy „tylko" nienarodzone dzie-
d. To przedeż istoty ludzkie. One chcą żyć. I mają
do tego pełne prawo. Historia dowiodła aż nadto, że
mordowanie jednych, by mogli żyć drudzy, to pie
kło na ziemi.
15
1
Zbrodnie i pochówek mordowanych
Na dnie szwajcarskiego jeziora Zurych, niedaleko
kliniki „Dignitas" - „Godność", w której za słone
pieniądze pomaga się chorym umrzeć, znaleziono
trzysta um oznakowanych logo zakładu. Jego dzia
łalność jest możliwa, ponieważ prawo Szwajcarii
zezwala na wspomagane samobójstwo. Klinika po
mogła tysiącom ludzi przenieść się na drugi świat,
a na „wizytę" w niej czeka sześć tysięcy osób. Wspo
magane samobójstwo rozwiązuje wszystkie proble
my klientów „Godności". Ale właścicielowi pozo
staje kłopotliwy problem trupów. To przecież corpus
delicti.
Zabić człowieka to rzecz najprostsza pod słoń
cem. Ludzka istota, jak każdy organizm w przyro
dzie, jest krucha. Wystarcza kilka gramów ołowiu
w tył głowy. A kiedy go brakuje lub po prostu go
szkoda (jak miało to miejsce w ciężkich czasach wo
jennych), dość jednego pchnięcia bagnetem czy no
żem. Gilotyna - to metoda historyczna. Wymyślne
sposoby, jak na przykład trude spalinami w specjal
nych dężarówkach, okazało się niepraktyczne i zbyt
i
1
kosztowne. Ale nie mając nic pod ręką, można czło
wieka po prostu zatłuc, bo to istota krucha. Daw
ka pentobarbitolu, stosowana przez „Dignitas", to
„humanitarne" rozwiązanie. Nie trzeba patrzeć na
krew.
Trudniejszy od zabijania okazuje się problem
trupów. Wszyscy, którzy masowo mordowali w XX
wieku, mieli z tym poważne kłopoty. Długo by opi
sywać, jak Niemcy uczyli się radzić sobie z trupami
mordowanych Żydów, Cyganów, Polaków, Rosjan.
Grzebanie w trumnach na cmentarzach nie wcho
dziło nigdy w grę. Masowe groby zostawiają ślady.
Palenie w krematoriach okazało się „racjonalnym"
wyjściem.
Po
mordowanych
zostawała
jedynie
garstka popiołu, choć trzeba było znosić nieznośny
słodka wy zapach.
jak jednak palić zabitych na Kołymie przy czter-
dziestostopniowym mrozie? Składano więc ich ciała
za drutami obozu, gdzie zmarznięte i przysypane
śniegiem czekały do wiosny. Potem zagrzebywano
je kamieniami. „Na Kołymie ciała nie przekazuje się
ziemi, lecz kamieniom. [...| W podziemiach Kołymy
znajduje się więc nie tylko złoto, nie tylko cyna, nie
tylko wolfram i uran, ale i niedające się zniszczyć
ludzkie ciała" (Warłam Szałamow). Kiedy w czasie
wojny Amerykanie przysłali swoim sojusznikom ra
dzieckim ciężkie buldożery, d na Kołymie używali
ich do grzebania więźniów: „Buldożery zgarniały te
zastygłe trupy, tysiące, tysiące podobnych do szkie
letów martwych ciał. Wszystko pozostało nienam-
-------------------------------------- J7 ------------------------------------------
szone, powykręcane palce rąk, ropiejące palce nóg -
kikuty po odmrożeniach, porozdrapywana do krwi
sucha skóra i płonące głodowym blaskiem oczy"
(Warłam Szałamow).
jak pouczał towarzystwo zebrane na przyjęciu
Iwan Karamazow u Dostojewskiego - kiedy Boga
nie ma, „egoizm posunięty do niegodziwości winien
być nie tylko dozwolony, ale uznany wręcz za nie
zbędny, najrozsądniejsze i omal nie najszlachetniej
sze wyjście w sytuacji człowieka".
Szczyt chciwości Hollywood
Korzeniem wszelkiego zła jest chciwoić pieniędzy (1 Tm
6
,
10
).
Kiedy kręcono w Bombaju film Slumdog. Milioner
z ulicy, do odegrania scen w slumsach zaangażowa
no najpierw dzieciaki z bogatych rodzin, które bie
gle mówiły po angielsku. Ale szybko zorientowano
się, że ich gra jest sztuczna. „Przesłuchaliśmy setki
dzieci mówiących po angielsku i byliśmy załamani'
- opowiada jeden z reżyserów. Wówczas ktoś wpadł
na pomysł, by - rezygnując z angielskiego - zaanga
żować ubogie dzieci żyjące w slumsach. „Efekt byt
piorunujący. Postacie ożyły. Upewniliśmy się, że to
jest właśnie droga. Znaleźliśmy wspaniałych akto
rów". Byli to między innymi Azharuddin Maham-
med Ismail, który zagrał małego Salima, oraz Rubi-
na Ali, która grała Latikę, jego przyjaciółkę.
Film odniósł wielki sukces. Zdobył wiele presti
żowych nagród: między innymi Nagrodę Publicz
ności na Festiwalu w Toronto, nagrodę British Inde
pendent Film Awers, cztery Złote Globy oraz osiem
Oscarów. Ubogie dzieci ze slumsów wraz z osobi-
stośdami światowego kina świętowały rozdanie
Oscarów w Hollywood w 2009 roku. Slumdog zarobił
niemal pół miliarda dolarów. Honoraria dzieci były
jednak śmiesznie niskie - nie przekraczały tysiąca
dolarów.
Przez kilka tygodni zainteresowanie ubogimi ak
torami ze slumsów było ogromne. Po uroczystej ga
li w Hollywood media pokazały ich w naturalnym
środowisku, w którym się wychowują-w slumsach.
Ismail skarżył się, że w nocy jest mu zimno, ponie
waż śpi jedynie pod kocem. W ostatnich tygodniach
sprawa małych aktorów ze Slumdoga wróciła w me
diach, ponieważ władze Bombaju nakazały zburzyć
dzielnicę slumsów, w których mieszkał dziesięcio
letni dziś Ismail. Płacząc, skarżył się przed kame
rą, że jest mu wstyd, ponieważ - choć zdobył suk
ces i jest bohaterem - teraz nie ma gdzie mieszkać.
Media wielokrotnie krytykowały twórców filmu, że
nie podzieliły się zyskami z ubogimi dziećmi i ich
rodzicami.
Ale... Prawdę powiedziawszy, byłoby doprawdy
dziwne, gdyby się podzieliły. Wszak wielkie kino to
kwintesencja współczesnej cywilizacji zachodniej,
którą nakręca chciwość. Obecny kryzys ekonomicz
ny i gospodarczy to przecież efekt chciwości najbo
gatszych. Pieniądze to ich powietrze, woda i chleb.
Zarabiają dosłownie na wszystkim: na polityce, woj
nie, seksie, skandalach, umieraniu przed kamerami,
zbrodniach popełnianych jawnie i skrycie. Niedaw
no austriacki potwór Josef Fritzl ogłosił światu, że
90
zamierza napisać książkę... dla córki, którą więził
i gwałcił przez ponad dwadzieścia lat. A ponieważ
tygodniami pokazywano go na pierwszych stronach
gazet całego świata, nieźle by na tym zarobił.
Slumdog to doskonały przykład, jak można, wy
korzystując ubogich, robić wielkie pieniądze na opo
wiadaniu o ich ubóstwie. To szczyt arogancji
Codziennie umiera z głodu
25 tysięcy osób
Głupi wygłasza niedorzeczności i jego serce obmyśla
nieprawość, żeby się dopuszczać bezbożności i mówić
przewrotnie o Panu, żeby żołądek głodnego pozostawić
pustym i spragnionego pozbawić napoju (Iz 32,6).
Pod koniec grudnia 2008 roku Niemiecka Funda
cja Ludności Świata (DSW) podała, że ludzkość liczy
aktualnie 6 miliardów 750 milionów osób. W tym sa
mym czasie w raporcie za 2008 rok ONZ ogłosił że
z powodu niedożywienia i głodu cierpi 962 miliony
ludzi, (jeszcze rok temu podawano o 100 milionów
osób mniej). ONZ ostrzega, że w związku z panują
cym kryzysem gospodarczym, w najbliższym czasie
liczba głodujących może znacznie wzrosnąć.
W krajach rozwijających się dziesiątki milionów
ludzi nie ma możliwości zjedzenia choćby jednego
posiłku dziennie. Każdego dnia umiera z niedoży
wienia i głodu około 25 tysięcy osób, w tym 18 ty
sięcy dzieci. Statystycznie co 3,6 sekundy na świecie
z głodu umiera jedna osoba. Dwie trzecie ludzi cier
piących z powodu niedożywienia i głodu żyje w In
92
w
diach, Oiinach, Demokratycznej Republice Konga,
Bangladeszu, Indonezji, Pakistanie i Etiopii.
Liczby i cyfry są martwe. Stąd też strony inter
netowe poświęcone problemowi głodu, chcąc po
budzić ludzką wyobraźnię, zamieszczają zdjęcia ży
wych szkieletów obleczonych w skórę, wychudzone
matki z niemowlętami na ręku, zapłakane dziecię
ce twarzyczki oblepione muchami. A wszystko to
w epoce niesamowitych możliwości technicznych
oraz szerokiego dostępu do informacji. Mamy moż
liwości zaradzenia tej straszliwej pladze, ale brakuje
nam dobrej woli, zaangażowania na rzecz innych,
bezinteresowności i hojności serca.
Dorota Ceynowa-Szmołda z Ruchu na rzecz
Ochrony Planety Green Angels zauważa, że za cenę
dziesięciu bombowców Stealth lub za dwudniowe
światowe wydatki na cele wojskowe można by ura
tować przed śmiercią głodową 100 milionów dzie
ci. A za „cenę jednego pocisku rakietowego szkoła
pełna głodnych dzieci mogłaby przez pięć lat wyda
wać codzienny obiad. Statystycznie suma pieniędzy
wydana w ciągu tygodnia na zbrojenia jest równa
kosztom wyżywienia głodujących ludzi na całym
świede przez jeden rok".
Rodzi się pytanie: Po co o tym mówić, skoro my,
prości ludzie z ulicy, niewiele możemy zrobić? Ta
kie myślenie to jednak wielka pokusa. Mamy bo
wiem - jak mówił Jan Paweł O - „kształtować opinię
publiczną, która będzie się domagała rozwiązania
dręczących problemów głodu i zacofania. Trzeba,
------------------
93
-------------------
żeby problem głodu był dziś lepiej znany światowej
opinii w całej swojej przerażającej realności”. Wiel
cy tego świata, którzy lubią przybierać maski do
broczyńców, unikają tego tematu. Nasz stanowczy
i zdecydowany nacisk może skłonić ich do szukania
rozwiązania tak wstydliwego dla bogatego Zachodu
problemu.
94
Dzieci - żołnierze na wojnie
„Żyjemy w świecie pełnym taniej broni, nienawi
ści, niezrozumienia i głupoty i jeśli nie uda się nam
porozumieć,
wzajemnie
się
wyniszczymy.
Może
my jednak próbować żyć inaczej" (Ryszarad Ka
puściński).
Książka Dzieci żołnierze Giuseppe Carrisi (Kra
ków 2007) - to wstrząsające świadectwo wykorzy
stania nieletnich jako żołnierzy na wojnie. Według
szacunkowych danych około trzystu tysięcy dzieci
poniżej
osiemnastego
roku życia zaangażowanych
jest w dziesiątki zbrojnych konfliktów w różnych
zakątkach ziemi. Autor, analizując sytuacje poszcze
gólnych krajów, ukazuje zakres tego zjawiska, bada
jego przyczyny i polityczne uwarunkowania.
Do
serca
czytelnika
najbardziej
przemawiają
świadectwa dzieci-żołnierzy, które przeszły piekło
wojny. Niezręcznym językiem opowiadają o hraumie
oraz o zbrodniach: tych, jakich same doznały, i tych,
które popełniły. Czternastoletni Emilio z Gwatemali
wspomina: „Wojsko było koszmarem. Bez przerwy
nas bito, bez powodu, tylko po to, żebyśmy żyli
95
w ciągłym terrorze. Mam nadal ostre bóle żołądka
na skutek bycia kopanym przez żołnierzy".
Piętnastoletni Fabio z Kolumbii wyznaje ze skru
chą: „Kiedy byłem wśród paramilitarnych, zamor
dowałem jednego z moich kolegów, który nie dawał
rady znosić tego życia. Nie był w stanie dotrwać do
końca szkolenia. Żołnierze dali mi do ręki macze
tę, żebym go żywcem poćwiartował. Był związany.
Prosił mnie, żebym go nie zabijał. Komendant pa
trzył na mnie i mówił: «Uderz, uderz». I ja to w koń
cu zrobiłem. Potem wybuchnąłem płaczem".
Podobne
wyznanie
czyni
szesnastoletni
Susan
z Ugandy; „Jeden chłopiec próbował uciec, ale zo
stał złapany, [...j Pięciu mężczyzn deptało po jego
ciele. Miał związane nadgarstki. Potem kazali nam,
dzieciom, zabić go kijami. Zrobiło mi się słabo. Zna
łem tego chłopaka, bo byliśmy z tej samej wioski.
Nie chciałem go zabijać i spróbowałem stawić opór,
ale oni powiedzieli, że zabiją i mnie. Wymierzyli we
mnie pistolet i nie miałem wyboru".
Than
z
Birmy
opowiada:
„Zostałem
porwany
sprzed szkoły, kiedy miałem szesnaście lat. Niektó
rzy koledzy zginęli w walce. Wielu zabiły choroby,
innych przymusowe prace. Kazali nam wspinać się
po górach, a jeśli się zatrzymywaliśmy, bili nas kija
mi. Ciała zmarłych chłopców były palone".
Dzieci poszły w niewolę [gnanel przed ciemięzcą
(Lm 1, 5). 1 choć wszystko to dzieje się - jak nam
się zdaje - gdzieś daleko od nas, to jednak czujemy
współczucie i ból. Jesteśmy przecież jedną wiel-
%
ką ludzką rodziną, „Ciałem Boga". Nasza pamięć
przed Ojcem wszelkiego miłosierdzia o krzywdzo
nych dzieciach w odległej Azji, Afryce czy Ameryce
Południowej daje odwagę najpierw nam, by próbo
wać żyć inaczej.
Demon ludobójstwa
krąży nad ludzkością
„Nie chodzi o myślenie dzikich, ale raczej o dzikie
myślenie. Taka forma jest dorobkiem całej ludzkości
i możemy ją odnaleźć w sobie, ale wolimy szukać
jej w społeczeństwach egzotycznych" (Claude Lćvi-
-Strauss).
Książka Svena Lindqvista, szwedzkiego dzienni
karza, Wytępić całe to bydło (Warszawa 2009) poka
zuje, że Holokaust nie jest samotną wyspą na ocea
nie ludzkości, ale jedną z wielu w archipelagu ma
sowych zbrodni ludobójstwa, zbrodni wojennych
i czystek etnicznych dokonanych na bezbronnych
narodach w okresie kolonializmu w XIX i XX wie
ku. Tylko w samym Kongo w okresie kolonializmu
wymordowano od 4 do 8 milionów Afrykańczyków.
Nikt tego dziś nie jest w stanie dokładnie policzyć.
Świat dowiedział się o zbrodni dzięki opisom i zdję
ciom misjonarzy.
Wy tępić całe to bydło opowiada nie tylko o kolo
nialnych zbrodniach, ale także o filozofii unicestwia
nia niższych ras w imię Lebensraum, powiększania
98
f
życiowej przestrzeni dla wyższej rasy narodów eu
ropejskich. Wielu antropologów czasu kolonialnego
posługiwało się pojęciami: „dzikie rasy" lub „niższe
rasy", sugerując, że wszystkie one - jak pisał James
C. Prichard - „są nie do uratowania". W XIX wieku
Amerykanie w Stanach, Argentyńczycy na stepach
Ameryki Południowej, Brytyjczycy w Azji i Afryce,
Francuzi, Belgowie i Niemcy w Afryce stosowali
sztukę „przyspieszania procesu wymierania «ubo-
gich kulturowo narodów#", właśnie owych „dzikich
ras" - pisze Lindqvist.
Swój pogląd autor ilustruje niemiecką zbrodnią
wobec
południowoafrykańskiego
ludu
Hererów.
Pod koniec XIX wieku na ziemiach należących do
Hererów Niemcy założyli kolonię: Niemiecką Afry
kę Południowo-Zachodnią. Wzorem Amerykanów
w Stanach Zjednoczonych, Hererów skierowano do
rezerwatów, a ich pastwiska przekazano niemieckim
gospodarzom. Hererowie wzniecili bunt, ale z po
mocą prymitywnej broni nie byli w stanie stawić
czoła korpusowi ekspedycyjnemu dowodzonemu
przez generała Lothara von Trothy. Po klęsce pod
Warterbergiem Hererowie wycofali się na pustynię
Kalahari, gdzie nie było jednak wody. Von Trotha
zablokował na terenach okupowanych dostęp do
wody i wydał rozkaz zabicia każdego spotkanego
Herera.
Rzeź była okrutna. W raporcie po wygranej woj
nie generał pisak „Trwająca cały miesiąc i przepro
wadzona z żelaznym rygorem blokada terenów
99
pustynnych
ukoronowały
dzido
eksterminacji.
Rzężenie konających i przeraźliwe krzyki obłędu
rozbrzmiewały w podniosłej ciszy nieskończoności
Wyrok
został
wykonany".
Wymordowano
wów
czas siedemdziesiąt tysięcy Hererów. To był tylko
„skromny
niemiecki
początek".
Rozkwit
zbrodni
nastąpił kilkadziesiąt lat później w imię tej samej
idei Lebensraum.
Zdaniem Lindqvista, demon masowych zbrodni
nadal zagraża ludzkości, ponieważ ciągle jedne na
rody uzurpują sobie władzę nad innymi. Wytfpić ca
łe to bydło zaczyna się i kończy słowami: „Wiesz już
wystarczająco dużo. Ja też. To nie wiedzy nam bra
kuje. Brak nam odwagi, by zrozumieć to, co wiemy,
i wyciągnąć z tego wnioski".
100
p
Historia antysemityzmu
Leona Poliakova
Jest to naród złupiony i ograbiony; wszystkich spftano po
jaskiniach
oraz
zamknifto
w
wifzieniaeh;
na
łup
zostali
wydani i nikł ich nie ratuje; na rcbunek i nikt nie powie:
.Oddaj!’ (Iz 42,22).
Historia
antysemityzmu
(Kraków
2008)
Lćona
Poliakova (1910-1997), wybitnego francuskiego hi
storyka, Żyda, to jedno z najważniejszych dzieł po
święconych antysemityzmowi. Polskie dwutomowe
wydanie jest skróconą wersją pierwotnego czteroto
mowego wydania francuskiego. Autor badał temat
i pisał swoje dzieło ponad dwadzieścia lat. Na pyta
nie, dlaczego je stworzył, odpowiedział: „Chciałem
wiedzieć, dlaczego chciano mnie zabić. To była pra
wie sprawa osobista'.
Poliakov szczegółowo dokumentuje, jak głębo
ko antysemityzm wpisał się w europejską polity
kę, ekonomię, kulturę, obyczajowość i religię. Wy
pomina antysemityzm najwybitniejszym twórcom
europejskiej kultury, m.in.: Wolterowi, Racine'owi
Bossuetowi i Wagnerowi. „Żydzi to naród przekłę-
101
ty, który nie ma ni ogniska, ni miejsca, żyjący bez
kraju i we wszystkich krajach, niegdyś najszczęśliw
szy na świecie, a dzisiaj wyszydzony i znienawidzo
ny przez cały świat: nędzny, choć niegodzien lito
ści, stał się w swoim upadku, przez ciążące na nim
przekleństwa, pośmiewiskiem nawet dla najbardziej
statecznych" - pisał ]acques-Benigne Bossuet (1627-
1704), luminarz francuskiej myśli politycznej, biskup
i członek Akademii Francuskiej.
Jako dowód, iż antysemickie myślenie przeni
kało do nauczania kościelnego, Poliakov przytacza
katechizm A. Gamberta: „Czy ciężkim grzechem jest
przyjąć komunię, będąc tego niegodnym? To naj
cięższy spośród wszystkich grzechów, gdyż stajemy
się winni ciała i krwi Jezusa Chrystusa, tak jak Ju
dasz i Żydzi; i to na nas spada wina za sąd nad Nim
i skazanie Go na śmierć".
Antysemityzm
niewątpliwie
należy
osadzić
w kontekście historycznym, politycznym, społecz
nym czy ekonomicznym, nie można go jednak mo
ralnie usprawiedliwić. „Wrogość wielu chrześcijan
w stosunku do Żydów w ciągu historii jest boles
nym faktem historycznym i powodem do głębokich
wyrzutów sumienia" - mówi Jan Paweł II, szczegól
ny świadek pojednania chrześcijan i Żydów. Książka
Potiakova przekonuje, że czas najwyższy przerwać
historię wzajemnej wrogości pomiędzy obu religia-
mi, jaka ciągnie się od czasów Chrystusa. I choć my,
żyjący w XXI wieku, nie jesteśmy personalnie odpo
wiedzialni za grzechy popełnione w przeszłości, to
102
f
jednak ciąży na nas „zła pamięć" nasycona wzajem
ną nieufnością czy niechęcią. Od naszego zaanga
żowania w uzdrowienie pamięci zależy więc, kiedy
skończy się historia antysemityzmu.
„Jako następca Apostoła Piotra zapewniam lud
żydowski, że Kościół katolicki jest głęboko zasmuco
ny z powodu nienawiści, prześladowań i wszelkich
przejawów antysemityzmu, jakich Żydzi doznali od
chrześcijan w jakimkolwiek czasie i w jakimkolwiek
miejscu" - mówił do Żydów Papież z Polski, który
od wczesnego dzieciństwa miał żydowskich kole
gów i przyjaciół.
103
Bp Williamson na temat Holokaustu
Wiemy świadek nie kłamie (Prz 14,5).
„Jak fizyk, który nie zna teorii kwantowej, nie jest
fizykiem, tak samo antysemita, który nie uwzględ
nia Auschwitz, nie może być prawdziwym, że tak
powiem, poważnym i kompetentnym, przynajmniej
w swojej manii, i dobrze wykwalifikowanym anty
semitą" (Imre Kertesz).
W 1988 roku zbuntowany przeciw Papieżowi
abp Marcel Lefebvre konsekrował czterech bisku
pów, którzy popadli w ekskomunikę latae sententiae.
Tak powstała w Kościele nowa schizma. By uniknąć
rozszerzania się jej, 21 stycznia 2009 roku Papież
Benedykt XVI zdjął ze schizmatyckich biskupów
kościelną karę. Gest ten zyskałby z pewnością uzna
nie, gdyby nie dziwaczne poglądy jednego z nich,
Richarda Williamsona, konwertyty z anglikanizmu,
który kwestionuje fakt Holokaustu. Głosi między
innymi, że w obozach koncentracyjnych nie było ko
mór gazowych.
Kontrowersyjny biskup, z wykształcenia mate
matyk, twierdzi, że problem zbadał naukowo i nie
IM
kieruje się emocjami. „Mnie zresztą nie interesuje
słowo antysemityzm. To słowo jest bardzo niebez
pieczne" - dodaje. Williamson, dopuszczony do
godności biskupa przez Lefebvre'a, nie przez Papie
ża, to przedstawiciel skamieliny poglądów antyse
mickich z najciemniejszego okresu historii Europy.
Włoskie „II Giomale" donosi, że w Watykanie krążą
hipotezy, jakoby za zachowaniem Williamsona krył
się spisek przeciwko Papieżowi.
Środowiska żydowskie bowiem ostro zaprotesto
wały. Instytut Pamięci Ofiar Holokaustu w Jerozoli
mie Yad Vashem uznał decyzję zdjęcia ekskomuniki
zbp. Williamsona za skandal: „Negowanie Holokau
stu stanowi nie tylko obrazę dla ocalonych, dla pa
mięci o ofiarach i Sprawiedliwych Wśród Narodów,
którzy ryzykowali własnym żydem, by uratować
Żydów, ale jest także brutalnym aktem na prawdę".
Bp Mieczysław Cisło, przewodniczący Komitetu
Episkopatu Polski do spraw Dialogu z Judaizmem,
stwierdza, że rekcja środowisk żydowskich jest
zrozumiała. Bp Tadeusz Pieronek zaś w rozmowie
z włoskim portalem Pontifex powiedział, że w Pol
sce bp Williamson byłby już w więzieniu: „Jeżeli
w przypadku zwykłego wiernego negowanie Shoah
to coś dężkiego, znacznie cięższe jest w przypadku
duchownego".
Rzecznik Stolicy Apostolskiej tłumaczy, że znie
sienie ekskomunilu nie oznacza, iż Watykan po
dziela opinię bp. Williamsona na temat Holokaustu.
Jednak ta i inne jeszcze wypowiedzi Kośdoła nie
105
uspokoiły sytuacji. Izraelski minister do spraw reli-
gii Icchak Cohen w rozmowie z tygodnikiem „Der
Spiegel" doradza swemu rządowi „całkowite ze
rwanie kontaktów z organizacją, której członkami są
kłamcy oświęcimscy i antysemici".
„Antysemityzm jest grzechem przeciwko Bogu"
(Jan Paweł II). Rana zadana wzajemnym relacjom
chrześcijańsko-żydowskim jest bardzo głęboka. Bę
dzie jeszcze długo krwawić. Dyplomacja, choćby
i watykańska, już tu nie wystarcza. Konieczna staje
się głęboka skrucha. Zaczęła się ona od ultimatum
skierowanego przez Sekretariat Stanu do bp. Wil-
liamsona: Jeżeli biskup chce być dopuszczony do
pełnienia biskupich funkcji, musi publicznie wyrzec
się swoich antysemickich poglądów.
Benedykt XVI potrzebuje teraz naszej modlitwy,
duchowego wsparcia i pokuty.
106
Oddzielić politykę od religii
Mieszkam
w Nowym Domu Polskim Sióstr Elżbie
tanek na skraju dzielnicy Mea Sharim, dzielnicy Ży
dów ortodoksyjnych w Jerozolimie. W ostatni szabat
odwiedziłem kilka synagog i byłem świadkiem nie
zwykle żarliwej modlitwy Żydów. Wzruszający jest
ich kuJt Tory, która stanowi integralną część Biblii.
Dwa razy w tygodniu, w poniedziałki i czwartki,
na placu przed Ścianą Płaczu dziesiątki trzynasto
latków w obrzędzie bar micwy zostaje uznanych za
synów prawa. Kilkakrotnie uczestniczyłem w tych
obrzędach; w ich centrum jest czytanie i komento
wanie Tory. Wszystko to unaocznia mi, jak bardzo
nasze religie są sobie bliskie przez miłość i cześć dla
Słowa Bożego. Wierność Jezusowi, który był wier
nym Żydem, nie domaga się niechęci i wrogości
wobec Jego braci, którzy pozostali w kręgu Starego
Przymierza.
W takim nastroju przeczytałem na polskich por
talach relacje z wypowiedzi ks. bpa Tadeusza Pie
ronka dla www.pontifex.roma.it. Z bólem wręcz
czyta się sam tekst a tym bardziej komentarze in-
107
temautów. Biskup miał powiedzieć między innymi,
że „Shoah jest wymysłem żydowskim" oraz że Ży
dzi wykorzystują go obecnie „jako broń propagan
dową, w celu osiągnięcia nieuzasadnionych często
korzyści". Biskup oskarża też Izrael o nieludzkie
traktowanie Palestyńczyków. Biskup tłumaczy się,
że dziennikarz źle zinterpretował jego wypowiedź.
Dyrekcja portalu wyraża jednak sprzeciw. Niezależ
nie od tego, czy i na ile słowa biskupa zostały źle
zrozumiane przez włoskiego dziennikarza, sprawa
jest niezwykle ważna.
Licytowanie się, kto więcej cierpiał w czasie na
zistowskiego piekła, wydaje mi się wręcz nieprzy
zwoite. Urąga Bogu. Wobec cierpienia, męczeńskiej
śmierci
milionów
wszystkich
narodów
przystoi
milczenie i modlitwa. Żydzi byli skazani na zagładę
jako naród. Nie było innego powodu. Temu zaprze
czyć nie wolno i to właśnie ich najbardziej boli. Ból
ten należy uszanować. Podstawowy błąd przytacza
nej wypowiedzi Księdza Biskupa (zastrzegam - o ile
to powiedział) polega na tym, że miesza cierpienia
narodów w czasach nazizmu z polityką powojenną
i współczesną. Jeżeli nawet dzisiejsze władze Izrae
la zachowują się niesprawiedliwie wobec Palestyń
czyków, to jest to zupełnie inny - polityczny prob
lem i nie można go przytaczać w kontekście ofiar
Holokaustu.
Wkład Jezusa w światową kulturę dla wszystkich
narodów polega na tym, że nauczał nas sztuki od
dzielania polityki od religii, narodowości od wiary.
108
Na grzech mieszania religii i polityki, narodowości
i wiary narażony jest nie tylko islam, ale każda inna
religia. Oddaj cezarowi, co cezara, a Bogu, co Boskie
(por. Mt 22,21). Jako chrześcijanie mamy oddać Je
zusowi, co do Niego należy: miłość do wszystkich,
nawet jeżeli ma to być miłość nieprzyjaciół. Jeżeli
dzisiaj chcemy wnieść ewangeliczny wkład w hi
storię świata i historię kultury, musimy naśladować
Jezusa w Jego oddzielaniu polityki i religii, narodo
wości i wiary.
1
Dialog międzyreligijny jest trudny
„Musimy wszyscy działać na rzecz wzrastającego
zaangażowania
w
dialog
międzyreligijny,
wielki
znak nadziei dla narodów świata. (...) Będzie on
źródłem licznych form współpracy, przede wszyst
kim w wypełnianiu obowiązku pomocy biednym
i słabym. To właśnie świadczy o prawdziwości na
szej czci Boga" (Jan Paweł II).
Kościół Soboru Watykańskiego H odżegnując się
od utrwalonego przez długie stulecia „katolickiego
patrzenia z góry" na „pogan", zaprasza, aby wierzą
cy ze szczerym szacunkiem odnosili się do innych
religii i ich wyznawców, nie odrzucali niczego, co
w nich jest prawdziwe i święte, oraz by poprzez
wzajemne rozmowy i współpracę z nimi poznawali,
zachowywali i rozwijali te dobra duchowe i moral
ne, które one zawierają (por. Nostra aetate, 2).
W polskiej świadomości religijnej, z jej emocjonal
nym przywiązaniem do katolicyzmu, owo szczytne
soborowe zaproszenie pozostaje ciągle jeszcze teo
rią. Żyjąc bowiem przez ostatnie dziesięciolecia za
żelazną kurtyną i troszcząc się przede wszystkim
---------------------------- HO ----------------------------
w
o własne polskie i katolickie sprawy, bywamy kusze
ni do nieufności wobec „obcych", a w szczególności
wobec wyznawców innych religii. W katolickich
pismach parafialnych, diecezjalnych i ogólnokra
jowych rzadko rzetelnie i życzliwie piszemy o reli-
giach niechrześcijańskich i ich wyznawcach. A kiedy
ktoś, dzieląc się swoim doświadczeniem, opowiada
0 bogactwie jakiejś religii, na przykład buddyzmu
czy judaizmu, bywa natychmiast oskarżany o pod
ważanie prawdziwej wiary katolickiej.
Obawy przed czytaniem, słuchaniem i dialogo
waniem o religiach niechrześcijańskich nie płyną
bynajmniej z głębokiego umiłowania katolicyzmu
1 zakorzenienia w nim. Wręcz przeciwnie. Są wyra
zem braku znajomości katolickiej doktryny, moral
ności i duchowości. Nie znając własnej religii, oba
wiamy się, by „obce" nam idee religijne i moralne
nie spowodowały zamieszania i chaosu w naszych
umysłach i sercach.
Dialog międzyreligijny jest trudny, ponieważ wy
maga nie tylko otwartości na wyznawców innych
religii, ale także głębokiego zakorzenienia w Ewan
gelii Jezusa oraz intelektualnego poznania Biblii
i Tradycji. „Dialog bowiem nie polega na szukaniu
wspólnego mianownika dla wielu religii i rezygnacji
z tego, co stanowi istotę i odmienność danej wiary.
To otwartość na działanie Boga w drugim człowieku
i w jego religii" (Zbigniew Kubacki SJ). Każdy prze
jaw wrogości wobec wyznawców innych wyznań
i religii jest antyświadectwem danym Chrystusowi.
111
I
Kolejna wojna w Strefie Gazy
On uśmierza wojny aż po krańce ziemi. On kruszy lu
ki, łamie tołócznie, tarcze pali w ogniu. „Zatrzymajcie sif
i wiedzcie, że Ja jestem Bogiem, jestem ponad narodami,
jestem ponad ziemią!" (Ps 46,10-11).
Od półtora roku Strefa Gazy (półtora milionów
mieszkańców) znajduje się pod całkowitą kontrolą
Hamasu, ale zawarto półroczny rozejm z Izraelem.
Pod koniec grudnia 2008 roku Harnaś nie zgodził się
przedłużyć go i nasilił rakietowy ostrzał ziem izrael
skich. Codziennie na Izrael spadało średnio siedem
dziesiąt - osiemdziesiąt rakiet i pocisków moździe
rzowych. Izrael stracił cierpliwość i w odwecie 27
grudnia rozpoczął bombardowanie Strefy Gazy.
W pierwszej fali nalotów, w której wzięło udział
sześćdziesiąt
samolotów,
śmierć
poniosło
dwustu
pięciu Palestyńczyków, a ponad dwustu zostało ran
nych. Wieczorem tego samego dnia rozpoczęła się
druga fala nalotów. Agencje prasowe publikowały
zdjęcia zmasakrowanych dał Palestyńczyków leżą
ce na ulicy, pokazywały dramatyczne akcje ratun-
112
kowe, zrozpaczone kobiety i mężczyzn nad ciałami
zmarłych.
Jaka jest przyszłość obu narodów, Żydów i Pa
lestyńczyków, żyjących obok siebie na jednej ziemi,
którzy przyjmują wobec siebie postawę wrogości,
odwołującą się do przemocy? Dlaczego obie religie,
judaizm i islam, z którymi tak głęboko związane są
oba narody, nie inspirują wzajemnej zgody i pojed
nania? Dlaczego modlitwa i wierność prawu religij
nemu, nie każe Żydom i muzułmanom przekroczyć
narosłych przez dziesiątki lat krzywd i urazów? Dla
czego nienawiść i chęć zemsty okazują się silniejsze
od przebaczenia i pojednania, do którego wzywają
przecież obie religie? Dlaczego myśl o lepszej przy
szłości własnych dzied i wnuków, których jednako
wo przedeż kochają Żydzi i Palestyńczycy, nie zobo
wiązuje ich do kompromisu i wzajemnej zgody?
Ponieważ obie strony toczące wojnę używają reli-
gii jako ideologicznego zaplecza w dążeniu do zwy-
rięstwa własnego narodu i własnego państwa. To
ludzka wyniosłość, chęć zemsty, żądza władzy każe
człowiekowi stawać ponad Bożym prawem i wyko
rzystywać je dla własnych celów. Kiedy religia zo
staje użyta dla polityki, odmienia swe oblicze i staje
się pseudoreligią: podpowiada Bogu, co On winien
czynić, zamiast Go słuchać. Pseudoreligią jednych
kocha, ochrania i broni, innych nienawidzi, zabija
i niszczy.
Powrót do czystej religii obu zwaśnionych
stron,
to jedyna droga do pokoju. Chwal. Jertmlimo.
Pana
------------------------------------ - 113 ----------------------------------------
- Jerozolimo żydowska i palestyńska - chwal Boga
twego, Syjonie! Umacnia bowiem zawory bram twoich
i błogosławi synom twoim w tobie. Zapewnia pokój twoim
granicom. (...) Na ziemię zsyła swoje orędzie, mknie chy
żo jego słowo (Ps 147,12-15).
Uczniowska zbrodnia
w szwedzkiej szkole
W Finlandii szok. 7 listopada 2007 roku w Tuusula
osiemnastoletni uczeń Pekka-Eric Auvinen zastrze
lił osiem osób, po czym sam popełnił samobójstwo.
Był członkiem strzeleckiego klubu. Na krótko przed
zbrodnią kupił swój pierwszy pistolet którym do
konał masakry. Właściciel klubu, do którego należał
Pekka-Eric, twierdzi, że nie zauważył u niego obja
wów choroby psychicznej. Koledzy mówią, że miał
jednak obsesję na punkcie broni. Przed dokonaniem
zbrodni osiemnastolatek ogłosił swój rewolucyjny
manifest, w którym wzywał do wojny przeciwko -
jak to sam określił - „masom półgłówków".
Na forach internetowych pojawiają się komen
tarze, które wzywają, by popatrzeć na Auvinena
jak na bohatera, który poświęcił życie, by walczyć
z ogłupiającym systemem edukacyjnym i politycz
nym. Jego śmierć powinna - zdaniem tych komenta
rzy - wstrząsnąć światem, powodując falę odnowy
moralnej w świecie. „Ten młody człowiek poświę
cił swoje żyde, by coś Iudzkośd przekazać - pisze
115
Sofian. - Nikt się nie zastanawia, co go doprowadzi
ło do rozpaczy. Wszyscy myślą jedynie, jak zabroni!
posiadania broni i lepiej kontrolować Internet".
Internauta szwedzki Dylan twierdzi, że manifest
Auvinena
„bardzo
dobrze
opisuje
rzeczywistość
w obozach koncentracyjnych, czyli nordyckich lice
ach, gdzie masy «półgłówków» są manipulowane
przez rząd, żeby zostali posłusznymi konsumen
tami i niewolnikami. Swobodne myślenie, nieza
leżność i oryginalność są niedopuszczalne. Ludzie
o inteligencji powyżej przeciętnej, po konfrontacji ze
skandynawską szkołą, powinni reagować jak Auvi-
nen, nie w sensie zabijania niewinnych, ale w swoim
poczuciu wyższości i wrogości wobec opresyjnego
systemu totalitarnego". Ten sposób cynicznego ro
zumowania, w którym człowiek przypisuje sobie
prawo dysponowania cudzym życiem w imię włas
nych idei, zdemaskował już dawno Dostojewski
w Biesach.
Łatwy dostęp do broni w osiemnastym roku
żyda, możliwość publikowania złowrogich mani
festów całemu światu zaprzecza tezie o „obozach
koncentracyjnych",
duszeniu
swobodnego
myśle
nia i niezależność. Miał jej ów młody człowiek zbyt
wiele i nadużył jej przedwko niewinnym kolegom
ze szkoły. I choć zrozumienie społecznych mechani
zmów, które przyczyniły się do tragedii, jest ważne;
to jednak one same nie usprawiedliwiają popełnio
nej zbrodni. Zbrodnia dokonana na niewinnych
nie może być nigdy metodą przekazywania światu
I
jakiegokolwiek przesłania. Czyniąc w ten sposób,
największych
zbrodniarzy
świata
przemieniliby
śmy w wielkich proroków. Czyn Auvinena jest tylko
zbrodnią. Niczym więcej.
Słuchajcie słowa Pana, synowie Izraela, bo to jest
spór Pana z mieszkańcami kraju, nie ma bowiem wier
ność i miłość ani poznania Boga na ziemi. Przekleństwo,
kłamstwo, mord, kradzież i cudzołóstwo. Gwałcy, a zabój
stwo idzie za zabójstwem. Dlatego kraj jest okryty żałoby
(Oz 4,1-3).
117
Zamordował w szkole dziesięć osób
Przez długi czas był Izrael bez Boga prawdziwego [...]
ibezPrawa. (...) W owych ło czasach nie było pokoju wy
chodzącego i wracającego, albowiem zawisł wielki niepo
kój nad wszystkimi mieszkańcami kraju (2 Km 15,3.5).
7
listopada
2007
roku
osiemnastoletni
uczeń
Pekka-Eric Auvinen zastrzelił w szkole osiem osób:
pięciu chłopców, dwie dziewczyny oraz dorosłą ko
bietę - dyrektorkę szkoły, po czym sam popełnił sa
mobójstwo. Miało to miejsce w Tuusula w Finlandii.
Niemal w rocznicę tej zbrodni, 23 września 2008 ro
ku, dwudziestodwuletni Matti Juhani Saari zamor
dował dziesięć osób w szkole zawodowej Kauhajoki
w północnej Finlandii, po czym popełni samobój
stwo, strzelając sobie w głowę.
Obaj mordercy zamieszczali w Internecie narcy
styczną, cyniczną twórczość, w której pozowali na
myślicieli i rewolucjonistów. „To ja dokonam selekcji
naturalnej, wyeliminuję tych, którzy są nieprzysto
sowani i przynoszą wstyd ludzkiej rasie’ - pisał cy
nicznie osiemnastoletni Auvinen. Saari wypowiadał
się cudzym wierszem: „Niespodziewanie wybuchła
118
*
wojna i matki, które krzyczą / O zemstę i odwet,
0 następną wojnę. /1 niespodziewanie i niespodzie
wanie, / Niespodziewanie wybuchła wojna, z udrę
ką i śmiercią. / I będziesz walczył samotnie, jeśli
wybuchnie następna wojna. / Całe życie jest wojną
1 całe życie jest bólem. /1 będziesz walczył samotnie
we własnej wojnie".
Lewicujący francuski filozof Emmanuel Todd,
który w sposób chłodny, bez emocji, opisuje śmierć
Boga w kulturze zachodniej, stwierdził, że kom
batanci świata bez Boga nie mają się tak napraw
dę z czego cieszyć. Człowiek bowiem pozbawiony
Stwórcy nie okazał się bynajmniej lepszy, a kultura
humanistyczna Zachodu nie wypracowała własne
go odpowiednika religii, który mógłby stać się straż
nikiem moralności osobistej i społecznej. „Po śmierci
religii rozpoczęła się podskórna rewolucja psycho
społeczna, coś znacznie radykalniejszego od wzro
stu tendencji indywidualistycznych - to powszech
ny rozkwit narcyzmu" - stwierdza Todd. Sam do
dałbym: I powszechny rozkwit szaleństwa. Teraz,
po uśmierceniu Boga i religii w kulturze Zachodu,
powstało pytanie: Co może zobowiązać człowieka
do moralnego zachowania wobec swego bliźniego?
Odpowiedź brzmi: Nic. Dosłownie nic.
Nieprawość mówi do bezbożnika w głębi jego serca;
bojaźni Boga nie ma przed jego oczyma. Bo jego własne
oczy [zbyt] mu schlebiają, by znaleźć swą winę i ją znie
nawidzić. Słowa jego ust to nieprawość i podstęp, zanie
chał mądrości i czynienia dobrze. Na swoim tożu zamyśla
119
nieprawość, wkracza na niedobrą drogę, nie stroni od złe
go. Łaska Twoja, Panie, dosięga nieba, a Twoja wierność
samych obłoków. [...] Albowiem w Tobie jest źródło życia
i w Twej światłości oglądamy światłość. Zachowaj łaskę
Twą dla tych, co Ciebie znają, i sprawiedliwość Twą dla
ludzi prawego serca (Ps 36,2-6.10-11).
120
O mrocznych ludzkich żądzach
Siedemdziesięciotrzyletni Josef Fritzl przyznał się,
że więził córkę przez dwadzieścia cztery lata w piw
nicy, gwałcił ją i miał z nią siedmioro dzieci. Po
twierdziły to badania DNA. Przy tej okazji dziennik
„Le Parisien' przypomniał o podobnej tragedii we
Francji i opisał przypadek czterdziestopięcioletniej
Lydii Gouardo, molestowanej przez ojczyma przez
dwadzieścia osiem lat. W wyniku gwałtów na świat
przyszło sześcioro dzieci. Josef Fritzl dostał się na
pierwsze strony gazet na całym świede tylko dlate
go, że jest potworem pośród normalnych ludzi i w
normalnych czasach.
Historia zna wielu potworów. Rodzili się oni
zwykle w „czasach potwornych": przewrotów re
wolucyjnych, wojen, pogromów. Zbrodnicze syste
my nazizmu, komunizmu, rasizmu trwały dziesię
ciolecia w wielu krajach tylko dlatego, że służyły
im niezliczone rzesze potworów, które z gnębienia
i zabijania ludzi czerpały korzyści. Pisze o tym Jo-
sif Brodzki w sławnym liście do prezydenta Havla.
Wspomnienia obozowe i łagrowe opowiadają o ca-
121
m
łych zastępach potworów, dzięki którym fabryki
ludzkiej udręki i zbrodni „doskonale" funkcjono
wały. Szałamów opowiada o inżynierze Kisielowie,
który bijąc więźniów, dawał przykład swoim współ
pracownikom: „Kisielów już po zakończonej pracy
chodził od baraku do baraku, wyszukując ludzi, któ
rych mógłby bezkarnie znieważyć, uderzyć, pobić.
Żyjąca w duszy Kisielowa mroczna żądza zabijania
znalazła w warunkach bezprawia Kołymy warunki
rozwoju. Nie chodziło o to, aby tylko zwalić z nóg -
takich amatorów było wielu wśród wielkich i małych
naczelników na Kołymie; swędziały ich ręce, bili, by
sobie dogodzić, a już po minucie potrafili zapomnieć
o wybitym zębie, zakrwawionej twarzy aresztanta,
w którego pamięci owo uderzenie naczelnika pozo
stało na całe życie. [...] Niemało więźniów widziało
przy swej twarzy żelazne okucia Kisielowowskich
butów".
Potwory nie mają płci. Eugenia Ginzburg opo
wiada o Walentynie Zimmerman, która podpisa
ła niezliczoną ilość rozporządzeń o umieszczeniu
w karcerze, po którym więźniowie tracili zdrowie
na całe życie. A „kiedy lekarz-więzień Marków pro
sił o zastosowanie sulfonamidów dla zeków chorych
na zapalenie płuc, prawie zawsze kreśliła swoim
wyraźnym
charakterystycznym
pismem:
«Odmó-
wić», skazując ich tym samym na pewną śmierć".
W potwornych czasach mnożą się potwory jak
szczury w czasie dżumy opisanej przez Alberta Ca
musa. Dawniejsze zbrodnie na Ormianach i Żydach,
m
V
jak też całkiem niedawne zbrodnie w Argentynie,
Rwandzie, Czeczenii, Iraku, Tybecie, na Bałkanach
i w wielu innych miejscach, były możliwe dzięki
ludzkim potworom.
Potwory są bardzo blisko nas. Więcej. One są
możliwe i w nas. Grzech leży u mól i czyha na ciebie,
a przecież ty masz nad nim panować (Rdz 4,7) - powie
dział Bóg do Kaina. Zalążki mrocznej żądzy, z której
rodzi się zło i każda ludzka krzywda - także ta naj
mniejsza - muszą być codziennie wyrywane z serca,
jak ziarna baobabu z planety Małego Księcia Antoine
de Saint-Eicuper/ego.
123
Strzeżcie waszych rodzin
przed pornografią
Seksoholicy w Polsce („Duży Format", 12 XI 2007),
reportaż z mityngu anonimowych erotomanów, ma
luje dramat osób uzależnionych od doznań seksu
alnych, w szczególności od pornografii. Autor, cy
tując
wypowiedzi
uczestników
spotkania,
odsłania
gehennę
ludzi
naznaczonych
nałogiem:
„Zacząłem
znikać z domu. (...) Wychodziłem i zaczynałem krą
żyć. Gdy podchodziłem do kiosku i już miałem ku
pić porno, włączał się głos: «Co ty robisz? Jesteś nie
normalny* i odchodziłem. A potem szedłem do sex
shopu. Dotykałem klamki i z powrotem do kiosku.
W końcu coś kupowałem. (...) Potem się to kończy
i zostaje straszne cierpienie. Jestem tak pełen niena
wiści, że myślę, że dobrze, że tak mnie boli. I wte
dy podejmuję zobowiązanie, że nigdy więcej". Oto
szczere wyznania uczestników mityngu.
Do
erotomanii
prowadzi
pustka
wewnętrzna,
która
w
doznaniach
zmysłowych
szuka
swoiste
go uśmierzenia bólu bezsensu własnej egzystencji.
Szczególnie ludzie młodzi, głęboko zranieni emo
---------------------------------------- 124 ------ ---------------------------------------
cjonalnie,
wykorzystani
seksualnie
w
dzieciństwie,
postawieni wobec propozycji pornograficznych by
wają zupełnie bezradni. Korzystanie z pornografii
racjonalizują przy tym potrzebą zetknięcia się z ży
ciem dorosłym.
Pojęcie pornografii pochodzi z greckiego porno-
graphie, które oznacza „rysowanie" kobiet lekkich
obyczajów. Jan Paweł II w katechezie Czy ciało ludz
kie może być tematem dzieła artystycznego zauważa, że
wyrażenie pornografia, pornmizja, mimo swej anty
cznej etymologii, jest pojęciem nowym. „Tradycyjna
terminologia łacińska posługiwała się wyrażeniem
obscaena (od obscenus - „nieprzyzwoity"), wskazując
w ten sposób na wszystko, co winno być otoczone
należytą dyskrecją - co nie może być poddane bez
wyboru ludzkim spojrzeniom".
Viktor E. Franki uważa, że pornograficzne izo
lowanie seksualizmu z całej ludzkiej osoby jest
sprzeczne
z
naturalnymi
tendencjami
integracyj
nymi i sprzyja rozwijaniu się nerwic. Dezintegracja
seksualizmu, wyrwanie go z tiansseksualnych po
wiązań osobowych i międzyosobowych prowadzi
do regresji. W tych właśnie tendencjach regresyw-
nych przemysł rozrywkowy zwęszył okazję do ro
bienia świetnego interesu i tak rozpoczyna się „ta
niec wokół złotej świni" - jak to z humorem nazywa
austriacki twórca logoterapii.
„O jakąż prawdę może chodzić w filmach i przed
stawieniach
zdominowanych
przez
pornografię?
Czy jest to właściwa służba prawdzie o człowieku!
---------------- —
125
------------------
Oto pytania, które trzeba stawiać tym, którzy pra
cują w tej dziedzinie i są za nią odpowiedzialni. [...]
Strzeżcie waszych rodzin przed pornografią, która
dzisiaj pod różnymi postaciami wdziera się w świa
domość człowieka, zwłaszcza młodzieży i dzieci" -
wzywał Jan Paweł II.
126
Seks, władza i pieniądze
Gwarantem sukcesu niemal każdego medialnego
przedsięwzięcia jest obecnie seks. Dotyczy to tak
że dziennikarstwa. Wystarczy, że artykuł okrasi się
„z odwagą" wyrażeniami „seksualnej anatomii",
a z pewnością tekst wzbudzi uwagę. Jak do tej po
ry nie pojawiają się w prasie wulgaryzmy seksual
ne, a jedynie wykropkowane ich zastępniki. Resztki
przyzwoitości nakazują autorom po pierwszej lub
po drugiej spółgłosce wstawić trzy kropki. G zaś,
którzy o inteligencji czytelników nie mają zbyt wy
sokiego mniemania, podają po owych kropkach
także ostatnie litery używanych przez siebie słów.
Wiele jednak wskazuje na to, że i taka autocenzura
przejdzie do historii. „Literatura piękna" z proble
mem już dawno się uporała i trudno dziś spotkać
nowoczesną powieść bez obfitości słów na wszyst
kie możliwe litery ze słownika seksu.
Prym w używaniu tego rodzaju frazeologii wio
dą internauci. Nie tylko bez żenady używają wyra
zów istniejących, ale dorzucają własne neologizmy,
wykazując się przy tym niezwykłą pomysłowością
127
i zapałem godnym lepszej sprawy. Także politycy
chętnie okraszają „seksownymi wyrażeniami" swo
je doniosłe mowy czy intymne zwierzenia, by poka
zać ludzką twarz. Seksowne słówka, subtelne aluzje,
wyszukane porównania, a nawet gadżety przyno
szone na konferencje prasowe nie tylko zastępują
rzeczowe argumenty i kompetencje, ale gwarantują
tak zwany medialny szum na całe miesiące czy lata.
Dziennikarze docenią odważnego polityka i nie po
zwolą mu zniknąć z medialnej przestrzeni.
Seks w reklamie i kinie to normalka z bogatymi
tradycjami. Trudno wyobrazić sobie kasowy film
bez tak zwanych momentów. Za filmem poszedł
i teatr. Aktorzy biegający nago po scenie w wielu
współczesnych sztukach wypełniają ważną misję:
mają być listkiem figowym zakrywającym wstydli
wą pustkę granych przez siebie sztuk. Wszak sam
seks „na żywo” to przecież doniosłe treści i ważne
przesłanie.
Moda na seksfrazeologię nie ominęła nawet księ
ży, choć - jak by się mogło zdawać - d ze względu na
celibat winni się jej oprzeć. Pokusa jednak jest zbyt
wielka. Wystarczy przedeż trochę seksu - oczywi
ście w wydaniu małżeńskim, bo Kośdół innego nie
uznaje - a wszystkie media dokładnie skomentują
nowoczesne nauczanie odważnego duszpasterza.
„Czego, oprócz możliwych rozkoszy, domagamy
się od seksu, że go aż tak nagabujemy?" - pyta Mi
chel Foucault w Historii seksualności. Władzy i korzy
ść ekonomicznych - odpowiada. „Rozkosz i władza
128
nie wykluczają się wzajemnie, nie występują prze
ciwko sobie, lecz wzajemnie się prześcigają, zacho
dzą na siebie, wprawiają w ruch. (...) Rozprzestrze
nianie się zjawisk o charakterze seksualnym za spra
wą powiększania zasięgu władzy (...) począwszy
od XIX wieku wzmacniane jest i zastępowane przez
niezliczone korzyści ekonomiczne".
Niemoralne przywileje
świata kultury i polityki
Jednym z gorących obrońców Romana Polańskie
go, aresztowanego przez Szwajcarów we wrześniu
2009 roku za pedofilię sprzed trzydziestu jeden lat,
był francuski minister kultury Federick Mitterand,
zdeklarowany homoseksualista. Wyrażał oburzenie
na Amerykanów, którzy domagali się zatrzymania
i ekstradyq'i sławnego reżysera. Oburzony był tak
że francuski minister spraw zagranicznych Bernard
Kouchner, który razem z naszym szefem dyplomacji
Radosławem Sikorskim nalegał na Amerykanów, by
wybaczyli Polańskiemu jego „grzechy młodości".
Hillary Clinton, sekretarz stanu USA, do której zo
stał skierowany list obu szefów dyplomacji, odpo
wiedziała chłodno i zupełnie niedyplomatycznie, że
sprawą zajmuje się wymiar sprawiedliwości, a jej nic
to tego.
Ta gorliwa obrona Polańskiego skończyła się fa
talnie dla samego obrońcy, francuskiego ministra
kultury, ponieważ przypomniała opinii publicznej
jego autobiograficzną książkę, w której przyznał się
------------------------------------- 130 —----------------------------------------
otwarcie do seksturystyki w tajlandzkich domach
publicznych, gdzie - jak napisał - „mnogość mło
dych atrakcyjnych chłopców wprawiła go w stan
pożądania, którego nie musiał już hamowań ani
ukrywać", jak z pewnością czynił to wielokrotnie
w ojczyźnie. Podobnie jak wcześniej Polańskiego,
teraz i jego oskarżono o pedofilię. Minister kultury
tłumaczył się jednak, że użyte przez niego pojęcie
chłopcy (fr. garęons) należy rozumieć szerzej i że nie
chodziło o dzieci, ale o starszych mężczyzn.
Scyniczały stary satyr (ur. 1947) sam - i to dwu
krotnie - podłożył się opinii publicznej i mediom,
ale tylko dlatego, że stracił kontakt z rzeczywistoś
cią. Zepsucie moralne zawsze owocuje tym, że czło
wiek trąd rozsądek i zdrowy rozum. Tak jest zawsze
we wszystkich skandalach. Opinia publiczna zaczę
ła domagać się od Nicolasa Sarkoz/ego głowy Mit-
teranda - usunięcia go ze stanowiska. A ponieważ
w polityce „ręka rękę myje", minister zachował po
sadę dzięki protekcji Carli Broni, żony prezydenta.
Surowy natomiast wyrok sąd wymierzył dwom
francuskim osobistośdom zamieszanym w afery pe
dofilskie - syna byłego prezydenta Franq'i Franęois
Mitterranda - Jean-Christophe Mitterranda - sąd
skazał na dwa lata więzienia w zawieszeniu i 375
tysięcy euro grzywny, a Paula-Loupa Sulitzera, pisa
rza, na karę piętnastu miesięcy więzienia w zawie
szeniu i 100 tysięcy euro grzywny.
„Wielu artystów i autorytetów kulturalnych
Francji podpisało petycję wzywającą do uwolnienia
131
Polańskiego. «Bycie artystą czy intelektualistą jest
w naszym kraju uznawane za przywilej* - tłuma
czył Christian Viviani, wykładowca sztuki filmowej
na jednej z paryskich uczelni. Profesor wskazuje, że
wybitni francuscy intelektualiści i artyści naprawdę
uważają, że z racji wykonywanej pracy przysługuje
im większa moralna swoboda działania. Z «przy-
wileju» takiego pełną garścią korzystają także poli
tycy" - napisał w komentarzu do sprawy Matthew
Campbell, dziennikarz „The Timesa".
Współczesna moda na ateizm
Półnauka to najgorszy bicz ludzkości, straszniejszy
od moru, głodu i wojny, nieznany aż do naszego stu
lecia. „Półnauka jest tyranem jakiego jeszcze nigdy
dotychczas nie znano" (Fiodor Dostojewski).
Atakowanie Teligii stało się modne. Ateistyczni
autorzy oskarżają religię, że promuje egoizm, sieje
nienawiść, głosi nietolerancję i wzywa do przemocy.
Wszystkie religie, ich dogmaty i zasady moralne au
torzy ci wrzucają do jednego worka i - zgodnie z za
potrzebowaniem - wyciągają te, które są im potrzeb
ne w polemice. To religie - ich zdaniem - odpowia
dają za większość konfliktów, jakie nadal powstają
w świecie. Jeżeli ludzie wyrzekną się wiaiy, dopiero
wtedy będzie możliwy pokój i braterstwo - dowo
dzą. Powołują się przy tym na ateistyczne argumen
ty znane od stuleci, nie dodając przy tym niczego no
wego. Jedna z bardziej znanych książek tego nurtu
to Bóg urojony Richarda Dawkinsa (Warszawa 2009).
Autor, posługując się nietolerancyjnym języ
kiem, stara się wykazać, że wszyscy ludzie wierzący,
a w szczególności chrześcijanie, są ofiarą urojenia
mentalnego. Usiłuje zdemaskować i ośmieszyć ich
-------------------------- _ 133 ----------------------------
wierzenia, wykazując ich szkodliwość. Dawkinsnie
zna się na teologii. Jego interpretacja prawd religij
nych urąga intelektualnej uczciwości. Miast do ar
gumentów odwołuje się do ironii. Przykład.
„W roku 1981 w Rzymie - pisze Dawkins - doko
nano zamachu na papieża, a swoje ocalenie Jan Paweł
II przypisał wstawiennictwu Matki Boskiej Fatim
skiej. «Jedna ręka trzymała pistolet, a inna prowadzi
ła kulę» - powiedział później. [...] Ktoś inny mógłby
napomknąć, że zespół chirurgów, którzy przez sześć
godzin operowali papieża, też zasługuje na pewną
wdzięczność - choć zapewne matczyna dłoń kiero
wała również skalpelami. Ale najważniejsze w tym
wszystkim jest, że zdaniem papieża to nie po prostu
Matka Boża «prowadziła kulę». To konkretnie Matka
Boża Fatimska. A co robiła w tym czasie Najświętsza
Panienka z Lourdes, nasza Pani z Gwadelupę... - czy
akurat miały inne sprawy na głowie?".
To
argumentacja
na
poziomie
zbuntowanego
gimnazjalisty. Ateizm jest doskonale znany Biblii.
Polemiczny język biblijnych autorów wcale nie jest
łagodniejszy od tego, jakiego używają współcześni
ateiści. Mówi głupi w swoim sercu: „Nie ma Boga". Oni
są zepsuci, ohydne rzeczy popełniają, nikł nie czyni do
brze. (...) Wszyscy zbłądzili, stali się nikczemni, nie ma
takiego, co dobrze czyni, nie ma ani jednego. Czyż się nie
opamiętają wszyscy, którzy czynią nieprawość, którzy lud
mój pożerają, jak gdyby chleb jedli, którzy nie wzywają
Pana? Wtedy zadrżeli ze strachu, gdyż Bóg jest z pokole
niem sprawiedliwym (Ps 14,1.3-5).
134
Internetowy pseudonim
nie może być kominiarką
Przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23,34).
Kiedy czytam w Internecie artykuły dotyczące
religii czy moralności, przeglądam wybiórczo tak*
że reakcje internautów. Są tam wypowiedzi szcze
re i poważne, ale - może częściej - sformułowania
pełne cynizmu, ironii i gniewu. Anonimowość, chro
niona w internetowej przestrzeni, ośmiela do wyra
żania sądów i opinii, za które wielu nie bierze żadnej
odpowiedzialności. Piszący w ten sposób nie liczą
się z faktem, że ich słowa głęboko nieraz ranią. Nie
będę przytaczał przykładów. Każdy, kto surfuje po
Internecie, dobrze zna problem. Gdyby internauci
byli zobowiązani podpisywać swe teksty imieniem
i nazwiskiem, z pewnością pisaliby inaczej. Pseudo
nim daje wielu „pseudo" odwagę do wyrażania my
śli i uczuć, których z pewnością nie wypowiedzieli
by nigdy twarzą w twarz.
Osoby zaś, którym bliskie jest doświadczenie re
ligijne, opinie te czytają z niesmakiem i przykrością.
Wielu wierzących odcina się zdecydowanie od lektu
13
$
ry takich tekstów. Ta postawa izolacji, do której mają
prawo, jest pewną formą ochrony własnego świata
wartości. Nikt nie ma obowiązku czytania tekstów,
które godzą w niego. Stosowanie jednak na dłuższą
metę takiej obronnej metody może prowadzić do po
stawy izolacji wobec ludzi niechętnych religii. Jezus
nie dzielił ludzi na religijnych i niereligijnych, złych
i dobrych, cynicznych i niecynicznych, ale przeko
nywał, że Bóg Ojciec kocha wszystkich tą samą mi
łości i troszczy się o każdego. Miast więc obrażać się
na komentarze i opinie antyreligijne, antykościelne
czy też antyklerykalne, trzeba raczej usiłować zro
zumieć autorów oraz przesłanie zawarte w ich wy
powiedziach.
Dla mnie osobiście tego typu wypowiedzi nie są
najpierw atakiem na religię i moralność, ale wyrazem
braku szacunku dla samego siebie oraz bezradności
wobec własnego świata powikłanych emocji. Każ
dy dzieli się z innymi tym, czym sam żyje. Ów brak
szacunku do siebie, połączony zwykle z gniewem na
bliźnich, rodzi desperacką agresję, która każe na oślep
wywijać ostrym mieczem słowa, nie bacząc, w kogo
one uderzą i jaki wywołają skutek. Wszystko to zaś
dokonuje się w klimacie cynizmu, który nie uznaje
jakiegokolwiek systemu wartości ani we własnym
życiu, ani w żydu bliźnich. Każdy uporządkowany
system wartości budzi u takich osób irytacje, która
jest de facto rozdrażnieniem wobec swego żyda.
Zrozumienie tych mechanizmów, które - jako
pokusę - możemy obserwować i u siebie, daje nam
możliwość zdystansowania się wobec wypowiedzi,
które nas dotykają, bulwersują i ranią. Zamiast więc
odpowiadać agresją na agresję, gniewem na gniew,
cynizmem na cynizm, możemy zdobyć się na od
ruch współczucia i miłosierdzia wobec ludzi, którzy
z pogardą piszą o tym, co jest dla nas najdroższe.
Każdy bowiem, kto rani ostrym słowem bliźniego,
nie wie tak naprawdę, co czyni.
Homo homini frater
Angielski
filozof
Tomasz
Hobbes
(1588-1679)
gło
sił
materializm
mechanistyczny
i sensualizm,
któ
ry
doświadczenie
człowieka
sprowadza
do
wra
żeń zmysłowych. Twierdził też, że najważniejszym
motywem ludzkiego postępowania jest egoizm, co
- jego zdaniem - najlepiej wyraża adagium: homo ho
milii lupus -
„człowiek
człowiekowi
wilkiem".
Od
rzucając religię i religijną moralność, Hobbes uznał
umowę społeczną za podstawę wszelkiej moralno
ści i porządku społecznego. W swoim materializmie
Hobbes był konsekwentny do bólu. Pewnie też dla
tego - jak się zdaje - jego radykalne stwierdzenia nie
miały większego wpływu na życia społeczne. Sko
ro drugj człowiek jest tylko wilkiem, należy się go
strzec. A przecież i wilki żyją w harmonii w swych
stadach.
Filozofom
oświeceniowym
twierdzenie
Hobbesa
nie podobało się, ponieważ nie brzmiało dość huma
nistycznie. Zabrakło w ram ślepej wiary w rozum ja
ko źródła wszelkiej ludzkiej mądrości oraz najważ
niejszego kryterium dobra i zła. Niemiecki myśliciel
138
Ludwik
Feuerbach
(1804-1872)
przeciwstawia
się
więc stwierdzeniu Hobbesa. Redukując całą teolo
gię do antropologii, mówi, że dla człowieka nie ma
innego Boga jak tylko drugi człowiek: Homo homini
Deus - „człowiek człowiekowi Bogiem*.
Jednak to właśnie twierdzenie Feuerbacha, a nie
Hobbesa, stało się trucizną ludzkości. „Oświece
nie, wynosząc człowieka do godności potencjalnie
wszechmocnego stwórcy, zdegradowało go w rze
czywistości
do
poziomu
zwierzęcego;
odróżnienie
dobra i zła zastąpiły kryteria utylitarne. Fundamen
talne więzi, co podtrzymywały ludzką wspólnotę
- rodzinę i religię - zostały wyszydzone i gwałtem
rozerwane" - komentował filozofów oświecenia Le
szek Kołakowski.
Kiedy w połowie XX wieku świat obiegły obrazy
z Auschwitz, a Aleksander Sołżenicyn opublikował
Archipelag Gułag, wielka literatura i brukowa prasa
powtarzały za Hobbesem: Homo homini lupus. Ale
tylko dlatego że zapomniano o słowach Boga skie
rowanych do Kaina: Cóżeś uczynił? Krew brata twego
głośno woła ku Mnie z ziemi (Rdz 4,10). Człowiek czło
wiekowi nie jest ani Bogiem, ani wilkiem, ale zawsze
tylko bratem. I aż bratem. Homo homini frater.
139
Biesy
Dostojewskiego
na krakowskich scenach
W
Teatrze
STU
w
Krakowie
Biesy
w
reżyserii
Krzysztofa Jasińskiego, znanego mistrza teatru. Po
sławnej inscenizacji Andrzeja Wajdy (1971 rok) to
udana próba scenicznego przybliżenia dzieła. W do
bie relatywizmu moralnego Biesy pozostają wstrzą
sającym
świadectwem
realnego
zagrożenia,
jakim
pozostaje zło i Zły. Niezwykły efekt Dostojewski
uzyskał przez to, że w jednym utworze zgroma
dził niezliczoną wręcz ilość opisów zła. jak pisze C
Wodziński, Biesy to „drobiazgowy rejestr zbrodni
i morderstw, gwałtów i wieloimiennej grzeszności,
niezawinionych
cierpień
i
zgubnych
namiętności,
aktów
niewolnictwa
i
brutalnej
przemocy,
samo
bójstw z rozpaczy i z zachwytu".
Dostojewski pokazuje, że źródłem zła, jakie po
pełnia człowiek, jest jego pycha. To ona skłania Sta-
wrogina do haniebnych czynów, łącznie ze zbrodnią
i pedofilią, ona każe mu opisać je i ogłosić całemu
światu, a w końcu wyznacza mu karę: samobójczą
śmierć. Ta sama pycha kieruje też Kiryłowem, któ
ry co prawda nie popełnia zbrodni, ale żywi w so
bie opętańczą wolę ubóstwienia siebie, by w ten
sposób zdobyć absolutną wolność. „Trzy lata szuka
łem atrybutu mojej boskości i znalazłem - wyznaje
przyjacielowi. Jest nim - samowola. Bo dzięki niej
mogę w najważniejsze rzeczy zamanifestować swo
ją niepokomość i wykazać moją nową, straszliwą
wolność. [...] Zabijam siebie, aby zamanifestować
niepokomość i swoją straszliwą, nową wolność".
Jedyną drogą do zbawienia od zła, według Do
stojewskiego,
jest
upokorzenie
się
przed
Bogiem
i pokuta. Ojciec Tichon (rola Jerzego Nowaka gra
na w sposób, jakby sam
spędził
w prawosławnym
klasztorze całe życie) namawia Stawroginą, by po
niechał publikacji broszury opisującej swoje zbrod
nie: „Niech Pan porzuci to pragnienie, schowa bro
szurę i poniecha swego zamiaru - wówczas odniesie
pan całkowite zwycięstwo. Przezwycięży pan pychę
swoją i poskromi swego biesa! Zostanie pan zwy
cięzcą, osiągnie pan wolność". Stawrogin nie posłu
chał. Precyzyjnie przygotował i wykonał na sobie
wyrok - śmierć przez powieszenie.
Wajda nie oszczędzał widzów i w końcowej sce
nie zaproponował im mocny obraz samobójstwa
Stawrogina. I choć minęło trzydzieści sześć lat od
czasu, gdy oglądałem Biesy Wajdy, scena ta jak żywa
stoi przed moimi oczami. Jasiński wybrał „mięklde"
rozwiązanie: Stawrogin wchodzi na strych i wciąga
za sobą drabinę. Jeżeli widz nie zna dzieła, scena ta
przypominać będzie raczej wniebowstąpienie niż sa
141
mobójstwo. Kara, jaką wymierzył sobie Stawrogin,
nie została tu uwyraźniona. A to przecież klucz do
powieści. Dostojewski w ostatnim zdaniu dzieła pod
kreśla, że Stawrogin zdecydował się na śmierć z całą
świadomością: „Lekarze [...] stanowczo i całkowicie
odrzucili myśl o obłędzie Mikołaja Stawrogina".
Esther Vilan
Starość jest piękna
Latem 2008 roku na placu Konstytucji w Warszawie
Teatr Polonia grał sztukę Esther Vilar pt Starość jest
piękna w reżyserii Łukasz Kosa.
Vilar to znana autorka powieści, dramatów i roz
ważań z pogranicza filozofii, etyki i socjologii. Uro
dziła się w Buenos Aires w 1935 roku jako córka emi
grantów niemieckich. Jej rodzice - matka Niemka,
ojciec Żyd - po dojściu Hitlera do władzy wyjechali
z III Rzeszy. Esther wychowała się w Argentynie; tu
ukończyła medycynę, po czym powróciła do Euro
py. W roku 1980 opublikowała swoją słynną książkę
Starość jest piękna, w której ostro przeciwstawiła się
bałwochwalczemu kultowi młodości w zachodnich
mediach. Książka zdobyła dużą popularność. Zo
stała też zaadaptowana przez autorkę dla potrzeb
sceny.
Rozważania Vilar o starości - jak się zdaje - mają
podwójne dno. Z jednej strony, to manifest ludzi sta
rych, którzy przeciwstawiają się młodym i ostro kh
oskarżają o lekceważenie i chęć wyeliminowania Ich
— i/ł
z życia. Ale z drugiej strony - w moim odczuciu - to
niewątpliwie przestroga i pytanie zadane młodym,
ku jakiej starości zmierza ich życie.
„Kłamliwie oferujecie nam pomoc fałszywie za
troskani - żalą się starzy na młodych w książce Vilar.
- «Wiesz, że w domu seniora - mówicie - byłoby a
lepiej. Nie czułbyś się tak samotny. Pomyśl tylko, a
wszyscy seniorzy... Miałbyś towarzystwo. Tam się
zawsze coś dzieje: wycieczki z równolatkami, gim
nastyka
grupowa,
pływanie
zdrowotne,
partyjki
brydża. 1 zawsze lekarz na miejscu. Tam naprawdę
nic złego nie może ci się staó>. No i nawet się nie
obejrzymy, a już tam lądujemy. Kto byłby w stanie
wam się oprzeć? Przecież nie chcemy wam sprawiać
kłopotów. A wy? No nie, nie zapominacie o nas. Co
drugą niedzielę spędzacie z nami, ze swoimi czysto
ubranymi dziećmi. [...) Mówicie do nas głośno, jak
do idiotów lub dzieci. [...] «Wy hieny! Grabarze!
Kanalie!
Złodzieje!
Oszuści!
Gangsterzy!
Chciwa
bando! Myśleliście, że nie zauważymy, co z nami
wyprawiacie? Naprawdę uważacie nas za tak naiw
nych? Naprawdę uważacie nas za tak głupich? Ma
cie
nas
naprawdę
za
półgłówków?
Bezbronnych?
Zastrachanych?
Pełnych
wdzięczności
i
poddańczo
uniżonych? Za takich nas macie?»".
Dzisiejsze
poczucie
wyższości,
lekceważenia
i pogardy młodych wobec starych, zaowocuje ju
tro
zgorzknieniem,
rozczarowaniem
i
pretensjami
starych wobec młodych - oto przesłanie płynące
z rozważań Esther Vi)ar o starości. Pogodną starość
-------------------- ------ iii ------------
buduje każdy z nas już od wczesnych młodzień
czych lat. Młodość bowiem - jak powiada Kohelet
- szybko przemija niby mgła poranna (por. Koh 11,
10). A modlitwa Psalmu 71 - / w starości, i w wieku
sfdziwym nie opuszczaj mnie, Boże (Ps 71,18) - nie jest
bynajmniej dla ludzi starych. To starość objawi, jak
przeżyliśmy młodość i całe nasze dorosłe życie.
Abraham J. Heschel:
Modlitwa królową przykazań
„Spośród wszystkich świętych uczynków na pierw
szym miejscu jest modlitwa" (Abraham J. Heschel).
Książka
Heschela
Człowiek
szukający
Boga.
Szki
ce o modlitwie i symbolach (Kraków 2008) to ostatnia
część jego trylogii. Dwie poprzednie to: Człowiek nie
jest sam. Filozofia religii (Kraków 2001) oraz Bóg szuka
jący człowieka. Filozofia judaizmu (Kraków 2008).
Abraham J. Heschel (1907-1972) to jeden z naj
wybitniejszych myślicieli
żydowskich
XX
wieku,
który miał zasadniczy wpływ na odnowę stosun
ków chrześdjańsko-żydowskich. Urodził się i wy
chował w Warszawie. Był najmłodszy z szóstki ro
dzeństwa. Uczył się w żydowskiej szkole - jesziwie.
Swoje wychowanie wspominał po latach: „Miałem
wielkie szczęście, że jako młody chłopak żyłem
w środowisku ludzi, których mogłem czcić, łudzi
zainteresowanych duchowością i etyką. Ludzie d
mieli wielkie współczude dla bliźnich". Studiował
na Uniwersyteae w Berlinie, gdzie obronił doktorat
pt. Prorocy. Z powodu nazistowskich prześladowań
------------------------- ii* ________
opuścił Rzeszę. Przez Warszawę i Londyn udał się
do Stanów Zjednoczonych. Wiele lat był profesorem
etyki i mistyki żydowskiej w Jewish Theological
Seminary of America w Nowym Jorku. Aktywnie
wspierał Martina L. Kinga w jego walce z rasizmem,
działał na rzecz wolności Żydów z Rosji, spotkał się
z Janem XXIII i Pawłem VI, miał poważny wpływ
na soborową deklarację Nostra aełate, która zmieniła
stosunek Kościoła do Żydów.
Heschel, podobnie jak młodszy od niego Thomas
Merton, trapista, krytykował zarówno tradycyjną
skostniałą religijność, jak też nowoczesny relaty
wizm. „Kryzys żyda duchowego nastąpił dlatego -
pisał - że wymieniliśmy świętość na wygodę, wier
ność na sukces, mądrość na informację, modlitwę na
kazania, tradycję na modę". „Prawdziwym proble
mem współczesnego człowieka - twierdził - nie jest
najpierw doktryna, ale prawdomówność uczciwość
i szczerość". Jego zdaniem, cała ludzka egzystencja
winna być zmaganiem się o wewnętrzną prawość
i niekończącą się wojną z fałszem. Dopiero śmierć
kładzie kres poszukiwaniu szczerości i prawdy.
Cziawiek szukający Boga to jedna z najpiękniejszych
rozpraw o modlitwie, jakie czytałem. „Modlić się, to
zwródć uwagę na cud, to odzyskać zmysł tajemnicy,
która ożywia wszystkie istoty. Modlitwa jest naszą
pokorną odpowiedzią na niepojętą niespodziankę
żyda. [...] Jakże wdzięczny jestem Bogu, że istnieje
obowiązek modlitwy, prawo przypominające mo
jemu rozproszonemu umysłowi, że czas pomyśleć
t
n
o Bogu, czas zapomnieć o moim «ego» przynajmniej
na chwilę! Jakież to szczęście należeć do porządku
Bożej woli! [...] Modlitwa nie istnieje ze względu na
coś innego. Modlimy się, aby się modlić. Modlitwa
jest
królową
wszystkich
przykazań.
Modlitwa
jest
kryterium, za pomocą którego odkrywamy, czy słu
żymy Bogu. Modlitwa stanowi sprawdzian wszyst
kiego, co robimy".
Izaak Cylkow
- hebrajski Jakub Wujek
W
stulecie śmierci Izaaka Cylkowa (1841*1908), ra
bina, uczonego, patrioty polskiego, Humacza Biblii
hebrajskiej na język polski, ukazał się reprint Psal
mów w jego tłumaczeniu (Kraków 2008). Cylkow
był synem nauczyciela rabinistycznej szkoły. Stu
diował medycynę w Warszawie i filozofię w Berlinie
i Halle, gdzie uzyskał stopień doktora filozofii i ję
zyków semickich. Po powiodę do Warszawy objął
urząd .kaznodziei' oraz prowadził szkołę religijną.
Wbrew tradycji żydowskiej i carskim ukazom swoje
kazania synagogalne głosił w języku polskim.
Izaak Cylkow cieszył się wielkim autorytetem
zarówno wśród Żydów, jak i Polaków. Zdecydowa
nie opowiadał się za wzajemną tolerancją i zgod
nym współżydem obu narodów. W przemówieniu
wygłoszonym na otwarciu Wielkiej Synagogi na
Tłomackiem w Warszawie w 1878 roku powiedział:
.Religie nie po to istnieje aby jątrzyć i roznamięt-
niać;by ludzi rozdwajać i rozdzielać i ziarno niezgo
dy między nimi rozsiewać, lecz po to jedynie, żeby
uspokajać i miarkować, żeby ich zbliżać do siebie
i do jednomyślnego działania ku wspólnemu dobra
pobudzać. Prawdziwą religią jest ta, która w każdej
religii prawdę uznaje i w każdej wierze wiarę sza
nuje. [...] Nikt wyłącznego przywileju do nieba nie
nabył ani też wyłącznego przywileju do ziemi. (...)
Na niebie i na ziemi jeden tylko panuje Bóg, który
jedną tylko ma miłość dla wszystkich i jedną tylko
sprawiedliwość dla wszystkich".
Cylkow wpisał się w historię kultury polskiej ja
ko pierwszy tłumacz Biblii hebrajskiej na język pol
ski. Krytycy, a wśród nich Miłosz, zwracają uwagę,
że jego przekład jest z jednej strony poetycko bardzo
piękny, z drugiej zaś wiemy hebrajskiemu orygina
łowi. Jako Żyd Cylkow był bardziej wrażliwy niż
tłumacze katoliccy na modulację hebrajskiej frazy
i uwzględnił to w swoim tłumaczeniu. Natomiast
przekłady katolickie i protestanckie Biblii ulegają
często wpływowi składni łacińskiej, języka królują
cego w Kościele. Cylkow trzyma się ściślej składni
hebrajskiej, co czyni jego tekst bliższy oryginałowi
hebrajskiemu.
We wstępie do tłumaczenia Psalmów Cylkow
napisał: „Wszechświat staje się świątynią, niebo na
miotem, słońce oblubieńcem, ziemia podnóżkiem
stóp, lasy śpiewają, rzeki klaszczą w dłonie itd. To
bogactwo porównań i przenośni nadaje psalmom,
jak w ogóle poezyi hebrajskiej niepospolitą śmia
łość i okazałość, tylko utworom wschodniej litera
tury właściwą''. Oddaleni od hebrajskiego języka
i ducha często nie umiemy odkryć piękna poezji
biblijnej. Może nam w tym ogromnie pomóc dzieło
Izaak Cylkowa, hebrajskiego Jakuba Wujka. „Naj
wyraźniej praca całego życia, dzieło Cylkowa, trwa
jako samotny monument na cmentarzysku polskich
Żydów" (Czesław Miłosz).
Konfrontacja ze śmiercią
„Czas
już
zacząć
konfrontować
najgłębszą
ze
wszystkich decyzji, odpowiedź śmierci, akceptację
wyroku śmierci i to z radością, pamiętając o zwycię
stwie Chrystusa" (Thomas Merton).
Barbara Skarga, filozof, radziła sobie ze śmiercią
bez zadawania pytań o Boga i żyde wieczne, a w oce
nie ludzkiego bytu była surowa. Człowiek to nie jest
piękne zwierzę - taki tytuł dała jednej z ostatnich swo
ich książek (Kraków 2007). I miała prawo po tym, co
przeżyła w sowieckich łagrach w dągu jedenastu lat.
Pytana o sens żyda odpowiadała z niederpliwoś-
rią: „Po co wam to słowo «sens»7". Nie żyła jednak
w rozpaczy. „Nie lubię słowa rozpacz - powtarzała.
- Na takie uczutia nie wolno sobie pozwalać, trze
ba być twardym, a nie płakać nad sobą. Nie płaczę".
O śmierci mówiła: „Śmierć to absolutna tajemnica,
tak pisano wielokrotnie. Faktem jest, że gdy przyj
dzie do mnie, nic o niej innym powiedzieć nie będę
mogła. Jest widocznie momentem najgłębszej samot
ności, zerwaniem wszelkich kontaktów, zerwaniem
nagłym i nieodwracalnym, którego sensu nie da się
IM__________
wypowiedzieć. [...] Im więcej myślimy o niej, tym
silniej umacnia się poczucie bezsensu, bezsensu by
cia, które zostało dane, ale się zawsze kończy. To ona
przerywa tok działań i dni, nie pozwala na realizaq'ę
zamierzeń, istniejących jeszcze możliwości".
Leszek Kołakowski, myśliciel i filozof, zmarły
17 sierpnia 2009 roku, dwa miesiące przed Skargą,
z większym optymizmem patrzył na koniec ludz
kiego bytowania na ziemi, a po śmierci spodzie
wał się „Pełni Istnienia", przez duże „P" i duże „I":
„Najgłębszym dnem każdej samotności jest przecież
śmierć. Poza śmierć nie mamy dostępu. Nikt z nas
za życia nie jest tak bardzo samotny, jak człowiek
umierający. [...] Wierzę, że bolesna samotność zwią
zana ze śmiercią otworzy przed nami inny sposób
istnienia, inną więź, więź ostateczną, wieczną. Sa
motność ostateczna stworzy bowiem przestrzeń dla
Pełnej Obecności, Pełnego Istnienia".
Tadeusz Różewicz zaś, ceniony polski poeta,
o którym mój nauczyciel języka polskiego czterdzie
ści lat temu mówił, że był ponoć ateistą opowiada
o śmierci w jednym ze swoich wierszy: „Dostojew
ski mówił, / że gdyby mu kazano wybierać / między
prawdą i Jezusem, / wybrałby Jezusa. / Kończąc / za
czynam rozumieć / Dostojewskiego. / Narodziny, ży
cie, śmierć, / zmartwychwstanie Jezusa / są wielkim
skandalem / we wszechświede. / Bez Jezusa / nasza
mała ziemia / jest pozbawiona wagi. / Ten Człowiek,
/ syn boży, jeśli umarł, / zmartwychwstanie / o świ
cie każdego dnia, / w każdym / kto go naśladuje".
Św. Ignacy Loyola w Ćwiczeniach duchownych
doradza, by przed podjęciem ważnego wyboru ży
ciowego przywołać chwilę własnej śmierci, która
kiedyś nastąpi, i zastanowić się, „jaką decyzję wte
dy chciałbym widzieć zastosowaną w tym obecnym
wyborze".
Co będzie ważne przy moje śmierci? Kto będzie
się naprawdę wtedy liczył? Jak będą mnie wspomi
nać najbliżsi nad moją trumną?
Domosławskiego
Kapuściński non-fiction
„Zbyteczne mówić, jakom stał się łupem
słów jego, zdradą chytrych bałamutną,
iż mię uczynił jeńcem, potem trupem.
Osądź więc krzywdę, słysząc powieść smutną'
(Dante Alighieri, Boska Komedia, Piekło).
„Artur Domosławski pod płaszczykiem szukania
prawdy o Kapuścińskim wpadł w schizofreniczny
kanał zaistnienia za wszelką cenę' - ten brutalny
wpis jednego z internautów oddaje reakcje wielu na
książkę Kapuściński non-fiction.
Dla każdego, kto znał PRL, jest oczywiste, że Ka
puściński musiał mieć doskonałe układy w sferach
partyjnych i rządowych, by otrzymywać przez dzie
siątki lat zezwolenia, delegacje, środki materialne na
podróże po całym świecie, a potem publikować teks
ty w oficjalnych organach państwowych. Nie ma też
nic zdrożnego w tym, że Domosławski pokazał że
serce Kapuścińskiego od wczesnej młodości „biło po
lewej stronie". W tamtych czasach wielu ambitnych
twórców demonstracyjnie przyznawało się - z prze
konania lub częściej z konformizmu - że ich serca
biją właśnie „po lewej stronie". Tylko w ten sposób
mogli korzystać ze wsparcia układów partyjno-rzą-
dowych. Ci, którzy uważają, że bijące serce „po pra
wej stronie", od niemowlęctwa aż po grobową de
skę, jest konieczne, aby dostać się do nieba, nie mogą
im tego przebaczyć, niezależnie od ich póiniejszydi
dokonań, losów życia oraz wyrażanej skruchy. Inny
wielki zarzut Domosławskiego - Kapuściński ubar
wia fakty, miesza je z literacką fikcją. Nic dziwnego,
wszak uważał się za pisarza.
Gdyby książkę o Kapuścińskim ograniczyć do
tej sfery, byłaby uczciwa. Jednak biograf posunął się
za daleko: odsłonił bardzo intymne życie Kapuściń
skiego i całej jego rodziny, wykorzystując w tym ce
lu okazane mu zaufanie. Domosławski zdradził. Co
miałoby w książce usprawiedliwić rozdział: Ucieah
Zojki poświęcony córce pisarza? Obsmarował w nim,
w dosłowny sposób, całą rodzinę Kapuścińskiego:
jego żonę, córkę, jej męża, a nawet jedenastoletnie
go wnuka: „Jedenastoletni wówczas Brendan siedzi
całymi dniami sam w domu, w półmroku; chodzi do
szkoły, kiedy chce, a kiedy mu się nie chce - nie cho
dzi. W czasie nieobecności Zojki wnuk informuje go,
że żywią się głównie fasolą w sosie pomidorowym
z puszki".
„Nie bez racji Dante umieścił w ruskim kręgu
piekła tych, co nadużywają zaufania swoich przyja
ciół, a za przyjaciela domu państwa Kapuścińskich
uważał się podczas pracy nad książką" - powiedział
Tomasz Łubieński. Jeszcze głębiej w piekle Dante
go smażą się zdrajcy dobroczyńców. Kapuściński
mógłby przecież uchodzić za dobroczyńcę swojego
biografa.
Najwyższa dyskrecja w traktowaniu osobistych
intymnych zachowań, w trosce o dobre imię bliźnie
go, weszła na trwałe do fundamentalnych wartości
chrześcijańskich. (W Kościele wyraża się to między
innymi w tak zwanej tajemnicy spowiedzi. Jest ona
nienaruszalna). Kiedy jednak rozgłos, sława i pie
niądze traktujemy jako religijną niemal wartość, sta
jemy się nieludzcy. Chcąc je zdobyć, gotowi jesteśmy
poświęcić wszystko-nawet własnych przyjaciół. Na
taki styl żyda nie możemy się godzić.
Pamięci Hemyka {fałkowskiego
Szczęśliwy
[...]
naród, który On wybrał na dziedzictwo
dla siebie (Ps 33,12).
1 stycznia 2009 roku zmarł Henryk Halkowski,
znany krakowski historyk, tłumacz, wybitny znawca
chasydyzmu, sekretarz Żydowskiego Stowarzysze
nia Społeczno-Kulturalnego w Krakowie. Jego pa
sją był krakowski Kazimierz. Był duszą Kazimierza.
„Nie ma Krakowa bez Henryka Halkowskiego, i nie
ma Henryka Halkowskiego bez Krakowa. Niech nam
żyją oba" - pisał Grigori Kanovich, nowelista żydow
ski, pochodzenia litewskiego. Halkowski był czło
wiekiem otwartym, chętnym do współpracy, życz
liwym wobec wszystkich. Współpracowałem z nim
w ramach redakcji „Żyda Duchowego". W grudniu
2008 roku przyjął nasze zamówienie na artykuł o du
chowości żydowskiej. Niestety, już go dla nas nie
napisze. W dniu dzisiejszym, gdy Kośdół katolicki
obchodzi Dzień Judaizmu, chdałbym przywołać
w tłumaczeniu Henryka Halkowskiego, dla uczcze
nia jego pamięti, Trzynaście zasad judaizmu Mojże
sza Majmonidesa (1135-1204), żydowskiego filozofa.
„1. Wierzę pełnią wiary, że Stwórca, błogosła
wione jest Jego Imię, tworzy wszystkie stworzenia
i kieruje nimi i tylko On sam wszystko uczynił, czyni
i będzie czynił. 2. Wierzę pełnią wiary, że Stwórca,
błogosławione jest Jego Imię, jest Jeden i nie istnieje
w żaden sposób inna taka jedność jak Jego i że tylko
On sam jest naszym Bogiem, który był, jest i będzie. 3.
Wierzę pełnią wiary, że Stwórca, błogosławione jest
Jego Imię, nie ma ciała i że nie odnosi się do niego ża
den fizyczny atrybut i że niczego w ogóle nie można
z Nim porównać. 4. Wierzę pełnią wiary, że Stwórca,
błogosławione jest Jego Imię, był pierwszy i będzie
ostatni. 5. Wierzę pełnią wiary, że właściwym jest
modlenie się tylko i wyłącznie do Boga. Nie należy
modlić się do nikogo i do niczego innego. 6. Wierzę
pełnią wiary, że wszystkie słowa proroków są praw
dziwe. 7. Wierzę pełnią wiary, że proroctwo Mojże
sza, naszego nauczyciela, niech spoczywa w pokoju,
jest prawdziwe. I że był on ojcem wszystkich proro
ków (najważniejszym z wszystkich proroków) - za
równo tych przed nim, jak i tych po nim. 8. Wierzę
pełnią wiary, że Tora, którą posiadamy, jest tą, która
została dana Mojżeszowi, naszemu nauczycielowi,
niech spoczywa w pokoju. 9. Wierzę pełnią wiary, że
ta Tora nigdy nie zostanie zmieniona i że nie będzie
nigdy żadnej innej Tory danej przez Stwórcę, błogo
sławione jest Jego Imię. 10. Wierzę pełnią wiary, że
Stwórca, błogosławione jest Jego Imię, zna wszyst
kie uczynki i myśli człowieka. (...] 11. Wierzę pełnią
wiary, że Stwórca, błogosławione jest /ego Imię, n»-
gradza dobrem tych, którzy przestrzegają Jego przy-
kazań, a karze tych, którzy gwałcą Jego przykazania.
12. Wierzę pełnią wiary w nadejście Mesjasza i cho
ciaż nawet on zwleka, to nie przestaję czekać na nie
go każdego dnia. 13. Wierzę pełnią wiary, że zmarli
zmartwychwstaną do życia, kiedy tylko Stwórcą
błogosławione jest Jego Imię, tego zechce".
Najlepszy koncert
rapera Pei
Od miesięcy śledziłem z uwagą losy polskiego ra
pera Pei - Ryszarda W. Andrzejewskiego (ur. 1976),
laureata Fryderyka w 2002 roku. Nie dlatego, by
interesowało mnie rapowanie. Nie ten wiek, nie ta
epoka muzyczna i nie ten styl. Nie mam za złe mło
dym, że śpiewają coś, w czym nie smakuję.
Peja jako piosenkarz zainteresował mnie, kiedy
12 września 2009 roku namawiał otwarcie, przez mi
krofon, swoich fanów na koncercie w Zielonej Gó
rze, by d pobili piętnastolatka, który wśród kilkuset,
a może i tysięcy uczestników, nie chaał zachowywać
się jak wszyscy, ale stał nieruchomo jak rzeźba gre
cka i „obrzydliwie" pokazywał artyśće wskazujący
palec, podczas gdy wszyscy kołysali się w rytmie
uwielbienia i hołdu.
Artysta nie był jednak zadowolony z uwielbienia
tysięcy, ale całą swoją uwagę skoncentrował na tym
zbuntowanym i niepoprawnym „antyfanie", który
nie chaał poddać się artystycznemu czarowi. Peja
śledził go z uwagą, aż wreszcie powiedział sobie:
dość... Przerwał koncert i puścił wiązankę w jego
stronę. I tu Peja okazał się prawdziwym mistrzem.
Sztukę wulgarnego, zbuntowanego przeciw całemu
światu śpiewania i mówienia opanował w najwyż- I
szym stopniu. Państwo pozwolą, że dla zobrazo- f
wania sprawy przytoczę słowa artysty: „Jak ja ra-
[i.
powałem, k..., ty dziwko, to ty żeś nawet, k..., nie
'j
wiedział, jak się, k..., wysr..., ty k... Wiecie co robić,
nie? Wiecie, co z nim zrobić, nie?!". Co za artystycz
ne bogactwo języka. Dalej nie będę cytował, bo nie j
wypada.
Oszalały tłum rzucił się na nieszczęśnika i potur- ,
bował go tak, że ten trafił do szpitala. Kiedy dziś |
w Googlach wpisze się: „Wiecie, co z nim zrobić?"
- wyskakuje opis artystycznego występu Pei w Zie
lonej Górze. Sprawa trafiła do sądu. Wlokła się przez
miesiące. Nie był to jednak czas stracony dla nasze
go artysty. Wykorzystał go znakomicie. Udzielał 1
dziesiątki wywiadów, opowiadał o swoim trudnym J
dzieciństwie, o ciężkiej pracy artystycznej, wielkich
artystycznych dokonaniach, o planach na przyszłość
J
1 tak wyrok sądu dziwnie zbiegł się z promocją |
nowej płyty. Okazało się, że występ w Zielonej Górze
należał do najbardziej udanych w całej karierze arty-
stycznej Pei. Polowa, a pewnie i więcej Polaków nie I
słyszałaby o nim, gdyby nie ów historyczny koncert I
w Zielonej Górze. A niezawisły Sąd Rzeczypospoli
tej okazał się łaskawy dla artysty. Peja nie pójdzie do
więzienia, ale zapłaci za swój zielonogórski wybryk
sześć tysięcy złotych grzywny, trzy tysiące nawiązki
dla Ośrodka Integracji Społecznej w Zielonej Górze,
a pobitemu buntownikowi wypłaci pięć tysięcy od
szkodowania, ponadto zwróci koszta ustalenia peł
nomocnika itd.
Musisz być jak owca w stadzie. Jeżeli nie, zosta
niesz ciężko ukarany. Młodzi mogą się buntować
przeciwko rodzicom, szkole, Kościołowi, ale nigdy
przeciw tym, którzy do buntowania ich namawiają.
Jeden dzień
miejskiego żebraka
Płaczliwie prosi ubogi, lecz bogacz twardo odpowiada
(Prz 18,23).
Na portalu Onet.pl z cyklu .Ukrytą kamerą'
niezwykły reportaż pt. Dzień z żyda żebraka. .Mam
pięćdziesiąt dwa lata. Daję sobie radę. Nie tam żeby
po koszach zbierać albo po śmietnikach. Ja idę do
ludzi. Idę na klamkę, jak to się mówi. Dzwonią daję
puszkę: «Proszę mi dać trochę zupy, albo coś z obia-
du». I dają" - przedstawia się bezdomny.
Kamerzysta
towarzyszy
bezdomnemu
w
jego
codziennej pracy - w żebraniu. Ten podchodzi do
przechodniów na ulicy i prosi o wsparcie. Zdecydo
wana większość odmawia. Wielu niecierpliwi się,
reaguje nerwowo, bywa, że niegrzecznie i agresyw
nie. Tylko nieliczni zatrzymują się, by go wesprzeć.
Oto zarejestrowane sytuacje.
„Dzień dobry. Da mi pani kawałek bulki. Głodny
jestem". Sprzedawczyni daje w milczeniu...
.Pozwoli pan złotówkę". Otrzymawszy ją, dzię
kuje: „O, to fajnie. Dziękuję".
„Pozwoli pan czterdzieści groszy". „Nie mam;
idź chłopie" - odpowiada nerwowo mężczyzna.
„Nie poradzisz, nie poratujesz?" - pyta z żalem bez
domny.
„Daj pani zapalić. Tak się palić chce. Ani peta nie
mam, nic". „Daj mi pan spokój" - irytuje się kobieta.
„Dobra. Nic się nie stało" - komentuje żebrak.
„Daj pan pięćdziesiąt groszy?". „A skąd ja mam
wziąć pięćdziesiąt groszy?" - odpowiada zdziwio
nym tonem przechodzień.
„Szanowna pani, czterdzieści groszy?". „Proszę
mnie nie dotykać" - krzyczy starsza pani, choć ten
nawet się do niej nie zbliża.
„Pozwoli pan sześćdziesiąt groszy. Pozwól. Sześć
dziesiąt groszy. Bulkę mam i chcę kupić coś do buł
ki". „Mam tylko dwadzieścia pięć grosz/'. „Zawsze
to coś".
„Pozwoli pan czterdzieści groszy". „Nie" - odpo
wiada sucho i z pewną pogardą mężczyzna. „I panu
nie wstyd? Bo ja mam już wstyd" - mówi żebrak.
Ileż upokorzenia zarejestrowała kamera w ciągu
kilku minut. Bezdomni nie proszą najpierw o pie
niądze, ale o odrobinę szacunku dla swojego poni
żonego życia. Nie musimy im dawać pieniędzy. Oni
umieją przyjąć z godnością naszą odmowę. Odma
wiając jednak, nie pogardzajmy nimi, nie wywyż
szajmy się, nie ubliżajmy im, nie traktujmy ich jak
uliczne śmieci. I nie kłammy w żywe oczy. Szacunek
należy się każdemu człowiekowi, a szczególnie te
mu. którego życie upokorzyło ponad ludzką miarę.
Byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony,
a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie;
byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwie
dziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie
(Mt 25,35-36).
Potestas corrumpit
- władza psuje
Lata temu rozmawiałem z młodym mężem i oj
cem, przyjacielem z lat młodości. Zadzwonił do
mnie późnym wieczorem, niemal w nocy, i bardzo
zdenerwowanym głosem powiedział: „Ja z nią dłu
żej nie wytrzymam. Ja się z nią rozejdę". Mówił to
o swojej żonie, z którą w narzeczeństwie chodził
wiele lat i w której kiedyś był zakochany. „Jak to się
z nią rozejdziesz? - pytam. - Jeszcze miesiąc temu
było wszystko dobrze". „No, bo wiesz...". I tu na
stąpił potok krytycznych słów pod jej adresem. Pod
swoim - zaledwie kilka oględnych zdań.
Wiedziałem, że wobec tych gorzkich emocji
wszelkie
racjonalne
argumenty
zabrzmią
pusto.
Wysłuchałem więc tylko, mówiąc na koniec jedy
nie: „Tego twojemu trzyletniemu synowi nie możesz
zrobić. Jak mógłbyś go porzucić lub - jeszcze gorzej
- jak mógłbyś zabrać mu matkę?". Konflikt ciągnął
się miesiącami, ale w końcu dotarli się, jakoś się do
gadali i potem było w miarę normalnie. Z pierwsze
go kryzysu wyciągnęli wnioski, stąd też kolejne były
już krótsze i łagodniejsze. Dziś są zwyczajną rodzi
ną, w której da się żyć. Wychowali dwoje dzieci, dziś
już dorosłych, które mają swoje szczęśliwe rodziny.
Historia ta przyszła mi na myśl, gdy prasa roz
pisywała się o polityku, który opowiadał na łamach
brukowców, i nie tylko, o swojej nowej miłości, ob
wieszczając rozwód z żoną. Reakcja Polaków i Polek
była zgodna. Mężczyźni bezlitośnie drwili i kpili,
kobiety - jako że w tych sprawach są nieco poważ
niejsze - deklarowały swoje najwyższe oburzenie.
Dorota Gawryluk pisała: „...dał Polakom mate
rię na wielką powieść pt. Człowiek wobec pokus świata.
Powieść o tym, jak nieoczekiwany sukces może czło
wieka ściągnąć na manowce. Po ludzku bowiem pa
trząc, cała ta historia jest dla mnie potwierdzeniem,
że nic tak nie psuje jak sukces i pieniądze. Może na
prawdę lepiej jest być biednym, ale wiernym swoim
zasadom. Pan [...] jest w tej epopei bohaterem wy
raźnie zagubionym i obawiam się, że będzie kiedyś
żałował swego postępowania". Rzymianie mówili:
potestas corrumpit - władza psuje.
Opisany fakt miał miejsce tygodnie temu i dłu
go zastanawiałem się, czy mnie, księdzu, wypada
w ogóle o tym pisać. Oczywiście nie zaglądam do
cudzego sumienia. Nie moja to sprawa i nie mój inte
res. Jednak postępowanie polityka, który obnosi się
„po bulwarówkach" ze swoimi personalnymi wybo
rami, automatycznie nabiera wymiaru społecznego
i politycznego.
W dobie szukania przez wielu mężczyzn w re
lacjach męsko-damskich przede wszystkim własnej
satysfakcji trzeba głośnio przypominać, szczególnie
przy takich okazjach, prostą zasadę uczciwości: Nie
zostawia się kobiety po wielu latach wspólnego po
życia z nią tylko dlatego, że znalazło się młodszą
i bardziej atrakcyjną. To jest po prostu nieludzkie.
Tak się w życiu nie robi. Człowiek nie ma prawa szu
kać emocjonalnego szczęścia kosztem bliźniego.
O Wędach, jakie kobiety popełniają w swych mał
żeństwach, napiszę przy innej okazji.
Przełożony bogiem nie jest
Rozmowa w podróży. Mój rozmówca uskarża się,
że jego szef w pracy mocno naciska na większą wy
dajność, grozi ograniczeniem zarobków, wyrzuce
niem itp. „Takie zachowanie rodzi moje zniechęce
nie, znieś ma czenie. Jestem na skraju depresji" - mó
wi. „Jak mam na to patTzeć? Jak to ocenić? Czy mam
się zbuntować?" - pyta bezradnie.
Podstawowym błędem szefa, który wpędza ludzi
w stany zniechęcenia, wypalenia i depresji, jest brak
szacunku dla pracowników, poniżanie ich, lekcewa
żenie, niesprawiedliwe manipulowanie, wyniosłość.
Ludziom pracującym nie chodzi przecież jedynie
o pieniądze, ale także o uszanowanie, ludzką życz
liwość, proste uznanie dla wykonywanej pracy. Im
człowiek jest bardziej ubogi, tym wyżej ceni szacu
nek swojego przełożonego- Kiedy szef swoim zacho
waniem daje podwładnym do poznania, że od jego
władzy wszystko zależy - czy oni będą mieli pracę;
na jakim stanowisku będą pracować; ile zarobią - d
czują się poniżeni i upokorzeni Pracownicy wielu
firm dobrze wiedzą, że jest kryzys i godzą się na
173
pewne ograniczenia, ale muszą być one uzgodnione
we wzajemnym dialogu.
Nie tylko pracownicy za
wdzięczają pracę i pieniądze szafowi, ale i on wiele
zawdzięcza swoim podwładnym.
„Do jakiego stopnia człowiek ma akceptować
niesprawiedliwe traktowanie szefa?" - pyta dalej
mój rozmówca. Kiedy powiedzieć: dość? Jak wyczuć
taki moment?
Każdy ma swoją miarę. Podstawowa zasada: za
otrzymywane pieniądze nie wolno płacić własną
godnością i rezygnacją z szacunku. Życie jest waż
niejsze od tego, co się ma - mówi Jezus (por. Lk 12,
15). Gdy ktoś pyta wprost: „Mam szefowi powie
dzieć, czy nie?" - nigdy nie daję rad. Każdy musi
podjąć decyzję sam, bo sam ponosi konsekwencje
swego
zachowania.
Styl
„otwartego" mówienia
i asertywnośd w wielu sytuacjach jest dwuznaczny.
Można przyjąć inny styl. Można znosić cierpliwie.
Psychologiczna asertywność różni się od ewange
licznej. Zmusza
cię ktoś, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź
dwa tysiące - doradza Jezus (Mt 5, 41). Gdy jednak
sługa najwyższego kapłana uderzył Go w policzek,
Chrystus zaprotestował. Kiedy ktoś przyjmie ewan
geliczny styl, może znieść wiele niesprawiedliwości,
ale nie musi tego robić. To jego wybór. Każdy ma
prawo powiedzieć szefowi, co czuje i myśli, zakła
dając, że poniesie konsekwencje swojego wyboru.
Szef bogiem nie jest. Ma tylko firmę, w której lu
dzie pracują, i trochę więcej pieniędzy, ale nic więcej.
Ludzie wpadają w zniechęcenie, wypalenie, depre-
m
sję, gdy uzależniają się od szefa, od jego pracy, pie
niędzy, kaprysów, chorych ambicji czy jego erotoma
nii. Niedawno była w Polsce głośna afera „seks za
pracę". Jeżeli ktoś ma trochę inicjatywy i nie boi się
szukania nowej pracy, nie warto znosić stresu zwią
zanego ze złym klimatem stwarzanym przez chci
wego czy nieuczciwego szefa.
O Klechistanie i potrzebie milczenia
„Postanowiłam pójść za głosem, nie tyle serca, co
prawdy. Dlatego przepraszam. Przepraszam za
Kościół katolicki w Polsce. Za to, że - jak napisałam
kilka lat temu - jest pięć razy be. Bogaty, bezkarny,
bezideowy, bezduszny i bezczelny. (...) Za to, że za
miast ewangelizować w ramach swojej misji, bierze
pieniądze z budżetu państwa. (...) Przepraszam, że
Kościół, z pomocą poddanych sobie prawicowych
polityków, uczynił naszą Ojczyznę Klechistanem...'.
Ten fragment wypowiedzi pani poseł Joanny Se-
ny szyn, zamieszczonej na jej blogu, jest jedynie odpo
wiedzią na uprzednie, równie mało uprzejme słowa,
skierowane pod jej adresem „ze strony kościelnej".
Okoliczność ta nie usprawiedliwia autorki, ale - mi
mo wszystko - umieszcza jej słowa w kontekście. Nie
oceniam wspomnianego tu finansowania muzealnej
części Świątyni Opatrzności. Nie widzę żadnej raqi,
dla której miałbym odmówić zaufania osobom, które
przyjęły takie, a nie inne rozwiązanie. Jednak czyta
jąc wypowiedź pani poseł, lepiej zamilczeć. 1 o po
trzebie milczenia, gdy padają takie słowa, chcę pisać
176
Uważam, że takie reakcje, jak przytoczona po
wyżej, są oczywiste tam, gdzie dzieje się cokolwiek
dobrego. Każde, najprostsze dobro, bywa poddane
próbie. Niekiedy wydaje nam się, jak wydaje się ma
łym dzieciom, że dobry czyn winien znaleźć uznanie
i pochwałę. Nic bardziej fałszywego. Niesprawied
liwy osąd, oskarżenie, krytyka - to stały element
próby, jakiej poddane jest każde dobro. To pośród
niesprawiedliwych oskarżeń sprawdza się, jak złoto
w tyglu, dobry czyn. Im szlachetniejsze bywają na
sze zamiary, tym gwałtowniejsze bywają reakcje.
Paradoksalnie mówiąc, .takie słowa", choć spra
wiają ból, bywają nam nieraz bardzo potrzebne,
a bywa, że wręcz konieczne. Kiedy spotykamy się
z pochwałą i uznaniem, łatwo ulegamy pokusie sa
mozadowolenia z tego, kim jesteśmy, jak żyjemy i co
robimy. Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was bę
dą. Tak samo bowiem przodkowie ich czynili faiszyurym
prorokom - mówi Jezus (Łk 6,26).
Przyjąć postawę milczącą wobec niesprawied
liwych słów nie znaczy bynajmniej potwierdzić
oskarżenia w nich zawarte. Nagromadzona prze
sada w ocenie i emocjach bywa nieraz tak wielka,
że słowa same z siebie demaskują się i padają pod
własnym ciężarem. Milczenie ma też zatrzymać
szermierkę, w której stosowane argumenty, brutal
ność języka i „złe emocje" nie mają już nic wspól
nego z dialogiem, a są jedynie wyrazem nieżyczli
wości. A tam, gdzie brakuje odrobiny choćby serca,
tam nie ma spotkania i prawdy. Prawda musi mieć
ludzki charakter.
177
Przekonań moralnych
nie zostawia się w przedpokoju
„Jestem przekonana o tym, że [...] nasze przeko
nania, z którymi na co dzień żyjemy, chodzimy do
pracy, mieszkamy ze swoimi najbliższymi, zosta
wiamy w przedpokoju urzędu, który obejmujemy.
[...] Wychowałam się w rodzinie katolickiej i chodź;
do kościoła. Nie mam powodu w tej chwili do te
go, aby mieć poczucie jakiejkolwiek winy. (...) Mam
pewien dyskomfort wynikający z moich przekonań,
ale niezależnie od tego - jako urzędnik dopełniłam
swojej roli". Tak odpowiada Pani Minister Zdrowia
tym, którzy sugerują, że z powodu współpracy przy
przerwaniu ciąży (wskazała szpital, w którym doko
nano zabiegu czternastolatce) popadła w ekskomu
nikę. Kanon 1398 Prawa Kanonicznego stwierdza,
że kto „powoduje przerwanie dąży, po zaistnieniu
skutku, podlega ekskomunice wiążącej mocą same
go prawa".
Nie dokonuję publicznego osądu wiary i sumie
nia Pani Minister. Nie deklaruję, że podlega eks-
komunice, czy też jej nie podlega. Spowiednik, po
szczerej rozmowie z penitentem, może dopiero roze
znać, czy zaistniały wszystkie okoliczności koniecz
ne do zaciągnięcia kary ekskomuniki. Chciałbym
jedynie odnieść się do sformułowanej przez Panią
Minister zasady: Urzędnicy wraz z objęciem funk
ii zostawiają w przedpokoju, gdzie urzędują, swoje
przekonania, z którymi na co dzień żyją, chodzą do
pracy, mieszkają ze swoimi najbliższymi.
To niebezpieczna zasada. Z pewnością Pani Mi
nister sformułowała ją na gorąco, w emocjach, by
się jakoś obronić. Tak przecież bronili się urzędnicy
rządów nazistowskich, komunistycznych i innych
dyktatur, którzy mieli na swoich sumieniach ciężkie
zbrodnie. Przekonań moralnych i sumienia nie moż
na zostawić jak parasola w przedpokoju swojego
urzędu. Demokratyczna legalność władzy nie prze
kłada się na legalność moralną i religijną praw, któ
rymi kierują się urzędnicy. Prawa moralne są ponad
prawami państwowymi. Jeżeli prawo państwowe
sprzeciwia się prawu moralnemu, w sumieniu rodzi
się konflikt. Pełnienie urzędu w państwie (niezależ
nie od panującego ustroju), którego stanowione pra
wo stoi w sprzeczności z prawem moralnym, wy
maga osobistych decyzji urzędnika, niekiedy wręcz
heroicznych. Żadna ludzka władza państwowa czy
kościelna, żadne prawo stanowione nie jest w stanie
zwolnić człowieka z wierności prawu moralnemu,
w tym przypadku zapisanemu w Dekalogu: „Nie
zabijaj".
Jako studenci teologii pytaliśmy kiedyś naszego
kanonistę, ks. prof. Mariana Żurowskiego: „Dlacze
go Kościół nakłada ekskomunikę na osoby dokonu
jące przerwania ciąży, a nie nakłada jej na pospoli
tych morderców? Odpowiedź była prosta: Wszyst
kie zbrodnie dokonane na żyjących, narodzonych,
ścigane są przez państwo. Ono wymierza kary i Koś
ciół nie chce dodatkowo karać. Natomiast prawo do
żyda dzieci nienarodzonych nie jest chronione przez
państwo i dlatego Kośdół tak stanowczo chroni ich
żyda. Są najsłabsi, nie mogą jeszcze mówić, dlatego
Kośdół zabiera głos w ich imieniu".
Kiedy Kościół przeżywa trudności...
W oczekiwaniu na ingres nowego metropolity
warszawskiego abp. Stanisława Wielgusa media do
konały bezpardonowej lustracji nominata. W Inter
necie opublikowano dokumenty 1PN mające świad
czyć o wieloletniej współpracy duchownego z orga
nami bezpieczeństwa. Nominat broni się, ale jego
argumenty wobec przedstawianych faktów nie są
przekonywające. Polacy są podzieleni. Jedni bronią
duchownego, inni go atakują. Napięcie trwa aż do
dnia ingresu wyznaczonego na 7 stycznia 2007 ro
ku. Podczas Mszy świętą, która miała inaugurować
posługę pasterską nowego arcybiskupa, ogłoszona
została jego rezygnacja z pełnienia funkcji, którą już
wcześniej przyjął Benedykt XVI.
Jako ludzie wierni Kościołowi nie mamy pra
wa protestować przeciwko postanowieniom Sto
licy Apostolskiej, ale mamy prawo do wyrażania
naszych uczuć. Stąd też nie wolno nam - mimo
wszystko - zamykać ludziom ust, szczególnie pro
stym wiernym, i zakazywać im wyrażać swoich obo
lałych emocji. Jeżeli nie jest grzechem modlitewne
I»1
„oskarżanie Boga", w którym naśladując Psalmistę
wyrażamy z pokorą i skruchą przed Panem wszyst
ko to, co jest w naszej duszy obolałe, to jak możemy
obciążać poczuciem winy ludzi, którzy z należytym
szacunkiem i stosowną dyskrecją, mówią o tym,
co ich boli w Kościele? Lojalność i posłuszeństwo
wobec władzy kościelnej nie obejmuje naszych
przeżyć i uczuć, ale nasze świadome i dobrowolne
działanie.
Co robić, gdy Kościół przeżywa trudności? Jesz
cze bardziej go miłować jako najlepszą Matkę. Mod
lić się za tych, którym powierzona została większa
odpowiedzialność.
Większa
odpowiedzialność
to
większa łaska, ale jednocześnie większa pokusa nie
wierności. Był tego świadom kard. Karol Wojtyła,
którego konklawe wybrało na papieża. Jan Paweł n
dał temu wyraz w Testamencie - swoistym dzienni
ku duszy, który Ojciec Święty zaczął pisać zaledwie
lalka miesięcy po swoim wyborze. Z jakąż trwogą
i lękiem myślał o powierzonej mu misji. Jakże drżał
na samą myśl, że w czymkolwiek mógłby się sprze
ciwić powierzonej mu odpowiedzialności z powodu
swojej ludzkiej słabości.
„Wyrażam najgłębszą ufność - pisał w Testamen
cie-że przy całej mojej słabości Pan udzieli mi każ
dej łaski potrzebnej, aby sprostać wedle Jego Woli
wszelkim
zadaniom,
doświadczeniom
i
cierpie
niom, jakich zechce zażądać od swego sługi w ciągu
żyda". Był też świadom, że tylko Bóg może stanąć
na jego drodze i przeszkodzić mu, gdyby miał zro-
!*»___
bić jakiś fałszywy krok. „Ufam też, że nie dopuści,
abym kiedykolwiek przez jakieś swoje postępowa
nie: słowa, działanie lub zaniedbanie działań, mógł
sprzeniewierzyć się moim obowiązkom na tej świę
tej Piotrowej Stolicy".
Co jeszcze mamy robić, gdy Kościół przeżywa
trudności? Modlić się gorąco za pasterzy Kościoła,
aby z pokorą wsłuchiwali się zarówno w natchnie
nia Ducha Świętego, jak również w najgłębsze ocze
kiwania i pragnienia wiernych.
183
J
Tragedia pod Smoleńskiem
10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku tragedia.
W drodze do Katynia na uroczystości siedemdzie
siątej rocznicy sowieckiego mordu na polskich ofi
cerach w katastrofie lotniczej ginie dziewięćdziesiąt
sześć osób, w tym prezydent Lech Kaczyński z żoną
cały sztab wojska polskiego, dziesiątki polityków
sprawujących najważniejsze funkcje w państwie.
Tragedia jest Szokiem dla wszystkich Polaków.
Szczególnie jednak poruszyła cały świat polityków.
Zmarli należeli do różnych frakcji politycznych: od
prawicy przez centrum po lewicę. Niejednokrotnie
prowadzili między sobą ostrą walkę polityczną: za
żarte dyskusje, spory, kłótnie, wzajemne oskarżenia.
W kilka sekund wszystkich połączył ten sam tra
giczny los. Wczorajszych politycznych wrogów jed
nakowo okrył całun śmierci. Różnice zapatrywań,
poglądów i celów politycznych dziś są już nieistot
ne, nieważne, a niektóre wręcz śmieszne.
Śmierć bliskich nam ludzi - członków rodziny,
przyjaciół, znajomych - boli; zwykle bardzo boli. Zo
stają zerwane silne więzy, które podtrzymują żyde,
---------------------- Igą ---------------------
I
karmią je, dają radość, stają się źródłem energii, siły,
odwagi, poczucia bezpieczeństwa. Gdy nasi bliscy
są z nami, mamy dla kogo żyć, trudzić się, cierpieć.
Kiedy zaś umierają, pozostaje po nich pustka, ży
ciowa ciemna dziura, a my nie wiemy już, dla kogo
mamy żyć. Wielu z nas wpada wówczas w depre
sję. Trzeba nieraz długich lat, by uporać się ze stratą
osób bliskich.
Jednak boli nas także śmierć tych, z którymi
wcześniej żyliśmy w skłóceniu i niezgodzie, z któ
rymi prowadziliśmy małe wojny: domowe, sąsiedz
kie, polityczne. Ta śmierć boli inaczej. Nieraz boli
nawet głębiej. Robi nam bowiem w sposób brutal
ny rachunek sumienia z naszego odnoszenia się do
nich: demaskuje naszą małość, skąpstwo, brak życz
liwości, szlachetności, współczucia, przebaczenia.
Jeżeli przez całe lata wieszaliśmy na kimś psy, po
jego śmierci wszystkie one, w naszym sumieniu, za
czynają na nas szczekać i ujadać. To bolesne do
świadczenie.
Tragedia smoleńska to wielkie wyzwanie dla na
szej polityki. Od lat w kraju trwają dągie spory, kłót
nie, afery. Brak wzajemnego szacunku, poniżanie się
i upokarzanie sprawiają, że z przykrością śledzimy
wydarzenia polityczne. Oby ta śmierć odnowiła na
sze życie polityczne. .Ileż można się kłócić? Mamy
tylko jedno żyde' - powiedział nastolatek, harcerz
pytany o komentarz po powrode z Katynia.
Wszyscy codziennie uczestniczymy w żyriu poli
tycznym: uprawiając politykę bezpośrednio czy też
IB
może tylko interesując się nią i rozmawiając o niej
w gronie rodziny i przyjaciół. Polityka to istotny ele
ment życia. Ona w sposób decydujący wpływa na
ludzkie losy. Może pomagać ludziom żyć godniej,
ale może też stać się narzędziem przemocy, oktu-
cieństwa i zbrodni. Ofiary mordu katyńskiego, któ
rym polegli w katastrofie chcieli oddać hołd w sie
demdziesiątą rocznicę śmierci, były owocem stali
nowskiej polityki.
Ta bolesna śmierć może nam pomóc zrobić sobie
rachunek sumienia ze stylu uprawiania życia spo
łecznego i politycznego. Ból po tragedii leczy nas
z zacietrzewienia i zaślepienia. Pomaga nam lepią
widzieć, ile w życiu społecznym i politycznym nie-
szczerości, zakłamania, przemocy, szukania włas
nej chwały. Ileż stosowania nieczystych chwytów,
szukania własnego interesu. Ileż wyniosłości, upo
korzenia politycznego wroga, braku szacunku do
prostego człowieka, lekceważenie ludzi ubogich
i słabych. Ileż cynizmu religijnego, pogardy dla pod
stawowych zasad moralnych. Trzeba się modlić, by
ta bolesna śmierć stała się doświadczeniem oczysz
czającym,
kałharsis naszej polityki i życia społeczne
go w ogóle.
f
Rób, co chcesz,
ale pamiętaj o śmierci
Tragedia narodowa, jaka miała miejsce pod Smo
leńskiem, nakłada się na rocznicę śmierci Ojca Świę
tego Jana Pawła II. Pięć lat temu odszedł bliski nam
Człowiek, który przywiązał nas do siebie mocno.
Odszedł jednak po latach cierpienia. Jego pogłębia
jąca się choroba przygotowała nas stopniowo na jego
odejście. Obłożna choroba i śmierć Papieża Polaka
były bolesne, ale naturalne. Tej śmierci spodziewali
śmy się z dnia na dzień. Nie była zaskoczeniem.
Naturalne też było i to - trzeba to powiedzieć ze
skruchą - że śmierć Jana Pawła II nie odmieniła wie
le, albo prawie niczego, w naszym żydu społecznym,
politycznym, medialnym, i tak na przykład wrogo
nastawione do siebie dwa obozy kibiców w Krako
wie, które w okresie żałoby organizowały wspólne
marsze i Msze na stadionach sportowych, szybko
wróciły do swoich zwyczajowych bójek. Niemal
nad trumną Zmarłego
2
aczęła się też lustracja pro
wadzona brutalnymi metodami, wykorzystywana
nierzadko do walki politycznej.
187
Ta śmierć, którą teraz przeżywamy, jest inna: za
skakująca, gwałtowna. Nikt się jej nie spodziewał.
Przyszła nieoczekiwanie, jak złodziej. Wdarła się
bezceremonialnie na scenę życia społecznego i po
litycznego, bezpardonowo zmieniając cały misternie
zbudowany przez lata układ sił. Zmiotła z szachow
nicy politycznej ustawiane od lat pionki. Odebrała
nam wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Także po
litykom. Zaprzestali gwałtownych sporów, kłótni.
PiS, PO czy SLD - dziś to nie są już te same partie.
Śmierć - samowolnie, nie konsultując się z nikim
- wyznaczyła nowy termin wyborów prezydenckich.
Nie potrzebowała głosowania w Sejmie i Senacie, ni
kogo nie prosiła o podpis i zgodę. Nie tylko przypo
mniała nam o swoim istnieniu, ale także o wielkiej
władzy, jaką posiada nad ludzkim życiem.
„Rób, co chcesz, ale pamiętaj o śmierci" - mawia
li starożytni. To wielka mądrość, o której w ferworze
walki, nawale pracy czy też w upojeniu zmysłowym
zapominamy. Chwilowe powodzenie, sława, odro
bina władzy, trochę pieniędzy zaślepia nas i pozba
wia wręcz rozumu. Wydaje się nam, że to my rządzi
my życiem: własnym i innych. Zaczynamy wówczas
lekceważyć podstawowe zasady, którymi rządzi się
ludzkie życie: własne i bliźnich.
Ta narodowa tragedia przypomina nam, jako
narodowi, że wszystko, co robimy, prywatnie i pub
licznie, otwarcie i skrycie, szczerze i w zakłamaniu,
z pokorą czy pychą, ma swoje ściśle określone gra
nice. To granice naszej własnej śmierci. Nie można
188
--------
dobrze żyć, pracować kochać bliźnich, odpoczywać
bawić się, modlić się, kiedy zapomni się o śmierci.
A kiedy ludzie władzy zapominają o własnej śmier
ci, stają się tyranami, a ich rządy zatrute są jadem
domniemanej nieśmiertelności, ich pychy.
Śmierć orędowniczką
zgody i pojednania
Chorobę i śmierć bliskich przeżywamy zwykle pry
watnie - w naszych rodzinach, w gronie przyjaciół.
Z bólem po stracie bliskich raczej się nie obnosimy.
W takich momentach unikamy raczej ludzi. Wszyst
ko, co dzieje się wokół śmierci, odbywa się na ogół
dyskretnie. Klimat żałoby i śmierci nie przenika do
żyda społecznego i medialnego. Z naszych miast,
dużych i małych, zniknęły kondukty pogrzebowe.
Śmierć wycofała się z przestrzeni publicznej do za
kładów pogrzebowych, kośriołów i na cmentarze.
Stała się sprawą prywatną, kłopotliwą i wstydliwą.
Nieprzypominanie
o
śmierd
to
dziś
kwestia
poprawność
politycznej.
Usiłujemy
więc
udawać
przed sobą i przed innymi, że śmierć nie ma nam
wiele do powiedzenia. Żyjemy często w nieświa
domość własnej śmierci jak ludzie przed potopem,
o których Jezus mówi:
jedli i pili, żenili się i za mąż wy
dawali (Mt 24,38), kupowali i sprzedawali aż do dnia
katastrofy. Planujemy własne żyrie, a nieraz i żyće
bliźnich, jak głupi bogacz z Ewangelii, nie zdając
----------------------------------_ MA -----------------
sobie sprawy, że śmierć czyha tuż, za progiem (por.
Łk 12,17-20). Od czasu do czasu można pani śmierć,
nie zważając na przyjęte konwenanse, staje przed
nami i brutalnie zdziera teatralne maski, które sobie
zakładamy, aby bawić się w teatr życia.
Życie jest kruche, a z jego końcem trzeba się li
czyć. Nie jest to bynajmniej wyraz pesymizmu.
Wręcz przeciwnie odwrotnie. Na wielu portretach
świętych, malowanych w dawnych czasach, przed
stawiano ich z czaszką w tle. Jednym z ważnych
znaków świętości jest bowiem świadomość upły
wającego czasu i odpowiedzialności za życie przed
własnym sumieniem, bliźnimi i Bogiem. W życio
rysie św. Alojzego Gonzagi, jezuickiego scholastyka
pochodzącego z królewskiego rodu, który zmarł,
mając dwadzieścia trzy lata, czytamy, że jednego
dnia w czasie wspólnotowej rekreaq'i ktoś zadał mu
pytanie: .Co robiłbyś, gdybyś się dowiedział, że za
godzinę umrzesz?". Święty odpowiedział: .Dalej
rozmawiałbym z wami .
Żyć tak, aby w każdej chwili życia być gotowym
na śmierć. Oto szczyt mądrości i doskonałości.
1 to
nie tylko ze względu na Boga i życie wieczne, ale
także ze względu na ludzi: naszych bliskich i tych,
z którymi żyjemy na co dzień. Śmierć bliskich, z któ
rymi żyliśmy w konflikcie, diametralnie zmienia
nasze relacje z nimi. Uczucia niechęci, wrogości,
nienawiści gdzieś znikają a w ich miejsce pojawia
się: pokora, trwoga przed tajemnicą żyda wiecz
nego, głębokie poczucie winy. Wielu wielkich poli-
■
tyków było w ostrym konflikcie ze świętej pamięci
Lechem Kaczyńskim. Jeden z nich po jego śmierci
powiedział, że jest mu bardzo przykro, ponieważ
miał z nim niezałatwione sprawy: „Przebaczam mu
i proszę Boga, aby Bóg mi przebaczył". Inny wyznał
„Cieszę się, że zdążyłem Kaczyńskiego przeprosić'.
Śmierć nie jest mścicielką, która wyrównuje ra
chunki, ale wielką orędowniczką zgody i pojedna
nia między ludźmi.
192
Tej śmierci nie możemy zmarnować
Bólowi po tragedii pod Smoleńskiem towarzyszy
poczucie bezsilności i niemocy. Spontanicznie rodzi
się pokusa szukania winnych: na ziemi i w niebie,
jednak nawet jeżeli wskażemy na nich, oni niczego
nam nie wyjaśnią; możemy jednie usiłować rozłado
wać nasze frustracje. Dziś nawet wielkanocna wiara
w zwycięstwo Zmartwychwstałego nad grzechem
i śmiercią, choćby najsilniejsza, okazuje się mimo
wszystko bezradna wobec gwałtownych emocji: po
czucia krzywdy, niesprawiedliwości losu, bezsensu
śmierci. Wiara miast przynieść nam natychmiasto
we pocieszenie i ulgę, zostaje poddana próbie i mu
si zmagać się o przetrwanie. Nie jest ona przecież
spiżowym posągiem, ale wiosenną kruchą roślinką,
której wiele zagraża. Nasza wolność staje przed dra
matycznym wyborem, po której stronie się opowie
dzieć: po stronie bolesnych emocji czy też po stronie
wiary. Wiara, choć mniejsza niż ziarnko gorczycy,
wbrew wszelkim naszym uczuciom uchyla nam jed
nak rąbka tajemnicy ludzkiego losu, który nie koń
czy się wraz ze śmierdą.
193
Aby wiara w nasze życie - ziemskie i niebieskie,
przyrodzone i nadprzyrodzone - wyszła zwycięsko
z tej próby, musimy trwać przed Panem na modli
twie. Dziecięca szczera rozmowa z Nim pocieszy
nas, złagodzi ból, osuszy łzy, uspokoi rozedrgane
nerwy. Nie tylko pomoże przeżyć tragedię, ale na
tchnie nas także odwagą, by wyciągnąć z niej wnio
ski na przyszłość.
Przedziwne są wszak człowiecze losy. Mieszają
się w nich ludzkie zaniedbania i niefrasobliwości
z wyrokami Najwyższego, których nie jesteśmy
w stanie ani przewidzieć, ani też pojąć. Trzeba nam
prosić Boga nie o zrozumienie tajemnicy żyda, ale
o jej przyjęde. W jakim celu? By doświadczyć pełni
żyda, doznać jego radości. Wszystko, co nas spotyka
na tej ziemi, musi służyć życiu: naszemu i bliskich;
życiu doczesnemu i wiecznemu. W tym objawiła sit
miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego jednorodzont-
go na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu (1J 4,9).
W Wieczerniku, przed swoją męką, Jezus zapewnia
uczniów, że wszystko, co dla nich robi, służy jedne
mu: aby Jego radość była w nich i aby radość ta była
pełna (por. J15,11).
Nie możemy ulec pokusie zgorszenia, oskarżania
Boga. Nie możemy zatrzymać się przy kamieniu na
drodze, o który potknęliśmy się i który nas zranił.
Trzeba się dźwignąć i iść dalej. Z większą pokorą,
z większym szacunkiem dla tajemnicy żyda, z więk
szą szlachetnośdą i hojnością wobec bliźnich, także
tych, którzy inaczej myślą i postrzegają świat a na
-------------------------------------— m —----------------------------------------------
de wszystko z większą otwartością na Tego, dla któ
rego wszystkie narody są jak kropla wody na wiadrze,
znaczy tyle, co pytek na szali. Oto wyspy ważą tyle co
ziarnko prochu (Iz 40,15).
Szanujmy ludzi,
póki jeszcze żyją
Tragedia w Smoleńsku ukazała, że dobre funkcjono
wanie państwa jest podstawowym dobrem wszyst
kich obywateli. I choć nie było żadnego bezpośred
niego zagrożenia w funkcjonowaniu państwa, to
doświadczyliśmy, na jak kruchych podstawach jest
ono zbudowane - na ludzkim życiu. Poczuliśmy, jak
mało brakuje do naruszenia naszego poczuda bez
pieczeństwa.
Wzruszenie, załzawione całymi godzinami oczy,
ból niemal fizyczny, kwiaty i znicze, niezliczone tłu
my, które wyległy na ulice Warszawy i Krakowa, by
towarzyszyć prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu
w jego ostatniej drodze, te i inne gesty pokazują, że
Polacy doceniają tych, którzy pracują dla dobrego
funkcjonowania ich państwa. Państwo traktują jako
własny dom.
Prości ludzie nie mają praktycznie żadnej możli
wości, aby wpływać na politykę, tę wielką i tę małą.
Większość nie wierzy, że ich jeden głos, oddany raz
na kilka lat, może coś zmienić. I właśnie dlatego wie-
196
lu, widząc zachowania polityków, które ich irytują
i budzą gniew, rezygnuje z pójścia do wyborów. To
bezradny protest nie przeciwko państwu czy polity
ce, ale aroganckim zachowaniom ludzi władzy.
Ludzi bardzo boli, kiedy sprawowanie władzy
i korzyści z niej płynące traktowane są jako naczelne
dobro polityki. Obywatele czują się poniżeni, kiedy
walka polityczna staje się wzajemnym, personal
nym wyniszczaniem siebie, a nie debatą i dyskusją
0 programie politycznym. Kiedy zaś ludzie władzy
wzajemnie się ośmieszają, obrażają, w brudny spo
sób wyciągają sobie sprawy obyczajowe, obywatele
czują się upokorzeni i poniżeni. Podobnie jak poni
żony czuje się syn w oczach swoich kolegów, gdy
jego ojciec zachowuje się bez kultury.
Służba państwu jest służbą obywatelom. Oby
ta tragedia przypomniała politykom ze wszystkich
ugrupowań o ich misji i odpowiedzialności. Upra
wianie polityki, rządzenie państwem, pełnienie
funkcji na wszystkich szczeblach państwowości,
winno być traktowane jako praca na rzecz dobra
wspólnego.
Sami politycy, opinia społeczna, a także media
winny protestować wobec zachowania tych polity
ków, którzy - dla zwrócenia na siebie uwagi - po
sługują się teatralną błazenadą, bezceremonialnym
1
aroganckim kłamstwem oraz innymi nieuczciwymi
metodami. Polityka jako służba narodowi winna być
uprawiana z należytą powagą, z poszanowaniem
dla wszystkich, także politycznych oponentów.
1
Modlitwa to jeden z naszych najważniejszych
sposobów wpływania na tych, którzy uprawiają po
litykę. Tak obficie korzystaliśmy z niego w okresie
stanu wojennego. Czuliśmy się wtedy w pułapce,
jak Żydzi ścigani przez faraona. Wody Morza Czer
wonego ustąpiły, a my suchą nogą, bez rozlewu
krwi, weszliśmy do ziemi obiecanej, wolnej ojczy
zny. Chciejmy i dzisiaj nasz gniew na polityków, nie
zadowolenie z ich działania przekuć na modlitwę.
„Czas schować zęby. Szanujmy ludzi, póki jeszcze
żyją" - powiedział jeden z polityków, komentując
tragiczne chwile, jakie przeżywamy.
-----
198
Pojednanie polsko-rosyjskie
Obie tragedie, ta sprzed siedemdziesięciu laty i ta
z kwietnia 2010 roku, miały miejsce na ziemi rosyj
skiej. I obie są związane z Katyniem. Mord katyński,
dokonany przez bolszewików na polecenie Stalina,
stal się przyczyną konfliktu Polaków i Rosjan na
dziesięciolecia. Związek Radziecki w sposób cynicz
ny przez cały czas swego istnienia negował zbrodnię
katyńską, usiłując obciążyć nią Niemców. Katyń stał
się raną, która krwawiła i nadal krwawi. W czasach
Polski Ludowej za rozpowszechnianie prawdy o Ka
tyniu groziło dwa lata więzienia.
Przekazanie dokumentów o zbrodni katyńskiej
przez prezydenta Borysa Jelcyna prezydentowi Le
chowi Wałęsie i udział Władimira Putina, premiera
Rosji, w obchodach siedemdziesiątej rocznicy mor
du stały się początkiem objawiania się całej praw
dy o zbrodni. Tuż po tragedii w Smoleńsku Putin
ponownie dał wyraz dobrej woli w wyjaśnieniu ka
tyńskiego mordu, otwarcie stwierdzając, że był on
zemstą Stalina za klęskę bolszewickiej Rosji w woj
nie z Polską w 1920 roku. Te słowa z ust byłego
199
pracownika radzieckich służb specjalnych, byłego
prezydenta Rosji, obecnego premiera, który jeszcze
kilka lat temu po tragedii w Biesłanie wyrażał żal
z powodu rozpadu Związku Radzieckiego, graniczą
wręcz z cudem.
Wbrew wszelkim zaszłościom, najbardziej bo
lesnym, narody muszą żyć w zgodzie, by budować
lepszą przyszłość dla siebie i swoich dzieci. Nikt,
tym bardziej całe narody, nie mogą sobie pozwolić
na nieustanne wpatrywanie się w doznane krzywdy,
podtrzymywanie poczucia żalu. Życie idzie dalej.
Także życie narodów.
Jak podkreśla wielu polityków i komentatorów,
nasza narodowa tragedia pod Smoleńskiem ma szan
sę stać się momentem przełomowym w relacjach
polsko-rosyjskich i przyczynić się do pojednania. Od
dłuższego czasu pracuje specjalna mieszana komisja
kościelna polsko-rosyjska, która ma za zadanie opra
cowanie deklaracji o pojednaniu obu narodów.
Wieki wzajemnych konfliktów naznaczone woj
nami i przemocą ciągle rzucają się cieniem na wza
jemne relacje we wszystkich sferach: polityczną,
ekonomicznej, kulturalnej, religijnej. I choć w obu
naszych narodach płynie ta sama słowiańska krew,
a nasze kultury mają wspólne chrześcijańskie korze
nie, to jednak ciągle dominuje wrogość. Krew pol
ska, która ponownie wsiąkła w rosyjską ziemię, tym
razem z powodów losowych, ukazuje cały bezsens
nieustannego rozdrapywania starych ran, wzajem
nych oskarżeń, podtrzymywania animozji.
Pochówek prezydenta Kaczyńskiego
na Wawelu
Prezydent Lech Kaczyński spoczął na Wawelu.
Wielu pytało i pyta nadal: Czym sobie zasłużył?
Dlaczego Wawel dla polityka, który był postrzegany
jako jeden z wielu, wcale nie najwybitniejszy, a nie
które jego decyzje były uważane za kontrowersyjne?
Czym się okupił, że leży teraz obok Piłsudskiego, Ja
na 111 Sobieskiego czy Stefana Batorego?
Na Wawelu spoczął nie tylko z powodu osobi
stych zasług. Zginął w czasie pełnienia służby; po
legł w drodze do Katynia, miejsca dla Polaków bo
lesnego i zarazem świętego. Poległ wraz z ludźmi
pełniącymi najwyższe urzędy w państwie. Wawelski
pochówek Kaczyńskiego urasta do rangi wielkiego
symbolu. Będzie przypominać nie tylko jego zasługi
jako Prezydenta, ale także podwójną tragedię katyń
ską: tę sprzed siedemdziesięciu laty i tę z kwietnia
2010 roku. Przy sarkofagu Kaczyńskiego i jego żony
będziemy modlić się także za dziewięćdziesiąt czte
ry osoby, które poległy z nimi pod Smoleńskiem.
Prezydent zabierze do wawelskich podziemi pa
201
mięć o tych, którzy mu towarzyszyli w jego ostat
niej misji. Lista nazwisk tragicznej katastrofy pod
Smoleńskiem zostanie umieszczona obok sarkofagu
Kaczyńskich.
Lech Kaczyński świętym nie był. Nie był też
z pewnością przywódcą na miarę Piłsudskiego. Był
jednak człowiekiem prawym, zatroskanym o dobro
Polski. Jego zaangażowanie w czasie kryzysu na
Ukrainie i w Gruzji przejdzie do historii jako wyraz
wielkiej odwagi. Powiedział głośno to, co bali się po
wiedzieć najwięksi światowi przywódcy. Jego poli
tyczna gra była niekiedy twarda. Sam bywał uparty.
Ale za jego twardością polityczną krył się wrażliwy
i dobry człowiek, delikatny, niekiedy wręcz miękki.
Wobec zwyczajnego chamstwa, i to wcale nie po
litycznego, zdawał się zupełnie bezradny. Robił minę
niesprawiedliwie bitego chłopa. Nie zabierał głosu,
gdy brutalnie ingerowano w jego życie prywatne,
oskarżano o najgorsze jego samego i jego brata; kie
dy pytano - a media powtarzały to bezmyślnie - czy
aby nie ma problemów ze zdrowiem, z alkoholem,
z życiem rodzinnym, a jego brat... z orientaq'ą sek
sualną. Politycy z przeciwnego obozu milczeli, choć
zachowania ich kolegów były moralnie brudne.
W tym kontekście pochówek Kaczyńskiego na
Wawelu - w moim odczuciu - jest pstryczkiem hi
storii w zadarte nosy ludzi, którzy patrzą na wszyst
kich z góry, poniżają ich, mówią z pogardą, na jaką
żaden człowiek nie zasługuje, także polityk. Wobec
przeciwników politycznych wymagana jest wyższa
202
kultura niż wobec partyjnych kompanów. Pochówek
Kaczyńskiego na Wawelu to wielka lekq'a, jaką daje
nam Opatrzność. To nie my, wyborcy czy wybiera
ni, decydujemy ostatecznie o losach kraju, świata,
ludzkości. Nie my! Tym zaś, którym wydaje się, że
decydują, historia nierzadko dmucha w nos. Same
narzucają się słowa Jezusa:
Każdy [...], kto sit wywyż
sza, bfdzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony
(Łk 18,14).
Nie ma odpowiedzialności zbiorowej
za zbrodnie
Problemów wzajemnej koegzystencji narodów są
siadujących ze sobą nie da się rozwiązać politycz
nymi deklaracjami. My, Polacy, jesteśmy powiązani
przez trudną historię z Żydami, Niemcami, Rosja
nami, Ukraińcami, Litwinami, a nawet Czechami.
A i Szwedom przy okazji wspominania historii Jas
nej Góry wypominamy potop, ale że to sprawa od
legła w czasie, czynimy to bez emocji. Może jedynie
ze Słowakami nie mamy otwartych konfliktów, ale
pewnie tylko dlatego, że oni swoje państwo stwo
rzyli dopiero w XX wieku. Fakt, że Niemcy w cza
sie drugiej wojny światowej zniszczyli krakowski
pomnik bitwy pod Grunwaldem, a Polacy go potem
odbudowali (a teraz zamierzają zrobić wielkie świę
towanie grunwaldzkiego zwycięstwa po sześciuset
latach), pokazuje jedynie, jak głęboko w historii za
korzeniony jest konflikt polsko-niemiecki.
Ze wszystkimi sąsiadami utrzymujemy obecnie
co prawda poprawne relacje polityczne, ekonomicz
ne i kulturalne, ale to jedynie zewnętrzna powłoka.
--------------------------------------- 204 ----------------------------------------------
Przy okazji ważnych wizyt politycznych mówimy
o dobrej, przyjacielskiej współpracy, ale wystarczy
jedno niefortunne wydarzenie polityczne czy spo
łeczne, a natychmiast z zakamarków narodowej du
szy wyłażą demony wzajemnych narodowych ani
mozji, konfliktów, niewybaczonych jeszcze krzywd.
Zaczynają się wzajemne oskarżenia, wrogie deklara
cje, listy protestacyjne itd., itp. Wystarczy przywołać
choćby kontrowersyjną decyzję prezydenta Ukrainy
Juszczenki sprzed jego odejścia ze stanowiska. Na
dał on (22 1 2010) tytuł bohatera narodowego Ukra
iny Stepanowi A. Banderze, przywódcy Organizacji
Ukraińskich Nacjonalistów, który zdaniem polskich
historyków winien być sądzony za zbrodnie ludo
bójstwa na Polakach na równi z niemieckimi nazi
stami. Tyle znaczą wielokrotne deklaracje o współ
pracy i przyjaźni.
Przyjaźń między narodami może być oparta jedy
nie na prawdzie i sprawiedliwości A prawdą jest to,
że naród nigdy jako całość nie jest odpowiedzialny
za zbrodnie na innych narodach, ale konkretne oso
by, organizacje, grupy interesu. Wszystkie zbrodnie,
te indywidualne i popełnione masowo, mają swoich
własnych zbrodniarzy. Tych trzeba wskazywać, im
je przypisać, ich pociągać do odpowiedzialność. Mó
wienie: Polacy współpracowali z Niemcami w mor
dowaniu Żydów, Ukraińcy mordowali Polaków-jest
zawsze stwierdzeniem z gruntu niesprawiedliwym.
Etty Hillesum, holenderska Żydówka, patrząc
na zagładę własnego narodu dokonywaną przez
205
niemieckich nazistów pisała w dzienniku: „Narasta
ogromna nienawiść do Niemców, która zatruwa du
szę. «Niech ich wszystkich potopią, hołota, do gazu
z nimi» - takie wypowiedzi stanowią stały element
codziennych konwersacji i czasem stwarzają wraże
nie, że w tych czasach nie da się już żyć. Aż nagle pa
rę tygodni temu wpadła mi do głowy zbawcza myśl,
która sterczy w górę jak ociągające się, młodziutkie
źdźbło trawy między morzem chwastów: choćby
istniał tylko jeden przyzwoity Niemiec, wart byłby
tego, by go chronić przed całą barbarzyńską bandą
i przed nienawiścią do całego narodu". Za zbrodnie
nie ma odpowiedzialności zbiorowej.
206
Wakacyjna lektura
W
ramach wakacyjnej lektury przeczytałem Moje
życie nielegalne ks. Isakowicza-Zaleskiego (Kraków
2008). Autor opowiada szczerze o sobie, co pozwa
la czytelnikowi uwolnić się od lustracyjnego nalotu
w spojrzeniu na jego życie.
Ks. Zaleski to najpierw człowiek pełen twórczego
niepokoju, któremu nie trzeba pokazywać palcem, co
można zrobić dobrego, bo sam to doskonale widzi.
Przeciera nowe szlaki. Z własnej inicjatywy i na włas
ną odpowiedzialność posługiwał „Solidarności",
prowadził działalność na rzecz niepełnosprawnych,
zakładał schronisko w Radwanowicach. Z własnej
też inicjatywy zaangażował się w duszpasterstwo
Ormian, w niebezpieczny temat lustracji duchow
nych, dopominał się o pamięć o ofiarach Wołynia.
Jego działalność nacechowana jest wrażliwością na
ludzkie cierpienie, uporem oraz - co sam podkre
śla z odcieniem autoironii - ormiańskim sprytem.
Twardy i nieustępliwy ale jednocześnie współczu
jący i wrażliwy. Czytając jego szczere wypowiedzi
o sobie, można zapytać i siebie: A któż nie reaguje
207
emocjonalnie? Któż z nas nie ma słabości i obolało
ści, szczególnie gdy biją go „za darmo"? Choć nie
musimy podzielać jego radykalizmu lustracyjnego
czy też dochodzenia sprawiedliwości za wszelką
cenę, to winniśmy docenić jego wielkie zaangażo
wanie na rzecz ubogich i pokrzywdzonych oraz jego
twórczą pasję.
Ostatnia część książki Moje życie nielegalne to opo
wiadanie o bezradności w lustracyjnej wojnie... Nie
tylko jego osobistej bezradności, ale także i Kościoła
w Polsce. Zasadniczą metodą bronienia się ks. Za
leskiego w chwilach bezradności nie była polemika
na argumenty, ale właśnie szczerość do bólu, która
kazała mu publicznie mówić o tym, co go dotyka,
upokarza i poniża. Cierpiąc, domagał się sprawied
liwego traktowania. Zaleski, odsłaniając swoje słabe
miejsca, pokazywał, że nie jest z żelaza, ale jest czło
wiekiem kruchym i wrażliwym. Wielokrotnie, nie
wytrzymując napięcia, wycofywał się i obrażał, ale
po namyśle deklarował trwanie na stanowisku. Ta
właśnie szczerość broni go najbardziej.
To partner wymagający. Głośno mówi, co myśli,
a jego opinie o tym, co dzieje się w Kościele, bywają
niekiedy gorzkie. Sam będąc szczery, żąda szczero
ści od wszystkich, z którymi dialoguje i których lu
struje, jakby nie liczył się z faktem, że nie wszyscy
są do niej zdolni. Może dlatego ma tylu wrogów...
Ale wiernych przyjaciół ma z pewnością więcej. Bez
ich pomocy nie mógłby przecież robić tego dobra,
które robi.
208
NASZE RODZINY
Człowiek
nie jest własnym stwórcą
Robię recenzję podręcznika szkolnego dla gimna
zjum: Kim
jestem? Wychowanie do życia w rodzinie. To
jest ważne
autorstwa Tomasza Garstki, Michała Ko-
strzewskiego i Jacka Królikowskiego. Kiedy auto
rzy mówią o związkach heteroseksualnych, słowo:
„małżeństwo, małżonek" biorą w nawias: „Będziesz
mógł w przyszłości zaplanować wspólnie z part
nerem (małżonkiem) ciążę”. Ale... kiedy mówią
0 „małżeństwach cywilnych między osobami tej sa
mej płci", pojęcia „małżeństwa” nie tylko nie podają
w nawiasie, ale wręcz przeciwnie - wyróżniają tłu
stym drukiem: „Po prostu w świetle prawa docho
dzi do zawierania «małżeństw cywilnych między
osobami tej samej płd» (tłusty druk]*. I tak podręcz
nik dla nastolatków ośmiesza pojęcie małżeństwa,
a wraz z nim niszczy świat uznanych norm moral
nych i waitośd społecznych.
Wszystko jednak, co ludzie robią wbrew Bogu
1 Jego prawom wpisanym w naturę człowieka, obra
ca się przeciwko nim samym, także wówczas, kiedy
------------------------------- 211
- jak się im wydaje - szukają większego szczęścia
własnego i bliźnich. Człowiek nie jest bowiem włas
nym stwórcą i nie może stworzyć nowych praw
i reguł dla miłości małżeńskiej oraz rodzicielstwa.
Jest natomiast zobowiązany odkrywać, przyjmować
i wprowadzać w życie te, które Bóg swoim aktem
stwórczym w niego wszczepił. I tylko w ten sposób
może osiągać dojrzałość oraz stawać się szczęśliwy
i uszczęśliwiać innych.
Możemy zapytać: „Cóż zatem mamy czynić?"
(por. Dz 2, 37). Aby uzdrowić nasze więzi małżeń
skie i rodzinne, trzeba na nowo odkryć fundamen
talny związek człowieka z Bogiem. Tylko tak mo
żemy odnaleźć miłość oraz radość dzielenia się nią
z bliźnimi. Jeśli nie staniemy się dziećmi Ojca nie
bieskiego, nie wejdziemy do królestwa Jego miłość
(por. Mt 18, 3). Oto prawdziwe lekarstwo na nie
prawości i grzechy zachodniej cywilizacji przeciwko
ludzkiej miłości, małżeństwu, rodzinie i ojcostwu.
Miast zatruwać się postawą jałowego gorszenia
się, oburzania, gniewu i lęku przed przyszłośdą,
trzeba nam nieustannie powierzać siebie i cały świat
miłosiernemu Ojcu oraz pełnić uczynki miłosierdzia
wobec ludzi, którzy doznali krzywdy w rozbitych
małżeństwach i poranionych rodzinach. „Żądam od
ćebie uczynków miłosierdzia, które mają wypływać
z miłości ku Mnie. Podaję d trzy sposoby czynienia
miłosierdzia bliźnim: pierwszy - czyny, drugi - sło
wo, trzeci - modlitwa" - mówi Jezus do św. Siostry
Faustyny (Dzienniczek, 742) i do każdego z nas.
----------------------------------------------- 212
Jeżeli współczesny kryzys małżeństwa i rodziny
podejmiemy jako ważne wezwanie do modlitwy,
dobrych uczynków i nieustannego wzywania Boże
go miłosierdzia dla nas i całego świata, stanie się on
dla nas niepowtarzalną okazją do odkrywania ciągle
na nowo piękna miłości: ludzkiej i Boskiej, małżeń
skiej i rodzicielskiej.
Goniłeś mnie, ojcze,
w moich snach
Chwała (...) człowieka płynie ze czci ojca. (...) Synu,
(...)
nie zasmucaj go w jego życiu (Syr 3,11-12).
List do ojca z Biblioteki „Gazety Wyborczej" (War
szawa 2008) zawiera sto czterdzieści listów, wybra
nych z ponad tysiąca, jakie napisali czytelnicy do
swych ojców w odpowiedzi na ankietę. Książka jest
świadectwem, nierzadko bardzo bolesnym, o potę
dze ojcowskiej miłości oraz wielkim wołaniem dzie
ci - niezależnie od ich wieku - o jego obecność, sza
cunek, życzliwość i wsparcie. Książka przeczy hipo
tezom psychologicznym o względności ojca w życiu
dziecka.
List do ojca winni przeczytać wszyscy ojcowie,
niezależnie od tego, ile lat mają ich dzieci. Ojcowskiej
miłości potrzebujemy całe życie, także wtedy, kiedy
sami mamy już własne dzieci. W szczególny sposób
książkę polecam tatusiom, których dzieci mają kilka
- kilkanaście lat. Ona pomoże im zrozumieć, że ojco
stwo jest ich najważniejszym i najpiękniejszym dzie
łem żyda, ich żydową misją, bez spełnienia której
---------------------------------- 2M ---------- ------------------------------
nie będą nigdy szczęśliwi. Wszystko, co mężczyźni
tworzą na polu zawodowym, jest wtórne i względne
wobec ich ojcowskiej roli.
List do ojca jest bardzo ważną lekturą także dla
mam, szczególnie zaś tych, które - niezadowolone
ze swoich mężów lub rozwiedzione z nimi - prze
słaniają sobą i swoją lękliwą, a posesywną miłością
swoim dzieciom ich ojca. Dziecko potrzebuje ojca
w takim samym stopniu jak matki. Także wówczas,
kiedy relacje między małżonkami, rodzicami dzie
cka, są bardzo konfliktowe. Odgradzanie dzieci od
ich ojców, oskarżanie ich przed nimi jest krzywdą,
nie mniejszą niż ta, którą być może wcześniej wy
rządził ojciec, jedna krzywda wówczas dopisuje się
do drugiej.
Książka jest zaproszeniem do rachunku sumie
nia. Najpierw z relacji z własnym ojcem. Czytając ją,
nie sposób nie myśleć o swoim tacie: jego postawie,
zachowaniu, prowadzonych z nim rozmowach. Nie
sposób zapomnieć o najpiękniejszych, ale i najboleś
niejszych chwilach z nim spędzonych. Książka jest
wyzwaniem, by samemu napisać własny list do ojca.
Niekoniecznie po to, by wysłać go do gazet ale by
uczyć się bycia ojcem od własnego ojca: przyjąć od
niego z wdzięcznością to, co godne naśladowania,
a przebaczyć mu to, co było bolesne i raniące. Ust do
ojca pozwala nam zrozumiej że wszyscy najpierw
jesteśmy dziećmi: synami - córkami. Mężczyzna,
stając się dobrym synem swego ojca, może sam być
dobrym ojcem dla własnych dzieci. A kobieta, bę-
2IS
dąc dobrą córką swego taty, może docenić rolę ojca
w życiu własnych dzieci.
„Goniłeś mnie, [ojcze], w moich snach, a ja nie
miałem dokąd uciekać. Wyrzucałem sobie, że nie
myślę o Tobie dobrze. [...] Tęsknię, Tato" (Marcin,
List do ojca).
216
W głowach mają wykreowane
obrazy rodziny
Zaprawdę, powiadom wam: Wszystko, co uczyniliście
jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście
uczynili (Mt 25,40).
Jedna ze stacji telewizyjnych nadała wzruszają
cy reportaż Sylwii Walendowskiej ze zdjęciami Da
niela Wudniaka z zakładu opiekuńczo-leczniczego
w Jaszkotlu koło Wrocławia o pragnieniach i ma
rzeniach niepełnosprawnych dzieci. I choć od jego
emisji upłynęło kilka tygodni, chciałbym do niego
wrócić. Reportaż był dla mnie ważny.
„Dzieci szukają miłości, tego, czego im najbar
dziej w życiu brakuje" - mówi redaktorka we wpro
wadzeniu. Jedna z opiekunek, bawiąc się z dziećmi,
komentuje: „Każda pracująca tutaj osoba próbuje
dać całe serce tym biednym dzieciom. Ale jest ich tak
dużo, że «jeden na jeden* - nigdy tak nie będzie".
Bo gdyby było dość opiekunek, niepełnosprawne
dzieci nie musiałyby leżeć samotnie w łóżeczkach
spragnione najdrobniejszych ludzkich gestów: doty
ku, przytulenia, uśmiechu, zabawy. Ośrodek szuka
217
więc współpracowników - wolontariuszy, którzy
regularnie zajmowaliby się dziećmi: zabierali je na
niedzielę, na święta, na wakacje, przychodzili w cią
gu tygodnia pobawić się z nimi".
Te dzieci nie mają szczególnych życzeń czy wy
magań - słyszymy w komentarzu. Pytane o marze
nia nie wspominają o najnowszych modelach kom
puterów, grach, drogich zabawkach czy ubraniach.
Wiedzą dobrze, że to, czego tak bardzo pragną, nie
da się nabyć za pieniądze. Niepełnosprawna dziew
czynka, może sześcioletnia, mówi prosto: „Chciała
bym mieć rodzinę zastępczą". Ona już doskonale
zna różne rodzaje rodziny... Kilkuletni niepełno
sprawny chłopiec zapytany o swoje marzenia mówi
z niemałym wysiłkiem: „Mieć mamę, ciocię, tatę".
A dorastająca dziewczynka na to samo pytanie od
powiada elokwentnie: „Chciałabym mieć rodzinę ta
ką kochającą, dobrą, chciałabym mieć rodzeństwo-
malutkie, żeby się móc bawić, bo lubię małe dzieci".
„Marzenia? - powtarza pytanie nastoletni chłopiec,
gestykulując swą niepełnosprawną ręką. - Chciałem
być weterynarzem, ale podobno z taką ręką mnie nie
dopuszczą. Więc musiałem się z tego wycofać. A w
ogóle... Wystarczy mi normalna praca, dom, rodzi
na, żona. Będzie cacy".
„W głowach od lat mają wykreowane obrazy
rodziny" - stwierdza redaktorka. Dokładnie wie
dzą, jaka powinna być mama, jaki winien być tato.
1 cierpliwie czekają na spełnienie swych życzeń.
Kilkuletni Sebastian pytany, jak miałaby wyglądać
218
jego rodzina, mówi: „Mama? Chciałbym, żeby miała
opuszczone włosy". „A tato?" - dopytuje redaktor
ka. „Normalnie" - odpowiada mały marzyciel.
Reportaż to gorący apel do ludzkich serc o za
angażowanie na rzecz pomocy niepełnosprawnym
dzieciom. Siostra Halina Borowska, dyrektorka za
kładu, zaprasza: „Można zgłosić się do nas i ofiaro
wać tym dzieciom taką czy inną pomoc: swój czas,
uwagę, w zależności od tego, co każdy z nas chciał
by tutaj wnieść. Niepełnosprawne dzieci! One są
dziś naszymi nauczycielami. Pozbawione kochają
cych rodziców mówią nam, co dla nich i dla każdego
z nas jest najważniejsze - kochająca się rodzina".
Docenią przekazaną im wiarę
w życiu dorosłym
Rodzice nie mogą zapisać w testamencie dzieciom
swojej wiary. Matka - ojciec mogą jedynie dać wie
rze pokorne świadectwo. Klimat wiary, jaki stwarza
ją w domu, jest decydujący dla ich wzrostu ducho
wego, religijnego i moralnego. W rodzinie wierzącej
dzieci nasiąkają wiarą od niemowlęcych lat. Ponie
waż nie posiadają własnej autonomicznej wiary,
uczestniczą w wierze swych rodziców. Oni też nie
muszą podejmować szczególnych starań wychowa
nia religijnego swych pociech, jeżeli cenią swą wiarę,
starają się nią żyć i włączają w nią dzieci.
To dzięki wierze rodziców mały człowiek do
świadcza, że „Bóg po prostu jest".
Jestem, który jestem
- oto, w jaki sposób Jahwe przedstawia się Mojże
szowi; każe mu też mówić do Izraela;
Jestem posłał
mnie do was (Wj 3,14). To „dziecinnie prosty" argu
ment. Jednak tylko dla dzieci. Ktoś, kto „istnieje" dla
rodziców, „istnieje" także dla dziecka; jeżeli zaś „nie
istnieje" dla rodziców, „nie istnieje" też dla dzieci.
„Jak może Bóg nie istnieć, skoro mama i tata co
-------------------------— 220 ------------------------------------
dziennie z Nim rozmawiają, kierują do Niego swoje
prośby, dziękują Mu za ich wysłuchanie, przywołują
Jego słowa, powołują się na Jego nakazy i zakazy?" -
myśli kilkuletni człowiek.
Zasadniczą metodą wychowania do wiary jest
codzienna wspólna modlitwa dziecka z rodzicami.
Może być krótka, ale regularna; najlepiej rano i wie
czór. Matka - ojciec nie muszą wówczas namawiać
swych dzieci do modlitwy. Dla niego jest bowiem
oczywiste, że rozmowa z Bogiem jest tak samo
ważną czynnością jak spacer, posiłek, sen, zabawa,
kąpiel. To bowiem, co cenią sobie tata i mama, ceni
sobie także ich dziecko. Dzięki wspólnej modlitwie
z rodzicami dzieci zaczynają rozumieć, że Bóg jest
„Wszechmogący" (jest to niemal imię własne nada
wane przez Żydów Jahwe), a każdy człowiek - na
wet najsilniejszy i najbardziej znaczący - do Niego
należy i od Niego zależy.
W wychowaniu religijnym nie chodzi więc naj
pierw o przekazywanie treści i pojęć, o uczenie kate
chizmu na pamięć, ale o tworzenie atmosfery wiary.
Zaniedbanie codziennej modlitwy, lekceważące roz
mowy o religii i Kościele, którym przysłuchują się
dzieci, rozbieżność pomiędzy codziennym postępo
waniem a wiarą - wszystko to sprawia, iż wyrastają
one w klimacie nieobecności Boga i obojętność wo
bec Niego. Wspólna modlitwa rodziców z dzieckiem
uświadamia mu także, że Bóg jest dobry i troszczy
się o każdego z nas. Jeżeli On troszczy się o wróble
i zieloną trawę, jakże miałby zaniedbać ludzi?
Jeże-
221
li śledzi losy każdego włosa na naszej głowie, jakże
miałby zapomnieć o nas? Takim prostym językiem
Jezus rozmawia z nami, a my winniśmy rozmawiać
z dziećmi (por. Mt 10,30).
Rodzice mogą być pewni, a przekonuje nas o tym
doświadczenie, że ich synowie i córki nie zlekcewa
żą w życiu dorosłym daru wiary, nawet jeżeli chwi
lowo w okresie dorastania będą odnosić się do niego
I
z dystansem.
222
Czcij ojca i matkę swoją
Czcij twego ojca i twoją matkę, abyś długo żył na ziemi,
którą Pan, Bóg twój, ci daje (Wj 20, 12). Słuchaj ojca,
który cię zrodził, i nie gardź swą matką, bo jest staruszką
(Prz23,22).
Relacje młodego człowieka z rodzicami bywają
nieraz trudne, a nawet bardzo tmdne. Ojciec i matka
nie są w stanie wczuć się w pragnienia, oczekiwania
i ambicje swoich dorastających pociech. Czasami za
pominają o latach własnego dorastania i problemach,
które przeżywali w tym okresie. Zapracowani, zajęci
karierą, a nierzadko także konfliktami małżeńskimi,
nie mają ani czasu, ani cierpliwości, by rozmawiać
z dorastającymi dziećmi w klimacie zrozumienia,
akceptacji i życzliwości.
Stąd też bardzo wielu młodych ludzi samotnie
stawia czoła trudnościom. Emocjonalna samotność
i brak zrozumienia ze strony mamy i taty budzą
nieraz u nastolatków odruchowy głęboki żal we
wnętrzny gniew, rozczarowanie. Młodzi mruczą do
siebie pod nosem: „Nie obchodzi ich, co się ze mną
dzieje" lub też mówią głośno: „Wy nic nie rozumie
cie". W taki sposób nastolatki dolewają oliwy do
223
ognia, stwarzając dodatkowe napięcia w relacjach
z ojcem i matką, które i tak bywają trudne. Twarda
konfrontacja nie jest jednak drogą do rozwiązania
napięć i rodzinnych nieporozumień.
Dorastający młody człowiek nie jest już małym
dzieckiem, wokół którego musi obracać się całe ży
cie rodzinne i któremu wszystko się należy. Rodzice
nie muszą się już poświęcać dla niego tak, jak miało
to miejsce w okresie niemowlęcych lat. Teraz i on wi
nien podjąć wysiłek, aby zbudować więzy z rodzi
cami. 1 on powinien okazywać im pełną akceptację
i zrozumienie. Nie może myśleć jedynie o sobie i we
wszystkim szukać swojej korzyści. Rodzice nie mogą
też być traktowani przez niego jako służący, którzy
mają zaspokajać wszystkie jego potrzeby i zachcian
ki. O tym wyraźnie tTzeba mówić młodym ludziom.
W trudnych, spornych sytuacjach dorastających
dzieci z rodzicami trzeba szukać mądrego kompro
misu. Na konflikt dzieci z rodzicami trzeba patrzeć
w duchu zrozumienia, miłosierdzia i współczucia.
Analizując relacje z nimi, musimy brać pod uwagę
wszystko: nie tylko ich postawę wobec nas, ale tak
że nasze zachowanie wobec nich; nie tylko to, co od
nich otrzymujemy, ale także i to, co sami im dajemy.
W okresie młodości trzeba jakby na nowo zbudować
więzi z własnymi rodzicami na zasadach wzajem
nego szacunku, partnerskiej przyjaźni, dialogu oraz
synowskiej uległości. Młody człowiek winien pa
miętać; że tylko dobry syn może być dobrym ojcem,
i tylko dobra córka może być dobrą matką.
--------------------------------------- —
224
--------------------------------------------------------
Nietoksyczni rodzice
Weseli się twój ojciec i matka (Prz 23,25).
Przez lata w psychoterapii panowała moda na
oskarżanie rodziców. Książka
Toksyczni rodzice (War
szawa 1992) Susan Forward, amerykańskiej psycho-
terapeutki, zrobiła światową karierę, a w komen
tarzach do niej pisano, że rodzice są okrutnymi ty
ranami nieustannie nękającymi swoje dzieci. I choć
odniesienia rodziców do swego potomstwa bywają
naznaczone ludzką ułomności - rodzicielskie kłót
nie, rozwody, niecierpliwość, brak czasu, przemoc,
kazirodztwo - to jednak opisywanie ich wyłącznie
językiem oskarżeń i doznanych krzywd jest dodat
kowym zatruwaniem dziecięcych dusz i tak już nie
raz bardzo zranionych.
Psychoterapeutyczne wzywanie skrzywdzonych
dzieci do surowego sądzenia, oskarżania i karania,
a nawet symbolicznego zabijania własnych rodzi
ców („musisz zabić swego ojca w sobie") utwierdza
je w fałszywym przekonaniu, że to jedynie „oni",
owi źli rodziciele, ponoszą całą odpowiedzialność
za ich życiowe niepowodzenia. Nic bardziej
tai-
22
$
szywego. Na szczęście owa „toksyczna moda" na
„toksycznych rodziców" stopniowo mija. Widać to
choćby na przykładzie pism Berta Hellingera, nie
mieckiego terapeuty. I choć nie musimy traktować
jako dogmatu całego nurtu jego terapii systemowej,
to jednak trzeba docenić jego ludzki sposób pisania
o relacji dzieci - rodzice.
„Cała rodzina powinna znaleźć miejsce w na
szej duszy. Nie możemy mieć innych rodziców, niż
mamy. [...] Zauważyłem, że większość problemów
powstaje wtedy, kiedy ludzie tracą kontakt z matką.
Nawet po twarzy człowieka łatwo poznać, czy ko
cha swoją matkę, czy nie. A ludzie, którzy są kochani
przez innych, kochają swoje matki. Natomiast więk
szość osób, które nie kochają swych matek, nie jest
kochana przez innych. (...J Jeżeli czujemy związek
z matką, jesteśmy bardziej wolni i jest nam łatwiej
żyć" - pisze Hellinger.
Niewątpliwie zasługą Hellingera jest i to, iż do
ceniał, na gruncie psychoanalizy i psychoterapii,
jak niewielu dotąd, mądrość czwartego przykaza
nia Dekalogu. My, dorastające - dorosłe już dzie
ci, zajęte swoimi licznymi sprawami, łatwo nieraz
zapominamy o naszych rodzicach. Brak serca dla
nich
tłumaczymy
zapracowaniem,
zmęczeniem,
mnogością zajęć. Nie zdajemy sobie jednak sprawy,
że w ten sposób uczymy nasze pociechy, jak mają
w przyszłości odnosić się do nas jako rodziców. Kie
dyś i one przecież dorosną. Nasza dzisiejsza hojność
wobec rodziców wróci nawet po wielu latach w hoj
226
nym Bożym błogosławieństwie. Wszak Biblia nie
zwodzi nas, kiedy obiecuje: Czcij swego ojca i swoją
matkę, [...] abyś długo żył i aby ci się dobrze powodziło na
ziemi (Pwt 5,16). Jednak gdy lekceważymy czwarte
przykazanie, przestrzega: Temu, kto ojca i matkę prze
klina, z nadejściem nocy lampa zagaśnie (Prz 20,20).
Nie jesteś moim bogiem
i nie będziesz mnie krzywdził
Boże, Tyś jest Panem moim; nie ma dla mnie dobra poza
Tobą (Ps 16,2).
W czasie rekolekcyjnych spotkań kobiety roz
mawiają najczęściej o jednym: o swoich trudnych
relacjach małżeńskich i rodzinnych. Podpowiadam
dyskretnie: zadbaj o siebie, zatroszcz się o swój wy
poczynek, dokształcenie, wiarę, modlitwę. Dla wie
lu z nich to trudna mowa. Całe ich dotychczasowe
życie było bowiem nastawione niemal wyłącznie
na zaspokojenie potrzeb męża i dzieci. Spełniają
dokładnie wszystkie swoje obowiązki, ale czują się
nieraz przy tym jak niewolnice. A przecież tylko ko
bieta wolna może być dobrą żoną i matką. Kobieta
zniewolona, której jedynym sensem żyda jest mąż
i dzieri, bywa wiecznie rozżalona i sfrustrowana. Na
starość mówi: „Wszystko oddałam mężowi i dzie-
riom. Co z tego mam?".
Sw. Ignacy Loyola w Ćwiczeniach duchownych pi
sze: „Człowiek stworzony jest, aby Boga chwalił".
Wszystko inne jest jedynie środkiem do tego celu.
-----------------------------------------------
228
----------------------------------------------------
p
Także małżeństwo i macierzyństwo. Najpierw Bóg,
potem troska o własne życie, a po nich dopiero mał
żeństwo i rodzina. Oto prawdziwa hierarchia warto
ści.
Zainteresowania
intelektualne,
zaangażowania
społeczne, a nade wszystko głębokie życie duchowe
są istotne dla tożsamości kobiety. Wiele
z
nich, pra
cując
z
poświęceniem dla rodziny, nie czuje się by
najmniej sfrustrowana, ale dlatego, że mąż i dzieci
nie są ostatecznym sensem ich żyda. Człowiek nie
może oddać się człowiekowi, choćby i dziedom, jak
oddaje się Bogu.
Jezus nie daje własnej koncepcji wzajemnych re
lacji kobiety i mężczyzny, ale każe wródć „do Po
czątku" - do Księgi Rodzaju. A tam jest napisane,
że Adam i Ewa są wobec Boga równi i obydwoje
pozostają ludźmi wolnymi. Ewa nie jest niewolnicą
Adama, a on nie jest jej panem. Gdyby Adam był pa
nem Ewy, jak mogłaby ona realizować przykazanie:
Będziesz [...) miłował Pana, Boga twojego, z całego swego
serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił (Pwt
6, 5)? Jeżeli kobieta nie ma swojego żyda, tworzy
zwykle powikłane relacje małżeńskie i rodzinne.
Najgłębszym fundamentem małżeństwa i rodzi
ny jest „Szema Jisraer:
Słuchaj, Izrodu, Pan jest na
szym Bogiem - Pan jedynie (Pwt 6,4). Słowa te Żydzi
czczą jak my, katolicy. Najświętszy Sakrament Nk
nam nie może przesłonić Boga, nawet własne dziec
ko, mąż, rodzic. Czyż Jezus nie powiedział że kto
bardziej kocha męża, żonę, dziecko niż Jego, nie jest
Go godzien (por. Mt 10,37)? Gdy mężczyzna - kim-
229
kolwiek by był: mężem, ojcem, szefem, kochankiem
- usiłuje stosować przemoc wobec kobiety, ta winna
mu rzucić w twarz: „Nie jesteś moim bogiem i nie
będziesz mnie krzywdził. Moim Bogiem jest mój
Stwórca, Pan nieba i ziemi".
Niewiastę dńelną kto znajdzie? Jej wartość przewyż
sza perły. [... j Otwiera usta z mądrością, na języku jej mi
ła nauka. [...] Powstają synowie, aby ją wysławiać, i mąż
jej, by ją uwielbiać (Prz 31,10.26.28).
230
Wakacyjne przyjaźnie
Olejek, pachnidlo radują serce i słodycz przyjaciela ze
szczerej rady (Prz 27,9).
„Od
początku
podstawówki
przyjaźniłam
się
z chłopakiem. Nagle poczułam, że się zakochałam.
Powiedziałam mu o tym i... oboje się teraz męczymy.
Chyba zniszczyłam naszą piękną przyjaźń' - wy
znaje szesnastolatka. To cenna rada, tek dla nasto
latków, jak i dla dorosłych, by przedwczesnymi wy
znaniami nie popsuć pięknych spotkań, zauroczeń
i przyjaźni. Szczególnie w czasie wakacji, kiedy ła
two rodzą się takie przyjaźnie, należałoby pamiętać
o refleksji, do jakiej doszła cytowana szesnastolatka.
Nie należy się spieszyć z elokwentnym opisywaniem
swoich uczuciowych uniesień, które rodzą się nagle
bądź też przeciwnie - dojrzewają powoli w długie
wakacyjne
wieczory.
Przyjaźń stwarza
przestrzeń
dla wymiany myśli i doświadczeń, ponieważ jest
wolna od absorbującego duszę i dało pożądania.
W wakacyjnym klimarie nietrudno jednak dys
kretną wzajemną sympatię rozbujać i przekształcić
w zakochanie podsycone zmysłowym pożądaniem.
231
Clive S. Lewis z właściwym sobie poczuciem humo
ru powie, że kiedy dwie osoby płci odmiennej, które
są spragnione uczuć, odkryją, że idą tą samą tajemną
drogą, „ich przyjaźń może się odmienić - i to w cią
gu pierwszej półgodziny - w zakochanie, o ile nie są
sobie wstrętni fizycznie". Dzieje się tak dlatego-wy
jaśnia Elred z Rievaulx, średniowieczny mistyk - że
„uczucie często wyprzedza przyjaźń, nigdy jednak
nie należy mu ulegać, jeżeli nie kieruje nim rozum,
nie powściąga cnota, nie rządzi sprawiedliwość".
To nie uczucie i związane z nim zmysłowe prag
nienie rządzą przyjaźnią, ale miłość do cnoty i pra
wości oraz zgodność w sprawach boskich i ludzkich,
połączona z ludzką życzliwością, współczuciem
i troską o siebie nawzajem. Tak rozumiana przyjaźń
jest najpiękniejszym darem, jaki człowiek może ofia
rować człowiekowi. Cyceron powie, że z wyjątkiem
jednej może mądrości, nic lepszego niż przyjaźń
bogowie nie udzielili tutaj, na ziemi, człowiekowi.
Tę opinię potwierdzają wszyscy wielcy myśliciele:
„Przyjaźń jest najsłodszą słodyczą ziemi" - napisze
św. Augustyn, a kard. John H. Newman powie, że
na tym zmiennym świede nie ma nic droższego niż
niezmienna przyjaźń.
Ci, którzy wykorzystują rodzącą się sympatię
i przyjaźń dla swoich egoistycznych celów, ranią nie
tylko bliźniego, ale i siebie samych. Zdaniem Cyce
rona, nie można bowiem traktować przyjaźni jako
związku, który otwiera swobodną drogę do wszel
kiego rodzaju rozwiązłości i wykroczeń: „Natura
232
dała nam bowiem przyjaźń jako wspomożytielkę
cnót, a nie jako współtowarzyszkę przywar, aby
skoro cnota nie może dojść samotnie do najwyższe
go celu - dotarła doń w połączeniu i przymierzu
z przyjaźnią".
Zanim zrobimy jakieś „wielkie" i „szczere" wy
znanie co dopiero poznanemu przyjacielowi - przy
jaciółce, chciejmy przewidzieć odpowiedź na pyta
nie, jakie niechybnie padnie: „A teraz co dalej...?".
Pierwszy dzień wiosny
Jaki ma być człowiek, co miłuje życie i pragnie dni, by
zażywać szczęścia? (Ps 34,13).
W pierwszy dzień wiosny zaczynam sześćdzie
siątkę. Patrząc wstecz, narzuca mi się nieodparcie, że
życie ludzkie mierzy się dwudziestkami: od urodzin
do dwudziestki; od dwudziestki do czterdziestki; od
czterdziestki do sześćdziesiątki; od sześćdziesiątki
do... Bóg jeden wie dokąd. Miarą ludzkiego życia
jest lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni, osiem
dziesiąt (Ps 90,10). W Polsce wypełnia się dokładnie
mądrość Psalmisty. Statystyczny Polak żyje trosz
kę ponad siedemdziesiąt lat, a statystyczna Polka
prawie siedemdziesiąt dziewięć. A ponieważ Boga
statystyka nie obowiązuje, zawsze możliwe jest roz
wiązanie nadzwyczajne.
Pierwsza
dwudziestka.
Człowiek
się
rodzi
i wszystkiego uczy. No, niemal wszystkiego, ponie
waż sztuka ssania jest mu wrodzona. (Jakże oszuku
jemy niemowlęta, dając im zamiast piersi kawałek
gumy). Co prawda wiele zwierząt tuż po przyjściu
na świat porusza się samodzielnie: choidzi lub pły-
234
wa,
homo sapiens
sztuki tej uczy się niemal cały rok.
Uczymy się chwytać przedmioty, rozpoznawać je,
mówić, panować nad „naturalną potrzebą", a w dal
szych latach czytać, pisać... A kiedy już człowiek na
uczy się niemal wszystkiego, by samodzielnie żyć,
przychodzi nowy impuls natury - dojrzewanie, któ
re dokonuje totalnego zamieszania. Wtedy dowia
dujemy się, że nie umiemy jeszcze najważniejszego:
przyjmować i dawać miłości. 1 tak piękne dzieciń
stwo przemienia się niekiedy w mały koszmar czasu
dorastania.
Jednak tuż przed ukończeniem pierwszej dwu
dziestki nabieramy pewności siebie... i zaczyna się
druga dwudziestka. To czas budowania własnej au
tonomii: uczymy się zawodu, zaczynamy pracować,
szukamy „drugiej połówki", urządzamy dom, cie
szymy się miłością, rodzimy i wychowujemy dzieci,
robimy karierę lub - co częstsze - przyzwyczajamy
się do codziennej ciężkiej pracy. To czas zmagań,
wysiłku i ofiar. W miarę upływu lat, dni mijają nam
coraz szybciej.
Przejście od drugiej do trzeciej dwudziestki bywa
dla wielu z nas niełatwe. Czujemy się jeszcze mło
dzi, ale już nie te siły. O ile akceptujemy farbowanie
siwych włosów u kobiet, u mężczyzn uważamy to
za śmieszne „oszustwo". Wielu z nas, między drugą
a trzecią dwudziestką, łudzi się, że można by zacząć
wszystko jeszcze raz, od nowa, choćby szukając no
wej połówki. (Mieliśmy ostatnio kilka głośnych tego
przykładów...). Błogosławieni, którzy nie dają się
BS
skusić złudzeniami „drugiej młodości" i wejdą spo
kojnie w trzecią dwudziestkę. Ta staje się wówczas
czasem owocowania: zaczynamy powoli rozumieć
życie, nabieramy dystansu do pracy, lubimy zaci
sze domowe, przyglądamy się dorastaniu pociech,
uspokajamy się nieco, a wielu z nas Pana Boga trak
tuje trochę poważniej.
A kiedy zaczynamy czwartą dwudziestkę...
o tym dopiero w roku przyszłym...