17.11.12
Po „Lustrzanym chłopcu” Roberta André - przynajmniej po zwięzłej
notatce na obwolucie książki, opisującej tę autobiograficzną opowieść jako
przesyconą swoiście paryską atmosferą - spodziewałam się jednak czegoś
innego. Fakt, że treść utworu miała dotyczyć okresu międzywojennego, a
całość akcji rozgrywać się właśnie w Paryżu – od razu wciągnął mnie w wir
skojarzeń, które (jak się okazało po skończonej lekturze) nie miały nic
wspólnego z faktyczną treścią książki. Ja chciałam odczytać w niej klimat
przedwojennej mekki artystów, a znalazłam jedynie obyczajową opowieść
rodem z Balzaka. I chyba właśnie dlatego utwór nie wzbudził we mnie większej
sympatii, niczym nie zachwycił, nie ujął za serce.
Bo też i nie znalazłam w nim niczego specjalnego. Są tu zawarte wspomnienia dzieciństwa,
które upłynęło głównemu bohaterowi w dość niepokojącej atmosferze, nad którą dominowały
poczucie wyobcowania oraz ciągłe sprzeczki rodziców – sprzeczki, które trwały „od zawsze”, a które
ostatecznie miały przywołać widmo rozwodu. Trzeba przyznać, że wspomnienia te, mimo że poddane
z pewnością głębokiej analizie przez dorosłego już pisarza (książka powstała w 1978 roku), wiernie
oddają przeżycia i odczucia kilkuletniego dziecka – niejednokrotnie nie rozumiejącego świata wokół
siebie, mającego swoje własne obsesje i lęki, działającego według szczególnie pomyślanej dziecięcej
logiki. Kazało mi to podczas lektury przywoływać na myśl „Sklepy cynamonowe” i „Sanatorium pod
klepsydrą” Schulza. Ale skojarzenia te były czysto powierzchowne, bo oprócz ogólnego motywu
powrotu do zamkniętego rozdziału dzieciństwa, u André nie było nic z sennej fantastyczności, które
cechują te dwa utwory polskiego pisarza.
Ta książka ma znamiona psychoterapii i spowiedzi (co w końcu też jest pewną formą
duchowej terapii), zresztą sam autor pisze w finale: To ja musiałem ożywić te cienie ratując je przed
zapomnieniem (…). Ale powiedzcie mi, jak można, zanim odwróci się karta, przemilczeć to, co ma się
dosłownie na sercu? Terapii zresztą pewnie potrzebnej człowiekowi, wyrosłemu z tego wrażliwego
chłopca, któremu najmłodsze lata życia upłynęły pod znakiem konfliktów rodzinnych i poczucia
niezrozumienia. Bo w końcu ileż można tłumić w sobie gorycz i żale z przeszłości? Przychodzi taki
moment, że trzeba spróbować odtworzyć swoje życie scena po scenie, sięgając pamięcią wstecz do
najbardziej mglistych początków. Spróbować odkryć na nowo to, co przez kolejne lata ukrył litościwy
umysł, wypierając niechciane i niewygodne wspomnienia. Tyle tylko, że potem trzeba nauczyć się żyć
ze świadomością tych prawd, wywołanych jak na seansie spirytystycznym. A to nie dla każdego jest
do wytrzymania…
Reasumując, to jedna z tych lektur, która – owszem – pobudza do jakichś chwilowych
refleksji, przywołuje zapomniane doznania z własnego dzieciństwa, ukazuje podobieństwo niektórych
stanów dziecięcego umysłu itp. Ale nie pozostawia po sobie dłuższego wspomnienia, po jakimś czasie
jej tytuł nie będzie kojarzył się z niczym konkretnym. Pozostanie zanotowanych kilka cytatów, które
też nie stanowią jakichś szczególnie chwytających za serce myśli, a tylko ciekawie opisują pewną
dobę czasu. I nic więcej. Nie ma żalu, gdy przewraca się końcowe kartki utworu – że to już finisz, że
trzeba będzie wrócić do rzeczywistości. Nie ma chęci, aby umieścić tę pozycję w towarzystwie
książek-które-coś-dla-mnie-znaczą na półce domowej biblioteczki. Ale nie ma też poczucia, że
zmarnowało się czas na tej lekturze. A to przecież też już coś znaczy…