Fabisińska Liliana Bezsennik 05 Gwiazdka z nieba

background image

LILIANA FABISIŃSKA

GWIAZDKA Z NIEBA

Bezsennik

czyli

O czym dziewczyny rozmawiają nocą

background image

ROZDZIAŁ 1

TYM RAZEM PRZEGIĘŁA

Dziękujemy wam serdecznie - dyrektorka domu dziecka naprawdę

miała łzy w oczach. - Dzieciaki nigdy jeszcze nie miały tylu pięknych

zabawek i książek.

Dygnęłyśmy we cztery jak na komendę. Spojrzałam w lewo, na

Julkę. Potem w prawo, na Emmę i Zuzię. Wszystkie trzy miały

niesamowite rumieńce. Czy ja też tak wyglądałam? Nie, to niemożliwe,

nie mogłam być aż taka czerwona! A jednak... Odwróciłam się i

spojrzałam w wielkie lustro, wiszące na ścianie sali gimnastycznej, na

środku której stałyśmy z tymi wielkimi workami. Zuzia, Emma i Julka

były przy mnie białe jak mąka! Bladziusieńkie! To ja byłam czerwona jak

burak! Jak dwa buraki albo pięć! I to chyba nie ze wstydu, jak to bywa

zwykle, kiedy się rumienię... tym razem byłam czerwona z zadowolenia.

- Dziękujemy! - malutka, czarnowłosa dziewczynka zawisła mi na

szyi.

- Dziękujemy! - dwie kolejne dziewczynki przylepiły się do kolan

Emmy.

Już nie miałam wątpliwości: warto było zrobić to wszystko. Wcale

nie przyszło to tak łatwo, jak myślałyśmy, kiedy Julka zaproponowała

pierwszego grudnia:

- Zamiast losować nazwiska i kupować sobie nawzajem prezenty,

zróbmy w mikołajki coś dla innych.

- Ale co? - patrzyłyśmy na nią zdumione.

- Zbierzmy pieniądze, te które byśmy wydali na prezenty, cała

klasa... I wpłaćmy je na dzieciaki z Zambii. Wystarczy po dziesięć złotych

background image

od osoby.

Tak, to miało sens... Gdyby tylko w naszej klasie było dwadzieścia

osiem Julek. Albo po siedem Julek, Emm, Zuzek i Żab. No, mógłby być

jeszcze Mateusz... I Krzysiek Więcek też, od biedy. W końcu nie był taki

zły - od kiedy się dowiedziałyśmy, że to nie on pociął torbę Emmy,

całkiem nieźle nam się z nim rozmawiało. Zwłaszcza Emmie...

Odpowiadało jej nawet jego niewybredne, głupkowate chwilami poczucie

humoru...

Niestety, w naszej klasie oprócz osób bardzo miłych i tych w miarę

miłych były jeszcze osoby... Dobra, i tak wiadomo, o co chodzi: oprócz

tych osób była Karolina. I miałyśmy pewność, że ona tego pomysłu nie

zaakceptuje.

- Cóż za idiotyczny pomysł! - prychnęła, gdy Julka przedstawiła na

godzinie wychowawczej swój plan. - Ta Zambia padła wam na głowy! Nic

tylko Zambia i Zambia! A może kupimy coś dzieciom z Wielkiej Brytanii

albo z Norwegii? O tych krajach też są w naszej klasie referaty.

- W Wielkiej Brytanii nie głoduje tak wiele dzieci jak w Zambii -

zdenerwowała się Julka. - Nie chcę kupować im miśków, tylko jedzenie!

- A może właśnie kupimy miśki? - wtrąciła się Zuzia. Julka zabiła ją

wzrokiem, ale nasza gospodyni klasy nie zwróciła na to uwagi. - Może

kupimy miśki, klocki, książki...

- Polskie książki dla dzieci z Zambii? - kpiła Karolina. - No to sobie

nieźle poczytają...

- Polskie książki dla dzieci z Polski - Zuzia wyszła z ławki, przeszła

przez całą klasę i stanęła przed Karoliną. Niższa od niej o głowę, spojrzała

jej prosto w oczy. - Urządzimy jakimś maluchom z domu dziecka takie

background image

mikołajki, że zapamiętają je do końca życia. Rozumiem, że Zambia może

nie obchodzić większości klasy... Ale dzieci z domu dziecka przy placu

Słonecznym, który prawie wszyscy mijamy w drodze do szkoły? Chyba

obchodzą każdego, i chyba każdy woli dać im trochę radości, niż dostać w

prezencie kolejny świecznik, notesik, misia czy kubek. Prawda?

Czekałam, co powie Karolina. Byłam pewna, że coś powie. No i się

doczekałam.

- Ja bardzo lubię dostawać prezenty, a mikołajki to taka stara tradycja

- uśmiechnęła się do Marty Mądrej ponad głową Zuzki. - Nie widzę

powodów, żeby zrywać z tą tradycją i wydawać pieniądze na inny cel. Na

pewno wszyscy się ze mną zgodzą. Możemy głosować.

- Możemy głosować - powtórzyła nasza wychowawczyni. - Są dwie

propozycje. Przypominam.” pierwsza to przeznaczenie pieniędzy na

prezenty dla dzieci z domu dziecka zamiast na prezenty kupowane osobie,

którą się wylosowało. Czyli zrobienie przyjemności maluchom, które mają

w życiu bardzo mało przyjemnych chwil. Druga możliwość to zwykłe

mikołajki, takie jak w podstawówce... takie, jakie wszyscy mieliście już

wiele razy. Czyli losowanie, a potem kupowanie prezentu.

- To niesprawiedliwe, pani dała do zrozumienia, które wyjście

bardziej się pani podoba! Pani nie jest obiektywna! - zdenerwowała się

Karolina.

- Nie uważam, żeby w tej kwestii obiektywizm był sprawą

najważniejszą - powiedziała Mądra spokojnie. - Ważniejsze, by zrobić coś

dobrego, coś co da nam wszystkim satysfakcję. A więc głosujemy. Proszę,

kto jest za pomocą dzieciakom z domu dziecka, za podarowaniem im

odrobiny radości, ręka w górę! A teraz kto jen za zwykłymi mikołajkami?

background image

Za pierwszym razem w górę uniósł się prawdziwy las rąk, przy

drugim pytaniu pojawiły się tylko trzy dłonie. Karoliny, Moniki

Frankowskiej i Renaty, ich wiernej przyjaciółki. Czyli wygrałyśmy!!!

- Dlaczego wyskoczyłaś nagle z tym domem dziecka? - Julka

napadła na Zuzię zaraz po dzwonku na przerwę. - Chciałam, żebyśmy dały

te pieniądze dzieciom z Zambii.' One najbardziej ich potrzebują.'

- Ludzie z naszej klasy mają już dość Zambii po aferze ze zniczami -

powiedziała Zuzia. - Wciąż nie udało nam się wygłosić referatu, nic nie

wiedzą o tym kraju, po prostu mają go gdzieś...

Julka milczała przez moment, a potem powiedziała cichutko:

- No tak, może miałaś rację... Lepiej dać odrobinę radości smutnym

dzieciakom niż przegrać z Karoliną i kupować kolejne idiotyczne prezenty

komuś, kogo wylosujemy... Teraz przynajmniej mamy ją z głowy, musi się

poddać woli większości.

Karolina jednak wcale nie zamierzała się poddać woli większości.

Zaatakowała już następnego dnia na lekcji angielskiego, zanim Marta

Mądra zdążyła otworzyć dziennik.

- Proponuję, żebyśmy jeszcze raz przegłosowali sprawę prezentów

mikołajkowych - zapiszczała nerwowo jak zwykle, kiedy bardzo jej na

czymś zależało. - Na pewno wszyscy chcieliby dostać prezenty, jak inne

klasy. Ale pani wywarła wczoraj na nas niedopuszczalną presję.

Mogłabym to zgłosić dyrektorowi, na pewno by panią ukarał..

Mądrą zatkało, podobnie jak nas. Karolinka posunęła się do szantażu.

Wobec wychowawczyni! Tym razem chyba odrobinkę przesadziła.

- Karolinko, udam, że cię nie słyszałam, dobrze? - Marta Mądra z

trudem wydobyła z siebie głos. - Będę udawać, że nigdy tego nie

background image

powiedziałaś.

- Ale ja mogę powtórzyć! - ona była naprawdę niesamowita. - Mogę

powtórzyć głośno i powoli: domagam się ponownego głosowania!

- Nie zamierzasz z tego zrezygnować? - głos Mądrej stał się nagle

zimny jak stal. Wstała zza biurka, ukazując zgrabne długie nogi w

fioletowych rajstopach, i zbliżyła się do ławki, w której siedziały Karolina

i Monika. - Jesteś pewna, Karolinko?

- Oczywiście, chcę, żebyśmy jeszcze raz głosowali. Jeśli nie, to pójdę

do dyrektora i opowiem o tym, co pani wczoraj zrobiła - głos Karoliny był

z minuty na minutę coraz bardziej piskliwy.

- Wyręczę cię i sama pójdę do dyrektora - głos Mądrej był natomiast

coraz bardziej lodowaty. - Albo, jeśli masz ochotę, chodź ze mną.

- Oczywiście, że pójdę, bardzo chętnie! - Karolina radośnie

podniosła się z krzesła i ruszyła do drzwi. - Na pewno dyrektor Rożen

przyzna mi rację. To była perfidna manipulacja.

- Licz się ze słowami i nie pogarszaj swojej sytuacji - powiedziała

nasza wychowawczyni, wychodząc na korytarz.

Zamknęła drzwi, a klasa chyba po raz pierwszy nawet się nie

poruszyła. Nie było nauczyciela, a my siedzieliśmy bez ruchu w ławkach!

Jak nie my. W końcu odezwała się Zuzia, jak zwykle pierwsza odzyskując

trzeźwość umysłu.

- Chyba się dziewczyna doigra...

- Tym razem przegięła - przytaknął Mateusz. - I wcale mi jej nie żal,

należało jej się już przy zniczach...

- I za tę pociętą torbę Emmy też jej się należało - powiedziała

Marysia z pierwszej ławki.

background image

Zamarłyśmy. Przecież to miała być tajemnica! Przecież obiecałyśmy

Karolinie, że jej nie wydamy... Same się sobie dziwiłyśmy, ale zrobiło

nam się jej żal. Kiedy dowiedziała się, że już znamy prawdę, przyjechała

do mojego domu, zalała się łzami... Opowiedziała nam o swoim życiu, o

swojej rodzinie... Uwierzyłyśmy jej. Uwierzyłyśmy, że miała powody.

Idiotyczne, to fakt, ale miała. I uwierzyłyśmy, że nigdy więcej tak się nie

zachowa. Poprosiłyśmy Marysie, żeby nikomu nie mówiła. A ona

powiedziała. Właśnie teraz, całej klasie!

- No co tak patrzycie? - zdziwiła się Marysia i chyba po raz pierwszy

nie zrobiła się czerwona, przemawiając publicznie. - Obiecałyśmy jej

milczenie, ale ona też nam coś obiecała. Miała się zmienić. A chyba się nie

zmieniła, prawda? Pokazała to przed chwilą. Nie obchodzą jej inni ludzie.

Więc dlaczego mamy się nią przejmować? Jest wredna.

W klasie znowu zapanowała całkowita cisza. Wystąpienie Marysi

zdumiało wszystkich jeszcze bardziej niż tupet Karoliny. Po Karolinie

można się było spodziewać czegoś takiego... ale po Marysi nikt nie

spodziewał się stanowczości ani tego, że powie naraz tyle zdań. I wcale się

nie zaczerwienił Zresztą liczyło się nie tylko to, w jaki sposób mówiła, ale

przede wszystkim to, co powiedziała!

- Karolina pocięła torbę Emmie? - zapytał Krzysiek Więcek.

Pierwszy odzyskał głos.

- Pocięła torbę, zniszczyła spodnie, ukradła zdjęcia, chciała zalać

spódnicę woskiem - Marysia była chyba w jakimś transie, wyrzucała z

siebie słowa jak z karabinu maszynowego! - Karolina postanowiła

wykończyć Emmę, sprawić, że odejdzie z naszej klasy...

- Miała swoje powody - wtrąciła cichutko śliczna Monika

background image

Frankowska. Ale jej głos nie brzmiał zbyt przekonująco. W końcu była

najbliższą przyjaciółką Karoliny, mogłaby włożyć w jej obronę odrobinkę

więcej wysiłku!

- A my podejrzewałyśmy ciebie, Krzysiu - powiedziała Julka.

Zaskoczony Krzysiek Więcek aż wstał. Nie zdążył jednak zapytać,

dlaczego akurat jego, nie zdążył zrobić żadnego gestu. Nikt inny też nie

zdążył powiedzieć ani słowa, bo w tym momencie do klasy wróciła Marta

Mądra. Tym razem nie tylko jej rajstopy, spódnica i sweter miały jej

ulubiony kolor śliwki, czy raczej fioletu. Również jej twarz była całkiem

fioletowa, a w oczach pojawiły się jakieś niesamowite, gniewne błyski.

- Karoliny nie będzie do końca dnia - powiedziała. - A my możemy

przejść do lekcji, prawda? Mikołajkowe problemy mamy już za sobą, tak?

Na jutro wszyscy przynoszą po dziesięć złotych i dają skarbnikowi.

- Czyli Karolinie? - zapytała Zuzka z najbardziej niewinną miną

świata.

Marta Mądra wyglądała, jakby strzelił w nią piorun. Jeden z tych,

które przedtem błyskały w jej oczach.

- Karolina na pewno nie będzie już skarbnikiem - powiedziała,

oddychając ciężko. - Pieniądze zbierzesz ty, Zuziu, dobrze? Albo ty, Julko,

w końcu ta akcja to twój pomysł... Jakoś to ustalcie między sobą. Ja mam

już dość...

I nagle, zamiast przejść do omawiania kolejnych angielskich czasów,

jak zapowiadała przed chwilą, po prostu się rozpłakała. A w klasie po raz

kolejny tego dnia zapadła całkowita cisza.

background image

ROZDZIAŁ 2

DWIEŚCIE SIEDEMNAŚCIE DZIECIAKÓW

Mamy tyle do zrobienia! - powiedziała Julka bardzo przejęta, gdy

usiadłyśmy po lekcjach w pełnej słońca kuchni Zuzki. - Mikołajki są w

sobotę, chyba powinnyśmy jechać do domu dziecka w piątek. Jak

myślicie? No to mamy tylko dwa dni na robotę: środę i czwartek...

- Ale co chcesz zrobić? - nie rozumiałyśmy. - Jutro zbierzemy

pieniądze, po lekcjach pójdziemy kupić zabawki. .. No i już. Nie ma nic do

załatwiania. Na dawanie prezentów dzieciom nie potrzeba chyba

pozwolenia, jak na sprzedawanie zniczy na ulicy?

- Trzeba te zabawki ładnie popakować - odgadła Zuzia. - Ale bez

przesady, to też nie będzie wcale tak dużo pracy. Mamy już praktykę po

Dniu Nauczyciela i pakowaniu dwudziestu ośmiu prezentów dla Mądrej.

- Wiesz, ile jest dzieci w domu dziecka? - westchnęła Julka. - Na

pewno więcej niż dwadzieścioro ośmioro. A my będziemy miały dwieście

osiemdziesiąt złotych. Albo dwieście siedemdziesiąt, bo Karolina na

pewno nie weźmie udziału w zbiórce. Dwieście siedemdziesiąt złotych to

niestety nie jest fortuna... I co, myślicie, że będziemy losować? Jedno

dziecko dostanie prezent, a drugie nie? Wybierzemy te najładniejsze czy

najsmutniejsze? Przecież tak nie można! Złamałybyśmy im serca! Jeśli

mamy coś dać, to musimy dać każdemu. Tego wymaga elementarna

przyzwoitość i zasady demokracji.

To przemówienie przypominało bardziej pogadanki mojej babci,

wygłaszane przy śniadaniu, niż zwykłe teksty Julki - poetki. Ale być może

poetki czasami mogą zamienić się w przyzwoite demokratki? Julka chyba

właśnie przeżywała taki moment.

background image

- Ale co zamierzasz? - nie rozumiałam. - Kupić każdemu dziecku

gumę do żucia? Chyba akurat na to wystarczy nam pieniędzy.

- Wszystko przemyślałam - powiedziała Julka. - Po prostu musimy

trochę prezentów zrobić same. I powinnyśmy zacząć już dzisiaj.

- Julka... Oj, Julka... - westchnęła Zuzia, zalewając herbatę malinową

wrzątkiem i stawiając na stole cztery wielkie kubki. - Tym razem chyba

nie najlepiej to wymyśliłaś.. . Bo co my możemy zrobić? Zabawki to nie

znicze, nie można ich wyprodukować byle jak... Znicze spaliły się tego

samego dnia, a zabawki zostają na długo.

- Muszą być ładne - zgodziła się Emma. - Nie poradzimy sobie.

- Poradzimy sobie! - Julka tryskała optymizmem. - Możemy zrobić

mnóstwo rzeczy. Włożymy w to swoje serca, od razu będzie widać, że to

dary, w których zostawiamy kawałek siebie. To mogą być różne lalki,

zrobione na drutach albo uszyte z niepotrzebnych szmatek, i różne rzeczy

z modeliny.

- Na drutach albo uszyte? - myślałam, że się przesłyszałam! - A kto

to zrobi?

- U mnie w podstawówce robiliśmy na technice szaliki na drutach -

przypomniała sobie Zuzia. - Ale ja wtedy byłam chora, nie byłam na

żadnej lekcji... Nie mam pojęcia, jak się trzyma druty, nie mówiąc o pląta-

niu tej włóczki.

- Ja też nie mam pojęcia, my miałyśmy zajęcia z chłopakami i

heblowałyśmy deski - powiedziałam ponuro.

- A u mnie w szkole nie było w ogóle nic z wnuczką... znaczy z

włóczką... Żadnych lekcji - wypowiedź Emmy była gwoździem do

trumny.

background image

Ale Julka w ogóle się nie przejęła! Podskoczyła na krześle, jeszcze

bardziej rozpromieniona, i prawie krzyknęła:

- Mówiłam wam, że mam pomysł! Przecież babcia Emmy robi takie

piękne rzeczy na drutach i na szydełku. Na pewno coś nam zrobi w te dwa

dni... Zwłaszcza jeśli się zajmiemy bliźniakami.

Na myśl o zajmowaniu się braćmi Emmy i ja, i Zuzia jak na

komendę ciężko westchnęłyśmy. Wcale nam się nie uśmiechało udawanie

kota, kamienia albo piłki futbolowej. No ale chyba faktycznie nie

miałyśmy wyjścia...

- A może nawet pokaże nam jakiś prosty ścieg? - tryskająca

humorem Julka miała widać bardzo wielostopniowy plan. - Wtedy

mogłybyśmy coś robić wieczorami w domu.

- A odrabianie lekcji? - zainteresowała się trzeźwo Zuzka. - W

czwartek mamy klasówkę z chemii. Bzyk na pewno nie da mi szans na

ściąganie. A ty, Żaba, siedzisz ze mną, więc też masz przerąbane...

- Mądra nas usprawiedliwi - powiedziała Emma. Widocznie

optymizm Julki był zaraźliwy! - Ona chce, żebyśmy dobrze wpadły.

- Wypadły - poprawiłam ją odruchowo. I w tym samym momencie

poczułam, że mnie też udziela się optymizm Julki. Może faktycznie Marta

Mądra jakoś załatwi z Bzykiem, żebyśmy zaliczały klasówkę za tydzień

albo dwa? Może coś nam się uda? Może jakimś cudem zgromadzimy

prezenty dla wszystkich dzieciaków z placu Słonecznego?

- Zadzwońmy do tego domu dziecka i zapytajmy, ilu mają

podopiecznych - zaproponowała trzeźwo Zuzia, znowu odgadując moje

myśli.

- Świetny pomysł - zgodziła się Julka. A Zuzia wzięła z sosnowej

background image

półki w przedpokoju, oczywiście zrobionej własnoręcznie przez jej tatę,

książkę telefoniczną i zaczęła szybko przewracać strony.

Już po chwili, trzymając słuchawkę w dłoni, mówiła najsłodszym

tonem, na jaki umiała się zdobyć:

- Szykujemy niespodziankę dla państwa wychowanków... Proszę

tylko o informację, ilu ich jest. Już notuję, tak... Słucham? Dwustu

siedemnastu? Dziękuję bardzo... Tak, niespodzianka jest aktualna,

oczywiście... Tak... Nie mogę powiedzieć nic więcej, to w końcu nie-

spodzianka. Do widzenia.

Słuchawka wysunęła się jej z ręki, a Zuzia, oparta o ścianę, patrzyła

w przestrzeń nieobecnym wzrokiem.

- Dwieście siedemnaście dzieciaków - powtarzała, nie zwracając na

nas uwagi. W niczym nie przypominała wulkanu energii, którym zawsze

była. Nawet jej promienny uśmiech gdzieś się zapodział.

- Dwieście siedemnaście - westchnęła Julka. - Trochę dużo...

- Bardzo dużo! - Emma była przerażona, podobnie jak ja.

- Może damy prezenty tylko jednej grupie? - zaproponowałam

niepewnie. - Chyba mają tam jakieś grupy, jak my klasy? Musi być jakiś

podział, choćby wiekowy, jak myślicie?

- Nie wiedziałam, że to taki duży dom... - mówiła Zuzia, wciąż jakby

do siebie, a nie do nas. - Może jest jakiś inny dom dziecka koło naszej

szkoły, trochę mniejszy? Może jest tam mniej dzieci?

- Może - pokiwała głową Julka. - Ale mniej to wciąż będzie dużo...

Sto? Dziewięćdziesiąt? Nie damy rady zrobić prezentów dla wszystkich.

Tak oto Miss Optymizmu tego popołudnia straciła swój tytuł.

Zrozumiała, że nie mamy szans...

background image

- Damy radę - Emma nieoczekiwanie przejęła koronę Miss. - Dobrze

mówiłaś, moja babcia nam pomoże. Będzie dobrze. Damy radę. Nawet

jakby tych dzieci było tysiące.

- Tysiąc? - roześmiałam się. - Twoja babcia zrobi w dwa dni

prezenty dla tysiąca maluchów?

- Babcia i my - Emma nie widziała problemu. - Ja mam dużo dolls...

lalek, tak? Dużo lalek, babcia mi robiła na tym drucie... szydełku...

Wysyłała do Anglii... Nigdy się nimi nie bawiłam, są nowe... to znaczy

stare, ale niezjedzone...

- Niezniszczone! - musiałam się uśmiechnąć, słuchając jej kolejnej

bitwy z językiem polskim.

- Niezniszczone, yes... Są ładne, jak nowe, naprawdę. Całe pudło.

- Oddasz je dzieciakom? - zapytałam i nagle coś mi zaczęło świtać. -

Ja też mogę coś oddać. Mam w domu dwa albo trzy miśki, którymi nigdy

się nie bawiłam. I jakiś idiotyczny zestaw do makijażu dla lalek, nawet

nieodpakowany. Mogę to wszystko oddać. Julka, ty na pewno też coś

masz? A ty, Zuzia?

Obie pokiwały głowami. A więc mój pomysł miał sens. Wzięłam

głęboki oddech i mówiłam dalej:

- Każdy ma coś w domu. Coś nieużywanego, co tylko zabiera

miejsce. Miśka, samochodzik, książkę. Nowiutkie, niekochane prezenty.

Wystawmy jutro na korytarzu pudło, wywieśmy kartkę... Ludzie z

wszystkich klas pojutrze coś przyniosą, my to wieczorem popakujemy i w

piątek zawieziemy do domu dziecka. Trzeba będzie wszystko uważnie

przejrzeć, żeby nie dawać żadnych staroci... Ale to i tak mniej roboty niż

własnoręczna produkcja dwustu prezentów.

background image

Zuzia, Julka i Emma wpatrywały się we mnie z niedowierzaniem.

Nie byłam pewna, co to oznacza.

- No co, uważacie, że to zły pomysł? - zapytałam.

- Kurczę, to genialny pomysł! - Zuzka odzyskała nareszcie głos i

rzuciła się, żeby mnie uścisnąć.

- Super! - Emma zawisła mi na szyi, nie zwracając uwagi na to, że

wbija łokieć w plecy Zuzi.

Za chwilę dołączyła do nich Julka. Wszystkie trzy tuliły mnie i

powtarzały, że jestem niesamowita, genialna, wspaniała. A ja powoli

zaczynałam w to wierzyć. W końcu gdyby nie mój pomysł, spędziłybyśmy

całe noce i dnie, szyjąc jakieś lalki i pieski...

- Świetny pomysł, dziewczynki - powiedziała Marta Mądra, kiedy

przedstawiłyśmy jej swój plan. Na przerwie, na korytarzu, przekrzykując

rozwrzeszczany tłum, otaczający nas z wszystkich stron... Po prostu nie

chciałyśmy ryzykować kolejnej awantury na angielskim albo godzinie

wychowawczej. Co prawda Karolina wciąż nie wracała do szkoły, ale nam

brakowało odwagi, by zapytać, co to oznacza.

- Znakomity pomysł, dziewczynki, brawo! - powiedział Edwin

Rożen, gdy na tej samej przerwie wpadłyśmy do jego gabinetu razem z

Martą Mądrą. Była tak samo rozemocjonowana jak my!

Na następnej przerwie ustawiłyśmy więc na korytarzu dwa pudła i

jeszcze jedno przy szatni. Wywiesiłyśmy przy nich kartki, wydrukowane

szybko w sekretariacie: „Zbieramy prezenty mikołajkowe dla dzieciaków z

domu dziecka. Przynieście niezniszczone zabawki i książki! Dajmy tym

maluchom trochę radości”.

- A może przejdziemy się jeszcze po klasach i powiemy, o co

background image

dokładnie chodzi? - zaproponowała Zuzka. Według mnie, z tej kartki

wynikało jasno, o co chodzi: o zabawki i książki. I radość dzieciaków.

Skoro jednak miałyśmy powiedzieć to jeszcze dokładniej...

Zwolniłyśmy się z matematyki, u bardzo niezadowolonej z tego

powodu pani Kwaśniak.

- Zaplanowałam na dziś kartkówkę - powiedziała. A ja westchnęłam

w duchu: A na kiedy pani nie zaplanowała? Przecież kartkówka jest co

drugą lekcję!

- Zaliczymy ją ustnie - obiecała w desperacji Julka. Chyba sama nie

wierzyła w to, co mówiła! Kto niby zaliczy? Ona? Ja? Emma? Tylko

Zuzia miała jakąkolwiek szansę w starciu twarzą w twarz z panią

Kwaśniak.

- Przełożę kartkówkę na jutro - zaskoczyła nas matematyczka. - To

nawet lepiej, będzie więcej materiału do zaliczenia...

No tak, oczywiście! Nawet lepiej! Cała klasa jęknęła, a my

ukłoniłyśmy się i szybko wybiegłyśmy na korytarz. Nie było czasu do

stracenia, musiałyśmy oblecieć dwa piętra... A potem zebrać pieniądze od

koleżanek i kolegów z klasy. Jeśli je przynieśli...

background image

ROZDZIAŁ 3

NOC Z SZABLONAMI

A jeśli nikt nic nie przyniesie? - zapytała ponuro Julka, gdy

wracałyśmy ze szkoły.

- Obiecali, że przyniosą... Przecież każdy ma jakieś fajne rzeczy,

którymi nigdy się nie bawił... Kurczę, przecież tym dryblasom z trzeciej

klasy miśki, lalki, samochodziki do niczego już się nie przydadzą... - głos

Zuzki brzmiał tak, jakby usiłowała przekonać przede wszystkim samą

siebie. Nie najlepiej jej to szło, niestety.

- To może same też coś urobimy? - zaproponowała Emma.

- Zrobimy - poprawiłam ją bezmyślnie i dopiero po chwili

zrozumiałam, co ma na myśli. - Chodzi ci o to, żeby zrobić jakieś zabawki,

mimo wszystko? Żeby nie liczyć na to, co przyniosą inne klasy, tylko coś

mieć, na wszelki wypadek? Ale przecież nie zrobimy same dwustu

zabawek!

- Dwustu nie - zgodziła się Emma. - Ale trochę... kilka...

kilkanaście... Żeby coś mieć, jeśli zabraknie z pudłów... pudel... pudeł...

Problem pudła, czyli pudla do pakowania, już kiedyś przerobiłyśmy.

Emma poradziła sobie w końcu z odmianą bez naszej pomocy, a my

przyznałyśmy jej rację.

- Gdyby zabrakło tylko dwóch albo trzech zabawek, to można byłoby

je dokupić, nawet z własnych pieniędzy - powiedziała Julka. - Ale gdyby

zabrakło piętnastu...

Jej rodzice oczywiście mogliby kupić nawet pięćset zabawek za to,

co mają akurat w kieszeni... tyle że kieszenie pani Ździebełko i jej męża

nie były niestety kieszeniami Julki. Mało tego: Julka zdecydowanie

background image

odrzucała możliwość korzystania z dobytku rodziców. A tylko jej rodzice

mieli w ogóle jakiś dobytek, który mogliby bez problemu przeznaczyć na

książki i zabawki dla domu dziecka. Rodziców moich i Zuzki oraz mamy

Emmy stanowczo nie było stać na aż taką filantropię. Musiałyśmy więc

poradzić sobie same.

- To co, idziemy do twojej babci? - spojrzałam pytająco na Emmę.

- Pewnie! - uśmiechnęła się moja ruda przyjaciółka. - Już jej wczoraj

mówiłam, że chcemy takie małe pipetki dla dzieciaków.

- Pipetki? - wszystkie trzy uniosłyśmy wysoko brwi.

- No pipetki... takie małe prezenty... takie...

- Drobiazgi? - domyśliła się Julka.

- Drobiazgi, tak - pokiwała głową Emma. - Myślałam, że to się

nazywa pipetki.

- To się nie nazywa pipetki - warknęła Zuzia, jak zawsze, gdy była

mowa o czymś, co kojarzyło się z chemią albo fizyką. Tak jak pipeta

właśnie...

- To nawet nie brzmi jak pipetki - uśmiechnęłam się.

- Coś mi się pomysiało - powiedziała Emma, smutna jak zwykle,

kiedy okazywało się, że jej polski wciąż nie jest doskonały. Darowałyśmy

jej więc to pomysianie. Nie było sensu jej dobijać... Zresztą i tak świetnie

rozumiałyśmy, co miała na myśli. Pewnie połączyła słowo „pomieszać” i

„pomylić”. I wyszło „pomysiać”. Całkiem słodkie słowo...

- Mam tu szablony - babcia Emmy doskonale się przygotowała do

naszej wizyty. - Szyłam z nich zwierzęta dla moich dzieci, a potem dla

Emmy i chłopców, i wysyłałam do Anglii. O, widzicie? To jest pies, to

kot, to żyrafa, a to dwa łabędzie, jeden ze złożonymi skrzydłami, a drugi z

background image

rozłożonymi... Poradzicie sobie same.

Nie miałam pojęcia, w jaki sposób z kartonowych szablonów mamy

zrobić prawdziwe zabawki. I skąd ta pewność, że sobie poradzimy?

- Tu są kawałki różnych materiałów - babcia Emmy podała nam

wielką torbę pełną kolorowych skrawków. - Przykładacie szablon do

materiału złożonego na dwoje, żeby zwierzę miało dwa boki,

obrysowujecie długopisem albo ołówkiem, wycinacie, potem bierzecie

kolejny szablon, ten mały... to brzuszek i grzbiet, żeby zwierzę nie było

płaskie... zszywacie, wypychacie watą, gąbką, innymi skrawkami, i już.

- Jakie już? - zapytała Emma. - A oczy?

- No tak, zwierzęta muszą mieć też oczy - roześmiała się jej babcia. -

A czasami nawet wąsy... Ale od czego są guziki, skrawki wełny, kawałki

drutu? Poradzimy sobie, zobaczycie! Niech każda z was weźmie szablon

jednego zwierzaka i wycina. Ja wam to potem pozszywam szybciutko na

maszynie i będziemy mieć mnóstwo zabawek.

To naprawdę nie było trudne! Minęło całe popołudnie i wieczór, a

my dalej pracowałyśmy w tej małej manufakturze. Rysowałyśmy,

wycinałyśmy, babcia Emmy siedziała przy cichutko terkoczącej maszynie

i co chwilę podawała nam gotowe do wypychania zwierzęta. Potem

jeszcze zostawało tylko zaszyć im brzuchy albo boki, doprawić oczy... I

już. Na stole stały cztery żyrafy, z czego jedna miała różowe paski, dwie

były całe w kropki, a ostatnia miała rzucik w kwiatki... Wszystkie były

prześliczne! Obok stało aż siedem psów. Równie pięknych!

- Ja najbardziej lubię tego z żółtymi wielkimi oczami - uśmiechnęłam

się, zaszywając brzuch łabędziowi w drobną czerwoną kratkę.

- A ja tamtego kotka z czerwonymi wąsami z drutu - powiedziała

background image

Julka.

- To drut uratowany z jakiegoś starego radia - babcia Emmy na

moment oderwała się od maszyny. - Spodobał mi się kolor, więc go

schowałam. Z dziesięć lat przeleżał w szufladzie i w końcu się przydał.

Bardzo ładne te wąsy, takie zawadiackie... Dobrze, że chłopców nie ma w

domu, na pewno by chcieli zatrzymać tego kota... i jeszcze kilka innych. I

ze dwa łabędzie...

- A gdzie są twins? - zainteresowała się Emma. - Nie trzeba ich

odebrać z przedszkola? Robi się późno...

- Twoja mama już ich odebrała, nie martw się, możesz spokojnie

wrócić do swojego łabędzia. Nie wypchałaś mu lewego skrzydła! - miałam

wrażenie, że babcia Emmy nie chce za wiele mówić o rym, gdzie są

bliźniaki. Wyraźnie usiłowała odwrócić uwagę wnuczki. No i świetnie jej

się udało. W końcu żadna z nas nie tęskniła specjalnie za Markiem i

Robinem. Przy nich na pewno nie uszyłybyśmy ani jednego zwierzaczka!

Za to same musiałybyśmy układać się na półkach albo skakać z szalki na

tapczan i udawać koty.

Siedziałyśmy w maleńkim mieszkanku Emmy do świtu. Ale efekt

był imponujący: czterdzieści siedem zwierzaków uszytych z resztek,

siedem lalek zrobionych na drutach i szydełku przez babcię Emmy, wieki

temu... I jeszcze dwadzieścia dwie figurki z modeliny.

- Twins wygrali konkurs w przedszkole, dostali wielką paczkę

modelina... modeliny, tak? Wielką paczkę modeliny, a nic z niej nie robią -

to mówiąc, Emma wyciągnęła z pawlacza gigantyczne pudło.

No tak, z tej modeliny naprawdę można było zrobić dwieście

prezentów. A przynajmniej sto. Niestety, z naszej czwórki tylko Zuzia

background image

potrafiła ulepić coś, co chociaż trochę przypominało to, co zamierzyła

autorka. Piesek był pieskiem, kotek kotkiem, a krasnoludek krasnolud-

kiem. My mogłyśmy jej tylko pomóc, lepiąc z drobinek modeliny nosy.

Małe kuleczki - to właśnie potrafiłyśmy. I niestety nic więcej.

- Jutro zrobię jeszcze kilkanaście... - powiedziała Zuzia, ziewając.

Była piąta rano. Zdecydowanie nie opłacało się wracać do domu, gdyż o

ósmej czekała nas kartkówka z matmy... A zaraz po niej upiorna klasówka

u Bzyka. Ułożyłyśmy się więc wszystkie na wersalce Emmy.

- A gdzie śpi twoja babcia? - zainteresowałam się, zamykając oczy. -

Chyba normalnie dzieli pokój z tobą, tak mówiłaś, prawda?

- Prawda - przytaknęła Emma. - Ale dziś śpi z twins.

- Twins? Oni wrócili? - zapytała Julka. - Nawet nie zauważyłam...

Pewnie musieli być strasznie zmęczeni, skoro od razu poszli spać, zamiast

biegać po mieszkaniu i krzyczeć.

- Wrócili z mamą, very tired... - powiedziała Emma.

- A gdzie jest twoja mama? - zapytała Zuzka. - Też śpi, z babcią i

chłopcami? Musi im być ciasno...

- Jest w pracy - powiedziała Emma, co sprawiło, że całkowicie

odechciało nam się spać.

- W pracy? Znalazła pracę? Gdzie? - miałyśmy setkę pytań.

- W biurze, jako secretary... sekretarka... W biurze. Od wczoraj.

- Biura pracują na nocną zmianę? - zdziwiłam się.

- Robią bilans, tak powiedziała, gdy przyprowadziła twins. Że

wychodzi do pracy i wróci dopiero rano.

Nie wyglądało to najlepiej. Siedzenie w pracy do rana, od razu

drugiego dnia?

background image

- Mam nadzieję, że przynajmniej zapłacą jej za nadgodziny - Zuzia

nawet o piątej rano była praktyczna do bólu.

- Mam nadzieję - przytaknęła Emma bardzo niepewnie.

A mnie nagle przyszła do głowy okropna myśl. Może jej mama

wcale nie ma pracy? Może po prostu ma romans? To znaczy, chyba nawet

nie romans... ona w końcu rozwodzi się z panem Adamsem... Więc to

wcale nie była tak okropna myśl, jak mi się wydawało... Nie chodziło

przecież o romans, tylko o zwyczajnego, nowego mężczyznę. Może jest u

niego, a nie w żadnej pracy? I nie chce mówić o niczym rodzinie, nie wie,

jak to przyjmą... Skoro jednak pani Adams nie chciała informować Emmy,

a Emma wierzyła w historię o pracy w nocy, to chyba lepiej było siedzieć

cicho. Nie chciałam jej denerwować. Za to bardzo, bardzo chciałam spać.

- Dobranoc - powiedziałam więc po prostu i zamknęłam oczy.

W czwartek pojawiłyśmy się w szkole nieco spóźnione i zaspane. I

od razu wpadłyśmy na kartkówkę z matmy, chyba siedemnastą w tym

semestrze. Wolałam nie myśleć o tym, co z niej dostaniemy. Zwłaszcza

ja... I faktycznie niemal natychmiast przestałam się tym martwić. Bo gdy

tylko rozległ się dzwonek i wyszłyśmy z klasy, matma przestała się liczyć.

Z pudła stojącego pod ścianą wysypywały się zabawki. Całe mnóstwo

zabawek! Klocki, miśki, małpki, pluszowe osiołki. No a przede wszystkim

lalki. Najpiękniejsze lalki, jakie widziałam.

- Mam nadzieję, że w tym domu dziecka jest więcej dziewczynek niż

chłopców - uśmiechnęła się Zuzka, zaskoczona i zachwycona tak jak ja.

Poszłyśmy skontrolować dwa pozostałe pudła: na pierwszym piętrze

i przy wejściu do szatni. Były wypełnione po brzegi! Przenoszenie

zabawek zajęło nam tyle czasu, że spóźniłyśmy się na kolejną lekcję, czyli

background image

na klasówkę u Bzyka. I, co najdziwniejsze, wcale się tym nie przejęłyśmy.

Za to na lekcji z naszą wychowawczynią stawiłyśmy się punktualnie. A

razem z nami wszystkie te miśki, klocki i lalki.

- Dzisiaj zamiast normalnej lekcji angielskiego czeka nas pakowanie

prezentów - powiedziała Mądra, bardzo wzruszona.

Klasa zareagowała na to z entuzjazmem... oprócz Moniki

Frankowskiej. Przyjaciółka Karoliny postanowiła być lojalna... troszkę

lojalna. I na znak tej lojalności prychnęła cichutko z wyraźnym

niezadowoleniem.

- Coś nie tak, Moniczko? - Mądra jak fioletowa pantera znalazła się

błyskawicznie przy jej ławce. - Wolisz lekcję? Proszę bardzo, mogę dać ci

do rozwiązania bardzo interesujący test.

- Nie, dziękuję - zaczerwieniła się Monika, pochylając głowę. -

Chętnie będę pakować prezenty...

Okazało się, że mamy trzysta osiemdziesiąt trzy paczki! To było

naprawdę niesamowite. Ludzie poprzynosili po kilka rzeczy, jedna

dziewczyna z II b nawet dziesięć czy jedenaście ślicznych, pluszowych

misiów... Wszystkie siedziały od lat na półce, za szkłem. Nie bawiła się

nimi ani razu. Jeden miał nawet metkę przy uchu!

- Paczki z czerwonymi kokardkami dla chłopców, dla dziewczynek z

niebieskimi - przypominała Mądra, przekładając je z biurka do worka.

- Jest tyle prezentów, że wystarczy dla dwóch domów dziecka, nie

dla jednego - powiedziała Zuzka. I oczywiście miała rację! Mogliśmy

obdarować więcej dzieciaków, niż zamierzaliśmy! Nie tylko nie zabrakło

nam prezentów, ale było ich za dużo.

Chyba trafiłam do fajnej szkoły, pomyślałam. Wszyscy naprawdę się

background image

przejęli...

- No to zadzwońmy do jeszcze jednego domu dziecka, trochę

mniejszego, dowiedzmy się, ilu tam mają podopiecznych - snuła plan

Julka.

Posłuchałyśmy jej. W domu przy Anielewicza było sto

siedemdziesiąt jeden dzieciaków. Dyrektorka popłakała się w słuchawkę,

słysząc, że chcemy im coś dać.

- Na Gwiazdkę nasi podopieczni dostają paczki co roku - mówiła

łamiącym się głosem. - Ale mikołajki... Oni chyba nawet nie wiedzą, co to

znaczy!

- Trzysta osiemdziesiąt trzy paczki - liczyłyśmy. - Dom dziecka z

placu Słonecznego to dwieście siedemnaście dzieciaków... Trzeba odjąć

dwieście siedemnaście od trzystu osiemdziesięciu trzech...

- Sto sześćdziesiąt sześć - Zuzka policzyła to w pamięci! - Brakuje

nam jeszcze pięciu prezentów.

- Uszajemi... uszyjemy je wieczorem - Emma nie widziała problemu.

- Pewnie, że uszyjemy - pokiwałam głową.

Dopiero następnego dnia, w wielkiej sali domu dziecka przy placu

Słonecznym, i mniejszej - tego przy Anielewicza, dotarło do mnie, ile

dobrego zrobiłyśmy. Marta Mądra siedziała w kąciku, ubrana oczywiście

w różne odcienie fioletu i śliwki, a po policzkach ciekły jej strumyczki łez.

Julka rozpłakała się już w progu... Ja trzymałam się prawie do samego

końca. Do chwili, gdy mała, czarnowłosa dziewczynka zawisła mi na szyi.

Wtedy i ja zaczęłam ryczeć jak bobrzyca. I strasznie chciałam zabrać tę

czarnulkę do domu. I wszystkie pozostałe dzieciaki też. Dwieście

siedemnaście maluchów. I jeszcze sto sześćdziesiąt sześć kolejnych. W

background image

końcu te z Anielewicza były tak samo słodkie i kochane jak te z placu

Słonecznego. I też nie chciały nas puścić...

background image

ROZDZIAŁ 4

SZUKAMY PRACY

Mam wrażenie, że mikołajki były dopiero wczoraj - westchnęła

Julka. - Ale czas tak pędzi... Do świąt niecałe dwa tygodnie, a ja wciąż nie

mam prezentów.

- Ja też nie - pokiwała głową Zuzka.

- I ja... - poczułam, że w gardle staje mi wielka metalowa kula. Jak

zwykle, kiedy docierało do mnie, że muszę poprosić rodziców o pieniądze.

Dokładnie mogłam sobie wyobrazić ich miny...

- Ja chyba nic nie kupię - Emma najwyraźniej miała ten sam

problem.

Następnego dnia zmieniła jednak zdanie.

- Babcia dała mi pieniądze! - powiedziała uradowana, gdy

weszłyśmy po lekcjach do mieszkania Zuzi, jak zwykle, na herbatę z

malinami. - Kupię prezenty dla mamy i twins, no i babci. Chociaż to

głupio kupować babci coś za pieniądze babci.

Miała rację. Też zawsze mnie to denerwowało. Kupowanie rodzicom

prezentów za pieniądze, które sami mi dali, było naprawdę idiotyczne. Ale

czy było inne wyjście?

- Może byśmy jakoś zarobiły na prezenty? - widać było, że Zuzkę też

gryzło to, co mnie i Emmę. - I kupiły je za własne pieniądze?

- Ale jak??? - spojrzałam na nią zdumiona. - Mamy po trzynaście lat,

nie wolno nam pracować, nikt nas nie zatrudni...

- Ja mam grosiki w skarbonce, jeszcze z szóstej klasy - westchnęła

Zuzia. - Ale strasznie mało tych grosików...

- A ja nie mam nawet grosików - odezwała się cichutkim głosem

background image

Emma. - I moja mama też nie... Za to mamy twins, oni zawsze dostają

dużo presents... to znaczy dostawali, w Anglia... a w tym roku...

- W tym roku też dostaną! - Julka wpadła nagle w niezrozumiałą

euforię. - Zobaczycie, będzie nas stać na prezenty dla wszystkich! Dla

całej rodziny! Zarobimy mnóstwo pieniędzy!

- Niby jak? - nie rozumiałam. - Będziemy zbierać butelki po

śmietnikach? Kiedyś próbowałam, nie po śmietnikach, ale po sąsiadach...

chciałam sobie kupić komórkę... w sklepach nie chcą teraz butelek bez

paragonu, że się tam kupiło te napoje, a w skupie są za to jakieś grosze.

Zbierałam tydzień i nawet na futerał do komórki mi nie starczyło! Nie ma

szans.

- Nie chodziło mi o butelki - pokręciła głową Julka. A Zuzia pisnęła,

nagle też wpadając na świetny pomysł:

- Mogłybyśmy bawić dzieci! Moja siostra bawiła, jeszcze gdy była w

liceum. Trzeba po prostu poczytać ogłoszenia.

- Zostawiłabyś dzieci z trzynastolatkami? - pomysł nie wydawał mi

się wcale taki genialny.

- Ja często zostaję z twins - powiedziała Emma.

- No tak, ty masz doświadczenie - zgodziłam się. - Ale my...

- A może nie dzieci tylko staruszki? - Zuzia nie zamierzała

zrezygnować. - Możemy robić zakupy staruszkom, żeby nie chodziły same

do sklepu. W zimie to dla nich straszny kłopot, ubrać się w te ciężkie

płaszcze i przedzierać przez zaspy, ślizgać na oblodzonych chodnikach...

Przez moment przed oczyma stały mi zaspy wielkie jak piramidy, ale

szybko się otrząsnęłam. Mieszkamy w mieście... to znaczy ja pod

miastem, ale też nie w jakiejś głuszy. Zaspy widziałam raz czy dwa, tylko

background image

w parku, i też wcale nie musiałam się przez nie przedzierać... Ale przecież

nie zaspy były tu największym problemem!

- Myślisz, że staruszki mają pieniądze na takie usługi? - miałam

ochotę popukać się w głowę. - Mogłybyśmy im pomóc, czemu nie, ale

charytatywnie. Zrobić to bezinteresownie, a nie jeszcze na nich żerować,

na ich marnych emeryturach...

- Masz rację - zasmuciła się Zuzka. - Ale w takim razie nie wiem, co

mogłybyśmy jeszcze robić.

- A może dacie mi w końcu dojść do głosu? - Julka była najwyraźniej

zniecierpliwiona. - Mówiłam wam, że mam pomysł. I wcale nie wymaga

on wyzyskiwania biednych starszych pań, wysupłujących z podołka ostat-

nie grosze, albo złote monety jeszcze z czasów wojny.

Nie byłam pewna, co to jest podołek i dlaczego właśnie tam staruszki

miałyby trzymać monety sprzed sześćdziesięciu lat. Ale nie o to teraz

chodziło.

- Mów! - zażądałam od Julki.

- Mów, jaki to pomysł - zgodziła się ze mną Zuzka. - I to szybko!

- Szybko! - pokiwała głową Emma, najbardziej z nas potrzebująca

pieniędzy.

- Pójdziemy do kwiaciarni - Julka powiodła po kuchni wzrokiem,

spodziewając się chyba burzliwych oklasków.

- Do kwiaciarni? - zupełnie nie rozumiałam, dlaczego miał to być

taki świetny plan.

- Do kwiaciarni? Takiej z kwiatkami? - upewniła się Zuzka.

- Z kwiatkami - przytaknęła Julka, triumfując. - Nie rozumiecie? Do

tej kwiaciarni na moim osiedlu, do mamy Tomka!

background image

Tomka... no tak, oczywiście, znałam kiedyś pewnego Tomka...

Byłam w nim zakochana po uszy. I on prawie poprosił mnie w andrzejki o

rękę. To znaczy nie o rękę, ale o to, żebym z nim chodziła. Prawie... to

było wieki temu, niedługo miną dwa tygodnie... od tamtej pory Tomek

mnie nienawidzi. Myśli, że kocham innego. Głupie nieporozumienie,

oczywiście. Mogłabym je wyjaśnić w ciągu trzech minut. Ale nie

wyjaśniłam, bo Tomek od tamtej pory nie pojawiał się w szkole. Moja

andrzejkowa, trochę oszukana wróżba, nie chciała się spełnić. Powinnam

chyba o nim zapomnieć...

- Do mamy Tomka - powtórzyła Julka, patrząc na mnie uważnie spod

jasnych, opadających na twarz włosów.

- Chodźmy! - uśmiechnęłam się, w najbardziej radosny i nic nie

znaczący sposób, na jaki mogłam się zdobyć. Ale oczywiście nie

zwiodłam moich przyjaciółek.

- Tomek się od tamtej pory do ciebie nie odzywał? - zapytała wprost

Zuzka. - W szkole go nie ma, czyżby zrezygnował z nauki?

- Taki zawód miłosny mógł go nawet zabić - rozmarzyła się Julka. -

Dawno go nie widziałam, to fakt... Więc może umarł ze zgryzoty?

Chociaż, gdyby umarł, jego mama na pewno chodziłaby w żałobie. A

ona... prawie zawsze ubiera się na czarno, więc nie wiem, czy to żałoba

czy nie... ale widziałam wczoraj, jak gdzieś biegła, zamknęła nawet na

chwilę kwiaciarnię... Miała pomalowane na czerwono paznokcie i

czerwone buty. Zrozpaczona matka nieboszczyka nie malowałaby chyba

paznokci na krwisty kolor?

Brr! Nieboszczyka! Jak to brzmiało! Mój Tomek absolutnie nie mógł

być nieboszczykiem, nie zgadzałam się na to i już! Mógł być obrażony,

background image

urażony, mógł nie chcieć mnie więcej widzieć... ale nieboszczyka

stanowczo sobie wypraszałam!

- A po co pójdziemy do tej kwiaciarni? - zapytała Zuzka, trzeźwo jak

zwykle.

- Po pracę! - uśmiechnęła się Julka. - Mama Tomka da nam pracę, na

pewno. Zawsze przed świętami jest u niej mnóstwo roboty. Pamiętam, co

się działo w zeszłym roku. Czasami siedziała do świtu, żeby przygotować

to, co zamówili klienci na następny dzień.

- Będziemy układać bukiety? - zdziwiłam się. Nie miałam pojęcia o

układaniu bukietów, nawet gdy wręczałam komuś różę, miałam problem,

jak ją podać. Stokrotki rozsypywały mi się na wszystkie strony, trzech

frezji nie umiałam włożyć do wazonu tak, żeby wyglądały ładnie i

naturalnie. Nawet po rocznym kursie bukieciarskim miałabym problem.

Stanowczo nie nadawałam się do tej pracy!

- Będziemy jej pomagać - powiedziała Julka enigmatycznie. -

Zobaczycie, że się uda! Pojedziemy od razu na moje osiedle?

- Jedźmy! - zgodziłyśmy się wszystkie trzy. Osiedle dla bogaczy nie

było naszym ulubionym miejscem, a pan Ździebełko stanowczo nie był

naszym ulubionym mieszkańcem tego osiedla... pani Ola jednak,

właścicielka kwiaciarni przy bramie, nie była ani bogata, ani nie-

sympatyczna. Była strasznie miłą osobą. I kto wie, może faktycznie

mogłaby nam pomóc?

Pomóc zobaczyć się z Tomkiem - podpowiedział jakiś cichutki

głosik w środku mojej głowy. Wcale nie chciałam tak pomyśleć! Chciałam

skupić się na zarabianiu pieniędzy. Ale myślenie o Tomku jakoś tak

zawsze narzucało mi się samo...

background image

- Możemy robić stroiki, łańcuchy, wyklejać jakieś oryginalne kartki

pocztowe... Możemy robić wszystko, co nam pani każe! Będziemy pani

służącymi, jeśli pani zażąda! - Julka z wrodzonym talentem przekonywała

panią Olę, że mogłaby mieć z nas w kwiaciarni pożytek.

A ja starałam się odgonić myśl o tym, że zrobione przez nas kartki

byłyby naprawdę bardzo, bardzo oryginalne. Ale niekoniecznie w

pozytywnym znaczeniu...

Lepsza, milsza wersja Palomy Picasso poprawiła małe, druciane

okularki, zsuwające się jej z nosa, i roześmiała się serdecznie.

- Z nieba mi spadacie!

Zuzia, Emma i ja stałyśmy jak zamurowane. Nie miałyśmy pojęcia,

czy mama Tomka kpi z nas, czy mówi poważnie. Nie, kpić to nie kpi, ona

nie należy do kpiarzy... mogłaby raczej żartować, delikatnie i wcale nie

złośliwie. .. Ale to zdanie o spadaniu z nieba wcale nie brzmiało jak żart.

- Nawet nie wiecie, jak ciężko o pomocników dwa tygodnie przed

Gwiazdką! - to naprawdę nie była kpina ani nawet żart. - Dawałam

ogłoszenie, chciałam przyjąć studentów... Ale oni mają o tej porze roku

lepsze zajęcia, są dosłownie rozrywani. Biegają po mieście w przebraniach

świętych Mikołajów, roznoszą jakieś paczki po biurach, sprzątają, trzepią

dywany... Wolny, chętny do pracy student w grudniu to marzenie ściętej

głowy.

- Ma pani za to przed sobą cztery wolne, chętne do pracy

gimnazjalistki - dygnęła Zuzka nerwowo. - Bardzo byśmy chciały zarobić

kilka złotych na prezenty dla rodziców.

- Zarobicie więcej niż kilka złotych! - uśmiechnęła się pani Ola. - I

naprawdę bardzo się cieszę, że przyszłyście!

background image

Wszystkie patrzyłyśmy na nią w milczeniu. Nie dlatego, że nie

miałyśmy nic do powiedzenia. Po prostu nas zatkało. Nie mogłyśmy

wydobyć dźwięku z krtani... a może dźwięku nie wydobywa się z krtani,

lecz z tchawicy? Nie byłam pewna... A przecież powinnam być! Przecież

jestem z tych Łaniewskich, ze starej lekarskiej rodziny... No i uczyłam się

na biologii o powstawaniu dźwięku. Był nawet rysunek na całą stronę w

książce. Niestety, nic z niego nie pamiętałam. Dobrze, że babcia nie

wiedziała o moich wątpliwościach!

- Chciałabym też was prosić o wyprowadzanie psa - powiedziała pani

Ola, korzystając z tego, że żadna z nas nie mogła wydusić z siebie ani

słowa.

- Psa? - Julkę nareszcie odetkało. - Kamusi? A co, Tomek nie może z

nią wychodzić?

- Nie może - pokiwała głową jego mama, a mnie znów przyszło do

głowy to okropne słowo „nieboszczyk”! Aż mnie przeszedł dreszcz!

- Dlaczego? - Zuzka też odzyskała mowę i domagała się konkretnej

odpowiedzi. - Coś mu jest?

- Prosił, żeby wam o niczym nie mówić... to znaczy tobie, Jula, bo

tylko ty tu przychodzisz... Ale w tej sytuacji... ja już naprawdę nie mogę

zamykać codziennie kwiaciarni, żeby wyprowadzić psa. Klienci dostają

szału, kiedy muszą czekać pod drzwiami, Kama dostaje szału, że nie może

pobiegać tyle, ile by chciała... Muszę was poprosić o pomoc, choćby mój

własny syn miał się na mnie obrazić. Zresztą zupełnie nie wiem, dlaczego

on tak się upiera przy tej tajemnicy. W końcu to, co się stało, to przecież

żaden wstyd...

Wstyd? O co może jej chodzić? Co mu się stało? Dostał jakiś

background image

parchów na całej twarzy i nie chce, żebyśmy go oglądały w takim stanie?

Ogolił głowę na łyso i z tego powodu nie przychodzi do szkoły i unika

znajomych? Nie, to nie miało sensu...

- Tomek złamał nogę w andrzejki - powiedziała jego mama. A ja

poczułam, że zaraz zemdleję.

background image

ROZDZIAŁ 5

KOKARDKI

Nie słuchałam już, co mówi pani Ola. Pokazywała nam malutkie

choinki, mówiła coś o łańcuchach i kokardkach, wręczyła Julce worek

wypełniony jakimiś czerwonymi skrawkami... Nie miałam pojęcia, co to

jest. One o tym dyskutowały, coś sobie rysowały na kartce... A ja czułam

się tak, jakby właścicielka kwiaciarni i moje trzy przyjaciółki rozmawiały

w obcym języku, który słyszę pierwszy raz w życiu. Słyszałam te głosy,

ale jakby z daleka... Nie docierały do mnie, do mojej głowy. Bo w niej

było miejsce tylko na jedno słowo: Tomek. Te pięć liter wypełniało cały

mój mózg, moje serce, mój żołądek nawet... Nawet powietrze, którym

oddychałam, było wypełnione tym jednym słowem. Tomek, Tomek,

Tomek... Tylko o nim mogłam myśleć.

- To ja pójdę wyprowadzić psa! - powiedziałam, wpadając nagle na

genialny pomysł. Przecież mogę odwiedzić go od razu i wszystko

wytłumaczyć...

- Już go dziś wyprowadziłam, będzie trzeba z nim wyjść dopiero

wieczorem... ale zrobię to sama, wy, dziewczynki, lepiej idźcie do domu

robić kokardki - uśmiechnęła się pani Ola, łamiąc mi serce.

Jakie kokardki?! Nie zamierzałam robić żadnych kokardek, chciałam

zobaczyć się z Tomkiem, porozmawiać z nim, wyjaśnić... Byłam gotowa

nocować u Julki, żeby tylko jakoś dorwać się do tego psa... a przez psa do

Tomka.

- To może pójdziemy do mnie? - zaproponowała Emma. - Moja

babcia robi takie rzeczy... pomoże nam, tak jak z animals wpychanymi

gąbką.

background image

- Zwierzętami wypychanymi gąbką - poprawiłam ją zrezygnowana.

Byłam pewna, że Julka i Zuzia zachwycą się pomysłem wycieczki do

małego, ciasnego mieszkanka Emmy. I nie pomyliłam się.

- Ja wrócę na czas, wyprowadzę Kamusię wieczorem, niech się pani

nie martwi - zapewniła panią Olę Julka.

Czarnowłosa kobieta w drucianych okularkach pokręciła głową:

- Nie musisz, Jula, naprawdę... Skoro pomożecie mi z tymi

kokardkami, to mogę zamknąć kwiaciarnię i wrócić normalnie do domu.

Może nawet uda mi się ugotować dla Tomka zupę? I nareszcie trochę z

nim porozmawiać. Biedak, nie może wychodzić z domu, leży całymi

dniami na kanapie... Ja bym się zanudziła na śmierć, ale on uczy się w tym

czasie węgierskiego, czyta, a nawet gra sam ze sobą w szachy.

Moje serce (i nogi też!) znów zaczęło się wyrywać do mieszkania

pani Oli i jej syna. Sama powiedziała, że jest biedny i brakuje mu

towarzystwa. Proszę bardzo, mogę być jego towarzystwem choćby

codziennie! Mogę nawet zrezygnować ze szkoły, żeby siedzieć przy jego

łóżku. Mogę nauczyć się gotować zupy i grać w szachy... Mogę zapisać się

na węgierski, czemu nie... Nic nie wydawało mi się zbyt trudne ani zbyt

głupie!

- W takim razie przyjdę do Kamy rano przed szkołą - zgodziła się

Julka.

- Przed szkołą, to znaczy przed pracą, sama z nią wyjdę, kwiaciarnia

to w końcu nie piekarnia, nie otwieram jej o szóstej rano - uśmiechnęła się

nasza Paloma Picasso. - Wystarczy, że wyprowadzisz Kamusię po lek-

cjach. Wtedy najtrudniej mi wyrwać się z pracy, muszę wszystko

zamykać, wywieszać kartkę...

background image

- Będę jutro od razu po lekcjach! - obiecała Julka, biorąc z ręki pani

Oli klucze „żeby Tomek nie musiał kuśtykać do drzwi”.

A ja obiecałam sobie w duchu, że nazajutrz przyjdę po szkole razem

z nią na to okropne osiedle, na które nie można wejść bez przepustki.

Przyjdę, choćby nie wiem co! I spotkam się z Tomkiem!

Następnego dnia jednak zdarzyło się właśnie to „nie wiem co”, i

żadna z nas ani przez chwilę nie myślała o Tomku, pani Oli i biednej

Kamusi, która czekała na spacer, piszcząc pod drzwiami.

Poszłyśmy do szkoły niewyspane, śmiertelnie zmęczone. .. Do

trzeciej w nocy wiązałyśmy bowiem malutkie czerwone kokardki. To było

właśnie to, co wręczyła nam w worku pani Ola. Mnóstwo czerwonej

aksamitnej wstążki, z której trzeba było zrobić równiutkie kokardki.

Podobno miniaturowe choinki udekorowane takimi wstążeczkami idą w

kwiaciarni jak woda.

- Musicie wiązać bardzo równo! - powtarzała babcia Emmy. -

Ludzie, którzy wydają pieniądze, chcą dostać naprawdę towar doskonały.

Oglądają każdy milimetr choinki, rezygnują z byle powodu... Musicie się

starać!

Starałyśmy się więc jak szalone.

- Jestem mistrzynią równych kokardek! - wołała Zuzia, wymachując

nam przed nosami kawałkami czerwonej wstążki, spiętej pośrodku

malusieńką złotą klamerką.

- A moje co? Gorsze? - oburzona Julka prezentowała nam z dumą

swoją produkcje.

Ja i Emma błyskawicznie włączyłyśmy się do zabawy i też

zaczęłyśmy machać, a nawet rzucać wstążeczkami.

background image

W tym momencie drzwi uchyliły się i wyjrzała zza nich babcia

Emmy. Byłam pewna, że chce nas skrzyczeć za ten hałas. Dochodziła

północ, bliźniaki już dawno spały, pani Adams przed chwilą wróciła z

pracy (pewnie znowu siedziała do nocy nad jakimś bilansem) i też

położyła się do łóżka. To na pewno nie była dobra pora na wrzeszczenie i

skakanie po wersalce.

A może babcia Emmy też chciała iść spać i po prostu nie miała

gdzie? Przecież dzieli pokój z Emmą, a teraz w tym pokoju jesteśmy my i

dwa tysiące wstążeczek. I na pewno nie można się tu spokojnie położyć.

Tak, to chyba jednak nie był najlepszy pomysł, żeby zajmować się pracą

właśnie u Emmy. Mogłyśmy iść do mnie, do Zuzi, w ostateczności nawet

do Julki... może jej rodziców nie byłoby w domu? A nawet gdyby byli, jest

to jednak dużo większy dom niż mieszkanko Emmy. Ze czterdzieści razy

większy, tak na oko...

Babcia Emmy nie zamierzała jednak ani nas uciszać, ani wyganiać.

- Przyszłam sprawdzić, jak wam idzie - powiedziała po prostu i

podniosła do góry pierwszą z kokardek leżących na biurku. - Będę waszą

brakarką.

- Brakarką?! - tym razem nie tylko Emma, ale cała nasza czwórka

słyszała to słowo po raz pierwszy.

- Brakarką to kontroler jakości - wyjaśniła nam starsza pani. -

Sprawdza, czy nie ma jakiejś fuszerki.

- Fuszerki? - zdziwiła się Emma. - Ja wiem, ja jadłam takie jajka

fuszerowane... i kaczkę fuszerowaną... Ale tych kokardek nie fuszerujemy

chyba?

Babcia razem z Julką zaczęły jej cierpliwie wyjaśniać różnicę między

background image

faszerowaniem i fuszerowaniem. A ja znów mogłam odpłynąć myślami

daleko, na znienawidzone osiedle dla bogaczy. Na najcudowniejsze

osiedle na świecie. Bo tam mieszkał Tomek. Uwięziony w swoim pokoju z

nogą w gipsie... Dlaczego nie pobiegłam do niego od razu, prosto z

kwiaciarni? Przecież Julka mówiła kiedyś, że pani Ola z synem mają

malutkie mieszkanko nad kwiaciarnią. A więc dzieliło mnie od niego tylko

kilka schodków... Może nawet słyszał naszą rozmowę? Może wiedział, że

tam byłam? No tak, jeśli wiedział, jeśli słyszał mój głos, to już po mnie.

Tomek na pewno jest całkowicie przekonany, że mi na nim nie zależy.

Gdyby mi zależało, nie odeszłabym przecież dosłownie spod jego drzwi!

Zrobiłam się na siebie strasznie zła, byłam gotowa jechać na to

osiedle natychmiast, w środku nocy... Pewnie o tej porze nie jeżdżą już

autobusy, na taksówkę wydam więcej, niż zarobię na kokardkach...

Wydam to, co dostałam od mamy na książkę do angielskiego. Ale jakie

znaczenie ma teraz angielski? Czułam, że nie mogę czekać ani chwili

dłużej... Ale nagle, jakimś kącikiem świadomości, jedynym nie zajętym

bez reszty przez Tomka, zauważyłam, że w pokoju dzieje się coś złego.

Emma płakała jak bóbr! O czym to one rozmawiały, zanim się

wyłączyłam? O kaczce faszerowanej? I co, i ta kaczka to taki powód do

łez?

- Co się stało? - zapytałam, zdradzając natychmiast, że byłam tu

przez chwilę obecna tylko ciałem.

Julka przyjrzała mi się uważnie i oczywiście zrozumiała bez słów,

gdzie przebywała moja dusza. Na szczęście nie skomentowała tego w

żaden sposób, szepnęła tylko:

- Babcia odrzuciła wszystkie kokardki Emmy jako wybrakowane.

background image

No tak... już przy szyciu psów, żyraf i łabędzi dla dzieciaków z domu

dziecka Emmie nie szło najlepiej. Nie miała zdolności manualnych i tyle.

Miała inne talenty, umiała fantastycznie śpiewać... Ale teraz nie chodziło o

śpiew, lecz o kokardki.

- Musisz je mocniej spinać, o tak, zobacz - babcia starała się pomóc

swojej wnuczce naprawić błędy. - Wcale nie było brzydko, tylko troszkę

nierówno. Spróbuj tak jak ja, od dołu... Emma jednak nie chciała słuchać.

Chlipała i powtarzała;

- Do niczego się nie nadaję...

A my we trzy, jedna przez drugą, usiłowałyśmy ją przekonać, że jest

dokładnie odwrotnie: nadaje się do wszystkiego! I do robienia kokardek

też!

- Przestań płakać, kochanie - jej babcia miała tak łagodny głos jak

nigdy przedtem. - To wspaniale, że chcesz sama zarobić na prezenty... I na

pewno sobie poradzisz. Jesteś taka dzielna. Nawet nie wiesz, jaka mama

jest z ciebie dumna. Wiele razy mi mówiła, że gdyby nie ty, całkiem by się

załamała po wyjeździe z Anglii. Ale ty zawsze umiesz podtrzymać ją na

duchu... Jesteś wspaniała!

Łzy Emmy obeschły w okamgnieniu. Widać babcia radziła sobie z

pocieszaniem jej znacznie lepiej niż my.

- Spróbuj, kochanie, jeszcze raz, powoli - dwie spracowane dłonie

ujęły drobne ręce wnuczki i wspólnie składały kawałek wstążeczki. Tym

razem idealnie prosto!

O trzeciej w nocy babcia Emmy zgasiła nam światło i stanowczo

zażądała, żebyśmy poszły spać.

- Nie możecie w kółko pracować po nocach - powiedziała. -

background image

Najpierw te zabawki dla dzieci, teraz kokardki... A gdzie wasz sen?

- Wyśpimy się w święta - uśmiechnęłam się i z ulgą przytuliłam do

poduszki. Oczy zamykały mi się same, podobnie jak przyjaciółkom. Tym

razem wyjątkowo żadna nie miała ochoty na rozmowę. Chciałyśmy po

prostu iść spać.

background image

ROZDZIAŁ 6

NIESPODZIEWANY GOŚĆ

Następnego dnia prawie przespałyśmy wszystkie lekcje. Nawet

kolejna kartkówka z matmy nie zdołała wyrwać nas z odrętwienia. Widać

do wszystkiego można się przyzwyczaić... do kartkówek robionych

regularnie na co drugiej lekcji też.

- To co, idziemy do Emmy po kokardki, a potem do pani Oli? -

zapytała Zuzka.

Wszystkie pokiwałyśmy głowami. Ja chyba najbardziej energicznie.

Oczywiście chciałam dostać pieniądze za pierwszą partię towaru...

Oczywiście chciałam usłyszeć, co powie właścicielka kwiaciarni na widok

kokardek, czy będzie zadowolona, czy coś skrytykuje... Ale znacznie

bardziej interesowało mnie mieszkanko nad kwiaciarnią, gdzie czekał pies,

którego trzeba zabrać na spacer... i jego właściciel z nogą w gipsie. Bardzo

na mnie obrażony...

- Dobrze, że jesteście, dziewczynki - babcia Emmy wyraźnie się

ucieszyła na nasz widok. - Zostańcie na pięć minut z chłopcami, muszę iść

do apteki.

- Z chłopcami? - zdziwiła się Emma. - A oni nie są w przedszkolu? O

tej porze?

- W południe zadzwoniła ich wychowawczyni, obaj mają gorączkę,

zabrałam ich do domu... W aptece była długa kolejka, oni strasznie

płakali... Przyszliśmy więc prosto tutaj. Wiedziałam, że wpadniecie po

lekcjach po kokardki, i postanowiłam poczekać. To co, przypilnujecie ich?

Dosłownie pięć minut...

- Nie ma sprawy - uśmiechnęłyśmy się, starając się ukryć

background image

przerażenie. Ostatnio, gdy byłyśmy w domu same z bliźniakami, nie

skończyło się to najlepiej. My sterroryzowane i udające koty i kamienie,

oni poparzeni... To znaczy, tylko Mark... Chyba Mark, nigdy nie udawało

mi się ich rozróżnić... Nie byłam pewna, jak poradzimy sobie tym razem z

dwoma potworkami, w dodatku gorączkującymi. Kto wie, jak wpływa na

nich gorączka?

Na szczęście wpływała uspokajająco. Obaj leżeli w łóżku, przykryci

kocem, i spali jak aniołki. Uśmiechnęłyśmy się jeszcze raz, tym razem z

wyraźną ulgą. Skoro śpią, to babcia Emmy może odwiedzić nawet sie-

demnaście aptek!

- Nie spiesz się, babciu! - zawołała Emma do jej pleców, znikających

za drzwiami.

Chyba wołała za głośno, bo w tym samym momencie cztery powieki

otworzyły się, a spoglądające spod nich dwie pary zielonych oczu wcale

nie wyglądały na zaspane i osłabione chorobą.

- Do szafy! - zawołał chłopiec w żółtej piżamce. - Wszystkie do

szafy, no już! Będziecie moimi więźniami!

Pomyślałam, że dzieci stanowczo nie powinny oglądać brutalnych

filmów. Ani nawet brutalnych kreskówek. Przecież pomysł z uwięzieniem

nas w szafie musiał pochodzić z jakiegoś filmu! Poprzednio tylko Zuzia

leżała w szafie, udając kamień. Lepiej chyba być kamieniem niż

więźniem...

Zobaczyłam, że Julka wyraźnie zbladła, wchodząc do szafy. Czyżby

bała się ciemności? Albo ciasnych pomieszczeń? No tak, w jej domu

wszystko było ogromne...

- Mam klaustrofobię - szepnęła, potwierdzając moje przypuszczenia.

background image

Klaustrofobię, czyli lęk przed zamknięciem... Widziałam kiedyś w

telewizji film na ten temat, taka osoba może nawet umrzeć ze strachu w

czasie krótkiej podróży windą! Stanowczo nie chciałam, żeby Julka umarła

uwięziona w szafie! Nie mogłam na to pozwolić. W końcu nas jest cztery,

a bliźniaków tylko dwóch. W dodatku są przedszkolakami... chorymi

przedszkolakami. Nie możemy dać się im sterroryzować!

Zacisnęłam pięści i postanowiłam ruszyć do ataku. Jak babcia Emmy

to robiła? Nie krzyczała, a jednak byli przy niej jak aniołki. Może w ten

sposób działał jej łagodny głos, taki jakim mówiła do Emmy poprzedniego

wieczora, kiedy ta płakała jak bóbr? Niestety, mnie nie było w tej chwili

stać na spokojny, łagodny głos. Miałam ochotę wrzeszczeć, a nie

przemawiać uspokajającym, kojącym tonem.

Wrzasnęłam więc:

- Spokój! Nie będzie żadnego zamykania nas w szafie! Babcia

zostawiła was pod naszą opieką, a nie nas pod waszą.

Nie byłam pewna, czy te skomplikowane konstrukcje gramatyczne -

„was pod naszą”, „nas pod waszą” - są dla nich w ogóle zrozumiałe. Nie

miałam żadnych doświadczeń z dziećmi, zwłaszcza takimi, które niemal

całe życie spędziły w Anglii.

Otworzyłam usta, żeby jakoś przystępniej przedstawić im moje

przemyślenia, ale nagle odezwała się Zuzka. Bardzo stanowczo się

odezwała.

- Natychmiast wracajcie do łóżka! Natychmiast! Jeśli zdążycie,

zanim doliczę do pięciu, poczytam wam w nagrodę bajki! Raz, dwa, trzy...

Jeszcze zanim powiedziała „trzy”, maluchy znalazły się pod

kołderkami, przykryte po same uszy i wyraźnie spłoszone. Więc to było aż

background image

takie proste? Wystarczyło podnieść głos i być stanowczą?

Julka, równie zdumiona i bardzo, bardzo blada, gramoliła się z szafy.

Kto wie, może uratowałyśmy jej życie?

- Gdzie macie jakieś bajki? - zapytała Zuzka. A spod pierzynek

wyjrzały nieśmiało dwie małe rączki i pokazały zgodnie półkę pod oknem.

Oni się naprawdę nas bali!

- Poczytamy o smoku, chcecie? - Zuzia usiadła na podłodze i wzięła

głęboki oddech.

Nie zdążyła jednak przeczytać ani słowa, bo w tym samym

momencie rozległo się energiczne pukanie do drzwi. Czy raczej kołatanie,

bo przecież babcia Emmy miała zamiast dzwonka śliczną, mosiężną

kołatkę. Kołatkę, a więc kołatanie...

- Babcia nie wzięła klucza? - zdziwiła się Emma i poszła otworzyć.

Na progu jednak nie stała wcale jej babcia. Stał tam Krzysiek

Więcek. Emma zrobiła się czerwona jak burak.

- Cześć... - powiedział Krzysiek, cichutko, jak nie on. I też oblał się

rumieńcem.

Wyglądało mi na to, że nie tylko on podoba się Emmie, ale i ona

jemu... Ach, znowu ta gramatyka. Wy nas, my was, on jej, ona jemu...

Tylko w sprawie mojej i Tomka nie obowiązywała taka wzajemność. Tu

było tylko „on jej”. Ona jemu nie. Ona jemu obojętna, a nawet wroga... To

znaczy, on myśli, że ona mu wroga...

Z wysiłkiem otrząsnęłam się z rozmyślań o gramatycznej

wzajemności i skupiłam swoją uwagę na Krzyśku. Nie wiedziałam, że

Emma dała mu swój adres.

- O, wszystkie tu jesteście? - zdziwił się na nasz widok. Nie ucieszył,

background image

lecz zdziwił. Łatwo to było zrozumieć, w końcu chciał być z Emmą sam

na sam.

- My zajmiemy się chłopcami, poczytamy im bajki, a wy tu sobie

spokojnie porozmawiajcie - zarządziła Zuzia i zaczęła zaganiać mnie i

Julkę do pokoju bliźniaków.

- My też tam pójdziemy, Krzyś, poznasz twins... moje braty... moich

bratów... braci... - Emmie z nerwów myliły się końcówki, w oczach miała

panikę i wściekłość. Wyraźnie była zła, że zamierzałyśmy zostawić ich sa-

mych. A przecież my chciałyśmy dobrze! Bardzo dobrze! Chciałyśmy,

żeby wreszcie spokojnie sobie porozmawiali.

- Cześć, chłopaki! - Krzysiek wcale się nie wygłupiał i w niczym nie

przypominał klasowego błazna, którym przecież był. Zachowywał się

poważnie, nawet bardzo poważnie. Zwłaszcza w stosunku do bliźniaków.

Podał każdemu z nich rękę, jak jeden dorosły facet drugiemu dorosłemu

facetowi. Mark i Robin byli oczywiście zachwyceni takim traktowaniem.

A ja miałam wrażenie, że śnię! Czyżby miłość tak zmieniała ludzi? No tak,

czemu się dziwię... w końcu to właśnie ja chciałam zacząć się uczyć

węgierskiego, gry w szachy i gotowania zup. Z miłości przecież, a nie z

powodu nagłego nadmiaru czasu i chęci znalezienia nowego

fascynującego hobby...

Z trudem zmieściliśmy się wszyscy w pokoiku, w którym leżeli

bracia Emmy. Zuzia wzięła książkę i zaczęła czytać. Najpierw o smoku,

potem o królewnie, która zgubiła koronę, jeszcze później o dwóch

myszkach i żabie...

- Oni już śpią - powiedziałam szeptem.

Zuzka z ulgą zamknęła książkę i wyszła na palcach z pokoju. A my

background image

za nią. W pokoju, w którym robiłyśmy poprzedniego dnia kokardki, było

jednak znacznie wygodniej. A przede wszystkim można było nareszcie

normalnie porozmawiać, zamiast słuchać w skupieniu bajek.

- Skąd wiesz, gdzie mieszkam? - Emma skupiła się i powiedziała

całe zdanie, nie myląc końcówek.

- Wiem o tobie więcej, niż ci się wydaje - odpowiedział Krzysiek,

znów czerwony jak burak. A ja poczułam, że zaraz dostanę zawału. Rety,

ja już to słyszałam! Dokładnie te same słowa! Albo prawie te same!

Słyszałam je z ust Tomka, w identycznych okolicznościach. Pojawił się w

moim domu, a ja zdziwiłam się, skąd ma adres... Czy naprawdę ci faceci

nie zajmują się niczym oprócz śledzenia dziewczyn z naszej klasy?

Zupełnie, jakby nie mogli normalnie zapytać o adres...

- A po co przyszedłeś? - brawo! Emma chyba po raz pierwszy

powiedziała „przyszedłeś”, zamiast „przyszłaś”, „przyszłoś”,

„przyszedłoś”... Różne formy z jej ust już słyszałam, ale tej poprawnej

chyba jeszcze nigdy! Naprawdę się starała panować nad nerwami!

- Nie byłem dziś w szkole - powiedział Krzysiek.

No proszę! Nie było go? W ogóle tego nie zauważyłam! Jeden rzut

oka na Julkę i Zuzię wystarczył, żebym wiedziała, że one też kompletnie

nie zwróciły na to uwagi. Za to Emma... Zachowywała się tak, że mogłam

dać sobie uciąć rękę za to, że zauważyła. Zauważyła i bardzo się przejęła!

Tylko my we trzy, niewyspane i zmęczone, jakoś nie przyjrzałyśmy się jej

w szkole dostatecznie uważnie. No ale teraz byłyśmy pewne: Krzysiek

bardzo, bardzo ją obchodził. I ona jego chyba też.

- Dlaczego nie byłeś w szkole? - zapytała Emma, starając się, żeby w

jej głosie nie było słychać najlżejszych choćby emocji.

background image

- Byłem u lekarza - machnął ręką Więcek. - Nic takiego. Ale miała

być dziś kartkówka z matmy, chciałem zapytać, jak było.

No nie, on naprawdę był klasowym błaznem! W dodatku bez

odrobiny wyobraźni! Czy naprawdę uważał, że ktoś w to uwierzy? W to,

że kartkówka z matmy obchodziła go tak bardzo, że aż przyszedł „zapytać,

jak było”? Może ktoś, kto nie chodzi do naszej szkoły i nie wie, że pani

Kwaśniak robi kartkówki regularnie na co drugiej lekcji, dałby się nabrać.

Ale my chodziłyśmy do tego samego gimnazjum co on! Do tej samej

klasy! I doskonale wiedziałyśmy, że kartkówka na matmie była czymś

równie zwyczajnym jak sprawdzenie listy obecności na jakiejkolwiek

innej lekcji. Nie było sensu w ogóle o tym mówić.

A może właśnie dlatego powiedział o tej kartkówce? - pomyślałam

nagle. Może chciał, żeby od razu było oczywiste, że to tylko pretekst? Że

tak naprawdę nie obchodzi go matma, lecz Emma? Że o to tu chodzi... Ale

nie, Krzysiek nie był na to dość przebiegły. On dał się przecież nabrać

adoratorowi Marty Mądrej, był prostoduszny i łatwowierny. I na pewno

nie umiałby uknuć takiej intrygi. On naprawdę uważał, że świetnie to

sobie wymyślił i że żadna z nas nie wpadnie na to, że kartkówka to tylko

pretekst.

- Tak myślałem... myślałam, że przyjdziesz - zaczerwieniła się

Emma. - To znaczy, nie że przyjdziesz, ale że będziesz chciał wiedzieć,

jak było... Spisałam ci pytania.

Co??? Wszystkie trzy otworzyłyśmy szeroko oczy. Emma myślała o

Krzyśku w czasie kartkówki, zrobiła notatki, bo spodziewała się, że ją

odwiedzi?!

- Myślałam, że ci jutro dam, gdy przyjdziesz do szkoły - spuściła

background image

oczy i sięgnęła do teczki.

- Dzięki! - Krzysiek był zachwycony. - Dzięki, że o mnie

pomyślałaś!

Gruchali tak jeszcze przez chwilę jak dwa gołąbki. Aż robiło mi się

słabo. Kto by się spodziewał, że nasz klasowy błazen okaże się takim

amantem?

Nagle jednak Krzysiek podniósł wzrok i powiedział, wyraźnie

głośniej i wyraźnie do nas wszystkich:

- Chciałem was jeszcze o coś zapytać... Nie daje mi to spokoju.

Powiedziałyście przy sprawie z Karoliną, że podejrzewałyście, że to ja

pociąłem torbę Emmie. Dlaczego? Nie mogę tego zrozumieć! Cała klasa

wciąż mnie pyta, dlaczego... Wszyscy myślą, że coś wiem, że może

zrobiłem to razem z Karoliną... Przestają rozmawiać, gdy się zbliżam.

Dlaczego tak wtedy powiedziałyście?

- A pamiętasz, co mówiłeś w bibliotece? - odpowiedziałam pytaniem

na pytanie.

- W bibliotece? - zatkało go całkowicie. - Ja rzadko bywam w

bibliotece...

W to akurat nie wątpiłam. Ale był tam w andrzejki przed

matematyką. I to nie sam!

- Nie pamiętasz, co mówiłeś między regałami do swoich kolegów

dwudziestego dziewiątego listopada? - przypomniała mu Zuzka bardzo

poważnym tonem. Wyraźnie znowu wcielała się w jedną ze swoich

ulubionych ról: sędziego śledczego.

- Nic nie pamiętam - pokręcił głową bezradnie nasz przesłuchiwany.

- To ci przypomnę - rozkręcała się Zuzia. - Może niedokładnie, ale

background image

brzmiało to tak: „Ta torba to dopiero początek, zobaczycie, co będzie

dalej. Będziemy mieli ubaw po pachy!”.

- Ach, ta torba! - uśmiechnął się szeroko Krzysiek. - Torba dla Marty

Mądrej! Szykowaliśmy jej fajny prezent na mikołajki... ale przez was nic z

tego nie wyszło. Bo przez was w ogóle nie było prezentów.

- Prezent dla Mądrej? - nie rozumiałam. - Chcieliście dać Mądrej

torbę?

- Torbę, ale specjalną... z której wyskakiwałyby główki na

sprężynkach. Widziałem taką kiedyś w filmie, dziewczyna nieźle się

wystraszyła. I zrobiłem taką samą dla Mądrej, własnoręcznie. Pokazałem

kumplom, byli zachwyceni - spojrzał na nas, chyba oczekując oklasków.

Braw nie było. Odezwała się za to Zuzka podejrzliwie:

- Ale powiedziałeś, że to dopiero początek...

- No tak, bo chciałem zrobić jeszcze kilka rzeczy... Takich jak w

sklepie ze śmiesznymi rzeczami, tylko jeszcze śmieszniejszych. Na

przykład szalik, który sam by się zaciskał i ją dusił...

No tak, boki zrywać! Już prawie uwierzyłam, że zmądrzał, że

niesłusznie uznałyśmy go za klasowego błazna... Ale on był właśnie

błaznem. I to niebezpiecznym! Chciał udusić naszą wychowawczynię na

oczach całej klasy!

- Fajny pomysł - powiedziała Emma rozanielona. A mnie

pociemniało przed oczami. Najpierw Zuzka zgłupiała z powodu Radka,

teraz Emma z powodu Więcka... Dobrze że przynajmniej na mnie Tomek

nie działał w taki sposób. Smutniałam na myśl o nim, ale nie głupiałam.

Chyba nie...

background image

ROZDZIAŁ 7

A PIES???

Babcia Emmy wróciła do domu, bliźniaki wstały, zjadły obiad,

położyły się... a my wciąż siedziałyśmy w pokoju z Krzyśkiem i

słuchałyśmy ochów i achów, które wyrzucała z siebie Emma. Była

zachwycona każdym jego pomysłem, nawet najgłupszym. Szklanką

parzącą w palce, duszącym szalikiem, strzelającym długopisem... Więcek

miał tyle pomysłów, że wystarczyłoby ich na każdy dzień roku szkolnego,

aż do naszej matury.

- Pójdziemy zrobić herbatę - powiedziałam niepewnie, chcąc

wycofać się do kuchni. Zuzia i Julka poderwały się, żeby wyjść ze mną.

Obserwowanie gruchających gołąbków było fascynujące, ale czułyśmy się

trochę nieswojo.

- Nie wychodźcie! - zaprotestowała natychmiast Emma, podrywając

się z krzesła.

- Ja już idę do domu - powiedział Krzysiek, patrząc na zegarek. -

Rodzice pewnie się martwią...

- Nie idź - zaczerwieniła się Emma. - Jeszcze nie dałam ci notatek z

matmy...

Notatek! Naprawdę powiedziała to bezbłędnie. Nie „notatków” czy

wręcz „notesów”, ale po prostu „notatek”! Byłyśmy w szoku! Więcek

jednak wyraźnie przejął się tym, co zobaczył na zegarku i wybiegł niemal

bez pożegnania. To znaczy bez pożegnania ze mną, Julką, Zuzką i rodziną

Emmy. Bo z Emmą spędził przy drzwiach chyba z dziesięć minut,

chichocząc i szepcąc. Nie o matematyce oczywiście...

- Tak szybko sobie poszedł... - westchnęła Emma, zatrzaskując

background image

drzwi. - Szkoda...

- Szybko? - spojrzałam na zegarek. - Jest szósta! Za oknem już

dawno zrobiło się całkiem ciemno! Myślałam, że będzie tu nocował.

- Szósta?! - pisnęła Julka, przerażona. - Pies pani Oli! Dałam słowo!

Poczułam, że mój świat rozwala się na milion kawałeczków. To miał

być mój wielki dzień! Miałam się spotkać z Tomkiem, wyjaśnić to

idiotyczne nieporozumienie... Myślałam o tym przez cały czas w szkole... I

co, i nagle tak po prostu zapomniałam? No dobrze, nie tak po prostu...

Byłam świadkiem rodzenia się wielkiej miłości. Patrzenie na nich,

słuchanie ich, to było lepsze niż najlepszy film. Wszystkie trzy

wpatrywałyśmy się w nich zachłannie. Rozumiem, że Zuzia i Julka mogły

przy takiej niespodziewanej atrakcji zapomnieć o bożym świecie. Ale ja?

Jak ja mogłam?! Jak mogłam tak całkiem zapomnieć o Tomku i

wpatrywać się w Więcka?! Szkoda, że nie udało mu się jeszcze

skonstruować szalika, który sam zaciska się na szyi. Chętnie bym go

użyła, żeby się własnoręcznie udusić! Kretynki podobne do mnie sta-

nowczo powinno się raz na zawsze eliminować ze społeczeństwa!

- Zawiodłam panią Olę, chciałabym umrzeć ze wstydu - westchnęła

Julka dramatycznie. A więc nie byłam sama ze swoimi ponurymi

myślami!

- Przestań histeryzować! - powiedziała do niej Zuzia. - I ty też, Żaba,

przestań się zamartwiać, zobaczysz jeszcze swojego Tomeczka!

A więc aż tak było widać, że się dziko zdenerwowałam? Przecież nie

powiedziałam ani słowa! Ale Zuzia umiała czytać w moich myślach,

oczywiście. I umiała, jak nikt, sprowadzić mnie na ziemię. Może tylko

moja babcia mogłaby z nią konkurować...

background image

- Zakładajcie kurtki i biegniemy! Szybko! Emma, gdzie masz

czapkę?

No tak, naprawdę była jak moja babcia... Dbała nawet o to, żebyśmy

się pozapinały i założyły coś na głowę!

W autobusie Emma, Zuzka i Julka chichotały i rozmawiały tylko na

jeden temat: o Krzyśku. Julka oczywiście na poczekaniu napisała wiersz o

ich wielkiej miłości. Byłam nawet ciekawa, jakie romantyczne skojarzenia

może w niej wywołać klasowy błazen... ale nie udało mi się tego usłyszeć.

Bo natychmiast pogrążyłam się we własnych myślach. O Tomku,

oczywiście. O tym, że wszystko mu wyjaśnię. I będzie musiał mi

uwierzyć. Powiem mu nawet, że to Zuzia kocha się w Radku, a nie ja.

Wkopię ją, ale przecież to prawda, nie powinna się więc gniewać... A

zresztą zależy mi tylko na jednej jedynej rzeczy: na tym, żeby Tomek znał

prawdę. I żeby wiedział, że dla mnie liczy się tylko on.

- Tak mi przykro - zaczęła Julka, kiedy wpadłyśmy zziajane do

kwiaciarni. - Jestem podłą, niegodną całować pani stóp, samolubną

dziewuchą.

- My też - przytaknęłyśmy z Zuzią i Emmą. Pani Ola wybuchnęła

serdecznym śmiechem.

- Nie denerwujcie się, od trzech tygodni radzę sobie sama, to i dziś

sobie poradziłam. Kamusia nie była zachwycona krótkim spacerem, ale

ona też już się przyzwyczaiła.

- To ja z nią wyjdę jeszcze raz - powiedziałam, czując, że serce wali

mi jak młot. - Wyprowadzę ją na solidny długi spacer. Mogę?

- Pewnie, że możesz - pani Ola naprawdę była aniołem. Aniołem w

czerni! - Kamusia się ucieszy... Ale najpierw dajcie mi te kokardki, które

background image

zrobiłyście. Choinki już czekają na przybranie.

Poczułam, że zamieniam się w kamień. A potem rozsypuję się na

milion małych kawałeczków. Po raz kolejny tego dnia. Kokardki!

Kokardki, nad którymi siedziałyśmy do trzeciej w nocy! Pilne kokardki!

Cały worek, wypełniony czerwonymi wstążeczkami, stał w pokoju Emmy.

- Gdybyś nas tak nie poganiała... - rzuciłam się na Zuzię ze łzami w

oczach. I zaraz się opanowałam: Sorry, nie chciałam... To wina nas

wszystkich...

- Pojadę po te kokardki - powiedziała Emma. - Sama. To moja wina.

- Tak samo twoja jak nasza! I pojedziemy we cztery! - zarządziła

Zuzka. - A właściwie we trzy... - dodała szybko, wpatrując się we mnie

badawczo. - Bo Żaba wychodzi z psem. Kurczę, przecież psom też się coś

należy od życia.

Posłałam jej wdzięczne spojrzenie i weszłam za panią Olą po

schodkach na górę. Do Tomka! Zaraz go zobaczę! Zaraz mu wszystko

wyjaśnię! Serce waliło mi jak szalone, czułam, że robię się cała

czerwona... Próbowałam to opanować, ale nie umiałam wygrać z biologią.

Mój organizm dobrze wiedział, że jestem zdenerwowana, nie dało się go

oszukać.

Zza białych drzwi wyskoczył śliczny, czarny, kudłaty piesek i zaczął

się łasić do pani Oli.

- Kamusia, biedactwo, nudzisz się sama w domu... - słowa

właścicielki kwiaciarni dotarły do mnie z opóźnieniem. Jak to sama??? A

Tomek? Nie liczy się jako towarzystwo dla Kamusi? Gardzi nią? A może

ona nim?

- Biedactwo, przyzwyczaiłaś się, że Tomek jest w domu, a dziś go

background image

nie ma... - pani Ola na szczęście była odwrócona do mnie tyłem i nie

mogła zobaczyć mojej twarzy. Nie byłam pewna, co by z niej wyczytała...

ale na pewno coś, czego nie chciałabym jej powiedzieć. Że zakochałam się

w jej synu i Kamusia miała być tylko pretekstem do spotkania... Nie, na

pewno nie powinna tego wiedzieć!

- Tomek zaczął już wychodzić z domu? - zapytałam, starając się,

żeby mój głos był beztroski i żeby nie było w nim absolutnie słychać

nadmiernego zainteresowania. Ot, tylko bardzo umiarkowane

zainteresowanie, a właściwie jego brak... umiarkowaną, ogólnoludzką

życzliwość. Nawet mniej niż umiarkowaną... Życzliwa obojętność, to był

właśnie efekt, który chciałam osiągnąć! Nie wiedziałam tylko, jak to się

robi.

- To było skomplikowane złamanie dwóch kości z

przemieszczeniem, Tomek miał operację i nie będzie chodził jeszcze co

najmniej przez pięć tygodni! - to, co mówiła pani Ola, sprawiło, że

natychmiast zapomniałam o jakiejkolwiek życzliwej obojętności.

- Operację? - na sam dźwięk tego słowa zrobiło mi się słabo. Krew,

chirurdzy, skalpele, nici... A może nawet jakieś okropne metalowe szyny,

którymi połączyli mu te kawałki połamanych kości? Nie, nie mogłam

sobie tego dłużej wyobrażać! Nie mogłam zemdleć na progu mieszkania

Tomka! Wbiłam sobie paznokcie w udo, prawie tego nie czując przez

grube spodnie i rajstopy. Pożałowałam, że dałam się babci namówić na

ubranie się na cebulkę. Nie było przecież aż tak zimno... ledwie siedem

czy osiem stopni mrozu! Wbiłam paznokcie lewej ręki w prawą rękę. Tym

razem poczułam ból. Bardzo dotkliwie.

- Auu - zacisnęłam zęby.

background image

Ale przynajmniej przestało mi się wreszcie kręcić w głowie...

- Tomek jest dziś w szpitalu - mówiła dalej pani Ola. - Mój brat

zawiózł go na kontrolę i na zdjęcie szwów. Mają mu też zmienić gips,

zeszła już opuchlizna i gips niemal obraca mu się wokół nogi.

Mogła sobie darować te szczegóły, naprawdę! Znowu było mi słabo!

- To ja wyjdę z Kamusią - powiedziałam, marząc o hauście

mroźnego, zimowego powietrza. Niech będzie nawet dwadzieścia stopni

mrozu! Albo i trzydzieści! Niech mnie ten mróz otrzeźwi!

Malutki czarny piesek był zachwycony, że ktoś zabiera go na

nieplanowaną przechadzkę.

- Nigdy nie wychodzi o tej porze - uśmiechnęła się pani Ola.

A ja wybiegłam z kwiaciarni, czując, że nie uda mi się tłumić łez ani

chwili dłużej. Byłam taka rozczarowana! Tak bardzo chciałam się spotkać

z Tomkiem, tak bardzo na to liczyłam...

- Kamusia, o której wróci twój pan? - przytuliłam kudłatego psiaka,

który o dziwo nie wyrywa} się i nie skamlał. Przeciwnie: zaczął lizać mnie

po twarzy, popiskiwać...

Nagle pomyślałam, że to pies Tomka. Że Tomek na pewno tuli Kamę

nie raz, tak jak ja w tej chwili. Że jego długie palce przeczesują jej sierść

dokładnie tak jak moje teraz. Że może też do niej mówi, powierza jej

swoje tajemnice...

Wtuliłam się w czarną sunie jeszcze mocniej, usiłując poczuć w jej

sierści zapach Tomka.

- Powiedz, Kamusia, twój pan coś ci o mnie opowiadał? Powiedz -

prosiłam, a piesek zlizywał mi z twarzy łzy i popiskiwał. Miałam nadzieję,

że każdy z tych pisków oznacza „tak”.

background image

ROZDZIAŁ 8

NA ZAKUPY

Przez następne dni codziennie do późnej nocy robiłyśmy kokardki,

łańcuchy i aniołki ze słomy. Babcia Emmy pomagała nam jak mogła,

zwłaszcza przy drobnych, wymagających precyzji elementach.

Malusieńkie uśmiechy miniaturowych aniołków wychodziły prosto tylko

jej i Julce. Z ulgą oddawałyśmy niedokończonych skrzydlaczy w ich ręce.

Dziewiętnastego grudnia zaraz po szkole zawiozłyśmy pani Oli

worek aniołków oraz drugi z kokardkami i wielkie pudło łańcuchów.

- Wasza pensja - właścicielka kwiaciarni podała każdej kopertę z

banknotami. - Ciężko zapracowana. Nie wiem, jak bym sobie poradziła,

gdyby nie wy!

Zajrzałam do środka i zakręciło mi się w głowie. Naprawdę kupię

całej rodzinie prezenty za własne pieniądze! I moim przyjaciółkom i...

może... może także...

- Czy mogłabym zajrzeć do Tomka? - zapytałam, nie starając się już

nawet udawać życzliwej obojętności.

- Oczywiście, na pewno się ucieszy, że jesteście - pani Ola wbiegła

po schodach. Serce waliło mi znów jak szalone. Więc jest! Jest w domu!

Zaraz mu powiem wszystko, co mam do powiedzenia. Zaraz skończy się

ten koszmar!

- Tomek prosił, żeby powiedzieć, że śpi - powiedziała jego mama i

dopiero po chwili, patrząc w nasze twarze, zrozumiała, że się zdradziła.

Skoro śpi, to nie mówi! - Tomek śpi... to znaczy...

- Nie chce mnie widzieć - westchnęłam, a w oczach stanęły mi łzy. -

Nie musi pani nic mówić. On... Proszę go pozdrowić!

background image

Wybiegłam z kwiaciarni, czując, że to będą najgorsze święta w moim

życiu. Wolałabym, żeby w ogóle wykreślono je z kalendarza!

- Nie bierzesz nawet swoich pieniędzy? - za moimi plecami rozległ

się trzeźwy, spokojny głos Zuzki. - Porzuciłaś je?

- Nie - chlipnęłam, ocierając łzy.

- Idziemy na zakupy? - objęła mnie Julka.

- Idziemy - pokiwałam głową. W końcu nic nie poprawia humoru tak

jak centrum handlowe! Pomaga na jedynkę z matmy, na kłótnię

rodziców... ale czy pomoże też na złamane serce?

Pomoże. Zrozumiałam to natychmiast, gdy tylko tam weszłyśmy.

Nie dlatego, że zobaczyłam tyle wspaniałych rzeczy, które chciałabym

kupić, i że w tym szale zakupów zapomniałam o Tomku... Nie myślałam o

nim, to prawda - jednak nie z powodu zakupów, lecz w wyniku walki o

przetrwanie. Piątek... ostatni piątek przed Bożym Narodzeniem...

- Wybrałyśmy sobie chyba najgorszy dzień na taką wyprawę -

westchnęła Julka, rezygnując z bitwy o koszyk. Kolejka do koszyków

kłębiła się już w drzwiach wejściowych. Ludzie przepychali się, krzyczeli,

wręcz wyrywali sobie koszyki z rąk...

- Nie potrzebujemy koszyków, nie będziemy miały aż tyle zakupów -

zdecydowała Zuzia i, energicznie, jak to ona, zaczęła torować sobie drogę

w gęstym tłumie.

Nie byłam pewna, co właściwie chcemy znaleźć. Nie miałam

żadnego pomysłu na prezenty dla rodziców, dla babci, no i dla moich

przyjaciółek z Bractwa Zeta. Właściwie do tej pory myślałam tylko o

prezencie dla Tomka. Miałam ze sto pomysłów, albo i sto dwadzieścia...

Ale ten prezent raczej nie będzie potrzebny! Teraz muszę się skupić na

background image

ludziach, którym na mnie zależy. Na mojej rodzinie, na Zuzi, Julce,

Emmie... Poszukać czegoś, co je ucieszy.

- Czy to nie Karolina? - zdziwiłam się, widząc dziewczynę podobną

do niej jak dwie krople wody.

Mignęła mi tylko, widziałam ją tak z tyło - boku... ale byłam prawie

pewna. Prawie pewna, że to ona. Tylko dlaczego pchała wózek z

dzieckiem???

- Ona nie ma rodzeństwa - pokręciła głową Zuzka. - Pamiętacie, co

nam mówiła wtedy po andrzejkach, jak prosiła, żebyśmy nikomu nie

wygadały, że to ona pocięła tę torbę? Mówiła, że nie wie, co w nią

wstąpiło, i że to wszystko przez jej rodzinę... Że jej rodzice nie żyją, że

wychowuje ją ciotka, okropna, skąpa... A druga ciotka, jak dobra wróżka,

przywozi jej od czasu do czasu ubrania z Anglii albo Francji, i zaraz

znika...

- Może ta skąpa ciotka ma dziecko? Albo ta druga, od ubrań? - byłam

naprawdę niemal pewna, że widziałam Karolinę. Skoro jednak Zuzia

twierdziła, że nie ma w jej rodzinie takich niemowlaków, chyba to jednak

nie ona...

- Lepiej poszukajmy prezentów - Zuzka rzuciła się między regały. -

W końcu ten sklep jest czynny naprawdę długo, ale chyba nie całą noc...

Miała rację. Trzeba było się na coś zdecydować! Przynajmniej

postanowić, na której półce szukać tych gwiazdek z nieba, które

zamierzałyśmy podarować naszym bliskim.

- Może szals? - zaproponowała Emma.

Szals? No tak... to była liczba mnoga od „szal”. Niezbyt poprawna w

Polsce, znakomita w Anglii... W końcu tam dodaje się literę „s” na końcu

background image

wyrazu i już ma się liczbę mnogą. Proste jak drut. Szkoda, że w naszym

języku reguły nie są takie przejrzyste...

- Apaszki! - ucieszyła się Zuzia. - Zobaczcie tę, ma kolor włosów

mojej mamy!

To prawda... Ta apaszka wyglądała jak rozmyte zdjęcie pani

Zawadzkiej. Był na niej kolor jej włosów, jej oczu... nawet odcień jej

skóry.

- Musisz ją kupić, definitywnie! - powiedziała Julka, a ja i Emma

pokiwałyśmy energicznie głowami.

Nigdy jeszcze nie widziałam apaszki tak idealnie dopasowanej do

osoby, która miała ją nosić. Byłam pewna, że mama Zuzi padnie z

zachwytu. Niestety, nie było apaszki w kolorach mojej mamy. Pewnie

byłoby o nią dość trudno. Mama ma błękitne oczy, a włosy czarne jak

smoła. To raczej nietypowe zestawienie... I wcale nie chciałam kupować

jej czegoś czarnego. Wolę, jak nosi weselsze kolory. Jasne... ale nie białe.

W białym fartuchu i tak widzę ją od świtu do nocy!

- To ona! - zawołała nagle Julka.

A do mnie dopiero po kilku sekundach dotarło, że nie chodzi jej o

moją mamę, tylko o Karolinę. Nie było wątpliwości. Między wysokimi

regałami, wśród pracowników sklepu przebranych za Mikołajów i za

wielkie pluszowe misie, szła Karolina z wózkiem. A w wózku darł się

wniebogłosy mały dzieciak. Strasznie do niej podobny. To stanowczo nie

mogło być obce dziecko.

- Cześć - podeszłam do niej, zaskakując samą siebie. Ciekawość

zwyciężyła we mnie z niechęcią.

Chciałam dowiedzieć się, co to za dziecko. Chyba nie jej??? Tyle się

background image

słyszy o ciążach nastolatek... Nie znam się na dzieciach, ale to siedziało

samodzielnie, wcale się nie opierając o wózek, a więc musiało mieć kilka

miesięcy... pół roku pewnie albo i więcej? Więc Karolina mogła urodzić

dziecko jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego. W czasie wakacji. I

nikt by nic o tym nie wiedział...

Chciałam jednak zapytać nie tylko o dziecko. Chciałam się

dowiedzieć, dlaczego nie chodzi do szkoły, już tyle czasu. Prawie trzy

tygodnie... Przecież jej nie wyrzucili? Ktoś pytał Mądrą, chyba Rafał, a

może Mateusz... Powiedziała, że nie. Że Karolina może wrócić, kiedy

tylko zechce. Więc dlaczego nie wracała???

- Cześć - powtórzyłam głośniej i Karolina nareszcie mnie zauważyła.

Oczy zrobiły jej się okrągłe jak spodki. Była przerażona. Więc to chyba

naprawdę było jej dziecko! Przypadkiem odkryłyśmy jej wielką tajemnicę!

Zuzia i Julka podeszły bliżej. Pewnie też, tak jak we mnie, ciekawość

wygrała w nich z niechęcią. Tylko Emma stała z boku i wyglądała, jakby

się czegoś bała. Chyba wciąż nie mogła zrozumieć, jak to możliwe, że ktoś

tak bezinteresownie ją znienawidził i chciał ją wykurzyć z naszej klasy.

- Cześć, to twoje dziecko? - zapytała Zuzka prosto z mostu.

Podziwiałam ją. Ja zaczęłam już knuć jakąś skomplikowaną intrygę, żeby

się tego dowiedzieć, miałam zamiar zadać z piętnaście pytań

naprowadzających.

A ona walnęła bezpośrednio... i dostała bezpośrednią odpowiedź.

- Zwariowałaś? - Karolina narysowała palcem kółko na czole. - To

mój brat. Potwór, który zamienił moje życie w koszmar. Zabrał mi

rodziców.

- Twoja mama umarła przy porodzie? - domyśliłam się. - Ale tata?

background image

Mówiłaś, że on też nie żyje, tak? Że obydwoje nie żyją?

- Oni żyją, tylko już nie dla mnie - powiedziała Karolina i spuściła

głowę.

A więc nas okłamała! Wcale nie była sierotą! Wcale nie

wychowywała jej żadna podła ciotka! Wymyśliła to wszystko, żeby nas

przekonać, że nie powinnyśmy mówić Mądrej o tym, co odkryłyśmy. O

tym, że to ona pocięła tę torbę. No i udało jej się znakomicie. Zrobiło nam

się jej żal i milczałyśmy jak zaklęte. Usiłowałyśmy jej bronić nawet

wtedy, kiedy Marysia wypaplała przed całą klasą, że to jej robota. Cóż,

Marysia miała wyraźnie więcej rozumu niż my we cztery razem wzięte!

- Okłamałaś nas! - nawet nie zauważyłam, kiedy Emma znalazła się

tuż za moimi plecami. Była blada jak ściana, ręce zacisnęła w pięści.

Widać było, że jest strasznie zdenerwowana.

- Nie kłamałam - uśmiechnęła się Karolina, ale tym razem nie był to

wcale ten okropny, szyderczy grymas, który tak dobrze znałyśmy. Tym

razem to był naprawdę bardzo smutny uśmiech.

- Jak to nie kłamałaś? - włączyła się Julka, mówiąc głosem słodkim

jak miód. - Przecież powiedziałaś wyraźnie, że jesteś sierotą. Płakałaś, gdy

to mówiłaś!

- Bo czuję się jak sierota! - Karolina zaczęła wyrzucać z siebie słowa

z szybkością karabinu maszynowego. - Rodziców nie obchodzi to, co się

ze mną dzieje. Gdybym umarła, też by tego nie zauważyli! Nie chodzę od

trzech tygodni do szkoły i nawet nie zwrócili na to uwagi. Ja już dla nich

nie istnieję. A wszystko przez tego gówniarza!

- Twojego brata? - upewniłam się.

Karolina pokiwała głową i nagle po jej policzkach zaczęły płynąć

background image

wielkie łzy.

- Wcale nie chciałam, żeby się urodził - chlipnęła. - Ale oczywiście

nikt nie zapytał mnie o zdanie. Nikogo nie obchodzi to, co ja czuję.

Uważają, że powinnam się cieszyć. Rozumiecie: cieszyć się! Z czego? Z

tego, że wyje po nocach, że nie mogę spać, że na nic nie ma pieniędzy...

Przez trzynaście lat byłam jedynaczką, wszystko zawsze było dla mnie, co

tylko chciałam... A teraz on jest najważniejszy! Mama całą ciążę

przeleżała, miała jakieś problemy... I nic dziwnego! W końcu takie stare

kobiety nie powinny rodzić dzieci, tylko myśleć o emeryturze.'

- Ile twoja mama ma lat? - zapytała Zuzka, chyba podobnie jak ja

wyobrażając sobie siwą, pomarszczoną babunię z wielkim brzuchem.

- Trzydzieści dwa! - rozpłakała się Karolina na dobre.

- Moja mama miała więcej, kiedy mnie urodziła - uśmiechnęła się

Zuzia. - To w ogóle nie jest dużo, można mieć dzieci nawet po

czterdziestce... Ja bym się nawet cieszyła, gdyby urodził mi się teraz brat

albo siostra. Emma ma małych braci i przynajmniej ma wesoło.

Nie byłam pewna, czy Zuzka mówi to szczerze. Wesoło? Z tymi

małymi terrorystami, którzy chcieli nas zamknąć w szafie?!

- Emma jest idealna - zagryzła wargi Karolina, usiłując jednocześnie

wcisnąć smoczek do ust płaczącego wniebogłosy chłopczyka. - Emma jest

doskonała. Mama stawia mija ciągle za wzór. Emma kocha swoich małych

braci i się nimi zajmuje. Emma stara się przezwyciężyć trudności w nauce,

na przykład słabą znajomość polskiego. Jest ambitna. Wciąż to słyszę!

Chce mi się rzygać na samą myśl o Emmie! I jeszcze te jej ciuchy! Kiedyś

dostawałam takie co chwilę, teraz mama powiedziała ciotce, żeby mi już

nic nie przywoziła, bo nas na to nie stać. Najwyżej jakieś starocie z

background image

wyprzedaży.

No tak, to wiele wyjaśniało. Nawet więcej niż pierwsza wersja z

Karolinką - sierotką.

- Tata też strasznie się zmienił! - mówiła dalej Karolina. - Przez

dziewięć miesięcy dbał tylko o to, żeby mama wypoczywała, krzyczał na

mnie, żebym posprzątała, zrobiła zakupy, nie pozwalał nawet głośno

słuchać radia... Myślałam, że to się zmieni, kiedy ten bachor już się urodzi.

Ale teraz jest jeszcze gorzej. On jest wcześniakiem, ma skazę białkową,

płacze w dzień i w nocy, chce, żeby go cały czas nosić na rękach... Nie

znoszę go! A oni wciąż chcą, żebym się nim zajmowała. Tak jak teraz: oni

są na zakupach, na pewno świetnie się bawią, a ja muszę tu z nim chodzić

jak jakaś głupia. Mówiłam im, że mam dużo nauki, ale nie słuchali...

- Dużo nauki? - Zuzka, jak zwykle, jako pierwsza zauważyła, że coś

się nie zgadza. - Przecież nie chodzisz do szkoły?

- Nie chodzę - spuściła oczy Karolina. - Miałam nadzieję, że się

przejmą... Mądra do nich zadzwoniła, powiedziała, że mam przyjść do

szkoły z rodzicami. A oni na to, że nie mają czasu! Żeby powiedziała

przez telefon, o co chodzi.

- I co, Mądra się wkurzyła? - domyśliłam się.

- Wkurzyła się - pokiwała głową Karolina. - I chyba nic im nie

powiedziała. A oni natychmiast zapomnieli o całej sprawie, bo mały miał

czterdzieści stopni gorączki i trzeba było jechać na pogotowie.

- A ty już więcej do szkoły nie poszłaś... - dokończyłam za nią. - I co,

i Mądra więcej nie dzwoniła?

- Dzwoniła, nawet dwa razy... ale za każdym razem to ja odbierałam

telefon. Powiedziałam jej, że jestem chora, udawałam, że kaszlę.

background image

- I długo tak zamierzasz robić? - zainteresowała się Zuzka.

- Do końca życia - nabzdyczyła się Karolina. - A rodzicom nic do

tego. Nie interesuje ich moje życie, nie pytali, czy mam ochotę mieć

rodzeństwo i pomagać im przy tym dzieciaku, to ja teraz też nie będę

pytać, czy im się podoba, że nie chodzę do szkoły. Najchętniej uciekłabym

z domu, ale nie mam dokąd, dziadkowie są tak daleko... Gdyby mieszkali

bliżej, może mogliby pomagać przy tym dziecku. Ale rodzice uważają, że

to nic nie szkodzi, powtarzają: „Z twoją pomocą, Karolinko, ze wszystkim

sobie poradzimy”! A ja nie chcę im pomagać! Ja też przecież jestem ich

dzieckiem i potrzebuję uwagi!

- Mówiłaś im o tym? - zapytała Zuzia.

- Nie mówiłam... Nie ma o czym, i tak by nie zrozumieli... Liczy się

dla nich tylko ten bachor.

- On nie ma imię... imieni? Imienia? - Emma była bardzo

zdenerwowana. - Nie możesz mówić o nim jakoś miłoj? Milej? On nie jest

winny!

- Jest, to wszystko przez niego! Gdyby nie on, moje życie byłoby

idealne, tak jak do tej pory! To on wszystko zepsuł! Mam go serdecznie

dość!

Nie patrząc na nas, zrezygnowana Karolina popchnęła wózek i

zniknęła między regałami. Nie zdążyłyśmy się nawet odezwać.

- Biedne dziecko - powiedziała Zuzia. Nie umiałam rozstrzygnąć,

czy mówi o Karolinie, czy o jej małym braciszku.

background image

ROZDZIAŁ 9

MIŚ NA WROTKACH

Wielka promocja krawatów! Specjalne krawaty gwiazdkowe! Na

Boże Narodzenie krawat jak marzenie! - zawołał niskim głosem żółty miś

mknący na wrotkach główną aleją supermarketu. Z trudem wprawdzie

rozpędzał się w tłumie z wózkami i co chwilę zderzał się z innymi kolo-

rowymi miśkami zachwalającymi świeże karpie i pakowane po pięćset

sztuk bombki w promocyjnej cenie, ale naprawdę się starał.

- Kupujcie krawaty: dla dziadka, dla taty! - krzyknął jeszcze nieco

zmęczony niedźwiedź, po czym znikł między regałami.

- Kupię tacie krawat! - ucieszyłam się zachęcona przez zmachanego

pluszaka. Ojciec wprawdzie nigdy nie nosi krawatów, ale może dlatego, że

nie ma? Na jego ostatnim krawacie prowadzaliśmy psa, kiedy przepadła

gdzieś smycz i nikt nie był pewny, czy to ja ją zgubiłam, czy Etna zjadła w

całości... A potem używałam go jako paska do starych spodni babci

podczas palenia ogniska... A więc tata właściwie nie mógł nosić krawatów,

bo ich po prostu nie posiadał. Ale teraz posiądzie! Dostanie ode mnie na tę

Gwiazdkę najpiękniejszy krawat świata.

- Myślisz, że ten spodoba się twojemu tacie? - Zuzia zdjęła z półki

wściekle czerwony krawat w mikołaje jeżdżące na sankach i założyła na

szyję. - Wyglądałby w nim uroczo.

- A może ten? - złapałam zielony w różowe kwiatki i owinęłam

wokół czoła. - W środku zimy przyda się taki wiosenny akcent. Mój tata

zawsze mówi, że zimą najbardziej brakuje mu kwiatków kwitnących w

ogrodzie i na parapecie. Miałby więc przynajmniej krawat w kwiatki. Nie

sądzicie, że to świetny pomysł?

background image

- Twój tata jest taki fajny, że pewnie naprawdę by go nosił -

powiedziała Emma. - A mój... Mój w tym roku nie dostanie ode mnie nic.

Może w ogóle od nikogo nic nie dostanie...

- A ja nawet nie wiem, kto jest moim ojcem - westchnęła Julka,

opierając się o półkę z krawatami. - I nie mogę mu nic dać...

Miałam wrażenie, że źle usłyszałam. Jak to nie wie, kto jest jej

ojcem?!

- Twoim ojcem jest pan Ździebełko - powiedziałam, starając się nie

przypominać go sobie zbyt dokładnie. Ilekroć wspominam spotkanie z nim

w domu Julki, przechodzą mnie dreszcze wielkości kotów. Bardzo

wypasionych kotów.

- Też tak myślałam - rzekła Julka, siadając na podłodze i wcale nie

zwracając uwagi na tłumy kupujących, potrącające i popychające ją we

wszystkie strony. - Ale wczoraj... wczoraj dowiedziałam się, że to nie są

moi prawdziwi rodzice. Jestem adoptowana. Rozumiecie?

Nic nie rozumiałyśmy... ale, choć to idiotyczne, ucieszyłam się,

słysząc, że to nie jest jej rodzina... że nie łączą jej z nimi więzy krwi.

- Ty tak strasznie do nich nie pasujesz - wypaliłam, zanim

zastanowiłam się, co mówię. - Nie możesz mieć ich genów, to przecież

oczywiste... Nie możesz być ich córką...

- No właśnie, nie jestem - po policzkach Julki zaczęły płynąć wielkie

łzy. - W pierwszej chwili nawet się ucieszyłam. Może jestem córką jakiejś

poetki, która umarła na galopujące suchoty w biedzie i zapomnieniu?

Może paryskiego malarza? Albo młodziutkiej tancerki? Na pewno jestem

dzieckiem namiętności, wielkiej miłości... a to zawsze pocieszające. Ale

potem, im dłużej o tym myślałam... potem jakoś przestało mnie to cieszyć.

background image

Nie jestem córką tej pary nieczułych potworów z dolarami zamiast

mózgów. I to jest dobra wiadomość. Ale w takim razie nie jestem też

wnuczką mojej babci, którą tak kochałam... Nie należę do tego świata, nie

wiem, kim jestem, skąd pochodzę... Nie mam korzeni. Jestem dzieckiem

nicości. Wiecie, jakie to uczucie?

Nie wiedziałyśmy, oczywiście. I żadna z nas nie wiedziała, co

należałoby powiedzieć w takiej sytuacji. Bo co można powiedzieć dziecku

nicości?

- A właściwie skąd wiesz, że jesteś adoptowana? - zainteresowała się

trzeźwo Zuzka. Czyli wiedziała, co mówić ludziom bez korzeni! -

Powiedzieli ci? Znalazłaś jakieś dokumenty?

- Znalazłam... - zaczęła Julka, połykając łzy. Nie zdołała jednak

dokończyć zdania, bo w tym momencie w naszą skuloną grupkę wjechał

wielki niebieski miś na wrotkach.

- Kapelusze w wielkim wyborze, nie umiesz dobrać, miś ci pomoże!

- zaśpiewał niedźwiedź wysokim, dziwnie znajomym głosem, z lekkim

obcym akcentem.

- Mama? - oczy Emmy zrobiły się ogromne jak spodki. - Mamo, to

ty?

- To ja - szepnął niebieski miś, szarpiąc swoją głowę. Przez sekundę

miałam okropne wrażenie, że pani Adams, zdruzgotana tym, że ją

rozpoznałyśmy, chce się zabić w tak niekonwencjonalny sposób. Przez

urwanie łba. Ale to przecież nie był jej łeb. To był wielki, pluszowy,

niedźwiedzi łeb, spod którego wyjrzała jej zaczerwieniona twarz bez śladu

makijażu. Nie mogłam uwierzyć, że to ta sama szykowna kobieta, która

wpadła do naszej klasy kilka tygodni temu w czerwonej garsonce, z dłu-

background image

gimi paznokciami starannie pomalowanymi na krwisty kolor. Teraz jej

ręce, a więc i paznokcie, kryły się w przebraniu misia. W obszytych

futrem i zakończonych plastikowymi pazurkami rękawach.

- Mamo... mummy... - Emmie po policzkach ciekły łzy, jeszcze

większe niż te, które obsychały na twarzy Julki. - Mamo... mówiłaś, że

pracujesz w biurze... Że jesteś sekretem... sekretą...

- Sekretarką - poprawiłam ją odruchowo.

- A co miałam ci powiedzieć? - pani Adams z trudem usiadła na

podłodze. - Że jeżdżę po sklepie w ważącym tonę futrze, że nawet ta praca

za tydzień się skończy i znów zostaniemy bez grosza? Że boli mnie gardło

od wykrzykiwania bzdur o kapeluszach i świeżych karpiach?

Powiedziałybyście, ty i babcia, żebym tego nie robiła. Ale muszę. Bo

lepsza taka praca niż żadna... Bo nie chcę, żeby moje dzieci zapamiętały te

święta jako najgorsze w życiu.

- Mummy... - Emma przytuliła się do niebieskiego futra. - Mummy,

przecież nie potrzebujemy dużo... Poradzimy sobie.

- Wiem, że sobie poradzimy, kochanie - plastikowe pazury spoczęły

na ramieniu Emmy. - Ale skoro mogę trochę zarobić jako misiek, a po

zamknięciu sklepu jeszcze trochę co drugi dzień, przy układaniu towarów

na półkach, to czemu nie? Żadna praca nie hańbi, zapamiętaj to na zawsze.

Słuchałyśmy w milczeniu. Pani Adams była prawdziwą bohaterką!

Przeżyła tyle okropnych chwil, a wciąż się nie załamywała. Chodziła do

szkoły, zaliczała kolejne egzaminy, pracowała w dzień jako misiek, a w

nocy jako... jak się nazywa taki ktoś, kto rozkłada na regałach mąkę i

cukier? Zresztą, jakby się nie nazywał, na pewno nie jest to zbyt fajne

stanowisko, zwłaszcza dla kogoś, kto przez wiele lat wymyślał najlepsze

background image

reklamy w Anglii. A ona po prostu to robiła, zupełnie jakby to była

najnaturalniejsza rzecz na świecie. Robiła to dla swoich dzieci. Miałam

ochotę ją uścisnąć i powiedzieć, że jest najdzielniejszą kobietą, jaką znam.

Ale powstrzymałam się. To była taka chwila, kiedy liczyła się tylko ona i

Emma. My powinnyśmy stać z boku i udawać, że nic nie widzimy.

- Chodźmy obejrzeć długopisy, chciałabym kupić jakiś tacie -

szepnęła Julka. A my dopiero po chwili przypomniałyśmy sobie, że to

przecież wcale nie jest jej ojciec. To znaczy, ona tak mówiła, dosłownie

pięć minut temu! A teraz nazywa go tatą?

Chciałam o to zapytać, czekałam tylko, aż skręcimy za regał,

znikając z oczu Emmie i jej mamie... Ale zanim to nastąpiło, pani Adams

wypuściła córkę z objęć i powiedziała sztucznie wesołym głosem:

- Muszę pędzić, bo wyrzucą mnie z pracy! Udanych zakupów,

dziewczynki!

A potem nasadziła na głowę swój niebieski, kudłaty łeb i zawołała

śpiewnie:

- Kapelusze w wielkim wyborze, nie umiesz dobrać, miś ci pomoże!

W oczach zakręciły mi się łzy. Była taka dzielna! Naprawdę!

Emma spojrzała na nas niepewnie. Zupełnie jakby się spodziewała,

że będziemy się śmiać z tego, co robi jej mama. Przytuliłam ją bez słowa,

sekundę później to samo zrobiły Zuzia i Julka. Ściskałyśmy się na środku

hipermarketu, nie zwracając uwagi na otaczający nas tłum.

- Bractwo Zeta to niezła rzeczą - chlipnęła Emma. A my energicznie

pokiwałyśmy głowami. Pewnie, że niezła! Z przyjaciółkami nawet

najtrudniejsze chwile nie są takie koszmarne, jak mogłyby być...

- Twoja mama jest wspaniała - powiedziała Julka to, co myślałyśmy

background image

wszystkie trzy. - Mam nadzieję, że los niedługo przyniesie jej coś

lepszego, jakiś dar, który odmieni jej trudną egzystencję...

- Co może być lepszego niż praca miśka na wrotkach? - roześmiała

się Zuzia. - Nie marzyłyście o czymś takim, gdy byłyście małe? O

jeżdżeniu przez cały dzień po sklepie, wśród słodyczy i zabawek?

Ja, prawdę mówiąc, nie marzyłam ani przez sekundę. Zawsze trochę

się bałam pluszowych smoków, miśków i piesków chodzących po

sklepach ze sztucznymi uśmiechami na wielkich głowach. Nigdy nie

byłam pewna, w którym miejscu mają oczy... To znaczy, gdzie są oczy

osoby siedzącej w środku. Trochę mi to przeszkadzało. Tym razem jednak

nie chodziło o mówienie prawdy, lecz o podniesienie Emmy na duchu.

Wzięłam więc głęboki oddech i skłamałam jak z nut:

- Pewnie, że o tym marzyłam, przez całe dzieciństwo!

- Ja też - powiedziała Julka.

I w rym momencie wszystkie cztery wybuchłyśmy szaleńczym

śmiechem. W to, że pluszakiem na wrotkach chciałam być ja, ktoś mógłby

od biedy uwierzyć. W to, że takie marzenia miała Zuzka, też. Ale Julka,

nasza skrzydlata poetka??? Ona z całą pewnością nawet nie zauważała

takich zwierzątek rozdających ulotki! Nie byłam pewna, czy w ogóle

bywała w centrach handlowych. Przecież uduchowione stworzenia nie

zajmują się zakupami...

- Julka jako misiek! - roześmiała się Emma serdecznie, aż po

policzkach pociekły jej łzy. A więc ona też umiała już z tego żartować... A

to oznaczało, że jest lepiej. Teraz nareszcie mogłyśmy wyruszyć na

zakupy.

background image

ROZDZIAŁ 10

WÓZEK WIDŁOWY

Chodziłyśmy po sklepie przez godzinę albo dwie. I wciąż nie

miałyśmy wszystkich prezentów!

- Nie mam nic dla Agaty - jęczała Zuzka. - Żadna z was nie ma

starszej siostry, nie wiecie, jakie to okropne... Ona jest świetnie ubrana,

umalowana, ma wszystkie najnowsze płyty... Ma po prostu wszystko! Nie

istnieje absolutnie nic, czego by potrzebowała. Nic, co mogłabym jej dać.

Ani jedna rzecz!

- Daj jej coś, czego wcale nie potrzebuje - uśmiechnęła się Julka. -

Coś kompletnie niepraktycznego, co sprawi jej po prostu przyjemność,

ogrzeje jej serce. Jest coś takiego? Coś, o czym zawsze marzyła?

Zuzia bezradnie wzruszyła ramionami. Rzadko ją taką widziałyśmy.

Zniechęconą, bezradną... W głębi duszy nawet lubiłam takie momenty.

Przypominały mi, że ten wulkan energii i optymizmu też jest człowiekiem

i ma swoje gorsze chwile. Stanowczo jednak nie zgadzałam się, żeby

trwały dłużej niż minutę!

- Na pewno Agata ma jakieś marzenie, jeszcze z dzieciństwa... -

podpowiadałam, jak mogłam. - Może chciała mieć na przykład

pluszowego misia? Albo jakiś niesamowity szalik?

- Kapcie! - przypomniała sobie nagle Zuzka i natychmiast powróciła

do roli pełnej energii druhny zastępowej. - Zawsze chciała mieć wielkie

kapcie z futra. Wiecie, takie pieski albo kotki, albo myszki... Takie

gigantyczne, kudłate, z oczami i nosem.

Wyraźnie prześladowały nas tego dnia wielkie, futrzane stwory z

oczami i nosem. Najpierw miśki na wrotkach, teraz monstrualne kapcie...

background image

Ciekawe, co nas jeszcze czeka?

- Myślicie, że takie kapcie są w dziale obuwniczym? A może w

upominkach? - zastanawiała się Zuzka.

Podeszłyśmy najpierw do regalu z butami, potem do półki z

prezentami, z tabliczką „101 drobiazgów”, po czym jeszcze do kilku

innych. Nigdzie nie leżały kapcie z oczami i nosem. Marzenie Agaty

Zawadzkiej i tym razem nie miało się spełnić...

- Obtarł mnie but - jęknęła Julka. - Nie mogę już dłużej chodzić...

Nie macie jakiegoś plastra?

Pokręciłyśmy głowami. Nie miałyśmy nic takiego ani w kieszeniach,

ani w torbach.

- Może wyjdź, usiądź na ławce, tam za kasami, i poczekaj na nas... -

zaproponowałam.

- Tak zrobię - Julka wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać.

Faktycznie kulała już od jakiegoś czasu. Myślałam, że po prostu jest

zmęczona tym chodzeniem. Ale ona nie mogła się ruszyć! Każdy krok

sprawiał jej ból!

- Poczekaj na nas, postaramy się szybko wyjść - powiedziała Zuzia. -

Pewnie i tak zaraz zamykają, musimy się pospieszyć...

I nagle zamarła, coś jej wyraźnie przyszło do głowy.

- Ależ z nas niedorozwinięte kretynki - westchnęła. - Aż żal patrzeć.

Gdzie my jesteśmy?

- W sklepie - odpowiedziałam, niepewna, o co jej właściwie chodzi.

- No właśnie! - rozpromieniła się Zuzka. - Przecież w tym sklepie

muszą być plastry z opatrunkiem!

Ach, więc dlatego była taka radosna! No jasne, w hipermarketach

background image

zawsze są plastry. I tu też były! Pobiegłyśmy po nie we trzy, zostawiając

Julkę opartą o wielki stojak z egzotycznymi herbatami.

- Może wybierze z tych tea coś dla mamy? - powiedziała Emma. - To

znaczy, dla tej niby - mamy...

- Dla pani Ździebełko - sprecyzowałam. Nie zamierzałam

obgadywać Julki za jej plecami, ale po prostu musiałam o to zapytać: -

Myślicie, że to prawda, z tą adopcją?

- Skoro mówi, że znalazła jakieś dowody... - Zuzia zmieniła się znów

w śledczego. - Dowody to dowody... Ale z drugiej strony, kiedy ona je

znalazła? Mówiła, że wczoraj, prawda? A wczoraj przecież siedziałyśmy

do północy nad aniołkami z babcią Emmy...

- Może zaraz po szkole? - podsunęłam. - Była chwilę w domu,

wyprowadzała psa pani Oli.

Usiłowałam nie wyobrażać sobie zbyt dokładnie tego psa ani domku,

w którym mieszkał. Z pokoikiem nad kwiaciarnią, w którym leżał Tomek.

Tomek, który nie chciał mnie widzieć... Na samą myśl o nim chciało mi

się płakać. Na szczęście nie było na to czasu. Przepchałyśmy się w tłumie

ludzi z wypchanymi po brzegi koszykami do regału z pastami do zębów,

podpaskami - no i plastrami. Było tam chyba z pięćdziesiąt różnych ro-

dzajów!

- Zapraszamy do kas! - mówił miły głos z głośników. Chyba

faktycznie niedługo będą zamykać...

- Który bierzemy? - Emma bezradnie wpatrywała się w półkę z

plastrami. Wodoodporny, elastyczny, z opatrunkiem nasączonym maścią,

z wzorkiem w kaczorki...

- Kaczorki chyba odpadają? - westchnęłam. - Na nogę powinien być

background image

jakiś mocny i z dobrym klejem, żeby się zaraz nie oderwał...

Nie byłyśmy pewne, jakiej wielkości jest to obtarcie na nodze Julki,

złapałyśmy więc pudełko, w którym były trzy rozmiary plastra. Na

wierzchu napisano dużymi literami: „Wodoodporny, elastyczny,

supermocny”. Chyba właśnie o taki nam chodziło?

Gdy wróciłyśmy do stojaka pełnego egzotycznych herbat,

zobaczyłyśmy, że Julka siedzi na podłodze, ze zdjętym z prawej nogi

butem.

- Nie mogłam już wytrzymać, z pięty leci mi krew - powiedziała,

pokazując brunatny ślad na skarpetce.

- Zdejmuj tę skarpetkę i to już! - zarządziła Zuzka.

- To nie skarpetka, to rajstopy - jęknęła Julka. - Rajstopy pod

spodniami... Muszę się gdzieś schować, żeby je zdjąć. Do łazienki…

- Łazienki są za kasami, musiałybyśmy najpierw za to wszystko

zapłacić. No i lecieć, taki hektar... Kurczę, musimy ci zakleić tę nogę od

razu, a nie biec przez cały sklep! Patrzcie, może tutaj?

Dopiero po chwili dotarło do mnie, co Zuzia nam proponuje. Wejście

do wózka widłowego! Wyjątkowo dużego wózka widłowego!

- Wózek widłowy - powiedziałam do siebie. - Mój wujek jeździł

takim przez trzy lata. Pewnie rozwożą nim tutaj całe palety towarów, z

magazynu na regały. Chociaż jest trochę większy od tego, którego używał

w pracy wujek... I chyba wyżej ma kabinę...

- Nie wygłaszaj nam wykładu o tym traktorku, tylko wskakuj! -

Zuzia jako pierwsza wdrapała się po kilku schodkach do żółtego pojazdu.

Posłusznie ruszyłyśmy za nią. W kabinie było miejsce dla nas

czterech. Niewiele go, ale wystarczyło, żebyśmy we trzy poczekały

background image

skulone, aż Julka zdejmie spodnie i rajstopy, przyklei plaster i ubierze się z

powrotem.

- Może poczekamy na dole, będziesz tu miała luźniej... -

zaproponowałam.

Ale Julkę strasznie ten pomysł zdenerwował.

- Nie zostanę tu sama! Znajdą mnie, oskarżą o próbę kradzieży tego

pojazdu, wtrącą do lochu, nie podzielę się nawet opłatkiem z rodzicami...

- Z rodzicami? - Zuzia spojrzała na nią uważnie. - To w końcu to są

twoi rodzice czy nie są?

- Nie są - oświadczyła Julka łamiącym się głosem. - Ale trudno tak

nagle się od nich odzwyczaić. Zwłaszcza że nic nie wiem o

prawdziwych...

Chciała chyba powiedzieć coś jeszcze, ale jej nie wyszło. Płakała,

trzęsła się, mówiła jakimiś kawałkami zdań. Nie mogłyśmy się niczego

dowiedzieć. Prawie niczego. Zrozumiałam tylko, że Julka trafiła na jakieś

ważne dokumenty. Dokumenty, które „powiedziały jej wszystko”. Ale

jakie wszystko, tego już nie usłyszałyśmy. Bo Julka chlipała i chlipała,

miałam wrażenie, że to trwa co najmniej dwie godziny.

- Zdejmuj wreszcie spodnie, zaklejaj nogę i idziemy na zakupy -

Zuzia postanowiła, że dość już tych łez. - Mamy mniej niż połowę

prezentów, a jest już strasznie późno...

Julka posłusznie, choć bardzo powoli, podniosła się z podłogi w

ciasnej, pomalowanej na żółto kabinie i zaczęła zdejmować spodnie, a

potem rajstopy. Cały czas pochlipywała, ale z mniejszym przekonaniem.

Pewnie odrywanie zakrwawionych rajstop od rany trochę ją jednak

zabolało, i to fizycznie, a nie duchowo...

background image

- Wyłączyli muzykę - zauważyłam nagle, zastanawiając się, co to

oznacza.

- Pewnie zaraz zamykają, coś mówili, żeby kierować się do kas,

chyba nawet kilka razy - powiedziała Zuzia, podwijając rękaw, żeby

spojrzeć na zegarek. Ale zanim zobaczyła, która jest godzina, światło w

całym sklepie gwałtownie przygasło, a w oddali szczęknęła jakaś krata czy

może metalowe drzwi.

- Oni już zamknęli! - pisnęła Julka, szamocząc się z rajstopami, które

zacisnęły się jej wokół kostek.

A ja poczułam, że chyba zaraz zemdleje. Po raz pierwszy w życiu na

wózku widłowym...

background image

ROZDZIAŁ 11

NASZE NOWE GŁOWY

No tak... Różne noce już spędziłyśmy we cztery. Robiąc aniołki w

ciasnym mieszkaniu Emmy, paląc ognisko w moim ogrodzie, piekąc

kawalerskie oczka w luksusowej kuchni Julki... Ale nigdy, w najdzikszych

wyobrażeniach, w najczarniejszych snach, nie przypuszczałam, że czeka

nas noc w pustym centrum handlowym!

- Masakra - mruknęła Zuzia. - Całkowita masakra. Nie wierzę, że to

się stało. To zbyt głupie, żeby było prawdziwe.

Pokiwałyśmy głowami, nie wiedząc, co jeszcze można byłoby dodać.

- Chce mi się siusiu - wypowiedź Julki na pewno była mało

poetycka, ale bardzo ważna. Uświadomiło nam, w jakiej jesteśmy sytuacji.

Do rana każdej z nas będzie się chciało siusiu. Pewnie nawet nie raz. A

ubikacja jest przecież za kasami. Tam, gdzie teraz nie możemy się dostać.

- Może nie zamknęli jeszcze wszystkich wyjść? - moja nadzieja była

absurdalna, wiedziałam to... Ale co miałyśmy do stracenia?

Pobiegłyśmy w stronę kas. Przez moment łudziłam się, że są one

zagrodzone tylko takimi kawałkami plastiku z czerwonym znakiem „zakaz

wjazdu”, takim jak na jezdni... Jak wtedy, gdy jakaś kasa jest nieczynna w

ciągu dnia. I tak było... ale za kasami, za tymi niewinnymi plastikowymi

minidrzwiczkami, które można pokonać jednym skokiem, była krata.

Metalowa krata od sufitu do podłogi.

- Nie będziemy siusiać - powiedziałam i spojrzałam na Julkę:

wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. - To znaczy... nie będziemy

siusiać w tej łazience. Ale musi być jeszcze jakaś inna. Dla personelu.

- No jasne! Musimy się dostać na zaplecze! - Zuzia nareszcie była

background image

znowu sobą. Nie wzdychała i nie jęczała, zaczęła działać. To znaczy

biegać wzdłuż regałów i szarpać klamki.

Myślałam, że jej się nie uda. Na pewno sprawdzają przed wyjściem

wszystkie drzwi. A jednak... Tuż za lodówkami pełnymi serów i jogurtów

były uchylone drzwi.

- Pewnie jest za nimi krata - mruknęłam, próbując nie obiecywać

sobie za wiele.

Ale tam nie było kraty! Ani kolejnych drzwi! Ani żadnych innych

niespodziewanych przeszkód! Tylko wielka przestrzeń pełna pudeł, skrzyń

i paczek.

- Zaplecze - powiedziała Julka, jakby odrobinkę zdziwiona.

- A czego się spodziewałaś? - roześmiała się Zuzia. - Księgarni?

Kawiarni? Więziennych cel?

Julka nie odpowiedziała. Rozglądała się uważnie dookoła. Wszystkie

wiedziałyśmy, czego szuka. I miałyśmy nadzieję, że to znajdzie. Bo

inaczej do rana wszystkie będziemy w poważnych kłopotach.

- Moja mama mówiła, że coś układa w nocy na shelves... na regali -

powiedziała Emma.

- Na regałach - poprawiłam ją. - Twoja mama rozkłada towary na

regałach. W nocy... - nagle dotarło do mnie, co to dla nas oznacza. Nawet

jeśli pani Adams ma dziś wolne, to muszą tu być inne takie osoby! Osoby,

które biorą paczki z zaplecza i niosą tam, gdzie wykupiono cały zapas

mąki, mleka albo bombek choinkowych. W sklepie był wieczorem tłum,

na pewno czegoś brakuje na półkach. I na pewno ktoś musi to dołożyć. To

była nasza szansa!

Nie zwracając uwagi na Julkę, która wciąż chodziła po zapleczu i

background image

szukała łazienki, rozbiegłyśmy się po sklepie. Nawet jeśli była tam tylko

jedna osoba niosąca tylko jedną malutką paczkę, na pewno ją znajdziemy!

Po dziesięciu minutach spotkałyśmy się przy wejściu na zaplecze, na

którym została Julka. Nie musiałyśmy mówić ani słowa. Wszystkie trzy

miałyśmy na twarzach tę samą smutną informację: nie spotkałyśmy

nikogo. Za regałami, przed regałami, między regałami. Nigdzie!

- Wszystkie wyjścia na dwór zamknięte, ale jest ubikacja! - Julka

wyszła nam na spotkanie w wyraźnie lepszym nastroju.

Zawsze to jakaś pociecha. Niewielka, ale jednak...

- A komórka? - zapytała Zuzka, z nagłą nadzieją. - Julka, masz

przecież komórkę?

- Rozładowaną - westchnęła nasza poetka, wyjmując z torby telefon.

Nie reagował na przyciskanie klawiszy, prośby, groźby ani błagania.

Usiadłyśmy na podłodze i wpatrywałyśmy się w ścianę. Nie było nic

do powiedzenia. Nic do zrobienia. Po prostu byłyśmy uwięzione.

- Co zrobimy z tymi rzeczami, które chciałyśmy kupić? - spojrzałam

smętnie na krawat, apaszkę, długopis, dwa szaliki... całkiem sporo się tego

nazbierało. A teraz nie miałyśmy nawet komu zapłacić.

- Chce mi się spać - ziewnęła Emma.

- Może gdzieś tu sprzedają pościel? - Zuzki nie można zniechęcić. -

A może nawet łóżka? Mogłybyśmy się zdrzemnąć... Idziemy poszukać?

Poszłyśmy. W końcu i tak nie miałyśmy nic innego do roboty. I

nigdzie się już nie spieszyłyśmy...

Nie mogłam uwierzyć, że jeszcze kilka chwil temu w sklepie był

tłum ludzi, miśki jeździły na wrotkach, grała muzyka, świeciło mnóstwo

świateł. A teraz co? Kilka lampek, niemal półmrok, no i ta głucha cisza...

background image

Każdy nasz krok wracał echem z wszystkich stron. Idiotyczne uczucie.

Znalazłyśmy dział z pościelą. Bez łóżek, ale nie narzekałyśmy.

Można było rozłożyć kołdry na podłodze... Tak, to było bardzo kuszące.

- Naprawdę chcecie iść spać? - Julka patrzyła na nas szeroko

otwartymi oczami. - Myślicie, że kiedyś w życiu spędzimy jeszcze noc w

hipermarkecie?

- Mam nadzieję, że nie - mruknęłam.

- Ja też - pokiwała głową Julka. - Ale skoro już się tu znalazłyśmy,

nie powinnyśmy spać. To byłoby marnotrawstwo. To jedyna taka okazja w

naszym życiu. Spędźmy tu szaloną, niezwykłą noc, jakiej nigdy nie

zapomnimy.

Byłam pewna, że i tak nigdy jej nie zapomnimy, nawet jeśli

natychmiast położymy się spać... Ale wolałam się nie odzywać. Sytuacja

była na tyle kiepska, że nie chciałam jej pogarszać.

Julka jak zwykle czytała w moich myślach.

- Nie nastawiajmy się negatywnie! - powiedziała, a na jej białych

policzkach pojawiły się rumieńce. – Nie myślmy, że to nieszczęście. To

wspaniała szansa. Mamy całą noc, by wybrać najpiękniejsze prezenty dla

naszych rodzin. Bez pośpiechu, bez przepychania się w tłumie. Możemy

obejrzeć cały sklep. To okazja, która spada nam jak z nieba.

Wykorzystajmy ją!

Trudno było nie poddać się zapałowi Julki.

- Właściwie wyspać zdążymy się jutro i pojutrze... Mamy ponad dwa

tygodnie ferii - powiedziałam. - A noc w centrum handlowym zdarza się

raz w życiu.

- No to ruszamy! - uśmiechnęła się promiennie Zuzka. - I będziemy

background image

się dobrze bawić!

Z początku nie szło nam najlepiej. Sklep był stanowczo za duży, za

cichy, za pusty dla nas czterech. Czułyśmy się nieswojo. Emma przez

moment wyglądała nawet, jakby miała się rozpłakać. Ale przecież Julka

się nie myliła, to była jedyna okazja... i powinnyśmy ją wykorzystać.

Najlepiej jak umiałyśmy.

- Peruki! - zawołała Zuzia, sięgając na półkę. Normalnie przy tym

stoisku stała ekspedientka i pilnowała, by zakładać je delikatnie, nie

szarpać włosów... Zawsze kłębiła się tam kolejka, peruk było mniej niż

chętnych do mierzenia. Ale teraz nie było ani ekspedientki, ani żadnej

konkurencji. Mogłyśmy mierzyć peruki choćby do rana!

- Będę ruda! - postanowiłam. Płomiennie ruda! Skoro mamy się

dobrze bawić...

Sięgnęłam po perukę z króciutką fryzurką. Dwucentymetrowe

marchewkowe włosy postawione na jeżyka. Jak będę w tym wyglądać?

Naciągnęłam ją jak czapkę, mocno, aż spadła mi na oczy... pociągnęłam

do tyłu, po czym niepewnie spojrzałam w lusterko stojące na ladzie.

- Rety... - nie umiałam powiedzieć nic więcej. - Rety...

To nie byłam ja! Ta dziewczyna w lusterku miała moje okulary,

miała mój nos, moje usta... ale to nie byłam ja.

- Wyglądasz na osiemnaście lat! - pisnęła Zuzka. - Czad! I jakbyś

była zła na cały świat!

- Zbuntowana - powiedziała Julka. - Wyglądasz z tymi włosami,

jakbyś była zbuntowana. Jakbyś miała poprowadzić lud na barykady.

Jakbyś miała jakąś misję i zamierzała ją wypełnić bez względu na

wszystko.

background image

- Wyglądasz pięknie - uśmiechnęła się Emma, sięgając po czarną

perukę z włosami do pasa. Mocno kręconymi.

Z początku nie mogła upchnąć pod tym afro swoich rudych

kosmyków. Ale kiedy już jej się udało, efekt był wstrząsający.

- Wyglądasz jak Murzynka! - krzyknęłam, a potem roześmiałam się

sama z siebie.

Brzmiało to tak absurdalnie. Emma, z jaśniutką skórą, drobniutkimi

piegami i zielonymi oczami, mogła być wszystkim, tylko nie Murzynką.

Ale nagle to wszystko przestało się liczyć. Nawet jej cera stała się jakby

ciemniejsza, oczy też. W dodatku jej wargi... Nigdy nie zauważyłam, że są

takie pełne! Wyglądały bardzo, bardzo murzyńsko. Byłam pewna, że

gdyby zaśpiewała piosenkę, miałaby głęboki, niski, czarny głos.

- Powinnaś iść w tej peruce na casting - powiedziała Zuzia, czytając

w moich myślach. I natychmiast zmieniła zdanie: - A właściwie wcale nie.

Niby dlaczego jako Murzynka miałabyś mieć większe szanse niż jako ruda

Emma? Twoje włosy są o wiele ładniejsze niż ta peruka. No i są twoje.

Stanowczo nie musisz się zmieniać!

Zgadzałam się z nią. Zazdrościłam Emmie i Julce długich włosów.

Moje wcale nie chciały rosnąć. Nigdy nie udało mi się zapuścić dłuższych

niż do ramion. Gdybym miała takie piękne, gęste, rude włosy jak Emma,

na pewno nie przykrywałabym ich żadną peruką.

- Jest kolejne afro! - Julka zdjęła z półki perukę prawie identyczną

jak ta Emmy. Prawie, bo włosów było jeszcze więcej, były jeszcze

bardziej kręcone, no i sięgały Julce prawie do kolan. Jej drobna twarz

prawie zniknęła w burzy czarnych loków. Wyglądała niesamowicie, nawet

absurdalnie. Tak strasznie to do niej nie pasowało...

background image

- To ja zostanę blondynką! - Zuzia wybrała długie, platynowe, a

właściwie prawie białe włosy. Też skręcone, ale nie w drobne

pierścioneczki, jak w murzyńskich fryzurach Emmy i Julki, tylko w grube

loki. Widziałam kiedyś w telewizji Grażynę Torbicką w takiej fryzurze.

Prowadziła jakiś festiwal...

- Wyglądasz jak Britney Spears! - roześmiała się Emma, a ja

musiałam przyznać, że to o wiele lepsze porównanie.

Przyjrzałyśmy się sobie uważnie w lustrze. Prezentowałyśmy się nie

najgorzej, naprawdę. Tyle że czułyśmy się trochę tak, jakby patrzyły na

nas z tamtej strony cztery zupełnie obce nastolatki...

- To co, ruszamy na poszukiwania prezentów? - zapytała Zuzia, a my

energicznie pokiwałyśmy naszymi nowymi, kudłatymi głowami. Z takim

wyglądem mogłyśmy grasować po sklepie całą noc! Naprawdę zaczynało

się nam to podobać.

background image

ROZDZIAŁ 12

STANIK DLA POETKI

Perfumy! - ucieszyła się Emma, gdy doszłyśmy do stoiska z

kosmetykami.

Jasne, co może być przyjemniejszego niż spryskiwanie się

najróżniejszymi perfumami i wąchanie wszystkich butelek po kolei?

- Zawsze chciałam spędzić cały dzień w sklepie z perfumami -

powiedziała Zuzia, otwierając następny flakonik. - Ale nigdy nie miałam

na to czasu. A poza tym wkurzają mnie ekspedientki, zaraz przychodzą i

pytają, w czym mogą pomóc.

- A gdy się zorientują, że nic nie kupujesz, to robią takie miny, że po

prostu musisz wyjść - dodałam.

Doskonale pamiętałam, jak w piątej klasie chciałam kupić mamie na

urodziny perfumy. A może na imieniny? Nie byłam już pewna, jaka to

była okazja... Nie miałam wtedy pojęcia, że nawet najmniejsza buteleczka

kosztuje więcej niż wynosi moja kwartalna tygodniówka. Poszłam do

sklepu, pewna, że znajdę jakieś perfumy świetnie pasujące do mamy.

Chciałam, żeby pachniały cytryną. Poprosiłam ekspedientkę o pomoc.

Podała mi pięć flakoników. Byłam zachwycona. Jeden był śliczny,

całkiem kulisty, miał złoty koreczek i pachniał dokładnie tak, jak powinna

pachnieć moja mama. Nie lekami i środkami odkażającymi, tylko

cytrynką! Niestety, w pewnej chwili zobaczyłam cenę... i zrobiło mi się

strasznie przykro. Wybiegłam z tego sklepu z płaczem. Od tamtej pory

omijałam z daleka półki z perfumami.

Teraz jednak w oczy rzuciła mi się taka sama malutka pękata

buteleczka ze złotą nakrętką. Sięgnęłam po nią szybko, jakbym się bała, że

background image

ktoś mi ja zabierze. Odkręciłam koreczek, zamknęłam oczy... Tak, to był

ten zapach. Zapach, który pokochałaby doktor Łaniewska - - Żabniak.

Byłam pewna, że by go pokochała. Gdyby tylko ktoś jej go kupił.

- Chciałabym dać mummy perfumy - westchnęła Emma. - Tata jej

dawał, kiedyś... Jak jeszcze ją lubiał. Lubił...

- Właściwie mogłybyśmy okraść ten sklep - powiedziała Julka

grubym głosem, w którym nie było ani śladu kruchości i poetyckości.

Najwyraźniej ta peruka zmieniła jej osobowość. - Nikt by nas nie poznał!

Mogliby nas nakręcić na sto kamer, zrobić portrety pamięciowe i nikt by

się nie skapował, że to my!

Skapował? Od kiedy nasza uskrzydlona przyjaciółka używa takich

słów? Wpatrywałam się w nią zaskoczona. Naprawdę była inna, od kiedy

zmieniła się z blondynki w kudłatą brunetkę!

- Jak byś go chciała okraść? - roześmiałam się. - Nie mamy jak się

stąd wydostać... Możemy wziąć dowolną liczbę rzeczy, bo i tak stąd nie

wyjdziemy!

Julka spojrzała na mnie z wyrzutem, a ja dopiero po chwili

zrozumiałam, że jej nowa osobowość służyła tylko temu, żeby oderwać

Emmę od smutnych myśli o dawnym życiu w Anglii, w dużym domu, z

kochającym tatą, z gosposią, ogrodnikiem i mnóstwem pieniędzy.

- Co ty powiedziałaś? - Zuzia uważnie wpatrywała się w Julkę.

- Że nikt by się nie skapował - powtórzyła Julka, a ja i Emma po

prostu musiałyśmy się uśmiechnąć. To słowo tak strasznie do niej nie

pasowało!

- Ale wcześniej - Zuzia potrząsnęła z niezadowoleniem białymi

lokami. - Powiedziałaś coś wcześniej, coś ważnego. Przed tym

background image

kapowaniem.

- Że mogłybyśmy okraść ten sklep - podpowiedziałam, ale Zuzka

wciąż była nieusatysfakcjonowana.

- Coś jeszcze - mruknęła. - Coś ważnego. Kurczę, nie mogę sobie

przypomnieć!

Ja też nie mogłam. Ani Emma, ani nawet Julka, która przecież sama

to coś ważnego powiedziała. Wróciłyśmy więc do wąchania perfum.

Usiłowałam wybrać jakieś dla babci. Wyobrazić sobie, jakie by do niej

pasowały. Na pewno nie takie jak dla mamy. Lekka, wesoła cytrynka

odpadała natychmiast. Babcia powinna pachnieć ziołami... Takimi, jak te,

które hoduje na parapecie. Tylko czy ktoś produkuje perfumy bazyliowe?

- Tam są dresses! Sukienki! - zawołała Emma zza regału. - Długie

sukienki! Chodźcie!

Natychmiast porzuciłyśmy perfumy i ruszyłyśmy w stronę stoiska z

ubraniami. No jasne! Byłyśmy tu same i mogłyśmy przymierzać wszystko,

co tylko chciałyśmy. Nawet najdziwniejsze ciuchy, których nigdy w życiu

nie zabrałybyśmy do przymierzalni pod okiem ekspedientki i innych

klientek. Po prostu musiałyśmy wykorzystać tę okazję.

- Kreacje karnawałowe! - zachwycona Zuzia przesuwała wieszaki z

szeleszczącymi, błyszczącymi i mieniącymi się różnymi odcieniami,

nawet w tym półmroku, sukniami balowymi. - Tylko dlaczego wszystkie

takie długie? Nie zrobię w takiej kiecce ani kroku, nogi mi się w nią

zapłaczą!

No tak, Zuzka jest najmniejsza z nas wszystkich. Faktycznie

mogłaby się zabić w takiej ciągnącej się po ziemi sukni. Na szczęście

znalazła czerwoną koronkową mini z prawdziwymi piórami przyszytymi

background image

wokół dekoltu. Bardzo dużego dekoltu.

- Muszę ją założyć! - postanowiła i schowała się w przymierzalni. Po

czym natychmiast z niej wyszła. Bo niby przed kim miałaby się chować?

Przed nami? Dwa razy w tygodniu widziałyśmy, jak przebiera się w

spodenki i koszulkę przed WF - em, nocując u siebie w domach, też

przecież nie uciekałyśmy do łazienki, żeby założyć piżamę. Dobrze

znałyśmy jej majtki w pieski i kotki, prezent od dziadków, i jej granatowy

stanik. Prawdę mówiąc, tylko Emma miała powody, żeby nosić stanik. Ale

nosiłyśmy wszystkie, oczywiście.

- Jaki fajny stanik! - tym razem to Julka czytała w moich myślach.

Gdy Zuzia usiłowała jakoś upiąć na sobie fałdy sukienki, za dużej na

nią co najmniej o trzy numery, Julka wpadła między półki i wyciągnęła

stamtąd biustonosz. Wściekle żółty i jakiś taki... gruby.

- Push - up! - ucieszyła się Emma. - Załóż, będziesz większa!

Nie poprawiałam jej... Wszystkie przecież zrozumiałyśmy, że to nie

Julka ma urosnąć, tylko jej biust, i to też nie on osobiście i nieodwracalnie,

tylko ma się wydawać większy z powodu tego grubego stanika.

- Zawsze chciałam mieć wypychany stanik - szepnęła Julka, trochę

czerwona. Pewnie uskrzydlone poetki nie powinny mieć takich marzeń.

Ale uskrzydlone poetki płaskie jak deska, czemu nie? - Chciałam, ale

wstydziłam się poprosić w sklepie i zabrać go do przymierzami. I na

zakupach z moją guwernantką też się wstydziłam.

No tak, gdybym miała guwernantkę, też na pewno nie lubiłabym

chodzić z nią do sklepów po nowe majtki i staniki. Zwłaszcza po staniki.

- Myślicie, że mogę przymierzyć? - Julka była już czerwona jak

burak. - Podobno on zwiększa... zwiększa biust o cały rozmiar. Jak wam

background image

się wydaje?

Ależ ona się wstydziła! Emma, która przywiozła z Anglii chyba z

dziesięć staników, zdecydowanym ruchem zabrała Julce mały wieszaczek,

obejrzała go fachowo i orzekła:

- Ten za duży. Weź tamtego...

- Tamten - poprawiła ją odruchowo Julka.

A potem zniknęła w kabinie i starannie zasunęła za sobą kotarę. Nie

protestowałyśmy. W końcu stanik to rzecz o wiele bardziej osobista niż

suknia balowa...

- Fajna ta sukienka - Zuzia obróciła się na pięcie przed wielkim

lustrem, szeleszcząc piórami. - Wiecie, zawsze mi się wydawało, że bale

to nie dla mnie. Ale teraz sama nie wiem... Gdy tak na siebie patrzę...

Może by mi się podobało?

- Zdejmij tę perukę - zażądałam stanowczo. Wolałam jednak Zuzię

jako brunetkę. Zwłaszcza przy tej czerwonej sukience jej ciemne włosy

wyglądały znacznie lepiej niż blond loki. Sama to zresztą od razu

przyznała.

- Teraz chyba nawet jeszcze ładniej... Próbowałam sobie wyobrazić

energiczną Zuzkę na balu. Niestety, nie udało mi się ujrzeć jej jako

zwiewnej damy, płynącej przez parkiet w ramionach wysokiego szatyna

we fraku. Jedyna rola, w jakiej potrafiłam ją sobie wyobrazić, to rola

wodzireja. Tak się chyba nazywa ten, kto ustawia wszystkich w kółeczko,

każe im robić węża i biegać po sali... Zuzia byłaby świetna jako taki facet.

A właściwie facetka. Na pewno zorganizowałaby zabawę nawet kilku

tysiącom ludzi. Z jej niespożytą energią...

Otworzyłam usta, by jej to powiedzieć, ale nie zdążyłam. Bo kotara

background image

przebieralni rozchyliła się gwałtownie, a ze środka wyjrzała Julka.

Całkowicie ubrana, w swoim powyciąganym swetrze i dżinsach. I wciąż w

kudłatej czarnej peruce na głowie.

- Nie przymierzyłaś tego stanika? - zdziwiłyśmy się. Siedziała tam

przecież tyle czasu!

- Przymierzyłam - Julka obciągnęła sweter i wypięła się do przodu,

jak mogła najbardziej. Dopiero teraz zrozumiałyśmy: miała ten żółty

stanik na sobie, pod swetrem! Oczekiwała naszej opinii.

- Wyraźna różnica! - powiedziała Zuzka stanowczo. - Wyraźna!

Musisz go kupić, wyglądasz naprawdę niesamowicie!

Według mnie, różnicy nie było prawie żadnej. Może gdyby Julka

zamieniła ten gruby sweter na jakąś dopasowaną cienką bluzeczkę? Ale

przecież ona nigdy nie nosi obcisłych bluzek! Zawsze te workowate

ubrania! Bardzo zresztą do niej pasujące, poetyckie, artystyczne... Ale po

co jej w takim razie taki wypychany stanik? Pod te wielkie swetrzyska?

- Wiecie, ja zawsze chciałam założyć coś bliżej ciała... - zwierzała

nam się Julka, znowu czerwona jak burak. - Ale wiedziałam, że wtedy

bardziej będzie widać, że tam nic nie mam... no wiecie...

- Kup sobie ten stanik! - powiedziałam zdecydowanie, usiłując ukryć

to, że jestem w szoku. Nasza poetka miała takie przyziemne marzenia jak

większy biust? Nie do wiary!

- Kup sobie! - zgodziła się Emma.

- I od razu kup bluzkę, albo i dwie - zaszeleściła piórami Zuzka. -

Bardzo obcisłe. Teraz już możesz. A Gwiazdka jest od tego, żeby spełniać

marzenia. Innych ludzi, ale i swoje.

- Kupię sobie - postanowiła Julka, zdejmując sweter. - W końcu

background image

nigdy nie dostałam pod choinkę nic fajniejszego niż czekoladki. Może

należy mi się od życia coś, czego pragnę? Jak myślicie?

Pokiwałyśmy głowami. Zdecydowanie jej się to należało! My

miałyśmy znacznie biedniejszych rodziców. Moja mama, od kiedy

pamiętam, miała tę samą, malutką butelkę tanich perfum, których używała

tylko na szczególne okazje, mama Zuzi miała jedną jedyną jedwabną

bluzkę, biła się przez wiele dni z myślami, czy może sobie na nią

pozwolić... Mama Emmy jeździła na wrotkach po centrum handlowym, w

niebieskim futrze, żeby zapewnić swoim dzieciom lepsze święta... W

naszych domach nie było za dużo pieniędzy. Ale rodzice stawali na

głowie, żebyśmy dostały to, o czym marzymy. Wciąż pamiętam, jak

babcia siedziała po nocach, aby zrobić mi domek dla lalek, dokładnie taki,

jaki widziałam w sklepie. Wykonała go własnoręcznie ze sklejki. Wbijała

w nią maleńkie gwoździki, heblowała stolik i krzesełka dla lalek, szyła

miniaturowy obrus, narzutę na łóżko i zasłonki do zawieszenia w

wyciętych w sklejce oknach... Słyszałam w nocy stukanie dochodzące z jej

pokoju. Mówiła, że to korniki szaleją w szafie. Wierzyłam jej, miałam

wtedy z siedem lat. A ona wierzyła, że warto się starać, żeby zobaczyć

moją radość.

- Dałabym ci gwiazdkę z nieba - powtarzała. I wiedziałam, że to

prawda. Że moja rodzina zrobi wszystko, żebym była szczęśliwa. Rodzina

Zuzki i Emmy też. A rodzina Julki, śpiąca na pieniądzach, mogąca

obdzielić nimi wszystkich ubogich w Polsce, kupowała jej czekoladki.

Pewnie nawet nie osobiście tylko przez tę panią Felę czy Jolę, która robi

zakupy dla Ździebełków. Strasznie byłam zła na jej rodzinę!

I nagle przypomniałam sobie, o czym usiłowała nam opowiedzieć

background image

Julka, gdy pojawiła się pani Adams w przebraniu pluszowego miśka.

- Co to za historia z twoją adopcją? - zapytałam, kiedy Julka

rozpinała swój nowy stanik z wypychanymi miseczkami i odkładała go na

stertę rzeczy, które zamierzałyśmy kupić, gdy tylko pojawi się jakaś

kasjerka.

Nie usłyszałam jednak odpowiedzi. Bo nagle Emma pisnęła:

- Schowaj się! Tu są cameras!

A Zuzia spojrzała na nią i stuknęła się w głowę, kciukiem, jak to ona.

- No jasne! Kamery! O tym wtedy mówiłaś, Julka! Że w tych

perukach nawet kamery nam niestraszne! W tym sklepie są kamery, a więc

ktoś nas obserwuje. Musimy tylko pomachać!

background image

ROZDZIAŁ 13

TRZEBA WEJŚĆ NA REGAŁ

Skakałyśmy i machałyśmy chyba przez dziesięć minut. Ja nawet

próbowałam robić pajacyki, gwiazdę, mostek .. Najróżniejsze sztuczki,

żeby tylko ktoś, kto pewnie przysypia z nudów przed monitorem,

zauważył ruch.

- Dobrze kombinujesz - pochwaliła mnie Zuzka.

- Widziałam w amerykańskich filmach, że ochroniarze zawsze

oglądają telewizję - powiedziałam. - Monitory z obrazkami z tego wnętrza,

którego pilnują, w ogóle ich nie obchodzą. Dźwięk mają wyłączony, więc

trzeba jakoś przyciągnąć ich uwagę. Chyba najlepiej ruchem właśnie, jak

myślicie?

- Bardzo dobrze kombinujesz - powtórzyła Zuzka i zaczęła

podskakiwać tuż obok mnie.

Robiła to dwa razy szybciej niż ja! Usiłowałam dostosować się do jej

tempa, ale szybko wymiękłam. Wie miałam pojęcia, że ma taką świetną

kondycję! A może to chęć wydostania się ze sklepu tak ją mobilizowana?

To przecież niemożliwe, żebym ja, lekkoatletka, biegająca codziennie co

najmniej przez czterdzieści minut, nie mogła wytrzymać tempa

dziewczyny, której sportowe osiągnięcia ograniczały się do noszenia

ciężkiego aparatu fotograficznego. Byłam na siebie strasznie zła, że tak

kiepsko sobie radzę! Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam podskakiwać

jeszcze szybciej niż Zuzka. Nie mogła być lepsza ode mnie! We

wszystkim, ale nie w sporcie! To przecież ja pojadę w przyszłości na

olimpiadę, a ona będzie robić zdjęcia do „National Geographic”! Taka

była umowa!

background image

Julka, która skończyła nareszcie starannie składać stanik i wsadzać

go do pudełeczka, patrzyła na nas w milczeniu. A potem, bez słowa,

złapała koszulkę nocną, czy może dzienną... koronkową koszulkę

niezidentyfikowanego przeznaczenia, w straszliwym turkusowym kolorze

z różowym wzorkiem, i zaczęła nią wymachiwać przed samą kamerą.

- Zasłaniasz mnie i Żabę - powiedziała Zuzka, nie przerywając

podskakiwania.

Wcale nie robiła wrażenia zmęczonej! Nie oddychała ciężko, nie

była czerwona, nie lał się z niej pot. Coś tu było wyraźnie nie tak. Skąd

ona wzięła tę kondycję? Przecież jeszcze we wrześniu, gdy biegłyśmy do

autobusu, była cała zasapana, dosłownie po stu metrach. A teraz

zachowuje się jak olimpijczyk na rozgrzewce!

- Może faktycznie lepiej będzie machać czymś kolorowym niż

skakać? - zastanowiłam się, patrząc na Julkę i odblaskową koszulkę. -

Chociaż, z drugiej strony, to chyba wszystko jedno. Monitory w filmach są

zawsze czarno - białe. Ale może to są stare filmy? Może w tym sklepie

mają kolorowe?

- Na wszelki wypadek weźmy najbardziej kolorowe rzeczy, jakie

znajdziemy - Zuzia oderwała się w końcu od swojej rozgrzewki i wróciła

do roli druhny zastępowej. - Może pójdziemy do działu z apaszkami i

szalikami? Tam powinno być coś kolorowego. Albo może lepiej dział z

pościelą? Prześcieradła są przecież duże i różnobarwne...

Już po chwili Emma machała pięknym, kaszmirowym szalem w

kolorze pomarańczy, ja i Zuzia trzymałyśmy ogromne zielone

prześcieradło, a Julka prezentowała przed drugą kamerą jakiś

skomplikowany taniec, wciąż z tą samą turkusową koszulką w drobny

background image

różowy wzorek. Może właśnie tak tańczyła Isadora Duncan, do której

miałam być według niej podobna? To był naprawdę bardzo dziwny i

bardzo nowoczesny taniec. Koszulka chwilami udawała partnera, w

którego ramionach Julka tańczyła tango, chwilami była podrzucana do

góry, jak szarfa gimnastyczki...

- Chyba nikt nie siedzi przy tych monitorach - Zuzia westchnęła po

kolejnych dziesięciu minutach prób. - Mógłby olać nasze pajacyki, twój

idealny mostek, nasze prześcieradło i szal Emmy, ale na taniec Julki z

koszulką nie sposób chyba pozostać obojętnym! Albo jest ślepy, albo po

prostu nie ma go wcale, a to właściwie na jedno wychodzi.

Musiałyśmy się z nią zgodzić. Nasza ostatnia nadzieja prysła. Nikt

nie zauważył naszych wysiłków i nikt nie przyjdzie nas uratować. Musimy

siedzieć w tym sklepie do rana.

- Jak myślicie, o której otwierają w soboty? - zastanawiała się Julka.

- Pewnie później niż w dni powszednie?

- A może wcześniej? - usiłowałam ją pocieszyć. - W końcu to

ostatnia sobota przed świętami, cała Polska wyrusza na zakupy.

- Wykorzystajmy w takim razie to, że w tej chwili sklep jest pusty i

wybierzmy nareszcie pozostałe prezenty! - Zuzka nigdy nie traciła

entuzjazmu.

- Może rozejdziemy się w różne strony? - zaproponowałam. -

Chciałabym wam też kupić jakieś drobiazgi...

- Świetny pomysł! - ucieszyły się przyjaciółki. Szybko okazało się

jednak, że to w gruncie rzeczy całkiem beznadziejny pomysł.

Rozbiegłyśmy się w cztery strony. Myślałam, że to będzie fajne. Że znajdę

jakiś piękny zeszyt dla Julki, specjalnie na jej wiersze, jakąś książkę o

background image

fotografowaniu dla Zuzi, no i coś dla Emmy. Jeszcze nie wiedziałam, co...

Gdy jednak zostałam sama w pustym sklepie, wśród wysokich regałów,

odechciało mi się wszystkiego. Żaden zeszyt nie wydawał mi się piękny,

okładki książek zlewały się w jedną i nie mogłam rozróżnić tytułów...

Dopiero po chwili zorientowałam się, że po policzkach ciekną mi łzy.

Czułam się obrzydliwie samotna. Moje przyjaciółki były tylko alejkę lub

dwie dalej, a ja miałam wrażenie, że nigdy już ich nie zobaczę.

Rzuciłam się przed siebie, nie myśląc ani chwili dłużej o kupowaniu

prezentów. Chciałam po prostu odnaleźć Zuzię, Julkę i Emmę. Tylko z

nimi mogłam przetrwać do rana w tym potwornie pustym sklepie.

- Dobrze, że jesteś! - wysapała Julka, gdy dobiegłam nareszcie do

drzwi na zaplecze, które stały się tej nocy naszym miejscem zbiórek.

- Po co taszczysz to wielkie pudło? - zdziwiłam się. Julka nie była

jednak sama w swoim szaleństwie.

Emma pchała przed sobą drugi karton, chyba jeszcze większy, a

Zuzia ciągnęła za czubek gigantyczną sztuczną choinkę. Z wyraźnym

wysiłkiem ciągnęła... Podeszłam więc do niej i złapałam choinkę za pień.

Potem mi wyjaśnią, po co to robią. Skoro tak postanowiły, to chyba muszą

mieć jakieś powody? Bractwo Zeta nie robi rzeczy bezsensownych!

Nigdy! Teraz muszę po prostu pomóc Zuzi w walce z tym plastikowym

drzewem.

- Zobacz, co znalazłyśmy - sapnęła Zuzka.

- Widzę, trudno nie zauważyć! - roześmiałam się i zasyczałam, bo

pieniek był chropowaty i strasznie ranił mi palce. - Dokąd my to niesiemy?

- Na środek sklepu - wyjaśniła Julka, nic właściwie nie wyjaśniając.

Bo niby gdzie jest ten środek? Jak go wyznaczymy? Poprowadzimy

background image

przekątne, jak w kwadracie? Będzie trochę trudno, przez te wszystkie

regały... Poza tym nie chodzi nawet o to, gdzie jest środek i jak go

wyznaczyć, tylko o to, po co miałybyśmy to robić!

- Zobacz, co znalazłyśmy ~ powtórzyła Zuzia. Miałam wrażenie, że

zwariowała. Widziałam przecież wyraźnie, że znalazły największą

sztuczną choinkę świata. A raczej tylko pół choinki. Kończyła się tak

nagle, jakby ktoś odrąbał siekierą jej górną część. Dolnej nie było.

- No zobacz! - ponaglała mnie Zuzia.

- Znalazłyście choinkę - powiedziałam, postanawiając jej nie drażnić.

Wyraźnie uważała, że jeszcze nie zauważyłam, co niesie.

- Nie chodzi mi o choinkę, tylko o list! - sapnęła.

Dopiero teraz dostrzegłam jakąś kartkę, którą usiłowała mi podać.

Trochę kiepsko jej szło, bo obie ręce miała zajęte... podobnie jak ja.

- Najpierw gdzieś porzućmy ten świerk, jodłę czy cokolwiek to jest...

a potem pokażesz - zaproponowałam, bojąc się, że upuścimy drzewo i

połamiemy sobie nogi. Choć plastikowe, na pewno nie było lekkie! Igły

kłuły prawie jak prawdziwe, a szorstki pieniek nieustannie zdzierał mi

skórę z dłoni.

Zuzia pokiwała głową z aprobatą i orzekła:

- Środek musi być gdzieś tutaj. Widzicie, za naszymi plecami zostały

dwadzieścia trzy rzędy lamp, przed nami są dwadzieścia cztery...

Znowu mnie zadziwiła, Julkę i Emmę zresztą też. Ten jej precyzyjny

umysł! Szarpała się z drzewem, rozmawiała ze mną o jakimś liście i

oprócz tego liczyła lampy na suficie! Była niesamowita.

- Musimy jeszcze sprawdzić, jak jest z osią w drugą stronę - Zuzka

rozglądała się po sklepie. - Na oko musi to być gdzieś tutaj, ale policzmy

background image

na wszelki wypadek lampy... Albo regały, jeśli wam łatwiej.

Policzyłyśmy i lampy, i regały. Oko Zuzi było bez zarzutu. Choinka,

czy raczej pół - choinka, stała bez wątpienia na środku sklepu. Tyle tylko,

że ja wciąż nie wiedziałam, dlaczego to jest takie ważne i po co w ogóle ją

ciągnęłyśmy.

- Wracamy po dolną część drzewka! - zarządziła Zuzka, zanim

zdążyłam zadać jakiekolwiek pytanie.

Wróciłyśmy więc. Była jeszcze większa i o wiele cięższa niż ta, którą

już przytargałyśmy przez sklepowe alejki.

- Dobrze, że będziemy ją niosły we cztery! - ucieszyłam się.

Zuzia jednak pokręciła głową.

- Będziemy ją niosły we dwie - wyjaśniła mi. - Emma i Julka mają

jeszcze mnóstwo bombek i łańcuchów do przeniesienia.

No tak... Bombki, łańcuchy, choinka...

- W tym liście jest napisane, że mamy ją ubrać? Na środku sklepu? -

nie wytrzymałam, szarpiąc się z grubym pniem. Czułam, że plaster z

opatrunkiem będzie mi za chwilę potrzebny jeszcze bardziej niż Julce i jej

stopie.

- Nie my konkretnie, ale że musi być na rano ubrana dokładnie na

środku sklepu. Ten list to jest właściwie instrukcja wewnętrzna - wysapała

Zuzia. Ledwo było ją słychać spośród gęstwiny zielonych plastikowych

gałęzi.

- Chyba ktoś jest za to odpowiedzialny - nie wytrzymałam. - Ktoś,

komu za to płacą. Pewnie mają dźwig albo wózek widłowy do wożenia

takich choinek. Nikt nie nosi ich, chodząc pieszo po sklepie!

- My nosimy! - nie widziałam Zuzi i prawie jej nie słyszałam, ale

background image

byłam pewna, że uśmiechnęła się z dumą. No tak, nasza druhna zastępowa

była zachwycona tym, że może zrobić osobiście coś, do czego normalni,

dorośli ludzie potrzebują dźwigu. Jest lepsza od maszyny!

Ja taka dumna nie byłam. Miałam wszystkiego dość.

- Dlaczego nie możemy tego zostawić komuś, kto za to odpowiada? -

nie rozumiałam. - Dlaczego musimy to robić?

- A masz lepszego pomysła? - zapytała Emma. - Pomyśleliśmy...

myślałyśmy, że lepsze Christmas tree niż ściana.

Lepsze Christmas tree niż ściana? Christmas tree to choinka... ale

dlaczego miałybyśmy wybierać między choinką a ścianą? I jaką ścianą?

Tu przecież jest dostatecznie dużo podłogi, żeby po niej chodzić, tańczyć,

biegać... Dlaczego ściana???

- Lepiej ubierać choinkę niż gapić się w ścianę - wyjaśniła mi Zuzia.

- Przy pracy szybciej mija czas.

No, tak... miała rację, oczywiście. Zuzka zresztą ma zawsze rację.

Tyle tylko, że dawno minęła północ i wcale nie chciało mi się pracować.

Najwyraźniej byłam jednak w mniejszości. Skoro przyjaciółki chciały

pracować, nie mogłam im zabronić.

Z początku nie zamierzałam się włączać w ich prace. Patrzenie w

ścianę wydawało mi się całkiem miłą odmianą po dźwiganiu plastikowego

pnia kaleczącego mi ręce. Szybko jednak zmieniłam zdanie.

- Jakie piękne bombki! - pisnęła Julka, otwierając wielkie pudło. -

Zobaczcie: księżyce, gwiazdeczki, słoneczka... Cudowne! Jakby ktoś

zwinął niebo, jak koc lub prześcieradło, i włożył do pudełka. Tu jest całe

niebo, słowo daję!

Nie wytrzymałam i spojrzałam w tamtą stronę. Nagle poczułam, że

background image

mam ogromną ochotę dotknąć wszystkich bombek, wziąć je do ręki,

wybrać najlepsze miejsce dla każdej, a potem zawiesić je na gałązkach.

Zawsze robiłam to w wigilijny poranek i nagle bardzo zapragnęłam ubrać

choinkę wcześniej. Jedyny raz w życiu: w środku nocy, w wielkim sklepie,

w towarzystwie przyjaciółek.

Podniosłam do góry uśmiechnięty dobrotliwie złocisty księżyc i

przyłożyłam go do gałązki.

- Najpierw musimy jakoś połączyć dwie części drzewa w jedną! -

sprowadziła mnie na ziemię praktyczna Zuzia.

No jasne! Ubieranie choinki przed jej złożeniem nie miało

najmniejszego sensu. Tylko jak miałybyśmy to zrobić?

- Żadna z nas nie umie fruwać, niestety - westchnęłam. - Nie damy

rady podnieść tej górnej części i wsadzić jej na dolną.

- Ty jesteś sportsmenką, wdrapiesz się na regał, na tamtą czerwoną

półkę - uniosła palec Julka. - A my podniesiemy górę choinki, podamy ci

ją... Złapiesz za czubek i nasadzisz na część dolną i już.

I już?! Ona nie niosła tej choinki! Nie wiedziała, jaka jest ciężka. Nie

utrzymam jej sama, nie ma mowy!

- Musisz wejść ze mną - powiedziałam. - Albo ty, Emma... Albo

Zuzka... Sama nie dam rady.

- Nikt nie będzie wchodził na regał - roześmiała się Zuzia. - Przecież

jest prostsze rozwiązanie, nie zauważyłyście?

Pokręciłyśmy głowami. Wspinaczka na półkę wydawała się jedynym

sensownym wyjściem. Gdyby tylko ktoś zechciał mi towarzyszyć...

- Kurczę, dziewczyny, przecież to oczywiste! - Zuzia była z nas

bardzo niezadowolona. - Położymy obie części, połączymy je na leżąco, a

background image

potem wspólnie, we cztery, postawimy ją do pionu. Naprawdę na to nie

wpadłyście? Co wy byście beze mnie zrobiły?

Co? No cóż... pewnie jednak wdrapałybyśmy się na regał... Dzięki

Zuzce na szczęście nie musiałyśmy tego robić. Choinka już po chwili

stała, piękna i dostojna, na środku sklepu. Trochę się zmęczyłyśmy, ale

było warto. Drzewko prezentowało się wspaniale. Teraz trzeba było tylko

powiesić bombki.

- Bombki... - Zuzia pierwsza zrozumiała, że jej genialny plan nie był

jednak taki genialny. - Jak my je powiesimy na górnych gałązkach? Albo

chociaż na środkowych gałązkach?

- Kładziemy ją z powrotem? - zapytałam. I natychmiast dotarło do

mnie, że to pomysł do bani. Możemy ją położyć, możemy ją ubrać na

leżąco, ale nie zdołamy jej postawić., nie rozbijając bombek.

- Musi być w tym sklepie jakaś drabina - powiedziała wyjątkowo

trzeźwo Julka. - Pewnie na zapleczu... Albo oparta o jakiś regał.

Tym razem nie proponowałam już rozbiegnięcia się w cztery różne

strony. Nie chciałam więcej przebywać w tym sklepie sama. Ani minuty!

Poszłyśmy więc wszystkie razem w kierunku uchylonych drzwi. Była tam

toaleta, wielka choinka, bombki, instrukcja wewnętrzna... Może znajdzie

się i drabina?

Niestety, drabiny nie było. Ani na zapleczu, ani przy żadnym regale.

Obeszłyśmy cały sklep, zajrzałyśmy w każdy kąt...

- To jak oni ustawiają towar na górnych półkach? - zastanawiałam

się.

- Wózek łopatkowy! - zawołała Emma.

- Wózek łopatkowy? - oczy Julki zrobiły się okrągłe jak spodki. -

background image

Aaa, wózek widłowy! Jasne! Oni używają wózków widłowych!

- Może my też spróbujemy? - zapaliła się Zuzia. - Gdy Agata robiła

prawo jazdy, trochę podglądałam. Może wózek widłowy prowadzi się

podobnie jak samochód? Na pewno sobie poradzimy!

Przeraziła mnie ta wizja. Wózek widłowy wjeżdżający w regał,

paczki spadające z samej góry, przygniatające Zuzię, a potem nas

wszystkie... Zuzia tracąca kontrolę nad wózkiem, demolująca cały sklep...

Nie, to chyba jednak nie był dobry pomysł.

- To ja już lepiej wejdę na ten regal - zaproponowałam. - Bombki nie

są takie ciężkie jak choinka, poradzę sobie...

background image

ROZDZIAŁ 14

DO CELI!

Choinka wyglądała cudownie. Błyszczała nawet w tym półmroku.

Mogłyśmy sobie tylko wyobrazić, jak pięknie będzie lśnić, gdy włączy się

wszystkie światła w sklepie.

- Ten ktoś odpowiedzialny za ubranie choinki na pewno się ucieszy -

powiedziałam, ziewając. - Zuzka, masz dla nas teraz jakieś nowe zadania?

Zuzia pokręciła głową, ziewając jeszcze szerzej niż ja. Julka i Emma

siedziały oparte o ścianę zmęczone, z przymkniętymi oczami.

- Może więc pójdziemy spać? - stłumiłam kolejne ziewnięcie. -

Pamiętacie, widziałyśmy pościel... Ułożymy się na podłodze i obudzimy

przed otwarciem sklepu...

- Albo obudzi nas tłum klientów biegnących z wózkami główną

alejką - roześmiała się Zuzia. - Idziemy spać, to najlepszy pomysł. I tak

zaraz zaśniemy, lepiej to zrobić na leżąco, niż siedząc pod ścianą.

Znów wróciła sprawa ściany!

- Rozkładamy się tutaj i już - postanowiła Julka, najbardziej chyba

zmęczona z nas wszystkich.

- Położymy dwie duże kołdry zamiast prześcieradła, powinno być

nam ciepło - Zuzka zabrała się za wyciąganie pościeli z worków.

- A czy tak można? - zasępiła się Emma. - To będzie brudne, nikt nie

kupa brudne...

- Nikt nie kupi brudnego - poprawiła ją Julka i zasmuciła się na

moment. Szybko jednak znalazła rozwiązanie. - Nie kupi brudnego? No to

kupi czyste! Zabiorę to do domu, rodzice wszystko zawiozą do swojej

pralni i jutro wieczorem przywiozą z powrotem do sklepu. Będzie jak

background image

nowe!

Uspokojone tym wyjaśnieniem ułożyłyśmy się pomiędzy regałami i

przykryłyśmy ciepłymi, puchowymi kołderkami.

Przymknęłam oczy i nagie pomyślałam, że Julka znów powiedziała o

Ździebełkach „rodzice”. Z przyzwyczajenia? A może wcale nie jest

pewna, że ją adoptowano? Może wymyśliła to tak jak swoje wiersze?

- Julka, co to za sprawa z tą adopcją? - zapytałam. Odpowiedziała mi

jednak tylko cisza. I trzy spokojne, głębokie oddechy. Moje przyjaciółki

spały. Może i ja powinnam spróbować? Zamknęłam oczy, myśląc, że to

najdziwniejsza noc w moim życiu... i natychmiast zapadłam w sen.

Obudziło mnie gwałtowne szarpanie za ramię. Otworzyłam oczy i

zobaczyłam twarz policjanta. Oczywiście nie poznałam go po twarzy, lecz

po mundurze. Tak, to był policjant. W dodatku policjant wyraźnie

niezadowolony...

- Wstawajcie, jedziemy na komisariat! - powiedział. Wszystkie

cztery przetarłyśmy zaspane oczy i wyszłyśmy spod kołdry. Było nam

bardzo zimno. Kurtki i prezenty dla naszych rodzin leżały siedem czy

osiem regałów stąd, przy wejściu na zaplecze.

- Pójdziemy jeszcze po kurtki - powiedziała Zuzia stanowczo.

- Nigdzie nie pójdziecie, jedziemy na komisariat - policjant nie był

chętny do współpracy.

- Nie wyjdziemy na dwór bez kurtek w takie zimno - rozpłakała się

Julka, jak na zawołanie. - Panie policjancie, my przecież niczego nie

chciałyśmy ukraść ani zniszczyć, tę pościel dokładnie upierzemy... Wcale

nie marzyłyśmy o tym, żeby spędzić tu noc. To był przypadek! Nie może

pan skazać nas na zamarznięcie na śmierć. To nieludzkie, nawet

background image

największy zbir ma prawo do obrony i humanitarnego pozbawienia życia.

A poza tym na wykonywanie kary śmierci obowiązuje w Polsce

moratorium!

Na twarzy policjanta przez moment można było dostrzec jakby

leciutki uśmiech.

- Bierzcie szybko kurtki i wychodzimy - zmienił zdanie. - Ale tylko

kurtki! Nie ma mowy o wynoszeniu czegokolwiek ze sklepu!

Zrobiło mi się trochę przykro na myśl o apaszce dla mamy Zuzi. Tak

idealnie pasowałaby do jej oczu... Ale może wrócimy do centrum

handlowego jutro? Może jeszcze ją odnajdziemy?

- Niech pan wysłucha moich zeznań, to wszystko z powodu obrażeń

nogi obecnej tu Julii Ździebełko, lat trzynaście - prosiła bardzo

profesjonalnie Zuzia, gdy wychodziłyśmy ze sklepu jakimiś dziwnymi,

bocznymi drzwiami, których przedtem nie widziałyśmy. Kątem oka

zauważyłam kłębiącą się przy nich grupę ludzi. Było ich kilkanaścioro.

Skąd się wzięli? Niemożliwe, żeby byli w centrum handlowym cały czas}

Przecież zaglądałyśmy w każdy kąt, krzyczałyśmy, waliłyśmy w

pozamykane drzwi. Musieli przyjść dopiero teraz...

Wsiadając do radiowozu, spojrzałam na zegarek. Minęła czwarta

rano. Chyba nie otwierają sklepu o tej porze?

Policjant zamknął nas w tylnej części samochodu, a sam usiadł obok

kierowcy. Odgradzała nas od nich gruba krata.

- Zabiją nas! - rozpłakała się Emma, gdy radiowóz ruszył spod

sklepu przez uśpione ulice. - Tymi, no, palikami.

- Palikami? - mimo grozy sytuacji po prostu musiałam się roześmiać.

- Myślisz, że w Polsce nabija się na pal za nielegalne nocowanie w

background image

centrum handlowym?

- Palami - plątała się Emma, połykając łzy. - Tata tak mówił do

mummy: Jak ci tu źle, to jedź do Polska, tam cię aresztują za ucieczka od

husband, tam zobaczysz, co robi policja, oni zabili palami studenta.

- Pałami! - nareszcie zrozumiałyśmy, o czym ona mówi.

- Studenta pałami... - usiłowała sobie przypomnieć Zuzka. - Było coś

takiego, ale z piętnaście lat temu, albo i dwadzieścia. Teraz policjanci są

mili i kulturalni. Naprawdę! Mili, sympatyczni i kulturalni.

Spojrzałam na nią podejrzliwie: trochę chyba przesadziła w

pocieszaniu Emmy. Ten, który nas aresztował, był może i kulturalny, ale

na pewno nie miły i sympatyczny. I Emma musiała to zauważyć!

- Dlaczego pan nas wiezie do komisariatu? - zawołała nagle Julka,

szarpiąc metalową kratę oddzielającą nas od policjanta i kierowcy. A może

to było dwóch policjantów? Ten za kierownicą też przecież miał na sobie

mundur... - Proszę nas zawieźć do domu! Przecież tam czekają nasi

rodzice i na pewno się denerwują.

- Nie ma pan podstaw, żeby nas aresztować! - włączyła się Zuzia,

waląc pięściami w kratę. - Nie włamałyśmy się do tego sklepu i nic nie

ukradłyśmy! A kołdry pan Ździebełko upierze, proszę się nie martwić!

Policjanci nie reagowali na nasze słowa. Zupełnie jakby nagle

ogłuchli.

- Oni nas zabiją - załkała Emma.

Położyłam jej rękę na ramieniu, ale, prawdę mówiąc, wcale nie

czułam się lepiej. Komisariat kojarzył mi się z czymś straszliwym. Ze

złodziejami, mordercami, pijakami... Kto wie, co nas tam czeka? Może

będziemy siedziały w ciasnej celi z tymi wszystkimi okropnymi typami?

background image

Aż do rana? Albo jeszcze dłużej? Słyszałam kiedyś w telewizji, że

każdego można zatrzymać do wyjaśnienia na dwadzieścia cztery godziny.

A może nawet na czterdzieści osiem? Będziemy tam siedzieć do

poniedziałku! Bo w weekend wszyscy mają wolne, a ten policjant na

pewno nie może nic zrobić bez zgody przełożonego. A przełożony

wyjechał na narty...

Poczułam, że mi też po policzkach ciekną łzy. Nasza sytuacja

naprawdę wyglądała beznadziejnie. Ciekawe, czy rodzicom przyjdzie w

ogóle do głowy, żeby zadzwonić na policję?

- Moi rodzice będą myśleli, że jestem u Żaby, Żaby, że u Emmy,

Emmy mama, że u Julki, a Julki... - zapędziła się Zuzia.

- A Julki rodzice przez całe lata nie zauważą, że zniknęła, a poza tym

to w ogóle nie są jej rodzice - dokończyła ponuro Julka.

- No właśnie, powiedz, co z adopcją - poprosiłam. Wreszcie nikt i nic

nam nie przeszkodzi w wysłuchaniu tej historii! Radiowóz to jednak mało

uczęszczane miejsce...

- Chcecie wiedzieć? - chlipnęła Julka, zapłakana podobnie jak ja i

Emma. - To słuchajcie:

Jej korzenie odcięte, jest dzieckiem nicości Nie wie nic o swych

genach i swojej przeszłości Jest wyrzutkiem, tłum cały nie rozumie jej

bólu Może pan moim ojcem? Pan, żebraku? Pan, królu? Może pani kobietą

jest, która życie mi dała? Tylko czemu pokochać potem nie umiała? Tylko

czemu Ździebelkom wstrętnym podrzuciła? Czemu się mnie wyrzekła,

czemu zostawiła? Me nazwisko, mą przeszłość mrok gęsty ukrywa Nie

wiem kim ja jestem, ja - tamta prawdziwa.

No cóż... nie to w zasadzie spodziewałam się usłyszeć od Julki w

background image

odpowiedzi na moje pytanie! Właściwie zupełnie nie to. Chciałam jakichś

konkretów, chciałam, żeby powiedziała, w jaki sposób dowiedziała się, że

jest adoptowana, jakie ma dowody... Ale zanim zdążyłam poprosić o

więcej informacji, radiowóz gwałtownie zahamował.

- Wysiadamy! - powiedział policjant, którego Zuzia w swym

miłosierdziu nazwała sympatycznym.

Przeszedł nas dreszcz. Już tylko sekundy dzieliły nas od wtrącenia do

ciemnej, zimnej celi, pełnej okropnych, niebezpiecznych zbirów!

- Kasiu, kochanie! - na progu komisariatu nagle pojawili się moi

rodzice! - Dziecinko, tak się o ciebie martwiliśmy!

- Zuzanko, gdzie ty się podziewałaś? - państwo Zawadzcy wybiegli z

budynku zaraz za moją rodziną. To znaczy: zaraz za pierwszą częścią

mojej rodziny. Bo po chwili z komisariatu wyszła jeszcze babcia w swoim

długim, czarnym płaszczu, wielkim kapeluszu i butach na szpilce. Nie

widziałam jej w tym stroju od lat! Musiała dojść do wniosku, że okazja

jest naprawdę szczególna.

- Od kiedy poszłaś do gimnazjum, wciąż interesuje się tobą policja,

moja panno - pogroziła mi palcem hrabina Łaniewska.

A ja byłam taka szczęśliwa, że ją widzę i że nie grozi mi żadna

ponura, zimna cela, że po prostu wtuliłam się w babcię i rozpłakałam

rzewnymi łzami, oczywiście mocząc i gniotąc jej piękny, stary, czarny

płaszcz.

- Zguby odnalezione - policjant nareszcie się uśmiechnął! - Pani

Adams miała rację, trzeba było od razu dokładniej sprawdzić centrum

handlowe...

- Pani Adams? - zdziwiła się Emma. - Mama?

background image

- Wasi rodzice przyjechali do nas o północy - policjant nagle zrobił

się nie tylko uśmiechnięty, ale i rozmowny. On naprawdę umiał być miły.

- Pani Adams zadzwoniła do państwa Żabniaków, pewna, że jej córka tam

jest, dowiedziała się, że miałyście tam wszystkie nocować, ale nie

wróciłyście z zakupów... Potem zadzwonili do państwa Zawadzkich i

państwa Ździebełków, a w końcu, strasznie zdenerwowani, przyjechali do

nas. Pani Adams powiedziała, że musicie być w supermarkecie, że was

tam widziała... Pojechaliśmy do sklepu, ale było ciemno i pusto.

Ochroniarz na zewnątrz powiedział, że wnętrze jest zaplombowane,

pracują kamery... Rano można będzie przejrzeć taśmy, ale dopiero rano,

jak przyjdzie szef ochrony. Takie procedury.

- Czyli oni tylko to nagrywają, wcale nie siedzą przy monitorach i

nie patrzą... - westchnęła Zuzia. - Mogłyśmy tańczyć z prześcieradłami do

białego rana.

Policjanta i rodziców natychmiast zainteresowały nasze tańce.

Musiałyśmy im wszystko opowiedzieć.

- Ale kto nas w końcu znalazł? - zapytała Zuzka, gdy już

zakończyłyśmy opowiadanie. - Pan tam wrócił?

- Tknięty przeczuciem, którego nie sposób zignorować? - w głosie

Julki brzmiała wyraźna nadzieja.

- Niestety, nie ja - spuścił głowę policjant. - O czwartej rano przyszli

pracownicy dokładający na półki brakujący towar. No i was znaleźli...

- O czwartej? - zdziwiła się Emma. - Moja mummy zostawała

wieczorom... wieczorem, po zamykaniu sklepu. Żeby dokładać. Nie o

czwartej...

- Wyjaśniła nam to - policjant teraz uśmiechał się przez cały czas. -

background image

Kiedyś, tydzień i dwa temu, uzupełniali zapasy po zamknięciu sklepu. Ale

karpie źle to znosiły... Dwa razy zdarzyło się, że rano, po otwarciu sklepu,

w wielkiej wannie pływały zdechłe ryby, klienci mieli pretensje...

Przeniesiono więc uzupełnianie zapasów, i karpiowych, i wszystkich

innych, na godziny poranne. Pani Adams właśnie pojechała, i tak jest już

spóźniona.

No jasne... Właściwie wszystko było jasne. Tyle że... Czy ja jestem

mato spostrzegawcza?

- Widziałyście tam jakieś karpie? W wielkiej wannie? - zapytała

Zuzia, czytając w moich myślach.

Pokręciłyśmy głowami. Wyglądało na to, że nie zwiedziłyśmy sklepu

tak dokładnie, jak mogłyśmy. Nie wykorzystałyśmy naszego czasu.

- Musimy tam wrócić - powiedziałam stanowczo. - Może jutro? Nie

tylko ze względu na karpie...

Dopiero teraz przyszło mi do głowy, że w tym sklepie są rowery i

rolki, i mnóstwo innych rzeczy. Jak mogłyśmy w ogóle sobie nie

pojeździć???

background image

ROZDZIAŁ 15

W OKNIE

Położyłyśmy się spać, gdy zaczynało już świtać. Wszystkie razem na

moim strychu, na wielkim materacu... Na szczęście nie musiałyśmy tym

razem wstawać do szkoły. Przed nami była sobota i niedziela... i całe dwa

tygodnie ferii! Spałyśmy więc do południa.

- Jedziemy na zakupy? - zapytałam, wciąż nie mogąc się zdecydować

na wyjście spod kołdry. Znacznie milej było leżeć, tuląc się do mojego

pluszowego Feliksa, i śmiać się z moimi przyjaciółkami z wydarzeń

ostatniej nocy. W świetle dnia, z dala od centrum handlowego, wszystko

wydawało się całkiem zabawne.

- Kakao dla cudownie odnalezionych dam! - na strych weszła babcia

z tacą, na której stały cztery parujące kubeczki.

No tak, kakao z pianką sprawiło, że wszystko wyglądało jeszcze

lepiej niż minutę temu. Naprawdę nieźle się zaczęły te nasze ferie!

- Szkoda tylko, że nie mamy żadnych prezentów, trzeba jechać do

sklepu - westchnęła Zuzia. - A dziś taki tłok...

Pojechałyśmy jednak, mimo wszystko. Im wcześniej, tym lepiej.

Jakoś nie chciałyśmy zostawać do wieczora, ryzykując kolejne uwięzienie.

Nawet jeśli mogłybyśmy dzięki temu pojeździć na rowerach między

regałami.

- Cześć, dziewczynki! - zawołał do nas niebieski misiek na wrotkach,

gdy usiłowałyśmy wśród kilkuset apaszek znaleźć taką, która choć trochę

przypominałaby oczy mamy Zuzi. - Odłożyłam wasze prezenty na

zapleczu, to chyba były wasze? Przy drzwiach do magazynu B?

- Nasze! - ucieszyłyśmy się. A więc nie trzeba będzie drugi raz

background image

wybierać apaszki, krawata, długopisu...

- Dziękujemy pani bardzo! - Zuzia dygnęła grzecznie przed kudłatym

niedźwiedziem.

- A ja dziękuję w imieniu pana Staszka - pani Adams zdjęła swój

wielki łeb i pochyliła się do nas. - Ta choinka to wasza robota, prawda?

- Nasza - przytaknęłyśmy, niepewne, czy podziękowania są

prawdziwe, czy wypowiedziane z przekąsem.

- Zrobiłyśmy coś złego? - zapytałam. - Ktoś ma przez nas kłopoty?

My się bardzo starałyśmy...

- Pięknie to zrobiłyście! - misiek z głową mamy Emmy uśmiechał się

szczerze. - Pan Staszek to starszy człowiek... Zostawili mu instrukcję, nie

wiem, jak by sobie poradził... A gdyby tego nie zrobił, mogliby go

zwolnić. Tak to teraz jest w tych dużych sklepach. Trzeba być

elastycznym. Podobno całą noc nie spal, bo się denerwował, jak sobie sam

da radę z taką wielką choiną.

- Może powinien użyć wózka widłowego? - podsunęła Zuzia.

- Pan Staszek nie ma koniecznych uprawnień - roześmiała się pani

Adams. - Mógłby co najwyżej użyć drabiny.

- Drabiny? - zainteresowała się Julka. - Gdzie jest w tym sklepie

drabina? Pół nocy szukałyśmy!

- Jest mnóstwo drabin... Na noc chowa się je w magazynie D.

Był więc jeszcze jakiś inny magazyn. Ten, do którego weszłyśmy, w

którym była ubikacja, to magazyn B, jak mówiła przedtem mama Emmy.

A drabiny umieszczano w jakimś innym. Pewnie za jednymi z

zamkniętych na głucho drzwi.

- Pan Staszek dostał pochwałę za choinkę! - powiedziała pani

background image

Adams. - I nagrodę, bony towarowe. Ma pięcioro dzieci, kupi im

prezenty... To wasza zasługa! Zachowałyście się jak święte Mikołaje. A

raczej Mikołajki...

Niebieski misiek założył łeb i odjechał, pokrzykując śpiewnie:

- Chcesz ucieszyć swą rodzinkę, dla teściowej dobierz szminkę! I

perfumy kup dla żony, a dla dzieci telefony!

- Jakie telefony? - szepnęła Zuzka, zdumiona.

- Komórkowe oczywiście, zawsze są na marzeń liście! - zawołała

pani Adams w naszą stronę i zniknęła za regałem.

- Jaki śliczny! - zawołała Julka, patrząc na zeszyt, który jej

podarowałam. Specjalny zeszyt do pisania wierszy, w okładce w chmurki.

- Piękna! - ucieszyłam się, otwierając prezent od Zuzi. Dała mi frotkę

na rękę, taką, jaką mają tenisistki. Pewnie nie wiedziała, że lekkoatletkom

przydaje się ona trochę mniej niż tenisistkom. Ale miała śliczny zielony

kolor...

- Czekoladki? - Zuzia otworzyła prezent od Emmy.

- Nie wiedziałam, co ci kupić - zaczerwieniła się Emma. -

Przepraszam. Myślałam, że lubisz chocolates. Czekoladki...

- Ależ ja bardzo lubię czekoladki! - uśmiechnęła się Zuzka. - Tylko

ostatnio ich nie jem, bo jestem na diecie. Chodzę na aerobik, trzy razy w

tygodniu, i ograniczyłam spożycie węglowodanów...

Ach, więc to dlatego tak jej świetnie szło podskakiwanie w sklepie!

Miała za sobą niezły trening! Ale o której chodzi na ten aerobik? O piątej

rano? W przeciwnym razie chyba musiałybyśmy o tym wiedzieć! Po

szkole przecież zwykle idziemy wszystkie razem do niej do domu...

- Zrzuciłam już trzy centymetry w pasie, nie zauważyłyście? -

background image

obróciła się na środku pokoju.

- Zauważyłyśmy, oczywiście - przytaknęłam, w głębokim szoku.

Nigdy nie podejrzewałam, że Zuzka może przejść na dietę. Rety, przecież

uwielbia jeść! I wcale nie jest gruba. Może gdzieniegdzie ciut okrągła, ale

nie gruba!

- Ale czekoladki na pewno zjem, nie martw się, Emma - uśmiechnęła

się. - W święta zamierzam jeść wszystko, wynagrodzę sobie te

wyrzeczenia.

Obdarowane prezentami dzieliłyśmy się opłatkiem na środku mojej

kuchni. Choinka była już ubrana, pierniczki upieczone, ogień strzelał w

kominku, babcia lepiła pierogi... Do świątecznej kolacji pozostało tylko

kilka godzin. Uścisnęłam serdecznie moje przyjaciółki.

- Ciekawe, co powiedzą Mark i Robin na widok kostiumów

Spidermana - zastanawiałam się. - Rób, Emma, zdjęcia! Musimy zobaczyć

ich miny!

- Ciekawe, czy twoja mama ucieszy się z apaszki - Julka spojrzała na

Zuzię. - A twoja, Żaba, z tej czapki. Jest taka cieplutka...

- Spotkamy się w drugi dzień świąt - obiecałyśmy sobie, żegnając się

przy furtce. - Wtedy już wszystko będzie wiadomo. Kto co dostał, kto z

czego się ucieszył...

- Wesołych Świąt! - pomachałam Bractwu Zeta, przekręcając klucz.

Moje Święta jednak nie zapowiadały się tak całkiem wesoło.

Strasznie męczyła mnie sprawa Julki. Jej rodzice nie przyjechali tamtej

nocy do komisariatu, nie zainteresowali się wcale tym, że znikła...

Faktycznie coś było z nimi nie tak. A w dodatku nie byli jej rodzicami. Jak

ona przeżyje święta???

background image

Usiadłam w kuchni, podziwiając choinkę i czując, że robię się coraz

bardziej głodna. Te wszystkie zapachy! Dlaczego zmrok zapada tak

późno?

Nagle zadzwonił telefon.

- Cześć, tu Emma - usłyszałam. - Wiesz, tata Julki dał mojej mamie

job.

- Pracę? Dał jej pracę? - nie mogłam uwierzyć. - W pralni?

- W pralni, w kasie - potakiwała Emma. - Musiałam ci powiedzieć.

Oni się spotkali wtedy, na komisariatu...

- Komisariacie - poprawiłam ją odruchowo.

- Potem musieli jechać, lecieli do Milan... Mediolana... Ale byli, i

poznali moja mama...

To była najlepsza świąteczna wiadomość, najwspanialszy prezent! A

nawet dwa prezenty! Jeden to taki, że pani Adams będzie miała pracę... a

drugi taki, że państwo Ździebełko jednak byli w komisariacie. Przed

naszym przyjazdem ze sklepu, ale jednak byli. Martwili się o Julkę...

Tylko ona o tym nie wiedziała. Musiałam natychmiast jej o tym

powiedzieć!

Zanim jednak wykręciłam numer, ktoś zadzwonił do furtki.

Niecierpliwie, raz za razem...

- Święty Mikołaj? - zażartowała babcia, gdy zakładałam kurtkę, żeby

otworzyć przybyszowi.

Ale to nie był święty Mikołaj. Przynajmniej nie dla babci. Bo dla

mnie ta osoba była lepsza i bardziej wyczekiwana niż wszystkie Mikołaje

świata.

- Cześć - powiedział Tomek z czeluści kaptura. - Julka u mnie przed

background image

chwilą była, wszystko mi powiedziała. .. O tym Radku, że ty i on... że nic

między wami...

- Jak ty tu przyszedłeś? Przecież nie możesz chodzić? -

powiedziałam niezupełnie to, co chciałam. Ale to też było ważne pytanie!

- Mam kule, widzisz? - Tomek zamachał do mnie metalową

Szwedką. - Wujek mnie przywiózł, wytaszczył z samochodu, postawił pod

twoją furtką... Nie mogę do ciebie wejść, nie dam rady. Ale postać chwilę

mogę.

- Zrobiłeś sobie tyle kłopotu... dla mnie... - znowu mówiłam coś bez

sensu.

- Zrobiłbym dla ciebie wszystko - Tomek za to mówił dokładnie to,

co chciałam usłyszeć. - Przepraszam, że nie chciałem z tobą rozmawiać.

Za dużo sobie wyobraziłem na widok tego Radka. Źle zrozumiałem...

- Przepraszam, bo to przeze mnie złamałeś nogę - uśmiechnęłam się.

- Już prawie się zrosła - Tomek też się uśmiechnął, mrugając długimi

rzęsami, całymi w śniegu. Nawet nie zauważyłam, że z nieba zaczęły

padać białe płatki!

- Cieszę się, że przyszedłeś - powiedziałam, gryząc się w język.

Słowo „przyszedłeś” nie było najwłaściwsze. Przecież nie mógł się nawet

opierać na zagipsowanej nodze!

- Mam dla ciebie prezent - Tomek podał mi malutką paczuszkę. -

Chciałbym dać ci gwiazdkę z nieba, ale nie było akurat żadnej w

promocji... Więc masz tu prezent zastępczy.

Znów się uśmiechnęłam, najszerzej, jak umiałam.

- Otwórz dopiero wieczorem, w czasie Wigilii - poprosił.

- Jasne - zgodziłam się. - Wiesz, ja nic dla ciebie nie mam...

background image

Myślałam, że nie chcesz już mnie nigdy widzieć...

- To, że z tobą rozmawiam, jest najlepszym prezentem - Tomek

chyba chciał mnie chwycić za rękę. Na pewno chciał! Zrobił taki ruch...

Ale jak tu wziąć kogoś za rękę, kiedy trzyma się kulę?

Za jego plecami rozległ się dźwięk klaksonu.

- Wujek się niecierpliwi - zgadłam.

- Idź do domu, nie patrz na to, jaki ze mnie inwalida i jak wujek musi

mnie taszczyć - poprosił Tomek. - Idź i odwiedź mnie, kiedy tylko

zechcesz... Kiedy zechcesz wyprowadzić psa.

- Odwiedzę ciebie i Kamusię! - obiecałam. A potem odwróciłam się i

ruszyłam ośnieżoną ścieżką w stronę domu. W oknie lśniła tysiącem

światełek choinka. Iskry w kominku skakały wesoło. Zobaczyłam z

daleka, jak tata wkłada pod obrus sianko, mama czesze włosy przed

lustrem i spryskuje się resztką swoich tanich perfum, a babcia rozkłada

talerze. Poczułam, że w to mroźne popołudnie robi mi się nagle bardzo,

bardzo ciepło. Zwłaszcza w okolicy serca. Może to dlatego, że tuliłam do

niego malutką paczuszkę od Tomka? Paczuszkę, w której była gwiazdka z

nieba, specjalnie dla mnie... Święta jeszcze się nie zaczęły, ale ja już

wiedziałam, że będą wyjątkowo udane.

background image

Możesz zrobić to, co Bractwo Zeta...

tylko jeszcze lepiej!

COŚ DOBREGO DLA INNYCH

Masz ochotę zabawić się w świętego Mikołaja? Chciałabyś

obdarować maluchy z domu dziecka albo inne potrzebujące osoby?

Możliwości jest mnóstwo!

1. Zrób zbiórkę w szkole

Możesz jak Bractwo Zeta zorganizować zbiórkę zabawek, książek,

ubrań albo pieniędzy w swojej klasie lub całej szkole. Najpierw poproś o

zgodę wychowawcę, on pewnie wyśle cię do dyrektora albo pójdzie do

niego z Tobą. Potem wyznacz konkretny cel. Możecie zanieść prezenty do

domu dziecka na sąsiedniej ulicy, do ośrodka pomocy społecznej, kościoła

lub Caritasu - we wszystkich tych instytucjach doskonale wiedzą, kto jest

w największej potrzebie, przekażą więc podarunki dzieciom, którym

sprawi to radość.

2. Pogadaj z harcerzami

Jeśli w Twojej szkole jest drużyna harcerska, zapytaj, czy nie

organizują świątecznej akcji. Harcerze często pomagają w supermarketach

w pakowaniu zakupów lub sprzedają choinki, zbierając pieniądze na cel

charytatywny. Nie musisz być harcerką, żeby im pomóc!

3. Szukaj skrzyń w supermarkecie

background image

Wybierasz się z rodzicami na świąteczne zakupy? Większość sieci

handlowych wystawia przed Bożym Narodzeniem przy kasach lub przy

wyjściu wielkie pudła i skrzynie, do których można wrzucać produkty dla

najuboższych.

Wystarczy kupić dodatkowy kilogram mąki lub cukru, puszkę

ananasów lub czekoladę.

4. Słuchaj radia, czytaj gazety

Lokalne gazety i stacje radiowe organizują przed Gwiazdką mnóstwo

akcji, dzięki którym najbiedniejsi też mogą zjeść świąteczny posiłek i

dostać prezenty. Może to być zbiórka świątecznych ciast (upiecz je sama

lub namów mamę, by zamiast jednego makowca upiekła dwa!), przy-

gotowanie świątecznej imprezy dla maluchów lub wigilijnej kolacji dla

bezdomnych. Może przydasz się na takim gwiazdkowym spotkaniu?

Umiesz nakrywać do stołu, podawać jedzenie albo zorganizować konkurs

rysunkowy dla dzieci? Jeśli nie znajdziesz informacji o takiej akcji,

zadzwoń do gazety lub radiostacji i zapytaj, dlaczego nic w tym roku nie

przygotowują. Powiedz, że chętnie pomożesz jako wolontariuszka. Ktoś

przecież musi zacząć!

5. Rozejrzyj się dookoła

Możesz też zabawić się w prywatnego świętego Mikołaja. Na pewno

gdzieś obok, może nawet w sąsiednim mieszkaniu, jest dziecko, które nie

dostanie prezentów w Wigilię. Rozejrzyj się, popytaj znajomych. W

każdym mieście są rodziny wielodzietne, którym po prostu nie wystarcza

pieniędzy nawet na skromne podarunki, bezrobotni, samotne matki z

background image

trudem wiążące koniec z końcem... Podarowanie maluchowi choćby

paczki cukierków na pewno wywoła na jego buzi uśmiech! A jeśli nie

znasz żadnej potrzebującej rodziny? Poproś o pomoc psychologa szkol-

nego, księdza z Twojej parafii albo odwiedź ośrodek pomocy społecznej.

Tam na pewno wskażą ci kogoś, kto - gdyby nie Ty - nie doczekałby się w

tym roku świętego Mikołaja!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Fabisińska Liliana Bezsennik czyli O czym dziewczyny rozmawiają nocą 05 Gwiazdka z nieba
Fabisińska Liliana Bezsennik 01 Burza z piorunami
Fabisińska Liliana Bezsennik czyli O czym dziewczyny rozmawiają nocą 07 Miłość czeka za rogiem
Fabisińska Liliana Bezsennik czyli O czym dziewczyny rozmawiają nocą 01 Burza z piorunami
483 George Catherine Gwiazdka z nieba
Quinn Julia Lyndon 01 Gwiazdka z nieba
Gwiazdka z nieba wiersz
GWIAZDKA Z NIEBA
Fabisińska Liliana Nie czyli tak
44 Cartland Barbara Gwiazdka z nieba
Fabisińska Liliana Nie czyli tak
Liliana Fabisińska Bezsennik czyli 02 Kłopotliwe ognisko
Liliana Fabisińska Bezsennik czyli O czym dziewczyny rozmawiają nocą 04 Andrzejkowa przepowiednia
Lili

więcej podobnych podstron