Â
WIAT
N
AUKI
Maj 1997 13
ców w American Museum of Natural
History (i autor zjadliwego wst´pu do
referatu Rieppla), uwa˝a, ˝e „przedsta-
wione dowody by∏y nieco naciàgane”.
Zwraca on uwag´ na to, ˝e niektóre
z kryteriów u˝ytych do analizy, na przy-
k∏ad charakter skostnieƒ, nie sà zbyt
wiarygodne w odniesieniu do wszyst-
kich owodniowców (czyli gadów, pta-
ków i ssaków).
Inni krytycy twierdzà, ˝e z porówna-
nia bardzo ró˝nych grup mogà zrodziç
si´ b∏´dne, a w ka˝dym razie wysoce
wàtpliwe hipotezy. Zdarzy∏o si´ tak na
przyk∏ad w XIX wieku, kiedy powsta-
∏a teoria hematotermii, g∏oszàca bardzo
bliskie pokrewieƒstwo ptaków i ssaków
ze wzgl´du na „ciep∏okrwistoÊç” obu
grup wbrew przemo˝nym dowodom
przemawiajàcym za bli˝szym pokre-
wieƒstwem ptaków ze wspó∏czesnymi
gadami.
Niektórzy badacze sà szczególnie po-
irytowani innym aspektem tej „˝ó∏wiej”
debaty: wystarczy dodaç kilka nowych
cech do macierzy danych, by przerzu-
ciç ˝ó∏wie z powrotem do anapsydów.
Rieppel odparowuje ten zarzut twier-
dzàc, ˝e drzewa filogenetyczne zwykle
stajà si´ niestabilne, gdy przecià˝y si´
je cechami.
Wprawdzie nowa hipoteza nie zosta-
∏a usankcjonowana w Êrodowisku na-
ukowym, ale te˝ jednoznacznie jej nie
odrzucono. Mo˝liwe, ˝e równie˝ inne
grupy zwierzàt mylnie sklasyfikowano,
co b´dzie wymagaç kolejnego opraco-
wania, a przynajmniej ponownego prze-
myÊlenia innych szlaków ewolucji. Nie
warto zwracaç uwagi na zjadliwe syki –
dyskusja zawsze jest po˝yteczna.
Erica Garcia
ANTY(PO)WAGA
Cz∏owiek-balonik
J
ak rzek∏by Juliusz Cezar, „ze wszystkich dziwów, o których s∏y-
sza∏em”
1
, te, które przytrafiajà si´ ludzkiemu cia∏u, mo˝na
podzieliç na trzy grupy. Najpierw wspomnijmy przeto o ca∏-
kiem zwyczajnych przeciwnoÊciach, wskutek których cia∏o pada
ofiarà jakiejÊ banalnej choroby lub wypadku. Do drugiej grupy
wypada∏oby zaliczyç tak pospolite, ˝e a˝ trywialne katastrofy –
jak ta przydarzajàca si´ cia∏u, które po wychyleniu kilku g∏´bszych
postanawia wyruszyç na przechadzk´ w po-
bli˝u torów kolejowych i w wyniku tego
samo doznaje podzia∏u na trzy cz´Êci.
Wreszcie odnotowaç nale˝y przy-
gody tak rzadkie, ˝e us∏yszawszy
o nich Hamlet poczu∏by si´ w obo-
wiàzku zrewidowaç nieco swój mo-
nolog, w którym wspomina „owe ty-
si´czne w∏aÊciwe naszej naturze
wstrzàÊnienia”
2
, i do owego tysiàca
dodaç jeszcze jedno. Historia pew-
nego m∏odzieƒca i jego baloników
nale˝y do tej ostatniej kategorii.
„Zg∏osi∏ si´ do mnie 24-letni m´˝-
czyzna, zdrowy dotychczas i niepa-
làcy, który uskar˝a∏ si´, ˝e od 48
godzin ma wra˝enie, jakby skrzy-
pia∏a mu skóra” – napisa∏ w jednym
z ostatnich numerów British Medi-
cal Journal dr Stuart Elborn, lekarz,
który przyjà∏ go wówczas w Univer-
sity Hospital of Wales. Badajàc pa-
cjenta, odkry∏ kieszonki powietrza
uwi´zionego pod skórà na jego kar-
ku, piersi, szyi, brzuchu, plecach, ra-
mionach, nogach oraz na poÊlad-
kach, co sprawia∏o, ˝e siadajàc
nieszcz´Ênik wydawa∏ z sie-
bie podejrzany dêwi´k.
Poniewa˝ ludzie niezmiernie rzad-
ko przeistaczajà si´ spontanicznie w urzàdzenia flotacyjne, El-
born zapyta∏ m∏odego cz∏owieka, czy wykonywa∏ ostatnio jakieÊ
niezwyk∏e czynnoÊci. Okaza∏o si´, ˝e przed dwoma dniami jego
pacjent, znajdujàcy si´ obecnie na skraju stanu niewa˝koÊci,
nadmucha∏ w ciàgu godziny 20 baloników. „Kiedy to us∏ysza-
∏em, by∏em niemal pewien, co si´ wydarzy∏o – pisze dr Elborn.
– JeÊli powietrze gromadzi si´ pod skórà, znaczy to, ˝e z jakie-
goÊ powodu usz∏o ono z p∏uc.” Zapewne za sprawà Valsalvy.
Valsalva nie jest, jak móg∏by ktoÊ przypuszczaç, krainà,
gdzie udajà si´ po Êmierci skandynawscy bohaterowie. Próba
Valsalvy, bo z nià mamy tu wszak do czynienia, pochodzi od na-
zwiska pewnego w∏oskiego anatoma, który ˝y∏ na prze∏omie
XVII i XVIII wieku. A sam manewr polega na tym, ˝e najpierw
robimy g∏´boki wdech, zatrzymujàc powietrze w p∏ucach, a
nast´pnie wydychamy je intensywnie przy zamkni´tej g∏oÊni
i nozdrzach. Znakomitym, choç bynajmniej nie jedynym, sposo-
bem przeprowadzania próby Valsalvy jest w∏aÊnie nadmuchiwa-
nie baloników. Wskutek nadmiernego wysi∏ku mo˝e dojÊç do
p´kni´cia kilku p´cherzyków p∏ucnych, w których zachodzi wy-
miana gazów. „Wi´kszoÊç z nas poprzestaje na ogó∏ na czte-
rech czy pi´ciu balonikach – mówi dr Elborn – ale mój pacjent
nadmucha∏ ich 20. Powietrze zacz´∏o pew-
nie przenikaç mu z p∏uc po nadmucha-
niu trzech lub czterech, a im d∏u˝ej
dmucha∏, tym wi´cej gazu przedo-
stawa∏o si´ pod skór´.”
Ludzie bywajà „nad´ci” tak˝e z in-
nych powodów. SaksofoniÊci na
przyk∏ad donoszà, ˝e czasami po-
wietrze gromadzi si´ im pod skórà.
Zdaniem Elborna przyczynà, z po-
wodu której sà oni bardziej podatni
na t´ dolegliwoÊç ni˝ inni muzycy
grajàcy na instrumentach d´tych,
mo˝e byç agresywny styl gry na
saksofonie. Tak˝e palacze marihu-
any, którzy starajà si´ jak najd∏u˝ej
zatrzymaç dym, bezwiednie wyko-
nujà prób´ Valsalvy. Mo˝na wi´c
za∏o˝yç, ˝e najwi´ksze ryzyko po-
padni´cia w takie tarapaty jak pa-
cjent dra Elborna ponoszà sakso-
foniÊci palàcy marihuan´.
Z m∏odego Walijczyka, owego nie-
ustraszonego nadymacza baloni-
ków, w dziesi´ç dni po wizycie
w szpitalu uwi´zione pod skórà po-
wietrze usz∏o ca∏kowicie do naczyƒ
w∏osowatych, nie pozostawiajàc ˝ad-
nych trwa∏ych skutków. Jego doÊwiadcze-
nie powinno jednak byç dla nas wszystkich
przestrogà. „To oczywiste, ˝e jeÊli dmuchajàc w balonik, od-
czuwasz ból czy masz jakieÊ inne przykre doznania – radzi dr
Elborn, który tymczasem przeniós∏ si´ do szpitala miejskiego
w BelfaÊcie – powinieneÊ natychmiast daç sobie spokój. Lepiej
ju˝ pos∏u˝yç si´ pompkà.”
Steve Mirsky
Przypisy t∏umaczki:
1
Dzie∏a dramatyczne Williama Shakespeare’a, Gebethner i Wolff, Warszawa
1875–1877, (Juliusz Cezar w t∏um. J. Paszkowskiego).
2
Tam˝e, Hamlet w t∏um. J. Paszkowskiego.
MICHAEL CRAWFORD