Suwerenność a konstytucja
Unii Europejskiej
Wystąpienie Stanisława Michalkiewicza wygłoszone w dniu 24 maja 2007 roku
podczas spotkania z uczniami Liceum Katolickiego
w Piotrkowie Trybunalskim
Konstytucja Unii Europejskiej w bardzo istotny sposób
dotyka kwestii suwerenności. Spróbujmy zdefiniować
suwerenność. Jedna z definicji, roszczących sobie
pretensje do naukowości mówi, że suwerenność to jest
zdolność do samodzielnego ustanawiania własnych praw.
W przypadku państwa, oznacza to zdolność do
ustanawiania własnych praw w granicach politycznych.
Pojęciem szerszym od suwerenności jest mocarstwowość.
Mocarstwowość to jest zdolność do ustanawiania i
egzekwowania własnych praw poza granicami politycznymi.
Nie wszystkie państwa mają taką zdolność, nie wszystkie są
mocarstwami. Dobrze, jeśli chociaż mogą to robić we własnych
granicach, a i to nie zawsze.
Definicja mniej naukowa, ale oddająca istotę rzeczy, używana
przez francuskiego polityka George'a Clemanceau, mówi, że
suwerenność to jest "kompetencja kompetencji". Jeżeli ktoś
samodzielnie określa granicę kompetencji wówczas mówi się,
że on jest suwerenem, że wykonuje uprawnienia suwerenne.
Najbardziej potoczna definicja suwerenności, nie tylko
politycznej, ale w szerszym znaczeniu tego słowa, mówi, że to
jest "możliwość życia po swojemu". Nigdy nie ma gwarancji, że
to życie "po swojemu" będzie mądre, uczciwe, obfite itp. To
jest tylko szansa, ale ważne jest, żeby "po swojemu". Niektórzy
ludzie nie przywiązują wagi do tego, aby samodzielnie określać sposób swojego życia, ale są tacy,
którzy przywiązują...
Wracając do konstytucji Unii Europejskiej... Oznacza ona transfer suwerenności państwowej na rzecz
podmiotu, który po jej uchwaleniu formalnie zostanie ukonstytuowany. Artykuł 1 rozdziału pierwszego
konstytucji UE mówi: "Tworzy się Unię Europejską". Niniejsza konstytucja tworzy UE, a więc odrębny
podmiot prawa międzynarodowego. To oczywiście ma swoje konsekwencje, nie tylko polityczne, ale
również formalno-prawne. Bo jeżeli robi się nowy podmiot prawa międzynarodowego to znaczy, że
zmienia się rola dotychczasowych podmiotów prawa międzynarodowego, czyli dotychczasowych
państw członkowskich Wspólnot Europejskich. W tej chwili formuła prawna funkcjonowania Unii
Europejskiej to są tzw. Wspólnoty Europejskie, różne traktaty wielostronne, które państwa europejskie
podpisały. Polska, do niektórych z tych Wspólnot wchodzi w pełni, do niektórych nie - np. do
Wspólnoty Układu z Schengen jeszcze nie wchodzi. Przyjęcie konstytucji UE oznaczałoby zatem, że
Polska, podobnie jak inne państwa, staje się częścią nowego organizmu państwowego, który się
będzie nazywał Unia Europejska.
Nie ma podwójnej suwerenności
Jakie konsekwencje formalno-
prawne pociąga to za sobą? Ano takie m.in. że nie może być podwójnej
suwerenności. Jeśli powstanie imperium europejskie o nazwie Unia Europejska, to atrybut
suwerenności państwowej będzie przysługiwał temu podmiotowi. A co z państwami członkowskimi?
Nie mogą one być suwerenne, tzn. samodzielnie określać granice tego co im wolno a czego nie, jeżeli
są częścią składową większej całości. One muszą z, przynajmniej, części suwerenności państwowej
zrezygnować. I tego dotyczyć ma referendum konstytucyjne. Jaka to będzie część suwerenności, tego
oczywiście nie wiemy, dlatego, że konstytucji UE jeszcze nie ma. Wiemy natomiast, co jest
projektowane
. Projektowane są pewne elementy państwotwórcze. Po pierwsze, UE ma być
podmiotem prawa międzynarodowego. Po drugie, podmiot ten będzie miał wyspecjalizowane organy,
wśród których bardzo istotną rolę będzie pełnił minister spraw zagranicznych Unii Europejskiej. Projekt
konstytucji UE określa, że minister spraw zagranicznych Unii prowadzi politykę zagraniczną, tzn.
reprezentuje całą Unię na zewnątrz wobec innych państw, a jego decyzje państwa członkowskie mają
respektować bez zastrzeżeń. Jeśliby np. minister spraw zagranicznych UE powiedział, że Unia ceduje
część swojego terytorium na rzecz np. Ukrainy, wówczas władze polskie, słowackie, czy rumuńskie -
sąsiadujące z Ukrainą - musiałyby tę decyzję przyjąć do wiadomości bez zastrzeżeń. To pokazuje
jakie mogą mieć konsekwencje pewne sformułowania. Ja oczywiście nie wiem, czy minister spraw
zagranicznych zechciałby kiedykolwiek taką decyzję podjąć, ale gdyby jednak podjął mielibyśmy
poważny problem.
Nacjonalizm nie przejdzie...
Suwerenność to jest odpowiedź na pytanie, "kto mówi, a kto słucha?"... Ale możemy zadać jeszcze
inne pytanie: "dlaczego my słuchamy tego, który mówi?". Właściwie dlaczego? Odpowiedź na to
drugie pytanie to już nie jest odpowiedź wskazująca suwerena, tylko to jest odpowiedź wskazująca na
do
minującą ideologię polityczną. Warto by zatem zapytać, jaka ideologia polityczna będzie w Unii
Europejskiej dominująca? Na pewno wiemy, jaka nie będzie. Powiedział nam o tym jeszcze na wiosnę
2000 roku ówczesny kanclerz niemiecki Gerhard Schroeder, gdy w Gnieźnie przyjmował
przedstawicieli pięciu państw środkowoeuropejskich, wyjeżdżając im taktownie na spotkanie, żeby nie
musieli galopować do Berlina. Przy tej okazji Schroeder powiedział, że "Unia będzie zwalczała
agresywne nacjonalizmy". Wiemy zatem, że nacjonalizm nie będzie ideologią dominującą, a
prawdopodobnie w ogóle nie będzie oficjalnie obecną w Unii Europejskiej ideologią.
Jeśli jednak dyplomacja nie jest - jak ktoś to ujął - metodą wyrażania myśli, lecz ich ukrywania,
moglibyśmy zapytać, jaką myśl chciał kanclerz Niemiec ukryć w tej wypowiedzi w Gnieźnie. Nie wiem
czy nie krzywdzę go tym podejrzeniem, ale być może chciał ukryć taką myśl, że oto, pod pozorem
zwalczania nacjonalizmu, będą zwalczane ciągoty nacjonalistyczne narodów słabszych bądź
głupszych, przez nacjonalizm narodów silniejszych bądź mądrzejszych. Nie jest to wykluczone,
ponieważ w żadnym państwie nie może być tak, że wszyscy rządzą. Rządzi ktoś jeden, ktoś jeden jest
suwerenem, ktoś mówi, reszta słucha. Nie może być tak, że wszyscy mówią a nikt nie słucha.
Sekowanie chrześcijaństwa
Co w takim razie będzie ideologią dominującą w Unii Europejskiej, skoro już wiemy, że nacjonalizm
nie? Naturalne procesy wskazywałyby, że taką dominującą ideologią mogłoby być chrześcijaństwo.
Chrześcijaństwo nie jest wprawdzie wyłącznie ideologią, jest religią, ale doświadczenie historyczne
poucza nas, że religie bardzo dobrze się nadają do pełnienia również funkcji ideologicznych, nie
przestając być religiami. Chrześcijaństwo taką funkcję ideologiczną pełniło w Europie w
Średniowieczu. Ale nie musimy sięgać aż do Średniowiecza. Dzisiaj taką funkcję ideologiczną pełni
islam, który będąc religią jest jednocześnie uzasadnieniem politycznej emancypacji.
Zatem chrześcijaństwo mogłoby być ideologią takiego imperium europejskiego, no ale widzimy, że nie
jest... Obserwujemy natomiast straszliwy opór płynący ze strony kół kierujących Unią Europejską
przeciwko temu, by tak się stało. Ta niechęć posunięta jest do tego stopnia, że z dokumentów
oficjalnych, przyjmowanyc
h przez władze UE, usuwane są starannie nawet najbardziej niewinne i
oczywiste wzmianki o roli chrześcijaństwa w kształtowaniu np. tożsamości europejskiej.
Chrześcijaństwo oczywiście odegrało bardzo ważną rolę w kształtowaniu tożsamości europejskiej i
każdy, kto się zetknął z tymi zagadnieniami choćby pobieżnie, nie może temu zaprzeczyć. Mimo to
jednak wzmianki te są starannie wykreślane, a pani Merkel, kanclerz Niemiec, oznajmiła niedawno, że
we wstępie do konstytucji UE również takiej wzmianki nie będzie. Tym bardziej zatem intrygujące staje
się pytanie, co będzie tą ideologią dominującą w Unii Europejskiej i skąd taka niechęć do
chrześcijaństwa, które stanowiło, o ile wciąż nie stanowi, bardzo istotny składnik europejskiej
tożsamości.
Gramsci i duch rozłamu
Żeby na to pytanie odpowiedzieć, musimy się cofnąć do lat 20-tych XX wieku i przybliżyć sobie postać
włoskiego, filozofującego komunisty, Antoniego Gramsciego. Gramsci był człowiekiem poważnym i
ideowym, dążącym do przeprowadzenia rewolucji socjalistycznej. Przypadło mu działać w okresie,
kiedy -
jak mówił Lenin - socjaldemokracje zachodnie Europy zdradziły sprawy rewolucji. Po cięgach
jakie socjaldemokraci dostali w 1919 roku w Niemczech, odstąpili oni od bolszewickiej metody
zdobywania władzy drogą przewrotu zbrojnego. Gramsci mimo to nadal chciał przeprowadzić
rewolucję socjalistyczną zastanawiając się, m.in. podczas pobytu w więzieniu, jak to zrobić. Wreszcie
doszedł do wniosku, że Karol Marks się pomylił. Marksowska formuła "byt określa świadomość" na
pewno nie jest uniwersalna, a najprawdopodobniej w ogóle jest fałszywa. Gramsci zadał sobie
następujące pytanie: co człowieka właściwie trzyma w niewoli - przemoc zewnętrzna, tak jak się
wydawało Marksowi, czy też kultura burżuazyjna? Doszedł on wreszcie do wniosku, że jest to jednak
kultura burżuazyjna, dlatego że kultura dostarcza człowiekowi kategorii pojęć, przy pomocy których
myśli, wartościuje, ocenia, porównuje i wreszcie formułuje sobie osąd. Gramsci rozumował
następująco: jeśli ktoś się buntuje przeciwko kulturze burżuazyjnej to jego bunt jest groteskowy, gdyż
buntuje się przy pomocy tych kategorii, których ta kultura mu dostarcza, nie jest w stanie wyjść "poza",
jego bunt przypomina wiewiórkę, która biega w kółko. Doszedł on wreszcie do wniosku, że jeżeli
kultura jest czynnikiem zniewalającym, to do burżuazyjnej kultury, którą traktował bardzo szeroko, nie
tylko jako twórczość, ale także jako instytucje, prawo, obyczaj, religię, wprowadzić trzeba - jak to on
nazywał - ducha rozłamu. Oznacza to, by tradycyjnym kategoriom kulturowym podsunąć odrębną
treść. Stalin stwierdził kiedyś, że "coś może być narodowe w formie, ale socjalistyczne w treści". Jak
już się tego ducha rozłamu do kultury burżuazyjnej wprowadzi to zwycięstwo jest już tylko kwestią
czasu.
Porządek spontaniczny kontra porządek zadekretowany
Żeby lepiej się zorientować na czym polega duch rozłamu, musimy sięgnąć do jeszcze jednego
filozofa, tym razem prawdziwego, Fryderyka von Hayek'a. Hayek zauważył, że świat jest rządzony
przy pomocy
dwóch porządków: spontanicznych i zadekretowanych. Porządki spontaniczne to takie,
których nikt nie zaprojektował i nikt nimi nie administruje, a mimo to, a może dzięki temu, istnieją i
wzorowo spełniają swoje funkcje. Przykładem porządku spontanicznego jest język mówiony. Języka
mówionego nikt nie zaprojektował, no może za wyjątkiem esperanto. Jednak jest to wyjątek
potwierdzający regułę... Nikt nie administruje językiem mówionym, jedne słowa wchodzą do obiegu,
inne z niego wypadają. Nikt nie wie dlaczego tak się dzieje. Jest to twór żywy. I mimo że nikt językiem
nie administruje doskonale spełnia on funkcje komunikacyjne.
Innym przykładem porządku spontanicznego jest rynek. Miliony ludzi w każdej chwili podejmują
miliony decyzji, zupełnie ich ze sobą nie koordynując. Powinien z tego wyniknąć nieprawdopodobny
bałagan, jakiś gigantyczny chaos, tymczasem nie... Widzimy każdego dnia, że z tego chaosu wyłania
się ład. Prąd płynie w przewodach, woda płynie w rurach, mąka jest dostarczana do piekarni, chleb
jest
dostarczany do sklepu, samoloty nie spadają, mosty się nie walą... Wszystko działa. Problemy
zaczynają się dopiero wtedy, gdy ktoś zechce gmerać przy tym rynku. Dopóki nikt się tam nie wtrąca
to jakoś to wszystko działa.
Przykładem porządku zadekretowanego jest ustrój socjalistyczny. Wszystko w nim było
zaprojektowane w najdrobniejszych szczegółach, łącznie ze wspólnymi żonami. A że nie chciało to
działać - to już jest zupełnie inna sprawa...
Duch rozłamu, o którym mówił Gramsci, polega na zastępowaniu siłą porządków spontanicznych
przez porządki zadekretowane. Przykład inwazji porządku zadekretowanego na porządek
spontaniczny mamy właśnie w języku mówionym. Słyszeli zapewne Państwo takie określenie -
"kochający inaczej"... Ono często budzi wesołość, bo dotyczy takiej frywolnej sfery życia ludzkiego, ale
oprócz tego niesie ze sobą potężny ładunek informacyjny. Bo o czym nas poucza to określenie? Ano
jedni kochają tak, drudzy inaczej, ale każdy sposób jest jednakowo normalny. Ten termin służy
uniknięciu określeń wartościujących, czyli że jest - w przypadku tego kochania - tylko "inaczej", nie
"gorzej" czy "odmiennie". Zatem każdy sposób jest jednakowo normalny, a skoro tak, to znaczy, że
normą jest cokolwiek. Normą jest wszystko. Jest to pogląd rzeczywiście rewolucyjny, bo my dotąd
sądziliśmy, za Arystotelesem, że tak nie jest - że jest prawda i fałsz, jest norma i jest dewiacja.
Tymczasem mamy do czynienia z zupełnie odmienną propozycją: normą jest wszystko, prawdą jest
wszystko. Nie ma prawdy, nie ma fałszu. Mamy tu wprowadzenie zupełnie innej treści do
dotychczasowych kategorii kulturowych.
Ideologia dominująca - polityczna poprawność
Antoni Gramsci umarł i wydawało się, że jego pomysły umarły wraz z nim... Jednak w 1968 roku
wybuchła na Zachodzie młodzieżowa rewolta. Większość uczestników tej rewolty chciała sobie co
najwyżej powalczyć z policją, jednak niektórzy zastanawiali się nad pewnymi sprawami trochę głębiej.
Myśleli sobie: "wszystko nam się nie podoba, kultura nam się nie podoba, instytucje też, no ale o co
nam właściwie chodzi" . No i czytając różne rzeczy trafili na Gramsciego i stwierdzili, że to jest to,
czego im brakowało. Tym sposobem w 1968 roku nastąpił renesans poglądów Gramsciego nazwany
kontrkulturą. Ówcześni ideologowie kontrkultury zapowiedzieli wówczas długi marsz przez instytucje,
który na początku lat 90-tych zakończył się całkowitym sukcesem. Ideologowie kontrkultury opanowali
instytucje, przejęli kierowanie nad nimi, zarówno na poziomie narodowym jak i na poziomach
międzynarodowych. Od tego momentu zaczęli oni ideałom swojej młodości nadawać rangę propozycji,
już nie intelektualnych, lecz obowiązującego prawa, za którym stoi przemoc państwa.
Dziś mamy z tym do czynienia właśnie w Unii Europejskiej. Wszystko wskazuje na to, że ideologią
dominującą, a w każdym razie forsowaną jako dominująca, będzie marksizm kulturowy czyli polityczna
poprawność.
W związku z tym chciałbym powiedzieć o jeszcze jednej instytucji, która jest zapisana w konstytucji
UE, mianowicie o zasadzie solidarności, która - ludziom starszym, takim jak ja - kojarzy się ze starą,
poczciwą doktryną Breżniewa. Doktryna ta, sformułowana w 1968 roku na okoliczność inwazji wojsk
Układu Warszawskiego na Czechosłowację, wyglądała - mówiąc w skrócie - mniej więcej tak:
owszem, is
tnieje coś takiego jak suwerenność państwowa, ale suwerenność państwowa nie jest
wartością absolutną, zwłaszcza w przypadku państw socjalistycznych, bo w ich przypadku wartością
nadrzędną jest socjalizm. Jeżeli zatem w jakimś państwie socjalistycznym podstawy ustroju mogą być
zagrożone, to inne państwa socjalistyczne mogą takiemu państwu udzielić bratniej pomocy,
przechodząc do porządku nad suwerennością polityczną tego państwa. Do tego się sprowadzała
doktryna Breżniewa. W konstrukcji UE zapisana jest mniej więcej taka sama procedura, tyle że
nazywa się ona "zasadą solidarności". Jeżeli na skutek działań terrorystycznych albo innych,
zagrożone są w państwie członkowskim podstawy demokracji to inne państwa członkowskie mogą
udzielić mu bratniej pomocy, również wojskowej. Wiadomo, że nic tak dobrze nie robi demokracji jak
obecność komandosów na ulicach. Przypomina to doktrynę Breżniewa, z tą różnicą, że już nie chodzi
o obronę ustroju socjalistycznego tylko o demokrację.
Demokracja, kooptacja, oligarchizacja...
Demokracja na ogół definiowana jest na dwa sposoby. W pierwszym znaczeniu - jako metoda
rozstrzygania sporów, polegająca na tym, że z góry przyznajemy rację większości. Niektórzy posuwają
się wręcz do fanatyzmu i totalniactwa uważając, że im większa liczba tym słuszniejsza racja. Jest to
oczywiście nonsens, bo racja nie ma nic wspólnego z liczbą. Arystoteles pouczał, że prawda istnieje
obiektywnie, że niezależnie od tego, co ludzie na dany temat mniemają, prawda nie leży pośrodku, ale
tam gdzie leży. Zatem demokracja totalna odchodzi od pryncypiów cywilizacji europejskiej, twierdząc,
że im większa liczba, tym słuszniejsza racja. Racja tymczasem nie zależy od tego, ilu ludzi np.
podpisze się pod jakimś protestem, tylko jakie argumenty za nim stoją.
W drug
im znaczeniu demokracja jest metodą rekrutowania aparatu władzy w drodze powszechnego
głosowania. Wielu ludzi powtarza sformułowanie Churchilla, że demokracja jest fatalnym ustrojem, ale
-
jak dotąd - lepszego nie wymyślono. Oczywiście jest to nieprawda. We współczesnej Europie istnieje
państwo, bardzo szanowane, które jest programowo niedemokratyczne, dysponuje bardzo
rozbudowanym aparatem władzy, który nie jest powoływany metodą demokratyczną tylko metodą
kooptacji. Tym państwem jest Stolica Apostolska. Watykan administruje dosyć sprawnie ponad
miliardem ludzi, natomiast nie ma tam zupełnie śladu metody demokratycznej. Papież osobiście
mianuje kardynałów i nikt nawet nie ma prawa wpływać na jego decyzje. Oni stanowią jego ciało
doradcze, które wybiera z kolei jego następcę. Papież mianuje także biskupów. Z kolei biskupi
wyświęcają księży mocą własnej decyzji. Podsumowując - aparat władzy administrujący ponad
miliardem ludzi tworzony jest, od samej góry do dołu metodą kooptacji, a nie demokracji.
Ciekawe je
st, że w Unii Europejskiej jest podobnie. Pod osłoną retoryki demokratycznej, te organy,
które rzeczywiście mają władzę są rekrutowane metodą kooptacji, a nie metodą demokratyczną.
Jedyny organ władzy rekrutowany metodą demokratyczną to jest Parlament Europejski, który tak
naprawdę nie ma żadnej władzy. Opowiadał mi Włodzimierz Bukowski, były rosyjski dysydent, jak
kiedyś był w Parlamencie Europejskim i rozmawiał z deputowanymi. Oni mu mówili, że są bardzo
zapracowani i w ogóle... A on się ich spytał: "A co wy tu takiego robicie?". "Od kilku miesięcy
pracowaliśmy nad jedną bardzo ważną kwestią - zawartości tłuszczu w jogurcie" - oni na to. Zatem
takimi mniej więcej rzeczami zajmuje się Parlament Europejski, który jest jedynym organem
rekrutowanym metodą demokratyczną, tzn. pochodzącym z powszechnych wyborów. Inne organy,
które mają rzeczywistą władzę rekrutowane są metodą kooptacji. Komisja Europejska, organ władzy
wykonawczej UE, inaczej mówiąc odpowiednik rządu, jest wybierana na zasadzie kooptacji. Rządy
p
oszczególnych państw wybierają komisarzy, tworząc w ten sposób Komisję Europejską. Europejska
Rada Ministrów, organ władzy ustawodawczej też delegowane są przez poszczególne rządy. Widzimy
zatem, że pod osłoną retoryki demokratycznej tak naprawdę od demokracji się odchodzi. Następuje
oligarchizacja polityki, a ta ultrademokratyczna retoryka ma jedynie charakter parawanu, który ma
osłonić oligarchizację.
Guy Sorman, francuski dziennikarz, podał kiedyś bardzo trafną formułę, czym Unia Europejska jest.
Powiedział on mianowicie, że UE jest próbą narzucenia narodom Europy, na poziomie
ponadnarodowym rozwiązań, które z pewnością byłyby odrzucone na poziomach narodowych. Jest to
bardzo trafne spostrzeżenie. Ta oligarchizacja istnieje oczywiście także na poziomach narodowych,
ale na międzynarodowym widać ją gołym okiem. Skomentować to można słowami Gilberta
Chestertona: "gdzie mądry człowiek ukryje liść? W lesie. A jak nie ma lasu? Mądry człowiek zasadzi
las, aby schować w nim liść". Retoryka demokratyczna Unii Europejskiej jest właśnie takim lasem,
który służy do ukrycia tego listka w postaci postępującej oligarchizacji.
Karol Wielki, Napoleon, Hitler...
Musimy sobie zdawać sprawę, że decyzja przed którą stoimy odnosi się nie tylko do naszego
państwa, ale także do innych państw europejskich, i że może ona przesądzić o kształcie Europy.
Dotychczas państwa europejskie rozmaicie ze sobą współpracowały, ściślej, słabiej w różnych
okresach historycznych, ale dotychczas ta współpraca odbywała się według formuły konfederacji, tzn.
związku państw. Przyjęcie konstytucji Unii Europejskiej oznaczałoby zasadniczą zmianę tej formuły,
formuły konfederacji czyli związku państw, na formułę federacji czyli państwa związkowego. I to jest
istota tej zmiany
oznaczająca, że dotychczasowe państwa europejskie stałyby się prowincjami
imperium europejskiego. Jest to kolejna odsłona w pewnym ciągu europejskiej polityki, której
dążeniem jest odbudowanie państwa uniwersalnego na kształt zachodniego Cesarstwa Rzymskiego.
Ta tendencja pojawiła się po raz pierwszy w dzień Bożego Narodzenia roku 800-go, kiedy to król
frankoński Karol Wielki został w Rzymie ukoronowany na cesarza rzymskiego. Imperium napoleońskie
to była próba przebudowywania Europy w tym samym kierunku. Przedostatnią próbą takiej
przebudowy Europy była podjęta przez wybitnego przywódcę socjalistycznego, Adolfa Hitlera, idea
tysiącletniej Rzeszy. Kiedy się czyta opracowania przygotowane w 1942 i 1943 roku na zlecenie
Himmlera, a dotyczące powojennego uporządkowania Europy po ostatecznym zwycięstwie, bardzo
wiele rozwiązań jest podobnych. Nie wszystkie oczywiście, ale niektóre tak... Unia Europejska to
kolejna próba realizacji tego planu...
W Europie nie ma miejsca na improwizację, pewne rzeczy muszą się powtarzać jako oczywiście się
narzucające. Wspominam o tym, by było wiadomo w czym bierzemy udział, wobec czego staniemy i
jak się w tym mamy odnaleźć.
Stanisław Michalkiewicz
(4 czerwca 2007)
(Nagrał Piotr Malinowski; opracował PSz. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji SP. Przedruk
dozwolony wyłącznie za podaniem źródła)