Alfred Bester - Rękopis znaleziony w łupinie
orzecha kokosowego
Motto:
" Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie
Alfredo,
niźli się śniło waszym inżynierom."
Caskie wsadził mi tę robotę na posiedzeniu zespołu redakcyjnego. Byłem wściekły jak
cholera.
- Musimy mieć jakiś kawałek o teatrze do wydania angielskiego - powiedział. - Alf, ty
robisz wywiad z Szekspirem.
- Do diabła, Caskie! Przecież obiecałeś mi, że już nigdy nie będę robił żadnego wywiadu z
gwiazdą.
- To jest wyjątkowa okazja.
- Nie widzę nic wyjątkowego w ludziach teatru. Wszyscy są jednakowi. Opowiadają
dokładnie to samo. Banda idiotów? Patrzą na ciebie z przejęciem i mówią: “Wie pan co,
przeczytałem wiele książek, rozmawiałem z tyloma ludźmi, dużo także myślałem i doszedłem
do wniosku, że Wojna - Jest - Straszna". Błagam cię, Caskie, wszystko, tylko nie to.
- Zobaczysz, że z Szekspirem będzie inaczej.
- Akurat! - i zwracając się do naczelnego zapytałem - Arnold, czy nie mamy w zapasie
czegoś o teatrze?
- Cyrano de Bergerac.
- Francuz - zaprotestował Caskie. Bernard Shaw
- Irlandczyk.
- Francis Bacon.
- Pedał odpowiedział Caskie, obdarzając mnie przy tym swoim lodowato-uprzejmym
uśmiechem. - Alf, bierzesz transporter myśli i dostarczasz mi kawałek o Szekspirze na trzy i
pół tysiąca stów. To ma iść na pierwsze strony, więc żadnych zdjęć.
Wziąłem więc transporter myśli (między sobą nazywamy go "kapusiem" ) trzymając cały
czas kciuki, ponieważ nigdy nie wiadomo, dokąd to świństwo cię zawiezie. Trzeba sobie
dokładnie wyobrazić gdzie i kiedy ma się zamiar dotrzeć, a wtedy cholerny mózg “kapusia"
rejestruje sygnał, przetwarza go, a następnie transportuje pasażera na miejsce. Nie ma sprawy,
jeżeli chodzi o rzeczywisty czas i faktyczne szerokości i długości geograficzne. Wszystko
jednak może się nie udać, ponieważ obroty naszej planety były kiedyś wolniejsze. Powoduje
to w czasie przeszłym zamęt oraz drgania osi. To z kolei wprowadza chaos w minionych
długościach i szerokościach geograficznych
Kiedyś Caskie wysłał mnie po wywiad z Platonem, a wylądowałem w Turcji. Do rozmowy
nigdy nie doszło. Księgowość była na tyle bezczelna, że zakwestionowała przedstawiony
przeze mnie rachunek kosztów podróży.
Tym razem jednak, mirabile dictu, ta durna maszyna opracowała wszystko prawidłowo i
wylądowałem w Londynie mniej więcej Roku Pańskiego 1592. Na kombinezon założyłem
długą koszulę nocną, nie wzbudzałem więc szczególnego zainteresowania. W tamtych
czasach ludzie ubierali się zupełnie niemożliwie. Oczywiście, jak zawsze w przypadku
posługiwania się “kapusiem'", przygotowałem się odpowiednio przed podróżą. Moje notatki
wyglądały następująco:
W. SZEKSPIR
Młodszy autor zespołu “Greene, Marlowe, Peele and Shakespeare", który wystawił “Spór
Yorków i Lancastrów". Współpr. z Marlowem przy “Henryku VI".
Autor sztuk: “Komedia Omyłek", “Tytus Andronikus", “Poskromienie złośnicy".
Ta ostatnia sztuka była przebojowym numerem ludzi Lorda Szambelana nim zamknięto
teatry z powodu zarazy. No i dobra. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ poza tym, że
nienawidziłem teatru i ludzi z nim związanych, miałem także przy sobie odpowiednie
szczepionki.
Przeprawiłem się promem na drugą stronę, z Blackfrairs na Bankside, gdzie Jam Burbage,
ojciec Richiego Burbage, gwiazdy trupy Sług Lorda Szambelana, budował nowy teatr dla
zespołu i zacząłem wywiad z Szekspirem.
Szekspir był to bystry, przedwcześnie łysiejący, dość młody facet (właśnie skończył
trzydziestkę). Kiedy go w końcu znalazłem, przymierzał peruki za kulisami. Zaczątki brody,
wyraźny akcent z Warwicshire, który mocno przebija przez wartki tok jego teatralnej
gadaniny. A w ogóle dość sympatyczny.
- Po pierwsze, pamiętaj kochasiu, że jestem przede wszystkim aktorem - powiedział na
początku - Proszę nigdy o tym nie zapominać.
- A więc, Mistrzu...
- Do diabła z tym, człowieku! Mów mi Willy.
- Dziękuję, Willy. Dlaczego w takim razie tyle czasu poświęcasz pisaniu?
- Bo nikt nie pisze dobrych kawałków na scenę. Ci długowłosi z Cambridge i Oxfordu nie
znają się na teatrze. Nie wiedzą jak pisak pod kątem aktora. Rozpętali burzę wokół “dramatu
niescenicznego", no wiesz, takie sztuki, które się czyta i natychmiast zasypia, a nas, aktorów
obrzucają zgniłymi jajami. Po pewnym czasie masz dość, chwytasz za pióro i sam piszesz
swoje role.
- Czy mógłby dać mi jakiś przykład?
- No, jasne. Na przykład “Spór". Może widziałeś przypadkiem?
- Obawiam się, że nie.
- Spokojnie, synu, absolutnie nic nie straciłeś. W tej całej cholernej sztuce nie było ani
jednej roli do zagrania. Greene był głównym aktorem i za każdym razem gdy mówiłem do
niego - “Słuchaj, stary, pozwól nam żebyśmy sami wprowadzili jakiś konflikt. nadali jakiś
styl", on odwracał się do Marlowa i pytał go, czy jedzie do Cambridge na zjazd koleżeński,
kapujesz? Zasmarkaniec jeden? Ignoruje mnie, bo nie byłem na uniwerku.
-Wiem, Willy Czytałem te jego podłe wynurzenia na twój temat w “Groszowej szczypcie
rozumu".
- No właśnie. Nazwał mnie “wroną parweniuszem"! Kawał Świni z tego Robbiego. Tak
czy owak, przerobiłem “spór" na “Henryka VI", tak żeby aktorzy mogli sobie nareszcie trochę
pograć.
- Czy i Marlowe nie współpracował z tobą?
- Mieliśmy spółę. Marlowe napisał parę scen, lecz w tym czasie musiał się ukrywaj w
Deptford, bo chciał przeczekać to zamieszanie związane z morderstwem. No, a potem
dopadła go zaraza. Moje jest co najmniej pięćdziesiąt dziewięć procent tekstu. Nie chcę
oczywiście odbierać zasług Kipowi - dodał pośpiesznie. - Chwytasz, o co mi chodzi
- Tak, rozumiem. Którą rolę przeznaczyłeś dla siebie?
- Pamiętasz ten kawałek w pierwszym akcie, gdzie wywołują ducha w ogrodzie Gloustera?
- Uwielbiam to.
- Ja grałem ducha. Człowieku! Przeszedłem sam siebie! Mało nie porobili ze strachu.
Spółka “Heminge i Condell", która zajmuje się reklamą zespołu utrzymuje, że Szekspir
wywodzi się ze szlacheckiej rodziny ze Stratfordu, gdzie jego ojciec był radnym miejskim.
Opublikowana przez nich ulotka głosi ponadto, że Willy był najlepszym uczniem w szkole. W
czasie głosowania na wychowanka, który ma największą szansę na sukces w życiu, dostał
najwięcej głosów. Jednak zawiść Sir Thomasa Lucy, którego córka zadurzyła się po uszy w
miejscowym bohaterze zmusiła go do opuszczenia miasta. Zapytany o to, Szekspir zaśmiał się
i pokręcił głową.
- Nie czytałem naszego serwisu reklamowego, ale to klasyczne mydlenie oczu. Tobie mogę
powiedzieć prawdę, ale wyłącznie do twojej wiadomości. Zgoda? - Zatrzymam to dla siebie.
- Mój ojciec był przygłupem, który za wszelką cenę chciał się wspiąć po drabinie
społecznej. Był także marnym biznesmenem, który w końcu zbankrutował. Musiałem się
wynosić z miasta, bo zbiry Lucy'ego nakryły mnie na kłusowaniu na jego terenach. Lucy
zresztą nie miał żadnej córki, a poza tym mam żonę i trójkę dzieci.
- Czy mieszkają z tobą w Londynie? - Nie, w dalszym ciągu mieszkają w Stratfordzie.
Londyn jest wspaniałym miastem teatrów, ale to nie miejsce na wychowanie dzieciaków. To
istna dżungla.
- A jaki jest Stratford7
- Nigdy tam nie byłeś? Powinieneś tam kiedyś pojechać. Jedno z najpiękniejszych miast w
Anglii... - i po długiej pauzie dokończył - ... i nie mogłem się doczekać, żeby się wreszcie do
wszystkich diabłów stamtąd wynieść!
- Z powodu Lucy'ego?
- Nie, nie tylko przez niego. To zupełny ciemnogród. Nie znoszę cywilów!
- Cywilów?
- No wiesz, ludzi spoza branży. Można dostać cholery, kiedy się przebywa z typami którzy
nawet nie znają dowcipu: “A moja żona jest tak gruba, że...", Chodź, bracie, skoczymy na
jednego.
Poszliśmy do tawerny, gdzie zwykle spotykali się ludzie teatru. Szekspir przedstawia mi
kilku swoich znajomych: Bena Jonsona, Toma Dekkera i Toma Kyda, wszyscy trzej o wiele
bardziej sławni niż on sam. Niemniej jednak odnosili się do młodszego kolegi przyjaźnie i
uprzejmie. Siedzieli dookoła stołu pośrodku sali, zachowując się hałaśliwie.
Opowiadali głośno dowcipy, prześcigali się w cytowaniu znanych kawałków oszukując się
przy tym na każdym kroku. Kiedy usadowiliśmy się w zacisznym kąciku przy koniaku,
Szekspir szepnął - uważaj na Kyda, to szpicel.
- Jak to?
- Doniósł do Rady Koronnej na Marlowa, że jest ateistą. Mieli Kipa wywalić także i za to,
ale umarł wcześniej.
- Marlowe nie wierzył w Boga? To raczej szokujące w dzisiejszych czasach. - Teraz ty
gadasz jak cywil - wściekł się Szekspir. - Kip był pisarzem, no nie? Miał więc prawo wierzyć,
albo nie wierzyć we wszystko co mu się żywnie podobało. To nasz fach.
- Masz rację Willy. Przepraszam. Przejdźmy jednak do faktów - kiedy przyjechałeś do
Londynu?
- Włóczyłem się tu i tam z różnymi trupami objazdowymi przez kilka lat, a do Londynu
zawinąłem gdzieś około roku osiemdziesiątego siódmego.
- Co porabiałeś?
- Normalnie. Kręciłem się po ulicach i próbowałem załapać do jakiejś roboty. Najczęściej
robiłem za skoczpo.
- Co to jest “skoczpo"?
- No wiesz, skocz-po-piwo, skocz-po-rekwizyt, skocz po wszystko, co akurat potrzebne.
Latałem po posyłki i czasami zastępowałem aktorów. I tak tkwiłem właściwie w martwym
punkcie, dopóki Bill Herbert nie wziął mnie do swojej stajni. Bill uwierzył we mnie i będę mu
za to wdzięczny do końca życia. Jeżeli chcesz wiedzieć, to wydaję właśnie zbiór sonetów -
człowieku, tych zasmarkanych sztywniaków po uniwersytetach szlag na miejscu trafi - i chcę
go zadedykować władnie jemu.
- Przepraszam cię Willy, ale kto to jest Bill Herbert?
Szekspir spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Na litość boską, człowieku Nie wiesz kto to Bill Herbert?! Skąd u diabła się tu wziąłeś, że
nie wiesz, cywilu?
- No... jeśli musisz koniecznie wiedzieć, to z dwudziestego wieku.
- Co?!
- Dobrze usłyszałeś.
- Robisz mnie w konia, prawda? - Nie. Serio.
- Czyli za jakieś czterysta lat? - Mniej więcej.
- Chryste Panie! A to hultaj! Stary, jak ty to robisz?
- Mamy takie specjalne maszyny do podróżowania w czasie.
- Coś jak zegary?
- No tak, coś w tym stylu. Ruchome zegary.
- Jak tam u was jest?
- Tak samo jak tutaj, tylko trochę bardziej.
- Wielka literatura to nie jest. Powiedz, czy naprawdę jesteś wesołkiem z dwudziestego
wieku?
- Tak.
Szekspir skrzywił się lekko i powiedział:
- Źle to rozgrywasz, synu. Na twoim miejscu waliłbym z grubej rury: magia, fantastyka i
temu podobne, chwytasz? Główny bohater o jakimi fantastycznie brzmiącym imieniu, na
przyład - Prospekto czy Perfumex, albo Prospero. A jak ciebie tam nazywają?
- Bester, Alfred Bester.
- Tfu! Ohyda! Ani to brzmi, ani ma styl. Żeby chociaż zwracało uwagę ludzi, ale też nie.
Powinieneś je zamienić na coś bardziej kasowego... na przykład... hmm... Mam! Gonzago!
Pełna kasa murowana. Albo coś pod księcia, na przykład; Alfredo, Książę Gonzago. To
brzmi! Będą walili drzwiami i oknami. Powiedz mi szczerze, czy znają moje sztuki?
- Znają, czytają, i piszą o wszystkim, co kiedykolwiek napisałeś.
- Wiedziałem, że tak będzie, mój książę. Wiedziałem. Kiedy aktorowi uda się raz znaleźć
właściwy środek wyrazu, już się go nie zapomina.
- Nie chcesz wiedzieć, co cię czeka w życiu?
- Chryste! Nie! Nie byłoby tego elementu niepewności - zły teatr. Bill Herbert mówi, że
będę grał pierwsze skrzypce - to mi wystarcza.
- Wracamy więc do mojego pytania - kto to jest Bill Herbert?
- Mój profesor. Czy nigdy tam u siebie, w dwudziestym wieku, nie słyszałeś o Lordzie
Pembroke?
- Ach, ten William Herbert?
- A któż by inny? Prowadzi Agencję Pembroke. Pilnują spraw Bena Jonsona, to ten wysoki
facet przy stole. Widziałeś go przed chwilą. Siedzi razem z Philem Massingerem, Johnym
Donne, George Chapmannem, Dickiem Burbage i Ingo Jonesem.
- Ingo Jones? Czy to ten scenograf? - No pewnie. Dla nas Ingo.
- Czy to twoje kontakty z innymi pisarzami sprawiły, że sam zacząłeś pisać?
- I tak, i nie. Muszę przyznać, że zawsze mnie do tego ciągnęło, ale znajdź mi takiego,
który by się temu oparł. - Tu Szekspir uśmiechnął się z zakłopotaniem i po chwili szukania
wyciągnął z kieszeni zwój papieru.
-Znalazłem wczoraj w kufrze. To sztuka, którą zacząłem pisać jeszcze jako szczeniak, w
Stratfordzie. Chcesz przejrzeć? Pisałem to oczywiście wyłącznie dla zgrywy.
PERYKLES, KSIĄŻĘ DANII. Napisał William Szekspir. Akt I, Scena t.
Statek na morzu, potem rzecz się dzieje na wyspie. Przy dzwiękach oboju, w świetle
pochodni wchodzi: Perykles, Kapulet, Horacjo, Wróżbita i Klown.
KLOWN
Zaśpiewajmy pieśń odwieczną,
która z prochu u stóp starego Tobiasza się stawiła,
by, znając słabości rodzaju ludzkiego,
rozweselić ucho wasze i oko ucieszyć...
(Słychać donośne odgłosy burzy, błyskawice) .
PERYKLES
Dość! Ni słowa więcej!
Słowa twe słodkie nie koją jak wprzódy,
pokłon wam obu, jednako głęboki,
szlachetni synowie Danii, matki naszej,
w czasach pokoju nic tak męża nie zdobi
jak cichość skromna i pokora,
lecz gdy w uszach krzyk wojny zagości,
wówczas, niechaj wzorem waszym tygrys będzie.
KAPULET
Cóż jednak, gdy przegrać przyjdzie?
PERYKLES
Wznieś oręż męstwa twego, a nie przegramy.
WROŻBITA
W słowach twych podwójne kryje się znaczenie.
HORACJO
Wątpię czy będziesz nadal wieszczył Panie Wróżbito,
wydaję się, że cenić cię przestali.
Zwróciłem rękopis Szekspirowi. Uśmiechnął się i spytał:
- Niezłe, co? Jest tam parę linijek, które raczej nie nadają się dla dzieci.
- A nad czym teraz pracujesz??
- Chodzi ci o granie?
- Nie, pisanie.
- No, cóż... - zaczął.
Potem spojrzał na mnie z przejęciem i powiedział:
- Wiesz co, książę? Przeczytałem wiele książek, rozmawiałem z tyloma ludźmi, dużo takie
myślałem i doszedłem do wniosku, że Wojna - Jest - Straszna.
- Pięknie to powiedziałeś, Willy. Naprawdę.
- Muszę przyznać, że nie przyszło mi to łatwo. Muszę kiedyś napisać jakąś sztukę
antywojenną.
- To jednak sprawa przyszłości, powiedz mi co robisz teraz?
- W tej chwili siedzę nad przeróbką sztuki, która napisałem jakiś czas temu. A propos,
powinieneś uzmysłowić wszystkim cywilom, że prawdziwie dobra sztuka to nie sztuka pisana
od nowa, ale przeróbka wcześniejszej wersji tekstu. Weźmy na przykład to, nad czym teraz
pracuję. Początkowo nosiła ona tytuł “Fantastyczny Hiszpan". Temat był ograny do
obrzydzenia, więc zmieniłem tytuł na “Stracone Zachody Miłości". Chyba nieźle to brzmi,
nie?
- Jeżeli będą w stanie wymówić tytuł?
- Rzeczywiście, można sobie język połamać - po czym zastanowił się przez chwilę i dodał -
genialna sprawa, murowany szlagier!
- A jakie są twoje dalsze plany?
- Czytałem niedawno wiersz Brooke'a “Romeus i Julia". Taka historyjka o długotrwałym i
zażartym sporze dwóch rodów, z bardzo ciekawym zakończeniem. Niestety, Brooke to
długowłosy z kręgów uniwersyteckich, więc oczywiście skopał temat. Mam ochotę wziąć się
za to.
- Nie będzie to plagiat?
- Słuchaj bracie, jeżeli oni sami nie wiedzą jak rozegrać swoje własne utwory... Ja wiem!
Zrobię to za nich i niech mnie szlag trafi, jeżeli nie będzie to wydarzenie sezonu!
- Co jeszcze?
- Na pewno słyszałeś o Roderigo Lopezie, tym facecie, , który otruł kelnerkę i o którym
było tak głośno w czerwcu?
- Jeżeli chodzi o ścisłość przeprowadziłem z nim wywiad do naszego numeru na Izrael, na
tydzień przed jego egzekucja.
- Poważnie? Jaki on był? Czy... albo lepiej nic mi nie mów. Mam jego własny obraz i niech
taki pozostanie. Myślałem sobie, że mógłbym kiedyś połączyć jego postać z treścią sztuki pod
tytułem “Żyd", którą widziałem w latach siedemdziesiątych. Gdyby się dobrze przyłożyć -
murowany sukces. Komplet widzów. Rozumiesz, dopiero się rozkręcam.
- Ależ oczywiście. Doskonale cię rozumiem, Willv.
- Ta cała Hebe to wspaniała postać. Dumna, zdemoralizowana, pod koniec trochę stuknięta,
ale zawsze trzyma klasę. Rozumiesz? Co jeszcze...? Niech chwilę pomyślę... Powinienem
mieć gdzieś przy sobie moje notatki... - Zaczął znowu szukać po kieszeni i po chwili
wyciągnął plik papierów zapisanych maczkiem. - Popatrzmy co tu mamy... taak... taa...
Pożyczyć od Franka “Króla Leara" - kto to jest u diabła ten Król Lear? Musiałem chyba być
zdrowo wstawiony, kiedy to pisałem. Zmienić Sir J. Oldcastle na Sir F. Falstaff... tak, to o
wiele lepsze nazwisko... Napisać coś w stylu dramatu -zemsty. Syn zamordowanego ojca.
Może? Nie wiem. O! a tu jest jeszcze coś, czego nawet nie mogę odczytać. Czy rozumiesz w
ogóle coś z tego, książę? - podsunął mi kartka i pokazał palcem miejsce.
Dla mnie wyglądało to coś jakby “Cingulum Veralda", co było chyba zupełnie bez sensu,
przynajmniej dla mnie.
- Racja. Prawie zgadłeś. Już pamiętam! Tu jest napisane Geraldi Cinthie. Ten makaroniarz
napisał wspaniałe opowiadanie, w którym ten facet z buszu, Maur, poślubia taką jedną
blondynę. Co za układ! -Afera, nie? Do kroćset! Muszę kiedyś dobrze rozegrać ten numer z
Maurem.
Mocno już pijane towarzystwo przy środkowym stole zachowywało się coraz głośniej.
Nagle cynowy kubek poszybował przez salę nad głowami siedzących i z trzaskiem rąbnął w
ścianę tuż nad głową Szekspira. Willy złapał miskę ze smażonymi minogami i odwzajemnił
komplement Bena Jonsona, przy czym większość minogów wylądowała na mnie. Ponieważ ta
burza mózgów przeciągała się, opuściłem pole bitwy i chyłkiem ruszyłem ku wyjściu. Zresztą
miałem już te trzy i pół tysiąca słów dla Laskiego.
Szekspir właśnie namaszczał głowę Kyda winem z Wysp Kanaryjskich, podczas gdy
Dekker ozdabiał jego uszy kabanosami.
- Zupełnie bez godności - ryczał Jonson z naganą w głosie. - Ani jeden z was, zafajdanych
artystów, nie ma za grosz parszywej godności osobistej.
- Nie zapomnij, bracie -wrzasnął Szekspir do mnie - i powiedz im tam u siebie, że zawsze
będę przede wszystkim aktorem. Potrafię zagrać każdy pieprzony numer.
Cholerna maszyna, ten cały idiotyczny “kapuś" oczywiście skrewił. Przeinaczył jakoś po
swojemu moje polecenie powrotu i nagle znalazłem się w słonych wodach oceanu. Tylko tego
mi brakowało do pełni szczęścia. Dopiero po paru ładnych godzinach unoszenia się na falach
zobaczyłem na horyzoncie tratwę z rozpostartym żaglem i wioślarzami na pokładzie.
Zacząłem gorączkowo wymachiwać rękami i krzyczeć tak, że w końcu zauważyli mnie i
wyciągnęli z wody.
Tratwa wydawała mi się dziwnie znajoma. Po chwili zrozumiałem. - Rany boskie! -
wykrztusiłem. Mój transporter pochrzanił nie tylko parametry szerokości i długości
geograficznej, ale także czas w którym wylądowałem.
- Jesteście załogą “Kon-Tiki", prawda? - zapytałem.
Patrzyli na mnie bez słowa.
- Hej Thor, bracie! Wy tollerday donsk?
-N.
- Wy talkatiff scowegian?
- Nn.
- Wy spigotty anglease?
- Nnn.
- Wy phonio saxo?
- Nnnn.
- Wszyscy święcił ! To jest prawdziwa, peruwiańska załoga sprzed tysiąca lat, kierująca się
na Południowy Pacyfik.
Thor Heyerdahl miał rację - chociaż sam nie dowie się o tym nigdy.
Wyspa jest jednak wspaniała. Jej nazwa w narzeczu peruwiańskim brzmi coś jak “Samoa",
co w końcu by się zgadzało. Sądzę, że Willy Szekspir zaakceptowałby tę nazwę wyspy -
“murowany komplet widzów".
Kobiety zresztą chyba też. Za każdym razem gdy podnoszę wzrok znad tego rękopisu,
widzę dookoła siebie swobodnie rozkołysaną, zupełnie nagą rzeczywistość.