30 czerwca 2004
Cena za Belkę
Większość komentatorów tak bardzo się ucieszyła z powołania rządu Belki, że zupełnie nie
zauważyła, iż stało się to kosztem planu Hausnera, a niewykluczone, że i dymisji samego
wicepremiera. Co prawda, w chwili, gdy piszę te słowa, o tej ostatniej tylko się plotkuje, ale brzmią
te plotki wiarygodnie. Nawet zresztą, jeśli okaże się, że Hausner woli stracić twarz, niż stanowisko,
to po sejmowym expose nowego-starego premiera nie można już mieć wątpliwości, że jego
zamierzenia zostały już przez „rząd kwachowców” zarzucone. Skąd więc ta wielka radość
komentatorów, którzy jeszcze niedawno powtarzali nam, że właśnie konieczność wprowadzenia w
życie planu Hausnera jest głównym powodem, dla którego Belka po prostu musi otrzymać od sejmu
wotum zaufania?
No cóż, który poseł chce tracić diety, a jeszcze i wakacje, jeśli nie ma nadziei na zdobycie
mandatu w kolejnej kadencji? Do grona tych, którzy takiej nadziei nie mają, dołączyli posłowie
SdPl, i tak właśnie powstała większość dla Belki. Że ta większość kieruje się wyłącznie interesem
własnym, to nikogo nie zaskakuje. Ale to jeszcze nie cale zło. Najgorsze jest, że niektórzy posłowie
i niektóre partie nawet tego swojego, partykularnego interesu nie są w stanie dostrzec ani
sformułować. Dlaczego zagłosowały za Belką SLD, UP, zbieranina Jagielińskiego czy Balazs,
wiadomo. Ale partia Borowskiego, dołączając do nich, popełniła po prostu samobójstwo. Przecież,
chyba, jej przywódcy nie mają Polaków za aż tak głupich, by liczyć, że ktokolwiek uwierzy w cały
ten pić z pisaniem do Belki jakichś listów. „Borówki” po prostu dostały po łapach w wyborach
europejskich, przestraszyły się i postanowiły sobie dać czas na... No właśnie, na co? Niech zjem
kaduka, jeśli mam choć cień pomysłu, na co właściwie twórcy „uczciwej” lewicy liczą.
Stosunkowo dobry wynik SLD-UP w eurowyborach był skutkiem frekwencji - „żelazny”
komunistyczny elektorat stawił się przy urnach i wrzucił kartki, a że w ogóle było tych kartek mało,
więc procentowo wypadło to nieźle. Ale to, że SLD ma taki „żelazny” elektorat, różnych ubeków,
partyjnych emerytów, partyzantów od Moczara oraz zakochanych w Gierku i Jaruzelu głupków, to
przecież żadne odkrycie. Nie jest te żadnym odkryciem, że temu elektoratowi kolejne ujawniane w
szeregach SLD afery nie przeszkadzają w najmniejszym stopniu, i że nie potrzebuje on żadnej
lewicy „nieumoczonej” czy „uczciwej”, tylko takiej właśnie, jaką stworzył towarzysz Miller. Jeśli
SdPl liczyła na to, że odbierze tych wyborców partii, z której właśnie wystąpiła, to jego stratedzy
chyba poszaleli - dla eseldowskiego betonu Borowski to po prostu zdrajca i jewriej, i cokolwiek by
zrobił, ma u nich przechlapane. Cały manewr z wystąpieniem z SLD miał sens tylko wtedy, jeśli
obliczony był na odzyskanie wyborców umiarkowanie lewicujących, którzy zagłosowali na SLD w
ostatnich wyborach, wierząc w uczciwość i profesjonalizm tej formacji (hę, hę), a potem się do niej
zniechęcili. No, ale ten gatunek wyborców raczej się w eurowyborach do urn nie pofatygował, więc
wynik ledwie-ledwie powyżej progu nie może być uznawany za żaden prognostyk szans
ugrupowania w wyborach krajowych, gdyby miały one miejsce w sierpniu. Wydaje się natomiast
oczywiste, że im później wybory będą, tym urok świeżości, na który mogła w pierwszej chwili
grupa Borowskiego liczyć, będzie bladł. Co prawda, każdy tydzień przynosi informacje o nowych
aferach eseldowców, ale od tej chwili będą to także afery Borowskiego, jako eseldowskiego
koalicjanta. Nie mówiąc już o tym, że takie „i chciałabym i boję się” jakie nowa lewicowa formacja
zaprezentowała, delikatnie mówiąc, nie przydaje jej szacunku.
Przyszłość „nieumoczonej lewicy” będzie więc najpewniej wyglądać tak, że z każdym
miesiącem będą jej coraz bardzie spadać sondażowe notowania, co skłoni obecnych jej
parlamentarzystów do starań o znalezienie jakiejś drogi powrotu do SLD, a to z kolei powodować
będzie dalszą utratę przez SdPl wiarygodności i jeszcze gorsze notowania w sondażach. Jak to się
skończy, wiadomo. Nie wiadomo tylko - kiedy. Na jesieni, jeśli nic nie wybuchnie, na pewno nie.
Ale i termin wiosenny nie wydaje się wcale pewny. Pod byle pretekstem uda się skompletować
sejmową większość, która uzna, że z takich to a takich wzniosłych powodów sytuacja uległa
zmianie i posłowie muszą, niestety, brać swoje diety aż do ustawowego końca kadencji. Ba, kto
wie, czy sejmowa większość nie uchwali jeszcze jej przedłużenia!