Neggers Carla Huragan na wyspie

background image

Carla Neggers

Huragan na wyspie

Tłumaczyła

Monika Chilewicz

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Antonia...
Antonia Winter zatrzymała się w pół kroku. Wy-

dało jej się, że słyszy, jak ktoś woła ją po imieniu.
Rozejrzała się po niemal pustym parkingu, ale nie
dostrzegła nikogo. Ruszyła ponownie, stukając ob-
casami po betonowej podłodze. Wybierała się właś-
nie na kolację w „Back Bay", więc miękkie, płaskie
buty szpitalne zamieniła na wysokie czarne szpilki,
które idealnie komponowały się z małą czarną su-
kienką.

To pewnie zmęczenie, doszła do wniosku. Cóż

innego mogłoby sprawić, że zwyczajne na parkingu
dźwięki pomyliła z własnym imieniem.

- Antonia Winter... Doktor Antonia Winter...
Nabrała głęboko powietrza i przebiegła kilka ostat-

nich metrów, jakie dzieliły ją od auta. Trzęsącymi się
rękami przycisnęła guzik pilota, by odblokować drzwi.
Otworzyła je i błyskawicznie usiadła na fotelu kierow-
cy. Od razu też zablokowała wszystkie zamki.

To niemożliwe, myślała. To chyba jakiś koszmarny

background image

160 Carla Neggers

sen! A przecież coś takiego zdarzyło jej się nie po raz
pierwszy...

Było tuż po siódmej wieczorem, zakończyła właśnie

dwunastogodzinny dyżur, nic więc dziwnego, iż czuła
się zmęczona. Pracując jako chirurg urazowy w jed-
nym z bostońskich szpitali, miała do czynienia z wielo-
ma trudnymi przypadkami, a miniony dzień nie byL
pod tym względem wyjątkowy. Była jednak profe-
sjonalistką i umiała sobie radzić ze stresem, jaki niósł
ze sobą ten zawód. Nie przytrafiło jej się dotąd, by
słyszała tajemnicze głosy, czy też widziała nierzeczy-
wiste postaci. Nie wyciągała też pochopnie dramatycz-
nych wniosków ze zwyczajnych wydarzeń. Może
jednak w końcu przedobrzyła z pracą i przestała sobie
radzić z własnymi emocjami? Miała ostatnio dużo na
głowie, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywat-
nym. Od paru miesięcy była zakochana w Hanku
Callahanie, z którym miała się za chwilę spotkać. Była
to jednak trudna, pełna komplikacji znajomość. Wpraw-
dzie byli sobie szalenie bliscy, ale jednocześnie wiele ich
różniło - praca, rodzina, przeszłość... Nie miała jednak
prawa obwiniać Hanka za obecną sytuację. Była roz-
sądną, trzeźwo stąpającą po ziemi kobietą. Skoro
wydawało jej się, że ktoś ją zawołał po imieniu, to
zapewne tak właśnie się stało.

Przekręciła kluczyk w stacyjce, a gdy silnik urucho-

mił się, ruszyła powoli, raz po raz spoglądając w luster-
ko wsteczne, czy nie pojawi się w nim jakaś podejrzana
postać. Przez moment chciała nawet zapytać straż-
nika, czy nie słyszał czegoś dziwnego, ale ostatecznie
zrezygnowała. Doszła do wniosku, że głos był na tyle

background image

Huragan na wyspie

161

cichy, iż nie mógł dotrzeć do budki, znajdującej się przy
wjeździe na parking. Gdy wreszcie znalazła się na
ulicy, zjechała na moment na pobocze, by wziąć kilka
głębszych oddechów.

Poprzedniego dnia otrzymała dziwną wiadomość

pocztą elektroniczną. Trzecią z kolei. „Pacjenci ufają
pani. A co, jeśli zawiodła pani to zaufanie?-" Wszystkie
traktowały o tym samym, dotyczyły relacji pacjent -
lekarz oraz zdrady. Antonia skonsultowała się z lepiej
od niej zorientowanym w komputerach znajomym,
który oznajmił, że wytropienie autora anonimowych
wiadomości elektronicznych jest praktycznie niemożli-
we, jeśli osoba ta nie chce zostać zidentyfikowana.
Teksty te nie stanowiły bezpośrednich pogróżek, nie
wspominały też ani słowem o Hanku Callahanie,
kandydacie do senatu ze stanu Massachusetts. Wybory
miały się odbyć w pierwszy wtorek listopada, a więc za
niespełna dwa miesiące. Gdyby w poczcie do niej poja-
wiło się jego nazwisko, musiałaby go o tym poinformo-
wać, ale jak na razie uznała, że lepiej będzie go nie
niepokoić. Poza tym trudno było jej uwierzyć, że ktoś
mógłby chcieć ją zastraszyć. Niby dlaczego ktoś miałby
ją prześladować? Niemożliwe. Musiała to sobie ubzdu-
rać. Była zmęczona i spięta, co pewnie miało wpływ na
jej zdolność kojarzenia faktów. Może tak naprawdę
nikt nie wołał jej po imieniu, tylko powietrze zasyczało
w rurze wydechowej?- A wiadomości przychodziły od
kogoś znajomego, kogo numeru nie rozpoznałaś- Może
ktoś z jej przyjaciół czy współpracowników pracował
nad artykułem o etyce w medycynie i z braku świeżych
pomysłów zarzucał ją retorycznymi pytaniami?

background image

162 Carla Neggers

Mimo iż powinna się czuć spokojniejsza, gdy już

podjechała przed wejście do restauracji, to jednak
wolała oddać kluczyki do auta parkingowemu, by
uniknąć kręcenia się po kolejnym garażu. Nim weszła
do restauracji, postała parę minut na zewnątrz, aby
zaczerpnąć świeżego powietrza.

Hank już czekał przy ich ulubionym stoliku. Gdy

zbliżała się, podniósł się z krzesła, więc pomachała mu
wesoło. Niewątpliwie był najprzystojniejszym męż-
czyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Miał czter-
dzieści jeden lat, szpakowate włosy, kwadratową,
silnie zarysowaną dolną szczękę, a do tego niewiarygo-
dnie niebieskie oczy. Poznała go w listopadzie ubieg-
łego roku w rodzinnym Cold Ridge, niewielkim mias-
teczku z stanie Nrw Hampshire. Właśnie rozpoczynał
kampanię do senatu i przyjechał w góry White Moun-
tains, by odpocząć, wędrując w towarzystwie daw-
nych kolegów z wojska - Tylera Northa i Manny'ego
Carrerya.

Hank pochodził z Callahanów z Massachusetts,

rodziny od niepamiętnych czasów aktywnej politycz-
nie i społecznie, wychowującej kolejne pokolenia do
służby krajowi i narodowi. Gdy przed dwoma laty
kończył karierę wojskową w stopniu majora lotnic-
twa, jego ostatnią misją była niebezpieczna wyprawa
na ratunek pięciu rybakom, których kuter wywrócił się
podczas sztormu. Choć wcześniej wiele razy brał
udział jako pilot helikoptera w podobnych akcjach,
tym razem wiadomość o ich pełnej poświęcenia po-
stawie znalazła się na pierwszych stronach wszystkich
gazet w kraju. Antonia nie miała wątpliwości, że Hank

background image

Huragan na wyspie

163

bez wahania podjąłby się ochrony jej przed prze-
śladującym ją nieznajomym. Uczyniłby to nie tylko
dlatego, że był szkolony do niesienia ratunku, ale i z
powodu osobistej tragedii, jaką przeżył przed
dziesięciu laty, kiedy to jego żona i córeczka zginęły
w wypadku samochodowym. Choć nie byłby w stanie
im w żaden sposób pomóc, wciąż prześladowały go
wyrzuty sumienia, że w momencie ich śmierci znaj-
dował się tysiące kilometrów od nich. Dlatego, gdyby
Antonia szepnęła choć słowo, iż czuje się zagrożona,
Hank zapewne rzuciłby wszystko, aby otoczyć ją
opieką, a tego zdecydowanie nie chciała.

Robert Prancer zajrzał do restauracji przez duże

okno. Pani doktor siedziała przy niewielkim stoliku,
popijając wino w towarzystwie przystojnego kan-
dydata na senatora.

Jakże to?- Czyżby nie wiedziałaś? Musiał się siłą

powstrzymywać, by nie zacząć walić pięściami w szy-
bę, żeby zwróciła na niego uwagę. Jak mogła nie zda-
wać sobie sprawy z tego, co' czuł, gdy widział ją z
innym mężczyzną? Nie wiedziała, jak bardzo bolała
go świadomość, że ani trochę o niego nie dbała? Ze od
jakiegoś czasu żył złudzeniami? Nie miał pojęcia, co
powinien dalej robić. Od paru dni działał instynktow-
nie, ale nie przynosiło mu to satysfakcji. Co z tego, że
wysyłał jej wiadomości, skoro nie mógł widzieć wyra-
zu jej twarzy, gdy je odczytywała? Czy była prze-
straszona? A może tylko zaskoczona? Napisał je tak,
by nie mogła mieć pewności, czy ktoś chce ją tylko
przestraszyć, czy jednak rzeczywiście jest w niebez-

background image

164 Carla Neggers

pieczeństwie. Co do jednego był przekonany: doktor
Antonia Winter nie zaalarmuje nikogo, póki nie będzie
na sto procent przekonana, że coś jej grozi. Od niemal
trzech lat obserwował ją przy pracy i wiedział, że nie
ma w zwyczaju panikować. Tym lepiej. Zamierzał
dozować pogróżki tak, aby wreszcie trzęsła się ze
strachu i błagała, by darował jej życie. Wpatrywał się
w parę, która wesoło rozmawiała z obsługującym ich
kelnerem. Czy istotnie chciał, by błagała go o litość?
Czy był gotów zajść aż tak daleko? A może jeszcze
dalej ?

Ostatnia akcja na parkingu udała mu się wyśmieni-

cie. Słyszał, jak na długi czas wstrzymała oddech, a
potem wypuściła gwałtownie powietrze. Żałował, że
nie mógł widzieć jej, miny. Wciąż czuł na ubraniu
zapach oleju silnikowego, w który niechcący usiadł na
parkingu. Plamę na betonowej posadzce zauważył za
późno, a nie chciał się niepotrzebnie ruszać, by nie
zwrócić na siebie uwagi. Doktor Antonia przemierzała
właśnie parking, stukając czarnymi szpilkami. Spieszy-
ła się na spotkanie z kandydatem na senatora. Opieku-
jąc się pacjentami, unikała zwykle pośpiechu. Była
spokojna, opanowana, bez reszty oddana swej pracy.
A przynajmniej tak mu się wydawało... Wrócił wspo-
mnieniami do chwili, gdy przed paroma tygodniami
postrzelił się w stopę. Miał wtedy okazję przekonać się,
co w jej rozumieniu oznaczało poważne podejście do
pracy. Najzwyczajniej w świecie zdradziła go. Dzięki
niej najpierw musiał tłumaczyć się policjantom, a po-
tem psychiatrze. Nie miała nawet pojęcia, ile czasu
zajęło mu odkręcanie wszystkiego. W dodatku stopa

background image

Huragan na wyspie

165

wciąż go pobolewała. A chciał tylko, by zwróciła na
niego uwagę, mimo że był zwykłym sprzątaczem, a ona
ważną lekarką. Pomyślał, że zrobi coś dramatycznego,
by ją przetestować, by sprawdzić, jak się wobec niego
zachowa. Była jedyną kobietą w jego życiu. Pierwszą
i jedyną. Nawet jeszcze nim ją poznał, był jej wierny.
Powinien był postrzelić kogoś innego. Na przykład
któregoś ze sprzątaczy. Wtedy mógłby przynieść go do
niej na ostry dyżur, żeby uznała go za bohatera. Przecież
lubiła bohaterów. Dzielnych pilotów, którzy ratowali
życie innych żołnierzy czy rybaków.

Cóż, człowiek uczy się przez całe życie...

Gdy stopa mu się jako tako zagoiła, wrócił do pracy

na oddziale. Do nieudaczników, którzy uważali wyży-
manie mopa i machanie szczotką za szczyt szczęścia.
Do traktujących go z wyższością lekarzy i pielęgniarek.
Do pracowników administracji szpitala, powtarzają-
cych do znudzenia wyświechtane frazesy o tym, jaka
to ważna i niezbędna jest ciężka praca ekipy sprzątają-
cej. Jego koledzy i koleżanki grali w totolotka, kibico-
wali drużynie Red Sox, wozili dzieci do szkoły, wymie-
niali się przepisami kulinarnymi i bonami zniżkowy-
mi. Przy tym wszystkim naiwnie wierzyli, że tak
właśnie powinno wyglądać szczęśliwe życie. Tym-
czasem Robert Prancer miał iloraz inteligencji równy
156, więc zdawał sobie sprawę, że zamiast sprzątać
korytarze, powinien być dyrektorem szpitala. Jego
współpracownicy w ogóle tego nie dostrzegali, ale nic
w tym dziwnego, bo byli prości i ograniczeni. Wiecznie
naśmiewali się z jego nazwiska, a on nie miał ochoty
przyznać, że matka podała to nazwisko na cześć jej

background image

166 Carla Neggers

ulubionego renifera z bajki, bo nie wiedziała, kim był
jego ojciec i jak się nazywał. Umarła, gdy miał jedenaś-
cie lat. Dobrze jej tak! Robert nie tolerował głupich
ludzi.

Sądził, że Antonia Winter dostrzegła w nim tę

inteligencję i potencjal, że ujrzała w nim bratnią duszę.
Dobre sobie! A jednak wciąż łudził się, iż nie wszystko
stracone. Była tak piękna, że aż zapierało mu dech
w piersiach. Miała proste kasztanowe włosy, niebies-
kie oczy i nieduży kształtny nos. Podobały mu się
kobiety piękne, a zarazem inteligentne.

- O, nie! - zawołał, kręcąc głową, przez co kilka

mijających go osób spojrzało na niego podejrzliwie.
- O, nie! Zupełnie nie jest w moim typie!

Kobieta w jego typie nigdy by go nie zdradziła.

A doktor Winter zrobiła to i jako lekarka, i jako kobieta.
Złamała mu serce, choć przecież nie był taki najgorszy,
mógł się nawet podobać.

Był piękny, ciepły wieczór, więc domyślał się, że

randka potrwa znacznie dłużej niż sama kolacja. Na
szczęście wiedział, gdzie Antonia mieszka. W dodatku
miał klucze do jej domu. Postanowił więc wykorzystać
tę okazję...

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Hank Callahan miał dokładnie godzinę do spot-

kania z miejscowymi biznesmenami. Wierzył, że wy-
starczy mu tyle czasu, aby wyciągnąć z Carine Winter,
młodszej siostry Antonii Winter, potrzebne informa-
cje. Jeśli mu się jednak nie uda, nie odpuści i wróci tam
przy najbliższej okazji. Chciał dowiedzieć się, gdzie się
podziała Antonia, po której słuch zaginął przed paroma
dniami.

Zaparkował przed skromnym budynkiem na tyłach

Inman Square, gdzie późną wiosną Carine Winter
wynajęła mieszkanie, czym kompletnie zaskoczyła
swoją siostrę. Zupełnie nie pasowała do Cambridge,
jej miejsce było w Cold Ridge, gdzie mieszkała w skrom-
nym drewnianym domku u podnóża góry o tej sa-
mej nazwie. Była świetną fotograficzką, specjalizo-
wała się w fotografowaniu przyrody. Zapewne nie
zrezygnowałaby z tej pasji, gdyby w lutym jej życie nie
legło w gruzach, kiedy to porzucił ją narzeczony, w
efekcie czego zdecydowała, iż powinna zamieszkać w
mieście. Kiedy zaś ktokolwiek z rodziny Win-

background image

168 Carla Neggers

terów coś postanowił, nie sposób było go od tego
odwieść.

Tyler North, były narzeczony Carine, a jednocześ-

nie jeden z najbliższych przyjaciół Hanka, ostrzegał go
przed tym wiele razy. Trudno mu było odmówić racji,
zwłaszcza że znał rodzinę Winterów od zawsze, choć
zakochał się i oświadczył młodszej z sióstr dopiero
zeszłej jesieni, co było zaskoczeniem dla większości ich
krewnych i znajomych. Jak się potem okazało, niepo-
trzebnie się nad tym głowili, bo tydzień przed wy-
znaczoną datą ślubu Tyler wycofał się. Utrzymywał,
że powodem był nie tyle strach, co nagłe olśnienie, że
ich styl życia jest tak skrajnie odmienny, iż prędzej czy
później stanie się źródłem konfliktu. Carine, która
straciła rodziców wieku trzech lat, wolała prowadzić
spokojne życie, Tylera zaś ciągle gdzieś nosiło.

Zerwanie przez przyjaciela zaręczyn odbiło się

niekorzystnie także na Hanku, który musiał pracować
parę miesięcy nad zasypaniem przepaści, jaka utwo-
rzyła się między nim i Antonią w wyniku źle pojętej
siostrzanej solidarności. Dopiero niedawno udało mu
się ją przekonać, by patrząc na niego, nie myślała ciągle
o złamanym sercu siostry.

- Winterowie trzymają się razem - ostrzegał Tyler.

- Nie daj się zwieść pozorom. Mogą się kłócić, obrażać,
ale niech ktoś, nie daj Boże, skrzywdzi jedno z nich,
reszta stanie za nim murem. Są uparci i nieustępliwi,
nie masz przy nich najmniejszych szans.

Skoro niewiarygodnie uparty i nieustępliwy Tyler

North mówił coś takiego, sytuacja musiała być istotnie
poważna. Jednak Hank nie zamierzał ani wycofać się

background image

Huragan na wyspie

169

ze starań o Antonię, ani zakończyć przyjaźni z Tyle-
rem, choć miał z tego powodu spore nieprzyjemności.
Bądź co bądź, gdyby przyjaciel nie zaprosił go zeszłej
jesieni do Cold Ridge, nigdy by nie poznał sióstr
Winter.

Jak się spodziewał, początkowo Carine w ogóle nie

chciała go wpuścić.

- Porozmawiajmy, proszę - nie ustępował. - Mart

wię się o Antonię.

Młodsza z sióstr wyraźnie walczyła ze sobą przez

chwilę, aż wreszcie uchyliła szerzej drzwi frontowe.
Była wyższa od Antonii o jakieś pięć centymetrów, jej
włosy miały ciemniejszą o kilka tonów barwę, ale ich
oczy były niemalże identyczne.

- Nie ma jej tu - mruknęła.
- Wiem. Mogę wejść?
- Jestem zajęta...
- Carine. Proszę cię...

Westchnęła, ale widać było, że nie potrafi być dla

niego niemiła, choćby nie wiadomo jak się starała.
Zresztą bycie niemiłym wobec Hanka nie sprawiłoby
jej tyle przyjemności, ile zepchnięcie Tylera z urwiska,
co obiecała mu, gdyby zjawił się ponownie na jej progu.
Nie zapowiadało się jednak, by miało to rychło na-
stąpić, ponieważ Tyler nie pokazał się w Cold Ridge od
kilku miesięcy, a i sama Carine trzymała się z daleka od
Cold Ridge. Hank widział, że bardzo martwiło to
Antonię, ale jako że temat samopoczucia siostry stano-
wił absolutne tabu, wolał nie podejmować dyskusji.

Carine otworzyła drzwi.

- Jak to? Bez obstawy? - zapytała z przekąsem,

background image

170 Carla Neggers

zerkając na korytarz. - Pozwalają ci na taką samowolę?
- udawała zdziwienie, widocznie postanowiła jednak
odegrać się na nim za winy przyjaciela. - A gdzie jest
twoja limuzyna?- Na dole czy może raczej za rogiem?

- Carine, daj spokój, staram się jak mogę.
- Akurat! - Gestem zaprosiła go do środka, od-

suwając się jednocześnie. - Dobrze, dobrze. Wejdź,
proszę.

Hank podążył za nią kiepsko oświetlonym koryta-

rzem. Odniósł wrażenie, że ten budynek komunalny
i jej uroczy drewniany domek w Cold Ridge znaj-
dowały się na dwóch przeciwległych biegunach.

- Widzę, że ostro zabrałaś się do pracy- stwierdził,

rozglądając się po kolorowych, świeżo pomalowanych
ścianach.

- Właściciel zaproponował, że mogę coś zmienić,

więc postanowiłam trochę tu odświeżyć.

- Nie sądzisz, że wolałby, żebyś wybrała bardziej

neutralne koloryt Na przykład biel? - zasugerował,
spoglądając na zielone szafki kuchenne i cytrynowe
ściany.

Uśmiechnęła się ciepło, siadając przy stoliku barwy

lawendy.

- Szczerze mówiąc, nie pytałam.

Na ścianie nad stolikiem wisiało zdjęcie jastrzębia

z czerwonym ogonem. Jego widok sprawił, że Hanka
przeszły ciarki, podobnie jak podczas oglądania więk-
szości prac Carine. Miała niewątpliwy talent do foto-
grafowania przyrody, a mieszkanie w mieście dawało
jej zapewne niewielkie możliwości, by go rozwijać.
Antonia wprawdzie unikała tematu młodszej siostry,

background image

Huragan na wyspie

171

ale wspomniała coś mimochodem, że Carine ostatnio
przyjęła zlecenie przygotowania reklamy jednego z bu-
tików przy Newbury Street.

- Kontaktowałaś się ostatnio z Antonią"?
- Czemu pytasz"?
- Jedliśmy razem kolację w sobotę. Skończyła właś-

nie dyżur, była chyba zmęczona, nawet poirytowana,
na pewno rozkojarzona. Wspomniała, że chce wyje-
chać na kilka dni, żeby skończyć artykuł, który już
dawno obiecała jakiemuś medycznemu czasopismu.
Domyślam się, że tym się właśnie zajmuje?

- Nic ci nie powiedziała"?
- Zdaje się, że nie dosłyszałem terminu ani nazwy

miejsca, w które się wybierała - odparł wymijająco.
- Zostawiłem jej kilka wiadomości w poczcie głosowej,
ale nie oddzwoniła.

- Może powinieneś wreszcie przyjąć do wiadomoś-

ci tę subtelną aluzję.

- Carine, na litość boską...

Dziewczyna usadowiła się wygodnie na kuchen-

nym krześle.

- A jak idzie kampania?
- Dziękuję, nieźle. Ale to nie ma nic wspólnego

z celem mojej wizyty.

- Były major lotnictwa. Bohater narodowy. Cal-

łahan z Massachusetts. Kandydat na senatora. Zdaje
się, że nie jesteś przyzwyczajony, żeby cię ktokolwiek
zbywał"?

- Gdyby Antonia chciała się mnie pozbyć, na

pewno nie wybrałaby ucieczki, żeby dać mi to do
zrozumienia - oświadczył z większym przekonaniem,

background image

172 Carla Neggers

niż naprawdę czuł. - Powiedziałaby mi to wprost, bo
jest odważna i uczciwa.

- Pewnie, zawsze lepsza szybka śmierć niż powol-

na i bolesna.

- Carine, zauważ, proszę, że nie jestem Tylerem

Northern.

- To prawda. - Uśmiechnęła się lekko. - Gdybyś

nim był, na pewno byś tu nie siedział. Nie wpuściła-
bym cię za próg. Przykro mi, Hank, ale nie jestem
w stanie ci pomóc.

Wyraz jej oczu zdradzał jednak coś zupełnie prze-

ciwnego. Carine mogła, ale nie chciała mu pomóc.
Wiedziała coś, co wolała zostawić tylko dla siebie.
A może siostra zobowiązała ją do milczenia w tej
sprawie?

- Normalnie nie nachodziłbym cię tu ani nie naga-

bywał. Zaczekałbym na jej powrót i wtedy z nią
porozmawiał. Teraz jednak czuję, że coś jest nie w
porządku. Zachowywała się dziwnie podczas tej
kolacji, ale tłumaczyła się nadmiarem pracy, tyle że nie
wypadła specjalnie przekonywująco. Nie mam pojęcia,
o co może chodzić...

- Może o ciebie? - podsunęła usłużnie.

Tyler ostrzegał go, że Carine potrafi doskonale

wyczuć najbardziej czuły punkt i bez skrupułów w
niego uderzyć. Dobrze, że się tego spodziewał, bo w
przeciwnym razie mógłby za ostro zareagować.

- Może. Ale naprawdę mi na niej zależy.
Carine wpatrywała się w niego w milczeniu, uznał

więc, że najlepszą strategią będzie spokojne wyrażanie
swego zaniepokojenia, by w końcu nabrała do niego

background image

Huragan na wyspie

173

zaufania. Nie było to łatwe, bo wciąż cierpiała po tym,
co zrobił jej Tyler, więc trudno się dziwić, że nie była
skłonna ufać jego najlepszemu przyjacielowi.

- A jeśli to coś, z czym nie będzie potrafiła sobie

sama poradzić ? Jeśli ma kłopoty? - nie ustępował.

Szybko odwróciła wzrok. A więc trafił w dziesiątkę.

Coś było na rzeczy, nie wymyślił sobie tego. Wolał
jednak nie dać po sobie poznać, że się czegokolwiek
domyśla. Za bardzo zależało mu na informacjach, aby
mógł sobie teraz pozwolić na przedwczesny triumf,
czekał więc cierpliwie. Mijały sekundy, minuty, a Ca-
rine nadal milczała, unikając jego spojrzenia.

- OK, jeśli nie chcesz, nie mów, nie mogę cię

zmusić. Zadzwonię do Gusa.

To jej się specjalnie nie spodobało. Gus był jej

stryjem, który po śmierci rodziców zajął się nimi jak
tylko potrafił najlepiej, choć sam miał zaledwie dwa-
dzieścia lat i żadnego doświadczenia w opiece nad
dziećmi.

- Jak to, zadzwonisz do Gusa?! - Zerwała się na

równe nogi. - Przecież Antonia nie ma dziesięciu lat!

- Dobrze, zostawię Gusa w spokoju, za to sprowa-

dzę tu Tylera. Złapie cię za kostki i wywiesi za okno, aż
zdecydujesz się mówić.

Sięgała właśnie do kranu, aby odkręcić wodę, ale

w tym momencie jej dłoń znieruchomiała na kurku.

- Proszę bardzo. W ogóle mnie to nie obchodzi.
- Chcę ci po prostu uświadomić, że mam poważne

zamiary. Coś się dzieje, wiemy o tym obydwoje, tyle że
to ty posiadasz konkretne informacje i nie chcesz mi
ich udzielić, bo obiecałaś trzymać język za zębami.

background image

174 Carla Neggers

Jestem pewien, że Antonia ci wybaczy, gdy wyjaśnisz,
że straszyłem cię Tylerem.

- Czyli blefowałeś?
- Nie do końca. Powinnaś jednak docenić moją

determinację.

Nabrała powietrza w płuca, jakby chciała coś po-

wiedzieć, ale po chwili wypuściła je gwałtownie.

- Czy Antonia ma jakieś kłopoty? - naciskał. -

A może ty?

- Nie, nie mam kłopotów - odparła zniecierp-

liwiona. - Tym razem nie ja.

A więc miał rację! Coś się działo, teraz wystarczyło

tylko wyciągnąć więcej szczegółów.

Carine odkręciła kurek, by napełnić kubek wodą.

Mimo że na jej policzkach widniał rumieniec, wy-
glądała na wyczerpaną wydarzeniami ostatnich paru
miesięcy. Choć intensywne kolory na ścianach i meb-
lach ożywiły wnętrze, nie zatuszowały śladów zuży-
cia, świadczących o tym, jak skromne były jej moż-
liwości finansowe. Mimo trudnej sytuacji nie wynajęła
jednak ani nie wystawiła na sprzedaż swego drew-
nianego domku w Cold Ridge. Czyżby rozważała
możliwość powrotu w rodzinne strony? A może w
głębi serca miała jeszcze nadzieję na pojednanie z
Tylerem ?

- Powiedz mi, co wiesz, Carine - poprosił.
Sącząc wodę, odwróciła się powoli w kierunku

niedużego telewizora, aby go włączyć. Nie miał poję-
cia, o co chodzi, ale obserwował ją w milczeniu.
Nastawiła kanał pogodowy, w którym raz po raz
podawano komunikaty na temat nadciągającego hura-

background image

Huragan na wyspie

175

ganu Hope, wędrującego z Południa wzdłuż Wschod-
niego Wybrzeża ze średnią prędkością dwustu kilomet-
rów na godzinę. Jak na razie w ich rejonie nie ogłoszo-
no stanu alarmowego, bo prognozy przewidywały, iż
huragan zmieni kierunek, nim dotrze tak daleko na
Północ.

- Wiesz, że moja rodzina mieszka w White Moun-

tains od czasów prezydenta Madisona?- - odezwała się
ni z tego, ni z owego. - Nawet jedno ze wzgórz nazywa
się Górą Madisona.

- Carine...
- Gdybyś mnie posadził na wysokości półtora

tysiąca metrów nad poziomem morza, nawet przy
zbliżającej się burzy, wiedziałabym, co robić. - Zerk-
nęła na moment na ekran telewizora. - Ale nie
miałabym pojęcia, jak się zachować w obliczu nad-
ciągającego huraganu.

Hank nie pojmował, o co jej chodzi, ale postanowił

niczemu się otwarcie nie dziwić.

- Martwisz się huraganem Hope?
- Tak, ale nie o siebie. Nie jestem tu tak narażona,

jak wy tam na przylądku Cape Cod i okolicznych
wyspach. Twoja rodzina mieszka gdzieś na przylądku,
prawda?

- Tak, w Brewster. Przeżyliśmy już wiele sztor-

mów i burz. Ludzie w moich stronach nauczyli się
obserwować zmienne warunki i wsłuchiwać się w
ostrzeżenia. Jeśli przychodzi nakaz ewakuacji, nie
zastanawiają się, tylko szybko pakują najpotrzebniej-
sze rzeczy.

Odpowiadał spokojnie, powoli, chcąc zyskać na

background image

176 Carla Neggers

czasie, zastanawiał się bowiem, w jakim celu skierowa-
ła rozmowę na ten tor. Czy chciała go zdekoncen-
trować, czy może próbowała mu coś przekazać, nie
mówiąc tego wprost?

- Ale to dlatego, że są od lat tego nauczeni, a poza

tym mają dostęp do prognoz pogody i ostrzeżeń. A
gdyby... - zawahała się, nie odrywając wzroku od
ekranu. - Gdyby ktoś nie miał żadnego doświadczenia,
jeśli chodzi o huragany, a do tego miał myśli zajęte
czymś innym? Gdyby ktoś był na bezludnej wyspie
i znalazł się na trasie huraganu... Mogłoby się stać coś
złego, prawda?

- Mogłoby. Ale to tylko teoria, przecież nie ma już

bezludnych wysp w naszej okolicy...

- Są, wbrew pozorom - wpadła mu w słowo.
Przyjrzał jej się spod zmrużonych powiek.

- Carine, czy chcesz przez to powiedzieć, że An-

tonia jest sama na bezludnej wyspie, bez dostępu do
informacji o pogodzie i aktualnych ostrzeżeniach?

- Ja nic nie powiedziałam - zastrzegła, spoglądając

mu jednocześnie prosto w oczy.

Jej wzrok mówił, że teraz jego kolej, że powinien się

domyślić, co chciała mu przekazać i zacząć działać.
Wyjął więc szybko komórkę i wybrał numer Tylera
Northa, który stacjonował obecnie w bazie Hurlburt
na Florydzie, gdzie był szefem oddziału do zadań
specjalnych. Spodziewał się, że w związku z kolejną
akcją przyjaciel ma wyłączony telefon i przyjdzie mu
zostawić wiadomość, tymczasem w słuchawce ode-
zwał się głos Tylera.

- Tu North, słucham.

background image

Huragan na wyspie

177

- Gdzie jesteś?
- Na Florydzie, piję sobie zimne piwo. A tyś-
- W Cambridge. Jestem u Carine. Coś niedobrego

dzieje się z Antonią, ale nie mogę wydobyć z Carine
żadnych szczegółów, chyba obiecała siostrze, że nic nie
powie.

- Powodzenia, stary - zaśmiał się Tyler. - Carine

nic ci nie powie, póki sama nie będzie tego chciała.

- Coś mi jednak zasugerowała. Antonia jest praw-

dopodobnie na jakiejś wysepce w okolicy Cape Cod.
Istnieje obawa, że jeśli huragan Hope nie zmieni
kierunku, może jej się stać coś złego. Nie wiadomo, czy
ma dostęp do komunikatów pogodowych.

- Nie martw się, one są niezniszczalne, przetrwają

każdy kataklizm.

- Wiem, jedna z nich niemalże wyszła za ciebie za

mąż. Na szczęście w porę dostrzegłeś zbliżające się
nieszczęście.

- Lepiej nie tykajmy tego tematu, majorze.
Tyler zwracał się do niego per „majorze" tylko

wtedy, gdy chciał się od niego z jakiegoś powodu
zdystansować.

- Wiedziała, że do ciebie zadzwonię.
- Naprawdę? W takim razie sytuacja musi być

naprawdę poważna - stwierdził Tyler znacznie bar-
dziej poważnym tonem. - Jestem ostatnią osobą, z
którą Carine chciałaby się kontaktować. Co się dzieje?

- Nie mam pojęcia. Ale zamierzam się dowiedzieć.
- A jak Carine? Wszystko u niej w porządku? Jest

bezpieczna?

Hank po raz kolejny doszedł do wniosku, że nic nie

background image

178 Carla Neggers

rozumie. Najpierw Tyłer był zakochany w Carine na
śmierć i życie, potem ni z tego, ni z owego odwołał
ślub, a teraz z kolei martwił się o bezpieczeństwo
swojej byłej narzeczonej.

- W porządku, nic jej nie grozi. Stoi teraz przed

telewizorem, ogląda kanał pogodowy i udaje, że nie
wie, do kogo dzwonię. Chyba z jakiegoś powodu
uważa, że wiesz, gdzie może być Antonia.

Tyler ciężko westchnął. Znał Winterówny całe swe

życie, w pewnym sensie były jego jedyną rodziną. Jak
mógł nie wiedzieć takich rzeczy?

- Jest na Shelter Island. Wychowałeś się w tamtej

okolicy, powinieneś wiedzieć, gdzie to jest.

- Oczywiście, że wiem. Tylko że to rezerwat

dzikiego ptactwa, nie ma tam żadnych zabudowań,
a namiotów rozbijać nie wolno.

- A wyobrażasz sobie Antonię w namiocie? Na

wyspie jest jedna chata, należy do staruszki, która jest
znajomą Antonii. Ma dożywotnie prawo korzystania
z tej chaty, a kiedy umrze, budynek będzie rozebrany.
Antonia jeździła tam, gdy uczyła się do sesji egza-
minacyjnej na akademii medycznej.

Ciekawe, że nigdy nie wspomniała ani o znajomej

staruszce, ani o domku na wyspie. Jak wiele miała
jeszcze przed nim tajemnic...

- Wybierasz się tam?- upewnił się Tyler.
- Oczywiście, i to jak najszybciej. Wolałbym, żeby

huragan nie zmiótł jej z powierzchni ziemi. Mam
wrażenie, że dzieje się coś niedobrego, ale nie chciała mi
nic powiedzieć podczas naszej ostatniej kolacji.

- Sądzisz, że Carine coś wieś?

background image

Huragan na wyspie

179

- Najprawdopodobniej tak, ale też nie chce mi nic

powiedzieć.

- Chcesz, żebym przyjechał i to z niej wycisnął?
- Nie ma takiej potrzeby. Zresztą, jeśli Carine wie

coś, co pozwoli uratować jej siostrę, na pewno mi
powie.

Nie zareagowała, wciąż udając, że nie słucha ich

rozmowy.

- Winterowie nie myślą, jak normalni ludzie

- przestrzegł go przyjaciel. - Ile znasz kobiet, które
pojechałyby samotnie na maleńką wysepkę, choć
wszędzie nadaje się ostrzeżenia przed nadciągającym
huraganem?Skoro Antonia nie widzi potrzeby opusz
czenia wyspy, to nie masz szansy jej stamtąd wyciąg
nąć choćby i siłą.

- Masz dla mnie jakieś praktyczne rady?
- Owszem, mam. Zawieź jej zawieszkę z imieniem

i nazwiskiem, żeby ekipa ratunkowa mogła ją ziden-
tyfikować po przejściu huraganu.

- North, na litość boską... - żachnął się Hank.
- Mówię poważnie. Pracuje na izbie przyjęć, miała

nieraz okazję napatrzyć się, co się dzieje z ludźmi,
którzy nie słuchają ostrzeżeń. - To powiedziawszy,
Tyler rozłączył się bez uprzedzenia.

- Naprawdę chciałaś za niego wyjść, Carine?

- Uśmiechnął się.

- Naprawdę. Teraz wydaje się to niedorzeczne,

prawda? Co zamierzasz? Antonia bardzo nalegała,
żebym ci nic nie mówiła...

- Tego akurat zdążyłem się domyślić. Zamierzam

tam do niej pojechać.

background image

180 Carla Neggers

- Jest bardzo niezależna, nie spodoba jej się po

czucie, że ktoś mógłby uważać, że potrzebuje pomocy.
Wyjdzie na to, że zwątpiliśmy w jej możliwości...

- Rozumiem... Mam jeszcze tylko jedno pytanie.
Skinęła w milczeniu głową.

- Nie chodzi tylko o ten huragan, prawda? Coś

jeszcze cię martwi.

- Owszem. Jest coś jeszcze, ale nie chciała na ten

temat rozmawiać.

Po raz pierwszy Hank spostrzegł w jej oczach smutek

i rozczarowanie. Zwykle kryła je za fasadą zadziorności
i uporu, postawiła sobie bowiem za punkt honoru nie
dopuścić do tego, by Tyler zmarnował jej życie.

- Wiesz coś? A może coś podejrzewasz?

- Wydaje mi się, że jest przerażona, a to do niej

niepodobne. - Nerwowym gestem przeczesała włosy.
- Jedziesz sam, czy z obstawą?

Domyślił się, że tym razem miała na myśli oddział

specjalny pod wodzą Tylera, a nie grupę ochroniarzy,
z którymi ostatnio niemal się nie rozstawał.

- Sam.
- Proszę, proszę, jak widać są jeszcze pewne rzeczy,

które potrafisz zrobić sam. - Uśmiechnęła się prze-
kornie.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Najważniejsze to nie stracić z oczu przyszłego

senatora.

Robert nie miał pojęcia, w jaki sposób to zrobi, ale

uznał, że przy swoim ilorazie inteligencji 156 zdoła coś
wymyślić. Jak mógł w ogóle pozwolić doktorce tak się
wymknąć? Powinien był się domyślić, że siostrunia
pożyczy jej samochód, żeby mogła wyjechać niepo-
strzeżenie z miasta.

Carine Winter, nawiedzona fotograficzka. Widział

jej dziwaczne zdjęcia w mieszkaniu, do którego za-
kradł się przed tygodniem, aby skopiować klucze do
apartamentu siostry. Przejrzał przy okazji kilka jej
emaili. Nie chciałby być w skórze tego faceta, co ją
rzucił... Wpadł przy tym na genialny pomysł - wysłał
z jej komputera parę wiadomości do doktor Antonii.
Rozważał przez chwilę podłożenie ognia, ale zdecydo-
wał, że powinien się skupić na tym, co najważniejsze,
aby zrealizować swoje zamierzenia. Wyobraźnia pod-
sunęła mu obraz, który miał pod powiekami każdego
wieczoru przed zaśnięciem. Doktor Antonia Winter.

background image

182 Carla Neggers

Przerażona. Spocona. Skazana na jego łaskę i niełaskę,
tak jak on wtedy, gdy przyszedł do niej ze zranioną
stopą. Błagająca o litość.

Jeszcze nie wiedział, co zrobi, by to osiągnąć.

Powinien mieć jakiś plan, ale za bardzo kochał spon-
taniczność, by przygotowywać szczegółowe strategie.
Dlatego nie był jeszcze pewien, czy ostatecznie powi-
nien zabić doktorkę. Zdecyduje, gdy już nadejdzie
odpowiedni moment.

Siedział po turecku na ładnym, miękkim łóżku w jej

przytulnym apartamencie w Back Bay. Sypialnia miała
dziewczęcy, romantyczny wystrój, czego się zupełnie
nie spodziewał. Na ścianach wisiały fotografie kwia-
tów, niewątpliwie autorstwa siostrzyczki, na półkach
znajdowały się pachnące świece, a pościel ozdobiona
była delikatnymi haftami. Przejrzał też zawartość
szuflady z bielizną. Głównie jedwab i delikatne ko-
ronki. Dotykając miękkiej tkaniny, wspominał, jaka
była dla niego miła i troskliwa, gdy trafił na oddział.
Sądził wtedy, że ma u niej szansę. Że się jednak nie
pomylił, sądząc, że wystarczy dać jej znak, by od-
ważyła się ujawnić swe uczucia. Tymczasem ona
doniosła na niego na policję. Twierdziła, że takie są
wymogi prawne, by zgłaszać wszystkie przypadki
postrzału. Akurat! Przecież postrzelił się sam, nie było
więc mowy o jakiejkolwiek zbrodni. Gdyby tylko
chciała, mogłaby machnąć na to ręką. Ale nie chciała...

Kiedy tylko został sam na sali, wyciągnął z ręki igłę

kroplówki i uciekł, nie zważając na obolałą stopę.
Gliniarze dopadli go na parkingu, choć sądził, że zdoła
im umknąć. Znał przecież cały teren szpitalny jak

background image

Huragan na wyspie

183

własną kieszeń. Tak, wspomnienie tej pogoni przypo-
mniało mu o celu wizyty. Odszukał nożyczki i pociął
na drobne skrawki całą bieliznę. Jeśli jakimś cudem
Antonia zdoła wrócić do domu, nim on dowie się, gdzie
jest, z pewnością to ją przestraszy nie na żarty. Dobrze
jej tak!

Dopiero po raz drugi odwiedził jej mieszkanie, ale

starał się nie narażać niepotrzebnie na niebezpieczeń-
stwo. Wprawdzie ta nieudacznica Carine nie miała
pojęcia, że pożyczył sobie klucze z jej mieszkania ani że
wysłał z jej komputera wiadomości... Uśmiechnął się
do siebie. To ten wysoki iloraz inteligencji pomagał mu
przeprowadzić to, co większości by nawet nie przeszło
przez myśl.

Babcia, która wychowywała go po tym, jak oferma

matka przedawkowała narkotyki, mawiała często, że
gdy tylko sobie coś postanowił, był w stanie zrobić
wszystko, aby dopiąć swego. Biedaczka, zmarła na
wylew, gdy miał szesnaście lat.

Nie chciał teraz myśleć o babci, niepotrzebnie go to

rozpraszało, a powinien się skoncentrować, by wymy-
ślić sposób na wytropienie supermana Hanka Cal-
lahana. Istniały przecież dwie możliwości - albo wie-
dział, gdzie jest Antonia i pojechał za nią, albo nie
wiedział i też szukał śladów.

Tknięty przeczuciem, podniósł słuchawkę i przycis-

nął guzik ponownego wybierania numeru. Ciekaw był,
z kim doktorka rozmawiała tuż przed wyjazdem.

- Dzień dobry, tu rezydencja Winslowów.

Robert odchrząknął, by przybrać najbardziej uprzej-

my ton głosu, na jaki go tylko było stać.

background image

184 Carla Neggers

- Bardzo przepraszam, że przeszkadzam. Czy roz

mawiam z panią Winslow?

- Tak, słucham.

Uwielbiał starszych ludzi. W dzisiejszych czasach

tylko oni bez wahania podawali obcym przez telefon
informacje, które powinni zatrzymać dla siebie.

- Szukam doktor Winter. Czy jest może u pani?
- Doktor Winter? Nie, nie ma jej. Była tu parę dni

temu. Teraz jest w moim domku na Shelter Island.
Przepraszam, ale nie dosłyszałam pańskiego nazwiska.

- Jestem jej kolegą ze szpitala - podał tonem

wyjaśnienia. - Przepraszam, że panią niepokoiłem.
Bardzo dziękuję i życzemiłego dnia.

Rozłączył się, nim staruszka zdążyła odpowiedzieć.

Shelter Island. Nigdy o takiej wyspie nie słyszał, ale nie
miał wątpliwości, że szybko uda mu się ją odnaleźć.
W końcu był przecież geniuszem.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Antonia stała na niewielkim wzniesieniu poroś-

niętym trawą morską i kępami soczystozielonej mącz-
nicy. Białogrzywa fala zbliżała się szybko ku plaży.
Nadchodził przypływ, wody zatoki podnosiły się.
Powoli wypuściła powietrze. Była bezpieczna, nie
musiała się tu nikogo obawiać. Zyskała kilka dni na
przemyślenia, pracę i odpoczynek.

- Wszystko będzie dobrze - zapewniła samą siebie.

- Na pewno.

Było późne popołudnie. Nie znała dokładnej godzi-

ny, bo po przybyciu na wyspę schowała zegarek, by
symbolicznie odciąć się od pełnego pośpiechu życia,
jakie prowadziła w mieście. Była sama w miejscu, które
pod wieloma względami przypominało raj, więc nie
pozostawało jej nic innego, jak wreszcie oddać się
lenistwu. Shelter Island stanowiła swego rodzaju przy-
stanek dla ptactwa wędrownego, mieszkały tu także
na stałe liczne gatunki ptaków nabrzeżnych i mors-
kich. Były wśród nich brodźce, siewki, kaczki, rybitwy,
mewy, sowy, orły i sokoły. Antonii udawało się już

background image

186 Carla Neggers

rozpoznać część z nich, wciąż jednak wielu nie umiała
nazwać. Brakowało jej cierpliwości i wytrwałości, jakie
charakteryzowały jej siostrę. Starała się nie wchodzić
ptakom w drogę, czuła bowiem, że to ich miejsce, a ona
jest tu po prostu chwilowym intruzem.

Tylko Carine znała jej miejsce pobytu. Przed wyjaz-

dem Antonia kazała siostrze przysiąc, że dochowa
tajemnicy- może niepotrzebnie, ale wtedy wydawało
jej się to niezbędne. Miała nadzieję, że nawet te
szczątkowe informacje nie narażały Carine na niebez-
pieczeństwo ze strony ewentualnego prześladowcy.
Hankowi nie wspomniała ani słowem o celu swej
podróży. Im mniej wiedział, tym lepiej dla niego i jego
kampanii.

Powietrze pachniało tropikiem, co oznaczało, że

huragan Hope wciąż stanowił realne zagrożenie. Ko-
munikaty radiowe sugerowały, że być może do rana
zostanie ogłoszony stan alarmu dla Cape Cod i wyse-
pek położonych w Cod Bay. Gdyby tak się stało,
ogłoszona zostałaby ewakuacja, a Antonia nie była
przekonana, że chciałaby wyjechać. Huragan mógł
w ostatniej chwili zmienić kierunek, co dałoby jej
jeszcze kilka dni spokoju, odsuwając w czasie perspek-
tywę ponownego spotkania z prześladowcą. Spędziła
trzy dni przy komputerze, przeglądając dokładnie
karty pacjentów, a wciąż nie miała pojęcia, kto mógłby
chcieć ją zastraszyć. Kto byłby tak nieustępliwy i pod-
stępny? Dziwne wiadomości przesyłane pocztą elektro-
niczną czy szepty na parkingu niczego jeszcze przecież
nie dowodziły. Gdyby z czymś takim zgłosiła się na
policję, prawdopodobnie zostałaby uznana za osobę

background image

Huragan na wyspie

187

przewrażliwioną. Nawet gdyby potraktowano ją po-
ważnie, śledztwo prędzej czy później objęłoby też
Hanka, a na to nie mogła pozwolić.

Niewiele brakowało, by po sobotniej kolacji wspól-

nie wrócili do jej mieszkania, ale Hank zauważył jej
roztargnienie i nieobecny wzrok, więc odprowadził ją
tylko do drzwi wejściowych. Nie mogła przestać
myśleć o tych dziwnych szeptach, które słyszała na
parkingu. Nic mu o nich nie wspomniała, widziała
więc, że był nieco zaskoczony jej zachowaniem, ale na
szczęście nie naciskał. Nie chciała w ogóle dotykać tego
tematu, póki nie zyska pewności, że coś się faktycznie
dzieje. Było jej przykro, iż musiała coś przed nim
ukrywać, więc gdy znalazła się na górze, z jej oczu
popłynęły łzy. Jak przez mgłę ujrzała lekko powiewają-
ce na wietrze muślinowe firanki w oknach sypialni.
Przecież nigdy nie zostawiała otwartych okien, wy-
chodząc z domu. Rozejrzała się dokoła. Nie było
żadnych śladów włamania, wszystko leżało na swoim
miejscu, ale uchylone okno świadczyło, iż ktoś tu był
pod jej nieobecność.

Sięgnęła po słuchawkę, by zadzwonić na policję, ale

po przyciśnięciu jednej cyfry zmieniła zdanie. Przecież
miała następnego dnia wyjechać, a zgłoszenie włama-
nia tylko by ten wyjazd opóźniło. Potrzebowała czasu,
by zastanowić się nad elementem wspólnym, łączą-
cym szepty, wiadomości i uchylone okno. Mogła to
równie dobrze zrobić sama w ciszy domku na Shelter
Island, bez wzywania policji. Z dala od ewentualnego
prześladowcy, od Carine, a przede wszystkim od Hanka.
Nie miała wątpliwości, że media z przyjemnością

background image

188 Carla Neggers

zajęłyby się tą sprawą, czego chciała za wszelką cenę
uniknąć. Nim znalazła się w mieszkaniu, liczyła też po
cichu na to, iż przez kilka dni jej nieobecności ów
tajemniczy ktoś znudzi się i zakończy swą kampanię
przeciwko niej. Włamanie jednak było czymś zupełnie
innym niż wysyłanie dziwnych wiadomości, stanowiło
zwykłe przestępstwo, a całą sprawę stawiało w zupełnie
innym świetle.

Odwróciła się od oceanu i ruszyła powoli piaszczys-

tą ścieżką między karłowatymi sosnami i drobnymi
krzakami jałowca. Ściany starego domku, do którego
zmierzała, zbudowane były z cedrowych bali, noszą-
cych ślady wichur i ulew. Pomalowane na biało ramy
okienne i niebieskie drzwi dodawały mu niezwykłego
uroku. Niewielka weranda od strony cieśniny Nan-
tucket zapewniała zapieraj ące dech w piersiach widoki.

Antonia poznała Babs Winslow jeszcze w czasie

studiów na Akademii Medycznej, gdy starsza pani
pracowała jako wolontariuszka w szpitalu klinicznym.
Mimo tak dużej różnicy wieku zaprzyjaźniły się ser-
decznie. Babs była najprawdziwszą w świecie ekscen-
tryczną arystokratką, zarządzającą ogromnym mająt-
kiem rodzinnym, a jednocześnie zaangażowaną w po-
moc ubogim. Nigdy nie obnosiła się ze swym bogac-
twem, wręcz przeciwnie, była niesłychanie skromna
i bezpretensjonalna. Domek na wyspie wyposażony
był tylko w niezbędne udogodnienia, z sufitu na
środku pomieszczenia wisiała jedna żarówka, zaś do-
datkowe oświetlenie zapewniały dwie lampy naftowe.
Woda była tylko zimna, więc do mycia należało ją
grzać na mikroskopijnej kuchence. Nieduży generator

background image

Huragan na wyspie

189

zasilał oprócz żarówki również malutką lodówkę i pom-
pę. Do niedawna toaleta znajdowała się w niewielkiej
komórce na zewnątrz, ale na szczęście Babs zdecydo-
wała się wygospodarować na nią kącik w domku.
Carine wprawdzie nie miałaby nic przeciwko korzys-
taniu z zewnętrznego wc, ale Antonia ceniła sobie
umiarkowaną wygodę.

Weszła na werandę, by sprawdzić, czy ręcznik

kąpielowy, który wcześniej wywiesiła na drewnianej
balustradzie, zdążył już wyschnąć. Nagle zatrzymała
się w pół kroku. Dobiegł ją jakiś dziwny dźwięk. Nie
był to śpiew ptaka ani też odgłos oceanu czy wiatru.

Wstrzymała oddech, starając się opanować ogar-

niające ją przerażenie i skoncentrować na wsłuchiwa-
niu w panujące odgłosy.

Gwizdanie. Ktoś gwizdał. W dodatku była to pio-

senka krasnoludków z disneyowskiego filmu Królewna
Śnieżka.
Odruchowo uśmiechnęła się wesoło, ale szyb-
ko spoważniała. Przecież nie miała pewności, kto
gwiżdże. Nie powinna dopuścić, by wesoły refren „Hej
ho, hej ho" uśpił jej czujność. Wśliznęła się po cichu do
domku, podbiegła do kredensu i na wszelki wypadek
wyjęła z szuflady ostry nóż. Najprawdopodobniej
załoga przepływającej obok wyspy łodzi zauważyła jej
kolorowy ręcznik i zgłosiła władzom lokalnym, że ktoś
przebywa w strefie zagrożenia. Władze zaś przysłały
kogoś, by sprawdził, czy wie o niebezpieczeństwie i
czy będzie się w stanie ewakuować, gdyby zaszła taka
potrzeba. Nie podejrzewała, aby jej prześladowca
anonsował się wesołą piosenką krasnoludków, ale
wolała nie ryzykować. Jak najciszej wyszła tylnymi

background image

190 Carla Neggers

drzwiami i zbiegła po rozchwianych schodkach. Chcia-
ła się dostać w miejsce, z którego mogła obserwować
intruza, nie będąc sama widzianą. Przykucnęła za
rozłożystym krzakiem dzikiej róży, starając się nie
pokłuć ostrymi kolcami. Nie zdawała sobie nawet
sprawy, że nóż trzyma jak skalpel, a nie jak broń.

Gwizdanie urwało się.

A może to Gus? Jeśli Carine choćby napomknęła mu

o jej podejrzeniach oraz o wyjeździe w okolice Cape
Cod, stryj niewątpliwie wsiadł do auta i ruszył jej na
pomoc, nie zważając na to, że bratanica ma już
trzydzieści pięć lat, pracuje na izbie przyjęć, więc nie
powinna mieć kłopotu z poradzeniem sobie w kryzyso-
wej sytuacji.

Z pewnością nie była to Carine, która nie potrafiła

w ogóle gwizdać.

Z werandy po drugiej stronie domu dobiegł ją

odgłos kroków.

- Antonia? To ja, Hank. Hank Callahan - uściślił,

jakby w jej życiu był przynajmniej tuzin mężczyzn
o tym imieniu.

Słysząc jego głos, poczuła tak ogromną ulgę, że nogi

niemal odmówiły jej posłuszeństwa. Jak zdołał zmusić
Carine do zdradzenia jej miejsca pobytu? Zapewne
użył skutecznej metody perswazji lub zmylił ją, tak że
wygadała się, nim zdążyła się zorientować. A może
namówił Tylera, by ten wytrącił biedną Carine z rów-
nowagi? Obydwaj byli nieugięci, gdy sądzili, że mają
rację w jakiejś kwestii i potrafili użyć wszelkich
dostępnych sposobów, aby dopiąć swego.

Dopiero teraz dotarło do niej, że jej zachowanie

background image

Huragan na wyspie

191

musiało wzbudzić w Hanku podejrzenia. Zapewne
podczas sobotniej kolacji wyglądała na czymś zaniepo-
kojoną, a potem zniknęła bez śladu. Zresztą nawet
gdyby nie sprawiała wtedy wrażenia wzburzonej,
Hank i tak zmartwiłby się jej nagłą nieobecnością. Nie
rozumiała, dlaczego wcześniej zdawało jej się, że
będzie zbyt zapracowany, by zauważyć jej zniknięcie.
Jak się powinna była spodziewać, rzucił wszystkie
ważne zajęcia i ruszył na poszukiwanie. Gdyby ją teraz
spostrzegł, jak kuca za krzakiem róży z nożem w ręku,
nie uwierzyłby na pewno, gdyby próbowała go zapew-
niać, że wszystko jest w porządku. Dlatego wbiła nóż
w ziemię i podniosła się, przywołując na twarz pogod-
ny uśmiech.

- Jestem na tyłach domu - zawołała. - Jak mnie tu

znalazłeś?

Usłyszała, jak wchodzi do chaty. Nie zapukał, co ją

zdziwiło, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że należał do
najlepiej wychowanych mężczyzn, jakich kiedykolwiek
spotkała. Tym razem jednak wyraźnie nie miał ochoty
na ceremonie, coś innego zaprzątało jego myśli. Tylne
drzwi skrzypnęły, Hank wyszedł z nich na rozchwiane
schody i zszedł w kierunku czegoś na kształt podwórka,
porośniętego kępami mącznicy, krzakami karłowatych
polnych róż, jałowcem i wiotkimi samosiejkami dębu.
Wokół domu rosło sporo trującego bluszczu, który
oplatał wszystkie dostępne pionowe przedmioty.

- Cóż za niespodzianka - przywitała go.
- Jesteś jakaś dziwnie blada - stwierdził, przypat-

rując jej się uważnie.

- Naprawdę? Niemożliwe...

background image

192 Carla Neggers

- Mam nadzieję, że cię nie wystraszyłem.

- Tylko odrobinę. Nie spodziewałam się gości. Nie

masz żadnych spotkań w związku z kampanią?

- Miałem, ale je odwołałem.
Trudno było jej odgadnąć ton jego głosu. Czy był na

nią zły? A może raczej zaniepokojony ?

- Już od jakiegoś czasu nie słuchałam komunika-

tów pogodowych. Czy huragan się zbliża?

- Niestety tak, idzie dokładnie w naszym kierunku

- odparł już łagodniejszym głosem. - Przyspieszył na
tyle, że chyba nie zdąży skręcić, nim dotrze do Cape Cod.

A więc będzie miała okazję przekonać się, co znaczy

powiedzenie „z deszczu pod rynnę". Przyjechała na
Shelter Island, by odzyskać poczucie bezpieczeństwa,
a tu tymczasem znów los zmusza ją do ucieczki.

- Jestem pewna, że gdyby przyszło do ewakuacji,

udałoby mi się szybko zareagować.

- Widziałem przycumowany kajak. To twój?
Skinęła głową.
- Jest nowy, kupiłam go specjalnie na tę wyprawę.

Wiem, że niebezpiecznie jest pływać w pojedynkę, ale
na wodach zatoki było tyle łodzi, że postanowiłam
zaryzykować. Zapasy dowiozła mi wodna taksówka.

- Ocean czasem bywa zbyt wzburzony, żeby po

nim pływać kajakiem, zwłaszcza w pojedynkę.

- Może nawet nie podejrzewasz, ale jestem świet-

ną wioślarką - pochwaliła się. -A gdybym potrzebowa-
ła pomocy, na pewno kogoś udałoby mi się zatrzymać.

Hank ubrany był w oliwkowe szorty i biały pod-

koszulek, ale mimo to trzymał się prosto jak każdy
wojskowy. Roztaczał wokół siebie aurę autorytetu, jak

background image

Huragan na wyspie

193

przystało na amerykańskiego senatora, choć przecież
dopiero kandydował na to stanowisko. Nie ulegało
wątpliwości, że nie należał do mężczyzn, których
łatwo zbyć byle wykrętem, więc zadanie Antonii nie
było łatwe. Choć tego nie lubiła, tym razem musiała
ukrywać prawdę, naciągać i bagatelizować coś, co było
poważną sprawą. Hank zaś sprawiał wrażenie czło-
wieka, który potrafi inteligentnie i w czarujący sposób
wydobyć każdą informację na interesujący go temat.
Zwykle spoglądał na nią z podziwem i czułością, teraz
jednak w jego wzroku widziała powątpiewanie i
dystans. Co też Carine mogła mu naopowiadać, że aż
tak bardzo zmienił swe podejście?

- Carine powiedziała ci, gdzie jestem? domyśliła się.
- Nie do końca. Ledwie cokolwiek napomknęła,

reszty pomógł mi się domyślić Tyler.

Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

- Jak to? Jest u niej w Cambridge?
- Nie, na Florydzie. Twierdzi, że nie odważy się

przyjechać do Nowej Anglii, bo Gus zabije go, gdy
tylko go tam zauważy.

- Niewiele w tym przesady - zgodziła się. - Trudno

się w tym wszystkim połapać. Najpierw Gus groził, że
go zabije, gdy ośmieli się poprosić Carine o rękę. Teraz
chce go zabić za to, że się z nią jednak nie ożenił.

- Nawet nie próbuję się w tym połapać. - Uśmiech-

nął się lekko.

- Ja też już dawno przestałam próbować. Zwłasz-

cza, że Tyler też jest nieprzewidywalny. - Zdjęła z
ramienia pozostałość pajęczyny, którą zniszczyła,
kryjąc się za krzakiem. - Czemu gwizdałeś „Hej ho"?

background image

194 Carla Neggers

- Nie chciałem cię zaskoczyć swoim nagłym poja-

wieniem się.

- Całkiem słusznie. - Zerknęła dyskretnie w kie-

runku krzaka, pod którym tkwił wbity w ziemię nóż.
- Bandyta gwizdałby po to, żeby odwrócić moją
uwagę...

- Ale ja nie jestem bandytą.

Przypomniała sobie ów pamiętny listopadowy

dzień, gdy spotkali się po raz pierwszy w drewnianej
chacie Carine. Od razu poczuła, że stojący przed nią
mężczyzna odegra niesłuchanie ważną rolę w jej życiu.
Kto wie, może najważniejszą..? Potem zastanawiała
się wiele razy, jak mogła pozwolić sobie na to, by się
zakochać od pierwszego wejrzenia. Tylko że nie sposób
było tu mówić o pozwoleniu, wszystko działo się jakby
poza jej wolą.

- Tyler sugerował, że powinienem przywieźć ci

zawieszkę z imieniem i nazwiskiem, żeby w razie
czego można cię było zidentyfikować. - Delikatnie
zdjął jej z włosów resztkę pajęczyny.

- Wydaje mu się, że jest taki dowcipny...
- Ależ on wcale nie żartował. Powiedział, że jak się

uprzesz...

- Dlaczego niby miałabym się upierać?
- Nie mam pojęcia, czemu mógłby cię uważać za

upartą. - Uśmiechnął się z rozbawieniem.

- Jeśli tylko zostanie ogłoszony alarm, nie zamie-

rzam zostać tu ani minuty dłużej.

- Ale brałaś to pod uwagę - spoważniał. - Powiedz

mi, co takiego zdarzyło się w Bostonie, że rozważałaś
pozostanie na niewielkiej wysepce w czasie huraganu ?

background image

Huragan na wyspie

195

- Nawet nie wiemy, czy huragan w ogóle tędy

przejdzie - przypomniała, chcąc uniknąć odpowiedzi. -
Widzę, że się o mnie martwisz i jest mi z tego powodu
bardzo miło, ale niepotrzebnie zawracasz sobie głowę.
Ostatnio miałam kilka spraw do przemyślenia, więc
przyjechałam tu, żeby się nad nimi zastanowić.

- Nie ma tu telefonu, prawda?
- Nie, nie ma. - Pokręciła przecząco głową. - Ko-

mórki też nie działają, brak zasięgu. Ale na wszelki
wypadek wzięłam race alarmowe.

- Race - powtórzył z niedowierzaniem. - Jesteś

bardzo oryginalna, wiesz?- Większość ludzi zaszyłaby
się w miękkim fotelu ze szklaneczką whisky, gdyby
potrzebowała przemyśleć parę spraw. A ty przyjecha-
łaś na samotną wyspę i wzięłaś ze sobą race....

- Zawsze mi się tu bardzo podobało. Poza tym

łatwiej mi się skupić tu niż w Bostonie. Przypłynąłeś
sam? - Zmieniła temat, aby nie narażać się na sytuację,
w której umiejętnymi pytaniami wydobyłby z niej
informacje, które wolała zachować dla siebie.

- Owszem, samiuteńki. - Uśmiechnął się.
- Na szczęście nie przyleciałeś helikopterem. W ży-

ciu bym do czegoś takiego nie wsiadła.

Swoją drogą, ciekawe, że pociągało ją to, czego

powinna się wystrzegać i ludzie, których powinna
unikać. Wychowana w górach, nie miała żadnego
doświadczenia, jeśli chodzi o sztorm czy huragan, a
jednak postanowiła w tak niebezpiecznym okresie
spędzić samotnie kilka dni na wyspie. Mając na
uwadze smutne doświadczenia swojej siostry, powin-
na się wystrzegać wojskowych pilotów, a jednak nie

background image

196 Carla Neggers

potrafiła przestać myśleć o Hanku. Może owego lis-
topadowego wieczoru w chacie Carine rzeczywiście
było coś w powietrzu, skoro obydwie związały się
później z niewłaściwymi mężczyznami?

Skarciła się w duchu. Zdecydowanie za wiele sobie

wyobrażała, przecież jej znajomość z Hankiem ledwie
wykroczyła poza ramy przyjaźni. Zjedli razem parę
razy kolację, byli w kinie i teatrze, na beznadziejnym
meczu baseballu, a przed paroma tygodniami wylądo-
wali w łóżku. Nie oznaczało to jednak od razu dzwo-
nów weselnych, zwłaszcza że Hank stracił żonę i cór-
kę, więc z pewnością trudno mu było zdecydować się
po czymś takim na kolejny poważny związek. Dobrze
się składało, biorąc pod uwagę, że poważny związek
oznaczał komplikacje, które byłyby co najmniej nie-
wskazane w sytuacji, w jakiej się znalazła.

- Po drugiej stronie wyspy zacumowałem łódkę

- poinformował, nie spuszczając z niej zaniepokojone
go wzroku. - Możemy wyruszyć jutro rano.

Rano... Chata była naprawdę niewielka, znajdowa-

ło się w niej tylko jedno bardzo niewygodne i wąskie
łóżko. Jak poradzą sobie we dwójkę? Wyobraźnia
usłużnie podsunęła jej obrazy, od których na jej po-
liczki wypłynął rumieniec.

- Sprawa na pewno trafi do gazet - westchnęła.

- „Hank Callahan, kandydat na senatora, ratuje lekar
kę z wyspy zagrożonej uderzeniem huraganu".

- Nie lubisz być ratowana?
- Nie o to chodzi. Wolałabym nie znaleźć się w

sytuacji, w której potrzebowałabym ratunku, ale
cieszę się, że po mnie przyjechałeś.

background image

Huragan na wyspie

197

Zajrzał jej głęboko w oczy i wpatrywał się w nie tak

intensywnie, że w końcu odwróciła wzrok.

- Jesteś bardzo spięta. Czemu?
- Może z powodu zbliżającego się huraganu? -

podsunęła.

- Wątpię.

Minęła go, muskając niechcący jego ramię, na co

obydwoje zareagowali drżeniem. Najpierw nieznajo-
my prześladowca, potem huragan, a wreszcie Hank
Callahan. Jakże miała w takiej sytuacji logicznie rozu-
mować? Zerknęła za siebie, ruszając w górę po scho-
dach prowadzących do domku.

- A co zrobisz, jeśli zmienię zdanie i nie zechcę

rankiem z tobą odpłynąć? - rzuciła przez ramię.

- Dostosuję się.
- To znaczy zostaniesz?
- Prawda, że to byłoby ekscytujące? - Uśmiechnął

się i podążył za nią. - Ty, ja, huragan i mała jednoiz-
bowa chatka...

- A twoi pracownicy i ochroniarze nie będą się

o ciebie martwić?

- Nawet jeśli, to co z tego?- Przecież o ciebie też się

martwi kilka osób, a siedzisz tu od kilku dni.

- Musisz mieć ostatnie słowo, prawda? - roze-

śmiała się. - Na szczęście ja nie muszę. - Udała, że
mdleje. - Z przyjemnością pozwolę się wyratować.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Robert odpoczywał na najwyższej wydmie w przy-

legającej do cieśniny Nantucket części wyspy. Plecak
położył na kępie trawy morskiej, przykucnął i podciąg-
nął nogawki spodni. A niech to! Kleszcze! Mnóstwo
kleszczy wpiło mu się w kostki i łydki. Przeklął w
duchu wstrętną doktorkę. To jej wina, że dopadły go te
obrzydliwe insekty.

Był już kilkadziesiąt metrów od jej chaty, o czym

najprawdopodobniej nie miała pojęcia. Przypłynął oko-
ło godzinę przed supermanem Hankiem, którego
przedwczesne pojawienie się zirytowało go niesłycha-
nie. Oczywiście zdawał sobie sprawę, iż Callahan ją
odnajdzie, ale jako że jemu samemu tak się poszczęś-
ciło z Babs Winslow, liczył na większą różnicę czasu.
Gdyby się wszystko udało, kandydat na senatora mógł
zastać swą dziewczynę już martwą...

Sapiąc ciężko, zaczął wyskubywać insekty z łydek.

Żałował, że nie zapakował pincety. Doktor Suka
zapewne miała w chacie podręczną apteczkę, ale nie
spodziewał się, by zechciała mu pomóc. Jeden z klesz-

background image

Huragan na wyspie

199

czy wbił się na tyle głęboko, że gdy udało mu się go
wyciągnąć, pociekła krew. Wiedział, że stworzenia te
mogą przenosić bardzo groźny wirus boreliozy, ale
zaryzykował, bo tylko droga przez krzaki i gęstwiny
mogła mu zapewnić możliwość pozostania niezauwa-
żonym. Gdyby przemieszczał się ścieżkami, wpadłby
od razu w łapy Callahana i zniweczył cały wysiłek.

- Nie trać z oczu nagrody - powiedział półgłosem

sam do siebie.

Mógł wprawdzie załatwić superpilota jednym

strzałem, ale byłoby to zbyt łatwe. Teraz jednak musiał
radzić sobie z dwiema, a nie z jedną osobą, co stanowiło
nie lada problem.

- To nie problem, tylko wyzwanie, idioto - po

uczył sam siebie, usuwając kolejnego kleszcza. - Mu
sisz po prostu na bieżąco brać pod uwagę zmieniające
się warunki, ot co.

Musiał przyznać, że z Callahana był prawdziwy

przystojniak. Do tej pory widział go kilka razy w prasie i
telewizji, także na żywo w towarzystwie Antonii,
choć nigdy dotąd z bliska. Stanowili wyjątkową parę:
on - dzielny pilot kandydujący teraz do senatu, ona -
śliczna, niebieskooka lekarka. W porównaniu z nimi
Robert był nikim, przypominał kleszcza, którego nale-
żało usunąć, rozdusić i wyrzucić. Ale nie zignorować.
Odkąd odkryto, że roztocza te przenoszą boreliozę,
nikt już ich nie ignorował...

Ni z tego, ni z owego zaczął padać lekki deszczyk,

który zmył z jego nóg piasek i krew. Niestety, gdy tylko
się poruszył, kolejne ziarenka przykleiły się w to
miejsce. Rozejrzał się dokoła, zastanawiając się, czy

background image

200 Carla Neggers

podnoszący się poziom wody oznacza przypływ, czy
może zbliżanie się huraganu Hope. Gdyby jednak
chodziło o to drugie, jego szanse na przeżycie były
praktycznie zerowe. Łódź Callahana zacumowana była
po drugiej stronie wyspy. Robert przypłynął taksówką
wodną. Okłamał taksówkarza, że jedzie po znajomą, z
którą za parę godzin będzie wracać kajakiem. Dopiero
gdy łódka odpłynęła, zdał sobie sprawę, że w ten
sposób także i on utknął na wyspie. Mógł się
wydostać, korzystając jedynie z łodzi supermana Han-
ka lub kajaka Antonii. Na wszelki wypadek zabrał jej
wiosło -Antonia Winter nie miała prawa odpłynąć bez
jego zgody.

Babcia zwykła mawiać, że jest niesłychanie in-

teligentny, ale nie rozumuje jak większość ludzi. Kie-
dyś uważał ją za kochaną, ale pozbawioną wyobraźni
staruszkę, ostatnio jednak coraz częściej dochodził do
wniosku, iż miała słuszność. Teraz na przykład tkwił
na malutkiej wysepce, zaatakowany przez głupie, ale
groźne kleszcze, zagrożony nadejściem huraganu, a to
wszystko w imię czego? Zemsty? Odrobiny sprawied-
liwości w życiu ?

Robiło mu się niedobrze na wspomnienie bólu, jaki

promieniował z postrzelonej stopy, gdy czekał, aż
Antonia - słodka Antonia - jak ją wtedy nazywał,
opatrzy mu ranę, a jednocześnie zasugeruje, jak bardzo
jej na nim zależy. Tymczasem sprawiła, iż poczuł się
jak życiowy nieudacznik. Jak zakochany dwunasto-
latek, któremu się wydaje, że mógłby mieć szansę u
pięknej studentki. Był gotów się założyć, że po tym,
jak doniosła na niego policji, poszła na randkę z Cal-

background image

Huragan na wyspie

201

lahanem. Nie, nie mógł pozwolić, by uszło jej to
płazem. Zdradziła go, upokorzyła, musiała więc po-
nieść karę. Nie była taka, za jaką ją uważał. Wierzył
w nią, ubóstwiał i dokąd to go zaprowadziło? Na
podmywaną falami wydmę... Cokolwiek ostatecznie
zdecyduje się z nią zrobić, uświadomi jej, dlaczego tak
postępuje. Koniec z anonimowością. Niech błaga,
niech się trzęsie ze strachu, niech wreszcie zrozumie,
co mu zrobiła.

Deszcz padał coraz intensywniej, więc Robert wy-

jął z plecaka gumowany płaszcz i nie bez wysiłku
narzucił go na plecy. Próbował nałożyć kaptur, ale ten
wciąż zsuwał mu się z czubka głowy. Aby go utrzymać
na miejscu, zawiązał pod brodą elastyczny sznureczek,
który przy pierwszym podmuchu urwał się, uderzając
go boleśnie w podbródek. Zirytowało go to tak bardzo,
że poczuł nieodpartą ochotę, aby kogoś zabić dla sa-
mego wyładowania się.

Nie mógł nawet założyć obozowiska, bo nie wziął

ani namiotu, ani śpiwora czy kuchenki turystycznej.
Nie przyszło mu także do głowy, by nazbierać drewna
na ognisko. Zresztą nie przywiózł także nic konkret-
nego do jedzenia, miał tylko krakersy, jabłka, ser żółty
oraz całkiem spory zapas wody pitnej.

Zdecydował, że jeśli huragan Hope faktycznie ude-

rzy, nie będzie nawet próbował kryć się gdzieś po
krzakach, tylko od razu zajmie chatę. Na szczęście
miał broń, mógł więc zadbać o własne interesy. Wyjął
pistolet, by jeszcze raz przyjrzeć mu się z lubością.
Był to Smith & Wesson, kaliber 0,38 - może niewielki,
ale użyteczny. Jeśli dopisze mu szczęście, huragan

background image

202 Carla Neggers

zatrzyma doktorkę i Callahana razem z nim na wyspie,
a wtedy będzie mógł zrzucić winę za ich śmierć na
szalejący żywioł.

- Świetnie - mruknął sam do siebie. - Bardzo mi to

odpowiada.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Mieliśmy z Carine rację, pomyślał z niepokojem

Hank. Antonia była wyraźnie czymś zaniepokojona.
Twierdziła, że przyjechała na Shelter Island, by się
odprężyć, ale choć warunki sprzyjały wypoczynkowi,
wyglądała na zmęczoną, a w jej zachowaniu widać
było napięcie.

- Jak ci idzie pisanie artykułu? - zapytał, wskazu-

jąc ruchem dłoni na rozłożony na stoliku komputer.

- Słucham? - Przez chwilę wpatrywała się w niego,

wyraźnie próbując skojarzyć, o co mu chodzi, po czym
rzuciła się do laptopa i wyłączyła go, nie zamykając
poprawnie wszystkich okienek. Było to na tyle podej-
rzane, że Hank zaczął się zastanawiać, co było na
ekranie. Z pewnością nie ów rzekomy artykuł, bo
przecież nie miałaby chyba nic przeciwko temu, gdyby
go przeczytał - większości i tak by nie pojął. Naukowy
wywód na temat chirurgii urazowej byłby dla niego
równie zrozumiały jak tureckie kazanie.

- Jakoś idzie, ale to żmudna robota - odparła,

chowając notatnik do plecaka. - Zabrałam komputer

background image

204 Carla Neggers

głównie po to, żeby móc wieczorami grać w kierki i
układać pasjansa. Nie uwierzysz, ale życie towarzys-
kie tu praktycznie nie istnieje - zażartowała, by
zatuszować swoje zdenerwowanie.

- Dzisiejszy wieczór będzie nieco inny.
Na jej policzki wypłynął lekki rumieniec.

- Schowam go, bo i tak bateria jest na wykończe-

niu. - Sięgnęła po komputer, by włożyć go do plecaka.

- Antonia, powiedz mi, proszę, co się dzieje.
- Nic.

Tym razem nie drążył tematu, postanowił cierp-

liwie czekać, aż zdecyduje się go wtajemniczyć. Ist-
niała również szansa, że uda mu się ją na czymś
przyłapać, a następnie wyciągnąć jakieś wyjaśnienia.
Musiał jednak uzbroić się w cierpliwość, bo jak na razie
robiła wszystko, by niczego podejrzanego nie zoba-
czył. Szybko zapięła plecak i wsunęła go pod stolik, jak
gdyby chciała w ten sposób zaznaczyć, że temat
zawartości laptopa uważa za zakończony.

- Nie żartowałeś, gdy mówiłeś, że zostałbyś ze

mną, gdybym odmówiła wyjazdu?- - zapytała.

- Raczej nie żartuję w poważnych sprawach. Ani

nie kłamię, bo to nie tylko nieuczciwe, ale i kłopotliwe.
Trudno spamiętać, komu się jaką wersję opowiedziało.
- Uśmiechnął się.

- Cóż, w moim zawodzie też szanuje się praw-

dę. Mówię, co myślę i myślę, co mówię. Tylko nigdy
nie wiadomo, co dana osoba tak naprawdę usłyszy,
prawda?

- Powiedz, czy masz problem z jakimś pacjentem?

Ktoś cię skrzywdził?

background image

Huragan na wyspie

205

Nie odpowiedziała. Wydawała się pochłonięta jaki-

miś rozmyślaniami, wpatrywała się w milczeniu w
swoje dłonie. Wreszcie poderwała się na równe nogi i
bez jakiejkolwiek zapowiedzi wyszła na werandę,
skąd zabrała ręcznik.

- Pada - oznajmiła. - Ciekawe, czy to z powodu

huraganu.

Hank dostatecznie wiele razy w swej wojskowej

karierze widział osoby ogarnięte strachem, by nie
rozpoznać tych samych symptomów u Antonii. Jako
lekarka musiała zawsze być opanowana, wystrzegać
się paniki, aby nie narażać zdrowia pacjenta. Obser-
wowała przerażenie innych, jednocześnie nie mogąc
mu ulec, by móc dobrze wykonać swoją pracę. Teraz
zaś to ona bała się, traciła kontrolę nad swoim życiem,
widać to było w jej zachowaniu, w sposobie porusza-
nia, spojrzeniu. Czy właśnie po to ukryła się na Shelter
Island, żeby nikt nie patrzył, jak się zmaga ze swoim
strachem? A może popełniła jakiś błąd w diagnozie
i teraz zadręcza się wyrzutami sumienia?

- Powinieneś sprawdzić, czy nie masz kleszczy

- poradziła beznamiętnym tonem. - Nie chciałbyś
chyba złapać boreliozy?

- Skądże znowu, pani doktor. - Uśmiechnął się.

- Ale pochodzę z Cape Cod i wiem wszystko o klesz
czach i boreliozie.

- A komary? Nie pogryzły cię po drodze? Przecież

niektóre z nich przenoszą wirus Zachodniego Nilu...

- Mogłabyś mnie pouczać, gdybyś sama była ubra-

na w długie spodnie, a nie szorty - zauważył pogodnie,
chcąc rozładować atmosferę.

background image

206 Carla Neggers

- Cóż, ja przynajmniej byłabym w razie czego w

stanie rozpoznać u siebie symptomy...

- Ale jakie jest prawdopodobieństwo, że ugryzł

mnie zainfekowany komar? A jeśli już, szanse zakaże-
nia są tak małe...

- Czy wiesz, ile razy dziennie słyszę coś takiego

w pracy? - Przewróciła oczami. - „Nie myślałem, że
mnie uderzy". „Nie sądziłem, że się skaleczę".

- A ty nie sądziłaś, że tu za tobą przyjadę - przy-

pomniał, zbliżając się jednocześnie o krok.

- To prawda. Po co przyjechałeś?
- Bo coś jest nie w porządku i chcę ci pomóc.
- Ładnie z twojej strony. Dziękuję. -Jej ton nagle

stał się oficjalny, zupełniejakby zwracała się do kolegi
lekarza, z którym się konsultowała w sprawie diag-
nozy. - Miło cię widzieć.

Akurat! Zupełnie nie potrafiła kłamać, bo nawet

przy najszczerszych chęciach trudno byłoby się dopat-
rzyć w niej radości z jego niespodziewanego pojawie-
nia się. Czuł jednak, że nie chodzi o niego, ich
znajomość, nawet nie o byłego narzeczonego siostry.
Być może kwestie te stanowiły przyczynę, dla której
nie zwierzyła mu się ze swoich kłopotów, lecz na
pewno istotą sprawy było coś zupełnie innego. Mimo
wszystko postanowił postępować ostrożnie, wiedział
bowiem, że Antonia była przyzwyczajona samotnie
analizować i rozwiązywać problemy.

A przecież tyle razy obiecywał sobie, że nie będzie

się angażował w żaden związek... Piękna doktor Win-
ter od razu wpadła mu w oko, więc spotkał się z nią
parę razy, ale nie planował, że wyniknie z tego coś

background image

Huragan na wyspie

207

poważniejszego. Przecież miał kiedyś żonę i córeczkę,
kochał je z całego serca i nie zamierzał już nigdy
podejmować tak poważnych zobowiązań wobec niko-
go. Szukał więc tylko miłego towarzystwa, kogoś, z
kim mógłby od czasu do czasu zjeść kolację, pożar-
tować, porozmawiać. Tymczasem wbrew swej woli
zaangażował się i to nawet bardzo. Gdyby mu na niej
nie zależało, byłby w Bostonie, a nie na malutkiej
wyspie, zagrożonej atakiem huraganu.

- Naprawdę jestem ci wdzięczna, że przyjechałeś

- wyznała niespodziewanie. - Przy tobie czuję się
znacznie bardziej bezpieczna. Ale gdybyś się nie zjawił,
dałabym sobie radę sama. A gdyby coś mi się stało, nie
byłaby to twoja wina.

- Antonia... - zaczął, wpatrując się w nią pociem-

niałymi oczyma.

- Nie jesteś odpowiedzialny za moje decyzje.
- Ale wyrzuty sumienia są niezależne od rozumu.
- Wiem. - Skinęła głową. - Przez wiele lat sądzi-

łam, że jestem częściowo winna śmierci rodziców.
Może gdybym była grzeczniej sza, nie poszliby wtedy
w góry? Albo gdybym przewidziała, że pogoda się tak
zmieni i poprosiła ich, żeby nie szli...?.

- Przecież miałaś wtedy pięć lat!
- Wiem.
- To nie to samo...
- Oczywiście, że nie. Służyłeś za granicą, gdy twoja

żona i córeczka zginęły w wypadku. Ale nie mogłeś nic
zrobić, żeby im pomóc, tak jak ja nie mogłam nic
zrobić, żeby ocalić moich rodziców. - Zamilkła na
krótką chwilę. - Przepraszam, nie mam prawa...

background image

208 Carla Neggers

- Przeciwnie, masz wszelkie prawo.

Pochylił się i pocałował ją. Pociągnęła go do siebie

i obydwoje opadli na wąską, przykrytą kolorową
narzutą, kanapę. Hank rozmyślał o tej chwili od
dawna, zarówno w czasie swej podróży z Bostonu na
Cape Cod, jak i podczas krótkiego rejsu łodzią. Wyob-
rażał sobie nawet najdrobniejsze szczegóły, takie, jak
odgłos kropli deszczu bębniących o dach nad łóżkiem.
Mimo to żywiołowość jej reakcji zaskoczyła go, choć
oczywiście nie zamierzał z tego powodu narzekać. Jej
dłonie wsunęły się pod jego koszulę i wędrowały w
górę i w dół po nagich plecach.

- Miałam nadzieję, że przyjedziesz - wyszeptała

wprost w jego usta. - Nfe do końca świadomie, ale
jednak marzyłam... —urwała, gdy przesunął dłonią po
jej udzie.

- Może porozmawiamy później?- zaproponował z

szelmowskim uśmiechem. - A niech to... - mruknął,
gdy próba rozpięcia jej stanika zakończyła się fiaskiem.

- Pozwól, że ja to zrobię.

Sięgnęła za plecy i jednym sprawnym ruchem zdjęła

biustonosz. Hank aż zamarł w bezruchu na widok jej
kształtnych piersi.

- Jesteś najpiękniejszą...
- A może porozmawiamy później? - przypomniała

mu jego słowa i roześmiała się.

Podmuch wiatru sprawił, że drzwi i okna chatki

zatrzęsły się i zabrzęczały. Można było niemal odnieść
wrażenie, że budynek kołysze się na wietrze, zbyt
słaby, by stawiać opór. Wysepka była na tyle odizolo-
wana, że Hank czuł się tak, jakby byli jedynymi ludźmi

background image

Huragan na wyspie

209

na całym świecie. Delikatna, miękka skóra Antonii
smakowała solą, pieścił ją pocałunkami niespiesznie,
bo mieli przecież przed sobą cały wieczór i noc. Gdy
zsunął jej szorty, a wraz z nimi jedwabne majteczki,
nabrała gwałtownie powietrza w płuca. Niepewność,
z jaką kochali się po raz pierwszy, ustąpiła miejsca
swoistej poufałości, charakterystycznej dla par za-
znajomionych ze sobą na tyle, by nie odczuwać
zażenowania. Wzajemne pragnienie zaskoczyło ich
obydwoje, chcieli jednocześnie jak najwięcej dotykać,
czuć, smakować... Wkrótce powolne, leniwe tempo
pieszczot przestało im wystarczać, a gdy już nie byli
w stanie zapanować nad emocjami, stali się jednym na
długą chwilę, pełną słodyczy i uniesienia.

Dużo czasu upłynęło, nim zdołali wyrównać od-

dechy. Leżeli przytuleni, wsłuchani w swe bicie serca,
wyczerpani, a jednocześnie pulsujący energią. Hank
pocałował Antonię w wilgotne czoło, ona zaś podnios-
ła na niego poważne spojrzenie.

- Wydaje mi się, że ktoś mnie śledzi.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Zanim Antonia zaczęła cokolwiek wyjaśniać,

uznała za konieczne najpierw się ubrać. Ukryła się
więc za zasłoną, oddzielającą część sypialną od
reszty jednoizbowej chaty, by włożyć lekkie baweł-
niane spodnie, bluzę, sportowe skarpetki i buty.
Słońce już zaszło i w domku zaczęło się robić
chłodno.

Usiadła na łóżku ze wzrokiem utkwionym w różno-

barwne poduszki, starając się zebrać w ten sposób
myśli. Jeszcze nigdy nie spędziła całej nocy z Hankiem,
teraz zaś była skazana na jego obecność, zwłaszcza po
tym, jak powiedziała mu o swym prześladowcy. Nie
miała wątpliwości, że będzie chciał wiedzieć wszystko.

Przeszła do drugiej części pokoju. Hank również

zdążył się już ubrać, nalewał właśnie wrzątek do
dwóch wyszczerbionych kubków. Włączył radio i na-
stawił je na program z informacjami o pogodzie. Z
pełnego liczb komunikatu wynikało, że huragan
Hope wprawdzie przyspieszył, ale jednocześnie stracił
na sile w zetknięciu z chłodniejszymi masami powiet-

background image

Huragan na wyspie

211

rza, przemieszczającymi się z północy. W rejonie Cape
Cod ogłoszono stan ostrzegawczy, który do rana mógł
zostać przekształcony w alarm.

Trzeba mieć prawdziwego pecha, żeby natknąć się

na huragan akurat w momencie, gdy człowiek po-
trzebuje ukryć się na samotnej wyspie, pomyślała z
przekąsem. Usiadła na rozchwianym kuchennym
krześle, świadoma wyczekującego spojrzenia Hanka.

- Naprawdę bardzo się starałam zachować zdrowy

rozsądek i nie wysnuwać pochopnych wniosków - za
częła niepewnie.

Opowiedziała mu wszystko po kolei. O wiadomoś-

ciach elektronicznych, szeptach na parkingu, porusza-
nych wiatrem firankach. Nie przerywał jej, tylko w
milczeniu kontynuował parzenie herbaty.

- Być może to tylko ciąg przypadkowych, niepo-

wiązanych ze sobą zdarzeń - stwierdziła na koniec.

- Zdarzyło ci się wcześniej otrzymywać dziwne

wiadomości pocztą elektroniczną?

- Nie. Szczerze mówiąc, nie korzystam z takich

wynalazków, nawet nie wiem, skąd się wziął w moim
komputerze program do ich wysyłania i odbioru.

Podał jej kubek herbaty.

- Czy ktoś kiedyś wołał cię szeptem na parkingu?
Pokręciła przecząco głową.
- Ale mogło mi się to w ogóle tylko wydawać.
- Odniosłaś wrażenie, że ktoś wołał cię po imieniu

i nazwisku?

- Tak, zdawało mi się, że ktoś wołał: „Antonia...

Antonia Winter... Doktor Winter". Chyba, że się
przesłyszałam.

background image

212 Carla Neggers

- A co do powiewających firanek... Masz może

sprzątaczkę?

- Nie, po co? Mam małe mieszkanie. Poza tym lubię

sprzątanie. Daje wymierne, choć krótkotrwałe efekty.

Usiadł po drugiej stronie stołu.

- Sprzątałaś tamtego ranka przed wyjściem do

pracy?

Potrząsnęła przecząco głową.

- Antonia, spójrz prawdzie w oczy - zasugerował.

- Przecież okno się samo nie otworzyło.

-Ale Carine ma zapasowe klucze, może była u mnie

i wietrzyła.

- Pytałaś ją o to?
- Nie. - Wypiła łyk bardzo mocnej herbaty. - Tylko

by się zmartwiła.

- I tak się martwi.
Antonia zagryzła wargę.
- Wiem. Żałuję, że ją w to wciągnęłam.
- Ale nikomu nie opowiadałaś o tym szczegółach?

Tylko nie pomyśl, że to ja cię prześladuję i próbuję się
dowiedzieć, czy ktoś coś podejrzewa... - dodał poważ-
nym tonem.

- Daj spokój! Nigdy by mi do głowy nie przyszło,

że to mógłbyś być ty! - obruszyła się. - Nie wspomina-
łam ci o tym, bo...

- Wiem, bo nie chciałaś mnie w to mieszać - wpadł

jej w słowo. - Doceniam to, ale nie potrzebuję takiej
ochrony. Nieważne, że trwa kampania wyborcza. Jeśli
będzie się działo coś podejrzanego, chcę o tym natych-
miast wiedzieć. Nawet gdyby miało mnie to kosz-
tować fotel senatora.

background image

Huragan na wyspie

213

- To nie takie proste...
- Ależ to właśnie jest proste!
- A co, gdyby role się odwróciły? Gdybym to ja

miała na głowie wiele ważnych spraw, gdybyś sądził,
że angażowanie mnie w twoje sprawy mogłoby nara-
zić na szwank moją reputację?-

- Nie wymyślaj. Nie chodzi o moją reputację, czy

też napięty kalendarz, po prostu nie jesteś przyzwy-
czajona do dzielenia się z nikim swoimi problemami.

- Pewnie masz rację - przyznała po długiej chwili

milczenia.

- Pewnie? - roześmiał się.
- No dobrze, przyznam, że nie wiedziałam, co

zrobić. Aż do momentu, gdy się tu znalazłam, nie
zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jestem przerażona.
Cały czas miałam nadzieję, że zanim wrócę do Bos-
tonu, wszystko się rozwiąże samo. Zresztą może tak
się właśnie stanie?

- Może tak, a może nie... A czy w ogóle zastanawia-

łaś się, co by było, gdyby ktoś cię w końcu zaatakował?
A ty nie poszłaś na policję w obawie, że mnie skompro-
mitujesz, gdyby się okazało, że tylko ci się wydawało?

Przez moment sączyła wciąż gorącą herbatę.

- Nie ponosisz odpowiedzialności za moje decyzje.
- Wiesz dobrze, że nie o to mi chodzi.
- Szczerze mówiąc, uważam, że postąpiłam roz-

sądnie...

- Rozsądnie! - prychnął. - Pozwól, że zakończę tę

bezsensowną dyskusję. Masz pomysł, kto mógłby cię
prześladować?

- Początkowo sądziłam, że któryś z pacjentów.

background image

21Ą Carla Neggers

W szpitalu stykam się z różnymi przypadkami, czasem
niesłychanie trudnymi. Przestępcy, ich ofiary, chorzy
psychicznie, długo by wymieniać. Przywiozłam nawet
dyskietkę z kartami pacjentów, ale nie znalazłam nic
podejrzanego. Nie wydaje mi się, żeby ten ktoś chciał
mnie skrzywdzić. Gdyby tak było, miałby ku temu
wiele okazji.

- Nie cieszyłbym się za wcześnie. - Pokręcił głową.

-To, że cię nie skrzywdził, nie oznacza, że w końcu nie
spróbuje.

- Myślisz, że bawi się ze mną jak kot z myszką?
Nie odpowiedział, więc wstała, by przejść się po

pokoju. Jedna niewielka żarówka ledwie rozjaśniała
głębokie ciemności, Antonia rozważała nawet przez
moment rozpalenie lamp naftowych. Nie miała poję-
cia, która może być godzina. Z pewnością pora kolacji
dawno minęła, bo ssało ją w żołądku z głodu.

- Wydawało mi się, że przyjazd tutaj pomoże mi

pozbierać myśli, podjąć jakieś decyzje. Powiadomić
ochronę szpitala, czy nie? Zgłosić się na policję, czy dać
sobie spokój?

- Powiedzieć mi, czy milczeć? - uzupełnił.

W jego głosie nie słyszała ani cienia wyrzutu czy

goryczy. Zebrała się na odwagę i odwróciła się, by
spojrzeć mu w oczy.

- Owszem.

Szybko się podniósł i zanim zdążyła się zorien-

tować, wziął ją w ramiona.

- Posłuchaj mnie uważnie, proszę. Nie chcę,

żebyś
widziała we mnie kandydata na senatora czy byłego
pilota ani też człowieka, który stracił żonę i nie wolno

background image

Huragan na wyspie

215

go narażać. Chcę, żebyś widziała mnie takiego, jakim
jestem. Rozumiesz?

- Rozumiem, ale dla mnie jesteś tym wszystkim

jednocześnie, nie potrafię tego oddzielić...

- Nie mogę pozwolić na to, żebyś narażała się z

mojego powodu na niebezpieczeństwo. Nie chcę,
żeby kobieta, którą kocham, ukrywała coś przede mną,
aby mnie chronić.

- Hank... - zaczęła, całkowicie zbita z tropu.
- Naprawdę cię kocham. Wiem, że to wyznanie

jest trochę nie w porę, ze względu na sprawę twojej
siostry, moją kampanię i tę sytuację z twoim prze-
śladowcą. Niestety, nic na to nie mogę poradzić. -
Pochylił się, by ją pocałować. - Następnym razem
powiedz mi o wszystkim, zgoda?

- Chciałam dobrze. Wiesz o tym, prawda?
- Wiem. Ale przypominam ci, że wszyscy Win-

terowie świetnie sobie radzą, gdy muszą podjąć ryzy-
kowne decyzje. Więc zaryzykuj i zaufaj mi, proszę.

- Zgoda. Ale powiedz mi coś jeszcze. Mówisz, że

mnie kochasz. Nie dziwi mnie to, bo ja się w tobie
zakochałam w chwili, gdy się poznaliśmy. Ale czy
walczysz z tym uczuciem?

Przez moment przypatrywał się jej w milczeniu.

- Masz tu coś na kolację? - zmienił temat.
- Hank...
- Jedyna rzecz, z którą w tej chwili walczę, to chęć

zabrania cię do łóżka jeszcze przed kolacją. - Uśmiech-
nął się ciepło.

Roześmiała się, całkowicie rozluźniona.

- Hola, hola! Wszystko w swoim czasie, mój panie.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Zgodnie z przewidywaniami, w nocy ogłoszono stan

alarmowy dla Cape Cod, po nim zaś przyszedł nakaz
ewakuacji zagrożonych obszarów. Spodziewano się, że
zanim huragan Hope skręci na wschód, uderzy właśnie
w te okolice. Hank nie łudził się, iż ktokolwiek przejmie
się losem miniaturowych wysepek, które od wieków
zmieniały kształt po przejściu każdego huraganu. Zresztą
nie podejrzewał, by komukolwiek przyszło do głowy
sprawdzić, czy jedyny dom na Shelter Island jest obecnie
zamieszkany. Zarzucił swój plecak na jedno ramię, torbę
Antonii na drugie i wyruszyli w poprzek wyspy w
kierunku zatoczki, gdzie zacumował łódź. Miał
nadzieję, że jeśli silne wiatry i fale istotnie nadadzą
wyspie nowy kształt, ich już tu nie będzie. Wędrowali
wąską, krętą ścieżką wśród karłowatych sosen, krzaków
jałowca, kolczastych gałęzi jeżyn oraz kęp trawy
morskiej. Deszcz wprawdzie na razie tylko siąpił, ale
wiatr wzmagał się z każdą chwilą, z daleka było słychać
uderzenia fal o brzeg. Antonia z pewnością w takich
warunkach nie dałaby rady dowiosłować swoim kaja-

background image

Huragan na wyspie

217

kiem do stałego lądu. Silny wiatr z pewnością zniósłby ją
z kursu, miałaby szczęście, gdyby w ogóle udało jej się
utrzymać na powierzchni.

Zadawała się być rozluźniona i znacznie mniej

zafrasowana niż poprzedniego wieczoru. Miał nadzieję,
że to jego obecność tak dobrze na nią wpłynęła. Zapewne
ulżyło jej, gdy wreszcie mogła się komuś zwierzyć ze
swych podejrzeń, ale liczył na to, iż jego bliskość, czułość
i wyznanie miłości także odegrały ważną rolę. Uśmiechał
się właśnie do swych myśli, gdy spostrzegł, że zatrzymała
się gwałtownie na brzegu i zmarszczyła brwi.

- Gdzie jest twoja łódź?
Zaskoczyła go tym pytaniem. Był tak przekonany,

że zastanie łódkę tam, gdzie ją zakotwiczył, iż w ogóle
się nad tą kwestią nie zastanawiał.

- Powinna być gdzieś tutaj - stwierdził, przypat-

rując się uważnie wodom zatoczki. - Rzuciłem kot-
wicę kilka metrów od brzegu.

- Może się jakoś obluzowałaś?
- Nie miała prawa, powinna wytrzymać nawet

przy takiej pogodzie. - Pokręcił głową z niedowierza-
niem. - Przecież wychowałem się nad oceanem, wiem,
jak zabezpieczyć łódź.

- Co teraz zrobimy? Mam jeszcze moje race, możemy

próbować zaalarmować przepływające jednostki.

Hank w milczeniu wpatrywał się w wodę. Tak

paskudny obrót spraw nie wydawał mu się przypad-
kowy.

- Gdzie jest twój kajak, Antonio?
- Nie możemy obydwoje do niego wsiąść, jest

jednoosobowy...

background image

218 Carla Neggers

- Nie popełniłem błędu - wpadł jej w słowo. - Moja

łódź zniknęła, choć ją tu zakotwiczyłem.

Przyglądał się przez chwilę, jak jej twarz bladła, zaś

w oczach pojawiło się zrozumienie, a następnie przera-
żenie.

- Zostawiłam go niedaleko stąd, przy plaży.
Zarzuciła na ramię plecak i ruszyła w kierunku

stromej wydmy, zaś Hank podążył za nią.

- Uważaj na trujący bluszcz- ostrzegła, wskazując

na pnącze, oplatające pień mijanej sosny.

Między drzewami, rosnącymi na skraju piaszczys-

tej plaży, leżał lśniący czerwony kajak.

- Wiosło! - zawołała niespodziewanie. - Hank,

wiosło zniknęło.

- Zostawiłaś je w kajaku ?
Skinęła w milczeniu głową.
- Kiedy?
- Pierwszego dnia. Od tamtej pory tu nie za

glądałam.

Zajrzał pod spód, ale wiosła nie było. Antonia w

tym czasie przeszukiwała okoliczne krzaki, niestety
bez rezultatu.

- Może zabrała je fala? - zastanawiała się głośno,

starając się odzyskać spokój i kontrolę nad sobą. - Miejmy
nadzieję, że jeśli ktoś znajdzie twoją łódź, zdąży
zaalarmować policję, zanim dopadnie ją huragan.

- Nie będzie to takie łatwe. Łódź należy do moich

przyjaciół z Chatham. Powiedzieli, że mogę ją poży-
czyć, gdy tylko zechcę, więc skorzystałem z propozycji
pod ich nieobecność. Są w Pradze, nieprędko policji uda
się ich zlokalizować.

background image

Huragan na wyspie

219

- Biorąc pod uwagę warunki, prawdopodobnie

uznają, że kotwica się urwała, a łódź odpłynęła pusta.
Miejmy nadzieję, że tak faktycznie było, bo w przeciw-
nym razie...

- To nie ja zawiniłem - przypomniał. - Ktoś

zwinął najpierw moją łódź, a potem twoje wiosło.

- Wiem - przyznała cicho.
- To znaczy, że nie jesteśmy tu sami...

Robert zaklął pod nosem. Bolało go całe ciało, każde

otarcie, guzy, bąble i rany, których miał pełno wszędzie.
Teraz dla odmiany kolce róż, rosnących na tyłach chaty
podłej doktorki, wbijały mu się w plecy i ramiona.
W dodatku w związku z nadciągającym huraganem
wilgotność powietrza stała się nieznośna, tym bardziej
dla kogoś okrytego gumowym płaszczem przeciwdesz-
czowym. Czul się jak w saunie, a spocona skóra
swędziała coraz bardziej. Nie był w stanie się skupić, nie
mógł więc planować. Machnął już ręką na kleszcze,
których setki obsiadły mu nogi, tak że kostki miał
całkiem czarne. Miał nadzieję, że gdy wróci na stały ląd,
zdąży przyjąć jakiś silny antybiotyk, by uchronić się
przed borełiozą. Może udałoby się zmusić Antonię, aby
przed śmiercią wypisała mu receptę^

Mało nie oszalał z wściekłości, wiedząc, że spędza

noc w jednej chacie z tym przystojniakiem. Zrozumiał
natomiast, dlaczego tak często wyobrażał sobie, jak
zrozpaczona błaga, by darował jej życie. Było to
bowiem najlepsze rozwiązanie. Zabić ją i jej faceta.
Tak właśnie należało uczynić. Przecież i tak nie zamie-
rzała gjo wpuścić do swojego życia. Był dla niej nikim,

background image

220 Carla Neggers

znaczył mniej niż taki choćby kleszcz, przenoszący
groźną chorobę. Sprzątacz, mijany codziennie na szpi-
talnym korytarzu.

Udało się ją przestraszyć dziwacznymi wiadomościa-

mi przesyłanymi pocztą elektroniczną, szeptami na
parkingu, otwartym oknem - tu już okazał się bardziej
dokuczliwy niż zwykły kleszcz. Niestety, nie miała
świadomości, że to on stał za tymi pozornie niezwiąza-
nymi wydarzeniami. Nie wiedziała nawet, iż poszatko-
wał jej bieliznę ani że to on uwolnił łódź Callahana,
zabrał jej wiosło, a teraz planował kolejne uderzenie.
Nagle zaczęło mu zależeć na tym, by dowiedziała się, iż
to on był sprawcą wszystkiego, co ją ostatnio zaniepokoi-
ło. Nie chciał się zakraść do niej od tyłu z bronią w ręku.
Nie przyniosłoby mu to żadnej satysfakcji, nie dało
poczucia, że sprawiedliwości stało się zadość.

- A to co takiego? - odezwał się sam do siebie

półgłosem.

Pod krzakiem róży z ziemi wystawało coś, co

wyglądało jak rękojeść noża. Sięgnął po nią i z za-
skoczeniem odkrył, że natknął się na długi nóż kuchen-
ny. To musiał być znak od Boga. Zupełnie jakby
Stwórca chciał powiedzieć: „Oto kolejna broń, Rober-
cie. Czyń swoją powinność".

Wytarł ostrze o spodnie. Wysadzana ostrymi kol-

cami gałąź uderzyła go w twarz. Miał ochotę rzucić się
na nią ze swym nowym znaleziskiem, ale zdołał się
opanować. Musiał skupić się na tym, po co tu w ogóle
przybył. Zdecydowanie nie było to siekanie na kawałki
krzewu różanego. Przykucnął, aby rozłożyć wiosło na
dwie części, tak by było łatwiej nim manewrować.

background image

Huragan na wyspie

221

Planował wyskoczyć z krzaków i z zaskoczenia ude-
rzyć nim Callahana w głowę, a przy tak długim
narzędziu mogłoby się to okazać zbyt trudne.

Tak naprawdę mógł już dawno być w chacie, ale

wolał wybrać się na brzeg, by zobaczyć miny swych
zakładników, gdy odkryli, że nie są sami na wyspie.
Oczywiście nie mieli jeszcze świadomości, iż są czyi-
miś zakładnikami, ale stanowiło to tylko kwestię
czasu. Nietrudno było dopilnować, by go nie słyszeli,
bowiem szum wiatru i uderzenia fal o brzeg zagłuszały
wszelkie inne odgłosy. Prawdziwym wyzwaniem oka-
zało się jednak chowanie się za niewielką ilością
sporych drzew i krzaków. Raz nieomal go spostrzegli,
ale w porę padł na twarz za rozłożystym jałowcem.

Z łodzią rozprawił się poprzedniego wieczoru. Nie

było łatwo ją zatopić, musiał wejść do głębokiej po pas
wody i wybić kotwicą dziurę w kadłubie. Gdy zranił się
przy tym w ramię, miał ochotę wystrzelić w kierunku
łodzi, aby jednocześnie wyładować się i załatwić szybko
sprawę, na szczęście w porę się opanował. Mógłby w ten
sposób zaniepokoić swych zakładników, którzy przed-
wcześnie dowiedzieliby się o jego obecności. Nie ulegało
wątpliwości, że Callahan bez trudu odróżniłby wystrzał
z pistoletu od huku nadciągającej burzy. Uparł się, by łódź
zatopić, a nie po prostu wypuścić, ponieważ mogłaby
wrócić do brzegu. Znacznie bardziej mu odpowiadało, że
leżała bezużyteczna na dnie oceanu. Wprawdzie wypeł-
nienie jej wodą zajęło mu znacznie więcej czasu niż
sądził. Czekał na brzegu, atakowany przez żarłoczne
komary, obserwując, jak kadłub bardzo powoli zanurza
się, aż wreszcie niknie pod powierzchnią wody. Zanim

background image

222 Carla Neggers

dotarł z powrotem do swojej kryjówki, był cały
pogryziony. Zastanawiał się, czy gdyby zaraził się
malarią lub boreliozą, doktor Antonia zaopiekowałaby
się nim. Musiałaby, bo do tego zobowiązywała ją
przysięga Hipokratesa. Gdyby go zignorowała, złamałaby
prawo, a przecież rzekomo w imię tegoż prawa doniosła
na niego policji.

W każdym razie warto było się narazić na niebez-

pieczeństwo, by zobaczyć ich miny, gdy odkryli brak
łodzi. Dotarli do chaty tuż przed nim, wyraźnie
poruszeni i zestresowani. Postanowił dać im trochę
czasu na analizę sytuacji, aby mogli się jeszcze trochę
podenerwować. Zastanawiał się, czy choć podejrzewa-
li, jak poważne niebezpieczeństwo im grozi. Zdawał
sobie sprawę, że powinien wreszcie podjąć jakieś
decyzje, dopracować plan działania, ale nie był w stanie
się skupić, tak bardzo dokuczał mu deszcz, ból i swę-
dzenie. W dodatku rozpraszała go myśl, że tych dwoje
siedzi za ścianą o kilka metrów od niego, drżąc z obawy
o swoje życie.

Naraz skrzypnęły tylne drzwi.
Robert pochylił się nisko, wstrzymując przy tym

oddech, by Hank Callahan nie zauważył jego obecnoś-
ci. Tymczasem tamten w ogóle nie sprawiał wrażenia
osoby przerażonej, wręcz przeciwnie - wyglądał jak
snajper wypatrujący swego celu. Arogancki drań! Po-
winien przecież trząść się ze strachu!

Robert poczuł, jak krew mu wrze w żyłach. W jed-

nym ręku uniósł wiosło, w drugim nóż i uzbrojony
w ten sposób rzucił się przez krzew róży na Callahana.
Uderzył go wiosłem w okolice nerek.

background image

Huragan na wyspie

223

- Do diabła! - krzyknął, bo miał wrażenie, jakby

zaatakował kamienny posąg, a nie żywego człowieka.

Zamierzał następnie wbić majorowi nóż w serce, ale

nie mógł tego uczynić, bo ten nie padł na kolanach, jak
się tego Robert spodziewał. Co więcej, nie dość, że
wytrzymał atak, to jeszcze obrócił się błyskawicznie,
gotowy do kontry. Było jasne, że wiedział, jak się
zachować w sytuacji napaści, zaś Robert, zwykły
sprzątacz, nie miał pojęcia, jak skutecznie go obez-
władnić. Poczuł, jak ogarnia go panika... Zaczął machać
na oślep nożem. Zupełnie przypadkiem udało mu się
zranić Hanka w ramię, a on mimo to zdołał sobie tylko
wiadomym sposobem przechwycić wiosło. By zakoń-
czyć sprawę raz na zawsze, Robert sięgnął za pasek po
broń. Zniknęła! Musiała mu się wysunąć, gdy kucał za
krzakiem róży.

- Lepiej mi się nie narażaj - poradził pewnym siebie

głosem. - Bo jak cię zabiję, doktorka zostanie na mojej
łasce i niełasce.

Obydwaj byli przemoczeni, u ich stóp tworzyły się

kałuże, a wiatr smagał ich po twarzach kroplami
deszczu. Trawa była tak śliska, że poruszanie się
nastręczało poważne trudności. Co więcej, gdyby
Robert stracił równowagę, miał szansę nadziać się na
własny nóż i wykrwawić na śmierć, bo przecież
Antonia na pewno nie udzieliłaby mu pomocy. Zapo-
mniałaby o przysiędze Hipokratesa, jeśliby chodziło
o kogoś, kto zaatakował jej ukochanego. Z przyjem-
nością zostawiłaby go na plaży, żeby umierał w bólu
i samotności, a potem zrzuciła winę na huragan Hope.

- Idzie huragan - oznajmił Callahan, ignorując

background image

224 Carla Neggers

krwawiące ramię. - Nie chciałbyś chyba, żeby cię tu
zastał. Odłóż nóż...

- Żebyś mógł mnie zabić, a potem powiedzieć

policji, że to była obrona konieczna? - Robert wpadł
mu w słowo. - Nie ma mowy.

Z zazdrością jednocześnie obserwował opanowa-

nie, jakie tamten okazywał w tak trudnej sytuacji.

- Jak się nazywasz?
- Odwal się!
- Daj spokój. Odłóż broń. Póki nikomu nie stała się

krzywda.

- Jak to nikomu. A tobie?
- To tylko draśnięcie. Nic ci nie zrobię, jeśli od-

łożysz teraz nóż i pójdziesz ze mną do chaty - upierał
się Callahan. - Huragan...

- Nie boję się huraganu!
Zerknął w kierunku domku, w którego drzwiach

stała Antonia. Wyglądała tak pięknie... Ciężko było mu
zebrać w sobie siły, by uczynić to, co sobie zaplanował.
Zdawał sobie sprawę, że nie pokona Callahana w ucz-
ciwej walce, pozostawały mu zatem dwa wyjścia:
poddać się albo brać nogi za pas. Nie miał zamiaru
złożyć broni, więc odwrócił się na pięcie i uciekł w
gęstwinę. Przeskakując przez mniejsze krzaki, miał
nadzieję, że się przy tym nie pośliźnie i nie ugodzi
w serce, bo byłby to niefortunny epilog całej historii.
Ściskał w dłoni trzonek noża, aby w razie czego móc się
bronić, gdyby jednak Callahan zdecydował się go
gonić. Choć jego działanie mogło z boku wyglądać na
tchórzostwo, sam uważał, że w gruncie rzeczy osiąg-
nął swój cel. Wprawdzie tamten wciąż żył, był zaled-

background image

Huragan na wyspie

225

wie draśnięty, nie mógł jednak mieć nawet cienia
wątpliwości co do tego, że zamiary Roberta były
poważne.

Przedzierał się przez krzaki karłowatych sosen i ja-

łowców, rozchlapywał stopami wodę z kałuż, aż
wreszcie znalazł się na wydmie, za którą zostawił
swoje rzeczy. Postąpił kilka kroków do przodu, gdy
wielka fala niespodziewanie przewróciła go na plecy.
Niemal zakrztusił się słoną wodą. Podrażnione gardło
piekło go nieznośnie, ale jeszcze bardziej dokuczały
rany, obmyte oceaniczną wodą, zmieszaną z piaskiem.
Klnąc pod nosem, na czworaka dotarł do obozowiska.
Skoro woda zagarnęła już tyle plaży, musiał się szybko
przenieść w głąb wyspy, jeśli nie chciał stracić skrom-
nego ekwipunku.

Czerwone bąble na dłoniach i ramionach puchły i

swędziały z każdą chwilą coraz bardziej. Przyjrzał się
im uważnie. Na niektórych tworzyły się już pęcherze, co
oznaczało, że nie były to ślady po ukąszeniu jakichkol-
wiek insektów, lecz oparzenia po zetknięciu z trującym
bluszczem. Nic dziwnego, że nie dał rady zwalić z nóg
Callahana, skoro był cały obolały. Zdecydował, że musi
wrócić za krzak róży, by odnaleźć broń. Wyjął z plecaka
amunicję. Dwanaście naboi. Powinno wystarczyć, na-
wet biorąc pod uwagę, że przyszły senator będzie mu
chciał utrudnić sprawę. Miał nadzieję, iż w ogóle nie
będzie musiał strzelać, skoro nadchodzi huragan, który
załatwi sprawę cicho i bez żadnego śladu.

Walcząc z przemożną potrzebą drapania się po

rękach i nogach, powrócił w okolice domku, odnalazł
pistolet i zajął pozycję obserwacyjną za rozłożystą

background image

226 Carla Neggers

karłowatą sosną. Podejrzewał, że Antonia zajmuje się
właśnie opatrywaniem ran ukochanego, więc należało
działać natychmiast. Swoją drogą, był zaskoczony, że
po jego odejściu nie przeszukali okolicy, na wypadek
gdyby zostawił jakieś ślady. Na szczęście dla niego
zachowali się jak ostatnie ofermy, dlatego mógł teraz
załadować broń. Nigdy w życiu nie strzelał do nikogo
oprócz siebie samego, ale podejrzewał, że była to
wyjątkowo łatwa sprawa, skoro tylu idiotów wiedzia-
ło, jak używać pistoletu. Jako że był mądrzejszy niż
przeciętny Amerykanin, nie miał wątpliwości, iż okaże
się doskonałym strzelcem, mimo braku praktyki. Nie
lubił nic ćwiczyć, sprawdzać, dowiadywać się. Nie
miał do tego cierpliwości. Od zawsze wolał po prostu
wiedzieć.

Deszcz wciąż padał, utrudniając mu obserwację.

Raz po raz przecierał mokre oczy kciukami, dopiero po
dłuższej chwili zorientował się, że być może w ten
sposób wprowadza truciznę z bluszczu i wkrótce
powieki mu tak spuchną, że już niczego nie dojrzy.
Potrzebował więc jak najprędzej zaplanować i wyko-
nać kolejny krok. Miał nadzieję, iż jest jedyną uzbrojo-
ną osobą na wyspie. Wolał tego nie sprawdzać, wy-
stawiając z krzaków głowę, bo mogłoby się okazać, że
był w błędzie. Nie sądził jednak, by lekarka posiadała
broń. Ani kandydat na senatora, który przypłynął, aby
dotrzymać towarzystwa kobiecie, nie podejrzewając
nawet, iż może ona mieć jakiekolwiek kłopoty. Nie, na
pewno nie byli uzbrojeni.

- Jesteście otoczeni! - zawołał z krzaków. - Wy-

chylcie się przez drzwi albo okno, a zacznę strzelać!

background image

Huragan na wyspie

2i17

Żadnej odpowiedzi. Może nie usłyszeli?A może się

schowali? Choć nawet sam dla siebie brzmiał jak
maniak, był gotowy na wszystko. Nawet na to, by
strzelić do Antonii. Od dawna czekał na to, by ujrzeć ją
zakrwawioną, wijącą się z bólu.

- Boicie się?! - krzyknął po chwili. - Słusznie. Ja też

się bałem, gdy przyszedłem po pomoc do ciebie, ty
doktorko Suko! I co ty na to? Może chcesz, żebym cię
potraktował tak samo, jak ty mnie?

Pamiętał, jak jej smukłe dłonie delikatnie opat-

rywały mu ranę. Jej miłe, ciepłe słowa. I nagle zapytała,
jak on się nazywa. Jakby widziała go po raz pierwszy
w życiu. Już w tym momencie, nawet zanim wydała
go policji, zrozumiał, że źle ulokował swe uczucia. Był
dla niej nikim. Zerem.

- Macie tu przedsmak tego, co z wami w końcu

zrobię! - zawołał, zirytowany wspomnieniami.

Wystrzelił w kierunku bocznego okna. Broń od-

skoczyła do tyłu tak samo jak wtedy, gdy postrzelił się
w stopę. Wiatr huczał tak głośno, że stłumił brzęk
tłuczonego szkła, ale sam widok napełnił serce Roberta
satysfakcją. Jeszcze nie wiedział, co dalej zrobi, ale
teraz piłeczka była po stronie doktorki i jej kochasia.
Wreszcie zrozumieli chyba, kto tu rządzi.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Przez wybitą szybę wiatr zawiewał do środka

krople deszczu, liście, a nawet co drobniejsze gałązki.
Na szczęście kula przeleciała przez całe pomieszczenie
i utkwiła w drzwiach do łazienki, nie robiąc nikomu po
drodze krzywdy. Po co ten idiota w ogóle wystrzelili
Nie miał szansy, by kogoś dosięgnąć, chodziło mu więc
chyba tylko o to, żeby ich przestraszyć. Tylko czy nie
lepiej byłoby wpaść niespodziewanie do chaty i zabić
ich obydwoje, zanim się w ogóle zorientują, że on ma
broń?

Kimkolwiek był, ich prześladowca miał sobie tylko

wiadomy plan i myślał w trudny do przewidzenia
sposób. Paradoksalnie informacja o tym, że jest uzbro-
jony, dawała im szansę. Schyleni nisko, by drań ich nie
dostrzegł, zabarykadowali frontowe drzwi ciężkim
fotelem i kilkoma składanymi krzesłami. Wprawdzie
konstrukcja ta nie była na tyle solidna, by powstrzy-
mać go na długo, ale przynajmniej dowiedzieliby się
o jego nadejściu na tyle wcześnie, by Hank mógł
działać. Po poprzednim spotkaniu bolały go plecy,

background image

Huragan na wyspie

229

obite wiosłem, a rana na ramieniu wciąż krwawiła, ale
był gotowy na kolejną konfrontację. Teraz miał pod
ręką nóż, zaś w drzwiach zaporę, o którą nie sposób
było się nie przewrócić. Był także zdeterminowany, by
tym razem nie dać się zaskoczyć. Miał tylko nadzieję,
iż nie będzie musiał walczyć, a tym bardziej zabić
napastnika na oczach Antonii. Wprawdzie jako lekarka
była przyzwyczajona do widoku krwi, a do tego
świetnie umiała panować nad swoimi emocjami, ale
zdawał sobie sprawę, jak bardzo wstrząsnął nią fakt, że
jej prześladowca użył broni.

Gdy już skończyli się barykadować, uparła się

opatrzyć ranę na ramieniu Hanka.

- Dobrze - zgodził się wreszcie. - Ale tylko pod

warunkiem, że cały czas będę mógł obserwować nasze-
go przyjaciela.

- Gdybym była na jego miejscu, ukryłabym się

w krzakach z boku chaty. Dzięki temu mogłabym
jednocześnie obserwować obydwa wejścia i okna.
Zwłaszcza skoro strzelił w okno nad zlewozmy-
wakiem...

- Masz rację. Przesuńmy stół bliżej tamtej ściany.

Usiedli tak, żeby Hank, będąc niewidocznym z ze-

wnątrz, miał oko na tę część ogrodu, w której praw-
dopodobnie znajdował się napastnik. Antonia wydo-
była spod łóżka staroświecką apteczkę, postawiła ją na
stole i zajrzała do środka. Choć było po niej widać
zdenerwowanie, potrafiła nad sobą zapanować, co
wynikało z pewnością z jej doświadczeń w pracy na
izbie przyjęć.

- Powinnam ci założyć szwy.

background image

230 Carla Neggers

- A ja powinienem był wbić temu draniowi nóż

między żebra.

- Ty? Na pewno byś tego nie zrobił. - Uśmiechnęła

się do niego serdecznie.

Wiedział, że powiedziała to, aby zmusić go do

myślenia o czymś innym niż o bolesnej ranie. Był jej za
to wdzięczny, choć w życiu zdarzało mu się cierpieć
dużo bardziej.

- North był szkolony we wbijaniu ludziom noży

we wszelkie możliwe części ciała. - Odpowiedział jej
uśmiechem. - Ja byłem tylko prostym, łagodnym
pilotem helikoptera.

Znalazła buteleczkę środku odkażającego, odkręciła

ją i nasączyła kawałek gazy.

- Tak sobie właśnie pomyślałam, gdy zobaczyłam,

jak odbierasz naszemu gościowi wiosło. Prosty, łagod-
ny pilot helikoptera.

- Wystraszył cię nie na żarty, prawda? - spoważ-

niał Hank.

- Cóż, biorąc pod uwagę, że ma broń...
- Owszem, ale żeby z niej skorzystać, musi nas

najpierw dorwać.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że w tej chwili

mamy nad nim przewagę? - Posłała mu zdziwione
spojrzenie.

- Nie, ale na razie jesteśmy bezpieczni.

Nie była co do tego przekonana, jednak wolała nie

wdawać się w dyskusję na ten temat.

- Lepiej pokaż ramię - poprosiła.
Pomogła mu zdjąć koszulkę, obejrzała dokładnie

ranę i zabrała się do pracy. Zwinnymi, wprawnymi

background image

Huragan na wyspie

231

ruchami oczyściła skórę, posmarowała okolice cięcia
antybiotykiem w maści, nałożyła opatrunek, a następ-
nie zabandażowała ramię.

- Mam nadzieję, że obejdzie się bez amputacji?--

zażartował.

- Tak, pod warunkiem, że nie wda się zakażenie,

zanim dostarczymy cię do szpitala.

- Dzięki, pani doktor. Bardzo sobie cenię szczerość,

aczkolwiek powinnaś raczej odpowiedzieć, że wszyst-
ko będzie dobrze.

- Wszystko będzie dobrze. - Uśmiechnęła się.
Zerknął przez okno. Deszcz padał tak gęsto, że

trudno było cokolwiek zobaczyć.

- Nie mogę uwierzyć, że tak się dałem podejść

temu bandycie.

- Lepiej o tym nie myśl, tylko ciesz się, że tak się to

skończyło. Rana nie jest poważna, więc nic strasznego
ci nie grozi. Gdyby cięcie było głębsze, nie miałabym
jak cię tu opatrzyć.

- Ale powinienem był pójść za nim - nie ustępo-

wał. - Wydaje mi się, że nie miał wtedy broni, więc
gdybym mu deptał po piętach, nie mógłby po nią
wrócić.

- A może się mylisz? Co by było, gdyby jednak miał

wtedy rewolwer przy sobie? Gdyby cię postrzelił i
straciłbyś przytomność?

- Nie straciłbym przytomności.
Antonia odsunęła się, by przyjrzeć się krytycznie

swemu dziełu.

- Powiedz mi, jak on wyglądał - poprosiła nie

spodziewanie.

background image

232 Carla Neggers

- Przecież go widziałaś.
- Owszem, ale nie zdążyłam się dokładnie przyj-

rzeć. Byłam zajęta zamartwianiem się o ciebie.

- Biały mężczyzna w wieku około dwudziestu

pięciu lat. Średniego wzrostu, szczupły. Włosy blond,
lekko kręcone, półdługie. Był bardzo szybki, szybszy,
niż się spodziewałem. Twardy. Sprytny. Wywiódł
mnie w pole, bo kazał mi myśleć, co by się zdarzyło,
gdybym poszedł za nim i pozwolił się zabić. Dałem się
nabrać, zacząłem to analizować, a wtedy on uciekł.

- Gotowe. - Wskazała na opatrunek, kończąc

tym samym temat. - Nie gwarantuję, że maść była
pierwszej świeżości, ale bandaż wydawał się czysty.
Boli?

- Bardziej bolało, gdy mi przyłożył wiosłem.
- Niestety, na to nie mogę nic poradzić. - Roz-

łożyła ręce. - Ale daj mi znać, gdy zauważysz krew
w moczu.

- Jasne, pani doktor, nie omieszkam tego zrobić

- odparł z uśmiechem. - Ale mogę pogonić złoczyńcę,
gdyby była taka potrzeba?

- Proszę bardzo, zostało mi jeszcze dużo bandażu

- zaśmiała się.

- I tak trzymać.
- Hank...
- Jakoś z tego wyjdziemy, obiecuję. - Założył z

powrotem koszulkę. - Rozpoznałaś go, prawda?

Skinęła głową z westchnieniem.

- To Robert Prancer.
Nigdy wcześniej nie wspominała o nim. Takie

nazwisko na pewno by zapamiętał.

background image

Huragan na wyspie

233

- Tylko zgadujesz, czy jesteś pewna?
- Jestem pewna. A ten nóż... - Spojrzała mu prosto

w oczy. - Powinieneś wiedzieć, że to był mój nóż.
Zabrałam go z kuchni, gdy usłyszałam twoje gwiz-
danie. Wydawało mi się...

- Ze to ten Prancer?- domyślił się.
- Tak, choć jeszcze wtedy nie miałam pewności, że

to może być on. Jednak wynotowałam jego nazwisko
z listy pacjentów, których leczyłam w ciągu ostatnich
kilku tygodni.

- Kto to taki? - zapytał, ale była tak pogrążona

w myślach, że prawdopodobnie go nie usłyszała.

- Byłam pewna, że uda mi się utrzymać okolicznoś-

ci mojego wyjazdu z Bostonu w tajemnicy. Nikomu
nie powiedziałam, dokąd się wybieram. Pożyczyłam
nawet samochód od Carine...

- Teraz już rozumiem...
- Nie podejrzewałam, że mnie wytropi, ale gdy się

pojawiłeś, schowałam się za krzakiem róży. Coś, co
wtedy wydawało mi się rozsądne, teraz brzmi zupeł-
nie śmiesznie.

- Wcale nie tak śmiesznie. Zwłaszcza w świetle

wydarzeń ostatnich godzin.

- Pewnie masz rację, ale gdy spojrzę na twoje

ramię... - zawiesiła głos. - Nie chciałam, żebyś się
dopytywał, więc gdy zdałam sobie sprawę, że to ty,
wetknęłam nóż w ziemię i wyszłam zza krzaka. Potem
o nim zapomniałam.

- Przecież Prancer mógł go sobie równie dobrze

wziąć z kuchni, gdy byliśmy po drugiej stronie wyspy.
Mamy szczęście, że nie schował się pod łóżkiem. Teraz

background image

234 Carla Neggers

prawdopodobnie pluje sobie z tego powodu w brodę,
bo musi moknąć, a my siedzimy w suchej chacie.

- Przepraszam cię. - Jej oczy zalśniły od łez.
- Nie masz za co mnie przepraszać. - Uniósł się

lekko, by zerknąć za okno. - Gdyby nie miał tego noża
czy wiosła, mógłby użyć broni, więc równie dobrze
mogłaś mi w ten sposób uratować życie. Kim jest ten
szaleniec ?

- Opatrywałam mu postrzeloną stopę. Musiałam

powiadomić policję...

- Wiem, taki był twój obowiązek w świetle prawa.
- Niestety, on nie zdawał sobie chyba z tego

sprawy. Nie chciał mi powiedzieć, co się stało, ale
najprawdopodobniej sam się zranił. Wysłałam go na
prześwietlenie i tyle go widziałam, nie mam pojęcia,
jak zdołał stamtąd uciec. Miał przecież podłączoną
kroplówkę, a stopę przestrzeloną niemal na wylot.

- Kiedy to się stało?
- Zdaje się, że niespełna trzy tygodnie temu. Policja

dogoniła go na parkingu. Nie rozumiem, jak mógł
sądzić, że ucieknie w takim stanie. - Nerwowym
gestem potarła czoło. - Pracuje w szpitalu, w ekipie
sprzątającej. Z tego, co słyszałam, jest nieprzeciętnie
inteligentny, ale jakoś nie potrafi się dogadać z ludźmi.
Początkowo go nie poznałam, byłam tak skoncen- ,
trowana na tym, co robię. Potem starałam się za-
chowywać spokojnie, żeby nie sprawić mu przykrości
czy pogorszyć jego sytuacji w pracy. To była szalenie
niezręczna sytuacja.

- Myślisz, że może się w tobie podkochuje?
Antonia zarumieniła się po same uszy.

background image

Huragan na wyspie

235

- Być może. Generalnie nie zwracam na takie

rzeczy uwagi.

- W takim razie wszystko jest jasne. Zdradziłaś go

i to na dwa sposoby. Po pierwsze, przekazując informa-
cję o nim policji, a po drugie, spotykając się ze mną.
A teraz, skoro nie może cię mieć...

- Tak też sądziłam. Żałuję tylko, że cię w to

wmieszałam. Przecież to ciebie nie dotyczy.

- Jeśli coś dotyczy ciebie, to i mnie też.
Przez dłuższą chwilę siedziała w milczeniu.
- Brak ci słów, doktor Winter?

- Zaskoczyłeś mnie. Mam przeczucie, że nie po raz

ostatni.

Hank poczuł pulsowanie w rozciętym ramieniu.

Mimo przeszywającego bólu cieszył się, że nie stało
się nic gorszego, na przykład, że Prancer nie zdołał
go obezwładnić. Albo nie zastrzelił go na schodach
domku.

- Próbowałem wejść w jego sposób myślenia, ale on

zdaje się mieć swoją własną, nieprzewidywalną logikę.
Czy może uratowałaś mu wtedy życie?

- Oczyściłam mu ranę, więc uchroniłam go praw-

dopodobnie przed poważną infekcją. Ale raczej trudno
powiedzieć, żebym go przez to ocaliła.

- Przyjechał sam do szpitala?
- Nie, ale sam zadzwonił po karetkę.
- A więc zapewne chciał, żebyś to ty go opatrzyła.

Chciał zyskać twoje współczucie i zainteresowanie.

Silny powiew wiatru zatrząsł chatą, a kolejne

kawałki gałęzi wraz z kroplami deszczu wpadły do
izby przez wybite okno. Sytuacja wyglądała coraz

background image

236 Carla Neggers

poważniej, huragan Hope wyraźnie nie zamierzał dać
za wygraną.

- Powinniśmy się skoncentrować na tym, żeby

w ogóle przetrwać nawałnicę - orzekła Antonia. - Nie
podejrzewam, żeby Robert Prancer zamierzał tkwić na
zewnątrz, skoro to on ma broń.

- W takim razie to my musimy dopaść go pierwsi.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Robert stał po kostki w wodzie. Przypływ, ulewny

deszcz i silny wiatr sprawiły, że dokoła nie było widać
ani skrawka gruntu. Nie mając dostępu do komunika-
tów pogodowych, nie wiedział nawet, czy był to już
huragan w swej pełnej sile, czy może tylko jego
forpoczta. Nie zamierzał jednak pozostać na zewnątrz,
aby się o tym przekonać. Przecież nieopodal stała
całkiem wygodna, a przede wszystkim sucha chata Babs
Winslow. Nakrył się swym gumowanym płaszczem,
dodatkowo owinął kawałkiem niebieskiego brezentu,
który sfrunął z werandy i spłynął ku niemu po wodzie,
gnany porywistym wiatrem. W pewnym sensie czuł się
w tym jak w worku na zwłoki, a więc coraz bardziej
uświadamiał sobie poczucie krzywdy oraz niewygodę.
Dzięki temu cierpieniu zabicie siedzącej w cieple pary
mogło przynieść mu jeszcze więcej satysfakcji. Babcia
przecież zawsze powtarzała, że na wszystko to, co
wartościowe, trzeba sobie zasłużyć.

- Robert! Robert!
Zamarł w bezruchu. Był to głos Antonii. Wołała go

background image

238 Carla Neggers

tak, jak wiele razy w jego snach. Wstrzymał oddech,
wsłuchując się w szum deszczu. A więc już się wszyst-
kiego domyśliła. Wiedziała, że to on moknie na ze-
wnątrz. Wreszcie znalazł poczesne miejsce w jej myś-
lach. Nie był już anonimowym, bezdusznym napast-
nikiem. Przypomniała sobie jego nazwisko, być może
nawet jego postać. Świetnie. Idealnie.

Nie wiedział, skąd wołała, ale od razu wykluczył

frontowe drzwi, bo stamtąd jej głos nie doleciałby aż
tak daleko. Może stała w oknie? A może w tylnych
drzwiach ?

- Robercie, nie możesz tam tak stać!

Choć musiała krzyczeć, by zagłuszyć nadciągający

huragan, udało jej się wyrazić głosem współczucie i
troskę. Była jednak lekarką na izbie przyjęć, świetnie
więc umiała udawać troskę i współczucie. Dlatego nie
odpowiedział. To nie był sen, a ona nie wołała go z
miłości. Próbowała go wywieść w pole, wykorzystać
jego słabość do niej.

- Nadchodzi huragan. Będzie coraz gorzej. Rober-

cie, zginiesz, jeśli nie znajdziesz się pod dachem.

- A co ciebie to obchodzi! - odkrzyknął, łamiąc

postanowienie zachowania milczenia.

Zdradził tym samym swoje położenie, ale niewiele

go to obchodziło, bo Antonia i Callahan nie byli w
stanie nic mu zrobić. Przecież to on miał broń.

- Jestem lekarką, ale też twoją koleżanką z pracy

- nie ustępowała. - Wiem, jak ciężko pracujesz...

- Akurat! Nic o mnie nie wiesz. Będziesz w siód-

mym niebie, jeśli zginę.

Mówił jak skończony idiota, ale przez ten deszcz

background image

Huragan na wyspie

239

i swędzenie skóry nie był w stanie myśleć logicznie, a tym
bardziej wypowiadać się powściągliwie. Musiał wziąć się
w garść, jeśli chciał wyjść z tej sytuacji obronną ręką.
Próbuj ąc wziąć chatę szturmem, byłby z daleka widoczny
i niewątpliwie wpadłby w zasadzkę, powinien więc
wymyślić coś dla odwrócenia ich uwagi, aby zbliżyć się
niepostrzeżenie. Żałował, że nie przywiózł ze sobą
koktajlu Mołotowa swojej roboty. W ten sposób mógłby
wzniecić ogień w okolicach domku i, korzystając z
zamieszania, wśliznąć się do środka.

- Robercie, proszę cię - nie ustępowała. - Poroz

mawiajmy, zanim sprawy zajdą za daleko. Wiem, że
jesteś tu z mojego powodu. - W jej głosie dało się
słyszeć wahanie, a nawet odrobinę żalu. - Z powodu
błędu, jaki popełniłam. Proszę, wejdź do środka, razem
przeczekamy tę nawałnicę.

Czyżby mówiła poważnie?Czy jego działania

pomogły jej zrozumieć, co zrobiła źle?- Choć trudno mu
było w to uwierzyć, wyszedł ostrożnie zza krzaków,
ciągnąc za sobą brezent. Był zmęczony, przemoknięty,
krople deszczu spływały mu po twarzy i szyi, swędzące
bąble po komarach i bluszczu doprowadzały go do szału.

- Wejdę, ale tylko pod warunkiem, że ty i Callahan

będziecie moimi zakładnikami! - odkrzyknął.

- Przecież i tak nimi jesteśmy. Robercie, nie możesz

tam zostać. Po prostu nie możesz...

Mówiła, jakby jej naprawdę na nim zależało.

Jakby za wszelką cenę chciała go ocalić. Czyżby
świadomość, że może zginąć, porwany przez wzburzo-
ny ocean, pomogła jej zrozumieć, jak bardzo był jej
drogi?- A może Callahan nie wydawał jej się już taki

background image

240 Carla Neggers

przystojny i wspaniały? Z drugiej strony, za kogo się
uważała, zapraszając go do środka? Oferując siebie
i swojego ukochanego jako zakładników?- Zupełnie,
jakby to ona dyktowała tu warunki. Zatrzymał się, by
wydobyć broń spod płaszcza, chciał, by w razie czego
była gotowa do wystrzału. Czyżby naprawdę uważała
go za głupca, który nie wykorzysta swej ewidentnej
przewagi? Który zostanie na deszczu, zamiast zabić
ich obydwoje, rozgościć się w chacie i przeczekać
huragan z filiżanką gorącej herbaty w ręku?

Przecież mógł ich zastrzelić bez przeładowywania.

Pif, paf. Tak po prostu. Właśnie tak należało od
początku zrobić. Nie czekać, aż huragan załatwi spra-
wę. Należało pozbyć się ich jak najprędzej i to właśnie
zamierzał uczynić. Dlatego korzystając z niemal zero-
wej widoczności, ruszył w kierunku domku, z rewol-
werem wycelowanym przed siebie, gotowy do oddania
strzału, gdyby zaistniała taka potrzeba.

Gwałtowny podmuch wiatru niemal wyrwał fron-

towe drzwi z zawiasów, na szczęście Hank przewi-
dział to i zabezpieczył je haczykiem, by w razie czego
nie odsłoniły go niepotrzebnie. Przykucnął na podłodze,
aby nie znaleźć się na linii ognia. Prancer
prawdopodobnie wciąż znajdował się w krzakach z
boku chaty, ale domyślali się, że jednak zaryzykuje i
zechce wejść do wewnątrz, by nie narażać się na
porwanie przez wiatr czy przygniecenie pniem lub
konarem drzewa. Tak więc zabawa w kotka i myszkę
prawdopodobnie dobiegła końca. Hank czekał w
drzwiach, trzymając wiosło w jednym ręku, w dru-

background image

Huragan na wyspie

241

gim zaś nóż kuchenny. Nagle dobiegł go dźwięk
wystrzału. Nie zdziwił się jednak ani trochę, bo polecił
wcześniej Antonii, aby uchyliła tylne drzwi. Jak się
spodziewali, Prancer nawet nie zaczekał, kto się w tych
drzwiach ukaże. Oznaczało to przynajmniej tyle, że
nie brakowało mu amunicji.

Na wszelki wypadek Antonia trzymała na gazie

garnek gotującej się wody. Gdyby Hankowi nie udało się
zatrzymać Roberta w drzwiach, miała oblać napastnika
wrzątkiem. Była lekarką, wiedziała więc, w jaki sposób
oblać, aby spowodować jak największe straty. Jednakże
z zawodu powołana do uśmierzania bólu, a nie do jego
zadawania, zdecydowała się użyć wrzątku tylko w sytua-
cji bezpośredniego zagrożenia życia.

Hank wyszedł na zewnątrz. Gdy tylko pokonał

schody prowadzące z werandy, jego stopy znalazły się
po kostki w płynącej w nieokreślonym kierunku wo-
dzie. Wiatr smagał go ciężkimi kroplami deszczu,
jednak nawet te kiepskie warunki można było wyko-
rzystać do swego celu. Szum, hałas, kiepska widocz-
ność, pośpiech. Robert Prancer nie miał łatwego zada-
nia. Hank przeszedł za róg domu, w kierunku tylnego
wyjścia, kryjąc się za krzakami liliowców.

- Antonia! Ty suko! - zawołał z całkiem niedaleka

Robert. - Chodź tu, chcę ci przystawić lufę do głowy.
Chcę, żeby twój superman patrzył, jak mdlejesz z prze
rażenia. Słyszał, jak błagasz o litość.

Hank zacisnął zęby i mocniej uchwycił wiosło oraz

trzymany w ręku nóż.

- Boję się - odpowiedziała Antonia. - Ale nie ciebie,

tylko huraganu.

background image

242 Carla Neggers

Doskonale, mów do niego, wciągnij go do roz-

mowy, pochwalił ją w duchu Hank. Odchylił ociekają-
ce wodą liście bzu, by rozejrzeć się po okolicy. Jakieś
dziesięć metrów od tylnego wejścia od domu spo-
strzegł przemieszczający się kawałek jaskrawoniebies
kiego brezentu. Nie ulegało wątpliwości, że był to
Prancer. Materiał miał go zapewne chronić przed
deszczem, jednocześnie wyraźnie przeszkadzał w po-
ruszaniu.

- Wyjdź, żebym mógł cię zobaczyć - zażądał

Robert. - Mam mnóstwo naboi, jesteście przegrani.

- Dobrze...
- Zaraz. Zaczekaj. - Niebieska postać zatrzymała

się niespodziewanie. - Gdzie jest Callahanś- Twój
ukochany eks-mapr^ Każ mu się odezwać!

- Już wychodzę, Robercie...
- Kazałem ci zaczekać. Nie ma go tam, prawda?

Oszukałaś mnie, ty zdziro!

Gwałtownym ruchem zrzucił z ramion brezent i

rzucił się biegiem w kierunku chaty, rozbryzgując
naokoło wodę. W jego prawej dłoni lśnił rewolwer.
Hank błyskawicznie wyskoczył zza krzaka bzu. Pran-
cer zauważył go i od razu wystrzelił, celując nie w
niego, ale w tylne drzwi. Antonia miała być w domu,
pilnować gotującej się wody. Hank miał nadzieję, że
trzymała się ustaleń. Rzucił się na szaleńca, uderzył go
wiosłem z całej siły w splot słoneczny. Ten zachwiał
się, więc Hank skorzystał z okazji i wytrącił mu z ręki
broń. Jednak jakimś cudem bandyta utrzymał się na
nogach, a nawet zdążył sięgnąć po nóż. Ale Antonia
błyskawicznie zbiegła po schodach i nadepnęła mu na

background image

Huragan na wyspie

243

lewą stopę - tę samą, którą przed paroma tygodniami
opatrywała. Zawył z bólu i upadł na kolana, gubiąc
przy tym nóż.

- Wstawaj! - nakazał Hank, sięgnął po leżący

w kałuży rewolwer i wycelował go w Prancera.
- Wstań i podnieś ręce, żebym je widział.

Robert podniósł się i posłusznie wyciągnął ręce ku

górze, uśmiechając się przy tym pogardliwie. Był blady
z bólu, ale wydawało się, że w ogóle nie zdaje sobie
z tego sprawy.

- Nie zabijesz mnie. To by przekreśliło twoje

szanse w wyborach.

Hank nie zwrócił nawet na niego uwagi, tak bardzo

niepokoił się o Antonię.

- Dobrze się czujesz?
- Dobrze. - Skinęła głową. - Nic mi nie zrobił.
Nie była to prawda. Po ramieniu spływała jej

strużka krwi, Hank spostrzegł ją kątem oka.

- Dasz radę wrócić do chaty o własnych siłach?-
Skinęła głową. Jej upór i niezależność szalenie mu

zaimponowały.

- Będziemy potrzebowali czegoś, czym da się go

skrępować.

- Gus twierdzi, że do takich celów najlepsza jest

szeroka taśma klejąca.

Gus miał zdecydowanie niestandardowe podejście

do wychowania dzieci. Któż inny uczyłby swoich
podopiecznych, jak najlepiej obezwładnić i skrępować
napastnika?

Hank poczekał, aż Antonia zniknęła w drzwiach

domku i przytknął lufę rewolweru do pleców Prancera.

background image

244 Carla Neggers

- Idziemy - rozkazał.

Robert stracił dużo ze swej wcześniejszej buńczucz-

ności. Szedł powoli, kulejąc i pojękując z bólu. Miał
porwaną koszulę, zadrapaną w wielu miejscach skórę,
bąble na rękach. Z kącika ust sączyła mu się krew.
Musiał przygryźć sobie wargę, bo Hank nie uderzył go
dostatecznie mocno, by spowodować krwawienie we-
wnętrzne. Gdy znaleźli się pod dachem, Hank nakazał
mu siąść na krześle przy kuchennym stole.

- Idź do diabła - mruknął Prancer, ale wreszcie

usiadł.

Antonia przeszukała szafkę pod zlewozmywakiem

i znalazła w niej rolkę szerokiej brązowej taśmy
klejącej. Użyli jej do unieruchomienia więźnia. Nie
uszło uwagi Hanka, że przy tej okazji obejrzała Rober-
ta dokładnie, by sprawdzić, czy nie ma jakichś poważ-
niejszych obrażeń. Podziwiał ją za to, że choć pacjent
groził jej śmiercią, potrafiła zdobyć się na tak szlachet-
ny gest.

- Kula drasnęła mi ramię - wyznała wreszcie, gdy

usiadła na krześle po drugiej stronie stołu. - Chyba
będę potrzebowała twojej pomocy.

- Tylko nie zemdlej, proszę. - Uśmiechnął się. -

Będziesz musiała mi mówić, co i jak powinienem
robić.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Jak się okazało, Hank nie potrzebował tak szcze-

gółowych instrukcji, jak się spodziewała. Podczas swo-
jej kariery pilota brał udział w tak wielu misjach, iż
nauczył się podstaw pierwszej pomocy. Na szczęście
kula nie utkwiła w ramieniu, ale draśnięcie było
poważniejsze niż rana, jaką Prancer zadał Hankowi
nożem.

- Dlaczego stałaś w drzwiach? - zbeształ ją.
- Nie stałam. Nie mam pojęcia, jakim cudem kula

mnie dosięgła.

- Mam nadzieję, że policja się tego dowie.
Zatem był jednak zdecydowany zgłosić sprawę

policji. A tak bardzo chciała mu tego oszczędzić.

Robert, przytwierdzony ciasno do krzesła taśmą

klejącą, spoglądał na nich z nieskrywaną nienawiścią.
Widać było, że cierpi, ale Antonia nie była w stanie nic
dla niego zrobić. Siedziała na kanapie, skupiona na
czynnościach, które wykonywał Hank.

- Będziesz patrzeć? - zapytał, delikatnie dezyn

fekując jej ranę.

background image

246 Carla Neggers

- Oczywiście.

Z podziwem obserwowała jego pewne, swobodne

ruchy. Był w stanie się skoncentrować, opanować
drżenie rąk, choć niewątpliwie denerwował się całą tą
sytuacją.

- Powinnaś mieć założone szwy - stwierdził, za

bezpieczając bandaż plastrem.

Miał słuszność. Pocisk rozorał głęboko skórę, ale nie

pozostał w środku. Nie była pewna, czy dałaby radę
poinstruować Hanka, jak należy go wyłuskać. Rana
niewątpliwie wymagała szwów, jeśli nie poważniej-
szej operacji.

- Nie wiem, czy uda nam się wydostać z wyspy,

zanim będzie za późno na szwy. Ale na pewno
wszystko będzie dobrze. Bardzo ci dziękuję, świetnie
sobie poradziłeś.

- Antonia... - zawahał się, wyraźnie czymś zanie-

pokojony.

- Nie możemy w tej chwili nic więcej zrobić. A jak

się miewa nasz więzieni - zapytała, podchodząc do
unieruchomionego Prancera.

Robertowi wyraźnie przeszkadzały bąble po uką-

szeniach komarów i kontakcie z trującym bluszczem,
ale poza tym był w niezłym stanie fizycznym. Lewa
stopa była zaczerwieniona, lecz uraz nie wydawał się
poważny. Psychicznie natomiast miał się nie najlepiej.
Gdy go krępowali taśmą, wyrzucił z siebie wszystkie
zarzuty, jakie nosił od jakiegoś czasu w sercu. Obarczył
ją też odpowiedzialnością za wszystko, czego dokonał
od chwili, gdy zjawił się na izbie przyjęć ze zranioną
stopą. W tym momencie Hank stanowczo go uciszył

background image

Huragan na wyspie

247

i odradził Antonii jakichkolwiek prób prowadzenia
z nim rozmowy. Stwierdził także, iż od tej chwili los
Roberta spoczywa w rękach policji i sądu, oni zaś
powinni się skupić tymczasem na obronie przed nad-
chodzącym huraganem.

Domek Babs Winslow wytrzymał wiele nawałnic,

ale nie mieli pewności, że przetrwa tę nadchodzącą.
Utkali ręcznikami szpary pod drzwiami, tak by nie
wdarła się nimi woda, napełnili też wszystkie dostępne
garnki i dzbanki wodą pitną, na wypadek, gdyby miało
jej zabraknąć. Starali się nie wyobrażać sobie, co by się
stało, gdyby gwałtowny powiew wiatru zabrał dach.
Nie byli już w stanie go w żaden sposób wzmocnić,
więc pozostało jedynie czekać, ściskając mocno kciuki.

- Zdradziłaś mnie - niespodziewanie odezwał się

spokojnym głosem Prancer. - Mnie i swoją profesję.
Doktor Suka. Odtąd wszyscy będą cię tak nazywać.
Powiem to głośno na moim procesie. Zostanę uniewin
niony. Wiesz o tym, prawda?-

Hank sięgnął po rolkę taśmy.

- Jeszcze jedno słowo, a zaknebluję cię - zapowie-

dział ostro.

- Odwal się. Mam cię gdzieś. Was obydwoje.
To wystarczyło, aby Hank oderwał kilkucentymet-

rowy kawałek taśmy i zakleił nim usta Roberta.

- Na pewno zostanie skazany. - Mrugnął porozu-

miewawczo do Antonii. - Słyszysz? - Uśmiechnął się
promiennie. - Helikopter.

- Niemożliwe. Nic nie słyszę. - Znieruchomiała na

moment. - Rzeczywiście. Początkowo sądziłam, że to
wicher tak hałasuje. Może użyjemy rac?

background image

248 Carla Neggers

Gdy wybiegli na werandę, okazało się, że śmig-

łowiec wisi już nisko nad wyspą.

- To straż nabrzeżna - oznajmił z wyraźną ulgą

Hank.

- Pewnie Carine wszczęła alarm.
- Tyler też.
- Przecież jest na Florydzie...
- Jeśli tylko znalazł sposób, by się wkręcić do

tutejszego oddziału ratunkowego, to pewnie jest bli-
żej, niż sądzisz. - Otworzył drzwi chaty. - Już nie-
długo z przyjemnością przedstawię ci mojego serdecz-
nego przyjaciela, sierżanta Tylera Northa! - zawołał
do Prancera.

- Hank, postawiłam cię w bardzo niezręcznej sytua-

cji... - szepnęła.

- Sam siebie w niej postawiłem - sprostował. -

Zrobiłem to, co uznałem za stosowne i niczego nie
żałuję. - Objął ją ramieniem. - A więc, pani doktor,
będzie pani chyba jednak musiała się przelecieć heli-
kopterem.

- Wyobraź sobie, że tym razem nie mam nic

przeciwko temu. - Uśmiechnęła się. - To lepsze, niż
pozostawanie tu w czasie huraganu. Ale policji i twoim
wyborcom nie spodoba się, że kandydat na senatora
został ugodzony nożem.

- Mnie się to też nie podoba. Ani to, że pewna

lekarka została postrzelona.

Chwilę po tym, jak śmigłowiec straży nabrzeżnej

wylądował na plaży nieopodal chaty, okazało się, że
przeczucia nie myliły Hanka i Tyler North zdołał
załatwić sobie miejsce wśród załogi ratunkowej.

background image

Huragan na wyspie

249

- Zdaje się, że nigdy nie przestaniesz mi tego

wypominać - stwierdził Hank, podając dłoń niewyso-
kiemu, ale mocno zbudowanemu blondynowi.

- Nigdy - odpowiedział z uśmiechem tamten. -

Antonia, dasz radę dojść sama, czy potrzebujesz noszy?

- Dam radę.

Za chwilę jednak stwierdziła, iż przeceniła swoje

możliwości, więc szybko przynieśli jej nosze i zabrali
ją do wnętrza helikoptera. W tym czasie jeden ze
strażników pilnował Roberta, którego doprowadzono
do śmigłowca tuż przed odlotem.

Na szczęście, wyczerpana psychicznie i fizycznie

Antonia zapadła w sen na cały czas trwania lotu
helikoptera z wyspy na stały ląd.

Tyler zniknął, jeszcze zanim huragan uderzył z peł-

ną siłą.

- Ożeń się z Antonią - poradził na odjezdnym

Hankowi. - To pozwoli Gusowi zapomnieć, że obiecał
mnie zamordować.

- Ale Carine...
- Nic jej nie będzie. Przecież nie chciałaby stać swej

siostrze na drodze do szczęścia. Nie powinieneś mieć co
do tego żadnych wątpliwości.

- Jest tutaj ?
- Tak. Gus zresztą też.
Jak się spodziewał, Tyler chciał uniknąć niezręcznej

sytuacji, dlatego tak szybko się pożegnał. Wolał nie
spotkać się z byłą narzeczoną i jej opiekunem, wyso-
kim, niecierpliwym, a teraz też parskającym ze złości
pięćdziesięciolatkiem.

background image

250 Carla Neggers

Antonia najpierw zażądała porządnej aptteczki

pierwszej pomocy, a naststępnie sama sobie założyła
szwy, choć rodzina próbowała ją od tego odwieść. Nie
chciała jednak nikogo słuchać, twierdząc, że przecież
jest to jej chleb powszedni i zna się na tym jak mało
kto. Potem została przesłuchana przez policję i choć
żartowała, że mogła się wykręcić, udając kolejne
omdlenie,, poradziła sobie ze szcze-gółowymi pytaniami
zasskakująco dobrze, odpowia-dając w sposób
rzeczowy i opanowany. Jak się okazało, Carine poszła
do mieszkania siostry, gdzie znalazła pociętą bieliznę..
Przerażona, zgłosiła to na policję, która zebrała dowody
i dotarła dzięki nim do Roberta Prancera. Sąd
błyskawicznie wydał makaz przeszukania jego
mieszkania, w którym z kolei wisiały dziesiątki zdjęć
Antonii, a także kilka fotografii Hanka. Większość z
nich pomazana była czerwoną farbą.

- I wtedy dotarło do naas, w jakim jesteście niebez

pieczeństwie - dokończyłła Carine, gdy siedzieli przy
stoliku w miejscowej reststauracji, dokąd udali się, by
przeczekać huragan, jako że było już za późno, aby
wyruszyć w dalszą drogę.

- Tyler zadzwonił do Gusa. Drań jeden - dodała.
Hank podejrzewał, że nikt nie uświadomił Carine,

iż Tyler brał udział w akcji ratunkowej.

- Trzeba było się schować w górach - zauvważył z

niezadowoleniem stryj, f pijąc gorącą czekoladę. - Co ty
wiesz o oceanie?- W górach przynajmniej mogllibyś-my
pchnąć tego wariata p prosto w przepaść.

- Kochany jesteś, Gus. - Uśmiechnęła się Anttonia.

background image

Huragan na wyspie

251

- Ale przyznaj, że Hank i ja świetnie sobie z nim
poradziliśmy.

- Taaak... Ty i Hank.

Carine uniosła kieliszek z różowym drinkiem.

- Uważam, że wspaniała z was para. Lekarka z izby

przyjęć i senator. Ładnie brzmi, prawda? A więc za
jesienny ślub w rodzinie Winterów.

- Carine! - zbeształa ją starsza siostra, rumieniąc

się gwałtownie. - Wszyscy mamy za sobą ciężkie
chwile, powinniśmy więc odpocząć...

- Daj spokój! - Carine wyraźnie szumiało już

trochę w głowie od alkoholu. - Nie ma się czego
wstydzić. Przecież wszyscy widzą, jaki Hank jest w
tobie zakochany. Jak to się mówi, Gus? O, wiem,
świata poza tobą nie widzi.

- Jak ktoś tak paple, jak ty, mówi się o nim, że jest

wstawiony - wtrącił się stryj. - Przystopuj trochę.

- Twoja siostra ma rację - przyznał Hank, po-

chylając się ku Antonii. - Jestem w tobie zakochany
i świata poza tobą nie widzę.

- Kręci mi się w głowie. - Roześmiała się. - To

pewnie przez te lekarstwa. - Puściła do niego oczko.
- No dobrze, ja też cię kocham. Zakochałam się w tobie
w chwili, gdy po raz pierwszy spotkałam cię w chacie
Carine. Pamiętasz, stałeś wtedy przy kominku...

- Pewnie, że pamiętam. Od razu wiedziałem, co się

święci. Poznałem to po twoich maślanych oczach
- zażartował.

- Kocham szczęśliwe zakończenia - przyznała Ca-

rine i zaczęła chichotać.

- Wystarczy nam już tych różowych drinków

background image

252 Carla Neggers

- zawołał do barmana Gus. - Jak już wyznaczysz datę
ślubu, masz się jej trzymać, rozumiesz? - zwrócił się
surowym tonem do Hanka. - Nie zamierzam składać
do kupy kolejnego złamanego serca.

Huragan Hope stracił znacznie na sile, nim ostatecz-

nie dotarł do Cape Cod, zatem nie dokonał większych
zniszczeń poza lokalnymi podtopieniami, połamany-
mi drzewami i kilkoma zaginionymi łodziami. Ratow-
nicy i strażacy, którzy czekali na rozwój sytuacji w
knajpce, rozeszli się do swych obowiązków, zatem
Winterowie i Hank pozostali tam sami. Właściciel
zafundował im pyszne kanapki, a gdy się posilili,
oznajmił, że w przedsionku pełno jest dziennikarzy i
fotoreporterów.

- To na pewno z mojego powodu - wyraźnie

ucieszył się Gus.

Carine, która zasnęła na ramieniu stryja, jakby

znów była małą dziewczynką, przebudziła się i wymie-
rzyła mu sójkę w bok.

- Nie jesteś taki zabawny, jak by ci się mogło

wydawać.

Antonia zdawała sobie sprawę, że próbowali ją w

ten sposób rozluźnić przed czekającym ją trudnym
sprawdzianem. Choć kiepsko im to szło, była im
niesłychanie wdzięczna.

- Chyba będę musiał odbyć zaimprowizowaną

konferencję prasową- stwierdził Hank, odgarniając jej
kosmyki włosów z twarzy.

- Będą chcieli poznać wszystkie szczegóły - wes-

tchnęła zrezygnowana.

- To żaden problem. Z przyjemnością opowiem

background image

Huragan na wyspie

253

im, jak to wyruszyłem na odsiecz ukochanej kobiecie,
która znalazła się w trudnej sytuacji. - Pocałował ją
w czoło. - Chcesz iść ze mną?

- Z tobą?- Uśmiechnęła się ciepło. - Zawsze.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
=02=Na krawędzi Neggers Carla HURAGAN NA WYSPIE
028 Neggers Carla Huragan na wyspie
Polski król na wyspie czarów
Georges Seurat - niedzielne popołudnie na wyspie Grande Jatte, Analizy Dzieł Sztuki
Garvis Graves Tracey Na Wyspie
09 Na wyspie Kraków (tekst)
Polski król na wyspie czarów
Niedługo później zatrzymano się na wyspie Ajaia na której mieszkała czarodziejka Kirke
Masakra na wyspie Utoya A Adrian Pracoń
242 Hewitt Kate Lato na wyspie
074 Neggers Carla Miłość jak z bajki 02 Nocna straż
Cobe Collen Pensjonat na wyspie
Wikingowie na wyspie Man, w Irlandii, Walii i Kornwalii
Wiggs Susan Na wyspie szczęśliwej

więcej podobnych podstron