Antonio Labriola – O tak zwanym kryzysie marksizmu (1899 rok)

background image

Antonio Labriola

O tak zwanym kryzysie

marksizmu

Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (Uniwersytet Warszawski)

WARSZAWA 2006

background image

Antonio Labriola – O tak zwanym kryzysie marksizmu (1899 rok)

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 2 -

www.skfm-uw.w.pl

„O tak zwanym kryzysie marksizmu” („A proposito

della crisi del marxismo”) Antonio Labrioli –

dodatek do jego pracy „Socjalizm i filozofia” –

został napisany w Rzymie 18 czerwca 1899 r. i

opublikowany w piśmie „Rivista Italiana Di

Sociologia”, tom III, 1899.

Podstawa niniejszego wydania: Antonio Labriola,

„Szkice o materialistycznym pojmowaniu dziejów”,

wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1961.

Tłumaczenie z języka włoskiego: Jerzy

Jędrzejewicz.

background image

Antonio Labriola – O tak zwanym kryzysie marksizmu (1899 rok)

Chcę tu omówić książkę, ani krótką, ani łatwą w czytaniu, autorem jej jest pan T. G. Masaryk,

profesor uniwersytetu czeskiego w Pradze, a wyszła ona z druku całkiem niedawno. O objętości tej książki

można wnioskować z zamieszczonego poniżej przypisu, gdzie tytuł jej podany jest in extenso

1

.

Nie zamierzam pisać po prostu recenzji z tego dzieła. A jeżeli komuś wydaje się, że po to, by

wyrazić swoje poglądy z powodu jakiejś książki, trzeba ją zrecenzować, powiem, że ta recenzja przybierze

z konieczności rozmiary i charakter quasi-artykułu.

Moje nazwisko i tytuł u góry stronicy mogłyby wzbudzić podejrzenie, że chodzi mi tu o jakąś

polemikę partyjną. Spieszę więc uspokoić czytelników: nie pomylę łamów «Włoskiego Przeglądu

Socjologicznego» z kolumnami politycznej gazety codziennej

2

.

Wtrącę tylko en passant słów parę o nader smutnym curiosum, że prasa polityczna włoska, zarówno

codzienna, jak i periodyczna, od dłuższego czasu uwzięła się, by obwieszczać śmierć socjalizmu, używając

w tym celu hasła: kryzys marksizmu, co dla mnie jest nowym przejawem tej naszej rdzennie narodowej

przywary, którą mogę określić jako prawo do ignorancji. Żadnemu z tych szanownych grabarzy socjalizmu,

tak tłumnie zmobilizowanych pod hasłem kryzysu i mieszających nazwiska różnych autorów, jakich nie

można nawet zestawiać z sobą – żadnemu z nich nie przyszło do głowy, żeby sobie zadać takie proste i

uczciwe pytania: Czy krytyka marksizmu, która rozwinęła się w innych krajach, może w ogóle dotyczyć

Włoch? Czy ta doktryna miała kiedyś lub ma solidne podstawy i była lub jest należycie rozpowszechniona

w naszym kraju? Czy wreszcie Włoska Partia Socjalistyczna ma już taką siłę i takie wpływy wśród mas,

czy znajduje się już na takim szczeblu rozwoju i tak dalece rozszerzyła swoje stosunki polityczne, aby

mogła działać jako organizacja proletariacka mocna i ustabilizowana, o wyraźnym obliczu, w której

poważnie dyskutować nad doktryną znaczyłoby dyskutować o sprawach, a nie o słowach i – żeby już

sprawę do reszty zgłębić – czy kraj nasz przeszedł całą via crucis przemian ekonomicznych, których

uwieńczenie stanowi tak zwany system kapitalistyczny, a jego krytyczne odbicie stanowi z kolei marksizm?

Kto postawiłby takie i tym podobne pytania, łacno mógłby dojść do uczciwego wniosku, że nie

może być kryzysu czegoś... czego jeszcze nie ma.

Jest rzeczą bardzo możliwą, a bodaj nawet pewną, że wszyscy owi uśmierciciele socjalizmu nie

wiedzieli, iż pojęcie „kryzys marksizmu” zostało wymyślone i puszczone w obieg właśnie przez profesora

Masaryka, któremu (jak to się często zdarza cudzoziemcom, nieświadomym zupełnie spraw włoskich)

przypadł w udziale zaszczytny los nowego i nieoczekiwanego wzbogacenia tym zwrotem zasobów naszej

frazeologii. Tak jednak było. Wyrażenie „kryzys marksizmu” zostało użyte przez pana Masaryka w

artykułach zamieszczonych w wiedeńskim czasopiśmie «Die Zeit» (nr 177-179 z lutego 1898 roku), które

to artykuły wyszły następnie w formie broszury

3

pod datą 10 marca tegoż roku; godzi się wszakże

zauważyć, że autor tego pomysłu literackiego nie miał bynajmniej zamiaru ogłosić socjalizmu za umarły,

chciał tylko bodaj skonstatować (niech łaskawi czytelnicy wybaczą mi te słowa zaczerpnięte z żargonu

dziennikarskiego) kryzys w łonie marksizmu. Rzeczywiście zakończył swoje wywody, jak następuje:

„Pragnę ostrzec przeciwników socjalizmu, że próżno żywiliby nadzieję na wyciągnięcie korzyści dla swoich

stronnictw z obecnego kryzysu marksizmu, który może nawet przyczynić się do wzrostu siły obozu

socjalistycznego, jeśli jego przywódcy zdołają poddać swobodnej krytyce podstawy doktryny i

przezwyciężyć jej błędy. Jak wszystkie inne partie reform społecznych socjalizm czerpie swe siły z

oczywistej niedoskonałości obecnego ustroju społecznego, z jego niesprawiedliwości i niemoralności, a

przede wszystkim z nędzy materialnej, moralnej i umysłowej najszerszych mas społecznych na całym

niemal świecie”

4

.

1

Die philosophischen und soziologischen Grundlagen des Marxismus – Studien zur sozialen Frage, von Th. G. Masaryk,

Professor an der böhmischen Universität Prag, Wien, C. Konegen, str. XV + 600, in 8°.

2

Polemika ta ukazała się w III tomie III rocznika (1899).

3

Die wissenschaftliche und philosophische Krise innerhalb des gegenwärtigen Marxismus, Wiedeń 1898, str. 24.

4

Tamże, str. 24. – To samo oświadczenie zostało teraz obszernie powtórzone w ostatnim rozdziale książki p. Masaryka (str.

591-592). Mały przypisek do wielkiej obfitości słów stanowiących treść całej książki! W przekładzie francuskim broszury,

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 3 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Antonio Labriola – O tak zwanym kryzysie marksizmu (1899 rok)

Na tych 24 stronicach – których naprawdę nie wystarczyło do omówienia tak doniosłego tematu –

zostały zebrane, policzone i scharakteryzowane fakty stwierdzające „kryzys”, a odnoszące się głównie do

„socjaldemokracji” niemieckiej, z dodatkiem kilku przykładów zaczerpniętych z literatury francuskiej i

angielskiej. Wszystko to uczyniono z furią i pośpiechem, w kolejnych rozdziałach... Czy warto jednak

zatrzymywać się na broszurze z 10 marca 1898 roku, skoro już w książce datowanej 27 marca 1899 roku z

24 stronic zrobiło się 600 – wyraźnie: 600 – co znowu jest „zbyt za dużo” – jak by powiedział

neapolitańczyk – zarówno dla ważności tematu, jak i dla cierpliwości przeciętnego czytelnika.

Profesor Masaryk jest pozytywistą. Słowo to we Włoszech bywa używane w znaczeniu nazbyt

szerokim i rozciągliwym, w stosunku do niego jednak, jako do człowieka zawodowo parającego się

filozofią, winno chyba oznaczać, iż reprezentuje on kierunek naukowy, który prowadzi w prostej linii od

Comte'a do Spencera, albo nawet... do samego Masaryka. Nie zdołam w należytym stopniu wyrazić mu

całego swojego podziwu, na który niewątpliwie zasłużył, gdyż ma on niewygodny dla mnie zwyczaj pisania

po czesku. Poznałem dotychczas tylko jedno jego dzieło, a mianowicie Logikę konkretną, w przekładzie na

język niemiecki. I nie mogę należycie ocenić wszystkich subtelności i prawdziwego sensu użytych tam

zwrotów, gdyż tłumacz, pan Kalandra, przełożył książkę na niemiecki stylem iście kancelaryjnym. Całego

dzieła jednakże, jak zaznacza w przedmowie sam autor, nie należy roztrząsać tylko pod kątem widzenia

kompozycji i stylu. Jest to bez wątpienia twór ultraakademicki, z obowiązkowym podziałem na wstęp i

części; te ostatnie, których jest pięć, a każda zaopatrzona w streszczenie, dzielą się z kolei na rozdziały,

rozdziały na punkty: A, B, C i tak dalej, te zaś na paragrafy w ogólnej liczbie 162; wszystko to zaopatrzone

w obfitą bibliografię, rozsianą po przypisach i zebraną osobno, w nieunikniony skorowidz alfabetyczny

tudzież podziwu godny indeks rzeczowy, nasuwający czytelnikowi różne ciekawe myśli, na które książka

nie daje żadnej odpowiedzi. Są to, ogólnie biorąc, szkice wykładów deklaratywnych i ilustrujących,

utrzymane w tonie poważnym, a nawet suchym, zredagowane według schematu encyklopedii i pochodzące

z różnych okresów czasu. Istotnie, podczas gdy książka, opracowana pierwotnie w języku czeskim i

poprzedzona małą broszurką, mogącą zaspokoić tych, co niezdolni byli przeczytać 600 stron – gdy książka

ta drukowana była w przekładzie niemieckim, ukazało się słynne już teraz dzieło Bernsteina (por. przyp. 1

na str. 590), do którego autor uczuł potrzebę ustosunkować się na innym miejscu

5

.

Stanowisko pana Masaryka jest rzeczywiście nader osobliwe. Nie jest socjalistą, zna jednak

doskonale całą literaturę socjalistyczną; nie jest bynajmniej przysięgłym wrogiem socjalizmu, jednak patrzy

na niego z góry w imię nauki. Był deputowanym do Reichsratu cyslitawskiego, ale chociaż jest nacjonalistą

i postępowcem, nigdy, o ile mi wiadomo, nie łączył się z Młodymi Czechami. A teraz, jak mi się zdaje, w

ogóle stroni od polityki. Wydaje czasopismo w rodzaju naszej «Nuova Antologia». Jest zawodowym

uczonym, to znaczy człowiekiem, który dużo czyta i dokładnie referuje wszystko, co przeczytał, aż do

najdrobniejszych szczegółów. I to właśnie stanowi pierwszą i główną wadę jego książki, w której mówi się

o mnóstwie rzeczy, ale do rzeczywistości, do faktów, do tego, co żywe, nie dochodzi się nigdy. Autorowi

jak gdyby przesłaniają wzrok nie tylko stosy zadrukowanego papieru, ale i cienie pisarzy, wśród których się

obraca, traktując ich wszystkich z jednakowym szacunkiem; tak jakby oczy jego pozbawione były

zdolności perspektywicznego widzenia.

Jest chyba najważniejszym obowiązkiem każdego, kto przystępuje do dyskusji nad podstawami

marksizmu, móc odpowiedzieć rzeczowo na następujące pytanie: czy wierzy on, czy nie wierzy w

możliwość takiego przeobrażenia społeczeństw najbardziej cywilizowanych, które zniosłoby przyczyny i

skutki obecnej walki klasowej? Wobec tak postawionej kwestii ogólnej podrzędne niejako znaczenie ma

sposób przejścia do tego stanu przyszłego upragnionego lub przewidywanego, gdyż sposób ten nie zależy

dokonanym przez Bugiela (Paryż 1898), wyrażenie „kryzys w łonie marksizmu” zostało zastąpione przez „kryzys marksizmu”

(fragment drukowany w «Revue internationale de sociologie», zeszyt lipcowy).

5

A mianowicie w nrze 239 i 240 wiedeńskiego czasopisma «Die Zeit». Tam również, w październiku ubiegłego roku, wyraził

swój sąd o znanym orędziu Bernsteina do Kongresu w Stuttgarcie.

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 4 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Antonio Labriola – O tak zwanym kryzysie marksizmu (1899 rok)

ani od naszej woli, ani od naszych definicji. Wobec takiej tezy generalnej jest rzeczą, nie powiem: obojętną,

ale niewątpliwie mało znaczącą wiedzieć, w jakim stopniu myśli i poglądy (niestety, aż nazbyt często

miesza się ze sobą jedne i drugie!) Marksa i jego najbliższych uczniów czy zgodnych z nim czy

niezgodnych interpretatorów odpowiadają obecnym i przyszłym warunkom ruchu proletariackiego, gdyż nie

trzeba być zajadłym zwolennikiem materializmu historycznego, aby zrozumieć, co warta jest doktryna jako

doktryna, to znaczy na ile jest ona światłem myśli, wniesionym do układu faktów; ale właśnie jako

doktryna nie jest ona przyczyną niczego. Pan Masaryk natomiast jest doktrynerem wierzącym w potęgę

idei, to znaczy profesorem w akademickiej todze, dla którego wszystko się obraca dokoła walki o ogólny

pogląd na świat (Weltanschauung); nie należy się przeto dziwić, że z wyniosłą pogardą (passim) odrzuca on

wyrażenie instynkt mas. Owa krytyka, która całkowicie opiera się na zarozumiałym i arbitralnie

beznamiętnym sądzeniu o praktyce walk życiowych w imieniu czystej nauki i której obca jest uległość

myśli podążającej za naturalnym biegiem wydarzeń historycznych, była i będzie w istocie swej bezpłodna,

gdyż kręci się niejako dokoła marksizmu, nie mogąc utrafić w sedno rzeczy, a mianowicie w ogólną

koncepcję rozwoju historycznego pod kątem widzenia rewolucji proletariackiej.

Zatrzymując się nieco dłużej nad określeniem ogólnej postawy pana Masaryka, uczyniłem to w tym

celu, aby odpłacić mu włoską uprzejmością za ignorancję, którą okazał w stosunku do moich prac na ten

sam temat. Gdyby je kiedykolwiek czytał, zapewne zdołałby dojść do wniosku, że nie zniżając się do

drobiazgowej polemiki i nie rywalizując pod tym względem z codzienną prasą partyjną tudzież nie

ogłaszając siebie za odkrywcę czy wynalazcę kryzysu marksizmu, można być w naszych czasach

zwolennikiem materialistycznego pojmowania dziejów, zwłaszcza gdy się dostatecznie szeroko uwzględni

wyniki nowych doświadczeń historyczno-społecznych i podda odpowiedniej rewizji pojęcia, które w

wyniku naturalnego rozwoju myśli wymagały lub wymagają poprawek. Doktryny, które rozwijają się i

doskonalą, nie znoszą traktowania erudycyjnego i filologicznego, jak to jest przyjęte w stosunku do

przeżytych już form myślenia, przekazanych przez tradycję i stanowiących już zabytek. Ale temperamenty

intelektualne ludzi są przecież bardzo różne! Niektórzy – tych jest najmniej – przedstawiają publiczności

owoce swojej pracy, nie uważając za stosowne podawać przy tym intymnych wiadomości o książkach, jakie

przeczytali, i nie uzupełniając tego wszystkiego fotografią pióra, jakim się posługiwali. Inni znowu – a tych

jest większość – odczuwają nieprzepartą potrzebę drukowania wszystkich rezultatów swojej lektury. Są oni

nader skrupulatnymi stróżami własnych zeszytów, troszczącymi się o to, aby najmniejsza cząstka ich trudu

nie zaginęła teraz lub w przyszłości. Profesor Masaryk, który poświęca 600 stronic na omówienie

przygodnej tezy – a mianowicie: jaki sąd powinniśmy wydać o marksizmie wobec faktu, że dyskutuje się

teraz nad nim nawet w łonie partii? – profesor Masaryk, który tak dużo czytał, nie mógł również kwestii

samego marksizmu roztrząsać inaczej niż wedle sakramentalnych rubryk filozofii, religii, etyki, polityki i

tak dalej do nieskończoności. I rzecz ciekawa, że właśnie on, który z takim szacunkiem odnosi się do

biurokracji uniwersyteckiej i tak szczerze hołduje różnym fetyszom wiedzy naukowej, doszedł na koniec do

wniosku, iż marksizm należy uznać za system synkretyczny (passim w całej książce, szczególnie zaś na str.

587). Mnie natomiast zdawało się, iż wprost przeciwnie, doktryna ta stanowi coś istotnie odrębnego,

zadziwiająco spójnego wewnętrznie, coś, co nie tylko dąży do usunięcia doktrynalnej rozbieżności

pomiędzy nauką a filozofią, ale również tej zwykłej: pomiędzy teorią a praktyką. Ale pan Masaryk daje to,

na co go stać, idźmy więc za nim śladami jego rubryk.

Godzi się on chętnie na to, aby inni zajmowali się socjalizmem jako kierunkiem zmierzającym (na

wzór A. Mengera) do reformy prawa; oznajmia, że nie będzie się bezpośrednio mieszał do spraw ekonomii

(w zakresie tej dyscypliny, jak mi się zdaje, kuleje on rzeczywiście na obie nogi), i chce przede wszystkim

wysunąć na pierwszy plan filozofię Marksa, która niewątpliwie istnieje, chociaż nie znalazła osobnego

wyrazu w jakimś dziele napisanym ad hoc; bada też na wszystkich 600 stronicach kwestię kryzysu tylko od

strony ściśle „naukowej i filozoficznej” (str. 5). Nie należy więc wymagać od autora ani konkretnego

poglądu na aktualną sytuację ekonomiczną, zbadaną bezpośrednio w życiu, ani praktycznych i

dalekowzrocznych rad w dziedzinie polityki społecznej. Czy proces proletaryzacji trwa nadal, czy nie; czy

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 5 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Antonio Labriola – O tak zwanym kryzysie marksizmu (1899 rok)

teoria wartości ścisła jest, czy nieścisła – te i tym podobne pytania, mimo ich wyjątkowej wagi, nie

interesują naszego filozofa (str. 4). Jedynym praktycznym rezultatem wszystkich jego rozważań jest rada

udzielona socjalistom, aby trzymali się programu Engelsa z roku 1895, to znaczy taktyki parlamentarnej, co

też socjaliści istotnie czynią na całym świecie, z tej prostej przyczyny – moim skromnym zdaniem – że nie

mogliby czynić inaczej, jeżeli nie chcą okazać się głupcami albo szaleńcami. Tę radę swoją pan Masaryk

wspiera namową, skierowaną również pod adresem socjalistów, aby porzucili nawet ideologię

marksistowską. Na dobrą sprawę przecież nie naturalny bieg wydarzeń politycznych w cywilizowanej

Europie skłonił socjalistów, by zmienili taktykę (nawet autor nie potrafiłby powiedzieć, jak długo ta nowa

taktyka potrwa lub mogłaby potrwać), to idee zmieniają się i muszą się zmieniać. Wszystko zostaje

sprowadzone do walki o Weltanschauung (por. w szczególności str. 586-592), co jest zupełnie zrozumiałe u

pisarza, który tak uporczywie trzyma się sakramentalnych pojęć o klasyfikacji nauk (str. 4) i górującej nad

wszystkimi naukami filozofii.

Widzimy tutaj filistra w jego profesorskiej odmianie, z właściwą mu naturą: zna on doskonale

literaturę socjalistyczną, pełen jest jednak ignorancji, jeśli chodzi o istotę, sens i ducha socjalizmu. Jeśli

idzie o tego ducha, to – rzecz jasna – zmienia on całkowicie orientację naukową, nawet więcej: zmienia

miejsce nauki w ekonomii naszych zainteresowań. Tego pan Masaryk nie zrozumiał nigdy, gdyż aby

zrozumieć, musiałby przekroczyć granice definicji. Jego książka, tak bogata w erudycyjne informacje i

wolna od jakiejś zawodowej pogardy względem socjalizmu, stanowi w gruncie rzeczy, i w intencji, i w

skutkach, jedną wielką skargę pozytywisty przeciwko marksizmowi. Muszę w tym miejscu zrobić dwie

uwagi. Moje twierdzenie może się wielu ludziom we Włoszech wydać dziwne, gdyż u nas słowem

„pozytywizm” oznacza się wszystko, co się chce. Powtarzam więc i podkreślam to, o czym już pisałem

niejednokrotnie, że owo pojmowanie życia i świata, które się streszcza w nazwie „materializm historyczny”,

nie zostało do końca wyjaśnione i wytłumaczone w dziełach Marksa i Engelsa oraz ich najbliższych

uczniów; powiem nawet więcej: że dalszy rozwój owej doktryny odbywa się bardzo powoli i zapewne

długo jeszcze będzie odbywał się w ten sposób.

Ale książki w rodzaju tej, którą napisał pan Masaryk, na nic się tu nie przydadzą. Jego dzieło

zawiera dużo zastrzeżeń poczynionych, owszem, w imię pozytywizmu, ale nie w imię bezpośredniej i

rzeczywistej rewizji problemów wiedzy historycznej, jako też nie w imię aktualnych zagadnień

politycznych. Tak zwany kryzys nie staje się dla niego ani źródłem taniej reklamy, ani przedmiotem

studiów socjologicznych; stanowi natomiast jak gdyby pustą przestrzeń albo odstęp, w którym autor może

wykładać czy wygłaszać swoje filozoficzne protesty.

Dość długi wywód, nie bezprzedmiotowy i nie pozbawiony ciekawszych momentów, poświęcił pan

Masaryk zagadnieniu źródeł pierwotnej koncepcji Marksa (str. 17-89). Ale ostateczny rezultat tego wywodu

jest nader nikły. „W ciągłych zmianach ustroju społecznego znalazł Marks na koniec historyczną rację

komunizmu, rację, która sama się narzuca. Według Marksa filozofia stanowi naturalistyczną kopię rozwoju

świata. – Komunizm wynika z samego biegu dziejów. – Materializm Marksa jest materializmem

historycznym”. Tego rodzaju twierdzenia, z grubsza odtwarzające podstawową myśl omawianego pisarza,

powinny były, jak mi się zdaje, skłonić krytyka, który je sformułował, do zajęcia się ich uzasadnieniem, aby

ewentualnie obalić je ab imis. Cóż jednak czyni pan Masaryk? Kilka wierszy dalej pisze w ten sposób:

„Jego filozofia, jako też filozofia Engelsa, ma charakter eklektyczny”. Następnie zaś, w punkcie D

rozdziału II, częstuje nas rosyjską sałatką z przeciwstawnych poglądów Baxa, K. Schmidta, Sterna,

Bernsteina, Plechanowa i Mehringa, wszyscy oni bowiem zastanawiali się nad tym, czy taka, powiedzmy,

marksistowska filozofia da się pogodzić z nawrotem do Kanta, do Spinozy lub do kogokolwiek innego; i

zupełnie nie pamięta o zawołaniu poety, który uczestniczył w założeniu uniwersytetu w Pradze Czeskiej,

aby zawołać w ślad za nim:

Biedna i naga stąpasz, filozofio!

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 6 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Antonio Labriola – O tak zwanym kryzysie marksizmu (1899 rok)

Dosyć bezładne i wątpliwe są rozważania autora nad materializmem historycznym (str. 92-168).

Mówi on najpierw dosyć rozwlekle o różnicy w definicjach, aby przejść wreszcie do krytyki, opartej

całkowicie na starym motywie doktryny czynników, mniej lub więcej przybranej frazeologią socjologiczną

i psychologiczną. Ostatecznie autor wykazuje głęboką niechęć do monistycznej koncepcji dziejów, a często

zdarza mu się, że zasadę wyjaśniania całokształtu zjawisk historycznych przez uprzednie zmiany w

strukturze ekonomicznej interpretuje tak, jak gdyby wolno było każdy fakt historyczny wyjaśniać illico et

immediate przez odpowiadające mu i sprowadzone do właściwych wymiarów warunki ekonomiczne. Nie

należy się więc dziwić, jeżeli przy takim ujęciu Marks wygląda na gorsze wydanie Comte'a, ten zaś z kolei

przybiera postać nieświadomego naśladowcy Schopenhauera, akceptując wraz z nim prymat woli, to jest

doktrynę, która bądź co bądź przeciwstawia się sakramentalnej trychotomii psychologicznej intelektu,

uczucia i woli. Czy jest możliwe, by biedny Marks nie wiedział, że człowiek prócz intelektu posiada

również wątrobę (sic!); tym bardziej byłoby to dziwne, iż jak wiadomo, sam należał do ludzi zupełnie nie

pozbawionych żółci (sic!); i dlatego może nie zdołał dostrzec, że wartość dodatkowa jest pojęciem z istoty

swej etycznym (sic!). Profesorowi uniwersytetu zawodowo traktującemu swój przedmiot łatwo może się

zdarzyć, że ulegnie pokusie przepuszczenia danego autora przez sito tych doktryn, które on, jako krytyk,

przyzwyczaił się rozważać i wykorzystywać. I rezultat będzie taki, że na skutek dziwnej iluzji uczonego-

erudyty terminy, porównania, podyktowane subiektywnym nawykiem krytyka, przemycone zostaną jako

faktyczne podstawy sądów. To samo groziło panu Masarykowi właśnie wtedy, gdy, uwikłany w swoje

naciągnięte porównania, sam sobie przeczył, by wreszcie oświadczyć sentencjonalnie (str. 166): „W istocie

Marks formułuje tylko to, co – jak się to mówi – dawno już wisiało w powietrzu; badając więc formowanie

się jego idei, nie przywiązywałem zbytniej wagi do poszczególnych wpływów, jakie mogły na niego

oddziałać”. Ergo – ja bym powiedział – proszę zacząć od początku i wszystko odwrócić. U autora, którego

pan poważa, zaszedł wypadek takiej właśnie inwersji, polegającej na tym, że od krytyki ekonomii i od faktu

walki klasowej doszedł on do nowej koncepcji dziejów (która, proszę to dobrze zrozumieć, nie stanowi

bynajmniej modyfikacji tej dyscypliny, zwanej technicznie badaniem historycznym), a następnie do nowej

orientacji w ogólnych problemach poznania. A pan naciąga fakty, pan całkowicie je zmienia, idąc nie tą

drogą, którą szedł obiekt pańskiego rozważania. Jest rzeczą oczywistą, że pan, zawodowy filozof, zstępuje z

wyżyn definicji do szczegółu, jakim jest dla pana materializm historyczny, i zachowując cały należny

szacunek dla metodologii, dochodzi pan do teorii walki klasowej (str. 168-234), tak jak się dochodzi do

korolarium.

I tu znowu wierność w eksponowaniu faktów tym dobitniej ukazuje niezdolność do ich głębokiego i

żywego rozumienia. Tu i owdzie znajdujemy pewne pożyteczne spostrzeżenie co do nieścisłości wyrazów

burżuazja, proletariat itp. oraz jeszcze bardziej cenne uwagi na temat niemożności sprowadzenia całego

współczesnego społeczeństwa z jego różnorodnymi i nader złożonymi członami do dwóch tylko

osławionych klas. W przeciwieństwie do tego autor zdradza zupełną nieporadność, jeśli chodzi o

uprzytomnienie sobie całkiem prostej rzeczy, że w splocie warunków życia społecznego indywidualne

dążenia mogą być całkowicie błędne; co prowadzi autora do stwierdzenia, iż świadomość indywidualna w

marksizmie przeobraża się w czysty iluzjonizm (!). Autor nie chce uznać, że prawa ekonomiczne

odpowiadają procesowi naturalnemu; ano, niechże spróbuje aktami woli zmienić ich historyczne

następstwo. Głosząc spontaniczność (ale jaką?) sił napędowych historii i arystokratyzm ducha

filozoficznego oraz identyfikując determinizm marksistowski z fatalizmem, autor składa przy tym

następujące wyznanie: „Ja tłumaczę świat i historię deistycznie” (str. 234). Deo gratias!

W ten sposób dochodzimy do sedna rzeczy, to znaczy do przedstawienia świata kapitalistycznego

tudzież do krytyki komunizmu i procesu cywilizacji (str. 313-386). Jest to dla socjalistów punkt zasadniczy

i tylko na tym polu można ich zwalczać. Lecz autor zstąpił już ze swoich wyżyn, dotrzymajmy mu placu tu,

gdzie się znajduje. Przechodząc od razu do wniosków, nie mogę zaprzeczyć, iż autor ma trochę racji, kiedy

mówi o nadmiernym prymitywizmie i symplicyzmie prób Engelsa, pokrótce odtwarzającego najważniejsze

punkty historii cywilizacji. Powstanie państwa, czyli organizacji łączącej społeczeństwo klasowo

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 7 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Antonio Labriola – O tak zwanym kryzysie marksizmu (1899 rok)

zróżnicowane, opartej na władzy i autorytecie, poprzedzonej przez istnienie własności prywatnej oraz

monogamicznej rodziny, powstanie to odbywało się na wiele sposobów zależnych od konkretnego i

niepowtarzalnego procesu historycznego; i nie możemy sobie ułatwiać zadania, przykładając do tego

zjawiska nazbyt proste schematy interpretacyjne. Być może, że niektórzy socjaliści, dążący do wygodnej

argumentacji, zbyt prosto wyobrażają sobie złożoność historii, redukując ją do małego tomiku, co znowu

wyzwala w nich nadmierną śmiałość w upraszczaniu zawiłych stosunków obecnego społeczeństwa. I nie

ma sensu oczywiście nawoływać się do stosowania negacji negacji, gdyż nie jest to narzędzie badania, a

tylko i wyłącznie formuła reasumująca, która jeśli w ogóle ma jakąś wartość, to tylko post factum. Jest

jasne, że komunizm, który w dążeniu obecnego społeczeństwa ku nowej formie produkcji stanowi mniej

czy więcej odległy punkt docelowy, nie będzie intelektualnym płodem subiektywnej dialektyki. Sądzę więc

– oto kurtuazyjna wymiana broni z przeciwnikiem – iż istnieje tylko jeden poważny sposób walki z

socjalizmem, a mianowicie dowieść, iż system kapitalistyczny – przynajmniej na razie – posiada tak

nieograniczoną zdolność przystosowywania się, że wszystkie ruchy proletariackie sprowadzają się w

gruncie rzeczy do działań efemerycznych i nie stanowią procesu postępującego, którego unormowaniem

byłoby zniesienie pracy najemnej i wszelkiej hegemonii klasowej. Siła takiej na przykład szkoły Brentana i

jego zwolenników polega właśnie na podobnym zamierzeniu krytyczno-demonstracyjnym. Nie jest to

jednak chleb odpowiedni dla zębów pana Masaryka, który w rozdziale poświęconym krytyce wartości

dodatkowej (str. 250-313) zdradza zupełną niezdolność uchwycenia jej ekonomicznego związku z

omawianym przez siebie tematem.

Następnie autor, za pomocą przeglądu bibliografii na temat punktu spornego (vexata quaestio)

dotyczącego rzekomej głębokiej rozbieżności pomiędzy I a III tomem Kapitału, dochodzi do odrzucenia,

jako mylnej, teorii wartości opartej na pracy, żeby dalej nieco stwierdzić, iż Marks nie mógł przyjąć za

punkt wyjścia pojęcia użyteczności, gdyż jego (Marksa) krańcowy obiektywizm nie pozwalał mu na żadne

rozważania psychologiczne (!). Następnie wypowiada swoją opinię co do miejsca ekonomii w systemie

nauk w związku z jej zależnością od przesłanek socjologii ogólnej. Odrzuciwszy pojęcie ekonomii jako

nauki historycznej, pan Masaryk znowu wysuwa żądanie takiej nauki ekonomii, która bez krzyżowania się z

etyką, zajmowałaby się człowiekiem w ogóle, a nie tylko człowiekiem jako istotą pracującą. Sofistycznie

przy tym argumentuje, iż nie można znaleźć miernika dla pracy, która z kolei ma być miernikiem wartości;

jeśli zaś chodzi o wartość dodatkową, uważa ją za pomysł wyprowadzony z hipotetycznej konstrukcji

dwóch walczących ze sobą klas. Stosując wiele wybiegów, pisze apologię kapitalisty jako przedsiębiorcy,

to jest zarazem pracownika i kierownika; i piętnując klasę pasożytniczą i oszukańczy handel, postuluje

jednocześnie etykę, zgodnie z którą każdy ma wykonywać te obowiązki, które mu przypadły w udziale.

Wreszcie wyraża zadowolenie z tego, że Marks odkrył znaczenie społeczne zagadnienia drobnych

pracowników, przy okazji zaś wytyka mu szereg nieścisłości, jak na przykład – sprowadzenie pracy

złożonej do pracy prostej, nade wszystko jednak dziwny pogląd uznający walkę klas, podczas gdy nie ma

innej walki, jak tylko walka indywiduów.

Jeżeli wszakże tak łatwo jest zetrzeć na proch materializm historyczny, jeżeli pojmowanie walki

klasowej jako zasady rządzącej dynamiką historyczną jest tylko błędnym uogólnieniem źle zrozumianych

faktów, jeżeli oczekiwanie komunizmu jest zupełnie utopijnie, jeżeli twierdzenia Kapitału są tak oczywiście

błędne, jeżeli wszystkie podstawy zostały już obalone – to dlaczego pan Masaryk zadaje sobie trud pisania

dalszych dwustu stronic o prawie, etyce, religii i tak dalej, czyli o tych systemach, które nazywa

ideologicznymi? Mnie by na przykład wystarczyło to, co autor powiedział na stronicach od 509 do 519,

gdzie uczynił jakby wyłom w gęstej siatce paragrafów, aby dojść do czegoś w rodzaju ostatecznego

wyroku, który zresztą wskutek braków stylistycznych nie odznacza się ani zwartością myśli, ani

treściwością sformułowań; w tej próbie podsumowania jest jak gdyby zebrana charakterystyka marksizmu,

która to charakterystyka ma dodać większego blasku tezie autora. Marks – oto esencja tej charakterystyki –

wyznacza najbardziej wysunięty punkt graniczny reakcji przeciwko subiektywizmowi; przyroda to dla

niego prius, a świadomość jest tylko jej pochodną; stąd – absolutny pozytywny obiektywizm; historia jest

dla niego faktem poprzedzającym, a indywiduum faktem wtórnym; zatem – absolutna negacja

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 8 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Antonio Labriola – O tak zwanym kryzysie marksizmu (1899 rok)

indywidualizmu. Zagadnienie poznania ma charakter czysto praktyczny. Między naturą ludzką a historią

rodzaju ludzkiego istnieje doskonała zgodność. Nie ma innych źródeł poznania człowieka niż te zewnętrzne,

których dostarcza historia. Człowiek wyraża się całkowicie w tym, co czyni. Stąd podłoże ekonomiczne

warunkuje wszystko inne. Stąd praca – jako nić przewodnia historii. Stąd przekonanie, że różne formy

współżycia społecznego są tylko różnymi formami organizacji pracy. Stąd pogląd na socjalizm jako na coś

więcej niż zwykłe dążenie i oczekiwanie. Stąd pojmowanie komunizmu nie tylko jako układu stosunków

ekonomicznych, lecz jako przemiany całej świadomości, przemiany sięgającej poza granice wszystkich

obecnych iluzji, przemiany w całym systemie praktycznego humanizmu. Ale ten krańcowy obiektywizm

ponosi klęskę w nawrocie do Kanta, to znaczy w krytycyzmie. Marks pozostał niekompletny. Nie mógł

przewyższyć Hegla, nie znalazł adekwatnego wyrazu dla swoich dążeń, popadł w romantyzm typu Russa,

daremnie próbował odgrodzić się od Ricarda i Smitha, usiłując skrytykować ich teorie, i pozostał autorem

systemu niedokończonego. Jest w Marksie jakiś tragizm filozoficzny. Zmusza on stare już idee, aby służyły

nowym ideałom. Nie potrafił znaleźć innych pobudek skłaniających ludzi do działalności rewolucyjnej, jak

tylko bodźce czysto hedonistyczne, pozostał więc w swych rewolucyjnych zapędach arystokratą i

absolutystą.

Te szkice, które byłyby może sugestywne, gdyby je wykonał mistrz stylu, te szkice ukazują

skądinąd, jak poprzez całą historię ciągnie się wielka tragedia pracy

6

; naszego autora wszakże, z jego

akademickim pedantyzmem, tragedia ta nie porusza w najmniejszym nawet stopniu. Nowej koncepcji nie

przeciwstawia on jakiegoś innego umotywowanego poglądu na losy ludzkie, czyni tylko pewne zastrzeżenia

w imię „misji naszego czasu, polegającej na znalezieniu nowej syntezy nauk” (str. 513). I tu znów Hume, i

Kant, i pytanie: „Co jest prawda?” I potem znów wykład o zasadach neoetyki, która powinna przedsięwziąć

naukową krytykę społeczeństwa. Nowa filozofia powinna rozstrzygnąć problem religii, o którym Marks

sądził, że już go rozwiązał, przedstawiając religię jako formę urojenia. Pesymizm stanowi nutę dominującą

naszej epoki. Schopenhauer był bliski prawdy, gdy twierdził, że wola jest osnową świata. Pewnego rodzaju

pendant do jego filozofii dał Marks, tworząc swoją jednostronną teorię pracy. Podstawową wadą

marksizmu jest jego wyłącznie negatywny charakter. „Kapitał nie jest niczym innym, jak tylko

ekonomiczną transkrypcją Mefistofelesa-Fausta” (sic! str. 516 – kto mi nie wierzy, niech tam zajrzy!). No i

wreszcie dowiadujemy się – jeżeli tylko dobrze zrozumiałem – że w nawrocie do Kanta i w ugięciu się

ducha rewolucyjnego przed parlamentaryzmem zawiera się istota kryzysu, a innymi słowy – początek epoki

Masaryka w dziejach naszego globu.

A więc Kant i parlament! Ale jaki Kant? Czy ów pan Philister z Królewca, zasklepiony w swoim

najściślej prywatnym życiu? Czy ten drugi, rewolucjonista, autor pism wywrotowych, który Heinemu

wydawał się jednym z bohaterów Wielkiej Rewolucji? I jakiż to zwykły, tradycyjny parlament ma być

powołany do przeobrażenia historii? Powiedzmy zatem: Kant i Konwent; ale przecież Konwent nastąpił po

rewolucji, to znaczy po zburzeniu całego systemu społecznego, po obaleniu całego ustroju politycznego, po

wyzwoleniu wszystkich namiętności klasowych... Chyba dość na tym. Pan Masaryk, jako specjalista w

dziedzinie socjologii akademickiej, ma prawo nic nie wiedzieć o tej historii, pełnej życia i ruchu, pełnej

uczuciowych impulsów – historii, która tak pociąga wszystkich innych śmiertelników, umiejących

naprawdę odczuwać rzeczywistość ludzką; może więc nasz uczony trwać najspokojniej w przekonaniu, że

czas wstrząsów rewolucyjnych minął już na zawsze i że ludzkość wstąpiła definitywnie w okres powolnej

ewolucji, w okres sielanki pod rządami zrównoważonego i podniosłego intelektu.

Wróćmy jednakże do szufladek pana Masaryka.

Przegląd teorii państwa i prawa (str. 387-426) zwrócony jest zasadniczo przeciwko poglądowi,

zgodnie z którym zarówno państwo, jak i prawo są formacjami wtórnymi, pochodnymi w stosunku do

społeczeństwa w ogólności. Państwo istnieje od zarania ewolucji i będzie istnieć zawsze, bo ma

6

Niech mi wolno będzie powołać się tutaj na mój tomik pt. Z rozmów o socjalizmie i filozofii, list IX [w: Antonio Labriola,

Szkice o materialistycznym pojmowaniu dziejów, Warszawa 1961, str. 391 – Przyp. red.].

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 9 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Antonio Labriola – O tak zwanym kryzysie marksizmu (1899 rok)

uzasadnienie w intelekcie i moralności (str. 405); poza tym człowiek „dzięki swoim naturalnym

dyspozycjom nie tylko sam chętnie rozkazuje, ale również pozwala sobą kierować i chętnie poddaje się

rozkazom”. Nierówności przyrodzone usprawiedliwiają hierarchię (str. 406). I tak jest słusznie! Ale jeżeli

tak jest, to po co tyle się trudzić, aby dowieść, że prawo nie wynika ze stosunków ekonomicznych? Po co

tracić czas na zwalczanie egalitarnych doktryn Engelsa i po co uroczyście odwoływać się do autorytetu

Bernsteina (str. 409), który jakoby przywraca do czci państwo (i to, proszę sobie wyobrazić: akurat na

łamach czasopisma «Neue Zeit»), orzekając w imieniu socjalistów, że oni rzekomo nie chcą państwa znieść,

tylko je po prostu zreformować? Bardzo łatwo można na tej drodze osiągnąć zbieżność z pospolitym

zdrowym rozsądkiem, który podobnie jak nasz pan Masaryk nie uchyli się od twierdzenia, że istnieją

nierówności sprawiedliwe i niesprawiedliwe (sic!). Żeby chociaż dał jednocześnie ich właściwą miarę.

Pomijam rozdział zatytułowany „Nacjonalizm i internacjonalizm” (str. 426-465) – w którym autor,

oprócz wyrazów oburzenia z powodu słowianofobii Marksa, dał kilka cennych uwag o tych hamulcach

internacjonalizmu, które wypływają z samego ducha narodowego – zatrzymam się natomiast na

paradoksach, wypowiedzianych przez autora na temat religii (str. 455-481). Tu występuje na jaw

prawdziwy dekadent. W katolicyzmie i protestantyzmie widzi fakty jeszcze nader żywotne, a ponadto

niejednokrotnie decydujące o losach świata. Przecież my wszyscy jesteśmy albo katolikami, albo

protestantami. Przecież cała współczesna filozofia jest protestancka, filozofia zaś katolicka istnieje tylko

per nefas (a pański Comte, panie Masaryk?). Marks ma w sobie elementy katolicyzmu nie tylko dlatego, że

przyswoił sobie francuski socjalizm, który jest socjalizmem katolickim, niestrawnym dla świadomości

protestanckiej, ale również dlatego, że uznawał władzę autorytetu, był wrogiem indywidualizmu,

internacjonalistą i zwolennikiem absolutnego obiektywizmu (str. 476). Jak rewolucja francuska była w

poważnej mierze ruchem religijnym, tak też pierwiastek religijny zawiera się we współczesnym socjalizmie.

To tu, to tam przebija myśl, że katolicyzm i protestantyzm w pewnej mierze uzupełniają się nawzajem;

autor zapewne sądzi, że w łonie socjalizmu dojrzewa religia przyszłości, albowiem „wiara stanowi

najwyższy obiektywizm każdego normalnego człowieka, a więc ipso facto społeczny; jednakże

obiektywizm samego Marksa ma charakter nazbyt zgryźliwy” (str. 480).

Jeżeli religia jest wieczna, jeżeli państwo jest nieśmiertelne, jeżeli prawo jest naturalne – to trudno

sobie wyobrazić, by etyka mogła nie być ponadczasowa (str. 482-500). Autor nadaje świadomości moralnej

charakter faktu bezpośrednio danego i bezspornego. Nie będę się nad tym twierdzeniem zatrzymywał i

tłumaczył, że nie trzeba być historycznym materialistą ani po prostu materialistą, żeby pomiędzy bajki

włożyć owe dziecinne poglądy; niemniej wdzięczny jestem autorowi za cytaty z artykułów prasowych, w

których Bernstein, Schmidt i inni podobni do nich socjaliści bronią honoru etyki przed amoralizmem

Marksa (str. 497). Opuszczam rozdział omawiający stosunek socjalizmu do sztuki (str. 500-508).

Ze wszystkich powyższych względów czytając to, co pan Masaryk pisze w części piątej (str. 520-

585) o praktycznej polityce socjalizmu, poświęcając temu zagadnieniu dwa rozdziały, zatytułowane:

„Rewolucja i reforma” oraz „Marksizm i parlamentaryzm”, czytelnik styka się z tworem doktrynalnej

werbalistyki w całej okazałości. Że socjalizm w ostatnich pięćdziesięciu latach przeszedł ewolucję od sekty

do partii – jest rzeczą dostatecznie i powszechnie znaną. Że imperatywny i kategoryczny komunizm stał się

z kolei socjalną demokracją – to również nie nowina. Że partie socjalistyczne rozwijają obecnie różnorodną

i przystosowaną do okoliczności działalność – jest to zarówno fakt historyczny, jak i samo tworzenie

historii. Że przy tym wszystkim popełniane są błędy i zdarzają się praktyczne wahania – jest to rzecz ludzka

i trudna do uniknięcia. Niewątpliwe jest jednak i to, że dla zrozumienia tego rodzaju rzeczy trzeba żyć

wśród nich, odczuwać je i obserwować okiem historyka. Cóż atoli robi pan Masaryk? Nic nie widzi oprócz

czystych kategorii; i wszystko jest dla niego przejściem: od programowego rewolucjonizmu do

zaprzeczenia możliwości jakichkolwiek ruchów rewolucyjnych, od romantyzmu do praktycyzmu, od

rewolucyjnej arystokracji do demokratycznej etyki, od kategorycznego imperatywu do empiryzmu, od

czystego obiektywizmu do samokrytyki, od tytanizmu do nie wiem już czego jeszcze; wiadomo tylko, że

„Faust-Marks staje się wyborcą” (str. 562). Szczęśliwi jesteście wy, wyborcy socjalistyczni, którzy

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 10 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Antonio Labriola – O tak zwanym kryzysie marksizmu (1899 rok)

uzupełniacie Goethego – i oto znów osobliwa metoda polegająca na tym, żeby widzieć osobę Marksa

(którego biografii, jak autor twierdzi, z niewiadomych mi przyczyn nie zna! – str. 517) jakby przedłużoną

nieskończenie, uczestniczącą we wszystkich poczynaniach i przejawach działalności partii oraz prasy

socjalistycznej, a następnie ogłosić marksizm odpowiedzialnym za wszystkie słowa i postępki innych, a

panu Karolowi Marksowi kazać, aby się kajał z powodu tych słów i postępków i żałował za nie jak za

swoje własne. Ale Nemezys okazała się sprawiedliwa, albowiem owego poczciwego Marksa, który chciał

być wszystkim naraz – i niemieckim filozofem, i łacińskim rewolucjonistą, i protestantem, i katolikiem –

dosięgła wreszcie zemsta protestantyzmu (str. 566); i to jest ostateczny wyraz kryzysu, to jest prawdziwy

sens nowego 9 Thermidora Maksymiliana Karola Robespierre'a Marksa.

Nie warto byłoby podążać za autorem tam, gdzie zbiera on z całej prasy socjalistycznej i akt

partyjnych dowody na to, że marksizm został zdruzgotany przez samych marksistów, będących jakby

przedłużeniem Marksa. Teza autora głosi, że socjalizm staje się konstytucyjny. Żeby podeprzeć tę tezę,

wszystko jest dobre, nawet świadectwo E. Ferriego, który rzekomo powiedział – doprawdy nie wiem gdzie

– że republika jest prywatnym interesem partii burżuazyjnych. A więc żadna republika! Autor żywi

nadzieję, iż „socjalizm utraci ostre cechy doktryny ateistycznej, materialistycznej i rewolucyjnej i nabierze

koniec końców charakteru szczerze demokratycznego, stając się uniwersalną koncepcją życia i świata.

Polityka takiego demokratyzmu miałaby być prawdziwą polityką ogarniającą wszystkie dziedziny życia i

wszystkie obszary świata; będzie to polityka prowadzona sub specie aeternitatis” (str. 585). Ja ze swej

strony muszę wyznać, że z tego wszystkiego nic a nic nie rozumiem.

Przebrnąłem przez 600 stronic pana Masaryka ze szczególną sumiennością i cierpliwością – mimo iż

rodzaj moich zajęć rzadko kiedy pozwala mi na przeczytanie jakiejś książki jednym tchem. Ukazanie się

tego dzieła wzbudziło we mnie najżywsze zainteresowanie. Tak dużo mówiło się i plotkowało o kryzysie

marksizmu, przy czym zabierali głos ludzie o średnim lub bardzo niskim, a prawie zawsze niedostatecznym

wykształceniu, że wydawało mi się, iż można by wiele skorzystać z tego opus magnum autora, który posiał

nowe myśli w dziedzinie nauk społecznych. Jak dalece książka ta mnie rozczarowała, widać ze

wszystkiego, co dotychczas powiedziałem.

Jest rzeczą pewną, iż pan Masaryk nie ma nic wspólnego ze wszelkiego rodzaju zawodową

ignorancją i zuchwałym krętactwem, jakie, na skutek istnienia wielkiej ilości zdecydowanych krytyków

socjalizmu, w krótkim czasie tak bujnie rozkwitły w naszym szczęśliwym kraju, gdzie pienią się

najróżniejsze odmiany anarchizmu moralnego i intelektualnego. Nic nie łączy autora, o którym mówię, z

tak zwanym kryzysem marksizmu we Włoszech; nic prócz tej obcej etykietki, która została do nas

przeszczepiona za pośrednictwem prasy francuskiej.

Uczciwy i skromny zamiar pana Masaryka sprowadzał się do tego, aby wyśpiewać marksizmowi

requiem – w imię jakiejś innej filozofii. Materiały do swojej krytyki zebrał on w przypisach, co wymagało

cierpliwego i solidnego opracowania; a w imię czego i w jakiej intencji przeprowadzał swoją krytykę,

świadczy o tym cały tekst książki oraz jej ton – spokojny i rozważny. Kwestia społeczna jest faktem

socjalizm też jest faktem – socjalizm i marksizm obecnie stanowią jedno (autor powtarza to wielokrotnie i,

moim zdaniem, bardzo się co do tego myli); ale kwestia społeczna powinna znaleźć rozwiązanie inne niż to,

które przewiduje socjalizm-marksizm; poruszmy, przeróbmy, prześwietlmy Weltanschauung, na którym

opiera się marksizm; niech go na nowo przedyskutują sami marksiści lub prawie marksiści, a wnikniemy w

kryzys jako arbitrzy.

To, czego pan Masaryk – sam osobiście – chciałby dopiąć w praktyce, zrozumiemy może lepiej przy

innej okazji; muszę wszakże wyznać, iż ja ze swej strony wcale nie pałam żądzą dowiedzenia się tego.

Lektura książki pana Masaryka skłoniła mnie jednak do powtórnego przemyślenia całego wieku historii

idei.

Pozytywizm od samego początku deptał socjalizmowi po piętach. Ideologicznie biorąc, obie te

doktryny zrodziły się prawie jednocześnie w genialnym umyśle Saint-Simona. Były one jakby

uzupełnieniem przez antytezę zasad Wielkiej Rewolucji. Walka pomiędzy nimi toczyła się w różnorodnym

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 11 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Antonio Labriola – O tak zwanym kryzysie marksizmu (1899 rok)

środowisku saintsimonowskiego potomstwa. W pewnym momencie Comte stał się przedstawicielem reakcji

(arystokratycznej – powiedziałby pan Masaryk) i odpowiednio do swego systemu wskazał wszystkim

ludziom ich miejsce i przeznaczenie, w imię wszechwiedzącej i klasyfikującej nauki. W miarę tego, jak

socjalizm stawał się świadomością walki klasowej w orbicie produkcji kapitalistycznej, i w miarę tego, jak

socjologia, po wielu nieudanych próbach, konsolidowała się w materializmie historycznym – pozytywizm,

ten nieprawy spadkobierca ducha rewolucyjnego, zamknął się w pysze najdoskonalszej klasyfikacji nauk,

która z pogardą traktuje materialistyczną koncepcję samej wiedzy naukowej jako działalności ulegającej

zmianom odpowiednio do zmiany warunków praktycznych, to znaczy pracy. Masaryk jest człowiekiem

zbyt skromnym, żeby pretendować do tytułu papieża nauki, za jakiego uchodził Comte, ale jest w

dostatecznym stopniu profesorem, żeby wierzyć, iż Weltanschauung jest czymś wyższym aniżeli kwestia

społeczna prostych robotników. Można nim kręcić i wiercić nie wiem jak, a zawsze w profesorze będzie

tkwił ksiądz, który tworzy bóstwo, by potem oddawać mu cześć boską – czy to będzie fetysz, czy

poświęcona hostia.

A teraz możemy powiedzieć, żeśmy go zrozumieli.

Pragnąłbym bardzo przytoczyć niektóre miejsca z moich pism, gdzie wyjaśniałem różnicę pomiędzy

krytyką a kryzysem. Myślę jednak, że tym razem powiedziałem już dosyć.

Jak polityka nie może być niczym innym, tylko opartą na faktach i praktyczną interpretacją danego

momentu historycznego, tak socjalizm – mówiąc w ogólności, czyli nie biorąc pod uwagę różnicy

warunków pomiędzy poszczególnymi krajami – ma dziś przed sobą naprawdę trudny i złożony problem:

aby w równej mierze wystrzegać się daremnych romantycznych prób powtórzenia tradycyjnego

rewolucjonizmu (pan Masaryk powiedziałby, że socjalizm musi wystrzegać się ideologii), co i taktyki

przystosowania się i stępiania, która doprowadziłaby go, drogą ustępstw, do rozpylenia się w giętkim

mechanizmie burżuazyjnego świata. Pragnienie, oczekiwanie i nadzieja takiego złagodzenia się ze strony

socjalizmu sprawiły, iż w ostatnich czasach wielu obrońców współczesnego ustroju społecznego zaczęło

przywiązywać niezwykłą wagę do powszednich partyjnych polemik literackich, a skromną książkę

Bernsteina wyniesiono do godności symptomu historycznego

7

. Fakt ten zawiera w sobie zarazem

charakterystykę i osąd zarówno tej książki, jak i innych, podobnych; ale pan Masaryk nie ma z tym nic

wspólnego. Pan Masaryk jako czynny profesor uprawia filologię drogą zadrukowywania papieru.

7

Co do książki Bernsteina por. mój artykuł w czasopiśmie «Mouvement Socialiste», zeszyt z maja roku 1899.

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 12 -

www.skfm-uw.w.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Antonio Labriola – Sprawa Dreyfusa i sprawa Milleranda (1899 rok)
Antonio Labriola – Ku upamiętnieniu „Manifestu komunistycznego” (1895 rok)
Kazimierz Kelles Krauz – Kryzys marksizmu (1900 rok)
Antonio Labriola – Przeciwko rewizjonizmowi (1899 rok)
Antonio Labriola – Socjaliści włoscy do socjalistów niemieckich (1890 rok)
Antonio Labriola – Proletariat i radykałowie (1890 rok)
Antonio Labriola – Niepodległość Polski (1896 rok)
Antonio Labriola – Międzynarodowe sekretariaty pracy a ruch robotniczy i socjalistyczny we Włoszech
Kazimierz Kelles Krauz – Antonio Labriola (1904 1905 rok)
Antonio Labriola – Historia, filozofia, socjologia i materializm historyczny (1902 1903 rok)
Czy Islandia poradziłaby sobie tak dobrze z kryzysem, Polska dla Polaków, AAKTUALNOŚCI
Zarzšdzanie kryzysowe, Bezpieczeństwo wewnętrze 2 rok, bezpieczeństwo 2 rok materiały
Psychologiczne podstawy kryzysu Wykłady, notatki 2 rok
ZARZADZANIE W SYTUACJACH KRYZYSOWYCH, studia, II rok, ratownictwo medyczne
20091014 Wyklad 3 11 2009 A Stasch Kryzysy Unii Europejskiej, V ROK I SEMESTR

więcej podobnych podstron