13
Długo nie mogę zasnąć. Przez dobrych kilka godzin pilnuję ogniska
płonącego przed lepianką. W środku śpią nasi: Ella na hamaku, a
Szósta i Crayton na podłodze, pod kocami. Jakiś czas później
ogień przygasa i po trzaskających płomieniach pozostaje tylko
garść czerwonego żaru. Wodzę wzrokiem za wąsami dymu
snującymi się w powietrzu, skłębionymi w szare obłoki pod
baldachimem z liści. W końcu żar także gaśnie.
Po prostu nie mogę zasnąć. Przez tyle lat byłam zamknięta w
sierocińcu jak więzień, sama ze swoją zazdrością i gniewem. Teraz
nareszcie mogę o tym zapomnieć. Uwierzyłam, że kiedy jesteśmy
wszyscy razem, nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Czemu więc
wciąż, kiedy tylko mam chwilę, żeby pomyśleć, czuję w środku
pustkę? Wiem, czym ona jest. To samotność. Powtarzam sobie
jednak: nie jesteś sama.
Ósmy śpi na ziemi, przy ognisku, tak blisko żaru, jak tylko się
da. W blasku wstającego dnia zwinięty w kłębek wydaje się
bardzo mały. Leży pod cienką matą z poskręcanych pnączy, a
sen ma bardzo niespokojny. Obserwuję, jak co rusz przekręca się z
bok u na bok, przeczesując palcami włosy, które i bez tego są
dostatecznie zmierzwione. Dorzucam opału do ogniska, aby
maksymalnie podsycić żar, ale płomienie robią tyle trzasku, że
Ósmy zaczyna się kręcić niespokojnie. Nie wiem dlaczego, ale
budzi we mnie instynkt opiekuńczy, a jednocześnie, kiedy myślę o
jego muskularnych ramionach, chciałabym, żeby to on wziął mnie
pod opiekę. Coś chyba w tym jest, że przeciwieństwa się
przyciągają. On jest zawsze skłonny do żartów, a ja... A ja nie.
Przypominam sobie, jak opowiadał o wizji, w której widział
Setrakusa Ra. To największe zagrożenie ze wszystkich: ten jeden
przeciwnik jest dla nas bardziej niebezpieczny niż armia dobrze
uzbrojonych Mogów. Wiem, Crayton uważa, że nie jesteśmy
jeszcze gotowi stanąć z nim do walki. Nasze Dziedzictwa nie
wykształciły się w pełni, nie mieliśmy okazji wspólnie trenować,
więc nie umiemy wałczyć jak drużyna, a poza tym musimy
odnaleźć brakujące numery: Czwarty, Piąty i Dziewiąty. Dopiero
wtedy będziemy mogli stawić czoło takiemu mocarzowi jak
Setrakus Ra. Wczoraj powiedziałam o tym na głos, a Ósmy
potrząsnął głową rozdrażniony takim sceptycyzmem.
Wiem, że razem możemy go pokonać — powiedział. —
Widziałem go w snack i czułem jego moc. Wiem, do czego jest
zdolny, ale znam też nasze możliwości, a te daleko przekraczają
jego najśmielsze marzenia. Wierzę w naszą siłę. Musimy jednak być
pewni zwycięstwa, każde z nas, inaczej nic z tego nie wyjdzie.
Zgadzam się — przytaknął Crayton — ale najpierw musimy
odszukać pozostałych. Kiedy zbierzecie się razem, wzrosną szanse
na zwycięstwo.
Był zmartwiony, słyszałam to wyraźnie. Ósmy obstawał przy
swoim, niezachwiany w przekonaniu, że możemy pokonać wodza
Mogów we czwórkę.
Moje sny doprowadziły mnie do was — przekonywał — i te
same sny mówią mi, że damy radę. Nie możemy uciekać nawet
po to, żeby szukać pozostałych.
Teraz Ósmy budzi się i wstaje, przeciągając zesztywniałe
mięśnie. Koszula podjeżdża mu do góry, odsłaniając kawałek
brzucha. Chłopak pochyla się, podnosi z ziemi drewnianą laskę i
obraca ją w palcach. Nie mogę oderwać od niego oczu. To
nowe, nieznane do tej pory uczucie rodzi we mnie jednocześnie
wstyd i ekscytację.
Dokąd chcecie jechać? — pyta Ósmy, wodząc wzrokiem po
naszych twarzach.
Na wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych — od
powiada Szósta, trącając stopą koniec jego laski, która wylatuje w
powietrze i zatrzymuje się w jej dłoni.
Niezły Z nich duet komików. Szósta odrzuca Ósmemu laskę, a
on udaje, że skacze po nią, umyślnie upuszczając ją na ziemię. Ich
zabawy przypominają flirt i muszę przyznać, że czuję się zazdrosna.
Nawet gdybym chciała, nie umiałabym tak się odnosić do
Ósmego i w ogóle do nikogo. A Szósta już taka jest — wyluzowana.
Nic dziwnego, że świetnie się bawią.
No dobrze — wzdycha Ósmy — skoro tak uważacie...
Możliwości podróży mamy kilka. Chcecie lecieć samolotem?
Starczy nam pieniędzy na bilety dla wszystkich?
Crayton poklepuje się po kieszeni koszuli.
Nie będzie z tym problemu.
Świetnie. W takim razie wracamy do New Delhi, tam
kupujemy bilety i w Stanach możemy być za mniej więcej dobę.
Druga możliwość jest taka, że za kilka godzin jesteśmy w Nowym
Meksyku.
Wszyscy nie możemy się teleportować — zwraca mu uwagę
Szósta, rysując czubkiem Luta kółko na piasku.
Może i możemy — odpowiada Ósmy z chytrą miną, dodając
do jej kółka parę oczu, nos i szeroki uśmiech.
Oboje spoglądają na siebie, szczerząc zęby. — Musimy tylko udać
się w pewne miejsce, niedaleko stąd, a potem już będzie z górki.
Wystarczy mieć wiarę. Wielką wiarę.
Widać, że trzymanie nas w niepewności sprawia mu frajdę.
Zerkam w lewo, w prawo — wszyscy kiwają głowami do tego
stopnia zarażeni jego pewnością siebie, że zapominają zapytać o
szczegóły tego planu. A ja nie chcę być jedyną, która zwróci mu
uwagę, że nie mamy zielonego pojęcia, na czym właściwie ten
plan polega.
Szybciej niż samolotem — zamyśla się Ella. — I chyba
znacznie fajniej?
Zainteresowałeś mnie. — Crayton podnosi mój kuferek i
zarzuca go sobie na ramię. — Musisz nam pokazać to, o czym
mówisz. Im szybciej, tym lepiej. Jeśli Setrakus Ra przybył już na
Ziemię, to pośpiech jest jak najbardziej wskazany.
Ósmy ucisza go, unosząc palec. A potem szybko ściąga
koszulę i wyskakuje ze spodni. Widok zapiera dech w piersi.
Nie ruszę się nigdzie przed porannym pływaniem — oznajmia,
puszczając się pędem w kierunku urwiska, przez które przelewa się
wodospad.
Odbija się w pełnym biegu i rozkłada ręce, zawisając w
powietrzu niczym szybujący ptak. Podbiegam do krawędzi i
spoglądam w dół akurat wtedy, gdy on, tuż przed pluśnięciem w
wodę, zamienia się w czerwonego miecznika i nurkuje, aby
wynurzyć się we własnej postaci. Nagle nachodzi mnie ochota,
żeby skoczyć za nim, i zanim się obejrzę, już jestem w jeziorze.
Woda jest niesamowicie zimna, ale kiedy wystawiam głowę,
aby zaczerpnąć powietrza, czuję na twarzy rumieniec. Co się ze
mną dzieje? Zazwyczaj nie jestem taka spontaniczna.
Niezły skok — chwali Ósmy, podpływając do mnie. Kiedy
potrząsa głową, lśniące czarne loki oblepiają mu czoło. — Mam
do ciebie mówić Marina czy Siódma? Jak wolisz?
Jak chcesz. Wszystko mi jedno. — Zaczynam się wstydzić.
Podoba mi się imię „Marina” — decyduje Ósmy, nie wiedząc,
że mam dokładnie takie samo zdanie. — Powiedz mi, Marino,
jesteś w Indiach po raz pierwszy?
Tak. Długo mieszkałam w Hiszpanii. W sierocińcu.
W sierocińcu? No cóż, przynajmniej miałaś tam towarzystwo.
Mogłaś się przyjaźnić z różnymi dzieciakami. Nie to co ja.
Widać wyraźnie, że bardzo doskwierała mu samotność.
Uznałam, że lepiej go nie oświecać i nie wyjaśniać, że ani jedna
dziewczyna z sierocińca mnie nie lubiła i nie miałam żadnych
przyjaciół, dopóki nie zjawiła się Ella; wzruszyłam tylko ramionami.
Pewnie masz rację — przyznaję. — Ale teraz jestem
szczęśliwsza.
Wiesz co, Marino? Podobasz mi się — mówi Ósmy. W jego
ustach moje imię brzmi tak, jakby delektował się jego smakiem. —
Jesteś świetna, chociaż taka spokojna. Przypominasz mi...
Nagle z wielkim pluskiem coś ląduje pomiędzy nami,
wzburzając fale, które odpychają nas od siebie. Po chwili spod
wody wynurza się Szósta; jej włosy spływają gęstą złotą strugą po
plecach. Nie mówiąc ani słowa, nurkuje z powrotem, pociągając
Ósmego za sobą. Ja też się zanurzam, aby popatrzeć, jak mocują
się pod wodą; wreszcie chłopak, roześmiany od ucha do ucha,
błaga o litość, a Szósta puszcza go.
Ależ ty jesteś silna — dyszy Ósmy, wynurzając się i zanosząc
kaszlem.
Nie zapominaj o tym — uśmiecha się ona. — Możemy już stąd
iść?
Widząc ich splątane ciała, poczułam ukłucie zazdrości, ale
nie czas teraz na to. Zanurzam głowę; potrzebuję kilku chwil, żeby
się pozbierać. Napełniam płuca wodą i tonę, aż wreszcie moje
stopy dotykają skalistego, pokrytego mułem dna. Siadam w tej
gęstej brei, próbując poukładać myśli. Jestem na siebie zła ze tę
wrażliwość, bezradność. To tylko zauroczenie ! Nic więcej! Bo tak
naprawdę wcale mnie nie obchodzi, czy Ósmy woli gładkie,
piękne włosy Szóstej od mojej niesfornej strzechy. Przecież ona nie
jest i nie może być moją rywalką. Musimy działać zespołowo, ufać
sobie nawzajem. Nie chcę złościć się na Szóstą, zwłaszcza po tym
wszystkim, co dla mnie zrobiła. Przez kilka chwil krążę w tę i z
powrotem po dnie jeziora, usiłując wymyślić jakiś dowcipny tekst,
który rzucę po wyjściu z wody. Dam radę, powtarzam sobie w
myślach.
Rozglądając się, dostrzegam, że jestem dokładnie pod
wodospadem, gdzie przejrzysta woda iskrzy się i mieni. Nagle
wpada mi w oko błysk światła odbitego od jakiejś powierzchni ; w
mule tkwi długi srebrzysty przedmiot.
Podpływam, chcąc przyjrzeć się z bliska. Obiekt ma około
pięciu metrów długości. Okrążam go, uświadamiając sobie z
niebotycznym zdumieniem, że to szyba kabiny jakiegoś pojazdu. W
środku dostrzegam fotel, a na nim — loryjski kuferek. Nie do wiary!
Czyżby to był ten sam mogadorski statek, który Ósmy widział w
dniu, w którym zginął jego Cepan? Oglądam się za siebie, słysząc
czyjś zdławiony krzyk, ale nie, nic się nie dzieje, to tylko ja.
Odnajduję klamkę i ciągnę za nią, ale właz ani drgnie
przygnieciony ciśnieniem wody na dnie jeziora. Mimo to szarpię
dalej, aż wreszcie kabina daje się otworzyć. Świeża woda jeziora
miesza się z tą, która zalegała w środku. Biorę w dłonie oślizgły
kuferek i wynurzam się jak najszybciej.
Na powierzchni widzę, że Szósta i Ósmy siedzą na trawie i
rozmawiają. Ella wymachuje przyniesioną z lepianki laską, najpierw
nad głową, a potem przed sobą. Crayton obserwuje swoją
podopieczną, opierając podbródek na dłoniach. Kiedy wychodzę
z wody, Ella wbija laskę w ziemię i woła:
Marina!
No jesteś! Gdzie się podziewałaś? — pyta Ósmy,
podchodząc do brzegu.
Wyłaź! — dodaje Szósta. — Musimy stąd spadać.
Wyciągam znaleziony kuferek spod wody, unosząc go wy-
soko, żeby wszyscy zobaczyli. Uśmiechnięta tak szeroko, że aż kolą
mnie policzki, nie zwracam najmniejszej uwagi na ohydną, mętną
wodę, która leje mi się na głowę. Cudownie widzieć ich szeroko
otwarte usta i oczy wielkie jak spodki. Tak mnie to kręci, że zamiast
wyjść i podać komuś kuferek, przepycham go w powietrzu
telekinezą, zatrzymując w pobliżu Ósmego i Szóstej.
Ósmy! — wołam. — Zobacz, co znalazłam!
Chłopak znika w jednej chwili z trawy, by pojawić się obok
kuferka. Bierze go w ręce i przyciska do piersi, choć jest cały w
szlamie. Potem, nie wypuszczając go z rąk, teleportuje się z
powrotem tam, gdzie stał.
Nie mogę w to uwierzyć — mówi wreszcie oszołomiony. —
Przez cały czas miałem go pod samym nosem.
Był w kabinie mogadorskiego statku, który leży na dnie jeziora
— uściślam, wychodząc z wody.
Ósmy znów się teleportuje, tym razem tak blisko mnie, że
niemalże ociera się nosem o mój nos. Zanim zdążę uprzytomnić
sobie, jakie to miłe czuć na twarzy jego ciepły oddech, on łapie
mnie w ramiona i mocno całuje w usta, wirując jak fryga.
Sztywnieję na całym ciele, nie wiedząc, co zrobić z rękami. W
ogóle nie wiem, co mam robić, więc po prostu... niech się dzieje,
co chce. Jego usta są słone i słodkie jednocześnie. Cały świat
znika i mam wrażenie, że unoszę się w czarnej pustce.
Kiedy Ósmy stawia mnie z powrotem na ziemi, odchylam
głowę, zaglądając mu w oczy. Wystarczy jedno spojrzenie i już
wiem, że to, co ja przeżyłam jako wspaniałą chwilę
romantycznego uniesienia, dla niego było spontanicznym gestem
wdzięczności. I niczym więcej. Jestem głupia. Naprawdę muszę
wybić sobie z głowy to zadurzenie.
Nigdy nie pływam w tym miejscu — mówi Ósmy. — Zawsze
wskakiwałem do wody z tamtej strony jeziora. — Kręci głową. —
Nigdy się stamtąd nie ruszałem. Dziękuję, Marino.
Nie ma za co — szepczę wciąż jeszcze półprzytomna po
pierwszej części jego podziękowania.
No dobrze, przywitałeś się ze starym przyjacielem, a teraz
może go otworzysz? — proponuje Crayton. — Nie daj się prosić!
Aha! Jasne, pewnie, że tak! — woła Ósmy, teleportując się z
powrotem do kuferka.
Szósta podchodzi do mnie.
To było niesamowite, Marino! — Ściska mnie mocno, a
potem cofa się na długość wyciągniętych rąk i potrząsa za
ramiona, uśmiechając się znacząco i dodając ściszonym głosem:
— Czy mnie wzrok nie mylił, że Ósmy pocałował cię w usta?
Trochę to dziwne, co? — odpowiadam również szeptem,
wypatrując uważnie na jej twarzy wszelkich śladów zazdrości. —
Ale dla niego to chyba nic nie znaczyło.
Nie, wcale nie dziwne. To było świetne.
Szósta szczerze się cieszy z tego, co mnie spotkało. Jak
przyjaciółka alko siostra. Wstyd mi, że byłam o nią zazdrosna. W
tym momencie Ella zaczyna naśladować głosem granie werbla,
dając znak, że Ósmy zaraz otworzy swój kuferek. Oglądamy się na
niego.
Ósmy kładzie dłonie na kłódce, która niemalże natychmiast
zaczyna drżeć. Wieko kuferka unosi się sprężyście, a on
błyskawicznym ruchem wsuwa ręce do środka aż po same łokcie,
chcąc dotknąć wszystkiego naraz. Cieszy się jak dziecko, które
otworzyło pudło z zabawkami. Stajemy dookoła, żeby też coś
zobaczyć. Dostrzegam kilka kamieni podobnych do tych, które
widziałam w swoim kuferku, ale pozostałe przedmioty nie
przypominają niczego z mojej Schedy. Jest tam i szklany pierścień, i
zakrzywiony róg, jakby jeleni. Ósmy dotyka kawałka czarnej
tkaniny, która w jego palcach migocze błękitem i czerwienią, a
potem wyjmuje złotą pałeczkę długości ołówka.
O — mówi — miło znów cię widzieć.
Co to? — pyta Szósta.
Nie wiem, jak się naprawdę nazywa, ale ja mówię na to
„duplikator”.
Ósmy unosi pałeczkę nad głową jak czarodziejską różdżkę.
Kiedy potrząsa dłonią, pałeczka się wydłuża i rozwija niczym
zrolowany zwój. Po chwili ma już kształt złotego arkusza o
rozmiarach przeciętnej futryny; gdy Ósmy prostuje palce, arkusz
zawisa w powietrzu. Chłopak chowa się za tą kurtyną i zaczyna
robić pajacyki, a my widzimy tylko jego dłonie i stopy ukazujące
się zza niej.
No dobra — mruczy Szósta. — To jest najdziwniejsza rzecz,
jaką widziałam w życiu.
Ósmy teleportuje się — staje obok niej i przechyla głowę,
drapiąc się po brodzie jak juror oceniający czyjś występ. Wszyscy z
powrotem odwracamy wzrok w stronę złotego arkusza, zza
którego wciąż widać dłonie i stopy poruszające się miarowo w dół
i w górę. Zaraz... Jest dwóch Ósmych! Ten stojący obok Szóstej
klaszcze i wyciąga rękę, a arkusz składa się i ściąga, lądując w
jego dłoni jako krótka pałeczka.
Imponujące — mówi Crayton, nagradzając pokaz głośnymi,
miarowymi oklaskami. — Ten gadżet już niedługo bardzo nam się
przyda. Przynajmniej do odwracania uwagi przeciwnika. Do tego
nadaje się świetnie.
Kilka razy posłużyłem się nim, żeby wykraść się z domu —
wyznaje Ósmy. — Reynolds nigdy się nie zorientował, że tak
umiem. Zawsze, nawet kiedy jeszcze żył, próbowałem wszystkiego,
żeby wykorzystać moje Dziedzictwa do maksimum.
Crayton podaje mu ubranie, które zdjął przed skokiem do
wody, i podnosi mój kuferek.
Naprawdę musimy już ruszać w drogę.
Ej, daj spokój. — Ósmy wciąga spodnie, skacząc dookoła.
Rzuca okiem na Craytona i wyjaśnia przymilnym głosikiem: —
Przed chwilą odzyskałem swój kuferek. Nie mogę się z nim
zapoznać? Bardzo mi go brakowało.
Później — ucina Crayton, ale kiedy odwraca się do nas.
widzę, że jest uśmiechnięty.
Ósmy odkłada złotą pałeczkę do kuferka i wyciąga stamtąd
zielony kryształ, który wsuwa do kieszeni. Potem zatrzaskuje wieko i
podnosi kuferek z tragicznym westchnieniem .
No dobrze... — jęczy żałośnie. — Spotkanie po latach musi
więc poczekać. Wszyscy za mną!
Ile razy Setrakus Ra odwiedził cię we śnie? — pyta Crayton
Ósmego.
Idziemy już ponad pięć godzin, powoli wspinając się po
zboczu góry. Ósmy prowadzi nas krętym szlakiem, który bardziej
przypomina półkę skalną niż ścieżkę. Wszędzie zalega cienka
warstwa śniegu i kula brutalny wicher. Marzniemy na kość, ale z
pomocą przychodzi nam Dziedzictwo Szóstej, która odpycha od
nas śnieg i wiatr. Panowanie nad pogodą to z całą pewnością
jedno z najbardziej użytecznych loryjskich Dziedzictw.
Odzywał się do mnie już od jakiegoś czasu, próbował zwieść i
wyprowadzić z równowagi — odpowiada Craytonowi Ósmy — ale
odkąd przyleciał na Ziemię, roki to częściej. Wyśmiewa się ze mnie,
kłamie, a ostatnio namawiał, żebym się poświęcił za wszystkich:
jeśli oddam życie, wy będziecie mogli wrócić na Lorien. Ostatnio
atakował jeszcze mocniej niż zazwyczaj.
Co to znaczy „atakował”? — chce wiedzieć Crayton.
Zeszłej nocy pokazał mi w wizji mojego przyjaciela Devdana
wiszącego na łańcuchach. Nie wiem, czy to wydarzyło się
naprawdę, czy może to była sztuczka, ale mocno namieszało mi
w głowie.
Czwarty też go widzi — wtrąca Szósta.
Ósmy obraca się z zaskoczoną miną i dalej idzie tyłem,
układając sobie wszystko w głowie. Jedną stopę stawia
niebezpiecznie blisko krawędzi; widząc to, wyciągam nerwowo
rękę, ale on nawet się nie chwieje.
Wiecie, chyba widziałem go dzisiaj w nocy — mówi dalej. —
Dopiero teraz sobie przypomniałem. Czwarty to wysoki blondyn?
Wysoki i przystojniejszy od ciebie — uśmiecha się Szósta. —
Tak, to on.
Ósmy zatrzymuje się w miejscu, marszcząc brwi w głębokim
zastanowieniu. Przepaść, która otwiera się po lewej, ma jakieś
sześćset metrów.
Zawsze uważałem — dodaje Ósmy zamyślony — że to ja, ale
chyba jednak się myliłem.
Ze co ty? — pytam, błagając go w myślach, żeby odsunął
się od urwiska.
Ze ja to Pittacus Lore.
Dlaczego tak uważałeś? — drąży Crayton.
Bo Reynolds powiedział mi kiedyś, że Pittacus i Setrakus Ra
zawsze umieli nawiązać kontakt ze sobą. Ale teraz mówicie, że
Czwarty też to potrafi, więc już sam nie wiem.
Odwraca się z powrotem i znów idzie przodem.
Ale jak to możliwe, żeby ktoś był Pittacusem? — pyta Ella.
Każde z nas ma zająć miejsce jednego członka
Starszyzny, więc to chyba musi oznaczać, że ktoś zastąpi Pittacus
Lore — wyjaśnia Szósta. — Czwarty dowiedział się tego z listu od
swojego Cepana. Czytałam ten list. Docelowo mamy przewyższyć
mocą poprzednią Starszyznę. Dlatego Mogadorczykom tak się
spieszy. Chcą zdążyć, zanim staniemy się dla nich zagrożeniem,
nauczymy się lepszych form obrony i ataku. — Ogląda się na
Craytona, który przytakuje wszystkiemu, co ona mówi.
Chyba tylko ja wiem tak niewiele — a w zasadzie zupełnie nic
— o własnej historii. Adelina nie chciała mi nic mówić, nigdy nie
odpowiadała na żadne pytania i nawet słowem nie dała do
zrozumienia, jakie mogą być moje przyszłe możliwości. Muszę
wierzyć, że pewnego dnia, kiedy przyjdzie właściwy czas, sama
odkryję, kim jestem. Czasami jest mi przykro, gdy pomyślę o tym,
co mogłabym już wiedzieć, o tym, jak powinno było wyglądać
moje dzieciństwo. Nie mam jednak czasu żałować tego, czego
zmienić już nie można.
Ella zbliża się do mnie, ocierając dłonią o moją dłoń.
Wyglądasz na smutną. Wszystko w porządku?
Uśmiecham się do niej.
Nie jestem smutna, tylko zła na siebie. Zawsze winiłam
Adelinę za to, że moje Dziedzictwa nie osiągnęły właściwego
poziomu, ale spójrz na Ósmego: on też stracił Cepana, a mimo to
dał radę rozwinąć to, co miał.
Przez kilka minut idziemy w milczeniu, aż wreszcie Ósmy
przerywa ciszę.
Czy ktoś kiedyś żałował, że Starszyzna nie dała nam
zamykanych plecaków zamiast... tego? — pyta, przekładając swój
kuferek z ramienia na ramię.
Oglądam się na Craytona dotknięta nagłym wyrzutem
sumienia. Pod chodzę, żeby wziąć od niego swój kuferek, ale on
tylko odpycha mnie delikatnym ruchem.
Na razie go poniosę, Marino. Niedługo sama będziesz
musiała dźwigać ten ciężar, ale jeszcze ci pomogę.
Znów przez kilka minut maszerujemy w milczeniu, aż ścieżka
wiodąca skrajem przepaści nagle się urywa. Do szczytu pozostało
nam jeszcze kilkaset metrów. Wodzę wzrokiem po górskiej
panoramie po lewej stronie. Himalaje są olbrzymie i ciągną się
chyba bez końca. Widok zapiera dech w piersi; mam nadzieję, że
zapamiętam go na zawsze.
A teraz dokąd? — pyta Szósta, mierząc sceptycznym
spojrzeniem wznoszącą się nad nami górę. — Nie damy rady wejść
prosto na szczyt. A innych możliwości nie widzę.
Ósmy wskazuje dwa gigantyczne głazy wparte w górskie
zbocze, a potem zaciska dłoń w pięść. Głazy rozsuwają się na
koki, ukazując kręte kamienne schody prowadzące pod skalną
ścianę. Ósmy wstępuje na stopnie. Idziemy za nim. Perspektywa
tego, co nas czeka, przyprawia mnie o klaustrofobię i przytłacza
poczuciem zagrożenia. Jeśli ktoś wejdzie tutaj za nami, to nie
będzie już odwrotu.
Jesteśmy prawie na miejscu — mówi Ósmy, oglądając się
przez ramię.
Na schodach jest zimno; kije od nich lodowaty chłód, który
wsiąka w stopy i przenika całe ciało. Kiedy nareszcie się kończą,
przed nami otwiera się olbrzymia jaskinia wykuta we wnętrzu góry.
Po kolei wynurzamy się z korytarza, rozglądając się z po-
dziwem dookoła. Sklepienie wisi kilkaset metrów nad nami, a
ściany są gładkie, wypolerowane. Na jednej z nick znajduje się
powtórzony dwukrotnie rysunek: dwie równoległe, głęboko wykute
w skale linie pionowe, wysokie na ponad dwa metry i odległe od
siebie o półtora. Pomiędzy nimi widnieje niewielki błękitny trójkąt, a
nad nim — trzy krótkie łuki ułożone poziomo.
To mają być drzwi? — pytam, wodząc oczami po tych
liniach.
Ósmy staje z boku, żebyśmy mogli się przyjrzeć.
Nie, to nie „mają być” drzwi. To są drzwi. A prowadzą do
najdalszych zakątków Ziemi.