Dalton Annie Melania w starożytnym Rzymie

background image

5

Rozdzia³ 1

K

iedyœ myœla³am, ¿e bycie anio³em to sama s³odycz

i szczêœcie. Wyobra¿a³am sobie, jak przecinam prze-

stworza, mkn¹c na Ziemiê, nios¹c ludziom pokój, radoœæ

i tak dalej. Potem wracam do Akademii Anio³ów, wy-

skakujê z bojówek, wbijam siê w krótki b³yszcz¹cy top

i biegnê z kumplami tañczyæ do bia³ego rana. Gdyby

tylko...

Nie zrozumcie mnie Ÿle, kocham swoj¹ pracê. Ale ten

zawód ma jedn¹, zdecydowanie z³¹ stronê. Z³omy nigdy

nie odpoczywaj¹. Bez przerwy sabotuj¹ nasze poczynania

i czasami nieŸle daj¹ nam w koœæ.

Z³e Moce okreœla siê oficjalnie jako Opozycjê. Ale my

z przyjació³mi mówimy na nich Z³omy. Agenci Z³omu s¹

pod ka¿dym wzglêdem przeciwieñstwem anio³ów. W od-

ró¿nieniu od nas nie maj¹ te¿ w³asnych cia³ ani osobo-

woœci.

background image

6

S¹dzicie, ¿e im z tym niewygodnie, co? Akurat! W ci¹-

gu wieków Z³omy wykszta³ci³y przera¿aj¹c¹ umiejêtnoœæ

przybierania dowolnego kszta³tu i postaci. Mimo ¿e do-

skonale potrafi¹ siê maskowaæ, zawsze zdradzaj¹ ich flu-

idy. W ka¿dym razie my, anio³y, ich obecnoœæ wykrywamy

natychmiast. Podobnie jak ludzie obdarzeni szczególn¹

wra¿liwoœci¹, zw³aszcza dzieci. Wiêkszoœæ mieszkañców

Ziemi uwa¿a jednak, ¿e jeœli ktoœ wygl¹da jak cz³owiek

i zachowuje siê mniej wiêcej jak cz³owiek, to na pewno

jest cz³owiekiem. Nie zwracaj¹ uwagi na to, jak ci rzeko-

mi ludzie wp³ywaj¹ na ich samopoczucie.

Jeœli cz³owiek znajdzie siê, nawet na krótko, w polu od-

dzia³ywania toksycznych fluidów Z³omów, ulega zatruciu.

¯ycie wydaje mu siê wtedy pasmem cierpieñ. Myœli sobie:

„Nic nie ma sensu. Nie obchodzi mnie, co siê stanie z t¹

g³upi¹ planet¹. W³¹czmy telewizor i niech siê inni martwi¹”.

Rozumiecie, o co mi chodzi? To nie s¹ wasze myœli.

To gadanina Z³omów. Chc¹ wam wmówiæ, ¿e ¿ycie na

Ziemi jest smutne i nic niewarte. Wpychaj¹ was w depre-

sjê. A kiedy cz³owiek jest zrozpaczony, bardzo trudno nam

do niego dotrzeæ.

Jak dot¹d wraca³am z Ziemi bez szwanku. Zdarza siê

jednak, ¿e agenci odnosz¹ powa¿ne rany. Anielscy prakty-

kanci nale¿¹ do grupy szczególnego ryzyka. Dlatego te¿

warsztaty poœwiêcone C.S. – Ciemnej Stronie – s¹ w na-

szej szkole obowi¹zkowe.

Nienawidzê tych zajêæ. Godzinami trzymaj¹ nas w bu-

dynku Agencji, podczas gdy zawodowi niebiañscy agenci

przeprowadzaj¹ jedno symulowane spotkanie ze Z³oma-

mi za drugim. Takie warsztaty to najbezpieczniejszy spo-

background image

7

sób szkolenia niedoœwiadczonych m³odych anio³ów, na-

uczenia ich, jak sobie radziæ w sytuacji rzeczywistego za-

gro¿enia. Symulacje s¹ jednak takie realistyczne! Pod ko-

niec dnia ma siê wra¿enie, ¿e zwiedzi³o siê wszystkie

zakamarki Piek³a.

Po ostatnich warsztatach C.S. wróciliœmy do akade-

mika dopiero nad ranem. Wziê³am d³ugi, gor¹cy prysz-

nic, ¿eby zmyæ nieprzyjemne zapachy (symulacje s¹ bar-

dzo realistyczne) i narzuci³am star¹ koszulkê z napisem

J

ESTEŒ

ANIO£EM

. By³am zbyt przejêta, ¿eby zasn¹æ, wiêc

posz³am do pokoju Loli wy¿ebraæ kubek gor¹cej czekola-

dy, jej specjalnoϾ.

Drzwi otworzy³y siê, zanim zd¹¿y³am zapukaæ. Pod

maseczk¹ trudno by³o rozpoznaæ twarz Loli. Bez s³owa

wci¹gnê³a mnie do pokoju, wcisnê³a do rêki kubek z cze-

kolad¹, wyklepa³a moj¹ ulubion¹ poduchê do siedzenia

na pod³odze i spokojnie zabra³a siê do dalszych zabiegów

kosmetycznych.

Lola Sanchez, dla przyjació³ Loluœ, to siostra ducho-

wa, której szuka³am od pocz¹tku œwiata. Jesteœmy niesa-

mowicie do siebie podobne. Obie mamy d³ugie nogi i w³o-

sy, nad którymi trudno zapanowaæ. Lubimy identyczn¹

muzykê. Nawet ubieramy siê podobnie, chocia¿ Lola, jako

dziewczyna z przysz³oœci, jest w tej dziedzinie trochê bar-

dziej zwariowana. Ma te¿ zwyczaj nadawania przyjacio-

³om dziwacznych przezwisk. Naszego cudownego kum-

pla, Reubena, przezwa³a Groszkiem, a ja jestem Boo. Nie

mam pojêcia, dlaczego!

Zwinê³am siê na poduszce, popijaj¹c czekoladê i na-

rzekaj¹c na anielskie ¿ycie.

background image

8

– W tym biznesie nie ma siê ani chwili dla siebie. Ca³y

czas jest coœ do roboty.

– To dlatego, ¿e jesteœmy na paœmie szybkiego ruchu,

dziecinko – wymamrota³a niezbyt wyraŸnie Lola, gdy¿

maseczka nie pozwala³a jej otwieraæ szeroko ust.

– Ruchu dok¹d, w³aœciwie? – zapyta³am.

– Ruchu bêd¹cego ewolucj¹, g³uptasie.

– Jak ja mam doœæ tego s³owa! – jêknê³am. – Czy

wszystko musi podlegaæ ewolucji i zamieniaæ siê w coœ

innego? Na przyk³ad lasy w wêgiel, a wêgiel w diamenty.

A ludzie zamieniaj¹ siê w anio³y, a anio³y w... cokolwiek to

jest. To siê nazywa hiperaktywny wszechœwiat. Dlaczego

nie móg³by, dla odmiany, trochê przyhamowaæ!

– Wiesz, co mówi pan Albright? Nie lekcewa¿cie ewo-

lucji, to...

– ...jedyna rzecz, w któr¹ siê wszyscy bawi¹! – do-

koñczy³am ponuro.

Lola posz³a do ³azienki, ¿eby umyæ twarz.

– Niebiañskie fluidy nie tylko daj¹ nam przyjemny

wygl¹d – zawo³a³a, przekrzykuj¹c szum wody. – Przekszta³-

caj¹ nas wewnêtrznie. Szko³a to w zasadzie kosmiczna cie-

plarnia. Dlatego ¿yjemy tak intensywnie.

Westchnê³am.

– Nie czujê siê tak, jakbym by³a na paœmie szybkiego

ruchu dok¹dkolwiek, Loluœ. Czujê siê nie na miejscu.

Lola nale¿y do dziewcz¹t, które mówi¹ otwarcie to,

co myœl¹.

– Dobra, jako cz³owiek mo¿e i by³aœ niezbyt m¹dr¹

dziewczyn¹ – zgodzi³a siê. – Ale bardzo siê zmieni³aœ, Mel

Beeby.

background image

9

Wysz³a z ³azienki, delikatnie osuszaj¹c twarz rêczni-

kiem.

– Orlando tak nie uwa¿a – westchnê³am ponownie.

– Przez ca³y dzieñ mieliœmy razem zajêcia i w ogóle nie

zwraca³ na mnie uwagi.

Przyjació³ka spojrza³a na mnie surowo.

– Jak to siê sta³o, ¿e rozmowa znowu zesz³a na Pana

Przystojnego? S¹dzi³am, ¿e prowadzimy powa¿n¹ dysku-

sjê na temat stresów w ¿yciu anio³a.

– Jestem anio³em, no nie? Anio³em w g³êbokim stre-

sie!

W³aœciwie to by³o coœ wiêcej ni¿ stres. By³am zupe³-

nie zagubiona.

Widzicie, na Ziemi zawsze mia³am poczucie, ¿e po-

znam tego kogoœ wyj¹tkowego i szczególnego. Wiecie, jak

to jest. Pewnego dnia nasze oczy spotykaj¹ siê i to jest po-

cz¹tek prawdziwego ¿ycia!

Jednak dziêki ch³opakowi, któremu zachcia³o siê prze-

ja¿d¿ki cudzym samochodem, moje „prawdziwe ¿ycie”

skoñczy³o siê nastêpnego dnia po trzynastych urodzinach.

W jednej chwili wszystkie problemy straci³y znaczenie.

Za to pojawi³y siê nowe. Na przyk³ad randki w zaœwia-

tach to nie jest temat, który wystêpuje w poradach dla czy-

telników czasopism dla nastolatków.

Dlatego nie mia³am pojêcia, jak zachowywaæ siê wo-

bec Orlanda. Nawet Lola przyznaje, ¿e jest on najprzy-

stojniejszym ch³opakiem w szkole. Wygl¹da jak anio³ na

starym obrazie jakiegoœ w³oskiego mistrza: œniada cera,

ciemne oczy i uœmiech tak s³odki, ¿e powinni tego za-

broniæ.

background image

10

Myœlicie, ¿e to w³aœnie jest mój problem?

O, nie! Problem polega na tym, ¿e Orlando jest ge-

niuszem. Lola powiedzia³a mi zaraz na wstêpie, ¿e jedy-

ne, o czym myœli Orlando, to praca. „Nie zdaje sobie spra-

wy, jakie wra¿enie robi na dziewczynach” – ostrzeg³a.

Pamiêtam Orlanda przechodz¹cego przez salê biblio-

teczn¹ wkrótce po tym, jak podjê³am naukê w Akademii.

Nie przesadzam; obejrza³y siê za nim wszystkie dziew-

czyny. Niczym spragnione s³oñca s³oneczniki. Jak stwier-

dzi³a Lola, Orlando w ogóle tego nie zauwa¿y³!

Nie rozumiem dziewczyn wzdychaj¹cych do ch³opa-

ków, którzy nie racz¹ nawet zauwa¿yæ ich istnienia, i uzna-

³am, ¿e nigdy nie wst¹piê do klubu ¿a³osnych wielbicie-

lek Orlanda.

By³am jednak sko³owana, bo czasami wydawa³o mi

siê, ¿e Orlando jednak mnie zauwa¿a. To nie wyobraŸnia,

przysiêgam. Za ka¿dym razem moje serce przestawa³o biæ.

To musi byæ mi³oœæ, prawda?

Na sam¹ myœl o tym westchnê³am ciê¿ko w gor¹c¹

czekoladê z piank¹.

– Po prostu nie wiem, na czym stojê – jêknê³am. –

Pamiêtasz tê noc przed nasz¹ pierwsz¹ misj¹ w charakte-

rze anio³a stró¿a? Orlando specjalnie nad³o¿y³ drogi, ¿eby

odprowadziæ mnie do akademika. By³ taki mi³y! A dzisiaj

czu³am siê, jakbym by³a niewidzialna.

Moja przyjació³ka szczotkowa³a lœni¹ce czarne loki

z tak¹ energi¹, ¿e iskry lecia³y.

– Mel, to mi dzia³a na nerwy. Wszechœwiat jest piêk-

ny, a ty siê w arcynudny sposób uczepi³aœ jednego przy-

stojnego ch³opaka.

background image

11

– Zaraz, zaraz! Jednego niesamowicie przystojnego

ch³opaka.

– Jednego niesamowicie przystojnego, wspania³ego,

absolutnie niedostêpnego ch³opaka – stwierdzi³a Lola bru-

talnie.

Wytrzeszczy³am na ni¹ oczy.

– Nie mogê uwierzyæ, ¿e powiedzia³aœ coœ takiego!

To okrutne!

– Ale prawdziwe! Masz obsesjê na jego punkcie. Bez

wzglêdu na to, o czym rozmawiamy, mówisz o nim. Gdy-

byœmy rozmawia³y o kotach, powiedzia³abyœ: „Myœlisz, ¿e

Orlando lubi koty? Mo¿e mog³abym mu podarowaæ s³od-

kiego, ma³ego kotka? Mo¿e wtedy zwróci³by na mnie

uwagê?”

– Masz racjê. Jestem beznadziejna. S¹dzisz, ¿e potrze-

bujê pomocy?

– S¹dzê, ¿e potrzebujesz solidnego kopa w swój ¿a-

³osny anielski ty³ek – oœwiadczy³a. – ChodŸ ze mn¹ na

si³owniê, Boo! Rozruszaj swoje niemrawe anielskie miêœ-

nie!

– Powtarzam ci, nie jestem typem dziewczyny, która

chodzi na si³owniê.

– B³¹d – powiedzia³a Lola. – Nie by³aœ typem dziew-

czyny, która chodzi na si³owniê. W nowym wcieleniu bêd¹

ciê nazywaæ Ksiê¿niczk¹ Treningów!

Odk¹d moja siostra duchowa wróci³a z ostatnich, pe³-

nych przygód wakacji, ca³kowicie nawróci³a siê na zdrowy

tryb ¿ycia. Muszê przyznaæ, ¿e re¿im, jaki sobie narzuci³a,

przynosi³ efekty. Anio³y zwykle roztaczaj¹ wokó³ siebie blask,

ale moja przyjació³ka wygl¹da³a szczególnie kwitn¹co.

background image

12

Rany, pomyœla³am, æwiczenia naprawdê poprawiaj¹

urodê!

W wyobraŸni ujrza³am wspania³¹ scenê: nowe, trys-

kaj¹ce energi¹ „ja” mknie przez kampus. S³oñce zapala
w moich w³osach z³ote b³yski. Nagle zauwa¿a mnie Or-
lando. Jaki by³em œlepy, myœli. To jest dziewczyna, na któ-
r¹ czeka³em. Podbiega do mnie i... resztê mo¿ecie sobie
chyba doœpiewaæ!

– Pocenie siê w lycrze to nie jest mój pomys³ na fajn¹

zabawê, ale ostatecznie mogê spróbowaæ – westchnê³am.

Lola by³a wniebowziêta. Rzuci³a mi siê na szyjê.
– Nie po¿a³ujesz, Boo! Dzisiaj jest pierwszy dzieñ

reszty twojego ¿ycia!

Przez chwilê ogarnê³o mnie poczucie winy. Moje

motywy nie by³y tak czyste, jak s¹dzi³a Lola.

Treningi okaza³y siê dobijaj¹ce. Przez pierwszych parê

dni Lola dos³ownie musia³a wyci¹gaæ mnie z ³ó¿ka. Ale
mniej wiêcej po miesi¹cu nast¹pi³ cud. Zaczê³am siê bu-
dziæ, zanim zadzwoni³ budzik. A w dodatku – nie mog-
³am siê doczekaæ porannej przebie¿ki!

Uwielbia³am to. Czy to nie zdumiewaj¹ce? Kocha-

³am tê chwilê, kiedy obie z Lol¹ wybiega³yœmy z budynku
i gna³yœmy na pla¿ê w per³owym œwietle wczesnego po-
ranka. Uwielbia³am biec skrajem wody, s³ysz¹c, jak drob-
ne muszelki chrzêszcz¹ pod moimi butami. Lubi³am ogl¹-
daæ siê za siebie i patrzeæ, jak z ty³u za nami, na wilgotnym
piasku, zostaj¹ œlady naszych stóp. Uwielbia³am nawet ból

background image

13

miêœni, który œwiadczy³ o tym, ¿e zmusi³am je do maksy-
malnego wysi³ku.

Teraz, kiedy da³am siê w to wci¹gn¹æ, Lola nie pozwa-

la³a mi zwolniæ tempa. W porze lunchu chwyta³yœmy ja-
k¹œ sa³atkê w kafeterii, a potem bieg³yœmy na si³owniê.
Sk³oni³a nawet Reubena, ¿eby zrobi³ dla nas hiphopowy
remiks piosenki Siostry robi¹ to dla siebie w jej w³asnym wy-
konaniu. Mo¿e o tym nie wspomnia³am, ale Lola œpiewa
jak anio³.

– Mo¿emy tego s³uchaæ przez s³uchawki – oœwiad-

czy³a radoœnie. – To nas dodatkowo zmotywuje!

Tak nas to wziê³o, ¿e œpiewa³yœmy g³oœno w czasie

æwiczeñ. Wszystkie dzieciaki w si³owni zaczê³y klaskaæ
i krzyczeæ.

– Uwa¿ajcie, Z³omy! – wrzasn¹³ jakiœ ch³opak. – Sio-

strzyczki szykuj¹ siê, ¿eby wam do³o¿yæ!

Lola uzna³a, ¿e dojrza³am do zajêæ ze sztuk walki dla

zaawansowanych, na które chodzi³a z Reubenem. Wszy-
scy praktykanci æwicz¹ sztuki walki w ramach anielskiego
treningu. Zgodnie z tym, co powiedzia³ mi kiedyœ pan
Albright: „Nie zawsze da siê czarem i wdziêkiem wywi-
n¹æ z kosmicznego bagna, Melanio. Czasami trzeba wal-
czyæ”.

Reuben sprawia, ¿e treningi staj¹ siê czymœ wiêcej

ni¿ tylko kolejnym punktem w rozk³adzie zajêæ niebiañ-
skiej szko³y. To sposób na ¿ycie. Talent naszego kumpla
zauwa¿ono ju¿ w przedszkolu i od tamtego czasu ka¿d¹
woln¹ chwilê spêdza w sali æwiczeñ w dzielnicy Ambro-
zji.

background image

14

Sala ta mieœci siê w najskromniejszym budynku w mie-

œcie. Sk³ada siê g³ównie z dachu wspartego na rzeŸbionych

drewnianych kolumnach, wykonanych z jakiegoœ niebiañ-

skiego drewna, wydzielaj¹cego niezwyk³y zapach. Bambu-

sowe rolety utrzymuj¹ we wnêtrzu przyjemny cieñ. Z³ote

i szkar³atne proporce powiewaj¹ na wietrze. Na niektórych

wypisano mantry w jêzyku staroanielskim. Jedna z nich

sk³ada siê tylko z jednego s³owa: „oddychaj”.

Mistrz wyszed³ z cienia, aby nas powitaæ. Reuben

przedstawi³ nas, a nastêpnie sk³oniliœmy siê sobie z sza-

cunkiem. Uczniowie w luŸnych strojach przybywali ma-

³ymi grupkami. K³aniali siê mistrzowi w milczeniu i za-

czynali rozgrzewkê od æwiczeñ rozci¹gaj¹cych.

Ojej, pomyœla³am, chcê nosiæ strój do karate i byæ taka

spokojna i czysta jak oni.

Bywa³am w sali æwiczeñ dwa razy w tygodniu, po

szkole. Czasami przychodzi³ tam Brice. Lola twierdzi³a,

¿e to nale¿y do programu rehabilitacji. Powoli przyzwy-

czaja³am siê do widoku starego wroga. Przyznajê, ¿e kie-

dy odkry³am, ¿e on i Lola niepokoj¹co zbli¿yli siê do sie-

bie podczas wakacji, prze¿ywa³am trudne chwile. Ale

w pewien sposób by³am w stanie to zrozumieæ. Lola ma

miêkkie serce, a ch³opakowi z przesz³oœci¹ trudno siê

oprzeæ. Natomiast nie mog³am zrozumieæ, dlaczego Reu-

ben tak bardzo zaprzyjaŸni³ siê z Brice’em.

– Zapomnia³eœ, jak ciê kiedyœ pobi³? – zapyta³am go

pewnego wieczoru, kiedy pracowaliœmy nad technik¹ walki

na miecze.

background image

15

Reuben odgarn¹³ dredy z oczu.

– Pewnie, ¿e nie. Nie jestem kretynem! – stwierdzi³,

przyjmuj¹c postawê obronn¹.

Mój przyjaciel anio³ wcale nie wygl¹da na twardziela.

Jest po prostu chudym ch³opakiem o skórze koloru mio-

du. Trenowanie sztuk walki da³o mu jednak ogromn¹ we-

wnêtrzn¹ si³ê.

– I nie przeszkadza ci to, ¿e codziennie go spotykasz?

– zapyta³am.

– Dlaczego mia³bym mieæ coœ przeciwko temu? – za-

pyta³ Reuben z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

– Noo... poniewa¿ próbowa³ ciê zniszczyæ.

– Zrobi³ to, co musia³. – Reuben wykona³ wypad

i „przebi³” mi mieczem serce.

– Hej, nie by³am gotowa – poskar¿y³am siê.

– Spróbuj powiedzieæ coœ takiego Z³omom – roze-

œmia³ siê Reuben.

Niebiañskie miecze maj¹ zamiast ostrzy wi¹zki œwietl-

nych promieni, tote¿ mogliœmy z Reubenem ci¹æ siê jak

popad³o; czasami tylko od nadmiaru œwiat³a krêci³o nam

siê w g³owach. Gdybyœmy jednak walczyli t¹ broni¹ ze

Z³omami, zrobiliby z nas miazgê.

– Zostawi³ ci blizny, Reuben – nalega³am.

Mój przyjaciel b³yskawicznym ruchem chwyci³ mnie

za rêkê, w której trzyma³am miecz.

– Wykorzysta³ chwilê mojej nieuwagi – powiedzia³. –

To siê nie powtórzy. Brice udzieli³ mi bardzo cennej lekcji.

Uwolni³am siê, wykonuj¹c skok bêd¹cy wyzwaniem

dla prawa grawitacji, i stwierdzi³am z zadowoleniem, ¿e

unoszê siê nad g³ow¹ Reubena.

background image

16

– Nie boisz siê, ¿e on mo¿e znowu przy³¹czyæ siê do

Z³omów?

– Nie – odpar³ Reuben zdecydowanym g³osem. –

Skoñcz z tym, dobrze?

– Dobrze – zgodzi³am siê niechêtnie.

W przeciwieñstwie do mnie i do Loli, Reuben zawsze

by³ anio³em i nigdy nie mieszka³ na Ziemi. Ludzkie uczu-

cia, jak na przyk³ad chowanie do kogoœ urazy, s¹ mu zu-

pe³nie obce. Uwa¿a³, ¿e Brice rozpocz¹³ nowe ¿ycie i na

tym koniec.

Uœmiechn¹³ siê do mnie, zadzieraj¹c g³owê.

– Czy zamierzasz tak wisieæ ca³¹ noc?

– Nie jestem pewna – powiedzia³am zaniepokojona.

– Chyba nie mogê zejœæ na dó³.

Reuben uœmiechn¹³ siê ³obuzersko.

– Widzia³aœ ostatnio Orlanda?

Spad³am z hukiem na pod³ogê.

– Ty prosiaku! – jêknê³am. – To by³a zwyk³a z³oœli-

woϾ!

– Uwaga, Melanio-san – odezwa³ siê mistrz surowym

tonem. – Anio³ wojownik musi byæ wewn¹trz pusty jak

wiatr. ¯adnej przesz³oœci. ¯adnej przysz³oœci. Tylko te-

raŸniejszoœæ.

Rozmowa z Reubenem uœwiadomi³a mi, ¿e ju¿ od

paru tygodni nie widzia³am Orlanda. Oficjalnie nadal

uczêszcza³ do szko³y, ale, jak wspomnia³am, to niesamo-

wity mózgowiec i Agencja regularnie wysy³a go na ró¿ne

misje.

Nastêpny dzieñ up³yn¹³ zgodnie z nowym, niedaj¹-

cym chwili odpoczynku, rozk³adem: o œwicie bieganie,

background image

17

2 – Melania w staro¿ytnym Rzymie

zdrowe œniadanie i lekcje, sa³atka i si³ownia w porze lun-

chu, potem zajêcia popo³udniowe w szkole. Wieczorem

musia³am urwaæ siê ze sztuk walki. Pan Albright chcia³

omówiæ ze mn¹ moje postêpy. Kiedy wchodzi³am do kla-

sy, poczu³am siê zdo³owana, jak zawsze w podobnej sy-

tuacji.

W ziemskiej szkole nie nale¿a³am do prymusów i ci¹g-

le trudno mi uwierzyæ, ¿e to, co siê teraz ze mn¹ dzieje,

prze¿ywam naprawdê. Tak, jakbym w g³êbi duszy ocze-

kiwa³a, ¿e nauczyciele odkryj¹, ¿e nie powinno mnie tu

byæ.

Okaza³o siê, ¿e pan Albright mia³ dla mnie wy³¹cznie

dobre wieœci.

– Jestem pod wra¿eniem – uœmiechn¹³ siê promien-

nie. – Jeœli tak dalej pójdzie, to staniesz siê kandydatk¹ do

nagrody w postaci aureoli.

– To ¿art – wyszepta³am.

Pochwa³a z ust pana Albrighta sprawi³a, ¿e œwieci³am

przez ca³¹ drogê do kampusu. Niemal tañczy³am, wyœpie-

wuj¹c radosn¹, w³asn¹ wersjê Siostry robi¹ to dla siebie.

Nagle serce zabi³o mi ¿ywiej. W moj¹ stronê szed³

Orlando. Wydawa³ siê nies³ychanie zadowolony z tego

spotkania.

– Wszêdzie ciê szuka³em, Mel! – zawo³a³. – Gdzie by-

³aœ?

Œni³am czy te¿ szczêœcie w koñcu siê do mnie uœmiech-

nê³o? Czy przeznaczenie rzeczywiœcie okaza³o tak ³aska-

we?

By³am oszo³omiona. Jak przez œcianê us³ysza³am s³owa

Orlanda, który prosi³, abym przysz³a póŸniej do biblioteki,

background image

18

bo chce ze mn¹ porozmawiaæ. Wymamrota³am coœ ¿a³os-

nego w odpowiedzi i po chwili gna³am po schodach na

górê, wykrzykuj¹c:

– O rany! O rany!

Naprawdê! Orlando siê ze mn¹ umówi³!

background image

19

Rozdzia³ 2

W

pad³am w panikê. To by³ najwa¿niejszy dzieñ mo-

jej anielskiej egzystencji i musia³am koniecznie skon-

sultowaæ siê z Lol¹ w sprawie ubioru. Niestety, Lola by³a

akurat w sali æwiczeñ. Po pó³godzinie obgryzania paznokci

uda³o mi siê jednak uzyskaæ naprawdê romantyczny wygl¹d.

D¿insowe letnie spodnie i do tego bia³a bluzka w cygañskim

stylu, ods³aniaj¹ca jedno ramiê, wyszywana w maleñkie ró-

¿owe motylki. Za³o¿y³am te¿ œliczn¹ srebrn¹ bransoletkê-

-amulet, prezent od Loli, skropi³am siê moimi ulubionymi

niebiañskimi perfumami Attitude i by³am gotowa.

Sz³am na pierwsz¹ randkê z najprzystojniejszym ch³o-

pakiem w szkole. Dobra, szkolna biblioteka to mo¿e nie

jest najbardziej ekscytuj¹ce miejsce na takie spotkanie. Ale

kto wie, dok¹d póŸniej trafimy! Nie wyprzedzaj faktów,

Melanio, przywo³a³am siê do porz¹dku. Dzia³aj powoli,

krok po kroku.

background image

20

W bibliotece odbywa³o siê jakieœ zebranie. Na parte-

rze k³êbi³y siê t³umy praktykantów. Uzna³am, ¿e Orlando

czeka na mnie na piêtrze. Puœci³am ³okcie w ruch, ¿eby

przebiæ siê do schodów, wo³aj¹c po drodze:

– Przepraszam. Przepraszam, to twoja stopa? Eee...

bardzo przepraszam.

Potem us³ysza³am znajomy g³os dobiegaj¹cy z przo-

du sali.

– Nie uwierzycie, jak tam jest Ÿle, dopóki sami nie

zobaczycie. Czasy Nerona to ulubione podwórko Z³omów.

To by³ Orlando.

Zamknê³am oczy, uœwiadamiaj¹c sobie upokarzaj¹c¹

prawdê. Orlando nie zaprosi³ mnie do biblioteki, ¿eby od

czegoœ zacz¹æ. Na bibliotece mia³o siê skoñczyæ.

Ktoœ klepn¹³ mnie po ramieniu.

– Du¿o straci³em?

Reuben nadal by³ w stroju do karate. Widocznie przy-

bieg³ prosto z treningu.

– Nie potrafiê ci powiedzieæ, dopiero przysz³am.

– Œwietny strój – stwierdzi³ mój kumpel. – Wybie-

rasz siê w jakieœ specjalne miejsce?

– Niekoniecznie – odpar³am obojêtnie.

– Czy nie moglibyœcie pogadaæ sobie gdzie indziej? –

odezwa³ siê jakiœ zdenerwowany praktykant. – Niektórzy

z nas usi³uj¹ s³uchaæ.

– Wybacz! – Reuben uœmiechn¹³ siê do niego prze-

praszaj¹co. – Dziwne, ¿e tu jesteœ, Mel – szepn¹³. – S³y-

sza³em, ¿e potrzebuj¹ ch³opaków.

Uœwiadomi³am sobie, ¿e t³um sk³ada³ siê wy³¹cznie

z ch³opców. Co jest grane? Przepchnêliœmy siê jeszcze

background image

21

bli¿ej. Orlando sta³ na prowizorycznym podwy¿szeniu.

Wygl¹da³ na zmêczonego, ale zdecydowanego.

– Wróci³em ze staro¿ytnego Rzymu dos³ownie parê

godzin temu – ci¹gn¹³. – Za czterdzieœci osiem godzin

udajê siê tam znowu i spodziewam siê zabraæ ze sob¹ dru-

¿ynê ochotników.

To mnie zaskoczy³o. Koordynacj¹ anielskich misji zaj-

muje siê Agencja. Nie s³ysza³am, ¿eby agenci samodzielnie

organizowali podobne wypady. Orlando nie by³ nawet praw-

dziwym agentem, przecie¿ nie skoñczy³ jeszcze sta¿u.

– Podczas ostatniej misji zebra³em pewne niepokoj¹ce

informacje – wyjaœnia³ Orlando. – Przekaza³em je Agencji.

Przyznaj¹, ¿e trzeba siê tym zaj¹æ, ale wydaje siê, ¿e ca³¹

swoj¹ uwagê skupiaj¹ na dwudziestym pierwszym wieku.

Poczu³am uk³ucie wstydu. Czy choæ raz jakiœ inny

wiek nie móg³by daæ siê nam wszystkim we znaki?

– Bêdê szczery – mówi³ Orlando. – To bardzo dziw-

ne. Praktykantom powtarza siê codziennie, ¿e najwa¿niej-

sz¹ rzecz¹ w rozwi¹zywaniu problemów jest praca zes-

po³owa. Zgadzam siê z tym dziewiêæ razy na dziesiêæ.

W przesz³oœci niektórym z was nieŸle natar³em uszu za

próbê samodzielnego dzia³ania.

Zaczerwieni³am siê. Wiedzia³am, ¿e Orlando ma na

myœli nasz¹ sprzeczkê podczas mojej pierwszej podró¿y

na Ziemiê. Post¹pi³am wtedy wbrew jego woli, z³ama³am

jedno z najwa¿niejszych praw kosmosu i o ma³o nie wy-

lecia³am za to ze szko³y.

– Ale zawsze jest ten jeden szczególny raz – ci¹gn¹³

z przekonaniem. – S¹dzê, ¿e to jest w³aœnie jedna z takich

okazji.

background image

22

Wydawa³ siê lekko zmieszany.

– Pos³uchajcie, nie pozujê na bohatera. To nie w moim

stylu. Ale Agencja ma zwi¹zane rêce i czujê siê odpowie-

dzialny za za³atanie tej dziury. Poprosi³em Agencjê o po-

zwolenie na wykorzystanie do tego zadania praktykantów.

Zgodzili siê.

– Ale co dok³adnie bêdziemy robiæ? – zapyta³ prze-

straszony praktykant.

– Na tym etapie nie mogê siê wdawaæ w szczegó³y.

Musicie mi po prostu zaufaæ. Przyrzekam, ¿e bêdê wam

przekazywa³ na bie¿¹co niezbêdne informacje.

– W porz¹dku – powiedzia³o kilka g³osów.

– Czy przejdziemy jakieœ ramowe szkolenie? – zapy-

ta³ ktoœ. – Nic nie wiem o Rzymianach.

– Pewnie, ¿e wiesz. To ci, którzy nosili togi – za¿ar-

towa³ jego kolega.

– To niezupe³nie prawda – pouczy³am go. – Togi no-

sili mê¿czyŸni. I to podczas oficjalnych uroczystoœci.

Nienawidzê publicznie zabieraæ g³osu, ale moda to

jedyny temat, w którym czujê siê w stu procentach pew-

nie.

Orlando siê uœmiechn¹³.

– Ochotnicy przejd¹ czterdziestooœmiogodzinne in-

tensywne szkolenie. To œmiesznie ma³o czasu, jak na tak

niebezpieczne zadanie, ale nic wiêcej nie da siê zrobiæ.

Do tego momentu zd¹¿y³am mu ju¿ wybaczyæ. Moje

najgorêtsze pragnienie spe³ni³o siê. W koñcu mnie zauwa-

¿y³. Nie chodzi³o mu o to, jak wygl¹dam. Szanowa³ mnie

i chcia³, ¿ebym walczy³a u jego boku, jak anio³ przy anie-

le. Ca³ymi miesi¹cami zamartwia³am siê, ¿e nie dorastam

background image

23

do piêt temu zdumiewaj¹cemu ch³opcu. A potem on, ze

wszystkich dziewcz¹t w szkole, do specjalnego zadania

wybiera w³aœnie mnie!

– A wiêc mamy ochotników? – zapyta³ z nadziej¹.

Podniós³ siê las r¹k, w³¹czaj¹c rêkê moj¹ i Reubena.

Orlando uœmiechn¹³ siê z wyraŸn¹ ulg¹.

– Fantastycznie. Dziêkujê wam. Eee... czy s¹ jakieœ

pytania?

– Co powinnam na siebie w³o¿yæ? – zapyta³am z nie-

pokojem.

Paru ch³opców parsknê³o œmiechem, ale Orlando po-

traktowa³ moje pytanie powa¿nie.

– W czasie misji bêdziecie widzialni, wiêc, oczywi-

œcie, Agencja zaopatrzy was w odpowiednie stroje.

Wymieniliœmy z Reubenem zaskoczone spojrzenia.

Praktykantom rzadko udziela siê pozwolenia na mate-

rializacjê. Od pocz¹tku mojej kariery zmaterializowa³am

siê najwy¿ej trzy razy, w tym jeden raz zupe³nie przypad-

kowo.

Po zebraniu pobieg³am do pokoju Loli i za³omota³am

w drzwi. Wysz³a z kawa³kami waty miêdzy palcami, œci-

skaj¹c ró¿owy lakier do paznokci.

– Boo, wygl¹dasz bosko! – wykrzyknê³a. – Kto jest

tym szczêœliwcem?

– Reuben i ja udajemy siê do staro¿ytnego Rzymu –

wyrzuci³am z siebie jednym tchem.

Lola zamruga³a gwa³townie.

– Trochê nag³a sprawa, co?

background image

24

– Wiem – uœmiechnê³am siê. – Myœla³am, ¿e Orlan-

do umawia siê ze mn¹ na randkê, ale on zbiera³ ochotni-

ków na niebezpieczn¹ wyprawê.

Lola spojrza³a na mnie ze wspó³czuciem.

– Musia³o ci byæ przykro.

– By³o – przyzna³am. – Ale powiedzia³am sobie, ¿e

wojownik musi byæ jak wiatr – bez przesz³oœci i przysz³o-

œci, liczy siê tylko to, co teraz.

Przyjació³ka parsknê³a niedowierzaj¹co.

– Chcesz powiedzieæ, ¿e spojrza³aœ mu w oczy i po-

myœla³aœ: „Pójdê za tob¹ na koniec wszechœwiata!”

Poczu³am, ¿e p³on¹ mi policzki. Cudownie mieæ sio-

strê duchow¹ o telepatycznych zdolnoœciach, ale ka¿dy

potrzebuje czasem odrobiny prywatnoœci.

– No to dlaczego ja nic nie s³ysza³am o tym zebra-

niu? – zapyta³a.

– Bo ono by³o tylko dla ch³opców – wyjaœni³am. – Ja

stanowi³am wyj¹tek.

– Jesteœ jedyn¹ dziewczyn¹, któr¹ poprosi³!

Stara³am siê przybraæ skromny wyraz twarzy.

– Zdaje siê.

– Musi mieæ swoje powody – powiedzia³a z wahaniem.

Serce wywinê³o mi w piersi kozio³ka.

– Myœlê, ¿e on mnie kocha, Loluœ.

Pos³a³a mi kolejne badawcze spojrzenie.

– Jesteœ pewna, dziecinko?

Zrobi³o mi siê zimno ze strachu.

– Co masz na myœli?

– No, wiesz, Orlando to naprawdê istota wy¿szego

rzêdu.

background image

25

– S¹dzisz, ¿e nie jestem doœæ dobra – naburmuszy-

³am siê.

– Nie o to mi chodzi. Pewnie, ¿e Orlando ciê kocha.

Kocha równie¿ drzewa, kolibry i wszy. Ten ch³opak kocha

ca³y kosmos, Melanio. Ale ¿yje tylko prac¹!

Powiedzia³am sobie w duchu, ¿e Lola nie widzia³a

twarzy Orlanda, kiedy szed³ w moj¹ stronê, bo inaczej nie

przysz³oby jej do g³owy obraŸliwe porównanie z wszami.

– Wiem, ale to w³aœnie jest w nim takie niesamowite!

– Ale tobie siê wydaje, ¿e on patrzy na wszystko, tak

jak ty, carita, a ja nie jestem tego pewna.

– Wybra³ mnie, Lolu – stwierdzi³am uroczyœcie.

Lola westchnê³a.

– S³uchaj, po prostu nie spodziewaj siê za du¿o, dobrze?

– Nie bêdê – obieca³am. – Chcê mu tylko pomóc.

Szkoda, ¿e nie widzia³aœ go na tym spotkaniu. Jest taki

pe³en poœwiêcenia. Agencja nie ma w tej chwili wolnych

agentów, wiêc sam organizuje sobie dru¿ynê. Rozumiesz?

– W jak¹ dok³adnie epokê siê udajecie?

Zmarszczy³am brwi.

– Orlando wspomina³ coœ o Neronie.

– Niemo¿liwe! To kosmiczna strefa wojenna. – Lola

by³a przera¿ona. – Nie wierzê, ¿eby Agencja pozwoli³a

mu zabraæ tam praktykantów!

– Ostrzega³ nas, ¿e mo¿e byæ gor¹co – powiedzia³am

ostro¿nie. – Tak nawiasem mówi¹c, sk¹d tyle wiesz o sta-

ro¿ytnym Rzymie?

– Brice za³atwia³ tam ró¿ne sprawy dla Z³omów. Mó-

wi³, ¿e Neron to prawdziwy okaz wœród psychopatów.

Po³owa jego doradców nie by³a ludŸmi, Melanio.

background image

26

S³owa Loli wywar³y skutek przeciwny do zamierzo-

nego.

– Anio³y udaj¹ siê do strefy wojennej, kiedy ludzie

ich potrzebuj¹ – stwierdzi³am uparcie. – Po to jesteœmy.

By³am rozczarowana reakcj¹ mojej przyjació³ki. To

przecie¿ dziêki niej zaczê³am uprawiaæ sztuki walki. Po-

winna byæ zadowolona, ¿e skorzystam z nowo nabytych

umiejêtnoœci.

Oczami wyobraŸni zobaczy³am czarown¹ scenê: Or-

lando i ja, ramiê w ramiê, walczymy, aby uchroniæ Ziemiê

przed nieznan¹ kosmiczn¹ katastrof¹. Mo¿e Lola mia³a

racjê? Mo¿e nie wiedzia³am, w co siê pakujê? Ale jednego

by³am pewna: nigdy w dotychczasowej anielskiej karierze

nie mia³am powodów do takiej dumy.

background image

27

Rozdzia³ 3

N

aprawdê szybko chwytasz, na czym to polega, ko-

chanie. Czy mog³ybyœmy spróbowaæ jeszcze raz, tak

dla pewnoœci?

Mechanicznie pokiwa³am g³ow¹.

Tia szybkim ruchem wyci¹gnê³a z mojej fryzury sple-

cionej z warkoczy pó³ tuzina szpilek z br¹zu.

– Spróbuj tym razem spleœæ je ciaœniej – powiedzia³a

weso³o. – D¹¿ymy do piêknego splotu przypominaj¹cego

koszyk z wikliny.

To by³ drugi dzieñ intensywnego szkolenia, maj¹cego

nas zapoznaæ ze staro¿ytnym Rzymem i czu³am siê kom-

pletnie zagubiona. Nie dalej, jak parê godzin temu ch³o-

nê³am, wraz z kolegami, wiedzê, która mia³a nam pozwo-

liæ w bezbolesny sposób wtopiæ siê w rzymsk¹ spo³ecznoœæ.

Pierwsza czêœæ kursu sk³ada³a siê g³ównie z teorii: rzym-

skie wierzenia i przes¹dy. I kl¹twy, które mia³y wówczas

background image

28

przeogromne znaczenie. Jeœli skradziono ci now¹ branso-

letê, nie wzywa³eœ glin. Pisa³eœ kl¹twê, wzywaj¹c bogów

podziemia, aby ukarali z³odzieja.

Zafascynowa³y nas rzymskie wierzenia dotycz¹ce ¿y-

cia pozagrobowego. Rzymianie spodziewali siê, ¿e po

œmierci stan¹ przed potê¿nym, milcz¹cym przewoŸnikiem

o imieniu Charon. Za jednego obola mia³ ich przewieŸæ

przez podziemn¹ rzekê Styks a¿ do okreœlonego miejsca

w œwiecie zmar³ych. Bohaterowie udawali siê na Pola Eli-

zejskie, a przeciêtniacy trafiali na równiny poroœniête z³o-

cieniem. Z³oczyñców wtr¹cano do piekie³, które nazywa-

no Tartarem.

– A co siê naprawdê dzia³o z Rzymianami po œmier-

ci? – zapyta³am prowadz¹cego.

– Spotyka³o ich mniej wiêcej to, czego oczekiwali –

uœmiechn¹³ siê. – Dopóki nie przystosowali siê do ¿ycia

tutaj i nie zdali sobie sprawy, ¿e inny œwiat jest bardziej

urozmaicony, ni¿ myœleli.

Po wierzeniach i przes¹dach przeszliœmy do zajêæ prak-

tycznych. Uczyliœmy siê, jak siê zachowywaæ w czasie uczty

oraz w œwi¹tyni. Przyswoiliœmy sobie wiedzê na temat lo-

kalnej waluty. Mieliœmy wystêpowaæ jako ludzie i w zwi¹z-

ku z tym musieliœmy siê dowiedzieæ, jak p³aciæ za ró¿ne

us³ugi – na przyk³ad ³aŸnie.

Nie mog³am uwierzyæ, ¿e mam siê publicznie k¹paæ!

Gdybym odmówi³a, wziêto by mnie prawdopodobnie za

barbarzyñcê.

S³owo „barbarzyñca” nale¿a³o do najgorszych rzym-

skich obelg. Czêstowano nim ka¿dego, kto myœla³ lub za-

chowywa³ siê inaczej ni¿ Rzymianie. W ich przekonaniu

background image

29

barbarzyñcy reprezentowali wszystko, co najgorsze i naj-

bardziej godne pogardy w rasie ludzkiej.

Jako anio³ nigdy nie powiedzia³abym z³ego s³owa

o czyjejœ kulturze, ale faktem jest, ¿e pod pewnymi wzglê-

dami Rzymianie sami nale¿eli do œwiata barbarzyñców.

Czy wiecie, ¿e rzymski tata móg³ odrzuciæ nowo na-

rodzone dziecko, jeœli by³a to dziewczynka, a on chcia³

mieæ syna? Nie mog³am uwierzyæ prowadz¹cemu, kiedy

to powiedzia³. A bliŸniaki wyrzucano z domu, ¿eby umar³y,

bo Rzymianie uwa¿ali, i¿ bliŸniaki oznaczaj¹ nieszczêœcie.

To wyda³o mi siê bardzo dziwne, bior¹c pod uwagê, ¿e:

1. Ich stolicê za³o¿yli bracia bliŸniacy, Romulus i Re-

mus.

2. Dwaj spoœród ich w³asnych bogów – Kastor i Pol-

luks – byli bliŸniakami.

To siê nazywa podwójna moralnoœæ!

Du¿o tego by³o, jak na tak krótki czas, ale da³am sobie

jakoœ radê. Potem, drugiego dnia przed po³udniem, pro-

wadzenie zajêæ przej¹³ inny instruktor. Pod strojem do

æwiczeñ rysowa³y mu siê potê¿ne miêœnie, a policzek prze-

cina³a blizna, pami¹tka po bliskim kosmicznym spotka-

niu ze Z³omami.

– Przypuszczam, i¿ rzymskie wierzenia sprawi³y na

was wra¿enie niedorzecznych – zagai³.

Zrobi³o nam siê g³upio. Dok³adnie takie odnieœliœmy

wra¿enie.

– Musicie zrozumieæ, ¿e Rzymianie ¿yli w nieustan-

nym strachu. Bali siê nie tylko zalewu barbarzyñców. Lu-

dziom ¿y³o siê ciê¿ko i istnia³o realne niebezpieczeñstwo,

¿e g³oduj¹ce masy zbuntuj¹ siê i zamorduj¹ bogatych

background image

30

panów w ich w³asnych ³ó¿kach. Panuj¹cy uznali, ¿e lepiej

bêdzie skierowaæ agresjê t³umów w bezpieczny kana³. Dla-

tego zaczêto organizowaæ igrzyska.

Instruktor wyjaœni³, ¿e by³y to okropne krwawe wi-

dowiska na arenie, która przypomina³a arenê cyrkow¹,

i niemaj¹ce nic wspólnego z igrzyskami olimpijskimi. Cza-

sami wykorzystywano je, ¿eby pozbyæ siê niepo¿¹danych

obywateli: skazanych na œmieræ zbrodniarzy, politycznych

m¹cicieli czy jeñców wojennych.

– Najwiêksz¹ atrakcj¹ by³y walki z udzia³em zawo-

dowych wojowników, zwanych gladiatorami – ci¹gn¹³

instruktor. – ¯ycie gladiatora by³o ciê¿kie i krótkie. Sprze-

dawano go, jako niewolnika, do szko³y gladiatorów. Zda-

rzali siê te¿ przestêpcy, którzy dzieln¹ postaw¹ zaskarbili

sobie ³askê t³umu. Niektórzy spoœród gladiatorów cieszy-

li siê ogromn¹ s³aw¹ i mieli hordy wielbicielek, zupe³nie

jak gwiazdy rocka.

Zachichotaliœmy, ale g³ównie, by odreagowaæ napiê-

cie. To wszystko by³o niewiarygodnie ponure.

– Wszyscy macie jakieœ doœwiadczenie w sztukach

walki – mówi³ instruktor. – Tak wiêc, jeœli z jakiegoœ po-

wodu znajdziecie siê na arenie, dacie sobie radê. Mamy

ma³o czasu, tote¿ nauczê was tylko podstawowego stylu

walki. Potrzebujê czterech ochotników.

Poderwa³am siê z krzes³a. Nareszcie coœ siê dzieje!

– Ty nie, Melanio – zawo³a³ Orlando. – Na górze cze-

ka na ciebie agencyjna stylistka.

£adne rzeczy! Ch³opcy maj¹ siê uczyæ techniki walki

gladiatorów, a mnie ka¿¹ siê zaj¹æ makija¿em. Co za upo-

korzenie.

background image

31

Szeœæ cennych godzin czterdziestooœmiogodzinnego

szkolenia spêdzi³am, usi³uj¹c opanowaæ umiejêtnoœæ uk³a-

dania w³osów na sposób rzymski. W dodatku, przepra-

szam, ale nie mog³am siê w tym dopatrzeæ ¿adnego sensu.

Czy mia³am unieszkodliwiaæ Z³omy za pomoc¹ spinek

do w³osów? Nie wydaje mi siê!

W ka¿dym razie, to nie by³a wina Tii, wiêc stara³am

siê jak najlepiej wype³niaæ jej polecenia. W koñcu moje

postêpy w zaplataniu warkoczy uzna³a za satysfakcjonuj¹-

ce. Nastêpnie pokaza³a mi, jak przygotowaæ domow¹ ma-

seczkê na twarz oraz zasugerowa³a, jakich, dostêpnych

w gospodarstwie rzymskim, sk³adników nale¿y u¿yæ do

makija¿u oczu i policzków.

– Teraz musisz siê jeszcze nauczyæ ubieraæ jak praw-

dziwa Rzymianka – uœmiechnê³a siê radoœnie.

Na zakoñczenie mojego historycznego przeobra¿enia

Tia zaprowadzi³a mnie przed wielkie lustro. Przyjrza³am

siê sobie zdumiona. Na tunikê mia³am narzucony wierzchni

strój, tak zwan¹ stolê, która w miêkkich fa³dach sp³ywa³a

do kostek, a na ramionach lekki piêkny szal o nazwie pal-

la. Ca³oœci dope³nia³y skórzane sanda³y. Podnios³am rêkê

do szyi.

– Czegoœ tu brakuje.

– Ojej, zapomnia³am daæ ci bullê! – Tia wyci¹gnê³a

przed siebie dziwaczny ma³y amulet.

Zachichota³am.

– Nie mogê tego w³o¿yæ! Jest nieprzyzwoity!

Tia wyjaœni³a, ¿e bulle to amulety noszone przez wol-

no urodzone rzymskie dzieci, maj¹ce chroniæ je przed z³y-

mi duchami. Dziewczêta nosi³y je do zam¹¿pojœcia. W dniu

background image

32

œlubu dziewczyna poœwiêca³a swoj¹ bullê bogu rozstajnych

dróg na znak, ¿e jest kobiet¹.

– Obawiam siê, ¿e wiêkszoœæ by³a doœæ... prostacka,

jeœli chodzi o wzory – przyzna³a.

Pozwoli³a mi pobuszowaæ w zbiorze amuletów. Uda-

³o mi siê w koñcu znaleŸæ taki, który mog³abym poka-

zaæ niani, nie czerwieni¹c siê. By³a na nim œliczna ma³a

pszczó³ka.

Reuben wsadzi³ g³owê przez drzwi w momencie, gdy

Tia zak³ada³a mi go na szyjê.

– Jesteœ potrzebna na dole – oznajmi³. – Przyszed³

Micha³.

– Ju¿ i tak skoñczy³yœmy – powiedzia³a Tia. – Mam

nadziejê, ¿e podró¿ bêdzie ciekawa, Mel. Jakbyœ mia³a oka-

zjê, zajrzyj do tej malutkiej cukierenki przy œwi¹tyni We-

sty. Maj¹ wyœmienite tarty orzechowe!

Wyba³uszy³am na ni¹ oczy.

– ¯y³aœ w czasach Nerona! Nie mia³am pojêcia!

– Tak, to ju¿ teraz historia staro¿ytna – rozeœmia³a siê.

Pobieg³am za Reubenem, œlizgaj¹c siê w nowych san-

da³ach.

Kiedy weszliœmy do sali, Micha³ spojrza³ w nasz¹ stro-

nê i uœmiechn¹³ siê, a mnie ogarnê³o znajome uczucie

podziwu.

Nie wydaje mi siê, ¿ebym kiedyœ zdo³a³a przyzwy-

czaiæ siê do tego, ¿e dyrektor mojej szko³y jest archanio-

³em. Chocia¿, w przeciwieñstwie do innych archanio³ów,

Micha³ ma w sobie coœ ujmuj¹co ludzkiego. Lola s¹dzi, ¿e

background image

33

3 – Melania w staro¿ytnym Rzymie

wynika to z jego szczególnych obowi¹zków wobec plane-

ty Ziemi. Nieprawdopodobny nawa³ pracy sprawia, ¿e nie

widujemy go ca³ymi tygodniami. A potem nagle pojawia

siê, przemierzaj¹c kampus spacerkiem, zamieniaj¹c od cza-

su do czasu parê s³ów z jakimœ przejêtym nabo¿n¹ trwog¹

dzieciakiem. Wygl¹da zwykle na wykoñczonego: ciemne

obwódki pod oczami, wygnieciony garnitur, jakby nie

zdejmowa³ go na noc. Facet zupe³nie o siebie nie dba. Ma

nawet spory brzuszek, który upodabnia go do wielkiego

niedŸwiedzia. Kiedy jednak Micha³ na ciebie spojrzy, to

tak, jakby zagl¹da³ w g³¹b twojej duszy.

– Tak, jak mówi³em – ci¹gn¹³ weso³o – teraz wszyscy

wiecie coœ niecoœ o czasach Nerona. S¹ jednak pewne rze-

czy, do których nie mo¿emy was przygotowaæ. Jeœli jest to

wasza pierwsza wyprawa w tamte czasy, b¹dŸcie gotowi

na spory szok kulturowy.

Przypomnia³ nam, jak zwykle, ¿e musimy zachowaæ

czujnoœæ i nie daæ siê podejœæ Z³omom.

– Jak wiecie, Opozycja nieustannie bombarduje Zie-

miê negatywnymi myœlami i z³¹ energi¹. Nawet profesjo-

nalni niebiañscy agenci czuj¹ niekiedy ich wp³yw. Z dala

od bezpiecznego Nieba ³atwo jest zatraciæ poczucie sen-

su. Dlatego te¿ musicie sobie nawzajem przypominaæ, po

co siê tam zjawiliœcie i jakie jest wasze zadanie. Nie zapo-

minajcie równie¿, niezale¿nie od okolicznoœci, ¿e zawsze

macie ³¹cznoœæ z niebiañskim Ÿród³em. Powodzenia.

A wiêc kurs zakoñczony! Tego wieczoru mieliœmy siê

znaleŸæ w dekadenckim œwiecie cesarstwa Nerona.

Nagle rozleg³ siê g³oœny stuk. To dwie rzymskie spin-

ki do w³osów spad³y na pod³ogê. Nie jestem gotowa,

background image

34

przerazi³am siê. Poczu³am siê jak w koszmarnych snach,

jakie miewa³am na Ziemi przed egzaminami. Ogarn¹³

mnie parali¿uj¹cy strach, ¿e brakuje mi czasu. Zaczê³am

gor¹czkowo poprawiaæ fryzurê.

– Nie potrafiê nawet zapanowaæ nad w³asnymi w³o-

sami – jêknê³am.

Kiedy schyli³am siê, ¿eby pozbieraæ spinki, uœwiado-

mi³am sobie kolejn¹ niedogodnoœæ.

– Ojej! – zawo³a³am. – Zapomnieli mi powiedzieæ,

jak mam siê nazywaæ. To na pewno jakieœ dziwaczne imiê

i nie zdo³am go zapamiêtaæ.

– Nazywasz siê Mella – odezwa³ siê jakiœ g³os.

Micha³ ukucn¹³ obok mnie. Dotkn¹³ amuletu z pszczó³k¹

i naraz wszystkie komórki mojego cia³a zadr¿a³y pod wp³y-

wem anielskiej energii.

– To po ³acinie oznacza „miód” – powiedzia³. – Wi-

dzisz wiêc, ¿e instynktownie wybra³aœ w³aœciwy amulet.

– Naprawdê? – szepnê³am. – Rzeczywiœcie!

Czy to nie jest niesamowite? Kiedy wybiera³am amu-

let, nie mia³am pojêcia, jakie bêdê nosiæ imiê!

Nagle przesta³am siê martwiæ w³osami. Jak mogê my-

œleæ o niepowodzeniu, skoro mojego amuletu osobiœcie

dotkn¹³ archanio³?

background image

35

Rozdzia³ 4

W

Dziale Wyjazdów nikt nie zwróci³ najmniejszej

uwagi na nasze rzymskie stroje. Tam jest zawsze

m³yn, nawet wczeœnie rano. Agenci spacerowali w tê i z po-

wrotem, rozmawiaj¹c przez komórki. Jakaœ dziewczyna

siedzia³a obok swojego plecaka w pozycji lotosu, medyta-

cj¹ skracaj¹c sobie czas oczekiwania. Tu¿ obok niej grupa

praktykantów gra³a w karty, co w ¿aden sposób jej nie prze-

szkadza³o.

Nasz portal trzeba by³o jeszcze odrobinê dopieœciæ,

ale w koñcu wszyscy wcisnêliœmy siê do œrodka. Al, mój

ulubieniec z obs³ugi technicznej, zatrzasn¹³ za nami drzwi.

Micha³ pos³a³ nam przez szybê pokrzepiaj¹cy uœmiech.

Na Orlandzie ci¹¿y³a ogromna odpowiedzialnoœæ i Mi-

cha³ chcia³ daæ mu do zrozumienia, ¿e ma b³ogos³awieñ-

stwo Agencji.

background image

36

W ostatnich chwilach przed startem zawsze ogarnia

mnie strach. ¯a³owa³am, ¿e nie ma przy mnie Loli. Dziw-

nie siê czu³am, wyruszaj¹c bez niej.

Reuben chyba czyta³ w moich myœlach. Mocnym g³o-

sem, odrobinê fa³szuj¹c, podj¹³ nasz¹ piosenkê-motto, któ-

rej s³owa brzmi¹: Nie jesteœ sam. Nie jesteœ sam. Po kolei przy-

³¹czyli siê inni. Bardziej muzykalni ch³opcy zaczêli nawet

urozmaicaæ melodiê. Nadal œpiewaliœmy, kiedy portal za-

la³o œwiat³o i przekroczyliœmy niewidzialn¹ granicê miê-

dzy anielskimi obszarami, bêd¹cymi poza dzia³aniem cza-

su, a nieprzewidywalnym œwiatem ludzkiej historii.

Po drodze Orlando wtajemniczy³ nas w parê istotnych

szczegó³ów.

– Zmierzamy do Ostii, rzymskiego portu oddalone-

go o parê kilometrów od stolicy. Mówi³em wam, ¿e bê-

dziemy niewolnikami? – doda³ z niepokojem.

Nie mówi³, ale w tym momencie Orlando móg³by

nam oœwiadczyæ, ¿e wejdziemy do rozpalonego pieca i po-

szlibyœmy za nim potulnie jak owce. Taki z niego anio³.

Reuben poklepa³ mnie po ramieniu.

– Niechaj bogowie ciê strzeg¹, ma³y miodowy kró-

liczku – szepn¹³ po ³acinie.

– Ciebie te¿, Groszku – odpar³am bez wahania. W pra-

cy anio³a cudowne jest równie¿ to, ¿e potrafimy porozu-

miewaæ siê w ka¿dym mo¿liwym jêzyku.

Zauwa¿y³am, ¿e mój kumpel drapie siê w szyjê pod

fa³dami swojej tuniki z szorstkiej we³ny. Dotknê³am deli-

katnej, bia³ej bawe³ny, z której uszyto moj¹ stolê. Dlacze-

go jako jedyny cz³onek wyprawy mam na sobie porz¹dne

ubranie? Nie mia³am czasu, ¿eby siê nad tym zastanawiaæ.

background image

37

Na zewn¹trz portalu kolory nabra³y nieznoœnej intensyw-

noœci. Podchodziliœmy do l¹dowania.

Parê sekund póŸniej stanê³am na zat³oczonym rzym-

skim rynku. W powietrzu unosi³ siê zapach ryb, œcieków

i czegoœ, co przypomina³o kadzid³o. Nad moj¹ g³ow¹ kr¹-

¿y³y z wrzaskiem bia³e mewy. Czeœæ, mewy, pomyœla³am

z zachwytem. CzeϾ, brzydkie zapachy.

Wróci³am na moj¹ ulubion¹ planetê.

Nie wiem, jak wy, ale ja, kiedy jestem szczêœliwa,

muszê siê tym natychmiast z kimœ podzieliæ!

– Wydaje mi siê, ¿e jakaœ czêœæ mojej osobowoœci na-

dal pragnie byæ cz³owiekiem – wyrzuci³am z siebie. – Na

przyk³ad teraz jesteœmy w jakimœ zupe³nie obcym porcie

morskim, w czasach, których nie znam, a coœ w œrodku

mówi mi: „Jestem w domu!”

– Mel, zamknij siê i rusz swój anielski ty³ek! Natych-

miast! – warkn¹³ Reuben.

Takiej reakcji siê nie spodziewa³am. W nastêpnej chwili

przyjaciel wepchn¹³ mnie do jakiejœ œmierdz¹cej sieni.

Obok nas przemaszerowa³ g³adko ogolony typ w tunice,

t³uk¹c grubym kijem ka¿dego, kogo napotka³.

– Z drogi, byd³o! – rykn¹³, oczywiœcie po ³acinie.

Ludzie rozpierzchli siê, kiedy pojawi³a siê zas³oniêta

lektyka niesiona przez dwóch tragarzy. Od morza wia³ cie-

p³y s³ony wietrzyk, który nagle uniós³ r¹bek zas³onki, uka-

zuj¹c rozpartego na stosie poduszek Rzymianina w œred-

nim wieku. Spojrza³ na nas rozeŸlony i szarpn¹³ firankê.

By³am roztrzêsiona. Spêdzi³am w czasach Nerona

mniej ni¿ szeœædziesi¹t sekund i ju¿ o ma³o nie skoñczy-

³am z rozwalon¹ czaszk¹!

background image

38

– Dziêki, Reuben – powiedzia³am.

Mój przyjaciel sprawia³ wra¿enie zaszokowanego.

– Ten cz³owiek nas widzia³ – odezwa³ siê. – To takie

niezwyk³e.

Kiedy jest siê niewidzialnym, ma siê mnóstwo cza-

su, ¿eby przywykn¹æ do materialnego œwiata. Jeœli jed-

nak ludzie nas widz¹, przejœcie musi dokonaæ siê natych-

miast.

Jak dot¹d, zd¹¿y³am ju¿ odwiedziæ kilka epok, ale

muszê stwierdziæ, ¿e w staro¿ytnym Rzymie od pocz¹tku

by³o inaczej. Nie chodzi³o o jak¹œ konkretn¹ rzecz. Nie

o wielkie kamienne i marmurowe budynki ani o ponure

rzymskie mieszkania, w których biedacy gnieŸdzili siê jak

sardynki w puszce. Nie o ostre zapachy nieznanych dañ

ani o gwar g³osów mówi¹cych po ³acinie oraz innymi,

dawno zapomnianymi w moich czasach jêzykami staro-

¿ytnoœci. Inne by³o wszystko. Nawet promienie s³oñca na

mojej skórze. Œwiat³o s³oneczne wydawa³o siê czystsze,

jaskrawsze. Mia³o siê wra¿enie, ¿e œwiat jest wci¹¿ m³ody.

¯e jego kolory nie zd¹¿y³y wyblakn¹æ.

Uwielbiam pierwsze chwile podczas misji, kiedy wci¹¿

przygl¹damy siê ludziom, zastanawiaj¹c siê, których z nich

poznamy naprawdê blisko, a którzy bêd¹, powiedzmy, tyl-

ko statystami w ca³ej historii.

Na przyk³ad dziewczyna siedz¹ca przy stole przed ba-

rem Z³oty Deszcz. Mia³a niezwyk³¹ twarz. Du¿o bledsza

ni¿ miejscowi ludzie o oliwkowej cerze, by³a zapewne na

tyle bogata, ¿eby siedzieæ w cieniu, podczas gdy niewolni-

cy odwalali za ni¹ brudn¹ robotê. Maleñkie rubiny w p³at-

kach jej uszu potwierdza³y moje przypuszczenia. Pomy-

background image

39

œla³am, ¿e tê dziewczynê przez ca³e ¿ycie traktowano jak

ksiê¿niczkê. Widaæ by³o, ¿e omija³y j¹ wszelkie nieszczêœ-

cia.

Nieopodal stali niewolnicy o wygl¹dzie si³aczy, uzbro-

jeni w pa³ki, pilnie strzeg¹cy baga¿u rodziny. Dziewczyna

bawi³a siê z puszystym pieskiem, którego trzyma³a na ko-

lanach. Jego oczka ginê³y w gêstym futerku.

– Coœ uk¹si³o Minerwê, pater – zwróci³a siê dziew-

czyna do ojca. – Piszczy z bólu, kiedy dotykam jej ³apki.

Minerwa, pomyœla³am. Dziwne. Podczas wyprawy

w czasy wiktoriañskie spotkaliœmy fa³szywe medium, które

przybra³o pseudonim Minerwa. Chyba nie nazwa³abym

szczeniaka imieniem rzymskiej bogini m¹droœci. Mo¿e

najwy¿ej bogini puszystoœci.

– Wydaje siê spuchniêta – nalega³a dziewczyna.

Ojciec nie odpowiedzia³. Wodzi³ dooko³a roztargnio-

nym wzrokiem, jakby siê ba³, ¿e zaraz siê obudzi z dziw-

nego snu.

W tym momencie, na falach dostêpnych jedynie dla

anio³ów, us³yszeliœmy wo³anie Orlanda: „Mel, Reuben!

ChodŸcie tutaj natychmiast!”

Zaczêliœmy przepychaæ siê przez t³um, pod¹¿aj¹c za

fluidami Orlanda. Nagle ujrzeliœmy mniej zat³oczony plac

– targ niewolników.

Niewolnicy w Ostii pochodzili g³ównie z jasnoskó-

rych plemion barbarzyñskich. Spogl¹dali z przera¿eniem

spod zmierzwionych w³osów, dr¿¹c w brudnych ³achma-

nach.

Zaniepokojeni przy³¹czyliœmy siê do Orlanda i pozo-

sta³ych.

background image

40

To dla mnie typowe – zupe³nie nie pomyœla³am, jakie

wra¿enie wywrze na mnie bliskoœæ pó³nagich ludzi, któ-

rych ca³ymi tygodniami transportowano na statkach nie-

wolniczych. Nie wydzielali zbyt przyjemnego zapachu,

choæ trudno ich o to winiæ. Ale to nie zapach mnie przy-

gnêbi³. W powietrzu by³o a¿ gêsto od ludzkiego strachu

i nienawiœci. Przy takich fluidach anio³owi ciê¿ko jest od-

dychaæ.

Kupiec co jakiœ czas rzuca³ spojrzenie na szereg nie-

wolników, coœ szybko oblicza³, gryzmoli³ cenê na topor-

nej drewnianej tabliczce i pewnym ruchem zawiesza³ j¹

na czyjejœ szyi.

Na placu szewc naprawia³ z³aman¹ klamerkê, sprze-

dawca ryb wykrzykiwa³ cenê œwie¿o z³owionej oœmiorni-

cy, a w³aœciciel Z³otego Deszczu wyszed³ na zewn¹trz, aby

po³o¿yæ przed dziewczyn¹ i jej ojcem oliwki i œwie¿y chleb.

Najwidoczniej fakt, ¿e parê kroków dalej dziesi¹tki

istot ludzkich trzês¹ siê ze strachu z cenami zawieszony-

mi na szyi, nikomu nie przeszkadza³. Nie zamierzam uda-

waæ, ¿e wiem, jak siê czuje niewolnik. To by³o moje pierw-

sze zetkniêcie z niewolnictwem. Kiedy jednak zajrza³am

w oczy tych nieszczêsnych, przera¿onych mê¿czyzn, ko-

biet i dzieci, poczu³am wstyd za rasê ludzk¹.

Sta³am obok kud³atego, niskiego barbarzyñcy, pokry-

tego od stóp do g³ów plemiennymi tatua¿ami. Mia³ siwe

w³osy i brodê, i pomarszczon¹ ze staroœci twarz. Nie prze-

wy¿sza³ jednak wzrostem przeciêtnego szeœciolatka.

– Dostaniemy za ciebie dobr¹ cenê – stwierdzi³ z za-

dowoleniem handlarz. – Kar³y s¹ warte mnóstwo pieniê-

dzy. Potrafisz ¿onglowaæ?

background image

41

Mê¿czyzna pokrêci³ g³ow¹.

– Nie ¿onglowaæ.

Handlarz westchn¹³.

– Nie denerwuj mnie, skarbie. Nawet g³upi barba-

rzyñcy potrafi¹ ¿onglowaæ paroma pomarañczami.

– Nie jestem Skarbie. Jestem Flammia – oœwiadczy³

dumnie mê¿czyzna. – Po³ykam ogieñ.

– No, no, karze³ po³ykaj¹cy ogieñ – rozpromieni³ siê

handlarz. – Jupiter jest dziœ dla mnie ³askawy.

Kiedy zbli¿y³ siê do mnie, obejrza³ mnie od stóp do

g³ów, jak cielê na targu. Od razu zauwa¿y³ bullê.

– Hm, wolno urodzona – mrukn¹³. – Wysoka jak na

dziewczynê. £adnie odziana. Doœæ urodziwa. Mo¿e s³u-

¿yæ jako ornatrix. Przy odrobinie szczêœcia dostanê jakieœ

siedem sestercji.

Nagryzmoli³ rzymsk¹ cyfrê na tabliczce i zawiesi³ mi

j¹ na szyi. Dopiero teraz zauwa¿y³, ¿e nie jestem skuta.

Cmokn¹³ zniecierpliwiony.

– No, jak to siê mog³o staæ – burkn¹³ i wyci¹gn¹³ sta-

re, zardzewia³e kajdany.

– Proszê, nie rób tego – powiedzia³ Orlando. – Nie

bêdzie próbowa³a uciec.

Wzruszy³ mnie. Mimo ¿e nie byliœmy prawdziwymi

niewolnikami, Orlando nie pozwoli³, ¿eby mnie skuto.

Mê¿czyzna zaœmia³ siê pogardliwie.

– Przyrzeczenie niewolnika, oto coœ, na czym mo¿na

polegaæ!

– ¯aden z moich przyjació³ nie nosi ³añcuchów – do-

da³ Orlando. – Jesteœmy tutaj z w³asnej woli.

Handlarz pokrêci³ g³ow¹.

background image

42

– Nie chcê uraziæ twoich delikatnych uczuæ, skarbie

– westchn¹³ – ale wolê mieæ pewnoœæ.

Przeszed³ szybkim krokiem wzd³u¿ szeregu anielskich

praktykantów, zawieszaj¹c przesadnie wysokie ceny na ich

szyjach i skuwaj¹c ich ³añcuchami.

– Nie mam pojêcia, sk¹d siê wziêliœcie – powiedzia³.

– Ale dobrze o was dbano. Zarobiê na was maj¹tek, moi

œliczni.

– Okropne – szepn¹³ Reuben.

– Prawda? – odpar³am. – Te¿ mi sposób rz¹dzenia ce-

sarstwem!

W tej chwili Rzymianie budzili we mnie tylko nie-

chêæ.

– B¹dŸ sprawiedliwa – odezwa³ siê jeden z prakty-

kantów. – Mieli niewiarygodne ¿ycie intelektualne.

– Och, pewnie, do tego wynaleŸli centralne ogrze-

wanie! – stwierdzi³am z sarkazmem. – Wybaczcie, ale co

to za cywilizacja, któr¹ zbudowano na ludzkim nieszczêœ-

ciu.

Wtedy w³aœnie do handlarza podszed³, kulej¹c, jakiœ

mê¿czyzna o niepokoj¹cym wygl¹dzie. Brakowa³o mu czê-

œci ucha, na jednym oku mia³ przepaskê, a na nogach

okropne blizny. S¹dz¹c po tym, ¿e kula³, któraœ z nich nadal

nie dawa³a mu spokoju. Uzna³am, ¿e to rzymski legioni-

sta, który odniós³ ciê¿kie rany, walcz¹c z barbarzyñcami

w odleg³ym zak¹tku imperium.

Musia³ byæ dobrym klientem, bo handlarz natychmiast

siê nim zaj¹³.

– Festus Brutus, dzieñ dobry! – krzykn¹³. – Mam na-

dziejê, ¿e bogowie byli dla ciebie ³askawi.

background image

43

Po czym przeszed³ do omawiania wyj¹tkowo korzyst-

nych warunków transakcji, któr¹ by³ gotów z nim zaw-

rzeæ.

– To pewnie lanista – szepn¹³ Reuben.

– Bardzo mo¿liwe, ale nie wiem, co to znaczy – syk-

nê³am w odpowiedzi. Widocznie mówili o tym, kiedy

doskonali³am siê w sztuce splatania warkoczy.

– To w rzymskim slangu „rzeŸnik” – wyjaœni³ Reu-

ben. – Szuka œwie¿ych rekrutów, których bêdzie móg³

przygotowaæ do wystêpów na arenie.

Nagle wszystko nabra³o sensu. To dlatego Orlando

w³¹czy³ mnie do dru¿yny! Ten rzeŸnik kupi nas do swoje-

go ludus i wyszkoli na gladiatorów. Dobra, to bêdzie wy-

zwanie, ale skoro Orlando uwa¿a, ¿e dam sobie radê, je-

stem za. Nie s³ysza³am o dziewczynach gladiatorach, ale,

jak mówi Lola, jeœli zaufaæ uczonym ksi¹¿kom, mo¿na by

pomyœleæ, ¿e w pewnych okresach historycznych dziew-

czêta w ogóle nie istnia³y!

Zamknê³am oczy i nada³am pe³en wdziêcznoœci ko-

munikat mojej siostrze duchowej. Twoja zas³uga, dziecin-

ko! Trening fitness, do którego mnie zmusi³aœ, sztuki walki

– wszystko uk³ada siê w ca³oœæ!

W nastêpnej chwili moja wizja leg³a w gruzach.

Dziewczyna z pieskiem wsta³a od sto³u i zaczê³a prze-

chadzaæ siê po targu niewolników. Teraz zmierza³a prosto

w moj¹ stronê. IdŸ dalej, modli³am siê. Wybierz kogoœ in-

nego.

Dziewczyna podesz³a jednak wprost do mnie i spoj-

rza³a mi w twarz uwa¿nie, prawie tak, jakby mnie sk¹dœ

zna³a. Poczu³am przep³yw anielskiej energii.

background image

44

Nie rób tego, b³aga³am w duchu. Jesteœ z pewnoœci¹

cudown¹ istot¹, ale nie mogê zostaæ twoim osobistym anio-
³em, jasne? Mam do wykonania wyj¹tkowo niebezpiecz-
n¹ kosmiczn¹ misjê.

Dziewczyna by³a starsza ode mnie o rok czy dwa, ale

o wiele ni¿sza. Zobaczy³am, ¿e ma szare oczy, a kiedy siê
uœmiechnê³a, na jej policzku pojawi³ siê do³eczek. Moja
niania powiedzia³aby, ¿e tam w³aœnie dotkn¹³ jej anio³.
Muszê przyznaæ, ¿e by³o w niej coœ nies³ychanie poci¹ga-
j¹cego. W innym czasie i miejscu by³abym zachwycona,
mog¹c j¹ poznaæ. Ale nie tu i nie teraz.

– To musi byæ dla ciebie okropne – powiedzia³a ci-

cho. – Zawsze uwa¿a³am za dziwne, ¿e kraj, który uwa¿a
siê za cywilizowany, opiera siê na pracy niewolników. Tak
poza tym, to nazywam siê Aurelia Flawia.

– Nie nale¿y przedstawiaæ siê niewolnikom! – wtr¹-

ci³ siê jej ojciec. Powiedzia³ to jednak bez z³oœci. Wydawa-
³o siê raczej, ¿e stara siê zachowaæ pozory. – Ona pewnie
nawet nie mówi po ³acinie! – doda³ zmêczonym g³osem.

Patrzy³am przed siebie obojêtnym wzrokiem, maj¹c

nadziejê, ¿e sobie pójd¹.

Aurelia w ogóle siê tym nie przejê³a.
– D³ugie lata mieszkaliœmy w Brytanii – wyjaœni³a. –

Mój ojciec uwa¿a, ¿e zdzicza³am!

By³am szczerze poruszona wzmiank¹ o moim kraju.
To nie usz³o jej uwagi.
– Zrozumia³a, pater! Widaæ, ¿e jest inteligentna. Jej

dusza odbija siê w oczach.

Ojciec westchn¹³ ciê¿ko.

background image

45

– Dusza – mrukn¹³. – Zupe³nie jak twoja matka. Te¿

mówi³a o duszach.

– Proszê, kupmy j¹ – b³aga³a Aurelia. – Przyzna³eœ,

¿e potrzebujê ornatrix. Swoje w³osy czesze piêknie.

Przysz³a mi do g³owy pewna myœl, a kiedy siê ju¿ po-

jawi³a, za nic nie chcia³a siê stamt¹d wynieœæ. Nie zrobi³-
by tego, pomyœla³am. Orlando nie zrobi³by mi tego. Rany,
w³aœnie ¿e zrobi³! Czy dlatego nie by³ mi potrzebny pokaz
walki gladiatorów? Dlatego przystrojono mnie w piêkne
szaty, podczas gdy inni musieli zadowoliæ siê jut¹? Otrzy-
ma³am nawet w³asne rzymskie imiê...

– Masz tak¹ piêkn¹ fryzurê! – ci¹gnê³a Aurelia. – Moje

w³osy s¹ niemo¿liwe. Doprowadzaj¹ do rozpaczy ka¿d¹
niewolnicê.

By³am tak rozczarowana, ¿e chcia³o mi siê wyæ. Fe-

stus Brutus przechadza³ siê wzd³u¿ szeregów niewolni-
ków, rozgl¹daj¹c siê za materia³em na gladiatorów. Jeœli
Aurelia nie przestanie paplaæ o uk³adaniu w³osów, nie po-
myœli: „Œwietna dziewczyna do walki”, tylko: „Dobra na
s³u¿¹c¹”.

„IdŸ z ni¹, Melanio!”
G³os Orlanda brzmia³ tak wyraŸnie, jakby anio³ sta³

tu¿ obok. Nie powiedzia³ tego, pomyœla³am. Nie powie-
dzia³ tego, co mi siê wydaje, ¿e powiedzia³. Jednak powie-
dzia³.

„Aurelia ciê potrzebuje – stwierdzi³ Orlando. – Dla-

tego ciê zabra³em”.

„Zabra³eœ mnie do Rzymu, ¿ebym zosta³a fryzjerk¹

bogatej dziewczyny!”

background image

46

Czu³am taki gniew, ¿e z trudem powstrzyma³am siê

od tupniêcia nog¹.

Szalone fantazje prysnê³y jak bañki mydlane. Pomy-

œleæ, ¿e wyobra¿a³am sobie, ¿e on traktuje mnie jak równ¹
sobie. Ale¿ jestem g³upia. Czu³am siê zdradzona. Mia³am
ochotê wleŸæ w jak¹œ mysi¹ norê i nigdy z niej nie wyjœæ.
Mia³am ochotê siê rozp³akaæ.

WeŸ siê w garœæ, powiedzia³am sobie. Prze³knij to.

Zrób coœ. Byle Orlando nie zobaczy³ twoich ³ez.

Wtedy sta³o siê coœ nieoczekiwanego. Nauczyciele

powtarzaj¹ nam, ¿e Agencja dzia³a we w³aœciwy sobie, ta-
jemniczy sposób. Ludzkie ¿ycie mo¿e zmieniæ jakiœ dro-
biazg. Nawet g³upiutki puszysty piesek.

Kiedy walczy³am ze zmiennymi uczuciami, Minerwa

zauwa¿y³a nagle Reubena. Mój anielski przyjaciel ma do-
skona³y kontakt ze wszystkimi futrzastymi i pierzastymi
stworzeniami. Ptaki, pszczo³y, tañcz¹ce niedŸwiedzie po
prostu go uwielbiaj¹.

Z jêkliwym pomrukiem ma³y piesek wyskoczy³ z ob-

jêæ Aurelii i podbieg³, ³asz¹c siê i podnosz¹c do góry zra-
nion¹ ³apkê, do Reubena.

Mimo ³añcuchów, Reuben schyli³ siê i zacz¹³ go g³as-

kaæ, przemawiaj¹c przy tym cichutko, tak, i¿ ¿aden cz³o-
wiek nie domyœli³by siê, ¿e u¿ywa staro¿ytnego jêzyka,
jakim porozumiewamy siê z ptakami i zwierzêtami. Nie
jestem w tym tak bieg³a, jak mój przyjaciel, ale mniej wiê-
cej wiedzia³am, o co chodzi.

– Czy u¿¹dli³a ciê osa? – zapyta³ Reuben. – Chcesz,

¿eby przesta³o boleæ?

background image

47

Delikatnie dotkn¹³ ³apy zwierzêcia. Zobaczy³am, jak

z jego serca wylecia³ œwietlisty ró¿owy promieñ, znikaj¹c
w ciele Minerwy. Kiedy Reuben siê wyprostowa³, piesek
przesta³ kuleæ.

Nie wiem, co zobaczy³a Aurelia, ale by³a oszo³omiona.
– Ch³opca te¿ chcê kupiæ – oœwiadczy³a ojcu. – Mi-

nerwie bêdzie potrzebny niewolnik w psiarni, a ten ma
fantastyczn¹ rêkê do zwierz¹t.

– Tak samo œwietnie radzê sobie z roœlinami – oœwiad-

czy³ bezwstydnie Reuben. – Dajcie mi woln¹ rêkê w ogro-
dzie, a bêdzie wam siê wydawa³o, ¿e mieszkacie w raju.

Mój przyjaciel nigdy nie daje siê ponieœæ emocjom,

tak jak ja. Nie przej¹³ siê, ¿e ominie go szko³a gladiatorów.
Ch³opak z psiarni, ogrodnik, ¿ebrak czy z³odziej – nie ro-
bi³o mu to ró¿nicy. Nie trzeba mu by³o mówiæ, ¿e Aurelia
nas potrzebuje. Prawdziwe anio³y czuj¹ takie rzeczy in-
stynktownie.

– Szesnaœcie sestercji za tê parê – powiedzia³ szybko

handlarz.

Ojciec Aurelii otworzy³ usta, ¿eby zaprotestowaæ.
– To dobra cena – zgodzi³a siê natychmiast Aurelia.
Jej ojciec, z niezbyt przytomnym wyrazem twarzy,

odliczy³ monety.

Rzuci³am Orlandowi ura¿one spojrzenie.
– Nie mogê uwierzyæ, ¿e to zrobi³eœ.
– Melanio, szuka³em sposobu, ¿eby umieœciæ agenta

w domu Aurelii. Nasunê³o mi siê znakomite rozwi¹za-
nie. Nie rozumiem, co ci siê nie podoba. Przecie¿ nie je-
steœ ornatrix. To tylko przykrywka.

background image

48

– Naprawdê? – powiedzia³am z wahaniem. Tak bar-

dzo chcia³am mu uwierzyæ.

– Powtarzam ci, ona potrzebuje twojej pomocy – po-

wiedzia³ Orlando.

– No tak, w koñcu jest taka samotna – powiedzia-

³am. – Och, nie licz¹c bogatego tatusia i armii niewolni-

ków. Nie wspominaj¹c o anio³ach, które przybywaj¹ spe-

cjalnie, ¿eby wyleczyæ jej ma³ego pieska!

Handlarz odszed³ z lanist¹.

Orlando wygl¹da³ na szczerze zmartwionego.

– Przyrzekasz, ¿e siê ni¹ zaopiekujesz? „Proszê, He-

lix” – doda³ nies³yszalnie.

Helix to moje anielskie imiê. Orlando odwo³ywa³ siê

do mnie jako profesjonalistki. Musia³am wiêc powiedzieæ

„tak”, prawda?

Lanista i handlarz niewolników dobijali targu. Lada

chwila mieli nas rozdzieliæ z Orlandem.

Z ¿alu œciska³o mnie w gardle. Mia³o byæ inaczej.

– Powinieneœ by³ mi wyjaœniæ – powiedzia³am z wy-

rzutem. – Myœla³eœ, ¿e jestem tak¹ kretynk¹, ¿e nie zrozu-

miem?

Orlando by³ szczerze zdziwiony.

– Oczywiœcie, ¿e nie! Uprzedza³em was na samym

pocz¹tku, ¿e musicie mi zaufaæ.

– Czy wiesz chocia¿, dok¹d ciê zabieraj¹?

Z rozpaczy ³ama³ mi siê g³os.

Zanim jednak zd¹¿y³ odpowiedzieæ, Orlando, reszta

dru¿yny, do tego Flammia i piêciu innych barbarzyñców,

poganiani przez dozorców, odmaszerowali w ³añcuchach

za lanist¹.

background image

49

4 – Melania w staro¿ytnym Rzymie

Aurelia przygl¹da³a siê tej scenie z wyrazem wspó³-

czucia na twarzy.

– Za wczeœnie, ¿ebyœ mi ufa³a, ale mo¿e pewnego dnia

opowiesz mi swoj¹ historiê.

To g³upie, ale od pocz¹tku czu³am z Aureli¹ jak¹œ ta-

jemnicz¹ wiêŸ. S¹dzê, ¿e ona czu³a to samo. Mo¿e nie jest

tak pospolita, jak mi siê wydawa³o?

– Jakie jest twoje imiê? – zapyta³a ³agodnie. Dotknê-

³am amuletu z pszczo³¹ i przypomnia³am sobie, ¿e przez

ca³y czas mam dostêp do niebiañskiego Ÿród³a mocy.

– Mella – powiedzia³am g³oœno.

Ojciec Aurelii wynaj¹³ wozy konne, ¿eby przewieŸæ

nas wraz z rzeczami do Rzymu. Reuben jecha³ przodem

razem z nim.

Jako s³abe kobiety podró¿owa³yœmy z Aureli¹ w œrod-

ku konwoju. Ta ostro¿noœæ wydawa³a mi siê przesadna,

ale Aurelia wyjaœni³a, ¿e na pewnych odcinkach via Roma

grasuj¹ bandyci.

Do stolicy, licz¹c w kilometrach, by³o niedaleko, ale

podró¿ wozami w stylu rzymskim ci¹gnê³a siê w nieskoñ-

czonoœæ. Mia³yœmy dziêki temu okazjê lepiej siê poznaæ.

Stara³am siê unikaæ zbyt wielu k³amstw. Moja pani s¹dzi-

³a, ¿e urodzi³am siê wolna, ale póŸniej, na skutek biedy,

sprzedano mnie w niewolê. I tej wersji siê trzyma³am. ¯eby

uzasadniæ moj¹ nieznajomoœæ rzymskiego stylu ¿ycia, po-

wiedzia³am, ¿e wychowa³am siê w Kartaginie. Instrukto-

rzy wspominali o tym tajemniczym staro¿ytnym kraju i na-

zwa utkwi³a mi w g³owie. Najwiêcej mówi³a Aurelia.

background image

50

Urodzi³a siê w Rzymie, ale kiedy mia³a kilka miesiê-

cy, jej tata obj¹³ urz¹d w Brytanii, gdzie mia³ wpajaæ sza-
cunek dla rzymskiego prawa krn¹brnym Brytom. Aurelii
bardzo siê tam podoba³o, ale w okolicy nie by³o rzym-
skich dzieci i czu³a siê osamotniona.

– Po raz pierwszy od bardzo dawna mam okazjê roz-

mawiaæ z osob¹ w moim wieku – powiedzia³a.

Ponownie zapatrzy³yœmy siê w krajobraz za oknem.

By³ wspania³y: cieniste cyprysy, soczyœcie zielone winni-
ce, brzoskwiniowe sady. Porozrzucane wœród gajów oliw-
nych niewielkie, kryte czerwonym dachem zabudowania
wiejskich gospodarstw.

– Moja matka tak ¿ywo opisywa³a te strony, ¿e mam

wra¿enie, i¿ je pamiêtam – westchnê³a Aurelia ze smut-
kiem. – Mama umar³a, kiedy mia³am dziesiêæ lat – doda-
³a. – Ludzie mówi¹, ¿e czas leczy rany, ale to nieprawda.

– Tak – zgodzi³am siê. – Ale z czasem mniej boli.
Oczy Aurelii z³agodnia³y ze wspó³czucia.
– Te¿ straci³aœ matkê?
Prze³knê³am œlinê.
– I m³odsz¹ siostrê.
W noc poprzedzaj¹c¹ dzieñ mojej œmierci Jade usiad-

³a na ³ó¿ku i powiedzia³a przez sen: „Jesteœ moj¹ najlepsz¹
siostr¹ we wszechœwiecie”.

Ja na to: „Jestem twoj¹ jedyn¹ siostr¹, g³uptasie”. No

có¿, nie wiedzia³am, ¿e to nasza ostatnia rozmowa.

Szybko zmieni³am temat.
– Przypuszczam, ¿e jesteœ podobna raczej do mamy

ni¿ do ojca?

background image

51

Uœmiechnê³a siê.
– Nie jestem podobna do ¿adnego z nich. Adopto-

wali mnie.

– Och, przepraszam! Nie wiedzia³am!
Na szczêœcie Aurelii wcale nie urazi³a moja uwaga.
– Z wyj¹tkiem mojego starszego brata, Kwintusa, ¿ad-

ne z naturalnych dzieci moich rodziców nie ¿y³o d³u¿ej
ni¿ parê godzin po porodzie. Kiedy ostatnie dziecko uro-
dzi³o siê martwe, mama powiedzia³a ojcu, ¿e nie chce ¿yæ,
jeœli nie jest w stanie daæ mu wiêcej dzieci. Nastêpnego
dnia niewolnik znalaz³ mnie na progu. Mama uzna³a, ¿e
to cud i ub³aga³a ojca, ¿eby mnie adoptowa³. Ojciec by³
tak zachwycony, ¿e mama znowu jest szczêœliwa, i¿ przy-
sta³ na to, mimo ¿e jestem tylko dziewczynk¹.

Nie mog³am sobie wyobraziæ jak to jest, kiedy nie zna

siê swoich prawdziwych rodziców. Mój tata zostawi³ nas,
kiedy mia³am szeœæ lat, ale przynajmniej wiedzia³am, kim
jest.

– Wiêc nie wiesz, kim naprawdê jesteœ?
– Nie – odpar³a weso³o. – To nieodgadniona tajem-

nica.

– Ojej, to takie niezwyk³e. Mo¿e masz gdzieœ braci

i siostry?

Aurelia rozeœmia³a siê.
– Kiedy by³am ma³a, przeœladowa³a mnie myœl, ¿e

mam siostrê bliŸniaczkê. Widywa³am j¹ w snach. Wygl¹-
da³a dok³adnie tak samo jak ja, ale robi³a wszystkie te rze-
czy, których ja nie mia³am odwagi robiæ! Prowadzi³yœmy
d³ugie powa¿ne rozmowy.

background image

52

– Nie uwierzysz, ale ja tak¿e wyobra¿a³am sobie, ¿e

mam siostrê bliŸniaczkê – powiedzia³am.

– Prawdopodobnie wszystkie samotne dziewczyny to

sobie wyobra¿aj¹.

Si³¹ rzeczy, zaczê³yœmy rozmawiaæ o ch³opcach. Au-

relia spyta³a chytrze, czy ktoœ chcia³ mnie kiedyœ poœlubiæ.

– W Kartaginie uwa¿a siê, ¿e trzynaœcie lat to za wczeœ-

nie na ma³¿eñstwo – oœwiadczy³am. To brzmia³o trochê
napuszenie, wiêc doda³am:

– A czy ciebie ktoœ poprosi³ o rêkê?
Zaczerwieni³a siê.
– Kiedyœ, raz.
– Och! – zawo³a³am. – Czy¿by jakiœ pokryty tatua¿em

barbarzyñca?

Aurelia westchnê³a g³êboko.
– Gajusz by³ Rzymianinem.
Straci³am ochotê do œmiechu. Powiedzia³a: „by³”.
– Przyjecha³ do Londinium z Rzymu w sprawach

cesarstwa. Podejmowaliœmy go w willi ojca. – Spojrza³a
na mnie spod rzês. – By³ bardzo przystojny.

„By³” – pomyœla³am.
– Odwiedzi³ nas wiele razy. Nie znosi³ pogody w Bry-

tanii. Ci¹gle pada³o. Ale ja powiedzia³am, ¿e mg³a mo¿e
byæ romantyczna. – Rzuci³a mi kolejne ukradkowe spoj-
rzenie. – Naprawdê mi siê podoba³. Têskni³ za domem,
a ja kaza³am naszemu kucharzowi przyrz¹dzaæ jego ulu-
bione dania. – Skrzywi³a siê. – Nie masz pojêcia, jakie
okropne jest jedzenie w Brytanii. Zacz¹³ przychodziæ, kie-
dy ojca nie by³o w domu. Traktowa³ mnie zawsze z wiel-

background image

53

kim szacunkiem – doda³a poœpiesznie. – Rozmawialiœmy
i czytaliœmy razem. Kiedyœ wynaj¹³ ³ódŸ i urz¹dziliœmy
piknik na rzece. W ga³êziach wierzb wisia³a bia³a mg³a.
Wygl¹da³a jak welon panny m³odej. Gajusz powiedzia³:
„Masz racjê, mg³a jest romantyczna”. I zapyta³, czy zosta-
nê jego ¿on¹.

Aurelia patrzy³a przed siebie rozmarzonym wzrokiem.
Nie obchodzi mnie, czy to by³o romantyczne, czy nie,

pomyœla³am. Gajusz nie mia³ prawa siê oœwiadczaæ. By³a
tylko dzieckiem. Potem przypomnia³am sobie, jak jeden
z instruktorów mówi³, ¿e kobiety w Rzymie ¿y³y prze-
ciêtnie dwadzieœcia osiem lat. Mo¿e rzymskie dziewczêta
wiedzia³y, ¿e nie maj¹ zbyt wiele czasu? Musia³y szybko
dorastaæ.

– Zgodzi³aœ siê? – zapyta³am.
– Musia³am powiedzieæ „nie”. Ojciec nie by³ sob¹ od

œmierci mamy. Myœla³am, ¿e mo¿e jak wrócimy do domu...
– G³os Aurelii dr¿a³ lekko. – A teraz jest za póŸno.

Czeka³am.
– Umar³ – wyjaœni³a ochryp³ym g³osem. – W parê

godzin po powrocie do domu. Mój brat, Kwintus, mówi³,
¿e to nag³a choroba, ale obawiam siê... – Urwa³a. – Oba-
wiam siê, ¿e go otruto. Och, Mello, czasy s¹ takie niebez-
pieczne.

– Tak mi przykro – powiedzia³am. – Ale kto mia³by...
Temat by³ zbyt bolesny dla Aurelii.
– To ju¿ przesz³oœæ – powiedzia³a szybko. – Czy mó-

wi³am ci, ¿e wychodzê za m¹¿? Kwintus znalaz³ mi na-
rzeczonego.

background image

54

– Och – powiedzia³am. – Moje gratulacje.

Aurelia wyjaœni³a, ¿e w³aœciwie nie zna Kwintusa.

Kiedy siê pojawi³a, mia³ czternaœcie lat, by³ wiêc, wed³ug

rzymskich standardów, prawie doros³y. Gdy ojciec otrzy-

ma³ zamorskie stanowisko, Kwintus postanowi³ zostaæ

w kraju.

– Obecnie nale¿y do najbardziej zaufanych senato-

rów Nerona. Poznasz go, Mello. Nadal korzysta z domu

ojca, ¿eby podejmowaæ wa¿nych goœci. Dom jest podob-

no bardzo piêkny.

Zapada³ wieczór, kiedy ukaza³a siê bez³adna pl¹tanina

rzymskich dachów i wie¿. Chc¹c dotrzeæ do bram miasta,

musieliœmy przejechaæ przez nekropoliê. Rzymianom nie

wolno by³o chowaæ zmar³ych w obrêbie murów, tote¿ na

zewn¹trz wyrós³ spory cmentarz. Ci¹gn¹³ siê ca³ymi kilo-

metrami. Gdzieniegdzie b³yska³o ognisko, to bezdomni

szykowali siê do snu wœród zmar³ych. Zobaczy³am pierw-

szego rzymskiego ducha. Przemyka³ miêdzy urnami

w wieñcu laurowym na g³owie. Pomyœla³am, ¿e Brice za-

trzyma³by siê, ¿eby z nim pogawêdziæ.

Brice ma dziwn¹ s³aboœæ do duchów. Przypuszczam,

¿e jeœli przebywa³o siê tak d³ugo w Piekle, ma siê ochotê

pogadaæ z kimkolwiek. To z kolei skierowa³o moje myœli

na to, co dzia³o siê z Orlandem i pozosta³ymi...

W jakiœ czas póŸniej poczu³am, ¿e Aurelia delikatnie

mn¹ potrz¹sa. Nie mog³am uwierzyæ, ¿e siê zdrzemnê-

³am! £adny z ciebie anio³, Melanio! – ofuknê³am siê w my-

œlach.

Niewolnik pomóg³ mi zsi¹œæ z wozu. Na niepewnych

nogach, zaspana, ruszy³am za Aureli¹. Jej tata, wyraŸnie

background image

55

znu¿ony, zastuka³ ko³atk¹ z br¹zu do drzwi, wo³aj¹c

odŸwiernego, ¿eby ich wpuœci³. Zauwa¿y³am ze zdumie-

niem, ¿e dom w ogóle nie ma okien. W judaszu pojawi³o

siê czyjeœ oko. Ktoœ sapn¹³ i zawo³a³:

– Dziêki Jupiterowi! Pan wróci³!

Stary s³u¿¹cy, œmiej¹c siê od ucha do ucha, otworzy³

drzwi.

– Dorcas œni³o siê, ¿e wrócisz, panie! Od rana gotuje.

Niewolnicy przybiegli, aby nas powitaæ, pomogli nam

zdj¹æ sanda³y, przynieœli dzbany ciep³ej, perfumowanej

wody do obmycia siê z kurzu, podali wino z miodem.

Jestem w rzymskim domu, powiedzia³am sobie. Nie

mog³am jednak w to uwierzyæ.

Znajdowaliœmy siê w centralnie po³o¿onym, obszer-

nym atrium, z którego przechodzi³o siê do pokoi. Przez

okr¹g³y otwór w dachu wpada³o powietrze, a w dzieñ –

œwiat³o, co by³o istotne ze wzglêdu na brak okien. Wie-

czorem lampki oliwne dawa³y miêkkie, bursztynowe

œwiat³o, odbijaj¹ce siê od lœni¹cej, marmurowej pod³ogi.

Mebli prawie nie by³o; kilka sof, wiklinowe krzes³a i ka-

mienne popiersie cesarza Nerona. Woda w fontannie plu-

ska³a, na jej powierzchni pojawia³y siê z³ote refleksy.

Trzy œciany atrium pomalowano jaskraw¹ czerwieni¹.

Na czwartej umieszczono ogromn¹ p³askorzeŸbê przed-

stawiaj¹c¹ przeraŸliwie realistyczn¹ scenê bitewn¹ – star-

cie szlachetnie wygl¹daj¹cych Rzymian w zbrojach z ohyd-

nymi barbarzyñcami na rydwanach.

Zauwa¿y³am, ¿e ojciec Aurelii spogl¹da z nadziej¹ za

ka¿dym razem, kiedy ktoœ wchodzi. W koñcu zapyta³ nie-

wolnika, czy tej nocy spodziewaj¹ siê w domu jego syna.

background image

56

– Kwintus Flawiusz jest bardzo zajêty – odpar³ tak-

townie niewolnik. – Czasami jest mu wygodniej zostaæ

w pa³acu.

– Pater, chodŸmy zobaczyæ, czy pigwa mamy nadal

roœnie – poprosi³a Aurelia. – Czêsto mówi³a o tym drze-

wie.

– Ty idŸ, dziecko – powiedzia³ zmêczonym g³osem.

– Ja sobie odpocznê.

– Mella pójdzie ze mn¹. – Aurelia chwyci³a mnie za

rêkê i wci¹gnê³a do pokoju z sofami ustawionymi wokó³

niskiego, okr¹g³ego stolika. Malowid³o œcienne w jadalni

przedstawia³o bogów i boginie ucztuj¹cych na kwietnych

³¹kach.

Przez otwarte drzwi na przeciwleg³ej œcianie zobaczy-

³am, ku swojemu zdumieniu, jaœniej¹c¹ w mroku kaska-

dê bia³ych ró¿. Potem przypomnia³am sobie, i¿ Rzymia-

nie urz¹dzali ogrody wewn¹trz domów! Ten otacza³a

œliczna kamienna alejka z drzwiami prowadz¹cymi do

kolejnych pokoi i apartamentów. Dom Aurelii przypomi-

na³ pa³ac.

Ku jej zachwytowi, drzewo pigwowe nadal ros³o. By³o

stare i pochylone, ale w œwietle ksiê¿yca po³yskiwa³y nowe

malutkie pigwy. Zerknê³am w górê i przez liœcie ujrza³am

ksiê¿yc. Gwiazdy w domu, cudowne! Aurelia ukradkiem

ociera³a oczy, usunê³am siê wiêc dyskretnie, ¿eby poszu-

kaæ Reubena.

Razem z Reubenem zjedliœmy kolacjê w pomieszcze-

niu dla niewolników. Jedzenie by³o przyzwoite: coœ w ro-

dzaju kie³basy, a nastêpnie ma³e, sma¿one na oleju cia-

steczka, które maczano w miodzie. Reuben nie przepada

background image

57

jednak za ziemskim jedzeniem i wiêkszoœæ wêdliny da³

pod sto³em Minerwie, która towarzyszy³a mu jak cieñ.

Pozostali niewolnicy gapili siê na nas, kiedy jedliœmy. Wcale

siê tym nie przejmowa³am, bo wpad³am w g³êbokie przy-

gnêbienie. Nie mia³am pojêcia, dlaczego.

Reuben obj¹³ mnie ramieniem.

– Zapomnia³aœ o procedurze przystosowawczej, praw-

da? – zapyta³ surowo.

– Chyba tak – przyzna³am.

– Zrób to teraz. Ten dom jest wybitnie toksyczny.

Z ulg¹ przyjê³am do wiadomoœci, ¿e te przykre od-

czucia pochodzi³y z zewn¹trz. Choæ nie wiedzia³am do-

k³adnie, sk¹d.

– Myœlisz, ¿e Z³omy s¹ tutaj, w tym domu? – zapyta-

³am przestraszona.

Przyjaciel pokrêci³ g³ow¹.

– Coœ jest nie tak. Powinnaœ w nocy zostaæ przy Au-

relii.

To nie by³o trudne. Kiedy powiedzia³am mojej pani,

¿e bojê siê spaæ sama, pozwoli³a mi po³o¿yæ siê na sofie

obok siebie.

– Czy inni niewolnicy nie bêd¹ myœleli, ¿e to dziw-

ne? – zapyta³am.

– Oczywiœcie, ¿e nie – rozeœmia³a siê. – Ale jeœli ciê

to martwi, powiedz, ¿e masz za zadanie mnie chroniæ!

Jako ornatrix musia³am rozpakowaæ ubrania Aurelii

i pouk³adaæ je w skrzyniach z cedrowego drewna w jej poko-

ju. Potem ustawi³am na toaletce buteleczki perfum, u³o-

¿y³am pincety, szczotkê, grzebieñ, piêkne spinki do w³o-

sów i podobne rzeczy. Przed pójœciem do ³ó¿ka pomog³am

background image

58

jej zdj¹æ bi¿uteriê i zamknê³am j¹ w specjalnej szkatule.

W czasach rzymskich nie by³a to przesadna ostro¿noœæ,

nawet w domu pe³nym czujnych niewolników.

Kiedy wyci¹gnê³am rêkê, ¿eby zdj¹æ jej bullê, Aurelia

cofnê³a siê gwa³townie, najwyraŸniej przestraszona.

– Zostaw to, Mello. Nigdy jej nie zdejmujê.

– Nie wiedzia³am, przepraszam.

Rzymianie s¹ tacy przes¹dni, pomyœla³am.

Pomog³am Aurelii przebraæ siê w koszulê nocn¹, po-

tem wyszczotkowa³am jej w³osy, a¿ sta³y siê g³adkie i je-

dwabiste.

– Twoje w³osy nie s¹ takie z³e – stwierdzi³am. – Przy-

da³aby siê tylko jakaœ od¿ywka. Mo¿e uda nam siê jutro

kupiæ olej migda³owy. Lola tego u¿ywa.

– Czy Lola jest twoj¹ przyjació³k¹? – zapyta³a Aure-

lia.

– Raczej moj¹ duchow¹ bliŸniaczk¹ – stwierdzi³am

zgodnie z prawd¹.

Moja pani zasmuci³a siê.

– Zatem odnalaz³aœ ju¿ swoj¹ bliŸniaczkê, Mello?

O, tak, pomyœla³am. Znalaz³am!

Do pokoju wesz³o dwóch niewolników, dŸwigaj¹c nie-

wielk¹ sofê. Z namaszczeniem ustawili j¹, tak ¿e tworzy³a

solidn¹ zaporê miêdzy ³ó¿kiem mojej pani a drzwiami.

Sk³onili siê przed Aureli¹ i wyszli. Wygl¹dali na trochê za-

skoczonych. S³ysza³am, jak jeden mrukn¹³:

– Trochê za ma³a na to, ¿eby j¹ chroniæ.

– Wzrost nie ma znaczenia, jeœli chodzi o Kartagiñ-

czyków – sykn¹³ jego towarzysz. – Wszystkie kartagiñskie

dziewczyny nosz¹ no¿e, to wiadoma sprawa.

background image

59

Aurelia zasnê³a w parê minut po tym, jak zgasi³yœmy

lampkê.

Le¿a³am, rozmyœlaj¹c nad wydarzeniami ostatnich

paru godzin. Nadal nie mia³am pojêcia, dlaczego wyzna-

czono mi rolê niewolnicy w staro¿ytnym Rzymie. Agen-

cja jednak zada³a sobie du¿o trudu, ¿eby wynaleŸæ dla mnie

tak¹ przykrywkê. Aurelia, z jakiegoœ powodu, by³a dla nich

wa¿na. Czu³am siê zaszczycona, ¿e Orlando w³aœnie mnie

powierzy³ opiekê nad ni¹. Nie zawiodê ciê, przysiêgam,

zapewni³am go w duchu.

Nagle ze strachu zasch³o mi w ustach. Do naszego

pokoju ktoœ siê zbli¿a³. Drzwi otworzy³y siê bezszelest-

nie i do œrodka wszed³ jakiœ cz³owiek, ostro¿nie st¹paj¹c

w ciemnoœci. Serce zabi³o mi gwa³townie, kiedy poczu-

³am, jak intruz pochyla siê nade mn¹ i zagl¹da mi w twarz.

Jego oddech by³ dusz¹c¹ mieszank¹ czosnku, ryby i alko-

holu. To nie w³amywacz! – pomyœla³am w panice. To jakiœ

koszmar!

– Polluks! – mrukn¹³ intruz z niechêci¹. – To tylko

jej niewolnica.

Dla dobra Aurelii, musia³am panowaæ nad strachem.

Oddycha³am g³êboko i regularnie. Jestem tylko niewol-

nic¹, powiedzia³am sobie, któr¹ nie warto siê przejmo-

waæ. Jestem zmêczon¹ niewolnic¹, której œni siê to, o czym

œni¹ rzymskie niewolnice. Podzia³a³o. Po d³u¿szej chwili

przybysz, kimkolwiek by³, poszed³ sobie.

Trzês³am siê ze strachu. Rany, o co tutaj chodzi? By-

³am prawie pewna, ¿e obcy nie nale¿a³ do Z³omów. S¹-

dz¹c jednak po fluidach, nie by³ tak¿e do koñca cz³owie-

kiem.

background image

60

Nie mog³am zasn¹æ. Le¿a³am, œciskaj¹c w rêku tali-

zman z pszczo³¹, przy ka¿dym skrzypniêciu wyskakuj¹c

z przera¿enia ze skóry.

Przypomnia³am sobie s³owa Aurelii: „Obawiam siê,

¿e go otruto”.

„Ta dziewczyna ciê potrzebuje” – powiedzia³ Orlan-

do. Teraz wiedzia³am, dlaczego.

background image

61

Rozdzia³ 5

T

ak bardzo przejê³am siê tym, ¿e jestem odpowiedzial-

na za bezpieczeñstwo Aurelii, ¿e dwa tygodnie póŸ-

niej wci¹¿ cierpia³am na powa¿n¹ anielsk¹ bezsennoœæ. Na-

turalnie w nocy.

W dzieñ wystarczy³o, ¿ebym usiad³a w s³oñcu, ³uska-

j¹c groch, a ju¿ po chwili zapada³am w drzemkê! Pewne-

go popo³udnia zasnê³am w ³aŸni.

W przeciwieñstwie do innych bogatych Rzymian, któ-

rzy, dok¹d by siê nie udawali, ci¹gnêli ze sob¹ hordy nie-

wolników – jednego do odpinania sanda³ów, drugiego,

¿eby pomaga³ wsi¹œæ do lektyki, trzeciego, ¿eby bieg³ przo-

dem, oczyszczaj¹c drogê z kamieni – Aurelia mia³a bar-

dziej demokratyczne podejœcie. Podczas naszych codzien-

nych odwiedzin w ³aŸni na zmianê pilnowa³yœmy swoich

ubrañ. Mia³am jej rzeczy na oku, kiedy bra³a k¹piel, a na-

stêpnie masa¿; potem siê zmienia³yœmy.

background image

62

Jeœli nie liczyæ sta³ego zagro¿enia ze strony z³odziei,

atmosfera w ³aŸni by³a naprawdê relaksuj¹ca. Podwinê-

³am stopy pod siebie, opar³am g³owê o wy³o¿on¹ kafelka-

mi œcianê i, zadowolona, czeka³am na Aureliê.

Zd¹¿y³am siê ju¿ przyzwyczaiæ do rzymskiego sposo-

bu odbywania k¹pieli. To by³o niezwyk³e prze¿ycie. Naj-

pierw bra³o siê prysznic, nastêpnie namaszcza³o wonny-

mi olejkami i poddawa³o bardzo energicznemu masa¿owi

w wykonaniu wyszkolonej masa¿ystki. Potem ca³¹ oliwê

zdrapywano za pomoc¹ sprytnego urz¹dzenia o nazwie

strigil. Nastêpnie przechodzi³o siê przez baseny z ciep³¹

wod¹, duszn¹, wilgotn¹ parówkê i baseny z lodowat¹ wod¹,

a¿ pory zosta³y oczyszczone z ostatniej, najmniejszej dro-

binki kurzu. Na ulicê wychodzi³o siê tak czystym, ¿e a¿

ciê¿ko by³o rozmawiaæ!

Przygl¹da³am siê leniwie, jak pó³nagie dziewczêta i ko-

biety przechadza³y siê miêdzy pomieszczeniami z bucha-

j¹c¹ par¹ a basenami. W wilgotnym powietrzu unosi³y siê

koj¹ce zapachy jaœminu, ró¿y, drzewa sanda³owego, per-

fumowanych maœci i rzymskiego szamponu. DŸwiêki

równie¿ dzia³a³y koj¹co. Œwist pary, szum i bulgotanie

wody, szmer g³osów.

Czu³am siê bezpiecznie w pe³nym przyjemnych za-

pachów œwiecie kobiet. Na tyle bezpiecznie, ¿e pozwoli-

³am sobie na króciutk¹ drzemkê...

Nagle z przera¿eniem otworzy³am oczy! Ktoœ prze-

szed³ tu¿ obok mnie, prawie siê o mnie ocieraj¹c. Jasno-

niebieska szata znika³a w³aœnie za za³omem œciany. O rany,

bi¿uteria Aurelii! Ku nieopisanej uldze, w³asnoœæ mojej

pani le¿a³a na swoim miejscu.

background image

63

Kiedy wysz³yœmy na ulicê, by³o ju¿ dobrze po po³u-

dniu. Po ospa³ej atmosferze ³aŸni upa³ i ha³as miasta ude-

rzy³y nas ze szczególn¹ moc¹. Po drugiej stronie drogi

wznoszono now¹ œwi¹tyniê i w powietrzu wirowa³y tu-

many kurzu. Armie spoconych niewolników w brudnych

³achmanach ustawia³y masywne kamienne bloki, zgodnie

z rozkazami wykrzykiwanymi przez nadzorcê.

Kiedy rozgl¹da³yœmy siê za naszymi tragarzami od lek-

tyki, jakiœ handlarz usi³owa³ sprzedaæ nam dywan.

– Specjalna cena dla piêknych dam.

Inny próbowa³ wcisn¹æ nam s³ój z olejkiem odm³a-

dzaj¹cym!

– Co za bzdura! – parsknê³am ze z³oœci¹.

– Czy wiesz, sk¹d go bior¹? – uœmiechnê³a siê Aurelia.

Po b³ysku w jej oczach zorientowa³am siê, ¿e to coœ

raczej wulgarnego.

– Ze szko³y gladiatorów – wyjaœni³a. – Masa¿yœci za-

chowuj¹ brudn¹ oliwê, któr¹ zdrapuj¹ z gladiatorów, i po-

tem j¹ sprzedaj¹.

Spojrza³am na ni¹, rozdziawiaj¹c buziê.

– A kto by chcia³ kupiæ brudn¹ oliwê do masa¿u?

– Naiwne kobiety – powiedzia³a. – Wierz¹, ¿e pot gla-

diatorów pozwoli im zachowaæ wieczn¹ m³odoœæ!

– Fuj – parsknê³am z obrzydzeniem. – Butelkowany

pot gladiatorów! Ohyda!

W koñcu odnalaz³yœmy naszych koczuj¹cych przy

drodze tragarzy. Czekali cierpliwie, sma¿¹c siê od paru

godzin na s³oñcu.

Wiêkszoœæ Rzymian z wy¿szych sfer nie dostrzeg³aby

w tragarzu istoty ludzkiej. Aurelia mia³a jednak czu³e serce.

background image

64

– Ci ludzie s¹ g³odni – powiedzia³a cicho. – Daj im

parê denarów na jedzenie. Poczekamy tutaj.

Kiedy tak sta³yœmy, wpad³ mi w oko plakat zapowia-

daj¹cy igrzyska. Mia³y siê odbyæ nastêpnego dnia. Ku mo-

jemu zaskoczeniu, wœród atrakcji wymieniono dziewczy-

nê gladiatora. A wiêc dziewczyny rzeczywiœcie wystêpuj¹

na arenie, pomyœla³am ze smutkiem. Tê nazywano Gwiaz-

d¹. Narysowano j¹ w króciutkiej skórzanej spódnicy i wy-

sokich butach. Wymachiwa³a krótkim, zakrzywionym mie-

czem, a jej twarz zakrywa³a dziwaczna metalowa maska.

– S³ysza³aœ o tej dziewczynie? – zapyta³am. Odwró-

ci³am siê i zobaczy³am, ¿e Aurelia ukradkiem czyta coœ

napisanego na skrawku papirusa. Zd¹¿y³am zauwa¿yæ

dziecinny rysunek ryby i jakieœ s³owa, które mog³y byæ

imieniem i adresem, po czym Aurelia, zmieszana, po-

œpiesznie schowa³a papirus pod fa³dê stoli.

– Mówi³aœ coœ, Mello? – zapyta³a niewinnym tonem.

Czy¿by Aurelia znowu siê zakocha³a? – pomyœla³am. Jest

w Rzymie dopiero od paru tygodni! Jak to siê mog³o staæ?

Okaza³o siê, ¿e moja pani wiedzia³a wszystko o dziew-

czynie gladiatorce. Masa¿ystka w ³aŸni przekaza³a jej naj-

nowsze plotki. Gwiazda równie¿ przyby³a do Rzymu za-

ledwie parê tygodni wczeœniej, ale ju¿ sta³a siê swego

rodzaju znakomitoœci¹.

– Trzeba byæ kimœ szczególnym, ¿eby zostaæ gladia-

tork¹ – westchnê³am z zazdroœci¹. Nie mog³am sobie wy-

obraziæ podobnej odwagi.

– Gladiatrix to nowy rodzaj atrakcji – powiedzia³a Au-

relia. – Jak kar³y i egzotyczne zwierzêta. Nikt nie traktuje

ich powa¿nie.

background image

65

5 – Melania w staro¿ytnym Rzymie

– Tê traktuj¹ – sprzeciwi³am siê. – Tutaj pisz¹, ¿e opa-

nowa³a trzy style walki.

Aurelia pokrêci³a g³ow¹.

– To nie ma znaczenia, nawet jeœli opanuje trzy tysi¹-

ce. Rzymianie podziwiaj¹ gladiatorów na arenie, ale tak

naprawdê boj¹ siê ich i nimi gardz¹. Ta dziewczyna bêdzie

wyrzutkiem do koñca swoich dni. Po œmierci jej cia³o wrzu-

c¹ do do³u wraz ze zw³okami przestêpców i samobójców.

– To okropne! – sapnê³am.

– My, Rzymianie, jesteœmy strasznym ludem. – Au-

relia posmutnia³a. Jej d³oñ powêdrowa³a do amuletu. –

Mello, czy wierzysz... – zaczê³a.

W tej chwili us³ysza³yœmy dyskretny kaszel. Nasi tra-

garze szybko zjedli jajka na twardo i zupê z fasoli, i byli

gotowi zabraæ nas do domu.

Kiedy ko³ysz¹c siê i trzês¹c, zmierza³yœmy przez mia-

sto, zalewa³y nas fale dŸwiêków: œpiewna recytacja ze œwi¹-

tyñ przy via Sacra, tupot podkutych sanda³ów gwardii pre-

toriañskiej w w¹skich uliczkach; gwardii, której zadanie

polega³o na utrzymywaniu chwiejnego porz¹dku w Rzymie.

Od czasu do czasu, kiedy mija³yœmy bary, gdzie tañczy³y

sk¹po odziane barbarzyñskie kobiety, przez gwar przebija³a

siê zmys³owa muzyka. Jednak za zaci¹gniêtymi firankami

by³yœmy z Aureli¹ w naszym prywatnym œwiecie.

– No wiêc, kto przyjdzie na tê ucztê? – zapyta³am

z zainteresowaniem. – Twój brat, Kwintus. Tytus jak-mu-

-tam, ten, który chce siê z tob¹ o¿eniæ. I kto jeszcze?

Aurelia westchnê³a.

– Mnóstwo wa¿nych obywateli rzymskich z ¿onami.

Nie wiem, o czym mam z nimi rozmawiaæ. – Zmiesza³a

background image

66

siê. – Niestety, obawiam siê, ¿e nie bêdziesz mog³a z nami

zasi¹œæ, Mello. Kwintus ma ustalone przekonania, co do

pozycji niewolników. Gdyby to ode mnie zale¿a³o...

– Nie martw siê – powiedzia³am. – Nie przywyk³am

do jedzenia na le¿¹co. Prawdopodobnie ud³awi³abym siê

i oœmieszy³a.

– Ja te¿ mogê siê oœmieszyæ – westchnê³a Aurelia. –

Mój brat kaza³ Dorcas przyrz¹dziæ bardzo dziwne dania.

Dla mojej pani ¿ycie w Rzymie by³o równie obce jak

dla mnie. Ja przesz³am jedynie dwudniowe intensywne

szkolenie w Agencji, a ona wiêkszoœæ ¿ycia spêdzi³a jako

cudzoziemka wœród wrogich plemion Brytanii.

W zwyk³ych okolicznoœciach rodzice pomogliby jej

nauczyæ siê, jak radziæ sobie w ró¿nych sytuacjach. Na nie-

szczêœcie jej mama nie ¿y³a, a tata przechodzi³ rodzaj za³a-

mania nerwowego. Rano widywa³yœmy go, jak sk³ada³ w ro-

dzinnej œwi¹tyni ofiary domowym bogom. Potem znika³

w bibliotece i siedzia³ tam, przerzucaj¹c zwoje, a¿ niewol-

nik przynosi³ mu wieczorny posi³ek. Raz zasta³am go

w ogrodzie, jak z têsknym wyrazem twarzy wpatrywa³ siê

w pigwê zmar³ej ¿ony. On te¿ chce umrzeæ, pomyœla³am,

¿eby móc siê z ni¹ po³¹czyæ na Polach Elizejskich.

S¹dzê, ¿e syn tak¿e ogromnie go rozczarowa³. Kwin-

tus Flawiusz nadal nie pokazywa³ siê w domu, tote¿ tata

Aurelii wys³a³ pos³añca do pa³acu Nerona. Kwintus w koñ-

cu odpowiedzia³, przekazuj¹c ojcu wyrazy szacunku.

W dopisku dla Aurelii wita³ siostrê w Wiecznym Mieœcie

oraz zawiadamia³, ¿e jej wielbiciel bardzo pragnie j¹ po-

znaæ. Wygl¹da³o jednak na to, ¿e ciê¿ko by³o mu siê pofa-

tygowaæ, ¿eby osobiœcie siê przedstawiæ.

background image

67

A potem, ni st¹d ni z ow¹d, Kwintus wyda³ polece-

nie przygotowania wielkiego przyjêcia na ich czeœæ. Naj-

pierw pomyœla³am, ¿e chce po prostu zgotowaæ ojcu i sio-

strze powitanie w prawdziwie rzymskim wystawnym

stylu. Co by³o mi³e, jakkolwiek trochê spóŸnione. PóŸ-

niej przys³a³ Aurelii kolejny list, radz¹c, ¿eby kupi³a now¹

sukniê, poniewa¿ ma zamiar przyprowadziæ jej przysz³e-

go mê¿a.

Ca³a ta sprawa wytr¹ci³a mnie z równowagi. Aurelia

nie wiedzia³a o Tytusie Lukrecjuszu nic ponad to, ¿e nale-

¿a³ do najbli¿szych doradców Nerona. Nawet jej ojciec

nie mia³ okazji go poznaæ, co wygl¹da³o na objaw lekce-

wa¿enia. W koñcu to jej tata by³ oficjalnie g³ow¹ rodziny.

Zauwa¿y³am, ¿e Aurelia w roztargnieniu przesuwa na

rêku z³ot¹ bransoletkê. Kwintus na pewno wie, jak wra¿-

liwa jest jego siostra, pomyœla³am. I to wykorzystuje. Moim

zdaniem, ten Kwintus mia³ w domu stanowczo za du¿o

do powiedzenia.

Bezwiednie wypowiedzia³am swoje myœli na g³os.

– Czy nie wola³abyœ raczej spotkaæ tego Lukrecjusza

przed przyjêciem? – Sama nie mia³abym najmniejszej

ochoty poznawaæ swojego przysz³ego mê¿a i do tego nie-

znanego brata w obecnoœci wa¿nych rzymskich senato-

rów i tym podobnych.

– Kwintus da³ znaæ, ¿e jutro bêd¹ w amfiteatrze – od-

par³a.

A¿ sapnê³am ze zdumienia.

– Idziesz na igrzyska?

Aurelia mia³a tak¹ minê, jakby zbiera³o jej siê na md³o-

œci.

background image

68

– Kwintus twierdzi, ¿e to mój obowi¹zek jako oby-

watelki rzymskiej. Chcia³am w³aœnie zapytaæ, czy ty i Reu-

ben dotrzymacie mi towarzystwa?

Reuben zd¹¿y³ z¿yæ siê z ca³¹ s³u¿b¹ i opowiada³ mi

straszne historie o znêcaniu siê nad niewolnikami. Reu-

ben i ja byliœmy z pewnoœci¹ jedynymi s³u¿¹cymi, któ-

rych pani pyta³a, czy mieliby ochotê coœ zrobiæ! Zgodzi-

³am siê, oczywiœcie.

Ale nie chodzi³o tylko o Aureliê. Na tym samym pla-

kacie, na którym wymieniono gladiatorkê, wydrukowano

ma³ymi literami jeszcze jedno imiê: Flammia, karze³ po-

³ykaj¹cy ogieñ.

Skoro wystêpowa³ Flammia, mogli pojawiæ siê rów-

nie¿ inni rekruci lanisty. A to oznacza³o, ¿e spotkam Or-

landa!

background image

69

Rozdzia³ 6

N

astêpnego dnia rano nie czu³am siê najlepiej. Nie

spodziewa³am siê, ¿e kiedyœ bêdê musia³a ogl¹daæ,

jak ludzie rani¹ siê i zabijaj¹ na arenie. Do tego nie mia-

³am pewnoœci, czy mój anielski przyjaciel wytrzyma tak

wielkie napiêcie.

Podczas swojej pierwszej wyprawy na Ziemiê Reu-

ben uratowa³ tañcz¹cego niedŸwiedzia, którego katowa-

no w nieludzki sposób. Bardzo prze¿y³ tê przygodê.

Reuben twierdzi³ jednak, ¿e nie mam siê czym mar-

twiæ.

– Nie mówiê, ¿e bêdê siê œwietnie bawi³ – doda³ po-

spiesznie – ale dam sobie radê tak samo jak ty, Melanio.

Ze wzglêdu na brak miejsca oraz dla wiêkszego splen-

doru na igrzyska jecha³ w osobnej lektyce. Tego dnia ruch

by³ du¿o wiêkszy ni¿ zwykle, poniewa¿ w œwi¹tyni We-

sty odbywa³a siê jakaœ powa¿na uroczystoœæ. W pewnym

background image

70

momencie nasi tragarze musieli siê zatrzymaæ, ¿eby po-

zwoliæ procesji przejœæ na drug¹ stronê via Sacra. Odchy-

li³am firankê i rozejrza³am siê.

Kap³ankami Westy by³y dziewczêta i kobiety. Mia³y

na sobie olœniewaj¹co bia³e stole, a na g³owach wieñce z bia-

³ych ró¿. Nios³y drobne dary dla bogini. Obserwowa³am,

jak zbli¿aj¹ siê do œwi¹tyni, œpiewaj¹c i ko³ysz¹c siê w takt

bêbna, i poczu³am mrowienie w krzy¿u. Œwi¹tyniê Westy

naprawdê otacza³a aura œwiêtoœci.

– Mo¿esz mi przypomnieæ, jak¹ bogini¹ jest Westa?

– zapyta³am. Rzymianie mieli tyle bogów i bogiñ, ¿e trudno

siê by³o po³apaæ.

Aurelia wyjaœni³a, ¿e Westa by³a dla Rzymian szcze-

gólnie wa¿n¹ bogini¹.

– To bogini ogniska domowego. Jej œwi¹tyniê uwa¿a

siê za ognisko domowe Rzymu.

– Czy to tam dziewczêta pilnuj¹ œwiêtego ognia?

Moja pani skinê³a g³ow¹.

– Tego rodzaju s³u¿ba bogini uchodzi za ogromny za-

szczyt. Westalki dziewice s¹ wybierane, kiedy maj¹ zaled-

wie dziewiêæ czy dziesiêæ lat. Mieszkaj¹ w Pa³acu Westa-

lek, gdzie s¹ szkolone latami. Czasami mo¿na zobaczyæ,

jak nios¹ je przez miasto. Maj¹ bia³e welony na znak, ¿e s¹

oblubienicami Rzymu. Kiedyœ marzy³am, ¿eby zostaæ jed-

n¹ z nich.

– Czy nigdy nie wolno im wyjœæ za m¹¿?

– Kiedy koñcz¹ s³u¿bê, tak. Ale rzadko to robi¹. – Au-

relia spowa¿nia³a. – Myœla³am, ¿e to cudownie byæ we-

stalk¹, a potem dowiedzia³am siê, co siê dzieje, kiedy przy-

padkiem p³omieñ zgaœnie.

background image

71

– Co siê dzieje?

– Obdzieraj¹ je z szat i bij¹ – powiedzia³a ponuro. –

P³omieñ uwa¿any jest za ducha Rzymu. Jeœli zgaœnie,

Rzym upadnie.

Nagle parsknê³a zniecierpliwiona.

– Szybciej dotar³abym do amfiteatru na piechotê! Czy

nie mo¿emy iœæ na skróty?!

Aurelia by³a wyj¹tkowo spiêta. Uzna³am, ¿e moja pani

o ³agodnym sercu obawia siê krwawego widowiska, które

nas czeka.

Tragarze postawili nas w koñcu przed amfiteatrem.

Ku naszemu zaskoczeniu Aurelia wrêczy³a mnie i Reube-

nowi „bilety”, ma³e gliniane ¿etony, i kaza³a nam zaj¹æ

miejsca.

– Znajdê was – powiedzia³a zdecydowanie. Zanim

och³onêliœmy, zniknê³a w t³umie.

Popatrzyliœmy na siebie os³upiali.

– Ma³a kokietka da³a nogê! – stwierdzi³ Reuben. –

S¹dzisz, ¿e posz³a na spotkanie z tym ch³opakiem?

Powiedzia³am, ¿e moim zdaniem ktoœ przemyci³ Au-

relii wiadomoœæ w ³aŸni.

– Nie mo¿na jej za to winiæ – stwierdzi³am. – Lada

dzieñ wydadz¹ j¹ za jakiegoœ starego, pomarszczonego se-

natora.

Reuben nie wygl¹da³ na przekonanego.

– Nie wydaje mi siê, ¿eby Aurelia spotyka³a siê z kimœ

potajemnie. W razie wpadki mia³aby du¿e k³opoty.

– Jestem pewna, ¿e to tylko niewinny flirt – powie-

dzia³am. – Aurelia nie nale¿y do osób, które podjê³yby tak

g³upie ryzyko.

background image

72

Reuben pokiwa³ g³ow¹.

– Znasz j¹ lepiej ode mnie.

Wcale nie tak dobrze, pomyœla³am ze smutkiem. S¹-

dzi³am, ¿e siê zaprzyjaŸni³yœmy. Na tyle, na ile to mo¿li-

we miêdzy pani¹ a niewolnic¹. A jednak Aurelia nie pi-

snê³a ani s³owa na temat swojej najnowszej fascynacji.

Przedzieraliœmy siê z Reubenem do wejœcia. K³êbili

siê tam sprzedawcy przek¹sek i ró¿nych drobiazgów.

– Wybacz – zwróci³ siê Reuben do jednego z nich. –

Twoje lampki w kszta³cie gladiatorów s¹ naprawdê œwiet-

ne, ale my chcemy tylko przejϾ.

– Dlaczego nie powiesz mu wprost, ¿e jesteœ anio-

³em? – zapyta³am.

– Myœlisz, ¿e powinienem? – odpar³ zaniepokojony.

– ¯artowa³am, Groszku!

Okazaliœmy bilety i niewolnik zaprowadzi³ nas d³u-

gim korytarzem do czêœci przeznaczonej dla VIP-ów. Po

kilku chwilach wynurzyliœmy siê w zalanym s³oñcem,

ha³aœliwym amfiteatrze.

Omal siê nie cofnê³am na widok takiej chmary ludzi.

W amfiteatrze upchniêto jakieœ piêædziesi¹t tysiêcy Rzy-

mian. Arenê, dla ochrony przed s³oñcem, os³ania³ czer-

wony baldachim. Materia³ wzdyma³ siê na wietrze, rzu-

caj¹c na piasek barwne b³yski. Wœród rzêdów siedzeñ

krêcili siê sprzedawcy przek¹sek. Dozorcy wykrzykiwali

imiona gladiatorów, kórzy mieli ze sob¹ walczyæ. Bukma-

cherzy przyjmowali zak³ady. Panowa³ nieopisany zgie³k.

Nasze miejsca znajdowa³y siê z przodu. Od areny od-

dziela³a nas drewniana barierka. Po drugiej stronie ma-

sywnego krêgu tworz¹cego ring znajdowa³y siê dwie bra-

background image

73

my, których wygl¹d budzi³ lêk. Zaczê³am sobie wyobra-

¿aæ, co siê za nimi dzieje. Przera¿eni jeñcy wojenni, wy-

szkoleni gladiatorzy w pe³nym rynsztunku, zrozpaczeni

niewolnicy; wszyscy modl¹ siê gor¹czkowo do swoich

bogów, aby pomogli im prze¿yæ to okrutne widowisko.

Nagle, z lekko zaró¿owion¹ buzi¹, podesz³a do nas

szybkim krokiem Aurelia...

– Przepraszam, chcia³am kupiæ dla nas nadziewane

figi, ale by³a straszna kolejka.

Wierzymy ci, a jak¿e, pomyœla³am.

Ludzie wyci¹gali szyje, wbijaj¹c wzrok w bramê. Zwil-

gotnia³y mi d³onie. Coœ siê szykowa³o. Na arenê, dm¹c

w róg co si³ w p³ucach, wbieg³ herold w bia³ej tunice. Graj-

kowie chwycili za instrumenty i amfiteatr wype³ni³a woj-

skowa muzyka. Brama otworzy³a siê i t³um rykn¹³ z pod-

niecenia na widok maszeruj¹cych gladiatorów. Mo¿e

i uwa¿ano ich za wyrzutków, ale tutaj, na arenie, byli kró-

lami i zdawali sobie z tego sprawê. W fioletowych fa³dzi-

stych p³aszczach narzuconych na ramiona i lœni¹cych he³-

mach ozdobionych dr¿¹cymi pióropuszami z pawich piór

wygl¹dali imponuj¹co.

Gladiatorzy ró¿nili siê zbrojami i broni¹ w zale¿noœci

od stylu walki, jaki reprezentowali. Ulubieñcem t³umu by³

retarius, rybak. Kiedy wkroczy³ na arenê, dzier¿¹c ogromn¹

ryback¹ sieæ i trójz¹b, kobiety wrzasnê³y jak fanki na kon-

cercie. Dwie dziewczyny o twarzach zakrytych fantazyjny-

mi maskami z br¹zu tak¿e wzbudzi³y powszechny aplauz.

Gladiatorzy wmaszerowali na œrodek areny, ustawili

siê w dwuszeregu, plecami do siebie, wznieœli zaciœniête

piêœci i wykrzyknêli chórem:

background image

74

– Witaj, cezarze! Id¹cy na œmieræ, pozdrawiaj¹ ciê!

W³osy stanê³y mi dêba.

– Jak mo¿na byæ takim odwa¿nym? – szepnê³am do

Reubena.

– To kwestia szkolenia – wyjaœni³. – Nawet umiera-

j¹c, gladiator nie wyda jêku.

– Reuben, jesteœ pewien, ¿e zdo³asz to wytrzymaæ? –

zapyta³am zmartwiona.

– Powiedzia³em ci ju¿, wszystko bêdzie w porz¹dku.

Poza tym, nie jesteœmy sami.

S¹dzi³am, ¿e cytuje s³owa swojej piosenki, ale uœwia-

domi³am sobie, ¿e Reuben mia³ na myœli to, co siê rzeczy-

wiœcie dzia³o. W ka¿dym rzêdzie siedzia³ co najmniej jeden

ziemski anio³ w stroju rzymskim. Gdyby nie podniecenie,

sama odczu³abym kosmiczne fluidy.

– Rany! Ale ich du¿o! – szepnê³am.

– Owszem, i bêdziemy ich potrzebowaæ – stwierdzi³

Reuben ponuro.

Na szczêœcie pierwsza czêœæ widowiska przebieg³a bez

wiêkszych emocji: pokazano s³onia, który lekko ponagla-

ny przez opiekuna rysowa³ tr¹b¹ cyfry na piasku, oraz wy-

stêpy grupy kar³ów – szalonych akrobatów.

Flammia wjecha³ na ring, stoj¹c w malutkim rydwa-

nie zaprzê¿onym w szetlandzkiego kucyka. Wymachiwa³

zapalon¹ pochodni¹. T³um obserwowa³ maleñkiego po-

³ykacza ognia z uwielbieniem. Na koniec w p³omieniach

stan¹³ rydwan, a karze³, krzycz¹c triumfalnie, zjecha³ z are-

ny niczym miniaturowy bóg ognia.

PóŸniej, w charakterze rozgrzewki, wyst¹pili adepci

gladiatorskiego rzemios³a. Za ka¿dym razem, kiedy wbie-

background image

75

ga³a nowa para, wymachuj¹c drewnianymi mieczami, czu-

³am przyp³yw nadziei. Tym razem to ju¿ musi byæ Orlan-

do. Nie pojawi³ siê jednak.

T³um zaczyna³ siê niecierpliwiæ.

– Czas, ¿eby podciêto jakieœ gard³a! – krzykn¹³ ktoœ.

– Niech coœ siê zacznie dziaæ! – do³¹czy³ siê inny widz.

– Chcemy prawdziwych mieczy i prawdziwej krwi, a nie

popisów dla dzieci!

Ludzie zaczêli gwizdaæ i krzyczeæ. Po raz pierwszy zro-

zumia³am, dlaczego nauczyciele bez przerwy gadaj¹ o ewo-

lucji. W mojej epoce nie da³oby siê zebraæ do kupy piêæ-

dziesiêciu tysiêcy ludzi, którzy, rycz¹c z podniecenia,

domagaliby siê widoku krwi wyp³ywaj¹cej z organów we-

wnêtrznych swoich bliŸnich.

Ko³o ucha œwisnê³o mi zgni³e jab³ko, w œlad za nim

pofrunê³o jajko. Zniecierpliwieni Rzymianie obrzucali

rekrutów czym siê da³o. Rekruci uciekli. Wkrótce potem

otwarto kolejn¹ bramê. Dozorcy wypêdzili na arenê dwu-

dziestu czy trzydziestu przera¿onych mê¿czyzn.

Przypomnia³am sobie, ¿e w³adze rzymskie regularnie

wykorzystywa³y igrzyska, ¿eby pozbywaæ siê ró¿nych k³o-

potliwych osób. Byli to zapewne skazañcy. Daliby sobie

œwietnie radê w bójce ulicznej, ale w tego typu walce nie

mieli ¿adnego doœwiadczenia. Dostali broñ, ale ¿adnych

zbroi czy innego zabezpieczenia. W koñcu nie chodzi³o

o uczciw¹ walkê. Widownia pragnê³a morza krwi. I do-

czeka³a siê.

Nie bêdê wdawa³a siê w szczegó³y. ¯aden cz³owiek

nie powinien ogl¹daæ takiego ogromu cierpienia, jakie-

go byliœmy wtedy œwiadkami. W ka¿dym razie Reuben

background image

76

twierdzi, ¿e lepiej zapaliæ jedn¹ œwieczkê ni¿ przeklinaæ

ciemnoœci, wiêc opowiem zamiast tego o anio³ach.

Kiedy zaczê³o siê mordowanie, ziemskie anio³y znik-

nê³y z widowni. Mia³o siê wra¿enie, ¿e zrobi³o siê ciem-

niej. Przez kilka chwil mro¿¹cych krew w ¿y³ach widzia-

³am to miejsce sk¹pane w mroku, w ca³ym okropieñstwie

krwawego koszmaru. Potem œwiat³o wróci³o, ale teraz roz-

b³ys³o na œrodku areny.

Dla niektórych ludzi mi³oœæ to tylko s³owo. Kocha siê

kota. Kocha siê czekoladê. Dla anio³ów mi³oœæ oznacza jed-

nak co innego. Dla nas to jest si³a: bezosobowa moc, która

codziennie na nowo stwarza kosmos. Pomyœlcie tylko, w ka¿-

dej chwili mi³oœæ stwarza nowe ptaki i gwiazdy, i ŸdŸb³a

trawy oraz pe³nych zdumienia ludzi, którzy siê nimi ciesz¹.

Na tê mi³oœæ nie trzeba zas³u¿yæ. Jest tak po prostu,

za nic. I nikomu nie wolno umieraæ samotnie.

To, co zobaczyliœmy tego dnia na arenie, by³o strasz-

ne, ale tak¿e podnios³e. W ostatnich chwilach na Ziemi

konaj¹cy ludzie doznali czystej mi³oœci anio³ów. I wiecie

co? To mi doda³o odwagi. Te anio³y przypomnia³y mi, kim

jestem. Nie by³am czêœci¹ ludzkiego dramatu. By³am tyl-

ko anio³em, który przypadkowo siê tam znalaz³. Ale to

nie by³ powód, ¿eby nie przyjœæ z pomoc¹.

Wraz z Reubenem przy³¹czyliœmy siê do naszych

rzymskich kolegów, emanuj¹c fluidy mi³oœci. Poœwiêcili-

œmy temu ca³¹ uwagê. Nagle przypomnia³am sobie o Au-

relii. Zblad³a jak p³ótno. Szepcz¹c coœ do siebie, œciska³a

bullê, jakby ba³a siê j¹ straciæ.

Wszystkie koszmary jednak siê koñcz¹, nawet takie.

Okaleczone cia³a wywleczono z areny. Niewolnicy nagra-

background image

77

bili œwie¿ego piasku na plamy krwi. Nie zdo³ali jednak

usun¹æ zapachu. Unosi³ siê w parnym powietrzu, jakby

wydostawa³ siê z piekie³.

Nie wiem, dlaczego siê obejrza³am. Jakbym wiedzia-

³a, ¿e zobaczê Orlanda. Blady i wyraŸnie zmêczony, roz-

mawia³ z lanist¹. Poczu³am ogromn¹ ulgê. By³ ca³y i zdro-

wy!

Aurelia usi³owa³a dojœæ do siebie.

– Mello, nastêpna jest twoja gladiatrix – powiedzia³a

dzielnie.

Gwiazda wystêpowa³a w parze z drug¹ dziewczyn¹ –

wojowniczk¹ Juno. Prawdopodobnie Gwiazda i Juno ja-

da³y przy jednym stole, spa³y w tym samym pokoju i po-

¿ycza³y sobie perfumy i spinki do w³osów. Teraz kazano

im walczyæ na œmieræ i ¿ycie.

Dziewczêta skoczy³y ku sobie z przeciwnych stron

areny, ich miecze rozb³ys³y w s³oñcu. Mê¿czyŸni na wi-

downi wykrzykiwali obsceniczne uwagi, nawo³uj¹c dziew-

czyny, ¿eby pokaza³y, co maj¹ pod skórzanymi stanikami.

Natychmiast zmuszono ich, ¿eby siê zamknêli. Gwiazda

i Juno cieszy³y siê wielk¹ popularnoœci¹ i po chwili prze-

kona³am siê, dlaczego. Gladiatorzy byli królami areny, te

wojowniczki by³y jej królowymi. A Gwiazda by³a niezwy-

k³a.

Juno wydawa³a siê silniejsza i bardziej przebieg³a, za

to Gwiazda l¿ejsza, szybsza, obdarzona wiêkszym wdziê-

kiem i sk³onna do szalonego ryzyka.

Wiecie, jakie uczucia budzi znakomity tancerz? Mamy

wra¿enie, ¿e tañczymy. Tak czu³am siê, patrz¹c na Gwiazdê.

To mnie s³oñce pali³o w ods³oniêt¹ szyjê. To ja porusza³am

background image

78

siê na gor¹cym piasku z rzemieniami oplataj¹cymi nagie

ramiona i mistern¹ fryzur¹ z warkoczy. Gwiazda to artyst-

ka. Bajeczna, œmia³a, zabójcza artystka.

Aurelia tak¿e by³a pod jej urokiem.

– Mam wra¿enie, ¿e j¹ znam. – Przy³o¿y³a rêkê do

serca. – Znam j¹ tutaj.

– Wiem! – powiedzia³am. – Ja te¿. – Nagle dotar³o

do mnie, co powiedzia³am. Melanio, to niedopuszczalne,

przywo³a³am siê do porz¹dku. Gwiazda jest zabójczyni¹.

Nie ma powodu, ¿eby j¹ podziwiaæ!

Tak jakbym bezwiednie rzuci³a na ni¹ urok, w nastêp-

nej chwili gladiatorka poœlizgnê³a siê. Juno przyskoczy³a,

tn¹c mieczem. Gwiazda zachwia³a siê, a potem wznowi³a

szaleñczy atak. Nie zwraca³a uwagi na krew s¹cz¹c¹ siê

przez krótk¹ skórzan¹ spódnicê. Walczy³a o ¿ycie i tylko

to siê liczy³o.

Nasz mistrz sztuk walki by³by zachwycony, pomyœla-

³am z podziwem. Walcz¹ca Gwiazda by³a lekka jak wiatr.

Nie istnia³a przesz³oœæ ani przysz³oœæ, tylko chwila obecna.

Tote¿ nie zdziwi³am siê, kiedy zlana potem, brocz¹ca

krwi¹ Gwiazda stanê³a w koñcu nad przeciwniczk¹, opie-

raj¹c triumfalnie czubek miecza na jej szyi.

– Zabij, zabij, zabij! – zarycza³ t³um. Gwiazda wal-

czy³a dla nich. Chcieli, ¿eby dla nich zabi³a.

Gladiatorka rozejrza³a siê spokojnie, jakby zastanawia³a

siê nad ¿¹daniem widowni. Po chwili rzuci³a miecz na pia-

sek i podnios³a do góry zaciœniêt¹ piêœæ.

– Juno dzisiaj jeszcze nie umrze, obywatele! – krzyk-

nê³a z cudzoziemska brzmi¹c¹ ³acin¹. – Dobrze walczy³a.

OszczêdŸcie j¹, ¿eby mog³a jeszcze dla was walczyæ!

background image

79

Reuben g³oœno wci¹gn¹³ powietrze. Zobaczy³am ja-

skrawoczerwon¹ kroplê krwi, która skapnê³a ze skórzanej

spódniczki Gwiazdy i wsi¹k³a w piasek, potem nastêpn¹

i jeszcze jedn¹.

Gladiatorka zachwia³a siê, przyciskaj¹c rêkê do boku.

Spojrza³a w dó³, obserwuj¹c ze zdumieniem rosn¹c¹ szkar-

³atn¹ plamê. Bez s³owa przewróci³a siê na ziemiê i znieru-

chomia³a.

– Nie! – wrzasnê³am.

Zerwa³am siê na równe nogi. By³am zrozpaczona.

Dopiero co widzia³am, jak dziesi¹tki ludzi ponios³y bez-

sensown¹ œmieræ. Ale tamtych nie zna³am, a z Gwiazd¹

czu³am siê dziwnie zwi¹zana. Nie mog³am pozwoliæ jej

umrzeæ.

Ktoœ ju¿ przeskakiwa³ rzêdy siedzeñ, biegn¹c w jej

stronê. Nie lanista ani jeden z dozorców – to by³ Orlan-

do.

Kiedy zobaczy³am wyraz jego twarzy, poczu³am, jak

opadaj¹ mi skrzyd³a. Tyle miesiêcy czeka³am, ¿eby ten

piêkny ch³opiec uœwiadomi³ sobie wreszcie, ¿e jestem dla

niego kimœ wyj¹tkowym. Ale on ju¿ mia³ kogoœ takiego,

i to nie by³am ja.

background image

80

Rozdzia³ 7

P

rzeskoczy³am ogrodzenie i pogna³am przez arenê.

Ziarenka rozgrzanego piasku k³u³y mnie w go³e nogi,

a do gard³a wdziera³ siê dusz¹cy zapach krwi.

Orlando klêcza³ ko³o Gwiazdy. Lanista, Festus Bru-

tus, poœpiesznie kuœtyka³ w ich stronê. Lekarz ze szko³y

gladiatorów ruszy³ za nim.

Gwiazda usi³owa³a podnieœæ g³owê.

– Nie ruszaj siê! – warkn¹³ Festus.

Orlando przestraszy³ siê na mój widok.

– Mel, co ty wyprawiasz? Nie powinnaœ tutaj byæ.

– Czy z Gwiazd¹ bêdzie wszystko w porz¹dku? – za-

pyta³am cicho.

– Za wczeœnie, ¿eby to oceniæ – odpar³ cierpko. –

Teraz odejdŸ i zajmij siê Aureli¹, zgodnie z tym, co usta-

liliœmy. – Zasêpi³ siê na chwilê. – Nic jej siê nie sta³o, praw-

da?

background image

81

6 – Melania w staro¿ytnym Rzymie

Pewnie, po obejrzeniu, jak trzydziestu ludzi zosta³o

publicznie zaszlachtowanych, czuje siê œwietnie, pomy-

œla³am. Ale powiedzia³am tylko:

– Wszystko w porz¹dku.

– Dobrze, nie powinnaœ zostawiaæ jej d³ugo samej.

Gwiazda, le¿¹c na piasku, nie wygl¹da³a na królow¹.

Wydawa³a siê ma³a i bezradna. Nie jest wy¿sza od Aurelii,

pomyœla³am.

Gladiatorka by³a jednak prawdziw¹ wojowniczk¹.

Kiedy lekarz rozdar³ nasi¹kniêt¹ krwi¹ spódnicê, nawet

nie jêknê³a, mimo ¿e materia³ przywiera³ do otwartej

rany. Lekarz zacz¹³ sondowaæ ranê przy pomocy meta-

lowych instrumentów, sprawdzaj¹c, jak bardzo jest

groŸna. To musia³o koszmarnie boleæ, ale Gwiazda ani

drgnê³a.

Zauwa¿y³am, ¿e rêce i nogi Gwiazdy pokryte s¹ siñ-

cami i drobnymi, zaleczonymi bliznami. Jej przymkniête

powieki w szczelinie maski by³y œmiertelnie blade.

– Musimy j¹ zabraæ do koszar – zwróci³ siê lekarz do

Festusa. – Straci³a mnóstwo krwi.

Orlando krêci³ siê niespokojnie. Wmawia³am sobie,

¿e wynika to z czysto zawodowych pobudek, ale nie mog-

³am siê pozbyæ straszliwych podejrzeñ.

Czy¿by Orlando pozna³ Gwiazdê podczas poprzed-

niej podró¿y i zakocha³ siê w niej bez pamiêci? Czy zor-

ganizowa³ dru¿ynê wy³¹cznie po to, ¿eby j¹ uratowaæ od

strasznej œmierci na arenie? Czy dlatego nie móg³ nam

wyjawiæ celu naszej misji?

Spojrza³am ¿a³oœnie na rywalkê. Mia³aœ racjê, Mela-

nio, pomyœla³am. Gwiazda jest wszystkim, czym ty nigdy

background image

82

nie bêdziesz. Jest piêkna, nie zna strachu, otacza j¹ aura

tajemniczoœci...

Podszed³ do mnie Reuben.

– Wracaj na trybuny – powiedzia³. – Widzisz, ¿e Or-

lando jest zajêty.

– Jeszcze chwila – poprosi³am.

Orlando i lanista pomogli pó³przytomnej gladiatorce

stan¹æ na nogach. Juno równie¿ stara³a siê pomóc. Razem

na pó³ wynieœli, na pó³ wyprowadzili Gwiazdê z areny.

T³um na trybunach obserwowa³ tê scenê z mieszanymi

uczuciami.

Powlok³am siê na swoje miejsce jak zombi.

– Umknê³a wam okazja poznania mojego brata –

oznajmi³a lekkim tonem Aurelia. – Przyprowadzi³ Tytusa

Lukrecjusza, ¿eby go przedstawiæ.

– D³ugo nie zostali, co? – mrukn¹³ mi Reuben na

ucho. – Mo¿na by pomyœleæ, ¿e tylko czekali, a¿ zostanie

sama.

– No wiêc, kim by³ ten piêkny ch³opiec, z którym

rozmawia³aœ? – zapyta³a Aurelia z t¹ sam¹ udan¹ weso³o-

œci¹.

Widzia³am, ¿e myœli o czymœ zupe³nie innym. Nie

wiedzia³a, co czujê do Orlanda. Nie mog³a siê domyœlaæ,

¿e ostatni¹ rzecz¹, jaka jest mi teraz potrzebna, to jego ko-

lejna wielbicielka.

Przejêta w³asn¹ niedol¹ wyczu³am jednak, ¿e spotka-

nie z przysz³ym mê¿em za³ama³o Aureliê. W amfiteatrze

panowa³ upa³, ale moja pani dr¿a³a. Mocniej owinê³a siê

szalem i po raz pierwszy, odk¹d j¹ pozna³am, przemówi³a

jak wynios³a pani do niewolnicy:

background image

83

– ZnajdŸ tragarzy, Mello. Chcê jechaæ do domu. Na-

tychmiast!

Wieczorem pomog³am Aurelii wystroiæ siê na przyjê-

cie. U³o¿y³am jej w³osy w mistern¹ fryzurê i upiê³am

ozdobnymi spinkami, tak ¿e wygl¹da³y jak usiane drob-

nymi pere³kami. Wygl¹da³a œlicznie, jeœli nie liczyæ œmier-

telnej bladoœci. Odk¹d wróci³yœmy z igrzysk, prawie siê

nie odzywa³a. Zdawa³am sobie sprawê, ¿e powinnam na-

k³oniæ j¹ do zwierzeñ i dowiedzieæ siê, co j¹ gnêbi, ale

sama ledwie ¿y³am. Wszystko robi³am mechanicznie.

¯ycie anio³a nie ró¿ni siê tak bardzo od ¿ycia gladia-

tora, duma³am ponuro. W œrodku mo¿esz krwawiæ, ale

musisz robiæ swoje. Serce mo¿e ci pêkaæ, ale nie wolno ci

tego okazaæ.

PóŸniej, wraz z innymi niewolnikami, wita³am goœci.

Przynios³am ciep³¹ perfumowan¹ wodê do obmycia ku-

rzu z ich stóp. Wziê³am szale od pañ i wierzchnie szaty

panów. U³o¿y³am poduszki na tapczanach, aby nasi go-

œcie, w wieñcach z liœci i kwiatów, mogli wygodnie siê roz-

si¹œæ, niczym bogowie i boginie.

Wszystko wydawa³o mi siê nierzeczywiste. Nie tak,

jak twarz Orlanda, kiedy zobaczy³ krew Gwiazdy wsi¹ka-

j¹c¹ w piasek.

Reuben z dwoma innymi niewolnikami pomagali

w kuchni. Jak wszystkie rzymskie kuchnie, to pokryte

sadz¹ pomieszczenie kojarzy³o siê z czeluœciami piekiel-

nymi. Czy uwierzycie, ¿e Dorcas musia³a ugotowaæ ca³e

jedzenie, pal¹c drewnem i bez mo¿liwoœci wietrzenia?

background image

84

Ponadto Kwintus wybra³ dla swoich goœci dziwaczne da-

nia: pawie jaja w sosie pieprzowym, hodowane na mleku

œlimaki sauté z czosnkiem, nadziewane przepiórki. Przyjêcia

najwyraŸniej nie zaplanowano po to, aby sprawiæ komuœ przy-

jemnoœæ, ale by zaimponowaæ bogactwem i pozycj¹.

Kiedy przechodzi³am chwiejnym krokiem, dŸwigaj¹c

w ka¿dej rêce potê¿ne dzbany z winem, zatrzyma³ mnie

Reuben.

– No dobrze, Orlando ma co innego w g³owie –

stwierdzi³ zdecydowanie. – No dobrze, wiêc jesteœ roz¿a-

lona. Ale przejdŸ nad tym do porz¹dku dziennego. W tym

stanie nie przydasz siê Aurelii, a to ni¹ w³aœnie Orlando

poleci³ nam siê opiekowaæ.

– Nic nie mogê na to poradziæ, Reuben – wyjêcza-

³am. – To tak boli.

Mój przyjaciel anio³ zmusi³ mnie, ¿ebym spojrza³a mu

w oczy.

– Mo¿e Mel Beeby nie mo¿e sobie z tym poradziæ,

ale Helix z pewnoœci¹.

Czasami wydaje mi siê, ¿e Reuben zna mnie lepiej

ni¿ ktokolwiek inny we wszechœwiecie. Zawsze wie, co

powiedzieæ. Moje anielskie imiê wymówi³ ze szczególn¹

moc¹. Ku swojemu zdumieniu zobaczy³am, jak œwietliste

litery uk³adaj¹ siê w powietrzu w moje imiê tam, w tej

okropnej kuchni. Nikt poza nami ich nie widzia³. Sapnê-

³am z przejêcia. I wiecie co? Pomog³o! U¿alanie siê nad

sob¹ przesz³o, jak rêk¹ odj¹³. Nie by³am ju¿ Melani¹ o z³a-

manym sercu, tylko anio³em, który ma zadanie do wyko-

nania. Reuben ma racjê, pomyœla³am. Jestem w stanie dzia-

³aæ. Zrobiê, co mam zrobiæ.

background image

85

Uœcisnê³am jego rêkê. By³a szorstka i pokryta od-

ciskami od pracy w ogrodzie, ale jej dotyk podzia³a³ ko-

j¹co.

– Dziêkujê, Groszku. Jestem ci bardzo wdziêczna.

– Jest za co – stwierdzi³ Reuben zadowolony z siebie.

Bez zastanowienia wpakowa³ sobie do buzi jak¹œ przek¹s-

kê i od razu siê zakrztusi³.

– Co to by³o?

– Mam nadziejê, ¿e nie nadziewana przepiórka! – za-

œmia³am siê.

Dotar³am do jadalni w momencie, kiedy niewolnik

zapowiada³ uroczyœcie:

– Kwintus Flawiusz i Tytus Lukrecjusz!

Mia³am, jak pamiêtacie, pewne podejrzenia co do

Kwintusa. Potwierdzi³y siê, gdy tylko wszed³ do pokoju.

By³ przystojny, nawet czaruj¹cy, ale w jego oczach b³ysz-

cza³o okrucieñstwo.

Przysz³y m¹¿ Aurelii wszed³ za nim. By³ niski i krêpy,

jego usta wydawa³y siê nieprzyjemnie czerwone na tle bro-

dy. Wrêczy³ mi swoj¹ pelerynê.

– No, no, to nasza ma³a niewolnica – odezwa³ siê

wysokim, cienkim g³osem.

Omal nie zemdla³am z przera¿enia. Zna³am tego typa.

Pamiêta³am jego nieœwie¿y, przesi¹kniêty alkoholem od-

dech. Pamiêta³am zderzenie jego perwersyjnej aury z mo-

im anielskim polem energetycznym. Rany, pomyœla³am,

to Tytus Lukrecjusz zakrad³ siê do nas w nocy!

Mia³am ochotê z³apaæ Aureliê za rêkê, uciec z tego

przyprawiaj¹cego o gêsi¹ skórkê domu i nie zatrzymywaæ

siê, dopóki nie trafimy w jakieœ mi³e, bezpieczne miejsce.

background image

86

Czu³am strach i obrzydzenie, ale tak¿e gniew. Tytus

móg³ postaraæ siê o spotkanie z moj¹ pani¹, jeœli o to mu

chodzi³o. Ale Aurelia jako cz³owiek zupe³nie go nie inte-

resowa³a. Chcia³ siê na ni¹ rzuciæ w ciemnoœci, traktuj¹c

jak zdobycz. Chcia³ mieæ nad ni¹ w³adzê.

Brat Aurelii musia³ braæ w tym udzia³, pomyœla³am ze

zgroz¹. Dlatego dozorca ich wpuœci³!

Fuj, co za paskudna epoka!

By³am tak zdenerwowana, ¿e musia³am pogadaæ

z Reubenem.

Dorcas sta³a nad paleniskiem, gotuj¹c na wolnym

ogniu coœ, co wygl¹da³o na szare ptasie jêzyki w dziwnym

korzennym sosie. Kiedy wpad³am do kuchni, niewolnica

odwróci³a siê zaskoczona.

– Zobaczy³aœ zatem Nó¿ – powiedzia³a ponuro, wi-

dz¹c moj¹ minê.

Okaza³o siê, ¿e Dorcas doskonale wiedzia³a, co siê

œwiêci, i by³a do g³êbi oburzona.

– Tytus Lukrecjusz dowodzi tajn¹ policj¹ Nerona –

powiedzia³a cicho. – Nazywamy go No¿em, bo kaza³ za-

mordowaæ wielu ludzi.

– Aurelia nie mo¿e za niego wyjœæ – sapnê³am. – Ktoœ

musi go powstrzymaæ.

Dorcas pokrêci³a g³ow¹.

– Za bardzo siê go boj¹. Dziêkujê bogom, ¿e moja

pani nie do¿y³a tego dnia. Kocha³a to biedne dziecko, jak

swoje w³asne. – Otar³a oczy fartuchem. – Wy dwoje na-

prawdê siê o ni¹ troszczycie, prawda? – powiedzia³a zdzi-

wiona.

Skinê³am g³ow¹.

background image

87

– Tak, naprawdê.

– Lepiej wróæcie, zanim ktoœ nabierze podejrzeñ. Pro-

szê, zanieœcie to Tytusowi Lukrecjuszowi. – Nala³a do

dzbana grzanego wina. A potem splunê³a do œrodka. – Ma³y

prezencik od ludu – szepnê³a.

Kwintus wraz z goœæmi raczy³ siê pawimi jajami. Go-

œcie przyprowadzili w³asnych niewolników do obs³ugi.

Jeœli coœ im nie smakowa³o, rzucali jedzenie na pod³ogê,

a niewolnicy niezw³ocznie je sprz¹tali.

W pewnym momencie zauwa¿y³am w drzwiach ojca

Aurelii w œwie¿o wyprasowanej todze, z nieobecnym wy-

razem twarzy. Na widok córki wpó³le¿¹cej obok sofy, na

której rozpiera³ siê szef rzymskiej tajnej policji, odwróci³

siê i wyszed³.

Ja na jego miejscu równie¿ czu³abym siê zawstydzo-

na. Tata Aurelii móg³ zniweczyæ plany Kwintusa, ale zrzek³

siê w³adzy w rodzinie na rzecz syna i wszyscy o tym wie-

dzieli.

Moja pani nie tknê³a jajka le¿¹cego na talerzu. Nie spró-

bowa³a tak¿e kolejnego dania. Mia³am wra¿enie, ¿e jest bli-

ska ³ez. Ucztê wydano rzekomo po to, aby ona i Tytus mogli

siê lepiej poznaæ, ale obaj z Kwintusem traktowali j¹ jak

powietrze. Œmiali siê z w³asnych dowcipów jak mali okrut-

ni ch³opcy. Wygl¹da³o na to, ¿e chc¹ j¹ upokorzyæ.

Ruszy³am, ¿eby zabraæ talerz Aurelii, maj¹c nadziejê,

¿e uda mi siê szepn¹æ jej coœ pocieszaj¹cego do ucha. Na-

gle Tytus chwyci³ mój nadgarstek wilgotn¹ d³oni¹. Go-

œcie spojrzeli na nas nieprzyjaŸnie. Przez chwilê ich twa-

rze w œwietle lamp przypomina³y pyski paskudnych, z³ych

stworów.

background image

88

Zrobi³o mi siê zimno. Brice mówi³ prawdê, niektó-

rzy spoœród tych Rzymian nie byli ludŸmi.

– Twojej pani jêzyki flamingów chyba nie smakuj¹

– odezwa³ siê Tytus piskliwym g³osem. – Byæ mo¿e za-

nadto przywyk³a do kuchni barbarzyñców. Czy Aurelia

Flawia sta³a siê barbarzyñc¹? Co o tym s¹dzisz, dziew-

czyno?

Goœcie ze Z³omu czekali z zainteresowaniem na moj¹

odpowiedŸ. Wiedzieli, kim jestem, i ja wiedzia³am, kim s¹

oni. Nie mogli siê jednak zdekonspirowaæ, podobnie jak

i ja, wobec tego udawaliœmy zgodnie, ¿e wszyscy obecni

s¹ ludŸmi.

– Moja pani nie jest g³odna – oœwiadczy³am wyzy-

waj¹co.

Tytus i Kwintus popatrzyli na siebie.

– Mo¿e zatem twojej pani chce siê piæ!

Chichocz¹c jak z³oœliwy dzieciak, Tytus uniós³ puchar

i chlusn¹³ zawartoœci¹ na sukniê Aurelii.

Przez moment Aurelia wpatrywa³a siê w rosn¹c¹ szkar-

³atn¹ plamê. Wiedzia³am, ¿e przypomnia³a sobie Gwiaz-

dê, wykrwawiaj¹c¹ siê na arenie. Dumnym gestem owi-

nê³a siê szalem.

– I ty chcesz, ¿ebym poœlubi³a tego cz³owieka? –

zwróci³a siê do brata dr¿¹cym g³osem. Wsta³a z sofy i wy-

sz³a z komnaty. Pobieg³am za ni¹. Œciga³y nas salwy œmie-

chu.

Teraz zrozumia³am, dlaczego Orlando umieœci³ mnie

w tym domu. Z³omy chcia³y zniszczyæ Aureliê. Nie cho-

dzi³o im o to, ¿eby j¹ skrzywdziæ fizycznie. Chcia³y zabiæ

jej ducha.

background image

89

Ale jakim to zagro¿eniem mog³a byæ dla Z³ych Mocy

Aurelia? Przecie¿ to bzdura. Aurelia nie zagra¿a nikomu.

Jest zwyk³¹, mi³¹ dziewczyn¹, myœla³am. Mi³¹, nieszkod-

liw¹, bogat¹ dziewczyn¹.

Szelest kroków mojej pani wyrwa³ mnie z nerwowej

drzemki. Kiedy otworzy³am oczy, wykrada³a siê akurat

z pokoju. Pewnie idzie do latryny, pomyœla³am na wpó³

rozbudzona.

Ha, a po co jej w takim razie p³aszcz? – zastanowi³am siê.

W mgnieniu oka zerwa³am siê z poœcieli. Ja, Helix,

anielski agent do specjalnych poruczeñ, mia³am do spe³-

nienia misjê, której powodzenie stanê³o w³aœnie pod zna-

kiem zapytania.

Powinnaœ by³a to przewidzieæ, dziecinko, beszta³am

siê. Przyjêcie da³o Aurelii przedsmak koszmarnej przy-

sz³oœci. Pewnie pobieg³a rzuciæ siê w ramiona tajemni-

czego kochanka.

Na anielskich falach, narzucaj¹c jednoczeœnie ubra-

nie, nada³am do Reubena piln¹ wiadomoœæ.

„Groszku, spotkajmy siê pod pigw¹. Natychmiast”.

Ciep³e nocne powietrze pachnia³o ró¿ami. Nad drze-

wem pigwowym ¿eglowa³ okr¹glutki ksiê¿yc. Reuben nad-

bieg³ od strony kwater dla niewolników, podskakuj¹c i mo-

cuj¹c siê z sanda³ami.

– By³bym prêdzej, ale musia³em zamkn¹æ Minerwê

w psiarni – szepn¹³. – Co siê dzieje?

– Aurelia uciek³a. Myœlê, ¿e na spotkanie z ukocha-

nym. Musimy iœæ za ni¹.

background image

90

Wymknêliœmy siê przejœciem dla niewolników i po-

biegliœmy ciemn¹ ulic¹.

– To straszne, Reuben! – wysapa³am. – S³ysza³eœ, co

Dorcas powiedzia³a? Ka¿dy, kto wejdzie Tytusowi w dro-

gê, koñczy z no¿em w plecach. Jeœli siê dowie o ch³opaku

Aurelii, ona mo¿e byæ nastêpna.

– Nie wiemy nawet, czy rzeczywiœcie ma ch³opaka –

sprzeciwi³ siê Reuben, dysz¹c. – Mo¿e jest inaczej, ni¿

myœlisz.

– A co by robi³a ³adna m³oda Rzymianka w nocy na

ulicy? Raczej nie idzie na dyskotekê!

– Mamy j¹! – zawo³a³ nagle Reuben.

Aurelia przystanê³a, ¿eby spojrzeæ w œwietle ksiê¿yca

na skrawek papirusu. Zbli¿yliœmy siê do niej bezszelestnie.

– Dok³adnie na skrzy¿owaniu – mruknê³a. – Skrêæ

w trzeci¹ ulicê po prawej, ko³o t³oczni oliwy. IdŸ do stare-

go akweduktu i tam czekaj.

Ruszy³a dalej.

Kiedy doszliœmy do akweduktu, z cienia wynurzy³a

siê jakaœ postaæ. Z niepokojem stwierdzi³am, ¿e za ni¹ po-

suwaj¹ siê nastêpne. Us³ysza³am szept:

– B¹dŸ b³ogos³awiona, siostrzyczko.

Wszyscy poszli dalej ulic¹.

No, no, pomyœla³am.

– Nie chodzi o ¿adnego ch³opaka, co? – szepnê³am

do Reubena.

– Nie wygl¹da na to – zgodzi³ siê.

Do³¹czy³o do nich wiêcej tajemniczych postaci. Gru-

pa milcz¹cych kobiet i mê¿czyzn, zmierzaj¹cych w to samo

tajemnicze miejsce, wci¹¿ ros³a. Od czasu do czasu ktoœ

background image

91

stawa³ i nas³uchiwa³, sprawdzaj¹c, czy nie s¹ œledzeni, a po-

tem znowu do³¹cza³ do pozosta³ych.

W koñcu wyszliœmy na otwart¹ przestrzeñ. Kiedyœ sta-

³y tu domy, ale dawno rozsypa³y siê w gruzy. Wêdrowali-

œmy za Aureli¹ i jej towarzyszami przez widoczne w œwiet-

le ksiê¿yca ruiny, a¿ do wielkiego figowca. Powykrêcane

ga³êzie czêœciowo skrywa³y wejœcie do niskiego, ³ukowato

sklepionego tunelu, niegdyœ nale¿¹cego do jakiejœ œwi¹ty-

ni. Wszyscy zag³êbili siê w nim w milczeniu. Odczekali-

œmy, a¿ zniknêli wewn¹trz, i poszliœmy za nimi.

Po chwili natknêliœmy siê na gin¹ce w mroku strome

kamienne schody wiod¹ce w dó³. Co parê stopni usta-

wiono zapalon¹ glinian¹ lampkê.

Na Helix nie zrobi³oby to pewnie wra¿enia, ale Mel

Beeby nie mia³a ochoty na zwiedzanie po ciemku wal¹cej

siê podziemnej krypty, tote¿ szybko chwyci³am jedn¹

z lampek.

Na szczêœcie. Na dole znaleŸliœmy siê w kamiennym

tunelu, od którego odchodzi³y dziesi¹tki innych. By³ to

prawdziwy labirynt.

– Co teraz zrobimy? – Mój g³os odbi³ siê niesamowi-

tym echem.

Reuben wskaza³ œcianê.

– Pójdziemy za znakiem ryby.

W migotliwym œwietle lampki ukaza³ siê na œcianie

uproszczony rysunek ryby.

– Taka sama, jak na kartce, któr¹ dosta³a Aurelia –

stwierdzi³am zdumiona. Reuben ma racjê, rysunek ryby

pojawia³ siê na œcianie za ka¿dym razem, kiedy tunel siê

rozga³êzia³.

background image

92

– Co to za dŸwiêki? – zapyta³ mój przyjaciel.

Nadstawi³am uszu. To brzmia³o jak dalekie bzycze-

nie pszczó³. Zaczê³am siê nerwowo zastanawiaæ, co tam

siê mo¿e dziaæ.

Tunel ci¹gn¹³ siê bez koñca. Pomruk to siê zbli¿a³, to

znów oddala³. Kiedy brzmia³ wyraŸniej, czu³am na karku

dziwne mrowienie.

Nagle zapachnia³o kadzid³o. Nie takie, jakiego u¿y-

wali Rzymianie w swoich œwi¹tyniach. By³a to s³odka woñ

pi¿ma, jak wtedy, kiedy pali siê sosnowe szyszki. Bzycze-

nie pszczó³ sta³o siê bardziej natarczywe. Dosta³am od tego

gêsiej skórki. Nagle zda³am sobie sprawê, ¿e ten pomruk

sk³ada siê ze s³ów. To nie by³a ³acina ani ¿aden inny znany

mi jêzyk.

Tunel przeszed³ w podziemn¹ grotê. Zauwa¿y³am

dziwne wielobarwne malowid³a œcienne. Potem, w œwiet-

le lamp, ujrza³am skupione twarze setek ludzi.

¯o³¹dek podszed³ mi do gard³a. Widzia³am podob-

ne sceny w telewizji: ludzi kiwaj¹cych siê przy wtórze

monotonnej recytacji, z zamkniêtymi oczami i uniesio-

nymi rêkami. Jeœli nie zachowywali siê tak pod wp³ywem

narkotyków, to w pobli¿u znajdowa³ siê jakiœ fa³szywy

guru. Mocno zaniepokojona, przebieg³am wzrokiem twa-

rze w ekstazie, szukaj¹c Aurelii. Tylko nie to, modli³am

siê. Nagle zobaczy³am j¹, kiwaj¹c¹ siê i recytuj¹c¹ wraz

z innymi.

– To du¿o gorsze, ni¿ myœla³am! – jêknê³am.

Z³apa³am Reubena za rêkê i wyci¹gnê³am na zewn¹trz.

– Co ciê tak martwi? – odezwa³ siê ura¿ony. – Œpiew

by³ w porz¹dku. Zupe³ne przeciwieñstwo areny.

background image

93

– Groszku, nie bywa³eœ tak czêsto na Ziemi, wiêc

pewnie nigdy nie s³ysza³eœ o sektach religijnych. To, co

w³aœnie widzieliœmy, to sekta. Nie wiem, jak Aurelia siê

w to wpl¹ta³a. Mo¿e w staro¿ytnej Brytanii by³a jakaœ

tajna kapitu³a albo co. Grozi jej prawdziwe niebezpie-

czeñstwo. To nas przerasta, Reuben. Musimy powiedzieæ

Orlando.

– Ty jesteœ ekspertem – westchn¹³.

– Od tego kadzid³a cieknie mi z nosa – powiedzia-

³am. – Poczekajmy na zewn¹trz.

Nastêpnego dnia, pod pretekstem odniesienia zapla-

mionej winem stoli Aurelii do folusznika (rodzaj rzym-

skiej pralni chemicznej), wynajêliœmy z Reubenem lekty-

kê i kazaliœmy siê zawieŸæ do ludus.

Szko³a gladiatorów by³a w³aœciwie czymœ w rodzaju

rzymskiego obozu wojskowego. Otacza³y j¹ wysokie mury

naje¿one metalowymi kolcami i t³uczon¹ ceramik¹, pil-

nowali jej potê¿nie zbudowani stra¿nicy. Niewielu ludzi

zostawa³o gladiatorami z w³asnej woli, aby wiêc powstrzy-

maæ swoich podopiecznych od ucieczki, Festus Brutus

musia³ ich pilnowaæ dwadzieœcia cztery godziny na dobê.

ZnaleŸliœmy Orlanda i lanistê za koszarami, gdzie na

prowizorycznej arenie musztrowali grupê niezbyt zado-

wolonych z ¿ycia rekrutów.

Wszyscy, poza Orlandem i Festusem, mieli na ramio-

nach i nogach ochronne poduszki. Nowicjusze atakowali

s³omiane kuk³y drewnianymi mieczami, udaj¹c, ¿e wy-

pruwaj¹ im wnêtrznoœci. Pod gniewnym okiem Festusa,

background image

94

Orlando kaza³ im atakowaæ, dopóki nie uzna³, ¿e zadowa-

laj¹co opanowali technikê.

– Orlando jest niemo¿liwy – uœmiechn¹³ siê Reuben.

– Jest tu zaledwie od dwóch tygodni, a ju¿ sta³ siê praw¹

rêk¹ Festusa Brutusa.

– Nie wiem, jak on to robi – przyzna³am.

Podbiegliœmy do Orlanda, kiedy skoñczy³ szkolenie.

– Nie wierzê w³asnym oczom – westchn¹³. – Mam

nadziejê, ¿e mieliœcie naprawdê powa¿ny powód, ¿eby tutaj

przyjœæ. Zdobycie zaufania Festusa Brutusa zajê³o mi

mnóstwo czasu. Jeœli was zobaczy, wœcieknie siê.

– Mamy powa¿ny powód – wyrzuci³am z siebie go-

r¹czkowo. – Aurelia przyst¹pi³a do niebezpiecznej sekty.

Orlando zareagowa³ zupe³nie inaczej, ni¿ siê spodzie-

wa³am. Rozeœmia³ siê z wyraŸn¹ ulg¹.

– Poszliœcie za ni¹ do katakumb, tak?

Spojrza³am na niego skonsternowana.

– Znasz to miejsce?

– Oczywiœcie! To jedyne miejsce, gdzie chrzeœcijanie

mog¹ siê bezpiecznie spotykaæ. Praktykowanie chrzeœci-

jañstwa w czasach Nerona jest zakazane.

Otworzy³am buziê.

– Ci ludzie byli chrzeœcijanami?

– Mog¹ siê spotykaæ tylko potajemnie. Dlatego u¿ywaj¹

znaku ryby, ¿eby tylko wtajemniczeni wiedzieli, o co chodzi.

Zaczerwieni³am siê ze wstydu. Ale¿ z ciebie ignorant-

ka, Melanio, pomyœla³am. Anio³y przedszkolaki wiedz¹

wiêcej od ciebie.

– Co by siê sta³o, gdyby ich odkryto? – zaniepokoi³

siê Reuben.

background image

95

Orlando odwróci³ wzrok.

– Skazano by ich na œmieræ.

– Mówisz powa¿nie? – sapnê³am. – Ta dziewczyna

ma i bez tego doœæ k³opotów! W³aœnie dowiedzieliœmy siê,

¿e brat chce j¹ wydaæ za koszmarnego typa, szefa tajnej

policji.

Orlando skin¹³ g³ow¹.

– Za No¿a.

– Rany, wiedzia³eœ! – Oczywiœcie, ¿e wiedzia³, ptasi

mó¿d¿ku, dlatego prosi³, ¿ebyœ siê ni¹ zajê³a, przypomnia-

³am sobie.

Przypomnia³am sobie coœ jeszcze.

– Eee... jak siê miewa Gwiazda?

Oczy Orlanda z³agodnia³y.

– Wraca do zdrowia. Festus Brutus zabra³ j¹ do domu,

¿eby mia³a jak najlepsz¹ opiekê.

No có¿, nie chce straciæ Ÿród³a dochodów, pomyœla-

³am ponuro.

W drodze do domu myœla³am o tym, ¿e nie docenia-

³am Aurelii. Nazywa³am j¹ mi³¹, nieszkodliw¹, bogat¹

dziewczyn¹. Uprzedzenia uczyni³y mnie œlep¹ na oczy-

wiste znaki. Jej nienawiœæ do wszelkich form okrucieñ-

stwa. Dobroæ wobec ludzi stoj¹cych ni¿ej od niej. Roz-

prawianie o duszy.

Wieczorem, kiedy zosta³yœmy w pokoju same, po-

wiedzia³am jej, ¿e oboje z Reubenem znamy jej tajemni-

cê i zrobimy wszystko, co w naszej mocy, ¿eby j¹ chro-

niæ.

background image

96

Moja pani podskoczy³a przera¿ona, przewracaj¹c

dzban oliwy z migda³ów.

– Szpiegowaliœcie mnie, Mello! Ufa³am wam, a wy

mnie zdradziliœcie.

– Mo¿esz nadal nam ufaæ, przysiêgam! – zapewni-

³am. – Razem z Reubenem poszliœmy za tob¹, bo martwi-

liœmy siê, ¿e ci siê coœ stanie. – Opowiedzia³am, jak do-

szliœmy do wniosku, ¿e ma kochanka.

Aurelia musia³a wyczuæ, ¿e moje s³owa p³yn¹ z serca,

poniewa¿ spojrza³a mi g³êboko w oczy i poczu³am siê tak

samo, jak przy naszym pierwszym spotkaniu na targu nie-

wolników. Mia³am wra¿enie, ¿e ona wie wszystko. Ale,

oczywiœcie, nie wiedzia³a. Usiad³a bez s³owa, a ja dalej cze-

sa³am jej w³osy.

– Twoja mama te¿ by³a chrzeœcijank¹, prawda? – za-

pyta³am.

– Da³a mi to. – Aurelia zdjê³a bullê. – Spójrz na dru-

g¹ stronê.

Na odwrotnej stronie amuletu by³ maleñki krzy¿yk

z macicy per³owej.

Mia³am ³zy w oczach. Aurelia wybra³a samotn¹ drogê

dochowania wiernoœci samej sobie. A potem pomyœla³am,

¿e ju¿ nie jest samotna.

Zauwa¿y³am, ¿e Aurelia przygl¹da siê mojemu odbi-

ciu w lustrze z polerowanego br¹zu.

– Nie mia³am pojêcia, ¿e mo¿na mieæ takich przyja-

ció³, jak ty – powiedzia³a cicho. – Pewnego dnia darujê ci

wolnoϾ.

Moja wolnoœæ nie zale¿a³a od niej, ale tego Aurelia

nie mog³a wiedzieæ.

background image

97

7 – Melania w staro¿ytnym Rzymie

W nocy d³ugo rozmawia³yœmy, a kiedy zdmuchnê³am

lampkê, uzna³yœmy, ¿e dawno nie czu³yœmy siê takie szczêœ-

liwe.

Nie zdawa³yœmy sobie sprawy, ¿e nasz¹ rozmowê pod-

s³uchiwa³ brat Aurelii, doradca cezara Nerona i wierny

s³uga Z³ych Mocy.

background image

98

Rozdzia³ 8

O

budzi³am siê, gdy ktoœ zaœwieci³ mi lampk¹ w oczy.

Nade mn¹ sta³a Dorcas, potrz¹saj¹c za ramiê.

– Ubieraj siê! – szepnê³a gor¹czkowo. – Uciekaj z tego

domu i zabierz Aureliê Flawiê ze sob¹.

Aurelia, zaspana, tar³a powieki.

– Czy to po¿ar?

– Zosta³aœ zdradzona, moja panienko – powiedzia³a

Dorcas. – Twój brat odkry³, ¿e s³uchasz nauk nauczyciela

z Nazaretu.

Wyskoczy³yœmy z ³ó¿ek i zaczê³yœmy siê ubieraæ.

– Dlaczego mi pomagasz, Dorcas? – odezwa³a siê Au-

relia spod tuniki. – Przecie¿ oddajesz czeœæ starym bogom.

– Idê za g³osem serca – powiedzia³a cicho Dorcas. –

Powiadaj¹, ¿e nauczyciel, który g³osi podobne rzeczy, jest

niespe³na rozumu. Ale ja powiadam, ¿e jego szaleñstwo

jest lepsze od szaleñstwa Nerona.

background image

99

Nadal mocowa³yœmy siê z ubraniami, kiedy na ze-

wn¹trz rozleg³ siê tupot nóg. Gwardia pretoriañska przy-

by³a, aby nas aresztowaæ.

Reuben przybieg³, jak tylko us³ysza³ zamieszanie, wiêc

jego te¿ aresztowano.

Ojciec Aurelii obserwowa³, co siê dzieje, stoj¹c w drzwiach

swojego pokoju.

– Okaza³em jej jedynie dobroæ, a ona mnie zdradzi³a

– powiedzia³ z pogard¹.

– Kocham ciê, pater! – zawo³a³a z rozpacz¹ Aurelia. –

Zawsze ciê kocha³am.

Kiedy nas wyprowadzano, Minerwa wy³a wniebog³osy.

Stra¿ prowadzi³a nas przez budz¹ce siê miasto. Aure-

lia by³a w szoku. Rozgl¹da³a siê doko³a szeroko otwarty-

mi oczami, jakby dopiero teraz zda³a sobie sprawê, jak

piêkny jest œwiat. S³oñce wstawa³o, a w ukrytych za do-

mami ogrodach œpiewa³y ptaki. W powietrzu unosi³y siê

rozmaite wonie: zapach ró¿ z targu kwiatowego, szczy-

pi¹ce w oczy opary z ulicy garbarzy œwi¹tynne kadzid³o.

Stara³am siê nie myœleæ, co nast¹pi, kiedy przestaniemy

maszerowaæ i dojdziemy do miejsca przeznaczenia. Po

prostu mechanicznie przestawia³am stopy: lewa, prawa;

lewa, prawa.

Przechodnie wo³ali z daleka, pytaj¹c, za co nas aresz-

towano.

– Przyskrzyniliœmy paru chrzeœcijan! – odkrzykn¹³

weso³o stra¿nik.

To wzbudzi³o wrogoœæ.

– Brudne robactwo – wrzasnê³a jakaœ kobieta, a star-

szy mê¿czyzna splun¹³ na nas.

background image

100

– Umrzecie dzisiaj, chrzeœcijañska ho³oto!

Przed na w pó³ zrujnowanym budynkiem obrzucono

nas zgni³ymi owocami, potem zaczêto rzucaæ kamienie.

Wszyscy okazywali nam nienawiœæ i pogardê, ze stra¿ni-

kami w³¹cznie.

– Nie rozumiem takich ludzi, jak wy – zwróci³ siê

stra¿nik do Aurelii. – Rzymscy bogowie i boginie s¹ do-

skonali, ale wy musicie mieæ swojego w³asnego specjalne-

go boga. Kiedy na was patrzê, robi mi siê niedobrze.

– Co ciê to obchodzi, w jakiego boga ona wierzy, cz³o-

wieku? – zapyta³ Reuben. – Nie obra¿a przecie¿ twoich,

prawda?

– Reuben! – syknê³am. – Nie jesteœ tu po to, ¿eby

prowadziæ filozoficzne dyskusje ze stra¿nikami.

– Chrzeœcijanie s¹ w zmowie z hordami barbarzyñ-

ców – ci¹gn¹³ stra¿nik. – Chcecie spaliæ Rzym, a przy okazji

nas.

Przed amfiteatrem zd¹¿y³a siê ju¿ ustawiæ kolejka.

Stra¿nik kopniakami zagna³ nas do celi. Zdo³a³am doj-

rzeæ brudn¹ s³omê na pod³odze, potem drzwi siê zatrza-

snê³y i zapad³a nieprzenikniona ciemnoœæ.

Wszystko bêdzie dobrze, pomyœla³am, sil¹c siê na od-

wagê. Za chwilê drzwi siê otworz¹ i stanie w nich Orlando.

Kiedy jednak kilka godzin póŸniej us³yszeliœmy trzask

otwieranych zasuw, na progu ukaza³ siê stra¿nik. Uœmie-

cha³ siê nieprzyjemnie.

– No, weŸmiemy siê za was! – powiedzia³. – G³odne

kotki nie mog¹ czekaæ.

– Tak – zawtórowa³ mu jego kompan – specjalnie je

g³odziliœmy.

background image

101

Z s¹siednich cel wywlekano innych chrzeœcijan. Sku-

to nas razem jak niebezpiecznych przestêpców, a potem

kopi¹c i popychaj¹c, poprowadzono przez niski, ciemny

tunel. Szliœmy niepewnie z oczami utkwionymi w bia³ym

krêgu œwiat³a na koñcu. Na nasze powitanie chór piêæ-

dziesiêciu tysiêcy g³osów zacz¹³ ryczeæ:

– Zabiæ! Zabiæ! Zabiæ!

Aurelia zachwia³a siê. Oboje z Reubenem musieliœmy

j¹ podtrzymaæ.

– Wiem, ¿e wcale siê na to nie zanosi, ale wszystko

bêdzie dobrze – powiedzia³am.

G³os mojej pani dr¿a³, ale twarz mia³a zupe³nie spo-

kojn¹.

– Wielu mêczenników zginê³o za wiarê – oznajmi³a

odwa¿nie. – Wiem, ¿e wkrótce po³¹czê siê z moj¹ matk¹

w niebie.

Kiedy znaleŸliœmy siê na arenie, mrugaj¹c gwa³tow-

nie, oszo³omieni bezlitosnym s³oñcem, t³um zawy³ z pod-

niecenia.

Ci¹gle mia³am nadziejê, ¿e Orlando zorganizuje

w ostatniej chwili spektakularn¹ ucieczkê albo wynajdzie

inny sposób ratunku. Niestety, robi³o siê niebezpiecznie

póŸno.

Rozejrza³am siê dzikim wzrokiem po trybunach.

Gdzie s¹ wszystkie anio³y? – zastanawia³am siê zrozpa-

czona.

Nagle obie bramy otworzy³y siê i trzydzieœci albo wiê-

cej lwów, jak wystrzelone z armaty, wpad³o na arenê. To

musia³y byæ lwy. S³ysza³am tylko wœciek³y ryk, a w oczach

mia³am p³owoz³oty b³ysk. Wtem wszystko zaczê³o dziaæ

background image

102

siê w zwolnionym tempie: zobaczy³am koszmarne zbli-

¿enie – dzikie ¿ó³te oczy z br¹zowawymi cêtkami i miê-

siste szkar³atne jêzyki. Obna¿one k³y, z których œcieka³a

œlina.

Kiedy poczu³am na twarzy ich gor¹cy oddech, za-

mknê³am oczy i mocno objê³am Aureliê. To by³o jedyne,

co mi przysz³o do g³owy; mia³am g³upi¹ nadziejê, ¿e opóŸ-

niê w ten sposób atak ¿ar³ocznych bestii. Przed oczami

przemknê³y mi wszystkie filmy o lwach i bezbronnych

ma³ych zwierzakach, jakie widzia³am w telewizji. S³ysza-

³am te¿ dŸwiêki, i to w stereo; plaœniêcie rozrywanych

miêœni. Trzask pêkaj¹cych koœci...

Ale sekundy mija³y i nie by³o ¿adnego plaœniêcia ani

trzasków.

T³um umilk³. Nawet lwy siê uspokoi³y. Zamiast ryku,

s³ychaæ by³o teraz dziwaczny pomruk, jakby odg³os silni-

ka starego autobusu. Zabrzmia³ pe³en zdumienia œmiech.

Otworzy³am oczy. To by³a scena jak z niesamowitego

snu. Mój anielski kumpel sta³ poœrodku krêgu lwów. Na-

wet go nie zadrapa³y. Wpatrywa³y siê w niego z uwielbie-

niem. Dziwaczny dŸwiêk okaza³ siê radosnym mrucze-

niem trzydziestu zachwyconych drapie¿ników.

Aurelia dr¿a³a.

– To cud! – szepnê³a.

Kiedy siê wreszcie nauczysz, Mel Beeby, zapyta³am

siê w duchu. Jesteœmy anio³ami. Nie potrzebujemy po-

mocy.

Widownia oszala³a. Rzymianie zrywali siê na równe

nogi: niewolnicy, obywatele, senatorzy, mê¿czyŸni, kobiety

i dzieci. A to wszystko z powodu anio³a z dredami, o skó-

background image

103

rze koloru miodu. Rany, oni go kochaj¹, pomyœla³am, czu-

j¹c, jak oczy mi wilgotniej¹. Kochaj¹ go, mimo i¿ myœl¹,

¿e jest chrzeœcijaninem!

Zaraz, zaraz. Przysz³a mi do g³owy niepokoj¹ca myœl.

Czy ci ludzie nie powinni podnosiæ kciuka do góry?

Gdzie bym jednak nie spojrza³a, ludzie zdecydowa-

nym gestem kierowali kciuki w dó³.

Nadal chc¹ naszej œmierci, przerazi³am siê.

A potem serce omal nie wyskoczy³o mi z piersi, kiedy

us³ysza³am krzyk:

– Uwolniæ ich! Uwolniæ ich!

Tak w³aœnie odkry³am, ¿e twórcy hollywoodzkich fil-

mów mylili siê. W czasach rzymskich uniesienie kciuka

do góry oznacza³o: „Przetnij mu têtnicê szyjn¹!”

Dostojnik w todze zbli¿y³ siê do bariery, staraj¹c siê

trzymaæ mo¿liwie daleko od lwów.

– Hej, dzieciaki! ChodŸcie no tutaj! – zawo³a³. – Bo-

ski cezar ¿yczy sobie was poznaæ.

– Rany, Neron tu jest! – pisnê³am.

Normalnie spanikowa³abym, maj¹c w perspektywie

spotkanie prawdziwego ¿ywego cesarza, zw³aszcza cesa-

rza tak okrutnego i dekadenckiego jak Neron, ale niedaw-

no prze¿yliœmy atak dzikich lwów, wiêc, sami rozumie-

cie, byliœmy gotowi na wszystko.

Potê¿ni pretorianie zaprowadzili nas do cesarskiej lo¿y.

Bior¹c pod uwagê fakt, ¿e sta³ na czele najwiêkszego

imperium, jakie zna³a staro¿ytnoœæ, Neron nie robi³ im-

ponuj¹cego wra¿enia. W³aœciwie nie mia³ podbródka, a ko-

lor jego bladych mêtnych oczu by³ bardzo trudny do okre-

œlenia. Mia³ na sobie coœ, co przypomina³o stary szlafrok

background image

104

– ca³y w plamach, upstrzony zaschniêtymi resztkami je-

dzenia.

Nie mia³ cesarskiego wygl¹du ani wspania³ych szat,

ale nadrabia³ to iœcie cesarskim obejœciem. Jego wzrok prze-

œlizgn¹³ siê po mnie i po Aurelii, jakbyœmy by³y ¿ukami

gnojakami, niewartymi jego uwagi. Za to gdy spojrza³ na

Reubena, w jego oczach zapali³ siê chciwy b³ysk.

– ¯yjemy w niezwyk³ych czasach – zacz¹³. – Tak nie-

zwyk³ych, ¿e potê¿ny Neron pragnie zawrzeæ uk³ad z ma-

³ym chrzeœcijañskim niewolnikiem. Naucz mnie, jak

wzbudziæ w lwach mi³oœæ, a puszczê wolno ciebie i twoje

ma³e przyjació³ki.

Rozumia³am doskonale, co siê za tym kryje. Widzia³

przed chwil¹, jak pogardzany niewolnik dokona³ czegoœ,

czego nie by³by w stanie dokonaæ ¿aden œmiertelnik, na-

wet wszechmocny cesarz. Neron chcia³ posi¹œæ ten ma-

giczny dar. Gdyby lwy p³aszczy³y siê przed nim, lud uzna³-

by go za boga!

Jego ¿yczenie, rzecz jasna, by³o niemo¿liwe do spe³-

nienia. Reuben wyrazi³ to w sposób bezpoœredni, jak to

tylko anio³y potrafi¹.

– Przykro mi, ale tego siê nie da zrobiæ – rzek³ uprzejmie.

Powiedzia³abym, ¿e do tego momentu cezar zacho-

wywa³ siê mniej wiêcej normalnie. Kiedy jednak spotka³

go zawód, straci³ nad sob¹ panowanie.

Na usta nie wyst¹pi³a mu piana, nie zacz¹³ te¿ bre-

dziæ, tylko zesztywnia³. Czu³o siê, jak panowanie przej-

muje z³a strona jego natury.

– Zabierzcie ich sprzed moich oczu! – rozkaza³. – Nu-

dz¹ mnie.

background image

105

Aurelia jêknê³a.

– Ale co siê z nami stanie?

– Jeszcze nie zdecydowa³em – odpar³ zirytowany ce-

zar. – Rzucenie was na po¿arcie dzikim zwierzêtom z oczy-

wistych wzglêdów nie jest mo¿liwe. Co o tym s¹dzicie,

moi przyjaciele? – zawo³a³ przez ramiê.

Serce mi zamar³o, kiedy Tytus i Kwintus pospiesznie

wysunêli siê naprzód. Nale¿eli do najbli¿szego grona ce-

sarskich doradców.

– Jak mam zabiæ te chrzeœcijañskie dzieci? – zapyta³

rozdra¿niony Neron.

– Nic prostszego! – zawo³a³ Tytus piskliwym g³osem.

– Wpuœæ ich na arenê z doœwiadczonymi gladiatorami!

Cezar zaœmia³ siê jak szaleniec.

– Doskonale! Wtr¹ciæ ich do lochu. Jutro bogowie

zdecyduj¹ o ich losach.

background image

106

Rozdzia³ 9

S

³oñce zachodzi³o, kiedy stra¿nicy prowadzili nas przez

miasto. W ca³ym Rzymie ludzie szykowali wieczorny

posi³ek. W powietrzu unosi³ siê dym z palenisk i smako-

wity zapach sma¿onej ryby i cebuli. Na jednym z balko-

nów zobaczy³am kobietê ko³ysz¹c¹ dziecko do snu.

Podczas marszu mroczniej¹cymi ulicami chrzeœcijanie

œpiewali, ¿eby dodaæ sobie ducha. Hymny pierwszych

chrzeœcijan bardzo oddzia³ywa³y na emocje, nie to co pie-

œnid³a, których uczono w szkole. Reuben i ja bezwiednie

przy³¹czyliœmy siê do nich, a potem nauczyliœmy ich pio-

senki Reubena Nie jesteœ sam. Chrzeœcijanie natychmiast j¹

podchwycili, nadaj¹c jej, ze znakomitym efektem, charak-

terystyczne rzymskie brzmienie. Zaczêliœmy jednak przy-

ci¹gaæ uwagê i przestraszeni stra¿nicy kazali nam przestaæ.

Ko³o œwi¹tyni Westy ogarnê³o mnie znajome niesa-

mowite uczucie obcowania z czymœ nie z tego œwiata.

background image

107

Drzwi pomiêdzy dwiema wynios³ymi kamiennymi ko-

lumnami sta³y otworem. Dostrzeg³am aksamitn¹ ciem-

noœæ i b³ysk œwiêtego p³omienia. Dolecia³ mnie s³odki za-

pach kadzid³a.

Nagle musia³am siê uszczypn¹æ. W nasz¹ stronê, po

schodach, w tunice i zawoju dziewiczej westalki, scho-

dzi³a druga Aurelia!

Obraz przed moimi oczami wydawa³ siê rozp³ywaæ:

dziewczyna w bia³ej szacie, piêkna œwi¹tynia, ciemnob³ê-

kitne niebo z ognikami gwiazd... Sobowtór Aurelii znik-

n¹³ w t³umie jak duch.

Oczywiœcie musia³am siê z kimœ podzieliæ swoim spo-

strze¿eniem.

– Rany, Aurelio! Widzia³am przed chwil¹ kogoœ, kto

wygl¹da³ zupe³nie tak jak ty!

– Nie gadaæ! – warkn¹³ stra¿nik.

– Widzia³aœ kogoœ takiego jak ja? – szepnê³a zaszoko-

wana Aurelia.

– Jest tak do ciebie podobna, ¿e to a¿ niemo¿liwe –

odszepnê³am. – I jest westalk¹, tak jak ty kiedyœ chcia³aœ.

Czy to nie zdumiewaj¹ce?

Patrzy³a na mnie szeroko otwartymi oczami.

– To pewnie dlatego zawsze mia³aœ wra¿enie, ¿e cze-

goœ ci brakuje – doda³am podniecona. – Mo¿e naprawdê

masz bliŸniaczkê!

Oczy Aurelii wype³ni³y siê ³zami.

– Mo¿e – powiedzia³a cicho. – Nawet jeœli masz ra-

cjê i tak nie bêdê ¿y³a na tyle d³ugo, ¿eby j¹ poznaæ.

– Nie, wszystko bêdzie dobrze, przysiêgam! – zawo-

³a³am. – Czujê to, Aurelio! To tak, jakbyœmy by³y czêœci¹

background image

108

jakiejœ piêknej mozaiki i nie mog³y zobaczyæ ca³ego wzo-

ru, bo jesteœmy za blisko.

Tak to odbiera³am. Czu³am, jak fantastyczne wielo-

barwne elementy mozaiki uk³adaj¹ siê wokó³ nas. Nie

mia³am naturalnie pojêcia, jak bardzo z³o¿ona oka¿e siê ta

uk³adanka...

W nocy Orlando wyci¹gn¹³ nas z lochów. Nie mam

pojêcia, jak zdoby³ mundury gwardii pretoriañskiej, ale

nasi anielscy przyjaciele wypadli niezwykle przekonywa-

j¹co.

Nikt nie próbowa³ nas zatrzymaæ! Prawdziwi stra¿ni-

cy ¿ywili niezachwiane przekonanie, ¿e do lochów nie

mo¿e wtargn¹æ nikt obcy, wiêc spokojnie popijali wino

i grali w tryktraka w komnacie stra¿y. Wymknêliœmy siê

im sprzed nosa!

Chrzeœciajnie uznali za pewnik, ¿e Orlando i jego dru-

¿yna nale¿¹ do wczesnego chrzeœcijañskiego podziemia.

Podziêkowali im i rozp³ynêli siê w mroku.

– Nie mo¿emy siê teraz rzucaæ w oczy – zwróci³am

siê do Orlanda. – Jutro ca³a gwardia pretoriañska bêdzie

nas szukaæ, nie wspominaj¹c o tajnej policji Nerona.

– Pójdziecie z nami do ludus – powiedzia³ Orlando. –

Parê ulic dalej czeka wóz.

– Festus Brutus odda nas w rêce w³adz, jak tylko nas

zobaczy – sprzeciwi³am siê.

– Mylisz siê – odpar³ Orlando. – To Festus po¿yczy³

nam wóz. Mo¿e wydaje siê osch³y i brutalny, ale serce ma

na w³aœciwym miejscu.

background image

109

Aurelia rozmawia³a z jednym z naszych wybawców,

wiêc skorzysta³am z okazji i opowiedzia³am Orlandowi

o moim niezwyk³ym odkryciu.

– Zobaczy³am tê dziewczynê, gdy szliœmy tutaj – mó-

wi³am z o¿ywieniem. – Jest westalk¹ w œwi¹tyni i wcale

nie przesadzam, wygl¹da jak bliŸniaczka Aurelii!

Ucich³am, kiedy zobaczy³am wyraz twarzy Orlanda.

On wie, pomyœla³am. Ca³y czas wiedzia³, ¿e Aurelia

ma siostrê bliŸniaczkê.

Lanista mieszka³ w wygodnym mieszkaniu za szko-

³¹. Niewolnik wprowadzi³ nas do pomalowanego jaskra-

wo pokoju, gdzie Festus Brutus, siedz¹c przy biurku,

zajmowa³ siê w³aœnie rachunkami w stylu rzymskim.

U jego stóp le¿a³ pies staruszek, który wydawa³ siê rów-

nie groŸny i naznaczony wojennymi przejœciami, jak jego

pan.

– Jedn¹ chwileczkê – burkn¹³ Festus, kiedy weszli-

œmy. – Te podatki mnie wykoñcz¹.

Czekaliœmy, a¿ skoñczy wypisywaæ liczby ostrym me-

talowym rylcem na woskowej tabliczce. Rozejrza³am siê

ostro¿nie.

Na sofie piêtrzy³y siê skóry lampartów i zebr, praw-

dopodobnie trofea z ró¿nych igrzysk. Na œcianach wyma-

lowano krwawe sceny walk gladiatorów. Na domowym

o³tarzu, obok zwyczajowych ofiar, le¿a³ prosty drewniany

miecz. Od Reubena wiedzia³am, ¿e to rudis. Lanista wrê-

cza³ taki symboliczny miecz gladiatorowi w dniu, kiedy

ten zdo³a³ kupiæ sobie wolnoœæ.

background image

110

Ale z ciebie cymba³, Mel, stwierdzi³am samokrytycz-

nie. Festus Brutus nie odniós³ ran na polu walki. Wyniós³

je z areny. Festus by³ kiedyœ gladiatorem!

W koñcu spojrza³ na nas, przecieraj¹c nabieg³e krwi¹

oczy.

– No, no, czy to nie te dzieci od lwów! – mrukn¹³. –

W mieœcie huczy jak w ulu od plotek na...

Przerwa³ nagle. Ze zdumieniem wpatrywa³ siê w Au-

reliê.

– Ale ona jest dok³adnie...

Orlando szybko pokrêci³ g³ow¹ i lanista umilk³.

– Moi przyjaciele chcieliby zobaczyæ Gwiazdê – po-

wiedzia³ Orlando. – Jeœli nie jest za poŸno.

Stary gladiator rozeœmia³ siê zaskoczony.

– Starzejê siê – mrukn¹³. – Wspomagam i ukrywam

odstêpców religijnych. Kadetom pozwalam rz¹dziæ w lu-

dus. Pewnie nastêpn¹ rzecz¹, jak¹ zrobiê, bêdzie przejœcie

na chrzeœcijañstwo.

Trudno go winiæ za to, ¿e nie bardzo wiedzia³, co siê

dzieje. Nie mia³ pojêcia, jak to siê sta³o, ¿e pozwoli³ nie-

wolnikowi barbarzyñcy w³óczyæ siê po Rzymie, zamiast

trzymaæ go zakutego w ³añcuchy w koszarach. Ale my wie-

dzieliœmy.

Festus, podobnie jak Aurelia, by³ niezwykle podatny

na anielskie fluidy. A ponadto, Orlando zna³ siê na swojej

robocie!

Poszliœmy za Festusem Brutusem przez oœwietlony

ksiê¿ycem dziedziniec do ma³ego mieszkania, gdzie gla-

diatorka dochodzi³a do zdrowia.

– Czy Gwiazda ma siê lepiej? – zapyta³am.

background image

111

– Jak na kogoœ, kto omal nie wykrwawi³ siê na œmieræ,

czuje siê zastanawiaj¹co dobrze – powiedzia³ zrzêdliwie.

– Ta dziewczyna jest nieprawdopodobnie ¿ywotna.

Obok otwartych drzwi ros³o drzewo brzoskwiniowe

tak bardzo obci¹¿one owocami, ¿e jego ga³êzie niemal do-

tyka³y ziemi. Z domu dobiega³y ciche g³osy. Œwiat³o lam-

py pada³o na siedz¹c¹ ty³em do nas Gwiazdê. Za ni¹ sta³a

Juno, splataj¹c jej w³osy.

Festus rzuci³ ostatnie spojrzenie w kierunku Aurelii.

– Dziwne czasy – wymamrota³ pod nosem. Podniós³

z ziemi brzoskwiniê, wytar³ o tunikê i odgryz³ kawa³ek. –

Masz goœcia! – zawo³a³.

– Nie interesuj¹ mnie ¿adni goœcie – odkrzyknê³a gla-

diatorka swoj¹ cudzoziemsko brzmi¹c¹ ³acin¹.

– Ten ciê zainteresuje – powiedzia³ Festus.

W jego g³osie brzmia³o dziwne podniecenie.

Ju¿ wiedzia³am. Przedtem nie szuka³am podobieñstw.

Zmyli³a mnie maska Gwiazdy i jej sk¹py strój do walki,

nie mówi¹c o moich w³asnych mieszanych uczuciach. Te-

raz jednak nie mia³am cienia w¹tpliwoœci, co zobaczê, kiedy

Gwiazda odwróci siê w nasz¹ stronê: dziewczynê o sza-

rych oczach, miêkkich kasztanowych w³osach, z do³ecz-

kiem na policzku.

Mojej pani po urodzeniu nie rozdzielono z siostr¹,

lecz z dwiema siostrami. Chrzeœcijanka, westalka i gladia-

torka, postrach areny, przysz³y na œwiat jako jednojajowe

trojaczki!

Nigdy ju¿ pewnie nie bêdê mia³a okazji zobaczyæ

dwóch tak zdumionych osób, jak Aurelia i Gwiazda, kie-

dy wreszcie na siebie spojrza³y.

background image

112

Najpierw je zamurowa³o, potem zw¹tpi³y w œwiadec-

two w³asnych oczu, a potem wpad³y w euforiê. Rzuci³y

siê na siebie, piszcz¹c jak dzieciaki w poranek Bo¿ego Na-

rodzenia. Objê³y siê z p³aczem, ca³uj¹c siê po rêkach i po-

liczkach.

– Widzia³am ciê w snach – ³ka³a Aurelia.

Po twarzy Gwiazdy sp³ywa³y ³zy.

– Ja te¿ ciê widzia³am! – szlocha³a. – Wiedzia³am,

¿e jesteœ prawdziwa. Ale bili mnie i mówili, ¿e to nie-

prawda!

– Rany – szepnê³am do Orlanda. – Przez te wszyst-

kie lata komunikowa³y siê telepatycznie!

– Zostawmy je – szepn¹³ do mnie i do Reubena. –

Musz¹ nadrobiæ stracony czas.

Festus Brutus wycofa³ siê taktownie w g³¹b domu, g³oœ-

no wycieraj¹c nos.

Nasza trójka zasiad³a pod drzewem oliwnym, na ³acie

bia³ego ksiê¿ycowego œwiat³a. Przez chwilê ze wzruszenia

nie mogliœmy wydobyæ g³osu. Czu³am siê trochê dziw-

nie, siedz¹c po ciemku tak blisko Orlanda, ale zagapi³am

siê w nocne niebo, s³uchaj¹c œpiewu cykad ukrytych gdzieœ

w krzakach. Mia³am wra¿enie, ¿e Orlando ma nam coœ

do powiedzenia. W koñcu odchrz¹kn¹³.

– Myœlê, ¿e nadszed³ czas, ¿eby wam opowiedzieæ

o kl¹twie.

Szczêka mi opad³a.

– Niesamowite! Jest jakaœ kl¹twa? I jeszcze trojaczki!

Wydaje mi siê, ¿e wspomina³am ju¿ o rzymskiej sk³on-

noœci do przeklinania wszystkich i wszystkiego, co Rzy-

mianom zalaz³o za skórê. Jednak kl¹twa, o której mówi³

Orlando, nale¿a³a do zupe³nie innej kategorii.

background image

113

8 – Melania w staro¿ytnym Rzymie

– Staro¿ytni Rzymianie, jak wiecie, we wszystkim do-

patruj¹ siê znaków – zacz¹³. – Jeœli rozlejesz wino na przy-

jêciu, nie bêdzie ci siê wiod³o w interesach. Jeœli twoje

dziecko urodzi siê z zajêcz¹ warg¹, to jest to kara boska.

W obyczajowoœci tak bardzo nasi¹kniêtej przes¹dami, ju¿

narodziny bliŸni¹t uwa¿ane s¹ za coœ niezwyk³ego. Tro-

jaczki, które prze¿yj¹ poród, s¹ takim wyj¹tkiem, ¿e samo

ich pojawienie siê uchodzi za niezgodne z natur¹.

By³am przekonana, ¿e to potrwa, wiêc tylko opar³am

siê wygodnie o gruz³owaty pieñ oliwki, uwa¿nie s³ucha-

j¹c opowieœci Orlanda.

– Piêtnaœcie lat temu, w najbiedniejszej czêœci Rzymu,

pewna kobieta urodzi³a trzy dziewczynki – trojaczki. Po

d³ugim, wyczerpuj¹cym porodzie by³a zbyt s³aba, ¿eby trzy-

maæ niemowlêta w ramionach. Zmar³a parê godzin póŸ-

niej. Dzieci ³¹czy³ nie tylko fakt urodzenia – ci¹gn¹³ Orlan-

do. – Ich dusze równie¿ pozostawa³y w œcis³ej ³¹cznoœci.

– Rany, duchowe trojaczki! – sapnê³am. – Coœ niesa-

mowitego!

Orlando skin¹³ g³ow¹.

– Agencja spodziewa³a siê w tej epoce narodzin troj-

ga niezwyk³ych dzieci. Nie wiedzieli tylko dok³adnie kie-

dy i gdzie to nast¹pi. Na nieszczêœcie miejscowy agent

Opozycji nie traci³ czasu i wykorzysta³ okazjê, ¿eby doko-

naæ ogromnej kosmicznej szkody.

Przelatuj¹ca æma musnê³a mnie w go³e ramiê, a¿ za-

dr¿a³am.

– Mów dalej – szepnê³am.

– Dobra, no wiêc ze studiów nad Ciemn¹ Stron¹ do-

wiedzieliœcie siê, ¿e kl¹twa to jest, z grubsza bior¹c, nega-

tywna myœl o szczególnie intensywnej mocy.

background image

114

Reuben i ja przytaknêliœmy energicznie.

– Jeœli jednak dostatecznie wielu ludzi bêdzie tê myœl

¿ywi³o swoj¹ wiar¹, kl¹twa zamieni siê w rodzaj czarnej

dziury, wci¹gaj¹c w siebie coraz wiêcej z³ych emocji, a¿

przekszta³ci siê w odrêbn¹ demoniczn¹ formê istnienia.

Reuben prze³kn¹³ œlinê.

– Brzmi okropnie.

– To jest gorsze, ni¿ myœlisz, mo¿esz mi wierzyæ –

powiedzia³ Orlando. – Jak wiêkszoœæ niewykszta³conych

Rzymian, babcia trojaczków by³a przera¿ona tym, czego

nie mog³a zrozumieæ. By³a zazdrosna o synow¹ i wœcie-

k³a, ¿e syn domaga siê od niej, aby ¿ywi³a i wychowywa³a

wybryki natury w postaci trojga dziwacznych dzieci. To

uczyni³o j¹ idealnie podatn¹ na wp³ywy Opozycji.

– Och – pisnê³am.

– Owa zazdrosna kobieta uzna³a, ¿e matka trojacz-

ków obrazi³a bogów i postanowi³a odwróciæ od siebie i sy-

na z³y los. Kupi³a ¿ywego kurczaka i zanios³a go do œwi¹-

tyni pewnego szczególnie odra¿aj¹cego boga podziemnego

œwiata. Agent Opozycji, udaj¹c kap³ana, przyj¹³ ofiarê.

Kobieta rozp³aka³a siê i za³ama³a rêce, wiêc kaza³ jej po-

wiedzieæ, co siê sta³o, a kiedy wys³ucha³ ca³ej historii,

stwierdzi³, ¿e zna sposób na odwrócenie gniewu bogów

od domu jej syna.

– Przy pomocy kl¹twy! – zgad³ Reuben.

– Tak, przy pomocy kl¹twy. Poniewa¿ stara kobieta

by³a analfabetk¹, obieca³ pomóc jej napisaæ s³owa kl¹twy,

¿eby mia³a moc sprawcz¹.

Orlando opisa³, jak fa³szywy kap³an wydrapa³ s³owa

na specjalnej o³owianej tabliczce i przygl¹da³ siê z dziw-

background image

115

nym zadowoleniem, jak babcia trojaczków umieszcza j¹

na splamionym krwi¹ o³tarzu.

– Co mówi³a kl¹twa? – zapyta³am szeptem.

– ¯e nienormalne dzieci musz¹ zostaæ usuniête z do-

mu i porzucone w trzech ró¿nych czêœciach miasta, gdzie,

wystawione na dzia³anie si³ przyrody, umr¹. Jeœli kobieta

zastosuje siê dok³adnie do wskazówek kap³ana, jej i jej sy-

nowi bêdzie siê powodziæ we wszystkich poczynaniach.

Jeœli jednak dziewczynki kiedyœ siê spotkaj¹, skoñczy siê

nie tylko powodzenie, ale upadnie sam Rzym.

– Kiedy syn spa³, babcia pod os³on¹ ciemnoœci wy-

nios³a niemowlêta z domu i porzuci³a w trzech ró¿nych

czêœciach miasta, tak jak j¹ pouczono. Do tego czasu nasi

miejscowi agenci zd¹¿yli siê skrzykn¹æ. Z drobn¹ niebiañ-

sk¹ pomoc¹ dwie spoœród dziewczynek szybko znalaz³y

nowe rodziny. Jednak mimo ¿e nasi agenci stawali na g³o-

wie, trzecia dziewczynka – Gwiazda – p³aka³a w ciemnym

zau³ku przez trzy dni, zanim ktokolwiek zwróci³ na ni¹

uwagê.

Reuben by³ wstrz¹œniêty.

– To cud, ¿e prze¿y³a.

– Zdziwi³byœ siê, jak szalenie wytrzyma³e s¹ ludzkie

noworodki – stwierdzi³ Orlando.

Gwiazdê w koñcu ktoœ uratowa³ – jeœli mo¿na nazwaæ

to ratunkiem. By³ to w³aœciciel obskurnego zajazdu o na-

zwie Owoc Granatu. Kiedy mia³a trzy lata, ten przemi³y

cz³owiek sprzeda³ j¹ handlarzowi niewolników. Od tej

chwili dzieciñstwo Gwiazdy up³ywa³o g³ównie na uciecz-

kach od z³ych panów, które na ogó³ koñczy³y siê ponow-

nym schwytaniem.

background image

116

Nic dziwnego, ¿e wyros³a na ma³¹ awanturnicê, która

najpierw bi³a, a potem zadawa³a pytania. Jednak, podob-

nie jak jej siostry, by³a bardzo rozwiniêta duchowo. Na-

wiedza³y j¹ nies³ychanie ¿ywe sny i niezwyk³e wizje.

Gwiazda szybko nauczy³a siê, ¿e mówienie o tych rze-

czach nie jest rozs¹dne. Uzna³a, ¿e lepiej, aby wyœmiewa-

no j¹ za chuligañskie wybryki, ni¿ ukamienowano jako

czarownicê. W wieku dziesiêciu lat uciek³a na statku zmie-

rzaj¹cym do Kartaginy, ¿eby tam szukaæ szczêœcia.

Zadr¿a³am. Jakie to dziwne. Tak, jakbym wymyœlaj¹c

historyjkê dla Aurelii na temat mojego ¿ycia, zahaczy³a

niechc¹cy o prawdziwe fakty z ¿ycia Gwiazdy.

Gwiazda, w pewnym sensie, znalaz³a to, czego szuka-

³a. Wkrótce po jej przybyciu do Kartaginy pewien lanista

zauwa¿y³ rozczochran¹ ³achmaniarkê, tocz¹c¹ bójkê ze

starszymi ch³opcami. Jej zadziornoœæ zrobi³a na nim wra-

¿enie i pomyœla³, ¿e by³oby zabawnie wyszkoliæ j¹ do walk

na arenie.

– Chcia³ pokazywaæ dziesiêcioletni¹ dziewczynkê na

arenie? – oburzy³ siê Reuben. – To chore.

Orlando pokrêci³ g³ow¹.

– Gwiazda nie patrzy na to w ten sposób. Twierdzi,

¿e wtedy po raz pierwszy ktoœ w ni¹ uwierzy³. Festus Bru-

tus zobaczy³ j¹ w walce parê tygodni temu i postanowi³

kupiæ dla swojego ludus. Wykorzystywa³ j¹, jak wszyscy

inni, ale teraz, jak s¹dzê, szczerze pragnie pomóc jej kupiæ

wolnoϾ.

– Kto jej nada³ to imiê? – zapyta³am.

– Nadawano jej dziesi¹tki imion, ale ¿adne nie by³o

jej w³asne. Kiedy wiêc zaczê³a wystêpowaæ przed publicz-

background image

117

noœci¹, przyjê³a imiê Gwiazda, swoje prywatne imiê z cza-

sów, gdy by³a ma³¹ dziewczynk¹ – wyjaœni³ Orlando.

Poczu³am, ¿e ³zy szczypi¹ mnie pod powiekami. Nie

mog³am sobie wyobraziæ, jak to niekochane dziecko zdo-

³a³o prze¿yæ tyle nieszczêœæ.

– A trzecia siostra? Dziewczyna ze œwi¹tyni? – zapy-

ta³ Reuben.

Orlando uœmiechn¹³ siê.

– Lucylla jest inna. Przybrani rodzice nigdy jej nie

powiedzieli, w jakich okolicznoœciach przysz³a na œwiat,

ale ona i tak wiedzia³a, ¿e czeka j¹ niezwyk³y los. Kiedy

mia³a trzy czy cztery lata, zaczê³a b³agaæ rodziców, ¿eby

zabierali j¹ do œwi¹tyni Westy. Jeœli odmawiali, bieg³a tam

sama, zabieraj¹c ofiary w postaci kwiatów i ciastek. Mó-

wi³a rodzicom, ¿e czuje siê tam spokojna. Tote¿ nikt siê

nie zdziwi³, kiedy zarz¹d œwi¹tyni upomnia³ siê o Lucyllê,

aby j¹ przygotowaæ do stanu kap³anki.

– Teraz wiêc wszystkie siostry przebywaj¹ w Rzymie

– zauwa¿y³ Reuben. – Gwiazda wróci³a z Kartaginy, czy

sk¹d tam. Aurelia w³aœnie przyjecha³a z Brytanii, a Lucylla

by³a tutaj przez ca³y czas.

– Ale¿ Lucylla bêdzie mia³a niespodziankê, kiedy do-

wie siê, ¿e ma dwie zaginione siostry – powiedzia³am pod-

ekscytowana.

Reuben zmarszczy³ w zamyœleniu czo³o.

– Czy ich spotkanie niczym nie grozi?

– Rany, kl¹twa! – jêknê³am. – Zupe³nie zapomnia-

³am.

Orlando pokrêci³ g³ow¹.

– Trzy siostry maj¹ siê spotkaæ. Taki jest nasz cel.

background image

118

– Orlando, to wspania³e!

Mia³am ochotê skakaæ z radoœci.

Orlando zrobi³ tak¹ minê, jak zawsze, kiedy coœ palnê.

– To nie jest rodzinne spotkanie, Mel – powiedzia³

cierpliwie. – W przeciwnym razie Agencja nie wspar³aby

naszej misji.

– Nie, oczywiœcie, ¿e nie – zgodzi³am siê pospiesz-

nie.

– To wydarzenie o powa¿nym znaczeniu w skali ko-

smosu – wyjaœni³. – Ka¿da z tych dziewcz¹t ma cudowne

cechy, ale jak dot¹d, s¹ jakby niekompletne. Kiedy siê

jednak spotkaj¹, ich wewnêtrzne œwiat³o nabierze takiej

mocy, ¿e jego blask trwaæ bêdzie wieki. – Orlando spoj-

rza³ na mnie bardzo uwa¿nie. – Te dziewczêta zmieni¹

bieg historii, Mel.

– Czy Z³omy o tym wiedz¹? – zaniepokoi³ siê Reu-

ben.

– A jak myœlisz, dlaczego starali siê utrzymaæ je dale-

ko od siebie? – zapyta³ cicho Orlando.

Nagle ogarn¹³ mnie strach.

– Powinniœmy iœæ do œwi¹tyni – oœwiadczy³am. –

ChodŸmy natychmiast i znajdŸmy Lucyllê!

Z³e Moce mia³y jednak inne plany. W drodze do œwi¹-

tyni Westy wpadaliœmy na wszelkie mo¿liwe przeszkody:

ulicê zatarasowa³y wozy z materia³ami budowlanymi,

z pêkniêtych rur wyp³ynê³a woda, powoduj¹c ma³y po-

top. Zatrzymali nas nawet dwaj nocni stró¿e ze skórzany-

mi pojemnikami, dopytuj¹c siê natarczywie, czy ktoœ z nas

background image

119

zg³osi³ po¿ar. W koñcu jednak pêdziliœmy po schodach do

œwi¹tyni, pokonuj¹c po dwa stopnie naraz.

Na szczycie przej¹³ mnie dreszcz, jakbym zajrza³a do

grobu. Drzwi do œwi¹tyni sta³y otworem. Wpadliœmy do

œrodka, ale nie by³o tam Lucylli ani innych westalek. O³-

tarz bogini gin¹³ w ciemnoœci, po œwiêtym p³omieniu nie

zosta³a nawet iskra.

background image

120

Rozdzia³ 10

W

drugim koñcu œwi¹tyni znaleŸliœmy rozbit¹ na

drobne kawa³ki lampê Westy. Wydawa³o siê oczy-

wiste, ¿e rzuci³a j¹ tam jakaœ nieziemska si³a.

Reuben w milczeniu zebra³ z³ote fragmenty i z³o¿y³

je z powrotem na o³tarzu. Takie mi³e gesty s¹ charaktery-

styczne dla Reubena. Jakby osobiœcie przeprasza³ boginiê.

Bez œwiêtego p³omienia na o³tarzu, œwi¹tynia sprawia³a

wra¿enie pustej skorupy. Orlando rozejrza³ siê wokó³

z rozpacz¹.

– To koniec – szepn¹³ bezradnie.

– Wcale nie – pocieszy³ go Reuben. – To tylko chwi-

lowe niepowodzenie.

– To katastrofa – powiedzia³ Orlando chrypliwym g³o-

sem. – Z³e Moce porwa³y Lucyllê. To moja wina.

– Znajdziemy j¹. – Udawa³am bardziej pewn¹ siebie,

ni¿ by³am w rzeczywistoœci.

background image

121

Reuben pokrêci³ g³ow¹.

– Nie mo¿emy zostawiæ œwi¹tyni w takim stanie.

Wszystkie s³ugusy Z³omów w ca³ym staro¿ytnym Rzymie

urz¹dz¹ tu sobie zabawê.

Orlando by³ ju¿ przy drzwiach.

– Wybaczcie, muszê iœæ. Muszê siê zastanowiæ, co po-

winienem zrobiæ.

I wybieg³ na ciemn¹ ulicê.

A¿ do tej chwili stawia³am Orlanda na piedestale. Te-

raz po raz pierwszy przekona³am siê, jak bardzo jest wra¿-

liwy.

– Trudno siê dziwiæ, ¿e Orlando tak to prze¿ywa –

powiedzia³am. – Za du¿a odpowiedzialnoœæ, jak na jed-

nego praktykanta.

Reuben uœcisn¹³ moj¹ rêkê.

– Musi po prostu trochê och³on¹æ. Za³o¿ê siê, ¿e kiedy

wrócimy do ludus znów bêdzie w formie. A teraz weŸmy

siê do roboty.

Ku mojemu zdumieniu, spokojnie usiad³ na pod³o-

dze. Po paru sekundach z jego serca i d³oni wytrysnê³y

strumienie czystego bia³ego œwiat³a. Reuben postanowi³

oczyœciæ ca³¹ œwi¹tyniê!

– Dobra, mój aniele, zrozumia³am aluzjê – westchnê-

³am. – Ale zróbmy to szybko, dobrze?

Mój przyjaciel jednak ani drgn¹³, dopóki nie zneutra-

lizowaliœmy najdrobniejszych œladów obecnoœci Z³omów

i nie nape³niliœmy œwi¹tyni pozytywnymi fluidami.

Wychodziliœmy, kiedy zauwa¿y³am jakiœ ruch w przed-

sionku. Myœla³am, ¿e to szmaty, które zdmuchn¹³ wiatr,

ale spojrza³am jeszcze raz i dostrzeg³am kul¹cego siê

background image

122

w cieniu ¿ebraka. Nie sposób by³o zgadn¹æ, ile ma lat. Sk³a-

da³ siê g³ównie ze skóry i koœci. Zastanowi³ mnie jednak

wyraz jego oczu.

– Przepraszam – odezwa³am siê. – Szukamy westalki

o imieniu Lucylla. Nie wiesz przypadkiem, co siê z ni¹

sta³o?

¯ebrak mówi³ tak cicho, ¿e musia³am przykucn¹æ,

¿eby go us³yszeæ.

– Zabrali j¹ na Pole Smutku.

Nazwa nie zrobi³a na mnie dobrego wra¿enia.

– A gdzie¿ to jest?

– Zabieraj¹ tam westalki, które obrazi³y boginiê. Po-

chowaj¹ j¹ ¿ywcem – wyjaœni³ ponuro ¿ebrak.

Sapnê³am ze zgrozy.

– Tylko dlatego, ¿e zgas³ p³omieñ! To przecie¿ nie jej

wina!

– Lucyllê oskar¿ono o jeszcze jedno przewinienie –

ci¹gn¹³ ¿ebrak równie cicho. – Jedna ze starszych sióstr

oskar¿y³a j¹ o to, ¿e spotyka siê potajemnie z m³odym cz³o-

wiekiem.

– Ale to nieprawda, zgadza siê? – wtr¹ci³ Reuben.

– Lucylla wiernie s³u¿y³a bogini, odk¹d ukoñczy³a

dziesiêæ lat – stwierdzi³ ¿ebrak. – Nigdy nie uczyni³aby

czegoœ, co przynios³oby jej ujmê.

– Czy mo¿esz nam powiedzieæ, jak dostaæ siê na te

pola? – zapyta³ Reuben.

¯ebrak szczegó³owo opisa³ drogê.

– Ogromnie nam pomog³eœ. – Z portmonetki przy

pasku wygrzeba³am parê drobnych monet.

¯ebrak tylko machn¹³ rêk¹.

background image

123

– Ca³a przyjemnoœæ po mojej stronie. Tak przy oka-

zji, dziêkujê za oczyszczenie œwi¹tyni. To nie zosta³o nie

zauwa¿one.

Wyba³uszy³am na niego oczy. Nie zachowywa³ siê jak

¿ebrak ze staro¿ytnego Rzymu. A poza tym te jego oczy...

– Rany! – pisnê³am. – Jesteœ...

Ziemski anio³ szybko po³o¿y³ palec na ustach.

– Kiedy zobaczycie siê z Orlandem, powiedzcie mu,

¿e to nie jego wina – szepn¹³ znacz¹co. – Ale musi siê

œpieszyæ. Czas ucieka.

By³am okropnie zmieszana.

– Pewnie myœlisz, ¿e jestem strasznie niegrzeczna, ale

nie mia³am pojêcia!

Ziemski anio³ rozeœmia³ siê cicho.

– Nie chodzi³o o to, ¿ebyœcie mnie rozpoznali. W ciem-

nych wiekach poruszamy siê nadzwyczaj ostro¿nie. Wiêk-

szoœæ z nas wycisza pozytywne wibracje, ¿eby Z³e Moce

nas nie wyw¹cha³y.

– Ale nie na igrzyskach – powiedzia³ Reuben.

– Nie, nie na igrzyskach. – Zêby anio³a b³ysnê³y

w ciemnoœci. – My te¿ czasami rozdajemy kosmiczne kuk-

sañce!

ZnaleŸliœmy Orlanda w szkole gladiatorów, z morder-

czym zapa³em t³uk¹cego w ciemnoœci s³omian¹ kuk³ê.

– Wiemy, dok¹d zabrali Lucyllê – wysapa³am. – Poza

tym mamy dla ciebie wiadomoϾ.

S³owa ziemskiego anio³a wywar³y piorunuj¹cy efekt.

Orlando otrz¹sn¹³ siê z depresji i drog¹ telepatyczn¹ nada³

background image

124

sygna³y do reszty dru¿yny. Zaspane anio³y wychynê³y z ko-

szar, ustawiaj¹c siê ko³o nas pod niebem usianym gwiaz-

dami.

– Co siê dzieje? – zapyta³ zdezorientowany prakty-

kant. – Czy wracamy do domu?

– Chcia³bym – westchn¹³ inny. – Zjad³em doœæ go-

towanego jêczmienia, ¿eby wy¿ywiæ rzymski legion.

– Jêczmieñ jest dobry dla gladiatorów. Powoduje, ¿e

krew szybciej krzepnie – zauwa¿y³ weso³o jeszcze inny

praktykant.

– Powoduje, ¿e wszystko krzepnie – stwierdzi³ po-

nuro poprzedni.

Orlando odczeka³, a¿ wszyscy usadowili siê na ziemi

i zacz¹³ mówiæ. Przestawi³ siê ju¿ w stu procentach na tryb

przywódcy; by³ opanowany i skupiony. Najpierw musia³

wtajemniczyæ pozosta³ych w historiê Aurelii i jej sióstr.

– Celem misji jest doprowadzenie do spotkania trzech

sióstr – wyjaœni³. – Agencja radzi³a mi jednak tego nie ujaw-

niaæ. Twierdz¹, ¿e w Rzymie, w czasach Nerona, na ka¿-

dym rogu ulicy przechadzaj¹ siê kosmiczni szpiedzy, któ-

rzy monitoruj¹ rozmowy, a nawet myœli... – Orlando

zaœmia³ siê smutno. – Szczerze mówi¹c, s¹dzi³em, ¿e to

paranoja. Wydaje siê jednak, ¿e ich ostro¿noœæ by³a uza-

sadniona. Parê godzin temu udaliœmy siê do œwi¹tyni

Westy, ¿eby nawi¹zaæ kontakt z trzeci¹ siostr¹. W jakiœ

sposób – nie mam pojêcia, jak – Opozycja dowiedzia³a

siê o wszystkim i dotar³a tam pierwsza.

Cieszy³am siê, ¿e jest ciemno i nikt nie mo¿e zoba-

czyæ, jak siê czerwieniê.

– To mog³a byæ moja wina – wymamrota³am.

background image

125

– Co masz na myœli? – zdziwi³ siê Orlando.

– Zobaczy³am, jak Lucylla wychodzi ze œwi¹tyni, kie-

dy prowadzili nas do lochów. By³am tak zaskoczona jej

podobieñstwem do Aurelii, ¿e natychmiast zaczê³am o tym

paplaæ. Jeden ze stra¿ników widocznie szpieguje dla Z³o-

mów. Przepraszam wszystkich – zakoñczy³am pokornie.

– To jedyne wyjaœnienie, dlaczego tak siê sta³o.

Reuben bawi³ siê kosmykiem w³osów.

– To absolutnie nie twoja wina, Mel. Nie mia³aœ wte-

dy pojêcia, ¿e Aurelia jest jedn¹ z trojaczek. I w ¿aden spo-

sób nie mog³aœ wiedzieæ, ¿e ona i jej siostry s¹ przyczyn¹

kosmicznej przepychanki.

– To jest moja wina – jêknê³am zrozpaczona. – Je-

stem potworn¹ papl¹.

– Zgadzam siê z Reubenem. Nie powinnaœ siê obwi-

niaæ – odezwa³ siê Orlando. – Jeœli jednak nie odzyskamy

Lucylli, tê misjê mo¿na bêdzie uznaæ za pora¿kê.

– No to chodŸmy po ni¹! – zawo³a³ ktoœ.

– To nie to samo, co wykradanie wiêŸniów pijanym

stra¿nikom sprzed nosa – powiedzia³ Orlando. – Bêdzie-

my musieli walczyæ.

– Oczywiœcie nie wolno nam u¿ywaæ anielskich

umiejêtnoœci bojowych przeciwko ludziom? – zapyta³

zaniepokojony praktykant.

OdpowiedŸ Orlanda sprawi³a, ¿e zimno przejê³o mnie

do szpiku koœci.

– Istoty, które zabra³y Lucyllê ze œwi¹tyni, nie s¹ ludŸ-

mi.

background image

126

Rzadko kiedy spotyka siê miejsce na Ziemi, które wy-

daje siê spokrewnione z Piek³em. Pole Smutku takie by³o.

Toczyliœmy siê z hukiem wozem Festusa, a powietrze

by³o tak przesycone ludzk¹ rozpacz¹, ¿e wydawa³a siê na-

macalna. Zjawiliœmy siê w momencie, gdy ogon milcz¹-

cej procesji z pochodniami przechodzi³ przez bramê.

Czu³am, jak Orlando zbiera si³y.

– Kiedy znajdziemy siê w œrodku, bêdziemy mieli tyl-

ko jedn¹ drogê odwrotu. Trudn¹ drogê – powiedzia³ g³o-

sem pe³nym napiêcia. – Nastawcie tarcze energetyczne

i nie opuszczajcie ich. Nie chcê, ¿eby ktoœ zarazi³ siê z³¹

energi¹. Nie chcê ¿adnych rannych. Powodzenia.

Przeœlizgnêliœmy siê przez bramê i wmieszaliœmy

w t³um.

– Co ci ludzie tutaj robi¹? – zapyta³am przestraszona.

– To obrzêd publiczny – wyjaœni³ Orlando. – Ka¿dy

mo¿e przyjœæ.

Wydawa³o mi siê, ¿e po igrzyskach nic mnie nie za-

szokuje, ale na myœl, ¿e ta masa ludzi mog³a wybraæ siê

w odleg³e, opuszczone miejsce, w nocy, by obejrzeæ, jak

grzebi¹ ¿ywcem nastoletni¹ dziewczynê, odebra³a mi

mowê.

Nie wszyscy byli zwyk³ymi widzami. Na czele po-

chodu, za zas³oniêt¹ lektyk¹, kroczyli uroczyœcie kap³ani,

senatorowie i urzêdnicy pañstwowi. Na ten widok prze-

bieg³ mnie dreszcz. Lucylla samotnie czeka³a na œmieræ,

a ci wszyscy ludzie mieli obserwowaæ egzekucjê.

Procesja zakrêci³a, zmierzaj¹c pod górê. W migotli-

wym œwietle pochodni dostrzeg³am z³owieszcze wznie-

sienia, przypominaj¹ce ogromne kretowiska.

background image

127

Oczy Reubena zaokr¹gli³y siê ze zdumienia.

– Czy to tu, gdzie...

– Nie chcê o tym mówiæ – przerwa³am mu st³umio-

nym g³osem. Na Polu Smutku ciê¿ko by³o rozmawiaæ.

Truj¹ce fluidy sprawia³y, ¿e s³owa zamiera³y na wargach.

S³ysza³o siê jedynie hipnotyzuj¹cy stukot obutych w san-

da³y stóp i, niekiedy, mokre kaszlniêcie któregoœ z traga-

rzy dŸwigaj¹cych lektykê.

To kondukt ¿a³obny, pomyœla³am przera¿ona. To tak,

jakby Lucylla oficjalnie ju¿ nie ¿y³a.

P³on¹ce pochodnie rzuca³y na twarze niesamowite

œwiat³o. Wiêkszoœæ zebranych mia³a ostro zarysowane ko-

œci policzkowe, œwiadcz¹ce o chronicznej biedzie, ale ich

oczy b³yszcza³y podnieceniem. Skandal w œwi¹tyni i strasz-

liwa kara, jak¹ wymierzano Lucylli, by³y prawdopodob-

nie najbardziej ekscytuj¹cym wydarzeniem, jakie widzieli

w ¿yciu.

W koñcu pochód zatrzyma³ siê przy œwie¿o wykopa-

nym dole. Na widok topornej drewnianej drabiny wysta-

j¹cej z otworu w ziemi wbi³am paznokcie w d³onie. Nie

mog³am uwierzyæ, ¿e to dzieje siê naprawdê.

Tragarze postawili lektykê na skraju do³u. Dwaj s³u-

dzy œwi¹tynni rozsunêli zas³ony i wynieœli zwi¹zan¹ i za-

kneblowan¹ Lucyllê, która nadal mia³a na sobie bia³¹ tu-

nikê i welon. Stara³am siê nie wyobra¿aæ sobie, jak bardzo

siostra Aurelii musi byæ przera¿ona.

Wygl¹da³o na to, ¿e nie mo¿na by³o po prostu wrzu-

ciæ zhañbionej westalki do grobu i na tym zakoñczyæ spra-

wê. Najpierw zaœpiewano hymny przy wtórze rogów,

potem kap³an, po ³acinie, w pompatycznych s³owach

background image

128

odmalowa³ bezmiar zepsucia i grzechu, w jakim pogr¹¿y-

³a siê obwiniona.

Ponura ceremonia ci¹gnê³a siê bez koñca, ale Lucylla

trwa³a bez ruchu, z rêkami zwi¹zanymi z przodu. By³a

spokojna. Spokojne te¿ by³y jej myœli. Wiem, bo s³ysza-

³am je tak wyraŸnie, jakby mówi³a g³oœno: „Bogini matko,

ty wiesz, ¿e jestem niewinna. Daj mi odwagê, abym god-

nie znios³a swój los”.

Na koniec uroczystoœci wyst¹pi³o z t³umu piêæ ko-

biet. Wygl¹da³y tak, jakby udawa³y siê na jakieœ dziwacz-

ne, rzymskie „oblewanie mieszkania”. Dwie dŸwiga³y na-

czynia z jedzeniem, trzecia dzban wina, a czwarta œciska³a

zwiniêty koc. Pi¹ta nios³a zapalon¹ lampê, z trudem os³a-

niaj¹c chwiejny p³omieñ przed hulaj¹cym po otwartej

przestrzeni wiatrem.

– Musz¹ zostawiæ Lucylli zapasy na dwadzieœcia cztery

godziny – szepn¹³ Orlando. – Inaczej to by³oby œwiêto-

kradztwo.

– Ale jak siê udusi z braku tlenu, to bêdzie w porz¹d-

ku, co? – syknê³am wœciekle.

– Nie, oczywiœcie, ¿e nie. Ale wiêkszoœæ tych ludzi

wierzy, ¿e Lucylla obrazi³a boginiê. To tak, jakby obrazi³a

Rzym. Uwa¿aj¹, ¿e zdradzi³a Rzym. W ich przekonaniu,

jeœli nie poniesie kary, Westa przestanie opiekowaæ siê Rzy-

mem i Cesarstwo Rzymskie upadnie.

Ludzie podchodzili do do³u. Czu³am, jak podniece-

nie roœnie. Kiedy rozpozna³am paru Z³omów obecnych

na okropnym przyjêciu Kwintusa, dosta³am gêsiej skórki.

Co ciê tak dziwi, Melanio? – pomyœla³am zniesma-

czona. Oskar¿yli niewinn¹ dziewczynê, ¿eby przeszkodziæ

background image

129

9 – Melania w staro¿ytnym Rzymie

nam w doprowadzeniu do spotkania trzech sióstr. To ja-

sne, ¿e przyszli popatrzeæ, jak ginie.

Dla Z³omów to by³ œwietny kosmiczny dowcip. I jak

zawsze, naiwni ludzie odwalili za nich brudn¹ robotê.

S³uga zacz¹³ odwi¹zywaæ kostki Lucylli. Zrobi³o mi

siê s³abo ze strachu. Zaraz zmusz¹ siostrê Aurelii, ¿eby

wst¹pi³a do w³asnego grobu!

Sygna³ Orlanda podzia³a³ jak uk³ucie pr¹dem.

Teraz, teraz, teraz!

W pe³nej napiêcia nanosekundzie, zanim przejêta

Melania Beeby zamieni³a siê w Helix, boski wicher, uj-

rza³am tê scenê w wyobraŸni: ja i Orlando walczymy ra-

miê w ramiê. No có¿, teraz to siê dzia³o naprawdê. I wca-

le nie by³o przyjemnie podniecaj¹ce i z pewnoœci¹ ani

trochê romantyczne. Wszystko sprowadzi³o siê do jednej

myœli: uratowaæ Lucyllê.

Mam w³asn¹ teoriê na temat tego, co siê zdarzy³o. S¹-

dzê, ¿e te Z³omy zbyt d³ugo ¿erowa³y na mieszkañcach

staro¿ytnego Rzymu. Zorganizowali imponuj¹c¹ siatkê

szpiegowsk¹, usuwali niewygodnych ludzi i s¹dzili, ¿e to

wystarczy. Stracili zdolnoœæ bojow¹. Tym szkaradom po

prostu nie przysz³o do g³owy, ¿e banda m³odocianych nie-

biañskich praktykantów mo¿e wyskoczyæ z t³umu i uda-

remniæ ich mordercze plany! A jak wie ka¿dy wojownik,

zaskoczenie to najlepsza broñ.

Dobra, mo¿e i pisnê³am jak zwyk³a dziewczyna, kie-

dy pierwszy fa³szywy Rzymianin rozp³yn¹³ siê na moich

oczach, ale godziny szkolenia nie posz³y na marne i wziê-

³am siê w garœæ, jak nigdy dot¹d. Walka ze Z³omami jest

wyj¹tkowo ohydnym zajêciem. W jednej chwili robi³am

background image

130

miazgê z czegoœ, co wygl¹da³o jak cz³owiek, a zaraz po-

tem zmaga³am siê z galaretowatym potworem z sennego

koszmaru. Fuj! Do tego, gdzie nie spojrza³am, widzia³am,

jak moi anielscy przyjaciele walcz¹ ze swoimi w³asnymi

prywatnymi strachami.

Ale to jeszcze nie by³o najgorsze. Najgorsza by³a ko-

niecznoœæ zbli¿enia siê do istot, które s¹ w zasadzie z³¹

energi¹ w czystej postaci.

Ten pojedynek si³ kosmosu trwa³ nie d³u¿ej ni¿ dzie-

siêæ minut. Dla prawdziwych ludzi to musia³o byæ prze-

ra¿aj¹ce widowisko. Wiêkszoœæ, w³¹czaj¹c, trzeba to po-

wiedzieæ, kap³anów, uciek³a w pop³ochu. Ale jeden po

drugim, Z³omy dostawa³y w skórê, rozp³ywaj¹c siê w zie-

mi. Jedynym œladem ich istnienia by³y po³yskuj¹ce pasma

œluzu.

Razem z Reubenem rzuciliœmy siê, ¿eby rozwi¹zaæ

Lucyllê.

Orlando wydawa³ siê taki spokojny, jakbyœmy w³aœnie

z powodzeniem rozwi¹zali zadanie z zakresu studiów nad

Ciemn¹ Stron¹.

– Wspania³a robota. Spadajmy st¹d. Wygraliœmy bi-

twê, ale to nie znaczy, ¿e wygraliœmy wojnê. Nastêpnym

razem bêd¹ gotowi na spotkanie z nami.

– Czy to bogini was zes³a³a? – zapyta³a zdumiona Lu-

cylla.

– Po prostu uwa¿aj nas za przyjació³ – uœmiechn¹³

siê Reuben.

– I przyjació³ swoich sióstr – doda³am bez namys³u.

Lucylla wci¹gnê³a g³êboko powietrze.

– Moich sióstr? Ale ja...

background image

131

– To d³uga historia – powiedzia³ Reuben. – Opowie-

my ci j¹ po drodze.

W drodze do bramy Lucylla parê razy obejrza³a siê

niespokojnie. S³ysza³am, jak szepta³a modlitwê do bogini.

Myœla³a o z³owieszczych pagórkach, grobach westalek, któ-

re nie mia³y tyle szczêœcia, co ona.

Wziê³am j¹ pod ramiê.

– ChodŸ – powiedzia³am. – To pierwszy dzieñ reszty

twojego ¿ycia.

I tak opuœciliœmy Pole Smutku.

background image

132

Rozdzia³ 11

W

drodze powrotnej Lucylla niewiele mówi³a. Sie-

dzia³a z zamkniêtymi oczami i tylko parê razy ob-

rzuci³a zat³oczony wóz szybkim spojrzeniem spod wpó³-

przymkniêtych powiek. S¹dzê, ¿e chcia³a siê upewniæ, ¿e

naprawdê istniejemy, ¿e nie znajduje siê na dnie do³u

w ziemi, wyobra¿aj¹c sobie, ¿e zostaje uratowana. Raz za-

pyta³a:

– To jak, mówiliœcie, brzmi¹ ich imiona?

Poklepa³am j¹ po rêku.

– Gwiazda i Aurelia.

– Nasze imiona s¹ pe³ne œwiat³a – powiedzia³a cicho.

– Co to znaczy „Aurelia”?

– Z³ocista. – Lucylla ponownie zamknê³a oczy.

– To chyba najd³u¿sza noc w historii – zwróci³am siê

do Reubena. – Mam wra¿enie, ¿e przebywam w staro¿yt-

nym Rzymie od pocz¹tku œwiata.

background image

133

– No, teraz ju¿ jest prawie po wszystkim – powie-

dzia³ pocieszaj¹co.

Zbli¿y³am usta do jego ucha.

– Czy jestem tutaj jedyn¹ osob¹, która obawia siê, ¿e

to wszystko mo¿e byæ niebezpieczne? – szepnê³am. – Or-

lando rzuci³ wyzwanie powa¿nej kl¹twie. Pamiêtasz, co

nam mówiono o kosmicznych czarnych dziurach? Kto

wie, co siê stanie, kiedy trzy siostry siê spotkaj¹?

Reuben pos³a³ mi promienny uœmiech.

– Agencja chce, ¿eby siê po³¹czy³y – powiedzia³. –

Wiêc wszystko pójdzie dobrze. Wyluzuj siê!

Odstawiliœmy dru¿ynê do koszar. Reuben, Orlando,

Lucylla i ja ruszyliœmy przez dziedziniec do mieszkania

Gwiazdy.

Ku mojemu przera¿eniu, ktoœ po³ama³ ga³êzie brzo-

skwini. Na ziemi wala³y siê rozgniecione owoce.

Orlando zblad³.

– Festus kaza³ dwóm ludziom pilnowaæ drzwi. Gdzie

oni s¹?

Och, nie. Tylko nie to, pomyœla³am.

Drzwi by³y otwarte. Wewn¹trz Juno usi³owa³a pocie-

szyæ szlochaj¹c¹ Aureliê. Nieszczêœliwy Festus Brutus cho-

dzi³ z k¹ta w k¹t.

– Gdzie jest Gwiazda? – zapyta³ Orlando.

– Neron po ni¹ przys³a³ – jêkn¹³ Festus.

– O tej porze? – zdziwi³am siê.

– Zdaje siê, ¿e nie móg³ zasn¹æ – wyjaœni³ oburzony

Festus. – Jego doradcy wpadli na pomys³, ¿e przedstawie-

nie z udzia³em najs³awniejszej gladiatorki Rzymu skróci

mu nocne czuwanie. Próbowa³em ich powstrzymaæ,

background image

134

ch³opcze, ale nie jestem ju¿ tym samym cz³owiekiem, co

kiedyœ.

Widaæ by³o, ¿e stary gladiator czuje siê winny, ¿e nie

potrafi³ obroniæ swojej podopiecznej.

– By³eœ dla Gwiazdy jak najlepszy przyjaciel – pocie-

szy³ go Orlando. – Nie musisz siê o nic obwiniaæ.

Aurelia nadal p³aka³a, zas³aniaj¹c rêkami twarz. By³a

w takim stanie, ¿e z trudem ³apa³a oddech. Lucylla uklê-

k³a obok niej. Przygl¹da³a siê swojej nieznanej siostrze,

jakby siê ba³a, ¿e zniknie. Dr¿¹c¹ d³oni¹ pog³aska³a j¹ po

w³osach.

– Siostro – odezwa³a siê cicho – bogini zes³a³a mi wi-

dzenie, w którym ciê ujrza³am, ale nigdy nie s¹dzi³am, ¿e

spotkamy siê na tym œwiecie.

Twarz Aurelii spuch³a i poczerwienia³a od p³aczu. Pa-

trzy³a na Lucyllê z niedowierzaniem.

– Ty jesteœ dziewczyn¹ ze œwi¹tyni! Mella ciê odnala-

z³a!

– Nie tylko ja – powiedzia³am zmieszana.

– Och, jakie to dziwne! W³aœnie odnalaz³am i straci-

³am jedn¹ siostrê. A teraz ty... – Aurelia urwa³a i zaœmia³a

siê nieco histerycznie. – Nie mogê tego poj¹æ. Nie wiem,

czy mam siê trz¹œæ i p³akaæ, czy te¿ skakaæ do góry z ra-

doœci!

Lucylla usiad³a przy Aurelii, bior¹c j¹ za rêkê. W jej

oczach b³yszcza³y ³zy.

– Powinnyœmy byæ szczêœliwe – powiedzia³a cicho. –

Ciemna moc zmusi³a nas, abyœmy samotnie podró¿owa³y

przez ¿ycie. Teraz bogowie spowodowali, ¿e spotka³yœmy

siê i mo¿emy wype³niæ swoje przeznaczenie.

background image

135

O rany, ta dziewczyna jest niesamowita! Ma swoj¹

w³asn¹ gor¹c¹ liniê do bogów. Doskonale siê orientuje,

o co w tym wszystkim chodzi!

Na nieszczêœcie nadal mieliœmy pod naszymi opie-

kuñczymi skrzyd³ami tylko dwie z sióstr trojaczek.

– Tym razem Z³omom uda³o siê popsuæ nam szyki –

westchnê³am.

Teraz jednak, kiedy GwieŸdzie grozi³o niebezpieczeñ-

stwo, nie by³o si³y, która zdo³a³aby powstrzymaæ Orlanda.

– Uda³o im siê tylko odrobinê opóŸniæ to, co i tak siê

stanie – powiedzia³. – Wiemy, ¿e Gwiazda jest w pa³acu

Nerona. Tam siê spotkaj¹.

Osobiœcie nie zdecydowa³abym siê na pe³en Z³omów

i ich ludzkich sympatyków pa³ac Nerona jako miejsce spo-

tkania sióstr. Podejrzewa³am jednak, ¿e istotn¹ rolê od-

grywa czas, o czym Orlando byæ mo¿e wola³ nie wspo-

minaæ. Tym razem postanowi³am nie wdawaæ siê z nim

w dyskusjê.

Pa³ac Nerona sta³ w najbardziej luksusowej dzielnicy

Rzymu, wysoko na zalesionym wzgórzu, z dala od ha³asów

i zapachów pospólstwa. Z ³atwoœci¹ przedostaliœmy siê na

teren nale¿¹cy do pa³acu. W tamtych czasach nie znano

kamer telewizji wewnêtrznej ani ogrodzeñ pod napiêciem.

Problemy zaczê³y siê, kiedy próbowaliœmy wejœæ przez

kuchniê. Zapomnieliœmy, ¿e wszyscy niewolnicy Nerona

nosili identyczne liberie, oznaczaj¹ce przynale¿noœæ do

cesarskiego domu. Jak tylko postawiliœmy stopê w pa³acu,

zostaliœmy nakryci.

background image

136

– Co to? Cyrk? – zapyta³ z ironi¹ jeden z niewolników.

– Tak, jesteœmy tancerkami, a to nasi ochroniarze –

odrzek³am bez zastanowienia.

Orlando zakrztusi³ siê za moimi plecami.

Niewolnik uœmiechn¹³ siê szeroko.

– Nie bêdziecie zatem mia³y nic przeciwko temu,

¿eby zatañczyæ dla mnie?

– Nie ma sprawy – powiedzia³am, nie daj¹c siê zbiæ

z tropu. No có¿, seksowny taniec to zjawisko ponadcza-

sowe, nieprawda¿? Zademonstrowa³am parê ruchów.

Pokrêci³ g³ow¹.

– Wszystkie m³ode dziewczyny potrafi¹ tañczyæ. Jeœli

rzeczywiœcie nale¿ycie do jakiejœ trupy, to gdzie s¹ wasze

kostiumy?

– Och, jasne – odpar³am. – Jakbyœmy siê w nich po-

kaza³y na ulicy, zaraz by nas aresztowano. Przys³a³yœmy je

wczeœniej. Razem z eee... muzykami – zmyœli³am na po-

czekaniu.

Niewolnik parskn¹³ œmiechem.

– Niez³e zagranie, moja droga. A teraz wynoœcie siê

st¹d, zanim zobaczy was ktoœ ze stra¿y i zrobi siê nieprzy-

jemnie.

Ja jednak nie mia³am zamiaru nigdzie siê wynosiæ.

– Pos³uchaj, zapytaj cezara, jeœli mi nie wierzysz! –

powiedzia³am zdesperowana.

Niewolnik pokiwa³ g³ow¹ w udanej rozpaczy.

– S¹ ludzie, którym nic siê nie da wyt³umaczyæ. Stra¿!

– wrzasn¹³ g³oœno.

Orlando i Reuben patrzyli na mnie, jakbym nagle

zwariowa³a.

background image

137

– Wiem, co robiê, jasne? – syknê³am. – Chcecie, ¿eby

siostry siê spotka³y, tak? Co za ró¿nica, czy staniemy przed

Neronem jako wiêŸniowie, czy te¿ jacyœ niewydarzeni ar-

tyœci?

W oczach Orlanda pojawi³o siê coœ w rodzaju podziwu.

– Melanio Beeby – mrukn¹³ – jesteœ wielka.

Stra¿ pa³acowa poprowadzi³a nas lœni¹cymi od z³ota

i marmurów korytarzami, przez ogromne drzwi, do wy-

k³adanej marmurem sali, w której s³ychaæ by³o podchmie-

lone g³osy i brzêk sztuæców. Pop³yn¹³ ku nam zapach wy-

myœlnych rzymskich sosów. Cezar cierpia³ na bezsennoœæ,

tote¿, naturalnie, urz¹dzi³ dla swoich zdeprawowanych

przyjació³ nocn¹ ucztê.

W drugim koñcu sali przygrywa³a niezmordowanie

grupa muzykantów. G³oœne rozmowy i wybuchy œmie-

chu prawie ca³kowicie zag³usza³y muzykê.

Sam Neron spoczywa³ na z³ocistej sofie, wœród obszy-

tych frêdzlami z³otych poduszek, ubrany w bia³¹ jedwabn¹

togê ze z³otym brzegiem. Cesarski wieniec laurowy zsun¹³

mu siê na jedno oko. Mlaska³ nad talerzem ma³ych pieczo-

nych ptaszków. Stara³am siê im nie przygl¹daæ, ale s¹dz¹c

po wielkoœci, mog³y to byæ kosy lub drozdy.

Z drugiej strony niskiego sto³u Tytus Lukrecjusz wrzu-

ca³ surowe ostrygi miêdzy swoje wilgotne czerwone war-

gi. Kwintus s¹czy³ powoli jakiœ alkohol.

Stra¿nik odchrz¹kn¹³.

– Cezarze, te dzieci zosta³y schwytane, kiedy zakra-

d³y siê do pa³acu. Twierdz¹, panie, ¿e s¹ grup¹ barbarzyñ-

skich tancerzy.

Uczta o pó³nocy wprawi³a Nerona w ³agodny nastrój.

background image

138

– Ale¿ to dzieci od lwów – powiedzia³ spokojnym to-

nem. Zauwa¿y³am, jak na chwilê przymkn¹³ powieki, za-

skoczony niezwyk³ym podobieñstwem Aurelii i jej sio-

stry. – No, no – wymamrota³. – Chrzeœcijanka z westalk¹.

Czaruj¹ce. Zjawiliœcie siê we w³aœciwym momencie. Czas,

¿eby obejrzeæ g³ówn¹ atrakcjê wieczoru.

– Z ca³ym szacunkiem – przerwa³ ³agodnie Tytus –

czy pamiêtasz, boski cezarze, ¿e ci tutaj to intruzi, a nie

zaproszeni goœcie?

Twarz Nerona pociemnia³a.

– Który z nas jest cezarem? – zapyta³.

– Oczywiœcie, o boski cezarze, ale...

– Zatem, jak s¹dzê, do mnie nale¿y decyzja, kogo za-

praszam do swego pa³acu, Tytusie Lukrecjuszu – oœwiad-

czy³ wynioœle, po czym podskoczy³ gwa³townie i talerz

z martwymi ptaszkami spad³ na pod³ogê. Od³amki por-

celany wraz z sosem rozprysnê³y siê na wszystkie strony.

– Poka¿ê wam niespodziankê! – zwróci³ siê do Lucylli

i Aurelii konspiracyjnym tonem. Chwyci³ je za rêce i po-

ci¹gn¹³ w stronê drzwi. Niewolnik otworzy³ je pospiesznie.

– Patrzcie! – zawo³a³ Neron dumnie.

Co takiego jest w szaleñcach, ¿e sami czujemy siê przy

nich szaleni? Kiedy zobaczy³am, co kryje siê po drugiej

stronie drzwi, zakrêci³o mi siê w g³owie. Mia³am wra¿e-

nie, ¿e œwiat wywróci³ siê na drug¹ stronê.

Neron zbudowa³ wewn¹trz swego pa³acu amfiteatr.

Na mniejsz¹ skalê, ale poza tym wszystko wygl¹da³o

dok³adnie tak samo; rzêdy siedzeñ, wysypana piaskiem are-

na. Poniewa¿ by³a noc, areny nie zalewa³o jaskrawe s³oñ-

ce po³udnia, lecz oœwietla³y j¹ p³on¹ce pochodnie.

background image

139

Cesarscy goœcie zajêli miejsca na widowni. Niektórzy

zabrali ze sob¹ talerze pe³ne jad³a i puchary z winem, i nie

przestaj¹c jeœæ, g³oœno wymieniali siê dworskimi plotecz-

kami. Cezar usadowi³ nas w pierwszym rzêdzie. Jako nowi,

specjalni goœcie cezara, Aurelia i Lucylla musia³y usi¹œæ po

jego bokach.

– Sprowadzili ma³¹ gladiatorkê ku mojej rozrywce –

powiedzia³ Neron przeci¹gle. – Ale zwyk³e pojedynki s¹

takie nudne. Zdecydowa³em siê wiêc na pewn¹ drobn¹

innowacjê. – Klasn¹³. – Wprowadziæ j¹!

Na widok Gwiazdy zagryz³am wargi do krwi, ¿eby

nie krzyczeæ. Mia³a walczyæ, ale zabrano jej miecz, tarczê

i elementy pancerza. W bia³ej lnianej tunice wydawa³a siê

rozpaczliwie ma³a i krucha.

Kiedy Neron na ni¹ spojrza³, wygl¹da³ jakby go strze-

li³ piorun. Jego wzrok przeœlizgn¹³ siê ku Lucylli i Aurelii,

a potem znowu spocz¹³ na gladiatorce.

O rany, pomyœla³am, pierwszy raz zobaczy³ j¹ bez

maski! Na czo³o cezara wyst¹pi³y krople potu. Przera¿o-

ny, oddycha³ szybko, chrapliwie. By³o mi go nawet ¿al.

Obracanie siê w towarzystwie Z³omów nie s³u¿y³o jego

zdrowiu psychicznemu.

– Wszystko w porz¹dku, cezarze – powiedzia³am

mo¿liwie ³agodnym tonem. – To nie wyobraŸnia. Te

dziewczêta s¹ trojaczkami. Spotka³y siê dzisiaj po raz

pierwszy, odk¹d je...

– Milcz, g³upia dziewczyno! – warkn¹³ Neron. Otar³

pot z czo³a skrajem jedwabnej togi. – Widzê, ¿e to trojacz-

ki! Myœlisz, ¿e jestem ob³¹kany?

Ale numer, pomyœla³am.

background image

140

Agenci Z³omów na widowni wyraŸnie siê zmieszali,

widz¹c Gwiazdê oddzielon¹ od sióstr zaledwie cienk¹

drewnian¹ barierk¹ i paroma metrami piasku. Zdecydo-

wanie nie o to im chodzi³o. A potem otworzy³y siê ukryte

drzwi i na arenê wpad³o dziesiêciu gladiatorów w pe³nym

rynsztunku.

To by³a innowacja, o której wspomnia³ cezar. Neron

chcia³ zobaczyæ, jak gladiatorka toczy nierówn¹ walkê,

a w koñcu umiera w ka³u¿y krwi. Tego równie¿ oczeki-

wali jego nienormalni kumple. W amfiteatrze rozleg³y siê

wrzaski podniecenia, przypominaj¹ce wycie hien.

Kiedy jednak Gwiazda zorientowa³a siê, jak¹ rozryw-

kê Neron zaplanowa³ dla swoich goœci, zrobi³a rzecz nie-

spodziewan¹. Dziewczyna, która od urodzenia musia³a

walczyæ o prze¿ycie, uklêk³a w milczeniu przed cezarem

i pochyli³a g³owê, odmawiaj¹c udzia³u w widowisku.

Neron nie posiada³ siê ze z³oœci.

– Wstawaj, wstawaj! – rykn¹³.

Gwiazda nie poruszy³a siê.

Gladiatorzy stanêli w miejscu. Byli typami, których

strach by³oby spotkaæ w ciemnej ulicy: bezwzglêdni za-

wodowi mordercy, zaprawieni we wszelkiego rodzaju wal-

kach. Ale zabicie klêcz¹cej dziewczyny nie wymaga ¿ad-

nej zrêcznoœci. Gapili siê wiêc na Gwiazdê jak zaskoczone

buldogi.

Anio³eczki, pomyœla³am z rozrzewnieniem. Nie s¹

w stanie tego zrobiæ!

Szalony cezar nie zamierza³ jednak popsuæ sobie przy-

jemnoœci. Na jego ustach pojawi³ siê przyprawiaj¹cy

o dreszcze uœmieszek.

background image

141

– Stra¿! – rykn¹³. – Stawiam jeszcze przed gladiator-

k¹ jedno wyzwanie.

Zmusi³ Lucyllê i Aureliê, ¿eby wsta³y.

– Zabierzcie je na arenê. Niech przy³¹cz¹ siê do sio-

stry! – zawo³a³.

background image

142

Rozdzia³ 12

A

urelia rzuci³a mi b³agalne spojrzenie, kiedy wleczo-

no j¹ razem z Lucyll¹ na arenê.

Fluidy wysy³ane przez ciemne si³y kot³owa³y siê w po-

wietrzu. Z³omy by³y zaniepokojone. Spotkanie sióstr w ja-

kimkolwiek miejscu absolutnie nie le¿a³o w ich interesie.

Ale cezar przemówi³ i jego woli musia³o staæ siê zadoœæ.

Orlando zblad³ jak p³ótno, a Reuben gor¹czkowo ba-

wi³ siê dredami. ¯adne z nas nie wyobra¿a³o sobie, ¿e tak

to bêdzie wygl¹daæ.

Jak powiedzia³ Brice, cezar by³ psychopat¹. Za wszel-

k¹ cenê chcia³ zmusiæ Gwiazdê do walki i wymyœli³ zna-

komity scenariusz. Gladiatorka z pewnoœci¹ nie bêdzie sta-

³a spokojnie, patrz¹c, jak morduj¹ jej siostry. Prêdzej zginie

w ich obronie.

Po raz pierwszy od czasów niemowlêctwa siostry dzie-

li³o jedynie parê metrów. Przez chwilê wszystkie trwa³y

background image

143

nieruchomo, a potem Gwiazda wdziêcznym ruchem pod-

nios³a siê z klêczek i zrobi³a coœ naprawdê wzruszaj¹cego.

Podesz³a prosto do sióstr i zajrza³a im z zachwytem w oczy,

jak ma³e ufne dziecko, a one odwzajemni³y jej spojrzenie.

Myœla³am, ¿e mi serce pêknie.

– Jakie to cudowne – szepnê³am.

– Odzywaj¹ siê fluidy, jakie sobie nieœwiadomie wy-

sy³a³y – odezwa³ siê cicho Reuben.

Gwiazda zamknê³a na chwilê oczy. Po jej policzkach

sp³ynê³y ³zy. Aurelia i Lucylla chwyci³y j¹ za rêce. W chwili,

w której siostry siê dotknê³y, poczu³am, jak przep³ywa

przeze mnie kosmiczna energia.

Orlando odetchn¹³ z ulg¹. Uda³o siê.

W amfiteatrze zapanowa³ chaos. Kilku gladiatorów

rzuci³o siê w stronê sióstr, ale po chwili zmienili zdanie.

Inni bezradnie wzruszali ramionami, rzucaj¹c miecze na

ziemiê. Widownia szala³a z oburzenia. Tupano nogami,

skanduj¹c:

– Zabiæ! Zabiæ! Zabiæ!

Dziewczêta nie by³y œwiadome tego, co siê dzieje. Ich

radoœæ z faktu, ¿e siê odnalaz³y, wytworzy³a wokó³ nich

rodzaj pola si³owego. Nic poza tym nie mia³o dla nich

znaczenia. Szalony cezar, miniaturowa arena i z³o¿ona

z wyj¹cych przedstawicieli rzymskiej arystokracji widow-

nia by³y nic nie znacz¹c¹ iluzj¹. Tylko ich mi³oœæ istnia³a

naprawdê.

Czysta ludzka mi³oœæ potrafi przenosiæ góry. Potrafi

powstrzymaæ morderczy atak wyszkolonych gladiatorów.

Wytwarza tak cudowne elektryzuj¹ce fale uderzeniowe,

¿e królestwo z³a sypie siê w gruzy.

background image

144

Dotar³y do mnie niepokoj¹ce zgrzytliwe dŸwiêki,

dobiegaj¹ce spod ziemi. Brzmia³o to tak, jakby p³yty tek-

toniczne, przesuwaj¹c siê, ociera³y siê o siebie. W œcia-

nach pa³acu pojawi³y siê rysy gruboœci w³osa, a marmuro-

wy pos¹g cezara zachwia³ siê na piedestale. Te kosmiczne

wstrz¹sy by³y niezauwa¿alne dla ludzi. Jeszcze nie teraz.

Stanowi³y coœ w rodzaju anielskiego zwiastuna zdarzeñ,

które dopiero mia³y nast¹piæ.

Rany, pomyœla³am, czy tak siê zwykle dzieje, kiedy

odwraca siê jak¹œ okropn¹ starorzymsk¹ kl¹twê?

Spojrza³am niepewnie na Orlanda, ale ten z rozma-

rzonym wyrazem twarzy wpatrywa³ siê w siostry. Misja

siê powiod³a. Na przekór wszystkiemu uda³o nam siê do-

prowadziæ do spotkania trzech niezwyk³ych dziewcz¹t. Ich

po³¹czona energia, pozwólcie, ¿e to powiem, by³a pora-

¿aj¹ca. Dos³ownie czu³am, jak pulsuje we mnie niczym

œwiat³o gwiazdy.

Ach, pomyœla³am uszczêœliwiona, to najcudowniejsza

rzecz we wszechœwiecie.

Miêdzy nami a agentami Ciemnej Strony jest jedna

zasadnicza ró¿nica. Z³omy nie wzruszaj¹ siê ludzkimi

uczuciami. A na tym etapie kariery Tytus Lukrecjusz by³

ju¿ w trzech czwartych agentem Z³omu. K¹tem oka do-

strzeg³am, jak skrada siê w stronê barierki, ale nie zauwa-

¿y³am, jak siêga pod togê.

Mój anielski przyjaciel okaza³ siê bardziej spostrze-

gawczy. Us³ysza³am jego pe³n¹ przera¿enia myœl: „On ma

sztylet! Zabije Aureliê!”

Przeskakuj¹c ponad g³owami innych, Reuben rzuci³

siê na Tytusa. Usi³uj¹c rozpaczliwie dosiêgn¹æ Aurelii,

background image

145

da³am susa przez barierkê. Pad³am ciê¿ko na ziemiê, zdzie-

raj¹c sobie skórê z kolan.

Gwiazda by³a szybsza. Zobaczy³a sztylet szybuj¹cy

w stronê siostry i po prostu stanê³a przed ni¹, zas³aniaj¹c

j¹ przed ciosem.

Chcia³am krzyczeæ z ca³ych si³, ale z bólu i przera¿e-

nia nie mog³am wydobyæ g³osu.

Sztylet Tytusa przebi³ serce Gwiazdy. Wystaj¹c z ty³u,

wygl¹da³ g³upio, groteskowo i nie na miejscu. Wokó³ rê-

kojeœci no¿a wykwit³ szkar³atny kwiat, plami¹c bia³¹ tu-

nikê.

Gladiatorka przycisnê³a rêkê do rany i usi³owa³a siê

uœmiechn¹æ.

– Wiedzia³am, ¿e to stanie siê dzisiaj – wyszepta³a

z trudem. – Powiedzia³am Juno, ¿e dzisiaj umrê. Nie

smuæcie siê – zwróci³a siê do przera¿onych sióstr. – Bêdê

na was czeka³a na Polach Elizejskich. – Powoli pochyli³a

siê ku ziemi.

Lucylla i Aurelia próbowa³y j¹ podtrzymaæ, ale Gwiaz-

da zawis³a bezw³adnie w ich ramionach i wszystkie trzy

przewróci³y siê na ziemiê.

Zapanowa³a cisza tak g³êboka, ¿e scena zrobi³a jesz-

cze bardziej przera¿aj¹ce wra¿enie. Wydawa³o mi siê, ¿e

mnie równie¿ zamordowano. Nie mog³am uwierzyæ, ¿e

ta ¿ywio³owa, piêkna dziewczyna teraz le¿y martwa. Na-

gle, kiedy s¹dzi³am, ¿e g³owa pêknie mi z bólu, wszystko

dziwnie znieruchomia³o.

Zupe³nie jak w Œpi¹cej Królewnie, kiedy wszyscy miesz-

kañcy zamku zamarli w przypadkowych pozach. Rzymia-

nie w laurowych wieñcach, z kawa³kami pieczonego miêsa

9 – Melania w staro¿ytnym Rzymie

background image

146

w d³oniach, wyci¹gali szyje, ¿eby przyjrzeæ siê zabitej gla-
diatorce.

Na ustach Tytusa i brata Aurelii zastyg³ triumfalny

uœmieszek. Przera¿ony gladiator znieruchomia³, wpatru-
j¹c siê bezradnie w dwie zrozpaczone dziewczyny, tul¹ce
nie¿yw¹ siostrê.

Czy to jakiœ niezwyk³y skutek uboczny kl¹twy? – po-

myœla³am. A jeœli tak, to dlaczego my równie¿ nie zamar-
liœmy? S³ysza³am nierówny oddech Reubena. Czu³am, jak
serce t³ucze mi siê o ¿ebra.

By³ jeszcze ktoœ, kto móg³ siê poruszaæ, i teraz w³aœ-

nie wchodzi³ na arenê, omijaj¹c ludzkie figury woskowe.

Orlando wygl¹da³ tak, jakby œni³ mu siê senny kosz-

mar i nie móg³ siê obudziæ. Z poszarza³¹ twarz¹ uklêkn¹³
obok Gwiazdy.

– Dlaczego nie zdo³a³em ciê uratowaæ? Powinienem

by³ ciê uratowaæ – szepn¹³.

Tak bardzo d³awi³o mnie w gardle, ¿e z trudem mog-

³am wydobyæ s³owa.

– Nie mog³eœ wiedzieæ – powiedzia³am z g³êbokim

smutkiem. – By³y takie szczêœliwe. Wydawa³o siê niepraw-
dopodobne, ¿e mo¿e zdarzyæ siê coœ z³ego.

Reuben rozgl¹da³ siê nerwowo. Jego anielskie zmys³y

by³y bardziej wyostrzone od moich.

– Co siê dzieje? – zapyta³am zaniepokojona.
Nagle powietrze silnie zawirowa³o, jakby uderza³y

w nie niewidzialne skrzyd³a. Z góry sp³yn¹³ snop œwiat³a
i obok nas stan¹³ Micha³. Czy¿byœ nie wiedzia³, pomyœla-
³am z gorycz¹, ¿e tym razem nie przybyliœcie na czas.

background image

147

Mia³am ochotê rzuciæ siê w ramiona Micha³a i b³agaæ

go, ¿eby zabra³ mnie do domu. Chcia³am krzyczeæ i ko-
paæ, jak ma³y, rozpuszczony bachor. Dlaczego do tego do-
puœciliœcie? Dlaczego pozwoliliœcie GwieŸdzie umrzeæ?

Wewnêtrzny anio³ nie pozwoli³ mi jednak ulec dzie-

cinnej pokusie. Po prostu obserwowa³ i czeka³, co siê sta-
nie.

Zrozpaczony Orlando nie zauwa¿y³ przybycia Micha³a.
Nie podniós³ nawet g³owy. Micha³ dotkn¹³ leciutko

jego pleców miêdzy ³opatkami. Gwa³towny strumieñ ko-
smicznej energii wyrwa³ Orlanda z transu.

– By³y razem krócej ni¿ trzy minuty – g³os z³amane-

go bólem Orlanda by³ bezbarwny i cichy. – A teraz ona
nie ¿yje. Nawet nie zauwa¿y³em niebezpieczeñstwa.

– Nic nie mog³eœ zrobiæ – powiedzia³ cicho Micha³.

– Wiem, wygl¹da to inaczej, ale wszystko jest dok³adnie
tak, jak powinno. Teraz musimy zabraæ dziewczêta w bez-
pieczne miejsce.

Micha³ pochyli³ siê nad Lucyll¹ i Aureli¹. Spowija³o

je jasne œwiat³o. Na ich miejscu wola³abym nigdy nie od-
zyskaæ przytomnoœci. Kiedy zobaczy³y martw¹ siostrê,
wci¹¿ le¿¹c¹ w ich ramionach, na ich twarzach odbi³a siê
rozpacz.

– Muszê j¹ teraz zabraæ – oznajmi³ Micha³.
Aurelia sapnê³a zaskoczona, obie siostry patrzy³y na

niego os³upia³e. Zastanawia³am siê, co takiego widzia³y.
Czy dostrzeg³y wymiêtoszony garnitur Micha³a i jego piêk-
ne archanielskie oczy? Czy zobaczy³y tylko tajemnicz¹ zja-
wê ze skrzyd³ami?

background image

148

Micha³ uniós³ w ramionach bezw³adne cia³o Gwiaz-

dy. Nad aren¹ pojawi³o siê per³owobia³e œwiat³o, które
powoli ogarnê³o obie siostry. W koñcu œwietlista chmura
zas³oni³a je ca³kowicie.

Ponownie odezwa³o siê jakby przyt³umione dudnie-

nie, kiedy czas cofn¹³ siê i wszystko wróci³o do poprzed-
niego stanu. Micha³ i dziewczêta zniknêli.

W amfiteatrze rozpêta³o siê piek³o. Ludzie nie zorien-

towali siê, rzecz jasna, ¿e dziewczêta porwa³ anio³. Zrozu-
mieli jednak, ¿e byli œwiadkami jakiegoœ nadprzyrodzo-
nego zjawiska.

Neron do reszty straci³ panowanie nad sob¹ i zacz¹³

ryczeæ na stra¿ników:

– To czary! Poskramianie lwów! Rozp³ywanie siê lu-

dzi w powietrzu! Nie pozwolê na to! Przeszukaæ pa³ac od
góry do do³u!

Stra¿nicy rzucili siê biegiem do drzwi. Dziêki wiel-

kie, Michale. Jak my siê z tego wypl¹czemy?

– Przeszukajcie wszystkie pomieszczenia i latryny, a¿

znajdziecie te dwie czarownice! – wrzeszcza³ Neron. –
I pozosta³ych wiêŸniów równie¿! – doda³ po chwili.

Pozosta³ych wiêŸniów? Czy¿by mia³ nas na myœli?
Orlando uœmiechn¹³ siê do mnie ¿a³oœnie.
– Odprê¿ siê. Przed chwil¹ siê zdematerializowali-

œmy.

Reuben odetchn¹³ z ulg¹.
– No to wynoœmy siê z tego domu wariatów!
Ktoœ jednak zast¹pi³ nam drogê. To by³ Tytus Lukre-

cjusz, który mimo naszej dematerializacji nas widzia³.

background image

149

– Znajdê je, choæbym mia³ poruszyæ niebo i ziemiê!

– sykn¹³. – Nie ³udŸcie siê, siostry umr¹ i nie zostawi¹ po
sobie potomstwa.

– Pora wróciæ do rzeczywistoœci, Tytusie – powiedzia³

Orlando spokojnie. – Czy¿byœ nie zauwa¿y³? Ty i twoi
mocodawcy przegraliœcie z kretesem.

Tytus sp¹sowia³ na twarzy.
– Czy¿byœ ty nie zauwa¿y³? – zawo³a³ wœciekle. –

Zabi³em gladiatorkê, g³upcze! Siostry rozdzielono na za-
wsze. Pokonaliœmy was!

Orlando pokrêci³ g³ow¹.
– Jeszcze jesteœ cz³owiekiem, choæ ju¿ nied³ugo, s¹-

dz¹c po tempie, w jakim ulegasz mutacji – doda³ sucho. –
Nie rozumiesz zatem, ¿e czas zasadniczo nie ma znacze-
nia.

– Och, b³agam! – jêkn¹³ Tytus. – OszczêdŸ mi tego

anielskiego prania mózgu!

Orlando uœmiechn¹³ siê. Prawdziwym uœmiechem od

ucha do ucha. W jego oczach nadal kry³y siê rozpacz i ból,
ale znowu by³ sob¹.

– Doprawdy, powinieneœ poprosiæ swoich panów,

¿eby ciê oœwiecili – powiedzia³ kpi¹co. – Z twojego ogra-
niczonego ludzkiego punktu widzenia spotkanie sióstr
trwa³o tak krótko, ¿e praktycznie nie mia³o znaczenia.
Z perspektywy kosmicznej jednak, to wydarzenie odbije
siê echem w ca³ej historii ludzkoœci, a¿ po kres wszech
czasów.

Tytus gapi³ siê na niego z szeroko rozdziawionymi

ustami.

background image

150

– Wyjaœniê ci to – odezwa³ siê Reuben przyjaŸnie. –

Orlando ma na myœli to, ¿e Gwiazda nie ¿yje, ale i tak

zd¹¿y³a zmieniæ œwiat. Tak¹ moc ma mi³oœæ!

– Dosyæ – powiedzia³ Orlando. – Wracajmy do domu.

Trzy dni po powrocie z rzymskiej wyprawy zapad³am

na coœ w rodzaju choroby zawodowej i trafi³am do szpitala.

Zatru³am siê ciê¿ko toksycznymi fluidami Z³omów,

ale nie mia³am o tym pojêcia, tote¿ po gor¹cym prysznicu

i zmianie ubrania posz³am prosto do szko³y. Tak postê-

puj¹ zawodowcy. By³am przekonana, ¿e nic mi nie jest,

a nawet czu³am siê lepiej ni¿ zwykle.

Dobra, odk¹d wróci³am do domu, gorzej spa³am, a kie-

dy w koñcu zasnê³am, mia³am bardzo niespokojne sny.

No i owszem, z jakiegoœ powodu czu³am, ¿e odgradza

mnie od przyjació³ szyba z matowego szk³a. Ale to prze-

cie¿ nie oznacza³o, ¿e siê ze mn¹ dzieje coœ z³ego.

Niespokojne noce powodowa³y, ¿e regularnie prze-

sypia³am dzwonienie budzika. Przez trzy dni Lola biega³a

sama.

– Dlaczego mnie nie obudzi³aœ? – zapyta³am, kiedy

spotka³yœmy siê po lekcjach przed po³udniem.

– Uzna³am, ¿e musisz odpocz¹æ, Boo – odpar³a.

Uœmiechnê³am siê promiennie.

– Muszê pobudziæ mój niemrawy anielski metabo-

lizm i to wszystko. Zjedzmy sa³atkê, a potem mog³yby-

œmy poruszaæ siê trochê na si³owni.

– Dziecinko, nie zrozum mnie Ÿle, ale wydaje mi siê,

¿e paliwo ci siê wyczerpa³o – powiedzia³a Lola, nie kryj¹c

background image

151

niepokoju. – Tak, s¹dzê, ¿e jedziesz na resztkach. Musisz

trochê zwolniæ. Daj sobie trochê czasu na odzyskanie ener-

gii. Du¿o ostatnio prze¿y³aœ.

– Nic mi nie jest – oœwiadczy³am nad¹sana. – Jak nie

chcesz, to nie. Sama pójdê!

I tak zrobi³am.

Sz³o mi œwietnie, dopóki nie stanê³am na ruchomej

bie¿ni. W bieganiu na niekoñcz¹cym siê pasie transmisyj-

nym jest coœ niesamowicie hipnotycznego. Mo¿e dlatego

zaczê³y mi siê zwidywaæ ró¿ne obrazy ze staro¿ytnego

Rzymu. Przedziwne, ale wiêkszoœæ dotyczy³a rzeczy, któ-

rych wtedy nie zauwa¿y³am. S³ysza³am na przyk³ad me-

lodiê, do jakiej tañczy³y dziewczêta w barze, kiedy podró-

¿owa³yœmy z Aureli¹ w lektyce.

Widzia³am tak¿e twarze nieznanych mi Rzymian.

Zapadniête oczy œmiertelnie zmêczonego niewolnika, któ-

ry ostatnim wysi³kiem pomóg³ swoim wspó³towarzyszom

umieœciæ na miejscu blok marmuru. Podniecone twarze

m³odych dziewcz¹t w ³aŸniach, dyskutuj¹cych o tym, który

z ich ulubionych woŸniców rydwanów jest najprzystoj-

niejszy.

Potem zobaczy³am moje rêce, jak wpinaj¹ we w³osy

Aurelii per³owe spinki, kiedy ubiera³am j¹ przed tym

okropnym przyjêciem. Zda³am sobie sprawê, ¿e wcale siê

z ni¹ nie po¿egna³am. Aurelia by³a moj¹ podopieczn¹, sza-

nowa³am j¹ i nawet nie powiedzia³am jej „do widzenia”.

Mêcz¹ce obrazy nie znika³y: krwawe egzekucje, œpie-

waj¹cy chrzeœcijanie, szczeble drewnianej drabiny wysta-

j¹ce ze œwie¿o wykopanego do³u. Przesuwa³y siê przed

moimi oczami coraz szybciej i szybciej. Nie mog³am tego

background image

152

znieœæ. Nagle œwiat zawirowa³, a potem obraz zgas³ i za-
pad³a ciemnoœæ. Jakby urwa³ siê film.

Kiedy siê ocknê³am, le¿a³am w bia³ej poœcieli, na ³ó¿-

ku os³oniêtym bia³ymi zwiewnymi firankami. Anio³ w pa-
stelowym lekarskim fartuchu spokojnie mierzy³ mi puls.

– Wszystko bêdzie dobrze – powiedzia³. – Musisz tyl-

ko odpocz¹æ, ale bêdziemy ciê mieli na oku przez parê
dni. Chcesz, ¿ebym rozsun¹³ firanki?

Usi³owa³am skin¹æ g³ow¹.
Rozsun¹³ firanki i wyszed³ do ogrodu.
Spomiêdzy kamiennych kolumn przeœwieca³o œwiat-

³o s³oñca. Poczu³am powiew œwie¿ego powietrza. Us³y-
sza³am œpiew ptaków. Le¿a³am wsparta na poduszkach i po
raz pierwszy od chwili powrotu czu³am wyraŸnie zapach
niebiañskiego powietrza, który przypomina trochê woñ
bzu. Poczu³am, ¿e znów po policzkach p³yn¹ mi ³zy.

Pop³akiwa³am tak przez resztê dnia, w miarê jak

przypomina³y mi siê smutne prze¿ycia z Rzymu. Kiedy
rozp³aka³am siê na dobre, wspominaj¹c œmieræ Gwiazdy,
z ogrodu wróci³ pachn¹cy deszczem i kwiatami anio³
i w milczeniu wzi¹³ mnie za rêkê.

Przespa³am spokojnie ca³¹ noc. Nawet nie pogniot-

³am poœcieli.

Obudzi³o mnie s³oñce na powiekach. Kiedy otworzy-

³am oczy, zobaczy³am siedz¹c¹ przy ³ó¿ku Lolê. Policzki
mia³a zaró¿owione od porannego biegu. Rzuci³am jej siê
na szyjê.

background image

153

– Tak bardzo za tob¹ têskni³am!
Siostra duchowa przepraszaj¹cym gestem wyzwoli³a

siê z moich objêæ.

– Ja te¿, Boo. Ale teraz jestem strasznie spocona! Zo-

stawmy uœciski na póŸniej.

– Loluœ, po staro¿ytnym Rzymie anielski pot pach-

nie ró¿ami! – zachichota³am.

Ostatniej nocy odtruwania po Z³omach, zajrza³ do

mnie Micha³, chc¹c zobaczyæ, jak siê miewam. Mog³am
ju¿ mówiæ o rzeczach, które wci¹¿ nie dawa³y mi spoko-
ju. Na przyk³ad o kl¹twie.

– Wed³ug kl¹twy po spotkaniu trojaczek mia³o dojœæ

do upadku Rzymu – powiedzia³am z o¿ywieniem. – No
có¿, doprowadziliœmy do tego, ¿e siê spotka³y, Michale,
i dos³ownie czu³am, jak Rzym dr¿y w posadach. Nie wiem,
jak inni, ale ja odnios³am wra¿enie, i¿ Neron, hm, d³ugo
nie poci¹gnie.

– I martwisz siê, ¿e mog³aœ wyrz¹dziæ jak¹œ szkodê?
Zagryz³am wargi.
– Tak, rzeczywiœcie – przyzna³am.
Micha³ uœmiechn¹³ siê.
– Melanio, pomog³aœ zamieniæ straszn¹ kl¹twê w b³o-

gos³awieñstwo. Czy masz pojêcie, jakie to rzadkie i nie-
zwyk³e zdarzenie?

– B³ogos³awieñstwo? – zapyta³am z pow¹tpiewaniem.

– Jesteœ tego pewien?

– Jestem pewien na sto procent! – Micha³ jednym

ruchem otworzy³ laptopa i ustawi³ go tak, ¿ebym widzia³a
ekran. – Mo¿e masz ochotê popatrzeæ na to?

background image

154

Przed moimi oczami zaczê³a siê przesuwaæ galeria

zdjêæ przedstawiaj¹cych ludzkie twarze. Wydawa³o siê, ¿e

s¹ to twarze ludzi ró¿nych ras, pochodz¹cych z ró¿nych

epok i kultur. Mêskie, kobiece, czarne, bia³e, z³ote i br¹-

zowe – wci¹¿ pojawia³y siê nowe.

Od czasu do czasu Micha³ wskazywa³ jak¹œ, mówi¹c

na przyk³ad:

– Gdyby Maria nie wykaza³a tak niezwyk³ej odwagi,

nigdy nie odkryto by radu.

Albo:

– Niezgoda Ró¿y na to, ¿eby byæ obywatelk¹ drugiej

kategorii, przyczyni³a siê do narodzin amerykañskiego ru-

chu praw cz³owieka.

– Nic nie rozumiem. Co ci wszyscy ludzie maj¹ ze

sob¹ wspólnego?

– Czeka³em, kiedy mnie o to zapytasz – rozpromie-

ni³ siê.

Wcisn¹³ klawisz i galeria portretów zniknê³a.

Teraz patrzy³y na mnie tylko dwie twarze. Zaczê³am

powoli uœwiadamiaæ sobie, ¿e je znam. Twarze Aurelii i Lu-

cylli wci¹¿ tchnê³y si³¹ i piêknem, mimo ¿e na zdjêciach

by³y znacznie starsze.

– Ci ludzie pochodz¹ od dwóch sióstr? – zapyta³am

zaskoczona.

– Wszyscy co do jednego – oœwiadczy³ zdecydowa-

nie.

– I oni wszyscy dokonali tych niezwyk³ych rzeczy?

– Wszyscy byli niezwyk³ymi ludŸmi, a to niezupe³nie

to samo. To taki rodzaj ludzi, którzy zmieniaj¹ atmosferê

planety na lepsze tylko dlatego, ¿e s¹ tacy, a nie inni.

background image

155

Micha³ uœmiechn¹³ siê do mnie ³obuzersko.

– Gdybyœ chcia³a przeœledziæ swoje drzewo genealo-

giczne a¿ do staro¿ytnego Rzymu, czeka³aby ciê, Mela-

nio, niespodzianka!

– Ach, tak – uœmiechnê³am siê. – Od której z troja-

czek siê wywodzê?

– Od Aurelii, oczywiœcie – powiedzia³ Micha³ tym

samym lekkim tonem. – Pomiêdzy wami dwiema jest bar-

dzo silny zwi¹zek, co, jak s¹dzê, zauwa¿y³aœ.

To by³o zbyt niesamowite. Cieszy³am siê tylko, ¿e

Aurelia i jej siostra zdo³a³y prze¿yæ i spêdzi³y po¿ytecznie

swój czas na Ziemi. Poza tym oszo³omi³o mnie to, ¿e mie-

liœmy, choæ poœrednio, swój udzia³ w wydarzeniach histo-

rycznych o takim znaczeniu.

Nastêpnego dnia rano zajrza³a Lola, ¿eby zabraæ mnie

do domu.

– Pomyœla³am, ¿e mog³ybyœmy po drodze zajrzeæ do

Guru – powiedzia³a. – Ja stawiam.

Wpad³am w panikê.

– Nie wiem, Loluœ, czy ju¿ jestem gotowa na spotka-

nie z ludŸmi.

– Wybacz, Boo – powiedzia³a moja siostra duchowa

zdecydowanym tonem. – Nie masz szans na wyzdrowie-

nie, dopóki nie poddasz siê niezawodnej czekoladowo-

-orzechowej kuracji Guru.

– Lola, to chwyt poni¿ej pasa! – rozeœmia³am siê. –

Wiesz, ¿e nie potrafiê siê temu oprzeæ!

Po pobycie w tchn¹cym boskim spokojem sanktu-

arium czu³am siê dziwnie, spaceruj¹c ruchliwymi ulica-

mi dzielnicy Ambrozji. Kiedy dochodzi³yœmy do Guru,

background image

156

rozpozna³am z daleka znajom¹ postaæ rozpart¹ niedbale
przy stoliku na zewn¹trz.

Brice zdj¹³ okulary i spojrza³ na mnie zaciekawiony.
– Czeœæ, Melanio, co s³ychaæ w staro¿ytnym Rzymie?
– Przepraszam na chwilê – powiedzia³am uprzejmie.

Odci¹gnê³am Lolê na bok. – Naprawdê doceniam, ¿e
mnie zaprosi³aœ – syknê³am – ale nie zamierzam odsta-
wiaæ przyzwoitki przy tobie i twoim ch³opaku. Pójdê do
szko³y, dobra? A wy z Brice’em zjecie ciastko z orzecha-
mi za mnie.

– Siadaj – powiedzia³a Lola groŸnie.
– Tak, Melanio, siadaj – odezwa³ siê Brice. – Bêdzie-

my musieli trochê poczekaæ. Nowa kelnerka jeszcze nie
ca³kiem wci¹gnê³a siê do pracy.

To bardzo przyjemne siedzieæ na s³oñcu w ulubionej

kafejce. Z³apa³am siê nawet na tym, ¿e opowiadam Bri-
ce’owi o swoich przejœciach. Wykaza³, ku mojemu zdu-
mieniu, pe³ne zrozumienie.

– Nie rozumiem tylko tego, co spowodowa³o, ¿e lu-

dzie siê zmienili – stwierdzi³am. – Tyle siê mówi o wiel-
kich wydarzeniach w kosmosie, które zmieniaj¹ klimat
Ziemi, ogromnych meteorytach, epokach lodowcowych,
i tak dalej. Nigdy jednak nie mówi siê o tym, co wp³ywa
na ludzkie serca. W jaki sposób ludzie przeszli od Pola
Smutku do, powiedzmy, Greenpeace’u i UNICEF-u.

– Ewolucja? – podsun¹³ kpi¹co Brice.
Zakry³am uszy rêkami.
– Aaa! To s³owo doprowadza mnie do sza³u. Nie, to

musia³ byæ cud. To jedyne prawdopodobne wyjaœnienie.

background image

157

Brice uœmiechn¹³ siê i zacz¹³ gwizdaæ pod nosem.

Zna³am tê melodiê. Gwizda³ Siostry robi¹ to dla siebie.

Spojrza³am na niego zaskoczona. Co takiego Reuben

powiedzia³ Tytusowi? ¯e Gwiazda nie ¿yje, ale i tak po-
mog³a uratowaæ œwiat.

– Rany – sapnê³am. – Siostry to sprawi³y? Odmieni-

³y serca ludzi?

– Siostry i ich dzieci i dzieci ich dzieci – mrukn¹³

Brice. – Mo¿na to nazwaæ cudem. Albo ewolucj¹. Coœ
d³ugo czekamy na zamówienie – zawo³a³ do Mo nios¹ce-
go tacê z deserami.

– Przepraszam, nowa dziewczyna jeszcze siê uczy –

wyjaœni³. Z wnêtrza kawiarni dobieg³ g³oœny stuk. Mo od-
szed³ pospiesznie.

– Oho – szepnê³a Lola.
Przy naszym stoliku stan¹³ Orlando.
– S³ysza³em, ¿e chorowa³aœ – odezwa³ siê nieœmia³o.

– Jak siê teraz czujesz?

– Ogromnie spodoba³y jej siê kwiaty, które przys³a-

³eœ – powiedzia³ Brice z³oœliwie.

– Zamknij siê! – syknê³am.
Orlando nie zwróci³ na niego uwagi.
– Ty i Reuben byliœcie naprawdê wspaniali.
Lola spojrza³a na niego z wy¿szoœci¹.
– Boo jest najlepsza – oznajmi³a.
Nowa kelnerka ukaza³a siê w drzwiach, dŸwigaj¹c

tacê.

– Zaczekaj! – zawo³a³ Mo. – Zapomnia³aœ o widel-

cach!

background image

158

Biedna dziewczyna, naprawdê jej nie idzie, pomyœla-

³am.

Gdy zobaczy³am jej twarz, kawiarnia zawirowa³a mi

przed oczami. Nic dziwnego. Ostatnim razem, kiedy j¹

widzia³am, w jej sercu tkwi³ nó¿, choæ mo¿e nie wypada

o tym wspominaæ. Ponadto w niebiañskim otoczeniu jej

¿ycie gladiatorki wydawa³o siê dziwnie odleg³e, jak stare

ubrania, z których siê wyros³o.

W nowej fryzurze i czarno-bia³ym stroju kelnerki by³o

jej niesamowicie do twarzy. Jedyn¹ pami¹tk¹ po dawnym

¿yciu by³ talizman na szyi: srebrny wisiorek w kszta³cie

gwiazdki.

– Spotkamy siê, kiedy skoñczysz pracê – powiedzia³

cicho Orlando.

Gwiazda rzuci³a mu spojrzenie spod rzês.

– Mo¿e – odpar³a, udaj¹c, ¿e siê zastanawia. – Jeœli

nie bêdê zajêta.

Zdziwi³am siê, jak niewiele mnie to obesz³o. Nie po-

trafiê tego wyt³umaczyæ. Nadal uwa¿a³am, ¿e Orlando jest

najprzystojniejszym ch³opcem we wszechœwiecie, ale po

naszym rzymskim zadaniu patrzy³am na niego z trochê

mniejszym uwielbieniem. Poza tym polubi³am Gwiazdê.

Nawet bardzo. Chcia³am j¹ lepiej poznaæ.

Ojej, naprawdê siê zmieni³am, pomyœla³am.

Aha, odezwa³ siê mój wewnêtrzny anio³, chcesz po-

wiedzieæ, ¿e uleg³aœ ewolucji.

Rany, ale¿ to prawda! Jakbym przez ca³y czas czeka³a

na kogoœ (dobra, na Orlanda!), ¿eby uczyni³ mnie kom-

pletn¹. Ale przecie¿ nie potrzebowa³am Orlanda ani ¿ad-

nego innego ch³opaka, ¿eby byæ sob¹. Mia³am cudownych

background image

159

kumpli, fantastyczn¹ anielsk¹ karierê i, co najlepsze, mia-

³am siebie!

Mel Beeby, dziewczyna wojownik, podró¿uj¹ca w cza-

sie znawczyni mody i niebiañska wielbicielka hip hopu,

by³a wreszcie gotowa, ¿eby uczyniæ kolejny krok!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Annie Dalton Aniołki 1 Melania w Akademii Aniołów
Annie Dalton Aniołki 1 Melania w Akademii Aniołów
rodzina w starożytnym rzymie A6V6LCYWT7HTMIPKY4DYP5LGYO7CL3ANSONXCUA
BIBLIOGRAFIA - wychowanie i szkolnictwo w starożytnym Rzymie, PEDAGOGIKA, egzamin dyplomowy ogólne
WYCHOWANIE W STAROŻYTNYM RZYMIE, wypracowania
WYCHOWANIE W STAROŻYTNYM RZYMIE
Niewolnictwo W Starozytnym Rzymie referat
Status prostytutki w Starożytnym Rzymie, Publiczne Prawo Rzymskie, PRAWO RZYMSKIE, Prawo Rzymskie
gospodarowanie w starożytnym rzymie N55YXN6BZRQNDQXNGBKTSN2G4AUEOBYOBO647GA
Badania językoznawcze w starożytnym Rzymie, JEZYKI OBCE, la łacina [lingua Latina]
różne postawy filozoficzne na temat potrzeby religii w starożytnym rzymie przestawione w traktacie f
Niewolnictwo w starożytnym Rzymie Walki gladiatorów
Wychowanie i nauczanie w starożytnym Rzymie i Grecji
wychowanie w Starozytnym Rzymie prezentacja
Milburne Melanie Ślub w Rzymie
Milburne Melanie Slub w Rzymie

więcej podobnych podstron