BENTE PEDERSEN
DZIECIĘ NIEBIOS
1
Dziecko przyszło na świat pewnej lutowej nocy w samym środku surowej zimy.
Równinę nad Dwiną, ściśniętą szponami mrozu, spowiła bezkresna biel. Hulał północny
wiatr, a od jego gwałtownych uderzeń drżały ściany chaty.
- Co jak co, głosik to ona ma donośny - stwierdził oschle Jewgienij, ale ze wzruszenia
ugięły się pod nim nogi.
Uklęknął przy łóżku, nie potrafiąc zapanować nad uczuciami, które nim zawładnęły.
Gniew, strach, zawód, a równocześnie bezgraniczna czułość i trudna do określenia radość.
Gdy patrzył na maleństwo w zawiniątku wymachujące zawzięcie czerwonymi
piąstkami, na purpurową główkę tuż przy twarzy Raiji, jego twarde serce zmiękło jak wosk.
A przecież najmniej ze wszystkich życzył sobie narodzin tego dziecka. Minionej
jesieni i zimy nachodziły go różne ponure myśli i nie raz pragnął, by Raija straciła maleńkie
ż
ycie, jakie w sobie nosiła. O zgrozo, nawet modlił się żarliwie o to, by dziecko Wasilija i
jego żony umarło, zanim zdąży się narodzić.
Ale ono przyszło na świat i zagłuszyło sztorm. Otwarte usteczka rozproszyły mroczne
myśli. Maleńka miała pomarszczone, skulone ciałko, jej główkę pokrywał ciemny puch
włosków, a twarzyczkę wykrzywiały gniewne grymasy. Trudno więc było ustalić, do kogo
jest podobna. Raija delikatnie tuliła dziecię z miłością w spojrzeniu, w uśmiechu, w każdym
najdrobniejszym geście.
Jewgienij stanął bliżej przy łóżku, na którym obie leżały, i poczuł, że dłużej nie
zniesie zła, które zawładnęło jego sercem i czyniło go kimś obcym, kimś, kogo sam nie
chciałby znać.
Dziecko przyszło na świat. Jego istnienia nie da się ukryć. Zresztą wszystkie
dokumenty zaświadczą, że to on jest ojcem.
Narodziła się tak lekko, nie sprawiając Raiji wielkich boleści. Nie znajdował na to
innego określenia jak tylko takie, że pojawiła się w ich życiu niczym anioł.
Usiadł obok Raiji, delikatnie dotknął rozgrzanej twarzyczki maleństwa i uśmiechnął
się niepewnie do żony.
Pamiętał, jaka wydawała mu się piękna, kiedy wydała na świat Misze.
Teraz promieniała tą samą urodą.
Nie czuł nienawiści do niej ani do dziecka. Czy można nienawidzić bezbronnej istoty?
Mała przestała na chwilę płakać. Popatrzyła ciemnymi oczkami w mrok. Nabrała
powietrza i znów dała o sobie znać.
- Co z ciebie za matka? Czemu nie nakarmisz naszego dziecka? - zapytał Jewgienij,
uchwyciwszy spojrzenie żony.
Usłyszała, co powiedział, i zrozumiała go. Do oczu napłynęły jej łzy, ale zamrugała
powiekami, żeby je powstrzymać, bo przecież nie powinno się płakać w takiej chwili.
- To silna mała kobietka - stwierdziła, odpinając nocną koszulę i przystawiając
dziecko do piersi. - I jaka wybredna - dodała, bo maleństwo zrazu tylko dotykało jej
języczkiem i drapało leciutko drobnymi paluszkami. A gdy wreszcie zaczęło ssać, cud
wydawał się jeszcze większy.
- Jak ją nazwiemy? - zapytał Jewgienij, a obawiając się tego, co usłyszy, wolał sam
zaproponować imię, którego tak naprawdę bardzo nie chciał: - Wasilissa?
Raija pokręciła głową.
- Nie, to jest Natalia - odpowiedziała. Jewgienij nie zapytał, skąd przyszło jej to do
głowy. Wolał pozostać w nieświadomości.
Tej nocy, kiedy przyszła na świat, nie była może najpiękniejszym dzieckiem, jakie
Jewgienij widział, ale głos miała donośny jak mało który noworodek. Później także potrafiła
domagać się swego. Była głodnym wszystkiego dzieckiem, od jedzenia poczynając, na
przeżyciach, bliskości, śmiechu, ich głosach, uwadze kończąc. Domagała się i otrzymywała
to, czego chciała. W chacie nad Dwiną traktowano ją jak małą księżniczkę.
Wypiękniała.
Oczy
straciły
ciemnogranatowy
odcień
charakterystyczny
dla
wszystkich
noworodków i przybrały barwę zieleni. Włosy miała czarne i gęste. Brwi wyginały się
łukowato identycznie jak brwi Raiji. Usta, w kącikach lekko uniesione, z wysuniętą odrobinę
dolną wargą, tak samo jak Misza odziedziczyła po matce. Nie miała natomiast wysuniętych
kości policzkowych Raiji i zdecydowanego podbródka. Szczupła i drobna twarz kształtem
przypominała twarz Wasilija. Dla tych, którzy wiedzieli, czyjego podobieństwa się do-
patrywać, dziedzictwo Uskowów było aż nadto widoczne.
Jewgienij pocieszał się, że mogło być gorzej. W jego sennych koszmarach Raija
rodziła syna, któremu nadawała imię Wasilij.
Kiedy ludzie, uśmiechając się ze złośliwą satysfakcją, pytali mimochodem, do kogo
mała jest właściwie podobna, Jewgienij wzruszał tylko ramionami i nie przejmując się tym,
co sobie pomyślą, odpowiadał:
- Do samej siebie.
Nie zwracał uwagi na śmiech i drwiny.
Natalia była księżniczką, i to w pewnym sensie jego księżniczką. To jego, a nie
Wasilija zapamięta jako ojca. Wasilij nigdy nie upomni się o nią.
Natalia nie stanowiła zagrożenia. Pojawiła się w ich życiu niczym promyk słońca i jak
każde małe dziecko wywróciła ich dotychczasowy świat do góry nogami.
Miała zaledwie dziesięć miesięcy, kiedy zaczęła chodzić. Tuptała wokół na
malusieńkich stopkach. Dotykała wszystkiego. Czyniła to z największym zdumieniem.
Zielone oczy chłonęły wszystko chciwie. Miała takie dorosłe spojrzenie. Wcześnie zaczęła
ś
piewać, najpierw właściwie bawiąc się dźwiękami, by wnet smakować słów. A gdy wreszcie
zaczęła mówić, a było to późnym latem w wieku półtora roku, z jej ust popłynął potok słów,
którego nikt nie był w stanie powstrzymać.
Była malutka, drobniejsza niż Misza w jej wieku, ale wszędzie jej było pełno i
bardziej niż Misza absorbowała wszystkich.
Miała gęste, czarne, jedwabiste włosy, błyszczące oczki i uśmiech od ucha do ucha.
Nieustannie słychać było szybki tupot jej maleńkich nóżek, radosne piski i zadowolone
westchnienia. Jej śmiech przypominał wesoły plusk strumyka.
Natalia była niczym tchnienie wiatru w letniej spiekocie.
Ci, którzy ją kochali, uznali ją od samego początku za niezwykłe dziecko. Na przykład
Raija, jeszcze nim wydała ją na świat, myślała o niej jak o wyjątkowym kwiatku na łące
ż
ycia. Zawsze była przekonana, że to dziecko wyrośnie na kogoś nieprzeciętnego.
Nikomu jednak nie przyszło do głowy, jaką naprawdę tajemnicę nosi w sobie Natalia.
Szybko się wszystkiego uczyła, więc mówiono, że jest mądra i rozsądna. A że była
ś
liczna, nazywali ją księżniczką i aniołem.
- Misza mokry - zawołała Natalia i poklepała Michaiła po udach. Właśnie dotąd mu
sięgała.
W piętnastym roku życia Misza bardzo się wyciągnął. Widać już było, że gdy
dorośnie, będzie wysoki jak jego ojciec. Na razie wyglądał nieporadnie, ramiona i nogi
sprawiały wrażenie, jakby nie należały do niego.
Raija dostrzegała, że z czasem syn zmężnieje. I upodobni się do Jewgienija.
- Misza umył się, ale już nie jest mokry, Natalio - wyjaśnił Michaił z uśmiechem.
- Misza mokry - ciągnęła w sobie tylko właściwy sposób niezrażona Natalia. W jej
zielonych oczach kryła się stanowczość. - Woda - dodała i zacisnęła maleńką buźkę, z
niezadowoleniem spoglądając na brata, który jej albo nie dowierzał, albo wcale nie rozumiał.
- Woda. Misza mokry.
Roześmiał się. I ustąpił. Podniósł malutką i zakręcił w tańcu, aż zapiszczała radośnie.
- Może trochę mokry - powiedział dobrodusznie i przycisnął swój nos do jej noska.
Natalia złapała go za włosy i pociągnęła, aż krzyknął dziko. Trochę zbyt dziko, by
mogło to być prawdziwe. Natalia jednak, zachwycona, puściła go w końcu.
- Muszę już iść. Tata na mnie czeka - wyjaśnił Misza siostrzyczce. - Muszę mu
pomóc, rozumiesz? Muszę się wszystkiego nauczyć, żeby w przyszłości być taki jak on. Nie
mogę tu z tobą zostać.
Pokiwała swoją ciemną główką z rozwichrzonymi włosami.
- Misza mokry - powiedziała niemal bezgłośnie. Stała z założonymi do tyłu rączkami i
zadarłszy głowę, przyglądała się mu badawczo. - Mokry - powtórzyła i uśmiechnęła się
szeroko. - Taaaki mokry!
Rozłożyła ramiona i zakręciła się w tańcu.
Misza wzruszył ramionami. Pokiwał młodszej siostrze raz jeszcze na pożegnanie i
odszedł.
Tym razem nie zdecydował się jechać konno. Równie szybko i bez wysiłku można się
było dostać do Archangielska, płynąc niewielką łodzią z nurtem rzeki. Dwina niosła
bezpiecznie i pewnie jak koński grzbiet.
Wróciwszy z rejsu na zachodnie łowiska, Michaił upewnił się w przekonaniu, że to
woda jest jego żywiołem i do niej należy.
Olga, tak samo jak Tonią, pasjonowała się końmi. Ujeżdżała je, jakby urodziła się na
końskim grzbiecie. On zaś był synem morza. Czuł się w swoim żywiole, wszystko jedno, czy
siedział w małej łodzi, czy płynął na pokładzie statku.
Wiedział, że jego przyszłość związana będzie z morzem, i ta świadomość napawała go
spokojem. Zawsze ciągnęło go do wody.
Roiły mu się różne marzenia. Czasem zdawały się bardziej realne niż to, co działo się
tu i teraz. Wyobrażał sobie, jak zostanie kapitanem na własnym statku, jak czuć będzie w
nozdrzach zapach słonej morskiej wody, a załogą będzie mu wiatr. Przyszłość taka zdawała
się Michaiłowi czymś oczywistym, był wszak synem armatora. Nigdy nie myślał o tym, że
aby plany i marzenia się urzeczywistniły, najpierw z życia usunąć się musi ojciec. Zresztą
który młody chłopak o tym myśli?
On w każdym razie wiedział jedno: gdy dorośnie, zacznie się prawdziwe życie...
Michaił, pochłonięty rozmyślaniami, zapatrzył się w siebie i całkiem zapomniał o
mieliznach, które przecież dobrze znał. Ocknął się dopiero, gdy łódź utknęła.
Zaklął pod nosem. Gdyby mama go usłyszała, zdumiona uniosłaby brwi. Dobrze o
tym wiedział. Uważała go za świętoszka i nie miała pojęcia, że jej dziecko zna takie słowa.
Michaił wstał, żeby odepchnąć się wiosłem, ale zarył łódkę jeszcze głębiej w piachu.
Był wściekły na samego siebie. Pomyślał, że Olga pęknie ze śmiechu, gdy jej o tym opowie.
Nie był jednak pewien, czy to uczyni. Dość się już z niego naigrywała!
Nie ma co, utknąłem na dobre, stwierdził w duchu.
Nie namyślając się więc wiele, zdjął ubranie, buty i wskoczył do rzeki. Pociągnął łódź
na głębszą wodę.
Woda była chłodniejsza, niż się spodziewał.
Szczękając zębami, wdrapał się do łodzi i powiosłował dalej z nurtem Dwiny. Zmusił
się, by pozostać jeszcze przez chwilę bez ubrania, tak by wiatr osuszył mokre ciało. W uszach
dźwięczał mu mądry głosik małej Natalii, powtarzający w kółko: „Misza mokry!”
Rzeczywiście, teraz był mokry. Uśmiechnął się sam do siebie i wciągnął spodnie na
wilgotne jeszcze ciało. Łódka zachwiała się niebezpiecznie, ale na szczęście utrzymał
równowagę.
Zostanie kiedyś marynarzem. Nie boi się wody.
Tymczasem w chacie nad Dwiną Natalia przyciskała nos do szyby. Musiała wejść na
ławę, by dosięgnąć okna.
- Misza mokry! - powiedziała i roześmiała się, stukając dłońmi o gładką, chłodną
powierzchnię okna. - Misza mokry!
- Ciągle powtarzasz to samo? - uśmiechnęła się Raija i zwichrzyła córeczce włosy.
Natalia pokiwała głową.
- Moookry! - chichotała.
Raija nie mogła powstrzymać się od śmiechu i wyściskała słodkie maleństwo. Jej
mały nieprzewidywalny wietrzyk.
- Na pewno już wysechł - zapewniła i pocałowała małą w policzek. Znowu poczuła,
jakim cudem jest to dziecko. Maleńkie ciałko tryskające życiem. Główka pełna
najróżniejszych pomysłów. Aksamitne policzki i promienny uśmiech.
Nie miała się czego wstydzić, że ją urodziła. Dzięki Natalii poczuła się bogatsza,
odkryła w sobie nowe pokłady miłości.
- Do tej pory Misza na pewno już wysechł, nie sądzisz?
Raija przycisnęła nos do policzka Natalii, rozkoszując się jej zapachem, i uśmiechnęła
się do siebie.
Zastanawiała się czasem, czy inni ludzie także przywiązują taką wagę do zapachów,
czy w ogóle zwracają na nie uwagę. Może to tylko ona kolekcjonuje je tak starannie, próbując
wywołać obrazy z czarnej czeluści pamięci.
- Mokry - trwała przy swoim Natalia. Miała najpiękniejszy na świecie uśmiech,
serdeczny i radosny, rozjaśniający pucołowatą twarzyczkę. Ząbki białe jak perełki, a w
oczach radosne figliki. - Mokry - mówiła, jakby delektując się tym słowem.
Raija znów się zaśmiała, rozbawiona uporem dziecka i jego naturalną radością.
Dzieci nie mają w sobie cienia fałszu...
- Podoba ci się to słowo? - zapytała, ale do Natalii nie dotarło pytanie mamy. Stała
przy oknie zapatrzona w stronę rzeki i niezmordowana mruczała pod nosem w kółko to samo.
- Kąpałeś się, synu? - zapytał Jewgienij. Widząc mokre włosy Miszy, uśmiechnął się z
grymasem. - Lepiej nie mów tego mamie - dodał z ojcowską troską. - My, mężczyźni,
musimy się trzymać razem.
- Właśnie - odrzekł Misza, marszcząc brwi. Jego oczy zasnuły się mgłą, ale zaraz
rozchmurzył się.
- Mam nadzieję, że nie straciłeś łodzi? Michaił pokręcił głową.
- Natknąłem się na mieliznę - wyjaśnił krótko i znów zmarszczył brwi, trapiony
natrętną myślą. - Poszukam Olgi - rzucił.
Właściwie nie zachowywał się tak celowo. Nie był w złym humorze. Nie miał
powodu, by w rozmowie z ojcem skąpić słów. Samo jakoś tak wyszło.
Coś ściskało go w gardle. No i ta uporczywa myśl wciąż nie dawała mu spokoju.
- A co, już nie masz żadnych kolegów? - wyraził zdziwienie Jewgienij.
Nie rozmawiał z żoną o tym, co go martwiło. Była tak zajęta przy małym dziecku, że
pewnie podobne obawy w ogóle nie przyszły jej do głowy.
Zamierzał się jej poradzić i przygotować do rozmowy z Michaiłem, ale jakoś nie
trafiała się okazja. Teraz jednak uznał, że nadeszła najwyższa pora, by poważnie rozmówić
się z synem.
- Poczekaj! - zatrzymał go. Być może zabrzmiało to jak nakaz, bo chłopak odwrócił
się zdziwiony i spojrzał na ojca pytająco oczami do złudzenia przypominającymi oczy Raiji.
Jewgienija poraziło, jak bardzo syn jest podobny do Aleksieja. Gdyby Raija urodziła
jego tragicznie zmarłemu bratu dziecko, mogłoby wyglądać jak Michaił.
Nie powinienem tak myśleć! skarcił się w duchu, a na głos powiedział:
- Siadaj! Znów zabrzmiało to jak rozkaz. Michaił wykonał posłusznie polecenie ojca i
usiadł na brzegu krzesła. Jewgienij jednak nie zajął miejsca obok. Nagle pożałował, że
sprowokował tę rozmowę. Powinien wcześniej poradzić się Raiji. Czuł, że skazany jest na
niepowodzenie. Źle zaczął.
- Chyba zbyt wiele czasu spędzasz z Olgą - odezwał się niepewnie.
Nie przypuszczał nigdy, że będzie się czuł taki zakłopotany w towarzystwie syna.
Sporo czasu upłynęło, odkąd sam był wyrostkiem, speszonym, niepewnym, nie mającym
pojęcia, jak się wysłowić ani skąd czerpać mądrość.
Przeżył od tamtej pory kawał życia, jako dorosły mężczyzna zebrał wiele
doświadczeń, a jako ojciec zdobywał nowe każdego dnia. Teraz przede wszystkim kierował
się ojcowską troską.
- Lubię Olgę!
- Nie masz innych znajomych, których także byś lubił?
Jewgienij zmrużył oczy i spojrzał na syna, w duchu modląc się, żeby chłopak
zrozumiał jego intencje. Chętnie uniknąłby dokładnego tłumaczenia i wykładania kawy na
ławę.
- Owszem - odparł Michaił. - Ale Olgę lubię najbardziej. Świetny z niej kompan.
Całkiem jak chłopak.
- Ale to jednak nie chłopak - uchwycił się słów syna Jewgienij.
Czy ten szczeniak nie może tego pojąć? Przecież w innych sprawach wykazuje się
dużą bystrością umysłu! denerwował się w duchu.
- Olga jest dziewczyną. Teraz, kiedy oboje podrośliście, to... po prostu uważam, że
spędzacie ze sobą zbyt wiele czasu. To niezbyt fortunne i dla ciebie, i dla niej.
- Dlatego, że jestem chłopakiem, a ona dziewczyną? - spytał Michaił zdumiony. Nie
był pewien, czy ojciec żartuje, czy mówi poważnie.
- Żadnej dziewczynie w wieku Olgi nie wolno przebywać samej w towarzystwie
chłopców - odrzekł Jewgienij z powagą. - Dlatego ze względu na Olgę powinieneś wziąć pod
uwagę to, co ci powiedziałem. Nie warto, by za bardzo wyróżniała się wśród innych
dziewcząt. Chyba ma jakieś koleżanki?
- Coś mi się zdaje, że nie o to wcale chodzi - odparł Michaił. - Czego się właściwie
obawiasz, tato?
Jewgienij nabrał powietrza do płuc i patrząc synowi prosto w oczy, wypalił:
- Boję się, że któregoś dnia zauważysz, że Olga nie jest chłopcem. Dostrzeżesz w niej
budzącą się kobietę i ulegniesz fascynacji. Boję się, że zaczniecie igrać z ogniem, nie
dorósłszy do takich zabaw. Rzeczywiście, obawy moje są być może podyktowane własnym
interesem. Ale myślę też o tobie, a przede wszystkim o Oldze. To zbyt dobra dziewczyna, by
zajść w ciążę z nieodpowiedzialnym wyrostkiem. Wyraziłem się dostatecznie jasno?
Michaił pokiwał głową, czując, jak na przemian zalewają go fale gorąca i chłodu. Nie
miał śmiałości spojrzeć ojcu w oczy. Wstał i ze wzrokiem utkwionym w ścianę, rzekł z
przekorą:
- Poszukam Olgi. Możesz być spokojny, nie mam zamiaru jej uwieść. Lubię ją, to
prawda, ale traktuję jak siostrę.
Jewgienij westchnął. Nie mógł na siłę zmusić chłopaka, by został. Zresztą nawet nie
miał ochoty.
Wystarczy, że ostrzegł syna, otworzył mu oczy i uświadomił to, czego nie chciał
dostrzec.
Ale tak naprawdę ta rozmowa go nie uspokoiła.
- Czy twoi rodzice też prowadzą z tobą takie głupie rozmowy? - zapytał Michaił,
siadając obok Olgi na kupce słomy.
Gładko przyczesane włosy nie całkiem mu jeszcze wyschły.
- Jak to głupie? - nie rozumiała Olga. Machała nogami i żuła jakieś źdźbło.
- Ojciec twierdzi, że za dużo czasu spędzam w twoim towarzystwie - wydobył z siebie
wreszcie Misza.
Napotkawszy na moment spojrzenie Olgi, poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, mimo
ż
e powtarzał jedynie słowa ojca.
Olga uniosła brew i uśmiechnęła się lekko.
W dość dusznej stajni panował spokój, bo wszyscy woźnice gdzieś wyszli. Gniada
klacz żuła starannie siano. Michaił uznał, że Olga trochę ją przypomina, bezmyślnie gapiąc
się przed siebie i milcząc irytująco.
- Dorośli bywają niekiedy głupi - odezwała się w końcu przyjaciółka z lekkim
westchnieniem.
Michaiłowi wydało się nagle, że ma przed sobą jakąś inną Olgę. Po raz pierwszy
zauważył, że dziewczyna, którą znał całe swoje życie, udaje kogoś innego. Ale nie zdobył się
na to, by powiedzieć Oldze, że jej słowa zabrzmiały równie głupio jak upomnienia ojca.
Bał się, że ostro odparuje, bo zawsze była bardziej wygadana.
Wyobraził sobie, jak prostuje dumnie kark i nazywa go smarkaczem.
Nie chciał, by traktowała go jak dziecko, ale jak kogoś równego sobie.
Już kiedy miał cztery lata, a ona pięć, pragnął dorównać jej wiekiem i wzrostem. Z
czasem jednak zatarła się między nimi ta różnica.
Teraz odnosił wrażenie, że powróciła.
Poczuł niepokój. Zdawało mu się, że się wygłupił.
- Posłuchasz go? - zapytała Olga, obserwując uważnie Misze swymi brązowymi,
lśniącymi oczami. Jej spojrzenie paliło i piekło, jakby ptak wbił się szponami w nagą skórę. -
Postąpisz tak, jak ci każe ojciec? - powtórzyła.
- Niby dlaczego? - zapytał. - Przecież cię lubię, jesteś mi bliska niczym siostra,
chociaż nie łączą nas więzy krwi. Prawie tak samo bliska jak Natalia - dodał i westchnął
ciężko. - Naprawdę rodzice nigdy nie prawili ci takich morałów?
Olga pokręciła głową, a na jej twarzy odmalował się lekki zawód.
- Może ich zdaniem nie jestem dość dorosła? - zastanawiała się na głos. - Chociaż
przecież dzieckiem też już nie jestem.
- Czego tu zazdrościć? Chciałabyś, żeby ci prawili takie kazania? Jeśli ci tak bardzo
zależy, mogę poprosić tatę, to pouczy i ciebie.
Uśmiechnął się szeroko i wyrzucił z siebie to, co najbardziej nie dawało mu spokoju:
- Ojciec się boi, że cię uwiodę.
Roześmiała się trochę niepewnie, ale i tak go uraziła. Poczuł gorycz, zacisnął wargi i
w jednej chwili pożałował, że jej o tym powiedział. Niestety, za późno.
Być może rzeczywiście jest jeszcze dzieckiem.
Mrużąc oczy, spojrzał na Olgę. Z winy ojca zmienił swój stosunek do niej. Wezbrała
w nim złość, zacisnął pięści i wyszarpnął słomę. Najchętniej by uciekł, ale z drugiej strony
ciągnęło go, by zostać.
Nagle nagromadziło się w nim tyle sprzeczności. Nic już nie było proste.
- Kąpałeś się? - zauważyła dopiero teraz Olga, stając się jakby na powrót dawną Olgą.
- Tak - odparł Michaił krótko, bo stracił ochotę, by jej o tym opowiadać.
Zwykle mówili sobie o wszystkim. Ale może teraz już nic nie będzie takie jak
dawniej?
Nie miał pojęcia.
Wszystko się okropnie skomplikowało. Pożałował, że nie został w domu, tam
przynajmniej Natalia niczego nie udawała.
Może był jeszcze wyrostkiem, kochającym mocno swoją młodszą siostrę. I co z tego?
Lepiej być wyrostkiem niż dorastającym młodzieńcem, któremu ojciec nie ufa.
- Nie mam ochoty być dorosły - oznajmił.
- A ja bardzo - odparła Olga, uśmiechając się. Na jej twarzy odmalowało się
oczekiwanie, którego Michaił nie pojmował.
Najwyraźniej Olga była już mniej dziecinna niż on.
2
- Pan na kei! - powiedziała zarumieniona Natalia, trzymając Jewgienija mocno za
palec.
- Tak, tak, kochanie - uśmiechnęła się Raija, zagniatając ciasto rękami po łokcie
ubielonymi mąką.
Antonia zaśmiała się cicho i mruknęła:
- Powinnaś była siebie słyszeć. Olga zdrapała z dłoni resztki ciasta, wytarła dłonie w
fartuch i wykorzystując moment, że matka patrzy w inną stronę, szybko podeszła do Natalii,
by pomóc jej zdjąć czapeczkę i kurtkę. Jewgienij przyjął z ulgą jej pomoc.
- Mogę ją tu zostawić? - zapytał. - Bryka bardziej niż twoje źrebaki na wiosnę, Toniu.
Cud, że nie wpadła do wody!
- Dziwny ten pan na kei - mówiła tymczasem Natalia do Olgi, która uważniej słuchała
małej niż dorośli.
- Skąd się tam wziął?
- Z morza - odpowiedziała Natalia. - Pan był w morzu.
Uśmiechnęła się szeroko i żywo gestykulując, pulchną rączką omal nie uderzyła Olgi
w oko.
- Zszedł ze statku? - pytała Olga, kulając do małej kłębek wełny. - Z tego dużego?
- Nie, z morza. - Tupnęła nogą mała. - Z morza! Olga ustąpiła z uśmiechem.
- A więc wyszedł z morza. Znasz go?
- Pan - powtórzyła Natalia i poturlała kłębek do Olgi, czekając niecierpliwie, by ta od
razu poturlała go do niej z powrotem.
- Ty w jej wieku tyle nie mówiłaś - powiedziała Antonia do córki. - Natalia jest
wyjątkowo rozmowna, wyrośnie z niej gaduła.
- Podobnie jak niektóre osoby, które znam - zażartował Jewgienij i pośpiesznie
wyszedł, uciekając przed ripostą.
Raija umówiła się tego dnia z Antonią na pieczenie chleba. Przyjechała do miasta i
zostawiła Natalię razem z Misza i Jewgienijem w porcie. Nie byli wprawdzie tym
zachwyceni, ale Raija postawiła na swoim, okazując się z nich najbardziej uparta.
Nie spodziewała się, że pieczenie zajmie im tyle czasu. Czasami jednak potrzebowała
takich chwil, gdy skupić się mogła tylko na sobie. Trochę wstydziła się podobnych myśli, ale
nic nie była w stanie poradzić na to, że nawet zwykłe pieczenie chleba wydawało się jej
przyjemniejsze, gdy robiła to nie Bykowa, nie mama, nie żona Jewgienija, ale ona, Raija.
Tylko Raija.
Olga gawędziła z Natalią, szczęśliwa, że wywinęła się od pracy. Raija tymczasem
radowała się, że Olga zabawia Natalię i ona sama jeszcze przez chwilę może nie zajmować
się córeczką.
- Dziecko... w morzu - odezwała się Natalia i ze śmiechem poturlała do Olgi kłębek
szarej włóczki, z którego rozwijała się coraz dłuższa przędza.
- Ty przecież nie wchodziłaś do morza. Olga zareagowała jak dorośli, którzy w
rozmowie z dziećmi nieustannie je poprawiają, przekonani, że pociechy nie wszystko
rozumieją i że brakuje im słów, by wyrazić swoje myśli.
- Dziecko. W morzu - powtórzyła Natalia stanowczo, ani myśląc ustąpić.
Ta mała potrafiła z wyjątkowym uporem trwać przy swoim.
Większość ludzi jej ustępowała.
Olga także.
Tonią podśpiewywała sobie przy pieczeniu. Włosy i policzki ubrudziła trochę mąką,
ale uśmiechała się promiennie. Zdawało się, że bije od niej ciepło promyków słońca i blask
migoczących gwiazd, a wszystko to spływa wprost do zagniatanego przez nią ciasta.
Raija żałowała bardzo, że pod tym względem nie jest podobna do Toni. Czerpała
bowiem przyjemność z pieczenia chleba tylko wówczas, gdy musiała wyrzucić z siebie złość.
Zagniatając ciasto, pozbywała się gniewu.
Ponieważ teraz nie była zdenerwowana, wyrabiała ciasto bez specjalnego
zaangażowania. Przyszła, żeby pomóc Toni, bo chciała być miła dla swej przyjaciółki, a poza
tym ceniła sobie jej towarzystwo.
Nagle ktoś szarpnął drzwi, z hukiem uderzając o ścianę. Do środka wbiegł Jewgienij z
rozwichrzonymi włosami.
Wspaniale wygląda, uderzyło Raiję.
- Chodź, kobieto, natychmiast! - krzyknął, a w jego oczach malowała się
niecierpliwość.
- Co się stało? - zapytała Antonia ze spokojem, nie przerywając pracy.
Zanurzała dłonie i unosiła, jakby ciasto było morzem, a ona nim władała, sama
narzucając rytm falom.
- Tatuś! - Natalia porzuciła Olgę i kłębki wełny. Uchwyciła się kurczowo nogi
Jewgienija i przylgnęła policzkiem do jego spodni. Uśmiechnęła się uszczęśliwiona, gdy
potarmosił jej czuprynkę i podarował jej uśmiech przeznaczony tylko dla niej. - Dziecko w
morzu - powiedziała.
Jewgienij przełknął ciężko ślinę i mrużąc oczy, popatrzył na małą. Potem podniósł
wzrok na Raiję, która zdążyła już zetrzeć z dłoni resztki ciasta i mąki, bo po wzburzeniu męża
poznała, że chodzi o coś ważnego. Zresztą tylko w takich chwilach mówił do niej: „kobieto”.
- Musisz iść do porodu - wyjaśnił Jewgienij i zamyślony pogłaskał Natalię po głowie.
Brakowało mu odwagi, by spojrzeć na dziecko. Jakby się bal, że dostrzeże w jej
twarzy coś, czego u dziecka być nie powinno.
- Do kogo? - zainteresowała się Antonia. - Chodzi o kogoś znajomego? Może ja też
pójdę? Jeśli to coś poważnego...
- Żona kupca z norweskiego statku, tego, co wczoraj przypłynął do portu, zaczęła
rodzić - odpowiedział Jewgienij. - Nie pojmuję, jak można zabrać w rejs ciężarną kobietę.
Raija ściągnęła brwi. Zrozumiała, dlaczego Jewgienij przybiegł po nią. Wszystko w
niej jednak protestowało przeciwko temu. Nie chciała tam pójść, choć wiedziała, że musi.
- Ona jest na statku? Jewgienij skinął głową.
- Przyszli do mnie po pomoc. Wiedzą, co potrafisz. Zresztą uważam, że postąpili
słusznie. Przecież tylko ty się z nią jakoś dogadasz.
Raija pokiwała głową i westchnęła.
Ostatecznie może pomóc przyjść na świat dziecku, o ile oczywiście nie będzie
komplikacji i poród odbędzie się prawidłowo. A nawet jeśli pojawią się kłopoty, to także
temu jakoś zaradzi.
Poza tym rzeczywiście tylko ona może się porozumieć z tą kobietą. Niechętnie
wracała do wspomnień, ale uznała, że nie ma innego wyjścia.
Trochę obawiała się, że znów dadzą o sobie znać niezabliźnione rany, znów odezwą
się urywane wspomnienia, których nie do końca rozumie, a które ciągle bolą.
Sięgnęła po szal i zarzuciła go sobie na ramiona, a uchwyciwszy wzrok Antonii,
rzekła:
- Spokojnie dokończ pieczenia. Jeśli będą jakieś kłopoty, przyślę po ciebie.
Tonią pokiwała głową i uśmiechnęła się.
Raija przed wyjściem ucałowała Natalię. Przykucnęła i poprosiła córeczkę, żeby była
grzeczna. Zapewniła ją, że niebawem wróci, nie mając pojęcia, jak bardzo daleka jest od
prawdy. Wreszcie wyszła, poganiana przez Jewgienija, który niecierpliwie przebierał nogami,
nie pojmując, dlaczego żona tak się grzebie.
- Statek handlowy przypłynął z zachodu, z Tromso, ale większość załogi pochodzi z
Bergen - wyjaśnił po drodze. - Sama wiesz, jak rzadko cumują u nas statki z tamtych stron.
Nazwy, które wymieniał Jewgienij, nie wywoływały w Raiji żadnych wspomnień,
choć czuła, że powinny.
- Marynarze gadają, że właściciel statku zabrał ze sobą żonę, bo bał się, że go porzuci
- uśmiechnął się krzywo Jewgienij. - Podobno ma już swoje lata i jedyne, co da się o nim
miłego powiedzieć, to to, że jest bogaty. Ona zaś jest jeszcze bardzo młoda, a przy tym
piękna.
Raija nie uśmiechnęła się, nie bawiły jej te słowa. Poza tym gdzieś w środku
paraliżował ją strach. Jej własne korzenie znów przypominały o sobie. Że też nigdy się nie
uwolni się od korzeni drzewa, które wrosło w czarną skalę oddzielającą ją od przeszłości!
Nie miała pojęcia, czy kiedyś ujrzy w całości to drzewo. Do tej pory zdołała dotrzeć
tylko do kilku gałęzi, wystających ze skały. Przerażało ją to.
Statek zacumował na uboczu od portu. Był smuklejszy i zgrabniejszy niż rosyjskie
szkuty. Na widok norweskich liter pociemniało Raiji w oczach. Nie miała siły odczytać
nazwy statku. Nie miała siły sprawdzić, czy wydaje się jej znajoma.
Jewgienij tymczasem poprowadził ją wzdłuż kei do miejsca, gdzie czekali marynarze
w szalupie.
Otoczywszy ją ramieniem, popatrzył w oczy z czułością, pogłaskał ją i zaproponował:
- Mogę z tobą popłynąć. Raija pokręciła głową.
- Tylko byś przeszkadzał - odparła, przekonana, że ma rację. - Ale zadbaj o to, żeby
Tonią wkrótce się tu zjawiła. A może Oleg też... Przyda się jeszcze jedna osoba, która zna
język.
Jewgienij skinął głową. Poczuł suchość w gardle, gdyż domyślił się, że Raija
wyczuwa, co się z nią stanie.
- Oleg przyjdzie niezależnie od wszystkiego - obiecał i pośpiesznie dotknął jej
włosów, które znów tak uroczo rozwichrzył wiatr. Poślinił palec i starł z jej skroni ślad mąki.
- Przez cały czas myślami będę z tobą - zapewnił, ale nie pocałował jej, mimo że go bardzo
korciło. Krępowała go obecność obcych ludzi. Raija wzruszyła ramionami.
- Będzie dobrze - powiedziała. Zawsze potrafiła pocieszać innych. Odwróciła się do
marynarzy i przyjrzała im się uważnie. Byli to młodzi chłopcy, może tylko odrobinę lepiej
odziani niż marynarze na rosyjskich szkutach. Najwyraźniej armatorzy, wszystko jedno, czy
ze wschodu, czy z zachodu, nie grzeszą hojnością.
Z pamięci wygrzebała słowa, ale nie miała pewności, czy są właściwe, póki nie
wypowiedziała ich na głos. Niczym młode ptaki, które wpierw próbują skrzydeł, tak i ona
wypuściła na wolność drzemiące gdzieś w niej głęboko słowa.
- Zawieziecie mnie na statek? - zapytała. - Podobno jakaś kobieta tam rodzi.
Popatrzyli na nią szeroko rozwartymi oczami.
- Mówisz, pani, po norwesku?
Ich zdumienie sprawiło jej przyjemność. Oznaczało, że wysłowiła się właściwie.
Zresztą ona też ich zrozumiała.
- Norweżka? - zdziwili się.
- Nie, Rosjanka - odrzekła, prostując kark.
Zakłuło ją w piersiach, ale przecież to, co im powiedziała, było najbliższe prawdy.
Zresztą, co ich obchodzi historia jej życia.
- Chyba nie powinniśmy zwlekać - upomniała marynarzy, którzy nagle oprzytomnieli i
w pośpiechu pomogli Raiji zejść do łodzi.
Zawstydzili się, że tak się zapomnieli. Ale w końcu nieczęsto spotyka się kobietę
mówiącą po norwesku z rosyjskim akcentem.
Raija zacisnęła powieki, żeby nie patrzeć w otchłań. Nie pozbyła się całkiem lęku
przed wodą, ciągle jej się zdawało, że głębia chce ją pochłonąć. Tymczasem los nieustannie
pchał ją ku morzu, zmuszając, by wciąż na nowo pokonywała w sobie ten strach.
Marynarze, wiosłując zamaszyście, dowieźli Raiję do norweskiego żaglowca.
Kolejny raz ktoś obcy potrzebował jej pomocy.
- Przysłali takie chuchro? - zadudnił rosły mężczyzna nie pierwszej już młodości,
kiedy przyprowadzono Raiję do jednej z większych kajut. Nie zważał na to, że kapitan mruga
i chrząka, usiłując dawać mu znaki. - Nie mają tu w Rosji dorodniejszych bab? Ta wygląda
tak, jakby sama jeszcze nigdy nie rodziła. Odeślij ją!
- Mam syna, który niebawem skończy piętnaście lat - odezwała się Raija. - Nie raz już
odbierałam porody, nawet bardzo skomplikowane...
Mężczyzna wlepił w nią wzrok, równie zdumiony jak marynarze, których spotkała w
porcie.
- Mówisz po norwesku?
- Nazywam się Raisa Bykowa - przedstawiła się i wyciągnęła rękę na powitanie.
Zaskoczony, uścisnął jej dłoń, ale zapomniał ucałować ją zgodnie ze zwyczajem w
oba policzki.
- Czy to pańska żona spodziewa się dziecka? - zapytała Raija.
- Jesteś Norweżką? Raija uśmiechnęła się swoim najpiękniejszym uśmiechem, niczym
rozgwieżdżone niebo i wiosenne słońce rozpromieniając wszystko wokół. Twarz jej
pojaśniała i odmłodniała. Nikt, kto teraz by na nią spojrzał, nie uwierzyłby, że jest matką
piętnastoletniego syna.
Tym razem Raija użyła swego uroku z pełną premedytacją, choć zwykle tego unikała
Doskonale wiedziała, że mężczyźni pod wpływem jej uśmiechu całkowicie zmiękną. Nie
spodziewali się kogoś jej pokroju, byli więc bezbronni wobec jej czaru.
Mężczyzna, który nazwał ją chuchrem i chciał odesłać z powrotem do Archangielska,
teraz gotów był jeść jej z ręki.
A więc tam, na zachodzie, mężczyźni są tak samo powierzchowni!
Raija taka była pewna swego, że nie czuła nawet satysfakcji, kiedy właściciel statku,
kłaniając się jej w pas, podprowadził ją do kolejnych drzwi.
Raija przypuszczała, że kapitan był zmuszony odstąpić swoją kajutę, ale nie zapytała o
to.
- Nie mamy na pokładzie więcej kobiet - wyjaśnił kupiec i przedstawił się wreszcie: -
Nazywam się Lorentz Weimer. Moja rodzina wywodzi się z Niemiec. Słodka Karolina nie
chciała zostać sama w Tromso. Powinienem odwieść ją od pomysłu, by płynęła ze mną w
rejs, ale nie potrafię jej niczego odmówić.
Zaśmiał się wymuszonym śmiechem.
Jewgienij nie przesadził. Kobieta była bardzo młoda. Mogłaby z powodzeniem
uchodzić za córkę mężczyzny, którego poślubiła.
Raija ujrzała pobladłą twarz, zalęknione błękitne oczy i drżące usta. Rozsypane blond
loki okalały głowę. Czoło pokrywał perlisty pot, a po policzkach spływały łzy.
Lorentz Weimer miał nie mniej niż pięćdziesiąt pięć lat, jego żona zaś, jak szeptano
wśród załogi, szesnaście. Raija przysiadła na brzegu łóżka. Uchwyciła szczupłą dłoń,
wczepioną w koc. Dziewczyna ścisnęła jej rękę, jakby czuła, że tylko Raija może ją uratować.
Jakby gra toczyła się o jej życie.
- Jestem Raisa - przedstawiła się Raija. - Przybyłam tu, żeby ci pomóc. Bardzo cię
boli?
Kobieta pokiwała głową. Nie zdziwiło jej wcale, że Raija mówi do niej w jej
ojczystym języku. Czuła głęboką wdzięczność, że zjawił się ktoś, w dodatku kobieta, kto się o
nią zatroszczy i zechce jej pomóc.
- Dziecko nie powinno się jeszcze urodzić, to za wcześnie - szlochała.
- A kiedy? - zapytała Raija, czując przeszywający ją dreszcz.
Przeraziła się. Strach, malujący się w oczach tej młodej ciężarnej dziewczyny, spłynął
na nią. Zauważyła, że jest bardzo szczupła, a w takich przypadkach zwykle nie wszystko
przebiega prawidłowo.
- Dopiero po powrocie z rejsu - odpowiedział za nią mąż. - Zapewniała mnie, że
dziecko przyjdzie na świat dopiero na jesieni. Inaczej bym jej ze sobą nie zabrał. Ale błagała
mnie na klęczkach.
Błękitne oczy młodej kobiety wyrażały coś zdecydowanie przeciwnego niż słowa
płynące z ust męża. Ale nie sprzeciwiała mu się na głos.
Raija domyśliła się, jak mają się sprawy.
- Czy wody odeszły? - zapytała. Karolina potwierdziła, pochlipując cicho. Raija
przełknęła ciężko. Zacisnęła zęby tak mocno, że aż zabolały ją szczęki, i odwróciwszy się
przez ramię, rzuciła:
- Najlepiej będzie, jeśli sprowadzicie tu jeszcze moją przyjaciółkę. Powiadomcie
mojego męża, on zatroszczy się o to, by ją tu przysłać. Powiedzcie mu też, żeby przybył Oleg.
I to jak najszybciej.
- Kim jest twój mąż? - zapytał Lorentz Weimer tubalnie.
- Nazywa się Jewgienij Byków - odparła krótko Raija. - Jest armatorem.
- A, to ten jednoręki...
Weimer pokiwał głową i popatrzył na Raiję badawczo. Domyśliła się, co sobie
pomyślał.
- Potrzebuję przegotowanej wody - zakomenderowała. - Gorącej słodkiej wody. Poza
tym będą mi potrzebne czyste opatrunki. Jeśli nie macie, podrzyjcie na pasy prześcieradła
albo obrusy. Muszę mieć też jakąś miskę, żeby umyć ręce, i miskę do umycia niemowlęcia.
Ociągając się trochę, dodała po chwili:
- Proszę przynieść jeszcze wódki. Być może zajdzie konieczność, żeby podać matce
coś mocniejszego.
Kupiec z zachodu wyraźnie chciał zaprotestować, ale Raija nie dała mu dojść do
słowa.
- Tu ja decyduję - rzekła. - Jeśli nie dostanę tego, o co proszę, odejdę. Wtedy ktoś z
was może mnie zastąpić, ale coś mi się zdaje, że spośród tu obecnych znam się na tym
najlepiej.
Rozejrzała się po twarzach, a mężczyźni, pobladłszy, wycofali się.
- Poza tym wolałabym, żeby przyszły ojciec także stąd wyszedł - dodała.
Lorentz z wyraźną ulgą opuścił kajutę.
- Boisz się? - zapytała Raija, dobrze wiedząc, że to głupie pytanie. Zależało jej jednak,
ż
eby nawiązać bliższą więź z młodą kobietą. Przedrzeć się przez mur, którym szczelnie się
otoczyła, zajrzeć pod zastygłą na bladej twarzy maskę.
Kobieta pokiwała głową. Zagryzła dolną wargę. Na spierzchniętych sinoróżowych
ustach pojawiła się czerwona strużka krwi.
- Ile masz lat?
- Siedemnaście. Raija była zaskoczona. Lekki uśmiech rozluźnił nieco spiętą twarz,
oczy odrobinę się ożywiły.
- Wiem, wyglądam jak dziecko. Moja mama uważa, że to dobrze. Dzięki temu łatwiej
było odwlec trochę moje zamążpójście, nie narażając rodziny na wstyd. Ale i tak w końcu
wyszłam za mąż.
Zaśmiała się głucho.
- Poród zaczął się przedwcześnie - powiedziała Raija bezradnie, czując, jak ściska ją w
ż
ołądku. - Może być ciężki i bolesny.
- W bólu rodzić będziesz swoje potomstwo - wymamrotała Karolina, ściskając
kurczowo dłonie i przymykając powieki.
Raija zacisnęła zęby i westchnęła. Zastanawiała się, co też jeszcze nawbijano do
głowy temu siedemnastoletniemu dziewczęciu. Kobiecie, a zarazem ciągle jeszcze dziecku.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy - obiecała Raija - ale musisz się postarać
stosować do tego, co ci powiem. Nie wiem, czy nam się uda.
Czuła, że musi być szczera. Nie chciała przerazić Karoliny, ale nie potrafiła też jej
kłamać prosto w oczy.
- Musisz urodzić to dziecko. Może się jednak zdarzyć, że nie uda nam się uratować
maleństwa.
- Lepiej pozwólcie mi umrzeć - wyszeptała Karolina. - Ale ratujcie dziecko. Lorentz
tak bardzo pragnie syna. Tylko dlatego mnie poślubił. Jego pierwsza żona nie obdarzyła go
potomkiem. Ratujcie dziecko!
Do kajuty wniesiono wodę i podarte na pasy prześcieradła, a także nożyce.
Raija zakasała rękawy i strzepnęła z ręki resztki mąki. Dziwne wydało jej się, że
jeszcze przed chwilą zagniatała ciasto na chleb. Ale przecież wypiekanie chleba i narodziny
dziecka są nierozłącznie związane z życiem kobiety.
Skurcze nasilały się, ale odstępy między nimi nie były jeszcze dostatecznie krótkie.
Przyszła matka jęczała z bólu i zduszonym głosem żaliła się:
- Czy to możliwe, by bolało jeszcze mocniej? Tak strasznie cierpię. Nie wytrzymam
więcej. Czuję, jakby coś rozrywało mnie od środka.
Raija ocierała mokrą szmatką spocone czoło rodzącej. Trzymała mocno szczupłe,
białe dłonie, które nigdy nie szorowały podłogi, nigdy nie prały ubrań ani nie piekły chleba, i
pocieszała Karolinę łagodnie. Nie mówiła jednak, że to dopiero początek. Ból nasilać się
będzie stopniowo, miała więc nadzieję, że ciało młodej kobiety przygotuje się na to, co ma
nastąpić, i zniesie najgorsze.
Rodzenie jest bardzo bolesne.
Cierpienie, a zarazem bezmierna miłość oddzielone jakże płynną granicą. Potęgujący
się ból, u którego kresu znajduje się wielkie spełnienie i szczęście, nie dające się wyrazić
słowami. Radość, której nie sposób objąć rozumem.
Raija wiedziała o tym. Zapragnęła, by móc opowiedzieć o tym Karolinie, ale ta,
pogrążona w boleściach, głucha była na słowa pociechy. Nic do niej nie docierało. Jedyne, co
mieściło się w świecie jej odczuć, to ból i pragnienie, by się go pozbyć.
Raija trzymała ją za ręce, ocierała z potu jej „czoło i przemawiała słowami, które, choć
nie trafiały do cierpiącej, to jednak jej pomagały. Ważny był ton, ciepłe dłonie i łagodne oczy.
I uśmiech, który Karolina dostrzegała przez zasłonę łez.
Raija z niecierpliwością wyczekiwała Toni. Cała była w strachu, bo skurcze
następowały coraz częściej.
Dziecko rodziło się za wcześnie. Raija obawiała się, że płód jest martwy. Próbowała
sobie wyobrazić, jakiej wielkości będzie maleństwo.
Karolina napinała ciało okryte kocami. Trzymała się kurczowo Raiji, zamykała się,
drżała. Była taka szczupła, taka wąska w biodrach.
Raija bała się.
- Wszystko będzie dobrze - mówiła. - Tylko nie walcz! Poddaj się bólowi. Wyobraź
sobie, że unosi cię potężna fala. Pomyśl, że jesteś jesiennym liściem, a ból to wiatr. Nie
możesz z nim walczyć. Wtedy jest gorzej dla ciebie, moja droga. Daj się ponieść, nie
sprzeciwiaj się!
- To tak strasznie boli! - krzyczała Karolina, wlepiając w Raiję swe błękitne oczy. -
Jak mam przestać walczyć? Nie chcę, żeby mnie tak bolało. Nie chcę tego dziecka. Nie
wytrzymam!
- Musisz urodzić - tłumaczyła Raija, a kąciki ust drgały jej ze współczucia dla
rodzącej. - Nic na to nie poradzisz - powtarzała cierpliwie. - Dziecko musi się wydostać.
Postaraj się! Tylko pogorszysz wszystko, jeśli będziesz z tym walczyć. Uwierz mi. Oddychaj
miarowo, nie wstrzymuj oddechu. Nie przyj jeszcze, jeszcze za wcześnie!
- Nie chciałam tego dziecka - płakała Karolina. - Nie chciałam. Nie chciałam tego
wstrętnego dziada. Nie chciałam w ogóle mieć dzieci. Teraz też nie chcę.
- Ciii - prosiła Raija. - Tracisz za dużo sił. Przestań mówić. Odpręż się. Oddychaj. Nie
krzycz. To zaraz minie. Dziecko wyjdzie, kiedy już będziesz gotowa. Odpoczywaj w przerwie
pomiędzy skurczami.
Karolina starała się. Raija dostrzegła jej wysiłki. Ale martwiła się, że położnica
utraciła zbyt dużo sił. Opierając się, szkodziła samej sobie i utrudniała tym, którzy chcieli jej
pomóc.
Czy Tonią i Oleg nie powinni już tu być? zastanawiała się w popłochu Raija, która nie
spodziewała się, że poród tak szybko wejdzie w ostatnią fazę. Skurcze były coraz częstsze.
Popatrzyła w pociemniałe oczy Karoliny, która, ściskając jeszcze mocniej jej dłoń,
przymknęła powieki.
Przestała krzyczeć. Ale słychać było zgrzyt zaciskanych zębów. Jęczała chrapliwie. Jej
głos docierał jakby gdzieś z głębi. Ciało wygięło się w łuk.
Skurcze następowały teraz już jeden po drugim.
Raija poczuła, jak oblewa ją pot i szczypią oczy. Wstała, otarła czoło i przyniosła
płócienne szmatki.
Odchyliwszy koc, podniosła koszulę rodzącej. Ujrzawszy biodra Karoliny, szczupłe
niczym Michaiła, zadrżała. Dobry Boże, czy dziecko zdoła się przecisnąć?
- Wytrzymaj - prosiła, nie będąc w stanie dłużej skrywać lęku.
Karolina na moment popatrzyła przytomniej. Jakby poczuła się oszukana, dostrzegłszy
malujący się strach na twarzy Raiji.
- Nie mogę - wyszeptała.
Ale parła. Raija już nie musiała jej niczego podpowiadać. Ciało Karoliny wiedziało,
jak reagować.
Stała się liściem unoszonym przez wiatr, maleńką łodzią targaną przez fale. Poddała
się skurczom wywołującym najgorszy ból.
Raija odkryła, że oddycha razem z Karoliną, że prze razem z nią. Czekała napięta
każdym skrawkiem ciała. I pomagała Karolinie, która robiła wszystko, by wydać na świat
dziecko.
Strasznie krwawiła. Raija wymieniała co chwila kawałki płótna. Straciła poczucie
czasu. Widziała jednak, jak bardzo Karolina jest już zmęczona i jak przeraźliwie się boi.
- Czy to się kiedyś skończy? - jęczała.
- Wkrótce - obiecała Raija, nie do końca przekonana, czy bliska jest prawdy. Już
niczego nie była pewna. - Przyj, kochana!
- Przecież mocniej już nie mogę! Kolejny skurcz. Karolina wczepiła się palcami w
koc. Zsunęła się i zaparła stopami o krawędzie koi. Wygięta w łuk, parła, jęcząc przez
zaciśnięte zęby.
- Widzę główkę - zawołała Raija, wstrzymując oddech. - Wytrzymaj, Karolino. Widzę
główkę, jeszcze trochę przyj. Jeszcze trochę. Kochana, wytrzymaj! Nie opieraj się. Nabieraj
powietrza między skurczami. Słyszysz? Między skurczami. Oddychaj!
- Nie mogę - wrzasnęła Karolina. - Nie zniosę tego dłużej!
- Musisz! Raija rozchyliła kolana rodzącej, ale ta zacisnęła je z powrotem. Rozchyliła
je więc znów na siłę, walcząc z opierającą się Karoliną. Płakała ze złości i rozpaczy razem
nią.
- Jeszcze trochę! - krzyknęła, ale zaraz pożałowała. Przecież nie tak należy zwracać się
do kobiety wydającej na świat dziecko. - Jeszcze troszeczkę! - Zmieniła ton. - Nie jestem na
ciebie zła. Ale nie wolno ci teraz poprzestać, bo zabijesz siebie i dziecko. Dziecko jest
prawidłowo ułożone. Jeszcze trochę i będę mogła ci pomóc. Na razie nie mogę sięgnąć tak
głęboko.
Karolina, wpatrzona w Raiję, parła. Bezskutecznie.
3
Raija całkiem straciła poczucie czasu. Wewnętrzną kajutę bez okien rozświetlało
jedynie skąpe światło lampy palącej się niezależnie od pory dnia. Wydawało się więc, że czas
przestał płynąć.
Zza zamkniętych drzwi doleciały ją podniesione głosy. To znaczy, że wszyscy ci, z
którymi wcześniej rozmawiała, czekali tam. Niby blisko, ale tak naprawdę daleko od tego, co
tu się działo.
Tonią z rozwichrzonymi włosami wśliznęła się do środka. Zdjęła z siebie pelerynę,
odpięła mankiety i podwinęła rękawy do łokcia.
- Ona strasznie krwawi - powiedziała Raija. Antonia, ogarnąwszy wzrokiem
zakrwawione prześcieradło i czerwone ścierki obok koi, kiwnęła tylko głową.
- Muszę jej pomóc - rzekła Raija. - Może będziesz musiała sama przyjąć dziecko.
Poradzisz sobie?
- Muszę, mam inny wybór? - odpowiedziała Antonia i przysunęła bliżej jedną z
miednic. Wypłukała i wykręciła szmatki. - Przynieście gorącej wody! - zawołała przez
zamknięte drzwi. - Tłoczą się na zewnątrz i nie mają odwagi wejść do środka - prychnęła. -
Potężni i silni mężczyźni.
- Może i dobrze - odparła Raija. - Nie wiem, czy wytrzymaliby taki widok.
Przesunęła się aż do wezgłowia i uklęknęła przy koi.
Karolina jakby się poddała. Dawno już przestała krzyczeć i jęczeć, tylko łzy płynęły
jej z oczu nieprzerwanym strumieniem.
- Wiem, że jesteś zmęczona - szeptała Raija. - Wiem, że już brakuje ci sił. Strasznie
się nacierpiałaś! Ale teraz spróbujemy razem. Pomogę ci, na ile zdołam. Powiem, kiedy
przeć. Postaraj się wyczuć skurcze. Powiedz, czy czujesz targającą tobą falę... Słyszysz mnie,
Karolino?
Raija trzymała kobietę za ręce, próbując je ogrzać. Trzymała najmocniej, jak mogła.
- Słyszę - wyszeptała Karolina, resztkami sił ściskając dłoń Raiji.
- Musisz odnaleźć w sobie porywy wiatru. Fruń wraz z nim. Nie opieraj się.
Pamiętasz? Masz przeć, Karolino, przeć! Ja ci pomogę. Obiecuję, że uczynię wszystko, co w
mojej mocy. A Antonia odbierze poród. Pomożemy ci obie, ja i Tonią. Ale ty też musisz się
postarać.
Karolina pokiwała głową.
Raija pochyliła głowę, zamknęła oczy i ścisnęła dłonie rodzącej.
Całą sobą była teraz z nią. Nie miała pewności, czy da radę, wiedziała tylko, że musi
spróbować. Wierzyła, że zdoła przekazać położnicy siłę, której tak bardzo potrzebowała.
Zebrała w sobie całą odwagę, pomyślała o tym wszystkim, co w niej niezłomne,
niepokorne... Wyobraziła sobie kwiaty, roślinki w pączkach wyrastające wbrew wszystkiemu
ze skalistego nagiego podłoża. Targane wiatrem śliczności wystające na wysokość małego
palca nad dywan porostów.
I usłyszała gdzieś z boku własny głos. Powtarzała w kółko, jakby zaklinała, jedno
słowo: „Przyj!”
Wyczuwała skurcze. Zdawało się, że pochodzą z jej własnego ciała. Obie z Karoliną
znalazły się na tym samym morzu i rzucały nimi te same fale nocnego sztormu, fale
wieczności. Razem walczyły pośród spienionych grzyw, by nie dać się pochłonąć
złotobiałemu chichotowi bałwanów.
- Przyj!
Ciało Raiji było takie gorące, jakby palił je ogień. Płonęła. Oddawała swoje ciepło,
oddawała ów przechodzący przez nią strumień. Jej dłonie niemal żarzyły się.
A potem znów porwały ją fale. Porwał ją wicher. Uniósł ją, ale ona już o tym nie
wiedziała, odpłynęła.
Leciała w powietrzu, lżejsza od obłoków. Istniała i nie istniała. Wieczna i
niewidzialna. Była niczym, a zarazem wszystkim.
Raija użyczała swych sił. Musiała. To była jedyna jasna myśl, przenikająca jej umysł.
Wiedziała, po co się tu znalazła. Nie mogła zawieść. Napełniła rodzącą strumieniem energii, a
potem straciła świadomość.
Antonia walczyła ze łzami. Nie była taka szorstka i twarda, jak jej się zdawało.
Wspomnienia wkradały się i prześladowały ją w najmniej pożądanej chwili.
Tyle krwi. Dziewczyna jest bardzo wąska w biodrach, pomyślała.
Ale przecież dziecka nie da się wcisnąć z powrotem do brzucha!
Antonia przeklinała męża młodej kobiety, przeklinała wszystkich mężczyzn, którzy
czynili kobiety brzemiennymi. Przeklinała, dobrze wiedząc, że nie powinno się używać takich
słów przy narodzinach. Jej złość i tak na nic się nie zda.
Bała się patrzeć na Raiję, ale jakby przyciągana niewidzialną siłą, mimowolnie zerkała
w jej stronę.
Ta klęczała przy głowie położnicy, ściskając mocno jej dłonie. Miała zamknięte oczy,
a z jej ust w rytm ledwie wyczuwalnych skurczów wydobywały się w kółko te same słowa.
Tonią nie rozumiała języka norweskiego, ale domyśliła się, o co Raija prosi
młodziutką kobietę.
Sama powtarzała błagalnie te same słowa, tyle że po rosyjsku, w tej samej chwili, gdy
wypowiadała je Raija.
Rodząca była bardzo osłabiona. Straciła dużo krwi. Antonia bała się, czy uda się ją
uratować. Odsuwała jednak powracającą natrętnie myśl, że młoda żona kupca umrze.
Raija błagała ją, by parła. Kobieta poddawała się jej błaganiu, ale parła słabo, ledwie
wyczuwalnie. Antonia wyobraziła sobie dwoje umarłych, matkę i dziecko. Straciła nadzieję,
ż
e to może się skończyć dobrze.
Oblizywała słone wargi, krople potu zalewały jej oczy. Dłońmi przytrzymywała stopy
kobiety, by chociaż w ten sposób jej pomóc.
Powoli zauważyła zmianę. Nie miała odwagi łudzić się nadzieją, ale w Karolinę
wyraźnie wstąpiły nowe siły.
Parła mocniej, zapierając się stopami o kant koi, unosiła kolana.
Emanowała z niej złość i przekora, płacz i ból, bunt i miłość. I jeszcze jedno:
pragnienie, by wreszcie było po wszystkim.
Antonia złapała się na tym, że wstrzymuje oddech razem z rodzącą, jakby poddawała
się tej samej fali. Zamykała oczy, by wyrwać się ze szponów wspomnień. Nie chciała
przypominać sobie maleństwa, które urodziła i pochowała na wschód od Uralu.
Z kobiety chlustała krew, ale coraz wyraźniej widać było maleńką główkę dziecka.
Antonia wzięła się w garść. Porzuciła przykre wspomnienia i zakasała wysoko rękawy
bluzki. Jeszcze tylko przemknęło jej przez myśl, czy Olga domyśli się, by włożyć bochenki
do pieca, gdy ciasto urośnie, ale zaraz skupiła się na tym, co w tej chwili było najważniejsze.
Tonią nie raz pomagała oźrebić się klaczom. Zdarzało się jej nawet odwrócić źle
ułożony płód, ratując w ten sposób niejedno źrebię.
Teraz nie było wcale trudniej.
Maleńka główka!
Na ten widok wezbrały w niej fale czułości i z trudem powstrzymała łzy.
Matka parła z całej siły. Antonia delikatnie przytrzymywała główkę dziecka, by jej,
broń Boże, nie uszkodzić. Pociągnęła leciutko, wyczuła ramionka i uchwyciła je.
Chlusnęła krew, a potem wydostało się dziecko, sine i śliskie niczym ryba. Maleństwo
otworzyło buźkę i zachłysnęło się powietrzem.
Nie krzyczało. Jęknęło tylko żałośnie.
Antonia nie była w stanie dłużej powstrzymać łez. Otarła oczy, nie zważając, że
pobrudziła się krwią.
Odcięła pępowinę i zawiązała. Uniosła dziecko, a serce ścisnęło jej się z rozpaczy.
Mały chłopczyk kwilił niczym pisklę.
Umyła go i otuliła kocykiem. Był bardzo maleńki.
Nie widziała jeszcze nigdy takiej drobinki.
Otuliła go podwójną warstwą płóciennych pieluch i zapłakała.
Matka maleństwa leżała nieprzytomna. Majaczyła coś, ale Antonia i tak jej nie
rozumiała.
Raija, oparta głową o krawędź koi, ściskała zupełnie białymi dłońmi ręce młodziutkiej
matki.
Antonia przypomniała sobie, że Raija uprzedzała ją, że być może będzie musiała sobie
poradzić sama.
Antonia miała pełną świadomość, że gdyby nie pomoc przyjaciółki, która użyczyła
swojej energii, żona kupca nie przeżyłaby porodu.
Umarłaby i ona, i dziecko.
Tak naprawdę nie wiadomo, czy to nie byłoby lepsze. Przynajmniej nikt nigdy nie
dowiedziałby się prawdy.
Nie wolno tak myśleć, skarciła się w duchu.
Teraz trzeba oddać dziecko komuś, kto się nim zaopiekuje przez chwilę, i zająć się
matką. Trzeba ją ratować.
Tuż przy drzwiach sąsiedniej kajuty Antonia natknęła się na Olega, kapitana statku i
kupca, ojca dziecka.
Czekali.
To było trudniejsze, niż przypuszczała.
Przygarnęła maleństwo mocniej do piersi, jakby chciała osłonić je przed spojrzeniami
i ofiarować mu całą swoją czułość.
Popatrzyła na Olega zasmucona i rzekła błagalnie:
- Muszę pomóc matce, Raija podróżuje... Uratowała życie jej i dziecku.
Oleg przetłumaczył słowa żony na norweski, ale nie spuszczał z niej wzroku.
Domyślił się, że coś jest nie tak jak powinno.
Do Antonii podszedł siwy kupiec i wyciągnął ręce po dziecko. Chciał je wziąć od niej,
ale ona wzbraniała się, przyciskając maleństwo jeszcze mocniej do piersi, jakby należało do
niej.
- To przecież ojciec - odezwał się Oleg z uśmiechem i powiedział coś do mężczyzny.
Zaśmiali się rubasznie.
- Pozwól mu potrzymać dziecko, Toniu - łagodnie upomniał żonę Oleg. - Chce się
przekonać, czy może już wznieść toast za syna.
Antonia westchnęła ciężko i popatrzyła na Weimera. Wzbudzał w niej niechęć, nie
spodobał jej się grymas na jego twarzy. Ale uchwyciwszy spojrzenie obcokrajowca,
oznajmiła:
- To syn.
Oleg przetłumaczył.
W reakcji na jego słowa nastąpiło to wszystko, czego Antonia się spodziewała:
ś
miech, ulga, duma. Mężczyźni tak reagują, gdy urodzą im się synowie. Nigdy nie mogła tego
pojąć. Przecież narodzona dziewczynka jest takim samym cudem jak chłopiec.
Zebrani poklepywali ojca po ramieniu, a on rechotał zadowolony.
Wyciągnął ręce, żeby pokazać wszystkim syna.
Antonia zacisnęła powieki. Nie chciała na to patrzeć.
Pośpiesznie odwróciła się do Olega i wyrzuciła z siebie:
- Dziecko nie ma oczu...
Oleg odruchowo przetłumaczył jej słowa, uświadamiając sobie ich sens, dopiero gdy
wypowiedział je na głos.
Ś
miech ucichł gwałtownie. Zapadła grobowa cisza, zupełnie jakby nagle Tonią została
z dzieckiem sama.
Ale gdy podniosła powieki, ujrzała, że tak nie jest.
Byli wszyscy, których widziała, nim zamknęła oczy.
Ś
wieżo upieczony ojciec odwrócił się z obrzydzeniem. Nie miał już ochoty brać
dziecka na ręce.
Antonia poprosiła więc Olega:
- Weź maleństwo i potrzymaj przez chwilę. Trzeba je ogrzać. Ja muszę wracać do jego
matki. Wybierz mu jakieś imię. Boję się, czy dane mu będzie żyć.
Podała Olegowi maleńkie zawiniątko i pośpiesznie opuściła grono osłupiałych
mężczyzn wzbudzających w niej nienawistne uczucia.
Zajęła się położnicą. Kobieta leżała blada i nieprzytomna. Ciągle krwawiła, choć już
nie tak mocno.
Antonia nakazała marynarzom spalić łożysko, poplamione prześcieradła i opatrunki.
Ś
wieżo upieczony ojciec nie wszedł nawet na chwilę do żony, żeby zobaczyć, jak się
czuje.
W Antonii narastał coraz większy gniew. Ciskała w duchu gromy.
Była jednak tu obca. Nie mogła potrząsnąć kupcem i zmusić, by okazał choć odrobinę
czułości, której pewnie i tak nie miał w sobie. Serce jej pękało, kiedy myślała o młodej
kobiecie. Umyła ją, przebrała w czystą koszulę nocną. Ubrań na szczęście, i to pięknych, jej
nie brakowało. Mąż zapewne nie ofiarował Karolinie miłości, ale rzeczy przynajmniej nie
skąpił.
Raija nadal klęczała przy koi. Na jej bladej twarzy perlił się pot. Była zupełnie zimna.
Mimo to Antonia właściwie nie martwiła się o nią. Oglądała ją już w takim stanie. Raija sama
podjęła decyzję, choć wiedziała, na co się naraża.
Gdyby teraz zobaczył ją ktoś inny, pewnie by się przeraził. Może więc lepiej, że ojciec
dziecka nie odważył się tu zajrzeć, a właściwie nie uznał za stosowne tego zrobić.
Otworzyły się drzwi i do kajuty wszedł Oleg z maleństwem na rękach.
Tonią otuliła chłopczyka w jeszcze jeden wełniany szal, bo zdawało jej się, że
potrzeba mu więcej ciepła.
- Ma taką przezroczystą skórę. Widziałeś, Oleg? Mój Boże, przypuszczałeś, że taka
kruszyna może się narodzić?
Oleg westchnął. Dotknął leciutko palcem główki chłopca.
- Kupiec nazwał go Anton - powiedział. - Podobno tak ma na imię jego teść. Odgrażał
się, że to za karę, że wcisnął mu córkę, która rodzi kalekie dzieci.
Antonię zalała fala nienawiści.
- Zobaczył chociaż syna? Oleg pokręcił głową.
- Nie chciał. Wziął karafkę z koniakiem i powiedział, żeby mu nie przeszkadzać, póki
nie rozmówi się z żoną.
Antonia była taka wściekła, że łzy same popłynęły jej z oczu, choć zdawało się jej, że
wypłakała wszystkie.
- Tak słabo oddycha - powiedziała. - Jego matka leży nieprzytomna, powinnam go
czymś nakarmić, może dam mu posłodzonej wody.
Oleg wyjął z kieszeni bryłkę cukru i uśmiechnął się do żony. Rozpuścił cukier w
letniej wodzie, sięgnął po czysty kawałek płótna, zwinął go i zanurzył w płynie.
Namoczony rożek Tonią przyłożyła dziecku do buzi.
Tliło się w nim życie. Usteczka zaróżowiły się. Poruszył leciutko rączkami i delikatnie
kopnął nóżkami.
Mógłby sobie jeszcze pobyć w brzuchu mamy, pomyślała Tonią. Niestety, temu
maleństwu i tak by to nie pomogło. W jego twarzy nie było otworów na oczy.
Niemowlę zaczęło ssać.
- Jedz, mały Antonku - przemawiała do niego czule Antonia i ucałowała drobniutkie
policzki pokryte delikatną skórą.
Zlękła się, że może ją uszkodzić od samego dotykania. Był taki piękny, mimo
wszystko.
- Przynajmniej umiem wymówić jego imię - uśmiechnęła się do Olega, który
tymczasem podniósł Raiję z podłogi i usadził w fotelu.
Antonia trzymała dziecko nazwane podobnie jak ona. Podawała mu na nasączonej
szmatce wodę z cukrem. Obejmowała je czule i z największą miłością kołysała w ramionach.
Jego prawdziwa matka leżała nieprzytomna i majaczyła coś w malignie. Oleg
rozumiał jej słowa, ale twierdził, że pozbawione są sensu.
Raija siedziała nieruchomo. Oddychała powoli, ale zauważyli, że powraca już z
chłodu i wieczności, z której czerpała swe siły.
Antonia nie martwiła się o nią. Lękała się o dziecko.
- Nie pozwolę, żebyś marzł, maleńki - przemawiała doń łagodnie. - Nie będziesz
płakał. Poczuj ciepło i bicie serca.
Antonia oddała mu całą miłość i czułość, jaką w sobie nosiła. Do uszka szeptała mu
pieszczotliwe słowa i śpiewała ciche kołysanki.
Ukołysała go do wiecznego snu, nucąc melodię.
Antonia nie przestawała nucić i kołysać dziecka, mimo że wiedziała, iż już jej nie
słyszy. Trzymała je kurczowo w objęciach, jakby to było jej własne, choć dawno przestało
oddychać.
Cierpiała nad jego stratą.
Oleg musiał niemal siłą odebrać jej martwe maleństwo. Zakrył mu twarz kawałkiem
płótna i płacząc, powtarzał przez łzy:
- Ono nie było nasze, Toniu. Nie możesz go tak dłużej trzymać! Nie jest nasze, nie
było.
- Ależ tak - sprzeciwiła się Tonią. - Było nasze! Oleg nie odpowiedział. Odszedł z
martwym dzieckiem w ramionach.
Antonia szlochała. Wyobrażała sobie, jaką ulgę poczuje ojciec, który nie zaakceptował
dziecka. Może rozpowie, że urodziło się martwe? A tym, którzy znają prawdę, zapłaci za
milczenie.
Antonia odruchowo wyszła za Olegiem. Czuła, że w kajucie, gdzie leżała
nieprzytomna matka dziecka i Raija, jeszcze przez chwilę nie będzie potrzebna. Natknęli się
na kupca, który zdążył opróżnić pół karafki, co mu bynajmniej nie dodało urody.
Gdy Oleg powiedział, że dziecko umarło, kupiec odrzekł coś, co tak wzburzyło Olega,
ż
e aż się cofnął. Antonia nie zrozumiała, o co chodzi.
- Co on mówi? - zapytała męża, nie spuszczając wzroku z kupca.
Nienawidziła go i chciała, by to odczuł.
- Kazał zaszyć ciało dziecka w worek i wyrzucić do morza.
Antonia odwróciła się, bo nie była w stanie znieść takiej bezduszności. Zresztą nie
było o co walczyć.
Dziecko nie żyło.
Wróciła do kajuty. Usiadła obok koi, na której leżała młoda matka, i oparłszy się
plecami o ścianę, zapłakała.
Nie miała pojęcia, co się wokół niej dzieje. Pogrążyła się w rozpaczy.
Pierwsza ocknęła się Raija, zziębnięta i blada.
- Co z dzieckiem? - zapytała, budząc Antonię, która zasnęła na siedząco.
- Z dzieckiem? - powtórzyła Tonią z twarzą nieruchomą jak maska i opowiedziała
wszystko Raiji o maleńkim chłopczyku, który otrzymał imię Anton i który na jej rękach
zasnął wiecznym snem, wtulony w jej pierś.
Raija nie rozpłakała się, tylko zacisnęła pięści. Jej twarz zhardziała, uwydatniając
kości policzkowe. Zmarszczyła brwi, a ciemne oczy zapłonęły intensywnym blaskiem.
- Pewnie już kazał wyrzucić maleństwo do morza - dodała Antonia twardym głosem.
- Gdzie moje dziecko? - doleciał głos z koi. Młoda kobieta oprzytomniała, a jej
błękitne oczy rozglądały się za maleństwem. - Gdzie moje dziecko? - krzyknęła i chciała się
poderwać, ale nie starczyło jej sił.
Raija uchwyciła dłonie Karoliny Weimer i opowiedziała jej o maleńkim synku, który
otrzymał imię Anton i zasnął na wieki.
- Był taki maleńki, widać nie było mu przeznaczone zagościć długo na naszym
ziemskim padole.
- Tak chciałam go przytulić - zapłakała Karolina. Raija nie wiedziała, jak ją pocieszyć.
- Powiedziałaś jej wszystko? - odezwała się Antonia po rosyjsku.
- Nie - odparła Raija. - To jeszcze młode dziewczę, nie zniosłaby całej prawdy.
Przemawiała łagodnym głosem, głaszcząc Karolinę po głowie. Pocieszała ją jak
matka.
- To był maleńki aniołek, użyczony nam tylko na chwilę - mówiła łagodnie. -
Rozpromienił na chwilę nasze życie, zstępując na krótko z nieba. Pomyśl o nim w taki
właśnie sposób, Karolino. Miał ciemne włoski i był najmniejszym dzieckiem, jakie można so-
bie wyobrazić. To prawdziwy cud, że przez chwilę był w stanie sam oddychać. To cud, że
przez chwilę tu z nami był.
- Chciałam go zobaczyć! - szlochała Karolina, odwracając twarz. - Chcę go zobaczyć!
Raija zacisnęła zęby i w duchu przeklinała męża tej młodej kobiety, przeklinała za
wszystko, czego się dopuścił.
Gdyby nie ciągnął żony ze sobą w rejs, leżałaby przynajmniej teraz w domu otoczona
bliskimi: matką, siostrami. Wiedziałyby, jak ją pocieszyć. Miałaby bliskich przy sobie, a nie
obce kobiety.
Raija nienawidziła go, ale mimo to ze względu na to dziewczę wzięła go w obronę.
- Twój mąż chciał ci zaoszczędzić przykrego widoku. Bał się, czy będziesz dość silna.
Zatroszczył się o wieczny spoczynek waszego dziecka.
- Co z nim zrobił? - przerwała jej głosem silnym niczym smagnięcie bicza.
Wpatrywała się przytomnie swymi błękitnymi oczami.
- Kazał wrzucić do morza - odparła Raija. Karolina zaniosła się szlochem,
przerywanym dzikimi wrzaskami.
- To taki grób, na który będziesz mogła pójść także po powrocie do domu - pocieszała
ją Raija, nie wiedząc, skąd biorą się w niej takie słowa.
Miała wrażenie, że powtarza nie swoje myśli.
Jakby ktoś stał za nią i mówił, a ona tylko powtarzała bezwiednie na głos, napełniona
siłą, potrzebną, by przekonać innych.
- To taki grób, który nie ma ani początku, ani końca. Staniesz sobie na brzegu morza
w swoich rodzinnych stronach, Karolino, i wspomnisz synka. Będziesz miała przed oczyma
inne krajobrazy, ale bezkresne morze będzie takie samo. Bo tylko morze nie ma początku ani
końca. Tylko morze nie jest podzielone granicami. Gdyby dziecko zostało pochowane tu, w
ziemi, nie mogłabyś później być blisko niego. A przecież nie mogłabyś zabrać ze sobą jego
ciała. Jest lato, a droga do Norwegii daleka.
Płacz Karoliny ucichł dopiero, gdy wyczerpana zasnęła. Raija czuła jednak, że zdołała
choć trochę przywrócić jej spokój.
Mimo to opuszczała ją z bólem.
Zanim wróciła na ląd, zażądała jeszcze rozmowy z Lorentzem Weimerem.
Nie ukłoniła mu się, choć wiedziała, że w swoich stronach jest ważną osobistością.
Dla takich ludzi posiadanie syna jest punktem honoru. Przypomniało jej się, z jaką nadzieją
czekał na potomka, ale nie była w stanie zdobyć się na współczucie.
Zresztą nawet nie próbowała.
- Przyszłaś oczywiście po zapłatę, chociaż pozostaliśmy bezdzietni - raczej stwierdził,
niż zapytał.
Raija odrzuciła głowę do tyłu, nic nie odpowiadając. Ale uchwyciła jego spojrzenie i
wzrokiem zmusiła do milczenia.
- Pańska żona wymaga opieki - oznajmiła. - Opieki godnej samej królowej. Jeśli
pozwoli pan, by żaglowiec wyruszył w dalszy rejs, nim Karolina wróci do zdrowia, zabije ją
pan.
Siedział zamyślony.
- Czy ona może urodzić więcej dzieci? - zapytał. Raija nie odpowiedziała wprost.
- Jest jeszcze młoda - odparła. - Ale jest bardzo wąska w biodrach, a ten poród bardzo
ją wyczerpał. Mocno się wykrwawiła. W każdym razie pańska żona potrzebuje dużo spokoju,
a przy następnym porodzie trzeba zadbać, by były przy niej najlepsze akuszerki. Ale nie
wolno jej tknąć, póki wszystkie rany dobrze się nie zrosną. Proszę się nie zbliżać do niej
przed powrotem do domu. A najlepiej poczekajcie z tym do nowego roku.
Nie odpowiedział nic, popatrzył tylko na Raiję badawczo i zapytał:
- Skąd o tym wszystkim wiesz? Przecież sama jeszcze jesteś młoda. Nie jesteś
Norweżką, choć płynnie posługujesz się naszą mową. Kim ty właściwie jesteś?
Raija nie odpowiedziała. Nie czuła się w żaden sposób zobowiązana, by zdradzać
tajemnicę swojego pochodzenia.
- Nie powiedziałam Karolinie o oczach dziecka - zmieniła temat.
- A jakże miałaś powiedzieć? - zaśmiał się głucho. - Przecież nie miało oczu.
Spojrzenie Raiji paliło niczym rozżarzone węgle, ale kupiec niewzruszony przyglądał
się jej badawczo.
- W Finnmarku krąży taka opowieść... - rzekł zamyślony. - To stara historia.
Wydarzyła się na jarmarku jesiennym czy zimowym w Skibotn. Ale to chyba niemożliwe,
ż
ebyś miała z rym coś wspólnego. To było już tak dawno... Podobno jakiś człowiek zastrzelił
Lapończyka, poszukując młodej kobiety, która została oskarżona o czary i miała spłonąć na
stosie koło twierdzy Vardo, skąd jednak udało jej się uciec. To była prawdziwa piękność.
Włosy miała czarne jak smoła. Ludzie gadają, że cumowała wtedy w fiordzie rosyjska szkuta,
ale odpłynęła nieoczekiwanie następnej nocy po zabójstwie Lapończyka. Kobieta zaś zapadła
się jak kamień w wodę. Nikt więcej o niej nie słyszał.
Raija nic nie odpowiedziała. Zresztą wymienione przez kupca nazwy nie wywoływały
w niej żadnych wspomnień. Czuła tylko ból w całym ciele, dudnienie w skroniach i
zaciskającą się wokół czoła niewidzialną obręcz.
Była taka zmęczona.
Bardzo ją wyczerpały godziny spędzone przy łożu rodzącej.
- Może to ty - zakończył kupiec, ale Raija tylko wzruszyła ramionami, a jej spojrzenie
pozostało nieprzeniknione.
- Nic nie mówcie, panie, żonie o oczach dziecka - powtórzyła i odeszła, nie udzielając
mu odpowiedzi.
Nie zostali w mieście, chociaż był już późny wieczór, gdy wreszcie dotarli do chaty
Antonii i Olega. Natalia nie spała. Nie wydawała się jednak zmęczona. Była wyjątkowo
rozmowna. Wdrapała się na kolana Raiji i mocno ściskała ją za szyję, ani myśląc zejść.
- Pan na kei - odezwała się. - Dziecko w morzu... Raija poczuła ukłucie w sercu.
Jewgienij także się odwrócił, słysząc, co mówi córka. Zmarszczył brwi i już chciał już coś
powiedzieć, ale zrezygnował.
- Na kei było dużo panów - odpowiedziała Raija łagodnie, całując Natalię w czoło.
- Pan i dziecko - odparła Natalia. - Razem. Bo dziecko nie widzi.
Raija poczuła, jak przechodzą ją ciarki pomimo ciepłej letniej nocy.
4
- Człowiekowi trudno się uspokoić po czymś takim, nawet jeśli się wygada -
powiedziała Antonia.
Raija, nie mogąc znieść tego ranka samotności, zaraz po wyjeździe do portu męża i
syna zaprzęgła wóz i przyjechała do Archangielska.
Teraz siedziały razem z Antonią i łatały koszule. Żadna z nich nie przepadała za taką
robotą, ale w towarzystwie zapominały o tej niechęci.
- To biedactwo przeżyło piekło! - westchnęła Antonia i zniżyła głos. - Sama
poddałabym się rozpaczy, gdyby nie to, że musiałam się trzymać. A potem, kiedy zobaczyłam
dziecko, miałam ochotę umrzeć.
Raija nie opowiedziała jej, co mówiła Natalia w drodze powrotnej do domu. Miała to
na końcu języka, ale zabrakło jej odwagi, by zwierzyć się Antonii.
To na pewno nic nie znaczy, uspokajała się w duchu.
- Może lepiej by było, gdyby umarli oboje? - westchnęła Antonia.
Raija popatrzyła na przyjaciółkę poruszona i zaprotestowała gorąco:
- Nie! Życie jest święte.
- Nie rozumiem cię - odparła Antonia i pokręciła głową. - Mam wrażenie, że nawet
gdyby w grę wchodziło ratowanie najgorszego wroga, nie zawahałabyś się i uczyniłabyś to
samo, co dla tej kobiety na statku.
- Nigdy nie wiadomo, jak się człowiek zachowa - odparła Raija, która nie uważała się
za kogoś wyjątkowego.
Nie miała jednak żadnych wątpliwości, że życie jest święte, a na norweskim statku
uczyniła tylko to, co należało.
Walka i ból odcisnęły w niej trwałe piętno, choć przeżywała poród Karoliny z innej
perspektywy niż Antonia. Nie wszystko widziała na własne oczy, ale za to odczuła każdym
skrawkiem swojego ciała.
Najbardziej jednak utkwiła jej w głowie historia, którą opowiedział jej Lorentz
Weimer.
Zabity Lapończyk. Mężczyzna strzelający do kobiety. Rosyjski statek handlowy, który
tej samej nocy pośpiesznie odpłynął z fiordu. Oskarżenie o czary. Czy to mogło mieć jakiś
związek z nią?
Oleg i Jewgienij opowiadali jej zupełnie inną historię.
Czy te zdarzenia znajdują odbicie w jej snach?
Trudno powiedzieć.
Lyngen i Skibom - obie nazwy brzmiały obco w jej uszach. Nie przywoływały w
pamięci żadnego obrazu, nawet gdy zamykała oczy.
Jak wielu kobietom udało się zbiec i uniknąć spalenia na stosie? Ile z nich mogło
wyglądać podobnie jak ona? Ile z nich uciekło na wschód?
Te myśli napełniały ją trwogą.
Kim są Lapończycy?
Raija nie wiedziała. Z tonu wypowiedzi Lorentza Weimera można było
wywnioskować, że Lapończyk to człowiek o niższym statusie społecznym. Raija czuła, że nie
może o to pytać Jewgienija. Zresztą nawet nie chciała. Dość już mu przysporzyła trosk.
Może Oleg będzie mógł jej coś wyjaśnić?
Z drugiej strony nie miała odwagi dzielić się z nikim swoimi myślami, mimo że
nagromadziło się ich już tyle, że wnet nie zdoła ich pomieścić w głowie.
Otrząsnęła się pośpiesznie. Trzasnęły drzwi i do izby wpadł zdyszany Michaił.
Ten chłopak robi wokół siebie tyle hałasu tego lata, pomyślała Raija. Jakby miał za
wiele par rąk i nóg. Jego ruchy zdawały się nieporadne, niespokojne.
- Człowiek o niemieckim nazwisku z norweskiego żaglowca chce rozmawiać z mamą.
Misza unikał spojrzeniem Olgi. Unikał rozmowy z nią. Nie odchodził od Natalii, która
domagała się, by ją wziął na ręce. Objęła go mocno za szyję pulchnymi rączkami, przytuliła
się policzkiem do jego twarzy i westchnęła uszczęśliwiona, że ma dla siebie swojego
ukochanego starszego brata.
- Przyszedł do portu. Zdaje się, że to coś pilnego, bo zwracał się do ojca takim tonem,
jakby był generałem i rozkazywał swoim żołnierzom podczas bitwy.
Raija uśmiechnęła się, wyobrażając sobie tę scenę. Jej syn odziedziczył po niej
zdolność postrzegania rzeczy i opowiadania o nich, potrafił ubrać w słowa swoje przeżycia.
- Niech poczeka - odezwała się Antonia. - Dobrze mu to zrobi.
Olga tylko pokręciła głową.
- Boże, mamo, jaka ty jesteś dziecinna! W twoim wieku!
Misza mimo woli zerknął na przyjaciółkę i posłał jej lekki uśmiech, ale gdy ona
odwzajemniła mu się promiennym uśmiechem, szybko umknął spojrzeniem.
- Dobrze by mu zrobiło, gdyby trochę poczekał - przyznała Toni rację rozbawiona
Raija. - Ale ze względu na Jewgienija powinnam chyba zachować się bardziej uprzejmie.
Ś
miech Antonii zadźwięczał niby dzwoneczki.
Natalia nie chciała zostać, nie chciała też puścić Miszy. Kazała sobie założyć
płaszczyk i czapkę. Misza był dumny, że Natalia wybrała jego, a nie Olgę, ale równocześnie
poczuł się zakłopotany.
Nie wiedział, co Olga o tym sądzi, bo nie popatrzył w jej stronę.
Weimer nie wydał się Raiji sympatyczniejszy, niż zapamiętała go z poprzedniego
dnia. W półmroku kajuty zdawało jej się, że jest w nim coś ludzkiego, ale światło dnia
obnażyło go bezwzględnie. Próbował się co prawda uśmiechać, ale wychodziło mu to
nieszczerze.
Przywitał się sztywno z Raiją i pocałował zgodnie ze zwyczajem w oba policzki.
- Płyniemy na zachód - oznajmił.
Raija wstrzymała oddech, ale zdusiła w sobie głęboką niechęć. Bywają takie chwile,
kiedy emocje należy trzymać na wodzy.
- Musimy popłynąć do Onegi, może także do Kiem. Ponieślibyśmy zbyt duże straty,
gdybyśmy za długo zostali w Archangielsku.
- Pańska żona tego nie przetrzyma - oznajmiła Raija lodowato.
- Mam tego świadomość. Nie zamierzam narażać jej życia - odparł Lorentz Weimer,
uśmiechając się cierpko, jakby przejrzał na wylot, co myśli o nim Raija. - Czy można ją
przetransportować?
- Dokąd? - zapytała Raija, nie zamierzając w ciemno zgodzić się na coś, co mogłoby
zaszkodzić biednej Karolinie.
- Czy zgodziłabyś się podjąć opieki nad moją żoną do czasu, gdy po nią nie wrócę?
Potrafisz się z nią porozumieć, ona ci ufa. Oczywiście za odpowiednim wynagrodzeniem.
- Nie zapewnię jej warunków, do jakich przywykła - odpowiedziała Raija po chwili
milczenia.
Odwróciła się do Jewgienija i wyjaśniła, o co chodzi.
- Bardzo mi żal tej dziewczyny - powiedziała szybko, chociaż norweski kupiec i tak
nie znał rosyjskiego. - Boję się, że ta kanalia popłynie z nią, jeśli się nie zgodzę. Zaryzykuje,
nie zważając na grożące jej zdrowiu niebezpieczeństwo. Ona nie przedstawia dla niego już
ż
adnej wartości.
- Nie zmuszaj mnie! - odparł Jewgienij najwyraźniej nie zachwycony tym pomysłem.
Raija pokiwała głową.
- Wiem, że on na to nie zasługuje, ale ona owszem. Uchwyciwszy wzrok kupca z
Norwegii, odpowiedziała:
- Znieście ją na ląd, resztą sama się zajmę. Zadbam o to, by podstawiono wóz. Proszę
tylko powiedzieć, kiedy.
- Może od razu? - zaproponował, nie tracąc czasu.
Ten człowiek był na wskroś kupcem. Raiję przeraziło, że wszystko nieustannie ujmuje
w kategoriach zysków i strat.
Wyglądało na to, że Karolina znalazła się po stronie strat, co z całą pewnością jej
zakomunikował.
- Dobrze - zgodziła się Raija.
- Znowu udajesz mamuśkę - westchnął Jewgienij. - Mamuśkę wszystkich
skrzywdzonych. Kiedy wreszcie z tym skończysz? Pokrzywdzeni jakoś poradzą sobie i bez
ciebie.
- Ona potrzebuje kogoś - odpowiedziała Raija. - Wiem, że nie muszę tego robić, ale z
drugiej strony ta młoda kobieta znalazła się sama w obcym kraju. Ma dopiero siedemnaście
lat. Możesz to sobie wyobrazić, Jewgieniju? Nie ma tu nikogo. Nie może liczyć nawet na
własnego męża, bo on bardziej troszczy się o swoje zyski niż o jej zdrowie. Ona przestała dla
niego istnieć w momencie, gdy wydała na świat kalekie dziecko. Kupiec Weimer chce się jej
pozbyć. Gdyby nie to, że jestem żoną armatora, pewnie popłynąłby w dalszy rejs, nie
zważając na jej stan. Ale boi się rozgłosu i plotek. - Raija uśmiechnęła się. - Choć raz
przydała się moja pozycja społeczna.
Jewgienij objął ją ramieniem i przyciągnął mocno do siebie. Oparł brodę na jej
włosach i pogłaskał po plecach.
- Czasami marzę o tym, żeby ci wszyscy nieszczęśnicy nie istnieli - powiedział. - Ci,
przed którymi otwierasz ramiona i swoje serce. Wszyscy ci, którym podcięto skrzydła,
których podeptano czy opluto. Chciałbym, żebyś ich nie dostrzegała. Zdaje mi się, że
wówczas bardziej należałabyś do mnie, Raiju, mój aniele.
Pokręciła głową.
- Nie można mieć drugiego człowieka na własność, Jewgieniju. Wierzę, że wszyscy ci,
o których wspomniałeś, nieprzypadkowo znaleźli się na drodze wytyczonej mi przez los. Nie
mogę ich minąć obojętnie.
Jewgienij popatrzył na nią przeciągle. Dostrzegł powagę w jej twarzy. Chyba dopiero
teraz zrozumiał ją naprawdę. Nigdy wcześniej nie pojmował, jakie to dla niej ważne.
Reijo powiedział kiedyś, że Raija musi koniecznie mieć kogoś, kto jej potrzebuje.
Inaczej nie czułaby się spełniona.
Reijo to rozumiał i zaakceptował. Żył z nią i kochał, dzieląc się nią ze wszystkimi,
którzy jej potrzebowali.
Teraz Jewgienij był towarzyszem jej życia.
- Kocham cię - powiedział cicho. - Możesz zapełnić całą chatę tymi, którzy cię
potrzebują, najmilsza. I tak będę cię kochał. Mimo wszystko. A może właśnie dlatego. Nie
jestem pewien. Wiem jedynie, że jesteś moją miłością.
Raija roześmiała się. Wspięła się na palce i pocałowała go lekko. Wymknęła się, gdy
chciał ją mocniej przytulić.
- Nie teraz! - zawołała. - Nie teraz.
I lekko, jakby tanecznym krokiem, wybiegła z kantoru. Czarny obłok, czarna fala,
gwałtowna, zmiatająca wszystko niczym huragan. Mignął mu tylko brzeg spódnicy i już jej
nie było.
Jak zwykle.
- Ja też ciebie potrzebuję - rzucił w powietrze Jewgienij, ale ona już nie mogła tego
usłyszeć.
Raija znalazła Michaiła razem z Natalią na nabrzeżu. Syn, siedząc w kucki,
obserwował swoją małą siostrzyczkę. Natalia stała przy samej krawędzi. Nigdy nie czuła lęku
przed wodą w przeciwieństwie do Raiji, która ledwie się opanowała, by nie podbiec do
córeczki i jej nie przytrzymać. Nie chciała jednak swoich własnych lęków przenosić na
dziecko.
Usiadła więc obok Michaiła, który spojrzał na nią z ukosa.
Natalia nie zauważyła przybycia mamy i paplała sobie spokojnie. Gawędziła, śmiała
się sama do siebie.
- Zobaczyła w wodzie swoje odbicie - wyjaśnił Michaił spokojnie. - I myśli, że ktoś
tam jest. Rozmawia sobie z dziewczynką, którą widzi.
- Często to robi? Michaił pokiwał głową i uśmiechnął się promiennie.
- Jest urocza, prawda?
Raija przytaknęła. Rzeczywiście, ta jej mała córeczka była niezwykła. Śmiała się teraz
do swojego odbicia zupełnie tak samo, jak śmiała się do Raiji, kiedy razem się bawiły i
ś
piewały.
- Pan - powiedziała Natalia i wskazała palcem na wodę. Cała jej twarzyczka
rozpromieniła się w uśmiechu. Spojrzała na Raiję i Michaiła i tupnęła maleńkimi stopkami. -
Pan!
Raija, zebrawszy się na odwagę, podeszła bliżej krawędzi i chwyciła Natalię. Trochę
to pomogło, ale i tak szarozielona toń i cichy plusk fal wywołały u niej zawroty głowy. W
wodzie ukazało się odbicie ich obu. Obraz poruszył się, zafalował.
- Zobacz, to my - Raija pokazała palcem najpierw na Natalię, a potem na siebie. Jej
zielone odbicie w wodzie uczyniło ten sam ruch. - Ty i ja, kochanie. To jest nasze odbicie. W
wodzie nie ma nikogo, rozumiesz, kochanie? Nie można mieszkać w wodzie.
Natalia uśmiechnęła się cierpliwie, jakby z wyrozumiałością, ale więcej nie
wspomniała o żadnym panu.
- My - powtórzyła zachwycona i zaklaskała w dłonie. Jeszcze głośniej zaśmiała się,
kiedy zobaczyła, że dziewczynka w wodzie robi to samo. Najchętniej wychyliłaby się jeszcze
bardziej, tak ją to bawiło.
Raija wzięła ją na ręce i odsunęła się od wody. Nie ufała morzu.
- Biegnij do Toni i poproś, by zaprzęgła konie do krytego wozu - zwróciła się do syna.
- Tylko żeby był solidny. Ty nie siadaj na koźle. Tym razem potrzebuję doświadczonego
woźnicy. Niech Tonią sama przyjedzie.
- Co się stało? - zapytał Misza, nie patrząc na matkę. Czubkiem buta grzebał w piachu.
Najwyraźniej domyślał się odpowiedzi.
- Zamieszka u nas jakiś czas ta kobieta, która wczoraj straciła dziecko - odparła Raija.
- Trzeba się nią zaopiekować, a tylko ja potrafię się z nią porozumieć.
Michaił popatrzył na matkę przeciągle. Raija wyczytała w ciemnych oczach syna
niemy wyrzut. Taki sam, jaki widziała w spojrzeniu Jewgienija. I ten sam grymas w kącikach
ust.
- W naszej chacie jest dość miejsca, Misza - odparła, w duchu zła na siebie, że
tłumaczy się przed czternastoletnim chłopcem. - Pokażmy, że i w naszych sercach nie brakuje
miejsca dla kogoś, kto nas potrzebuje. Ta kobieta nie ma tu nikogo, trzeba się nią
zaopiekować. Jest jeszcze taka młoda, tylko trochę starsza od ciebie.
Wzruszył ramionami i rzucił krótko:
- Pójdę już i powiem Toni, że moja mama znowu odgrywa wielkoduszną.
Raija odprowadziła syna spojrzeniem i przytuliła mocniej do siebie Natalię. Nie miała
pojęcia, jak rozumieć oskarżenia Jewgienija i Miszy. Czy odpychała ich od siebie? Przecież
stara się nieustannie okazywać im swoją troskę. Niczego im nie brakuje, gdy zajmuje się
innymi.
Z głową pełną niespokojnych myśli patrzyła w stronę norweskiego żaglowca.
Czekała.
Tonią przyjechała wozem, zanim jeszcze marynarze zdążyli przetransportować
Karolinę Weimer na ląd. Widziała więc, jaką się popisali pomysłowością.
- Powinnam zażądać, by być przy tym - jęczała Raija, która teraz mogła tylko
obserwować zdarzenie z daleka, nie będąc w stanie uczynić niczego, by pomóc przerażonej
kobiecie, której krzyki zgromadziły w porcie tłum gapiów.
- Nienawidzę mężczyzn! Nienawidzę marynarzy i kupców - mamrotała Antonia przez
zaciśnięte zęby. - Czy żaden z tych zuchów nie mógł jej po prostu znieść na rękach do
szalupy? Chyba, do diabła, nie jest znów taka ciężka.
Kobietę leżała przywiązana na drzwiach, które czterech marynarzy opuszczało na
linach tuż przy burcie w dół do szalupy. Morze było spokojne, ale przecież nigdy nie jest
zupełnie nieruchome. Teraz też lekko falowało. Mężczyźni zaś nie opuszczali lin idealnie
równo, bo przecież nie było to takie proste. Drzwi zakołysały się, szarpnęło nimi i
kilkakrotnie uderzyły o burtę. Wrzaski kobiety uleciały w niebo niczym niesione na ptasich
skrzydłach i zagłuszyły krzyk szybujących mew.
Szalupę rzuciło na burtę żaglowca, który bujał się na falach, jakby tańczył.
Kobieta krzyczała przeraźliwie.
- Jeśli ona to przeżyje, to znaczy, że jest mocniejsza niż większość ludzi, których
znam. Nie pojmuję, jak oni mogą ją tak narażać - denerwowała się Raija, rozplatając warkocz.
Stała niecierpliwie na nabrzeżu, czekając, aż żona Weimera zostanie przewieziona na
ląd.
- On chce się jej pozbyć - stwierdziła Antonia ponuro. - Gdyby Oleg postąpił tak
wobec mnie, zastrzeliłabym go, odzyskawszy siły. Nie zważałabym na to, że życie jest
ś
więte.
- Więc rozumiesz, Antoniu, że to dziewczę mnie potrzebuje?
Przyjaciółka pokiwała głową.
- Rozumiem - stwierdziła, śledząc spojrzeniem dopływającą do brzegu łódź. - Myślę,
ż
e ona żyje, bo w innym wypadku kupiec Weimer nie zadawałby sobie tyle trudu, tylko od
razu wyrzucił ciało za burtę.
Czekały. Raija gryzła nerwowo kostki dłoni i ciskała przekleństwa, których na co
dzień nie używała.
Natalia stała na wozie i trzymając się za ramę, podskakiwała sobie. Ani przez chwilę
nie usiedziała spokojnie.
- Mila pani - powiedziała. - Miła, miła, miła. Raija słyszała córeczkę, ale puszczała
mimo uszu jej słowa. Tylko przez moment zakiełkował w niej ledwie niezauważalny lęk, ale
go zlekceważyła.
Natalia próbowała tylu słów. Szybko zaczęła mówić, zestawiać wyrazy w
najróżniejszy sposób, jakby szukając prawidłowej kombinacji. Nie wszystkie miały sens, ale
niektóre i owszem.
I te budziły niepokój, który Raija jednak starannie odsuwała.
Kiedy Karolinę przenoszono z lodzi na ląd, płakała rozpaczliwie. Nadal leżała
przywiązana do drzwi, na szczęście starannie otulona kocami. Oczywiście w żaden sposób nie
zmieniało to faktu, że musiało to być dla niej straszne przeżycie.
Raija przymknęła oczy i wyobraziła sobie męża Karoliny kołyszącego się w powietrzu
przy burcie przytroczonego w taki sam sposób do lichych drzwi, by nie mógł ruszyć ani ręką,
ani nogą.
Najlepiej jeszcze podczas burzy.
Trochę jej to pomogło przezwyciężyć największy gniew.
Nie odezwała się ani słowem, kiedy wnoszono młodą żonę kupca do wozu, ale
przypilnowała, by ułożono ją delikatnie.
Lorentz Weimer przygładził włosy i nakazał marynarzom przenieść z łodzi torby z
rzeczami żony.
- Ufam, że pozostawiam Karolinę w najlepszym rękach - oświadczył gładko.
- Nie boi się pan? - zapytała Raija, nie bawiąc się dłużej w grzeczności i ceregiele.
Uznała, że człowiek, który tak traktuje żonę, nie zasługuje na nic innego.
- Jak to? - Lorentz zmrużył oczy zdezorientowany.
Wygląda jak ryba wyrzucona na piasek, pomyślała Raija, której podsuwane przez
wyobraźnię obrazy poprawiały samopoczucie.
- Przecież pan, panie Weimer sugerował, że jestem czarownicą. Czyż nie insynuował
pan, że uciekłam ze stosu?
Zaśmiał się tubalnie, udając rozbawienie.
- Jak mógłbym pomyśleć coś takiego o czarującej żonie armatora Bykowa? -
powiedział z fałszywą serdecznością. - Zresztą pan armator opowiedział mi, jak spotkaliście
się w Finnmarku i jak miłość przywiodła cię, pani, w te strony. Nawet takie zatwardziałe
serce jak moje poruszyła ta piękna historia.
A więc uznał za konieczne zapytać Jewgienija, pomyślała Raija z gniewem.
Wyobraziła sobie, jak mąż wygłasza ckliwą opowieść, a Oleg barwnie ją tłumaczy. Trudno
się dziwić, że ten drań się wzruszył.
- Karolina ma do pani zaufanie - ciągnął Lorentz Weimer. - A ja jestem bardzo
wdzięczny, że żona armatora zgodziła się przyjąć w swoje progi mój najdroższy skarb.
Raija z trudem powstrzymała uśmiech.
- Zaopiekujemy się pańską żoną - powiedziała. - Może ma pan życzenie pojechać i
sprawdzić, w jakich warunkach ją zostawia? Przy okazji spokojnie pożegna się pan z
małżonką.
Kupiec wycofał się.
- Niestety, kapitan statku bardzo się spieszy. Obawiam się, że mógłby odpłynąć beze
mnie, gdybym na czas nie wrócił na pokład.
Zajrzał tylko do wozu i rzucił kilka słów, których Raija nie dosłyszała, ale nie miała
wątpliwości, że nie było to gorące wyznanie miłosne.
Potem Lorentz pocałował ją w rękę, tak samo pożegnał się z Antonią i jakby ktoś go
gonił, pośpiesznie oddalił się z nabrzeża.
- Żałuję, że nie można zabijać myślą - powiedziała Antonia, spluwając na ziemię w
miejsce, gdzie przed chwilą stał kupiec.
Raija zatknęła za uszy kilka niesfornych kosmyków, zdjęła z kozła Natalię, by
Antonia mogła tam usiąść, po czym z dzieckiem usadowiła się obok Karoliny. Na szczęście ją
rozwiązano, zresztą inaczej marynarze nie mogliby zabrać ze sobą drzwi, na których ją
transportowali.
Karolina uczepiła się żałośnie ręki Raiji i zapłakała bezgłośnie.
- On mnie nienawidzi - szepnęła i więcej już się nie odezwała.
Łzy jednak nie przestawały płynąć jej z oczu.
- Będzie ci u nas dobrze - pocieszała ją Raija i pogłaskała młodą kobietę po głowie,
uśmiechając się do niej promiennie.
- Pani chora - odezwała się Natalia i poklepała ją po głowie.
Karolina spojrzała na nią z ukosa zranionym wzrokiem, zamknęła oczy i odwróciła się
tyłem do Natalii.
Raija przygarnęła dziecko do siebie i wyjaśniła z powagą:
- Pani jest chora i smutna. Zamieszka u nas jakiś czas. Teraz jest bardzo zmęczona i
nie może się bawić ani rozmawiać. Poza tym ona używa innych słów niż ty i ja. Nie rozumie,
co do niej mówisz. A ty nie zrozumiesz jej. Tylko mama może z nią rozmawiać, bo mama zna
te dziwne obce słowa z innego kraju.
- A tata? Raija pokręciła głową.
- Ani tata, ani Misza, ani Tonią, ani Olga, ani Natalia. Tylko jeszcze Oleg.
Natalia zapatrzyła się w Karolinę Weimer. Raija nie spodziewała się, że mała tak bez
oporu przyjmie jej wyjaśnienia. Na świecie ludzie mówią tyloma różnymi językami. Nawet ją
to dziwiło i zdawało się równie niepojęte jak kształty obłoków sunących po niebie.
- Chora pani - odezwała się Natalia. - Miła pani. Chore, małe dziecko...
Mała pokiwała głową i popatrzyła na Karolinę wielkimi, zatroskanymi oczami. Raiję
przeszły ciarki.
- Mama znowu odgrywa Madonnę - stwierdził Michaił, obserwując z niechęcią
oddalający się powoli wóz powożony przez Antonię.
- Jak możesz tak mówić?! - oburzyła się Olga.
- No cóż, może to nieładnie z mojej strony, ale to prawda.
Michaił nie miał ochoty rozmawiać z Olgą, ale nikomu innemu nie mógł tego
powiedzieć.
- Przecież doskonale wiesz, że nie masz racji - upomniała go Olga, sadowiąc się na
blacie stołu. Patrzyła tak dorośle, jakby rozumiała powody postępowania jego matki, jakby
rozumiała to, co w nim wywoływało jedynie gorycz, złość, smutek. Co sprawiało, że czuł się
odrzucony.
- Ta młoda kobieta straciła dziecko.
- I co z tego?
- Nie możesz tego zrozumieć! - prychnęła Olga.
- Nie, ja nie mogę - oburzył się, nie uciekając wzrokiem. - Za to ty możesz! Ciekawe,
co wiesz o porodzie. Zdaje się, że niewiele więcej ode mnie.
Zarumieniła się. Wyglądała niemal pięknie. Misza poczuł radość, że zbił trochę z
pantałyku przemądrzałą przyjaciółkę. Przydałoby się trochę utrzeć jej nosa, by nie patrzyła
tak na wszystkich z góry.
- Potrafię sobie to wyobrazić - odgryzła się Olga. - Bo jak się zapewne domyślasz, ja
także kiedyś urodzę dzieci. Dlatego dziewczęta są wrażliwsze w tych sprawach niż chłopcy.
Wzruszył ramionami. Jednak nie udało mu się jej całkiem wyprowadzić z równowagi.
Ale nie miał ochoty sprzeczać się z nią dłużej. Po co? Nie był głupi.
- Słyszałeś, że dziecko nie miało oczu?
Nic o tym nie wiedział, więc nie odezwał się. Przeszły mu dreszcze po plecach.
Zdziwił się, czemu ta wiadomość go ominęła, skoro Olga ją zna.
- Nie jesteś już dzieckiem, Misza - rzekła Olga. - Jesteś już na tyle duży, by umieć się
dzielić swoją mamą z innymi, nie odczuwając przy tym gniewu ani zazdrości.
Nie odpowiedział.
Dzielić się mamą z innymi?
Czy nie czynił tego przez całe swoje życie?
- Zachowuj się więc jak dorosły! Nie cierpiał, kiedy nim tak dyrygowała.
- Przecież ja nawet nie mogę z nią spokojnie porozmawiać - wybuchnął. - Ona już w
ogóle nie zauważa mojej obecności. Zresztą... kobiety niech się trzymają razem, ja idę do
portu.
Olga spojrzała tylko na niego swoimi brązowymi oczami. Czy odgadła jego myśli?
Z rękami w kieszeniach Michaił długimi krokami przemierzył izbę. Nacisnął klamkę.
Może zdążył się odwrócić tyłem, nim jego twarz oblał ciemny rumieniec. Nie miał jednak co
do tego pewności, usłyszał bowiem za plecami chichot Olgi.
Poszedł na nabrzeże i stanął blisko krawędzi tam, gdzie wcześniej bawiła się Natalia.
Popatrzył w wodę i ujrzał zniekształcone odbicie samego siebie. Nawet gdyby płakał, obraz w
wodzie by tego nie zdradził.
Stał tak i przyglądał się swojej dziwnej postaci. Zrobiło mu się nieprzyjemnie.
Olga na pewno uważa go za głupca. Mama mówi, że jest już duży, ojciec, że za
młody. Dla Natalii zaś jest dorosłym bratem. Sam zupełnie się w tym pogubił i nie wie tak
naprawdę, kim jest.
W domu mama opiekuje się tą obcą kobietą. Nic już nie jest takie jak dawniej.
Zapragnął ujrzeć w wodzie odbicie maleńkiej siostrzyczki. Albo tego pana, o którym
cały czas mówiła. Dobrze byłoby z kimś porozmawiać.
Z kimś, kto może by zrozumiał. Kto udzieliłby rady, a może nawet pomógł.
Ale w zielonkawej, lekko rozkołysanej wodzie nie dostrzegł nikogo.
5
- Na dobrą sprawę Weimer mógłby umieścić żonę u kogokolwiek - stwierdził
Jewgienij i westchnął ciężko.
Minął tydzień od chwili, gdy przyjęli pod swój dach Karolinę, a ona nie odezwała się
do nikogo nawet słowem. Z początku płakała dniami i nocami, teraz chlipała w poduszkę już
tylko wtedy, gdy zdawało jej się, że wszyscy śpią. Za dnia zaś uparcie milczała.
- Rozmowna to ona w każdym razie nie jest - dodał Jewgienij, sadowiąc się na progu
stajni.
Towarzyszył Raiji, która wieszała pranie. Natalia już spała, Michaił pogalopował
konno na wieczorną przejażdżkę, a Karolina została w izbie. Siedziała nieruchomo w fotelu i
patrzyła obojętnie, jakby nikogo nie dostrzegała.
- To jest nie do zniesienia - ciągnął Jewgienij, przyglądając się zgrabnej sylwetce
ż
ony.
Raija musiała wspinać się na palcach, by zawiesić mokrą bieliznę.
Za wysoko umocowałem sznurki, pomyślał. Zapominał często, jaka jest drobna, bo w
jego sercu zajmowała bardzo wiele miejsca.
Raija skończyła pracę i usiadła obok męża. Objął ją, a ona oparła mu głowę na
ramieniu. Przyjemnie było chwilę odpocząć.
- Uważasz, że tym razem za dużo wzięłam na swoje barki, tak?
Jewgienij nie odpowiedział. Upajał się ciszą, bliskością żony i tym, że przez chwilę
ma ją tylko dla siebie.
- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale odkąd ona pojawiła się w naszym domu, ani razu się
nie kochaliśmy.
Raija popatrzyła na niego z ukosa.
- Bywają ważniejsze sprawy - odparła, a na jej twarzy odmalowało się zmęczenie.
Słowa żony dotknęły go do żywego, a dostrzegłszy w jej oczach dziwny wyraz,
mimowolnie pomyślał, że komuś innemu nie odpowiedziałaby w ten sposób.
Wstał gwałtownie i oddalił się w stronę rzeki.
Raija, odprowadzając wzrokiem męża, uświadomiła sobie, że znów go zraniła. A
przecież nie miała na myśli nic złego. Przecież mogła cofnąć niefortunne słowa.
Nie zrobiła jednak tego, dzięki czemu odwlekła w czasie rozmowę na dręczący ją
temat. Wolała zranić męża niż wyznać mu, czym naprawdę się trapi.
Jewgienij stanął na brzegu. Podnosił kamienie i z całej siły ciskał je do wody. Plusk
przywołał w jego pamięci wspomnienia. Wystarczyłoby zamknąć oczy, a ujrzałby dwóch
chłopców, tak samo stojących nad rzeką i rzucających do wody kamienie. Starszy z nich,
gdyby tylko chciał, bez trudu wygrałby z młodszym zawody, ale zawsze pozwalał, by ten
rzucił dalej. Mały chłopiec bardzo się złościł, gdy przegrywał.
Jewgienij bardzo kochał Aleksieja. Rozumiał, że młodszy brat po prostu musi
błyszczeć, że lubi, gdy uwaga wszystkich koncentruje się na nim, dlatego sam
wspaniałomyślnie usuwał się w cień. Aleksiej uwielbiał brylować, nie potrafił bez tego żyć,
taką już miał naturę. Nie znaczyło to jednak, że był złym człowiekiem.
Raija pod wieloma względami go przypominała. Nic dziwnego, że Aleksiej tak bardzo
ją pokochał. Pewnie zdawało mu się, że odkrył w niej cząstkę samego siebie.
Raija roztaczała wokół siebie blask Nie czyniła tego z premedytacją, jednak
wspomagając najbardziej potrzebujących, mimowolnie ściągała na siebie spojrzenia.
Jewgienij pomyślał sobie, że skoro potrafił żyć w cieniu swojego brata, to chyba tym
łatwiej powinien usunąć się w cień żony, kobiety, którą kocha całym swoim sercem.
Skłamałby, upierając się, że Raija wymaga od niego rzeczy niemożliwych. Sama
przecież często podejmowała się o wiele trudniejszych zadań.
Wrócił więc do żony, która nadal siedziała w miejscu, w którym ją zostawił, podał jej
dłoń i pomógł wstać.
- Kocham cię - oznajmił. - Nie zawsze cię rozumiem, ale i tak cię kocham, Raiju. Czy
znajdziesz w swoim sercu trochę miejsca dla mnie?
- Masz je niezmiennie od chwili, gdy cię poznałam - uśmiechnęła się.
Przypomniał sobie tamtą noc rozświetloną płomieniami palącego się sklepu, ludzi
daremnie próbujących ugasić pożar i ciskającą gromy rozgniewaną kobietę o czarnych
rozpuszczonych włosach. Jakie to szczęście, że Raija nic nie pamięta. Nie całowałaby go
teraz tak kusząco, koniuszkiem języka łaskocząc kąciki ust.
Dawno już nie smakował takich pocałunków.
- Czy to nagroda za to, że cię przeprosiłem? - zapytał, nie mając bynajmniej nic
przeciwko temu. Naprawdę nie? - zdziwił się, odkrywając, że to raczej zachęta z jej strony.
Patrzył z przyjemnością w rozbawione oczy żony, które na co dzień nierzadko
przesłaniał smutek. Teraz stała się na powrót jego dawną Raiją.
- Wstydziłabyś się zrobić to w stajni? - zapytał, całując skronie ukochanej.
Wsunęła dłonie za koszulę męża i wodząc po nagiej skórze, mruknęła, zanurzając
twarz w zagłębieniu na jego szyi:
- Wnieś mnie lepiej do środka, bo jeszcze chwila i zrobię to tutaj, nie zważając na
wstyd.
Niczym dwoje zakochanych przemknęli się ukradkiem do stajni, wdychając w nozdrza
znajomy zapach zwierząt i siana. Raija zwinnie wdrapała się po drabinie na pięterko, na
ciasny, pogrążony w półmroku stryszek, na który sączyło się przez szpary w deskach tylko
odrobinę światła.
Jewgienij potrzebował więcej czasu, by wejść na górę, ale Raija go nie pospieszała ani
nie proponowała pomocy. Wiedziała, że mimo pewnych trudności na pewno sobie poradzi. W
ten sposób także okazywała mu szacunek.
Dawno już nie kochali się ze sobą.
Ułożyła się wygodnie, czekając na męża, a kiedy wsunął się przez otwór, uśmiechnęła
się doń promiennie. Jewgienij popchnął nogą drzwiczki i zatrzasnął je.
Stryszek pogrążył się w mroku. Pachniało sianem, końmi, pachniało latem.
Ich ciała odnalazły się bez trudu. Całowali się ciasno objęci. Pocałunki połączyły ich
bardziej, niż zdołałyby uczynić to słowa. Zniknęła gdzieś dzieląca ich przepaść niedomówień.
Gorące, wilgotne wargi szukały i odnajdywały się nawzajem.
Pocałunki Jewgienija były słone niczym morze. Raiję zawsze to zadziwiało, ilekroć
tulili się do siebie. Przecież nie stał jak dawniej po kolana w morskiej wodzie, a ciągle
przesiąknięty był jej zapachem.
Kochali się pośpiesznie, jakby połączeni tajemnicą, jakby smakowali zakazanego
owocu.
Dorośli, rozsądni ludzie, jakimi byli, powinni odłożyć to na noc. Po ciemku, z
zaciśniętymi powiekami wypełnić we wspólnym łożu małżeńskie powinności.
Ale w ich przypadku nigdy tak się to nie odbywało. Raija nie pytała innych o ich
pożycie. Nawet Antonia, zwykle taka bezpośrednia, nie poruszała tego tematu. Tę sferę życia
można dzielić wyłącznie z jedną ukochaną osobą. Najintymniejszych przeżyć nie wyjawia się
niepowołanym.
To było takie cudowne, takie upajająco słodkie. Dotknęła gorącej skóry Jewgienija.
Zręcznie rozpięła guziki koszuli i zdjęła z niego koszulę. Całowała leciutko nagi tors i
delikatnie gładziła palcami, a pod wpływem jej pieszczot ciało męża rozpalało się jeszcze
mocniej.
On odgarnął na kark jej włosy i zebrał je w dłoni. Rozczesywał je palcami, pozwalając
im swobodnie spływać, opuszkami zaś wyszukiwał na szyi żony wrażliwych miejsc, jeszcze
bardziej pobudzając jej zmysły.
Rozpięła bluzkę i rozwiązała troczki stanika, kusząc jego dłoń, by zakosztowała
ukrytych przyjemności.
Jewgienij nie należał do tych, którym trzeba dwa razy powtarzać to samo.
Wystarczyło lekko napomknąć, a reszty domyślał się w lot. Usta szeptały jej do uszu
nieskładne, przesycone uczuciem słowa. Słowa przesiąknięte gorącym oddechem, słowa
stworzone dla tej tylko chwili. Rodziły się na jego wargach, by zaraz ulecieć.
Wsunął dłoń pod jej stanik i rozchylił wargi w uśmiechu, kiedy, spragniona pieszczot,
przywarła ciałem do jego ręki.
Niecierpliwie podwinęła spódnicę i zawiązała ją na biodrach. Pod spodem była naga.
O tej porze roku nie nosiła bielizny. Zacisnęła kolana na jego osłoniętych szorstkimi
spodniami udach. Powoli sunęła w górę, coraz wyżej i wyżej.
Kto zdołałby wytrzymać takie napięcie?
- Jak bardzo mam być gotowa? - zapytała chrapliwie.
Frywolne żarciki i tłumiony śmiech w takich chwilach najbardziej burzyły jego krew.
Nie potrzebował więcej, by jej pragnąć.
Tylko uśmiechu.
Był gotowy, każdym skrawkiem swego ciała niecierpliwie jej pożądał, a równocześnie
z całą premedytacją powstrzymywał się, jakby chciał przedłużyć ten upojny stan.
Tylko ktoś naprawdę spragniony doceni w pełni smak wody. Jaką ulgę czuje niemal
umierający z głodu wędrowiec, któremu pozwolono najeść się do syta!
- Musisz zatęsknić - odpowiedział, całując jej piersi.
Koniuszkiem języka drażnił je niczym zgłodniały nektaru trzmiel nieprzytomnie
latający z kwiatka na kwiatek.
Uniosła się na łokciach i zacisnęła nogi wokół jego bioder.
Zauważył, jak bardzo go pożąda, wyczuwał ten zapach, chciał jej smakować, ale go
powstrzymała.
- Zwykle lubisz, jak cię całuję - rzekł z błyskiem w oku, równie jak ona spragniony.
- Nie chcę teraz twoich ust, chcę ciebie - odparła, a jej oczy zalśniły w mroku
niezwykłymi refleksami, jakby to były szlachetne kamienie albo płonący ogień. - Chcę ciebie!
- powtórzyła. - Ściągaj spodnie!
Jewgienij powątpiewał, czy inne żony mówią tak do swoich mężów. Może jedynie
Antonia. Tak, ona zawsze była bardzo bezpośrednia. Tak samo jak Raija bardziej była
kochanką niż żoną.
Rozluźniła uścisk kolan, odpięła bluzkę i rozchyliwszy szeroko jak wachlarz uda,
ułożyła się na plecach na miękkim sianie. Wsparła się o podłoże i przyjęła Jewgienija, który
zanurzył się w niej aż do dna. Oplotła go ramionami i nogami.
Odbyło się to tak gwałtownie, pośpiesznie, jakby musieli się przed kimś kryć. Słodycz
rozlała się w ich ciałach. Przez szpary między spróchniałymi deskami wpadały cienkie strużki
ś
wiatła, trzeszczała podłoga, pachniało końmi i sianem.
Byli dla siebie jakby obcy, nowi, kochając się w otoczeniu zdecydowanie innym niż
to, do którego przywykli.
Raija, niczym ptak roztaczający trele pod pogodnym niebem, wydawała z siebie
odgłosy radości płynące wprost z serca.
Przez chwilę całowali się w ciszy, ale zaraz znów zapragnęli usłyszeć siebie, jakby to
potęgowało ich rozkosz.
Mieli dużo miejsca, leżeli na miękkim sianie na przewietrzonym stryszku. Zniknęły
gdzieś dzielące ich granice. Turlali się rozbawieni, odsuwali od siebie, by za chwilę znów
wpaść sobie w ramiona.
Pieścili się dłońmi, wargami, ocierali o siebie ciałami. Powoli okiełznali gwałtowny
strumień i wreszcie wyciszeni, wtulili się w siebie. Tak bardzo jak to tylko możliwe.
A potem znów wzmogli pieszczoty. Ich ciała falowały wspólnym rytmem. Znów
porwał ich wartki nurt. Stali się rzeką płynącą ku bezkresnemu morzu, zjednoczeni w tym
samym nurcie.
Jewgienij z jękiem wtulił się w zagłębienie na szyi Raiji. Z przymkniętymi oczami
spijał z jej skóry smak potu i miłości.
Krzyknęła targana niepohamowaną radością.
Kochała i doznawała rozkoszy.
W końcu ustali znużeni i leżąc obok siebie, spletli dłonie w uścisku.
- Jesteś niczym nie oswojona klacz - uśmiechnął się.
- A ty jedynym ogierem w stadzie? - drażniła się z nim Raija.
- Nie potrzebuję stada - zapewnił ją. - Wystarczy mi jedna dzika klacz.
Cmoknęła i przesłała mu pocałunek.
- Nie zasługuję na ciebie - mruknął. - Cii! Doleciały ich z dołu odgłosy, na które
wcześniej nie zwrócili uwagi. Parskały konie. Musiało ich być więcej niż te dwa, obok
których się przemykali.
- Misza wrócił - wyszeptała Raija rozbawiona. Twarz Jewgienija stężała. Zerwał się i
pośpiesznie się ubrał. Przeczesał palcami włosy.
- On się i tak domyśli - uśmiechnęła się Raija. - Cóż innego można robić tu na górze...
Ale Jewgienij nie uznał tego za zabawne. Szarpnął drzwiczki i czym prędzej zszedł na
dół.
Usłyszała podniesione głosy męża i syna, ale nie starała się rozróżnić słów.
Nie spieszyła się. Powoli poprawiła ubrania. Czuła rozpływający się po całym ciele
spokój.
Czyżby Jewgienij wstydził się, że ich dorastający syn mógł coś usłyszeć? Poczuła
ukłucie w sercu, słysząc, jak zakłopotany mąż usiłuje wytłumaczyć ich obecność na stryszku,
jakby zapominając, co przed chwilą dzielili.
Przecież w większości chat w Archangielsku całe rodziny sypiają w jednej izbie.
Rodzice kochają się pod cienkim kocem, podsłuchiwani przez niejedną parę uszu. Jewgienij
również jako dziecko zaciskał oczy, ale dobrze słyszał charakterystyczne odgłosy.
Ona pewnie też w dzieciństwie przeżyła to samo. Nie pamiętała wprawdzie, ale miała
przeczucie, że wychowała się w ubogiej chacie.
Czy to wstyd, że ludzie czerpią radość z wzajemnej bliskości?
Przecież to takie cudowne czuć przy sobie ciało ukochanego człowieka!
Jej syn nie powinien wzrastać w przekonaniu, że coś takiego może odbywać się
wyłącznie pod osłoną ciemności.
Jewgienij ciągle coś wyjaśniał. Słyszała jego głos. Przeczesała palcami włosy i
zaplotła je w warkocz, czekając, aż mąż skończy.
Kiedy Raija zeszła po drabinie, natknęła się na Michaiła, który zmierzył ją
wymownym spojrzeniem. Ale nie udało mu się zachować maski obojętności. Był jeszcze taki
młody i nadal bardzo związany z rodzicami.
Raija dostrzegła to.
Usiadła na kupce siana obok syna i namyślając się, gryzła źdźbło. Michaił też trzymał
w ustach słomkę. Spróbowała go sobie wyobrazić za jakieś pięć, a może dziesięć lat.
Przychodziło jej to z trudem, tym większym że przecież samą siebie musiała postarzyć
w myślach. Nie potrafiła myśleć o sobie jako o pięćdziesięcioletniej kobiecie. Nie wierzyła,
ż
e dożyje takiego sędziwego wieku. Zresztą nie była wcale pewna, czy by chciała.
- Co powiedział ci tata? - zapytała. Michaił tylko zerknął na nią z ukosa. Wypluł
ź
dźbło i sięgnął po nowe.
- Nie słyszałaś? - Nie.
- A ja was słyszałem - odparł. Raija pokiwała głową w milczeniu.
- To było... obrzydliwe...
Raija na moment zaniemówiła. Jak on śmie, pomyślała. Taki młodzik wyobraża sobie,
ż
e może oceniać dorosłych.
- Domyśliłeś się po odgłosach, że dla mnie to było nieprzyjemne? A może dla taty?
Michaił nie odpowiedział. Siedział nieruchomo, nie patrząc na nią.
- Jesteś na tyle dorosły, by o tym wiedzieć. Wiesz, jak to robią zwierzęta. Chłopcy w
twoim wieku często rozmawiają o tym, śmieją się, ale pali ich ciekawość. To normalne, że
ludzie się kochają.
- Ale nie gdzie popadnie. Nie w stajni! Jak zwierzęta. Raija wzruszyła ramionami i
roześmiała się.
- A skąd ty możesz o tym wiedzieć? Takie szczegóły zwykle zachowuje się dla siebie.
Nikt nie rozpowiada o tym na prawo i lewo. A my z tatą nie robimy tego z musu, ale dlatego,
ż
e sprawia nam to przyjemność.
Michaił spąsowiał aż po końce uszu. Może wyraziła się nazbyt otwarcie, ale było jej
wszystko jedno.
- Mam nadzieję, że kiedyś też pokochasz kogoś całym sercem i przeżyjesz równie
upojne chwile. Wierzę, że znajdziesz szczęście w ramionach ukochanej kobiety.
- Z Wasią też byłaś taka szczęśliwa? - cisnął. Słowa syna zabolały niczym zdradliwy
cios. Mogła go zrugać i zarzucić mu bezczelność, ale choć nie musiała, odpowiedziała mu,
pochyliwszy głowę:
- Mam dziwną naturę, synu. Nie potrafię do końca zrozumieć tego, co dyktuje mi
serce. Nie życzę ci, byś kiedykolwiek musiał przeżywać podobne rozterki. Trudno mi to
wyjaśnić, ale Wasilija też kochałam. I nie żałuję tego, co się stało. Cieszę się, że mam Natalię.
Misza milczał. Chętnie by wyszedł, ale nie mógł, bo mama zagradzała mu przejście do
drzwi.
- Tata obawia się, że mógłbym to zrobić z Olgą - odezwał się po chwili.
Raija spojrzała na Misze zaskoczona. Ale zaraz roześmiała się. Rozbawiły ją lęki
Jewgienija.
- Tobie tymczasem nawet to nie przyszło do głowy? - domyśliła się.
Michaił przytaknął ponuro, nie pojmując, co mamę tak bawi.
Samemu bynajmniej nie było mu do śmiechu, chociaż drgnęły mu kąciki ust.
- Zauważyłam, że ostatnio unikasz Olgi - stwierdziła Raija i poklepała Misze po
ramieniu.
Syn nie uchylił się bardziej niż zwykle.
- Tata miał ciężkie dzieciństwo - wyjaśniła. - Razem ze swoim bratem przeżył wiele
niedobrego. Dlatego chciałby cię chronić. Dlatego cię przestrzega.
Raija wspomniała o tym celowo. Za nic w świecie nie chciała dopuścić, by dwaj
najbliżsi jej mężczyźni stali się wrogami. Nie pozwoli, by pod ich dachem doszło do czegoś
takiego.
- Może on sam ci kiedyś o tym opowie - dodała i znów się zaśmiała. - Czy twoja
niewinna dusza bardzo ucierpiała z powodu odgłosów, jakie doszły cię ze stryszku? -
zapytała, uchwyciwszy spojrzenie syna. Patrzyła mu prosto w oczy, nie zważając na to, że się
rumieni zakłopotany. - Czy nie bardziej obrzydliwe byłoby, gdybyśmy się z tatą kłócili i
wyzywali? Gdybyśmy nigdy nie mówili sobie nic miłego? Nie przytulali się do siebie ani nie
całowali?
Syn uśmiechnął się wymuszonym uśmiechem.
- Pewnie dopiero za parę lat sam zapragniesz być z kimś tak blisko i doświadczyć tych
niebiańskich rozkoszy. Mam nadzieję... - Raija uśmiechnęła się i dodała: - Jestem twoją
matką, a ty zawsze pozostaniesz moim synkiem. Nie wątpię, że będę tak sądzić, nawet gdy
dorośniesz, a wzrostem i siłą dorównasz ojcu.
Popatrzyła przeciągle na Misze. W jego twarzy dostrzegła swoje rysy, a także rysy
Jewgienija. Mieszanka, która tak zawsze ją zdumiewała. W tym chłopcu zawierała się cząstka
jej i cząstka Jewgienija.
Ale on sam był kimś odrębnym. Właściwie nie należał do nich. Był sobą.
- A jeśli kiedyś usłyszę przypadkiem ciebie razem z kimś, kogo kochasz... -
uśmiechnęła się. - Wtedy może też uznam, że to obrzydliwe. Zapomnę, że jesteś mężczyzną,
bo dla mnie pozostaniesz zawsze moim synkiem.
- Nie sądzę, mamo - odparł Misza z dorosłą powagą.
Chwilami porażał Raiję swoją dojrzałością. Nie potrzebował wielu wyjaśnień, by
zrozumieć. Potrafił myśleć samodzielnie i ufał sobie. W przebłyskach. Bo za chwilę znów
zachowywał się jak szczeniak uganiający się za własnym ogonem.
- Wiesz, mamo, ty właściwie wiele rozumiesz. Chciałbym, żebyś częściej tak ze mną
rozmawiała. No wiesz, tak jak z dorosłym...
Raija pocałowała go pośpiesznie i zbierając się do wyjścia, obiecała:
- Postaram się o tym pamiętać. Ale wiesz, że jeszcze trochę czasu musi upłynąć, nim
naprawdę będziesz dorosłym mężczyzną. Rozumiemy się?
Michaił pokiwał głową całkowicie tego świadomy.
- Mamo...
Raija zatrzymała się. Misza rozłożył ramiona, które wydawały się jakby za długie i
uśmiechnął się tak samo jak ona.
- Wiesz... - powiedział z ociąganiem. - Podziwiam cię za to, że troszczysz się o
innych. Co prawda czasem się złoszczę, bo mi się zdaje, że bardziej zajmujesz się obcymi niż
najbliższymi, ale przeważnie jestem z ciebie dumny. Chcę, żebyś o tym wiedziała. Nie
przeszkadza mi obecność tej kobiety. Jest co prawda jakaś dziwna, ale wiem, że ciebie
potrzebuje. Zamilkł. Ale to, co powiedział, bardzo Raiję uradowało. Czuła, że może być
dumna ze swojego syna, który potrafi dostrzec coś więcej niż tylko czubek własnego nosa.
6
Jewgienij przechadzał się po podwórku z rękami w kieszeniach.
- Nie mogę znieść jej spojrzenia - wyjaśnił Raiji, odwrócił się i skierował się ku rzece.
Zawsze ciągnęło go do wody.
Nie zapytał nawet żony, o czym rozmawiała z Misza.
Raija weszła do chaty sama.
Przy kuchennym stole zobaczyła Karolinę Weimer opartą o blat. Jej ciałem wstrząsały
drgawki.
Raija poczuła nagle, że znalazła się w jakimś obcym, nierzeczywistym świecie, mimo
ż
e stała we własnej kuchni.
Przytulne, wymalowane na niebiesko pomieszczenie uważała za serce domu i lubiła
szczególnie. Na belkach u powały, ociosanych ostrzem siekiery, odznaczały się słoje
przypominające żyły w ludzkim ciele.
Kuchnia, miejsce, gdzie gotuje się i spożywa strawę. Gdzie przetwarza się to
wszystko, co potrzebne jest, by żyć.
W poryty blat stołu wsiąkła krew. Wypełniła liczne rysy pozostawione przez ostrze
noża używanego do zwykłych, codziennych prac.
Raija chwyciła nóż i z nienawiścią rzuciła go na podłogę, jak najdalej od siebie.
Czym prędzej położyła Karolinę na ławie, złapała to, co miała pod ręką, fartuch i
chustkę, i owinęła krwawiące nadgarstki młodej kobiety. W przejrzystych oczach dostrzegła
niemą pogardę, bezdenną rozpacz i pogrzebane nadzieje. Raiji zrobiło się słabo, gdy patrzyła
na czerwone ślady po ostrzu noża, dowód desperackiego czynu. Przez chwilę zdawało jej się,
ż
e czas przestał płynąć, a ona unosi się w powietrzu wśród obłoków.
Płacząc ze złości i rozczarowania, zaciskała dłonie na nadgarstkach Karoliny.
Potrzebuję pomocy, przemknęło jej przez myśl, widząc, jak prowizoryczne opatrunki
szybko nasiąkają krwią. Sama nie dam rady przeciwstawić się śmierci!
Rozejrzała się wokół przerażona.
Natalia spała. W piecu, do którego dawno nie podkładano drewna, ledwie żarzył się
ogień.
Raija krzyknęła tak głośno, że zadrżały szyby w oknach.
Rozległo się trzaśniecie drzwi, ale kiedy odwróciła głowę, zobaczyła, że są zamknięte.
Zmrużyła oczy. Uświadomiła sobie, że Jewgienij nie mógłby w tak krótkiej chwili dobiec tu
znad rzeki, Misza też nie. Zresztą nie wiadomo, czy w ogóle usłyszeli jej wołanie.
Poczuła lekki uścisk w ramię.
Była pewna, że się nie myli. Wiedziała, że nie jest sama, i napełniło ją to spokojem.
Bez lęku odwróciła głowę.
Ujrzała mężczyznę o czarnych, potarganych przez wiatr włosach. W szerokiej, miłej
twarzy błysnęły wąskie oczy z miodowobrązowymi plamkami wokół czarnych źrenic.
Zwróciła uwagę na proste brwi i usta wyrażające zdecydowanie.
Poczuła na swych ramionach jego silne dłonie.
Nie byli sobie obcy. Znała dobrze ten dotyk.
Przybysz wskazał ruchem głowy Karolinę. Nic nie powiedział, ale Raija zrozumiała,
ż
e chce jej pomóc. Spłynął na nią spokój i poczucie bezpieczeństwa.
Kiedy Jewgienij z Michaiłem wpadli do kuchni, zobaczyli leżącą na ławie Karolinę i
Raiję, która klęczała obok i ściskając dłońmi nadgarstki młodej Norweżki, trzymała jej ręce
uniesione nad klatką piersiową.
Karolina była nieprzytomna.
Raija odbywała swą niezwykłą podróż.
W drzwiach do alkierza stała Natalia. Patrzyła szeroko otwartymi oczami, ale nie była
przestraszona. Kiedy Michaił wziął ją na ręce, złapała go za szyję i przytuliła się policzkiem
do jego twarzy.
- Miły pan - powiedziała zaspana.
- Gdzie? - spytał Michaił.
- Z mamą - odparła. Michaił poczuł dreszcze. Bał się spojrzeć w stronę Raiji. Cieszył
się, że musi zanieść Natalię z powrotem do łóżka.
- Jedź po Antonię! - usłyszał polecenie ojca. - I sprowadź doktora! Ja nie mogę ich tak
zostawić. Nie odejdę od mamy. Ktoś musi przy niej być...
- Może już jest - rzucił Michaił. Ojciec spojrzał na niego ostro, ale nic nie
odpowiedział.
- Pośpiesz się! - zakomenderował po chwili, unikając wzroku syna.
Michaił pognał do Archangielska, jakby sam diabeł deptał mu po piętach.
- Nie wiem, co ją uratowało - orzekł lekarz, zwracając się z powagą do Jewgienija.
Zbadał Karolinę Weimer, która wprawdzie nie odzyskała jeszcze przytomności, ale
nic już nie zagrażało jej życiu.
- Pańskiej żonie jednak nie potrafię pomóc - powiedział otwarcie, gdy wyszli do
kuchni. - Nie wiem, co się z nią dzieje.
- Przejdzie jej - odparł krótko Jewgienij, patrząc gdzieś w bok.
Lekarz nie dociekał szczegółów. Wiedział, że o żonie armatora Bykowa krążą różne
opowieści, portowa biedota śpiewa nawet o niej piosenki, ale nigdy nie wsłuchiwał się
dokładnie w ich słowa.
Teraz zrozumiał jednak, że tę kobietę nie bez powodu otacza legenda.
Był rozsądnym człowiekiem. Może gdyby dociekał prawdy, otrzymałby odpowiedź,
wolał jednak nie pytać, żeby nie burzyć swojego spokoju. Nie chciał narażać się na
konieczność formułowania sądów.
To, co zobaczył, wolał nazwać cudem i łaską opatrzności, uznając, że niebezpiecznie
byłoby myśleć inaczej.
Zostawił rannej kobiecie lekarstwa na wzmocnienie. Nie był pewien, czy w ogóle są
potrzebne, ale nie powiedział tego na głos.
Do Archangielska odwiózł go syn armatora. Nie zamienili jednak w drodze powrotnej
wielu słów.
- Misza twierdzi, że Natalia opowiada o jakimś panu!
Antonia ze skrzyżowanymi na piersi rękoma oparła się o futrynę i nie spuszczając z
wzroku z Jewgienija, czekała na odpowiedź.
- To prawda - potwierdził. - Stałem nad rzeką, gdy usłyszałem wołanie Raiji. Biegiem
rzuciłem się jej na pomoc. Misza był w stajni. Zdążył więc dobiec do chaty przede mną, ale to
ja wpadłem pierwszy do środka. Karolina leżała na ławie, a Raija klęczała obok na podłodze.
Na chwilę zamilkł i pokręcił głową.
- Natalia stała boso w tym samym miejscu, gdzie ty teraz. Oczy miała szeroko otwarte
i uśmiechała się. Nie była ani trochę przestraszona. Kiedy sobie o tym przypomnę,
przechodzą mnie ciarki.
- Nie zdawała sobie sprawy z tego, co się stało - wtrąciła Antonia.
Jewgienij potrząsnął głową i wykrzywił kąciki ust.
- Chciałbym w to wierzyć - odparł zamyślony. - Strasznie się boję, Tonią Możesz
sobie powątpiewać, ale ja wiem swoje. Mała sprawiała wrażenie, jakby doskonale wiedziała,
co się dzieje. Nie mów mi, że Natalia nie ma jeszcze dwóch lat. Widziałem ją. Miała taką
minę, jakby była święcie przekonana, że wszystko się dobrze skończy. Jakby tak ufała temu...
Misza opowiada, że Natalia rozmawia z jakimś wymyślonym panem z morza.
- Olga w jej wieku też miała przyjaciół, których tylko ona widziała. To normalne u
dzieci - odparła Antonia ze spokojem.
Jewgienij pokręcił głową zniecierpliwiony.
- Wiem o tym! - przerwał jej. - Ale Misza mówi, że ona z nim rozmawia. Twierdzi, że
ten pan jest w morza.
Popatrzył przeciągle na Antonię i wyznał:
- Raija bardzo kochała pewnego mężczyznę. To była jej pierwsza miłość. Pierwsza i z
tego, co wiem, największa. Łączyła ich osobliwa, trudna do wytłumaczenia więź, której nikt,
kto ich znał, nie podawał w wątpliwość. On pomógł nam uratować Raiję przed stosem. Dzięki
zbiegowi okoliczności, na pozór niemożliwych, Raiji udało się uciec. Przez jakiś czas żyli
razem, ale potem, gdy wrócili na wybrzeże, on został zastrzelony. Kula przeznaczona była dla
niej, ale on zasłonił ją własnym ciałem.
- To na jego cześć wybrałeś imię dla syna - domyśliła się Antonia, starając odsunąć od
siebie wzruszenie.
Wolałaby o tym nie wiedzieć. Opowiadając jej prawdę, Jewgienij czynił ją
współwinną i zmuszał do milczenia.
Oczywiście, że nie powtórzy tego nikomu, ale wiele ją kosztowało ukrywanie prawdy
przed Raiją. Poza tym nie była pewna, czy przez takie postępowanie nie zadają Raiji
cierpienia.
- Po co go wspominasz? Przecież on nie żyje, prawda?
- A sądzisz, że tu, w tej izbie, stał dzisiaj żywy człowiek? Myślisz, że Natalia widzi w
wodzie człowieka z krwi i kości?
- Ja myślę, że Natalia widzi kogoś, kogo sobie sama wymyśliła - odparła Antonia. -
Nie wierzę w duchy, Jewgieniju. Przywykłam do tego, że Raija - Raisa podróżuje. Nie
rozumiem tego, ale akceptuję. Nigdy nie uwierzę jednak, że umarli wracają do naszego
ś
wiata. Nie potrafię, Jewgieniju.
- Mikkal nie ma grobu - powiedział Jewgienij cicho. - Przyjaciele chcieli go pochować
w jego rodzinnych stronach, w głębi lądu na bezkresnej równinie. Ale łódź, którą płynęli,
rozbiła się i poszła na dno razem z ciałem Mikkala. Morze stało się jego grobem, Toniu.
Rozumiesz więc chyba, dlaczego właśnie o nim myślę. Dlaczego strach ściska mi serce.
- Przesadzasz - odrzekła Antonia pewnym głosem, nie dając po sobie poznać, że
trochę ją zaraził swym niepokojem.
Tym razem Olga wypatrzyła Michaiła. Czekała na niego i przybiegła, gdy tylko się
pojawił. Nie musiał więc czuć się zakłopotany.
- Mogę jechać do was? Tata mi pozwolił - zawołała i wskoczyła na wóz, nim zdążył
cokolwiek odpowiedzieć.
Było mu wszystko jedno.
- Będzie żyła - powiedział z dorosłą powagą, bo czuł się tak, jakby od dzisiejszego
ranka przybyło mu lat.
Poradził sobie z odpowiedzialnym zadaniem, mimo że serce przepełniał mu strach.
Sprowadził i odwiózł doktora.
- Jak to się mogło stać? - dziwiła się Olga. Michaił spojrzał w jej błyszczące, żądne
sensacji oczy i poczuł się nieswojo. Po raz kolejny uświadomił sobie, że tragedie budzą w
ludziach oprócz smutku także ciekawość.
Dostrzegł to najpierw u siebie, a teraz to samo zauważył u Olgi. Z jednej strony
okropne było się przekonać, że przyjaciółka nie różni się od innych, z drugiej zaś pocieszyło
go, że on sam nie jest najgorszy. Ale nie wstydził się przez to ani trochę mniej.
- Ktoś przecież mógł ją powstrzymać! - upierała się przy swoim Olga, przekonana o
swojej racji.
- Mnie nie było w pobliżu - przerwał jej. - Wybrałem się na konną przejażdżkę.
- A Raija - Raisa? A Jewgienij? Michaił oblał się rumieńcem i popędził biednego
konia. Znów przypomniały mu się te odgłosy. Prześladowały go natrętne obrazy. Najchętniej
zamknąłby oczy, ale nie mógł, przecież powoził.
Po rozmowie z mamą zmienił trochę swój stosunek do tego, co rodzice robili tam we
dwoje. Mama potrafiła szczerze wyjaśnić nawet najtrudniejsze sprawy. Ale potem, kiedy
weszli do chaty, znów wszystko wydało mu się obrzydliwe i wstrętne.
- Oni w tym czasie kochali się w stajni - rzekł bezlitośnie, patrząc przed siebie.
Za nic w świecie nie mógłby w tej chwili spojrzeć na Olgę.
- Nakryłeś ich? - zachichotała. Michaił zerknął na nią spode łba.
- Nakryłeś ich? - powtórzyła. Okropna dziewczyna! Trudno z nią wytrzymać!
Chyba nie sądzi, że będzie jej odpowiadać na takie pytania?
- Widziałeś ich? - drążyła.
- Słyszałem - wyznał.
Olga zaśmiała się i odrzuciła głowę do tyłu. Podpatrzyła ten gest u jego matki.
Zdenerwowało go to i omal nie rzucił się na nią, byleby przestała ruszać głową, pozwalając
włosom falować na wietrze. Tylko jego mama ma do tego prawo. Teraz jednak o niej też nie
chce myśleć.
- Boję się o Natalię - wyrwało mu się.
Właściwie chciał to zachować w tajemnicy, w każdym razie przed Olgą, bo mamie
może by powiedział. Zły był na samego siebie, że się wygadał.
- A to dlaczego? - zainteresowała się Olga, nadal chichocząc. - Chyba przesadzasz,
Misza. Cóż może grozić małej Natalii?
- Nie chodzi o to, że coś jej zagraża. Raczej o to, co się z nią dzieje! Wydaje mi się, że
w naszej rodzinie nie tylko mama ma wyjątkowe zdolności. Natalia też nie jest zupełnie
zwyczajna. Ona widzi mężczyznę w morzu. Rozmawia z nim. Siedziałem przy niej na kei.
Nikogo tam nie było, a ona paplała w najlepsze.
- Dzieci mają bujną wyobraźnię - prychnęła Olga i zamilkła nagle, pochłonięta myślą,
na którą naprowadził ją Michaił.
- Ona widziała tego mężczyznę dziś w domu, jak stał koło mamy - ciągnął Misza.
- Może ją źle zrozumiałeś? Michaił pokręcił głową.
- Wiem, co mówiła. Rozumiem moją młodszą siostrę lepiej niż inni. Zresztą ona mówi
wyjątkowo wyraźnie. Chyba nie zaprzeczysz, że mama ma ponadnaturalne zdolności. Myślę,
ż
e Natalia odziedziczyła je po niej. Boję się, bo uważam, że to nic dobrego dla takiego
małego dziecka.
Olga przyjęła milczeniem jego słowa, ale po chwili odezwała się niepewnie:
- Kiedy Jewgienij przybiegł po Raiję - Raisę, żeby sprowadzić ją do rodzącej
Karoliny, Natalia powiedziała „dziecko w morzu”. Paplała o tym panu, którego widziała w
wodzie, i nagle, zupełnie bez związku, powiedziała: „dziecko w morzu”. A przecież wtedy
jeszcze nikt nie wiedział, że ojciec każe wyrzucić ciało zmarłego synka za burtę.
Olga plątała się w słowach, a w jej głosie pobrzmiewał lęk. Przysunęła się bliżej
Michaiła, a on napotkał jej spojrzenie i zauważył czający się w jej oczach strach. Bała się
chyba tak samo jak on, mimo że była o rok starsza. Domyślił się, że nie odważyłaby się mu o
tym powiedzieć, gdyby on pierwszy nie wyraził swojego niepokoju.
Kiedy ujrzeli wyłaniające się w oddali zabudowania, Michaił przestał popędzać konia.
Z niechęcią myślał o powrocie do domu.
- Skąd Natalia mogła wiedzieć? - zapytała Olga.
- Nie mam pojęcia - odrzekł. - I to mnie napawa lękiem.
- Czy twoi rodzice czegoś się domyślają? Pokręcił głową.
- Mówiłem tacie o rozmowach Natalii z niewidzialnym panem. Zresztą on też ją
słyszał. Nie wspomniałem mu jednak o swoich podejrzeniach. Przecież ma swój rozum.
- Myślisz, że oni uznaliby nas za niemądrych, gdybyśmy im zwrócili na to uwagę?
- Może, ale przywykliśmy już do tego - dodał dorośle.
- Chyba nie możemy im tego powiedzieć - stwierdziła.
Przyznał jej rację i dodał:
- Będę miał na oku Natalię. Muszę jej pilnować. Przecież to moja siostra.
Kiedy weszli do stajni, żeby zaprowadzić konia, Olga zachichotała, rozglądając się
dookoła. Zachowywała się tak, jakby szukała jakichś śladów.
Michaił, zrezygnowany, wskazał jej ruchem głowy na stryszek.
Wspięła się po drabinie i wetknąwszy głowę do pomieszczenia na górce, zaśmiała się.
- Nic tu nie widać - zawołała rozbawiona. Michaiła denerwowało jej zachowanie.
Krzątał się przy koniu dłużej, niż to było konieczne, a potem zajrzał jeszcze do innych.
Każdego poklepał i zagadnął. Olga tymczasem zniknęła w czeluściach stryszku. Po chwili
wyjrzała i zaczęła go drażnić.
- Przyznaj się, nie masz odwagi tu wejść!
- Nie, po prostu nie chcę! - odpowiedział, co Olga przyjęła gromkim śmiechem.
Zdenerwowała go. Nie chciał tam wchodzić i już! Za nic w świecie nie da się
namówić!
Wyszedł ze stajni i usiadł na progu, czekając na Olgę. Nie zamierzał wspominać
więcej o tym, o czym rozmawiali po drodze z miasta.
- Chcesz iść do domu? - zapytała.
- Nie chcę, ale muszę - przyznał szczerze. Podała mu rękę, żeby pomóc mu wstać.
Zaraz jednak cofnęła dłoń jak oparzona.
Misza zachowywał się jakby nigdy nic. W każdym razie nie zarumienił się. Zerknął
ukradkiem na Olgę, ale i na jej twarzy nie dostrzegł rumieńców.
Dziwne! Z pozoru wyglądała tak jak zwykle, a mimo to między nimi wszystko się
zmieniło. Michaił nie mógł tego pojąć.
Nagle znów jego głowa napełniła się myślami, które wprawiały go w zakłopotanie.
Jej oczom ukazał się cudowny krajobraz. Otwarta, soczysto zielona przestrzeń
pofałdowana wzgórkami ciągnęła się aż po horyzont. Błękit nieba raził w oczy. Pomyślała, że
nie należy zbyt długo zadzierać głowy i wpatrywać się w bezmiar niebiańskiego oceanu, by
się w nim nie utopić, choć taka perspektywa wydawała się bardzo kusząca.
To miejsce było absolutnie doskonałe.
Niemal czuło się łagodne tchnienie cudownej krainy, a delikatne muskanie wiatru
przypominało najczulszą pieszczotę.
Słońce, złote niczym dojrzałe moroszki, zsyłało ciepło i lśniące promienie na tę
arkadię: na rośliny, zwierzęta i ludzi. Tylko nieliczne lekkie obłoczki sunące po niebie rzucały
raz po raz cień.
Błogosławiona kraina, zaludniona przez umiłowanych przez Stwórcę mieszkańców,
którzy otrzymali w darze ten raj. Bezkresne, zielone pastwiska opromienione miłością.
Jej oczy wypatrzyły przejrzystą, błękitną wodę, zwierciadło owej krainy
szczęśliwości, które pożyczało od nieba swą barwę. Ukochane przez słońce, rozrzucające w
nim złote iskry.
Nieoczekiwanie też doleciały ją głosy, które wcale nie wydały się jej obce. Usłyszała
ś
piew ptaków. Niektóre zawodziły żałośnie, inne zanosiły się radosnym trelem. Jedne nuciły
sobie od niechcenia, a inne z maleńkich gardeł dobywały kunsztownych dźwięków,
wyśpiewując pod niebiosa pieśń życia. Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że zna nazwy
skrzydlatych stworzeń, które zanoszą się wesołym świergotem, jakby ją witały. Każdego
ptaka potrafiła rozpoznać po śpiewie.
W oddali, tam gdzie wzgórze zlewało się z niebem, mignęło jej stado reniferów.
Zmrużyła oczy i rozpoznała zwierzęta iskrzące z daleka bielą niczym śnieg w pogodny,
mroźny dzień. Na jasnym tle odbijały się gęste, ciemne poroża podobne do nagich gałęzi.
Stała cicho, przymknęła oczy i nasłuchiwała, całą sobą chłonąc wrażenia.
Wciągnęła w nozdrza woń tej krainy i rozpoznała znajomy zapach wrzosów, zarośli,
charakterystyczny zapach bagien i pastwisk. Rozpoznała głosy ptaków, szelest skradającego
się lisa, tupot kopyt reniferów i ich pomruki dobywające się gdzieś głęboko z gardeł.
Doleciały ją też odgłosy rozmowy. I chociaż słowa brzmiały jakoś inaczej, rozumiała je.
Otworzyła oczy i ujrzała znajomy widok. Z rozstawionych w krąg spiczastych
namiotów unosiły się ku niebu smużki dymu. Widziała już takie miejsca, ale to wydało się jej
jeszcze piękniejsze i doskonalsze. To był raj.
Czy wolno stąpać po tym zielonym kobiercu? Czy mam do tego prawo? Ostrożnie
zrobiła parę kroków. Tak jak przypuszczała, poczuła pod stopami miękki mech, a nie jakiś
ugór. Z soczystej zieleni wystawały liliowe wrzosy.
Zakręciło jej się w głowie. Zapragnęła zawirować w tańcu, pobiec boso przed siebie.
- Zdejmij buty - usłyszała znajomy głos. Równie znajomy jak otaczający ją krajobraz,
który musiała kochać ponad wszystko na długo wcześniej, nim ujrzała tę krainę.
Obok niej stał mężczyzna. Jego czarne włosy potargał wiatr. Miał na sobie spodnie ze
skóry i skórzaną kurtkę założoną na nagi tors. Przez ramię przewiesił arkan.
Raija mimowolnie zakryła twarz. Opuszkami palców wyczuła siateczkę zmarszczek.
Wygładziła włosy. Chciała się odwrócić, żeby mężczyzna nie oglądał jej w takim stanie.
Był taki młody.
- Jesteś piękna - powiedział i uśmiechnął się. Kanciasta twarz nabrała ciepła. W
wąskich oczach odbijało się słońce, a proste brwi zdawały się tak czarne, jakby były
pomalowane węglem.
Był taki młody i taki urodziwy. Wolny.
Zrozumiała, że go kocha, a właściwie że kochała, zanim go tu zobaczyła. Zawsze go
kochała.
- Ciągle jesteś piękna, Mały Kruku - stwierdził z czułością, ale nie dotykał jej. Ona zaś
nie zdobyła się na to, by wyciągnąć dłoń i pogładzić palcami umiłowaną twarz. - Dla mnie
zawsze byłaś piękna i taka już pozostaniesz.
Raija zdjęła buty, ale nie chciała ich trzymać w ręce. Miała ochotę pobiec przed siebie.
Stała jednak, nie chcąc go zostawić.
- Pragnąłem ci tylko pokazać to miejsce - rzekł, unosząc rękę, jakby oprowadzał ją po
swoim królestwie. - Tak wygląda wieczność, pełnia doskonałości. Chciałem, żebyś to
zobaczyła. Będę tu na ciebie czekał. Niczego się nie lękaj. Nie ma tu cierpienia. Tylko to, co
widzisz. Pamiętaj, że tu na ciebie będę czekał.
Popatrzył na nią przeciągle. Patrzył i patrzył, a potem pobiegł...
- Zanim się obudziłaś, zrzuciłaś z nóg buty - powiedział Jewgienij, uśmiechając się do
Raiji.
Przemawiał wesoło, jakby się z nią droczył. Raija pamiętała. Pamiętała, skąd
przybywa. Przypomniawszy sobie mężczyznę stamtąd, poczuła dreszcze.
- Co z Karoliną? - spytała chrapliwie.
- Żyje - odparł Jewgienij. - Udzielono jej pomocy. Raija kiwnęła głową, ale nie mogła
o tym mówić. Tym razem jednak pamiętała, skąd wraca. Przypomniała sobie też, że ta kraina
opromieniona słońcem nazywa się Saivo.
7
Postanowili podjąć rozmowę. Opowiedzieli Raiji wszystko szczerze, tak by mogła
sama zobaczyć to ich oczami.
Michaił stał obok Jewgienija zakłopotany, wyjawiając to, co wcześniej powiedział
Antonii, ojcu, Oldze. Jewgienij zaś powiedział o tej chwili, kiedy zaspana Natalia, stojąc w
drzwiach, mówiła o miłym panu.
Olga nie odzywała się, ale Raija zauważyła, że posyłają sobie z Misza ukradkiem
porozumiewawcze spojrzenia.
Nie rozumiała, o co im chodzi, co wspólnie ukrywają. Tej nocy połączyła ich jakaś
tajemnica. Coś się musiało wydarzyć między nimi po jej rozmowie z Misza w stajni.
- Nic nie czułaś? - pytał Jewgienij Raiję, dotykając jej kolan i wpatrując się w nią
intensywnie.
Odniosła wrażenie, że jej silny mąż się boi, i poruszyło to w niej czułe struny. Był taki
opiekuńczy, chciał jej dobra. Ale nigdy by nie zrozumiał. Nie zdawał sobie sprawy, jaką
mocą została obdarzona.
Antonia podeszła o krok bliżej. Antonia była niebezpieczna, zbyt dobrze znała Raiję,
może nawet lepiej niż ona samą siebie.
- Nic nie widziałaś? - zapytała przyjaciółka. Tak, Antonia była najgroźniejsza, bo
potrafiła poznać, kiedy Raija udaje. Jewgienij nigdy się nie domyślał, kiedy kłamała.
Raija w milczeniu patrzyła na Antonię, a potem długo nie spuszczała wzroku z
Jewgienija. Spojrzała też na swojego syna i na córkę Antonii. Oni wszyscy byli jej
najbliższymi, tworzyli wspólnie rodzinę.
Ale istniały jeszcze inne więzy.
Znów przypomniała jej się twarz młodego mężczyzny. Teraz, w otoczeniu
najbliższych, uświadomiła sobie, jak egzotycznie wyglądał. Zrozumiała, że należał do obcego
ludu. Nie pochodził z tych stron.
On pochodził zza skały blokującej jej pamięć. Już wcześniej jego twarz mignęła jej
parę razy we śnie. Majacząc jakby we mgle, niknęła wciąż w mroku, tak że nigdy nie udało
się Raiji przyjrzeć dokładnie jego rysom.
Dopiero teraz.
Kiedy wszystko w niej wołało o pomoc, pojawił się on. Dotknął jej ramion. Wydawał
się taki rzeczywisty, choć rozsądek podpowiadał jej coś zupełnie przeciwnego.
Teraz już wie.
On istniał za tą skałą. Pogrążony w mroku. Był częścią jej życia. Miała pewność, że
się nie myli. Wprawdzie we śnie nie mówił, że ją kocha, a jednak tak właśnie było. W
niczyich oczach nie widziała tyle miłości.
Odniosła wrażenie, że pod wpływem jego spojrzenia kruszeje skała odgradzająca ją od
przeszłości.
Nie wiedziała jednak, czy jest dość silna, by wyjść na spotkanie minionego. By
dowiedzieć się prawdy.
I żyć potem dalej jakby nic się nie stało.
Kochała go, to pewne. Jak mogłaby go nie kochać?
- Nic nie pamiętam - odpowiedziała wreszcie, wytrzymując spojrzenia zebranych
wokół niej osób.
Nie uchyliła się nawet przed wzrokiem Toni, która długo nie spuszczała z niej oka.
- Nikogo nie widziałam - powtórzyła bez zmrużenia oka, odwracając się do
Jewgienija.
W ciszy dało się wyczuć ulgę. Tylko Antonia uniosła lekko brew, najwyraźniej
powątpiewając w słowa Raiji, ale nie drążyła tego tematu.
Raija tymczasem ciągle tkwiła w mroku nocy, która miała się ku końcowi. Rozmyślała
o pieszczotliwym przydomku, którym zwrócił się do niej mężczyzna. Nikomu z tu obecnych
nie wpadłoby do głowy, żeby nazwać ją Małym Krukiem.
Ten mężczyzna musiał ją znać od dawna, kto wie, czy nie od czasu, gdy była
dzieckiem.
Gdyby wyłonił się z mroków jej pamięci, może by się dało rozwikłać tę zagadkę, a
skała oddzielająca ją od przeszłości rozprysnęłaby się w drobny mak. Nie wiedziała jednak,
czy zniosłaby ciężar prawdy. Czy potrafiłaby żyć, poznawszy tajemnice z przeszłości, która
najwyraźniej kryła w sobie więcej niespodzianek, niż Raija przypuszczała. Może lepiej nie
pamiętać tego, co się kiedyś zdarzyło?
Może lepiej nie wracać do korzeni?
Kto wie, czy to nowe życie nie jest dla niej łaską, wybawieniem?
Nie umiała sobie na to odpowiedzieć.
Teraz chciała tylko spać. Spać i śnić, wierząc, że w którymś ze snów odnajdzie znowu
jego.
Lekarz przyjechał sprawdzić, jak czuje się Karolina. Starał się zachować obojętność,
ale z trudem krył zdumienie. Młoda kobieta bowiem została wyleczona w niezrozumiały
sposób.
Nie zapytał Raiji, jak tego dokonała, choć był pewien, że musiała użyć jakichś
nadzwyczajnych zdolności.
- Pomogło to lekarstwo, które pan zostawił, doktorze - powiedziała Raija.
Ona także nauczyła się udawać. Nie lubiła tego, ale przekonała się, że czasami więcej
można osiągnąć, jeśli człowiek postępuje według ustalonych reguł. Miała tylko nadzieję, że
doktor nie zajrzy do słoiczka na półce przy drzwiach. Od razu poznałby, że lekarstwo stoi
nietknięte.
Lekarz nic nie odrzekł, ale zbierając się do wyjścia, zapytał:
- Dlaczego nie robi pani tego częściej? Raija zwlekała z odpowiedzią. Nie miała
ochoty o tym rozmawiać, ale nie wypadało lekceważyć medyka.
- Nie ja o tym decyduję - odezwała się po chwili milczenia. - Po prostu czasami
otrzymuję dar, który muszę wykorzystać. Ale nie chciałabym, żeby coś takiego przytrafiało
mi się pięć razy dziennie.
Popatrzyła na lekarza z powagą i dodała:
- Za każdym razem czuję się tak, jakbym oddawała cząstkę siebie. Gdybym to robiła
częściej, pewnie szybko dokonałabym żywota.
Popatrzył na nią przeciągle. Widział, że ma do czynienia z kobietą wyjątkową.
- Może kiedyś kobiety takie jak wy, Bykowa, uczynią świat lepszym - rzekł z
przekonaniem.
- Kiedyś może tak, ale ja żyję teraz - odparła ze smutkiem.
Pokiwał głową i wyszedł. W drodze powrotnej do miasta zastanawiał się, jaki byłby
ś
wiat, gdyby zaroiło się od kobiet jej pokroju.
Ale choć myślał intensywnie, nie potrafił sobie tego wyobrazić.
- Co mówił o mnie? Pewnie mnie potępia?
Raija aż się wzdrygnęła, usłyszawszy nieoczekiwanie głos Karoliny Weimer.
Przywykła już bowiem do jej milczenia.
Usiadła na brzegu łóżka i pogłaskała młodą kobietę po włosach. Poprawiła niesforny
kosmyk równie naturalnie, jakby poprawiała włosy Natalii czy Michaiłowi. Pokochała to
dziewczę.
- Może potępia, nie wiem. Nie wspomniał nic o tym.
- A ty?
- Jak bym mogła? - Raija pokręciła głową. - Bardzo mnie zasmuciło, że próbowałaś
sobie odebrać życie, ale cię nie potępiam. Raczej staram się zrozumieć.
- Powinniście mi byli pozwolić umrzeć - rzekła Karolina ze smutkiem.
Nie roztkliwiała się nad sobą ani nie próbowała żebrać o współczucie. Mówiła
szczerze.
Raija zwróciła uwagę na jedno: Karolina mówiła w liczbie mnogiej.
- Kim był ten mężczyzna? - zapytała Norweżka.
- Który? Raija usłyszała strach w swoim głosie.
- Nie widziałam go tu wcześniej - ciągnęła Karolina. - Trzymał dłonie na twoich
ramionach. Miał czarne włosy i takie dziwne oczy. Ubrany też był jakoś inaczej. Podobnie
ubierają się Lapończycy górscy w naszych stronach. Latem, kiedy pędzą renifery, mają na
sobie takie stroje. Byliśmy kiedyś oglądać ich obozowiska w dolinie Troms, niedaleko
Tromso. Ale tu w Rosji chyba nie spotyka się Lapończyków?
Karolina nawet nie miała pojęcia, jak ważne było to, co powiedziała. Raija poczuła się
tak, jakby otrzymała w prezencie nowe, brakujące elementy obrazu przeszłości, i przeszły ją
dreszcze.
Ukryła starannie w sercu zasłyszane słowa. Kiedyś powstanie z nich historia jej życia,
począwszy od nieznanych, przesłoniętych czarną skałą korzeni.
Raija trzymała chłodne dłonie Karoliny i leciutko gładząc bandaże, odpowiedziała:
- Nie wiem. On nie był rzeczywisty. Nie zaprzeczam, że coś czułam, kogoś może
widziałam, ale nie wiem, kto to był.
Karolina rozszerzyła oczy, na chwilę zapominając o sobie.
- Jak to nierzeczywisty! - zdumiała się. - Przecież go widziałam! Stał za tobą i trzymał
cię za ramiona. Patrzył na ciebie, na mnie. On ci pomógł!
Raija pokiwała głową ze słowami:
- Tak, a jednak nie był to człowiek z krwi i kości. Przydarzają mi się czasem takie
dziwne rzeczy. Tylko dlatego udało mi się dwukrotnie uratować ci życie. Tym razem jednak
potrzebowałam pomocy. I pomoc nadeszła.
Karolina przełknęła ciężko ślinę. Po tak długim okresie milczenia dziwnie się czuła,
rozmawiając.
- Był bardzo urodziwy - powiedziała po chwili i uśmiechnęła się lekko. - Może to jakiś
anioł? Chociaż anioły chyba nie noszą ubrań ze skóry. Poza tym nie miał skrzydeł. Ale był
taki piękny! Emanowała z niego siła i wolność.
Raija uśmiechnęła się. Wszystko się zgadzało. Ukazała się im ta sama postać.
Przeraziło ją tylko, że i Natalia widziała zjawę.
- Pomyśl sobie, że to był sen - powiedziała. - Lepiej nie roztrząsajmy dłużej, kto nas
odwiedził. I tak się tego nigdy nie dowiemy. Po prostu uznajmy, że przyśnił ci się mężczyzna,
który tak jak i ja, Karolino, nie chciał, żebyś umarła. Twoje życie to cenny dar, to świętość.
- A życie mojego dziecka nie było dość cenne?
- Mnie się zdaje, że twój synek był maleńkim aniołkiem - odrzekła Raija, uśmiechając
się łagodnie.
- Jesteś pewna, że on naprawdę nie żyje? Może Lorentz tylko mi go odebrał?
Widziałaś, że dziecko było martwe?
- Twoje dziecko nie żyje - powtórzyła z naciskiem Raija.
Karolina długo jej się przyglądała, zwilżając językiem spierzchnięte wargi.
- Słyszałam rozmowy - rzekła w końcu. - Nie spałam bez przerwy i nie przez cały czas
płakałam. Z dzieckiem coś było nie tak, prawda? Nie było zdrowe, dlatego mi go nie
pokazano? Ktoś mówił, że dobrze, iż umarło. Rozumiem teraz, dlaczego Lorentz chętnie się
mnie pozbył. Nie chce mieć kalekich synów. Z tego też powodu moje dziecko nie ma praw-
dziwego grobu.
- Skoro wiesz, czemu pytasz? - odparła Raija. - Sama prosiłam twojego męża, żeby
oszczędził ci prawdy. Bałam się, że się załamiesz.
- Wolałabym dowiedzieć się prawdy od niego, niż słyszeć za plecami tłumione szepty.
Urwała i leżała cicho. Zamknąwszy oczy, odgrodziła się od Raiji. Znów pogrążyła się
we własnym świecie, do którego nie dopuszczała nikogo.
Raija siedziała przy Karolinie, póki ta nie zasnęła.
Misza bawił się z Natalią na podwórzu. Bez proszenia został w domu. Właściwie sam
się zadeklarował. Raija podejrzewała co prawda, że to za sprawą Jewgienija, ale przyjemnie
jej było, że tak się o nią troszczą.
Dzieci nie zauważyły, gdy siadła na schodach z robótką w ręku. Musiała czymś zająć
ręce, żeby nie zwariować.
Wciąż na nowo powracały do niej te same wspomnienia. Raija nie mogła tego znieść.
Uporczywe myśli doprowadzały ją do obłędu.
Nawet nie musiała zamykać oczu, aby zobaczyć tego mężczyznę ze snu. Graniczyło to
z szaleństwem. Jak to możliwe, by zawładnęła nią jakaś nierealna postać? Nie powinna na to
pozwolić!
- Jaki jest ten miły pan? - usłyszała cichy głos Miszy, zwracającego się z powagą do
Natalii.
Raija poczuła ukłucie w sercu. Chciała się poderwać i powstrzymać syna. Chciała
krzyknąć, że nie ma prawa wypytywać Natalii. Nie uczyniła jednak nic. Trzymała w dłoniach
kawałek materiału w błękitno - brązową kratkę, z którego szyła spódniczkę z fartuszkiem dla
córeczki, i nie ruszyła się nawet z miejsca.
- Jest taki jak tata?
- Tata? - powtórzyła Natalia jasnym głosikiem, a jej twarzyczka rozpromieniła się.
Uśmiechnęła się serdecznie od ucha do ucha.
- Czy ten pan jest taki duży jak tata? Dziecko pokręciło głową i trzymając palec w bu-
zi, uśmiechało się bez przerwy.
- A może jest mały? - drążył Michaił.
- Nieee! Duuuży! - odparła Natalia i wysoko podniosła rączki, jakby chciała pokazać.
Raija uśmiechnęła się rozbawiona. Niepokój trochę ustąpił. Dla Natalii wszystko było
duże, wszystko, co było większe od niej samej.
- W morzu - paplała mała. - Miły pan w morzu.
- Był tu u nas w domu? - spytał Michaił i przytrzymał Natalię za ręce, gdy chciała się
wyrwać.
Mała wierciła się i złościła. Nie podobała jej się ta zabawa. Nie chciała się dłużej tak
bawić. Miała ochotę pobiegać. Krzyknęła więc wniebogłosy.
Michaił westchnął zrezygnowany i wypuścił ją z rąk. Natalia pokicała dookoła jak
mały zajączek, a jej śmiech unosił się niczym niesiony na skrzydłach motyla.
Misza uśmiechnął się.
Raija zauważyła, że jest zawiedziony, ale i on nie potrafił się gniewać na Natalię. Było
to po prostu niemożliwe.
Natalia zakręciła się w tańcu, a potem przybiegła do Raiji, z radością sobie
podśpiewując:
- Mama, mama, mama...
Raija bez żalu odłożyła robótkę i chwyciła córeczkę w ramiona. Z przyjemnością
przytuliła się do jej miękkiego, pulchnego policzka.
- Kochana mama - westchnęła Natalia uszczęśliwiona i zwinęła się w kłębuszek na
kolanach Raiji, pozwalając się ściskać i całować.
Przyjmowała pieszczoty jak coś najbardziej oczywistego.
Spotykała się na co dzień tylko z miłością. Zresztą zasługiwała na nią.
- Kocham cię, mamusiu - powiedziała. Takie słowa były niczym plaster miodu na
serce Raiji. Pozwalały zapomnieć o chłodzie, zwątpieniu, o strachu.
- Miły pan też kocha mamusię - zaszczebiotała. Raiji zdawało się, że krew zakrzepła
jej w żyłach.
Ponad ciemną główką córeczki napotkała spojrzenie Michaiła. On też słyszał, co
mówiła Natalia, ale tylko zmrużył oczy, udając obojętność i przeczesał palcami włosy, tak
samo jak jego ojciec.
Raiję przeszły dreszcze, choć niebo było pogodne, a nieliczne obłoki nie zakrywały
słonecznej tarczy.
- Kim on jest? - zapytał Michaił po chwili milczenia. Kiedy tak siedział obok na
schodach, wydał jej się niemal dorosły. Gdyby spojrzała na niego pod słońce, ujrzałaby
ciemny zarys męskiej sylwetki.
Choć nie musiała odpowiadać, zapragnęła mu jednak wszystko wyjaśnić. To przecież
jej syn! Ale w tej chwili nie było to możliwe. Nie potrafiła. Zresztą nie była pewna, czy by jej
uwierzył.
- Dlaczego Natalia go widzi? - nie dawał za wygraną Misza.
- Chciałabym znać odpowiedzi na twoje pytania - odparła Raija.
Ś
miech Natalii zabrzmiał niczym wesołe, dźwięczne perełki. Ożywczy niczym
poranna rosa albo łagodny deszczyk.
- Boję się - wyznał Michaił. - Przeraża mnie to.
- Sądzisz, że ja się nie lękam? - spytała Raija. Michaił uścisnął jej dłoń. Miał takie
same ręce jak niegdyś Jewgienij.
Misza przecież jeszcze jest dzieckiem, pomyślała. Nie mogę go obarczać swoimi
problemami i oczekiwać, że będzie mnie pocieszał jak dorosły. Nadal jestem za niego
odpowiedzialna.
Odrzekła więc:
- Zapewne dlatego mnie to spotyka, bo mimo wszystko mam w sobie dość siły, by z
tym żyć. Zresztą kimkolwiek jest ów mężczyzna, to przecież nie robi nam nic złego i nie
zamierza nas skrzywdzić.
Michaił milczał, ale jego oczy wpatrywały się w nią badawczo. Czasami ten jej syn
potrafił być niebezpieczny. Wiele rzeczy nie umykało jego uwagi. Bardzo był pod tym
względem podobny do niej. Kierował się intuicją i wyczuwał nastroje.
Za nic w świecie nie powinien się teraz niczego domyślić, uznała Raija, strzegąc
prawdy.
- Czasami chciałbym, żebyś była zwyczajna, mamo - westchnął Misza. - Ale, niestety,
nie jesteś.
Raija zapragnęła przebić się przez pancerz, jakim się otoczył, i dowiedzieć się, co
dręczy syna. Był taki daleki, obcy. Chciałaby wiedzieć, dokąd tak ucieka myślami. Co
naprawdę o niej sądzi, a czego jej nie mówi.
Michaił przypomniał sobie znów tajemnicę ojca. Bał się w niej pogrążyć. Nie chciał w
tym uczestniczyć, przekonany, że cokolwiek uczyni, zdradzi jedno z rodziców. Tak to
przynajmniej odbierał. Straszne byłoby zawieść mamę.
- Do jesieni wszystko wróci do normy - obiecała Raija, nie do końca pewna, czy
dotrzyma przyrzeczenia. - Postaramy się, żeby Karolina była zupełnie zdrowa, kiedy już
będzie opuszczać nasz dom.
- Nie potrafisz być zwyczajna, mamo - stwierdził Michaił. - Nie uda ci się, nawet
gdybyś się starała!
- Dzieci nie powinny być takie domyślne - uśmiechnęła się Raija. - Nie wzdrygaj się,
Misza, jesteś moim dzieckiem i pozostaniesz nim nawet wtedy, gdy skończysz pięćdziesiąt lat
- dodała, ucinając rozmowę.
Pośpiesznie wstała i wróciła do chaty, gdzie czekało ją gotowanie, zmywanie oraz
mnóstwo innych codziennych zajęć.
Karolina nie spała, ale gdy Raija do niej zajrzała, szybko zamknęła oczy. Raija
domyśliła się, że Karolina także na swój sposób ucieka.
- Mam dla ciebie zupę - powiedziała.
Miska parzyła ją w ręce. Pachniało kusząco mięsem i cebulą, ale dla Karoliny Weimer
pewnie zapach ten był obcy.
Jeśli Lorentz Weimer zamierzał zapewnić swojej żonie warunki, do jakich przywykła,
to zwrócił się do niewłaściwej osoby.
- Dziękuję, nie mam ochoty - odrzekła Karolina cicho, ledwie poruszając wargami.
Wydawała się zupełnie bezbarwna. Przy bladej twarzy nawet włosy wyglądały na
bardziej spłowiałe niż zwykle.
- Jeśli nie będziesz jadła, to zabraknie ci siły nawet na to, żeby mi się sprzeciwić -
rzuciła Raija.
- Naprawdę dziękuję. Nie teraz. Raija nie zmuszała jej. Zaniosła miskę z powrotem do
kuchni. Nie zamierzała jednak szykować dla chorej czegoś innego. Odgrzeje jej zupę, gdy
zgłodnieje. Trudno, musi jeść to co wszyscy.
- Lorentz mnie zostawił - odezwała się Karolina. - On nie wróci.
- Że też opowiadasz takie bzdury! - zdenerwowała się Raija. - Twój mąż popłynął
tylko do Kiem i Onegi, a potem oczywiście wróci. Nie przetrzymałabyś trudów takiego rejsu.
Potrzebujesz opieki. Nie jestem pewna, czy załoga potrafiłaby ci ją zapewnić.
- On się chce mnie pozbyć - upierała się Karolina cienkim głosem. - Nie jestem mu już
potrzebna. Niepotrzebna mu żona, która wydała na świat kalekę. Lorentz chce mieć dużo
synów. Dlatego wziął sobie młodą żonę. Ale po tym, co się stało, stracił wiarę, że urodzę mu
zdrowych potomków. Dlatego chce się mnie pozbyć Wiem o tym!
Raiji przemknęło przez myśl, że Karolinę mogłoby dotknąć większe nieszczęście niż
to, że uwolniłaby się od pozbawionego serca męża, ale nie powiedziała tego na głos.
Zostać samej w świecie Karoliny nie było łatwiejsze, niż żyć z człowiekiem pokroju
Lorentza Weimara. Jedno i drugie było beznadziejne.
- Zabrał mi moje dziecko! Chciałam je przytulić. Nawet mi nie było wolno go
potrzymać przez chwilę.
- Kiedy odzyskałaś przytomność, maleństwo już nie żyło - powiedziała cicho Raija. -
A ty byłaś taka osłabiona.
- Jesteś po jego stronie? Karolina próbowała się podnieść, ale nie miała dość siły.
Opadła na poduszkę niebezpiecznie blada, a zza firanek rzęs popłynęły strumienie łez.
- Chciałam wziąć na ręce moje dziecko, nawet jeśli umarło. Czy to tak trudno pojąć?
Przecież to był mimo wszystko mój syn. Obojętnie, jak wyglądał. To ja go nosiłam w swoim
łonie, był mój. Znałam go. Lorentz nawet nigdy nie przyłożył dłoni do mojego brzucha, żeby
poczuć, jak to maleństwo kopie. Nigdy nie zapytał, czy się rusza. Nigdy nie poprosił, bym mu
opowiedziała, jakie to uczucie. Ale to Lorentz kazał wyrzucić moje dziecko za burtę, zanim
wzięłam je w ramiona. Lorentz nadał mu imię. Lorentz zadecydował! On, który nigdy nie
troszczył się o to, by pokochać to dziecko. On go nie kochał! Nigdy go nie kochał!
Karolina wykrzyczała z siebie gniew i ucichła. Twarz miała nadal bladą, ale już nie
płakała. Znów ogarnęła ją apatia.
- Chciałam przytulić synka, rozumiesz? Potrzymać na rękach. A teraz nie wiem, ani
czy naprawdę istniał, ani czy umarł. Rozpaczam po nim, ale tak naprawdę nie wiem, po kim
rozpaczam. Nie wiem, czy powinnam okryć się żałobą. Urodziłam dziecko, ale tak naprawdę
nigdy go nie miałam!
Raija trzymała ją za ręce i tuliła. Tylko tyle mogła dla niej zrobić.
8
- Podobają mi się te kwiaty. W rozświetlone słońcem przedpołudnie Karolina siedziała
wraz z Raiją na ciepłej skórze na schodach. Kolana miała okryte pięknym tkanym kocem, a
na ramiona zarzucony szal Raiji. W związanych jedynie tasiemką włosach wyglądała tak
młodo, że można by ją wziąć za dziewczynkę. Raija śmiała się, nazywając ją „cioteczką”.
Karolinę też bawił ten żart.
- Na bukiety raczej się nie nadają. Są za duże - odparła Raija. - A rozrastają się
dookoła niczym zaraza. Daremnie by się starać zapanować jakoś nad nimi. Same decydują o
tym, gdzie chcą rosnąć.
- Ale rosną! - wtrąciła Karolina, która pochodziła z miasta, gdzie panował surowy
klimat. - Marzę o tym, żeby mieć ogród - zwierzyła się. - Siostry Lorentza mają piękne
ogrody z różami sprowadzonymi aż z Europy, z Niemiec. Róże to cudowne kwiaty o
niebiańskim wprost zapachu. Nikt inny w Tromse nie ma takich. Ale te tutaj także są piękne.
Podobnych nie uświadczysz w moich stronach.
Karolina uśmiechnęła się lekko.
- Wyglądają jak wielkie krwawniki. Jak wy je nazywacie?
- Nijak - odparła Raija. - Tylko ja czasem, gdy się denerwuję, używam niezbyt
przyzwoitych określeń, ale nie powiem ci, jakich. Sok z tych roślin strasznie parzy. Ale
właściwie masz rację, są całkiem urodziwe. Poza tym rozkrzewiają się i rosną wysoko,
tworząc osłonę przed wiatrem. Kiedy będziesz wyjeżdżać, możesz wziąć ze sobą nasiona. -
Zaśmiała się. - Będziesz miała takie rośliny, jakich nie ma nikt inny w Tromso. One się łatwo
przyjmują i rosną bez opamiętania. Mam nadzieję, że masz dość miejsca, bo nim się
obejrzysz, utworzą gęsty las.
- O, nic, co posiada Lorentz, nie jest małe - odparła Karolina cicho i dodała po chwili:
- Prócz mnie. Tylko ja nie przedstawiam żadnej wartości.
Raiji cisnęły się na usta niezbyt przyjemne słowa na temat kupca Weimera, ale
milczała, obawiając się, że Karolina poczuje się urażona i uzna za atak na nią. A przecież nie
o to chodziło.
- Może to zabrzmi niestosownie - odezwała się wreszcie Raija - ale pamiętaj, że jesteś
młoda. Możesz urodzić jeszcze wiele dzieci.
Karolina popatrzyła na nią przenikliwie. Na jej dziecinnej twarzy nie odznaczała się
nawet jedna zmarszczka. Nawet w okolicach oczu, gdzie wraz z upływem czasu często tworzą
się zmarszczki od uśmiechu.
- Tak, mogę - powiedziała Karolina, a jej klarowne, błękitne oczy błysnęły
nienawiścią.
Zaskoczyła tym Raiję, która domyślała się, że dziewczynie od wczesnych lat wpajano,
iż nie należy okazywać emocji.
- Ale Lorentz zaczyna się starzeć i nie może czekać. A chce koniecznie zapewnić
sobie męskiego potomka. Ma trzy córki ze służącymi. Głośno się o tym nie mówi, ale ja
wiem. Pewnie gdyby jakaś dziewka ze służby urodziła mu syna, wolałby go oficjalnie uznać,
niż ożenić się ze mną. Uśmiechnęła się.
- Rozumiesz chyba, o co mi chodzi. Lorentza nie można zawieść, tak jak ja go
zawiodłam. Jemu się śpieszy, bo ja mam duże szanse, by go przeżyć. Nie może się mnie
pozbyć, ale musi mieć syna.
Raija wzdrygnęła się.
- Chłód - powiedziała Karolina cicho.
Raija domyśliła się, że nie ma na myśli pogody. Pytanie, czy mogłaby uwolnić się od
męża, Raija uznała za bezsensowne. Nie mogła.
- Skąd znasz norweski? - zmieniła temat Karolina. - Nigdy mi nie mówiłaś.
- Bo nie wiem. Nie pamiętam - odpowiedziała Raija i wstała, nie mogąc usiedzieć na
miejscu.
Pytanie to nie dawało jej spokoju. Wiele wiedziała i wiele potrafiła, ale nie miała
pojęcia, dlaczego.
- Przybyłam do Archangielska niczym obcy ptak - zaśmiała się. - No i tu zostałam,
przywykłam. Nie czuję się już obco w tym mieście, chociaż prawdziwą Rosjanką pewnie
nigdy się nie stanę. Sama nie wiem dokładnie, kim jestem.
Karolina Weimer nie dopytywała się o nic więcej. Chyba już myślała o czym innym.
Nie została nauczona, by troszczyć się o bliźnich. Zainteresowanie jej było jedynie
powierzchowne. Przyglądając się dorastającym do wysokości dorosłego mężczyzny roślinom,
powiedziała z namysłem:
- Zupełnie przypominają dzięgiel, ale dzięgiel jest mniejszy. Niektórzy, głównie
biedota, jadają kwiaty tej rośliny i musi im to starczyć za całe pożywienie.
Okropne, prawda? Tak mi tylko wpadło do głowy.
- Czasami nie bierz tego do ust - ostrzegła Raija i poczuła pulsowanie w skroniach.
Wyobraziła sobie roślinę, mniej więcej do połowy tak wysoką jak ta, która rosła w jej,
jak to mawiała, ogrodzie. Roślinę o mocnych liściach, długiej, pustej w środku łodydze,
zakończonej sztywnym wianuszkiem kwiatów. Znała jej smak, chrupiący, niemal słodki i
orzeźwiający.
Dzięgiel.
Tak, jadała go. To znaczy, że należała do biedoty. Zresztą tego była zawsze niemal
pewna. Być może właśnie z tego powodu czuła się tak swobodnie w towarzystwie Wasilija.
Wprawdzie Jewgienij też pochodził z ubogiej rodziny, ale on w odróżnieniu od Wasi szybko
przywykł do dobrobytu.
A więc nie jest całkiem pozbawiona korzeni. Tkwią one gdzieś daleko stąd.
- Natalia nie jest podobna do ciebie. Do Jewgienija też nie. Czarujące dziecko.
Aniołeczek!
Raija słuchała jednym uchem zachwytów Karoliny. Nie miała ochoty się jej zwierzać.
W tej chwili wprawdzie jej podopieczna zdawała się być troskliwa i miła, ale zaraz pewnie
znów spojrzy na nią z góry, jakby chciała podkreślić dzielącą je różnicę społeczną.
- Natalia jest sobą - ucięła. - Lepiej wracaj do izby, Karolino, bo nam się na dobre
rozchorujesz i wyzioniesz ducha.
- O, nie, takiej przyjemności nie mam zamiaru sprawić Lorentzowi - odparła z goryczą
i zaśmiała się głucho.
Raija znów pomyślała o dzięglu.
Tej nocy Raiji nie śnił się czarnowłosy mężczyzna o miodowych oczach. Właściwie
nic jej się nie śniło. Leżała w objęciach Jewgienija, czując ciepło płynące od jego ciała.
Niczym cuma wiązał ją z życiem w Archangielsku. Przerażało ją to, ale i napawało spokojem.
Tyle że mężczyzna o miodowych oczach nie pojawił się w jej śnie.
Przynajmniej tego nie pamiętała.
Jewgienij obserwował Raiję ukradkiem, coraz bardziej zafrasowany. Napawało go
lękiem, że Raija nic nie mówi i zachowuje się tak, jakby coś przed nim ukrywała, mimo że jej
oczu nie zasnuwała mgła ani nie płonęły policzki, jak wówczas gdy żył jeszcze Wasia.
Przez sen Raija powtarzała: „Mikkal”, a wymawiając to imię, uśmiechała się
uszczęśliwiona, jakby w mroku nocy widziała ukochanego. Wtulona w ramię męża,
wzdychała zadowolona.
Jewgienij tłumaczył sobie, że zazdrość jest głupotą, bo przecież Mikkal od dawna nie
ż
yje. Ale przyłapał się na tym, że uważnie obserwuje Raiję.
Tego dnia powróciły jeszcze inne wspomnienia.
Kiedy Jewgienij dotarł do Archangielska, natknął się na dwóch znajomych
młodzieńców. Ucieszył się ze spotkania, mimo że na ich widok przypomniał sobie wszystko,
co najchętniej wyrzuciłby z pamięci.
Nikołaj Norkin, od ostatniego razu, gdy się widzieli, zmężniał i spoważniał, ale
jednocześnie wyglądał na weselszego.
Uścisnął serdecznie dłoń Jewgienija, który od razu zauważył, że ręce Nikołaja nie są
już takie białe i delikatne, jakby dotykały tylko papieru.
- Wróciłeś na dobre? - zapytał.
Nikołaj pokręcił głową.
- Na razie jeszcze nie. Czekam, aż moja rodzina będzie mi w stanie wybaczyć. A może
to ja muszę wydorośleć, żeby wybaczyć im? Chcielibyśmy z Walerijem odwiedzić Raiję. Jeśli
oczywiście nie będziesz miał nic przeciwko temu.
Jewgienij uśmiechnął się.
- Chyba nie muszę się obawiać dwóch takich parweniuszy. O ile pamiętam, Raija
traktuje was po matczynemu. Tylko zachowujcie się grzecznie!
Opowiedział im przy okazji o Norweżce, która przebywa pod ich dachem.
- Możemy z nią porozmawiać - oznajmił Nikołaj z miną niewiniątka. - Nauczyliśmy
się wielu potrzebnych słów, kiedy żeglowaliśmy wzdłuż norweskiego wybrzeża.
- Niestety większość z nich to przekleństwa - wtrącił Walerij Uskow, bratanek
Wasilija.
Podobieństwo do Uskowów stało się jeszcze bardziej widoczne w jego rysach.
Jewgienij mimowolnie zastanowił się, jak Raija zareaguje, gdy zobaczy chłopaka. W mroku
łatwo wziąć go było za Wasilija.
Ale przecież nie będzie pilnować i śledzić młodzieńców! A tym bardziej chronić Raiji,
gdy ona być może wcale tego nie potrzebuje. Musi jej ufać.
Poza tym o tej porze roku zmrok nie zapada. Jeszcze przez parę tygodni cieszyć się
będą białymi nocami. Raija więc nie ulegnie złudzeniu, że przyszedł ten, którego już nie ma
wśród żywych. Ale wspomnienia z przeszłości na pewno powrócą na nowo. Co do tego nie
miał wątpliwości.
Niepokój zagościł w jego sercu.
Raija siedziała przy krosnach i delektowała się ciszą. Z przyjemnością przetykała
czółenko między nitkami osnowy. Lubiła tkać, lubiła tworzyć nowe wzory. Nie przejmowała
się tym, że Natalia zabiera jej kłębki i turla je po podłodze.
Pofarbowała wełnę wczesnym latem. Udało jej się otrzymać motki w najpiękniejszych
odcieniach brązu i żółci, przechodzącej w kolor rdzy, a także wszystkie tony zieleni.
Brakowało jej tylko niebieskiego. Ubolewała, że nie potrafi wyczarować błękitnej barwy, jaką
przybiera niebo w słoneczny letni dzień. Zapragnęła otrzymać głęboki odcień szafiru, jaki
mają jeziora w pogodne jesienne popołudnie, kiedy niebo przegląda się w nich kokieteryjnie
jak w zwierciadle. Chętnie nadałaby włóczce chłodny ton granatu, jaki spowija niebo podczas
mroźnych zimowych nocy, gdy nad głowami ludzi faluje, kusząc i drażniąc, polarna zorza.
Tak bardzo gorąco pragnęła uzyskać wszystkie te odcienie! Miała je w głowie i pod
powiekami, ale nie potrafiła otrzymać podczas farbowania w specjalnej balii. Brakowało jej
wełny w tym kolorze. Wiedziała, że jej tkaniny nigdy nie będą stanowić całości, jeśli nie
wplecie w nie barwy nieba, barwy własnego życia.
- Idą panowie - zaszczebiotała Natalia i rozrzuciła po podłodze kłębki.
Raija uśmiechnęła się do niej.
Karolina miała w gruncie rzeczy rację, nazywając córeczkę Aniołkiem. Czasami tak
właśnie wyglądała, gdy odsłaniała rząd drobnych ząbków w promiennym uśmiechu. W tej
małej dziewczynce nieustannie gościł śmiech i radość.
- Kłębki to panowie, maleńka? - zapytała, przetykając zieloną włóczkę.
Zielone były liście, zielone trawy i wszelka inna bujna, soczysta roślinność lata, wśród
której tylko gdzieniegdzie wystawały suche trawy. Wplotła więc tu i ówdzie żółte i brązowe
nitki, by zaznaczyć plamki na zielonym tle.
Natalia była naprawdę obdarzona wyobraźnią. Żywszą niż jej własna. Niestety, Raija
nie wiedziała, czy jako dziecko snuła podobne fantazje. Mało kto pamięta dokładnie swoje
dzieciństwo, jej jednak nie dane było pamiętać czegokolwiek.
Nagle otworzyły się drzwi, choć nie słychać było wcześniej pukania. A kiedy do
ś
rodka weszli goście, Raiję przeszły ciarki po plecach.
W niewielkiej izbie przybysze tylko przez chwilę zdawali się mrocznymi cieniami.
Chociaż rozpoznała ich obu, na moment zamarła, ujrzawszy sylwetkę Wasilija w ciele
chłopca, którego znała jako Walerija, jego bratanka.
Zaraz jednak ochłonęła i Z radością wyściskała ich obu, zarówno tego, który
wychowywał się w biedzie, jak i drugiego, który mógłby żyć po królewsku.
Walerij Uskow i Nikołaj Norkin byli tacy różni, ale w marynarskich koszulach i
prostych spodniach wydawali się dziwnie jednakowi.
Raija zauważyła, że dawna wrogość między nimi zniknęła, przeobrażając się w
przyjaźń i braterstwo. A więc i nienawiść przemieniła się w coś dobrego.
W pewnym sensie obaj byli jej synami. Nie urodziła ich wprawdzie, ale była przy nich
w najtrudniejszych, najtragiczniejszych momentach ich życia.
- Jak dobrze was znowu widzieć! - zawołała, nie mogąc się powstrzymać, by ich nie
pocałować, czym wprawiła ich w lekkie zakłopotanie.
Zarumienili się i spuścili oczy. Raija roześmiała się, uszczypnęła ich w policzki, a
potem zwichrzyła czupryny.
- Nie potrzebujecie się czerwienić. Jestem dla was za stara. Nawet gdyby zsumować
wasze lata, i tak miałabym więcej.
Wybuchnęli serdecznym śmiechem, burząc tę barierę, która nieoczekiwanie stanęła
między nimi, gdy zobaczyli w niej piękną kobietę.
- Przyszli panowie - odezwała się Natalia. Młodzieńcy dopiero teraz zauważyli
pośrodku izby małego brzdąca. Pucatą dziewczynkę uśmiechniętą od ucha do ucha, z
dołeczkami w policzkach i oczkami o barwie morza, w którym odbijają się promyki słońca. Z
włosami czarniejszymi niż wnętrze jaskini.
- Panowie przyszli - wołała zachwycona dziewczynka. Raija przypomniała sobie, co
wcześniej mówiła córeczka, i przeszły ją ciarki.
- Dobry Boże - wyrwało się Walerijowi, który, pobladłszy, nie mógł oderwać oczu od
dziecka.
Patrzył to na nią, to na Raiję i przełykał ciężko ślinę. Nikołaj uciekł spojrzeniem w
bok. Może nie miał najbystrzejszego oka w tych sprawach, ale w tym przypadku trudno było
się mylić.
- Czy Jewgienij się domyśla? - zapytał w końcu Walerij, wbijając wzrok w Raiję.
Pokiwała głową.
- Wszyscy wiedzą - odpowiedziała. - Takie sprawy trudno utrzymać w tajemnicy.
Przecież mieszkaliśmy razem tamtego lata, nie kryjąc się przed ludźmi. Myślałam, że plotki
dotarły dalej niż do Archangielska. Walerij znów przełknął ślinę, zrozumiawszy, że Piotr dla
jego dobra pominął je milczeniem. Dobrze wiedział, że wujek Wasia kochał Raiję, domyślał
się też, że i Raiji Wasia nie jest obojętny. Ale coś takiego nie przyszłoby Walerijowi nigdy do
głowy.
- Jest podobna do niego - rzekł, czując, że zaschło mu w gardle. - Dobry Boże, jak
bardzo!
Raija wzięła na ręce Natalię i stanęła obok Walerij a.
- Przywitaj się z Walerijem - zwróciła się do córeczki i pocałowała ją w policzek. - To
twój kuzyn. Nie zaszkodzi, byś o tym wiedziała. Pewnie i tak nie zapamiętasz, ale najwyżej ci
o tym później przypomnę. Kiedyś będziesz dość duża, żeby zrozumieć.
- Uskowa na wskroś - stwierdził Walerij.
- No, nie zupełnie na wskroś, ja też mam z tym coś wspólnego! Do mnie też jest
trochę podobna. Ale cieszę się, że Wasilij pozostawił coś po sobie. Był zbyt wspaniałym
człowiekiem, żeby odejść bez śladu. Dumna jestem, że ją urodziłam i że on jest jej ojcem.
- Zupełnie jak aniołek - powiedział Walerij i nieśmiało podał małej palec.
Natalia nie zawiodła. Złapała go i nie puściła, póki nie wziął jej na ręce i nie podrzucił
kilka razy do góry. Pokrzykiwała przy tym radośnie.
Natalia jak zwykle postawiła na swoim.
Walerij, który trochę bał się małych dzieci, przynajmniej tak mu się zdawało, teraz nie
mógł się nią nacieszyć i wcale nie miał ochoty wypuścić jej z rąk.
Była tak ciepła, taka ufna. Poza tym stanowiła jedyną więź łączącą go z rodziną.
Należeli do siebie, on i ta mała dziewczynka!
Więzy krwi zyskały nagle dla Walerija nowe znaczenie.
- Tylko ktoś taki jak ty może chodzić z dumnie uniesioną głową po czymś takim -
stwierdził zakłopotany, bo brakowało mu wprost słów podziwu.
- No i jest jeszcze ktoś, kto potrafi! wybaczyć - odpowiedziała cicho Raija i uchwyciła
spojrzenie młodzieńca, przypominające ukochane spojrzenie Wasilija.
Ale przecież to nie on, mimo uderzającego podobieństwa! Raija zmuszała się, by
pamiętać, że stoi przed nią inny człowiek, który niekoniecznie potrafi zrozumieć jej
najskrytsze myśli, tak jak rozumiał Wasilij.
Zresztą nie miała zamiaru szukać u niego takiego zrozumienia. Nie można wskrzesić
umarłego w innym człowieku. To byłoby nadużycie.
- Mam klucz do izby Wasi - rzekła. - Chętnie bym umieściła was tam obu, ale nie
mogę, nie ma miejsca. Jewgienij opowiadał wam może o Karolinie?
Walerij pokiwał głową.
- Wchodziłaś tam po tym, co się stało? - zapytał zdziwiony.
Raija przytaknęła.
- Posprzątaliśmy, a potem izba stała zamknięta. Nie chciałam do niej zaglądać. Wasia
nie kojarzy mi się wcale bardziej z tym miejscem niż z innymi. Rzadko odwiedzam jego grób.
Bardziej potrzebna jestem żywym. A jeśli go potrzebuję, mam go zawsze tutaj - wskazała z
powagą na serce.
Karolina obudziła się, ale leżała cicho okryta kocem utkanym przez Raiję.
Raija jednak zajrzała do niej, zapraszając, by przyszła się przywitać z gośćmi.
- Przecież i tak się nie potrafię porozumieć, więc równie dobrze mogę tu zostać.
- Zajmowałam się kiedyś nimi tak, jak teraz opiekuję się tobą - wyjaśniła jej Raija. -
W pewnym sensie więc wszyscy tworzycie rodzinę. Poza tym podejrzewam, że oni znają
trochę twój język. Obaj żeglowali wzdłuż wybrzeża norweskiego.
Raija zauważyła, że Karolina, zupełnie bezwiednie, zmarszczyła lekko nos.
Zrozumiała, że tę młodą arystokratkę przeraża nie to, że ma się spotkać z obcymi, ale że ci
obcy wywodzą się z nizin społecznych. Ale zaraz zawstydziła się w duchu. Być może opory
Karoliny nie wynikają z niechęci do biedoty. Może po prostu onieśmiela ją spotkanie z
dwoma młodymi mężczyznami, których nie zna.
Serce jej zmiękło.
Karolina była bardzo specyficzna. Nie dało jej się lubić nieustannie. Czasami
pokazywała się z takiej strony, że Raija aż zamierała. Powtarzać sobie musiała wówczas, że ta
młoda kobieta nie jest niczemu winna, bo takie odebrała wychowanie.
Raija rozczesała Karolinie włosy i zaplotła starannie. Rozumiała, że jak każda kobieta
chce ładnie wyglądać.
- Jesteś śliczna - powiedziała i pocałowała Karolinę w policzek. - Nic się nie obawiaj,
już ja ich przypilnuję. Jeśli tylko spróbują się źle zachować, będą mieli ze mną do czynienia.
Pamiętaj jednak, że wszyscy należycie do mojej rodziny.
Raiję uderzył wzrok Karoliny i jej złagodniała w uśmiechu twarz. Pomyślała, że ta
młoda kobieta zbyt rzadko się śmieje, choć rozumiała, że w ostatnim czasie nie miała ku temu
wielu powodów.
- Strasznie liczna ta twoja rodzina, Raiju - powiedziała. - Masz takie dobre serce i
znajdujesz w nim miejsce dla tylu ludzi. Jak ty to robisz?
Raija nie umiała jej tego wyjaśnić. Nie czuła się inna lepsza od innych. Po prostu była
sobą.
- Cóż, nie potrafię inaczej - odparła od niechcenia i popychając lekko Karolinę,
poprowadziła ją do kuchni.
Wśród drewnianych ścian izby rozlegał się śmiech Natalii, radosny niczym szemranie
wody i plusk kamyków w przejrzystym potoku. Walerij i Nikołaj tańczyli z dziewczynką w
kółko i podrzucali ją wysoko swoimi silnymi rękami. A wykrzykiwali przy tym, zachwyceni
niemal tak samo jak mała Natalia.
Nikołaj, ujrzawszy wchodzące do kuchni kobiety, przekazał małą Walerijowi. W jego
oku pojawił się osobliwy błysk. Raija rozumiała go. Karolina była na swój sposób piękna.
Przypominała przezroczystego elfa tańczącego w porannej mgle nad jeziorkami w lesie.
Nikołaj ujął dłoń Karoliny i pocałował, kłaniając się przy tym dwornie, czym wprawił
ją w najwyższe zdumienie.
- Nikołaj Norkin - przedstawił się gładko. - Marynarz.
Słowa te wypowiedział w ojczystym języku Karoliny. Była tym tak zaskoczona, że w
pierwszej chwili nie pomyślała, iż jego maniery nie świadczą o przynależności do biedoty.
- To zaszczyt powitać taką elegancką damę i do tego tak urodziwą - rzekł Nikołaj,
uśmiechając się przekornie, gdy zauważył ostrzegawcze mruganie Raiji. - Nie mówię,
niestety, płynnie po norwesku - dodał kokieteryjnie, doskonale wiedząc, że to nieprawda.
Miał talent do języków obcych.
- Nie spodziewałam się, że będziecie umieli powiedzieć cokolwiek - wyrwało się
Karolinie, która cofnęła dłoń, jakby się sparzyła.
Przyjrzała się uważnie Norkinowi i zmarszczyła czoło, ale nie umiała stwierdzić, co ją
w nim zaniepokoiło.
- Walerij Uskow - przedstawił się Walerij, unikając bliższego kontaktu. Nie pocałował
Karoliny w rękę, jak uczynił przyjaciel, ani nie pocałował jej w oba policzki, jak uczyniłby,
witając się z kimkolwiek innym.
Trzymał na rękach Natalię i miał nadzieję, że była to odpowiednia wymówka.
Raija zauważyła, jak Karolina stłumiła okrzyk, przenosząc wzrok to na Walerija, to na
Natalię. W kręgach, z których się wywodziła, nie należało okazywać zaskoczenia. Byłoby to
nieuprzejme.
Ale podobieństwo tych dwojga było uderzające. Karolina nie znała Wasilija, Raija
zresztą nie widziała powodu, dla którego miałaby jej o nim opowiedzieć. A od nikogo innego
chora nie mogła dowiedzieć się prawdy, ponieważ nie znała rosyjskiego.
Karolina wyciągnęła więc teraz własne wnioski.
Raija nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
Walerij widział twarze obu kobiet i zarumienił się po czubek głowy.
- Walerij jest naprawdę członkiem mojej rodziny - wyjaśniła Raija, pragnąc uwolnić
chłopaka od fałszywych podejrzeń.
Wprawdzie Karolina i tak nikomu by o tym nie powiedziała, ale sytuacja była bardzo
kłopotliwa dla Walerij a.
Raiji zrobiło się go żal.
- Walerij i jego siostra wychowywali się u mnie Jego wuj Wasilij był kapitanem na
statkach Jewgienija. A co to za życie dla dzieci na pokładzie statku? Nikołaj zamierzał ożenić
się z siostrą Walerija, ale Jelizawieta umarła. Wasilij też już nie żyje prawie od trzech lat...
Być może Karolina wyczuła ból w słowach Raiji, a może potrafiła dobrze liczyć, bo o
nic nie pytała.
Raija zaś nie zamierzała jej mówić więcej. Nie miała ochoty odkrywać przed nią
swojego serca. Aż takim zaufaniem nie darzyła tej delikatnej osóbki, której udzieliła
schronienia.
Nikołaj podał Karolinie krzesło i pomógł jej usiąść. Sam siadł przy piecu niemal u jej
stóp. Gawędzili o błahych sprawach. Karolina wreszcie poczuła się swojsko, bo przywykła do
takich rozmów. Norkin zresztą doskonale znał konwenanse.
Raija tymczasem wzięła na ręce Natalię, otworzyła drzwi i wyszła z nią na schody. Za
nią podążył Walerij, którego norweska dama z wielu powodów wprawiała w zakłopotanie.
Wolał towarzystwo małej dziewczynki.
- Ta kobieta nie jest jedną z nas - stwierdził z naciskiem, siadając na schodach obok
Raiji.
Zbierał w dłoni kamyki, które mu przynosiła Natalia.
- Linie będzie smutno - powiedziała mała.
- Karolina rozmawia z Nikołajem, nie będzie jej więc smutno, kiedy my tu sobie
posiedzimy - odpowiedziała Raija.
Natalia popatrzyła na nią przeciągle z powątpiewaniem w oczach, ale zaakceptowała
słowa mamy. Pobiegła po nowe kamyki.
- Nigdy nie czuję się gorszy w towarzystwie Nikołaja - wyrwało się Walerijowi.
Rzucał bezwiednie kamykami w duży kamień leżący parę metrów przed nim. Trafiał niemal
za każdym razem. - A ona jednym spojrzeniem sprawiła, że poczułem się nikim. Na Nikołaja
tak nie patrzyła. Zauważyłaś? Czy oni rozpoznają się po zapachu?
Raija zwichrzyła mu czuprynę. Miał dwadzieścia lat, ale ciągle było w nim coś z tego
małego chłopca, którego powierzył jej Wasilij. Chłopca, który nikomu nie ufał, a jej pozwolił,
by przytuliła go do swojego serca.
- Myślę, że mną także jest nieco rozczarowana - pocieszyła go Raija. - Spodziewała
się, że armator ma większy dom. A ja też nie jestem taka jak kobiety, z którymi przywykła
obcować. Ale ufa mi. To dosyć dziwne. Ona w ogóle jest dość dziwna.
Walerij uśmiechnął się półgębkiem, zupełnie tak samo jak robił to Wasilij. Raija na
ten widok znów poczuła przechodzące jej po plecach ciarki.
- Ona myśli, że Natalia jest moim dzieckiem. Walerij pokręcił głową i roześmiał się.
- Nic nie szkodzi - odparła Raija, uśmiechając się także. - I tak nikomu nie powie.
Poza tym zbyt długo nie będzie zaprzątać sobie tym głowy. Za bardzo zajęta jest sobą.
Walerij odrzucił kark.
- Nikiemu się spodobała, a przecież pod żadnym względem nie przypomina
Jelizawiety. Chyba trudno sobie wyobrazić kogoś bardziej odmiennego. A może właśnie
dlatego zwrócił na nią uwagę?
- Karolina jest żoną jednego z najbogatszych kupców w Tromso. Na nic więc się nie
zda to, że przypadła Nikołajowi do gustu. On zresztą się domyśli, że nie wolno mu się zbytnio
zaangażować.
Walerij wzruszył ramionami, a napotkawszy spojrzenie Raiji, rzekł:
- Nie wiem. Niki jest świetnym kompanem, ale pozostał Norkinem. On też myśli
głównie o sobie. Jego korzenie dają o sobie znać. Tak samo jak u niej. Są siebie warci.
Raija miała nadzieję, że chłopak się myli.
9
- Nazwisko Norkin obiło mi się już kiedyś o uszy - odezwała się Karolina i popatrzyła
na Raiję wyczekująco.
Cały dzień powstrzymywała się od zadawania pytań, ale pod wieczór ciekawość
wzięła górę nad konwenansami.
Raija pewnie nawet by się nie zdziwiła jej zainteresowaniem, ale po tym, co
powiedział Walerij, odczuła lęk.
- Nikołaj jest synem właściciela Przedsiębiorstwa Handlowego Norkin - odparła
oschle. - I jedynym spadkobiercą. Ale odciął się od rodziny.
- Przedsiębiorstwo Handlowe Norkin - delektowała się Karolina, a na jej ustach
pojawił się uśmiech.
Wyglądała jak zadowolony kotek, który oblizuje się, opróżniwszy miseczkę z
mlekiem.
- Chciał się ożenić z siostrą tego drugiego? - zapytała, wbijając w Raiję błękitne oczy,
a na jej bladej twarzy odmalowało się zdumienie.
Raiję zabolało, że Karolina potraktowała Walerija jak kogoś nic nie wartego. Nawet
nie użyła jego imienia. „Ten drugi” brzmiało mniej więcej tyle samo co „nikt”.
- Jelizawieta i Nikołaj bardzo się kochali - odparła Raija z przekorą w głosie. Zdawała
sobie sprawę, że zachowuje się trochę dziecinnie, ale przyniosło jej to ulgę. - Jelizawieta była
piękna. Dostarczyłaby rodowi Norkinów świeżej krwi, bo oni tam zbyt często żenią się
między sobą. Ale nie udało się, nie było jej to pisane.
- Na co umarła? Raija przymknęła powieki. Tych wspomnień nie chciała wyciągać na
ś
wiatło dzienne, a tym bardziej powierzać ich Karolinie, która sama niedawno przeżyła
wielką tragedię.
- Nie mam prawa opowiadać o tym nikomu - odparła.
Może przesadzała. Karolina pewnie by zniosła prawdę o Jelizawiecie, choć nie
otrząsnęła się jeszcze z nieszczęścia, które ją dotknęło. Nie była takim delikatnym
kwiatuszkiem, za jaki ją miała Raija, ani różą w ogrodzie, choć Lorentz Weimer chciał taką
właśnie ją widzieć.
- Najlepiej zapytaj Nikołaja - dodała Raija, żeby nieco złagodzić swoje słowa. - Może
ci o tym opowie. Pochodzicie z tych samych sfer. On wprawdzie nie żył w ostatnich latach
jak na Norkina przystało, ale sądzę, że prędzej czy później będzie musiał wrócić do swoich.
- Ma maniery - stwierdziła Karolina i oczy jej zalśniły. Opanowała się jednak
pośpiesznie i odwróciła do Raiji plecami.
Raija westchnęła, domyślając się, jakie myśli snują się jej po głowie. Nie spodziewała
się, że Karolina jest usposobiona tak marzycielsko.
Jewgienij wziął kubek z kwasem chlebowym i od razu zauważył rezygnację w oczach
Raiji.
- Za dużo masz na głowie - stwierdził. - Moim zdaniem ona jest rozpieszczona.
Powinniśmy może oddać ją pod opiekę komuś innemu.
- Powoli dochodzi do siebie - westchnęła Raija i usiadła obok męża.
Oparła mu głowę na ramieniu, a on ją objął. Bawił się jej włosami, nawijał na palce
kosmyki wymykające się z warkocza owiniętego wokół głowy.
- Wydaje mi się, że dziś była mi bardzo wdzięczna, ale nie podziękowała nawet
słowem. Nieładnie z mojej strony tak mówić, prawda?
- Przecież jesteś szczera - stwierdził Jewgienij. - Po prostu szczera, Raiju, mój aniele.
- Aż jej ślinka leci na Nikołaja. Zresztą głównie z jego winy. Zachował się
szarmancko. Pocałował ją w rękę i konwersował z nią uprzejmie, tak jak jest w zwyczaju w
wyższych sferach. Nie wiedziałam, że tak potrafi. Zawsze mi się zdawało, że tym gardzi i od
tego właśnie chciał uciec. Ale być może się myliłam. Kto wie, czy po prostu nie zatęsknił za
dawnym życiem. Siedział u stóp Karoliny jak jakiś paź. Uważam, że przesadził. Walerijowi
też się to nie podobało.
- Cóż, w naszym środowisku inaczej adoruje się kobiety - uśmiechnął się Jewgienij. -
Ja w każdym razie nigdy nie siedziałem u twoich stóp. Przynajmniej nie pamiętam.
- Rzeczywiście, taki beznadziejny nigdy nie byłeś.
- A inni? Raija przymknęła oczy. Nie miała siły niczego udowadniać ani jemu, ani
sobie. Trudno. Jewgienij musi się z tym pogodzić.
- Wasia w każdym razie nie - odparła. - Dobrze o tym wiesz. On nigdy nie płaszczyłby
się przed nikim. Ale proszę cię, Jewgieniju, nie wracajmy do przeszłości! On nie żyje.
Jesteśmy my. Ty i ja. Razem.
Poczuła nagle zaciskającą się wokół czoła obręcz.
Mrugała powiekami, ale obraz mężczyzny o miodowych obwódkach wokół źrenic i
włosach czarnych jak noc nie znikał. Pomyślała, że on raczej też nie należał do tych, którzy
klękaliby przed kimkolwiek.
- Myślę, że nikt tego nie robił - odezwała się w końcu. I dodała po chwili: - Czasami
potrafię niemal przeniknąć przez mrok oddzielający mnie od przeszłości. Czuję się tak,
jakbym stała przy drzwiach wykutych w grubej skalnej ścianie. Drzwiach, które prowadzą
być może w głąb skały, a może na drugą jej stronę. Jestem tak blisko, a nie mogę przejść... nie
mam siły...
- Czy to takie ważne dla ciebie? - zapytał cicho, jakby żałośnie. Wyczuła w jego głosie
drżenie i urazę. To rzucone z pozoru mimochodem pytanie nie było wcale błahe. Jewgienij
bowiem pytał naprawdę o to, czy ich związek, czyli to, co razem stworzyli, jej nie wystarcza.
Czy nie znalazła oparcia i szczęścia w tym, co jej ofiarował.
Raija mogłaby odpowiedzieć, że jest zadowolona i więcej jej do szczęścia nie trzeba.
Ze nie odczuwa tęsknoty, spoglądając ku horyzontowi. Mogła tak powiedzieć.
Ale skłamałaby.
A przecież postanowiła skończyć z kłamstwem.
- Myślę, że to ważne - przyznała łagodnie, choć stanowczo.
Czuła, że to ważniejsze niż wiele innych spraw w jej życiu.
- Nie mogę ci pomóc - odrzekł Jewgienij chrapliwie. Raija spojrzała na niego.
Wyczuła w jego słowach, a właściwie między wierszami, jakiś fałszywy ton.
Ale Jewgienij wyglądał zwyczajnie. Może się przesłyszała?
- Mogę jedynie być przy tobie - rzekł zmęczonym głosem. - I kochać cię, tu i teraz.
Kochać zawsze. Więcej uczynić nie mogę, Raiju. Jestem w twoim życiu tylko tym, kim mi
być pozwolisz. Nie odgradzaj się ode mnie ścianą. Nie zostawiaj mnie po drugiej stronie!
Jego usta były słone, spierzchnięte, a pocałunki suche. Powstrzymywał w sobie wielki
ogień.
- Nie mogę się z tobą teraz kochać - rzekł nieoczekiwanie. - Może to dziwne, ale po
prostu nie mogę, chociaż jesteś moją największą miłością.
Zwykle ona go od siebie odsuwała. Ona się wycofywała.
Ale teraz to on się odgrodził. A wszystko dlatego, że odsłoniła się przed nim i
opowiedziała o skale. O tym, że musi przez nią przeniknąć. Ranili się nawzajem, mimo iż się
kochali.
Zabolało ją to.
Ale dotknęła wargami jego ust i przywołała uśmiech na jego twarzy.
Nie zdołała jednak przebić się przez dzielący ich mur.
- Kocham cię - powiedziała. To nie było kłamstwo. Raija nigdy nie kłamała w
uczuciach. Wiedział o tym. Słów, na których mu zależało, nie usłyszał od niej.
Nikołaj przychodził często do chaty nad Dwiną, a Walerij razem z nim. Uśmiechał się
półgębkiem, marszczył brwi tak samo jak to robił Wasilij i w ten sam sposób co Natalia.
A lato było piękne, pogodne. Tylko nieliczne chmurki przesuwały się wysoko na
niebie, tak że nawet orły nie mogły ich dotknąć swoimi skrzydłami.
Raija zaplanowała tego dnia pranie, a gdy oznajmiła to Karolinie, ta wzbiła oczy ku
niebu.
- Sama pierzesz? - zapytała zdumiona. Nawet pod wpływem szczerego śmiechu Raiji
nie pozbyła się resztek niedowierzania. Spojrzała krytycznie na jej ręce.
- Całkiem gładkie nie są - przyznała Raija z uśmiechem. - Ale ja lubię sama
wykonywać swoje obowiązki.
Karolina wzdrygnęła się.
- Nie oczekuję, że będziesz mi pomagać - pośpiesznie uspokoiła ją Raija. - Przede
wszystkim dlatego, że nie jesteś jeszcze całkiem zdrowa. Z tego powodu też proszę, byś nie
spacerowała zbyt długo z Nikołajem.
Wychodząc z chaty, Raija chwyciła Nikołaja za ramię i niemal siłą szarpnęła za sobą
na schody. Przytrzymała go pod ścianą i spojrzała mu prosto w oczy.
Nie dorównywała mu wzrostem, ale kiedy przybierała surową minę i zachowywała się
tak władczo, mało kto odważyłby się jej sprzeciwić.
- Uff! Raiju - mateczko, wyglądasz groźnie - zaśmiał się Nikołaj, ale zrozumiał, że nie
jest to pora na żarty.
- Jakie masz wobec niej plany? - zapytała Raija.
- Plany? - Uniósł brwi zdziwiony.
Miał coś takiego w twarzy. Nie porażał może urodą, ale potrafił wywołać odpowiednie
wrażenie. Raija jednak nie dała się zwieść jego urokowi.
- Tym razem nie ma tu twojej matki, która przemówiłaby ci do rozsądku - rzekła. -
Zresztą pewnie i tak byś jej nie posłuchał. Dlatego ja muszę o to zapytać. Jakie masz plany
wobec Karoliny, Niki? Chyba rozumiesz, że ona nie jest dla ciebie. Nie chcę, żebyś ją zranił.
Nikołaj roześmiał się. Objął Raiję i uścisnął, a potem, odsunąwszy ją na odległość
ramion, popatrzył w oczy i pokręcił głową.
- Kiedyś prawie cię znienawidziłem za to, że Jelizawieta tak się ciebie słuchała -
powiedział. - Zdawało mi się, że stoisz nam na drodze do szczęścia.
W jego stłumionym śmiechu wyczuła cierpienie. Zrozumiała, że on także nosi w sobie
wspomnienia, którymi nie chce się z nikim dzielić.
- Ona nie jest nową Jelizawietą - zapewnił Nikołaj Raiję. - To tylko flirt. Wszyscy tak
się zabawiają w moich sferach.
Nikołaj Norkin uśmiechnął się z lekkim grymasem, a w jego głosie zabrzmiała
pogarda. Niby mówił o sobie, ale z takim dystansem, jakby go to nie dotyczyło.
- Karolina może się w tobie zakochać - rzekła z troską Raija. - Chcę jednak, żebyś
wiedział, że ma za sobą bardzo ciężki poród, nie próbuj więc w żaden sposób się do niej
dobierać. Jesteś na tyle dorosły, że mogę ci to powiedzieć bez owijania w bawełnę.
Nikołaj roześmiał się rozbrajająco.
- Nie próbuj tego obracać w żart! Mówię poważnie - upomniała go Raija. - Wiem, że
bez trudu mógłbyś ją omotać. Ona niemal żebrze o to, by mieć o czym marzyć. Ale proszę,
nie krzywdź jej. Widziałeś opatrunki na jej rękach, prawda? Ona nie zrobiła tego dla zabawy
ani po to, żeby kogoś nastraszyć. Chciała umrzeć. Sporo wysiłku mnie kosztowało, żeby ją
odratować. Nie wiem, czy udałoby mi się to po raz kolejny. Kiedyś nadejdzie dzień, gdy nie
zdołam tego uczynić. Bardzo mnie to wyczerpuje.
Nikołaj ustąpił. Oparł się o ścianę i popatrzył na Raiję przeciągle.
- Wyglądasz zbyt młodo, by upominać mnie jak matka - uśmiechnął się. - Ale mimo to
cię posłucham. Obiecuję, że nie przekroczę granic przyzwoitości. Ale nie zaprzeczam, że to
bardzo słodkie dziewczę. Czy jej mąż jest na tyle stary, bym mógł mieć nadzieję, iż
niebawem wyzionie ducha?
Raija spojrzała na niego tak, że zrozumiał bez słów, iż jej zdaniem z takich spraw nie
wolno sobie stroić żartów. Mimo to z uśmiechem ciągnął:
- Jeśli tak, to gotów jestem na nią poczekać. To chyba niezła partia. Nawet w tak
wybrednej rodzinie jak moja powitano by ją z radością.
- Nie kpij! - poprosiła Raija. - Nawet o tym nie myśl, Niki.
- Dlaczego? - Wzruszył ramionami. - Karolina dobrze wie, że to tylko niewinny, nic
nie znaczący flirt. Ona lubi prowadzić takie błahe rozmowy. Ty z nią tak nie rozmawiasz, a
Walerij ani nie potrafi, ani nie ma ochoty. Poza powitaniem nie zamienił z nią słowa. A ja ją
zabawiam. Ona potrzebuje się trochę pośmiać, Raiju.
- Może.
Raija nie była co do tego w pełni przekonana. Nikołaj tymczasem uwolnił się i na
odchodnym pocałował ją lekko w policzek.
- Gdybyś ty, Bykowa, moja droga Raiju - mateczko, była samotna, uderzyłbym w
konkury do ciebie. Może spodobałyby mi się dojrzalsze kobiety? Kto wie?
Klepnęła go ze śmiechem, ale miała nadzieję, że choć trochę z tego, co mu
powiedziała, weźmie sobie do serca.
Walerij pomógł Raiji nanosić wody do dużego kotła w pralni, pod którym rozpaliła
ogień. Zawsze gotowała białe rzeczy. Bardzo dużą wagę przywiązywała do tego, żeby wokół
niej było czysto.
Prawdę mówiąc, gotowała też rzeczy ciemniejsze. Właściwie wszystko oprócz
samodziału.
Potrzeba było dużo wody. Trochę nanosił wcześniej Michaił, zanim wyjechał z ojcem
do miasta. Ale Raija nie robiła wielkich ceregieli z tego, gdy sama musiała przynieść parę
wiader wody.
Dorzuciła torfu do ognia. W pralni zrobiło się nieludzko gorąco, chociaż drzwi były
otwarte na oścież. Na zewnątrz panował ciepły letni dzień, trudno więc było spodziewać się
stamtąd ochłody.
Walerij zajął się Natalią. Bawił się z nią, udawał konia, trolla i wiatr. Natalia była
szczęśliwa, że poświęca jej tyle uwagi.
Raija widziała, że oboje należą do siebie. Byli do siebie podobni. Natalia jakby
wyczuwała łączące ich silne więzi, mimo że była jeszcze taka mała. Jej śmiech dźwięczał
niczym muzyka. Zdawał się radośniejszy niż szczebiot ptaków o poranku.
Raiji przemknęła myśl, że tak właśnie radują się anioły, i przeszedł ją zimny dreszcz,
mimo że stała w gorącej pralni z podwiniętymi do łokci rękawami, a wilgotne loki opadały jej
na czoło i kark.
Wylewając z siebie litry potu, mieszała gotowaną w kotle bieliznę ułamanym
wiosłem, które trzymała w obu rękach. Było to zajęcie męczące, ale zarazem przyjemne.
Gorąca biała para wypełniła niewielkie pomieszczenie. Spódnica nasiąkła wilgocią i zrobiła
się cięższa. Ale to była ciepła i przyjazna wilgoć.
Pot smakował słono jak morska woda. Jak pocałunki Jewgienija. Zmieszał się ze
łzami, które popłynęły jej z oczu.
Raija płakała bez powodu. Płakała, bo dobrze było trochę się zmęczyć nawet taką
codzienną czynnością. Płakała, bo była na swój sposób szczęśliwa i zadowolona z
otaczającego ją świata. Cieszyło ją, że Natalia bawi się i śmieje razem z Walerijem nad brze-
giem Dwiny. Ze jej dziecko ma prócz niej jeszcze kogoś bliskiego, z kim łączą ją więzy krwi.
Wyszła na dwór na słońce. Wśród szumu rzeki rozlegał się głosik Natalii, a wysoko na
błękitnym niebie słychać było krzyk unoszących się na skrzydłach mew.
Raija usiadła na chwilę, by odpocząć. Natalia zaraz przybiegła do niej. Zacisnęła
mamie na szyi pulchne rączki i przytuliła się policzkiem do jej twarzy.
- Kochana mama, kochana mama! - zawołała. Raija ukołysała ją w ramionach i
napomknęła, że cała będzie mokra.
- Bardzo mokra - przytaknęła Natalia z powagą. - Boli! Raija złagodziła uścisk,
sądząc, że Natalię zabolało, gdy ją mocno przytulała.
Natalia uwolniła się z objęć mamy, ale złapała ją za rękę, żeby jej pomóc wstać. I nie
dała za wygraną, póki Raija się nie podniosła. Mała pociągnęła ją za sobą na brzeg rzeki.
- Miły pan - powiedziała.
Walerij siedział oparty o ścianę pralni, odprowadzając je spojrzeniem. Na pozór
obojętnie zerwał źdźbło trawy, ale przygryzał je zamyślony. Uśmiechnął się, gdy Raija
obejrzała się na niego.
Natalia chciała iść nad Dwinę.
- Miły pan - powiedziała.
Nagle zaczęło jej się spieszyć, pobiegła więc, a Raija za nią, choć coś w środku w niej
protestowało.
Natalia zatrzymała się na przy brzegu. Usiadła i zaczęła paplać po swojemu. Słowa nie
miały żadnego związku, ot, taka zabawa dźwiękami. Podobnie gaworzyła, zanim nauczyła się
dobrze mówić.
Ale Raiję przeraziło spojrzenie dziecka utkwione w jeden punkt, jakby na coś, a może
na kogoś.
Raija bała się dokończyć tę myśl.
Ale rzeczywiście, gdyby ktoś siedział obok Natalii, mała patrzyłaby na niego
dokładnie w ten sam sposób. Natalia przerywała raz po raz swoją paplaninę, tak jakby kogoś
słuchała.
Raija zamknęła oczy przerażona. Wyobraziła sobie mężczyznę w skórzanym ubraniu.
Był przystojny, ale miał nietutejszą urodę. Otaczała go jakaś obca poświata. Równocześnie
wydawał się znajomy. Miał takie dobre oczy, dobre ręce, a jego twarz emanowała ciepłem.
Jeśli to jego Natalia widziała, nic dziwnego, że nazywała go miłym.
Wymyślam sobie, strofowała się w duchu Raija.
To, że dostrzegam rzeczy niezauważalne dla innych i potrafię więcej niż zwykli
ś
miertelnicy, to jedno. Natalia niech będzie normalnym dzieckiem. Nie chcę, by dotknęło ją
takie dziedzictwo.
- Miły pan - odezwała się mała i rozłożyła szeroko rączki. - Miły dla Talii, bardzo
miły.
- To dobrze - uśmiechnęła się Raija. Natalia wyglądała tak radośnie. Była szczęśliwa.
Jej oczy lśniły. Raija widziała kiedyś zielone kamienie szlachetne. Oczy Natalii miały taką
samą barwę, ale były piękniejsze niż obsadzone w złocie czy srebrze kamienie, którymi
bogate damy przyozdabiały szyje. Bo odbijało się w nich życie.
- Pan kocha mamę. Uśmiech zamarł na ustach Raiji. Natalia patrzyła w powietrze i
nasłuchiwała uważnie. Uśmiechnęła się tak, jakby ktoś opowiedział jej coś zabawnego i po-
głaskał ją w policzek.
Gdyby tak było, pochyliłaby się w tę stronę, z której skierowany był dotyk.
Natalia przechyliła główkę w prawo.
Raiję przeszły ciarki. Czyżby ktoś stał między nią a dzieckiem?
- Talia i miły pan - mówiła mała - pójdą do... do Sa... Potknęła się na tym słowie.
Zmarszczyła brwi zupełnie tak samo jak Wasilij i Walerij.
- ...do Saivo - wydukała wreszcie Natalia. Raiję oblał zimny pot. Chwyciła córeczkę i
mocno przytuliła do siebie. Wycałowała ją w czoło i w policzki. Pogłaskała jej czarne włoski
delikatniejsze niż jedwab.
Najchętniej nie wypuściłaby dziecka spod opiekuńczych skrzydeł.
Ale to przecież niemożliwe.
Jak wszystkie dzieci Natalia także została jej tylko użyczona.
- Mama bardzo cię kocha, maleńka - szepnęła jej do ucha. - Nie mam nic cenniejszego
niż ty, Natalio.
- Kocham mamę! - zawołało dziecko i zarzuciło Raiji rączki na szyję. Malutkim
noskiem potarła nos Raiji i popatrzyła z miłością swoimi zielonymi oczkami, w których
odbijały się słoneczne promienie.
Zaraz jednak zaczęła się wiercić. Chciała pobiegać. Trawa była taka miękka, a rzeka
mruczała swą pieśń, przy której chciało się tańczyć.
Raija wypuściła z rąk Natalię. Jej ramiona nie mogły ochraniać dziecka przez cały
czas. Kochać dziecko to dać mu przestrzeń, wolność, pozwolić mu rozłożyć skrzydła.
- Tyle życia w tej małej - powiedziała Karolina, która siedziała na schodach otulona w
koc utkany przez Raiję.
Nikołaj zatroszczył się, by miała ciepło, i rozłożył dodatkowo na stopniach skórę.
Karolina zerkała ukradkiem na jego odsłonięte, silne ramiona. Podobało jej się, że ma taką
jasną karnację. Nigdy nie widziała tak mocnych ramion u mężczyzn w kręgach, w których się
obracała.
Oczywiście, czasem rzucała ukradkowe spojrzenia na plebejuszy... Zarumieniła się.
Widziała ich na wsi w czasie żniw, rozebranych do połowy. Śmiesznie białe ciała z
ogorzałymi twarzami i dłońmi. Spalone słońcem karki i białe brzuchy. Mięśnie drgające pod
skórą, bez warstw tłuszczu, jakie odkładają się od dobrobytu.
Widziała spocone ciała, ogorzałe dłonie, ale nigdy nie marzyła, by ich dotknąć.
Nie zadawała się z plebsem.
Nikołaj natomiast należał, tak jak i ona, do wyższych sfer, nawet jeśli na jakiś czas
porzucił wystawne życie.
Miał umięśnione ciało plebejusza, ale należał do jej świata. Nie było więc grzechem
rzucać ku niemu spojrzenia.
W każdym razie nie takim ciężkim grzechem.
- Mała jest podobna do tego twojego kompana - rzekła Karolina. - Ma takie trudne do
wymówienia imię - uśmiechnęła się, jakby się usprawiedliwiała.
Właściwie nie musiała tego robić, Nikołaj zrozumiałby, dlaczego jej usta nie lubią
smaku imienia tamtego mężczyzny.
Nikołaj to jeden z Norkinów. Przyszedł na świat w pałacu.
- Są spokrewnieni - uciął Nikołaj krótko. - Nie słyszałaś, co mówiła Raija?
- On jest ojcem małej?
Nikołaj poderwał się, nie patrząc na Karolinę. Mimowolnie rozgniewał się na nią.
Włożył ręce do kieszeni i zacisnął pięści.
Nagle przypomniało mu się wszystko to, co porzucił. Nie pamiętał już, że ludzie mogą
być tacy puści.
- Nie - uciął. - A ty chciałabyś mieć jeszcze dzieci?
Trochę mu ulżyło, gdy zobaczył, jak się skuliła. Zaraz jednak się zawstydził. Usiadł
obok i objąwszy ją ramieniem, rzekł:
- Przepraszam, Karolino. Nie powinienem ci zadawać takich pytań. Wiem, że
przeżyłaś wielką tragedię. To było bezduszne z mojej strony, bezmyślne. Możesz mi
wybaczyć?
Wybaczyła, ale twarz jej pobladła. Cerę miała mlecznobiałą, tak przezroczystą, że aż
strach było jej dotknąć. Nikołaj zastanawiał się, czy choć trochę się zarumieni od słońca.
- Oczywiście, że chciałabym mieć dzieci - odpowiedziała cienkim, zalęknionym
głosem. - Czyż nie takie właśnie jest zadanie kobiety i żony? Zadanie, a równocześnie radość.
Spuściła wzrok i nerwowo splotła palce. Nikołajowi zrobiło się jej żal. Przecież nie
chciał jej tak zdenerwować. Właściwie nawet ją lubił. Uważał, że jest słodka. Jej bezradność
wzruszała go i sprawiała, że coś w nim topniało.
Chyba nie różniła się specjalnie od młodych kobiet, które pamiętał z pałacu swojego
ojca, z czasów gdy uznano, że osiągnął wiek właściwy do ożenku. Żadna jednak nie miała w
oczach takiej bezradności i żadna nie wydawała się tak zagubiona.
Ale też nie pozostawiono ich samych na zupełnie obcej ziemi.
Nikołajowi zrobiło się jej żal. Zawstydził się, że tak wtargnął bez zaproszenia do jej
intymnego świata. Przecież nie było to w jego stylu.
Dlatego też otworzył przed nią serce i wyjawił swoją tajemnicę.
- Ja także straciłem dziecko - rzekł. - Jelizawieta spodziewała się mojego dziecka, gdy
umarła. Próbuję je sobie wyobrazić, choć nigdy nie było mi dane trzymać go na rękach. Ona
umarła na moich oczach. Tuliłem ich oboje, ale dziecka nigdy nie ujrzałem.
Karolina Weimer wpatrywała się w niego rozszerzonymi ze zdumienia oczyma.
Zapomniała, że kobieta, o której jej opowiada, była siostrą tego, którego imienia nie chciała
wymawiać, by nie splamić swoich ust. Wyobraziła sobie umierającą kobietę w ramionach
Nikołaja i zrozumiała, dlaczego uciekł.
- To znaczy, że coś nas łączy - wyrwało się jej..
Raija weszła do pralni, a Natalia za nią, trzymając się mocno spódnicy mamy.
Towarzyszył im Walerij.
10
Dzień nie zakończył się dobrze.
Niebo rozpościerało się nad ziemią niczym ogromna lśniąca kula z niebieskiego szkła.
Na żyznym brzegu Dwiny trawa zieleniła się jak przedtem, a kwiaty kłaniały się na wietrze
zadowolone.
Ale ten dzień zakończył się źle.
Właściwie w ogóle się nie zakończył.
Walerij pomógł Raiji wyciągnąć mokre pranie z wielkiego kotła i włożyć do koszy.
Były takie ciężkie, że we dwoje musieli je zanieść na brzeg do płukania.
Raija podwinęła spódnicę. Stojąc tak po łydki w wodzie i płucząc upraną bieliznę,
poczuła prawdziwy smak lata. Bolały ją plecy i ramiona, ale nie chciała, by ktoś jej pomagał.
Uważała, że jak każda kobieta potrafi sobie sama poradzić.
- Natalia nie wchodzi do wody! - powstrzymała córeczkę, która przybiegła za nimi i
chciała być tam, gdzie mama. - Zostań na brzegu, skarbie! - poprosiła, wiedząc, że nie
upilnowałaby jej, zajęta pracą.
Natalia, o dziwo, posłuchała bez sprzeciwu, choć zazwyczaj próbowała postawić na
swoim, a jej błagalnej mince trudno było się oprzeć.
Obejrzała się na odchodzącego w stronę pralni Walerija i dogoniła go. Raija patrzyła
przez chwilę za nimi i zrobiło jej się cieplej na sercu. Z przyjemnością obserwowała, jak
Natalia ufnie chwyciła dłoń Walerija i przebiera pośpiesznie nóżkami, żeby dotrzymać mu
kroku. On zaś zwolnił nieco, by mała mogła za nim nadążyć.
Zwróceni do siebie twarzami, rozmawiali. Natalia nie znała wszystkich dorosłych
słów, którymi się posługiwał Walerij, on także nie pojmował całej jej paplaniny, ale żadnemu
z nich to nie przeszkadzało. Dobrze im było razem. Łączyły ich silne więzy.
Raija wypłukała w rzece koszule, bluzki, halki, pończochy, bieliznę i ułożyła
wszystko w koszu. Potem przyszła kolej na poszewki i prześcieradła.
Dłonie jej już poczerwieniały od zimnej wody, palce zesztywniały i pobolewały
trochę, ale się tym nie przejmowała.
Raija płukała.
Czuła, że życie kobiet to jakby nieprzerwana żegluga. Woda towarzyszy im od bólu i
radości narodzin poprzez codzienność pełną ubrań, które trzeba uprać, podłóg do
wyszorowania, kubków i misek do pozmywania, i dzieci, które trzeba wykąpać.
Woda.
Ręce zanurzone w niej po łokcie.
Woda to życie.
Raija uśmiechnęła się do siebie. Dawno nie rozmyślała na takie tematy.
Dzień nie zakończył się dobrze.
Dla Raiji zatrzymał się mniej więcej w chwili, gdy stała po kolana w rzece.
Pamiętała, że jedno z prześcieradeł porwał nurt, jakby na suknię dla matki Dwiny.
Pamiętała swoje krwistoczerwone dłonie. Takie szczegóły utkwiły jej w pamięci,
wypierając cierpienie.
Walerij lubił słuchać Natalii. Nie wszystko, a właściwie niewiele rozumiał, ale lubił ją
mieć koło siebie.
Kiedy ta mała pociecha kręciła mu się pod nogami, czuł się doroślejszy. Prawie na tyle
dojrzały, by założyć rodzinę.
Sam tak naprawdę nigdy nie miał rodziny. W dzieciństwie przeżył tyle niepewności,
lęku i ponurych chwil, że wymazał niemal zupełnie z pamięci ten okres. Nie chciał wracać do
straszliwych wspomnień nawet teraz.
Gdy opiekę nad nim i siostrą przejął Wasilij, też nie tworzyli prawdziwej rodziny.
Tylko w owe miesiące, kiedy mieszkali u Raiji i Jewgienija, oglądał z bliska rodzinne życie.
Przypomniał sobie, jak się wówczas modlił o to, by Jewgienij umarł. Wydawało mu
się, że wtedy Raija poślubiłaby Wasilija, a on stałby się prawdziwym członkiem rodziny.
Jakie naiwne marzenia noszą w sobie dzieci!
Walerij zapragnął mieć własne dzieci. Gdzieś głęboko w sercu odczuwał taką
tęsknotę, mimo że żadnej ze znanych mu kobiet nie wyobrażał sobie w roli ich matki. Pragnął
ofiarować potomstwu zupełnie inne dzieciństwo niż to, w którym sam doświadczył tyle
cierpienia.
Kiedyś przekaże Natalii dziedzictwo Uskowów. Dziewczynka wprawdzie nie nosiła
tego nazwiska, ale chciał, by usłyszała opowieści, które niegdyś Wasilij opowiadał swoim
bratankom, nauczyła się piosenek, które Wasilijowi śpiewano w dzieciństwie do snu. Być
może nie stanowiło to jakiegoś wyjątkowego bogactwa, ale Walerij pragnął przekazać małej
wszystko, co pamiętał.
Wyjął z wielkiego kotła resztę bielizny. Przesunął ciężki kosz pozostawiony przez
Raiję i podniósł go z trudem. Z kosza pociekła gorąca woda. Syknął i odwrócił się do wyjścia.
Przez ramię zawołał do Natalii, żeby poszła za nim.
- Idziemy do mamy - powiedział.
- Miły pan - zawołała Natalia i podskakując, klasnęła w dłonie. - Miły pan!
Ujrzawszy radosną twarzyczkę dziewczynki, Walerij znów dał się oczarować. Jej
uśmiech mógł zmiękczyć najtwardsze serca.
- No nie taki znów miły - uśmiechnął się i święcie przekonany, że Natalia podąża za
nim, wytoczył się z pralni.
Dzień nie zakończył się dobrze.
Przeciął go rozdzierający krzyk.
Walerij rzucił kosz i wbiegł do pralni.
Raija wypuściła z rąk prześcieradło, które popłynęło z prądem rzeki. Potykając się,
biegła co sił w nogach, a mokry brzeg spódnicy plaskał jej o łydki.
Nikołaj, zdezorientowany, też puścił się biegiem i wpadł do pralni niemal
równocześnie z Raiją.
Walerij trzymał na rękach Natalię, krzyczącą wniebogłosy.
Dziewczynka wdrapała się na odwrócone puste wiadro, po nim na stołek i wpadła do
opróżnionego z prania kotła.
Jej krzyk zdawał się nie mieć końca.
A na zewnątrz niebo pozostało tak samo błękitne. Trawa równie zielona. Rzeka
toczyła wody, szemrząc nadal swą pieśń, a słońce spokojnie wędrowało po niebie.
Dzień nie zakończył się dobrze.
Czuła się tak, jakby płynęła pod wodą: nie było zupełnie cicho, ale też nie dochodziły
jej dźwięki. Nie czuła ani bólu, ani spokoju, nie czuła nic.
Kiedy sprowadzili Jewgienija, Raija nadal klęczała oniemiała na mokrej podłodze w
pralni z Natalią w ramionach.
Nie udało im się odebrać jej dziecka. Nie reagowała na prośby ni na groźby.
Trzymała córeczkę kurczowo, tuląc mocno. Nie odezwała się ani słowem, nie uroniła
ani jednej łzy, ale dziecka nie wypuszczała z rąk.
Karolina Weimer jadła zimną zupę w pustej, pomalowanej na niebiesko jak niebo
kuchni.
Prosty drewniany stół wydawał jej się większy niż przykryte adamaszkowymi
obrusami eleganckie stoły, przy których zdarzało jej się spożywać posiłki.
Siedziała odwrócona plecami do okna. Nie chciała na nich patrzeć, nie chciała o nich
myśleć.
Nie chciała o tym wszystkim myśleć.
Było cicho.
Krzyk przeciął dzień. Ale umilkł. Teraz tylko cisza dzwoniła w uszach.
Jewgienij popatrzył na syna i rzekł:
- Musisz sprowadzić Tonie! Gnaj, co koń wyskoczy, i czym prędzej wracaj. Z tym nie
poradzę sobie sam...
Misza pokiwał głową. Twarz mu zastygła. Nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.
Czuł ulgę, że wolno mu będzie stąd uciec.
Najgorsza była ta cisza.
Galopował ostro, po policzkach płynęły mu łzy. Wiatr chłodził mu twarz, a pęd
powietrza osuszał słone krople.
Wzburzony, wykrzyczał swój ból tak przeraźliwie, że spłoszył konia, który omal nie
zrzucił go z grzbietu.
Opanował się ogromnym wysiłkiem woli. Wyczerpany gwałtownym wybuchem żalu,
nie miał siły więcej krzyczeć. Targał nim gniew. Wszystko w nim protestowało przeciwko
niesprawiedliwości tego świata.
Natalia nie zrobiła nikomu nic złego. Jego mała siostrzyczka była taka dobra i miła!
Nie znał słodszego dziecka. Lubił wracać wieczorami do domu właśnie dlatego, że ona tam
czekała. Ponieważ jej twarz promieniała silniej niż lampa, ponieważ jej śmiech brzmiał tak
radośnie. Uczyniła go kimś ważnym.
To niesprawiedliwe!
Gniew ściskał mu żołądek, serce, gardło.
Cwałował jak oszalały przez ulice Archangielska, ślepy i głuchy na wszystko. Gnał,
jakby czuł na karku oddech goniącego go diabła. O mały włos stratowałby ludzi.
Jego koń był kompletnie zdrożony, gdy dotarł na miejsce, ale Michaił nawet tego nie
zauważył.
- Musisz ze mną jechać! - zawołał, wpadając do izby, gdzie Antonia grubym piaskiem
i wodą szorowała do białości deski podłogi. - Natalia nie żyje! Musisz przyjechać, tata mówi,
ż
e sam sobie z tym nie poradzi!
- Co z Raiją? - zapytała Antonia, zorientowawszy się, że nie może wypytywać teraz
Miszy o szczegóły tego, co się stało.
Widziała, ile wysiłku kosztowało go przekazanie tragicznej wiadomości.
Michaił zamknął oczy, zachwiał się i upadłby, gdyby nie złapał się futryny.
- Nie wiem - odparł. - Nic nie wiem. Nie wypuszcza z rąk Natalii.
Antonia nie pytała o nic więcej.
- Zostań tu! - nakazała Miszy. - Teraz nie powinieneś tam wracać. Nie dasz rady.
Wejdź do środka, połóż się i wypłacz. Jak zgłodniejesz, Olga przygotuje ci coś do jedzenia.
Nie sprzeciwiał się. Dobrze, że ktoś za niego zadecydował, że nie musiał sam myśleć.
- Olga zajmie się koniem - dodała Antonia, spojrzawszy na córkę, która wyjątkowo
nie wyraziła sprzeciwu, wpatrzona w Misze. Ten oparł łokcie o kuchenny stół i ukrywszy
twarz w dłoniach, szlochał.
Dziewczynka wyszła. Oporządziła konia, zaprowadziła go do stajni i zadbała, by nic
mu nie brakowało. Kiedy wróciła, Misza ciągle płakał.
Czuła się zakłopotana. Chętnie pogłaskałaby go po głowie, ale coś ją
powstrzymywało. Ukryła dłonie w fałdach spódnicy.
Widziała już kiedyś, jak płakał. Ale nie tak rozdzierająco. Nie mogła go pocieszyć.
Nie miała pojęcia, co się właściwie stało. Nie chciała być wścibska, była jednak ciekawa.
To okropne, że mała Natalia nie żyje.
Przecież dzieci nie umierają tak nagle, z niczego.
Natalia nie żyje.
Nigdy więcej nie usłyszą jej szczebiotu, rozkosznej paplaniny, nie zobaczą uśmiechu
na jej twarzy. Nigdy więcej pulchne rączki nie uwieszą się na niczyjej szyi. Nigdy więcej nie
przytuli się pulchnym policzkiem, delikatniejszym niż miękki aksamit.
Nigdy więcej.
„Nigdy”, straszne słowo.
Michaił zanosił się szlochem, a łzy ciekły na drewniany blat. Olga była pewna, że już
na zawsze pozostanie w tym miejscu ciemniejsza plama i za każdym razem przypominać jej
będzie o śmierci Natalii.
Stała, opierając ręce na oparciu krzesła, a w głowie dudniło jej jedno słowo: „śmierć”.
Zdawało jej się, że odbija się ono echem i wypełnia całą izbę. Wszystko wokół niej
powtarzało w kółko: „Śmierć, śmierć...”
Michaił płakał.
A na dworze było tak pięknie! Miało się ku wieczorowi, niebo było bezchmurne. Olga
wyobraziła sobie, jak w nocy zabarwi się płomieniem, a czerwona słoneczna poświata
roztańczy się na falach Morza Białego i płynącej wartko Dwiny.
Nad rzeką zaś zawiśnie delikatna, biała siateczka mgły. Elfy w tiulowych sukienkach
wirować będą lekko po powierzchni wody.
To będzie piękna noc.
Natalia nie żyje.
Olga nagle zrozumiała wszystko. Gdzieś głęboko w serce zapadły jej dwa słowa:
„nigdy” i „śmierć”. Pojęła, że oznaczają to samo.
Usiadła obok Michaiła i oparła się plecami o ścianę. Przypomniała sobie małą,
uśmiechniętą twarzyczkę Natalii z dołeczkami w policzkach. Zdawało jej się, że słyszy
cieniutki, zawsze taki stanowczy głosik. I coś w niej pękło.
- Nie! - zawołała. - Nie...
Wierzyła i nie wierzyła zarazem w to, co usłyszała od Miszy.
Odwróciła się do niego i objęła go ramionami, przytulając twarz do jego pleców.
Czuła, jak wstrząsa nim szloch, ale nie umiała go pocieszyć. Brakowało jej słów.
Sama się rozpłakała.
Rozpaczali oboje.
Tym dwóm słowom: „śmierć” i „nigdy”, mogli przeciwstawić jedynie łzy.
Obejmowali się kurczowo w spazmatycznym szlochu.
- Jak to się stało? - zapytała w końcu Olga. Michaił opowiedział jej wszystko, nie
mogąc powstrzymać łez. Wypłakiwał całe cierpienie i ból.
- Ona już nie żyła - mówił udręczony, a przed oczyma miał nadal obraz matki z
Natalią w ramionach. - Tak mówił Nikołaj. Krzyknęła i w jednej chwili już nie żyła.
Nie żyła.
Olga zamknęła oczy, ale na niewiele się to zdało. Wyobraziła sobie to wszystko, co
zobaczył Misza. Nie potrzebowała prosić, by opowiedział dokładniej. Straszliwy ból przeszył
każdy skrawek jej ciała, poczuła niemal, jak przeniknął jej do krwi.
- Biedne maleństwo! Tak cierpiało! Michaił tylko pokiwał głową. Opowiedział to, co
zobaczył. Ale ani słowem nie wspomniał, co czuje. Tymczasem wszystko go paliło i piekło.
Zdradliwy szept przypominał mu, jak nie chciał, żeby Natalia przyszła na świat. Tyle razy
pragnął, żeby umarła, zanim się narodzi.
Ale to przecież było kiedyś!
Zanim pojawiła się w ich życiu. Zanim stała się najcudowniejszym małym
stworzeniem, jakie w ogóle można sobie wyobrazić.
Była jak aniołek Bardzo ją kochał. Bardziej niż byłby w stanie wyjaśnić Oldze. Nawet
ona by tego nie pojęła.
Właśnie dlatego, że kiedyś nie chciał jej narodzin, później pokochał ją jakby
podwójnie.
Olga nie zrozumiałaby tego.
Michaił obejmował Olgę i pozwalał, by wypłakała się w jego koszulę. Głaskał ją po
głowie i czuł się jak dorosły mężczyzna.
Zaraz potem jednak sam wypłakiwał się na jej piersi i to ona 'wichrzyła mu „włosy i
trzymała drżące od płaczu ramiona.
Płakali oboje.
Natalia nie żyła.
Raiję oddzielono w końcu od martwego dziecka.
Antonii udało się ją przekonać, by wypuściła dziecko z rąk. Objęła mocno Raiję, żeby
ją podnieść z zimnej, kamiennej posadzki, ale ona tylko pokręciła głową i pozostała w tej
samej pozycji. Przemoczona, klęczała na kolanach, patrząc ze zdumieniem na swoje puste rę-
ce. Ruchy miała powolne.
- To moja wina - odezwała się, podnosząc wzrok na Antonię. - Nie powinnam
spuszczać jej z oka, powinnam na nią uważać, nie powinnam pozwolić, żeby się ode mnie
oddaliła!
Antonia słuchała przyjaciółki, z której ust wylewał się potok oskarżeń pod własnym
adresem. Słowa, które sforsowały tamę milczenia, popłynęły z siłą wodospadu.
Antonia niczemu nie zaprzeczała. Usiadła obok Raiji i słuchała w milczeniu.
W drzwiach stanął Jewgienij i także przysłuchiwał się temu, co mówi Raija. Antonia
dała mu znak dłonią, jakby go chciała powstrzymać.
Zrozumiał. Pozostał jeszcze przez chwilę i pokręciwszy lekko głową, obrzucił Raiję
spojrzeniem pełnym miłości. W końcu zacisnął pięść i wyszedł. Uznał, że Antonia ma rację;
nie mógł teraz dotrzeć do Raiji. Otoczyła się szczelnym murem, niedostępna dla nikogo. A
przecież on też kochał Natalię! Z pełnym przekonaniem mógł to powiedzieć.
Ponieważ jednak nie był ojcem Natalii, Raija zamknęła się sama w swoim bólu.
Jewgienij nie miał na to żadnego wpływu.
Raija zadecydowała, że to jej dziecko i jej ból.
Ufał, że później go do siebie dopuści.
Później.
- Czy to moja wina? - powtarzała Raija w kółko.
Patrzyła w ciemne oczy Antonii i spojrzeniem pytała wciąż o to samo. Nie czekała
jednak, aż Antonia jej odpowie. Nim Antonia zdążyła otworzyć usta, Raija już mówiła dalej.
- Dlaczego moje dziecko musiało umrzeć? Dlaczego zginęło w taki sposób?
Wciąż na nowo dawała wyraz wątpliwościom i wyrzutom sumienia. Stawiała pytania,
na które nie było odpowiedzi, a które w równym stopniu dręczyły Antonię.
- Ona tak cierpiała, Toniu - mówiła Raija, wpatrując się wielki kocioł do gotowania
bielizny. - Tak cierpiała, że wolałam, żeby umarła.
Zamilkła na długą chwilę.
- Czy mogłam poświęcić siebie, żeby ją uratować? Myślisz, że mogłam, Toniu?
Cisza.
- Nawet o tym nie pomyślałam. Słyszałam tylko ten jej krzyk. Maleńka, tak bardzo
cierpiała! Pragnęłam tylko jednego: skrócić jej cierpienie...
Raija potrząsnęła głową. Nasiąkłe wilgocią włosy zwisały w strąkach.
- Nie myślałam, Toniu, o tym, żeby ona żyła. Chociaż... może przez chwilę? Ale nie
wierzyłam. Widziałam ją. Jej krzyk rozsadzał mi głowę. I myślałam jedynie o tym, żeby
uwolnić moje dziecko od bólu. I to jak najszybciej.
Raija oddychała cicho.
- Nie wiem, czy użyłam swojej mocy. Nie wiem, czy cokolwiek zrobiłam, po prostu
nie wiem. Nie pamiętam, Toniu. Wiem jedynie, że pragnęłam uwolnić ją od cierpienia. Ale
czy chciałam jej śmierci? Nie wiem. Myślisz, że chciałam?
Antonia znów nie potrafiła odpowiedzieć Raiji. Ściskała tylko jej chłodne dłonie.
- Moje ręce były krwistoczerwone - powiedziała Raija. - Myślisz, że chciałam jej
ś
mierci? Jak sądzisz, może ona umarła, bo ja jej coś zrobiłam?
- Nie wiem - odparła Tonią. - Ale nie możesz tutaj siedzieć, bo będziesz chora.
- Chora? - zdziwiła się Raija. - Gdzie Natalia? Patrzyła długo na Antonię. Może
ujrzała w jej oczach własne odbicie i wszystko sobie przypomniała?
- Możesz przyprowadzić do mnie Walerija? - poprosiła. - Chcę z nim porozmawiać.
Ty nie przychodź, Toniu. Tylko Walerij.
- Mogę odejść od ciebie? Raija pokiwała głową, ściskając dłonie.
- Ja tu zostanę. A ty przyprowadź Walerija.
Walerij siedział w pomalowanej na niebiesko kuchni i płakał, powtarzając w kółko to
samo pytanie: „Czy to moja wina?”
Odpowiadali mu, że nikt tu nie zawinił, ale im nie dowierzał.
- Powinienem sprawdzić, czy idzie za mną. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Chciał
powiedzieć o tym Raiji., ale słowa nie przechodziły mu przez gardło. Rzucił się na klęczki,
Raija otoczyła go ramionami i tak drżąc, trwali oboje w objęciach.
Zacisnęli powieki, żeby nie patrzeć na to miejsce, ale wciąż mieli przed oczami
koszmarny obraz, a w uszach świdrował im rozdzierający krzyk.
W końcu Walerij wstał i pomógł Raiji się podnieść. Przytrzymał ją, gdy zachwiała się,
z trudem utrzymując się na ścierpniętych nogach.
Zataczając się, wyszli razem z pralni. Pod zachwycającym barwami nieboskłonem
skierowali się na brzeg Dwiny.
Kosz z wypraną bielizną stal w tym samym miejscu, gdzie Raija go zostawiła, a ona
pomyślała mimo woli, że prześcieradło pewnie dopłynęło już do Morza Białego.
Wsłuchani w odwieczną pieśń rzeki, płakali objęci. Raija siadła na brzegu, a kiedy
Walerij usadowił się obok, zapytała:
- Czy ona kogoś zobaczyła? Mówiła, że ktoś tam jest?
- Nie - odparł Walerij, ale zmarszczył czoło, jakby myślał o czymś intensywnie.
- Nie widziała czasem miłego pana?
- Ja myślałem, że ona mówi tak o mnie... - odrzekł Walerij, czując, jak ściska go serce.
- Nie pytaj mnie, dlaczego, Waleriju - poprosiła Raija i westchnęła ciężko. - Ale
wiedz, że to jest jakaś pociecha. Kiedyś ci może o tym opowiem. Ale nie teraz.
- Myślałem, że ona idzie za mną... Prosiłem, żeby wyszła... Nigdy bym nie
przypuszczał.
Raija potrząsnęła głową i uśmiechnęła się blado. Otarła łzy, ale nowe nie przestawały
płynąć jej z oczu. Nie dało się zatrzymać potoku słonych kropli.
- Nikt nie mógł tego przewidzieć - odparła. - Ani ty, ani ja. Nie obwiniam cię,
Waleriju...
Nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.
- Czy to moja wina? - zapytała, właściwie nie oczekując odpowiedzi.
Walerij pokręcił głową.
- To nie była niczyja wina.
Miał rację. Raija dobrze o tym wiedziała, ale potrzebowała, by ją w tym utwierdził.
- Była aniołkiem - powiedziała.
- Przybyła do nas tylko na chwilę - dodał Walerij.
11
Raija nie była przygotowana na to, że jej życie tak gwałtownie się zmieni. Nikt jej nie
uprzedził, że dni mogą wlec się powoli, a nocami nastanie cisza tak wielka, że aż dzwonić
będzie w uszach.
Natalią zajęła się sama, pozwalając jedynie, by towarzyszyli jej Jewgienij, Michaił i
Walerij. Przed innymi zatrzasnęła drzwi.
Umyła starannie ciałko martwego dziecka i ubrała w najpiękniejszą sukienkę,
czerwoną jak życie, jak krew, jak barwa, którą przybrało niebo pierwszej nocy po tragicznym
wypadku.
Czuwała przy Natalii przez cztery noce i tyle samo dni. Dni i noce stopiły się w jedno.
Nie miały początku ani końca. Zlały się razem jak wody rzeki wpływające do słonego morza.
Nie rozmawiała z nikim. Nie pozwalała się pocieszyć. Unikała tych, którzy chcieli się
do niej zbliżyć. Nie jadła.
Siedziała przy trumnie z dzieckiem i płakała.
Piątej nocy, wyczerpana, zasnęła na siedząco.
- Nie będziesz sama - powiedział. - Nikt nie jest stworzony do samotności, nawet ty,
Raiju.
Nie miała pojęcia, jak się tam znalazła, ale czuła, że w tym właśnie miejscu być
powinna.
Był piękny dzień, krajobraz porażał swym pięknem.
W tej krainie nie istniał ból ani smutek, ani cierpienie. Jedynie dobro. Wokół
przechadzali się uśmiechnięci i radośni ludzie. Pasły się dorodne zwierzęta.
- Kiedyś cię zabiorę i zostaniesz tu na dobre - po
:
wiedział, uśmiechając się. - Kiedyś...
ale nie teraz. Jest jeszcze za wcześnie, Raiju.
- A moje dziecko? - zapytała. - Czy jest tu moje dziecko? Czy to ty jesteś tym miłym
panem?
Uśmiechnął się znowu. Był taki urodziwy, taki pociągający, kiedy się uśmiechał.
Zapragnęła, by jej dotknął. Ale wyczuwała, że to niemożliwe.
Pamiętała dotyk jego dłoni na ramionach. Pamiętała ten ułamek chwili.
On należał do tego miejsca. Zupełnie innego niż to, skąd przyszła. Rozumiała, że nie
można mieszać ze sobą tych dwóch światów.
- Możesz płakać po niej. To nic złego. Ale chcę, żebyś wiedziała, że ona nie cierpi.
Zabrałem ją ze sobą, bo nadszedł jej czas.
- Dlaczego? - zapytała Raija.
Ręce zdawały się jej ciążyć. Oczy daremnie wypatrywały Natalii. Może on kłamał?
- Dlaczego właśnie Natalia? Była jeszcze taka mała! Nie zdążyła nawet pożyć. Nie
zrobiła nic złego! Była moim dzieckiem, naszym promyczkiem, naszą radością, światełkiem,
naszym aniołkiem.
- Śmierć nie jest karą - przerwał jej, a z jego młodej twarzy biła powaga, jakby posiadł
całą mądrość tego świata. Jakby wiedział to wszystko, na co ona bezskutecznie usiłowała
znaleźć odpowiedź. Raija czuła, że pojmuje nawet jej ból. Miał takie głębokie spojrzenie.
Ale nie chciała go zrozumieć. Nie potrafiła doszukać się jakiejś racji w tym, że jej
dziecko leży martwe w drewnianej trumience. Nie była w stanie dopatrzyć się sensu w takiej
okropnej śmierci.
Nie przemawiało do niej, że może to być przeznaczenie lub palec Boży.
Nie zniosłaby takiego wytłumaczenia.
Natalia była słońcem. Była aniołem. Była jej dzieckiem.
- Dzieci są nam użyczone - powiedział mężczyzna. Jakby tego nie wiedziała! Ale
dzieci powinno się wypuszczać spod skrzydeł ku życiu, a nie ku mrokowi śmierci!
Dzieci są użyczone, to prawda.
Ale nie tak.
- Nadeszła jej pora - tłumaczył ze spokojem mężczyzna. - Żyła na tyle długo, byście
dostrzegli w niej promyk słońca i radość. Myślę, że zdążyła pozostawić po sobie trwały ślad
w waszych sercach. Wiek nie ma tu żadnego znaczenia. Kochaliście ją i zapamiętacie. Nie da
się cofnąć czasu, nie da się jej przywrócić życia.
Stał skąpany w słonecznej poświacie, a jego cera przybrała złotawy odcień.
Zmrużywszy oczy, spoglądał ku Raiji. Nad wąskimi szparkami odznaczały się czarne, proste
kreski brwi.
- Może była aniołem, który zstąpił do was na ziemię i na chwilę podzielił się z wami
ś
wiatłem.
Raija chciała mu się sprzeciwić.
On jednak uśmiechnął się tylko, jakby posiadł wszelką mądrość. Wiedział, gdzie jest
jej dziecko, ale jej nie pokazał go ani nie pozwolił dotknąć.
Rozpłynął się w powietrzu i zniknął.
A może to ona zniknęła? Może została odciągnięta z tej rajskiej krainy gdzieś na
skraju tęczy, po drugiej jej stronie?
Nie mogła tam się teraz dostać.
- Zasnęła, Bogu dzięki! - powiedział Jewgienij po cichu do Walerija. - Nawet ją
musiało to w końcu wyczerpać. Zaniesiesz ją do chaty?
Walerij kiwnął głową. On także się bał. Wszyscy ukrywali lęk, nie zwierzając się
sobie nawzajem. W milczeniu zerkali ukradkiem w stronę stodoły na uchylone okienko, w
którym świeciła się lampa.
W letnie noce nie zapadał mrok, ale ich myśli i serca pogrążyły się w ciemności.
Podniósł Raiję ostrożnie i przeraził się, że jest całkiem zimna. Palcami odszukał
tętnicę na szyi. Wyczuł puls, ale nie był pewien, czy mu się nie zdaje. Przyłożył kciuk.
Zarejestrował powolne uderzenia.
- Ona żyje - powiedział Jewgienij z twarz spiętą, jakby pozbawioną wyrazu. - Coś
takiego jej się zdarza - dodał, otwierając i zamykając drzwi.
Położyli ją tak, jak zasnęła, zdjęli jej jedynie buty.
Walerijowi wydała się taka młoda. Obca, choć równocześnie znajoma.
Uważał ją za ciotkę, ale traktował jak matkę. I tak na nią patrzył. Owszem, dostrzegał,
ż
e jest piękna, ale nigdy do końca nie rozumiał, dlaczego Wasilij tak ją pokochał. Nie potrafił
pojąć, że wuj gotów był zmienić dla niej całe swoje życie i ofiarować jej wszystko.
Dopiero teraz zrozumiał.
Wuj Wasilij był silnym człowiekiem. Nie oczekiwał ślepego podziwu ze strony
kobiety. Nie marzył też o tym, by nadmiernie chronić ukochaną i decydować za nią. Wasilij
szukał kobiety, przy której mógłby żyć. Niewiele kobiet to rozumiało, bo mało kto tego od
nich oczekiwał.
Walerij popatrzył na Raiję, na jej bladą twarz otoczoną wieńcem czarnych włosów.
Spała, ale jej usta wyrażały powagę.
Jej twarz o zdecydowanych rysach przywodziła na myśl dziki krajobraz. Sama w sobie
była drobna, ale nie znać po niej było cienia słabości.
Walerij zauważył w niej tę Raiję, którą kochał Wasia. I zrozumiał wuja.
- Bogu dzięki! - westchnęła Antonia, kiedy już wrócili do kuchni. Ona też była blada i
zmęczona. Musiała uporać się ze wszystkimi pracami w gospodarstwie, którymi na co dzień
zajmowała się Raija. - Ona... podróżuje? - zapytała Jewgienija.
Skinął lekko głową.
Antonia miała na końcu języka: „Bogu dzięki”, ale powstrzymała się. Bo za to akurat
nie było co dziękować Stwórcy.
- Chyba powinnam zabrać tę młodą damę do Archangielska - westchnęła znowu. -
Niki mógłby ją częściej odwiedzać. Miałaby z kim porozmawiać.
Karolina spała, dużo spała. Przynajmniej tak to wyglądało. Na pytania Walerija
odpowiadała półsłówkami. A przy Nikołaju też nie była rozmowniejsza. Nie próbowała
zbliżyć się do Raiji. Po prostu odcięła się od wszystkich. Przyjmowała jedynie ich opiekę i ja-
dła, co jej podano.
- Naprawdę chcesz ją zabrać? - zapytał Jewgienij.
- Szczerze mówiąc nie - odpowiedziała Antonia. - Przecież z nią nie jest tak źle!
Mogłaby zwlec się z łóżka i trochę pomóc. Okazać trochę serca. Ona tymczasem kaprysi. Nie
zaprzeczaj, Nikołaju! To są zwykłe kaprysy! Przecież nie jej jest najciężej.
- Jesteś bardzo okrutna - uznał Nikołaj. - Wszak ona też straciła dziecko!
- Wiem o tym - odparła oschle Tonią. - Byłam przy tym. Jest mi przykro, ale ona
chyba powinna zrozumieć, że przecież z tego powodu nikt jej nie będzie współczuł do końca
ż
ycia. Mogłaby się postarać choć trochę odwdzięczyć Raiji, która tyle dla niej zrobiła!
Michaił przysłuchiwał się tej rozmowie i patrzył ze zdumieniem na dorosłych.
Zastanawiał się i coraz bardziej wątpił, czy rzeczywiście ludzie z wiekiem stają się mądrzejsi.
W ich słowach trudno było się doszukać sensu.
Antonia w kółko wałkowała to samo. Zupełnie tak samo kręciły się napędzane siłą
wody koła, które na wiosnę umieszczał z ojcem na strumyku, kiedy był młodszy.
- To chyba nie wyścigi - wybuchnął wreszcie, nie mogąc dłużej tego znieść.
Zerwał się gwałtownie z krzesła, chwycił kurtkę i rzucił podniesionym głosem:
- Czy to ważne, która z nich bardziej cierpi? Żadnej z pewnością nie będzie od tego
lepiej. Wasza kłótnia nie zwróci dziecka Karolinie ani nie sprawi, by Natalia znów była z
nami!
Trzasnął drzwiami tak mocno, że aż się zatrzęsła chata, i wybiegł na dwór.
Powędrował na oślep przed siebie, omijając stajnię i pozostałe zabudowania. Nie potrzebował
ś
cian ani dachu nad głową.
- Mogę iść z tobą? - usłyszał za plecami głos doganiającej go Olgi. - Ja też uważam
ich za głupców! Zresztą oni sami chyba to sobie teraz uświadomili.
Przeszli razem nad rzekę i usiedli na brzegu. Olga podciągnęła kolana, otulając nogi
spódnicą. Uniesione kolana przypominały górskie szczyty, a ramiona, którymi je objęła,
zasłaniające je chmury.
- Zakochałeś się w niej? - zapytała Olga, opierając policzek na ręce i patrząc uważnie
na Michaiła. Zdmuchnęła z oczu kosmyk włosów. - Dlatego się rozzłościłeś, prawda? Dlatego
jej broniłeś?
- Pytasz, czy zakochałem się w Karolinie? Michaił wpatrywał się w Olgę, mrużąc
oczy z niedowierzaniem.
- Wiesz, Olga, teraz to ty jesteś głupia! - odrzekł, bo nie spodziewał się, że
przyjaciółka może zachować się tak nierozumnie.
- Przecież jest piękna - tłumaczyła się Olga.
- Czy w takiej chwili można się w ogóle w kimś zakochać? - wybuchnął Michaił. -
Moja młodsza siostra poparzyła się na śmierć, a ty mnie pytasz, czy się zakochałem w jakiejś
beznadziejnej kobiecie z Norwegii. Boże drogi, Olga, jak ty możesz być taka bezmyślna?
- Ja też rozpaczam - odparła żałośnie Olga. - Chociaż dość często mi uświadamiałeś,
ż
e Natalia nie jest moją siostrą. Wiem o tym, ale mam prawo płakać po niej. Nie możesz mi
tego zabronić, Misza.
- Ona nie była taka jak my - rzekł Michaił, jakby nie słyszał słów Olgi. - Natalia nie
była jedną z nas.
Rzucał kamieniami do rzeki. Jeden po drugim. Czasem kilka naraz. Rzucał ze złością,
poruszając gwałtownie ręką.
- Nie sądzę, by ona odeszła sama - dodał po chwili. - Ktoś po nią przyszedł. Walerij
mówił, że tuż przed tym strasznym wypadkiem trajkotała coś o miłym panu. Podobno mama
też słyszała. On ją zabrał! Mów sobie, co chcesz, Olga, ale ja w to wierzę. Natalia kogoś
widziała.
Oldze zaschło w gardle. Nie zamierzała się sprzeciwiać Miszy. Bała się go urazić. Ale
nie wiedziała właściwie, co o tym wszystkim sądzić. Michaił tymczasem ciągnął z namysłem:
- Myślę, że mama wie, kim jest ten mężczyzna. Myślę, że znała go w swoim
wcześniejszym życiu.
Cisnął kamieniami i zamilkł gwałtownie.
Przestraszył się, że omal nie wygadał wszystkiego, co wie. Omal nie zdradził
tajemnicy, którą powierzył mu ojciec podczas rejsu na zachód.
Tajemnicy, dzięki której ich rodzina mogła istnieć. Najchętniej Michaił zrzuciłby z
siebie to brzemię. Zbyt mocno mu ciążyło.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz? - zapytała Olga i nie dodała więcej, póki na
nią nie spojrzał. - Zdajesz sobie sprawę? - powtórzyła z naciskiem.
- Myślę, że tak - odparł Michaił, oddychając z drżeniem. Zerknął w stronę chaty, z
której komina unosił się dym, potem w stronę stajni, aż wreszcie zatrzymał na dłużej wzrok
na okienku w stodole, gdzie ustawili trumnę z Natalią. Czarne, puste okno.
- Tak mało wiemy o mamie, zanim tu przybyła, prawda? - powiedział, próbując jakoś
z tego wybrnąć.
- Przecież mówisz o mężczyźnie, który nie istnieje - przerwała mu Olga z brutalną
szczerością. - O mężczyźnie, którego my nie możemy zobaczyć. Twierdzisz, że Natalia go
widziała i dlatego, twoim zdaniem, była inna niż my. Nie mówisz tego na głos, ale myślisz to
samo o Raiji - Raisie!
Olga zamilkła.
- Tak - potwierdził Misza niechętnie, marząc o tym, by odwrócić się do niej plecami i
odejść.
- Uważasz, że ten mężczyzna to ktoś, kogo Raija znała, a kto już nie żyje.
Pokiwał głową twierdząco, ale specjalnie uczynił to nieznacznie, jakby w obawie, że
Olga wyśmieje go swoim dźwięcznym śmiechem. Łatwo wszystko przekręcała. Ktoś inny
wysłuchałby tego, co powiedział, bez słowa, ale ona, oczywiście, musiała urządzić
przedstawienie.
Zapadła kłopotliwa cisza.
Olga stwierdziła fakty, cóż więc jemu pozostało do dodania?
- Natalia o wielu rzeczach wiedziała wcześniej - rzekł po chwili. - Może o tym, że
umrze, też? Nie mam pojęcia. Dlaczego więc nie uniknęła nieszczęścia? Była taka mała! Nic
już nie wiem, Olga! Jestem taki zmęczony. To wszystko jest dla mnie jak koszmarny sen. Nie
mogę się pogodzić z tym, że jej już nie ma wśród nas. Lepiej by było, gdybym to ja umarł
zamiast niej. Zdążyłem już przecież przeżyć swoje! Może mamy moja śmierć by aż tak nie
załamała? Nie wiem, Olga. To takie bolesne...
Olga wstała, pogłaskała go w policzek i pocałowała. Bez słowa otarła mu łzy. Długo
stali w milczeniu, trzymając się za ręce.
- Ona nie żyje - odezwała się w końcu Olga. - Stało się i nie możemy tego zmienić.
Ale nigdy jej nie zapomnimy. Może masz rację, Misza. Może ona rzeczywiście kogoś
widziała? Może ten ktoś przyszedł ją zabrać? Kto wie, czy nie przebywa teraz w miejscu
najlepszym dla takich aniołów i jest jej tam dobrze?
Michaił zapragnął, by Olga nie potrafiła tak ładnie mówić. Zdawało mu się bowiem,
ż
e tylko chce go w ten sposób pocieszyć. Była mądrzejsza od wszystkich dorosłych razem
wziętych. Rozumiała go aż nadto dobrze. Tak wspaniałe, że mógł ją trzymać teraz za rękę!
Nie patrząc na przyjaciółkę, ścisnął jej dłoń, a ona odwzajemniła uścisk.
Niebo pobladło. Była noc.
Na grobie Natalii umieszczono krzyż.
Gromadka najbliższych stała blada, pogrążona w bólu. Na pogrzeb nie przybyły
tłumy. W części osób taka śmierć jak śmierć Natalii budziła lęk, dla innych zaś strata dziecka
wydawała się czymś błahym.
Po smutnej uroczystości zasiedli razem przy stole, ale nikt nie miał ochoty na posiłek.
Karolina Weimer rozgrzebywała jedzenie na talerzu bardziej niż zwykle. Starannie
wybierała, co wziąć do ust, a co odłożyć na bok. Usiadła ze wszystkimi, jednak swym pełnym
dystansu zachowaniem demonstrowała, że nie należy do tego grona. Zdawało się, że nie
dostrzega nikogo prócz Nikołaja, któremu posyłała raz po raz lekki uśmiech. Dlatego też za-
skoczenie było pełne, gdy nieoczekiwanie odezwała się do Raiji.
- Po co ta rozpacz? - spytała. - Możesz urodzić jeszcze niejedno dziecko.
Nikołaj złapał Karolinę za ramiona, aż jęknęła, i podniósł z krzesła. Opanował się
jednak i popchnął ją w stronę drzwi do alkierza.
- Idź tam! - nakazał zdecydowanym głosem. Bez słowa sprzeciwu wypełniła jego
polecenie, ale wyszła z dumnie uniesioną głową.
- Nic nie szkodzi - odezwała się Raija. - Ja powiedziałam jej to samo. Po stracie
dziecka przekonywałam ją, że jest młoda i urodzi zapewne jeszcze niejedno. Zabolały mnie
jej słowa, ale teraz rozumiem, co ona wtedy czuła. Powinnam się była domyślić.
- Czy ona jest już na tyle zdrowa, by można ją było stąd zabrać? - zapytał Nikołaj.
- Spaceruje o własnych siłach - odparł chłodno Walerij. - A gdy nikogo nie ma w
pobliżu, potrafi sobie poradzić. Słabowitą udaje jedynie, kiedy jest wokół niej wiele ludzi.
- Całkowicie się z tobą zgadzam. Nie ujęłabym tego lepiej - odparła Antonia, patrząc
na Walerija. - Ona już wy dobrzała, rany się zagoiły. Powinna teraz się trochę więcej ruszać, a
nie ciągle siedzieć okryta kocem. Od tego szybciej nie wyzdrowieje.
Nikołaj nabrał powietrza w płuca.
- Zabieram ją ze sobą do Archangielska - rzekł. - Raija ma teraz dość własnych
kłopotów.
- Ludzie będą gadać - sprzeciwiła się Raija zmęczonym głosem.
- Zabiorę ją do siebie - oznajmił Nikołaj. - Dorosłem i mam teraz więcej odwagi niż
kiedyś. Zresztą ona pochodzi z wyższych sfer, więc pewnie zostanie dobrze przyjęta przez
moją rodzinę. A ludzie pogadają trochę z początku, ale w końcu przestaną. Nikt nie odważy
się zarzucić niemoralności Norkinowi. To nazwisko nadal cieszy się poważaniem. Poza tym
w mojej rezydencji jest dość pokoi i jeśli zechcę, możemy się z Karoliną w ogóle nie
spotykać.
Nikt nie zaprotestował.
Nikołaj wszedł do alkierza. Karolina demonstracyjnie przykryła się kocem aż pod
brodę, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że zachował się nieodpowiednio.
On jednak udawał, że tego nie widzi. Nie tłumacząc niczego, sięgnął po ustawione pod
jedną ze ścian walizki Karoliny. Przemknęło mu tylko przez myśl pytanie, po co jej ten cały
dobytek. Nie roztrząsał jednak tego, lecz zgarnął do walizek wszystko, co stanowiło jej
własność. Nie starał się porządnie składać ubrań. Ostatecznie w pałacu nie brakowało służby,
gotowej na skinięcie palca spełnić każde polecenie.
- Co robisz? - zapytała Karolina, a w jej podniesionym głosie pobrzmiewał niepokój. -
Co robisz, Nikołaju Norkin?
- Pakuję twoje rzeczy, Karolino Weimer - odparł. - Dziś jeszcze się stąd
wyprowadzisz. Raija ma teraz co innego na głowie.
- Ale Lorentz spodziewa się mnie zastać tutaj - zaprotestowała.
- Nie obawiaj się. Dostarczymy cię Lorentzowi - przerwał jej Nikołaj. - Nie doznasz
ż
adnego uszczerbku. Zabiorę cię do jednego z moich pałaców. Wprawdzie nie ma tam nikogo
z mojej rodziny, za to jest służba, która się tobą zajmie. Będziesz miała do dyspozycji więcej
osób niż tutaj.
Nie protestowała już tak zdecydowanie, choć nie do końca była przekonana do jego
planów.
- Kto jeszcze tam zamieszkuje prócz ciebie? - zapytała. - Mam nadzieję, że spotkam
jakieś kobiety. Muszę dbać o swoją reputację. Mój mąż byłby bardzo niezadowolony,
gdybym zachowała się niestosownie.
- Nie obawiaj się, zatroszczę się o to - odparł lekko Nikołaj, nie patrząc na Karolinę.
Zdenerwowało go, że nadal mu się podoba, choć powinien być na nią zły. Kochał
Raiję bardziej niż własną matkę, a to, co Karolina jej powiedziała, uznał za niewybaczalne.
Mimo to nadal uważał, że młoda Norweżka jest słodka.
- Pójdziesz sama - rzekł do niej chłodno. - Tylko nie zapomnij podziękować za
gościnę. Spodziewam się po pani Weimer odpowiednich manier.
Karolina wyszła i podziękowała za gościnność. Ale aż nazbyt było wyraźne, że słowa
te nie płyną wprost z serca, lecz zostały wypowiedziane pod przymusem.
Jewgienij odetchnął, nie kryjąc ulgi, gdy drzwi się za nią zamknęły.
- Jesteście wobec Karoliny trochę niesprawiedliwi - odezwała się Raija. - To przecież
nie jej wina, że jest, jaka jest. Zapomnieliście już, jak zachowywał się Niki, nim posmakował
ż
ycia na morzu? Oni po prostu odebrali inne wychowanie i dlatego myślą nie tak jak my.
- Oni chyba w ogóle nie nauczyli się myśleć - wyraził swą opinię Walerij. - Mam
nadzieję, że ten norweski żaglowiec niedługo przypłynie z Onegi czy Kiem. Bo tu nie ma
miejsca dla Karoliny Weimer. Nawet w pałacu Nikołaja, mimo że jemu zdaje się coś innego.
- Sporo czasu upłynęło od śmierci Jelizawiety - odezwała się cicho Raija, patrząc
Walerijowi w oczy.
Patrzyła na niego przeciągle, uśmiechnęła się ciepło, ze zrozumieniem, i dodała:
- Karolina nie jest taka jak Jelizawieta. Ani ty, ani ja nie rozumiemy teraz w pełni
postępowania Nikołaja. Zbyt mocno kochaliśmy Jelizawietę. Znaczyła dla nas tak wiele. Ale
ż
adne z nas nie ma prawa decydować za Nikołaja. Jest dorosły. Jeśli dostrzegł w Karolinie
coś, co wywołuje w nim piękne uczucia, nie mamy prawa tego niszczyć. Nie wolno nam
umniejszać jej w jego oczach.
- Ona jest mężatką - zauważył Walerij.
- Nikołaj dobrze o tym wie. Karolina także. Oni wyznają się lepiej niż my na
konwenansach. Zapewne znają też zasady, którymi należy się kierować w podobnej sytuacji.
Walerij nie odpowiedział, tylko wbił wzrok w blat stołu i zacisnął zęby. Upór
Uskowów nie znikał wraz z wiekiem.
Chata opustoszała. Michaił na prośbę Raiji wyniósł łóżeczko Natalii. Wcześniej nikt
nie miał odwagi tego uczynić.
- Ona już nie potrzebuje łóżeczka - powiedziała Raija. - Póki co więc w naszym domu
obejdziemy się bez niego. Ja jestem już za stara na dzieci, a Michaił jeszcze zbyt młody, by
obdarzyć nas wnukami, które by wypełniły tę dzwoniącą w uszach ciszę.
Uśmiechnęła się blado. Michaił z ulgą opuścił izbę, ale ustawiwszy mebel w kącie
stajni, zapłakał.
Raija zauważyła ślady łez na policzkach syna, kiedy wrócił, mimo że wcześniej
opłukał twarz i oczy zimną wodą. Przytuliła go mocno jak wówczas, gdy był małym
dzieckiem. Zabolało go, ale Michaił nie skarżył się. Był na tyle duży, by zrozumieć.
- Myślę, że ona odeszła do jakiejś szczęśliwszej krainy - powiedziała Raija łagodnie,
wtulona twarzą we włosy syna. - Myślę, że jest jej tam lepiej. Ona nie poszła tam sama,
Misza.
12
W izbach opustoszało. Raija siedziała przy krosnach i tkała, przetykając na przemian
brązową i szarą włóczkę. Tkała całe pledy wyłącznie z wełny z ciemnych owiec.
Smutny i mroczny był dla niej koniec lata.
Łapała się wciąż na tym, że nasłuchuje głosu Natalii. Kiedy przymykała powieki i
trwała tak przez jakiś czas, potrafiła niemal wywołać radosny głosik córeczki.
Zamykała oczy, pragnąc zapaść w głęboki sen. Chciała odbyć podróż do zielonej
krainy pod wysokim niebem, tam gdzie przebywała Natalia i on, mężczyzna o miodowych
oczach.
Raija prowadziła jakby podwójne życie. To wewnętrzne, niewidoczne dla innych,
często było znacznie bogatsze.
Dużo tkała.
Nigdzie nie chodziła.
Tragedia, która ją dotknęła, odstraszyła innych. Bali się ją odwiedzać. Przykre, jak
szybko ludzie zapomnieli, że to właśnie ona zawsze wspierała ich w najtrudniejszych
chwilach.
Jewgienij codziennie jeździł do portu. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że zniósł dzielnie
cios, jaki dotknął ich rodzinę, ale szeptem dodawali wytłumaczenie: „Przecież to nie było
jego dziecko”.
O Raiji krążyły plotki, że tragedia tak ją załamała, iż unika ludzi.
Ludzie pamiętali dobrze Wasilija.
Całe miasto rozprawiało, że Natalia była jego
dzieckiem. Póki mała żyła, nikt nie
odważył się o tym głośno mówić. Szeptano jedynie po kątach. Teraz przestali się kryć.
Podobno Bykowa tak ciężko zniosła tragedię, bo Wasilij był jej największą miłością,
gadano.
Ludziom nie wystarczało nieszczęście, które dotknęło żonę Jewgienija, ubarwiali je
więc i dodawali zmyślone szczegóły, żeby zwiększyć tragizm sytuacji.
W chacie nad Dwiną zaś Raija siedziała przy krosnach i nie miała pojęcia, co się o niej
wygaduje. Łączyła czarną włóczkę z brązową, czarną z szarą. Nie wiedziała, czy zatrzyma dla
siebie gotowe pledy. Nie miała też pojęcia, czy komukolwiek przypadną do gustu.
Może na wiosnę wyśle je szkutą na zachód?
- Lorentz na pewno zapyta mnie o blizny - powiedziała Karolina Weimer.
Siedziała na balkonie w pałacu Norkinów. Na każdym piętrze, prócz najwyższego,
ciągnęły się wzdłuż ścian balkony.
Były zadaszone, a podtrzymywały je fantazyjnie rzeźbione kolumny. Ramy okien
otaczały podobne zdobienia.
Było tu zupełnie inaczej niż w chacie Jewgienija i Raiji nad Dwiną. Karolina nadal nie
mogła się nadziwić, że Bykowowie nie pobudowali czegoś porządniejszego. Niemożliwe, by
interesy Jewgienija i Olega szły tak kiepsko, by nie stać ich było na to, aby mieszkać na
odpowiednim poziomie.
- To mu wszystko opowiesz - odparł Nikołaj. Siedział na poręczy, oparty plecami o
kolumnę.
Miał stąd dobry widok.
Także na nią.
Nikołaj nic na to nie mógł poradzić, że Karolina wywoływała w nim sprzeczne
uczucia.
Daremnie próbował się przed nimi bronić.
Chyba tylko sobie utrudnił życie, zabierając ją do pałacu. W każdym razie nie mógł
uczynić czegoś bardziej głupiego, jeśli nie chciał jej widywać. Sam zaplątał się w tę sieć, z
której nie dało się uciec.
- Mam mu opowiedzieć? Zwariowałeś? Nie udawała przerażonej. Ona była
przerażona. Nikołaj już nie raz widział ów strach w jej oczach.
Ilekroć była mowa o jej mężu, reagowała jak zalęknione dziecko, jak spłoszone
zwierzę nasłuchujące czujnie.
- Przecież rozmawiałaś o tym z Raiją.
- Raija jest kobietą. A to zupełnie co innego. Zresztą nie miałam wówczas nikogo
innego, z kim mogłabym porozmawiać.
- A w domu masz kogoś takiego, komu mogłabyś się zwierzyć?
Umknęła spojrzeniem. Nikołaj znał odpowiedź na to pytanie. Nie powinien tak jej
docinać. Nie robiłby tego jednak, gdyby nie miał pewności, że wyjdzie jej to na dobre.
Może dzięki temu wreszcie dorośnie.
Może wreszcie, przeglądając się w lustrze, ujrzy odbicie samodzielnej kobiety.
- Ze mną przecież rozmawiałaś o tym.
- To co innego! Ty jesteś...
Karolina przerwała i odwróciła głowę w bok. Miała taką szczupłą, białą szyję. Włosy,
szczotkowane codziennie, nabrały blasku.
Nikołaj wiedział, że Karolina jest taką kobietą, z którą mógłby się pokazać. Umiała się
zachować w towarzystwie. Potrafiła się odpowiednio ubrać. Nie wprawiała w zakłopotanie
niestosownym zachowaniem. Znała konwenanse.
Na pewno zostałaby zaakceptowana przez jego rodzinę. Mogłaby zamieszkać w tym
domu na innych warunkach niż tylko w charakterze gościa.
- Wiem - powiedział. Karolina nieoczekiwanie spojrzała na niego i uchwyciła jego
wzrok. Nikołaj nigdy by nie pomyślał, że kiedyś się na to zdobędzie.
Zarumieniła się, ale nie starała się wcale tego ukryć. To nie była gra. Oboje doskonale
zdawali sobie z tego sprawę. Ale czuli się w swoim towarzystwie dziwnie bezpieczni. Na
przekór wątpliwościom i przeciwieństwom cenili w sobie pewne cechy, choć nie towarzyszył
temu pożar zmysłów.
- Jesteś jedyny, z którym mogłabym porozmawiać - powiedziała Karolina z lekkim
uśmiechem. - Jedyny, który wydaje się mnie rozumieć.
- Raija też cię rozumiała - zapewnił Nikołaj, a widząc, jak Norweżka potrząsa głową z
niedowierzaniem, dodał: - Wszystkie kobiety się jej trochę boją. Pomimo wieku nadal jest
zbyt piękna. Jej uroda wydaje się im groźna.
Karolina była innego zdania. W czym innym według niej tkwił problem. Raija,
owszem, dominowała, ale nie jej uroda wywoływała lęk.
- Ona nie jest taka jak ludzie, do których przywykłam - wyjaśniła Karolina, starannie
dobierając słowa. Nie chciała urazić Nikołaja, wyrażając się nieodpowiednio o Raiji. Był dla
niej zbyt ważny.
Nikołaj zaśmiał się, ale nie lekceważąco. Zupełnie inaczej niż Lorentz, który miał w
zwyczaju wyśmiewać ją tak, że czuła się upokorzona. Lorentz zresztą na wiele sposobów
starał się utwierdzić ją w przekonaniu, że jest nic nie warta.
Karolina nie miała pojęcia, że istnieją tacy mężczyźni jak Nikołaj. Nigdy nie
zauważyła takiej łagodności u mężczyzn w sferach, z których się wywodziła. Nie
przypuszczała, że to takie ważne. W ogóle niewiele wiedziała o mężczyznach.
A na co teraz przyda jej się taka wiedza? Wnet wróci Lorentz i popłyną z powrotem na
zachód. Znów ta okropna kajuta. Okropny statek. Morze...
Na samą myśl robiło jej się niedobrze.
- A co powiedziałabyś na to, byśmy poznali się bliżej? - spytał Nikołaj, nie wstając z
miejsca.
Pieścił ją spojrzeniem. Oboje osiągnęli ten stopień zażyłości, że uznał, iż może o to
zapytać. Nie zostało zbyt wiele czasu, by odwlekać to dłużej. A równocześnie nie byli ze sobą
aż tak blisko, by jej odmowa go złamała, jeśli wolałaby nie wychodzić poza granice flirtu. Do
niej należy wybór, czy potraktuje to tylko jako zabawę.
Ale on nie żartował.
Tym razem nie było tak jak z Jelizawietą. Nie tonął w powodzi uczuć, nad którymi nie
był w stanie zapanować. Nie musiał się wynurzać, by zaczerpnąć tchu.
Nie trawił go ogień namiętności.
Ale było coś takiego w Karolinie, co go do niej przyciągało.
- Nie powinieneś mnie o to pytać - uśmiechnęła się z lekkim smutkiem.
W każdym razie przyjęła jego słowa z równą powagą. Ale czy ma się z tego powodu
cieszyć czy smucić, Nikołaj nie wiedział.
- Dlaczego nie? - zapytał.
- Dlatego, że nigdy nie będę mogła się na to zgodzić - odparła, trzepocząc jasnymi
rzęsami.
Nie rozpłakała się. Udało jej się powstrzymać łzy.
- Nie powinieneś pytać, Niki! A więc wiedziała, jak brzmi zdrobnienie od jego imie-
nia. Nigdy wcześniej tak się do niego nie zwracała.
Wzruszyło go to.
Nie mógł podejść do niej i jej dotknąć. Nie chciał, by myślała, że chodzi mu tylko o jej
ciało. Bo to nie była prawda.
Nie podniecała go w taki sposób. Poruszała w nim zupełnie inne struny. Wydawała
mu się czarująca.
- Mogłabyś się od niego uwolnić - zaproponował. - Słyszałem już o takich
przypadkach.
Nie wyraził się zbyt fortunnie. Przerażenie, jakie odmalowało się na jej twarzy,
przekonało go o tym aż nazbyt wyraźnie.
- Nie mogłabym! To by zniszczyło moją rodzinę! Uznano by mnie za kobietę
rozwiązłą.
- Dla mnie to bez znaczenia - zażartował Nikołaj, próbując ratować sytuację.
Zależało mu na tym, by wiedziała, że jego propozycja jest poważna. Chciał też
wierzyć, że istnieje dla nich jakaś nadzieja.
- Z Tromso do Archangielska jest daleko - powiedział.
- Nie dość daleko - odparła trzeźwo. Była zdumiona, że Nikołaj nadal trwa przy
swoim pomyśle. Zaszokowało ją to, ale i trochę jej pochlebiło.
- Na tej trasie kursują statki handlowe, Nikołaju. Plotki docierają daleko, wiesz
dobrze.
- A gdybyś mogła wybierać. Zgodziłabyś się? Zaśmiała się.
- To zabrzmiało niemal jak oświadczyny, Nikołaju Norkin! Takiego pytania nie
powinieneś chyba kierować do mężatki. A może o to właśnie chodzi? Czujesz się bezpieczny,
bo wiesz, że nie będziesz musiał podejmować żadnych wiążących decyzji?
- Zgodziłabyś się? - powtórzył z uporem.
- Tak - odparła.
Zsunął się z poręczy i popatrzył przed siebie. Odwrócony do niej plecami, westchnął
ciężko:
- Wygląda na to, że kobiety, których pragnę, nie są dla mnie.
I uśmiechnął się z goryczą.
- Kiepski ze mnie spadkobierca potężnego nazwiska i niemałej fortuny. Zobaczysz,
wraz ze mną skończy się ród Norkinów.
- Jeśli zależy ci na przedłużeniu rodu, powinieneś zwrócić swoją uwagę na inną
kobietę. Ja, jak ci wiadomo, nie najlepiej się sprawiłam w tym względzie - stwierdziła z
sarkazmem Karolina i staranniej okryła się kocem.
Roześmiał się głośno. Karolina Weimer nigdy nie zdobyłaby się na takie słowa w
Tromso. Widać było, że tu, z dala od rodzinnych stron, pozbyła się niektórych zahamowań.
Za gładką, wypolerowaną fasadą Nikołaj dostrzegł inną Karolinę i zapragnął poznać ją
bliżej. Obawiał się jednak, że zabraknie mu na to czasu.
- W takim razie pozostaje nadzieja, że niebawem twój mąż wyzionie ducha!
Karolina wykrzywiła twarz z niesmakiem, ale nie oburzyła się głośno.
- Przyślesz mi wiadomość, jeśli to się stanie? - zapytał Nikołaj, kucając przy niej.
Chwycił jej chłodne, drobne dłonie i rozgrzał je własnymi.
- Przyślesz mi list, jeśli on umrze w ciągu najbliższych lat?
- Czy zdajesz sobie sprawę, o co pytasz, Nikołaju Norkin? - wyszeptała z lękiem.
Nikołaj skinął głową. Był świadom wypowiedzianych przez siebie słów, choć i jego
one trochę wystraszyły.
Nie zamierzał posuwać się aż tak daleko. Ale skoro uczynił ten decydujący krok, nie
zamierzał się wycofać. Już nie!
Zbyt gorzkie doświadczenia zebrał w przeszłości.
Teraz postanowił wziąć odpowiedzialność za własne słowa. Zresztą kiedy już je
wypowiedział, nabrał przekonania, że postąpił słusznie.
- Nie mogę jednak czekać w nieskończoność - dodał. Mówił klarownie i
zdecydowanie, jakby wcześniej ułożył sobie mowę, tymczasem była ona wytworem tej
chwili.
- Mogę czekać dwa lata, Karolino. No, powiedzmy, trzy... Trzy lata od dnia twojego
wyjazdu. Jeśli odzyskasz wolność w ten jedyny akceptowany przez ciebie sposób, wiedz, że
ja tu na ciebie czekam. I z ogromną radością cię poślubię, by dzielić z tobą życie. Bardzo tego
pragnę. Ale nie mogę czekać wieczność. Gdy upłyną trzy lata, znajdę sobie inną kobietę,
która nie będzie do ciebie podobna pod żadnym względem.
Karolina nie odzywała się przez długą chwilę. Nikołaj nie obiecywał jej złotych gór,
ale jego słowa na pewno pozostawią trwały ślad w jej sercu.
- Przyślę ci wiadomość - rzekła w końcu. - Jeśli będę wolna...
Trochę ścisnęło ją w żołądku, kiedy uświadomiła sobie, że życzy Lorentzowi śmierci.
- W każdym razie ofiarowałeś mi jakąś nadzieję - dodała. - Może nie powinnam tego
mówić, ale to prawda.
Nikołaj ucałował jej dłoń gorącymi wargami, a jego oczy patrzyły błagalnie.
- Czy wolno mi będzie ciebie pocałować, Karolino? Wiem, że to nie uchodzi. Nie
powinienem z tobą przebywać sam na sam. Ale przyznaję, że poleciłem służbie trzymać się z
dala od balkonu. Chciałem mieć ciebie tylko dla siebie.
- Pocałuj mnie! - wyszeptała pospiesznie w obawie, że za chwilę pożałuje swych słów,
skrępowana gorsetem nakazów i zakazów, nałożonych na nią przez wychowanie.
Nie chciała, by Nikołaj był taki zasadniczy i szlachetny po czubki palców. Nagle
zapragnęła, aby dał upust pierwotnym żądzom.
Nikołaj był zwinny i łagodny niczym kot. Z zapałem zaspokajał ciekawość. Nie
musiał okiełznać ognia namiętności. Ale pocałunki smakują słodyczą, niezależnie od tego, co
kryje się za nimi.
Objął Karolinę, tę wypożyczoną mu porcelanową lalkę. A raczej nie wypożyczoną,
lecz zabraną po kryjomu.
Był ostrożny. Rozchylił jej wargi i dotykał ich pieszczotliwie koniuszkiem języka.
Ś
cisnął ją mocniej, a jego pocałunki stały się intensywniejsze.
Słyszał, jak wzdycha, czuł gorący oddech na swym policzku, i nie mógł oderwać od
niej ust.
Objęła go za szyję i wbiła się paznokciami w nagi kark pod koszulą. Jej dłonie nie
leżały już skromnie na jego ramionach.
Była taka wygłodzona.
A on nie zamierzał przestać jej karmić.
Na początku nie było w nim wielkiego żaru, ale skusiła go słodycz pocałunków.
Całował jej policzki, ucho. Karolina z przymkniętymi powiekami upajała się
pieszczotami, a zanurzywszy palce we włosach Nikołaja, gładziła go, rozbudzona.
Pocałował jej szyję, rozkoszując się jej białą, gładką skórą. Leciutko gryzł ją i ssał,
znacząc alabastrową powierzchnię własnymi śladami.
Pragnął jej.
Pragnął więcej.
Nie był już taki szlachetny. Nie pytał o pozwolenie. Zrobiło mu się gorąco, ale nie
wiedział, czy to popołudniowy upał mu doskwiera, czy też burzy się w nim krew?
Wymacał guziczki na jej plecach. Przez krótką chwilę zapragnął, by jej suknia
zapinała się z przodu jak suknie dziewcząt z ludu.
Pochyliła się tak, by mógł dosięgnąć. Ale nic nie powiedziała. W razie czego będzie
mogła zaprzeczyć, jakoby to ona go do tego zachęcała.
Na niego przerzuci całą winę za to, co się stało, i powie, że po prostu nie była w stanie
oprzeć się jego natarczywości.
Nikołaj dokładnie wiedział, jakich użyłaby słów, gdyby musiała. Słyszał wielokrotnie
takie opowieści. Właśnie dlatego poprzysiągł sobie, że nigdy nie weźmie w ramiona kobiety
w szeleszczącej sukni.
Suknia Karoliny uszyta była z lekko krochmalonej bawełny. Ale pod palcami
wydawała się miękka. Nie szeleściła. Tylko pieściła, tylko zapraszała. A niezbyt drobne
guziki bez większych oporów dały się rozpiąć.
Nie przestając całować Karoliny, odsłonił jej dekolt. Odchyliła się lekko i ułożyła
wygodniej w fotelu, jakby go zapraszała.
Sunął wargami wzdłuż nieznanych równin, szukał dolin i pagórków.
Dłonie tymczasem wyszukiwały tasiemek i sznureczków.
Usta zaznaczały to, co odkrywały dłonie. Niewidzialne linie graniczne, znaki,
widoczne tylko jego oczom, paliły jej skórę.
Zsunął suknię tak nisko, jak się dało. Uwolnił ręce Karoliny z rękawów.
Pytającym wzrokiem odszukał jej spojrzenia. Czekał na jej ruch.
Mogła się wycofać. Mogła go od siebie odsunąć. Ale ona zamknęła oczy, ukrywając
się w mroku. Odsłoniła jedynie w uśmiechu białe zęby.
Nikołaj nigdy nie widział jej takiej zmysłowej. W jej rozluźnionej, wyczekującej
twarzy malowało się wewnętrzne szczęście, mimo że nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.
Całował wnętrza jej dłoni, widział, że oddycha szybciej i powstrzymuje się, by głośno
nie jęczeć. Nie chciała zdradzić, że pieszczoty sprawiają jej przyjemność.
Nikołaj słyszał rozmowy dam na ten temat. Przekonywały się nawzajem, że tylko
kobiety lekkich obyczajów czerpią z miłości rozkosz.
Widać to kłamstwo powtarzane jest nie tylko w jego kraju.
Nie miał odwagi poprosić Karoliny, by się rozluźniła. Lękał się mówić, że to nie
grzech odczuwać ekstazę, bo ten dar otrzymały kobiety na równi z mężczyznami.
Nie chciał zakłócić słowami drżącej ciszy, obawiając się, że Karolina mogłaby się
ocknąć ze stanu upojenia i z panicznym lękiem w oczach uciec z krzykiem z jego objęć.
Całował jej ramiona, dłońmi pieścił białe wzgórki. Sunął wzdłuż krajobrazu ciała,
jakby odkrywał nowy ląd.
Jej skóra była biała niczym mleko. Nigdy wcześniej takiej nie widział. Niczym
przezroczysta chińska porcelana. Pod skórą widoczne były błękitne żyłki, takie same, jak
dostrzec można, oglądając pod światło dna filiżanek z prawdziwej porcelany z Dalekiego
Wschodu.
Zatrzymał dłonie na jej piersiach. Nie potrafił się powstrzymać, by nie dotknąć ustami
nabrzmiałych pąków, podobnych do tych na wiosennych drzewach. Język igrał figlarnie
wokół nich. Czuł, jak twardnieją i stają się bardziej spiczaste.
Karolina poddała się pieszczotom. Doznawała rozkoszy.
Jej usta przypominały kwiat. Policzki zarumieniły się.
Nikołaj znał te objawy.
Pieścił ją ustami i dłońmi. Pragnął ofiarować jej chwile, jakich nie otrzymała od
nikogo.
Wiedział, że nie miała innych mężczyzn przed Lorentzem, któremu gorąco życzył
ś
mierci, choć nigdy nie widział go na oczy. Nie sądził, by ów Lorentz zadał sobie
kiedykolwiek trud, by dostarczyć żonie uciech cielesnych. Raczej tylko zaspakajał pośpiesz-
nie własne potrzeby.
Nikołaj uniósł dół sukni Karoliny, a także kilka warstw halek. Pod spodem miała
sięgające kolan pantalony.
Większość panien, pod których spódnice udało mu się zakraść, nie nosiło takich
nowomodnych strażników cnoty. Z tamtymi było mu łatwiej.
Pieścił jej uda, grzał dłonie w ich cieple.
Przypomniał sobie upomnienia Raiji. Brzęczały mu w uszach natrętnie, ale on bronił
się w duchu, że przecież nie zamierza w nią wchodzić. Nie zamierza uczynić niczego
wyłącznie dla zaspokojenia własnej żądzy.
Chciał jej jedynie pokazać, że można się kochać także w inny, łagodny sposób.
Wprowadzić ją w krainę rozkoszy, których smaku nigdy nie poznała.
- Nie - szepnęła, kiedy chciał poluzować tasiemki. - Nie...
Posłuchałby jej, gdyby mówiła bardziej przekonująco. Gdyby to samo powtórzyła
więcej razy. Odsunął się trochę i czekał. Spodziewał się, że otworzy oczy i powie, że tego
sobie nie życzy.
Ale ona tylko usadowiła się wygodniej w fotelu z odchylonym oparciem. Właściwie
teraz bardziej leżała, niż siedziała.
Jej piersi przypominały białe szczyty na tle nieba. Sterczące, kuszące.
Rozsunęła kolana i niczym wiosenny kwiat otworzyła się przed nim.
Nikołaj zsunął do kolan ten fragment bielizny, który bronił dostępu do ukrytego
między jej udami ciepła.
Koc, którym wcześniej się okrywała, upadł na podłogę obok fotela. Ale Karolina nie
wyglądała na zmarzniętą.
Dłonie Nikołaja pieściły jej ciało: uda, brzuch, biodra, pośladki.
Pocierał delikatnie tam, gdzie jej sprawiało to największą przyjemność, aż krzyknęła,
osiągnąwszy stan ekstazy, której nigdy wcześniej nie zaznała.
Pocałował jej piersi, policzki, założył jej z powrotem suknię i zapiął starannie.
Okrywszy Karolinę kocem, usiadł u jej stóp.
- A ty niczego ode mnie nie chcesz? - zapytała po długiej chwili, kiedy wreszcie
otworzyła oczy.
Nikołajowi zdawało się już, że zasnęła. Pokręcił głową.
- To było tylko dla ciebie.
- Żałuję, że nie spotkałam cię wcześniej - wyrwało jej się.
- A Nikołaj nie przyjdzie? - zapytała Raija, kiedy do chaty wszedł tylko Walerij.
- Nie, właśnie uwodzi na balkonie norweską damę - odparł oschle bratanek Wasilija,
marszcząc charakterystycznie dla Uskowów brwi.
Nie musiał ściszać głosu w obawie, że jego słowa wyłapie para dziecięcych uszu.
- Przechodziłem tamtędy - wyjaśnił. - Szedłem od tej strony, której mało kto używa.
Widziałem Nikołaja w momencie, gdy właśnie zdejmował suknię z Karoliny.
Raija mimowolnie uśmiechnęła się. Obdarzona bujną fantazją z łatwością wyobraziła
sobie tę scenę.
- Niki jest dorosły - powiedziała. - Mam tylko nadzieję, że potraktuje ją ostrożnie. Ona
nie doszła jeszcze całkiem do siebie po trudnym porodzie.
Walerij uśmiechnął się krzywo.
- Mało która kobieta zareagowałaby tak jak ty w tej chwili - stwierdził. - Czy z
równym spokojem przyjęłabyś wiadomość o tym, że to ja liżę ją między udami?
- Teraz to wyrażasz się jak prostak! Raija zwichrzyła mu włosy i dodała zamyślona:
- Gdyby tak było, znaczyłoby, że to dla ciebie coś bardzo ważnego. Wy, Uskowowie,
traktujecie miłość śmiertelnie poważnie.
Patrzyła długo na niego.
- Pozostałeś tylko ty, Waleriju, no i Piotr. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy!
- Obawiam się, że to może być trudne - odparł. - Wygląda bowiem na to, że nad naszą
rodziną wisi jakaś klątwa.
- Czasem mi się zdaje, że to ja jestem tym przekleństwem - odpowiedziała Raija. -
Niekiedy wolałabym, aby Wasilij nigdy nie stał mi się tak bliski. Ale to nie było możliwe. Od
pierwszej chwili... Nie, nie dało się tego uniknąć.
- Wiem o tym - odrzekł Walerij. - I zastanawiam się, czy chciałbym kogoś aż tak
mocno kochać. Czy nie istnieje coś pośredniego?
- Owszem - odparła Raija, uśmiechając się. - Ale nie wiem, czy takim jak ty to
wystarczy. Jestem pewna, że żyjąc namiastką, pytałbyś, czy nie istnieje coś więcej.
- Czy ty też teraz o tym rozmyślasz? Raija milczała.
13
- To dla ciebie coś poważnego? - zapytała Raija Nikołaja, przybierając zatroskane
matczyne spojrzenie.
Popatrzyła na niego tak, jakby patrzyła na swojego syna, Michaiła, gdyby nie
akceptowała jego postępowania.
- Bóg raczy wiedzieć - westchnął. - Trudno mi się od niej oderwać. Ona teraz
wypoczywa, a Antonia mówiła, że cię tu znajdę.
W porcie panował ożywiony ruch. Lato miało się ku końcowi. Z dalekich rejsów
powracały macierzyste szkuty, a zagraniczne statki, które przypłynęły do Rosji, pośpiesznie
podnosiły żagle i kierowały się na zachód, do domu.
Raija już dawno nie odwiedzała Archangielska. Dziś też trudno jej było się zebrać.
Ale musiała.
Sny nie natchnęły jej prawdą. Nie znajdowała ukojenia w tkaniu. Zresztą tkała
wyłącznie ponure pledy.
Zrozumiała jednak, że nikt inny nie nada na powrót sensu jej życiu, jeśli ona sama go
nie odnajdzie.
- Sypiasz razem z nią? - zapytała Raija, a kiedy skinął głową, jęknęła przerażona: -
Boże, Niki! Przekroczyłeś granice flirtu - stwierdziła po chwili, poprawiając wymykające się
z upiętej fryzury kosmyki włosów.
- Gdyby była wolna, ożeniłbym się z nią - powiedział Nikołaj. - Traktuję ją bardzo
poważnie. Nie jest Jelizawietą, ze wszystkich kobiet przypomina ją najmniej. Kto wie, czy nie
dlatego właśnie ją wybrałem.
- Byłbyś wspaniałym mężem dla Karoliny. Szkoda, że ona musi wracać.
- Cóż, niektórym z nas nie jest pisane szczęście - stwierdził Nikołaj, wzruszając
ramionami.
- Ona czeka na Lorentza?
- Czeka - uśmiechnął się Nikołaj. - Ale równocześnie ma nadzieję, że jej wyjazd się
jeszcze trochę odwlecze. Boi się wszystkiego, biedulka. Nie przywykła do tego, by
lekceważyć ustalone normy. Z jednej strony nie chce wracać w swoje rodzinne strony, z dru-
giej zaś serce jej się wyrywa. Rozumiesz to?
- Czy mogłabym ją odwiedzić? Jak myślisz, zechce ze mną porozmawiać?
- Na pewno. - Nikołaj pokiwał głową.
- Zajrzę tylko na chwilę do Jewgienija - wyjaśniła Raija. - Tak dawno tu nie byłam, że
mój mąż powątpiewa, czy sobie sama poradzę. Wy, mężczyźni, jesteście dziwni.
Karolina wzruszyła się. Nie widziała Raiji od dnia pogrzebu Natalii.
Wiele się wydarzyło od tamtej pory.
Tak wiele, że teraz, na wspomnienie swoich słów, zarumieniła się ze wstydu. Choć
przeprosiny z trudem przechodziły jej przez gardło, wyjąkała:
- Nie powinnam ci była tego mówić, Raiju. Zachowałam się okropnie. Może w innych
okolicznościach nie sprawiłabym ci takiej przykrości, ale wtedy...
Raija objęła ją i poklepała dobrotliwie po plecach.
- Przyjmuję przeprosiny - powiedziała. - Zresztą tak naprawdę powtórzyłaś tylko moje
własne słowa. Ja też powinnam cię za to przeprosić. I zapomnijmy już o wszystkim.
- Bardzo wyszczuplałaś - stwierdziła Karolina, kiedy Raija zdjęła z ramion szal i
powiesiła go na balustradzie. - Ja natomiast przybieram na wadze jak tuczona gęś - zaśmiała
się niepewnie. - Co mówią o mnie ludzie? Niki nie chce mi nic wyjawić. Ale czasami wydaje
mi się, że wyczytuję plotki z twarzy służących.
- O Norkinach nikt nie śmie plotkować - uśmiechnęła się Raija. - Ale chyba wszyscy
myślą, że jesteś kochanką Nikiego.
Karolina okryła się rumieńcem.
- On się nie wstydzi - stwierdziła Raija. - A twój mąż póki co nie przypłynął. Plotki na
pewno jeszcze doń nie dotarły. Nie musisz się zamartwiać.
- Ty potrafiłabyś wznieść się ponad to - westchnęła Karolina. - Nikołaj mówił mi dużo
o tobie. Tutejsi ludzie uważają cię za boginię. A ja jestem zwyczajna. Tylko nazwisko mojego
ojca czyniło mnie kimś. A teraz godności dodaje mi nazwisko mojego męża. Ale nie w tych
stronach. Tutaj jestem nikim. Nawet gdy jestem z Nikołajem, przysłania mnie cień innej
kobiety. Nie mnie najbardziej chciałby mieć u swego boku. Gdyby to działo się w moich
stronach, byłabym kimś ważniejszym od tamtej, ale nie tu. Tu stoję w cieniu Jelizawiety,
której jego rodzina nie chciała zaakceptować.
Raija słuchała uważnie, pozwalając się wyżalić Karolinie z tego, co ukrywała nawet
przed Nikołajem.
- Dla Nikołaja jesteś Karoliną - zapewniła w końcu. - Nie wolno ci w to wątpić.
Jelizawieta nie żyje. Nie może ci go odebrać.
- Odpycham go od siebie - rzekła Karolina Weimer. - Przypominam mu moje
nazwisko i wszystko to, co nas dzieli. Ale daremnie.
Popatrzyła w stronę portu, w stronę cumujących tam statków. Widziała także te, które
opuszczały Archangielsk.
- Przecież Lorentz musi tu przybyć. Nie wierzę więc w tę deskę ratunku, której chwyta
się Nikołaj. Robię wszystko, by zniszczyć to uczucie, bo nie mogę znieść myśli o tym, że nie
zostanie spełnione.
Jewgienij pojawił się w pałacu po południu. Ale nie przyszedł po Raiję. Szukał
Nikołaja.
- Jeden z naszych frachtowców przypłynął właśnie z Onegi - wyjaśnił mu po rosyjsku.
- Kapitan twierdzi, że opuścili tamtejszy port niemal równocześnie z norweskim żaglowcem.
Przerwał i zerknął ukradkiem w stronę Karoliny. Raija wyczuła, że coś się musiało
stać.
- Żaglowiec ma o wiele większą powierzchnię żagli niż frachtowiec - dodał.
Nikołajowi nie musiał tego tłumaczyć. Zresztą Raiji też nie. A Karolina nie rozumiała,
o czym mówi, mimo że chodziło właśnie o nią.
- Czemu więc jeszcze nie przypłynęli? - zapytał Nikołaj.
Jewgienij pokręcił głową.
- Sądząc po tym, co mówią marynarze z frachtowca, żaglowiec nie wziął kursu na
Archangielsk.
- Na pewno był to ten sam żaglowiec?
- Na pewno. Nikołaj zacisnął pięści i zaklął. Potem podszedł do Karoliny i objąwszy ją
mocno, przytulił czoło do jej czoła. Nie spuszczając z niej wzroku, rzekł:
- Chodzi o ciebie, Karolino. Twój mąż kieruje się już na zachód. Płynie do domu, a
ciebie postanowił tu zostawić.
- Nie! - krzyknęła. Nikołaj pokiwał głową.
- Obawiam się, Karolino, że to prawda. On nie zamierza przypłynąć tu po ciebie.
Takie znalazł rozwiązanie. Tyle dla niego znaczysz!
- Nienawidzę go - rzekła Karolina Weimer, która nigdy wcześniej nie użyła tak
ostrych słów.
Może jedynie w myślach. Nauczyła się trzymać język za zębami i nie ulegać
emocjom.
- Niech sobie płynie! - szepnął jej z żarem do ucha Nikołaj. - Niech płynie. Takie
rozwiązanie jest i nam na rękę. Widzisz, wszystko się układa po naszej myśli.
- Wszyscy i tak by się dowiedzieli, że nie możesz mnie formalnie poślubić - odparła
zgaszona. - Zostanę tu uznana za kobietę rozwiązłą.
Nikołaj spojrzał na Jewgienija.
- Możemy go dogonić? - zapytał. - Jeśli wypłyniemy od razu?
Jewgienij pokiwał głową.
- Popłynę za nim - rzekł Niki do Karoliny. - Jewgienij ma własne statki. Popłyniemy
którymś z jego lekkich frachtowców. Złapię Lorentza, Karolino, i zmuszę, by zawrócił do
portu. Choć tak naprawdę jestem przekonany, że lepiej byłoby ci ze mną.
- Popłynę z tobą - odparła. - Nie możesz mi tego zabronić. On nie zawróci. Ale skoro
odstawił mnie na ląd, w ogóle nie cumując przy brzegu, to i na pokład może mnie zabrać, nie
wpływając do portu.
- Naprawdę tak myślisz? Była pewna swojego zdania. Tak zmienił ją pobyt w
Archangielsku, że w jednej chwili sama zapakowała wszystko, co chciała ze sobą zabrać.
Wzięła ze sobą tylko jedną walizkę.
- Zegnaj, Raiju - powiedziała. - Niewiele znaczę, ale nie pozwolę Lorentzowi siebie
zniszczyć. Pewnie zamierzał sam wrócić do domu i rozgłosić, że umarłam przy porodzie wraz
z dzieckiem. Nie pozwolę na to!
Doprawdy zmieniła się Karolina od tamtej pory, gdy przetransportowano ją do brzegu
na noszach z drzwi.
- Uważaj, żeby Niki nie zrobił głupstwa - poprosiła Raija Jewgienija.
Ten tylko pokiwał głową i zwichrzył jej włosy.
- Pewnie nie przypuszczałaś, że jeszcze kiedyś wyruszę w morze - uśmiechnął się i
pocałował ją w policzek. - Zabiorę ze sobą Misze. Dobrze chłopakowi zrobi, gdy poczuje pod
stopami deski pokładu.
Raija zgodziła się.
- Uważaj na siebie, Jewgieniju! - poprosiła. - Czekam na ciebie. Może wreszcie
zaczniemy żyć na nowo? Musimy! Przecież Natalii nic nie zwróci życia.
Jewgienij przygarnął ją mocno i pocałował z żarem, jakby byli bardzo młodzi i na
zabój zakochani.
- Kocham cię, aniele - rzekł. - Wrócę z radością. Cieszę się, Raiju. Może i dla nas
nastanie nowy dzień? Kto wie, czy jeszcze nie urodzisz mi dziecka?
Raija roześmiała się.
- Jesteś taka piękna, gdy się uśmiechasz - powiedział poważnie i ruszając w pogoń za
innymi, zawołał: - Pryncypał musi już lecieć!
Jeszcze raz ucałował Raiję i pobiegł. Z daleka wydawał się taki młody jak Nikołaj.
Mimo wszystko, pomyślała Raija, mam jeszcze tak wiele!
Z Archangielska wypływała zupełnie inna Karolina niż ta, która przybyła tu przed
paroma tygodniami. Stała na pokładzie wpatrzona w horyzont. Bez lornetki szukała w oddali
ż
aglowca, którym przypłynęła na wschód.
- Nie powinnaś tu stać, Karolino! Nikołaj podszedł do niej pośpiesznie i okrył ją swoją
kurtką. Pozwoliła mu na to.
- Jesteś jeszcze zbyt słaba - dodał. Nigdy jeszcze nie widział, by z jej oczu wyzierała
chłodna nienawiść. Teraz poznał jeszcze tę jedną stronę jej charakteru i cieszył się, że nie
przeciwko niemu jest zwrócona.
- Niech ten łajdak mnie zobaczy - odparła. - I wszyscy marynarze na statku. Jeśli
popłynie mimo to beze mnie, któryś z nich z pewnością opowie, co widział. Niech się później
tłumaczy w Tromso i w Bergen. Wszyscy na pokładzie zobaczą, że żyję i mam się całkiem
dobrze.
Nikołaj uścisnął ją pospiesznie. Stał przez chwilę za jej plecami, obejmując ją w pasie.
Najchętniej by ją zatrzymał, ale nie mógł. Zresztą sam namówił Jewgienija, by dogonić statek
jej męża.
Nad wieczorem zauważyli żaglowiec norweski. Rozłożyli wszystkie żagle, choć nie
było to całkiem bezpieczne. Wiatr im sprzyjał.
Jewgienij nakazał Karolinie schować się pod pokładem.
- Zawołamy cię, gdy tylko ich dogonimy - obiecał. - Nie umkną ci te wydarzenia,
Karolino. Wszyscy cię zobaczą. Podpłyniemy tak blisko, że będziesz mogła z nimi
porozmawiać.
Wiał tak silny wiatr, że trudno jej było utrzymać się w pozycji stojącej. Dlatego
pozwoliła się odprowadzić pod pokład. Siedziała tam, zaciskając pięści, i pomstowała w
myśli.
Po raz pierwszy czuła, co to naprawdę znaczy kogoś nienawidzić.
Podpływali coraz bliżej. Marynarze znali te wody i wiedzieli, jak się ustawić, by
dogonić uciekającą łódź. Wiedzieli, w którym miejscu trzymać się trzeba bliżej lądu, a gdzie
wypływać bardziej w morze. Wiedzieli, jak najlepiej wykorzystać wiatr.
To były ich wody. Fale Morza Białego nie raz kołysały ich do snu.
Znali Biełoje Morie.
Dogonili żaglowiec z Norwegii. Tak szybko dopłynęli, że załoga żaglowca pewnie się
zorientowała, iż ich ścigają.
Ale kapitan nie dał komendy, by zrefować żagle. Płynęli dalej jakby nigdy nic.
- On naprawdę zamierza uciec - syknął Nikołaj przez zaciśnięte zęby.
Trudno było to pojąć. Nadal nie rozumiał, jak można uczynić coś podobnego. Fakt, że
chodziło o Karolinę, wywoływał w nim podwójną złość.
- Przyprowadź ją! - poprosił Jewgienij. - Zrobimy im niespodziankę. Poczciwy
Lorentz Weimer nigdy nie zapomni swej podróży handlowej do Rosji!
- Dopływamy - powiadomił Karolinę Nikołaj i w ciemności wziął ją w ramiona.
- Nie ma aż takiego pośpiechu - zapewnił, gdy się zerwała. - Oparł ją o ścianę i
pocałował żarliwie. Ogrzał ją tym pocałunkiem, pocałował jej szyję, sycił się jej zapachem. -
Zapomnisz o mnie? - zapytał, trzymając ją w uścisku. Stała między ścianą a nim.
- Jakżebym mogła?
- Pamiętasz o naszej umowie? Nie zapomnij, co ustaliliśmy, Karolino.
- Nadal podtrzymujesz swoją propozycję? - zdziwiła się.
- Tak - odparł, przyciskając czoło do jej czoła. Pomimo mroku mignęła biel zębów.
Choć żadne z nich nie miało teraz powodów do śmiechu.
- W takim razie nie zapomnę - obiecała Karolina. - Jeśli owdowieję, zawiadomię cię,
Niki. Trzy lata od dzisiaj.
Znów pocałowali się, jakby chcieli pocałunkiem przypieczętować swoją umowę.
Z trudem oderwali się od siebie.
Nikołaj miał ochotę jej wyznać, że jeśli będzie trzeba, zaczeka na nią pięć, a nawet
dziesięć lat. Ale nie powiedział.
Ruszył przodem, prowadząc ją na pokład.
Podpłynęli już na tyle blisko żaglowca, że widzieli marynarzy na pokładzie.
- Poznaję kapitana - powiedziała Karolina, zatrzymując się przy relingu. Chwyciła się
kurczowo liny.
Obok niej stanął Nikołaj i otoczył ją ramieniem. Chciał jej ofiarować swoje ciepło. I
dodać odwagi, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Widzę Lorentza - odezwała się znów i zadrżała na całym ciele. Poczuł to przez
kurtkę. Jej głos znów zabrzmiał cicho i trwożliwie.
Nikołaj zerknął na nią ukradkiem i dostrzegł w jej oczach lęk.
- Zostań ze mną - szepnął żarliwie. - Zostań, Karolino! Będzie ci tu lepiej niż z
tamtym człowiekiem. On cię w ogóle nie chce!
- Nie mogę - odpowiedziała blada jak ściana, choć jej lęk jakby nieco zelżał. - Chętnie
bym została, Niki. Nie myśl, że jest inaczej. Ale nie mogę! Nie mogę żyć w grzechu. Muszę
wracać do domu. I to razem z nim. To mój mąż, Nikołaju. Mój małżonek wobec Boga i ludzi.
- Nie znam bardziej upartej istoty niż ty - westchnął Nikołaj, pragnąc w duchu gorąco,
by Lorentz Weimer padł trupem na pokładzie, zanim dogonią żaglowiec. - Czy to, że ciebie
kocham, może coś zmienić?
Spojrzała na niego.
- Sięgasz po taką broń, by mnie zatrzymać, Niki? Pokręcił głową dotknięty. To on
odkrywa przed nią całą swoją miłość, a ona go nie rozumie?
- Wiele znaczą dla mnie twoje słowa - mówiła. - Ale one nie są w stanie niczego
zmienić. Lorentz nadal jest moim mężem.
- Nie kochasz mnie?
- Owszem. Nikołaj zrozumiał, że nie może wywierać większej presji. Karolina podjęła
decyzję i nie zmieni zdania, nawet jeśli będzie ją błagać na klęczkach. Lepiej więc dodać jej
otuchy i wesprzeć ją w tej trudnej chwili.
Nie przyszło mu to łatwo, ale nie chciał, by zapamiętała go słabym.
- Przecież to nie Bóg - rzucił przez zęby, kiedy podpłynęli jeszcze bliżej norweskiego
statku. - Ani diabeł - dodał. - Kocham cię. Pamiętaj o tym koniecznie. Znaczysz dla mnie
więcej, niż ci się zdaje!
Może to pomogło, bo uśmiechnęła się, ale jej ciało pozostało napięte i drżało jak
struna.
Byli coraz bliżej.
Oleg krzyknął.
Do relingu podszedł kapitan i zawołał do nich:
- Uiściliśmy wszystkie opłaty. Nie mamy żadnych innych zobowiązań wobec
rosyjskich władz. Czego chcecie? Jeśli jesteście piratami, to ostrzegamy, że mamy broń i
będziemy się bronić.
Stojący niczym ściana za swoim kapitanem uzbrojeni w karabiny mężczyźni postąpili
parę kroków wprzód. Wycelowali prosto w załogę frachtowca.
- Cholera - mruknął Nikołaj, czując, jak strach ściska go za gardło.
Aż takie środki przedsięwziął mąż Karoliny, żeby się jej pozbyć!
Zabolało go to.
Nie chciał nawet myśleć, co ona w tym momencie czuje. Jakie to dla niej upokorzenie.
Nikt nie ma prawa tak traktować drugiego człowieka. Nie można być aż tak na wskroś złym i
bezwzględnym.
Jewgienij nie bał się muszkietów. Wystąpił z niewielkiej gromadki załogi frachtowca i
zawołał:
- Nie będę rozmawiać z tobą, kapitanie! Jestem pryncypałem i armatorem. Nazywam
się Byków. Zresztą znasz mnie. Wiesz, kim jestem.
Oleg przetłumaczył pośpiesznie jego słowa. Ledwie skończył, a Jewgienij dodał:
- Żądam rozmowy z Lorentzem Weimerem!
- Nie ma go tu! - krzyknął kapitan, nie czekając, aż Oleg przetłumaczy.
Zrozumiał, o co chodzi, słysząc nazwisko właściciela statku.
Jewgienij kiwnął na Karolinę. Nikołaj podprowadził ją do Jewgienija.
Stanęła tam drobna jak cień, ubrana na ciemno, jasnowłosa. Kupiec grubo się mylił,
sądząc, że jego żona umarła.
- Mamy na pokładzie panią Weimer - powiedział Nikołaj. Wszedł Jewgienijowi w
słowo, ale umilkł, zgromiony jego spojrzeniem.
Zrozumiał, o co chodzi.
To była taka gra. Jewgienij rzucił na szalę tytuły i władzę, by kapitan wiedział, że stoi
wyżej od niego w hierarchii. Kapitan dowodził wprawdzie statkiem, ale był opłacany przez
kupca.
W szeregach na pokładzie żaglowca zapanowało poruszenie. Kapitan nie był pewien,
co powinien uczynić, czyjego rozkazu posłuchać. Nie ulegało wątpliwości, że rozpoznał
Karolinę.
I wtedy pojawił się Lorentz Weimer. Dostojny niczym car.
Kapitan wycofał się. Widać było wyraźnie, że jest szczęśliwy, że nie musi odpowiadać
za to, co się stanie. Za taką odpowiedzialność nie był wynagradzany. Chętnie umył od tego
ręce.
- Ozdrawiałaś, Karolino! - zawołał jej mąż. - A słyszałem, że umarłaś. Podobno w
Archangielsku panuje epidemia, dlatego nie mieliśmy odwagi zawinąć do portu. Czy to
czasem nie ty sama rozpuściłaś takie plotki? Może wolałaś zostać, niż wracać do domu?
Słyszałem to i owo o tobie, Karolino. Podobno mieszkałaś wygodnie w pałacu
należącym do wysoko urodzonych ludzi.
- On o wszystkim wie - wyszeptała Karolina, pobladłszy jeszcze bardziej.
- Chce cię zostawić - odparł Nikołaj. - Gdyby o nas wiedział, musiałby również
wiedzieć, że w Archangielsku nie było żadnej epidemii. On kłamie, moja droga.
- Twoja żona, Weimer, chce wracać do domu! - zawołał Jewgienij, czekając, aż Oleg
przetłumaczy jego słowa na norweski. - Przeprowadzę ją na pokład żaglowca. Mam ci dwa
słowa do powiedzenia!
- Puść moją żonę samą - odparł Lorentz Weimer lodowato. - Nie życzę sobie na
pokładzie żadnych obcych. Tylko moja żona, nikt więcej.
- Ciekawe, jaki on wiezie ładunek? - mruknął Walerij. Nikt nie potrafił mu
odpowiedzieć, choć pomyśleli swoje.
- Karolina nie da rady przejść na wasz pokład bez pomocy! - Znów zapomniał się
Nikołaj.
- To niech zostanie! - burknął Lorentz Weimer. - Ustawimy się burtą do was i
pozwolimy wam podpłynąć bliżej. Rzucimy drabinkę. Ale nikomu prócz Karoliny nie
zezwalamy wejść na pokład. Zastrzelimy każdego, kto nie posłucha tego rozkazu.
Chwilę trwało, nim frachtowiec podpłynął bokiem do żaglowca. Cala załoga miała
ś
wiadomość, że wykonują manewr, pilnowani przez uzbrojonych w muszkiety Norwegów.
- On coś na pewno przemyca - stwierdził Jewgienij. Popatrzył na Karolinę i pokręcił
głową. Podpłynęli zupełnie blisko. Rzucili w górę cumy, a na dół spuszczona została
sznurowa drabinka.
- Znając mojego męża, nie zdziwiłabym się wcale, gdyby była przegniła - uśmiechnęła
się Karolina.
Ucałowała Jewgienija, a nawet Walerija. Na koniec podeszła do Nikołaja i pozwoliła
mu się pocałować mimo obstrzału spojrzeń z góry.
Ale gdy stanęła przy drabince, złapał ją strach. Zakręciło jej się w głowie. Chwyciła
się szczebla, jakby się wzbraniając przed wspinaczką po chwiejnej drabince.
Jewgienij przytrzymał jej dłoń i jeszcze raz wzrokiem zapytał, czy na pewno chce
wejść na górę.
Karolina pokiwała twierdząco.
Jewgienij postawił stopę na pierwszym szczeblu drabinki. Obciążył ją, żeby była
stabilniejsza. Chciał pomóc Karolinie. Zrobił krok.
W pierwszej chwili nikt nie pojął, co się stało, kiedy rozległ się huk. Zobaczyli tylko,
jak Jewgienij spada. Na jego piersi pojawiła się krwawa plama, która powiększała się niczym
rozwijający się kwiat.
On zaś patrzył w niebo z niedowierzaniem.
Karolina tymczasem wspinała się po szczeblach drabinki.
- Wracaj! - krzyknął Nikołaj.
- Nie mogę - odpowiedziała, nim wciągnięto ją przez reling na pokład.
Z góry zrzucono cumę utrzymującą oba statki obok siebie.
A na pokładzie frachtowca leżał martwy Jewgienij.
14
Noc napierała nachalnie. Raiji wydawało się, że w ciszy nocy słyszy jakieś
nawoływanie.
Uparła się, że wróci do domu, mimo iż Antonia na kolanach niemal ją błagała, by
została w Archangielsku.
- Przecież Jewgienij i Misza popłynęli. Będziesz zupełnie sama - tłumaczyła
przyjaciółce.
Raija jednak nie dała się przekonać. Postawiła na swoim. Wróciła do domu, tam gdzie
było jej miejsce.
Ale chata wydała jej się taka pusta. Wędrowała od izby do izby, jakby miała nadzieję
kogoś spotkać.
Rozsądek jej podpowiadał, że to niemożliwe. Przecież Natalia nie żyje, a Misza z
ojcem popłynęli w morze. Sama całowała Jewgienija na pożegnanie.
Ale coś w niej pragnęło, by pomieszczenia zapełniły się ludźmi, których kocha.
Usiadła przy krosnach. W izbie panował mrok, mimo że zapaliła lampę i podkręciła
mocniej płomień.
Okropnie ponuro wyglądały tkaniny utkane ze zgaszonych brązów, słotnych szarości i
czerni.
A przecież Natalia tak bardzo kochała barwy. Zawsze wybierała do zabawy jaskrawo
kolorowe kłębki. Na szare rzadko zwracała uwagę.
Dłonie Raiji sięgnęły mimowolnie po kłębki, które wybrałaby Natalia: żółte,
napuszone, jakby skradły słońcu promienny blask, płomienne oranże, przy których jesienne
liście poblakłyby z zazdrości, czerwone, a wreszcie zielone niczym soczysta trawa na łące, po
której tańczyła boso Natalia w pogodne dni lata.
Raija utkała zielony pas łąki przetykany żółtymi plamami, chmury na tle płomiennego
nieba letniej nocy, słońce, morze i obłoki odbijające się w jego falach.
Tkała jak w natchnieniu. Bezwiednie przekładała barwne nitki, łączyła kolory.
Niepotrzebny był jej żaden wzór. Wszystko ułożyło się samo w harmonijną całość.
W tkaninie Raija zawarła wszystkie swoje uczucia.
Zaklęła w niej Natalię.
Znużona, usnęła przy krosnach.
Tym razem nie ujrzała go w cudownej zielonej krainie pod wysokim niebem, za którą
tak tęskniła.
Tym razem on przyszedł do niej.
Stanął przy gotowej tkaninie i pogładził delikatnie barwną powierzchnię ogorzałymi
dłońmi.
Raiji zdawało się, że to ją głaszcze.
Wiedziała, że nie może jej dotknąć, i to, co uczynił, musiało starczyć za pieszczotę.
- Zrozumiałaś - odezwał się łagodnym głosem. - Naprawdę zrozumiałaś, Raiju. Jestem
z ciebie dumny. Przecież twoje dziecko nie ukryło się w ponurych barwach, w których
próbowałaś ją odnaleźć. Twoje dziecko lubiło jasne, wesołe kolory. Twoja córka cala była
ś
miechem, którego nie możesz zapomnieć. Myślę, że wspominać ją będziesz, ilekroć sama się
roześmiejesz.
Raija pragnęła zapytać go o Natalię, ale nie mogła odnaleźć właściwych słów.
Uświadomiła sobie, że on nie przemawia do niej ani po rosyjsku, ani po norwesku.
Rozumiała go, choć nie pojmowała, w jaki sposób, bo ilekroć usiłowała mu
odpowiedzieć, coś się w niej zamykało i nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.
- Pewnie chciałabyś, żebym cię teraz ze sobą zabrał - ciągnął. - Chętnie bym to
uczynił, ale nie mogę. Tam, gdzie przebywam, czas nie istnieje. Dla mnie to nie ma
znaczenia, ale z tobą jest inaczej. Będzie ci teraz ciężko, Raiju. Ale wiedz, że tylko dlatego
przytrafia ci się coś takiego, że jesteś dość silna, aby to znieść.
Raiji słowa te wydały się dziwnie znajome. Miała niemal pewność, że sama wyraziła
się podobnie, ale do kogo, kiedy i dlaczego, nie pamiętała. Zresztą we śnie nie próbowała tego
dociekać.
- Jesteś silna, Raiju. I nie zostaniesz sama. Będziesz wiedziała, jak należy postąpić.
Wierzę, że spośród wielu wybierzesz właściwą drogę. A kiedy już uporasz się z tym
wszystkim, co konieczne, wtedy będziesz mogła pójść ze mną. Przyjdę po ciebie. Namiot już
czeka. Jesteś silna, Raiju!
Echo tych słów tłukło jej się po głowie, kiedy rankiem obudziła się ze snu, i nie
dawało jej spokoju.
„Jesteś silna, Raiju!”
A jeśli nie okaże się dość silna?
Intrygowało ją, dlaczego tak dobrze zapamiętała ten sen.
Był taki piękny.
„Jesteś silna, Raiju”, śpiewało jej w duszy, kiedy na dziedzińcu rozległ się stukot kół.
Wyjrzała na dwór i w jednej chwili zrozumiała wszystko. Zobaczyła usadowionych na
koźle Misze i Olega, Antonię zgarniającą spódnicę i zeskakującą na ziemię, zobaczyła
Nikołaja i Walerija. Brakowało tylko jednej osoby.
- Jesteś silna, Raiju...
Misza podszedł do niej pierwszy. Wziął ją w ramiona, sam pozwalając się objąć. Syn i
pocieszyciel w jednej osobie. Dziecko, potrzebujące matczynej otuchy, i mężczyzna, na
którego piersi mogła się wypłakać.
- Tata nie żyje - powiedział, prowadząc ją w stronę wozu. Wyjaśnił, co się stało.
Uchylili koc, pod którym leżał Jewgienij, i odsłonili twarz. Oczy miał zamknięte. Nie
chcieli jednak pokazywać jej krwawej róży na jego piersi.
Zobaczyła ją później sama, kiedy myła i ubierała ciało męża.
- Jesteś silna, Raiju. Była silna, przez chwilę...
Koniec lata przyniósł jesienne chłody. Ziemia jednak nie zmarzła, więc bez trudu
wykopali mu grób.
Niebo zabarwiło się na horyzoncie czerwoną poświatą.
Raija wpatrywała się w przygotowany dół, wystarczająco głęboki, by pochować w
nim mężczyznę, którego kochała i z którym było jej tak dobrze.
Jutro wyprawią mu pogrzeb.
Zakopią trumnę i usypią kopiec, a u wezgłowia wbiją krzyż, który nagle wydał jej się
jakiś obcy.
Miał dobre życie. W końcu nikomu nie obiecuje się, że będzie żył wiecznie. Ale Raija
chętnie by zatrzymała przy sobie męża jeszcze przez jakiś czas.
Kochała go na swój sposób.
Oleg odłożył łopatę, podszedł do Raiji i otoczył ją ramieniem. Niemal utopiła się w
przyjaznych objęciach tego potężnego mężczyzny.
- Po co tu przyszłaś, Raiju? - zapytał cicho i odciągnął ją na bok. - Czy ta Tonią nie
potrafi cię zatrzymać w chacie? Chyba będę musiał wbić wam do głowy trochę rozumu,
jednej i drugiej! Przecież sami poradzimy sobie z wykopaniem dołu! Byliśmy jego
przyjaciółmi. A ty uważaj lepiej na siebie! Gdzie Michaił? Chłopak powinien chyba być w
domu przy matce.
- Pozwoliłam mu pojechać do miasta, do portu - wyjaśniła Raija zmęczonym głosem. -
To przecież nie jego wina, że tak kocha morze. Ty i Jewgienij zaszczepiliście mu tę miłość,
więc bardziej was należy winić, nie jego. On bardzo przeżywa śmierć ojca. Lepiej więc, żeby
był teraz tam, gdzie czuje się najlepiej.
Oleg puścił Raiję i długo się jej przyglądał. Miała około czterdziestu lat, ale wyglądała
znacznie młodziej. Zachowała dziewczęcą sylwetkę i nadal była niebezpiecznie piękna,
zupełnie jak wówczas, gdy zabrali ją na pokład „Sankt Nikołaja” w jednym z fiordów na
zachodzie. Przybyły jej jedynie drobniutkie zmarszczki wokół oczu i w okolicach ust, ale
ciemne oczy nie straciły swego blasku. Roztaczała wokół siebie ciągle taki sam czar.
Czuwała już tyle nocy, nie spała od tamtego ranka, gdy przywieźli Jewgienija wozem.
Wszyscy myśleli, że to nieszczęście kompletnie ją załamie i odbierze jej rozum.
Ledwie przecież zdążyła się otrząsnąć po śmierci Natalii.
Rozpaczała, czuwając przy marach. Płakała, złorzecząc Bogu i ludziom.
Ale nie straciła rozumu.
Przez cały ten czas byli przy niej Oleg z Tonią. Raija co prawda wiele razy prosiła, by
poszli do siebie, ale zaraz błagała, by jednak z nią zostali.
- Jesteś wyjątkowa, Raiju - rzekł Oleg łagodnie. - Ale teraz już wracaj do domu.
Musisz się przespać. Jewgienij gniewałby się, widząc, że o siebie nie dbasz. On nie żyje, to
prawda, ale ty przecież nie umarłaś.
Raija nie odpowiedziała. Popatrzyła na niego przeciągle, a potem odwróciła się i
ruszyła w stronę chaty. Kolorowy szal zsunął jej się z głowy, a czarne loki załopotały na
wietrze. Olegowi przyszło na myśl, że wyglądają zupełnie jak ptasie skrzydła.
Serce ścisnęło mu z żalu, kiedy uświadomił sobie, jak bardzo Raija będzie teraz
samotna.
Jewgienij stanowił jej oparcie w życiu, opokę, na której zbudowała cały swój świat.
Inni, którzy mogliby teraz być jej wsparciem, odeszli tak samo jak Jewgienij.
Michaił kochał morze.
Nie bez wyrzutów sumienia Oleg zauważył to z całą jaskrawością. Na równi z
Jewgienijem ponosił za to winę.
Przyjaciel przeznaczył syna morzu. Takie było jego największe marzenie. Ale z
pewnością nigdy nie pomyślał, że z tego powodu Raija zostanie zupełnie sama.
Jewgienij planował, że z czasem wycofa się z interesów i spędzi starość u boku Raiji
na brzegu Dwiny.
Pewnie nigdy nie przypuszczał, że umrze przed nią.
Raija zostanie teraz zupełnie sama.
Noc była chłodna, jak bywają nawet letnie noce na północy.
Raija nie mogła zasnąć. Czuła się kompletnie wyczerpana, a przecież wiedziała, że
musi być silna. Musi podczas pogrzebu zachować się godnie, by uczcić pamięć męża.
Udało jej się to, kiedy umarł Wasilij. Poradziła sobie nad grobem Natalii.
Jewgienij był dobrym mężem. Uszczęśliwił ją. Żadne z nich nigdy nie przypuszczało,
ż
e taki spotka ich koniec.
Raija zarzuciła szal na ramiona i przeszła przez izbę, starając się stąpać po cichu, by
nikt jej nie usłyszał. Nie chciała wysłuchiwać znowu upomnień przyjaciół, że powinna
wypocząć. Rozumiała, że chcieli dla niej jak najlepiej, ale przecież to był jej smutek, jej ból i
ż
ałoba.
Piec w kącie izby nadal wysyłał miłe ciepło, ale nic nie mogło ogrzać lodowatego
chłodu, jaki zagościł w jej wnętrzu.
Daleko na zachodzie ujrzała na niebie świetlisty blask. Patrzyła nań ze zdumieniem. O
tej porze roku zwykle nie widywało się zorzy polarnej. Blask przykuwał jej wzrok. Patrzyła w
tamtą stronę jak zahipnotyzowana.
A potem wszystko wokół niej zniknęło.
Ostatnie, co pamiętała, to ów blask.
Obudziła się tuż przed świtem. Już dniało, gdy wstała ścierpnięta. Nie chciała, by
ktokolwiek zobaczył, że spała na podłodze.
Dziś zostanie pochowany Jewgienij.
Raija zatrzymała się gwałtownie i zamknęła oczy. Nagle zrozumiała, że nie
przypadkiem przyśniła jej się polarna zorza. Ten niezwykły sen niósł w sobie głębsze
przesłanie.
I uczucie wewnętrznej pustki zniknęło.
Raija przełknęła ślinę i wyszła na spotkanie tego dnia.
Godnie jak na Raisę Bykową przystało.
Ale kiedy później odchodziła od grobu, trzymając rękę na ramieniu swego prawie
piętnastoletniego syna, nie miała już żadnych wątpliwości, że powrót do roli Raisy Bykowej
nie jest możliwy.
Tę kobietę pogrzebała razem z mężem, z którym przeżyła to życie.
Od grobu odeszła Raija córka Erkkiego. Raija Alatalo.
Noc i polarna zorza zdjęły zasłonę z jej pamięci i odsłoniły prawdę.
Wiedziała już, kim jest. Pamiętała wszystko. Żadna skała nie blokowała jej dostępu do
przeszłości.
Ujrzała wszystko w pełnym świetle.
Zobaczyła twarze i miejsca. Przypomniała sobie imiona i nazwy. Wiedziała, kiedy tam
była i dlaczego.
Ale nadal mieszkała w chacie nad Dwiną w postaci Raiji - Raisy. Dla tych, dla których
musiała, pozostała Bykową. Carycą.
Była wdową po Jewgieniju, niektórzy traktowali ją także jak wdowę po Wasiliju. W
swoim życiu żyła w wielu wcieleniach.
Cieszyła się jedynie, że otaczający ją ludzie nie ma - . ją pojęcia o jej tajemnicach.
Przejrzała wszystkie rzeczy Jewgienija. Wszystkie dokumenty i papiery, jakie
pozostawił. Przeczytała każdy wyraz i zapisane starannym szerokim pismem liczby.
Miała dziwne przeczucie, że pozostawił jej jakiś list z wyjaśnieniem.
A wiele powinien jej wyjaśnić!
Nic jednak nie znalazła.
Usprawiedliwiła go. Nie spodziewał się, że śmierć dopadnie go tak nieoczekiwanie.
Nie zdążył napisać listu. Tkwiło w niej jednak głębokie przekonanie, że miał zamiar wyznać
jej całą prawdę.
Mężczyzna o miodowych oczach więcej się nie pojawił w jej snach. Czekała na niego.
Modliła się, by uchylił jej choć rąbka tajemnicy tego, co ją czeka.
Ale żarliwe modlitwy nie pomogły.
Nie przybył.
Raija zrozumiała, że musi sobie sama poradzić z własną przyszłością, z prawdą.
Nie miała nikogo, komu mogłaby się zwierzyć. Nie ufała nikomu.
Wydawało jej się, że w oczach bliskich dostrzega jakiś fałsz. Jakby coś przed nią
ukrywali.
Nawet w spojrzeniu Michaiła.
Nie ufała więc już nikomu.
Nikomu.
Pierwszy dowiedział się tego od niej Walerij.
Na jej prośbę Oleg przydzielił Walerijowi pracę na lądzie.
Chciała go mieć przy sobie. Był najbliższym krewnym Wasilija. I traktowała go jak
syna.
Nie byłaby taka samotna, gdyby żył Wasilij. Ale nie było im to pisane.
Stała razem z Walerijem najpierw przy grobie Wasilija, a potem na dłużej zatrzymali
się przy grobie Natalii. Na śniegu odcisnęły się ich ślady, tworząc ścieżkę pomiędzy
mogiłami.
- Na wiosnę stąd wyjadę - powiedziała Raija znienacka, wyrażając nieoczekiwanie na
głos myśl, którą długo kryła w sobie.
- Wyjedziesz? - zapytał Walerij przerażony. - Nie możesz stąd wyjechać! Twoje
miejsce jest w Archangielsku. Co my poczniemy bez ciebie? Nie możesz zostawić grobu
Natalii!
- Nie wyjadę na zawsze - uspokoiła go Raija, chociaż nie była pewna, czy mówi
prawdę. - Po prostu wyjadę tak jak ty, tak jak wszyscy mężczyźni co roku na wiosnę. Też
bym chciała się trochę stąd ruszyć, zobaczyć kawałek świata.
- Dlaczego? - zapytał. - Czy nie jest ci tu dobrze?
- Teraz nie jest - odparła szczerze. Walerij poczerwieniał i czubkiem buta rozgrzebując
ś
nieg, mruknął:
- Nie powinienem tak mówić. Ale myślałem, że twoje życie jest tu przy nas.
- Może - uśmiechnęła się Raija. - Wiele mi się tu przydarzyło dobrego, choć nie
brakuje też złych wspomnień. Bywałam tu jednak bardzo szczęśliwa. Na wiele sposobów.
Kochałam tu... - urwała na moment i dodała: - ...na wiele sposobów.
- Dużo kobiet płynie w rejs na statkach handlowych - przyznał Walerij. - No, w
każdym razie niektóre. Nikogo nie zdziwią więc twoje plany. Zresztą nikt nie uważa za
dziwne tego, co ty robisz.
W tym stwierdzeniu tkwiło wiele prawdy.
- Czy chciałbyś popłynąć ze mną? - zapytała Raija. Bardzo chciała mieć przy sobie
Walerija, a także wszystkich, których kochała. Miała nadzieję, że będzie to możliwe.
- Zgadzam się na wszystko, o co mnie poprosisz - powiedział Walerij Uskow.
- W takim razie zamustruję cię na wiosnę na „Raiji”. Popłyniesz ze mną na zachód,
Walerij u.
Olegowi zupełnie nie spodobał się ten pomysł. Ani jemu, ani Antonii.
Przyjaciółka tłumaczyła:
- Rozumiem, że jesteś przygnębiona i chciałabyś uciec od wszystkiego, co przypomina
ci Jewgienija i Natalię.
- Gdyby nie to, że Morze Białe jest skute lodem, pewnie popłynęłabyś od razu -
wtrącił się Oleg. - Nie postępuj pochopnie, Raiju! Nie mogę ci oczywiście niczego zabronić,
ale pamiętaj, że to męczący rejs!
- Przecież kiedyś zabrałeś ze sobą Antonię i Olgę - odparła Raija. - Nie słyszałam, byś
wówczas wspominał o niebezpieczeństwie. A Wasilij pokonał tę trasę nawet na niewielkich,
mało stabilnych łodziach.
- To co innego - zapewniał ją Oleg. - Jesteś teraz w nie najlepszej formie. Przeżyłaś w
krótkim czasie straszne tragedie, Raiju. Każdy odradzałby ci takie eskapady. Zastanów się,
poczekaj do wiosny. Wtedy porozmawiamy. Musisz trochę odpocząć, dojść do siebie.
Wstrzymaj się z tą wyprawą do następnego sezonu. Misza skończy wówczas szesnaście lat i
będzie mógł zostać pryncypałem. Teraz latem będzie miał dopiero piętnaście. Tylko raz
płynął na zachód! Powinien przejść najpierw przez wszystkie stopnie na statku, mimo że już
jest armatorem.
- Jeśli chcesz, poczekam do wiosny, ale możesz być pewien, że nie zmienię zdania. A
ty będziesz musiał to zaakceptować. Bo jestem matką twojego wspólnika, Olegu Jurków! I
mam nadzieję, że on nie sprzeciwi się mi w tej sprawie.
Wyszła. Ale gdy zamykała drzwi, usłyszała, jak Antonia prosi męża, żeby
porozmawiał z Misza. I dodała, że trzeba temu przeszkodzić.
- Chcesz płynąć na zachód, mamo? Do Norwegii? Dlaczego? - pytał Michaił. Na jego
twarzy malowało się zdziwienie. Często się zapominał. Nadal był młodym chłopcem, chociaż
bardzo się starał odgrywać w domu rolę mężczyzny.
Oleg miał rację w tym jednym. Misza był jeszcze bardzo młody. Nie skończył nawet
piętnastu lat.
- Chcę - odparła Raija. - Coś mnie tam ciągnie. Myślę, że nie muszę ci więcej
tłumaczyć. Zresztą nic więcej nie mogę dodać. Po prostu muszę tam popłynąć. Rozumiesz?
Misza pokiwał głową zamyślony. A Raija pojęła, że jej syn w jakiś sposób miał swój
udział w tajemnicy. Znał prawdę o niej.
- Chcę, żebyśmy popłynęli tam na „Raiji”. Ty będziesz kapitanem.
- Nie wiem, czy potrafię - odparł szczerze.
- Oleg popłynie z nami. Póki co się nie zgadza, ale jestem pewna, że popłynie. Będzie
też Walerij, może zabierzemy Nikołaja. Ale chcę, żebyś to ty, mój syn, był kapitanem. To dla
mnie bardzo ważne.
- Będę potrzebował pomocy we wszystkim - uśmiechnął się Misza. - Ale zrobię to dla
ciebie, mamo. Powiedz, co cię do tego skłoniło?
Raija także się uśmiechnęła i pocałowała go. Pomimo że starał się być dorosły, nadal
pozwalał jej na takie czułości.
- Czasem w człowieku nagromadzi się taka tęsknota, synku. Może to aniołowie
zstępują na ziemię i obdarowują nas marzeniami? Nie wiem. Wiem jedynie, że muszę
popłynąć na zachód. Tylko to jedno trzyma mnie teraz przy życiu. I chcę, żebyś to ty mnie
tam zawiózł.
- Zrobię, jak sobie życzysz, mamo - odparł Michaił. - Skoro aniołowie obdarowali cię
takim marzeniem, trzeba się zatroszczyć, by się spełniło.