Lapunow Borys Nieodkryta planeta Nauka o Ziemi

background image

Lapunow Borys

NIEODKRYTA PLANETA


Dwa razy dwa — cztery. Ale może się jednak czasem zdarza inaczej? A gdybyśmy

spróbowali tego dowieść? Czyż nie byłoby to interesujące?

Po prostu rewolucja w arytmetyce... Cała tabliczka mnożenia wywróciłaby się do

góry nogami. Jakżeby wtedy liczono?

Skoro zaś nawet liczby uczyłyby kłamać, dalszych zmartwień również nie dałoby

się uniknąć. Przestałyby nadawać się do czegokolwiek wszelkie istniejące wzory i

formy, prawa i zasady.

Gdyby jednak odejść od arytmetyki i rozejrzeć się po dalszej okolicy, sprawa

wyglądałaby inaczej. Ryzykujemy, że wplączemy się przy tym w kabałę w

najprostszych nawet kwestiach.

Czy Ziemia jest kulista? Oczywiście! Oto znany od dzieciństwa globus. Po prostu

kula. Okrążywszy ją wrócimy do punktu wyjścia. Wymiary kuli ziemskiej są znane,

obliczono nawet jej ciężar. Nasz “dom" od dawna poznaliśmy już we wszystkich

szczegółach.

Dwa razy dwa jest cztery.

Doba liczy dwadzieścia cztery godziny. Ziemia obraca się jednostajnie, a chód

tego naturalnego zegara, według którego reguluje się wszystkie inne, jest

niezakłócony.

Dwa razy dwa jest znowu — cztery.
Czy kontynenty znajdują się teraz tam, gdzie powstały, gdzie się narodziły?

Niewątpliwie! Oblicze naszego globu, jakie oglądamy na globusie, malutkim portrecie

ogromnej planety, nie ulega zmianom. Zarysy Ameryki, Euroazji, Afryki, Australii

utkwiły w naszej pamięci. Są nieruchome, jak nieruchome są bieguny wskutek

niewzruszonego położenia osi ziemskiej w przestrzeni.

Dwa razy dwa — cztery.
Ziemię otula gazowa 'powłoka grubości setek kilometrów. Dalej próżnia bez kresu i

granic. Ściślej — skrajnie rozrzedzony gaz

background image


międzygwiezdny. Nie ma tam nic prócz cząsteczek gazu i stałych cząstek meteorów,

których jest iznikomo mało. Prawda ustalona i nieomylna jak prawo matematyczne.

Atmosfera ziemska zachowuje stale tę samą “głębokość". Stały składnik planety —

powłoka azotowo-tlenowa — nie zmienia swojej grubości. Stopniowo przechodzi w

bezpowietrzną przestrzeń Wszechświata. Nie ma między nimi wyrazistej, ostrej gra-
nicy.

.. Ziemię -niemal w trzech czwartych pokrywa woda. Na lądach znajdują się góry,

doliny, wąwozy. Gdzie są najwyższe grzbiety górsikie, najdłuższe łańcuchy, gdzież

tak kapryśna rzeźba terenu? Na lądzie I Ląd sprawia, że oblicze Ziemi jest tak

charakterystyczne i dobrze znane.

W głębinach morza jest ciemno i zimno. Panuje tam olbrzymie ciśnienie sięgające

setek, a w Rowie Mariańskim (nawet tysięcy atmosfer. Nie przenikają do owych głębin
życiodajne promienie słoneczne. Jedynie tam, gdzie zdołają one przebić warstwę

wód, uwijają się ławice ryb, kołyszą w prądzie 'różnobarwne wodorosty, pływają

zwierzęta morskie. Tylko na najwyższym piętrze, w płytkiej wodzie, wre życie. Niżej —

mroczna pustynia, której spokoju nikt i nic nie narusza. Głębie są pozbawione życia i
zapewne podobne do owego oceanu, który istniał na Ziemi niegdyś, przed

powstaniem pierwszej żywej komórki.

Ziemia, która Wiodła kiedyś burzliwe życie, ostygła i przycichła. Jednakże jej

wnętrze nie uspokoiło się w pełni. Od czasu do czasu zakłóci jej spokój trzęsienie

ziemi, a milczące od dawna wulkany pluną ognistą lawą.

Wnętrze Ziemi skrywa ogromne bogactwa, lecz zawartość tego podziemnego

skarbca znamy zaledwie w ogólnych zarysach. Geologowie stale prowadzą

poszukiwania węgla, ropy, rudy. Badania te jednak prowadzi się z powierzchna a tylko

w cienkiej warstwie. Z niej właśnie czerpiemy wszelkie nasze zasoby.

Nikt nie był świadkiem narodzin Ziemi, uczeni jednak próbowali dociec, jak ona

powstała. W naturze wszystko podporządkowane jest określonym praWom. I Słońce, i
planety, i satelity planet podlegają żelaznej logice praw mechaniki. Poznając te prawa

background image


badacze mogił to i owo powiedzieć o przeszłości globu ziemskiego, a także o innych

planetach krążących wokół Słońca, dociec, co mogło dziać się dalej z kulą ziemską.

Stwierdzili, że obecna, twarda skorupa' Ziemi była ongiś płynną powłoką.

Ileż lat liczy nasza planeta? Ostatnie badania wykazały, że około pięciu miliardów

lat.

Ziemia ma jednego satelitę — Księżyc. Astronomowie uważają, że jest on drugą

częścią podwójnej planety, którą gwoli zwięzłości nazywają Ziemią. Innych satelitów

glob ziemski nie ma, aczkolwiek zakładano, że mogą istnieć. Poszukiwania dały

negatywne wyniki. Toteż ustalono ra-z na zawsze: Ziemia — Księżyc, żadne inne

księżyce (nie istnieją!

Ziemia i Kosmos są nierozerwalnie ze sobą związane. Słońce warunkuje istnienie

życia na naszej planecie. Z głębin Wszechświata .płyną nieustannie promienie
kosmiczne, sypią się deszczem meteory. Na Ziemię spadają tylko duże odłamki, małe

nie dolatują do <nas, gdyż spalają się w atmosferze. To wszystko, czym Kosmos

przypomina o sobie.

Ileż poświęcono trudu, ile ofiar 'poniesiono chcąc poznać tajemnice Ziemi i

Kosmosu! Łańcuch odkryć ciągnie się od zarania ludzkości, kiedy pierwsi żeglarze

odbijali od brzegów, a pierwsi wędrowcy porzucali rodzinne stromy.

Wiele zdarzeń przebiegało i przebiega teraz na naszych oczach. Ludzi© poznali

wnętrze atomu, latają szybciej niż dźwięk, wyruszają w przestworza Kosmosu i

opuszczają się w głębie oceanu.

Stosunkowo niedawno okazało się, że ocean zamieszkany jest od powierzchni do

dna. W nieprzejrzanych ciemnościach błyskają ogniki, snują się mgliste cienie —

pływają tam mieszkańcy wielkich głębin. To dziwne istoty, jak gdyby zrodzone w

chorobliwym majaczeniu: potworne straszydła — ryby i inne zwierzęta. W naj-

większych nawet głębiach żyją korzenionóżki, wężowidła, robaki, skorupiaki,

strzykwy. Tam, w dole, także toczy Się bezlitosna walka o byt, trwają nieustanne łowy.

Również nasze wiadomości o Ziemi komplikują się z każym nowym odkryciem.

Oczywiście wiele już o niej wiemy, ale to nie znaczy, że wszystko.

background image

Dlatego właśnie tak dużo jeszcze sporów, hipotez, dyskusji. Dlatego też książka

nosi tytuł “Nieodkryta planeta".

W miarę rozwoju badań rodzą się wątpliwości, niejedno ulega rewizji. Trwa

burzenie starych, od dawna ukształtowanych wyobrażeń.

Nastąpiła druga epoka wielkich odkryć, jednakże już nie tylko geograficznych, lecz

znacznie -rozleglejszych. Bada się całą planetę — od powierzchni do największych

głębin, do najwyższych warstw atmosfery, zahacza się nawet o Kosmos.

Glob ziemski opasany orbitą sztucznego satelity był symbolem

Międzynarodowego Roku Geofizycznego. Ów rok liczący dziewięćset czternaście dni

upłynął, ale uczeni kontynuują współpracę po dziś dzień. Geofizycy wielu -krajów

połączyli swoje wysiłki zmierzające do zbadania naszej planety.

Odkrywamy to, co dzieje się w dalach Wszechświata i na naszej Ziemi. Właśnie w

tej książce będziemy podróżować po nieodkrytej planecie, przyjrzymy się, jakie

tajemnice kryją jej głębie, porozmawiamy o geologii przyszłości, -którą słusznie

nazywa się geologią głębin, zobaczymy, co mogą napotkać kosmonauci-geolo- dzy

na innych planetach.

background image


ZAGLĄDAJĄC W GŁĄB I W KOSMOS.

Kula ziemska porusza się w przestrzeni kosmicznej, krąży dokoła Słońca i wraz z

nim oraz innymi gwiazdami wokół środka L Galaktyki.

Uczeni i inżynierowie zastanawiają się obecnie nad zbudowaniem sztucznej

planety. Przecież wyrzucane w Kosmos satelity załogowe to już właściwie miniatury
planet. Mają własną orbitę, własną atmosferę, własne życie.

A 'co będzie, jeśli wypuścimy taki apara/t, w którym wszystko będzie jak na Ziemi?

Jeśli urządzimy tam 'prawdziwy świat roślinny i zwierzęcy, jeśli zapewnimy wymianę

substancji podobną do zwyczajnej, ziemskiej? Może w przyszłości, choćby nader od-

ległej, plametki nieemowlęta z metalu i tworzyw sztucznych zaczną pruć ocean

gwiezdny.

Jednakże do osiedlania się w okolicy Słońca jeszcze bardzo, ale to bardzo daleko.

I wtedy jednak rodzinnym domem człowieka pozostanie Ziemia. Ów dom rodzinny

trzeba więc poznać dokładnie. Dlatego od 'najdawniejszych czasów ludzie starali się

dowiedzieć, czym jest ich własna planeta.

Tworzono i uściślano mapy geograficzne. Ustalano kształt i wymiary Ziemi.

Próbowano dociec, co się kryje we wnętrzu planety, w jej nieprzeniknionej głębi, co

znajduje pod wodą. Starano się wreszcie wyjaśnić, co otacza glob ziemski zagubiony

w otchłaniach kosmicznych.

Glob ziemski nam wydaje się ogromny, lecz jest znikomo mały w porównaniu z

Układem Słonecznym, nie wspominając już o znanym dziś Wszechświecie. Między

nim a innymi planetami, między nim a Księżycem — nicość. Jak dokładniej można
określić przestrzeń, w której znajduje się dwadzieścia atomów na centymetr

sześcienny? Ale tę “nicość" przeszywają meteory — kosmiczny żwir i piasek. Ziemia

spotyka je ciągle na swojej drodze. Przez

background image


tę “nicość" dociera do Ziemi promieniowanie widzialne i niewidzialne — różnego

rodzaju naładowane cząstki.

Jeśli już istnieje "związek między Kosmosem a Ziemią, to czyżby się ograniczał

tylko do światła i ciepła słonecznego oraz bombardowania meteorytowego? W

poszukiwaniu dowodów trzeba będzie porzucić Ziemię, aby badać zagadkową nicość"
i spojrzeć na kulę ziemską z daleka.

Czyż to nie dziwne, że mówimy wciąż “Ziemia^ Ziemia" nie widząc jej? Jaka ona

jest z oddali? Może tam daleko poza granicami naszej planety znajdzie się

rozwiązanie jakichś jej własnych tajemnic?

To tylko przypuszczenie, ale należy je sprawdzić. Dlatego pierwszą wycieczkę

trzeba by zrobić właśnie w Kosmos.

Ludzie nieraz już wyruszali na setki kilometrów w górę, a za każdym razem przed

wzrokiem kosmonautów roztaczał się widok, . którego nigdy przedtem nie oglądało

oko ludzkie Ziemia ! “kosmiczna". Pierwszy z nich, Jurij Gagarin, wykrzyknął: / jakież

to piękne!" Zapytajmy któregokolwiek iż kosmonautów — radzieckiego czy

amerykańskiego — a powtórzy to samo. Popowicza zapytano kiedyś, ile by

m

potrzebował czasu, aby opowiedzieć

wszystkim, co widział w Kosmosie.

— Spędziłem w Kosmosie kilka dni — brzmiała odpowiedź —

kilka dni musiałbym opowiadać.

— Ziemia “stamtąd" wygląda mniej więcej tak, jak z samolotu odrzutowego

lecącego na dużej wysokości — odpowiedział Gagarin, kiedy w rozmowie radiowej
Ziemia zainteresowała się, co widać w dole. — Wyraźnie Tysują się grzbiety gór,

wielkie rzeki, duże masywy leśne, plamy wysp, wybrzeża mórz... Jak wygląda

powierzchnia wód? Jak ciemne, lekko lśniące plamy. Gzy wyczuwa się kulistość

naszej planety? Oczywiście I Gdy patrzyłem na horyzont, widziałem wyraźne

kontrastowe przejście od jasnej powierzchni Ziemi do zupełnie czarnego nieba.
Ziemia Cieszyła oko soczystą paletą barw. Otacza ją aureola jasnobłękitnej barwy.

Pasemko to później stopniowo ciemnieje, staje się turkusowe, granatowe, fioletowe,

wreszcie czarne jak węgiel. To przejście jest bardzo piękne i miłe dla oka.

background image

“Podczas lotów po orbicie okołoziemskiej Ziemia stanowi dla patrzącego nie tylko

ogromną kulę otoczoną niebieską lub tęczową aureolą atmosfery, ale przede

wszystkim gigantyczny, rozciągający się na pół nieba obszar, bardzo podobny (po

stronie oświetlonej) do mapy geograficznej — pisał Aleksy Leonow. — Widziane z

Kosmosu morza wcale nie wyglądają jednakowo, różnią się barwą. Morze Czarne to
jedno z najciemniejszych, o nasyconej błękitnej barwie, a na przykład Morze

Karaibskie jest jasne, turkusowe... Najbardziej charakterystyczny szczegół Azji

stanowią góry. Cienie na stokach i w dolinach sprawiają, że góry- te wydają się

zdumiewająco rozległe. Chciałbym wreszcie wspomnieć o jeszcze jednej

charakterystycznej osobliwości Ziemi widzianej przez kosmonautów. Całą

różnorodność barw ziemskich przy spojrzeniu z Kosmosu przesłania zawsze
liliowoniebieska mgiełka atmosfery".

Wiemy już, jak wygląda nasza planeta z oddali. Ale do wnętrza Ziemi człowiek

przeniknął jedynie na osiem kilometrów. To najgłębszy odwiert, jaki dotychczas udało

się wykonać. Najgłębsza kopalnia sięga zaledwie na cztery kilometry pod po-

wierzchnię Ziemi. Niżej to już nieznany świat, który niekiedy przypomina o swoim
istnieniu. Wtedy grzmią wybuchy, kamienie spadają wokół jak bomby, pary i gazy

otulają wierzchołki wulkanów, a po ich stokach pełznie spalający wszystko strumień.

Ziemia duży, kruszy się i pęka, powstają i znikają wyspy. Na morzu wznoszą się fale,

mkną z prędkością samolotu odrzutowego i walą na brzeg miażdżąc wszystko, 00

napotkają po drodze. W otchłaniach ziemskich zachodzą procesy, których przyczyny

nie są nam jeszcze znane. Nie jesteśmy starożytnymi Grekami, aby przypisywać je
władcy podziemnego świata — Plutonowi, i panu mórz — Neptunowi. Neptuna

wspominają dziś jeszcze tylko marynarze świętując przejście przez równik. Plutona od

dawna nikt nie wspomina. Dawni bogowie rodzili się z mroków niewiedzy, nam nie są

potrzebne mity, a w Kosmos i w głąb Ziemi nie ciągnie nas zwykła ciekawość.

Żyjemy na Ziemi i żywimy się nią. Energię, paliwo, metale daje wnętrze Ziemi, a
czerpiemy je przez niejedno już tysiąclecie.

background image


Starczy jeszcze na długo, ale trzeba będzie jednak schodzić ma niższe piętra

podziemnych magazynów, wyższe bowiem kiedyś opustoszeją.

Dlatego pora już wypowiedzieć żywiołom zdecydowaną walkę: przepowiadać

trzęsienia ziemi, a z czasem może nawet okiełznać wulkany. Zaprząc żywioły do

pracy, ujarzmić Ziemię i wziąć od niej wszystko, co dać może.

Bitwy zwykle poprzedza rozpoznanie. Tak było i w starciu z Kosmosem. Zanim

wybrał się tam człowiek, wysyłano rakiety

background image

i bezzałogowe statki-satelity. Nie sposób obliczyć, ilu okrążeń dokonały owe

latające laboratoria aż do dnia startu pierwszego; ,,Wostoka". Od początku ery

kosmicznej wypuszczono już niejedną setkę sztucznych księżyców.

A jakże wygląda sprawa poznawania głębin? Nie ma jeszcze statków, które

mogłyby tam dotrzeć. Jedynie świdry wgryzają się w ziemię — ale tylko na kilka
kilometrów w głąb. Dalej zaś ponad sześć tysięcy 'kilometrów — droga zamknięta I

Można dostać się tylko do przedpokoju Plufconii, jak nazwał wnętrze planety w

swojej powieści fantastycznej radziecki geolog i geograf Władimir Obruczew. Jego

bohaterowie znaleźli się tam w najprostszy sposób, odkrywszy po prostu przejście w

głąb Ziemi. Również przez gardziel wygasłego wulkanu przedostawali się podróżnicy

w powieści Juliusza Verne'a. Niestety to tylko marzenia.

Czyżby istotnie nie można było poznać wnętrza Ziemi? Wszak o Kosmosie

zdołaliśmy wiele dowiedzieć się jeszcze przed wystrzeleniem rakiet bez ludzi i z

ludźmi. Księżyc poznajemy coraz lepiej — ukazały się nowe mapy, a nawet globus

księżycowy. Góry na niewidocznej jego stronie przestały być bezimienne. Mars

stopniowo odsłania swoje zagadki. Trwa rozpoznanie Wenus i innych planet. Nawet
Słońce i gwiazdy powoli tracą aureolę tajemniczości. A przecież do nich na razie

również nie zbliżyli się nasi kosmiczni gońcy.

Czyżby obce, dalekie planety były bardziej dostępne niż wnętrze ojczystej Ziemi?

Bodaj po części tak jest. Na zdjęciach Księżyca przekazywanych telewizyjnie z

automatycznych stacji księżycowych można dojrzeć najdrobniejsze szczegóły

powierzchni. W Ziemi nic się nie zobaczy. Co prawda, Ziemia czasem przychodzi nam
z pomocą. Pluje roztopioną lawą. Tu i ówdzie pęknięcia skorupy ziemskiej ukazują

wnętrze planety, jakkolwiek przekrój wcale nie bywa głęboki. Drogę w głąb musimy

sobie torować sami, wgryzając się, krusząc, rozdrabniając, aby dobrać się do rudy

albo ropy naftowej. Przewiercono niewiele więcej niż jedną tysięczną promienia Ziemi,

i to z wielkim trudem! Geologom to Wystarcza, natomiast dla geofizyków. podróż do
samego środka planety jest zgoła niezbędna, w głębinach bowiem należy poszukiwać

rozwiązania zagadki trzęsień ziemi.

background image

Oto początek naszej podróży.

Zadanie jasne, lecz bardzo trudne: dotrzeć do środka Ziemi, nigdzie się nie

zagłębiając, nie używając żadnego pojazdu. Nie mamy jeszcze podziemnego statku,

który — jak kret — (posuwałby się coraz głębiej i głębiej. W miarę pokonywania

głębokości zmieniają się warunki, zmienia się również sama materia wnętrza. Wzrasta
ciśnienie, które prawdopodobnie w centrum, przy końcu podróży, sięga brzech i pół

miliona atmosfer I

Cóż to jest trzy i pół miliona atmosfer? Miliona wystarczy, aby zniszczyć powłoki

elektronowe w atomach, by przekształcić je w jądrowo-elektionową kaszę. Nawet

atom — twierdza, którą tylko z Wielkim trudem udaje się zburzyć, 'aby uzyskać ukrytą

w nim energię — zmienia się pod działaniem takich ciśnień, ^zarazem wzrasta także
temperatura. Wiedzą o tym budowniczowie kopalń. Na niewielkich głębokościach na
każdych sto metrów temperatura wzrasta o mniej więcej trzy stopnie. Gdyby tak

wzrost trwał przez całą drogę, to w środku osiągnęłaby ona ponad dwieście tysięcy

stopni. Może tylko początkowo wzrost temperatury odbywa się równomiernie, a potem

rośnie coraz wolniej, dopóki się nie ustali. Obliczenia, jakikolwiek bardzo przybliżone
(nie wiemy wszak dokładnie, co jest łam w środku), przewidują dla jądra temperaturę

około trzech tysięcy stopni.

Plutonia to królestwo (bardzo wysokich ciśnień i bardzo wysokich temperatur.

Jakież okaże się naprawdę wnętrze planety, jeśli zagłębiać się będziemy coraz

bardziej, jeśli przebijemy cieniutką skorupkę, w którą wdzierają się nasze świdry?

Aby poznać tę tajemnicę, może należałoby wysłać pytania głębiom? Kazać im

opowiedzieć o sobie Dowiedzmy się od astronomów, jak wypytują Księżyc, planety i

gwiazdy. Przecież posługują się nie tylko teleskopami.

Przyrządy łowią sygnały biegnące z zewnątrz. I nasz odwieczny satelita — Księżyc,

i Słońce, i gwiazdy, i gaz międzygwiezdny emitują fale radiowe. Radiogramy

nadchodzące z głębi Kosmosu, | .naturalnych radiostacji, to właśnie wiadomości od
dalekich i bliskich sąsiadów niebieskich.

Właściwie otrzymujemy je bez zadawania pytań, trzeba tylko nauczyć się odbierać

je i odczytywać. Wysłana i odbita fala pomaga odpowiedzieć na pytania, czym pokryta

jest powierzchnia

background image

Księżyca? Co znajduje się pod niieprzenikałną zasłoną Wenus? Co dzieje się na

Słońcu?

My, geofizycy, 'będziemy musieli pójść za przykładem astronomów. Posłuchajmy,

czy z wnętrza Ziemi nie dobiegają jakieś sygnały?

Oczywiście, że taki I to o wiele głośniejsze niż ledwie słyszalny radioszept z nieba.
W głębokich pokładach Ziemi jest magma — roztopiona, nasycona gazami materia

wnętrza. Przez wulkany magma wypływa na powierzchnię z głębokości dziesiątków

kilometrów. Zbyteczna . energia niespokojnej jeszcze planety szuka ujścia.

Wstrząs, kiedy drży Ziemia, kiedy w górach tworzą się uskoki i osuwiska, a domy

rozsypują się w oczach, to jedynie końcowy akord poprzedzony długim wstępem.

Skorupa ziemska nigdzie i nigdy nie jest spokojna. Wszędzie panuje ruch: podnosi się
lub opada ląd, przesuwają się pokłady skał tworząc uskoki i fałdy. Burzliwsze jest
życie górskich okolic Ziemi. Tam właśnie owe ruchy są najsilniejsze, tam dochodzą do

powierzchni powodując trzęsienie ziemi. Kiedy indziej powodem trzęsień są wulkany.

Stopniowo w masywach skalnych narastają naprężenia, a ponieważ wytrzymałość

skał jest ograniczona, przychodzi chwila, kiedy w oka mgnieniu następuje
wyładowanie d energia znajduje ujście. Uderzenie, wstrząs podziemny — skały się

walą, a fale biegną przez skorupę wstrząsając wszystkim po drodze.

Wysunięto również przypuszczenie, że wyładowanie energetyczne może następować

w głębi planety.

Mogą się także zapadać stropy jaskiń położonych niedaleko powierzchni, a wtedy

również drży Ziemia. Takie trzęsienia nazywamy zapadliskowymi.
De energii może się wyzwolić w czasie silnego trzęsienia ziemi? Tyle, ile dałaby

potężna elektrownia pracująca nieprzerwanie w ciągu kilku dziesiątków, a niekiedy i

setek lat.

Gdybyśmy zaś chcieli porównać trzęsienia ziemi z wybuchami, okazałoby się, że

energia trzęsień może być taka, jak energia wybuchu setek bomb wodorowych — tak
wiele może się jej wówczas wyzwolić! Szkoda, że takie kolosalne moce przepadają

bez pożytku, co więcej — wyrządzają tylko szkody. Ale na razie nie wiadomo, jak je

okiełznać.

background image

Trzęsienia ziemi zdarzają się ■często. Nie zawsze, co prawda, rozsypują się

domy, jak to bywa w czasie silnych wstrząsów.

Podczas katastrofalnego trzęsienia ziemi na marokańskim wybrzeżu Atlantyku

zdarzył się niecodzienny wypadek. Właściciel wielkiego hotelu w Agadirze wyszedł

wieczorem na spacer. Gdy Ziemia drgnęła, odwrócił się, a hotelu jakby nigdy nie było

W tym miejscu ziała przepaść! Przetarł oczy, spojrzał raz jeszcze: może się
przywidziało? Nie, wielopiętrowy dom znikł, sczezł, zapadł się. Podobno człowiek ten

postradał rozum. Po dziś dzień widać w Agadirze szkielety domów, ruiny — niemych

świadków nieszczęścia, ofiary głębin.

Znane są także inne przykłady — z całkiem niedawnej przeszłości — trzęsienia

ziemi na Alasce i w Turcji, gdzie w mieście Adapaizari ucierpiały tysiące domów,

liczne zakłady przemysłowe, elektrownia. I — oczywiście — Taszkient, w którym pod
centrum miasta nastąpiło pęknięcie głębokich warstw skalnych. Tasz- kienokie

trzęsienie ziemi wyrządziło niemało szkód. A przecież wstrząsów o tej sile zdarza się

rocznie do trzystu! Niemal codziennie...

Gdyby ogniska' tych trzęsień nie znajdowały się dość głęboko (pod Taszkientem

na głębokości pięciu do dziesięciu kilometrów), gdyby wiele z nich nie zachodziło w
oceanie lub w okolicach słabo zaludnionych, trudno sobie nawet wyobrazić, co by się

działo na Ziemi.

Morze Śródziemne, Chile, Iran, Azja Środkowa to wcale nie wszystkie żałosną

sławą okryte miejsca silnych trzęsień...

Ziemia pokryta jest szramami starymi i świeżymi. Stare — to ślady dawnych ruchów

skorupy, świeże — to owe niebezpieczne miejsca, gdzie wstrząsy zdarzają się
obecnie. Właśnie tam skupiła się większość wulkanów i właśnie stamtąd dochodzą

hiobowe wieści.

Czasem na mapach miejsca, w których można się spodziewać zdradliwych

niespodzianek wszelkiego rodzaju, oznacza się czerwonym kolorem. Przez cały glob

ziemski biegną te złowieszcze szramy, ciągną się wzdłuż wybrzeży Morza
Śródziemnego, okalają Atlantyk i Pacyfik. W ognistym kręgu Oceanu Spokojnego

trzęsienia ziemi są zresztą najsilniejsze i zachodzą najczęściej. Wstrząsy dna oceanu

są tam chyba nieustanne.

background image

Dawniej sądzono, że Ziemia jest w ogóle spokojna i tylko niekiedy dygoce w

silnych dreszczach. Zdawało się, że stare tarcze kontynentów są nieruchome, że nie

zdarzają się na nich trzęsienia ziemi, a do okolic równinnych docierają tylko słabe

echa przebiegających gdzieś w dali katastrof. W rzeczywistości jest jednak inaczej.

Wszystkie kontynenty to część jednej całości, zwanej planetą, pod wszystkimi więc

rozciąga się taka sama niespokojna pod ściółka jak pod ognistym kręgiem.

Jednakże przyrządy nie wykazywały żadnych oznak nienormalnego

gorączkowego zachowania się równinnych partii skorupy ziemskiej. Może istnieją

mikrotrzęsienia ziemi, których się nam nie udaje stwierdzić? Ta hipoteza okazała się

słuszna.

Udoskonalone przyrządy zanotowały słabe drgania skorupy ziemskiej — nie w

Chile czy w Iranie, nie w Azji Środkowej czy na Zakaukaziu, lecz na Powołżu, które
wydaje się nieruchome. Stwierdzono tam dwa — trzy dziesiątki mikrotrzęsień ziemi na

dobę. Ogniska tych znikomo słabych wstrząsów również znajdują się w głębi Ziemi.

Sejsmografy — przyrządy do zapisywania wstrząsów — wszędzie rejestrują ruchy

skorupy ziemskiej, dniem i nocą kreślą zygzakowate krzywe.

W czasie oceanicznych trzęsień w zapadliskach pęka skorupa, powstają uskoki d

usuwiska, rodzą się zdradzieckie fale, które Japończycy nazwali “tsunami".

Na otwartym morzu fale tsunami rzadko można zauważyć. Zdarzały się co prawda

wypadki, że łódź jak gdyby napotykała niewidzialną zaporę — bo powstawała

uderzeniowa fala stojąca.

Fale tsunami najczęściej niepostrzeżenie podbiegają iku brzegom. Na otwartym

morzu poruszają się z prędkością samolotu — do ośmiuset kilometrów na godzinę. Na

płyciznach natomiast przekształcają się w prawdziwą ścianę wody o dziesiątkach

metrów wysokości, która posuwa się niepowstrzymanie, wali na ląd i może przenosić

statki, wyrywać drzewa z korzeniami, wyrządzać niepowetowane szkody.

Istnieje wszakże jedno “ale". Jakkolwiek szybko by biegła fala tsunami, to jednak o

wiele szybciej poruszają się fale sprężyste w Ziemi. Odgłos podwodnego trzęsienia

ziemi rozprzestrzenia się na tysiące kilometrów. Tsunami ostrzegają więc niejako

same

background image


przed sobą. Jest dość czasu, by uratować ludzi. Tak było właśnie podczas

wspomnianej katastrofy chilijskiej. Sygnały z Chile odbiły się echem na Kurylach i

Kamczatce. Fale tsunami nie wyrządziły na Dalekim Wschodzie radzieckim szkód

takich, jakie by mogły spowodować.

Nawiasem mówiąc, szczególnie niebezpieczne strefy nie wszędzie jeszcze

oznaczone są Czerwonym kolorem — to tylko dodatkowy dowód, że odkrywanie

świata, na którym żyjemy, dotychczas się nie zakończyło.

Mnóstwo stacji rozrzuconych po całym globie przysłuchuje się odgłosom

dochodzącym z wnętrza Ziemi. Sejsmografy instaluje się nawet głęboko pod wodą, na

dnie oceanów. Istnieje już służba trzęsień ziemi w niebezpiecznych sejsmicznie

rejonach.

Geologowie .zaopatrzeni są w bardzo czułe przyrządy, pomaga im elektronika.

Zarejestrowanie minimalnego przesunięcia wielkości już nie milimetra, lecz jego

tysięcznej — mikrona, jest dla elektroniki zupełnie wykonalne. Toteż wstrząsy bardzo

słabe, nawet oddalone o setki i tysiące kilometrów, można wykryć na taśmach

sejsmografów.

O czym świadczą linie to lekko faliste, to niby nakreślone drżącą ręką?

W jakimś podziemnym ognisku wyzwoliła się energia, fale pobiegły we wszystkie

strony, podobnie jak się to dzieje przy wybuchu. “Wybuch" zdarzył się bardzo głęboko.

Fala przebyła długą drogę, zanim się wydostała na powierzchnię i spowodowała

wstrząs.

Rejestracja trzęsień jest na razie jedynym sposobem badania największych głębin.

Tylko raptowne wyzwalanie się energii głęboko pod naszymi stopami dostarcza

sygnałów o tym, co się dzieje z Ziemią. Po takim wybuchu Ziemia przez długi czas się

nie uspokaja. Sejsmografy długo jeszcze wypisują swoje zygzaki.

Teraz musimy zająć się innym zagadnieniem. Fali nie jest obojętna droga, jaką

przebiegnie — przez Ciało stałe czy przez ciecz, przez taką czy inną skałę.

Znaleźliśmy ślad, którego należy się trzymać. Trzęsienia ziemi to gońcy wielkich

głębin, gdzie niekiedy powstają tak silne drgania, że przechodzą przez jądro i mogą

kilkakrotnie okrążyć kulę ziemską.

background image

Fale wywołane katastrofą chilijską siedmiokrotnie obiegły glob ziemski, siedem

razy zanotowały je czułe przyrządy. Biegły przez całe dwa tygodnie, chociaż coraz

słabsze. Dopiero po dwóch tygodniach uspokoił się gigantyczny rezonator — Ziemia.

Potężne Trzęsienia Ziemi — słowa te wydrukowano dużymi literami — wprawiają w

drgania całą planetę Ziemię. Niedawno uczonym korzystającym z nowych, czułych
przyrządów i elektronicznych maszyn cyfrowych udało się odkryć fale charaktery-

styczne dla samej planety. Przeszkadzały szumy, mikrowstrząsy spowodowane

różnymi przyczynami, jak np. pływami i falowaniem morza. Są one też “słyszalne" na

tysiące kilometrów i zniekształcają prawdziwy obraz. Kiedy zdołano się od nich uwol-

nić, zarejestrowano drgania całej kuli ziemskiej. Nie dość na tym — te “swoiste" fale

dostarczyły informacji o budowie wnętrza. Prawdopodobnie w głębi istnieje warstwa,
która gasi , z czego niby wynikało, że jest zbudowana inaczej niż sąsiednie. Czy tam
materia' nie znajduje się w stanie płynnym?

Najgłębsze trzęsienia ziemi mają swe źródło w głębokościach nie przekraczających

siedmiuset kilometrów. Co prawda, znajdują się tam tylko pojedyncze ogniska,

natomiast bliżej powierzchni (sto do dwustu (kilometrów) jest ich znacznie Iwięcej.
W Ciągu dziesiątków lat od wynalezienia sejsmografu nagromadziło się sporo

krzywych i liczb. To zaszyfrowane sprawozdania z największych tragedii: 150 tysięcy

ofiar — Włochy, rok 1908...

174 tysiące ofiar, 104 tysiące rannych, 576 tysięcy całkowicie zburzonych domów tH

Japonia, rok 1923... 25 tysięcy ofiar — Chile, rok 1939... 10 tysięcy ofiar — Ekwador, rok

1949... Rok 1963.

“Miękkie płatki podobnego do śniegu, brudnoszarego popiołu wulkanicznego

padają na szerokie palmowe liście, drogi, delikatną zieleń ryżowych pól na wyspie

Bali. Grubość warstwy popiołu sięga w wielu miejscach dwudziestu i więcej

centymetrów. Popiół spadł naWet w miastach sąsiedniej Jawy... Wulkan spowodował

już śmierć półtora tysiąca ludzi, wiele jest zaginionych, tysiące rannych Balijczyików
zapełniły szpitale. Ponad pięćdziesiąt tysięcy hektarów urodzajnej ziemi pokryła gruba

war

background image


stwa lawy i 'popiołu. Zniszczone są liczne łamy, mosty, drogi. Całe wsie zostały zmyte

rwącymi patokami wody zmieszanej z popiołem. To wybuch wulkanu Agung,

najpotężniejszy od wybuchu Krakatau przed osiemdziesięciu laty".

Przypomnijmy sobie zniszczenia w Skopje (Jugosławia). Sejsmogramy nic nam o

nich nie powiedzą. Z ich zapisów będzie można tylko odczytać, z jaką prędkością
poruszały się fale i co się z nimi działo po drodze.

Prędkość tych fal zmieniła się nagle, skokowo. Widocznie na ich drodze znalazła

się jakaś inna substancja głębinowa, bardziej lub mniej gęsta, stała lub ciekła. To już

niemało: można się domyślać, co właściwie kryje się pod “łupiną", na której żyjemy.

Z początkiem naszego stulecia jugosłowiański uczony A. Mohorovićić

(Obserwując fale sejsmiczne wykrył granicę oddzielającą skorupę od niższej, głębszej
otoczki — płaszcza. Granicę tę nazwano od jego nazwiska — powierzchnią
Mohorovićićia.

Nasza planeta nie jest jednorodna: ma ona centralną, według Wszelkiego

prawdopodobieństwa, ciekłą część i jakąś otoczkę — płaszcz, a nad nim, nad

powierzchnią Mohorovićića — skorupę.

Odkryto także “jądro w jądrze" — niewielkie stałe ciało o promieniu przeszło 1000

km. Być może i ono z kolei składa się z dwóch warstw.

background image

Z głębi wypełza lawa. Słońce i Księżyc wywołują “stałe" przy-, pływy nie tylko w

oceanach, ale i w warstwach lądu. Dlatego, też skorupa Ziemi to z lekka kurczy się, to

rozszerza. Dlatego nie tkwią w miejscu bieguny ziemskie, burzy się i tak już nie-

spokojne wnętrze globu.

Przypływy powtarzają się z dokładnością mechanizmu zegarowego. W ciągu

doby, tygodnia, miesiąca powstają periodycznie setki fal różnego rodzaju. Jak

dotychczas, nie wszystkie nauczyliśmy się dostrzegać.

Nie dostrzegamy, że Ziemia ucieka nam spod nóg, a to dzieje się stale. Nie'

odczuwamy, że w ciągu doby znajdujemy się bliżej lub dalej od środka planety. Nic

dziwnego: cóż znaczy czterdzieści centymetrów w porównaniu z tysiącami kilometrów

promienia Ziemi?
To drobnostka, że kontynenty poruszają się ze średnią prędkością kilku centymetrów
rocznie, a nawet gdzieniegdzie skorupa ziemska pod wodami oceanów przemieszcza

się (tylko o kilka kilometrów.

Ale są ludzie, którym te wszystkie milimetry i centymetry wcale nie są obojętne.

Geolog, który operuje setkami tysięcy i milionami lat, kiedy się zwraca ku

przeszłości albo spogląda w przyszłość, twierdzi, że tu i ówdzie skorupa ziemska

podnosi się szybko.

Budowniczowie również wiedzą o łych ruchach i liczą się z nimi, kiedy wznoszą

domy, stawiają słupy elektroenergetycznych linii przesyłowych, zakładają podziemną

sieć gazociągów. Uczeni chcą nawet sporządzić mapę współczesnych światowych

ruchów skorupy ziemskiej.

Wznoszenie się i opadanie powierzchni Ziemi spowodowane stałymi pływami w

skorupie ziemskiej jest znikomo małe. Fala ma dwadzieścia tysięcy kilometrów

długości, a jej amplituda wynosi pół metra. Obliczcie, proszę, jaki będzie kąt

nachylenia! Podpowiem — tysięczne części sekundy kątowej. Ale doskonałe przyrządy

pozwalają dziś dokonać pomiaru nawet tak małego kąta.

Jedynie na pół metra unosi się skorupa ziemska. To jednak wystarczy, aby

zmieniło się natężenie siły ciężkości. Wpływają na nią także pływy oceanu —- dają się

one odczuć nawet daleko od

background image


brzegów. Choć zmiany te są znikome, to jednak precyzyjne przyrządy wykrywają je od

razu.

Pływy hamują ruch obrotowy Ziemi, ponieważ w jej głębi znajduje się lepki materiał

skalny. W przyszłości się dowiemy, jak się nasza planeta obracała dawniej, jak się

przy tym Tozgrzewała i jak się to odbiło na jej rozwoju.

Stopniowo gromadził się materiał o budowie “głębin Ziemi". Precyzował się

pierwotny obraz. Wszystko zaś sygnalizowało, że budowa wnętTza naszej planety

jest bardzo skomplikowana.

Ziemia jest jak cebula. Na wierzchu — skorupa o grubości nie większej niż sto

kilometrów. Pod nią płaszcz, także uwarstwiony, o grubości około trzech tysięcy

kilometrów. Dalej, do samego środka, jądro, także niejednolite, lecz złożone z dwóch
części — zewnętrznej i wewnętrznej.

Czy wiadomości te są zupełnie pewne? Oczywiście nie, chociażby dlatego, że nikt

nie zaglądał do żadnej z dziesięciu niemal warstw, które dotychczas uczonym udało

się wyodrębnić. Ostateczną odpowiedź przyniesie przyszłość, kiedy się dowiemy, z

czego właściwie składają się te tajemnicze warstwy.

Czy jądro jest żelazne?

Czy pod działaniem bardzo wysokich ciśnień i temperatur nabrało własności

metalu?

Trwają zaciekłe spory i my również weźmiemy w nich udział.

Uczeni sądzą, że właśnie jądro stanowi przyczynę pojawiania się pola

magnetycznego Ziemi.

Ziemia to gigantyczny magnes. Ale dlaczego? Na to pytanie odpowiedzi są różne,

ale nikt jeszcze nie dowiódł słuszności swojego zdania. Może słuszne jest mniemanie

tych, którzy sądzą, że prądy w ciekłym jądrze powodują 'powstawanie prądów elek-

trycznych. Dodajmy, że prawdopodobnie pole magnetyczne Ziemi istotnie ulegało

zmianom w ciągu milionów lat historii planety, a bieguny geometryczne wędrowały (i
wędrują) z jednego miejsca na drugie. Jednakże 'praprzyczyna istnienia pola magne-

tycznego Ziemi nie została niestety ostatecznie ustalona.

Nie należy zapominać, że materiał skalny głębokiego wnętrza Ziemi .pod wpływem

.panującego tam ciśnienia i temperatury nabiera specyficznych właściwości.

W laboratorium ciśnienie i nagrzewanie przekształcają miękki

background image


grafit w twardy diament. Następuje przebudowa, przetasowanie najmniejszych

cegiełek materii. Tam, we wnętrzu Ziemi, podlegają one oddziaływaniom znacznie

silniejszym.

Ciśnienie burzy powłoki elektronowe atomów, w związku z czym, być może,

powstają w głębi Ziemi prądy elektryczne — poruszają się elektrony nie związane już
silnie w jednolity system, zwany atomem.

Gdzie elektryczność, tam i magnetyzm. Dlatego wdęc powstaje pole magnetyczne

przenikające na wskroś skorupę ziemską i wybiegające daleko poza granice

wytwarzającej je Ziemi. Powstaje magnetosfera ziemska.

Sztuczne satelity i rakiety kosmiczne (np. “Łuna 10") dostarczyły informacji, że

planeta, na której żyjemy, ciągnie za sobą długi na pół miliona kilometrów “ogon
magnetyczny" sięgający poza orbitę Księżyca. Jest to wynik wzajemnego
oddziaływania Słońca i Ziemi: wzdłuż łączącej je linii płyną strumienie naładowanych

cząstek.

Na zawsze znikł więc klasyczny obraz symetrycznego pola magnetycznego wokół

globu ziemskiego z liniami sił regularnie zbiegającymi się ze wszystkich stron u
biegunów.

Tak więc jako ciało kosmiczne planeta nasza, wraz ze wszystkimi należącymi do

niej aureolami, satelitami i polami, rozpościera się bardzo daleko w Kosmos 1 Jądro

ze swoimi prądami to pewnego rodzaju dynamomaszyna.

To wyjaśnienie nie zadowoliło jednak uczonych poszukujących odpowiedzi na

pytanie: dlaczego Ziemia jest magnesem?

Może magnetyzm jest właściwy wszystkim ciałom niebieskim? Może przyczyną

magnetyzmu jest obrót Ziemi dokoła osi? Albo może należy to przypisać żelazu, z

którego zbudowane jest jej głębokie wnętrze?

Nie wiemy na razie, dlaczego Ziemia stała się magnesem, możemy jednak

wyodrębnić to, co spowodowane jest prądami jo- nosfery w przewodzących
elektryczność wyższych warstwach atmosfery, od tego, co przypisać należy prądom

wnętrza, możemy też obliczyć, jak daleko pole to 'rozciąga się w Kosmos.

Teoria powiada: na dziesiątki tysięcy 'kilometrów. Potwierdza to również praktyka.

Magnetometry były w rakietach i satelitach. Ale...

background image

Tu zaczynają się nowe zagadki. Teoretycznie pole magnetyczne nie sięga w

nieskończoność, lecz stopniowo maleje do zera. Natomiast przyrządy wysyłane w

przestrzeń kosmiczną stwierdzają, że pole magnetyczne jest wszędzie.

Bez wątpienia przyczynę stanowi Słońce oraz inne ciała niebieskie. I zapewne

pole magnetyczne Kosmosu istniało także wówczas, kiedy nie było Ziemi. Dzięki
niemu mogło się namagnesować żelazo ziemskie.

Pole magnetyczne ziemskie stanowi jak gdyby zwierciadło Kosmosu, odbija

bowiem najmniejsze zmiany zachodzące w przestrzeni wokółziemskiej. Wystarczy, by

w pobliżu Ziemi pojawił się najmniejszy nawet obłoczek naładowanych cząstek, że nie

wspomnimy już o rozbłyskach słonecznych, a zmieniają się prądy. Stwierdzono, że

kulę ziemską stale owiewa “wiatr słoneczny" — napotyka ona strumienie plazmy
słonecznej, co nie może pozostać bez wpływu na pole magnetyczne, na
magnetosferę Ziemi.

Zmienia się pole magnetyczne, a planeta — rdzeń gigantycznego elektromagnesu

— reaguje na te zmiany. Możliwe jest nawet spowolnienie jej obrotów wokół osi.

Wydłużenie doby da się stwierdzić jedynie za pomocą bardzo precyzyjnych zegarów:
nie przekracza ono tysięcznych części sekundy na rok. W dodatku tylko niezwykle

potężne erupcje słoneczne, jakie się zdarzają dość rzadko, zmieniają tak bardzo pole

magnetyczne, że ruch wirowy Ziemi ulega zahamowaniu.

Ziemia zmienia szybkość obrotu także w zupełnie krótkich okresach. Zauważono,

że obracała się to wolniej, to szybciej, co powtarzało się trzykrotnie w ciągu dziesięciu

lat. Oprócz bardzo precyzyjnych zegarów nikt tego, rzecz jasna, nie stwierdzi. Długość
doby nie jest jednak stała.

Można by rzec, że chodzi o znikome części sekundy! Czyż warto o nich mówić?

Ale astronomia to nauka ścisła. Przecież nie dla fantazji astronomowie obliczyli na

przykład z taką dokładnością długość doby marsjańskiej: 24 godziny 37 minut 22,669

sekundy!

Stopniowo wyjaśniają się wpływy Słońca i Kosmosu na złożone, chronione

pancerzem magnetycznym życie Ziemi.

Zbadawszy częstość występowania trzęsień ziemi, wysunięto jeszcze jedno

interesujące przypuszczenie.

background image

Potężne strumienie cząstek uderzają w naszą planetę. Wzhul dzone tym ziemskie

pole magnetyczne i pole elektryczne zaczyj na ją drgać. Pękają zjonizowane warstwy

atmosfery, które odbijają fale radiowe. Łączność radiowa ulega przerwaniu.

Równowaga w przyrodzie zostaje zakłócona. Czy wstrząsy wywołane przez

Słońce nie docierają do głębokiego wnętrza Ziemi, gdzie nagromadzone są olbrzymie
zasoby energii? Wszak czeka ona tylko na oswobodzenie. Potrzebny jest jedynie

pierwszy impuls. Być może pochodzi on właśnie z erupcji słonecznej. Wiadomo

przecież, iż w latach niespokojnego Słońca .trzęsień ziemi' zdarza się więcej.

Czy nie ma w ogóle związku między aktywnością Słońca a tym, co się dzieje w

głębi Ziemi? Spróbujmy zbudować ów łańcuchy który zaczyna się o sto pięćdziesiąt

milionów kilometrów od nas. Słońce — pole magnetyczne; pole magnetyczne —
wirująca Ziemia. Gdy zmienia się aktywność Słońca, zmianie ulega pole ma-
gnetyczne, zmienia się też szybkość obrotu planety wokół osi. Ale skorupa i jądro

mają różną bezwładność. Równowaga zostaje naruszona — czy nie jest to przyczyną

wstrząsów?

Po tarczy słonecznej przesuwają się plamy. A najbardziej sejsmiczne rejony Ziemi nie
uaktywniają się wszystkie jednocześnie — najczęściej trzęsienia ziemi występują

najpierw w północnych szerokościach geograficznych, potem ta swoista fala odpływa

na' południe. Słońce się uspokaja i znowu wszystko następuje w tej samej kolejności.

Podobny związek między wstrząsem głębokich warstw globu a życiem Słońca

nasuwa myśl, że jakkolwiek pośrednio, to jednak sprawcą pierwszego “pchnięcia"

(oczywiście nie dosłownego, lecz takiego jak naciśnięcie spustu broni palnej) jest
właśnie najbliższa nam gwiazda.

To jeszcze hipoteza. Czas wykaże, w jakim stopniu jest ona słuszna

Tak więc planeta to gigantyczny magnes. Wszystko, co na niej żyje, od narodzenia do

śmierci, podlega oddziaływaniu pola magnetycznego. Jakie są skutki tego

oddziaływania, na razie nie wiemy.
Odwołujemy się do pomocy pilotów satelitów załogowych i rakiet. Tylko one mogą

przenieść przyrządy dowolnie daleko w przestrzeń okołoziemską.

background image

Zainstalujemy w rakiecie liczniki promieniowania, nadajnik radiowy i wyprawimy

latające laboratorium w daleką drogę. Niechaj liczniki zaczną polować na elektrony,

protony, jony, które na pewno powinny się znajdować w Kosmosie, dlatego że istnieją

gwiazdy — skupienia rozżarzonej materii. Wysyłają one energię przenikającą i;

jonizującą gaz międzygwiezdny. Ich pola magnetyczne to niesłychanie potężne
akceleratory, które przyśpieszają i pędzą w różne strony Wszechświata strumienie

naładowanych cząstek.

Uwaga I Rakieta weszła na orbitę pozaziemską. Zaczęły nadchodzić wieści od

naszego gońca kosmicznego. Liczba cząstek, które napotyka po drodze, nagle

szybko wzrasta. Liczniki ledwie nadążają z liczeniem. Odnosi się wrażenie, że cały rój

cząstek skupił się w pobliżu, w odległości kilkuset kilometr W od Ziemi.

Gęstość cząstek wciąż wzrasta, aż nagle na wysokości około tysiąca kilometrów

przyrząd odmawia dalszego ich rejestrowania. Czyżby skupienie rozwiało się

znienacka? Koniec strefy?

Przeciwnie. Przyrząd napotykał tak dużo cząstek, że licznik się Zachłysnął. Nie

nadążał z liczeniem i zamilkł. Dopiero za pomocą doskonalszych przyrządów udało
się ustalić granice tej wewnętrznej aureoli planety.

Trzeba przelecieć niejeden dziesiątek tysięcy kilometrów, aby napotkać to samo

zjawisko, znowu skupienie, jak gdyby coś zmuszało cząstki do zbierania się niczym rój

komarów.

Sprawcą tego jest oczywiście Ziemia, Ziemiia-magnesl Linie sił pola

magnetycznego odgrywają dla cząstek rolę poganiaczy — tam gdzie się zagęszczają,
powstaje elektryczny rój.

Pole magnetyczne Ziemi to pułapka dla naładowanych cząstek. Złapawszy je

zmusza do poruszania się wzdłuż krzywych zamkniętych. Pole zatrzymuje cząstki, nie

pozwala im dotrzeć do Ziemi.

Jak wykryć linie sił pola magnetycznego? To bardzo proste zadanie: rozsypać

dokoła magnesu opiłki żelazne; ułożą się one w łańcuszki łączące jeden biegun

magnesu z drugim.

Istnieje oryginalna propozycja uwidocznienia linii sił ziemskiego pola

magnetycznego, sięgających w Kosmos.

Niechaj wyruszy rakieta kosmiczna i z dala od planety wyrzuci ładunek sodu.

Takich eksperymentów już dokonano, i to nie

background image


raz, lecz w innym celu. Tworzono wówczas sztuczne obłoki świecące, aby ustalić

drogę rakiety.

Nie dość jednak po prostu rozsiewać błyszczące cząsteczki lekkiego metalu.

Powinny one przekształcić się w jony. Joniza/torem będzie Słońce albo sztuczne

źródło promieniowania wysłane w Kosmos. Pole magnetyczne natomiast zmusi
naładowane cząsteczki do poruszania się wzdłuż linii sił. Trzeba jeszcze ustalić ich

drogi, to zaś jest zupełnie możliwe. Jony zaczną na swój sposób odbijać światło

słoneczne, co analiza widma niezwłocznie wykryje.

Pasy radiacji odkryto przypadkowo. Zadaniem jednego ze sztucznych satelitów

radzieckich było badanie promieni kosmicznych i wykrycie rentgenowskiego

promieniowania Słońca, które wysyła w przestrzeń nie tylko światło widzialne, lecz
także promienie niewidzialne.

W tym celu w satelicie umieszczono dość skomplikowany licznik, który rejestrował

każdą przelatującą cząstkę — czy to elektron, czy cząstkę gamma, czy też porcję

promieni rentgenowskich. | Licznik ten mógł także mierzyć energię cząstek, czyili

wzbudzany przez nie prąd.

Nadajnik radiowy “Majak" przekazywał na Ziemię sygnały licznika. Nadawanie

odbywało się z taką częstością, że sygnałów można było słuchać jak zwykłego

radiotelegramu Morse'a — kropek i kresek.

Ogromna liczba stacji odbiorczych podczas krótkich seansów łączności prowadziła

zapisy na taśmie magnetofonowej.

Kiedy zaczęto badać nagromadzone taśmy, od razu dostrzeżono interesującą

osobliwość: gdy tylko satelita przecinał sześćdziesiąty równoleżnik, pojawiało się tak

wiele cząstek, że licznik nie nadążał z ich liczeniem. Krzywa ilości gwałtownie się

wznosiła. Dalej w najbardziej na północ wysuniętym punkcie orbity wszystko znowu

wracało do normy. Sześćdziesiąty równoleżnik stanowił granicę, za którą coś się

działo. Ale co?
Setki razy przeleciał satelita przez zagadkowy obszar i za (każdym rażeni powtarzało

się to samo: promieniowanie rentgenowskie pojawiało się niezawodnie, skoro tylko

satelita zapuszczał się poza sześćdziesiąty równoleżnik. Nie sposób było winić o to

Słońce. Nie mogło ono przecież wy

background image


syłać promieni rentgenowskich tylko według wyboru. W liczniku pojawiały się słabe

prądy, ale cząstek naliczył on za to bardzo wiele. Poszczególne cząstki miały więc

niedużą energię.

Dodać trzeba, że przyrząd otoczony był płaszczem, osłoną, toteż bez trudu

domyślano się, co nastąpiło.

Satelita na pewien czas przekształcał się w najprawdziwszą lampę rentgenowską.

Napotykał strumień elektronów. Elektrony trafiały w kadłub, ulegały zahamowaniu i

wzbudzały promieniowanie rentgenowskie — tak jak w zwykłym aparacie rentgenow-

skim. W nim także następuje zahamowanie strumienia elektronów, a

wypromieniowanie energii jest identyczne jak to, o którym dobiegały informacje z

satelity.

Ciekawe, że gdy tylko przyrząd zbliżał się do biegunów magnetycznych,

promieniowanie znikało. Na biegunach linie sił pola magnetycznego pogrążają się w

globie ziemskim. Nic w tym zadziwiającego: elektrony — cząstki naładowane —

poruszały się wzdłuż linii sił tworząc pas wokół naszej planety.

Polowano na promieniowanie słoneczne, a nieoczekiwanie odkryto coś całkiem

nowego — skupienie energii w pobliżu Ziemi!

Jak się okazało, istnieją dwa pasy radiacji. Drugi również odkryto nieoczekiwanie.

Sygnały ginęły, kiedy satelita osiągał równik, ale tylko dlatego, że się nie udawało ich

uchwycić.

Skoro jednak zaczęto prowadzić obserwacje z Antarktydy, Ameryki Południowej,

Australii i innych krajów, ukazał się znowu ten sam obraz: promieniowanie, i to bardzo
silne, pojawiało się także w pobliżu równika. Energia cząstek w tym promieniowaniu

była tak wielka, że satelita stawał się sztucznie promieniotwórczy. Fizycy wiedzą, że

taki efekt dać mogą jedynie protony.

-

i

Tak więc dwa pasy, dwa typy cząstek, dwie aureole nałożone na siebie otaczają

Ziemię. Już dawniej podejrzewano, że istnieją. Później się wyjaśniło, że ich budowa
jest bardziej skomplikowana, a kształt zmienny. Zwłaszcza pas zewnętrzny czule

reaguje na to, co się dzieje na Słońcu, i w czasie burz magnetycznych zmienia się

znacznie już w ciągu niewielu godzin.

Stwierdzono też, że pasy radiacyjne nie są izolowane, lecz powiązane w jeden

system złożony z różnych cząstek o różnych

background image


energiach. Elektronosfera, protonosfera, zewnętrzna otoczka elektronowa o wysokiej

energii to wytworzone przez magnetosferę , - aureole planety, która — niby -kometa —

ma ogon magnetyczny po stronie odsłonecznej. Wszystkie otaczające Ziemię

warstwy są bardzo ruchliwe. Podobnie jak wnętrze...

Wydostanie się w Kosmos wzbogaciło nasze wiadomości o Ziemi i innych

planetach. Jeżeli Księżyc i Wenus nie mają pola magnetycznego, to także ich wnętrza

zbudowane są inaczej. Nie mogą prawdopodobnie mieć płynnego jądra.

Kosmos i głębokie wnętrze Ziemi są więc ze sobą ściśle powiązane, a ich

poznanie pozwala przenikać myślą w głąb innych ciał niebieskich.

Ziemia jak gdyby zasłaniała się polem magnetycznym przed ostrzałem przez

Słońce i gwiazdy. Gdyby nie było pasów radiacyjnych, cała lawina cząstek o wysokich
energiach runęłaby na powierzchnię planety.

Pasy radiacyjne okalające Ziemię przez nią samą zostały zrodzone; trudno też

przewidzieć, co by się działo bez tej osłony magnetycznej.

Na szczęście lot przez pasy radiacyjne trwa talk krótko, że dawka promieniowania

wchłoniętego przez kosmonautów nie jest groźna.

Wyruszając w kosmiczny rejs należy się jednak liczyć ze Słoń- . cem. Kiedy jest

spokojne, można lecieć bez obawy, kiedy zaś wściekle kipi wybuchami, wzbierają

gwałtownie strumienie wysyłanych przez nie cząstek. Wtedy niebezpieczeństwo

wzrasta.

Dlaczego powstają erupcje słoneczne? Dlaczego Słońce nagle zaczyna wysyłać

potężne strumienie promieniowania i naładowanych cząstek?

— Dlatego, że na jego powierzchni od czasu do czasu (powstają oddzielne ogniska,

w których plazma słoneczna szybko się rozgrzewa — 'odpowiada astronom, profesor

A. Siewienny. — Temperatura sięga tam trzydziestu milionów stopni zamiast zwykłych

sześciu tysięcy! Wydzielają się olbrzymie ilości energii, jak gdyby wybuchły setki

tysięcy bomb wodorowych. Wtedy to właśnie echa zdarzeń na Słońcu docierają do
Ziemi.

Erupcje nie zdarzają się przypadkowo. Ich wystąpienie, a nawet siłę można

przewidywać. Bardzo to ważne dla kosmonautów,

background image


prognozy . Niemniej ważne jest również geofizyków: jeśli się potwierdzi, że istnieje

bezpośredni związek między wybuchami na Słońcu a trzęsieniami ziemi, to możliwe

będą również prognozy sejsmiczne.

Skupienia naładowanych cząstek tworzą elektryczną “koronę" Ziemi. Jednakże

kula ziemska ma jeszcze inną otoczkę.

Drobniutkie cząsteczki pyłki, rozsiane są w Kosmosie wszędzie; Układ Słoneczny

jest “zakurzony". Obłok pyłowy znajduje się w pobliżu Słońca i rozpościera do Samej

Ziemi. Dlatego też niekiedy udaje się ujrzeć “świaito zodiakalne": to pył odbija pro-

mienie słoneczne."

KoSmos zanieczyszcza atmosferą pyłem, ale nie zwyczajnym, tylko metalicznym

— malutkimi okruszynami żelaza, niklu i kobaltu, przy czym najwięcej jest niklu.

Ile pyłu kosmicznegomikrometeorytów, spada na Ziemię? Drobna cząstka pyłu

waży znikomą cżęść grama. Ale na całą Ziemię spada go niemało. Ścisłej liczby nie

znamy. Jedni wymieniają dziesiątki tysięcy,' i zgoła dżiesiątki miliardów ton roćznie W

każdym razie, zapylenie"' Ziemi jest bardzo duże.

Ziemia nieustannie podlega ostrzałowi z Kosmosu. Ziemia jednak nie pozostaje

dłużna — oddaje Kosmosowi swój pył, wodór i hel z atmosfery. Między gazową otoczką

planety a przestrzenią kosmiczną trwa wymiana, która—! podobnie jak wymiana ener-

getyczna jest nieprzerwana.|" ■ j i! '

!

Pył pozaziemski śtańówi bodaj główny czynnik, którego kosztem uzupełnia

1

Się

masa Żiemi. PróboWano go chwytać za pomocą przyrządów umieszczonych na

rakietach. Satelity bez ustanku podlegają uderzeniom pyłków, a zdarzało się, że

napotykały prawdziwe ich strumienie. Pyłki to także meteoryty, ale mikroskopijnych
rozmiarów? średnice ich nie przewyższają setnych, i czasem tysięcznych części

milimetra. Nie są dostrzegalne gołym okiem; dlatego też nazwano je

mikrometeoirytami.

Dzięki tej mikroskopijnej wielkości udaje się im prześliznąć przez atmosferę, przy

czym nie

;

rozgrzewają

1

się i nie roztapiają. Nie zdoła ich ona zahamować. Drobniutkie

Cząstki kosmiczne swobodnie docierają więc do powierzchni Ziemi, a nawet osiągają

dno oceanu.

background image

Pewien szwedzki statek pobierał próbki skał osadowych z dna Oceanu

Spokojnego. W osadach znaleziono malutkie kulecziki, które w żaden sposób nie

mogły wytrącić się z wody. Było w nich tyle niklu, co w meteorytach metalicznych. To

oczywiście byli przybysze z Kosmosu.

Może kuleczki kosmiczne znalezione na dnie oceanu stanowią tylko część

materiału meteorycznego? Zagadnienie jest tak interesujące, że do pomocy w jego

(rozstrzygnięciu wciągnięto satelity i rakiety. Z tego też względu umieszcza się na nich

liczniki drobnych cząstek pyłu kosmicznego. -Pozwolą one wnioskować o skupieniach

pyłu kosmicznego w pobliżu Ziemi.

Przypuszczano, że Ziemię otacza nie tylko ów obłok pyłowy, który ciągnie się od

Słońca do Plutona, ale że ma ona także własną, znacznie gęstszą otoczkę pyłową.
Radzieccy uczeni wykazali jednak, iż talk nie jest. Przyrządy zainstalowane na sateli-
cie “Kosmos 135" nie stwierdziły zwiększonej gęstości pyłu. Przyczyną omyłki były

zakłócenia termiczne, które zniekształciły wskazania przyrządów.

I jeszcze jedno ciekawe odkrycie z ostatnich lat. Ziemia ma nie jednego, lecz kilka

satelitów naturalnych, kilka księżyców! Wyliczenia polskich astronomów wykazały, że
w określonych punktach na orbicie Księżyca mogą się znajdować małe ciała nie-

bieskie.

Może są to planetoidy, ujarzmione przez przyciąganie Ziemi? Zaczęto szukać.

Skierowano teleskopy na przewidziane rachunkiem okolice nieba. I... nic nie

znaleziono. Na fotografiach nie było ani śladu nowych księżyców. Wreszcie po długich

poszukiwaniach wykryto ciemne plamki właśnie tam, gdzie się ich spodziewano.
Okazało się, że owe satelity złożone są z pyłu. Są to księżyce pyłowe.

Ostatnie badania naukowców radzieckich wykryły jeszcze jedną aureolę

kosmiczną Ziemi.

Astronom P. Szozegłow zajął się poszukiwaniem wodoru w okolicach Ziemi. Ten

lekki gaz nie utrzymuje się w górnych warstwach atmosfery i ucieka. Dokąd — nie
wiadomo. Czułość przyrządów trzeba było zwiększyć dziesiątki razy. Wtedy to właśnie

udało się wykryć niewidzialny obiekt — obłok wodorowy, płaski dysk otaczający naszą

planetę.

background image

Badania lat ostatnich obaliły niższe wyobrażenia o atmosferze ziemskiej. Gazowa

szata planety jest gęstsza i rozleglejsza, niż uważano całkiem niedawno. Dopiero

oddaliwszy się od Ziemi mniej więcej na trzy (tysiące kilometrów dostajemy się w

prawdziwą przestrzeń międzygwiezdną. Na wielkich wysokościach spotyka się

oczywiście tylko ślady powietrza, cała masa atmosfery skupia się w jej niższych
warstwach. Ale mimo to granicę między Ziemią a Kosmosem trzeba było przesunąć, i

to dość daleko.

Sztuczne satelity zarejestrowały także inne interesujące rzeczy. Gdy następuje

wybuch na Słońcu, maleje prędkość satelity. Cóż go hamuje? Atmosfera! Atmosfera

nagrzewa się silniej niż zwykle, rozszerza i utrudnia lot. Szata planety jak gdyby pulsu-

je, ochładzając się i nagrzewając na przemian. Ponadto owiewa ją jeszcze wiatr
słoneczny, który się również przyczynia do burzliwego życia atmosfery.

Musimy jednak pamiętać, że w pobliżu górnych warstw atmosfery znajduje się

wewnętrzny pas radiacyjny Ziemi. Powietrze wnika weń, oddziałuje na cząstki i

pozbawia je ładunku, opóźniając jak gdyby to skupisko energii. Pulsowanie

najbardziej zewnętrznej osłony planety odbija się na jej otoczeniu energetycznym.

Rakiety badawcze i sztuczne satelity nie tylko ustaliły gęstość, ale również

temperaturę i skład gazów wysoko nad Ziemią. Przy powierzchni Ziemi najwięcej jest

tlenu, potem ustępuje on miejsca helowi, wreszcie zaś wodorowi.

Patrząc na zorzę polarną nie podejrzewano nawet, jaka jest grubość warstw

atmosfery świecących pod działaniem Słońca. Satelity natomiast ukazały prawdziwy

obraz zjawiska: grubość ta wynosi setki kilometrów! Z dna oceanu powietrznego
dostrzegalna jest tylko niewielka część owych warstw.

Kosmonauci sfotografowali Ziemię. Na zdjęciach widać i chmury, i oceany, i

“brzeg" kuli ziemskiej otoczony błękitną i różową aureolą, kiedy statek okołoziemski

przechodzi z dziennej na nocną stronę planety. Są też zdjęcia przedstawiające zorzę

jaśniejącą nad Ziemią. Da się na nich zauważyć jakieś ciemne smugi ciągnące się na
setki kilometrów wzdłuż całego brzegu. Jest to warstwa najdrobniejszych cząsteczek

rozpylonych w atmosferze na wysokości około dwudziestu kilometrów.

background image

Z pokładu satelity, z większej 'wysokości kosmonauta istothie jakby przenikał

wzrokiem całą atmosferę, dostrzegając wiele zachodzących w niej zjawisk. Jest ona

uwarstwiona, *a owo “odkrycie" obłoków pyłowych, warstwy ,,z órz" przekonuje

dodatkowo, jak ważne jest dla geofizyki wdarcie się w przestrzeń' okO- łoziemską.

Istnieje ciekawe przypuszczenie, że być może

1

pojawienie ślę pyłu

stratosferycznego powodują wulkany. Czy to nie one Wyrzucając gazy siarkowe

powodują zapylenie i utrzymują wetrstrwę, którą teraz zobaczyli kosmonauci? Gdyby

hipoteza ta okazała się słuszna, znaczyłoby to, że wykryto związek między wnętrzem "

Ziemi a przedsionkiem Kosmosu.

Po zachodzie słońca na ciemnym nocnym niebie w północny i części widnokręgu

widać niekiedy perłowosrebrźyste światło.' Ni- . czym rozczesane, lnia*ne włókna leżą
na niebie jasne smugi światła, które niekiedy splatają się ze sobą. Czasem zamiast
smug widoczne są plamy świetlne, jakby ktoś: trżucił tna niebo skrawki świetlistej

"tkaniny. To srebrzyste lub świecące obłoki. Unoszą'się . na wysokości około

osiemdziesięciu 'kilometrów i świecą odbitym tym światłem słonecznym. Czym są owe

srebrzyste obłoki skąd się biorą?

Sprawdzono to bezpośrednio za pomocą rakiet wysokościowych które pobrały

próbki cząstek z tych obłoków. Cząsteczki owe okazały się żelazo-niklowe,

meteoryczne. Srebrzyste obłoki są

1

skupieniem pyłu kosmicznego, drobniutkich

cząsteczek materii, które z przestrzeni międzyplanetarnej dostają się w atmosferę

ziemską. Cząsteczki te znajdują się w lodowych otoczkach: pod mikroskopem

wyraźnie widać pierścienie po roztopionym lodzie. Tak więc owe srebrzyste obłoki to
woda zamarznięta ma pyle metfeorycznym.

Na zakończenie chcę podać jeszcze jeden przykład najnowszych odkryć kosmicznych

związanych z Ziemią. Postanowiono zbadać przy pomocy satelitów i rakiety, co się

dzieje, kiedy planetę owiewa wiatr “słoneczny", który dociera do niej z wielką

prędkością; Plazma przy spotkaniu z Ziemią rozpędzona jest do naddźwięko- wych (w
stosunku do międzygwiezdnego gazu!) prędkości. Czy

background image


pojawi się stóżkowa fala UderaenioWa, Czy hie? Uzyskano odpowiedź twierdzącą,

Nadchodzi wiek opanowania Kosmosu, a opanowanie Kosmosu pomaga

odgadywać tajemnice wnętrza Ziemi, ■

Satelita krąży wokół globu, pętla za pętlą opasuje Ziemię. Radiolokątary ■

niezmordowanie! śledzą lot i malutkiego sztucznego księżyca. Komputery obliczają

jego orbitę.

Zbadajmy, jaki. jest -przebieg dowolnego okrążenia, obliczymy je. przy ■ pomocy

maszyn matematycznych. Maszyna określi dokładnie,, kiedy, gdzie i na jakiej

wysokości będzie przelatywał na Ziemią nasz satelita, poda najmniejsze oddalenie,
czyli perigeum* odległości, pośrednie. Wreszcie elipsa obliczeniowa jest wykonana.

, Teraz, dostarczymy maszynie dane ze stacji radiolokacyjnych. Porównajmy, jak

powinien się zachowywać, a jak zachowuje się rzeczywiście satelita.

Obie elipsy nakładamy na siebie. Pokryły się niemal zupełnie. Ale gdzieniegdzie

rzeczywista odchyla się, i to w stronę Ziemi, jakby Ziemia przyciągała satelitę to
słabiej, to silniej. Orbita staje się lekko falista, toteż ,na mapę globu ziemskiego

nakłada się nie, jeden, lecz wiele zachodzących nieco na siebie nierównych zwojów.

Dlaczego tak się dzieje? Zrozumiałe jest, że orbita nie może być stała. Siady

atmosfery powoli, lecz nieustannie hamują lot. Po pewnym czasie wysłużony satelita

wejdzie w gęstsze warstwy i spłonię jak, meteor.

Dlaczego jednak Ziemia od samego początku zbija satelitę z wyznaczonej drogi?

Obliczenia maszyn były prawidłowe, ale popełniliśmy, błąd w założeniach, na których

opierały się dwa obliczeń ma. Planeta nie jest jednorodna, o czym nie wiedzieliśmy,

ponieważ nie znamy wszystkich tajemnic jej wnętrza. W jej wnętrzu zalegają«i cięższe

masy — satelitą musiał zniżyć lot — Ziemia przyciągała go silniej, i lżejsze — jego tor

znowu pokrywa się z orbitą teoretyczną. i z wysokości kilkuset kilometrów satelita
pomógł jak gdyby zajrzeć w niezbadane głębie ułatwiając zadanie sejsmografom

rejestrującym tętno Ziemi i magnetometrom obserwującym jej pole magnetyczne.

Nieustannie wykrywa ona anomalie magnety-

background image

czne i pomaga ustalić, jaki jest rozkład mas w skorupie ziemskiej na lądach i pod

niedostępnym dla stałych obserwacji dnem oceanów.

Owe zdumiewające możliwości zostały już potwierdzone w praktyce. Jeden z

satelitów radzieckich wykonawszy dziesięć tysięcy okrążeń pozwolił geologom

ustalić, gdzie i na jakiej głębokości zalegają we Wschodniej Syberii skały naruszające
tam jednorodność skorupy ziemskiej. Jest to rejon anomalii magnetycznej. Podobnie

jak pod Kurskiem, mogą się tam znajdować złoża rud żelaza, a być może przyczyny

wschodniosyberyjskiej anomalii magnetycznej należy szukać nie w skorupie, lecz

znacznie głębiej — w samym jądrze. Tym problemem zajmują się ostatnio uczeni

radzieccy.

Satelity sta ją się narzędziami geofizyki i geologii, pozwalają niemal jak batyskafy
dotrzeć jak gdyby pod dno oceanów, pod masywy kontynentów. Dostarczają
wiadomości nie tylko o skorupie, ale i o płaszczu. Potwierdziło się już przypuszczenie,

że płaszcz nie jest jednorodny.

Być może w przyszłości pojawi się cała sieć 'satelitów pozaziemskiej służby

geologicznej. Umożliwią one precyzyjne ustalenie budowy kuli ziemskiej. Potem
przyjdzie kolej na bezpośrednie sprawdzenie wszystkich danych o Ziemi, kttórą dziś

się bada także z Kosmosu.

Przyzwyczailiśmy się nazywać naszą planetę kulą, a przecież już przed dwustu

laty Izaak Newton wykazał, że jest ona spłaszczona u biegunów. Obliczył stopień

spłaszczenia i stwierdził, że jest to elipsoida, która powstaje przez obrót elipsy dokoła

krótszej osi.

Angielskiemu matematykowi sprzeciwili się jednak francuscy geodeci. Rozpoczęli

pomiary jednego stopnia* południka na północy i na południu Francji. Otrzymano

zgoła nie to, czego należało oczekiwać: łuk “północny" okazał się krótszy od

“południowego", przecież w pobliżu równika, gdzie kula nie jest spłaszczona,

krzywizna powinna być większa, łuk natomiast króftszy. Francuzi doszli do wniosku,
że Newton się myli, i wszczęli zaciekłą kłótnię z tymi, co go bronili.

background image

Spór mogło rozstrzygnąć tylko doświadczenie. Wyprawiono ekspedycje na północ

i na równik, równocześnie zaś dokonano nowego pomiaru pod Paryżem. Słuszność

poglądu Newtona znalazła wspaniałe potwierdzenie. Łuk zmieniał się właśnie tak, jak

przewidywała teoria.

Jednakże ustaliwszy kształt uczeni nie określili jeszcze rozmiarów globu. Spory

ustąpiły miejsca pracy, która ciągnęła się ni mniej, ni więcej tylko przez półtorej setki

lat i po dziś dzień się nie zakończyła.

Żmudnych pomiarów dokonywali astronomowie i geodeci różnych krajów.

Korzystając z masy nagromadzonych liczb uczeni próbowali potem zbudować

najodpowiedniejszą bryłę. Niestety, w arsenale geometrii nie było odpowiedniej.

Kiedy wyjście w przestrzeń kosmiczną stało się realne, od razu sięgnięto do

satelity, który porusza się po orbicie zależnej od właściwości Ziemi. Siła grawitacji i
kształt planety są ze sobą powiązane. Ciążenie określa orbitę, z kształtu orbity można

dociec kształtu Ziemi. Zmienna jest i orbita satelity, i jego prędkość. Prędkość zmieniła

się dlatego, że Ziemia jest spłaszczona u biegunów. Promień “biegunowy" mniejszy

jest od “równikowego", róż-: ni się także przyciąganie, które zależy od odległości od
środka Ziemi. Przy biegunach jest ona mniejsza, toteż satelita porusza się szybciej.

Jeżeli ustalimy, o ile szybciej, to stwierdzimy, jak wielkie jest spłaszczenie planety.

Sztuczne księżyce należy wysyłać na orbitę równikową oraz naJd północne i

południowe okolice biegunowe. Powinny one przelatywać nad różnymi kontynentami,

poruszać się w kierunku obrotu kuli ziemskiej (nazwijmy ją teraz raczej “geoida" od

greckiego słowa ge “ziemia") albo w stronę przeciwną. Trzeba też wznieść orbity
wyżej, tam gdzie ślady atmosfery nie będą prze- szkadzafy w locie, wówczas bowiem

nie będziemy musieli liczyć Się z wpływem hamowania. Dopiero w ten sposób uda się

obmierzyć Ziemię z Kosmosu ze wszystkich stron, dopiero wtedy jasne staną się

prawdziwe zarysy planety, na której żyjemy.

Coraz trudniej policzyć okrążenia wykonane przez sztuczne satelity wypuszczone

przez różne kraje w ostatnich latach. Są wśród

background image


tych różnorodnych- satelitów takie,) które - liczą sobie; po kilka lat, a nawet takie,

których życie trwać będzie dwa stulecia

: .Elektronicznym maszynom matematycznym nie zbraknie roboty, Każda pętla

dostarczy nowych i danych, toteż z każdym obliczeniem, krok za krokiem, Ziemia

stopniowo przybierać będzie w na

7

szych oczach swój prawdziwy kształt;, i

Poczyniono już pierwsze,; jakkolwiek bardzo skromne kroki

k

Obraz staje się

wyraźniejszy, lecz zarazem coraz bardziej skomplikowany. Istotnie żyjemy na

elipsoidzie, choć ściślej byłoby powiedzieć, iż kształt Ziemi tylko ją przypomina. Nowe

zaś obserwacje satelitów przynoszą już inne wiadomości: glob ziemski to nie

spłaszczona kula — podobny jest raczej do gruszki. Gdyby go przeciąć w płaszczyźnie

równika, nie otrzymałoby się rÓwnych części.

Uczeni próbowali dociec, czym jest równik, i zamiast koła otrzymano elipsę.

Między jej dużą a małą półosią różnica wynosi około stu metrów. Średni 'promień

równika na podstawie dziesiątków tysięcy obserwacji (to nie przejęzyczenie:-— 46

500) z satelitów równa się 6378,169 km. Możliwy błąd nie przekracza w tym wypadku

ośmiu metrów.

Tak więc znana od dawien dawna kula .przekształca się Ostatecznie w gruszkę.

Najnowsze obserwacje wykazują jednak, że i gruszka nie jest wcale szczęśliwym

porównaniem, że się po prostu nie uda dobrać ścisłej analogii. Tak skomplikowany i

nieregularny, jest kształt Ziemi!

Satelity pozwoliły wykryć i zaklęśnięcia, i .wypukłości w odniesieniu do

obowiązującego dawniej wzorca elipsoidy (geoidy). Na przykład w Azji jest
wklęśnięcie, w Europie i Australii przeciwnie — wypukłość. W okolicach bieguna

południowego — zapadlisko. Półkula zachodnia niemal nie odchyla się od jJrzyjętej

normy. Dlaczego? Na razie nie wiemy. Satelity geodezyjne zostaną wysłane na

bardzo wysokie orbity i zaopatrzone w światła, staną się świecącymi ciałami

niebieskimi, aby łatwiej je było obserwować.

Wypróbowano już “mrugające" satelity. Zainstalowano na nich lampy błyskowe o

jaskrawym świetle (około półtpra (miliona kan- delil). Z Ziemi fotografowano te sygnały

świetlne na orbicie. Taki

background image


był .początek ,dokładnych pomiarów geodezyjnych planety dokonywanych«poźniej

W przyszłości będzie można wykonać jeszcze, dokładnie jszepomjary, stwierdzić,;

gdzie | jak zmienia się grawitacja, siła ciężkości ną, plamecie., Wstępie obsęrwać je,

wykazały, żę, .istnieją, miejsca o,zmniejszonej grawitacji. Znajdują się one tam, gdzie

w oceanach wznoszą si,ę śrpdoceaniczne garby. Występują jędnak i obszary
zwiększonej grawitacji,( Przyczyny tego, .zjawiska na razie .nie znamy, i

Sątejtyy geodezyjne pomogą więc geologom, dostarczą nowych informacji; o,

wewnętrznej budowie Ziemi zwłaszcza zaś uzupełnią nasze; wiadomości jo ,d,nie

oceanu, i tak bardzo skomplikowanym kształcie Ziemi. , i...

Po zdobyciu nowych: wiadomości trzeba będzie poddać Telewizji mapy

geograficzne,.

;

Nawet te najdokładniejsze odwzorowują tylko; część lądów, a na Ziemi

pozostało, .jeszcze niemało białych plam,. Satelita wyposażony, w aparat
fotograficzny, a nawet w kamerę telewizyjną, zajrzy we wszystkie, najbardziej

niedostępne zaikątki. Skoro zdołano już fotografować odwrotną stronę Księżyca, to

tym bardziej uda się nam uzyskać zdjęcia Ziemi 1 Zdjęcia H Kosmosu nie odkryją

oczywiście nowych kontynentów. Geografowie przeszłości nie trudzili się na próżno.
Teleobiektyw dostrzeże jednak to, co uchodziło ich uwagi w urozmaiconej rzeźbie te-

renu.

Dzięki zdjęciom z satelitów załogowych określono, jak pod względem

geologicznym zbudowane są Himalaje, co 'kryje w swym wnętrzu Półwysep Arabski.

W przyszłości zaś fotografia kosmiczna pozwoli wyjaśnić wiele kwestii dotyczących

skorupy ziemskiej — deformacji i uskoków, pomoże lepiej poznać to, co odnosi się do
całej planety Ziemi.

Zdjęcia te będą również bardzo przydatne dla geologów poszukujących bogactw

naturalnych. Do tej pory posługiwali się oni zdjęciami lotniczymi, teraz będą mieli do

dyspozycji również kosmiczną fotografię automatyczną.

Po sprecyzowaniu szczegółów opis oblicza planety stanie się znacznie

dokładniejszy. Odległość między kontynentami, wymiary wysp — słowem, wszystko,

co interesuje geografów, zostanie zmierzone z dokładnością do jednego metra (a

może i większą).

background image


Pewne doświadczenie już zdobyliśmy: satelity telewizyjne przekazują wiele

wartościowych zdjąć przygotowawczych do przyszłej generalnej mapy Ziemi.
Zadania satelitów są bardzo różnorodne. Mogą oddać ogromne usługi meteorologom,

którzy interesują się powłoką chmur, nierozerwalnie związaną z Ziemią, i którzy chcą

śledzić dryfowanie lodów w morzach arktycznych, burze i tajfuny, to, co dzieje się na

lądzie i na morzu, nad lądem i nad wodą.

Satelity umożliwią wyznaczanie zarysów pokrywy lodowej, a nawet będzie można

poszukiwać z Kosmosu wód podziemnych kierując się zmiana mi temperatury
powierzchni Ziemi w okolicach, gdzie płyną ukryte we wnętrzu rzeki. Doniosą, gdzie
już dojrzały zboża i pora przystąpić do żniw. Dostrzegą, gdzie wybuchły pożary lasów,

gdzie czyha groźba powodzi, wylewów, obrywów skalnych i .osuwisk błotnych. Nie

ukryją się przed nimi rozpoczynające się wybuchy wulkanów. Nawet masowe ruchy,

migracje zwierząt dzikich staną się dobrze znane dzięki wszechwidzącemu oku
satelity wyposażonego w radiostację nadawczo- -odbiorczą.

background image


KOSMICZNA BIOGRAFIA PLANETY

Jak powstała i irozwijała się Ziemia?

Jak jest zbudowana, z czego składają się jej warstwy?

Jak powstają w niej złoża rud i ropy naftowej?

Czy w przyszłości przekształci się w kłąb ognia, czy — przeciwnie — pokryje

skorupą lodową?

Czy Ziemia stygnie, czy się rozgrzewa?

Równowaga między lądami a oceanami jest chwiejna. Jak się ona kształtowała

przez miliony, dziesiątki milionów lat? Dlaczego powstało pole magnetyczne Ziemi?

Czy stwarzają je nagromadzenia skał magnetycznych w skorupie, czy prądy w

płynnym jądrze? Dlaczego występują prądy błędne w ziemi, powietrzu i wodzie?

Skąd się wzięły deformacje, a wśród nich i ta, która opasuje całą Ziemię i ciągnie

się przez prawie siedemdziesiąt tysięcy kilometrów tylko po dnie oceanów?

A oceany? To przecież naprawdę oceany tajemnic! Jak powstały? Dlaczego tak

skomplikowana jest rzeźba dna? Dlaczego powstały osady i ile ich jest? Jak się

pojawiły złoża okruchowe na dnie? Przecież dno oceanu usiane jest miliardami ton
żelaza i manganu!

Aby znaleźć wyczerpujące odpowiedzi na te pytania, musimy sięgnąć do

prehistorii.

W nauce o Ziemi wszystko jest ze sobą ściśle powiązane, nie można więc poznać

i zrozumieć procesów dziś zachodzących, jeśli nie znamy przeszłości naszej planety.

Oto najprostszy przykład. Rudy i ropa naftowa to podarunek z przeszłości.

Wiedząc, jak one powstały, można przewidzieć, w jakich miejscach istnieje

największe prawdopodobieństwo znalezienia tych bogactw naturalnych. Geolog

poszukujący kopalin ściśle współpracuje z paleontologiem. Szczątki kopalnych zwie-

background image


rzął i roślin pomagają określić wiek sikał. To zaś ma znaczenie dla poszukiwania rud i

węgla — przecież nie są one rozsypane jak popadło w warstwach skał z określonych

epok geologicznych. Geologia poszukiwawcza 'korzysta z pomocy geologii

historycznej, ponieważ w rodowodzie gór i kontynentów także można znaleźć

wskazówki, gdzie szukać podziemnych skarbców.

Poza tym będzie można? próbować rwstorzesie. przeszłość w sposób sztuczny.

Stwarzać kopaliny na zamówienie I Istnieją nowe środki oddziaływania na matęrię,—

bardzo Silne ciśnienia, bardzo wysokie temperatury. .Naśladując pfzyrodę postaramy

$ię, działać bez niej, w laboratorium ząś procąsy geologiczne, przebiegać będą

nieporównanie szybciej niż w naturze, ,

i Jak powstał świat? • •.

Początkowo panował chaos. Bezładnie unosiły się różne cząstki stałe. Z nich

zrodziły się ciała niebieskie

:

—twierdzi nie-r miecki filozof XVIII wieku* Immanuel Kant.

Temu twierdzeniu zaprzecza współczesny mu francuski mater matyk i astronom

Pierre Simon de Łapiące.

— Prawdopodobnie istniała kiedyś mgławica gazowa, która wirowała i stygła

kurcząc się przy tym. Oddzielały się od-miej zgęszczenia, przyszłe planety, a wśród

nich i Ziemia.

— Twierdzę, że swoje narodziny zawdzięczamy Słońcu. A ponadto gwieździe,

która przypadkowo przebiegła koło niego.'Nastąpiła katastrofa. Gdyby się ona; nie

zdarzyła, nie pojawiłaby się cała nasza planetarna rodzina! Obca gwiazda swodm

potężnym przyciąganiem wyrwała ze Słońca “strzęp". Z niego to właśnie, z
rozżarzonej smugi materii słonecznej, utworzyły się stygnące stopniowo planety. — To

stanowisko angielskiego , astronoma z pierwszej połowy naszego stulecia, Jamesa

Jeansa.

Słońce jest sprawcą narodzin światów |j| dowodzi radziecki' astronom, geofizyk i

matematyk, i z tego samego * okresu, -Otto Szmidt. — Jednakże wszystko się odbyło
inaczej. Jeżeli Jeans ma rację, to we Wszechświecie, oprócz Słońca, bardzo mało

byłoby gwiazd otoczonych planetami. Ponadto Słońce nie wypuściłoby daleko

oderwanego fragmentu własnej substancji. Orbity planet,też by się ukształtowały

inaczej: Rój planet powinien się

background image


'skupiać wokół -gwiazdy centralnej. Układ Słóriecżftyza jtnowałby znacznie mniej

miejsca niż teraz. Poza tym “wyskok'

1

na Słońcu poruszyłby nie zewnętrzne jego

ozęści, lecz sięgnął głębokiego wnętrza: rozgrzanego bodaj do miliona'stopni. Plazma

słoneczna nie zagęściłaby się w kłaczki, ale wręcz rozproszyła w Kosmosie

Prawdopodobnie §H 'kontynuuje' uczony — wyjściowy materiał bu- dowlany, rój
najdrobniejszych cząstek pyłowych

1

i molekuł gazów, został' 'zagarnięty przek

przyciąganie! gwiazdy dziennej, kiedy przechodziła ona przez jakąś mgławicę. Pyłki

się zderzały, zlepiały; rosły niby śnieżna kula. Zimne początkowo planety później się

rozgrzały wskutek działania pierwiastków promieniotwórczych.

1

Zbierały się one na

powierzchni, a ciepło przenikało w głąb nagrzewając całe wnętrze globu:

1

'^'Istnieje mgławica gazoWó-pyłOwa! — pówiadaiiiny astronom radziecki Wasilij

Fiesienkow. — Nie-została ona jednak potem zagarnięta

1

przez Słońce, lecz pb prostu

Słońce i planety ptowstały z tójjSamlej Chmury. Gaż zamarzł; osiadł iia pyłkach, a

Wigła^ića powoli rozpadła się na części — zarodki planet. Może brały w tym ud żiał

tylko/ Cząsteczki gazów, które w Wyniku skomplikowanych j&zemikn atomowych i

cżąisteozkowych stały śię w końcu ciałaitii stałymi;

1

>'

y

-

'. t'Fiesienkow sądzi, że powstawanie Układów podobnych do słonecznego to reguła.

We Wszechświecie żyją'i umierają gwiazdy; a przestrzeń między nimi nie jest pusta.

Materia międzygwiezdna wypełnia całą nieskończoność świata, który jak nię miał

początku, tak nie będzie miajkonca.

, Nąjpierw

;

utworzyła się gwiazda --.Słońce, Resztki gazu i pyłu, również

zagęęzpzonę,. stanowiły zaczątki, planet. Gdyby mgławica byłą .bardzoi dużą,
mogłaby się pojawić gwiazda podwójna albo ^awręt wielokrotna. Tak się jędnak nie

zdarzyło., i Pląnąty-plbrzymy nie stały się gwiazdami, gdyż ciśnienie i temperatura w

ich wnętrzu nie dorównywały słonecznym. Są prawdopodobnie zbyt małe, aby się w

nich mogły rozpocząć reakcje jądrowe zachodzące w gwiazdach. Dlatego powstała

tylko jedna gwiazda i! równocześnie z nią jej satelity — planety.

Jednakże narodziny planet "przebiegały różnie. W większych odległościach od

Słońca i od siebie powstały planety-olbrzymy. Tam, ną skraju pierwotnej mgławicy,

było więcej lekkich" ga

background image


zów — wodoru i helu — a bardzo mało cząstek stałych. Dlatego też owe gigantyczne

planety są w istocie zimnymi zgęszczeniami gazu. Bliżej Słońca z gazu i pyłu,

stopniowo zagęszczając się i tracąc wodorowo-helową atmosferę, powstały planety

grupy ziemskiej.

Mgławica pyłowa była jedna, a powstały z niej najróżnorodniej- sze ciała niebieskie.
Gwiazda-Słońce, planety-olbrzymy z własnymi satelitami, podwójna planeta

Ziemia-Księżyc, niewielkie planety typu Ziemi, mnóstwo drobnych planetoid 1

meteorów.

Wszystkie te ciała kosmiczne to wynik złożonych procesów, które w dodatku mogły

zachodzić jednocześnie, przeplatać się, nakładać na siebie wzajemnie. Nie wiemy na

razie, jak przebiegały one dla poszczególnych planet.
Wnętrza zagęszczających się planet rozgrzewają się i stają tak gorące, że zaczynają
się w nich przemiany jądrowe. Zaczątków może być wiele, ale ocaleją jedynie ciała

najmasywniejsze, których ruchowi najmniej będą. przeszkadzały wpływy skompliko-

wanej gry sił przyciągania i odpychania.

Gdzie indziej dzieje się przeciwnie — giną planety i gwiazdy, aby swym materiałem

uzupełnić zasoby surowca dla rodzących się nieuchronnie w innym zakątku wysp —

gwiazd, układów gwiezdnych, systemów układów gwiezdnych... Wraz z nimi mogą

powstawać również planety.

Losy Ziemi i Słońca, los gwiazdy i planety są ze sobą związane. Słońce nie jest

samotne we Wszechświecie. Biografii Ziemi nie można więc odrywać od historii

Kosmosu, w którym rodzą się, żyją, umierają i znowu rodzą gwiazdy i planety.
Jesteśmy mieszkańcami gigantycznego układu gwiezdnego Galaktyki, czyli Drogi

Mlecznej. Gromady galaktyk, nieprzeliczone roje ciał niebieskich nie pozostają jednak

'niezmienne. Świat gwiezdny nie powstał jednocześnie, słońca powstają i teraz, nawet

w naszej Galaktyce.

j Liczba gwiazd we Wszechświecie jest nieskończenie wielka. Astronomowie
określają ją na około sto trylionów. To, co się zdarzyło w pobliżu Słońca, mogło też

nastąpić dokoła innych słońc.

background image

Angielski astronom profesor Bernard Lowell twierdzi, że miliard gwiazd,

oczywiście tylko wśród “najbliższych", oddalonych o jakieś trzy miliardy lat świetlnych

może mieć planety.

Dlatego właśnie radioteleskopy starają się teraz łowić sygnały płynące z głębin

Wszechświata. Czy nie dolatują do nas telegramy naszych sąsiadów? Czy
międzygwiezdna łączność radiowa, a być może i telewizyjna to tylko fantastyka?

Istnieją dość bliskie gwiazdy podobne do Słońca. Jedna z nich to Tau Wieloryba,

druga — Epsilon Erydana. Do nich “tylko" jedenaście lat świetlnych; w skali kosmicznej

to nie tak daleko. Wysunięto koncepcję nawiązania kontaktu z tymi układami

gwiezdnymi, z możliwymi ich mieszkańcami.

Nie jest przypadkiem, że chciano pochwycić sygnały właśnie z gwiazd Epsilon

Erydana i Tau Wieloryba. Są one gwiazdami pojedynczymi. Gwiazda najbliższa, Alfa
Centaura, jest gwiazdą podwójną. Stwierdzono, że tam raczej nie może być planet

nadających się do życia. Prawie trzydziestometrową antenę radioteleskopu

amerykańscy radioastronomowie skierowali więc na Epsi-

background image


lon Erydana i Tau Wieloryba. Była to pierwsza w dziejach lud2- kości próba

pochwycenia fal, radiowych wysłanych przez inne istoty rozumne!

Odbiór prowadzono'na'fali dwadzieścia jeden centymetrów? taka jest bowiem

długość fal ejniłowaftych" przez atomy wodoru, najbardziej rozpowszechnionego

pierwiastka Kosmosu, a więc najpowszechniejszego języka radiowego we
Wszechświecie.

Przez trzy miesiące prowadzono poszukiwania stosując specjalną aparaturę o

wysokiej czułości i urządzenia przeciwzakłóceniowe, Ale przez trzy miesiące nie

wykryto nic, co by przypominało sztuczne sygnały.

Zdarzył się jednak interesujący wypadek. Pochwycono sygnały uważane

początkowo za wieści z innych światów, były bowiem zbyt regularne jak na sygnały
zwyczajne, naturalne. Astronomowie, kftónzy dokonali tego odkrycia, początkowo byli
zaniepokojeni. Zastanawiali się zgoła, czy swym odkryciem nie ściągną na Ziemię

zagrożenia ze strony jakiejś nieznanej cywilizacji. Dlatego też utrzymywano je w

tajemnicy. Później jednak sprawa się wyjaśniła: owe sygnały wysyłają gwiazdy.

A więc na razie fiasko. Prawdopodobnie poszukiwania były zbyt krótkotrwałe.

Widocznie trzeba prowadzić poszukiwania bardzo długo, rok po roku, a może nawet

stitfecie po stuledu. Nadzieja sukcesu może się okazać iluzoryczna, czy starczy więc

entuzjazmu, by trzymać wachtę bez końca, jeśli nawet część pracy powierzymy

automatom? Psychika nasza z trudem przywykła do tego, byśmy czekali i spodziewali

się przez czas nieokreślenie długi, nie otrzymując żadnego potwierdzenia

prawidłowości obranej drogi. Zdaje się zresztą, że świadomość wielkości celu to
czynnik, z którym trzeba się liczyć,

i,Trudno ocenić prawdopodobieństwo sukcesu, jeśli jednak w ogóle nie prowadzić

poszukiwań, będzie ono równe zeru". Słuszność tej wypowiedzi D. Cocconiego i F.

Morrisona, znanych badaczy problemu łączności międzygwiezdnej, nie budzi wątpli-

wości.

Radioastronomia pozaatmosferyczna, która rozmieści swoje aparaty na stacjach

pozaziemskich, mp. na Księżycu, i dla której przestaną istnieć przeszkody

utrudniające teraz pracę astronomom, to nówe pole działania dla badacza Wielkiego

Wszechświata.

background image

Już dziś myśli się

O

tym, aby radioteleskopy odbierające sygnały naturalne

przystosować także do odbioru sygnałów sztucznych, pozwoli to przystąpić do

utworzenia służby galaktycznej bez odkładania sprawy ad calendcis Craecas. Może

już od dawna płynie do nas informacja, której po prostu nie jesteśmy zdolni przyjąć?!

Któż może wiedzieć, czy już rychło nie otrzymamy korespondencji od mieszkańców
sąsiednich gwiazd, z sąsiednich układów gwiezdnych?

Czyje poglądy są słuszne: Kanta, Laplace'a, Jeansa, Szmidta czy Fiesienkowa?

Nikt .dziś nie wątpi, że wszystko się zaczęło od mgławicy gazo- wo-pyłowej, która

kiedyś przekształciła się w Słońce i planety.

Nasza wielowarstwowa skorupa ziemska zachowuje pamięć dawno minionych

wydarzeń. Zagłębiając się w nią, jakbyśmy się cofali w wehikule czasu. Warstwa za
warstwą, epoka za epoką.

Archeologowie znajdują ślady starożytnych kultur, paleontologowie — szczątki

wymarłych zwierząt i roślin. Badając osady spoczywające na dnie oceanu, można jak

gdyby strona za stroną wertować kroniki napisane przez samą przyrodę. Jeśli się

przedostać głębiej, na wiele kilometrów do wnętrza planety, to rozchyli się zasłona
jeszcze odleglejszej przeszłości. Dlatego właśnie tak wiele spodziewają się geolodzy

po bardzo głębokich wierceniach — i to nie tylko ci, którzy poszukują kopalin, lecz

także ci, co usiłują rozwikłać tajemnicę prapoczątku.

Na razie jednak mogą posługiwać się tylko teorią, a hipotezy udowadnia się lub

obala za pomocą wzorów i liczb. Jak określić, czyj obraz jest bliższy prawdy, czyj zaś

w ogóle jej nie odpowiada?

Większość radzieckich uczonych podziela poglądy Fiesienkowa. Za niesłuszną

uważa się hipotezę Jeansa, za przestarzałe — domniemanie Szmidta.

Amerykański astronom H. Shapley naliczył kilkanaście hipotez dotyczących

narodzin Ziemi. Niektóre z nich wyjaśniają bardzo wiele. Ale ani jedna, nawet

najlepsza, nie może dać odpowiedzi na szereg dość istotnych pytań. Przytoczmy
(niektóre z nich.

Dlaczego wszystkie wielkie planety poruszają się dokoła Słońca

background image


w jednym kierun/ku? Dlaczego i Słońce, i większość planet talkże się obraca w tym

samym kierunku wokół swojej osi? Dlaczego Układ Słoneczny jest płaski i orbity

wszystkich planet leżą praktycznie w jednej płaszczyźnie? Dlaczego małe planety

(oprócz Plutona, być może dawnego satelity Neptuna, jego sąsiada) krążą bliżej

Słońca, olbrzymy natomiast znacznie dalej? Dlaczego Jowisz i Saturn ze swoimi
satelitami przypominają Układ Słone- I -czny?

Jeśli uznać za słuszną teorię Szmidta, to można wyjaśnić niektóre osobliwości

naszego układu planetarnego, zrozumieć choć po części, jak się rozwijał. Skąd się

jednak wzięła mgławica pyłowa w okolicy Słońca, dlaczego planety były początkowo

zimne, nadal pozostaje niejasne. Również to, czego dowiedzieliśmy się teraz o

skorupie i głębokim wnętrzu Ziemi, w wielu punktach nie zgadza się z
przypuszczeniami Szmidta. Łatwiej będzie uzyskać zgodność posługując się hipotezą
Fiesienkowa.

Z kontrowersyjnych poglądów, z poszukiwania nowych faktów rodzi się prawda.

Nadal poszukuje się odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób mogła rzeczywiście

powstać nasza planeta. Oto jedna z nowszych koncepcji, wysunięta przez astronoma,
profesora W. Popowa.

Prapoczątek to wciąż ten sam gaz międzygwiezdny, protomate- ria, która najpierw

wytworzyła zgęszczenie — protosłońce. Z rozsianych wszędzie cząstek powstał dysk,

potem powstało w nim zagęszczenie, zaczątek przyszłej gwiazdy. Przyczyną były

pola elektromagnetyczne. To one właśnie sprawiły, że chaos ustąpił porządkowi tam,

gdzie stopniowo powstawała mgławica, kolebka Słońca. W jej zagęszczanym centrum
rosła stopniowo temperatura i ciśnienie, dopóki nie rozpoczęły się reakcje

termojądrowe, nie zaczęło burzliwe życie nowo narodzonej gwiazdy. Słońce kipiało, a

pięć do sześciu miliardów lat temu wyrzuciło w Kosmos “strzępy" swej materii.

Pojawiły się protoplanety, wśród nich zaś Ziemia, która się później rozwarstwiła na

płaszcz i jądro.

Planety, z Ziemią włącznie, nie mogą być starsze od Słońca, Najprawdopodobniej

powstały z tego samego materiału, w tym samym okresie.

background image

Astronomowie twierdzą, że gwiazda tego typu co Słońce może liczyć najwyżej pięć

miliardów lat. Tak dawno mniej więcej powstało protosłońce.

Chłodna początkowo masa — mgławica słoneczna — ooraz to bardziej się kurczyła,

zagęszczała, rozgrzewała, póki nie zaczęła świecić.

Patrząc na jaskrawą tarczę słoneczną itrudno sobie wyobrazić, że kiedyś

olbrzymie, sięgające orbity Merkurego, Słońce wysyłało tylko słabe promieniowanie

cieplne. Potrzebowało mniej więcej osiemdziesięciu milionów lat, aby skurczywszy się

stać się prawdziwą, “normalną" gwiazdą.

A ozy o protoziemi można jednak coś powiedzieć?

Amerykański 'astronom Gerard Kuiper dał zwięzłą charakterystykę protoziemi:

— Był to dysk — powie on — zimnej masy gazowo-pyłowej pięćset razy Cięższy niż

obecna Ziemia i mający tysiąc osiemset razy większą średnicę.

W mgławicy znajdującej się w pobliżu protosłońca był wodór, hel, metan, amoniak,

woda, a ściślej — śnieg, zwykły i amoniakalny, w niskiej bowiem temperaturze gazy i

-pary po prostu zamarzły.

W mgławicy zebrało się tak dużo cząstek, że zaczęły się zbijać w drolbne

skupienia. Stopniowo stawały się widoczne kontury jeszcze nie gorącego) lecz już

nagrzanego Słońca, aż wreszcie ukazała się nową gwiazda, świecąca własnym

światłem.

Drobiny w obłoku stawały się coraz większe, poruszały coraz ' szybciej, w centrum

zaś powstała — nazwijmy ją już współcześnie — Ziemia..

Słońce zaczęło atakować przyszłą planetę potężnym strumieniem

promieniowania. Ciśnieniem światła wymiotło z przestrzeni międzyplanetarnej

większość drobnego pyłu.

Sama Ziemia także przeszła całą masę przeobrażeń. Zrobiło się cieplej, lekM

wodór i hel wyparował i ulotnił się. Protoplaneta “zeszczuplała", ale zgęstniała i

obracała się jeszcze bardzo prędko. Wzrost temperatury spowodowany kurczeniem
trwał nadal. Z mieszaniny różnych pierwiastków wytopiło się żelazne (może nawet nie

żelazne, tylko krzemianowe) jądro, na nim nawarstwiły otoczki.

background image

— Płaszcz stopił się dzięki ciepłu rozpadu promieniotwórczego, jednak <nie cały

naraz, lecz stopniowo, strefami — mówi geoche- mik i biogeochemik radziecki A.

Winogradow. — To, co było łatwiej topliwe, lotniejsze, unosiło się ku górze,

krystalizowało się natomiast to, co pozostawało w głębi. Zwróćmy uwagę, że coś

podobnego zachodziło, gdy w laboratorium stopiono meteoryt. Swego rodzaju model
powstawania uwarstwionej Ziemi...

Przy tym na prawdziwej Ziemi więcej bazaltu wytworzyło się tam, gdzie dziś

znajdują się kontynenty. Stąd związek między zagłębieniami oceanów a lądami:

właśnie lądy i ich zmiany wyznaczyły, jak wielkie będą morza, ile się im “dostanie"

miejsca. Toteż morza i lądy są rówieśnikami, zasolenie oceanu jest takie samo teraz,

jak przy jego powstaniu. Gdyby ocean powstał przy stygnięciu przegrzanego globu,
nie byłby od razu słony. Jeśli zaś chłodna Ziemia się rozgrzewała, to słona woda
mogła się unosić ku górze tworząc zbiorniki oceanów. Tak więc biografia Ziemi i jej

hydrosfery splatają się i są ściśle ze sobą związane.

— Skorupa kontynentów jest typu osadowego: tylko w głębi z powodu ciśnienia i

temperatury przypomina bazalt, poza tym natomiast — granit. Dno oceanów'powstało
z lawy bazaltowej. Bazalt stanowi w ogóle podłoże całej skorupy, substancja zaś

wnętrza zmieniała się dlatego, że panują tam szczególne i na dobitek zmienne

warunki. — Takie są wnioski geologa radzieckiego B. Biełousowa.

— Skorupa jest wszędzie taka sama — twierdzi geolog i petro- graf G. Afanasjew —

tylko ciśnienie warstwy wody w ciągu milionów lat zmieniło skały dna oceanicznego.

Nie można także pomijać wody i rozpuszczonych w niej substancji w królestwie

wysokich temperatur i ciśnień — podkreśla doktor nauk technicznych S. Grigorjew. —

Pary i roztwory przenikające na wskroś przez warstwy skalne zmieniają, być może,

właściwości skał na swojej drodze. Stąd też różnice, o jakich donoszą fale sejsmiczne.

W górnych warstwach skorupy ziemskiej nieustannie krążą ciecze parując i

kondensując się ponownie, przenikając przez kontynenty i skorupę oceaniczną do
oceanów. Tego rodzaju podróże nie mijają bez śladu, może nawet decydują o

uwarstwieniu, są przyczyną powstania płaszcza i innych otoczek. Nie jest wykluczone,

że w tym kryje się odpowiedź na py

background image


tanie, dlaczego występują różnice w skorupie ziemskiej, dlaczego powsbają prądy,

tworzy Się i zmienia pole magnetyczne Ziemi. Obieg wód podziemnych i teraz

prawdopodobnie odgrywa niemałą Tolę w życiu głębokiego wnętrza Ziemi.

Na Ziemi przebiegały i nadal przebiegają bardzo złożone procesy

fizyko-chemiczne.

Olbrzymią rolę w jej historii odgrywały wulkany. Było ich początkowo tak wiele, że

glob ziemski przypominał księżycowy, z tą tylko różnicą, iż stożki otoczone były wodą

pierwotnego oceanu.

Gazy wulkaniczne przekształciły wodę w roztwór kwasów i innych

skomplikowanych związków. Później też zmieniały skład chemiczny oceanu, do

którego spływały produkty rozkładu skał skorupy ziemskiej.

Wskutek działalności wulkanów protoatmosfera nasycona została dwutlenkiem

węgla, a kiedy z głębin wydostawało się więcej tego gazu, na dawnej Ziemi stawało

się cieplej. Atmosfera się zmieniała. Dziś już nic 'niemal nie pozostało z pierwotnej

gazowej szaty protoplanety.

Z czegóż mogła się składać protoatmosfera ziemska? Oczywiście z paTy wodnej,

azotu i wodoru, były też w niej niewątpliwie węglowodory, jak o tym świadczy budowa'

meteorytów — gońców przeszłości. W takich okruchach materii planetarnej nieraz

znajduje się substancja przypominająca ropę naftową.

Skąd w meteorytach wzięły się węglowodory? Być może powstały w wyniku

promieniowania kosmicznego, które wywołało skomplikowane przemiany w ich

składzie. Podobna reakcja mogła zachodzić również na Ziemi, w wodach pierwotnego
oceanu nie osłoniętego wówczas pokrowcem atmosfery.

Jaki jest rodowód meteorytów? Poglądy uczonych w tej kwestii są różne. Czy na

przykład to, co uważa się za meteoryczną pro- toropę, nie pochodzi z jakiejś planety,

na której istniało życie? Mogła nią być sama Ziemia: wulkany wyrzuciły pył zagarnięty

potem przez meteoryty. Przypuszczano również, że węglowodory występują na
Wenus. Jednakże nie wykryto ich w atmosferze tej planety.

background image


W naszym wykazie brak jednak tlenu, bez niego zaś życie nie jest możliwe. Tylko

niektóre bakterie zdolne są obchodzić się bez tlenił.

Czy nie brały w tym udziału burze? Przy wyładowaniach elektrycznych powstawały

związki azotowe. One to wraz z węglowodorami stały się włośnie materiałem
budowlanym żywej komórki. Zycie zaczęło się znacznie wcześniej: wszak i dziś

znamy bakterie żyjące w ropie naftowej.

Upłynęło wiele milionów lat, zanim najprostszy, zrodzony z ropy naftowej organizm

“nauczył się" korzystać z energii słonecznej. Przy jego pomocy daleki przodek roślin

zaczął rozkładać dwutlenek węgla na węgiel i tlen. Atmosfera zmieniała się stopniowo

w azotowo-tlenową.

Tak sądzi geolog radziecki P. Kropotkin. Zastrzega się jednak, że ostateczne

wnioski będzie można formułować dopiero w wyniku bezpośredniej znajomości innych

ciał niebieskich — meteorów, planet. Księżyca.

Pojawienie się życia na Ziemi związane jest może i z ropą naftową wnętrza Ziemi, i z

wyładowaniami elektrycznymi, i ze Słońcem. Później, być może, uczestniczyły w tym
również promienie kosmiczne.

Protoatmosfera ulotniła się ustępując miejsca gazom, które się wydzielały z

wnętrza Ziemi. Słońce zdołało już zamienić pewną część tlenu w ozon.

Warstwa ozonu stanowi pancerz, który chroni życie planety przed zbyt wielką

energią promieni słonecznych. Bez tej warstwy nie powstałaby ani jedna żywa

komórka, nie pojawiłyby się rośliny. Gdyby nie było roślin, nie zwiększyłby się dopływ
tlenu i pierwotna atmosfera nie oczyściłaby się z dwutlenku węgla, którego w

nadmiarze dostarczały wulkany. Wydzielało się też dużo azotu. Tak więc Ziemia przy

pomocy Słońca wytworzyła swoją obecną tlenowo-azotową atmosferę z domieszką

dwutlenku węgla.

Zrodziła się nawet myśl, że życie powstało dziękii komecie, która do nas dotarła:

przyniesione przez nią pierwiastki chemiczne miały jakoby stanowić bodziec do

długiego szeregu przemian, w których wyniku wytworzyły się pierwsze cząsteczki

białkowe, cegiełki żywej materii.

background image


Ile lat ma Ziemia?

Wiek Słońca można — przynajmniej w przybliżeniu — obliczyć, bowiem jego życie

śledzimy już od dawna. Poza tym istnieje wiele słońc i możemy przeprowadzać

porównania.

Ziemię zaś na razie znamy tylko jedną i pytać o jej wiek należy ją samą.
Słońce świeci, wypromieniowuje energię, to zaś podlega określonym, odkrytym już

prawom. Inaczej przedstawia się sprawa z Ziemią. Nie istnieją żadni świadkowie,

któczy towarzyszyli jej powstaniu.

Czy nie Uda się jednak znaleźć jakiegoś zegara, który by liczył czas od narodzenia

stwardniałej pro to planety? Czy nie przyda się do tego materiał, od którego wszystko

się zaczęło?

Nie zachował się on oczywiście. Atomy skorupy ziemskiej przeszły

niewyobrażalną liczbę przemian, które trzeba jakoś umieścić w czasie. Ale geochemik

poda sposób: wśród pierwotnych atomów istnieją takie, które swymi przemianami

odmierzają czas.

Uran się rozpada i po całym łańcuchu przemian staje się ołowiem. Trwa to śdśle

określony czas. Połowa atomów uranu zamienia się w atomy ołowiu w ciągu czterech

i pół miliarda lat. Ilość ołowiu w skałach współczesnych zdradzi nam, ile lat trzeba było

na jego utworzenie, innymi słowy, jaki jest wiek tej czy owej skały.

Istnieją również zegary do wykrywania wieku Ziemi o mechanizmach innych, nie

tylko uranowych.

Zegar taki odkryli uczeni radzieccy — geolog i petrograf, akademik A. Połkanow i

geochemik profesor E. Gierling. Jest nim pospolitszy od uranu promieniotwórczy

potas, którego połowa atomów zamienia Się w argon w ciągu półtora miliarda lat.

Wskazania nowego zegara od razu wstrząsnęły geologią historyczną.

Uważano dawniej, że Ziemia liczy sobie pięć miliardów lat, natomiast chronometr

potasowo-argonowy wskazał, że jakaś skała ma ich sześć i pół miliardaI Wiek
meteorytów i Ziemi okazał się jednakowy. Widocznie nie przyleciały one z innych

światów gwiezdnych, lecz należą do Układu Słonecznego; widocznie są one także

rówieśnikami satelitów Słońca i utworzyły się z tej samej mgławicy.

background image

Obraz stanie się zupełnie jasny, 'kiedy odwiedziwszy inne planety stwierdzimy, czy

są one rówieśniczkami Ziemi, czy nie.

Mówiłem dość swobodnie: potas, argon, mogło się więc wydawać, że wszystko to

bardzo proste — wydzielić, rozdzielić, zważyć, zmierzyć... Argonu jest jednak w

minerałach znikomo mało, a poza tym towarzyszy mu nieodłącznie jego bliźniak, gaz
szlachetny -f-y hel. Przeszkadza także powietrze, od którego niełatwo się uwolnić, a

przecież ono również zawiera argon. Pozostawić go nie można, bo zegar, skłamie. Na

szczęście argon atmosferyczny to inny izotop, o innej masie atomowej.

W minerale kryją się — jakkolwiek w mikroskopijnych ilościach — azot i wodór,

dwutlenek węgla i .para wodna, hel i argon.

Toteż stapiamy minerał w całkowitej niemal próżni, pod ciśnieniem zaledwie jednej

dziesięciomilionowej części atmosfery. W tych warunkach z roztopionego minerału
wydobywają się wszystkie gazy.

Pochłaniacze chemiczne, wymrażanie ciekłym powietrzem, suszenie zabierają

jedną niepotrzebną domieszkę po drugiej.

Trudniej poradzić sobie z helem, nic go bowiem nie wiąże, z niczym się nie chce

łączyć. Wtedy “zapędza się" argon w aktywowany węgiel chłodzony ciekłym

powietrzem, a hel wyciąga pompą.

Następnie trzeba uwolnić argon i pozbyć się ostatniej domieszki — powietrza. Ale

to jest już prostsze. Po nagrzaniu węgla argon go opuści. Rozdzielenie zaś izotopów

nie stanowi problemu dla współczesnej fizyki.

Taką powikłaną drogą trzeba postępować, aby przekonawszy się ostatecznie, jaką

ilość argonu kryje dana skała, obliczyć potem jej wiek.

Pierwiastki promieniotwórcze liczą sobie tyleż lat, co Ziemia. Mgławica, pierwotna

materia planetarna, była od początku promieniotwórcza. Skoro tylko podzieliła się na

zgęszczenia, skoro tylko zaczęły kształtować się planety, zaczął też działać “piec

jądrowy".

Dlaczego liczba sześciu i pół miliarda lat tak poruszyła uczonych?

Ziemia jest starsza, niż myślano dawniej, i to o wiele — o półtora miliarda lat. Nawet

dla geologii to długi okres.

background image

Być może zresztą, że liczba 'ta wkrótce dojdzie do siedmiu miliardów lat. Nie jest

wobec tego wykluczone, że nowe odkrycia nastąpią nie tylko w geologii, lecz także w

innych naukach przyrodniczych; Ziemia okaże się jeszcze starsza.

Ile lat ma Ziemia? Mimo wszystko nie możemy na razie odpowiedzieć definitywnie

na to pytanie. Zegar geologiczny nie pozwala jeszcze wypowiedzieć ostatniego słowa.
W skorupie nieoczekiwanie odkrywa się “kawałki" starsze. Skąd się one wzięły — na

razie nie wiadomo.

... Kiedy zgęszczony strzęp mgławicy zaczął się pokrywać skorupą?

Stało się to chyba mniej więcej trzy i pół miliarda lat temu, a może i wcześniej. Są

wszak na Ziemi stare skały, które mają trzy, a nawet ponad sześć miliardów lat! Są

przybysze z Kosmosu — meteoryty. W muzeach przechowuje się bardzo wiele “ka-
mieni z nieba".

Meteoryty także zawierają ślady istniejących ongiś pierwiastków

promieniotwórczych. Jak już wspomnieliśmy, na zegarze atomowym można również

odczytać, kiedy powstały wędrujące wokół Słońca okruchy. Skąd się wzdęły

meteoryty?
Czy są to resztki kosmicznego materiału budowlanego, czy też odłamki planet, 'które

się rozpadły?

Wśród roju planet były i wielkie, i małe ciała. Przeżyły i zachowały się największe.

Astronomowie znają ich obecnie dziesięć, a o jedenastą — Transplutona — toczy się

spór.

Kiedyś co najmniej jeszcze jedna planeta krążyła między orbitami Marsa i

Jowisza". Teraz zamiast jednej jest tam mnóstwo małych planetek. Ocalały wielkie

planety, ocalały masywne satelity. Stosunkowo małe przeszedłszy te same stopnie

rozwoju zaczęły ostygać, gdyż urwał rfę rozpad atomów, a więc i dopływ ciepła.

Pierwiastki promieniotwórcze w czasie długiego łańcucha przemian wytworzyły gazy

— hel, argon, ksenon. Nafaszerowane gazami planety-okruchy giną spędziwszy
miliardy lat na wędrówce.

Mija jeszcze pewien czas i spotykają na swej drodze Ziemię.

background image


Przebiwszy na wskroś jej otoczkę powietrzną, nadtopiony, okaleczony odłamek trafia

wreszcie na stół laboratoryjny, gdzie uruchamia się zegar atomowy.

Wskazania tych zegarów dla Ziemi i jej kosmicznych krewniaków pokrywają się,

ponieważ z tej samej mgławicy zrodziły się wszystkie satelity Słońca — olbrzymy i

karły, żyjące obecnie, i te, które zginęły już bardzo dawno.

— Sama substancja meteorów przechowuje dowody swego pochodzenia. W niej

“zapisane" zostają kosmiczne zdarzenia z ogromnych okresów czasu — od stadium

przedplanetarnego aż po dziś dzień — mówi geochemik A. Winogradow.

Dno oceanu, (które zalega sprasowany pokład osadów, to kronika Ziemi. Jak się

dowiedzieć, ile lat ma każda z mnóstwa warstw osadów wyściełających dno oceanu?

W tym również wypadku można zwrócić się o pomoc do pierwiastków
promieniotwórczych. Ale istnieje też inny sposób. Znając tempo gromadzenia się
osadów w przeszłości i zmierzywszy głębokość zalegania interesujących nas warstw

oraz ich grubość moglibyśmy określić, kiedy powstała każda karta naszej kroniki.

Aby odczytać kronikę całego Oceanu, potrzebne są przede wszystkim próbki,

profile gruntu. Trzeba usiłować wedrzeć się w sam miąższ dna. Spoisty grunt ustąpi
tylko pod naciskiem siły. Użyjemy metalowej rury i pozwolimy jej spaść na dno. Ciężar

własny i duża prędkość spadania wbija ją w grunt.

Z kolei pomoże nam woda. Przecież prze ona na rurę ze wszystkich stron. Niemałe

to ciśnienie, setki atmosfer! Rura jest złożona, połączona z pustym stalowym

cylindrem, do którego woda nie może się dostać. Po osiągnięciu dna cylinder

automatycznie się otwiera i RÓżnica ciśnień wtłacza rurę na kilka metrów w grunt.

Trzeba jeszcze podnieść ją na powierzchnię. Wciągarka wyciąga linę i próbka —

rdzeń — dostaje się na pokład statku. Są to zapisane przez samą przyrodę karty

dziejów Ziemi, karty, które gromadziły się przez tysiące lat.

Tu i ówdzie grunt bywa jednak tak spoisty, że nie przebija go nawet taka “armata

wodna" jak rura udarowa. Wówczas można

background image


ślę uciec do pomocy techniki wibracyjnej. Jeśli rura drgać będzie z wystarczającą

częstością, .to także wejdzie głęboko w grunt.

W głąb osadów dennych można też przeniknąć w inny sposób — metodami

sejsmoa'kustycznymi. Silny wybuch na powierzchni wody wysyła falę dźwiękową w

(kierunku dna. Odbija się ona częściowo od powierzchni gruntu. Dźwięk jednak
przenika głębiej, przez warstwy osadów dochodzi do skał krystalicznych i dopiero

wtedy ulega odbiciu. Czas, upływający między dwoma odbitymi sygnałami, przyniesie

informację o grubości osadów.

Obliczenia wskazują, że warstwa osadów powinna rozciągać się ni mniej, ni

więcej, tylko na kilometr w głąb. Aliści okazało się, że przeciętnie osadów dennych

nagromadziło się tylko setki metrów — od trzystu do sześciuset. -
Czy nie mylimy się w obliczeniach? Czy najgłębsze warstwy osadowe się nie zmieniły,
nie stały tak zbite, że fale dźwiękowe nie mogą ich odróżnić od skał rodzimych?

Tak początkowo myślano. Niedawno jednak udało się wykryć jeszcze jedną,

głębiej leżącą warstwę osadową podobną dó łupków. Ma ona dwa kilometry

miąższości. Czy nie to było przyczyną braku zgodności?

Odczytawszy kronikę Ziemi uzyskamy odpowiedź także na inne pytania. Analiza

chemiczna osadów wykaże, czy dużo w nich dwutlenku węgla, i umożliwi określenie,

jaki klimat panował w odległej przeszłości. Pomogą w tym również -znaleziska zwie-

rząt i roślin w osadach dennych.

Jak się tworzyły kontynenty i rozwijała skorupa ziemska? Dlaczego cienkie jest

bazaltowe koryto oceanu, a kontynenty mają ponadto grube podłoże granitowe? Jak
wzrasta temperatura w miarę posuwania się w głąb Ziemi pod wodą?

Dlaczego w dowolnym miejscu Oceanu utrzymuje się mniej więcej stały skład soli?

I dlaczego właściwie woda morska jest słona? Jak powstały oceany?

Może woda wytworzyła się wtedy, kiedy Ziemia ostygła i skraplająca się para

wodna wypełniała zapadliska, które Stały się dnem Oceanu? Tak sądzono dawniej
uważając Ziemię za rodzoną córkę Słońca, za oddzielony od niego zagęszczony

strzęp rozpalonej materii, który potem stopniowo stygł.

background image

Inna hipoteza głosi, że w głębi Ziemi powstała gorąca magma i podczas wybuchów

wulkanów wraz z lawą wydobywała się woda z rozpuszczonymi w niej solami. Piekło

takie trwało na Ziemi tysiące i miliony lat. Kiedy skorupa ostygła, woda pozostała.

Woda wydobywała się z wnętrza Ziemi, natomiast powrócić tam nie mogła, gdyż

nie pozwalało na to wielkie ciśnienie. Wyrzucanie wody odbywa się nadal. Rokrocznie
wulkany wypluwają ogromne ilości pary wodnej. Wody zalały niemałą część lądów

tworząc Ocean. Jeśli przypuszczenie to jest prawdziwe, to wody morskie od zarania

swego istnienia były słone. Dawniej sądzono, że sól do oceanów przyniosły rzeki.

Wodę podarowało Ziemi jej własne wnętrze. Wysunięto jeszcze jedno ciekawe

przypuszczenie. Czy również Kosmos nie przyczynił się do utworzenia oceanów?

Promienie kosmiczne wdzierały się w atmosferę. W najwyższych jej warstwach
napotykały azot. Cząstki o wielkich energiach przekształcały jądra azotu w jądra tlenu.
Atomy tlenu musiały więc tylko połączyć się z wodorem, którego było tam pod

dostatkiem, by powstały molekuły wody w postaci pary wodnej. Gdy powietrze

nasyciło się parą, zaCzęła ona opadać na Ziemię, wypełniając zapadliska

oceaniczne.

Po powstaniu oceanów rozpoczęły się pływy, 'które hamowały ruch obrotowy

Ziemi. Potwierdziły to kopalne korale. Na ich przekrojach, podobnie jak i na pniach

drzew można odróżnić słoje, i to nie tylko Toczne, ale nawet miesięczne i dobowe.

Otwierają się więc zdumiewające możliwości — stwierdzenia, jak długo trwał rok przed

wielu milionami lat. Kiedy się rodził Ocean, rok miał czterysta dni.

Taki wynik dały obliczenia geologiczne i tyleż znaków naliczono na przekroju

korali!

Niechaj nas nie onieśmiela mnogość zagadek, jakie kryje Ocean i cała Ziemia.

Astronomia liczy sobie wiele tysięcy lat. Oceanografia jest znacznie młodsza,

dysponuje już jednak równie potężnymi narzędziami w postaci przyrządów do badania

głębin morskich, aparatów do zanurzania się pod wodę.

Wnętrze Ziemi także zasługuje na uwagę. Oczekuje nas wyjaśnienie następnego

problemu: jak powstały rudy i ropa naftowa?

background image


Jest to zagadnienie, ważne zarówno dla nauki, jak i dla codziennej praktyki. Przede

wszystkim: oo to jest magma?

To znane, szeroko rozpowszechnione i rzadkie pierwiastki; metale i ich związki.

Substancja stopiona, a jednak nie po prostu gorąca ciecz, lecz pełna gazów i
sprężona ciśnieniem warstw skalnych.

Magmę trzeba uznać za protoplastkę rud. Istnieje wiele złoży, zwanych magmowymi.

Właśnie ta podziemna, roztopiona substan-. cja dostarcza nam ostatecznie rud i złóż

zawierających żelazo, tytan, chrom, platynę, złoto, srebro oraz wiele innych

pierwiastków.

Pierwiastki, metale rozsiane są wszędzie w skorupie ziemskiej, ale skupiska rud i

kruszców występują tylko tu i ówdzie, są wyjątkiem, nie regułą.

Przesycona gazami i zawierająca domieszkę metali magma znajduje się pod

dużym ciśnieniem leżących nad nią skał. Ciśnienie zmusza ją do poszukiwania ujścia,

do przeciskania się szczelinami przez warstwę skał, do zapełniania wszystkich

przejść i szczelin, w których zastyga po drodze. Magma jest jednak mieszaniną, a to,
co się na nią składa, w różny sposób wytrąca się z roztworu.

Może się zdarzyć tak, że podniosą się ku górze, jak gdyby wy- - płyną lekkie skały,

na dole natomiast pozostaną ciężkie. Innymi słowy, powstaną złoża rud i kruszców. -

Może się też stać inaczej, jeśli magma zawiera dużo gazów i pary wodnej.

Przeszkadzają one wytrąceniu się osadów, rozpuszczają metale, a ciśnienie wypycha

niezastygły roztwór szczelinami w górę. To wszystko odbywa się na głębokości kilku
kilometrów.

Bywa i tak, że gazom udaje się przeniknąć do sąsiednich skał. Jeżeli się tam

znajduje np. wapień, to powstaną minerały zawierające wapń i oczywiście inne

metale. W zasadzie jednak wszystkie gazy i pary znajdują ujście przez szczeliny i

pory. Ochładzając się po drodze pary stają się wodami mineralnymi, a potem
wytrącają się z nich rudy i kruszce.

Nieraz magma wdzierała się w skorupę ziemską. Przebiegało to jednak różnie — w

dziejach Ziemi zdarzały się takie okresy,

background image


kiedy się tworzyło szczególnie dużo minerałów, ale były i okresy zastoju. Magma też

nie wszędzie jest identyczna, ma różny skład.

Kruszce powstawały tam, gdzie skorupa ziemska była najbardziej aktywna i

rachliwa, gdzie powstawały szczeliny, pęknięcia pokładów, fałdy. Dlatego też wielkie

złoża rud na całej kuli ziemskiej występują w górach. Ale i na równinach znajdujemy
takie złoża. Tam skorupa ulegała powolnym wahaniom, podnosiła się, opuszczała i

znowu podnosiła. Morze zalewało lądy, z morza wyłaniał się ląd. Szczątki ryb i innych

morskich zwierząt znajdujemy teraz w miejscach, gdzie dawniej były morza. Skały

głębinowe pojawiały się czasem na powierzchni, gdzie się rozpadały, rozkładały —

słowem, zmieniały. Rzeki unosiły okruchy. W ujściach rzek gromadziły się złoża

okruchowe, w ocenach i morzach — warstwy osadów.

Tak więc zarówno na powierzchni, jak i w głębinach powstawały w różny sposób

złoża tego, co teraz nazywamy kopalinami użytecznymi. Nie zawsze kończyło się to

zastygnięciem magmy lub .wytrąceniem osadu z roztworu, nagromadzeniem złoży

okruchowych czy utworzeniem skał osadowych. - Z czasem zmieniały się i nowo

narodzone minerały. Opuszczała się skorupa ziemska i minerały znowu dostawały się
w głąb, gdzie ulegały przeobrażeniu pod wpływem ciśnienia i temperatury. Wapień

przekształcał się w marmur, gliny — w łupki, granity — w gnejsy.

Skąd się bierze prażródło — roztopiona magma?

Wysuwano przypuszczenia, że tam, gdzie w skorupie znajdowały się gniazda

pierwiastków 'promieniotwórczych — wszystko w pobliżu ulegało stopieniu. Z

powstałych ognisk roztopiona substancja szczelinami i porami unosiła się w górę i
podlegała dalszym przeobrażeniom. Ostatecznie powstawały skały, w których kryły

się zasoby cennych rud i kruszców.

Poruszywszy sprawę bogactw wnętrza Ziemi nieuchronnie napotkamy zagadkę,

nad którą się głowią ludzie od dawna i nie mogą jej po dziś dzień rozwiązać — zagadkę

pochodzenia ropy naftowej.

background image

— To dar żywej przyrody — powiedział kiedyś Michał Łomonosow. Jego słowa

stanowią domysł ogólny: ropa naftowa powstaje z substancji organicznej.

Istotnie, szczątki ginących organizmów gromadziły się w ciągu miłionów lat.

Zebrało się ich wiele w skałach osadowych. I prawie zawsze towarzyszy im ropa

naftowa. Bakterie przekształciły być może owe szczątki w czarną, oleistą, palną ciecz.
Na dobitek produkty naftowe można też uzyskać w sposób sztuczny z resztek skał

osadowych, z węgla i łupków, których pochodzenie organi* czne nie budzi

wątpliwości.

— Nie należy jednak zapominać o wysokich temperaturach i ciśnieniach w głębi

ziemi — rzekłby Dymitr Mendelejew. — Mogą one wytworzyć złożone węglowodory,

przekształcić w ropę naftową węglik żelaza, kiedy dotrze do niego przesiąkająca z
powierzchni woda.

Powstały dwie hipotezy mówiące o pochodzeniu ropy naftowej. Jedna grupa

uczonych twierdziła, że ropa naftowa jest pochodzenia organicznego, druga — że

nieorganicznego.

Organicy poszukiwali skał towarzyszących rudom. Jaka skała jest roponośna?

Jednak praktyka nie potwierdzała teorii.

Ropy należy poszukiwać na dnie mórz i jezior. Jest tam wiele szczątków

organicznych. Tam też powinna znajdować się ropa. Prowadzono poszukiwania i nic

nie znajdowano.

Natrafiano natomiast na coś innego, i to całkiem nieoczekiwanego. Ropa naftowa

występowała tam, gdzie jej teoretycznie być nie powinno: na samym spodzie warstw
osadowych, pod nimi i w ich krystalicznym podłożu, gdzie osadów organicznych już

nie ma.

Może tam ropa dostała się od góry? Nie, ponieważ jest lżejsza od wody i nie może

opadać 'ku dołowi.

Węgiel też tworzy się ze szczątków organicznych, przypuszczano więc, że

powinna mu ona towarzyszyć. Tak jednak nie jest. Kiedy obliczono, ile by trzeba

substancji wyjściowej, aby powstały złoża naftowe Tatarii, Tachunek wykazał, że

wymagałoby to setek tysięcy kilometrów kwadratowych terenów roponośnych. Takich

olbrzymich przestrzeni pokrytych materiałem wyjściowym do powstania ropy w

przyrodzie nie było i nie ma. Dopiero niedawno odkryto nowe fakty. Rozwiązania

należy szu

background image


kać w głębinach. Istotnie, kiedy zaczęto wiercić głębiej, udało się znaleźć odpowiedź

na wiele pytań.

Okazało się, że jeśli ropa naftowa występuje płytko, to na pewno znajduje się także

głębiej. Wyraźny stał się związek: ropa naftowa — głębokie uskoki skorupy ziemskiej,

ropa — okolice wulkaniczne, ropa — wulkany błotne, które mogą powstać i bez pęknięć
skorupy.

Coraz bardziej oczywiste staje się głębinowe pochodzenie ropy. Nie wyjaśnia to

jednak jej powstania.

Odkrycie syberyjskiej ropy w starych skałach, które liczą co najmniej pięćset

milionów lat, przeważyło — jakby się zdawać mogło — szaję na stronę nieorganików.

Życie w owych czasach dopiero się zaczęło rozwijać. Skądże by się brały takie masy
surowca, powstawały ogromne Skupienia ropy?

Organikom udało się również wykryć nowe zaskakujące fakty.

W poszukiwaniach swych zagłębili się jeszcze bardziej w przeszłość — na miliard,

nawet na dwa miliardy lat. Stwierdzono, że wtedy w morzach — a było ich dość dużo na

Ziemi — rosły w obfitości wodorosty. Warstwy obumarłych roślin przez długie stulecia
gromadziły się na dnie.

One to właśnie mogły się stać surowcem, z którego powstała ropa jeszcze starsza

niż owa najdawniejsza, odkryta na Syberii.

Być może w jednych okolicach ropa naftowa jest pochodzenia organicznego, w

innych — nieorganicznego.

Materiał wyjściowy do powstania ropy to tlenek węgla i wodór. Z nich pod

ciśnieniem powstają w wysokiej temperaturze węglowodory. W złożach naturalnego

dwutlenku węgla nieraz znajdowano ropę. Może metan stanowił podstawę tworzenia

się ropy? Może wreszcie w niezwykłych warunkach nastąpiła też niezwykła reakcja —

bezpośrednie łączenie się węgla z wodorem?

W drodze chemicznej' ropa naftowa mogła powstać w głęb' z pary wodnej i

węglików metali. Wodór z wody, węgiel z węglików, wysoka temperatura i ciśnienie

dokonały prawdopodobnie swego dzieła: wytworzyły skomplikowane związki

węglowodorowe.

Gorąca początkowo Ziemia i olbrzymie zasoby ropy naftowej w jej głębi przeczą

sobie wzajemnie. W tym wypadku związki węglowodorowe nie powinny były dotrwać

do naszych czasów.

background image


Inaczej się przedstawia sprawa z zimną początkowo i dopiero później rozgrzewającą

się Ziemią. W.tej części globu, która nie uległa roztopieniu, czyli — w skorupie, ropa

naftowa mogła się wytworzyć i zachować. Wyjściowy zaś materiał — cząsteczki

węglowodorów — zawierała prawdopodobnie już materia protoplanetarna.

Skąd by się w przeciwnym razie wzięły węglowodory w meteorytach? Jak powstały

węglowodory na planetach-olbrzymach? A znajdują się tam bezspornie. Jak byłoby

możliwe, by kratery księżycowe wyrzucały z wnętrza Księżyca wodór i dwutlenek

węgla? Podkreślamy, że gazy palne znajdują się na Ziemi w skałach krystalicznych;

są one na pewno wytworem głębin.

Węgiel i wodór znajdują się także na innych planetach, które powstały z tej samej

mgławicy pyłowo-gazowej. Stąd wniosek praktyczny: kiedyś otwory wiertnicze będą
wykonywać kosmonauci.

Białko to podstawa życia, w każdym razie naszego, ziemskiego. Węglowodory są

podstawą chemicznego składu białka. Ale z nich składa się przecież także ropa

naftował Czy pierwsze cząsteczki białka nie powstały przypadkiem z ropy albo —

bądźmy ostroż- niejsi — z protoropy? Struktura cząsteczek stopniowo się kompli-
kowała, dopóki z materii nie powstała istota żywa.

Dowodów bezpośrednich nie mamy, czyż jednak nie jest przekonywające, że

niedawno udało się przekształcić ropę w białko zbliżone do tego, z którego

zbudowane są wszystkie żywe komórki i tkanki? Tak zbliżone, że nadaje się na

pokarm dla zwierząt i ludzi!

Wcześniej czy później przeszłość Ziemi przestanie być dla nas zagadką.
Ile lodu znajduje się na naszej planecie?

Dawniej oceniano zasoby lodu na Ziemi na mniej więcej piętnaście milionów

kilometrów sześciennych.

Niestety, omylono się równo o 100%! Kiedy uwzględniono wszystkie lodowce i

“obmierzono" Antarktydę, otrzymano nie piętnaście, lecz trzydzieści milionów
kilometrów sześciennych. Gdyby więc lodem pokryć równo powierzchnię Ziemi,

otrzymałoby się lodową skorupę grubości sześćdziesięciu metrów. Takiego

background image

zlodowacenia nie rozitopiłyby nawet promienie słoneczne. Lód bowiem odbija

większość ciepła otrzymanego od Słońca. Gdyby lodowa pokrywa raz powstała, nie

znikłaby więcej. Nasza planeta przekształciłaby się w lodową kulę, na której

panowałby dziesięciostopniowy mróz.

Na Antarktydzie, gdzie się nagromadziły olbrzymie masy lodu, gdzie istnieją

lodowce o grubości pięciu kilometrów, lód nie taje, pomimo tego że otrzymuje nie

mniej ciepła niż podzwrotnikowe strefy Ziemi.

Obecnie lodowce się cofają. Nowe zlodowacenie nieprędko chyba nastąpi.

Cóż by się stało, gdyby roztajały wszystkie lody? Poziom wody w oceanach

podniósłby się o czterdzieści do czterdziestu pięciu metrów. Innymi słowy, morza by
wystąpiły z brzegów i zaatakowały ląd. Znikłoby wiele wysp, a nawet kontynenty
znacznie by zmalały.

background image

To jeszcze nie wszystko. Stałoby się o wiele cieplej, lód więc nigdy by się już nie

tworzył. Nastąpiłaby druga skrajność — Ziemia przekształciłaby się w wiecznie gorącą

planetę, na której też nie można by żyć!

Co czeka nas w przyszłości — oczywiście bardzo odległej: zimno czy gorąco?

Susza czy powszechny potop? I to pytanie pozostaje na razie bez odpowiedzi. Nikt nie
może przewidzieć potęgi nadchodzących pokoleń. Dziś ludzie żyją zarówno na

Antarktydzie, jak i w strefie gorącej. Warzywa rosną w cieplarniach nawet poza kołem

podbiegunowym. Człowiek radzi sobie z zimnem i gorącem.

Ani chłód, ani ciepło nie staną się dla człowieka przeszkodą. Oazy życia pojawią

się na ściętej lodem ziemi, miasta o normalnym klimacie powstaną w okolicach

tropikalnych.

Nie tylko w fantastycznych powieściach zwierciadła-reflektory umieszczone na

sztucznych satelitach wysyłały na Ziemię strumienie ciepła słonecznego, a sztuczne

słońca termojądrowe pomagały prawdziwemu Słońcu ogrzewać Ziemię. Takie

projekty wysuwali również inżynierowie. Ale z przyrodą należy postępować ostrożnie,

jeżeli zamierza się ingerować w mechanizmy ogarniające całą planetę.

W przyrodzie wszystko nie tylko związane jest ze sobą, lecz ustala się także

równowaga, której bezmyślnie naruszać nie można. Co innego przegradzać rzeki

zaporami, tworzyć sztuczne jeziora i morza, sadzić lasy na stepach, nawadniać

pustynie, co innego zaś — snuć gigantyczne “planetarne" .projekty roztopienia lodów

Antarktydy czy Arktyki.

Jak wygląda przyszłość Słońca? Z tym pytaniem możemy się zwrócić do

astronomów. Nie mogą oni wprawdzie obserwować życia jakiegoś ciała niebieskiego

od narodzin do śmierci, niemniej jednak są w lepszej sytuacji niż geolodzy, gwiazd

bowiem są niezliczone roje.

Rozbłyskują nowe i supernowe, zimne przestają już świecić i wysyłają tylko fale

radiowe. Zrodzone w różnym czasie znajdu

background image


ją się w rozmaitych stadiach życia jednego w istocie “materiału budowlanego"

Wszechświata, toteż dzieje ich mogą stanowić materiał do biografii gwiazdy, zwanej

przez ludzi Słońcem.

Teraz liczy ono pięć miliardów lat. Stopniowo rośnie i rozpala się coraz jaśniej. Dla

nas tarcza słoneczna nie ulegnie zmianom, ale za trzy-cztery miliardy lat jego
rozpalona masa napęcznieje. Słońce stanie się tak duże jak niegdyś protosłońce.

Dziesięciokrotnie wzrośnie jego jasność, stokrotnie — strumień promieniowania.

Nasza gwiazda dzienna stanie się prawdziwym olbrzymem.

Ale będzie to zapowiedź końca. Powcfli Słońce zacznie gasnąć.

Czasem może jeszcze rozbłyśnie na nowo. Ale mimo to nieuchronnie będzie się

kurczyć i stygnąć.

Może stawszy się białym karłem o dużej gęstości przeżyje jeszcze drugą młodość,

jeśli na swej drodze napotka mgławicę pyłową i wyczerpany materiał gwiezdny

zostanie uzupełniony.

Prawdopodobieństwo takiego wydarzenia jest niewielkie. Życie Słońca zmierzać

będzie ku końcowi, który czeka każdą gwiazdę. Zrodzone z chaotycznego skupiska
gazu zakończy życie, a zamiast niego zapłoną nowe, młode ciała niebieskie.

Dziwnie by dla nas wyglądała Ziemia w dawno minionych czasach. Księżyc

znajdował się znacznie bliżej —■ zaledwie o dwanaście, tysięcy kilometrów. Jego
olbrzymia tarcza lśniła na niebie oślepiająco jaskrawym blaskiem. Doba miała tylko

pięć dzisiejszych godzin i tyleż trwał miesiąc.

Jednakże tak bliskie sąsiedztwo dość masywnego Księżyca wywoływało

olbrzymią falę przepływową. Raz na dobę gigantyczna fala' wysokości setek metrów
obiegała glob ziemski.

Dopiero stopniowo wszystko sk uspokoiło. Księżyc się oddalał, przypływy malały,

doba się wydłużała. Ostatecznie podwójna pląneta Ziemia-Księżyc stała się taka jak

obecnie.

Ale wszystkie te szalejące kiedyś i po dziś dzień nie wygasłe fale zmuszały

cząsteczki substancji podskorupowej do wzajemnego tarcia o siebie. A tarcie to

ciepło, toteż ciepła “przypływowego" powinno się było na Ziemi nagromadzić sporo.

Przecież w ciągu pięciu miliardów lat glob ziemski według najskromniejszych obliczeń

zrobił dziesięć bilionów obrotów!

background image

Każdy obrót, jakkolwiek niewiele, jednak rozgrzewał Ziemię i hamował jej ruch

obrotowy. Dlatego też pięciogodzinna doba wydłużyła się stopniowo do znanej nam

dwudziestoczterogodzinnej.

Siły przypływowe działają nadal. Kiedyś, w bardzo odległej przyszłości, doba znów

się zrówna z miesiącem, tylko będzie znacznie dłuższa — równa dwom obecnym
miesiącom.

Będzie to trwać dość długo. Tarcza Księżyca wyraźnie się zmniejszy, Księżyc więc

niemal przestanie oddziaływać na Ziemię,

Również przypływy słoneczne zmieniać będą oblicze Ziemi. Słońce też

spowoduje, że Księżyc znowu zbliży się do Ziemi, a wtedy rozpadnie się na kawałki.

Początkowo duże, będą się zderzać ze sobą i rozdrabniać, aż wreszcie pierścieniami
opaszą Ziemię, która stanie się podobna do Saturna...
Ziemia też nie pozostanie nie zmieniona. Stopniowo się zmniejszy, a wreszcie

zupełnie ustanie rozpad promieniotwórczy, wygasną wulkany, ustaną wstrząsy

skorupy ziemskiej. Wietrzenie i inne siły niszczące wygładzą jej rzeźbę.

Walka między kontynentami a oceanami zakońcży się — być może — zwycięstwem

żywiołu wodnego. Planeta Ziemia stanie się planetą Oceanem. Z jej powierzchni

całkowicie znikną lądy.

Słońce będzie wysyłać w przestrzeń coraz więcej ciepła, morza się zagotują, a

woda zamieniwszy się w parę zasłoni niebo gęstą kurtyną chmur.

Kiedy zaś Słońce zacznie gasnąć, strumienie wody runą na Ziemię, ponownie

powstaną oceany. Chmur już nie będzie. Ziemia sta wszy się satelitą białego karła
pokryje się powłoką lodową. Jedynie tu i ówdzie pozostaną czynne wulkany. Ale będą

to tylko ostatnie objawy życia.

... Na zakończenie oddajmy głos twórcy kosmonautyki — Konstantemu

Ciołkowskiemu.

Myśl Ciołkowskiego ogarniała daleką przyszłość — gaśnięcie Słońca. Rzecz jasna

nie nastąpi to szybko, przez niezliczone stulecia będzie więc jeszcze ono świecić

życiodajnym blaskiem. Dlatego też myśl o nieuchronnej zagładzie gwiazdy dziennej —

nie wzbudziła w Ciołkowskim beznadziejnego pesymizmu. Przeciwnie, kierowała nim

troska o losy przyszłych pokoleń, kiedy pisał: “Gaśnięcie naszego Słońca nie będzie

już zagładą ludzkości, po

background image


nieważ będziemy mieli do dyspozycji miliard innych — nowych... Moja praca naukowa

napawa mnie mocną wiarą w możliwość urzeczywistnienia podróży kosmicznych i

zaludnienia słonecznych przestworzy".

Wdarcie się w Kosmos, możliwość osiedlenia się poza atmosferą otworzą nam

wyjście. Człowiek wyruszy ku innym gwiazdom, aby tam znaleźć nową ojczyznę,
nowe słońce, rozpocząć nowe życie. Pokolenia będą następować po pokoleniach,

jedne schronienia zostaną zastąpione innymi.

Rakiety umożliwią porzucenie planety i założenie kosmicznych osiedli. Będą to

zarazem statki kosmiczne, które będą mogły dotrzeć tam, gdzie ludziom wystarczy

zasób światła i ciepła słonecznego. Niestraszne w nich będzie ani rozgrzewanie się,

ani gaśnięcie Słońca. Później zaś, kiedy “biały karzeł" stanie się zbyt zimny, ludzie
polecą w otchłanie Wszechświata, aby znaleźć schronienie przy innej, młodej jeszcze,
gwieździe.

W tak odległą przyszłość sięgało spojrzenie Ciołkowskiego, kiedy rozmyślał o

pokonaniu Kosmosu.

W jego oczach nie wystartowała ani jedna rakieta kosmiczna i ani jeden sztuczny

satelita nie krążył wokół Ziemi. Zdarzenia te nastąpiły o wiele później. Tym bardziej

zdumiewające jest, że już u świtu ery kosmicznej uczony poszukiwał odpowiedzi na

pytania, które staną się aktualne po miliardach lat.

Szukał i znalazł.

• To, co dziś niemożliwe, stanie się możliwe jutro — mawiał dowodząc, że podróże ku

innym gwiazdom kiedyś przestaną być jedynie marzeniem.

W ostatnich czasach pojawiły się także inne projekty międzygwiezdnych podróży

ludzkości. W jednym z nich proponuje się przekształcić całą Ziemię w statek

galaktyczny przez wyposażenie jej w potężne silniki rakietowe. Rzucono również

pomysł, by posłużyć się planetoidami w celu przesiedlenia ludzi z Układu

Słonecznego w inne światy.

Człowiek stanie się kiedyś podróżnikiem międzygwiezdnym.

background image


TAJEMNICE OCEANÓW

Czy obecnie planeta ulega jakimś zmianom?

Tak. Nie pozostaje w spokoju dno oceanów, tu i ówdzie przesuwają się lądy. W

jednym miejscu ląd się zapada, gdzie indziej podnosi. Ziemia zmienia się i teraz.

“Teraz" nie znaczy jednak wczoraj, dzisiaj, jutro czy pojuirzę. Nawet nie w

ubiegłym roku albo ubiegłym stuleciu. Czas będziemy mierzyć według zegara

geologicznego. Na nim “sekundą" są, wieki, “minutą'' tysiąclecia, a “dzisiaj" to niemały

okres, który się rozpoczął wtedy, kiedy człowieka jeszcze na Ziemi nie było.

W jaki sposób pojawiły się na Ziemi olbrzymie baseny, które mieszczą niemal

półtora miliarda kilometrów sześciennych wody, i przedzielone ową wodą kontynenty?

Może różne części skorupy ziemskiej rozwijały się w rozmaity sposób? Może

jedna, zawierająca więcej gniazd pierwiastków promieniotwórczych, prędzej się
rozgrzewała, przekształcała i wyodrębniała z ogólnej masy?

Może początkowo skorupa była wszędzie taka sarna, a dopiero potem jakieś nie

znane nam przyczyny unicestwiły granitową okrywę tam, gdzie teraz znajdują się

oceany?
A może glob ziemski, rozszerzając się lub kurcząc, popękał i zapadliska w miejscu

pęknięć wypełniły się wodą?

Roztrzygnięcie tego sporu nastąpi później, wtedy gdy uczeni dotrą do najgłębszych,

najstarszych pięter Skorupy ziemskiej. Wtedy dowiemy się, jak powstała i rozwijała się

skorupa, jak zrodziły kontynenty i oceany.

Przed półwieczem niemiecki uczony Alfred Wegener wysunął śmiałą i oryginalną
koncepcję.

— Wpatrzcie się uważniej w zarysy kontynentów — dowodził. — Porównajcie wschodnie

i zachodnie wybrzeża Atlantyku. Przysuńcie je do siebie i połączcie kontury Ameryki

Południowej

background image


i Afryki. Tam gdzie na wybrzeżu afrykańskim zatoka, na amerykańskim —

wybrzuszenie, a jedna linia brzegowa przystaje do drugiej idealnie. Podobne okazały

się również skały i pradawna roślinność, której szczątki znaleziono na tak odległych

teraz od siebie kontynentach.

Wniosek się narzuca sam przez się. Niegdyś nie było ani Ameryki, ani Afryki, ani

Antarktydy. Była Gondwana — jeden olbrzymi kontynent, który później rozpadł się.

Istnienie Gondwany uznają obecnie wszyscy geologowie, brak jednak wśród nich

jednolitego poglądu na przyczyny jej zagłady.

Część kontynentu uległa obniżeniu i powstał ocean, który podzielił kontynent na

wyspy — sądzili poprzednicy Wegenera.

Wegener przysunął lądy ku sobie i zdumiał się zgodnością przeciwległych

brzegów Atlantyku. Robił to na płaskiej mapie i sądził, że Ocean Spokojny istniał na
Ziemi od samego początku.

— Gondwanę rozcięło nie zapadlisko, lecz pęknięcie, które rozszerzało się —

twierdził — a kontynenty po dziś dzień nie przestały dryfować.

Dzisiejsi uczeni, a zwłaszcza radziecki uczony I. Kiriłłow, posunęli się dalej niż

Wegener. Wśród obrońców teorii “rozszerzającej się" Ziemi znalazł się także

znakomity współczesny fizyk angielski, Paul Dirac, oraz wfielu innych znanych

uczonych.

Stwierdzono, że zgodność sięga znacznie dalej. Zbliżywszy — już na globusie —

ciasno wszystkie kontynenty, otrzymamy Ziemię dwukrotnie mniejszą, a części zejdą

się dość dokładnie. Tę samą rzeźbę miały kiedyś sąsiadujące ze sobą Alaska i
Antarktyda. Siady dawnej jedności widoczne są i obecnie, chociaż kontynenty

znalazły się w sąsiedztwie przeciwległych biegunów.

Rozszerzając się skorupa popukała, a pęknięcia wypełniły się wodą. Może dlatego

oceany są tak młode? Mają przecież zaledwie sto pięćdziesiąt milionów lat,

kontynenty natomiast — miliardy.

Planeta rozszerzała się i pękała dawniej, rozszerza się i pęka obecnie. Dlatego

właśnie pęknięcia w dnie oceanicznym pojawiły się o wiele później. Dlatego też

powstało Morze Czerwone — olbrzymie pęknięcie kontynentalne.

Rozwój Ziemi nie przebiegał spokojnie. Do pewnego czasu rozciąganie globu nie

powodowało wielkich katastrof. Kiedy jednak

background image


napięcia wzrastały nadmiernie, skorupa nie wytrzymywała, kurczyła się i pękała —

zaczynały powstawać góry, uskoki i fałdy.

Potem nastąpił okres spokoju. Jeden z uczonych węgierskich jest zdania, że

spokój ten trwał mniej więcej pięćdziesiąt milionów lat. Ponadto obliczył, że promień

globu wzrasta o pół milimetra rocznie. W ciągu pięćdziesięciu milionów lat średnica
globu zwiększa s!ię o pięćdziesiąt kilometrów.

Hipoteza rozszerzającej się Ziemi, wysunięta przez Kiriłłowa, natrafiła na liczne

sprzeciwy i astronomów, i fizyków, i geologów.

Niemniej hipoteza ta, gdyby okazała się prawdziwa, mogłaby przyczynić się do

poznania jeszcze jednej tajemnicy, a mianowicie losów legendarnej Atlantydy. W

dziejach ludzkości nie ma chyba drugiej tak szeroko znanej, interesującej i
niepokojącej zagadki, jak zagadka Atlantydy.

Pierwszy opowiedział o niej światu grecki filozof Platon żyjący w IV—III w. przed

naszą erą. Źródła tajemnicy sięgają jednak jeszcze dalej, w głąb stuleci — do Egiptu.

Kapłani egipscy przekazywali z pokolenia na pokolenie opowiadania o zagadkowym,

niegdyś zatopionym kraju Atlantów o bogatej i wysokiej kulturze.

A co sądzą dzisiejsi uczeni? Nie ma wśród nich jednomyślności. Jedni twierdzą, że

żadnego zagadkowego kontynentu nigdy naprawdę nie było. Atlantyda Platona to

zręczna mistyfikacja, której celem miało być ukazanie jakiegoś idealnego ustroju. Inni

sądzą, że to docierające do europejskich brzegów słuchy o nie odkrytym jeszcze

kontynencie amerykańskim.

“Może zbadanie dna północnej części Oceanu Atlantyckiego pozwoli odkryć pod

wodą ruiny budowli i inne ślady starożytnej kultury, które rzucą światło na bardzo

interesujący okres życia ludzkości" -opisał o Atlantydzie radziecki geograf i geolog

Władimir Obruczew.

Atlantyda pogrążyła się w oceanie. W jakim stopniu wiarygodne jest opowiadanie

kapłanów egipskich? Zgodnie z ich relacją zagłada kontynentu nastąpiła przed
dziesięciu-dwunastu tysiącami lat. Przyczyną zagłady było — jak się zdaje —

niespodziewane zapadnięcie lądu wywołane potężnym trzęsieniem ziemi.

Istnieje także “kosmiczny" wariant zagłady Atlantydy. Zderzenie z jakimś ciałem

niebieskim spowodowało jakoby wezbranie wód, które zatopiły kontynent Atlantów, i

wiele innych zmian na

background image


naszej planecie. Doszło nawet do przesunięcia kontynentów, przetoczyła się fala

wybuchów wulkanicznych i (trzęsień ziemi, nastąpiło ochłodzenie. Ono to właśnie

mogło się stać powodem masowej zagłady mamutów, co równfież stanowi zagadkę

nie dającą się dotychczas wyjaśnić. Mamuty zaś wyginęły właśnie wtedy, kiedy

przypuszczalnie wydarzyła się katastrofa Atlantydy. Takiego zdania jest polski
astronom Ludwik Zajdler.

Najzagorzalsi zwolennicy Atlantydy posuwali się zbyt daleko. Jeszcze w ubiegłym

stuleciu jeden iz nich dokonał wielkiej pracy przetrząsając wszystkie wzmianki o

gigantycznych katastrofach. Dlaczegóż by Atlantyda nie miała być ofiarą jednej z

nich?

Ukazała się książka o świecie “przedpotopowym". Autor starał się udowodnić, że

zatopiony kontynent to mie legenda. Twierdzi również, że zjawisko to może się
powtórzyć, tylko “w przeciwnym kierunku" — legendarny ląd jeszcze się wyłoni z

odmętów oceanu,.,

“Być może — pisał ów atlantolog — nie minie nawet stulecie, kiedy atlantyckie

kosztowności, posągi, broń i sprzęty staną się ozdobą najsławniejszych muzeów
świata. Może w bibliotekach pojawią się przekłady atlantyckich inskrypcji..." I dodawał:

“...jedna jedyna tabliczka ze znakami starożytnego pisma znaleziona na dnie bardziej

wstrząśnie ludzkością i będzie mieć dla nauki wartość większą niż całe złoto Peru,

wszystkie pomniki Egiptu i wszystkie gliniane tabliczki wielkich bibliotek Chal- ded".

Toteż wszystkie kraje powinny poszukiwać resztek kultury “narodu pochowanego

w morzu". “Powinny!" — domagał się autor tej głośnej kiedyś książki.

Jakkolwiek by było, Atlantydy należy szukać pod wodą. Już sama nazwa

“Atlantyda" nasuwa myśl o Oceanie Atlantyckim. Ocean jest ogromny. Dopiero więc

badania rzeźby dna Atlantyku pozwoliły wskazać dwa możliwe miejsca katastrofy — w

okolicy Azorów i Wysp Kanaryjskich. Tam nawet obecnie nie przestają huczeć groźne

wulkany niszcząc i tworząc ląd. Z geologicznego punktu widzenia
dzdesięć-dwanaście tysięcy lat to całkiem niewiele. A to, że dno oceanu w rejonie

podmorskiego Wzniesienia Azorskiego i Grzbietu Północnoatlantyckiego jest

niespokojne, przemawia za “azorskim" wariantem hipotezy Atlantydy.

background image

Nie jest wykluczone, że zatopiona Atlantyda znajduje się nie tylko w rejonie

Azorów, ale i dalej ku wschodowi, na obszarze większych głębin. Taką -myśl nasuwa

bardzo wielka grubość

|warstwy osadowej w tej części oceanu. Wiele osadów

mogło nagromadzić się jedynie w tym wypadku, jeśli dzisiejsze dno było niegdyś

lądem. W przeciwnym razie trzeba by miliardów lat, aby z wody osadziła się warstwa
grubości trzech kilometrów, która to liczba stoi w sprzeczności z danymi naukowymi.

Mikołaj Żyrow, atlantolog radziecki, przytacza poglądy wielu geologów, którzy się

wypowiadają za Atlantydą na Atlantyku.

Radziecki geolog J. Chagejmejster sięgnęła do danych z dziejów Ziemi

dotyczących epoki wielkiego zlodowacenia. Czy to nie dziwne, że koniec epoki

lodowej zbiega się z czasem zagłady Atlantydy, który podaje Platon? I jedno, i drugie
zdarzyło się prawie równocześnie. Przypadek? Niekoniecznie.

Spojrzyjmy na mapę. W otoczeniu trzech kontynentów Ameryki, Europy i Afryki —

na Oceanie Atlantyckim znajduje się wielka wyspa. Zagradza ona drogę -na północ

ciepłym wodom Atlantyku. Dlatego i Ameryka Północna, i Europa pokryte są lodami.

Owa wyspa, a może nawet niewielki kontynent — Atlantyda, zatrzymują ciepłe prądy.

Następuje jednak katastrofa. Zagłada Atlantydy otwiera Prądowi Zatokowemu

drogę do Morza Airktycznego. Wyspa-zapora zniknęła. Ciepłe wody płyną na północ.

Łagodnieje klimat, tają lody. Zlodowacenie na pewno nie ustąpiło od razu. Trzeba było

niemało czasu, aby roztajały lody.

Oprócz hipotezy Atlantydy “atlantyckiej" istnieje także inna — Atlantydy

“śródziemnomorskiej". Czy zwolennicy tej pierwszej naśladując Platona nie
wyolbrzymiają jej rozmiarów? Gdyby Atlantyda była mała, Morze Egejskie

stanowiłoby właśnie odpowiednie miejsce dla hipotetycznego kontynentu. Trzeba

szukać nie na otwartym oceanie, lecz właśnie tam! Nawiasem mówiąc, podwodne

P.asmo Sródatlantyckie nie wykazuje żadnych śladów skorupy kontynentalnej. Być

może Atlanci żyli gdzieś w rejonie Krety na Morzu Egejskim. Zwolennicy tej hipotezy
znajdują . potwierdzenie swoich poglądów w danych archeologicznych. To,

background image


co tam znaleziono, pod wieloma wzglądami odpowiada opisom Platona.

Pałace, świątynie i flota tej bogatej krainy uległy zagładzę w ciągu jednej nocy.

Niedawno pewien grecki uczony wykazał, że właśnie we wskazanym przez Platona

czasie nastąpił w sąsiedztwie Krety wybuch podwodnego wulkanu i silne trzęsienie

ziemi. Zdolne ono było zetrzeć z powierzchni ziemi stolicę Atlantów, która jakoby
spoczywa na dnie -morza w pobliżu wyspy Thi- ra (Santoryn). Kreta ito tylko resztka

państwa Atlantów. W rejonie wyspy, zaledwie na (kilkaset metrów pod wodą, należy

poszukiwać Atlantydy.

Istnieje jeszcze jedno przypuszczenie, a mianowicie że sprawcą zagłady Atlantydy

jest Księżyc — oświadcza austriacki inżynier, Hans Hórbiger, który sądzi, że nasz

satelita -był niegdyś samodzielną planetą krążącą dokoła Słońca w sąsiedztwie Ziemi.
Pod wpływem przyciągania Słońca ich orbity się zbliżyły. Z kolei pod wpływem
przyciągania Ziemi malutka planeta zaczęła się zbliżać do masywniejszej sąsiadki,

zmieniać swoją orbitę, aż wreszcie została przez nią ubezwłasnowolniona. Ziemia

zaopatrzyła się we własnego satelitę.

Jaki związek ma ta historia z tragedią Atlantów?
— Zupełnie bezpośredni — kontynuuje Hórbiger. — Zbliżenie Księżyca wywołało

najrozmaitsze perturbacje na kuli ziemskiej.

Częściej i silniej zaczęły wybuchać wulkany, pękała skorupa. Na całej Ziemi

szalały huragany i burze. Może nawet część atmosfery oderwała się i uleciała w

przestrzeń kosmiczną. W oceanach pojawiły się olbrzymie przypływy.

Długo jeszcze nie uspokajała się wyprowadzona z równowagi planeta. Nastąpiło

wiele różnorodnych zmian, zanim stała się ona podobna do obecnej. Kontynent zaś,

którego losy budzą tyle sporów, znalazł się na dnie oceanu.

Jeżeli Atlantyda istniała rzeczywiście, na pewno potrafimy ją odnaleźć.

Co prawda poszukiwania nie będą łatwe. Być może zniszczenia były tak wielkie,

że nic nie pozostało z wyspy Atlantów.

background image

Ponadto nader trudno odróżnić ich ślady głęboko pod wodą, pod warstwą lawy,

popiołu i naniesionego rumowiska. Ułatwia nam jednak zadanie doskonaląca się stale

technika.

Jeśli Atlantyda pogrążyła się w oceanie, to wykryć ją może sztuczny satelita,

ponieważ będzie się ona wyróżniać na złożonej z innych skał i cieńszej skorupie
oceanicznej. To jeszcze jeden sposób zweryfikowania opowiadania Platona.

Kiedy zostanie sporządzona szczegółowa mapa dna, uzyskamy leż nowe dane do

rozwiązania tysiącletniej zagadki. Zakres poszukiwań będzie się stopniowo zwężać, a

jeśli szala przechyli się na stronę zwolenników Atlantydy, to łodzie podwodne zaczną

systematycznie przeszukiwać dno.

Podobnie jak doświadczone oko archeologa zdołało z samolotu odróżnić na

bezkresnej pustyni ślad zasypanych piaskiem starożytnych budowli, tak też,,-e- być
może — obok iluminatorów łodzi podwodnej przepłyną ruiny kontynentu, który

przestanie być legendą.

Powróćmy jednak do Gondwany.

Przypuszczenie Wegenera wywołało wielką burzę w świecie uczonych. Zasypano

go pytaniami, na które nie było odpowiedzi.

Kontynent rozłupał się jak orzech, dlaczegóż więc na dnie oceanicznym nie

zauważono śladów tej potwornej katastrofy?

Jakie były przyczyny katastrofy? Jakie siły zdołały przesunąć i podzielić

kontynentalną bryłę zajmującą sporą część globu ziemskiego?

Czy ruch kontynentów zakończył się, czy nie? Nie wykrywamy wszak obecnie

żadnych oznak oddalania się ich od siebie.

Niepodobna było wówczas na to pytanie odpowiedzieć, toteż na długie lata

hipoteza nadal pozostała hipotezą, dopóki nowe wydarzenia nie roznieciły znóweG

zdawałoby się — wygasłego sporu.

Nowe fakty dorzucili botanicy, astronomowie i magnetolodzy. Znowu nasunęły się

wątpliwości: a może jednak kontynenty się poruszają?

Jedynie w tym wypadku jasne się staje, dlaczego właśnie tak, a nie inaczej

rozwijała się roślinność na Ziemi. Dowodów dostar

czyły znaleziska identycznej najdawniejszej flory kopalnej w różnych .częściach

świata.

Jedynie w tym wypadku można wytłumaczyć odkrycie dokonane podczas badań

nad dawnym poleni magnetycznym Ziemi: skały osadowe i wulkaniczne uległy

namagnesowaniu. Stygnąc lub osadzając się utrwalały na wieki linie sił pola

magnetycznego swojej epoki. Innymi słowy, w nich przechował się rysunek linii sił
pola magnetycznego, wskazując, gdzie były wówczas bieguny magnetyczne.

Trzeba wspomnieć, że wędrówka biegunów — w ciągu niezliczonych stuleci

zdążyły one odbyć nie lada podróż — spowodowana była nie tylko dryftem

kontynentów. Na przykład biegun północny znajdował się pośrodku dzisiejszego

Oceanu Spokojnego. Biegun południowy zaś jjg już nie w ciągu miliony lat trwających

okresów geologicznych, lecz w czasie ostat-

background image


niego półwiecza — przesunął się o ponad pięćset kilometrów i dotarł do wybrzeża

Antarktydy zwróconego ku Australii.

Ponadto od czasu do czasu pole magnetyczne zmieniało znak; północ stawała się

południem. Jeżeli Ziemia Stała się magnesem wskutek istnienia prądów w jądrze, to

pole mogło się przemieszczać, ponieważ przemieszczały się same prądy.

Prawdopodobnie ruch kontynentów także odegrał pewną rolę w tym procesie.

Europejskie, amerykańskie, afrykańskie, indyjskie i australijskie skały pochodzące

z tego samego okresu wskazywały na różne położenie biegunów, które przecież były

te same dla Wszystkich lądów. Rozbieżność nie do wyjaśnienia, gdyby przyjąć, że
kontynenty są nieruchome, zupełnie zaś zrozumiała, jeślibyśmy uznali, że lądy się
przesunęły. Znowu trzeba było zacząć mówić o dryfoie kontynentalnym. Przypuśćmy,

że lądy rzeczywiście się poruszają. Mimo to po dawnemu pozostaje jeszcze wiele

problemów niejasnych. Czy nie usunie ich nowa hipoteza — hipoteza rozszerzającej

się Ziemi?
Głębinowe prądy we wnętrzu Ziemi rozbiły zwartą skorupę na oddzielne

bryły-kontynenty, wydżwignęły przez szczeliny podziemne masy i zmusiły kontynenty

do dryfowania.

Stygnąca kula ziemska jakby pękła. Ponieważ jednak nie ostygła po dziś dzień, prądy

kontynuują swoje dzieło. One to utworzyły Pasmo Sródatiantyckie. Szczelina

przecinająca dno oceanu to także świadectwo rozszerzania się planety.

Zwolennicy dryftu kontynentalnego przytaczają również inne dowody.

— Zwróćcie uwagę —| mówią — na grzbiety przebiegające środkiem oceanów. Są to

wszak ślady dawnego rozerwania jednolitego kiedyś kontynentu. Tam rozciągała się

skorupa, tam i dziś nie jest spokojnie, w dolinach pęknięć napotkać można fragmenty

wypchniętego z głębi płaszcza. Natomiast w okołopacy- ficznym kręgu ognistym
występują zjawiska przeciwne — skorupa ulega ściskaniu, fałdowaniu. Tam też jest

niespokojnie. Wyobraźcie sobie, że nie ma ani jednego, ani drugiego, wyrównajcie

skorupę. W oceanie, tam gdzie pękł protokontynent, pojawiło się tyle nowej

powierzchni, ile poszło na wytworzenie sfałdowania

background image

Przyczyną powodującą pełzanie odłamów prakontynentu są prądy w płaszczu.

Powstają one albo wskuitek zwiększenia się dopływu ciepła, albo w wyniku nie

znanych na razie reakcji chemicznych prowadzących do zmian substancji głębinowej,

albo... Lepiej się tu w ogóle ograniczyć do wielokropka, przytaczając słowa geologa

radzieckiego P. Kropotkina:

“Tak czy owak, żyjemy na powoli, lecz nieuchronnie zmieniającej się planecie.

Trwa oddalanie sdę wybrzeża Oceanu Indyjskiego, Atlantyku i Morza Arktycznego,

które się rozpoczęło przed stu pięćdziesięciu milionami lat. Rozsuwające się konty-

nenty nieubłaganie napierają na najdawniejszy z istniejących, Ocean Spokojny".

Całą kulę ziemską otacza warstwa wygaszająca fale sejsmiczne, warstwa

zmniejszonej wytrzymałości, większej plastyczności, warstwa półciekła, która to się
zagłębia, to zbliża ku powierzchni Ziemi. Jakkolwiek by rosła temperatura, skały nie
mogą się roztopić. Przeszkadza rosnące również ciśnienie. Pod wielkim ciśnieniem

substancje nie ulegają stopieniu. Lód w laboratoriach wysokich ciśnień nie taje nawet

w temperaturze dziesiątków stopni ciepła — a cóż dopiero przy zerze.

W głębi Ziemi zmagają się więc ze sobą ciśnienie i temperatura. Dopiero na dość

dużej głębokości zwycięża temperatura, płaszcz mięknie, staje się półciekły niby

rozgrzane szkło.

Jeszcze głębiej zwycięża ciśnienie, skały głębinowe znowu tężeją mimo

wzrastającej temperatury. Kończy się osobliwa warstwa, płaszcz znowu jest

jednorodny. A właśnie ta niejednorodna otoczka wiąże się prawdopodobnie z

wulkanami: czyż nie stamtąd wznosi się szczelinami lawa?

Czyż to, że w płaszczu wykryto rozmiękczoną, plastyczną warstwę, nie świadczy o

możliwości dryftu kontynentów?

Zwolennicy kurczenia się Ziemi powątpiewają o dokładności pomiarów

magnetyzmu. Nie uznają też za prawdopodobne tak olbrzymich zmian, skąd by się

bowiem wzięła niezbędna, fantastyczna zgoła energia? Obliczono, że gdyby nawet
cały glob składał się z materiału wybuchowego, to po wybuchu nie powiększyłby się

on na tyle, aby na nim mogły się pomieścić oceany. Za-

background image


głębienia oceaniczne i bloki kontynentalne powstały więc właśnie wskutek kurczenia

się, przy czym woda się wydzieliła z magmy, a baseny uległy pogłębieniu.

Płaszcza nie da się rozciągnąć — twierdza wielu geologów. Jakże pogodzić to z

rozszerzającą się Ziemią?

Spór o to — czy kontynenty podróżują, czy nie — może rozstrzygnąć sztuczny

satelita. Należy obserwować, jak porusza się on wokół Ziemi, jak zmienia się jego

położenie na niebie. W ciągu kilku lat trzeba prowadzić obserwacje równocześnie z

różnych kontynentów, a wtedy będzie można -stwierdzić, czy zwiększa się odległość

między Europą a Ameryką, Afryką i Australią.

Odległość między Ameryką i Anglią wzrasta o pięć centymetrów rocznie — twierdzi

fizyk angielski P. Blackett.

Zdaniem niektórych uczonych australijskich ich kontynent dryfuje już około stu

milionów lat. Na swoje obecne miejsce Australia przypłynęła z okolic bieguna

południowego. Dryft trwa nadal — z prędkością pięciu centymetrów na rok.

Jeśli przemieszczenia brył kontynentalnych będą nawet znikome, zaledwie o kilka

centymetrów w ciągu roku, nie ujdą naszej uwagi, gdyż satelita geodezyjny może
dokonać pomiarów z niezwykłą dokładnością.

Spór między uczonymi to przycicha, to wybucha. Potrzeba jeszcze wielu

dodatkowych faktów i ibadań. Dopiero wówczas miejsce dotychczasowych hipotez

zajmie jedna, prawdziwie naukowa teoria.

Czym jest płaszcz otaczający jądro plai:ety?

Geologowie zaczęli już polować na tajemniczą substancję głębin.
Odwierty na lądach, gdzie do zagadkowego materiału płaszcza jest dość daleko,

nie dały jasnej odpowiedzi.

Nie należy sądzić, że płaszcz to jakaś cieniutka warstewka: stanowi on dwie

trzecie objętości całej Ziemi! Ponadto w nim właśnie zachodzą prawie wszystkie

procesy charakterystyczne dla Ziemi jako całości. Okazało się, że płaszcz również jest
uwarstwiony. Substancja jego nie jest jednorodna.

W przeszłości z płaszcza wynurzyły się kontynenty, jest on

background image


również przyczyną powstania oceanów. Kontynenty jednak się poruszają, jak gdyby

pływały w płaszczu. Czy aby nie jest ołi owym protomateriałem, z którego rodzą się

wszystkie minerały? W głębi Ziemi ciśnienie i temperatura działają w różny sposób. To

właśnie daje ostatecznie bogaty asortyment niepodobnych do siebie minerałów. Ze

skały o podobnych właściwościach jak płaszcz spróbowano wytopić i granit, i bazalt.
Udało się! Przypuszczenie sprawdzono na razie w drodze laboratoryjnej. Następne

sprawdzenie odbędzie się w laboratorium stworzonym przez przyrodę we wnętrzu

Ziemi.

Słowo “płaszcz" coraz częściej pojawia się na ustach geofizyków i geologów, gdyż

zbadanie tej zagadkowej warstwy Ziemi pozwoli wiele dowiedzieć się o przyczynach

tak burzliwego życia naszej planety. O wulkanach, trzęsieniach ziemi, pochodzeniu
skał, o rućhach skorupy, o tym, czy kontynenty są nieruchome, czy też istotnie dryfują.
Płaszcz opowiedziałby o zjawiskach ogólnoplanetarnych, jeśliby udało się do niego

dostać. Zresztą okazało się, że tu i ówdzie (mowa o dnie oceanicznym, o pęknięciach,

gdzie skorupa jest cienka) substancja głębinowa wydobywa się na powierzchnię. Jak,

jaką drogą p| jeszcze nie wiadomo. Albo burzy się ona i ciśnienie wypycha ją w górę,
albo dzieje się to pod działaniem jakichś nie znanych nam na razie sił.

A odłamek —• ciężki, czarny o zielonym żyłkowaniu — wydobyty z dna Oceanu

Indyjskiego przez dragi “Witiazia", które się zagłębiły w jakąś szczelinę, to

prawdopodobnie rzeczywiście prezent głębin. Odłamek ów nie dostał się oczywiście

do czerpaka w pierwotnej postaci: po drodze ku górze zmieniła się temperatura i

ciśnienie, dno zaś pokrywała woda morska. Niemniej jednak —jak mniema radziecki
uczony G. Ud ince w — mamy przed sobą substancję płaszcza. Wydobyto ją, zanim

jeszcze świder dotarł do granicy Moho. Ciekawe odkrycie! W ślad za “Witiaziem"

udały się w tamte strony inne statki radzieckie. | Tam, w dolinach sfałdowań, znajdują

się fragmenty wypchniętego ku górze płaszcza; są one bardziej nagrzane, silniej

wypro- mieniowują ciepło. Tam właśnie, pod wodą, ziemia drży od nieustannych
wstrząsów — setki trzęsień ziemi odnotowywały dzień w dzień sejsmografy denne.

Tam też powstają rudy — ich próbki również wydobyto z dna.

background image

Płaszcz powinien stanowić dla geologów najważniejszy cel badań. Program

geokosmiczny, choć ciągnąć się będzie laitami, dostarczy nauce o Ziemi

wiarygodnych informacji. Najbliższe zadania to zbadanie strefy Moho, granicy dwóch

warstw: skorupy i płaszcza.

Przypuszczalnie grubość skorupy kontynentalnej wynosi trzydzieści do

czterdziestu kilometrów, pod górami zaś nawet do osiemdziesięciu. A tylko pięć do

ośmiu 'kilometrów jest od dna oceanu do strefy Mohorovićićia.

Podłoże kontynentów stanowi bazalt i granit, dno oceanów —- jedynie bazalt.

Zresztą słowa “granit" i “bazalt" należy umieścić w cudzysłowie: powinny tam być

skały zbliżonego typu.

Mówią o tym nie tylko fale wybuchów i trzęsienia ziemi. Jeśli zmierzymy siłę ciężkości
na morzach i na lądzie, okaże się, że niemal wszędzie jest jednakowa. Ale zależy ona
przecież od masy, a więc od gęstości I Gęstość wody jest stosunkowo bardzo mała. W

jaki sposób cienka skorupa oceaniczna może być równoważna kontynentalnej?

Sekret kryje się w większej gęstości bazaltów. Mała grubość warstwy bazaltowej —

to drugi sekret. Ciężki płaszcz — substancja podskorupowa j§§ zbliża się tam bardziej
ku powierzchni Ziemi.

Siła ciężkości jest niemal jednakowa. Wyjaśnijmy, oo znaczy to “niemal". Tu i

ówdzie siła ciężlkości zmienia się gwałtownie — tam gdzie trwa przebudowa skorupy,

gdzie Ziemia jeszcze aktywnie kontynuuje pracę twórczą, gdzie zajęta jest burzeniem

i budowaniem.

Na mapie możemy stwierdzić, że poszukiwania najmłodszych części skorupy

ziemskiej prowadzą nas do uskoków, rowów oceanicznych, do ognistego kręgu

sejsmicznego, o którym Jop była mowa.

Dlaczego tak wyraźnie różnią się te dwa typy skorupy? I jak się one wytworzyły:

zapadała się skorupa kontynentalna czy oceaniczna ulegała przemianom?

Jeśliby ostygała ognistopłynna planeta, trudno by było odpowiedzieć na to pytanie.

Skąd by bowiem wziął się w tych warunkach granit i bazalt? Natomiast w wypadku

przeciwnym, rozgrzewającej się Ziemi — sprawa przedstawia się inaczej.

background image

Pęknięcia umożliwiają stwierdzenie, jakie właściwie jest wnętrze Ziemi. Prawie

wszystkie są jednak niestety ukryte pod wodą. Toteż badać je będą podwodni

geologowie. Powiedziałem zresztą “prawie": jeden wyjątek znajduje się na lądzie —

afrykański rów tektoniczny ciągnący się od Morza Czerwonego. Teraz zajęli się nim

geolodzy — przyroda sama tam pomoże w odgadnięciu tajemnic skorupy ziemskiej.

Szczelinami z głębin podnosiły się lekkie skały. Dlatego i teraz jest tam pod

dostatkiem wulkanów. Wokółpacyficzny pas pęknięć demonstruje nam, jak rodziła się

bryła kontynentalna. Tam jest ona jszcze bardzo młoda, jeszcze się nie utworzyła,

wiele w niej pęknięć-rowów i wiele wzniesień-wysp. Na starych wyspach .bazalt

.zdążył się już pokryć granitem. Natomiast dno oceanu pozostało nie zmienione od

pradawnych czasów.

Między górną częścią płaszcza a dnem oceanicznym istnieją prawdopodobnie jak

najbardziej bezpośrednie związki. Wiercenia należy prowadzić w dnie oceanu,

tamtędy najłatwiej dotrzeć do wnętrza Ziemi. Jednak nie jest to sprawa łatwa.

Pisarz amerykański John Steinbeck opowiada o wierceniach dna oceanicznego,

których był naocznym świadkiem:

“Do miejsca postoju dotarliśmy koło północy. Holownik pozostawił nas. Cztery

.olbrzymie podwieszone silniki przesunęły barkę w obszar oznaczony bojami i

utrzymywały ją przy pomocy radio- i hydrolokatorów. Nie tracimy ani minuty. Brygada

wiertaczy .pracowała przy rotorze jeszcze przed dopłynięciem do postoju, kiedy więc

barka zatrzymała się w odpowiedniej pozycji, człon kolumny rur wiertniczych był już

gotów. Pierwszy zanurzył się w odmęt wielki, podobny do grzyba świder uzbrojony
diamentami, potem ślizgowe sprzęgła-amortyzatory, wreszcie kolumna rur.

Pokład się krząta. Wiertacze chodzą jak koty. Czyjś niezgrabny albo źle obliczony

ruch, a unoszące się w powietrzu stalowe rury mogą zabić na miejscu. Go minuta w

głąb uchodzi osiemnastometrowa sekcja kolumny rur wiertniczych. Łoskot trwa: wyją

silniki, huczą podwieszone diesle, skowyczą prądnice. Potężne reflektory na wieży
wiertniczej czynią nas podobnymi do gigantycznej pływającej choinki. Widać nas

zapewne na wiele kilometrów.

background image

Z głębokości trzydziestu trzech metrów pod dnem oceanu wyjęto centralną

koronkę wiertła i spuszczono rurę gruntową dla pobrania próbki. Pierwszy rdzeń czy

słupek, długości pięćdziesięciu trzech centymetrów, składa się ze skał osadowych; to

szarozielona glina z masą drobniutkich skamieniałości.

...Kiedy rura z próbką pojawia się na powierzchni i do plastykowego pojemnika

zostaje z niej wydobyty rdzeń, wszyscy cisną się dokoła — 'kucharze, marynarze,

wiertacze, maszyniści, którzy nie mają wachty, pracownicy naukowi. Wszyscy

niewiarygodnie zaciekawieni. Zainteresowania o takim napięciu nie zdarzyło mi się

jeszcze widzieć. Pod naporem stłoczonych ciał uczonym trudno pracować. Wziąłem

malutki okruch próbki i zasłużyłem sobie na wściekłe spojrzenie naszego głównego

uczonego. Trzęsie się nad swoimi rdzeniami jak kwoka nad kurczętami.

Świder zagłębia się w grunt. Bierzemy próbkę z głębokości trzydziestu dziewięciu

metrów. Ta sama szarozielona glina pełna organicznych skamielin. Wiercimy dalej.

Na głębokości stu czterdziestu siedmiu metrów glina ciemniejsza i bardziej zbita, z

dziwnymi jaśniejszymi żyłkami. Echosonda daje znać, że wkrótce dotrzemy do litej

skały: i się nie myli. Świder szybko wrzyna się w grunt, lecz na głębokości niespełna
dwustu metrów dociera do twardej skały, toteż szybkość wiercenia obniża się do

sześćdziesięciu centymetrów na godzinę. Napięcie rośnie.

...Na barce triumf. Wydobyto spory rdzeń bazaltu o czysto błękitnej barwie i dużej

twardości. Występują w nim pasemka krystalicznych wpryśnięć, wspaniale

prezentujących się pod lupą. Uczeni bronią próbki jak tygrysy. Wszyscy chcieliby

dostać kawałek na pamiątkę. Każdy dzień ito rekord wiertniczy, tego dnia jednak
zagłębiliśmy się w warstwę, której nikt nigdy nie widział. Poprosiłem o maluśki

okruszek, ale spotkałem się z surową odmową. Więc ściągnąłem drobniutki odłamek.

A potem ten diabelny szef uczonych dał mi ukradkiem kawałeczek próbki. To mnie

dobiło. Trzeba było chyłkiem zwrócić to, co ukradłem.

Mój drobniutki okruch bazaltu droższy mi jest niż najdroższe klejnoty..."
Był to bazalt, lecz różny chyba od tego, który stanowi podłoże kontynentów.

Wydobyto go z głębokości zaledwie dwustu me-

background image


tarów. Głąbiej Amerykanie dotrzeć nie mogli. Sprawa okazała się nadmiernie

skomplikowana.

Rurę wiertniczą trzeba było opuszczać przez cztery kilometry wody.

Pływającej platformie wiertniczej przeszkadza falowanie, złamać zaś świder, utracić

go w otchłani byłoby istnym nonsensem.
Dokonując wierceń na otwartym morzu można jeszcze obrać inną drogę. Na płyciźnie

można statek podnieść nad wodę, opierając “nogi" na dnie. Natomiast tam, gdzie

głębiej, trzeba specjalną podporę zbudować pod wodą, gdzie nie są straszne żadne

background image


fale. Taką podporę stanowić będą zatopione pontony. Na nich staną wieże urządzeń

wiertniczych niewrażliwych na ruchy morza.

Inżynierowie proponują, aby w tych wypadkach, kiedy bardzo głębokie otwory

wiertnicze będzie się wykonywać niezbyt daleko od brzegu, prowadzić prace

montażowe pod wodą, a potem stale obserwować przebieg wiercenia. Przyda się do
tego zdalnie sterowany robot-wodołaz wyposażony w kamerę telewizyjną i wszystkie

niezbędne przyrządy. Mechaniczny robot podwodny pomoże geologom opanować

dno morskie.

Związek Radziecki dokona przebicia skorupy Ziemi pod kontynentami. Jeżeli

Amerykanie doprowadzą swój zamiar do końca, to przebiją dno oceanu. Wówczas

przed uczonymi odsłoni się cała twarda skorupa globu ziemskiego aż do powierzchni
płaszcza.

Jeśli w odwiert zapuścimy sejsmograf, to zdoła on zarejestrować nawet słabe

początki zaburzeń wnętrza Ziemi, poprzedzające katastrofę. Sygnał pobiegnie kablem

do radiostacji, a wtedy w eterze rozlegnie się alarm: wkrótce zadrży Ziemia!

Postanowiono wywiercić pięć bardzo głębokich otworów, .zagłębić się na dziesięć

do piętnastu kilometrów do wnętrza Ziemi. Wiertnie założono na Nizinie

Nadkaspijakiej, na Uralu, w Karelii i na Zakaukaziu, a także na Kurylach, gdzie do

granicy Moho jest “tylko" dwanaście kilometrów.

Znaczy to, że warstwa osadów ■zostanie otwarta i na równinie kontynentalnej, i u

podnóża grzbietów górskich — tam gdzie ląd się już zestarzał i tam gdzie nadal rodzą

się góry.

Znaczy to, że świder dosięgnie granitu i bazaltu, gdyż nie ma osadów ani na

granitowej tarczy Przesmyku Karelskiego, ani na bazaltowym podłożu gór Kaukazu.

Wielkie nadzieje w bardzo głębokich wierceniach pokładają nafciarze, ropę

naftową i gaz ziemny możemy bowiem napotkać także na wielkich głębokościach,

dokąd dotrą przyszłe rekordowe wiercenia. Kto wie, czy nie odkryją one nowych

podziemnych mórz ropy, nowych podziemnych zbiorników gazu? Zarazem, zdaniem
geologa radzieckiego A. Trofimczuka, na Syberii z siedemnastokilometrowej głębi

można by z magmy wydobywać rzadkie metale.

Projekt dotarcia do powierzchni płaszcza ważny jest więc nie

background image


tylko dla nauki, praktyka również wymaga jego realizacji. Jednakże

inżynierowie-górnicy zdają sobie sprawą, jak trudnego się podjęli zadania. W dziejach

techniki wierceń nie miano jeszcze z takimi do czynienia. Nie bez podstaw twierdzą

oni, że wywiercenie bardzo głębokiego otworu nie jest łatwiejsze od zbudowania

statku kosmicznego. Trzeba będzie dokonać przeglądu zwykłych sposobów i
udoskonalić je, w pełni zautomatyzować pracę, stosować zupełnie nowe sposoby

kruszenia Skały i przewidywać to,

czym dawniej można było nawet nie myśleć.

Dlatego postępuje się obecnie jedyną niezawodną drogą — drogą prób i

poszukiwań. Początkowo wierci się niezbyt głęboki szyb. Potem zacznie się go

“rozciągać" w dół, przedłużać stopniowo do przewidzianej głębokości — piętnastu do
dwudziestu tysięcy metrów.

Chemicy znają już specjalne, rozmiękczające skały substancje, które ułatwiają

wiercenia. O tym, jakie materiały świder napotyka po drodze, doniosą na powierzchnię

przyrządy. Może wraz z nim wyruszy w podróż iku płaszczowi kamera telewizyjna w

pancernym futerale. Jeżeli tymczasem podziemna telewizja stanie się kolorowa, to na
eikranie ujrzymy wielobarwny obraz.

Rury używane do wierceń będą sporządzone z tworzyw sztucznych. Kilometry

metalowych rur byłyby zbyt ciężkie przy bardzo głębokich wierceniach. Jedynie

tworzywa sztuczne łączą lekkość z wytrzymałością. Ponadto są odporne na gorąco i

ścieranie. Wytrzymują setki stopni i tysiące atmosfer, z którymi będą się musiały

zetknąć w głębi ziemi.

W Karelii wierci się szyb o przewidywanej głębokości piętnastu kilometrów.

Jeszcze wcześniej wykonano dwa odwierty próbne obliczone na dalsze pogłębianie —

na Nizinie Nadkaspijsłriej

1na Mierzei Szachowej w pobliżu Baku. Osiągnięto tam już głębokość sześciu

kilometrów.

Obecnie można się tylko domyślać, co napotyka na swej drodze bardzo głęboki

odwiert. Jest jednak nader prawdopodobne, że wykryty zostanie nie tylko gaz i ropa

naftowa. Roztwory chemiczne, solanki, para nasycona różnymi substancjami

wyrzucanymi przez wulkany — to łupy, jakich się spodziewamy z wielkich głębin. Może

nastąpi pewnego rodzaju wybuch, jeśli świder natknie się na “kieszeń" silnie

ściśniętego i nagrzanego roztworu.

background image

Odwierty przyniosą korzyści ii geologom, i chemikom, i metalurgom: to drogi do

nieznanych zasobów surowca, surowca wartościowego i nie tkniętego jeszcze przez

człowieka.

Przy głębokich odwiertach przebijemy i bazaltowe dno oceanu, i granitowe cokoły

kontynentów.

Napotkamy skały, które nie mają żadnej nazwy i nie dadzą się z niczym porównać.

Nawet fale sejsmiczne — naturalne czy sztuczne — nic nam nie wyjaśnią. Możemy

jedynie snuć domysły. Nie wiemy nawet jeszcze, gdzie znajduje się jądro planety.

Owo centralne ciało z nie znanej nam na razie substancji, które nazywamy jądrem,

powinno znajdować się w środku globu ziemskiego. Jednakże geofizycy już dawno

zaczęli wyznaczać siłę ciężkości w różnych punktach Ziemi. A im dokładniejsze były
pomiary, tym bardziej nieoczekiwany okazywał się rezultat.
Pomiary przestały zgadzać się z obliczeniami. Siła ciężkości była w rzeczywistości

mniejsza, a to można było wytłumaczyć tylko tym, że rozkład mas wewnątrz globu nie

jest prawdopodobnie taki, jak sądzono dawniej.

Najprościej jest wyobrazić sobie, że sferyczne jądro centralne znajduje się w kilku,

także kulistych, otoczkach. Biorąc za punkt wyjścia właśnie taki uproszczony model

uczeni obliczali siłę ciężkości dla dowolnego interesującego ich miejsca.

Czym wyjaśnić, że teoria nie zgadza się z doświadczeniem? Tym tylko, twierdzi

jeden z uczonych węgierskich, że jądro Ziemi przesunęło się względem jej

geometrycznego środka. Mało tego — nie pozostaje ono nieruchome i teraz, gdyż

nowe pomiary dają wciąż inne i także różniące się od siebie wyniki.

Inni uczeni próbowali obliczyć, jaka w ciągu ostatnich dziesięciu, dwudziestu,

osiemdziesięciu lat była siła ciężkości w przeszło sześciu tysiącach punktów

powierzchni Ziemi.

Odpowiedź była oszałamiająca! Jądro przesuwa się z prędkością jednego

kilometra rocznie. Obecnie znajduje się o mniej więcej czterysta kilometrów od środka
w stronę Wysp Marshalla. Sześćdziesiąt-kilometrów przebyło w sześćdziesiąt lat.

Szkoda, że nie mamy jeszcze wcześniejszych pomiarów! Może byśmy zdołali

stwierdzić, jak się porusza to wędrowne jądro.

Jakkolwiek hipoteza ruchomego jądra nie zyskała ogólnego uznania, to jednak

interesujący jest sam fakt. Ziemia jest we

background image


wnątrz jakby żywa. Nde itylko kotłuje się w niej magma, nie tylko wstrząsają nią

trzęsienia ziemi, lecz nawet najgłębsze jej warstwy są prawdopodobnie ruchome.

Jaka jest budowa jądra Ziemi?

— Związki krzemu, glinu, magnezu to powłoka, pod którą znajduje się jądro

żelazno-niklowe o kształcie zdeformowanej kuli. To zresztą -także nie jest dokładnie
wiiadome — twierdzi austriacki geolog E. Siiss.

Zgadza się z nim w ogólnych zarysach geolog francuski, profesor P. Termier:

wewnątrz znajduje się właśnie żelazo i nikiel. Mieszkamy więc na gigantycznym złożu

rudy. Zatem głód żelaza nam nie grozi, ponieważ kiedyś dotrzemy do jądra.

Ale profesor od razu wysuwa pewne zastrzeżenia. Może się okazać, że w jądrtze

znajduje się “materia gwiezdna". To znaczy, że jesteśmy mieszkańcami gwiazdy
ukrytej w twardej i chłodnej powłoce.

Dwaj uczeni niemieccy sądzą, że substancję jądra stanowii rozżarzony i

zjonizowany, silnie sprężony wodór.

Jeszcze inną hipotezę zgłasza angielski astronom i geofizyk Harold Jeffreys.

Według niego jądro nie jest wodorowe, tylko metaliczne, zbudowane albo z ciężkich
metali, albo z oliwinu zawierającego krzemiany magnezu i żelaza.

— Substancja wnętrza Ziemi jest z chemicznego punktu widzenia wszędzie taka

sama — mówił jeszcze w r. 1939 geolog i petrograf W. Łodocznikow. |§§| Zmienia się

ona tylko wraz ze wzrostem ciśnienia. Toteż poruszając się w kierunku środka Ziemi

napotykamy różne warstwy, różne geosfery. Dlatego również jądro, w którym panuje

wysoka temperatura, stało się-metaliczne, jakkolwiek nie jest to prawdziwy metal w
potocznym tego słowa znaczeniu.

— A może to całkiem nieznana substancja? Ostatecznie, ileż już było wszelkiego

rodzaju odkryć i niespodzianek! Dlaczegóż by nie mogła się zdarzyć jeszcze jedna? —

przerywa następny dyskutant.

— Nie zgadzam się! — protestuje inny. — To najprostsze, ale nie najsłuszniejsze

rozwiązanie. Przyznać się do swojej niewiedzy?

background image


To rzeczywiście najprościej. Tam prawdopodobnie znajduje się coś, co znamy od

dawna. Tylko to “coś" wskutek temperatury d ciśnienia staje się niepoznawalne. Kilka

tysięcy stopni i — trzy i pół miliona atmosfer... Gdzie, oprócz gwiazd — pytam —

znajdziemy takie połączenie? Do gwiazd jednak daleko. Daleko również do wnętrza

Ziemi. Można mówić jedynie o odległym -podobieństwie do materii gwiezdnej.

Teraz się jednak wtrąci nowy dyskutant — doświadczenie. ' — Czy nie ma już

żadnego sposobu, który umożliwiłby zdobycie informacji o właściwościach jądra? Czy

jest ono stałe, czy ciekłe?

Na pierwszy rzut oka nie da się odróżnić surowego jajka od ugotowanego na

twardo. Kiedy jednak wprawimy, je w ruch obrotowy, sprawa wyjaśni się od razu. Mają

one różną zawartość: jedno ciekłą, drugie stałą, toteż nie będą się obracać jed-
nakowo.

Ziemia to jajko, skorupa ziemska to jego skorupka. O tym zaś, co się znajduje

wewnątrz, powie nam jego obrót. Jeśli jądro jest stałe, oś ziemska będzie nieruchoma,

odchylać się nie będzie. Jeśli jądro jest płynne, sytuacja stanie się inna, oś się zacznie

przesuwać, zataczać, opisywać w ciągu doby zamkniętą linię.

Do rozwikłania tajemnic wnętrza Ziemi zaprzęgnięto matematykę. Laureat

Nagrody Leninowskiej geofizyk M. C. Moło- dienski obliczył, że jeśli jądro Ziemi jest

ciekłe, to oś ziemska powinna każdej doby dokonywać jeszcze jednego “zbędnego"

wahnięcia. Co prawda, nie zajmie ono całej doby: do dwudziestu czterech godzin brak

siedmiu minut.

Pozostało jedynie sprawdzić, co dzieje się w rzeczywistości. Długo nie udawało się

tego zrobić. Na obserwacje trzeba było zużyć niemal ćwierć wieku I Wreszcie całkiem

niedawno radziecki geofizyk N. Popow uzyskał odpowiedź — oś ziemska istotnie ulega

wahnięciom, powtarzając swój ruch w ciągu niespełna doby. To jeszcze jeden dowód,

że jądro jest ciekłe!

. - . I

Inżynier specjalista od wysokich ciśnień spróbuje sporządzić model wnętrza Ziemi.

Model będzie jednak maluitfkfi. Nietrudno się domyślić, dlaczego. Na końcu igły

panuje ciśnienie dziesię

background image


ciu tysięcy atmosfer. Ale igłę naciska się palcem. Im mniejsza powierzchnia, tym

większe ciśnienie. Poddana ciśnieniu malutka próbka ulega działaniu olbrzymich sił.

Tłoki ściskają pręcik, w którym zachodzą nieoczekiwane i zgoła zdumiewające

przeobrażenia. Z fosforu żółtego powstaje czarny. Papier staje się przezroczysty jak

szkło. Przez stal, jak przez filtr, przechodzi woda. Kruchy marmur staje się plastyczny,
twarda stal — miękka i ciągliwa.

To nie sztuczki, nie paradoksy fizyczne. Posłużyliśmy się potężnym środkiem

przekształcenia materii, która się niemal całkowicie składa z próżni. Ciśnienie

zmniejszyło odległości między- cząsteczkowe i międzyatomowe. Toteż okruch się

poddał, ustąpił pod działaniem ciśnienia jak gąbka, z której wyciśnięto wodę.

Inżynier pokaże nam arcyciekawy eksponat. Te niepozorne kamyczki, (które

niczym nie zwracają uwagi, to sztuczne diamenty. W naturalnym laboratorium pod
wpływem temperatury i ciśnienia powstaje najtwardsze na Ziemi ciało.

...Kopalnie diamentów... Ileż historii wiąże się z tymi kamieniami! Zdobiły skarbce

królewskie, przechodziły z rąk do rąk, często pozostawiając za sobą krwawe ślady.

Największe kamienie mają nawet własne imiona: Szach, Orłów, Cullman.

Niedawno znalezionemu w Jakucji diamentowi nadano imię Walentyny Tiereszkowej,

pierwszej kobiety kosmonautki.

W naszych czasach diamenty ocenia się inaczej. Drogi kamień nie przestał

oczywiście być drogim kamieniem. Jednakże i malutkie, bezimienne kamyczki nabrały

ceny, d to jeszcze jakiej! Potrzebne są w technice. Diamentowe koronki świdrów

przenikają w głąb Ziemi wgryzając się w najtwardsze skały i torując ropie naftowej
drogę ku powierzchni. Diament wierci i tnie metale, granit i marmur, diamentowe

tarcze szlifierskie służą do ostrzenia narzędzi.

Kryształ, który się zrodził gdzieś w głębi Ziemi, jest nie tylko wspaniałą ozdobą, ale

i doskonałym półprzewodnikiem! Miniaturowe diamentowe elementy sprzętu

radiowego wytrzymują temperatury około tysiąca stopni.

Poszukiwania diamentów są trudne, toteż próbowano wytworzyć je sztucznie.

background image

Chemicy długo nie mogli się poszczycić sukcesem. Zadanie miało w sobie coś z

osławionego złota alchemików. Ułuda powiedzenia rozwiewała się, skoro tylko ostygał

piec laboratoryjny.

Chemikowi francuskiemu H. Moissanowi zdawało się, że natrafił na właściwy ślad.

Jednakże Moissan omyłkowo uznał za diamenty jakieś'uzyskane przez siebie twarde
kryształy. Kiedy powtórzono jego doświadczenie, nic nie uzyskano...

Moissan posługiwał się tylko wysoką temperaturą. Ciśnienie stosował niewielkie.

Spróbowano postąpić odwrotnie: posłużyć się samym tylko ciśnieniem. Zastosowano

potężne prasy hydrauliczne. Zastosowano... wystrzały, gdyż przy wystrzałach wystę-

pują ogromne ciśnienia. A może się uda przez strzelanie w grafit uzyskać diamenty? I

to nie pomogło. Grafit nie poddawał się oddziaływaniu ani temperatury, ani ciśnienia,
ogrzewania ani ochładzania. Sądzono, że ze stopu uda się uzyskać kryształy, które
będą ciąć szkło. Znowu nie odniesiono sukcesu.

Najbardziej do istoty rzeczy zbliżył się angielski uczony P. Biid- geman, który

ustanowił rekord wysokich ciśnień — 425 tysięcy atmosfer.

Operował on dziesiątkami tysięcy atmosfer i kilku tysiącami stopni. Trzeba było

uczynić jeszcze niewielki krok i cel byłby osiągnięty. Los jednak chciał, że

poszukiwaniami nie kierowała wiedza. Badacz postępował po omacku, nikt bowiem

nie powiedział, w jakich warunkach powstają naturalne diamenty.

Jedynie szczęśliwy traf mógł naprowadzić na taki układ temperatury i ciśnienia,

który by doprowadził do pożądanego rezultatu. Wreszcie w r. 1955, w sześćdziesiąt

lat ipo tym, jak Moissan wyjął ze swego pieca coś, co się mu wydawało diamentem,
otrzymano “prawdziwy" sztuczny diament. Technika uzyskała to, czego oczekiwała.

My zaś nabraliśmy przekonania, że kroczymy właściwą drogą ku odgadnięciu

tajemnic głębi Ziemi.

Obecnie poszukiwania, wątpliwości, fałszywe sukcesy i pierwsze powodzenia

mamy już za sobą. Diamenty stały się takim samym produktem, jakim dla techniki jest
dowolna inna substancja. Różnica polega tylko na tym, że na razie produkuje się ich

jeszcze mało. Ale są przecież takie sztuczne pierwiastka, których produkcja roczna

wynosi zaledwie gramy I Po otrzymaniu diamentu uzyskano jeszcze twardsze ciało —

background image


borazon. Tak twardej substancji naturalnej nie znamy. Nie jest wykluczone, że we

wnętrzu Ziemi odkryjemy coś podobnego do borazonu. Możliwe, że są także ciała od

niego twardsze.

Gdzie powinna znajdować się ojczyzna diamentów? Teoria powiada, że grafit

stanie się diamentem przy ciśnieniu wynoszącym co najmniej pięćdziesiąt tysięcy
atmosfer i temperaturze nie niższej niż tysiąc stopni.

W skorupie ziemskiej na głębokości dwudziestu, czterdziestu, siedemdziesięciu

kilometrów ciśnienie wciąż jest niewystarczające. Nawet u “podłoża" twardej otoczki

wynosi ono w przybliżeniu dwadzieścia pięć tysięcy atmosfer. Nie w skorupie więc

powstają te drogie kamienie.

Dalej ciśnienie będzie wzrastać, dopóki na głębokości stu kilometrów nie osiągnie

potrzebnych pięćdziesięciu tysięcy atmosfer. Tam się właśnie mieści ognisko, w
którym powstają diamenty.

Zanim się jednak wydostaną na powierzchnię, muszą przebyć stukilometrową

drogę przez zwartą warstwę skaŁ

Podobnie jak i inne minerały, ma on tylko jedno wyjście — unieść się wraz z lawą.

Dobrze by było, gdyby wulkany “wypluwały" diamenty. Niestety tak się nie zdarza.

Jeszcze nikt nie odkrył drogich kamieni w lawie. A lawa pochodzi przecież właśnie z

tych tajemniczych głębin. Dlaczego nie przynosi ze sobą diamentów?

Dzieje się tak dlatego, ponieważ podnosi się ona bardzo wolno, toteż diamenty

roztapiają się albo ulegają odwrotnej metamorfozie -^przechodząc powoli ze strefy

bardzo wysokich ciśnień do wysokich znowu się przekształcają w zwyczajny grafit lub
po prostu spalają.

Zupełnie inaczej ma się rzecz, kiedy substancja głębin wyrywa się na powierzchnię

w gwałtownym wybuchu. Wskutek olbrzymich ciśnień i temperatur powstają wówczas

całe złoża diamentów. Wybuch toruje drogę przez zwarte pokłady skał, a zielonkawa

lub niebieskawa masa najróżnorodnie jszych minerałów wypełnia długie kominy
podobne do kraterów wulkanicznych. W masie tej znajdują się wtrącone okruchy

kryształów diamentu, i to nieraz dość duże, a nawet często olbrzymie, które zyskują

później światową sławę.

Pierwsze kominy diamentowe odkryto w Afryce. Zaczęto je

background image


nazywać kimberlitowymi od nazwy południowoafrykańskiego miasta Kimberley. Na

Syberii jakuckie diamenty odkryto najpierw teoretycznie, a dopiero na tej podstawie

znaleźli je geologowie.

Wraz z diamentami wydostaje się również z wnętrza na powierzchnię substancja

nie znanego nam dotychczas płaszcza. Okruchy zielonego oliwinu, czerwonego
granatu, zielonego- pi- roksenitu — wszysbko to występuje w kimberlicie. Jak roz-

strzygnąć, co uniósł on właśnie z płaszcza?

Nie jest to proste zagadnienie, Itoteż na razie udało się tylko ustalić, że substancja

owa, zwana eklogitem, pochodzi z baTdzo dużej głębokości. W dwóch największych

diamentonośnych okręgach świata, południowoafrykańskim i jakuokim, znajdowano

eklogity zawierające mnóstwo kryształków diamentu.

— Sądzę — .powiada petrograf i mineralog radziecki W. Sobo- lew — że elklogity

wchodzą w skład płaszcza. Jeszcze przed wykonaniem bardzo głębokich odwiertów

przyroda podarowała nam kawałki tajemniczej substancji głębin. Płaszcz nadal

pozostaje dla nas zagadką.

Gdzie jeszcze oprócz wnętrza Ziemi występują bardzo wysokie temperatury i

ciśnienia? Przy zderzeniu meteorytu z Ziemią.

Taki wędrowiec kosmiczny mknie z prędkością dziesiątków kilometrów na

sekundę. Przebiwszy atmosferę i rozżarzywszy się wskutek tarcia o powietrze,

obtopiony i ogładzony, ze straszną siłą uderza w Ziemię.

Jak podczas wybuchu ciśnienie wzrasta błyskawicznie. Temperatura jest i tak

wystarczająco wysoka. A przecież wszystkie ciała we Wszechświecie zbudowane są
<z tych samych atomów. Meteoryt może zawierać atomy węgla. Czemuż by więc

węgiel, a raczej grafit, nie miał się przekształcić w diament?

Rzeczywiście nieraz w kamieniach spadających z nieba znajdowano diamenty, co

prawda bardzo malutkie.

Czy jednak tak jest naprawdę? Uczeni postanowili sprawdzić. W laboratorium

odtworzono sztucznie zderzenie meteorytu z Ziemią. Na znikome ułamki sekundy fala

uderzeniowa ściskała grafit, równocześnie zaś gwałtownie podnoszono temperaturę.

Powsta-

background image


wały drobniutkie diamenty o średnicy czterdziestu mikronów, czyli czterech setnych

milimetra.

Sztuczny diament jest niewątpliwie jednym z -najciekawszych osiągnięć

współczesnej techniki. Kiedy przed kilku laty spod prasy ściskającej z potworną siłą
grafit wyjęto wreszcie drobniutkie, niemal niewidoczne gołym okiem diemenciki,

doczekano się zwycięstwa.

Jednakże komorę z grafitowym surowcem trzeba było ogrzewać do czterech

tysięcy stopni przy ciśnieniu dwustu tysięcy atmosfer.

Czyby się nie dało “złagodzić" , warunków doświadczenia? Czy I nie można

obniżyć ciśnienia i temperatury? Okazało się, że można.

Chemicy znają katalizatory, które nie biorą udziału w reakcji, lecz ją ułatwiają. I w

tym wypadku spróbowano zastosować katalizatory.

Między warstwami grafitu umieszczono warstewki różnych metali. Metale ulegają

stopieniu, przenikają w grafit i... na razie nikt nie wie, co się tam dzieje. Istottne jest

jednak to, że w sąsiedztwie metalowej folii wzmaga się przegrupowywanie atomów
grafitu.

Jedna siatka krystaliczna przechodzi w drugą, i to już nie przy "dwustu, lecz przy

stu tysiącach atmosfer; nie przy czterech, lecz przy dwóch i pół tysiącach stopni.

Ciekawe jest to, że w różnej

background image

temperaturze otrzymuje się diamenty różnej barwy: w najniższej — czarne, w coraz

wyższych — zielone, żółte, białe.

Prawdopodobnie i natura tworzyła diamenty w różnej temperaturze. Dlatego też te

drogie kamienie bywają i “żółte", i “niebieskie", i “czystej wody".

Jakkolwiek ważne byłyby dla nas diamenty sztuczne, to jednak najważniejsze jest

co innego: stworzyć sztuczny diament — to powtórzyć to, co się zdarzyło w

(przepastnych głębiach Ziemi.

Diament to nie jedyny sztuczny minerał. Przyzwyczailiśmy się do kapronu, nylonu,

perlonu oraz wielu innych tworzyw sztucznych, do sztucznych jedwabi, wełny, skóry,

futer.

W laboratoriach nauczono się hodować czerwone kryształy rubinów,

pomarańczowe, liliowe i błękitne szafiry, zielone szmaragdy, zmienne, w dzień
zielone, wieczorem lila — aleksandryty.

Istnieje jeszcze jeden minerał, podobny do kamienia, który prawdopodobnie

powstał przy uderzeniu meteorytu o Ziemię i znajdował się w jednym z kraterów

meteorytowych. Jest to granit, który upiększa nasze miasta, którym licuje się gmachy,
buduje z niego cokoły pomników, schody i krawężniki jezdni, parków, skwerów...

I ten granit, tak kunsztownie wytworzony przez naturę,, otrzymano w drodze

laboratoryjnej! Użyto najprostszego surowca: piasku, gliny i wody. Zastosowano

ciśnienie — dwa tysiące atmosfer, temperatura — siedemset stopni. I otrzymano

syntetyczny granit.

Uzyskano również sztuczny kwarc, i to kwarc specjalny. Do jego wytworzenia'

użyto prawie półtora tysiąca atmosfer, prawie dwóch tysięcy stopni — to tylko było

potrzebne, by wytworzyć kwarc II.

Kwarc I, naturalny, ma gęstość 2,6. Kwarc II, sztuczny — 4,35. To i kwarc, i nie

kwarc zarazem... Jego twórcy, radzieccy uczeni, słusznie sądzą, że mają przed sobą

fragment substancji płaszcza, a w każdym razie ciała bardzo do niej podobnego. Już
dziś można powiedzieć, że model tajemniczej substancji głębin, jej wierny obraz,

został wreszcie wytworzony w laboratorium.

background image


PO BOGACTWA GŁĘBIN

Człowiek od wieków poszukuje w Ziemi bogactw naturalnych.

Potrzebny nam jest węgiel i ropa naftowa, gaz ziemny i łupki bitumiczne.

Potrzebne nam są metale — żelazo, metale nieżela^e i rzadkie. Potrzebne nam są

minerały, abyśmy mogli produkować nawozy sztuczne, cement, materiały budowlane,
potrzebny nam jest surowiec dla przemysłu chemicznego. Dlatego musimy przerabiać

półtora miliarda ton skały rocznieI

Po dziś dzień ludzkość wydobyła z głębi Ziemi dwa miliardy ton żelaza i

pięćdziesiąt miliardów ton węgla.

Co wobec tego oczekuje nas w przyszłości?

Zasoby skarbców podziemnych to nie cudowna sakiewka, w której na miejsce

wyjętej monety niezwłocznie pojawia się nowa. Rudy nie tworzą się szybko, węgiel się
nie Todzi w naszyah oczach, ropa naftowa nie powstaje w ciągu dziesiątków czy

chociażby setek lat. A my chcemy czerpać wciąż więcej i Więcej.

Ponad trzy d pół miliarda ludzi żyje obeonie na kuli ziemskiej, a laozba ich wzrasta

nieprzerwanie. Trudno przewidzieć całkiem ściśle, jakie będzie zaludnienie Ziemi za
dziesięć, pięćdziesiąt czy sto lat. Korzystając jednak ze statystyki można w przy-

bliżeniu obliczyć zaludnienie Ziemi na przykład pod koniec naszego stulecia lub w

połowie przyszłego. Otrzymuje się oszałamiające liczby: rok 2000 — pięć do sześciu

miliardów, rok 2040 — dwukrotnie więcej!

Wzrastają potrzeby, i to nie tylko w zakresie żywienia, lecz także w odniesieniu do

surowców i energii. Zarazem blisko powierzchni nieuchronnie wyczerpują się złoża
mineralne, zasoby surowców i paliw.;

“Gdyby zasoby paliw sprowadzały się do ropy naftowej i węgla, sytuację w

dziedzinie zasobów energetycznych Ziemi należałaby uznać za katastrofalną". SłoWa

te wypowiedzieli w r. 1962

background image


członek Akademii Nauk ZSRR, fizyk L. Landau i profesor A. Kita jgorodski, którzy za

jedyne wyjście uważali przejście do energetyki termojądrowej.

A oto wypowiedź doktora nauk geologicznych M. Kalinka z roku 1963: “Wnęrze

Ziemi obfituje w paliwa kopalne, których ilość jest zupełnie wystarczająca, aby nie

tylko ogrzewać, ale również «ubierać» ludzkość jeszcze w ciągu wielu setek tysięcy
lat".

Naukowcy sądzą, że w węgiel jesteśmy zaopatrzeni na 26 000 lat, w ropę — na

1400, w gaz — na 2000. Innymi słowy, zasobów starczy na wiele stuleci, a nawet

tysiącleci.

Ilość kopalin w Ziemi próbowano obliczać także w inny sposób — opierając się na

tym, jakie 'będzie zużycie energii w przyszłości. Otrzymano wówczas, że jeśli wziąć za
podstawę przewidywany poziom zużycia w r. 1980, to paliw starczy na trzysta lat, jeśli
zaś poziom r. 2000 — na sto pięćdziesiąt. W tym wypadku liczby były już znacznie

skromniejsze.

Nie należy jednak sądzić, że wkrótce grozi nam katastrofa.. Wnętrze Ziemi jest

bogate, my zaś korzystamy jedynie z niewielkiej części tego, co skrywa w sobie
planeta.

Zostaną odkryte nowe złoża, nowe sposoby wydobycia i przerobu rud. A czyż nie

zamieszkane, trudno dostępne okolice globu ziemskiego nie kryją w głębi nie

rozpoznanych jeszcze zasobów? Ropa naftowa na Saharze to wszak nie jedyny

przykład. Geologowie mówią obecnie o Antarktydzie. Węgiel, cyna, złoto, ołów, cynk

występują łam na pewno. Jest też zupełnie możliwe, że odkryje się uran, żelazo,
miedź, rtęć, wolfram, srebro.

Poszukuje się ropy naftowej na dnie szelfu kontynentalnego i dalej, na otwartym

morzu. Dokonuje się głębokich wierceń.

Owych zasobów nie znanych jeszcze głębin starczy na długo, bogactwa Ziemi są

bowiem nieprzebrane.

Obecnie możemy już ocenić to, co znajduje się w głębi, a nie w samej tylko

wierzchniej, dostępnej warstwie Ziemi.

— Najwartościowszą “rudą", która z czasem zacznie zaopatrywać ludzkość w

surowiec metalurgiczny, jest bazalt — powiada geolog i geochemik, członek Akademii

Nauk ZSRR, D. Szczerba- kow. -— Złoża bazaltu są w praktyce niewyczerpalne... Na

kontynentach bazalt tylko w niewielu miejscach wychodzi na powierzchnię, znajduje
się bowiem na względnie dużej głębokości,

background image


dokąd się współczesne świdry jeszcze dostać nie mogą. Ta ruda przyszłości zawiera

krzem, glin, wapń, magnez, tytan, rzadkie i cenne pierwiastki,

Kiedy dobierzemy się do zalegającego w głębi bazaltu, zaczną pracować

podziemne kombinaty metalurgiczne. Zorganizowawszy wydobycie tego, co

pożyteczne jest w bazalcie, dysponując tanią energią można będzie, jak twierdzi
Szczerbakow, zaspokoić potrzeby ludzkości “wieku bazaltu" w zakresie

najpotrzebniejszych metali.

W głębiach Ziemi istnieje jeszcze jeden surowiec, który należy wyzyskać w pełni —

ciepło. To, co uczyniono dotychczas, jest tylko skromnym początkiem, gdyż jedynie w

niewielu, miejscach globu korzysta się z ciepła głębin. Tymczasem gorąca woda pod

ziemią nigdy nie stygnie.

Podziemna hydrosfera to setki milionów metrów sześciennych gorących wód,

gigantyczne zbiorniki o pojemności — jak się przypuszcza — dorównującej połowie

pojemności Wszechoceanu. Zasoby ciepła są w nim olbrzymie.

W samym tylko Związku Radzieckim znajdują się dziesiątki tego rodzaju

zbiorników, a wśród nich prawdziwe morza o powierzchni milionów kilometrów
kwadratowych.

Na Syberii Zachodniej odkryto ogromny basen nie ustępujący rozmiarami Morzu

Kaspijskiemu. Co prawda znajduje się dość głęboko — około dwóch kilometrów pod

powierzchnią Ziemi. Dobrać się do niego można tylko za pomocą głębokich wierceń,

ale kiedy to nastąpi, pięćdziesiąt miast syberyjskich będzie mogło otrzymać ciepło.

Ruszą wówczas elektrownie, miasta dostaną darmowe ogrzewanie, warzywa i

owoce zaczną dojrzewać w cieplarniach.

Podziemne wody w przyszłości będą służyć również do ogrzewania stawów, aby

można było hodować ryby przez cały rok.

Być może uda się ocieplić rzeki wpadające do Morza Arktycz- nego. Nie

zamarzające porty pojawią się wtedy na trasie Północnej Drogi Morskiej. Uprzednio
trzeba będzie tylko wszystko starannie rozważyć i obliczyć, aby nie zniszczyć

sprawnie działających mechanizmów przyrody.

background image

Kopalne ciepło to nae wymysł, nie przywidzenie, a jego otrzymywanie to nie majak

mglistej przyszłości. W dolinie rzeki Pau- żetki na Kamczatce zbudowano pierwszą w

Związku Radzieckim elektrownią cieplną, w której nie ma żadnych palenisk. Jej tur-

biny porusza para płynąca do hali maszyn z głębi Ziemi.

Z otworów wiertniczych bije z olbrzymią siłą gorąca struga pary i wody o

temperaturze przekraczającej sto stopni. Uruchomiono już drugą turbinę — na dwa i

pół tysiąca kilowaltów. Pierwsza dawała pięć tysięcy kilowatów — tyle, ile pierwsza

radziecka elektrownia atomowa.

Energia geotermiczna jest tańsza od jakiejkolwiek innej, a zasoby darmowego

ciepła kopalnego są niewyczerpane. Mogłoby ono zastąpić wszystkie światowe

zasoby węgla, ropy naftowej, gazu i torfu. Każdy kilometr sześcienny lawy mógłby dać
tyle energii, co pięćdziesiąt milionów ton ropy naftowej. Obliczenia mówią, że co
godzina wydziela się ponad czterysta bilionów kalorii ciepła głębin 1

Niemal cała Islandia, kraina gejzerów, korzysta z ciepła podziemnego, wiele

elektrowni geotermicznych zbudowano we Włoszech. Ciepło wnętrza Ziemi oddaje

usługi mieszkańcom Jawy i Nowej Zelandii.

Na Kamczatce i Islandii można zobaczyć, jak dojrzewają pomidory i inne owoce w

cieplarniach, którym ciepła dostarcza nie Słońce, lecz wnętrze Ziemi.

Gorącą wodę, a również ropę naftową i gaz ziemny ma jduje się oczywiście także

na wielkich głębokościach. Świadczą o tym wstępne badania. Prawdopodobnie

kopalne ciepło będziemy wydobywać z głębokości pięciu, a nawet dziesięciu

kilometrów. Pod dnem oceanu, podobnie jak na lądach, istnieją źródła podziemnego
ciepła, i to na niezbyt Wielkich głębokościach. Ponadto jest go tam więcej niż w

źródłach lądowych.

Podziemne wody spotkać można również w jasikiniach, co prawda już nie

ogrzane, ale też niekiedy bardzo po/trzebne.

Rzeki i jeziora podziemne to woda dla wysokogórskich pastwisk, osiedli i miast, to

nowe elektrownie w górach.

Po stokach wulkanów spływają często różnokolorowe rzeki i strumienie. Na

Wyspach Kurylskich występują niebieskie strumienie i żółte rzeki. Analiza chemiczna

tych wód wykazała, że

background image


zawierają one dość dużo domieszek. W 'ciągu doby “wulkaniczna" rzeka toczy 35 ton

żelaza i 65 ton aluminium. Z wulkanicznymi gazami zaś uchodzą w powietrze pary

siarki, związki arsenu.

•Podziemnych wód — i gorących, i zimnych, i słodkich, i wulkanicznych — poszukują

i poszukiwać będą hydrogeologowie.

Sporządzone zostaną mapy geologiczne wskazujące, gdzie i jakie ©karby

schowane są na dużych głębokościach.

Posługując się tymi mapami geologowie zaczną bezbłędnie znajdować rudy i

metale. W odpowiednich miejscach powstaną bardzo głębokie otwory wiertnicze i

podziemne kombinaty metaiurgicz- no-chemiczne przerabiające magmę. I te

bogactwa nie 'powinny iść na marneI

Na razie nie można jeszcze przewidzieć, w jaki sposób inżynierowie przyszłości

zmuszą magmę do pracy. Może zastąpi ona paleniska kotłów i popędzi parę do turbin.

Może półprzewodnikowe automatyczne urządzenia opuszczone pod ziemię dadzą

prąd. Na pewno jednak inżynierowie postarają się wydobyć z tego gotowego stopu

wszystko, co tylko w nim jest pożyteczne.

background image

Być może w zasobach, jakie odsłonią nam pierwsze odwierty, będzie więcej

bogactw niż to, czym dotychczas człowiek rozporządzał. Prawdopodobnie napotkamy

w obfitości żelazo. Znajdziemy może rzadkie, rozproszone pierwiastki, które się dziś

wydobywa z wielkim trudem, a między innymi złoto.

Może złoto przestanie być miernikiem wartości d zamieni się w niezwykle

potrzebny w technice metal. Odporne chemicznie, zajmie swoje miejsce wśród innych

materiałów. Złotem owładnie przemysł.

Wnętrze planety stanie się dla nas nie tylko magazynem, lecz także fabryką

produkującą minerały.

Panują tam wysokie temperatury i ciśnienia. Znajduje się niezbędny surowiec,

silniejsze rozpuszczalniki chemiczne i inne aktywne substancje, prądy elektryczne
bardzo wysokich napięć i częstotliwości, jakie nie występują nawet w jądrze ziemskim.
Możemy sterować pracą bakterii, kierować zgodnie z własnym życzeniem

strumieniami podziemnych wód i ciepła, dokonywać pod ziemią wytopu.

Metale i minerały, których gwałtownie potrzebuje współczesna technika,

rozproszone są wszędzie i bardzo rzadko skupiają się w jednym miejscu.
Nagromadzone przez przyrodę w jednym miejscu i odkryte przez nas to tylko znikoma

cząstka zasobów rozproszonych niestety po okruszynie w całej skorupie ziemskiej.

Podziemna fabryka minerałów będzie gromadzić te okruszki i wzbogacać ubogie rudy.

W laboratorium wytworzono już i diamenty, i korundy, i rubiny, i szmaragdy, i

kwarc, i granit. Co będą mogli osiągnąć geologowie, kiedy z pomocą przyjdzie im

przyroda?

Źródłem energii stanie się plazma. W głębokim wnętrzu Ziemi wskutek bardzo

wysokiej temperatury i bardzo wysokiego ciśnienia atomy tracą swą pierwotną trwałą

formę, zniszczone zostają powłoki elektronowe. Innymi słowy, podobnie jak w

Kosmosie, we wnętrzu planety — geokosmosie — prawdopodobnie znajduje się

plazma. Jeśli to przypuszczenie okaże się prawdziwe, ludzkość otrzyma do dyspozycji
moc, która pozwoli nam zapomnieć o głodzie energetycznym i realizować

najzuchwalsze projekty.

Do wykonywania wielokilometrowych otworów wiertniczych trzeba będzie

posługiwać się nie tylko świdrami udarowymi, ale

i wibracyjnymi, i strumieniem ognia, i promieniem laserowym, i pękiem fal

elektromagnetycznych, i działkiem wodnym. Pracę geologów ułatwi zrozumienie-i
poznanie procesów zachodzących w głębokich warstwach skorupy i wierzchnich

warstwach płaszcza, zgłębienie życia podziemnej hydrosfery. Zostanie stworzona

służba prognoz geologicznych.

W geologii szeroko zastosujemy matematykę i cybernetykę.

Maszyny liczące mogą kierować poszukiwaniem ropy naftowej i gazu ziemnego,

mogą odróżniać podobne skały, znaleźć użyteczne kopaliny na podstawie takich

danych, których człowiek nie jest zdolny uwzględnić i ocenić. Mózg elektronowy jak

gdyby widział i ogarniał jednym spojrzeniem obraz, przetrząsając, porównując,

odrzucając to, co zbyteczne, pozostawiając to, co niezbędne. Tylko maszyny

elektroniczne mogą dokonywać w krótkim czasie miliardów operacji matematycznych.

Na język matematyki można także przełożyć dane dotyczące ruchów skorupy

ziemskiej, które czerpiemy z map geologicznych. To stanowi cenną pomoc w

przewidywaniu trzęsień ziemi.Być może uda się stworzyć miniaturowy model globu

ziemskiego i na nim obserwować, co się może dziać we wnętrzu. Gigan-

background image

tyczny “żywy" globus powtórzy niejako w miniaturze wszystkie subtelności

mechanizmu życia planety...

Geologia wiąże się nierozerwalnie z cybernetyką i automatyką. Automat-geolog

stanie się niezastąpionym narzędziem uczonych i praktyków, tych, którzy poszukują

podziemnych bogactw, i tych, którzy teoretycznie rozwijają naukę o planecie Ziemi.

Ongiś, przed skonstruowaniem rakiet i sztucznych satelitów, meteorologia często

się myliła. Później prognozy stały się znacznie dokładniejsze, gdyż ludzie zgłębili

tajemnice górnych warstw atmosfery, okołoziemskiej przestrzeni kosmicznej, oceanu i

samej Ziemi.

Stopniowo coraz dokładniejsze staną się również przewidywania dotyczące złóż

ropy naftowej i rud.

Poznając szczegółowo dzieje Ziemi rozsuniemy granice geologii historycznej,

toteż zacznie ona w większym stopniu pomagać w poszukiwaniach nowych zasobów

podziemnych magazynów. Wiedząc, gdzie tworzą się i gromadzą kopaliny w głębi,

ibez wahania będzie można wykonywać odwierty albo budować kombinaty

metalurgiczno-chemiczne we wnętrzu Ziemi.
Jakie będą pierwsze kroki na drodze do złóż głębokiego wnętrza Ziemi? Świdry będą

przebijały się uparcie coraz dalej za granicę Mohorovićićia. W różnych miejscach

otrzymamy przekroje wnętrza Ziemi. Wnętrze stopniowo odsłoni swoje tajemnice,

których liczba będzie malała z każdym meldunkiem przyrządów i świdrów

podążających w głąb.

Do drążenia bardzo głębokich odwiertów rozpoznawczych zastosuje się także
niewielkie bezzałogowe statki podziemne. Jedne z nich powrócą na powierzchnię,

inne nie. Takie samoczynne urządzenia wiertnicze przekażą potrzebne informacje

stamtąd, dokąd dotrzeć nie mogą zwyczajne świdry.

Ku rozpoznanym skarbom niższych pięter planety skieruje się pojazdy podziemne,

wydłuży bardzo głębokie otwory wiertnicze. W przeciwnym kierunku popłyną metale,
strumienie ropy naftowej, gazu, gorących wód.

Geolog przyszłości, który znalazłby się w naszych czasach, zastanawiałby się nad

słusznością naszych poczynań.

background image

Po cóż tracić bez sensu wiele energii na barbarzyński, przedpotopowy sposób

kruszenia skał? Po co zagłębiać świder przez wielokilometrowy układ rur, który trzeba

przedłużać z takim mozołem? Na co uruchamiać maszyny wiertnicze, jeśli się tak

trudno poddaje każdy nowy dziesiątek metrów głębokości?

Dlaczego trzeba koniecznie jnaraować bez pożytku olbrzymią pracę? Dlaczego

należy drążyć szyby i wyciągać na powierzchnię niezliczone mnóstwo metrów

sześciennych skały zamiast wydobywać tylko to, oo użyteczne — metal, minerał?

Tylko zdalnie sterowane mechanizmy zdołają się zagłębić na dziesięć, piętnaście i

więcej kilometrów.

Ponadto wierceń dokonywać można w najróżniejszy sposób. Z jednego Odwiertu

zrobić kilka tworząc ukośne odgałęzienia. Odwiert można skierować zależnie od
potrzeby, na przykład tak, aby z wybrzeża dostać się pod dno oceanu; pochyły odwiert
można stopniowo wyginać, zamieniać w poziomy. Słowem, Ziemię można

poprzeszywać otworami wiertniczymi, podobnie jak drąży swoje chodniki kret. Rolę

kreta może odegrać “podziemna rakieta" sterowana z powierzchni Ziemi. Taki

bezzałogowy pojazd podziemny zdoła przebić swoim ogniowym nożem głębokie
odwierty. Wówczas nie ujdzie wam ani ruda, ani ropa naftowa, gdziekolwiek by się

schowały.

Wezwijcie na pomoc chemię! Jest ona zdolna przemieniać ciała stałe w ciekłe, a

nawet od Tazu — z pominięciem fazy ciekłej — w gazy; z ciał złożonych czynić ciała

proste, z prostych — złożone. Ma do dyspozycji wodę i kwasy, ogień i elektryczność,

jonity — cudowne smoły, które wydobywają z roztworów nawet znikome ilości
potrzebnych substancji.

Wezwijcie na pomoc biologię! Rozporządza ona zdumiewającymi niewidzialnymi

istotami. Istnieją wszak bakterie siarkowe i naftowe. W wyniku ich działalności

utworzyły się złoża czystej siarki na niewielkich głębokościach. Dzięki nim w

warstwach ro-ponośnych tworzą się gazy wypychające ropę naftową na powierzchnię.
Nawet złoża niektórych innych pierwiastków zawdzięczają swoje powstanie

działalności życiowej bakterii. Zaprzęgnijcie je do pracy.

Skorzystajcie z doświadczenia natury 1 Woda jest na naszej planecie jedną z tych

sił, które przekształcają oblicze Ziemi. Woda

background image


wykonuje naprawdę tytaniczną pracę. Trzy miliardy ton skal rozpuszcza i transportuje

rokrocznie do Wszechoceanu,, Jeśli zaś jest ogrzana, staje się jeszcze bardziej

aktywna. Wyślijcie więc w głąb gorącą wodę, aby powróciła jako roztwór potrzebnego

pierwiastka I

Drogich kamieni nie ma sensu zamieniać w roztwór. Materiałów budowlanych nie

ma sensu spalać i transportować w postaci gazu. Strumień wody pod ciśnieniem

nadal niech pracuje w hydro- kopalniach. Jednakże stopniowo coraz szerzej

zacznijcie stosować geotechnologię. To inna metoda wykorzystania podziemnych

skarbów — w głębi.

Zarysowała się ona w waszych czasach, w dwudziestym wieku. Z uśmiechem

wspominamy pierwsze próby, które się nam wydają bardzo nieśmiałe. Jak
wydobywano dawniej sól kamienną? W otworze wiertniczym umieszczano rurę
umocowując ją od zewnątrz betonem. W ową rurę wstawiano drugą i przez nią pom-

powano pod ciśnieniem wodę. Z powrotem wydobywał się roztwór soli, który płynął w

górę pomiędzy rurami.

Czyż jedynie sól wydobywano w ten skrajnie prosty, nieme- chaniczny sposób?

Związki potasu, sodu, saletrę, chlorek amonu, jod również wymywano wodą.

Przegrzana i pompowana pod ciśnieniem woda roztapiała łatwo topliwą siarkę.

Przypominam sobie, że w połowie dwudziestego wieku uzyskiwano tak dwie trzecie

światowego wydobycia siarki. I co ciekawe, tą metodą otrzymywano siarkę

czyściejszą, zawierającą setną część procenta domieszek.

My jednak poszliśmy dalej. Rozpuścić, ale nie wypompowywać na powierzchnię

rudy, aby mniej wykonywać niepotrzebnej pracy, otrzymać z niej metale pod ziemią —

takie wyznaczyliśmy sobie zadanie. Jako metodę obrano elektrolizę.

Do rozpuszczenia rudy trzeba użyć kwasu. Wówczas zamiast żyły kruszcowej

utworzy się jezioro elektrolitu. Pozostaje tylko umieścić elektrody w tych samych

otworach wiertniczych, przez które płynął kwas, i włączyć prąd.

Metale nieżelazne i rzadkie wydobywamy obecnie właśnie tak, tym bardziej że

elektryczności mamy w bród: nasze reaktory termojądrowe pracują na ciężkiej wodzie

z oceanów, tej zaś starczy nie na tysiące, lecz nawet na miliony lat. Trzeba tylko od

cza

background image


su do czasu zdejmować z elektrod osadzoną na nich miedź, srebro lub inny metal,

które po prostu w stanie czystym wydobywamy z głębi.

Ani kopalń rudy, ani zakładów metalurgicznych. Żadnych przewozów, żadnego

surowca oprócz kwasu siarkowego. Nawiasem mówiąc, jeśli się w pobliżu znajduje

złoże pirytu, czyli siarczku żelaza, to i kwas siarkowy można uzyskać przez
wyprażanie wprost pod ziemią.

Dawno już nauczyliście się przetwarzać węgiel w gaz. Gazyfikacja podziemna

staje się coraz pospolitsza. Ów gaz węglowy z głębin płonął w paleniskach kotłów,

poruszał turbiny gazowe, płynął do zakładów chemicznych.

I w tej dziedzinie poczyniliśmy postępy. Jeśli gaz zawiera dużo dwutlenku węgla,

używamy go zamiast kwasu siarkowego w innych podziemnych zakładach
elektrometalurgicznych. Przesycona gazem woda rozpuszcza kruszce miedzi i
srebra. Dlatego też powstały całe kombinaty podziemne, w których się nic nie mar-

nuje.

Tak więc gorąca woda, rozpuszczalniki, prąd elektryczny... Czyśmy wykorzystali

wszystkie możliwości? Nie, ponieważ istnieje jeszcze ogień, który się nadaje nie tylko
do spalania węgla. Można go także zmusić do wydobywania metali: otwór wiertniczy

przekształca się wówczas w palnik — roztapia rudę, a ciśnienie wydobywa ją na

powierzchnię.

Czy jednak zawsze trzeba roztapiać, otrzymywać z ciała stałego ciekłe, aby potem

znowu dawać cieczy zastygnąć?

Czasem łańcucłi przemian udaje się zorganizować inaczej. Niektóre minerały w

czasie ogrzewania od razu wyparowują nie zamieniając się w ciecze. Wystarczy

podgrzać je przez odwiert,

N

aby na powierzchnię wydostała się para. Ochłodziwszy

parę otrzymujemy kryształy arsenu, selenu, telluru pj rzadkich i ważnych dla techniki

pierwiastków...

Geolog przyszłości wspomina o jonitach jako niezawodnych pomocnikach

metalurga wydobywającego metale z roztworu rudy. Jeśli nawet ruda jest uboga,

jonity i tak zdołają wydobyć z niej wszystko, co się nam przyda, aż do ostatniego

atomu.

background image

— U nas — kontynuuje geolog przyszłości — pracują również żywe pułapki

pierwiastków chemicznych, bakterie. Wyhodowaliśmy drobnoustroje, które zdolne są

według naszego wyboru przyswajać taki lub inny pierwiastek. Rozmnażają się

niewiarygodnie szybko, tworzą więc złoża rud wcale nie w ciągu (milionów lat, lecz

znacznie prędzej. Sztuczne rudy nie są właściwie żadną nowością. Zdołaliśmy
odtworzyć to, co się dzieje w głębi planety.

Oswoiliśmy wulkany. Nasze kombinaty chemiczno-metalurgiczne powstały w

pobliżu kraterów ziejących ogniem gór. Tam się wydobywa i przerabia roztopioną

substancję głębokiego wnętrza. Korzystamy w praktyce z wszystkich pierwiastków, z

całej chemii Ziemi.

Wraz z rozkwitem geotechnologii zaczęto stosować inne metody poszukiwań.
Zwykły świder zastępują stopniowo zupełnie nowe sposoby głębienia.
Z przestworzy na Ziemię opadł silnik odrzutowy. Otwory wiertnicze zaczęto

przebijać ogniem, przepalać drogę strumieniem rozpalonych gazów. Strumień ten

przebija najtwardsze pokłady skalne. Oślepiająca pochodnia palnika roztapia i

wyrzuca z otworu wiertniczego cząsteczki zniszczonych skał.
Wiercenie ogniowe to nie jedyny sposób. Mamy jeszcze świder wibracyjny, pracujący

z olbrzymią siłą i częstością setek uderzeń na minutę. Skała nie wytrzymuje, pęka i

rozsypuje się.

Do kruszenia skał wykorzystano również wybuchy. Ładunkowi nadaje się taki kształt,

że cała moc fali wybuchu dąży w postaci wąskiego pęku w jedną stronę.

Prędkość strumienia gazów sięga wielkości kosmicznych —11 dziesiątków kilometrów
na sekundę. Jego niszczącej sile nie

e

oprze się nawet najtwardsza skała.

Skałę można niszczyć także inaczej. Materiał wybuchowy wprowadza się do otworu w

drobniutkich ampułkach, a dziesiątki wybuchów (lepiej byłoby je nazwać

mikrowybuchami) działają nie gorzej niż jeden wielki.

Wyładowanie iskrowe również powoduje miniaturowy wybuch. Oswojona

błyskawica to jeszcze jedno nasze narzędzie wiertnicze. Zresztą nie tylko zwykła

błyskawica, ale i piorun kulisty.

background image


Wirowe wyładowanie w gazie, rozżarzona kula sztucznie przez nas wytworzona tnie

skałę łatwiej niż nóż masło.

Prądy wysokiej częstotliwości, strumień wody pod ciśnieniem tysięcy atmosfer,

ultradźwięk —■ to również świdry. Opierając się na pracach uczonego radzieckiego,
fizyka Piotra Kapicy, stworzyliśmy przyrządy elektronowe o wielkiej mocy i możemy

energię elektromagnetyczną kierować bez izolacji, po prostu rurami do otworów
wiertniczych na duże głębokości. Za jej pomocą wydobywamy stamtąd siarkę, ropę

naftową i inne surowce.

Świdry atomowe roztapiają skały, docierają do ognisk magmowych i torują drogę

do podziemnych mórz i próżni. Próżnie wypełnia się wodą z powierzchni. W taki

sposób powstają we wnętrzu Ziemi kotły, które zasilają geotermiczne centrale energe-

tyczne.

Do nowych elektrowni — oceanicznych, które zaprzęgły do pracy przypływy i

odpływy; termojądrowych, które korzystają z ciężkiej wody z tychże oceanów;

geotermicznych, które pracują dzięki darmowemu ciepłu ziemskiemu;

półprzewodnikowych głębinowych, które spożytkowują różnicę temperatur między

rozmaitymi warstwami geologicznymi — dołączyły się elektrownie innego typu.

Nieustanne drgania naszej niespokojnej planety energetycy nauczyli się

przekształcać w prąd elektryczny za pomocą kryształów kwarcowych. Reagują orne

na ściskanie i rozprężanie, powodowane drganiem Ziemi. Nieustanne kołysanie się

wnętrza stało się źródłem energii elektrycznej. Ziemia-magnes stała się też Zie-

mią-elektrownią.

Nie lękamy się także przemian zachodzących we wnętrzu Ziemi, w czasie których

wyzwala się nagromadzona energia. Morze uprzedza o nadciągającym sztormie

wysyłając niesłyszalne sygnały. Tylko przyrządy zdolne są je uchwycić. Ziemia

również się kołysze: zanim wybuchnie ,/sztorm" wewnątrz planety, dTŻenia zaczynają

wstrząsać skorupą ziemską. Chwytając te sygnały alarmowe, można się dowiedzieć o

nadciągającym trzęsieniu.

Podobnie jak służba tsunami informuje o zbliżaniu się niszczących fal, tak też

służba sejsmiczna uprzedza o groźbie katastrofy.

Podziemne ciepło oddało nam jeszcze jedną usługę. Przecież już w waszym

stuleciu uczeni zauważyli, że lodowa kopuła An

background image


tarktydy jak gdyby chroniła ją przed trzęsieniami. Zrodził się wówczas pomysł, by

ochładzać niebezpieczne pod względem sejsmicznym ogniska płaszcza,

wpuszczając tam zimną wodę przez wywiercone otwory. Gorąca woda płynęłaby dalej

— do kotłowni geotermicznych central energetycznych. Myśmy zrealizowali dawną

myśl — uciszając wnętrze zmuszamy je, by dawało obfitość energii.

Zdecydowaliśmy się nawet na to, by tu i ówdzie zmienić rzeźbę dna, zburzyć

podwodne grzbiety tam, gdzie sprzyjały one powstawaniu fal tsunami. Zmieniliśmy

także zarys wybrzeża, wznieśli wały ochronne i falochrony wyspowe.

Wy nie mieliście prognoz działalności wulkanicznej. U nas istnieje służba

wulkaniczna, podobnie jak inne służby Ziemi — meteorologiczna, hydrologiczna,

geotermiczna oraz aktywności geologicznej i aktywności Słońca.

Poszukujemy wreszcie metod ingerencji w skomplikowane życie wnętrza planety.

Czas już przestać biernie obserwować zachodzące wypadki. Wykrywamy ogniska,

gdzie się gromadzi energia. Próbujemy na nią oddziaływać tak, aby nie wyrządzała

szkód, lecz przynosiła pożytek, by na nas pracowała.

Dopiero wtedy, kiedy w naszej mocy będzie kierowanie tym, co się dzieje w

głębokim wnętrzu Ziemi, wolno nam będzie powiedzieć: Ziemia się całkowicie

poddała ludziom I

Przewidujemy powstanie geologii jądrowo-chemicznej. Zamierzamy otrzymywać w

drodze przemian jądrowych dowolne wartościowe pierwiastki, dowolne ilości

dowolnych metali z najzwy- czajniejszych skał.

Nastanie wówczas era zupełnej, niczym nie ograniczonej obfitości surowca...

Próbowałem snuć fantazje na temat podróży do wnętrza Ziemi. Swoich bohaterów

wyprawiłem w głąb pojazdem podziemnym. Co prawda, nie wybierali się zbyt głęboko,

ale pod osłoną bardzo wytrzymałego pancerza mogli się przebijać przez warstwy skał.

Mój statek podziemny przypomina wrzeciono. Jego kadłub sporządzono z

wytrzymałego stopu, toteż niestraszne są dla. niego

background image


olbrzymie ciśnienia, podobnie jak dla lodzi podwodnej ciężar warstw wody.

Na przodzie kadłuba wszędołaza umieszczono pierścieniowaty wypust — kaptur

promiennika, który statkowi toruje drogę. W dolnej części ukryte są gąsienice

umożliwiające poruszanie się po jaskiniach, a w razie potrzeby także po dnie rzek i

jezior.

W kabinie wszędołaza znajduje się niewielki ekran, na którym dzięki urządzeniom

elektronicznym widać wszystko, co się dzieje na zewnątrz, nawet w zupełnej

ciemności. Maszynę prowadzi na zmianę to jeden, to drugi człon pojazdu, znajdują się

więc w nim dwa pulpity sterownicze do kierowania silnikiem i promiennikiem.

Przyrządy, których czujniki umieszczone są na kadłubie, informują, co się dzieje

na zewnątrz, czy można wyjść z pojazdu i czy trzeba nakładać skafander.

Maszyna zagłębia się jak kret, ale nie wyrzuca za siebie rozdrobnionej skały.

Promieniowanie przepala wąski tunel obtapia- jąc jego ściany. Jakkolwiek pod

ciśnieniem warstwy skał sklepienie tunelu może się zawalić, to jednak nie stanie się

to, za-

background image

nim wszędołaz nie zdąży pod nim przejść. W drodze powrotnej pojazd nie będzie miał

trudności z utorowaniem itakiej samej drogi...

Najpierw na ciemnym polu ukazuje się słaba poświata, która się rozrasta, aby

stopniowo ogarnąć cały ekran. Jedynie pośrodku zostaje czarna plama, ale i ona

wkrótce znika: to promień wy- ciąwszy precyzyjnie otwór w skale unicestwia jej resztki.
Jaskrawe światło pada w powstający tunel — włączono reflektor dziobowy. Lśnią i

iskrzą się w świetle obtopione ściany.

Na kilka metrów w głąb ciągnie się chodnik przebity emitorem promienistym.

Nagle ściany zaczynają się .przesuwać — wiszędołaz poszedł naprzód utorowaną

drogą. Gąsienice nie ślizgają się nawet na tej, podobnej do szkła, drodze. Są tak

skonstruowane, że stanowią dla pojazdu niezawodną podstawę.

Czy możliwe jest skonstruowanie pojazdu podziemnego? Członek Akademii Nauk

ZSRR, geolog i paleontolog D. NaliW- kin powiada:

— Na sto, dwieście i więcej kilometrów zdoła się zagłębić jedynie podziemna rakieta

z urządzeniem wiertniczym; Będzie musiała przebywać tam, gdzie wysokie

temperatury i ciśnienia mogłyby przekształcić w diament węgiel kamienny, który by się
tam dostał z wyższych warstw. Jednakże już teraz mamy bardzo wytrzymałe stopy

żaroodporne. Możliwości techniki współczesnej są niemałe, toteż można być

przekonanym, że uczeni radzieccy, którzy wypuścili rakiety kosmiczne, wypuszczą

także rakiety podziemne.

— Znaczenie zwiadowców geologicznych “statków głębo- koziemnych" — jest

olbrzymie. Ich koncepcję zapożyczono z doświadczenia zdobytego w przestrzeni
kosmicznej. Jakkolwiek koncepcja ta na pierwszy rzut oka wydaje się fantastyczna, to

jednak jest całkowicie realna — stwierdza energetyk profesor J. Krawców.

Przewodniczący Syberyjskiej Filii Akademii Nauk ZSRR, matematyk M.

Ławrentjew również zgadza się ze zdaniem poprzednich uczonych;

background image

— Inżynierowie i 'konstruktorzy już teraz powinni zacząć myśleć nad stworzeniem

aparatu, który by mógł bez przeszkód przeniknąć do wnętrza Ziemi. Będzie to

zapewne swoisty statek podziemny wyposażony w duży zasób energii,

najprawdopodobniej atomowej. Za pomocą urządzenia jądrowego będzie się kruszyć

skały w celu przebicia się przez nie...

Wśród uczonych bywają jednak i sceptycy, którzy się lękają niewiarygodnych

trudności związanych z realizacją statków podziemnych. Oto słowa jednego ze

specjalistów amerykańskich:

— Nie jest wykluczone, że nigdy sfię nie uda przeniknąć bezpośrednio, fizycznie,

na głębokość przekraczającą kilka dziesiątków mil.

Jest rzeczą nader prawdopodobną, że z czasem będzie można stworzyć pojazd

podziemny. Nie jest to oczywiście rzecz łatwa. Statkowi podziemnemu potrzebny jest
kadłub o nie spotykanej na Tazie wytrzymałości. Prawdopodobnie przydadzą się mu

źródła energii o (niebywałej mocy. I wreszcie — rzecz jasna — powinien on torować

sobie drogę za pomocą jakiegoś niszczącego promieniowania, któremu się nie oprze

żadna skała, żadna sprasowana potwornym ciśnieniem substancja.

Rodzą się już w pracowniach stopy o bardzo dużej wytrzymałości i

żaroodpoitoości. Poskramia się w laboratoriach plazmę, a energetyka termojądrowa

to zagadnienie już całkiem realne. Istnieje laser, który wiązką skoncentrowanego

światła niszczy nawet diament.

Pojazd podziemny zbudowany będzie z najwytrzymalszej stali, wyposażony w

instalację termojądrową, uzbrojony w świder kwantowy. Będzie on tak samo
potrzebny geologom, jak satelita bezzałogowy i załogowy potrzebny jest dziś

astronomom.

Przed kilku laty człowiek po raz pierwszy dotarł w batyskafie do dna najgłębszego

rowu oceanicznego. Po Taz pierwszy snop światła reflektora wykroił z

nieprzeniknionych ciemności żółtawe plamy iłów, a z głębokości jedenastu bez mała
kilometrów odebraliśmy trzykrotnie powtórzony sygnał umowny: “Zero" “Zero",

“Zero"...

Kto wie, ile lat minie, zanim dojdzie do drugiego zdarzenia, o którym marzą

fantaści!

Zamknie się właz statku podziemnego. Miecz ognisty zacznie

background image


kruszyć skałę. Łódź podziemna przystosowana do bardzo głębokich podróży zanurzy

się w ziemię, aby zawieźć pierwszych ludzi do królestwa Plutona. Może już wkrótce

nastąpi taka chwila, kiedy z głębi dziesiątków albo setek (czy nawet tysięcyl) kilomet-

rów, z podziemia planety dojdzie nas umowny sygnał: weszliśmy w płaszcz, rozpoczął

się szturm jądraI

Kto wie, ile czasu trzeba będzie na to czekać! Ale jedno jest pewne — oczekiwanie

to nie będzie znów tak długie. Kosmosj gdzie zdarzenia rozgrywają się z kosmiczną

zaiste szybkością, stanowi przykład szybkiego rozwoju nauki. Geokosmos nie po-

zostanie w tyle! Zrealizują się i tam najśmielsze marzenia.

background image


GEOLOGIA SCHODZI POD WODĘ

Na współczesnym globusie — modelu globu ziemskiego — nie ma już prawie

“białych plaim". Poznawanie Ziemi niemal zakończono.

Mapy geograficzne kształtowały się w ciągu stuleci. Odważni podróżnicy

przedostawali sią w najbardziej oddalone zakątki globu ziemskiego. Uściślano kontury
kontynentów, odkrywano wciąż nowe wyspy, coraz wyraźniej rysowało sią

ukształtowanie lądów, badano bieg rzek — słowem, stopniowo powstawał plastyczny

obraz naszej planety.

“Geografia" to dosłownie “opis Ziemi", całej Ziemi, a nie tylko jej lądów.

Ale to słowo dopiero stosunkowo niedawno zaczęło nabierać prawdziwego sensu.

Co by się stało, gdyby nagle znikły oceany i morza? Niech jednocześnie znikną

utrudniające obserwację chmury. Niech się nam w całej krasie ukaże “sucha Ziemia".

Błękitnych, turkusowych, seledynowych, szmaragdowych mórz jakby nigdy nie

było na powierzchni Ziemi! Zamiast nich pojawiły się łańcuchy i grzbiety gór.

Okazało się, że “lądowe" masywy górskie mają przedłużenia ukryte pod wodą.

Mnóstwo najbardziej fantastycznych, najrozmaitszych gór rozlazło się wszędzie,

poprzecinało obszary dawnych mórz. Te nowe Himalaje, Kordyliery, Andy nie

ustępują wcale swoim krewniakom lądowymi

Pęknięcie — uskok ciągnie się niemal przez cały ten olbrzymi globus. Istnienia tak

niezwykle długiej szczeliny doprawdy nikt nie podejrzewał.

Odsłoniły się pęknięcia u wybrzeży kontynentów i — jaka zaskakująca zbieżność! —

właśnie wzdłuż nich leżą najbardziej

background image

niespokojne miejsca na Ziemi, gdzie mapy sygnalizują niebezpieczeństwo płynące

z głębin.

Sucha Ziemia z tysiącami stożków wulkanicznych przypominałaby po części

Księżyc.

Jakkolwiek nie można powiedzieć, że odkrywanie oceanów dopiero się zaczęło, to

jednak na mapach mórz wciąż jeszcze występują “białe plamy". Dlatego też Ziemia

jest wciąż pod wielu względami nieodkrytą planetą. Nie chodzi nam o mapy nawiga-

cyjne, o niezliczone wysepki, mielizny i rafy na kursie statków handlowych i

pasażerskich. Życie, praktyka dnia dzisiejszego wymaga innych map, które

przedstawiać będą ocean w całym bogactwie jego form, ukażą, co i gdzie się w nim

znajduje — od powierzchni aż do dna.

Ludzie długo posuwali się na chybił trafił. Pomiary głębin sięgały na tak niewielką

głębokość, że jest zupełnie zrozumiałe, dlaczego nie zauważono ogromnych gór,

jakich niewiele występuje na lądach. Jasne jest, dlaczego nie podejrzewano, że istnie-

ją bardzo głębokie wąskie rowy położone wzdłuż wyibrzeży kontynentów.

Dopiero w ostatnich latach dokonano wielkich odkryć w zakresie geografii dna
oceanicznego. Nikt się nie wspinał na wierzchołki gigantycznych gór podwodnych,

choć sensacją stało się zdobycie Czomolungmy — najwyższego szczytu górskiego

Ziemi. Parowierszowa notatka informowała o odkryciu największego rowu

tektonicznego skorupy ziemskiej, nikt się jednak tym nie przejął, ponieważ pęknięcie

to jest ukryte pod wodą.

Niebieski Wszech ocean zajmuje około dwóch trzecich powierzchni całej kuli
ziemskiej.

Ktoś żartem powiedział, że naszą planetę niesłusznie nazwano Ziemią. Właśnie

lądów, ziemi, jest na jej powierzchni znacznie mniej niż wody. W istocie jest ona

planetą wody. Człowiek mógł się dopiero o tyra przekonać zobaczywszy ją całą na

własne oczy.

— W czasie lotu dokoła globu 'ziemskiego stwierdziłem naocznie, że na

powierzchni naszej planety jest więcej wody niż lądu. Wspaniałe widowisko stanowiły

długie pasma fal Oceanu Spokojnego i Atlantyckiego, biegnące ku odległym

brzegom... Oceany i morza, podobnie jak kontynenty, różnią się od siebie barwą.

Barwna paleta, niczym u rosyjskiego malarza-marynisty

background image


Iwana Ajwazowskiego, mieni się wszystkimi odcieniami od ciemnego indyga Oceanii

Indyjskiego do seledynu Morza Karaibskiego i Zatoki Meksykańskiej — opowiadał

radziecki kosmonauta Herman. Tiitow.

Kontynenty są właściwie olbrzymimi wyspami. Większą część Ziemi pokrywa

warstwa wody o przeciętnej grubości czterech kilometrów. Ale wzdłuż wybrzeży
Ameryki, Afryki i Euroazji ciągną się głębokie rowy oceaniczne. Najgłębszy z nich —

Rów Mariański w Oceanie Spokojnym — ma z górą jedenaście kilometrów głębokości I

Nie wiemy, czy jest to rekord bezwzględny: istnieją, być może, jeszcze większe głębie.

Pojęcie o tym, jak wielki jest nie zdobyty przez nas i mało jeszcze zbadany ocean,

dać może -pewna liczba. Sześćdziesiąt procent powierzchni globu ziemskiego

zajmują głębie przekraczające tysiąc metrów, a wody jest w nich niemal miliard
kilometrów sześciennych.

Terra incognito. — tak nazywano nieznaną ziemię, nie poznany kontynent. Można

by tak rzec i o morzu — aąua incognito. Tylko drobna jego część stała się dostępna dla

ludzi. Zatrzymali się u samych wrót błękitnej krainy. Cóż znaczą dziesiątki metrów w

porównaniu z wielokilometrową warstwą wody w oceanie?

Dzięki rozwojowi techniki można było zacząć szturmować ocean. Szturm

poprzedzony jest rozpoznaniem. Technika wyposażyła pływające statki-instytuty

naukowe w przyrządy, za pomocą których uczeni nie zagłębiając się w ocean zdołali

zbadać prądy i życie w głębinach mórz, określili właściwości wody morskiej,

przeniknęli w głąb dna oceanicznego pobierając próbki gruntu, a nawet sporządzili

mapy dna — niewidzialnego kontynentu podwodnego.

Począwszy od ubiegłego stulecia 9tatki badawcze pruły wody wielu mórz.

Odbywały podróże dokoła Ziemi, badały życie wielkich głębin, przy okazji zaś

dokonywały pomiarów, by stwierdzić, jak daleko do dna.

Minęły te czasy, kiedy jedyną sondą była linka z ciężarkiem na końcu. Dwa

kilometry stanowią jednak granicę długości linki sondy. Lecz nawet średnia głębokość
oceanu jest dwukrotnie

background image


większa, nie mówiąc już o rowach oceanicznych. Linką lub drutem nie sięgnie się do

dna Rowu Mariańskiego.

Ostatnio pojawił się konkurent sznura i drutu — nylon. Linka nylonowa jest lekka i

wytrzymała. Odpada główna trudność — przecież sznur czy drut sam był dla siebie

przeszkodą: kilka kilometrów metalowej linki miało zbyt wielki ciężar. Nylon w wodzie
prawie nic nie waży — ich ciężary właściwe są niemal jednakowe.

Niemniej jednak nawet nylon nie pomoże w pomiarach głębokowodnych. Ileż

trzeba by ich wykonać, by uzyskać dokładne wyobrażenie o rzeźbie dnal Minęłyby

długie lata, zanimby się udało sporządzić przynajmniej przybliźśoną mapę. Potrzebne

są nie oddzielne pomiary, nie punkt, lecz krzywa ciągła — profil, kontur podwodnej

krainy.

Dla nauki rewolucyjna była zasada radio- i echolokacji. Dopiero z wynalezieniem

echosondy uzyskano możność dokładnego i nieprzerwanego pomiaru głębokości

wzdłuż kursu staitlku.

Echosonda jest urządzeniem lokacyjnym. Wiązka fal ultradźwiękowych powraca

odbita od dna, z czasu jej powrotu łatwo więc obliczyć głębokość. Piórko aparatu
rejestrującego kreśli na papierowej taśmie wszystkie załamania dna, nad którym

przepływa statek.

Co prawda, zapis ultradźwiękowy nie jest doskonały: nie uwzględnia drobnych

nierówności dna, nie dostarcza dokładnych danych przy chwiejbie statku i może

wprowadzić w błąd, jeśli fala napotka po drodze nieprzewidzianą przeszkodę — na

przykład chmurę planktonu albo ławicę ryb. Za to jednak zapis echosondy to nie tylko
łańcuch nieprzerwanych pomiarów: charakter echogramu pozwala wnioskować, co

się znajduje tam, pod warstwą wody — skała, piasek czy ił.

Błękit na mapach przestał być jednolity, przybrał różne odcienie, głębokość

bowiem okazała się rozmaita. Zapisy echosondy wymownie świadczyły o tym, że dno

wcale nie jest równiną, lecz ma bardzo skomplikowaną rzeźbę.

Dno przeszukiwano echosondą nie tylko podczas ekspedycji kompleksowych.

Specjalnie wyposażone staitki pływały długo w wyznaczonych uprzednio rejonach i

prowadziły kartowanie dna. Wyjaśniło się to, co dawniej uchodziło uwagi badaczy.

background image


jeśli nie bardziej, skomplikowana niż mapa lądu. Właśnie na dnie

znajdują się najpotężniejsze grzbiety górskie. Ukazały się "tam. I ogromne zapadliska

— rowy oceaniczne. Znaleziono też dżiwne Ą góry o płaskich, jakby ściętych

wierzchołkach, szerokie łańcuchy 1 gór przecinające ocean, równiny płaskie jak

morze podczas >ci- I szy — urzeźbienie nie spotykane na lądach.

Nie zakończono jeszcze kartowania dna oceanów. Oceanologo-I wie wykonali

olbrzymią pracę dokonując pomiarów głębokości wszystkich mórz Ziemi. Echosondy

bardzo wielu statków badają góry i zapadliska, dostrzegają wszystkie nierówności

rozległych terenów zasłoniętych przed wzrokiem ludzkim wodą.

Podwodna geografia czyni jednak w iiStocie zaledwie pierwsze •kroki. Nawet w

tych morzach, które — jakby się zdawać mogło dobrze są przez człowieka zbadane,
zdarzają się zaskakujące odkrycia. Któż podejrzewał istnienie mnóstwa grzbietów
górskich? Któż by mógł pomyśleć o gigantycznej rozpadlinie przecinającej dno dwóch

oceanów — Atlantyckiego i Indyjskiego? I 'kto może przewidzieć, ile nowych nazw

'pojawi się na mapach zestawionych przez geologów morskich?

Echosonda nie zbadała jeszcze całej powierzchni skorupy ziemskiej na niewidzialnym
kontynencie, ale można sobie już dziś wyobrazić, jak wygląda królestwo Neptuna.

Spróbujmy więc przenieść na niebieskie powierzchnie globusa to, co się kryje pod

wodą.

Dno oceanów stopniowo wznosi się ku kontynentom, które są właściwie

olbrzymimi wyspami na nie objętych obszarach wód. Stoki kontynentów odznaczają

się nader skomplikowaną,. urozmaiconą rzeźbą.

Woda przekształca oblicze Ziemi. Rozmywa glebę, rozpuszcza i niszczy skały. A

rzeki unoszą ostatecznie do oceanu wszystkie najdrobniejsze cząstki stałe. Tam owe

męty odgrywają tę samą rolę, co woda na lądzie.

Mętne potoki spowodowały pojawienie się mnóstwa wąwozów i kanionów, które

przecinają podwodne stoki wszystkich 'kontynentów. Osuwiska i obrywy, wybuchy
wulkanów i podwodne trzęsienia ziemi także “mącą wodę". Toteż pod wodą można

obserwować prawdziwe lawiny mętów schodzące w głąb po zboczach

background image


zapadlisk. Taką lawinę zaobserwowano i sfotografowano kiedyś przez iluminator

batyskafu.

Podwodne grzbiety wznoszą się na kilka kilometrów. Ich okolica usiana jest

licznymi wulkanami, których część wygasa, inne zaś dopiero się rodzą. Sanie góry

również nie pozostają w spokoju, ich rzeźba wciąż się zmienia. Ciepło wnętrza Ziemi
szczególnie silnie płynie w kierunku dna oceanu właśnie w tych miejscach. Osadów

nie ma na stokach gór, gdyż są one jeszcze młode, a więc na ich powierzchni znajduje

Się bazalt. Tu i ówidzie można tam napotkać wychodnie głębinowych skał płaszcza.

Przez cały północny i południowy Atlantyk, od brzegów Islandii aż po wyspę

Tristan da Cunha, biegnie Pasmo Sródatiantyckie, system górski na miarę planety. I

tam, na dnie, sąsiadują z nim rozległe równiny ciągnące się na setki kilometrów.
Podobnie jak w Oceanie Spokojnym są tam tysiące wulkanów.

Wszystkie okolice dna Atlantyku mają skomplikowaną rzeźbę terenu. Podmorskie

rowy-zapadliska, góry-grzbiety górskie. Między Wyspami Brytyjskimi a Grenlandią

podwodny grzbiet, który tworzy szereg progów.

Arktyka już dawno zwracała uwagę uczonych zajmujących się pomiarami dna.

Zapoczątkował je znakomity badacz norweski, przyrodnik i oceanograf Fridtjóf

Nansen, a kontynuowały ekspedycje dryfującyćh stacji badawczych “Biegun

północny". Najpierw wydawało sdę, że dno Morza Aiktycznego podobne jest do czary;

równe i łagodnie opadające od wybrzeży. W rzeczywistości jednak sprawa ma się

inaczej.

Jedna z lodowych ekspedycji zajmowała się w r. 1948 pomiarami dna. Kra z

radzieckimi badaczami polarnymi dwukrotnie przepłynęła nad tymi samymi miejscami

basenu arktycznego. Za jednym i za drugim razem pomiary wykazały to samo:

głębokość się najpierw zmniejszała, potem znowu wzrastała. A zatem na dnie wznosi

się podwodny grzbiet górski.

Przypuszczenie zostało potwierdzone i tym, że właściwości wody po obydwu

stronach górskiej przegrody okazały się różne. Stopniowo nakreślono na mapach

ciągnący się od Wysp Nowo- syberyjskich do Grenlandii grzbiet, nazwany imieniem

wielkiego uczonego rosyjskiego Michała Łomonosowa. Długością grzbiet ten nie

ustępuje pasmu Uralu, jego wysokość zaś jest znacznie

background image


większa — sięga trzech kilometrów. Drugi odkryty tam grzibiet nosi nazwę Grzbietu

Alfa.

Ustalono dokładniej rzeźbę Progu Nansena, podwodnego grzbietu położonego

między Grenlandią a Szpicbergiem, a w jego zachodniej części odkryto rów o
głębokości trzech tysięcy metrów.

Po drugiej stronie globu ziemskiego — w wodach antarktycz- nych, także wznosi

się kilka potężnych grzbietów.

Jest tam wiele podwodnych wulkanów, z których wcale nie wszystkie wygasły.

Szelf kontynentalny wschodniej Antarktydy przecięty jest na długości niemal dwóch

tysięcy kilometrów głębokim, wąskim rowem ciągnącym się równolegle do wybrzeży
kontynentu. Nazwano go "imieniem rosyjskiego podróżnika i badacza admirała
Michała Łazariewa.

Liczne łańcuchy górskie, wały, pagórki, odosobnione szczyty odkryto w Oceanie

Spokojnym, największym oceanie Ziemi. Grzbiet Hawajski na przykład jest TÓwnie

potężny jak Pasmo Sródatlanłyckie.

Na podstawie dziesiątków milionów pomiarów głębokości sporządzono

szczegółową mapę dna Oceanu Spokojnego, na której pojawiły się zarysy

zadziwiającej górskiej krainy otoczonej łańcuchem najgłębszych zapadlisk. Na inowej

mapie wykreślono góry, rozpadliny, rowy, o których dawniej nie miano pojęcia.

Góry dzielą Ocean Spokojny na kilka wielkich kottlin. Grzbiety odgradzają też

obrzeżne morza — Morze Beringa, Morze Ochockie i inne.

Na dnie kotlin występuje wiele oddzielnych wzniesień. Mają one strome zbocza,

ostre lub ścięte wierzchołki. Gdzieniegdzie rzeźbę wyrównały osady, większa część

dna pokryta jest jednak pagórkami. Skomplikowana rzeźba tłumaczy się tym, że na

obszarze Oceanu Spokojnego działają siły wulkaniczne i często się zdarzają

trzęsienia ziemi.

Również w Oceanie Indyjskim odkryto Grzbiet Srodkowoin- dyjski przecinający

cały ocean w kierunku południkowym, a w Morzu Arabskim — podmorskie rowy.

Wiadomo, że klimat w górach i na równinach jest różny, że różne są tam rośliny,

różna gleba. Przyczyną tego jest rzeźba powierzchni lądów. Pod wodą także są góry i

doliny, kitóre nie tyl-

background image


ko po prostu Istnieją, lecz oddziałują na życie oceanu, w którym Wszystko jest ze sobą

związane.

Od charakteru rzeźby dna zależy charakter prądów morskich, a właśnie prądy w

dużym stopniu warunkują rozmieszczenie żywych organizmów w warstwie wody.

Osady inaczej odkładają się na zboczach podwodnych gór niż na równinach lub w
stromych rozpadlinach wśród skał.

Wzdłuż wybrzeży oceanów ciągną się łańcuchy zapadlisk dennych, wąskie

wielokilometrowe rowy. Tam sią znajdują największe głębie. Rowy odkryto we

wszystkich oceanach, przy czym większość z nich leży wzdłuż wybrzeży lub łuków

wyspowych. Obecnie na mapie dna wyznaczono już dwadzieścia trzy takie rowy. Być

może istnieją także inne rowy, tylko zasypane, zarów- nane warstwami osadów.

Budowa zapadlisk jest nader interesująca. Zdumiewająco równe i wąskie dno,

którego szerokość nie przekracza niekiedy kilometra. Strome, ścięte zbocza piętrzące

się czasem na kształt schodów i tworzące tarasy wznoszą się co najmniej na sześć

'kilometrów. Wzdłuż zboczy spotyka się podwodne wulkany, jak na przykład w Rowie

Kurylskira. Ponad powierzchnią wzdłuż zapadlisk ciągną się w Oceanie Spokojnym
wzniesienia — sfałdowania obrzeżne.

Ze wszystkich oceanów najwięcej zapadlisk ma Pacyfik — osiemnaście.

Utworzywszy się u wybrzeży Azji i Ameryki opasały go niemal wkoło. Tam właśnie

częściej niż gdzie indziej drży skorupa ziemska i wiele jest czynnych wulkanów.

Największe głębie i najsilniejsza aktywność sejsmiczna. Dlatego też na niektórych

mapach zapadliska oznaczono barwą czerwoną, a nie ciemnoniebieską. Gdzie
największe głębie, tam i wulkany, tam też złoża użytecznych kopalin. Dla geologii

przyszłości “czerwony krąg" stanowi więc obiekt szczególnego zainteresowania.

Najwyższy szczyt górski Ziemi, Czomolungma, wznosi się na wysokość ośmiu

tysięcy ośmiuset metrów. W oceanie natomiast zapadliska, owe “odwrócone grzbiety

górskie", są jeszcze głębsze. Od najwyższego wierzchołka górskiego na lądzie do dna
najgłębszego rowu jest niemal dwadzieścia kilometrów wzniesienia!

background image

To wszystko, co odkryto na dni© oceanów, nie pozostało bezimienne. Takie

osobliwości jak największe głębie otrzymały nazwy upamiętniające statki, które je

odkryły: radziecki statek “Wi- tiaż", brytyjski “Ghallenger" amerykański “Ramapo" i

francuski “Romanche".

Zapadlisko Romanche, odkryte jeszcze pod koniec ubiegłego stulecia, jest bodaj

najciekawsze ze wszystkich. Leży ono nie u wybrzeży oceanów, jak inne rowy, lecz

pośrodku Atlantyku, w rejonie Pasma Sródatlantyckiego. Nie wiąże się ani z łukami

wyspowymi, ani z rzeźbą wybrzeża. Dziwne jest, że na jego dnie nie ma osadów.

Szczegółowe mapy dna to wynik pracy uczonych, którzy biorą udział w

rozpoznaniu niewidzialnej krainy gór. Ale interesuje ich nie tylko “czysta geografia".

Sporządzają również inne mapy, ukazujące bogactwa dna oceanu, jego naturę.

Jak są rozmieszczone osady na dnie? Gdzie się znajdują niebezpieczne strefy,

gdzie występują wulkany i ogniska trzęsień ziemi? Czym jest pokryte dno w różnych

częściach Wszechocea-nu? Na wszystkie te pytania odpowiadają mapy

oceanologów, hydrografów, geologów morza.

Jak bardzo posunęła się naprzód podwodna geografia, jak się wskutek tego

zmieniły nasze wyobrażenia o planecie Ziemi, świadczy interesujący fakt: atlas świata

opublikowany zaledwie kilkanaście lat temu trzeba było w drugim wydaniu uzupełnić

nową mapą — mapą dna Wszechoceanu.

Poszukując paliwa i surowca ludzie sięgają do niezbadanych głębin Ziemi. Będą

oczywiście musieli sięgnąć i po bogactwa' ukryte pod dnem oceanu. Wkrótce już, w

najbliższych dziesięcioleciach, a może nawet w najbliższych latach ocean stanie się
źródłem surowców.

Na jeden litr wody w oceanie przypada ponad trzy miligramy uranu, wobec tego w

całym oceanie znajdują się cztery miliardy ton uranu.

We Wszechoceanie mieszczą się olbrzymie zasoby deuteru — paliwa energetyki

termojądrowej. Każdy litr wody morskiej mo

background image


że dać tyle energii termojądrowej, ile zwykłej, chemicznej energii da, spalając się,

trzysta pięćdziesiąt litrów benzyny!

Opanowanie energii termojądrowej rokuje człowiekowi nieograniczone moce

energetyczne. Oceanowi przypadnie pod tym względem niepoślednia rola.

Dotychczas ludzkość zadowalała się tym, co jej dostarczają lądy. Dawały one

pokarm: ich świat roślinny i zwierzęcy karmił człowieka od niepamiętnych czasów.

Wnętrze Ziemi zaopatrywało go w metale, paliwa, surowce chemiczne. Nie możemy

jednak żyć tylko dniem dzisiejszym. Ocean powinien nam dać to wszystko, co dają

lądy, i jeszcze to, czego na lądzie brak. Ocean może nakarmić rosnącą wciąż liczbę

ludzi. Ocean stanie się źródłem żywności, różnorodnych surowców i energii.

Powinniśmy więc już dziś rozpocząć decydujący atak na ocean. Mamy niemało

perspektywicznych koncepcji naukowych i rozwiązań technicznych. Elektrownie
pływowe, projekty “nawożenia" morza — dokarmiania wodorostów i ryb, podwodne

plantacje przybrzeżne, wydobywanie pierwiastków rozpuszczonych w wadzie, w

końcu zaś bogactwa samego dna. To wcale nie fantastyka.

Ale jeszcześmy się nie stali gospodarzami oceanu i nie można się spodziewać, że

stosunkowo łatwo i szybko uda się nam to uczynić. Do realizacji tego gigantycznego

zadania trzeba wciągnąć całą potęgę współczesnej nauki, wszystkie możliwości dzi-

siejszej techniki, wysiłek narodów zjednoczonych.

O nieprzejrzanych skarbach morza — rozpuszczonych w wodzie pierwiastkach —

na razie nie ma nawet co marzyć: podobnie jak złoża wnętrza dna. oceanicznego, jak

konkrecje rozsiane po dnie, są one dla nas chwilowo bezużyteczne. Zawartość sub-
stancji w roztworach jest tak znikoma", że nawet wyobrazić sobie trudno. Wyraża się

ona ułamkiem dziesiętnym, w którym gdzieś tam po zwartym rzędzie zer plącze się

pierwsza cyfra znacząca.

Glin, żelazo, miedź, mangan, nikiel, srebro, rtęć, złoto, rad znajdują się w wodzie

dowolnego ze zbiorników globu ziemskiego! Połowę z górą lokatorów poszczególnych
klatek tablicy Mende- lejewa wykryto już w wodzie mórz i oceanów. Znajdą się nie-

wątpliwie "i inne pierwiastki — na razie po prostu nie umiemy

background image


jeszcze dokonywać analizy tak słabych roztworów. Niektóre z nich jednak, jak np.

kadm, tytan, chrom, german i wiele innych, wykryto w tkankach roślin i zwierząt —

mieszkańców morza. Skąd je wzięły, jeśli nie z wody morskiej?

Niech to będą ilości ledwie odczuwalne, ale Wszechocean mieści około półtora

miliarda kilometrów sześciennych wody) Trzeba opracować metody zdobycia tych
bogactw, które zawiera woda ogromnego .basenu zajmującego prawie trzy czwarte

powierzchni globu.

Wydawałoby się, że sprawa jest bardzo prosta. To, czego szukamy, jest pod

bokiem i nawet nie trzeba wzywać na pomoc techniki głębinowej, stosować

batyskafów, by wydobywać te skarby.

Poszukiwacze złota w pogoni za drogocennym metalem dobrali się także do

przestworów morskich. Tym razem kierowały nimi interesy państwa. Niemcy po
pierwszej wojnie światowej odczuły potrzebę uzupełnienia swoich gwałtownie

topniejących zapasów złota, niemieccy uczeni postanowoli więc skorzystać z darów

oceanu.

Brzmi to jak żart: całych sześć gramów cennego metalu z każdej tony morskiej wody!
Sześć części na milion może się wydawać nic nie Znaczącym drobiazgiem, jednakże

sześć milionowych całej warstwy wodnej globu ziemskiego to osiem milionów ton. Nie

wymyślił tej liczby żaden fantasta czy dziennikarz. Podał ją wybitny szwedzki

fizykochemik Svante Arrhenius, którego doniesienie wszędzie przyjęto wprawdzie z

zaufaniem, lecz także ze zdumieniem.

Na Ziemi żyło wówczas przeszło półtora miliarda ludzi. Tak więc każdy jej

mieszkaniec mógłby się stać posiadaczem pięciu z górą kilogramów złota. W dodatku

na to złoto nie trzeba polować gdzieś w głuchej tajdze, znajduje się ono wszędzie,

gdzie tylko jest morze.

Rozpoczęły się doświadczenia, zaczęły nawet powstawać spółki akcyjne.

Macherzy nie zasypiali gruszek w popiele: złoto wszak istnieje, nauka nie kłamie.
Akcjonariusze jednak, przyszli milionerzy, mieli się gorzko rozczarować.

Kilka lat stracili uczeni na eksperymenty i stworzenie urządzenia przemysłowego do

wydobywania złota z wody. Niestety, mi-

background image


raź darmowych bogactw rozwiał sią jak mgła. Arrhenius się pomylił: liczba okazała się

przesadzona równo tysiąc razy — nie gramy, lecz tysięczne części grama w metrze

sześciennym wody. Innymi słowy, wydobycie kosztowałoby znacznie drożej — mniej

Więcej 'pięciokrotnie — niż złoto, które by się udało otrzymać. Akcje najwyraźniej

wypuszczono przedwcześnie. Sczezły nadzieje zawładnięcia niezmierzonymi
bogactwami.

Sedno sprawy nie tkwi jednak w złocie, jakkolwiek i nim nie należy gardzić. Dla

techniki (a nie tylko dla gospodarki) rzadkie metale są o wiele ważniejsze.

Bez manganu, wanadu, niklu, chromu i niektórych innych pierwiastków nie byłoby

stali specjalnych, a więc samolotów odrzutowych i rakiet kosmicznych, elektrowni

atomowych i floty atomowej, turbin gazowych i parowych. Nie byłoby bardzo wielu
przyrządów — owych oczu nauki, które obecnie przebywają w Kosmosie i w głębinach
mórz. Nie byłoby też batyskafów i całej techniki głębokomorskiej.

W wodzie morskiej rozpuszczonych jest niemal pięćdziesiąt bi- liardów ton różnych

substancji — wszystkich bodaj, jakie spotyka się na Ziemi.

Nie można powiedzieć, że patrzymy obojętnie, jak się marnują bez pożytku te

skarby. Wystarczy wspomnieć chociażby o otrzymywaniu soli kuchennej przez

odparowywanie wody morskiej. Dawno się już nauczono wydobywać z wody morskiej

magnez, potas, brom. W ostatnich czasach gwałtownie wzrosło zapotrzebowanie na

metale rzadkie —1 metale nowej techniki. Po pomoc należy się zwrócić do chemików i

biologów.

Zbierać, gromadzić drobiny, omal nie pojedyncze atomy, mogły nie tylko

mikroorganizmy. Takimi właściwościami odznaczają się również rośliny, owady i inne

zwierzęta. Dwa ostatnie rodzaje “surowca" niewygodne są, co prawda, do przerobu.

Natomiast rośliny można spożytkować.

Na razie z wodorostów wydobywa się potas i jod. Dlaczego by nie rozszerzyć

kręgu ich pracy? Umiemy już sztucznie otrzymywać nowe odmiany roślin o takich
właściwościach, jakie są nam potrzebne.

Zadanie wydaje się dziś fantastyczne: wyhodować roślinę, która by przyswajała,

zbierała złoto, wanad, tytan! Nic w tym nie-

background image


możliwego, jakkolwiek zrealizować to zadanie uda się prawdopodobnie dopiero w

odległej przyszłości.

W wyobraźni rysują się obrazy przyszłych plantacji podwodnych. Na rozległych

obszarach zagospodarowanego dna uprawia się wodorosty, które wysyła się nie do

zakładów przemysłu spożywczego, lecz wprost do kombinaitu metalurgicznego. A
zbiera się tam nie rośliny zwykłe, lecz dosłownie “złote", wychwytujące na przykład

atomy złota czy innych metali. Tu działka wanadowa, ówdzie molibdenowa i tak dalej:

grządki dowolnego metalu, według zamówienia. Wszystkie prace przy uprawach

morskich są zmechanizowane aż do zbioru plonów.

Do pracy będzie można również zaprząc bakterie, jeśli się uda wyhodować

odmiany, zdolne do wybiórczego wychwytywania żądanego pierwiastka. Bakterie
rozmnażają się niewiarygodnie szybko, toteż z czasem nauczymy się może tworzyć
okruchowe złoża różnych rud, podobnych do konkrecji, .tylko nie w ciągu milionów lat,

ale znacznie prędzej. Oto Tezerwy tak potrzebnych surowców! Zasobów rud starczy w

oceanie na długo.

Chemicy także nne pozostaną na uboczu, kiedy się rozpocznie zdobywanie

skarbów oceanu. Niechaj nas nie onieśmielają dawne niepowodzenia z “morskim"

złotem. Osiągnięcia współczesnej chemii rokują pewne nadzieje. Dzięki czemu

możemy dziś mówić o złocie z wody oceanów? Dzięki jonitom!

Cząsteczka jonitu składa się z naładowanych cząstek o przeciwnych znakach,

których część zdolna jest ,przechodzić do roztworu, wymieniając się na jony

rozpuszczonego ciała. Drobina jonitu — tej cudownej żywicy — niczym magnes
przyciąga zjo- nizowane atomy, rzadkie metale hub jakieś inne rzadkie pierwiastki. Po

regeneracji jonity mogą być powtórnie zastosowane.

Na jonitowych kulkach, płytkach, prętach osiadają nieuchwytne, zagubione wśród

nieprzejrzanego mnóstwa cząsteczek wody znikome ilości potrzebnego nam ciała.

Przeflltrujmy jednak tysiące kilometrów sześciennych wody zawierającej różnego
rodzaju domieszki, a z małych ilości otrzymamy duże. Radziecki chemik A. Dawankow

wspomina o niezwykłym zdarzeniu, jakie zaszło w r. 1958:

“...Na dłoni miałem trochę ziaren bursztynowej barwy, które zostały potem wrzucone

do rozżarzonego tygla. Buchnął niebie-

background image


siki dymek i w pokoju zapachniało płonącą żywicą. Czy w garści ostygłego popiołu

znajdziemy to, czego poszukujemy?

Wysypaliśmy go na szkło. Choć dręczy nas niecierpliwość, ostrożnie

wyrównujemy pęsetą powierzchnię popiołu.

W szarym pyle zaświeciło coś matowo. Złoto? Tak, to było złoto! Drobniutki

okruszek tego cennego metalu wielkości ziarenka maku był nam droższy niż ciężki

samorodek, jaki można znaleźć gdzieś w Sajanach,.. Udało się nam otrzymać złoto z

wody morskiej. Nie z miedzi lub srebra, o czym marzyli wszyscy alchemicy, lecz ze

zwyczajnej wody morskiej..."

Prosty rachunek pozwala obliczyć, ile będzie kosztować wydobycie. Wniosek:

“Opłacalność gospodarcza wydobycia' złota z wody morskiej nie budzi wątpliwości".
W ten sposób stara idea odżywa na nowej glebie.

Po raz pierwszy wydobyto konkrecje na pokład statku jeszcze pod koniec

ubiegłego stulecia. Czarny kamień o nieregularnym kształcie. Okazał się jednak

całym magazynem. I mangan, i żelazo, i kobalt, i nikiel, i miedź, i rzadkie pierwiastki —

czegóż to nie było w tym znalezisku! Najwięcej w nim zresztą żelacza i manganu.

Owe konkrecje, czyli skupienia — nie wzbudziły wówczas w nikim szczególnego

zachwytu. Ocean ukazywał już ludziom znacznie 'bardziej zdumiewające rzeczy.

Kiedy jednak zaczęto wszędzie odkrywać okruchowe 'złoża takich kamieni, ściślej —

rud, trzeba się było zastanowić.

Podwodne aparaty fotograficzne robiły zdjęcia dna, które wyglądało jak rozrzucony

bruk z kocich łbów. Złoża tego rodzaju znaleziono we wszystkich morzach — i w
Atlantyku, i w Oceanie Indyjskim, i w Pacyfiku. Obliczono, że w samym tylko Oceanie

Spokojnym znajduje się dziewięćdziesiąt miliardów ton wspaniałej rudy

żelazowo-manganowej. We Wszechoceanie zaś nagromadziło się jej co najmniej

trzysta lub nawet trzysta pięćdziesiąt miliardów toin.

U wybrzeży Ameryki mała łódź podwodna wykryła na głębokości kilometra cały

taras pokryty znakomitą rudą manganową. Mechaniczne ręce podniosły masywną

próbkę ważącą sto kilogramów! Niechaj nawet nie Wszystkie okruchy będą tak

wielkie, to jednak jest ich tam dość, aby pokryć koszty.

background image


Entuzjaści marzą już o przeniesieniu przemysłu gónniczo-meta- lurgicznego, a

może nawet atomowego, na szelf oceaniczny, o zbudowaniu podwodnych miast.

Skąd się wzięła w oceanie ruda?

— Prawdopodobnie żelazo, mangan, nikiel zostały jakoś wytrącone z wody

morskiej w ciągu długiego szeregu stuleci — mówią .(niektórzy uczeni.

— Nie — sprzeciwiają się inni — konkrecje powstały z rudo- nośnych roztworów

wulkanicznych, które się pod działaniem wysokich ciśnień przesączały na dno oceanu

z głębokiego wnętrza Ziemi.

—A może wytworzyły je bakterie, (które wychwytywały różne pierwiastki z wody — to

jeszcze jedna hipoteza uczonych.

Niezależnie jednak od sposobu, w jaki się utworzyły owe podwodne złoża rud,

inżynierów niepokoi coś innego. Jak wydobyć bogactwa pokryte grubą warstwą

wody? Wypompować je za pomocą pomp, tak jak się wsysa ryby razem z wodą? Czy

zgarniać czerpakami podobnymi do tych, które służą oceanografom do. pobierania

próbek dna morskiego i łowienia zwierząt żyjących w pobliżu dna? Czerpaki
prawdopodobnie przydadzą się do pracy na niezbyt wielkich głębokościach.

Zaproponowano już różne warianty urządzeń do zbierania kon- krecji, które będzie

się albo wydobywać na statek nadwodny, albo transportować rurociągiem, albo też

obierać za pomocą automatycznego pojemnika nurkującego. Będzie on mógł

napełniać swoje ładownie rudą i dostarczać ją na powierzchnię.

Prawdopodobnie opanowanie dna zacznie się właśnie od zbierania rudy

rozrzuconej po całym oceanie. Amerykanie już się do tego zabrali.

Na dnie osadzają się czyste metale. Przynoszą je 'rzeki, wyrzucają podwodne

wulkany, dorzuca pył kosmiczny — mikromete- oryty wpadające do oceanu. Na każdy

kilometr kwadratowy przypadają dziesiątki tysięcy ton.

Jeżeli owe obliczenia są ścisłe, to jeden statek z pogłębiarką wydobywałby dzień w

dzień tysiące ton metalu z rozdrobnionej uprzednio skały.

Czerwone iły oceaniczne zawierają tak dużo miedzi i glinu, że niełatwo nawet

zanotować cyframi wielkość zasobów. Biliony

background image


i setki bilionów ton — według bardzo skromnych obliczeń i tylko na podstawie

przybliżonej oceny.

W piaskach przybrzeżnego pasa oceanów samo morze nagromadziło

najcenniejsze rzadkie pierwiastki, na które z takim wysiłkiem polują geologowie.

Przez całe stulecia woda niszczy brzegi mórz i unosi cząstiki lekkich skał. To, co

cięższe, pozostaje u brzegu. Tam się właśnie gromadzą cenne piaski zawierające

cyrkon, hafn, niob i inne rzadkie pierwiastki, które dla techniki przedstawiają wartość

nie mniejszą od złota.

Już się je wydobywa. Przeszło połowę światowej produkcji cyrkonu dają wybrzeża

Australii. Na wybrzeżach różnych mórz i wielkich jezior nawarstwiły się potężne

pokłady czarnych piasków. Sztormy i jprzybój pędzą z powrotem zawiesiny rzeczne, w
których jest bardzo dużo żelaza. Piaskowe odkrywki rudy to tanie i niemal
niewyczerpane złoża surowca. Rzeki i morza stale uzupełniają jego zapasy.

W złożach przybrzeżnych wykryto prawie wszystkie pierwiastki chemicznie. W

przybrzeżnych mieliznach znajdowano nieraz diamenty. Są to być może również dary

podwodnych złóż, kim- berlitowych kominów wychodzących na dno. W Danii
zbudowano nawet specjalny statek, który zgarnia czerpakami skałę wydobywając z

niej drogie kamienie.

Istnieje bezpośredni dowód tego, że na dnie morza znajdują się olbrzymie złoża

uranu. W tym celu nie trzeba było pobierać próbek dna czy z licznikiem zanurzać się w

batyskafie. O podwodnym uranie opowiedziała głębinowa ryba złowiona w pobliżu

Wysp Filipińskich.

Była ona silnie promieniotwórcza. Prawdopodobnie jej życie upływało w

sąsiedztwie gniazda uranowego. Wyjaśnienie w pełni wiarygodne: nie jest

wykluczone, że ciepło wewnętrzne Ziemi spowodowane jest rozpadem

promieniotwórczym.

Gdzieś na wielkich głębokościach -znajdują się owe ogniska cieplne. Jedno z nich
mogło się utworzyć w pobliżu dna oceanu. Ciekawe jest tylko, że promieniotwórczość

nie zabiła ryby, chociaż ryba ta mogłaby zabić człowieka, który by ją zjadł. Wiadomo,

że zwierzęta są znacznie wytrzymalsze niż człowiek. Znoszą dawki napromieniowania

setki razy większe.

background image

Pod dnem morskim znajduje się również i ropa naftowa, i gaz ziemny.

Prawdopodobnie morskie zasoby ropy naftowej i gazu wielokrotnie przewyższają

zasoby lądowe. Odkryto je w Morzu Północnym, gdzie wybuchła już “gorączka

naftowa". Odkryto je też w Morzu Ark tycznym. Ropa naftowa może się też znajdować

u wybrzeży Sacliaiinu.

Wydobywanie ropy naftowej spod dna morskiego nie jest dziś rzadkością. Morze

Kaspijskie to chyba najbardziej znany i naj- dobitniejszy przykład morskiego

kopalnictwa naftowego. Miasta — wyspy na palach, całe osiedla na morzu...

Poszukując ropy naftowej geologowie będą się musieli coraz bardziej oddalać od

brzegów. Od kilkudziesięciu metrów nafciarze Morza Kaspijskiego dojdą do setek.

Technika wierceń morskich pozwala bez trudu pogrążyć się na taką głębokość.

We wnętrzu Ziemi pod dnem oceanu można natrafić nawet na słodką wodę.

Zdarzało się, że z wywierconych blisko brzegu otworów zaczynały bić fontanny wód

artezyjskich ukrytych pod dnem słonego morza. Zdroje z dna nawet same

wydobywają się na powierzchnię. Tak więc nie tylko urządzenia do przeróbki wody

słonej na słodką powstaną z czasem na morzu, lecz także “kopalnie" deficytowej wody
słodkiej.

Przed geologami morskimi otwierają się rozległe perspektywy pracy. Mają do

dyspozycji przyrządy dostarczające próbek z dowolnej głębokości i aparaty

wykonujące tam zdjęcia fotograficzne. Telewizja podwodna zapowiada, że dotrze

znacznie głębiej niż obecnie. Niemniej jednak badać dno z takim rozmachem, z jakim

badano lądy, będzie można dopiero wtedy, kiedy się pojawią głębinowe aparaty
zwiadowcze — bezzałogowe i z człowiekiem na pokładzie.

Zaprojektowano na przykład ciekawy aparat — batyandT. Inżynierowie

budownictwa okrętowego M. Diomidow i A. Dmitri- jew postanowili umieścić człowieka

nie w sztywnym, niewygodnym futerale o kształcie ciała, lecz w wygodniejszej i

przestronnej otoczce kulistej. Batyandr to w istocie jednomiejsoowa ba- tysfera albo
samobieżny skafander. Będzie on mógł samodzielnie (pływać — w tym celu ma

wbudowane silniki odrzutowe wyrzucające strumień wody. Na dnie stanie na

specjalnych nogach-

background image


-uchwytach. Batyandr ma także sterowane od wewnątrz mechaniczne ręce. “Pułap"

takiego wodolaza sięga jedenastu kilometrów, toteż będą dla niego dostępne

największe głębie "Wszech- ooeanu.

Natomiast do badania głębin 4000—6000 metrów (tam się właśnie znajdują złoża

konkrecji) inżynierowie radzieccy budują robota geologicznego. Nazwano go też
“podwodnym geologiem". Nie będzie ora, jak trał lub czerpak, zbierać wszystkiego, co

popadnie. Kamera telewizyjna będzie mogła oglądać oświetlone reflektorami dno,

kamera filmowa — dokonywać zdjęć, a mechaniczne ręce podniosą i włożą do

zasobnika tylko to, oo zainteresuje badaczy. Robot holowany na linie i sterowany z

pokładu statku nawodnego popłynie nad dnem, zatrzymując się w miarę potrzeby i

zbierając próbki.

“Palowe budowle" nafóarzy zastąpione zostaną pływającymi bazami

zakotwiczonymi i osłoniętymi od fal falochronem pokłado-

background image

wym. To serce i mózg przyszłej kopalni ropy naftowej. Tam umieszczone będą

urządzenia energetyczne, być może jądrowe, wygodniejsze od innych. Giętkimi

wężami ropa naftowa i gaz po- | płyną na powierzchnię.

To, co osiągnęliśmy dotychczas, świadczy, że nie dotarliśmy do granic możliwości.

Projektuje się i buduje łodzie do pływania na kilometrowej głębokości.
Przypuszczalnie w najbliższych latach dostępne się staną także głębie* do sześciu

kilometrów. Zdołamy więc opanować 00 najmniej dziewięć dziesiątych Wszech-

oceanu.

Taikie oto możliwości rysują się przed geodogią morską w niedalekiej przyszłości!

A później?...

Udzielmy głosu geologowi z XXI wieku:
— Geolodzy morscy opuszczali się w batyskafach na dno. W skafandrach

głębinowych wychodzili, iby badać nieznaną krainę podwodną. Magnetometry i

grawimetry wyszukiwały rudy ukryte przed nami pod wodą i pod dnem. Poszukiwano

żłóż ropy naftowej i gazu ziemnego. Wyznaczano miejsca przyszłych wierceń, badano

drogi przyszłych szybów. Była to praca niezwykle trudna, pochłaniająca nawet ofiary,
ale także. niezwykle pociągająca.

Odbywała się ona nie tylko tam, gdzie dno od powierzchna dzielą całe kilometry.

Nastąpił frontalny atak na szelf kontynentalny. Zgodnie z przewidywaniami pod owym

przedsionkiem kontynentów znaleziono olbrzymie złoża ropy naftowej. W dżunglach

wodorostów, strasząc ukryte blisko dna ryby i inne zwierzęta, zaczęły się uwijać lekkie

łodzie podwodne, pojawili się ludzie w skafandrach zaopatrzeni w sprzęt geologiczny.

A później -ruszyły po dnie samoczynne urządzenia. Jeden odwiert po dTugim

torował ropie i gazom drogę na powierzchnię. Pracę prowadziły automaty, które

również uprawiały i zbierały wodorosty na podwodnych plantacjach, zbierały

konksreCje, polowały na ryby i inne zwierzęta głębinowe.

Automaty jednak powinien obserwować człowiek. Toteż na dnie zaczęły

powstawać osiedla — domy z wytrzymałego tworzywa sztucznego, wyposażone we

wszystko, co niezbędne jest

background image


do żyoia pod wodą. Osiedlali się w nich oceanolodzy, biolodzy, ichtiolodzy i — rzecz

jasna — my, geolodzy.

Przypomnijcie sobie pierwsze mieszkanie podwodne zbudowane jeszcze z

początkiem lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku przez Jacąuesa Ivesa

Cousteaul Coś podobnego, tylko doskonalszego, budujemy i my.

Pomogły (nam oczywiście także sztuczne satelity, które zaczęły pełnić stałą służbę

w okolicy globu ziemskiego, oraz pozaziemska stacja satelitarna — malutki drugi

księżyc Ziemi. Dzięki nim udało się na mapach lądów i dna oceanicznego umieścić

znaki tam, gdzie się znajdują pokłady rud. Przekonaliśmy się, że niezmierzone zasoby

wielkich głębin to nie zwyczajny wniosek logiczny czy domysł, lecz fakt rzeczywisty.

background image


Po rozpoznaniu rozpoczął się generalny podbój podwodnej krainy. Zbudowano

samoczynne batysfery, które się poruszają po zaprogramowanych trasach, dokonują

obserwacji i pomiarów, zbierają próbki. Inżynierowie już dawno zastanawiali się nad

projektami takich batysfer. Nie wszędzie przecież na dnie znajdują się szczeliny i
góry. Są i rozległe równiny, które doskonale można przebyć pojazdem na szerokich

gąsienicach. Po piaszczystych mieliznach płycizn czołgi podwodne pojadą z

łatwością.

Czołg spuszczony ze statku na dno odczepia się i podróżuje, a potem wraca na

swą pływającą bazę. Podobny czołg (potrzebny jest nurkom do pracy na płyciznach,

gdzie się znajdują plantacje wodorostów. Potrzebują go też morscy geolodzy
poszukujący na przykład złóż ropy naftowej w przybrzeżnych okolicach dna.

Jednakże nie wszędzie dno pozwala na Wtargnięcie gąsienicowych pojazdów. Iły,

szczeliny i strome stoki miogą się stać nieprzezwyciężonymi przeszkodami nawet dla

czołgu o dużej zdolności pokonywania przeszkód terenowych. Może taki czołg będzie

musiał jak śmigłowiec przeskakiwać przez owe przeszkody.

Samobieżne batysfery wzięły na siebie rolę wiertaczy-automatów. Docierają do

wykrytych pod dnem oceanu złóż i zagłębiają swe świdry na dziesiątki i setki metrów.

Ich przyrządy informują maszynę licząco-sterowniczą o szczegółach otoczenia, aby

mogła wydawać niezbędne polecenia automatycznemu nawigatorowi. Automatyczne

kamery telewizyjne zapisują na taśmie magnetycznej wszystko, co widziały. Podobnie

jak łunnik czy sztuczny satelita, laboratorium podwodne realizuje nakreślony program
i powraca na powierzchnię.

Teraz jest to już dorobek przeszłości. Na dnie wyrosły oałe miasta podwodne.

Opuszczanie się w głębiny stało się dla geologów czymś zwyczajnym. Zmianę

barwy wody w iluminatorze łodzi podwodnej przyjmują oni jak miganie znajomych

'krajobrazów.

Do nikłej gry świateł —; -zwykłej iluminacji wielkich głębin — dołącza się coś innego:

nieruchome ognie, początkowo rozmyte, potem, wraz ze zbliżeniem się, coraz

wyraźniejsze.

Stacja o cylindrycznym kształcie stoi pionowo na niezawodnych podporach.

Silnych prądów tu zresztą nie ma, toteż długiemu cylindrowi nie grozi przechylenie.

background image

Łódź zbliża sią do zaczepu. Wysuwają sią uchwyty, które ją “biorą w niewolę".

Automatyczne lądowanie odbyło sią tak precyzyjnie, że luk wyjściowy łodzi przybił do

przewidzianego miejsca na korpusie walca. I oto znaleźliśmy się wewnątrz podwod-

nego “domu".

To dom wielopiętrowy, a jego urządzenie wewnętrzne jest dość oryginalne. Walec

jest podwójny, ściślej — nawet potrójny: między powłoką zewnętrzną a wewnętrzną

znajduje się materiał wypełniający — lekka ciecz krzemoorganiczna.

Na każdym piętrze, czyli w każdym kolistym pomieszczeniu, grube szklane okna

pozwalają spoglądać niemal w każdym kierunku. Przejścia drabinkowe prowadzą od

górnego do dolnego luku, gdzie umieszczono śluzę, przez którą mieszkańcy

miasteczka mogą wyjść na zewnątrz.

Słowo “miasteczko" nie zostało użyte przypadkowo — stacja to rzeczywiście całe

osiedle, jakkolwiek o niewielkiej liczbie mieszkańców. Znajduje się w nim wszystko, co

potrzebne jest do życia pod wodą.

Pomieszczenia mieszkalne i mesy z wygodnymi meblami, lampami o dziennym

świetle i z własnym mikroklimatem. Kuchnia zelektryfikowana i jadalnia lśniąca
idealną czystością. Laboratoria w niczym nie ustępujące ziemskim. Wreszcie własny

transport i flota badawcza^- wszędołaz do podróży po dnie i łódź podwodna.

Tutaj przywozi się próbki gruntu, okazy konkrecji. Tu napływa materiał, który

umożliwia uściślenie map niewidzialnego kontynentu, stwierdzenie, jak rozłożone są

jego zasoby mineralne. Stąd w odległe strony podwodnej krainy wyruszają

samobieżne ba- tysfery, zwiadowcy plShety Ocean. To baza geologów, którzy się
również stali pracownikami morza.

Tymi słowami gość z dwudziestego pierwszego stulecia zakończył rozmowę i

powrócił w swoje czasy...

background image


GEOLOGIA WYBIEGA KU GWIAZDOM

Czy sztuczne satelity, automatyczne sondy międzyplanetarne i statki załogowe

wyczerpują arsenał kosmicznej służby Ziemi? Dowiedzieliśmy się, co daje naszej

planecie wyjście w niedaleki Kosmos, lecz tylko wspomnieliśmy o tym, co daje nam

daleki Kosmos. Jest to zagadnienie niezwykle ciekawe.

Człowiek z wielkim trudem bada swoją planetę. Zbyt wolno przebiegają na niej

najrozmaitsze procesy geologiczne — jesteśmy świadkami jednej tylko, znikomej

chwili życia Ziemi. Nikt przecież nie obserwował jeszcze od początku do końca

procesu powstawania gór, wynurzania się kontynentów, gromadzenia energii, która

się potem wyładowuje w potężnych wstrząsach skorupy ziemskiej.

Należy więc badać inne planety, na których również zioną wulkany, a wnętrza ich

ulegają wstrząsom, gdzie przesuwają się fragmenty skorupy, a na powierzchnię
wydostają strumienie ciepła.

Na niektórych z nich napotkamy część tych skomplikowanych zjawisk, na innych

znowu — inne. W ten sposób >z oddzielnych szczegółów, znanych nam między innymi

i z Ziemi, powstanie kompletny obraz, wzbogacą się nasze wiadomości o własnej
planecie. Zdołamy lepiej poznać nader złożony mechanizm ruchów skorupy ziemskiej

i wszystkiego, co się pod nią (kryje. Stąd niedaleko już do przewidywania katastrof

wywoływanych przez wnętrze Ziemi.

Coraz wyraźniejsza staje się jedność budowy Wszechświata. Z tych samych

atomów zbudowane są wszystkie ciała niebieskie. Toteż chemia kosmiczna, która

badać będzie skład materii na powierzchni i we wnętrzu innych planet, pozwoli
zarazem uzupełnić wiadomości o Ziemi. Tajemnice głębi Ziemi będą się odsłaniać w

Kosmosie.

background image

"Wszystkie planety wirują, krążą wokół Słońca, wszystkie są przyciągane przez

inne ciała niebieskie. Czy nie na tym więc polega wzajemne podobieństwo planet?

Mars rzeczywiście obraca się z tą samą szybkością, co Ziemia.

Ze względu na bairdzo małą ilość wilgoci nie ma na nim oceanów. Może zresztą

jest tam inaczej, może zalega warstwa lodu przysypana piaskiem. W każdym razie
zapadliska, które by mogły być morzami, występują także na południowej półkuli

planety, podobnie jak na Ziemi. Jest to prawdopodobnie jakaś prawidłowość. Coś

podobnego odkryto i na Merkurym, który dawniej wirował znacznie szybciej.

Przypuszcza się, że ziemskie pole magnetyczne wzbudzone zostało przez to, co

się znajduje wewnątrz Ziemi. Gdyby wnętrze zawierało co innego, nie powstałby

pancerz magnetyczny, nie byłoby obrony przed zalewem promieniowania, którym tak
szczodrze szafuje Kosmos i nasza gwiazda dzienna.

Wynika z tego, że jeśli inne planety mają pola magnetyczne, to są podobne do

Ziemi. W ich wnętrzu również się znajduje gorące plastyczno-plazm owe jądro.

Diagnozę tę postawiono zaocznie, jeszcze przed bardzo głębokimi wierceniami i

sejsmicznym rozpoznaniem wnętrza planety.

Jeżeli nie ma pola, jeżeli brak osłony magnetycznej, to planeta jest bardziej

wystawiona na oddech Kosmosu, który może całą jej historię popchnąć w innym

kierunku. Życie na niej musiałoby się wówczas przystosować do nieprzerwanej ulewy

naładowanych cząstek. Jaką więc powinno przybrać formę?

Początki wszystkich planet były jednakowe. Spory powoduje bodaj tylko nasz

Księżyc, hipoteza bowiem, że satelita Ziemi został stworzony przez nią samą już
później, jest tylko jedną z możliwych.

Poszczególne planety rozwijały się jednak po swojemu. Jedne się znalazły bliżej

Słońca, inne dalej od niego. Jedne były mniejsze, inne większe. Na jednych mogło

powstać życie, na innych nie powstało.

Dlatego też planety są obecnie tak do siebie niepodobne. Na peryferiach Układu

Słonecznego krążą zimne olbrzymy o amo- niakalno-metanowych atmosferach, choć

najodleglejszy satelita Słońca, Pluton, jest niewielki. Panuje na nim wieczny chłód 1

mrok.

background image


Nasza oślepiająco jasna gwiazda dzienna to na jego niebie tylko mała gwiazdka.

Między Marsem a Jowiszem krąży rój małych planetek, być może okruchów

większej planety, która się kiedyś rozpadła. Bliżej Słońca trzy planety grupy ziemskiej.

I Mars, i Weraus, i Ziemia mają własne atmosfery. Nie różnią się tak rozmiarami jak ol-

brzymi Jowisz od drobnego Marsa albo nawet naszej, większej przecież, Ziemi. Ich
gęstość jest dość duża i mniej więcej -jednakowa. Prawdopodobnie początkowo

'rozwijały się tak jak Ziemia. Mgławica planetarna była widocznie po części

promieniotwórcza, toteż powstające z niej zimne globy stopniowo się rozgrzewały.

Wzrost temperatury spowodował roztopienie i uwarstwienie wnętrza tych Ciał.

Pojawiły się na nich skorupy, które powoli zastygały i twardniały, jądro zaś

pozostawało ciekłe łub plastyczne.

Lądując na innych planetach będziemy mogli Chyba obserwować to, oo się działo

na Ziemi, i to co się kiedyś z nią stanie. Powstała już planetologia porównawcza, która

pozwoli ostatecznie ustalić ogólne prawa powstawania, rozwoju i zagłady planet.

Loty kosmiczne są sprawą żywotną nie tylko dla astronomów. Będą w nich brali udział

geofizycy i geologowie, co wcale nie powinno nas dziwić, geologia 'bowiem to część
planetologii.

Co więcej, Ziemia będzie jak gdyby bazą do konstruowania uzasadnionych

przypuszczeń dotyczących innych światów. Inne zaś globy Układu Słonecznego staną

się z kolei oparciem dla myślowej podróży ku planetom innych gwiazd. Podobne do

Słońca gwiazdy powinny mieć też podobne planety.

Geologia wyjdzie w bezgraniczne przestrzenie kosmiczne. Wespół z astronomią

pomoże nam wniknąć światłem wiedzy w najodleglejsze zakątki Wszechświata.

Od podróży do innych słońc dzieli nas jeszcze bairdzo długi okres. Zastanówmy

się, oo może dać nam, geologom, bliska znajomość Księżyca i planet.

Kiedy spoglądamy z Ziemi na lśniący srebrzystym .blaskiem Księżyc, wydaje się

on nam wystygły, zimny i martwy.

Stoimy pośrodku gigantycznej równiny. Gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie na

horyzoncie góry. Jedne zlewają się z czarnym tłem

background image


nieba, a o ich istnieniu imożna wnioskować tylko z tego, że znika mozaika gwiazd.

Inne zalewa światło słoneczne, toteż ich wierzchołki są oślepiająco jasne.

W tym świecie tylko światło i 'czerń — żadnych odcieni. Gdy człowiek wkracza w

cień, 'Zdaje sią, że zniknął, że stał sią niewidzialny. Do wszystkiego tu trudno

przywyknąć.

Słabe ciążenie .pozwala na wielometrowe skoki.

Jeszcze ciekawszy jest skok z włączonym pasem rakietowym nałożonym na

skafander. Strumienie sprężonego gazu biją w dół, a człowiek, niby rakieta, wznosi się

o wiele dziesiątków metrów w czarne niebo.

Zdumiewająca jest rzeźba Księżyca. Oto prosta, jak pod sznur wyciągnięta,

urwista ściana o trzystu metrach wysokości i stu kilometrach długości. Stojąc u jej
podnóża nie możemy dojrzeć końców. Tata znów jakieś jasne pasy, które ciągną się
bodaj przez całą półkulę rozbiegając się na tysiące kilometrów w różne strony niczym

promienie.

Są i grzbiety górskie, które wysokością nie ustępują ziemskim. Na południu na

przykład wznosi się szczyt o wysokości dziewięciu kilometrów. Na niewielkim
stosunkowo Księżycu to olbrzymia góra.

Oprócz gór powierzchnię Księżyca przeorają pęknięcia, szczeliny, dołkowate

zagłębienia. Nawet równiny wewnątrz kraterów i przestrzenie, zwane morzami, nie są

znów tak równe.

Księżyc wyobrażamy sobie zwykle czarno-białym. Tak jednak nie jest. Skały mają

tam różne odcienie — są i zielonkawe, i czerwonawe. Na przykład na Morzu Jasności,
Morzu Deszczów, w Kraterze Platon przeważa barwa czerwona, natomiast na Morzu

Wilgoci, w kraterach Kepler, Kopernik, Arystarch — zielona.

Ten ponury, pozbawiony życia, powietrza, zmian pogody, nakryty czarną (kopułą

nieba i oświetlony kosmatym Słońcem, nieziemski świat jest na swój sposób piękny.

Najpiękniejszy bodaj obiekt, jaki można zobaczyć z Księżyca, to Ziemia. Wisi ona

nieruchomo na czarnym niebie — olbrzymi niebieskawy krąg tak jasny jak na ziemskim

niebie Wenus, tylko wielokrotnie większy. Z siłą dziewięćdziesięciu pełni księżyco-

wych świeci tam tarcza ziemska. Za nią powoli, bardzo powoli przepływają gwiazdy.

background image

Jednakże tu i ówdzie, tam gdzie Ziemię widać na samym horyzoncie, dałoby się

też zaobserwować inny obraz — jej zachody i wschody. Dzieje się tak dlatego, że glob

księżycowy kołysze się lekko, to zasłaniając, to ukazując Ziemię.

Na Księżycu panuje zupełna cisza. Brak jakiegokolwiek ruchu. Z rzadka tylko

spada meteoryt. Nawiasem mówiąc, kratery to być anoże ślady uderzeń meteorytów.
A może kiedyś szalały tu wulkany i jasne promienne tworzy zastygła lawa albo raczej

(popiół wulkaniczny?

W ostatnich latach dowiedzieliśmy się o Księżycu tyle, że nasze dawne,

nawykowe, utrwalone wyobrażenia przestały istnieć.

Obiektywy kamer telewizyjnych ukazały nam niewidoczną stronę Księżyca. I okazało

się, że choć jest ona podobna do zwróconej ku nam, to jednak są pewne różnice.
Druga strona globu księżycowego jest tak samo nierówna, ma tak samo
skomplikowaną rzeźbę. Znacznie tam mniej ciemnych “mórz" — równin, więcej

obszarów o jasnej barwie.

Księżyc to nie tylko królestwo światła i ciemności bez przejść, półtonów, ale

również — jak już wspomnieliśmy — królestwo zimna i ciepła. W słońcu plus sto
dwadzieścia, w cieniu przeszło minus sto stopni. Różnica około dwustu stopni.

-Podczas zaćmień pojawia się cień — i nader szybko żar, w którym woda od razu by się

zamieniła w parę, ustępuje dojmującemu zimnu. Zmiana dnia i nocy daje jeszcze

większe kontrasty. Czternaście dni piekła i czternaście dni siarczystego mrozu...

Jakaż skała zdoła wytrzymać tak ogromne amplitudy temperatury? Jakaż skała ma

tysiące razy mniejszą przewodność cieplną niż najgorszy przewodnik ciepła na Ziemi?

Podobnej skały na naszej planecie nie znaleziono. Wysunięto wtedy hipotezę, że

Księżyc pokryty jest grubą “szubą" pyłową. Potwierdzał to jakoby również zwiad

radiolokacyjny.

Dokonując rozlicznych porównań, dobierając przykłady naj- różnorodniejszych

skał ziemskich planełolodzy doszli do wniosku, że Księżyc pokryty jest skałą, która
-#?|być może — zawiera kwarc, tlenki glinu i krzemu, jak też tlenki żelaza, magnezu,

potasu, sodu, wapnia.

background image

Ponieważ skała bardzo źle przewodzi ciepło, uznano, że jest porowata, podobnie

jak ziemski tuf czy pumeks.

Niewiele stosunkowo czasu upłynęło, a człowiek stanął na powierzchni Księżyca,

zobaczył na własne oczy, jak wyglądają w rzeczywistości księżycowe skały, przywiózł

na Ziemię drogocenne (istotnie kosztowały one bardzo dużo!) kamienie z Księżyca.

Czy księżycowa skała nigdy się nie znalazła na Ziemi?

Od dawien dawna to tu, to ówdzie znajduje się na Ziemi podobne do szkiełek

różnokształtne okruchy. Niewielkie szkliste kamyczki, zwane tektytami, wywołują

dyskusje.

Analiza chemiczna wykazała, że nic podobnego do tektytów na naszej pilanecie

nie ma, że najwyraźniej są one pochodzenia kosmicznego. Geologowie dodają: nie
mają one nic wspólnego z okolicznymi skałami. Spotyka się w nich żelazo-niklowe
kulki takie, jakie występują w ogóle w meteorytach. Są to więc swoiste meteoryty albo

okruchy jakichś ciał niebieskich? . Najprawdopodobniej tektyty to bryłki wyrzucone z

powierzchni Księżyca podczas upadku olbrzymich meteorytów, których wiele kiedyś

spadało właśnie na zwróconej ku Ziemi stronie jej satelity. Szkliste okruchy znaleziono
nawet na dnie oceanów. Pochodzenie tektytów to wciąż jeszcze kwestia sporna.

Zajmijmy się teraz problemem wnętrza Księżyca.

Promieniowanie radiowe płynie nie tylko z powierzchni, lecz także z głębi

księżycowego globu. Obliczono również temperaturę wnętrza Księżyca. Nasz zimny

satelita jest prawdopodobnie wewnątrz gorący.

Pięćdziesiąt kilometrów głębokości r— tysiąc stopni. Przypuszczalnie ku

powierzchni Księżyca płynie strumień ciepła nie mniejszy niż na Ziemi.

Jaka jest przyczyna tego zjawiska? Być może, że pierwiastki promieniotwórcze,

podobnie jak na Ziemi. Możliwe, że jest ich tam kilkakioć więcej.

Czy Księżyc całkiem zamarł? Zmiany na nim obserwowano i dawniej. To nagle

znikł krater, .to pojawiały się i znikały jakieś
10 - - Nieodkryta planeta

145

background image


plamy. Zastanawiano się, czy to nie szron osiada na gruncie w długie mroźne noce,

aby zniknąć ze wschodem Słońca.

Zupełnie serio wysuwano przypuszczenia, że to chmary owadów, widoczne nawet

z Ziemi. Aliści udało się zaobserwować “żywy" Księżyc. Astronom profesor N. Kozyrę

W stwierdził, że z krateru Alfons wyrwał się znienacka obłok gazu.

Nowe obserwacje wykazały, że.d drugi krater pi ArystaTch — także jest swego

rodzaju gazowym wulkanem, który wyrzuca cząsteczki wodoru i dwutlenku węgla.

Tak więc we wnętrzu Księżyca przebiegają jakieś reakcje. Do utworzenia się

molekularnego wodoru niezbędna jest wysoka temperatura. To jeszcze jeden dowód,

że pod zimną powłoką (Księżyc jest gorący.

Czy znaczy to, że w głębokim wnętrzu Księżyca znajdują się pierwiastki

promieniotwórcze? Czy Ziemia i Księżyc nie są aby “zrobione" z tego samego
“ciasta"? Może się utworzyły z jednej mgławicy pyłowo-gazowej i nasz satelita był

kiedyś malutką planetą?

Istnieje jeszcze jedna uznawana dawniej hipoteza pochodzenia Księżyca

wyjaśniająca, jak w związku z tym powstały kontynenty i oceany, jak się rozdzieliły
lądy i wody.

Wiemy, że w dawno minionych czasach planeta nasza obracała się o wiele

szybciej niż obecnie. W młodej wówczas Ziemi szalały potężne “stałe" przypływy.

Owe fale obiegające glob ziemski i wzburzające substancję planety wywoływało

Słońce.

Stopniowo wirowanie Ziemi ulegało zahamowaniu — tarcie dawało się we znaki.

Wreszcie pojawił się rezonans — okresy wahań lepkiej materii podkorowej i samej fali

przypływowej się pokryły. Rytmicznie rozkołysana fala przypływu była dość silna, by

się wyrwać w przestrzeń.

Stanowiło to przygotowanie do utworzenia przyszłego Księżyca. Fragment, jaki się

znalazł w Kosmosie, przybrał wkrótce kulisty kształt, wszedł na orbitę i stał się satelitą
Ziemi, która go zrodziła. Na globie ziemskim zaś wytworzyło się zagłębienie — dno

późniejszego Oceanu Spokojnego.

Kiedy nastąpiło to “pluśnięcie"? Może przed dwoma miliardami lat. Zaledwie pół

miliona lat potrzebowała fala, by się tak rozkołysać, aby zdolna była przezwyciężyć

przyciąganie Ziemi.

background image


Na razie nie sposób dowieść takiego przypuszczenia. Jeden tylko dowód, i (to

pośredni, przyniosły rakiety kosmiczne.

Księżyc nie ma pola magnetycznego. Nie ma wdęc w jego wnętrzu medali, nie

mają gdzie powstać prądy błędne, jak to się dzieje w jądrze d płaszczu Ziemi. Z tego

wniosek, że materia Księżyca utworzyła się nie z warstw głębokich, lecz
powierzchniowych.

Tak też powinno być, jeśli się od Ziemi oderwał grzebień fali przypływowej.

A co się Stało z Ziemią? Wstrząs wywołany powstaniem satelity nie minął -bez

śfladu. Na oałym globie zaszły -zmiany.

Gdzieniegdzie popękała skorupa. Deformacje te stały się basenami pozostałych

oceanów.

Ziemia była na razie sucha, woda “zagrzebana", związana wewnątrz skał.

Stopniowo jednak owa związana woda zaczęła się uwalniać, a jej wydzielająca się

para gromadzić w atmosferze.

Kiedy gazowa otoczka Ziemi przesyciła się parą, zaczęła oddawać wilgoć, lecz już

w postaci wody. Lunęły deszcze.

Nikt nie wie, jak długo trwał ten okres deszczów — setki czy może tysiące lat.

Baseny oceanów wypełniły się wodą... Planeta stopniowo, przybrała wygląd, który się

wprawdzie zmieniał, niemniej jednak w ogólnych zarysach dotrwał do naszych

czasów.

I na koniec jeszcze jeden wariant kosmicznie j biografii Księżyca: niewykluczjone,

że się on utworzył z roju niewielkich ciał i cząstek krążących wokół Ziemi. Księżyc i
Ziemia są niemal rówieśnikami.

Jak widzimy, hipotez nie brak. Sedno zagadnienia "tkwi w ich sprawdzeniu “na

miejscu", na samym srebrnym globie.

Pierwszy krok już uczyniono. Nauka otrzymała kamienie księżycowe. I jakkolwiek

ostatecznego wniosku niepodobna jeszcze . wysnuć, to jednak zdaniem wybitnego
geochemika radzieckiego A. Win og rad owa bardziej wiarygodna jest obecnie ta

hipoteza, w myśl której Księżyc utworzył się samodzielnie, a nie oddzielił od Ziemi.

Atmosfera i pole magnetyczne ochronią Ziemię przed wtargnięciem cząstek

naładowanych. Tam gdzie taka osłona nie istnieje, pociski 'kosmiczne docierają bez

ograniczeń.

background image

Obdarzone olbrzymią energią rozlbijają one jądra -atomów, "które napotkają na

drodze. Ale rozbite jądro to już jądro innego pierwiastka lub izotopu. Nawet w

atmosferze ziemskiej promienie kosmiczne nieustannie powodują różne przemiany.

Na wielkich wysokościach, w najwyższych warstwach atmosfery, powstają różne

izotopy węgla, wodoru, berylu, helu.

Księżyca nic nie chroni. Jego najbardziej zewnętrzna warstwa

grubości kilku metrów stanowi pewnego rodzaju laboratorium przemian jądrowych. W

mim bez żadnych synchrofazoltronów powstaje sam przez się i tryt — ciężki wodór, i

hel, neon, i argon,

izotopy niektórych metali.

Nie wiemy, ile ich tam jest i czy przyniosą jakiś pożytek. Na razie wiadomo tylko jedno
— na ich podstawie będzie można określić, które z gór księżycowych są młodsze, które
starsze, jak tworzyła się dzisiejsza rzeźba terenu w ciągu milionów lat.

Księżyc to swoiste muzeum utrwalające dzieje naszego satelity od

najdawniejszych czasów. Njie istnieje na nim ani warstwa osadów, ani warstwa wód...

Cała powierzchnia dostępna jest dla se- lenologów. Wspomnieliśmy gdzieś o
podobieństwie “suchej" Ziemi i Księżyca. Czyż nde pomogą więc selenolodzy

geologom, czy się nae znajdzie na satelicie Ziemi klucz do zrozumienia tego, co się

działo ongiś na niej samej?

Na Księżycu zachowały się być może skrawki pierwotnej powierzchni, której

materia wydzieliła się przy rozwarstwieniu i ocalała, nic bowiem nie mogło jej zmienić

— -ani powietrze, ani woda, ani żywe organizmy. Jeśli tak jest, to Księżyc pozwoli
zajrzeć jakby do wnętrza Ziemi. To samo, co się działo z Ziemią, zdarzyło się także na

satelicie. Prawdopodobnie tylko “wytop strefowy" nie doprowadził tam do

ostatecznego rozdzielenia skał. Geolodzy znajdą model pierwotnej skorupy ziemskiej

W odległości pół miliona kilometrów od naszej planety.

Tworzeniem rzeźby zewnętrznej na Księżycu kierowały, podobnie jak na Ziemi,

siły wewnętrzne. Skorupa Księżyca podnosiła się | opuszczała. Wulkany wyrzucały

lawę. Powstały pęknięcia.

Jedynie gwałtowne zmiany temperatury, meteoryty i pył kosmiczny zakłócały

spokój. Toteż ślady tego, co się wydarzyło bardzo dawno, przetrwały na obliczu

naszego satelity po dziś dzień.

background image

Zagadką pozostają nadal białe promienie. Może tworzą je bardziej porowate skały,

.toteż inaczej odbijają promienie słoneczne? A może jest to jakaś jasnej barwy

substancja? Czy nie świeci ona pod działaniem naładowanych cząstek, które w

obfitości wysyła Słońce?

Białe promienie mogły otaczać wszystkie kratery. Przy najstarszych znikły pod

okruchami skał i pyłem kosmicznym. Porównując góry, dokoła których widoczne są

promienie, z górami, gdzie ich nie ma, można będzie może wnioskować o wieku

kraterów księżycowych, o występowaniu burzliwszych i spokojniejszych okresów

życia Księżyca, podobnie jak to było i na Ziem&.

Dzień dzisiejszy przynosi rozwiązanie zagadki przeszłości Księżyca. Zaczęły na

nim lądować pierwsze statki kosmiczne — już nie automaty, lecz Statki załogowe.
Łagodnie lądowały na nim także stacje automatyczne.

Radziecka “Łuna 9" to pierwszy aparat kosmiczny, który osiadł na powierzchni

Księżyca. Pierwszy sztuczny satelita, pierwszy statek załogowy — to były

najważniejsze etapy drogi w przestrzeń okołoziemską.

A oto krok na Księżyc! Kamera telewizyjna ujrzała panoramę Księżyca jakby

oczami kosmonauty.

Po niej lądowała “Łuna 13", która nie tylko sfotografowała, ale po raz pierwszy

określiła też właściwości powłoki zewnętrznej za pomocą specjalnych przyrządów —

dwóch penetrometrów gruntowych o różnych zadaniach. Ostrze penetrometru

zagłębiło się w grunt w wyniku działania małego silniczka odrzutowego. Drugi

penetromebr było to pewnego rodzaju urządzenie radiolokacyjne, które emitowało
promieniowanie i odbierało odbite sygnały.

Stwierdzono, że materia powierzchni Księżyca ma rzeczywiście gęstość nie

większą niż woda.

20 września

1970

T

. wylądował miękko na Księżycu radziecki aparat kosmiczny

“Łuna'

16". Po wylądowaniu aparatu sonda wiertnicza pobrała próbkę rdzeniową

gruntu o długości 35 cm. Następnego dnia górna część “Łuny

16" wystartowała z

Księżyca i

24

września' zasobnik z próbkami wylądował w Kazachstanie. Ta

background image


(metoda otrzymywania próbek gruntu księżycowego jest wielokrotnie tańsza i

bezpieczniejsza niż dokonywane w tym samym celu loty załogowe (przyp. tłum.).

Potem amerykański aparat “Surveyor 3", który również miękko wylądował na

Księżycu, małą koparką rył grunt. Zyskała potwierdzenie hipoteza, że grunt

księżycowy jest porowaty. Pod nim zaś, na niewielkiej głębokości, zalega jakaś inna,
prawdopodobnie pośrednia, twardsza warstwa.

Pierwszy satelita Księżyca, “Łuna 10", pozwolił stwierdzić, że w skałach Księżyca

znajduje się mniej więcej tyleż pierwiastków promieniotwórczych, co w skałach

bazaltowych Ziemi.

Jakkolwiek kosmonauci amerykańscy, którzy wylądowali na Księżycu, nie byli

geologami, przywiezione przez nich zdjęcia i pierwsze próbki skał księżycowych
stanowiły dla uczonych prawdziwy skarb. Bezpośrednie badanie naszego satelity
zaledwie się rozpoczęło.

Nie było .tam warstwy pyłu. Powierzchnia Księżyca jest słabo promieniotwórcza,

materia księżycowa mniej gęsta niż ziemska. Ale jest ona dość twarda, aby utrzymać

statki.
Kamienista, zorana, skalista, usiana mnóstwem kraterów i ja- mek powierzchnia — oto

jaka panorama Księżyca roztacza się przed nami. Subtelna rzeźba rozmyta, o

'kształtach zaokrąglonych wskutek działania ostrzału mikromete orytowego i wiatru

słonecznego.

Jedna z amerykańskich stacji typu “Ranger" przekazała zdjęcie, na którym widać

ogromne skupisko oddzielnych kraterów na fragmencie promienia. Prawdopodobnie
jasne smugi (zostały wytworzone przez wylatujące Okruchy.

Przypuszcza się, że na Księżycu zdarzają się stosunkowo częste wstrząsy

skorupy.

Morza księżycowe to, jak można sądzić, lawa pokryta porowatą substancją.

Na odwróconej od Ziemi stronie Księżyca odkryto bardzo wiele rozległych,

liczących setki kilometrów średnicy zapadlisk, które się różnią od zwykłych mórz

księżycowych. Nawet nazwano je inaczej — tallasoidami. Odkryto także nie znane

dawniej łańcuszki kraterów. W ogóle kraterów jest tam więcej niż na zwróconej ku

nam półkuli.

background image

Na podstawie analizy przywiezionych przez kosmonautów kamieni księżycowych

stwierdzono, że skały na Księżycu podobne są do ziemskich bazaltów.

Pierwsze sejsmografy umieszczono na Księżycu. Notują one zarówno naturalne

wstrząsy skorupy, jak i drgania wywołane sztucznie.

Spojrzyjmy na Księżyc z geologicznego punJktu widzenia. Co tam można znaleźć,

gdzie i jak należy szukać?

Na powierzchni Księżyca występuje bardzo dużo głębokich jaskiń i zagłębień. Są

wśród mich i takie, do 'których chyba migdy nie zaglądały promienie słoneczne. A jeśli

się Księżyc rozwijał tak samo jak Ziemia, jeśli się kiedyś z jego wnętrza wydzielała

woda? To znaczy, że mogła nawet tu i ówdzie pozostać pod powierzchnią w postaci

lodu.
Podobnie jak na Ziemi, -para wodna wysączyła się na zewnątrz z wnętrza Księżyca.
W zimnie szybko się zamieniała w wodę i zamarzała. Tak właśnie mogły się pojawić

pokłady lodu. Jeśli nawet większość wody wyparowała w promieniach Słońca, to

spora część mogła się mimo wszystko ostać

I

.

Woda, wodór i tlen to paliwo rakietowe, woda li tlen niezbędne są dla ludzi.

Przecież zamierzają oni nie tylko odwiedzać Księżyc, lecz także zamieszkać na nim

na stałe! Do stacji księżycowych •nie trzeba by dowozić z Ziemi ani tlenu, ani wody.

Kosmonauci i koloniści pełniący służbę na satelicie ziemskim będą mieli również

inne wyjście. Woda znajduje się być może w skałach, trzeba tylko będzie umieć ją

stamtąd wydostać.

Nie można oczywiście sądzić, że wszystko, w co obfituje Ziemia, znajdziemy też

na Księżycu.

Ale Ziemia i Księżyc powstały z jednego materiału wyjściowego. Dlaczegóż by

więc nie domniemać, że na nim może występować na przykład ropa naftowa? Jeżeli

jest ona pochodzenia mineralnego, jeżeli z wnętrza Księżyca wydziela się i węgiel, d

wodór, to powinny się tam znajdować również złoża ropy naftowej.

background image


Gorące wnętrze Księżyca wróży nam także odkrycie gniazd promieniotwórczości.

Cóż jeszcze będzie można znaleźć na Księżycu?

Na powierzchni geolodzy spodziewają się znaleźć dość dużo użytecznych

materiałów. Na razie poszukiwania nasze są niemal wyłącznie teoretyczne.

Powołamy się jednak na opinię geologów, którzy zastanawiając się nad tym, co może
się znajdować na Księżycu, odpowiadają: liczne złoża metali nieżelaznych, rzadkich i

szlachetnych. Zastrzegają się jednak, iż tylko pod tym warunkiem, że skały

księżycowe podobne są pod względem składu do ziemskich.

Nie można też zaprzeczyć, czy całkiem prawdopodobne jest znalezienie złóż

rzadkich pierwiastków, których się niemal nie spotyka w skorupie ziemskiej.

“Księżyc to gigantyczna składnica nieznanych związków chemicznych, w których

będzie się trzeba zorientować od razu po wylądowaniu ludzi na jego powierzchni" —
pisał chemik radziecki profesor W. Nikiforow.

Zresztą zarówno kopalnie uranu, jak szyby naftowe i podpo- wierzchniowe

księżycowe kombinaty metalurgiczno-chemiczne są sprawą przyszłości, i to nader

odległej.

To w każdym razie wiek następny, kiedy już na dobre zaczniemy opanowywać

Układ Słoneczny, kiedy rejsy kosmiczne staną się tak pospolite jak dzisiaj przelot z

jednego kontynentu na inny.

Rakiety dostarczą wówczas na Księżyc wszystko, co niezbędne jest do budowy.

Gdzieś w skale urządzi się pomieszczenia dla tych, co zamieszkają na naszym

satelicie. Tam pod warstwą skał nie będą dla nich straszne ani mrozy długiej,
księżycowej nocy, ani upał równie długiego dnia, ani promieniowanie, ani ostrzał

meteorytowy.

Urządzenia klimatyzacyjne będą utrzymywać w podpowierzch- niowym osiedlu

księżycowym pożądaną temperaturę, wilgotność i ciśnienie.

Rośliny zaczną oczyszczać powietrze i pochłaniać wydaliny. Dla nich przeznaczy

się oszklone cieplarnie ogrzewane w dzień ciepłem słonecznym, kiedy zaś Słońce

zajdzie — lampami o dziennym świetle umieszczonymi we wszystkich

pomieszczeniach stacji księżycowej.

background image

Energii dostarczy urządzenie półprzewodnikowe -z akumulatorami, które w dzień

gromadzić 'będą energię, aby w mocy zasilać wielkie i skomplikowane gospodarstwo

stacji.

Mieszkańcom Księżyca prąd potrzebny będzie stale. W pobliżu stacji będzie

lądowisko rakiet. Prąd wykorzystany będzie również w obserwatorium mieszczącym
się pod przezroczystą pancerną kopułą, w laboratoriach wewnętrznych miasteczka, w

radiostacji. Elektryczność ogrzeje i oświetli całe osiedle księżycowe, umożliwi

utrzymanie równego, łagodnego klimatu tam, gdzie nie było wcale ani powietrza, ani

klimatu.

Może z czasem takie osiedle dorobi się własnego przemysłu. Chemicy nauczą się

uzyskiwać wodę i powietrze ze skał księżycowych.
Już teraz inżynierowie prowadzą doświadczenia nad przeróbką skał. Ogrzewają je w
piecu słonecznym w próżni, w takich warunkach, jakie panują na Księżycu. Skały

wydzielają wodę i tlen.

Zbudowanie takiego urządzenia na Księżycu jest nawet łatwiejsze niż na Ziemi.

Słońce świeci mocno, dokoła bezpowietrzna przestrzeń, trzeba tylko zmontować
zwierciadło i piec.

Jeśli będą tam rudy lub metale, jeśli będzie UTan, ito 'powstanie elektrownia

atomowa i kombinat metalurgiczny. A jeśli się tani też znajdują podpowierzchniowe

jeziora ropy naftowej, to na naszym zamieszkałym satelicie powstaną fabryki

chemiczne. Na miejscu będzie można wytwarzać paliwo dla statków kosmicznych i

różne produkty potrzebne stacjom pozaziemskim, a także sztuczne pokarmy białkowe
jako uzupełnienie białka roślinnego.

Przypuśćmy jednak, że na Ziemi zrodzi się popyt na bogactwa Księżyca. Wówczas

karawany rakiet dostarczą na Ziemię skarby wydobyte przez księżycowych

kolonistów...

... Od czegóż mogą zacząć geologowie (lepiej jednak powiedzieć selenologowie,

od greckiego słowa selene — “księżyc"), którzy się znajdą w stacji księżycowej?

Przede wszystkim dokonają wstępnego rozpoznania powierzchni i wnętrza

drugiego członu naszej podwójnej planety.

Zbiorą próbki skał, ustalą, jakie są one w rzeczywistości. Rozstrzygnięty zostanie

ostatecznie problem śladów atmosfery i życia, jakkolwiek na razie żadnych śladów

substancji organicznych nie wykryto.

background image

Selenologowie dokonają zdjęć topograficznych całego Księżyca, sporządzą

szczegółowe i dokładne mapy.

Sztuczne satelity Ziemi dokonują zdjęć fotograficznych globu ziemskiego, satelity

księżycowe fotografują Księżyc. Te właśnie zdjęcia pozwoliły nawet przed pierwszym

lądowaniem wykonać szczegółowe mapy całej powierzchni nie tkniętego wówczas
stopą ludzką świata. Sporządzano też globus 'księżycowy.

Selenologowie będą musieli odwiedzić obie półkule Księżyca. Inżynierowie

oddadzą najnowsze osiągnięcia techniki na usługi kosmonautów.

Zbudują podobny do Lunochodu wyniesionego na Księżyc w. listopadzie 1970 r.

przez “Łunę 17" łazik do podróży po Księżycu, aby się można było poruszać po

zbrużdżonej, kamienistej powierzchni “mórz". Poprowadzi go nawigator automatyczny
odpowiednio zaprogramowany przed podróżą. Silniki elektryczne pojazdu czerpać
będą prąd z baterii słonecznych.

Mechaniczne ręce pozbierają okazy skał, automatyczne urządzenie wiertnicze

wydobędzie próbki z głębi. Przyrządy przeprowadzą wówczas analizę, określą, jakie

skały występują w tej czy innej Okolicy Księżyca.

Taki łazik przyda się również kosmonautom, którzy mieszkać będą na naszym

naturalnym satelicie. Wyślą go na równiny, na wzniesienia białych smug, na obszary

olbrzymich placów okolonych 'kręgiem krateru. Wydobędą go z biedy, kiedy się

gąsienice zakleszczą w nierównościach, wyremontują, jeśli zawiedzie jakiś

mechanizm. Wreszcie pasażerski wariant takiego urządzenia ułatwiałby

podróżowanie.

Zaledwie wylądowaliśmy na Księżycu, a już się na idobre opracowuje projekty

transportu księżycowego. Istnieje na przykład ciekawy projekt wszędołaza, którym by

ludzie dokonywali dalekich wypraw po księżycowych bezdrożach.

Ten wszędołaz to olbrzymia kula z wytrzymałej dwuwarstwowej tkaniny

wypełnionej termoizolatorem. Rakieta dostarczy 'kulę z Ziemi w stanie złożonym. Z
zewnątrz na kulę nałożona będzie obręcz, nadymana opona takiej szerokości, że bez

trudu pokona napotykane po drodze przeszkody —- szczeliny, dołki, progi. To

background image


gigantycznie koło poruszać będą silniki elektryczne opatrzone wielkim ekranem

półprzewodnikowej baterii słonecznej. | Kula to pewnego rodzaju stacja księżycowa,

ale ruchoma. I W mej .znajduje się wszystko, co potrzebne w drodze, z telewizorem i

własną cieplarnią-akwarium włącznie. Akwarium zawiera pożywne wodorosty, które

oczyszczają powietrze.

Oto jeszcze kilka wariantów środków transportowych opracowanych niedawno dla

Księżyca.

Wszędołaz może natrafić nie tylko na równiny. Przeciwnie — najczęściej będzie się

musiał wspinać po urwiskach górskich, przedzierać przez chaotyczne skupiska

głazów, przez łańcuchy pagórków i szczeliny. A pojazd gąsienicowy wcale nie jest uni-

wersalny.

Dlatego też pojawiła się koncepcja wszędołaza kroczącego, który przejdzie nawet

tam, gdzie gąsienice zaklinują się na pewno. Projektuje się wszędołazy z olbrzymimi

kołami, które będą mogły pokonać różne przeszkody. Prócz tego nie zapomina się i o

gąsienicach, ale przymocowuje się je do -nóg, alby można było sforsować przeszkody

nieprzezwyciężailne dla pojazdów wyłączmie gąsienicowych.
Zaprojektowano cały pociąg kołowy — kilka par przegubowo zawieszonych kół, które z

łatwością pokonują przeszkody, jako też wszędołaz ślimakowy — zamiast kół ma on

walce ze spiralnymi żebrami, które obracając się pociągają cały pojazd za sobą. Tego

rodzaju “robakowatych" konstrukcji spotyka się wiele.

Przed fantazją wynalazczą otwarło się nieograniczone pole działania. Dopóki na

Księżycu nie zbuduje się gładkich dróg, technika będzie musiała skonstruować takie
środki, które pozwolą zbadać i opanować całą księżycową krainę.

Jeżeli będzie tam można produkować paliwo, to zastosowanie znajdzie także

statek rakietowy, który zdolny jest do lotu w próżni. Pilot będzie mógł zawiesić statek

nieruchomo, aby obejrzeć i sfotografować teren w dole.

Możliwe jest też zbudowanie kombinowanego pojazdu — rakiety-wszędołaza.

Będzie on mógł przeskakiwać nawet przez góry, docierać do najdalszych zakątków;

nogi z gąsienicami albo kołami pozwolą jeździć pp Księżycu, kiedy to tylko będzie mo-

żliwe.

background image


Dziwny pojazd z kosmonautami popełznie, potoczy się, ruszy skokami między

kamienie księżycowe, przeleci nad szczelinami i górami.

Ich koledzy musieli z geologicznym młotkiem w Tęku brodzić || skafandrach

głębinowych po dnie oceanu, pod kilometrowymi warstwami wody. A teraz oni —

również w skafandrach, ale chroniących przed próżnią, mrozem kosmicznym,
meteorytami i pro- L mieniowaniem — będą się wdzierać na szczyty, zapuszczać

w szczeliny, zakłócać odwieczny spokój skał.

Małe polowe urządzenia wiertnicze wydobędą próbki skał z na j- plytszych warstw

gruntu księżycowego. Może i głębsze odwierty

background image


z czasem przeszyją całą skorupę Księżyca. W celu iżbadania wnętrza srebrnego

globu za pomocą fal sejsmicznych już dziś sztucznie wywołuje się wstrząsy, podobnie

jaik robią to geologowie na Ziemi.

Ze stacji księżycowej będą również korzystać geofizycy, aby i na Księżycu

zorganizować służby ziemskie. Z tego kosmicznego obserwatorium
meteorologicznego będą mogli gruntowniej badać zarówno Słońce, jak i naszą

planetę. Ziemia; stanie się w pełni dostępna dla obserwacji, wiruje bowiem dokoła

własnej osi.

Obraz Marsa na księżycowym niebie jest również oszałamiający jak obraz Ziemi.

To samo czarne jak sadza tło obsypane rojem gwiazd. To samo płonące, kosmate

Słońce. To samo chaotyczne nagromadzenie skał.
Jednakże pół nieba bodaj zajmuje gigantyczna tarcza planety, która się wydaje
całkiem bliska.

Nie jest pokryta pasami chmur, nie widać ńa niej ani wyraźnych konturów lądów,

ani rozległych powierzchni oceanów, ani błękitnych plam jezior, ani wstęg rzek. 'Nie

ma zieleni lasów. Nie ma zoranych pól. Nie ona też gór, jakie wznoszą się zarówno na
globie księżycowym, jak i ziemskim.

Przed nami równa piaszczysta pustynia. Jej czerwonawa barwa przechodzi w

pobliżu biegunów w biel — to prawdopodobnie śniegowe lub lodowe czapy polarne.

Przeważa jednak "pustynia.

Przyjrzawszy się uważnie można zauważyć, że nie jest ona wszędzie jednakowa.

Gdzieniegdzie przecięta liniami, których sieć pokrywa całą tarczę planety. Linie się
przecinają, zbiegają, znów rozchodzą.

Znienacka jakieś żółte chmury piętrzą się nad bezfkresną równiną. Burza

piaskowa! Ale -taka, jakiej się nigdy nie uda zaobserwować na Ziemi: niezmierzoną

przestrzeń, nieomal całą planetę przesłaniają tumany pyłu.

Stopniowo żywioły przestają szaleć. I znowu zastygają w bezruchu zwały piasków

ciasno otaczające białe czapy polarne.

Gdybyśmy się zaś znaleźli na samej planecie, również by nas zdumiały 'niezwykłe

obrazy.

background image

Widok pustyni 'bez kresu, zachwyt budząca niebieska (może nawet czarna)

roślinność przypominająca nieco naszą florą wysokogórską. Dziwne niebo — bardzo

ciemne, powleczone jakąś fioletową mgiełką. Na nim poruszają się dwa księżyce, z

których jeden przegania drugi i biegnie tak szybko, że zachodzi na wschodzie, a

wschodzi na zachodzie 1 Klimat tej planety jest surowy. Zimno jak w ziemskiej
stratosferze, gdzie mało wody; powietrze jest tak rozrzedzone, że nie sposób nim

oddychać.

Taki jest Mars. Nie ma bodaj żadnej innej planety, która by powodowała tak

zaciekłe spory i budziła tyle nadziei na znalezienie życia we Wszechświecie.

Powodem tych sporów i nadziei jest atmosfera zawierająca tlen, czapy polarne,

które świadczą o istnieniu jakiejś wilgoci, zimny wprawdzie, lecz nie uniemożliwiający
w ogóle życia, klimat.

Cóż by tam mogło być oprócz roślin i, być może, najprostszych zwierząt?

— Marsjanie — mówili obrońcy rozumnego życia na tym nawet dość odległym

•krewniaku Ziemi.

— Wybaczcie — protestowali inni, także zresztą przekonani o istnieniu Marsjan. —

Na powierzchni nie zdołały ocaleć żywe istoty. Atmosfera Marsa jest zbyt

rozrzedzona, zbyt jest na nim zimno i nieprzytulnie, zbyt groźne meteoryty i

promieniowanie kosmiczne. Może Marsjanie ukryli się w głębi planety?

Pod powierzchnią powstały ich miasta. Przesiedlenie nastąpiło dawno i

potomkowie żyjących niegdyś na powierzchni Marsjan nigdy już nie ujrzą fioletowego

nieba i marsjańskich księżyców.

— Czy istnieją księżyce marsjańskie? Czy nie są to sztuczne urządzenia,

kosmiczne miasta przesiedlonych mieszkańców planety, która się już nie nadaje do

życia? — rzuca pytanie radziecka astrofizyk i radioastronom I. Szkłowski.

I odpowiada:

— Moim zdaniem taki Fobos i Dejmos to pomniki kultury Marsjan, która uległa

zagładzie.

Nie — sprzeciwiają się poszczególni pisarze-fantaści — śladów naszych

najbliższych sąsiadów należy szukać nie na satelitach, lecz na samej planecie. Być

może znajdziemy tam rów-

background image


nież rozwiązanie 'tajemnicy Atlantydy. Atlanci uratowali się przed katastrofą wylatując

w statkach kosmicznych na Marsa...

P

Ostateczne rozwiązanie zagadki przyniosą dopiero loty na

Marsa.

— Mały Mars zdołał utrtzymać cięższe gazy w swojej atmosferze — powiada chemik

radziecki Mikołaj Żyrow, autor książki o Atlantydzie. — Może Mars ma gazową,

kryptonowo-ksenonową otoczkę. Czy to intie uderzenia meteorytów spowodowały

zagadkowe wybuchy? Obserwowano je nieraz. Istnieją jednak także pewne inne

osobliwości tej planety — własności czap podbiegunowych, tajemnicza fioletowa

warstwa. Nie jest wykluczone, że przyczynę tych zjawisk stanowi niezwykła
atmosfera. Z Marsem sąsiaduje pas planefcoid groźny ze względu na niebezpie-
czeństwo meteorytów. Czy to nie sami Marsjanie stworzyli, taką ochronę przed

meteorytami i przed lodowatym chłodem Kosmosu? Żyjąc w warunkach innych niż

ziemskie potrzebują znacznie mniej tlenu. Rośliny, bodaj specjalnie wyhodowane,

mogłyby dawać tlen, który by się prawdopodobnie skupił iprzy samej powierzchni,
gdzie właśnie żyją Marsjanie, istoty niezwykłe z ziemskiego punktu Widzenia.

A może wskutek odmiennych warunków inaczej też się tam rozwijało życie. Może

życie na Ziemi wyprzedziło je o setki milionów lat.

Wysuwa się coraz to nowe hipotezy dotyczące budowy i dziejów Marsa, a także

życia na nim. Dopóki jednak MaTsa nie zaczniemy badać, tak jak teraz badamy

Księżyc, dopóty możemy tylko przypuszczać i... fantazjować.

Chcielibyśmy — rzecz jasna — spotkać w sąsiednim świecie nie tylko rośliny i

prymitywne raczej zwierzęta. Mimo to, jakkolwiek kusząca jest myśl o dawnych czy

dzisiejszych Marejanach, to jednak będziemy się musieli jej wyzbyć.

Spójrzmy na tę sąsiednią planetę okiem nie fanatysty, lecz uczonego, ściślej —

uczonych, mają oni bowiem różne poglądy, różne hipotezy co do natury
marsjańskiego świata.

Księżyc jest mały. W jego wnętrzu nie ma tak wysokich ciśnień jak w głębi Ziemi.

Materia nie nabrała tam takich właściwości elektrycznych, jakie ma plazma Ziemi.

Albo ona, albo metaliczne jądro mogą wytwarzać pole magnetyczne, jeśli oczywiście

background image


słuszna jest teoria, że pole magnetyczne powstało pod wpływem prądów w jądrze.

Dlatego tak interesujące i ważne jest stwierdzenie, czy Mars ma pole

magnetyczne. Mars i Ziemia są bardzo podobne. Ale glob maTs jańsiki jest

dwukrotnie mniejszy, a siła ciężkości na nim trzy raizy mniejsza. Tamtejsze ciśnienie

nie wystarcza do utworzenia plazmowego jądra.

Jeśli stacje automatyczne wykryją pole magnetyczne, to prawdopodobnie jądro

Marsa jest metaliczne. W takim razie metalliczne powinno być również jądro Ziemi.

Obie planety i powstały z tego samego materiału, toteż ich budowa wewnętrzna nie

może się wydatnie różnić.

Jeżeli pola magnetycznego nie ma, to nie metal, lecz kamień, przekształcony

przez wysokie ciśnienie w podobną do metalu substancję, w plazmę, stanowi
nadzienie Ziemi.

Na małym Marsie — przy niewielkim w porównaniu z Ziemią ciśnieniu w głębi — cała

materia zdążyła się przetopić, toteż planeta jest rozwarstwiona.

Utworzyła się gruba, lekka skorupa i niewielkie metalowe jądro.

Nastąpiło to, jak się zdaje, przed dwoma-trzema miliardami lat. Planeta już się

zdążyła uspokoić. Nie zdarzyły się na niej tak gwałtowne przekształcenia jak na Ziemi.

Może właśnie dlatego nie obserwowano dotychczas na Marsie wybuchów

wulkanów. Ale nie jest wykluczone, że 'kiedyś były na nim czynne wulkany.

Na biegunie południowym Ziemi znajduje się wypukłość — Antarktyda. Na

północnym — wgłębienie, basen mieszczący Morze Arktyczne. Pod tym względem

Mars podobny jest do Ziemi: na biegunie południowym także góry, na północnym zaś
— równina.

Istniały — być może — przyczyny, wskutek których Mars się rozwijał szybciej niż

Ziemia. Na Ziemi wciąż jeszcze rodzą się góry. Mars już utracił energię swojego

wnętrza, tam więc góry nie powstają. Te zaś, które się utworzyły, uległy zniszczeniu,

rzeźba ich się wygładziła. Dlatego też nie ma na nim gigantów przypominających
"ziemskie Himalaje i głębokich zapadlisk podobnych do wielkich rowów afrykańskich.

Mars stał się zagadką dla uczonych.

background image

Wysuwano wiele hipotez, by uzasadnić, dlaczego Mars jest właśnie taki:

wygładzony, bezwodny, przecięty długimi pasami r— “kanałami", a przy tym -bardzo

regularnego kształtu.

Oto jedna z nowszych hipotez. Nie można sądzić, że na Marsie nie ma i nigdy nie

było wody. Wodór znajdował się wszak już w mgławicy, wodór jest w ogóle wszędzie
we Wszechświecie. Ponadto, im dalej od Słońca, tym więcej na planetach związków

wodoru. Niewątpliwie znajdowały się te związki i na Marsie.

Jednym z nich jest woda. Woda pojawia się na każdej planecie, gdzie następuje

rozwarstwienie materii. Co prawda, może się ona ulotnić, jeśli planeta nie ma dość

siły, by ją utrzymać. Z wnętrza Marsa wypłynęły oceany. Jest tam jednak zimno, nawet

na równiku tak zimno, że cała otoczka wodna zamarzła.

Tu i ówdzie góry wznoszą się nad lodami. Ulegając zniszczeniu usiały

powierzchnię najdrobniejszymi odłamkami, pyłem, piaskiem. Nierówności się

wyrównały. Mars przekształcił się w piaszczystą, gdzieniegdzie pagórkowatą

pustynię.

Jednakże oceany nie zamarzły aż do dna. Ogrzewa je płynące z głębi planety

ciepło. Okrywa Je wraz z podwodnymi górami zwarta skorupa lodowa, grubsza pod

biegunami, cieńsza zaś na równiku. Nigdzie zresztą nie ma ona mniej niż pół kilometra

grubości.

Podobnie jak na wszystkich planetach działały wewnętrzne siły Marsa. Od czasu

do czasu zdarzały się wstrząsy. Wtedy lód pękał i przez szczeliny wylewała się woda.

Ciepła woda parowała, a w rozrzedzonej atmosferze marsjańskiej pojawiały się smugi
mgieł.

Wzdłuż pęknięć mróz łagodniał. Tani właśnie mogła się pojawiać roślinność, wraz

z nią zaś może nawet jakieś zwierzęta. Życie istnieje — być może — także w ciepłym

oceanie osłoniętym lodową pokrywą przed trzaskającymi mrozami.

Na powierzchni natomiast ciągną się wzdłuż szczelin linie życia proste jak kanały,

ponieważ szczeliny lodowe mają zazwyczaj regularne kształty.

Z Ziemi widać prawdopodobnie nie same szczeliny, lecz pasy roślinności wzdłuż

ich 'brzegów. Przez teleskop można wszak zobaczyć dopiero pas o szerokości nie

mniejszej niż dziesiątki kilometrów.

background image

Wilgoć zdołała prawdopodobnie jakoś przeniknąć na rozległe obszary “mórz" —

ciemnych plam na powierzchni Marsa, toteż latem pojawia się Łam roślinność.

Lodową pokrywę mogły 'również czasem przebijać meteoryty, których w ciągu

milionów lat spadło niemało, w pobliżu Marsa znajduje się bowiem pas planetoid.

Taki obraz kreślą astronomowie radzieccy, profesor A. Lebie- dinski i W.

Dawydow.

— Wyobraźmy sobie Ziemię na orbicie marsjańskiej — mówi Dawydow. -—

Oddaliwszy się od Słońca stałaby się ona planetą lodową, bliźniaczo podobną do

Marsa.

Dawydow przytacza interesujący fakt przemawiający za istnie* niem podlodowych

oceanów marsjańskich. Co nastąpi, gdy otwor rzą się szczeliny skorupy lodowej?
Powinna się z nich wydobywać paTa wodna, która się rychło rozproszy i zniknie.
Astronomowie ziemscy zaś zauważą wówczas pojawienie się przez krótki czas białej

smugi.

Czy ją rzeczywiście widziano? Tak, i to nieraz. Na razie powstrzymamy się od

wniosków ostatecznych. W jakim stopniu słuszna jest ta hipoteza, pokaże przyszłość.

Porównajmy dwie planety. Ziemię pierwotną, która się jeszcze nie rozszerzyła, bez

mórz i oceanów, tylko z lodowymi Czapami u biegunów. I Marsa współczesnego,

również bezwodnego, z plamami zagłębień — “mórz". Zdaniem zwolenników hipotezy

rozszerzającej się Ziemi te długie, ciągnące się przez obie półkule Marsa ,^morza"

przypominają bardzo obrzeża kontynentów ziemskich — owe szczeliny, gdzie zrodziły

się oceany.

Czy to aiby nie zalążki przyszłych oceanów marsjańskich? Czy Marsa nie czeka

przebycie tej drogi, którą przeszła Ziemia j— czy się on nie rozszerzy i nie stanie

większą planetą?

Morza rzeczywiście staną się tam morzami. Z głębin wydobędzie się uwięziona

woda, nastąpi ocieplenie klimatu, zmieni się atmosfera, rozwinie bogata roślinność.
Mars dopędzi ZiemięI W Układzie Słonecznym pojawi się jeszcze jedna, w pełni

nadająca się do życia planeta.

Takie, właśnie wnioski co do Marsa można poczynić opierając się na hipotezie

rozszerzającej się Ziemi. Nawiasem mówiąc, na samą myśl o. niej naprowadziło

jednego z autorów, geofizyka

background image


I. Kiriłłowa, właśnie porównanie tych dwóch sąsiednich planet. Ale na razie nie

wszystko stało się zupełnie jasne. Sprawa jest interesująca, tym bardziej jednak

wymaga sprawdzenia.

Spór o “kanały" ciągnie się już od stu lat z górą. Najpierw zrodziła się odważna

myśl, która zafrapowała wielu badaczy.

Kanały zbudowane przez istoty rozumne, niezwykłe urządzenia hydrotechniczne

nawadniające ubogą w wodę planetę — oto hipoteza, która ma równie zaipalonych

zwolenników jak zaciekłych wrogów.

— Kanały to linie życia na bezpłodnych pustyniach mansjań- skich. My jednak nie

widzimy kanałów, zbyt są (bowiem wąskie, aby je można było dostrzec przez

najsilniejszy nawet teleskop. Woda nasyca spragnioną glebę, ftoteż wzdłuż brzegów
kanałów w ślad za wodą posuwają się od biegunów ku TÓwndkowi [rośliny. Pełzną
one wiosną od czap polarnych w stronę równika na setki i tysiące kilometrów,

opasując całą planetę ja/kłby sliecią arterii. Widzimy właśnie tę sieć — szeroki pas

budzącej srię do życia pustyni. Za tym zwycięskim pochodem wilgoci kryje się

rozumna wola (mieszkańców starożytnej planety. Plamy na skrzyżowaniach kanałów,
węzły systemu wodonośnego to zapewne marsjańskie miasta — sądzili niektórzy

astronomowie.

— Wasze kanały są zwykłym złudzeniem optycznym. Jeśli się dobrze przyjrzycie,

to żadnych kanałów nie widać, gdyż rozpadają się one na odrębne plamy i jedynie z

dala .zlewają się w jedną linię. O Marsjanach, o sztucznym nawadnianiu nie może

ibyć nawet mowy. Jakież powinny być pompy, które by zdołały pędzić masy wody
przez oałą planetęl To prawdopodobnie jakieś “defekty" — szczeliny, uskoki. Marsjanie

nie istnieją — mówili oponenci.

— Przypuśćmy — kontynuowali przeciwnicy “roślinnych" kanałów — że nawet tak

jest. Ale dlaczego woda by miała ciec od biegunów koniecznie wzdłuż linii prostych?

Dlaczego nigdzie nie błyśnie zwierciadło wody? Przecież te kanały mają dziesiątki ki-
lometrów szerokości I Czy starczy wilgoci, aby nią zasycić całą planetę, jeśli grubość

czap polarnych wynosi zaledwie centymetry, ogólna zaś długość kanałów przekracza

milion kilometrów?

W istocie jednak czapy polarne mogą być znacznie grubsze. To również lód

przemieszany z okruchami skał i ©okrywający głów

background image


ną skorupę lodową. Z Ziemii natomiast widzimy tylko warstwę kryształków szronu

osiadającego tam zimą. Wiosną d latem taje cienka powłoka zewnętrzna, ale i tego

starczy, by się pojawiło sporo wody. Starczy jej dla całej planety.

A może kanały to szczeliny w granitowej skorupie Marsa — planety, która się

rozszerza, podobnie jak Ziemia? Piasek powstał wskutek niszczenia i wietrzenia
granitów. ,/Morza" marsjańskie to depresje. Ucichną wokół Marsa namiętności, kiedy

automatyczne stacje międzyplanetarne posuną naprzód rozpoznanie tej zagadkowej

planety.

Jej atmosfera, kanały, różne inne problemy, które interesują uczonych, 'przestaną

być dziedziną przypuszczeń i domysłów. Już sporządzono jej pierwsze portrety

fotograficzne. Dokonały tego amerykańskie sondy automatyczne serii “Mariner".
Okazało się, że powierzchnia Marsa bardzo podobna jest do księżycowej.

Prawdopodobnie Mars również doznał bombardowania przez meteoryty.

— Zdjęcia Marsa zwróciły nas ku Księżycowi — powiadają astronomowie. —

Zbadawszy Księżyc będziemy się mógł wiele dowiedzieć o Marsie. Prawdopodobnie

powinno tam być co najmniej dziesięć tysięcy kraterówI Kanały? Tego zdjęcia jeszcze
nie wyjaśniły. Atmosfera zaś składa się przypuszczalnie jednak z dwutlenku węgla.

Jeśli dane przekazane przez “Marinery" są ścisłe...

Co dalej? Dalej będzie się kontynuować zdjęcia Marsa i nie jest wykluczone, że na

(powierzchnię planety zostanie wysłane automatyczne laboratorium. Początkowo

bezludne statki-sateli- ty będą krążyć wokół czerwonego światła.

A potem 'przyjdzie czas, kiedy po zbadanej przez automaty trasie podążą na

Marsa statki załogowe. Stwierdzimy, czym są satelity Marsa — tworami Marsjan (tej

ewentualności nie należy z góry odrzucać!) czy obiektami naturalnymi.

Podobnie jak Księżyc — i to prawdopodobnie w niezbyt już odległej przyszłości —

Mars podejmować będzie gości z Ziemi.

Będą oni musieli Zlustrować całą planetę: odwiedzić “morza" (gdzie może znajdą

wodę), przespacerować się wzdłuż “kanałów" (także chyba nie wypełnionych

szemrzącą wodą), spojrzeć na -polarne czapy (lód, szron, śnieg, dwutlenek węgla?).

background image

Na Marsie potrzebne będą inne urządzenia techniczne niż na Księżycu,- jest on

bowiem znacznie równiejszy i ma nawet atmosferę.

Nie będzie się można obejść bez maski tlenowej i skafandra chroniącego przed

zimnem. Wszędołaz umożliwi podróż po marsjańskich równinach. A w “powietrzu"

będą mogły latać nad powierzchnią Marsa samoloty; areonauci (“Ares" — Mars)
wezmą — być może —ze sobą mały samolocik odrzutowy.

Kiedy areologowie dokonają rozpoznania, kiedy skompletują marsjańskie zielniki i

próbki marsjańskich skał, przyjdzie kolej na następny krok. Powstaną pierwsze

osiedla maisjańskie.

Oto jeden z projektów.

Kopuła z przezroczystej folii plastykowej o brzegu nieco zanurzonym w

marsjańską glebę. Pod kopułą, niby w pęcherzyku powietrza — dom, zwyczajny
ziemski dom z metalu i tworzyw sztucznych.

Tam też warsztaty, różne urządzenia pomocnicze, a nawet... ferma hodowlana.

Nietrudno zrozumieć autora projektu: chciał, by się na obcym Marsie ludzie czuli jak

na ojczystej Ziemi. Dlatego na otoczonym kopułą, zamkniętym fragmencie stworzył
sztucznie zwyczajny światek ż odpowiednim powietrzem, zielenią, a może nawet

śpiewem ptaków... •

Wszystko się jednak pod kopułą nie zmieści. W pobliżu lotnisko, garaż

wszędołazów, zwierciadła potężnej elektrowni słonecznej, zautomatyzowany zakład

wydobywający z gleby wodę i tlen. Tuż obok pola, gdzie się wprost pod marsjańskńm

niebem uprawia rośliny wyhodowane specjalnie przez botaników. Stworzyli oni
wytrzymałe odmiany marsjaóskie, które — nawiasem mówiąc — przyjęły się też w

górach i na pustyniach ziemskich. Tam także będzie z nich pożytek.

Skąpe są promienie Słońca, toteż ciepło bywa na Marsie tylko w samo południe.

Do ogrzewania domów służą więc akumulatory cieplne — łatwo topłiwe substancje,

które rozpuszczając się wchłaniają ciepło promieni słonecznych, ostygając zaś oddają
to ciepło. Nocą ani pod kopułą, ani w żadnym pomieszczeniu nie trzeba się trząść z

zimna.

Projekt ten powstał, zanim jeszcze “Mariner" przekazał telewizyjne zdjęcia Marsa.

Przypuszczano, ze zdobywcy Marsa nie

background image


będą się musieli zagrzebywać w głębi, (jak to czynić powinna zdobywcy Księżyca.

Mars ma pancerz 'atmosferyczny- toteż niebezpieczeństwo meteorytów mie jest tam

znów tak wielkie. Dlatego przewidywano, że domy będzie można stawiać na

powierzchni, pod otwartym niebem.

Obfitość kraterów nasuwa jednak pewne wątpliwości. Czy mimo wszystko nie

tfzeba będzie pójść za przykładem przyszłych kolonizatorów Księżyca i osiedlać się

pod powierzchnią planety?

Myślano też, że jeśli się przyjmą rośliny albo uda się, otrzymawszy wodę,

zbudować jej zbiorniki i umieścić w nich wodorosty, to marsjańska atmosfera będzie

nasycona tlenem. Mieszaninę azotu i dwutlenku węgla zastąpi niemal ziemska

mieszanina tlenowo- - azotowa.

A wówczas precz z maską tlenową! Precz z kopułą nad domami marsjańskich

osiedleńców! Mars przekształci się w wygodną planetę, na której będzie można żyć...

background image

Posłuchajmy, jak ciekawie opowiada chemik radziecki, laureat Nagrody Nobla, N.

Siemionow: — Obliczenie wykazuje, że jeśliby na Marsie wybudować ty- . le elektrowni

termojądrowych, by produkowały dziesięć tysięcy razy więcej energii niż na Ziemi, i

zużyć tę energię do elektrolizy wody, to niezbędną ilość tlenu dałoby się nagromadzić

w ciągu kilku dziesiątków lat. Nie wiem, czy się na coś ludzkości przyda opanowanie
Marsa, lecz przytaczam ten przykład jedynie po to, byście pojęli, jak wspaniałe cele

może sobie stawiać człowiek dysponujący niewyczerpanymi źródłami energii.

Projekt sam autor określił jako “fantastyczny". W naszych jednak czasach tego

rodzaju fantazja ma oparcie w możliwościach technicznych, których granic nie można

wyznaczyć z góry. Należałoby może wspomnieć, że jednym z bogactw

Wszechświata, które powinniśmy opanować, jest kolosalna energia Słońca. Czy wo-
bec tego pozaatmosferyczna helioenergetyka nie pomoże w przekształceniu natury
Marsa?

Ludzie zabiorą się do przekształcenia sąsiedniego świata, jeśli oczywiście sądzona

jest kiedykolwiek realizacja tak zuchwałych planów. Ale zanim się jeszcze za... (mało

brakowało, a z przyzwyczajenia bym napisał: “...zielenią")... niebieszczą marsjańskie
pustynie, areologowie zajmą się najpilniejszymi sprawami. Można już dziś wyznaczyć

zadania zupełnie realne dla kosmonautów, których statki wylądują na Marsie.

Muszą oni szczegółowo skorygować mapy, uczynić widocznym to, co niewidoczne

— ustalić, gdzie i jakie kryją się złoża w skorupie i w głębokim wnętrzu planety. Powinni

się zorientować w jej historii od narodzin aż po dzień dzisiejszy, zbadać jej wnętrze.

Może oczekują ich niespodziewane znaleziska — nie znane nam minerały, z tych

samych bowiem cegiełek-pierwiastków przyro da potrafi wznosić rozmaite budowle.

Zresztą na razie nie należy zbytnio fantazjować. Nawet nie.iznajdując nic nowego w

głębi Marsa, zetkniemy się jednak z nowościami.

Poznamy jak gdyby uproszczony model Ziemi — prawdopodobnie równiejszy,

suchszy, bezchmurny i spokojniejszy. Mars stanowić będzie planetarne laboratorium
uczonych ziemskich. To jednak nie wszystko. Ći chociażby, co zamieszkają na są

background image


siedniej planecie, -potrzebować będą nie tylko tlenu, żywności i wody. Przydadzą się

też surowce — chemiczne i mineralne. Nie sposób wozić je długą na dziesiątki

milionów kilometrów drogą przez Kos-mos 1- To przecież nie Księżyc, do którego w

porównaniu z Marcem tylko ręką sięgnąć.

Osiedla marsjańskie powinny być w pełni samowystarczalnymi filiami Ziemi. O to

zatroszczą się nie tylko biologowie, lecz także badacze wnętrza. m

Co znajdą, dziś jeszcze trudno powiedzieć. Jeśli są tam oceany pokryte grubą

warstwą lodów, to trudno się będzie dobrać do calizny. Czy nie trzeba będzie wozić

urządzeń do wiercenia nie tylko Skały, lecz skorupy lodowej, a także batyskafów?

Zresztą wierzchołki gór gdzieniegdzie wznoszą się wad -powierzchnią. Tam

rozpoczną się włalśnie prace nad opanowaniem wnętrza.

Jeżeli planeta zbudowana jest inaczej, areologowie łatwiej się dostaną na

potrzebną głębokość. Promienie generatorów kwantowych, pęki fal ultradźwiękowych

i elektromagnetycznych, wybuchy kierowane pomogą im przeniknąć do skarbnicy

wnętrza.

Być może Marsowi przypadnie także inna r-oła niż laboratorium geofizycznego i

pomocy poglądowej dla geologów.

W jego pobliżu (oczywiście w skali kosmicznej) znajduje się pas pjanetoid,

drobniuitkach planetek. Ile mają lat, skąd się wzięły te głazy kosmiczne?

Dopóki podróżują w Kosmosie, dopóty promieniowanie może przekształcać ich

powierzchnię. Z jednych pierwiastków powstają wówczas inne.

Zegar atomowy pozwolił określić wiek Ziemi. Kosmiczny zegar pozwoli stwierdzić,

ile lat mają meteory — im więcej powstało na ach powierzchni pierwiastków

zrodzonych w Kosmosie, tym są starsze.

Materia meteorów ma tyle jat, file Ziemia i wszystkie pozostałe satelity Słońca. To

można było odczytać z atomowego zegara geologicznego.

Nie śpieszmy się jednak z wnioskami. Wanstwa, w której zachodzą przemiany

jądrowe — wypalona przez Kosmos otoczka —•

background image


jest ctfeanlka i na Księżycu nie przekracza dwóch-trzech metrów. Czymże są dwa-trzy

metry w porównaniu z promieniem srebrnego globu? Istną błahostką! Promieniowanie

kosmiczne nie przenika też na wskroś przez duże okruchy meteoryczne.

A przez drobne? To inna sprawa. Drobny okruch byłby od dnia swych narodzin

napiętnowany do głębi, w całości, przemianami jądrowymi. Obfitość izotopów wskaże,
że mamy do czynienia z kamyczkiem, który się prawdopodobnie pojawił w czasie

wskazanym przez zegar atomowy. Ile upłynęło czasu? Półtora miliarda lat, a nie

cztery i pół. Jaki z tego wniosek? Meteory, drobne okruchy, powstały później niż

protoiplanety. Ich ojczyzną była dorosła planeta, 'która ongiś sąsiadowała z Jowiszem

i Marsem.

Jest też tiińne przypuszczenie.' irfię planeta, lecz planeitoidy dały początek

kamieniom padającym z nieba. Rozdrabniały się one przy wzajemnych zderzeniach/
Wiele milionów ton okruchów 'leciało z pasa planetoid w kierunku Ziemi. .

Niezliczone tysiące brył roją się w pobliżu orbity Marsa. Toteż z marsjańskich

kosmodromów polecą ku nim statki międzyplanetarne.

Ciołkowski marzył o tym, by nie marnował się kosmiczny materiał budowlany. Z

planetoidalnego surowca można wydobywać metale, z metali (i bardzo wytrzymałego

szkliwa) budować stacje pozaziemskie, siedziby ludzkie, które zaczną podróżować

wokół Słońca.

Właśnie w takich siedzibach zamienionych w międzygwiezdne statki — jak sądził —

ludzie wyruszą ku innym gwiaizdom, kiedy zacznie gasnąć Słońce.

Ale nie zapuszczając się nawet w tak otchłanną przyszłość powinniśmy pamiętać ó

płaińetóidach.* Geologowie kosmiczni dokonają ciekawych obserwacji jóyć może na

okruchach dużej planety, która się kiedyś róz^śdłś.

Co do rodowodu małych planetek snuto przypuszczenia i domysły na długo przed

pierwszymi wycieczkami do owej “cudownej krainy", jak zwał pas pGanetoid

Ciołkowski. “Cudownej", gdyż ciążenie jest tam znikome.

Na Ziemi, aby unieść się w gói-ę,' trzeba walczyć ż siłą ciążenia. Na niektórych

planetoidaich natomiast należałoby przestrzegać

background image


przed nieostrożnymi skokami, które by sią mogły stać startem w przestrzeń

międzyplanetarną.

Nie będzie to jednak nieprzezwyciężalną przeszkodą dla kosmonauto

w-geologów, dla nich bowiem niezwykle ważne jest bliskie poznanie kamieni

kosmicznych.

Transport na planetoidach nie powinien nikogo niepokoić. Żaden wszędoł&ż nie

pokona bezdroży malutkich planetek. A najmniejsze z nich łatwo obejść pieszo

obwiązawszy się uprzednio liną.

Przyznam jednak,- iż niebezpieczeństwo nie polega jedynie na tym, że się można

oderwać i rra wielki ulecieć w otchłań. Niebezpieczna jest droga w pasie płanetoid i dla

samego statku, który powinien wszak wejść w gąszcz pędzących z ogromnymi
prędkościami odłamków. Może się uda wytworzyć bardzo wytrzymały ■ pancerz
ochronny albo unicestwiać je, spopielać jakimiś niszczącymi promieniami?

Zarówno planetoddy, jak i satelity planet, a także same planety — to w przyszłości

bazy kosmicznego przemysłu chemicznego.

Zdaniem specjalistów amerykańskich na planetoidach mogą występować

przebogate złoża, rzadkich, i poszukiwanych metali. Na przykład na jednej z
nich.znajdują się, według wstępnych obliczeń, platynowce ogólnej wartości

pięćdziesięciu trylionów dolarów! A przecież ta planetoida jest tylko jedną z wielu

sobie podobnych.

Opanowanie przestrzeni okołosłonecznej to zadanie, które ludzkość realizować

będzie już może pod koniec naszego stulecia, na pewno zaś w wieku XXI.

Olbrzymie planety są dla ludzi niedostępne. Panuje tam trująca atmosfera'

amoniakalne-wod orowo -metanowa, niesamowite zimno, potworne ciśnienie na

powierzchni, siła ciążenia znacznie większa niż na Ziemi. Pole magnetyczne jest o

wiele silniejsze od ziemskiego, osłona z pasów "radiacyjnych takich jak ziemskie. Te

okazy będzie można tylko obserwować z śaitel itów.

Nie jest wykluczóne, że przez warstwę węglowodorowej atmosfery uda się opuścić

automaityczne stacje obserwacyjne na powierzchnię Jowisza, Saturna; Uraiia i

Neptuna.

background image

Poznaliśmy już wiele projektów tankietek księżycowych, luno- mobili i innych

technicznych koncepcji środków transportu dila dalekich światów. Zaprezentuję tutaj

jeszcze jednego ich przedstawiciela, niepodobnego zgoła do pozostałych. Mówi o tym

chemik S. Frenkiel nie zajmując się sprawami inżynierii, lecz raczej chemii.

Nie dziwmy się, to nie przejęzyczenie: roibot “chemiczny" ma sztuczne, wykonane

ze specjalnych tworzyw sztucznych mięśnie, które się 'kurczą, gdy dostają się do nich

zasady i kwasy. Owe mięśnie stanowią napęd cybernetycznego gąsienicowego

rObota- -wszędołaza. Poruszają jego fotok om orkowym i oczami, pozwalają się

zginać korpusowa przypominającemu skafander głębinowy, rękom zaś — chwytać

próbki skał. Robot wyposażony jest też w przyrządy, które niewidzialnymi promieniami

baldają wierzchnie warstwy oiała niebieskiego, którego trująca aitmosfena unie-
możliwia lądowanie człowiekowi.

Z czasem nastąpi rozstrzygnięcie niejednej tajemnicy wielkich planet. Czym jest

wielka czerwona plama, którą widać na Jowiszu? Co jeszcze występuje w atmosferze

olbrzymów? Czy są tam wszechobecne mikroby? Czy to prawda, że

skalnoHmetaliczne jądro pokryte jest potężnym, liczącym może tysiące kilometrów,
pancerzem lodu? Czy wewnątrz pod prasą ogromnych ciśnień znajduje się hel i

wodór?

Czy może na planetaidi-olbrzymach istnieją oceany amoniaku lub wody? I kto wie,

czy nie przebywają tam zupełnie inne od ziemskich istoty żywe — jak przypuszcza

astronom i pianetoiog amerykański C. Sagan.

Dawno już zauważono, że Jowisz wysyła silne sygnały radiowe. W ciągu jednej tylko
sekundy emituje cm w przesitrzeń energię większą niż przy najsilniejszych

wyładowaniach burzowych. Jest to świadectwem jakichś gwałtownych procesów

przebiegających na tej olbrzymiej (planecie. Czy aby nie wybuchają tam wulkany?

Niemal na pewno tak!

Czyż nie narzuca się więc ciekawy wniosek: jeśli na planetach innego typu występuje
nadmiar węglowodorów, jeśli stanowią one podłoże przyszłego życia, to chyba 'kiedyś

ono tam powstanie? Myśl — zdawać by się mogło — nader śniała, ale w (bioche-

micznym laboratorium natury już talk bywało!

background image

Bakterie | teraz może żyją na Jowiszu. Młoda Ziemia też miała w młodości

atmosferę amoniakalno-metanową.

Wszystkie planety same zrodziły swoje atmosfery z gazów i par wydobywających

się z ich wnętrza. Same też stworzyły góry i szczeliny, wszystkie bowiem zaburzenia,

ruchy i wstrząsy wewnętrznie roztopionej magmy przekształcały również skorupę.

Nie wszędzie jednak ite same przyczyny wywołały identyczne skutki. Słońce

słabiej grzeje Marsa niż Ziemię, Wenus na-' tomiast była naszym prawdziwym

bliźniakiem. Jest ona wszak zaledwie nieco mniejsza od Ziemi. Toteż stanowi dla

geofizyków szczególnie powabny cel przyszłych podróży kosmicznych.

Jednakże zarówno loty automatycznych stacji międzyplanetarnych, jak i

poprzednie nasze wiadomości mało jakoś mówią o podobieństwie. Raczej przeciwnie.

Tam, za gęstym welonem chmur, pod znacznie obfiitszymi promieniami Słońca,

kryje się coś zgoła odmiennego od naszego ziemskiego świata. Z zewnątrz zimne,

zwarte chmury dwutlenku węgla. Pod tnimi powierzchnia planety rozgrzana do

przeszło czterystu stopni. Wenus prawdopodobnie nie ma też pola magnetycznego.

Cóż wlięc może być na tej gorącej planecie? Kapiący ocean (czegoś, co by nie

wyparowało w takim skwarze) czy lawa wyrzucana przez liczne wulkany wraz z

dwutlenkiem węgla?

Są to na razie pytania bez odpowiedzi.

Do sporów, jakie się toczą wokół Wenus, dorzucono jeszcze zbyt mało faktów.

Toteż geologowie niie biorą się na razie do wyrokowania, co będą mogli znaleźć na tej

istotnie zagadkowej planecie. Albo zwartą powierzchnię oceanu, albo jednostajną
pustynię, albo też coś podobnego do młodocianej Ziemi (to zresztą jest najmniej

prawdopodobne).

Poszukując wulkanów na Księżycu i Wenus planetolodzy zwracają się ku

wulkanom ziemskim. Wulkany to ognista lawa, to gazy. Czy więc nie zdradzą czegoś

widma innych planet, jeśli porównamy je z ziemskimi?

Wobec tego astronom N. Kozyriew wyrusza na'Kamczatkę i na spektrogramach

notuje, jak działają ziejące ogniem góry. Potem

background image


porównuje te SpektrOgramy z Widmami Wenus i (krateru .księżycowego, nad którym

udało się zaobserwować wydobywające się gazy. Czy są podobne, czy nie? Coś .się

tam podobnego znalazło, przyczyną zaś są wulkaniczne dymy i gazy.

Czy nie ma wulkanów na WenUs?.Możliwe, że są.

Rozmyślnie sprzeniewierzyłem się tradycji i' nie fantazjuję

tym, co tam ludzie zobaczą. Poprzestaję na jednym. Dolatując do planety

zobaczylibyśmy olbrzymi; gigantyczny glob, wielokrotnie większy niż Księżyc na

ziemskim niebie i nieporównanie od niego jaśniejszy.

Wenus jest doprawdy planetą zagadek. Na

:

podstawie skąpych

sprzecznych nieraz danych niepodobna sobie na razie wytworzyć jednolitego,

harmonijnego obrazu. Nie można wyjaśnić nawet tych faktów, które stwierdzono
całkiem niedawno.

Dlaczego na przykład w zimnej -zewnętrznej warstwie chmur ukazała się nagle

jakaś jeszcze zimniejsza plama? Dlaczego cała powierzchnia ma prawdopodobnie

jednakową temperaturę,, chociaż nocą zacieniona strona powinna się przecież

ochładzać? Wenus prawdopodobnie obraca się Ibardzo powoli i może nawet
zwrócona jest ku Słońcu stale jedną stroną, a więc panuje tam wieczny dzień i

wieczna noc. Nie jesteśmy jeszcze przekonani, że tak jest.

Trudno cokolwiek powiedzieć o życiu na Wenus. Przypuśćmy jednak, że go nie ma.

Cóż by się więc stało, gdyby w losy planety wtrącił się człowiek?

Rośliny prawdopodobnie przyśpieszyłyby ożywienie- zarówno Marsa, jak i drugiej

sąsiadki Ziemi - Wenus. |

Co przerabia dwutlenek węgla na tlen? Rośliny. Które z nich mogą dostarczyć tyle

ożywczego gazu, by można nim było nasycić atmosferę całej planety? Wodorosty i

tylko wodorosty.

— A więc rzućmy je w zewnętrzne warstwy gazowej, otoczka' Wenus — proponuje

C. Sagan (spotkaliśmy Siię z nim, kiiedy była mowa o Jowiszu).

Zacznie pracować wytwórnia tlenu, gdyż wódoirosty rozmnażają się

niewiarygodnie szybko^ Zmieni się klimat/stanie się chłodniej. Wówczas już i inne

nasze rośliny zdołają'wyżyć na Wenus, za nimi zaś ruszą tam, być rnoie^ ziemskie

zwierzęta i człowiek. Ludzie ziemscy opanują daleka swiM' ■

background image

To wszystko wygląda nader .zachęcająco, byleby tylko była na Wenus para

wodna. A czy ona tam jest, na razie nie wiadomo- Drobna wątpliwość staje na

przeszkodzie wspaniałym planom podboju planety...

— Przepraszam —• sprzeciwia sj,ę biolog radziecki profesor A. Niczyporowicz —

samym tylko dwutlenkiem węgla roślin się nie nasyci! Wodorosty,. jakikolwiek są-
nawet niewybredne, potrzebują azotu, fosforu, siarki, innymi słowy — soli

(mineralnych. A czy one są na Wenus, to jeszcze,pykanie...

Przypuśćmy jednak, że mimo wszystko przyjmą się tam wysłannicy Ziemi. Czy

zdołają oczyścić całą atmosferę, czy stanie się ona odpowiednia dla innych roślin, dla:

zwierząt, dla człowieka? Zaręczyć nie sposób. Długoterminowe prognozy kosmiczne

trzeba, jak widać, stawiać bardzo ostrożnie.

Dlaczego tak duże są różnice między bliźniaczkami — Wenus i Ziemią? Dlatego, że

znalazły się. one w różnych warunkach.

Wenus przypadły w udziale znacznie silpiejsze strumienie ciepła słonecznego,

znacznie silniejsze Wpływy samego Słońca!

Nawet Ziemia przebywa w atmosferze Słońca. Skrajnie rozrzedzona materia

słoneczna rozpośpiera; się poza orbitę Ziemi. Cóż wobec tego powiedzieć o Wenus?

Spróbujmy jednak porozmawiaj, z geologami opierając się na tym, co dzisiaj o niej

wiemy.

Po stronie słonecznej temperatura w pobliżu powierzchni przekracza czterysta

stopni. Czy tylko Słońce jest tego przyczyną? Według wszelkiego

prawdopodobieństwa —nie.

Rysiye się w wyobraźni krajobraz wulkaniczny, gdzie zieją żarem jeziora lawy i

kipią gejzery, gdzie huraganowe wichry roznoszą po całej planecie popiół i lapille,

bomby wulkaniczne i błoto, gdzie “powietrze" przesycane jest dwutlenkiem węgla.

Podobnie działo się na Ziemi, kiedy-się zaczęła tworzyć skorupa. Może się tam

skupiło dużo pierwiastków promieniotwórczych, i to nawet takich, które u nas sdę
rozpadły, nie wyżyły. Czy to nie one powodują dostrzeżone przez astronomów

wybuchy, podobne do jądrowych? Skoro talk, to we wnętrzu planety mogą się

znajdować bogate złoża pierwiastków promieniotwórczych.

Warunki życia oczywiście nieodpowiednie. Jednakże... “jeśli nawet na Wenus

spotkamy, żywe (istoty, to żyć one będą kosztem

background image


energii otrzymywanej ze środowiska: cieplnej, rozpadu promieniotwórczego... Toteż,

być może, zobaczymy tam formy życia zbliżone do tych, które zapoczątkowały je na

Ziemi" — kończy swoje opowiadanie o Wenus geolog radziecki J. Reszetow.

Znajduje się tam zatem naturalny magazyn rzadkich rud? Załóżmy, że to

przypuszczenie się sprawdziło. Załóżmy, że Ziemianie zaczną odczuwać brak bardzo
ciężkich pierwiastków, które trzeba wytworzyć sztucznie. Wtedy za pomocą zdalnie

sterowanych robotów zaczną może eksploatować .te surowce.

Malutki Merkury to także planeta ziemskiej grupy. Krąży tak blisko Słońca, że

naWet obserwować go bardzo trudno — ginie w jasnych promieniach Słońca.

Dla geologa kosmicznego Merkury (to jedna z na jbardziej (interesujących plamet.

Oto geolog w ogniotrwałym skafandrze stanął na powierzchni tego nieznanego
świata. Co może tam zobaczyć, znaleźć?

Na niebie Merkurego lśni jakby dziesięć 'połączonych ze sobą słońc — tak jasno

świeci słoneczna tarcza, która wydaje się dwu-trzykrotnie większa niż z Ziemi. Bez

okularów ochronnych nie można się obejść, gdyż grozi to oślepnięciem. Silnie

rozrzedzona atmosfera nie jest zbyt przejrzysta, a na dobitek wiele w niej pyłu,
nieboskłon jest więc dziwnie -brązowy lulb żółty.

Kosmonaucie na pewno przypomni się Księżyc, jakkolwiek podobieństwo jest tylko

względne: to także górzysta kraina, lecz gór znacznie więcej. W przeciwieństwie do

Księżyca planeta jest żywa — raz po raz dają to soblie znać wulkany, szaleją burze

unoszące pył, popiół i piasek, padają kamienie i całe głazy. Obrót Merkurego dokoła

osi trwa około 59 dni, co stanowi dwie -trzecie czasu Obiegu wokół Słońca. W dzień
'powierzchnia planety nagrzewa się do 400°, w nocy natomiast temperatura spada do

—200°.

Poniechajmy jednak wrażeń czysto zewnętrznych i zwróćmy się ku wnętrzu

Merkurego. Oczekiwania nie będą daremne.

Dwukrotnie więcej żelaza mii u nas, dwukrotnie więcej złota, platyny oraz innych

rzadkich i wartościowych pierwiastków. Bogato reprezentowana jest też grupa

promieniotwórcza. Ponadto

background image


zaś wszystkie złoża Merkurego nie są ukryte pod powłoką oceanów lub warstwą skał

osadowych. Wystarczy tylko dostać sią na najbliższą Słońca planetę i zbudować tam

kopalnie...

Podróżując teraz po planetach Układu Słonecznego musimy często używać słów:

“widocznie", “prawdopodobnie", “być może"... Jeszcze pod różnymi względami
“wątpliwe" są nasze rozważania i o pianetach-olbrzymich, i o planetach grupy

ziemskiej, i nawet o Księżycu. Dopiero kosmonautyka zdoła rozstrzygnąć wszystkie

spory, położy kres dyskusjom.

Jeśli wnioski, jakie czynimy odnośnie sąsiednich planet, nie znajdą potwierdzenia,

jeśli w istocie nie są one podobne do "Ziemi, jeśli na przykład n!ie ma wulkanów i gór

na Wenus, znaczy to, że nasze teorie są błędne, że trzeba do nich wprowadzić po-
prawki, że także na dzieje Ziemi należy spojrzeć inaczej.

Bez wątpienia nastaną czasy, kiedy zdalnie sterowane wszędo- łazy wyposażone

w najnowocześniejszy sprzęt geologiczny wyruszą na rozpoznanie Księżyca i planet,

kiedy na wszystkich tych ciałach niebieskich wylądują kosmonauci. A wśród nich

znajdą się przedstawiciele szczególnie ziemskiej specjalności — geologowie, którzy
wyprawią się w Kosmos, aby lepiej poznać swoją Ziemię.

background image


PODRÓŻ TRWA.,

Opowiedziałem na kartach tej książki o poszukiwaniach i marzeniach

interesujących ludzi, których pracy i męstwu zawdzięczamy odkrycie planety Ziemi.

Wachta ich trwa bezustannie.

Czasem wymiM wieloletnich trudów wyraża jeden wzór albo wykres. Czasem to,

co się wykonało, trzeba przekreślić i zaczynać wszystko od nowa. Geolodzy,

oceanolodzy, badacze głębin, kosmonauci, wszyscy oni uczestniczą w tej pracy.

Wachtę ziemską pełni się w górach i na oceanach, i pod biegunem północnym, i na

Antarktydzie. Ziemię odkrywa się z pokładu satelity załogowego fi przy iluminatorze

batyskafu. Ze wszystkim ma się do czynienia — z morzem, tajgą, zwałami lodu,

sztormami. Zdarza się i gorycz niepowodzeń, i radość z sukcesu — jeszcze jeden znak
na mapie geologicznej, jeszcze jeden niebywały krajobraz za oknem niebywałego
statku.

Głośno łomocze serce w czasie odliczania sekund do startu rakiety. Częściej

uderza na widok trału wyciągniętego na pokład z nieznanego dna. Co przyniósł tym

razem?

W skafandrze kosmicznym albo chroniącej od mrozu odzieży, w waciaku czy

kombinezonie, akwalungu, kostiumie lotniczym...

Jemu, bohaterowi naszej epoki, poddają się wysokości i głębie, szczyty gór i

podwodne zbocza, kratery wulkanów i podziemne rzeki.

On wypuszcza sztuczne satelity i automatyczne stacje międzyplanetarne, sam

staje się podróżnikiem pozaziemskim. Ogląda na ekranie telewizyjnym zakamarki
błękitnego kontynentu i bada je od powierzchni aż po samo dno.

W jego zbiorach znajdują się zdjęcia zrobione w Kosmosie i w największych

głębinach oceanicznych, zdjęcia z Księżyca i kamienie z niego przywiezione.

background image

Zbudowane przez niego wiertnie wkraczają w inorze, a świdry przenikają na

kilometry w głąb warstw skalnych wnętrza.

Człowiek atakuje Ziemię. Ale atak odbywa się nie tylko tam, gdzie geologowie

rozbili namioty, i nie tylko tam, skąd startują pojazdy kosmiczne i łodzie podwodne.

Atak na wnętrze trwa i za 'biurkiem, i przy elektronicznej maszynie liczącej.

Narzędziem nie jest jedynie młotek geologiczny, lecz także poradnik matematyczny d

suwak logarytmiczny. A wszystkim, rzecz oczywista, kieruje ludziki mózg, któremu

dorównać nie może najdoskonalsze nawet urządzenie elektroniczne.

To on z rudy nagromadzonych faktów wytapia metal wniosków, aby zbudować

gmach prawdy. On porównuje, odrzucając jedno, a uzupełniając i rozwijając oo

innego. Ku niemu płynie zewsząd strumień (informacji: z Kosmosu i geokosmosu, z
lecących gdzieś tam w przestrzeni rakiet i ze spuszczonych w odwiert przyrządów.

Jedynie z dawnego nawyku mówi się “geologia" mając na myśli naukę o Ziemi.

Wyraz ten, zwłaszcza w ostatnich czasach, niezwykle rozszerzył zakres swojego

znaczenia. To już nfie jedna nauka, lecz cały kompleks nauki Ileż ich jest? Ponad sto d

teoretycznych, i stosowanych. Nie sposób się nie zdumiewać, jak się rozrosło
“geologiczne" drzewo.

Obecnie geologia posługuje się różnymi metodami: i chemicznymi, i fizycznymi, i

biologicznymi, i geograficznymi, i astronomicznymi, i matematycznymi... Budowa

Ziemi jest skomplikowana, stąd więc taka złożoność. Niemniej jednak gałęzie jej

przeplatając się coraz 'bardziej zmierzają do zwartej całości — znowu do nauki o

Ziemd. Jedynej nauki I
Ona sformułuje najogólniejsze prawa rządzące życiem planety. Rozwikła się wiele

spraw dotychczas zawikłanych. Przyjdą nowe odkrycia. Wreszcie z “gałązki"

astrogeologii wyrośnie nauka o planetach — innych światach, jeszcze rozleglejsza niż

geologia.

Mówiąc o przyszłości należy koniecznie (pamiętać jeszcze o jednym —

0

samym

człowieku, który przekształca' swoją planetę.

— Ludzkość jako całość staje się potężnym czynnikiem geologicznym — mówił wybitny

geochemik i mineralog radziecki W. Wiernadski.

Niepodobna się z tym nie liczyć. Ntie można też pozwalać, aby ludzie niszczyli swój

dom — na przykład zanieczyszczali wodę

background image


i powietrze, zaśmiecali ziemię. A przecież tak się dzieje chociażby pizy przeróbce tych

użytecznych kopalin, (które się wydobywa z wnętrza Ziemi.

Ziemia jawi się nam jako zadziwiająco zgrany i podporządkowany określonym

prawom mechanizm planetarny. Jak gdyby ożywały zamierzchłe czasy... Bada się

drogę — od gazu d pyłu przez protoplanetę aż do współczesnego globu ziemskiego.
Drogę daje się przedłużyć, wyobrazić sobie, co oczekuje naszą planetę w przyszłości.

Można też, chociażby w ogólnych zarysach, powiedzieć, jak zbudowane jest to

ciało kosmiczne, przebywając w myśli tysiące kilometrów twardych skał, tysiące

metrów wody, setki kilometrów atmosfery. Wydostając się w okołoziemską przestrzeń

kosmiczną można zbadać związki między tym, co się dzieje w okolicach Ziemi, a jej

wnętrzem. Wdzierając się dalej w Kosmos można lepiej zrozumieć, w jaki sposób
życie Słońca oddziaływa na życie Ziemi.

Mimo pewnych luk kształtuje się więc w umyśle człowieka wyobrażenie o tym,

gdzie żyje, co go go otacza, jakie procesy i zjawiska zachodzą wokół, a więc i w

tajemniczym wnętrzu planety.

W stosunkowo prosty sposób zorientowaliśmy się w genealogii planety Ziemi i

zajrzeli w jej przyszłość, zbadali głębiny oceanów i lądów, wybrali się w przestrzeń

kosmiczną, zdobywając odpowiedź na niezliczone “jak" i “dlaczego".

Zdawałoby się, że jasne się dla nas stały pogmatwane związki różnych powiązań:

głębia — powierzchnia, wnętrze — Kosmos, geokosmos — Kosmos — Ziemia.

Wykryliśmy, na czym polegają podobieństwa i różnice między naszą planetą a jej

sąsiadami — Księżycem i innymi planetami, otwierając geologom drogę na inne
światy.

A więc cel osiągnięty? A więc Ziemia przestała być nieodkrytą planetą?

I tak, i nie. Raczej nie. To tylko nieznaczne przybliżenie, zaledwie kilka, choć nawet

ważnych kroków. Podobnie jak dawniej, nie rozwiązanych zagadek jest znacznie

więcej niż tajemnic pod siedmioma pieczęciami.

background image


It

Jeden ze starożytnych filozofów powiedział: “Wdem, że nic nie wiem". Jakkolwiek

poznaliśmy wiele, to jednak nieznanego jest

0 wiele więcej w otaczającym nas świecie.

A więc to pogoń za złudą, której nigdy uchwycić się nie da? Im lepiej poznajemy

naszą ojczystą planetę, tym bardziej skomplikowaną budowę nam Ukazuje.

W ostatnich latach spojrzano na nią iz Kosmosu, badano ją w Arktyce, na

Antarktydzie, w górach, we wszystkich morzach

1

oceanach, w pobliżu wulkanów i na pokrytym wodą dnie. Również fale

sejsmiczne — naturalne i sztuczne — nadal wytrwale badały glob ziemski. Świdry biły

rekordy głębokości. Przekroczenie granicy płaszcza stało się już zadaniem dnia
dzisiejszego.

A wyniki?

Okazało się, że to ciało kosmiczne wcale nie jest takie, jakim wyobrażano je sobie

choćby przed kilkunastu laty.

Najgorzej przedstawia się sprawa z jego wnętrzem — geologicznych satelitów na

razie nie ma, bardzo głębokie wiercenia chwilowo tylko projektuje się i oblicza, pojazd

podziemny —' w fantastycznych szkicach i powieściach (i w myślach inżynierów też!).

Geokosmos pozostaje w tyle za Kosmosem, aczkolwiek geologowie zrobili niemało.

W astronomii dokonała się rewolucja, gdyż służą jej rakiety, ku jej pożytkowi latają

satelity automatyczne i załogowe, sondy kosmiczne. Geologię też czeka rewolucja!

Po wszystkich naszych spotkaniach do takich oto wniosków dochodzimy w

ostatnich zdaniach książki. Niech zakończą ją słowa najwybitniejszego geologa

radzieckiego D. Szczerbakowa:

Pl§ geolodzy, czujemy się teraz jak przed startem w Kosmos. Ale nasze myśli nie

kierują się w przestworza niebios, lecz ku wnętrzu Ziemi. Ku wnętrzu nie mniej

zagadkowemu niż kosmiczne otchłanie... Powiada się, że geologom powiodło się w
tym stuleciu znacznie słabiej niż kosmonautyce. Jednakże przed geologią rysuje się

przyszłość równie fantastyczna jak loty kosmiczne. W tej przyszłości musicie być

pionierami. Przygotowujcie się do niej zdobywając wiedzę i doświadczenie

praktyczne...

Szczęśliwej drogi!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ściąga hydrologia i nauka o ziemi
Bogaczewicz,hydrologia i nauka o ziemi, Pomiary stanów wody i natężenia przepływu
Bogaczewicz,hydrologia i nauka o ziemi, Klasyfikacja modeli stosowanych w hydrologii
Bogaczewicz,hydrologia i nauka o ziemi, Przykłady metod pomiaru i obliczania przepływu
Bogaczewicz,hydrologia i nauka o ziemi, Metody obliczania przepływów ze zlewni niekontrolowanejx
zagadnienia Nauka o Ziemi
Bogaczewicz,hydrologia i nauka o ziemi, Metodyka obliczeń przepływów charakterystycznych
Geologia (rok II), GEOLOGIA, Podział geologii: dyscyplina wiedzy zajmująca się nauką o Ziemi
Bogaczewicz,hydrologia i nauka o ziemi, podział cieków
Nauka o Ziemi i Gleboznawstwo
Bogaczewicz,hydrologia i nauka o ziemi, elementy bilansu wodnego
Bogaczewicz,hydrologia i nauka o ziemi, Mały i duży obieg wody w przyrodzie
Bogaczewicz,hydrologia i nauka o ziemi, Przebieg stanów wody
PLANETY SIĘ BRONIĄ, NAUKA, WIEDZA
Planeta przejścia, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
Geologia Wyklady, UZ Geologia - wyklady, Geologia - nauka przyrodnicza zajmująca się badaniem ziemi
Przygotujmy się do inwazji na naszą planetę, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE

więcej podobnych podstron