ROZDZIAŁ 5
Nieważne, jaki wyraz przybrała moja twarz, ale jej wygląd wystarczył, by
przełamać gniew Pagiela. Zbladł i pośpieszył naprzód, padając na kolana.
- Wasza Wysokość, przepraszam. Nie powinienem był powiedzieć niczego...
- Nie, nie. - powiedziałam, kładąc na nim rękę, aby go powstrzymać - Nie
przepraszaj. Nie zrobiłeś niczego złego. - jego słowa jakby mnie ogłuszyły, powodując,
że wszystko wokół mnie poruszało się jakby w zwolnionym tempie. Miałam uczucie
jakbym poruszała się pod wodą.
Dorian posłał mi ostre spojrzenie. - Ty również.
- Jak możesz tak mówić? - zawołałam -Ta biedna dziewczyna była bita z mojego
powodu!
- Ale to nie ty jesteś temu winna, tylko oni. Chociaż... - wzruszył ramionami, coś
rozważając - ...kiedy tak o tym sobie myślę, to zauważam nadzwyczajne podobieństwo
między wami. To po prostu zwykła pomyłka.
- To mi wcale nie pomaga. - gderałam - Nawet trochę. To tylko oznacza, że
każda dziewczyna w naszych królestwach, mająca włosy takie jak moje, musi się
pilnować.
- Oni byli głupcami, by zrobić to, co zrobili. - zadeklarował Dorian - I to nie
tylko z powodu naruszenia granic mojej ziemi. Powinni dobrze wiedzieć, że nie
podróżowałabyś samotnie. Jeżeli którykolwiek z nich miał chociaż pół mózgu, powinien
bezzwłocznie wydedukować, że mieli niewłaściwą dziewczynę.
- A jednak to nadal nic nie zmienia. - westchnęłam i odwróciłam się do
zaniepokojonego Pagiela, nadal klęczącego przede mną - Wstań. - powiedziałam do
niego - Gdzie ona teraz jest? Powiedziałeś, że była z uzdrowicielem. W Krainie
Dębów?
Pagiel wstał - Tak, Wasza Wysokość.
- Powinnam pójść się z nią zobaczyć. - szepnęłam bardziej do siebie, niż do
kogoś innego.
Dorian zadrwił - Och, tak. To na pewno polepszy sytuację. Idź, przejedź się
między królestwami. Wystaw samą siebie na jeszcze większe ryzyko.
Mój gniew rozgorzał. - A może jeszcze oczekujesz że... - ugryzłam się w język,
powstrzymując resztę wściekłych protestów, ponieważ przypomniałam sobie, że
mieliśmy widownię. Przełykając z powrotem wszystkie rzeczy, które chciałam
powiedzieć Dorianowi, usiłowałam przybrać dla Pagiela najbardziej spokojny wyraz
twarzy, jaki tylko mogłam. - Bardzo mi przykro, z powodu tego, co sie stało Ansonii.
Nie mogę obiecać za to natychmiastowej zemsty, ale mogę ci obiecać, że to się nigdy
nie powtórzy.
Pagiel pokiwał głową, a jego twarz znów stała się dzika - Rozumiem. Ale jeżeli
kiedykolwiek zdecydujesz się wziąć odwet...
- Wtedy będziesz miał możliwość być jego częścią. - skończyłam, domyślając
się o co będzie pytał. Nie lubiłam zachęcać do zemsty, specjalnie kogoś tak młodego,
ale on z pewnością miał prawo do oburzenia - Damy ci znać, kiedy tak sie stanie.
Tymczasem wróć do Ansonii. Jeżeli czegokolwiek potrzebuje, nieważne czego, niech
tylko poprosi o to któregokolwiek ze sług Doriana, a oni postarają się o to. - Nie czułam
żadnych moralnych mdłości mówiąc w imieniu Doriana, zwłaszcza odkąd on również
częściowo rządził moimi poddanymi.
- Dziękuję, Wasza Wysokość. - Pagiel zerknął na Doriana - Wasze Wysokości.
Wierzę, że moja matka, hmm, już skontaktowała sie ze służącymi, by się upewnić, że z
Ansonią wszystko w porządku.
Och, bynajmniej w to nie wątpiłam. Uderzył we mnie mocno ból żalu, gdy
przypomniałam sobie moje ostatnie nieprzyjemne spotkanie z Ysabel. Częściowo
współczułam jej z powodu jej obaw o Pagiela, ale nie traktowałam jej jak zawsze, choć
zachowywała się w histeryczny i przesadny sposób. Cokolwiek robiła teraz, na pewno
nikt nie będzie mógł oskarżyć jej o przesadzoną reakcję. Życie jej córki było w
niesprawiedliwy sposób zagrożone.
Po usłyszeniu od nas kilku bardzo pojednawczych słów, Pagiel wraz z
towarzyszącą mu strażą, która przyszła wraz z nim, w końcu wyszli. Gdy znów byłam
tylko z Dorianem i Rolandem, starałam się rozchodzić moją frustrację. Zatrzymałam
się przy oknie pokoju, spoglądając na idyllicznie zielone ziemie poniżej. Kraina
Jarzębin wyglądała bardziej niż kiedykolwiek wcześniej jak kraina wróżek, kiedy
patrzyło się na nią z daleka. Nie zauważałam całego niebezpieczeństwa i zamieszania z
tej wysokości.
- Nie zadręczaj się, moja droga. - powiedział Dorian, śledząc moje kroki - Nie
ma niczego, co mogłabyś zrobić. Pytaniem jest za to, co będziesz robić teraz?
Spojrzałam na niego z niepokojem - Co będę robić? Nie mówiłeś poważnie o
byciu w stanie wojny, prawda? To znaczy... jestem już jakiś czas w stanie wojny, ale
nie ma chyba jakiejś drastycznej konieczności odwetu.
- Jest konieczność zrobienia czegoś drastycznego. - sprzeciwił się Dorian -
Naprawdę, chęć odwetu Pagiela nawiązuje do tego o czym dyskutowaliśmy. Zmuszają
nas do biegania i skradania się w cieniach. Czy naprawdę chcesz robić to do końca
twojej ciąży? Czy będziesz nadal to robić, gdy twoje dzieci się już urodzą?
Podniosłam ręce - Co jeszcze można zrobić? Czy proponujesz jakiś najazd na
krainę Maiwenn?
Dorian wyglądał na bardzo spokojnego, rozważając temat - To nie byłoby
nieuzasadnione. I to na pewno wysłałoby im wiadomość, że nie mogą sprawdzać naszej
cierpliwości. Przypuszczam, że nie przyszło ci do głowy, że być może zaatakowanie
młodej Ansonii mogło wcale nie było pomyłką z ich strony?
- Co sprawia, że tak myślisz? - cofnęłam się, by stanąć przed nim. Roland w ciszy
przyglądał się naszej wymianie zdań - Ona nie ma z tym nic wspólnego.
- Dokładnie. - powiedział Dorian - I każda następna zaatakowana dziewczyna
też nie będzie miała.
Ledwie mogłam uwierzyć w to co słyszałam - Twierdzisz, że oni celowo atakują
dziewczyny wyglądające tak jak ja? I to mimo, że wiedzą, że to pomyłka?
- Nie mówię, że na pewno tak robią. Ale to byłaby doskonała sztuczka, by
zwrócić moich-twoich-naszych ludzi przeciwko nam samym, jeżeli stwierdzą, że są
niesprawiedliwie obrani za cel.
- Wysłanie naszych ludzi na wojnę i tak postawiłoby większość z nich w
niebezpieczeństwie. - wskazałam. Pięć lat temu nigdy nie śniłabym o tym, że odbywam
takiego rodzaju dyskusję.
- Tak. - powiedział Dorian - Ale taki rodzaj niebezpieczeństwa jest dużo
łatwiejszy, by stawić mu czoła, kiedy inicjujesz je w wybranym przez siebie czasie, w
przeciwieństwie do wystawiania siebie na szykanowanie.
- Oni już raz poszli dla mnie na wojnę. Nie pozwolę by to się powtórzyło. -
powiedziałam stanowczo. Ubiegłego roku, syn byłej królowej Jarzębin, Leith, ubzdurał
sobie, że chce się stać ojcem spadkobiercy Króla Burz, czy się na to zgadzam czy nie.
Podczas ratowania mnie, Dorian wziął na siebie ukaranie Leitha, nadziewając księcia na
miecz. Katrice nie przyjęła zbyt dobrze tego do wiadomości, zaczynając wojnę między
nami, co w końcu doprowadziło mnie do przejęcia tego królestwa. Znienawidziłam
każdą minutę tej wojny. Niszczyło mnie poczucie winy na myśl o umierających dla mnie
żołnierzach, obojętnie jak wiele razy zostałam zapewniona, że moi ludzie byli skłonni
bronić mojego honoru.
Spojrzenie Doriana nie było obojętne, ale nie było również ciepłe i przyjazne
-Wojna może znowu przyjść ciebie, czy tego chcesz czy nie.
- Wystarczy. - powiedziałam, przeciągając ręką po swoich włosach - Nie chcę
więcej mówić o szlachetności wojny. Ansonia przeżyła i tylko to się liczy. Resztą
zajmiemy się później.
- Nie odkładaj tego zbyt długo... - ostrzegł Dorian - ...bo może się okazać, że inni
podjęli decyzję za ciebie.
- Wiem. - powiedziałam.
Nie dodałam tylko, że nie miałam żadnego zamiaru pozwalać, by decyzje były
podejmowane beze mnie, ani że nie pozwolę by jakieś inne dziewczyny zostały jeszcze
zranione z mojego powodu. Pomysł formował się w tyle mojego umysłu. Było to coś,
czego byłam dość pewna, że Dorianowi się nie spodoba. To utworzyło puste uczucie
wewnątrz mnie, ale od momentu, gdy Pagiel powiedział nam o Ansonii, wiedziałam, że
musiałam podjąć drastyczne działania... i to nie takie jak sugerował Dorian. Odpowiedź
była tak prosta, że nie mogłam uwierzyć, iż nigdy wcześniej nie przyszła mi do głowy. Z
wyrazem twarzy tak samo przekonująco uprzejmym jak ten Doriana, spojrzałam na
Rolanda.
- Chodźmy dowiedzieć się, gdzie będzie mnie przyjmował mój następny lekarz -
Przynajmniej to była stosunkowo prosta sprawa.
Dorian zadrwił - Chyba głupia sprawa, to miałaś na myśli. - nie podjął jednak
żadnych prób, by pójść ze mną i Rolandem, tak jak myślałam. On i Roland wymienili
bardzo miłe i grzeczne pożegnania, które wzięłam za dobry znak, rozważając ich
przeszłe współdziałania. Zastanowiłam się jak uprzejme stosunki pozostaną między
nimi, jeżeli plan, który formułowałam się wydarzy.
- Ach te nastoletnie problemy. - w końcu głośno powiedział Roland. Byliśmy
prawie u wyjścia z zamku i myślę, że czuł się swobodniej na zewnątrz - Nie ma łatwych
odpowiedzi.
- Nie ma. - zgodziłam się.
- W jakim wieku jest ta dziewczyna, o której mówiliście?
- Jest trochę młodsza niż jej brat, Pagiel, którego widziałeś. - nie zawracałam
sobie głowy poprawianiem jego słów jak szlachta, która porównywała swój wiek do
ludzkiego. Roland nie ma problemów ze zrozumieniem tego.
- Straszne rzeczy tu się dzieją. - powiedział Roland, groźnie patrząc - Atakują
kobiety w ciąży, oraz dzieci. Mam nadzieję, że nie będziesz zaangażowana w żadną z
tych rzeczy.
Przeszliśmy przez bramę z powrotem do bujnych ziem, na których odbył się
ślub. Dwóch strażników odeszło od grupy strzegącej drzwi i poszli za mną, utrzymując
pełną szacunku odległość ode mnie.
- Więc jest nas dwoje. - powiedziałam - Niestety dla mnie, ja nie tylko jestem w
to zaangażowana, ja tkwię w samym sercu tego bajzlu.
Zaprowadziłam nas do skupiska leszczynowych drzew i usiadłam sobie tam na
trawie. Roland wyglądał na zaskoczonego moim wyborem, ale szybko do mnie dołączył.
Strażnicy, szacując sytuację, wybrali miejsca z którego będą mnie chronić, które
utrzymały moją prywatność, ale umożliwiały im szybki dostęp do mnie, gdyby
mordercy wysłani przez Maiwenn wyskoczyli zza drzew. Zadowolona, że strażnicy byli
poza zasięgiem słuchu, pochyliłam się blisko Rolanda i mówiłam cicho, żeby na pewno
nie zostać przez nich usłyszaną. Gdy moje ręce spoczywały na rozgrzanej słońcem
trawie, czułam jak Kraina Jarzębin śpiewa do mnie, szczęśliwa i zadowolona.
- Nienawidzę przyznawać tego, ale Dorian ma rację co do kilku rzeczy. To
wydaje się zwariowane, ale może stać się regularną taktyką Maiwenn. I ma też rację,
że moje skakanie między królestwami i światami tylko wystawia mnie na ataki. -
przechyliłam głowę z powrotem, czując zapach kapryfolium. Nie widziałam tego z
miejsca w którym usiadłam, ale moje zmysły zawsze były nastawione na różne bodźce
ziemi - Ostatnio rozmawiałam z ambasadorem z odległego królestwa, które zaprosiło
mnie, bym się u nich schroniła. Obiecali mi bezpieczeństwo. Ich argumentem było to,
że wyjeżdżam z ziem moich wrogów i mogę uniknąć wszystkich tych krzyżujących się
Krain, jeśli tylko pozostanę w ich granicach.
Siwe brwi Rolanda podniosły się - I myślisz o zrobieniu tego?
- Nie. - powiedziałam - Przynajmniej na pewno nie z nimi. Myślałam... Myślałam,
że być może miejsce, gdzie naprawdę będę mogła się schować i pozostać w ludzkim
świecie. - pełna waga tego naprawdę nie uderzyła we mnie, dopóki nie wymówiłam tych
słów. Z wyrazu twarzy Rolanda mogłam wywnioskować, że zrozumiał jak ogromną
rzeczą było to, co zasugerowałam.
- Ale nie w Tucson. - powiedział po chwili zamyślenia.
- Nie w Tucson, - zgodziłam się, niecałkowicie zdolna, by ukryć mój żal z tego
powodu - To byłoby pierwsze miejsce, w którym by mnie szukali. Ale muszę założyć, że
gdzieś, we wszystkich bezpiecznych miejscach, w których korzystałeś z opieki
medycznej... Cóż, gdzieś musi być jakieś miejsce, gdzie mogłabym się schować i żyć
„normalnym” życiem, aż urodzą się bliźniaki.
Pokiwał powoli głową - Mogę pomyśleć o kilku miejscach, ale jeżeli to zrobisz...
Nie zrozum mnie źle, bo nie ma nic czego bym nie zrobił, żeby wydostać cię z tego
przeklętego miejsca. Ale wiesz o co tak naprawdę prosisz? Jeżeli chcesz schować się
z powrotem w naszym świecie, wtedy nie możesz zrobić czegoś , co naraziło by cię na
wykrycie. Nie możesz użyć swojej magii szlachty. Nie możesz nawet użyć swojej magii
szamana. Któraś z nich mogłaby zaalarmować jakieś stworzenie z Tamtego Świata,
które właśnie by przemierzało nasz świat.
-Wiem o tym. - powiedziałam. Puste uczucie we mnie wzmocniło się.
Słaby uśmiech rozpalił jego twarz - Wiem, że myślisz o tym teoretycznie.
Niepokoję się o to, że natkniesz się na jakąś biedną osobę zamęczoną przez ducha i
wygnasz go, zanim pomyślisz dwa razy. To dla ciebie niełatwe, by stać bezczynnie
kiedy inni cierpią. - wskazał ręką dookoła nas - Masz tu dobry przykład tego o czym
mówię.
Gapiłam się, wiedząc, że miał rację. Czy mogłabym zrobić to, co proponowałam?
Zanim sobie to uświadomiłam, moja ręka poruszyła się ochronnie po moim brzuchu.
Zdecydowałam, że mogłabym zrobić to dla nich. Mogłabym zrobić to dla wszystkich
niewiniątek w królestwie Doriana i w moim własnym. Myślę, że lepiej ignorować
nawiedzenia, niż pozwolić innym umrzeć dla proroctwa, które prawdopodobnie nie było
nawet prawdziwe.
Wzięłam głęboki oddech - Rozumiem. Zrobię to, bo inaczej nie zrobię niczego.
Roland studiował mnie przez kilka sekund i wydawał się zaspokojony tym co
widział - A co z tym wszystkim? Nie potrzebujesz mieć jakiegoś rodzaju regularnego
stykania się z tym miejscem... i tym drugim?
- Tak, muszę. - powiedziałam - I to prawdopodobnie będzie najbardziej
skomplikowaną częścią mojego planu. Jasmine może pomóc mi na kilka sposobów
ograniczyć tego skutki. Jednak nie wiem jak długo ziemia będzie ją akceptować. Jeżeli
to nie pomoże... wtedy, no cóż, będę musiała wrócić, bo inaczej spowoduję cierpienia
różnego typu, bo ziemia uschnie. Ale jeżeli ona i ziemia zdołają to utrzymać do końca
mojej ciąży, będę jedyną która ucierpi. Wyjeżdżanie z ziemi oddziałuje także na mnie.
- Nie podoba mi się to. - powiedział.
Uśmiechnęłam się - Nie niepokój się. To nie jest nic fizycznego, albo
niebezpiecznego. To tylko intensywna tęsknota, coś podobnego jak odstawienie
kofeiny.
Nie wyglądał na przekonanego - Wątpię , żeby to było takie proste.
- Być może nie. - zgodziłam się - Ale co z resztą? Powiedziałeś, że masz kilka
miejsc, do których mogłabym pójść?
- Owszem, chociaż będę musiał najpierw wszystkiego się dowiedzieć. - w
rzadkiej demonstracji uczuć, położył swoją dłoń na mojej - Żałuję, że nie będę mógł
zabrać cię ze mną do domu. Czuję się lepiej, gdy mam cię w zasięgu wzroku.
Ścisnęłam jego rękę - Nawet ty nie mógłbyś pokonać armii szlachty pukającej
do twoich drzwi. I nie możemy ryzykować życiem mamy. - nie dodałam, że jeżeli ten
plan się nie uda, Roland nie zobaczy mnie już w ogóle. Gdziekolwiek będę się ukrywać,
będę musiała pozostać tam bez kontaktu z moimi ukochanymi. Roland i moja matka
byliby niewątpliwie obserwowani. Patrząc w jego niebieskie oczy, wiedziałam, że on
też o tym pomyślał. Nie był z tego powodu zachwycony, ale zgodziłby się na to.
Po dalszej dyskusji, Roland był gotowy odejść i zacząć swoje przeszukiwania.
Tak właśnie działał. Jeżeli był jakiś problem do rozwiązania, to nie chciał zwlekać.
Chciał postąpić właściwie i troszczył się o biznes. Teraz, gdy podjęliśmy tę decyzję,
był zaniepokojony i chciał zabrać mnie z Tamtego Świata dla mojego bezpieczeństwa.
Gdy odszedł, miałam czas dla siebie, by zacząć moje własne przygotowania,
rozpoczynając od najważniejszego kawałka układanki, czyli Jasmine.
Znalazłam ją w pobliskim ogrodzie różanym, zwiniętą na ławce z jakimiś
czasopismami, które zdobyła w czasie swojej ostatniej podróży do ludzkiego świata.
Gdy tylko przysięgła, że zachowa wszystko w sekrecie, wyjaśniłam jaki plan
wymyśliłam razem z Rolandem. Jej reakcja nie była taka jakiej oczekiwałam.
- Weź mnie ze sobą. - powiedziała natychmiast.
- Nie mogę. - odpowiedziałam - W tym cały szkopuł. Potrzebuję ciebie tutaj.
Jesteś jedyną osobą, która może mnie zastąpić.
- Jestem jedyną, która naprawdę może cię tam ochronić. - nalegała. Po chwili
poszła jednak na małe ustępstwo - Cóż, chyba jednak może to zrobić także Pagiel.
Musiałam ciężko pracować, by utrzymać moją twarz poważną. To było wręcz
słodkie, że była przekonana, że pomiędzy tymi wszystkimi potężnymi szlachtami
wokoło, tylko dwoje nastolatków mogłyby właściwie mnie pilnować.
- On nie może iść. Nikt kogo znam nie może, w tym cały problem. Nie mogę
nawet nikomu powiedzieć gdzie idę.
- Gówno prawda. - powiedziała. Wulgaryzmy były zabawnym kontrastem dla jej
wytwornego wyglądu z suknią w kolorze kości słoniowej i kwiatami we włosach - Jak
będziemy mogli wiedzieć, że nic ci nie jest?
- Nie będziecie mogli, ale jeżeli możemy utrzymać sekret i anonimowość,
możesz być w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach pewna, że ze mną wszystko w
porządku.
Nie podobało jej się to. Nie lubiła żadnej z tych rzeczy. Widząc jak wściekle
chciała mnie ochronić, dziwiłam się, że Dorian nieustannie niepokoił się o to, że będzie
chciała ukraść mi władzę. Jeżeli byłoby to jej zamiarem, można by pomyśleć, że
skwapliwie będzie mnie namawiała do wyjazdu, żeby skorzystać z szansy i stać się
władcą ziem. Zamiast tego mocno czytelne stało się, że jest po mojej stronie.
Ale w końcu mówiąc jej to samo, co Rolandowi i Dorianowi, byłam w stanie
przekonać ją do swojego planu. Myślę, że atak na Ansonię pomógł jej zaakceptować
moją decyzję. Przebywając blisko Pagiela, Jasmine poznała również jego siostrę. Była
oburzona tym atakiem, podobnie jak reszta z nas i nie chciała, by coś takiego się
powtórzyło.
- Zrobię to. - powiedziała wreszcie - Nie chcę tego, ale to zrobię.
- Dziękuję. To naprawdę dużo dla mnie znaczy. - Musiałam stłumić pragnienie,
by ją uścisnąć. Nieważne jak blisko byłyśmy, nasza siostrzana relacja nie wkroczyła w
wielką fazę fizycznych pokazów uczuć.
Wzruszyła ramionami - No cóż. To nic takiego. Masz przed sobą o wiele gorsze
zadanie.
- Naprawdę?
- Nom. - rzuciła mi współczujące spojrzenie - Raczej nie chciałabym być tobą,
kiedy powiesz o tym Dorianowi.