Sharon Sala
Misja specjalna
Prolog
Waszyngton, D.C., 4 lipca 2000
Amerykańskie flagi nad głową wysokiego męż-
czyzny łopotały wesoło w lipcowym wietrze niczym
barwne świadectwa wdzięczności narodu za poświę-
cenie niezliczonych żołnierzy, którzy przez wieki
bronili wolności tego kraju.
Jednak mężczyzna stojący przed czarną, wypole-
rowaną płytą pomnika bohaterów wojny wietnam-
skiej daleki był od tego, by w tej chwili odczuwać
wdzięczność. Nie zważał też na to, że płatki róży,
którą trzymał w ręku, zdążyły już przywiędnąć.
Człowieka, dla którego przeznaczona była ta róża,
nie obchodziły już żadne sprawy tego świata.
Mężczyzna nie po raz pierwszy był w tym miejscu
w dniu urodzin narodu, toteż nie dziwił go zgroma-
dzony tłum. Jednak gdy przedzierał się przezeń,
uderzyła go cisza, niezwykła przy tak wielkiej liczbie
ludzi.
Widok pomnika głęboko go poruszał. Czarna,
gładka płaszczyzna polerowanego kamienia z wyry-
tymi nazwiskami poległych wydawała się ciągnąć
w nieskończoność. Były to nazwiska ojców i synów,
braci i wujków, przyjaciół i sąsiadów, którzy oddali
życie dla kraju. Zatrzymał wzrok na lśniącej po-
wierzchni i serce mu się ścisnęło. To było gdzieś
tutaj, w połowie długości i w jednej trzeciej wysoko-
ści płyty. Wyminął drobną, przygarbioną kobietę,
a potem przeszedł przed parą młodych ludzi z dwój-
ką dzieci i zatrzymał wzrok na napisach. Im dalej
szedł, tym mocniej biło mu serce.
Nagle zamarł. To było to nazwisko: Frank Wilson.
Przesunął po literach palcem, czując, jak do oczu
napływają mu łzy. Przy ostatniej literze już prawie
nic nie widział. Zacisnął zęby, upuścił różę u pod-
stawy pomnika i odwrócił się. W tej chwili wiatr
przybrał na sile i flagi załopotały mocniej. Wiatr
przeczesał włosy mężczyzny, ujawniając w nich siwe
pasma.
Przymrużył oczy, nałożył przeciwsłoneczne oku-
lary i poszedł w stronę wielkiego trawnika. Łopot
flag mieszał się w jego umyśle ze wspomnieniami.
Słyszał kanonadę karabinów maszynowych, łoskot
lądujących helikopterów, na nowo poczuł cały kosz-
mar Wietnamu.
Sajgon, 1974
Deszcz padał z krótkimi przerwami przez cały
dzień i ubranie stojącej na rogu dziewczyny przylepi-
ło się do jej ciała tak, że wyglądała jakby była naga.
Na widok trzech amerykańskich żołnierzy zbliżają-
cych się ulicą podłożyła dłonie pod piersi i uniosła je
zachęcająco.
– Hej, chcecie zabawy? Dobry seks... mocny
seks... pięć dolar.
Szeregowy Joseph Barone z Brooklynu w Nowym
Jorku gwizdnął pod nosem i trącił łokciem kolegę.
– Uuu, Davie, popatrz tylko na nią. Nie masz
ochoty spróbować?
Pragnienie fizycznej ulgi w cieple kobiecych
ramion było silne, ale David Wilson widział, że pod
warstwą makijażu i pod obcisłym ubraniem kryje się
dziecko, i ogarnęło go współczucie. Nie tylko on czuł
się tutaj jak ryba wyjęta z wody. Dziewczyna radziła
sobie, jak mogła, próbując przetrwać w oszalałym
świecie. Nie byłby w stanie pogarszać jeszcze piekła,
w jakim się znalazła. Ale nie przyznał się głośno do
tego, że na myśl o seksie z czternastoletnią prostytut-
ką zbiera mu się na mdłości, tylko rzucił ironicznie,
przeciągając słowa:
– Czego spróbować? Tego śmiecia?
Joe Barone zaśmiał się i klepnął go w plecy.
– Mały, gra może być warta świeczki.
David jeszcze raz spojrzał na dziewczynę i po-
trząsnął głową.
– Nie. Ale jeśli ty i Pete macie ochotę, to nie
krępujcie się. Spotkamy się w barakach.
Obydwaj jego towarzysze obrócili się na pięcie
i podeszli do dziewczyny, zanim jakiś inny żołnierz
zdążył ich uprzedzić. David wepchnął ręce w kiesze-
nie i szedł dalej zatłoczonym chodnikiem. Jakiś
starzec siedział na ziemi ze skrzyżowanymi nogami,
wyśpiewując monotonną litanię, która miała przy-
ciągnąć klientów do jego towarów, i wymachując nad
głową trzymaną w ręku oskubaną kurą. David wymi-
nął go i zmarszczył nos, zastanawiając się, od jak
dawna starzec próbuje sprzedać to truchło.
Skręcił za róg, w stronę baraków, i usłyszał
znajomy śmiech. Poznałby ten śmiech na końcu
świata. Gdzieś tu był jego brat Frank. Rozejrzał się
na wszystkie strony, przebiegając wzrokiem twarze
przechodniów. Towarzystwo Franka mogło mu za-
pewnić udane popołudnie.
Brat był od niego starszy o cztery lata. To właśnie
z jego powodu David znalazł się w Wietnamie.
Skłamał, podając swój wiek komisji poborowej.
Dodanie sobie lat było proste. Zdziwił się bardzo, ale
również i ucieszył, gdy obydwaj wylądowali w tej
samej kompanii. Frank był dla niego nie tylko
starszym bratem: również kimś w rodzaju ojca,
towarzyszem zabaw, a w chwilach, gdy sam nie
spuszczał lania młodszemu braciszkowi, również
i swego rodzaju ochroniarzem w nieciekawej dziel-
nicy, gdzie się wychowywali.
Tłum rozstąpił się, by przepuścić jakiegoś męż-
czyznę z wózkiem, i David dostrzegł w pewnej
odległości od siebie twarz Franka. Ale jego brat nie
był sam. Zatrzymał się i przyjrzał z ciekawością
dwóm jego towarzyszom. Trzej mężczyźni rozma-
wiali o czymś z pochylonymi do siebie głowami,
jakby nie chcieli, by ktokolwiek usłyszał tę roz-
mowę. Toteż gdy jeden z nich wyprostował się
i zwrócił twarz w stronę Davida, ten cofnął się do
wnęki przy drzwiach budynku. W towarzyszach
brata było coś, co nie budziło jego zaufania. Przy-
glądał im się jeszcze przez chwilę, próbując sobie
przypomnieć, gdzie już widział te twarze, i nagle
doznał olśnienia. Kilka miesięcy wcześniej jeden
z kolegów pokazał mu tych mężczyzn w nocnym
klubie i wyjaśnił, że to Holendrzy. Gdy zdziwiony
David zapytał, skąd się wzięli Holendrzy pośrodku
wietnamskiego piekła, odpowiedział mu śmiech.
,,Interesy, mały, interesy’’. Dopiero po dłuższej
chwili David zrozumiał, że to handlarze bronią.
Teraz patrzył, jak Frank z szerokim uśmiechem
klepnął jednego ze swych towarzyszy w plecy,
a następnie uścisnął mu dłoń. David poczuł ucisk
w żołądku. Dlaczego Frank z nimi rozmawiał?
O czym? Wszyscy wiedzieli, że to właśnie tacy ludzie
sprzedają amerykańską broń Wietkongowi. Obco-
krajowcy, którzy przyjechali tu wyłącznie dla pienię-
dzy, nie związani z żadnym narodem, nawet z włas-
nym. Natychmiast skojarzyło mu się, że Frank od
dwóch miesięcy szastał pieniędzmi. Twierdził, że
wygrał w karty, David jednak wiedział, że Frank był
marnym graczem.
Gdy mężczyźni ruszyli, David poszedł za nimi
w pewnej odległości, pragnąc się przekonać, że jego
podejrzenia nie mogą być prawdziwe. Deszcz znów
zaczął padać i tłum przechodniów znacznie się
przerzedził. David musiał trzymać się jak najdalej od
brata i pozostał znacznie z tyłu. Dwa razy wydawało
mu się, że stracił ich z oczu, ale w następnej
przecznicy znów odnajdywał przed sobą zarys głowy
brata.
Gdy dotarli na przedmieście, głowa rozbolała
go z napięcia. Już od dłuższego czasu nabrał prze-
konania, że nie było to niewinne spotkanie, a gdy
trzej mężczyźni wsunęli się do chaty położonej na
uboczu, jęknął w duchu. Deszcz przeszedł w tro-
pikalną ulewę. David stanął przed chatą, ale nie
usłyszał niczego oprócz dudnienia własnego serca
i dźwięku wielkich kropel uderzających o trzcino-
wy dach.
Przysunął się bliżej do drzwi i ostrożnie zajrzał do
środka. Wnętrze chaty było małe i mroczne, David
zauważył jednak, że jeden z mężczyzn podał Fran-
kowi kopertę. Nie, tylko nie to, przeleciało mu przez
myśl. Wstrzymał oddech, patrząc, jak Frank przeli-
cza pieniądze, wsuwa je pod koszulę i podaje męż-
czyźnie kartkę papieru. Nie zastanawiając się nad
tym, co robi, David pchnął drzwi i wszedł do chaty.
Powiedzieć, że Frank na jego widok doznał szoku,
nie byłoby przesadą. Po chwili, gdy uświadomił
sobie, że młodszy brat był świadkiem transakcji,
szok zmienił się w złość. W dodatku pozostali dwaj
mężczyźni natychmiast sięgnęli po broń.
– Nie! – wykrzyknął Frank. – To jest mój brat!
– Spojrzał na Davida z mieszaniną strachu i poczucia
winy. – Skąd ty się tu, do diabła, wziąłeś?
David jednym krokiem stanął przed Frankiem,
wyszarpnął pieniądze zza jego koszuli i rzucił je na
ziemię.
– Ratuję twój tyłek, idioto. Wynośmy się stąd.
– Co się tu dzieje? – wymamrotał jeden z męż-
czyzn, kierując wylot lufy w stronę twarzy Franka.
– Zostaw to mnie – mruknął ten. Odsunął brata
i schylił się po pieniądze, David jednak przydepnął
je butem, przygniatając również palce Franka.
Frank wyprysnął do góry jak sprężyna i pchnął go
na ścianę. Dwie lufy pistoletów celowały prosto
w nich. Teraz obydwaj, i Frank, i David, znaleźli się
w kłopotach. Frank również wyciągnął pistolet i bły-
skawicznie wycelował w głowę niższego Holendra.
– Nie rób tego! – wykrzyknął i nie czekając na
odpowiedź, dwukrotnie wypalił. Na tle jednostaj-
nego łomotu deszczu strzały były ledwo słyszalne.
David drżał na całym ciele, zdumiony zimną krwią
brata, naraz jednak zauważył, że Frank mierzy
z kolei w jego twarz.
– Co ty robisz? – wyszeptał pobladłymi ustami.
– Właściwe pytanie brzmi: co ty zamierzasz zrobić
z tym, co tu widziałeś? – odparował Frank.
David przełknął ślinę. Znał ten wyraz twarzy
brata.
– A co ja widziałem? Co im sprzedawałeś?
Na twarzy Franka pojawił się krzywy uśmiech.
– Trochę stali, trochę drewna i trochę ołowiu.
Wyłącznie bogactwa naturalne.
David poczuł gęsią skórkę.
– Broń? Sprzedawałeś naszą broń wrogom? Jak
mogłeś to zrobić? Jak mogłeś zdradzić własny kraj?
– Mój kraj – prychnął Frank – przysłał mnie tu,
żebym zginął. Ja nawet nie wierzę w to, o co walczę.
I dlatego chcę mieć z tego coś jeszcze oprócz trumny.
David szybko wyciągnął przed siebie rękę.
– Proszę cię, Frank, chodźmy stąd. Nikt nas tu nie
widział. Znajdą ciała i pieniądze i pomyślą, że ci dwaj
pozabijali się nawzajem.
Frank z zimnym uśmiechem wsunął rękę do
kieszeni spodni jednego z trupów i wyciągnął kar-
teczkę z informacją, którą dopiero co mu sprzedał,
a potem zgniótł karteczkę w kulkę, wrzucił do ust jak
cukierka, przeżuł i połknął. David przyglądał się
temu z przerażeniem.
– Nie zostawię pieniędzy – mruknął jego brat.
– Są moje. Pozostaje tylko jeden problem: czy ty
okażesz się skarżypytą.
– A co, mnie też chcesz zabić?
Frank zawahał się, ale po chwili odpowiedział
z mrocznym błyskiem w oczach:
– Jeśli będę musiał.
David jak oniemiały wpatrywał się w wylot lufy,
niezdolny uwierzyć, że los przyprowadził go tutaj, na
drugi koniec świata, tylko po to, by zginął z ręki
brata.
– Ty chyba zwariowałeś – rzekł cicho. – Napraw-
dę chcesz to zrobić?
– Chcę być bogaty – powiedział spokojnie Frank
i wycelował.
Od tego momentu wszystko działo się jakby
w zwolnionym tempie. David schylił się po pistolet
jednego z Holendrów i poczuł, jak kula wystrzelona
przez Franka trafiła go w ramię. Padając na ziemię,
pociągnął za cyngiel. Woda przeciekająca przez
dziurawy dach kapała mu na policzek. Frank zato-
czył się i upadł, a David z kolei dźwignął się na nogi.
Powietrze śmierdziało prochem. Przez chwilę stał
bez ruchu pod strumieniem kropel, a potem odrzucił
głowę do tyłu i wydał okrzyk przepełniony bólem
i rozpaczą.
Czas mijał. Deszcz przestał padać. Z zewnątrz
dochodziły ludzkie głosy. David wiedział, że wkrót-
ce ktoś tu zajrzy, a jednak nie był w stanie się
poruszyć. Dopiero dźwięk samolotu przelatującego
tuż nad dachem wyrwał go z transu.
Chwiejnym krokiem poszedł na drugi koniec
pomieszczenia, znalazł kanister benzyny i oblał nią
ściany, podłogę, a także wszystkie trupy. Podszedł
do drzwi i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Nie zauwa-
żył nikogo. Nie patrząc na twarz brata, zapalił
zapałkę, rzucił ją za siebie i wybiegł z chaty, ani razu
nie oglądając się za siebie.
– Proszę bardzo, to dla pana.
David Wilson drgnął, zdziwiony brzmieniem ob-
cego głosu, i wspomnienia wróciły do zamkniętego
piekła przeszłości. Stojący przed nim chłopiec trzy-
mał w ręku pęk miniaturowych flag amerykańskich.
– Jest pan weteranem, tak? – zapytał chłopiec.
Po chwili wahania David skinął głową. Do tego
mógł się przyznać.
– Wiedziałem! – rozpromienił się chłopak.
– Umiem to rozpoznać. Mój tato też jest weteranem.
Walczył w Burzy Pustynnej. – Wyciągnął z wiązki
jedną flagę i wcisnął mu do ręki. – Proszę, niech pan
weźmie. Zasłużył pan na nią.
Palce Davida zacisnęły się na drewnianym pa-
tyczku. Patrzył na kolorowe paski tak długo, aż zlały
mu się w oczach. Gdy w końcu podniósł głowę, oczy
miał suche, a usta mocno zaciśnięte.
Zasłużył? Nie zasłużył na nic oprócz cierpienia
i nagrobka na cmentarzu Arlington. Po to, by stać się
tym, kim był teraz, musiał umrzeć, prawdopodobnie
zginąć w walce. W każdym razie David Wilson już
nie żył, a człowiek, którym się stał, był samotnikiem.
Nie miał żadnych przyjaciół, żadnej istotnej toż-
samości, żadnych związków ze społecznością czy
kościołem. Był człowiekiem bez twarzy, który przed
laty po raz drugi przysiągł oddać życie za kraj.
Teraz nazywano go Jonaszem i tylko dwóch ludzi
na świecie wiedziało, kim jest naprawdę. Jako anoni-
mowy dyrektor SPEAR, najbardziej elitarnej grupy
kontrwywiadowczej, jaką kiedykolwiek zorganizo-
wały Stany Zjednoczone Ameryki, prowadził życie
skryte w cieniu. Kontaktował się ze swymi pracow-
nikami tylko wówczas, gdy było to niezbędne, przez
zakodowane wiadomości, kasety doręczane razem
z pizzą, zaszyfrowane telegramy, a od czasu do czasu
przez telefon.
SPEAR, założony przez samego Abrahama Lin-
colna podczas wojny secesyjnej, było organizacją
tajną do tego stopnia, że nikt w wolnym świecie nie
miał nawet pojęcia o jej istnieniu. Od początku
kierowali nią mężczyźni o imieniu Jonasz, ciąg
Jonaszów, którzy oddali życie dla kraju, nieznanych
bohaterów z przeszłości. Dla świata wszyscy oni byli
martwi. Jeśli któremuś udało się doczekać emerytu-
ry, otrzymywał zupełnie nową tożsamość i zostawał
na stare lata sam, bez przyjaciół i rodziny.
Za kilka lat on również odejdzie na emeryturę,
a jego miejsce zajmie kolejny Jonasz. Miał wrażenie,
że oddanie życia dla kraju jest w jego przypadku
sprawiedliwe, właśnie dlatego, że odebrał życie
własnemu bratu.
Zatrzymał wzrok na chłopcu biegnącym przez
trawnik, próbując sobie przypomnieć, czy on rów-
nież był kiedyś tak niewinny. W końcu westchnął,
wsunął flagę do kieszeni i poszedł do samochodu.
W jego życiu nie było miejsca na sentymenty.
Emerytura jednak zbliżała się nieubłaganie, szyb-
ciej, niż mógłby sobie tego życzyć. Ktoś próbował go
zniszczyć. Ktoś chciał naznaczyć go piętnem zdrajcy
i choć David miał dostęp nawet do najtajniejszych
dokumentów, nie potrafił wyśledzić winnego. Z całą
pewnością było to najgorsze, co zdarzyło mu się od
czasu Wietnamu. Mógł to być ktokolwiek, nawet
rozgoryczony członek SPEAR, który jakimś dziw-
nym zrządzeniem losu odkrył jego prawdziwą toż-
samość. David był już gotów przyznać, że potrzebuje
pomocy i że nie jest w stanie poradzić sobie sam. Był
jednak pewien problem. Nie wiedział, komu może
zaufać.
Rozdział pierwszy
Tydzień później: północne wybrzeże Kalifornii
Kilka mew przycupnęło na barierce otaczającej
duży, wyłożony płytami kamiennymi taras górskiego
pensjonatu ,,Kondor’’. Rozciągający się stąd widok
na Pacyfik był oszałamiający, podobnie jak sam
pensjonat. Mewy trzepotały skrzydłami i skrzecząc,
wypatrywały okruchów ze śniadania gości. Kelnerzy
roznosili soki i kawę, inni z tacami pełnymi świeżych
potraw zmierzali w stronę bufetu przy drzwiach.
Łagodny wietrzyk niósł strzępy rozmów gości.
Ta sielankowa scena była tu czymś zwyczajnym,
nic natomiast zwyczajnego nie było w postaci Eas-
tona Kirby’ego, który prowadził pensjonat. Wysoki
i potężnie zbudowany, bardziej wyglądał na spor-
towca niż na biznesmena. Biała koszulka polo pod-
kreślała potężnie umięśnione ramiona, a granatowe
spodnie – długie, mocne nogi. Włosy miał o ton
jaśniejsze od opalenizny. Niejedna mieszkanka ho-
telu zauważyła jego podobieństwo do Kevina Cost-
nera, choć nos Eastona, dwukrotnie złamany, przy-
brał obecnie rzymski kształt. Często się uśmiechał,
ale w jego oczach krył się cień, którego przyjazne
usposobienie nie było w stanie zamaskować. Ten
były agent SPEAR miał tajemnice, którymi z nikim
nie mógł się podzielić, a największą z nich było to, że
uważał się za mordercę.
Fakt, że zdarzyło się to podczas pościgu, gdy
wykonywał obowiązki służbowe, nie uspokajał jego
sumienia. Nastoletni chłopak, który na rowerze
wyjechał nie wiadomo skąd prosto na maskę samo-
chodu Eastona, był doskonałym uczniem i właśnie
zdobył czteroletnie stypendium do prestiżowego
college’u. Słuchawki na uszach nie pozwoliły mu
usłyszeć nadjeżdżającego samochodu. Policyjne do-
chodzenie wykazało, że chłopak zjechał na jezdnię
ze wzgórza, nawet nie próbując przyhamować. Ta
brawura skończyła się tragicznie. Choć East został
oczyszczony z zarzutów, nie potrafił się pozbyć
poczucia winy. Co się stało, to się stało. Chłopak nie
żył. Koniec, kropka.
Niewiele brakowało, by po tym zdarzeniu East
przyłożył sobie pistolet do skroni. Co noc od nowa
widział twarz chłopaka w świetle reflektorów, czuł
uderzenie metalu o ciało i smród spalonych przy
hamowaniu opon.
SPEAR wysłało go na terapię, a potem do pensjo-
natu ,,Kondor’’, żeby doszedł do siebie, ale niewiele
to pomogło. Przez pierwsze trzy miesiące prawie nie
wychodził ze swojego pokoju, z nikim nie rozmawiał,
nocami chodził po górach i próbował oczyścić duszę.
Pewnej nocy, podczas jednej ze swych wypraw,
spotkał Jeffa, zbuntowanego czternastolatka, wielo-
krotnego uciekiniera z kolejnych rodzin zastęp-
czych. Wbrew sobie East poczuł do niego silną
sympatię. Rozumiał, że u źródeł mrocznego gniewu
chłopaka leży lęk, a nie zły charakter. Więź między
nimi tworzyła się powoli i zadziwiła ich obydwu. Po
roku East Kirby wszedł w zupełnie nową dla siebie
rolę. W wieku dwudziestu pięciu lat został ojcem
czternastoletniego chłopca. Jeff przestał być bez-
domny.
Wkrótce potem SPEAR wyznaczył Kirby’emu
funkcję menedżera pensjonatu ,,Kondor’’. Jego akta
zostały zniszczone i dni pracy w kontrwywiadzie
stały się przeszłością, ale nie oznaczało to zerwania
kontaktu z organizacją. ,,Kondor’’ należał do sieci
hoteli Monarch, która z kolei była własnością SPEAR
i czymś w rodzaju przystani dla wypalonych agentów.
Od czasu do czasu East widywał znajomych
z dawnych czasów. Niektórych przysyłano do pen-
sjonatu na odpoczynek po jakiejś szczególnie ponu-
rej czy wyczerpującej misji. Jednak czas, odległość
i coraz rzadsze osobiste kontakty osłabiały więzi. Ta
część życia Easta już przeminęła. Żył chwilą obecną,
nie miał żadnej rodziny oprócz przybranego syna,
i było mu z tym dobrze. Tylko czasem zdarzało mu
się śnić koszmary, a wówczas starał się oderwać myśli
od przeszłości i skupić je na Jeffie, który teraz
studiował medycynę. Brak kobiety w życiu Eastona
często powodował poczucie pustki, ale pogodził się
z tym. Nie byłoby sprawiedliwe, gdyby on sam żył
pełnią życia, skoro odebrał je młodemu, niewin-
nemu człowiekowi.
Dwie mewy poderwały się z barierki, gdy kelner
przechodził obok niego. East Kirby wyszedł na taras,
skinął głową i uśmiechnął się do gości siedzących
przy stolikach, zatrzymując dłużej wzrok na parze
siedzącej w końcu tarasu. Było to młode małżeństwo,
które zameldowało się w pensjonacie poprzedniego
wieczoru. Sądząc po tym, jak odnosili się do siebie
przy śniadaniu, początek ich wspólnego życia był
udany. East pomyślał o ich szczęściu. Mieli przed
sobą całe życie, jego życie zaś ugrzęzło w bezwładzie
napędzanym poczuciem winy.
Zwykle osobiście witał wszystkich nowożeńców,
toteż poszedł w stronę ich stolika, ale gdy był
w połowie drogi, zadzwoniła jego komórka, odsunął
się więc o kilka kroków od gości i odebrał.
– Halo.
– Kirby.
Już od dziesięciu lat nie słyszał tego głosu, ale
poznałby go zawsze i wszędzie. Odruchowo zszedł
z tarasu i po schodkach poszedł na plażę, gdzie nie
było nikogo.
– Jonasz?
– Tak.
East usiadł na kamieniu. Coś mu mówiło, że
lepiej odebrać ten telefon, nie poruszając się.
– Co u ciebie słychać? – zapytał Jonasz.
East poczuł ściskanie w żołądku.
– Wszystko w porządku, ale przypuszczam, że
sam o tym wiesz, inaczej byś nie dzwonił.
Usłyszał głęboki oddech i czekał na odpowiedź
Jonasza. Ten człowiek na pewno nie dzwonił po to,
żeby rozmawiać o niczym. W końcu odezwał się:
– Muszę cię prosić o przysługę.
East otworzył szerzej oczy. Przysługa? Jonasz nie
prosił o przysługi, on wydawał rozkazy.
– Tak?
– Mam problem, wielki problem – powiedział
Jonasz. – Ktoś próbuje mnie zniszczyć.
East poczuł, że serce na chwilę przestało mu bić.
Wstał, jakby przygotowując się na cios.
– Zniszczyć? – powtórzył.
– To skomplikowane. Może powiem to tak:
w ważnych miejscach wychodzą na jaw rzeczy, które
sprawiają, że zaczynam wyglądać na zbrodniarza
wojennego, a także na... zdrajcę kraju. – Po chwili
milczenia Jonasz dodał jeszcze: – A to nie jest
prawda.
East przymrużył oczy.
– Nie musisz mi tego mówić. Tyle sam wiem.
Znów nastąpiła chwila ciszy, po czym Jonasz
ciągnął:
– Dziękuję ci. Ale problem nadal istnieje i pomi-
mo moich nieograniczonych... hm, powiedzmy...
możliwości dostępu do poufnych materiałów, nie
udało mi się odkryć sprawcy tej sytuacji. Z tego, co
wiem, może to być ktoś ze SPEAR.
East nie wierzył własnym uszom.
– Nie! Nie wierzę, że to możliwe!
– Ja też pragnąłbym tak myśleć, ale w tej chwili
niczego ani nikogo nie jestem w stanie wykluczyć.
– Skoro tak, to dlaczego dzwonisz do mnie?
– zapytał East, marszcząc czoło.
– Bo technicznie jesteś w stanie spoczynku. Nie
działałeś od dziesięciu lat. Nie ma między nami
żadnego konfliktu ani motywów, które mogłyby cię
doprowadzić do tego typu działań. Muszę komuś
zaufać. Wybrałem ciebie.
Ucisk w żołądku Easta wzmocnił się.
– Proszę... nie proś mnie o to.
Westchnienie Jonasza było jak sztylet przebi-
jający jego sumienie.
– Już dziesięć lat minęło od tego wypadku.
East przełknął ślinę i przymknął oczy oślepione
blaskiem słońca odbijającego się od wody.
– Powiedz to mojej psychice. Poza tym muszę
brać pod uwagę rodzinę.
– Tak... chodzi o Jeffa, prawda? Studiuje medy-
cynę, o ile dobrze pamiętam.
– Tak. Teraz odbywa staż w Los Angeles.
– Kirby, to już nie jest dziecko, tylko mężczyzna.
Jakiś dźwięk na plaży przykuł uwagę Easta.
Otworzył oczy i odwrócił się. Dwie foki wypełzały na
nadbrzeżną skałę. Na chwilę przestał myśleć, tylko
wsłuchiwał się w dźwięk fal rozbijających się o skały
i krzyki mew. Miał ochotę wrzucić telefon do wody,
odciąć się od Jonasza i od świata, który wpychał się tu
bez zaproszenia, ale już dawno się przekonał, że
choćby najbardziej się starał, nigdy nie uda mu się
uciec od własnej przeszłości.
– Kirby, jesteś tam?
– Tak – westchnął East. – Zastanawiałem się.
W głosie Jonasza pojawiła się nuta nadziei.
– I co?
– Muszę o coś zapytać.
– Pytaj.
– Czy to jest rozkaz?
Znów usłyszał westchnienie.
– Nie mogę ci rozkazywać, żebyś wyrządził mi
osobistą przysługę.
– Nie jestem już człowiekiem, którym kiedyś
byłem. Miałem zbyt długą przerwę. Straciłem byst-
rość konieczną do przetrwania w trudnych warun-
kach.
Po długiej chwili ciszy Jonasz powiedział:
– Więc... odmawiasz.
– Tak.
W głosie Jonasza teraz już nie było słychać
żadnych emocji.
– Rozumiem. Aha, Kirby, ta rozmowa nigdy nie
miała miejsca.
– Jaka rozmowa?
Telefon zamilkł. Kirby wiedział, że po tej roz-
mowie nigdzie nie pozostanie żaden ślad. Znów
ogarnęły go wyrzuty sumienia.
– Niech to wszyscy diabli – mruknął. Obrócił się
na pięcie i poszedł z powrotem do hotelu.
Rozdział drugi
Pot spływający spod chustki przewiązanej na
czole Alicii Corbin zalewał jej prawe oko. Całą siłą
woli koncentrowała wzrok na ścianie naprzeciwko,
żeby zapomnieć o bólu mięśni nóg. Zacisnęła moc-
niej palce na uchwytach rowerka treningowego,
spojrzała na licznik i skrzywiła się. Jeszcze mila.
Choć była stałą bywalczynią klubu, nie cierpiała
ćwiczeń fizycznych. Wolałaby pójść do lasu na
długi spacer, patrzeć na wiewiórki i jelenie, niż
na spoconych mężczyzn, niestrudzenie przechodzą-
cych od jednej maszyny do drugiej po to tylko,
by zaspokoić własną próżność. Dobrze jednak wie-
działa, że ona sama jest tu też tylko dlatego, że
nie czuje się najlepiej we własnym ciele. Postrzegała
siebie zupełnie inaczej, niż widzieli ją inni. Gdy
spoglądała w lustro, widziała kobietę szczupłą na
granicy chudości, choć wiele kobiet oddałoby wszy-
stko, by mieć taką figurę. Była średniego wzrostu,
a ciało miała silne i gibkie, o wysoko osadzonych
piersiach i wąskich biodrach. Rudawe włosy i zielone
oczy nadawały jej młodej twarzy wygląd pogodnej
nastolatki. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że tak
może wyglądać wysoko wykwalifikowana agentka
kontrwywiadu pracująca dla głęboko zakonspirowa-
nej organizacji rządowej, ani że jej iloraz inteligencji
nie mieści się w przyjętej skali. Poszła do szkoły
średniej jako dziesięciolatka i ukończyła ją dwa lata
później. Gdy skończyła siedemnaście lat, miała już
dwa doktoraty, z fizyki i kryminalistyki, i zastanawiała
się, jakie studia podjąć w dalszej kolejności. I właśnie
wtedy zainteresowała się nią tajna organizacja rządo-
wa. Spodobała jej się myśl o pracy dla SPEAR.
Rodzice Ally, intelektualiści, znacznie bardziej sku-
pieni na własnym życiu niż na córce, przerzucili
opiekę nad nią na barki opiekunek i szkoły, toteż
przeprowadzka z akademika do centrum treningowe-
go SPEAR nie była dla niej żadnym wstrząsem.
Jednak to, że zawsze była znacznie młodsza od
innych studentów, bardzo ją izolowało od reszty,
często czuła się wręcz upośledzona towarzysko. Nie
miała więc bliskich przyjaciół i prawdopodobnie nikt
w ogóle nie zauważył, że znikła z uczelni. W każdym
razie przestała zawyżać średnią ocen.
Najważniejszą zmianą w jej życiu było to, że
musiała przetasować własną hierarchię ważności
spraw. Instruktorzy SPEAR niewiele mogli ją nau-
czyć w kwestiach technologii, ale zasady kamuflażu
i intensywne ćwiczenia fizyczne to było zupełnie co
innego. Zdarzało się, że nie była pewna, czy doczeka
następnego dnia, przetrwała jednak i wysiłek fizycz-
ny stał się nieodłączną częścią jej życia.
Teraz mijał zaledwie drugi dzień z dawna wy-
czekiwanego urlopu, a już chwila słabości przywio-
dła Alicię do klubu sportowego. Trening zbliżał się
do końca. Zupełnie nie czuła już mięśni nóg.
Zacisnęła zęby i resztkami sił jeszcze raz nacisnęła
na pedały. Licznik w końcu przeskoczył dwadzieś-
cia mil i Alicia powoli zwolniła tempo. Po chwili
zsunęła nogi z pedałów i pochyliła się nisko nad
kierownicą. Po karku spływał jej pot, tętno dudniło
w uszach.
Usłyszała sygnał telefonu komórkowego. Ze znu-
żeniem zsunęła się z siodełka i podeszła do ławki,
zastanawiając się, kto ją tu znalazł. Telefon leżał na
ręczniku. Wzięła go do ręki i przypomniała sobie, że
nagrała na aparacie domowego telefonu polecenie
kierowania rozmów na numer komórki.
– Alicia, dawno się nie odzywałaś – usłyszała
w słuchawce chłodny, bezosobowy głos matki. Ten
ton już jakiś czas temu przestał ją ranić. Usiadła na
ławce, zarzucając ręcznik na szyję.
– Nie było mnie – odrzekła niepewnie. O spra-
wach, nad którymi pracowała, nie wolno jej było
rozmawiać absolutnie z nikim i rodzice nie stanowili
tu żadnego wyjątku. O SPEAR zresztą nie było jak
rozmawiać, bo w świadomości ogółu taka organizacja
w ogóle nie istniała.
– Tak przypuszczaliśmy – stwierdziła matka spo-
kojnie. – W przyszłym tygodniu wypadają twoje
urodziny, ale obydwoje z ojcem wyjeżdżamy z kraju.
Chciałam ci więc życzyć wszystkiego najlepszego.
Ally stłumiła rozczarowanie. Coś takiego zdarzało
się już nie po raz pierwszy i zapewne również nie
ostatni.
– Dziękuję, mamo. Dokąd się wybieracie tym
razem?
– Do Egiptu. Właśnie odkryto zupełnie nowe
cmentarzysko. Ojciec jest ogromnie podekscytowa-
ny. To dla nas bardzo ważne, sama rozumiesz.
Ally uśmiechnęła się gorzko. Dobrze wiedziała,
jaka jest hierarchia ważności rodziców. Ona sama
zajmowała tam bardzo niską pozycję.
– Tak, mamo, wiem. Szczęśliwej podróży. Dzię-
ki za telefon.
– Nie ma za co, kochanie. Uważaj na siebie.
Zanim Ally zdążyła coś jeszcze powiedzieć, po
drugiej stronie rozległ się sygnał. Wyłączyła telefon
i poszła pod prysznic. Nagle naszła ją ochota na
koktajl mleczny i pączka z czekoladą, ale gdy pół
godziny później stanęła w kolejce do bufetu, jak
zwykle zamówiła czarną kawę i obwarzanek.
– Cztery pięćdziesiąt – powiedział sprzedawca,
podając jej białą papierową torebkę i parujący kubek.
Zapłaciła, wrzuciła drobne do kieszeni dresu
i poszła na parking. Przy otwieraniu samochodu
papierowa torebka stuknęła o drzwiczki i dopiero
teraz Ally uświadomiła sobie, że w środku jest coś
jeszcze. Wsunęła się za kierownicę, zablokowała
drzwi, wstawiła kubek z kawą w uchwyt przy desce
rozdzielczej i w końcu zajrzała do torebki.
Czarna kaseta magnetofonowa na dnie torebki
mogła oznaczać tylko jedno.
– Cholera – mruknęła Ally, wsuwając ją do od-
twarzacza. Dobrze znała ten głęboki głos, podobnie
jak i sposób doręczenia kasety. SPEAR zawsze tak
działało. Normalnie na myśl o nowym zadaniu
poczułaby podniecenie, ale teraz dopiero wróciła do
domu z poprzedniej akcji i jeszcze nawet nie zdążyła
zrobić prania.
Przesłuchała taśmę w drodze do domu, jedno-
cześnie jedząc obwarzanek i pijąc kawę. Zadanie
było dość nietypowe, choć Ally nie miała nic prze-
ciwko miejscu, do którego ją wysyłano. Słyszała
o pensjonacie ,,Kondor’’ i była przekonana, że należy
jej się odrobina wypoczynku. Easton Kirby, obecny
menedżer hotelu, był legendą w SPEAR. Kilka uwag
Jonasza wzmocniło jeszcze ciekawość Ally. O ile
dobrze go rozumiała, a była pewna, że rozumie go
dobrze, bowiem Jonasz niczego nie pozostawiał
wyobraźni, jej szef chciał, by Kirby znów stał się
aktywnym agentem, ten zaś odmówił. Ally zaś miała
za wszelką cenę nakłonić go do zmiany decyzji.
Wyjęła taśmę z odtwarzacza i wrzuciła ją z powrotem
do torebki, wiedząc, że w ciągu trzydziestu sekund
znikną z niej wszelkie ślady nagrania. Przystanęła przed
domem i nacisnęła pilota otwierającego drzwi garażu.
– Nakłonić go do zmiany decyzji? – mruknęła do
siebie ironicznie. – A niby jak mam to zrobić... sprawić,
żeby stracił głowę dla moich kobiecych wdzięków?
W chwilę później wprowadziła samochód do
garażu, poczekała, aż drzwi znów się zamkną i wysia-
dła. W domu wrzuciła brudne ubrania do pralki
i dopiła resztkę kawy.
Zaabsorbowana własnymi myślami, nie zauważyła
migotania czerwonego światełka sekretarki telefoni-
cznej. W co powinna się ubrać, żeby skłonić opor-
nego agenta do współpracy?
Tydzień później – minął już dzień jej urodzin
– o rok starsza Ally zatrzymała samochód na parkingu
przed hotelem ,,Kondor’’ i nie wysiadając, przyjrzała
się budynkowi. Trzypiętrowa mieszanka architektury
neogotyckiej i wiktoriańskiej dobrze komponowała
się z tutejszym surowym krajobrazem. O tej części
kalifornijskiego wybrzeża trudno było powiedzieć, by
kipiała bujną roślinnością. Teren był górzysty i ka-
mienisty, drogi wąskie i kręte, a w skałach czaiła się
potęga odpowiadająca sile fal oceanu, które dudniły
na dole urwiska. Wysoko nad głową krzyczały mewy
nurkujące w powietrzu w poszukiwaniu pożywienia,
a z dołu, z plaży, dobiegały pomruki morskich lwów.
Ze swego miejsca Ally widziała strome kamienne
schodki prowadzące po zboczu na brzeg Pacyfiku.
Widok zapierał dech w piersiach. Dzień był słoneczny
i wietrzny, typowy dla tej pory roku. Ally pożałowała,
że to nie są prawdziwe wakacje.
Wyjmując torbę z bagażnika, przyznała jednak
w duchu, że to zadanie nie mogło się równać z poprzed-
nimi. Tym razem przynajmniej nie musiała udawać
nastolatki z marginesu i przenikać do mafii. Wystar-
czyło tylko przekonać Eastona Kirby’ego, by przyjął
propozycję Jonasza. Jak tego, do diabła, dokonać?
Wciąż pochylona nad bagażnikiem, poczuła na
sobie czyjś cień. Spodziewała się chłopca bagażowe-
go albo innego pracownika, tymczasem tuż obok siebie
zobaczyła sylwetkę postawnego mężczyzny. Oślepiona
słońcem, nie mogła wyraźnie dostrzec jego twarzy.
Dopiero gdy mężczyzna pochylił się po jej torbę,
rozpoznała go. To był Easton Kirby we własnej osobie.
– Pani Corbin. Witam w pensjonacie ,,Kondor’’
– powiedział, prostując się.
Nie zdziwiło jej, że znał jej nazwisko. Zgodnie ze
zwykłą procedurą SPEAR na pewno powiadomiło go
wcześniej o przybyciu kolejnego agenta na wypoczy-
nek. Onieśmielał ją jednak jego wysoki wzrost.
Miała metr sześćdziesiąt pięć, a on był od niej
o jakieś trzydzieści centymetrów wyższy. Poza tym
w jego oczach było coś, od czego przeszył ją dreszcz.
Wydawało jej się, że on wie o niej wszystko. Wzru-
szyła ramionami i odpędziła te myśli.
– Co za wspaniała obsługa – uśmiechnęła się.
– Przyjechałam dosłownie przed chwilą.
– Wiem – powiedział Kirby spokojnie, patrząc jej
w oczy. – Czekałem na ciebie.
Idąc za nim po schodkach, Ally nie mogła się
przestać zastanawiać, czy to tylko jej wyobraźnia
przydała tym słowom pewnej wieloznaczności. Ona
sama również odnosiła wrażenie, jakby od dawna
czekała na tego właśnie mężczyznę. Ale to nie był
odpowiedni moment na uwalnianie stłamszonych
hormonów. Nie należało jeszcze bardziej kompliko-
wać i tak już skomplikowanej sytuacji.
Kirby bez słowa minął recepcję i poprowadził ją
do windy.
– Jesteś już zarejestrowana – wyjaśnił. – Za-
prowadzę cię do pokoju.
Otworzył kluczem windę i wprowadził ją do
środka. Po chwili Ally zorientowała się, że minęli
trzecie piętro, nie zatrzymując się, i jadą wyżej.
– Myślałam, że tu są tylko trzy piętra – zdziwiła
się. – Dokąd my jedziemy? Do nieba?
Po raz pierwszy Kirby obdarzył ją uśmiechem.
– Nie, chociaż wielu ludzi uważa ten widok za
niebiański. Na dachu od strony oceanu znajduje się
dodatkowy apartament, niewidoczny od strony wejścia.
Rezerwujemy go dla specjalnych gości, takich jak ty.
– Och – mruknęła i opuściła wzrok, żeby Easton nie
zauważył na jej twarzy żalu. Był dla niej miły, bo sądził,
że ona znajduje się na skraju załamania nerwowego.
Spojrzał na nią, zdziwiony jej nagłym zamilknię-
ciem, i ugryzł się w język. Był przekonany, że niechcący
przypomniał jej o czymś okropnym, co przydarzyło jej
się podczas wykonywania misji. SPEAR przysyłało tu
agentów głównie dla podreperowania nerwów.
– Przepraszam – powiedział. – Nie chciałem
przywoływać złych wspomnień.
– Nie, to nie to – potrząsnęła głową, ale w tej
chwili drzwi windy otworzyły się i Easton wyszedł
pierwszy. Szła za nim, wściekła na siebie z tego
powodu, że nie potrafiła prowadzić z mężczyznami
uprzejmych rozmów o niczym.
Weszli do dużego holu. Easton nacisnął kilka
przycisków na panelu zabezpieczeń przy drzwiach
i obrócił klamkę.
– Oto twój nowy dom. Mam nadzieję, że będzie
ci tu wygodnie. – Postawił walizkę na podłodze
i podał jej klucz oraz kartę magnetyczną. – Tu jest
zapisany kod. Po drugiej stronie jest mój numer
telefonu. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała o do-
wolnej porze dnia albo nocy, wystarczy, że zadzwo-
nisz na ten numer.
Wsunęła kartę i klucz do kieszeni.
– Dziękuję, panie Kirby.
– Nie ma za co, pani Corbin, i... proszę mi mówić
East.
– W porządku, jeśli pan będzie mnie nazywał
Ally – odrzekła, wyciągając do niego rękę. Gdy ją
ujął, poczuła się, jakby schwyciła zabezpieczającą
linę. To uczucie było jej zupełnie obce i nie miała
pojęcia, jak powinna zareagować.
– No dobrze – rzuciła, szybko cofając rękę. – Sko-
ro już zostaliśmy przyjaciółmi, czy to oznacza, że nie
muszę ci dawać napiwku?
East odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośno,
a potem potrząsnął głową.
– Nie, nie musisz mi dawać napiwku, a kolację
podajemy około siódmej. Restauracja jest otwarta do
północy, więc pamiętaj, gdybyś czegoś potrzebowała...
– Wiem – przerwała. – Mam użyć telefonu.
East obrzucił ją dziwnym, ciemnym spojrzeniem
i zniknął w windzie. Patrzyła za nim oszołomiona,
zastanawiając się, do czego to wszystko doprowadzi.
W końcu westchnęła i zajęła się rozpakowywaniem
rzeczy. Do wieczora zostało jeszcze kilka godzin.
Zamierzała obejrzeć plażę.
Coś jej mówiło, że tym razem ta misja nie skończy
się szybko. Easton Kirby nie wyglądał na człowieka
podatnego na wpływy. Wieszała ubrania w szafie,
cały czas zastanawiając się, dlaczego Jonasz nie wydał
mu po prostu rozkazu. Co mogło się takiego zdarzyć,
co sprawiło, że szef pozwolił, by prywatne życie agenta
stanęło na przeszkodzie w wypełnianiu obowiązków?
Przebierając się przed kolacją, East przyłapał się na
tym, że znów myśli o Ally. Od samego początku coś
mu mówiło, że to nie jest ich ostatnie spotkanie. Było
w niej coś, co go intrygowało. Stanowiła mieszankę
naiwności i twardości. East wiedział, jak wysokim
wymaganiom musieli sprostać agenci SPEAR, i był
przekonany, że umiejętności Ally co najmniej dorów-
nują jego własnym, a jednak ta dziewczyna miała
w sobie zadziwiającą niewinność.
Nie mógł wiedzieć, że źródłem jej naiwności była
nieznajomość siebie. Bez wątpienia jej inteligencja
znacznie przewyższała przeciętną, ale Ally nie miała
pojęcia, na czym polega normalne życie. Nigdy nie
była zakochana, nawet nie poszła z nikim do łóżka.
Gdyby East o tym wiedział, być może zacząłby ją
traktować inaczej. On jednak widział w niej piękną,
intrygującą kobietę, która przeszła wiele i prze-
trwała, a teraz przyjechała tu, by odzyskać wewnętrz-
ną równowagę.
Zastanowił się, czy nałożyć krawat, ale odłożył go,
decydując się na swobodny strój. Jego myśli powęd-
rowały do Jonasza. Ciekaw był, czy szef znalazł
kogoś, kto zechciałby mu pomóc. Już tydzień minął
od tamtego telefonu. Przez ten tydzień East kiepsko
sypiał, powtarzał sobie jednak, że nie ma powrotu do
przeszłości.
Po raz ostatni zerknął w lustro, wziął sportową
kurtkę i wyszedł. Czas już był pokazać się gościom
przy kolacji.
W pensjonacie ,,Kondor’’ obowiązywał ścisły roz-
kład dnia, prawie jak na statku pasażerskim, i miej-
sce przy stole menedżera było równym zaszczytem
jak przy stole kapitana statku. Ten obyczaj wprowa-
dził poprzedni menedżer, a East przejął go bez
sprzeciwu. Przesłał do pokoju Ally specjalne za-
proszenie do swojego stolika i teraz z przyjemnością
wyczekiwał spotkania. W zaproszeniu nie było nic
osobistego; przy kolacji miało im towarzyszyć jesz-
cze sześć innych osób. East wiedział, że osobom
przeżywającym problemy dobrze robi skupienie
uwagi na czymś innym. Towarzystwo nieznajomych
było dobrym sposobem, by przypomnieć Ally, że
życie nie ogranicza się do SPEAR.
East po prostu wykonywał swoje obowiązki, nic
ponadto. Był o tym przekonany, dopóki nie ujrzał
Ally w drzwiach sali restauracyjnej.
Ubrana była w prostą czarną sukienkę, a mimo tego
wywarła na nim piorunujące wrażenie. East nie mógł
oderwać od niej wzroku. Widywał piękne kobiety na
co dzień i zwykle unikał ich towarzystwa, ale tym
razem było inaczej. Coś go ciągnęło do tej dziewczyny
w zupełnie niekontrolowany sposób. Wiedział, że jeśli
tak po prostu pozwoli jej stąd wyjechać i straci ją
z oczu, będzie tego żałował do końca życia.
Wstał z miejsca, przywitał ją serdecznym uśmie-
chem i posadził przy stole, a potem lekko dotknął jej
ramienia.
– Cieszę się, że postanowiłaś skorzystać z za-
proszenia. Kolacja dzisiaj jest wyjątkowa. Wiem
o tym, bo spróbowałem kilku potraw, gdy szef
kuchni patrzył w inną stronę – mrugnął.
Siedem osób przy stole zareagowało na te słowa
głośnym śmiechem.
– Dziękuję za zaproszenie – rzekła Ally, patrząc
na niego z podziwem. W wieczorowej marynarce
wyglądał imponująco. Słyszała, że strój stwarza czło-
wieka, ale w tym wypadku było akurat odwrotnie.
Ledwie zdążyła poznać współtowarzyszy posiłku,
pojawił się kelner.
Jedno danie zastępowało drugie. Ally głównie
kiwała głową i od czasu do czasu wtrącała jakieś
słówko do rozmowy, ale myślami była gdzie indziej.
Za każdym razem, gdy spoglądała na Easta, czuła
przypływ paniki. Jak ma wykonać swą misję, nie
wzbudzając jego gniewu? Jakich może użyć argu-
mentów, których Jonasz nie użył wcześniej?
Za każdym razem, gdy East sięgał po kieliszek
z winem, Ally przyłapywała się na tym, że nie może
oderwać spojrzenia od jego mocnych palców zaciś-
niętych na kruchej, szklanej nóżce. Opuściła wzrok
na serwetkę rozłożoną na kolanach i westchnęła.
Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się równie niekom-
petentna. Znów westchnęła, podniosła głowę i napot-
kała uważne spojrzenie gospodarza. Poczuła, że się
rumieni. Boże drogi. A on to widział. Pomyślała, że
jeśli na jego twarzy pojawi się uśmiech, to go
znienawidzi.
Na szczęście East szybko odwrócił wzrok. Nie-
długo potem Ally podziękowała i wstała od stołu,
zamierzając wrócić do pokoju. Zanim jednak doszła
do końca korytarza, usłyszała za sobą wołanie:
– Pani Corbin... Ally, poczekaj!
Zdziwiona, obróciła się na pięcie.
– Czy wszystko w porządku?
Łagodność w jego głosie zupełnie ją rozbroiła. Był
dla niej taki miły, ale gdy się dowie, po co Ally tu
przyjechała, wszystko rozpadnie się w gruzy...
Ale co właściwie miałoby się rozpaść w gruzy?
– Wszystko w porządku – upewniła go. – Po
prostu jestem zmęczona.
East zawahał się.
– Może miałabyś ochotę na spacer? Świeże po-
wietrze dobrze by ci zrobiło.
Serce jej na chwilę jakby zamarło. To była
doskonała okazja, by zacieśnić znajomość. Oczywiś-
cie, dla dobra Jonasza.
– Chyba masz rację – zgodziła się. – Może wezmę
sweter?
Wzrok Easta zatrzymał się na jej nagich ramionach.
– Jeśli będzie ci zimno, to oddam ci moją mary-
narkę.
– I tak okazałeś mi już zbyt wiele życzliwości.
Osobista obsługa, a teraz jeszcze marynarka? Czy
w dalszym ciągu odmawiasz przyjęcia napiwku?
East uśmiechnął się. Jej poczucie humoru podo-
bało mu się nie mniej niż sukienka.
– Coś mi mówi, że trudno byłoby zamknąć ci
usta. Mój dziadek powiedziałby chyba, że jesteś
pyskata. Zgodzisz się z tym?
Alicia zmarszczyła czoło.
– Sama nie wiem. Ja nigdy tak o sobie nie
myślałam. Rodzice zawsze powtarzali, że jestem
bezpośrednia. Mówili: Alicia jest takim bezpośred-
nim dzieckiem. Nie: zabawnym ani ładnym, ani
nawet uroczym, tylko bezpośrednim. – Uśmiechnęła
się, nie zdając sobie sprawy, ile goryczy brzmiało
w tych słowach. – A na czym właściwie polega
pyskatość?
W tej chwili przypominała mu Jeffa. Taki właśnie
był jego syn, gdy się poznali. Ostrożny, czujny,
niepewny siebie. Jego sympatia do Alicii natych-
miast wzrosła.
– Właściwie sam nie wiem – powiedział łagodnie.
– Chyba trzeba do tego trochę odwagi i charakteru.
Naraz rozmowa stała się zbyt osobista. Ally nie
wiedziała, co ma dalej mówić. Nie przywykła do
żartów ani flirtowania z płcią przeciwną. Spojrzała na
drzwi.
– Idziemy na ten spacer?
East zdjął marynarkę i zarzucił jej na ramiona.
Poczuła ciepło pochodzące od jego ciała i nerwowo
przełknęła ślinę.
– Przecież nie mówiłam, że mi zimno.
– Teraz już nie będziesz musiała tego mówić
– uciął krótko. Ujął ją pod łokieć i poprowadził.
Rozdział trzeci
Teren wokół hotelu był dobrze oświetlony, ale
East poprowadził ją w stronę cienia. Rozumiała tę
potrzebę krycia się w mroku. W ich pracy przeżycie
często zależało od tego, czy zostało się zauważonym,
czy też nie, i choć East nie ryzykował już życiem na
co dzień, stare nawyki trzymały się mocno.
– Czy to jest droga na plażę? – zapytała Ally.
East zatrzymał się i spojrzał na nią. W mroku
widziała tylko jego sylwetkę.
– Nie. A czy wolisz pójść na plażę?
Uznała, że przy tym człowieku prawda będzie
najlepsza w każdej sytuacji.
– Szczerze mówiąc, tak, jeśli nie masz nic prze-
ciwko temu.
Wydawało jej się, że słyszy w jego głosie uśmiech,
gdy powiedział:
– Czy mam coś przeciwko spacerowi po plaży
z piękną kobietą? Pani Corbin, rani pani moją dumę!
Alicia prychnęła z niedowierzaniem.
– Bardzo przepraszam, ale z tego, co o tobie
słyszałam, wynika, że zarówno twoja duma, jak
i reputacja są nie do ruszenia.
– Gdyby to była prawda – westchnął już zupełnie
poważnie i ujął ją pod rękę. – Schodki są oświetlone,
ale trochę nierówne. I obawiam się, że w tych butach
nie będzie ci zbyt wygodnie iść po plaży.
Ally skrzywiła się na własną bezmyślność. Ze-
psuła pierwszą okazję do wypełnienia zadania. Po-
winna go przekonywać, by znów zaczął pracować dla
Jonasza, a nie przypominać mu o tym, dlaczego
przestał to robić.
Zeszli po schodkach w niezręcznym milczeniu,
ale gdy na plaży Ally przykucnęła i zdjęła buty, coś
się nagle zmieniło. Może sprawił to odgłos fal albo
blask księżyca odbitego na powierzchni oceanu,
a może to, że Ally przestała myśleć o tym, po co tu
przyjechała, i skupiła się na otoczeniu. Obróciła się
i wpatrzyła w majestatyczny krajobraz.
– Jak pięknie – westchnęła.
– Tak... pięknie – powtórzył East. Ally była tak
pochłonięta krajobrazem, że nie zauważyła, iż on
patrzy na nią, a nie na ocean.
Czas mijał. Księżyc wspinał się coraz wyżej po
niebie i wiatr zaczął przybierać na sile. Ally poczuła
przypływ smutku. Wiedziała, że ta noc nigdy już się
nie powtórzy. Impulsywnie postąpiła krok w stronę
oceanu, ale East pochwycił ją za ramię i przytrzymał.
– Jest za zimno – rzekł cicho.
Poczuła sprzeciw. Miała wielką ochotę poczuć
dotyk fal na stopach, ale powstrzymała się. Nie
przyjechała tu po to, by dawać upust własnym
fantazjom. Uznała, że tego wieczoru nie wydarzy
się już nic istotnego i lepiej będzie, jeśli wróci do
hotelu.
– Oczywiście, masz rację. Sama nie wiem, co mi
przyszło do głowy. Jest późno, a ty na pewno masz
ważniejsze rzeczy do zrobienia niż opiekowanie się
nową pensjonariuszką. – Oddała mu marynarkę.
– Bardzo ci dziękuję. Chyba pójdę się położyć.
Wskoczyła na schodki i zniknęła w mroku. East
patrzył za nią, stojąc z marynarką w ręku.
– No, no – mruknął i powoli ruszył w stronę
pensjonatu.
Spędził bezsenną noc, a rano rozpętało się piekło.
Ktoś zastukał do drzwi i jednocześnie zaczęły dzwo-
nić obydwa telefony, komórkowy i stacjonarny. East
zerwał się z łóżka i pochwycił dresy. Odebrał komór-
kę i mrucząc coś niewyraźnie, otworzył drzwi.
Szef kuchni krzyczał mu do ucha coś, czego East
zupełnie nie rozumiał. Jednocześnie do pokoju
wpadł Foster Martin, asystent menedżera, który
również miał problem. East zacisnął zęby, gestem
kazał Fosterowi usiąść i powiedział do telefonu:
– Proszę chwilę poczekać, muszę odebrać drugi
telefon.
Z trudem zachowując spokój, podniósł słuchawkę
telefonu stacjonarnego.
– Kirby.
– Tu mówi Detweiler.
East skrzywił się. Jego szef ochrony dzwonił tylko
wtedy, gdy miał poważny problem.
– Co się stało?
– Kobieta w pokoju dwieście piętnaście rodzi.
East jęknął. Ostatnim razem, gdy coś takiego
zdarzyło się w hotelu, rodząca wytoczyła im później
proces za to, że nie mieli lekarza na etacie. Przegrała,
ale sprawa ciągnęła się prawie pół roku. East nie miał
ochoty na powtórkę.
– Dzwoniłeś po pogotowie?
– Już jadą.
– Który to etap porodu?
Detweiler zaczął się jąkać.
– Który etap? Nie mam pojęcia. Ten, na którym
się krzyczy, jeśli to ma pan na myśli.
East omal się nie roześmiał. O ile pamiętał,
Detweiler był kawalerem.
– Chyba nie mamy wśród gości żadnego lekarza?
Foster zerwał się ze swojego miejsca i gwałtownie
zamachał rękami, żeby zwrócić na siebie uwagę.
– Mamy, mamy! Nazywa się Butcher. Pamiętam,
bo pomyślałem sobie, że to okropne nazwisko dla
lekarza!
East skinął mu głową i wrócił do rozmowy z sze-
fem ochrony.
– Sprawdź na recepcji. Jest tu lekarz o nazwisku
Butcher. Natychmiast zaprowadź go do tej kobiety.
Ja zejdę, jak tylko będę mógł.
– On mieszka w pokoju trzysta – dodał Foster.
– Sam go wczoraj rejestrowałem.
– Słyszałeś? – zapytał East do słuchawki.
– Tak, pokój trzysta – powtórzył Detweiler i roz-
łączył się.
Foster zaczął coś mówić, ale East wskazał na
komórkę, którą trzymał w ręku.
– Halo, Pete, jesteś tam jeszcze?
Ze słuchawki dobiegło przekleństwo, a po nim
nastąpił wybuch złości.
– Pierre, Pierre, przecież ci mówiłem, żebyś
mnie nazywał Pierre! I nie lubię, kiedy każe mi
się czekać.
– Posłuchaj, Fullbright – odrzekł cicho Easton
– zostaw tę swoją pseudofrancuszczyznę dla ludzi,
którzy nie znają cię od szóstej klasy podstawówki,
dobrze?
Pete Fullbright dramatycznie zaklął jeszcze raz,
a potem westchnął.
– Cała dostawa mięsa jest do niczego. Co mam,
twoim zdaniem, podać dzisiaj na obiad trzystu
czterdziestu czterem gościom?
– Zadzwoń do sklepu Antonellego. Stąd to tylko
dwadzieścia minut jazdy, a nie dwie godziny, jak do
Los Angeles. Niech przyślą, co mają najświeższego,
bez względu na koszt. Potem odejmiemy to od
rachunku naszego dostawcy.
– Bien, bien – odpowiedział Pete. – Merci.
East uśmiechnął się.
– Hej, Pete, musisz jeszcze popracować nad
akcentem. Brzmi to tak, jakbyś błagał o litość.
– Idź do diabła – prychnął Pete i po chwili dodał:
– szefie. Idź do diabła, szefie.
– Już tam byłem – rzucił East. Rozłączył się
i spojrzał na mężczyznę siedzącego na kanapie.
– A co słychać u ciebie?
Foster Martin podniósł się natychmiast, gwałtow-
nie machając rękami.
– Komputer się zepsuł. Przynajmniej tak mi się
wydaje. Nie działa. Goście czekają przy recepcji,
żeby się zameldować i wymeldować. Dzwoniłem już
do serwisu, ale technicy są przy jakiejś pilnej awarii
na drugim końcu Los Angeles. Nie wyrwą się
stamtąd wcześniej niż po południu.
– Więc zadzwoń do kogoś innego – wzruszył
ramionami East, idąc w stronę kuchenki. Musiał się
wzmocnić porcją kofeiny, zanim na horyzoncie poja-
wi się jakaś kolejna katastrofa.
– Ale...
East obrócił się na pięcie i spojrzał ostro na
drobnego, bladego mężczyznę, próbując sobie przy-
pomnieć, dlaczego go zatrudnił. W końcu przypo-
mniał sobie. To był siostrzeniec prokuratora general-
nego i East wcale go nie zatrudniał. Foster po prostu
pojawił się pewnego dnia z listem polecającym
napisanym na papierze z nagłówkiem, którego nie
można było zignorować.
– Foster, czy masz w biurku książkę telefoniczną?
– Ależ... tak, mam. Chce pan pożyczyć? – ożywił
się asystent.
East zagryzł usta, żeby nie krzyczeć.
– Nie, chcę, żebyś ty jej użył. Poszukaj na żółtych
stronach kogoś, kto zna nasz system i sprowadź go
tutaj, zrozumiałeś?
– Tak... tak, dobrze – wymamrotał Foster i wy-
padł na korytarz.
– Jeszcze jedno – zawołał za nim Easton.
– Tak?
– Weź papier i ołówek i tych gości, którzy czekają
przy recepcji, załatw tak, jak się to robiło przed
wynalezieniem komputerów.
– Tak. Dobrze – powtórzył Foster i zamknął za
sobą drzwi.
Nadeszła chwila spokoju, wystarczająco długa, by
East mógł przyrządzić kawę. Gdy ekspres perkotał,
ubrał się szybko i zajrzał do pokoju dwieście piętnaś-
cie. Szczęśliwie na korytarzu minął ekipę pogotowia,
a u rodzącej był doktor Butcher. Kobieta jednak
szlochała na cały głos, gdyż nie było przy niej męża.
Rankiem wybrał się na plażę, by pobiegać, i tym
sposobem stracił okazję uczestniczenia w porodzie
swego pierworodnego. East zadzwonił na dół i wysłał
kilku ludzi, by odszukali zagubionego ojca. Gdy już
był pewien, że wszystko jest pod kontrolą, wrócił do
pokoju. Wziął prysznic, ogolił się i po wypiciu kilku
kubków kawy zszedł do recepcji, pewien, że zastanie
tam kompletny chaos. Tymczasem przy ladzie
i w holu było prawie pusto. Zdziwiony East wyminął
kontuar i wszedł do pomieszczenia dla personelu,
gdzie znajdował się główny komputer.
Siedząca za biurkiem Ally podniosła głowę i przy-
witała go z uśmiechem, po czym znów skupiła uwagę
na ekranie.
– Do tego pokoju goście mają wstęp wzbroniony
– powiedział East, po czym przypomniał sobie, do
kogo mówi, i zmienił front. – Co ty tu robisz?
Jej palce zatrzymały się na klawiszach, a na twarzy
pojawił się nieśmiały cień uśmiechu.
– Myślę, że przy moich referencjach możesz mi
zaufać – odrzekła, przeciągając słowa. Uderzyła
jeszcze kilka klawiszy i odchyliła się na oparcie
krzesła z zadowolonym uśmiechem. – No, teraz
wszystko powinno być dobrze.
– Co? – zdziwił się East, podchodząc bliżej, by
zajrzeć jej przez ramię.
Ally wstała.
– Twój komputer i twój program powinien dzia-
łać bez zarzutu przez kilka najbliższych lat.
– Naprawiłaś go?
Skinęła głową i podeszła do drzwi.
– Muszę zjeść jakieś śniadanie. Właśnie szłam do
restauracji, gdy zobaczyłam całe to zamieszanie.
Zaproponowałam pomoc i twój asystent... jak on się
nazywa?
– Foster. Foster Martin.
– A tak, Foster – uśmiechnęła się. – Trudno
powiedzieć, by w trudnych sytuacjach potrafił za-
chować zimną krew.
East westchnął.
– Czy bardzo się ślinił?
Uśmiech Ally poszerzył się.
– Tylko z lewego kącika.
– To i tak nieźle – mruknął East, przeczesując
ręką włosy. Popatrzył na komputer. Wyglądało na to,
że działa normalnie. – Co ty z nim zrobiłaś?
Jej uśmiech zastygł. Wzruszyła ramionami.
– Och... trochę pogrzebałam w twardym dysku,
wprowadziłam kilka komend i powiedzmy, że prze-
dłużyłam mu życie.
– To niemożliwe. Są przecież hasła.
Ally splotła ręce przed sobą jak dziecko, które ma
wyrecytować wierszyk.
– Nie, to nie jest niemożliwe. I wiem, że są hasła.
East uniósł brwi.
– Więc w SPEAR jesteś ekspertem od kom-
puterów?
– Właściwie nie – potrząsnęła głową. – Najczęś-
ciej używają mnie do infiltracji. Bez makijażu mogę
udawać nastolatkę.
– W takim razie komputery to twoje hobby?
Uśmiech coraz bardziej znikał z jej twarzy.
– Nie, po prostu wiem różne rzeczy – powiedziała
i znów podeszła do drzwi. Wolała wyjść, zanim East
odkryje, że jej iloraz inteligencji jest większy niż
jego ego. Mężczyźni zawsze w tym momencie znie-
chęcali się do niej i nie chciała, by znów się to
powtórzyło. Nie teraz. Nie z nim.
On jednak nie miał zamiaru jej wypuścić. Przy-
trzymał ją za łokieć.
– I mówisz o tym tak spokojnie? Trzech tech-
ników instalowało ten system przez dwa dni. Jest
skomplikowany jak wszyscy diabli i połączony z całą
siecią hoteli Monarch, a ty... nie dość, że się do niego
włamałaś, to jeszcze naprawiłaś go w pół godziny?
Ally uniosła głowę nieco wyżej i spojrzała mu
w oczy.
– Prawdę mówiąc, zajęło mi to tylko dziesięć
minut. Trochę się na tym znam. Znam się na różnych
rzeczach, rozumiesz? Możemy na tym zakończyć
rozmowę?
– Przepraszam – powiedział East, widząc, że Ally
odsuwa się od niego. – Nie chciałem... – Westchnął
i spróbował jeszcze raz. – Posłuchaj, chyba powinie-
nem ci podziękować.
– Proszę bardzo – odrzekła chłodno. Była już
w progu, gdy jego głos znów ją zatrzymał.
– Ally.
Przygryzła wargę i spojrzała na niego.
– Tak?
– Inteligencji i wiedzy nie należy się wstydzić.
– Ludzie rzadko określają mnie jako inteligentną
– powiedziała, nie uświadamiając sobie gniewu
brzmiącego w jej głosie.
East lekko dotknął jej ramienia, ale zaraz opuścił
rękę.
– W takim razie jak cię określają? – zapytał
bardzo łagodnie.
– W szkole najczęściej mówili o mnie: dziwadło.
– Ile miałaś lat, gdy skończyłaś szkołę?
– Średnią... dziesięć. College... siedemnaście.
Ale wtedy już miałam trzy doktoraty i dodatkowo
stopnie uniwersyteckie z obcych języków, dokład-
nie sześciu. Zamierzałam zostać na studiach jesz-
cze przez semestr lub dwa, ale wtedy znalazło
mnie SPEAR. Resztę możesz sobie sam dopo-
wiedzieć.
East nie spuszczał z niej wzroku. Próbował sobie
wyobrazić, jak to jest, gdy posiada się tak ogromną
wiedzę. Co trzeba robić, żeby nie zwariować, patrząc
na ignorancję innych? Patrzył na nią coraz uważniej.
– Czy chcesz powiedzieć, że jeśli ładnie cię
poproszę, to w przyszłym roku obliczysz mi podatki
i wcale się przy tym nie zmęczysz?
Przymrużyła oczy i teraz ona spojrzała na niego
badawczo.
– Czy ty się ze mą drażnisz?
– Tak.
– Och – uśmiechnęła się blado.
East wskazał głową na drzwi.
– Nadal jesteś głodna?
– Okropnie – jęknęła, czując burczenie w brzuchu.
– To chodź ze mną. Mam chody u kucharza. Robi
najlepsze gofry po tej stronie St. Louis.
– A kto jest w St. Louis? – zaciekawiła się.
– Ciocia Dinah. Jej są najlepsze, ale nie zdradź
się przed Petem, że tak mówiłem.
– A kto to jest Pete?
– Mój szef kuchni, który udaje Francuza. Z czym
lubisz gofry, z bitą śmietaną i truskawkami czy
wolisz z syropem?
– Najbardziej lubię z masłem orzechowym i dże-
mem winogronowym.
– Zamów to osobno, bo Pete dostanie ataku serca
– ostrzegł ją East z szerokim uśmiechem.
Ally wydęła usta.
– Widocznie Pete musi się dopiero nauczyć do-
ceniać najpiękniejsze strony życia.
Tym razem East roześmiał się na głos.
Wychodząc na korytarz, zauważyli młodego czło-
wieka w dresach, który pędził przed siebie jak
oszalały. Na widok Easta zaczął krzyczeć:
– Moja żona! Moja żona! Podobno rodzi!
East ujął nieszczęsnego ojca za ramiona i osa-
dził go w miejscu długim, niewzruszonym spoj-
rzeniem.
– Spokojnie, tatusiu. Pańska żona czuje się dob-
rze. Jest u niej lekarz i ekipa z pogotowia.
Na twarzy młodego mężczyzny rozbłysła radość.
– Powiedział pan: tatusiu?
– Chyba mówili, że to chłopiec.
– Och, Boże. Och, Boże. Jestem ojcem – mam-
rotał mężczyzna.
– Ja też. Gratuluję – uśmiechnął się East.
Młody tatuś popędził na górę po schodach, nie
czekając na windę. Wciąż z uśmiechem, East obrócił
się do Ally.
– Przepraszam. Zwykle jest tu trochę spokojniej.
– To jest nic w porównaniu z moją pracą – wzru-
szyła ramionami.
East poczuł bolesne ukłucie. Dobrze pamiętał,
jak czasami wygląda ta praca. Zanim jednak zdążył
coś powiedzieć, zadzwonił telefon komórkowy.
Przyłożył aparat do ucha i zmarszczył czoło.
– Proszę chwilę zaczekać – rzucił i dotknął ramie-
nia Ally. – Przepraszam, ale muszę odebrać ten
telefon. Może pójdziesz na taras? Jest zimny bufet
albo możesz coś zamówić dla nas obydwojga. Ja zaraz
przyjdę.
– Dobrze. Co ci zamówić?
– Powiedz kelnerowi, że to co zwykle. I nie
czekaj na mnie z jedzeniem, bo gofry wystygną.
– Zimne są lepsze.
Potrząsnął głową i zaśmiał się cicho.
– Czy masz jeszcze jakieś interesujące nawyki,
o których powinienem wiedzieć?
– Sama nie wiem – odrzekła Ally. – A co, twoim
zdaniem, powinieneś o mnie wiedzieć?
Oczy Easta nieoczekiwanie pociemniały.
– Nie jestem pewien. A ty?
Ally z trudem odwróciła wzrok.
– Przy tobie niczego nie jestem pewna – powie-
działa nieoczekiwanie. – I chyba nie powinnam ci
tego mówić. Cholera, nie znam się na tym wszystkim
– wybuchnęła i odbiegła.
East przypomniał sobie o telefonie i przyłożył
słuchawkę do ucha.
Ally siedziała na tarasie z brodą opartą na dłoniach
i patrzyła na Pacyfik. Przyjazd tutaj okazał się
niewypałem. Jonasz chyba był w desperacji, skoro
przysłał tutaj właśnie ją. Wzbierała w niej ochota, by
powiedzieć Eastowi wprost, po co tu przyjechała,
i mieć to wszystko z głowy. Kamuflaż i udawanie były
częścią jej życia, ale nigdy wcześniej nie musiała
stosować takich metod wobec ,,porządnych ludzi’’.
Nie podobało jej się, że oszukuje Easta. Im dłużej
odgrywała rolę znerwicowanej agentki, tym bardziej
zaczynała rzeczywiście czuć się wyczerpana nerwowo.
Gdyby wyjawiła mu prawdę teraz, to w najgorszym
wypadku East wysłałby ją do diabła, a wtedy mogłaby
po prostu przyznać się Jonaszowi do porażki.
Westchnęła. W tym właśnie leżał problem. Przez
całe życie Ally nie odniosła żadnej porażki, może
z wyjątkiem uczuciowej.
Zamyśliła się, patrząc na fale rozbijające się
o skały. Musiał być jakiś sposób, by dopiąć celu.
W chwilę później kelner przyniósł jej śniadanie
i wyjaśnił, że obsłuży Easta, gdy ten się pojawi. Ally
skinęła głową.
– Czy mam podać coś jeszcze? – zapytał kelner.
– Na razie nic, dziękuję.
Sięgnęła po masło orzechowe i starannie, równiut-
ką warstwą posmarowała obydwie połówki gofra.
Gdy już uzyskała pożądaną symetrię, powtórzyła
proces z dżemem winogronowym, a potem nożem
i widelcem podzieliła gofra na dziewięć równiutkich
kwadracików. Wsunęła pierwszy z nich do ust i z roz-
koszy wzniosła oczy do nieba.
East stanął w drzwiach wychodzących na taras
i niezauważony, przyglądał się Ally. Na pierwszy
rzut oka nie było w niej nic, co rzucałoby się w oczy.
Była średniego wzrostu, bez grama zbędnego tłusz-
czu, ubrana bardzo zwyczajnie w granatowe spodnie
i białą lnianą koszulę wypuszczoną na biodra. Krót-
kie włosy otaczały jej twarz pierścieniem rudawych
loków. Oczy miała zielone jak trawa. Patrzył, jak
metodycznie obchodzi się z gofrem, i zaczął rozu-
mieć jej potrzebę porządku.
Próbował sobie wyobrazić, jak musiało wyglądać
jej życie w dzieciństwie: urodzona z ilorazem in-
teligencji znacznie przewyższającym przeciętną,
w rodzinie, która nie miała dla niej czasu, od samego
początku musiała się czuć jak wyrzutek społeczeń-
stwa. Odgadywał, że nigdy w życiu nie miała ,,naj-
lepszej przyjaciółki’’ i ciekaw był, czy jako dziecko
spędziła kiedykolwiek noc u koleżanki albo bawiła
się lalkami. Praca dla SPEAR również nie sprzyjała
nawiązywaniu bliskich kontaktów. Miała zbyt wiele
tajemnic, którymi nie można się było z nikim
podzielić.
Gdy Ally powoli i starannie odcięła kolejny kwad-
racik gofra i poniosła go do ust, East naraz poczuł
nieprzepartą chęć, by pochylić się nad jej ramieniem
i wygryźć wielki kawał z samego środka gofra. Chciał
się przekonać, jak Ally zareaguje, gdy coś wymknie
się jej spod kontroli.
Obok jej stolika zatrzymał się kelner. Ally powie-
działa coś do niego z niepewnym uśmiechem. W tym
uśmiechu, w zarysie jej policzka było coś niesłycha-
nie kruchego.
East jednak umiał kontrolować swoje impulsy
i wiedział, że nie powinien angażować się w związek
z żadną kobietą, a szczególnie z agentką. Po tym, co
zrobił, nie zasługiwał na szczęście. Powinien się
cieszyć, że przeżył. Chłopak, którego potrącił, nie
miał tyle szczęścia.
Odsunął na bok osobiste uczucia i podszedł do
stolika.
– Wygląda nieźle – stwierdził, wskazując na jej
talerz.
– Mmm – potwierdziła z pełnymi ustami.
– Pańskie śniadanie jest już gotowe – oznajmił
kelner. – Zaraz je przyniosę.
– To dobrze, bo jestem bardzo głodny – ucieszył
się East i sięgnął po kubek z kawą.
Naraz Ally cichutko krzyknęła – och! Tuż przed
jej twarzą mewa zanurkowała w powietrzu, pochwy-
ciła kawałek grzanki pozostawiony na sąsiednim
stoliku i zniknęła nad dachem budynku.
– Są uciążliwe, ale to ich terytorium i jeśli chce-
my jeść na tarasie, to musimy się z tym po prostu
pogodzić – wyjaśnił East.
– Nie przeszkadzają mi – stwierdziła Ally. – Właś-
ciwie podobają mi się. Tylko że to było takie
niespodziewane.
East przyglądał się, gdy Ally odkroiła kolejny
identyczny kawałek gofra. Twarz miała bardzo sku-
pioną i ściskała sztućce tak mocno, że kostki jej
palców zbielały. Zaniepokoił się. Ally chyba była
bliższa załamania nerwowego niż przypuszczał. In-
stynktownie poczuł chęć pomocy.
– Dlaczego tak robisz? – zapytał.
Podniosła głowę ze zdziwieniem.
– Co robię?
East wskazał gofra.
– Dlaczego tak precyzyjnie go kroisz?
Zdumiona, opuściła wzrok na talerz i zarumieniła
się z zażenowania. Dziwadło. Znów to samo.
– Nie wiem – odrzekła. – Taki nawyk.
Odłożyła nóż i widelec i splotła ręce na kolanach.
Naraz jedzenie przestało jej sprawiać przyjemność.
– A niech to. Nie chciałem cię zdenerwować
– wymruczał East.
Zmusiła się do uśmiechu.
– Nie mów głupstw. Wcale mnie nie zdener-
wowałeś.
Znów pojawiła się między nimi zimna, bezosobo-
wa ściana. East zacisnął zęby. Zamierzał zmusić Ally
do okazania emocji. Jakichkolwiek.
– Owszem, zdenerwowałaś się. Każdy czasem się
denerwuje.
Ally poczuła złość. Nie upłynęła jeszcze doba od
chwili ich spotkania, a on już twierdził, że potrafi
przeniknąć jej myśli?
– Posłuchaj, przecież wcale mnie nie znasz, więc
dlaczego udajesz, że wiesz o mnie wszystko?
Policzki miała zaczerwienione, oczy błyszczące
gniewem. East odchylił się na oparcie krzesła, zado-
wolony z efektu. Ally jeszcze o tym nie wiedziała, ale
był pewien, że kiedyś mu podziękuje za to, iż
odciągnął jej myśli od piekła wspomnień, które ją tu
przywiodło.
– Będziesz to jadła? – zapytał, wskazując na
resztki gofra.
– Uhm... ja... chyba nie – odrzekła, zbita z tropu.
– To dobrze – stwierdził i przysunął sobie jej
talerz. Wziął gofra do ręki jak kanapkę, ugryzł potężny
kęs i uniósł brwi z uznaniem. – Niezłe. Zupełnie
niezłe – powtórzył i znów podniósł gofra do ust.
Ally jednak zdążyła już oprzytomnieć i szybko
wyrwała mu go z ręki.
– Zmieniłam zdanie – oświadczyła. – Ty zjedz
swoje śniadanie, a ja swoje.
Spojrzała z niesmakiem na wygryzionego gofra,
westchnęła i sięgnęła po widelec, ale na odgłos
chrząknięcia Easta zatrzymała się wpół ruchu. Na
jego twarzy malował się wyraz obłudnej satysfakcji.
– Co takiego?
Wzruszył ramionami, jakby nie rozumiał, o co jej
chodzi.
– Tak myślałam – prychnęła i zabrała się do
odkrawania wygryzionego kawałka.
East zaśmiał się cicho.
– To, że nie lubię się dzielić swoim jedzeniem,
nie znaczy jeszcze, że coś jest ze mną nie w porządku
– wybuchnęła.
East spoważniał i pochylił się do niej.
– Ally.
– Co? – wymamrotała, nie podnosząc wzroku.
– Ja tylko żartowałem. Wszystko jest z tobą
w porządku, rozumiesz?
Przez chwilę milczała, przeżywając stare cier-
pienie, a potem, by udowodnić własną odwagę,
otworzyła usta i śmiało ugryzła gofra. Spojrzała na
niego wyzywająco i dopchnęła kęs palcem.
East ukrył uśmiech, bo kelner znów podszedł do
stolika i postawił przed nim śniadanie. Zabrał się do
jajecznicy na boczku. Jeszcze nigdy w życiu tak mu
nie smakowała. Zastanawiał się, czy była to zasługa
przystawki w postaci gofra, czy też towarzystwa,
w którym jadł. W każdym razie, jak na dzień, który
zaczął się zupełnym chaosem, ciąg dalszy zapowiadał
się nieźle.
Rozdział czwarty
Fale deszczu uderzały o okna jednopiętrowego
domku nad przepaścią. W pogodne dni widok stąd
był imponujący, a odosobnienie bardzo odpowiadało
Jonaszowi. Nie można się było stąd wydostać inaczej
niż helikopterem albo schodząc z góry piechotą, ale
tego dnia ani jedno, ani drugie nie było możliwe.
Niespokojnie, raz po raz przemierzał podłogę
między oknem a ścianą. Jego złość spowodowana
najświeższymi wiadomościami wciąż rosła. Na irań-
skiej granicy zatrzymano kuriera, który miał przy
sobie ściśle tajne dokumenty. Te dokumenty prowa-
dziły prosto do Jonasza. A jakby tego było mało, na
jego konto w banku wpłynęło ostatnio sto tysięcy
dolarów, których pochodzenia w żaden sposób nie
potrafił wytłumaczyć.
Gdyby nie interwencja prezydenta, prokurator
generalny już by wystawił nakaz aresztowania Jona-
sza. Nie wiedział, jak długo jeszcze uda mu się
bronić własnej wiarygodności i dobrego imienia.
Pomyślał o Alicii Corbin. Wcześniej zamierzał dać
jej dużo czasu na przekonywanie Eastona Kirby’ego,
ale ta ostatnia komplikacja z kurierem diametralnie
wszystko zmieniała. Incydenty następowały coraz
szybciej jeden po drugim. Czas zaczął działać na jego
niekorzyść. Alicia rozpoczęła swą misję przed tygo-
dniem. Jonasz musiał się dowiedzieć, co się dotych-
czas zdarzyło w hotelu ,,Kondor’’. Jeśli East nie
zgodzi się mu pomóc, to będzie musiał poszukać
kogoś innego. Tylko kogo? Przecież wybrał Kir-
by’ego właśnie dlatego, że nie było innej osoby,
której mógłby zaufać.
Podszedł do kominka i jednym ruchem ręki
przekręcił głowę metalowego lwa zdobiącego gzyms.
Część ściany odsunęła się, ukazując niszę – centrum
komunikacji ze SPEAR. Nie był pierwszym ani
ostatnim Jonaszem zajmującym ten domek, ale
wiedział, że jeśli szybko nie rozwiąże problemu, jego
kadencja wkrótce się zakończy.
W kącie szumiał cicho faks, wypluwając z siebie
długi szereg zadrukowanych stron. Na ekranie kom-
putera migały linijki tekstu zapisywanego do pamię-
ci. Znajdowały się tu wszystkie najnowocześniejsze
urządzenia komunikacyjne, a jednak, mając do dys-
pozycji wszelkie techniczne środki, Jonasz wciąż nie
potrafił odkryć tożsamości człowieka, który był zde-
cydowany zrujnować mu życie.
Na wysokości oczu wisiała tafla pleksiglasu z na-
niesioną mapą świata, pokryta czarnymi i czerwony-
mi znaczkami. Czarne pokazywały miejsca, w któ-
rych obecnie działali agenci SPEAR, ale uwagę
Jonasza przykuwały przede wszystkim czerwone,
naniesione w miejscach wypadków, które stanowiły
dywersję wobec jego osoby. Wziął do ręki czerwony
pisak i narysował kółko na irańskiej granicy, w miej-
scu, gdzie właśnie aresztowano kuriera. Cofnął się
o krok i jeszcze raz przyjrzał mapie, próbując wy-
śledzić jakiś wzór, ale im dłużej patrzył, tym bardziej
był przekonany, że nie ma tu żadnego wzoru, tylko
seria przypadkowych incydentów, połączonych je-
dynie wspólnym celem. Tym celem było znisz-
czenie jego, Jonasza. Poczuł nagły spokój. Na Boga,
nie przetrwał tylu lat tylko po to, by teraz się poddać.
Usiadł przy biurku i wpatrzył się w czerwony
telefon stojący pośród baterii innych. W ułamku
sekundy w jego umyśle pojawił się tuzin rozmaitych
scenariuszy. Wybrał ten, który najlepiej pasował do
sytuacji, i już bez wahania sięgnął po słuchawkę.
Dwie godziny później w recepcji hotelu ,,Kondor’’
pojawiła się paczka przeznaczona dla Alicii Corbin.
Telefon zadzwonił w chwili, gdy East przeglądał
ostatnią kolumnę cyfr kwartalnego zestawienia. Za-
dowolony z przerwy w pracy, zapisał dane i sięgnął
po słuchawkę.
– Halo.
– Cześć, tato, to ja.
Na dźwięk głosu Jeffa East uśmiechnął się.
– Cześć. Kiedy wybierasz się do domu?
Jeff prychnął z niedowierzaniem.
– Chyba żartujesz? Przy moim rozkładzie zajęć?
Właściwe pytanie brzmi: kiedy wreszcie ty mnie tu
odwiedzisz?
East poczuł się winny i wstał.
– Długo już się nie widzieliśmy, prawda, synu?
– Prawie dwa miesiące.
– I chcesz mi powiedzieć, że czujesz się opusz-
czony? A co się dzieje z tą dziewczyną, o której nie
chciałeś rozmawiać? Czy to już przeszłość?
Na chwilę zapadło milczenie. Potem Jeff roze-
śmiał się krótko, ale East odniósł wrażenie, że ten
śmiech był wymuszony.
– Nie, nie czuję się opuszczony. Po prostu zmę-
czony, no i mam serdecznie dość własnej kuchni.
Poza tym nie mam nastroju do rozmów o kobietach,
kropka.
– Aż tak źle? – zaśmiał się East.
– Aż tak.
– W takim razie porozmawiajmy o czymś mniej
skomplikowanym. Na przykład o twoich zajęciach
albo o stażu w szpitalu. Na jakim oddziale teraz jesteś?
Jeff parsknął śmiechem. Nazwanie jego praktyki
,,czymś nieskomplikowanym’’ było oczywiście żar-
tem i obydwaj o tym wiedzieli.
– Na pediatrii. I chciałbym już znaleźć się gdzieś
indziej – westchnął. – To nie znaczy, że nie lubię
dzieci, ale nie umiem się pogodzić z tym, że bywają
nieuleczalnie chore.
East milczał, rozumiejąc, że Jeff potrzebuje się
wygadać.
– Tato, jest tu taka siedmioletnia dziewczynka.
Na imię ma Darcy. Wielkie piegi na nosie, wielkie
niebieskie oczy... Wczoraj zapytała mnie, czy się
z nią ożenię, jak dorośnie. – Głos mu się załamał.
– Tato. Ona nie ma przednich zębów ani włosów.
Umiera. I nikt nie potrafi nic z tym zrobić.
– Przykro mi – powiedział East cicho. – Musi ci
być z tym bardzo ciężko.
Jeff wziął głęboki oddech.
– Przepraszam, ale czasami... rozumiesz?
Przez umysł Easta przeleciała seria wspomnień
– błyski wystrzałów, bryzgi krwi agenta, który umie-
rał dosłownie u jego stóp, dni i noce spędzone na
bagnach.
– Tak, wiem.
Wstał i podszedł do okna. Patrzył przez szybę
nieobecnym wzrokiem, zupełnie nie dostrzegając
plaży.
– Wiesz co, daj mi kilka dni, żebym mógł tutaj
wszystko zorganizować i przekazać obowiązki moje-
mu asystentowi, a potem wybiorę się na wycieczkę
do Los Angeles. Tylko przyślij mi faksem swój
rozkład zajęć.
– Fantastycznie! Będziesz go miał jutro albo
pojutrze – ucieszył się Jeff. – Już czuję smak tego
steku!
– Głodny jesteś? – uśmiechnął się East. – A co
ostatnio jadałeś?
– Własne wytwory i to, co ktoś inny zostawił
w pracy.
– Może nie masz pieniędzy? – zaniepokoił się
East.
– Pieniądze mam. Brakuje mi tylko czasu.
– Czy jesteś pewny, że chcesz go tracić na moje
odwiedziny?
– Czas spędzony z tobą nigdy nie jest stracony.
East poczuł ściskanie w gardle.
– Dzięki – powiedział cicho. – Do zobaczenia
wkrótce.
– Do zobaczenia – powtórzył Jeff.
East usłyszał dźwięk odkładanej słuchawki i od-
niósł wrażenie, że jego syn znajduje się niezmiernie
daleko. Stanął pośrodku pokoju i pomyślał o własnej
samotności. Mogło się wydawać dziwne, że czuł się
samotny, żyjąc na co dzień wśród setek ludzi, ale tak
było. Tęsknił za bliższymi, osobistymi więzami, za
kimś, z kim mógłby razem się śmiać, dzielić kłopota-
mi i radościami, spędzać noce...
W wyobraźni ujrzał twarz Alicii Corbin, ale od-
sunął od siebie myśli o niej. Nawet gdyby się
okazało, że ona odwzajemnia jego uczucia, było zbyt
wiele powodów, dla których ten związek nie miał
racji bytu.
Westchnął i poszedł poszukać Fostera.
Ally wpadła do holu z naręczem paczek. Był to
siódmy dzień jej pobytu w hotelu i dopiero teraz
wybrała się na zakupy. Włosy miała potargane, białe
spodnie poplamione czekoladowym lodem, który
kupiła sobie w drodze powrotnej, ale jej twarz
promieniała. Ostatniej nocy doszła do wniosku, że
jeśli nie będzie zachowywać się jak normalna kobie-
ta, to East w końcu zacznie się zastanawiać, po co tu
przyjechała. A najnormalniejsze, co mogła zrobić
kobieta, była wyprawa na zakupy. Stąd wzięły się
paczki i torby, wypełnione przede wszystkim przed-
miotami kupionymi od niewielkiej grupy artystów
i rzemieślników mieszkających u podnóża gór.
A choć zakupy miały być tylko na pokaz, wjeżdżając
na parking przed hotelem, Alicia poczuła, jak bardzo
taka zwykła wyprawa do sklepu była jej potrzebna.
Od ponad roku nie miała czasu na nic tak zwyczaj-
nego. Nie mogła się już doczekać, kiedy znajdzie się
w pokoju i dokładnie obejrzy swoje nowe nabytki.
– Pani Corbin! Pani Corbin!
Obejrzała się. Chłopak siedzący w recepcji ma-
chał do niej ręką.
– Jest do pani przesyłka. Przyniesiono ją, kiedy
pani nie było.
Ally podeszła do niego, ze śmiechem próbując
ułożyć w rękach pakunki tak, by zmieścić jeszcze
jeden.
– Nie wiem, czy uda mi się to zabrać, ale...
– Pozwól, że ci pomogę.
Odwróciła się i tuż za sobą zobaczyła Easta.
Zanim zdążyła zaprotestować, wziął od niej więk-
szość paczek. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak
wygląda. Nerwowo wytarła ręce o spodnie i zdobyła
się na uśmiech.
– No cóż... dziękuję. Ja zaraz...
– Nie śpiesz się – powiedział spokojnie East.
Recepcjonista podał jej niewielką paczkę. Szybko
wrzuciła ją do torby i znalazła klucz do pokoju. East
czekał cierpliwie.
– Nie musisz robić sobie kłopotu...
– To żaden kłopot. Prowadź.
Przez całą drogę do windy walczyła z impulsem,
by przeczesać włosy, ale pohamowała się. Tłumaczy-
ła sobie, że jej wygląd nie ma żadnego znaczenia.
East pomagał jej, bo to należało do jego obowiązków.
Gdy drzwi windy rozsunęły się, weszła do środka
i rzuciła mu nerwowy uśmiech. East stłumił wes-
tchnienie. W holu przy recepcji, z rozwianymi włosa-
mi i zarumienionymi policzkami, podobna była do
dziecka. W dodatku spodnie miała zaplamione
czymś, co wyglądało na czekoladę. Wydawała się
szczęśliwa, a teraz znów straciła swobodę. Czy reago-
wała tak tylko na niego, czy też na wszystkich bez
wyjątku mężczyzn?
– Zdaje się, że miło spędziłaś dzień – zauważył.
Ally wyraźnie się rozluźniła.
– Och, tak! Było wspaniale. Kupiłam przepiękne
rzeczy. Już się nie mogę doczekać, żeby je jeszcze
raz obejrzeć.
– To dobrze – uśmiechnął się. – Cieszę się, że
znalazłaś sobie przyjemny sposób spędzania czasu.
Oczy Ally rozświetliły się.
– Od lat czegoś takiego nie robiłam. Szkoda tylko,
że nie było nikogo, kto mógłby mi w tym towarzyszyć.
– Gdybyś mi powiedziała, to z największą przy-
jemnością...
Znów się zarumieniła.
– Nie chciałam, żebyś czuł się w obowiązku...
– wymruczała, podchodząc do drzwi. Wystukała kod
na klawiaturze i odsunęła się na bok, puszczając go
przodem przez drzwi.
– Połóż to gdziekolwiek. Bardzo ci dziękuję za
pomoc.
East rzucił torby na sofę i zatrzymał wzrok na Ally.
Stała przy drzwiach, najwyraźniej czekając, aż on
wyjdzie. Miał ochotę jeszcze tu pozostać, ale nie
chciał się jej narzucać.
– Zobaczymy się przy kolacji? – zapytał.
– Tak. Już umieram z głodu.
– Jadłaś lunch? Mogę przysłać ci coś do pokoju.
– Nie trzeba – potrząsnęła głową.
East zmarszczył brwi.
– A czy w ogóle coś jadłaś od śniadania?
– Właściwie nie. Tylko loda. Ale nie zawracaj
sobie głowy.
Teraz z kolei East spojrzał na jej torby. Ciekaw
był, co takiego kupiła.
– Znalazłaś coś szczególnego?
Po raz pierwszy Ally rzuciła mu promienny uśmiech.
– Och, tak! Zbieram pozytywki i znalazłam jed-
ną, zupełnie niezwykłą. Właściwie to nie jest pozy-
tywka, tylko szklana kula, ale gra, więc pomyś-
lałam...
– Mógłbym ją zobaczyć?
– Naprawdę chcesz?
Skinął głową. Ally zatrzasnęła drzwi i zaczęła
grzebać w torbach. Patrząc na nią, zastanawiał się, ile
razy nie miała z kim podzielić się radością ze swych
odkryć.
– Usiądź, proszę – powiedziała. – Trochę potrwa,
zanim ją znajdę... Nie, zaraz. Jest tutaj.
Wyjęła z torby małe pudełeczko i bez zasta-
nowienia usiadła na sofie obok Easta. Była tak
zaabsorbowana swoim zakupem, że nie zauważyła,
iż sytuacja stała się niebezpiecznie intymna: siedzie-
li obok siebie, dotykając się wzajemnie. East z zacie-
kawieniem pochylił się nad przedmiotem, który Ally
wreszcie odpakowała z bibułki. Zaśmiała się do
siebie i podniosła go wyżej. Światło wpadające do
pokoju przez okno odbiło się w szklanej kuli. W środ-
ku zatopiona była figurka kowboja siedzącego na
koniu. Ubrany był w niebieskie dżinsy, baranicę
i ciemny kapelusz z szerokim rondem. Przed sobą na
siodle trzymał malutkiego różowego cielaka. Gdy
Ally potrząsnęła kulą, w środku zamigotały białe
płatki, jakby kowboj z cielakiem znaleźli się naraz
pośród śnieżycy.
– Jak ci się to podoba? – zapytała Ally. Nakręciła
pozytywkę i wsłuchała się w melodię, przechylając
głowę na bok.
– Co to za melodia? – zapytał East.
– Desperado – odrzekła z ożywieniem. – To stara
piosenka The Eagles. Pasuje tu, prawda?
– Owszem – zgodził się.
Ally znów wpatrzyła się w kulę.
– Prawda, że jest ładna?
– Bardzo ładna – przyznał East, nie mogąc ode-
rwać wzroku od jej twarzy.
Ally naraz poczuła lekki powiew przy swoim
policzku i podniosła wzrok, zdziwiona. Na widok
wyrazu twarzy Easta wstrzymała oddech. Przez dłuż-
szą chwilę nieruchomo patrzyli sobie w oczy, na-
wzajem upewniając się co do swoich intencji. Przy-
szło jej do głowy, że gdyby pochyliła się tylko
odrobinę...
Muzyka umilkła. Obydwoje zamrugali oczami,
zaskoczeni intymnością sytuacji, ale to East odsunął
się pierwszy. Przypomniał sobie, że Ally jest jego
gościem, a ponadto przyjechała tu w nie najlepszej
kondycji psychicznej.
– Przepraszam – wymamrotał. – Nie miałem
zamiaru...
Ally gwałtownie wstała, przyciskając szklaną kulę
do piersi jak tarczę.
– Przecież nic nie zrobiłeś, więc nie musisz
przepraszać.
East również się podniósł.
– Posłuchaj, Ally, nie zrozum mnie źle. Ja...
– Dziękuję ci za przyniesienie zakupów.
East zacisnął dłonie w pięści.
– Proszę bardzo – odrzekł krótko i podszedł do
drzwi. W progu jednak odwrócił się i jeszcze raz
zapytał: – Zobaczymy się przy kolacji?
– Oczywiście – odrzekła i zamknęła mu drzwi
przed samym nosem.
– Niech to diabli – mruknął do siebie i skierował
kroki do windy.
– Niech to wszyscy diabli – mamrotała Ally
i opadła na sofę, zupełnie zapominając o szklanej
kuli.
Przebrała się i dopiero teraz przypomniała sobie
o przesyłce odebranej w recepcji. Z ciekawością
wyjęła paczuszkę z torby i rozwinęła. Z koperty
wypadł mały telefon z doczepioną kartką. Na ten
widok poczuła ucisk w żołądku.
Jonasz.
Wzięła kartkę do ręki. Instrukcje Jonasza jak
zwykle były lakoniczne.
,,Naciśnij klawisz wyślij. Gdy zadzwoni dwa razy,
wyłącz telefon’’.
Zrobiła, co jej kazano, świadoma, że tym samym
uruchamia łańcuch połączeń w ogólnoświatowej sie-
ci komunikacyjnej, który wkrótce zawiadomi Jona-
sza, że przesyłka została odebrana. Już po minucie
telefon zadzwonił. Westchnęła i przyłożyła go do
ucha.
– Mówi Corbin.
Usłyszała znajome dudnienie głosu Jonasza.
– Wszystko u ciebie w porządku?
– Tak, dziękuję. Pogoda jest wspaniała – powie-
działa i skrzywiła się. Jonasz nie przysłał jej tu po to,
żeby mu przekazywała raporty meteorologiczne.
– Nie mam wiele do powiedzenia.
Jonasz stłumił okrzyk złości. Nie to chciał usły-
szeć, ale niczego nie był w stanie wymusić.
– Jak się przedstawia sytuacja? – zapytał.
Ally westchnęła, przeczesując włosy ręką.
– Spotkaliśmy się, oczywiście, nawet kilka razy
prowadziliśmy dość osobiste rozmowy. Ale on nie
jest szczególnie otwarty, a ja nie mam wprawy
w używaniu kobiecych wdzięków.
Jonasz uśmiechnął się do siebie. Ally nie mogła
wiedzieć, że właśnie dlatego wybrał ją, a nie inną
kobietę. Easton Kirby był zbyt przenikliwy, by dać
się nabrać na kokietkę lub wyrachowany seks.
– Nie wysłałem cię tam po to, żebyś go zaciągnęła
do łóżka. Idealnie nadajesz się do tego zadania. Masz
spokojne, racjonalne podejście. Pamiętaj o tym
i korzystaj z tego.
– Tak, proszę pana – mruknęła Ally.
Jonasz zawahał się i dodał:
– Wydarzyło się coś, co sprawia, że konieczny jest
pośpiech. Dasz sobie radę?
Ally nerwowo przełknęła ślinę.
– Tak, proszę pana. Znajdę jakiś sposób. Nie
zawiodę pana.
– Dobrze. Aha, i miej ten telefon zawsze pod
ręką. Jest zaprogramowany tak, byś mogła się skon-
taktować wyłącznie ze mną. Rozumiesz?
– Tak, proszę pana.
– Jeśli wpadnie w niepowołane ręce i zostanie
nieodpowiednio użyty, ulegnie samozniszczeniu.
– Rozumiem.
– Liczę na ciebie.
– Nie zawiodę pana – powtórzyła, ale połączenie
zostało już przerwane.
Ally wyłączyła telefon i schowała go do komody.
Cała jej wcześniejsza radość znikła. Wróciła do
saloniku, znalazła szklaną kulę, potrząsnęła nią i na-
kręciła pozytywkę. Wokół kowboja z cielakiem
znów zawirowały płatki śniegu. Ally patrzyła na kulę
jak zahipnotyzowana, czując, że jej myśli stają się
chaotyczne. Gdy muzyka ucichła, odłożyła kulę na
bok i poszła pod prysznic. East jeszcze nie wiedział,
że tego wieczoru czeka go niespodzianka.
O jakąś milę od brzegu samotny jacht zarzucił na
noc kotwicę i załoga zaczęła przygotowywać kolację
dla właściciela. Na przestronnym białym pokładzie
stał mężczyzna z potężną lornetką, na pozór po-
dziwiając widok. Ale to nie rytmiczne kołysanie fal
i krzyki mew nad głową przykuwały jego uwagę, lecz
plaża i wznoszący się na urwisku hotel. Nawet przy
pomocy lornetki nie mógł rozróżnić twarzy kręcą-
cych się tam ludzi, ale to mu nie przeszkadzało.
Przekonał się już, że osoby, których szukał, znajdują
się w hotelu. Teraz przedstawienie się im było tylko
kwestią czasu. Zamierzał to jednak zrobić na swój
szczególny sposób.
Chociaż Alicia ze wszystkich sił starała się za-
chować zdrowy rozsądek, schodziła na kolację z du-
szą na ramieniu. Nie tyle obawiała się reakcji Easta,
co myśli, że mogłaby zawieść Jonasza. Nie wiedziała,
dlaczego dla jej szefa powrót Kirby’ego do czynnej
służby był tak ważny, zdawała sobie jednak sprawę,
że musi to mieć wielkie znaczenie, skoro Jonasz
zdecydował się na tak nietypowe metody perswazji.
Nałożyła prostą sukienkę z białego, lejącego się
materiału ze stójką i szerokimi rękawami. Sukienka
sięgała jej kostek. Do tego płaskie sandałki składają-
ce się z trzech paseczków. Makijaż w pełni odzwier-
ciedlał jej osobowość: był oszczędny i nieskom-
plikowany.
W windzie dokładnie obejrzała własne odbicie
w lustrze. Nie zauważyła żadnej plamy, włosy też
leżały jak powinny. Zadowolona, wyprostowała się
i w duchu przygotowała do bitwy. Winda zatrzymała
się tylko raz, na drugim piętrze. Do środka wszedł
starszy mężczyzna i para młodych ludzi. Starszy
mężczyzna skinął jej głową, ale młodzi nie widzieli
świata poza sobą. Ally starała się omijać ich wzro-
kiem, lecz ich uczucie wręcz biło w oczy.
Nie po raz pierwszy w życiu zaczęła sobie wyob-
rażać, co by było, gdyby urodziła się jako normalne,
zwyczajne dziecko, ale gdy drzwi windy rozsunęły
się na parterze, wróciła do rzeczywistości. Nie była
zwyczajna i z jakiegoś powodu Jonasz powierzył jej
misję, która była dla niego bardzo ważna. Choć Ally
nigdy w życiu nie widziała swojego szefa na oczy, to
jednak była wobec niego szalenie lojalna. W jakiś
dziwny sposób stał się dla niej zastępczym ojcem,
osobą, do jakiej zawsze tęskniła. Wymagał od niej
rzeczy, o jakie nikt inny nie śmiałby nawet prosić,
zawsze jednak wierzył, że Alicia będzie w stanie
poradzić sobie, a gdy już było po wszystkim, nie
szczędził jej pochwał. To, że nigdy nie zaznała jego
uścisku ani nie widziała jego uśmiechu, nie było
ważne. Ważne było tylko to, że on jej ufał.
W holu zdała sobie sprawę, że przyszła o kilka
minut za wcześnie. Wyszła na taras i usiadła przy
poręczy, bezpośrednio nad plażą. Słońce właśnie
zachodziło. Płomienne kolory nieba odbijały się
w wodzie. Od słonecznej tarczy, prowadząc wprost
do plaży i hotelu, ścieliła się złocista ścieżka, i Ally
poczuła pokusę, by wejść na tę ścieżkę, choćby po to,
by sprawdzić, czy jest ona tak mocna i bezpieczna,
jak się wydaje.
Tak właśnie znalazł ją East: wpatrzoną w za-
chodzące słońce, z łokciami opartymi na poręczy.
Wieczorny wietrzyk poruszał jej sukienką i roz-
wiewał jej włosy.
– Piękny widok, prawda? – powiedział cicho East.
Ally gwałtownie wyprostowała się i spojrzała na
niego.
– Nie wiedziałam, że tu jesteś.
– Przed chwilą przyszedłem – rzekł, nie chcąc się
przyznać, że obserwował ją już od jakiegoś czasu.
– Jesteś głodna?
– Bardzo – skinęła głową, uświadamiając to sobie
dopiero teraz. Wszystkie jej lęki nieoczekiwanie
zbladły, przyćmione przez wspaniałość zachodu
słońca. – Ale najpierw muszę cię o coś zapytać.
Zdziwiony East zawahał się, po czym skinął
głową.
– Proszę. Pytaj.
– Czy wierzysz w wyrównywanie starych rachun-
ków?
Natychmiast pomyślał o Jonaszu i pojawiła się
w nim czujność. Jej twarz jednak wydawała się
zupełnie niewinna, więc złożył to na karb własnych
wyrzutów sumienia.
– Tak, oczywiście. Myślę, że nikt nie może
poczuć się wolny i żyć spokojnie, dopóki nie spłaci
starych długów. I nieważne, czy chodzi o pieniądze,
czy o uczucia.
– Zgadzam się – skinęła głową Ally i przeniosła
wzrok na drzwi do sali restauracyjnej. – Robi się
trochę zimno. Wejdziemy do środka?
East podał jej ramię, a ona pozwoliła się prowa-
dzić, jakby była to dla niej codzienna sytuacja. Gdy
usiedli przy stoliku, uderzył ją własny spokój. Po
chwili zrozumiała, jakie jest jego źródło. Podjęła
decyzję, że jeszcze tego wieczoru wyjaśni wszystko
Eastonowi i zrobi, co w jej mocy, by go przekonać do
przyjęcia propozycji Jonasza. A potem nic już nie
będzie zależało od niej.
Gdy East zapytał ją, co ma ochotę zjeść, odłożyła
kartę na bok i rzuciła mu ze swobodnym uśmiechem:
– Zamów coś dla mnie, dobrze? Mam ochotę na
niespodziankę.
Rozdział piąty
Zjedli kolację i gdy nadszedł czas na deser, ich
towarzysze przy stole pożegnali się i poszli na
wieczorny spacer. Choć Ally nie miała wielkiej
ochoty na słodycze, zdecydowała się zamówić deser,
wiedząc, że East nie zostawi jej przy stole samej. Na
taką chwilę właśnie czekała.
– Kolacja była znakomita – powiedziała. – Bardzo
ci dziękuję za dobry wybór.
East odpowiedział jej uśmiechem.
– To moja ulubiona ryba, szczególnie gdy Pete
przyprawia ją pieprzem kajeńskim.
Skinęła głową i rozejrzała się po sali. Nikt nie
siedział wystarczająco blisko, by słyszeć ich roz-
mowę. Pochyliła się nad blatem stołu i utkwiła wzrok
w twarzy Easta.
– Dlaczego odmówiłeś Jonaszowi?
Jego uśmiech zastygł, po czym zupełnie znikł. Na
pobladłej twarzy odbiła się wściekłość.
– Sukinsyn – rzucił East przez zaciśnięte zęby.
Ally nie okazała po sobie lęku.
– To on cię tu przysłał, tak? – dodał East.
– Tak.
Prawdę mówiąc, nie spodziewał się takiej szczero-
ści i to proste potwierdzenie na chwilę zbiło go
z tropu. Wstał i wyszedł z sali.
Ally nie spodziewała się takiego obrotu sprawy,
ale nic nie szło tak, jak oczekiwała. Dogoniła go przy
windzie i stanęła twarzą do niego.
– Nie odpowiedziałeś mi na pytanie.
– Jestem pewien, że nie miałabyś ochoty usłyszeć
tego, co ja w tej chwili myślę, więc dobrze ci radzę,
zbieraj się stąd i zajmij się sprawami kogoś innego.
Drzwi windy rozsunęły się i do holu wyszło kilku
gości. East wsunął się do środka i natychmiast
przycisnął guzik zamykający drzwi, Ally jednak już
była za jego plecami. Znaleźli się obydwoje w nie-
wielkiej, zamkniętej przestrzeni. Ze wszystkich
stron otaczały ich lustra. Dokoła siebie East wszę-
dzie widział odbicia twarzy Ally i jej pytający wzrok.
– Powiedziałeś, że należy spłacać stare długi. Nie
sądziłam, że jesteś kłamcą.
Obrócił się na pięcie i jedną ręką przycisnął ją do
ściany.
– Nie masz pojęcia, o czym mówisz.
– Wiem, że Jonasz uratował ci życie i przywrócił
zdrowie psychiczne, umieszczając cię tutaj, i że przy
jedynej okazji, gdy poprosił cię o przysługę, ty mu
odmówiłeś.
Drzwi otworzyły się. East wybiegł z windy i po-
szedł w stronę swojego prywatnego apartamentu.
Ally wciąż była tuż za nim.
– Czy tak chcesz mu się odwdzięczyć? Z jakiegoś
powodu ten człowiek potrzebuje twojej pomocy, a ty
po prostu rozkładasz ręce i odmawiasz? Dlaczego?
Czy dlatego, że kiedyś ktoś zginął?
East wcisnął klucz w zamek i jak burza wpadł do
środka, ale nie udało mu się zatrzasnąć za sobą drzwi.
Ally i tym razem była szybsza.
– Zamknij się i wynoś się stąd! – syknął. – Nie
masz pojęcia, o czym mówisz!
– Wyjdę, gdy już skończymy rozmawiać – prych-
nęła. – Wiem tyle, że prowadzimy wojnę, nieustają-
cą, codzienną wojnę ze zbrodnią i wszystkim, co złe
na tym świecie, i że na wojnie czasami giną niewinni
ludzie. Wiem o tym. Widziałam to na własne oczy,
ale nie wycofałam się z tego powodu. Przeciwnie, to
tylko powiększa mój gniew. A gdy czuję gniew, chcę
wyrównać rachunki. Chcę zniszczyć bandytów tak,
żeby już nigdy nie wrócili. Nigdzie nie uciekam i nie
chowam się.
East wziął głęboki oddech, zdumiony jej złością
i oskarżeniami.
– Nigdzie nie uciekłem. Zajmuję się czymś in-
nym niż przedtem, ale nadal pracuję dla SPEAR.
Obowiązek, który wypełniam, może jest mniej dra-
matyczny niż twoje obowiązki, ale nigdzie się nie
chowam!
Ally znów prychnęła lekceważąco.
– Może udało ci się przekonać samego siebie, ale
nie mnie. – Nerwowo przeczesała palcami włosy
i zaczęła chodzić po pokoju. – Posłuchaj, nie zamie-
rzam pomniejszać twoich zasług. Dobrze wiem, że ty
już zrobiłeś swoje. Narażałeś swoje życie bardziej niż
większość ludzi, a teraz wykonujesz ważne i od-
powiedzialne zadanie. – Zatrzymała się i stanęła tuż
przed nim. – Nie wiem, po co jesteś potrzebny
Jonaszowi, ale przypuszczam, że ty wiesz. Więc... czy
jesteś w stanie spojrzeć mi w twarz i powiedzieć, że
to nie ma znaczenia?
W twarzy Easta zadrgał mięsień. Wiedział, że to
wszystko nie jest winą Ally. Ona tylko wykonywała
rozkazy, podobnie jak on kiedyś. Po raz pierwszy
w życiu zrozumiał, co powodowało dawnymi wład-
cami, którzy kazali zabijać posłańców przynoszących
złe wiadomości.
– Niech cię diabli – mruknął.
– Nie mnie. Przeklinasz siebie. Ja tylko wykona-
łam swoje zadanie. Reszta zależy od ciebie.
Ruszyła do drzwi, ale zatrzymał ją głos Easta:
– Dokąd idziesz?
– Do łóżka. Aha... i chyba jutro się wymelduję,
więc pożegnam się z tobą już dzisiaj. Nie mogę
powiedzieć, by ta podróż zakończyła się zgodnie
z moimi nadziejami, ale myślę, że nigdy cię nie
zapomnę.
Zanim zdążył odpowiedzieć, zatrzasnęła za sobą
drzwi, pozostawiając tylko echo swoich słów. East
zaklął, opadł na najbliższe krzesło i przymknął oczy,
myśląc, że czeka go koszmarna, długa noc.
Była szósta po południu, gdy Jeff Kirby przekręcił
klucz w zamku i pchnął ramieniem drzwi swojego
mieszkania. Zaraz za progiem upuścił na podłogę
plecak oraz naręcze brudnych ubrań. Wszystko
w mieszkaniu było pokryte kurzem, a w zlewie
leżały brudne naczynia, ale powrót do domu nigdy
jeszcze nie sprawił mu takiej radości. Właśnie skoń-
czył trzydziestosześciogodzinny dyżur w Centrum
Medycznym UCLA i był tak wyczerpany, że nie
mógł nawet myśleć. Resztkami sił dotarł ze szpitala
do domu. Poszedł do łazienki, zrzucając po drodze
ubrania i zostawiając je gdzie popadnie. Marzył
o prysznicu, o resztę miał zamiar zatroszczyć się
później.
Stanął pod prysznicem i przymknął oczy. Czuł,
jak ciepłe strumienie wody rozluźniały napięte mięś-
nie ramion i karku. Stał tak bardzo długo. W końcu
zakręcił wodę i sięgnął po ręcznik. Z miejsca,
w którym stał, kątem oka widział łóżko i już nie mógł
się doczekać, kiedy się na nim wyciągnie.
Z kroplami wody wciąż spływającymi po plecach,
rzucił mokry ręcznik na wieszak i wyszedł z łazienki.
Ręcznik zsunął się z haczyka i upadł na podłogę, ale
Jeff nawet tego nie zauważył. Rzucił się na łóżko
twarzą w dół i już po chwili mocno spał.
Telefon dzwonił, ale Jeff nawet się nie poruszył.
Słońce zaszło, wzeszedł księżyc, i niedługo po pół-
nocy Jeff wreszcie się obudził. Burczało mu w brzu-
chu, a kark miał całkiem zesztywniały. Mruknął coś,
przewrócił się na plecy i spojrzał na zegarek przy
łóżku.
Była dwunasta dwadzieścia pięć. Zaczął się na-
stępny dzień. Za pięć godzin Jeff znów musiał być
w pracy. Przez chwilę zastanawiał się, czy lepiej
jeszcze pospać, czy zrobić sobie coś do jedzenia.
Pusty żołądek w końcu zwyciężył. Jeff zwlókł się
z łóżka, naciągnął stare spodnie od dresu i poszedł do
kuchni, ale w połowie korytarza zastygł w miejscu.
Ktoś poruszał klamką u drzwi.
Jego umysł zaczął pracować na podwyższonych
obrotach. Czy po wejściu do mieszkania zamknął
drzwi na zasuwę, czy tylko przekręcił klucz w zam-
ku? Wszedł do salonu i w tej samej chwili drzwi
wejściowe ustąpiły, a do środka wpadło trzech męż-
czyzn w ciemnych kombinezonach i czapeczkach.
Spojrzał na telefon, ale gdy jeden z nich wyrwał
kabel ze ściany, uświadomił sobie, że wyprzedzają go
o krok. Zwinął dłonie w pięści. Otoczyli go z trzech
stron naraz, nie pozostawiając żadnej drogi ucieczki.
Kopnięciem karate, z którego jego ojciec na
pewno byłby dumny, Jeff dosięgnął podbródka
pierwszego napastnika. Ten poleciał na ścianę, prze-
wracając po drodze stolik oraz lampę i zrzucając
z haka obrazek. Rozległ się ogłuszający łomot. Jeff
miał nadzieję, że jego sąsiedzi z naprzeciwka, Mil
i Bill, usłyszą hałas i zechcą sprawdzić, co się dzieje.
Gdy pierwszy z mężczyzn podnosił się niezdarnie,
dwaj pozostali rzucili się do natarcia. Jeff otrzymał
cios w pierś i znalazł się na podłodze, przygnieciony
dwoma ciałami. Znów rozległ się trzask przewraca-
nych mebli. Jeff zdążył wymierzyć jeszcze jeden
cios, gdy został całkiem obezwładniony. Z kącika ust
spływała mu krew i czuł, że podbite oko zaczyna już
puchnąć.
– Jeśli chcecie mnie okraść, to źle trafiliście. Nie
mam nic cennego oprócz telewizora, wideo i dwu-
dziestu dolarów na koncie. Zabierzcie to, razem
z kluczykami do samochodu, i wynoście się do
diabła!
Jeden z mężczyzn roześmiał się.
– Ale pyskaty! Chłopaki, trafiliśmy na cholernie
pyskatego gościa!
Szarpnięciem podniósł Jeffa na nogi, a dwaj
pozostali skrępowali mu przeguby rąk i kostki nóg
mocną taśmą samoprzylepną. Jeff próbował się bro-
nić, ale nic nie mógł zrobić. Pomyślał o ojcu. Jak East
zachowałby się w takiej sytuacji?
Zauważyć
wskazówki.
Właśnie,
wskazówki.
I trzeba zostawić jakieś ślady. Tylko jakie? Nie miał
pojęcia, kim są napastnicy.
Jego umysł pracował na przyśpieszonych obro-
tach. Jeden z napastników pochylił się, krępując
mu taśmą także kolana, i Jeff zauważył na jego
ramieniu tatuaż przedstawiający amerykańską fla-
gę oraz inicjały B.O.B. Nie miał pojęcia, co to
może znaczyć, ale nie miał żadnego innego punktu
zaczepienia.
– Policja będzie tu lada chwila – rzekł ostrzegaw-
czo. – Moi sąsiedzi na pewno już do nich zadzwonili.
Mężczyźni podnieśli na niego wzrok i wybuchnęli
śmiechem.
– Jacy sąsiedzi? Ci z naprzeciwka? Raczej nie.
Jakieś dziesięć minut temu odebrali telefon ze
szpitala UCLA. Kazano im przyjechać i zidentyfiko-
wać ciało. Taka tragedia. Matka tej kobiety zmarła
zupełnie niespodziewanie.
Jeff oniemiał.
– Zabiliście niewinną kobietę tylko po to, żeby
pozbyć się świadków przy kolejnym morderstwie?
– wykrztusił.
– Ależ skąd! Nie jesteśmy mordercami. Trzeba
ich było tylko trochę postraszyć. Przekonają się,
że to był głupi kawał. A ciebie też nie mamy
zamiaru zabijać. Zabierzemy cię tylko na wyciecz-
kę. – Skinął głową do dwóch pozostałych i dodał:
– Posprzątajcie tu trochę. Lepiej, żeby nikt nie
pomyślał, że zabraliśmy go stąd wbrew jego woli.
– Ty sukinsynu – warknął Jeff i ze wszystkich sił
uderzył najbliżej stojącego głową w brzuch.
Obydwaj potoczyli się na podłogę. Jeff miał pełne
usta krwi, ale to było nic w porównaniu z przeraże-
niem, jakie ogarnęło go, gdy się dowiedział, że oni
chcą go porwać. Słyszał zbyt wiele opowieści ojca, by
teraz uwierzyć, że wyjdzie z tego żywy. Przeciwnik,
przeklinając, napierał na niego całym ciężarem ciała.
Jeff przetoczył się po podłodze i zatrzymał się
z twarzą na deskach. Tamten butem przycisnął mu
kark do podłogi.
– Nie ruszaj się, chyba że masz ochotę na więcej
– ostrzegł go.
Jeff jęknął, ale w tej sytuacji niewiele mógł
zdziałać. Z pozycji, w której leżał, patrzył kątem oka,
jak bandyci sprzątają pokój. Jeden z nich wrzucił
potłuczone szkło do kosza na śmieci, a potem
wyszedł na korytarz i wysypał zawartość kosza do
zsypu. Drugi ustawiał meble na swoich miejscach.
Naraz jeden z nich zaklął i zdjął rękawiczkę.
– Skaleczyłem się w palec – mruknął, ocierając
rękę o spodnie.
Myśli pędziły chaotycznie przez umysł Jeffa.
Musiał zostawić jakieś wskazówki! Palec... Palce
zaczynały mu sztywnieć. Poruszył nimi i poczuł, że
podłoga pod jego dłońmi jest wilgotna. To była
krew, jego własna krew. Mógł jej użyć jako atramen-
tu! Tylko co miał napisać? Zatrzymał wzrok na
mężczyźnie z tatuażem i coś mu przyszło do głowy.
Szybko, zanim zdążyli do niego podejść, jednym
palcem nakreślił na podłodze litery B. O. B. Po
chwili już byli przy nim.
– Dawajcie skrzynię – powiedział jeden.
Obawiając się, by nie zauważyli liter na pod-
łodze, Jeff odtoczył się od ściany, przy której leżał.
Z głośnym śmiechem przytrzymali go pośrodku
pokoju.
– Gdzie ty się wybierasz, chłopcze?
Jeff poczuł ukłucie w ramię i w uszach zaczęło mu
dzwonić.
– Co wyście mi dali? – wymamrotał.
– Cicho bądź! Wstawaj i wchodź do skrzyni,
dopóki jeszcze jesteś przytomny.
Jeff czuł, że zaczyna tracić świadomość.
– Pieprzę was – powiedział i przymknął oczy.
– Cholera, Elmore, trzeba było zaczekać, aż wej-
dzie do skrzyni. A teraz będziemy musieli go wnosić.
Ja mam chory kręgosłup.
– Zamknij się i bierz go za nogę – odpowiedział
Elmore. – Im prędzej dojedziemy do Idaho, tym
lepiej będę się czuł.
Resztką świadomości Jeff zarejestrował to, co
zostało powiedziane, a potem pogrążył się w ciemności.
Poranek nie śpieszył się z nadejściem. Przez całą
noc Alicia zmagała się z pokusą, by zadzwonić do
Jonasza i powiadomić go o porażce, ale gdzieś w głębi
jej duszy tliła się jeszcze nadzieja. Zdecydowała, że da
Eastowi czas do rana, a jeśli on nie zmieni zdania, to
zadzwoni do Jonasza po wymeldowaniu się z hotelu.
Nie miała ochoty jeszcze raz spotykać się z Eas-
tem, czuć jego gorycz i złość, toteż zamówiła śniada-
nie do pokoju, zjadła jednak niewiele. Jak dotych-
czas, nie zaznała w życiu wiele bólu. Nigdy nie
została ranna podczas akcji i rzadko chorowała, teraz
jednak przy każdym oddechu czuła ucisk w okolicy
serca. Wciąż miała przed oczami twarz Easta, na
której uraza przechodziła w niedowierzanie, a potem
w złość. Lubiła go, naprawdę bardzo go lubiła,
i świadomość, że to właśnie ona wzniosła między
nimi mur, raniła ją jeszcze bardziej.
Z ciężkim westchnieniem włożyła do walizki
ostatnią koszulkę i zasunęła zamek, a potem wrzuci-
ła do torebki telefon od Jonasza. Mogła winić tylko
siebie. Od samego początku wiedziała, że East nie
należy do ludzi, którzy lubią być oszukiwani. Nie
wzięła pod uwagę tylko tego, że on jej się spodoba.
Jako intelektualistka zdawała sobie sprawę, że przy-
ciąganie między osobami odmiennej płci polega na
działaniu feromonów. Niestety, intelekt nie miał nic
wspólnego z tym, jak reagowała na jego głęboki głos
czy na dotyk jego dłoni.
Przypomniała sobie, jak jego oczy pociemniały
wtedy, gdy wydawało jej się, że zamierzał ją pocało-
wać, i schowała twarz w dłoniach. Gdyby wtedy to
zrobił, przynajmniej miałaby co wspominać.
Nieoczekiwanie zadzwonił telefon. Ally pochwy-
ciła słuchawkę już po pierwszym sygnale i szybko
odchrząknęła.
– Halo?
– Pani Corbin, mówi recepcja. Mamy przesyłkę
dla pani. Czy mam ją przynieść do pokoju, czy też
odbierze ją pani, wychodząc?
Serce jej zamarło. Czyżby to była następna paczka
od Jonasza? Jeśli tak, lepiej obejrzeć zawartość
w pokoju niż na przednim siedzeniu samochodu.
– Proszę ją przynieść tutaj. Aha, chcę uprzedzić,
że dzisiaj mam zamiar wyjechać.
– Proszę zawiadomić nas wcześniej. Z przyjem-
nością zajmiemy się pani bagażem.
Odłożyła słuchawkę i poszła do salonu. W chwilę
później rozległo się pukanie do drzwi. Chłopiec
hotelowy wręczył jej dużą, usztywnioną kopertę.
Podała mu banknot, ale potrząsnął głową.
– Och, nie, dziękuję pani. To nie jest konieczne
– stwierdził i zniknął.
– Coś takiego – mruknęła do siebie Alicia, chowając
pieniądze z powrotem do torebki. Ostrożnie położyła
kopertę na stole i przez chwilę patrzyła na nią, jakby się
obawiała, że może wybuchnąć. W końcu otworzyła ją.
Na stół wypadła fotografia i biała karteczka, na której
grubym, czarnym drukiem napisane było tylko jedno
zdanie: ,,Wiem, kim jesteście’’.
Serce zamarło w niej na moment. Sięgnęła po
zdjęcie i odwróciła je barwną stroną na wierzch. Boże
drogi, pomyślała z niedowierzaniem. Zdjęcie przed-
stawiało ją i Easta, stojących przy barierce tarasu.
Było zrobione poprzedniego wieczoru, gdy oglądali
zachód słońca.
Patrzyła na nie przez dłuższą chwilę, próbując
dojść, co ją tak niepokoi, aż wreszcie odgadła.
Zrobione było od strony oceanu. Ktoś ich szpiego-
wał, ale dlaczego? Musiało to mieć coś wspólnego
z Jonaszem. East na pewno będzie wiedział. Wyj-
rzała przez okno, ale nie zobaczyła niczego oprócz
spienionych fal i kilku fok wygrzewających się na
skałach.
,,Wiem, kim jesteście’’.
Poczuła na plecach dreszcz. To było ostrzeżenie.
Nie miała wyjścia: musiała pokazać fotografię Eas-
towi, a potem zadzwonić do Jonasza. Ta perspek-
tywa nie wydawała się jej zachwycająca, ale musiała
to zrobić. Jedna mała karteczka zmieniła wszystko.
Przez większą część nocy East walczył z własnym
sumieniem. Z jednej strony wszystko, co powiedzia-
ła Alicia, było prawdą. Zawdzięczał Jonaszowi zdro-
wie psychiczne, a może nawet życie. Po wypadku,
w którym zginął chłopiec, East przez długi czas miał
ochotę skończyć ze sobą, skończyć ze wszystkim.
Był przekonany, że po tym, co się stało, nie zasłużył
na dalsze życie.
Ale wtedy spotkał Jeffa, czternastoletniego ucie-
kiniera, który nie miał rodziny, żadnych korzeni ani
nadziei na lepsze życie. Jeff był bystry i niepo-
skromiony. Patrząc na to z perspektywy czasu, East
zdawał sobie sprawę, że podświadomie postanowił
uratować tego chłopaka, bo nie mógł już nic zrobić
dla tego drugiego, który zginął. Ale tak było tylko na
samym początku. W ciągu pierwszych sześciu mie-
sięcy jego uczucia wobec Jeffa diametralnie się
zmieniły. Pokochał tego chłopca, który na własną
rękę próbował stać się mężczyzną i wielką radość
sprawiało mu to, że Jeff odwzajemnił jego uczucie.
Jonasz dowiedział się o tym nie wiadomo skąd
i zaproponował Eastowi przejście w stan spoczynku
oraz prowadzenie hotelu ,,Kondor’’. Po raz pierwszy
w swoim dorosłym życiu East Kirby miał stały adres
oraz kogoś, za kogo był odpowiedzialny. Jeff zaś
zyskał ojca oraz dom.
Ale od tego czasu minęło już dziesięć lat i East
wiedział, że gdyby mu przyszło zginąć następnego
dnia, Jeff już dałby sobie radę. Był dorosłym męż-
czyzną, którego czekała jasna przyszłość, i East czuł,
że Jeff zawdzięcza to nie tyle jemu, co przede
wszystkim Jonaszowi.
A teraz Jonasz poprosił o spłatę długu, East zaś
odmówił. Zbyt długo pozostawał nieaktywny i miał
wrażenie, że nie potrafiłby już nadrobić minionego
czasu ani skorzystać z postępu techniki. Pojawiło się
mnóstwo nowych rzeczy, o których nie miał zielone-
go pojęcia. Przerażała go myśl, że los Jonasza miałby
spoczywać w jego rękach. A gdyby mu się nie
powiodło? Gdyby popełnił jakiś błąd? Tym razem to
Jonasz musiałby ponieść konsekwencje takiego błę-
du, a tej myśli East nie mógł ścierpieć. Bezpieczeń-
stwo wolnego świata często spoczywało na barkach
agentów SPEAR. Upadek Jonasza mógłby się oka-
zać zgubny dla wielu ludzi, kto wie, czy nie dla
wszystkich obywateli Stanów Zjednoczonych, i myśl
o takiej odpowiedzialności porażała Easta. Wszyst-
kie te rozważania kończyły się jednak w tym samym
punkcie. Jak Ally słusznie mu przypomniała, Jonasz
prosił go o przysługę, jak więc East mógł mu
odmówić?
Był już późny ranek, gdy East wreszcie postano-
wił zobaczyć się z Ally. Ale zanim to zrobił, sam
otrzymał wiadomość, która w jednej chwili pode-
rwała go na nogi. Zginęło dziecko. Chłopczyk.
Wyskoczył z windy i zobaczył Fostera Martina,
który czekał już na niego w holu. East skinął mu
głową i natychmiast zasypał serią pytań:
– Co już wiemy? Przeszukałeś cały hotel? Ile ten
mały ma lat? Masz jego opis, wiesz, w co był ubrany?
– Personel właśnie przeszukuje hotel i teren
dokoła. Chłopiec ma niecałe trzy lata, ubrany jest
tylko w czerwone kąpielówki.
– Jak można zgubić dziecko? – mruknął East.
– Bardzo łatwo – wzruszył ramionami Foster.
– Wystarczy na moment odwrócić wzrok.
East przyjrzał mu się z namysłem.
– Brzmi to tak, jakbyś mówił z własnego doświad-
czenia.
– W zeszłym roku zgubiłem siostrzeńca. Zabra-
łem go na zakupy przed Bożym Narodzeniem.
Puściłem jego rękę, żeby wyjąć portfel z kieszeni,
i kiedy spojrzałem, już go nie było.
– Mam nadzieję, że go znalazłeś.
Foster skinął głową.
– Na szczęście tak.
– I gdzie on był?
– Poszedł poprosić Mikołaja o żonę dla mnie.
East uśmiechnął się i klepnął Fostera w ramię.
– Jeszcze za wcześnie na Mikołaja, więc chodźmy
porozmawiać z rodzicami.
– Są na zewnątrz. Przeszukują parking.
– Dobrze. Zostań tutaj i pilnuj tego, co już
zacząłeś robić, a ja wyjdę na zewnątrz i zobaczę, jak
tam wygląda sytuacja. I pomódl się.
– Tak. Już to zrobiłem.
W drodze przez hol East był tak zaabsorbowany,
że nie zauważył Ally wychodzącej z windy, ona
jednak dostrzegła go i poszła za nim, nie zdając sobie
sprawy z dramatyzmu sytuacji. Dopiero przed hote-
lem uświadomiła sobie, że coś się dzieje.
Zza rogu budynku wybiegła młoda kobieta w spor-
towym stroju.
– Co tu się dzieje? – zapytała ją Alicia.
– Zginął jakiś mały chłopiec i wszyscy pomagają
go szukać.
– Jak on wygląda?
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Ale to podobno kilkuletnie dziecko.
Alicia westchnęła i zrezygnowała z dalszych py-
tań. Najpierw trzeba było znaleźć dziecko. Ale jak?
Co tutaj mogło przyciągnąć uwagę malca? Przy
hotelu nie było placu zabaw, huśtawek ani baru
z hamburgerami. Gdzie takie dziecko mogło pójść?
Pomyślała o porwaniu, ale szybko odepchnęła od
siebie tę myśl, żeby nie wywoływać wilka z lasu.
Przymknęła oczy i nasłuchiwała. W pierwszej
chwili usłyszała tylko hałas nawoływań, ludzkie
głosy dobiegające ze wszystkich stron. Zignorowała
te dźwięki i starała się usłyszeć tło.
Pierwsze, co przykuło jej uwagę, to mewy: łopot
ich skrzydeł i wysokie, dziwne krzyki. Odruchowo
zwróciła się twarzą w stronę, skąd dochodziły te
dźwięki, i poczuła na ramionach gęsią skórkę. Nigdy
nie wsłuchiwała się w krzyki mew i dopiero teraz
zauważyła, że było w nich coś niesamowitego, nie
z tego świata.
Usłyszała również szum fal rytmicznie rozbijają-
cych się o skały, a na jego tle dziwny, ledwie
słyszalny okrzyk – pisk albo skrzek.
Otworzyła szeroko oczy. Czy to była mewa?
Dźwięk dobiegał zza hotelu. Nic tam nie było oprócz
stromych schodków prowadzących na plażę. Małe
dziecko na pewno nie dałoby sobie rady z pokona-
niem tych schodków. Znów coś usłyszała i tym
razem była już pewna, że to nie mewa. Brzmiało to
jak śmiech dziecka. Pędem ruszyła w tę stronę
z nadzieją, że się nie myli i po chwili zobaczyła
dziecko i serce zamarło jej w piersi. Zatrzymała się,
obejrzała przez ramię i co sił w płucach zawołała
Easta.
Zastygł w miejscu, a potem odwrócił się w jej
stronę. Wskazała mu ręką plażę i zaczęła biec. Nie
miała ani chwili czasu do stracenia, bo chłopiec szedł
w stronę wody, nie zdając sobie sprawy z niebez-
pieczeństwa, w jakim się znalazł. Ally wiedziała, że
pierwsza fala zbije go z nóg, druga wciągnie pod
powierzchnię, a potem będzie już za późno.
Rozdział szósty
Zbiegła na dół, przeskakując po dwa schodki
i wołając chłopca co sił w płucach, ale nie udało jej się
odwrócić jego uwagi. Szedł dalej w stronę fal,
nieświadomy niebezpieczeństwa, a ona nie mogła
już biec szybciej i widziała, że nie zdoła go dogonić.
Była w połowie wysokości urwiska, gdy East znalazł
się na szczycie, ale nie zauważyła go, a gdyby go
nawet dostrzegła, nie sprawiłoby to żadnej różnicy.
Nie usłyszała również przerażonego krzyku matki
dziecka. W uszach rozbrzmiewało jej tylko dud-
nienie własnego serca. Biegła na dół najszybciej, jak
potrafiła, przeskakując po dwa, trzy schodki naraz.
W pewnej chwili pośliznęła się i gdyby nie przy-
trzymała się poręczy, poleciałaby głową w dół. Na
ostatnim schodku zrzuciła buty i koszulę i biegła
dalej w samym biustonoszu i spodniach.
– Nieee! – krzyknęła, modląc się, by chłopiec
usłyszał jej głos, ale wołanie rozpłynęło się w krzy-
kach mew.
Już tylko niecałe trzydzieści metrów dzieliło ją od
dziecka, gdy nadeszła pierwsza fala. Chłopiec upadł
na twarz, ale podniósł się z płaczem. Ally widziała
zbliżającą się drugą falę i zdała sobie sprawę, że nie
zdąży. Fala przetoczyła się nad jego głową, na-
krywając go całego. Tuż pod powierzchnią wody
zamigotała czerwona plama, ale po chwili zniknęła.
Minęło kilka cennych sekund, zanim Ally wbiegła
do wody, kierując się do miejsca, gdzie wcześniej
widziała czerwone spodenki. Nabrała powietrza w płu-
ca i głową naprzód rzuciła się w nadbiegającą falę.
Gorączkowe myśli przebiegały przez umysł Eas-
ta, gdy patrzył, jak woda zakrywa dziecko. Po chwili
Ally również wbiegła między fale i gdy się nie
wynurzała, serca Easta przez moment zamarło. Był
jakieś trzydzieści metrów za nią. Wiedział, że Ally na
pewno jest znakomitą pływaczką, bo wszyscy agenci
SPEAR musieli mieć doskonale opanowane wszel-
kie umiejętności zapewniające przetrwanie. Dziew-
czyna jednak nie znała tego wybrzeża ani występują-
cych tu prądów. Jakieś sto metrów od brzegu tworzy-
ła się fala wsteczna i gdyby Ally dała się jej po-
chwycić, tylko cud mógłby ją uratować.
East pośpiesznie zrzucił buty i koszulę i wbiegł do
wody, ale nie wiedział, w którą stronę powinien
płynąć. Naraz głowa Ally wynurzyła się nad powierzch-
nię. Poczuł przejmującą ulgę.
Od strony grupy gości hotelowych stojących na
plaży rozległ się głośny szmer i naraz ktoś wykrzyknął:
– Znalazła go!
East rzucił się całym ciałem na nadbiegającą falę
i zaczął płynąć w stronę Ally.
Podwodny świat prześwietlony był słońcem, a mi-
mo to Ally nigdzie nie widziała chłopca. Z głową pod
wodą, zataczała kręgi, próbując dostrzec smugę
czerwieni albo chociaż jakiś cień. Płuca ją paliły,
a słona woda oślepiała, ale nie poddawała się.
Coś zbliżyło się do niej od prawej strony. Pod-
płynęła bliżej i naraz jej ręka otarła się o ciało,
a potem o tkaninę. To były spodenki chłopca.
Z desperacją przyciągnęła go do siebie jedną ręką
i w następnej chwili chłodne, bezwładne ciałko
uderzyło o jej pierś. Brakowało jej powietrza. Za-
częła się wynurzać, ale powierzchnia wody wcale się
nie przybliżała. Ally opadła z sił. Gdy już wydawało
jej się, że wszystko stracone, nagle przebiła głową
lustro wody i złapała życiodajny oddech.
Wszystko było zamazane, ale słyszała krzyki ludzi
na plaży i zwróciła się w tamtą stronę. Z wysiłkiem
wzięła jeszcze jeden głęboki oddech i zaczęła płynąć
do brzegu, ciągnąc za sobą chłopca. Naraz obok niej
pojawił się East i wyjął z jej ramion ciężar bezwład-
nego dziecka.
– Jak się czujesz? Dasz radę dopłynąć do brzegu?
– zawołał East.
– Zabieraj go i płyń! – odkrzyknęła.
East szybko dotarł do płycizny, porwał chłopca
w ramiona i przebiegł resztę dystansu do brzegu.
Pracownicy hotelu pomogli mu ułożyć dziecko na
piasku. East wskazał w kierunku Ally.
– Pomóżcie jej!
Kilku mężczyzn oddzieliło się od tłumu i wbiegło
do wody. East pochylił się nad chłopcem i gdy zaczął
sztuczne oddychanie, usłyszał syreny pogotowia.
Ally została wyciągnięta z wody niemal siłą. Na
brzegu, po przejściu zaledwie kilku kroków, po-
czuła, że nogi się pod nią uginają. Opadła na kolana,
pochyliła nisko głowę i spróbowała wyrównać od-
dech. Ktoś zarzucił jej koc na ramiona. Podniosła
głowę i zauważyła Easta pochylonego nad chłopcem.
– Boże – szepnęła. – Proszę, nie pozwól mu
umrzeć.
Jak przez mgłę widziała karetkę, która zatrzymała
się na krawędzi urwiska, i ratowników ostrożnie
schodzących na dół. Dokoła panowało zupełne mil-
czenie. Nawet mewy ucichły, jakby wyczuły, że na
plaży rozgrywa się dramat.
Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie.
Rozległ się kaszel, potem odgłos torsji. East
przewrócił chłopca na bok i czekał, aż woda prze-
stanie płynąć z jego ust. Jednocześnie Ally usłyszała
szloch matki malca i głośne westchnienia ulgi zgro-
madzonych. Potem dziecko zaczęło płakać.
Ratownicy byli już przy nich. East przekazał
chłopca w ich ręce i zupełnie wyczerpany, zakołysał
się na piętach.
Ally drżała z zimna i z ulgi. Mały żył. Bogu dzięki,
żył. Uniosła do słońca twarz, po której spływały łzy,
i stanęła na nogi. East podszedł do niej, pociągnął ją
do siebie i wziął w ramiona.
– Udało się, Ally. Uratowałaś go.
– Nie... nie tylko ja – odrzekła z trudem. – Oby-
dwoje go uratowaliśmy.
East nie był w stanie odpowiedzieć.
Za ich plecami ratownicy ułożyli chłopca na
noszach i ponieśli do karetki. Goście hotelowi za-
częli się wspinać po schodkach, East i Ally zostali
sami na plaży. Ally zadrżała i mocniej owinęła się
kocem. Czuła chłód przenikający ją do szpiku kości.
East zauważył, że dygocze, i na jego twarzy odbiła się
troska.
– Musisz się przebrać i napić czegoś ciepłego
– powiedział i za rękę poprowadził ją na schodki. Po
drodze zatrzymał się, by pozbierać ubrania. Koszule
ich obojga i swoje buty. Mięśnie nóg Ally dygotały, ale
dzielnie szła za nim, obawiając się, że jeśli się zatrzyma
i usiądzie, to już nie zdoła wstać. Na ostatnim stopniu
odetchnęła z ulgą. Najgorsze minęło.
– Ally? – odezwał się East.
Udało jej się uśmiechnąć.
– Wszystko w porządku – powiedziała, ale gdy
już znaleźli się w holu, wsunęła rękę do kieszeni
spodni i wykrzyknęła: – Mój klucz!
– Zaczekaj chwilę – rzekł East uspokajająco.
Podszedł do recepcji i po chwili wrócił z zapasowym
kluczem.
W windzie Ally zachwiała się i omal nie upadła.
East zaklął i pochwycił ją w ramiona.
– Tylko nie próbuj się wyrywać – mruknął.
– Przecież się nie wyrywam – zdziwiła się i z wiel-
ką ulgą oparła głowę na jego piersi.
Dojechali na ostatnie piętro w milczeniu. East
zaprowadził ją do sypialni i posadził na łóżku,
marszcząc czoło na widok spakowanych walizek.
– Potrzebne ci suche ubranie – powiedział, przy-
suwając walizki do łóżka. – W której torbie są ciepłe
rzeczy?
Wskazała na większą.
East dźwignął ją i położył na łóżku, po czym
obrócił się do drzwi, chcąc wyjść, gdy nagle Ally
zatrzymała go jednym słowem:
– Poczekaj...
Spojrzał na nią i wyraz jej twarzy powiedział mu
wszystko. W następnej chwili już była w jego ramio-
nach. Pocałował ją w czoło, potem w policzki i uświa-
domił sobie, że nie wyrywa się z jego objęć ani nie
dała mu w twarz.
– Boże drogi, gdy straciłem z oczu was oboje...
Uciszyła go, przykładając palec do jego ust.
– Jestem twardsza niż na to wyglądam.
Objął jej twarz dłońmi i zajrzał głęboko w oczy.
Źrenice jej się skurczyły i rozchyliła usta. Westchnął
głęboko i pochylił się nad nią, wiedząc, że było to
nieuniknione od pierwszej chwili, gdy się spotkali.
Jej usta miały smak wodorostów i soli.
Gdy jej ciałem wstrząsnął dreszcz, East odsunął się.
– Musisz się szybko przebrać, bo inaczej się
przeziębisz – powiedział i pocałował ją jeszcze raz.
Gdy znów ją puścił, Ally odwróciła wzrok z zaże-
nowaniem, jakby się obawiała, że dała z siebie zbyt
wiele.
– Wszystko będzie dobrze – powiedział cicho
East.
– Och, tak, wiem – odrzekła, usiłując odzyskać
wewnętrzną równowagę.
– Weź gorący prysznic i przebierz się w suche
rzeczy, a ja przez ten czas przyniosę ci coś na
rozgrzewkę.
Skinęła głową.
– Muszę zejść na dół i porozmawiać z Fosterem
– dodał. – Zaraz wrócę.
– Nie musisz...
East zmarszczył brwi.
– Ale chcę – odrzekł krótko. – Więc nie kłóć się
ze mną.
Dopiero gdy drzwi zatrzasnęły się za nim, Ally
przypomniała sobie o fotografii, pomyślała jednak,
że jeszcze zdąży mu ją pokazać. Na razie rzeczywiś-
cie potrzebowała jak najszybciej się rozgrzać. Znala-
zła w walizce suche spodnie, koszulę i bieliznę
i poszła do łazienki. Gdy już była naga, przypomniała
sobie, że przybory toaletowe również znajdują się
w walizce, więc owinęła się ręcznikiem i wróciła do
salonu. Szklane drzwi na taras były uchylone. Jakiś
ruch na zewnątrz przykuł jej uwagę. Odruchowo
spojrzała w okno i zauważyła duży, elegancki jacht.
Sylwetka jachtu wydawała się jej znajoma. Ze zmar-
szczonym czołem spojrzała na leżące na stole zdję-
cie. Było zrobione od strony wody. Z jachtu? Czy to
był właśnie ten jacht?
– O Boże – wymamrotała. Pobiegła do sypialni
i rozrzucając dokoła rzeczy, znalazła w walizce
lornetkę. Wróciła na taras i drżącymi rękami przyło-
żyła ją do oczu.
Zanim ustawiła ostrość, jacht dopłynął już do
krawędzi urwiska i lada chwila miał zniknąć z pola
widzenia. Dostrzegała sylwetki marynarzy na po-
kładzie, ale na burtach nie było żadnych oznaczeń,
nawet nazwy, a na maszcie nie powiewała żadna
flaga.
Mrucząc coś pod nosem, wróciła do salonu i za-
mknęła za sobą drzwi. Wydawało jej się zupełnie
nieprawdopodobne, by ktokolwiek, kto kupił sobie
tak kosztowną zabawkę, nie zechciał nadać jej
jakiegoś imienia. I choć wiedziała, że po przybrzeż-
nych wodach Pacyfiku przez cały rok pływa tysiące
jachtów, instynkt ostrzegał ją, że ten jest inny.
Zaklęła pod nosem, rzuciła lornetkę na łóżko
i wróciła do łazienki.
Po kilku minutach, wykąpana i owinięta ręcz-
nikiem, znów stanęła w progu sypialni, nie była
jednak przygotowana na to, że zastanie tam Easta.
– Och! – wykrzyknęła, odruchowo przytrzymując
ręcznik na piersiach. – Przestraszyłeś mnie!
– Co to takiego? – zapytał krótko, wskazując na
zdjęcie i karteczkę.
Westchnęła i sięgnęła po ubranie.
– Ty mi powiedz. Dostarczono to dziś rano do
recepcji. Chłopiec hotelowy przyniósł mi kopertę do
pokoju.
East pomyślał o Jonaszu i jego twarz pociemniała.
– To nie jest nic dobrego.
– Och, sama nie wiem – odrzekła Ally przeciągle.
– Moim zdaniem, uchwycili twój lepszy profil. Ale
gdybym była uprzedzona, to nałożyłabym jakąś inną
sukienkę. Okropnie wychodzę na zdjęciach w bia-
łym ubraniu.
– Ally, to poważna sprawa.
– To ma coś wspólnego z Jonaszem, prawda?
East obrzucił ją gniewnym spojrzeniem.
– Ubierz się – mruknął i wyszedł z sypialni.
Ramiona Ally opadły bezwładnie wzdłuż boków.
Koniec z odgrywaniem bohaterki dnia, pomyślała.
Znów jestem posłańcem przynoszącym złe wieści.
East chodził niespokojnie od ściany do ściany
salonu. Gdy Ally pojawiła się w drzwiach, przystanął
przed barkiem, nalał do kieliszka wina, podszedł
i podał jej.
– To jest coś na rozgrzewkę.
East czuł, że jest zdenerwowany, wziął więc
głęboki oddech i spróbował się uspokoić.
– Posłuchaj, dzieją się tu rzeczy, których nie
rozumiesz.
– Najwyraźniej.
– To zdjęcie... ono cię demaskuje. I nie chodzi
tylko o to jedno zadanie. To cię przekreśla na
zawsze.
– Niekoniecznie – wzruszyła ramionami Ally
i ostrożnie umoczyła usta w winie. – Wolę słodsze...
sok winogronowy jest lepszy – dodała, marszcząc nos
z niezadowoleniem.
– Dwieście dziewięćdziesiąt pięć dolarów za bu-
telkę, a ona mi mówi, że woli sok winogronowy
– pokręcił głową East. – Mimo wszystko wypij.
Ally cofnęła się o krok.
– Może nie znam się na uwodzeniu, ale jestem na
tyle inteligentna i samodzielna, by widzieć, co chcę
pić, a czego nie. Umiem sobie radzić. Bywałam już
w gorszych sytuacjach. Nie dostanę zapalenia płuc
ani nie zasłabnę.
Podeszła bliżej i dźgnęła go palcem w pierś.
– Muszę usłyszeć od ciebie kilka odpowiedzi.
Stawką w grze jest moja praca, a ja nawet nie wiem,
dlaczego.
– Zapytaj Jonasza.
– Jego tu nie ma, więc pytam ciebie.
East bez słowa podszedł do okna. Milczenie
przedłużało się. Gdy w końcu spojrzał na nią, zauwa-
żył, że Ally nie poruszyła się i nie zmieniła pozycji.
Sprawiło mu to pewną satysfakcję. Dowodziło, że
jest w niej coś jeszcze oprócz inteligencji, a mianowi-
cie wytrwałość. To była dobra cecha.
– To zdjęcie zmienia całą sytuację. Musimy
porozmawiać z Jonaszem – stwierdził.
– Zgadzasz się mu pomóc? – zapytała Ally.
– Nie wiem – zachmurzył się.
Wzruszyła ramionami i podeszła do drzwi.
– Daj mi znać, gdy podejmiesz decyzję.
East uniósł wysoko brwi.
– Dokąd ty się wybierasz?
– Muszę coś zjeść. Umieram z głodu. Aha, po-
wiedz mi, czy ten chłopiec... wszystko będzie w po-
rządku?
East skinął głową.
– Tak. Jego rodzice dzwonili ze szpitala. Jest na
obserwacji, ale nie ma żadnego zagrożenia życia.
– Cieszę się, że przynajmniej to skończyło się
dobrze – powiedziała Ally z wymuszonym uśmie-
chem.
– Tak – zgodził się East. – Bardzo dobrze.
Ally wyciągnęła rękę.
– Idę do restauracji. Dasz mi ten zapasowy klucz?
Wyjął klucz z kieszeni i podał jej.
– Czy to znaczy, że jeszcze nie wyjeżdżasz?
Obrzuciła go długim spojrzeniem i schowała
klucz do kieszeni.
– Zostanę, dopóki nie podejmiesz decyzji. Jakiej-
kolwiek.
Gdy Jeff odzyskał przytomność, uświadomił so-
bie, że znajduje się w zupełnych ciemnościach i nie
może się poruszyć. Był zdezorientowany, męczyły go
mdłości i nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Powoli
zaczął rozróżniać dźwięki. Znajdował się w jakimś
pojeździe, który, sądząc po pisku opon na zakrętach,
poruszał się z dużą szybkością. Poczuł kolejną falę
mdłości i wziął głęboki oddech, próbując uspokoić
żołądek. Pomyślał o kolegach ze szkoły, współ-
pracownikach ze szpitala, a potem o ojcu. Zastana-
wiał się, czy jeszcze ich kiedyś zobaczy. Zanim
jednak zdążył oprzytomnieć na dobre, środek, który
mu podano, znów zadziałał i Jeff poddał się bez
walki.
Następnego ranka niebo było szare i zachmurzo-
ne. Ally przewróciła się na drugi bok. Miała ochotę
pospać jeszcze godzinę, ale gdy tylko zamknęła
oczy, w głowie pojawiała się plątanina niespokoj-
nych myśli. Minęły już prawie dwadzieścia cztery
godziny od chwili, gdy doręczono jej kopertę z foto-
grafią, a ona jeszcze nie skontaktowała się z Jona-
szem, wiedziała bowiem, że gdy to zrobi, on rozkaże
jej natychmiast wracać. I tu był pies pogrzebany. Ally
nie miała ochoty wyjeżdżać z hotelu ,,Kondor’’,
a dopóki East nie podjął decyzji, miała pretekst, by
tu zostać.
Schowała twarz w poduszkę i zacisnęła powieki,
zastanawiając się, co w nim jest takiego wyjąt-
kowego. Widziała w życiu dziesiątki bardzo przystoj-
nych mężczyzn i żaden nie przyprawił jej o silniejsze
bicie serca. East jednak sprawiał, że zupełnie traciła
rozum.
Nie była w stanie rozstrzygnąć tej kwestii, wstała
więc i poszła do łazienki. Wzięła prysznic, ubrała się
w stare dżinsy i biały bawełniany sweter, wsunęła na
nogi sandały i stanęła przed lustrem. Jedynym barw-
nym akcentem jej postaci były pomalowane na
czerwono paznokcie u stóp oraz błyszczyk na ustach.
Włosy jak zwykle otaczały jej twarz pierścieniem
niesfornych loków. Pogodziła się już z tym, że nic się
z nimi nie da zrobić. Wzruszyła ramionami, wsunęła
do kieszeni klucz i zeszła na dół.
Wychodząc z windy, odruchowo powiodła wzro-
kiem w stronę recepcji, spodziewając się zobaczyć
tam Easta, ale go nie było. Powiedziała sobie, że to
nic nie szkodzi, i weszła na taras, ale ostry wiatr
uderzył ją w twarz, więc szybko wycofała się do sali
restauracyjnej.
East pojawił się, gdy siedząc samotnie przy stoli-
ku, składała zamówienie.
– Samotne śniadanie? – zdziwił się.
Oddała kelnerowi kartę i spojrzała na niego,
zdziwiona jego obecnością. Poprzedniego dnia nie
rozmawiali już więcej.
– Nie będzie samotne, jeśli zjesz ze mną – od-
rzekła.
Wyciągnął sobie krzesło i usiadł po jej lewej
stronie, plecami do tarasu.
– Niczego nie będziesz zamawiać? – zapytała.
– Już zamówiłem.
Uniosła brwi ze zdziwieniem.
– Jesteś bardzo pewny siebie.
East tylko wzruszył ramionami.
– Gdybym nie był tutaj, to byłbym gdzieś indziej.
I tak by mnie znaleźli.
Ally położyła łokcie na stole i oparła brodę na
splecionych dłoniach.
– Czy jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć?
East stłumił uśmiech i sięgnął po serwetkę.
– Skończyło nam się masło orzechowe.
Roześmiała się serdecznie i głęboko. East poczuł
się poruszony. Nigdy wcześniej nie słyszał jej śmie-
chu.
– W porządku, rozumiem. Ale ja też chcę ci coś
powiedzieć. Wyjeżdżam jutro, z tobą czy bez ciebie.
Serce Easta na moment przestało bić. Zdążył już
przywyknąć do jej obecności. Ostatnie dwadzieścia
cztery godziny wypełnione były niezwykłą pustką,
a myśl, że miałby jej nie zobaczyć już nigdy więcej,
była wprost nie do zniesienia. Kilka dni wystar-
czyło, by stała się dla niego kimś wyjątkowym. To
nie powinno się zdarzyć. Przez wszystkie minione
lata bardzo starannie wystrzegał się zaangażowania
emocjonalnego, a teraz czuł głęboką więź z kobie-
tą, którą zaledwie raz pocałował. Skoro jeden poca-
łunek wywarł na niego taki wpływ, to obawiał się
pomyśleć, co mogłoby się zdarzyć, gdyby poszli do
łóżka.
– Posłuchaj – zaczął, ale w tej chwili zadzwoniła
jego komórka. – Przepraszam – mruknął i wyciągnął
telefon z kieszeni. – Tu Kirby.
– A tu twój najgorszy koszmar – odpowiedział
męski głos.
– Kto mówi? – zapytał East z napięciem.
– Nie ma znaczenia, kim jestem. Bardziej zainte-
resuje cię osoba mojego zakładnika.
– Co to ma znaczyć? – mruknął East, podnosząc
się z krzesła. Wyszedł na taras, nie zauważając, że
Ally poszła za nim.
– Mamy twojego syna. Jeśli chcesz go jeszcze
zobaczyć żywego, to rób, co ci każę.
East poczuł pustkę w umyśle. Jeff? Ktoś porwał
Jeffa? Jeśli to prawda, to trzeba było czymś zaskoczyć
rozmówcę. Roześmiał się nieprzyjemnym, gardło-
wym śmiechem.
– Łżesz, ty sukinsynu. Nie wierzę ci.
– To zadzwoń do niego i sprawdź, czy jest
w domu.
Myśli Easta pędziły w błyskawicznym tempie.
Był gotów się założyć, że porywacze nie znają
rozkładu zajęć Jeffa i nie będą w stanie stwierdzić,
czy East blefuje.
– Nie ma go w domu, bo wybierał się na kilka dni
w góry. Ma wrócić dopiero za trzy dni, więc nie
próbuj mnie zastraszyć, bo nic ci z tego nie przyjdzie
– powiedział i szybko wyłączył telefon, w pełni
zdając sobie sprawę, że ryzykuje życiem Jeffa.
– Boże – jęknął, zakrywając twarz dłońmi. A jeśli
właśnie podpisał wyrok śmierci na własnego syna?
Ally pochwyciła go za ramię.
– Co się stało? – wykrzyknęła. – Co się dzieje?
Obrócił się w jej stronę, patrząc na trzymaną
w ręku komórkę z takim wyrazem twarzy, jakby
miała lada chwila wybuchnąć.
– Zdaje się, że ktoś porwał mojego syna.
Rozdział siódmy
Ally zaniemówiła z wrażenia. Najpierw fotografia,
a teraz to. Spodziewała się, że coś się jeszcze
wydarzy, ale nie przyszło jej do głowy, że może to
dotyczyć rodziny Easta.
Pomyślała o telefonie w szufladzie komody.
– Musimy powiedzieć Jonaszowi – rzuciła, kieru-
jąc się do drzwi, East jednak pochwycił ją za rękę.
– Nie! Zaczekaj. Właśnie postawiłem na szali
życie mojego syna. Zrobiłem to, bo miałem nadzieję,
że pozwolą mi z nim porozmawiać na dowód, że
naprawdę go mają.
Skinęła głową i jej szacunek do Kirby’ego wzrósł.
Nie było to łatwe posunięcie, ale jedno z najodważ-
niejszych, jakie widziała. Jego twarz z minuty na
minutę stawała się coraz bledsza. Musiało go to wiele
kosztować. Ally położyła dłoń na jego plecach.
– W takim razie poczekajmy.
East spojrzał na ocean. Jego palce, ściskające
barierkę tarasu, zbielały.
– Teraz rozumiesz, dlaczego musiałem odmówić
Jonaszowi? Sama widzisz. Nie można bawić się
w taką działalność, gdy ma się rodzinę. Jeśli nawet ty
sama przeżyjesz, to oni na pewno zginą.
Ally nic na to nie mogła odpowiedzieć. Wiedziała,
że to prawda. Czekali, milcząc.
W niecałe pięć minut później telefon znów za-
dzwonił i East pojął, że czy chce tego, czy nie, jest już
zamieszany w sprawę Jonasza.
– Kirby – rzucił krótko.
W słuchawce rozległ się cichy śmiech.
– Masz charakter, co?
– Kim jesteś?
– Moja osoba nie jest tu ważna. Ale ludzie, którzy
mają twojego syna, nie są dżentelmenami, więc
radziłbym ci z całego serca, żebyś się tym razem nie
rozłączał.
– Jeśli rzeczywiście mają Jeffa, tak jak twierdzą,
to niech mi to udowodnią. I nie mam tu na myśli
żadnego nagrania na taśmie, bo coś takiego wcale nie
dowodzi, że on jeszcze żyje. Chcę z nim poroz-
mawiać i zadać mu pytanie, na które tylko on potrafi
odpowiedzieć. Inaczej nie mamy o czym gadać.
– To nie ty dyktujesz tu warunki – odrzekł
nieznajomy. – Tylko ja. Wkrótce sam się o tym
przekonasz. Ale zanim odłożysz słuchawkę, chcę ci
w skrócie wyjaśnić, czego od ciebie oczekuję. W ten
sposób podczas rozmowy z synem będziesz już
wiedział, na czym stoisz.
– Słucham – mruknął East.
– Chcę Jonasza – rzekł nieznajomy cichym, na-
brzmiałym nienawiścią głosem.
– I co ja mam z tym zrobić? – wzruszył ramionami
East. – Nie mam pojęcia, kim on jest ani gdzie
przebywa. Nikt tego nie wie.
– Ale wiesz, jak się z nim skontaktować. Ja
również wiem, że on kontaktował się z tobą. Przysłał
ci uroczą dziewczynę, która miała ci pomóc mnie
wyśledzić. Ale to się wam nie uda.
Informacje, jakie obcy nieświadomie przekazy-
wał, były ważne, świadczyły bowiem o tym, że nie
wie on wszystkiego. Ally nie przyjechała po to, by
pomagać Eastowi, tylko po to, by go przekonać do
przyjęcia propozycji, którą wcześniej odrzucił.
– I co z tego? – powtórzył East. – Mogę z nim
porozmawiać, ale to nic nie znaczy. Nie jestem
w stanie wydobyć informacji z ducha.
Jego rozmówca znów się zaśmiał.
– Duchy bywają mniej eteryczne niż mogłoby się
czasem wydawać. Ale nie to jest ważne. Chodzi o to,
że masz ze mną współpracować, dostarczyć mi
pewnych informacji, a dalej już sam sobie poradzę.
East powoli wypuścił oddech.
– Chcesz, żebym wykradał dokumenty i informa-
cje w taki sposób, by sprawiało to wrażenie, że przeciek
pochodzi od Jonasza? Zorganizowanie czegoś takiego
może zająć wiele tygodni, a nawet miesięcy.
– Wiedziałem, że jesteś bystry. Szybko złapałeś,
o co mi chodzi. Nie potrzebujesz wielu słów. To
dobrze, bo ja nie jestem cierpliwym człowiekiem.
– Nie zrobię tego.
– Owszem, zrobisz, jeśli chcesz zobaczyć swoje-
go syna żywego.
– Nie mam żadnej pewności, że naprawdę go
macie.
– Przekonasz się – rzucił ostro mężczyzna z nag-
łym znużeniem w głosie. – Bądź przygotowany na to,
że jeszcze do ciebie zadzwonię.
Rozłączył się nagle. East powoli obrócił się w stro-
nę Ally. Usta miał mocno zaciśnięte.
– Sukinsyn. Żałosny sukinsyn. Nie powinien był
ruszać tego, co moje.
Ally zdała sobie sprawę, że w tym momencie
Easton Kirby na powrót przeistoczył się z menedżera
hotelu w agenta SPEAR. Ale nie zrobił tego ze
względu na Jonasza.
Jeff był przytomny już od dłuższego czasu. Wyda-
wało mu się, że od kilku godzin, ale nie mógł być
tego pewny. Nie wiedział również, jak długo pozo-
stawał bez świadomości ani dokąd porywacze go
wiozą. W pierwszej chwili nie mógł zrozumieć, po co
ktokolwiek miałby go porywać. Nie miał pieniędzy,
jego ojciec też nie, w każdym razie nie były to żadne
wielkie pieniądze.
Po jakimś czasie działanie środka usypiającego
zaczęło ustawać i Jeff zaczął myśleć jaśniej. Przyszło
mu do głowy, że jego porwanie mogło mieć coś
wspólnego z przeszłością ojca. East nigdy nie opo-
wiadał mu zbyt wiele, a Jeff wiedział, że nie
należy pytać, ale zdawał sobie sprawę, że East
był kimś w rodzaju szpiega. Teraz przyszło mu
do głowy, że prawdopodobnie stał się pionkiem
w rozgrywce, w której chodziło o zemstę. W każdym
razie wyglądało na to, że porywacze nie zamierza-
ją go zabijać, przynajmniej nie od razu. Gdyby
chcieli pozbawić go życia, mogli to zrobić wcześ-
niej, nie wywożąc go tak daleko. Nie musieliby
ryzykować, że jakiś patrol drogowy zatrzyma sa-
mochód i odkryje w drewnianej skrzyni związane-
go człowieka.
Ciężarówka skręciła ostro. Skrzynia przesunęła
się, a Jeff razem z nią. Jęknął z bólu i poczuł, że
skaleczenia w opuchniętych ustach znów się od-
nowiły. Wypluł krew i zaczął się modlić, by jazda
wreszcie dobiegła końca.
Znajdowali się na bardzo nierównym terenie.
Zapewne była to gruntowa droga dojazdowa. Jeff
próbował oszacować czas jazdy, ale skazany był na
porażkę. Ta droga nie miała końca, on zaś rozpacz-
liwie potrzebował łyku wody i dostępu do łazienki.
Gdy już był przekonany, że ten koszmar nigdy się
nie skończy, ciężarówka zatrzymała się i Jeff poczuł
przypływ paniki. A jeśli się pomylił i porywacze
wcale nie zamierzają zachować go przy życiu? Czy to
ma być już koniec? Usłyszał głosy oraz zgrzyt roz-
suwanych drzwi i przygotował się na najgorsze.
Postrzępione szare chmury biegły po niebie,
układając się w chaotyczne wzory i stwarzając od-
powiednie tło dla starego domu stojącego w centrum
farmy Braterstwa. Mężczyzna, który wyszedł z do-
mu, także pasował do otoczenia. Caleb Carpenter
był wysoki, miał przenikliwe niebieskie oczy oraz
krótko ostrzyżone, ciemne włosy. Podszedł do trzech
mężczyzn, którzy właśnie wysiedli z ciężarówki,
i rzucił ze złością:
– Elmore, gdzie wyście się, do diabła, podziewa-
li? Spóźniliście się cztery godziny!
– To nie nasza wina, proszę pana – tłumaczył się
Elmore Todd. – Za Reno była blokada drogi i musie-
liśmy szukać objazdu.
– Jaka blokada? – zaniepokoił się Caleb.
Drugi z porywaczy, którego nazywano Beau,
wspomógł towarzysza.
– Caleb, to nie miało nic wspólnego z nami,
przysięgam ci. Później usłyszeliśmy w radio, że
szukali jakiegoś złodzieja samochodów, który zabił
kobietę i dziecko.
Ostatni z trójki, chudzielec o imieniu Phil, rów-
nież wtrącił swoje trzy grosze, mówiąc:
– A w dodatku, wiesz co? Ten ukradziony samo-
chód to była kupa złomu niewarta złamanego centa.
Jak już ktoś się decyduje zabić dla samochodu, to
mógłby przynajmniej wybrać taki, który jest tego wart.
Caleb powściągnął zniecierpliwienie i rzucił ostro:
– Wyciągajcie tę skrzynię, ale już! Muszę zoba-
czyć, co przywieźliście. I mam nadzieję, że towar nie
jest uszkodzony, bo w innym wypadku ktoś za to
odpowie.
Elmore pobladł i wykrztusił:
– To nie było takie łatwe. Bronił się...
Przez twarz Caleba przemknął cień uśmiechu.
– Przecież było was trzech, a on jeden, więc co on
miał do gadania?
– Mówiłeś, że jego ojciec jest jakimś federalnym
gliną. Pewnie to on nauczył go tego karate – wybuch-
nął Beau i splunął. – Nie ufam nikomu, kto używa do
bicia nóg zamiast pięści.
Caleb zaklął pod nosem i wyciągnął rękę w stronę
skrzyni, która już stała na trawie.
– Otwierać to!
Jego podwładni posłusznie zdjęli
pokrywę.
Caleb natychmiast zobaczył świeżą krew na koszuli
Jeffa. Bez zastanowienia zwinął dłoń w pięść i wyce-
lował w twarz Todda. Z nosa Elmore’a trysnęła krew.
Pozostali dwaj cofnęli się trwożliwie, popatrując po
sobie, ale ku ich niezmiernej uldze Caleb stwierdził,
że na razie wystarczy.
– Spodziewam się, że gdy was wyślę następ-
nym razem, będziecie dokładnie wykonywać pole-
cenia.
– Rozkaz – wymamrotał Elmore, przyciskając
chusteczkę do nosa.
– Wyciągnijcie go – rzucił krótko Caleb.
W chwilę później Jeff stanął przed nim. Nogi miał
zupełnie zdrętwiałe, gardło wyschnięte i był tak
obolały, że przestał odczuwać strach. Spod opuch-
niętych powiek przyjrzał się człowiekowi, którego
pozostali nazywali Calebem.
– Chcę wody i muszę pójść do łazienki – powie-
dział śmiało.
Caleb Carpenter znieruchomiał. Wszystkiego by
się spodziewał, ale nie tego, że jego ofiara będzie
wysuwać żądania. Chłopak przedstawiał sobą żałos-
ny widok. Ubranie miał poplamione krwią, zarówno
świeżą, jak i zaschniętą, a twarz opuchniętą i posinia-
czoną. I mimo że był związany, patrzył mu prosto
w oczy.
Caleb uśmiechnął się pod nosem.
– Masz tupet – mruknął i zwrócił się do najbliżej
stojącego podwładnego. – Słyszałeś. Przetnij tę cho-
lerną taśmę i zabierz go do łazienki, a potem daj mu
coś do picia.
Gdy Jeff później wracał myślami do tej chwili,
uświadamiał sobie, jak wiele miał szczęścia, że nie
został od razu zastrzelony. Wszyscy mężczyźni na
farmie byli uzbrojeni po zęby i nosili jakieś mun-
dury. Znak, który zauważył na przedramieniu El-
more’a, powtarzał się na porozwieszanych wszędzie
plakatach. Ponadto wszystkie pojazdy w zasiągu
wzroku miały rejestracje z Idaho. W każdym razie
teraz mniej więcej już wiedział, gdzie się znajduje,
i znał twarze swoich porywaczy. Ale to właśnie
martwiło go najbardziej. Gdyby brali pod uwagę to,
że pewnego dnia będą musieli go uwolnić, to chyba
nie pokazywaliby mu swoich twarzy?
Zamknęli go w małym pomieszczeniu o wymia-
rach dwa na dwa metry. Jeff chodził od ściany do
ściany, aż rozbolały go podeszwy stóp. W końcu,
wyczerpany, opadł na jedyny znajdujący się tu
mebel – łóżko polowe, i wyciągnął się. Jakim sposo-
bem ktokolwiek mógłby go tu znaleźć? Równie
dobrze porywacze mogliby go wywieźć na księżyc.
Godziny mijały i w końcu nadszedł wieczór.
Powietrze zaczęło się ochładzać. Jeff nie dostał żadnego
koca. Zwinął się w kłębek na łóżku, ale po jakimś czasie
wstał i znów zaczął chodzić, żeby się rozgrzać.
Caleb Carpenter miał misję do wykonania. Wia-
domość, którą właśnie otrzymał przez telefon, zmu-
szała go do podjęcia niezbyt przyjemnych działań.
I choć była niespodziewana, pochodziła od człowie-
ka, z którym Caleb nie dyskutował. Okazało się, że
ojciec porwanego był twardszy niż zakładali i doma-
gał się dowodu, że jego syn żyje i ma się dobrze.
Choć ten człowiek stał po drugiej stronie barykady,
Caleb musiał przyznać, że podziwia jego siłę charak-
teru. Należało jednak dopilnować, by chłopak nie
zdradził czegoś niepotrzebnie, i ta część zadania
stanowiła największy problem. Jeff nie zachowywał
się jak bezbronna ofiara, raczej jak niezadowolony
turysta w podrzędnym motelu, pomyślał Caleb, idąc
do zbrojowni, w której tymczasowo zamknięto więź-
nia. Brak funduszy, który sprawił, że musieli urzą-
dzić swoją siedzibę w tej zrujnowanej farmie, zmu-
szał organizację do podejmowania dochodowych
przedsięwzięć, takich jak porwania na zlecenie.
Porwania nie były ulubioną metodą protestu Caleba
ani nie czuł żadnego szacunku do człowieka, który
zlecił im tę robotę. Braterstwo Broni opierało się na
starych i godnych szacunku zasadach. Jego człon-
kowie uważali, że każdy obywatel ma prawo nosić
broń i odmawiali posłuszeństwa represyjnemu rzą-
dowi. Tymczasem człowiekowi, który zlecił im po-
rwanie, chodziło tylko o osobistą zemstę. Caleb nie
szanował tego rodzaju motywów; uważał, że nie
prowadzą do niczego pożytecznego. Wzięli jednak
pieniądze, więc musieli wykonać swoją robotę. Car-
penter zawsze dotrzymywał słowa.
Na jego widok dwóch mężczyzn pełniących straż
przy drzwiach zbrojowni poderwało się na nogi.
– Dzień dobry – powitali go z szacunkiem, stając
na baczność.
Skinął im głową i wskazał na zamknięte drzwi.
– Otwórzcie i wyprowadźcie go.
Zrobili, co im kazał, i w chwilę później pojawili się
w progu, prowadząc chłopaka między sobą. Caleb
przyjrzał mu się i uznał, że skaleczenia zaczynają się
goić, po czym skinął na niego.
– Ty, chodź tutaj.
– Mam na imię Jeff.
Caleb przymrużył oczy, jakby zastanawiając się
nad czymś. Dzieciak wiedział, co robi. Używanie
imienia to pierwszy krok do stworzenia więzi. Może
sądził, że dzięki temu łatwiej mu będzie ocalić życie.
– Masz zadzwonić do ojca – powiedział. – Dla
dobra was obydwu radzę ci, żebyś nie próbował
przekazać mu niczego niepotrzebnego, rozumiesz?
Serce Jeffa zaczęło bić szybciej.
– Mam porozmawiać z ojcem?
Caleb skinął głową.
– Zdaje się, że on nie ma zaufania do jakości
naszych usług i chce się upewnić, że masz tu czystą
pościel.
Ku jego zdziwieniu, na ustach Jeffa błysnął
uśmiech. Ten chłopak naprawdę wart był podziwu.
Bez zbędnego przeciągania sytuacji Caleb wykręcił
numer, który mu podano, i czekał na zgłoszenie się
Eastona Kirby’ego.
Gdy telefon zadzwonił, East znieruchomiał i po-
czekał na drugi sygnał.
– East? – odezwała się niespokojnie Ally.
Odpowiedział dopiero po trzecim dzwonku.
– Kirby – rzucił ostrym tonem.
Słysząc ten ton, Caleb Carpenter przestąpił z nogi
na nogę i musiał sobie przypomnieć, że to nie jego
rozmówca dyktuje warunki w tej grze.
– Chciałeś rozmawiać z synem. Rozmowa ma być
krótka i pamiętaj, że ja też będę ją słyszał. – Podał
słuchawkę Jeffowi. – A ty pamiętaj, co ci powiedziałem.
– Tato? – odezwał się Jeff.
East poczuł, że kolana uginają się pod nim, ale na
jego twarzy nie odbiły się żadne emocje.
– Czy oni zrobili ci jakąś krzywdę?
– Nic poważnego.
East zaklął.
– Czy teraz słuchają?
– Jak sępy.
– Przykro mi, że tak się stało.
– Tak, tato, tym razem rzeczywiście zdrowo
rąbnąłem. Huk i ogień. Ale w przeciwieństwie do
ciebie, nie jestem w stanie odejść o własnych siłach
z miejsca wypadku.
Serce Easta zaczęło bić szybciej. Jeff próbował coś
mu powiedzieć, ale co?
– Możesz na mnie liczyć, synu. Wydostanę cię
stamtąd, przysięgam. Znajdę jakiś sposób.
Caleb wyrwał słuchawkę z ręki Jeffa.
– Przykro mi, tatusiu, ale właśnie skończyły ci się
drobne. A teraz, jeśli chcesz jeszcze zobaczyć swoje-
go syna żywego, to proponuję, żebyś zrobił to, o co
szef cię prosił.
Carpenter nacisnął guzik i przerwał rozmowę.
East wrzucił telefon do kieszeni i spojrzał na Ally.
– Co syn ci powiedział? – zapytała. – Dobrze się
czuje? Nie zranili go?
– Opowiem ci później. Teraz musimy poroz-
mawiać z Jonaszem.
Ally westchnęła. Wszystko układało się inaczej,
niż planowała.
– Chodźmy do mojego pokoju.
East poszedł za nią do windy.
A tymczasem o tysiące mil dalej Caleb Carpenter
wprawiał w ruch kółka własnej machiny. Przywołał
swoich ludzi i wskazał na Jeffa.
– Już czas. Wsadźcie go do dziury.
Do dziury? Jeff przygotował się na obronę, ale nie
miał szans. Uzbrojeni mężczyźni otoczyli go ze
wszystkich stron i musiał iść za nimi. Zatrzymali się
o jakieś sto metrów od zabudowań i zdjęli z ziemi
siatkę maskującą. Pod nią znajdowały się metalowe
drzwi. Jeff stłumił przekleństwo.
Zawiasy były dobrze naoliwione i drzwi otworzyły
się bezszelestnie. Dalej strome schodki prowadziły
prosto w mrok. Jeff zmarszczył brwi. Dlaczego ci
ludzie mieli taką awersję do światła?
– Wchodź – powiedział Elmore i popchnął go na
schodki. – Pośpiesz się. Nie będziemy tu tracić czasu.
Jeff zaczął ostrożnie schodzić, asekurując się
obydwiema rękami.
– Gdzie jest światło? – zapytał.
– Masz parę minut, żeby się rozejrzeć, a potem
drzwi znów się zamkną, więc przestań gadać i wszyst-
ko sobie obejrzyj.
Jeff zamarł. Nie wiadomo dlaczego, naraz przypły-
nęło do niego wspomnienie z dzieciństwa. Rozzłosz-
czony mężczyzna wepchnął go do szafy i zatrzasnął
drzwi. Jeff przypomniał sobie dotyk starych butów,
zapach skóry i kurzu. Boże, tylko nie to.
Ale gdy znalazł się na dole i rozejrzał dokoła,
musiał w końcu uwierzyć, że koszmar stał się rzeczy-
wistością. W piwnicy znajdowała się komoda, po-
słanie, duża beczka z wodą i mały, rozchwiany stolik
załadowany jedzeniem o przedłużonej trwałości.
Całe pomieszczenie było właściwie dużą betonową
jamą. Ledwie mógł się tu wyprostować. Zauważył
w suficie rurę zapewniającą dopływ świeżego powie-
trza, po czym, gdy drzwi już się zamykały, zdołał
jeszcze dostrzec litery na jednym z opakowań z żyw-
nością. MRE – posiłki gotowe do spożycia. Gdyby
sytuacja nie była tak tragiczna, roześmiałby się
w głos. Zawdzięczał swoje wątpliwe wygody armii
amerykańskiej. Zastanowił się, czy ojciec rozszyf-
rował wiadomość, jaką próbował mu przekazać.
W następnej chwili drzwi się zamknęły i otoczyła go
zupełna ciemność.
East zatrzasnął drzwi apartamentu Ally i zapytał:
– Jak się z nim kontaktujesz?
– Poczekaj – powiedziała i poszła do sypialni. Po
chwili wróciła z telefonem komórkowym.
Nacisnęła guzik, odczekała dwa dzwonki i roz-
łączyła się. Położyła aparat na stoliku i usiadła.
– Teraz musimy poczekać – wyjaśniła.
East zbyt długo pracował dla Jonasza, by teraz
zadawać jakiekolwiek pytania. Zaczął chodzić po
salonie.
– Nie mów mu o porwaniu Jeffa.
Ally otworzyła usta ze zdumienia.
– Ale...
– Nie! – powtórzył dobitnie. – Jeśli się dowie, to
da tę sprawę komuś innemu, bo stwierdzi, że dla
mnie jest ona zbyt osobista.
– Przecież jest – zdziwiła się Ally.
– Owszem. I właśnie dlatego zamierzam się tym
zająć. Nie dla Jonasza ani dla wuja Sama.
– Więc co chcesz mu powiedzieć? Musisz się
szybko zdecydować, bo on zaraz zadzwoni.
– Ty wiesz tylko tyle, że zgodziłem się mu
pomóc. Powiedz mu to, a potem sam z nim poroz-
mawiam. Później ty dostaniesz następne zadanie,
a ja zajmę się tym bałaganem.
Twarz Ally pociemniała ze złości.
– Mam wyjechać i zostawić cię samego? Teraz?
Za kogo ty mnie uważasz?
East spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Dobrze wiesz, że sam sobie nie poradzisz
– ciągnęła. – Miałeś zbyt długą przerwę. Poza tym
nie zapominaj o mojej inteligencji. Skorzystaj z niej.
Skorzystaj ze mnie. Pozwól mi pomóc.
East poruszył się niespokojnie i Ally zauważyła,
że stracił pewność siebie. Na razie to jej musiało
wystarczyć. Zanim zdążyła cokolwiek jeszcze dodać,
telefon zadzwonił.
– Odbierz – powiedział East. – Powiedz mu, że
chcę z nim rozmawiać.
Ally przyłożyła słuchawkę do ucha.
– Halo, mówi Corbin.
– Mów – odezwał się głęboki, dudniący głos.
– Zgodził się.
Usłyszała głęboki oddech, a potem zapadło mil-
czenie.
– Jest pan tam? On chce z panem porozmawiać.
– Tak. Oczywiście. Daj go.
Podała telefon Eastowi.
– Jonasz, masz wielką siłę przekonywania.
– Przykro mi, że to było konieczne – stwierdził
szef.
East ugryzł się w język, żeby nie odpowiedzieć
zbyt ostro.
– Mnie też – mruknął. – Ale do rzeczy. Po-
trzebuję informacji o wszystkim, co zdarzyło się
dotychczas. Prześlij mi je. Możliwe też, że będę
potrzebował pewnych dodatkowych informacji, ale
trochę później. A wówczas będę się starał monitoro-
wać połączenia, żeby znaleźć źródło przecieku.
Jonasz zawahał się. Miał inne plany.
– Nie sądzę, żeby...
East nie pozwolił mu skończyć.
– Ty do tej pory niczego nie osiągnąłeś, więc
teraz spróbujmy to zrobić po mojemu.
Milczenie przedłużało się. East poczuł lekki nie-
pokój. Jeśli Jonasz nie zgodzi się na jego propozycję,
tym samym wytrąci mu z ręki argumenty do nego-
cjacji z porywaczem, i co wtedy?
– W porządku – odezwał się wreszcie Jonasz.
– Ale czy wystarczy ci umiejętności?
– Chcę zatrzymać twojego posłańca.
Tym razem cisza trwała jeszcze dłużej.
– Dlaczego właśnie ją? – zapytał Jonasz.
– Ty jej zaufałeś, więc ja też jej ufam.
– Ale ona nie wie, do czego miała cię przekonać.
– Musi się dowiedzieć, zanim zaczniemy. Inaczej
to nie będzie miało sensu.
Tym razem wahanie Jonasza nie trwało długo.
– Dobrze, ale znasz zasady.
Twarz Easta stężała.
– Znam zasady – powiedział. – Jeśli zostanę
schwytany, to odpowiadam swoją głową, nie twoją,
bo ty w ogóle nie istniejesz.
– Będę w kontakcie.
– Przez ten telefon?
– Tak. A teraz daj mi jeszcze agentkę Corbin.
East podał słuchawkę Ally.
– Chce rozmawiać z tobą.
– Słucham? – odezwała się.
– Potrzebna mu będzie pomoc – powiedział
Jonasz. – Zrób, cokolwiek ci każe.
Odetchnęła z ulgą.
– Mam być do jego dyspozycji?
– Tak.
– Zrobię, co będzie w mojej mocy.
– I oby to wystarczyło – mruknął Jonasz i prze-
rwał połączenie.
Rozdział ósmy
East przeszedł przez restaurację i hol i skręcił do
swojego gabinetu. Ally szła za nim.
– Teraz powiedz mi, co mówił Jeff – zażądała.
– Powiedział coś dziwnego o zderzeniu i ogniu,
a potem dodał, że nie uda mu się wyjść stamtąd
o własnych siłach, tak jak mnie się kiedyś udało.
Chyba coś mi chciał w ten sposób przekazać, ale nie
jestem pewien, co.
– Zderzenie i ogień? Miałeś kiedyś jakiś wypa-
dek?
– Porozmawiamy w środku – mruknął. Stali już
przed jego gabinetem. East otworzył drzwi i puścił ją
przodem, a potem starannie zamknął i podniósł
słuchawkę telefonu.
– Stella, przełączaj wszystkie służbowe telefony
do Fostera. Nie chcę, żeby mi przeszkadzano – po-
wiedział. Odłożył słuchawkę i spojrzał na Ally.
– Wypadki. Mówimy o wypadkach – przypo-
mniała mu.
Westchnął i wzruszył ramionami.
– Tak, ale o który wypadek chodzi? Miałem ich
kilka. Najwięcej, bo aż pięć samochodowych, dwa
samolotowe i nawet jeden kolejowy.
Ally wpatrzyła się w niego z niedowierzaniem.
– Co ty mówisz... sam sobie przynosisz pecha, czy
jak? Dziwię się, że jeszcze tu stoisz.
– Ryzyko zawodowe – wzruszył ramionami.
– A ilu wypadkom towarzyszył pożar?
Na czole Easta pojawiła się zmarszczka.
– Może trzy razy... nie, cztery, jeśli doliczyć ten
helikopter, który rozbił się na północy.
Alicia zgarnęła kawałek papieru z jego biurka
i zaczęła coś na nim notować.
– A z których wyszedłeś o własnych siłach?
East zaczynał doceniać finezję jej umysłu.
– Z dwóch.
– Gdzie to było?
– Rozbity samochód na północy stanu Nowy Jork
i katastrofa helikoptera w południowym Idaho.
– Nowy Jork i Idaho to już dwie możliwości
– mruknęła.
– To bardzo daleko idące przypuszczenia.
– Nie ma prawa, które zakazywałoby przypusz-
czeń – wzruszyła ramionami. – Poza tym to coś
więcej, niż miałeś jeszcze pięć minut temu.
East stłumił uśmiech.
– Co Jonasz ci powiedział, gdy cię tu przysyłał?
– Miałam przekonać cię, żebyś zmienił swój
status w SPEAR z nieaktywnego na aktywny.
– Nie wyjaśnił ci, dlaczego, ani nie dał ci żadnego
terminu?
– Nie.
East znów przeczesał włosy palcami i zaczął
chodzić od ściany do ściany.
– Posłuchaj – odezwała się Ally. – Obiecałam, że
ci pomogę, i tak zrobię. Chcę ci pomóc, bo wydaje mi
się, że mój przyjazd tutaj w jakiś sposób przyczynił
się do porwania twojego syna.
– Nie – potrząsnął głową East. – Twój przyjazd
był tylko jednym z czynników, i wcale nie najważ-
niejszym. Wszystko zaczęło się od powodów, dla
których Jonasz poprosił mnie o pomoc.
– A jakie to były powody?
Zawahał się, ale doszedł do wniosku, że sprawy
Jonasza schodzą na dalszy plan wobec porwania
Jeffa. Przede wszystkim interesowało go wyratowa-
nie syna z opresji.
– Ktoś próbuje zdyskredytować Jonasza, a jeśli to
się uda, cały SPEAR rozleci się razem z nim.
Ally ze zdziwienia otworzyła usta.
– Och, mój Boże, chyba nie mówisz poważnie!
– Zaraz jednak oprzytomniała i postukała się pięścią
w czoło. – Głupoty gadam. Przepraszam. Mów dalej.
– Dwa tygodnie temu Jonasz zadzwonił do mnie
i powiedział mi, że aresztowano kilka osób i oskar-
żono je o zdradę. Wszystkie dowody prowadzą do
niego.
– Czy to działo się w kraju, czy za granicą?
– Odniosłem wrażenie, że to nie ogranicza się do
kraju. Ale dowiem się więcej dopiero wtedy, gdy
dostanę dokumentację. To tylko kwestia czasu,
kiedy Jonasz zostanie aresztowany, chyba że uda mu
się wcześniej odkryć, kto kopie pod nim ten dołek.
Na razie nikogo nie może wykluczyć i podejrzewa
wszystkich, przede wszystkim ludzi z organizacji.
Na twarzy Alicii pojawiło się zrozumienie.
– A ponieważ ty długo pozostawałeś poza siecią,
to mógł w miarę bezpiecznie założyć, że nie masz
z tym nic wspólnego.
East skinął głową.
– Ale ja mu odmówiłem. Zrobiłem to z wielu
powodów. Jednym z nich był ten ciężar winy, który
niosę od dziesięciu lat. Gdy jeszcze byłem agentem,
przypadkiem zabiłem chłopca, rowerzystę, podczas
pościgu samochodowego. Uznano to za wypadek bez
mojej winy, ale nic nie zmieni faktu, że chłopak
zginął. Od samego myślenia o powrocie do takiego
życia robiło mi się niedobrze. Nie chciałem znów
stać się odpowiedzialny za śmierć jakiegoś niewin-
nego człowieka.
Ally widziała w jego oczach cierpienie i impul-
sywnie położyła mu rękę na ramieniu.
– Słyszałam o tym. Wszyscy w naszym wydziale
wiedzą, dlaczego odszedłeś, i nikt cię za to nie wini.
Ale przecież wiesz, że to nie była twoja wina.
– Wiedza a akceptacja to dwie różne sprawy. No
i jeszcze Jeff. Adoptowałem go, gdy już pracowałem
tu w hotelu. On jest całą moją rodziną. Nie chciałem
go narażać, nawet dla dobra Jonasza.
Ally westchnęła.
– Przepraszam, jeśli wcześniej byłam dla ciebie
zbyt ostra. Nie rozumiałam tego.
– Ty tylko wykonywałaś swoje zadanie, a Jonasz
chwyta się wszystkich dostępnych środków i ma do
tego powody. Ale ten sukinsyn, który pod nim ryje,
nie zawaha się poświęcić każdego, by osiągnąć swój
cel. Jakimś sposobem odkrył, że Jonasz ze mną
rozmawiał, i gdy pojawiłaś się tu nieco później, chyba
zaczął przypuszczać, że razem będziemy próbo-
wali go wyśledzić. Coś takiego powiedział, kiedy
dzwonił.
Ally potrząsnęła głową.
– To nie ma sensu. W całym rządzie najwyżej
sześć osób wie o istnieniu SPEAR. To powinno
znacznie zawęzić pole działania.
– Nie zapominaj o ludziach z samej organizacji.
Dodaj do tej listy jakieś dwieście nazwisk, a będziesz
blisko.
– Przecież nawet nie wiemy, kim jest Jonasz. Jak
ktokolwiek może chować urazę do nieznanego czło-
wieka?
– Właśnie o to chodzi – mruknął East. – Ktoś wie,
kim on jest, i ma do niego jakąś osobistą urazę.
Problem tylko w tym, że gotów jest poświęcić
wszystkich, włącznie z moim synem, żeby dopiąć
swego.
– Jak zamierzasz to przeprowadzić? Czy Jonasz
nie zacznie czegoś podejrzewać? A co gorsza, jak
sobie poradzisz z porywaczem? Jeśli domyśli się, że
próbujesz znaleźć Jeffa... – urwała. – Bo będziesz
próbował go znaleźć, prawda?
– Och, tak – potwierdził East. – Wyłącznie o to
mi chodzi. Jeśli porywacz wpadnie mi po drodze
w ręce, tym lepiej dla Jonasza. Ale nie mam zamiaru
walczyć o to, by zniszczyć człowieka bez twarzy
w imię innego człowieka bez twarzy, ani nawet
w imię Boga czy ojczyzny. Jonasz dał mi wolną rękę,
czy raczej da mi ją, bez względu na to, czy już o tym
wie, czy nie. Chodzi mi o Jeffa i o nikogo więcej.
– W takim razie właśnie nim się zajmiemy – ski-
nęła głową Ally.
Słowo ,,my’’ niespodziewanie poruszyło go. Od
tak dawna nie czuł niczyjego wsparcia, że teraz nie
wiedział, jak się zachować. Przyjrzał się Ally uważnie
po raz pierwszy od chwili, gdy pokazała mu swoją
prawdziwą twarz, i zobaczył kogoś zupełnie innego
niż wcześniej. Z młodej, niepewnej siebie dziew-
czyny stała się silną, zdecydowaną kobietą, gotową
na wszystko. Tym razem to on wyciągnął rękę
i dotknął jej pierwszy. Położył dłoń na jej policzku,
kciukiem wyczuwając miejsce na szyi, gdzie uderza-
ło tętno.
– Dziękuję.
Serce Ally zaczęło bić szybciej. Musiała sobie
przypomnieć, że to nie jest wstęp do intymnej gry,
lecz zwykły gest wdzięczności.
– Jeszcze w niczym ci nie pomogłam – zauważyła.
– Ale obiecuję, że to zrobię.
– Mylisz się – odrzekł cicho. – Jesteś tutaj i to się
liczy.
Przesyłka z dokumentami nadeszła przed świtem:
gruba, czerwono-biało-niebieska koperta, przysłana
nocnym ekspresem. Otwierając ją, East wiedział,
że otwiera przysłowiową puszkę Pandory. Jednak
zawartość była nieistotna dla jego poczynań. Po-
przedniego wieczoru bez żadnych wahań przekazał
wszystkie obowiązki Fosterowi, który od chwili
odnalezienia dziecka przeszedł zdumiewającą zmia-
nę charakteru. Na szczęście Foster nie zadawał
żadnych pytań ani nie kwestionował tej decyzji.
Później East wrócił do swojego apartamentu
i spakował się na dłuższy wyjazd. Bardzo długo nie
mógł zasnąć. Za każdym razem, gdy zamykał oczy,
widział twarz syna. Tylko świadomość, że nie jest
sam, pomogła mu przetrwać tę noc i zachować
zdrowe zmysły. W końcu nadszedł ranek oraz prze-
syłka, na którą czekał.
Wrzucił dokumenty do torby, zasunął zamek
i sięgnął po telefon. Ally odebrała po pierwszym
sygnale.
– Jestem gotowa – powiedziała.
– Spotkamy się na dole.
Odłożył słuchawkę bez słowa.
Tuż przed południem wjechali w korki na ulicach
Los Angeles. East z niezadowoleniem mamrotał coś
pod nosem.
– Ależ tu ciasno – pokręciła głową Ally.
– To jest L.A.
– Jeśli kiedyś będę miała dom, to na pewno nie
w dużym mieście – stwierdziła, przyglądając się
mężczyźnie i kobiecie, którzy stali na zakręcie ulicy
obok samochodu unieruchomionego przez szczęki
i krzyczeli na siebie.
East spojrzał na nią z zaciekawieniem i w jego
umyśle pojawiły się obrazy: Ally w kuchni. Ally
w ogrodzie. Ally kołysze dzieci do snu. Pokręcił
głową z niedowierzaniem i znów skupił się na
jeździe.
– Co najbardziej lubisz jeść? – zapytał. – To
znaczy, oprócz gofrów z masłem orzechowym i dże-
mem.
– Wszystko oprócz surowego mięsa i tofu. A ty?
– Podobnie – uśmiechnął się. – A zapytałem, bo
jestem bardzo głodny. O ile znam Jeffa, w jego
lodówce znajdziemy tylko piwo i kawałek pizzy
sprzed tygodnia. Zamierzałem go odwiedzić w przy-
szłym tygodniu – dodał już bez uśmiechu. – Chciał,
żebym mu przyrządził stek.
Ally nie spuszczała oczu z drogi.
– Znajdziemy go – stwierdziła spokojnie. – Chcesz
zjeść coś teraz czy wolisz najpierw pojechać do
mieszkania Jeffa?
– Lepiej teraz. A dlaczego pytasz?
Wskazała na szyld przed nimi.
– Może coś z grilla?
East skręcił w prawo i po chwili zatrzymał samo-
chód. Poszli za zapachem mięsa pieczonego w aro-
matycznym dymie. O dziwo, natychmiast znalazł się
dla nich wolny stolik.
– Mam nadzieję, że to dobry omen, zresztą to nie
pierwszy raz – zauważył East.
– Co nie pierwszy raz?
– Odkąd się poznaliśmy, naprawiłaś komputer
w hotelu, uratowałaś życie dziecka i oszczędziłaś
nam prawdopodobnego procesu, a teraz właśnie
weszliśmy do restauracji w Los Angeles w samo
południe i bez rezerwacji natychmiast znalazł się
stolik. Zaczynam myśleć, że przynosisz mi szczęście.
– Nie ma czegoś takiego jak szczęście.
– Jak to?
– To wyłącznie statystyka. Rozumiesz, znalezie-
nie się w odpowiednim miejscu i w odpowiedniej
chwili. To nie ma nic wspólnego ze szczęściem.
East pochylił się nad stolikiem i wziął ją za rękę.
– Nie przychodzi ci to łatwo, prawda?
– Co nie przychodzi mi łatwo? – zdziwiła się.
– Przyjmowanie komplementów.
– Nie sądzę, żeby...
– Ally.
Westchnęła, odłożyła kartę na stół i podniosła na
niego wzrok.
– Co takiego?
– Nie chciałbym cię urazić, ale uważam, że twoi
rodzice zasłużyli na mocnego klapsa w tyłek.
Czegoś takiego nie spodziewała się usłyszeć i nie
miała pojęcia, co odpowiedzieć. Ale świadomość, że
kogoś interesują jej uczucia, a nie tylko umiejętno-
ści, wprawiła ją w euforię. Walcząc z emocjami, znów
sięgnęła po kartę, ale wyrazy rozmazywały jej się
w oczach.
– Wiesz już, na co masz ochotę? – zapytał East.
Podniosła wzrok i skinęła głową.
– Kanapka z siekanym kotletem, frytki i galon
mrożonej herbaty.
– Galon?
Wydęła usta.
– To tylko taka metafora. – Wskazała na pojem-
nik z sosem stojący obok soli i pieprzu. – Już po
zapachu można poczuć, że to jest bardzo ostre.
– To dobrze?
– Och, tak. Lubię ostre rzeczy.
East siedział nieruchomo i wpatrywał się w piep-
rzyk obok prawego kącika jej ust.
Im bliżej byli mieszkania Jeffa, tym bardziej
zwiększał się ucisk w żołądku Easta. Nie miał
pojęcia, co zastanie w środku, nie był nawet pewien,
czy to właśnie stąd jego syn został porwany, ale od
czegoś trzeba było zacząć. Podjechali na parking
w zupełnym milczeniu.
Ally mogła sobie tylko wyobrażać jego lęk.
W końcu poczuła, że musi coś powiedzieć, żeby
rozładować napięcie.
– Mam w plecaku zestaw do badania odcisków
palców. Jeśli okaże się to potrzebne, mogę sprawdzić
całe mieszkanie.
Spojrzał na nią z uznaniem i skinął głową.
– Dobrze, weź to ze sobą. Nie możemy angażować
policji. Aha, i muszę porozmawiać z kimś w Centrum
Medycznym UCLA, żeby nie zgłosili jego zaginięcia.
Weszli do mieszkania Jeffa. East wstrzymał od-
dech i nacisnął kontakt końcówką długopisu, żeby
nie zacierać ewentualnych odcisków palców, a po-
tem rozejrzał się dokoła i sapnął gniewnie. Choć
wszystkie meble stały na miejscach, widać było, że
stoczono tu walkę.
– Pod krzesłem jest rozbite szkło – powiedziała
Ally. Przykucnęła, wskazując na kilka odłamków,
a potem, nie dotykając niczego, rozejrzała się po
pokoju. Naraz zamarła i wskazała na ciemną smugę
w kącie pod biurkiem.
– East.
Podszedł bliżej, przykucnął i delikatnie dotknął
śladu palcami. Ślad był suchy i złuszczony, ale East
nie potrzebował odczynników, by mieć pewność, że
to krew. Zbyt wiele widział w życiu podobnych
śladów.
– Sukinsyn – mruknął.
– To nie musi być krew Jeffa – pokręciła głową
Ally. – Nie zapominaj, że z nim rozmawiałeś, więc
nawet jeśli odniósł rany, to nie były one groźne.
East powoli odetchnął i wstał, ale podczas tego
ruchu coś zwróciło jego uwagę. Zrobił krok do
przodu i przyjrzał się plamie jeszcze raz. Naraz serce
w nim zamarło. Ślady krwi układały się w litery.
– Ally, chodź tu – przywołał ją. – Powiedz mi, czy
ty też widzisz to co ja!
– Co? – zapytała, podchodząc bliżej.
– Popatrz – potrząsnął głową East. – Po prostu
popatrz i powiedz mi, co widzisz.
Odsunął się na bok, robiąc jej miejsce. Ally
rozejrzała się po podłodze, nie rozumiejąc, co takie-
go zauważył, ale pod biurkiem nic więcej nie było.
Przesunęła się w bok i wtedy zobaczyła.
– Imię! Imię wypisane krwią!
East z satysfakcją pokiwał głową. A więc jednak
nie wydawało mu się.
– Pierwsza litera to na pewno B – stwierdziła Ally.
– A druga to na pewno O – dodał East. – Ale
trzecia nie jest tak wyraźna. Trochę przypomina P...
nie, może to...
– To B – stwierdziła Ally i podniosła na niego
wzrok. – Bob? Czy to ci coś mówi?
East ściągnął brwi.
– Nie – rzekł przygnębiony. – Kim, do diabła,
może być Bob? Jeff nie mógł mi zostawić większej
zagadki.
– W każdym razie to jest coś – stwierdziła Ally.
– Nie dotykaj niczego, dopóki nie wrócę, dobrze?
Przyniosę kamerę i zestaw do pobierania odcisków
palców.
Poszła po torbę, którą zostawiła przy drzwiach,
East zaś rozejrzał się po pokoju. Znalazł sporo
rozbitego szkła w koszu na śmieci. W lampie stojącej
na stoliku przy sofie brakowało żarówki. Przyjrzał się
uważniej i spostrzegł, że oprawka wciąż była na
miejscu, tylko bańka została rozbita. Na ścianie
widać było ślad po obrazie, a klamka drzwi do holu
również była poplamiona czymś, co wyglądało na
krew. To nie miało sensu. Po co porywacze starali się
uprzątnąć mieszkanie, jakby nic się tu nie zdarzyło,
skoro już wcześniej przedstawili swoje żądania?
Nie po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że
mężczyzna, który rozmawiał z nim przez telefon,
osobiście nie brał udziału w porwaniu. Wydawało się,
że ludzie, którzy porwali Jeffa, wykonywali tylko
czyjeś polecenia. W ferworze akcji nikt nie zabiera
się za sprzątanie, chyba tylko po to, by wytrzeć
odciski palców. A zbyt wielu rzeczy musieli dotykać
przy sprzątaniu, by można było mieć nadzieję, że nie
nosili rękawiczek. Porwanie było zaplanowane zbyt
dokładnie. Nikt, kto brał udział w takiej akcji, nie
mógł być aż tak głupi.
Pozostawała jeszcze kwestia rozmów telefonicz-
nych – najpierw z człowiekiem, który stawiał żąda-
nia, a potem z Jeffem. Czas, jaki upłynął między
tymi dwoma połączeniami, również był bardzo wy-
mowny. Gdyby główny organizator porwania miał
Jeffa przy sobie, to East nie musiałby tyle czekać. Im
dłużej East się nad tym zastanawiał, tym bardziej się
pewniał, że Jeff znajdował się w innym miejscu niż
organizator akcji.
– Mam! – obwieściła Ally i ze skupieniem zabrała
się do rozpakowywania torby. Tylko raz podniosła
wzrok, by zadać pytanie:
– Czy odciski Jeffa są gdzieś w kartotekach?
East skinął głową.
– Niestety, tak. Zanim go adoptowałem, miał
kilka spotkań z policją. Nic poważnego, typowe
historie dla małoletnich uciekinierów.
– To dobrze – skinęła głową Ally i zabrała się do
pracy.
East pomyślał o ironii losu. Aresztowanie Jeffa
w młodości miało się teraz okazać ważne. Odciski
palców jego syna znajdowały się w policyjnych
kartotekach. Przy odrobinie szczęścia może się okazać,
że znajdą jeszcze jakieś odciski, które uda się przypisać
do notowanego kryminalisty, a wówczas wiedzieliby,
od czego zacząć poszukiwania.
Minęło kilka godzin, zanim Ally uznała, że ze-
brała wszelkie możliwe dowody. East pomagał jej
pobierać próbki krwi i obsypywać specjalnym pro-
szkiem do odcisków wszystko, co znajdowało się
w pokoju, włącznie ze znalezionymi w koszu odłam-
kami szkła. Gdy wreszcie skończyli, Ally nie mogła
rozprostować pleców i rozbolała ją głowa, a bruzdy na
twarzy Easta wyraźnie się wyostrzyły.
Spojrzał na zegarek i zdziwił się, że praca zajęła im
tak dużo czasu. Ally stała przy mini-laboratorium,
które rozłożyła na kuchennym stole. Dostrzegł na jej
twarzy napięcie podobne do tego, jakie sam od-
czuwał, i uznał, że muszą sobie zrobić przerwę. Nie
należało wypalać się na samym początku. Nikomu
by to nie pomogło, a już szczególnie Jeffowi.
– Ally... – powiedział, wchodząc do kuchni.
Nie usłyszała go. Odłożyła na bok próbki i ustawi-
ła ostrość mikroskopu, a potem przysunęła sobie
krzesło i usiadła. East uśmiechnął się lekko.
– Ally, mówię do ciebie – powtórzył.
Nadal go nie słysząc, pochylała się nad mikro-
skopem. W końcu East ujął ją za ramiona i obrócił.
– Co takiego? – zapytała nieprzytomnie.
– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć, ale
nie słyszysz, jak się do ciebie mówi.
Zarumieniła się.
– Przepraszam. Zdarzało mi się skupić na pracy
do tego stopnia, że podobno zapominałam oddychać.
– Koncentracja jest dobra, ale na wszystko musi
się znaleźć czas. Obydwoje potrzebujemy przerwy.
– Ale...
East położył palec na jej ustach.
– Nie patrz na mnie tak, jakbym chciał cię zjeść
żywcem.
– Czasem miałabym na to ochotę – rzuciła bez
zastanowienia i natychmiast pobladła, uświadamia-
jąc sobie, co powiedziała. – Nie zamierzałam mówić
tego głośno – mruknęła i odsunęła się od niego.
– Odejdź stąd. Nie mogę się skupić, gdy tak nade
mną stoisz.
East jednak się nie poruszył. Potrząsnął głową
i położył dłoń na jej karku.
– Możesz mnie wyganiać, ale nie możesz zig-
norować tego, co właśnie powiedziałaś.
Przechyliła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
– Gdybyś był dżentelmenem, to ty byś to zig-
norował.
– A jeśli wcale nie chcę tego ignorować?
Napięcie, jakie zapadło między nimi, miało już
zupełnie inny charakter. Ally zamrugała oczami
i przełknęła ślinę.
– To nie wiem – rzekła bezradnie.
– A chciałabyś się dowiedzieć? – zapytał, przysu-
wając usta do jej policzka.
– Edukacja to wspaniała rzecz – szepnęła, uno-
sząc twarz.
East otoczył ją ramionami i przytulił. Ten pocału-
nek był łagodny i przyjacielski. Po chwili to on
odsunął się pierwszy.
– Szybko się uczysz – rzekł z uznaniem.
– Znacznie szybciej uczę się rzeczy interesują-
cych niż nudnych – odparowała.
– I w dodatku jesteś cholernie szczera – roześmiał
się. – Chyba wpadłem w kłopoty.
Ally z poważnym wyrazem twarzy uniosła brwi.
– Sądzisz, że to ja jestem kłopotem?
East również spoważniał.
– Ja nie sądzę... ja jestem tego pewien.
Rozdział dziewiąty
Noc nadciągnęła nad Los Angeles, ale sądząc po
ruchu ulicznym wyglądało na to, że niewielu ludzi
sypia w tym mieście. Światło ulicznych latarni wpa-
dało do kuchni, oświetlając mikroskop i slajdy, które
Ally zostawiła na stole. Reszta pomieszczenia skryta
była w mroku. Czarny żuczek przeszedł przez lino-
leum i zniknął w szparze, z której zapewne nigdy już
miał nie wyjść, mieszkanie bowiem co miesiąc
odwiedzane było przez ekipę dezynsekcyjną.
Za pierwszymi drzwiami po prawej leżała Ally
i z szeroko otwartymi oczami myślała o mężczyźnie,
który spał na sofie w salonie. Co właściwie zaszło
między nimi tego dnia? Czy wynikało to tylko ze
wspólnie przeżywanych sytuacji, czy też zaczynało
ich łączyć coś szczególnego? Obawiała się mieć
nadzieję, obawiała się liczyć na cokolwiek.
Obróciła się na bok i przymknęła oczy.
Nocny wiatr szarpał palmy za oknem. Cienie
tańczyły na ścianie naprzeciwko sofy, na której East
próbował zasnąć. Sen jednak nie nadchodził. Zmę-
czony i zirytowany, wstał i otworzył drzwi prowadzą-
ce na niewielki taras. Drzwi szczęknęły i przesunęły
się cicho. Bezpośrednio pod tarasem znajdował się
parking. W porównaniu z widokiem, który można
było podziwiać z okien hotelu ,,Kondor’’ ten pozo-
stawiał wiele do życzenia, East jednak wiedział, że
Jeff był tu szczęśliwy. Mógł tylko mieć nadzieję, że
jego syn wróci tu jeszcze cały i zdrowy.
Gdzieś w dali rozległ się dźwięk syreny, z dołu
dochodziły odgłosy kłótni. East pochylił głowę,
przymknął oczy i zaczął się po cichu modlić o bez-
pieczeństwo syna. Gdy po chwili odwrócił się, zo-
baczył Ally stojącą tuż za nim. Ubrana była tylko w za
dużą koszulkę z emblematem Massachusetts In-
stitute of Technology i białe skarpetki. W mroku,
bez makijażu, wyglądała na trzynaście lat. East
poczuł się przy niej jak stary, wypalony satyr.
– Wstałam, żeby napić się wody – wyjaśniła.
– Ja też nie mogę spać – mruknął, patrząc na
panoramę miasta. – Okropne miejsce, prawda?
Ally stanęła obok, dotykając go ramieniem.
– Gdy byłam mała, bałam się ludzi, którzy prowa-
dzili nocne życie. Na rozum wiedziałam, że lekarze,
policjanci czy strażacy muszą pracować niezależnie
od pory doby, ale jakaś część mnie była przekonana,
że tak naprawdę wszyscy oni są wampirami i poja-
wiają się dopiero po zachodzie słońca, a w dzień
gdzieś znikają. – Uśmiechnęła się krzywo. – Miałam
jakieś sześć lat, gdy obejrzałam stary film o wil-
kołakach i wampirach. Nie rozumiałam wszystkich
niuansów, tylko tyle, żeby się przestraszyć na na-
stępne dziesięć lat.
East roześmiał się. Jej bezpretensjonalność była
ujmująca.
– Dobrze na mnie działasz, wiesz?
Potrząsnęła głową.
– Tak jest – potwierdził i obdarzył ją krótkim
uściskiem. – Wejdźmy do środka, zanim obydwoje
zmarzniemy.
Skinęła głową. Weszli do salonu i East zamknął
drzwi.
– Może napijemy się kawy? – zaproponował.
– Wtedy już zupełnie nie usnę – zaprotestowała
Ally.
– Przecież i tak nie śpisz – zdziwił się. – Co jedna
filiżanka może ci zaszkodzić?
Nie chcąc przyznać, że boi się siedzieć z nim tak
sam na sam, bo w każdej chwili może się wygłupić,
skinęła głową i z ciemnego kąta patrzyła, jak East
przyrządza kawę. Tu, w tym ciemnym kącie salonu,
czuła się bezpieczna; tu nie sięgał jego przenikliwy
wzrok. Ale gdy przywołał ją gestem, poszła w stronę
światła jak ćma.
O dziwo, po dwóch kubkach kawy obydwoje
usnęli.
East śnił o jej śmiechu, a Ally o jego ramionach.
Setki mil dalej, na szczycie góry w Kolorado,
Jonasz stał na balkonie swojego domu i patrzył
w usiane gwiazdami niebo. Pustka domu wiernie
odzwierciedlała pustkę w jego życiu. Pomimo wiel-
kiej władzy nie miał ani rodziny, ani przyjaciół,
żadnych korzeni. Nawet gdyby udało mu się wyjść
cało z obecnej sytuacji, przyszłość rysowała się
ponuro. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak będą
wyglądały ostatnie lata jego życia, gdy już przekaże
swą pracę kolejnemu Jonaszowi. Nic się nie zmieni,
tylko będzie znacznie starszy i jeszcze bardziej
samotny.
Westchnął głęboko i znów podniósł wzrok na
niebo. Naraz w polu jego widzenia pojawiła się
spadająca gwiazda, a do Jonasza nieoczekiwanie
przypłynęło wspomnienie z dawnych lat. Kiedyś,
jako młody człowiek, stał w mroku, w czasie podob-
nej nocy i patrzył na spadające gwiazdy, tylko że
wtedy nie był sam. Poczuł dreszcz, przypominając
sobie serię wydarzeń, które doprowadziły go do
miejsca, gdzie był teraz. Myśląc o tych wydarze-
niach, poczuł, jak z jego osamotnienia rodzi się
wrzący gniew. Zbyt wiele poświęcił dla służby
innym. Nieoczekiwanie pojawiła się w nim pewność,
że gdy oczyści swoje nazwisko, ustąpi ze stanowiska.
Była pewna kobieta, którą pragnął jeszcze raz zo-
baczyć, zanim znów pogrąży się w anonimowości.
Odwrócił się i wszedł do pokoju, a potem staran-
nie zamknął drzwi na balkon. Przechodził przez
kolejne pokoje, nie zapalając światła, z pełnym
zaufaniem do swojej orientacji w ciemnych wnęt-
rzach domu. Czuł zadowolenie z decyzji, którą przed
chwilą podjął.
Ciemność, w której pozostawał Jeff, miała jeszcze
inne oblicze. Czasami stawała się dławiącą czernią
i powietrze zdawało się zbyt gęste, by można było
nim oddychać. Na początku Jeff obawiał się, że może
umrzeć z braku tlenu, ale potem przypomniał sobie
o rurze w suficie. Po jakimś czasie nauczył się
odróżniać dzień od nocy i ta wiedza, nie wiadomo
dlaczego, uspokajała go.
Poruszał się w ciasnej dziurze po omacku, rękami
odnajdując drogę od posłania do stołu. Po omacku
otwierał kolejne paczki z jedzeniem i ostrożnie
obchodził się z wodą, obawiał się bowiem, że gdy
zapasy się skończą, więcej już niczego nie dostanie.
Od czasu do czasu wymacywał schodki, wspinał się
po nich na kolanach i próbował pchnąć drzwi z na-
dzieją, że ktoś zapomniał je zamknąć. Nigdy jednak
nie były otwarte. Mimo wszystko te próby pomagały
mu zachować wewnętrzną równowagę – te próby
oraz nadzieja, że East w końcu go znajdzie.
Ally przesunęła szczotką po włosach i nałożyła
błyszczyk na usta. Dżinsy, które miała na sobie, były
stare, ale wygodne. Do tego nałożyła bawełnianą
koszulkę na ramiączkach. Koszulka była jaskrawa,
w zwariowane różowo-żółte wzory, ale Ally wręcz ją
uwielbiała. Nie miała nic wspólnego z powagą jej
pracy w SPEAR i sprawiała, że Ally przypominała
sobie o własnej młodości.
W sąsiednim pokoju East rozmawiał przez telefon
z Fosterem. Ally wyszła z łazienki i rozejrzała się za
butami. Nie mogła sobie przypomnieć, gdzie je
zostawiła poprzedniego wieczoru. Wzruszyła ramio-
nami, zgarnęła stertę papierów i poszła do salonu,
pragnąc jak najszybciej zabrać się do pracy.
East już wcześniej zadzwonił do szefa personelu
w szpitalu, gdzie Jeff odbywał staż. Ally nie wiedzia-
ła, jak dokładnie ta rozmowa przebiegła, ale w każ-
dym razie East upewnił się, że jego syna nie spotka
żadna kara za nieobecność na zajęciach i w szpitalu.
Sytuacja była bardzo delikatna. Nie można było
dopuścić do tego, by ktokolwiek zgłosił policji
zaginięcie Jeffa. Gdyby siły porządkowe włączyły się
do akcji poszukiwania chłopaka, porywacze zapew-
ne staliby się zupełnie nieuchwytni, a tajemniczy
wróg Jonasza mógłby wpaść w złość i na przykład
wydać polecenie uśmiercenia Jeffa.
Ally położyła papiery na stole w salonie i tu
również zaczęła się rozglądać za butami. East poma-
chał jej ręką i szybko skończył rozmowę.
– Co robisz? – zapytał z ciekawością.
– Szukam butów.
– Są w kuchni, pod stołem.
– Och, prawda! Zdjęłam je wczoraj wieczorem
przy pracy. Dzięki! – zawołała i wyszła do kuchni.
East z uśmechem popatrzył na jej plecy, potrząs-
nął głową i przetarł czoło dłonią, jakby chciał zetrzeć
niestosowne myśli. Trzymanie rąk z dala od niej
kosztowało go wiele wysiłku.
– Znalazłam! – zawołała Ally i po chwili dodała:
– Masz ochotę na śniadanie?
– Tak – odrzekł. – Ale tu nic nie ma. Musimy
wybrać się po zakupy albo coś zamówić.
Ally stanęła w progu ze zmarszczonym czołem.
– A czy można tu zamówić śniadanie z dostawą do
domu?
East wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia. To jest Los Angeles, więc
zapewne można. Ale lepiej chodźmy do sklepu.
Kupimy trochę jedzenia na później i zrobię ci
śniadanie, a potem zabierzemy się do pracy.
Ally spojrzała tęsknie na mikroskop i slajdy.
– Może powinnam...
East wziął ją za rękę.
– Posłuchaj, nikomu nie zależy bardziej na od-
nalezieniu mojego syna niż mnie, ale musimy coś
jeść. To nie zajmie nam dużo czasu. Poza tym
mówiłaś, że potrzebujesz modemu do laptopa.
– Rzeczywiście – westchnęła.
Na klatce schodowej natknęli się na parę, która
wyszła z windy i skierowała się w stronę drzwi
naprzeciwko.
– Och, to wy na pewno jesteście naszymi nowymi
sąsiadami – zawołała kobieta, wyciągając do nich
dłoń. – Mam na imię Mil, a to mój mąż Bill. Mil to
zdrobnienie od Millie, ale Mil podoba mi się bar-
dziej. Millie brzmi zbyt staroświecko.
Zanim East zdążył otworzyć usta, kobieta rozpo-
częła następny wątek:
– Jeszcze wczoraj mówiłam Billowi, że to szkoda,
iż ten chłopak się wyprowadził, bo był bardzo
dobrym sąsiadem. Oczywiście przede wszystkim
dlatego, że prawie nie było go w domu – zaśmiała się.
– Zdaje się, że studiował medycynę. A czy wy macie
dzieci? Bo my nie mamy. Oczywiście, nic nie mam
przeciwko dzieciom, ale rodzicielstwo bardzo ogra-
nicza swobodę w życiu, nieprawdaż?
Ally obawiała się, że kobieta w ferworze swej
przemowy zapomni oddychać i udusi się lada chwila.
Jej słowotok zawierał jednak pewną ciekawą infor-
mację i East natychmiast skorzystał ze sposobności,
by zapytać:
– Dlaczego pani myśli, że Jeff się wyprowadził?
Tym razem to Bill miał ochotę coś powiedzieć,
ale Mil zdążyła go uprzedzić:
– Znacie go? Och, oczywiście, że musicie go znać,
skoro wiecie, jak miał na imię!
W końcu Billowi udało się wtrącić słowo:
– Jest pan ojcem Jeffa, tak? Chyba poznaliśmy się
już jakiś rok temu.
East skinął głową.
– Tak, ale wracając do mojego pytania: dlaczego
myślicie, że Jeff się wyprowadził?
– Och, teraz sobie pana przypominam! Przepra-
szam, tak mi głupio, ale tamtego wieczoru, gdy
wróciliśmy ze szpitala... Och, to było okropne!
– zawołała Millie, podejmując następny wątek. – Kil-
ka dni temu ktoś do nas zadzwonił, to był ten
sam wieczór, kiedy widzieliśmy ekipę od przepro-
wadzek, i powiedział, że musimy pojechać do szpi-
tala, żeby zidentyfikować ciało mojej matki. Omal
nie umarłam z wrażenia. Oczywiście natychmiast
wyjechaliśmy, ale najgorsze było to... to znaczy
właściwie to nie było najgorsze, bo okazało się,
że mojej matki wcale nie było w szpitalu, i gdy
zrozumieliśmy, że to był zwykły, obrzydliwy kawał,
naprawdę się ucieszyliśmy. W każdym razie Bil
twierdził, że ktoś nam zrobił ten kawał, żeby nas
wyciągnąć z domu, więc wróciliśmy jak najszybciej,
pewni, że zastaniemy splądrowane mieszkanie. Wy-
obraźcie sobie naszą ulgę, gdy okazało się, że wszyst-
ko jest w porządku.
East zerknął na Ally i na jej twarzy zobaczył, że
ona myśli dokładnie to samo co on.
– Ale dlaczego doszliście do wniosku, że Jeff się
wyprowadził? – powtórzył cierpliwie.
– No jak to... bo widzieliśmy tych trzech męż-
czyzn w kombinezonach. Wyszli z mieszkania pań-
skiego syna z wielką skrzynią, a potem już nie
widzieliśmy Jeffa, więc uznaliśmy, że pewnie się
wyprowadził.
– Jak wyglądali ci mężczyźni?
Bill wzruszył ramionami.
– Ja w ogóle nie zwróciłem na nich uwagi.
– Och, zwyczajnie – dodała Mil. – Zwykli biali
mężczyźni. Jeden był trochę wyższy i starszy od
pozostałych. Wszyscy mieli na sobie niebieskie
kombinezony i czapki baseballowe. Czy coś się
stało? – dodała niespokojnie i z nagłym ożywieniem
klasnęła w ręce. – Och, a może to mieszkanie Jeffa
zostało okradzione? Zupełnie nam to nie przyszło do
głowy, prawda, Bill?
– Nie, nie – powiedział szybko East. – Nie było
żadnego włamania.
– To na pewno były te rzeczy, które przysłał do
ciebie na przechowanie – wtrąciła Ally, chcąc uspo-
koić sąsiadów.
– Racja – przytaknął East.
– Więc Jeff nie wyprowadził się? – zapytał Bill.
East potrząsnął głową.
– Nie. Pojechał na wymianę z jakimś szpitalem
w innym stanie, który specjalizuje się w chirurgii
pourazowej, czy coś takiego.
Mil i Bill pokiwali głowami.
– Mam nadzieję, że dobrze sobie tam poradzi
– stwierdził Bill. – Miło było z wami porozmawiać.
Gdy obydwoje zniknęli za drzwiami swojego
mieszkania, East szepnął:
– Boże drogi. Założę się o wszystko, że to Jeff był
w tej skrzyni. Wyniesiono go z mieszkania tuż pod
nosem sąsiadów.
Ally skinęła głową.
– Teraz już wiemy, że było ich trzech i mieli ze
sobą wielką skrzynię, więc raczej nie przyjechali
samochodem osobowym ani nawet furgonetką. Mu-
sieli mieć zamkniętą ciężarówkę, żeby go wywieźć.
Mogła być wynajęta.
– Gdy wrócimy, popytam trochę innych sąsia-
dów. Może ktoś zauważył tamtego wieczoru coś, co
mogłoby nam pomóc.
– A może znajdę coś wśród tych odcisków palców
– dodała Ally i spontanicznie go uścisnęła. – Fantas-
tycznie! Widzisz, pojawiły się nowe ślady, więc
możemy mieć jakąś nadzieję. Znajdziemy go, East.
Jestem tego pewna.
East uśmiechnął się smutno.
– Gdzieś ty była dziesięć lat temu? Bardzo by mi
się wtedy przydał twój optymizm i wiara.
– Hmm, zdaje się, że nosiłam jeszcze aparat
ortodontyczny i pracowałam nad pierwszym dok-
toratem... a może to był drugi?
– Mój Boże – mruknął East. – Ciągle zapominam,
jaka jesteś młoda.
Wydęła usta i spojrzała na niego z niesmakiem.
– Wiek to tylko stan umysłu. Nie pamiętam
w moim życiu dnia, w którym czułabym się napraw-
dę młoda. Chyba zawsze byłam stara.
Tym razem to East wyciągnął rękę i przycisnął ją
do siebie.
– Chcę ci coś obiecać. Gdy już będzie po wszyst-
kim, nauczę cię czegoś, czego jeszcze nie umiesz.
– A co to takiego? – zapytała z zaciekawieniem.
– Nauczę cię, jak się bawić. Mam nadzieję, że
jeszcze nie zapomniałem tej sztuki.
Popołudniowe słońce wpadało przez okno do
kuchni. Ally przymrużyła oczy, odsunęła krzesło,
podeszła do okna i zamknęła żaluzje. W pomiesz-
czeniu zapanował ciepły, miodowy półmrok. Dziew-
czyna pokręciła głową, żeby rozruszać zesztywniały
kark, a potem znów usiadła przy stole i wzięła na
kolana laptop.
Włamanie do kartotek FBI było dziecinnie pros-
te. Robiła to nie po raz pierwszy, ale nigdy z równie
ważnych przyczyn jak teraz.
Badanie odcisków palców dostarczyło jej kilku
różnych śladów. Było to oczywiste; Jeffa czasami
odwiedzali koledzy ze studiów. Bardzo szybko udało
jej się zidentyfikować odciski Jeffa oraz jednego
z jego przyjaciół. Najbardziej jednak interesował ją
fragment linii papilarnych znaleziony na jednym
z odłamków szkła. Prawdopodobnie ten odcisk nale-
żał do mężczyzny, który sprzątał ślady po bójce. Ally
wprowadziła dane do komputera i teraz pozostawało
tylko czekać, aż program przeszuka bazy danych.
Grupa krwi ze znalezionych śladów pasowała do
Jeffa, więc tylko odcisk mógł naprowadzić ich na ślad
porywaczy. A gdyby i to nic nie dało, mieli jeszcze
ogólny opis trzech białych mężczyzn w kombinezo-
nach. Ally siedziała nieruchomo, wpatrzona w ekran,
na którym migotały rzędy cyferek.
W końcu westchnęła, spojrzała na zegarek i wy-
szła na taras. Easta nie było. Poszedł porozmawiać
z mieszkańcami budynku i wypytać ich, czy tego
wieczoru, gdy porwano Jeffa, nie zauważyli niczego
niezwykłego. Dokumenty, które przysłał Jonasz,
leżały na stoliku do kawy. East doceniał dokładność,
z jaką sporządzono te raporty, ale nie udało mu się
znaleźć w nich niczego istotnego, co mogłoby im
pomóc w poszukiwaniach.
Ally usiadła na tarasie i popatrzyła na parking na
dole. Tak wielu ludzi, a jednak nikt nie zauważył
zniknięcia sąsiada. W ich życiu Jeff Kirby w ogóle nie
istniał. Dla Ally jednak był on żywą postacią. Widzia-
ła fotografie jego i Easta, roześmianych, błaznują-
cych przed obiektywem; na jednym ze zdjęć Jeff
trzymał w rękach wielką rybę, którą złowili podczas
wyprawy do Kolorado, na innym East przerzucał na
drugą stronę hamburgery na grillu.
Ally westchnęła. W ciągu ostatnich dziesięciu lat
East i Jeff stworzyli prawdziwą więź rodzinną, coś,
czego jej rodzicom nie udało się stworzyć przez całe
życie. Nie pamiętała, by jej rodzice kiedykolwiek
zrobili coś tylko po to, by dać córce odczuć, że jest
dla nich ważna. Po prostu zostawili ją samą sobie.
Oparła się wygodnie na krześle i przymknęła
oczy, przeglądając w myślach wszystkie fakty zwią-
zane ze zniknięciem Jeffa. Po pierwsze, to, co Jeff
powiedział o wyjściu cało z wypadku i pożaru. Po
drugie, imię Bob wypisane krwią na podłodze miesz-
kania. Dalej, trzech mężczyzn wynoszących z tego
mieszkania dużą skrzynię. I jeszcze niezidentyfiko-
wany dotychczas odcisk palca na rozbitym szkle.
To nie było wiele. Otworzyła oczy. Czuła się
sfrustrowana. Znów spojrzała na zegarek. Siedziała
na tarasie już prawie godzinę. Zastanawiała się, gdzie
się podziewa East. Słońce zbliżało się już ku za-
chodowi. Może trafił na coś istotnego, coś, co mogło-
by ich naprowadzić na właściwą ścieżkę?
Wstała i nagle kątem oka zauważyła jakiś błysk za
parkingiem, po drugiej stronie ulicy. Pochyliła się
i uważniej spojrzała w tę stronę, ale nic nie dostrzeg-
ła. Wzruszyła ramionami i już miała odejść, gdy błysk
znów się pojawił. Stanęła nieruchomo i powoli
powiodła wzrokiem po ulicy.
Błysk pochodził od czegoś przymocowanego do
słupa na parkingu przed bankiem, który znajdował
się naprzeciwko budynku Jeffa. Ally uświadomiła
sobie, co to takiego, i serce z wrażenia niemal jej
zamarło. Była to jedna z dwóch widocznych kamer
systemu
bezpieczeństwa
banku.
Natychmiast
uświadomiła sobie, jakie to ma znaczenie. Najpraw-
dopodobniej kamery rejestrowały wszystkie pojazdy
wjeżdżające na parking przed domem Jeffa.
W pierwszej chwili miała ochotę pobiec do banku,
pokazać swoją odznakę służby bezpieczeństwa i za-
żądać taśm. Spojrzała jednak na zegarek i uświado-
miła sobie, że bank na pewno jest już zamknięty
i będzie musiała poczekać do następnego dnia.
Podniecona pobiegła do kuchni, żeby sprawdzić, co
wynikło z przeszukania kartotek. Niestety, program
jeszcze się nie skończył. Wzruszyła ramionami, roz-
czarowana, i żeby czymś się zająć, zaczęła grzebać
w lodówce. Właśnie medytowała nad dwoma stekami,
które East wcześniej kupił, gdy usłyszała, że drzwi do
mieszkania otwierają się. Wrzuciła steki z powrotem
do lodówki i pobiegła do przedpokoju, chcąc jak
najszybciej podzielić się z Eastem swoim odkryciem.
Wychodząc z windy, East poczuł dziwne, radosne
podniecenie, jak dziecko oczekujące Mikołaja.
Z lekką obawą uświadomił sobie, że przyczyną tego
podniecenia jest Ally. Uczucia, jakie w nim wzbu-
dzała, nie mogły przyjść w bardziej nieodpowiednim
czasie, wiedział jednak, że w sprawach serca niczego
nie da się zaplanować. Mógł tylko zaakceptować
własne uczucia i starać się, by nie wymknęły się spod
kontroli. Ale im więcej czasu spędzał w jej towarzyst-
wie, tym trudniej mu było kontrolować własne
zachowanie.
Z kluczem w ręku zawahał się przy drzwiach
i przybrał pokerowy wyraz twarzy, ale gdy Ally
wybiegła mu na powitanie, wszystkie jego twarde
postanowienia wzięły w łeb. Zatrzasnął drzwi i po-
chwycił ją wpół.
– Łatwo się przyzwyczaić do takich powitań
– zauważył z uśmiechem i bez zastanowienia mocno
ją pocałował.
Ally przytuliła się do niego całym ciałem, zapomi-
nając o nowinach. Gdy wreszcie ją puścił, z trudem
dotarła do sofy.
– To było niezłe – mruknęła. – Może wyjdziesz
i wejdziesz tu jeszcze raz... sprawdzimy, czy za
drugim razem pójdzie nam jeszcze lepiej?
East roześmiał się głośno i jeszcze raz ją uścisnął,
ale tym razem był to zwykły, przyjacielski uścisk.
– Myślę, że na razie lepiej z tego zrezygnujmy
– stwierdził.
Ally wydęła usta z rozczarowaniem.
– Obawiałam się, że tak powiesz – poskarżyła się,
ale zaraz przypomniała sobie, co chciała mu powie-
dzieć, i pociągnęła go za rękę. – Chodź, musisz coś
zobaczyć.
Wyszedł za nią na taras, z każdą chwilą coraz
bardziej nią oczarowany.
– Co mam zobaczyć? – zapytał, zatrzymując się
przy barierce.
Wskazała ręką ulicę.
– Przyjrzyj się dokładnie. Co widzisz?
Przyjrzał się, jak mu kazała, ale nie zobaczył
niczego oprócz samochodów, ludzi i zwałów betonu.
– Może dasz mi jakąś wskazówkę?
Ściągnęła brwi i wyciągnęła rękę przed siebie.
– Uśmiechnij się. Jesteś w ukrytej kamerze.
Spojrzał jeszcze raz i dopiero teraz zauważył po
przeciwnej stronie ulicy kamerę zamontowaną na
słupku. Natychmiast zrozumiał, co to oznacza,
i uśmiechnął się szeroko.
– Ally, skarbie, mówiłem ci już, że przynosisz mi
szczęście!
Spojrzała na niego z desperacją.
– A ja ci mówiłam, że coś takiego nie istnieje. Po
prostu jestem...
– Wyjątkowo bystra. Tak, wiem o tym. I Bogu
dzięki.
– Nie to chciałam powiedzieć – pokręciła głową.
– Po prostu zwracam uwagę na szczegóły. Ale taśmy
możemy dostać dopiero jutro. Mam nadzieję, że nie
kasują ich przed upływem tygodnia.
East jednak nie zamierzał tak łatwo rezygnować
z nadziei na otrzymanie taśm jeszcze dziś.
– Bierz torebkę – powiedział. – Zapraszam cię na
kolację.
– Ale chciałam...
– Chciałaś sama coś ugotować? – przerwał jej.
– Nie jestem w tym szczególnie dobra – wzruszy-
ła ramionami.
– No, no – uśmiechnął się East. – A więc jednak
istnieje coś, czego nie potrafisz robić dobrze?
– Och, nie, wiem, jak się gotuje, tylko po prostu
nie wychodzi mi to szczególnie! To jedna z tych
rzeczy, w których trzeba mieć dużą praktykę,
a w mojej pracy rzadko miałam do tego okazję.
East potrząsnął głową i pociągnął ją do salonu.
– Zrób to, co kobiety zawsze robią, gdy chcą się
pokazać światu, ale pośpiesz się, dobrze? Nagle jakoś
zgłodniałem.
– Ale komputer nie skończył jeszcze identyfika-
cji odcisków palców.
East ujął ją za ramiona.
– Albo będzie nadal to robił, gdy wrócimy, albo
już skończy. Tak czy tak, nic więcej nie możemy
dzisiaj zrobić.
– No dobrze – westchnęła i poszła do łazienki,
żeby się przebrać.
Rozdział dziesiąty
East wyszedł z banku, niosąc stertę taśm. Ally
czekała na niego na ulicy. Wystarczyło, że pokazał
odznakę służb bezpieczeństwa, i natychmiast zapro-
wadzono go do prezesa. Bez wdawania się w zbędne
szczegóły East poprosił o udostępnienie taśm, tłu-
macząc, że mogą one mieć kluczowe znaczenie dla
toczącego się właśnie dochodzenia. Prezes był za-
chwycony, że może mu pomóc, i w piętnaście minut
później taśmy znajdowały się już w rękach Easta.
Teraz należało wykonać następny krok. Znał kiedyś
człowieka o imieniu Freddie, który potrafił dokony-
wać cudów z taśmą magnetyczną. Jeśli na tych
taśmach było cokolwiek, co mogło pomóc w znale-
zieniu Jeffa, Freddie na pewno potrafiłby to odkryć.
– Dokąd teraz idziemy? – zapytała Ally.
– Odwiedzimy starego przyjaciela – rzekł East,
rzucając taśmy na fotel samochodu i siadając za
kierownicą.
Trzy kwadranse później skręcił w boczną ulicę
i zaczął się rozglądać za miejscem do zaparkowania.
– Tam jest wolne – zauważyła Ally, wskazując na
lewo.
East zaparkował i wyłączył silnik. Sąsiedztwo
trochę się zmieniło, a sądząc po ilości graffiti na
ścianach, nie były to zmiany na lepsze. East powiódł
wzrokiem po budynku i mruknął:
– Salon gier wideo w miejscu sklepu spożyw-
czego.
– Co? – zdziwiła się Ally.
– Nic, mówię do siebie. Chodźmy do Freddiego.
– Kiedy widziałeś go ostatni raz?
– Ponad dziesięć lat temu.
– To skąd wiesz, że nadal tu mieszka?
– Jeśli żyje, to znajdziemy go tutaj – stwierdził
East z przekonaniem.
Ally zarzuciła torebkę na ramię i poszła za nim.
Okolica bardzo przypominała miejsce, w którym
wykonywała swą poprzednią misję. Przywykła już do
takich budynków i ludzi, którzy je zamieszkiwali, ale
mimo wszystko była spokojniejsza, czując ciężar
lugera w torebce.
W podcieniach budynku słychać było przede
wszystkim hałas elektronicznych dzwonków i pisk
automatów do gry. Karmienie maszyn pieniędzmi
w dzielnicy pozbawionej jakichkolwiek innych oznak
życia, z wyjątkiem sklepu z alkoholem i kilku barów
szybkiej obsługi, wydawało się zupełnie niedorzecz-
ne. Ally przytrzymywała torebkę ręką, zdając sobie
sprawę, że najprawdopodobniej niektórzy z nastolet-
nich mieszkańców tego budynku zabili już człowieka
i za pięćdziesiąt dolarów gotowi byliby znów to zrobić.
East wymijał graczy ostrożnie, nie spuszczając
oczu z bramy na końcu podcieni. Gdy przez nią
przeszli i znaleźli się w ciemnym korytarzu, hałas
trochę się zmniejszył.
– Tutaj – wskazał na schody prowadzące na
piętro.
Ally poszła przodem. Cieszyła się, że East aseku-
ruje ją od tyłu. Na pierwszym piętrze, zgodnie z jego
wskazówkami, skręciła w prawo.
– Rany boskie – mruknęła, patrząc na drzwi
mieszkania Freddiego. Były pokryte złuszczoną,
czarną farbą. Na środku ktoś namalował białą czasz-
kę i skrzyżowane piszczele, a pod spodem tylko
jedno słowo: NIE.
– Co nie? – zdziwiła się.
– ,,Nie’’ na wszystko – wyjaśnił East.
– Zdaje się, że twój przyjaciel nie nadużywa
słów? – uśmiechnęła się.
– Sama się przekonasz – odrzekł i zastukał.
Odczekał trzydzieści sekund i zadudnił w drzwi
pięścią, a potem krzyknął donośnie:
– Hej, Frederick Gene, jesteś w domu?
Drzwi otworzyły się natychmiast i zobaczyli wy-
sokiego, chudego mężczyznę z fryzurą afro w stylu
lat siedemdziesiątych oraz długą, siwiejącą brodą.
Jego ubranie było utrzymane w tym samym stylu co
fryzura, a groźny wyraz twarzy szybko zmienił się
w szeroki uśmiech.
– Rany, to Easty! Myślałem, że już nie żyjesz!
– Aha, a ja słyszałem, że ściągnąłeś programy
z komputera pokładowego UFO i rozpłynąłeś się
w powietrzu – odparował East, odwzajemniając
serdeczny uścisk.
– Ależ to byłaby piękna podróż – rozmarzył się
Freddie, wciągając go w głąb mieszkania. Dopiero
po chwili zauważył, że jego gość nie jest sam,
i podejrzliwie przymrużył oczy. – Co to za spódnica?
– Nie mam żadnej spódnicy – ucięła Ally krótko
– i nazywam się Alicia Corbin.
Prowokacyjnie wyciągnęła do niego rękę. Fred-
die zawahał się.
– Śmiało – zachęcił go East. – Ona nie gryzie.
Freddie ma złe doświadczenia z kobietami – wyjaś-
nił Ally.
– A, tak. Ostatnia postawiła torebkę na klawiatu-
rze i rozbiła mi płytę główną.
– Kiedy to było? – zapytała Ally.
Freddie przymrużył oczy i zastanowił się.
– Jakieś dziesięć, może dwanaście lat temu. Nie
pamiętam.
– W dodatku długo chowa urazy – zwróciła się
Ally do Easta, a potem rozejrzała się po pokoju
i zaniemówiła. Z oczami jak spodki i otwartymi
z wrażenia ustami podeszła do ściany całej zastawio-
nej sprzętem komputerowym.
East stłumił lekkie ukłucie zazdrości i popatrzył
na przyjaciela.
– Zdaje się, że właśnie się zakochała – mruknął.
Freddie obrócił się na pięcie, gotów biec na
ratunek swoim skarbom, ale jego obawy były bez-
podstawne. Ally niczego nie dotykała, tylko powoli
przechodziła od jednego urządzenia do drugiego,
wpatrując się w nie z nabożnym podziwem, z jakim
kolekcjoner sztuki mógłby odnosić się do dzieł
zgromadzonych w Luwrze. Minęła dłuższa chwila,
zanim Freddie się uspokoił, a potem wreszcie zapy-
tał ich o cel odwiedzin.
East pokazał mu taśmy.
– Potrzebuję pomocy.
– Co tam jest? – zapytał Freddie.
– Mam nadzieję, że wskazówki, które doprowa-
dzą mnie do porywaczy mojego syna.
Freddie zagryzł usta. Bez słowa opadł na taboret
na kółkach, podjechał do odtwarzacza, włożył pierw-
szą taśmę i przycisnął guzik. Na ekranie pojawiły się
obrazy.
– Czego szukamy? – zapytał.
– Trzech mężczyzn w kombinezonach i z dużą
skrzynią. Nie jestem pewny, czym przyjechali, chy-
ba jakąś ciężarówką.
Freddie skinął głową, nałożył druciane okulary
i pochylił się do ekranu.
– Chłopak... Jeff... jest zdrów i cały?
– Jeszcze przedwczoraj był – westchnął East.
Przyjaciel spojrzał na niego badawczo.
– Ktoś, komu się kiedyś naraziłeś?
To pytanie świadczyło, że lepiej znał przeszłość
Easta, niż Ally mogłaby przypuszczać.
– Na to wychodzi – wzruszył ramionami East
i zauważył pytający wzrok dziewczyny. – Freddie
mnie szkolił – wyjaśnił.
A więc Freddie był emerytowanym agentem
SPEAR. To wyjaśniało wszystko: zaufanie Easta,
dziwny styl życia, czaszkę i piszczele na drzwiach,
jego podejrzliwość i wielkie kompetencje.
W pokoju zaległa cisza, przerywana tylko do-
chodzącymi z zewnątrz odgłosami automatów do
gry. Trzy pary oczu wpatrywały się w czarno-biały
ekran. Minęła godzina, potem druga i trzecia. Taśma
dobiegła końca i Freddie włożył do odtwarzacza
drugą. Po kilku minutach East nagle ożywił się:
– To samochód Jeffa!
Terenowy samochód z napędem na cztery koła
przejechał przez bramę i zatrzymał się przy wejściu
do budynku. Zobaczyli sylwetkę wysiadającego męż-
czyzny.
– Czy to on? – upewniła się Ally.
East skinął głową, z trudem hamując łzy.
Na tej taśmie nie było już więcej niczego ważnego.
East był coraz bardziej zdenerwowany. Jego poranny
optymizm uleciał gdzieś bez śladu. Freddie wsunął do
odtwarzacza trzecią taśmę. To była ich ostatnia szansa.
Na ekranie zapadał już zmierzch i parking zaczął
pustoszeć. Nagle Ally głośno westchnęła.
– Tam! – zawołała, wskazując palcem prawą
stronę ekranu. – Duża, ciemna ciężarówka wjeżdża
do bramy!
Freddie chciał cofnąć taśmę, ale East przytrzymał
jego rękę.
– Poczekaj, zobaczmy najpierw do końca. Zawsze
możesz cofnąć później.
East jęknął rozczarowany, gdy ciężarówka znik-
nęła z pola widzenia kamery, ale po chwili znów się
pojawiła.
– Sukinsyn... zobacz, gdzie zaparkował – mruk-
nął East.
Ally i Freddie pochylili się bliżej. Ciężarówka
stała akurat pod zepsutą latarnią.
– Dziwny wybór miejsca, skoro dokoła jest mnós-
two dobrze oświetlonej przestrzeni – wymamrotał
East.
– Nikt nie wysiada – zauważyła Ally.
East drgnął. Dziewczyna miała rację. Coś mu
mówiło, że szczęście jednak im dopisało.
– Obserwujcie tę ciężarówkę – rzucił ostro.
Po chwili drzwi po obydwu stronach rozsunęły się
jednocześnie i w mrok wyskoczyło trzech ludzi.
Dwaj nieśli jakiś duży przedmiot, przez cały czas
jednak kryli się w mroku, tak że nie było widać ich
twarzy.
– Niech to diabli – odezwał się znowu East.
Mężczyźni wchodzili do budynku. Widać było tylko
ich plecy i skrzynię, którą nieśli.
– Może pokażą się lepiej, gdy będą wychodzić
– odezwał się Freddie.
Ally odruchowo przysunęła się bliżej Easta, prag-
nąc go pocieszyć, ale opanowała impuls i nie do-
tknęła go.
Mijały minuty, podczas których na ekranie nic się
nie działo. Oni jednak wiedzieli, że właśnie wtedy
Jeff walczył o życie.
Tym razem to Freddie pierwszy wskazał na
ekran:
– Wychodzą!
Twarze znów były skryte w cieniu, prawie
niewidoczne, ale teraz skrzynię nieśli już wszyscy
trzej. Wyszli z zasięgu kamery i po chwili znów
pojawili się przy samochodzie.
– Zatrzymaj taśmę – powiedział East. – Możesz
to powiększyć?
– Mogę, ale obawiam się, że nic nie będzie widać
– odrzekł Freddie i przycisnął kilka klawiszy. Obraz
powiększył się. Freddie zaznaczył kursorem jego
część i znów ją powiększył. Po serii kilku kolejnych
powiększeń powiedział w końcu:
– To wszystko, co mogę zrobić. Zaczynam już
tracić ostrość.
– Wydrukuj to – poprosił East.
Freddie kliknął myszką i drukarka stojąca obok
Ally wypluła arkusz papieru. Wszyscy troje pochylili
się nad nim. Twarze mężczyzn były niewyraźne,
złożone z jasnych i ciemnych plam.
East westchnął ciężko.
– Zobaczmy resztę tej taśmy.
Ciężarówka wycofała się i znów zniknęła, ale
chwilę później pojawiła się w bramie. Gdy wyjeż-
dżała na ulicę, kamera na moment uchwyciła tablicę
rejestracyjną.
– Zatrzymaj to – powiedział East.
Freddie posłusznie przycisnął guzik. Z tyłu cięża-
rówki widać było niewyraźny, biały prostokąt.
– Jest! Możesz to powiększyć?
– A czy ja wiem... – zaczął Freddie z szerokim
uśmiechem.
– Zdaje się, że to potwierdzenie – roześmiała się
Ally.
Po kilku kolejnych operacjach mieli przed sobą
wydruk przestawiający tablicę rejestracyjną. Fred-
die z satysfakcją wręczył go Eastowi i machnął ręką
w stronę szuflady.
– Tam jest szkło powiększające...
Ally natychmiast zerwała się z miejsca i znalazła
szkło.
– Proszę – powiedziała, podając je Eastowi, a ten
pochylił się do lampy.
– Nie widać wszystkich cyfr, ale jest oznaczenie
stanu.
– Idaho czy Nowy Jork? – zapytała Ally.
East wyprostował się i spojrzał na nią ze zdumie-
niem.
– Skąd wiesz?
– Wypadek i pożar, pamiętasz?
Pokręcił głową z niedowierzaniem i jeszcze raz
przysunął szkło do fotografii, a potem podał je
dziewczynie.
– Sama zobacz.
Pochyliła się nad wydrukiem i na jej twarz wy-
płynął szeroki uśmiech.
– Jupi-jupi-jaj, kowboju, to Idaho, tak jak mówił
twój syn!
– Powiedział ci to? – zdziwił się Freddie.
– Niezupełnie – mruknął East. – To długa histo-
ria. Boże, jeśli to prawda... jeśli oni naprawdę wy-
wieźli go do Idaho, to jak my go tam znajdziemy?
Zdajecie sobie sprawę, jaki to wielki stan?
– Owszem – pokiwała głową Ally. – Dokładnie
osiemdziesiąt trzy tysiące pięćset pięćdziesiąt
siedem mil kwadratowych, w tym osiemset osiem-
dziesiąt mil obszarów wodnych. Pod względem
wielkości jest to trzynasty z pięćdziesięciu stanów.
Najwyższe wzniesienie to Borah Peak, wysokość
cztery tysiące dwieście dwadzieścia metrów nad
poziomem morza.
Freddie osłupiał.
– Kim ona jest, chodzącą encyklopedią?! – wy-
krzyknął zdumiony.
Ally oprzytomniała i poczuła się zażenowana.
Automatycznie odpowiedziała na pytanie Easta, za-
nim zdążyła pomyśleć.
East uśmiechnął się z dumą i pieszczotliwym
ruchem ręki potargał jej włosy, po czym rzekł do
Freddiego:
– Nie, ona nie jest chodzącą encyklopedią. To
mój talizman przynoszący szczęście.
Te słowa trochę ją ułagodziły, chociaż nie była
zachwycona tym, że East głaszcze ją po głowie.
– Po prostu wiem różne rzeczy – mruknęła nieza-
dowolona, nie odrywając oczu od zdjęcia.
Freddie uśmiechnął się z podziwem.
– Coś ci powiem, gdyby moja ostatnia dziew-
czyna była choć w połowie tak inteligentna, jak
przypuszczam, że ty jesteś, to pewnie do tej pory
razem wygrzewalibyśmy się w pościeli. – Mrugnął do
Easta i założył ramiona na piersiach. – W razie gdyby
Easty ci się znudził, zawsze możesz wrócić tutaj.
Mam mnóstwo zabawek, które na pewno ci się
spodobają.
Ally roześmiała się na głos. W ustach kogoś innego
te słowa mogłyby brzmieć obraźliwie, ale w wykona-
niu Freddiego były po prostu komiczne, z czego on
sam doskonale zdawał sobie sprawę.
– Czy mam rozumieć, że odrzucasz moją propo-
zycję? – oburzył się teatralnie.
– Chyba tak – pokiwała głową Ally – chociaż
muszę przyznać, że to najlepsza propozycja, jaką
dzisiaj dostałam.
Freddie wydął usta i z rozpaczą szarpnął brodę,
a potem obrócił swój stołek w stronę Easta.
– Co jest z tobą, Easty? Zdaje się, że straciłeś nie
tylko syna! Pamiętam czasy, gdy...
– Odwal się – mruknął East.
Ally spojrzała na zegarek.
– Program – przypomniała sobie. – Na pewno już
skończył przeszukiwanie. Może tam również szczęś-
cie nam dopisało.
– Jaki program? – zaciekawił się Freddie.
– Sprawdzam odciski palców, które znaleźliśmy
w mieszkaniu Jeffa.
Oczy Freddiego zaokrągliły się ze zdumienia.
– Włamałaś się do systemu FBI?!
– Niezupełnie – odrzekła Ally, wydymając usta.
– W zasadzie mam tam prawo dostępu.
– Ale nie z prywatnego komputera! Jestem pod
wrażeniem.
Odpowiedziała mu skromnym uśmiechem.
East westchnął ciężko.
– Masz rację, Ally. Trzeba działać krok po kroku.
– Zwrócił się do Freddiego. – Nie masz pojęcia,
stary, jak wiele znaczy dla mnie to, co zrobiłeś.
– Wiem – odrzekł Freddie poważnie i po krótkim
wahaniu dodał: – Wybieracie się razem do Idaho,
tak?
East skinął głową. Freddie wstał, podszedł do
szafki i zdjął coś z półki.
– Co to ma być? – zdziwił się East, spoglądając na
kluczyki, które przyjaciel włożył mu do ręki.
– Malutka. Stoi w garażu. Sprawdzałem ją w ze-
szłym tygodniu i wszystko działa. Ma nowy akumu-
lator.
– Malutka? Kto to jest Malutka? – zdziwiła się
Ally.
– Musisz ją sama zobaczyć – pokręcił głową East
i jeszcze raz spojrzał na Freddiego. – Jesteś pewny,
że chcesz to zrobić?
– Inaczej bym ci nie proponował. Musisz prze-
cież przywieźć chłopaka z powrotem i dopilnować,
żeby skończył studia. Nigdy nie wiadomo, kiedy
przyda mi się darmowy lekarz.
East zacisnął kluczyki w dłoni i odchrząknął.
– Będziemy o nią dbać.
– Chłopak jest najważniejszy – wzruszył ramio-
nami Freddie. – Po prostu go znajdź i nie martw się
o resztę.
Na pożegnanie mężczyźni objęli się serdecznie,
po czym Freddie mrugnął do Ally:
– Ciebie też bym przytulił, tylko nie wiem, czy
Easty doceniłby moją wielkoduszność.
– Odpowiadam sama za siebie – odrzekła i w na-
stępnej chwili jej nos utknął w siwej brodzie.
Freddie pocałował ją lekko w czoło i puścił.
Odrobinę zażenowana, wygładziła bluzkę i poprawi-
ła włosy.
– Dziękuję – rzekła uprzejmie.
Freddie zatoczył się ze śmiechu.
– Proszę bardzo – wykrztusił i przeniósł wzrok na
Easta. – Człowieku, przepadłeś ze szczętem i nawet
o tym nie wiesz.
Jeszcze na schodach słyszeli jego śmiech. East
przystanął na podeście i obrzucił Ally długim, badaw-
czym spojrzeniem.
– Czy naprawdę? – zapytał.
– Czy naprawdę... co? – zdziwiła się, marszcząc
czoło.
– Czy naprawdę przepadłem?
Zatrzymała wzrok na jego ustach, ale szybko
odwróciła głowę.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Wracajmy do
mieszkania Jeffa. Mam przeczucie, że czeka na nas
niespodzianka.
Poszedł za nią, podziwiając jej kołyszące się
biodra. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się równie
zagubiony ani równie pewny, że właśnie się zako-
chuje.
– Jest! – wykrzyknęła radośnie.
East rzucił kluczyki na stolik i pobiegł do kuchni.
– Tylko mi nie mów, że to któryś z jego przyjaciół
– mruknął, stając za nią i zaglądając jej przez ramię.
Potrząsnęła głową.
– Nie, chyba że ma przyjaciół, o których nic
nie wiesz. – Wskazała na ekran. – Elmore Todd,
mężczyzna, czterdzieści sześć lat, waga: sto siedem-
naście kilogramów, wzrost: metr osiemdziesiąt pięć.
Sądzony za napad i pobicie oraz rozbój z bronią
w ręku. Skazany na pięć lat więzienia, odsiedział dwa
i pół roku w Soledad, zwolniony w 1988. Aresz-
towany za nielegalne posiadanie broni w 1993, ale
postępowanie zostało umorzone.
Przeglądała informacje bez komentarza, aż do-
tarła do końca strony. Nagle wykrzyknęła pod-
niecona:
– East! Popatrz na to!
Pochylił się niżej i przeczytał na głos:
– Urodzony w New Township, Idaho. Związki
z trzema znanymi grupami milicji obywatelskiej
w obrębie stanu: Wolni Ludzie Ameryki, Synowie
Chwały i Braterstwo Broni... Sukinsyn – mruknął,
próbując nie myśleć o tym, co ludzie tacy jak Todd
mogli zrobić z jego synem. – Ale dlaczego właśnie
oni? Co milicji obywatelskiej przyszłoby z upadku
Jonasza? Oni zazwyczaj mają zupełnie inne cele.
– Długo byłeś odcięty od aktualnych wiadomości
– stwierdziła Ally. – W SPEAR dobrze wiadomo, że
niektóre z tych grup to po prostu byli żołnierze,
których może wynająć każdy, kto dobrze zapłaci...
Zwykli żołdacy, najemni mordercy...
East podniósł się.
– To zgadzałoby się z moją teorią, że człowiek,
który zlecił porwanie, znajduje się w innym miejscu
niż porywacze. Jeśli masz rację... jeśli on wynajął
jakichś ultraprawicowców, to chyba mamy duże
kłopoty?
Ally potrząsnęła głową, nie chcąc przyznać, że się
boi.
– Niekoniecznie, chociaż te największe organiza-
cje mają tyle odłamów, że możemy mieć trudności
z ustaleniem, o którą konkretnie chodzi. Ale to nie
jest niemożliwe – dodała.
– Muszę porozmawiać z Jonaszem – stwierdził
East. – Ten bandyta niedługo zadzwoni. Potrzebuję
jakichś argumentów przetargowych.
– Chcesz mu przekazać prawdziwe informacje?
– zaniepokoiła się Ally.
– Nie, ale muszą wyglądać na prawdziwe. I musi-
my wyratować Jeffa, zanim oni odkryją, że to fał-
szywe dane.
– To ryzykowne. A jeśli nie znajdziemy Jeffa
w porę?
– Znajdziemy. Musimy. Rozumiesz? Nie mamy
wyjścia. – Ujął Ally za ramiona. – Powiedziałem, że
jesteś moim szczęśliwym talizmanem, i naprawdę
tak myślę. Ja sam potrzebowałbym kilku tygodni,
żeby zdobyć te informacje, które ty zdobyłaś. I wcale
nie jestem pewien, czy w ogóle dotarłbym do nich.
Masz rację, zbyt długo pozostawałem na boku.
– Twój instynkt nadal cię nie zawodzi. A poza tym
masz coś, czego nie mają ani porywacze, ani Jonasz.
– Co takiego?
– Kochasz Jeffa. Miłość ojca do syna jest silniej-
sza niż wszelkie inne moce. – Głos jej się załamał
i dodała z westchnieniem: – A przynajmniej powinna
taka być... Wiem, że nie każdy rodzic kocha swoje
dziecko, ale ty na pewno...
East pociągnął ją w ramiona i mocno przytulił.
– Żałuję, że nie mogę zmienić twojego dzieciń-
stwa, tego, jak byłaś wychowywana przez rodziców.
Zawsze uważałem, że niektórzy ludzie nie powinni
mieć dzieci. Domyślam się, że twoje dzieciństwo nie
było idealne, ale cieszę się, że w ogóle się urodziłaś...
Może nie byłaś najważniejsza dla rodziców, ale na
pewno są na świecie ludzie, dla których jesteś
ważna... a może nawet najważniejsza...
Uśmiechnęła się z twarzą wtuloną w jego koszulę
i przymknęła oczy, by zahamować łzy.
– Ja też się cieszę – powiedziała cicho. – I zrobię
wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc ci znaleźć
Jeffa.
Ujął ją pod brodę i zajrzał w oczy.
– Chętnie przyjmę twoją pomoc. Gdy jednak
będzie już po wszystkim, przygotuj się na to, że
poproszę cię o coś więcej.
Zadrżała nagle, niepewna, co odpowiedzieć.
Twarz Easta była coraz bliżej. Przestała myśleć
i poddała się pocałunkowi.
Rozdział jedenasty
Nad Los Angeles zapadła noc. Minęło jedenaście
dni od przyjazdu Ally do hotelu ,,Kondor’’ i cztery
dni od telefonu z wiadomością o porwaniu Jeffa. East
był coraz bardziej niespokojny. Czas uciekał. Na-
stępnego dnia mieli odebrać z garażu Malutką i wy-
ruszyć do Idaho. Dalsze plany nie były sprecyzowa-
ne. Miał tylko nadzieję, że krok po kroku jakoś uda
im się rozwikłać całą tą zagadkę. W każdym razie
dalsze siedzenie w Los Angeles nie miało sensu.
Wyszedł z łazienki, ubrany tylko w spodnie od
dresu, z mokrymi włosami i boso, i poszedł do
sypialni, żeby powiedzieć Ally, że łazienka jest już
wolna. Stała tuż przy drzwiach. Nie zauważył jej
w porę i zderzyli się. Sterta papierów, które trzymała
w rękach, rozsypała się po podłodze.
– Ally, skarbie, przepraszam! Nic ci się nie stało?
Przycisnęła obie ręce do brzucha.
– Nic, tylko okropnie mnie przestraszyłeś.
Przyklękła na podłodze i zaczęła zbierać roz-
rzucone papiery.
– Ja to zrobię – zaoferował się East, klękając obok
niej. – To była moja wina.
– Przecież sama potrafię...
Pochwycił jej dłoń i mocno uścisnął.
– Ally, spójrz na mnie.
Podniosła na niego wzrok, lekko zarumieniona.
– Ja dobrze wiem, co potrafisz. Chyba wiem to
lepiej niż ty sama – tłumaczył jej łagodnie. – Ale
teraz idź do łazienki. Weź kąpiel i odpocznij. Ja
pozbieram te papiery. Czy mówię jasno?
W odpowiedzi tylko wydęła usta.
– Nie chcesz mnie wysłać do diabła? – zażar-
tował, chcąc się z nią trochę podrażnić.
– Po co mam ci mówić to, czego sam jesteś
w stanie się domyślić? – zapytała, podnosząc się.
Obeszła go dokoła i zniknęła w korytarzu.
East ze śmiechem zakołysał się na piętach.
– Któregoś dnia wyrównamy rachunki. Już nie-
długo! – zawołał za nią.
W odpowiedzi trzasnęła drzwiami łazienki.
East pozbierał papiery i ułożył je na stole w jadal-
ni, a potem poczekał, aż usłyszy szum wody w łazien-
ce, i dopiero wtedy wyszedł na taras. Zdziwił się, gdy
poczuł wilgoć na twarzy. Wcześniej nie zauważył, że
pada deszcz. Przez chwilę stał w cieniu i nasłuchiwał.
Krople deszczu stukały o blaszany parapet, wyda-
jąc delikatne dźwięki. Strumienie wody spływające
z rynien dudniły o beton i rozpryskiwały się na
wszystkie strony. East oparł się o ścianę z rękami
założonymi na nagich piersiach i przymknął oczy.
Zastanawiał się, czy tam, gdzie znajduje się Jeff,
również pada. Może mu zimno? Może jest głodny?
Nie potrafił wyobrazić sobie utraty Jeffa. Gdyby tak
się stało, na jego barki spadłoby brzemię winy za
kolejną śmierć człowieka, i tym razem byłaby to
śmierć jego syna.
Czas mijał. East nie zauważył, kiedy deszcz
przestał padać. Nie zauważył również, że Ally już od
dłuższego czasu obserwuje go z salonu. Po raz
pierwszy od wielu lat odczuwał strach.
Drżał z zimna, ale nie miał ochoty iść do łóżka
i znów zmagać się z koszmarami przeszłości. W koń-
cu jednak oderwał się od ściany i stanął w drzwiach
salonu.
Dopiero wtedy ją zauważył. Stała w ciemnym
kącie, ubrana w tę samą za dużą koszulkę, z rękami
złożonymi na brzuchu, jak dziecko przygotowujące
się do recytacji wierszyka. Jednak najbardziej poraził
go wyraz jej twarzy. Dobry Boże, pomyślał, czy nikt
jej nigdy nie powiedział, że jej bezbronność może
zwalić z nóg mężczyznę?
– Zrobiło się zimno – odezwał się.
Ally przełknęła ślinę. Chciała powiedzieć coś
niezobowiązującego, ale gdy East tak na nią patrzył,
czuła pustkę w głowie.
– Chcesz coś do picia? – zapytał, podchodząc do
niej bliżej.
Bez słowa potrząsnęła głową. Musiał przyznać, że
miała charakter. Wyglądała na śmiertelnie przerażo-
ną, a jednak nie próbowała uciekać. East westchnął
głęboko. Trzeba było to jakoś przerwać. Jeśli chcieli
znaleźć Jeffa, to musieli współpracować, i to nie
tylko w dzień, ale dwadzieścia cztery godziny na
dobę. Zaufanie musiało być pełne i obustronne.
– Czy ty się mnie boisz? – zapytał.
Zawahała się. East czekał na jej odpowiedź ze
ściśniętym sercem.
– Posłuchaj, Alicia, nigdy w życiu nie będę
próbował zmuszać cię do niczego, czego ty sama nie
będziesz chciała. Powinnaś chyba o tym wiedzieć?
– Bardzo cię przepraszam – powiedziała szybko.
– To nie o to chodzi. Nie chodzi nawet o ciebie.
Tylko o mnie – zakończyła, opuszczając głowę.
Ujął ją dłonią pod brodę i zmusił, by spojrzała mu
w oczy.
– Jak to... o ciebie?
– Nie wiem, co mam z tym wszystkim robić.
– Z jakim wszystkim, skarbie?
– Z tobą. Ze mną. Z nami.
– A czy istnieje jakieś ,,my’’? – uśmiechnął się
East.
Zarumieniła się i natychmiast wyjaśniła:
– Sam widzisz. Właśnie o tym mówię. Nie wiem.
Nie potrafię czytać takich sygnałów. Nie znam zasad.
Wiem tylko, że gdy jesteś przy mnie, nie mogę
złapać tchu. Czy to tylko pożądanie, czy coś innego?
Jej naiwność i szczerość były niewiarygodne. Nie
miał prawa dłużej jej prowokować. Delikatnie wziął
ją za rękę.
– Nie wiem, jak ty się czujesz, ale jeśli chcesz, to
mogę ci powiedzieć, co ja czuję.
– Dobrze – skinęła głową, wpatrując się w jego
twarz szeroko otwartymi oczami.
East wziął ją w ramiona i ukrył twarz w jej
włosach.
– Widzę twój uśmiech w snach. Na dźwięk
twojego śmiechu ściska mnie w gardle, a gdy na
mnie patrzysz, natychmiast pokornieję. Przez cały
dzień myślę o tym, że chciałbym się z tobą kochać,
i nie mogę sobie wyobrazić, że pewnego dnia się
rozstaniemy.
– Och, East – szepnęła Ally, cofając się i chowając
twarz w dłoniach.
– Czy tak trudno jest ci pogodzić się z myślą, że
cię pragnę?
– To nie to – pokręciła głową. – Nie, zupełnie nie
o to mi chodzi.
– W takim razie, o co?
Wzięła głęboki oddech i wyznała:
– Nigdy nie byłam z nikim w łóżku. Nie wiem, jak
się to robi. – Zanim East zdążył zareagować, dodała:
– To znaczy, czytałam książki, wiele książek, ale coś
mi mówi, że tu nie chodzi tylko o fizyczny akt.
East był zdumiony, ale gdy się nad tym za-
stanowił, doszedł do wniosku, że sam powinien na to
wcześniej wpaść. Uśmiechnął się i pogładził ją po
twarzy.
– Jak zawsze, masz zupełną rację, skarbie. Miłość
zawiera w sobie o wiele więcej niż tylko sam fizyczny
akt. Ale doświadczenie nie jest ważne. Powinnaś być
dumna, że nie sypiałaś dotąd z różnymi mężczyz-
nami. Dzięki temu nie rozmieniłaś się na drobne.
Mężczyzna, za którego wyjdziesz, zdobędzie wielki
skarb.
Na czole Ally pojawiła się zmarszczka.
- Sama nie wiem. Czy myślisz, że... oczywiście,
gdy to wszystko już się skończy... czy mógłbyś mnie
nauczyć?
East poczuł się tak, jakby otrzymał cios w żołądek.
– Nauczyć cię? – powtórzył bezwiednie.
– No tak... pokazać mi, jak się to robi.
– Przecież właśnie ci powiedziałem, że zachowa-
nie dziewictwa dla tego jedynego mężczyzny jest...
– Znam to wszystko – przerwała mu – ale osobiś-
cie uważam, że doświadczenie jest lepsze niż głupia
niezręczność.
– Głupia niezręczność – powtórzył znów.
Ally westchnęła ciężko, myśląc, że jeśli on będzie
powtarzał każde jej słowo, to do niczego w tej
rozmowie nie dojdą.
– Brak kompetencji, jeśli wolisz.
East zaczął się szeroko uśmiechać.
– Chyba wolę.
– W takim razie umowa stoi? – zawołała Ally
z pojaśniałymi oczami.
– Stoi – skinął głową.
Wydęła usta, po czym znów splotła dłonie na swój
zabawny sposób i uśmiechnęła się.
– Chyba pójdę się położyć, jeśli nie masz nic
przeciwko temu.
Skinął głową w milczeniu.
– No to dobrze – dodała Ally, speszona nagłą
ciszą. – Hm... no to dobranoc.
– Dobranoc.
Jeszcze przez chwilę stała niepewnie pośrodku
pokoju i wreszcie wyszła.
East patrzył za nią, zakochany po uszy.
Kompleks garaży, gdzie Freddie trzymał Malut-
ką, był ogromny; betonowe bunkry z rzędami iden-
tycznych drzwi ciągnęły się jak okiem sięgnąć.
Garaże różniły się tylko numerami na drzwiach.
– Jakiego numeru szukamy? – zapytała Ally.
– Numer 228.
Ally spojrzała przez okno samochodu na najbliż-
szy numer i przewróciła oczami.
– Co za głupota. Wjazd jest na samym końcu. Tu
jest numer 1420, czyli musimy pojechać na południe.
– Wskazała na drugi koniec kompleksu.
– No to ruszamy na południe – stwierdził East
i mocniej nacisnął gaz. Po chwili zwolnił i skręcił
między kolejne dwa rzędy betonowych bunkrów.
– Jest – oznajmiła wreszcie Ally. – Trzeci po lewej.
Otworzyli i pchnęli drzwi do góry. Rolki mechaniz-
mu zgrzytały niemiłosiernie. East zapalił światło we
wnętrzu. Pojazd zajmował prawie całą przestrzeń
pomieszczenia. Z trudem dawało się podejść do
bocznych drzwi.
– Rany boskie! – krzyknęła Ally na jego widok.
– Mam nadzieję, że nigdzie tym nie pojedziemy?
East widział wcześniej Malutką, ale i on skrzywił
się teraz, wyobrażając sobie, jak siedzi za kierownicą
tego cudaka. Samochód pomalowany był w psycho-
deliczne wzory we wściekłych odcieniach zielonego,
różowego i niebieskiego. Krótko mówiąc, wyglądał
jak burdel na kółkach.
– Przypomnij mi, żebym zabrał okulary słonecz-
ne – mruknął East.
Ally prychnęła.
– Wcale nie martwisz się o promienie UV,
tylko boisz się, że ktoś cię zobaczy w tym pojeź-
dzie.
– Masz rację – roześmiał się. – Ale poczekaj, aż
zobaczysz, co jest w środku. – Otworzył drzwi
i odsunął się, pozwalając jej zajrzeć. – Po lewej
stronie jest wyłącznik światła.
– Mam nadzieję, że działa, bo... – Zapaliła światło
i z wrażenia zaparło jej dech. – O mój Boże – wyjąka-
ła, otwierając usta ze zdumienia.
East odsunął ją delikatnie i również wszedł do
środka.
– To jeden z najlepiej wyposażonych pojazdów,
jakich kiedykolwiek używano. Widzę, że Freddie na
własną rękę unowocześniał sprzęt. Cokolwiek ci się
zamarzy, jest tutaj. Nadajniki satelitarne, faksy,
systemy komputerowe, sprzęt wideo...
– Nawet system śledzenia połączeń telefonicz-
nych – wtrąciła Ally, delikatnie przesuwając palcem
po konsoli. – Jestem w siódmym niebie.
Postukał palcem po jej nosie i uśmiechnął się
zadowolony.
– Tylko ci się tak wydaje, skarbie. Poczekaj, aż
rozszerzę ci horyzonty, i wtedy pogadamy.
Alicia zarumieniła się.
– Och. Chcesz powiedzieć, że kiedy w końcu
pójdziemy do łóżka, to mój zachwyt dla techniki
zmaleje?
Na twarzy Easta odbiło się dziwne pomieszanie.
W końcu wybuchnął śmiechem. Zanim Ally zdążyła
się obrazić, przygarnął ją do siebie i podał jej
kluczyki do swojego samochodu.
– Ja wyprowadzę to cudeńko, a ty wprowadź mój
samochód tutaj. Nie znajdziemy dla niego lepszego
miejsca.
W pół godziny przenieśli swoje bagaże do Malut-
kiej i ruszyli.
Jeff obudził się nagle w zupełnych ciemnościach,
czując dudnienie w uszach. Przez krótką chwilę,
zanim wróciła mu przytomność umysłu, obawiał się,
że stracił wzrok.
– Litości – wymamrotał, z trudem siadając na
skraju pryczy.
Było mu zimno. Już od bardzo dawna ciągle było
mu zimno. Choć spał pod trzema kocami, nieustan-
nie marzł. Ze znużeniem przesunął rękami po twarzy
pokrytej gęstym zarostem. Jeszcze nigdy w życiu nie
tęsknił tak bardzo do prysznica i maszynki do
golenia.
Ostrożnie wstał, wymacując rękami ścianę, aż
odnalazł krawędź stołu, a potem beczkę z wodą.
Obok stał kubek, który Jeff powoli zanurzył w becz-
ce. Kubek zazgrzytał o dno i Jeff zastygł z przeraże-
nia. To się zdarzyło po raz pierwszy. Ostrożnie
wsunął rękę do wody, żeby sprawdzić jej poziom,
i odkrył, że zostały tylko niecałe trzy centymetry.
Zawahał się, po czym wylał wodę z kubka z po-
wrotem do beczki. Mógł jeszcze poczekać z za-
spokojeniem pragnienia.
Był głodny, ale już wcześniej przeliczył pozostałe
zapasy i zdecydował się zmniejszyć racje żywnoś-
ciowe. Nie miał żadnej gwarancji, że cokolwiek
jeszcze dostanie, i nie wiedział też, ile czasu ojciec
będzie potrzebował, żeby go odnaleźć.
Westchnął, odsunął się cztery kroki od stołu
i zaczął chodzić po swojej jamie. Pięć kroków
naprzód, obrót i pięć kroków z powrotem. Ani
jednego więcej, nie mógł się pomylić, bo wtedy
uderzyłby w ścianę. Robił to już tyle razy, że teraz
liczył kroki zupełnie podświadomie i chodząc, mógł
myśleć o czymś innym. Od czasu do czasu martwił
się o studia i szpital, zastanawiając się, czy będzie
mógł tam wrócić. Jednak dość szybko uświadamiał
sobie, że jeśli East go nie znajdzie, te jego zmart-
wienia staną się zupełnie bezprzedmiotowe. Czasa-
mi widział przed sobą twarz kobiety z błyszczącymi
ciemnymi oczami i ciemnymi włosami, kobiety,
której czubek głowy sięgał zaledwie do wysokości
drugiego guzika przy jego koszuli.
Chłód przenikał go do szpiku kości. Na czole
i wokół ust zbierały się kropelki potu. Gdy się nad
tym zastanowił, nic nie rozumiał. Dlaczego się pocił,
skoro przez cały czas było mu zimno?
W końcu zatrzymał się i podniósł głowę do góry.
Przez otwór wentylacyjny dochodziła ledwo dostrze-
galna smużka światła dziennego. Gniewnie obrócił
się na pięcie i ruszył w stronę schodków, po drodze
uderzając się o pryczę. Wspiął się na kilka stopni,
ale w połowie wysokości potknął się i upadł
na kolana. Ostry ból tylko zwiększył jego wście-
kłość.
– Tchórze, żałosne tchórze! Potrzebuję wody
i jedzenia, potrzebuję świeżego powietrza! Wy mo-
żecie żyć jak zwierzęta, ale ja jestem człowiekiem!
– krzyczał, bębniąc pięściami w ciężkie metalowe
drzwi. W końcu dłonie zaczęły mu krwawić. Ostroż-
nie zsunął się ze schodków i na drżących nogach
dotarł do posłania. Naciągnął koce na posiniaczone
ciało, zamknął oczy i znów uciekł w sen.
Granicę między Kalifornią a Nevadą przejechali
nocą. Opony Malutkiej piszczały na autostradzie
międzystanowej numer 15, która prowadziła ich
przez pustynię. Ally siedziała cicho na miejscu
pasażera. East nie mógł się nadziwić, że jego towa-
rzyszka tak długo potrafi zachować milczenie. Ostat-
nio zamienili kilka słów, gdy zatrzymali się na
posiłek. Potrząsnął głową, myśląc o tym, że gdyby
przed laty miał taką partnerkę, to jego życie mogłoby
teraz wyglądać zupełnie inaczej.
– Powiedz, kiedy będziesz zmęczony, to ja po-
prowadzę – odezwała się wreszcie.
East pomyślał o dzikich kolorkach, na jakie
pomalowany był samochód, i wyszczerzył zęby
w uśmiechu.
– Przyznaj, że czekałaś z tym, aż się ściemni!
– Nie jestem aż taka głupia – wzruszyła ramiona-
mi i roześmiała się wesoło.
– Dzięki, ale jeszcze trochę pojadę. Chcę dotrzeć
do ,,Prima Donny’’ i tam zatrzymać się na noc.
– Kto to jest Prima Donna?
– Nie kto, tylko co – poprawił ją. – To kasyno,
jakąś godzinę jazdy na zachód od Las Vegas.
W wątłym świetle wskaźników na desce rozdzielczej
Ally przyjrzała się mapie, którą trzymała na kolanach.
– Nie widzę w tej okolicy żadnych miejscowości.
– Bo ich nie ma.
Podniosła głowę ze zdziwieniem.
– To znaczy, że ktoś zbudował kasyno pośrodku
pustyni? Chyba nie ma tam dużego ruchu?
– Poczekaj, to zobaczysz.
Ally położyła głowę na oparciu fotela i posłusznie
czekała.
Niedługo przed północą zobaczyli łunę na hory-
zoncie. Ally poruszyła się i spojrzała na Easta, który,
o dziwo, nie wykazywał żadnych oznak zmęczenia.
– Już prawie jesteśmy na miejscu – powiedział.
Wstała i poszła do miniaturowej łazienki, gdzie
umyła twarz i przeczesała włosy. Musiała coś robić,
żeby nie usnąć. Po wyjściu z łazienki wyjęła z lodów-
ki puszkę napoju i wróciła na swoje miejsce. Pociąg-
nęła łyk, a potem podała puszkę Eastowi. Przyjął ją
z wdzięcznością.
Po kolejnych kilku minutach zaczął zwalniać
i wkrótce wjechali na parking hotelu i kasyna ,,Prima
Donna’’.
Ally z niedowierzaniem patrzyła przez okno.
– Mają tu diabelski młyn! – zawołała, wskazując
na jasno oświetlone koło.
– Poczekaj, aż zobaczysz, co jest w środku – roze-
śmiał się East.
– A co takiego? – zaciekawiła się.
– Na parterze jest karuzela dla dzieci.
– To ktoś przyjeżdża tu z dziećmi? – zdumiała się
Ally i wskazała na inny, jaskrawo oświetlony budy-
nek. – Czy to też jest część hotelu?
– Nie, ale można tam dojechać powietrznym
tramwajem.
– Niesamowite – powtórzyła i rozejrzała się po
parkingu. – Zobacz, ilu ludzi tu przyjechało!
– Nie, w tych przyczepach mieszka personel.
Nikomu nie opłacałoby się dojeżdżać tu z Vegas,
więc właściciele zapewniają swoim pracownikom
miejsca do spania.
Ally kręciła głową z niedowierzaniem.
– Przynajmniej łatwo dopilnować, żeby nie spóź-
niali się do pracy – mruknęła.
East zatrzymał samochód na końcu parkingu.
– I co teraz? – zapytała Ally.
– Teraz trzeba się przespać. Rano zadzwonię
do Jonasza. Potrzebujemy pieniędzy, ale z tym
nie będzie problemu. Nieraz już musiałem płacić
za niezbędne informacje. Jonasz dobrze o tym
wie.
– Co mu powiesz? – zaniepokoiła się.
– Tak niewiele, jak tylko się da.
– A co zrobisz, gdy ten porywacz zadzwoni i zażą-
da informacji?
W twarzy Easta zadrgał mięsień.
– Dostarczę mu ich – rzekł krótko i przeciągnął
się, a potem wstał i poszedł na tył samochodu.
– Jesteś głodna?
– Trochę, ale już za późno na kolację. Chyba
pójdę spać.
– Ja też – stwierdził. – Idź pierwsza pod prysznic,
tylko oszczędzaj wodę. Nie jesteśmy podłączeni do
instalacji, więc musi nam wystarczyć to, co mamy.
Skinęła głową i naraz uświadomiła sobie, że
w samochodzie nie ma żadnych łóżek.
– A gdzie będziemy spać?
– Zobaczysz.
Wzruszyła ramionami i poszła do łazienki. Kilka
minut później, wychodząc, potknęła się o dwa na-
dmuchiwane materace leżące pośrodku podłogi.
East klęczał obok, próbując nałożyć na nie po-
krowiec pełniący rolę prześcieradła.
– Łazienka jest wolna. Ja się tym zajmę – powie-
działa i wyjęła mu pokrowiec z ręki.
– Spróbuj, może ci się uda – mruknął i sięgnął po
przybory toaletowe.
Gdy skończył się myć, Ally już spała na materacu
leżącym bliżej ściany. Jemu pozostawiła miejsce
przy drzwiach. Przez chwilę stał obok i przyglądał się
jej z czułością, a potem i on się położył, pewien, że
nie zdoła usnąć tak blisko niej. Przymknął oczy,
a gdy je otworzył, słońce świeciło mu prosto w twarz.
Rozdział dwunasty
Ally nie było. Uniósł się na łokciu, przetarł oczy
i zobaczył kartkę.
Przeczytał: ,,Poszłam po śniadanie. Niedługo
wrócę. Ja’’.
Odłożył ją na bok, wstał i ubrał się, potem
wypuścił powietrze z materacy i razem z pościelą
spakował je do szafki pod konsolą komputerową.
Przejrzał zapasy jedzenia, które kupili jeszcze w Ka-
lifornii, znalazł ekspres do kawy Freddiego i nastawił
go. Wkrótce wnętrze pojazdu wypełniło się zapa-
chem kawy i East usłyszał burczenie w brzuchu.
Wyjrzał przez okno, zastanawiając się, jak dawno
temu Ally wyszła i czy powinien na nią zaczekać. Nie
mógł jednak opuścić samochodu. Któreś z nich przez
cały czas musiało tu być, na wypadek, gdyby za-
dzwonił telefon. Ponieważ nie miał innego wyjścia,
usiadł i czekał.
Minęło pół godziny i East zaczął się już irytować,
gdy zobaczył Ally idącą przez parking z dużą,
brązową, papierową torbą w rękach. Otworzył drzwi
i pomachał jej, a potem zawołał ją po imieniu. Podała
mu torbę i wspięła się do środka.
– Nie chciałam cię budzić – wyjaśniła.
– Ładnie pachnie – zauważył. – Co mamy na
śniadanie?
– Wszystkiego po trochu. Siadaj, dzisiaj ja podaję.
– Nie mamy sztućców ani talerzy – przypomniał
sobie East. – Musimy kupić w Vegas trochę plas-
tikowych jednorazówek.
– Wiem. Na razie ten problem jest rozwiązany.
Podała mu kartonowe pudełko i plastikowy widelec.
– Jedz.
Zdjął pokrywkę z pudełka i wciągnął zapach
jajecznicy na kiełbaskach.
– Mmm – wymamrotał z pełnymi ustami.
Ally również otworzyła swoje pudełko i zabrała się za
jedzenie. Gdy już obydwa pojemniki były puste, East
zebrał je, zamierzając wrzucić do papierowej torby.
– Poczekaj! – wykrzyknęła i wyrwała mu torbę
z ręki.
– Chciałem wrzucić do niej śmieci – wyjaśnił,
zdziwiony.
Odrobinę speszona, odwróciła torbę do góry noga-
mi i na stolik wypadły paczki banknotów: niektóre
po pięć dolarów, inne po dziesięć, dwadzieścia,
większość jednak w setkach. East osłupiał.
– Skąd ty to wzięłaś? – wyjąkał.
– Zagrałam w black jacka.
W dalszym ciągu wpatrywał się w nią z niedowie-
rzaniem.
– I wygrałaś tyle pieniędzy?!
– No... tak.
– Jak długo cię nie było?
Spojrzała na zegarek.
– Jakąś godzinę. Ale piętnaście minut zabrało mi
zrobienie zakupów.
East przeniósł wzrok na kupkę banknotów.
– Chcesz powiedzieć, że wygrałaś to wszystko
przez czterdzieści pięć minut?
– Mówiłeś, że potrzebne nam są pieniądze.
– Tak, ale... – Urwał i zaczął jeszcze raz od
początku. – Jak ci się to udało?
– Och, to naprawdę bardzo proste – uśmiechnęła
się. – Trzeba tylko pamiętać, które karty już poszły,
a potem obliczyć prawdopodobieństwo wystąpienia
pozostałych i uśrednić...
– Mniejsza o to – wymamrotał z dziwną miną.
– Ile dokładnie wygrałaś?
– Pięć tysięcy czterysta pięćdziesiąt dolarów.
Właściwie wygrałam o sto więcej, ale czytałam, że
przy dużej wygranej trzeba zostawić napiwek kru-
pierowi, więc pomyślałam, że...
East nie był w stanie powstrzymać szerokiego
uśmiechu. Pociągnął ją na kolana.
– To dobrze – powiedział. – To wręcz znakomi-
cie, ale czy mogłabyś coś dla mnie zrobić?
– Oczywiście.
– Następnym razem, gdy będziesz miała takie
szczęście, weź mnie ze sobą.
Zmarszczyła brwi.
– To nie jest kwestia szczęścia. Chodzi tylko o to,
że... trzeba umieć...
Pocałował ją prosto w usta, przerywając wyjaś-
nienia. Gdy po chwili odsunął twarz, obydwoje mieli
mocno przyśpieszony oddech.
– Muszę zadzwonić do Jonasza – powiedział
East, zdejmując Ally z kolan.
– Nie potrzebujesz jego pozwolenia, żeby mnie
zabrać do łóżka.
East wyszczerzył zęby.
– Naprawdę?
– Oczywiście, że nie. Co prawda Jonasz powie-
dział, że nie wysłał mnie do hotelu ,,Kondor’’ po to,
żebym przekonała cię do przyjęcia jego propozycji
przy pomocy seksu, ale kazał mi użyć wszelkich
dostępnych sposobów, żeby na ciebie wpłynąć.
East nie wiedział, czy ma się poczuć urażony, czy
raczej cieszyć się z jej szczerości. Wybrał to drugie.
– Jak nie przestaniesz się tak uśmiechać, to za
chwilę zobaczysz, do czego to doprowadzi – ostrzegł
ją. – Gdzie jest ten telefon?
Ally wyciągnęła komórkę z torby. Czekając, aż
Jonasz nawiąże kontakt, zaczęli zbierać się do wyjazdu.
– Dokąd teraz pojedziemy? – zapytała Ally.
East wskazał jej miejsce na mapie.
– Autostrada 93, na północny wschód od Las
Vegas. A stamtąd prosto na północ do Idaho.
– Mam nadzieję, że się nie mylimy – westchnęła.
– W końcu mamy tylko poszlaki, nic konkretnego.
A co z tym imieniem, które Jeff wypisał na podłodze?
Kto to jest Bob? Organizator porwania czy tylko
jeden z tych, którzy tam byli?
– Nie mam pojęcia, ale myślę, że niedługo się
tego dowiemy. Na początek pojedziemy do New
Township, rodzinnego miasta Elmore’a Todda.
Ally skinęła głową.
– Masz rację.
Przyjrzała się całej baterii sprzętu stojącego po jej
prawej stronie i usiadła przed komputerem.
– Co chcesz zrobić? – zapytał East.
– Trochę posprawdzam. Zobaczę, czy uda mi się
znaleźć jakieś powiązania między tym, co wiemy,
a tym, czego się zaledwie domyślamy.
Zanim East zdążył to skomentować, telefon za-
dzwonił. To był Jonasz.
– Masz już jakieś informacje? – zapytał bez
wstępów.
– Nic pewnego, ale jesteśmy na tropie – odrzekł
East.
– Potrzebujesz pieniędzy – stwierdził Jonasz rze-
czowo.
East podniósł głowę i uśmiechnął się do Ally.
– Prawdę mówiąc, nie. Nie radziłbym nikomu
siadać do pokera z moją partnerką – rzekł i po raz
pierwszy usłyszał rozbawiony śmiech szefa.
– Jeśli nie pieniędzy, to czego w takim razie
potrzebujesz?
W tym miejscu zaczynały się schody. East wziął
głęboki oddech.
– Potrzebuję, żebyś naprawdę kogoś wydał...
a w każdym razie stworzył takie pozory.
– Co to ma znaczyć?
– Mam powody, by przypuszczać, że ktoś, kto nie
darzy cię przyjaźnią, wkrótce się ze mną skontaktuje
telefonicznie. Nie wiem, czy to jest ten, którego
szukasz, czy tylko ktoś, kto dla niego pracuje. Ale
gdy zadzwoni telefon, muszę mieć jakieś materiały
obciążające ciebie.
– Nie – odrzekł krótko Jonasz. – To, co się
wydarzyło dotychczas, zupełnie wystarczy, by mnie
aresztować.
East spodziewał się takiej odpowiedzi. Prawdę
mówiąc, byłby zdziwiony, gdyby Jonasz zgodził się
od razu.
– Nie chcę żadnych ważnych informacji. Chcę
tylko, żebyś stworzył pozory. Wyjaśnij to prezyden-
towi czy komukolwiek, przed kim musisz się tłuma-
czyć, ale zrozum, że nie dokonam tego, czego mam
dokonać, bez twojej współpracy. Muszę prześledzić
drogę informacji, które są przechwytywane, i nie ma
na to lepszego sposobu.
Na długą chwilę w słuchawce zaległo milczenie.
W końcu Jonasz powiedział:
– Jeszcze do ciebie zadzwonię.
Połączenie zostało przerwane. East czuł napię-
cie w całym ciele. Wiedział, że jeśli Jonasz nie
zgodzi się na tę propozycję, nie zdoła uratować
Jeffa. A gdyby wyjaśnił szefowi, jak sytuacja
naprawdę wygląda, akcja natychmiast zostałaby
odwołana. Polityka rządowej agencji SPEAR była
pod tym względem jasna, a Jonasz był człowie-
kiem tej organizacji.
– Będzie współpracował? – zapytała Ally, nie
odrywając wzroku od ekranu komputera.
– Mam nadzieję – westchnął East, opadając na
fotel. – Bo jeśli nie, to możemy zapomnieć o znale-
zieniu Jeffa.
Na ekranie zamigotały szeregi liter. Ally zaczęła
je przeglądać z zadowolonym uśmiechem na twarzy.
Była bardzo spokojna.
– Może nie – mruknęła. – Może nie.
– Gdzie teraz weszłaś?
– Znów do FBI.
East zmarszczył brwi.
– Czy oni nie mają tam żadnych zabezpieczeń?
– Oczywiście, że mają, ale to ja je współtworzy-
łam, więc znam coś w rodzaju bocznej furtki.
– Bocznej furtki?
Obejrzała się przez ramię i przesłała mu uśmiech.
– Po prostu mi zaufaj.
Minęło kilka minut i nagle Ally zaśmiała się
głośno.
East podniósł głowę.
– Trafiony, zatopiony – szepnęła z satysfakcją.
Pochylił się nad jej ramieniem i spojrzał na ekran.
– Zmilitaryzowane ruchy obywatelskie?
– Zobacz, ile ich jest.
– A czego właściwie tu szukasz?
– Najpierw wyszukałam wszystkich członków
o imieniu Bob, a potem sprawdziłam, ile razy te
nazwiska pojawiają się w połączeniu z nazwiskiem
Elmore Todd.
– Dobra robota – mruknął East. – I co znalazłaś?
Ale zanim Ally zdążyła odpowiedzieć, telefon
znów zadzwonił.
– Odbierz. To na pewno Jonasz do ciebie.
W duchu odmówił krótką modlitwę i nacisnął
przycisk.
– Tak?
– Daj mi znać, kiedy będziesz potrzebował tych
informacji.
East poczuł przemożną ulgę.
– Dziękuję.
– To ja powinienem ci podziękować.
W słuchawce rozległ się sygnał.
East podał aparat Ally.
– Zapnij pasy. Ruszamy na północ.
Jeff jęknął przez sen i na dźwięk własnego głosu
obudził się. Bolała go głowa, czoło miał rozpalone,
a gardło piekło przy przełykaniu. Chciało mu się pić.
Spróbował się podnieść, ale runął do przodu i uderzył
głową w podłogę.
Zaklął pod nosem i na czworakach wgramolił się
na pryczę. Drżały mu wszystkie mięśnie. Poczuł, że
po czole spływa mu coś mokrego. Przyłożył rękę do
tego miejsca, a potem polizał palce. Krew.
Wstrząsnął nim dreszcz. Sięgnął po koc, ale dłoń
natrafiła na pustkę. Miał dość wiedzy medycznej, by
zdawać sobie sprawę, że ma zapalenie płuc. Chłód,
wilgoć i marne pożywienie zaczynały zbierać swoje
żniwo.
Po prawie dwudziestu czterech godzinach jazdy
zatrzymali się na przedmieściach miasteczka Boaz
w stanie Nevada. Znak drogowy z oznaczeniem
parkingu dla ciężarówek był odrapany i trzymał się
tylko na jednej śrubie, ale bar był otwarty i można
było podłączyć się do instalacji wodnej oraz elek-
trycznej. East był tak zmęczony, że nie wymagał
niczego więcej.
Ally nie odzywała się od ponad trzech godzin.
Nadal siedziała z tyłu przy komputerze i przeglądała
ściągnięte pliki.
East wstał zza kierownicy i przeciągnął się.
– Idę zobaczyć, co z tym podłączeniem. Zaraz
wrócę.
Skinęła głową, nie odrywając wzroku od ekranu.
Po chwili East wrócił, przestawił pojazd w inne
miejsce i wyszedł, by podłączyć instalacje. Gdy
skończył, znów wrócił do samochodu i podszedł do
Ally, ale na jej twarzy odbijało się niezwykłe skupie-
nie i w ogóle nie zwróciła na niego uwagi.
W takiej sytuacji zdecydował, że wyjdzie kupić
coś do jedzenia.
Po jakimś czasie Ally zdała sobie sprawę, że
samochód przestał się poruszać. Rozejrzała się, szu-
kając Easta, ale go nie było. Odsunęła na bok
wydruki i wstała, ale zdrętwiałe mięśnie nóg od-
mówiły jej posłuszeństwa i upadła na podłogę.
– Fantastycznie – mruknęła i zaczęła się śmiać
z samej siebie.
Tak właśnie znalazł ją East: siedzącą boso pośrod-
ku podłogi i pokładającą się ze śmiechu. Odstawił na
bok tacę z jedzeniem i podbiegł do niej.
– Ally, nic ci się nie stało?
– Nie czuję stóp. Siedziałam bez ruchu tak długo,
że zupełnie zdrętwiały i nawet tego nie zauważyłam.
– Upadłaś? Nie potłukłaś się?
– Nie, nic mi nie jest. Pomóż mi wstać – po-
prosiła, wyciągając rękę.
Podciągnął ją do góry i pocałował w policzek.
– Czy to ma być gra wstępna? – zapytała.
– A chciałabyś?
Gdy zmarszczyła czoło i poważnie zaczęła się
zastanawiać nad tym pytaniem, East wybuchnął
śmiechem.
– Skoro musisz się zastanawiać, to znaczy, że
lepiej nie. Może coś zjesz?
– Och, tak – ożywiła się. – Jestem okropnie
głodna.
– Mam nadzieję, że pochwalisz mój wybór,
i ostrzegam cię, że w tej torbie nie ma żadnych
pieniędzy, tylko serwetki i keczup.
Ally zajrzała do torby.
– Mmm, hamburgery i frytki. Z cebulką?
– Z mnóstwem cebulki.
Rozłożył jedzenie na talerzach i usiedli do kolacji.
East rozciągnął się wygodnie na materacu i przy-
mknął oczy. Ally brała prysznic. Małe radio z budzi-
kiem grało muzykę country. Piosenka dobiegła koń-
ca i równocześnie Ally zakręciła wodę. Drzwi ła-
zienki otworzyły się i rozległy się kroki bosych stóp.
Do uszu Easta dobiegło głębokie westchnienie.
Materac obok niego lekko się poruszył. East nie
mógł przestać myśleć o tym, że ona jest tak blisko, na
wyciągnięcie ręki. Wystarczyło tylko się odwrócić...
– Śpisz?
Drgnął i uniósł się na łokciu.
– Już nie – rzekł, patrząc z wielką przyjemnością
na jej loki i świeżo umytą twarz.
– A wcześniej spałeś?
Nie potrafił skłamać.
– Nie – przyznał.
– Więc po co udajesz?
Obrócił się na bok i zajrzał jej głęboko w oczy.
– Żebym nie musiał się przyznawać, że nie mogę
spać, gdy jesteś tak blisko.
Ally usiadła, krzyżując nogi.
– Ale dlaczego?
– Chcę cię o coś zapytać – westchnął East. – Co ty
do mnie czujesz?
– Bardzo cię lubię – odrzekła uprzejmie.
– Dziękuję ci, skarbie, ale nie o to mi chodziło
– uśmiechnął się i spróbował inaczej. – Jeśli chciała-
byś się ze mną kochać tylko z ciekawości, żeby się
przekonać, jak to jest, to nie jestem odpowiednim
człowiekiem do tego zadania.
– Och, to nic nie szkodzi – powiedziała szybko.
– Chyba od samego początku wiedziałam, że nic
z tego nie będzie. No bo... dlaczego ktoś taki jak ty
miałby się zainteresować takim dziwadłem jak ja?
– Uśmiechała się z wysiłkiem, ale w jej oczach
odbijało się cierpienie.
East nie mógł znieść myśli, że to on jest jego
przyczyną. Gdy Ally odwróciła się plecami do niego
i naciągnęła koc na ramiona, East odrzucił własny
koc, przesunął się na jej materac i wyciągnął się
obok, przywierając całym ciałem do jej pleców.
– Co ty wyrabiasz? – wymamrotała Ally.
– Zakochuję się w tobie – powiedział cicho. – A
teraz śpij.
Na długą chwilę zapadło milczenie, a potem Ally
rozpłakała się cicho. Po jej twarzy płynęły łzy radości
i niedowierzania. East czuł jej drżenie i pochylił się
nad jej ramieniem, żeby spojrzeć na jej twarz. Na
widok łez jęknął cicho.
– Ally... skarbie... na litość boską, nie płacz.
Odwołuję wszystko, co powiedziałem!
Przetoczyła się na plecy i zarzuciła mu ramiona na
szyję.
– Ani się waż! – zawołała. – Nikt mi jeszcze
czegoś takiego nie powiedział, więc nie waż się
niczego odwoływać!
– Kochanie – wymruczał East, przyciągając ją bliżej
do siebie. – Masz dziesięć sekund na zmianę decyzji,
bo potem będzie już za późno, sama zobaczysz.
– Chcę zobaczyć – szepnęła, unosząc usta do
pocałunku.
Przewrócił się na plecy, pociągając Ally za sobą.
– No, no. A podobno nigdy wcześniej tego nie
robiłaś – uśmiechnął się.
– Czytałam książki – przypomniała mu.
– Litości. Wyczytałaś to wszystko w książce?
Skinęła głową.
– I co to była za książka?
– Właściwie dwie. Jedna to ,,Kamasutra’’, a drugą
napisała emerytowana właścicielka domu publicz-
nego z Chicken Ranch w Nevadzie.
East wybuchnął donośnym śmiechem. Zażeno-
wana Ally próbowała się odsunąć, ale przytrzymał ją
mocno.
– Co w tym takiego zabawnego? – zapytała z lek-
ką urazą.
– Jesteś najbardziej zdumiewającą kobietą, jaką
spotkałem w życiu, i mogę powiedzieć tylko tyle:
edukacja to wspaniała sprawa.
Rozdział trzynasty
– Jest siódma rano i jeśli wybieracie się właśnie
do pracy, to pamiętajcie, że na zjeździe łączącym
autostradę międzystanową numer 80 i drogę szyb-
kiego ruchu numer 93 wydarzył się wypadek. Droga
80 w kierunku na wschód jest częściowo zablokowa-
na, prosimy więc o ostrożną jazdę i przestrzeganie
zasad bezpieczeństwa.
Ally otworzyła oczy i przewróciła się na plecy,
wsłuchując się z niedowierzaniem w radosny głos
prezentera radiowego. East poprzedniego wieczoru
nastawił budzik na siódmą. Gdy zobaczyła, że teraz
próbuje wyłączyć radio na oślep, nie otwierając oczu,
szybko przesunęła je dalej.
– W ciągu dnia temperatura będzie się utrzymy-
wać w granicach dwudziestu stopni, w nocy może
spaść do dziesięciu.
East wymamrotał coś pod nosem i znów wyciąg-
nął rękę w stronę dźwięku, ale natrafił na próżnię.
Ally stłumiła śmiech.
– Z kraju. Na Kapitolu trwają przesłuchania ko-
misji senackiej. Na dzisiaj zapowiedziano przesłu-
chania członków ATF. Krążą pogłoski, że na prze-
słuchania zostaną również wezwani niektórzy z urzęd-
ników IRS. Trudno powiedzieć, co pracownicy IRS
mogą wnieść nowego po przesłuchaniach agentów
ATF, pozostaje więc cierpliwie poczekać.
Ally skupiona była na obserwacji Easta i nie
zwracała większej uwagi na wiadomości radiowe, ale
w pewnej chwili coś, co usłyszała, spowodowało
błysk olśnienia.
Poderwała się i ponad ciałem Easta sięgnęła po
wydruki leżące na konsoli komputerowej.
East otworzył wreszcie oczy i zobaczył ją tuż nad
sobą. Uniósł głowę wyżej i usłyszał:
– Mieszkańcy Hollywood skarżą się na...
Tym razem udało mu się dosięgnąć wyłącznika
i radio, pchnięte pod ścianę, umilkło.
– Co się dzieje? – zapytał nieprzytomnie. – Czy
coś się stało?
Ally przerzucała papiery, szukając czegoś pośród
informacji zbieranych od wielu dni i mrucząc coś pod
nosem.
– Bob... to wcale nie jest żaden Bob. Gdzie ja to
mam... byłam pewna, że... mniejsza o to. Jest!
– Kto nie jest Bobem?
Ally przyklękła na podłodze i rozłożyła wydruki
na materacu.
East przyglądał się temu z zaciekawieniem.
– Wiedziałam! – zawołała, uderzając ręką w kola-
no. Wyciągnęła ze sterty jedną kartkę i pomachała
nią tryumfalnie.
– Podziel się ze mną tymi nowinami.
– Bob to nie jest żaden Bob, tylko skrót!
– Skrót? Od czego?
Podała mu trzymaną w ręku kartkę.
– Sam sobie przeczytaj. Elmore Todd był w mie-
szkaniu Jeffa. Wiemy to na pewno, bo zostawił
odcisk palca. Elmore Todd znany jest jako sympatyk
ruchów militarystycznych. To wiemy z kartotek.
Ponadto on mieszka w Idaho, gdzie zapewne prze-
trzymywany jest Jeff.
– Tak, ale co z tego wynika?
– Już ci mówię – tłumaczyła Ally z podniece-
niem. – Bob. Przez cały czas myśleliśmy, że Bob to
imię jednego z porywaczy, ale jeśli tak nie jest?
Wskazała mu palcem kilka miejsc na wydruku.
– Elmore Todd w ciągu ostatnich dwudziestu
jeden lat był związany z trzema różnymi grupami
militarystycznymi: Wolni Ludzie Ameryki, Synowie
Chwały i Organizacja Braterstwa Broni. B-O-B.
Rozumiesz? To chyba właśnie jest ten nasz Bob!
East zakołysał się na piętach. Przez cały czas
o tym wiedział i nie domyślił się, że to nazwa
organizacji. Popatrzył na Ally i z niedowierzaniem
potrząsnął głową.
– Jak ty na to wpadłaś? Zresztą mniejsza o to, jak.
Ważne, że wpadłaś.
– Więc myślisz, że mogę mieć rację?
– Kochanie, po ostatniej nocy nigdy już nie będę
wątpił w twoje umiejętności z żadnej dziedziny.
Zarumieniła się i zaczęła zbierać papiery.
– Co możemy zrobić z tą informacją? – zapytała.
– Możemy sobie darować wyprawę do New
Town-ship. Trzeba się dowiedzieć, gdzie Organiza-
cja Braterstwa Broni ma swoje bazy i znaleźć jakiś
sposób, żeby się do nich dostać.
Ally zmarszczyła brwi.
– Nie podoba mi się to. Oni mają nad nami
znaczną przewagę siłową.
– Nad Jeffem też – mruknął East i pociągnął ją na
materac. – Tak jak ja nad tobą.
Opadli na środek materaca, rozrzucając papiery.
– Znasz więcej tych sztuczek? – zapytał East.
– Och, tak. ,,Kamasutra’’ ma trzydzieści pięć
rozdziałów, a ostatniej nocy przerobiliśmy zaledwie
kilka stron.
– Ja też znam parę sztuczek – uśmiechnął się
East. – Chcesz się powymieniać wiedzą o erotyce?
Minęły kolejne trzy dni, a oni nie posunęli się ani
o krok do przodu. Wszystkie ślady prowadziły doni-
kąd i nawet wizyta w stanowym oddziale FBI nic im
nie dała. Według szefa oddziału Braterstwo Broni
było jedną z nielicznych organizacji, które nie miały
stałej siedziby, lecz nieustannie przemieszczały się
z miejsca na miejsce. Wyrzucano ich z rozmaitych
części parku narodowego, a oni w kilka miesięcy
później pojawiali się w innej części stanu. Ostatnie
dwa raporty, jakie biuro posiadało na ich temat,
pochodziły sprzed dziewięciu miesięcy. Jak na grupę
o rewolucyjnych celach nie zabiegali o rozgłos,
i zdaniem szefa oddziału FBI właśnie to sprawiało,
że byli bardziej niebezpieczni od innych.
– Wielkie psy szczekają i robią mnóstwo hałasu,
ale to małe kundle zachodzą od tyłu i gryzą, gdy
człowiek najmniej się tego spodziewa – powiedział
szef biura i ten komentarz mocno utkwił w głowie
Easta.
A więc Braterstwo Broni nie rozmieniało się na
drobne tak jak inne grupy. Woleli pozostawać
w ukryciu i jeśli nawet byli odpowiedzialni za tysiące
brudnych czynów, nie chwalili się nimi wszem
i wobec. Jak więc East miał ich znaleźć?
Po długiej jeździe zatrzymali się na noc na kem-
pingu opodal Ketchum. Teraz mogli zrobić tylko
jedno: czekać na telefon od porywacza. East zamie-
rzał zażądać od niego ponownej rozmowy z Jeffem
i użyć sprzętu radiolokacyjnego, który znajdował się
w wyposażeniu Malutkiej, do wyśledzenia miejsca,
w którym przetrzymywano Jeffa. Stan Idaho był zbyt
wielki i rzadko zaludniony, by dało się go przeczesać
mila po mili. Wiele miejsc było dostępnych tylko od
strony wody albo z powietrza. Czekanie było ryzy-
kowne, ale nie mieli innego wyjścia. Czekanie
w towarzystwie Ally było jeszcze bardziej ryzykow-
ne, choć z zupełnie innych powodów. Spędzali ze
sobą cały czas w ciągu dnia, a w nocy spali w swoich
ramionach. Życie Easta komplikowało się z minuty
na minutę coraz bardziej.
Ally zaś rozkwitła w zupełnie nieprawdopodobny
sposób. Patrząc w lustrze na własne odbicie, widziała
zakochaną kobietę. Każdy dzień spędzony z Eastem
był dla niej dniem niebiańskiego szczęścia. Nie
zastanawiała się, co będzie dalej, gdy już znajdą
Jeffa. Nawet nie próbowała myśleć o przyszłości.
East nie zdradzał się z własnymi uczuciami, mówił
tylko, że uwielbia się z nią kochać. To wiedziała
sama. Pragnęła jednak usłyszeć od niego, że ją kocha
i że gdy wyprawa się skończy, ich związek będzie
dalej trwał.
Czuła jednak, że na razie, dopóki los Jeffa pozo-
staje nieznany, nie ma prawa domagać się od Easta
żadnych deklaracji. Razem jedli, razem spali, rozma-
wiali, żartowali i to jej musiało na razie wystarczyć.
Następnego dnia, cztery minuty po szóstej po
południu, telefon Easta w końcu zadzwonił. Czekali
na ten telefon, ale teraz obydwoje patrzyli na aparat
tak, jakby się bali, że ich ugryzie. Nagle Ally rzuciła
się w stronę konsoli i wcisnęła kilka klawiszy. East
upewnił się wzrokiem, że jest gotowa, a gdy skinęła
mu głową, odebrał telefon.
– Tu Kirby.
– Już się zacząłem obawiać, że straciłeś zaintere-
sowanie mną, przyjacielu.
East odetchnął głęboko i odpowiedział:
– Nie jestem twoim przyjacielem. Gdzie jest mój
syn?
W słuchawce rozległ się cichy śmiech.
– W dalszym ciągu nie rozumiesz, że to nie ty
dyktujesz tu warunki. Co masz dla mnie? Mam
nadzieję, że coś wyjątkowego. Nie chciałbym znów
poczuć się rozczarowany.
East zerknął na Ally. Gestem kazała mu kon-
tynuować rozmowę.
– Mam to, o co prosiłeś, ale najpierw chcę
porozmawiać z synem, a dopiero potem podam ci
szczegóły.
W słuchawce rozległo się rozzłoszczone prych-
nięcie.
– Nic z tego. Jestem już zmęczony tą zabawą.
Jeśli zaraz nie dostanę informacji, twój syn umrze.
East zacisnął pięści, ale nie ustępował.
– Nic ci nie dam, dopóki się nie przekonam, że
mój syn jeszcze żyje. Może tobie się to nie podoba,
ale ja mam takie zasady.
Jego rozmówca rozłączył się.
– Masz coś? – zapytał East.
Ally potrząsnęła głową.
– Nic, co by mogło nam pomóc, chociaż jestem
pewna, że to była rozmowa międzynarodowa.
– To znaczy, że jego nie ma w Stanach?
– W każdym razie nie dzisiaj.
– Natychmast zadzwoń do Jonasza. Muszę mieć
jakieś informacje do przekazania, zanim tamten
znów zadzwoni.
Ally wysłała sygnał i wyłączyła telefon. Znów
czekali. Jonasz odezwał się po dwóch minutach.
– Zaczyna się – powiedział do niego East. – Jak
najszybciej muszę coś mieć.
Jonasz wyrecytował serię nazwisk i kodów. East
poczuł, że włosy stają mu dęba. Wiedział, że to
fałszywe informacje, ale na samą myśl o zdradzeniu
tożsamości podwójnych agentów robiło mu się słabo.
– Na pewno mogę tego użyć? – zapytał, chcąc
mieć pewność, że to fałszywe informacje.
– Tydzień temu oznaczałoby to dla nich wyrok
śmierci, ale teraz zostali przeniesieni w inne miejsca
i mają zmienione kody.
– Dobrze – odetchnął East. – Zobaczymy, co się
będzie działo.
Jonasz zawahał się i dodał jeszcze:
– Musisz go powstrzymać.
– Robię, co mogę – zapewnił East.
Jonasz rozłączył się.
East szybko stłumił wyrzuty sumienia. Liczył się
tylko Jeff. Spojrzał na Alicię, która wciąż siedziała
przy konsolecie.
– Tak z ciekawości, próbowałaś prześledzić, skąd
on dzwonił?
– Z księżyca – uśmiechnęła się.
Telefon znów zadzwonił i East spojrzał na Ally,
odliczając na palcach: trzy... dwa... jeden. Obydwoje
równocześnie nacisnęli przyciski.
Caleb Carpenter wybiegł z kwatery sztabu Brater-
stwa Broni z telefonem komórkowym w ręku.
– Wyciągnijcie zakładnika z tej dziury, ale już!
– krzyknął do trzech mężczyzn zajętych czyszcze-
niem broni.
Natychmiast pobiegli do metalowych drzwi
i otworzyli je. Po raz pierwszy od bardzo wielu dni do
środka wpadło światło słoneczne. Jeden z mężczyzn
pochylił się nad otworem i zawołał:
– Hej, młody! Wstawaj i chodź tutaj!
Nic się nie poruszyło i nikt nie odpowiedział.
Caleb podszedł do drzwi i też zajrzał do środka.
– Ty, pyskaczu. Twój stary chce z tobą pogadać.
Nie masz ochoty wyjść?
Ze swego miejsca widział tylko skrawek pryczy.
Wydawało mu się, że coś się tam poruszyło.
– Wstawaj, do diabła! – ryknął.
Tym razem usłyszał wyraźny jęk i zastygł z prze-
rażenia. Boże przenajświętszy, pomyślał. Wszystko
przecież zależało od życia tego chłopaka.
– Zejdźcie tam – nakazał swoim ludziom. – Ale
uważajcie, bo on może udawać.
Jeden po drugim zbiegli po schodach, ale gdy
pierwszy z nich dotarł na dół, zatrzymał się raptow-
nie. Miał panikę na twarzy.
– Szefie, to nie wygląda dobrze! – zawołał.
Caleb zaklął pod nosem i sam również pofatygo-
wał się na dół, przeskakując po dwa schodki.
Jeff Kirby był zmieniony nie do poznania. Twarz,
pokryta gęstym zarostem, była śmiertelnie blada,
a czoło zakrwawione. Caleb zrozumiał, że znaleźli się
w poważnych kłopotach. Dotknął czoła więźnia: było
rozpalone. Zmarszczył brwi i odwrócił się do swoich
ludzi.
– Gdzie jest Anderson? To on miał opiekować się
zakładnikiem!
Popatrzyli po sobie, wzruszając ramionami.
– Nie wiemy, szefie. Może jest w jadalni.
– Znajdźcie go natychmiast – warknął Carpenter.
Jeden z mężczyzn pobiegł do domu.
Caleb przywołał do siebie dwóch pozostałych.
– Zabierzcie go stąd i postawcie na nogi. On musi
jak najszybciej móc rozmawiać przez telefon.
Gdy piwnicę nagle zalało światło, Jeff sądził, że
śni. Nie mógł się jednak obudzić z tego snu, a gdy
zobaczył nad sobą trzy sylwetki, uznał, że widocznie
już umarł i jest w zaświatach. Dopiero gdy usłyszał
przekleństwo, zrozumiał, że jeszcze żyje.
– Wody – jęknął.
Ktoś przyłożył mu kubek do wyschniętych ust, ale
gardło miał zbyt spuchnięte, by przełykać.
– Cholera – wymamrotał jeden z mężczyzn. Dwaj
inni pociągnęli go i postawili na nogi.
Jeff potrząsnął głową i mruknął:
– Nie jestem w niebie.
– Jeszcze daleko masz do nieba – powiedział
Caleb. – Ale osobiście wyślę cię do piekła, jeśli nie
zrobisz tego, co ci każę.
– Już tam jestem – odrzekł, czując, że nogi
uginają się pod nim.
– Wyprowadźcie go stąd na słońce – nakazał
Caleb.
Prawie siłą wyciągnęli go na zewnątrz. Na górze
zachwiał się i Caleb kazał mu usiąść na najwyż-
szym stopniu.
Usiadł, objął głowę dłońmi i mocno zacisnął oczy,
oszołomiony nadmiarem ruchu i światła.
– Będziesz rozmawiał z tatusiem, słyszysz? – po-
wiedział Caleb. – Powiesz mu, że wszystko jest
w porządku albo osobiście skręcę ci kark.
– Idź do diabła – wymamrotał Jeff. Widział przed
sobą tylko niewyraźną plamę.
Caleb wybrał numer i czekał.
East podniósł słuchawkę po pierwszym sygnale.
– Mówi Kirby.
Caleb spojrzał na Jeffa, zastanawiając się, jak jego
więzień się zachowa. Ale nie miał wyboru.
– Masz trzydzieści sekund. Powiedz synowi, co
chcesz, i rozłącz się. Szef nie jest z ciebie zadowolony.
– Ja też nie jestem z niego zadowolony – od-
parował East. – A teraz daj mi Jeffa.
Caleb przyłożył słuchawkę do ucha chłopaka.
– Mów – nakazał.
Jeff poczuł dotyk plastiku na twarzy i przesunął
w tę stronę usta.
– Tato? – rzekł ledwie słyszalnie.
Na dźwięk tego głosu East zamarł.
– Jeff? Jeff? Dobrze się czujesz?
Jego głos dochodził jakby z bardzo daleka. Jeff
wyciągnął rękę do telefonu, Caleb niechętnie puścił
aparat, nie wiedząc jeszcze, jak mocno przyjdzie mu
tego żałować.
– Tato... – powtórzył Jeff i naraz świat zawirował
mu w oczach. Czuł, że słabnie, i nie mógł wydobyć
z siebie ani słowa więcej. Runął przed siebie głową
w dół. Upadł na betonową podłogę, jęknął głośno
i stracił przytomność. Telefon uderzył o beton
o sekundę wcześniej niż Jeff, a potem zniknął z pola
widzenia.
Caleb w ostatniej chwili próbował przytrzymać
Jeffa za koszulę, ale materiał wyśliznął mu się z ręki.
– Łapcie go! – wrzasnął, ale było już za późno.
East słuchał tego z przerażeniem, próbując wyob-
razić sobie, co tam się dzieje. Jeszcze nigdy w życiu
nie czuł się równie bezradny. Spojrzał na Ally, ale
ona była bez reszty zaabsorbowana komputerem.
Jedyną korzyścią z sytuacji było to, że połączenie nie
zostało przerwane i najprawdopodobniej Ally zdąży-
ła zlokalizować numer.
East wciąż trzymał telefon przy uchu tak mocno,
że palce mu zbielały, i nasłuchiwał jakiegokolwiek
dźwięku, który mógłby powiedzieć mu coś o okolicy,
ale usłyszał tylko stek soczystych przekleństw pod
adresem jakiegoś Andersona.
Minęła jeszcze minuta i Ally zerwała się z miejsca.
Bez słowa wskazała na ekran i wystawiła obydwa
kciuki do góry.
Ramiona Easta opadły. Udało im się zlokalizować
dzwoniącego, ale nie miał pojęcia, czy Jeff będzie
jeszcze żył, gdy tam dotrą.
Naraz znów usłyszał zdyszany głos w słuchawce.
– Jesteś tam jeszcze?
– Jestem, ty żałosny sukinsynu. Co zrobiliście
z moim synem?
– Nic – odrzekł Caleb. – Zwyczajnie upadł. Nic
mu się nie stało, tylko trochę zakręciło mu się
w głowie.
– To tobie niedługo zakręci się w głowie! – krzyk-
nął East. – Nic nie dostaniesz. Twój żałosny szef też
nic nie dostanie. Nie dostaniecie ode mnie niczego,
dopóki nie będę miał dowodu, że Jeff żyje!
Odłożył słuchawkę i Caleb Carpenter zaklął.
– Zabierzcie go do domu – rozkazał swoim lu-
dziom. – Niech Henry go obejrzy i spróbuje coś
z nim zrobić.
Wyszedł na powietrze, dobrze wiedząc, że lada
chwila czeka go następna rozmowa, tym razem
z rozwścieczonym zleceniodawcą.
Nie tylko on się denerwował. East wiedział, że gra
ryzykownie, stawiając żądania. Zdążył usłyszeć głos
Jeffa, zanim rozpętało się to całe piekło. Nie wie-
dział, czy jego syn jest chory, czy ranny, ale było
oczywiste, że ma kłopoty i że trzeba go stamtąd
wydostać jak najszybciej.
Po chwili odebrał telefon, na który czekał. Czło-
wiek, który zlecił porwanie, był wściekły.
– Wszystko skopałeś i właśnie podpisałeś wyrok
śmierci na własnego syna! – krzyczał do słuchawki.
Ale wściekłość Easta wcale nie była mniejsza, tym
bardziej że obawiał się, iż jego rozmówca może mieć
rację.
– Nawet nie był w stanie ze mną porozmawiać!
– odparował. – Skoro ty nie dotrzymujesz słowa, to ja
też nie mam powodów, by go dotrzymywać!
Odpowiedział mu stek przekleństw. Porywacz
odgrażał się, że zemsta obejmie wszystkich człon-
ków rodziny Easta przez następne pięćdziesiąt lat.
East zaśmiał się krótko.
– Ty głupi sukinsynu, ja nie mam żadnej rodziny
oprócz Jeffa. Nikogo więcej nie możesz skrzywdzić.
– Jeszcze ciebie.
– To spróbuj mnie dostać – powiedział East
i rozłączył się.
Telefon znów zadzwonił po kilku sekundach
i tym razem East odniósł wrażenie, że rozmawia
z zupełnie innym człowiekiem. Złość i irytacja
zniknęły bez śladu z głosu porywacza.
– Zaszło wielkie nieporozumienie – powiedział.
– Twój syn jest chory, ale właśnie w tej chwili jest
u niego lekarz. Nikt nie zrobił mu żadnej krzywdy.
A teraz daj mi to, co masz dla mnie.
– Jeśli to zrobię, czy oddasz mi syna?
– Widzisz – zaśmiał się rozmówca. – To trochę co
innego. Przemyślałem sprawę i doszedłem do wnios-
ku, że on jest dla mnie kurą znoszącą złote jajka.
Oddam ci go, gdy już załatwię Jonasza. Zadzwonię za
jakiś tydzień po następne informacje, a tobie mogę
obiecać, że jeszcze porozmawiasz ze swoim synem.
Co ty na to?
East zdał sobie sprawę, że doszedł już do gra-
nicy blefu i podał mu informacje uzyskane od
Jonasza. W chwilę później w słuchawce rozległ się
sygnał. Odrzucił telefon i bez słowa wyszedł z sa-
mochodu.
Ally dogoniła go przy kępie drzew. East był blady
i cały dygotał, ale gdy spojrzała na jego twarz,
zrozumiała, że przyczyną nie był lęk, lecz wściek-
łość. Ujęła go za ramiona, zmuszając, by na nią
spojrzał.
– Nieważne, co on powiedział. Wyładuj tę złość
i pomóż mi. Zlokalizowałam miejsce, z którego
dzwonili. Mam nawet numer komórki. Znajdziemy
Jeffa.
Przymknął oczy i wziął głęboki oddech. Gdy je
otworzył, Ally wciąż stała przed nim. Na jej widok
ogarnął go spokój. Pomyślał, że bez względu na to, co
stanie się dalej, musi powiedzieć, jak wiele jej
obecność dla niego znaczy.
– Chodź tu – pociągnął ją za rękę i posadził na
ławce. Ujął jej dłoń i pocałował ją w policzek,
a potem w usta.
– Ten dzień, gdy Jeff został porwany, był zara-
zem najgorszym i najlepszym dniem w moim życiu.
Byłem przestraszony, nie wiedziałem, co robić ani od
czego zacząć. Wtedy ty się pojawiłaś i wszystko
wskoczyło na swoje miejsce. Powiedziałaś, że go
znajdziemy, a ja natychmiast ci uwierzyłem. Przez
cały czas walczyłem z uczuciami, ale już dłużej nie
mogę tego robić. Kocham cię, skarbie... bardzo cię
kocham, bezgranicznie, i będę cię kochał zawsze,
czy tego chcesz, czy nie.
– Och, East – szepnęła. Stanęła przed nim i wtuli-
ła jego głowę w swoje piersi. – Ja też cię kocham.
– Jak chcesz się do tego zabrać? – zapytała Ally.
– Skąd dokładnie był ten telefon?
– Z gór Bitterroots.
East zmarszczył brwi. Było to dzikie, słabo zalud-
nione pasmo górskie. Nie było sposobu, by zbliżyć
się tam bez ostrzeżenia.
– Na ile ściśle potrafisz określić lokalizację?
– Mniej więcej w promieniu jednej mili.
– W takim razie musimy obejrzeć tę okolicę
z powietrza. Muszą tam być jakieś budynki, które da
się zauważyć.
– Skoro tak, to potrzebujemy pilota i...
– Mam licencję na latanie prawie wszystkim,
oprócz jumbo-jetów – przerwał jej East.
– Jestem pod wrażeniem.
– I tak powinno być – uśmiechnął się kącikiem
ust. – Lubię wywierać wrażenie na kobietach.
Zdjął ją z kolan i wstał.
– Zacznijmy działać. Nie mogę się pozbyć myśli,
że życie Jeffa zależy od tego, jak szybko go znaj-
dziemy.
Rozdział czternasty
Następnego dnia o świcie wsiedli do małego,
dwuosobowego samolotu i skierowali się na północ.
Ally trzymała na kolanach mapę lotniczą i wypat-
rywała znaków orientacyjnych. Po dwóch godzinach
lotu popukała Easta w ramię i kazała mu patrzeć
w dół.
– To gdzieś tutaj. Wypatruj dachu budynku,
drogi, czegokolwiek.
Skinął głową i zaczął zataczać kręgi. W pierwszej
chwili nie zauważyli niczego oprócz gór porośniętych
rzadką roślinnością. Pasmo było przecięte ogrom-
nym kanionem, na dnie którego wiła się czerwono-
brązowa strużka wody. Dopiero przy drugim okrąże-
niu East zauważył na dole jakiś rozbłysk. Nie chcąc
schodzić niżej, pokazał to miejsce Ally, ona zaś
podniosła do oczu lornetkę. Zauważyła kilka da-
chów, samochody i coś, co wyglądało na drogę
dojazdową. Szybko sprawdziła współrzędne na ma-
pie i znów spojrzała w dół.
– To musi być to – powiedziała. – Tu nie ma
niczego więcej, a współrzędne zgadzają się z lokali-
zacją połączenia telefonicznego.
East zerknął na wskaźnik paliwa i na zegarek.
– Samolotem takim jak ten nie da się tu wylądo-
wać. Potrzebny nam helikopter.
– Mam pewien pomysł, który może nam ułatwić
akcję – stwierdziła Ally.
East skinął głową i po raz ostatni spojrzał na dół.
Trzymaj się, synu, niedługo po ciebie przylecę,
pomyślał i zawrócił na południe.
East siedział po turecku na podłodze samochodu
i z niedowierzaniem słuchał taśmy przygotowanej
przez Ally. Chociaż był przy jej preparowaniu, sam
gotów byłby uwierzyć w jej autentyczność.
– I co o tym myślisz? – zapytała Ally.
– Jest absolutnie genialna. Puść ją jeszcze raz,
dobrze?
Przewinęła taśmę i puściła ją od początku, razem
z Eastem wsłuchując się w głos porywacza.
,,Mam już dość tej zabawy. Wszystko skopałeś.
Wysyłam swoich ludzi po odbiór przesyłki. Przygo-
tuj ją i dopilnuj, żebym się znów nie rozczarował’’.
– Oczywiście, wszystko opiera się na założeniu,
że ludzie, którzy mają Jeffa, nie spodziewali się, iż
może zasłabnąć, bo w innym wypadku nie daliby mu
telefonu do ręki – powiedział East. – Jak również, że
szef jest na nich wściekły, bo pokrzyżowali mu plany
związane ze mną.
– Czy jesteś pewien, że słyszałeś głos Jeffa?
– zapytała Ally.
East skinął głową. Patrzył teraz na nią z wielkim
szacunkiem.
– Jesteś znakomita w tym, co robisz, wiesz?
– Owszem, nie chwaląc się, muszę ci przyznać
rację.
– Wcześniej sądziłem, że bez niewielkiej armii
nie mamy żadnych szans na odebranie im Jeffa, ale ta
taśma może być kluczem do załatwienia sprawy bez
użycia siły.
– Taśma oraz mój udział w akcji – uśmiechnęła
się Ally.
– Jak to rozumiesz?
– No cóż, wydaje się raczej oczywiste, że kobieta,
która pracuje dla tego porywacza nie może być
debiutantką. A ponieważ ty jesteś pilotem, to ja będę
musiała zająć się resztą.
Na czole Easta pojawiła się zmarszczka.
– Zaraz, zaraz. Chyba nie myślisz, że ja będę
spokojnie siedział w kabinie, podczas gdy ty...
– Ja nie myślę, ja wiem – odrzekła spokojnie.
– Jesteś za bardzo zaangażowany emocjonalnie w tę
sytuację, by zachować zimną krew. Zresztą jeśli
będziemy się afiszować z siłą fizyczną, to oni tylko
staną się bardziej podejrzliwi.
– Nie podoba mi się to – potrząsnął głową East.
– Zbyt wiele jest niewiadomych.
– Po to właśnie będziemy mieli karabiny, żeby
ich przekonać. A teraz zadzwońmy do Jonasza.
Zastosowała ustaloną z szefem procedurę połą-
czenia i w kilka minut później telefon Ally za-
dzwonił. Tym razem to ona odezwała się pierwsza.
– Tu mówi Corbin
– Dobry wieczór, Alicio. Mam nadzieję, że wszyst-
ko w porządku?
– Tak, idzie nam całkiem nieźle. Ale potrzebuje-
my kilku rzeczy.
– Powiedz, jakich.
– Nieoznakowany helikopter, najlepiej Bell Jet
Ranger, dwa karabiny i amunicja, dwa stroje mas-
kujące, damski w rozmiarze dziesięć i męski XL.
Buty, ósemka dla mnie, dwunastka dla Easta. Aha...
i może jeszcze dla wzmocnienia efektu duża kabura
z pistoletem, taka, żeby robiła wrażenie.
– To długa lista, panienko. Czy na pewno byłaś
grzeczna przez cały rok?
Ally uniosła brwi. Jeszcze nigdy nie słyszała
takich żartów w ustach Jonasza.
– Tak, proszę pana – odrzekła śmiało.
Zaśmiał się i zmienił ton na poważniejszy.
– Po co wam to wszystko?
– Mamy podstawy, by przypuszczać, że zlokali-
zowaliśmy wspólników, chociaż nie wiemy, czy
główny cel również tam będzie.
– To dobrze. Czy już teraz potrzebujecie mojego
wsparcia?
– Na razie nie. Jak pan wie, w takich sprawach nie
jestem nowicjuszką.
– To prawda. Chciałbym porozmawiać z Eastem.
– Oczywiście. Proszę bardzo – odpowiedziała
i podała mu słuchawkę
– Kirby – rzucił East.
– Co tam się u was dzieje?
– Zlokalizowaliśmy przypuszczalnych współpra-
cowników. Nie znamy tożsamości naszego celu,
ale nie możemy wykluczyć, że on również tam
będzie.
– Róbcie to, co uważacie za najlepsze.
East pomyślał o Jeffie.
– Rozkaz. Właśnie to robimy.
– Gdzie i kiedy mam dostarczyć przesyłki? – za-
pytał Jonasz.
East podał mu czas i współrzędne miejsca.
– Zrobione – stwierdził szef. – Życzę szczęścia.
– Dziękuję. Bardzo nam się przyda – skwitował
East. Rozłączył rozmowę i oddał telefon Ally.
– Mam nadzieję, że gdy następnym razem za-
dzwonimy do Jonasza, będziemy mieli dla niego
dobre wiadomości – stwierdziła.
– Wątpię – potrząsnął głową. – Będzie musiał się
dowiedzieć, że go oszukałem.
Ally zmarszczyła brwi.
– To nie jest prawdziwe oszustwo. Ci ludzie
naprawdę są wspólnikami tego, który próbuje znisz-
czyć Jonasza. Odkrycie ich bazy to też jest cenna
informacja. Kto wie, do czego może doprowadzić?
East wzruszył ramionami.
– On będzie miał inny punkt widzenia. Ale na
razie liczy się tylko to, że musimy wyciągnąć stamtąd
Jeffa żywego. – Wstał z podłogi. – Czekanie na świt
będzie okropne.
Ally położyła rękę na jego ramieniu.
– Mam pewien pomysł – powiedziała cicho.
– Jaki?
– Znam dobry sposób, żeby stracić trochę energii
po kolacji.
Westchnął, ale zaraz uśmiechnął się na myśl o tej
fantastycznej książce, którą Ally czytała.
– Przypuszczam, że zgodzę się na twoją propozy-
cję – rzekł i uścisnął ją mocno. – Co masz ochotę
zjeść?
– Och, nieważne. Najbardziej liczy się deser.
– Jeszcze jeden zakręt i będziemy na miejscu
– powiedział East.
Ally skinęła głową, jeszcze raz przebiegając w my-
ślach wszystko, co trzeba było zrobić. Spreparowana
taśma spoczywała w jej kieszeni, kosmetyczka z nie-
zbędnymi przyborami również była pod ręką. Wielo-
krotnie już przeistaczała się w kogoś innego, ale
nigdy nie było to tak ważne jak teraz.
– O kurcze, Jonasz zadziałał z grubej rury – mruk-
nął East, wyjeżdżając zza zakrętu.
Ally podniosła głowę. Na polanie przed nimi stał
niepozorny mężczyzna, a obok niego lśniący czarny
helikopter i stara ciężarówka wyładowana paszą dla
zwierząt.
– Nie spodziewałeś się tego? – uśmiechnęła się
Ally.
– Owszem, ale niektóre rzeczy zapomina się
z czasem. Już od dziesięciu lat nie grałem w te gry.
Przyjrzała mu się uważnie. Wydawał się spokojny,
niemal obojętny. Był to odpowiedni stan umysłu dla
kogoś, kto właśnie przygotowywał się do bitwy.
Po krótkiej identyfikacji niepozorny mężczyzna
zniknął, wyjaśniając, że musi nakarmić bydło. East
i Ally zostali sami. W kabinie helikoptera znaleźli
torby ze strojami maskującymi i już po chwili
obydwoje mieli na sobie panterki oraz wojskowe
buciory. Ally sięgnęła po kosmetyczkę.
East zapiął pas i odwrócił się do niej, ale zaraz
przetarł oczy i spojrzał jeszcze raz. Oczy miała
obrysowane grubą czarną linią, usta jaskrawoczer-
wone na tle bardzo bladej twarzy, włosy posmarowa-
ne żelem i zaczesane gładko do tyłu. Właśnie przypi-
nała do pasa imponujących rozmiarów kaburę.
– Ally? – wyjąkał.
– Co?
– Chciałem tylko sprawdzić, czy to na pewno ty.
Uśmiechnęła się i w tym momencie rozpoznał
w niej kobietę, którą kochał.
– Czy możemy już zadzwonić?
Skinęła głową i wyjęła z torby komórkę oraz
odtwarzacz z taśmą. Sprawdziła, czy taśma jest
prawidłowo ustawiona, i skinęła głową w stronę
Easta.
Wziął od niej telefon i wystukał numer, który Ally
udało się ustalić przy pomocy sprzętu radiolokacyj-
nego.
Telefon zadzwonił, gdy Caleb Carpenter pił dru-
gą poranną kawę. Zmarszczył brwi i spojrzał na
zegarek. Nie spodziewał się żadnych wiadomości,
choć awantura, jaką poprzedniego dnia urządził im
zleceniodawca, nie wróżyła niczego dobrego.
– Halo? – powiedział spokojnie.
Po chwili ciszy w słuchawce rozległ się głos, na
brzmienie którego Caleb poczuł zimny dreszcz na
plecach.
– Mam już dość tej zabawy. Wszystko skopałeś.
Wysyłam swoich ludzi po odbiór przesyłki. Przygo-
tuj ją i dopilnuj, żebym się znów nie rozczarował.
– Ale... – wyjąkał, połączenie jednak zostało
przerwane.
Zaklął cicho i rzucił telefon na biurko. To nie
wróżyło niczego dobrego. Zdecydował, że pójdzie
sprawdzić, jak się czuje więzień. Poprzedniego wie-
czoru dostał antybiotyki, Caleb jednak martwił się
o jego stan. Gdyby ten chłopak umarł, tylko cud
mógłby ich uratować.
Przed ósmą rano East i Ally znaleźli się w powiet-
rzu i odmawiając w duchu modlitwy, skierowali się
na północ, w stronę Bitterroots. Sukces ich przedsię-
wzięcia zależał od długiego łańcucha rozmaitych
okoliczności. Najważniejsze jednak było to, czy
założenia, które przyjęli, potwierdzą się, to znaczy,
czy zabudowania, które widzieli poprzedniego dnia,
rzeczywiście stanowiły bazę Braterstwa Broni i czy
porywacze nie mieli możliwości skontaktowania się
ze swym zleceniodawcą i potwierdzenia porannego
telefonu.
Tak czy owak, pomyślał East, koszmar wreszcie
dobiegał końca.
Ally siedziała cicho i patrzyła na zegarek. Wkrótce
zobaczyli przed sobą znajome punkty orientacyjne.
Gdy w polu widzenia pojawiły się dachy budynków,
East zatoczył nad nimi krąg, by uprzedzić mieszkań-
ców o swoim przybyciu.
– Już idą – rzekł, patrząc z góry na drobne figurki
wysypujące się z budynków.
– Ląduj – stwierdziła krótko Ally. – Ja jestem
gotowa.
East przesunął dźwignie i helikopter zaczął się
zniżać.
Caleb usłyszał dźwięk helikoptera i zrozumiał, że
oni już tu są. Pochwycił pistolet i wybiegł na
zewnątrz. Helikopter lądował na samym środku
podwórza. Caleb mocniej nacisnął czapkę na głowę
i osłonił oczy ręką. Z helikoptera wysiadała kobieta.
Tego zupełnie się nie spodziewał.
Ally poprawiła ułożenie karabinu na ramieniu,
nałożyła przeciwsłoneczne okulary i wyskoczyła na
zewnątrz.
Szła pewnym, zdecydowanym krokiem. Nie po-
chyliła się, przechodząc pod wirującymi śmigłami
ani nie odwracała twarzy od podmuchów gorącego
powietrza. Lufa karabinu wymierzona była w zie-
mię, ale dłoń lekko opierała się na kolbie tuż obok
cyngla. Jej intencje były absolutnie jasne. Gdy od
zgromadzonych mężczyzn dzieliło ją już tylko jakieś
pięć metrów, jeden z nich postąpił kilka kroków do
przodu.
Aha, więc to jest dowódca, pomyślała, ale nie
zatrzymała się. Podeszła bliżej, z rozmysłem koły-
sząc biodrami.
– Mam odebrać przesyłkę – powiedziała. – Gdzie
ona jest?
Caleb zmarszczył brwi.
– Spodziewaliśmy się kogoś innego.
Ally dostrzegalnie zmieniła ułożenie dłoni na
kolbie karabinu.
– My też spodziewaliśmy się czegoś innego – pry-
chnęła. – Szef jest bardzo niezadowolony. Nie przysłał
mnie tutaj po to, żeby wdawać się w dyskusje z wami.
Mam wypełnić rozkaz i wam też radzę to zrobić.
– Simon jest nam jeszcze winien drugą połowę
pieniędzy – zaoponował Caleb.
Ally na moment zamarła. Tego nie wzięli pod
uwagę. Ale teraz już było za późno, musiała brnąć
dalej.
– Ależ ty masz tupet – rzuciła pogardliwym
tonem. – Spieprzyliście wszystko i jeszcze domagasz
się pieniędzy? – Podeszła krok bliżej i stanęła tuż
przed nim. – Na twoim miejscu – dodała cichym,
złowróżbnym tonem – podziękowałabym Bogu, że
zechciał jeszcze zachować cię przy życiu.
Caleb zawahał się, a potem spojrzał na swoich
ludzi i zakomenderował:
– Anderson... Franklin... przyprowadźcie go tutaj.
Dwóch mężczyzn natychmiast odbiegło na bok.
Ally stała nieruchomo pośrodku całej gromady pozo-
stałych. Przed paniką ratowała ją tylko świadomość,
że w ręku ma naładowany karabin, a od tyłu asekuru-
je ją East. Wolała nie zastanawiać się nad tym, przez
co on w tej chwili przechodzi.
Nie widziała, dokąd poszli tamci dwaj, East
jednak widział i gdy zaczęli odciągać na bok siatkę
maskującą, spod której wyłoniły się drzwi, poczuł, że
robi mu się ciemno przed oczami. A więc przez cały
ten czas Jeff był żywcem zagrzebany w ziemi...
Mężczyźni zniknęli za drzwiami, ale zaraz znów się
pojawili, prowadząc, a raczej ciągnąc między sobą
trzeciego, w którym East z trudem rozpoznał Jeffa.
Jego jasne włosy były zmatowiałe i posklejane czymś,
co z daleka przypominało zaschniętą krew. Twarz
miał pokrytą zarostem, napuchniętą i posiniaczoną.
Był wyraźnie osłabiony; zataczał się i potykał. East
musiał się hamować najwyższym wysiłkiem woli, by
nie wybiec i nie wciągnąć syna do helikoptera.
Gromada mężczyzn rozstąpiła się, by przepuścić
nadchodzącą trójkę. Ally spojrzała na nich i poczuła,
że drży jej powieka. Nic więcej na jej twarzy nie
zdradzało wstrząsu na widok Jeffa.
– Załadujcie go do środka – rzuciła krótko, lufą
karabinu wskazując na helikopter.
Caleb znów się zawahał, przestępując z nogi na
nogę, ale gestem nakazał swoim ludziom wykonać
rozkaz. Ally rzuciła mu ostatnie spojrzenie i spokoj-
nie, jakby wybierała się na plażę, poszła w kierunku
kłębów kurzu wzniecanych przez wirujące śmigła.
Oślepiony słońcem i kurzem Jeff ledwie po-
włóczył nogami. Bardzo chciał widzieć, co się dzieje,
ale nie był w stanie skupić na niczym wzroku. Na
myśl, że zostaje zabrany z jedynego miejsca, gdzie
ojciec mógłby go znaleźć, czuł panikę, ale w żaden
sposób nie mógł się temu przeciwstawić.
– Co się dzieje? – wymamrotał.
– Zamknij się i idź – krzyknął mu ktoś prosto do
ucha.
Robił, co mu kazali. Potem usłyszał za plecami
kobiecy głos.
– Ten, kto zrobi mu chociaż jednego siniaka,
skończy z podbitym okiem!
Nie wiedział, kim jest ta kobieta, ale poczuł do
niej wdzięczność.
Nagle tuman kurzu zniknął. Jeff znajdował się
w jakimś pomieszczeniu, rozciągnięty płasko na
podłodze. Przetoczył się na plecy i zakrył oczy
dłońmi, osłaniając je przed jaskrawym światłem.
– Rusz się – warknęła kobieta, trącając go czub-
kiem buta.
Usłyszał odgłos zamykanych drzwi. Hałas trochę
się zmniejszył. Jeff zaczął się trząść; gorączka rosła.
– Czy on już jest w środku? – zawołał East
z kabiny.
Ally wystawiła kciuki do góry.
– Tak, East, mamy twojego syna. A teraz zawieź
nas do domu!
Po twarzy Jeffa przebiegł grymas. Był pewny, że
ma halucynacje. Zdawało mu się, że usłyszał głos
ojca. Po chwili poczuł na swojej twarzy oddech tej
kobiety.
– Jeff, skarbie... wszystko będzie dobrze.
Skarbie? Otworzył oczy i zobaczył nieznajomą
twarz.
– Kto? – zapytał szeptem.
Ally poklepała Easta po ramieniu.
– On pyta, kim jesteśmy.
Obejrzał się przez ramię i po raz pierwszy od
miesiąca poczuł ochotę, by krzyczeć z radości.
– Powiedz mu, że lecimy do domu – rzekł
z szerokim uśmiechem.
Rozdział piętnasty
East patrzył na śpiącego Jeffa, uginając się pod
ciężarem wyrzutów sumienia. Jego syn wyglądał już
znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. Nie był taki
blady i oddychał spokojniej. Był wykąpany i ogolo-
ny. We śnie wyglądał jak chłopiec, ale East wiedział,
że Jeff przeszedł już inicjację w wiek męski – inicja-
cję, jakiej niewielu ludziom dane było zaznać.
Usłyszał skrzypnięcie drzwi za plecami i odwrócił
się. To była Ally.
– Jak on się czuje? – zapytała, całując Easta
w policzek.
– Dobrze. Dużo śpi.
– To najlepsze lekarstwo. Potrzebuje tego. Z za-
paleniem płuc nie ma żartów, szczególnie w takich
warunkach, w jakich on się znajdował.
– Wiem. Mieliśmy szczęście – stwierdził East.
– Tak – pokiwała głową Ally i ostatkiem odwagi
wypaliła: – Dostałam następne zadanie.
– Nie – jęknął, ale opanował się zaraz. Jej
wyobrażenia o wspólnym życiu wcale nie musiały się
zgadzać z jego wizjami. Nigdy nie odważyłby się jej
prosić, by zrezygnowała dla niego z pracy. – Prze-
praszam – powiedział cicho. – Tak mi się tylko
wymknęło.
Ally z trudem powstrzymywała się od łez.
– Nie przepraszaj. Ja zareagowałam tak samo,
gdy Jonasz zadzwonił.
– I co on o tym wszystkim myśli? – westchnął East.
– Nie to, czego się spodziewasz. Był wstrząś-
nięty, gdy się dowiedział, co się stało z twoim synem.
Kazał ci powtórzyć, że już nigdy więcej nie postawi
cię w podobnej sytuacji. Potem życzył ci szczęścia
w pracy w hotelu. Wspomniał jeszcze coś o długim
i szczęśliwym życiu.
East odwrócił wzrok.
– Okłamałem go. Nie jestem z tego dumny.
– East, on chyba tak nie uważa. Po prostu starałeś
się chronić syna w jedyny możliwy sposób. Poza tym
nie zapominaj, że szukając Jeffa, odkryliśmy imię
człowieka, który zagraża Jonaszowi. Mogę się zało-
żyć, że już teraz ktoś inny pracuje nad odnalezie-
niem tego Simona.
– Masz rację – zgodził się East.
– Jak odprowadzisz Malutką do Freddiego?
– Gdy Jeff trochę się wzmocni, razem pojedzie-
my do domu.
Wbrew swoim najszczerszym postanowieniom
Ally rozpłakała się.
– Mam wrażenie, że cię tracę – wychlipała.
East wziął ją w ramiona.
– Nigdy mnie nie stracisz – powiedział cicho.
– Wiesz, gdzie mieszkam. Gdy będziesz gotowa, po
prostu przyjedź do mnie. Nie proszę cię o nic więcej.
– Och, na pewno przyjadę i zostanę tak długo, jak
mi pozwolisz.
Ujął jej twarz w dłonie i kciukami starł łzy
z policzków.
– To znaczy: na zawsze?
– Czy to mają być oświadczyny?
– A czy znasz na pamięć całą Kamasutrę?
Ally uśmiechnęła się z wysiłkiem.
– Prawie całą.
– W takim razie, zanim do mnie przyjedziesz,
naucz się reszty i dobrze powtórz całość. Będę się
z góry cieszył na naszą noc poślubną.
Zapadał zmierzch i odgłosy szpitalnego życia
powoli cichły. East drzemał na krześle przy łóżku
Jeffa. Przy drzwiach stał uzbrojony strażnik przy-
słany przez Jonasza. Na razie jeszcze nie można było
podejmować żadnego ryzyka. Jonasz otrzymał wszyst-
kie informacje na temat działalności Braterstwa
Broni i reszta zależała już tylko od niego.
Jeff poruszył się niespokojnie i East natychmiast
otworzył oczy. Uspokajająco położył rękę na ramie-
niu syna, a potem dotknął jego czoła i z ulgą
zauważył, że jest chłodne.
– Tato... czy to ty?
East uśmiechnął się szeroko.
– No, a kto inny miałby tu być? Ta kobieta,
o której nie chcesz rozmawiać?
Przez twarz Jeffa przemknął cień uśmiechu. Przy-
mknął oczy, ale po chwili znów je otworzył.
– Wiedziałem, że po mnie przyjedziesz.
East zacisnął palce na jego dłoni.
– To tylko dzięki tobie. Ta wskazówka o wypad-
ku i pożarze bardzo się przydała. Gdybyś kiedyś
zdecydował się rzucić medycynę, mógłbyś zostać
znakomitym agentem.
– Wypluj to – wymamrotał Jeff i East roześmiał
się serdecznie.
– Czy mi się śniło, czy też była tu kobieta?
– zapytał Jeff.
– Nie śniło ci się – pokręcił głową East. – Choć
ona rzeczywiście jest jak sen.
Ta uwaga w ustach Easta była tak niezwykła, że
Jeff zdobył się na wysiłek koncentracji.
– To brzmi poważnie – zauważył.
– Mhm.
– Gdzie ona jest teraz?
Ojciec odwrócił wzrok.
– Nie wiem i to jest właśnie najgorsze. Ale teraz
śpij. Ja będę w pobliżu.
Jeff przymknął oczy i gdy już wydawało się, że
zasnął, niespodziewanie powiedział:
– Jeśli jest kimś ważnym, to wróci.
– Skąd wiesz?
– Bo sam to sobie powtarzam.
Ktoś cicho zastukał do drzwi i do środka zajrzała
pielęgniarka.
– Panie Kirby, w poczekalni jest do pana telefon.
East jeszcze raz zerknął na syna i wyszedł do
poczekalni. Słuchawka leżała obok aparatu. Miał
nadzieję, że to Ally.
– Mówi Easton Kirby – odezwał się.
– Byłeś godnym szacunku przeciwnikiem.
Na dźwięk tego głosu East poczuł zimny dreszcz.
– Ty sukinsynu.
Mężczyzna na drugim końcu linii zaśmiał się
cicho.
– Tak, chyba masz rację. Ale nie po to dzwonię.
– Zostaw mnie i moją rodzinę w spokoju, bo jak
nie, to znajdę cię i...
– Nie musisz mi grozić – przerwał mu tamten
ostro. – Właśnie dlatego dzwonię. Nie popełniam
dwukrotnie tych samych błędów. Możesz być pew-
ny, że moja misja zakończy się sukcesem, ale ty już
w żaden sposób nie będziesz w to zaangażowany.
– W ogóle bym się w to nie angażował, gdybyś nie
porwał mojego syna – prychnął East.
– Zdałem sobie z tego sprawę, ale niestety, było
już za późno. Nigdy nie jest jednak za późno, żeby
naprawić błędy, nieprawdaż?
– Nigdy się ze sobą nie dogadamy. Nie ujdzie ci
to na sucho i życzę ci, żebyś jak najszybciej znalazł
się w piekle.
Simon znowu się roześmiał, ale tym razem ten
śmiech był krótki i gorzki.
– Kiedy właśnie w tym rzecz, przyjacielu, że ja
już tam jestem.
Epilog
East wyszedł na balkon swojego apartamentu,
spojrzał na znajdujący się niżej taras i pomyślał, że
trzeba zainstalować nowe oświetlenie przy barier-
kach. Stare lampy były już przyćmione.
W pokoju za jego plecami grał telewizor, ale East
nie zwracał na to najmniejszej uwagi. To był tylko
hałas, który odwracał jego myśli od rozmyślań o włas-
nej samotności. Minął już miesiąc od uwolnienia
Jeffa. A to oznaczało, że East od miesiąca nie widział
Ally. Codziennie budził się z nadzieją, że ona
zadzwoni albo napisze i codziennie przeżywał roz-
czarowanie. Nie pozwalał sobie myśleć, że mogło jej
się stać coś złego. Dobrze pamiętał, z jakim opano-
waniem stawiła czoło porywaczom z Braterstwa
Broni. Była profesjonalistką, i to w dodatku piekiel-
nie inteligentną. Na pewno nie dałaby się wciągnąć
w żadną sytuację, której nie potrafiłaby kontrolować.
Minęło jednak trzydzieści dni i trzydzieści nocy
i cierpienie chwilami stawało się nie do wytrzyma-
nia. East tęsknił za jej śmiechem i urażonym wyra-
zem twarzy, który pojawiał się, ilekroć ktoś kwes-
tionował jej autorytet. Chciał znów przyglądać się,
jak Ally je gofry, krojąc je na schludne kawałeczki.
Chciał jej powtarzać, jak bardzo ją kocha, żeby nie
zapomniała, jaką kobietą jest naprawdę.
Oparł się o barierkę i patrzył na zachód słońca.
Niebo nad oceanem przybrało różne odcienie różu
i purpury.
– Piękne, prawda? – usłyszał za plecami i obrócił
się gwałtownie.
– Ally?
– Czy twoja oferta nadal jest aktualna?
Na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech.
– A nauczyłaś się tej książki do końca?
– Tak.
– W takim razie owszem, jest aktualna – powie-
dział i porwał ją w ramiona.
Gdy już East opowiedział jej wszystko o Jeffie,
który wyzdrowiał i wrócił na studia, Ally uznała, że
nadeszła pora, by również ona podzieliła się z nim
swoimi nowinami. Odchrząknęła i splotła przed sobą
dłonie, jakby czekając na pozwolenie, by się ode-
zwać. Na ten widok East uśmiechnął się promiennie.
– Chcesz mi coś powiedzieć, tak?
– Skąd wiesz? – zdziwiła się.
– Przeczucie – wzruszył ramionami. – Więc co to
takiego?
– Przywiozłam ci prezent... właściwie dwa.
Poszła do sypialni i po chwili wróciła z niewielką,
płaską paczką. East roześmiał się cicho. To była
książka, podejrzewał, że
’’
Kamasutra’’. Czekała go
jednak niespodzianka. Rozerwał papier i zdziwił się
na widok błękitno-różowej okładki, a jeszcze bar-
dziej, gdy przeczytał tytuł.
– ,,Jak nazwać dziecko’’?!
– To ma być nasze pierwsze, więc pomyślałam,
że może ty zechciałbyś wybrać mu imię. Ale przy
drugim ja to zrobię, dobrze?
Uśmiech na twarzy Easta stawał się coraz szerszy.
Ally patrzyła na niego zafascynowana. Gdy jednak
on przez dłuższy czas nie powiedział ani słowa,
zaczęła się niepokoić. W końcu, nie mogąc już dłużej
znieść napięcia, zapytała:
– Nie masz nic do powiedzenia?
Zatrzymał wzrok na jej twarzy, potem na brzuchu
i znów wrócił do twarzy. Pod powiekami czuł zbiera-
jące się łzy.
– Owszem. Dwie rzeczy – wymamrotał niewyraź-
nie.
Ally mocno zaplotła palce i odrobinę pobladła.
East dotknął jej brzucha, a potem położył rękę na
własnym sercu.
– Po pierwsze, chyba nigdy w życiu nie byłem
równie szczęśliwy.
Odetchnęła z ulgą i na jej ustach pojawił się
uśmiech.
– Tak się cieszę, East, bo przecież w ogóle nie
rozmawialiśmy o...
– Czy wyjdziesz za mnie?
Z jej oczu popłynęły łzy.
– Och, East, miałam nadzieję, że mnie o to
poprosisz, bo złożyłam już rezygnację w SPEAR. To
znaczy... Nie mogę już jeździć po całym kraju
i narażać naszego dziecka na niebezpieczeństwo.
Nigdy nie zrobię mu tego, co moi rodzice zrobili
mnie. Chcę być przy nim w nocy, gdy będzie płakać,
chcę widzieć jego pierwsze kroki i słyszeć pierwsze
słowa. Nie oddam go pod opiekę nikomu innemu.
Przytulił ją do siebie i dopiero po dłuższej chwili
wyszeptał:
– Dlaczego kobiety zawsze płaczą, gdy są szczęś-
liwe?
Pociągnęła nosem i przyjęła od niego chusteczkę,
a potem zupełnie poważnie zastanowiła się nad
odpowiedzią.
– Chyba ma to związek ze skokiem poziomu
hormonów w chwili podniecenia albo lęku. Pamię-
tam, że czytałam...
East uciszył ją pocałunkiem. Sporo czasu minęło,
zanim odważył się zadać jej następne pytanie:
– Ale jeszcze mi nie odpowiedziałaś. Wyjdziesz
za mnie czy też zmusisz mnie do życia w grzechu?
Otworzyła szeroko oczy i gdy już zamierzała mu
szczegółowo wyjaśnić, dlaczego nigdy by czegoś
takiego nie zrobiła, zauważyła wyraz jego twarzy.
– Znów się ze mną drażnisz, tak?
– Tak – przyznał.
– No cóż, nie mogę pozwolić, by ojciec moich
dzieci był grzesznikiem, więc chyba będę musiała
się zgodzić.
East wziął ją za rękę.
– Chodź, zadzwonimy do Jeffa.
– I co mu powiemy? – zapytała z lekkim zdener-
wowaniem.
– Że dostanie naraz matkę i brata.
– Mam nadzieję, że dobrze to przyjmie – stwier-
dziła niepewnie.
– A jak miałby przyjąć kobietę, która ocaliła mu
życie? Chodź. Mam wielką ochotę podzielić się
z nim dobrymi nowinami.
– Dobrze – zgodziła się. – Ale potem może
przećwiczymy pozycję na stronie czterdziestej dru-
giej. Jest dość skomplikowana i nie będę mogła już
przyjmować takich pozycji, gdy urośnie mi brzuch.
East wziął ją za rękę i pociągnął do sypialni.
– Skoro tak, to zadzwonimy do Jeffa jutro. A teraz
pokaż mi tę stronę czterdziestą drugą.