ALEKSANDER KRAWCZUK
Mściciel, zdobywca, pan łaskawy
Jak 2300 lat temu Aleksandrowi Macedońskiemu udało się podbić ziemie dzisiejszego
Afganistanu
Rosjanie musieli się stąd wycofać, Anglicy nie potrafili opanować buntu plemion. O tym, jak
grecki władca zdołał opanować te terytoria, zamieszkane przez mnogi i waleczny lud -
dowiadujemy się dzięki zapisom jego kancelarii.
Miał zaledwie 22 lata, gdy wiosną roku 334 p.n.e. przeprawił się przez Bosfor, rozpoczynając
wyprawę przeciw Persom. Jej oficjalnym celem było wyzwolenie Greków małoazjatyckich
spod obcego jarzma. W trzy lata później, po zdobyciu Egiptu, Wyzwoliciel ogłosił się Synem
Zeusa, Nowym Heraklesem. Ruszył na wschód, aby jako boski wysłannik Wolnego Świata
ostatecznie rozgromić tyrańskie i ciemiężycielskie Imperium Zła. Tak bowiem - jeśli posłużyć
się naszą terminologią - greccy historycy, poeci i politycy od pokoleń przedstawiali konflikt
dwóch światów: z jednej strony małe, ubogie i skłócone, lecz wolne państwa Hellady,
broniące bohatersko swej niepodległości, z drugiej zaś olbrzymia monarchia, której ludy,
niewolniczo podległe absolutnej władzy, muszą składać ogromne daniny, a batem gnane są do
walki.
Gest rycerski i politycznie opłacalny
Tak więc Wyzwoliciel Greków urósł i poszerzył swe historyczne zadanie: miał stać się jako
Syn Zeusa i Nowy Herakles ostatecznym Pogromcą i Zwycięzcą ludów Wschodu. A także
Mścicielem za zło niegdyś wyrządzone. Dlatego to spalił wspaniały pałac w Persepolis w 330
r., albowiem Persowie przed półtorawieczem zniszczyli ateński Akropol. Tak przynajmniej
głosiła oficjalna propaganda, usiłująca usprawiedliwić czyn barbarzyński, dokonany przez
króla prawdopodobnie po pijanemu.
Dariusz III, dwukrotnie pokonany w wielkich bitwach, wycofywał się coraz dalej w głąb
swego niezmierzonego państwa. Aleksander dopadł go wreszcie na ziemiach obecnego Iranu,
nieco na południe od Morza Kaspijskiego, w lipcu 330 r., ale już martwego; uwięzili go, a
potem zamordowali dostojnicy z najbliższego otoczenia. Jeden z nich, Bessos, satrapa Baktrii,
czyli północnej części obecnego Afganistanu, wkrótce sam uznał się za króla jako
Artakserkses.
Gdy Aleksander stanął nad ciałem Dariusza, dokonała się niemal całkowita przemiana roli, a
poniekąd nawet osobowości dotychczasowego Wyzwoliciela, Zdobywcy, Mściciela. Oto
odszedł on z tego miejsca jako prawowity, jedyny Następca i Spadkobierca Dariusza III. A
także jako Mściciel, ale już nie krzywd, jakich Grecy od Persów niegdyś doznali. O umarłych
sprawach należy zapomnieć. Nieuchronnie przegrywa każdy polityk żyjący tylko
odwoływaniem się do przeszłości. Owszem, Aleksander będzie nadal Mścicielem, ale nie
urazów historycznych, lecz ohydnego, zdradzieckiego mordu, którego ofiarą padł jego
poprzednik na tronie perskim. Kazał pochować Dariusza uroczyście przy grobach wielkich
królów z dynastii Achemenidów. Rycerski gest zawsze i wszędzie przydatny w polityce.
Ku światowej monarchii
Rodziła się wielka idea. Tak wielka, że jej znaczenie chyba sam Aleksander nie od razu w
pełni sobie uświadamiał. Monarchia ogarniająca cały ówczesny świat; jej panami mieliby być
na równych prawach Macedończycy, Grecy, Persowie. Pomysł tak wówczas szokujący, jak
dziś dla wielu Rosja w roli członka NATO. A może nawet bardziej, skoro wojna wtedy wciąż
jeszcze trwała. Trudno się dziwić, że w miarę jak król stopniowo plan swój odsłaniał - a
działo się to już na ziemiach Afganistanu - wywoływał on gwałtowne sprzeciwy i to właśnie
w gronie najbliższych; co prowadziło do spisków o tragicznych finałach.
Do historii Aleksander przeszedł jako genialny wódz, organizator, założyciel wielu miast do
dziś istniejących. Rzadko jednak docenia się, że równie genialnie posługiwał się propagandą,
prostymi hasłami mówiącymi to, co w danej chwili dla celów politycznych należało
powiedzieć. Wkroczył zaledwie w dwa miesiące po śmierci Dariusza do dzisiejszego
Afganistanu nie jako Zdobywca, lecz prawowity Dziedzic i Władca tych krain. A nade
wszystko jako Mściciel, który musi sprawiedliwie ukarać podłego zabójcę i uzurpatora.
Propagandowo Afganistan był już zdobyty. Militarnie jego podbój też okazał się zadaniem
wykonalnym. Dziś, po dotkliwych doświadczeniach Anglików i Rosjan, trudno w to
uwierzyć, ale cała kampania, mimo uciążliwych warunków górskich, nie zajęła więcej niż 10
miesięcy: od jesieni 330 do lata 329 r. Prawda, trzeba było i później tłumić lokalne powstania,
te jednak od czasu do czasu wybuchały wszędzie.
Mowa tu, należy to wyjaśnić, tylko o ziemiach leżących w granicach obecnego Afganistanu.
Ta nazwa jako pojęcie krainy geograficznej lub politycznej nie była w starożytności znana.
Możemy jednak określić, które to perskie satrapie leżały w granicach tego państwa. A więc
Drangiana, Areja, Arachozja przed Hindukuszem i Baktria za tymi górami aż po rzekę Oksus,
obecną Amu-darię, która stanowiła wtedy, jak stanowi dziś także, północną granicę kraju.
Król przeprawił się i przez tę rzekę, dotarł do Jaksartesu, czyli Syr-darii. To już tereny
obecnego Uzbekistanu i Turkiestanu, wówczas zaś satrapii zwanej Sogdiana. Tam sprawy
toczyły się gorzej i dłużej: ponad dwa lata walk uciążliwych i krwawych.
Co zawdzięczamy królewskiej kancelarii
Aleksander nie miał do swej dyspozycji wszechobecnych mediów. Wyzyskiwał natomiast ze
zdumiewającą pomysłowością przeróżne dostępne wówczas środki: symbolikę swego portretu
na monetach; wszelkiego rodzaju gesty polityczne; pogłoski, często fabrykowane przez
świetnie zorganizowaną kancelarię - wieści bowiem, prawdziwe lub nie, rozchodziły się
nawet wtedy niewiarygodnie szybko.
Kancelaria miała kilka działów. Jeden z nich rejestrował i przechowywał wszystkie pisma
wchodzące i wychodzące. Inny prowadził dokładny zapis wydarzeń, a więc także rodzaj
dziennika wojennego wyprawy. Te dzienniki, zwane efemerides, oczywiście zaginęły. Na
nich jednak oparł później swoją historię wyprawy jej uczestnik Ptolemeusz, założyciel
dynastii władców Egiptu, której ostatnią przedstawicielką była Kleopatra.
Natomiast nie w takiej mierze zasługuje na wiarę to, co pośrednio wywodzi się z dzieła
oficjalnego historyka wyprawy. Aleksander bowiem zadbał i o to, by nie zabrakło w jego
otoczeniu uczonych, poetów, a nawet filozofów. Po wiekach znalazł naśladowcę - Napoleona.
Otóż głównym dziejopisem był Kallistenes, krewny Arystotelesa. Miał sławić i uwiecznić
czyny króla. Czynił to z zapałem i zgodnie z wytycznymi propagandy na użytek Greków: oto
zdobywca-bohater niesie światło helleńskiej kultury w najodleglejsze kraje barbarzyńców!
Kallistenes wplątał się w spisek przeciw królowi w 327 r., już na ziemiach Afganistanu.
Zapłacił za to życiem. Przesyłał swoje dzieło o czynach Syna Zeusa do Grecji częściami, tam
je od razu publikowano; mógł opisać co najwyżej tylko początek wyprawy za Hindukusz.
Pomińmy tu wszelkie inne, moralizatorskie lub całkowicie fantastyczne, starożytne opowieści
o Aleksandrze. Tyle jednak trzeba było przypomnieć, by odpowiedzieć na proste pytanie:
skąd wiemy o tym, jak król macedoński przed ponad dwudziestu trzema wiekami zdobywał
jeden z najbardziej niedostępnych (nie tylko wtedy!) krajów świata? Relacja o tym, jak - i że
jednak - Afganistan opanował, nie jest wymysłem pochlebczych historyków. Choć niepełna i
obarczona różnymi pomyłkami, przekazuje sporo konkretnych faktów. Zawdzięczamy ją
głównie owym skromnym i niemal bezimiennym urzędnikom królewskiej kancelarii, którzy
prowadzili dziennik wydarzeń nawet w najsroższych warunkach, nawet w górach i w
śniegach Afganistanu.
Nie było talibów
Jeden z ważnych działów kancelarii dziś nazwalibyśmy kartograficznym. Opisywano tam
dokładnie przebytą drogę i okolice. Tak powstawał rodzaj mapy krain Bliskiego Wschodu.
Część z nich - Azja Mniejsza, Syria, Egipt - były już od dawna Grekom znane. Wiedzieli też
sporo o Babilonii (Iraku) oraz o Iranie zachodnim. Natomiast wszystko, co leżało dalej, a
więc właśnie dzisiejszy Afganistan i kraje sąsiednie, stanowiło niemal białą plamę. Przywykli
do atlasów, map, nawet zdjęć satelitarnych, doceńmy odwagę i dokonania Aleksandra.
Wkraczał na ziemie, o których praktycznie nic nie wiedział. Ruszając na Afganistan, podjął
ogromne ryzyko. Nie chciał dać czasu Bessosowi, by zebrał siły i zagroził zdobyczom.
Opanowanie ziem obecnego zachodniego i południowego Afganistanu dokonało się bez
poważniejszych trudności jesienią 330 r. Wtedy to zostały tam założone i nazwane imieniem
króla co najmniej dwa miasta: Aleksandria Areia, dziś Herat, i druga Aleksandria w Arachozji
- Kandahar, obecny bastion talibów. Oba stanowiły strażnice i bazy wojskowe. Osadzano w
nich kilkutysięczne załogi, wśród nich żołnierzy wysłużonych i osłabionych. Przeważali
najemnicy greccy i Macedończycy, ale byli też ludzie z innych krajów bałkańskich oraz
Irańczycy. Mieli czuwać nad lojalnością miejscowych satrapów i urzędników, król bowiem
często pozostawiał ich na stanowiskach; także dlatego, by okazać, że ufa swym nowym
poddanym - co nie zawsze się sprawdzało.
Kim byli etnicznie i językowo ówcześni mieszkańcy ziem, które dziś stanowią Afganistan?
Otóż należeli, jak i obecni, do grupy zwanej indoirańską, tej samej, do której zaliczają się np.
Persowie. Mnogość języków i dialektów była tam w starożytności na pewno nie mniejsza niż
jest w naszych czasach. Taki sam był też typ fizyczny.
Sami Persowie byli wyznawcami Zaratustry, który urodził się w VI w. p.n.e. i początkowo
nauczał właśnie w Baktrii, czyli w północnym Afganistanie. W ogromnej monarchii panowała
jednak mnogość kultów lokalnych. Polityka religijna Persów cechowała się w zasadzie
tolerancyjnością (stąd np. odbudowa - za ich panowania - świątyni jerozolimskiej). Podobnie
postępował Syn Zeusa. Okazywał to wręcz ostentacyjnie zwłaszcza wobec świątyń i
kapłanów. Był hojny i łaskawy, ale oczekiwał też lojalności. Przy tym wszakże nie zapominał
nigdy i nigdzie o składaniu ofiar bogom rodzimym. Czynił to także w Afganistanie. Tam
przeważali prawdopodobnie wyznawcy Mitry, boga Słońca, niechętni naukom Zaratustry,
choć był ich rodakiem.
Ludzi o mentalności talibów ani tam, ani gdzie indziej Aleksander nie spotkał. Taki był świat
antyczny. Historyk starożytności winien stale w cichości serca dziękować bogom
nieśmiertelnym, że choć bada i opisuje czasy okrutne - niewolnictwo, wojny, burzenie miast,
krwawe igrzyska - to jednak tamtej epoce całkowicie obce były zjawiska w historii ludzkości
wyjątkowo groźne: fundamentalizm wszelkich odmian, fanatyzm, wojny religijne. Aleksander
Wielki, choć on i jego towarzysze uważali się za przedstawicieli wyższej, helleńskiej kultury,
nie traktowali samych siebie jako rycerzy krucjaty, przynoszących światło jedynie
prawdziwej wiary. Ale również tamte ludy (poza pewnymi wyjątkami) nie żyły w świętym
przekonaniu, że tylko im objawiona została Prawda. Gdyby tak było, wyprawa Aleksandra
utknęłaby już gdzieś na początku w morzu wzajemnej nienawiści. Jeśli żadna ze stron nie
twierdzi, że ona i tylko ona głosi wolę Najwyższego - można się porozumiewać.
Ludność liczna i wojownicza
Całkowicie by się mylił, kto by przypuszczał, że zajęcie Afganistanu przebiegało stosunkowo
łatwo, ponieważ były to ziemie wówczas niezbyt zaludnione. Wzmianki w źródłach, a nade
wszystko dane archeologiczne dowodzą, że w Baktrii rozwijała się od wieków wysoka kultura
rolna; były też miasta przy szlakach handlowych. Pod pewnymi względami niektóre obszary
Afganistanu na pewno nie ustępowały cywilizacyjnie krajom zachodniego Iranu.
Ludność była liczna i wojownicza. Jak wszystkie satrapie monarchii tak i Baktria wystawiła
przed stu pięćdziesięciu laty kontyngent zbrojny podczas wyprawy Kserksesa na Grecję.
Baktryjczycy walczyli wówczas we wszystkich bitwach, zapewne więc atakowali też
obrońców Termopil. Byli świetnymi jeźdźcami i łucznikami. Uzbrojenie obu stron,
Aleksandra i Bessosa, mimo pewnych różnic znajdowało się na tym samym poziomie
technicznym.
A Bessos nie spodziewał się tak śmiałego posunięcia. Siedząc spokojnie dalej na północy, za
odnogą Hindukuszu, w mieście Baktra (dziś Balk), zmarnował cenne miesiące. Zamierzał
wiosną ruszyć na zachód, do Iranu, by odciąć Aleksandra od jego zaplecza i wywołać
powstanie - a oto obecnie najeźdźca już stał w jego własnym kraju! W ciągu siedemnastu dni
maja 329 r. wojska króla w drodze do Baktry pokonały przełęcze Hindukuszu. Prócz trudów
przeprawy przez stromizny i śniegi najdotkliwiej doskwierał głód. Góry były nagie, a gdy
wreszcie zstąpiono na równiny dość gęsto zasiedlone, niewiele tu znaleziono. Ludność
ukrywała swe zapasy, a Bessos rozkazał w wielu miejscach niszczyć pola. Ratowano się
zielskiem i rybami, zaczęto zabijać nawet konie. Przez cały ten czas król, jak zawsze, dzielił z
żołnierzami wszystkie trudy i niewygody, głód i pragnienie. Rodziło to poczucie wspólnoty
losów i prawdziwego braterstwa broni. To też jedna z tajemnic zwycięstw Aleksandra.
Piękna Roksana
Gdyby Bessos zaatakował, najeźdźcy byliby zgubieni. On jednak wybrał... ucieczkę. Nie miał
rozeznania w rozpaczliwej sytuacji wojsk Aleksandra, panicznie obawiał się spotkania z nim
w otwartej bitwie - pamiętał, że król dotychczas zawsze zwyciężał - a na domiar złego
przyszły wieści, że nie powiodły się próby dywersji w Arei. Opuścił więc pospiesznie Baktrę
ze swą jazdą i przeprawił się na drugi brzeg Amu-darii, na ziemie Sogdiany.
Potem wydarzenia potoczyły się szybko. Aleksander otrzymał od przyjaznego mu Persa
Artabazosa wiadomość, że w Iranie panuje spokój. Ruszył w pościg za Bessosem. Tym razem
droga wiodła miejscami przez całkowicie bezwodną pustynię pod prażącym słońcem. Ktoś
znalazł kałużę i podał królowi wodę w hełmie, on jednak wylał ją na oczach wszystkich.
Chciał znosić pragnienie jak każdy jego żołnierz. A był wzrostu niewielkiego, szczupły, nie
imponował siłą mięśni.
Przez Amudarię przeprawiono się na tratwach, którymi - z braku drzew - stały się skórzane
namioty wypychane suchym sitowiem i mocno wiązane. Bessos, opuszczony przez swoich,
dostał się w ręce Ptolemeusza. Nagi i w kajdanach został przywiedziony przed króla,
wychłostany, a potem odesłany do Medii, gdzie po torturach zmarł na krzyżu. Tymczasem już
w lecie król stanął nad brzegami Jaksartesu, Syrdarii. Założył tu miasto o wymownej nazwie
Aleksandria Eschate, tj. Najdalsza. Tłumił powstania w Sogdianie, walczył ze Scytami za
Syrdarią, na zimę zaś roku 329/328 powrócił do Baktry. A potem znowu Sogdiana. W
starciach nigdy się nie oszczędzał, odnosił rany. Stosował wobec ludności metody już
wcześniej wypróbowane: łaskawość dla przyjmujących go jako króla, bezlitosne kary dla
opornych. Wszystko jednak co działo się w owej krainie, czyli - powtórzmy - na ziemiach,
gdzie dziś znajduje się południowy Uzbekistan i Tadżykistan, stanowi osobny rozdział
Aleksandrowej epopei.
Odchodząc z Afganistanu w 327 r. na południe, do Pendżabu, Aleksander pozostawiał Baktrię
i Sogdianę całkowicie opanowane. Odtąd ściągało tu coraz więcej greckich osadników. Sam
zaś Aleksander wywiózł stamtąd jako zdobycz piękną dziewczynę Roksanę. Dostała się w
jego ręce po zdobyciu zamku na niedostępnej skale, gdzieś na pograniczu Baktrii i Sogdiany.
Poślubił ją zgodnie z miejscowym obyczajem. Ile było w tym uczucia, ile polityki? Można by
rzec, że „wżenił się” w rody tamtejszych panujących. Faktem jest, że owe zaślubiny wielce
się przyczyniły do unormowania sytuacji na tamtych terenach i do utrwalenia władztwa
macedońsko-greckiego. Niestety, nie są to sposoby dziś dostępne.