2
Bibuła-Całość
JózefPiłsudski
Wydawnictwo„Naprzód”,Kraków,1903
PobranozWikiźróde łdnia11.01.2020
3
I.
B I B U Ł A.
T R O C H Ę H I S TO R YI.
Bibułąwżargonierewolucyjnymzowiąkażdydruknielegalny,
nieopatrzonysakramentalnąformułą:„dozwolonocenzuroju“.
Ilośćtejbibułyzrokiemkażdymwzrasta,wsiąkająccoraz
głębiejwwarstwyludowe,zataczająccorazszerszekoła.Uznał
tosamrząd.KsiążęImeretyńskiwznanymswymmemoryale
stwierdza,żeksiążkanielegalnawdarłasięnawetpodstrzechy
włościańskieiprzyczyniłasiędowywołanianastrojuprzeciw-
rządowegowśródchłopów.Nietrzebajednakprzypuszczać,że
bibuławzaborzerosyjskimmazawszetreśćrewolucyjną.Rząd
rosyjskikrępujeżyciespołecznewtakróżnorodnychkierunkach,
żebodajniemastronnictwa,któreniejestzmuszoneobecnie
wydawaćswepublikacyenielegalnie,bezcenzury.Nawet
ugodowcy,zasadniczyprzeciwnicyrobotynielegalnej,wydali
kilkaksiążekzagranicą,bypotem,niegorzejodrewolucyonistów,
przemycićjeprzezkordonirozpowszechnićwspołeczeństwie.
4
Jestwięcbibułaklerykalna,patryotyczna,socyalistyczna,nawet
ugodowa.Znajdziemywśródniejutworyartystycznewysokiej
wartości,jakdziełaWyspiańskiegolubZycha,ilichoty
patryotyczno-klerykalne;znajdziemygrubetomybadań
historycznychidrobnebruszurkirozmaitychstronnictw;
znajdziemywreszciezwyczajneksiążkidonabożeństwa,pisma
peryodyczne,odezwy,obrazki,fotografie,korespondentkiitp.
rzeczy.Wszystkotoprzeciskasięprzezgranicęróżnemidrogami,
rozchodzisięwszędzie,gdzieludzieumiejączytaćpopolskui
stajesięcorazbardziejpotrzebąszerokiej,stalewzrastającej
warstwyludzi.
Nimjednakbibułastałasiętakpoczytną,przejśćmusiała
przezmnóstwoetapówijejpierwszekrokibyłybardzoskromne
iniepewne.Gdysobieprzypomnęswelatadziecinne,stajemi
żywowpamięciobrazmegopierwszegozetknięciasięz
„bibułą“.ByłotowdworkuszlacheckimnaLitwiejakiedziesięć
latpopowstaniu.WrażeniewieszatielskichrządówMurawiewa
byłojeszczetakświeże,żeludziedrżelinawidokmunduru
czynowniczego,atwarzeichwyciągałysię,gdywpowietrzu
zabrzmiałdzwonek,zwiastującyprzybyciektóregośz
przedstawicieliwładzymoskiewskiej.Wtymtoczasiematka
mojawyciągałaniekiedyzjakiejśkryjówki,jejtylkowiadomej,
kilkaksiążeczek,któreodczytywała,uczącnas,dzieci,pewnych
ustępównapamięć.Byłytoutworynaszychwieszczów.
Tajemnica,którątechwilebyłyotaczane,wzruszeniematki,
udzielającesięmałymsłuchaczom,zmianadekoracyi,jaka
następowałazchwilą,gdyniepożądanyjakiświadektrafiał
wypadkowonanaszerodzinnekonspiracye—wszystkoto
zostawiłoniezatartewrażeniewmymumyśle.Tewłaśnieksiążki
wrazzkilkuinnemi—pieśniamihistorycznemiNiemcewicza,
5
parubroszurkamizczasówprzedpowstaniowych—byłybodaj
jedynemiprzedstawicielkaminieocenzurowanejliteraturywtym
czasie.Ocalałyonepodczasburzypowstaniowejwniewielkiej
ilości,achowaneprzezpietyzmjakrelikwie,niszczonezaśprzez
tchórzostwoprzykażdemistotnemlubprzypuszczalnem
niebezpieczeństwie,niemogływywieraćszerokiegowpływu,
ograniczającsięnajczęściejrodzinnemkołemposiadaczytakiej
książki.
„Bibuła“wtymczasieznajdowałaprzytułekutych,którzy
uparciestaliprzyprzygaszonymkrwiąbohaterów63rokui
ledwietlejącymzniczunarodowo-rewolucyjnym.Byłytojakby
mogilnepłomyki,nieśmiałoichwiejnieoświetlającesmutne
twarzerozbitków,ocalałychzogólnejklęski.Alenamogiłach
wyrastatrawa—zpopiołówpowstajenoweżycie,żądnesłońca
iswobody.IwPolsce,którawówczasbyłajednąwielkąmogiłą,
zazieleniało;zjawiłosięnoweżycie,nowyruch,który,
zrobiwszywyłomwmodlitewno-rzewnymstosunkudo
przeszłości,otworzyłnowyokresdlanielegalnejksiążki.Mówię
tuoruchusocyalistycznym.
Od1875—76rokuodczasudoczasuzaczynająsięukazywać
drukisocyalistyczne.Gronoichczytelnikówmusiałonaturalnie
naraziebyćbardzoszczupłe,leczzapałzwolennikówidei
socyalistycznej,orazjejzaraźliwośćwśródludupracującego
rozszerzałyjeszybkowtejwłaśniewarstwienarodu,doktórej
dawniejcenzuralnanawetksiążkamałymiaładostęp.Bibuła
socyalistycznaprzezdłuższyczasbyłajedyną,jakaistniaław
sterroryzowanempopowstaniu63rokuspołeczeństwie
polskiem.Zczasemjednakodrętwienieiprzestrachminęły,tem
bardziej,żewalkasocyalistównaocznieprzekonywałaludzi,iż
wyłamywaniesięzpodbarbarzyńskichprawcaratuniejest
6
niemożliwe.Opróczwięcsocyalistycznychksiążekibroszur,już
wlatach80-tychspotkaćmożnawiększąilośćniecenzuralnych
książek—czytozagranicznychwydańnaszychpoetów,czyto
książekhistorycznych,czywreszcieulotnychbroszur,wtenlub
winnysposóboświetlającychstanrzeczywzaborzerosyjskim.
Leczchociażzastępczytelnikówiilośćbibuły,kursującejw
kraju,stalewzrastały,niełatwobyłoprzezwyciężyćprzeszkody,
któretegorodzajurobociestałynadrodze.Przeszkodytebyły
dwojakiegorodzaju.Pierwszaznichpolegałanabrakuwkraju
jakiejkolwiekorganizacyiotylesilnejirozporządzającejtakimi
środkami,byzapewnićbibulestałykursizadowolićwymagania
przynajmniejtejczęściodbiorców,którastanowiłastały
kontyngentczytelnikówirozpowszechnicielibibuły.Zakazane
drukiukazywałysięzbytsporadycznie,nieregularnie,
dostarczaniemichrządziłatakawypadkowość,żeniktnigdzienie
mógłbyćpewnym,żetenlubówdrukotrzyma.Organizacye
rewolucyjneniebyłytrwałe,aichśrodkitechnicznezależnebyły
odwypadkówtak,iżniekiedybibułybyłodużo,natomiastmijały
miesiącecałebezświeżegodopływu.Nicdziwnego,żebibuław
oczachludzibyłaczemśnadzwyczajnem,wpadającemdokraju
drogąjakiegoścudu,nagleiniespodzianie,czemśtakiem,co
możnaotrzymać,leczczegożądaćniewypada.
Oprócztejzewnętrznejniejakoprzeszkodyistniałyi
wewnętrzne.Ludziewprostbalisięrobotynielegalnej,której
przejawembyłabibuła.Posiadanieksiążkinielegalnejwoczach
otoczeniadawałojakbypatentnadziałaczarewolucyjnego,a
strachprzedrepresyąrządową,orazdziecinnawiaraw
wszechpotęgęiwszechwiedzępolicyicarskiejbyływówczas
jeszczetakpowszechne,żewwiększościwypadkówunikano
książkinielegalnej.Trzebabyłojąludziomwpychaćwręce,
7
namawiać,byjąprzeczytano,przekonywać,żeniejestonatak
niebezpiecznąrzeczą.Jedniwięcpatrzylinaposiadanieksiążki
nieocenzurowanej,jaknabohaterstwo,drudzyjaknaszaleństwo,
trzecijaknazbrodnię,inniwreszciejaknaśrodekagitacyii
sposóbrozpowszechnianiaswychprzekonań,rzadkojednak
książkanielegalnabyładlakogowprostpotrzebą,koniecznością
wtakichwarunkach,jakiePolskapodcaratemznosićmusi.
Wtempołożeniuepokądlabibułystałasiędziałalność
PolskiejPartyiSocyalistycznej,wskróceniuzwanejP.P.S.Była
topierwszazorganizacyjrewolucyjnychwPolsce
popowstaniowej,którapotrafiłaprzetrwaćdziesiąteklatbez
przerwyiktórazdobyłasięnatakąorganizacyęitakątechnikę,iż
jejrobotawydawniczaikolporterskaanirazuniedoznała
poważniejszejprzerwy.Naraziestałeukazywaniesięw
większejilościzagranicznychwydawnictwpartyiprzyjętoz
pewnąnieufnością.Leczgdyilośćichcorazbardziejwzrastała,
gdywdodatkupartyarozpoczęłastalewydawać„Robotnika“w
krajusamym,gdyprzezdłuższyczasusilnepolowania
żandarmeryizadrukarniąpartyjnąniemiałypowodzenia,gdy
wreszciewsamejkolportercezapanowałapewnaregularnośći
wydawnictwazaczęłydochodzićdowszystkichodbiorcówbez
względunato,czymieszkająwWarszawie,czynaprowincyi—
publiczność,jakrobotnicza,takinteligentna,uwierzyławstałość
itrwałośćtegozjawiska.
Wrażenie,jakiewywarłopowodzenieP.P.S.nacałej
przestrzenipaństwarosyjskiego,byłoogromne.Wkrótce
zewsządzaczęłynapływaćpropozycjesprowadzaniazzagranicy
takichlubinnychwydawnictw.Do1900r.niebyłobodajżadnej
organizacyjkirewolucyjnejwcałempaństwie,któratakiej
propozycjiP.P.S.nieczyniła.LudzieprzyjeżdżalizPetersburga,
8
Moskwy,Samary,jakodelegowaninajrozmaitszychkółek,
żądającsprowadzeniatodrukównielegalnych,todrukarni.
Przypominamsobiepodtymwzględemzabawnąrozmowę,jaką
miałemwLondyniezjednymtakimdelegatemwroku1897.
Skądś,zgłębiRosyi,zodpowiedniemirekomendacyami
przybyłpoważny,jużtrochęszpakowaty,mężczyznaizwróciłsię
domniezprośbąopośrednictwoprzyzawiązaniustosunkówz
P.P.S.
—JakiżmapaninteresdoP.P.S.?—zapytałem.
—Hm!Interesjestbardzoskomplikowany.Widzipan,mytam
wRosyizawiązaliśmystowarzyszeniewceluobaleniacenzury!
—Cenzury?—zawołałemzdumiony.—Ależ,panie,czynie
praktyczniejbyłobyzacząćodobaleniacara,którytęcenzurę
ustanawia.
—Panmnienierozumie,carswojądrogą,cenzuraswoją,
tamtoniechrobiąinni,myzaśweźmiemysiędocenzury.
Przytymzacząłmiszerokodowodzić,jakocenzurajestjedną
znajszkodliwszychinstytucyj.Zgodziłemsięnatochętnie,lecz
poprosiłem,bymiwyjaśnił,wjakisposóbowoobaleniemasię
odbywaćijakąrolęmawtymodgrywaćP.P.S.
Mójinterlokutorznowubardzoszerokoiwymowniemi
dowiódł,żewszystkiepartierewolucyjnesązainteresowanew
zniesieniucenzury.Zgodziłemsięinato.
Wreszciezacząłrozwijaćplanowegostowarzyszenia.
Chodziłooto,byściągnąćdoRosyiirozpowszechnićtak
ogromnąilośćdrukówzakazanychwszelkiegogatunkuirodzaju,
żecenzurastałabysięnonsensemzpowoduswej
bezużyteczności.
Byłemcorazbardziejzbudowanyogromempracy,którą
przedsiębierzestowarzyszenie,więcrazjeszczespytałem,jaką
9
rolęwyznaczastowarzyszeniedlaP.P.S.wtejakcyi.
—Ależ,rzeczprosta!—zawołałpoważnydelegat.—My
zobowiążemysiędostarczyćP.P.S.potrzebnąilośćwydawnictw
dojakiegokolwiekpunktuEuropy,P.P.S.zaśoddajenamwtym
punkciepaństwarosyjskiego,którysamasobiewybierze.
Więc,jaksięokazało,olbrzymiplanzniesieniacenzuryoparty
byłnazdolnościtransportowejP.P.S.Byłemniecoprzejęty
wzruszeniemwobectakwielkiegozaufanianaiwnegodelegata,
leczzacząłemgoprzekonywać,żeP.P.S.maniecoinnezadanie,
niżwalkęzcenzurąiżewobectegotrudnembyjejbyłozacieśnić
swąpracętylkodotegocelu.Delegatodjechałrozgoryczony
„nietolerancyąP.P.S.“.
WPolsce,gdzieludzietak„szerokichnatur“niemają,nie
istniały,coprawdaorganizacyedlazniesieniacenzury,leczraz
porazposzczególneosobyalbokółkatworzyłyplany
wydawnicze,opartenapomocyP.P.S.wprzewiezieniutych
wydawnictwdokraju.WydawniczaikolporterskadziałalnośćP.
P.S.wniosłaniejakodoponuregodomuniewolitrochęEuropyz
jejswobodądrukuitemogromnieośmieliłaludzi.Bibuła
przestałabyćczemśniezwykłem,ludzieprzyzwyczajalisięmieć
jąwręku,tak,iżpopewnymczasiewkołach,otrzymujących
wydawnictwaP.P.S-owe,możnabyłowprowadzićreformę,
polegającąnatem,żeczęśćprzynajmniejbyłasprzedawaną.
Zjawilisięnawetprenumeratorowieperyodycznychwydawnictw
partyjnych.
ZaprzykłademP.P.S.wkrótceposzłyinneorganizacye
nielegalnewPolsce—żydowskasocyalistycznaorganizacya
„Bund“inarodowademokracya,któretoorganizacyetrafiałydo
innychczęścinarodu,gdzieniesięgałwpływP.P.S.,ioswajały
corazszerszekołaludziznielegalnąrobotąiniecenzuralną
10
literaturą.
Obokpartyjnychwydawnictwwcorazwiększejilości
sprowadzanodziełanaukowe,przeważniehistoryczneiutwory
artystyczne,któreoilezajmująsiętakżywotnądlaPolaków
sprawą,jakstosunekdonajazdu,sąwRosjizakazane.Ta
ostatniaczęśćbibułydotarładonajbardziejtchórzliwych,
najbardziejugodowousposobionychludzi.Zresztąsami
ugodowcy,chcącwypowiedziećsięotwarcie,musielisięuciec
dowydawaniarzeczynielegalnych.Pierwszemtakiem
wydawnictwemugodowem,któreszerzejbyło
rozpowszechnione,były„Stosunkipolsko-rosyjskie“Leliwy.Do
otrzaskaniasięzbibułąnajbardziejreakcyjnieusposobionych
ludziniemałosięprzyczyniłiznanymemoryałks.
Imeretyńskiego,wykradzionyiwydanyprzezP.P.S.Książkata
rozeszłasięwtysiącachegzemplarzyibyłaczytanabodajprzez
wszystkichinteligentnychPolaków.
Ilośćbibuły,krążącejpokraju,niedajesięściśleokreślić.
Podtymwzględemznamtylkocyfry,opublikowaneprzezP.P.S.
wsprawozdaniuCentralnegokomitetupartyizaczasdo1900r.
Zar.1899sprawozdaniepodajecyfrę99.872jakoilość
egzemplarzynajrozmaitszychdruków,puszczonychtegorokuw
obieg.Innepartyedanychtakichnieogłaszały,leczogólne
wrażeniewszystkich,znającychstosunki,jesttakie,żeilość
bibułynieP.P.S-owej,kursującejwkraju,jestwkażdymrazie
niemniejszą.Podwoiwszytęcyfręidodawszydoniej
przypuszczalnąilośćbibułyniepartyjnej,orazwziąwszypod
uwagę,żeodr.1899rozwójpracyróżnychpartiiszedł
crescendo,otrzymamycyfrę250—300tysięcyegzemplarzy
drukównielegalnych,jakorocznąkonsumcyęczytającej
publicznościpolskiejwzaborzerosyjskim.Nieznam
11
odpowiedniejstatystykiwydawnictwlegalnych,podlegających
cenzurze,leczwkażdymrazieśmiałotwierdzićmożna,żedruki
nielegalnestanowiąobecniepoważnączęśćlekturypolskiejpod
caratem.
Jakkażdyłatwozrozumie,takaolbrzymiailośćbibuły
wywieraćmusiogromnywpływnastosunekludzido
wszystkiego,conielegalne,aprzedewszystkiemnastosunekdo
samejksiążkiniecenzurowanej.Druknielegalnywobecswej
powszedniościprzestajebyćświętością,niestraszyludziinie
nasuwamyślioprześladowaniachrządowych,leczpodrywaw
umysłachludzkichautorytetrząduiwiaręwjegopotęgę.Już
samanazwa„bibuła“,żartobliwie-poufała,świadczyoszerokim
rozpowszechnieniuksiążkinielegalnej,otem,żeznikłów
tajemniczyurok,którymdawniejbyłaotoczona.
Zmiana,jakapodtymwzględemzaszła,jesttakrażąca,żesię
rzucawoczykażdemu,ktomożeporównywaćstanobecnyz
dawniejszym.Niedawnospotkałemtowarzysza,którybył
aresztowanyprzed1893rokiem(rokrozpoczęciadziałalności
P.P.S.)iwróciłdorobotydopieropo10latach.Gdymgospytał,
cogonajbardziejuderzyłopopowrocie,odpowiedziałbez
wahania,żeprzedewszystkiembyłzdumiony,widząc,jaksię
rozpowszechniaobecniedruknielegalny.„Myśmy,rzekłmiów
towarzysz,musieliprosićludzi,bywzięliksiążkędoręki,
musieliśmypodrzucaćją,wpychaćdokieszeni,atupatrzę:
ludziesamibibułyżądają,rozbijająsięonią,kupują.Ba,dodał,
możliwymijużsąmalwersacyezbibułąihandelksiążką
nielegalną“.Wistocie,niektórezwydawnictwnielegalnychsą
takpopularne,żemożnananichrobićinteresa.Taknaprzykład
„Zbiorkipoezyj“wydanialondyńskiegobyłytakrozchwytywane
przezrobotnikówwWarszawie,żepierwszetransporty,
12
zawierające500egzemplarzytejksiążeczki,rozeszłysiętamżew
przeciągumiesiącaiwreszcieofiarowywanozaniepo25kop.
zaegzemplarz.Wytworzyłasięnawetspecyalnanazwa„bibuła
dochodowa“,tj.taka,któradajepewnydochódsprzedającym.
Nawetwśródwłościanrozwijasięprzyzwyczajeniedo
czytanianielegalnychksiążek.Mógłbymnadowódtego
przytoczyćmnóstwofaktów,leczograniczęsiędwomabardziej
charakterystycznymi.WpewnejwsinadWisłąwłościanie
otrzymywalistalebibułęnarodowo-demokratyczną;oprócztej
ostatniejniekiedydochodziłyichrąkiwydawnictwa
socyalistyczne.Niewiem,jakąbyłaprzyczyna,leczbibuła
przestaładonichdochodzić,chłopipostanowiliwówczassami
szukaćźródełbibuły.Zebralitrochępieniędzyiwysłalidelegata,
bywynalazłkogokolwiekdlazawiązaniastosunków,przytem
uradzonoszukaćnietylkonarodowych-demokratów,leczi
socyalistów.NieznamszczegółówtejOdysseidelegata
chłopskiego,wiemtylko,żeodbywałjąipieszo,ifurmankamii
wreszcieokilkanaściemilodrodzinnejwioskiwypadkiem
natrafiłnajakiegośP.P.S-owca,przezktóregozawiązałstosunki
zpartyąiuspokojonywróciłdodomu.
InnyfakttejsamejkategoryimiałmiejscewgłębiRosyi,w
koszarachwojskowych.Znanąjestrzeczą,żerekruci-Polacynie
odbywająsłużbywojskowejwPolsce.Rządwysyłaichwgłąb
Rosyilubnawschodniegranicepaństwa,gdziewwielupułkach
połoważołnierzyskładasięzPolaków.Otóżparutowarzyszówz
młodzieżyuniwersyteckiejzawiązałostosunkizżołnierzami
Polakami.Wkrótcestosunkiogromniesięrozszerzyłyiagitacya
szybkosięrozwijała.Puszczonodokoszarmocbibuły.Gdysięo
tymdowiedzianowWarszawie,wysłanodotegomiasta
doświadczeńszegotowarzyszazpoleceniemuregulowaniatej
13
sprawy.Ówtowarzyszzwróciłuwagęzapalonychagitatorówna
niebezpieczeństwo,jakiegrozicałejrobocieprzymasowem
rozpowszechnianiubibuływśródżołnierzyipoleciłwycofać
puszczonąjużbibułęzkoszar.
Gdytopostanowieniezakomunikowanożołnierzom—abyła
toprzeważniemłodzieżwiejska,świeżoodpługaikosy
oderwana—cizebralisięnanaradęiodpowiedzieliagitatorom
wsposóbnastępujący:
„Takichksiążekmysamidostaćniemożemy.Niedacienam
ichpanowie,tomiećichniebędziemy.Alewybaczcie,cojuż
jestunas,tegowamnieoddamy.Tojużniechbędzienasze.“
Ogromnailośćliteraturynielegalnej,krążącejpokraju,
stanowibezwątpienianoweinieznanedotądzjawiskowPolsce
podcaratem,aprzyzwyczajenieinawetpewneprzywiązaniedo
bibuływśródludupracującegowmiastachipowsiziszczaowo
marzenieMickiewicza,który,będącsamautoremówczesnych
drukówzakazanych,wzdychałdoczasu,gdyksiążkajego
zabłądzipodstrzechywłościańskie.Zjawiskotoniemogłoujść
uwagirządu.Wspominałemjużwyżej,żeks.Imeretyńskinie
tylkonienegowałfaktuczytaniaksiążekzakazanychprzez
włościan,lecznawettemwłaśniemotywowałkonieczność
pewnychulepszeńwszkolnictwie,orazpotrzebękontragitacyi
rządowej(„Oświata“).Wpływtegokulturtregerstwacarskiego
okazałsięminimalnym,powiedzmyraczej:równasięzeru,
natomiastniemawątpliwości,żesamrząduległwpływowi
„bibuły“imusiałprzedniąsięcofnąć.
Rządustąpiłniewtensposób,jakmiobiecywałdelegowany
rosyjskiegostowarzyszenia,októrymwspominałemwyżej—
cenzuraniezostałazniesiona,leczzmianapostępowaniarząduz
czytelnikami„bibuły“niedasięzaprzeczyć.Gdybibułybyłow
14
krajumało,gdyjejwpływ„demoralizujący“byłniewielki,rząd
uważałkażdegoposiadaczaksiążkinielegalnejza
rewolucyonistę,afaktznalezieniaukogobibułypartyjnejsłużył
jakopoważnydowódnależeniadostowarzyszenia
rewolucyjnego.Obecniezaś,gdybibułarozpowszechniasięw
ogromnychilościach,gdynajniewinniejsipodwzględem
politycznymludzieczytająimająusiebiedrukizakazane,
niepodobieństwemjestpociągaćdoodpowiedzialnościzato,co
doniedawnabyłonierazsurowokarane.
Przedewszystkiemwięcpewnączęśćbibułyuznanozapół-
legalnąniejako.Zagranicznewydanianaszychpoetów,grube
książkinaukowe,wreszcienowszeutworypoetycznelub
powieściowe,wydanezakordonem,noinaturalnie
wydawnictwaugodowe,należądorzędubibułytegorodzaju.
Nierazżandarmiprzyrewizyiniewnosząnawetdoprotokołu
faktuznalezieniatakiejksiążkiiodkładająjąnastółlubetażerkę,
mrucząc:„nu,etopustiaki“(„tobagatela“),niekiedyzabiorąjąz
sobą,lecznigdyotaką„bagatelę“niewytocząsprawy.U
jednegozmoichznajomychprzyrewizyiżandarmzabrałdwa
tomyLimanowskiego:„RuchspołecznywXVIIIiXIXw.“Po
skończeniusprawyposzkodowanyudałsiędożandarmaz
żądaniem,bymuteksiążkizwrócił.Żandarmuśmiechnąłsięi
oddałksiążki,dającprzytemradę,bykorzystałznichniew
swojem,leczjakieminnemmieszkaniu.„Widzipan,upana,jako
podejrzanego,teksiążkisąjakimśdowodem,no,auinnychto
rzeczzwykła,wszyscyprzecietakierzeczyczytają,jasamz
ciekawościąprzeczytałemczęśćtejksiążki“.Prawietosamo
powiedziałmipodpułkownikGnoiński,gdympoaresztowaniuw
drukarniprosiłgoodaniemidocelidziełSłowackiego,
znalezionychumnie:„Tobagatela,rozumiemdobrze,żeu
15
każdegointeligentnegoPolakatakąrzeczznaleźćmożna,myzato
nawetniepociągamydoodpowiedzialności,aledocelitego
panudaćniemogę,wkażdymrazietowydawnictwobez
cenzury“.
Leczustępstworządowenieograniczyłosięjedynietą,jakją
nazwałem,pół-legalnąbibułą.Wobecfakturozpowszechniania
wielkiejilościbibułypartyjnejirewolucyjnejbagatelizowanie
przestępstwmusiałopójśćdalejwtymkierunku.Wistocietak
sięteżstało,żandarmisięprzekonali,iżilośćczytelnikówbibuły
partyjnejjesttakwielką(przynajmniejwWarszawie),a
otrzymaniejejskądkolwiektakwzględniełatwem,żesięnie
opłacazpowodukażdejbroszurylubegzemplarzapisma
partyjnegorobićsprawę.RotmistrzKonisski,którymiębadałw
Warszawie,mówiłmi,żenieprzypuszcza,bywWarszawiebył
robotnik,którykiedykolwiekniemiałwręku„waszewo
Kuryera“,jakżartobliwienazwał„Robotnika“.Zwykleco
prawda,każdego,ukogoznajdątakiewydawnictwo,aresztują
lubconajmniejwołająnabadania,leczwwieluwypadkachto
niepociągazasobążadnejkary,lubteż(aznamtakichkilka
wypadków)wyrokjestminimalny—dwatygodniearesztu.
Tylkoświeżewydawnictwalubwiększaichilośćsameprzezsię,
bezżadnychinnychdowodówwiny,zwracająuwagężandarmów,
atodlatego,żefakttakinasuwamyślobliższymstosunku
oskarżonegozorganizacyamirewolucyjnemi.
Jakwidzimy,rządcarskizmuszonyjestcofaćsięprzed
wzrastającąfaląbibuły,którawymogłananimpewne
rozszerzenieprawczłowiekapodcaratem.Jesttojedenzdosyć
licznychdowodówelastycznościkonstytucyirosyjskiej.Mającza
zasadęnieprawo,leczsamowolęurzędniczą,rządcarskimusi
teżgodzićsięznaturalnątegokonsekwencyą—względną
16
chwiejnościąorganówwładzyorazzczęstemiodstąpieniamiw
poszczególnychwypadkachodprawiprzyjętychzasad
rządzenia.Każdyzurzędników,będącobdarzonyodrobiną
carskiegosamowładztwa,prowadziniejakopolitykęnaswoją
rękę,ażezależnośćjegoodotoczeniajestznaczniewiększą,niż
zależnośćcentralnegorządu,więcjestonskłonniejszymdo
zawieraniaugodyipatrzeniaprzezpalcenanajrozmaitsze
przestępstwa.
TaksięteżstałoizżandarmeryąwPolscewstosunkudo
bibuły.
Niezmieniłaonawniczemprawiprzepisówwładzy
centralnej,leczzawarłamilczącąugodęzpewnąkategoryą
przestępstwiniechcącsobieprzysparzaćuciążliwejiżmudnej
pracy,zamknęłaoczynanie.Druknielegalnyjestnielegalnymw
zasadzie,zaśwpraktycezostałdopewnegostopnia
ulegalizowany.
Zaznaczyćjednaktrzeba,żetakalegalizacya,jakoniemająca
sankcyiprawnej,niejestczemśstałemlubpowszechnem.W
każdejdanejchwili,wkażdymwypadkuzapleśniałeod
nieużywaniaprawomożebyćwyciągniętezkątazapomnieniai
możebyćużytemdlaukaraniawinnego.Naprowincyina
przykład,szczególniejnawsiwśródwłościan,gdzie
administracyaiżandarmeryamniejmaroboty,każdydruk
nielegalnymożeściągnąćgromynagłowęjegoczytelnika.Jestem
jednakprzekonany,żedalszy,anieuchronnywzrostczytelnictwa
drukówzakazanychwPolsce,zmusiwładzędozgodnego
usposobieniawzględembibułynawetwnajgłuchszychzakątkach
kraju.
Bibuławięcnietylkojestpotrzebąwielkiejczęściczytającej
publicznościpolskiej,leczzarazemipewnąsiłą,przedktórą
17
potężnyrządcarskimusisięcofać.Wobectegoniebezznaczenia
jestpytanie,ktotąsiłąrozporządzaiktotępotrzebęzaspakaja.
Podanewyżejcyfrydająpewnąodpowiedźnatozapytanie.
Ogromnawiększośćbibuły—tobibułapartyjna,sprowadzonai
rozpowszechnionaprzezistniejącewkrajuorganizacye—
P.P.S.inarodowądemokracyę.Bibułainnychorganizacyjnie
stanowipoważnejcyfry,bodajtylkożydowskabibułaBundu
istniejewwiększejilości.Bibułaniepartyjna,stanowiąca
mniejszączęśćdrukównielegalnych,kursującychwkraju,trafia
dorąkczytającejpublicznościalbostaraniemtychżepartyj,albo
teżprzechodziprzezgranicępojedynczymiegzemplarzami,
przewożonawkieszeniachprzejezdnych.
Przewagailościowabibułypartyjnejnadniepartyjnąniejest
czemśprzypadkowem.Dlaczytelnikówwszelkiejbibułyjestona
czemśpożądanem,czytaniejejsprawiaćmożeprzyjemność,w
wieluwypadkachjestonapotrzebą,dlazaspokojeniaktórej
ludzienarażająsięnawetnaniebezpieczeństwo,leczniejestona
koniecznością.Inaczejjestzorganizacyąpolityczną.Składasię
onazludziidążydociągłegorozszerzaniasię,aże
prześladowaniarządowerazporazwyrywająpojedynczejej
ogniwa,musisztabdbaćozapełnienielukwswychszeregach.
Naturalnie,żenajłatwiejsprostaćtemuzadaniuwtedy,gdy
organizacyawywieraszerokiwpływnaludzi,apoglądyjejsą
możliwiespopularyzowane.Wprzeciwnymwypadkupopewnym
przeciąguczasu,wobecstałegoubywaniaczłonkóworganizacyi,
możewprostzabraknąćmateryałuludzkiegodoodbudowaniajej.
Jedynymzaśśrodkiem,będącymwrozporządzeniu
organizacyjpolitycznychpodcaratem,dlastałegourabiania
opiniiwpożądanymkierunku,jestsłowodrukowane.Wszystkie
inne,jakstowarzyszeniaizwiązki,zgromadzeniaiustna
18
propagandawwarunkachpolitycznychRosyisątakograniczone,
żewpływichsięgabardzoniedalekoidziałanabardzoszczupłe
gronoludzi.Książkawięclubodezwazastąpićtumusiw
większościwypadkówagitatoraimówcę,poprzedzić
organizatora,utorowaćmudrogę,przygotowaćdlaniegotereni
usposobićdlańprzychylniesłuchacza.Aksiążkajakoagitatorma
wdodatkupodcaratemniesłychanezalety.
Wędrówkajejniezostawiaposobietakichśladów,jak
wędrówkaczłowieka,działaonacicho,bezhałasu,możebyćw
każdejchwilizniszczona,możebyćtylkoniemymświadkiem
przybadaniach,wreszcieniewzbudzatylepodejrzeńinieściąga
takiejkarylubprześladowań,jakczłowiek.Jestwięcwygodnym
agitatoremzarównodlaagitujących,jakagitowanych.Wwielu
zaśwypadkachbibułajestwprostjedynemnarzędziemwręku
agitatorapartyjnego.Kiedynaprzykładorganizacyajestświeżąi
nieliczną,niemawśródsiebieludzizdolnychdoagitacyiustnej,
wokresachwiększejbacznościpolicyjnej,lubwreszcieprzy
potrzebiewywarciajednorazowegoimożliwieszerokiego
wpływu—bibuła,wpostacibroszury,numerupismalubodezwy
okolicznościowej,jestwprostniedozastąpienia.
Dodajmydotego,żegdyczytaniebibułyjużjestpotrzebą
wielkiejilościludzi,toten,ktopotrzebętęzaspakaja,zyskujena
wpływie;dodajmydotego,żebibułapartyjnadlawieluludzi,
niestojącychbliżejorganizacyi,jestjedynymdowodemistnienia
partyi,azrozumiemy,jakiemaznaczeniebibuładlaorganizacyj
rewolucyjnychpodcaratem.Jeśliporównaćjemożnado
organizmu,tobibułabędziewnichkrwią,któraorganizmprzy
życiuutrzymuje.
Porównanieto,winnychniecosłowach,słyszałemzust
jednegozezdolnychagitatorówP.P.S.naprowincyi.Będącu
19
niegoprzejazdem,miałemodniegootrzymaćkorespondencyedo
„Robotnika“,orazpewnąsumępieniędzy.Byłemniecooburzony,
gdymiwyliczyłzaledwiepołowętego,nacomrachował.
Spytałemgo,czemutomamprzypisać?
—Eh!proszęwas,towarzyszu,dawnośmyniemielibibuły!
PowiedzcietamwWarszawie,żebyraznareszcienamją
przysłali.
—Aha!—zawołałem—więctotakdużotusprzedajecie
bibuły!
Sądziłembowiem,żebrakpieniędzybyłwywołanyprzezbrak
towaru,dającegosięspieniężyć.
Mójtowarzyszzaśmiałsięiwyjąłzkieszenikajecikz
rachunkamipartyjnymi.
—Spójrzcie!Zabibułęotrzymujemybardzomało.Większość
jejidzienaagitacyęwśródludziświeżych,którzyniezbytsą
chętnidopłacenia.Alebezbibułyiwśródnaszychtowarzyszów
trudnozebraćcokolwieknapartyę.My,proszęwas,żyjemytylko
wówczas,gdymamybibułę!My,towarzyszu,śpiącytujesteśmy,
bibułanasbudzi!
Brakbibułydlaorganizacyipolitycznejpodcaratem,tobrak
krwi,anemia,skazującaorganizacyęnasuchotniczyżywot,na
niemożliwośćwywieraniaszerszegowpływunaludzi,na
powolnewymieranie.
Naturalnie,żewobectakwielkiegoznaczeniasłowa
drukowanego,jednemznajpoważniejszychzadańkażdej
organizacyinielegalnejjestdostarczeniebibułyswymczłonkom,
uzbrojenieichwtennieodzownywobecnychczasachoręż.Jak
każdytorozumie,wdomuniewoli—wpaństwierosyjskiem—
niełatwotoprzychodziipochłaniaćmusisporoenergiiisił
każdejorganizacyi.
20
Przedewszystkiembibułamusibyćwyprodukowaną.Podtym
względembibuładzielisięnakrajowąizagraniczną.Ostatnia
stanowiolbrzymiąwiększośćwprostdlatego,żeprodukcyaza
granicąjestznaczniełatwiejsza,niżpodokiemcarskiejpolicyi.
Leczzagraniczna,nimdojdziedorąkodbiorców,mado
przebyciapoważnąprzeszkodę,jakąjestgranicapaństwa
rosyjskiego,strzeżonapilnieprzezrząd,którychciałbyzniej
zrobićmurnieprzebytydlategorodzajuimportu.Stądwypływa
koniecznośćdlakażdejorganizacyirewolucyjnejwyszukaniadla
swychwydawnictwdrogiprzezgranicęitransportowaniaich
tajniewewnątrzkrajuażdorąkodbiorców.
Natejdrodzebibułęczekatysiąceniebezpieczeństwi
przeszkód,któreprzełamaćmusi,apierwsząznichjestprzejście
pasupogranicznego.
G R A N I C A I Z I E L O NI.
Granicewewszystkichpaństwachsąbardziejstrzeżone,niż
jakiekolwiekpunktywewnątrzpaństw,lecznigdziebacznośćnie
dochodzidotakpotwornychrozmiarów,jakwRosji,nigdzie
21
kłopotygranicznekażdegomającegoztymstycznośćniesątak
uciążliweiprzykre,jakwpaństwiecara.Azyatyckatradycja
oddzielaniasięmuremchińskimodwszelkiej
cudzoziemszczyzny,acozatymidzie,utrudnianiewejścia
wszystkiemu,coprzeklętąEuropąicywilizacyątrąci,niełatwo
dajesięwyplenić,tymbardziej,żepostępwspołeczeństwie,
trzymanymwżelaznychkleszczachcaratu,idziewolnożółwim
krokiem.
PilnowaniegranicyporuczonejestwRosji„zielonej“
dykasteryiagentówisługcarskich.Zielonymizowiemyich
dlatego,żecimandaryniorazichsłudzymająwypustkizielone
naczapkachorazramionachirękawachswychmundurów.Poza
zielonymiwielkąrolęnagranicachodgrywająibłękitni
aniołowie—stróżecaratu—żandarmiorazróżniakcyźnicyi
policyanci,alestrzeżeniegraniccarskiegoimperiumjest
specyalnościązielonych.
Dzieląsięoninawojskowychicywilnych—tzw.straż
pogranicznąikomorowychczylicelników.Ijedni,idrudzysą
podrozkazamiministrafinansówcarskich,którynosigodność
szefastrażypogranicznej,agłównąichsiedzibąiterenem
działalnościjestpaspogranicznypaństwa.
Tenpaspogranicznyjestpodzielonynatrzylinie.Pierwsza—
tużnadgranicą,druga,tzw.liniakordonów—woddaleniu1—2
km.odgranicyiwreszcietrzecia—rzeczzupełnieniesłychana
wżadnympaństwie—niemajużnicwspólnegozpojęciem
linii,boobejmujesobąstukilkudziesięcio-kilometrowypasziemi
wewnątrzkraju.Jakszerokąjesttatrzecialinia,możnasądzićz
tego,żewKrólestwiejedynieguberniasiedleckajestwolnąod
bacznościzielonych,apołowaLitwywchodziwzakresich
działania.
22
Wobecszerokościtejtrzeciejliniimuszęjąuwzględnićizająć
sięniąosobno.Natomiastobecniezatrzymamsięjedyniena
pierwszychdwóch,stanowiącychwłaściwypaspogranicznyi
będącypierwsząprzeszkodądlawszystkiego,cowbrewprawu
carskiemuwkraczanaterytoryumknutowładnegopana,awięci
dlabibuły.
Pierwszaliniazielonychspełniasweobowiązkiwsposób
następujący:tużprzygranicy,zastosowującsiędowszystkichjej
załomówizakrętów,sąrozstawieniżołnierzezkarabinamimniej
więcejwodległości200do600krokówjedenoddrugiego.
Naturalnie,wmiejscowościrównej,gdzieokodalekosięga,
posterunkisąrzadsze,tamzaś,gdziegranicęupiększająpagórki,
lasyigaje,ajeszczebardziej,gdziedogranicyzbliżająsię
zabudowania,żołnierzesąrozrzucenigęsto.Przechadzająsięoni
nadgranicą,siedzą,oglądająwidoki,stanowiącniezbędną,
charakterystycznąplamkęnapejzażugranicznym.Zadaniemich
jestpilnować,byżadnażywaistota,naturalnie,opróczptaków,
nieprzeszłaprzezgranicęaniwjedną,aniwdrugąstronę.Cały
ruchtychistotjestprzeztoskierowywanydookreśleniapunktów,
gdziedozórgranicznyjestniejakozgęszczonyigdziewszystko:
ludzieiichpakunki,towaryiichopakowaniepodlega
odpowiedniejrewizyiorazmożeotrzymać,pozwoleniena
przekroczeniegranicy.Sątokomoryiprzykomórki.
Tepunktyzezgęszczonymdozoremgranicznympracujątylko
wednie,nocązaś,zwyjątkiemmiejsc,gdziegranicęprzecina
kolej,działalnośćzielonychustajeigranicanacałejprzestrzeni
jestzamkniętacałkowicie.Nanocściągająrównieżżołnierzyz
posterunkównadgranicznych.Naturalnie,robisiętoniez
ufności,żetacylubinniprzestępcyprawcarskichnocspędzają
spokojniewłóżku,leczdlategojedynie,żedociemnościnocnej
23
pierwszaliniastosujeinnysystemobronygranicy.Rozsypujesię
onapotakzwanychwjęzyku„zielonych“—sekretach.Sekret
poleganatym,żetakidrabzkarabinem,zamiastjakobohater
staćnawidoku,zaczajasię,jakkot,gdziekolwiekna
przypuszczalnejdrodzeprzekraczającychnielegalniegranicę.
Drugalinia,czylitzw.liniakordonów,równieżnicpróżnuje.
Przecinaona,jakpowiedziałemwyżej,wszystkiedrogi,idąceod
granicy,woddaleniujednego,dwóch,bardzorzadkowięcej
kilometrów.
Wysyłaonaprzedewszystkiemkonnepatrolewróżnestrony,a
oprócztegomazazadanierewidowaniewszystkiego,cosię
przewijaprzezdrogę,oiletoniejestzaopatrzonelegitymacyąz
pierwszejlinii.Tutajteżnaprzecięciujakiejkolwiekdrogistoją
koszarydlaoddziałkówzielonych,zwanekordonami.
Cywilni„zieloni“operująwkomorachiprzykomórkach.
Zadaniemichjest,jakwspomniałemwyżej,rewidowanierzeczy
podróżnych,nakładanieiodbieraniecłaodtowarów
importowanychorazwizowaniepaszportówprzejezdnych.W
większychjednakpunktach,gdziesięprzewijapoważniejsza
ilośćosób,kontrolanadludźmi,przekraczającymigranicę,jest
oddanawręceżandarmów.Tychkomorowychurzędników,
wobecformalistykibiurokracyirosyjskiejijejniedołęstwa,jest
całemnóstwo.Wkażdemmiasteczkunadgranicznemmożna
spotkaćkilku,wwiększychzaśmiasteczkachkilkunastui
kilkudziesięciuzielonychcywilusów,ugwiażdżonychi
umundurowanych,stanowiącychwokolicachnadgranicznych
razemzoficeramistrażypogranicznejpijacząihulaszczą
kompanię.
Ztegoopisuwnosićmożna,ilesił,środkówienergiizużywa
państworosyjskienaochronęswejgranicy!Granica,upstrzona
24
komorami,najeżonabagnetamiiurozmaiconapatrolamikonnymi
wyglądanadzwyczajokazaleimusiprzejmowaćstrachem
każdegośmiałka,któryodważysięwbrewzakazomcarskim
przekraczaćjąsamlubzzabronionymtowarem.Wistocie
wywieraonasilnewrażenie!
Pamiętamżywoswojepierwszezetknięciesięzgranicą,gdym
popowrociezwygnaniajechałodwiedzićojcairodzeństwo,
mieszkającychwoweczasywmajątkunapograniczupruskiem.
Częśćdrogi,którąmiałemdozrobienia,leżałatakbliskogranicy,
żedosłupówgranicznychoddrogibyłozaledwiekilkakroków.
Drogaidziewtemmiejsculasemimusiałemjąprzebywać
późnymwieczorem.Gdyśmysięwlekliwolnymkrokiempo
piaszczystejdrodze,zdalekazlasudobiegłodonasecho
wystrzałukarabinowego.Pochwilinadrodzezadudniałoikilka
uzbrojonychkonnychpostaciminęłonaswgalopie.Następnie
spotkałemznowukilkukonnych,którzyczegośszukalinadrodze,
oświetlającjąlatarką.Jedenznichpodjechałdonasinieco
grubiańskimtonemzapytał:
—Otkuda?(skąd).
—ZJurborgujadędoTaurogów—odpowiedziałem.
—WTawrogi!—Ispojrzawszynakonieizaprzągdodał:—
Pomieszczyk?—cowjęzykurosyjskimoznaczapozycyę
socyalną,nazywanąwGalicyi„obszarnik“.
—Tak—rzekłem—czegochcecie?
—Niczawo!Kontrabandułowim,pojezżajtie!
Woźnicamój,tęgi,barczystyŻmudzin,splunąłpogardliwiei
zaciąłkonie.Pochwilirozległysięznowustrzały.
Trafiłemwidocznienaniespokojnąchwilę,leczprzyznamsię:
testrzałynocnewlesie,tepędzącepatroleiuwijaniesiępo
drodzeuzbrojonychludzisprawiłynamniesilnewrażenie.
25
Wyglądałotonamałąwojnę.Tymczasemspotkaliśmyrazjeszcze
konnychzlatarkami,szukającychczegośnadrodze,imój
Żmudzinrazjeszczesplunąłenergicznieiodwróciwszysiędo
mnie,flegmatyczniemówił:
—Psy,śladówszukają!Psy,czystepsy!
—Śladów?—pytałemzdumiony.—Ależnadrodzetych
śladówjestmnóstwo!
Żmudzinniemógłmitegowytłómaczyć,zbytźlemówiłpo
polsku,ajaznowunieumiałempolitewsku.
Wkrótcejednakwytłómaczyłmitojedenzżołnierzytejsamej
strażypogranicznej.Spotkałemsięznimwkarczmie,przyktórej
zatrzymaliśmysię,bydaćkoniomodetchnąć.Poczęstowany
papierosemikieliszkiemwódki,zacząłmiopowiadaćoswojem
życiu.
—Ciężkasłużba,psia,anidniem,aninocąspoczynkuniema.
Wednienalinii,awnocywsekretach.Idobrze,kiedyładna
pogoda,awdeszcziwiatrwlesiestrasznoihałastakiodszumu
drzew,żenicpozatemniesłychać,no,iprzespaćteżsięchce.A
tupilnujipilnuj,jakśladjakinaciebie,aniezłapałeś,tocięnie
pogładzą,albojakpogładzą,tozębomniebardzozdrowoodtego
głaskania,dodał,śmiejącsięzwłasnegodowcipu.
—Jakieśladywlesie?—pytałem.
—Niewlesie,anadrodze,adrogananoczabronowana,
więcktowpoprzekdrogiodgranicyprzejdzie,śladzostawi.A
tamstarsizlatarkąpodrodzebiegają,gdzieśladjest,zarazdo
najbliższegosekretu:śladnaciebiebył,gdziekontrabanda?
Czorty!skarżyłsięmójżołnierz.
Wistocie,gdysięprzypatrzyłempotem,dostrzegłem,że
„czorty“drogęzabronowalitak,żekażdyprzechodzieńzostawiał
napiaskuwyraźnyodciskswejstopy.
26
—Cóżtyrobisz—indagowałemdalejżołnierza—gdyna
ciebiewyjdziekontrabandzista?
—Wiadomoco.Strzelam.Muszęnibyprzedtemkrzyknąć
„stój“,alegdzietamkrzyczeć,onucieknie,ontenlaszna,jak
kieszeńwłasną.Teraztolepiej,dawniejjakciebietakidyabeł
jużminął,tolepiejniestrzelać.Jaktrafiszwplecy,tociękarali,
bokarabinbyłnibydotego,żebysiębronićalbodaćsygnał.A
teraznieżartuj,wplecyczywłebtojedno.Prawotakiejest!—
mówiłzdumąizadowoleniem.
—O!idzisiajsłyszałpan?—mówiłdalej—pewniektórego
dyabłanatamtenświatwyprawili.Wachmistrznaszchodziłna
tamtestronędniem,przebranybył.Kazałdziśczekać
kontrabandy,słyszę—dużomieliprzenosićnocą.Pewnozłapali,
zarobiądobrze,szczęściemają.
Trzebabowiemwiedzieć,żerządzachęcaswychagentówdo
łapaniakontrabandywtensposób,żekażdy,ktowskażelub
złapieprzeszwarcowanytowar,otrzymujetrzeciącześćsumy,
otrzymanejzesprzedażytegotowaru.
Drugątrzeciączęśćskładasiędobankupaństwaiwkońcu
rokusumęcałą,otrzymanązcałegookręgucelnego,dzielisię
pomiędzyurzędnikówkomorowychioficerówstraży
pogranicznej.Wreszcieresztaidziedoskarbu.Naturalnie,za
rzeczy,któreniemogąbyćsprzedane,wrodzajunaprzykład
bibuły,rządwydajeosobnąnagrodę.
Ztegomałegoopisuwnosićmożna,żepograniczerosyjskie
jeststalenastopiewojennej.Więcej,tamstalewojnasiętoczy,
rzeczywistawojna—zeszczękiembroni,zwystrzałami,
zasadzkami,fortelamiwojennymii,conajsmutniejsza,zofiarami
wludziach.Zjednejstronywalczyrząd,zdrugiejwszystko,co
wRosyijestkontrabandą.Nietrzebamyśleć,żetakontrabandą
27
sątylkotowary,żejetaknazwę,polityczne.Przeciwnie,
przedewszystkiemsątonajzwyklejszewartościużytkowe—
spirytus,cygara,koronki,zegarki,chemikaliait.d.,słowem
rzeczy,produkowanezagranicąiobłożoneprzezrządwysokiem
cłem.Kontrabandapolitycznastanowiwtejpowodzi
zwyczajnegoszwarcownictwaznikomomałącześćidopierow
ostatnichczasachrządzwróciłnaniąbaczniejsząuwagę,nie
stosujączresztąwzględemniejżadnychnowychśrodkówobrony,
awalczączbibułątaksamo,jakwalczyzcygaremlub
płócienkiem.
Ktojednakjestzwycięzcąwtejwojnie?Cyfry,przytoczonew
poprzednimrozdziale,dowodzą,żewtymwypadkuzwyciężanie
silniejszy.Leczwjakisposóbtosięodbywa?Przypuszczam,że
każdyznieznającychdobrzestosunkówpogranicznych
przedstawiatosobietak,jakjatosobiewyobrażałemnaraziepo
owejnocy,spędzonejwnadgranicznejdrodze.Gdymmyślało
transportachbibuły,śniłymisięprzekradaniasięprzezlasy,
tajemniczeszmeryborów,niespodzianespotkaniazestrażą
pogranicznąitympodobnerzeczy,przypominającenieco
opowiadaniaCooperalubMayne-Reida.
Leczdosyćjestprzemieszkaćnapograniczuczaspewien,by
siępozbyćtejromantyki.Codomnie,zacząłemsięjejpozbywać
bardzoprędko.Wkilkadnipoopisanejdrodzewmłocarniu
ojcacośsięzepsuło.Okazałosię,żejesttodrobnostka,jakieś
śrubki,któresiępołamałyprzyrobocie.Wiejskikowalniemógł
tegonaprawić,domiastabyłodaleko,natomiastgranicaipruskie
miasteczkobyłyblisko.Byłemprzytem,jakojciecotrzymałod
kowalaodpowiedź,żenaprawaprzechodzijegouzdolnienie
fachowe,ijakojciecrzeki:
—TrzebaposłaćdoPrus.
28
Sądziłem,żeojciecposzlekoniezagranicęi
zaproponowałem,żemutozałatwię,bylemiwystarałsięo
półpasek.
—Eh,niewarto,mnietopotrzebnejaknajprędzej,poślę
Bartłukajtisaszwarcować,tenmijutroprzyniesie.
Więconteśrubkibędzieszwarcował?
—Naturalnie!—odpowiedziałojciec—itybyśje
szwarcował,boprzecieztemigłupiemiśrubkaminiepójdziesz
dourzęducelnego.Oho!zaczepichtylko,zapisząstosypapieruz
powodutychparuśrubekijaionistracimynatomnóstwoczasu.
Pocotokomupotrzebne!ABartłukajtisitakchodzinieledwie
codzieńdoPruspospirytus.Przyokazyizałatwiimójinteresze
śrubkami.
Taksięteżstało.Bartłukajtisnazajutrzjużdostarczyłnowe
śrubki,zrobioneprzezporządnegopruskiegorzemieślnika.
Wkrótceprzekonałemsię,że„głupieśrubki“niesąwyjątkiem.
Czywedworach,czywchatachwłościańskichwszystkie
przedmioty,będąceproduktamifabrykiwarsztatów,pochodząz
Prusidoszłyrąkswychwłaścicielibezpośrednictwaurzędów
celnych.Oprócztegorazporazspotykałemtakich
Bartłukajtisów,chodzącychcodzieńdoPrusizałatwiającychte
luboweinteresyswychwspółobywateli.Prusy—toobce
państwo,oddzieloneodimperyumcarapodwójnąliniąstraży
pogranicznej—wciskałosięnajwyraźniejwposiadłości
rosyjskie,mącącczystośćideiściśleodgraniczonegopaństwa.
ByłatoRosya,leczpodwieluwzględamiiPrusy.
Ba,gdybytylkoPrusy!Rozpytującokolicznychchłopów,
dowiedziałemsię,żeznająoniAmerykędalekolepiej,niżswój
krajrodzinny.Wieluchłopówżmudzkichniewiedziałonico
WilnieiKownie,nawetoswempowiatowemmiasteczku
29
Rosieniach.NatomiastodniejednegousłyszałemopisNowego
JorkulubChicago,podróżypomorzuiwarunkówpracyw
fabrykachikopalniachamerykańskich.Zakażdymrazempytałem
chłopa,czybrałpaszportnawyjazdzkrajuinajregularniej,
zamiastodpowiedzi,widziałempogardliwewzruszenieramion,
mająceoznaczać:„Ktobysiętemgłupstwemzajmował!“Iwtym
więcwypadkugranicazjejpaszportami,cłamiikłopotaminie
istniaładlatychludzi.
Późniejwswoichwędrówkachzwiedziłempograniczew
różnychmiejscach.Bywałemnagranicypruskiejiaustryackiej,i
tam,gdziegranicajestmokrą,tojestgdziegranicęstanowirzeka
lubstrumień,itam,gdzienagranicysąmiastalubmiasteczka,
czyteż,przeciwnie,stanowiąjąmałozaludnionebory—
wszędziespostrzegałemtenzanikgranicydlamieszkańców
pogranicznych,tępoufałośćimaltretującystosunekwzględem
surowych,nieledwiewojennychprzepisówgranicznych.
Powszechnechodzenieścieżkaminieprawnymi,przestępstwa,
chociażdrobne,leczepidemiczneistalesiępowtarzające,
wyrobiłypewnegorodzajusolidarnośćwmieszkańcach
pogranicza.Istniejetamnieustannyspisek,chociaż
niezorganizowanyimilczący,leczpomimotoobowiązującydo
solidarnościwszystkichprzeciwprawuiprzeciwtym,copilnują
granicy.Naturalnietakasolidarnośćogromnieułatwiawojnęz
„zielonymi“.
Jedenztowarzyszów,którydłuższyczasprowadziłna
pograniczuinterespartyjny,opowiadałmiofaktach,
dowodzącychpoczuciatejsolidarności.
—Razupewnego—mówiłmi—nająłemkonie,byodwieźć
kilkapaczekbibułydomiasteczka,niecoodgranicyoddalonego,
skądinnitowarzyszemielijezabrać.Nielubięwłóczyćsiępo
30
drogachnadgranicznychpóźnymwieczoremlubwnocy—nieraz
strażnicy,niewidząc,zkimmajądoczynienia,przypadkowo
mogązatrzymaćtych,kogobywednienieruszyli.Atuspóźniłem
sięniecozopakowaniembibuły,więcspieszyłem.Jakna
nieszczęście,trafiłmisięwoźnicapijany.Nawszelkiemoje
perswazye,byjechałprędzej,mruczałcośniezrozumiałego,a
wreszcie,gdybryczkazawadziłaojakiśkamieńnadrodze,
wypadłzwozu.Byłdobrzestrąbiony,więc,podnoszącsięz
ziemi,cochwilęprzewracałsięznowu.Zirytowałemsię
wreszcie.
—No,słuchajcie!—rzekłem.—Leżciesobietutajiśpijcie,
japojadędoN.,awracając,zabioręwas.
Chłopsięoburzyłnatakąpropozycyę.
—Niezostawimniepantu,kiejpsa.Ijakatolikipankatolik,
ijakontrabandaipankontrabanda.
Mrowiemięprzeszłoposkórzenatakiedictum.Chłop
wiedział,żesięzajmujęprzemycaniemczegośibyłemniejakow
jegoręku.Chciałemsięjeszczewykręcićigroźniezawołałem:
—Cotypleciesz!Jakakontrabanda?
Chłopśmiałsięnacałegardło.Wstałwreszcieigramolącsię
nawóz,szturchnąłmojepakunki.
—Atuco?Kontrabanda!—mówiłtryumfująco.—
Kontrabandatakadobra,jakita!
Odgarnąłtrochęsianaipokazałswojąkontrabandę.Byłotam
kilkapaczekcygarijeszczejakieśzawiniątko.
Chłopwreszciezaciąłkonie,pijanymgłosemzacząłnucić
jakąśzawadiackąpiosnkęiodczasudoczasuodwracałsiędo
mnieześmiechem.
—Ijakontrabanda,ipankontrabanda!—powtarzałz
pijackimuporem.
31
Kiedymwracałdodomuztymsamymchłopem,już
wytrzeźwionym,ciągnąłemgozajęzyk,bymiwyjaśnił,skąd
doszedłdoprzypuszczenia,żewożękontrabandę.Chłop
poważnieodpowiedział:
—Niechponsięnieboją!Wszyscytukontrabandęwożą,a
panczęstojeździzpakunkami,każdywie,cotoznaczy.Alemnie
codotego—dodał,uśmiechającsię—wieziepankontrabandę,
czynie.Jamamzarobek,aprzypanuiswojerzeczybezpieczniej
przewiozę.
—Innymrazem,opowiadałmidalejtowarzyszzgranicy,
miałemdoprzewiezieniabibułęiposzedłemnająćkonie.Po
drodzespotykamwłościanina,zktórymnierazjużjeździłem.
Pytamgookonie.Chłoppodrapałczuprynęiwreszciepyta:
—Pontakjakstoi,czyzrzeczami?
—Aco?—pytam.
—Abocosiktejuchybardzoniespokojnedzisiaj—mówił,
pokazującnadrogę,poktórejwtejchwilijechałokilku
zielonychwojaków.—Chybabocznądrogąpojedziem.
Naturalniewobydwóchwypadkachchłopiniepodejrzywali
nawet,żetąkontrabandąbyłabibuła.
Powszechnakonspiracyaprzeciwzielonymrycerzom,jak
powiedziałem,utrudniaogromnieichpozycyęwwalcez
kontrabandą.Leczbodajnictakbardzoniezacieragranicy
państwowej,nicbardziejsięnieprzyczyniadowytworzenia
międzypaństwowychpojęćnapograniczu,jakugodazielonychz
kontrabandą,orazstałeprzechodzenieposzczególnychzielonych
doobozuspiskowców.
Przedewszystkiemkażdyzzielonychrówniedobrzejaki
każdymieszkaniecpograniczawieotem,żezasłupami
granicznymijednetowarysątańsze,innelepsze.Częstołatwiej
32
jestzakordonemodobregorzemieślnikalublekarza,agdy,co
równieżnierzadkosięzdarza,potamtejstroniegranicyjest
blizkomiastolubwiększemiasteczko,łatwotamozabawęi
różnewygody,którychbrakpotejstronie.Naturalnie,głupimby
byłten,ktobyztakichudogodnieńniekorzystał.Ikażdyzielony
korzystaznichwwiększymnawetstopniu,niżprzeciętny
mieszkaniecpogranicza,wwiększymdlatego,żebędącsam
stróżemprawa,mazapewnionąbezkarnośćprzestępstwa.
Następniewśródzielonychkwitnie,jakwogólewśród
urzędnikówrosyjskich,gatunekugodyzotoczeniem,nazwany
przezznakomitegosatyrykarosyjskiego,Szczedryna,koniecznem
dopełnieniemipoprawkąsamowładczejkonstytucyi—łapówka
iprzekupstwo.Porosyjskukomorycelnenazywająsię
„tamożnią“.Otóżjedenżydekzapytany,cowłaściwieoznaczato
słowo,mrugnąłoczkamifiluternieiwyjaśniłodrazufilologiczne
pochodzenie„tamożni“odpolskichsłów—tammożna.
Wistocie—tammożna!Wysokiecła,uciążliwe,długiei
kosztowneformalnościprzyzałatwianiuczynnościcelnych,
niewielkiewzględniepensyeurzędników,orazpowszechność
łapówekwRosyi,wytwarzajątakiepołożenierzeczy,żestrony
interesowanewywierająsilneparcienaurzędnikówcelnychw
kierunkuprzekupstwaizielonioprzećsiętemuniemogą.Liczba
pilnującychprawgranicznychwtensposóbsięzmniejsza,liczba
zaśspiskowychwzrasta.
Prostystupajkazielony,żołnierz,wchodziwumowęz
przemytnikamiipomagasamprzyprzenoszeniukontrabandy,
dającnawetwzastawwłasnykarabin.Urzędnikcelnykonspiruje
zekspedytorami,ułatwiającimformalnościcelnelubzamykając
oczynaoszustwaekspedytora.Oficerstrażypogranicznej
prowadzihandelkontrabandą,arazporazznajdziesięzielony
33
uprawiającysamkontrabandę,jakrzemiosłonawłasnąrękę.
Wszystkotowytwarzaćmusipewnązależnośćodotoczenia,
które,jakwidzieliśmywyżej,całe,bezwyjątków,uprawia
kontrabandębezustannie.
Zależnośćtawzrastajeszczebardziejprzystosunkach
towarzyskichmieszkańcówpograniczazzielonymi.
Wobecinteresu,któryprzytakichstosunkachłatwiejsięubija,
cywilnimieszkańcychętnieznajomiąsięzzielonymi,
zobowiązującichtopoczęstunkiem,togrzecznością,to
prezencikiem,odktóregowymówićsięniepodobna.Słowem,
wyzyskującwszystkiemożliwesłabestronystróżówprawai
porządku,otoczenie,złożonezkontrabandzistówzawodowychi
przygodnych,powoliasymilujeichzsobąizmusza,jeśliniedo
współdziałania,toprzynajmniejdoprzymykaniaoczuna
przestępstwagraniczne.
Jeśliorganizacjazielonychjesttąskałą,naktórejjest
zbudowanaobronagranicy,toprzyznaćtrzeba,żejestonabardzo
kruchąichwiejnąoporą.Niejesttogranit,leczmiękkiwapień,
naktórydezorganizująceczynnikiżyciapogranicznegodziałają,
jakwiatrlubfalewodynategorodzajugeologicznąformację.
Kruszysięona,wietrzejeirozsypujesię,otwierającdrogędla
nacierającychżywiołów.
Tymżywiołemjestludnośćpograniczna,zktórązieloni,nie
mogącporadzić,wchodząwugodę.Widzieliśmy,żetaludność
przyzadawalaniuswychpotrzebniekrępujesięwcalegranicą
państwową.Zchwiląwięc,gdynielegalnewydawnictwastają
siępotrzebątejludności,idonichstosujesięogólneprawo
życiapogranicznego—zanikgranicy.Przechodząjąonerównie
łatwo,jakpruskiecygarolubtandetawiedeńska,kupionana
rynkukrakowskim.
34
Takiepowolne,pokropelceniejako,przesiąkaniebibułyz
księgarńzagranicznychdorąkjejkonsumentówwPolscepod
caratemtłómaczynammożliwośćistnieniapewnej,mniejszej
częścispotrzebowywanejrokroczniebibuły.Boprzecie,rzecz
prosta,tenżywiołowyipowolnyprocesprzesiąkanianiemoże
wystarczaćorganizacyom,potrzebującymdziesiątkówtysięcy
egzemplarzybibuły,wymagającymstaleświeżegojejdopływu.
Wreszcietekropelki,będącnawetlicznemi,niemogąbyćujęte
wsystem,niemogąbyćkierowaneiregulowane,jaktomożna
zrobićzestałymstrumieniem.Niewątpliwiejednakopisane
wyżejpodmyciegranicystanowipoważneułatwieniedla
przebiciajejprzeztakiwłaśniestrumieńbibuły.
Dosadnerosyjskieprzysłowiemówi:„Byłobybołoto,czerti
najdutsia“(niechbędziebłoto,aczarcisięnaniemznajdą).
Stosunkigranicznesąwłaśnietembłotem,naktóremzpewną
łatwościączarciprzeciw-państwowisweharcewyprawiać
mogą.
Względnienajłatwiejszemjestprzewiezieniejednorazowe
większejilościbibuły.Dotegonajczęściejwystarczatowarzysz,
niepozbawionysprytuimającystosunkigdziekolwiekna
pograniczu.Mówięwyraźnie„gdziekolwiek“,bowszędziete
stosunkisąmniejwięcejdosiebiepodobne.Oto,jakmi
opowiadałjedenztowarzyszówoswojejpróbiepodtym
względem:
Granicepartyjne—mówiłmi—byływtymczasiezawalone
robotą,apartyichodziłooprzemycenienaterminrosyjskiej
bibuły,doczegosiębyłazobowiązała.Poruczonoteninteres
mnie,jakopochodzącemuzpograniczaimogącemuzatem
prędzej,niżktoinny,wynaleźćdziurędlatransportu.Coprawda,
niebyłemwswejściślejszejojczyźniejużdosyćdawno,lecz
35
podjąłemsiętego,boliczyłemnamegokuzyna,którymieszkałna
pograniczu,gdzieojciecjegodzierżawiłwiększyjakiśmajątek.
Wistocierachubamojanieokazałasięmylną.Zarazprawie
poprzyjeździedoswegokrewniakazaszłarozmowao
nielegalnychksiążkach,atozpowodu,żemnastolemegokuzyna
znalazłparęwydawnictwgalicyjskich,tyczącychsiępowstania
63roku.
—Skądjemasz?—zapytałem.
—Zabawneskąd—odparł—zzagranicy.
—Szczęśliwy,żemożesztakłatwomiećksiążkizakazane,
tam,wWarszawie,znamwieluludzi,którzydrogobydali,by
miećtakieksiążki.
Kuzynmójbyłchłopakdosyćlekkomyślny,więcnietrudnomi
byłoprzekonaćgo,żemusimipomódzwprzetransportowaniu
pewnejilościksiążek.Nieprzyznałemmusię,żebędątoksiążki
rosyjskie,boprawdopodobniespotkałbymsięzodmową.
Obawiałsiętylko,byojciecjego,człowiek,odstraszony
gruntownieodwszelkiejnielegalnościjeszczew63roku,nie
dowiedziałsięotymjegofiglu.
Zacząłemgorozpytywaćostosunkigraniczne,ojego
znajomościwśródzielonychorazwśródmieszkańców
pograniczaztamtejstrony.Zrozmowydowiedziałemsię,żemój
krewniaksenior,chociażbałsięrzeczynielegalnychpolitycznie,
podwzględemzwyczajnejkontrabandychadzałścieżkami
niezupełnielegalnymi.Mianowicie,opłacająckomorowych
urzędników,sprowadzałzzagranicybezcławszystkienarzędzia
gospodarskieiświeżonawetobijałpowozysuknem
szwarcowanem.Naturalnie,tejdroginiemożnabyłoużyćdla
bibuły.Natomiastokazałosię,żekrewniakjuniorjestwdobrych
stosunkachzoficeremstrażypogranicznej,porucznikiemS*,z
36
którymzbliżyłogowspólnezamiłowaniedomyślistwa.Zielony
porucznikbywałznimparęrazyzakordonemiprzynosiłmu
stamtądprzyborymyśliwskie.
—Czyrewidowanowamrzeczy—pytałem—przypowrocie
zzakordonu?
—Rzeczyniemieliśmy—odpowiedziałmikuzyn—alenie
zaglądanowcaledopowozu.
Natemoparłemswójplan.Ułożymypodjakimśpozorem
wspólnązpanemporucznikiemwycieczkęzakordon,bezjego
wiedzynaładujemybibułędopudłapodsiedzeniebryczkiipod
jegoopiekąprzewieziemyjądodomukuzyna.Omówiliśmy
wszystkieszczegóły.Chodziłooukryciebibułyprzedoczami
nietylkopanaporucznika,którymiałnamsłużyćjako
piorunochron,aleidomowegootoczeniamegokuzyna.
Postanowiliśmywięcwczasiewycieczkizakordonniebraćz
sobąfurmanaimanewrowaćtak,byprzyjechaćdodomupóźnym
wieczorem,gdyłatwiejjestwynieśćniepostrzeżeniepaczkiz
bibułązbryczkidopokoju.
Mójkuzynwparędnipotemwyruszyłzakordoniwyprawił
listydotowarzyszówzagranicznych,którympoleciłemwysłać
odpowiedniąilośćbibułynaimięsklepikarzawmiasteczku
zakordonowem,zktórymdommegokuzynautrzymywałstałe
stosunki.Bibułamiałaswymopakowaniemimitowaćsukno.
Specyalnyzaśliścikdomegokuzynamiałbyćoznaką,iżowo
suknojużjestdozabrania.
Wkrótcepoznajomiłemsiętuznaszympiorunochronem.
Poznanienastąpiłowmiasteczkupogranicznem,odległymod
siedzibymegokuzynaoparękilometrów,wknajpie,
uczęszczanejprzezpogranicznąarystokracyę,doktórej
zaczęliśmyzaglądać,chcącnadaćpozorywypadkowości
37
naszemuspotkaniuzpanemporucznikiem.
—Otoon!—szepnąłmirazupewnegomójkuzyn,wskazując
oczaminamłodego,barczystegooficera,któryzamaszyściez
brzękiemostrógwchodziłdoknajpy.
Porucznikokazałsięwesołymtowarzyszemprzykieliszku.
Opowiadałnamzwielkimferworemoswychsukcesach
myśliwskichinadzwyczajnejcelnościswegooka.Rozmowa
kręciłasiękołopolowaniaimójkuzynzacząłsięskarżyć,że
wobeczbliżającegosięjesiennegosezonumyśliwskiego
zabrakniemugilzładunkowychdodwururki,niedawnoprzez
tegożporucznikazzakordonusprowadzonej.Usłużnyporucznik
zaproponowałsweusługiwtymwypadku,boisammiałjakieś
lukimyśliwskiedozapełnienia.
Postanowiłemskorzystaćztejokazyiizaproponowałem,
byśmysięwybralikiedyzakordonrazem.Porucznikchętniesię
natozgodziłinawetobiecałprzewieźćmięnatamtąstronęiz
powrotembezpaszportulubpółpaska.Długośmysięspieralio
to,czypójdziemypieszo,czypojedziemy,bopanporucznik,
wielkiamatorspacerów,chciałnaskoniecznieprowadzićdrogą
leśnąipokazaćnadzwyczajnetalentyswegojamnika.Wreszcie
dałsięjednakprzekonaćiułożyliśmysię,żezajedziemyponiego
nakordonzakilkadni,gdynaszporucznikmiałwolnydzieńod
służby.
Naszczęściewtymczasieprzyszłoteżumówione
zawiadomienieotem,żesuknojużotrzymane.Trzebabyło
działaćmożliwieprędko,boisklepikarzmógłprzezciekawość
obejrzećowo„sukno“iwreszciemójkuzyncorazbardziejsię
rozklejałiwobeczbliżaniasięstanowczejchwiliokazywał
corazbardziejchęćporzuceniacałejimprezy.Żartowałem,
śmiałemsięzjegotchórzliwości,leczodczuwałem,żemuszę
38
polegaćjedynienasobieiswojąstanowczościązmuszaćkuzynka
doczynu.
Nadszedłnareszciedzień,wyznaczonynamprzezpana
porucznika.Kuzynekmójbyłzdenerwowanyipodnieconydo
niemożliwości;prosiłmię,bymjechałsam,bosięczujechorym.
Oparłemsięjednaktemu,boprzecieżktośmusibawićpana
porucznika,gdysiębędziepakowałobibułędobryczki.Wreszcie
kuzynekdałsięuprosićisiadłdoprzygotowanegopowozu,jak
skazaniec,jadącynaścięcie.Bałemsię,żejegozdenerwowanie
zwróciuwagępanaporucznika,więcumówiliśmysię,żeja
porucznikanieodstąpię,aonbędziesięopiekowałbibułąi
zapakujejądowozu.
Ruszyliśmy.Nakordoniespotkaliśmyoczekującegonas
porucznika,któregoniepoznałem.Byłubranycywilnie,władze
bowiemrosyjskieniechętniepatrząnawycieczkiwojskowychza
granicęwobecmożliwości„obrazymundururosyjskiego“.
Porucznikbyłwesoły,jakszczygieł.Dowiedziałemsięwkrótceo
przyczynietejwesołości.Natamtejstronie,wmiasteczku,była
jakaśromansowaniemeczka,któraobdarzałaswymiwzględami
panaporucznika.Podrodzeporucznikzdążyłmiopowiedzieć
parępieprznychszczegółówromansuiopisaćswąniemeczkę
zanadtoszczegółowo.
Minęliśmykordonszczęśliwie.Panporucznik,według
obietnicy,wstawiłsięzamnąuzielonegocerbera,strzegącego
granicimperiumcarskiego,iwkrótcestanęliśmyucelupodróży,
wpruskiemmiasteczkuM*.Koniezostawiliśmyusklepikarzai
wetrójkęposzliśmyzwiedzaćosobliwościmiasteczka—knajpy
zporządnemniemieckiempiwem.Podrodzezałatwiliśmy
myśliwskieinteresy,agdyliczbawypitychkuflibyłajużdosyć
dużąiwpłynęłanieconapodniesieniefantazyimegokuzynka,
39
zaproponowałempanuporucznikowispaceriwizytęu
niemeczki,nakuzynazaśmrugnąłem,bywtymczasiezałatwił
sięzsuknem-bibułą.
Nieszczęściechciało,żeśmyNiemeczkiniezastali.Porucznik
straciłnahumorzeipomimo,żemgowyciągałnamyśliwskie
opowiadania,niezdradzałwielkiejchęcidodłuższegospaceru
samnasamzemną.Jeszczekilkakufelkówpiwaiwreszcienie
byłojużsposobuzatrzymaćporucznika,który,zgryziony
niepowodzeniemmiłosnem,chciałkonieczniewracać
czemprędzejdodomu.Spojrzałemnazegarek—trochęwięcej,
niżpółgodziny,minęłoodczasu,gdyśmysięrozstaliz
kuzynkiem,musiałwięcchybazałatwićsięzwłożeniemkilku
pakunkówdobryki.Nawszelkijednakwypadek,podchodzącdo
sklepiku,prowadziłemrozmowętakgłośno,bykuzynekmógł
wiedziećonaszympowrocie.
Nagle,kuwielkiemumemuzdumieniu,kuzynekzokropnie
wystraszonątwarząwyskoczyłzesklepiku,chwyciłporucznika
podramięizacząłmucośszeptaćdoucha,dającmizaplecami
jakieśrozpaczliweznaki,wskazującenasklepik.Wpadłem,jak
bomba,napodwórzesklepikarza,gdziestałynaszekonie.Koło
wozustałasklepikarkaiwyjmowałazpudłaksiążki,składającje
doswegofartucha.Zdębiałem.
—WasmachenSie?
—DerjungeHerrhatgesagt,erwirdnichtdieBüchernehmen
—odparłamiflegmatycznieNiemka.
Nierozpytywałemjuż,dlaczegosięksiążkizopakowania
wysypały,lecznietracącczasu,postanowiłemratować,cosię
da.Słyszałemgłosyporucznikaikuzynka,oddalającesięod
sklepiku,więcwyrwałemksiążkizrąkNiemkiiwpakowałemje
napowrótdowozu.Jedentylkopakunekbyłrozsypany.Dwainne
40
leżałyoboknaziemi.Gdymjednakchciałbezrozprucia
opakowaniawsunąćzawiniątkopodsiedzenie,okazałosię,że
jestonozakrótkiedlapakunku.Widoczniekuzynek,chcącgo
wcisnąć,musiaługnieśćgozbytsilnie,tak,żeopakowaniepękło
iksiążkisięwysypały.Niebyłorady,rozprułempłótnoi
wysypałemksiążkizdrugiegopakunku.
Nigdywżyciutaksięniespieszyłeminiezmęczyłem,jak
wówczas.Całyczasnasłuchiwałem,czyporucznikniewraca,
ręcedrżałymizewzruszenia,potwystąpiłminaczoło.Nie
myślałemwcaleotem,żecałarodzinasklepikarzaotaczałamięi
oglądałazezdziwieniemmojąrobotę;niemyślałem,żetakibrak
konspiracjimożesięskrupićinamnie,inamychkrewniakach,
chciałemtylkoskończyćprędzejrobotę,chciałemuniknąć
zetknięciasięporucznikazbibułą.
Zaledwiemzdążyłjakotakoułożyćksiążkizdrugiego
pakunku,gdymusłyszałgłosywracających.Czymprędzej
przykryłembibułępoduszkamiodsiedzenia,trzecizaśpakunek
wsunąłemwprostdobryczki,położywszygowzdłużzbrzegu
tejżeiprzysypałemgosianem.Wduchupostanowiłemsiąśćdo
brykiztejwłaśniestrony,byniktinnyniewyczułpodnogą
pakunku.Pochwiliporucznikikuzynekbylijużprzybryczce.
Kuzynekbyłzupełniewyczerpany,blady,zprzygasłemioczami,
patrzałnamnie,jakskazaniec,błagającyolitość.Panporucznik,
niecopodchmielony,byłniecierpliwy,razporazpowtarzał:
—Nu,gaspada,jediem.Apanuszkodzitmnogopić—dodał
łamanąpolszczyzną,zwracającsiędomegokuzynka.
Usadowiliśmysięnawozie,ja,naturalnie,zbrzegu,gdzie
byłabibuła.Naodjezdnemkuzynek,którypowoził,szeptem
zapytałmię:„Agdzieksiążki?“Odpowiedziałemmurównież
szeptem,udającgniew:„Zostały“.Humorkuzynkanaglesię
41
poprawiłizfantazyązaciąłkonie.Bryczkazadudniłapopysznej
szosiepruskiej,zbliżającsiędogranicy.
Codomnie,niebyłemzupełniespokojny.Gdyśmykilka
godzintemuprzejeżdżaligranicę,widziałem,jakzieloni
rewidowalijakiśpowóziparęfurmanekchłopskich,którezPrus
wkraczałydoimperyumrosyjskiego.Rewizyaniebyłaścisła,co
prawda,leczpolegałanatem,żektóryśzzielonychwsuwałrękę
dowozuiprzetrząsałsiano.Liczyłemnato,żenasz
porucznikiemniezechcąfatygowaćiniebędąpodejmować
poduszekpowozu,leczdręczyłmiępakunek,którywyczuwałem
podnogami.Cobędzie,gdyzielonypodejmiesiano,
przykrywającepakunek?Albocobędzie,gdyporucznikzechce
zejśćnachwilęnaprzykomorek,przywitaćsięipogawędzićz
przyjacielem-urzędnikiemcelnym?Możebędęzmuszonyzejśći
ja,izostawięwtensposóbwózbezopieki.
Tepytaniamęczyłymięmocnoiprzyznamsię,gdywreszcie
zgrzytnęłyłańcuchynarogatcegranicznej,byłemmocno
zdenerwowanyizezłościąpatrzałemnaswegokuzynka,który
spokojniezatrzymałkoniejużnaterytoryumrosyjskiem.Lecznikt
zzielonychniezbliżyłsięnawetdobryczki,apanporucznik,
pochmurnyiniezadowolonyzwycieczki,anisięporuszyłitylko
mruknąłcośniezrozumiałegonapowitanieżołnierzyiurzędnika
celnego.Odetchnąłemjednaklżejdopiero,kiedymójkuzynpo
załatwieniuformalnościpaszportowejsiadłznowunabrykęi
konielekkimtruchtemruszyłypopylnejdrodze.
Kuzynekmójdowiedziałsięotem,żezostałoszukany,
dopierowtedy,gdyśmypochmurnegoporucznikapozbylisięprzy
kordonieigdy,siadłszynajegomiejscu,zacząłszeptem
usprawiedliwiaćsięprzedemną,żekazałsklepikarcezniszczyć
książki.
42
—Jakaśgłupiamoskiewszczyzna—dodał—ipocotobie
takieksiążki?
Zamiastodpowiedzi,odsunąłemsianozpodnogiipoprosiłem
go,byzajrzałpodpoduszkibryczki.
Zgłupiał,zdumionymojąbezczelnością.Zgodziłsięjednakz
losem,prosiłmiętylko,bymwziąłcałąwinęnasiebiewrazie,
gdybydoojcajegodoszłaprzezsklepikarzawiadomośćotym
wypadku.Resztaposzła,jakpomaśle.Zdołaliśmy
niepostrzeżeniewyjąćbibułęzbryczkiizapakowaćdo
przygotowanychwalizek,awkilkadnipotemdostarczyłem
książkidoWarszawy.
Powyższeopowiadanietowarzysza,pochodzącegoz
pogranicza,dowodzi,coprawda,względnejłatwościurządzenia
jednegojakiegotransportubibuły,lecznicniemówiotakich
transportach,jakooczemśstałemiregularnem.Rzeczjasna,że
kombinacya,opartanawyzyskaniuwspólnejzromansowym
porucznikiemwycieczkizakordon,możesięniepowtórzyć,tem
bardziej,gdyzapośrednikówużywaćtrzeba,chociażi
lekkomyślnych,lecztchórzliwychkuzynków.Potrzebypartyinie
mogąbyćzadowalaneprzeztakiewypadkowe,niezorganizowane
kombinacyeprzejezdnychtowarzyszów.Musionamiećporządne,
żejetaknazwę,biuratransportowo-ekspedycyjne,działające
stale,niesporadycznie.
Każdyłatwozrozumie,żepierwszymwarunkiemistnienia
takiegobiurajestzamieszkanienastałeprzezjakiegokolwiek
towarzyszapograniczapaństwa.Jużtajednaokolicznośćstwarza
43
niemałetrudnościdopokonania.
Całepogranicze,zwyjątkiemparupunktów,jakzagłębie
dąbrowskielubKalisz,jesttokrajrolniczy,odciętynajczęściej
wdodatkuprzezpolitykękolejowąRosyiodresztykraju.
Wyszukaniewięcodpowiedniegotowarzyszawśród
mieszkańcówpogranicza,gdysięzważy,żewszystkieżywsze
miejscowościobciążonesąwzmocnionymodpowiedniodozorem
celnymipolicyjnym,niejestłatwe.Osadzeniezaśumyślne
któregozodpowiednichtowarzyszyprzedstawiatetrudności,że
wtakichprzeważniegłuchychzakątkachtrudnoozajęcie,dające
legalnyizrozumiałydlawszystkichpozórzamieszkania.
Dopieropoprzezwyciężeniutejpierwszejprzeszkody,nad
którąludzienierazłamiąsobiegłowymiesiącami,oile
szczęśliwywypadeknienasunieodpowiednichkombinacyi,
możnaprzystąpićdointeresu.Naturalnietrzebadaćczastakiemu
towarzyszowirozpatrzećsięwotoczeniu,zbadaćgruntiteren,na
którymbędziepracował.Jeśliczłowiekjesttem,cow
Warszawienazywają„cwaniak“,t.j.sprytnyiobrotny,tow
krótkimprzeciąguczasudostrzeżemnóstwookazyj,przyktórych
możnatolubowozrobićdlainteresu:przenieśćbezpiecznie
bibułęprzezgranicę,wywieśćjązpasapogranicznegobez
osobliwegonarażaniasięnawsypę,zużytkowaćkogokolwiekz
otoczeniadotakiejlubinnejpomocyprzyprowadzeniuinteresu
it.d.Popewnymczasieiprzysprzyjającychokolicznościach
wytworzysięzpewnościąjakiśsystemikolejnośćw
zużytkowywaniuróżnychkombinacyj,powtarzającychsięod
czasudoczasu,leczzbytrzadkich,bytylkonajednejznich
opieraćcałyinteres.
JednymztakichidealnychtransporciarzybyłtowarzyszX.
Specyalniewceluurządzeniadrogidlawydawnictw
44
nielegalnychprzyjąłondrobnąposadęwjakiejśfabryczce
pogranicznej.Miałonszczególnydarzjednywaniasobieludzii
przywiązywaniaichdosiebie,adziękisprytowiwkrótcebyłna
pograniczu,jakusiebiewdomu.Znałwszystkietajniki
graniczne,wszystkiestosunki,łącząceludzipomiędzysobą,iraz
porazwgłuchymimałozaludnionymzakątkupotrafiałsobie
zdobyćpomocnikalubpomocnicęwniebezpiecznymprocederze.
Gdysobiewybrałkogodopomocy,oplątywałgopowolisiecią
drobnychusługigrzeczności,zobowiązywałdobrociąserca,
gdyżsiędotakichpomocnikówzupełnieszczerzeprzywiązywał.
Wciągałdointeresupowoliistopniowo,nieodkrywającnarazie
wszystkichswychkart,tak,żegdy„ofiara“,jaktakichludzi
żartobliwienazywał,spostrzegłasię,żejestjednymzkółekw
jakimśnieznanymjejmechanizmietransportowym,byłojuż
późno—byłazbytoplątanamisternąsieciąinajczęściej
poddawałasięlosowi.
Zresztąwykorzystałoncałeotoczenie.Jedennieświadomie
zupełniesłużyłmudlawyrobieniadobrejopiniiwśródzielonych
iuwładzy,drugibezwiedniedałsięnaciągnąćwchwili
odpowiedniejdlaosłonięciatransportuprzyprzejściugranicy
lubkordonu,trzecipodpozoremprezentuzawiózłdo
najbliższegomiastatrochębibuły,czwarty,nakręconyprzez
niego,dowiedziałsięotejlubinnejtajemnicyurzędowej—itak
bezkońca.Myślmiałwieczniewytężonąwceluzwiększenia
wydajnościswejpracyiosłonyswejrobotymrówczejprzed
niepożądanymwzrokiemargusowymnietylkozielonych,
żandarmówlubpolicyi,lecziplotkarzymałomiasteczkowych.
Najkomiczniejsząjego„ofiarą“byłtłustyoberżysta
zakordonowy,którymusłużyłjakopośrednikprzyotrzymywaniu
bibułyzzagranicznychskładów.Narazieskaptowanyjakimś
45
drobnymprezencikiem,proszonybyłowypisanieparuposyłek
naswojeimię—nieksiążek,brońBoże,leczjakiejśzwyczajnej
kontrabandy.Przyzwyczajonydotegorodzajutransakcyjprzez
wielumieszkańcówpogranicza,zgodziłsięnatochętnie.
Naturalnie,zamiastjakiegośsukienkaczyserwisu,przyszła
bibułaodpowiednioopakowanazmiasta,odpowiadającegotego
rodzajutowarom.
Pokilkutygodniachnastąpiłanowaposyłka,naktórą
oberżystazgodziłsiętemchętniej,żenasztowarzyszułatwiłmu
przezswestosunkikilkadrobnychinteresównakomorze
rosyjskiej.Posyłkiwkrótcezaczęłyprzychodzićcorazczęściej,
leczoberżysta,widzącnaszegotowarzyszazawsze
uśmiechniętegoipewnegosiebie,orazwiedzącdobrze,że
mnóstworozmaitychtowarówwtensposóbprzechodzigranicę,
zacierałtylkoręce,gdyżtowarzysznaszchętniepomagałmuw
tychinteresach,jakie„ofiara“miałanapograniczurosyjskim.
Wkrótcejednaktwarzoberżystyogromniesięwydłużyła.
Wypadkowozoczyłon,żetymtowarem,dlaktóregoużyczał
swegopośrednictwa,byłabibuła.Słyszałonoruchu
rewolucyjnymwRosyi,dochodziłydońprzesadnewieścio
okrutnychprześladowaniach,torturachimęczarniach,jakim
podlegająwrogowie„porządkupolitycznegoispołecznego“w
Rosyi,azarazemmiałwysokiepojęcieopotędzecara,który
zdaniemjegomógłmarnegooberżystęnadgranicznegozupełnie
łatwochwycićzobcegopaństwa,bywywrzećnanimzemstęza
knowaniaprzeciwpaństwowe.Wogromnymwięcstrachuzrobił
gorzkąwymówkęnaszemutowarzyszowizatakienarażanie
„przyjaciela“istanowczoodmówiłpomocyswejnadal.
Towarzysznaszniedałsięjednakzbićztropu.Stosunekjego
zoberżystą,gospodarzemmiejscanawpółpublicznego,
46
wydawałmusiębardzowygodnym,bardziejzabezpieczającym
transporty,niżjakiinny,tembardziej,żehandloweinteresy
„ofiary“dawałydoskonałypozórdlawielkiejilościposyłek,
nadchodzącychdooberży.Postanowiłwięcwykorzystaćstrach
swej„ofiary“,byjąprzykućdotaczkinadłużej.
Przedstawiłwięcmu,żejegoczęstestosunkiz„przyjacielem“
niesątajemnicądlanikogo,żewrazieodmowyjego,będzie
zmuszonyurządzaćinteresinaczej,mniejpewnie,mniej
bezpiecznieiprawdopodobniesięwsypie,awówczasnaturalnie
stosunkidwóch„przyjaciół“nabiorąwoczachżandarmów
rosyjskichinnegoznaczenia,wówczasdopierogrozićmubędzie
prawdziweniebezpieczeństwo.
Podługichtargachbiedna„ofiara“dałasięprzekonać,tem
bardziej,żenapoparcietychargumentówotrzymaławprezencie
pięknyzegarek.Prosiłtylko,byposyłkibyłymniejczęste.Odtąd
comiesiąclubczęściejbiednyoberżystaponawiałusiłowania
wyrwaniasięzsieciizakażdymrazemcofałsię.Żyłw
wiecznymstrachu,osobliwie,gdyleżałouniegowięcejbibuły,
lubnagranicybyłonieconiespokojnie,drżał,gdydojegooberży
wsuwałsięktóryzzielonychlubinnychurzędnikówrosyjskich.
Dlauspokojenia„przyjaciela“towarzysznaszmusiałznosić
najrozmaitszejegokaprysy—musiałsięzgadzaćnaróżnegłupie
kombinacye,któremibiednyoberżystastarałsięzabezpieczyć
siebiei„przyjaciela“.Miałwięcokreślonegodziny,kiedysię
mógłzgłaszaćdooberży,musiałczęstozmieniaćsposób
opakowaniabibuły,sprawićjakąśnadzwyczajnąszafęz
podwójnemiściankamijakoschowankabibułyitd.
Pomiędzyinnemioberżystaogromniesięwystrzegał,by
ktokolwiekniezobaczyłnaszegotowarzyszawprywatnemjego
mieszkaniu.Razupewnegowynikłaztegopowoduzabawna
47
scena.Pomilionachostrożności,przysłanianiuokien,wciskaniu
towarzyszaX.dokątawkażdejchwili,gdyktoprzechodził
przedoknamimieszkania,oberżystapozwoliłwreszciezajrzeć
dotajemniczejszafy,gdziebyłwpakowanyświeżytransport
bibuły.Nieszczęściechciało,żegdytowarzysznaszbyłzajęty
segregowaniembibułyipakowaniemjejwodpowiednidla
przeniesieniaprzezgranicęsposób,aoberżystabiegałpopokoju,
napalcachpodchodzącodjednegooknadodrugiego,przy
drzwiachrozległysiękrokiiskrzypnęłaklamka.Nimsięnasz
towarzyszobejrzał,barczystyoberżystaschwyciłgozakołnierz,
położyłgonapodłodze,przykryłgojakiemśubraniemi
zatrzasnąłszafę.
Jaksięokazało,dopokojuweszłabratowaoberżysty,która
miałajakiśinteresdoniego.Wystraszonymimowolny
rewolucyonistaniemógłodrazuzrozumieć,ocobratowej
chodzi,iczyniłrozpaczliwewysiłki,byzasłonićswemciałem
miejsce,gdzieleżałnasztowarzysz,któregonieprzykrytanoga
sterczałazpodpłachty.Wreszcie,widząc,żewszelkie
usiłowaniasądaremnemiiżebratowauparciepatrzynaową
nieszczęśliwąnogę,podskoczyłdozdziwionejkobietyiwyrzucił
jązadrzwi.Potymwypadkuoberżystabyłwrozpaczy,
tembardziej,żenasztowarzyszzgromiłgoostrozatakie
zachowaniesię,którewięcej,niżcoinnego,zwrócićmoże
uwagęotoczenianaichstosunek.Leczoberżystauspokoiłsię
niecodopierowtedy,gdyjakąśdziwacznąkotarąodgrodziłkątw
pokojuiumieściłwnimszafęzbibułą.Nasztowarzysz
natychmiastpowejściudopokojubyłwpychanyzakotarę,gdzie
wmrokuiciasnociemógłjużgospodarzyćswobodniej.
Podwóchlatachtakiejniewolioberżystaniewytrzymałtej
katorgiiporzuciłswąoberżę.Wyniósłsiędospokojniejszych
48
stron,wgłąbkraju,leczprzezcałytenczasoddałnieobliczone
usługiwrogomcaratu.
Inna„ofiara“naszegotowarzysza,jużwięcejświadomai
zdającasobiesprawęztego,coczyni,byłażonajednegoz
urzędnikówkomorowychwtejokolicy.
PaniZ*pochodziłazniemieckiej,spolszczonejjużrodzinyi
jakoguwernantkawbogatymurzędniczymdomu,wyszłazamąż
zakrewnegoswegopryncypała,Rosyaninaiurzędnikacelnego.
PanZ*,gdygoloszetknąłnapolskiejziemiznaszym
towarzyszem,byłjużzupełnąruinączłowieka.Wyniszczyłygo
zupełniechoroby—skutkihulaszczegożyciawmłodości.Może
byłniegdyśniegłupim,leczwowymczasiebyłtozidyociały
szkieletczłowieka,któryzludzkichfunkcyjzachowałbodajtylko
zdolnośćtrawieniaileniwegoporuszaniasięzmiejscana
miejsce.
Trzymanogonaurzędziejedyniedlatego,żezewzględuna
krewnego,wysokiegourzędnikawPetersburgu,chcianomu
pozwolićnawysłużenieemerytury.Małżeństwomiałocórkę
kilkunastoletnią,którasiękształciławjakimśzakładzie
naukowymwWarszawie.
PaniZ*,związanazczłowiekiempół-trupem,zdalaodcórki,
doktórejbyłaprzywiązanacałemsercem,nieznajdowaław
swemotoczeniu,składającemsięznieokrzesanych,często
pijanychurzędników,nictakiego,cobymogłozapełnićjakotako
jejżycie.WtymczasieprzybyłwoweokolicetowarzyszX.
Znajomośćzawiązałasięwypadkowo.TowarzyszX.wyjeżdżał
winteresiefabrykidoWarszawyibyłproszonyodostarczenie
córcepaństwaZ*prezencikuodrodziców.Wróciłzlistemcórki
iznajomośćzostałazawarta.Popewnymczasienasztowarzysz
zdecydowałsięnazużytkowaniedlasprawytejnowej
49
znajomości.
NaraziepowiedziałpaniZ*.żejakiśznajomyzWarszawy
prosiłgoodostarczeniemukilkuksiążekniecenzuralnych,ażew
jegokawalerskiemmieszkaniumogływpaśćonewokokomuśze
służby,prosiłoprzechowanieksiążekdoczasuoddaniaichw
należyteręce.GdypaniZ*sięzgodziła,przyniósłjejkilka
specyalniewtymceluwypisanychtomikówpoezyjpolskichi
paręksiążekhistorycznych.Byłotozrobione,naturalnie,wcelu
oswojenia„ofiary“znielegalnąksiążkąiwysondowania,czynie
wywołatostrachu.PaniZ*okazałasięodważnąinietylko
przechowałaksiążki,lecziprzeczytałaje.Wkrótce,jakuowego
oberżysty,liczbaksiążek.przechowywanychupaniZ*,zaczęła
wzrastać,treśćichzaczęłanabieraćokreśleńszejbarwy,agdyto
niezrażałopaniZ*,towarzysznasznareszciezwierzyłsięjej,że
należydoorganizacyi,walczącejzrządemcarskimi
zaproponowałjejodczasudoczasupomagaćmuwrobocie.
DlapaniZ*znajomośćznaszymtowarzyszem,orazinteresyz
bibułąbyłyzapełnieniemprzerażającejpustkiżyciowej,azresztą
czułaonapewnegorodzajulitośćdlasympatycznegochłopca.
którydlaideinarażałsięnawidoczneniebezpieczeństwo.
Zgodziłasięwięcnapropozycyęioddałaswemieszkanie,oraz
swojesiłynausługinaszemutowarzyszowi.Dlaniegopomocta
byłabardzocenną.MieszkaniepaństwaZ*znajdowałosięw
dużymmurowanymdomu,gdziesięmieściłokilkarodzin
urzędniczych,więcsamomiejscebyłoswegorodzaju„tabu“dla
zielonych,awdodatkutowarzyszX.mógłużywaćnierazpomocy
paniZ*,aprzezniąijejmęża,dlaosłonypoważniejszych
transportówwgłąbkraju.
Jedenztowarzyszów,którybrałudziałwprzewiezieniu
takiegopoważniejszegotransportu,opisywałswojeprzejściaw
50
tymwypadkuwnastępującysposób.
—MiałemprzywieźćdoWarszawyświeżynumer
„Przedświtu“,mniejwięcejdwapudybibuły.Wtymcelu
musiałemjechaćdomiasteczka,oddalonegoodgranicyokilka
mil,gdzietowarzyszX.miałmioddaćjużprzetransportowany
„Przedświt“.RandkamiałanastąpićujakiegośznajomegoX.
Przyjechałemszczęśliwie,zastałemX,leczbibułyniebyło.
—Nieprzywiozłemnic—oświadczyłmiX—bomamna
myślicoświększego.Dzisiajpodwieczóroczekujęczcionekdla
naszejdrukarni,więcdobrzebyłoby,gdybyśzabrałwszystko
odrazu—czcionkii„Przedświt“.
—Ależdodyabła—zaprotestowałem—cóżtymniechcesz
obładować,jakosła.Dwapudybibuły,ategometalutyleż,czy
więcej.Jak,ulicha,jatopowiozę.
—Jużtysięniebój—śmiałsięX.—jużjacitourządzę,
obmyśliłemjużwszystko.Tylkospieszmy.Mamykilkagodzin
czasudoprzyjściatransportu,awtedymuszębyćwdomu.Jazda,
brachu!
Jakjazda,tojazda!Ruszyliśmy,koniebyłyjużprzygotowane.
WdrodzeX.zasypywałmniepytaniamioznajomych
towarzyszach,orobociepartyjnej.
—Ach,mójdrogi—powtarzałrazporaz—dlamnie
przyjazdkażdegozwastobalprawdziwy.Siedzętutajjakna
wyspiebezludnej,anidokogoporządnieprzemówić,aniwiem,
cosiętamuwasdzieje.Lichobierztakieżycie!
Izwielkiegorozczuleniaściskałmirękąkolano.
51
—Wamtamwesoło—prawił—macieżycie,ruch,atubr...
wieczniealbokłamiesz,albokogośnacośnaciągasz.Niemasz
wyobrażenia—ciągnąłdalej,zapalającsięwskardze—ileja
tuokażdegozwassięniepokoję.Wciążmyślę—amożetego
lubowegojużniema.Wytamzludźmimaciedoczynienia,to
tegonierozumiecie.Oj!wyłbykażdyzwasnamojemmiejscu,
wył.Bibuła,nudaiwiecznakomedya!Ale,pallicho—otrząsał
sięzmelancholii—cóżtamsłychaćz„Robotnikiem“?
Przywiozłeśmimożeświeżynumer?
Iznowu,przeskakujączprzedmiotunaprzedmiot,zimieniana
imię,wyciągałzemniewszystkienowinypartyjne.Przytemod
czasudoczasu.wyjmujączkieszenizegarek,mruczał:„Hm.hm.,
czyzdążę?“
Wreszciezdalazabielałymurykościoławmiasteczku
pogranicznem,awpobliżuprzyskręciedrogiukazałysięczarne
ścianykordonuzzielonymwojakiemnawarcie.Trochęwbokod
miasteczkaukazałsięmalutkikominfabryczny,oddzielonyod
zabudowańmiejskichwąskimstrumieniem.Byłatosiedziba
towarzyszaX.
—Słuchaj!—zawołałnagleX.—przyszłominamyśl,że
lepiejbędzie,gdynasrazemniebędąwidziećwmiasteczku.Kto
wie,cobędzie,możetransportzczcionkaminieprzejdzie
szczęśliwie,możeprzemytnikazłapią,możewyśpiewaodrazu,że
niósłdomnie,pocoitymaszbyćwtozamięszany.Nie,niechcę
tego!Urządzimytak.Jazajadędomiasteczka...Nie,lepiejtyjedź
domiasteczka,zapłaćwoźnicyzarazwpoczątkuzabudowań,tam
będzieuliczkanalewo,raczejdroga...owidzisz,stądjąwidać,
prowadzidofabryki.Amożejeszczelepiejjedźodrazudopani
Z.,todlaciebienajbezpieczniej.Co?Aledlaniejniewygodnie,
będziepotemmusiałakłamaćprzedludźmiijajejnie
52
uprzedzałem,żektośuniejbyćmoże...
Ikręciłsięniespokojnienawozie,mrucząc:„możelepiejnie
zaczepiać?co?“—pytałsamsiebie.Widocznietłoczyłymusię
wgłowiekombinacyewtakiejilości,żeniemógłsięzatrzymać
nażadnejznich.
—Jakmyślisz?—pytał.—Najlepiejchybabędziejechać
razem,jeszczeniedaszsobierady,zabłądzisz...
—Ależdajspokój—przerwałem—widzęprzecietędrogę,
októrejmówisz,opowiedzwięc,comamdalejrobić.DopaniZ.
wistociezajeżdżaćniezręcznie.
—Takmówisz!—uspakajałsięX.,którypoczuwałsię
widoczniedoobowiązkuopiekowaniasięprzyjezdnymi
towarzyszami.—Takmówisz!no,todobrze.Jedzieszdo
miasteczka,płaciszwoźnicy,aniedawajmutylkodużego
napiwku,tak10kopiejek,todosyć.Jeszczegotówpomyśleć,że
jakaśsprawanieczysta!Idźtądrogąnalewo.trafiszwprostdo
fabryki.Tamwalprzezbramęnapodwórze,niktcięzatrzymywać
niebędzie,airobotadziśwsobotęjużsięskończyła.Nalewo
będądwadomki,jedenpiętrowy,drugizfacyatką,więcdotegoz
facyatką,naschodyinastrychunalewo,tammieszkaN.N.,idź
doniego.
—Niedociebie?Czemu?
—Jużtymniesłuchaj!—mówiłprosząco—taklepiej,bo
widzisz,anużcosięzdarzy.Tamdadząciherbatyizjeść
cokolwiek,jużgouprzedziłem.
—Cóż-tozamałpatenN.N.?Jakznimmammówić?
—Małpagłupia,jakstołowenogi,alepoczciwa.Gadaj
najlepiejopłcipięknej.Pytaćcięonicniebędzie.No,więc
trafisz?Co?Pamiętajzarazwmiasteczkudroganalewodo
fabryki,tamdrugidomzfacyatą.
53
—Dobrze,dobrze,rozumiem—uspakajałemgo.—Atytam
przyjdziesz?Kiedy?
—Jużcięnieopuszczę,niezjecięmałpa.Aha,N.N.wieo
mnie,aletonic,onzłotychłopiec.No,namniepora,stąddojdę
pieszo.Stój!—zawołałnawoźnicę.
Koniestanęły,X.wysiadł,ścisnąwszymiczulerękęipatrząc
miwoczytak,jakgdybyzachwilęjedenznasmiałbyć
powieszony.Gdyodjechałemparękroków,usłyszałemwołanie:
„Zaczekaj,stój!“.X.znowudopadłdowozuiszeptałmidoucha:
—Ale,słuchaj,wrazie,gdybycięjakistrażniklubżandarm
zapytał,ktotyipoco—tosięzdarza—powiedzodrazu,żedo
mnie.Dobrze!Bowidzisz,najlepiejbyłoby,najbezpieczniejdla
ciebiepowiedzieć,żedopaniZ.,todobramarka.Alektowie,
jakdalejbędzie?PocomamybezpotrzebywciągaćpaniąZ.?
Co?
Zgodziłemsięinato,jeszczerazuściskaliśmysię,i
ruszyliśmywróżnestrony.Przywjeździedomiasteczka,
zatrzymałemwoźnicę,opłaciłemgoiposzedłemwedług
wskazówekX.dofabryki.Niktmnieniezatrzymywał,spotkałem
nadrodzetylkokonnegozielonego,któryniezwróciłnawetna
mnieuwagi.Pochwilibyłemjużkołodomuzfacyatką.Wdosyć
ciemnejsieniznalazłemschody,prowadzącenastrych.Schody
byłystrome,karkołomne,bezporęczy.Wdrapałemsięnastrychi
poomackujużidąc,nalewoznalazłemjakieśdrzwi.Zapukałem.
Otworzyłamidrzwijakaśsenna,pulchnafigura,którana
zapytanie.czyzpanemN.N.mamdoczynienia,zaprosiłamnie
dopokoiku.
—Proszę,proszę,paniedobrodzieju—flegmatyczniecedziła
figura.—PanX.mięuprzedzał,ajakże.Proszę,czekamz
herbatką,niechpansiada.
54
Usiadłem.Wpokojubyłoduszno,wnosienieprzyjemnie
łechtałoodzapachujakiejśstrasznietaniejistrasznieobskurnej
perfumy.Naścianachbyłypoprzybijanekorespondentkii
obrazki,przedstawiająceprzeważnienapółlubzupełnie
rozebraneniewiastywróżnychpozach.Nakomodzierozłożony
byłcałyarsenałgrzebyków,szczoteczek,mydełekiflakoników.
Samzaśgospodarz,byłtowyblakły,pucułowatyblondynek,o
sennychoczachiflegmatycznychruchach,zgłupkowatym,nieco
zażenowanymuśmieszkiem.
—Co,udyabła,zakonspiracyemożemiećX.ztakąmałpą?
—myślałem.
N.N.nalałmiherbaty,podałmichleb,masłoijakąś
przestarzałąwędlinęiczekałcierpliwienarozpoczęcie
rozmowy,niepytającmięonic.
Próbowałemnawiązaćrozmowęzróżnychbeczek;rozpytałem
dokładniemegogospodarzaowarunkachpracynafabryce,o
cenachnaproduktyspożywcze,oprzestrzenidzielącejfabrykę
odgranicyiodróżnychmiejsczamieszkanychwokolicy.Na
wszystkiepytaniaotrzymywałemjednosylabowe,monotonnym
głosemwyrzeczoneodpowiedzi.Wreszciezabrakłomitematu.
Zamilkłem.Milczałigospodarz.Naszczęścieprzypomniałem
sobieradęX.—gadajopłcipięknej.
—PanbyłwWarszawie?Nieprawdaż?Zauważyłpan
zapewne,żewWarszawiedużoładnychniewiast?
Gospodarzożywiłsięnieco.Westchnąłjakwieloryb,ana
twarzyzakwitłuśmiechbłogi.
—Copanmówi—ładne;cotojestładne?Piękne,powiadam
panu,piękne.Przecietonaszasława!
Rozmowaodtądnieurywałasię.N.N.mówiłdużoiz
zapałem.Słuchałempół-uchem,wciążpytającsiebie,jakten
55
wioskowyDonJuanmógłsięstaćpomocnikiemnaszejsprawy.
Wreszcieniewytrzymałemispytałem,przerywającjego
dowodzenieowyższościWarszawianeknadKrakowiankami.
—PandawnoznapanaX.?
—Ja?—odpowiedziałpytaniem.—Czydawno?Nie,pół
rokutemu.O!tobardzoporządny,bardzodobryczłowiek!—
mówiłzprzekonaniem.—Takichludziniewielenaświecie.Pan
możesądzi,żejanieczuję.Nie,jaczuję!
CowłaściwieczułpanN.N.,tegominiewyjaśnił,
widocznemjednakbyło,żeczułwistocie,botwarzmusię
zmieniłaijakgdybynabrałapewnegowyrazu.
NagledopokojuwpadłsamX.Rzuciłkapelusznałóżko,
zajrzał,niewiemjużpoco,dokątówiwreszciesiadłkołomnie.
—Pijeszherbatę—mówiłwesoło,kładącmirękęna
ramieniu.—Cóżzmęczonyjesteś?Możebyśzdrzemnął?Czeka
nasjeszczedziświeczorempraca.
Wstałznowu,przewróciłparęgratównastoleiklepiąc
dobrotliwieporamieniugospodarza,mówił:
—Pewnieokobietachrozprawialiście.co?Oj!panieN.N.,
zgubiąpanakiedyśtekobiety!Acosłychaćtuunas?
—Staredzieje,paniedobrodzieju.stare!—mówiłznowu
flegmatyczniegospodarz.—Panwie,przyjechałznowubrat
panadyrektora.
—Niewiepan,poco?—zapytałżywoX.
—MajakobyjechaćnakilkadnidoKrakowa,apotemwraca
doWarszawy.
X.zamyśliłsię,paręrazyprzeszedłwzdłużpokojuiwreszcie
rzekł:
—Możemucowsunąć,gdybędziewracał.Powiemmu,żeto
prezentdlacóreczkipaniZ.—szeptałmidoucha.—Ty
56
zajdzieszdoniego,mieszkanaMarszałkowskiej,przedstawisz
sięjakokrewnypaniZ.iodbierzesz.Co?Onczłowiekdyskretny,
nieotworzypakunku...Nie,nie,tonanic!Tymożeszniebyćw
tymczasiewWarszawie,posyłkabędzieuniegoleżaładługo.
Jeszczegotówsamzanieśćnapensyę.Ładnybyłbyobrazek,
zamiastprezentu,bibuła!Tonanic!
Zamyśliłsięznowu.
—Aleprawda,zapomniałem,żeśmiprzywiózł„Robotnika“i
listyzagraniczne.Pocobędętemobciążałswegopośrednika.
TenpanjedziedoKrakowa,niechzawiezietam.Dammuadres.
Jaksądzisz—zwróciłsiędomnie—czymożnamudaćadres?
—wymieniłminazwiskojednegoztowarzyszówkrakowskich.
—Znajdziemoże„Naprzód“uniegonastoleigotówposądzić
kogoznasosocyalizm.Lepiejzapytam,gdziesięzatrzymaw
Krakowainapiszędofaceta,byzaszedłiodebrał.Takbędzie
nawetgrzeczniej,niebędęgofatygował.Takzrobię!Ot,jeszcze
jedeninteresbędziezałatwiony!
Gospodarz,widząc,żeX.cośmiszepcedoucha,dyskretnie
sięusunąłnabok.
—Jamammalutkiinteresdozałatwienia—mówił,biorąc
czapkę.—Zostawiętupanów.Dowidzenia!
—Nie,nie,panie.Niechpanzaczeka—zaprotestowałX.—
Jeszczepółgodzinkiijapanauwolnię.Jużwieczórsięzbliża.
Odciągnąłmniewkątizniżonymgłosemmówił:
—Widziałemswegoprzemytnika,przeniósłjużwnocy
czcionki,leczzdawałomusię,żejestzanimpogoń,zakopał
więcpudełkawkrzakach.Dzisiajozmrokumatomiprzynieść.
Muszęczekaćnaniego,alenawszelkiwypadektyposiedźtu
chwilęjeszcze,awrazie,gdybymzagodzinęniewrócił,idźz
N..N.domiasteczkaijużbezceremoniiwaldopaniZ.Każdyw
57
miasteczkuwskaże,gdzieona.Zniąsięjużumawiajodalsze
sprawy,tylkotuniewracaj,bowraziemojejwsypy,mogą
zaczepiciN..N.No,bywaj!
Scisnąłmimocnorękę,patrzącnamnieznowutak,jak
gdybyśmysięrozstawalinazawsze,albonabardzodługo.
WyszedłaN..N.,odprowadziwszygododrzwi,wrócił,
mrucząc:
—Biednyczłowiek,nigdyspokoju,anichwilispokoju!
Niechciałomisięrozpoczynaćrazjeszcze„kwestyikobiecej“
milczałemwięc,patrzącwokno,przezktórewidaćbyłogasnącą
zwolnawieczornązorzę.
Byłomitrochęsmutno.Niedręczyłymię,coprawda,żadne
złeprzeczucia.Wiedziałemdobrze,żedzielnemuX.tylejuż
przedsięwzięćsięudało,iżniebyłożadnejracyioczekiwać,by
zatymrazempowinęłamusięnoga.Ale...ktowie,możeza
chwilę,gdyjatubędęjeszczespokojniesiedział,tamwśródtej
miłejicichejprzyrody,przytejpogodniegasnącejzorzy,rozegra
sięjedenzdramatówgranicznych,któreprzecieżkończąsię
nierazśmiercią.
Czaswlókłsięleniwie,niecierpliwośćmojawzrastała,
Spojrzałemnazegarek—minęłozaledwie20minutodrozstania
sięzX.Więcjeszcze40minutczekania.
N..N.siedziałnałóżkuizdawałsięwsłuchiwaćwwieczorną
ciszę.Popewnymczasieprawiewesołozawołał:
—Idzie!paniedobrodzieju,idzie!
Wistocieusłyszałempodoknemciężkiekrokiilekkie
gwizdnięcie.Późniejsłychaćbyłokrótką,urywaną;rozmowę
szeptem,odmykanieizamykanieokna,wreszciekrokizaczęłysię
oddalać.
—No,gotowe!—zawołałpochwiliX.,wpadającdopokoju
58
izacierającręce.—Terazchodźdomnie—mówił,ciągnącmię
zarękaw.—Terazipanwolny—dodał,zwracającsiędopana
N..N.
ZeszliśmyznowupokarkołomnychschodachnadółiX.
wprowadziłmiędoswegopokojunaparterze,podpokoikiem
N..N.nafacyatce.
Pokójbyłnieduży,bardzoskromnieumeblowany.Stółprzy
oknie,nanimtrochęrozrzuconychpapierówirachunków
fabrycznych,łóżkopojednejstroniestołu,podrugiejkanapka,
kilkakrzeseł—otocałeumeblowanie.
Gdyśmyweszli,wpokojubyłociemno.X.natychmiast
zamknąłzasobądrzwinaklucz,spuściłgęstąroletęizapalił
lampę.Nałóżkuleżałydwadrewnianepudełka.
—Spróbój,podnieś.Oj,ciężkiecukierki—żartowałwesoło.
Byłytoczcionki,któreśmywypisalidladopełnienia
inwentarzaswejdrukarni.
—Trzebapudełkarozbić,przeniesiemydopaniZ*czcionkiw
kieszeni.Dopracy!Aciekawjestem,czyprzysłaliozdóbki.
ProsiłemotoLondynspecyalnymlistem.
Ozdóbkiwpudełkusięznalazły,zczegoX.cieszyłsię,jak
dziecko.
—Będziechłopcomwdrukarniniespodzianka!Ale—
żachnąłsięnagle—przeglądałemwaszezamówieniabibuły.Nie
rozumiem,czemuwypisujecietakmało;naprzykładtakpoczytnej
broszury,jak„OjciecSzymon“,tylko300.Przecietowam
wystarczytylkonamiesiąc,dobrze—jeślinadwa.Nie,mój
drogi,wybacz,alejawaszobstalunekprzerobię.
—Ależ—protestowałem—nieprzebierajmiarki,poco
wypisywaćzadużo,żebybibułanambyłakuląunogi.
—Et,gadanie—oburzyłsięX.—niemożeciejejtrzymaću
59
siebie,toniechleżyumnie.UpaniZ*mamwspaniałyskład,
mógłbymtamcałylondyńskiskładwpakować.Zobaczysz!Jak
sobiechcesz,adowaszegoobstalunkucośniecośdopiszę.Ale
mytugadu,gadu,ajużiśćtrzeba,jużpółdodziesiątej.Otej
porzepanZ*spaćsiękładzie.Spieszmy!
Czcionkileżałynałóżkuwkolumnach,zawiniętychwgruby
papier.Byłotegonawagędotrzechpudów.Wsuwaliśmy
kolumnydokieszenispodni,kurtkiipaltotu.Ciężarczcionek
odrazuściągnąłubraniekuziemi,poczułempewnąniezręcznośći
brakswobodyswychczłonkówprzytakiemopakowaniusiebie.
—Czydalekoiśćmamy?—zapytałem.
—Aco?możecizaciężko,dajmijednąkolumnę.Jadotego
rodzajuspacerówjestemjużprzyzwyczajony.Będziemyszli
jakiepółwiorsty.
Niezgodziłemsięjednaknadodatkoweobciążanie
przyjaciela,którytymczasem,świecącsobielampą,oglądał
uważniełóżkoipodłogękołostołu.
—Zgubiłeśco?—pytałem.—Trudnocibędzienachylaćsię,
znajdzieszpotem,popowrocie.
—Nicniezgubiłem—odparł—alenawszelkiwypadek
oglądam,czycosięzpudełekniewysypało.O!widzisz,trzeba
zabraćdeseczkiodpudełek.Umnieonezwrócąuwagęstróża.
zaniosęjepaniZ.,spalijewkuchni.
Rzuciłrazjeszczebadawczespojrzenienapokójizgasił
lampę.
—Idźmy!—rzekł.—Trzymajsięmnie;nadworzeciemno,a
będziemyszliwązkąścieżkąikładkąnadstrumykiem.
Wistociebyłociemno,leczmójprzewodnikznałwidocznie
doskonaledrogę.Szedłkrokiempewnym,odczasudoczasu
ostrzegającmię,bymniezawadziłoco.Gdyśmywyszliz
60
pomiędzyzabudowańfabrycznych,izdalazamigotałyświatełka
miasteczka,mójprzyjacielzwróciłsiędomnie:
—Słuchaj,tuzapalpapierosairozmawiajmygłośno,jak
ludzie,coniemająpowoduukrywaćsię.Tenkawałekdrogido
miasteczkaniezupełniebezpieczny.Zielonitusięwłóczączęsto.
Mnierazzatrzymaliprzykładce,widocznieoczekiwali
kontrabandyowejnocy.No,alemnieznajątu,więcżołnierz,
poznawszymnie,puścił,amiałemprzysobieprawiepudbibuły.
Wedługwskazówektowarzyszaszliśmy,gawędzącgłośno,
nawethałaśliwie.Rozmawialiśmynaturalnieorzeczach
postronnych.Drogabyłauciążliwa,czcionkiobciągałyodzienie,
szelkiwpijałysięwciało,pakunkiwkieszeniachodpaltabiły
pobiodrach,nanierównejścieżcepomimoostrzeżeń
przewodnikarazporazwpadałemnapieńlubkamień.
Odetchnąłemwięclżej,gdy,zlanypotem,wszedłemzamoim
przewodnikiemwwązkąuliczkęmiasteczka—byliśmyprawieu
celu.
—UpaniZ.świecisię—mówiłX.,wskazującnaoknona
pierwszempiętrze,zktóregopłynąłłagodnyblasknauliczkę.
ChwałaBogu,panZ.jużsiępołożył.Bylibyśmyzmuszeniw
przeciwnymraziechodzićtuiczekać.Raztakobładowany
czekałempółgodziny,myślałem,żemiędyabliwezmą.
—Czemuniewchodziszprzynim,przeciegoznasz?
—Abibuła,któracizewsządsterczy,asłużąca,któranimsię
panniepołoży,nieusuniesięzmieszkania!No,terazcicho,
możliwiecicho!—szepnąłmi,wchodzącnaschody.—Nie
stukajbutami!
Todrapaniesięnaschody,stąpanienapalcachnóg,zciężarem
wkieszeniachizestrachemwduszy,żesięskądśwyłoniktośz
mieszkańcówdomu—byłochybanajprzykrzejszemprzejściem,
61
jakiemiałemwżyciu.Drewnianeschodywdodatkuskrzypiały
odczasudoczasu.Człowiek-bychciał,bywtymczasiegrzmiało
nadworze,wyłazawieruchaizagłuszałatenieznośne
skrzypnięcia.
—Zakogobynaswzięto—myślałem—gdybytaknaskto
zoczyłwkradającychsię,jakzłodzieje,docudzegodomu.Iten
człowiekprzebywatędrogękilkarazynatydzień.
Nareszciejesteśmynagaleryjce,wiodącejdomieszkań
urzędniczych.Czyżbytrzebabyłopotejgaleryjcepoddrzwiami
sięprzekradać?
Nie.naszczęściemójtowarzyszzatrzymałsięprzy
pierwszychdrzwiachilekkozapukał.Drzwinatychmiastsię
otworzyły—widocznienasczekano.Uprogustałaniemłoda,
szczupłablondynkazesmutnymleczłagodnymwyrazemtwarzy.
Palecpołożyłanaustachiwskazałapokójnalewo.Jakcienie
wsunęliśmysiędopokoju,gdziemójtowarzyszwziąłmięza
ramięidoprowadziłdojakiegośłóżka.Siedliśmynanie.
—Jeszczeniezasnął—szepnąłmidoucha—możeisłużąca
jest.
Wistocie—usłyszeliśmykobiecegłosywprzedpokoju.Jak
tylkodrzwizagaleryjkąskrzypnęły,mójtowarzyszpodskoczył
jakpiłkainapalcachnógszybkopodbiegłdodrzwipokoju—
nasłuchiwał,pochwiliwróciłdomnie.
—Jeszczenie—szeptał—słyszałem,jakpaniZ*mówiła,
żebysłużącapodrzuciławęglidosamowaru—chcegości
poczęstowaćherbatą.
Nareszciepokwadransiesiedzeniawciemnympokoju
ujrzeliśmypaniąZ*,którazlampąwrękuweszładonas.
—Oswobodzęjużpanówzniewoli—mówiłazuśmiechem,
podającrękęmemuprzyjacielowi.
62
—TowarzyszzWarszawy—przedstawiłmięX.
—Proszęnaherbatę,pewnieściezmęczeni.
Chcieliśmysięwymówić,leczwreszcieustąpiliśmy
gospodyni.Wnastępnympokojunastoleszumiałsamowar,stały
szklanki,talerzeiprzekąska.
Jedliśmyipiliśmywmilczeniu;drzwidodalszegopokoju
byłyotwarte.Stamtądodczasudoczasudawałosięsłyszeć
jakieśchrapanie,zgrzytaniezębami,niewyraźnemruczenie.Ani
paniZ*,animójprzyjacielniezwracalinatonajmniejszej
uwagi.
Pokolacyiwróciliśmydopokoju,doktóregośmyweszliz
przedpokoju.Byłto,jakmiwytłumaczyłmójtowarzysz,pokój
córkipaństwaZ*.
—Tomójskładgłówny—mówiłmiX.zdumą.—Spójrz!
Wyjąłzkieszeniwiązkękluczykówiotwierałszuflady
komody.Byłynapełnionebibułą.
—No,terazpakować!JutropojedzieszzpaniąZ.Onajedzie
doWarszawy.Jaodprowadzęwasdostacyikolejowej.Dla
powagiiochronyweźmiemyzsobątegokiepskiegowaryata,
panaZ.Jegoniktnieruszy!Tymrazempojedzieszjakwielkipan,
niejakbiednyrewolucyonista,chowającysięprzedwzrokiem
każdegougwiażdżonegodurniamoskiewskiego.Alezato
zabierzeszniemało.Wpakujęcioprócz„Przedświtu“iczcionek,
jeszczepudzikbibułyagitacyjnej.Zgoda?Przecietejbrakwam
zawsze.
Wysunąłnaśrodekkosziparęwaliz.Składaliśmywnie
książki;czcionkipołożyliśmynasamspódkosza.Szufladyw
komodziepowoliwypróżniałysię.Mójtowarzyszzacierałręcei
mruczał,robiącodczasudoczasunotatki.
—Sto„OjcaSzymona“.No.no!nicjużumnieniezostało.A
63
widzisz,żetrzebawypisać500,nie300,jakwychcecie!
Dwadzieścia„Wkwestyiżydowskiej“.ChoćMarkspisał,ale
rzecznudna—wystarczydwadzieścia.Co?
Kiwnąłemgłowąnaznakzgody.
—Sto„Katolika“—mruczał,biorącdorękizwiązanąpaczkę
broszury„Czysocyalistamożebyćkatolikiem“.—Słyszałem,że
wRadomskiemtejbroszurywieleidzie.Możedodaćcijeszcze
pięćdziesiąt?Takacieniuchna!
—Dosyćisto,mamytegojeszczenaskładzie.Czymasz
jeszcze„Pańszczyzny“?Tejnamzabrakło.
—Aco!mówięwamzawsze,żezamałowypisujecie.Mam
jeszczeusiebiekilkadziesiąt—mówiłniecosmutnymtonem—
aleczytowystarczy?
—WypisaliśmyjużjąnagranicęY-ka.Naraziewystarczyi
kilkadziesiąt.Dawaj!
—Et,kiedytoprzezY-kaprzejdzie!Wiem,zjedzątambibułę
myszy,nimstamtądwyciągniecie.Słuchaj,dodamdoobstalunku
jeszczesetkęlubdwie„Pańszczyzny“.Jaksądzisz?
Nareszcieskończyliśmy.Obejrzałemsiępopokoju.Wszędzie
byłopełnoksiążek,małychidużychwróżnokolorowych
okładkach.Naśrodkustałkoszdopołowynaładowanytemiż
książkami,walizkiotwarte,leczpełnebibuły,anadtem
wszystkiemschylonyczłowiekzbłogimuśmiechemnaustach.
Drzwidosąsiedniegopokojubyływpół-otwarte.
Stamtąddolatywałyciche,lekkiekrokipaniZ.,którachodziła
popokoju,ichrapliwemruczenieśpiącegogospodarzadomu.Do
tegojasam,bezimiennytowarzyszzWarszawy,gospodarzącyw
pokojukilkunastoletniejpanny,nieznanejmuwcale.
Dziwacznytenobrazekzżycialudzi,którychzwiązałlosi
idea,zostaniewmejpamięcinazawsze.
64
PożegnaliśmypaniąZ.pouprzątnięciuzpokojurozrzuconych
książek.Nazajutrzranomieliśmyprzyjśćdoniejnaśniadaniei
zarazpośniadaniuruszaćwdrogę.
Znowuteprzeklęteschody,poktórychschodziliśmytaksamo
ostrożnie,jakprzedparugodzinamiwchodziliśmynanie.
Wyszliśmynauliczkęiskierowaliśmysiękufabryce.
—Słuchaj—rzekłem—ciebietuprawdopodobnie
podejrzywająoromanszpaniąZ.?Bojakludziesobie
wytłómaczyćmogąteczęstestosunkitwojeznią,aniebeztego,
żebycięktoniewidziałwkradającegosiędoniejwieczorami.
—Niewiem—odpowiedziałzażenowany—może.Alecóż
janatoporadzę.Usiebieprzechowywaćbibułyniemogę.W
raziezłegowypadkuzemną,zostanieprzynajmniejbibuła,już
przeciągniętanatęstronę.Nicnatonieporadzę—powtórzył.
—Pocieszamsiebietem,żezaroknajdalejtosięskończy,mąż
jejotrzymajużemeryturę,noinaturalniewyjadąstąd.Jakja
wówczasurządzęsięzeskładem,doprawdyniewiem.Z
pewnościąniebędzietakwygodnie.
—Wygodnie!Ależniechciępiorunybiją,człowieku!Coty
nazywaszwygodnem?CzynieteskrzypiąceschodydopaniZ.
—Schody,jakschody—odpowiedziałzrezygnacyąmój
towarzysz—alebezpieczeństwobibułyzupełneiwzględna
łatwośćwywiezieniajejstąd.Janiemogęsobiepozwalaćna
częstewyjazdy—zwracatouwagę,imamzresztąsłużbę.Pani
Z.łatwiejtouskutecznia.AoprócztegopaniZ.nietchórzyito
mojanajwiększawygrana.Wolęiśćnocąnatrzeciepiętropo
takichschodachdoczłowieka,którysięnieboi,niżmiećdo
czynieniazbałwanem,opanowanymdrżączką.Miałemtutakiego
idyotę!
—Wyobraźsobie—mówiłzwzrastającemoburzeniem—co
65
tenbałwanmiurządził!?Trzymamsiętejzasady,żebyusiebie
bibułyniemieć.PracawfabryceisłużbawP.P.S.zmuszamnie
doczęstegowychodzeniazmieszkania,nierazmuszę
kogokolwiekzinteresantówzostawićusiebiewpokoju.Nawet
porządniejszychksiążeklegalnychusiebienietrzymam,acóż
dopierobibułę!NimwięcnieurządziłemskładuupaniZ.,
musiałemrozsyłaćpakunkidoróżnychznajomych.Atenidyota
—byłtomójkrewniaczek,sprowadziłemgonawetumyślniena
praktykantadofabryki,noidoP.P.S.Wiedziałomojejrobocie,
okazywałwspółczucie.Dałemmudwaczytrzypakunkido
przechowania.Akuratniebyłomniewdomu—wyjeżdżałem
wówczasdoWarszawy—przyjechałtudomiasteczka
prokuratorzżandarmem.Jaksiępotemokazało,przyjechali
zrobićrewizyęuchłopaokolicznego,którygdzieśpopijanemu
wyłajałcara.Aumegokrewniaczkaodrazuwszystkiepchły
pozdychałyzestrachu.Miałusiebiebibułę,więcbył
przekonany,żetowłaśniedlaniegoprzyjechałżandarm.
Opanowałagotakaidyotycznadrżączka,żepodwieczórwyniósł
pakunkidolasuizakopał,azestrachuzapomniałpotem,w
któremmiejscu.Terazwciążsięboję,żektokolwiekwypadkiem
nabibułęzakopanąnatrafi,dojdzietodowładzyizwrócąuwagę
nanaszkąt.
—Iwiesz—dodałzezłością—talogikatchórzów!Pytam
go,czemulepiejniespaliłbibuły?Powiada,żebyłprzekonany,
iżprzyjechalidoniego,więcsiębałpalić,bydymzkominago
niezdradził.Idyota—bałsiędymu,aniebałsięwieczorem
włóczyćzpakunkamitam,gdziegojakokontrabandzistę
złapaćbymogli.
—Idyota!—powtórzyłrazjeszczeX.,widocznieniemogący
strawićzawodu,doznanegozpowodukrewniaka.
66
—Myślałem,gdyśzaczynał—mówiłemmu—żebędziesz
mówiłoN.N...
—Głupijest,alenietchórz—żywoprzerwałmimój
towarzysz.—Nie,nietchórz.
—Alepowiedzmi,jaksiędostałeśdosercatego
śmierdzącegoperfumąananasa?Nieprzezkobietęprzecie?
—Przezkobietę?Nie!—śmiałsięX.—aletojestzacny
chłop.Wytamwstolicyprzyzwyczajenijesteściedoludzi
mądrych.Jakwamktóryniebędziezapaniąmatką,Marksem,
powtarzałpacierzaowalceklasimateryalistycznem
pojmowaniudziejów,tojużdlawasjestdoniczego.Jatu
przebieraćniemogę.N.N.omateryalizmiehistorycznymnie
słyszałnigdy,agdybyiusłyszał,togoniezrozumie.Alewie,że
naświeciejestźle,żeludziomkrzywdasiędzieje.Samsięczuje
równieżpokrzywdzony:razjakoPolak,dwajakonajemnikw
fabryce.Ojciecjegozginąłwpowstaniu.Aitekobiety!Sądzisz,
żektórąkolwiekskrzywdził,uwiódł?BrońBoże!Zabawny
człowiek!Tegojestemzupełniepewny.Względemmniema
pewneobowiązki.Mniepandyrektortrochęceniiszanuje,atego
biedakamaltretuje;bronięwięcgojakmogę.
Podchodziliśmyjużdofabryki.Mójtowarzyszbyłzmęczonyi
wyczerpany,leczwidoczniebyłstęsknionydopogawędkiz
człowiekiemblizkimmuideą,związanymznimwspólnością
pracy—niechciałsięzemnąrozstać.
—Możejesteśzmęczony?—pytałtrochęniespokojnie—
jeślichceszsięwyspać,idźnagórę,doN..N.Możenawet
będzietobezpieczniej.Co?Japrzeczytamjeszcze„Robotnika“,
jeszczeniezasnę!
—Nie—odparłem—wolęnocowaćuciebie.Pogadamy
jeszcze.
67
—Jakchcesz,jakchcesz—mówiłuradowany—przyznamci
się,żeijawolębyćztobą.Alepamiętaj—przestrzegał—jutro
obudzęcięrano,przedprzyjściemstróża,którysprzątaumnie.
WyprawięcięnagórędoN..N.naherbatę.Lepiejbędzie,gdy
ciebierazemzemnąniebędąwidzieć.
Prawiedoświtutrwałacichanaszarozmowaosprawach
partyjnychMójtowarzyszinteresowałsiękażdymszczegółem
pracy,wymuszałnamnieopowiadania,rozpytywałokażdą
osobę,biorącąudziałwruchuirazporazpowtarzał:
—Pamiętaj,gdyktosiętamuwasskompromitujeibędzie
musiałuciekaćzagranicę,przysyłajciegodomnie.Jużjago
przeprawięszczęśliwienatamtąstronę.Nazajutrzpoprzyjeździe
domniebędziejużwKrakowie.Amożektozwastamzanadto
jestzmęczony,mogęurządzićtuwakacye.Mamtuznajomego
szlagona.Dawnomyślę,byuniegourządzićprzytułekletnidla
naszych.Odpocznąsobiechłopcynatrawce.Mówisz,żeM.—
wymieniłminazwiskojednegoztowarzyszów—jest
zdenerwowanyiprzemęczony.Przysyłajciego,odpocznietutaj.
Wreszczezmęczenizasnęliśmy.Leczjużkołosiódmej
obudziłomięwołanieX.
—Wstawajprędzej,zachwilęprzyjdziestróż.Jużciępewno
N..N.czekazherbatą.Umyjeszsięuniego.No,ruszajsię,
śpiochu!
PochwilibyłemjużuN..N.iwdychałemmdłyzapachtanich
perfum.N..N.byłjużnanogachiflegmatycznieprzyrządzał
herbatę.
—Małopanspał!niewyspanypanjest?paniedobrodzieju—
cedziłzwolna.—Jatowiem,jatorozumiem.Wielkierzeczy
państworobicie,wielkie,paniedobrodzieju!Tyleksiążek,a
każdąktokolwiekprzeczyta,zkażdejcośbędzie,panie
68
dobrodzieju.Jatorozumiem.
Wydałmisięnawetsympatycznymtenpulchnyblondynek,nie
zdającysobiesprawyzmateryalistycznegopojmowaniadziejów,
anarażającysiebieiswąswobodędlaniejasnego,
niewyraźnego:„Jatorozumiem“.Uścisnąłemmuserdecznierękę
napowitaniepoumyciusięizacząłemodczuwaćpewnego
rodzajuprzywiązanie,jakiemiałX.dlaswych„ofiar“-
pomocników.
—Więcwszystkodobrze—prawiłN..N.—słyszałem,
jakeściepaństwowracalizmiasteczkawczorajwieczorem.Pan
X.stanowczozanadtosięnaraża,paniedobrodzieju.Niechpan
zwrócijegouwagę.Panjegoprzyjacielipotrafitozrobić.Onim
jużtuwokolicygadają.
—Cogadają?—pytałemzaniepokojony.
—Zadużosiękręci,paniedobrodzieju,zadużo!Tosam
wyjeżdża,toktośdoniego—ot,jakpan—przyjedzie.O!ipan
dyrektorwczorajwieczoremmniepytał:„Ktototenpan,codo
X.przyjechał?“.
—Cóżpannato?przecieprzyjechałemnibydopana.
—Tożtowłaśnie!Ijatodyrektorowimówiłem.Kuzyn,panie
dobrodzieju,mówię,kuzynzCzęstochowy.Aleczyuwierzyłi
czemuodrazupanaX.posądzał?Ciekawituunasludzie,panie
dobrodzieju,ciekawi.Radzibysąsiadowidogarnkazajrzeć,co
je.Acóżdopieronowy,nieznajomyczłowiek.Zaraz:skąd?po
co?dokogo?ApanX.gorączka,bylewięcej,byleprędzej!
Niechpanznimpomówi,niechpanwpłynie.Zgubisiebieten
człowiek!
N..N.anirazuniewspomniałosobieioniebezpieczeństwie,
któremugrozićmogłozpowodustosunkówzX.ijego
przyjezdnymitowarzyszami.Widocznieniebałsięwistocie.
69
Obiecałemmusolennie,żesięzX.rozmówię.
—Jakskończymyherbatę,pójdziemy.PanX.mimówiłrano,
żebympanaodprowadziłdomiasteczka,żebyśmyrazemkoło
okienpanadyrektoraprzeszli.Jużmuopowiadałem,żepan
dyrektorpytałopana.Udyrektoradzisiajranowstają,brat
wyjeżdżadoKrakowa.PanX.pewnotamjest.
PoherbaciewyszliśmyiwedługrozkazuX.przechodziliśmy
kołookiendyrektora.Zatrzymaliśmysięnawetprzynich,żeby
pandyrektorzdążyłobejrzećnas,idącychrazemi
rozmawiającychjakdobrzyidawniznajomi.
Odziewiątejstanąłemprzeddomem,gdziemieszkałapaniZ.
Przeklęteschodyjużmnieniestraszyły,szedłemponichśmiało,
niezważającnato,czydeskiskrzypiąpodmemistopami.W
przedpokojuspotkałamniepaniZ.
—Witamypana.czekamynapanaześniadaniem,panX.już
jest.Proszę!
Wszedłemdonastępnegopokoju,gdzieśmypoprzedniegodnia
piliherbatę.Przystolesiedzieli:mójtowarzysz,X.ipanZ.,
szczupły,wymizerowanymężczyznazosowiałym,prawie
nieprzytomnymwzrokiem.
—Mójmąż,panS...ski—naprędceskomponowałami
nazwiskopaniZ.
Podaliśmysobieręce.PanZ.niezapytałmięonic,nawetnie
spojrzał.Oczyjegopożądliwiespoglądałynastół,zastawiony
różnegorodzajujadłem.
—Niechpansiada!—zapraszałapaniZ.—Zarazpo
śniadaniujedziemy,byzdążyćnapociąg.Obiadupewniejeśćnie
będziemy.niechwięcpansięposila.
Wogólnejrozmowie,którąprowadziliśmyprzystole,panZ.
niebrałudziałuwcale.Odczasudoczasu.gdyusłyszałjaką
70
nazwęmiastalubmiasteczka,przerywałjedzenie,głupkowato
oglądałobecnych,namyślałsięwidocznienadczemśinagle
wypalał:
—Libawa—kurlandzkojgubiernii.Wiem,morzejest...
—Łodź—pietrokowskojgubiernii.Wiem...fabrykijest...
Byłatozdajesięjedynadziedzina,wktórejumysłpanaZ.był
czynnym.Spostrzegłem,żemusprawiałprzyjemnośćtakiudział
wgawędzie,starałemsięwięcwrozmowieużywaćmożliwie
wielenazwmiejscowości.PaniZ.spostrzegłatoiobdarzyła
mniewdzięcznemspojrzeniem.
Nareszcieśniadaniezostałoskończone,usłyszałemturkot
powozuprzeddomem.Dopokojuwszedłwoźnica,któryzniósł,
stękając,ciężkikosziwalizkinadół.Pochwiliimybyliśmy
gotowi.PanZ.jakmanekindałsiępokornieubraćwewszystkie
urzędowegodłaisprowadzićdopowozu;niepytałonic,zdawał
sięniezwracaćuwaginaotoczenie.Siedliśmydopowozu,konie
rączounosiłynaswgłąbkraju,oddalającodgranicy.
Jechaliśmywistocie,jakprzepowiadałX.,jakpanowie.
Zieloniistrażnicyprzyspotkaniupowozu,widzącwnimpanaZ.,
októrympowszechniewiedziano,żejestkrewnymnieledwie
ministrawPetersburgu,oddawalinamhonory,niedomyślając
sięwcale,iżwpowozieukrytychjestmnóstworewolucyjnych
wydawnictw.Amimowolnysprawcatychhonorów,
gwarantującybezpieczeństwonaszejwyprawie,kiwałsię
bezmyślniewpowozie,wyrzucającniekiedyzsiebie:
—Busk?Kieleckojgubiernii...Tamwodyjest...
—Czenstochow?Pietrokowskojgubiernii...Tammonastyr
jest!
71
Takmniejwięcejwyglądająpartyjnebiuratransportowe.
Widocznemjestdlakażdego,żekierowanietakiembiurem
polegaprzedewszystkiemnaciągłemwyzyskiwaniukażdej
nadarzającejsięokoliczności,nałączeniuróżnychokazyjw
pewiensystem,namisternejrobociekombinowaniadrobiazgów
iszczegółówzżyciacałegootoczenia.
Tylkoprzytakichwarunkachiprzyuzdolnieniudotakiej
właśnierobotymożnaprodukcyjnośćgranicydoprowadzićdo
wyższychrozmiarówizabezpieczyćprzetransportowanąjuż
bibułęodwpadnięciawręceżandarmówizielonych.
Zapomniananastolebroszura,źlewybranaporawyjazdu,
niedostrzeżeniejakiejkolwiekzmianywsystemiestrzeżenia
granicyprzezzielonych,nieprzyjęciepoduwagęosobistychzalet
lubwadludzi,wchodzącychwgręprzytransportach—
wszystkietedrobnostkistanowićmogąopowodzeniuroboty,
wszystkiedoprowadzićsąwstaniedozwróceniauwagina
człowiekalubrzeczyznimzwiązane,akażdaznichsprowadzić
możewsypęgranicyiaresztowaniejejkierownika.
Jeżelidotegododamy,żewarunkiżyciaosobistegosą
zazwyczajwcalenieszczególne,albowiemwiększaczęśćgranicy
państwa,towiejskalubmałomiasteczkowapustyniakulturalna,
połączonaznajgłupszemiplotkami,zniskimpoziomemoświatyi
życiatowarzyskiego—zrozumiemy,jaktrudnemjeststanowisko
towarzyszów,którzytejpracysiępoświęcają.Wiecznaczujność
izwracanieuwaginanajmniejszedrobiazgijestich
obowiązkiem,ciągłegraniekomedyiiudawaniejestichcnotą,a
nudy,braktowarzystwairozrywkijestnajczęściejichudziałem.
Nicdziwnego,żepracatakanużyludziśmiertelnie,
72
wyczerpujeszybkoichsiłynerwowe.Zdaniemmojem,na
idealnegotransporciarzatrzebasięurodzić.Niedosyćbowiem
poznaćdokładniestosunkipogranicznewogóleiwarunkilokalne
wszczegółach,niedosyćmiećwytrzymałenerwyizdolnośćdo
zachowaniaspokojuwobecnierazpozornego,leczzupełnie
widocznegoniebezpieczeństwa,trzebajeszczeposiadać
specyalnedane,specyalneodpowiednikiwduszy,byumieć
zlewaćsięniejakozotoczeniem,leczzlewaćsięświadomie,
trzymającwiecznierękęnapulsie,słabo,coprawda,tętniącego,
alenaswójsposóbzłożonegożycianapograniczu.Rzeczprosta,
otakichludziniełatwo,niełatwotembardziej,żetacy
szwarcownicyzurodzeniawychodząnajczęściejześrodowiska
odpowiedniego,zpogranicza,ajakjużnierazwskazywałem,
pograniczezwyjątkiemkilkupunktównależydomiejscowości
najbardziejgłuchychizatemnajmniejprzystępnychdla
propagandyiorganizacyirewolucyjnej.
Zewszystkichzadań,któremanaswejgłowietransporciarz,
najtrudniejszemdosystematycznegozorganizowaniajest
wywiezieniebibuły,jużprzetransportowanejprzezgranicę,dalej
—wgłąbkraju.Gdybychodziłojedynieoprzeniesieniebibuły
przezgranicęiukryciejejnaczaspewienwbezpiecznem
względniemiejscu,toprawdopodobnieprzypływbibułyz
krajówswobodnychdoPolskibyłbykilkarazywiększym,niż
obecnie.Leczbibułęniepotosięsprowadza,byleżaław
składzienadgranicznym.Trzebająstamtądwywieźć,bydoszła
onadorąkjejkonsumentów.
Niebędętuwchodziłwszczegółycodoprzeszkód,jakie
bibułailudziejąprzewożącymajądozwalczenianatejdrodze
—będzietotreściąnastępnegorozdziału.Zatrzymaćsięjednak
muszęnastosunkubiurtransportowychzeświatempartyjnym,bo
73
tewłaśniestosunkiogromnieutrudniająichrobotę.Sam
transporciarzlubjegopomocnicysąprzywiązanidomiejsca.
Będączmuszenizachowywaćwszelkiepozory,niemogąoni
poruszaćsięswobodnieiichrzadkiewyjazdyniesąwstanie
zapewnićwiększejprodukcyjnościgranicypartyjnej.
Koniecznymiwięcsąprzyjazdypostronnychludzidlazabrania
nagromadzonejbibuły.Rzeczprosta,żezwracatouwagę
otoczeniainasuwaćmożemyślokontrabandzie,fachowoprzez
przejezdnychuprawianej.Naturalnie,przyszczęśliwymzbiegu
okoliczności,gdyłatwoupozorowaćczęstszezjawianiei
znikanieobcychludzi,granicamożeprzetrwaćdługo.
Najczęściejjednaktakniebywaigranicezużywająsię:
zużywająsięiprzezwyczerpaniesiłtowarzyszów-transporciarzy
iprzezobawęnadużyciajej.
Stądpochodziwiecznapogońzagranicą,wieczne
wyszukiwanianowychdziurwchińskimmurze,opasującym
imperyumcara;stądkoniecznośćużytkowaniazgranicźle
urządzonychlubdziałającychtylkosporadycznie;stądwreszcie
częstoodczuwanygłódbibulasty—brakjejwtemlubowem
miejscu,wtymlubowymczasie.Granica,dobrzeurządzona,
dokładniefunkcyonująca,jesttymideałem,doktóregosię
wieczniedążyiktóryustawiczniezrąksięwymyka,astaranie
sięoniąijejurządzaniestanowijednąznajpoważniejszych
troskpartyjnych.
74
Tr z e c i a l i n i a g r a n i c z na.
Trzecialiniagranicznajestjednązoryginalnych,najzupełniej
swoistychinstytucyjrosyjskich—instytucyj,wprawiających
każdegoEuropejczykawponiżającedlaRosyizdumienie;
zdumieniejakdlapomysłowościibezwzględnościrządu
rosyjskiego,takzarównodlauległościludzi,pozwalających
czynićnadsobąnajdziwaczniejszewświecieeksperymenty.
Opisywałemwpoprzednimrozdzialeurządzenieidziałalność
strażypogranicznejnapierwszychdwóchliniach.Drugalinia,
liniakordonów.odgraniczaneutralny,żetaknazwę,pasziemi,
stanowiącywłaściwepogranicze.Jużnawettadrugalinia,
przesiewającarazjeszczeto,coprzesiałaliniapierwsza,
stanowipewnąanomalięiświadczyonieufnościrządu
względemludnościpogranicznej,takzarównoiosprawnościtej
pierwszejlinii.Leczwkażdymrazietadrugaliniamajakieś
logiczneizrozumiałeusprawiedliwienie.
Wistociemieszkańcypograniczasąpodniektórymi
względamiuprzywilejowaniwporównaniudoresztyludności
państwa.Stosunkizzagranicąmająułatwionewogromnym
stopniu.Mieszkańcypograniczamająprawonatakzwanepół-
paskilubprzepustki.
Wydawanesąonenaosiemdni,anawetnaszeregtygodni
bezpłatnie.Służąonejakolegitymacya,nienawielką,co
prawda,przestrzeń,bozaledwienatrzymilewgłąbobcego
75
państwa.Lecz,żenajczęściejaniaustryacyaniprusacynie
obciążająsiebiezbytecznądlanichkontroląpodtymwzględem,
możnauważaćpół-paski,jakoistotnepaszportyzagraniczne.
Oprócztego,pół-paskimajątęzaletę,żeszczęśliwyposiadacz
takiegodokumentumożeprzechodzićgranicętamizpowrotem
niezliczonąilośćrazywciągutrwaniaprzepustkibezzmianyjej
zakażdemprzejściemgranicy.
Przeciwnie,paszportyzagranicznedalszychokolicżadnychz
wyliczonychzaletniemają.Sądrogieisłużyćmogątylkona
jednorazowyprzejazdgranicytamizpowrotem.Mająctakie
przywileje,mieszkańcepograniczasązwiązanizzagranicą
znacznieściślej,znaczniewięcejmajązniąstosunków,niżludzie
odsunięcigeograficznieodniej.Więcwobectegozrozumieć
jeszczemożna,żerządstrzegąctakpilnieswejgranicy,mógł
oddaćpodspecyalnyniejakodozórtęwłaśnieuprzywilejowaną
częśćswychpoddanych,mógłskrępowaćtakiemlubinnem
ograniczeniemichwolności,wzamianzaprzywilejeimnadane.
Dlatrzeciejliniiżadnegousprawiedliwieniaznaleśćniemożna.
Naczemjednakpolegaonaiwjakisposóbspełniaswąrolę
stróżówpaństwaodinwazyjniepożądanychdlatychczyinnych
powodówproduktówzagranicy?
Natrzeciejliniisłużbęcarskąpełnią,taksamojaknadrugiej,
wojskowiicywilnizieloni.Specyalnąichfunkcyąjestśledzenie
ruchupublicznościitowarówpodrogach,kolejachiszosachw
pasieziemi,oddanymimpoddozór.Tenpasziemisięgagłęboko
wewnątrzpaństwaiunasobejmujecałeprawieKrólestwo
PolskieiogromnączęśćLitwy.Wszystkiebezwyjątkustacyei
przystankikolejowe,wszystkiestacyepocztykonnejnaszosach
wtympasiesąudekorowanezielonymiwojakamiicywilami.
Obowiązkiichsądosyćliczneiskomplikowane.
76
Przyjeżdżającynastacyęsąprzeznichbacznieobserwowani;
musząoniintuicyjnieodgadnąć,czywbagażutakiegopasażera
niemaczasemczegośzakazanego,jakiejśkontrabandy.
Naturalnie,nastacyachbliższychdogranicypaństwowej
bacznośćtajestzdwojona.Więcejnawet,boposterunkite
stanowiąwtychpunktachzazwyczajnowykordon,
przetrząsającybezceremoniibagażetychżepasażerówbez
względunato,czyjadąodsamejgranicy,czyteżznajbliższych
dotejstacyilubprzystankuokolic.Imdalejjeststacyaod
granicy,temdozórtenjestsłabszy,temwięcejsięrobiwyjątków
wśródprzejezdnych.Chociażnawetostoiwięcejkilometrówod
granicy,nigdyniemożnabyćpewnym,czy„zielonemu“twarzlub
pakunekpasażeraniewydasiępodejrzanymiczyniepoprosion
lubbrutalnieniekażeotworzyćpakunkudlarewizyi.
Inietrzebasądzić,żetylkoliniekolejowe,biegnącewprost
odgranicy,sąpoddanetakiemudozorowi.Otonaprzykład,linia
nadwiślańska.łączącaWołyńiUkrainęzWarszawą,nigdziew
swymbieguniedotykagranicy,ajednakcałaoddanajestpod
opiekęzielonych.Otolinia,łączącaWarszawęzWilnem,która
najbliżejpodchodzidogranicypodBiałymstokiem,gdziegranica
jestoddalona90kilkakilometrów,całajestudekorowanaw
zielony,celnykolor.Linie,idącewprostodgranicy,sątylko
pilniejstrzeżone,lepiejobsadzone.
Drugimobowiązkiemzielonychjestwłóczeniesiępo
wagonachpociągówwbieguiwybieranieofiarydlaprzejrzenia
uniejrzeczy.Zresztą,należybyćsprawiedliwym:tenproceder
praktykowanymjestjedyniewnajbliższychgranicyokolicachiw
pociągach,idącychwyraźnieodgranicy.Takizielonyżołdak
wchodzidowagonutrzeciejklasy,rzucaokiemnakażdego
pasażera,narzeczyustawionenapółkach,zaglądapodławki,
77
szperapokątachiodczasudoczasupyta:
—Czyjetorzeczy?
—Moje—odzywasięktośzpasażerów.
—Proszęotworzyć!—brzmidalszyrozkazibrutalnałapa
żołdakaprzerzucapochwilizapakowanewwalizcelubkoszyku
rzeczy.
Wwagonachdrugiejipierwszejklasyrobitonierazoficer
strażypogranicznej,albowezwanyprzezzielonegożołnierza
żandarmkolejowy.
Lecznajbardziejrażącym,najbardziejbrutalnymjesttendozór
nastacyachkolejowychwwiększychmiastach—Częstochowie,
Piotrkowie,Warszawie,Białymstoku,Grodnie,WilnieiKownie.
Tutajopróczzwyczajnychstupajek,zielonychżołnierzy,stojąi
dozorująspecyalnidozorcycelni.Tutajprzyogromnymruchu
pasażerskimniepodobnarewidowaćwszystkich,niepodobna
robićwyjątków,zrozumiałychdlaotoczeniacałego.Itenagłe
napaścinawybranązmnóstwaprzechodzącychofiarę,toszybkie
przerzucaniewobeccałejpublicznościrzeczypodróżnego,to
czyhaniezkątówiskośnespojrzenia,rzucanenapakunkii
podróżnych,sprawiajądziwniedzikiewrażenie,rumieńcem
wstyduoblewajątwarzerewidowanych,wywołujązdziwienieu
wszystkichnieprzygotowanychdotejnapaści.
Iwszystkotosięrobinachybiłtrafił,bezżadnegopytania,czy
ktojedzieodgranicy,czyteżzokolic,osetkimilnierazod
granicpaństwowychpołożonych.Wszystkotosiędziejeo
kilkanaściemilodgranicy,gdzieolbrzymiawiększośćludzi,
stosunkówiinteresównicwspólnegozgranicąniema.Więcej
nawet,wszystkotosiędziejenienapodstawiejakiegośogólnie
znanegoprawa,lecznamocyzwyczajnegorozkazugabinetowego
ministra.Ijeszczebardziej,bowbrewprawu,któreotakich
78
rewizyachmówi,żemusząonebyćusprawiedliwionejakiemś
rzeczowempodejrzeniemcodowyraźnejosoby.
Tymczasemtutajtopodejrzeniepowstajewdanejchwiliw
głowiegłupiegożołdaka,podejrzeniewzględemosoby,októrej
onnicniewie,nigdyprzedtemjejniewidziałioniejniesłyszał.
Wtychwarunkachmożnasobiewyobrazićpodróżjakiegoś
„pechowca“zZagłębiaDąbrowskiegodoWarszawywsposób
następujący.
WyjeżdżaonzDąbrowy,miasteczkaoośmkilometrówod
granicy.Przychodzinastacyęijużwiedzączawczasu,żetujest
kordoncelny,tak,jakgdybyprzekraczałongranicępaństwa,
otwierawalizę,wktórejmudobrotliwie,leczpospiesznie,
rozrzucarzeczyrękazielonegożołdaka.No,nareszciepociąg
jest,formalnośćcelnaodbyta,jazda!
Pociągruszył,nasz„pechowiec“zadrzemałbłogo,leczma
pecha,twarzjegoniespodobałasiękontrolującemupociąg
zielonemu.
—Czjiwieszczy?—rozlegasiębrutalnyokrzyknadjego
uchem.
—Gdzie?co?—zrywasiębiednypasażer.—Aha,moje,
przecienieukradłem,aco?
—Otwaritie!—rozkazujelakoniczniezielony.
Niemarady.Postawaiminazielonegoniewróżynicdobrego,
leczpasażernicwrzeczachniema,więcmyśli—et,cotam
szkodziotworzyć,trochęfatygi,alepiejztemidraniaminie
zadzierać,jeszczedokozywpakują.
Znowurzeczy,ledwieułożonepodąbrowskiejrewizyi,są
rozrzuconewwalizce.Lecznaszpasażermapodrodze
zatrzymaćsiędlainteresówwCzęstochowieiPiotrkowie.
—Częstochowa!dziesięćminut,bufet!—krzyczykonduktor
79
podoknem.
Naszpasażerwysiada.Czasumamało.bowieczórsięzbliża,
biegniezwalizkąwręku.
—Ej,gaspadin,stojtie,wieszczy!—słyszykrzykzasobą.
Leczrzeczymawręku,więcniesądzi,bysiętojegotyczyło.
Idzieszybkodalej.Podejrzeniezielonegonaturalniewzrasta.Już
przywyjściuzdworcałapieonbrutalniepasażerazaramię.
—Stoj!czort!—łaje—otwaritie!Nieboś,kontrabandajest
—mówizielony,robiączłośliwąminę.
Pasażerpróbujesiębronić,alegroźnaistanowczamina
zielonegoodbieramuodwagę.Walizkaotwarta,rzeczy
przerzuconerazjeszcze.
WyjeżdżazCzęstochowy.Innyzielonystoimunadrodze.
—Halt!znowu„wieszczy“.
TosamoakuratspotykagowPiotrkowieprzywjeździei
wyjeździe.
Nareszcie—Warszawa.Leczituzkątawysuwasięfigurai
bardzogrzecznie,jaknastolicęprzystało,prosizrozpaczonego
„pechowca“ołaskawepozwolenienazajrzeniezobowiązku
służbydorzeczy.
Pięknapodróż!nieprawdaż?Pięknaizupełniemożliwado
sprawdzeniaiwypróbowanianawłasnejskórze.
Toprzeglądanieirozrzucanierzeczywyjeżdżającychi
przyjeżdżającychpodróżnychniedajesięporównywaćzmytem,
pobieranemwwielumiastach—pomiędzyinnymiiwGalicyi.
Tutajcelnicymiejscypobierająopłatęodproduktów
spożywczych,którezresztąkażdymaprawoprzywieźćzsobą.
Określonymjestiproduktobłożonymytemirozmiaropłaty.
Każdyotemwie,boprawojestwyraźne,więcpomimo
uciążliwościtakichcelnychgranicwewnątrzpaństwa,niemaw
80
nichnicprzypadkowego,nicsamowolnegoinichańbiącego.
Zielonirosyjscyosetkęiwięcejkilometrówodgranicy
podejrzywajączłowiekaozbrodniękontrabandyinapodstawie
podejrzeniaopostępek,karanywięzieniem,napastująmnóstwo
ludzi,niemogącychmiećnicwspólnegozkontrabandą,
chociażbydlatego,żesąoddzieleniodgranicypaństwowej
ogromnąprzestrzenią.Jesttotosamo,gdybynaprzykładw
Galicyi,wNowymSączu,Jaśle,Lwowie,Stryjui
Stanisławowie,niemówiącjużopogranicznymKrakowie,
zaczętoprzetrząsaćnachybiłtrafiłprzezdziesiątegorzeczy
podróżnymwceluwynalezieniapruskiegocygaralubherbaty
rosyjskiej,zgroźbąosadzeniawwięzieniutego,ukogoten
zagranicznyproduktsięznajdzie.
Iczysądziciemoże,szanowniczytelnicy,żetakdelikatny
interesjestporuczonyspecyalistomwykwalifikowanym?Nie!w
ogromnejwiększościtakimpsychologiem,mającymzpomiędzy
setekludzi,wysiadającychzwagonu,wyczućtychdwóchlub
jednego,któryprzybywaznadgranicznejmiejscowości—jest
najzwyczajniejszychłoprosyjski,żołnierz,przywiezionyzgłębi
Rosyi,którywżyciuswojemnigdyniewidziałpruskiegocygara,
lubsukna,czypłótna,którynajczęściejczytaćwswoim
ojczystymjęzykunieumie,aktóregotembardziejposądzaćnie
możnaotrafnośćobserwacyitłumuzłożonegozupełnie
nieznajomychiobcychmuludzi.
Rozmawiałemrazupewnegoztakimżołnierzem.Jechałemz
WilnadoWarszawyiwypadkowonaprzeciwmnieusiadłmłody
żołnierz.Jegoszeroka,zwydatnemikościamipoliczkowemi
twarz,jegomałe,niecoskośneoczy,jegoniekulturalne,zgruba
wyciosanerysytwarzyzdradzaływyraźniejegopochodzenie.
Byłtochłop,wyrwanyniewięcej,jakroktemu,zdalekiej,
81
głębokiejRosyi,zokolic,gdziesąsiedztwoBaszkirów,
Kałmukówlubinnychmałokulturalnychludówwycisnęłoswe
piętnonietylkonatwarzymegotowarzyszapodróży,leczina
zdolnościachdozrozumieniazłożonego,pstregopodwzględem
narodowościowymśrodowiska,wktóremsięznalazł.Żołnierz
nuciłpodnosemjakąświelkorosyjskąpiosnkę.
Zagadnąłemgopytaniem,skądpochodzi,zjakiejgubernii.
—Ufimskoj,barin—odpowiedziałzeszczerym,szerokim
uśmiechem.
Zacząłemgoszczegółoworozpytywaćorodzinęjego,stan
materyalny,urodzajeitempodobnerzeczy.Żołnierzcoraz
bardziejsięrozczulałwspomnieniamiodalekiej,zauralskiej
wiosce.Wreszciezapytałemgoosłużbę.Okazałosię,żemój
zielonywojakskończyłswegodzinysłużbowenastacyi
wileńskiejijedzienaodpoczynekzasłużonydokoszar,
zbudowanychprzynastępnejstacyi.
—Cóżtyrobisznastacyiwileńskiej—pytałem.Pilnujesz
czego,czypracujesztam?
—Jakatampraca!—odparłpogadliwieżołnierz—stojęjak
głupi,nudaśmiertelna,oczywybałuszysznatłum,żespaćsię
chce.
—Apocóżciebietamstawią?przecieniepoto,byśnaludzi
patrzał.
Żołnierzśmiałsięirobiłdomniefiluterneoczy.
—Nie,niepatrzeć!Kontrabandęłowim,otco.Kontrabandę,
panie.—My—strażpograniczna.
—Jakąkontrabandę?Skądsięonatuweźmie,kiedygranica
daleko.
—Widoczniejest—odparłzfilozoficznymspokojem
żołnierz—jest,kiedynasnaczalstwostawi,żebyjąłapać.
82
—Jakżeżty,chłopcze,poznasz,ktotękontrabandęwiezie,czy
wammożedająznaćotem,żekontrabandaidzie.
—Nie,mynicniewiemy!Ot,stoisz,stoisziznudówdo
kogokolwiekprzystąpisz—pokażpanrzeczy.Dopanajakiego,
naturalnie,wstydipodejść,aledożyda,czytamnaszegobrata,
chłopa,toczemunie.Alenaczalstwutegomało.Oj!źlebywa,
gdynaszkomendantnastacyęprzyjdzie.Staniesobiewkącie,a
oczamitakświdruje,ciąglemrugadonas,bydokogosięzbliżyć,
azawszeczortwybierzejakiegopana,doktóregonam,chłopom,
strasznoizagadać.Pocoto,niewiem.Pewniepotrzeba,kiedy
naczalstwotakkaże—uspakajałsiępochwilowymgniewiena
narażającegogowidocznienaprzykrośćkomendanta.
—Aczytywiesz,cotojestkontrabanda?—pytałem.
—Cozzagranicybezprawawiozą,wiem—odpowiedziałz
dumążołnierz.
—Ajaktyodróżniaszrzeczyzagraniczneodkrajowych?—
pytałemdalej.
—No!Jakbezplombycojest,albonapisnierosyjski,albo
dużoksiążek—plątałzakłopotanyżołnierz,najwidoczniejw
świecieniezdającysobiesprawyztakmądrychrzeczy.
—Aczytaćprzynajmniejumiesz?—pytałemrozśmieszony
naiwnościąsynapólistepówzauralskich.
—Niebardzo!Ucząnas,aletotrudnasprawa.Unaswewsi
wnaszejguberniiszkółmało.Odnaszejwsiszkołaodziesięć
wiorst(wiorstatrochęwięcej,niżkilometr).
—Więcjakże?—pytałem.—Otworząciwalizkę,spojrzysz
ico?
—Jakconowegoibezplomby,albobutelkabeznapisu,
książki,takjadonaczalstwa.Książki—takżandarm,natoon
uczony!Innerzeczy—taknaszenaczalstwo.Tojużichsprawa.
83
Mnieco!kazano,japatrzę—mówił,spostrzegającmójuśmiech.
—Izłapałeścokiedykolwiek?—pytałemniezrażony.
—Nie!rokjużminął,jaksłużę,nicmisięnietrafiło.Ottak,
tosięzarobićzdarza.
—Jakto,tak?
—Aotidzisiaj.Stojęipatrzę—popociąguzagranicznym,
żydwleczejakiśworek.Ciężki,boażsiępochyliłnabok.No,ja
doniego:cotammasz,rozwiąż!Rozwiązuje.Szukam,jakaś
butelka.Cotojest?—pytam.Onnito,nisio.Ocet—mówi.Ja
naniego.Ocet!otnaczalstwozobaczy,jakitoocet!Dał
dwadzieściakopiejek,puściłemgo,bliskonikogoznaczalstwa
niebyło.
—Możeiocetbył—dodałpochwilinamysłu—ktogowie.
Napisuniebyło.
Oto,zjakichludziskładasięprzeważnieinstytucyarządowa,
ziściemoskiewskąbezwzględnościągospodarującananaszych
kolejachidrogach.
Dozorcycelni,októrychmówiłem,stojącynadworcach
kolejowychwznaczniejszychmiastachPolskiiLitwy,są
naturalnieniecobardziejwykształceniinietaknaiwni,jakmój
zielonytowarzyszpodróży.Przeważniesąonidobraniz
szeregówtejżestrażypogranicznej,zliczbypodoficerów
wysłużonychibardziejsprytnych.Cibezwątpieniasąbardziej
niebezpieczniizarazembardziejwykwalifikowanijako
detektywikontrabandy.Chociażionizistotyswejdzikiejsłużby
kierowaćsięmusząniejakiemśrzeczowempodejrzeniem,lecz
zewnętrznemi,zawszezwodniczemicechamitwarzy,ruchówi
pakunkówuprzejezdnych.Toteżrzecmożnazzupełną
pewnością,żenasto,amożeiwięcejzaczepekzichstrony
zaledwiejednaokażesięskuteczną—takalubinnakontrabanda
84
będziezłapana.Japrzynajmniejzobserwacyiwłasnejiinnych
takwnoszę.Widziałemmnóstwowypadkówiprzechodziłemsam
paręrazyprzezłapyszanownychdozorców,lecznigdynie
spostrzegłem,bytabrutalnainiczem,opróczdzikiejsamowoli,
nieusprawiedliwionanapaśćdoprowadziładoprzyłapania
czegośzakazanego.Słyszałemjednakowypadkach,gdywten
sposóbwłaśniełapanoikontrabandęzwyczajnąibibułę.
Zpowodutejtrzeciejliniimiałemniegdyśrozmowęz
niemieckimkupcem,rozmowę,któramiutkwiławpamięci.
JechałemzeŻmudziprzezKownodoWilna.WKownie
wsiadłemdonocnegopociągupospiesznego,niemającego
trzeciejklasy,awięcpociągumożnychibogatych.Pasażerów
byłoniewielu,losjakosąsiadadałminiemieckiegokupcaz
Królewca,któryporazpierwszyprzekroczyłgranicęposiadłości
wschodniegodespoty-cara.Ćmiącustawiczniecygaro,
opowiadałmiogrzecznościkomorowychurzędnikówrosyjskich,
którzyprzedparugodzinamiprzeglądalimurzeczyna
pogranicznejstacyi—Wierzbołowo.RozpytywałmięoWilno,
doktóregośmysięzbliżaliidoktóregopodrodzedoRygimiał
wstąpić.
NareszciestanęliśmywWilniecośkoło5godzinyrano,gdy
zaledwiepoczynałoszarzećnaniebie.Oprócznas—mniei
kupcazKrólewca-wyszłozpociągujeszczedwóchpasażerów,
zaktórymi,jakizanamitragarzenieślinaszeręcznebagaże.
MegoNiemcanieopuszczaływesołośćizachwytnad
porządkamiwpaństwiecara.Przypuszczam,żewyjeżdżałdo
RosyizezwykłemuEuropejczykówprzekonaniemo
barbarzyństwachmoskiewskich.Byłniecowstrachu,gdysię
zetknąłztącarskąRosyąiniemógłdotądprzetrawićprzyjemnej
niespodzianki,jakąmuprzezswągrzecznośćsprawiliurzędnicy
85
wWierzbołowie.Nastąpiłajednakinnaniespodzianka,mniej
przyjemna,coprawda,leczbardziejzgodnazistotąrządów
carskich.
Zaledwieśmy,gawędząc,otworzylidrzwistacyjneiweszlido
korytarza,prowadzącegodorestauracyikolejowej,gdy
zagrodziłanamdrogębandazielonych.Byłoichsześciutęgich
drabów—dozorcówcelnych.Rozdrażnieniwidocznienocnem
czuwaniemichłodemporannym,rzucilisięjakgłodnewilkina
naszerzeczy.
—Otworit!Otworit!—brzmiałypospiesznierzucane
rozkazy,ajedenzdozorcówbrutalnieschwyciłniewielki
neceserekpodróżny,którybyłwrękumegoNiemca.
Napaśćbyłatakgwałtowna,ruchydozorcówtakdrapieżne,a
oczytakwymowne,żemójNiemiecwypuściłzustcygaroi
bezradny,ogłupiałykręciłsięnamiejscu.
—Wasistdas?WaswünschenSie?—pytałrazporaz,
zwracającsiętodomnie,todozielonych.
Tłomaczyłemnieszczęsnemukupczykowi,żecipanowie
poszukująuniegoszwarcowanychrzeczy,ajedenzdozorców,
widocznieniecoumiejącyponiemiecku,potakiwałmi.
—Ja,ja!kontrabanduiszczem—powtarzałnapółpo
niemiecku,napółporosyjsku.
Przetrząśniętorzeczywszystkichprzyjezdnych,nicnie
znalezionoinareszciewyszliśmyzrąkoprawców.
MójNiemiecpotejoperacyibyłzgnębionyiprzybity.Pił
zamyślonypiwowrestauracyiiwidocznieniemógłspokojnie
myślećotem,żejego,poważnegokupcazKrólewca,możnabyło
posądzaćotakzdrożnerzeczy,jakszwarcowanietowarów.
Zniżonymgłosem—bostraciłswąpewnośćsiebie—zaczął
siętłómaczyćprzedemną,pytającowyjaśnienia.Przecie
86
przyjechałzzagranicy,rzeczyoglądanomunakomorze,danomu
nawetjakiśznaczek,czemuwięcgotunapastują?Możebyłajaka
kradzieżznacznawpociągu—aleiwtymwypadkubez
poważnychpodejrzeńniemożnaprzecienarażaćczłowieka
spokojnegonaprzykrośćirewidowaćgo,jakzłodzieja.
Wyjaśniłemmurazjeszczecelrewizyiipowiedziałem,żetak
sięunaszawszedzieje,żeniejesttoanispecyalniedlanas
zrobionaniespodzianka,aninawetspecyalnewzględemnas
podejrzenie.
Niemiecnieprzestawałsiędziwić,milczał,widocznieżuł
myśljakąś.Wreszciezpewnymtryumfemuderzyłmniepo
kolanie.
—Tak!Unasbytegoludzienieścierpieli!Nie,unasto
byłobyniepodobieństwem.
Czułem,żesięrumienięzewstydu.Niemiecmiałracyę—
jedynieniewola,jedyniecodzienneprzyzwyczajaniedo
znoszeniawszelkichkaprysówwładzymożeutrzymywaćprzy
życiutakiewybrykiipomysłycarskichurzędników,jaktrzecia
liniapograniczna.
Przypatrywałemsiępotemnierazdziałalnościtrzeciejlinii
pogranicznejwróżnychmiejscachinaróżnychpograniczach
państwacara.NieistniejeonawcalekołoPetersburga,istnieje,
aledziałabardzosłabo,jakbyodniechcenia,namorskiej
granicy,gdziemieszkająNiemcyiŁotysze,równieżnieznaczną
jestjejdziałalnośćnapograniczupodolskiemiwołyńskiem,
gdzierządiRosyanieczująsięprawiezupełnieusiebie,w
domu.LeczwPolsceinaLitwietrzecialiniaszaleje.Tuwtym
domuniewoliparexcellencenigdyrządijegoposzczególny
agentnieliczysięanizwygodą,anizpotrzebąmieszkańców.Źle
tozarazemświadczyoodpornościnaszegospołeczeństwa.
87
Jestemprzekonany,żegdybykażdewkroczeniezielonego,
wkroczenie,które,jakmówiłem,jestbezprawnenawetwobec
prawrosyjskich,spotykałosięzprotestem,nawetzupełnie
legalnym,zżądaniemprotokółuoględzinrzeczy,zeskargą
sądowąwrazienieznalezieniawrzeczachposzukiwanej
kontrabandy—gdyby,jednemsłowem,naszapublicznośćbyła
niecoodważniejszą,niecowięcejdbałąoswągodność,trzecia
liniapogranicznaistniećbydługoniemogła.Lecztakniejest.
Każdyzaczepionyspieszyotworzyćswebagaże,boisięnarazić
nagniewnajmarniejszegostupajki.Nienależywięcsiędziwić,
żewobectegotobarbarzyństwoistnieje.
Rzeczprosta,żetrzecialiniapogranicznadziaławkierunku
najmniejszegooporu.Oszczędzadobrzeubranąpubliczność,
zaczepiaśredniaków,napastujechłopówibiednych,arzucasię
jakgłodnezwierzęnażydów.Cisągłównąjejofiarą,głównym
objektemprześladowań.
Towarzyszenasi,chcącsięzoryentowaćwsytuacyi,badali
nierazkwestyę:jakiewłaściwiecechyczłowiekalubpakunku
ściągająnasięuwagędozorców.Naturalniewięc
przedewszystkiemwynikającezpowyższego.Leczpozatem
trudnocośokreślonegopowiedzieć.Zdajesięjednak,żeciężkie
pakunkiirzeczy,zawiniętewpapier,szczególnieirytują
zielonych.Leczpozatemzwracająoniuwagęnawyraztwarzy,
naporuszeniaczłowieka,gdyżteostatniemogązdradzić
przenoszącychtakąlubinnąkontrabandęnasobiepododzieniem.
Wogólezaśnapaściamizielonychrządzitakaprzypadkowość,że
niepodobnajeprzewidziećijedynembodajogólnemprawem,
małozresztąmówiącem,jest:chcącuniknąćzaczepkizielonych,
trzebasięstaraćomożliweniewyróżnianiesięzotoczenia.
Zatrzymałemsiętakdługonaopisietrzeciejlinii,bostanowi
88
onaprzeszkodędlabibuły,nietylkodlaprzychodzącejznad
granicy,leczidlawędrującejzmiejscanamiejsce,dla
cyrkulacyijejwkraju.Bowobectego,żedozórzielonych
obejmujekrajcały,całyprawieterendziałalnościpolskich
rewolucyonistów,bibuławszędzie,bezwzględunato,czyidziez
granicy,czyteżnawetodwrotnie,spotkaćsięmożeznapaściąi
zaczepkązielonych.Dosyćsobieprzedstawić,żenakażdejstacyi
kolejowejwPolsceiLitwiekażdypakunekmożebyć
obejrzanymprzezdozorcęcelnego,azrozumiałemsięstanie,
jakiestałeniebezpieczeństwowisinadgłowątowarzyszów,
rozwożącychbibułę,jakwkażdymmiejscumożnasięwsypać,
t.j.byćaresztowanym.Azważywszywszystko,compowiedział
wyżejodziałalnościtrzeciejlinii,łatwopojąć,żeczęstoprosty
wypadek,zupełnieniemożliwadoprzewidzeniaokoliczność
ściągnąćmożeuwagęinapaśćzielonego.
Widzimywięc,żebibułapoprzejściuprzezpierwszedwie
siecipograniczneniejestjeszczebezpieczną.Musisię
prześlizgnąćprzeztrzecią.Zwyklenieużywasiężadnych
nadzwyczajnychśrodkówdlauniknięcianiebezpieczeństwa.
Bibułępakujesiędowalizkilubkosza,naturalnietak,by
pakunekniebyłzbytciężkim,aprzyspotkaniachzzielonymi
przechodzisiękołonichspokojnymkrokiem,zpodniesioną
głową.Najczęściejtowystarcza.Zdarzałysięjednakwypadki
przeciwne.
Jedenzeznajomychtowarzyszówopowiadałmi,jakgo
zatrzymanowN.N.nadworcukolejowym,gdyprzywiózłtam
dwieciężkiewalizybibuły.
—Wsiadałemjużdodorożki—mówiłmi—gdynagle
podszedłdomniedozorcacelnyigrzeczniepoprosiłmięo
otworzeniewalizek,musibowiemobejrzećmojerzeczy.
89
Zapytałemgo,zjakiejracyitorobi.Mówiłemdośćgrzecznie,
leczniecowyniosłymtonemiporosyjsku.Zielony,którybyłw
cywilnemubraniu,oświadczyłmi,żejestdozorcącelnymima
podejrzenie,żewmychwalizkachukrytajestkontrabanda.
Oburzyłemsięnatoogromnieikrzyknąłemnańzgóry,żeto
jestobraza,żeniemaonprawamnienapastować,żeoskarżęgo
przedjegowładzą.
Zielonynieodczepiałsięicoraznatarczywiejdomagałsię
otworzeniawalizek.Spostrzegłem,żeżandarmkolejowy,który
usłyszałwidoczniehałas,zbliżałsiędonas.
—Jestemurzędnikiem—zawołałemnazielonego—ity,
durniu,niemaszprawamnierewidować.Siadajzarazzemnąi
jedźdourzęducelnego.
Dozorcaposłuszniesiadłobokmnieiruszyliśmywkierunku
komory.
Wdrodzezacząłemstraszyćdozorcę,żetejsprawynie
puszczępłazem.Przyrewizyinicsięumnienieokażeibędęgo
skarżył.Wypadkowoprzypomniałemsobiejednonazwisko
wyższegourzędnikacelnegowWarszawieiwskazałemdozorcy
naniego,jakoswegoznajomego.Dozorca,usłyszawszyzust
moichnazwiskoswegonaczelnika,struchlałizacząłmnie
przepraszać.
Udawałemjednakzagniewanegoidalejwymagałem,byjechał
zemnądokomory.Dozorcacorazbardziejtraciłrezon,coraz
bardziejzdradzałchęćwycofaniasięzinteresu.Przepraszałmię
corazgoręcejiskarżyłsięnaciężkiobowiązekzaczepiania
publiczności.
Wreszciezapytałemgo,czyjestżonaty.Okazałosię,żema
żonęidzieci.Masięrozumieć,żeskorzystałemztejszczęśliwej
okoliczności,byokazaćwystraszonemudozorcyswą
90
wspaniałomyślność.
—No—rzekłem—niechtakbędzie,niechcęgubićtwej
rodziny.Ruszajsobie!
Dozorcaniekazałsobietegodwarazypowtarzać.Zatrzymał
dorożkę,wyskoczyłzniejipożegnałmięwojskowymukłonem.
Odetchnąłemlżej.Widoczniedorożkarzmojewestchnienie
usłyszał.Odwróciłsiędomniezuśmiechem.
—Ależudałosiępanu—rzekłdomnie—przeląkłsięgłupi!
Innymrazem,jakmiopowiadano,wpadłwręcezielonego
opryszkażyd,robotnik,któregonieopatrznie,wobecspecyalnych
względówzielonychdlażydów,wysłanozbibułądosąsiedniego
miasta.Nasztowarzyszbibułęzapakowałdostarejwalizkibez
zamkuiobwiązałjąsznuramiwbardzogruntowniezaplątany
sposób.Towłaśniezbawiłogo.
Przywyjściuzwagonunadworcumiejskimzatrzymałgo,
zielonyikazałotworzyćwalizkę.Towarzyszpowolizaczął
rozplątywaćwęzłyiwęzełkinasznurach.Zielony—widocznie
byłtozwyczajnystupajka,typuopisanegoprzezemniewyżej—
znudzonytemdługiemrozwiązywaniem,obejrzałnaszego
towarzyszaiwidoczniezubraniaosądził,żenawetdwudziestu
kopiejekzeńniewydusi.
—Nu,czortztoboj—zawołał—idi,żydok!Stupaj!
Niekiedyjednakoczkasiecipogranicznychzpowodów
rozmaitychzaciskająsięgwałtownie.Zielonistająsięnerwowi,
bacznośćsięzwiększa.Wówczasuciekaćsiętrzebado
najuciążliwszegoinajbardziejkosztownegosposobu—do
przewożeniabibułynaludziach.Sąnajrozmaitszesposoby
opakowywaniaczłowiekaitechnikatransportowawynalazła
wieleśrodkówdozwiększaniazdolnościtransportowejżywej
tarydlabibuły.Najidealniejsząpodtymwzględemjestsilna,
91
dobrzezbudowanakobieta.Wyzyskawszywszystkieskrytki
damskiejgarderoby,obłożywszysiebienajstaranniejbibułą,
kobieta,gdymadotegoodpowiedniąsiłęfizyczną,możeunieść
nasobie,bezzwracanianasięuwagi,trudnądouwierzeniailość
bibuły.Opowiadanomipodtymwzględemofakcie
następującym.
Partyamusiałalikwidowaćjednązeswychgranic,była
bowiemobawa,żenastąpićmożewsypazpowodunaprężonych
wtemmiejscustosunkówgranicznych,orazwypadkowego
podejrzenia,jakiemuuległwoczachzielonychtowarzysz,
prowadzącygranicę.
Niebezpieczeństwowydałosiętakgroźnem,żezlikwidacyą
spieszono.Anaskładzienadgranicąleżałomocbibuły,której
głównączęściąbyłokilkasetekksiążkiBebla„Kobieta“.
Książkatogruba,ważącaprawiefuntijakotakanależydo
najtrudniejszychdlatechnikitransportowej.Wobec
wzmocnionegodozoruniemożnabyłowywieźćbibuły
walizkami,zwyczajnądrogą.Ażegranicęlikwidowanoijużnie
bardzosięliczonozwymaganiemkonspiracyigranicznej,byzbyt
częstoniezjawiaćsięnapograniczu,postanowionorazporazie
wysyłaćtowarzyszkidlazabraniabibułynasobie.
Wtychwyprawachbrałoudziałpięćtowarzyszek,pomiędzy
któremiwobecpośpiechu.jakiegowymagałasprawa,rozwinęło
sięwspółzawodnictwo.Ktowięcejprzyniesie?—otobyło
pytanie.Swegorodzajurekordwtymoryginalnymsporcie
rewolucyjnymzostałustanowionyprzezpewnątowarzyszkę,
któranasobieprzywiozłasiedmdziesiątpięćegzemplarzy
„Kobiety“.
Siedmdziesiątpięć!wynositonawagęprawie2pudy
papieru,ułożonegowdodatkupodubraniem,więcwsposób
92
ogromniekrępującyimęczący.Nigdyniemiałemnasobietyle
bibuły;zdarzyłomisięjednakparęrazynieśćjakieśmarne15—
20funtówimuszęwyznać,żemiętowcaleniezachwyciło.
Bibułazewsządmniedusiła,gniotła,łaskotała;czułem,żemuszę
przybieraćniezupełnienaturalnepozy,któremięmęczyły
ogromnie.Aprzecieodmoich20funtówdalekododwóch
pudów—stanowitoczteryrazywiększąwagęiobjętość.
Mążowejdzielnejtowarzyszki,któryrazemzniąodbyłtę
wyprawę,opowiadałmi,żebędąctakopakowaną,żonajego
przejśćmusiałapieszotrochęwięcejniżkilometr,przetrząśćsię
wwagoniekilkagodziniwreszciejechaćdoróżkąniemniejniż
półgodziny.
—Gdyśmywsiedlijużdowagonu—mówiłon—zająłem
czemprędzejdwiekróciutkieławki,abyniktniesiedziałobok
nas.Bałemsię,bywypadkowedotknięcieniezdradziłobibuły,
będącejpodubraniem.Pociągbyłnocnyigdyruszył,mojażona,
zmęczonapodróżą,wrażeniamiispaceremkilometrowymztakim
ciężaremnasobie,zadrzemała.Nagleusłyszałemcichyjejjęk.
—Cocijest?—spytałem,nachylającsięnadnią.—Bo1i
cięco?
Odpowiedzinieotrzymałem.Żonaspała,opartagłowąo
ścianęwagonuiodczasudoczasujęczałazcicha.Byłem
przekonany,żetoskutekzmęczenialubniewygodnegosiedzenia
przytakiemniesłychanemwypchaniusiebieksiążkami.
Zadrzemałemwreszcieisam.
Przedsamymcelempodróży,gdypociągjużzwalniałbiegu,
obudziłamiężona—byłabladaiłzysięjejkręciływoczach.
Widoczniecośjejmocnodolegało.
—Złamałmisięgorset—mówiła,zaciskajączębyodbólu
—bryklewjadająmisięwciało.Wiesz,możeniepotrafię
93
przejśćprzezdworzec.
Leczobawybyłypłonne.Opierającsięomojeramięisycząc
nieledwiezbólu,żonamojadoszładodorożki.Gdyśmy
nareszcieznaleźlisięwdomuiżonasięrozebrała,okazałosię,
żemapokrwawioneiposzarpanebryklamiboki.Zedwa
tygodniepotejwyprawieżonamojagorsetuniemogławłożyć.
Jakimjestrekordmęskipodtymwzględem,niewiem
dokładnie.Słyszałemjednakocharakterystycznejprzeróbce
znanejpieśnifilareckiej,którąułożonowkółkutowarzyszów,
uprawiającychconamorewalkęzcaratemnapolach
nadgranicznych.Przytaczamjątu:
Gdypakownośćcnotaznana,
PakowniejszyktonadJana?
Więcpanowie,jegozdrowie:
WiwattęgiJan!
Naturalnie,jaktojużpowiedziałem,przemienianie
towarzyszówitowarzyszekwwalizkiczykoszeniemożebyć
stałemzjawiskiem.Pociągałobytozasobązbytdużokosztów,
pochłaniałobyzbytdużosił,zużywałobyludzizbytprędko.Od
czasudoczasujestonojednakkonieczne.Awobectegoz
prawdziwemuznaniempodnieśćnależyzasługidzielnych
towarzyszek,któredlawalkizcaratemofiarowująswewątłe
nierazsiłyfizycznedlapełnieniauciążliwejfunkcyj,zwanej
żartobliwiewżargonierewolucyjnymdromaderowaniem.
Wspomniałempoprzednio,żerząddoniedawnanie
przedsiębierałżadnychspecyalnychśrodkówdlawalkiz
wrastającymzrokiemkażdymdopływembibuły.Walkaz
kontrabandąpolitycznąbyłatylkoczęściąwalkizkontrabandą
94
ogólną,zeszwarcowaniemkoronek,zegarków,spirytusu,herbaty
itd.Jakmniezapewnianozkompetentnychźródeł,rządw
wielkimstopniudopiąłswego:szwarcowanietowarów
zwykłych,niepolitycznych,jakobyznaczniesięzmniejszyło.
Jeślitakjestwistocie,tozostałotoosiągniętemprzezstałe
pogarszaniewarunkówżyciaogromnejilościludzi,nic
wspólnegozkontrabandąniemających.Zkażdymrokiemsypią
sięnoweograniczenia,corazbardziejkrępująceludność,z
każdymrokiemstosunkipodtymwzględemsiępogarszająi
wyznaćnależy,corazjesttrudniejurządzićporządniedziałające
biurotransportowenagranicy.
Dozórnasamejgranicyjestzwiększanyzrokiemkażdym.
Stałemjestrównieżzjawiskiemograniczanieliczbyosób,
mającychprawodopółpasków,przepustek.Nareszcietrzecia
liniagranicznajestinstytucyąwzględnienową,stalewdodatku
wzmacnianą,jestsiecią,którejoczkacorazbardziejmaleją.
Znającystosunkizapewnialimię,żewciąguostatnichlat
dziesięciuwarunkitransportowetaksiępogorszyły,że
niepodobnaporównywaćobecnezdawnemi:cobyłołatwem
wczoraj,stajesiętrudnemdzisiaj.
Jedynem,leczzatopoważnemułatwieniemjestwzmożenie
sięruchurewolucyjnego,przeniknięcieducharewolucyi,ducha
opozycyi,doszerokichmasludowych.Tegowpływu,
rozkładowegodlapotęgirządowej,nieuniknęłailudność
pograniczna.Jeśliwięctrudnościtechniczneprzytransportach
wzmagająsię,tonatomiastułatwionemjestwynajdywanieludzi
chętnychdotegorodzajupracy.
Niedawnopismadoniosły,żewPetersburguobradowała
komisyawceluznalezieniaśrodkówdlazmniejszeniadopływu
bibułydoRosyi.Cotamuradzonoprzyudziale—jakpisano—
95
żandarmówzKrólestwa,niewiem.Jedyne,codoszłodomnie,to
wyasygnowanieśrodkówdlażandarmeryiwceluutrzymywania
agentów—szpiegówwśródludnościnadgranicznej.Bez
wątpienia,szpiclenadgranicamimogąutrudnićznacznierobotę,
osobliwie,gdybędąsprytniedobranizpomiędzyludności
rzeczywiściemiejscowej.Leczniebezpieczeństwotoniewydaje
misiętakgroźnem.
Głównąpodstawądladziałaniarewolucyonistównagranicy
państwa,jaktoprzedstawiałem,jestpodmycietejgranicyprzez
ludnośćpograniczną,zanikjejdlaniej.Dowytworzeniamętnej
wodynapograniczuwogromnymstopniuprzyczyniająsię
właśnieci,comajągranicypilnować,ci,conajbardziejsą
względemcałegootoczeniauprzywilejowani.Dotakich
uprzywilejowanychbędąnaturalnienależećinowidygnitarze
państwowinagranicy—owiagenciżandarmeryi.Leczgdy
dotychczasowidygnitarzenajczęściejsązupełnieobcy,są
przybyszami,którzypopewnymtylkoczasiestająsięzależnymi
wmniejszymlubwiększymstopniuodotoczenia,toprojektowani
agenciżandarmów,pochodzączludnościmiejscowej,tę
krępującązależnośćodczuwaćbędąznaczniesilniej.Więc
własneichgrzechygraniczne—szwarcowanienawłasnyużytek
towarówzagranicznych—przyczyniąsiędozwiększeniamętów
iwwieluwypadkachzwiążąimręce.Tembardziej,gdysię
zważy,żeszpieg,pomimowielkiegojegoznaczeniadlarządu,
takjestpogardzanymprzezludzi,żeszeregiichmogąbyć
rekrutowanejedyniezpomiędzynajbardziejnizkopodwzględem
moralnymstojącychludzi.
DrugąpodstawądlakontrabandyrewolucyjnejwPolscejest
silne,chociażczęstoniebardzoświadomepoczucieniechęci
wszystkichludziwstosunkudorządu.Niechęćta,tak
96
ułatwiającaagitacyęrewolucyjnąwPolsce,napograniczu
wzmagasięjeszczebardziejprzezsolidarnośćfachową—
solidarnośćszwarcowników,którymi,jaktowykazałem,sąw
pewnymstopniuwszyscyabsolutniemieszkańcypogranicza.Czy
więcrządprzezustanowienieagentówżandarmskichpotrafijuż
nierozbić,leczchoćbypoważniezachwiaćtąpodwójną
solidarnością?Codomnie,znająckrajistosunkipograniczne,
innejodpowiedzinatopytanie,jaknegatywnej,daćbymnie
mógł.
TA J N E D R U K A R N IE.
97
Mniejszą, lecz bodaj z każdym rokiem wzrastającą częścią
bibuły, kursującej w Polsce, stanowi bibuła w samym kraju
wytworzona, wyprodukowana pod okiem wiecznie niespokojnej
itrapiącejbuntownikówpolicyicarskiej.Bibułatakawpostaci
ulotnego pisemka czy odezwy, albo też mniej więcej
peryodycznie się ukazującego pisma partyjnego, ma ogromne
znaczenie dla każdej organizacyi rewolucyjnej, chcącej szerszy
wpływ na ludzi wywierać. Bibuła zagraniczna, wyprodukowana
za żelaznym pierścieniem bagnetów, opasującym państwo cara,
ma w wielu wypadkach tę niedogodność, że się opóźnia, że
wobec kapryśnych warunków nadgranicznych nie daje się
całkowicie opanować przez organizacye. Ten brak precyzyi,
brak, że tak powiem, elastyczności bibuły zagranicznej,
rozpatrywanejjakonarzędzierewolucyjnewrękachorganizacyi,
zmuszałnieledwiekażdągrupęrewolucyjnąwpaństwiecarado
próbtworzeniabibułykrajowej,produkowaniajejnamiejscu.
Najbardziej pierwotnym, studenckim, że go tak określę,
sposobem jest hektograf. Urządzić go łatwo, zajmuje on bardzo
mało miejsca, zniszczyć lub usunąć go z widoku nie trudno, do
pracy z nim nie trzeba prawie żadnych kwalifikacyj — jednem
słowem, byłby on wspaniałym i niekłopotliwym sposobem,
gdyby nie małe „ale“ — wytwórczość hektografu jest bardzo
niewielką,mogącązadowolićnajwyżej30—40osób,aprodukty
jegosąnieczytelne.Ajednakdzikiekagańcenałożoneprzezrząd
carskinawszystko,coześwietnymwynalazkiemGutenbergajest
związane, tak są krępujące, że umożliwiają dotąd konkurencyę
marnegohektografuzdrukiem.
Spotykałem
wydawnictwa
w
Rosyi,
wydawnictwa
hektografowane w języku rosyjskim ogromnej objętości, że
98
wymienię
tu
naprzykład
„Tkaczów“
Hauptmana,
albo
„Spowiedź“ Tołstoja. Ile szalonej, żmudnej pracy w taki tom
zostało włożone przez wydawców, ile oczu popsutych i
załzawionych u czytelników tych wydawnictw! Byłem,
doprawdy,zdumionytącyklopowąpracą.
Lecz takie większe rzeczy, odbite na hektografie, są
rzadkością, białymi krukami bibliograficznymi, które kiedyś w
muzeach świadczyć będą o dzikiem okrucieństwie caratu.
Częstemi jednak są dotąd krótkie hektografowane odezwy
rewolucyjne i pisma ulotne. Nawet w Polsce, nieco kapryśnej
pod tym względem w porównaniu z rdzenną Rosyą i
przyzwyczajonej do bardziej europejskiego i cywilizowanego
druku, zdarzają się często wypadki używania hektografu dla
celów rewolucyjnych. Osobliwie często ucieka się do tego
środka młodzież szkolna; dlatego też nazwałem ten sposób —
studenckim. Najtrudniej zaś daje się hektograf zastosować do
ludu pracującego. Tutaj, gdzie nieraz samo czytanie stanowi
poważną pracę, błękitne rozlane literki hektografu często są
zupełniebezużytecznemi.
W ostatnich czasach zaczęto ulepszać ten studencki sposób
tworzenia bibuły krajowej. Przystosowano do hektografu
maszyny piszące, wprowadzono mimeagrafy, cyklostyle i t. d.
Lecz pomimo tych ulepszeń, zwiększających produkcyjność
pracy, oraz zmieniających na lepsze czytelność bibuły,
niepodobna porównywać tych sposobów z drukiem. Zbyt dużo
zajmują one czasu, zbyt dużo zuzywają papieru, by można było
zadowolić szersze wymagania przez takie środeczki. Dobremi
być one mogą dla produkcyi, jak ją nazywamy żartobliwie,
rzemieślniczej w rewolucyi. — Dla wielkiego przemysłu
rewolucyjnegonicdrukuzastąpićniezdoła.
99
Wobec tego nie jest wcale dziwnem, że dla każdej
poważniejszejorganizacyirewolucyjnejideałemjestposiadanie
tajnejdrukarni.Dwienajsilniejszeorganizacyewprzeszłości—
rosyjska „Narodna Wola“ i polski „Proletaryat“ były uzbrojone
wtębrońnowoczesną.Pierwszazaczasswegoistnieniawkilku
drukarniach,razporazwykrywanychprzezpolicyę,wydałakilka
odezw, oraz 10 numerów swego pisma. Druga oprócz odezw i
parubroszurwydałapięćnumerów„Proletaryatu“.
Po rozbiciu tych organizacyj w 1884 i 1885 latach nastała w
państwiecaraciszarewolucyjna.Robotarewolucyjnaszładalej
nieprzerwanie, lecz przeważnie była to robota „rzemieślnicza“,
dłubanie, najczęściej nieskoordykowane, po różnych kątach. W
ogromnej większości umysłów rewolucyjnych wytworzył się
nawet
pewnego
rodzaju
nastrój,
który
tu
nazwę
przyciwromantycznym, nastrój, dający się streścić w słowach:
„naszeczasy,tonieczasyszerokichplanówizadań“.
Drukarniatajna,pismopartyjne—należałydotychszerokich
„romantycznych“ planów i zadań rewolucyjnych, względem
których szanujących się „pozytywnych“ rewolucyonistów
obowiązywał
pewnego
rodzaju
sceptycyzm
i
uśmiech
niedowierzania. Lecz jeśli w stosunku do planów „szerokich“
przeważałwowychczasachnastrój„pozytywny“,towstosunku
do środków dla wykonania tych planów powszechnym był
nastrój„romantyczny“,powiedzmyraczej—dziecinny.
Nastrójtendasięscharakteryzowaćprzezzabawnąanegdotę,
którą słyszałem o kijowskich rewolucyonistach z końca ósmego
dziesiątkalatzeszłegostulecia.
Do Kijowa przyszedł transport bibuły — kilka pudów —
który na razie został umieszczony gdzieś na przedmieściu.
Chodziło o przeniesienie bibuły do miasta samego. Interes ten
100
poruczono trzem towarzyszom z organizacyi ówczesnej. Oto,
jakiembyłoichrozumowanie:
Nieśćbibułęwednie—niedobrze,zbytjesttowidoczne—
lepiejwnocy.Braćdorożkęniebezpiecznie—dorożkarzbędzie
widział—lepiejiśćpieszo.Podrodzeniejestdobrze—lepiej
tyłamizabudowań.
I oto nasi „romantycy“ ruszyli w nocy po ową bibułę,
wpakowalijąwworkiiztajemniczemi,odpowiedniodochwili,
minami ruszyli nie drogą, lecz przez płoty i ogrodzenia.
Naturalnie skutek był żałośny — psy, zbudzone z drzemki,
zaczęły gwałtownie ujadać, ludzie z domów przedmieścia
wypadliizabralibiednychtowarzyszówjakzłodzieidocyrkułu.
Tam sprawę wyjaśniono, lecz, rzecz prosta, osadzono
niefortunnychromantykówwwięzieniu.
Ta tradycya „romantycznych“ środeczków rewolucyjnych,
zostawionawspuściźniegłównieprzez„NarodnąWolę“,ciężyła
woweczasynadludźmirówniesilnie,jak„pozytywny“nastrój
umysłów. Pozytywiści, gdy krytykowali „romantyczne“ plany,
krytykowali je nie „pozytywnie“, lecz „romantycznie“, biorąc z
ubogiej
skarbnicy
doświadczenia
rewolucyjnego
różne
dziwactwa i śmiesznostki, jako dowody contra temu lub owemu
„szerokiemu“planowi,awięcpomiędzyinnemiicontraplanom
drukarnianym.
Dla rozbicia tej tradycyi, dla przezwyciężenia tego nastroju
potrzebni byli nowi ludzie — romantycy co do planów,
pozytywiści co do środków. Takimi okazali się założyciele
PolskiejPartyiSocyalistycznej,którychdziałalnośćdlakrajowej
produkcyi bibuły, stanowi epokę równie dobrze, jak i dla
rozpowszechnieniabibułyzagranicznej.
W lipcu (dnia 12) 1894 roku z tajnej drukarni P. P. S. ukazał
101
się pierwszy numer „Robotnika“, którego dotąd wyszło 52
numery,t.j.pięćrazywięcejwporównaniuz„NarodnąWolą“,
organem najsilniejszej z doby popowstaniowej organizacyi
rewolucyjnej w państwie cara do niedawnych czasów. Dotąd
jedynie organizacya żydowska „Bund“ poszła w ślady P. P. S. i
potrafiła urządzić tajną produkcyę bibuły w kraju. Inne
organizacye tak polskie, jak rosyjskie, od czasu do czasu robią
próby w tym kierunku, próby rzadkie z efektem krótkotrwałym.
Do takich prób należy „Pochodnia“ narodowo-demokratyczna,
kilkarosyjskichpisemekrewolucyjnych,wsypującychsięzwykle
przy trzecim, czy czwartym numerze. Druki pochodzenia
krajowegodotądsąprawiemonopolemP.P.S.
Stądwłaśniepochodzifakt,żeprzywypadkach,obchodzących
ogół opinii publicznej, jak przyjazd cara, odsłonięcie tego lub
owego pomnika, większe strejki lub poruszenia ludowe —
najczęściejdajesięsłyszećjedyniegłosP.P.S.Inneorganizacye
oprócz, jak powiedziałem, „Bundu“ wśród żydów — nie są w
stanie sprostać temu zadaniu, nie są w stanie wypowiedzieć się
publicznie z powodu tego lub owego zdarzenia w tym właśnie
czasie,gdyzajmujeonoumysłyludzkie.
Fakt istnienia drukarni w kraju, stałe ukazywanie się różnych
wydawnictw—„Robotnika“iodezw—wywarłwswymczasie
głębokie i silne wrażenie na wszystkich, co czuli jakąkolwiek
chęćdowalkizuciskiemrządowym.
Wśród sceptyków i „pozytywistów“ panowało pewnego
rodzaju zdumienie i oczekiwano z dnia na dzień wpadnięcia
drukarniwręceżandarmów.Wśródsamychzałożycielidrukarni
i„Robotnika“panowałtakinastrój,że,jakopowiadałmijedenz
nich, nie oczekiwano, by można było bez wsypy dojść do 12
numeru pisma. Lecz bodaj nie omylę się, gdy powiem, że
102
najpowszechniejszemuczuciembyłpewnegorodzajuentuzyazmi
uznaniedlaśmiałegoprzedsięwzięcia.
Opowiadano mi, że organizacya zecerów w Warszawie
zaproponowała w razie braku sił technicznych wybrać z
pomiędzynichludzi.Dodanoprzytem,żekażdyznichzgadzasię,
by mu zawiązano oczy, wsadzono do powozu i odwiązano
dopiero w drukarni, skąd każdy z nich obowiązywał się nie
wychodzićaninachwilęiniepatrzećprzezoknodlazachowania
konspiracyi zupełnej. W Dąbrowie, w Hucie Bankowej,
robotnicy proponowali złożyć w drukarni zaoszczędzone przez
siebie dla przyszłego strejku fundusze. Sam na własne uszy
słyszałem propozycye towarzyszek, by je wzięto do drukarni,
chociażby dla najzwyklejszych posług. Nawet menerzy
narodowejdemokracyi,takwrogoobecniewzględemsocyalizmu
usposobieni,
byli
nieco
podnieceni
nadzwyczajnem
powodzeniem„Robotnika“.Jedenznichprzyrozmowiezemnąw
1896 roku mówił, że „drukarnia wasza i „Robotnik“ to
nadzwyczajny fakt, wspaniałe zjawisko, którego waszej partyi
powinszowaćmożna“.Naturalniezapatrywałsięonnaznaczenie
tego faktu w specyalny sposób: „jak to żandarmów wściekać
musi!“
W istocie żandarmi wściekali się ze złości i urządzali
formalne polowania na nieuchwytnego „Robotnika“. Sądząc z
ciekawych pamiętników znanego szpiega Wiśniewskiego,
wydanych przez P. P. S., żandarmi warszawscy próbowali
okłamywaćsiebieiwyższąwładzętwierdzeniem,że„Robotnik“
jest wydawany za granicą, a druki, rzekomo krajowego
pochodzenia, są przeszwarcowane z za kordonu. Mądry
pułkownik Utgoff znalazł nawet, że papier, na którym
wydrukowany jest „Robotnik“, zdumiewająco jest podobny do
103
londyńskiegopapieru,używanegodozagranicznychwydawnictw
P. P. S. Lecz wreszcie musiano się pożegnać z tą iluzyą, raz po
raz bowiem w numerach „Robotnika“ znajdowały się nowiny z
dnia wczorajszego, które fizycznie nie mogły tak prędko
przebiedz granicę i wrócić stamtąd w postaci zadrukowanego
papieru.
Wówczas drukarnia „Robotnika“ stała się głównym celem
nagonek żandarmskich. — W przyszłości zapewne będzie
znanem,jakmądreplanybudowanowzarządachżandarmeryidla
wykrycia drukarni. Obecnie jednak, sądząc tylko z przejawów
tych polowań, trzeba przyznać, że polowania te mocno
przypominały rozjuszonego byka, rzucającego się na czerwoną
płachtęispotykającegopodrogamipustąprzestrzeń.Tąpłachtą
dlażandarmówbyłyodezwy.PojawiłysięwRadomiu—jazda
do Radomia w poszukiwaniu drukarni; były w Białymstoku —
marsz na Białystok, tam bowiem ukrywa się drukarnia; są w
Dąbrowieiotowgłupichgłowachżandarmówkręcisięmyśl,że
drukarnia musi być ukryta gdzieś w zarzuconym szybie. Przed
samem zaaresztowaniem drukarni w Łodzi żandarmerya
warszawska była już na „pewnym“ tropie. Drukarnia miała być
ukryta u jakichś bardzo bogatych i możnych ludzi i żandarmi
poszukiwali ich śladów przez... modne i drogo sprzedające
siebiekokoty.
Jeśli żandarmi suszyli sobie nieraz mózgi nad tem
zagadnieniemzobowiązku,tomnóstwoludziłamałosobiegłowy
nad niem z prostej i zrozumiałej ciekawości. Koło tej
niepochwytnej drukarni tworzyły się legendy i hypotezy. Jedni
umieszczalijąwpiwnicach,inninastrychach,wielusłyszałow
zamieszkanych przez siebie kamienicach szmery, mające
świadczyć o istnieniu drukarni itd. — wszyscy zaś osłaniali tę
104
tajemnicządrukarnięróżnymiromantycznymiszczegółami.
Wreszcie w lutym 1900 roku pieczęć absolutnej tajemnicy,
któragęstąmgłąotaczaładrukarnię,zostałazdjętą.Żandarmerya
łódzka,dziękiprostemuprzypadkowi,wykryłaowądrukarnięw
Łodzi, przy Wschodniej ulicy, na pierwszem piętrze domu pod
numerem19.
Tryumf żandarmeryi był ogromny. Zdawało się im, że raz
nareszcie opanowano ruch, który im tyle kłopotów sprawiał, a
przynajmniej, że zmuszono ten ruch do milczenia. Jeden z
żandarmów, który piszącego te słowa właśnie w sprawie
drukarnibadał,szerokotłómaczył,jakwielkicioszostałzadany
partyiprzezaresztowaniedrukarni.
— Nie łatwo — mówił mi p. rotmistrz — zdobyć się raz
jeszcze na taki wysiłek, nie łatwo zorganizować podobną rzecz
nanowo.
—Ależpanierotmistrzu—zawołałemnatozuśmiechem—
jestemprzekonany,żewtejmożechwilijużsiędrukujenastępny
numer „Robotnika“. Niech mi pan wierzy, że dla P. P. S. nie
stanowitonictakbardzotrudnego.
Nie wiedziałem wówczas, zamknięty w murach cytadeli
warszawskiej, że moje słowa odpowiadały rzeczywistości. W
kilka dni po tej rozmowie ukazał się 36 numer „Robotnika“ z
nowejdrukarni,założonejprzezpartyę.
OdkrytawŁodzidrukarnianiemieściłasięaniwpiwnicy,ani
nastrychu,anibyłaotoczonajakąśnadzwyczajnątajemniczością.
Redakcya i drukarnia znajdowała się w zwykłem mieszkaniu,
takiem, jakich tysiące jest w każdem większem mieście. Jak
wspomniałem, była ona na pierwszem piętrze. Była to, jak mi
mówiono,
inowacya.
Dotąd
bowiem
wystrzegano
się
umieszczaniadrukarninapiętrze.Obawianosię,bypewienszum,
105
sprawiany przez maszynę drukarską, nie był słyszany przez
mieszkańcówparteru.
Co do mnie, gdy mnie poruczono redakcyę „Robotnika“ i
urządzenie drukarni w Łodzi, nie znalazłem na parterze
mieszkania.
Zaryzykowałemwziąćmieszkanienapiętrze,tembardziej,że
w tym domu parter był zajęty przez skład bawełny i pończoch.
Mieszkanie nasze składało się z czterech pokoi i kuchni. Z
frontowych schodów wchodziło się do korytarza, z którego na
prawo drzwi prowadziły do pokoiku niewielkiego, w tym
jadaliśmyobiad.Nalewozkorytarzabyłodwojedrzwi—jedne
najbliższeodwejściadopokojusypialnego,drugiedosaloniku.
Wprostzkorytarzabyłydrzwidokuchniizkuchniwreszciena
tylne schody. Za salonikiem był pokój duży, w którym
postanowiliśmyumieścićdrukarnię,aktórybyłzarazemdlaludzi
postronnychgabinetemmoimdlapracy.
Jaką była ta praca, nie mówiłem nikomu, pozostawiając
otoczeniutworzenietakiejlubinnejhypotezycodorodzajumego
zajęcia. Liczyłem na to, że w Łodzi, mieście przemysłowem i
handlowem, musi być mnóstwo osób, żyjących przy tym
przemyśle i handlu, a nie mających ścisłych godzin pracy
pozadomowej, ani zupełnie wyraźnego zajęcia dla otoczenia.
Chciałem jednak imitować zajęcie techniczne, które, jak mi się
zdawało,więcejodpowiadałocharakterowimiasta.Tymczasem,
jaksiępotemokazało,stróżisłużbauważalimniezaprawnika,
prowadzącegojakieśinteresy.Zdajesiępoglądtenwyrobiłsięz
tego,żeczęstowidzianomniepiszącego.
Podpułkownik Gnoiński, który nas aresztował, również był
tego zdania, że jestem adwokatem, bo przy rewizyi jednem z
pierwszych pytań jego było: „Pan jest prawnikiem?“ Zresztą co
106
do stróża, to jego pojęcie o adwokaturze było dosyć zabawne.
Żona moja rozpytywała stróżową o lokatorów domu, w którym
mieszkaliśmy. Otóż stróżowa twierdziła, że nad nami mieszka
adwokat.
—Adwokat?—pytałażona.
—Atak,proszępani,oncałymidniamiwdomusiedzi,ana
nocwychodzi—odpowiedziałastróżowa.
Różnica więc pomiędzy mną a moim sąsiadem z góry była
tylko ta, że ja na noc nie wychodziłem. Różnica ta nie
przeszkodziłastróżowejuważaćimniezaadwokata.
Leczwracamdourządzeniadrukarni.Umeblowaniegabinetu-
drukarni składało się z biurka redakcyjnego, w którego
szufladach złożone były rękopisy i różne wydawnictwa,
potrzebne do redakcyi; z otomany, w którą chowaliśmy papier;
kosza, do którego szły różne odpadki produkcyi, stopniowo
potem spalane w piecach mieszkania; szafki składanej, w której
sięmieściławgórnejczęścimaszynkadrukarska,awdolnychjej
szufladkach kaszty z czcionkami i wreszcie z kilku krzeseł.
Oprócz tego stały dwie lampy, jedna z nich wysoka, japońska,
druga na biurku. Oświetlały one nam pokój przy wieczornej
robocie.
Praca zaczynała się o 9-ej rano, gdy przychodził do nas
towarzyszRożnowski,byłystudentuniwersytetumoskiewskiego,
awówczasnasztechnikdrukarskiimójwobecsłużącejistróża
pomocnik.Wsalonikustałpodoknemmałystolikjapoński,ana
nim bożek buriacki, któregom wywiózł z Syberyi. Podstawa
bożka była wydrążona i tam z wieczora po skończonej robocie
kładliśmy klucz od drukarni. Rożnowski brał rano klucz i
przyprowadzałdoporządkuzewnętrznegopokój,tak,bysłużąca
sprzątaćgomogła.
107
W tym czasie, gdyśmy z Rożnowskim pili herbatę, żona pod
pozorem, że ja nikomu oprócz niej nie pozwalam dotykać się
papierów na biurku, pomagała służącej sprzątać w gabinecie.
Służąca nie widziała w gabinecie nic prócz mebli, a przy żonie
naturalnie nie ośmielała się badać ich zawartości. Zresztą
rozrzucone na biurku papiery i książki świadczyły o jakiejś
inteligentnejpracy,niezrozumiałejdlaniej.
Służąca w mieszkaniu, przeznaczonem na drukarnię, była to
również inowacya, dotąd w tajnych drukarniach nieznana.
Tradycya rosyjska w tych wypadkach nakazywała brać jako
służącę towarzyszkę, wtajemniczoną we wszystkie szczegóły
interesu. Tradycya polska wskazywała na służące przychodnie,
jako na wyjście należyte. Co do mnie, postanowiłem wziąć
służącą na stałe. Było to bez wątpienia bardzo uciążliwe i
wymagałowielkiejbaczności,leczmiałoidobrestrony.
Przedewszystkiem dziwnem byłoby, gdyby w porządnem
burżuazyjnem mieszkaniu nie było stałej sługi, osobliwie, gdy
praca ich tak marnie jest opłacana, jak w Łodzi. Następnie
towarzyszka,jakosłużąca,nieuśmiechałamisięwcale.Sługiw
domach
miejskich
stanowią
swego
rodzaju
klub
czy
stowarzyszenie,znająsięwzajemnieiutrzymująstałystosunekze
stróżami. Bałem się jakiejkolwiek niezręczności ze strony
towarzyszki,
której
zadaniem
byłoby
udawać
sługę,
niezręczności, która mogłaby zwrócić na nasze mieszkanie
uwagę, zrobić je przedmiotem gawęd i podpatrywań. Natomiast
byłemzupełnieprzekonany,żepierwszalepszasłużąca,wziętaz
biura, zawsze może być utrzymana przez gospodarzy w
przyzwoitemoddaleniuodtegolubowegopunktumieszkania.
Tak się też stało u nas w Łodzi. Odrazu zapowiadało się
służącej, że miejsce jej jest w kuchni, że „pan“ nie lubi, gdy
108
służąca bez potrzeby wchodzi do pokojów „pańskich“. Przytem
dawało się im dużą swobodę — chętnie udzielaliśmy naszym
sługomurlopównawieczory.
Przez pół roku mieliśmy dwie sługi. Jedna z nich — sprytna,
nieco zepsuta przez miasto Józia. Tej musieliśmy się strzedz
ciągle — miała jednak tę dobrą stronę, że lubiła korzystać i
nawetnadużywaćurlopów.Pomimoswegosprytuniedomyśliła
się niczego, nawet stosunku serdecznego, jaki nas łączył z
towarzyszem Rożnowskim, do którego przy słudze zawsze
mówiłemniecoprotekcyonalnie.WobectegoJóziauważałagoza
równegosobie.
Pewnego razu, gdyśmy z żoną wyjechali do Warszawy,
zostawiliśmy Rożnowskiego w mieszkaniu na gospodarce, Józi
zaś daliśmy pieniądze na obiady dla niej i Rożnowskiego —
czyli pana Karola, jak się tam nazywał — na czas naszej
nieobecności.
Sądziliśmy,żeJóziaskorzystaztegoczasu,bywylataćsiępo
mieście, że więc Rożnowski będzie miał możność pracować.
Okazałosięjednak,żesprytnaJóziazagięłaparolnapanaKarola
irozpoczęłaznimflirt.
Gdy dała mu obiad, przyszła do pokoju, usiadła przy nim,
odgrywając rolę gospodyni. Żartowała z pana Karola, który jej
sięwydałnieśmiałym.
—Panzapewneprzynich—mówiładoniego—zwielkiej
nieśmiałości nie dojada przy obiadach. Niechże pan teraz je
dobrze. Nie trzeba ich żałować, mają dosyć — uświadamiała
panaKarola,którysięwściekałztakiegoobrotusprawy.
Znacznie mniej uświadomioną była druga nasza służąca
Władzia, która zastąpiła Józię. Ta była cicha, spokojna
dziewczyna, zahukana i nieśmiała. Gdy spotkała tu raz ludzkie i
109
łagodne obejście, przywiązała się ogromnie do mojej żony.
Natomiast miała złe strony — umiała czytać i nie chciała,
pomimo propozycyi jej czynionych, korzystać z urlopów. Przy
Władzi chowaliśmy skrzętnie wszystkie nielegalne druki. Przy
niejaresztowanonas.Biednadziewczynazanosiłasięodpłaczu.
W głowie jej nie mogło się pomieścić, że mogą zabrać i panią
domu.
—Pana,jakpana—powtarzałazpłaczem—alepocopanią
zabierać?
Swojądrogąmuszęprzyznać,żesłużąca,niewtajemniczonaw
interes, jest ogromnym ciężarem w drukarni. Okoliczność ta
wymagała ustawicznej czujności, ciągłego pilnowania każdego
poruszeniasługi.Całytenciężarspadałnabarkigospodynidomu
— mojej żony, która od chwili, gdy służąca wchodziła do
„pokoju“,nieodstępowałajejaninakrok.Wrzadkichchwilach,
gdyżonawychodziłazdomu,zastępywałemjąwtymobowiązku
i przenosiłem swą pisaninę lub siadałem z książką w ręku w
pokojustołowym.
Zaraz po rannej herbacie ja z Karolem wynosiliśmy się do
gabinetu,doroboty.Robotanaszapolegałanapisaniu,składaniu
i odbijaniu na maszynce. Pierwsze należało do mnie, drugie do
Rożnowskiego,
trzecie
było
naszą
wspólną
funkcyą.
Urządzaliśmy się w ten sposób, że od chwili, gdy robota nad
numerem„Robotnika“zostałarozpoczęta,nieprzerywaliśmyjuż
jej, dopóki nie została skończoną. Dwunasto-stronicowy numer
kosztował nas zwykle 15-16 dni pracy, pracy dosyć uciążliwej,
trwającejprzeciętnie9—11godzindziennie.
Środkinaszetechniczneskładałysięzpewnejilościczcionek.
Petitu mieliśmy na dwie i coś stronice i garmondu na sześć.
Oprócz tego pewną ilość liter tytułowych, oraz tłustego petitu i
110
garmondu.Mieściłosiętowkasztachiwzwiązanychstronicach,
pozostałych z dawniejszej roboty — kaszty i stronice leżały w
szafceiotomanie.
Poza tem w szafce stała maszynka drukarska angielskiego
systemuModel-Press.Maszynkaniewielka,ważącacośokoło7
pudów, z ramą małą, mieszczącą zaledwie jedną stronicę
„Robotnika“. I taka właśnie maszynka, używana za granicą, w
krajach z cywilizowanemi prawami dla słowa drukowanego,
jedyniedoodbijanianiewielkichogłoszeńibiletówwizytowych
—takamaszynkastanowiłanadzwyczajnypostępwporównaniu
z przed P. P. S-ową techniką drukarską w organizacyach
rewolucyjnychpodcaratem.
Na maszynce, jak powiedziałem, można było odbijać odrazu
tylko jedną stronicę naszego pisma i dopiero po odbiciu jednej
można było przystąpić do następnej. W ciągu jednej godziny
odbijaliśmy od 300 do 400 egzemplarzy. Szybkość zależała
głównie od tego, czy można było w danej chwili sprawiać
więcej hałasu, czy nie. W celu zmniejszenia hałasu maszynka
była wszędzie, gdzie się różne jej części stykały przy pracy,
oklejona gumą, rzemykami i suknem. I raz po raz trzeba było
przerywaćrobotę,bytolubowowniejnaprawić—przykręcić
śrubkę, dolać oliwy na osie, przykleić pasek jakiegokolwiek
materyału, zamiast tego, który odleciał przy robocie. Co
pięćdziesiąt egzemplarzy trzeba było rozsmarować farbę na
talerzu i baczyć przytem, by farby nie było za dużo, bo w tym
wypadku arkusiki papieru, złożone po odbiciu jeden na drugim:
ogromnie się brudziły i druk stawał się nieczytelnym. Gdy
przeciwnie brało się farby za mało, to przy małej presyi, jaką
rozwinąć można było przy tym systemie drukarskim, druk
wychodziłblado,conapetitowychosobliwiestronicachczyniło
111
druk równie niedogodnym do czytania i niewyraźnym,
szczególnie dla ludzi, nieprzyzwyczajonych do czytania, a ci
przeciestanowiliwiększośćczytelnikównaszegopisma.
Liczącwięcwszystkieprzerwywprodukcyi,nakażdągodzinę
pracywypadałoprzeciętnie250—280egzemplarzy.Ażebiliśmy
wówczas 1900 egzemplarzy pisma, więc samo odbijanie jednej
stronicy zajmowało nam 8 godzin pracy. Gdy się zaś doliczy
czas, zużyty na przygotowanie do pracy, zabijanie stronicy w
ramę, zrobienie korekty i wreszcie usunięcie śladów roboty,
będziemy mieli 9 co najmniej godzin tańca koło maszynki dla
odbicia jednej stronicy „Robotnika“. Była to nasza dzienna
produkcya.
Co się tyczy hałasu, sprawianego przez robotę, to przy
ostrożnem odbijaniu, gdy się niejako trzymało w garści całą
maszynkę i zwracało uwagę na najmniejsze jej kaprysy,
największy hałas sprawiała czynność brania z kupy papieru
jednego arkusika w celu położenia go na maszynkę. Szelest
papieru — oto najgłośniejsza procedura! Nic dziwnego, że w
czasie samej roboty służąca z nieodstępną od niej moją żoną
mogły sprzątać w sąsiednim pokoju, nie słysząc z gabinetu-
drukarniżadnegopodejrzanegoszmeru.
Muszę
jednak
przyznać,
że
odbijanie
należało
do
najprzykrzejszych,najnudniejszychrobót,jakieznam.
Chwytasz arkusik papieru. przymierzasz go tak, by upadł
akurat
w
odpowiedniem
miejscu
naprzeciw
czcionek;
przyciskasz rączkę maszynki — klap! Paszcza się zamknęła,
papier dotknął się do czcionek, wałki pobiegły na talerz;
podejmujeszrączkędogóry—paszczasięotworzyła,odkładasz
zadrukowanąstronęnalewoiznowudalejwkółko.Igdybynie
było żadnych przeszkód, gdyby można było nie zwracać uwagi
112
ani na hałas, sprawiany przez maszynę, ani na to, co się w
sąsiednichpokojachdzieje,gdybymożnabyłozlaćsięniejakoz
tą maszynką, zastosować się zupełnie do jej poruszeń i klapać
sobiespokojnie,myśląoczeminnem.Ba!zapomniałeśsię,ajuż
słyszyszokrzyktowarzyszapracy,którydłubieprzykaszcie.
—Cholera!Maszynazanadtohuczy!Możepodlaćoliwy?
Albo słyszysz ostrzegawcze nucenie żony, co oznaczało, że
służąca jest w pokojach, że należy bić ciszej, ostrożniej
obchodzićsięzkapryśnąmaszyną.
Karolek, gdy pracował przy maszynie, lubił pogawędzić,
pożartować, co do mnie zawsze byłem zły i milczący, gdy
dotykałem żelaznej, chłodnej rączki maszyny. Niecierpliwem
okiem rzucałem spojrzenia na powoli zmniejszającą się kupę
papieru po prawej stronie — papieru, który jeszcze przez
maszynę tego dnia przejść musiał, złościłem się na każdą
przeszkodzę, co mnie zmuszała do uważniejszego traktowania
klekoczącejmaszynki.
Maszynkawysokabyładwietrzeciemetra,szerokośćjejbyła
znacznie mniejszą — nie więcej nad trzecią część metra. Z
łatwościąwięcwchodziładoniskiejszafki,którejściankimogły
być wyjmowane przy robocie i wkładane po skończeniu pracy.
Jeden człowiek nie mógł podnieść maszynki i w razie
konieczności przenoszenia jej z miejsca na miejsce, trzeba było
doniejdwóchludzi.Gdyzaśbyłprzyniejtylkojedenczłowiek,
musiałjąprzesuwać,podnoszączkoleitojeden,todrugikoniec
maszynki. Przy przenosinach i przewożeniu z mieszkania do
mieszkania, lub zmiany miasta, maszynkę rozbierano na części,
różnej wielkości — największą była podstawa, ważąca połowę
wagi całej maszynki — pakowano do koszów, zapełniano puste
miejscasianemlubpościeląijazdawświat.
113
Maszynka, która ze swej paszczy wyrzuciła przed
aresztowaniem setki tysięcy różnych wydawnictw, która przez
dłuższyczasstanowiłacelposzukiwańogromnejzgraiszpiegów
i żandarmów, której dłuższe istnienie było naigrawaniem się z
potęgi rządu carskiego — maszynka stała zupełnie odkryta na
swej zwykłej podstawie, z pierwszą stronicą 36-go numeru w
swejramie,gdywnoclutowąwpadlidonasżandarmi.Oglądano
ją z pewnem podziwem i szacunkiem. Szpicle z ciekawością
dotykali się żelaza, dziwiąc się, że taka drobnostka tak duże
znaczeniemiećmoże.Odbitonapapierzestronicęzabitąwramy.
PodpułkownikGnoińskiprzeczytałpółgłosem,dyktującprotokół
rewizyi.
— Trzydziesty szósty numer „Robotnika“, data dwudziesty
piątyluty.Artykułwstępny„Tryumfswobodysłowa“.
„Orłow, szef żandarmów „żandarma Europy“, Mikołaja I,
odprowadzającrazupewnegoswegoznajomego,odjeżdżającego
za granicę, prosił go o załatwienie tam małego interesu. Gdy
będziesz pan w Norymberdze — mówił mu — zajdź pan pod
pomnikGutenberga,wynalazcydruku,ipluńmupanodemniew
oczy.Odniegocałezłonaświeciepochodzi!“
— Wot wam i Gutienberg! - zwrócił się do mnie
podpułkownik z sarkastycznym uśmiechem, wskazując na
otaczających mnie i żonę policyantów. — Da, kak widitie, ot
niewowsiozło!
Artykuł wstępny traktował o zniesieniu w Austryi stempla
dziennikarskiego i o zamiarze naszych towarzyszów w Galicyi
wydawania codziennego pisma „Naprzód“. Tam był tryumf, tu
porażka swobody słowa, pohańbienie wielkiego wynalazku
Gutenberga.
Przyznam się, że pomimo wielu niewesołych chwil,
114
spędzonychprzymaszynce,pomimo,iżnierazwściekałemsięna
niąprzyrobocie,wymyślającjejod„staregoklekota“,„głupiego
bydlęcia“ i „cholery“, ścisnęło mi się serce, gdym tę „cholerę“
zobaczyłwplugawychłapachszpicliwchwiliprzenoszeniajejz
szafy do kosza. Gdy na kosz Gnoiński kładł pieczęcie, stałem
zgryziony, jak gdyby zapadało wieko trumny nad kimś blizkim,
serdecznie kochanym. Tyle nadziei, tyle miłości, tyle
poświęcenia było związane z tym kawałkiem żelaza, skazanym
otonamilczenieibezczynność!
Wybacząmiczytelnicyliryczneodstąpienieodrzeczy.Jestem
przekonany, że wyraziłem w niem nie swoje jedynie uczucie,
uczucieczłowieka,któryztąmaszynkąsplótłswelosy. Takiemi
uczuciami był przejęty i niejeden ze stałych czytelników
„Robotnika“, gdy go doszła wieść o wzięciu przez żandarmów
drukarni.Opowiadanomi,żeniektórzyrobotnicyrzewnemiłzami
opłakiwalistratępartyjną,żepowszechniewiadomośćołódzkiej
katastrofiesprawiaławstrząsającewrażenie.
Oprócz składania i odbijania druków na maszynce, mieliśmy
jeszcze jedną techniczną robotę — obcinanie papieru. Arkusik
papieruzwykłegojestzadługimdlaformatu„Robotnika“.Trzeba
go skrócić. Przy biciu odezw trzeba również dopasować papier
do wielkości odezwy. Robota to przykra, gdy się ją wykonywa
zwyczajnymnożem.Karolekponiejzawszemiałspuchniętąrękę
i pokaleczone palce. W dodatku jako odpadek od tej roboty
pozostawałyobrzynkipapieruwogromnejilości.Chowaliśmyje
na razie do kosza. Następnie zaś korzystaliśmy z każdej okazyi,
by je zniszczyć — spalić w piecu. Specyalnie w tym celu
kazaliśmypalićwpiecachwieczorami,gdyłatwiejbyłouniknąć
okasłużącej.
Wówczaszkoszawyciągałosiękupęobrzynkówipakowało
115
się je do pieca. Naturalnie, korekty, rękopisy zużytkowane i
wszelkie niepotrzebne papierki niszczyliśmy natychmiast.
Codzień wieczorem przed zejściem z roboty i rano przed jej
rozpoczęciem oglądaliśmy wszystkie kąty drukarni, czy niema
gdzie zapomnianego papieru lub czcionki, czy nie została gdzie
plamaodfarbyluboliwy.
Przechodząc teraz do roboty redaktorskiej, zauważę
przedewszystkiem, że wątpię, by był jakikolwiek redaktor na
świecie, który w takiej jest zależności od zecera i techniki, jak
redaktor „Robotnika“. Robota nad numerem zaczyna się od
środka—zwykleoddziału:korespondencye.Niemożnainaczej
postąpić, bo przecie robota ma trwać parę tygodni, mogą zajść
różne wypadki, wymagające wypowiedzenia się pisma albo w
artykułach, albo w kronice, kończącej numer. Odbija się stronę
jedną w ciągu dnia i, rzecz prosta, z tego, co już jest
wydrukowane, nie podobna nic wyrzucić, choćby nadeszły
świeże, większego znaczenia dane. Następnie wobec braku
czcionek i sił technicznych wciąż trzeba się liczyć z czasem
zecera,pisaćto,coonwobecnejchwiliskładaćmoże.
Wreszcie przeklęta robota dopasowywania swej myśli do tej
lub owej szpalty, do tej lub owej przestrzeni na papierze,
pozostawionej do druku. Oto napisałem wstępny artykuł, do
któregoodśrodkazbliżyłasięrobota.Napisałemgo,wkładając
weń wszystko, co leżało na dnie duszy, myśląc wobec braku
miejsca nad każdem słowem: dopasowując je do duszy i myśli
przyszłego czytelnika. Następne artykuły już są wydrukowane,
zecerskładaioblicza.Jużzłożyłtrzyczwartewstępnego,gdypo
obliczeniuwypada,żeartykułjestoośmlubdziesięćwierszyza
długi.KładźgonałożeProkrusta,doszukujsięsłówzbytecznych,
możliwych do wyrzucenia bez zmiany sensu, bez nadwerężenia
116
treści.
Albo naprzykład, co się nieraz przy petitowych stronicach
zdarzało.Jednastronapetitowaodbijasię,drugąKarolekskłada.
Podwieczóroświadczami,żemuzabrakłolitery„r“.
— Wiecie — odzywa się do mnie — możebyście mi z parę
tych „r“ wyrzucili z rękopisu, będzie z tem mniej kłopotu, niż
przyjutrzejszejkorekcie.
Materyału do teki redaktora napływa dosyć dużo, lecz
przeważniejesttomateryałdodziału:korespondencye.Tychjest
mnóstwo. Możnaby niemi cztery takie numery zapełnić i jeszcze
zostałoby trochę do piątego. Pisane ręką najczęściej
niewprawną, nieraz bez ładu i składu, przeważnie rozwlekle,
zawierająoneskargiibóletysięcyludzi,którzyszukajądlanich
ujściawswemskromnempiśmie.Szareto,monotonne,jaknędza
ludzka;gdzieniegdzieprzebijaszczeryhumor,wzroksięzatrzyma
na dosadnem, ludowem określeniu, które skwapliwie redaktor
podkreśla czerwonym ołówkiem, by je zachować, jak perłę, w
piśmie. Znowu notatka, spieszną, wprawną ręką skreślona, na
marginesie:
Proszęozamieszczenie,potrzebnawrobocie!
To któryś z menerów, prowadzących robotę, notuje tak
korespondencyę.Widocznieświeżystosuneklubmatamnastąpić
strejk, czy inne wystąpienie. Odkładasz tę korespondencyę na
stronę.
Gdzieindziej znowu naiwne zakończenie korespondencyi:
„Przepraszam redakcyę za styl, ale proszę wydrukować, dużo u
nas ciemnych, może ich oświeci“. To agitator fabryczny lub
warsztatowy, biedzący się gdzieś wśród otoczenia biernych,
mało mu współczujących ludzi, prosi o pomoc słowa
drukowanego.
117
Przeczytujesz te dokumenty, wsłuchujesz się w to pasmo
jęków i skarg. Umieścić wszystkiego nie można. Wiesz dobrze,
że korespondencya, o ile jest czytaną chciwie przez robotników
fabryki,któratamjestopisaną,otyleniewzbudzażadnejprawie
ciekawości w reszcie czytelników. Wybierając z pomiędzy
mnóstwakorespondencyjczęść—resztęusuwasznabok.Teraz
trzebatekorespondencyeprzerobić,skrócić,leczskrócićtak,by
zachowaćwjakikolwieksposóbpiętnoduchowe,wyciśniętena
niej przez autora. Doszukujesz się więc w korespondencyi
jakichkolwiek określeń, frazesów, słów charakterystycznych, by
jezachowaćwdruku.
Wreszcie dział „korespondencye“ skończony. Nowy kłopot z
kroniką i artykułami. Pismo ma charakter pisma codziennego, a
zarazemwychodzirzadko,raznamiesiąc,alboirzadziej.Proszę
w dziesięciu stronicach zmieścić miesięczne albo dwu-
miesięcznewypadki,proszęwśródtejmnogościzatrzymaćsięna
jednych, odrzucić inne, proszę wynaleźć tematy dla artykułów,
tematy o tyle żywotne, o tyle będące na czasie, by z pisma, a
raczej numeru, zrobiły organ żywy, odpowiadający nastrojowi i
potrzebom chwili. Nie wiem, jak inni redaktorowie, lecz ja
nieraz suszyłem sobie głowę nad tem wszystkiem, nieraz z
jednego kłopotu, polegającego na tem, że niema o czem pisać,
niema tematów, przechodziłem do drugiego — embaras de
richesse tematów i zagadnień. W dodatku cała robota
redaktorskaprowadzonajesturywkami,obokcodziennej,cztero-
lub pięcio-godzinnej pracy przy maszynce, która to robota z
powodów konspiracyjnych i technicznych jest główną,
dominującąprzyrozkładziepracy.
Lecz wreszcie robota nad numerem ma się ku końcowi.
Znamionuje ten upragniony koniec przybycie tak zwanych
118
„ostatnich wiadomości“, dla których pozostawia się dwie
stronicepisma,lubnawet,jeśliwczasiepracynadnumerembył
jaki przypływ danych ze świata partyjnego, jedna ostatnia
stronica. Dla dostarczenia ostatnich wiadomości posyła się
któregośztowarzyszówdodrukarni,alboteżjedenzpracujących
w niej wyruszyć musi po nie. Następuje uroczysta chwila, gdy
ostatniastronaidziepodprasę.
Wytężona kilkotygodniowa praca skończona. Za kilka godzin
świeżypociskrewolucyjnywyruszywświat,byporuszyćżywiej
serca tysięcy wiernych towarzyszów pracy, budzić śpiących,
pokrzepiać strudzonych, złożyć raz jeszcze świadectwo
niespożytej energii ruchu, urągającego w żywe oczy piekielnej
potędzecaraisługjego.
Nastrój wśród pracowników jest dobroduszny, nieco
podnieconyigorączkowy.Zmęczenieikłopotysązapomniane.W
pokoju brzmi śmiech, padają z ust żarty i dowcipy. Ile to razy
chciało mi się sfotografować pracowników drukarnianych
właśniewtejradosnejchwili,gdyrobotajestnaukończeniu.
Na biurku, z którego usunięto wszystko, leżą dwie duże kupy
zadrukowanego papieru. Są to arkusiki, zawierające po cztery
stronice „Robotnika“. Trzecia kupa leży na stoliku obok
maszynki, świeci ona jedną białą stronicą — ostatnią, mającą
pójśćwtymnumerzepodprasę.Jedenznasstajedobicia.Oto
rozlega się suchy szelest papieru, lekkie skrzypnięcie maszynki,
arkusik wyskoczył z paszczy. Drugi z nas ze złożonemi już
dwoma innemi arkusikami czeka. Oto ostatni arkusik już
dopasowany i pierwszy egzemplarz nowego numeru gotów.
Takimpójdziewświat.
Robota na chwilę się przerywa. Oglądamy numer tak, jak
gdybyśmyniewidzielijużdziesięćrazykażdejliterki,zktórych
119
on się składa. W całości jednak to inaczej wygląda. Zapalamy
papierosa, przerzucamy stronice, dyskutujemy nad wrażeniem,
jakie ta lub owa część numeru wywołać może, omawiamy
technicznebraki.
— Cholera! — wołam, spostrzegając błąd korektorski — że
teżwy,Karolku,takczęstote„e“dogórynogamiprzewracacie.
Źleście studyowali zecerkę, moi drodzy! Jeżeli tak było z
waszemistudyaminadprzyrodą,todyabławartawaszanauka.
— No, no! — śmieje się basem Karolek — to już rzecz
korektora, pewnieście to „e“ przegapili. To się wam zdarza!
Wogóle fuszer z was — odcina się — o! patrzcie na siódmej
stronicy, jak rozlany jest petit, pewnieście według swego
zwyczajumachnęlizadużofarby!
Oglądamy ową nieszczęsną siódmą stronicę. W istocie, za
dużobyłofarby.Pocieszamysiebietem,żetebrakitechnicznesą
niezbitym dowodem produkcyi krajowej, która przecie zawsze
jestniższąodzagranicznejpodwzględemwykonania.
— Oddamy te pięćdziesiąt egzemplarzy z powalaną stronicą
doWarszawy—proponujeKarol—tamludziesąwprawniejsi
doczytania,niżnaprowincyi.
— Albo — dodaję — wyszlemy te egzemplarze za granicę.
Niechzagranicznistudencipsująsobieoczy.
— Ale my tu gadu, gadu — woła Karol — a pociąg na nas
czekaćniebędzie.Datajużwydrukowana,cofaćsięniepodobna.
Po chwili słychać znowu miarowy szelest papieru i lekki
zgrzyt żelaza, kupka papieru po lewej stronie maszynki, papieru
w całości już pokrytego czarnymi, świecącymi jeszcze od farby
punkcikami,zwiększasięcorazbardziej.
—Możnajużfalcować!—mówiKarolek—nadążęzbiciem.
Z biurka biorę notatki, porównywam z innemi. W notatkach
120
jest
oznaczona
ilość
egzemplarzy,
wymaganych
przez
poszczególne organizacye lokalne. Lwią część, bo więcej niż
trzecią,zabieraWarszawa,serceiprzodownikkraju.Dalejidzie
Łódź, Zagłębie, Wilno i inne punkty, objęte ruchem, gdzie
dziesiątki i setki ludzi z niecierpliwością wygląda świeżego
zwiastuna uporczywej walki o swobodę i szczęście. Kładę
skorygowaną ostatecznie notatkę przed sobą, zabieram kupkę
odbitegoostatniegoarkusikaizaczynamfalcować.
Raz, dwa, trzy — trzy arkusiki trzymam w ręku, wstrząsam
nimi,równamiwreszciezałamujęprzezpół,przyciskampalcem;
rozczłonkowany dotąd numer, zbity w jedną całość, pada na
podłogę. Za nim drugi, trzeci. Kupa na podłodze rośnie z każdą
chwilą. Pracujemy jednak nie w milczeniu. Radość z powodu
zakończenia pracy nie pozwala milczeć. Raz po raz zagląda do
pokoju żona i paru urywanemi słowami bierze udział w naszej
uroczystości. I dla niej praca, wyczerpująca jej nerwy, praca
pilnowaniasłużącejkończysiędzisiaj.Wszyscypromieniejemyz
radości.
Mąci nieco radość konieczność pośpiechu. Trzeba zdążyć na
pociąg,naokreślonągodzinę,bojużwszystkowWarszawiejest
umówione. W oznaczonym z góry terminie „Robotnik“ musi być
dostarczony na umówione miejsce, skąd w tej samej chwili
częściamibędziewyniesionydoludzijużprzygotowanychdotej
chwili, ludzi, którzy tegoż dnia rozdadzą go pierwszym
odbiorcom pisma. Opóźniać się więc nie można bez naruszenia
sprawnościcałejmaszyneryikolporterskiej.
Raz po raz któryś z nas spogląda na zegarek, mrucząc: „Czy
zdążymy?“
— Dla Warszawy egzemplarze już gotowe — odzywam się,
oglądającogromnąkupępapieru,leżącąobokkrzesła.—Czynie
121
zaciężkabędziewalizkaztąmasąbibuły?Trzebaspróbować.
Walizka, wyciągnięta na środek pokoju, otwarta. Układam po
50 egzemplarzy, oddzielając jedną kupkę od drugiej wąskim
paskiem papieru. Tam przy podziale bibuły ludzie muszą się
śpieszyć,trzebaimułatwićrobotę.Podnosimywreszciewalizkę,
oceniając jej wagę. Prowadzimy spór o to, czy można jeszcze
cokolwiekdołożyćdoniej.
Przy obiedzie umawiamy się o przyzwoite obstawienie
wyjazdu. Służąca musi być usunięta z mieszkania na tę chwilę,
lub też żona musi pójść do kuchni i zająć ją przez czas
wynoszenia
pakunków.
Mówiliśmy
o
sprawach,
które
wyjeżdżającyzałatwićmusi.Wyjeżdżającegoogarniastopniowo
Reisefieber,odczuwaonobokpewnegoniepokojuopowodzenie
zbliżającej się podróży, przyjemność wyjścia na świeże
powietrze, pozbycia się na czas pewien kłopotu i obowiązków,
związanychzdrukarnią.
Wreszcie wszystko zapakowane, ułożone. Ubieramy się
szybko, bierzemy w ręce pakunki i świeży numer „Robotnika“
opuszcza drukarnię, puszczając się na niepewną podróż do rąk
stałych odbiorców pisma. Chwila pożegnania, zaturkotały koła
dorożki. Jeden z nas powraca do domu z lekkim niepokojem w
sercu, drugi trochę wzruszony duma w dorożce nad przejściem
przez dworzec wiedeński w Warszawie, dworzec mocno
obsadzonyszpiclamii„zielonymi“dozorcami.
Oto,jakwyglądałanaszadrukarniawŁodzi.Taksamomniej
więcej muszą i musiały wyglądać drukarnie z czasów przed-
122
łódzkich i po niej. Główna różnica polega nie na zewnętrznym
wyglądzie, lecz na osobach. W łódzkiej pracował Józef i Karol
(który zresztą na chrzcie świętym otrzymał imię Kazimierza), w
innejjacyśiksyiigreki,zinneminiecozaletamiiwadami,którzy
zależnie od swej psychiki, oraz warunków mieszkania i miasta
potworzą sobie inne, odmienne prawidełka postępowania, inny
rozkładpracy.
Opowiadano mi naprzykład o jednym z redaktorów
„Robotnika“, który był spokojnym tylko wówczas, gdy okno
parterowego mieszkania było zamknięte. Z chwilą, gdy dla
przewietrzenia lokalu otwarto okno, kręcił się niespokojnie po
pokoju, przypinając opuszczone story tak, by jak najszczelniej
przylegałydoramyokna.Zwykłbyłwówczaspowtarzać:
— Jeżeli nas co zgubi, to świeże powietrze. Jestem tego
pewien!
Alboteżwpadałnamyśl,żegdyzapałkabłyśniewpokojuw
czasie roboty, przechodnie z chodników mogą dojrzeć wnętrze
pokojuzmaszynkądrukarską,wyciągniętądorobotyzszafy.Dla
zapalenia więc papierosa wychodził do drugiego pokoju lub
usuwał się za szafę. Gdy zaś kto wbrew zakazowi zapalał
zapałkębezżadnejostrożności,strofowałgo.
—Nieróbiluminacyi!—odzywałsięostro.
O innym towarzyszu, zajętym w drukarni, opowiadano mi, że
nieznosił,bynaoknieleżałajakadrukowanaksiążka.Żartowano
z niego, że gwałtownie pożąda, by go otoczenie posądziło o
analfabetyzm, lecz on niezrażony usuwał starannie każdy druk z
okna,mówiącnausprawiedliwienie:
— To jest konieczne! W ten sposób przyzwyczajam siebie i
innych — tym „innym“ był naturalnie jego mniej porządny i
systematycznywspółpracownik—doporządku.Dziśzostawisię
123
na oknie jakiś druk legalny, a jutro się zauważy, gdy tam leżeć
będzienumer„Robotnika“lubodezwa.
Inny znowu utworzył jakoby cały złożony system wieszania
odzienia i ręczników w różnych miejscach, system, mający
ubezpieczaćiosłaniaćmaszynkęizeceraodmożliwychspojrzeń
zulicydopokoju.Systempolegałnatem,żewzrokprzechodnia,
rzuconywypadkowonamieszkanie,zajętenadrukarnię,spotykał
wszędziejakąśnaturalnąiniezwracającąuwagizaporę.
Codomnieosobiście,towyznam,żewątpię,byteprawidełka
miałyracyębytu,bysięprzyczyniałydozabezpieczeniadrukarni.
Widzę w nich jedynie zupełnie zrozumiały wytwór niepokoju
tego lub owego towarzysza, niepokoju, który szuka jakiegoś
ujścia, jakiejś roboty w celu usunięcia jego. Walka z
„iluminacyą“,lubcośpodobnego,jesttemujściem,tąrobotą—
uspokaja
nerwy,
daje
pozór
czynnego
usuwania
niebezpieczeństwa,
wiszącego
ustawicznie
nad
głową
towarzyszy,pracującychwdrukarni.
Ta świadomość niebezpieczeństwa, wraz z bezsilnością
wobec niego, oraz poczuciem odpowiedzialności, leżącej na
towarzyszach, pracujących przy drukarni, stanowi ogromnie
ciężką, wyczerpującą nerwy, stronę życia drukarnianego. Przy
opisiebiurtransportowychzauważyłem,żestanowiskotonależy
do najtrudniejszych i najbardziej męczących w partyi.
Uogólniając to założenie, zastosować je należy do wszystkich
„interesów“partyjnych:biurtransportowych,druków,składów.
Wtedygdytowarzysze,zajęciagitacyąirobotąorganizatorską,
tworzą w wielkim stopniu te warunki, wśród których pracują,
biorą żywy udział w życiu, mają wrażenia i przyjemność
czynnegożycia—towarzysze,zajęciw„interesach“partyjnych,
zależnisąodpracytamtych,przygwożdżenisądotegolubowego
124
miejsca, lub mieszkania, skazani na brak wrażeń i towarzystwa,
na monotonne życie i bezsilne oczekiwanie mogącego spaść na
ich głowy piorunu w postaci najścia żandarmów. Spróbowałem
tego życia i muszę wyznać, że nie uśmiechałoby mi się wcale
przykucie siebie do taczki tego lub owego „technicznego
interesu“P.P.S.
Z powyższego opisu drukarni łódzkiej widocznem jest, jak
małosamourządzeniedrukarnima„romantycznych“szczegółów,
jakprostemizwyczajnemjestono.Każdenieledwiemieszkanie,
trochęzabezpieczoneodciekawościotoczenia,możesłużyćjako
lokal dla drukarni. Trochę pozorów, przystosowanych do
miejsca, wybranego jako locum dla drukarni, wystarcza, by
wśród ludzi, zajętych przeważnie swoimi interesami, ukryć
istotnycelzamieszkaniategolubowegotowarzysza.Jaknajmniej
tajemniczości, jak najwięcej pozorów zwykłego filisterskiego
życia — oto zasada konspiracyjna, najbardziej zabezpieczająca
drukarnię.
W tak zabezpieczonem mieszkaniu, mając odpowiednią
maszynkę,możnabywydrukowaćcałemnóstworzeczy,całegóry
bibuły. Ograniczenia wytwórczości pochodzą przeważnie nie z
wewnętrznych przyczyn, lecz z zewnętrznych — z konieczności
ograniczaniastosunkówzeświatempozadrukarnią.Tewłaśnie
stosunki, o których przeważnie ludzie, starający się wyobrazić
sobie tajną drukarnię, nie myślą wcale, te stosunki są
najpoważniejszą przeszkodą produkcyi i najbardziej zarazem
niebezpiecznąrzecządlawydawniczego„interesu“partyi.
Niektórestosunkisąintegralnączęściąsamejprodukcyi—jak
naprzykład dostarczenie papieru i farby drukarskiej. Inne zaś są
koniecznemdopełnieniemdrukarni,stanowiącemocelowościjej
istnienia — są niemi stosunki ze światem partyjnym,
125
otrzymywanie materyałów, danych i wskazówek dla redaktora
orazwywózzdrukarniwyprodukowanejprzezniąbibuły.
Farbę sprowadza się z zagranicy lub też zdobywa się przez
stosunki partyjne w tem, czy innem miejscu. W tym więc
wypadku w dostarczaniu farby drukarnia jest zależna od
towarzyszów,zajętychprzyinnejpracyiotrzymujejąprzyokazyi
razemzinnymirzeczami,dostarczonymidodrukarni.Leczpapier
prawie wyłącznie jest kłopotem towarzyszów drukarnianych. I
kłopottonielada.
Zdawałoby się, cóż łatwiejszego? Pójść do sklepu, zamówić
potrzebną ilość, wziąć na doróżkę i dowieźć do drukarni. Ba!
przedewszystkiem papieru tego zużywa się w drukarni dosyć
dużo. Każde większe zamówienie zwraca uwagę kupca,
chociażby dla tego, że jest to interes korzystny dla kupca,
chcącego naturalnie zatrzymać dla siebie nowego klienta. Stąd
przy większych zakupach naturalna ciekawość kupca. Przy
pierwszem kupnie papieru w Łodzi, gdyśmy z Karolkiem
wybierali papier, najodpowiedniejszy ze względu na format,
grubość i cenę dla naszej produkcyi, usłyszeliśmy od
sprzedającegomocnoprzykredlanaspytanie:
— Państwo mają drukarnię? — pytał z miłym, ujmującym
uśmiechemkupiec.
Co do mnie gotów byłem za to pytanie huknąć w kark pana
kupca. Bo przecie pytanie, chociażby najgłupsze, wymaga
odpowiedzi.
—Drukarnię?—odparłem.—Skądznowu!Niestaćnasna
to.MamysklepwTomaszowie,proszępana.
Wątpię, by odpowiedź bardzo zadowoliła interpelanta, który
prawdopodobnielepiej,niżja,znałokolicznesklepyisklepikiz
papierem.
126
Zresztą uniknąłem w ten sposób innej, również krępującej
propozycyi,zjakąsięzwyklezwracajądozakupującychwiększą
ilośćtowaru.
— Gdzie pan każe odesłać? — pyta grzecznie kupiec z
zadowoleniemiszacunkiem,oglądającsolidnegoklienta.
Niech ich dyabli porwą z tą grzecznością! Wykręcaj się
znowu,znajdujjakąśgłupiąwymówkę.
Tokupowaniepapieru,tojednaznajprzykrzejszychfunkcyjw
drukarni. Z prawdziwą rozkoszą i przyjemnością patrzy w tem
położeniu człowiek na kupca obojętnego, nie nadskakującego,
nawetgburowatego.
I oto zbieraj papier, potrzebny dla produkcyi, stopniowo,
częściami,kalkuluj,czyniezbytczęstosięzachodziłodotegolub
owego sklepu, zbieraj dane o sprzedaży papieru w mieście,
ściągajnawetpapierzmiastinnych.Liczsięnastępnieztem,że
częsteprzywożeniepakunkówdomieszkanianienależyrównież
dorzeczykonspiracyjnych,żezwrócićtomożeuwagęotoczenia,
zmusić do myślenia stróża, stójkowego, stojącego w pobliżu,
służącejzsąsiedniegomieszkania,ciekawszegolokatoraitd.
Znacznie
przyjemniejsze
są
stosunki
drukarnianych
towarzyszówzeświatempartyjnym.Stojączdalekaodwirużycia
partyjnego,będącprzykucidomonotonnej,nużącejpracy,tęsknią
onizawszedojakiejkolwiekwiadomościoludziachimblizkich,
walczącychpodjednymznimisztandarem.Każdezetknięciesię
z tym światem partyjnym, czy to będzie przyjazd którego z
towarzyszów do drukarni, czy też odwrotnie wyjazd którego z
więźniów drukarnianych w świat — stanowi swego rodzaju
uroczystość. Informacye otrzymane zawsze wydają się zbyt
skąpemi,rozmowyzbyturwanemi,danezbytniedostatecznemi—
takmałoodpowiadająonedługimoczekiwaniom.
127
Głównie zżyma się przy tych zetknięciach się z ludźmi partyi
— redaktor. Miał on tysiące wątpliwości przy pisaniu i teraz
wymagarozstrzygnięciaich.
—Wydaliścieodezwędorobotnikówtakiejitakiejfabryki—
mówi — dobrze, ja o tem muszę napisać. Lecz, u licha, nic nie
wiemdotąd,jakibyłskutekodezwy!
Albo też przerzucając dostarczone mu wydawnictwa, ze
złościąmówi:
— Znowu niema niemieckich wydawnictw. Chcecie, żebym
zidyociał w tej dziurze. Nie wymagajcie odemnie mądrych
artykułów,jeślinieumieciedbaćomojąmądrość.
Zarzuca pytaniami, jakie wrażenie ta lub owa część numeru
wywarła,coonumerzemówiliitd.
Niestety, pretensye redaktora są zbyt często zupełnie
uzasadnione. Przeklęte warunki życia pod batem moskiewskim
niepozwalająnaurządzenieporządnegoinformowaniaredaktora
pisma partyjnego, a niepodobieństwo utrzymywania częstych
stosunków z drukarnią uniemożliwia ścisłe pożycie jego z
ruchempartyjnym.
Te stosunki ze światem partyjnym, chociaż z natury rzeczy
rzadkie, stanowią zarazem najpoważniejsze niebezpieczeństwo
dladrukarni.Każdyzludzipartyjnychmożeprzyjśćdodrukarni,
nie będąc „czystym“ — jak określa techniczne słowo ludzi, nie
mających za sobą ogona w postaci szpiega. Również i
towarzysze drukarniani mogą przy wyjazdach „zabrudzić się“.
ocierającsięo„brudne“stosunkii„nieczystych“towarzyszów.
Naturalnieniebezpieczeństwostosunkówdrukarnizeświatem
partyjnymstawiapoważnątamęprodukcyjnościdrukarni.Niema
sensuprodukować,gdytowarzfabrykiniemożebyćzabrany.Iw
tym właśnie kierunku jest zwrócony cały wysiłek maszyneryi
128
organizacyi, chcącej zwiększyć produkcyę swej fabryki bibuły
krajowej.
Oprócz większych drukarń bywają urządzane mniejsze,
podręczne, przeznaczone dla załatwiania spraw, wymagających
szybkości. Do takich właśnie należała odkryta w tym roku
drukarenkawBrześciu.Podwzględemtechnicznymstojąonena
poziomie przed P. P. S-owego okresu, chociaż przy energii
technikówrozwijająniekiedyzdumiewającączynność.
Jak mnie zapewniano, jedna z nich w przeciągu dwóch
miesięcywydała29.000egzemplarzyodezwrozmaitych.
Zjakiemitrudnościamimająnierazdowalczeniatowarzysze,
pracujący w takich drukarniach, sądzić można z faktu
następującego.
Gdy partya postanowiła wydawać odezwy żydowskie,
sprowadzonotrochęczcionekodpowiednich.Naraziejednaknie
miano zecera, znającego żargon, a akurat wypadła potrzeba
wydania odezwy żargonowej. Myślano, długo, jak załatwić ten
interes.Wreszciejedenztowarzyszówwpadłnatakipomysł.
Kupiono alfabet żargonowy i pod każdą literą postawiono
odpowiednią literę łacińską. Autor odezwy, napisawszy ją w
żargonie, przepisał ją literami łacińskiemi, zgodnemi z
powyższym alfabetem. Biedny zecer, który nigdy dotąd nie
widział dziwacznych literek żargonowych, nie przyzwyczajony
do odwrotnego składania, kładł do winkla literkę obok literki,
nierozumiejączupełnie,corobi.Naglekuwielkiemuzdumieniu
zabrakło mu litery „e“. Zdawało mu się, że cała sprawa jest na
nic. Na szczęście, miano do czynienia z tak dziwnym językiem,
jak żargon. Gdy w kłopocie zwrócono się znowu do autora
odezwy,tenprzejrzałrazjeszczerękopis,wykreśliłwniektórych
miejscachnieszczęsnąliterę„e“,zastępującjąjakąśinnąiułożył
129
odezwętak,bytego„e“wystarczyłonacałość.
Zpolskiemiodezwami,naturalnie,takgładkozałatwićsięnie
można. Trzeba nieraz uciekać się do różnych środeczków
zecerskich: przerabiać „é“, „ń“ na „e“ i „n“, fuszerować,
dobierając litery z innego pisma. Widziałem nawet odezwę, z
której połowa była złożona jednem pismem, druga zaś część
innem. Wielu z czytelników sfuszerowanej odezwy wzrusza
zapewneramionamizpowodutakiejdrobnostki.Leczjapomimo
woli obok jakiejś skaleczonej litery, obok fuszerki, dostrzegam
zakłopotaną,zbiedzonątwarztowarzysza,pracującegozmieczem
damoklesowym nad głową w jakiejś izdebce, gdy sięgając po
czcionkę o którejkolwiek przedziałki naprędce skleconej kaszty,
wyczujepodpalcamipustkę.Trzebaprzerwaćrobotę,obmyśleć
sposóbwyjścia,zaradzićbrakowi.Atuzrobotąspieszyćnależy,
boodezwaspóźnićsięniemoże,terminodebraniajejzdrukarni
już jest umówiony, na określony już czas przygotowani są
towarzysze,którzyodezwęrozpowszechnią.
Kończąc rozdział o drukarniach, chcę z prawdziwą
przyjemnością zaznaczyć, że od czasu Łodzi technika drukarska
zrobiła krok naprzód. Gdy przeglądam obecne numery
„Robotnika“, widzę, że znacznie mniej w nim cech „krajowej“
produkcyi, niż dawniej. Mniej jest zabrudzonych i bladych, jak
twarz suchotnika, stronic, mniej fuszerek w odbijaniu. Jak mnie
zapewniano, pochodzi to głównie z tej przyczyny, że obecnie
użytą jest do roboty maszynka innego systemu, pozwalająca na
zastosowanie większej presyi. Oprócz tego, od jubileuszowego
— 50-tego — numeru „Robotnika“ zwiększył znacznie swój
format. Do każdego numeru dodano nieledwie cztery stronice
dawnegoformatu,więczwiększonogootrzeciączęść.
W tym czasie zaszła też inna, głębszego znaczenia, zmiana w
130
sprawie drukarń tajnych. Dopóki drukarnia nie przeszła przez
próbę ogniową aresztowania, dopóty była ona centralnym
punktem życia partyjnego, dopóty istniała wieczna wątpliwość,
czy w razie nieszczęścia partya będzie w stanie zapełnić lukę,
dopóty wreszcie była ona szczególnym celem dla żandarmeryi i
jejagentów.Dokatastrofyłódzkiejdrukarnia,gęstymizasłonami
tajemnicy otoczona, była dla ludzi rewolucyjnie usposobionych
czemś cudownem, czemś romantycznem, nimbem okolonem,
wyglądała jak mityczna forteca, znikająca z oczu szturmującego
doniejwroga.
Leczotoprzyszłalutowakatastrofa—drukarnięaresztowano,
wstępnymbojemzdobytotajemnicząfortecę.Nieminęłojednaki
dwóch miesięcy, a partya z podziwu godną energią puściła w
obieg świeży numer, a po pewnym czasie, koniecznym dla
dopasowania maszyneryi organizacyjnej do nowych warunków,
„Robotnik“ zaczął się okazywać równie peryodycznie i
spokojnie, jak dawniej. To, co przed ośmiu laty uznanem było
jako nadzwyczaj śmiałe, „romantyczne“ przedsięwzięcie, to
czego się obawiały „pozytywne“ umysły, okazało się wcale nie
tak trudnem i nie tak strasznem. Partya, pod względem
drukarnianym,przeszławzględniełatwoprzezchrzestogniowy.
Fakt
ten
wpłynął
na
spowszednienie
wyjątkowego,
podziwianego niegdyś zjawiska. Ludzie się doń przyzwyczaili,
uważając za zupełnie normalną rzecz, by od czasu do czasu
widziano numer „Robotnika“ z nieobeschłą jeszcze farbą
drukarską, by w chwili odpowiedniej pojawiały się odezwy z
podpisamicentralnegolublokalnegorobotniczegokomitetu.Ba!
dają się coraz częściej słyszeć pretensye i skargi na to, iż
„Robotnik“ za rzadko się ukazuje, a wymagania wydawania
odezw mnożą się stale. To, co niedawno jeszcze było
131
bohaterstwem „romantyków“ stało się zwyczajnym, szarym
obowiązkiem,uznanymprzez„najpozytywniejsze“głowy.
Bez wątpienia przyzwyczaili się do produktów krajowej
fabrykibibułyiżandarmi.Zwycięstwo,odniesionewlutym1900
roku musiało grubo zmaleć w ich oczach, gdy skutki tego
zwycięstwaokazałysiętakdyablomałe.Sądzączrozmów,które
miałem z panami rotmistrzami i podpułkownikami w cytadeli i
więzieniu łódzkiem, żandarmi mieli wysokie wyobrażenie o
ciosie, przez nich partyi zadanym. Sądząc zaś z zaprzestania
taktykidziwacznychpolowańnadrukarnię,jakiedawniejbyłyna
porządkudziennym,przypuścićnależy,iżżandarmiwstosunkudo
drukarni przeszii również od „romantyzmu“ genialnych
kombinacyjdoszarej,pozytywnejpracyłapaczów.
Posprawiełódzkiejtakwrogowiewolnegosłowaimyśli,jak
zarówno i przyjaciele, musieli się przekonać, że produkcya
krajowa bibuły nie jest wytworem fantazyi rewolucyjnej kilku
jednostek,leczgłębokąpotrzebącałegomnóstwaludzi,potrzebą
wymagającą zadowolenia. A wobec tego drukarnia ze sfery
fantastycznych projektów narwańców rewolucyjnych przeszła w
krainę szarej rzeczywistości, stała się jednem z kół szerokiego
mechanizmurewolucyjnego,kołem,mającemistotnysensjedynie
wtedy, gdy swemi zębami zaczepiać może inne koła, stanowiąc
częśćogólnegosystemu.
132
C y r k u l a c y a b i b u ły.
S k ł a d y.
Bibuła,
przetransportowana
przez
granicę,
oraz
wyprodukowana
w
drukarniach
krajowych,
musi
być
rozpowszechniona, w przeciwnym razie byłaby nieużytecznym
balastem i ciężarem. Porównałem wyżej drukarnię do koła —
części ogólnej maszyneryi organizacyjnej. To samo jest i z
bibułą, sprowadzaną z za granicy. Żeby jedno i drugie miało
sens,żebyniebyłoczemśwrodzajusztukidlasztuki,trzeba,by
tekołabyłydopasowanedoinnychczęścimaszyneryi,poruszały
się zgodnie i harmonijnie. Tą resztą maszyneryi dla bibuły jest
służbarozwozowaikolporterka.
Kolporterkajestostatnimaktempartyjnymwstosunkudotego
lub owego egzemplarza bibuły. Jest ona częścią integralną
agitacyi i czynności organizatorskich. Natomiast służba
rozwozowa, dostarczanie większej ilości bibuły do tego lub
owego centra organizacyi, stanowić musi część techniki, że się
takwyrażę,partyjnej.
Proszę sobie wyobrazić te stosy zadrukowanego papieru,
wynoszącego rocznie do stu pudów wagi, proszę przedstawić
sobie, że ten cały papier trzeba posegregować na gatunki i w
rozmaitychilościachkażdegogatunkudostarczyćdodziesiątków
punktów, posiadających rozmaite warunki komunikacyjne,
życiowe i policyjne — a łatwo zrozumieć, że bez jakiegoś
systemu, bez cienia chociażby planu w robocie niepodobna
133
spełnić takiej roboty. Dodajmy jeszcze, że organizacya dążyć
musi do tego, by oręż agitacyjny, jakim jest bibuła wszelkiego
rodzaju,
był
równomiernie
w
stosunkach
partyjnych
rozpowszechniony, by w dostarczaniu bibuły nie było
przypadkowości,leczprzeciwniepanowałamożliwaregularność
maszynowa.
W europejskich stosunkach interes ten załatwia się w sposób
nadzwyczaj prosty. Pisma mają adresy swych abonentów lub
kolporterów, istnieją księgarnie, należące do tej lub owej
organizacyi i ułatwiające nabycie i rozpowszechnienie tego lub
owego wydawnictwa. Do usług pism i księgarń otworem stoi
poczta i instytucye przewozowe, jak kolej. Tam w zaborze
rosyjskim ludzie bez tych rzeczy, do których każdy Europejczyk
jest przyzwyczajony, obchodzić się muszą. Adresy przyjaciół,
poczta,przesyłkikolejowe—toluksus,zbytekdlanich;więcej,
to jest niebezpieczeństwo, okoliczność, ułatwiająca czynność
barbarzyńskich prześladowców, ściągająca gromy na głowy tak
nadawców,jakzarównoiodbiorcówrzeczy,posyłanychlegalną
drogą.
Tebrakikulturalne,zktórymiorganizacyerewolucyjneliczyć
się muszą, wpływać muszą, rzecz prosta, na ogromne
zmniejszenie ilości bibuły, kursującej w kraju, szczególnie zaś
bibułyperyodyczniesięukazującej,któraznaturyrzeczywymaga
jakiejtakiejorganizacyidlajejrozpowszechnienia.Przezgranicę
możnaby przetransportować mnóstwo książek, w tajnej drukarni
możnaby odbić góry bibuły, lecz z chwilą gdy w maszyneryi
organizacyjnej,rozprzestrzeniającejbibułęwkraju,sąbraki,gdy
niejestonadopasowanądlailościwyprodukowanejbibuły,nie
będzieonaspożytą,skonsumowaną,gdyżnajczęściejniedojdzie
dorąktych,dlaktórychjestprzeznaczona.
134
Przedewszystkiem bibuła, jako rzecz martwa, lecz będąca
ciałem fizycznem, posiadającem wagę i objętość, musi z
centralnych punktów produkcyi — granic i drukarni — być
przyniesionąlubprzywiezionądojakiegośrównieżmateryalnego
punktu — mieszkania ludzkiego, mieszkania, z którem
konsumenci bibuły w jakiś sposób muszą być związani. Te
mieszkania w języku technicznym zowią się zajazdami i łatwo
zrozumieć,żewkażdemmiejscu,wktórembibułasięrozchodzi,
musi istnieć ten pierwszy punkt — zajazd, gdzie bibuła wraz z
człowiekiem się zjawia. Zajazdy ze względu na uczucia
człowieka,opiekunaprzynoszonejlubprzywożonejbibuły,dadzą
siępodzielićnaprzykreiprzyjemne.
Przyjemnymi są te, gdzie człowieka i bibułę spotykają z
otwartemi ramionami, gdzie są oni pożądanymi gośćmi, nie
wzbudzającymi obawy. Są to przeważnie zajazdy do ludzi
partyjnych. Zajeżdżającemu sprawia przyjemność ta właśnie
okoliczność, że gospodarz mieszkania dzieli wraz z nim
odpowiedzialność zupełnie świadomie i traktuje wraz z
zajeżdżającym bibułę i sprawę zajazdu jako swój interes, nie
narzucony mu ze strony. Przykrymi są te, które się wyróżniają
przeciwnemi cechami, t. j. gdy przyjmujący bibułę boją się,
tchórzą i człowiek, przywożący lub przynoszący bibułę,
odczuwa, że odpowiedzialność cała za bezpieczeństwo interesu
spadananiegosamego.
Jak łatwo zrozumieć, przyjemnych zajazdów jest znacznie
mniej, niż przykrych. Niestety, wraz z przyjemnością zajazdu
wzrasta i niebezpieczeństwo z nim związane. Im bardziej
człowiek jest partyjnym, związanym z organizacyą, im więcej
nici łączy go z ruchem, tem bardziej prawdopodobnem jest, że
obok przygotowanego na przyjęcie bibuły zajazdu, stoi gdzie
135
niepożądany„aniółstróż“,„psycholog“,t.j.szpicelżandarmeryi.
Stąd przy poszukiwaniu zajazdów organizacya najczęściej się
udajenanajdalszeperyferyaruchu,starasięwynaleźćpunktyjak
najmniejzczynnemżyciemorganizacyizwiązane.
Naturalnie,wwypadkach,gdyzpowoduwielkiegoznaczenia
danego punktu oparcia dla bibuły — znaczenia czy to z racyi
większej
ilości
niecenzuralnych
wydawnictw,
przezeń
przechodzących, czy też absolutnej ich konieczności przy
planowym rozkładzie pracy rozwozowej — organizacya nieraz
jest zmuszoną odsunąć pewną jednostkę lub grupę od wszelkiej
czynnej roboty, by w ten sposób zabezpieczyć dostarczanie
bibuły.
Punkty takie stają się częścią maszyneryi rozwozowej,
kółkami w ogólnym systemie — są to zajazdy ściśle partyjne,
przyktórychludziebiernąrolęzajazdowiczówłącząnajczęściej
zczynnąrolądystrybutorówbibuły.Wobecjednakkosztowności
takiego urządzenia, kosztowności nie tylko ze względu na
pieniądze lecz i na siły, zużyte dla zorganizowania takich
punktów,organizacyanajczęściejzadawalaćsięmusinielicznymi
przyjemnymiilicznymimniejlubwięcejprzykrymizajazdami.
Liczba zajazdów przyjemnych zmniejsza się jeszcze bardziej
wobectegoże,takizajazdzwiązanyjestnierazzestykaniemsięz
osobami, nic wspólnego z ruchem rewolucyjnym nie mającemi.
Oto, naprzykład, syn lub córka, mieszkający przy rodzinie,
udzielająswegomieszkanianazajazd.Możeonbyćprzyjemnym
ze względu na szczere przywiązanie do sprawy części
gospodarzy mieszkania, lecz nieprzyjemnym z powodu
podejrzliwości, a nawet wyraźnej niechęci, reszty. Jak mi
opowiadano, są zajazdy, gdzie żona w sekrecie od męża
przyjmujeiprzechowujebibułę.
136
W takich wypadkach zastosować się trzeba ściśle do
wskazówek,udzielonychprzezprzyjmującychbibułę.Trzebasię
trzymać pewnych, z góry określonych godzin, trzeba nieraz
kłamaćigraćnarzuconąsobierolę,trzebaczęstopodtrzymywać
rozmowę o najrozmaitszych, nieraz zupełnie sobie nieznanych
rzeczachisprawach.Żenienależytodoprzyjemnychrzeczy,że,
przeciwnie, musi to nieraz męczyć takiego aktora z musu —
łatwotozrozumieć.
Nieraz taki nieszczęśliwy „aktor“ jednego dnia udaje kolegę
syna technika i sam, będąc na przykład lekarzem, rozprawia o
szkołach technicznych i nawet w razie potrzeby o różnych
technicznych sprawach, na drugi dzień przygotować się musi do
rozmowy o gospodarce wiejskiej, o której, jako mieszczuch
najmniejszego wyobrażenia nie ma. I dobrze jest, jeśli go
przynajmniejuprzedząidokładniepowiedzą,cowłaściwiemyśli
onimtenlubówniewtajemniczonyczłonekrodziny.Najczęściej
wprost zgadywać trzeba należyte odpowiedzi na zapytania, lub
udawać mruka, człowieka nieumiejącego i trzech zliczyć. W
każdym jednak razie najprzykrzejszem jest uczucie strachu u
gospodarzy.
Jedenztowarzyszów,którymiałsobieporuczonedostarczenie
bibułydopewnegomiastawKrólestwie,takopowiadałoswym
„zajeździe“:
—WmieścieN.N.stosunkinaszewtymczasiebyłystrasznie
zaszpiclowane i raz po raz zmieniano zajazdy, wyznaczając
nowe, bezpieczniejsze. Zajazdy stawały się coraz przykrzejsze,
coraz częściej spotykały mię wydłużone twarze i niechętne
spojrzenia.
Przyszedł jednak świeży numer „Robotnika“, trzeba było go
dostarczyć i do N. N. Towarzysz, kierujący tam robotą, przy
137
widzeniusięzemnąwWarszawie,powiedziałminapożegnanie:
— Słuchajcie, teraz z żadnemi pakunkami do nas nie
przyjeżdżajcie. Tylko na sobie! Przycisnęli nas tam ostro ze
wszystkich stron Dawne adresy na nic. Dam wam nowy, ale
uprzedzam,sątoludziebardzo,bardzotchórzliwi.Jaktenosioł,
tyle ujedziesz, co ubijesz, co gwałtem wydusisz. Uprzedzicie
mnieodniuprzyjazdu.Gdybymsięniezgłosiłnarandkę,będzie
to oznaczało, że źle jest i zemną. Uprzedzę w każdym razie
innegoznaszych,bymniewtymwypadkuzastąpił.Noclegutam
unasnieszukajcie.Klimattamobecnieniezupełniezdrowy!
Zmarszczyłem się, gdym się dowiedział, że będę miał do
czynieniaztchórzami.Mójtowarzyszspostrzegłto.
—No!—dodał—niepodobasięwamtakiinteres!?Wierzę,
alecojanatoporadzę?
Więc po otrzymaniu „Robotnika“ opakowałem się nim jak
osiołiwyprostowany,jakbymkijpołknął,jazdadoN.N.
Przyjeżdżam, oglądam dworzec — rzeczywiście dosyć
brzydko wygląda. Ciemnych, podejrzanych figur na dworcu i
przed nim dosyć dużo. Oglądają przyjezdnych najbezczelniej.
Mnie nikt nie zaczepia, nikt za mną się nie poruszył. Walę na
wskazanyadres.Dzwonię.Otworzyłmidrzwimłody,porządnie
ubrany człowiek z semickimi rysami, który patrzy na mnie
pytającemioczami.
—Przepraszampana—mówię—panZ.poleciłmizajśćdo
panaipoczekaćnaniegotutaj.
—Proszę,proszę—odzywasięmójamfitryon—niechpan
wejdzie.
Ogląda mnie przytem podejrzliwie, a gdym zdjął palto i
wszedłdopokoju,pytamnienieśmiało.
— Pan od pana Z.? Pan Z. mnie uprzedzał, ale pan tylko
138
czekaćmananiego?Czyjakiinnyinteresjestjeszcze?
Zawahałem się, czy mam powiedzieć o bibule, którą mam na
sobie.Wreszciepostanowiłemzamilczećipozostawićtęsprawę
do nadejścia Z., któremu, jako znajomemu, łatwiej przyjść do
porozumieniazgospodarzem.
—PandawnowidziałpanaZ.—zapytałem.
Mój gospodarz zawahał się również chwilkę, wreszcie
przyciszonym głosem odpowiedział, że dzisiaj rano wpadł do
niegoZ.iuprzedziłgoomojejwizycie.
—Ale—dodał—panodemniecozabierze?
Nie zrozumiałem zapytania, alem się przekonał, żem dobrze
postąpiłniemówiącnicobibule.
—Nie,proszępana—odpowiedziałem—niezabioręnic.
Twarz mego gospodarza wydłużyła się nieco, lecz zostawił
mięwspokoju.Zminązagniewanąodszedłdodrugiegopokoju,
gdziemsłyszałlekkiekobiecekrokiidźwiękiszkła,stawianego
na stole. Pora była wieczorna, po podróży w niewygodnej
pozycyi pić mi się chciało, ucieszyłem się więc nadzieją
otrzymaniaherbaty.
Lecz mój gospodarz drzwi za sobą zamknął i wkrótce z
dźwięków, dochodzących do mnie z drugiego pokoju, musiałem
wywnioskować, że spotka mię w tym wypadku zawód.
Gospodarze, widocznie, postanowili nie zapraszać mnie na
herbatę.
Ten brak gościnności rozgniewał mię, ale czekałem
cierpliwie. Lecz minęła godzina, o którą się umówiłem z Z, a
jego,anikogoinnegoztowarzyszówniebyło.Wobectego,żeZ.
mię uprzedzał, abym nie nocował w N. N., musiałem coś
przedsięwziąć — zbliżał się bowiem czas odejścia ostatniego
pociągu,
którym
opuścić
mogłem
niegościnne
N.
N.
139
Zdecydowałem się i zapukałem lekko do gospodarza, który z
pochmurnąminąwyszedłdomnie.
— Przepraszam pana — odezwałem się — ale będę musiał
iśćdopociągu,apanZ.dotądsięniezgłosiłdopana.Będziepan
łaskaw powiedzieć mu, że tu byłem, a oprócz tego zostawię u
panabibułędlaniego.Panmująodda.
Nie skończyłem jeszcze swego przemówienia, gdy mój
gospodarzschwyciłsięzagłowę.
— Co? bibułę? — jęczał — panowie mnie zgubią. Pan
zostawiłwprzedpokojupakunkizbibułą...tamchodzisłużąca...
zobaczyć mogła — mówił urywanemi słowami, biegnąc do
przedpokoju.
— Ależ, panie — uspakajałem go — żadnej bibuły w
przedpokojuniezostawiałem.
Gospodarz nie słuchał mnie, jak piorun wpadł do
przedpokoju,pochwiliwrócił,minęmiałogromniewystraszoną.
—Aco?—wyjąkał—niema!Jużzgubiłmniepan!
Był zupełnie przybity i przygnębiony, ręce bezwładnie mu
wisiały.Codomnie,byłemwściekły,leczzarazemrozśmieszony.
—Czegopanrozpacza?—rzekłem.—Bibułęmamnasobie,
nicsięniestało.
— Gospodarz ożywił się. Spojrzał na mnie z pewnem
zdziwieniem.
— Na sobie? — mówił, podchodząc do mnie i dotykając
palcem ubrania. — Prawda, jest bibuła — potwierdził,
spotkawszy pod palcem twardą przeszkodę. — Cóż pan teraz
zrobi?
— Co zrobię? — odpowiedziałem, odpinając guziki od
kamizelki.—Ot,co:zdejmęzsiebieizostawięupana.
Gospodarz, który niespokojnie śledził moje ruchy, nagle
140
porwałmięzaramięiwciągnąłdokąta,oddalonegoodokna.
— Co pan robi? co pan robi? — szeptał mi wystraszonym
głosem — pan mnie gubi. Czy pan wie, kto tam mieszka? —
pytał, wskazując przez okno na przeciwległą kamienicę z
rzęsiścieoświetlonemioknami.
—Nie—przyznałemsię—niewiem.Aco?
—Ijaniewiem—mówiłkumemuzdumieniugospodarz—
ale, czy pan zaręczy, że tam nie mieszka żandarm, albo szpicel,
czypanzaręczy,żeontamprzyoknieniesiedzioddawnainie
pilnujemnieimoichgości?
Przestrach mego gospodarza wzmagał się z każdą chwilą, z
każdem słowem, wychodzącem z ust jego. Miał minę tak
zrozpaczoną i tak komiczną zarazem, żem się ledwie
powstrzymał od wybuchu śmiechu. Postanowiłem jednak nie
zwracaćnańuwagiiwtymkącie,odwróconyodokna,wyjąłem
z pod ubrania owiniętą w papier bibułę. Gospodarz, który z
rozpaczą patrzał na mnie, zrezygnowany i bezradny, wziął z
moich rąk pakunki. W tej chwili u drzwi brzęknął dzwonek.
Bibuławypadłazrąkgospodarza,zbladłonśmiertelnie.
— Pan Z. — uspakajałem go. — Niech-że pan pójdzie
otworzyć. Nie bój się pan! Jeżeli to żandarmi, przyznam się do
bibuły,powiem,żemoja.Niechpanwtakimwypadkupowie,że
mniepanniezna,żezaszedłemdopanaiwpychałemgwałtemte
pakunki,że...
Nie dokończyłem, bo do pokoju już wchodził Z. Służąca
otworzyłamudrzwi.
— Przepraszam — odezwał się z progu — przepraszam,
spóźniłemsięnieco.
Mójgospodarzodetchnął,kolorypowróciłymunapoliczki.Z
pewnymwyrzutemmówiłdoZ.:
141
—Panminicniepowiedział,żetenpan—wskazałnamnie
—przywieziebibułę.
—Nicsięniestało—odparłZ.wesoło—przecież,gdybym
panu to powiedział, to pan albo-byś odmówił, albo jeszcze
gorzej:zgodziłsię,apotemwpotrzebnejchwiliwyszedłzdomu,
zostawiając towarzysza na łaskę losów. Nic się nie stało,
uspokójciesię!
—Alepanzabierzeto,coobiecał?—pytałjeszczeniespokojnie
gospodarz.
—Zabiorę,zabiorę—mówiłZ.,klepiącgoporamieniu.
Z.odprowadziłmięnastronęiwyjaśniłsytuacyę.Ranowpadł
do naszego gospodarza, uprzedził go o moim przybyciu po
południu.Miałprzysobiekilkaegzemplarzy„Przedświtu“,które
mu zostały po rozdaniu ostatniego numeru, a że po południu
musiał pójść do paru dosyć „brudnych“ miejsc, nie chciał mieć
przysobiebibuły.Prosiłwięcniegościnnegogospodarza,bydo
wieczora przechował te egzemplarze „Przedświtu“ i obiecał
zajśćsamponielubprzysłaćkogokolwiek.Wtensposóbzmusił
niejakotchórzliwegogospodarzadooczekiwania.
Zrozumiałem teraz pytanie, z którem mnie spotkał gospodarz,
orazjegokwaśnąminę.Teparęegzemplarzy„Przedświtu“paliły
go,chciałczemprędzejichsiępozbyć,amojaodpowiedźzrobiła
muzawód.
Wistocie,gdyusłyszałodZ.,żei„Przedświt“będziezabrany,
skoczył do drugiego pokoju. Po chwili wyszedł stamtąd,
trzymając w jednem ręku rulonik bibuły, w drugiem szklankę
herbaty.
—Możewypijecieszklankęherbaty?—zwróciłsiędomnie
uprzejmie.
Wypiłem czemprędzej herbatę, słuchając różnych poleceń Z.,
142
umawiającsięznimnaprzyszłość.PochwiliopuściłemN.N.
Naturalnie takie przyjęcie bibuły, oraz takie wybiegi w celu
urządzenia zajazdu są wyjątkowemi. Lecz często drżączka
gospodarzy, przyjmujących bibułę, ich trwożliwe spojrzenia i
pytania dają się we znaki towarzyszom, rozwożącym bibułę po
kraju.
W każdym fazie przytoczone opowiadanie świadczy, że nie
zawsze jest łatwo urządzić zajazd dla bibuły. Dla każdego
zajazdu trzeba możliwie ściśle się umawiać o termin przybycia
bibuły, o porę dnia, która dla obydwóch stron, dającej i
odbierającej, jest najdogodniejsza, trzeba uprzedzić tak jedną,
jak drugą stronę o tem, kogo spotkać mogą przy zetknięciu się,
nieraz opisać wygląd i zewnętrzne cechy przyjeżdżającego lub
spotykającego. Wreszcie dla uniknięcia wszelkich rozpytywań o
adresata trzeba odwożącemu bibułę dokładnie opisać, w jaki
sposób ma on trafić do zajazdu. Najczęściej w tym celu rysuje
się plan, obejmujący nieraz całą drogę od jakiegoś znanego
punktu do drzwi mieszkania, przeznaczonego na zajazd. Omyłka
lub niedokładność w takiej umowie może nieraz pociągnąć za
sobąprzykre,kłopotliwenastępstwa.
Opowiadano mi o zabawnej scenie, która miała miejsce w
niewielkiemprowincyonalnemmieściezpowodutakiejomyłki.
Jeden z młodych towarzyszów miał zawieźć do tego miasta
bibułę. Inny, znający dokładnie tameczne stosunki, wytłómaczył
mumożliwiedokładniedrogęoddworcakolejowegodozajazdu.
—Oddworca—mówił—ulicąnalewo.
Miniecie jeden róg na prawo, w drugą ulicę na prawo
skręcicie. Numerów tam niema, zresztą będzie jeszcze
ciemnawo, gdy tam przyjedziecie. Ale po lewej stronie ulicy
poznacie kamienicę, do której iść macie, po tem, że jest nieco
143
wyższą od otaczających ją domów i przy bramie sterczy z muru
kamień płaski, mogący służyć za ławkę. Jest to mniej więcej
dwunasta kamienica od rogu. Przez bramę wejdziecie w
podwórze, w prawej oficynie pójdziecie po schodach aż do
skutku, na samą górę. Tam drzwi na prawo. Biletu wizytowego
niema, dzwonka również. Zastukacie do drzwi mocno trzy razy.
Otworzy wam facet niemłody, dosyć tęgi, z wąsami, bez brody.
Zapytacie:czytumieszkapanBacewiczipowołaciesięnamoje
konspiracyjne imię. To dzielny chłop, nasz agitator. Od niego
weźmiecie zamówienia na przyszłość, korespondencye dla
„Robotnika“ i pokwitowania. Monety tam teraz nie otrzymacie,
alejeślibędąmieli,toweźcie.
Nasz towarzysz z małem zawiniątkiem, zawierającem bibułę,
wyruszył. Przyjechał do owego miasteczka nad ranem, gdy
wszyscy mieszkańcy jeszcze spali. Zgodnie ze wskazówkami
minąłulicę,odchodzącąnaprawo,skręciłwdrugą,szedłdosyć
długo, lecz kamienicy wskazanej jeszcze nie dostrzegł. Zaczęło
go to niepokoić, lecz nagle spostrzega ów kamień, sterczący z
muru. Wchodzi do otwartej już bramy, ale z wielkiem
zdumieniem spostrzega, że prawej oficyny kamienica nie
posiada.Zakłopotany,oglądasiępopodwórzu,gdynaglesłyszy
zasobągłos:
—Akogotupanszuka?
Zanimstałstróżkamienicznyzmiotłąwręku.
—CzyniemieszkatupanBacewicz?—pytanasztowarzysz
niespokojnie.
— Bacewicz? — cedził flegmatycznie stróż — nie, nie
mieszka.Ale,czekajpan,takitęgiwąsaty?Co?No,tomieszkał,
mieszkałtudawniej,ajakże.Aleterazniema.
—Możewiecie,gdziesięprzeniósł?—pytatowarzysz.
144
— Wiem, niedaleko, na ulicę — tu wymienił jakąś nazwę
ulicy,októrejnasztowarzyszpierwszyrazwżyciusłyszał.
—Nieznammiasta—przyznałsiętowarzysz—jakmamna
tęulicętrafić?
—Trafić?—odparłstróż—łatwo.Chodźpan!
Wyprowadził go za bramę i, wskazując na dalszy ciąg ulicy,
mówił:
—Pójdziepandalej.Widzipannarogudomduży,totam.A
jakże,wiem,pomagałemtemupanuprzenosićrzeczy.
Nasz towarzysz ruszył we wskazanym kierunku, dotarł do
narożnej kamienicy. W istocie kamienica była duża. Zaczął
podejrzywać,żesięomylił,boprzecieprzydawaniuinformacyi
mówiono mu, że zajazd jest w największym domu na ulicy, a
tymczasem ten, przed którym stał obecnie, był znacznie wyższy
od poprzedniego. Lecz trzeba było brnąć dalej. Stróż zamiatał
przedkamienicąulicę.
—CzytumieszkapanBacewicz?—pytaznowu.
— Tu, proszę pana — odpowiada stróż — po frontowych
schodach, na drugiem piętrze na lewo. Ale tam jeszcze śpią —
ostrzegastróż.
— To nic, obudzę — odpowiada towarzysz, zadowolony, że
dotarłnareszciedocelu.Trochęgotodziwi,żerobotnikmieszka
przy frontowych schodach, ale idzie na owo piętro. Jest i
dzwonek.Dzwoni.Pochwilisłyszygłoskobiecyzadrzwiami:
—Ktotam?
—Przepraszam—mówi—czytumieszkapanBacewicz?
— Tu, ale śpi, proszę przyjść później — odpowiada kobieta
zadrzwiami.
—Jestemzdrogi,mampilnyinteresdopana,proszęobudzić
—odpowiadatowarzysz.
145
Głos za drzwiami milknie, po chwili drzwi się odmykają,
przed naszym towarzyszem stoi w bieliźnie tęgi mężczyzna z
zaspanątwarzą.
— Czego pan chce, do dyabła? — mówi gospodarz
opryskliwymgłosem.
— Przepraszam pana, ja od pana Stanisława — mówi
towarzysz,robiącnacisknaimieniu.
— Od jakiego pana Stanisława — burczy gospodarz, a
widząc,żenasztowarzyszmilczy,wpadawwściekłość.—Kto
panjest?—krzyczy.—Czegopanludziponocynapastuje?
— Przepraszam pana — mówi towarzysz, zaczynając się
przekonywać, że zaszła jakaś omyłka — czy z panem
Bacewiczem,szewcem,mamdoczynienia?
— Co? — wpada w pasyę gospodarz — szewcem?
Bacewiczem?JanieżadenszewcinieBacewicz,tylkourzędnik
i Pacewicz. Jakiem prawem pan mnie napastujesz po nocy —
rzucasięmężczyznawnegliżu,podnoszącpotężnąpięśćpodnos
towarzyszowi — ja pana na policyę odeszlę! Toż to gwałt na
równejdrodze!Szukaszewcaponocach!Co?
Lecz towarzysz nasz nie słuchał już, a szybko zmiatał po
schodachnadół.Poszedłwprostnadworzeciwyjechałzbibułą
zpowrotem.
Jak się okazało potem, informacye i plan nie były zupełnie
dokładne. Informacya głosiła, że należy minąć pierwszą ulicę,
idącą na prawo od drogi, łączącej dworzec z miastem. Lecz
informatorzapomniałdodać,żeprzedtąpierwsząulicąodchodzi
na prawo coś w rodzaju ulicy, jeszcze niezabudowanej, którą
ludzie miejscowi za ulicę uważać jeszcze nie chcą. Nasz
niefortunny towarzysz, nieuprzedzony o tem, uważał tę drogę za
ulicęiniedoszedłdomiejsca,gdziemuskręcićnależało.
146
Dodać jeszcze muszę, że nazwiska, przytoczone w tem
opowiadaniu,sązmyślone.Wrzeczywistościbyłyoneinne,lecz
różnica pomiędzy nazwiskami poszukiwanego towarzysza i
odnalezionego filistra polegała na tem jedynie, że się zaczynały
odróżnych,leczpokrewnychzewzględunabrzmienieliter.
Z tych opowiadań łatwo wywnioskować, jak skomplikowaną
nieraz bywa służba rozwozowa. Bo proszę sobie wyobrazić, że
oprócztrzymaniawswejpamięcimnóstwadrobnychszczegółów
adresu i warunków życiowych w zajeździe, a raczej zajazdach,
niezapominania o terminach, sposobach wejścia i pytania o
potrzebnych ludzi, trzeba się wciąż jeszcze liczyć ze zmianami,
jakieustawiczniewtemlubowemmiejscuzachodzą.Wszystkie
szczegóły jakiegokolwiek zajazdu, już utrwalone w pamięci,
musząbyćzastąpioneprzeznoweprzyzmianiezajazdu,zmianie
niestetyzbytczęstejwwalcezżandarmeryąiszpiclami.
Dodajmy do tego, że na obowiązku towawarzyszów,
rozwożących bibułę, leżą jeszcze i inne sprawy. Przy unikaniu
poczty i korespondencyi listownej, która żandarmom dostarczyć
możeniezbitychdowodówczyjejkolwiekwinyinaprowadzićich
jestwstanienaśladyknowańrewolucyjnych,ludzie,chcącysię
porozumieć
w
jakiejkolwiek
sprawie
ze
swymi
współtowarzyszami organizacyjnymi w innem mieście, muszą
dokonywaćtegozapomocąiprzypośrednictwieludzi,mogących
mieć stosunki i widzieć się z członkami organizacyi w różnych
miejscach. Przy każdej więc wizycie towarzysza z bibułą
załatwiają się wszystkie interesy miejscowych członków
organizacyidozamiejscowych.Zamówienianabibułę,zmianyw
ilości potrzebnych egzemplarzy peryodycznych wydawnictw
partyi, zakomunikowanie takiej lub innej wiadomości, dane o
członkach organizacyi, którzy się przenieśli do innych
147
miejscowości — wszystkie te, drobne nieraz, szczegóły życia
rewolucyjnego obciążają niesłychanie już i tak przez szczegóły
zajazdówobciążonąpamięćrozjazdowychtowarzyszów.Mówię:
pamięć, bo większość tych szczegółów dla konspiracyi nie
zapisuje się wcale, a jeśli i zapisuje się, to w jakiś dziwaczny
sposób, mogący zaledwie ułatwić, lecz nie zastąpić, robotę
pamięci.
Proszę sobie teraz wyobrazić, że stosunki organizacyi
obejmują ogromny kawał kraju, sięgają do miasteczek
powiatowych, a nawet ostatnio i na wieś, że te stosunki nie są
jednorodne, lecz rozmaite pod względem składu członków
organizacyi, oraz pod względem „czystości“ policyjnej, że
wreszcie ta setka pudów bibuły, stanowiąca roczną konsumcyę
organizaeyi, jest w stanie — że tak powiem — płynnym, t. j.
ustawiczniesięruszazmiejscanamiejsce—azrozumiemy,jak
ciężkąikosztownąjestpracarozwozowa.Jedenztowarzyszów,
którydłuższyczaspracowałwtejbranży,mówiłmiotejpracyw
tesłowa:
— Jestem człowiekiem, dopóki nie siądę do wagonu. Mogę
wówczasmyśleć,czytać.Zchwilą,gdymwlazłdotegopudła—
idyocieję. Słowo daję — mózg mi kamienieje. Po głowie kręcą
siętylkotakiemyśli:„ogodzinietejatejbędętam—drzwina
lewo, bilet wizytowy jest; muszę zdążyć do wieczornego
pociągu, bo na następny dzień randka w innem mieście, tam od
dworca prosto, trzecia ulica na lewo, kamienica czerwonemi
cegłami upiększona; tam bibułę oddać, powiedzieć, że z
Warszawyprzeniósłsiędonich stolarz taki a taki, zapytać o to,
czy owo, hasło gdzieindziej zawieźć itd. — godziny, na prawo,
nalewo,liczbapiętr,wyglądyfacetówmnieopisywanych—oto
moje myśli wagonowe. Głowa przestaje myśleć, staje się jakąś
148
maszynkąpamięciową.
— I wiesz — dodawał — do czego zawsze tęskniłem? Do
porządnego planu w robocie. Taka robota wówczas tylko idzie
dobrze, gdy upodabnia się do maszyny, działającej z zegarkową
regularnością. Ale gdzie tam! Taka maszynowa robota trwać
może najwyżej miesiąc. A tam zaledwieś się do niej wciągnął,
już nastąpi cokolwiek — jakaś wsypa, nieprzewidziane
przeszkody na granicy lub w drukarni, nagłe wypadki — jesteś
wyrzuconyzkolei,pociągschodzizszyn,turkoczerozpaczliwie
po podkładach, wreszcie staje. I znowu rozpoczynaj nowe
umowy, odwołuj naznaczone terminy, szukaj nowego planu i
rozkładuroboty.Przeklętarobota!
Inny towarzysz, w tym samym oddziale pracujący, opisywał
swe wrażenia nieco inaczej. Był to młody chłopak, który od
prowincyonalnej, spokojnej roboty został wzięty właśnie do
pracy rozwozowej. Trafił on widocznie akurat na czasy
względnie nieawanturnicze, gdy owa „maszynowa robota“ była
możliwa.Byłzachwycony.
— Nigdy — mówił — nie przypuszczałem, że jesteśmy tak
silni. Wszędzie są nasi, wszędzie idzie praca rewolucyjna.
Kiedym
dawniej
czytał
„Robotnika“
i
spotykałem
korespondencye z różnych stron kraju, nie umiałem poza temi
wiadomościami dojrzeć ludzi, którzy tem lub owem się
wzruszająitaklubinaczejsąznamizwiązani.—Dopieroprzy
osobistemzetknięciuznimiprzekonałemsięorealnościróżnych
rzeczyorganizacyjnych.Ijakatoogromnarobota!Jakprzyjemnie
czućsiękołemwogromnejmaszynie,któracałąsiłąparyciągnie
w świetlaną przyszłość naszą ojczyznę! Nigdym, patrząc ze
stronynarobotypartyjne,nieprzypuszczał,żepanowaćtammoże
takaregularnośćitakiepowiązanieczęściorganizacyizesobą.
149
Przyszły jednak i ciężkie dni, dni trwogi i kryzysu, gdy nici
organizacyjnerwąsięipękają,gdydzisiajstajesięniepodobne
dowczoraj,gdy,stawiająckrok,niejesteśzupełniepewnym,czy
gostawiaszcelowoiprodukcyjnie.Towarzysz,októrymmowa,
nieco się zdekoncertował — poznał odwrotną stronę medalu. O
partyiijejprzyszłościniezwątpił,leczbyłzłynaświatcały.
— Tak było dobrze i pięknie! — mówił — a tu masz dyable
kaftan! Okazało się, że ta piękność, to budowa na piasku,
wieczniesięrozsypującainietrwała.Iczytakdługobędzie?Ile
my już zmarnowaliśmy sił, pieniędzy i czasu na to samo, co
jeszczewczorajtakłatwobyłouskutecznić!
Był zakłopotany, niepewny, wahający się. Trochę go
uspokajała równowaga starszych towarzyszów, którzy już
przeżyliniejednątakąburzę,zniejednegozawikłaniajużwyszlii
którzy z filozoficznym spokojem patrzyli na rozbicie tego lub
owegoplanu,nazrujnowanietejlubowejczęściorganizacyi,na
takilubinnyzawód,czyrozczarowanie.
Najwspanialej
jest
opracowana
praca
rozwozowa
wydawnictwa krajowego — „Robotnika“. Pod tym względem
partyanieżałujeanikosztów,anisił,byzapewnićswemupismu
możliwie szybkie rozpowszechnienie we wszystkich stosunkach
partyjnych. Nieraz partya urządza się w ten sposób, że w
większościpoważniejszychogniskżyciaorganizacyi„Robotnik“
dochodzi do rąk swych stałych odbiorców w dzień wyjścia z
tajnejdrukarni.Resztaotrzymuje„Robotnika“wdwa,trzydnipo
wyjściu i tylko najdalsze zakątki, najgłuchsze dziury, gdzie
stosunki są drobne i nieliczne, czekać muszą tydzień, niekiedy i
więcej, na okazyę, przy której się załatwiają wszystkie interesy
partyjne z całą okolicą. Ładnie wygląda rozpowszechnienie
„Robotnika“ w samej Warszawie, pochłaniającej więcej, niż
150
trzeciączęśćnakładu.
Otowokreślonymzgórypunkcie—zajeździe,specyalniew
tym celu przygotowanym — w naznaczonym na kilka dni
przedtem terminie ścisłym aż do godziny, lecz znanym tylko
nielicznej garstce najbardziej zaufanych ludzi, zjawia się
towarzyszz„Robotnikiem“,któregodwieostatniestronyjeszcze
nie zupełnie obeschły po wyjściu z pod prasy. Już nań oczekują
przygotowani do tej czynności „dromaderzy“ i „dromaderki“ —
towarzyszeitowarzyszki.Wjednejchwilicałakupapapierujest
podzielona na części, odpowiadające podziałowi organizacyi
warszawskiej. W pół godziny, najwięcej godzinę lub dwie nie
zostaje w zajeździe ani śladu „Robotnika“. Wyruszył on na
najbliższy etap, do mieszkań wyznaczonych przez głównych
kierownikówposzczególnychczęściorganizacyi.
Tam następuje nowy podział na drobniejsze już działy,
zawierającejednaknieraz50itrochęwięcejegzemplarzy.Tesą
przeznaczone dla głównych organizatorów zgrupowanych
stosunków. Jest to ostatni etap, gdzie „Robotnika“ dnia tego
oczekują. Dla reszty stosunków "Robotnik" jest niespodzianką,
Tutaj terminy — godziny i minuty — są rozmaite, zależne od
warunków życiowych tych ludzi, którzy się zajmą dalszym
podziałem, dalszem rozpowszechniem „Robotnika“. Lecz w
wyjątkowychjedyniewypadkach,gdywdanejgrupiestosunków
coś przed samem wyjściem „Robotnika“ się zepsuło,
przygotowane egzemplarze czekają dnia następnego. Zwykle idą
wkurstegożdnia.
Organizatorowie rozdrabniają jeszcze bardziej otrzymaną
kupkę„Robotnika“.Jużwyznaczylinatendzieńpodrozmaitymi
pozorami randki zaufanym ludziom ze swych stosunków. Randki
zaśsąobliczonetak,bymódzjednegodniazałatwićjewszystkie.
151
Najczęściej więc w dniu wyjścia „Robotnika“ jest on w ręku
ogromnejwiększościczłonkóworganizacyi.Itylkodalsządrogę,
wędrówkęzrękidoręki,zdomudodomu,zmiastdomiasteczek
inawieś—odbywa„Robotnik“jużwolniej,bezpośpiechu.
Peryodyczna bibuła pochodzenia zagranicznego nie może
korzystaćztakwyrównanej,zawczasuprzygotowanejdrogi.Nie
może, bo terminu jej nadejścia niepodobna wobec stosunków
granicznychokreślićześcisłością.Rozpowszechnieniewięcczy
to numeru „Przedświtu“, czy „Światła“, czy jakiego innego
pisma, nie idzie tak szybko i tak regularnie, jak opisane wyżej
doręczanieodbiorcom„Robotnika“.Trwaonotygodniamicałymi
i najczęściej brak w niem planu, specyalnie na ten wypadek
wyrobionego.
Dzisiaj
któryś
z
numerów,
naprzykład
„Przedświtu“ jest w Warszawie, a w jakimś Radomiu lub
Kownie może się ukazać dopiero za tydzień, w zależności od
tego, czy w tym czasie były jakie „okazye“ partyjne, czy
towarzysze
zajmujący
się
rozwożeniem
lub
łączeniem
pojedynczych organizacyj lokalnych w jedno, mieli właśnie tam
interesy do załatwienia. W każdym jednak razie bibuła
peryodyczna, mająca z góry określoną liczbę odbiorców, nie
sprawia tak wielkiego kłopotu, jak bibuła książkowa i
broszurowa.
Przy pracy z tą ostatnią znika z natury rzeczy wszelka
regularność i określoność. Bo proszę: dzisiaj w tym stosunku
może być potrzebna taka broszura, jutro inna, stamtąd żądają
dużo rzeczy do czytania, — skądinąd mniej. Książka i broszura
nie jest pismem i przy większem rozpowszechnieniu wymaga
istnienia księgozbioru, z którego przy potrzebie możnaby wziąć
akurat tyle egzemplarzy, ile się chce lub wymaga. Na całym
świecie dla zadowolenia tej potrzeby istnieją księgarnie i
152
naturalniecośpodobnegodoksięgarnimusibyćurządzonemidla
bibuły broszurowej, jeśli broszura i książka ma być nie czemś
wypadkowem,leczstałemzjawiskiem.
Rolę księgarni spełniają tak zwane w języku technicznym
„składy“—składybibuły.Ijednąztrosknajdrobniejszejnawet
organizacyjkilokalnejjesturządzenietakiejwłaśnieksięgareńki
—składunaswepotrzeby.
Jak każdy łatwo zrozumie, te poszczególne składziki muszą
być w jakimkolwiek związku z pokaźniejszymi składami,
odgrywającymi względem nich taką rolę, jaką odgrywają
hurtowne składy dla handlów detailicznych. Muszą istnieć
źródła, z których możnaby czerpać odpowiedni towar w
odpowiednich ilościach. Jeżeli zaś sobie przedstawimy, że
stosunki organizacyi są liczne i szeroko rozgałęzione, że z
koniecznościgrupowaćsięonemusząkołojakichkolwiekognisk,
będących centralnemi jedynie dla pewnej części stosunków,
zrozumimy, że te pokaźniejsze składy, będąc hurtownymi dla
najdetailiczniejszych składzików, muszą swoją koleją mieć
jeszcze bardziej centralne źródło — centralną, lub centralne
księgarnie-składy.Jesttowięccałasiećmniejszychiwiększych
składów-księgarń,
obsługujących
odpowiednio
do
swej
wielkościjakąśjednąfabrykęlubfachwdanemmieście,alboteż
całąseryętakichdrobnychksięgareniek.
Najbardziej pokaźnie i poważnie wygląda, naturalnie, skład
centralny, główny, nie bawiący się wcale w żadne detailiczne
stosuneczki.Gdybyktojednakprzypuszczał,żejestonchoćnieco
podobnym z zewnętrznego wyglądu do najmarniejszej nawet
księgarni, gruboby się omylił. Przeciwnie, przypuszczam, że
gospodarze takiego składu, jak ów towarzysz z drukarni, co to
życzył sobie, by otoczenie go podejrzywało o analfabetyzm,
153
unikająjaknajstaranniejkażdej,widocznejdlaotoczenia,rzeczy,
mogącejmiećcośwspólnegozksiążkami.
Taki skład jest partyjnym interesem równie dobrze, jak i
drukarnia, i naturalnie musi być zabezpieczonym jak i ona od
wszelkich bezpośrednich stosunków z czynnem życiem
partyjnem.Różnicapomiędzyskłademadrukarniąpoleganatem,
iżskładmusibyćurządzonytak,bybeznarażaniajegopozorów
możnabybyłomiećznimczęstestosunki.
Jeden z towarzyszów, który z obowiązku partyjnego musiał
miećczęstezgłównymskłademstosunki,takgoopisywał:
— Skład główny — mówił on — był umieszczony u
niezamożnej wdowy, staruszki, która zajmowała z córką
niewielkie mieszkanie w dużej kamienicy. Przyznam ci się, że
lubiłemtambywać.Nieuśmiechajsiępodejrzliwie,córkawcale
niebyładlamnietymmagnesemprzyciągającym.
Panna rozsądna, dosyć inteligentna, ale nie w moim guście.
Natomiast serdecznie byłem przywiązany do staruszki —
gospodyni składu. Co za serce, współczujące każdej biedzie,
każdemu nieszczęściu, miała ta kobieta! Jaką zachowała
świeżość
uczuć!
Wiesz,
możo
mię
nazwiesz
trochę
sentymentalnym, ja nabieram zawsze odwagi do życia, gdy
spotkam kogo ze starszej generacyi, zdolnego do odczucia
potrzebnowychpokoleń.
— Pomyśl — dodał — przecie ci ludzie przeszli przez takie
próby, o jakich nam się nie śniło. Przeżyli, przeboleli straszny
rok 63-ci. Nadzieje z wiosny ich życia brutalnie rozbito,
wciśniętoichwnowe,znaczniewięcejskomplikowanewarunki
życiowe. Serce mieli czułe, więc w tem życiu każdy krok ich
musiał być łzą serdeczną — i pomimo to zachować zdolność,
jeśli nie do zrozumienia, to do odczucia nowych, całkiem
154
nieznanych dotąd prądów, często wyszydzanych i oplwanych
przez ich otoczenie. Zdawałoby się, że tam w ich sercu w
najlepszym razie są zawarte jedynie groby posępne i krzyże
mogilne,atymczasemspostrzegasz,żejestonozdolnemdobicia
wtaktznajmłodszemi,znajbardziejżądnemiżyciasercami.
—Aledorzeczy—mówiłniecowzruszony.—Naszepanie
zajmowały dwa niewielkie pokoiki, umeblowane nieco po
staroświecku. Sługi nie miały, bo dochody ich były bardzo
skromne. Córka miała kilka lekcyj, matka trochę uciułanego
grosza. My dla składu odnajmywaliśmy jeden pokój. Skład
urządzonybyłwpokojusypialnym,gdziestałdużykosz,będący
naszą księgarnią. Niekiedy, gdy bibuły zbierało się więcej,
opróczkoszanapełniałosięiwalizki,przechowanepodłóżkiem.
Wkoszunagórzeleżałaksiążeczkarachunkowa.Każdabroszura,
każda książka miała osobną stronicę, na której się zapisywało
dochód i rozchód danej książki. Obok leżał plan kosza,
ułatwiającyposzukiwaniepotrzebnychksiążek.Gospodynipilnie
przestrzegała,bykażdyzupoważnionychdoczerpaniazzapasów
bibułyniezapomniałzapisać,cowziąłzeskładu.Porządekzaśw
koszu i walizkach był starannie utrzymany. Nigdy mi się nie
zdarzyło nie znaleść poszukiwanego tytułu w odpowiedniem
miejscupodługplanu.
— Gdy się wychodziło ze składu do pokoju neutralnego,
zastawało się zwykle gospodynię, przyrządzającą herbatę. Nie
było sposobu wymówić się od zadowolenia gospodyni pod tym
względem.
— Ależ niech pan siada — mówiła staruszka — nie puszczę
pana bez herbaty. Nabiega się, namęczy chłopiec, to musi mieć
apetyt. Wy tam biedacy nieraz bez obiadu cały dzień
przebiegacie.Musipancokolwiekprzegryźć!
155
Przy herbacie umawiano się o następne wizyty, o czas, gdy
którakolwiek z gospodyń musiała być w domu. Gospodyni
polecała, by dowiedzieć komu należy, że tego lub owego
wydawnictwa jest już mało, lub wcale niema. Wreszcie
odpowiednio do ilości bibuły wywoziło się ją w walizce lub
wynosiłonasobie.
Mniejwięcejtaksamowyglądająimniejszeskładywróżnych
ogniskachżyciapartyjnego—następneetapybibułypowyjściu
ze składu głównego. Lecz w tym wypadku niepodobna
najczęściej urządzać je, jako partyjne interesy i tak samo, jak z
zajazdami, trzeba wyruszać na poszukiwanie mieszkania dla
składu za peryferya organizacyi i ruchu, jako najbardziej
zabezpieczone
od
napaści
żandarmów
i
od
ataków
szpiclowskich. Peryferya jednak, jak to zaznaczyłem już przy
zajazdach, mają tę złą stronę, że bardziej, niż czynna armia,
podlegają uczuciu strachu i bardziej są kapryśne w drobiazgach
przy stosunku z tem życiem. Więc ludzi, stanowiących łącznik
pomiędzy składem a organizacyą, bardzo często spotykają te
sameprzykrości,ojakichmówiłem,opisujączajazdy.
W jednym wypadku trzeba się trzymać ściśle godzin i nawet
minut,wciąguktórychjedynieskładzałatwiasweczynności;w
drugim—niemożeutrzymywaćstosunkuzeskłademmężczyzna,
winnych,odwrotnie,kobieta.Najczęściejzaśurządzenieskładu
zależy od osobistego zaufania gospodarza lub gospodyni składu
do osoby, urządzającej go, i wszelka nowa figura w tych
wypadkach budzi strach i podejrzenie. W razie więc
aresztowaniatejosoby,następujenajczęściejpanika,któranieraz
prowadzidoniszczenia bibuły, z takim kosztem i poświęceniem
dostarczonej do składu. Wogóle paniczny strach na peryferyach
ruchustanowizwyklejedenznajbardziejdającychsięweznaki
156
kłopotów organizacyi. Bywa on komicznym, nie przestając
jednakbyćkłopotliwym.
Jedenztowarzyszówopowiadałmiwłaśnieotakimwypadku
wsposóbnastępujący:
—Bibułą—mówiłmi—wWilnierządziłprzezdłuższyczas
tow. Michałowski (umarł po powrocie z wygnania w 1899 r.).
Michałek
nie
odznaczał
się
ani
porządkiem,
ani
systematycznością. Miał talent teroryzowania różnych swych
znajomychibezceremoniizostawiałunichnaprzechowanieten
lub ów pakunek z bibułą, besztających wnbo tem, że są głupimi
burżujami. Zapipriałe każdego z nich, że im się nic nie stanie,
zwewnątrzkażdejpaczkizostawiałkartkę,głoszącą,żetabibuła
należydoniego,Michałowskiego,coteżrzeczywiścierobił.
ByłotowpoczątkachruchuP.P.S-owegoimłodaorganizacya
nie wypracowała jeszcze ani porządnego planu działań, ani
usystematyzowała swej maszyneryi. Jak w sprawie bibuły i
drukarńtajnych,takiwsprawiemaszyneryiorganizacyjnejP.P.
S. była pionierem, przekładającym nowe ścieżki, niewydeptane
dotądprzezpoprzednikównapolurewolucyjnem.Nicdziwnego,
żeorganizacyakłopotówiprzeszkódmiałamnóstwo.Bibuły,na
przykład, było dużo, lecz często spotykało się kłopoty i
przeszkody w jej ulokowaniu. Na pomoc w tych wypadkach
zawszeprzychodziłMichałek.
— Co u czorta! — mówił swym śpiewnym, litewskim
akcentem—bibuła?Dawajciejąmnie,jużjasięniązaopiekuję.
UmniewWilniespokojnie,niechleży!
Bibułę brał i rozlokowywał ją u różnych znajomych. Lecz że
ani spisów bibuły nie prowadził, ani też sam dobrze nie
wiedział, gdzie i co u niego leży, wkradał się więc stopniowo
nieporządek i bezład okropny. Nikt nie był nigdy pewnym, czy
157
taką lub inną broszurę w wymaganej ilości otrzyma. Nareszcie
postanowiono założyć skład główny i oddać go pod opiekę
bardziej porządnego towarzysza. Było to tem bardziej
koniecznem, że Michałowski był pod dozorem policyjnym za
dawnąsprawęipisał,żemuzaczynatendozórdokuczać.
Wydelegowano—mówiłmiówtowarzyszmniedoWilnadla
zrobieniaporządkuztyminteresem.Trzebabyłowypadku,żepo
przyjeździedoWilnaMichałkajużniezastałem;aresztowanogo
i osadzono w 14-tym numerze (X pawilon wileński). Parę dni
spędziłem na poszukiwaniu najbliższych znajomych Michałka i
rozpytywaniu ich o bibułę. Ludzie ci, chociaż przestraszeni
aresztowaniem Michałowskiego, zgodzili się pomódz mi w
poszukiwaniach i ściągnięciu bibuły do jednego miejsca. Lecz,
niestety,wskazówekcodomiejsc,gdziebibułabyłaulokowana,
mieliśmy skąpo. Znaleźliśmy dwa, trzy pudy, wtedy gdy ja z
otrzymanych w Warszawie informacyj oczekiwałem co najmniej
8-10pudów.
Nieustawaliśmywposzukiwaniachirozpytywaniachróżnych
znajomych Michałowskiego. Trudno sobie wyobrazić, z jakimi
typami wówczas się spotkałem. Stare baby, trzepiące pacierze,
młode dziewczyny, naiwne i głupiutkie, stateczni inżynierowie,
którzyzewstydemsięprzyznawali,żebibułęzestrachuwywieźli
na wieś, młodziutcy gimnazyaliści, którzy zakopywali bibułę w
ogrodach na przedmieściu. Wszystko to było wystraszone,
oczekujące z każdą chwilą napaści żandarmów, przeklinając
biednego Michałka za bezczelność. Niektórzy pod wielkim
sekretem przyznawali się, że spalili bibułę. Po tygodniu
poszukiwań,
w
czasie
których
codzień
otrzymywałem
wiadomość, że znowu gdzieś na jakichś „kiszkach“ — tak
bowiemzdajesiękończąnazwywieluprzedmieśćwileńskich—
158
okazałasięschowanabibuła,potygodniu—mówię—zebrałem
cośkołoośmiupudów.
W końcu tych poszukiwań napotkałem najzabawniejsze ze
wszystkich schowanko Michałowskiego. Jeden z moich
pomocników w poszukiwaniach opowiedział mi, że doszła doń
wiadomość,żejakiśdawnykolegaMichałowskiegorównieżbył
obdarzony bibułą przez niego. Ruszamy do owego kolegi.
Spotkał nas młody chłopak, który powiedział, że właściwie nie
on przechowywał bibułę, lecz że Michałek wraz z nim odwoził
jądo„jednejpani“.
—Możeszpanstamtądjąwydobyć?—pytam.
—Dobrze—odpowiadachłopak—alektośzpanówzemną
pojedzie, ja wyniosę od tej pani bibułę, ale sam wozić jej nie
chcę.
Zgodziłem się na to. Pojechaliśmy. Doróżka zatrzymała się
przedcerkwią.
—Więctowcerkwi?—pytam—byćniemoże!?
— Nie — odparł zdetonowany młodzieniec — ale tu obok
mieszkapop.
—Pop?—zdziwiłemsięjeszczebardziej,wiedząc,żepopi
naLitwiebezwyjątkusąnajpodlejszymisługamirządowymi.
—Niechpanzaczeka—twierdziłchłopak—jazarazwrócę.
Po kilku minutach chłopak wypadł z cerkwi z wystraszoną
twarzą, wskoczył do doróżki i kazał jechać. Mnie zaś rzucił
krótkiesłowo:„spalili“.
Gdyśmy wyszli z doróżki, rozciekawiony wypytywałem
chłopakaotendziwnyskładwydawnictwrewolucyjnych.
Okazało się, że pani popadya była znajomą Michałowskiego
od dzieciństwa, gdy się razem na podwórzu bawili. Potem ona
wyszłazapopa,onzostałrewolucyonistą,leczznajomośćsięnie
159
urwała. Na podstawie tej znajomości Michałek w czasie
nieobecnościpopazawiózłtamwalizkęzbibułąiniemówiąco
tem, co walizka zawiera, zostawił ją na pewien czas na
przechowanie.Popadyanicotemmężowiniepowiedziała.Lecz
gdy Michałka aresztowano, wystraszona popadya przyznała się
swemu małżonkowi, że ma jakieś rzeczy Michałowskiego.
Małżonkowie złamali zamek i ku wielkiemu zdumieniu znaleźli
bibułę, przykrytą w dodatku brudną męską bielizną. Pop chciał
nieść to odrazu do żandarmów, lecz po namyśle przyszedł do
przekonania,żegotomożeskompromitować.Spaliłwięcbibułę,
adlaulżeniasercu,sprałswąpołowicęcosięzowie.
Z
podobnemi
nieco
perturbacyami
składowemi,
perturbacyami, wywołanemi przez panikę na peryferyach ruchu,
zetknąłemsięwWarszawiew1900r.wstyczniu.Byłotoświeżo
pogrudniowycharesztowaniachtakzwanych„dekabrystów“.Tak
przez żart nazwano różnych literatów i przedstawicieli
inteligencyiwarszawskiej,aresztowanychniewiadomozacow
grudniu1899r.Wywołałotoogromnyprzestrachispowodowało
tchórzliwą drżączkę w całej masie rodzin inteligenckich o
postępowemzabarwieniu.Wtymsamymczasiewypuszczonona
Warszawę całą moc szpiclów, agentów świeżo utworzonej
instytucyi „ochrony“, która wykazać chciała swą sprężystość i
działalność.
Warszawachybadoowegoczasuniewidziałanicpodobnego.
Główne arterye ruchu, jak Marszałkowska, Nowy Świat i ulice
łączące je były na wszystkich rogach udekorowane przez
podejrzane figury, trącające siebie łokciami, dające sobie
sygnały, zachowujące się bezczelnie i natrętnie. Rzucało się to
każdemu człowiekowi w oczy, wszyscy o tej szarańczy
szpiclowskiej mówili, powiększając jeszcze bardziej panikę
160
wśród tych, co trzymając się najgorszej w konspiracyi zasady:
„na złodzieju czapka gore“ — mieli już duszę na ramieniu i
drżelinasamwidokniewinnegostójkowego.
Akurat w tym czasie wypadło mi być w interesach
drukarnianych w Warszawie. Szedłem po Marszałkowskiej, gdy
zasobąusłyszałemwołanie:
—Piłsudzki!ależstój,nieuciekaj!
Tak już się odzwyczaiłem od brzmienia mego nazwiska, żem
narazieniezwróciłuwaginawołanie.Dopieropowtórnyokrzyk
zatrzymał mię. Odwróciłem się — przedemną stał kolega z
gimnazyum wileńskiego, szlagon ze Żmudzi, z którym podczas
wędrówekpoświeciespotykałemsięniekiedy.
Rzuciłemokiemwokoło,leczuspokoiłemsię.Nazwiskomoje
nie zwróciło niczyjej uwagi. Śnieg sypał przechodniom w oczy,
wszyscy spieszyli, nie patrząc na innych i tylko na rogach ulic
majaczyłypostacieszpiclów.Uściskaliśmysięzkolegą,którymi
zaraz bardzo tajemniczo zaczął szeptać, bym koniecznie wpadł
doniego,dohotelu.Umówiliśmysięogodzinęirozeszliśmysię.
Stawiłem się punktualnie o naznaczonej godzinie. Kolega
przywitałmnieserdecznie,leczodrazurzuciłmipytanie:
— Ty znasz, braciaszku, moją bratowę? Wiesz, my z nią
przenosiliśmy dzisiaj jakieś wasze rzeczy. No, broszurki —
dodał,widząc,żenierozumiem,ocochodzi.
Byłem zdumiony. Kolega mój nigdy nie odznaczał się
usposobieniem rewolucyjnem, a z socyalizmem nie miał nic
wspólnego, prawdopodobnie nie przeczytał nigdy książki, ani
broszurysocyalistycznej.
O bratowej jego nigdy w życiu nie słyszałem, ale czułem, że
wypieranie się moje do niczego nie prowadzi. Ludzie, stojący
pozaruchem,taksamojakiżandarmi,sąprzekonani,żewszyscy
161
rewolucyoniści znają się wzajemnie, jak łyse konie. Dla mego
kolegi bratowa była widocznie rewolucyonistką, ja byłem na
Syberyi—wniosekstądoczywisty,żesięznaćmusimy.
—Jakżesiętostało?—pytałemgozdziwiony.
— A widzisz, braciaszku! — mówił z pewnego rodzaju
tryumfem.—Widzisz:zachodzędzisiajranodobratowej,widzę
kobieta zakłopotana, chodzi zamyślona, odpowiada nie
„wpopad“—mówiłzrosyjska.—Czego—pytam—siostrunia
martwisię?Powiada,makłopotiżejapomódzmuszę.Janato
—iowszem.
Przyznała mi się kobiecina, że ma na schowaniu nielegalne
książki, ale że się teraz obawia je nadal zachowywać, bo
jakiegoś jej znajomego niedawno aresztowali. Chce więc je
przenieść tymczasem do starej ciotki, ale tego dużo i sama nie
zabierze. Chce, żebym jej pomógł. No. myślę, ma nosić coś
kobieta,poniosęija.Alepytam,czynielepiejprzewieźć—po
conosić?Alewytłómaczyłami,żetounastaksięnierobi,żeto
zbyt widoczne, że trzeba pod paltotem nieść, a ona resztę
poniesie pod rotundą. Jak taka moda, trudno. Opakowała mię
bratowa książkami, sama wzięła parę pakunków i wyszliśmy na
ulicę. Powiadam, ci braciaszku, nie tchórz jestem, ale te
książeczkimiępaliły.Ciąglemisięzdawało,żewszyscypatrzą
na mnie. A tu, jak na złość, gdy podchodzimy do doróżki,
bratowamimówi:patrz,tuszpiclestoją,niebierzmytejdoróżki.
Idziemydalej.Tamstalijacyśludzie,alegrzecznieusunęlisię
nam z drogi. Nigdybym nie przypuścił, że to byli szpicle.
Wyglądająwcaleprzyzwoicie—alewychybanatemsięznacie.
Przeszliśmy koło pięciu doróżek, wyobraź sobie, wszędzie byli
szpicle. Ilu tu ich jest! I to my na to tałatajstwo tyle podatków
płacimy! Koło szóstej dopiero doróżki nikogo nie było —
162
siedliśmy i jazda do ciotki na ulicę — tu wymienił mi nazwę
ulicy,numerdomuinazwiskociotki.
Tam bratowa długo coś szeptała z ciotką, wreszcie
oswobodzonomięodtychpakunków.Wyobraźsobie,zdziesięć
minut w paltocie stałem w pokoju — nigdy tak niegrzeczny nie
byłem!
Opowiadał mi z takim zapałem, tak komicznie przyciszonym
głosem, tak często podbiegał do drzwi i zaglądał, czy kogo za
drzwiaminiema,żemledwieniepoległodśmiechu,wyobrażając
sobie, jak ta para wystraszonych profanów rewolucyjnych
odsuwałasięoddoróżki,dlatego,żegdzieśniedalekoktośstoi,
lubprzechodzi.
— A imaginuj sobie — mówił dalej kolega — gdyśmy
przyszlidodomu,poksiążkiprzyszli...
— Jak to przyszli? — zerwałem się, chwytając za kapelusz,
przypuszczałem bowiem, że mówi o żandarmach i że, jak to
zwykle w takich wypadkach bywa, mój kolega jest już pod
bacznymdozorempolicyiiszpiegów.
—Aprzyszli—potwierdził—wasi.Jakiśpan,raczejmłody
chłopieczpanną.TenpanprzedstawiłmisięjakoSzczurowski,
ale bratowa mi mówiła, że to kłamstwo, bo jakoby wy
prawdziwegoswegonazwiskanigdynikomuniemówicie.Wiesz,
żetoniebardzogrzecznie,tomisięniepodoba.
Jak potem przez ciekawość sprawdziłem, część bibuły
warszawskiej pozostawiono na noc u bratowej mego kolegi i ta
po jednej nocy, spędzonej z bibułą pod jednym dachem, tak się
wystraszyła, że zaledwie doczekawszy się rana, wyniosła ją
natychmiastdalej.
Takie perturbacye składowe i panika, powstająca na
peryferyach ruchu rewolucyjnego za lada przyczyną, sprawiają
163
zwykle dużo kłopotów organizacyom i ludziom, zmuszonym
opiekować się bibułą. Niekiedy mają przy tem miejsce przykre,
wstrząsającesceny.Otakiejwłaśniesceniesłyszałemodpewnej
towarzyszki, która przez dłuższy czas opiekowała się bibułą i
składamiwWarszawie.
—Miałam—mówiłami—wspaniałyskładujednejswojej
znajomej, żony drobnego urzędnika. Naturalnie — dodawała
feministycznie usposobiona towarzyszka — mąż o tem nic nie
wiedział. Już to mężczyźni w sferze nieściśle rewolucyjnej są
daleko większymi tchórzami, niż niewiasty. W dodatku pan mąż
należał do kategoryi zazdrosnych, co między wami na każdym
kroku się zdarza. Biedna kobiecina drżała przed swym despotą,
lecz w tajemnicy przed nim oddawała nam spore usługi. Co
prawda, musieliśmy się stosować do warunków życia naszej
składniczki. Przychodziliśmy do niej tylko w czasie zajęć
biurowych pana domu, a więc przed obiadem, nie mogliśmy
posyłać tam mężczyzn, bo razu pewnego, gdyśmy tak postąpili,
Otello przez sługę się dowiedział o tem i zrobił straszną scenę
żonie, która, nie chcąc zdradzić tajemnicy, nie mogła mu
wytłómaczyćmęskiejwizytyusiebie.Taktrwałodosyćdługo—
parę lat. Przyzwyczaiłyśmy się do siebie, interes się ułożył,
wszystkoszłojakpomaśle.
I nagle spadła na nas katastrofa! Razu pewnego zachodzę w
porze przedobiadowej do naszej składniczki, żeby się z nią
umówić o przeniesienie do niej świeżego transportu bibuły
agitacyjnej, dzwonię i ku wielkiemu zdumieniu słyszę za
drzwiami męskie kroki. Przypuszczałam, że mąż-despota
zachorował i nie poszedł do biura, lecz drzwi się otworzyły i
przedemnąstałsampanmąż.Byłblady,twarzmiałzmęczoną.
—Czypańskażonawdomu?—spytałamgrzecznie.
164
— Żona moja umarła — odpowiedział mi pan grobowym
głosem.
Odskoczyłamprzerażona.Byłototaknagłeiniespodziewane,
żem przez pewien czas nie mogła przyjść do siebie. Lecz
wreszcie przez głowę przemknęła mi myśl, chociaż i śmiesznie
mała wobec majestatu śmierci, lecz pomimo to obchodząca mię
—myślobibule.
— Pani była przyjaciółką mojej żony? — pytał łagodnym,
przyciszonymgłosem.
Podwpływemłagodnegotonurozmiękłamija.
— Przepraszam pana — rzekłam — że w takiej chwili będę
pana mymi kłopotami zajmowała, ale nieboszczka żona pańska
miała na przechowaniu trochę moich rzeczy. Miałam właśnie
zabraćjeteraz...
Nie dokończyłam, gdyż poczułam, że gospodarz chwycił mię
brutalniezaramięiciągnąłdodalszychpokoi.
—Aha!topani!—powtarzałchrypliwymgłosem.
Wreszcie znaleźliśmy się w pokoju, gdzie tak niedawno
jeszczeprowadziłamzezmarłąprzyjaciółkąnaradyowspólnym
interesie, a gdzie teraz leżała ona martwa w trumnie. Koło
nieboszczkimodliłasięjakaśstaruszka,któranaznakgospodarza
wyszłazpokoju.
— Więc to pani! — mówił gospodarz — co jak wąż
wślizgnęłasiędomojegodomu,byzakłócaćjegospokój,byswą
niecnąrobotąnarażaćszczęścieidobreimięmojeimojejżony.
Oburzyłamsięnatesłowa,wydałymisięoneobraząpamięci
mojejprzyjaciółki,obokciałaktórejstaliśmywtejchwili.
— Niech pan żony swojej — powiedziałam ostro — nie
obraża przypuszczeniem, że jak jakaś głupia istota bez woli
mogła być wplątaną przez kogoś do rzeczy, nieuznawanej przez
165
siebie za godną ofiary i poświęcenia. Jeżeli to robiła pod
sekretemprzedpanem,tojedyniedlatego,żebyniebyłopiekław
domu, za co pan wdzięcznym jej być powinien. Proszę pana
zaprzestać tych przykrych scen i powiedzieć wyraźnie gdzie są
książkiijakjemamodebrać.
—Nie!japaniątakniewypuszczę!—chrypiałgospodarz—
pani tu, w tym pokoju, przysiądz mi musi, że z ust pani nie
wyjdzietajemnica,którahańbąpokryćdommójmoże.
—Ocopanuchodzi?—rzekłamzewstrętem,widząc,żeten
człowiek drży o własną skórę i chce wykorzystać nawet śmierć
żony, by tę skórę zabezpieczyć. — Jeżeli o to, by nazwisko
pańskieniebyłoprzezemniezwiązywanewobeckogokolwiekze
sprawami nielegalnemi, to i owszem, mogę panu to przyrzec,
tembardziej,żestanowitomójobowiązek.
—Niechpaniprzysięga!—szeptał,biorąckrucyfikszestołu
oboknieboszczki.
—Proszęzaprzestaćkomedyi!—krzyknęłam,wyrywającmu
sięzrąk—niechpanuwystarczamojeprzyrzeczenie.
Gospodarz domu z nienawiścią patrzył na mnie. Wreszcie po
chwilinamysłupostawiłkrucyfiksnastoleirzuciłmi:
— Dobrze! niechże pani dotrzyma swej obietnicy! Proszę za
mną!
Wnastępnympokojubyłkoszykzbibułą,wsuniętypodłóżko.
Zamek,wiszącyprzykoszyku,byłzepsuty.
—Proszęzabraćswojerzeczy!—rzekłdomnieostro.
Zmusiłamgoposłaćpodoróżkę,stróżzniósłmikoszyknadół.
Byłam tak wzruszona, że nogi mi drżały i w głowie mi się
kręciło, gdym schodziła ze schodów. Przechorowałam tę scenę,
przez kilka dni stał mi w oczach pokój z trumną na stole i
wściekłym gospodarzem, trzymającym mię jak w kleszczach za
166
ramię.
Wobec tak skomplikowanych urządzeń i stosunków ze
składami większymi, wobec niemożliwości użytkowania ze
składowych instytucyj w każdej chwili, koniecznem jest
rozdrabnianie księgarń — składów jeszcze bardziej, stwarzanie
nowych, drobniejszych, lecz bliższych do konsumentów. W
istocie, proszę sobie wyobrazić, że któremuś ze stolarzy
naprzykład w agitacyi wśród kolegów z warsztatu okazała się
potrzebną,przpuśćmy,broszura„Ktozczegożyje?“—klasyczna
popularyzacya teoryi Marksa. Nasz stolarz potrzebuje jej
natychmiast;mówiłotejbroszurzeswemuagitowanemukoledze,
spostrzegłzainteresowaniesięsprawąrobotnicząuniegoiradzi
mu przeczytać broszurkę, obiecuje ją dostarczyć. Gdyby to
zapotrzebowanie iść musiało do centralnych składów-księgarń,
przechodząc różne stopnie organizacyjne, gdyby takie drobne
zapotrzebowaniemusiałosięstosowaćdokaprysówhurtownych
składników i składniczek, straciłoby się dużo czasu i broszura
mogłabytrafićdorąkkonsumentawtedy,gdypotrzebajużminęła
i znikł ten nastrój, który stanowił o skuteczności wpływu
broszury. Oprócz więc hurtownych składów muszą istnieć i
detailiczne.
Z natury rzeczy są one drobne. Kilka egzemplarzy
najpopularniejszych broszur, kilka zapasowych numerów
„Robotnika“ — oto najczęstszy inwentarz tych małych,
podręcznychksięgarń.Każdynieledwieagitatormatakiskładzik
z zapasowemi wydawnictwami, najbardziej potrzebnemi w
robocie. Często i tutaj dla zabezpieczenia składu ludzie
poszukują miejsca dla niego wśród swoich osobistych
znajomych, nie biorących bezpośredniego udziału w czynnem
życiu organizacyi. I bodaj największe usługi w tym wypadku
167
oddająkobiety.
Niekiedy, lecz bardzo rzadko, takie detailiczne księgarnie
bywająurządzonewfabrykachlubwarsztatach.Niezawszejest
to bezpiecznem, bo żandarmi często nie ograniczają się
poszukiwaniem w mieszkaniach, zajmowanych przez podejrzane
osoby. Przetrząsają oni biurka w kancelaryach, szafki z
instrumentamiwfabrykachiwarsztatach.WŻyrardowiew1900
r.
aresztowano
maszynistę,
którego
podejrzywano
o
rozpowszechnianie bibuły. Zrobiono przytem nastaranniej
rewizyę w całej maszynsztubie fabrycznej. Nie znaleziono nic.
Po pewnym czasie wskutek zdrady jednego z wtajemniczonych
zrobiono tam rewizyę po raz drugi. Tym razem poszukiwania
wykazały,żewpodmurowaniumaszynyparowejbyłaukrytataka
właśniedetailicznaksięgareńka.
Wogóle wśród robotników, którzy najbardziej są narażeni na
rewizye i napaści żandarmów, mocno jest rozwiniętą
wynalazczośćwkierunkuurządzaniaróżnychdowcipnychskrytek
ischowanekdlapodręcznychksięgarńzniewielkąilościąbibuły.
Jak mnie zapewniano ze strony ludzi, znających dobrze te
stosunki, te skrytki urządzone są nieraz po mistrzowsku i często
zostają niewykryte przy najściślejszych rewizyach. Zdarzało się
nieraz, że po aresztowaniu właściciela takiej skrytki bibuła
leżałarokiwięcej,pomimo,iżnowilokatorowiewmieszkaniu,
lub robotnicy w fabryce codzień mogli je wykryć. Opowiadano
mi o wypadku — gdy któryś z warszawskich robotników
zostawił w swem mieszkaniu niewykrytą przy rewizyi bibułę.
Robotniktenzostałskazanynawygnanieipokilkulatachwrócił
do Warszawy. Po powrocie postanowił się dowiedzieć, co się
stało z ową bibułą. Szczęśliwym trafem znalazł swe dawne
mieszkanie, zajęte przez znajomego towarzysza partyjnego.
168
Poszedł więc do niego i ku wielkiemu jego zdumieniu wyjął ze
skrytkibibułę,niecozresztąuszkodzonąizbutwiałąodwilgoci.
Na prowincyi, gdzie otoczenie i tryb życia często jest na pół
wiejskie, urządzenie detailicznej księgareńki jest znacznie
łatwiejsze,niżwdużychmiastach,jakWarszawaiŁódź.Wtych
warunkachwykorzystaćmożnadziesiątkizakamarkówikącików,
októrychprawiezpewnościąpowiedziećmożna,żesązupełnie
bezpieczne i nie dostępne dla najszczwańszych lisów
żandarmskich.Tamteżczęstosięzdarza,żeprzyaresztowaniach
na ulicy lub w warsztatach współtowarzysze aresztowanych
uprzedzążandarmówiwyniosązmieszkaniawszystko,comoże
kompromitować aresztowanego, nim władza zdąży z rewizyą.
OtowiadomootakimwłaśniefakciewZagłębiuDąbrowskiem.
Zagłębie, którego poszczególne części, jak Sosnowiec lub
Dąbrowa, rozwijają się i zaludniają z iście amerykańską
szybkością,jestpodwzględempolicyjnymikulturalnymzwykłą,
najobskurniejszą dziurą. Ani organy rządowe, idące w swym
rozwojuzezwykłymwRosyipośpiechemżółwia,aniinstytucye
kulturalne w społeczeństwie, skrępowanem przez barbarzyńskie
prawa caratu, nie mogą dotrzymać kroku szybko postępującemu
naprzódprzemysłowitegozakątka.Stądwynika,żeaniulice,ani
mieszkania, ani paszporty, ani dozór policyjny — słowem nic
prawie nie jest uregulowanem. Gdy więc kto wskaże swe
miejscezamieszkania,tonieraztrzebadużostracićczasu,nimsię
wskazanypunktodnajdzie.Żandarmerya,którawtychwarunkach
ma również utrudnione zadanie, załatwia się tam nieraz w ten
sposób,żearesztujerobotnikówprzywyjściuzfabrykiidopiero
stamtąd wyrusza na poszukiwanie mieszkania aresztowanego.
Poszukiwaniatetrwająnierazparędni.
Otóż razu pewnego aresztowano w ten sposób robotnika, u
169
którego na składzie leżało sporo bibuły. Aresztowany, licząc na
pomoc towarzyszów, dał żandarmom o swem mieszkaniu
wskazówki tak nieokreślone, że ci w żaden sposób tegoż dnia
trafić doń nie mogli. Wiadomość o aresztowaniu kogokolwiek
szybko się rozchodzi. Współtowarzysze więc wiedzieli o
wypadku tegoż dnia wieczorem. Wysłano naprzód na zwiady
jednego ze spiskowców. Ten wrócił z zapewnieniem, że
żandarmi dotąd nie dotarli do mieszkania. Wyruszono tedy w
kupiezprzygotowanymworkiem.Jednistanęlinastrażywokoło,
byumówionymsygnałemuprzedzićwrazieczegoinnych,którzy
zakradli się do mieszkania przez wybitą szybę i wyciągnęli
stamtąd całą księgarnię. Żandarmi trafili do mieszkania dopiero
nazajutrz,czyjeszczepóźniejinaturalnienicnieznaleźli.
Ma się rozumieć, towarzysze dąbrowscy mieli zadanie
ogromnie ułatwione. Ciemności egipskie, brak policyi, błotniste
drogiiścieżki—wszystkotostwarzadoskonałygruntzarówno
dlaistotnychrzezimieszków,jakidlatych,cowjakimbądźcelu
braćnasiebiemusząichrolę.
Te drobne składy-księgareńki, rzecz prosta, sprawiają swym
właścicielom i organizatorom również kłopoty przy panice
podczas większych aresztowań, jak to widzieliśmy przy
hurtownych składach. Kłopoty te są mniejsze, bo przecie z
niewielkąilościąbibułyłatwosobiedaćrady—nieprzedstawia
żadnejtrudnościprzenieśćjąwkieszeni,lubnawetzniszczyćw
ostatecznejpotrzebie.Uważamjednakzaobowiązekprzyznać,że
te właśnie detailiczne składy, rozmieszczone najczęściej wśród
ludności robotniczej, mniej są narażone na szwank z powodu
strachu składnika lub składniczki. Ludzie w tej sferze są
stanowczo odważniejsi i więcej cenią pracę i poświęcenie,
włożonewkażdyegzemplarzbibuływpaństwiecara.
170
Zdarzają się jednak wypadki, gdy panika ogarnia i
odważniejsze serca. A że strach bardzo często jest najgorszym
doradcą, bywały wypadki, że właśnie strach gubił ludzi.
Opowiadano mi, że do Pabianic pod Łodzią razu pewnego
przyjechali żandarmi. Niewiadomo było, do kogo się udadzą,
leczniektórzyztych,comielicośniecośnasumieniu,uznali,że
jeśli żandarmi przyjechali, to niechybnie dla nich. Otóż jeden z
tych ogarniętych strachem przypomniał sobie, że u niego leży
kilka broszur. Biegnie czemprędzej do domu i w pośpiechu
zakopuje je na swem podwórku. Bojąc się jednak, by kto nie
nadszedł, zakopał je bardzo płytko. Żandarmi zrobili parę
rewizyj i nie zaczepili wcale o naszego tchórza. Lecz cóż się
stało? Świnia, chodząc po podwórku, wyryła zakopaną świeżo
bibułę i wysunęła jednę z broszur na ulicę. Spostrzegł to ktoś z
władzy i w rezultacie naszego tchórza aresztowano. Odtąd,
jakoby, w Pabianicach dla przestrogi młodych opowiadają
historyęotem,jak„świniazasypałatowarzysza“.
Jak widzimy, w interesie bibulastym rozwiniętym jest system
pośrednictwa. Książka lub broszura, nim dojdzie do rąk swego
czytelnika, przechodzi przedtem przez cały szereg rąk
pośredniczących — komiwojażerów partyjnych, składników
centralnych,hurtownych,wreszciedetailicznych.
Naturalnie powiększa to ilość pracy, włożonej w każdy
egzemplarzbibuły,azatemiwartośćjego.Całytenogrompracy
pośredników, unikających w dodatku poczty jak ognia, jest
wynikiem nielegalności pracy z bibułą, a cały misterny system
składów, podskładów i składzików jest koniecznym skutkiem
przystosowywania się do dzikich warunków politycznych w
państwie rosyjskiem. Prześladowania rządowe wpływają na
zwiększenie nieprodukcyjnej pracy pośredników pomiędzy
171
wytwórcami i konsumentami bibuły do tego stopnia, że swemi
rozmiarami, ilością ludzi, zajętych przy niej, przewyższa ona
stokrotnie pracę ściśle produkcyjną. Pośrednictwo staje się
dominującączęściąsprawyrozpowszechnieniabibułyidecyduje
oilościinieprzerwalnościwkursowaniubibuływkraju.
NaraziewP.P.S.,która,jaktowidzieliśmywewszystkiem,
tyczącem się bibuły, stworzyła nowe wzory postępowania,
robiono główny nacisk na produkcyę bibuły. Zdawało się, że
reszta,tj.pośrednictwo,przyjdziesamoprzezsię,zorganizujesię
łatwo. W istocie dalsza część systemu — lokalne składy
hurtowne i detailiczne składziki zorganizowały się bez trudu.
Konieczny związek pomiędzy nimi był utrzymywany przez
lokalne organizacye partyjne, mające w swem rozporządzeniu
dostateczną ilość ludzi, by zarówno system, jak i związek
pomiędzypojedynczemiogniwami,nieponosiłszwanku.
Trudniejszembyłodopasowaniecentrówprodukcyibibuły—
granic i drukarni — do głównego składu, oraz tego składu do
lokalnych składowych instytucyj. Dopóki bibuły nie było tak
dużo,dopókistosunkiorganizacyiniesięgałydalejpozagłówne
miastaiogniskaprzemysłowe,wszystkoszłojakotako.Sprawy
bibulaste załatwiało się przygodnie — przy innych interesach,
lubteżprzyokazyach.Nielicznifunkcyonaryuszepartyjnidawali
sobieztemradę.
Lecz wkrótce ilość bibuły zaczęła się zwiększać, wymagania
wzrastać,stosunkirozszerzać.To,cobyłodobremidostatecznem
dlaparutysięcyegzemplarzyróżnychwydawnictwidlaczterech,
pięciupunktóworganizacyjnychstałosięniewystarczającem,gdy
chodziło o dziesiątki tysięcy egzemplarzy, gdy trzeba było
zaglądaćdodziesiątkówmiastimiasteczek.
Jeden z towarzyszów, entuzyastów bibuły, który w dodatku
172
starałsięzawszeocyfroweprzedstawienierzeczy,mówiłmirok
temu:
—Niemaszwyobrażenia,jaksięstosunkizmieniły!Dawniej,
gdy się sprowadziło 500 egzemplarzy jakiej broszury, to się
miało cały rok zapewniony. Szło to sobie powoli, kropelkami.
Teraz 300—400 egzemplarzy porządnej, łatwej do czytania
broszurywystarczazaledwienapierwsząporcyę.Puścisztęparę
setek i jeszcze się nasłuchasz pretensyj, że za mało tu lub
gdzieindziejdano.
Mniej więcej w ten sam sposób przedstawiano mi rzeczy w
Londynie, głównym wydawniczym punkcie dla socyalistycznych
broszurpolskich,przeznaczonychdlazaborurosyjskiego.
Dawne wydawnictwa, z okresu przed P. P. S-owego, które
rozchodziłysiępowoli,jużsięzupełniewyczerpały.Ateraz,gdy
trzeba dawać nowe wydania starych rzeczy, lub wydawać
świeże, nie warto bić mniejszej ilości jak 7—10 tysięcy, ilości
niesłychanedlapoprzedniegostadyumruchu.
Z chwilą więc, gdy przygodne załatwianie interesów
bibulastych przy rozwoju stosunków stało się utrudnionem,
zaczęłosięwkradaćzamięszaniedoorganizacyipośrednictwaw
dostarczaniu bibuły z instytucyj centralnych do lokalnych.
Nieliczni funkcyonaryusze byli przeciążeni pracą, którą dotąd
uważali dla siebie jako dodatkowy, przygodnie wypełniany
obowiązek.
Jedenztowarzyszów,którywtymwłaśnieokresiepracował,
opowiadałmizezłością:
— Bibuła zapanowała nad nami, byliśmy jej niewolnikami,
sługami. O niczem innem niepodobna było myśleć, jak tylko o
walizkach, jazdach z bibułą, umowach o dostarczenie tego lub
owego z centralnego składu. Towar panował nad wytwórcą.
173
Brr...—wstrząsałsię—paskudnybyłtoczas!
Naturalnem wyjściem z tego położenia rzeczy było
wyodrębnienie sprawy pośrednictwa pomiędzy centralnemi
zbiorowiskami bibuły a lokalnemi księgarniami-składami w
osobną funkcyę organizacyjną. Bibuła w ten sposób panuje
nieograniczenie nad ludźmi, do tej funkcyi przystawionymi, lecz
zatoinnisąwolniodtejtroskiimajądoczynieniazbibułątylko
o tyle, o ile wchodzi ona w zakres bezpośrednich czynności
organizatorskichikolporterskich.
Przy takiem wyodrębnieniu funkcyj bibulastych i oddaniu ich
w ręce rzeczywistych niewolników bibuły, znikać też musi
stopniowo i przygodność, wypadkowość w załatwianiu spraw,
związanych z bibułą. Cała maszynerya, mająca na swe usługi
specyalistów, nabiera precyzyi w działaniu i regularności w
ruchach.
Takimi specyalistami są towarzysze, zajęci przy rozwożeniu
bibułydoróżnychlokalnychskładów-księgarń.Okłopotachichz
powodu zajazdów opowiadałem wyżej, wykazałem, jak bardzo
obciążonąjestichpamięćdrobnymiszczegółami.Leczniejestto
wszystko. Skazani są oni w dodatku na spędzanie nieledwie
połowy swego czasu w dusznych wagonach kolejowych.
Właściwienazwaćbyichmożnakomiwojażeramiodbibuły.
O szerokości tego interesu w P. P. S. świadczyć może
następujące obliczenie, zakomunikowane mi przez ludzi,
prowadzących rachunki partyi. Jako osobna rubryka wydatków
partyjnych figurują w rachunkach „bilety kolejowe“. Przeciętnie
w rubryce tej co miesiąc rachmistrze partyjni wpisują cyfrę —
500rubli.Wniektórychmiesiącach,jakmimówiono,wydatkite
dochodzą do 600 rubli (756 guldenów, czyli 1500 koron). Jak
mnie zapewniano, połowa tej sumy jest wydawaną przez
174
komiwojażerów od bibuły, reszta przypada na różne
organizacyjne wyjazdy. Jeżeli zaś przyjmiemy pod uwagę, że
taryfapasażerskanakolejachrosyjskichjestnajniższąwEuropie
i że cały obszar Polski razem z częścią Litwy, objętej przez
działanieP.P.S.,niejestznowutakduży,łatwozrozumimy,jak
częstesąpodróżekomiwojażerów,zmuszonychwydawaćrocznie
3000rublinabiletykolejowe.
Opowiadano mi, że z powodu tych częstych podróży jeden z
żartownisiów podawał projekt, by partya zwróciła się do
zarządów kolejowych z wymaganiem zniżki na biletach dla
swych funkcyonaryuszów, dających — tak znaczny zarobek
kolejom.Innydowcipniśżartował,mówiąc:
— Na naszych komiwojażerach nie sprawdza się znane
twierdzenie znakomitego satyryka rosyjskiego, Szczedryna, że
każdyrosyjskipoddanyskładasięztrzechczęści:ciała,duszyi...
paszportu, albowiem ci najczęściej paszportu nie posiadają.
Natomiast—twierdził—możnabysformułowaćwzględemnich
tę myśl inaczej: składają się oni z ciała, duszy i... przewodnika
kolejowego, z którym się nigdy nie rozstają równie dobrze, jak
prawowiernypoddanyrosyjskizpaszportem.
W istocie książka z rozkładem kolejowym jest najczęstszą
lekturą komiwojażerów. Wszystkie kwestye, tyczące się ruchu
pasażerskiego na kolejach, są przez nich znakomicie
wystudyowane. Ile i gdzie jaki pociąg stoi na stacyi, gdzie się
pociągi krzyżują. w jakich pociągach znajdują się wagony
komunikacyi bezpośredniej z dalszemi kolejami, dopłaty
kolejowe, które koleje mają najwygodniejsze wagony —
wszystko to są sprawy, co do których najlepszych informacyj
zawszeudzielićmożetowarzysz-komiwojażer.
Specyalną uwagę zwracają komiwojażerowie na szpiclów na
175
dworcach i zielonych. Wobec tego, że pociągi, idące od granic
państwa, są najbardziej strzeżone, wybierać nieraz trzeba,
szczególnie gdy się jedzie z rzeczami, takie pociągi, które na
stacyi, będącej celem podróży, nie spotykają pociągów
nadgranicznych. Uważać też należy na dworcach kolejowych na
podejrzanefigury,kryjącesiępokątach.Słowemgłowabiednych
komiwojażerów jest wiecznie przepełniona szczegółami i
drobiazgamizajazdowymi,składowymi,kolejowymi,arozmowy
kręcą się zwykle około przygód kolejowych i szpiclów na
dworcach.
Wobec tak częstych podróży kolejowych komiwojażerowie
spotkać się też musieli z plagą kolei rosyjskich — złodziejami,
operującymi w pociągach. Oto fakt, o którym słyszałem od
jednegoztowarzyszów.
Razu pewnego komiwojażer z bibułą, zapakowaną w
niewielką ręczną walizkę, wyruszył z Warszawy do jednego z
miastprowincyonalnych.Wobeczmianyzajazdumiałgospotkać
na dworcu jeden z towarzyszów miejscowych, który musiał go
zaprowadzić do nowego przeznaczonego na zajazd mieszkania.
Gdypociągwchodziłnastacyę,naszkomiwojażerstałprzyoknie
przedniego wagonu i lustrował publiczność na peronie dworca,
chcączawczasuwiedzieć,wktóremmiejscustoispotykającygo
towarzysz,żebyniepotrzebnieniekręcićsiępotemnaperonie.
Wistociespostrzegłzoknaoczekującegogotowarzysza,lecz
niedalekoodniegodojrzałteżznanegomuzpoprzednichpodróży
szpicla.Postanowiłwięcskontrolowaćzachowaniesięszpiclai
przekonać się, czy nie stoi on przypadkiem dla towarzysza na
peronie. Gdy zatem pociąg stanął, wyskoczył zeń bez bibuły,
chcączobaczyć,cobędąrobiliobserwowaniprzezeńludzie.Po
chwili przekonał się, że obawy jego były mylnemi. Oczekujący
176
go towarzysz szedł w kierunku lokomotywy, gdyż spostrzegł
komiwojażera w oknie pierwszego wagonu, a szpicel pobiegł
lustrować pociąg w jego ogonie. Uspokojony komiwojażer
wracadowagonuposwójbagażiproszęsobiewyobrazićjego
przestrachizdziwienie,gdygonamiejscunieznajduje.
Rozpytujesąsiadówidowiadujesię,żeprzedchwiląwszedł
dowagonujakiśczłowiekizabrałpakunek,jakwłasny.Sąsiedzi
zciekawościrozpytują,czytoniezłodziej,chcąiśćdożandarma
kolejowego, opisują cechy zewnętrzne człowieka, który zabrał
rzeczy. Nasz komiwojażer był w ogromnym kłopocie. Bibuły
szkoda,leczzarazemniepodobnaodszukiwaćzłodzieja.Żandarm
otworzywalizkę,znajdzietambibułę—iopróczbibułyzginiei
człowiek.Naprędcewięcuspokoiłsąsiadówtwierdzeniem,żez
opisu
poznaje
znajomego,
z
którym
jechał
i
który
prawdopodobnieczekagonaperonie.Publicznośćuspokoiłasię,
anaszniefortunnykomiwojażerzdetonowanywyszedłzwagonu,
byopowiedziećswąprzygodętowarzyszowi.
Zdarzają się też inne przygody kolejowe. Wybieram z
pomiędzysłyszanychdwiedosyćcharakterystyczne.
Jeden z towarzyszów wiózł w ciężkiej walizce bibułę. Był
wściekle głodny, więc na większej stacyi wyskoczył, by
przegryźć cokolwiek w restauracyi stacyjnej. Nieszczęście
chciało,żepociągzpowoduopóźnieniastałnastacyachkrócej,
niżmuwypadałowedługrozkładujazdy.Nasztowarzyszzagapił
sięiopuściłporęwsiadania—pociągruszyłbezniego,uwożąc
walizkęzbibułą.Niedługomyśląc,komiwojażerzadepeszował,
by rzeczy jego zatrzymano do następnego pociągu. Opisał
zewnętrzne cechy walizki, miejsce, przez siebie zajmowane w
wagonie,liczyłwięcnato,żemuwydadząwalizkębezkłopotui
protestu. Przed odjazdem otrzymał depeszę, że rzeczy jego
177
zatrzymanookilkastacyjdalejisąużandarma.
Uspokojony przybywa wreszcie na oznaczoną w depeszy
stacyę i zwraca się do żandarma kolejowego, żądając zwrotu
swej walizki. Żandarm pokazuje mu walizkę, którą nasz
towarzyszuznałzaswoją,leczoznajmia,żewtakichwypadkach
prawo mu nakazuje zażądać od pasażera opisu rzeczy,
znajdujących się w walizce, którą może wydać dopiero
wówczas,gdysięprzekona,żewistociewwalizceznajdująsię
wskazaneprzezpasażerarzeczy.
Nasz towarzysz zaczął się śmiać z tych wywodów żandarma,
dowodząc,żeprzecieniktinny,jakwłaściciel,niedepeszowało
zatrzymanie walizki i na dowód pokazał kwit urzędu
telegraficznego. Żandarm jednak nie dawał się przekonać i
nastawał, by towarzysz wymienił rzeczy, znajdujące się w
walizce i otworzył ją przy nim. Zakłopotanie biednego
komiwojażera wzrastało. Zaczął niby szukać w kieszeniach
kluczyka od walizki, wymieniając nieistniejące wcale rzeczy.
Tymczasem zbliżał się czas odjazdu i wreszcie żandarmowi
dokuczyło to oczekiwanie; zapisał więc tylko nazwisko i adres
naszego towarzysza — naturalnie zmyślone — i oddał mu
walizkę,nieotwierającjejwcale.
O innej przygodzie, z nieco bardziej tragicznym skutkiem,
opowiadanominiedawno.
Towarzysz wiózł odezwy z aresztowanej przed paru
miesiącamidrukareńkiwBrześciu.Siadłdowagonuwieczorem,
a że przedtem parę nocy nie dosypiał w podróżach i znalazł
odpowiednie miejsce, położył się na ławce i wkrótce zasnął,
zostawiwszy zawiniątko z odezwami na siatce dla bagażu
ręcznego.Wypadkowojakiśkupiec,którymiałjechaćtymsamym
pociągiem i wniósł swój pakunek do wagonu, dla jakichś
178
powodów został na stacyi, zapominając o swych rzeczach.
Depeszowałwięc,byjegobagażręcznyzatrzymano.
Wskutek depeszy konduktorowie szukali zapomnianego
pakunku w wagonach. Czy zawiniątko z odezwami było
zewnętrznie podobne do bagażu owego kupca, czy też nie
doszukawszysięwłaścicielazawiniątka,bonasztowarzyszspał
wnajlepsze,konduktorprzypuszczał,żepakunekbezwłaściciela
jestposzukiwanymprzezkupcabagażem—dosyć,żezawiniątko
z odezwami zabrano i odesłano na stacyę, oznaczoną przez
kupca. Nasz towarzysz, gdy się obudził, odezw już nie znalazł i
gorzko sobie wyrzucał, że nie wziął zawiniątka pod głowę.
Sądził,żerzeczymuskradziono.
Wkrótcejednakokazałosię,żezpowodutychodezwwynikła
cała awantura. Kupiec zgłosił się na stacyę po zapomniane
rzeczy, lecz tam aresztowano go natychmiast — zawiniątko
zwróciłouwagężandarma,któryzrewidowałzawartośćbagażui
znalazłtamnielegalnedruki.Biednykupiec,jakmiopowiadano,
siedziałparętygodniwwięzieniu,nimsięcałasprawawyjaśniła
i znaleziono właściwe rzeczy, zapomniane przez niego w
wagonie. Rzeczywistego właściciela zawiniątka z odezwami —
towarzysza,któryzasnąłwwagonie,nieodszukano.
Do kłopotów komiwojażerskich należy też pomiędzy innemi
staranie się o odpowiednie opakowanie przewożonej bibuły. W
jednym wypadku, gdy się zajeżdża do domu inteligencko-
burżuazyjnego, trzeba mieć porządne, dobrze wyglądające
walizki,sakwojażyitympodobnerzeczy.Winnym,gdysięma
zajść do proletaryackiego mieszkanka, takie właśnie porządne
podróżne necessery zwracają niepotrzebnie uwagę. Oprócz tego
przewozi się bibułę w rozmaitych ilościach. Jak niepodobna
wieźćdużobibuływmałymkoszyku,takzarównounikaćnależy
179
przewożenia niewielkiej ilości druków w dużych pudłach i
walizach.
Zdawałoby się, nic łatwiejszego! Dosyć jest mieć asortyment
waliz,koszów,pasówrzemiennych,byodpowiedniodopotrzeby
wybraćzeńnależyteopakowanie.Wistociezaśnietakłatwoto
urządzić. Zajeżdża naprzykład komiwojażer do przygotowanego
dlaniegomieszkania.Oprócztegointeresumaondozałatwienia
jeszczeinne—musisięztymlubowymtowarzyszemzobaczyć
winnympunkcie,musizjeśćobiad,powiniensięzastosowaćdo
warunków zajazdu, które to warunki często nie pozwalają na
odebranie natychmiastowe przywiezionej walizki, albo na
zjawianie się powtórne w mieszkaniu zajazdowem. Nieraz z
zajazdubibułaniemożebyćwyekspedyowanądoskładuodrazu,
akomiwojażermusiśpieszyćdopociągu,byzdążyćnanastępną
randkę.Iotowrezultacieasortymentjużjestzepsuty,talubowa
rzecz „posiana“, jak się mówi w technicznym języku
komiwojażerów.
Takie wypadki zdarzają się na każdym kroku, a że wyjazdy z
bibułą są częste, więc biedni komiwojażerowie są w wiecznej
pogonizawalizkami,koszykami,paskami.Pieniędzyczęstobrak
nadrogęlubjedzenie,więckłopotjeszczebardziejsięzwiększa
i komiwojażerowie często pożyczają u tego lub owego
znajomego odpowiednią walizkę lub koszyk i wówczas oprócz
innych interesów, leżących na ich głowie, powstaje nowy:
odebranieiodwiezieniepożyczonejnaczaspewienwalizki.
W dodatku, jeśli sobie czytelnik przypomni to, com mówił o
trzecim pasie pogranicznym, zrozumie, że takie lub inne
opakowanie bibuły ma swe znaczenie dla nadania pozorów
odpowiednich wobec zielonych, stojących na dworcach i
stacyach kolejowych. Pod tym względem są brane pod uwagę
180
wszystkie właściwości danej walizki lub torebki podróżnej i
specyalnie jest cenioną cecha nie często się spotykająca —
mianowiciepakowność,tj.możnośćumieszczaniawielkiejilości
bibuły przy zewnętrznych pozorach niedużej objętości. Jak
wielkąwagęprzywiązująkomiwojażerowiedoswychwalizeki
torebek, wnioskować można z pewnego uosabiania tych
martwych rzeczy. W języku ich walizki i torebki noszą nazwy
„blondynek“, „brunetek“, „rudych facetek“ — stosownie do
koloru skóry, która stanowi zewnętrzną stronę opakowania
bibuły.
Wobec tego, że te szanowne „panie“ zwykle ulegają
zaprzepaszczeniu,czyli„posianiu“wzajazdachiskładach,toczy
się o nie wieczna wojna pomiędzy komiwojażerami i
towarzyszami lub towarzyszkami, zarządzającemi powyższemi
instytucyami. I oto do instrukcyj, udzielanych sobie wzajemnie
przezkomiwojażerów,wciskająsięnoweszczegóły.
—Aniezapomnijpan—dodajejedenznichprzedodjazdem
drugiego—wyciągnąćzN.N.brunetkę,comjąposiałostatnim
razem. Wspaniała facetka: lekka jak anioł, a pakowna jak
studnia!Takamijejszkoda,jakbymirękęktouciął.Teszelmyz
zajazdugotowijąnamzaprzepaścićnaamen!
Albo też do przeładowanej już szczegółami podróży głowy
wyjeżdżającegokomiwojażeradodajesięjeszczejedenszczegół:
—Słuchaj!jakbędzieszwZagłębiu,wstąptamdoX.Unich
od dawna już leży posiana brunetka. Podła to sztuka i nic nie
warta, ale pożyczyłem ją u Z. i ten ananas gwałtownie domaga
sięzwrotu.Trzebabyćuczciwymwinteresach,bojakprzyjdzie
bieda, nie znajdziemy nigdzie pomocy. Zawieź ją chociażby do
kogokolwiek w Warszawie, będzie potem łatwiej zrobić z nią
porządek.
181
Opisany wyżej system pośrednictwa jest, zdaniem mojem,
jedynym systemem, mogącym zabezpieczyć prawidłowe i stałe
rozpowszechnianie
druków
nielegalnych
w
warunkach
politycznych państwa rosyjskiego. Gdzie tych ogniw, łączących
wytwórcówzkonsumentami,niema,tamniemożebyćimowyo
stałym dopływie bibuły — krwi ożywczej dla organizacyi
rewolucyjnejpodcaratem.
K O L P O R T E R K A.
182
Najbardziej pierwotnym sposobem rozpowszechniania bibuły
jest rozrzucanie nielegalnych wydawnictw. Sposób ten ma
niezaprzeczenie swoje dobre strony. Przedewszystkiem jest
nadzwyczajkonspiracyjnym.
Znajdujący bibułę gdziekolwiek: na ulicy, podwórku,
warsztacie lub fabryce — nie zna i nie widzi tego, który bibułę
rozrzucał i w razie złapania u niego książki niecenzuralnej ma
łatwy i naturalny sposób usprawiedliwienia się przed władzą.
„Znalazłem tam i tam“ — brzmi lakoniczna, nikogo nie
kompromitująca odpowiedź na żandarmskie rozpytywanie o
bibułę.
Następnierozrzuceniedajesięwzględniełatwouskutecznići
nie wymaga wcale istnienia szerszej organizacyi kolporterskiej,
aniteżobszernychstosunkówwśródludzi,dlaktórychbibułajest
przeznaczona. Przecie znacznie łatwiejszem i bezpieczniejszem
jest rozrzucenie, dajmy na to, stu egzemplarzy jakiegoś
wydawnictwa,niżposiadaniestuznajomychludzi,którzywezmą
teegzemplarzezrąkdorąk.Idźisypnaprawoilewo—recepta
to nie trudna, a wykonanie jej uwarunkowane jest jedynie
krótkotrwałem wyładowaniem pewnej energii u niewielkiej
ilościludzi.
Wobec tego rozrzucanie nielegalnych wydawnictw partyjnych
spotykamy wszędzie przy pierwszych krokach, stawianych przez
organizacyę rewolucyjną. Jak mnie zapewniano, więcej, niż
połowanakładu„Robotnika“wpoczątkachjegoistnienia,wroku
1894 i 1895, była rozsypywana wśród ludności fabrycznej i
rzemieślniczejwgłównychogniskachprzemysłowychPolski.To
samobyłoz„Górnikiem“,wydawanymprzezP.P.S.dlazagłębia
dąbrowskiego. Według relacyi, otrzymanych przezemnie co do
183
Rosyi i Ukrainy i tam dotąd przeważa system rozrzucania
wydawnictw — odezw i broszur rewolucyjnych — wśród ludu
pracującego.
Jeden z towarzyszów, który pracował właśnie w tym
pierwszymokresieruchuwzagłębiudąbrowskiem,opowiadało
swychwrażeniachwsposóbnastępujący:
— Źle staliśmy wówczas pod względem organizacyjnym w
zagłębiu. Ludzi w organizacyi było bardzo mało, socyalizm też
był ideą o tyle nową, że wśród robotników, stojących na dosyć
nizkim stopniu kulturalnym, trudno było go rozpowszechniać
ustnie. Oswajaliśmy masy z „dobrą nowiną“ socyalizmu przez
rozrzucaniewydawnictwnaszychwwielkiejilości.
Prawie co wieczór garstka nasza wychodziła na robotę. W
kieszeniach każdy z nas miał kupkę najpopularniejszych broszur
—głównierozpowszechnialiśmy„Sprawęgórniczą“,specyalnie
dla górników przeznaczoną. Każdy z nas znał wertepy zagłębia,
jakswojąkieszeń.Byłotokonieczniepotrzebnem,bo wypadało
namtrafiaćdookreślonychzawczasupunktówwnocy,omijając
zarównobardziejzaludnionemiejscowości,jakdołyiodkrywki
kopalniane,wktórychłatwokarkskręcić.
Chodziliśmydlabezpieczeństwaparamiizgóryokreślaliśmy
dlakażdejparymiejscowość,którąobejśćnależało.Dopieronad
ranem po nużącej wędrówce po błocie dąbrowskiem
przychodziłosiędodomuzmęczonymiwyczerpanymzupełnie.
Wkrótce zaczęły krążyć legendy o tajemniczych ludziach,
rozrzucających książeczki. Dochodziły do nas wieści o
rozmowach, toczonych wśród robotników pod wpływem bibuły.
Naszebroszuryspodobałysięludziom.Wpamięcizostałoumnie
parę scen, świadczących o takim sympatyzującym stosunku
ludnościrobotniczejdobibuły.
184
Razu pewnego już nad ranem, gdym kończył swoją robotę i
zostałomiparębroszurwkieszeni,postanowiłempodrzucićjew
najbliższej kolonii robotniczej — grupie domków górniczych,
otaczających najbliższą kopalnię. Szedłem szybko, zamyśliłem
się i niespostrzegłem, że w okienku, do którego zmierzałem,
świeci się mdły ogieniek, że ludzie już tam wstali. Gdym to
dojrzał, stałem już przed oknem, tak, że nie tylko ja widziałem
wnętrze ubogiego pokoiku, lecz i sam byłem widocznym dla
mieszkańcówlokalu.
W pokoju górnik śpiesznie ubierał się a żona jego jeszcze w
koszuliprzygotowałamuśniadanie.Obojespostrzeglimnieprzed
oknemiwyraztwarzyichmówiłozdumieniu.Bałemsię,bynie
zrobili alarmu, mógłbym bowiem być złapanym jako złodziej.
Postanowiłemzaryzykować.
Wyciągnąłem z kieszeni książeczkę, pokazałem ją przez okno
górnikowi i położyłem na murze koło okna. Na twarzy górnika
zakwitłuśmiech—zrozumiał,ocomichodzi—obojezakiwali
głowami w znak zgody i podziękowania. Uspokojony ruszyłem
dodomu.
Innym razem, podchodząc w ciemności do domków
robotniczych, nie spostrzegłem. że obok domu stał człowiek.
Gdym wyciągnął z kieszeni książeczkę i zamierzał ją położyć
kołookna,wpadłnamniepies,ujadającwściekle.Chciałemsię
wycofaćzinteresu,gdyusłyszałemgłos.
— Pójdź tu, psia krew! — odwoływał ktoś psa, ktoś stojący
odemniebardzoblizko.
Zrozumiałem,iżten,ktoodwoływałpsa,musiałwidziećmoje
ruchy, musiał dostrzedz i broszurę, wyjmowaną z kieszeni.
Położyłem więc spokojnie bibułę tam, gdziem zamierzał i
oddaliłem się. Pies raz jeszcze spróbował spełnić swój
185
obowiązek i groźnie zaszczekał. Po chwili jednak usłyszałem
uderzenie i przeraźliwe skomlenie uderzonego psa, którego raz
jeszczepowstrzymałównieznajomy.
Naturalnie, taki prosty sposób rozrzucania bibuły nie jest
przydatnym dla miast, porządnie obsadzonych policyą i
szpiegami — jak Warszawa albo Łódź. Tam proces rozrzucania
wymaga większego nakładu pracy i sprytu. Opowiadano mi
pomiędzy innemi, że przez dłuższy czas w Łodzi udawało się
rozpowszechniać sporą ilość „Robotnika“ przez łobuzów
ulicznych.
Dawało się takiemu chłopczykowi paczkę „Robotnika“ i
złotówkęlubczterdziestkęznakazem,byrozdał„teogłoszenia“
robotnikom przy wyjściu ich z fabryki. Robiło się to przed
samymkońcemroboty,tak,żechłopakmógłwidzieć,iżoddawca
„ogłoszeń“ kontroluje go przy spełnianiu wziętego na się
obowiązku.
Wistocie,chłopakstawałuwyjściazfabrykiigdyrobotnicy
tłumnie zaczynali wychodzić z furtki lub bramy, raz po raz
wysuwał egzemplarz „ogłoszenia“, podając go przechodniowi.
Policya, gdyby nawet i była na ulicy, nie spostrzegłaby nic
zdrożnego, bo taki malec z „ogłoszeniami“ ginął w ogromnym,
liczącymkilkasetekludzi,tłumie.
— Zabawnem było — mówił mi towarzysz z Łodzi —
obserwować, co robią ludzie z otrzymanym „Robotnikem“.
Niektórzyrzucaliokiemnatytułipospieszniechowalipapierdo
kieszeni. Inni z miną wystraszoną oddawali pismo chłopakowi,
lecz byli i tacy, którzy tutaj, na ulicy stawali i przeglądali
otrzymane „ogłoszenie“. Tworzyły się nawet grupki ludzi,
otaczających zwartą masą jednego, który widocznie na głos
czytał ten lub inny ustęp z „Robotnika“. Najzabawniejszem zaś
186
było patrzeć na „salcesona“ — tak w żargonie złodziejskim
nazywają policyantów — który z najobojętniejszą w świecie
minąpatrzałfilozoficznienaotoczenie,nieprzeczuwając,że tuż
obokniegodziejąsiętakzdrożneibuntowniczerzeczy.
Po pewnym czasie doszło jednak do wiedzy władzy, że ktoś
rozdaje pod fabrykami „buntownicze“ pisma. Któregoś z
chłopaków przyłapano na gorącym uczynku i trzeba było
zaprzestaćrozdawnictwa„ogłoszeń“.
Pomimo jednak prostoty i łatwości samego procesu
rozrzucania bibuły, sposób ten ma i odwrotną stronę, która
stopniowo
ogranicza
zastosowalność
jego
przy
rozpowszechnianiudrukównielegalnychizmuszaszukaćinnych,
bardziejskutecznych,bardziejpłodnychwrezultaty.
Przedewszystkiem więc taką odwrotną stroną medalu przy
rozrzucaniu bibuły jest zupełny brak danych o osobie, której się
podrzucatenlubówdrukzakazany.
Wobectego,żeprzyrządachcarskichogromnączęśćludności
stanowiąanalfabeci—bibułaczęstotrafiaćmusidoludzi,którzy
zniejżadnegopożytkumiećniemogą.Oprócztegobibułałatwo
trafićmożedorąkniepożądanych,dojejwrogówczytozurzędu
— szpiegów i urzędników — czy to z ciemnoty — ludzi,
zostających pod wpływem naprzykład księży w wypadku, gdy
bibułajestsocyalistyczną.Dodajmyjeszczetchórzowstwo,które
zmuszawieludoniszczeniakażdegonielegalnegodruku,dodajmy
ludzizupełnieobojętnychnawszelkiewpływy,którzyanizajrzą
do podrzuconego egzemplarza bibuły, a zrozumimy, jak mało
produkcyjnym jest sposób rozrzucania. Można z pewnością
powiedzieć, że dwie trzecie bibuły rozrzuconej ginie bez
pożytku,pozostajebezwpływu.
Stądwynikadrugaujemnacechasystemurozrzucania—jego
187
kosztowność. Wobec trudności przy sprowadzaniu bibuły i przy
jej produkcyi w kraju każdy egzemplarz druku zakazanego
kosztujesporo.Jakmiopowiadano,obliczeniaP.P.S.wskazują,
że koszta transportu podnoszą mniej więcej cenę książki lub
broszury w dwójnasób. Można więc sobie wyobrazić, jakie
mnóstwopieniędzywrzucasięnajliteralniejwświeciewbłoto,
gdy się trzyma systemu rozsypywania i podrzucania bibuły.
Przecie w tym wypadku nie może być i mowy, by wrócił choć
jeden cent z pieniędzy, wydanych na wydrukowanie i
przestransportowanieksiążki,czybroszury.
Najgorszem jednak w systemie rozrzucania jest jego
minimalna skuteczność pod względem organizacyjnym, jego
niezdolność do przysparzania członków organizacyi, do
związywania ludzi z grupą rewolucyjną rozsypującą bibułę.
Bibuła w tym wypadku spada ludziom z nieba, otrzymują ją oni
bez zaciągania przy tem jakichkolwiek zobowiązań względem
tych, od kogo ona pochodzi. Więcej nawet; przy stałem
stosowaniutegosystemuludziesięprzyzwyczajajądouważania
siebie za przedmiot jakichś operacyj, dokonywanych nad nimi
przez kogoś im obcego, nieznanego, niczem z nimi nie
związanego.
Wpływbibuływtymwypadku,naraziemożeisilny,słabnie,
awkażdymraziejestzupełnienieuchwytnym—niedajesięani
zmierzyć, ani regulować. Organizacya, uprawiająca stale i
jedynie system rozrzucania swych wydawnictw, staje się
podobną do jeźdzca, który w ręku niema cugli do kierowania
rumakiem. Szczególnie zgubnym jest taki skutek systemu
rozrzucania dla organizacyi socyalistycznej, która siłę swą
czerpaćmusinietylkozświadomościludupracującego,lecziz
organizowaniajegowswychszeregach,zudziałujegowpracach
188
i działalności organizacyjnej. System rozrzucania bibuły
stosowanymbyćmożejedyniejakosposóbprzejściowy,stopień,
po którym wspiąć się można wyżej, by wyjść na normalniejszą
drogę.
Zresztą,każdaorganizacya,którasięrozwijadrogąnaturalnej
ewolucyi dojść musi do ograniczenia, jeśli nie do zupełnego
porzucenia tego sposobu. Bo gdy szeregi organizacyjne rosną w
liczbę, rośnie też i ilość bibuły, spotrzebowanej w łonie
organizacyi.Ażezdolnośćwytwórczaorganizacyidlabibułynie
jest czemś nieograniczonem, że z konieczności wzrastać ona
możetylkowolno,niegwałtownie,ilośćbibuły,pozostającejdla
rozrzucenia, stopniowo musi maleć, redukować się do coraz
mniejszejliczby.
Znamiennąjestewolucya,dokonanapodtymwzględemprzez
P. P. S. przy rozpowszechnianiu swego organu — „Robotnika“.
Zaczęto od tego, że połowę nakładu, który wynosił wówczas
1200 egzemplarzy, rozrzucano. Jak mi opowiadano, stosunki
organizacyjnepartyipodlegaływoweczasytakiejfluktuacyi, że
przyniektórychnumerachpoczątkowych,zaledwieczwartaczęść
nakładuszłazrąkdorąkwłoniesamejorganizacyi.Stopniowo
jednaksytuacyasiępolepszałazkażdymmiesiącem.Organizacya
wzmagałasię.rosłyteżżądaniabibuły.
Wobectegorozpoczętowalkęzsystememrozrzucaniabibuły.
Wtychstosunkach,gdzieuprawianotensportnawiększąskalę,
obcinano żądania, dając mniejszą ilość „Robotnika“ dla
rozpowszechnienia. Pomimo to już w 1896 roku — w dwa lata
porozpoczęciuwydawnictwa—trzebabyłopowiększyćnakład
do 1300, 1400, wreszcie do 1500 egzemplarzy. Jak mi
opowiadano, walka z rozrzucaniem bibuły, a szczególnie
„Robotnika“,trwaładosyćdługo.Ludziskaogromniesiędotego
189
sposobu
rozpowszechniania
wciągnęli
i
przyzwyczaili.
Przytaczanorozmaiteargumentywceluutrzymaniagoinadal,a
niepoślednią rolę odgrywał jakoby argument o bezpieczeństwie
rozpowszechniającychwtensposóbbibułę.
Z czasem jednak zwycięstwo zostało odniesionem —
„Robotnika“ przestano rozrzucać, a zarazem liczba jego
czytelników stale wzrastała. W roku 1899 biliśmy już 1900
egzemplarzy.Odtegoczasunakładniewzrastał.Naprzeszkodzie
stoją warunki techniczne. Przy wzrastaniu liczby odbijanych
egzemplarzy wzrastać też musi, rzecz prosta, i czas, zużyty na
pracęprzymaszynce.I„Robotnik“,któryjużterazwymaga15—
16dnidosyćciężkiejroboty,musiałbyukazywaćsięrzadziej.
W tych warunkach, jak mi opisywano, zarząd partyjny
zmuszonyjestobcinaćwszelkieżądania„Robotnika“,odmawiać
stale natarczywym wymaganiom poszczególnych organizacyj co
do zwiększenia ilości otrzymywanych egzemplarzy pisma.
Czytelnicy,którzyzkoniecznościzastosowaćsięmusielidotego
postanowienia,znaleźliradęnanieszczęście.Nastąpiłproces,że
gotaknazwę,zrzekaniasięczytelników„Robotnika“.Polegaon
natem,żegronoludzi,dobrzeznającychsięwzajemnie,umawia
się o kolejkę, jaką obiegnie nowy numer „Robotnika“ całe
zrzeszone koło. Grono ludzi, w ten sposób zrzeszonych, składa
się nieraz z 10 stałych czytelników bibuły. Najbardziej
rozpowszechnionymjesttennowysposóbwnajstarszych,dobrze
ugruntowanychorganizacyach,które,rzeczprosta,sąnajbardziej
przez zarząd partyjny krzywdzone przy podziale nakładu
„Robotnika“narzecznowych,zawiązującychsięorganizacyj.
Nie trzeba jednak sądzić, że podrzucanie bibuły zostało
zaniechanem w zupełności. Praktykuje się ono dotąd, nieraz na
szeroką skalę, lecz w każdym wypadku posiada ono cechy
190
pewnejcelowościispowodowanejestchęciąwywołaniazgóry
określonego efektu. Przedewszystkiem więc podrzuca się bibułę
ludziom,którychsięchcewypróbować.
Zrozumiałą jest rzeczą, że przy okrutnych prześladowaniach,
jakie spadają na organizacye rewolucyjne pod caratem, trzeba
być bardzo ostrożnym przy przyjmowaniu nowych członków do
organizacyi. Trzeba zbadać nie tylko przekonania i poglądy
kandydata, lecz i jego charakter osobisty. Takim probierzem
zarówno poglądów, jak charakteru bywa nieraz egzemplarz
bibuły,podrzuconybadanemukandydatowi.Cokandydatzbibułą
zrobi — zniszczy ją, czy puści dalej, odda ją w ręce władzy
rządowej lub fabrycznej, co będzie mówił o podrzuconym
egzemplarzu druku — wszystko to bierze się w rachubę, zważa
sięiocenia.
Opowiadano mi o jednej takiej próbie, dokonanej w
mrocznychkorytarzachktórejśkopalniwzagłębiudąbrowskiem.
Ludziezorganizowaniwtejkopalnimielichrapkęnajednego
z górników, który podobał się z powodu dosyć wysokiego
poczuciagodnościosobistej,jakiemówkolegapracywyróżniał
się z pomiędzy otoczenia. Lecz górnik był mrukiem i niechętnie
prowadził rozmowy, trudno więc było go wysondować.
Postanowiono dla próby podrzucić mu egzemplarz „Górnika“.
Położono bibułę w załomie filaru węglanego, obok miejsca,
gdzie ów górnik zwykł był składać różne rzeczy, gdy mu
zawadzałyprzyrobocie.
Sprawdzono, że bibuła znikła, więc górnik badany przez
towarzyszów musiał ją zabrać, lecz wobec jego milczenia nie
można było określić stosunku jego do bibuły i idei przez nią
reprezentowanej. Postanowiono prowadzić próbę dalej. Gdy
wyszedł nowy numer „Górnika“, podrzucono go znowu. Numer
191
ten znikł jak poprzedni i kilka dni minęło bez żadnego
widocznegorezultatu.Towarzyszeorganizacyjnibylizniechęceni
i zamierzali zaniechać dalszych badań w tym kierunku, lecz na
usilne prośby jednego z nich, który najbliżej znał badanego
kolegę,zaryzykowanorazjeszcze.
Potrzecimnumerzemilczącygórnikprzemówił.Nazajutrzpo
otrzymaniubibułyzwróciłsięondokolegi,którygoprotegował
worganizacyiiprosiłgooradę.Opowiedziałmuotrzykrotnem
podrzuceniu i wyznał, że mu gazetka spodobała się ogromnie.
Nasztowarzyszudał,żenierozumie,ocochodzi.
—Jakagazetka?—pytał—żadnejnigdyniewidziałem.
Górnik pod wielkim sekretem dał mu do przeczytania
wszystkie trzy numery. Koledzy zeszli się znowu i długo
gawędzili o różnych sprawach, poruszanych przez „socyalne“
pismo.
Pomiędzy innemi badany górnik chciał sobie rozstrzygnąć
pytanie,skądpochodzipodrzuconemupismo.
— Nie skarbnik
przecie — rozumował — on się tem nie
zajmuje. Musi to robić ktoś obchodzący kopalnie w tym celu. I
wiesz — dodał — co mnie męczy? Drukowanie takich rzeczy
musi kosztować sporo pieniędzy. W gazetce na końcu są nawet
pokwitowania, więc ktoś wydawcom za gazetkę płaci. A mnie
wstyd, żem już trzy numery otrzymał i ani grosza za to nie
zapłacił.Zapewneten,ktogazetęroznosi,łajemnie.„Łajdak—
mówi — gazetę czytasz, chwalisz ją, a złamanego szeląga od
ciebie nie widzę“. Łamałem już sobie głowę nad tem, jak to
urządzić,bypieniądzedogazetydoszły.Odłożyłemjużnatencel
półrublazostatniejwypłaty.Alejaktozrobić?
— Jak sądzisz? — pytał — czy dobrze będzie tak, jak teraz
sobie wykombinowałem. Ten, kto chodzi i gazetkę rozrzuca,
192
oczekuje pewnikiem, że pieniądze za gazetkę będą położone w
temsamemmiejscu,coipismo.Musijeznaleźć.Co?
Przyjaciel zgodził się, że to projekt najpewniejszy. Tak też
naszgórnikpostąpił.Gdyznalazłporazczwartypismo,położył
natomiejsce50kopiejekiodszedł.Naturalnietowarzysz.który
jużotemwiedział,zabrałpieniądzeikuwielkiemuzadowoleniu
ofiarodawcy w następnym numerze w pokwitowaniach było
wydrukowane:Zfilaruwchodnikutakim,tozagazetę50kop.
Bibułę podrzucają również ludziom, których podejrzywają o
ściślejsze stosunki z policyą lub władzą fabryczną, a to w celu
skontrolowania,cotakipanzpodrzuconymegzemplarzemzrobi.
Faktoddaniabibuływręcetejlubowejwładzyświadczyozłej
woli człowieka i nakazuje być ostrożnym z nim we wszystkich
sprawach.
Pozatempodrzucaniebibułyjestpraktykowanewstosunkach
mało zbadanych, nie szeroko rozgałęzionych, lub w takich, do
których zwyczajną organizacyjną drogą na razie trafić
niepodobna. Przez dłuższy czas sposób ten praktykowano w
stosunku do ludności wiejskiej w okolicach podmiejskich. Do
ostatnichczasów,gdypartyarozpoczęłaprawidłowądziałalność
wśródluduwiejskiego,bibułapartyjnaszłanawieśprzeważnie
takimwłaśniepierwotnymsposobem.
W niedzielę lub święto, szczególnie latem, robotnicy
zaopatrywalisięwprzeczytanąjużizbytecznąbibułęiwyruszali
za miasto, by wetknąć ją gdziekolwiek na wsi. Naturalnie,
urządzano podrzucanie w ten sposób, by egzemplarz bibuły jak
najprędzej wpadł w oko komukolwiek. Prawie w każdem
mieście, w którem P. P. S. ma stosunki wśród ludności
robotniczej, znajduje się kilku takich amatorów wędrówek
zamiejskich w celu podrzucenia paru egzemplarzy bibuły w tej
193
lubowejwsipodmiejskiej.
Na większą skalę organizowała P. P. S. rozrzucanie bibuły
wśródwieśniakówwczasieodpustówwCzęstochowie,gdypod
Jasną Górą zbiera się z różnych stron kraju do setki tysięcy
pobożnych pątników. Opowiadano mi o wypadku, gdy w czasie
jednegozodpustówrozrzuconoirozdano10tysięcyegzemplarzy
wydawnictwsocyalistycznych,specyalniewtymceluwybranych
z asortymentu partyjnego. Mówię — rozdano, bo niektórzy z
cwaniaków warszawskich, posłanych do Częstochowy dla
wykonania planu, posunęli swą śmiałość do tego, że krążyli w
tłumie, pytając ludzi, czy umieją czytać? Dawano książki tylko
tym,którzynatopytanieodpowiadalitwierdząco.
Takim amatorem puszczania na wieś bibuły był pomiędzy
innymi zmarły na wygnaniu w Syberyi towarzysz Błażejewicz,
stolarz warszawski, który należał do pierwszych organizacyj
socyalistycznych w Warszawie. Wysłany na Sybir jeszcze przed
zawiązaniem pierwszej partyi socyalistycznej w Polsce
„Proletaryat“, wrócił z wygnania po kilku latach i, gdy mu
zabronionomieszkaćwWarszawie,osiadłwWilnie.
Tutaj stary wyga rewolucyjny puścił wodze swemu
temperamentowi.Zawszechodziłobładowanybroszurami,które
wtykałludziomprzykażdemspotkaniu.Szczególniejednaklubiał
operowaćnadworcukolejowymwczasiedorocznejpielgrzymki
pobożnych wieśniaków do Kalwaryi pod Wilnem, gdy przed
każdym pociągiem w sali trzeciej klasy znaleźć można tłumy
siermiężnych chłopów. Błażejewicz wpadał do tego tłumu,
wyszukiwał wśród niego inteligentniejsze twarze, rozpoczynał
rozmowę,wreszciezapytawszy,czychłopumieczytaćpopolsku,
dawałmuksiążeczkę.
—Na,schawaj!—mówiłpobiałorusku—adbiskupa.
194
Wychowaniecstarejszkołyrewolucyjnejniechciałsiępozbyć
różnych demagogiczno-klerykalnych zwrotów, którymi otwierał
serca chłopów. Jak mi opowiadano, młodsze pokolenie
rewolucyjnestaczałoznimote„adbiskupa“długiewalki,lecz
przekonaćgoniemogło.
Wogóle wieś, przy braku porządnie zorganizowanej policyi,
oraz przy naiwności i zaufaniu do druku swych mieszkańców,
zawszejestidealnymterenemdlaoperacyirozrzucaniabibuły.A
wobec tego, że stosunki organizacyjne — przynajmniej w
organizacyach socyalistycznych — na wsi mogą być tylko
skutkiem poważniejszego ich rozwoju w miastach, wszystkie
młodeorganizacyezaczynałynawsirobotęodrozrzucaniawśród
wieśniaków bibuły. Pomiędzy innymi rozruchy chłopskie w
guberniachpółtawskiejicharkowskiej,rozruchy,któreniedawno
tylenarobiłyhałasu,byłyskutkiemrozrzuceniawtychokolicach
całego mnóstwa bibuły ukraińskiej, przeważnie tłómaczenia
doskonałejbroszurypolskiej„OjciecSzymon“.
Aleinawsi,rzeczprosta,przyrozwojustosunkówewolucya
kolportażu musi doprowadzić do stopniowego zarzucania
pierwotnego systemu i przechodzenia do wyższego typu
rozpowszechniania
bibuły.
Tym
wyższym
typem
rozpowszechnianiabibułyjestkolportażwłaściwy—oddawanie
drukunielegalnegozrękidorękiwzamianczytopieniędzy,czy
też tych lub innych zobowiązań względem organizacyi partyjnej.
Ten typ jest obecnie w P. P. S. najbardziej rozpowszechnionym,
jest stałem niejako prawem, regułą, względem której inne
sposobysąwyjątkami.
Bibuła peryodyczna z centrów partyjnych, a broszurowa i
książkowa z detailicznych składów-księgarń dostaje się do rąk
pierwszych odbiorców. Ci przeważnie biorą ją nie dla siebie,
195
leczdlatego,żemajązamówieniaodpowiednieodinnych,dalej
od ognisk partyjnych stojących towarzyszów. Jest to drugi
stopień, po którym bibuła schodzi w głąb ludową. Najczęściej
drukzakazanynatymstopniuniezatrzymujesiędługo.Niekiedy,
mianowicie, gdy zaszła co do książki lub numeru pisma
odpowiednia umowa, bibuła wraca znowu na pierwszy stopień,
bywyruszyćwinnąstronę,przeważniejednakpopewnymczasie
idzieonadalejwświat.
W pierwszym wypadku formuje się coś w rodzaju
wypożyczalni bibuły. Egzemplarz jej raz po raz zmienia
czytelnika,leczzawszewracadopierwotnegojejposiadacza—
zwykle członka organizacyi partyjnej. Prawie w każdej
organizacyi lokalnej istnieje lub istnieją takie wypożyczalnie,
liczące tytuły dziesiątkami. Są amatorowie takiego właśnie
systemu rozpowszechniania bibuły. Ci usilnie starają się, by
wypożyczalnia posiadała możliwie wszystkie wydawnictwa
partyjne,byzadowolićmogłakażdewymaganieklienteli.
Kiedym był redaktorem „Robotnika“. miałem podręczny
komplet naszego pisma. Przypadkiem spaliłem wraz z
niepotrzebnymi papierami jeden z pierwszych numerów
„Robotnika“. Zmartwiony byłem tą stratą, gdyż przypuszczałem,
że jest ona do niepowetowania. Pięć lat minęło od wydania
numeru i trudno było przypuszczać, by gdziekolwiek w
organizacyi krajowej, podlegającej tylu perturbacyom —
rewizyom i aresztowaniom — mógł się zachować tak dawny
numer.
Po pewnym czasie dostarczono mi ów zaginiony numer.
Powiedzianomi,żepochodzionztakiejwłaśniewypożyczalniw
Zawierciu,
osadzie
fabrycznej
pomiędzy
Dąbrową
i
Częstochową. Dodano przytem, że towarzysz, zarządzający
196
wypożyczalnią,
był
ogromnie
zmartwiony
koniecznością
zdekompletowaniaswegozbioru,leczzrobiłofiaręprzezwzgląd
na potrzeby redakcyjne. Egzemplarz, który w owe czasy był dla
mnie ciekawym okazem, swym zewnętrznym wyglądem dawał
wspaniałeświadectwoswejsłużby.
Byłtodrukzaczytanyiprzechodzonycosięzowie.Głębokie
rysy, idące w różnych kierunkach, świadczyły, że go zginano
rozmaicie,odpowiedniodowielkościtejlubowejkieszeni.
Każda stronica nosiła ślady dotknięcia ręki zatłuszczonej lub
pokrytejsadzą.Rogidolnearkusikówodczęstegozetknięciasię
z palcami czytelników były albo oddarte, albo też, gdy się
zadzierałaiczęśćtekstu,podklejonenowympapierem.Wwielu
miejscach druk stał się prawie nieczytelnym i jakaś troskliwa
ręka porobiła na marginesach odpowiednie dodatki. Kartki były
podziurawione w kilku miejscach — świadectwo, że już
kilkakrotnie
egzemplarz
„Robotnika“
podlegał
operacyi
zszywania. Słowem, widocznem było, że w ciągu ubiegłych
pięciu lat egzemplarz bibuły nie próżnował i przechodził
ustawiczniezrąkdorąk,odjednegoczytelnikadodrugiego.
Ile to — myślałem — takich zaczytanych egzemplarzy bibuły
przechowujesięjakświętośćwróżnychzakątkachPolski!Iluto
ludzi starannie podkleja rozszarpane kartki, zszywa i pielęgnuje
te ćwiartki zadrukowanego papieru! Przyznam się otwarcie, po
obejrzeniu tego szacownego egzemplarza druku zakazanego
byłem nieco wzruszony i z podwójną przyjemnością siadłem do
pracy
nad
nowym
kolegą
opisanego
weterana
ruchu
rewolucyjnego.
Druga,większaczęśćbibułyniewraca,jaktopowiedziałem,
do pierwotnych posiadaczów druków — organizatorów
kolporterki.Idzieonadalej,spuszczasięjeszczegłębiejwmorze
197
ludowe. Im dalej egzemplarz bibuły odsuwa się od ogniska
partyjnego,tembardziejnikniekontrolanadjegoporuszeniamii
nadwpływemjegonaczytelnikówiotoczenie.
Bezwątpienia, część takiej bibuły zostaje zniszczona, inna
część trafia przy rewizyach do rąk żandarmów i prokuratorów,
wzbogacając archiwa rządowe. Lecz bodaj największa ilość
wędruje z rąk do rąk, zataczając niekiedy szerokie bardzo koła,
zaglądając do zakątków, o których ani się śniło tym, co dany
egzemplarz w ruch puścili. Jak powiedziałem, jakakolwiek
kontrola, jakiekolwiek obliczenie dla tej ostatniej części bibuły
jestzupełnieniemożliwe.
Fakt
istnienia
czytelnictwa
pozapartyjnego
jest
niezaprzeczalnym i nieraz próbowano, choć w przybliżeniu,
obliczyć jego rozmiary. Dla wielkich miast, dużych skupień
ludzkich, w których pojedynczy ludzie przeważnie mało się
znają, takie obliczenie jest naturalnie niemożliwe. Lecz w
mniejszych miasteczkach, gdzie życie prowincyonalne zbliża
ludzi do siebie i pozwala na skuteczniejszą obserwacyę
otoczenia, obliczenie podobne może mieć pewne cechy
prawdopodobieństwa.
Opowiadano mi, że jedna z organizacyj lokalnych, pracująca
w sporem miasteczku fabrycznem, postanowiła określić, ilu też
robotników w fabrykach miejscowych czyta bibułę P. P. S-ową.
Specyalnie zajmowała ich ta kwestya w stosunku do
najulubieńszego dziecka partyjnego — „Robotnika“. Przy
badaniachiposzukiwaniachpostępowanonadzwyczajostrożniei
wszelkie wątpliwe wypadki odrzucano, nie wciągając ich do
rachuby.
Przy obliczeniach kierowano się wrażeniami z rozmów
koleżeńskich. Z nich każdy obserwacyjny umysł z łatwością
198
wywnioskować może o wpływach, którym obserwowany
podlega. Słowa i określenia różnych stosunków, nawet zdania
całe, żywcem z „Robotnika“ wyrwane, łatwo zdradzają
czytelników jego. Otóż obrachowano, że w owem miasteczku,
liczącemdo20tysięcymieszkańców,jestzpewnościąniemniej,
niż 400 stałych czytelników „Robotnika“. A że organizacya
otrzymywaładlarozpowszechnienia40egzemplarzytegopisma,
wywnioskowano,żeprzeciętnieliczyćtrzebawkażdemmiejscu
po10-ciuczytelnikównakażdyegzemplarz„Robotnika“.
Nie da się zaprzeczyć, że powyższe obliczenie jest
nadzwyczaj nieścisłem. Lecz jeśli chodzi o poprawkę w niem,
tobym ją zrobił w kierunku powiększenia wyniku cyfrowego.
Powiększenie takie jest koniecznem, gdy się uwzględni
wędrówkibibułynietylkowobrębiedanejmiejscowości,leczi
dalsze—doinnychmiast,miasteczekiwsi.
Faktemjestniezaprzeczonym—opowiadalimionimwszyscy
ludzie, którzy się stykali z robotą partyjną w różnych miejscach
kraju, że bibuła wszędzie wyprzedza organizacyę. Każdy nowy
punkt, do którego tą lub inną drogą wkracza organizacya, każdy
nowy stosunek w tem lub owem miejscu miał już przedtem
bibułę. Skąd? jaką drogą? — najczęściej trudno nawet zbadać.
Wypadkizaś,gdytakwestyazostałarozstrzygniętą,wskazywały,
żebibułapotrafiwędrowaćosetkikilometrów,przerzucaćsięz
miejsca na miejsce drogami, zupełnie niemożliwemi do
przewidzenia i uregulowania. Opowiadano mi, że w ostatnich
czasach, gdy partya rozpoczęła szerszą działalność na wsi,
spotkano się z tem samem zjawiskiem — bibuła partyjna już
dotarła i tam, wyprzedzając organizatora lub agitatora
partyjnego.
Jeden z towarzyszów, który przez dłuższy czas pracował po
199
różnychprowincyonalnychdziurach,opowiadałmiozabawnych
odkryciach, jakie niekiedy robił przy stykaniu się z nowymi
stosunkami.
—Wiesz—mówiłmi—mamtrochępatryotyzmulokalnego.
Czuję specyalne przywiązanie do miasta, gdziem się urodził i
spędziłswedzieciństwo.Otóż,gdymsięstałsocyalistąizaczął
pracowaćworganizacyiP.P.S-owej,irytowałomięniezmiernie,
żewmojemrodzinnemmieściejesttakcicho,jakmakiemposiał.
Za każdym razem, gdym otrzymywał „Robotnika“, przeglądałem
go od początku do końca, chcąc w nim wynaleźć choćby
najlżejsząwzmiankęomieście,któremnietakżywoobchodziło
—zawszebyłemrozczarowany.MojeN.N.spałowidoczniew
najlepsze.
—Wyobraźwięcsobie—mówiłdalej—mojąradość,gdy
przez robotników warszawskich otrzymałem adres jakiegoś
rzemieślnika w mojem rodzinnem mieście. Rzemieślnik ten był
krewnym jednego z naszych warszawskich towarzyszów, który
zapewniał,żejegokuzynzchęciąbyutrzymywałstosunkizpartyą
i pomógłby, być może, do zawiązania tam lokalnej organizacyi
partyjnej.
Rozpytywałem najstaranniej, czy posyłano kiedy bibułę, lecz
natonieotrzymałemżadnejodpowiedzi.Wobectegowziąłemz
sobąkompletwydawnictwnowychidawniejszychiwyruszyłem
w drogę. W drodze ustawicznie się przygotowywałem do
rozmowy z ludźmi, którzy nic albo prawie nic o socyalizmie, a
tembardziejopartyiijejżyciu,niewiedzą.Uplanowałemsobie
odczegozacznę,jakporuszętęlubowąsprawę.
Wreszcieprzyjeżdżamdoowegorzemieślnika,wskazanegomi
z Warszawy. Opowiadam mu się, jak należy, powołuję się na
krewniaka i mówię z czem przyjechałem. Przyjmuje mię chłop
200
serdecznie, jak anioła, zesłanego mu z nieba. Na wieczór
obiecuje mi zgromadzić kupę ludzi odpowiednich. Wiem, co to
oznaczawpoczątkachruchu.Natakiezebranieściągająmnóstwo
ludzi, bez wątpienia zacnych i poczciwych, lecz będących w
większości wypadków jako materyał organizacyjny zupełnem
zeremludzi,którzychętniesłuchają,oczemtoprzyjezdny„pan“
mówi, ale którzy co najwyżej będą jedynie czytać to, co im
wsunąwrękę.
Wobec tego uprzedzam mego gospodarza, że chciałbym się
zobaczyćtylkoztakimiludźmi,którzymoglibypracowaćrazemz
naminadrozwojemsprawy.Tłumaczęmu,żelepiejnapoczątek
miećdoczynieniazniewielkągarstkąludzichcącychrobić,niżz
wielusłuchaczami.
— Wiem, wiem — przerwał mi dowodzenie gospodarz —
sprowadzę tu tylko tych, co już coś niecoś robią, co już są
zorganizowani.
Ostatniesłowawymówiłzpewnądumą.
— Organizacyę? — spytałem zdumiony — to wy już macie
organizacyę?
— A jakże — odparł urażony rzemieślnik — organizacyę
socyalistyczną.
Coraz bardziej zdziwiony zacząłem rozpytywać o tę
organizacyę.Okazałosię,żepodwpływembibuły,któradomego
miasta Bóg wie jakiemi drogami zawędrowała, u kilku
rzemieślników powstała myśl zawiązania organizacyi, a raczej
kółka. Członkowie tej samorzutnej organizacyjki zbierali się
regularnie, obgadywali różne sprawy lokalne, czytali wspólnie
legalne i nielegalne książki, jakie im trafiały do rąk. Mój nowy
znajomy obiecał mi przynieść spis bibuły, będącej u nich na
składzie, który zarazem był wypożyczalnią, obsługującą, jak się
201
okazało, dosyć szerokie grono ludzi poza ścisłem kołem
początkowem.
Wieczoremzebraliśmysię.Byłonasniewielu—siedmiu,czy
ośmiu zaledwie. Rozpocząłem przygotowane już elementarne
przemówienie.
Słuchacze
moi
kiwali,
co
prawda,
potwierdzającogłowami,leczodczuwałem,żeichniewzruszam.
Zrozumiałem, że mówię im o rzeczach, dawno przez nich
przetrawionych, i że widocznie oczekują oni odemnie czegoś
innego.Spróbowałemzinnejbeczki.
Zacząłem mówić o historyi ruchu socyalistycznego w Polsce.
Gdym doszedł do „Proletaryatu“ i zaczął mówić o bohaterskiej
śmierciczterechpowieszonychnastokachcytadelitowarzyszów,
przerwano mi opowiadaniem, że kółko, z którem miałem do
czynienia, urządzało u siebie obchód rocznicy śmierci
proletaryatczyków. Jak się okazało. trafił do nich numer
„Robotnika“zodpowiednimartykułemitanieznana,niezwiązana
z całością ruchu grupka wbrew swemu odosobnieniu stanęła do
apelu w tym wypadku. Byłem tem nieco wzruszony, mówiłem
więc prawdopodobnie cieplej i serdeczniej, tak, że wkońcu
zaprzyjaźniliśmysięnadobre.
Wkońcu zaczęto mię zasypywać pytaniami, żądaniami
wyjaśnień w tej lub owej kwestyi. Widocznem było, że przy
czytaniu bibuły partyjnej powstawały w głowach członków
organizacyjki wątpliwości, spory i teraz korzystano z mojej
obecności, by lepiej rzecz wyjaśnić, czy nawet ją rozstrzygnąć.
Bawiło mię osobliwie, gdy mię pytano o sprawy dawno
przebrzmiałe, o których w Warszawie zupełnie zapomniano, a
które tutaj żyły w umysłach pod wpływem „gorącego oddechu“
świeżoprzeczytanegosłowadrukowanego.
Wyjechałem z mego rodzinnego miasta szczerze wzruszony i
202
uradowany, a szacunek dla potęgi „bibuły“, którą zakuć w
kajdanyniepotrafilinasiwrogowie,wzrósłogromnie.
Z takim wpływem bibuły — ciągnął dalej ów towarzysz —
bibuły, która wyszła z pod kontroli partyi i wędruje po kraju
niezbadanemi drogami, spotkałem się i na wsi, gdym rozpoczął
tamrobotępartyjną.
Razu pewnego udałem się na wieś w dosyć głuchym,
oddalonym od naszych ognisk partyjnych zakątku, by nawiązać
organizacyjnystosunekzparuchłopami,wskazywanymimiprzez
wieśniaków podmiejskich, z którymi byłem już dawniej
ustosunkowany. Zabrałem z sobą, jak i w poprzednim wypadku,
odpowiedni asortyment bibuły. Gdym po wstępnych rozmowach
wonejwsipokazałbibułęchłopom,ciokazalisięobznajomieni
z większością broszurek przywiezionych. Ba, wymagano
odemnie, bym przywiózł inne broszury i nawet pisma,
wymawiająctytułyzpewnąchełpliwością.
Zacząłem rozpytywać, skąd pochodzi ta nieoczekiwana
przezemnieznajomośćznasząliteraturąpartyjną.Dopytałemsię
wreszciedoźródła.Okazałsięniemwłościaninzsąsiedniejwsi,
który — jak się dowiedziałem potem, miał brata w Łodzi,
pracującego w przędzalni. Naturalnie, złożyłem wizytę temu
gospodarzowi.
Był to chłop mądry. Rozprawiał z pewnem namaszczeniem o
różnychrzeczachisprawach,któreprzeważniesąobcenietylko
chłopom, lecz i przeciętnym robotnikom miejskim. Był
abonentem jednej z legalnych gazet ludowych, a oprócz tego
posiadał biblioteczkę. Zajrzałem do niej. Czego tam nie było?
Trylogia
Sienkiewicza
obok
tandetnych
utworów
Rodziewiczównej, par tomików Orzeszkowej, Mickiewicza,
masa książeczek ludowych, podręcznik fizyki i chemii, gruby
203
rocznik „Gazety rolniczej“ obok „Biesiady literackiej“ — a
wszystko to razem pomięszane z mnóstwem wydawnictw
nielegalnych.
Z tej ostatniej były i broszurki socyalistyczne, parę numerów
„Robotnika“, „Przedświtu“ i „Przeglądu wszechpolskiego“ z
różnych lat i miesięcy. Widocznem było, że właściciel
księgozbioru brał wszystko, co mu trafiło wypadkiem do ręki i
latami całemi układał tę pstrą biblioteczkę. Z rozmowy
dowiedziałemsię,żebiblioteczkabyłazarazemiwypożyczalnią,
gdyż właściciel książek chętnie dawał do czytania swym
sąsiadomtęlubowąksiążkę,czybroszurę.
Ale w tym księgozbiorze było swego rodzaju sanctuarium,
stanowiące niepodzielną własność gospodarza. Był w niem
ciekawyzbiórodezwróżnychorganizacyjnielegalnychwPolsce.
Widocznienieconapuszony,agitacyjnystylodezwowytrafiałdo
gustu i przekonania mego gospodarza, gdy tak umiłował i tak
skrzętnie zbierał tego rodzaju literaturę. Były w tym zbiorze
odezwy rozmaitego gatunku — socyalistyczne i patryotyczne,
traktujące o strejkach i o wypadkach politycznych, drukowane i
hektografowane. Niektóre z nich były widocznie przepisane z
drukowanych egzemplarzy. Były to, jak mi wytłómaczył
gospodarz, takie, które brat jego w Łodzi miał w ręku na czas
pewien,nienawłasność.
Najzabawniejszem było, że gospodarz swe amatorstwo do
odezw posunął do tego stopnia, że miał w swym zbiorze jedną
odezwęrosyjskąidwieżydowskie,których,naturalnie,niebyłw
stanie przeczytać. Rosyjską przetłómaczyłem mu, za co
serdecznie mi dziękował, a co do żydowskich obiecałem mu
również dostarczyć tłómaczenie i zanotowałem daty odezw, by
wiedzieć,októremianowiciewtymwypadkuchodzi.
204
Mówiąc o kolportażu, niepodobna pominąć finansowej jego
strony.Znanąjestrzecz,żenawetwnormalnych—nierosyjskich
— stosunkach wydawcy mają duże kłopoty z wydobyciem
monety przy kolportażu wydawnictwa i zawsze liczyć muszą na
pewien procent straty w tym interesie. Naturalnie, że w
warunkach politycznych zaboru rosyjskiego, straty te muszą być
znaczniepoważniejsze.
Jakjużwykazywałem,prześladowaniarządowewytwarzająz
konieczności
złożony
system
pośrednictwa
przy
rozpowszechnianiubibuły.Pieniądzezaniąidądrogąodwrotną,
również z ręki do ręki, przechodząc nieraz przez kilka ogniw
pośrednich, nim dojdą do ludzi, prowadzących interes
wydawniczy. Przedewszystkiem więc kontrola i rachunki muszą
być ogromnie utrudnione, a zagmatwanie interesu zwiększa się
jeszcze bardziej z powodu niemożliwości prowadzenia ani
porządnychksiągrachunkowych,anilistykolporterów.
Rachunki są zapisywane na kartkach, mogących być łatwo
zniszczonemi, w sposób zawiły i niezrozumiały, by w wypadku
wpadnięcia ich w ręce żandarmów, nic z nich niemożna było
wywnioskować.
Gdy się w dodatku zważy, że ciągłe rewizye i aresztowania
razporazwyrywająpośrednicząceogniwakolportażu,żenawet
obawa przed rewizyą spowoduje zniszczenie tego lub owego
rachunku — można sobie wyobrazić, jak wielkim jest zamęt w
tym interesie i jak trudno zdać sobie jasno sprawę z jego stanu.
To też wątpię, by ktokolwiek z ludzi, najlepiej nawet znających
sprawękolportażu,mógłprzedstawić,choćjakotakowiarygodne
cyfry pod tym względem. Przynajmniej moje rozpytywania i
badania w tym kierunku nie dały mi nawet żadnej nici
przewodniej, żadnego probierza w tej sprawie. Istnieją tylko
205
ogólne wrażenia, wyniesione z dłuższej roboty przy interesie u
tych, czy innych działaczy partyjnych. Dadzą się one streścić w
sposóbnastępujący:
Jedną z głównych przeszkód do prawidłowej sprzedaży
broszur i pism zakazanych jest przyzwyczajenie w większych
miastach do otrzymywania bibuły darmo. Ruch socyalistyczny
właśnie się w tych większych miastach rozpoczął, a pierwsze
stadya jego, jeśli odznaczały się ogromnym zapałem i
poświęceniem, to brakowało im ładu i porządku. Oprócz tego
trzymano się systemu rozpowszechniania bibuły zapomocą
rozrzucania,wpychaniajejgwałtem.Iotojakojedenzeskutków
tegorodzajurobotyjestniechęćdopłaceniazabibułę.
—Niemaszwyobrażenia—mówiłmijedenztowarzyszów,
który przez dłuższy czas pracował w Warszawie — jak trudno
wprowadzić w życie regularne płacenie za wydawnictwa.
Zdawałoby się, cóż prostszego — oto masz tyle to egzemplarzy
takiejtobroszury,sprzedajjezatakątosumę,ajeślicisiętonie
uda zupełnie lub w części, zwróć wszystko, lub niesprzedaną
resztę. Gdzie tam! Robotnicy u nas zgodzą się dać składkę na
partyę, niekiedy nawet przenoszącą wartość tej bibuły, którą
przeczytali.Leczpłacićzakażdyegzemplarz,sprzedawaćbibułę
—natozgadzająsięztrudnością.
— Znajdziesz wielu — dodał jeszcze — którzy są
zasadniczymi przeciwnikami handlu bibułą. Twierdzą oni, że w
ten sposób zmniejsza się powaga i siła jednej z głównych
podstaw naszego ruchu — ofiarności. Słowem, można się
nasłuchać najrozmaitszych argumentów, od najbłahszych do
poważnych,zaczerpniętychizpraktykiizetyki,askierowanych
przeciwkosprzedażyprawidłowejwydawnictw.
—Partyanasza—mówiłmiinny—starasięprzeprowadzić
206
reformę w rozpowszechnianiu bibuły zapomocą prawidłowego
kolportażu. Dotąd pewne rezultaty osiągnięto jedynie przy
rozpowszechnianiu wydawnictw broszurowych i książkowych.
Dla „Robotnika“ ogromnie trudno, niekiedy niepodobna,
wprowadzić w życie tę reformę — w tym wypadku trzeba się
zadawalniać składkami. I bodaj główną przyczynę względnego
powodzenia reformy co do bibuły broszurowej zawdzięczać
należytemu,żeprzyrozrościestosunkówjestjejzamało.Popyt
znacznie przewyższa w tym wypadku podaż, wtedy, gdy
„Robotnik“przychodzistalewokreślonejzgóryilości,doktórej
sięludziskaprzyzwyczają.
—Tymczasem—tłómaczyłmidalej—razporazsięzdarza,
żesiędowiadujemyohandlunasząbibułąpozanami.Wdodatku
ceny w takich wypadkach są zawsze wyższe niż te, które my
swymkolporteromnaznaczamy.Jesttodowodem,żeprawidłowy
kolportaż — naturalnie z uwzględnieniem Viris majoris,
żandarmów, rewizyj i aresztowań — jest u nas możliwym i
oprzećby na nim można zarówno działalność wydawniczą, jak
prawidłowesądyowartościtegolubinnegowydawnictwa.
Co do określenia części, czy to dochodów z rozprzedaży
bibuły,czyteżstosunkudrukówrozprzedawanychdorozdanych,
to ani z rozmów, ani z danych partyjnych żadnego wniosku
wyciągnąć nie mogłem. Najwidoczniej reforma, o której
mówiłem wyżej, jest jeszcze tak świeżej daty, że niepodobna
oznaczyćjejwyników.
Napomknąłem
wyżej
o
zrzeszaniu
się
czytelników
„Robotnika“ w grona i kółka, które zadawalają się jednym
egzemplarzem pisma. Jest to najwyższy typ czytelnictwa,
osiągnięty dotąd Typ ten umożliwia rozszerzenie koła
czytelników, nie wymagając dosyć trudnego ze względów
207
technicznych powiększenia produkcyi drukarnianej. W zysku zaś
otrzymuje się oprócz tego zacieśnienie węzłów organizacyjnych
pomiędzy zrzeszonymi czytelnikami, co przy gwałtownem
dążeniu ze strony rządu do rozatomizowania społeczeństwa,
trzymania go, jak się nieraz wyraził były minister finansów
carskich, p. Witte, w stanie sproszkowanym, ma niepoślednie
znaczenie.Życzyćbywięcnależało,bywłaśnietentypstopniowo
otrzymywał przewagę nad innymi i stał się regułą, przynajmniej
dla„Robotnika“iinnychpismpartyjnych.
Specyalnym rodzajem bibuły, wymagającym też specyalnego
sposobu rozpowszechniania, są odezwy, wydawane przez
centralnyilokalnekomitetypartyjne.Komitetytezwracająsięze
swemi odezwami do szerokiego ogółu, nawołując go do
jakiegokolwiek czynu lub wystąpienia, albo też tłómacząc
znaczeniejakiegokolwiekwypadku,zajmującegowdanejchwili
umysłypubliczności.Niechodzituoprzekonanielubkierowanie
opinią wśród członków organizacyi — do tego istnieją zwykłe
organizacyjne
drogi
—
lecz
o
wywarcie
wpływu
natychmiastowego na ludzi, stojących poza organizacyą, nie
należącychdojejszeregówbojowych.
Wobec
tego
koniecznem
jest,
by
odezwa
była
rozpowszechniona, „puszczona“ — jak o tej akcyi mówią
rewolucyoniści—jaknajszerzej,byjaknajwięcejoniejgadano
idyskutowano.Imwięcejsięhałasu,zwracającegopowszechną
uwagę, zrobi przy puszczaniu odezw, tem łatwiej osiągnąć cel:
owładnąćopinią,przykućjejuwagęwpotrzebnejchwilidotego,
a nie do innego zjawiska, do takiego, a nie innego sposobu
pojmowaniasprawy.
Trzeba przyznać, że wielce pomocnym właśnie w
reklamowaniu — że się tak wyrażę — odezw jest sam rząd.
208
Odezwy należą do rzeczy, najbardziej drażniących agentów
rządowych—policyantówiżandarmów,osobliwiepierwszych,
którzy przeważnie odznaczają się kapitalną głupotą i brakiem
taktupolitycznego.Robiąonizwykletylehałasuzpowodukażdej
odezwy,
latają
jak
opętani
po
mieście,
chwytają
najniewinniejszych ludzi, by wykazać swą troskliwość o dobro
cara, że nawet głusi usłyszą o odezwach, ślepi je dojrzą, a
zwykła ciekawość ludzka zmusi publiczność do wyszukiwania
przyczynnadzwyczajnegorozjątrzenianiedźwiedziapolicyjnego.
Szczególnienaprowincyiwtakichwypadkachpolicya,obudzona
ze słodkiej drzemki, dostaje jakiegoś ataku szału i wściekłości,
tem śmieszniejszego, że w warunkach życia prowincyonalnego
widocznegodlacałegootoczenia.
Atakzostajewdodatkuzwiększonyprzezokoliczność,żefakt
rozrzucenia odezwy wchodzi w zakres działalności dwóch
instytucyj,konkurującychzwyklepomiędzysobą—żandarmeryi
i policyi zwyczajnej. W normalnych czasach policya podlega
niejako żandarmeryi i musi wypełniać jej rozkazy, ale swoją
drogą z zawiścią patrzy na wpływy „fijołków“ i chciałaby
wykazać, że jest równie uzdolnioną do tropienia i ścigania
„wewnętrznychwrogów“cara.Iotoodezwystająsiępolem,na
którem odbywa się wyścig sług carskich. Właściwie jest to
sprawa polityczna i jako taka należeć musi do żandarmeryi, ale
zarazem,
stanowiąc
zakłócenie
„spokoju
i
porządku“
publicznego, wchodzi w zakres funkcyj policyjnych. A że
zwyczajna policya zwykle pierwsza się dowiaduje o odezwach,
więc śpieszy wyzyskać tę szansę, by ubiedz żandarmeryę i
uprzedzićjąwwyszukaniuwinowajców.
Ogromnąwiększośćtych„winowajców“,wytropionychprzez
policyę, stanowią ludzie, zatrzymani przy czytaniu odezw
209
przylepionych, przy podejmowaniu rzuconego na ulicy druku —
wogóle tę większość stanowią zwykli ciekawscy. Właściwie
nawet, używając słowa „większość“, popełniłem błąd —
słuszniejszembybyłoużyćsłowa„wyłącznie“.Wciąguostatnich
dziesięciu lat słyszałem zaledwie o dwóch wypadkach, gdy
zatrzymano
istotnych
winowajców,
tj.
tych,
którzy
rozpowszechniali rzeczywiście odezwy. A przecie większość
odezw pociąga za sobą aresztowanie tej lub innej ofiary
wściekłości policyjnej. Co prawda, ofiary te przeważnie z
łatwością udowadniają swą zupełną niewinność i po paru
tygodniacharesztuwychodząnawolność.
Opowiadano mi o zabawnej scenie, która miała miejsce w
kieleckiem biurze policmajstra, po rozrzuceniu i rozlepieniu
odezwporazpierwszyprawdopodobnieodczasupowstania63
roku.
Policya po rozpowszechnieniu już odezw wykazała swą
gorliwość i aresztowała trzech Bogu ducha winnych ludzi,
których przyłapała w różnych punktach miasta nad ranem przy
czytaniu rozrzuconych i rozlepionych odezw. O godzinie 9, czy
10 rano, otoczonych liczną strażą, przyprowadzono ofiary
gorliwościpolicyjnejdopolicmajstra.Tenwpadłnanichzfuryą,
wymyślając im okropnie, grożąc strasznemi karami, używając
bogategosłownikarosyjskichpołajanek.
— Zgnoję was buntowników w więzieniu — ryczał
zapieniony dygnitarz — no, powiedz mi zaraz, łajdaku, jak to
rozrzucałeś te świstki — zwrócił się do jednego z
aresztowanych,wskazującnaodezwę.
—Ależ,panienaczelniku—usprawiedliwiałsięnieborak—
ja wcale nie rozrzucałem tych papierków. Ja tylko chciałem
zedrzećjedentakipapierek,naklejonynamurze.
210
— Co?! zdzierać! — wściekał się ze złości policmajster —
kto pozwolił?! Ja tobie, łajdaku, pokażę, co to jest zdzierać!
Widzisz go? Zamknąć go do aresztu! — rzucił rozkaz
policyantom.
Jednym z uciążliwych obowiązków niższych urzędników
policyjnych przy rozsypywaniu odezw jest dostarczenie samych
odezw,jakocorpusdelicti.Odezwyteściągniętezróżnychstron,
zbierająsiędokupy,obliczająjedoprotokołuitworzysięraport
o „buntowniczych“ odezwach, rozrzuconych w takiem i takiem
mieście. Opowiadano mi, że po pierwszych odezwach w
Zagłębiu, naczelnik powiatu będzińskiego, któremu dostarczono
szesnaścieodszukanychodezw,złożyłraportnastępujący:
„Ludzie złej woli takiego to dnia rozrzucili odezwy takiej a
takiej treści. Rozrzucono 16 odezw, które przy niniejszym
raporciezałączam“.
Wedługraportuwięcwyłapanowszystkieodezwy,rozrzucone
tegodnia.
Przy odszukiwaniu odezw, jako corpus delicti, dzieją się
najrozmaitsze rzeczy, zdumiewające swą głupotą, a ściągające
uwagęotoczeniaizatemrobiącereklamęsamejodezwie.
W którymś numerze „Robotnika“ opisany jest naprzykład,
następującyfakt:
W Ostrowcu, osadzie fabrycznej w Radomskiem, policya
gwałtownie poszukiwała odezw, o których słyszała, że były
rozrzucone w tem miasteczku. Nareszcie, na którymś słupie
telegraficznymodnalezionoprzylepionąodezwę.Parustrażników
zaczęło gorliwie pracować nad tem, by zdjąć proklamacyę bez
uszkodzenia druku. Lecz papier był przyklejony porządnym,
mocnym klejem i biedni strażnicy byli w kłopocie. Przynieśli
wiadrowody,moczylipapier,leczszłoimtrudno.
211
Strażnikówotoczyłakupagapiów,zciekawościąoglądających
ciężkąrobotę„naczelników“.Wgroniewidzówrozstrząsanofakt
rozlepienia odezwy, opowiadano sobie treść jej, pytano
strażników, po co właściwie tak gorliwie pracują, gdy łatwiej
wprostzeskrobaćpapier.Niebrakowałoteżiżartów.
—Językiem,paniestrażnik,językiemwołaktośzgromady—
łatwiejbędzie!
—Ach,tyczort!—wołaobrażonywswejgodnościnaczelnik
—jatobie!
Pan naczelnik porzuca robotę i rozpoczyna urzędowanie —
rozpędzaniedozwolonezbiegowisko.Ludzierozbiegająsię,lecz
pochwiliwracają,donichsięzbliżająinniistopniowotworzy
sięnowagrupaciekawych.
W innem miejscu nalepiono odezwę na wagonie pociągu,
idącego w głąb kraju z Warszawy. Użyto i w tym wypadku
porządnego kleju, tak, że, gdy wreszcie na którejś stacyi
spostrzeżono odezwę, żandarmi kolejowi nie mogli odrazu jej
zedrzeć bez uszkodzenia. Cóż robią mądre fijoły? Zatrzymują
pociąg,odczepiająwagonzodezwąiwypiłowujązeńdeskę,na
której proklamacya była nalepiona. Naturalnie wywołuje to
sensacyęnieladawśródpasażerówpociągu.
Wwiększychmiastach,rzeczprosta,władzajestmniejnaiwną
i więcej ostrożną. Tu żandarmerya ma stanowczą przewagę nad
policyązwyczajnąibędąclepiejzorganizowaną,bardziejczujną
i baczną, niełatwo daje się wyprzedzić na polu ścigania
„buntowników“. Chociaż nawet w takiej Łodzi, mieście z pół-
milionową prawie ludnością, zdarzały się wypadki, że władza
swemrzucającemsięwoczypostępowaniemrobiłapostfactum
reklamęodezwomrewolucyjnym.
Akurat, gdym mieszkał na Wschodniej ulicy, w drukarni
212
partyjnej,rozpowszechnionązostałaodezwazpowodukryzysuw
przemyśle tkackim. W dzień rozpowszechnienia odezwy miałem
interes w Warszawie i wracałem do domu wieczornym
pociągiem, przychodzącym do Łodzi po jedynastej, a więc po
zamknięciu bram w domach łódzkich. Ku wielkiemu zdumieniu
zastałembramęotwartą,astróżastojącegoprzyniej.
— Adamie! — pytam zdziwiony — cóż to tak późno dzisiaj
zamykaciebramę?
Adam w odpowiedzi wzruszył ramionami i lakonicznie
odpowiedział:
—Kazanocałąnocpilnować.
Byłem nieco zaniepokojony tym dziwnym rozkazem, lecz już
od żony się dowiedziałem, że w całej Łodzi z powodu odezw
kazanostróżomstaćprzybramachdośwituiłapaćtych,co„będą
sięzatrzymywaliprzymurach“—takbowiemokreśliłrewirowy
czynność rozlepiania odezw po mieście. Naturalnie, cała Łódź
mówiłaonaszejodezwieinawetci,doktórychonaniedoszła,z
konieczności dowiadywali się o niej, rozpytywali się o nią,
staralisięjądostać.
Rzucającesięwoczy„pogotowieratunkowe“policyi,będące
taką wspaniałą reklamą dla ruchu rewolucyjnego, dochodzi do
olbrzymich rozmiarów przy dorocznych obchodach, gdy rząd z
pewnością oczekuje publicznego wystąpienia organizacyj
rewolucyjnych.TakimobchodemjestPierwszyMaj,powszechne
święto robotnicze. Jestem przekonany, że połowę popularności
tego święta zawdzięczać należy krzyczącej wniebogłosy
reklamie,urządzanejcorokprzezrządijegoorgany.Reklamata
trwa wówczas tygodniami. Policya wszędzie jest tak zajętą, tak
biegającąizakłopotaną,stróżetakprzeciążenidyżuraminocnymi
i wieczornymi, ulice tak pełne patroli i nawet halastry
213
żołnierskiej, że najobojętniejszy człowiek poruszyć się musi i
dowie się o „grożącej porządkowi i spokojowi publicznemu
agitacyi socyalistycznej“. A że w Polsce „porządek“,
reprezentowany przez nahajkę sług carskich, nie cieszy się
wogóle zbytnią sympatyą, więc nic dziwnego, że reklama ta
skierowuje sympatye najszerszego ogółu właśnie w kierunku
„zakłócającychporządekobecny“.
Jedenzmoichkolegówszkolnych—wcaleniesocyalista—
inżynier, który zarządzał przez pewien czas fabryką w głębi
Rosyi,opowiadałmi,wjakisposóbonsiędowiedziałoświęcie
majowemiobchodziewPolsce,gdysprawatajeszczeniebyła
takgłośną,jakobecnie.Przytaczamtujegoopowiadanie,chociaż
nie tyczy się ono Polski, a to dlatego, że jest ono nadzwyczaj
charakterystycznem dla postępowania rządu carskiego i jego
niezdolnościdowyczuwanianastrojuspołecznegoizrozumienia
nawetwłasnychinteresów.
— Fabryka, którą zarządzałem — opowiadał mi kolega —
przeżywała w owe czasy ciężki kryzys. Zamówień było mało i
nie mogliśmy zużywać tej siły roboczej, która jeszcze z czasów
pańszczyźnianych przyzwyczaiła się do pracy w naszym
zakładzie przemysłowym. Musiałem oddalić część robotników,
lecz ci zaproponowali mi układ. Aby uniknąć pozbawiania
wszelkiego zarobku części personalu robotniczego, żądali oni
skrócenia dnia roboczego dla wszystkich, przy równoczesnem
obcięciu zarobku dla wszystkich bez wyjątku. Obliczyłem, że
mogęzająćwszystkichtylkowprzeciągusześciugodzindziennie
i wyjaśniłem robotnikom, że w tych warunkach płaca będzie
bardzo nizką. Robotnicy zgodzili się na te warunki i fabryka
naszapracowałatylkosześćgodzin.
Coś w początku kwietnia — ciągnął dalej — przyjechał do
214
fabryki komisarz policyjny — prystaw, jak go tytułują w Rosyi
— z miną okropnie zakłopotaną. Sądziłem, że jakiś kryminał
sprowadził go do mnie. Okazało się jednak, że była to sprawa
poważniejsza—państwugroziłarewolucya.
Z chwilą, gdyśmy zostali sami w gabinecie, pan prystaw
przyciszonymgłosemzapytałmię:
—Cóż,upanawszystkospokojnie?
—Naturalnie!—odpowiedziałem.—Aco?
— A Pierwszy Maj? — pytał dalej — nic się u pana nie
przygotowujewfabryce?
Nic dotąd nie słyszałem o Pierwszym Maju, w gazetach
bowiemniepisanootemanisłowa.Byłemwięczdumionyinie
mogłem
zrozumieć,
o
co
chodzi
wystraszonemu
przedstawicielowiwładzy.
— Pan nic nie wie? — nachylił się ku mnie prystaw. —
Rewolucya,panie,rewolucya,otrzymałempapier.
Podskoczyłemnakrześle.
— Gdzie? co? jak — pytałem — i tu u nas? Śmiej się pan z
tego!
— Ależ panie — prawił urażony urzędnik — otrzymałem
papier,mówiępanu,zsamegoPetersburga.Pisząwyraźnie—w
fabrykach na pierwszy maja żądać będą 8 godzin pracy, w
Warszawierewolucya.
—WWarszawie?—tknęłomiętosłowo—rewolucya?Ośm
godzin?Nicnierozumiem.Maszpantenpapier?
Prystaw pokazał mi papier. Był to okólnik z departamentu
policyi,nakazującywładzompolitycznymprzedpierwszymmaja
objechaćfabryki,znajdującesięwichrewirachidowiedziećsię
o nastroju wśród robotników. Okólnik nakazywał zażądać od
zarządów fabryk i zakładów przemysłowych natychmiastowego
215
zawiadomienia władz policyjnych w razie zajść jakich na
pierwszego maja. Następnie wytłómaczono że na kongresie
międzynarodowym przewrotowe elementy postanowiły żądać w
fabrykach 8-godzinnego dnia roboczego, że wreszcie w
Warszawie i innych miejscach Królestwa Polskiego doszło do
zaburzeń pod wpływem knowań „ludzi złej woli“. Okólnik
wreszcienakazywałpolicyibyćwpogotowiudozduszeniahydry
rewolucyjnej i w razie potrzeby zwracać się do odpowiednich
władzpopomocwojskową.
—Więc?—pytałprystaw,gdymskończyłczytanie—Copan
terazpowie?
—Bądźpanspokojny—odpowiedziałem—umniepracują
ludziesześćgodzin.
—Cóżztego—mówiłprystaw—alerewolucyarewolucyą.
Dobrze panu tak być spokojnym — mówił, widząc, że się
uśmiecham — ja w innem jestem położeniu, papier do mnie
przyszedł z samego Petersburga, w moim rewirze mam tylko
jednąfabrykę—pańską—dzisiajcałąnocniespałem,jaktylko
brzask, kazałem zaprządz konie i do pana, a pan mi mówi —
sześć godzin. Dobrze, że nie ośm, ale ja pytam pana, jaki jest
nastrój?Pantomusiprzeciewiedzieć.
Długo uspokajałem pana prystawa, wreszcie zapewniłem, że
w razie czego, natychmiast go zawiadomię. Prystaw wreszcie
schował papier petersburski z napisem u góry: „bardzo poufne“
—iwyjechał.
W parę dni po wizycie prystawa przyszła do mnie deputacya
robotników z żądaniem, bym raz jeszcze potwierdził umowę,
zawartąpoprzednio,iobiecał,żenikogozfabrykinieoddalę.A
gdym zapytał, czemu przypuszczają, że mam złamać umowę,
odpowiedzieli:
216
— Widzisz pan! Furman prystawa mówił, że panowie chcą
urządzić u nas po zagranicznemu, żeby ośm godzin pracować w
fabrykach,żebynaródodziemisięnieodzwyczajał.Alemynie
chcemy ośmiu godzin, bo część robotników będzie wówczas
wydalona.
Nie mogłem zrozumieć, co za stosunek istnieje z ziemią przy
ośmiogodzinnym dniu roboczym. Prawdopodobnie chodziło tu o
jakieś wiecznie się powtarzające pogłoski o nowym nadziale
ziemi,alezgodziłemsięipotwierdziłemrazjeszcze,żenikogoz
fabrykinieoddalę.
Powyższeopowiadaniekolegizawszemisięprzypomina,gdy
słyszę lub widzę niezręczne, pozbawione taktu i zrozumienia
sytuacyi kroki zarówno rządu centralnego, jak i różnych jego
agentów, przez swą gorliwość przyczyniających się do
rozszerzenia autorytetu „przewrotowców“, których się zwalcza
dorozpowszechnieniatejlubinnejmyśli,którąsięgłuszy.
Puszczanieodezwniejesttrudnemgdy„pogotowiepolicyjne“
niedziała.Ażewwiększościwypadkówpolicyamobilizujeswe
siły post factum, więc najczęściej rozrzucenie i rozlepienie
odezw odbywa się zupełnie swobodnie. Ludzie zwykle się
urządzająwtensposób,żedzieląmiastonarewiryikażdyztych
rewirów oddają pod opiekę jednemu lub dwu towarzyszom.
Częśćodezwidziezrękidoręki,lecztądrogąproklamacyeidą
dopiero po rozrzuceniu i rozlepieniu w mieście. Większość
odezwrozrzucasięnaschodachdomów,doskrzyneklistowych,
naścieżkach,poktórychprzechodząrobotnicy,wfabrykachiw
warsztatach. Niewielka ilość pozostaje do rozlepienia na
parkanach,murach,słupachtelegraficznychit.d.
Ta ostatnia czynność jest najniebezpieczniejszą, szczególnie,
gdychodzioodezwydoroczne,oczekiwaneprzezpolicyę.Lecz
217
niebezpieczeństwo podnieca ludzi i wśród robotników zawsze
znaleźćmożnaochotnikówdotakiejwłaśnieroboty.Rozwijasię
nawet swego rodzaju brawura, chęć urządzenia jakiegoś
nadzwyczajnegopsikusa,spłataniafiglazuchwałego.Dochodziło
dotego.żenalepianoodezwynaplecachstójkowych,kozakówi
stróżów.
Ogromna większość odezw, rozlepionych na ulicach, niknie
bardzo prędko. Zdzierają je policyanci i stróże. Lecz że władza
niejestpewną,czywszystkieodezwyzostałyusuniętezwidoku
publicznego, więc się odbywa długie polowanie na odezwy,
poszukiwanienamurachiparkanachmiejskich.Wwyjątkowych
wypadkachodezwyrozlepioneprzetrwaćzdołają—szczególnie
w dużych miastach — kilka godzin rannych, odezwy bowiem
rozlepiasięzwyklewieczorem,albownocy.
Jeden z towarzyszów opowiadał mi o tem, jak strzelano do
niego w czasie rozpowszechniania odezw. Było to w Zagłębiu
Dąbrowskiem,wnocprzedśw.Barbarą,patronkągórniczą.Rok
przedtem wydana była odezwa w tym czasie i władza
przygotowywała
się
wówczas
do
przeciwdziałania
„buntownikom“,
mobilizowała
swe
siły,
by
zapobiedz
powtórzeniu„zbrodniczegoknowania“.
— Mieliśmy, ja z innym towarzyszem — mówił mi on —
wyznaczone sobie części zagłębia do obejścia i puszczenia
odezw.Jużeśmybylikukońcowiswejroboty.Zostałnamszereg
domówrobotniczych,przytykającychprawiedotorukolejowego.
Postanowiliśmy nalepić odezwy na słupkach, wkopanych przed
każdem wejściem do domu. Doszliśmy do połowy szeregu, gdy
usłyszałem szybkie kroki na przeciwległych schodach. Było to
akurat w chwili, gdym zaledwie przytknął odezwę do słupka w
temmiejscu,gdziemójkolegaposmarowałklejem.Przycisnąłem
218
papierdokleju,nieprzestającjednakpatrzećnawyjściezdomu.
Spostrzegłem w drzwiach człowieka, który ujrzawszy nas,
szybkosiędonaszbliżaćzaczął.
Odsunęliśmy się od słupka na środek drogi, wciąż słyszałem
kroki za sobą. Zeby nastraszyć prześladowcę, opuściłem laskę
stalową,którąmiałemwręku,izaczepiłemjąoparękamienina
drodze. Laska zabrzęczała i ku wielkiemu zadowoleniu
spostrzegłem,żedźwiękdoleciałidouszuczłowieka,idącegoza
nami. Zatrzymał się on i wkrótce usłyszałem jego pośpieszne
kroki,skierowanezpowrotemdodomu.
Leczuchodzącodnaszegoprześladowcy,posunęliśmysięzbyt
daleko, zbliżyliśmy się do toru kolejowego, przy którym stała
budka dróżnika. Gdy człowiek, idący za nami, już nas opuścił,
usłyszeliśmy przed sobą dźwięk, który ucho rewolucyonisty w
zaborze rosyjskim wyróżni z pomiędzy całego mnóstwa innych.
Był to dźwięk ostróg, dowodzący, że ich posiadacz,
prawdopodobnie żandarm, stanowiący część „pogotowia
ratunkowego“ policyi, był o kilka kroków przed nami.
Skręciliśmy odrazu na prawo, na szeroką drogę, wiodącą do
sąsiedniejkopalni.Naglezanamiusłyszeliśmygroźnyokrzykw
językuurzędowym.
— Stoj! Kto idiot? — krzyczał żandarm. Szedł za nami, bo
ostrogijegobrzęczałydalej.
Nie odpowiadaliśmy ani słowa i przyśpieszyliśmy kroku.
Drogabyłarówna,bezżadnychzakrętów,leczoparęminutdrogi
po lewej stronie musieliśmy znaleźć dół dosyć głęboki —
pozostałość po dawnych kopalniach. Postanowiliśmy zbiedz, a
raczejzsunąćsiędotegodołu,przebiedzgowszerzipodrugiej
stronie wydrapać się z niego. Byliśmy przekonani, że żandarm
nieośmielisięiśćzanamiwgłąbdołu.
219
Lecz nim doszliśmy do celu, żandarm raz jeszcze krzyknął
nam, żebyśmy się zatrzymali. Naturalnie żadnej odpowiedzi nie
otrzymał. Po chwili, gdyśmy już byli nad dołem, rozległ się
wystrzał jeden, a następnie drugi. Dodało to nam, rzecz prosta,
charakteru w nogach. Piorunem zsunęliśmy się do dołu i
zniknęliśmywmrokachnocy.Żandarmniegoniłnas.
Pokilkudniachdowiedziałemsięorozmowie,jakąmiałnasz
pierwszyprześladowca.Byłtogórnikzkopalni.Gdywróciłdo
domu, opowiedział swemu koledze, którego znałem, o tem, że
spotkał na ulicy tych, „co rozlepiają odezwy“. Opowiadał, że
chciałsięprzypatrzyćtakimludziomibiegłkunim.
— Bój się Boga! — przerwał mu opowiadanie mój znajomy
—ależonibycięmoglipotraktowaćsztyletem.Możesądzili,że
chceszichłapać.
—Właśnie!—odpowiedziałgórnik—niegłupim.Jaktylko
zabrzęczał„on“swymnożem,jazarazwnogi.Odważniludziete
socyalisty!
O innym zabawnym wypadku, który miał miejsce w
Warszawie przy puszczaniu odezw majowych, słyszałem
następująceopowiadanie:
Stróż na dalszem przedmieściu stolicy zauważył człowieka,
przylepiającego papier do parkanu. Natychmiast skoczył ku
niemu, by go zatrzymać. Lecz człowiek, chcąc umknąć, zdążył
wskoczyćnaparkanwchwili,gdystróżdoniegopodbiegał.Już
przerzucił jedną nogę na drugą stronę parkanu, gdy go stróż
schwyciłzaspodnienadrugiejnodze.Nasztowarzyszznalazłsię
w dosyć niewygodnej pozycyi. Parkan był bardzo wązki, stróż
ciągnął go za spodnie w dół, w każdej chwili mógł on spaść z
parkanu w objęcia stróża. Zebrał więc wszystkie siły i kopnął
nogą w twarz ściągającego go stróża. Ten nie wytrzymał
220
uderzenia. Przewrócił się, lecz urwał, padając, dolną część
spodni towarzysza, który również nie potrafił zachować
równowagi i ze zdefektowanem ubraniem spadł z parkanu po
drugiejstroniedojakiegośogrodu.Pomimo,żesięniecopotłukł,
natychmiast podniósł się i zemknął. A zmykając, słyszał
przeraźliwegwizdkistróżaiwołaniajego:„łapajzłodzieja!“
Ten okrzyk: „złodziej“ nieraz słyszą nasi towarzysze przy
łapaniach i aresztowaniach. Władza i organy policyjne wiedzą
doskonale, że walka rewolucyjna, przeciwrządowa w Polsce
otoczona jest tak powszechnem współczuciem i sympatyami, że
trudnorachowaćnapomocotoczenia,gdysięmadoczynieniaz
rewolucyonistami. Przeciwnie, spotkać można w takich
wypadkach nie pomoc, lecz przeciwdziałanie. I oto, gdy trzeba
się uciec do pomocy publiczności, gdy się chce wywołać
współdziałanie ludzi, nie mających zaszczytu być oficyalnemi
podporamiazyatyckiegotronucarskiego,używasięhasła:„łapaj,
trzymajzłodzieja!“
Mimowolni sprawcy aresztowania „politycznego“ nieraz
gorzkie robią sobie wyrzuty, że się stali pomocnikami ohydnych
gwałtówpolicyicarskiej.SpotkałemrazupewnegopodWilnem
jednegokolejarza,którymizełzamiwoczachopowiadałotakim
fakcie.
— Szedłem — mówił mi wzruszonym głosem — późnym
wieczorem po ulicy. Słyszę za sobą szybkie kroki biegnącego
człowieka i krzyk: „łapaj, złodziej, złodziej!“ Odwracam się,
przedemną młody żydek z wystraszoną twarzą, zadyszany i
spocony. Chciał biedak skręcić do zaułka, w którym
prawdopodobnie znikłby i umknął od prześladowców. Lecz ja,
nic nie wiedząc, schwyciłem go za kark. A tuż za nim wpadli
naraz:rewirowyidwóchstójkowych.
221
Jedenznichuderzyłżydkawtwarz,łając.
—Ach,tysukinsyn!—krzyczał—parszywyjżyd,buntowat’
wzdumał—rewirowytrzymałwrękujakiśpapierek.
Ręce mi opadły gdym to usłyszał. Mój ty Boże — dodał z
westchnieniem—iczemuteżnierzeknąłmionprzedchwilą,że
gościgapolicyazapolitykę!
Wobec tego należy być nadzwyczaj ostrożnym w udzielaniu
jakiejkolwiek pomocy policyi, należy się wystrzegać tego
szczególnie w czasie zaburzeń i rozruchów ludowych i podczas
dni,gdypolicyajestniespokojnąinerwową.
Z A K O Ń C Z E N I E.
Zatrzymałem uwagę swych czytelników może zbyt długo nad
bibułą, zdaje mi się jednak, że zasługuje ona na to. Słowo
drukowane
w
obecnych
społeczeństwach
jest
uznaną
powszechnie potęgą. Jego postępami, jego rozwojem, jego
rozpowszechnianiem mierzą niektórzy siłę, owoc i stan
cywilizacyi i kultury. A jak my, Polacy, w zaborze rosyjskim
stoimypodtymwzględem?Odpowiedźłatwa.
Dosyćsobieprzedstawićludzi,którzyniemająprawaczytać
niesfałszowanej historyi swego narodu; dosyć widzieć utwory
naszych wieszczów, pokaleczone brutalną ręką cenzorów; dosyć
pomyśleć, że istnieje nowoczesne społeczeństwo, w którem
stronnictwapolitycznealbosąpozbawioneprawaistnienia,albo
222
w najlepszym razie skazane na przemawianie potwornym,
niewolniczym językiem Ezopa; dosyć wyobrazić sobie, że
szeroka, tak bolesna dla nas działalność rządowa podlegać nie
może wcale publicznej krytyce — a często nawet zwykłemu
omówieniu; dosyć tego wszystkiego, by wiedzieć, jak
nieodpowiadającympotrzebomspołeczeństwajeststanlegalnego
słowa drukowanego, jak poniżająco wyglądamy wobec innych
narodów.
Lecz chociaż „żyjemy w pomroczy“, żyć chcemy. I oto, jako
dowód tego życia, wytwarzamy wspaniałe zjawisko — tajną,
nielegalną literaturę, ilością prawie dorównującą legalnej, a
wpływem może ją przerastającą. Wbrew gwałtom i przemocy,
pomimoturmi knuta,naródnasz wswemłonie wytwarza,jaki
inne
szcześliwsze
narody,
stronnictwa
i
partye,
żyje
skomplikowanem,
nowoczesnem
życiem
politycznem,
a
najczęstszym tego życia dowodem jest nie co innego, jak
nielegalnesłowodrukowane—bibuła.
Jak już zauważyłem, wszystkie stronnictwa w Polsce walczą
tą bronią, lecz, rzecz prosta, ci, którym dzikie, azyatyckie
urządzenia caratu odmawiają prawa bytu, muszą się do niej
uciekaćczęściej,najbardziejnadjejwyostrzeniempracować.Są
nimi demokraci wszelkiego gatunku, a przedewszystkiem
socyaliści,jakoludzie,którychsamanazwa,samaetykietanależy
do rzeczy, prześladowanych bezlitośnie. Więc zwycięstwo,
rozwójswobodnego,nieskrępowanegopętamicenzurysłowa,to
przedewszystkiemichzwycięstwo.
Lecz jest ono zarazem zwycięstwem ich — demokratów — i
na innem polu, polu, które tak długo, niestety, odłogiem u nas
leżało. Tem polem jest dusza narodu, narodu, rozumianego nie
jako kasta, nie jako cieniutka warstwa ludzi, uposażonych w
223
bogactwa i wykształcenie, lecz jako ogromny, wielomilionowy
konglomerat ludzi, związanych wspólną mową, historyą i
poczuciem przynależności do tego, a nie innego narodu,
konglomerat, w którym olbrzymią większość stanowi lud
pracujący wiejski i miejski. Ta dusza, tak długo w bierności
pogrążona, budzić się zaczyna. A przecie wszystkie złe duchy
naszej przeszłości i teraźniejszości — ciemnota i niewola, knut
najezdnikaiintereswyzyskiwacza—sprzysięgłysię,bytęduszę
w bezwładnej bierności utrzymać. I jeśli obecnie jesteśmy
świadkami tego, że „lud drga i szumi jak fala wód“, to
zawdzięczać to należy „gorącemu oddechowi słowa“, słowa
demokratycznego, nawołującego go do samodzielnego życia. A
słowo to w zaborze rosyjskim jest przedewszystkiem słowem
drukowanem—bibułą.
Toteżniejedenznas,rewolucyonistów,żołnierzydemokracyi,
patrzy na bibułę, jak na wiernego towarzysza broni, druha
serdecznego,współbojownikaniezawodnego,zktórymsiędzieli
twarde, obozowe życie rewolucyjne, z którym się zwycięża i
ginie. Pamiętam w X pawilonie zawołano mię pięknego dnia
sierpniowegonabadanie.Otoczonystrażą,wszedłemdopokoju,
w którym zastałem oficera żandarmeryi, schylonego nad
arkuszempapieru.Usiadłemnaprzeciwniegoirzuciłemokiemna
stół,zielonemsuknemobity.
Stół był pokryty prawie zupełnie papierami urzędowymi,
protokółami i innymi produktami pracy żandarmskiej. Lecz na
brzeżku stołu ujrzałem plamę, żywym czerwonym kolorem
rozweselającąniecoszare,bezbarwnetłoprzybytkunowoczesnej
inkwizycyi. Przyjrzałem się tej plamie uważniej i mimowoli
wyciągnąłemwtymkierunkurękę.Byłatobroszura:„Czegochcą
socyaliści“. Niegdyś przed paru laty byłem obecnym przy jej
224
drukarskichnarodzinachwLondynie.
Pisałjąemigrant,tułaczobcewycierającykąty.Pisałjągdzieś
w górzystej Szwajcaryi, myślą i uczuciem tkwiąc w równinach
mazowieckich, współczując wszystkimi nerwami niedoli
dalekich w przestrzeni, lecz blizkich w sercu chłopów z nad
Wisły. Składali ją w Londynie zecerzy, również emigranci;
składali, nieraz nie wiedząc, czy jutro kawałek mięsa ujrzą na
swym talerzu, z myślą o dalekim ojczystym kraju. I oto myśl i
troska serdeczna autora, skrystalizowana pracą zecerów w
czarnych, drobnych literkach, rozsianych po szmatkach papieru,
ubrana w barwną sukienkę okładki, przybrała formę tego, co
dalsijejopiekunowienazywajążartobliwiebibułą.
Jako bibuła, książeczka, zgodnie z intencyą swych ojców,
powędrowała z mglistej Anglii do ich ojczyzny. Gdyby ona
mówić, opowiadać mogła, usłyszanoby z pewnością ciekawą,
pełną romantycznych przygód, historyę. Tuliła ją może do
gorącego łona opakowana bibułą dromaderka partyjna, leżała
onawskładach,wciemnychkoszachiwalizkach.Schowanana
dnie „brunetki“, czy „blondynki“, trzęsła się w wagonach,
przemykała się przez sieci trzeciej linii zielonych, drżała pod
okiem szpiclów i żandarmów. Wreszcie poszła w świat,
rozpoczęłaswąsłużbę.
Była może i w podartych kieszeniach szczelnie zapiętych
mundurówakademickichiwzaszmelcowanej,przesiąkłejpotem
kieszenirobotnikanafabryce,ukrywałasięwzanadrzusiermięg
chłopskich. Przyjmowano ją różnie: uśmiechem pobłażliwości,
okrzykiem zachwytu, wzrokiem nienawiści. I oto wreszcie
przyszedłkoniec,śmierćobywatelskaksiążeczki.
Pod osłoną mroków nocy do ostatniego jej przybytku wpadli
jej prześladowcy — błękitne podpory tronu carskiego. Z
225
brzękiem ostróg, z hałasem nieznanych, obcych jej wyrazów,
wyciągnięto ją skądś z ukrycia, być może brutalnie naigrawano
sięzjejbezsilności.Rzuconojąpogardliwienastół,ją—córkę
swobody — umieszczono w sąsiedztwie z wstrętnymi,
ociekającymi krwią, cuchnącymi katownią papierami — aktami
przemocyiniewoli.
W tem samem położeniu byłem ja, jej towarzysz broni,
świadekjejurodzinwobcym,leczswobodnymkraju.Skończyły
się dla nas piękne dni swobody, przerwało się pasmo przygód,
urwała się dla nas walka, a zaczęły się szare, jednostajne dni
poniżającej niewoli. Byliśmy tym jeszcze razem zwyciężeni.
Lecz to spotkanie w domu niewoli — krótkotrwałe co prawda,
bo żandarm spostrzegłszy kierunek mego wzroku, przykrył
pospiesznie czerwoną, wołającą o życie, plam szarym
urzędowym papierem — sprawiło mi przyjemność. Byliśmy
zwyciężeni,alegdybytadrobnaksiążeczkamyślećimówićbyła
w stanie, to milknąc na wieki w mrocznych murach katowni
carskiej,powiedziećbymogłaswymwrogomsłowamipoety:
Choćmisięoprzeszdzisiaj—przyszłośćmoja
Imojebędziezagrobemzwycięstwo!
KONIECCZĘŚCIPIERWSZEJ.
DRUKARNIAWŁ.TEODORCZUKAIS-KI
226
Przypisy
1.
Według legend górniczych istnieje duch opiekuńczy, zwany „skarbnikiem“, który od czasu do
czasu ukazuje się w kopalniach, szczególnie gdy ma się zdarzyć wypadek z ofiarami ludzkiemi.
Przeważnieukazujesięonwubraniusztygarówpruskich,jakienoszononiegdyśprzypoczątkach
górnictwawZagłębiu.
Tekstlubtłumaczeniepolskietegoautora(tłumacza)jest
(publicdomain),
ponieważprawaautorskiedotekstówwygasły(expiredcopyright).
227
Otejpublikacjicyfrowej
Tene-bookpochodzizwolnejbibliotekiinternetowej
.Bibliotekata,tworzonaprzezwolontariuszy,mana
celustworzenieogólnodostępnegozbioruróżnorodnych
publikacji:powieści,poezji,artykułównaukowych,itp.
Wpublikacjizostałazachowanaoryginalnaortografia,oczywiste
błędywdrukuzostałypoprawioneprzezredaktorówWikiźródeł.
Wersjaźródłowategoe-bookaznajdujesięnastronie:
KsiążkizWikiźródełsądostępnebezpłatnie,począwszyod
utworówniepodlegającychpodprawoautorskie,poprzeztakie,
doktórychprawajużwygasłyikończącnatych,opublikowanych
nawolnejlicencji.E-bookizWikiźródełmogąbyć
wykorzystywanedodowolnychcelów(takżekomercyjnie),na
zasadachlicencji
CreativeCommonsUznanieautorstwa-Natych
samychwarunkachwersja3.0Polska
Wikiźródławciążposzukująnowychwolontariuszy.
Możliwe,żepodczastworzeniatejksiążkipopełnionezostały
pewnebłędy.Możnajezgłaszaćna
.
228
Wtworzeniuniniejszejksiążkiuczestniczylinastępujący
wolontariusze:
Superjurek
Sharkey84
Nawider
Ankry
Mudbringer
Wieralee
PMG
Cafemoloko
Anagram16
Fallaner
Vearthy
1.
2.
http://www.creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/pl
3.
https://pl.wikisource.org/wiki/Wikiźródła:Pierwsze_kroki
4.
http://pl.wikisource.org/wiki/Wikisource:Skryptorium
229