Janusz Szpotański Fragmenty nienapisanej biografii (1998)

background image

Janusz Szpota

Ĕski

Fragmenty nienapisanej biografii

spisał i zredagował Antoni Libera

Lata nauki

Szkoła Ğrednia, do której zacząłem uczĊszczaü w 1945 roku, była dla mnie

tak nudna i zapyziająca, Īe czym prĊdzej ją porzuciłem. Udało mi siĊ tego

dokonaü dziĊki łatwowiernoĞci i swoistej obojĊtnoĞci moich rodziców.

Najpierw doĞü długo potrafiłem utrzymywaü ich w przekonaniu, Īe co dzieĔ

rano udajĊ siĊ na lekcje, podczas gdy w rzeczywistoĞci udawałem siĊ

zupełnie gdzie indziej (głównie do YMCI; przynajmniej od pewnego

momentu); gdy zaĞ w koĔcu przejrzeli mą grĊ i poznali prawdĊ, ze stoicką

rezygnacją machnĊli na mnie rĊką. Wówczas bez Īadnych juĪ skrupułów

oddałem siĊ próĪniaczemu Īyciu, które beztrosko i wartko płynĊło mi na grze

w szachy, bywaniu w salonach, gdzie z kolei nie bez powodzenia udawałem

studenta socjologii, dalej: na wnikliwej obserwacji dookolnej rzeczywistoĞci

socu i wreszcie na najbardziej z tego wszystkiego czasochłonnym zwykłym

zbijaniu bąków. To Īycie, jakkolwiek barwne i pełne róĪnorakich wraĪeĔ,

zaczĊło mi siĊ jednak w pewnym momencie przykrzyü i — raczej z kaprysu

niĪ z rozsądku czy jakiejĞ obawy — postanowiłem sfinalizowaü swą edukacjĊ

Ğrednią.

Ani przez chwilĊ, rzecz jasna, nie brałem pod uwagĊ powrotu do szkoły.

Było dla mnie nie do pomyĞlenia, Īe znów miałbym zamieniü siĊ w ucznia,

piłowanego i zadrĊczanego przez zawziĊtych w nudzie nauczycieli.

Postanowiłem po prostu załatwiü całą sprawĊ jednym ciĊciem — jak przecina

siĊ wĊzeł gordyjski — czyli od razu, jako ekstern, zdaü maturĊ, a ĞciĞlej —

dwie matury, małą i duĪą, były to bowiem jeszcze czasy, gdy obowiązywał

system przedwojenny i Īeby zdaü maturĊ właĞciwą (właĞnie ową „duĪą”),

naleĪało najpierw zdaü „małą”.

Wszystko to udało mi siĊ załatwiü w nieco ponad pół roku.

Przygotowywałem siĊ zasadniczo sam. Jedynie z łaciny, która nie wiedzieü

czemu sprawiała mi szalone trudnoĞci, pobierałem lekcje. MówiĊ „nie

wiedzieü czemu”, bo przecieĪ uczyłem siĊ juĪ tego jĊzyka podczas okupacji

— na kompletach. Widocznie jednak słaba to była nauka, skoro wszystko

właĞciwie wywietrzało mi z głowy. WiĊc na te korepetycje z łaciny, dwa razy

w tygodniu, jeĨdziłem do takiej jednej korpulentnej studentki filologii

klasycznej Uniwersytetu Warszawskiego. PrawdĊ mówiąc, niewiele czy zgoła

Page 1 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

nic z tego nie skorzystałem. Studentka była osobą pozbawioną zarówno

inteligencji, jak i urody, co — jak wiadomo — nie sprzyja nauce, a w takim

wypadku jak mój po prostu ją uniemoĪliwia. Chciałem, Īeby nauczyła mnie

tylko tego, co bĊdzie mi potrzebne do egzaminu, tymczasem ona absolutnie

nie potrafiła do tego tak podejĞü i zamĊczała mnie jakimĞ potwornie

szczegółowym kursem, tak Īe na tych lekcjach o mało nie zasypiałem, a w

domu, nie znajdując Īadnej podniety w jej urodzie, przeciwnie, myĞląc o niej

raczej z odrazą, oddawałem siĊ wszystkiemu, tylko nie łacinie. I nie wiem,

jak by siĊ to skoĔczyło, gdyby nie bezcenny Zukerkandel, czyli bryki

pochodzące jeszcze sprzed pierwszej wojny Ğwiatowej lub — najpóĨniej — z

lat dwudziestych. KtóregoĞ dnia udało mi siĊ je nabyü na wózku na ulicy

(nawiasem mówiąc, masowo wówczas handlowano w ten sposób ksiąĪkami,

a wĞród oferowanych pozycji poczesne miejsce zajmowały właĞnie

wydawnictwa Zukerkandla).

Bryki Zukerkandla z zakresu łaciny nie bawiły siĊ w Īadne ułatwienia

połowiczne, lecz od razu przynosiły poĪądany przez uczniów produkt finalny,

to znaczy, tłumaczenie na polski najsłynniejszych i najczĊĞciej przerabianych

tekstów łaciĔskich oraz streszczenia co waĪniejszych wiĊkszych dzieł po

łacinie. Jak wiadomo, sprawdzian z łaciny zawsze polegał i nadal na pewno

polega na przełoĪeniu na polski fragmentu jakiegoĞ tekstu łaciĔskiego.

JednakĪe wybór tekstów uĪywanych w tym celu na podstawowym poziomie

jest dosyü ograniczony. ToteĪ na ogół wie siĊ mniej wiĊcej, co moĪe byü na

egzaminie. A ja to wiedziałem nawet dokładnie, bo na egzaminie maturalnym

z zasady dawano teksty z podrĊczników, a w podrĊcznikach, które mnie

obowiązywały, były właĞciwie tylko dwa, oba zresztą Cycerona: jego mowa

przeciwko Katylinie i obrona poety Linicjusza Archiasza. WiĊc ja korzystając

z małpiej pamiĊci, jaką wtedy dysponowałem, po prostu obu tych tekstów —

z bryków Zukerkandla — nauczyłem siĊ całych na pamiĊü. W tym stanie

rzeczy pozostało jedynie trafnie rozpoznaü zadany mi ustĊp. To, oczywiĞcie,

nie nastrĊczało juĪ powaĪniejszych trudnoĞci, tym bardziej, Īe do

przetłumaczenia dostałem początkowy fragment przeciwko Katylinie, a wiĊc

rozpoczynający siĊ od owych słynnych słów: Quousque tandem… .

Przekładu dokonałem w błyskawicznym tempie, bo przecieĪ faktycznie nie

tłumaczyłem, lecz po prostu spisywałem z pamiĊci, i właĞciwie moim

jedynym zadaniem było uwaĪaü, Īeby siĊ w porĊ zatrzymaü, a nastĊpnie

stosowną chwilĊ poczekaü z oddaniem pracy, Īeby siĊ to wszystko nie

wydało podejrzane. Owej chwili zwłoki nie spĊdziłem zresztą bezczynnie;

zuĪyłem ją na przepisanie całego tłumaczenia i dostarczenie go siedzącemu

za mną klerykowi, który utknąwszy juĪ na drugim zdaniu ani rusz nie mógł

iĞü dalej. Zyskałem w ten sposób jego dozgonną wdziĊcznoĞü, którą po

zakoĔczeniu egzaminów wielokrotnie manifestował długo Ğciskając mi rĊkĊ i

udzielając licznych błogosławieĔstw.

W ogóle cała ta matura okazała siĊ niezbyt kłopotliwa. Wszystkie czyhające

na mnie rafy ominąłem raczej bezboleĞnie i bez wiĊkszego wysiłku.

PamiĊtam, Īe z polskiego pisałem jakieĞ monstrualne wypracowania — o

pozytywizmie i o Młodej Polsce. W tym drugim popisywałem siĊ — szalenie

hochsztaplerską zresztą — znajomoĞcią Schopenhauera, co — zgodnie z

Page 2 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

moimi załoĪeniami — bardzo korzystnie odbiło siĊ póĨniej podczas egzaminu

ustnego. Egzaminująca mnie nauczycielka patrzyła na mnie jak na

młodzieĔca o rozległej wiedzy humanistycznej, odnosiła siĊ do mnie z

szacunkiem naleĪnym raczej doktorantowi niĪ niedoszłemu jeszcze

maturzyĞcie, i zamiast po belfersku, zdradliwie, przepytywaü mnie z tego i

owego, prowadziła ze mną coĞ w rodzaju towarzyskiej konwersacji.

Gdy pokonałem juĪ wszystkie przeszkody egzaminu maturalnego i pozostały

mi do załatwienia jedynie jakieĞ formalnoĞci, wydarzyło siĊ coĞ, co z czasem

urosło w mojej ĞwiadomoĞci do rangi złowieszczej przestrogi. OtóĪ jeden z

członków komisji maturalnej, chyba nauczyciel historii, a moĪe geografii, nie

pamiĊtam juĪ, całkiem zresztą miły i na pewno nie w złych intencjach zapytał
mnie, czy nie jestem aby krewnym znanego polskiego fabrykanta —

Kazimierza SzpotaĔskiego. Zmierzyłem go wzrokiem, a spostrzegłszy, Īe na

jego twarzy maluje siĊ raczej przychylnoĞü niĪ wrogoĞü do klas

posiadających, postanowiłem daü mu odpowiedĨ wychodzącą naprzeciw jego

uczuciom, a jednoczeĞnie całkowicie wymijającą. Powiedziałem mianowicie:

— Panie profesorze, kto dziĞ przyznaje siĊ do pokrewieĔstwa z

fabrykantami?

UĞmiechnął siĊ nostalgicznie, myĞląc zapewne, Īe w zawoalowany sposób

dałem mu do zrozumienia, Īe — istotnie — mam coĞ wspólnego z tamtą

rodziną, ja zaĞ — chmurny — odszedłem dumnie, grając przed nim rolĊ

osieroconego dziedzica wielkiego burĪuazyjnego rodu — wyobcowanego,

czujnego i heroicznie stawiającego czoło nowej rzeczywistoĞci. Na myĞl mi

wówczas nie przyszło, jak dalece ta błazenada zapowiada mój rzeczywisty

przyszły los, i to całkiem juĪ niedaleki.

No, ale na razie byłem ĞwieĪo upieczonym maturzystą i Ğwiat stał przede

mną otworem. Rozochocony sukcesem, jakim było błyskotliwe (bo jakĪe

szybkie!) uporanie siĊ z edukacją Ğrednią, postanowiłem iĞü, jak to siĊ mówi,

za ciosem i zdawaü niezwłocznie na studia wyĪsze. Pewna przyzwoitoĞü

nakazywała mi przy tym kierowaü siĊ na socjologiĊ: wszak w salonach, przez

lata udawałem studenta tego właĞnie wydziału.

Z tą przyzwoitoĞcią… no, to pewna przesada. W grĊ wchodziła raczej

denerwująca obawa, Īe zostanĊ wreszcie zdemaskowany, a warto dodaü, Īe

raz o mało juĪ do tego nie doszło. Było to tak:

Na towarzyskie spotkanie w pewnym salonie, podczas którego ze szczególną

swadą brylowałem właĞnie jako student socjologii, przybył prawdziwy

przedstawiciel tej dyscypliny i pani domu, w myĞl salonowych obyczajów,

nakazujących kojarzyü ze sobą ludzi o wspólnych zainteresowaniach,

natychmiast mnie jemu przedstawiła jako adepta uprawianej przez niego

nauki, stwierdzając z radoĞcią, Īe na pewno wiele bĊdziemy mieli sobie do

powiedzenia i obaj na tym kontakcie skorzystamy. PoniewaĪ cała ta scena

rozgrywała siĊ na oczach wszystkich pozostałych goĞci, którzy dopiero co

byli Ğwiadkami moich popisów nacechowanych wielką pewnoĞcią siebie,

Page 3 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

mocno pociemniało mi w oczach. OczywiĞcie ja, grając tĊ rolĊ studenta

socjologii, nie byłem zupełnym ignorantem w tej dziedzinie, moja wiedza

ograniczała siĊ jednak do znajomoĞci jednej zaledwie ksiąĪki z tego zakresu,

w dodatku mocno juĪ przestarzałej, mianowicie do Wprowadzenia do
socjologii
Cuvillera. Było to oczywiĞcie bardzo mało, Īeby stawiü czoło

faktycznemu znawcy przedmiotu, a juĪ zupełnie nie wystarczało, by wykazaü

siĊ znajomoĞcią panujących aktualnie na wydziale stosunków i realizowanego

programu studiów. Na szczĊĞcie przybyły z wizytą socjolog nie pochodził z

Warszawy, lecz z Krakowa i głównie związany był z Uniwersytetem

JagielloĔskim. Tej właĞnie okolicznoĞci uczepiłem siĊ jako swej szansy.

DoĞwiadczenie Īyciowe (a niemałą rolĊ odgrywała tu wiedza szachowa)
zdąĪyło mnie juĪ nauczyü owej znanej zasady strategicznej, iĪ najlepszą

formą obrony jest atak, toteĪ Īeby nie dopuĞciü do sytuacji, w której

znalazłbym siĊ w defensywie, to znaczy, musiałbym odparowywaü ciosy w

postaci stawianych mi pytaĔ (a kaĪde właĞciwie byłoby dla mnie zdradliwe i

niebezpieczne), sam niezwłocznie przystąpiłem do natarcia wypytując

krakowskiego socjologa dosłownie o wszystko. Jak wygląda program studiów

na UJ? Co przerabia siĊ na pierwszym roku? Kto ma wykłady i na jakie

tematy? Lektury… Nazwiska… ZajĊcia nadobowiązkowe… itd., itp.

Socjolog z Krakowa ledwo nadąĪał z odpowiedziami. Ja zaĞ pytałem o to

wszystko takim tonem, nie jakbym nic nie wiedział o przedmiocie i przebiegu

studiów, lecz jakbym chciał skonfrontowaü coĞ z własnym doĞwiadczeniem

w tym zakresie. Od czasu do czasu wtrącałem nawet takie niby mimowolne

odzywki w rodzaju: „No tak, to zupełnie jak u nas” albo „O, to interesujące!”

No ale, rzecz jasna, tego typu wywiad z mojej strony nie mógł trwaü

wiecznie. Liczba pytaĔ, jakie moĪna zadaü w podobnej sytuacji, jest

ograniczona, i wreszcie, wyczerpawszy ją, straciłem impet, dopuszczając do

odsłaniającej mnie chwili milczenia, którą mój rozmówca wykorzystał zaraz,

by przejĞü do kontrofensywy.

— No dobrze — powiedział — a co z wami teraz tu, w Warszawie,

przerabiają na zajĊciach?

Nie miałem innego wyjĞcia, jak zagraü jedyną kartą, jaką posiadałem, to

znaczy odwołaü siĊ do wiedzy zaczerpniĊtej z Wprowadzenia do socjologii

Cuvillera. Byłem przy tym na tyle przytomny, by nie powoływaü siĊ na tĊ

ksiąĪkĊ ani na jej autora (jakimĞ szóstym zmysłem wyczuwałem, Īe byłoby to

ze wszech miar niewłaĞciwe), lecz po prostu od razu przejĞü do zagadnieĔ,

które stanowiły w niej przedmiot analiz, a w których czułem siĊ jedynie

pewnie. Zagadnienia owe sprowadzały siĊ do zasadniczych kwestii dzieła

wielkiego socjologa francuskiego — Emila Durkheima, albowiem

podrĊcznik Cuvillera, choü mienił siĊ ambitnie Wprowadzeniem do
socjologii
, poĞwiĊcony był w zasadzie prawie całkowicie streszczeniu i
omówieniu twórczoĞci tegoĪ właĞnie uczonego. Na postawione mi przez

krakowskiego socjologa pytanie odparłem wiĊc bez wahania, Īe aktualnie

zajmujemy siĊ na zajĊciach Durkheimem, po czym z całą swadą, na jaką mnie

było staü, zacząłem popisywaü siĊ swą znajomoĞcią tych wszystkich teorii

dotyczących korporacji, przymusu i samobójstwa. Szok, a nastĊpnie

Page 4 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

wzrastające zdumienie, jakie zaczĊły malowaü siĊ na twarzy mego

interlokutora, poczytywałem za dowód uznania dla mojej erudycji. Niestety,

oznaczały one zupełnie coĞ innego. Gdy wreszcie zamilkłem, krakowski

socjolog po długiej wymownej pauzie zapytał retorycznie:

— Chyba nie docent Nowakowski prowadzi z panem te zajĊcia?

— AleĪ skąd! — odrzekłem bez zastanowienia, czując instynktownie, Īe

lada moment moĪe nastąpiü kompromitująca demaskacja, tym bardziej, Īe o

istnieniu docenta Nowakowskiego nie miałem nawet zielonego pojĊcia (a

przecieĪ była to w tym czasie niezwykle waĪna figura na warszawskiej

socjologii).

— Te zajĊcia prowadzi jakiĞ zupełnie nieznany człowiek, tak Īe nie umiem

nawet powiedzieü panu, jak siĊ on nazywa… wie pan, tylu jest teraz nowych

ludzi na wydziale…

— No, tak, tak — on na to z odcieniem melancholii w głosie — ale nie

przypuszczałem, Īe aĪ tak Ĩle siĊ tam dzieje. PrzecieĪ to wszystko, co mi pan
tu opowiada, było krzykiem mody gdzieĞ na początku stulecia, gdy ja w 1910

studiowałem socjologiĊ na Sorbonie. Ale teraz… to to jest jakiĞ kompletny

anachronizm.

— No widzi pan — ja na to, z kolei z nutą smĊtnej goryczy w głosie — w

jakich to niekorzystnych okolicznoĞciach przyszło mi studiowaü! — I czując,

Īe jest to ostatni dzwonek, by remisowo zakoĔczyü tĊ partiĊ, w której grałem

co najmniej bez hetmana i wieĪ, poderwałem siĊ z miejsca niby do stołu po

kanapkĊ, w rzeczywistoĞci zaĞ, by jak najszybciej czmychnąü z pola

zagroĪonego przez krakowskiego skoczka.

Rzecz jasna, gdy przystĊpowałem do egzaminów na Uniwersytet, moja

wiedza w zakresie socjologii była nieporównanie rozleglejsza niĪ podczas

opisanej wyĪej rozmowy. Bez fałszywej skromnoĞci powiedziałbym nawet,

Īe byłem juĪ wówczas wszechstronnie obkuty i jak miałem okazjĊ póĨniej siĊ

o tym przekonaü, z powodzeniem mógłbym konkurowaü ze studentami z lat

wyĪszych. W kaĪdym razie egzaminy wstĊpne zdałem celująco, spotykając

siĊ ze strony członków komisji z wyrazami uznania, a nawet z niejaką

atencją. Trwałem wiĊc w przekonaniu, Īe oto kolejny próg mej edukacji

został przekroczony i wkrótce rozpocznĊ atrakcyjny Īywot prawdziwego

studenta.

To moje dobre samopoczucie, a zarazem Ğwietlane perspektywy załamały siĊ

gwałtownie pod sam koniec sesji egzaminacyjnej, na tzw. podsumowującej

rozmowie z kandydatem, kiedy to doszło do horrendalnej, a zupełnie

niespodziewanej dla mnie wsypy. OtóĪ w pewnym momencie zapytano mnie

o zawód ojca i ja, zgodnie z tym co wpisałem swego czasu w stosownej

rubryce ankiety i co było prawdą, odpowiedziałem: „adwokat”. Nie

zdawałem sobie, niestety, sprawy, Īe moja matka, której powierzyłem

dostarczenie wszystkich papierów do sekretariatu wydziału (by nie traciü

Page 5 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

czasu na jałowe formalnoĞci, lecz poĞwiĊcaü go wyłącznie nauce), skreĞliła w

ostatniej chwili to moje szczere i naiwne, jak uznała, oĞwiadczenie, wpisując

na jego miejsce słowo „rolnik”. Jak póĨniej wyjaĞniała, kierowała siĊ —

słusznym skądinąd — przekonaniem, Īe podanie prawdziwego zawodu

mojego ojca moĪe powaĪnie utrudniü mi dostanie siĊ na studia, o ile w ogóle

go nie udaremni, natomiast wpisanie zawodu rolnika, jeĪeli nawet nie

pomoĪe, to przynajmniej nie zaszkodzi. Nie miała przy tym poczucia, iĪ

popełnia jakieĞ naduĪycie, wychodząc z załoĪenia, Īe fakt posiadania przez

mojego ojca parceli z sadem pod Warszawą stanowi wystarczającą podstawĊ

do takiej deklaracji. Mnie zaĞ o wprowadzonej zmianie nie poinformowała,

po pierwsze, by nie uraziü mojej godnoĞci, która — jak mniemała — wiązała

siĊ w mym młodzieĔczym idealizmie z prawdomównoĞcią, a po drugie, nie

przypuszczając, Īe dane wpisane do ankiety bĊdą w jakikolwiek sposób

weryfikowane, zwłaszcza w drodze wywiadu z kandydatem. To właĞnie mnie

zgubiło. Bo gdy członkowie komisji usłyszeli moją odpowiedĨ, najprzód

zaczĊli po sobie wymownie spoglądaü, nastĊpnie — szeptaü miĊdzy sobą

wskazując na coĞ w papierach, a wreszcie przewodniczący, połoĪywszy

przede mną moją ankietĊ i stukając palcem w miejsce, gdzie nad zamazanym

starannie „adwokatem” widniał wykaligrafowany — wyjątkowo zrĊcznie

podrobionym moim pismem — „rolnik”, tonem sĊdziego Ğledczego zapytał z

przekąsem:

— No a coĞcie tutaj wypisali? PoniewaĪ ta fatalna poprawka była dla mnie

kompletnym zaskoczeniem, zgłupiałem jak sztubak przyłapany na

niezdarnym oszustwie, cały stanąłem w pąsach i zacząłem coĞ bąkaü, Īe nie

mam pojĊcia, jak to siĊ stało.

— On nie wie, jak to siĊ stało! — odezwał siĊ szyderczo siedzący nieco z

boku mĊĪczyzna w brązowym garniturze w prąĪki, zapewne spec od spraw

personalnych, czyli lokalny ubek. Po czym zwrócił siĊ do mnie w te słowa:

— To ja wam powiem, skoro nie wiecie. OtóĪ stało siĊ tak, iĪ daliĞcie

posłuch wrogiej propagandzie, która oczernia ludową władzĊ pomawiając ją

o to, iĪ ingeruje ona jakoby w sprawy naboru na wyĪsze studia zalecając, z

jednej strony, faworyzowanie dzieci robotników i chłopów, a z drugiej,

utrącanie potomków klas posiadających, które siĊ przeĪyły, w tym —

mieszczaĔskiej inteligencji. Są to nikczemne oszczerstwa! Dla ludowej

władzy nie ma znaczenia, skąd kto pochodzi, lecz co sobą reprezentuje —

poziom wiedzy, zdolnoĞci i oczywiĞcie Ğwiatopogląd. W socjalizmie miejsce

jest dla wszystkich — prócz, naturalnie, wrogów ludu. Wy zaĞ, jak wynika

to z waszej cynicznej maskarady, naleĪycie, niestety, do tych ostatnich. Bo

dając wiarĊ wrogiej propagandzie sami stajecie po stronie klasowego wroga.

Tu nie chodzi o samo oszustwo jako takie; tu chodzi o to, co to jest za

oszustwo i co siĊ w nim wyraĪa. A wyraĪa siĊ w nim wrogi, oszczerczy
stosunek do ludowej władzy. Dla ludzi o takim stosunku — na wyĪszej

uczelni miejsca nie ma i nie bĊdzie!

Nietrudno siĊ domyĞliü, Īe po takim wystąpieniu „personalnego” moje losy

na najbliĪszą przyszłoĞü były przesądzone. Na uniwersytet nie zostałem

Page 6 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

przyjĊty i oto po niespełna roku intensywnej nauki, słuĪącej pokonywaniu

kolejnych szczebli mojej edukacji, znów powróciłem do jakĪe miłego

skądinąd statusu zdeklasowanego esquire’a, przed którym rozciągał siĊ

bezmiar wolnego czasu i rozkosznej swobody.

A wiĊc przede wszystkim znowu zanurzyłem siĊ w intensywnym Īyciu

szachowym. Grałem w dziesiątkach turniejów, doskonaląc w naturalny

sposób swoje umiejĊtnoĞci. Osiągnąłem w rezultacie nie lada sukces zajmując

II miejsce w mistrzostwach Warszawy, czyli — innymi słowy —

zostając vice-mistrzem stolicy. Ale szachy, choü na pewno i zabawne, i —

co nie bez znaczenia — przynoszące splendor, nie zaspokajały wszystkich

moich aspiracji w owym czasie. Ponadto, znając i obserwując ludzi bez reszty
oddanych tej królewskiej grze, widziałem w niej równieĪ pewną pułapkĊ.

Studiując nieustannie tysiące wariantów i partii, ĞlĊcząc całymi dniami nad

szachownicą i jeĪdĪąc z turnieju na turniej, w szybkim tempie moĪna było

wyjałowieü i skarleü. Dlatego teĪ, mimo sukcesów kuszących miraĪami

dalszej kariery, nie dałem siĊ wciągnąü w niebezpieczny wir tej namiĊtnoĞci i

zachowałem wobec niej rozsądny dystans. Wielce pomocny okazał siĊ pod

tym wzglĊdem pierwszy powojenny Konkurs Chopinowski, który odbywał

siĊ właĞnie w tym czasie, a na który ja, otrzymawszy za darmo karnet

(niezwykle trudno osiągalny nawet za ciĊĪkie pieniądze), zacząłem

uczĊszczaü. Warto dodaü, Īe ów darmowy wstĊp na przesłuchania

(odbywające siĊ nota bene jeszcze w „Romie” na Nowogrodzkiej) był

ubocznym owocem mego — tak niefortunnie zakoĔczonego —

egzaminu na studia. OtóĪ w kuluarach poznałem wówczas HannĊ RudziĔską,

ĪonĊ znanego kompozytora, Witolda RudziĔskiego, lecz nade wszystko —

z mego przynajmniej punktu widzenia — póĨniejszą EgeriĊ GĊgaczy

(wszak w tej roli, pod imieniem „Amorek”, uwieczniłem ją w Operze), i ona

to właĞnie, dowiedziawszy siĊ, iĪ jestem równieĪ melomanem, załatwiła mi,

dziĊki swym koneksjom, moĪliwoĞü Ğledzenia pianistycznych zmagaĔ.

Szczerze mówiąc, w sumie zdrowo siĊ na nich wynudziłem, lecz — co tu

ukrywaü — nie chodziłem tam wyłącznie z miłoĞci do muzyki, zwłaszcza

Chopina i to w wykonaniu nieopierzonych jeszcze artystów, ale w duĪej

mierze przez snobizm.

Poza Konkursem, który przecieĪ nie trwał zbyt długo, od szachów skutecznie

odciągało mnie bujne jak zwykle Īycie towarzyskie. Znowu zacząłem bywaü

w salonach i spotykaü siĊ z dziesiątkami starych i nowych znajomych.

I tak w jakimĞ momencie natknąłem siĊ nagle na mego kolegĊ jeszcze z

czasów okupacji, z którym chodziłem razem na komplety. Kolega ów —

nazwijmy go Jureczek W. — zaraz po wojnie przeniósł siĊ z Warszawy do

Łodzi, wskutek czego straciliĞmy ze sobą kontakt i nic nie wiedzieliĞmy o

sobie nawzajem. Teraz okazało siĊ, Īe został on wielce aktywnym ZMP-
owcem i właĞnie jako zasłuĪony aktywista tej organizacji przybył do stolicy

na jakiĞ zlot. Zamieszkuje w hotelu ZMP przy ulicy Dworkowej i serdecznie

zaprasza mnie tam na długą przyjacielską rozmowĊ. Niezbyt skory do

rychłego ujawniania swych uczuü i przekonaĔ, przystałem milczkiem na tĊ

propozycjĊ i niebawem zjawiłem siĊ u niego — w tym komuszym domu

Page 7 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

noclegowym.

Nie mam pojĊcia, na jakiej podstawie Jureczek W. brał mnie za człowieka o

jego poglądach (moĪe entuzjazm, który go rozpierał, kazał mu we wszystkich

widzieü pionierów postĊpu i socjalizmu?), w kaĪdym razie dopóki nie

zacząłem mówiü, odnosił siĊ do mnie nie tylko jak do bliskiego druha jeszcze

z dzieciĔstwa, lecz jak do towarzysza broni z jednego frontu. Sytuacja taka,

jak na spotkanie w cztery oczy, utrzymywała siĊ wyjątkowo długo, Jureczek

W. okazał siĊ bowiem człowiekiem niebywale elokwentnym i przez co

najmniej godzinĊ w ogóle nie dopuszczał mnie do głosu. Gadał po prostu jak

nakrĊcony, a w monologu tym dawał głównie upust swemu entuzjazmowi do

przodującego ustroju, który szczĊĞliwie nam nastał dziĊki nieocenionej
pomocy Kraju Rad. PamiĊtam, jak z błyskiem w oku roztaczał przede mną

Ğwietlaną wizjĊ przyszłoĞci, w której nie doĞü, Īe nie bĊdzie Īadnych

nierównoĞci, nie doĞü, Īe sczeĨnie analfabetyzm i wszelkiej maĞci zabobon

(tzn. Īycie religijne), to jeszcze — tak jak to juĪ osiągniĊto w Związku

Radzieckim — chleb bĊdzie dostĊpny za darmo! Jureczka W. zwłaszcza ten

darmowy chleb szalenie rajcował i wobec moich mimicznie wyraĪanych

wątpliwoĞci powoływał siĊ w tym wzglĊdzie na jakiĞ dekret Stalina, w

którym miało to byü jakoby juĪ ustanowione. Poza tym, według Jureczka W.,

chorzy i kalecy mieli w socjalizmie odzyskiwaü zdrowie i stracone koĔczyny,

bezrobocie zaĞ miało zostaü zniesione do tego stopnia, Īe nikt nawet z

wyboru nie mógłby nie pracowaü. (Nawiasem mówiąc, w tym ostatnim

punkcie mój kolega z ławy szkolnej nie był zbyt daleki od prawdy, o czym

miałem siĊ w przyszłoĞci przekonaü, uznawany wielokrotnie przez organa

władzy za pasoĪyta.) Jureczek W. mówiąc o bezrobociu, wzorem ówczesnej

retoryki, która z jednej strony zalecała ciągłe konfrontowanie sukcesów socu

z klĊskami i plagami kapitalizmu, a z drugiej odwoływanie siĊ do słów

rewolucyjnych poetów, w pewnym momencie wplótł zrĊcznie do swej tyrady

cytat z Majakowskiego. Było to potwornie zabawne i brzmiało mniej wiĊcej

tak:

— Gdy u nas nie tylko prawo do pracy, ale i samą pracĊ ma kaĪdy, to w

Nowym Jorku, u kapitalistów, bezrobotni codziennie — jak powiada poeta —

„skaczą do rzeki Hudson głową do spodu”.

Nie wiem juĪ teraz, co mnie tak wtedy rozĞmieszyło — czy ta wizja

skaczących „głową do spodu”, czy teĪ owo namaszczone „jak powiada poeta”

— doĞü, Īe parsknąłem po tym niepohamowanym chichotem.

— Z czego siĊ Ğmiejesz? — zapytał zdumiony Jureczek W.

— Z niezbyt szczĊĞliwego przekładu — odparłem zadowolony, Īe udało mi

siĊ tak szybko znaleĨü zbawienną ripostĊ.

— Masz racjĊ — na to on dalej z powagą — przekłady, zwłaszcza z jĊzyka

rosyjskiego, zawsze zuboĪają oryginał.

NastĊpnie Jureczek W. przeszedł do zwierzeĔ miłosnych, co o tyle nie było

Page 8 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

zaskakujące, Īe i te sprawy były w jego wypadku naznaczone piĊtnem walki

klasowej. OtóĪ zakochał siĊ on w jakiejĞ robotnicy czy dójce, lecz jego afekty

ku owej damie nie znalazły, niestety, poĪądanego odzewu, czyli pozostały

nieodwzajemnione. Stało siĊ to Ĩródłem nieopisanych cierpieĔ mego kolegi,

tym sroĪszych, iĪ przyczyn takiego stanu rzeczy nie upatrywał on ani w

swojej urodzie, ani osobowoĞci, które mogły jej akurat nie odpowiadaü, lecz

w swym mieszczaĔskim pochodzeniu, którego, mimo usilnych staraĔ, wciąĪ

jeszcze nie udało mu siĊ ze szczĊtem wyzbyü, a które, jak przy tym z uporem

obstawał, musiało ją Īywiołowo od niego odstrĊczaü. Taka interpretacja

miłosnego niepowodzenia czyniła jednakowoĪ całą sprawĊ nie beznadziejną,

albowiem odtrącony na razie zalotnik nadal miał szansĊ zyskaü łaski swojej

bogdanki, o ile tylko zdołałby swą postawą i Ğmiałymi czynami na nie

zasłuĪyü. ToteĪ Jureczek W., doszedłszy do wniosku, Īe ostatecznie wytrzebi

w sobie klasowe obciąĪenia, kiedy sam zostanie robotnikiem albo dojarzem,

snuł nader powaĪne plany zatrudnienia siĊ na jednej z wielkich budów

socjalizmu, jakich pełno było w tym czasie. Liczył, Īe gdy tylko to zrobi (a

jeĞli jeszcze jakoĞ w tej nowej roli zabłyĞnie, to juĪ na pewno), jego

wybranka serca zmieni zaraz swój stosunek do niego i odwzajemni mu

nareszcie uczucie.

Trzeba przyznaü, Īe czerwoni potrafili wówczas robiü ludziom z mózgu

niebywałą wodĊ.

W pewnym momencie mój gospodarz zorientował siĊ wreszcie, Īe nasza

rozmowa ma charakter jednostronny, to znaczy, Īe mówi tylko on, wiĊc Īeby

zrównowaĪyü potoki swej wymowy, zaczął mnie naraz ze sztucznym

oĪywieniem o wszystko wypytywaü. Jak minĊły mi ostatnie lata? Co robiĊ

obecnie? Czy naleĪĊ do ZMP? Do partii? Jakie mam plany na dalszą i bliĪszą
przyszłoĞü? Itd., itd. Z właĞciwą sobie niefrasobliwoĞcią, a wiĊc tak, jakby

przez tĊ ostatnią godzinĊ nie mówił on tego wszystkiego, co mówił,

odrzekłem, Īe właĞciwie nie robiĊ niczego szczególnego, lecz ot tak, krĊcĊ siĊ

i obserwujĊ, rozbawiony raczej tym, co widzĊ, niĪ przejĊty; chciałem iĞü na

studia, ale odrzucili mnie jako wroga ludu, czego zresztą nie mam im za złe,

bo gdyby mnie przyjĊli, to siedziałbym pewnie teraz na zajĊciach Ğmiertelnie

siĊ nudząc, nie mówiąc juĪ o tym ZMP-owskim muchotłuku, z którym

miałbym na codzieĔ do czynienia, a tak bimbam sobie na wszystko i robiĊ co

mi siĊ Īywnie podoba. W swej relacji, jak widaü, zachowałem całkowitą

swobodĊ, a nawet przejawiałem jej nadmiar, pozwalając sobie od czasu do

czasu na kpiny pod adresem jakichĞ aktualnych wydarzeĔ i zjawisk.

W miarĊ jak siĊ rozkrĊcałem, Jureczkowi W. rzedła mina, a twarz przybierała

kolejno wyrazy zgorszenia i surowoĞci. Wreszcie, kiedy skoĔczyłem, rzekł do

mnie tonem gorzkiego smutku:

— WidzĊ, Īe zupełnie stoczyłeĞ siĊ na reakcyjne pozycje; zapewne pod

wpływem tej twojej drobnomieszczaĔskiej rodziny.

Odparłem, Īe domniemanie to nie wydaje mi siĊ trafne, albowiem z rodziną

nie utrzymujĊ zbyt Īywych stosunków, a w przeszłoĞci, jak siĊgam pamiĊcią,

Page 9 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

zawsze siĊ raczej jej przeciwstawiałem, niĪ podporządkowywałem.

— To nie ma znaczenia — na to Jureczek W. — ObciąĪenia klasowe tkwią

w człowieku bardzo głĊboko i nie usuwa siĊ ich byle anarchizowaniem. Ale

nie wszystko jeszcze stracone, bo najwaĪniejsza jest wola wyzwolenia siĊ z

pĊt, a na tej, jak widzĊ, ci nie zbywa. Rozbawiony tą diagnozą, odrzekłem, Īe

nie czujĊ siĊ niczym spĊtany, a tym bardziej nie odczuwam potrzeby

wyzwolenia siĊ z czegokolwiek. Jureczek W. jednak zupełnie siĊ tym nie

przejął i twierdząc, Īe wszystkie zbłąkane owce na początku tak mówią, z

zapałem przystąpił do prostowania mej Īyciowej drogi, czy raczej krĊgosłupa,

jak to siĊ zwykło wówczas nazywaü, czyli do nawracania mnie na nową

wiarĊ.

Szło mu to wyjątkowo opornie. Był on w koĔcu, co tu owijaü w bawełnĊ, nie

lada tumanem, wiĊc jego wywody dosłownie co chwila załamywały siĊ pod

wpływem moich niezbyt nawet wyszukanych argumentów czy pytaĔ.

Wreszcie, znuĪony tym bezowocnym łowieniem mej duszy, oĞwiadczył, Īe

na tak zatwardziałego niedowiarka jak ja potrzeba o wiele wiĊkszych sił niĪ

on sam, lecz tak siĊ szczĊĞliwie składa, Īe ma akurat w odwodzie grono

wypróbowanych towarzyszy, którym z pewnoĞcią uda siĊ dokonaü tego,

czego on nie zdołał (tzn. przekonaü mnie do komuny), o ile oczywiĞcie

zgodzĊ siĊ z nimi spotkaü i podyskutowaü. Są to bowiem ludzie sto razy

bieglejsi od niego w marksizmie i w ogóle nadzwyczaj inteligentni,

wykształceni i ustosunkowani. WiĊc jeĞli tylko nie mam nic przeciwko temu,

aby zaaranĪowaü takie spotkanie z nimi, to on niezwłocznie i z radoĞcią to

uczyni.

PrzeraĪony wizją urabiania mnie przez zgrajĊ jakichĞ zajadłych politruków,

zacząłem siĊ juĪ wymawiaü od tej propozycji, nie chcąc jednak robiü tego

zbyt obcesowo, zapytałem — przygotowując sobie niejako grunt — kim są ci

ludzie i czym siĊ zajmują zawodowo. Mój mentor powiadomił mnie wtedy, iĪ

są to krytycy literaccy redagujący jakieĞ pisma i publikujący w nich swoje

artykuły. Gdy usłyszałem to, z miejsca zaĞwitała mi pewna myĞl, która

rozwiała mą zdecydowaną niechĊü spotkania siĊ z płomiennymi, jak ich sobie

wyobraĪałem, protektorami Jureczka W.

OtóĪ pomyĞlałem sobie, Īe przy pomocy takich ludzi mógłbym opublikowaü

jakiĞ artykuł (w tym czasie miałem w głowie dziesiątki pomysłów),

publikacja zaĞ taka, a jeszcze lepiej ich cykl stanowiłby z kolei silne wsparcie

przy kolejnym podejĞciu na wyĪsze studia, z których jednak, mimo

lekcewaĪenia, z jakim odnosiłem siĊ do nich na pokaz, nie zamierzałem

wcale rezygnowaü. W związku z tym w mej głowie błyskawicznie powstał

nastĊpujący plan: na spotkanie z protektorami Jureczka W. naturalnie siĊ

godzĊ; odgrywam nastĊpnie przed nimi zagubionego w zamĊcie Historii

inteligenta; w ogniu dyskusji, którą z nimi odbywam, dajĊ siĊ z łatwoĞcią

(pozornie, rzecz jasna) nawróciü na nową wiarĊ; a wreszcie — juĪ jako ich

ĞwieĪo upieczony zwolennik — przynoszĊ im błyskotliwy artykuł, dając

zarazem do zrozumienia, Īe dalsze moje zaangaĪowanie w SprawĊ zaleĪy

poniekąd od tego, czy opublikują go w swoim piĞmidle, czy nie.

Page 10 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

Jak pomyĞlałem, tak teĪ zrobiłem, czyli oĞwiadczyłem Jureczkowi W., Īe z

jego czerwonymi sokołami jak najchĊtniej siĊ spotkam i podyskutujĊ.

Wkrótce okazało siĊ, Īe „grono” towarzyszy, o którym była mowa,

sprowadza siĊ, przynajmniej czasowo, do jednego zaledwie osobnika;

okolicznoĞü ta wszelako ani Jureczka W., ani tym bardziej mnie, do

planowanego seansu ideolo-terapeutycznego wcale nie zniechĊciła.

Człowiek, z którym miałem siĊ spotkaü, jak przedstawił mi go mój Hermes,

poza tym, iĪ był dobrze zapowiadającym siĊ krytykiem literackim, pełnił

jakąĞ funkcjĊ w PaĔstwowym Instytucie Sztuki, kierowanym wówczas przez

Juliusza StarzyĔskiego — postaü znaną i wpływową. Był to wiĊc

rzeczywiĞcie ktoĞ o pewnej pozycji, w kaĪdym razie wysokiej na tyle, Īe gdy

— jako Łodzianin — przyjeĪdĪał do Warszawy, nie mieszkał jak Jureczek W.

w ZMP-owskim domu noclegowym przy ul. Dworkowej, lecz w

apartamencie Bristolu zarezerwowanym i opłaconym przez Ministerstwo

Kultury. Tam właĞnie miałem wyznaczonego dnia zadzwoniü, by siĊ z

przyjezdnym umówiü.

Sprawa ta, na pozór prosta, okazała siĊ wyjątkowo trudna i gdyby nie moja

determinacja, z pewnoĞcią do spotkania by nie doszło. Najprzód o Īadnej

porze nie mogłem go zastaü w numerze, póĨniej zaĞ, gdy go nareszcie

złapałem, długo nie był w stanie umówiü siĊ ze mną, nie mogąc znaleĨü

stosownego okienka w swym wypełnionym szczelnie harmonogramie zajĊü.

Na koniec zaproponował mi, bym zjawił siĊ u niego w hotelu o jedenastej czy

nawet w pół do dwunastej w nocy, pytając, czy nie bĊdzie to dla mnie za

póĨno. Odparłem, Īe jeĪeli o mnie chodzi, to nie, bo ja jestem raczej nocnym

markiem, wiĊc pora ta jak najbardziej mi odpowiada, obawiam siĊ natomiast,

jak na tĊ godzinĊ odwiedzin zareaguje słuĪba hotelowa. Uspokoił mnie, Īe

wszystko załatwi, uprzedzając kogo trzeba o moim przybyciu.

Godziny dzielące mnie od wyznaczonego spotkania upłynĊły mi na układaniu

w myĞlach róĪnych wariantów zaplanowanej rozmowy. Przewidywałem

dziesiątki zagraĔ i argumentów, którymi mógł posłuĪyü siĊ mój mentor i

wynajdywałem najlepsze dla mnie odpowiedzi. Wreszcie, przygotowany —

jak sądziłem — na wszystko, wymarłymi, ciemnymi ulicami ruszyłem w

kierunku hotelu Bristol.

Drzwi wejĞciowe były naturalnie zamkniĊte. Musiałem wiĊc uciec siĊ do

pomocy dzwonka na portierniĊ. Po dłuĪszej, emocjonującej dla mnie chwili,

za szybą ukazał siĊ starszy portier, który surowo i podejrzliwie zmierzywszy

mnie wzrokiem, uchylił drzwi i spytał przez szparĊ, co mnie o tej porze

sprowadza. „Jestem tu umówiony z panem Lechem Budreckim” —

powiedziałem (tak siĊ bowiem nazywał ów wysoko ustawiony i

ustosunkowany dygnitarz PIS, pod którego opiekuĔcze skrzydła zamierzałem

siĊ dostaü). Portier mruknął coĞ pod nosem, zamknął na powrót drzwi

zostawiając mnie na zewnątrz i zniknął w czeluĞciach hotelu. Wkrótce

okazało siĊ, Īe sprawdzał telefonicznie wiarygodnoĞü mego oĞwiadczenia.

Uzyskawszy potwierdzenie, wpuĞcił mnie wreszcie, ale przekazał zaraz

Page 11 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

windziarzowi, który z kolei zawiózł mnie na któreĞ tam piĊtro i zaprowadził

pod same drzwi apartamentu.

Człowiek, który je otworzył, okazał siĊ niewysokim blondynem, niewiele ode

mnie starszym. GoĞcinnym gestem zaprosił mnie do Ğrodka, po czym wskazał

głĊboki fotel w kącie, bym siĊ w nim rozsiadł. Pierwsze, co rzuciło mi siĊ w

oczy, gdy tylko przekroczyłem próg tego pokoju, to były blaszane pudełka z

amerykaĔskimi papierosami Pall Mall — takie duĪe, pojemne pudła

mieszczące chyba ze sto, a co najmniej piĊüdziesiąt sztuk. LeĪały one

dosłownie wszĊdzie — przy łóĪku, na biurku, na małym okrągłym stoliku

koło mego fotela, a poza tym, w liczbie kolejnych piĊciu czy szeĞciu, w

otwartej walizce przy drzwiach. Inną rzeczą, która zwróciła moją uwagĊ, była
z kolei pokaĨna iloĞü torebek z brazylijską kawą oraz stojący na maszynce

elektrycznej imbryk, w którym ów aromatyczny napój właĞnie siĊ parzył.

Wszystko to uderzyło mnie z dwóch zapewne powodów. Po pierwsze, bĊdąc

nałogowym palaczem i miłoĞnikiem kawy nie mogłem nie zareagowaü wrĊcz

fizjologicznie na widok tych uĪywek tak wysokiej jakoĞci, po drugie zaĞ,

walające siĊ pudełka z amerykaĔskimi papierosami oraz rząd apetycznych

torebek z „brazylijską” były ostatnią rzeczą, której bym siĊ spodziewał we

wnĊtrzu zajmowanym przez człowieka, który miał mnie nawracaü na nową

wiarĊ. Były to bowiem wrĊcz karykaturalne atrybuty jednostek klasowo

obcych — kosmopolitów, nihilistów, słowem, wszelkiej maĞci dekadentów i

wyrzutków Historii. Wysoko postawiony propagator nowej wiary natomiast

— i to nawet w mojej ĞwiadomoĞci — jawił siĊ jako surowy, fanatyczny

asceta, gardzący wszelkimi uĪywkami i zbytkiem, a jeĞli juĪ ulegający

pokusom tytoniu, to tylko najpoĞledniejszego i najmocniejszego zarazem, w

postaci najtaĔszych papierosów takich jak Mocne czy Tryumf lub w

najlepszym razie, grubych rosyjskich Biełamorów z ustnikiem. Tu, jak widaü,

wszystko było inaczej.

— No wiĊc co pan czytał? — tak oto, bez Īadnych wstĊpów rozpoczął naszą

rozmowĊ L. B., stawiając przede mną filiĪankĊ ĞwieĪo zaparzonej

„brazylijki” i wyciągając do mnie otwarte pudełko Pall Malli.

Byłem przekonany, Īe chodzi mu o klasyków marksizmu-leninizmu i całą

fachową literaturĊ z tym związaną oraz ewentualnie o jakieĞ dzieła

rewizjonistyczne czy nawet antykomunistyczne, skoro przez Jureczka W.

zostałem mu zapewne przedstawiony jako ideologicznie „chwiejny”, o ile nie

wrĊcz „staczający siĊ na wrogie pozycje”. Na wszelki jednak wypadek, a

zarazem Īeby zyskaü trochĊ na czasie (rozpoczynanie zasadniczego sporu tak

od razu, bez naleĪytego rozpoznania partnera, wydawało mi siĊ ze wszech

miar nierozwaĪne), zapytałem, o jaką dziedzinĊ piĞmiennictwa mu chodzi.

— OczywiĞcie o literaturĊ piĊkną — odparł — no i ewentualnie,

filozoficzną.

Zaskoczony nieco, lecz głównie zadowolony z pomyĞlnego dla mnie obrotu

rzeczy, zacząłem mu z moich lektur zdawaü sprawĊ, przy czym wymieniałem

zasadniczo autorów i dzieła z klasyki Ğwiatowej; zresztą nie z jakiejĞ

Page 12 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

ostroĪnoĞci czy nieufnoĞci, lecz po prostu dlatego, iĪ takie właĞnie było

podówczas moje oczytanie. Gdy zbliĪałem siĊ w swym sprawozdaniu do

jakiegoĞ dwudziestego czy trzydziestego nazwiska czy tytułu, przerwał mi i

lekko zniecierpliwionym tonem powiedział:

— No, ale coĞ współczesnego, coĞ z XX wieku…

Wybąkałem, Īe znany mi jest, na przykład, Proust (chociaĪ nie w całoĞci);

czytywałem równieĪ Romain Rollanda, Anatola France’a, Hamsuna i Shawa;

z zakresu filozofii wymieniłem wreszcie mego nieĞmiertelnego Durkheima.

Niestety, Īadne z tych nazwisk nie zdołało w najmniejszej mierze oĪywiü

mego interlokutora. W dalszym ciągu zniecierpliwiony, a nawet juĪ z dozą

irytacji rzucił:

— No, a Kafka, Musil, Sartre, Camus? No a Faustus Tomasza Manna? A

Hemingway i Faulkner? A Joyce i Gide? CzyĪby te nazwiska nic panu nie

mówiły?

Wskutek tego, iĪ mój rozmówca, chcąc zorientowaü siĊ w zakresie i poziomie
mojej wiedzy, operował hasłami, które sprowadzały siĊ, przynajmniej na

razie, do samych nazwisk pisarzy, jego indagacja przypominała trochĊ

przyciskanie podejrzanego podczas przesłuchania, by przyznał siĊ do

kontaktów i wydał swoich wspólników. PoniewaĪ zaĞ seriĊ tych nazwisk

wypowiedział tonem bĊdącym mieszanką rozdraĪnienia i retorycznego

niedowierzania, zrodziło siĊ we mnie przypuszczenie, iĪ w tych to właĞnie

osobnikach widzi on hersztów intelektualnej deprawacji, której i ja padłem

ofiarą. Wszak cały czas zakładałem, czy byłem wrĊcz przekonany, Īe mam

oto przed sobą marksistĊ, który niczym lekarz tropiący przyczynĊ choroby,

szuka we mnie owego bakcyla, co spowodował zepsucie. „CzyĪby oni

uwaĪali, Īe wszystko co złe, pochodzi od Sartre’a, Musila i Joyce’a?” —

przemknĊło mi przez myĞl. „CzyĪby w swej paranoi zabrnĊli aĪ tak daleko,

Īe w nich właĞnie, ludziach w koĔcu, o których w Polsce nikt prawie nie

słyszał, zaczĊli upatrywaü owych potwornych demoralizatorów ludzkoĞci i

klasy robotniczej?” Po czym odrzekłem — podejmując mimowolnie tĊ rolĊ

opornego delikwenta, co to nie chce siĊ przyznaü ani wydaü wspólników —

iĪ owszem, nazwiska te w wiĊkszoĞci są mi znane, ale zaledwie ze słyszenia,

bo dzieł tych autorów, nie tłumaczonych przecieĪ na polski, nie miałem

okazji ani moĪnoĞci czytaü w oryginałach, a o istnieniu Kafki, na przykład, to

w ogóle nie mam pojĊcia.

— Co?! Nie słyszał pan o Kafce? — zawył zdesperowany L. B., i był to

pierwszy moment, kiedy dotarło do mnie, Īe jego niedowierzanie nie jest

formą nieufnoĞci i podejrzliwoĞci, lecz autentycznym zgorszeniem.

Skoro zaĞ tak, oznaczało to dla mnie dwie moĪliwoĞci: albo Kafka i pozostałe

wymienione persony zostały ostatnio uznane, o czym nie wiedziałem, mocą

jakiegoĞ nadzwyczajnego dekretu, za popleczników i sprzymierzeĔców

sprawy komunizmu (nie muszĊ chyba dodawaü, Īe to wydawało mi siĊ

absolutnie nieprawdopodobne), albo L. B. po prostu nie był tym, za kogo go

Page 13 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

brałem.

Dalszy przebieg rozmowy potwierdził to drugie. Niebawem zeszła ona

bowiem na tematy polityczne i tu L. B. ujawnił siĊ juĪ nie tylko jako ktoĞ, kto

z marksizmem i komuną niewiele ma wspólnego, lecz kto jest ich, jeĞli nie

zajadłym przeciwnikiem, to na pewno bezczelnym przeĞmiewcą.

— ProszĊ pana! — mówił zacietrzewiony, z malującym siĊ na twarzy

szyderstwem, gdy zeszło na teoriĊ marksistowską w ówczesnym, leninowsko-

stalinowskim wydaniu. — PrzecieĪ to są kompletne bzdury! To siĊ nie

trzyma kupy! To dobre jest dla idiotów albo dla dzieci! W kaĪdym razie na

Ğwiecie nikt powaĪny tą filozofią ani siĊ nie zajmuje, ani nie przejmuje! Co

siĊ zaĞ tyczy historii ruchu rewolucyjnego, to czy pan wie — tu Ğciszył głos

— jak został zlikwidowany Tuchaczewski? Albo kto faktycznie zabił

Kirowa? Albo kto wspierał Franco w rozgromieniu rewolucji hiszpaĔskiej?

Albo jak wyglądała kolektywizacja w ZSRR? ProszĊ pana!

Mimo Īe pogodziłem siĊ juĪ jakoĞ z tym, iĪ L. B. to zupełnie ktoĞ inny, niĪ

siĊ spodziewałem, w dalszym ciągu nie bardzo wiedziałem, jak siĊ wobec

powyĪszych wypowiedzi zachowaü. W owych czasach były one tak

horrendalne i niebezpieczne, Īe gdy ktoĞ pozwalał sobie na coĞ podobnego,

zwłaszcza wobec człowieka, którego właĞciwie nie zna, kierował ku sobie

podejrzenie, iĪ jest prowokatorem. Co prawda L. B. w najmniejszej mierze

nie budził we mnie takich podejrzeĔ, niemniej skala rozbieĪnoĞci miĊdzy

tym, co na podstawie zapowiedzi Jureczka W. sobie wyobraĪałem, a tym, z

czym siĊ w rzeczywistoĞci spotkałem, była tak wielka, Īe podczas tego

pierwszego spotkania, a ĞciĞlej, pod jego koniec, gdy karty były juĪ odkryte,

traktowanie mego rozmówcy jako reakcjonisty nieporównanie bardziej

zatwardziałego ode mnie przychodziło mi z niemałym trudem.

To nasze spotkanie moĪna wiĊc podsumowaü w ten sposób, Īe L. B. zamiast

chłostaü mnie za niedostateczną znajomoĞü marksizmu i upór w wyznawaniu

poglądów, które poszły na Ğmietnik Historii, zawstydzał mnie moją

karygodną powierzchownoĞcią w zakresie takich prądów filozoficznych, jak

neopozytywizm, fenomenologia i egzystencjalizm, wyrzucał mi

nieznajomoĞü podstawowych arcydzieł współczesnej literatury zachodniej i

apelował o niezwłoczne zabranie siĊ do studiów nad takimi tuzami myĞli

europejskiej jak Husserl, Carnap i Sartre. A zatem zamiast nawróciü mnie na

nową wiarĊ (na co byłem nastawiony), przeciwnie, jeszcze bardziej odwiódł

mnie od niej i utwierdził w odrazie do niej.

NieszczĊsny, naiwny Jureczek W! Nie wiedział, co czyni, gdy w komuszym

zapale kierował mnie na lekcjĊ do swego protektora.

ChociaĪ… zwaĪywszy na pewne wypadki, które miały miejsce niewiele

wczeĞniej, nie on jeden dał siĊ zwieĞü owej grze pozorów. Chodzi mi o

nastĊpującą historiĊ:

W owym czasie Uniwersytet Warszawski nie był jeszcze placówką

Page 14 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

całkowicie spacyfikowaną przez czerwonego. Choü spychani na margines i

coraz to złoĞliwie podgryzani, w dalszym ciągu funkcjonowali tam znani

przedwojenni profesorowie, tacy jak Ajdukiewicz, KotarbiĔski i

Tatarkiewicz. Decydująca nagonka na nich, uwieĔczona usuniĊciem ich z

uczelni, miała dopiero siĊ zacząü — chyba za rok czy półtora. I wokół

uczonych tych, a takĪe wokół ich młodszych wyznawców, jak na przykład

wokół logika Jerzego Pelca (prowadzącego wówczas zajĊcia na wydziale

polonistyki), gromadzili siĊ studenci, którzy Ğwiadomie bądĨ instynktownie

odrzucali marksizm i całą związaną z nim duchową rzeczywistoĞü.

Intelektualny trzon tej młodzieĪy stanowili ludzie, którzy w przyszłoĞci mieli

odegraü rolĊ liderów tzw. demokratycznej opozycji. A wiĊc wiodły tam prym

takie indywidua jak Jan Józef Lipski, Zdzisław Najder, Jerzy Ficowski, Jan

Prokop, Janusz Stradecki i Mirosława Puchalska. Aha, no i oczywiĞcie

jeszcze… Janusz Wilhelmi, co na pewno zdziwi obecnie niejednego.

WyjaĞniam wiĊc, Īe Wilhelmi — przezwany z czasem przeze mnie

Wilhelminim — póĨniejszy postrach intelektualistów, pisarzy i

filmowców, drapieĪny komuszy publicysta i dygnitarz, sławetny redaktor

tygodnika

"

Kultura" i zelant generała Moczara, był w owym czasie w

opozycji wobec marksizmu i grał w tej orkiestrze jedne z pierwszych

skrzypiec. OtóĪ cała ta grupa, skupiona wokół logika Pelca, dumnie okreĞlała

siĊ, iĪ jest orientacji neopozytywistycznej, przez marksistów zaĞ, zwłaszcza

przez jego lokalne filary w osobach ĩółkiewskiego i Schaffa, uwaĪana była

za anachroniczną lub kosmopolityczną, a co za tym idzie, była piĊtnowana i

tĊpiona (Ğrodkami, przyznaü trzeba, na razie ideologicznymi, nie

administracyjnymi). No i na jakiĞ tam zjazd polonistów, który rokrocznie

organizowano, grupa ta przygotowała referaty na taki modny podówczas

temat (modny, oczywiĞcie, w krĊgach neopozytywistycznych) —

„Psychologizm w powieĞci” . PoniewaĪ wiĊkszoĞü przedstawicieli tej grupy

to byli ludzie wyjątkowo bystrzy, oczytani i wygadani, organizatorzy zjazdu

przerazili siĊ, Īe mogą oni zdominowaü resztĊ uczestników, co byłoby istnym

horrendum, skoro rzeczą poĪądaną było dokładnie coĞ odwrotnego, to

znaczy, zepchniĊcie ich do defensywy, metodologiczne przyparcie do muru i

tryumfalne rozgromienie. Niestety, siły marksistowskie, zarówno

warszawskie, jak i delegowane z innych oĞrodków Polski, nawet zjednoczone

i odpowiednio podszczute, były — wedle samych organizatorów — za

słabe, by stawiü czoło szczwanym i czelnym neopozytywistom ze szkółki

Pelca, a co dopiero mówiü o zadaniu przez nie miaĪdĪącego ciosu. ToteĪ
zwrócono siĊ z tą bolączką do jakiejĞ wyĪszej instancji, odpowiedzialnej za

całoĞü zjazdu, by udzieliła stosownych dyrektyw lub rad jak zapobiec

groĪącemu niebezpieczeĔstwu. I tu właĞnie zbliĪam siĊ do clou tej historii.

OtóĪ owa wyĪsza instancja — nie wiem niestety, kto konkretnie, ale nie

ma to Īadnego znaczenia, doĞü Īe musiała to byü postaü, a nawet jakieĞ

gremium, stokroü powaĪniejsze od ogłupionego Jureczka W. — otóĪ owa

wyĪsza instancja poradziła, by na zjazd Ğciągnąü posiłki z bardzo prĊĪnego

wówczas oĞrodka marksistowskiego z Łodzi, głównie w osobach Witolda

Jedlickiego, studiującego tam wtedy filozofiĊ, a poza tym wielce aktywnego

członka partii, oraz właĞnie… Lecha Budreckiego! Według rozeznania

wyĪszej instancji, były to dwie wschodzące marksistowskie gwiazdy, którym

Page 15 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

Īadne, jakkolwiek sprzymierzone, przebiegłe i wyrobione siły reakcji nie

dałyby rady.

No i co na tym zjeĨdzie siĊ stało? OtóĪ Jedlicki i Budrecki rzeczywiĞcie

roznieĞli w pył neopozytywistyczną grupĊ z Warszawy, lecz wcale nie z

pozycji marksistowskich, czego od nich oczekiwano, lecz na gruncie samego

neopozytywizmu! A przy tym w ich polemicznym ferworze zdawała siĊ

pobrzmiewaü nuta takiej oto pretensji czy Īalu: „To jak to właĞciwie jest?

PrzyjeĪdĪacie, by dzierĪyü wysoko i godnie sztandar tego burĪuazyjnego

piĊknoduchostwa, nas marksistów wysyłają, ĪebyĞmy dali wam szkołĊ i

oduczyli tych niecnych praktyk, a tu siĊ okazuje, Īe wy o tym całym waszym

neopozytywizmie nie macie zielonego pojĊcia, Īe wszystko wam siĊ myli i Īe
to dopiero my, zajmujący siĊ na codzieĔ tym, czym wy gardzicie, musimy

uczyü was podstawowych rzeczy! Wstyd doprawdy i obraza boska, by

marksista neopozytywiĞcie nie marksistowskiej lekcji udzielał, lecz

neopozytywistyczne abecadło wykładał! ”. Jak widaü, a raczej słychaü z tonu

owej nie wprost wyraĪonej reprymendy, była ona gorzka, ale Īyczliwa. I

znowu, podobnie jak to było w przypadku mojego zetkniĊcia siĊ z L. B.,

zderzenie tych ludzi ze sobą zamiast skoĔczyü siĊ takim czy innym

konfliktem, zaowocowało nieoczekiwaną komitywą. GołĊbie z Warszawy

znalazły w jastrzĊbiach łódzkich cennych sparring-partnerów, dziĊki którym

umacnia siĊ własne racje, pogłĊbiając wiedzĊ i samoĞwiadomoĞü, drapieĪcy z

Łodzi znów, znuĪeni jakby nieustannym polowaniem i walką, znaleĨli w

warszawskich zuchach wdziĊcznych słuchaczy, z którymi mogli nareszcie

poglĊdziü nie o myĞliwskim rzemioĞle. Mówiąc powaĪniej, dla L. B.

spotkanie z grupą warszawską, zwłaszcza jeĞli istotnie miał nad nią pewną

przewagĊ, było jak wymarzone: farbowany lis znalazł po prostu bratnie

dusze, przed którymi mógł w dodatku siĊ mądrzyü; dla Jedlickiego zaĞ,

przypuszczam, było to atrakcyjną rozrywką. Wydaje mi siĊ bowiem, iĪ

marksizm, którego był on nominalnym wyznawcą i propagatorem, juĪ

wówczas musiał go zdrowo zapyziaü i Īe gdy tylko nadarzała mu siĊ okazja,

by oderwaü siĊ od tych wszystkich prostackich sylogizmów i tautologii, to

chĊtnie z niej korzystał, by siĊ trochĊ umysłowo pogimnastykowaü. Był to

człowiek szalenie inteligentny, o bardzo rozległych horyzontach, któremu

sztuka bezinteresownej, intelektualnej spekulacji sprawiała po prostu wielką

frajdĊ.

Najzabawniejsze zaĞ w całej tej hecy było to, Īe organizatorzy, którzy tak

truchleli przed neopozytywistami i spowodowali wezwanie posiłków, nie

zorientowali siĊ nawet, co na tym zjeĨdzie zaszło. Byli oni tak ograniczeni i

ciemni, Īe brawurową szarĪĊ Łodzian wziĊli za poĪądane i oczekiwane

bolszewickie rozprawienie siĊ z zakałą tej pseudonauki i nie spostrzegli, Īe

oto na ich oczach doszło do unii obiektywnie i subiektywnie wrogich sił.

Opowiadam o tym wszystkim nie tylko po to, by pokazaü skalĊ owej gry

pozorów, z jaką miewało siĊ wówczas do czynienia, lecz równieĪ dlatego, Īe

spotkanie L. B. z warszawską grupą neopozytywistyczną wkrótce odcisnĊło

na moim losie wcale niebagatelne piĊtno.

Page 16 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

Wspomniałem, Īe na kontakt z L. B. zdecydowałem siĊ głównie ze wzglĊdu

na profity, jakich siĊ po nim spodziewałem, a mianowicie, Īe utoruje mi on

drogĊ do literackiego czy publicystycznego debiutu, z którym wiązałem z

kolei nadzieje, iĪ dopomoĪe mi w ponownej próbie dostania siĊ na studia.

OtóĪ powiedzmy od razu, Īe z planu tego nic nie wyszło. Ani L. B. nie był aĪ

tak wpływowy, jak myĞlałem, ani ja w sytuacji prawdziwego zakolegowania

siĊ z nim nie paliłem siĊ zbytnio do klecenia jakiegoĞ dwuznacznego

tekĞcidła. Mimo to, choü całkiem inną drogą, swój cel (pomoc w dostaniu siĊ

na studia) osiągnąłem.

Nie trudno siĊ domyĞliü, Īe L. B. w niedługo po owym pierwszym spotkaniu

w Bristolu poznał mnie z całą tą neopozytywistyczną ferajną i Īe ja z kolei,
przynajmniej z niektórymi jej przedstawicielami, zadzierzgnąłem koleĪeĔskie

wiĊzy. Co wiĊcej, pod ich wpływem zmieniłem niezachwiany dotąd zamiar

ponownego zdawania na socjologiĊ, decydując siĊ pójĞü w ich Ğlady, to

znaczy na wydział polonistyki. Znów wiĊc rozpocząłem intensywne

przygotowania, tyle Īe tym razem czyniłem to bardziej metodycznie niĪ

poprzednio, mogąc korzystaü z cennych rad moich nowych, zaawansowanych

juĪ kolegów. No i w pewnym momencie jeden z nich powiedział mi tak:

— Słuchaj, daj sobie spokój z tymi wszystkimi lekturami, historiami

literatury i gramatykami, przy twoim oczytaniu i tak nie bĊdziesz miał

konkurencji, weĨ natomiast, i to koniecznie, WstĊp do teorii marksizmu

Schaffa i tego lepiej siĊ naucz. Bo na dobrą sprawĊ — to tylko siĊ liczy.

WiĊc jak dobrze odpowiesz z Schaffa, to nie ma takiej siły, Īeby ciĊ nie

przyjĊli! CóĪ było robiü! WypoĪyczyłem czy moĪe nawet kupiłem ten WstĊp

(był tani jak barszcz) i zacząłem go czytaü. Nie bĊdĊ opisywał wraĪeĔ, jakie

mi podczas tej lektury towarzyszyły, powiem tylko, Īe choü nie miałem
specjalnego przygotowania antymarksistowskiego (ograniczało siĊ ono do

znajomoĞci ksiąĪki Bertranda Russella Wiek XX, wydanej jeszcze przed

wojną, gdzie w jakimĞ rozdziale atakował on tĊ doktrynĊ), coraz to

zachodziłem w głowĊ, jak moĪna wypisywaü podobne brednie, a co gorsza,

powaĪnie je wyznawaü. Te sławetne przykłady zmiany iloĞci w jakoĞü (woda

gotująca siĊ w czajniku, -1 x -1 = +1 itp.), ta panosząca siĊ wszĊdzie

klasowoĞü i partyjnoĞü wszystkiego, wreszcie sam jĊzyk owych tytanów

myĞli, zwłaszcza Lenina i Stalina, oraz ich apostołów i egzegetów, właĞnie w

rodzaju Schaffa, jĊzyk najeĪony głównie inwektywami i pogróĪkami pod

adresem dosłownie wszystkich, którzy oĞmielają siĊ choüby rozwaĪaü

cokolwiek innego niĪ zagadnienia materializmu dialektycznego, nie mówiąc

juĪ o tych, którzy otwarcie wystĊpują albo wystĊpowali w przeszłoĞci

przeciw tej koncepcji filozoficznej, jĊzyk zarazem pełen niebywałego

samochwalstwa — wszystko to tworzyło mieszankĊ komiczno-

makabryczną. Czytając to, nie moĪna siĊ było powstrzymaü od Ğmiechu

(przynajmniej ja nie mogłem), jednoczeĞnie zaĞ ogarniało przeraĪenie, iĪ

podobne szalbierstwo, uwłaczające godnoĞci ludzkiego umysłu, ĞwiĊci oto

takie tryumfy, i to nie tylko u obłąkanych Kacapów oraz w krajach przez nich

podbitych, lecz i w wielu miejscach Ğwiata cywilizowanego.

No ale Īeby dobrze opanowaü podrĊcznik Schaffa, wszystkie te uczucia i

Page 17 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

myĞli musiałem, przynajmniej na chwilĊ, odłoĪyü na bok. Na szczĊĞcie,

dziĊki mojej zdolnoĞci przyswajania sobie wiadomoĞci, terminów, całych

partii tekstu niejako fotograficznie, bez koniecznoĞci rozumienia ich, nie

kosztowało mnie to zbyt wiele. Nauka szła mi wartko i jakby w znieczuleniu.

Idiotyzmy, które wbijałem sobie do głowy, potrafiłem zneutralizowaü,

unieszkodliwiü. Wchłaniałem je wyłącznie jako informacyjne „bity” i nic

ponadto.

Egzamin pisemny nie nastrĊczał specjalnych trudnoĞci i poszedł mi gładko.

Główną przeszkodą był egzamin ustny. Na nim to właĞnie dokonywano

zasadniczego odsiewu; to tu decydowały siĊ ludzkie losy. ToteĪ udawałem siĊ

naĔ nie bez pewnej tremy. Gdy dowiedziałem siĊ, iĪ komisji egzaminacyjnej,
przed którą miałem zdawaü, przewodniczy akurat tego dnia ni mniej, ni

wiĊcej, tylko sam wielki Stefan ĩółkiewski, temperatura mego niepokoju

znacznie wzrosła. CóĪ to bowiem oznaczało? Oznaczało to — takie

przynajmniej miałem wtedy przeĞwiadczenie — Īe jeĞli bĊdĊ pytany z

marksizmu, to nie bĊdą to, niestety, pytania elementarne, na które z dziecinną

łatwoĞcią odpowiedziałbym wulgarnymi formułkami Schaffa, lecz pytania o

wiele subtelniejsze, na które odpowiedziałby moĪe sam Schaff, lecz na

pewno nie ktoĞ, kto marksizmu uczył siĊ z jego podrĊcznika. A zatem, Īe

jestem oto nagle zagroĪony nie jako reakcjonista, wsteczniak, marksistowski

nieuk, lecz przeciwnie, jako prostacki zelota, nadający siĊ raczej na janczara

do gminnego wydziału propagandy, niĪ na studia kształcące przyszłych

inĪynierów dusz. No i rzeczywiĞcie, po jakimĞ banalnym i pro forma raczej

zadanym pytaniu z literatury, na które bez trudu odpowiedziałem,

ĩółkiewski, osobiĞcie, zwraca siĊ do mnie w nastĊpujące słowa:

— Czy mógłby nam pan coĞ powiedzieü o metodologii humanistycznej?

Pytanie to było w istocie zupełnie niewinne, mnie jednak, ze wzglĊdu na

osobĊ pytającego, wydało siĊ podstĊpne, to znaczy podejrzewałem, iĪ jest to

właĞnie owo kluczowe, tyle Īe zawoalowane i wyrafinowane pytanie z

marksizmu, czy — ĞciĞlej — o marksizm zatrącające, czy — jeszcze ĞciĞlej

— takie, na które odpowiedĨ bez nawiązania do marksizmu nie bĊdzie

uznana za prawidłową. Podejrzenie to, choü mylne, paradoksalnie

naprowadziło mnie na trop odpowiedzi. Odesłało mnie ono bowiem, niejako

automatycznie, do podrĊcznika Schaffa, a tam, o dziwo, znajdował siĊ pewien

detal, na którym mogłem siĊ całkiem solidnie oprzeü. OtóĪ Schaff,

wspominając gdzieĞ o metodologii humanistycznej, zresztą bardzo

zdawkowo, na marginesie czegoĞ innego, odnotował w przypisie u dołu

stronicy, iĪ była to koncepcja idealistyczna, a wiĊc reakcyjna, a twórcami jej i

czołowymi przedstawicielami byli dwaj niemieccy filozofowie, Wilhelm

Windelband i Henryk Rickert; wymieniał tam równieĪ po niemiecku tytuły

ich głównych prac oraz podstawowe zagadnienia, którymi siĊ zajmowali.
Tego rodzaju szczegółowe wtrącenia, uchodzące na ogół uwagi kogoĞ, kto

uczy siĊ do egzaminu, w mojej małpiej pamiĊci pozostawały z dokładnoĞcią

nieomal co do wyrazu. ToteĪ gdy ĩółkiewski, chcąc mnie oĞmieliü, dorzucił

jeszcze do swego pytania, bym wymienił ewentualnie nazwiska jakichĞ

reprezentantów tej szkoły, bez zająknienia wyrecytowałem całą zawartoĞü

Page 18 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

przypisu Schaffa, nie ujawniając oczywiĞcie Ĩródła. ĩółkiewski aĪ

wytrzeszczył na mnie oczy:

— Słyszał pan o Windelbandzie i Rickercie?! No, no, no!

— Nie tylko słyszałem, panie profesorze — ciągnąłem dalej bez

zmruĪenia oka — lecz i czytałem ich, na przykład Kulturwissenschaft und
Naturwissenschaft
Rickerta albo Geschichte der neueren Philosophie

Windelbanda. I co siĊ tyczy, powiedzmy, głoĞnego idiografizmu nauk

historycznych, to …

— Wystarczy, wystarczy — przerwał mi rozpromieniony ĩółkiewski. —

WidzĊ, Īe w zakresie europejskiej myĞli humanistycznej orientuje siĊ pan

bardzo dobrze. WiĊc moĪe dla odmiany wymieniłby pan teraz jakiegoĞ

rodzimego przedstawiciela tego nurtu…

To zadanie nie przedstawiało juĪ dla mnie najmniejszych trudnoĞci.

Wiedziałem, Īe chodzi o Kleinera, którego ĩółkiewski zwalczał, a na ten

temat miałem akurat bardzo wiele do powiedzenia. Co prawda, moja wiedza
pochodziła z niezbyt naukowego Ĩródła, bo z przedwojennych WiadomoĞci
Literackich
, których całe roczniki znalazłem niegdyĞ na strychu i w których

siĊ rozczytywałem, niemniej jak na potrzeby egzaminu, zwłaszcza u

ĩółkiewskiego, była ona wprost idealna. Jak wiadomo bowiem, na łamach

tego pisma szalała cała plejada postĊpowców z Boyem na czele, którzy

bezceremonialnie naigrywali siĊ z rozmaitych staroĞwieckich ĞwiĊtoĞci, a w

tej liczbie, i to ze szczególnym upodobaniem, z poczciwego Kleinera. Nie

umiałbym powiedzieü, na ile te ich kpiny były uzasadnione i wywaĪone, na

pewno jednak mieli oni sporo racji, a w kaĪdym razie uprawiali tĊ krytykĊ z

duĪym wdziĊkiem i humorem. I zapewne dziĊki tym właĞnie cechom, a

zwłaszcza: wielce zabawnym i pomysłowym epitetom, w których siĊ

przeĞcigali, w ogóle to zapamiĊtałem. No wiĊc kiedy ĩółkiewski zwrócił siĊ

do mnie ze wspomnianą wyĪej kwestią, natychmiast przypomniały mi siĊ te

wszystkie kpiarskie okreĞlenia i zacząłem odpowiadaü mniej wiĊcej tak:

— Ach, chodzi panu profesorowi o tego nieszczĊsnego „duchologa” i

„wpływologa” Kleinera? No cóĪ, trudno doprawdy traktowaü powaĪnie ten

jego panbiografizm i panpsychologizm, natomiast ów sławetny emocjonalizm

i intuicjonizm w podejĞciu do dzieła jest tak nieznoĞny, Īe albo irytuje, albo

po prostu Ğmieszy…

ĩółkiewski na dĨwiĊk tych słów dosłownie siĊ rozpłynął.

— Doskonale, doskonale! — powtarzał swym tubalnym głosem, po czym

rzekł tak: — Ja osobiĞcie wiĊcej pytaĔ nie mam. MyĞlĊ, Īe komisja

egzaminacyjna — tu spojrzał władczo na towarzyszące gremium — takĪe nie.

A zatem moĪemy przejĞü do sprawy nastĊpnej. Pan jest, oczywiĞcie, przyjĊty,

i to z wynikiem celującym. No i właĞnie dlatego, Īe zdał pan tak dobrze, mam

dla pana pewną propozycjĊ. Pan zadeklarował tu chĊü studiowania filologii

polskiej. Bardzo ładnie, ale przy pana zdolnoĞciach, przy pana oczytaniu i

Page 19 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

wiedzy, na co to panu? Chce siĊ pan nudziü? I wkuwaü te wszystkie

gramatyki historyczne i staro-cerkiewno-słowiaĔskie? Bezsens! Pan powinien

szybowaü wyĪej. I ja mam dla pana taką perspektywĊ. OtóĪ uruchamiamy

właĞnie na Uniwersytecie Warszawskim nowy wydział, wydział o kolosalnej

przyszłoĞci, wydział, który bĊdzie gromadził najlepszych. Chodzi o wydział

rusycystyki. Ja byłbym za tym, Īeby pan znalazł siĊ właĞnie tam.

Propozycja ta była dla mnie co najmniej dziwaczna. Przede wszystkim nie

znałem rosyjskiego, a poza tym nie przejawiałem specjalnych zainteresowaĔ

w tym kierunku. Sądziłem wiĊc, iĪ są to wystarczające powody, by oferta nie

mogła byü przyjĊta. Okazało siĊ jednak, iĪ znacznie przeceniam kultywowaną

wówczas obiektywnoĞü danego stanu rzeczy (tzn. brak chĊci i podstawowych
kwalifikacji), nie doceniam zaĞ zwalczanej z kolei i potĊpianej arbitralnoĞci w

postĊpowaniu czynników sprawujących władzĊ (w danym wypadku: komisji

egzaminacyjnej). Albowiem gdy tylko oĞwiadczyłem, iĪ jĊzyk rosyjski jest

mi niestety nieznany, otrzymałem taką mniej wiĊcej ripostĊ:

— Ach, to nie ma Īadnego znaczenia! To nawet jeszcze lepiej, bo

przynajmniej nauczy siĊ pan czegoĞ nowego!

A gdy z kolei wydusiłem z siebie, iĪ mimo nieocenionych zalet rusycystyki, o

których nie wątpiĊ, wolałbym jednak studiowaü o ileĪ nudniejszą polonistykĊ,

dano mi do zrozumienia, bym przestał siĊ wreszcie upieraü, bo dalszy upór w

tej sprawie moĪe siĊ dla mnie skoĔczyü tak, iĪ zamiast na Warszawskim,

wylądujĊ na Uniwersytecie… Wrocławskim, bo tam akurat są niedobory i

przede wszystkim tam trzeba polonistykĊ zasiliü.

W tym momencie stało siĊ dla mnie jasne, Īe propozycja ĩółkiewskiego jest z

tych, jak to siĊ dziĞ mówi, „nie do odrzucenia”, a wiĊc Īe sprawa jest

przesądzona. Bynajmniej mnie to jednak nie przejmowało. Fakt, Īe w ogóle

dostałem siĊ na wyĪszą uczelniĊ, Īe mam nareszcie ów upragniony status

studenta, był dla mnie tak zasadniczy, Īe to, iĪ bĊdĊ studiował rusycystykĊ

zamiast polonistyki, nie miało właĞciwie Īadnego znaczenia i w niczym nie

przyümiewało mego szampaĔskiego nastroju.

Z lekkim sercem, z poczuciem spełnienia czy teĪ dopiĊcia swego, wracałem

do domu, błogosławiąc w duchu wszystkich mimowolnych współtwórców

mojego sukcesu. A wiĊc Jureczka W. — za kontakt z L. B.; L. B. — za

wprowadzenie do „kółka neopozytywistów”; neopozytywistów — za radĊ, by

przestudiowaü dokładnie podrĊcznik Schaffa; Schaffa — za wiadomy

przypis; wreszcie ĩółkiewskiego — za pytanie, dziĊki któremu mogłem

zabłysnąü.

ĝwiat znów stał przede mną otworem i iskrzył siĊ tysiącem moĪliwoĞci.

Wykłady uczonych radzieckich na Uniwersytecie Warszawskim

Zanim przejdĊ do finału moich zmagaĔ z komisjami dyscyplinarnymi, czyli

do definitywnego wydalenia mnie ze studiów, chciałbym jeszcze opowiedzieü

Page 20 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

o pewnych wydarzeniach — uwaĪanych w owym czasie za epokowe bez

mała — jakimi były wystĊpy na Uniwersytecie Warszawskim dwóch

uczonych radzieckich.

Jak wiadomo, były to czasy (rok 1950-1951), gdy za szczyt —

niekwestionowany szczyt — nauki Ğwiatowej uchodziła nauka radziecka.

To ona właĞnie odkrywała wszelkie najgłĊbsze prawdy, ona torowała drogĊ

zbłąkanej ludzkoĞci rozĞwietlając swym prometejskim Ğwiatłem

nieprzeniknioną dotąd tajemnicĊ bytu. To nowatorstwo nie sprowadzało siĊ

wyłącznie do objawiania nowych, nieznanych dotąd prawd, formułowania

Ğmiałych, rewolucyjnych twierdzeĔ w kaĪdej nieomal dziedzinie; w duĪej

mierze polegało ono na obalaniu teorii i poglądów przedstawicieli nauki
zachodniej, czyli burĪuazyjnej. W Krótkim słowniku filozoficznym, który

wówczas wydano, z dziecinną łatwoĞcią rozprawiano siĊ, na przykład, z

teorią wzglĊdnoĞci Einsteina jako słuĪącą imperializmowi, a w nowo

powstałym periodyku

"

MyĞl Filozoficzna" na przemian ukazywały siĊ to

miaĪdĪące krytyki nie-marksistowskich przedstawicieli nauki i filozofii, to

znów peany na czeĞü tytanów myĞli radzieckiej.

W tym zakresie prym wiedli młodzi adepci róĪnych nauk, tacy ówczeĞni

intelektualni hunwejbini, którzy zachĊcani czy namawiani wrĊcz do

publikacji przez swych starszych duchowych przewodników, wprawiali siĊ w

chlubnym rzemioĞle bezkompromisowej marksistowskiej polemiki. By

zilustrowaü to jakimiĞ przykładami, przypomnĊ, co pisali o rodzimych

przedwojennych luminarzach nauki, jak Ossowscy czy KotarbiĔski.

Jak wiadomo, Ossowska zajmowała siĊ w duĪej mierze etyką, a Ossowski

estetyką. Oboje jednakĪe zajmowali siĊ tymi dyscyplinami nie po

marksistowsku, a wiĊc z gruntu błĊdnie. ToteĪ sfora filozoficznych janczarów

kąsała ich niemiłosiernie, pisząc, Īe oni — tymi swoimi teoriami moralnoĞci i

piĊkna — dąĪą w istocie do tego, aby człowieka (a człowiekiem był wówczas

głównie, jeĪeli nie wyłącznie, proletariusz), wiĊc by owego Człowieka-

Proletariusza ogłupiü, a nastĊpnie, otumanionego juĪ, obaliü na cztery łapy, i

dalej — mając go juĪ w tej pozycji czworonoga — poprzez uwłaczające

godnoĞci ludzkiej behawioryzmy i relatywizmy cofnąü zasadniczo w

rozwoju, a wówczas — mając go wreszcie juĪ całkowicie zezwierzĊconego

— pchnąü cynicznie do nowej wojny Ğwiatowej, którą z wysokiej loĪy swej

klasy wyzyskiwaczy obserwowaliby z zimnym, okrutnym uĞmieszkiem i

zacierając rĊce, tak jak czynią to kibice walki kogutów, tej zwyrodniałej

rozrywki burĪuazyjnego Ğwiata.

Z kolei z KotarbiĔskim rozprawiano siĊ w ten sposób:

Nawet pobieĪna analiza jego poglądów filozoficznych, a wiĊc przede

wszystkim jego sławetnej teorii zwanej reizmem, wykazuje, Īe wydatnie

słuĪyły one faszyzmowi. Wszak na takich to właĞnie poĪywkach kiełkowała i

wzrastała ideologia nazistowska. Lecz KotarbiĔski był człowiekiem

niezwykle przebiegłym i, Īeby odwróciü uwagĊ od obiektywnej, jedynie

prawdziwej funkcji swych prac, przybierał przed wojną postawĊ

Page 21 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

antyprawicowca i filosemity. Jego niecne rachuby okazały siĊ wyjątkowo

skuteczne, bo ową grą udało mu siĊ wreszcie sprowokowaü rodzimych

faszystów — ONR-owców — by obrzucili go kałamarzami. Gdy siĊ to stało,

zaczął chodziü w glorii mĊczennika-lewicowca, a o nic innego mu właĞnie

nie chodziło, albowiem stanowiło to doskonałą maskĊ dla jego dywersyjnych

działaĔ na polu filozofii, które słuĪyły teoretycznemu podbudowywaniu

ideologii imperialistycznej w jej najskrajniejszej postaci, jaką był faszyzm.

Oto w jaki sposób stronnicy faszyzmu, z jednej wiĊc strony ONR-owcy, a z

drugiej profesor KotarbiĔski, chytrze podawali sobie rĊce, odgrywając przed

społeczeĔstwem komediĊ pozorów.

No, ale to było rodzime podwórko, podczas gdy zasadnicze spory i polemiki
rozgrywały siĊ na o wiele wyĪszym i — rzekłbym: jedynie waĪnym

piĊtrze, tzn. w skali: nauka radziecka kontra reszta Ğwiata. Lwią czĊĞü

kaĪdego numeru

"

MyĞli Filozoficznej" zajmowały artykuły omawiające, jak

to nauka i filozofia radziecka, w kaĪdej nieomal dziedzinie, zadaje miaĪdĪące

ciosy nauce zachodniej, oraz teksty oryginalne, czyli tłumaczenia z

rosyjskiego — najtĊĪszych głów narodu, który dał Ğwiatu rewolucjĊ

proletariacką. CzĊstymi bohaterami lub autorami tych studiów byli legendarni

biolodzy: Łysenko, który zaciĊcie i zwyciĊsko zwalczał genetykĊ, oraz Olga

LepieszyĔska, propagująca z kolei zbawcze, a jakĪe proste zarazem kąpiele w

sodzie. Teorie Łysenki podziwiali i wychwalali nie tylko uczeni i specjaliĞci;

peany na ich czĊĞü układali równieĪ pisarze i poeci. PamiĊtam, na przykład,

taki urywek pewnej ody:

Po miczurinskoj darogie sam Łysjenko nas wiediot!
Wajsmanistam, Morganistam oduraczit' nie dajot! *

W swym zapale rozprawienia siĊ z idealizmem wszelkiej maĞci i w kaĪdej

dziedzinie marksistowscy uczeni dobrali siĊ nawet do tak abstrakcyjnej

dyscypliny, jaką jest matematyka. W artykułach na ten temat o matematyce,

rzecz jasna, nie było ani słowa, zwalczano tam wyłącznie matematyków

zachodnich, którzy jakby a priori hołdowali tendencjom idealistycznym.

ZakoĔczenie jednego z tych artykułów pamiĊtam bardzo dobrze do dzisiaj.

Brzmiało ono mniej wiĊcej tak:

„W tym grząskim bagnie idealizmu subiektywnego, wĞród zatrutych kwiatów

fideizmu i klechostwa, przechadzają siĊ filozoficzne ichtiozaury w rodzaju

Bertranda Russella”.

Jak wiĊc widaü, nauka radziecka była w owym czasie istną legendą, czymĞ

mitycznym w swym tytanizmie, jakąĞ niedoĞcigłą czy niedosiĊĪną dla

zwykłych Ğmiertelników mocą duchową. Nic teĪ dziwnego, Īe gdy któregoĞ

dnia obwieszczono uroczyĞcie, iĪ oto z wyĪyn naukowego Olimpu zjeĪdĪa do

nas, w niskie progi Uniwersytetu Warszawskiego, dwóch przedstawicieli

nauki radzieckiej, zapanowało niesłychane podniecenie i gorączka

przygotowaĔ. Wszystko to oczywiĞcie było sterowane odgórnie, bo — co tu

gadaü — studenci w duĪej mierze podĞmiewali siĊ z tego w duchu, i gdyby

nie nahajka, którą cały czas czuli nad głowami, niechybnie zlekcewaĪyliby

Page 22 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

całą imprezĊ.

WizytĊ uczonych radzieckich celebrowano z pompą godną cara Mikołaja I.

Najpierw, zanim fizycznie zjawili siĊ na terenie Uniwersytetu, nieomal z

godziny na godzinĊ informowano o ich krokach na polskiej ziemi. Oto pociąg

przybył na dworzec; oto zostali powitani przez ministra oĞwiaty; oto podjĊto

ich obiadem; oto odwiedzili Polską AkademiĊ Nauk; oto juĪ siĊ zbliĪają, juĪ

nadchodzą.

W chwili, gdy rzeczywiĞcie na dziedziniec Uniwersytetu wjechały czarne

limuzyny, wszyscy — spĊdzeni — siedzieliĞmy na zajĊciach, tak iĪby

czcigodni goĞcie, zwiedzając Uniwersytet, co krok mogli siĊ natykaü na

studiującą pilnie młodzieĪ. PoniewaĪ, jak juĪ wiadomo, studiowałem

rusycystykĊ, miałem zaszczyt jako jeden z pierwszych poznaü przybyłych

tytanów myĞli, albowiem oprowadzanie ich po Uniwersytecie rozpoczĊto,

rzecz jasna, od tego właĞnie wydziału. Głównym oprowadzającym był Stefan

ĩółkiewski, rytuał zaĞ spotkania z pracującą młodzieĪą wyglądał mniej

wiĊcej tak:

Drzwi otwierały siĊ nagle, do sali — otoczeni Ğwitą oprowadzających —

wkraczali majestatycznie uczeni radzieccy, w tym momencie wszyscy

studenci entuzjastycznie zrywali siĊ z miejsc, ĩółkiewski przedstawiał goĞci,

rozlegały siĊ długo nie milknące brawa, wreszcie uczeni zadawali jakieĞ

kurtuazyjne pytania prowadzącemu zajĊcia i studentom, dotyczące przebiegu

studiów i omawianego aktualnie problemu. SprawĊ referował, z jednej strony,

prowadzący zajĊcia, a z drugiej, wyznaczony do tego celu student z pierwszej

ławki, taki Michcik z Syzyfowych prac, po czym z ust uczonych padała

zachĊta do dalszej wytĊĪonej pracy, Īyczenia sukcesów — plus, na okrasĊ,

jakiĞ cytat z Lenina lub Stalina. Znowu nastĊpowały gromkie brawa, po czym

delegacja majestatycznie, tak jak była wkroczyła, wolno opuszczała salĊ. My

zaĞ, wbrew przekazanym nam dopiero co zaleceniom, by jak najpilniej

oddawaü siĊ nauce, nie wracaliĞmy juĪ do zajĊü, i to, jak na ironiĊ, nie z

naszego powodu, lecz z powodu wykładowcy oraz owych „Michcików” z

pierwszych ławek, czyli najbardziej zagorzałych ZMP-owców, którzy nie

mogąc ochłonąü z wraĪenia, jakie wywołał w nich juĪ sam kontakt z

przedstawicielami przodującej nauki, uznali za stosowne resztĊ czasu

poĞwiĊciü na wyraĪanie swych podniosłych, pełnych entuzjazmu uczuü.

Kulminacyjnym punktem odwiedzin uczonych radzieckich w Warszawie były

wykłady, z którymi wystąpili oni na Uniwersytecie. Wykłady odbyły siĊ,

oczywiĞcie, w jednej z najwiĊkszych sal (w sali Instytutu Historycznego), tak

by moĪliwie najwiĊksza liczba słuchaczy mogła bezpoĞrednio czerpaü z tej

krynicy wiedzy i mądroĞci.

Profesorowie radzieccy reprezentowali takie dyscypliny, jak historia filozofii

i literaturoznawstwo. Literaturoznawca nazywał siĊ ĩurko, to pamiĊtam

dokładnie, filozof zaĞ… bodajĪe Konowałow, lecz za to nie dałbym juĪ

głowy. I on to właĞnie wystąpił jako pierwszy.

Page 23 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

Wykład Konowałowa otworzył ĩółkiewski, po czym tłumacząc siĊ, Īe ma

mnóstwo spraw na głowie, natychmiast siĊ wymknął, co — mimo jego

ówczesnej pozycji — spotkało siĊ z powszechnym zdumieniem, albowiem

było nie do pomyĞlenia, Īe nawet taki ĩółkiewski moĪe czuü siĊ na tyle

pewnie, by nie potrzebowaü bezpoĞredniego kontaktu z arcyĨródłem

wszelkiej mądroĞci i wiedzy. Tymczasem Konowałow rozpoczął taki

gigantyczny, dwuczĊĞciowy wykład, który miał wykazaü bezapelacyjną

wyĪszoĞü filozofii rosyjskiej i radzieckiej nad zgniłą filozofią zachodnią.

Zasadnicza struktura wykładu była jakby Īywcem wziĊta ze znanych mi juĪ z

"

MyĞli Filozoficznej" rozpraw autorów radzieckich. Najprzód wiĊc

miaĪdĪąca krytyka wszystkiego, co zachodnie oraz przedrewolucyjne, a
nastĊpnie dytyramb na czeĞü filozofii i nauki radzieckiej oraz wszystkiego, co

rosyjskie w tym zakresie — jako prowadzące dialektycznie do obecnego

złotego wieku. Konowałow z długich dziejów filozofii nie oszczĊdził prawie

nikogo. Poczynając od Platona, poprzez Kartezjusza, a na Kancie koĔcząc,

wszystko było niepoprawnym idealizmem słuĪącym kolejno: niewolnictwu,

feudalizmowi i kapitalizmowi, czyli ustrojom złowrogim i przegranym.

Drobne wyjątki uczynił jedynie dla materialisty Demokryta i Spinozy, ale i

wobec nich odniósł siĊ nie bez zastrzeĪeĔ: Demokryt mianowicie był

materialistą wulgarnym, a taki materializm naleĪało jak najusilniej zwalczaü,

zasługi Spinozy zaĞ sprowadzały siĊ wyłącznie do jego negatywnej oceny

religii, natomiast jako twórca swego dzieła głównego, Etyki, był — wedle

Konowałowa — kompletnym mĊtniakiem i fantastą. Najbardziej jednak

znĊcał siĊ Konowałow nad Ğw. Augustynem. Obrzucił go, doprawdy, lawiną

wyzwisk w rodzaju: mrakabies, obskurant, fideista, zatwardziały i

przewrotny klecha, zaciekły wróg ludu, degenerat drapujący siĊ w szaty

ĞwiĊtoszka, obmierzły zboczeniec (prawdopodobnie sodomita), no, słowem,

samo dno i bagno. I przeciwstawił mu czystego, bo wywodzącego siĊ z ludu,

IwanuszkĊ Duraczka z bylin [starych rosyjskich baĞni ludowych] z jego

piĊkną, optymistyczną filozofią, proroczo zapowiadającą obecną etykĊ

marksistowską i opartą na niej moralnoĞü nowego człowieka radzieckiego,

który Ğwieci przykładem całemu Ğwiatu. OczywiĞcie w tym skrótowym ujĊciu

dziejów filozofii osobne i niejako główne miejsce zajmował Karol Marks.

Prawdziwa filozofia zaczynała siĊ dopiero od niego, ale właĞnie zaczynała,

bo w stadium swego apogeum weszła dopiero dziĊki Leninowi, a swój złoty

wiek przeĪywa oto za naszych dni — zasilana duchem takiego mocarza,

jakim jest Józef Stalin.

Druga czĊĞü wykładu prawie całkowicie poĞwiĊcona była Łomonosowowi.

No, ten Łomonosow — w ujĊciu Konowałowa — był, doprawdy, jakąĞ

gigantyczną figurą! Był to po prostu najwiĊkszy uczony wszechczasów.

CzegóĪ to on nie wymyĞlił! Poza wszystkimi co waĪniejszymi prawami

fizyki, wynalazł elektrycznoĞü, wĊgiel kamienny, Ğwiatło, a nawet zorzĊ

polarną! Mało! JuĪ w koĔcu XVIII wieku skonstruował on samolot, podczas

gdy na Zachodzie w tym czasie ledwo co balonem wznoszono siĊ nad ziemiĊ;

nic w tym zresztą dziwnego, skoro zajmował siĊ tym ciemny kler w rodzaju

ksiĊdza Lana czy ksiĊdza de Gusmao. WieĞü, iĪ na terenach obecnego

Związku Radzieckiego latano samolotem juĪ w XVIII wieku, zelektryzowała

Page 24 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

salĊ. Pierwsze rzĊdy, zajĊte przez „Michcików”, przeszedł dreszcz

entuzjazmu, w rzĊdach ostatnich zaĞ rozległy siĊ nieĞmiałe pochrząkiwania i

chichoty. Wówczas skonsternowany tym nieco Konowałow powiedział, Īe

jeĞli kto nie wierzy, to on siĊ moĪe powołaü na Ğwiadectwo pewnego 185-

letniego Gruzina, który razem z Łomonosowem na tym aeroplanie fruwał i

który do dzisiejszego dnia Īyje gdzieĞ na Kaukazie; znane jest miejsce jego

zamieszkania, tak Īe w kaĪdej chwili moĪna siĊ tam do niego udaü i zapytaü.

Do niego wiĊc kieruje wszystkich niedowiarków.

NastĊpnie Konowałow przeszedł do tego, jak wredni uczeni

zachodnioeuropejscy — zawsze burĪuazyjni, bez wzglĊdu na epokĊ —

okradali naukĊ i filozofiĊ rosyjską, jak podszywali siĊ pod cudze zasługi
ogłaszając prawa wynalezione przez Rosjan jako swoje. Taki los nie ominął,

niestety, i Łomonosowa. Prawo zachowania materii, na przykład, przypisuje

siĊ powszechnie Antoine’owi Lavoisierowi. Tymczasem nic bardziej

mylnego. Prawo to faktycznie odkrył Łomonosow. No, ale jak doszło do tego

skandalicznego szalbierstwa? OtóĪ Łomonosow, człowiek z natury otwarty i

szczery — w odróĪnieniu od uczonych zachodnich, ludzi w gruncie rzeczy

podłych, skrytych i strzegących zapamiĊtale swych wynalazków jak jakiegoĞ

skarbu, zamiast czym prĊdzej udostĊpniaü je strudzonej ludzkoĞci — otóĪ

Łomonosow ledwo odkrył to prawo, zaraz zakomunikował o tym w liĞcie

pewnej niemieckiej ksiĊĪnej, z którą siĊ był przyjaĨnił. Tymczasem traf

chciał, Īe z ksiĊĪną tą przyjaĨnił siĊ równieĪ chytry Lavoisier. „PrzyjaĨnił”

zresztą to nie to słowo. Jako rozwiązły, rozpustny Francuz był po prostu jej

ordynarnym kochankiem, a jako kochanek ujawniał z kolei inną ohydną

cechĊ, jaką jest chorobliwa zazdroĞü. No i wskutek tej zapiekłej

podejrzliwoĞci i zazdroĞci nie cofał siĊ przed tak bezwstydnym procederem,

jak czytanie po kryjomu wszystkich listów, które ksiĊĪna otrzymywała. W

owym czasie, jak wiadomo (choü zupełnie nie wiadomo dlaczego),

korespondencjĊ prowadzono w jĊzyku francuskim. Była to jakaĞ niepojĊta

moda, no bo cóĪ właĞciwie takiego mądrego wniosła do kultury Ğwiatowej

mała, głupiutka Francja! No i ten przebiegły jak wąĪ Lavoisier dobrał siĊ do

listu Łomonosowa, przeczytał go (a istnieje nawet poszlaka, iĪ go skopiował)

i wkrótce potem ogłosił prawo zachowania materii jako swoje. NaleĪy przy

tym podkreĞliü, Īe chcąc zapobiec zarzutom czy podejrzeniom o plagiat,

poprzekrĊcał prostą formułĊ Łomonosowa, która, jak wiadomo, miała piĊkne,

krystaliczne brzmienie: „Gdy w jednym miejscu materii ubywa, to w drugim

przybywa”, przez co na wiele, wiele lat, póki prawda nie wyszła w koĔcu na

jaw, zamĊtnił całą sprawĊ.

Gdy Konowałow tak perorował i grzmiał obwieszczając, jak to było

naprawdĊ, nagle z bocznego miejsca podniósł siĊ jakiĞ staruszek — nie wiem,

czy siłą tam zapĊdzony, czy teĪ przybyły z własnej woli, wiedziony

ciekawoĞcią — i donoĞnym głosem oĞwiadczył:

— Bardzo przepraszam, ale podobnych bzdur to ja dłuĪej juĪ słuchaü nie

mogĊ! — Po czym ostentacyjnie opuĞcił salĊ, głoĞno trzaskając drzwiami.

Zapanowała grobowa cisza. Konowałow po prostu osłupiał. Wreszcie któryĞ

Page 25 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

z „Michcików” z pierwszego rzĊdu zaczął nerwowo wyjaĞniaü, iĪ człowiek

ten jest niespełna rozumu, Īe winni wpuszczenia go na salĊ zostaną

pociągniĊci do odpowiedzialnoĞci, a wszystkim jest niezmiernie przykro z

powodu tego incydentu.

Konowałow doszedł jakoĞ do siebie i ze zdwojoną energią kontynuował

wykład. WiĊkszoĞü słuchaczy była jednak juĪ myĞlami gdzie indziej, tym

bardziej Īe zza drzwi coraz to dochodził donoĞny a piskliwy głos staruszka,

który przed chwilą opuĞcił był salĊ, a teraz wykrzykiwał coĞ niezrozumiale.

Owym niespełna rozumu staruszkiem był wybitny znawca prawa rzymskiego,

uczony europejskiej sławy, słynny profesor Taubenschlag.

Profesor Taubenschlag był w tym czasie mocno juĪ zdziwaczały, a nawet nie

bĊdzie przesadą, jeĞli siĊ powie, Īe zdrowo sfiksowany. W kaĪdym razie

krąĪyły o nim — jak to zwykle w takich wypadkach bywa — dziesiątki

anegdot, jak choüby ta, Īe gdy studenci przychodzą do niego na egzamin, to

on zadaje im pytania w jĊzyku starogreckim, po czym wĞcieka siĊ, Īe oni

baranieją, nic nie rozumiejąc, i nie udzielają Īadnej odpowiedzi. JednakĪe

fiksacja profesora Taubenschlaga wiązała siĊ przede wszystkim z nauką,

której sam ponoü był twórcą, a która miała za swój przedmiot badanie pod

róĪnym kątem staroĪytnych papirusów i ochrzczona została przez profesora

mianem papirologii. OtóĪ w tejĪe papirologii miał profesor Taubenschlag

groĨnego antagonistĊ, pewnego uczonego chiĔskiego, który nazywał siĊ

chyba Wu Fu czy coĞ w tym rodzaju, zresztą nie ma to w tej chwili Īadnego

znaczenia, doĞü Īe ów przebiegły ChiĔczyk zawziĊcie zwalczał teorie

papirologiczne Taubenschlaga, co naszego profesora doprowadzało do furii,

stając siĊ w koĔcu istną jego obsesją. Choü ChiĔczyk Wu Fu dawno juĪ nie

Īył, Taubenschlag bądĨ o tym nie pamiĊtał, bądĨ teĪ w ogóle nie przyjął tego

nigdy do wiadomoĞci, doĞü Īe bezustannie z nim polemizował, dosłownie w

kaĪdej wolnej chwili, mówiąc coĞ do siebie (to znaczy: do niego) w swoim

gabinecie i na korytarzach. Sam słyszałem wielokrotnie, jak wielce

zirytowanym tonem, w róĪnych europejskich jĊzykach — po francusku,

angielsku i niemiecku — zbijał zaciekle horrendalne teorie Wu Fu, odnosząc

siĊ do nich ze straszliwym sarkazmem, przejawiającym siĊ miĊdzy innymi w

głoĞnym szyderczym Ğmiechu. „Ha ha ha! Ha ha ha!” rozlegało siĊ nieraz na

korytarzach i był to znak, Īe przechodzący gdzieĞ profesor Taubenschlag

zadał właĞnie ChiĔczykowi kolejny morderczy sztych.

Tak, to niewątpliwie na tle tej obsesji stary Taubenschlag popadł w stan, iĪ

przestał rozróĪniaü rzeczywistoĞü faktyczną od urojonej, którą sam w swej

ĞwiadomoĞci intensywnie przeĪywał. Jak widaü jednak, miało to i swoje

dobre strony, bo pozwalało mu siĊ tak zachowaü, jak siĊ zachował, podczas

gdy ludzie przy zdrowych zmysłach nigdy by siĊ na coĞ podobnego nie

zdobyli.

Trudno powiedzieü, czy androny, jakie plótł Konowałow, zbulwersowały

Taubenschlaga w swej dosłownoĞci, czy teĪ jako pewna bzdura in abstracto,

nieuchronnie łącząca siĊ w jego ĞwiadomoĞci z herezjami Wu Fu, w kaĪdym

Page 26 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

razie, gdy tylko opuĞcił był z hałasem salĊ, niezwłocznie przystąpił do

kolejnej rundy sporu ze swoim nieustĊpliwym adwersarzem, i owe piskliwe

pokrzykiwania, przerywane od czasu do czasu gromkim Ğmiechem, które

zaczĊły dochodziü zza drzwi, były właĞnie odgłosami oracji, jaką po raz nie

wiadomo juĪ który powalał na kolana nieszczĊsnego ChiĔczyka, a w jego

osobie — przynajmniej dla mnie i moich sąsiadów z ostatnich ławek, a

wiĊc studentów o kpiarskim nastawieniu — tuza radzieckiej filozofii: Lwa

Michajłowicza Konowałowa.

Łatwo siĊ domyĞleü, Īe o ile Konowałow przeprowadzał tezĊ o wyĪszoĞci

filozofii i nauki rosyjskiej i radzieckiej nad filozofią i nauką zachodnią, to

jego towarzysz, literaturoznawca ĩurko, dowodził dokładnie tego samego,
tyle Īe w zakresie literatury piĊknej.

No wiĊc najwiĊkszymi pisarzami wszechczasów byli Puszkin i Tołstoj. Ci

byli jakby w ogóle poza konkurencją; nie umywali siĊ do nich ani Homer, ani

Dante, ani Szekspir z Goethem razem wziĊci. Natomiast nawet ci pomniejsi,

jak Gogol, Czechow, Turgieniew, Sałtykow-Szczedrin, w dalszym ciągu byli

jeszcze wysoko-wysoko ponad rówieĞnymi pisarzami zachodnimi. Przerastali

ich o co najmniej kilka klas, i to zarówno pod wzglĊdem talentu, jak i głĊbi

myĞli, a nawet interpunkcji. OczywiĞcie złoty wiek literatury rosyjskiej,

podobnie jak wszelkich innych dziedzin, zaczął siĊ wraz ze zwyciĊstwem

Rewolucji PaĨdziernikowej, wydając tak wspaniałe owoce, jak Majakowski i

Gorki. Wykład ĩurki, choü w sumie mniej agresywny niĪ Konowałowa, był z

kolei tak nudny, Īe gdyby nie znów pewien incydent, to nie wiem, czy

dotrwałbym do koĔca nie zasnąwszy.

OtóĪ w pewnym momencie, gdy ĩurko, po raz nie wiem juĪ który, piał na

temat Puszkina wynosząc go pod niebiosa, z pierwszego rzĊdu podniosła siĊ

czyjaĞ rĊka. NaleĪała ona, jak siĊ zaraz zorientowałem, do jednego z

pomniejszych ZMP-owców, takiego, rzekłbym, podrzĊdniejszego

„Michcika”, który na ogół siedział cicho i nie dawał siĊ specjalnie we znaki.

ToteĪ tym dziwniejsze wydało mi siĊ jego zachowanie. Tymczasem on, gdy

tylko ĩurko udzielił mu głosu, wystąpił — ku zdumieniu wszystkich — z

polemicznym twierdzeniem, Īe jeszcze wiĊkszym od Puszkina poetą jest…

Adam Mickiewicz. W pozostałych „Michcików” jakby kto gromem uderzył.

ZaczĊli syczeü i machaü rĊkami, by usiadł i siĊ zamknął, a miĊdzy sobą

wymienili natychmiast uwagi, Īe oto ujawniło siĊ tu nagle słynne odchylenie

prawicowo-nacjonalistyczne.

Trzeba w tym miejscu przyszłym pokoleniom objaĞniü, Īe w owym czasie

uznanie jakiegokolwiek zjawiska czy rzeczy za lepsze od rosyjskiego, a

zwłaszcza radzieckiego, uchodziło za przejaw złowrogiego nacjonalizmu,

nacjonalizm zaĞ toĪsamy był z reakcją i prawicą, a te z kolei — ze

Ğwiatowym imperializmem dąĪącym do rozpĊtania trzeciej wojny Ğwiatowej.

Natomiast uznawanie wszystkiego, co rosyjskie i radzieckie, za najlepsze na

Ğwiecie nie doĞü Īe z Īadnym nacjonalizmem nie miało nic wspólnego, to

jeszcze, przeciwnie, było wyrazem jedynie słusznej postawy

internacjonalistycznej, albowiem wszystko, co rosyjskie, prowadziło

Page 27 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

dialektycznie do tego, co radzieckie, a wszystko, co radzieckie, jako

oczyszczone w ogniu pierwszej Ğwiatowej rewolucji proletariackiej, było

wolne od charakteru narodowego, posiadało walor uniwersalny i stanowiło

wzór dla wszystkich narodów Ğwiata. Tak wiĊc Mickiewicz jako

przedstawiciel narodu, którego dzieje dialektycznie nie prowadziły do

rewolucji proletariackiej, choüby nie wiem jakim był geniuszem, a nawet

prekursorem marksizmu-leninizmu, w Īaden sposób nie mógł siĊ równaü z

Puszkinem, który spełniał ów podstawowy warunek, iĪ jako Rosjanin

nieuchronnie — dialektycznie — przyczyniał siĊ do wybuchu Rewolucji

PaĨdziernikowej.

Trzeba przyznaü, Īe profesor ĩurko jak na przedstawiciela przodującego
ustroju i Ğwiadomego internacjonalistĊ zachował siĊ o wiele tolerancyjniej niĪ

„Michcikowie” z pierwszych rzĊdów, albowiem w odróĪnieniu od nich nie

zdyskwalifikował, jak mógł czy nawet powinien był zrobiü, a priori

wypowiedzi naszego ZMP-owca, lecz podjął z nim łagodną polemikĊ, w

której przy pomocy argumentów czysto literackich usiłował przekonaü go,

jak dalece siĊ myli. Nasz ZMP-owiec nie dawał jednak za wygraną. ZaczĊli

przerzucaü siĊ cytatami. ĩurko deklamował:
Oniegin, dobryj moj prijatiel
rodiłsja na briegach Niewy ...
**

tamten znów:
Litwo! ojczyzno moja!…

(nawiasem mówiąc, nie najszczĊĞliwszy w tym sporze argument). No i tak to

trwało i trwało, aĪ wreszcie zniecierpliwiony juĪ ĩurko zwrócił siĊ do niego

w te słowa:

— Daragoj młodyj czieławiek! JeĞli te wszystkie primiery, citaty i

argumenty nie trafiają do was, jeĞli was wciąĪ nie przekonują, to posłuchajtie,

co teraz wam powiem: jest u nas takij pisatiel, katoryj nazywajetsa

Dostojewski. Jest to właĞciwie oczeĔ miernyj pisatiel, on przez nas nie jest

ceniony, to reakcjonist, pesimist, a daĪe nihilist. No i smatritie: wielikij

francuskij pisatiel, Andre Gide, to on skazał, szto etot nasz małyj, malusjeĔkij

Dostojewskij, którego my nie cenimy zupełnie, to on jest najwiĊkszy pisatiel

Ğwiata! No to teraz pomysltie, szto by on skazał o Tołstoju, a zwłaszcza o

Puszkinie! A o Mickiewiczu, widitie, to on niczewo nie skazał!

Wydawałoby siĊ, Īe po takim dictum nasz ZMP-owiec uspokoi siĊ wreszcie i

— efektownie pokonany — usiądzie. Tymczasem nic podobnego. Niejako dla

porządku zwrócił siĊ do ĩurki z pytaniem, co mianowicie Gide powiedział o

Puszkinie, skoro fakt, iĪ nic nie powiedział o Mickiewiczu, miał stanowiü ów

koronny dowód niĪszoĞci naszego wieszcza. Tego było juĪ dla ĩurki za

wiele. Zirytowany zaapelował do logiki upartego studenta:

— Czy wy nie panimajetie etoj prostoj zaleĪnosti? JeĞli Gide o małym,

malusieĔkim Dostojewskim skazał, szto eto najwiĊkszy pisatiel Ğwiata, to bez

wzglĊdu na to, czy powiedział coĞ, czy nie powiedział o Puszkinie, jasne jest,

Page 28 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

Īe uznałby go za jeszcze wiĊkszego! Czy naprawdĊ to takie trudne?

Ale i ten niebywały cios ĩurki nie powalił jeszcze naszego odchylonego

nacjonalistycznie ZMP-owca. Głosem nabrzmiałym ni to zdumieniem, ni

skargą zapytał:

— No dobrze, ale dlaczego nagle francuski pisarz, Gide, reprezentant bądĨ

co bądĨ Ğwiata burĪuazyjnego, ma byü dla nas wyrocznią?

Na to ĩurko nic juĪ nie odpowiedział widząc, Īe nie dojdzie z nim do ładu,

tylko machnął na niego rĊką i tak siĊ to mniej wiĊcej skoĔczyło.

WiĊc tak oto w przybliĪeniu wyglądało moje pierwsze i jedyne chyba tak

intensywne spotkanie z przedstawicielami przodującej nauki radzieckiej.

Jak zostałem poet

ą satyrycznym

W roku 1964, z okazji zbliĪającego siĊ dwudziestolecia Polski Ludowej, idąc

za wzorem Czerwonych, którzy, jak wiadomo, zawsze dla uczczenia swych

Ğwiąt organizują akademie „ku czci”, postanowiłem i ja taką akademiĊ

zorganizowaü — dla grona moich znajomych. W tym celu napisałem kilka

utworów (potem weszły one w skład nieplanowanej jeszcze wówczas Opery).

Były to, o ile dobrze pamiĊtam, Drugi hymn Cichych, Aria
Strzelczykowskiego
, PieĞĔ Nowej Klasy i jeszcze coĞ, ale nie pamiĊtam juĪ

co. Akademia odbyła siĊ oczywiĞcie 22 lipca, a same utwory niespodziewanie

zyskały sobie szalony aplauz publicznoĞci, która zaczĊła siĊ ode mnie

domagaü, bym nie poprzestał na tym, lecz napisał dalsze teksty, które

złoĪyłyby siĊ w koĔcu właĞnie w rodzaj opery. Inaczej mówiąc, bym, idąc

Ğladem Bogusławskiego, autora Krakowiaków i Górali, stworzył dzieło pod

tytułem Cisi i GĊgacze.

CóĪ było robiü? Przystąpiłem do pracy. Początkowo szło mi to powoli, ale w

pewnym momencie „bania z poezją” rozbiła siĊ i dosłownie w ciągu tygodnia

napisałem całą resztĊ. Od tej chwili operĊ wykonywałem na róĪnych

spotkaniach towarzyskich. W Ğrodowisku intelektualnym i literackim

Warszawy cieszyła siĊ ona niesłychanym powodzeniem, tak Īe byłem po

prostu rozrywany: co chwila ktoĞ mnie zapraszał, Īebym przyszedł i

zaprezentował ten utwór.

Na jednym z takich spotkaĔ poznałem NinĊ Karsov i Szymona Szechtera.

Moja opera spodobała im siĊ do tego stopnia, Īe postanowili urządziü kolejne

spotkanie, na którym planowali dokonaü jej nagrania na magnetofon. W tym

mniej wiĊcej czasie rzecz była juĪ doĞü głoĞna, przynajmniej na tyle, Īe

"WiadomoĞci" londyĔskie doniosły, iĪ po Warszawie krąĪy szopka

satyryczna nieznanego autora pt. Cisi i GĊgacze, która cieszy siĊ olbrzymim

powodzeniem. Zresztą sam zacząłem odczuwaü, Īe atmosfera wokół mnie

jakby siĊ zagĊĞciła. Wiele wskazywało, Īe utworem tym, poza wdziĊczną

Page 29 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

publicznoĞcią, interesuje siĊ równieĪ słuĪba bezpieczeĔstwa. Mimo to jednak

nic powaĪniejszego mi jeszcze wówczas nie groziło. Bo moĪe oni i znali to

juĪ z jakichĞ tam przyjĊü, ale z całą pewnoĞcią nie mieli w rĊku pełnego

tekstu. Zdobyli go, jak to na ogół bywa, zupełnie przypadkowo.

Było to tak: któregoĞ dnia, kompletnie bez forsy, a jednoczeĞnie oczekując na

wypłacenie mi pewnego honorarium z PIW, udałem siĊ do kawiarni Związku

Literatów, by spotkaü tam jakichĞ znajomych, którzy postawiliby mi kawĊ.

Nie miałem bowiem nawet tych mizernych, drobnych kwot, Īeby zafundowaü

sobie ową małą, poranną czarną kawĊ, do której byłem tak przyzwyczajony i

przywiązany. No i rzeczywiĞcie, ledwo siĊ tam zjawiłem, zaraz natknąłem siĊ

na grupĊ młodych poetów, którzy ucieszywszy siĊ z tego spotkania,

natychmiast zaprosili mnie do swojego stolika. Po pewnym czasie, jak na

młodych poetów przystało, doszli oni do wniosku, Īe spotkanie nasze nie

powinno jednak skoĔczyü siĊ na małej kawie, lecz co najmniej na małej

wódce. Powiedziałem im:

— No, moi drodzy, ja bardzo pochwalam, a nawet popieram tĊ myĞl, lecz co

do mnie, jestem bez grosza, wiĊc siĊ do tego nie dołoĪĊ.

— Ach, nie! — oni na to. — Szpocie, jesteĞ naszym goĞciem! Wszystko

zakupimy sami i pojedziemy do mieszkania jednego z kolegów.

Tak siĊ teĪ stało. PoniewaĪ panowała wówczas moda na Hemingwaya,

młodzi poeci grali role silnych mĊĪczyzn, silnych ludzi, toteĪ zamiast zwykłej

wódki zakupili spirytus. JednakĪe, jak przyszło co do czego, to okazało siĊ,

Īe spirytusu to oni piü nie umieją, ja natomiast — doskonale (co zresztą,

nawiasem mówiąc, moĪna wydedukowaü z tekstu Carycy). OtóĪ spirytus pije

siĊ w ten sposób, Īe po wchłoniĊciu kieliszka z jego zawartoĞcią wydaje siĊ

ów charakterystyczny chuch, Īeby nie poparzyü sobie jĊzyka i jamy ustnej. O

tym elementarnym sposobie nie mieli oni zielonego pojĊcia, a spirytus poza

tym taką ma jeszcze właĞciwoĞü, Īe działa uderzeniowo, to znaczy, Īe kiedy

siĊ go pije, człowiekowi wydaje siĊ, Īe nic go nie bierze, Īe cały czas jest
trzeĨwy, a póĨniej nastĊpuje nagle to słynne spirytusowe uderzenie, po

którym na ogół całkowicie traci siĊ ĞwiadomoĞü, spada siĊ pod stół i budzi siĊ

dopiero nastĊpnego dnia rano z potwornym bólem głowy. Tym razem jednak

nie doszło do tego: oni siĊ dokądĞ spieszyli, wiĊc nie siedzieliĞmy w tym

mieszkaniu do oporu, lecz w jakimĞ momencie wyszliĞmy stamtąd na ulicĊ.

Na rogu poĪegnałem siĊ z nimi i odtąd wszystko juĪ, do dzisiejszego dnia,

rysuje mi siĊ wyłącznie w formie takich wiĊkszych lub mniejszych plam.

Głównie były to plamy szaroniebieskie, pod którymi, jak siĊ nietrudno

domyĞleü, kolejno kryli siĊ milicjanci, radiowóz i komisariat. Na

komisariacie wtrącono mnie tradycyjnie do takiego wieloosobowego lochu, a

gdy nastĊpnego dnia obudziłem siĊ, pierwsze, co dotarło do moich uszu, to

były wymawiane przez wszystkich dookoła jakieĞ cyfry, których znaczenia

zupełnie nie pojmowałem: 2-5-9, 7-5, 8-4 itp. OczywiĞcie, jak siĊ wkrótce o

Page 30 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

tym dowiedziałem, były to ową swoistą konwencją wypowiadane nazwy

artykułów kodeksu karnego. W pewnym momencie jeden z moich

towarzyszy niedoli, jakiĞ złodziejaszek czy chul, zapytał mnie:

— No a ty to za co właĞciwie siedzisz?

Odpowiedziałem mu, zgodnie z prawdą, Īe miałem zatarg z milicjantem. Na

co on znowu:

— A czy spadła mu przy tym czapka?

Ja:

— No, nie pamiĊtam.

Na co on:

— No, bo jeĞli spadła: piĊü, a jeĞli nie spadła, to minimum trzy z bomby.

Wtedy właĞnie po raz pierwszy dowiedziałem siĊ o istnieniu trybu

przyspieszonego, to znaczy, Īe moĪna zasadziü delikwenta nieomal

bezpoĞrednio po samym zajĞciu, bez całego postĊpowania

przygotowawczego, bez adwokata, na podstawie zeznaĔ wyłącznie Ğwiadków

oskarĪenia czy — w danym wypadku — milicjantów. Nie wróĪyło to niczego

dobrego. PomyĞlałem sobie: „Ładna historia! Niezłe perspektywy…”

No i rzeczywiĞcie, po pewnym czasie wzywają mnie na górĊ na

przesłuchanie, które, jak siĊ okazuje, prowadzą dwie milicyjne damy.

Przesłuchanie, jak wiadomo, zawsze zaczyna siĊ od pytaĔ o personalia, z

których jedno, poniekąd najwaĪniejsze, dotyczy wykonywanej profesji. No i

dochodzi wreszcie do tego arcypytania o zawód. Odpowiadam na nie:

— Literat.

Na to druga z przesłuchujących mnie dam podnosi na mnie zgorszony wzrok

i kiwając z politowaniem głową, powiada:

— Literat! A takich plugawych słów uĪywa!

Na co ja:

— A jakich to? Jakich?

Na co ona znów:

— Mnie to nawet przez gardło nie przejdzie.

MoĪna tu tytułem dygresji wtrąciü, Īe prawie identycznego sformułowania

uĪył póĨniej Jan Szydlak, polemizując w Sejmie z Jerzym Zawieyskim, który

stawał w mojej obronie. Szydlak mówił tam mniej wiĊcej tak: „ Mnie przez

Page 31 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

gardło nie przeszedłby ten tekst [Opery]. WstydzĊ siĊ i nie mogą me usta

powtórzyü pornograficznych, płynących z dna rynsztoku ulicy słów, których

uĪywa SzpotaĔski dla okreĞlenia narodu, władzy i partii ”.

No, ale wracając do przerwanej historii, ja nie ustĊpujĊ i domagam siĊ, by mi

owe „plugawe słowa” mimo wszystko odczytano. No i ona, w odróĪnieniu

od Szydlaka, który o odczytanie stosownych fragmentów Opery zwrócił siĊ

do Zawieyskiego, bo sam, jak twierdził, nie był w stanie tego zrobiü, zaczĊła

w koĔcu własnymi ustami cytowaü. A stało tam mniej wiĊcej tak:

„WiĊc wtedy powiedział do mnie: — to znaczy, niby ja do tego milicjanta —

«ty ch…, własna matka powinna siĊ ciebie wyrzec, Īe wysługujesz siĊ temu

ch… Gomułce!»”

No wiĊc ja, usłyszawszy to, mówiĊ:

— ProszĊ pani, to jest zupełnie niemoĪliwe, Īebym ja coĞ takiego

powiedział, jestem literatem, jak pani wie, człowiekiem kulturalnym, ja

prawdopodobnie mówiłem po angielsku, pewnie zadawałem pytanie „Who is
who”, a on to niewłaĞciwie zrozumiał… Ale o co tutaj tak naprawdĊ chodzi?

Bo co do mnie, to ja absolutnie nic nie pamiĊtam z tego zajĞcia, wobec czego

odmawiam na razie wszelkich zeznaĔ, a jedyne, co mogĊ powiedzieü, to to,

Īe kompletnie nie pojmujĊ, w jaki sposób znalazłem siĊ w wiĊzieniu. To na

pewno jest wynik jakiegoĞ piramidalnego nieporozumienia. No, a co pani

sądzi? Co bĊdzie dalej?

Na co ona:

— To siĊ dopiero okaĪe. Albo bĊdzie pan sądzony w trybie przyspieszonym,

to znaczy, zaraz siĊ pana zawiezie do sądu i tam osądzi, albo wytoczy siĊ

panu normalną sprawĊ, a wtedy oczywiĞcie bĊdzie pan odpowiadał z wolnej

stopy.

Po przesłuchaniu sprowadzają mnie z powrotem do loszku, lecz na niedługo,

bo wkrótce znów zjawiła siĊ ta moja dama, i to w towarzystwie dwóch

eleganckich panów, w których ja nieomylnie rozpoznajĊ funkcjonariuszy

wydziału Ğledczego i MSW, i oĞwiadcza mi:

— Jedziemy do pana na rewizjĊ.

— Na rewizjĊ? — ja na to. — Na jaką rewizjĊ? PrzecieĪ jestem podejrzany

o obrazĊ milicjanta, wiĊc jaki moĪe mieü z tym związek rewizja w moim

mieszkaniu?

— Z tym związku moĪe i nie ma — ona na to — na pewno jednak ma z tym,

Īe niezaleĪnie od podejrzenia o obrazĊ milicjanta ciąĪy na panu jeszcze

podejrzenie, iĪ przechowuje pan w domu przedmioty pochodzące z

przestĊpstwa.

Page 32 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

— PrzestĊpstwa? — ja na to. — Jakiego znów przestĊpstwa?

Ale ona nie zamierza juĪ dalej ze mną dyskutowaü, tylko wrĊcza mi

prokuratorski nakaz rewizji, czym praktycznie zamyka mi usta.

No i jedziemy. I gdy tak jedziemy, to ja sobie uĞwiadamiam, Īe to jednak

zupełny juĪ klops, albowiem moja opera, przepisana na maszynie, leĪy w

tekturowej teczce u mnie na biurku — po prostu na samym wierzchu.

Wchodzimy wreszcie do mieszkania, oni rozpoczynają rewizjĊ, no i, jak to

bywa w złych komediach, szukają wszĊdzie, tylko nie tam, gdzie leĪy ta

teczka. Buszują w szafie, wertują ksiąĪki, zaglądają do łóĪka. Wreszcie, kiedy

juĪ wszystko sprawdzili, siĊgają po tĊ nieszczĊsną teczkĊ. NastĊpuje moment

podpisania protokołu rewizji. W dokumencie tym nie widzĊ jednak Īadnej

wzmianki, Īe cokolwiek znaleziono i zakwestionowano, wiĊc podpisujĊ.

OdjeĪdĪamy.

NastĊpnego dnia wiozą mnie do prokuratora, który daje mi sankcjĊ, czyli, po

pierwsze, zatwierdza to, Īe ja w czasie dotychczasowych czynnoĞci Ğledczych
byłem aresztowany, oraz, po drugie, nakazuje pozostawienie mnie w areszcie

przynajmniej przez miesiąc. Na odsiedzenie sankcji przywoĪą mnie do

wiĊzienia w BiałołĊce, gdzie na dzieĔ dobry znów odbywa siĊ ów rytuał z

personaliami, to znaczy, trzeba odpowiadaü na listĊ pytaĔ podstawowych, w

tym na słynne arcypytanie o zawód. Znowu wiĊc z moich ust pada

odpowiedĨ:

— Literat.

Na to przyjmujący mnie w rejestr wiĊĨniów oficer słuĪby wiĊziennej odzywa

siĊ w te słowa:

— Ach, jaka szkoda, Īe zjawia siĊ pan tak póĨno! Dopiero co mieliĞmy tu

pana kolegĊ, pana IredyĔskiego, to taki sympatyczny człowiek, no ale

niestety nie ma go juĪ tu, wiĊc nie spotkają siĊ panowie.

To jego nad wyraz serdeczne przywitanie nie było właĞciwie niczym

dziwnym. Bo z pewnoĞcią była to dla nich sensacja: wiĊzienie, do którego

przywoĪą na ogół chuliganów albo złodziejaszków, zaczyna nagle goĞciü

ludzi pióra — najpierw poetĊ IredyĔskiego, teraz literata SzpotaĔskiego.

ToteĪ po dwóch dniach mego siedzenia w celi zbiorowej władze wiĊzienne

wzywają mnie i proponują:

— Co pan bĊdzie siedział stale pod kluczem! Proponujemy panu, by

pracował pan w wiĊziennej ksiĊgowoĞci. BĊdzie pan miał otwartą celĊ,

chodził sobie na telewizjĊ itp.

Ja na to:

— Nie mam nic przeciwko temu, chyba Īe stawiacie panowie jakieĞ

Page 33 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

warunki.

— Ale skąd! — oni na to. — ĩadnych warunków.

No to siĊ zgodziłem i juĪ począwszy od trzeciego dnia, zacząłem pracowaü w

tej ksiĊgowoĞci, lecz nade wszystko uczĊszczaü na telewizjĊ, nawiązywaü

rozliczne kontakty i znajomoĞci, spacerowaü do woli.

W tym miejscu warto opowiedzieü o takiej jeszcze rzeczy: otóĪ kiedy

siedziałem, to była akurat wiosna i wypadł l maja. I gdy oglądałem telewizjĊ,

dowiedziałem siĊ nagle, iĪ słynna ksiąĪka generała Moczara Barwy walki

została właĞnie zaadaptowana dla potrzeb widowiskowych i zaprezentowana

na placu Defilad w formie… baletu. WiadomoĞü ta szalenie podziałała mi na

wyobraĨniĊ. Wizja baletowych pedałów poubieranych w mundury Īołnierzy

Ludowego Wojska Polskiego, hopsających i wyjących partyzanckie piosenki

w stylu DziĞ do ciebie przyjĞü nie mogĊ, była do tego stopnia elektryzująca i

pobudzająca, Īe z czasem zainspirowała mnie do stworzenia kolejnej opery.

Zacząłem ją pisaü zaraz po wyjĞciu z wiĊzienia, nie dokoĔczyłem jednak

nigdy, powstały zaledwie fragmenty, które w póĨniejszych wydaniach weszły

w skład Cichych i GĊgaczy.

Ów pierwotny pomysł, który zaĞwitał mi w głowie jeszcze w wiĊzieniu pod

wpływem wiadomoĞci o balecie Moczara, był taki: sława, jaką zdobywa autor
Barw walki po sukcesie baletu na placu Defilad, staje siĊ przyczyną

straszliwej zawiĞci Gnoma, to znaczy, Gomułki, który postanawia go przebiü,

pisząc z kolei operĊ, a nastĊpnie polecając wystawiü ją na ulicach Warszawy

z jeszcze wiĊkszym przepychem. Opera Gnoma miała nosiü tytuł Targowica,

a jej tematem była, z jednej strony, zdradziecka postawa reakcyjnego i

ciemnego kleru, a z drugiej, bezkompromisowa walka z nim szlachetnych i

postĊpowych czerwonych.

Jak siĊ nietrudno domyĞleü, temat opery Gnoma wiązał siĊ z niedawną

sprawą listu biskupów polskich do biskupów niemieckich, który tak

straszliwie rozsierdził GomułkĊ. Ale moja opera nie ograniczała siĊ

wyłącznie do przedstawienia opery Gnoma i okolicznoĞci jej wystawienia na
ulicach Warszawy. To przewidziane było dopiero w trzecim akcie, to miało

byü dopiero ukoronowaniem i pointą pewnej akcji, która rozgrywała siĊ w

dwóch pierwszych aktach. OtóĪ akt pierwszy, zatytułowany W pałacach
Gnoma
, miał siĊ rozgrywaü w wiĊzieniach i ukazywaü panujące tam nastroje.

PoniewaĪ cała rzecz dzieje siĊ w przededniu Millennium, wszyscy

wiĊĨniowie spodziewają siĊ amnestii. Pod koniec aktu okazuje siĊ jednak, Īe

nadzieja ta siĊ nie spełnia: przybyły naczelnik wiĊzienia oĞwiadcza, Īe Īadnej

amnestii nie bĊdzie, natomiast łaskawoĞü władz przejawi siĊ w tym, iĪ

wiĊĨniowie pod jego batutą odĞpiewają specjalnie dla nich napisane

oratorium Gnom.

Drugi akt opery rozgrywaü siĊ miał „w pałacach czerwonych” (taki teĪ był

tytuł tego aktu) i przedstawiaü róĪne znane wówczas osobistoĞci partyjne,

które namawiają Gnoma, by napisał dla nich operĊ.

Page 34 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

No i wreszcie akt trzeci, Targowica (ten tytuł, jak juĪ wspomniałem, był

zarazem tytułem całej opery), najpierw miał przedstawiü polowanie, jakie w

owym czasie urządziły władze na podróĪujący po Polsce, z okazji

Millennium, ĞwiĊty obraz z CzĊstochowy, a nastĊpnie zwyciĊski festyn

uliczny w stolicy, którego szczytowym punktem miało byü właĞnie

prawykonanie Targowicy — wielkiego dzieła Gnoma, bezwzglĊdnie i

ostatecznie rozprawiającego siĊ z bruĪdĪącym, reakcyjnym klerem.

Muzyczny pomysł tej czĊĞci polegał na tym, Īe czerwoni i cisi Ğpiewają na

melodie liturgiczne Gnom, na przykład, swą ariĊ:
A obraz cudowny, co wzburzyü miał lud,
Plandeką przykryjĊ, i skoĔczy siĊ cud.

ze słynnym refrenem:

Ja nie, ja nie, ja nie przebaczĊ,
Pałami ich zaraz, zaraz uraczĊ.

Ğpiewa na melodiĊ Godzinek); natomiast reakcyjny kler — na melodiĊ
pieĞni rewolucyjnych, na przykład, na melodiĊ Na barykady, ludu roboczy

Ğpiewano:

Na kazalnice, ksiĊĪa prałaci!
Cudowny obraz do góry wznieĞ!

Tyle wiĊc o tej drugiej, niedokoĔczonej nigdy operze, której pomysł zrodził

siĊ w wiĊzieniu. Teraz moĪemy jechaü dalej.

No wiĊc gdy siĊ tylko w tym wiĊzieniu znalazłem, zaczĊły siĊ róĪne próby,

aby mnie stamtąd wydostaü. Jedną z nich podjĊli moi znajomi ze Ğrodowiska

szachowego. Jak wiecie, sporą czĊĞü swego Īycia poĞwiĊciłem grze w szachy,

a nawet zdobyłem w tej dziedzinie tytuł mistrzowski. Nic wiĊc dziwnego, Īe

miałem w tym Ğrodowisku znajomych, wiernych kibiców, a nawet wielbicieli.

Nie zdawałem sobie jednak sprawy, Īe jest wĞród nich pewien bardzo

wysoko postawiony pułkownik milicji. OtóĪ moi przyjaciele szachiĞci udali

siĊ właĞnie do niego z proĞbą o interwencjĊ w mojej sprawie. Powiedzieli mu,

Īe miałem zatarg z milicjantem.

— O, to głupstwo! — rzekł pułkownik. — Nawet gdyby go dĨgnął noĪem, z

dziecinną łatwoĞcią wyciągnĊ go stamtąd w przeciągu 24 godzin. PrzyjdĨcie

do mnie jutro.

Kiedy jednak szachiĞci przybyli nastĊpnego dnia o umówionej porze,

pułkownik rozłoĪył rĊce i powiedział:

— Moi drodzy, sprawa jest w gestii MSW. Ja nic nie mogĊ zrobiü.

Z wiĊzienia udało mi siĊ ostatecznie wydostaü na „wolną stopĊ” dopiero po
jakichĞ dwóch miesiącach, dziĊki stosunkom mojego adwokata.

Page 35 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

Gdy tylko siĊ na tej „wolnej stopie” znalazłem, od razu powiedziałem sobie,

Īe teraz to juĪ tak łatwo Czerwony ze mną nie zapajacuje i bardzo siĊ bĊdzie

musiał natrudziü, Īeby mnie z powrotem zagnaü do kozy czy choüby jakąĞ

grzywnĊ wydrzeü.

CóĪ zrobiłem? OtóĪ napisałem do sądu pismo, w którym postawiłem wniosek

o powołanie Ğwiadków obrony, na nich zaĞ wyznaczyłem kilku najbardziej

zajadłych wówczas Czerwonych, miĊdzy innymi Jerzego Putramenta, Janusza

Wilhelmiego i Andrzeja Lama. Sąd oczywiĞcie odrzucił ten wniosek, co w

prawniczym jĊzyku kancelaryjnym wyraĪone zostało w ten mniej wiĊcej

sposób: „odrzuciü wniosek o powołanie Ğwiadków z tej sprawy i tej strony

protokołu”. Formuła ta okazała siĊ dla mnie zbawienna. Albowiem gdy
maszynistka przepisywała ów protokół na maszynie, to tak siĊ jakoĞ dziwnie

a szczĊĞliwie dla mnie złoĪyło, Īe na wyszczególnionej przez sąd stronie

znalazły siĊ nazwiska zaledwie kilku poĞledniejszych Ğwiadków obrony,

których powołałem, podczas gdy wiadoma trójka asów, czyli Put, Wilhelmini

i Lam, znalazła siĊ juĪ na stronie nastĊpnej, a wiĊc nie podlegającej

surowemu zastrzeĪeniu sądu. W ten sposób, dziĊki OpatrznoĞci, wcielonej

tym razem w biurokracjĊ, moje pierwsze posuniĊcie obronne zostało

uwieĔczone sukcesem: sąd mimowolnie uznał wyjątkowo niewygodnych dla

siebie Ğwiadków.

Jak siĊ zresztą miało okazaü, zasadniczą zaletą tych Ğwiadków — dla mnie,

nie dla sądu, dla sądu była to wada — wcale nie była ich pozycja polityczno-

społeczna, lecz taka mianowicie cecha, iĪ Īadnemu z nich ani Ğniło siĊ

przychodziü na rozprawĊ, i to znów nie ze wzglĊdu na moją osobĊ, lecz po

prostu z braku czasu tudzieĪ z totalnego „olewnictwa”.

Tak wiĊc sprawa była wciąĪ odraczana. Wreszcie rozsierdzony sĊdzia, który

ją prowadził, polecił doprowadziü ich przez milicjĊ. JednakĪe i to na nic siĊ

nie zdało, natomiast w aktach sprawy znalazła siĊ taka np. notatka:

„Funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej nie mogli doprowadziü na salĊ

rozpraw Ğwiadka Janusza Wilhelmiego z uwagi na to, iĪ w wyznaczonym

dniu o godzinie 6 rano nie zastali go w zamieszkiwanym przez niego lokalu.”

W tej sytuacji zarządzono, Īe pierwsze posiedzenie, do którego wciąĪ nie

mogło dojĞü z powodu chronicznego niestawiennictwa Ğwiadków obrony,

odbĊdzie siĊ bez ich udziału. Ale i tĊ rafĊ udało mi siĊ sprytnie wyminąü

dziĊki sprzyjającym okolicznoĞciom.

OtóĪ wyznając zasadĊ wyraĪoną lapidarnie w znanym przysłowiu: „kto rano

wstaje, temu Pan Bóg daje”, w wyznaczonym dniu udałem siĊ do sądu

odpowiednio wczeĞniej, by znaleĨü salĊ, na której miałem byü sądzony, i w

ogóle by siĊ jakoĞ do tej rozgrywki przygotowaü psychicznie. Gdy dotarłem

tam w koĔcu, na drzwiach zastałem kartkĊ z zawiadomieniem, Īe moja

sprawa, która według wczeĞniejszych ustaleĔ rzeczywiĞcie miała siĊ toczyü

na tej właĞnie sali, z jakichĞ waĪnych przyczyn przeniesiona została do innej,

takiej to a takiej. Nie namyĞlając siĊ długo, nie widziany przez nikogo,

zdarłem czym prĊdzej kartkĊ, podarłem na strzĊpy i wrzuciłem do kosza, po

Page 36 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

czym spokojnym, wolnym krokiem, długimi korytarzami, udałem siĊ pod tĊ

nowo wyznaczoną salĊ. Tam oczywiĞcie poza mną nikt inny nie dotarł.

ĝwiadkowie oskarĪenia czekali pod salą wyznaczoną pierwotnie (póĨniej za

niestawiennictwo tego dnia chciano ich karaü grzywną), mnie zaĞ sąd okazał

nawet pewnego rodzaju współczucie: tyle juĪ razy zjawiam siĊ na próĪno!

Wreszcie, za dziewiątym czy którymĞ razem, sytuacja wydawała siĊ juĪ nie

do uratowania. Stawili siĊ wszyscy — Ğwiadkowie oskarĪenia, czyli

milicjanci, oraz Ğwiadkowie obrony, z trójką pisarzy włącznie. Ale nawet tym

razem nie opuĞciło mnie szczĊĞcie. Wszyscy otrzymali wezwania na godzinĊ

dziesiątą rano. O tej właĞnie godzinie miała siĊ rozpocząü moja sprawa i

dokładnie w tym czasie wszyscy siĊ zebrali.

Sprawa moja była jednakĪe trzecia z wokandy, pierwsza zaĞ, wyznaczona na

godzinĊ dziewiątą, okazała siĊ wyjątkowo trudna i skomplikowana, tak Īe

wciąĪ jeszcze siĊ toczyła i nic nie wskazywało, by szybko dobiegła koĔca.

Trójka moich asów zaczĊła siĊ niecierpliwiü, a nawet irytowaü. Wilhelmi

zwrócił siĊ do mnie:

— No wiesz, stawiasz mnie w wyjątkowo kłopotliwej sytuacji, dlaczegoĞ

nie zadzwonił do mnie od razu, na samym początku, ja bym to z miejsca

załatwił u… — jakiegoĞ Dobieszaka czy nie-Dobieszaka, nie pamiĊtam juĪ

nazwiska, w kaĪdym razie chodziło o jakąĞ bardzo waĪną figurĊ u milów w

owym czasie — wystarczyłby jeden telefon.

Putrament zaĞ wrĊcz szalał.

— Nie bĊdĊ przecieĪ bez koĔca wysiadywał na korytarzach sądowych! —

wykrzykiwał. — Mój czas jest drogi! Co oni sobie właĞciwie myĞlą!

Ja na te okrzyki specjalnie nie zwaĪałem, chodziłem sobie po korytarzu i

kątem oka kontrolowałem sytuacjĊ. AĪ w pewnym momencie podchodzi do

mnie jeden z tych milów Ğwiadków-oskarĪenia i szalenie nieĞmiało mnie pyta

(nieĞmiałoĞü ta płynĊła stąd, Īe po tym permanentnym niestawianiu siĊ w

sądzie ciąĪyły na nich nagany, upomnienia, a nawet wnioski o grzywnĊ, byli

oni juĪ kompletnie skotłowani, i to raczej ja byłem dla nich postrachem, a nie

oni dla mnie), wiĊc pyta:

— Przepraszamy pana bardzo, jak pan sądzi, długo jeszcze trzeba bĊdzie

czekaü na tĊ naszą sprawĊ?

To ja na to:

— No, sam pan widzi. Toczy siĊ dopiero sprawa pierwsza, potem bĊdzie

druga, ale spójrzcie panowie, jaka tam jest lista Ğwiadków! To potrwa

dobrych kilka godzin.

Na co on do mnie:

Page 37 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

— To jak pan sądzi, zdąĪymy jeszcze przed rozpoczĊciem pójĞü z kolegą na

kawĊ?

— AleĪ proszĊ pana! — ja na to — nie tylko na kawĊ! ZdąĪycie panowie na

cały obiad i to z duĪą wódką!

Po tych zapewnieniach, bardzo uradowani, dziarskim krokiem oddalili siĊ.

Ledwo poszli, drzwi sali otwierają siĊ i słyszymy, Īe ta pierwsza sprawa

nareszcie siĊ koĔczy. W tej sytuacji podchodzĊ niezwłocznie do Putramenta i

ni stąd, ni z owąd, nawiązując do jego wczeĞniejszych wyrzekaĔ, które

puszczałem niby mimo uszu, mówiĊ:

— Panie Jerzy, rzeczywiĞcie to jest nie do pomyĞlenia, aby pan tyle czasu

czekał z powodu ich głupich opóĨnieĔ! Pana czas jest bezcenny! No, ale w

koĔcu jest pan człowiekiem na Ğwieczniku, wiĊc moĪe by pan tak wszedł do

pokoju sĊdziowskiego i poprosił, aby zmieniono porządek, to znaczy, Īeby

osądzono teraz naszą sprawĊ, zamiast tĊ drugą.

Na to Putrament:

— Sądzi pan, Īe oni siĊ zgodzą?

— No, jak pan ich poprosi — ja na to — to nie bĊdą mieli wyjĞcia!

No i Putrament wdarł siĊ do pokoju sĊdziowskiego, po czym rozradowany
stamtąd wyszedł wołając:

— A teraz sprawa SzpotaĔskiego! ProszĊ, proszĊ!

I wszystkich zaczął zapĊdzaü na salĊ sądową. OczywiĞcie z wyjątkiem

Ğwiadków oskarĪenia, których zapĊdziü nie mógł, bo ci w najlepsze

konsumowali akurat wtedy swoje piwko, na które siĊ byli udali.

I w ten sposób sprawa znów została odroczona, tym razem, jak siĊ okazało,

na czas juĪ nieograniczony.

Tymczasem dojrzewała sprawa z Operą. OtóĪ, jak juĪ mówiłem, w chwili,

gdy Opera nabrała rozgłosu i stała siĊ dosyü popularna, Nina Karsov i

Szymon Szechter zaproponowali mi, abym na przyjĊciu, które zamierzali

wydaü, nagrał ją całą na magnetofon. ChĊtnie przystałem na tĊ propozycjĊ i

rzeczywiĞcie Opera została w całoĞci nagrana.

Było to jakoĞ w przededniu wakacji, w kaĪdym razie Karsov i Szechter

wkrótce potem wyjechali w góry, zabierając oczywiĞcie ze sobą ĞwieĪe

nagranie, by delektowaü siĊ nim w ciszy górskiej u jakiegoĞ zaufanego

juhasa. Tymczasem byli oni juĪ wtedy doĞü powaĪnie obstawieni przez UB. I

któregoĞ piĊknego ranka wpadło tam do nich, w to górskie zacisze, ze

dwunastu cichych. Karsov i Szechter zostali aresztowani, taĞma z Operą zaĞ

zarekwirowana.

Page 38 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

W tym momencie bezpieka miała juĪ nareszcie komplet: maszynopis

znaleziony u mnie na biurku podczas rewizji, a teraz taĞmĊ magnetofonową z

moim głosem. I prokurator, który miał oskarĪaü w sprawie Karsov-Szechter,

powiedział mojemu adwokatowi, Īe bĊdzie siĊ właĞnie ustalało autorstwo
Opery, Īe obecnie nie bĊdzie juĪ z tym najmniejszych trudnoĞci, a wtedy

zrobi siĊ natychmiast kolejną sprawĊ. I rzeczywiĞcie zmontowali ją wkrótce.

Aresztowany zostałem w ĞwiĊto Trzech Króli 1967 roku, przy czym cichych,

którzy po mnie przyszli, nie było trzech, jak moĪna by siĊ spodziewaü, lecz

chyba i piĊtnastu. Znów zrobili rewizjĊ, tyle Īe tym razem zabrali juĪ całe

góry papierów, całą moją korespondencjĊ, wszelkie notatki i zapiski, a nawet

niektóre ksiąĪki. Mnie zaĞ osadzono w wiĊzieniu na Mokotowie.

Z tą rewizją wiąĪe siĊ pewna wyjątkowo zabawna historia. OtóĪ wĞród

zarekwirowanych mi listów znajdował siĊ jeden — od znanego i wybitnego

adwokata warszawskiego, Michała Brojdesa. Był to list zupełnie niewinny,

zapraszający mnie, zdaje siĊ, na jakieĞ przyjĊcie, a koĔczący siĊ słowami: „Z

serdecznym gĊganiem — Michał Brojdes”.

Na tej właĞnie podstawie wezwano Brojdesa w charakterze Ğwiadka. No i ten

przesłuchujący, jakiĞ kapitan MO… nie, to juĪ był prokurator — no wiĊc ten

prokurator pyta Brojdesa:

— Panie mecenasie, zna pan niejakiego SzpotaĔskiego?

— No oczywiĞcie, Īe znam — na to Brojdes — i to dobrze.

— A wie pan — ciągnie dalej prokurator — Īe jest on aresztowany i za co

aresztowany?

— OczywiĞcie — na to Brojdes. — Jest to dosyü głoĞna sprawa w

sferach sądowych: aresztowano go pod zarzutem napisania opery Cisi i
GĊgacze
.

— No właĞnie — na to prokurator — a wiĊc stwierdza pan, panie

mecenasie, Īe autorem opery o tym tytule jest Janusz SzpotaĔski.

Na co Brojdes:

— Panie prokuratorze, ja niczego takiego ani nie stwierdziłem, ani nie

zamierzam stwierdziü.

— No dobrze — na to prokurator — to w takim razie z innej beczki: czy pan

wie, panie mecenasie, kto to właĞciwie są ci GĊgacze?

Brojdes:

— OczywiĞcie, Īe wiem. Termin ten powstał i przyjął siĊ w okresie, gdy

istniał jeszcze Klub Krzywego Koła: tak mianowicie nazywano zapalonych

Page 39 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

dyskutantów w tym klubie, którzy domagali siĊ głównie, by szanowaü ich

prawa obywatelskie gwarantowane konstytucyjnie.

— No, to chyba niezupełnie tak — na to prokurator — ale mniejsza z tym.

A kto to są w takim razie, według pana mecenasa, Cisi?

— To z kolei, panie prokuratorze — powiada na to Brojdes — byli tacy

panowie, którzy równie gorliwie i czĊsto przychodzili na zebrania Klubu

Krzywego Koła, tyle tylko, Īe w odróĪnieniu od GĊgaczy raczej w ogóle nie

zabierali głosu w dyskusji, natomiast wyjątkowo uwaĪnie słuchali.

— No tak — powiada wtedy prokurator — wie pan, kto to są Cisi,

wie pan, kto są GĊgacze, mało tego, zna pan osobiĞcie SzpotaĔskiego, i jak

to, nie wie pan, kto napisał operĊ Cisi i GĊgacze?

— Panie prokuratorze! — na to Brojdes. — A czy pan wie, kto to są

Krakowiacy?

— No pewnie, Īe wiem, ale co to ma do rzeczy?

— No, a Górale, teĪ pan wie?

— No oczywiĞcie, Īe wiem, ale raz jeszcze pytam, co to ma wspólnego ze

sprawą?

— A czy wie pan, kto napisał operĊ Krakowiacy i Górale?

Prokurator szalenie siĊ zdumiał: — To jest taka opera?

— A jakĪe! — na to Brojdes. — No i widzi pan: wie pan, kim są

Górale, wie pan, kto to są Krakowiacy, wie pan juĪ teraz, Īe jest opera pt.
Krakowiacy i Górale, i mimo to nie wie pan, kto ją napisał. A ode mnie pan
Īąda, bym wiedział, kto napisał Cichych i GĊgaczy.

ChociaĪ mieli mnie nareszcie juĪ w tej ciupie, długo jednak jeszcze nie mogli

udowodniü mi autorstwa Opery ani tego, Īe ją rozpowszechniałem.

Dopomogło im w tym czy wrĊcz umoĪliwiło dopiero kilku Ğwiadków którzy,

pytani na tĊ okolicznoĞü, czy wykonywałem mianowicie OperĊ na przyjĊciu

w pewnym mieszkaniu, ze szczegółami potwierdzili ten fakt. Nie bĊdĊ tutaj

wymieniał ich nazwisk, zresztą sprawa jest powszechnie znana.

ChcĊ natomiast przypomnieü w tym miejscu inną osobĊ, która równieĪ była

obecna na owym przyjĊciu i która takĪe była póĨniej przesłuchiwana. Chodzi

o pewną starszą, bardzo czcigodną damĊ — ksiĊĪnĊ Radziwiłł. OtóĪ kiedy ją

właĞnie przesłuchiwano w mej sprawie i zadano to kluczowe pytanie, czy

Ğpiewałem tam jakieĞ piosenki, to ona odpowiedziała tak:

— MoĪe on i coĞ tam Ğpiewał, ale ja nic nie zapamiĊtałam, bo to nie było o

ludziach z towarzystwa.

Page 40 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

background image

No i wreszcie odbyła siĊ rozprawa, oczywiĞcie przy drzwiach zamkniĊtych,

ze wzglĊdu na pornograficzne obrzydliwo

Ğci, jakie wystĊpują w Operze, i

zostałem w jej wyniku skazany na 3 lata wiĊzienia. Byłem jeszcze sądzony z

tak zwanego małego kodeksu karnego, który za takie rzeczy przewidywał

karĊ od 3 do 15 lat wiĊzienia, tak wiĊc moĪna powiedzieü, Īe do koĔca

miałem szczĊĞcie, bo zostałem przecieĪ moĪliwie najłagodniej potraktowany.

Podczas odsiadywania przeze mnie wyroku miały miejsce pamiĊtne

„wydarzenia marcowe”, które znów mnie szalenie zainspirowały, tak Īe

napisałem tam dwa kolejne utwory: BalladĊ o Łupaszce i RozmowĊ w
kartoflarni
. Co prawda, oba te utwory zaraz po ich napisaniu wpadły, bo mnie

ktoĞ zakapował. Na widzeniu z adwokatem jednak odtworzyłem je z głowy,
adwokatowi zaĞ tak siĊ one spodobały, Īe z miejsca opanował je na pamiĊü i

w ten sposób utorował im drogĊ w Ğwiat.

Ostatecznie całych trzech lat nie odsiedziałem, bo z okazji 25-lecia PRL-u,

czyli tzw. srebrnego wesela, które wypadło w tym czasie, darowano mi na

mocy amnestii 5 miesiĊcy Tak wiĊc odsiedziałem zaledwie 2 lata i 7

miesiĊcy. Na wolnoĞü wyszedłem jesienią 1969 roku.

No wiĊc tak to mniej wiĊcej zaczĊła siĊ moja kariera satyryka.

*

ɉɨ ɦɢɱɭɪɢɧɫɤɨɣ ɞɨɪɨɝɟ ɫɚɦ Ʌɵɫɟɧɤɨ ɧɚɫ ɜɟɞɟɬ!

ȼɟɣɫɶɦɚɧɢɫɬɚɦ, Ɇɨɪɝɚɧɢɫɬɚɦ ɨɞɭɪɚɱɢɬɶ ɧɟ ɞɚɟɬ!

**

Ɉɧɟɝɢɧ, ɞɨɛɪɵɣ ɦɨɣ ɩɪɢɹɬɟɥɶ,

Ɋɨɞɢɥɫɹ ɧɚ ɛɪɟɝɚɯ ɇɟɜɵ…

Janusz SZPOTA

ēSKI

Page 41 of 41

Janusz SzpotaĔski: Fragmenty nienapisanej biografii

2012-03-20

http://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Janusz Szpotański Po Prostu Żyłem (1998)
Janusz Szpotański Ustęp końcowy wiersza za który J S został relegowany ze studiów (1952)
Janusz Szpotański Gnomiada (1976)
Wiadomość PAP o śmierci Janusza Szpotańskiego [13 10 2001]
Janusz Szpotański Caryca i zwierciadło (1974)
Janusz SZPOTAŃSKI Caryca i zwierciadło
Janusz Szpotański Sierpień (1980)
Niezmienne zasady ludzi sukcesu Janusz Basza fragment
Janusz Szpotański Pieśń Jewdochy (1978)
Janusz SZPOTAŃSKI Caryca i zwierciadło
Janusz Szpotański Gnom Caryca Szmaciak
Janusz Szpotański Do zielonookiej (1958)
Janusz Szpotański Pożegnanie z poezją (1989)
Ostatni wywiad z Januszem Szpotańskim w Dzienniku Życie [2001, Artykuł]
Janusz Szpotański Towarzysz Szmaciak czyli wszystko co się dobrze kończy (1977)
Janusz Szpotański Bania w Paryżu (1976 1979)
Janusz Szpotański Targowica czyli opera Gnoma poświęcona obchodom milenijnym (1966)
Janusz Szpotański Lament wysokiego dygnitarza (1966)
Janusz Szpotański Ballada o cudzie na Woli (1966)

więcej podobnych podstron