Keri Arthur Pocalunek zla Rozdział I(1)

background image

Rozdział I

Wszystko co czułam to była krew.
Krew gęsta i upajająca.
Krew, która pokrywała cale moje ciało i wywoływała swędzenie skóry.

Przeciągnęłam się jęcząc cicho i przewróciłam się na plecy. Nowe wrażenia

przebiły się przez mgłę, która otulała mój umysł. Chłód bruku pod moimi plecami.
Drobny deszcz na mojej nagiej skórze. Smród odpadków pozostawionych zbyt długo
na słońcu. I za tym wszystkim, zapach surowego mięsa.
Nie wiem dlaczego, ale ten zapach wywoływał we mnie złe przeczucia.

Zmusiłam się do otworzenia powiek. Betonowy mur wznosił się przede mną,

sprawiając wrażenie wklęsłego jakby miał za chwilę zwalić się na mnie. Nie miał
żadnych okien i żadne światło go nie rozjaśniało. Przez chwilę myślałam, że jestem w
jakimś wiezieniu, ale po chwili przypomniało mi się wrażenie deszczu i zobaczyłam
szczyt muru ginący w nocnym, zachmurzonym niebie.

Nie widać było księżyca ale nie potrzebowałam go widzieć, żeby wiedzieć w

której fazie się znajdował. Mimo, że miałam w żyłach tyle samo krwi wampira co
wilkołaka, to jednak byłam niesłychanie wrażliwa na działanie tego przeklętego ciała
niebieskiego. Pełnia księżyca była najwyżej trzy dni temu.

W moich ostatnich wspomnieniach gorączka księżycowa ledwo się rozpoczęła.

W międzyczasie straciłam osiem dni.

Zmarszczyłam brwi i wpatrywałam się w mur, zbierając myśli i próbując

przypomnieć sobie jakim sposobem wylądowałam tutaj. I jakim cudem znalazłam
się naga i nieprzytomna w samym środku nocy.

Żadne wspomnienie nie zdołało wyrwać się z mgły otaczającej mój umysł.

Jedyne czego byłam pewna to to, że przytrafiło mi się coś złego. Coś co uszkodziło
moją pamięć i pokryło krwią.

Drżącą ręką wytarłam deszcz roszący moją twarz i popatrzyłam w lewo. Mur

ciągnął się wzdłuż ciemnej uliczki, na której stały jeden obok drugiego pojemniki. Z
pojemników tych wysypywały się śmieci. Na końcu alei świeciła lampa, samotnie
błyszcząc w otaczających ciemnościach. Oprócz mojego urywanego oddechu, nie
słychać było innego dźwięku. Żadnego samochodu. Żadnej muzyki. Nawet żadnego
psa szczekającego na jakiegoś wymyślonego wroga. Nic co mogłoby nasuwać myśl,
że gdzieś w pobliżu toczy się życie.
Przełknęłam z trudnością, próbując nie czuć smaku niepewności i strachu.
Popatrzyłam w prawo.
I zobaczyłam trupa.
Trupa całego we krwi!
Och! Mój Boże…
Nie mogłam… Nie, proszę Cię Panie, powiedz że to nie byłam ja, która…

Z suchym gardłem, wstrząsana mdłościami, wstałam i zataczając się,

poczłapałam w stronę ciała.
Zobaczyłam co zostało z jego twarzy i gardła.

background image

Nagle żółć podeszła mi do gardła. Odwróciłam się szybko, nie chcąc zwrócić

swojego obiadu na mężczyznę, którego właśnie zabiłam. Chociaż jemu właściwie i
tak było już wszystko jedno…

Kiedy nie miałam już czym wymiotować, wytarłam usta grzbietem ręki.

Wciągnęłam głęboko powietrze i wróciłam aby zmierzyć się z konsekwencjami
swoich czynów.

To był potężny facet, jakieś metr dziewięćdziesiąt piec wzrostu, ciemna

karnacja i włosy. Miał brązowe oczy i, jeśli wierzyć jego zastygłej minie,
zaskoczyłam go. Był kompletnie ubrany, co przynajmniej oznaczało, że kiedy
rozszarpałam mu gardło nie byłam pod wpływem żądzy krwi. To samo w sobie było
ulga, szczególnie, że ja byłam naga… i odbyłam z kimś stosunek seksualny co
najmniej godzinę wcześniej.

Ponownie spojrzałam na jego twarz i poczułam niebezpieczny skurcz żołądka.

Połykając mdłości, zmusiłam się do odwrócenia oczu od tej okropnej krwawej masy
żeby obejrzeć resztę ciała.

Miał na sobie coś, co przypominało roboczy kombinezon w brązowym kolorze,

ozdobiony złotymi guzikami. Na kieszonce na piersi po lewej stronie miał wyszyte
litery „D.S.E.” Nosił paralizator przy pasku i przenośny radiotelefon na klapie. Jego
ręka spoczywała kilka centymetrów od broni, która przypominała podskórny
pistolet. Na końcówkach palców miał przyssawki, co bardziej zbliżało go do gekona
niż do człowieka.

Po plecach przebiegł mnie dreszcz. Widziałam już takie ręce zaledwie dwa

miesiące wcześniej na parkingu kasyna w Melbourne. Zostałam wtedy napadnięta
przez wampira i wielką niebieską kreaturę, która cuchnęła śmiercią.

Nagle poczułam nieodparta potrzebę wydostania się z tej uliczki, tak samo

brutalną jak cios pięścią w brzuch.

Oddychając z trudnością i cała drżąca, oparłam się ochocie żeby wziąć nogi za

pas i uciekać jak najszybciej. Najpierw musiałam dowiedzieć się jak najwięcej na
temat tego mężczyzny. Moja pamięć była pełna dziur i w jakiś sposób musiałam je
załatać.
Teraz, najważniejsze było dowiedzieć się jak doszło do tego, że rozszarpałam mu
gardło.

Odetchnęłam głęboko ale to niewiele pomogło na skurcze żołądka. Uklękłam

obok ofiary. Zmarznięty bruk twardo ocierał się o moje piszczele ale chłód, który
mnie ogarnął, nie miał nic wspólnego z temperaturą nocy.

Potrzeba ucieczki stawała się coraz silniejsza. Ale jeśli moje zmysły miały

jakieś pojęcie przed czym mam uciekać, to widocznie nie uznały za stosowne mnie o
tym poinformować. Jedno było pewne: martwy mężczyzna nie był już żadnym
zagrożeniem. Chyba że przeszedł rytuał, który pozwalał stać się wampirem, ale
nawet jeśli tak było, to mogło minąć kilka dni zanim wstanie.

Zagryzłam wargi i obszukałam jego kieszenie. Nie miał przy sobie nic innego

ponadto co już widziałam. Żadnego portfela czy dokumentu tożsamości, nawet
żadnych paprochów, które z czasem zbierają się w każdej kieszeni. Nosił skórzane
brązowe buty bez żadnej marki czy choćby jakichś charakterystycznych znaków. Za
to jego skarpety były zaskakujące. Były różowe, w dodatku był to róż

background image

fluorescencyjny.

Zdziwiona zamrugałam oczami. Mój brat bliźniak byłby nimi zachwycony, ale

to była jedyna osoba którą znałam lubiąca tego typu rzeczy. Dziwny wybór jak na
mężczyznę generalnie pozbawionego kolorów.

Nagle, trochę dalej w uliczce usłyszałam jak coś zaszurało o bruk.

Znieruchomiałam i nadstawiłam uszu. Poczułam jak cała oblewam się potem a moje
serce rozszalało się i miałam wrażenie że jego dudnienie odbija się echem w
ciemnościach nocy. Minęło kilka minut i znowu lekkie klikniecie, którego nigdy nie
usłyszałabym gdyby wszystko nie było pogrążone w głębokiej ciszy.

Wyciągnęłam rękę po podskórny pistolet i odwróciłam się w stronę pogrążonej

w cieniu uliczki. Budynki ginęły w nieprzeniknionych ciemnościach i niczego ani
nikogo nie dostrzegałam.
A jednak byłam pewna, że coś tam było.

Zamknęłam oczy i zmieniłam wzrok na podczerwień. Uliczka od razu stała się

wyraźniejsza: wysoki mur, drewniany plot i pojemniki z wysypującymi się
odpadkami. Tam gdzie zaczynała się uliczka dostrzegłam garbatą formę ani
całkowicie ludzką, ani całkowicie psią.
Poczułam suchość w ustach.
''Polują na mnie.''

Skąd się wzięła ta pewność? Nie miałam pojęcia i nie chciałam tracić czasu

żeby spróbować się tego dowiedzieć. Wyprostowałam się i powoli odeszłam od trupa.

To coś na początku uliczki uniosło nos, wąchając nocne powietrze. Po chwili

wrzasnęło. Był to wysoki wrzask, prawie tak samo przenikliwy jak zgrzyt paznokci
na tablicy. Teraz druga kreatura dołączyła do pierwszej i obie skierowały się w moją
stronę.

Dyskretnie rzuciłam okiem ponad ramieniem. Główna ulica i lampa nie były

zbyt daleko ale coś mi mówiło, że te dwie kreatury nie obawiały się ani jednej, ani
drugiej. Cisze nocy wypełniał teraz stukot ich łap na chodniku. Poruszały się w
rytmie, który zdradzał cierpliwość i opanowaną przemoc. Z każdym ich krokiem ja
robiłam trzy a i tak wydawało mi się, że poruszają się o wiele szybciej niż ja.
Zacisnęłam palec na spuście pistoletu żałując, że nie zabrałam również paralizatora.

Kreatury przystanęły chwilę przy trupie, obwąchały go i ponownie ruszyły w

drogę. Z tej odległości ich potężne i kudłate sylwetki bardziej przypominały
niedźwiedzia niż psa czy wilka. W kłębie mierzyły nieco ponad metr dwadzieścia a
ich oczy były czerwone. Była to świecąca czerwień, szczególnie przerażająca.

Warczały cicho, odsłaniając długie żółte kły. Moja potrzeba ucieczki była tak

ogromna, że drżały wszystkie moje mięśnie. Przygryzłam wargi, pohamowałam swój
instynkt, uniosłam pistolet i dwa razy nacisnęłam na spust. Strzałki trafiły kreatury
prosto w pierś ale zdawało się, że to je tylko jeszcze bardziej rozwścieczyło. Ich
warczenie przeszło we wściekły ryk i skoczyły w moim kierunku. Zrobiłam w tył
zwrot i zaczęłam biec. Przy wylocie uliczki skręciłam w lewo tylko dlatego, że było z
górki.

Asfalt błyszczał od wilgoci i nielicznych rzadko rozmieszczonych lamp.

Gdyby moi prześladowcy byli ludźmi to mogłabym zakamuflować się w cieniu i
zniknąć im z oczu. Ale sposób, w jaki te kreatury zjawiając się obwąchiwały moje

background image

ślady, dał mi do zrozumienia, że moje wampirze zdolności rozpłynięcia się w
ciemnościach, w niczym mi tutaj nie pomogą.

Nie mogłam również przemienić się w wilka. Wtedy jedyną moją bronią będą

zęby a to nigdy nie było dobrym posunięciem kiedy miało się dwóch lub więcej
przeciwników.

Pędziłam mokrą ulicą, przebiegając obok cichych sklepów i domów z tarasami.

Wydawało się, że w środku nikogo nie ma a ich widok nie obudził we mnie nawet
najmniejszego wrażenia, że już to kiedyś widziałam. Prawdę powiedziawszy
wszystko to było jakieś dziwne, jakby chodziło tylko o dwuwymiarowa dekoracje.

Poczułam ruch powietrza za plecami a uczucie zagrożenia znacznie przybrało

na sile. Zaklęłam półgłosem i rzuciłam się na ziemię. Ciemna forma przeleciała nade
mną z przenikliwym wyciem, które po chwili zmieniło się we wściekły syk.
Wymierzyłam i ponownie strzeliłam , po czym przetoczyłam się na plecach zadając
drugiej kreaturze cios nogą. Uderzyłam ją w szczękę co znacznie zmieniło kierunek
jej lotu. Zwaliła się po mojej lewej stronie, przez chwilę potrząsając głową i warcząc
gardłowo.

Podniosłam się błyskawicznie i strzeliłam do niej ostatnia strzałką. Katem oka

zauważyłam ruch. Pierwsza kreatura podniosła się i zmierzała w moim kierunku.

Rzuciłam w nią pustym pistoletem i uskoczyłam z drogi. Pośliznęła się i

drapiąc pazurami o mokry asfalt próbowała się zatrzymać. Złapałam ją za kudłate,
brązowe futro i skoczyłam jej na grzbiet, jednocześnie dusząc ją swoją ręką. Miałam
siłę wilkołaka i wampira co oznaczało, że miałam więcej siły niż trzeba było żeby
zmiażdżyć krtań jakiejkolwiek normalnej kreatury. Problem w tym, że tej kreaturze
daleko było do normalności.

Wydala z siebie zduszony i wściekły ryk i zaczęła rzucać się na wszystkie

strony. Wczepiłam się w nią solidnie, obejmując ją nogami w talii starając się
zachować równowagę i ciągle próbując ją udusić.

Druga kreatura wyskoczyła nagle nie wiadomo skąd, uderzając mnie z całej

siły w bok i strącając mnie ze swego kumpla. Huknęłam o ziemie z taka siłą, że
zobaczyłam gwiazdy. Ale dźwięk zbliżających się pazurów nie pozwolił mi na
dłuższe ich podziwianie. Podniosłam się na kolana i ręce. Oddaliłam się na
czworakach.

Nagle poczułam pazury rozdzierające mi bok na tyle głęboko, żebym zaczęła

krwawić. Odwróciłam się błyskawicznie, złapałam łapę i gwałtownie pociągnęłam w
swoją stronę. Kreatura przeleciała mi nad głową i trzasnęła plecami o witrynę sklepu.
Mur sklepu zatrząsł się od siły uderzenia.

Zmarszczyłam brwi ale druga kreatura nie dała mi czasu na zadanie sobie

pytania, dlaczego ten mur się zatrząsł. Obróciłam się wokół własnej osi, wyrzucając
nogę i podcinając łapy owłosionej bestii. Ryknęła wściekle po czym zaorała mi udo
pazurami aż odrzuciło mnie w tył. Następnie wstała i odsłoniła swoje ostre zęby,
które świeciły na żółtawo w ciemnościach nocy.

Udałam, że zamierzam się na głowę ale zamiast tego obróciłam się i uderzyłam

w pierś, żeby wbić strzałkę jeszcze głębiej. Jej końcówka zraniła moja bosą stopę.
Jeśli wierzyć rykowi, który wydala istota ponownie rzucając się na mnie, jej ból
zdawał się dużo większy niż mój. Przeturlałam się po ziemi. Kiedy bestia

background image

przelatywała nade mną, z całej siły kopnęłam ją w jaja. Zawarczała, upadla i
znieruchomiała.

Jeszcze przez dłuższy czas pozostałam w tej samej pozycji, na czworakach,

rozpaczliwie próbując odzyskać oddech. Kiedy w końcu ustały zawroty głowy i
pewna byłam, że nie stracę świadomości, przywołałam wilka w sobie.

Magia otuliła mnie, zaatakowała, mącąc mój wzrok i tłumiąc ból. Moje członki

kurczyły się, układając się inaczej i po chwili to wilk stal na środku ulicy a nie
kobieta. Nie miałam ochoty pozostawać dłużej niż trzeba w tej alternatywnej formie.
Inne z tych kreatur być może kręciły się w pobliżu i jeśli natrafię na dwie z nich
będąc w tej formie, to nie wyjdę z tego żywa.

Ale przemiana zapoczątkowała proces zabliźniania ran. Komorki wilkołaka

pamiętały informacje dotyczące metabolizmu co z kolei tłumaczyło ich
długowieczność. Podczas przemiany komórki samodzielnie regenerowały się a rany
zabliźniały. I nawet jeśli trzeba było zmienić się kilkakrotnie, żeby zaleczyć głębokie
rany to pierwsza przemiana wystarczyła, żeby zahamować krwawienie i rozpocząć
proces gojenia.

Powróciłam do ludzkiej postaci i powoli wstałam. Pierwsza kreatura leżała

ciągle bez ruchu przed sklepem. Widocznie to co znajdowało się w strzałkach w
końcu zadziałało. Podeszłam do drugiej bestii, złapałam za skórę na karku i
przeciągnęłam na chodnik. Po czym zajrzałam przez szybę do sklepu.

Tak naprawdę to nie był żaden sklep tylko sama fasada. Za szyba była tylko

konstrukcja szkieletowa i gruz. To samo dotyczyło sąsiedniego sklepu i
kamienicy… z tym, że w środku były manekiny, również drewniane.

To wszystko bardzo przypominało policyjny lub wojskowy teren treningowy.

Tylko, że tego tutaj strzegły dziwne kreatury.

Złe przeczucie z którym się obudziłam nagle przybrało na sile. Musiałam uciec

z tego miejsca zanim ktokolwiek spostrzeże, że się uwolniłam.
'' Uwolniłam?''
Czy to oznaczało , ze byłam tutaj więźniem? A jeśli tak, to z jakiego powodu?

Żadna odpowiedz nie wyłoniła się z gęstej mgły, która otaczała mój umysł.

Zmarszczyłam brwi i szlam dalej ulicą. Ta skręcała brutalnie w lewo przechodząc w
nachylenie, z którego widać było niższą część kompleksu. Po każdej stronie stały w
linii częściowo zbudowane sklepy, przerwane bujnym gajem eukaliptusowym. Na
końcu drogi stał portal o wyglądzie monumentalnym a u jego stop znajdowała się
budka strażnicza. Widziałam światło w oknach i uznałam, że ktoś tam był.

Po lewej, za niedokończonymi budynkami stała betonowa budowla, jaskrawo

oświetlona reflektorami. Po prawej znajdował się długi budynek przypominający
stajnie a jeszcze dalej inne betonowe sześciany i dużo drzew. Cały kompleks
otoczony był ogrodzeniem wielkości człowieka.

- Jakieś wiadomości od Maxa i dwóch Orisini*?

Zachrypnięty głos wydawał się dobiegać nie wiadomo skąd. Podskoczyłam na

metr a moje serce bilo tak mocno, że mogłabym się założyć iż zaraz wyskoczy z
piersi. Rozpłynęłam się w cieniu sklepu i czekałam. Usłyszałam odgłos spokojnych
kroków i domyśliłam się, że nieobecność Maxa i Orsini jeszcze ich nie zaniepokoiła.

background image

Jednakże zakładając, że zabiłam wspomnianego Maxa i zneutralizowałam zaginione
Orsini, ten spokój nie potrwa długo.

Nagle przy wylocie uliczki pojawiła się sylwetka. To był człowiek, inaczej

wyczułabym go. Był cały ubrany na brązowo i jak mężczyzna, którego zabiłam, miał
ciemne oczy i włosy. Zatrzymał się i uważnie zlustrował ulice. Korzenny zapach jego
wody po goleniu unosił się w nocnym powietrzu, mieszając się z jego oddechem o
zapachu czosnku.
Nacisnął na guzik na odwrotnej stronie kołnierzyka i powiedział:

Na razie ani śladu po nich. Idę w stronę laboratoriów rozpłodowych żeby
zobaczyć czy nie ma tam Maxa.

Miał zdać raport już pól godziny temu.

To nie pierwszy raz jak się spóźnia.

Ale może być ostatni. Szefowi się to nie spodoba.

Strażnik warknął coś pod nosem.

- Skontaktuje się za dziesięć minut.

Dziesięć minut to nie za dużo, ale wystarczy do zejścia i odkrycia dwóch
nieprzytomnych kreatur.

Słyszałam jak strażnik się zbliża, po czym zacisnęłam pięść i przywaliłam mu

w brodę. Od siły ciosu zdrętwiała mi ręka, ale stracił przytomność jeszcze zanim
upadł na ziemię. Popchnęłam go w cień sztucznej fasady i obserwowałam drogę
przede mną.

Główne wejście było strzeżone i będę musiała wspinać się po ogrodzeniu. Cień

rzucany przez stajnie pomoże mi zrobić to jak najdyskretniej. Weszłam w prostopadłą
ulice i wyszłam na szerszą drogę, wzdłuż której stały inne sztuczne sklepy i domy. W
powietrzu czuć było zapach siana i koni. To rzeczywiście była stajnia. Co teren
treningowy mógł mieć wspólnego z końmi?

Przenikliwy dzwonek alarmu rozdarł cisze nocy, zatrzymując mnie w miejscu.

Miałam serce w gardle a żołądek podążał zaraz za nim. Albo znaleźli martwe ciała,
albo ktoś zorientował się, że nie było mnie tam gdzie powinnam być. Jak by nie było
ten alarm był dla mnie synonimem gówna.

Alarmowi towarzyszyło światło tak jaskrawe, że aż mnie oślepiło. Zaklęłam i

rzuciłam się na chodnik, chowając się w resztkach cienia fasady sklepu. Zewnętrzne
ogrodzenie było oświetlone jak bożonarodzeniowa choinka. Nie było żadnej nadziei,
że uda mi się wspiąć nie będąc widziana.

* ORISINI – Ani Ja ani Pati nie wiemy jak to przetłumaczyć. We francuskiej i angielskiej wersji jest to samo
słowo więc podejrzewamy że jest to jakaś nazwa własna. Jeśli ktoś wie jak to przetłumaczyć to proszę do nas
pisać..
Pozdrawiamy Lucy i Pati

background image

Usłyszałam odgłosy zbliżającego się biegu. Znieruchomiałam przyklejona do

drzwi. Pięciu strażników w połowie ubranych minęło mnie, biegnąc jakby gonił ich
sam diabeł.

Kiedy tylko mnie minęli wyszłam z kryjówki i wbiegłam w uliczkę z której

wyskoczyli. Wyrosła przede mną stajnia a zapach szkap, siana i gnoju był tak silny,
że zmarszczyłam z odrazą nos. Odgłos nozdrzy i kopyt w środku podpowiadał mi, że
były tam zamknięte liczne zwierzęta. Jeśli je uwolnię, być może wywoła to
wystarczająco dużo zamieszania, żebym mogła uciec?

Stojąc nieruchomo przy ogromnych drzwiach do stajni, usłyszałam odgłos

szybkich kroków. Pospiesznie pchnęłam najmniejsze drzwi zamykając je za sobą, po
czym rozejrzałam się dookoła.

W sumie było dziesięć boksów, w tym dziewięć zajętych. Zwykła świecąca

kula oświetlała centralne przejście i jej słabe światło odbijało się od bel siana
ułożonego wzwyż.

Kilka głów odwróciło się w moją stronę, śledząc mnie ciemnymi oczami w

tym przygaszonym świetle. Wszystkie konie były dużymi, silnymi zwierzętami.
Większość to były kasztany, siwki lub gniadosze. Najbliższy ogier był w pięknym
kolorze mahoniowego brązu. Ale z położonymi uszami i podwiniętymi wargami
ukazującymi ogromne zęby, wcale nie wyglądał na przyjaznego.
Nie było w tym nic dziwnego. Konie i wilki nie były najlepszymi przyjaciółmi na
świecie.

- Ej! - Wymruczałam dając mu klapsa w nozdrza kiedy próbował mnie ugryźć.

- To, że jestem tutaj wkurza mnie tak samo jak i ciebie. Ale jeśli będziesz miłym
konikiem, to obiecuje Cię uwolnić i twoich małych przyjaciół również.

Koń parsknął głośno i przez długi moment przyglądał mi się uważnie po czym

machnął głową, co przypominało potakniecie. Kiedy się poruszył usłyszałam brzęk
łańcuchów . Zmarszczyłam brwi i podeszłam bliżej: to nie było tylko wrażenie. I to
nie były zwykle łańcuchy, które więziły ogiera. Jako, że byłam wiele razy zmuszona
do przyjęcia srebra w zastrzykach, w tej chwili moja skóra była bardzo wrażliwa na
obecność tego metalu.
I był tylko jeden powód aby używać takich łańcuchów do spętania konia.
Podniosłam wzrok.

- Jesteś zmiennokształtnym?

Jeśli tak było to dlaczego tego nie wyczulam ? Zmiennokształtni nie byli

łakami, księżyc nie miał żadnego wpływu na ich przemianę i bardziej należeli do
naszego drzewa genealogicznego, niż do tego ludzkiego. Nie mogłam wyczuć tych
ostatnich, ale jednak powinnam była od razu zgadnąć czym był ten koń. Choćby
tylko przez jego zapach.
Ogier znowu przytaknął.

- A oni? - Zapytałam gestem ręki pokazując inne konie.

Trzecie potakniecie głową.
Cholera. Więc nie byłam jedyną, która wpadła do tej sieci.

- Przyrzekasz, że mnie nie stratujesz jeśli wejdę do twojego boksu?

Ogier ponownie parsknął i miałam dziwne wrażenie, że to parskniecie było

pełne pogardy. Ostrożnie otworzyłam drzwi. Tak naprawdę nigdy nie miałam okazji

background image

obcować ze zmiennokształtnymi. Ale ci nieliczni, których poznałam mieli tendencje
traktować łaki tak samo bez respektu jak robili to ludzie. Co było tego przyczyna nie
wiedziałam, tym bardziej, że mieliśmy dokładnie te same skłonności zwierzęce.

To prawda, że żar księżycowy w nich nie uderzał… ale jakim prawem

pogardzali nami właśnie z tego powodu, kiedy sami w większości korzystali z tego
tygodnia, z takim samym entuzjazmem jak my.

Ogier nie ruszał się tylko mierzył mnie wzrokiem. Moje metr sześćdziesiąt

wzrostu nie robiło ze mnie malej kobietki ale przy masie tego konia czułam się
maleńka.

Nagły odgłos uruchomionego zatrzasku zmroził mnie. Odwróciłam się i

zobaczyłam jak główne drzwi stajni otwierają się. Zaklęłam półgłosem, zamknęłam
za sobą drzwi boksu i skuliłam się w kącie.

Ogier parsknął i zatańczył kopytami kilka centymetrów od moich stop. Z tej

odległości zauważyłam, że jego sierść była matowa i, że śmierdział potem i krwią.
Na jego zadzie widać były ślady ciosów na rożnych etapach gojenia.
Najwidoczniej nie był wzorowym więźniem.
Usłyszałam kroki w głównym przejściu, które zatrzymały się.

Mówiłem ci, że z pewnością jej tutaj nie ma – westchnął zmęczony głos.

A ja ci mowie, że jeśli nie chcesz żeby szef obdarł nas żywcem ze skóry to
lepiej sprawdzić każdy boks .

Promień światła błysnął w boksie ogiera. Wstrzymałam oddech i zacisnęłam

pięści. Jeśli mnie chcieli to najpierw będą musieli się bić. Dobrowolnie się stąd nie
ruszę. Ale tym razem miałam sojusznika. Ogier rzucił się do przodu i zanim łańcuch
na karku go nie zatrzymał, uderzył piersią w drzwi boksu. Jeden z dwóch mężczyzn
zaklął a drugi zaśmiał się szyderczo.

No jasne, na pewno schowała się w boksie tego gnojka. Już tylko żeby
pobrać potrzebne nam próbki najpierw musimy go szprycować…

Mogłeś powiedzieć o tym wcześniej – wymamrotał drugi.

Obaj mężczyźni odeszli. Po szczeku zasuwek domyśliłam się, że sprawdzali

każdy boks. Po chwili ich kroki oddaliły się i usłyszałam jak drzwi budynku
otwierają się i zamykają. Zaczekałam kilka sekund po czym wstałam i poszłam rzucić
okiem ponad drzwiami boksu. Nikogo tylko konie.

Wypuściłam oddech, który blokowałam, odwróciłam się w stronę konia i

przyjrzałam się łańcuchom. Były przypięte kłódkami do obręczy wmurowanych w
ścianę boksu.
Podniosłam oczy i napotkałam przenikliwy wzrok ogiera.

- Dobra. Gdzie jest klucz?

Parsknął i odwrócił nozdrza w stronę głównego wejścia. Spojrzałam na ścianę i

zauważyłam niewielka szafkę. Odblokowałam zamkniecie boksu i poszłam ją
otworzyć. Był tylko jeden klucz. Złapałam go, wróciłam do boksu i otworzyłam
kłódki, ostrożnie przekładając łańcuchy przez grzbiet konia. Nawet tylko dotykając
ich, srebro parzyło mnie w palce. Zaklęłam i rzuciłam je w kąt.

Nagle wokół nozdrzy ogiera pojawiła się złotawa mgła po czym objęła całe

jego ciało. Cofnęłam się o krok patrząc na jego przemianę. W ludzkiej formie był po

background image

prostu tak samo cudowny jak i w końskiej. Skóra w kolorze mahoniu, czarne włosy
i oczy w aksamitnym brązie stwarzały szczególnie harmonijną całość.

- Dziękuję – powiedział głębokim, prawie chrapliwym głosem.

Przebiegł po moim ciele taksującym spojrzeniem, szczególnie na poziomie piersi,
po czym zatrzymał się na rozcięciach zdobiących moje udo i bok?

Zgaduje, że Pani również jest tutaj wieziona.

Tak, nawet jeśli nie mam pojęcia gdzie jesteśmy.

Najpierw wydostańmy się stad a później będziemy mogli zadawać sobie
pytania jak i dlaczego. A teraz zajmijmy się innymi.

Rzuciłam mu klucz.

Proszę ich uwolnić. Ja popilnuję drzwi.

Niech je pani zamknie od środka. Często tak robią bo i tak używają tych
drugich .

Zrobiłam jak powiedział, po czym pobiegłam na drugi koniec stajni i uchyliłam

małe drzwi. Zewnętrzne ogrodzenie nie było zbyt daleko ale ciągle oświetlały je
reflektory, a przenikliwe wycie alarmu mieszało się z bardziej niepokojącym wyciem
kreatur podobnych do niedźwiedzia. Polowanie rozpoczęło się. Jeśli szybko stąd nie
wyjdziemy to już nigdy nam się nie uda.

Obejrzałam się ponad ramieniem. Mężczyźni zebrali się w cieniu. Kiedy

nieznajomy uwolnił ostatniego z nich, dołączył do mnie przy drzwiach. Ciągle
pachniał sianem, koniem i gnojem ale teraz ten zapach mieszał się z zapachem
mężczyzny, bardziej piżmowym i pociągającym.

Niedobrze – mruknął, spoglądając ponad moja głową .

Głowna brama jest zamknięta i strzeżona. Myślę, że nie mamy innego
wyjścia jak przeskoczyć przez ogrodzenie.

Rzucił mi wątpliwe spojrzenie.

To wilczyce mogą skakać tak wysoko, szczególnie kiedy są ranne?

Skoczyłabym choćby na księżyc, gdyby tylko to pozwoliło mi się stad
wydostać.

Nagle uśmiechnął się serdecznie a w kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki .

- Wierzę. Ale rozsądniej będzie jeśli wskoczy Pani na mój grzbiet. Nie

wybaczyłbym sobie gdyby moja wybawczyni tu została.
Zmarszczyłam brwi.

Jest Pan pewien, że uda się Panu skoczyć tak wysoko i to z jeźdźcem?

Bez problemu, kochanie. Proszę mi zaufać.

Rzuciłam okiem na ogrodzenie i potaknęłam. Miał rację. Nawet jeśli moje rany

na udzie i boku nie sprawiały mi wielkiego bólu, to były ciągle otwarte i moja noga
mogła zawieść w najważniejszym momencie. A nie miałam ochoty tutaj zostać.

- Otwórzmy więc drzwi.

Zrobiliśmy to, a nieznajomy ponownie przemienił się w konia. Złapałam go za
grzywę i wskoczyłam na grzbiet. Kiedy już siedziałam wygodnie, odwróciłam się.

- Życzę wszystkim powodzenia.

Konie odpowiedziały mi parskaniem. Wzięłam głęboki oddech, ciasno objęłam
ogiera nogami i powiedziałam:

background image

- Jestem gotowa .

Rzucił się do przodu ukazując siłę swoich mięśni. Przyśpieszyliśmy

wybiegając na drogę i skierowaliśmy się w stronę jasno oświetlonego ogrodzenia.
Zimny wiatr rozwiewał mi włosy i szczypał skórę .

Odgłos kopyt na bruku odbijał się echem w ciszy nocnej. Poczułam gwałtowny

ból w uchu i podskoczyłam, po czym dostrzegłam iskry na ulicy, w miejscu w którym
uderzył pocisk. Ciepła ciecz spływała po mojej szyi.

- Strzelają do nas! – Wrzasnęłam – Szybciej!

Jeszcze przyspieszył. Za nami usłyszałam rżenie konia. Popatrzyłam ponad

ramieniem i zobaczyłam jak jeden z gniadoszy upadł z roztrzaskana głową. Strach
ścisnął mój żołądek. Woleli widzieć nas martwych niż wolnych.

Ogrodzenie pojawiło się przed nami. Zamknęłam oczy, wczepiając się jeszcze

bardziej w konia. Poczułam jak ogier się podnosi przed skokiem. Przez długi moment
miałam wrażenie, że latam, po czym wylądowaliśmy gwałtownie, co silnie poczułam
w kościach i prawie wyleciałam z siodła.

Ale udało nam się przeskoczyć to przeklęte ogrodzenie.

Teraz pozostało nam tylko zmylić naszych prześladowców i w końcu ustalić

gdzie jesteśmy.

Tłumaczenie Nieoficjalne: Lucypher_13

Korekta: kamil_mlody (Czyli Pati)


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Keri Arthur Pocalunek zla rozdzial 2
Keri Arthur Pocalunek zla Rozdzial 4 Nieoficjalne tlumaczenie Lucypher 13
Keri Arthur Pocałunek zła Rozdział 5 cz 1
Pocalunek zla rozdzial 3
Keri Arthur 6 Pocałunek ciemności (The Darkest Kiss)
Keri Arthur 08 Bound to Shadows
Keri Arthur Wschodzący księżyc
Keri Arthur Wschodzący księżyc
Pocałunki wampira (rozdział 19 cz 1 z 2) by Bella swan
Pocałunki wampira (rozdziały 15 17) by Bella swan
Pocałunki wampira (rozdział 19 całość) by Bella swan
Pocałunki wampira (rozdział 14) by Bella swan
Keri Arthur 3 Kuszące zło
Lara Adrian Pocałunek o północy [Rozdziały 1 8]
Keri Arthur Krąg Ognia
Pocałunki wampira (rozdział 12) by Bella swan
Keri Arthur Zew Nocy 09 Moon Sworn
Keri Arthur LifeMate Connections, Eryn

więcej podobnych podstron