CathyWilliams
Nieprzypadkowygość
Tłumaczenie:
KatarzynaPanfil
ROZDZIAŁPIERWSZY
–Powtarzamci,żeumniewszystkodobrze!
Byłotowierutnekłamstwo.UBeckyShawdawnoniebyłogo-
rzej.
Właśnie sprzedawano gabinet weterynaryjny, w którym pra-
cowałaodtrzechlat;mianogoprzekształcićwjednąztychdzi-
wacznychkawiarnidlaturystówzadeptującychCotswoldswio-
snąilatemkażdegoroku.
Wdodatkudachjejdomuzdecydowałsięzbuntowaćigdyby
teraz nadstawiła uszu, doszedłby ją niepokojący dźwięk wody
kapiącej do wiadra, które ustawiła w strategicznym miejscu,
wkorytarzunagórze.
– Zrozum, jesteś za młoda, żeby zakopać się na tym pustko-
wiu!DlaczegonieprzyjedzieszdoFrancji,nieodwiedzisznas?
Z pewnością w pracy mogliby się przez chwilę bez ciebie
obyć…
Becky pomyślała ponuro, że już za trzy miesiące zupełnie
będąmoglisiębezniejobyć.
Ale nie zamierzała o tym mówić siostrze. Nie planowała też
wyjeżdżaćdoFrancji,byspotkaćsięzAliceijejmężem,Fred-
dym.Serceścisnęłojejsięmocno,jakzawsze,gdyonimmyśla-
ła. Zmusiła się, by odpowiedzieć siostrze lekko, tak by jej głos
niczegoniezdradzał.
–Trudnobyłobymisiętu„zakopać”,Alice.
– Widziałam prognozę pogody, Becky. W Cotswolds w week-
end będą śnieżyce. Zasypie cię tam w połowie marca, podczas
gdyunasjużczućwiosnę.Martwięsięociebie!
–Niemapotrzeby.
Wyjrzała przez okno i zastanowiła się, jak to się stało, że
wciąż jest tutaj, w swoim domu rodzinnym, choć miała się tu
wycofać tylko na chwilę, by trochę się pozbierać przed powro-
temdożycia.Tobyłotrzylatatemu.Wtymczasiezdążyłazaak-
ceptować propozycję pracy u lokalnego weterynarza i przeko-
nała rodziców, by odłożyli plany sprzedaży domu. Tylko na
chwilę…
Dotąd nie wspomniała rodzicom, którzy wyjechali do Francji
pięć lat temu i do których wkrótce dołączyła Alice z mężem,
otym,żedomwymaganaprawy.Wiedziała,żegdybytozrobiła,
całarodzinapoderwałabysięizjawiłaprzedjejdrzwiamizher-
batą,wsparciemiplanemnaratunek.
Niepotrzebowałaratunku.
Była świetnym weterynarzem. Dostanie znakomitą rekomen-
dację od Normana, starszego mężczyzny, który jest właścicie-
lem sprzedawanego gabinetu. Bez najmniejszego problemu
znajdziepracęgdzieindziej.
Dwudziestosiedmioletnia kobieta nie potrzebuje ratunku,
zwłaszcza gdyby miała go otrzymać od młodszego rodzeństwa
idwojgaprzesadnietroskliwychrodziców.
–Naprawdęnicminiebędzie.–Beckyzdecydowałasięprze-
łożyćniezręcznerozmowynainnymoment.–Niebędęparado-
wać w pidżamie pośrodku zamieci, a jeśli ktokolwiek jest tak
głupi,bywtakąpogodębawićsięwewłamania,napewnonie
zajrzydoLavenderCottage.–Rzuciłaokiemnazniszczonywy-
strójkuchniiniemogłapowstrzymaćuśmiechu.–Caławioska
wie,żewszystkiekosztownościtrzymamwbanku.
Trochę starych ubrań, ubłocone kalosze, zestaw narzędzi do
naprawysetekrzeczy,którewciążpsułysięwdomu,godnapo-
zazdroszczeniakolekcjawełnianychzimowychczapek…rzeczy-
wiście,wartobyłobytoukraść.
– Po prostu myślałam, Becks, że mogłabyś się wyrwać na
chwilę i wpaść się trochę zabawić. Mam wrażenie, że nie wi-
działamcięodwieków!WdodatkuFreddyija…
–Jestemterazstraszniezajęta,Ali.Wiesz,jaktojestotejpo-
rzeroku,kiedyowcejużprawiezaczynająsiękocić…Aleprzy-
jadę,gdytylkobędęmogła.Obiecuję.
NiechciałarozmawiaćoFreddym,chłopaku,któregopoznała
na uczelni, w którym zakochała się po uszy i który widział
wniejjedyniedobregoprzyjaciela,agdypoznałAlice,odrazu
straciłdlaniejgłowęioświadczyłsięwrekordowymczasie.
Ajejsamejzłamałserce.
– Kochanie, Freddy i ja chcemy ci coś powiedzieć i woleliby-
śmytozrobićosobiście…
– Co? Co takiego? – Becky usiadła, a jej myśli wypełniły się
najgorszymiscenariuszami.
–Będziemymiećdziecko!Czytoniecudowne?
Tak,tobyłocudowneiemocjonujące.Tobyłospełnieniema-
rzeń jej siostry, snutych, odkąd tylko powiedziała „tak” przed
ołtarzem.
Becky cieszyła się szczęściem siostry. Naprawdę. Ale gdy
w jedną z tych rzadkich sobotnich nocy, kiedy nie musiała być
nawezwanie,rozsiadłasięwfotelu,naglepoczuła,jakprzytła-
czająciężarwyborów,którychdokonałaprzezostatnielata.
Kiedyostatniobawiłasięwklubie?Gdziesązapierającedech
miłosneprzygody?Szalejącyzaniąmężczyźni?GdyFreddyza-
czął się zalecać do jej siostry, Becky pożegnała się z miłością.
W przeciwieństwie do Alice spędziła swoje młodzieńcze lata
z głową w książkach. Zawsze była dobrą dziewczyną, która
ciężko pracowała. Rozpoczynając uniwersyteckie życie, uświa-
domiła sobie, że jej dotychczasowe pracowite zajęcia nie przy-
gotowały jej do picia do późnej nocy, opuszczania wykładów
inocowaniagdziepopadnie.
Nie była przystosowana do cieszenia się ze studenckiej wol-
nościiniemalodrazuzadurzyłasięweFreddym,którystudio-
wałweterynarięnatymsamymrokucoona.
Onteżspędziłswojelatadojrzewanianaciężkiejpracy.Ibył
molem książkowym. Był jej bratnią duszą i uwielbiała jego to-
warzystwo, ale nieśmiałość powstrzymywała ją przed próbą
zmiany charakteru ich relacji. Becky wciąż czekała cierpliwie
nasposobnymoment.
Uważała,żejestdlaniejstworzony.Zrównoważony,pracowi-
ty,rozważny,twardostojącynaziemi…
On za to nie szukał w kobietach tych samych zalet. Pragnął
kogoślekkiegoiżywego.Kogoś,ktoodłożynabokjegoksiążki
iusiądziemunakolanach.Pragnąłwysokiej,pięknejblondynki,
nieniskiej,krągłejbrunetki.
Gdywciemnościachwieczoruzaczęłyopadaćpierwszepłatki
śniegu,Beckyzastanawiałasię,czyucieczkadoCotswoldsbyła
dobrympomysłem.Jejmłodszasiostrajejżałowała.Niepostrze-
żeniestałasiętypemosoby,nadktórąludziesięlitują.
Domsięrozpadał.
Zaparęmiesięcyzostaniebezpracy.
Będziezmuszonazrobićcośzeswoimżyciem,porzucićschro-
nienie na wsi i dołączyć do zdolnych młodych ludzi w jakimś
mieście.
Musipodjąćwysiłekiznówzacząćchadzaćnarandki.
Dziwniesięczułanamyślotym.Ztychrozważańwyrwałoją
ostrebrzęczeniedzwonkainiemalsięucieszyła,żeosobaszu-
kająca pomocy dla chorego zwierzęcia zakłóca jej cenny odpo-
czynek.
Ruszyła do drzwi, chwytając po drodze torbę weterynaryjną,
atakżegruby,ciepły,wodoodpornypłaszcz,którybyłniezbędny
wtejczęściświata.
Popchnęła drzwi jedną nogą odzianą w kalosz, jednocześnie
wsuwającgłębokonauszyciepłąwełnianączapkę.
Spoglądaławdół,dlategonajpierwzauważyłabuty.Nienale-
żałydofarmera.Byłyzrobionezmiękkiejskóry,którajużzaczy-
nałasięodbarwiaćodzbierającegosięnazewnątrzśniegu.
Potem zauważyła spodnie. Drogie. Jasnoszare, zaprasowane
w kant. Totalnie niepraktyczne. Ledwo zdawała sobie sprawę
ztego,żejejoczyprzesuwająsięstopniowowgórę,nieświado-
mietaksującnieoczekiwanegoprzybysza.Jegokosztownykasz-
mirowyczarnypłaszczbyłrozpiętyiodsłaniałwełnianysweter,
któryotulałciało…takbezwstydniemęskie,żenakilkasekund
odebrałojejdech.
–Czydługojeszczezamierzamisiępaniprzyglądać?Butyza-
czynająmiprzemakać.
Becky szybko podniosła wzrok i od razu ogarnęło ją niezwy-
kłewrażenie–połączenieolśnieniaizakłopotania.Miałaprzed
sobą najbardziej oszałamiająco przystojnego mężczyznę, jakie-
gowżyciuwidziała.
Czarne,niecodłuższewłosyotaczałytwarz,którabyłaczystą
doskonałością. Srebrnoszare oczy, obramowane teatralnie dłu-
gimi,grubymiczarnymirzęsami,spoglądaływprostnanią.
Płonączewstydu,Beckyrzuciłasiędodziałania.
–Sekunda–powiedziała.Wcisnęładrugąnogęwkalosziza-
stanowiła się, czy będzie potrzebować torby. Pewnie nie. Nie
poznawała tego mężczyzny, a sądząc ze sposobu, w jaki był
ubrany, mogła podejrzewać, że nie przyszedł w sprawie owcy,
którejporódsiękomplikował.
Atoprawdopodobnieznaczyło,żebyłjednymztychbogatych
mieszczuchów,którzymielidomkiletniskowewktórejśztutej-
szych malowniczych wiosek. Pewnie przyjechał na weekend
z paczką podobnie kiepsko zaopatrzonych przyjaciół i z domo-
wymizwierzętami.Któreśznichzrobiłosobiekrzywdę.
To się już nieraz zdarzało. Trudno byłoby zliczyć, jak często
miała do czynienia ze szlochającymi właścicielami jakiegoś
biednegopsalubkota,któremuwłaściwieniedolegałonicpo-
ważniejszegoniżrozciętałapa.
Ale, prawdę mówiąc, ten mężczyzna nie wydawał się Becky
skłonny do dramatyzowania, przynajmniej sądząc po jego
chłodnym,niecierpliwymspojrzeniu.
– Dobra! – Cofnęła się o jeden krok, by ustanowić odrobinę
dystansu między sobą i niepokojącą postacią na progu. Płatki
śniegu zmieniały się w zamieć. – Jeśli nie wyjedziemy w ciągu
pięciu sekund, trudno będzie tu wrócić. Gdzie ma pan samo-
chód?Będęzapanemjechać…
–Jechaćzamną?Dlaczegomiałabypanizamnąjechać?
Jegogłos,jakzroztargnieniempomyślałaBecky,pasowałdo
jego twarzy. Głęboki, uwodzicielski, niepokojący i z łatwością
burzącyspokójducha.
–Kimpanjest?
– Ach, prezentacje… Wreszcie do czegoś zmierzamy. Wystar-
czy, że zaprosi mnie pani do środka i będzie można normalnie
tozałatwić.
Ponieważtoniebyłonormalne.
TheoRushingspędziłostatnieczteryipółgodziny,manewru-
jąc–nieustannienadrugimbiegu–pośmieszniewąskichdróż-
kachwcoraztogorszychwarunkachpogodowych,przeklinając
samego siebie za to, że wsiadł za kółko, zamiast wyręczyć się
jednymzewspółpracowników.
Ale ta podróż dotyczyła spraw osobistych i nie chciał ich na
nikogozwalać.
Załatwienietegointeresuniepowinnobyćtrudne.Chciałku-
pićdomek,doktóregodrzwiwłaśniezadzwonił.
Nie sądził, by wymagało to wielkiego wysiłku. W końcu miał
pieniądze, a według posiadanych przez niego wiadomości dom
ten–położonywsamymsercuCotswolds,dalekoodczegokol-
wiek,comożnabyokreślićmianemcywilizacji–wciążstanowił
własność pary, która pierwotnie go kupiła. Na pewno ci ludzie
chętnie rozważą przeniesienie się w jakieś mniej odległe miej-
sce…
Byłatojedyniekwestiaceny.
Theozamierzałkupićtendom,bojesttojedynarzecz,która
możechoćtrochęożywićjegomatkę.
Oczywiścienajwyżejnajejliściepriorytetówznajdujesiępra-
gnienie,byjejjedynysynwreszciesięożenił.Pragnienietonie-
ustanniesiępotęguje,odkądkilkamiesięcytemumatkaprzeby-
łaudar.
Aleononigdysięniespełni.Theonaoczniesięprzekonał,do
jakichspustoszeńmożedoprowadzićmiłość.Jegomatkawyco-
fałasięzżycia,gdyjejmąż,ajegoojciec,zginąłnaglewmło-
dymwieku–wtakimmomencieżycia,wktórympowinnirado-
śniepatrzećwprzyszłość.Theomiałwtedydopierosiedemlat,
alebyłdośćbystry,byzrozumieć,żegdybymatkanieuzależni-
łacałegożycia,całejjegoesencjiodtejkruchejrzeczyzwanej
miłością, to nie spędziłaby kolejnych dziesięcioleci, żyjąc poło-
wążycia.
Dlategoonsammożedoskonaleobyćsiębezmagiiisiłymiło-
ści.Tobyłorealistycznepodejście,któregomatkaniepojmowa-
ła, a Theo zrezygnował z prób przekonywania jej do swojego
punktu widzenia. Zdecydował też, że nigdy już nie przedstawi
jej żadnej ze swoich niedoskonałych kobiet; z doświadczenia
wiedział, że w jej oczach wszystkie były skreślone już na star-
cie.
Azatempozostawałmutylkotendomek,byjakośjąożywić.
Lavender Cottage… Pierwszy dom jego rodziców, miejsce,
w którym go poczęli oraz dom, z którego matka uciekła, gdy
jegoojcieczginąłwwypadku.Mgła…Ciężarówkałamiącaogra-
niczenieprędkości…Ojciecjadącynarowerzeniemiałżadnych
szans…
Marita Rushing została młodą wdową i nigdy się z tego nie
podniosła.Niktniemógłsięrównaćzezmarłymmężem,które-
go wyidealizowała w swojej pamięci. Matka Thea wciąż była
piękną kobietą, ale gdy się na nią patrzyło, widziało się tylko
smutekżyciazagrzebanegowewspomnieniach.
Jednak niedawno zapragnęła wrócić do miejsca, które te
wspomnieniazamieszkiwały.Tenpowrótstanowiłistotnączęść
jejterapii–dziękiniemuchciaławreszciepogodzićsięzprze-
szłościąijązaakceptować.
Obecnie od sześciu tygodni bawiła we Włoszech z wizytą
u siostry. Marzenia o domku i pragnienie, by spędzić w nim
resztę życia, zostały zastąpione przez niepokojące sugestie, że
byćmożezdecydujesiępowrócićdoWłochipożegnaćsięzAn-
glią.
Gdyby Theo naprawdę wierzył, że matka będzie szczęśliwa
w Italii, zachęcałby ją do zamieszkania na stałe w willi, którą
kupił jej sześć lat temu, ale wiedział, że Marita spędziła zbyt
dużoczasuzdalaodmałejwioski,wktórejdorastałaiwktórej
terazżyłajejsiostra.PodwóchtygodniachpobytuweWłoszech
zawszezulgąwracaładoLondynu,zasypującsynaopowieścia-
minatematirytującoapodyktycznejsiostry.
TymczasemMaritadochodziładosiebiepoudarze,więcFlo-
ra krzątała się wokół niej z ogromną troskliwością. Jednakże
gdybyjegomatkazdecydowałasięnastałepozostaćwkrajulat
dziecinnych, Flora szybko na powrót stałaby się dominującą
starsząsiostrą,któradoprowadzałajądoszaleństwa.
– Dlaczego się pani ubiera? – zapytał Theo z rozbawieniem,
widząc,żeBeckywcaleniekwapisię,byzaprosićgodośrodka.
Była mała i krągła, ale i tak jej przejrzyste niebieskie oczy
i cera bez skazy sprawiały, że trudno mu było się skupić. –
Ipaniteżjeszczemisięnieprzedstawiła.
– Nie ma czasu na pogawędki. – Robiło się coraz zimniej,
aśniegpadałipadałcorazmocniej.–Pojadęzpanem,alemusi
mnie pan odwieźć z powrotem. – Minęła go i wyszła na mały
placyk, na którym zaparkował swoje czerwone wyścigowe fer-
rari.–Tojestpanasamochód?
Theoobróciłsię.Przemknęłakołoniegojakpetarda,ażkipiąc
zezłości.Aonniemiałpojęcia,ocojej,dolicha,chodzi.
–Cotakiego?
– Czy pan zupełnie oszalał? – Becky poczuła lekką ulgę, mo-
gącwejśćwobecnieznajomegowrolępoirytowanej,krytycznej
weterynarz zatroskanej o własne bezpieczeństwo. – Nie ma
mowy,żebymdotegowsiadła.Nietrzebabyćgeniuszem,żeby
sięzorientować,żenikttutajnieodśnieżadróg,akiedyjestśli-
sko,możnasięzabić,jeżdżąctakimidiotycznymautkiem!
–Idiotycznymautkiem?
–Tutajdrogisąniebezpieczne,mójsamochódjestdonichdo-
stosowany.
– To idiotyczne autko to najwyższej klasy ferrari, które kosz-
tujezapewnewięcej,niżzarobiłapaniwciąguostatnichpięciu
lat! – Theo z frustracją przeczesał włosy palcami. – I nie mam
zielonegopojęcia,dlaczegostoimytuwśrodkuzamieci,rozma-
wiającosamochodach.
–Ajak,dodiaska,mamysiędostaćdopańskiegozwierzęcia,
jeśliniesamochodem?Chybażemapangdzieśhelikopter?
–Zwierzęcia?Jakiegozwierzęcia?!
–Pańskiegokota!
‒ Nie mam kota. Dlaczego miałbym mieć kota? Dlaczego
miałbymmiećjakiekolwiekzwierzę?
– Chce pan powiedzieć, że nie przyjechał pan tu w sprawie
choregozwierzęcia?
–A,panijestweterynarzem…
Wyblakłatorba,warstwyciepłych,outdoorowychubrań,kalo-
sze do przedzierania się przez błoto. Teraz to wszystko miało
sens.
Theoprzyjechałtu,żebyspojrzećnadomiustalić,ilejestgo-
tówzaniegozapłacić.Jaknajmniejsięda–taktosobiezapla-
nował. Dom kupiono od jego matki za grosze, bo była tak zde-
sperowana, by szybko się stąd wynieść, że przyjęła pierwszą
propozycję, jaką jej złożono. On miał zamiar zrobić teraz to
samo – ocenić stan zniszczeń i zaoferować najniższą możliwą
cenę,przynajmniejnapoczątek.
–Nowłaśnie.Askoropanniemazwierzęciainiepotrzebuje
moichusług,tocopanturobi?
– Bez żartów. Zaraz tu zamarznę. Nie będę rozmawiał w ta-
kichsyberyjskichwarunkach.
–Obawiamsię,żeniemogępanawpuścićdoswojegodomu.
– Becky zmrużyła oczy. Był wysokim, mocno zbudowanym ob-
cym,aonabyłatutajsama.Niktnieusłyszałbyjejwołaniaopo-
moc.
– Co pani właściwie insynuuje? – zapytał zimno, a Becky za-
czerwieniłasię,aleniedałasięzbićzpantałyku.
– Nie znam pana. – Uniosła podbródek, jakby wyzywając go,
byjejzaprzeczył.Tymczasemkażdynerwjejciałabyłprzeznie-
go postawiony w stan gotowości. To było tak, jakby po raz
pierwszy w życiu miała świadomość swojego ciała, swojej ko-
biecości, nagości skrytej pod grubą warstwą ubrań. Ten dys-
komfort oszałamiał ją i przerażał. – Może pan być kimkolwiek.
Dlaczegomiałabympanawpuścićdoswojegodomu?
–Swojegodomu?–Chłodneszareoczyspoczęłynazrujnowa-
nymbudynkuiotaczającychgoterenach.–Niejestpanitrochę
zamłoda,bybyćdumnąwłaścicielkątakdużegodomu?
–Jestemstarsza,niżpanmyśli.–Beckyprzeszładodefensy-
wy. – I chociaż to nie jest pańska sprawa, to tak, ten dom jest
mój. A przynajmniej odpowiadam za niego, gdy moi rodzice są
za granicą, a w związku z tym nie mogę pana wpuścić. Nawet
niewiem,jaksiępannazywa.
– Theo Rushing. – Niektóre elementy układanki natychmiast
wskoczyłynaswojemiejsce.Spodziewałsię,żezastanietuwła-
ścicielinieruchomości.Zabrałnawetzesobąksiążeczkączeko-
wą, ale pod ich nieobecność była ona bezużyteczna: ta bojowa
małakuleczkastojącaprzednimniemożeoniczymdecydować.
Cowięcej,wygląda,jakbybyławstanieugryźćrękęoferującą
jejpieniądze,aprzynajmniejmogłabyspróbowaćprzekonaćro-
dziców,by…
Był przyzwyczajony do kobiet starających mu się podobać.
Wobec zwężonych, podejrzliwych oczu i postawy przywodzącej
na myśl stróżującego psa gotowego do ataku zmuszony był
uznać,żeogłoszeniecelujegowizytymożeniebyćnajlepszym
pomysłem.Będziemusiałbyćbardziejkreatywny,byjakośopa-
nowaćsytuację.
Poczuł niezwykły przypływ adrenaliny. Zdobycie tego domu
okazywałosięwyzwaniem.
–Przyjechałemtu…–Rozejrzałsięijegowzrokpadłnaciem-
ne niebo. Planował przybyć tu wczesnym popołudniem, ale
przez potężne opóźnienia dotarł dopiero, gdy zaczął zapadać
zmrok.Terazbyłojużkompletnieciemno,wdodatkudroganie
byłaoświetlona.
Jegooczyznówspoczęłynastojącejprzednimkobiecie.Była
takmocnoopatulona,żechoćbyprzyszłoimtuspędzićpięćnaj-
bliższych godzin, mróz by jej nie przeszkadzał. Za to on, nie
spodziewając się, że po wyjeździe z Londynu skończy w tun-
drze,niemógłbyćgorzejprzygotowanynacichą,aleśmiercio-
nośną pogodę. Kaszmirowe płaszcze dobrze się sprawdzały
wstolicy,alenietutaj…
Czekając na jego odpowiedź, gotowa odesłać go bez zwłoki,
Becky nie mogła odwrócić od niego wzroku. Musiałaby zadać
sobie niemal fizyczny ból – tak był piękny. W ciągu tych szalo-
nych, odległych dni, gdy jej myśli zaprzątał Freddy, lubiła na
niegopatrzeć–lubiłajegoregularnemiłerysy,łagodnośćjego
twarzyiciepłojegobrązowychdużychoczu.
Alenigdynieczułasiętakjakteraz.Byłocośfascynującego,
wręczhipnotyzującegowgrzecieninawyraziściezarysowanej,
władczejtwarzynieznajomego.Wielemożnabyłoonimpowie-
dzieć,alenapewnonieto,żejestłagodny.
– Tak? – Zacisnęła dłonie w rękawiczkach w pięści w prze-
pastnych kieszeniach swojego wodoodpornego, sięgającego za
kolana i podbitego polarową podszewką anoraka. – Przyjechał
pantu,bo…?
–Zabłądziłem.–Theouniósłramięizatoczyłnimkrąg,wska-
zującotaczającąichpustkę.–Zabłądziłemi,mapanirację,ten
samochódniezbytnadajesięnalódiśnieg.Niejestem…przy-
zwyczajonydowiejskichdróg,wdodatkumójGPSniezdałeg-
zaminuiwyprowadziłmniewpole.
Tomiałosens.Gdytylkozjedziesięzgłównejdrogi–ałatwo
mogło się to zdarzyć – nietrudno zaginąć w plątaninie krętych
inieoświetlonychdróg,którezmyliłybynawetnajlepszegokar-
tografa.
Aletoniezmieniałofaktu,żebyławdomucałkiemsama,aon
wciążbyłnieznajomym.
– Rozumiem, że może się pani obawiać… – Zdawało się, że
czytajejwmyślach.–Alejeślimniepaniwpuści,zachowamsię
najzupełniej przyzwoicie. Proszę o to tylko dlatego, że pogoda
robisięcorazgorsza,ajeśliwrócędosamochoduispróbujęje-
chaćdalej,toniemampojęcia,gdzieskończę.
W rowie – pomyślała Becky, spoglądając na niepraktyczny,
sportowysamochód,naktórymzbierałsięśnieg.
Czymożeodprawićgownocyzeświadomością,żenajpraw-
dopodobniejzdarzymusięwypadek?Aco,jeślijegosamochód
wypadnie z drogi i zatrzyma się na jakimś drzewie? Co, jeśli
skończy we wraku-pułapce na zupełnym odludziu? Nawet jeśli
niebędzieranny,umrzezwychłodzenia,bojegoubraniasązu-
pełniedoniczegoprzytejpogodzie.
– Jedna noc – powiedziała. – A potem wezwę kogoś, by po
panaprzyjechałistądzabrał.Nieobchodzimnie,czybędzietu
trzebazostawićtensamochód,czynie.
–Jednanoc–zgodziłsięTheo.
PoczuciezagrożeniaogarnęłoBecky.
Ale przecież udzieli mu schronienia na jedną noc, tylko na
jednąnoc…
Cozłegomożesięwydarzyć?
ROZDZIAŁDRUGI
Domjakbysięskurczył,gdytylkonieznajomywszedłdośrod-
ka.ZabrałzsamochodujedynielaptopiBeckyspojrzałananie-
gozdezaprobatą.
–Niemapanzesobąnicwięcej?
–Wciążjeszczeniewiem,jaksiępaninazywa.
–Rebecca.Becky.
Patrzyła, jak niedbale zarzucił płaszcz na jeden z haczyków
przymocowanychpowewnętrznejstroniedrzwi.Gdybyłjużtyl-
ko w swetrze i spodniach, mogła w pełni ocenić jego smukłą,
umięśnionąsylwetkę–natenwidokażzaschłojejwustach.
To było tak daleko od jej strefy komfortu, jak to tylko możli-
we.OdczasuFreddy’egozamknęłasięwsiebie,decydującsię
wychodzićjedyniewgrupie,byspotykaćsięzestarymiprzyja-
ciółmi–tymi,którzytakjakonawrócilidopięknegoCotswolds.
Niestarałasięaktywniezniechęcaćmężczyzn,aletakjakośwy-
szło,żebyłoichniewieluitrafialisięzrzadka.Dwarazyzapro-
szonojąnarandkęidwarazyuznała,żewoliprzyjaźńniżmoż-
liwośćromansu.
Prawdęmówiąc,kiedystarałasięmyślećorelacjachmiędzy-
ludzkich, napotykała próżnię. Zależało jej na kimś troskliwym
i opiekuńczym, ale faceci wykazujący się tymi cechami zostali
jużdawnorozchwytani.Albomożetoonabyłazbytwybredna.
Właśnie naszła ją taka myśl. Gdy zbyt długo jest się samemu,
pielęgnujesięwsobieostrożnośćinieufność,któreutrudniają
wpuszczenie kogoś do swojego świata. Czy tak się stało w jej
przypadku?
Wkażdymraziewkrótcebędziezmuszonawyrwaćsięzeswo-
jejstrefykomfortu.
Zaproszenie Thea do środka mogło się okazać dobrym ćwi-
czeniem przed tym, co ją czekało w niedalekiej przyszłości.
Otworzyła drzwi zupełnemu nieznajomemu, przeczuwając ja-
kimś dziwnym instynktem, że nie stanowił dla niej fizycznego
zagrożenia.
Wrzeczywistościujrzeniegowbezlitosnymświetlekorytarza
w niczym nie zmniejszyło efektu jego intensywnej, seksualnej
witalności.Śmieszniebyłomyśleć,żemógłbysięniązaintereso-
wać inaczej niż jako kimś, kto udziela mu schronienia na czas
burzyśnieżnej.
–Zaprowadzępanadopokojugościnnego.–Beckyzarumieni-
łasię,boczuła,żemimowolnieznówsięwniegowgapia.–Za-
zwyczajgonieogrzewam,alegdywłączęgrzejnik,powinnosię
szybkozrobićciepło.Możechciałbysiępan…odświeżyć?
–Oniczymbardziejniemarzę.Niestety,niemamniczegona
przebranie.Możemapaniprzypadkiemcoś,comógłbympoży-
czyć?Stareubraniamęża…albochłopaka?
Zastanawiał się, czy Becky zamierza spędzić cały wieczór
wworkowatymanorakuiubłoconychbutach.Zpewnościąbyła
najbardziej nieświadomą mody kobietą, jaką spotkał w życiu.
Ajednakbyłowniejcoś,coprzyciągałouwagę.
Piękneoczy,niesfornewłosyupchniętepodwełnianączapką,
braktapety…cotobyło?
Nie miał pojęcia, ale od dłuższego już czasu nie czuł się tak
ożywionywobecnościkobiety.
– Coś się znajdzie. – Becky przestąpiła z nogi na nogę. Jego
bystre oczy sprawiały, że czuła się rozgrzana i niespokojna. –
Mójtatazostawiłtrochęrzeczywgarderobiepokoju,wktórym
panaulokuję.Możepantamzajrzećicośsobiewybrać.Ajeśli
zostawipanswojerzeczyprzedpokojem,tomyślę,żemogęje
wrzucićdopralki.
–Nietrzeba.
–Przemókłpan–powiedziałastanowczo.–Lepiejupraćubra-
nia,zanimwyschną.
– W takim razie przyjmuję pani uprzejmą propozycję – z hu-
moremodparłTheoiBeckyznówsięzarumieniła.
Wpełniświadomawpatrzonychwniąoczu,poprowadziłago
poschodach,ostentacyjnieignorującwiadrozbierającekapiącą
z sufitu wodę, i otworzyła drzwi do jednej z sypialni dla gości.
Gdyby przed swoją ucieczką do Cotswolds rzeczywiście prze-
myślała te kwestie, zdałaby sobie sprawę, że dom był dla niej
zbytduży–zpięciomasypialniamiibudynkamigospodarczymi
nazewnątrz.Myślącotym,zastanowiłasięnagle,czyjejrodzi-
ce wyłącznie z litości zgodzili się, by tu została. Nie wiedzieli
nicojejzłamanymsercu,alejakmusielisiępoczuć,gdyuparła
sięprzypowrociedodomurodzinnego,podczasgdyAlicepra-
cowicieplanowałaślubinowyetapżycia?
Beckysięskuliła.
Rodzice nigdy, przenigdy nie odmówiliby jej możliwości
mieszkania tutaj, ale sami nie byli bogaci. Gdy zmarła jej bab-
cia, kupili małą chatkę we Francji i obydwoje wciąż pracowali
naczęśćetatu,uczącwmiejscowejszkole.
Beckyzawszeuważałatozaznakomitysposóbnazintegrowa-
niesięzespołecznościąfrancuskiegomiasteczka,alemożezro-
bilitaktylkodlatego,żepotrzebowalipieniędzy?
Podczas gdy ona przebywała tutaj, płacąc śmiesznie niski
czynsziprzyglądającsię,jakbudynekstopniowosięrozpada…
Uderzyłjąjejwłasnyegoizm–żeteżdotądnieprzyszłojejto
dogłowy!
Zdecydowała, że do nich zadzwoni. Zbada grunt. Zresztą –
czy jej się to podoba, czy nie – jej styl życia zmieni się diame-
tralnie,gdystracipracę.
Theopatrzyłnaniąizastanawiałsię,coteżmożechodzićjej
pogłowie.Nieomieszkałzauważyć,jakzręczniewyminęłasto-
jącewkorytarzuwiadro,wjednejczwartejpełnewodykapiącej
zprzeciekającegodachu.
Samoto,żekobietawjejwiekuwybrałażyciewtakiejkom-
pletnej głuszy, było zaskakujące – niezależnie od tego, jak bar-
dzosatysfakcjonującamogłabyćjejpraca.Jednakjeszczedziw-
niejszebyłoto,żezdecydowałasiężyćwdomu,którynajwyraź-
niejjużniemalsięrozpadał.
Kupującgo,wyświadczyjejprzysługęiwypchniewprawdzi-
wyświat.
Ten,wktórymtoczysiężycie.
Włączysięwjegonurt,zamiasttkwićtutaj…ukrywającsię…
Bozpewnościąsięukrywa?Tylkoprzedczym?–zastanowiłsię.
Nieco rozbawiło go to, jak bardzo poczuł się zaintrygowany,
szukającodpowiedzinatośmiesznepytanie.
Ale jeśli miał ją nakłonić, by nie stawała mu na drodze, gdy
będziekupowałdom,dobrzebyłobyjątrochępoznać.
Oczywiście nie było to konieczne. Mógł ją po prostu ominąć
iskontaktowaćsiębezpośredniozjejrodzicami.Złożyćimofer-
tęniedoodrzucenia.Aleniebyłażtakbezwzględny,bypodą-
żyćtąścieżką.
Włączyła stare ogrzewanie, otworzyła garderobę, by mógł
znaleźćsobiejakieśubranie,wyjęłaręcznikzszafyzkorytarza
ipołożyłagonałóżku,anastępniepoinformowałago,żełazien-
ka jest na końcu korytarza. Theo podszedł powoli i zatrzymał
sięledwiekilkacaliodniej.
Przy każdym oddechu Becky czuła jego męski zapach zmie-
szanyzmroźnympowietrzem–byłatomiksturamocnouderza-
jącadogłowy.Oparłasięoframugędrzwi,naglemniejpewnie
stojącnanogach.
Miał niesamowite rzęsy – długie, ciemne i grube. Chciała go
zapytać,skądpochodzi,ponieważbyłownimcośegzotycznego
idość…zniewalającego.
Podwinąłrękawyswojegoswetraichoćwłaściwieniepatrzy-
ła, była w pełni świadoma gry mięśni i ścięgien jego przedra-
mionpokrytychcienkimi,ciemnymiwłoskami.
– Nie rozumiem, dlaczego pani tu mieszka. – Theo był na-
prawdęciekawy.
–Comapannamyśli?–wyjąkałaBecky.
–Tendomwymagamnóstwapracy,Becky…Mogętakdocie-
biemówić?Mógłbymzrozumieć,gdybytwoirodzicechcieli,że-
byśdoglądałapracnaprawczych,ale…wkorytarzustoiwiadro.
Jak długo zamierzasz je opróżniać, zanim zmierzysz się z nie-
przyjemnąmyślą,żedachprawdopodobniewymagawymiany?
UwagaThea,przychodzącwśladzaniewygodnymimyślami,
którezagnieździłysięwjejgłowie,trafiłaześmiertelnąprecy-
zją.
–Myślę,żestantegodomutonietwojasprawa.–Zaczerwie-
niłasię.–Zostaniesztuprzezjednąnoc.Jednąnoc!Itylkodla-
tego, że nie mogłabym spojrzeć w lustro, gdybym odesłała cię
wtakąpogodę.Aletoniedajeciprawado…do…
–Rozmawiania?
–Tynierozmawiasz,ty…
– Zapewne mówię rzeczy, które już wcześniej przyszły ci do
głowy. Rzeczy, które zdecydowałaś się zignorować. – Wzruszył
ramionami.–Jeśliwolisz,żebymotymniemówił,towporząd-
ku. Mam coś do zrobienia, a kiedy zejdę na dół, możemy uda-
wać,żepasjonujenasrozmowaopogodzie.
– Będę na dole – oznajmiła z powodu braku czegoś bardziej
spójnegodopowiedzenia.Byłatak…wściekła…ależmiałtupet!
Alesięniemylił.
Tenbezczelnynieznajomydostarczyłjejimpulsu,któregopo-
trzebowała, by zadzwonić do rodziców. Zrobiła to, gdy tylko
znalazłasięwkuchni–zaszczelniezamkniętymidrzwiami,po-
nieważtenmężczyznanapewnopotrafiłskradaćsięjakpante-
rainajwyraźniejnieczekałnazachętę,bymówićto,comyśli.
Rodzicetrochęowijaliwbawełnę,aletak,byłobyraczejdobrze,
gdyby dom został sprzedany. Oczywiście nawet nie pomyśleli,
żebypoprosićją,bysięwyprowadziła,ale…
Ale…ale…ale…
Tych„ale”byłotakwiele,żegdyBeckyrozłączyłasiępiętna-
ścieminutpóźniej,niemiaławątpliwości,żewkrótcenietylko
będziebezrobotna,aleibezdachu–choćbyprzeciekającego–
nadgłową.
Myślami wciąż była daleko, gdy znów weszła po schodach.
Chciałabymyślećpozytywniejiwiedzieć,dokądzmierza,alejej
ścieżkazasnutabyłamgłą.Co,jeśliniedostaniepracy?Znale-
zieniejejpowinnobyćłatwe,alezajmowałasięwysocespecjali-
stycznądziedziną.Cozrobić,jeśliudajejsiędostaćstanowisko
wjeszczeodleglejszymzakątkuniżten?Czynaprawdęchciała
spędzićnadchodzącelatawlecznicydlazwierzątnarubieżach
Szkocji?AlenajbardziejpożądaneposadywLondynie,Manche-
sterzeiBirminghamsązajmowanejakopierwsze…
Aspodwszystkichtychwątpliwościprzezierałoniezadowole-
niewywołanerozmowązsiostrą.Jejżycienabrałotrudnejper-
spektywy. Czas spędzony tutaj wydawał się zmarnowany. Za-
miastiśćnaprzód,wciążstaławtymsamymmiejscu.
Będąc nadal pogrążona w niepokojących myślach, zoriento-
wałasię,żeTheoniezostawiłubrańprzedswojąsypialnią,jak
otoprosiła.Czytenczłowiekmyślał,żeonabędziesiętusnuła
jakpokojówka,zanimonzdecydujesięoddaćjejrzeczydopra-
nia?
Najwyraźniejwydajemusię,żejesttakistrasznieważnyiże
możerobić,comusiępodoba.Mówićdoniejto,coakuratma
ochotę powiedzieć. Przyjmować jej gościnę i jednocześnie zra-
żaćjądosiebie,najwidoczniejuważająctozazabawne.
Niemiałapojęcia,jakważnąjestpersoną,alebyłownimcoś
– poza odlotowym czerwonym samochodzikiem i ubraniami od
włoskich projektantów – co sygnalizowało bogactwo. A może
władzę.
Cóż,anibogactwo,aniwładzanieimponowałyBecky.
Dla niej liczyło się wnętrze. To dlatego gdzieś tam jest jakiś
facet – skoro nie Freddy, to ktoś inny – stworzony właśnie dla
niej, obdarzony zaletami na wagę złota: dobrocią, opanowa-
niem,inteligencjąizdolnościąśmianiasięzsamegosiebie.
Ichoćodlatnieumawiałasięnarandki,znówzacznietoro-
bić… bo jeśli nie, to zasklepi się w celibacie, będzie druhną
wszystkich przyjaciół, wiodących satysfakcjonujące życie,
ichrzestnąichdzieci.
Pełnawspółczuciadlasamejsiebie,zroztargnieniemszeroko
otworzyła uchylone drzwi do pokoju gościnnego i… zamarła.
Stanęła jak wmurowana, jej ręka zastygła na klamce, a umysł
natychmiastsięwyłączył.
Niewiedziała,gdziepodziaćoczy,aleniemiałotoznaczenia,
bo gdziekolwiek by spojrzała, i tak ostatecznie zobaczyłaby
jego. Był wysoki i barczysty, a jego ciało wyglądało jak odlane
zbrązu.Zwyćwiczonymimięśniamibrzuchaidługimi,musku-
larnyminogamimógłbypozowaćartyściesporządzającemupo-
sągatlety.
Niemiałnasobienicpozaparąbokserek.
Becky odchrząknęła i otworzyła usta, ale nie wydobyło się
znichnicpozanieartykułowanymdźwiękiem.
–Właśniemiałemwystawićubranianazewnątrz…
Jejdługiewłosy,nieprzykrytejużwełnianączapką,spadałyna
plecykaskadąniesfornych,ciemnychloków,apozbawionawar-
stwyniemodnych,stosownychdoarktycznychmrozówubrań….
Nie była małą, krągłą kuleczką, jak to sobie wyobrażał. Na-
wetluźny,pasiastypodkoszulekpozwalałdostrzec,żemaideal-
nąfiguręklepsydry.
Czuł, jak jego ciało reaguje na widok jej bujnych krągłości,
ipośpieszniesięodwrócił,boparaboksereknieukryłabyprzed
jejwzrokiemefektówtejreakcji.
Patrzył na nią. Becky stała nieruchomo, świadoma swojego
ciała tak jak nigdy przedtem. A jednocześnie wiedziała, że nie
mógłsięwniątakwgapiaćdlatego,żebyłanajbardziejolśnie-
wającą kobietą, jaką kiedykolwiek widział. Nie urodziła się
wczoraj.Wiedziała,żewyglądniebyłjejnajwiększymatutem.
Czy powinna się czegoś obawiać? Była tutaj sama. A jednak
nie czuła się zagrożona, raczej… podniecona. Jakaś figlarność
ibrawurapróbowałyprzejąćnadniąkontrolę,aleonanatych-
miastzepchnęłajezpowrotem.
Na szczęście obrócił się do niej plecami i wciągnął na siebie
staredresowespodniejejojcaijeszczestarszysweter.Azanim
znówsiędoniejodwrócił,zastanowiłasię,czyprzypadkiemnie
wyobraziła sobie tych zimnych, szarych oczu wędrujących po
całym jej ciele. Mogło tak być, w końcu wyglądał jak grecki
bóg…
–Dajubrania.–Wyciągnęłarękęipatrzyła,jakzbieraodzież
ipodchodzidoniej.–Postaramsię,żebybyływypraneigotowe
dojutrarana.
– A potem odeślesz mnie stąd, byle dalej – wymruczał Theo,
wciążzaskoczonypotężnąreakcjąswojegolibido.
Coś między nimi zaiskrzyło. Jakby strzelił w niego piorun,
aionaniepozostałaniewzruszona.Widział,jakrozszerzałyjej
się źrenice, gdy na niego patrzyła. W powściągliwości jej ge-
stówdoszukiwałsięlęku,byjedenfałszywyruchniedoprowa-
dziłjejdozrobienia…czegośpochopnego.
–Aco,jeśliranowciążbędziepadać?–zapytał.
Ściskała węzeł ubrań jak talizman i podnosiła na niego te
swojeniezwykłejasnoniebieskieoczy.Jejwargibyłyrozchylone.
Gdynerwowopowiodłaponichjęzykiem,Theomusiałwalczyć
zsobą,byniewyciągnąćrękiinieprzyciągnąćjejdosiebie.
–Niebędzie.
– Nie byłaś gotowa zaryzykować mojego życia, wysyłając
mnie w drogę, a będziesz gotowa zaryzykować życie kogoś in-
nego,proszącgo,bypomnieprzyjechałimniestądwywiózł?
– Sama mogę cię odwieźć. Mam samochód z napędem na
czterykoła.Sprawdzasięwtakichwarunkach.
–Kiedyzapukałemdotwoichdrzwi–Theooparłsięoframu-
gę–niespodziewałemsię,żeotworzymiktośtakijakty.
–Comasznamyśli?–Beckyusztywniłasię,spodziewającsię
jakiejśzawoalowanejdrwiny.
Theoprzezkilkasekundnicniemówił.Zamiasttegowpatry-
wałsięwnią,zgłowąlekkoprzechyloną,dopókinieodwróciła
wzroku, rumieniąc się. Bardzo delikatnie ustawił jej twarz tak,
byznównaniegopatrzyła.
–Ciągleprzyjmujeszpozycjęobronną.Dlaczego?
–Ajakmyślisz?Nieznamcię.
Jego zimny palec spoczywający lekko na jej policzku palił do
żywegojakrozgrzaneżelazo.
– Myślisz, że co takiego zrobię? A kiedy powiedziałem: „ktoś
takijakty”,miałemnamyślikogośmłodego.Spodziewałemsię,
żetakdalekonawsibędzieżyćktośznaczeniestarszy.
– Powiedziałam ci, że ten dom należy do moich rodziców. Je-
stemtutylko…Słuchaj,schodzęnadółtowyprać…
Jej mózg i stopy nie współdziałały, bo zamiast obrócić się na
pięcieiwyjśćzpokoju,pozostawaławmiejscu,jakbyprzyklejo-
na.
Chciała, żeby zabrał dłoń… a jednocześnie chciała, by posu-
nął się dużo dalej, by wodził dłonią po jej twarzy, a potem
wzdłuż jej ramion, chciała, by odnalazł nagość jej brzucha,
apotemwzniesieniapiersi…Alenapewnoniechciałasłuchać
tego,comiałdopowiedzenia.
–Wporządku–cofnąłsię,opuszczającrękę.
Przez chwilę Becky miała wrażenie, jakby jej ciało zawisło
wpróżni.Ztrudemzebrałasięwsobieiwyszłazpokoju.
Zanimdołączyłdoniejwkuchni,jegoubraniabyływpralce,
aonaodzyskałaspokój.
Theo stanął na progu i spoglądał na nią przez kilka sekund.
Stała tyłem do niego, krojąc warzywa, podczas gdy telewizor
wtledonosiłoobszarachzasypanychśniegiem.Czuł,żewkrót-
ceijejdomzostaniewspomnianywwiadomościach,bonicnie
wskazywałonato,żezawiejaustanie.
Zanim zszedł na dół, skrzętnie odrobił swoją pracę domową,
zajrzałdokilkupomieszczeńiutwierdziłsięwswoichpodejrze-
niach:tendompotrzebowałgruntownegoremontu.
Czyuważał,żepostępujepodstępnie,oglądającpotajemnietę
nieruchomość przed złożeniem oferty? Nie. Przyjechał tu, by
zrobićinteresi,oilesprawyprzybrałyniecoinnyobrót,niżsię
spodziewał, zasadniczo nic się nie zmieniło. Kluczową kwestią
pozostawałatransakcjabiznesowa.
Akobietaobierającawarzywa…Czynieoczekiwaniestałasię
elementemtransakcji,którąchciałprzeprowadzić?
Wpewnymsensietak.
I nie był nawet w najmniejszym stopniu zawstydzony tym
pragmatycznym spojrzeniem na sprawę. Dlaczego miałby się
wstydzić?Takijużbyłidziękitemuodniósłsukcesprzekracza-
jącyjegonajśmielszeoczekiwania.
Kierującsięemocjami,kończysięjakoofiararozmaitychoko-
licznościspychającychczłowiekazobranegokursu.Uczuciaod-
bierają zdolność myślenia. To dlatego nigdy się nie angażował
inigdyniebędzie.Zaangażowanieprowadzidorelacji,arelacje
niemalzawszekończąsiękatastrofą.
Onmaswojeżyciecałkowiciepodkontroląitomuodpowia-
da.
Nie wątpi, że niezależnie od tego, co przywiodło Becky w to
miejsce, jej historia mogłaby poruszyć czułe struny w czyimś
sercu. On, będąc na to cudownie odporny, da radę dowiedzieć
sięoniejczegoświęcejiprzekonaćją,żetoniejestmiejscedla
niej.Niebędzieprotestowaćprzeciwkosprzedażydomuanina-
mawiaćrodziców,bypozwolilijejtuzostać.
Onsambędziejedynienieznajomym,którytrafiłtunajedną
noc, a potem wyjechał dalej. Ale Becky będzie pamiętać to, co
jejpowiedział,iostateczniebędziemuwdzięczna.
Bo rzeczywiście to nie było miejsce dla niej. To było wręcz
niezdrowe.Jestzdecydowaniezbytmłoda,bytumieszkać.
Spojrzałnajejkrągłąpupę…
Zdecydowaniezbytmłodaizbytseksowna.
–Cogotujesz?
BeckyodwróciłasięizobaczyłaTheaopierającegosięofutry-
nę. Stał tam w ciuchach jej ojca, za małych o parę rozmiarów.
I był boso. Spojrzała w górę na jego twarz, by zobaczyć, że
wpatrujesięwniązuśmiechem.
–Nicspecjalnego.Makaron.Możeszmipomóc.
Odwróciłasięodniegoipoczuła,jakdoniejpodchodzi,agdy
znalazł się obok, wskazała mu parę cebul i podsunęła mały,
ostrynożyk.
–Zadałeśmiwielepytań,alejaniewiemnicotobie.
–Notopytaj.
–Gdziemieszkasz?
– W Londynie. – Theo nie pamiętał, kiedy ostatni raz siekał
cebulę.Czyzawszebyłototakskomplikowane?
–Acoturobisz?Oczywiściepozagubieniemsię.
Theopoczułprzelotneukłuciewiny.
–Chciałemprzewietrzyćsamochód–odparłgładko.–Iodwie-
dzałem…znajomemiejscanatrasie.
–Towydajesiętrochędziwneotejporzeroku.Zwłaszczagdy
sięjedziesamemu.
–Naprawdę?–Theodziobnąłnożemwnawpółobranącebu-
lę. – Czy jest w tym domu coś do picia, czy może weterynarze
nigdysobieniefolgują,nawypadekgdybynaglemusieliwsiąść
do samochodu i pokonać niebezpieczne polne dróżki, jadąc na
ratunekchoremuzwierzęciu?
Beckyprzerwałaswojąpracęispojrzałananiegoinamarny
efektjegowysiłków.
–Niespecjalniesięsprawdzamwkuchni.–Theowzruszyłra-
mionami.
– W lodówce jest wino. Dziś nie muszę być pod telefonem,
a poza tym w nocy aż tak często do mnie nie dzwonią. Nie je-
stemlekarzem.Większośćmoichpacjentówmożepoczekaćkil-
kagodzin,awrazieczegokażdywokolicywie,gdziejestnaj-
bliższy szpital weterynaryjny. Ale nie odpowiedziałeś na moje
pytanie.Czyniejestniecodziwneto,żejesteśtusam…nazwy-
kłejprzejażdżce?
Theo dał sobie trochę czasu na odpowiedź, nalewając wino.
Potem podał jej lampkę i usiadł na krześle przy stole. To była
przytulna kuchnia. Duży zniszczony sosnowy stół i niedopaso-
wane krzesła, kamienne płytki z najwyraźniej zamontowanym
w lepszych czasach ogrzewaniem podłogowym, dzięki czemu
niemarzłymustopy.
–Takazwykłaprzejażdżka–powiedziałpowoli–toluksus,na
któryrzadkomogęsobiepozwolić.–Zamyśliłsięnadswoimży-
ciem, życiem na wysokich obrotach, pełnym adrenaliny, presji
iprzynoszącymmilionowezyski.Niebyłoczasunapostój.–Ja
rzadko się zatrzymuję, a nawet kiedy to robię, zawsze jestem
podtelefonem.
Uśmiechnąłsiękrzywo,miałwrażenie,żesprzeniewierzyłsię
sobie,oddającsięosobliwejpokusiezwierzeń.
–Czymsięzajmujesz?–Beckyoparłasięoblatispojrzałana
niegozciekawością.
– Ja… kupuję różne rzeczy, podrasowuję je i sprzedaję. Nie-
któreznichzachowujędlasiebie,bojestemchytry.
–Jakiegorodzajurzeczy?
–Firmy.
Beckyspojrzałananiegoznamysłem.Sosgotowałsięładnie
napalenisku.Usiadłanaprzeciwniego,trzymającswójkieliszek
zwinem.
Patrzącnanią,Theozastanawiałsię,czymajakiekolwiekpo-
jęcieotym,jakjestbogaty.Jakkażdawolnakobietapewniero-
biła teraz rachunki i zastanawiała się, czy bardzo by jej się
opłacałolepiejgopoznać.
–Biedaku–powiedziaławreszcie,marszczącbrwi.
–Co,proszę?
–Tomusibyćokropnenigdyniemiećczasudlasiebie.Janie
mam go za wiele, ale naprawdę doceniam to, co mam. Czuła-
bym się nieznośnie, gdybym musiała wsiadać do samochodu
ijechaćwsamśrodekpustkowiatylkopoto,byznaleźćtrochę
spokoju. – Roześmiała się, po raz pierwszy zrelaksowana od
chwili,gdypojawiłsięnajejprogu.–Nasirodzicezawszepod-
kreślali, że pieniądz nie jest najważniejszy w życiu. Alice i ja
zwykle przewracałyśmy oczami, gdy to mówili, ale mieli rację.
To dlatego mogę docenić cały ten spokój. – Rozejrzała się po
kuchni,wktórejniegdyścałąrodzinąspędzalirazemniezliczo-
negodziny.Perspektywapożegnaniasięztymdomemsprawiła,
że oczy jej lekko zwilgotniały. – Jest tutaj coś, co napawa nie-
zwykłymspokojem.Niepotrzebujęmiejskichtłumów.
Obserwującją,Theopoczułukłucieniepokoju.Podbudowują-
ce pogadanki nie skłonią jej do spakowania się i pójścia na-
przód,astertagotówkiniezałatwisprawyzjejrodzicami.
– Rozczulające – stwierdził chłodno. – Oczywiście żaden
zczłonkówtwojejrodzinyniepodzielatwoichpoglądów,sądząc
po tym, że ich tu nie widać. Spakowali manatki i wyjechali do
innegokraju.
–Wieszco?–zaczęłaBeckyszczerze.–Możecisięwydawać,
żemaszprawopatrzećzgórynaludzi,którzynieuznają…two-
jego materializmu, ale żal mi tych, którzy sądzą, że warto jest
spędzaćkażdąminutężyciawpracy.Czytysiękiedykolwiekre-
laksujesz?Słuchaszmuzykialbopoprostuoglądasztelewizję?
Jej głos dźwięczał obłudną szczerością, ale czuła się winna,
wiedząc,żewcaleniejesttakidealniezadowolonązżyciaoso-
bą,zajakąsiępodawała.
Wróciładodomuniedlatego,żeniemogłajużdłużejwytrzy-
mać bez rozległych, otwartych przestrzeni. Przygnało ją tutaj
złamaneserce.Azostała,bobyłazbytapatyczna,bycośzmie-
nić.
–Relaksujęsię–delikatnieodparłTheo.
–Hm?–Beckyzastygłapodwpływemleniwego,seksownego
uśmiechunajegoustach.
– W przerwach w pracy rzeczywiście daję radę znaleźć czas
na relaks. Tyle tylko, że moje formy odpoczynku nie uwzględ-
niają słuchania muzyki czy oglądania telewizji… Ale mogę cię
zapewnić, że są równie satysfakcjonujące, choć może bardziej
energetyczne…
ROZDZIAŁTRZECI
–Atycorobisz?
– Co masz na myśli? – zapytała Becky z nagłym zażenowa-
niem.
– Żeby się zrelaksować. – Theo mocniej oparł się na krześle
iskrzyżowałnogi,kładąckostkinaudach.Jednoramięprzewie-
sił przez oparcie krzesła, a drugą ręką bawił się lampką z wi-
nem, wciąż spoglądając na Becky. – Chodzi mi o to, że bardzo
przyjemniejestzabijaćczasprzedtelewizorem,leżącznogami
do góry, ale czym jeszcze się zajmujesz, kiedy już nasycisz się
otwartąprzestrzeniąiciszą?
–Jasiętuwychowałam.–Beckyniebyławstanieznaleźćnic
sensowniejszegodopowiedzenia.
– Studia musiały być dla ciebie sporą zmianą – zadumał się
Theo.–Gdziestudiowałaś?
Widział jej niechęć do ujawniania osobistych szczegółów. To
sprawiało,żemiałochotędrążyćjeszczebardziej.
–WCambridge.
–Imponujące.Iposkończeniujednegoznajlepszychuniwer-
sytetów na świecie postanowiłaś tu wrócić, żeby pracować
wniewielkiejprzychodniwszczerympolu?
–Takjakmówiłam.Niezrozumiesztego.
–Maszrację.Niezrozumiem.Iwciążniepowiedziałaśmi,co
robisz,kiedychceszsięzrelaksować.
– Ledwo mam czas na odpoczynek. – Becky wstała nagle; to
jegoprzepytywaniesprawiało,żeczułasięniezręcznie.Rzadko
sięzdarzało,byktośkwestionowałjejwybory.
–Zdawałomisię,żepowiedziałaś…–KącikiustTheadrgnęły
wuśmiechu.
– No, oczywiście – rozzłościła się Becky, odwracając się od
niego,porządniespeszona.
– Ale kiedy masz czas na odpoczynek, to…? – Theo podszedł
zaniądokuchennegoblatu,któryścierała,choćjużbyłczysty.
Łagodniewyjąłjejściereczkęzrąkispojrzałnanią.
Becky nie miała pojęcia, co się dzieje. Czy to jest flirt? Sku-
tecznieprzekonałasamąsiebie,żeniebyłomowy,bytenmęż-
czyzna mógł się nią zainteresować. Ale kiedy patrzył na nią
wtensposób….
Jej umysł zerwał się ze smyczy i pognał w jakimś szalonym
kierunku.
Theo był nieznośny. Z tymi swoimi uogólnieniami, paternali-
stycznymtonemitypowymprzeświadczeniembogacza,żeliczą
siętylkopieniądze.
Należałpoprostudotypufacetów,dlaktórychniemiałacza-
su.
Alebyłtakskandaliczniepięknyitowłaśnieprzyciągnęłojej
wyobraźnię i trzymało ją na uwięzi. To dlatego jej ciało reago-
wało takim zdradliwym ciepłem na spojrzenie jego ciemnosza-
rychoczu.
Niewchodzącwdetale,dałjejobraztego,jaksięrelaksuje…
Widziałagonagiego,podnieconego,skupiającegocałątęswoją
fantastycznąmęskąatencjęnajednejkobiecie.
– Na pewno musisz być tutaj nieco samotna – wymruczał ci-
cho. – Niezależnie od tego, jak bardzo kochasz ciszę i odosob-
nienie.
–Ja…
Powiekijejzatrzepotały,austarozchyliłysię,bymachinalnie
muzaprzeczyć.
Theo wziął gwałtowny oddech, przykuty widokiem jej peł-
nych,mięsistychwarg.Niemiałapojęcia,jakpociągającabyła
tamieszaninalękuiniewinności.Sprawiała,żemiałochotęjej
dotknąć, choć wiedział, że to będzie błąd. To nie była jedna
z tych kobiet, które zaczęły zbierać doświadczenie seksualne
w wieku szesnastu lat. Niezależnie od tego, jak wyglądała jej
przeszłośćicojątuprzygnało–abyłpewny,żecośjątuprzy-
gnało–byłaniewinna.
Zrobiłkrokwtyłiprzejechałpalcamipowłosach,przełamu-
jącłączącyichmagnetyzm.
Beckydrżała.MimożeTheowróciłdostołuiznówprzynim
usiadł,czułatodrżeniewstrząsającejejciałem–wciążiwciąż–
jakpowyładowaniuelektrycznym.Niemogłananiegopatrzeć,
gdypodjąłrozmowę,starającsiętrzymaćzdalaodsprawoso-
bistych.
Zapytałjąosytuacje,zjakimimadoczynieniatunawsi…Jak
wieleosóbpracujewlecznicy?Czyzawszechciałabyćwetery-
narzem?Dlaczegoniewolałazostaćlekarzem?
Pochwaliłto,cougotowała,izapytał,jakdajeradęregularnie
przygotowywać sobie ciepłe posiłki, pracując tak wiele godzin
dziennie.
Gdyby rozmawiał z nią z pistoletem przyłożonym do skroni,
niemógłbybyćusłużniejuprzejmy.
Jego pojawienie się w jej domu było najbardziej ekscytującą
rzeczą,jakajejsięprzydarzyłaoddługiegoczasu–itowłaśnie
wtedy, gdy zaczęła kwestionować swoje życiowe wybory. Zda-
wałojejsię,żejegoobecnośćtutajtozrządzenielosu,stawiają-
cegoprzedniąwyzwanie.
Ijakzamierzananieodpowiedzieć?Znaczniewięcejwyzwań
będzieprzedniąstało,gdystracipracęigdyzostaniesprzeda-
nydom,wktórymmieszka.
Cóż złego może wyniknąć z potrenowania na nim sposobów
radzenia sobie z rzeczami nieoczekiwanymi? Przecież nie wy-
niknąztegożadnekonsekwencje,prawda?Możnaodsłonićdu-
szę nieznajomemu w samolocie, a potem odejść, gdy samolot
wyląduje, żywiąc bezpieczne przekonanie, że nigdy już nie zo-
baczysiętejosoby–jeśliwięcprzelałosięwniąswojetajemni-
ce,cóżtoszkodzi?
Miaławrażenie,żepodświadomieoczekiwałaprzybyciakogoś
takiegojakon,zdolnegoodrobinęwstrząsnąćjejświatem.
– Czasem faktycznie bywa tu samotnie – powiedziała, odkła-
dającwideleciłyżkęiopierającpodbródeknadłoni,bynanie-
go spojrzeć. Uświadomiła sobie, że nigdy nikomu tego nie po-
wiedziała. – To znaczy, przez większość czasu jestem zajęta
i oczywiście mam tu przyjaciół. To mała mieścina. Wszyscy
wszystkich znają i po powrocie odnowiłam kontakty z przyja-
ciółmi, z którymi chodziłam do szkoły. To dość miłe, ale… –
Wzięła głęboki wdech. – Masz rację. Czasem bywa tu samot-
nie…
Theooparłsięwygodniej,byspojrzećnaniąuważnie.Udało
musiędowiedziećoniejczegoświęcej.Uważał,żewiedzadaje
władzę. Poznanie Becky pomoże mu, gdy przyjdzie do kupna
domu.Alepozatymbyłjejdziwnieciekaw–ciekawdowiedzieć
się,cojątuprzygnałoicojątutrzymało.
Terazopowiadałamuosobie,aleczyzachęcaniejejdozwie-
rzeńbyłodobrympomysłem?
Nie była typem skłonnym do uzewnętrzniania się. Poznawał
to po delikatnym, wstydliwym rumieńcu na jej policzkach, zu-
pełniejakbyrobiłacośwbrewsobie.
–Dlaczegomitomówisz?–zapytałłagodnie,aBeckyspojrza-
łananiegospodrzęs.
–Adlaczegonie?
– Bo wymigiwałaś się od moich pytań, odkąd tylko zacząłem
jezadawać.
Rumieniecjeszczesiępogłębił.
– Nie znam cię – powiedziała szczerze. – A kiedy stąd wyje-
dziesz,nigdyjużcięniezobaczę.Niejesteśwmoimtypie,nie
jesteśosobą,zktórąchciałabympodtrzymywaćznajomość.
– Doprawdy, jesteś czarująca – wymruczał, łapiąc jej wzrok
iodpowiadającnajejzakłopotanieuniesieniembrwi.
Becky uśmiechnęła się, a gdy odwzajemnił jej uśmiech –
uważnym,oceniającymuśmiechem–poczułaciepło.
–Dziewczynaniematuzbytwieluokazji,bybyćczarująca–
powiedziała.–Zwierzętagospodarskietegoniedoceniają.
– Ale jest tu też coś poza zwierzętami gospodarskimi, praw-
da?
– Jest, ale niewiele – wyznała Becky. Skrzywiła się, a potem
odwróciławzrok,spoglądającdoswojejlampkiwina,któraoka-
załasiępusta.Theowziąłbutelkęzestołuidolałjej.Roześmia-
łasię.–Miejmynadzieję,żeniktdziśniezadzwonizczymśpil-
nym,bomogęskończyćwrowie.
– Chyba nikt nie będzie oczekiwać, że wyjedziesz w taką po-
godę.–Theospojrzałnaniązezdziwieniem,aonaznówsięro-
ześmiała.
Miała cudowny śmiech, delikatny, nieznacznie samoświado-
my,rodzajśmiechu,którysprawia,żeautomatyczniemaszchęć
sięuśmiechnąć.
–Nie.Chociażmiewałamwcześniejpilnewezwaniawczasie
śnieżycy. Musiałam wsiadać do samochodu, jechać naprzód
iufaćwswojeszczęście.Taktojużjestzowcami.Czasemkocą
sięniewporę.Raczejnieprzejmująsiętym,żepadaśniegalbo
żejesttrzecianadranem.
– Więc tylko owce w potrzebie zabiegają o twoją uwagę… –
Rozważył tę informację: jeśli na nikim jej tu nie zależy, będzie
wolnajakptak,gdyprzyjdziejejwkrótkimczasieopuścićdom.
I,psychicznieusprawiedliwiłnieuniknione,będziemogławyje-
chaćgdzieś,gdziedladziewczynywjejwiekuznajdziesięcoś
więcejniżowceizwierzętagospodarskie.
–Nieprzypuszczam,byktośtakijaktyczułkiedykolwiek…‒
niedokończyła,aTheomilczał,jakbyniebyłzbytpewientego,
dokądzmierzaalbojakinastępnykrokmawykonać.
Wzięłagotymstwierdzeniemzzaskoczenia,ponieważnieczę-
stoktośignorowałrozstawioneprzezniegozasiekiipytałocoś
tak skandalicznie osobistego. Najpierw w ogóle nie zamierzał
odpowiadać.Alewłaściwie:dlaczegonie?Takjaktrafnieuzna-
ła,bylidwomastatkamimijającymisięnocą.
Apozatympodobałmusiętennieśmiały,niepewnywyrazjej
twarzy.Ztąminąogromnieróżniłasięodtejmałej,zadziornej,
pewnej siebie kobiety, która otworzyła mu drzwi. Podobało mu
sięto,żetrochęmuzaufała.
– Nie – wydusił. – Przyjmuję za punkt honoru zawsze wie-
dzieć, dokąd idę, i z pewnością nigdy nie zaskoczyło mnie nic,
coprzyniosłaprzyszłość.
–Nigdy?–Beckyzaśmiałasięniepewnie.Byłtakprzytłacza-
jący,takoślepiającopewnysiebie.Tobyłycechycharakteru,na
które powinna reagować obojętnie, ale w nim wydawały się
seksy, uwodzicielskie, prawie ujmujące. – Naprawdę w twoim
życiu nigdy nie przydarzyło się nic, czego byś nie był w stanie
kontrolować?
Theo zmarszczył brwi. Oświetlony skrawek podwórka, wi-
doczny przez kuchenne okno, zasypywany był przez śnieg tak
drobnyiostryjakdrobinkipiaskuwczasiepustynnejburzy.
Wewnątrzbyłociepłoiprzyjemnie.Odkilkumiesięcynieczuł
się tak odprężony. Jego stres nie miał nic wspólnego z pracą.
Martwiłsięoswojąmatkę.Porazpierwszymógłoniejmyśleć
beznerwowegokłuciawbrzuchu.
–Mojamatkabyłachora–usłyszałnaglewłasnygłos.–Udar.
To zdarzyło się zupełnie niespodziewanie. Nie można go było
przewidzieć. Więc tak, można to uznać za coś, czego nie mia-
łempodkontrolą.
Beckychciaławyciągnąćrękęiuścisnąćjegodłoń,ponieważ
wyglądałnazakłopotanegowłasnymwyznaniem.Najwidoczniej
onteżniebyłprzyzwyczajonydouzewnętrznianiasięprzedni-
kim.
–Przykromi.Jaksięterazczuje?Jaksobieztymradzicie,to
znaczytyiresztarodziny?
Theozastanowiłsię,jakdoszłodotego,żezupełnienieznajo-
ma kobieta pochylała się w jego stronę z twarzą wypełnioną
współczuciem.
–Jestemtylkoja–odrzekłkrótko.–Mójojcieczmarł…dawno
temu.Ijestemjedynakiem.
‒Totrudne.
–Czyjestcimnieżal?–wyszeptałjedwabiście.
Uśmiechnął się powoli, bardzo powoli, i patrzył, jak rumie-
niec podchodzi jej aż do linii włosów. Chciała odwrócić wzrok,
aleniemogła,itodałomuporządnegokopa,ponieważodgry-
wali teraz najstarszą sztukę świata, a on bardzo to lubił. Lubił
to dużo bardziej niż „otwieranie duszy”, w którym upodobanie
znajdowalijedynieciemocjonalniinadmierniedrażliwifaceci.
Tobyłbezpiecznyiznanygrunt.Kiedychodziłooseks,Theo
byłusiebie–atuchodziłooseks.Pocozawracaćsobiegłowę
owijaniemwbawełnę?Pożądałago,aonodwzajemniałtouczu-
cie.Nierozumiałcoprawda,dlaczegotakbardzogopociągała,
skoroniebyławjegotypie,alepociągałago…Byćmożedlate-
go,żeprzynajmniejraznieczułpresjizestronykobiety.Nawet
niebyłpewien,czyzgodziłabysięzaprowadzićgodosypialni.
Niepewność o jeszcze jeden stopień podniosła atrakcyjność
tegopodboju,naktóregowszczęciejeszczesięniezdecydował.
Choćbyłataknieświadomieseksowna…
Zastanawiałsię,jakteżmożewyglądaćbezubrań.
–Oczywiście,żejestmiciebieżal–potwierdziłaBeckyszcze-
rze. – Byłabym zrozpaczona, gdyby cokolwiek się stało komuś
zmojejrodziny.
Patrzyła, jak wstaje powoli z krzesła. Jej serce zaczęło bić
szybciej… i jeszcze szybciej, gdy pochylił się, by ułożyć dłonie
zobustronnaoparciujejkrzesła,zamykającjąjakwpułapce.
Chciałagodotknąć.Chciała,byonjejdotknął.Wżadenspo-
sóbnieczułasięzagrożonaprzeztegowysokiego,silnegomęż-
czyznędominującegonadniąfizycznie.
Czułasię…kobieco.
–Jakbardzociżal?–wyszeptałochryple.Jejpodnieceniebyło
zaraźliwe.Czuł,jakszumiwjegożyłach,prowokującgodonie-
oczekiwanychdziałań,ponieważtakiepodejściejaskiniowcanie
byłowjegostylu.Nieprzerzucałsobiekobietprzezramięinie
zdzierał z nich ubrań. Ale miał ochotę tak właśnie z nią postą-
pić, zwłaszcza gdy siedziała w ten sposób, patrząc na niego
tymi swoimi nieprawdopodobnymi oczyma, przygryzając dolną
wargę i odmawiając oddania się temu ogromnemu ładunkowi
pożądania,któreichłączyło.
–Ja…–zaczęłasłabo.–Cosiętuwłaściwiedzieje?
–Słucham?–Theozastanowiłsię,czysięnieprzesłyszał.
–Niejestempewna,czydobrzerozumiem,cotusiędzieje…
– A jak myślisz, co się dzieje? Jesteśmy dwojgiem dorosłych
iczujemypociągdosiebienawzajem,ajasiędociebieprzysta-
wiam…
–Dlaczego?
Theowyprostowałsię.Posłałjejzdziwionyuśmiech,apotem
przycupnąłnakrawędzistołu.
–Tocośnowego.
–Cotakiego?–Beckypatrzyłananiegozzaskoczeniem.
Była tak podniecona, że ledwie mogła mówić, i nie do końca
mogłauwierzyćwto,cosiędzieje.Takierzeczynigdyjejsięnie
przytrafiały. Zawsze była molem książkowym, który przyciągał
moliksiążkowych.FacecitacyjakTheonigdynieuganialisięza
dziewczynamitakimijakona.Gustowaliwblondynkachwopię-
tychsukienkach,któretrzepotałyrzęsamiiwiedziały,conależy
robić,gdychodziłooseks.
Acoonawiedziałaoseksie?Chwyciłyjąnerwy,aleznacznie,
znacznie silniejsza od nich była zapowiedź tego szaleństwa –
jazdybeztrzymankizolbrzymiąprędkością,zcudownymdresz-
czykieminieprawdopodobnympodnieceniem.
Chciałatego.
–Nieważne–powiedziałacicho.Znaturypoważna,pragnęła
zapewnienia, że nie chodzi wyłącznie o seks, ale oczywiście
chodziłotylkooto.Istądbrałsiętenupajającyporyw.
–Spójrznamnie,Becky.
Usłuchałaiwstrzymującoddech,czekałanato,comiałdopo-
wiedzenia.
– Jeśli masz jakąkolwiek wątpliwość co do tego, powiedz,
aprzerwiemy.
Zaprzeczyłazuśmiechem,aTheokiwnąłgłową.
–I,Becky.–Pochyliłsięnadniąjeszczerazzpoważnymwy-
razemtwarzy.–Muszęcicośpowiedziećodrazu,poprostupo
to,żebyniebyłożadnychnieporozumień.Nieangażujsięinie
myśl, że to będzie początek czegoś wielkiego. Nie będzie. Nie
mam ochoty z nikim się wiązać, a choćby nawet, pochodzimy
zdwóchróżnychświatów.
Dawałjejmożliwośćwycofaniasięinieowijałwbawełnę.To
miałabyćprzygodanajednąnoc.Zamierzałaoddaćswojedzie-
wictwokomuś,ktojasnodałdozrozumienia,żemiędzyniminie
byłonicpozapociągiemfizycznym–tąjedynąrzeczą,doktórej
ona nigdy nie przywiązywała wagi. Jednak kierowało nią coś
więcejniżsamopożądanie.
– Wiadomość przyjęta – wymruczała Becky i zarumieniła się
podjegouśmiechem.–Tyteżniejesteśzmojejbajkii,chociaż
niemamnicprzeciwkozwiązkom,nigdy,aletonigdyniebyła-
bymzkimśtakimjakty.Więccodotegojednegosięzgadzamy.
Ich spojrzenia się spotkały i poczuła powinowactwo – z nim,
ztymnieodpowiednimobcym,którybyłtakmocarny,żeażza-
pierałojejdech.Tobyłotak,jakbynadawalidokładnienatejsa-
mej fali, złączeni, myślący jak jedno, zmieszani ze sobą, jakby
dosiebienależeli.
Wpatrywałasięwniego,głębokowstrząśnięta.
Theo,niewiarygodnienakręcony,powstrzymałją,gdychciała
wstać.
–Jeszczenie.
Stałprzednią,apotemukląkłirozsunąłjejnogi,kładącdło-
nie po wewnętrznej stronie jej ud. Becky wstrzymała oddech,
apotemwypuściłagowseriidrobnychwestchnieńijęków.Nie
byłanaga,alejegodotyk,jegopozycjamiędzyjejnogamispra-
wiały,żeczułasięodważnieiswawolniezarazem.
Odchyliła głowę i przymknęła oczy. Czuła dotyk jego palców,
rozpinanieguzikajejdżinsów,rozsuwaniezamka…
Wszystkiedoznaniabyłyspotęgowane.
Słyszała łomot swego serca, własny spazmatyczny oddech,
delikatne trzepotanie powiek. Jej ciało wygięło się, gdy zaczął
ściągaćjejspodnie.
Tobyłosurrealistyczne.Dziewczyna,którazawszemyślała,że
seks będzie uprawiać tylko z kimś, komu odda serce, ulegała
mężczyźnie, który zjawił się w jej życiu tylko na chwilę. Dopa-
dłojącoś,czegonigdynieprzewidywała–nieokiełznana,gorą-
caimocarnażądza.
Becky na wpół otwarła oczy i leciutko westchnęła, sięgając,
bywpleśćswojepalcewewłosyThea.Spojrzałnaniąiichoczy
sięspotkały.
–Dobrzesiębawisz?–zapytałmiękkimgłosem,aBeckykiw-
nęłagłową.–Todlaczegomitegoniepowiesz?
–Niemogę!
– Oczywiście, że możesz. Możesz mi też powiedzieć, co byś
chciała,żebymzrobił…–Wciążmiałanasobiemajtki.Mógłwy-
czućprzezniejejzapachidostrzecdowódjejpożądania:pasek
wilgoci na bladoróżowej bawełnie. Nie ściągnął ich. Zamiast
tego lekko przesunął je na jedną stronę i leciutko podmuchał
wodsłoniętywzgórek.–Comamterazzrobić?–dociekał.
– Theo… – Becky westchnęła zduszonym głosem. Lekko zsu-
nęłasięzkrzesła.
– Powiedz mi – rozkazał cicho. – Chcesz, żebym cię wylizał?
Chcesz,żebymwsunąłtamjęzykitrochęciępołaskotał?
–Tak–szepnęłaBecky.
–Tokażmitozrobić.–Jejnieśmiałość,takróżnaodtego,do
czegobyłprzyzwyczajony,dodatkowogopodkręcała.
Musiałzrzucićzsiebieubranie.Natychmiast.Najpierwgórę,
potemspodniesportowe,arazemznimibokserki.Wpatrywała
sięwniegoszerokootwartymioczami.
–Poliżmnie.–Samowypowiedzenietychsłówrozpalałojądo
żywego.
Byłtakipiękny.Wjejumyśleaktmiłosnykończyłsięnacało-
waniu,obłapiankachiszeptaniuczułychsłówek.
Nigdy nie wyobrażała sobie nagiego mężczyzny, nie tak na-
prawdę. To przekraczało wszystkie jej fantazje. Był tak wspa-
nialemęski,jegociałobyłoumięśnioneiwprostidealne,azłoty
odcieńskóryniemożliwieseksowny.
Theościągnąłjejmajtki,starającsięnieśpieszyć,iwiedząc,
żebędzietoodniegowymagaćnadludzkiegoopanowania.Była
cudowniemokraizadrżała,gdyprzesunąłponiejjęzykiem.
Beckypłonęła.Takbardzochciaławziąćgowsiebie…
–Wejdźwemnie–błagała.
–Cierpliwości.–Theoledwopoznałswójwłasnygłos.Dopiero
co pochwalił się swoją zdolnością kontrolowania każdego ob-
szaru swojego życia, a już odkrywał, jak to jest ją tracić. Jego
ciałorobiłoswoje,odmawiającsłuchaniagłowy…
Głowy schowanej między jej nogami. Ssał mocno i czuł, jak
Beckydochodziprzyjegoustach,jakjejciałoprężysię,sztyw-
nieje, jak jej oddech zatrzymuje się w płucach, gdy ogarnia ją
orgazm,długiidrżący.
Uniósłsię,patrzącnajejzaczerwienionątwarzinagorączko-
wewstrząsyjejciała,wmiaręjakorgazmustępował.
Jego zamiar trzymania się samokontroli znikł szybciej niż
wodawsiąkającawpiasek.
–Złapmnie–zarządził,stającnadniąokrakiem.
Oszołomiona,Beckywzięłagodoręki.Nigdynieczułasiętak
dobrze. Wszelkie zahamowania, które nachodziły ją zawsze,
gdy myślała o swoim pierwszym razie, znikły w chwili, gdy jej
dotknął.
Tozdawałosiętakiewłaściwe.
Sprawił, że czuła się naturalnie, otwierając się na niego
wnajbardziejintymnyzmożliwychsposobów.
Dotykanie go teraz nie było już czymś, czego się obawiała,
choć jej umysł uciekał przed myślą o fizycznych implikacjach
posiadaniakogośtakwielkiego,jakon,wśrodku.Byłatakwil-
gotnaitaknimodurzona,żetoniebędzieproblemem…
Delikatnie powędrowała językiem wzdłuż jego sztywnego
członka, potem wzięła go w usta i poczuła władzę, gdy jęknął
ilekkosięodchylił.
Wszystkoprzychodziłoinstynktownie.Wiedziałanawet,kiedy
zbliżałsiędoorgazmu…
Spoglądającnaniązgóry,Theoledwiemógłuwierzyć,żetak
zupełniestraciłpanowanienadsobą.Jużniemalszczytował.Jej
wargi zaciśnięte wokół jego członka, wyraz skupienia na jej
twarzy i lekkie drżenie obejmujących go palców – wszystko to
byłooszałamiającopodniecające.
Zdecydowany nie dochodzić w ten sposób, wysunął się z jej
ust i przez chwilę sądził, że osiągnął swój cel, że zdoła po-
wstrzymać się do czasu, aż wejdą na górę. Mylił się. Nie mógł
jużkontrolowaćnieubłaganegoorgazmu,którynarastałwnim,
odkądspojrzałananiegotymiturkusowymioczyma…
Becky,wciążznajdującasięwerotycznymtransie,poczułasa-
tysfakcję, mając dowód na to, że stracił kontrolę tak samo jak
iona.
Jejrozognionywzroknapotkałjegospojrzenie.
– Czy uwierzysz, jeśli ci powiem, że nigdy w życiu mi się to
niezdarzyło?–Theowciąższybkołapałpowietrze.–Zabieram
cięnagórę,zanimtosiępowtórzy.
Jednymlekkimruchemuniósłjąiszybkopokonałschody.
Zasłonyniebyłyzaciągnięteisłabeświatłoksiężycawsączało
się do jej sypialni. Spadające bezszelestnie płatki śniegu za
oknempogłębiaływrażenie,żeobojeśniąnajawie.
Theo przez kilka chwil patrzył na Becky leżącą w łóżku. Jej
blade, krągłe ciało przypominało dzieło sztuki. Jej piersi były
duże,większe,niżzmieściłabypotężnagarść,ajejsutkiodzna-
czałysięnaichmlecznejpowierzchni.
Pochylił się nad nią, przysunął jej ramiona do boków i przy-
siadłnaniejokrakiem.
–Tymrazem–powiedziałdrapieżnie–niebędęsięśpieszył.
Zacząłodpiersi,zmierzająckunimpoprzezjejgładkieramio-
naiwdółmostka.Pieściłnosemzagłębieniemiędzyjejpiersia-
mi, aż zatrzymał się przy sutku i krążył po nim ustami, ssał,
drażniłismakował.
Beckyzjękiemowinęławokółniegonogi,zdecydowanaprzy-
cisnąćsiędojegotwardościpoto,byrozładowaćtonieznośne
napięcie.Aleonudaremniłjejzamiar,układającjąpłaskoipod-
dającsłodkiejtorturzejegoustwędrującychpocałychjejpier-
siach.
Sięgnąłdotyłu,byprzesunąćwyprostowanądłoniąmiędzyjej
udami–aleniezbytusilnie,niezbytmocnoiniezbytdługo.
Potrzebował czegoś więcej niż tej erotycznej gry wstępnej.
Chciałbyćwniej,czućtęwilgoćwokółsiebie.
– Muszę pójść po portfel – wyszeptał śpiesznie. – Potrzebuję
go,żebysięzabezpieczyć.Nigdzienieodchodź.
Dokądmiałabypójść?Czułafizycznątęsknotęprzeztepółmi-
nuty, kiedy go nie było. Zastanawiała się, czy nie powinna po-
wiedziećmu,żejestdziewicą,alezadrżałanatęmyśl.Sąszan-
se,żeitaktegoniezgadnie…aniechciała,bysięprzestraszył
iwycofał.
Alegdyzakładałprezerwatywę,patrzącbezpośrednionanią,
podczas gdy jego palce przesuwały się fachowo, poczuła ukłu-
cienerwów.
Theoustawiłsięmiędzyjejnogamiizacząłdelikatnienapie-
raćnawilgotnełono.Niechciałwchodzićwniąmocnoigwał-
townie, zamierzał nieśpiesznie radować się każdą chwilą. Po-
czuł,jaknamomentsięnapięła,aleniezastanowiłsięnadtym.
Byłtakrozgrzany,żeledwiemógłmyśleć,inaprawdęniemógł
niczego wyczytać z jej reakcji, dopóki nie pchnął w nią, zagłę-
biającsiędalejiporuszającsięszybciej,niżzamierzał–alewie-
dział,żepoprostumusitakzrobić.
Usłyszałlekkijękdyskomfortuizatrzymałsię.
– Mów, jeśli cię boli. Jesteś naprawdę ciasna. Cudownie cia-
sna…
Zagłębiłsięwniąmocnoiwtedyzrozumiał.
Jej wstydliwość, to, że czuł się tak, jakby wszystko, co robił,
działosięporazpierwszy,jejchwilowenapięcie…
–Cholera,Becky,niemów,żejesteśdziewicą…?
–Theo,proszę,niezatrzymujsię…
Powiniensięwycofać,aleniemógł.Dziewica!Jegociałoroz-
paliło się na tę myśl. Nigdy nie pragnął żadnej kobiety w taki
sposób, w jaki pragnął tej. Każde doznanie przebiegające jego
ciałoodczuwałjakocośpierwotnego.
Ichciałabyłyśliskieodpotu.Zjękiempchnąłmocno,głębo-
ko,szczelniejąwypełniając.Touczucie…uczucieniedoopisa-
nia,gdyporuszałasięwrazznimwdoskonalerównymrytmie,
obejmując go nogami i szczytując parę sekund przed nim
zokrzykiemzachwytu.
–Powinnaśbyłamipowiedzieć.–Opadłnaplecy,zdjąłprezer-
watywęipomyślał,żepowinienczućsiębardziejzaniepokojony
tym,żeprzespałsięzkimśtakniedoświadczonymjakona.
Byłjejpierwszym.
Nigdyjeszczenieczułsiętakpodniecony.
– Żadna różnica. To tylko jedna noc, a potem każde pójdzie
swojądrogą.
Przesunęła palcem wokół jego płaskiego brązowego sutka.
Dlaczegozrobiłojejsięprzykro,gdytopowiedziała?
–Wtakimrazie…–Theoniezamierzałzaprzątaćsobiegłowy
tym,czypostąpiłsłusznieczynie.–Jaknajlepiejwykorzystajmy
tęnoc…
ROZDZIAŁCZWARTY
Theo przechadzał się po kuchni swojego czteropokojowego
penthouse’u, nie zwracając uwagi na jedzenie, które przygoto-
wał mu osobisty kucharz. Zamiast tego podszedł do kredensu,
wziąłszklankędowhiskyinalałsobiesolidnegodrinka.
Potrzebowałtego.
Jego matka, wciąż przebywająca we Włoszech, znów trafiła
doszpitala.
– Upadła – powiedziała mu jej siostra Flora, gdy zadzwoniła
niecałą godzinę temu. – Właśnie szła sobie czegoś nalać. I się
poślizgnęła. Wiesz, te płytki potrafią być bardzo gładkie i śli-
skie.Ajatysiącerazymówiłamjej,żebynienosiłatychgłupich
papuciówwdomu,wktórymniemadywanów!
– Szła sobie czegoś nalać? – Theo wychwycił zakłopotanie
ciotkiizacząłdrążyć.
– Była w lekkim dołku – z ociąganiem przyznała Flora. –
Wiesz, jak to jest. Podoba jej się tutaj, ale ciągle widuje moje
dzieciiwnuki…Niemogęichchowaćdoszafytylkodlatego,że
mojejsiostrzerobisięsmutno!
Theo zacisnął zęby i pociągnął dalej nieprzyjemną rozmowę,
by odkryć, że depresja jego matki sprzęgła się z piciem. Kieli-
szeklikieru,którymiałazwyczajwypijaćprzedobiadem,prze-
stałjejwystarczać–alkoholzacząłtakżewypełniaćczasmiędzy
pozostałymiposiłkami.Floraniemieszkaławwillizjegomatką,
niemogławięcdostrzecstopniowegopostępuproblemu,dopó-
kiniestałosięcoś,cojązaalarmowało.
–Wyjdziezeszpitalawciągutygodnia–powiedziałaciotka.–
AleniechcewracaćdoLondynu.Mówi,żeniematunic.Cieszy
sięmoimiwnukami,Theo,nawetjeśliprzykrojejwiedzieć,że…
Nawetniemusiałakończyćtegozdania,podszytegoukrywa-
nąkrytyką.Branieślubuiposiadaniehordydziecibyłowłoskim
sposobemnażycie.Wodróżnieniuodumawianiasięzlegiona-
mi nieodpowiednich kobiet, upartego pozostawania singlem
inierokowanianadzieinawnuki.
A on nie miał rodzeństwa, które mogłoby dostarczyć jego
matcetego,czegoonniebyłgotówdać.
Alemusiałcośzrobić…
Jego wzrok padł na ekran komputera, ustawionego na lśnią-
cymszklanymstoliku,przyktórymusiadłnakremowejskórza-
nejsofie,skończywszyrozmowę.Nakilkasekundprzestałmy-
ślećopołożeniumatkiipowróciłdotego,oczymmyślałprzez
ostatniedwatygodnie.
Becky.
Takobietatakbardzozaprzątałajegoumysł,żeniebyłzdolny
skupićsięnapracy.Taksięzłożyło,żejednanoczamieniłasię
wtrzy,bośniegwciążpadał;białaścianaoddzieliłaichodświa-
taiprzezkrótkiemgnieniebyłkimśinnym.
Przestał być motorem napędowym swojego własnego impe-
rium, odpowiedzialnym za byt wielkiej liczby ludzi. Nie niepo-
koiło go nieustanne dzwonienie telefonu, ponieważ zasięg był
zbytsłaby.
Rąbałdrewno,odśnieżałiwykonałkilkapilnychnaprawwjej
domu. Przy okazji zarejestrował wszystkie usterki, które nie
ograniczały się do nieszczelnego dachu. Wszędzie, gdziekol-
wiekspojrzał,dostrzegałwieloletniezaniedbania.
Wiedział, że gdyby to dobrze rozegrał, mógłby kupić ten bu-
dynek właściwie za bezcen. Mógł całkowicie ominąć Becky
wtejtransakcji.Dowiedziałsię,gdziemieszkalijejrodzice,wie-
działnawet,czymsięzajmowali.MógłpoprostuwrócićdoLon-
dynu, wybrać numer i złożyć propozycję nie do odrzucenia.
Jegoofertawcaleniemusiałabybyćwysoka.
Aletamyślnawetnieprzyszłamudogłowy.GdyBeckyspyta-
ła, co przyniosło go do Cotswolds, zareagował zbyt pochopnie
i rozminął się z prawdą. Teraz trudno było to kłamstwo odkrę-
cić.
Możeoszukiwałsamsiebie,myśląc,żegdywrócidoLondynu,
jego zwykła bezwzględność wyprze chwilowe załamanie cha-
rakteru,któreobjawiłosię,gdyzniąmieszkał.Niezadziałałoto
wtensposóbispędziłostatniedwatygodnie,zastanawiającsię,
jakipowinienbyćjegonastępnyruch.
I, co gorsza, zastanawiając się, dlaczego nie może przestać
myśleć o niej i o jej ciele: ciepłym, miękkim i gościnnym. Na-
wiedzałagowsnachirozpraszałanajawie,aleniebyłosensu
doniejdzwonić,boichrelacjaniemiałaprzyszłości.
Obojesięcodotegozgodzili.
Śmiałasię,gdystałprzedjejdrzwiami,znówwdrogimkasz-
mirze.
–Kimpanjest?–droczyłasięznim.–Zupełniepananiepo-
znaję!
– Było fajnie – odparł z krzywym uśmiechem, ale głęboko
w swoim wnętrzu poczuł przeszywające szarpnięcie ostrego
bólu,którygozaskoczył.
Teraz skupił się i rozejrzał po swoim fantastycznym pentho-
usie,najlepszym,jakimożnabyłokupić.Jegomieszkaniewcią-
gu trzech lat czterokrotnie zwiększyło swoją wartość. Znajdo-
wało się na górze dawnego rządowego budynku przekształco-
nego w apartamentowiec. Szklano-ceglany biurowiec z ze-
wnątrz był surowy, ale w środku – zaskakująco nowoczesny
iświetniewyposażony.Theobardzolubiłtopołączenie.
Zastanawiałsię,jakBeckybytupasowała.Niezadobrze.Do
jegostylużyciarównież.Poruszałsięwkręgach,wktórychko-
biety były albo niewolnicami mody uwieszonymi u ramion bar-
dzo,bardzobogatychmężczyzn,albowiekowymi,kulturalnymi
damami,nawykłymidoluksusu.
Ale jego matka… polubiłaby ją. Becky należała właśnie do
tegotypunaturalnychdziewczyn,któreMaritazaakceptowała-
byubokusyna.NawetzwygląduniecoprzypominałaWłoszkę
–zeswymidługimiciemnymiwłosamiikrągłąfigurąklepsydry.
Jegomatcebysięspodobała,więc…
PorazpierwszyodpowrotudoLondynuTheopoczuł,jakcię-
żarspadazjegoramion.
Tooczywiste,dlaczegoniemożepozbyćsięmyślioBecky:ta
sprawa jest wciąż niezamknięta. Przerwali kontakty seksualne
zbyt wcześnie, zanim nastąpiło naturalne nasycenie, dlatego
wciążbyłpogrążonywmyślachoniejiokochaniusięznią.
Skontaktujesięizobaczyzniąjeszczeraz,apotemzabierze
jąnaspotkaniezeswojąmatkąweWłoszech.Widoksynaspoty-
kającego się z kobietą niebędącą w pełni i do końca nieodpo-
wiednią będzie balsamem dla duszy Marity Rushing. A kiedy
jego matka na powrót odzyska życiową energię i pełnię sił,
Theoogłosi,żezerwalizBecky.Dotegoczasujegomatkaznów
będzietwardostaćnanogachijasnopatrzećwprzyszłość.
I–pomyślałzjeszczewiększąsatysfakcją–będziesięcieszyć
z odkupionego domu. Czy Becky zgodzi się porozmawiać ze
swoimirodzicamiojegosprzedaży?Tak,bomatosenszpunk-
tu widzenia finansów i nie wątpił, że będzie zdolny ją do tego
przekonać. Dom jest w opłakanym stanie i byłoby rozsądnie
sprzedaćgo,zanimsięrozsypie.
Całyplanzacząłmusiępowolirysowaćwgłowie.
Był zorientowany na działanie i czuł się dobrze, widząc spo-
sóbnarozwiązaniesytuacjizmatką,aprzynajmniejnadoraźną
jejpoprawę.
A na myśl o ponownym spotkaniu z Becky czuł się wręcz re-
welacyjnie.
Wziąłtelefoniwybrałjejnumer.
Beckyusłyszałabrzęczenieswojegotelefonu,gdyakuratkła-
dłasiędołóżka,iniemogłauwierzyćwswojegopecha,ponie-
waż w ciągu dwóch ostatnich nocy wzywano ją dwa razy i na-
prawdę,naprawdęmusiałatrochęodespać.
Alepotemsenniespojrzałanaekran,domyśliłasię,ktodzwo-
ni,ajejsercenatychmiastprzyspieszyło.
Miał jej numer. Wziął go, gdy wyjeżdżał, ponieważ drogi
wciąż były zdradliwe, a ona martwiła się, jak uda mu się doje-
chaćdoLondynutymswoimidiotycznymautkiem.
–Zadzwonię,jeśliskończęgdzieśwrowie–wydusił,apotem
wziąłjejnumer.
Co znaczące, on sam nie podał jej swojego numeru. Było jej
ztegopowoduprzykro,choćbardzowyraźniemuzakomuniko-
wała,żeichromansuważazazamknięty–niemiałtrwaćwięcej
niżzawieja,któraichpołączyła.
Oczywiście Theo nie zadzwonił, ale pamięć o nim nie znikła
jaktopniejącyśnieg.Podwóchtygodniachbyłarówniesilnajak
podwóchgodzinach.
Becky nieustannie bujała w obłokach. Zastanawiała się, co
Theo może teraz robić. Tęskniła za jego głosem. Obsesyjnie
sprawdzała telefon, a potem sama siebie przywoływała do po-
rządku–przecieżobydwojeuznali,żebędzietotylkoprzelotny
romans.Trenowałafikcyjnerozmowyznimnawypadek,gdyby
kiedyśprzypadkiemnasiebiewpadli,cobyłotaknieprawdopo-
dobne,żeażśmieszne.
Taknaprawdęjednakniespodziewałasię,żezadzwoni.
–Halo?
Theousłyszałwahaniewjejgłosieiodrazupoznał,żedobrze
zrobił,kontaktującsięznią.Kiedyodjeżdżałodniejdwatygo-
dnie wcześniej, powiedział sobie, że dobrze się bawił, ale ko-
niec końców Becky była dziewicą i odjeżdżał od potencjalnego
problemu.
Z drugiej strony lekko potraktowała to, że był pierwszym
mężczyzną, z którym spała – zdecydowała się to zrobić, bo ją
pociągał.Takpowiedziałainiekłamała.Niepróbowałaprzeko-
nać go, by ciągnąć to dalej. Gdy wyjeżdżał, jej oczy się nie za-
szkliły,ustaniezadrżały,aonasamanieprzywarładoklapjego
płaszcza ani nie dała mu ostatniego, tęsknego pocałunku.
Uśmiechnęła się, pomachała na pożegnanie i zamknęła drzwi,
zanimzdążyłodpalićsilnik.
Mógł być jej pierwszym, ale na pewno nie ostatnim. Może
właśnietobyłkolejnypowód,dlaktóregoniemógłprzegnaćjej
zmyśli.Formalnierzeczbiorąc,rzuciłago.
–Becky…
Becky usłyszała ten wspaniale leniwy ton głosu i dostała gę-
siejskórki.
– Co u ciebie? – zapytała, zastanawiając się, czy za nią tęsk-
nił.
–Bywałolepiej.–Moglibytracićczas,bawiącsięwuprzejmo-
ści,zanimzadałabymuoczywistepytanie:„Dlaczegozadzwoni-
łeś?”.Theozdecydował,żedarujesobietewstępyiprzejdziedo
meritum:–Becky,niebędęowijałwbawełnę:zadzwoniłempo-
prosićcięoprzysługę.Lepiejbyłobyzrobićtotwarząwtwarz,
aleobawiamsię,żeniemaczasudostracenia.
–Przysługę?–Tooczywiste,żeniezadzwonił,bozaniątęsk-
nił.Zalałojąrozczarowanie,gorzkiejakżółć.
–Pamiętasz,jakmówiłemciomojejmamie?Zdajesię,że…–
westchnąłciężko.–Byćmożejednakbyłobylepiejporozmawiać
twarząwtwarz.Wiem,żetodużaprośba,Becky,ale…miałem
trochękłopotówzmamą.–Bezpośredniepodejścieokazałosię
błędne.Wstał,zrobiłparękrokówiusiadłzpowrotem.–Potrze-
bujęcię,Becky–powiedziałciężko.
–Poco?–Jejgłosoziębł.
– Czy mogłabyś przyjechać do Londynu, żebyśmy porozma-
wialiosobiście?Mogęwysłaćpociebiemojegokierowcę.
–Zwariowałeś,Theo?Niewiem,cojesttwojejmatce.Przykro
mi,jeślimaproblemy,aleniemożeszdzwonićdomnieznienac-
kaioczekiwać,żepolecęnatwojewezwanie.
–Rozumiem,żeto,cobyłomiędzynami…Słuchaj,rozumiem,
żekiedyzamknęłaśzamnądrzwi,nieprzewidywałaś,żeznów
się z tobą skontaktuję. – Instynktownie spauzował, sprawdza-
jąc,czyzaprzeczy.
Beckypomyślała,żezpewnościąmiałrację:nieprzewidywa-
łatego,alemiałatakąnadzieję.Nieprzeszłojejprzezmyśl,że
faktyczniesięodezwieitowdodatkuproszącoprzysługę!
To z pewnością niszczyło wszelkie jej złudzenia na temat
tego,żeichbardzokrótkiromanscokolwiekdlaniegoznaczył.
Pogratulowała sobie, że pomachała mu wesoło na pożegnanie
iniezdradziłasięznadzieją,żemożejeszczekiedyśsięspotka-
ją.
–Maszrację,nieprzewidywałam.Iniewiem,jakąprzysługę
związaną z twoją matką mogłabym ci wyświadczyć. Nawet jej
nieznam.
– Przewróciła się – powiedział dosadnie Theo. – Dopiero co
skończyłemrozmawiaćzciotką.Najwyraźniej…
Zamilkł, zmagając się z niesmaczną konstatacją, że właśnie
mazamiarzwierzyćsięzsytuacji,którazdawałamusięogrom-
nieosobistaiktórąinstynktownieuważałzacoś,conależyza-
trzymaćdlasiebie.
– Najwyraźniej co? – Becky wyczuwała lęk w jego wahaniu.
Był tak silny, tak dumny, miał w sobie tyle z archetypowego
samca alfa, że jakiekolwiek osobiste zwierzenie wydawało mu
sięaktemsłabości.Wbrewsobiepoczuła,jakjejserceotwiera
siędlaniegoijakzalewajenieproszonafalaempatii.
– Była w dołku. Fizycznie jej rekonwalescencja się powiodła,
ale…
Znów ta wieloznaczna pauza. Przed oczyma stanął jej obraz
Thea szukającego trudnych słow. Poczuła, że go zna, a potem
zastanowiłasię,jaktomożliwe,skorospędzilizaledwietrzydni
wswoimtowarzystwie.
–Przewróciłasię,bopiła–wypalił.
–Piła?
–Niktniewie,iletotrwało,alezaczęłapopijaćwciągudnia
i…stałasięzagrożeniemsamadlasiebie.Bógjedenwie,cosię
mogłozdarzyć,gdybyakuratprowadziła…
– Bardzo mi przykro – powiedziała szczerze Becky. – Musisz
sięstraszliwiemartwić.
–Idlategodociebiedzwonię.Jeśliproblemymojejmatkiwią-
żąsięzalkoholem,todlatego,żepogrążyłasięwczarnychmy-
ślach.Byłysygnały,żetozaczęłosięjeszczeprzedjejwyjazdem
do Włoch… Może powinienem był się upierać, żeby poszła na
terapię, ale myślałem, że jej nastrój wiąże się bezpośrednio
udarem. W końcu to było takie skrajne doświadczenie, ona
praktycznieotarłasięośmierć.
– To zrozumiałe, Theo – pocieszyła go automatycznie. – Nie
obwiniałabymsięotonatwoimmiejscu.Niemogłeśtegoprze-
widzieć.Zresztąjestempewna,żewszystkobędziedobrze,gdy
przywiezieszjązpowrotemdoLondynu,gdziebędzieszmógłją
miećnaoku.Możeszkogośzatrudnić…
Zastanowiła się, czy to właśnie na tym nie miała polegać ta
mała przysługa, z którą dzwonił. Postąpiła dość krótkowzrocz-
nie, mówiąc mu, że niedługo zamkną gabinet weterynaryjny.
Możepomyślał,żebędziemiałamnóstwowolnegoczasu.
–OnaodmawiapowrotudoLondynu.
–Aha,cóż…
–Niemadoczegowracać…Zdajesię,żetaktoujęła.
– Wciąż nie rozumiem, dlaczego do mnie zadzwoniłeś. Nie
wiem,jakmogłabymcipomóc.Możepowinieneś…
–Onapotrzebujemiećcoś,dlaczegowartożyć.
–Tak,ale…
– Jest staroświecka. Chciałaby mieć to samo, co jej siostra.
Wnuki,synową…
Beckypomyślała,żechybasięprzesłyszała,ajeślinie,toitak
wciążniemiałapojęcia,coteżmiałobytozniąwspólnego.
–Więcpowinieneśsięożenić–odparłakrótko.–Jestempew-
na,żesetkikobietprzebierałybynogami,bypójśćztobądooł-
tarza.
–Tak,aletylkojednapasujedotejroli.Ty.
Beckywybuchnęłaniedowierzającymśmiechem.
–Zadzwoniłeśdomnienizgruszkinizpietruszki,żebymisię
oświadczyć,ponieważtwojamatkajestwdepresji?
Theo zacisnął usta. Nie oświadczał się. Kochał swoją matkę,
alenieposunąłbysięażtakdaleko,żebyjąuspokoić.Alemimo
wszystko,gdybyprosiłjąorękę,wodpowiedziniespodziewał-
bysięhisterycznegośmiechu.
– Proszę cię, żebyś zgodziła się na udawane zaręczyny –
zgrzytnąłzębami.–Troszkęsobiepoudajemy,coprzyniesiedo-
broczynne skutki dla mojej matki. Pojedziemy do Włoch… bę-
dziesz miała takie wakacje all inclusive… Dużo się pouśmie-
chasz, a potem wyjedziemy. Moja matka będzie oczarowana.
Będziemiałacoś,dlaczegobędziewartożyć.Jejdepresjaustą-
pi.
–Pókinieodkryje,żetowszystkobyłozupełnymkłamstwem
iżeniebędzieżadnegoślubujakzbajki.
–Dotegoczasuwyjdziezdepresjiiniebędziepotrzebowała
zaglądaćdobutelki,żebyjakośfunkcjonować.Wdodatkuprze-
kona się, że potrafię wiązać się nie tylko z głupiutkimi lalkami
Barbie…
–Sprawdźmy,czydobrzesięrozumiemy–powiedziałachłod-
noBecky.–Nadajęsięjedyniedotego,żebysobiezemnątrosz-
kępoudawać,ponieważmammózgidalekomidowysokiej,ja-
snowłosej piękności. Jestem po prostu zwyczajną dziewczyną,
dziękiczemutwojamatkamniepolubi.Czytak?
–Nienazwałbymcię„zwyczajną”–odparłTheozzadumą.
–Wybijtosobiezgłowy!–Trzęsłasięzwściekłościiurazy.
–Dlaczego?
–Ajaksądzisz,Theo?Bojanieoszukujęludzi.Bomamjakieś
morale…
– Ale niedługo będziesz bezrobotna – przerwał jej tę listę
cnót.Wciążkrzywiłsięnawspomnienierykuśmiechunamyśl,
że miałaby za niego wyjść. – Nie wspominając już o tym, że
mieszkaszwrozpadającymsiędomu.
–Doczegozmierzasz?
–Mógłbymcięwesprzećiufundowaćcitwójwłasnygabinet
weterynarii.Tywybieraszmiejsce,japokrywamkosztyizapew-
niam reklamę. W dodatku przeprowadzam remont twojego
domu.
–Próbujeszmniekupić?
– Nie próbuję cię kupić – zaprzeczył ciężko, uświadamiając
sobie,żeprzytejkobieciejegoopanowaniedrastyczniemaleje.
–Totransakcjabiznesowa.Tydajeszmito,czegojachcę,aja
oferuję ci w zamian… świetny układ. Poza tym, Becky… – jego
głos się obniżył – proszę cię z głębi serca, żebyś zrobiła to dla
mnie. Bardzo proszę. Powiedziałaś, że kochasz swoich rodzi-
ców. Postaw się w mojej sytuacji. Ja chcę jedynie, żeby moja
mamawróciładoformy.
–Toniewporządku,Theo.
Usłyszałwahaniewjejgłosieiodetchnąłzulgą.
–Błagamcię–powiedziałpoważnie.–Amusiszwiedzieć,że
nigdymisiętoniezdarza.
Beckyzamknęłaoczyiwzięłagłębokiwdech.
–Okej,zrobięto,alepodjednymwarunkiem…
–Jakim?
– Seks jest wykluczony. Chcesz biznesowej, profesjonalnej
transakcji,tobędzieszjąmiał.
ROZDZIAŁPIĄTY
Becky zastanawiała się, czy dostanie dwa tygodnie wolnego.
Zasługiwałanato,boprzezostatnichkilkamiesięcyrobiłabez-
płatnienadgodziny,alepozostawianiekogośwpotrzebieniele-
żałowjejnaturze.Pocichuliczyła,żeusłyszystanowcząodmo-
wę, ponieważ gdy tylko zgodziła się na szalony plan Thea, za-
częładostrzegaćjegobraki.Jednakjejprośbaspotkałasiętylko
z czymś w rodzaju dobrodusznej sympatii, która uświadomiła
jej,jakbardzobędzietęsknićzatąpracą.
Theoażdrżałzniecierpliwościprzedjejprzyjazdem.Dzwonił
doniejkilkarazywciągudwóchdni,botylezajęłojejspakowa-
nie się i zostawienie wyczerpujących uwag na temat zwierząt,
u których w ciągu najbliższych dwóch tygodni miano przepro-
wadzićrutynowezabiegi.
Zdążyłajużpożałowaćswojejpochopnejdecyzjiizasypywała
Thea pytaniami na temat jego matki. Wielokrotnie powtarzała
mu,żetoszalonypomysł.
–Nieuwierzy,żejesteśmyparą–powiedziałamuBeckywie-
czorem przed wyjazdem do Londynu. Kiedy zapowiedziała, że
seks jest wykluczony, Theo nie sprzeciwił się i pomyślała, że
pewnieczujeulgę,żeniemusiwskrzeszaćwsobienamiętności,
któranieprzetrwaładalejniżzaprógjejdomu.
Zabolałojąto,alepowiedziałasobie,żetotakżewieleułatwi.
Zaproponował,bypotraktowałajegopropozycjęjaktransakcję
biznesową, i rzeczywiście przyjęcie jego hojności niemal zmie-
niłocałeprzedsięwzięciewpracę,dziękiczemumogłazdystan-
sowaćsiędotegozalewuniejasnychuczuć,którewciążzdawa-
łasiędoniegożywić.
–Ludziezawszewierząwto,wcochcąuwierzyć,aleporoz-
mawiamyotym,gdyprzyjedziesz–odparłwreszcie.
Uparłsięwysłaćponiąszofera,choćpowiedziałamu,żerów-
niedobrzemożeprzyjechaćpociągiem.
Teraz, siedząc na tylnym siedzeniu czarnego range rovera,
czuławątpliwościiwahania.
Wmawiała siebie, że Theo nie będzie tak oszałamiający czy
uzależniający,jakjejsięwydawałwLavenderCottage.Izolacja
od świata i śnieg padający za oknem sprawiły, że ich króciutki
romans przekształcił się w jej wspomnieniach w nieprawdopo-
dobnieromantycznąschadzkę.
KiedypojedziedoLondynu,niezastanietamwysokiego,nie-
bezpiecznie seksownego nieznajomego, który zjawił się w jej
monotonnym życiu jak grom z jasnego nieba, ale biznesmena
omiłejaparycji,którynosigarnituryikrawatyichadzazeskó-
rzanąteczuszką.Będziemiałzmęczonywyglądizmarszczkina
czole,którychniezauważyławcześniej,bowciągnąłjąwirno-
wościiprzygody.
Krótką chwilę zastanawiała się, czy nie zbałamucił jej, wyol-
brzymiając swoje możliwości, ale jej wątpliwości się rozwiały,
gdyluksusowysamochódprzejechałzruchliwejczęściLondynu
dodzielnicytakcichej,żesamotoświadczyłoojejbogactwie.
Przed wspaniałymi rezydencjami, wzdłuż zadrzewionej alei
stały starannie zaparkowane samochody, a na końcu ślepej
uliczkidominowałasylwetkasurowego,imponującegobudynku.
Teren wokół niego był ogrodzony, a pilnujący go ochroniarz za
ozdobnąbramązczarnego,kutegożelazaprzypominałstrażni-
ka warowni. Samochód przejechał przez bramę prosto na pod-
ziemnyparking.
Beckyciaśniejotuliłasiępłaszczemipomyślałaodwóchlek-
kozniszczonychwalizkach,którezesobązabrała.Miałanadzie-
ję,żegdybędziewchodzićdomieszkaniaThea,niktjejniezo-
baczy,ponieważzostaniezmiejscawyproszona.
–Zaprowadzępaniądowindy–oznajmiłszofer.
Becky kiwnęła głową i przeszli w ciszy przez parę szklanych
drzwiażdoczęścirecepcyjnejmieszczącejrządczterechbłysz-
czących wind, wygodne meble dla kilku osób i dwie bardzo
duże,bardzozadbanerośliny,stanowiąceozdobętegomiejsca.
Kolejny ochroniarz, siedzący za okrągłym biurkiem, skinął im
głową i wymienił kilka uprzejmości z kierowcą Thea niosącym
jejtorby.
To wszystko to był bardzo zły pomysł. Nie powinna była tu
przyjeżdżać. To nie było jej miejsce – ich światy zderzyły się,
a następnie odleciały w różnych kierunkach. Wszystko to po-
winnopozostaćjedynieekscytującymwspomnieniem.
Zamiasttegosłuchałaportierainformującegoją,gdziezasta-
nieThea.Jejzniszczonetorbyleżałyujejstóp,aonasamaczu-
ła się przyciężko i niezgrabnie w swoim wielkim, praktycznym
płaszczu, niekryjącym niczego oszałamiającego. Zwykłe dżinsy
i workowaty sweter. Zastanowiła się przelotnie, co myśleli
o niej szofer i portier, choć starała się nie poddawać tym
wszystkimwątpliwościom.
Ostatecznie była to transakcja biznesowa. Ona oddawała mu
przysługę,aonjejsięodwdzięczał.Nieważne,czypasowałatu-
tajczynie.
Ale jej żołądek był ściśnięty z nerwów, gdy wjeżdżała windą
naczternastepiętro.
– Proszę skręcić w prawo – poinstruował ją portier – a na
pewnotrafipanidoapartamentupanaRushinga.
Najwyraźniej całe piętro było zajęte przez jedno wielkie
mieszkanie. Jedną ze ścian korytarza tworzyła część zewnętrz-
nej,przeszklonejścianybudynku.Poddrugąścianąstałaszkla-
no-metalowa komoda, nad którą wisiało abstrakcyjne dzieło
sztuki. Becky rozejrzała się wokół i gdy już wahała się między
daniemkrokunaprzódaschronieniemsięwwindzie,otworzyły
siędrzwi.Iotobyłon.
Jejsercezatrzepotałobezładnie.Niezmieniłsię–absurdalnie
byłoliczyćnato,żewinnymotoczeniuniezrobinaniejwraże-
nia. Jeśli już, to był jeszcze wyższy, bardziej agresywnie męski
ibardziejseksowny,niżzapamiętała.
Theoteżjejsięprzyglądał.Jegoumysł–chłodnyianalityczny
– właśnie tego się spodziewał: kobiety, która nie pasowała do
wyrafinowanegoiszykownegoświata,wktórymsięobracał.
Aledrugajegoczęść,ta,którawymykałasiękontrolikrytycz-
nego umysłu… poczuła takie uderzenie libido, że aż odebrało
mu oddech. Nie liczyło się, co miała na sobie, jak niemodne
byłyjejubraniaanijakniezgrabniewyglądałazeswoimiwaliz-
kami…Wciążgokręciła.
Aleseksjestwykluczony…
Takie ustaliła reguły i oczywiście miało to sens. Nawet jeśli
straciła z nim dziewictwo, bo na tym etapie życia pozwoliła
swojejcielesnościprzeważyćnadintelektem,tozasadniczonie
interesowałasiętymtypemmężczyzn,dojakiegonależałTheo.
A była zdecydowanie zbyt poważna, by pogrążyć się w relacji
bezzobowiązań,zwłaszczagdybędziepostępowaćwbrewsobie
iudawaćrelacjęznimdladobrajegomatki.
Dla Thea zdrowie matki było kwestią najważniejszą, dlatego
nie chciał, żeby Becky zaczęła podawać w wątpliwość to, co
robi, a zapewne zaczęłaby mieć wątpliwości, gdyby wdała się
wromanszniewłaściwymfacetem.
OderwałsięodframugiipodszedłdoBecky.Wyglądała,jakby
miałaochotępodwinąćogoniuciec.Alenieucieknie–płaciłjej
zaprzysługę,którąmuświadczyła.Nieważne,jakwzniosłema
się zasady, pieniądze starczą za najlepszy argument. Ona też
zgodziłasięnatowyłączniezewzględunaobiecanejejprofity.
Myślał,żeBeckyróżnisięodtychwszystkichkobiet,zktórymi
sięspotykałinaktórychnajwiększewrażenierobiłojegokonto
wbanku,aleczyabysięniepomylił?
Zacisnął usta. Przynajmniej zasady były jasne, nie było miej-
scananieporozumienia.
–Awięcjesteś.–Podniósłjejbagażeiprzebiegłponiejoczy-
ma.–Zastanawiałemsię,czywostatniejchwiliniestchórzysz.
Beckyusłyszałachłódwjegogłosieiuznała,żefaktycznienie
jestjużniązainteresowany.Potrzebujejejpomocyigotówjest
dużozaniązapłacić,aletowszystko.Niezostałownimjużnic
zwcześniejszejfascynacji.
– Niewiele brakowało – przyznała, decydując, że będzie tak
samochłodnaizdystansowanajakon.–Alepotempomyślałam,
o co toczy się gra, i zrozumiałam, że musiałabym być szalona,
żebyodrzucićtwojąpropozycję.
–Masznamyślipieniądze.–Jegogłosjeszczeochłódł.Cofnął
się,byprzepuścićjądośrodka.
Beckyprześlizgnęłasięobokniegoistanęłajakwmurowana.
To nie był apartament. To był olbrzymi penthouse zaprojekto-
wany jako niemal zupełnie otwarta przestrzeń. Patrząc przed
siebie, widziała ścianę z surowej cegły, na której wisiał szereg
nowoczesnych obrazów – nawet nie znając się na sztuce, wie-
działa, że są to bezcenne oryginały. Po lewej stronie były krót-
kie, spiralne schody, które prowadziły najprawdopodobniej do
sypialni. Za to na wprost i po drugiej stronie znajdowała się
przestrzeńwypoczynkowa–salonzkompletembiałychskórza-
nychsof,przestronnakuchniautrzymanawodcieniachszarości
ichłodna,nowoczesnajadalnia.Niemalniebyłotuścian,więc
pomieszczeniapłynnieprzechodziłyjednowdrugie.
Wszystko–łączniezwysokimisufitami,prawienieograniczo-
ną przestrzenią i stonowanymi kolorami – zdawało się znamio-
nowaćbogactwo.
–Robiwrażenie?–Theomimowolniepoczułsiępołechtanyna
widokjejzszokowanejminy.
– Pięknie tu – przyznała Becky prostolinijnie. – Musisz się
czuć bardzo uprzywilejowany, mieszkając w takim apartamen-
cie.
Theowzruszyłramionami.
–Przestałemzauważaćswojeotoczenie–powiedział,podąża-
jąc w kierunku schodów. – Niewątpliwie tak jak ty przestałaś
zauważaćcieknącydachwswoimdomku.
Theoniezamierzałodstawiaćfuszerki,naprawiającdom,nie
miałbowiemwątpliwości,żewewłaściwymczasiestaniesięon
jegowłasnością,tymbardziejżeprzewidzianewumowiezorga-
nizowanieBeckyjejwłasnegogabinetuzałatwiałoproblemzlo-
katorką.
Przelotnie zastanowił się, jak by to było, gdyby pracowała
wLondynie.
Alepotemotrząsnąłsięzpoczuciemśmieszności.
–Trudnobyłobymizapomniećoprzeciekającymdachu–od-
parła chłodno – biorąc pod uwagę to, że muszę każdego dnia
uważać,żebyniewdepnąćwwiadrowody.
–Jeszczetegonienaprawiono?–Zatrzymałsięprzeddrzwia-
misypialni,bynaniąpopatrzeć.
Becky odwzajemniła jego spojrzenie, zła sama na siebie, że
wciążczujesięprzynimwtensposób:rozogniona,zaniepoko-
jona i niepewna, choć najwyraźniej wszystko między nimi się
zmieniło.
– Dopiero się tym zajmą. Jeden z moich przyjaciół obiecał
nadzorowaćpracenaprawcze.
–Zapłacęmu.
–Niemapotrzeby.
Theootworzyłdrzwisypialni,alepotemzatrzymałsię,zagra-
dzającjejdrogę.
–Becky,niebądźtakahonorowa.Zawarliśmyumowęizamie-
rzam się jej trzymać. Ty oddajesz mi olbrzymią przysługę, a ja
wzamiannaprawiamcidomiinwestujęwtwójwłasnygabinet,
żebyśniemusiałasięmartwićszukaniemnowejpracy.
Becky zaczerwieniła się. Praktyczna strona tego przedsię-
wzięcianiebyłaprawdziwympowodem,dlaktóregotuwylądo-
wała. Stała tutaj, ponieważ wciąż odrobinkę liczyła, że nadal
będziejąuważałzaatrakcyjną.Przespawszysięznim,złamała
wszystkie swoje zasady. Chciała łamać je jeszcze przez chwilę
iniemiałoznaczenia,żenieuważałagozamateriałodpowiedni
dostworzeniaprawdziwegozwiązku.
Teraz,kiedytubyła,wydałojejsiętonajgłupsząrzeczą,jaką
kiedykolwiekpomyślała.Pasowałatujakwółdokaretyinieby-
łaby zaskoczona, gdyby starał się ją ukryć, dopóki nie wyjadą
doWłoch,byniewpaśćzniąnajakiegośznajomego.
Oczywiście, że go nie pociągała. Nigdy nie wznowiłby z nią
kontaktu, gdyby nie ta nieszczęsna sytuacja z matką. Bogu
dzięki,żezniczymsięprzednimniezdradziłaiżeprzeszłado
defensywy, gdy tylko się zorientowała, że potrzebuje od niej
przysługi.Wiedziała,żegdybyzdecydowałsięzłamaćjejzasadę
„tylko bez seksu”, gdyby oświadczył, że jednak za nią tęsknił,
pękłaby.
Aletosięniestałoibyłaidiotką,myśląc,żetomożliwe.
–Dobrze.–Uśmiechnęłasiępromiennieirozejrzałaposypial-
ni,którateżbyłaolśniewająca.–Czybędzieciprzeszkadzać,je-
śli…wezmęprysznic?Apotemmoglibyśmysięskupićnaszcze-
gółach. Jeśli mamy udawać parę, to powinniśmy przynajmniej
uzgodnićswojewersje.
Theozdziwiłsiętym,jakszybkoporzuciłaskrupuły,mającna
widokuzachętęfinansową.
–Jasne–wycedził.Jejwalizkiwydawałysięzagubionewmiej-
scu,wktórymjeumieścił,iodpędziłmyśl,żetetorbystanowiły
odbicie swojej właścicielki, która też musiała się tu czuć zagu-
bionainienamiejscu.
– Ja… – Odwróciła się do niego, zagłębiając ręce w kieszeni,
by impulsywnie go nie dotknąć. – Nigdy wcześniej nie robiłam
niczegotakiego.
– Dlatego musimy przedyskutować, jak to ma wyglądać. Nie
będziemy wiarygodni, jeśli będziesz kłębkiem nerwów, ilekroć
znajdzieszsięwmoimpobliżu.Mojamatkabędziechciałauwie-
rzyć w nasze przedstawienie, ale nawet ona zacznie mieć wąt-
pliwości,jeślibędzieszsięciąglebaćpomyłki.Wkażdymrazie
nieśpieszsię,będęwkuchni.
Zastanawiał się nad detalami tego nieprzemyślanego przed-
sięwzięcia, gdy czterdzieści pięć minut później Becky zjawiła
sięnadole.
Jegozimneoczyprzesunęłysięponiej,gdywolnowchodziła
dokuchni.Przebrałasięwdżinsyijeszczeinnyworkowatyswe-
ter,nanogachmiałakapcie.
Beckynieumknęłoto,jakjąotaksował,iznówzpalącąświa-
domością pomyślała, że nie pasuje do tego otoczenia – trochę
jakby tania pamiątka z wakacji pośród kolekcji bezcennej por-
celany.
Nieprzeszkadzałcimójwygląd,kiedybyłeśumnie,pomyśla-
łaznagłąniechęcią.
–Znówtorobisz.–Theowyciągnąłsięiwyjąłzszafkilampkę,
bynalaćjejtrochęwina.
–Cotakiego?
–Wyglądasz,jakbyśwolałabyćgdziekolwiekindziejniżtutaj.
–Poprostutenpomysłjeststraszniegłupi.
–Proponuję,żebyśsięztympogodziła.Jestzapóźno,żebyte-
razstchórzyć,azresztąniemaszsięocomartwić.Totylkodwa
tygodnie,atymusiszsiępoprostuładnieuśmiechaćidużomó-
wić. Będę przy tobie cały czas. Nie proszę cię, żebyś została
najlepszą przyjaciółką mojej matki. Twoim głównym zadaniem
będzie – westchnął ciężko – dać jej cel, sprawić, żeby chętnie
wyczekiwałaprzyszłości.
– Dlaczego nie zabierzesz po prostu kogoś, z kim chciałbyś
rzeczywiście się związać – zasugerowała Becky, marszcząc
brwi.–Zamiasturządzaćmaskaradę.
Theowybuchnąłśmiechem.
– Gdybym miał jakiegoś asa w rękawie, to chyba wyciągnął-
bymgodotejpory,nie?Aleniestety,gdybymprzedstawiłmatce
którąśzeswoichznajomych,Maritauciekłabyzkrzykiem.
– To dlaczego się z nimi umawiasz, skoro są takie nieodpo-
wiednie?
–Aktopowiedział,żeonesąnieodpowiedniedlamnie?–od-
parł gładko. – W każdym razie to jest bez znaczenia. Nawet
gdyby były inne kobiety, z których usług mógłbym skorzystać,
byłbytoukładskazanynaniepowodzenie.
– Dlaczego? – Becky zastanawiała się, czy miał świadomość
tego,jakbardzoobraźliwebyłyjegouwagi.
– Ponieważ prowadziłoby to do wielu komplikacji. – Myślał
o tych ze swoich byłych, które zaczynały marzyć o pierścion-
kach i białych sukniach, mimo że zawsze od początku stawiał
sprawę jasno: na to nigdy nie będzie miejsca w jego kalenda-
rzu.–Mogłybyprzestaćodróżniaćrzeczywistośćodfikcji.
– A skąd wiesz, że ja nie przestanę? – Becky zdziwiła samą
siebie,zadająctopytanie.
–Ponieważodsamegopoczątkujasnodałaśmidozrozumie-
nia, że nie jestem w twoim typie i nie widzę, byś snuła jakieś
niefortunne rojenia. Jesteś tu, ponieważ zaproponowałem ci
układ,którytrudnocibyłoodrzucić,imnieodpowiadatowzu-
pełności.Żadnychnieporozumień,żadnychoczekiwańwziętych
znikąd,żadnychnierealnychambicji.
Iżadnegoseksu…Toteżmogłoichuratowaćprzedmasąpa-
skudnychnieporozumień.
Wtejchwilijednakwciążtrudnomubyłonaniąpatrzeć,nie
rozbierającjejwmyślach.
–Aleprzechodzącdorzeczy…–Zacząłpodgrzewaćjedzenie,
przygotowanezawczasuprzezkucharzaiustawionewmiedzia-
nejpatelninakuchennejpłycie.–Gdziesiępoznaliśmy?
Beckywzruszyłaramionami.
–Pocokłamać?Opowiedzswojejmatce,gdziemieszkam,jak
się poznaliśmy i że pogoda zatrzymała cię u mnie przez kilka
dni.
– To nie zadziała – powiedział ostro Theo. Zaczerwienił się
iwmyślachprzekląłkłamstwo,któregoterazniemógłcofnąć.–
Miłośćodpierwszegowejrzeniamogłabybyćnieconieprawdo-
podobna.
–Dlaczego?
– Bo to nie leży w mojej naturze i każdy, kto zna mnie choć
trochę,wiedziałbyotym.
–Tocoleżywtwojejnaturze?–Byłatakpochłoniętarozmo-
wą,żeniezauważyła,kiedyjedzenieznalazłosięnajejtalerzu.
Pyszne, proste jedzenie: zapiekana ryba i bób. Przy nerwach
napiętychdogranicniepowinnamiećapetytu,alemiała.Jedze-
niebyłoboskie.
–Bojawiem,poprostusięspotkaliśmy.Apodieciezłożonej
zwysokichichudychmodelek,pięknych,leczniestanowiących
dlamnieintelektualnychwyzwań,zakochałemsię,nawetsobie
tego nie uświadamiając, w kobiecie, która ma mózg i która
sprawiła,żebyłemgotówskakaćprzezpłonąceobręcze,byleją
zdobyć.
Becky poczuła, jak rumieniec powoli oblewa jej policzki, po-
nieważmogłabytobyćprawdziwadeklaracjamiłości.
–Masznamyślikogośniskiegoigrubego.–Pokryłaswojeza-
kłopotaniepiskliwym,deprecjonującymsiebieśmiechemiTheo
zmarszczyłbrwi.
– Nie postponuj sama siebie – powiedział szorstko. Przez
chwilębyłdziwniezbityztropu,aleszybkosiępozbierałikon-
tynuowałzimnąspekulację:–Niemamowy,bymkiedykolwiek
zakochałsięwkimś,ktonielubisiebie.
–Jalubięsiebie–wymruczałaBecky.
– To dobrze. Powinnaś. Nie wystarczy być wysoką, chudą
iglamour,byzauroczyćfaceta.
Beckyzmieszałasię,ponieważwychwyciłanutkęflirtuwjego
głosie.Alemusiałasięprzesłyszeć,ponieważzpewnościąjego
zachowaniebyłoodległeodflirtu,odkądtuprzyjechała.
–Ijestjeszczecoś,czegomojamatkanigdyniekupi–dodał
wolno,odsuwająctalerznajedenkoniecstołuimocniejopiera-
jącsięnakrześlezrękomasplecionymizagłową.
–Czego?
–Twojejgarderoby.
–Słucham?
–Niemożeszwystąpićwubraniach,którezakładasz,jadącna
domowąwizytędochoregopsa.Zresztązatrzymamysięnawy-
brzeżu.Tamjestznaczniecieplejniżtutaj.Będzieszmusiałapo-
żegnaćswetry,dżinsyiubieraniesięnacebulkę.
–Mójstylwyrażamojąosobowość–zaprotestowaławściekle.
– Przecież miałeś „się zakochać” w zupełnym przeciwieństwie
modelek,zktórymizawszesięumawiałeś…
– Nie proszę cię, żebyś kupiła ubrania, które po złożeniu są
nie większe od chusteczki do nosa, ale jeśli mamy to zrobić,
musimytozrobićwłaściwie.Masznielimitowanybudżetnaza-
kuptego,czegotylkozapragniesz….
ROZDZIAŁSZÓSTY
Theozniecierpliwościąspojrzałnazegarek,apotemnapoko-
je,którezajmowałaBecky.
Kierowca już od dwudziestu minut czekał, by zawieźć ich do
prywatnego odrzutowca. Theo jak najbardziej uznawał prawo
kobiet do spóźniania się, tyle tylko że Becky nie należała do
tegogatunkukobiet,któremiałyzwyczajsięspóźniać,więcco
ją,dodiabła,zatrzymywało?
Małojąwidywał,odkądprzybyładojegomieszkania.Skrzęt-
nie omówili to, co będą robić we Włoszech, ale Becky stanow-
czoodrzuciłajegopropozycję,bytowarzyszyłjejwzakupach–
nie będzie się za nią snuł, mówiąc jej, co może nosić, a czego
nie.
Jasnodałamudozrozumienia,żeniemalodrazupożałowała
swojejzgodynaudziałwjegomaskaradzieiniepozostawiłamu
żadnych złudzeń co do tego, że do tego aktu wielkoduszności
zmusiła ją perspektywa niepewnego jutra. Theo nawet był jej
wdzięczny, że oszczędzi mu nietrafionych uczuć. A że seks był
wykluczony? Na pewno nie będzie za nią ganiał, choć ironią
losubyłoto,żeniebędąutrzymywaćfizycznejbliskości,jedno-
cześniepróbującprzekonaćjegomatkę,żetorobią.
Uśmiechnął się krzywo, bo Marita byłaby bardzo ubawiona,
gdybymogłagoterazoglądać:wpatrzonegowdrzwi,spogląda-
jącegonazegarekiuzależnionegoodnieprzewidywalnejkobie-
ty,któranawetniestarałasięmuprzypodobać.
Właśnie przeglądał wiadomości w telefonie, gdy uświadomił
sobie,żeBeckywreszciepojawiłasięnadole,gdzieczekał,tu-
piączezniecierpliwienianogąodczterdziestuminut.
Uniósłwzrok.
Zniszczone bagaże, na których zastąpienie nalegał, oczywi-
ściewciążtambyły.
Alewszystkoinne…
Jegowzrokprzewędrowałpocałejjejsylwetce,potemjeszcze
raz,apotemznów…DotądTheoopierałsięościanę.Terazsię
wyprostował.Wiedział,żejegoustasąotwarte,alemusiałzro-
bić wielki wysiłek, by je zamknąć, ponieważ cały jego system
nerwowy uległ przeformatowaniu i przestał słuchać poleceń
mózgu.
Beckymiaławątpliwościcodoswojejdrastycznejmetamorfo-
zy. Wyszykowanie się zabrało jej zdecydowanie więcej czasu,
niżpotrzebowała,ponieważchęćwłożeniatego,cokupiła,wal-
czyła w niej o lepsze z chęcią przebrania się w swoje własne
ciuchy.
Ale trafił do niej tymi swoimi obraźliwymi komentarzami na
tematjejstylu…
Atakwogóle,tocoonsobiewyobrażał?Myślał,żeprzedsta-
wi się jako jego niby-dziewczyna, będąc ubrana jak włóczęga?
Taknaprawdęspakowaławszystkieswojeletnieubrania,byza-
braćjezesobądoWłoch.Niebyłagłupia.
Oilewcześniejuważała,żeonniejestwjejtypie,otylejego
głupieuwaginatematzmianywygląduupewniłyjąwtymprze-
konaniu.Jakbardzopowierzchownymtrzebabyć,żebyorzekać
okobiecejatrakcyjnościnapodstawieubrań?
Ale jakiś diablik podkusił ją, by potraktować jego prośby do-
słownie.Chciał,bybyłaubranajaklala?Więctaksięubierze!
Nigdynielubiłazakupów.Kupowanieubrańbyłodlaniejza-
wsze raczej koniecznością niż przyjemnością. A przy jej fachu
zpewnościąwartobyłoinwestowaćjedyniewpraktyczneubra-
nia.Przedkładaćtrwałośćnadfrywolność.
Wpierwszymsklepiebyławięcniecoonieśmielona,aleprze-
łamała się i, zanim dotarła do domu towarowego Harrods, za-
częłasiędobrzebawić.Jaktosięstało,żenigdywcześniejnie
zaznałabeztroskiejradościmierzeniaubrańipatrzenianasie-
biejaknakogośinnego?Dlaczegoniezdawałasobiesprawy,że
zrzuceniestrojuweterynarzamożebyćtakwyzwalające?Wyco-
fałasięzpróbkonkurowaniazsiostrąnafronciewygląduiza-
szufladkowałasięjakomólksiążkowyniemającyczasunazaba-
węwprzebieranki.Nieudałojejsięzauważyć,żedasięwtych
sprawachznaleźćbardzozdrowyiprzyjemnykompromis.
Musiałaprzyznać,żeTheobyłwjakiśsposóbodpowiedzialny
zatęzmianęwjejmyśleniu.Takjakbyłodpowiedzialny,wpew-
nym sensie, za wyciągnięcie jej ze strefy komfortu, za wzięcie
jej dziewictwa i za sprawienie, że nauczyła się cieszyć swoją
cielesnością.
A potem zastanowiła się, jaki efekt wywrze na nim jej nowa
garderoba i to zachęciło ją do bycia śmielszą, niż byłaby nor-
malniewwyborzekolorów,stylów,krojów…
Nawetodświeżyłaswojąbieliznę,choćtaknaprawdęniebyło
takiejpotrzeby.
Ateraz,gdyTheostałwmilczeniu,patrzącnaniątymiwspa-
niałymi,niepokojącymioczami,pomyślała,żekażdachwilapra-
cowitegoprzymierzaniabyłategowarta.
–Widzę,żepostanowiłaśzawieleniezakrywać…–wreszcie
dałradęwydusić.
Miałamorelowąspódnicęijasnoszarytop,acałytenstrójpa-
sował jak ulał, podkreślając figurę, która była skończenie sek-
sowna.Ciało,którerodziłownimpierwotneinstynkty,byłowy-
stawionenaobcespojrzenia.Spódnicamocnoprzylegaładojej
wąziutkiej talii, obcisły i elastyczny top czule i oszałamiająco
obejmował jej piersi, nawet szary prochowiec, który był tak
konwencjonalny, jak tylko mógł, wydawał się zmysłowy tylko
dlatego,żeniezakrywałcałegojejciała.
– Nikt by nie zgadł, czym się zajmujesz, patrząc na to, co
masznasobie.
–Czytodlategotaksięnamniegapisz?–spytałaodważnie.–
Uważasz, że powinnam kupić ubrania, po których można by
byłopoznać,żejestemweterynarzemnawakacjach?
Wyszli już na zewnątrz i kierowca zerwał się, by otworzyć
przed nią drzwi od strony pasażera. Wsiadając do samochodu,
Theo spojrzał na niego z ponurym ostrzeżeniem w oczach, po-
nieważzauważył,jakwzrokmężczyzny,przesunąłsiępojejcie-
le.
Gdy samochód zaczął się oddalać w kierunku lotniska, Theo
zwróciłsiędoBecky:
– Kiedy zasugerowałem ci, że dobrym pomysłem może być
zmiana garderoby, nie sądziłem, że przejdziesz z jednego eks-
tremumdodrugiego.
– Sam chciałeś, żebym się ubrała tak, jak kobiety, z którymi
sięzazwyczajspotykałeś,więc…–Wzruszyłaramionami.
Theo patrzył na jej czujny profil, na obronne nachylenie gło-
wy, na sposób, w jaki spódnica układała się prowokacyjnie na
jejudzie.Zastanowiłsię,czymanasobiepończochyczyrajsto-
py,ajegociałozareagowałoentuzjastycznienakierunek,wja-
kimpodążałyjegomyśli.
– Kobiety, z którymi zazwyczaj się spotykałem, były… zbudo-
wane nieco inaczej niż ty. – Wymamrotał szczerze. System
obronny Becky był w najwyższej gotowości, ale zanim zdążyła
przypuścićkontratak,kontynuował,odchrząkując:–Niebyłyby
zdolnetakwyglądaćwtegorodzajuciuchach…
–Cochceszprzeztopowiedzieć?
–Chcępowiedzieć,że…–Pochyliłsiędoniejimówiłwolno:–
Mójkierowcanigdyniespojrzałwięcejniżraznażadnązmo-
delek,któreprzezlatawsiadałydotegosamochodu,aleodcie-
bieniemógłoderwaćoczu.
Becky czuła, że płonie. Chciała położyć dłonie do policzków,
aby je ochłodzić. Spojrzała na kierowcę, ale oddzielała ich od
niegoszklanaściana.Tymniemniej…
– Jeśli uważasz, że rzeczy, które kupiłam, są niestosowne, to
mogęjewymienić….
–Tozależy.
–Odczego?
– Co jeszcze jest w tych walizkach? Może powinienem był
spojrzeć, zanim ruszyliśmy – kontynuował powolnym, zamyślo-
nymgłosem.–Upewnićsię,żeniekupiłaśczegoś,przezcomo-
jejmatcewłoszjeżyłbysięnagłowie.
–Niebądźśmieszny–powiedziałaBeckyżywo.–Wątpię,bym
kupiłacoś,wczymjakakolwiekdziewczynawmoimwiekuczu-
łabysięniezręcznie,atwojamatkazpewnościąnawetniemru-
gnęłabyokiemnawidoktegostrojunoszonegoprzezktórąkol-
wiekztwoichbyłych.
Theo nigdy nie czuł takiego szalonego przypływu pożądania
jak teraz, gdy na nią patrzył. Jeśli tak działały na niego niedo-
kończone sprawy, to nie bardzo wiedział, jak da sobie radę
przez następne dwa tygodnie, będąc skazanym na patrzenie
bezdotykania.
– Ostatecznie kupiłaś, co kupiłaś – powiedział szorstko, my-
śląc jednocześnie, że próba zwabienia jej do łóżka równałaby
sięokazaniusłabości,adotegoniezamierzałdopuścić.
Po tym nagłym urwaniu rozmowy Becky zamilkła nerwowo,
a Theo zajął się pracą na swoim telefonie. Mogła dojrzeć, jak
wysyła mejle i przewija coś, co wyglądało jak wielostronicowy
raport.Zachowywałsięwobecniejzupełnieobojętnie.Wjednej
chwili było tak dziwnie, tak intymnie, a w następnej mogłaby
byćniewidoczna.
Kiedy myślała o najbliższych dwóch tygodniach, jej żołądek
skręcał się z niepokoju, więc zamiast tego zaczęła planować,
jakbędziewyglądaćjejżycie,gdywrócizWłoch.
Zastanawiała się, kiedy dom zostanie sprzedany. Rodzice nie
wiedzieliojegopowolnympopadaniuwruinęizdecydowałasię
zachować to dla siebie. Teraz, kiedy prace naprawcze zostaną
wykonane,uzyskajązaniegowyższącenęiBeckycieszyłasię,
żecośnatymzyskają.
Patrząc ze swojej obecnej perspektywy, ledwo mogła sobie
przypomnieć, dlaczego czuła się tak rozbita, gdy jej siostra
i Freddy się związali. Nie mogła uwierzyć, że jakieś głupie za-
uroczenie, z którego nic nie wyszło, dyktowało jej zachowanie
przez lata. Z drugiej strony, gdyby nie pozwoliła sobie obrać
droginajmniejszegooporu,niebyłobyjejtutaj,boniebyłobyjej
wCotswolds,gdyzjawiłsiętamTheo.Żyłabyspokojnie,robiąc
coś,cokocha,aleniewchodziłabywinterakcjezeswoimimę-
skimirówieśnikami.NigdyniepoznałabyThea.
–Oczymtakrozmyślasz?
–Myślałamozbiegachokoliczności.
–Wyjaśnij.
Beckyzawahałasię.Wiedziała,żemusisięwycofywaćnapo-
zycje obronne. Wiedziała też, że jeśli mają wyglądać jak para,
to w trakcie najbliższych dwóch tygodni musi przestać trakto-
waćgojakwroga.
Niejestwrogiem–pomyślała.–Chociaż…jestniebezpieczny.
Zrobił tych kilka małych uwag na temat jej wyglądu, a ona
niemal przeżyła załamanie nerwowe. Jeśli za każdym razem,
gdyzwrócinaniąswojąuwagę,będziepodobnie,tojegomatka
imnieuwierzy.
– Myślałam – brnęła dalej, próbując dorównać mu opanowa-
niem–żegdybyśniepojawiłsięnistąd,nizowądwmoimdom-
ku,gdybyniepadałoigdybyśnieutknąłzemną…
–„Nieutknął”?Gdywtensposóbotymmówisz,odzieraszte
wspomnieniazcałejfrajdy.–Zauważyłczerwień,którazabarwi-
łajejpoliczki,lekkitrzepotpowiekinierównyoddech.Tobyły
małesygnałyświadczące,żesekswcaleniebyłtaki„wykluczo-
ny”,jakzaznaczyłanawstępie.
Przespała się z nim, bo nie była w stanie przezwyciężyć ma-
gnetyzmu,któryichdosiebieprzyciągał.Onteżniebyłwsta-
nietegopokonaćikusiłogo,byznówjejdotknąć.
Chociaż widział, że nie jest to być może najlepszy pomysł.
Zpewnościąnieuganiałbysięzanią,gdybysięspodziewał,że
goodtrąci,ale…
Jejzastrzeżeniawcaleniezabraniałyflirtuaninapieraniana
mur, który pochopnie wzniosła, w celu sprawdzenia, czy dużo
wytrzyma…
–Tkwiłamwjakiejśdziwnejstagnacji–zignorowałatenjego
mały wtręt. – A ty zrobiłeś mi pobudkę. Czuję, że kiedy to się
skończy, kiedy się z tym uporam, życie naprawdę zacznie się
dlamnienanowo.
– Proponuję, żebyśmy przebrnęli przez najbliższych parę ty-
godni,zanimzacznieszplanowaćresztęswojegożycia.
– A co, jeśli twoja matka mnie nie polubi? – nagle zapytała
Becky.–Chodzimioto,żejejsympatięuważaszzapewnik,bo
nieakceptowałakobiet,zktórymispotykałeśsięwprzeszłości,
ale mnie też może nie polubić, a wtedy cała ta maskarada bę-
dziestratączasu.
–Martwiszsię–zapytałTheozimno–żeniedostanieszswo-
ichpieniędzy,jeśliniewszystkopójdziezgodniezplanem?
Beckynieprzyszłotodogłowy,aleniepróbowałazaprzeczać.
Będziewobecniegotaksamoobojętna,jakonwobecniej.Nie
ma zamiaru zasklepiać się w swoich problemach emocjonal-
nych. To jest wymiana przysług i im wyraźniej dostrzeże ten
ważny aspekt ich tak zwanej relacji, tym będzie szczęśliwsza
ibardziejzrelaksowana.
– Cóż, niczego nie podpisywaliśmy – zauważyła z czymś, co
uważałazagodnypodziwurzeczowyspokój.
Theo zacisnął zęby. Jej szczerość zaczynała go denerwować.
Najpierw poinformowała go, że nie jest w jej typie i że używa
gopoto,bysprawićsobieprzyjemność,bynauczyłjąuprawiać
seks,zapewnepoto,bymogławdrożyćtęnaukęzbardziejod-
powiednimmężczyzną.Potemzwyrachowaniazgodziłasięmu
pomóc,aterazmartwiłasię,żemożenieotrzymaćobiecanych
jejkorzyści,jeślicośpójdzienietak.
–Sugerujesz,żejestemniesłowny?Żeskoroniezaangażowa-
łem prawnika do spisania umowy, to wycofam się z tego, co
obiecałem?
Becky ziewnęła, oparła się wygodniej na siedzeniu i przy-
mknęłaoczy.
–Totypodjąłeśtentemat.
– Cokolwiek się zdarzy w ciągu najbliższych dwóch tygodni,
otrzymaszdokładnieto,coobiecałem.Zresztąmoiludziemogą
już zacząć szukać miejsc dobrych na założenie gabinetu, po-
wiedztylkogdzie.
Spoglądając na niego spod na wpół opuszczonych powiek,
musiaławalczyć,bynieulecczarowijegomęskiejurody.
– Może wyjadę do Francji – myślała głośno. – Dołączę do ro-
dziny.Zaparęmiesięcyzostanęciocią.
I nie będzie już miała problemu z Freddym. Mogła teraz po
raz pierwszy w pełni przyznać to, co podejrzewała przez lata:
żegdywybrałAlice,byłacoprawdazmartwiona,alenie–zroz-
paczona. Prawdę mówiąc, gdy potem widywała Freddy’ego,
w tajemnicy uznawała go za nieco mdłego i nudnego – jednak
przyznanie tego nawet przed sobą samą otworzyłoby puszkę
Pandoryzpytaniaminatemattego,jakichmężczyznszukała.
Zawsze zakładała, że jej bratnia dusza będzie mieć takie ce-
chyjakon.
Ale–pomyślałapowoli–Freddybyłzbytprzewidywalny.Tacy
też byliby wszyscy ci troskliwi, opiekuńczy mężczyźni, których
uważałazaidealniedosiebiedopasowanych.
Od młodych lat pozwoliła sobie założyć, że skoro z nich
dwóch–dwóchsióstr–toAlicebyłatąpiękną,toautomatycz-
nieprzypisanisądoniejrówniepięknimężczyźni.Adoniejsa-
mej,doBecky,pasowaćbędziespokojniejszy,bardziejopanowa-
nyimniejpięknypartner.Ależyciedowiodło,żebardzosięmy-
liła, bo jej siostra szaleńczo zakochała się w zwykłym facecie,
podczasgdyona…
Jejsercezaczęłobićmocniej.Zakręciłojejsięwgłowieina-
gleniemogłajużspojrzećnamężczyznęsiedzącegoobokniej,
choćwiedziała,żewciążbędziezdolnagozobaczyćzzamknię-
tymi oczami, ponieważ tak żywo był utrwalony w jej głowie.
Znała jego twarz aż po najmniejsze szczegóły: wąziutkie linie,
którewchwilachwesołościtworzyłysięwkącikachjegooczu,
lekki dołeczek tylko w jednym policzku, kiedy się śmiał, ciem-
nieniesrebrnoszarychoczu,gdybyłpobudzony…
Myślała,żeniemożezdobyćjejserca,ponieważrozsądeknie
pozwoliłby zaklasyfikować go do kategorii mężczyzn „nadają-
cychsiędozwiązku”.Założyła,żepojegowyjeździedoLondy-
nu nie była zdolna wyrzucić go z myśli, ponieważ wytrącił ją
zjejstrefykomfortu,więcbyłonaturalne,żepozostawiłposo-
bie pewne przywiązanie. Jednak nie zadała sobie bardziej fun-
damentalnego pytania: dlaczego pozwoliła mu się włamać do
swojejstrefykomfortu?
Pociąg fizyczny to było jedno, ale sprzęgło się to z czymś
znaczniegłębszym…
Dlaczegoniktjejnieuprzedził,żemiłośćodpierwszegowra-
żenia rzeczywiście istnieje? A raczej: dlaczego, do licha, ona
samaniedomyśliłasiętego,patrzącnaAliceiFreddy’ego,któ-
rzyzadurzylisiępouszy,gdytylkonasiebiespojrzeli?
Panikaizmieszaniewalczyływniejolepsze.Miałapoczucie,
że zaraz zemdleje. Theo mówił coś o Francji tym swoim leni-
wym, seksownym głosem, ale ledwo mogła go dosłyszeć spod
łomotuwłasnegoserca.Byławstaniemyślećjedynieonadcho-
dzącychdwóchtygodniachiotym,jakjeprzetrwa.
Nie może mu pozwolić się domyślić, co czuje. Ma przecież
swoją dumę. Jeśli ma żyć wspomnieniami, to nie chce umiesz-
czać wśród nich obrazu Thea śmiejącego się niedowierzająco
albo, co gorsza, cofającego się z przestrachem, jakby nosiła
śmiertelnegowirusa.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Becky, by nie ryzykować, że będzie niewiarygodna jako jego
dziewczyna,niechętniezaakceptowałaprośbęTheaokupnono-
wychubrań.Musiałajednakprzyznać,żerzeczywiścieniebyło
szans, by jej tanie, trwałe, dobre na każdą pogodę ciuchy się
sprawdziły. Uświadomił jej to jeden rzut oka na jego bajeczne
mieszkanie. Jednak prywatny odrzutowiec – według wyjaśnień
Theapotrzebnykierownikomjegofirm,dlaktórychczastoza-
zwyczaj olbrzymi pieniądz – stanowił brutalnie przypomnienie
oistnieniuogromnejprzepaścimiędzynimi.
Nawet w swoich fantazyjnych, drogich ubraniach miała doj-
mującą świadomość, że tutaj nie pasuje. Wiedziała, że przypa-
truje się wszystkiemu zbyt intensywnie. To był mały samolot,
szybkiilekki,zdolnypomieścićjedynietuzinosób,alebyłrze-
czywiście bogato urządzony – z długim kredensem, na którym
stałkoszwypełnionyświeżymiowocami,izmarmurowąłazien-
ką,wktórejznajdowałsięprysznicigrube,puszysteręczniki.
Patrząc na Becky, Theo wiedział, że powinien go mierzić jej
oczywisty zachwyt. Nie udawała, że nie imponuje jej latanie
prywatnymodrzutowcem.Byłapodwrażeniemimiałatowypi-
sanenatwarzy.Niepotrzebowałanawetmówić„wow”,żebyto
zauważył.
Jednakniemierziłogoto.Byłzadowolonyjakkot,którywła-
śnie dostał śmietankę. Porzucił zamiary pracowania podczas
krótkiegolotu,azamiasttegozeswadąopisałjejsamolotijego
możliwości,wspomniałteż,dokądlatałwinteresach.
–Kiedyutknąłeśwmoimdomku,musiałeśnaprawdęczućsię
nienamiejscu–powiedziałaBeckyzżalem,aTheouciekłwzro-
kiem.
Możliwość przyznania się po tak długim czasie, że wcale nie
„utknął”przypadkiemwjejdomku,wydałamusięniedopomy-
ślenia.Cobytozmieniło,gdybywiedziała,żezjawiłsiętamce-
lowo?Alecośzakłułogowsercu–jakiśwyrzutsumienia,które
zwykleniełatwoulegałowątpliwościom.
–Alepoprostusięwpasowałeś–zauważyłazroztargnieniem.
–Niezawszemiałempieniądzedodyspozycji–powiedziałna-
gle,aonaspojrzałananiegozzaskoczeniem,ponieważporaz
pierwszy wyjawił coś dotyczącego jego przeszłości. Przez cały
ten intensywny czas, gdy byli uwięzieni w jej domku, mówił
o tym, co robił, o różnych sytuacjach, które mu się przydarzy-
ły…bawiłjąiurzekałhistoriamimiejsc,któreodwiedzał.
Aleanirazuniewspomniałoprzeszłości.
– Zachowujesz się tak, jakbyś się urodził w pałacu. – powie-
działaBeckyzachęcająco.
– Naprawdę? – Theo nie wiedział, czy czuć się dotkniętym,
czyrozbawionymjejzupełnąszczerością.
–Wogóleniezwracaszuwaginaswojeotoczenie–wyjaśniła.
–Ledwiedostrzegasztewspaniałeobrazywswoimmieszkaniu
iniemalniepatrzyłeśwokół,gdywszedłeśdoodrzutowca.
–Łatwojestprzyzwyczaićsiędotego,cosięzna.Nowośćpo
chwiliteżtraciurok.
–Kiedytosięzmieniło?–zapytałaBeckyzzainteresowaniem
i szybko dodała: – Pytam tylko dlatego, że jeśli mamy udawać
parę, to naturalne jest, że powinnam wiedzieć co nieco o to-
bie…
–Wieszomniebardzowiele.
–Aleniewiemnicotwojejprzeszłości.
–Przeszłośćniemaznaczenia.
–Nieprawda.Przeszłośćnaskształtuje.Co,jeślitwojamatka
powiecoś,oczekując,żebędęwiedzieć,oczymmówi,ajaspoj-
rzę na nią tępo i będę musiała przyznać, że nie mam pojęcia,
ocojejchodzi?
–Wątpię,żebymiałojątozabić–odpowiedziałsuchoTheo.–
Jestemosobąskrytąimojamatkamategoświadomość.
–Niebyłbyśskrytyprzykimś,wobeckogomaszpoważneza-
miary.
–Mamwrażenie,żemyliszmniezkimśinnym–zaoponował
kwaśno.–Bierzeszmniezajednegoztychczułostkowychface-
tów,którzymyślą,żewrelacjachchodziogranienaemocjach
idramatycznedzieleniesięzwierzeniami.
–Jesteśtakisarkastyczny–mruknęłaBecky.
– Raczej realistyczny – spokojnie zaprzeczył Theo. – Nie od-
grywamemocjonalnejdramyinieoczekiwałbymtegoodkobie-
ty,którątraktowałbympoważnie.
– Chcesz powiedzieć, że szukasz kobiet tak samo zdystanso-
wanychioziębłychjakty?
–Nieokreśliłbymsięwtensposób,ajeślidobrzesięnadtym
zastanowisz, Becky, na pewno się ze mną zgodzisz. – Posłał jej
swójwilczyuśmiech,cieszącsięnawidokrumieńcówzalewają-
cychjejpoliczki,gdyodczytałajegoaluzję.
–Takieuwagisąnieodpowiednie–rzuciła.Teraz,gdyzdawa-
łasobiesprawęzeswoichuczuć,uważałazaszczególnieistot-
ne,bypodporządkowałsięjejzasadom.Bojakmiałazachować
jasny umysł, jeśli ciągle będzie się zachowywał tak jak teraz?
Mącącjejmyślikilkomasłowamiiseksownymuśmieszkiem…
–Dlaczego?Bopowiedziałaśmi,żeniejesteśzainteresowana
pójściemzemnądołóżka?
Beckyzróżowejstałasiępurpurowa.
–To…Tonieotochodzi–wyjąkała.Głosjązawodził:byłpi-
skliwyidrżący,zamiastwyrażaćopanowanieipewnośćsiebie.
–Jeślichcesz,bymbyłskoncentrowany,niepowinnaśsiętak
ubierać–powiedziałwprost.
Becky zaniepokoiło ukłucie przyjemności, które ją przeszyło.
Popełniłafatalnybłąd,myśląc,żeseksbyłpoprostuaktem,któ-
rymożnaodbyćbezżadnychemocji.Niebyłatakskonstruowa-
na.
WodróżnieniuodThea.
On sam to przyznał. Chodził z kobietami do łóżka i spławiał
je,gdyichobecnośćzaczynałamuciążyć.Nigdynieangażował
w to emocji, bo ich nie miał. „Emocjonalna drama” – tak wła-
śniewiększośćosóbnazwałabyzakochiwaniesię,aonawłaśnie
głupiowtowdepnęłaitozostatnimmężczyznąnaziemi,który
natozasługiwał.
–Przypomnijsobie–powiedziałamuchłodno–żepowiedzia-
nomi,żemojeubraniasięniesprawdzą…
Theo chrząknął. Pomyślał, że to dobrze, że zatrzymają się
wjegowilli.Mniejmężczyznrozbijegłowyolatarnie,oglądając
sięzanią.Krewzagotowałamusięnamyślotychmłodychwło-
skich kogucikach wpatrujących się w nią z pożądaniem, które-
gonigdyniestarająsięukryć.Śliniącychsię.
–Takczyinaczej–wolałaporzucićtematubrań,któregopo-
ruszaniezTheodziwniełatwoprzywoływałowspomnieniejego
dotyku – wspomniałeś o swojej przeszłości… Starałeś się mnie
przekonać,żepamiętasz,jaktojestniemiećpieniędzy.Alepa-
trzącnaciebie,trudnomiuwierzyć,żekiedyśniebyłeśbogaty.
Theo uświadomił sobie, że już od bardzo dawna nie stracił
czujnościprzedżadnąkobietą.
–Staraszsięmniezmienićwczułostkowegofaceta?–wymru-
czał,uśmiechającsięjednak.
–Nieśmiałabympróbować–odparłaszczerze.
–Będziecimnieżal,kiedyciopowiemmojąłzawąhistorię?
–Niewierzę,żemaszłzawąhistorię.
– Moja matka… serce jej pękło, gdy była młodą kobietą. –
Theobyłzaskoczony,żejejtoopowiada,ponieważbyłatobar-
dzoosobistaczęśćjegoprzeszłości,którejnigdynikomuniewy-
jawił.–Byłemwtedybardzomały.
–Cosięstało?–zapytałaBeckybeztchu.
–Mójojcieczginął.Dośćniespodziewanie.Tobyłjedenztych
przerażających wypadków, o których czasem się czyta. Był
w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Moja matka
byłaniepocieszona.Ona…–Tobyłojakjazdapocienkimlodzie,
alezdecydowałsiękontynuować.Znówpoczułwyrzutsumienia
i znów odsunął go na bok. – Spakowała walizki w jedną noc,
sprzedała, z tego co zrozumiałem, za bezcen ich wspólny dom
i wyjechała tak daleko, jak tylko mogła. Oczywiście brakowało
nampieniędzy.Matkapodejmowaławszelkiemożliweprace,by
zapewnić mi wszystko, czego jej zdaniem mogłem chcieć lub
potrzebować. Urabiała się po łokcie, ponieważ byłem jedyną
osobąnaświecie,którasiędlaniejliczyła.
–Rozumiem,dlaczegotodlaciebietakieważne–powiedziała
poprostuBecky.
Zanimznówmógłsięnaniejporządnieskoncentrować,Theo
przez dobrych kilka minut próbował otrząsnąć się z zaskocze-
nia,wktórewprawiłsamsiebie,zwierzającjejsię.
–Czyporuszyłacięmojałzawaopowieść?
–Niebądźtakicyniczny.
Czyodmałegoczuł,żejegopowinnościąjestpełnićrolęgło-
wy rodziny? Czy brak pieniędzy sprawił, że zapragnął finanso-
wego bezpieczeństwa? Jej liberalni rodzice szczycili się swoją
obojętnością wobec mamony. Czy to dlatego nigdy nie powie-
dzielijej,żemoglibychciećsprzedaćdomek,byzapewnićsobie
lepszy komfort finansowy? Zaszufladkowawszy się jako osoby,
które nie widziały żadnej wartości w pieniądzach, mogli się
wstydzićpoprosićją,żebysięwyprowadziła.
Poczuła,jakbyTheowpadłwjejżycieiotworzyłpuszkęPan-
doryuczućikonstatacji,którychnigdyniebyłaświadoma.
–Mojamatkaprawdopodobniebędzieniecoprzygaszona,gdy
dotrzemy do Włoch – powiedział Theo, zmieniając temat z lek-
kimzmarszczeniembrwi.–Ciotkaniepowiedziałajej,żewiem,
dlaczego była w szpitalu. Dobrze zrobiła, bo moja matka jest
dumnąkobietąimyślę,żeitakbędzietrochę…skrępowana,że
uzależniłasięodalkoholu.
–Rozumiem–szepnęłaBecky.
Uznała, że lepiej nie drążyć i nie nakłaniać go do dalszego
dzielenia się zwierzeniami. Jakiś niezawodny instynkt podpo-
wiedział jej, że gdyby spróbowała przedłużyć ten moment, wy-
cofałbysięmigiemimiałjejzazłe,żepodzieliłsięzniątąin-
formacją.
Celowo zmieniła temat i niewiele już czasu upłynęło, zanim
odrzutowieczacząłsięzniżaćwstronęlotniska.
ZostawilizasobązimnyiszaryLondyniwylądowalipodbłę-
kitnymniebem.Świeżośćpowietrzabyłajakmuśnięcieidealnej
wiosny.
Theo zaprowadził Becky do czekającego na nich samochodu
i posadził na tylnym siedzeniu. Sam wsiadł drugimi drzwiami,
bywślizgnąćsięnasiedzenieobokniej.
–MojamamawychowałasięwToskanii–powiedział,gdypa-
trzyłanaolśniewającąokolicęmigającązaoknem.Zadrzewione
górystanowiłytłodlamalowniczych,barwnychdomówpołożo-
nych wśród zieleni niczym pudełeczka od zapałek pokolorowa-
neprzezdzieckonaróżneekstrawaganckiekolory.
– Ale – kontynuował objaśnienia – przeprowadziła się do An-
glii,kiedypoznałamojegoojcaizaniegowyszła.Kiedyjejwła-
snamatkazmarłasześćlattemu,zdecydowałemsięzainwesto-
waćwwillęniedalekoPortofino,botammieszkajejsiostra.Te-
raztomiejscejestoblężoneprzezcelebrytówi…
–Ciii!
–Słucham?
–Nicniemów–westchnęłaBecky–tomiprzeszkadzawpa-
trzeniu.
Theozaśmiałsię,apotemspojrzałnajejskupionerysy–kom-
pletnie pochłaniał ją pocztówkowy widok portu wypełnionego
rybackimiłodziamiiluksusowymijachtami.
Gdyichsamochódzacząłpiąćsięnawzgórza,porttoznikał,
toznówsiępojawiał–zależnieodtego,którędywiłasiękapry-
śnadroga.
Becky zapomniała o swoich wątpliwościach, niepokoju, a na-
wetookrutnej,niebezpiecznejprawdzieuczuć,któreżywiłado
siedzącego obok mężczyzny. Wszystko to wyblakło wobec
olśniewającegoprzepychuotoczenia.Uświadomiłasobie,żeod
wieków nie miała już prawdziwych wakacji, a z pewnością nie
takich.Tobyłajedynaokazja.
Wstrzymałaoddech,gdysamochódprzejechałprzezimponu-
jącąbramę,wgóręzadrzewionejalei,apotemnamałydziedzi-
niec,przedktórymstałzachwycający,dwukondygnacyjnydom.
Byłpomalowanynapogodny,jasno-łososiowykolor,odktórego
odcinałysięciemneokiennice.Wszędzierosływysokiedrzewa,
rzucającplamycienianaścianydomu.
Ganek na parterze był dość szeroki, by pomieścić komplet
krzeseł,nadnimzaśznajdowałsiębalkonzbiałymibarierkami,
przez które przeplecione były liście jakiegoś pnącza rozprze-
strzeniającesięnabokiitryskającekolorowymikwiatami,któ-
resięgałyażdorosnącychwdolekrzewów.
TobyłoczarująceiBeckystałaprzezchwilęnieruchomo,pod-
czas gdy szofer i Theo zmierzali z walizkami w stronę drzwi
frontowych.
–Czytokolejnaporanatotwoje„ciiii”?–zapytałTheo,wra-
cającponiąipodprowadzającjądelikatniedodrzwi.
– Myślę, że się zakochałam… – Spojrzała na niego, brawuro-
wobalansującnadprzepaściąipozwalającwybrzmiećprawdzie
przez ten moment trwający jedno uderzenie serca – …w tym
pięknymdomu.
Niemiałaświadomości,żejestobserwowana,dopókinieusły-
szałaoklasków.Obróciłasięizobaczyłaniską,bardzoładnąko-
bietęwśrednimwiekustojącąwprogudomuzszerokimuśmie-
chemnatwarzy.Podpierałasięciężkonalasce.
IwtejkrótkiejchwiliBeckynawłasneoczyujrzałagłębięmi-
łości,któraskłoniłaTheadozaaranżowaniacałejtejmaskarady.
Bo oto podszedł szybko w stronę drzwi i zagarnął matkę
w uścisk, który był niewiarygodnie delikatny i bardzo, bardzo
tkliwy.
– No, dość tego! – Marita Rushing czule wyswobadzała się
zjegouścisku,bypodejśćdoBecky.–Wreszcieprzywiozłeśmi
tu prawdziwą kobietę! Chodź no, moje dziecko, niech ci się
przyjrzę!
–Oddługiegoczasuniewidziałemjejtakiejszczęśliwej.
To była pierwsza rzecz, którą powiedział do niej Theo kilka
godzin później, gdy Marita udała się na noc do swoich aparta-
mentów,któremieściłysięnaparterze.Byłatobardzoszczęśli-
wa sytuacja, biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze nie odzyskała
pełnejsprawnościpowypadku.Oznaczałototakże,żenietrze-
ba się było kryć z faktem, że zakochane gołąbki nie dzielą ze
sobą sypialni. Marita może i była tradycjonalistką, ale Becky
niesądziła,żenienabrałabypodejrzeń,odkrywając,żejejmoc-
nodoświadczonysynśpiwinnejsypialniniżmiłośćjegożycia.
Becky obróciła się do niego, rozdarta między pragnieniem
kontynuowaniakonwersacjiachęciąpozbyciasięgozprzydzie-
lonego jej pokoju, ponieważ wciąż jeszcze nie otrząsnęła się
z tych wszystkich pieszczot, którymi obsypywał ją przez cały
wieczór.
–Niezapomnij–wyszeptałwpewnymmomencie,ajegocie-
płyoddechowiewałjejucho,wzbudzającrozmaitezakazanedo-
znania – że jesteś światłem mojego życia i że nie mogę się od
ciebieodkleić…
Siedział wtedy obok niej na kanapie, podczas gdy naprzeciw
nich jego matka paplała radośnie, a z każdego jej gestu i za-
chwyconegouśmiechuprzebijałaekscytacja.DłońTheaniedba-
lespoczywałanaudzieBecky.Akiedypróbowałazłączyćnogi,
on natarczywym ruchem kciuka uniemożliwiał jej tego rodzaju
pruderyjnemanewry.
Udawaliparę,aonniemiałżadnychskrupułówprzedrozwi-
janiemtegopomysłu.
Na każdym kroku czuła na sobie to leniwe szare spojrzenie.
Kiedyjejdotykał,udawałomusięprowokowaćwniejnajwyższe
psychiczne podniecenie, mimo że widziane z zewnątrz każde
jegodotknięciebyłolekkiejakpiórkoidelikatnejakszeptityl-
koodrobinęzbytdługopozostawałowmiejscach,którebyłytyl-
koodrobinęzbytintymne.
– Jestem zaskoczona, że twoja matka nie była nieco bardziej
ciekawa okoliczności naszego spotkania. – Podeszła do okna
i wyjrzała na zewnątrz, w rozgwieżdżoną noc. Lekka poświata
księżycaspadałanalekkokołyszącesiędrzewaikrzewy.Wdali
dawałosiędostrzecciche,niemalnieruchomemorzeodróżnia-
jące się od nieba innym, nieco głębszym odcieniem ciemności.
Mogłabycałąwiecznośćspoglądaćnatenkrajobraz,gdybynie
obecnośćThea.
Spojrzałananiegoprzelotnieiznówobróciłasiętyłem,opie-
rającsięookiennyparapet.
– Chodzi mi o to, że co… znalazłeś rannego psa na poboczu
drogi,kiedyjechałeśprzezwieś?Ijakosumiennyobywatelza-
brałeśgodonajbliższegoweterynarza,którymokazałamsięja?
Theo spojrzał ponuro, marszcząc brzmi. Oszukiwanie matki
nie przychodziło mu łatwo, ale było warto: rzeczywiście nigdy
niewidziałjejtakiejszczęśliwej.
Niezamierzałpozwolićnikomudręczyćgowyrzutamisumie-
niaztegopowodu,azwłaszczakobiecie,którabyłatutylkodla
pieniędzy.
Cichozamknąłdrzwiipodszedłdoniej.Przebrałasięzjedne-
go cholernie seksownego ubioru w inny, równie seksowny. Nie
dziwił go brak podejrzliwości jego matki co do historii, którą
opowiedział,alejejbrakpodejrzliwościcodotego,jakseksow-
niemożewyglądaćwiejskaweterynarz.
I nie chodziło jedynie o to, w jaki sposób miękka, prosta su-
kienka z rękawami do łokci eksponowała jej ciało. Sama w so-
bie ta kiecka z trudem załapywała się na określenie „seksow-
na”.Nakażdejinnejkobieciewyglądałabypoprostujakładna,
dośćdrogajedwabnasukienka.Alenaniej…smukłośćjejtalii,
zaokrąglenie bioder i zgrabne nogi w połączeniu z tym wyglą-
demzdziwionegoniewiniątka…
Przeczesałwłosypalcamiizatrzymałsięnagleprzednią,za-
glądającwjejjasnoniebieskieoczy.
– Dlaczego moja mama miałaby wypytywać, jak się poznali-
śmy? – zapytał szorstko, starając się oprzeć pokusie i nie spo-
glądaćwdółnakonturjejciałarysującysiępodprześwitującą
suknią.
–Tahistoriawydałamisiępoprostumałoprawdopodobna–
odburknęła Becky, krzyżując ramiona i uciekając przed nim
wzrokiem.
–Niebyłamniejprawdopodobnaniżwieleinnychmoichspo-
tkańzkobietami.
–Naprzykład?
– Trzy lata temu skakałem ze spadochronem i wylądowałem
napolu,gdziekręconoreklamęmasła.Aktorkabyławysoką,ja-
snowłosąSzwedkąiniemaljejnierozgniotłem,gdylądowałem.
Chodziliśmyzesobąprawietrzymiesiące.NazywałasięIngrid.
–Aterazjesteśtutajzwsiowąweterynarz…
– Tak jak mówiłem: nigdy nie widziałem mojej mamy szczę-
śliwszej.
–Bowierzywszczęśliwezakończenie…
– Wiem, co sobie myślisz, Becky. Że jestem okrutny, bo prę-
dzejczypóźniejMaritaodkryje,żeniebędzieszczęśliwegoza-
kończenia…
–Aniejesteśokrutny?–Zanimpoznałajegomatkę,byładla
niej jakąś, nieco abstrakcyjną, Maritą Rushing. Teraz była cu-
downą kobietą z krwi i kości, pogrążoną w smutku, ale wciąż
gotową radować się na myśl, że jej syn się ustatkuje. Dopiero
teraz Becky naprawdę zdała sobie sprawę, że rzeczywiście ko-
gośoszukują,ajednocześniewciążpamiętałaczułyuściskThea
ijegomatkiiuczucie,żeonrobipoprostucoś,cojegozdaniem
nadłuższąmetęokażesiękorzystnedlajejsamopoczucia.–Za-
pomnij, że to powiedziałam – westchnęła. – Czy zaplanowałeś,
cobędziemyrobićwwolnymczasie?
Theo planował pracować, jednocześnie nadzorując Becky, by
miećpewność,żezachowadystans.Chciał,byjegomatkająpo-
lubiła i by uwierzyła, że jej syn jest zdolny tworzyć prawdziwe
relacje.Zależałomu,byodzyskałasiły,dziękiczemumógłbyją
zabraćzpowrotemdoLondynu.Azarazemniechciał,byBecky
zbyt mocno się z nią związała. W końcu nie będzie stałym ele-
mentemjegożycia.
Ranozamierzałprzejrzećwszystkieszafki,byzobaczyć,jakie
trunkiwnichznajdzie.Dzisiejszegowieczorujegomatkaogra-
niczyłasiędojednejlampkiwina.Musiałsięupewnić,żekłopo-
tyzpiciembyłychwilowąsłabością,anieproblememwymaga-
jącyminterwencji.
JednakpytanieBeckysprawiło,żepomiędzymyśleniemorze-
czachdozrobieniairozmaitychzobowiązaniachprzedarłasię–
jakwytrwałychwastrosnącymiędzykrzewamiróżywposzuki-
waniuświatłaipowietrza–jeszczejedna,nagłamyśl…
Wolne.
Dwatygodniewolnego.
– Jest tu wiele rzeczy do zobaczenia. Możemy się zająć eks-
ploracją.
Beckyspojrzałananiegozaalarmowana.
–Eksploracją?
–Tymwłaśniezazwyczajzajmująsiępary,gdyjadąrazemna
wakacje.
–Alemyniejesteśmyparą–niespokojniezauważyłaBecky.
–Płyńzprądem,Becky.
–Łatwocimówić.
–Toznaczy?
–Nic–westchnęła.Łatwomubyłocieszyćsięchwilą.Niebył
w to zaangażowany emocjonalnie. Podczas gdy ona niemal nie
byławstaniespojrzećzbokuizdystansowaćsiędotego,coro-
bili.Samoprzebywaniewjegotowarzystwienarażałojąnazra-
nienie.Wyobrażałasobie,jakbytobyło,gdybybyliprawdziwą
parąigdybyrzeczywiściewyjechalipoto,byrazemcośpozwie-
dzać. Myślała, jak jej dotykał, a ona miała wrażenie, że to
wszystkoprawda,żenieodgrywajążadnegoprzedstawienia…–
Imusiszskończyćztymimacankami.
–Jakimi„macankami”?–wymruczałTheoniskimgłosem.
–Wiesz,comamnamyśli.–Spojrzałananiegobuntowniczo,
aonsięuśmiechnął:powoli,hipnotyzująco.
– To nie były żadne macanki. Co innego to… – Położył palec
wskazujący na jej mostku i zjechał nim w dekolt jej sukni, po
czym zatrzymał się w zagłębieniu między jej piersiami, które
wznosiłysięiopadałyjakpobiegu.–Tosąprawdziwemacanki.
Aletaknierobiłem,prawda?
–Theo,proszę….
–Lubię,kiedymniebłagasz….
–Nieotochodzi.Chodzioto,że…
Wcisnąłpalecjeszczegłębiej,podbiustonoszbezramiączek,
i delikatnie pieścił skórę jej mostka, tak że czuła, jak jej sutki
boleśniewbijająsięwbiustonosz,takżedomagającsięatencji.
– To transakcja biznesowa – dokończyła szeptem, odsuwając
się,aleniedośćstanowczoiszybko,byuniknąćjegozdradziec-
kiejpieszczoty.
– Wiem, ale ja nie potrafię oderwać od ciebie oczu, Becky.
Atam,gdziewędrująmojeoczy,podążająteżmojeręce.
–Obiecałeś.
–Wcalenie.–Cofnąłsięokrokzwidocznąniechęcią.–Jeśli
niechcesz,żebymciętakdotykał,toprzestanę,alegdyrzucasz
michyłkiemtakiegorącespojrzeniaalbooblizujeszwargi,jak-
byś chciała mnie schrupać, to nie możesz oczekiwać, że będę
trzymałręceprzysobie.
–Nierobiętegocelowo!
Theo spuścił oczy, ważąc subtelny przekaz, który przyniosły
mu jej słowa. To, że nie robiła tego celowo oznaczało, że wal-
czyła ze sobą, by wytrwać przy postawionym przez siebie wa-
runku.Cooznaczało,żewciążpragnęłagorówniemocnojakon
jej,alebyładobrądziewczyną,którejwrodzonykodeksetyczny
niepozwoliłbynaprzypadkowysekszmężczyzną,zktórymnie
wiązałaprzyszłości.Uległaraziniezamierzaławięcej.
Aonrwałsię,byjejdotknąć.Pragnąłtegotakżewchwili,gdy
zdecydował się z nią znów skontaktować, i nie przestał, mimo
żejegowłasnywewnętrznygłosnakazywałmuostrożność.
Aprzynajmniejnapominałdozachowaniawłasnejgodności…
Irytujący głosik, który przypominał mu, że nigdy wcześniej nie
uganiał się za kobietami i że nie było powodu, by teraz zaczął
zanimiganiać.
–Aleitaktorobisz–wypomniałcicho.Potemuniósłręcedo
górywgeściepoddaniaiwłożyłjedokieszenispodni.–Ajeśli
będziesztakrobić,tonieoczekuj,żepozostanęnatoniewrażli-
wy…
ROZDZIAŁÓSMY
OsiemdnipoichprzyjeździeBeckyobudziłasięzparaliżują-
cym bólem głowy, łamaniem w kościach i posmakiem gorączki
wustach.
I po raz pierwszy, odkąd sięgała pamięcią, z zadowoleniem
pomyślała, że przeziębienie czy grypa lub inny wirus zatrzyma
ją w łóżku na dwadzieścia cztery godziny. Potrzebowała tego,
ponieważostatniekilkadnibyłonajsłodsząztortur.
Theowyłożyłkartynastół.Onaustanowiłareguły,aonchłod-
noispokojniezapewniłją,żezamierzajeignorować.
Spodziewałasięzatemszturmuizbroiłasię,bygoodeprzeć.
Zamiast amunicji miała w zanadrzu mnóstwo podszytych gnie-
wemnapomnień,obłudnychpouczeńisłówoburzenianato,że
odważyłsięignorowaćjejżyczenia.
Ależadnegoszturmuniebyło.
Ustała za to część tych intymnych dotknięć, którymi zasypy-
wałjąpierwszegodnia.Czułanasobiejegowzrok–leniwą,roz-
myślną pieszczotę, która drażniła jej zmysły, ale nie było już
tychnatrętnychpalcównaskórze.Wdodatkupokolacji,kiedy
przenosili się do jednego z salonów na dole, często siadał na-
przeciwkoniej,znogamirozsuniętymi,zrękomaspoczywający-
mi na udach i w zrelaksowanej pozie. A jednocześnie ten jego
wyglądbyłdlaniejagresywniealarmujący.
Trudnojejbyłooderwaćodniegooczy.
Aleciągłeprzebywanieznim…byłowyczerpujące.Czułasię
tak, jakby nie mogła przestać się mieć na baczności, choć jed-
nocześniezaczęłasięjużzastanawiać,czyTheojednakniestra-
ciłzainteresowanianią.
Anajbardziejzaniepokoiłjąwtymwszystkimfakt,żesiętym
przejmowała.
Zamiastczućulgę,żeniemusigowciążodtrącać,tęskniłaza
tymichwilami,gdymiaławrażenie,żesiędlaniegoliczy,przy-
najmniejnatympodstawowym,fizycznympoziomie.
Sama się przyłapała, i to nie raz, na tym, że pochyla się, by
wziąć coś ze stołu, wiedząc, że Theo przez mgnienie oka do-
strzeżedelikatnykoronkowybiustonosz,któryledwomieściłjej
piersi.
Dlatego to przeziębienie przychodziło w samą porę – potrze-
bowałaczasu,bysiępozbierać.
Zadzwoniła do Thea. Odebrał po trzecim sygnale i, mimo że
niebyłojeszczenawetszóstejtrzydzieści,brzmiałtak,jakbyod
wielugodzinniespał.
–Dlaczegowstałaśtakwcześnie?–Tobyłyjegopierwszesło-
waiBeckyniemalsięuśmiechnęła,ponieważprzycałejfrustra-
cji, którą w niej wywoływał, przyzwyczaiła się też do pewnych
jegocech.Takichjakzupełnybraktaktu.
–Aty?–odparła.
– A jak myślisz? – W pokoju służącym mu za gabinet Theo
odepchnąłsięodgładkiegometalowo-drewnianegobiurkaiob-
róciłsięwstronęoknasięgającegoodpodłogidosufitu.
Nieprzyszładoniego.
Głębokoiszczerzewierzył,żeBeckypęknie.Wkońcuwidział
błyskżądzywtychświetlistychoczachidlategonieprzywiązy-
wałwagidojejsłów.
Nie znał zasad tej konkretnej gierki i postępował ostrożnie.
Zdecydowałsiępowiedziećto,comiałdopowiedzenia,alenie
zamierzał na nią naciskać. Jeśli chciała odgrywać tę komedię,
przystrojonawszatyzcnoty,niechtakbędzie–prędzejczypóź-
niejprzestanieudawać.
Ostatecznieznałkobiety.
Znał także moc dobrego seksu. To był godny przeciwnik dla
wszelkichwahań,wątpliwościczyniewczesnychskrupułów.
Aichseksbyłdobry.Najlepszy.
Niestety źle odczytał sytuację i, przyjąwszy pewną postawę,
byłskazanyalbonaokopaniesięnaswojejpozycji,albozaryzy-
kowaniebyciazupełnymcieniasem,jeślipękniejakopierwszy.
Zaczynało mu to ciążyć. Obydwoje byli dorośli, do cholery!
Jużwcześniejzesobąspali!Niepotrzebowalirobićpodchodów
i powoli uwodzić się nawzajem! W dodatku jego matka była
wsiódmymniebie,cieszącsięwidokiemsynazwiązanegozko-
bietą,którąakceptowała.
DotegowszystkiegodochodziłojeszczepożądanieiTheonie
mógłzrozumieć,dlaczegojestskazanynazimneprysznicedwa
razy dziennie i na kłopoty z koncentracją przy pracy, podczas
gdywszystkomogłobybyćtakieproste.
Ateraz,słyszącjejgłosprzeztelefon,niemógłpowstrzymać
swojej wyobraźni przed produkowaniem obrazów Becky w ne-
gliżu, z ciałem jeszcze rozgrzanym od snu. Albo zakrytej od
stópdogłówwiktoriańskąkoszuląnocną,znakomiciepasującą
dojejszalonegozakazuseksu…
Obateobrazydziałałynaniegorówniemocno.
– Pracuję – powiedział, unosząc się z lekka z krzesła, by tro-
chęulżyćbolesnemuuciskowiwkroczu.
– Czy ty w ogóle czasem sypiasz, Theo? – zapytała z roztar-
gnieniem.
–Unikamspania.Tostrataczasu.Czytodlategozadzwoniłaś
domnieo…szóstejtrzydzieścirano?Żebysprawdzić,czyodpo-
wiedniosięwysypiam?
–Dzwonię,bo…Obawiamsię,żedzisiajodpadam.
–Dlaczego?Oczymtymówisz?
–Obudziłamsięzestrasznymbólemgłowyiłamaniemwko-
ściach.Myślę,żesięprzeziębiłam.Topewnieniepotrwadługo,
ale jeśli nie masz nic przeciwko, zostanę dziś w łóżku, porząd-
niesięwyśpięijutronapewnopoczujęsięlepiej.
–Oczywiście,wyleżsię,Becky.KiedyAnaprzyjdzie,przyślęją
dociebiezczymśdojedzenia.
Beckyniechętniewybudzałasięzesnuzakłócanegoprzezgo-
rączkę. Dwie godziny wcześniej wzięła parę tabletek i teraz
czuła, że zaczynają działać, ale wciąż potrzebowała wolnego
dnia,bydojśćdosiebie.
NieodrazuzobaczyłaThea.Zasłony–grube,ciężkie,zapro-
jektowane po to, by kompletnie zaciemnić pokój – były zacią-
gnięte.
Jejzaspaneoczyspoczęłynaznanychjejjużmeblach,potem
uniosły się w stronę szklanki z wodą na nocnym stoliku, po-
tem…
–Obudziłaśsię.
Serce Becky podskoczyło, usta otwarły się ze zdziwienia, za-
nimporywnieuzasadnionejpruderiisprawił,żenaciągnęłapo-
ścielażpodsamąszyję.
Kupując nową garderobę, zaszalała także z bielizną. To,
w czym spała, składało się z kilku kawałków koronki i niemal
niczego więcej. Trudno byłoby znaleźć jeszcze większe przeci-
wieństwo jej domowej, wygodnej, ciepłej i praktycznej piżamy,
jakąnosiłaprzezostatnichdwadzieściasiedemlat.
–Cotyturobisz?–zapytała.
– Przybyłem z misją miłosierdzia do chorej. Co chciałabyś
zjeść?
– Proszę, nie rób Anie kłopotu. Nie chcę, żeby przynosiła mi
śniadanie do łóżka, jakbym była jakąś paniusią. Po prostu po-
trzebujęspędzićdzieńwłóżkuijutrojużbędęnanogach.
–Akiedybędzieszwłóżku,twojądietąsłużącąpowrotowido
zdrowia będzie głodzenie się? Bo nie chcesz zawracać głowy
gosposi? – ironizował z uśmiechem, a potem dodał, machając
ręką: – Zresztą to nie ma znaczenia. Ana ma wolne. Też jest
chora.Pewniedopadłwastensamwirus.
–Atwojamama?Niemówmi,żeonateżtozłapała…
–Naszczęścienie,aleodesłałemjądoFlorynadwadni.Zjej
zdrowiem wciąż jest krucho, lepiej, żeby do tego wszystkiego
niezłapałagrypy.
–Pewnietybędziesznastępny–powiedziałaponuroBecky.
–Janigdyniechoruję.Dobra,składajzamówienienaśniada-
nie.
WięcwdomubyłtylkoTheo.Niemiałapowodudoobaw,po-
nieważ gdyby wciąż chciał ją prowokować, robiłby to dużo
wcześniej.Alejegogroźba,żeniezamierzazapomniećoseksie,
okazałasiępróżna.
A teraz biedny chłopak czuje się zobowiązany, by się nią za-
jęć,choćpewniewolałbypracować,mającwolnydzieńodnad-
zorowaniamatkiiodtowarzyszeniaswojej„dziewczynie”wroli
entuzjastycznegokochanka.
– Myślę, że rzeczywiście powinnam coś zjeść. Jeśli mam być
szczera,toprawieniespałamwnocy.
Theouniósłbrwi.Kołdrazsunęłasięodrobinę;Beckyniebyła
ubrana w zakrywającą wszystko wiktoriańską koszulę nocną,
jak by się tego spodziewał. W rzeczywistości te cieniutkie ra-
miączkasugerowałyzupełnieinnytypubioru.
–Więccobyśzjadła?–zapytał,skupiającsięnajejzaczerwie-
nionejtwarzy.
–Możejajkowkoszulce–wymamrotałaBecky.–Itosty.Może
teżtrochęsmażonejszynki,alenienaoleju,tylkonaodrobinie
masła.Proteinypowinnymipomócwyzdrowieć.Adotegojakiś
sok,jeślijest…Zauważyłam,żeAnaużywawyciskarkidopoma-
rańczy…Imożeteżtrochęherbaty…
–Zrobiłaśzwrotostoosiemdziesiątstopniodniebyciagłodną
iniechęciprzedrobieniemkomuśkłopotu–poskarżyłsięTheo,
aBeckyuśmiechnęłasiędoniegosłodkoiprzepraszająco.
– Zrozumiem, jeśli nie chce ci się robić mi śniadania, Theo.
Niesądzę,byzdarzałocisiępielęgnowaćjakąśkobietę.Właści-
wietozgaduję,żeżadnaztwoichbyłychnigdyniemiałaodwa-
gizachorować,gdytybyłeśwpobliżuimogłeśtozobaczyć.
– To zaś – odparł gładko Theo – pokazuje, jak wyjątkowa je-
steś,prawda?Bowiemjestemtutaj,gotowybyćtwymniewolni-
kiem,gdyjesteśprzykutadołóżka.
Beckyzaczerwieniłasię.Wiedziała,dlaczegotubył.Zapewne
jego matka powiedziała mu, że powinien się nią dobrze zająć.
Marita taka była. Miała wyidealizowany i romantyczny obraz
miłości, bo sama takiej doświadczyła. Tak naprawdę nie miała
pojęcia,jakcynicznybyłwtychkwestiachjejsyn.
–Wystarczymisamtost.–Tylkotylebyławstanieodpowie-
dziećwobecjegochłodu.
– Nie śmiałbym pani pozbawiać odpowiedniej strawy, która
pozwoli przezwyciężyć przeziębienie. – Theo uśmiechnął się
i żartobliwie zasalutował. – Czy chciałaby pani jeszcze coś do-
daćdozamówienia?Czyraczejpowinienemwyjść,pókijestem
wstaniemupodołać?
Gdywyszedłzpokoju,Beckypozwoliłasobienauśmiech.
Trafiał do niej na tak wiele sposobów i jednym z nich było
jegopoczuciehumoru.Potrafiłbyćrównieironiczny,corozbra-
jającyiobiecechynarazstanowiłyzabójczypakiet.
Przypominaniesobie,jakajesttaknaprawdęichsytuacjaico
wrzeczywistościdoniejczuł,stanowiłociągłewyzwanie.
Opierającsięzpowrotemnapoduszkach,zastanowiłasię,czy
niepowinnasięprzebraćwcośbardziejodpowiedniego,alepo-
temuświadomiłasobie,żeprzepakowującsięuniegowpośpie-
chu,lekkomyślniepominęławszystko,cochoćtrochęprzypomi-
nałosensownąodzież.
Theo powrócił w ciągu niecałych dwudziestu minut z tacą.
Trącił ramieniem uchylone drzwi sypialni, na wpół oczekując,
że zastanie ją siedzącą sztywno na krześle, ubraną w tę swoją
seksownąbieliznę.Jednakżewciążtkwiławłóżkuzpościeląsu-
rowopodciągniętąpodramiona.
–Twojeśniadanie.
Położyłtacęnajejkolanachiprzyciągnąłkrzesłodołóżka,by
usiąśćobokniej.
–Niemusiszzostawać.–Beckyspojrzałazzakłopotaniemna
breję na swoim talerzu: jajko i szynka przekształciły się w coś
trudnegodozidentyfikowania.
–Gotowaniejajkawkoszulce–zauważyłnonszalanckoTheo–
niedokońcaposzłozgodniezplanem.Musiałembyćkreatyw-
ny….
Becky zastanawiała się, jak utrzymać kołdrę na miejscu
wczasiejedzenia.Próbowała,alepościelstopniowozsuwałasię
corazniżej.
Zeswojejuprzywilejowanejpozycjitużprzyłóżku,Theoczuł
sięjakpodglądacz,patrzącnamiękką,jedwabistągładkośćjej
ramion i pleców. Rozmawiał, by nie wpaść w trans, ponieważ
byłocośhipnotycznegowruchujejłopatek,gdyzmiatałaśnia-
danieztalerza.
Beckyczułanasobieteniepokojące,srebrnoszareoczyipo-
nad słabością wywołaną gorączką dominowało w niej uczucie
bliskościzagrożenia.Gdyzjadłaostatnikęsistarannieodłożyła
nóż i widelec na talerz, spojrzała w dół i zauważyła, że kołdra
zsunęła się dostatecznie, by dać Theo znakomity widok na jej
koronkowytop,spodktóregoprzebijałabladaskóra.
To było jak igranie z ogniem i Becky nie wiedziała, dlaczego
torobi.Takdługobyłasilna.Pogodziłasięztym,żestraciłzain-
teresowanie nią. Wyrzucała sobie głupotę, że się w nim zako-
chała i zachowywała czujność, by jeszcze bardziej się nie spa-
rzyć.
Aleterazczułanasobiejegooczy,atensugestywnygłoswjej
głowie,któregoposłuchałanasamympoczątku,którypodkusił
ją, by dotknęła płomienia i poszła do łóżka z Theo, znów robił
swojeiburzyłsystemobronny,którysobiestaranniezbudowa-
ła.
Cóż,zakochałasięwnim.Tobyłanajgłupszarzecz,jakąkie-
dykolwiekzrobiła.Aleterazzmagałasięzesobąipilnowała,by
się do niej nie zbliżał. Czy przyniosło jej to coś dobrego poza
uczuciem moralnej satysfakcji? Czy jest szczęśliwa? Czy Theo
stałsiędziękitemumniejkuszący?
Z taką desperacją starała się chronić przed dalszym zranie-
niem,żedoprowadziłasięnaskrajzałamanianerwowego.
–Dziękuję,bardzosmaczne.–Usłyszaławswoimgłosiener-
wowy, gardłowy ton, który trudno było źle zinterpretować,
i szybko spojrzała na Thea, gdy odstawiał tacę. Kiedy znów
oparłasięopoduszki,nierzuciłasięnaciągaćzpowrotemkoł-
drę.
Udawałanieświadomość,przymykającoczyzminączłowieka
błogo najedzonego. Była bardziej głodna, niż sądziła, a to ja-
jeczne coś, które jej zaserwował, okazało się dużo smaczniej-
sze,niżsięspodziewała.
Otworzyłajednooko,byzobaczyć,jakTheogórujenadnią,ze
skrzyżowanymiramionami,zwyrazemtwarzy,zktóregotrudno
byłocośwyczytać.
Lekkoodsłoniłzasłonyidopokojuwpadałosłonecznepasmo,
pozostawiającresztępomieszczeniawcieniu.Kątpadaniaświa-
tła uwydatniał jego ostre kości policzkowe i zaokrąglenie jego
zmysłowych ust. Patrzył na nią z nieprzeniknionym wyrazem
twarzy, ale wiedziała, nad czym się namyśla, i podobało jej się
to.
–Cotoznówzagierki?–zapytałmiękkoTheo.
–Niewiem,oczymmówisz.
– Naprawdę, Becky? Pewnie dlatego, że czujesz się zbyt sła-
bo,bymyślećlogicznie?
–Czujęsięniecolepiej,odkądcośzjadłam,dziękuję.
–Itotłumaczytwojenagłeodprężenie?
Becky nic nie powiedziała, ale ich oczy spotkały się i żadne
niebyłowstanieodwrócićwzroku.
DlaTheawszystkowydawałosiędziaćwzwolnionymtempie
– patrzył, jak ciemnieją jej turkusowe oczy, słuchał, jak jej od-
dechprzyśpieszał.
Jegowzwódbyłjakwykutyzestaliiwyraźnierysowałsiępod
lekkimispodniamichino.
Opuść nieco oczy, laleczko – pomyślał – a zobaczysz, jaki je-
stemnakręcony.
Zrobiłato.
Itoteżrejestrowałniemalklatkapoklatce,podobniejaksce-
nę,wktórejczubkiemjęzykaleciuteńkozwilżyłapełneusta.Jej
włosy,rozsypanenabiałychpoduszkachwokółramion,byłydzi-
kieisplątane,iszalenieprowokujące.
–Seksjestwykluczony–przypomniałjejszorstkimidrżącym
tonem.
–Totyzrezygnowałeśzmacanek–wypomniałabeztchu.
–Zgodnieztwoimpoleceniem.
–Wiem,ale…
–Próbujeszmniesprowokować,żebymcipowiedział,żezro-
biłem to wbrew sobie? Jeśli tak, to nie musisz długo czekać,
żebytousłyszeć.Nieustanniepragnąłemciędotykać…Pragną-
łemciępowyjeździezCotswoldsinieprzestałemciępragnąć.
Tobyłonieznośne:patrzećiniemócciędotknąć.Czytomniej
więcejchciałaśusłyszeć?
Beckypomyślała,żechciałabyusłyszećdużo,dużowięcej.Ale
nieusłyszałabynicponad„pragnę”,adośćjużmiałaudawania
przedsobą,żemożesiętemuopierać,boonnigdyniepowiejej
„kocham”.
Byłanatozbytsłaba.
Miałaspędzićtujeszczekilkadniibyłazbytsłaba,bystarać
siębyćsilną.
–Mniejwięcej–zgodziłasięBecky.Opuściłakołdrę,odsłania-
jąckoronkowynonsens,którymiałanasobieiktóryniczegonie
zakrywał.Przezmateriałwidaćbyłojejróżowesutkiorazciem-
nycieńmiędzyudami.
Jegooczybyłypraktycznieczarneodnieskrywanegopożąda-
nia.
–Becky.–Theoledworozpoznałswójgłos.–Jestcoś,comu-
siszwiedzieć.
Wszystkietepółprawdymiałyswojekonsekwencje,zktórymi
będzie się musiał zmierzyć, ale powinna wiedzieć, że na tym
świecie nie ma czegoś takiego jak zbieg okoliczności, powinna
znaćprawdęoswoimdomu.To,cowydawałosiędobrympomy-
słem,gdypojawiłsięnajejprogu,terazzdawałomusięniedo
pomyślenia.
– Nic nie mów – wtrąciła szybko Becky. Wiedziała, co chciał
powiedzieć: kolejne z tych swoich ostrzeżeń, odzierających to,
co mieli teraz zrobić, z głębszego znaczenia. Nie chciała tego
słyszeć. – Mamy jeszcze kilka dni, zanim podążymy w swoje
strony. Nie będziemy się więcej widzieć, więc niczego nie mu-
siszwyjaśniać.Możemy…poprostucieszyćsiętym,cojestte-
raz.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Powiedziałbyjej.Oczywiście,żetak.Tyleżejejteraznieinte-
resowały długie opowieści o tym, jak pojawił się w jej domu
idlaczego.
Aonniebyłażtakzainteresowanyniszczeniemnastroju,cho-
ciażzrobiłbyto,gdybygoniezbyła.
Płonęłaznamiętności.
Ionpłonął.
Rozmowa zabrałaby zbyt wiele czasu, podczas gdy oboje
chcielizrobićtakwiele.
Podszedł do okna i zaciągnął zasłony, pogrążając pokój
w ciemnościach. Musiał bardziej się kontrolować. Przez kilka
sekundpatrzyłnaniązdaleka.
Apotembardzopowolizacząłsięrozbierać.Robiłtobardziej
dlasiebieniżdlaniej.Kilkazbytszybkichruchówibędziemu-
siał wziąć ją szybko i mocno, a tego nie chciał. Chciał cieszyć
się każdą sekundą – smakować jej ciało i zapamiętać, jakie
uczuciewzbudzapodjegoeksplorującymiustamiidłońmi.
Beckyuniosłasięnałokciachipatrzyła,jakzmierzałkuniej.
Byłfizycznymideałem.Smukłyimuskularny,silny.Typmężczy-
zny, który zawsze będzie zwycięzcą w ulicznej bójce. Mogłaby
patrzećnaniegownieskończoność.
Płonęładlaniego.Uniosłarękęidotknęłajegoprzyrodzenia,
a lekki świst, który wydobył się z jego ust, doprowadził jej już
wcześniejodurzonezmysłydostanuekstazy.
Theo patrzył na jej miękkie ramiona, rozczochrane włosy
i wszystkie te słodkie miejsca nie do końca zasłonięte przez
nocną bieliznę. Łapczywie chłonął widok ciężkich piersi, pięk-
nieotoczonychkoronką.
Dołączającdoniejdołóżka,ugiąłmateractak,żeześlizgnęła
sięwjegostronę,ajejciałoprzycisnęłosiędojegonagiegocia-
ła.Odgarnąłjejkosmykwłosówzaucho,apotemprzygryzłjego
płatek,wywołującwniejdreszcze.
Zadrżałaiprzylgnęładoniego,bezpardonowowciskającnogę
międzyjegouda.
–Niegrzecznadziewczynka–upomniałfiglarnie.
Tęsknił za tym – tęsknił znacznie bardziej, niż sądził, że jest
to możliwe. Będąc z nią tutaj w łóżku, czuł się… dziwnie kom-
fortowo, jakby działo się nieuniknione, jakby tu właśnie powi-
nienbyć.
Beckyzaśmiałasięipochyliłasię,bygopocałować.Jegousta
byłytwardeichłodneitakbardzo,bardzoznajome.Zachwyciło
jąto,zjakąłatwościąjejciałoprzypominałosobiejegociało.
NaułameksekundyTheoznieruchomiał,apotemzacząłpod
koronkąszukaćjejpiersi,obejmującjedłońmiidrażniącsutki
palcami.DelikatniepopchnąłBeckynałóżkoizabrałsiędoeks-
plorowaniajejciała.
Zaczął od ust. Całował je powoli, przesuwając językiem
wzdłuż linii warg, potem degustując ją tak, jak koneser degu-
stuje wino. Delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy, pocałował
powieki,krańceust,potemszyję.
Uniosłasięlekkoizadrżała,gdytedelikatnepocałunkitoro-
wałysobiedrogęwzdłużjejszyi,apotemramion.
Usilnie pragnęła zerwać z siebie koronki, ale nie pozwoliłby
jej. Zamiast tego przejechał językiem po tkaninie, nieomylnie
odnajdując jej sutek, a potem ssąc go mocno przez koronkę
i przesuwając po nim językiem. Aż wreszcie znalazł przerwę
w materiale, przez którą mógł wymuskać ten ciemnoróżowy,
twardy guziczek wypięty na baczność. Potem poszukał drugie-
go.
Nieśpieszniessałobajejsutki,poświęcającimuwagę,naktó-
rązasługiwały.Podobałomusięto,jaksterczałyprzezkoronki–
idealne, naprężone, zroszone jego śliną. Niemal niechętnie
uniósłtopwyżej,byjewyswobodzić,alechciałdotknąćjejbiu-
stu. Jej ciężkie i seksowne piersi cudownie pasowały do jego
dłoni.Masowałje,aonaprężyłasięzrozkoszy.
Takąjąlubił.Zaskoczyłogo,żewyobrażałsobietęscenęnie-
maldokładnieodchwili,gdyopuściłjejdom.Niemiałjejtakpo
prostuwmyślach.Przechowywałrozmaiteobrazyiprojektował
jewmiejsceiczas,wktórychrobilibyto,corobiliteraz.Kocha-
libysię.
Pieścił nosem spód jej piersi, potem muskał pocałunkami
brzuch. Miała skórę gładką i miękką jak satyna. Zatrzymał się
nad pępkiem, zagłębił się weń językiem i usłyszał, jak Becky
mówi,żegopragnie,żepłoniedlaniego.
Oddychałaszybkojakrybawyrzuconanapiasek.Położyłdłoń
międzyjejnogamiipoczułwilgoćprzezkoronkoweszorty;wsu-
nąłrękępodbieliznę.Drażniłjąpalcamiiupajałsię,patrzącna
jejtwarz,naktórejmalowałysięreakcjenajegopieszczotę.Po-
wieki trzepotały, nozdrza rozszerzyły się, usta lekko rozchyliły.
Mogła sobie wmawiać, że Theo nie jest odpowiednim dla niej
mężczyzną,aleniemogłazaprzeczyć,jakbardzojąroznamięt-
niał.
–Niemaszpojęcia,jakbardzomniepodniecasz–powiedział
głębokim głosem i Becky spojrzała na niego pociemniałymi
oczami.
Potemzdjąłjejszorty,aonanawpółusiadła,przeciągnęłatop
przezgłowęirzuciłanaziemię,apotemznówopadłanaplecy.
Theo zatrzymał się, dając sobie czas, by jej się przypatrzeć.
Byłatakagiętka,miękkaitakbardzo,bardzokobieca–zeswy-
mikrągłymikształtami,długimiwłosamiipięknątwarzą.
Ukląkłnadniąokrakiem,bymóckontynuowaćpowolnąeks-
plorację jej fantastycznego ciała. Musiał sobie powtarzać, że
niepowiniensięśpieszyć,ponieważpragnąłjejokropnie.Prze-
sunąłsięwdółjejciała,pochyliłizacząłlizaćjąmiędzynoga-
mi.
Becky ledwie mogła oddychać. Było tak wspaniale mieć go
tam w dole, z głową między swoimi nogami, z rękoma pod po-
śladkami,przysuwającegojąsobiedoust,takżenietraciłana-
wet najmniejszego ułamka z tych doznań. Ale tak bardzo pra-
gnęłagowsobie…
Już niemal dochodziła, gdy uniósł się i zaszeleścił, zabezpie-
czającsięidającjejciałutrochęczasunaoddech.
Wsunąłsięwniądelikatnie.Byłdużyizakażdymrazem,gdy
siękochali,starałsięzbudowaćrytmpowoli,zanimpchnąłgłę-
biejimocniej.
Uwielbiała czuć go w sobie, uwielbiała, gdy zaczynał się
w niej poruszać pewnie i z precyzją, wiedząc, jak ją pobudzić,
gdzie jej dotknąć dla maksymalnego efektu. To było tak, jakby
jejciałozostałozaprojektowane,byodpowiadaćmuwtakispo-
sób,wjaki–wiedziałatowgłębiserca–nigdyniebyłobyzdol-
neodpowiedziećinnemumężczyźnie.
Itymrazemniebyłoinaczej.Pchnąłgłębokoimocno,aona
machinalnie zgięła kolana, biorąc go całego w siebie i czując
falę orgazmu, która przetaczała się przez nią, odsyłając ją
wmiejsce,wktórymistniałjedynieodgłosichoddechów.
Niczym przez mgłę rozpoznawała, że on też dochodzi, czuła
napięcie jego wielkiego ciała, gdy wyprężał się ze zduszonym
jękiemspełnieniaisatysfakcji.
Owinęła się wokół niego ramionami, wciąż mając zamknięte
oczy. Drżąc, powracała ze szczytu, na który została katapulto-
wana. Theo pozostawał przez chwilę nieruchomo, trzymając ją
w ramionach. To była iluzja tak absolutnej bliskości, że aż
chciałojejsiępłakać.
Theozłożyłkilkadrobnychpocałunkównajejustach.
– Nie masz pojęcia, jak długo tego pragnąłem – wyznał nie-
pewnie.
– Jak długo? – spytała Becky lekkim tonem, licząc jednak, że
usłyszy coś, czego będzie się mogła uchwycić, by móc w tym
widziećcoświęcejniżseks.
–Mniejwięcejodmomentu,gdyodciebiewyszedłem.
–Mogłeśzostaćniecodłużej.
–Niestety…–Theoczuleprzesunąłnosempojejszyi,także
to,comówił,ginęłowjegopieszczocie–…czekałocoś,conazy-
wamy rzeczywistością i z czym trzeba się czasem liczyć. Nie
możnazbytdługowagarować.
–Terazteżtrochęwagarujemy–zaśmiałasięBecky,choćjej
serceściskałosięzbólu.
–Tocoświęcejniżwagary.–Theospojrzałnaniąpoważnie.–
Nie chodzi tylko o to, by trochę się zabawić, a potem wrócić
w stare tryby. Jest jeszcze ktoś, kogo należy w tym wszystkim
uwzględnić.
– Ale zasadniczo to jest tylko zabawa, a potem wszystko bę-
dziepostaremu.Chodzimioto,żejesteśmytutajijesteśmyra-
zemwłóżku,apotemsięrozejdziemyitowszystko.
Theo wzruszył ramionami. Nie zamierzał martwić się na za-
pas.
–Przyznaję,żecodonaszegorozchodzeniasię…sprawajest
niecobardziejskomplikowana,niżnapoczątkusądziłem.
–Jakto?–Beckypoczuła,jakjejsercekołaczenierówno.Na-
piętajakstruna,czekałanajegowyjaśnienia.
– Całe to gadanie zabija nastrój… – Theo uniósł się i obrócił
nabok,apotemprzyciągnąłjądosiebie,takżeleżelinawprost
siebie, stykając się ciałami. – Myślałem, że gdy moja mama
przekonasię,żejestemzdolnywchodzićwtrwałerelacje,zasu-
geruję jej, że być może nie jesteś tą jedyną, ale że na pewno
jestgdzieśodpowiedniadlamniekobieta…Rozstaniemiałosię
odbyćłagodnie.Stopniowobyśmysięrozmijali,tobyłbypopro-
stu powolny i stopniowy rozpad, dzięki czemu nie potrzeba by
było, żebyś do mnie przyjeżdżała. Nie miałem pojęcia, że moja
matka tak się zapali do tej maskarady albo że… – westchnął
iszukałwmyślachwłaściwegosłowa,apotemposłałjejkrzywy
uśmiech–zakochasięwtobie.Torodzipewienproblem,aleto
niejestcoś,nadczymniemożemypopracować.
–Jakiproblem?
–Myślę,żetoniebędzietakieproste,żebyśzwyczajnieznik-
nęła z mojego życia po dwóch tygodniach, choć wymyślę tyle
wymówekdlatwojegoodejścia,iletylkodamradę.Mojamatka
byćmożejestzaprzątniętaswoimzłymstanemzdrowiaiinnymi
zmartwieniami,alejestteżdośćenergiczna,bynaprzykładpo-
prosićcięospotkanie,żebyspróbowaćsiędowiedzieć,dlacze-
go nie planujemy ślubu. Prosiłem cię o dwa tygodnie, ale to
możeniewystarczyć.
– Musi, Theo. Mam swoje życie. – Odsunęła się od niego
ioparładłońnajegotorsie,bytrzymaćgozdala.–Niezamie-
rzambyćnatwojezawołanietylkodlatego,żeuważasz,żebę-
dzieszpotrzebował,bymzjawiłasięuciebieodczasudoczasu.
– A co byś powiedziała, gdybym poprosił cię o to, ponieważ
niejestemwstanieoderwaćodciebierąkiniechcę,byśznik-
nęłazmojegożycia?
Wiedziała, że głupio było doszukiwać się czegoś za tymi sło-
wami, ale jej romantyczne serce tylko na to czekało, by móc
uwierzyćwhistorięozrządzeniulosu,któreichzesobązetknę-
ło.
–Wiem,żewrzeczywistościwcaletakniemyślisz–mruknę-
ła,zdezorientowana.
–Niczegobardziejniechciałemwcałymmoimżyciu,Becky–
powiedziałprędko.
–Toniepraktyczne,Theo,azresztą…
– A zresztą co? – Nie odpowiadała, a on patrzył na nią ze
śmiertelną powagą. – Becky, powiedz mi, że też to czujesz. To
nie ma nic wspólnego z moją matką. Poprosiłbym o to także
wtedy,gdybymojamatkaniebyłaelementemwtejukładance.
Niechcępozwolićciodejść.
‒Narazie.–Beckypróbowałasamasobieprzemówićdoroz-
sądku.–Narazieniechceszpozwolićmiodejść…
Nie mogła pozwolić sobie na to, by jeszcze dalej pójść tą
ścieżką.Byławnimzakochana.Każdegodnia,któryznimspę-
dzała,zakochiwałasięmocniej.Przedchwiląuległa,przekonu-
jącsamąsiebie,żepotrafiuzasadnićswojąkapitulację.Aleczy
mazrobićtoponownie?Ażwreszcie,wnieodległejprzyszłości,
zostanieodprawiona.
Theowiedział,żestałprzedtrudnymipilnymzadaniem.Nie
byłobyłatwousunąćjąnaglezjegożycia,aledałobysiętozro-
bić. Na rozwiązanie trudnych problemów zawsze dało się zna-
leźć środki i sposoby. Ale on wciąż naprawdę pragnął jej i to
pragnąłtakstraszliwie,żetapotrzebawzięłagóręnadjasnym
osądem.
Wciążbyłzniązwiązanyzpowodudomu.Jeślizdecydujesię
narozstanieodrazupopowrociedoAnglii,będziemógłkupić
tomiejsce,gdyjużwszystkoprzycichnie.Awpamięcizostanie
imtekilkawypełnionychseksemdniwCotswoldsiigraszkiwe
włoskimsłońcu.
Jeśli z jakiegokolwiek powodu zdecydują się to ciągnąć, gdy
wrócądoLondynu,toczymusiętopodoba,czynie,będązaan-
gażowaniwpełnowymiarowyzwiązek.Jakinaczejmożnabyto
nazwać?Choćpoczątkowomówiła,żeonniejestwjejtypie,to
ile czasu potrwa, zanim to się zmieni? Czy nieuchronnie uwie-
dziejąstylżycia,któregonigdydlasiebienieprzewidywała?
Wcześniejwątpił,czydałabyradęwpasowaćsięwjegoświat.
Myliłsię–mógłtostwierdzićnapodstawietego,jakłatwoprzy-
szło jej kupowanie drogich ubrań. Do tego łatwo się przyzwy-
czaić. Jak wiele czasu potem upłynie, zanim stanie się kolejną
kobietąpróbującąrozmawiaćoślubieiplanującąrzeczy,które
nigdysięniezmaterializują?
Ale nic z tego tak naprawdę się nie liczyło, bo seks był zbyt
dobry.
Zmiejscapodjąłdecyzję.Musizrezygnowaćzmyśliozakupie
domu. Jego kłamstwo wynikało z niewłaściwej oceny sytuacji,
aleBeckynigdysięotychplanachniedowie.Zresztąwkrótce
będzie zajęta zmianą pracy i mierzeniem się z wyzwaniami
związanymi z przeprowadzką. Będą się widywać, ale nie regu-
larnie. Jego mama zobaczy ją może jeszcze parę razy i na tym
sięskończy.
Co prawda trochę szkoda domu, ale nie można mieć wszyst-
kiego.
Wsunąłrękęmiędzyjejnogiipocałowałjądługim,tęsknym,
przekonującympocałunkiem.Tobyłocoś,codobrzeznał–moc
seksu–izmusiją,byteżjąuznała.Jeślichceodejść,musiwie-
dzieć, od czego zamierza odejść. Od energetyzującego, oszała-
miającegoseksu.
Becky jęknęła, całe jej ciało drżało, gdy zaczął niszczący
szturm na jej zdolność samokontroli. Dotykał jej tak długo, aż
chciała krzyczeć i błagać, by ją wziął. Jej umysł zerwał się
z uwięzi i podsuwał jej rozmaite rzeczy, które chciałaby z nim
robić. Wyobraziła sobie, jak by to było związać te mocarne ra-
miona skórzanym paskiem, a potem dręczyć jego ciało, kocha-
jącsięznimpowoli,bardzopowoli…
Potempodsunąłjejobrazichobojganapolu–nagich,kocha-
jących się pod czarnym, rozgwieżdżonym niebem – i w kinie –
obłapiającychsięwtylnymrzędziejakparanastolatków…
A potem ta projekcja się urwała, ponieważ nic z tego się nie
ziści,jeślionaterazodejdzie.
Nie chciała, by to się ziściło. Znała konsekwencje przedłuża-
niategokatastrofalnegozwiązku.
Ale i tak sięgnęła w dół, przytrzymała jego członek w swojej
dłoniizaczęłagomasować,zanimwsunęłasięnaniegoiodda-
łasiętejchwili…
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Jakmogłeś?Jakmogłeśtozrobić?
Właśnie to Becky chciała wykrzyczeć dziesięć dni temu do
mężczyzny, który znów został jej kochankiem – wbrew rozsąd-
kowi.
Zmiękła szybciej niż topnieje śnieg i spędzili pozostały czas
pobytu we Włoszech niezdolni się od siebie odkleić. A potem
wrócili do Anglii i Becky powtarzała sobie, że to tylko kwestia
czasu, zanim to wszystko się rozpadnie. Że obowiązki zawodo-
weiwszystkiedrobiazgi,któretrzebabędziezałatwićwzwiąz-
kuzjejpracąinowymgabinetem,będąograniczaćichwspólny
czas,ażpoprosturozejdąsię–każdewswojąstronę–zpowo-
dubrakubliskości.WkońcuTheoniejesttypemmężczyznyna-
dającymsiędozwiązkunaodległość,lubwogóledojakiegokol-
wiekzwiązku.
Oczywiście musiała wrócić do Cotswolds, musiała zacząć za-
mykaćtamswojesprawyiszukaćmiejsca,wktórymopłacałoby
sięotworzyćgabinet.AjednakwidywałaTheazwiększąregu-
larnością,niżmogłabysięspodziewać.
Miłość zmieniła ją w marionetkę, która rzuciła się z powro-
tem w jego ramiona, wiedząc, że on nigdy nie odwzajemni jej
uczucia.Tomiłośćwyłączyłacałyjejsystemobronny.
Ikatastrofalniesprawiła,żeBeckyzaczęłamiećnadzieję.
Zaczęła myśleć, że Theo może czuć do niej coś więcej, niż
pierwotniezakładał.Ludziemówiąjedno,ażycieznajdujespo-
soby,bystanąćnadrodzeichintencjom.Uwierzyła,żeniecho-
dzitylkooseks…
Od samego początku Theo miał ukryte zamiary i, och, jakże
chciałakrzyczećiwrzeszczeć,kiedysięotymdowiedziała.Za-
miasttegowyjechałanatydzieńdoFrancji,dorodziny.
TerazbyłazpowrotemwCotswoldsiporazpierwszyoddzie-
sięciudni,odkąddowiedziałasięodjegomatkiskrzętnieprzez
niegoukrywanychszczegółównatematjegoprzeszłości,miała
gozobaczyć.
Niemiałapojęcia,codziałosięwjegogłowie,aleniechciała,
by się zorientował, co przeżywała. A przynajmniej nie wtedy,
gdyażgotowałasięzgniewuiupokorzenia,gdypewniedałaby
sięponieśćemocjomiwykrzyczałabyswójból.
Achciałaskonfrontowaćsięznimobojętnieizdystansem.
Nie była też pewna, czy w ogóle o czymkolwiek wspominać.
Możepoprostupowiemu,żeczuje,żetosięjużwypaliło.Może
wskazówką będzie dla niego to, że nie oddzwaniała do niego,
a gdy parę razy zdarzyło jej się odebrać, była zdystansowana
iwłaściwiekończyłarozmowę,zanimtasięzaczęła.
Usłyszała głęboki pomruk silnika jego samochodu i chrzęst
żwiru,gdyskręciłnamałydziedziniecprzedjejdomem.
Chwyciły ją nerwy. Zabrzmiał dzwonek, a ona otarła swoje
spoconedłoniewdżinsyiwzięłagłębokioddech.
Doświadczeniepodpowiadałojej,żegdyotworzydrzwi,Theo
zrobinaniejrówniepiorunującewrażeniejakzawsze.Nieobec-
nośćiczasspędzonyosobnotobyłydwierzeczy,którejeszcze
jepotęgowały.Jegopięknywyglądwciążodbierałjejdech,ana-
pływuczuć,któredoniegożywiła,uczyniłjąsłabąibezbronną.
Nie chcąc dać się na wstępie rozbroić, pozwoliła mu postać
chwilęprzeddrzwiami,zanimjeotworzyła.
Otoon.
Jejciałozareagowałonajegowidokdokładnietakjakzawsze.
– Theo – zdołała powiedzieć, odsuwając się na bok, a potem
lekkowtył,gdyjąmijał.
– A więc… – Theo odwrócił się do niej. Jego twarz była nie-
wzruszona,ajegoruchychłodneiopanowane.Nieoddawałoto
tego,coprzeżywał,gdyonazdecydowałasięspędzićostatnich
dziesięć dni, unikając go. W nagłym kaprysie wyjechała do
Francji,obejrzałabezniegokilkapotencjalnychgabinetówwe-
terynaryjnych…–Cosiędzieje,Becky?
Nawetniewyszlizwąskiegokorytarzaijużbyłojasne,żenie
pomogą żadne żarty, by złagodzić niezręczność tego, co Becky
ma mu do powiedzenia. Kończenie czegoś zawsze jest ciężkie,
aleonazakończytenzwiązekzwielkągoryczą,któraprzetrwa
wniejnazawsze.
–Myślałam,żepokażęcigabinet,którywydałmisięsensow-
ny. Weterynarz, który jest właścicielem, odchodzi, i szuka ko-
goś,ktotoprzejmie.Lecznicajestpodobnejwielkościcotatu-
taj,zatopracabędziemniejwymagającaipewniebardziejzy-
skowna,botomiasto.–Beckyzaczęłazmierzaćwkierunkusa-
lonu.
Dwa miesiące temu rzuciłaby mu się w ramiona i nawet nie
doszlibydosypialni.
Jeśliniedotarładoniegowiadomość,żemiędzynimiwszyst-
ko skończone, to musiał być ślepy, żeby tego teraz nie zauwa-
żyć.
– Wiem, że zakup gabinetu był… hm… częścią naszej umo-
wy…
Theozatrzymałjąjednąrękąiobróciłkusobie,bypopatrzeć
jejwtwarz.
–Totakmniewitaszponiemaldwóchtygodniachnieobecno-
ści,Becky?–Podszedłbliżej,narzucającjejswojązakazaną,do-
minującąobecność,którawypełniałająniepokojemitądrżącą
ekscytacją, która odtąd stanowiła tabu. – Uprzejmą rozmową
oumowachbiznesowych?
Wyrwała ramię i cofnęła się, gniew wzbierał w niej niepoha-
mowanie.
– A jak – warknęła – twoim zdaniem powinnam cię powitać?
Musiałeśjużzgadnąć,że…że…–zająknęłasię,aonwpadłwtą
nagłąołowianąciszęjakdrapieżnik,którydostrzegłsłabość.
–Że…co?Dlaczegotegoniepowiesz,Becky?
– To koniec. Ja… ja teraz zmieniam swoje życie i nadszedł
czastozakończyć.
Spojrzała w bok, bo po prostu nie mogła na niego patrzeć.
Czuła jego szare oczy napierające na nią, próbujące dowiercić
siędojejmyśli.
Wiedział.Jakmógłbyniewiedzieć?Wjednejchwilibyłazaan-
gażowana na całego, a w następnej zupełnie zdystansowana.
Próbował się z nią skontaktować i, oczywiście, kilka razy ode-
brała, ale rozmowa między nimi była krótka i sztywna. Próbo-
wałbydzwonićdużoczęściej,bojejmilczeniedoprowadzałogo
doszaleństwa,aleznówwmieszałasięwtojegoduma.
Czuł się chory. Chciał jedynie wzruszyć ramionami i wyjść.
Niech jego prawnicy zajmą się dotrzymaniem umowy dotyczą-
cejjejgabinetu,całątąpapierkowąrobotą.
Aleniemógłwyjśćibyłdotkniętyprzezcośmuobcego.Falę
rozpaczy.
Musiał się ruszyć, więc poszedł do kuchni, nie spoglądając
nawet na naprawy, za których wykonanie zapłacił. Mówiła coś
zajegoplecami,cośooddaniupieniędzy,którejejpożyczył.Ob-
róciłsięiprzerwałjejstanowczymgestemdłoni.
–Dlaczego?–wychrypiałdziko.–Iniemówmiozmienianiu
życia.Ostatniraz,kiedysięwidzieliśmy,wiłaśsiępodemnąjak
piskorzibłagałaśmnie,bymcięwziął.
Becky zaczerwieniła się. Znów używa seksu jako argumentu
wrozumowaniu;czypowinnojątodziwić,skorotobyłojedyne,
czymsiękierował?
–Może–wybuchłaniekontrolowanymgniewem–dlatego,że
wreszciesięzdecydowałam,żeobejdęsiębezskończonegodra-
nia!
Theo zupełnie znieruchomiał. Po raz pierwszy jego bystry
umysł,którypotrafiłradzićsobiezkażdąsytuacją,zablokował
sięiprzestałdziałaćjaknależy.
– Wyjaśnij. – Poczuł zimno w środku, ponieważ wiedział, co
powie, i zadumał się nad tym, jak w ogóle mógł pomyśleć, że
onasięniedowie.
–Kiedysiępoznaliśmy,niebyłeśpoprostubiednymzagubio-
nym milionerem, który przypadkiem pojawił się na progu
dziewczyny z prowincji, prawda? Przyjechałeś tu, bo chciałeś
kupićtendom.Twojamamamitopowiedziała.Powiedziałami,
jakbardzomarzyopowrociedodomu,wktórymonaitwójoj-
ciecmieszkalijakomłodemałżeństwo–wyrzuciłaBeckyzpło-
nącymipoliczkamiitrzęsącymisiędłońmi.–Wktórymmomen-
cieuznałeś,żewiększysensmapomyszkowaćwdomuisame-
mu sprawdzić, ile jest wart? Kiedy zdecydowałeś, że prześpisz
sięzemną,byprzekonaćmniedosprzedażyponajniższejmoż-
liwejcenie?Postanowiłeśchwilowozawiesićswójplan,bouży-
ciemniejakoudawanejdziewczynybyłoważniejszeniżpozba-
wieniemniedachunadgłową?Zresztąspałeśjużzemnąwcze-
śniej,dlaczegowięcniezabawićsięjeszczeprzezkilkatygodni,
póki twoja matka nie dojdzie do siebie? Potem kulturalne roz-
stanieiszybkizakup!Jużwykonałeśpodstawoweprace,bydo-
stosowaćtomiejscedoswoichstandardów.Czytywogólemia-
łeśzamiarmipowiedzieć,żeplanujeszkupićtendom?Czyza-
mierzałeśpozwodzićmniejeszczetrochę,dopókinieprzekonał-
byś mnie do sprzedania go za bezcen? A dopiero potem byś
mniespławił,jakwszystkietekobietyprzedemną…
Theoprzeciągnąłpalcamipowłosach.
Zawalił to. Przez swoją arogancję, źle pojmowaną dumę
i przez swoją potrzebę sprawowania kontroli nad wszystkim.
Zawaliłjedynądobrąrzecz,któramusięwżyciuprzydarzyła.
–Pozwólmiwyjaśnić–powiedziałśpiesznie,nacowybuchła
gorzkimśmiechem.Niemógłjejzatowinić.
–Niechcętwoichwyjaśnień!
– To dlaczego pozwoliłaś mi tu przyjechać, jeśli nie chcesz
usłyszećtego,comamdopowiedzenia?–odparłzdeterminowa-
nymgłosem.Straszniechciałpodejśćdoniejbliżej,zmniejszyć
dzielący ich dystans, ale to byłby błąd. Teraz jego sprzymie-
rzeńcami będą musiały być jego słowa, musi powiedzieć, co
czuje.Trochęgotoprzerażało:nigdytegonierobił,ateraz…
Nienawidziła go. Miała to wypisane na twarzy, ale wcześniej
takniebyło.Mogłasobieprotestować,żeniebyłwjejtypie,ale
nadawalinatychsamychfalach.
Powinienbyłpowiedziećjejprawdęwtedy,weWłoszech,gdy
miałkutemuokazję.
–Maszrację.Przyjechałemtuzzamiaremkupnategodomu.
Mojamatkaciąglemówiła,żechcetuwrócić.Ajamiałempie-
niądze i nie widziałem powodu, żeby nie odebrać tego, co jak
uważałem, zostało jej zabrane za grosze. – Uniósł dłoń, bo wi-
dział,żemaochotęsięwtrącić,aonmusiałtopowiedzieć.Nie
miałwyboru.
–Wykorzystałeśmnie.
–Skorzystałemzsytuacjiiwtamtymczasiewydawałosięto
właściwąrzeczą.–Spojrzałnaniązpiekącąuczciwością.
–Przespaniesięzemnąbyłopoprostuczęściątwojegoplanu,
tak?
–Nigdybymsięztobąnieprzespał,gdybyśmisięniepodo-
bała,Becky.Apodobałaśmisiębardziejniżjakakolwiekkobieta
wcześniej w moim życiu. Okej, możesz mówić, że to, co zrobi-
łem,byłonieetyczne,ale…
Przynajmniej mu się podobała. W tym wypadku nie kłamał
ibyłotojakieśpocieszenie.
–Ale?–Przechyliłagłowęwjednąstronęwuprzejmymzapy-
taniu.
–Aletojedynysposób,wjakijapotrafięfunkcjonować–po-
wiedziałtakniskim,zachrypniętymgłosem,żemusiałasięmoc-
nowytężać,bygousłyszeć.
Becky poczuła, że trochę się odpręża, choć nie zamierzała
podchodzić do niego bliżej. Pozostawała oparta o blat kuchni.
Iniezamierzałateżpytaćgo,comiałnamyśli.
Alejejbystreoczyzauważyły,żejegowielkieciałoskłaniasię
w jej stronę, z pochyloną głową, z opuszczonymi ramionami
i dłońmi luźno splecionymi na udach. I kiedy tak siedział przy
jejstole,wydawałsięzupełnieprzegrany.
Theoposłałjejpełnewahaniaspojrzenie.
Ma takie piękne oczy – pomyślała, wstrząśnięta swoją słabo-
ścią,alegdypatrzyłnaniąwtensposób,jakbyszukałdrogiwe
mgle,toczymogłabyćtakcałkiemzimnajakgłaz?
– Zawsze byłem twardy – wyznał tym samym niskim, ledwie
słyszalnym tonem, a ona podeszła kilka kroków w jego stronę
iusiadłapodrugiejstroniestołu.–Musiałemtakibyć.Życienie
byłołatwe,kiedydorastałem,alezdajesię,żetocimówiłem.
–Zatoniepowiedziałeśmiczegoinnego–zauważyłaszorst-
koBecky,choćjejgłosniebyłtakwojowniczyjakwcześniej.
–Zgoda.–Zwiesiłgłowęnakilkasekund,potemporazkolej-
ny poszukał jej oczu. – Moja mama zawsze była nieszczęśliwa.
Niechcęprzeztopowiedzieć,żebyłazłąmatką.Byławspaniałą
matką,aleodśmiercimojegoojcanigdyniesiępodniosła.Mi-
łość zniszczona u zarania, zawsze będzie stać na piedestale. –
Posłał jej niepewny uśmiech. – Ostatecznie mama bardzo mało
dostałazatendomekimusiałaciężkopracować,żebyzapewnić
nam jedzenie i ogrzewanie zimą. Patrzyłem na to wszystko
i pewnie przez to uświadomiłem sobie, że miłość i uczucia
wogóletosłabość,którejzawszelkącenęnależyunikać.Liczy
się poczucie bezpieczeństwa i tylko pieniądze mogą je zapew-
nić.Zamknąłemswojeserceiwyrzuciłemklucz.Nigdynieprzy-
szłomidogłowy,żenawetbezkluczaktośinnybędziewstanie
jeotworzyć.
Becky poczuła, jak przechodzą ją ciarki. Wzięła głęboki od-
dech.
–Kupnodomuzamałepieniądzemiałosensodstronyfinan-
sowej. Planowałem tu przyjść, rzucić pieniądze na stół i wziąć
to, co powinno należeć do mojej matki, tak wtedy uważałem.
Ale ty otworzyłaś drzwi i sprawy się skomplikowały, a potem
przespaliśmysięzesobąijużwszystkosięzmieniło.Wciążso-
biepowtarzałem,żeniezmieniłosięnic,żedalejzamierzamku-
pićdom,alepopłynąłemznurtem,nawettegoniezauważając.
Becky,jużdawnochciałemcipowiedzieć,dlaczegowtedyzjawi-
łemsięuciebie,alesiępowstrzymałemipotemjużniezdoby-
łem się na to, by się z tego wyplątać. – Potrząsnął głową ze
smutkiem.Beckywciążsiedziałasztywnoitenjedenjedynyraz
nie potrafił odczytać, co sobie myślała. – Ostatecznie i tak nie
miałem zamiaru go kupować. Podjąłem tę decyzję, zanim tu
wróciliśmy.Jedynyproblembyłtaki,żenigdyniezastanowiłem
się nad swoją motywacją, bo gdybym to zrobił, zrozumiałbym,
żezrezygnowałemzkupnatwojegodomudlamojejmatkidlate-
go,żesięwtobiezakochałem.Ichociażzgodziłaśsięsprzedać
tendom,topróbazapłacenia,żebyśsięstądwyprowadziła,by-
łaby…wjakiśsposóbpodstępnaizła.
–Cozrobiłeś?Możesztopowtórzyć?Chyba…chybacośprze-
oczyłam…
– Byłem kretynem. – Theo spojrzał na nią powoli. – I nie
wiem, jak długo bym nim pozostał. Ale wiem, że ostatnie dzie-
sięć dni to było piekło, a kiedy powiedziałaś mi, że już nie
chcesz mnie więcej w swoim życiu, mój świat zaczął się walić.
Becky…–Szukałsłów,bypowiedziećto,czegonigdyniemówił.
–Zdajęsobiesprawę,żenieuważaszmniezaidealnegopartne-
ra…
– Przestań. – W głowie jej szumiało od słuchania rzeczy, któ-
rychnigdyniespodziewałasięusłyszeć.Byłaterazwsiódmym
niebieinagleodległośćmiędzynimiwydawałasięzbytwielka,
chciała móc go dotknąć. Zobaczyła, jak jego twarz spochmur-
niaławpoczuciuporażki,isercejejsięścisnęło.–Owszem,my-
ślałam,żeniejesteśfacetemdlamnie.Miałamwcześniejjakieś
wyobrażenienatemattego,zkimpowinnamsięspotykać,ity
do tego wyobrażenia nie pasowałeś. – Uśmiechnęła się na
wspomnienie tych pierwszych wrażeń, gdy pojawił się na jej
progu, wspaniały, wręcz zniewalający. – Ale nie mogłam ci się
oprzeć – wyznała. – I nie chodziło wyłącznie o twój wygląd,
choć łatwiej było mi to sobie wmawiać. Ty cały byłeś w jakiś
sposób nie do odparcia. Byłam twoja, jeszcze zanim poszłam
ztobądołóżka.Apotemzniknąłeś,nawetsięnieoglądając.
–Toniebyłotak.–wymruczałTheo.–Gdybyśtylkowiedziała.
Poklepałswojekolana,aonaposłusznienanichusiadła.Wes-
tchnęłazprzyjemności,botowłaśniebyłojejmiejsce–tużprzy
nim.Jeślitomiałosięokazaćsnem,tomiałanadzieję,żedługo
sięnieobudzi.
– Kiedy się do mnie odezwałeś, byłem taka podekscytowana,
a potem zrozumiałam, że zrobiłeś to tylko dlatego, że czegoś
ode mnie chciałeś. Że byłam jedyną kobietą, która mogła ci to
zapewnić,bobyłamzwykłaiprzeciętna,ot,takakobieta,którą
możnapokazaćmatce.
– Jesteś najseksowniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotka-
łem – zapewnił z powagą, która sprawiła, że Becky znów się
uśmiechnęła. – To, że jesteś kobietą, którą z dumą mogłem
przedstawićmatce,totylkobonus.
– Zastrzegłam, że seks jest wykluczony – z zamyśleniem po-
wiedziałaBecky–aleitakbyłampodekscytowana,żeznówcię
zobaczę.Przezcałyczasbyłampodekscytowana,nawetgdyby-
łam zła, bo pewne rzeczy, które powiedziałeś, były bardzo ob-
raźliwe. Tak jakby nagle wyłącznie twoja obecność sprawiała,
żeżyję.–Westchnęła.–Coprowadzinasdopunktuwyjścia.Do
kwestiidomuipowodów,dlaktórychsiętupojawiłeś.
– Myślę, że jest coś, czego moja matka pragnie o wiele bar-
dziej niż tego domu. – Wycisnął pocałunek w kąciku jej ust,
apotem,gdyzarzuciłamuramionanaszyję,pocałunektenpo-
głębiałsięipogłębiał,ażzaistniałoniebezpieczeństwo,żezapo-
mni, co chciał jej powiedzieć. Wreszcie oderwał się od niej
ispojrzałjejwoczy.–Onamarzyosynowej,ajazrozumiałem,
żeniepragnęniczegobardziejniżciebie,mojekochanie.Aza-
tem…Czywyjdzieszzamnie,Becky?
–Nazwałeśmnie„swoimkochaniem”?
–Tak,alechciałbymnazywaćcię„swojążoną”.Zgadzaszsię?
–Tak,mojekochanie.