14 stycznia 2004
Pożytek z hobby
W wolnych chwilach (czyli, niestety, rozpaczliwie rzadko) lubię sięgać w po prasę
hobbystyczną. Kapitalizm, nawet w tak żałośnie szczątkowej formie, w jakiej zaprowadzono go w
Polsce, przyniósł na tym obszarze błogosławione skutki. W czasach mojej młodości kto chciał
poczytać o samolotach, skazany był na „Skrzydlatą Polskę”, kto o różnych typach broni - na
zeszyciki wydawane przez MON etc. - lektury starczało na parę godzin. Dziś można by przez cały
miesiąc wgłębiać się, ile grodzi wymontowano z pancernika „Repulse” podczas przebudowy w
1936 r., jak ryglowało się zamki dział okrętowych podczas wojny krymskiej albo - w którym
miejscu stał kto podczas bitwy pod Banockburry w tysiąc pięćset którymś tam zapomnianym roku.
Poza relaksem, może dostarczać taka lektura również spostrzeżeń aktualnych. Czytuję
pismo „Odkrywca”, adresowane do ludzi, którzy pasjonują się wydobywaniem z ziemi i różnych
zakamarków starej broni, elementów oporządzenia oraz innych historycznych skarbów. Często
powraca tam temat hitlerowskich podziemnych fabryk. Przeciętny Polak mało o tym wie, że w
Karkonoszach Niemcy wydrążyli w ostatnich latach wojny labirynt podziemnych sal i korytarzy.
Nie tylko zresztą tam, na całym terytorium III Rzeszy starano się uciec przed alianckimi
bombardowaniami do podziemnych tuneli. Potem, kiedy już przegrana w wojnie stała się
oczywista, tunele te służyły nazistom za znakomite schowki.
Czemu Państwu zawracam tym głowę? Bo - choć od zakończenia II wojny światowej minie
niedługo 60 lat - ani poszukiwacze-amatorzy, ani wojsko, ani ekipy badawcze powoływane i
wyposażane przez państwo nie zdołały dotąd podziemnych schronów w Karkonoszach do końca
spenetrować. Być może przekonanie, że gdzieś tam pod polskimi górami czeka na swego odkrywcę
Złoty Pociąg (rezerwy złota zagrabione przez hitlerowców z europejskich banków w ostatnim
okresie wojny zostały załadowane do pociągu, który rozpłynął się w powietrzu; istnieje hipoteza, że
skład ten wprowadzono do jednej z podziemnych bocznic przy tajnych fabrykach, a następnie
wysadzono wyjście tunelu), to szajba animująca gromadę nawiedzonych. Być może nie ma tam
nigdzie Bursztynowej Komnaty ani prototypów szykowanej jakoby dla Hitlera wunderwaffe. Nie to
jest ważne. Ważne jest to, że - choć upłynęło prawie 60 lat, choć można było przez ten czas łazić po
podejrzanych obszarach, jak kto chciał, ustawiać wykrywacze, radary geologiczne i wszelki inny
sprzęt, kopać doły, rowy, robić odwierty - do dziś te hitlerowskie podziemia pozostają niezbadane!
Może tam nie ma nic, a może jest słoń w trampkach - guzik o tym wiemy, choć mieliśmy na
poszukiwania tak wiele czasu, a Hitler budował wszystkie te schowki raptem przez kilka lat.
Państwo się zapewne domyślają, do czego piję. Każdy dzień przynosi pełne słabo skrywanej
satysfakcji docinki mędrków z lewego i prawego marginesu, że, no, jakoś się dotąd nie udało
znaleźć w Iraku broni masowego rażenia. Aż zadzwoniłem w tej sprawie do znajomego, który się
co nieco takimi sprawami zajmował. Oznajmił mi - czego, przyznam, trochę się spodziewałem - że
podobne mędrkowania są dziełem kompletnych dyletantów, którzy w życiu nie próbowali znaleźć
nawet szczoteczki do zębów w ciemnej łazience. A przecież można, mówi mój znajomy, popytać
polskich inżynierów, którzy przed laty pracowali w Iraku, na jakiej głębokości i jakimi
technologiami się tam wtedy pracowało. A potem wziąć mapę Iraku, zobaczyć, ile zajmuje na niej
pustynia, uświadomić sobie, ile miejsca np. zajmuje laboratorium do produkcji wąglika (mniej
więcej tyle, co na pace w starym „Żuku”) i przestać wreszcie chrzanić androny.
Z pism hobbystycznych lubię też magazyn „Mówią wieki”. Z dużym opóźnieniem
przeczytałem rocznicowy numer poświęcony Wiktorii Wiedeńskiej i zadumałem się, co by o
Sobieskim pisał, gdyby już wtedy istniał, „Nasz Dziennik”. Jak nic - byłby po stronie Turcji. Dziś
wszak gazetka ks. Rydzyka staje na głowie, by wybielić islamski terroryzm i opluć Amerykę.
Przemawia tu jednym głosem nie tylko z pohańcami, ale, co szczególnie ciekawe, z francuską
masonerią, która USA nienawidzi dlatego, że jest to kraj znany z religijności i wybrał sobie
pobożnego, konserwatywnego prezydenta, oraz która wojnę w Iraku potępia jako „krucjatę”. U nas
francusko-niemiecką walkę z „krucjatą” podchwycili goście uważający się za świętszych od
Papieża i za narodowców. Gdybym od dawna nie wiedział, że podstawowym warunkiem
przynależności do tego grona są dziury w mózgu, to bym się może zdziwił.