„Wielka wyprawa”
Edyta Grabowska – Gwardiak
W połowie lipca mieszkaocy małego domku przy ulicy Radosnej postanowili się rozdzielid.
Bliźniacy mieli spędzid swoje pierwsze prawdziwe samodzielne wakacje wraz z trójką przyjaciół ze
szkoły. Zaopatrzeni w wielkie czerwono-niebieskie plecaki, śpiwory i namiot odjechali
pociągiem, machając radośnie żegnającej ich na peronie rodzinie.
- Piotrusiu, czy oni na pewno sobie poradzą? - zapytała zmartwiona mama.
- Na pewno. - odparł spokojny tato - Są już prawie dorośli i powinni zacząd uczyd się samodzielności.
A poza tym to przecież mądre dzieci i potrafią zachowad się rozsądnie w każdej sytuacji.
Wydawało mi się, że tato nie zdołał całkowicie przekonad mamy, bo do kooca dnia miała bardzo
smutne oczy. Uśmiech powrócił na jej twarz dopiero nazajutrz, kiedy chłopcy zatelefonowali z
wiadomością, że dotarli bezpiecznie na miejsce, wszystko jest w porządku i nawet świeci słooce.
Telefon komórkowy to był genialny pomysł. - westchnęła mama, tym razem już ze swoim zwykłym
łagodnym uśmiechem.
Muszę wam teraz wyjaśnid, że na pomysł kupna telefonu wpadł tato. Był to prezent -
niespodzianka w nagrodę za wyniki w nauce. Zachwyceni bliźniacy szybko ustalili, że w dni parzyste
mały szary telefonik, będzie własnością Jaśka, a w nieparzyste Staśka.
A teraz wracam do przerwanej opowieści. Mama, tato, Ela i ja mieliśmy spędzid dwa tygodnie
nad morzem. Plan rodziców zakładał, że będziemy zwiedzad wybrzeże Bałtyku zatrzymując się po
kilka dni w ciekawych miejscach. Tak więc nazajutrz po pożegnaniu bliźniaków
zaczęliśmy przygotowania do naszego wyjazdu. Po dwóch dniach prania, prasowania i kupowania
niezbędnych rzeczy wyruszyliśmy zapakowanym po brzegi samochodem w długą podróż. Kiedy
zobaczyłem morze po raz pierwszy oniemiałem z wrażenia. Była to wielka, nie koocząca się niebieska
woda. W niczym nie przypominała jeziora, które widziałem wcześniej. Ono było gładkie i spokojne,a
morze szumiało i falowało uderzając o piaszczysty brzeg. Podczas naszej wyprawy zwiedziliśmy kilka
portów, czyli miejsc do których przypływają statki, okręty i rybackie kutry. Mnie najbardziej podobał
się wodolot, którym tato, Ela i ja popłynęliśmy w morze. Wodolot to połączenie statku i samolotu, bo
wygląda jak ten ostatni, a pływa jak ten pierwszy. Byliśmy też w latarni morskiej. To wysoka wieża,
która za pomocą światła sygnalizuje statkom drogę
do portu. Pracujący w niej starszy, siwy latarnik pozwolił nam ją obejrzed w środku i opowiedziałwiele
ciekawych historii o morzu i życiu rybaków.
Pogoda była piękna, mogliśmy więc często urządzad długie spacery brzegiem morza. Ich
efektem był ogromny worek muszelek i kamieni o niezwykłych wprost kształtach. Miał to byd prezent
dla bliźniaków. Ela pamiętała też o babci i wspólnie z mamą kupiła dla niej zrobioną z bursztynów
ramkę do fotografii. A ja pomyślałem, że przywożenie upominków z wakacji jest bardzo miłe i
postanowiłem zachowad dla Nitka najpiękniejszą ze znalezionych przeze mnie muszelek. Czas naszej
nadmorskiej wyprawy minął szybko i nadeszła niestety pora by pomyśled o powrocie, tym bardziej,
że wkrótce mieli do domu wrócid bliźniacy. Pożegnaliśmy więc morze, plażę i mewy mając nadzieję,
że jeszcze do nich kiedyś wrócimy. Podczas podróży powrotnej tato żartował, że powinniśmy cieszyd
się z tego, iż wkrótce znów będziemy w domu. Nareszcie będzie można zamienid namiot na wygodne
łóżko, a śpiwór na miękką i puszystą kołdrę.
- A najważniejsze, że zjem prawdziwy domowy obiad, a nie rybę ze smażalni i błyskawiczny kisiel. -
zakooczył te żarty rozmarzony tato wjeżdżając późnym popołudniem w ulicę Radosną. Kulinarne
życzenia taty spełniły się, bo w domu czekała na nas babcia, a z nią zupa pomidorowa
i pierogi z jagodami. Nazajutrz wrócili opaleni i zmęczeni, ale szczęśliwi bliźniacy i znów byliśmy
wszyscy razem.
Kiedy patrzyłem na zgromadzoną wokół kuchennego stołu rodzinę pomyślałem, że wszędzie dobrze,
ale w naszym małym domku najlepiej.