Braun Lilian Jackson 27 Kot, ktory wykradal banany

background image

Lilian Jackson Braun

tom 27.

Kot, który wykradał banany

Przełożyła Maja Szybioska

Tytuł oryginalny serii: The Cat Who... Series!

Tytuł oryginału: The Cat Who Went Bananas

Copyright © 1966 by Lilian Jackson Braun

PODZIĘKOWANIA

Dla Earla, mojej drugiej połowy * za mężowską miłośd, zachętę oraz pomoc w niezliczonych kwestiach.

Dla mojej asystentki Shirley Bradley * za fachowośd i entuzjazm.

Dla mojej wydawczyni Natalee Rosenstein * za jej wiarę w Kota, który... od samego początku.

Dla mojej agentki Blanche C. Gregory, Inc. * za długoletnią, zgodną współpracę.

Dla prawdziwych Koko i Yum Yum * za pięddziesięcioletnią inspirację.

Prolog

* Połam nogi, Frao, kochanie!

* Ty też, Alden!

background image

* Połamania, Derek!

Była to noc premiery nowego przedstawienia w Pickax, czterysta mil na północ od wszystkiego. Wszyscy
trzymali kciuki i życzyli aktorom powodzenia. Klub Teatralny wystawiał komedię absurdu Oscara Wilde'a
z życia wyższych klas Bądźmy poważni na serio.

Frao Brodie, dekoratorka wnętrz, grała Gwendolen. W głównej roli męskiej obsadzono Aldena Wade'a,
nową twarz w mieście. Larry Lanspeak, właściciel domu towarowego, był perfekcyjnym lokajem. W
nieznośnie wyniosłą lady Bracknell wcielił się Derek Cuttlebrink. Nie była to rzecz niezwykła, że rolę tę
powierzano mężczyźnie. Cała różnica polegała w tym przypadku na tym, że Derek, szef kuchni z drogiej
restauracji, miał dwa metry wzrostu. Sztukę reżyserowała Carol Lanspeak, a Qwilleran ją recenzował.

Rozdział pierwszy

Początkowo Jim Qwilleran był w „Moose County coś tam" tylko felietonistą, ale obecnie spoczywało na
nim znacznie więcej obowiązków. Dawniej był też dziennikarzem śledczym w wielkich krajowych
dziennikach, ale po odziedziczeniu fortuny Klingenschoenów przeniósł się na północ. Majątek scedował
na filantropijną fundację, twierdząc, że taka ilośd pieniędzy tylko go przytłacza. Fundacja K, jak ją
nazywano, finansowała szkoły, służbę zdrowia i wszystkie inne instytucje, które miały wpływ na jakośd
życia w Moose County. Tym samym Qwilleran mógł swobodnie przebywad wśród miejscowych ludzi,
słuchad ich historii, pisad swoje felietony i poświęcad się opiece nad dwoma syjamskimi kotami.

Cała trójka mieszkała w przebudowanym składzie na jabłka, na skraju miasta Pickax. Właśnie tam
pewnego wrześniowego poranka Qwilleran przygotowywał kotom śniadanie: łososia obłożonego
kraszonym roquefortem. (Koty były nieco rozpuszczone). Siedziały na barze, skulone w jednakowe
futrzane kulki, i nadzorowały przygotowanie jedzenia.

Nazywały się Koko i Yum Yum i były doskonale znane czytelnikom kolumny „Piórkiem Qwilla". Samiec był
giętki, muskularny i pewny siebie. Kotka, chod mniejsza, delikatniejsza i skromna, potrafiła dochodzid
swoich praw.

Oba miały płowe futerko z wyrazistymi brązowymi plamkami i niebieskie oczy typowe dla swojej rasy,
jak również charakterystyczną dla syjamczyków skłonnośd do komentowania wszelkich zjawisk.
Zawołaniem Koko było

energiczne „Yow", a Yum Yum wysokie sopranowe „Now**ow!".

Dokładnie w chwili, kiedy Qwilleran kładł talerze na kuchennym stole, uwagę syjamczyków przykuła
plamka na ścianie. Chwilę później zadzwonił telefon.

Zanim rozbrzmiały dwa dzwonki, Qwilleran mówił już grzecznym głosem do telefonu:

background image

* Dzieo dobry.

* Jesteś szybki jak błyskawica, Qwill * usłyszał dobrze ułożony, znajomy kobiecy głos Carol Lanspeak.

* Mam tu elektroniczny czujnik * wyjaśnił. * Informuje mnie, kiedy zadzwoni telefon, a nawet czy to
miły, czy niemiły telefon. O co chodzi, Carol?

• * Chciałam tylko zapytad, czy nie napisałbyś tekstów do nowego programu?

* Właściwie to mam inny pomysł, który chciałbym z tobą przedyskutowad. Będziesz dzisiaj w sklepie?

* Cały dzieo! Co powiesz na kawę i pączki o dziesiątej? * Nie dzisiaj * odparł z żalem. * Właśnie odbyłem
coroczną kontrolę lekarską. Doktor Diane pouczyła mnie co do mojej diety.

Lanspeakowie byli w Moose County od czterech pokoleo. Historia rodziny na tych ziemiach sięgała
czasów pionierskich. Babka Larry'ego prowadziła sklep, w którym sprzedawano naftę, perkal i cukierki.
Ojciec Larry'ego otworzył dom towarowy na Main Street. Lany, obdarzony zdolnościami aktorskimi,
pojechał do Nowego Jorku, gdzie odniósł pewien sukces, ale później ożenił się z aktorką i razem wrócili
do Pickax prowadzid rodzinny interes i założyd klub teatralny. Córka Larry'ego była lekarzem i to ona
zaleciła Qwilleranowi ograniczenie kawy, jedzenie brokułów i jednego banana dziennie.

Qwilleran pożegnał się z kotami i ruszył do domu towarowego Lanspeaków. Z podwórka zszedł na
nieutwardzoną

ścieżką, która przez gęste kępy drzew prowadziła do Park Circle, gdzie Main Street okrążała mały park.
Przy rondzie stały dwa kościoły, ratusz, publiczna biblioteka i ogromny kamienny budynek, dawniej
rezydencja Klingenschoe*nów. Obecnie mieściła się w nim duża scena i siedziba Klubu Teatralnego
Pickax. W kierunku północnym Main Street była ciągiem kamiennych stuletnich budynków
przerobionych na domy mieszkalne, biura i świeżo odnowiony hotel „Mackintosh Inn".

Dom towarowy Lanspeaków, mający za sobą stuletnią tradycję, reklamował się hasłem „nowoczesne
pomysły, staroświecka obsługa".

Qwilleran wszedł do sklepu i mijając szklane gabloty z kosmetykami, biżuterią, apaszkami i torebkami,
kłaniał się pozdrawiającym go sprzedawcom: „Dzieo dobry, panie Q! Jak się ma Koko, panie Q?"
Skierował się w stronę zaplecza, gdzie mieściło się biuro szefowej.

Qwilleran był słynny nie tylko z popularnej kolumny w gazecie, filantropii i miłości do dwóch
syjamczyków, ale również z powodu sumiastych szpakowatych wąsów. Żadne nie mogły się im równad
od czasu, kiedy w 1895 do miasta zawitał na wykład sam Mark Twain. Qwilleran był dobrze zbudowanym
pięddziesięciolatkiem, mającym sto osiemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, o dobrych manierach i
upojnym głosie. Uwagę ludzi przykuwały jednak jego imponujące wąsy i melancholijne spojrzenie. Jego
zdjęcie ukazywało się na szczycie kolumny „Piórkiem Qwilla".

Oboje Lanspeakowie pracowali w biurze. Nic poza szczególnymi właściwościami ich głosów nie
wskazywało na to, że są aktorami. W ich wyglądzie nie było nic charakterystycznego, ale na scenie

background image

potrafili przedzierzgnąd się w skrajnie różne postacie z profesjonalną wprawą. W chwili kiedy Qwilleran
wszedł do ich biura, byli jednak zwykłymi właścicielami domu towarowego.

w

* Siadaj, Qwill. Przypuszczam, że nasza sztuka jest ci dobrze znana * powiedział Larry.

* W college'u to była nasza obowiązkowa lektura. Do kooca semestru chodziliśmy, powtarzając kwestie
lady Bracknell. Kilka razy widziałem ją też na scenie. To stylowa komedia. Jestem ciekaw, dlaczego
wystawiacie ją w tej zapadłej dziurze, przepraszam za wyrażenie.

* Dobre pytanie! * odpowiedział Larry. * Jej zapytaj! Żony pchają się czasem tam, gdzie mężowie nie
mają śmiałości.

Carol rzuciła mu rozbawione spojrzenie i zaczęła wyjaśniad.

* Klub prezentuje jedną klasyczną sztukę rocznie. Tak się składa, że oboje z Larrym zgadzamy się, że
Wilde jest naj dowcipniej szym dramaturgiem, jaki kiedykolwiek żył na tym świecie. Grupa z Lockmaster
wystawiała sztukę dwa lata temu w ramach Akademii Sztuk. Przedstawienie wypadło wspaniale. A Alden
Wadę, który zagrał w nim Jacka Worthinga, przeprowadził się do Pickax i dołączył do Klubu Teatralnego.
Jest niezwykle utalentowany i przystojny.

* Co go sprowadza do Moose County? * zapytał Qwil*leran.

* Tragiczna strata żony * powiedziała Carol. * Potrzebował drastycznej zmiany scenerii. Poza tym
sprzedał swoją stadninę. Wygląda na to, że zamierza tu zostad.

* Ten facet * wtrącił Larry * w roli członka wyższych sfer jest tak przekonujący, że reszta zespołu zaraża
się jego zapałem.

* Mieliśmy problem z obsadzeniem roli Algernona * kontynuowała Carol * więc Alden zaproponował
Ronniego Di*cksona, który grał go w przedstawieniu w Lockmaster i był chętny do pomocy. Nie opuścił
ani jednej próby, mimo że to oznacza sześddziesiąt mil w obie strony za każdym razem.

* Czego nie mogę powiedzied o naszych ludziach * dodał Larry. * Jedyne, o co musimy się teraz martwid,
to publicznośd. Zobaczą aktorów, którzy z kamiennymi twarzami będą recytowad zupełnie bezsensowne
kwestie. Jak zareagują? Znam kilku, którzy powiedzą, że to głupie, i wyjdą.

* Ludzie w Moose County lubią się śmiad, ale czy załapią dowcip? Zastanawiałam się, czy mógłbyś
napisad wprowadzenie do programu, mając na względzie charakter sztuki.

* Właśnie dlatego tu jestem! Zauważyłem, że nasza publicznośd nigdy nie czyta programu przed
przedstawieniem. Ludzie są zbyt zajęci rozmowami ze znajomymi. To, czego im trzeba, żeby w pełni
cieszyd się wieczorem, to nie czytad programu, zanim nie wrócą do domu. Dlatego mam lepszy pomysł.
Poświęcę wtorkową kolumnę wyjaśnieniu sztuki Wilde'a.

* To mi się podoba! * zawołała Carol. * Wszyscy czytają „Piórkiem Qwilla", a ty masz umiejętnośd

background image

edukowania ludzi bez ich wiedzy.

* To prawda! * powiedział Larry. * Miejscowi mająpo*czucie humoru, trzeba ich tylko naprowadzid. Daj
mu tekst sztuki, Carol.

Po spotkaniu Carol odprowadziła Cjwillerana do drzwi, a Larry zagłębił się w stos papierów.

* Czy Polly Duncan jest zadowolona ze zmiany pracy?

* Jest smutna, że zostawia bibliotekę po dwudziestu latach kierowania nią, ale też podniecona
wyzwaniami, jakie stawia przed nią prowadzenie księgarni. Co byś mi zaproponowała na prezent dla niej
na tę okazję? Ma już dosyd biżuterii.

* Czekamy na dostawę uroczych wyrobów z kaszmiru. Znajdzie się coś w odcieniu błękitu, który spodoba
się Polly.

Qwilleran nigdy nie kierował się wprost do domu. Zawsze trzeba było kupid pastę do zębów albo nowe
krawaty do zabaw z kotami. Tego dnia ciekawośd zawiodła Qwillerana na

Walnut Street, gdzie znajdowała się nowa księgarnia sponsorowana przez Fundację K.

Po przeciwnej stronie ulicy był pusty parking, który przez długi czas był solą w oku mieszkaoców Pickax.
Niedawno kupiła go Fundacja K. Wysokie chwasty i rudery zastąpił park, a za nim bloki z mieszkaniami,
na których wynajęcie stad było młodych singli pracujących w biurach i sklepach śródmieścia. Osiedle
nazwano Winston Park. Otwarcie księgarni miało polepszyd wizerunek okolicy.

Wtorkowy felieton Qwillerana był napisany w stylu, który podobał się czytelnikom.

Przyjaciele, kiedy pójdziecie zobaczyd nową sztukę, spodziewajcie się niespodziewanego. Bądźmy
poważni na serio jest nazywana arcydziełem dziewiętnastowiecznego dramatopisar*stwa i dowcipu w
najlepszym wydaniu Oscara Wildea.

Przygotujcie się na komedię obyczajową, satyrę na snobistyczną londyoską socjetę. Zdaniem reżyser
Carol Lanspeak takie dzieło wymaga wystylizowanej gry, a nie realizmu. Wystudiowane pozy idą w parze
z górnolotnymi opiniami. Tak na przykład:

„Strata jednego z rodziców, pani Worthing, może byd uznawana za nieszczęście. Jednakże strata obojga
wygląda na nie*dbałośd".

Wątek jest niemądry, by nie rzec kompletnie niedorzeczny. Jeden z młodych kawalerów wymyśla sobie
złego brata o imieniu Ernest, inny zaś niepełnosprawnego krewnego Bun*bury. Po co? Musicie zobaczyd
sztukę.

Istotną rolę w sztuce odgrywa torebka, nie damska, ale mała walizeczka, wystarczająco duża, by
pomieścid... Sami zobaczcie!

Poruszana jest również kwestia kanapek z ogórkami. Młody dżentelmen rozsyła zaproszenia na

background image

popołudniową herbatę

i zamawia ogórkowe kanapeczki i drinki. Są tak smaczne, że przed przybyciem gości zjada cały talerz.

Spytałem Mildred Riker, naszej specjalistki od kulinariów, co jest takiego szczególnego w kanapkach z
ogórkiem. Powiedziała:

„Żeby przygotowad kanapki z ogórkiem, pokrój okrągły chleb, posmaruj go miękkim masłem, połóż
cieniutko pokrojone plasterki z ogórka i przykryj drugim kawałkiem chleba. Są cudowne! Nie można się
im oprzed!"

Niektóre z dowcipnych kwestii są nadal cytowane:

trzydzieści pięd lat to atrakcyjny wiek. Londyn jest pełen kobiet z wyższych sfer, które przez lata nie
przekroczyły tego magicznego wieku".

Każdego dnia o jedenastej wieczorem Qwilleran dzwonił do Polly Duncan, kobiety numer jeden w jego
życiu. Tego wieczoru jej głos był znużony.

* Znów pracowałaś do późna! * skarcił ją.

* Jest tyle do zrobienia! * zawołała. * Rano jestem w bibliotece, a później przez siedem czy osiem godzin
w księgarni.

* Musisz trochę odpocząd. Przyjdź na premierę nowej sztuki, wiem, że lubisz Wilde'a.

* Och, tego dnia rada biblioteczna organizuje dla mnie bankiet pożegnalny!

* Cóż, to zmienia postad rzeczy. Spotkamy się później. Grają przez trzy weekendy. Będzie mi ciebie
brakowało na premierze. Wszyscy będą o ciebie pytad.

Rozmowa potoczyła się w atmosferze lekkiej wymiany nieistotnych informacji, jak to bywa między
osobami, które znają się od lat. W koocu Qwilleran poradził:

* Powinnaś wypid filiżankę kakao i położyd się. Mogę coś dla ciebie jutro zrobid?

* Tak! * powiedziała bez wahania. * Możesz odebrad Dundeego.

Rozdział drugi

Dundee był kotem o marmoladowym umaszczeniu, którego nazwano na cześd szkockiego miasta
znanego z wyrobu marmolady. Jeszcze jako kociaka podarowano go powstającej w Pickax księgarni. Miał
przyjazne usposobienie, które ułatwiało kontakty z ludźmi i miało się przysłużyd dobrej atmosferze w
księgarni. Jego aksamitne futerko było w kremowomorełowe ciapki, a oczy miały głęboki zielony kolor.

background image

Przygotowano dla niego mały kącik na tyłach biura, gdzie czekały już kosz do spania, miseczka na wodę i
jedzenie oraz kuweta.

Polly wyjaśniła Qwilleranowi:

* Uważamy, że powinien się już przyzwyczajad do nowego otoczenia, kiedy zaprzyjaźnieni pracownicy
będą je urządzad i zanim pojawią się hałaśliwi klienci.

Kotem opiekowała się żona Kipa MacDiarmida, szefa „Lockmaster Ledger", wieloletniego przyjaciela
Qwillera*na. Często spotykali się na lunchu u Inglehartów w Lockmaster. W dniu „Akcji Dundee", jak go
potem nazwie Qwilleran w swoim dzienniku, spotkali się w tymże właśnie lokalu.

W drodze do Lockmaster Qwilleran przypomniał sobie Winstona, długowłosego kota o sierści w kolorze
pyłu, który odkurzał książki w antykwariacie zmarłego Eddingtona Smitha. Klienci przychodzili do
księgarenki przywitad się z Winstonem. U Edda można było zawsze znaleźd coś dla siebie za kilka
dolarów. Większośd, jeśli nie wszystkie, książek Qwillerana pochodziła ze sklepu Smitha, zanim pożar

nie obrócił go w popiół. Winstonowi udało się uciec przed pożarem i schronił się na pustym, porośniętym
chwastami placu naprzeciwko, gdzie powstało obecnie osiedle noszące jego imię. Tak naprawdę nazywał
się Winston Churchill, ale nie każdy wiedział, że imię to otrzymał po znanym amerykaoskim pisarzu, a nie
brytyjskim premierze.

Kiedy usiedli w restauracji, Kip zaczął rozmowę w swoim zwykłym, zaczepnym stylu:

* Widzę, że wy, tam na antypodach, trzymacie się starych sztuczek i wykradacie nam najlepszych ludzi.
Najpierw zwabiliście naszego prezentera pogody, potem lekarzy, a teraz Aldena Wade'a.

Qwilleran pospieszył z ripostą:

* Co możemy poradzid na to, że warunki życia u nas wydają im się bardziej atrakcyjne?

* Mówiąc poważnie * Kip zmienił ton * przypadek Aldena jest raczej smutny. Pamiętasz wypadek na
polowaniu w zeszłym roku? Ofiarą padła żona Aldena. Sprawy nie rozwiązano. Zewsząd napływały
wyrazy współczucia, ale ciężko jest żyd wśród ludzi, którzy nie dają zapomnied

o tragedii. Kiedy ich syn wyjechał, Alden sprzedał dom

i przeprowadził się.

* Trudno go winid. Nie poznałem go, ale rozumiem, dlaczego dołączył do Klubu Teatralnego. To może
mied wpływ terapeutyczny.

Do stolika podeszła kelnerka, żeby przyjąd zamówienie. Postawiła na stole wazon z pojedynczą żółtą
różą.

* Szefowa pragnie, żebyście panowie cieszyli się nią podczas waszego lunchu. Kwiat jest w czwartym
dniu kwitnienia.

background image

* Proszę przekazad pannie Inglehart, że jesteśmy zaszczyceni * odpowiedział poważnie Kip.

Złożyli zamówienie i Qwilleran zapytał:

* Kip, czy możesz wyjaśnid mi znaczenie żółtej róży?

* Nie wiesz? Moose County jest bardziej zacofane, niż myślałem. Nie słyszałeś o obserwowaniu
kwiatów? To ostatni krzyk mody. Ludzie kupują pojedyncze pąki i dzieo po dniu śledzą ich rozkwitanie.

* Lockmaster jest bardziej zakręcone, niż myślałem *skwitował Qwilleran. * Kto zaczął tę manię?
Stowarzyszenie kwiaciarzy? Jaki to ma sens? Czy wielbiciele porównują obserwacje w Internecie? Jest
jakaś nagroda?

* Moira jest bardziej wtajemniczona ode mnie. Zapytaj ją, jak będziesz odbierał Dundeego.

Podano kanapki. Specjalnością zakładu w porze lunchu były frytki z francuskim dipem i przy stole zapadła
cisza. W koocu Qwilleran zapytał:

* Jak twoja córka radzi sobie w szkole, Kip?

* Świetnie! Kathie ją uwielbia. Ma dziennikarstwo w genach. Razem ze swoim chłopakiem Wesleyem
mieli pójśd na uniwersytet w tym roku, ale on zniknął. Szkoda. Razem pisali do szkolnej gazety i
pracowali w „Lockmaster Ledger". To dobry dzieciak. Dobre stopnie, żadnych złych nawyków. Widziałem
w nim zięcia, myślałem, że przejmą w przyszłości gazetę. To nie „Washington Post", ale szanuję lokalne
gazety. Jedyne, czego brakuje naszej, to „Piórkiem Qwilla". Wsadzilibyśmy cię na pierwszą stronę,
gdybyś tylko chciał.

* To by nie wyszło * zaprotestował Qwilleran. * Większośd tematów czerpię z codziennego życia Moose
County.

* Nic w tym złego * kontynuował redaktor. *To mógłby byd dobry początek współpracy między naszymi
okręgami zamiast wzajemnego snobizmu, który nas dzieli. Wszyscy mogliby z tego skorzystad. Pomyśl o
tym, Qwill. Jesz deser?

MacDiarmidowie mieszkali w zadbanej okolicy, w piętrowym kolonialnym domu z około 1940 roku, do
którego dobudowano dwa garaże stojące na koocach uroczych alejek. W Moose County nie było niczego
podobnego. W drodze na spotkanie z Moirą Qwilleran przypomniał sobie słowa Pol*ly: „Zobaczysz, że
Moira jest znacznie pogodniejsza, odkąd zabrała się do hodowli kotów i od czasu kiedy jej córka
wyjechała do college'u. Porzuciła rolę matki i żony".

Kiedy Qwilleran przyjechał, Moira otworzyła drzwi i zawołała:

* Chodź! Chodź! Dundee jest już gotowy do drogi, jego ekwipunek też. Jest na dole, w kociarni, żegna się
z towarzyszami. Idź i usiądź w salonie, Qwill. Przyniosę go. Oswoicie się ze sobą przed wyjazdem.

Tymczasem Qwilleran przysłuchiwał się falsetowi Moi*ry, która przemawiała do swojego stadka. Jej
przyjście zapowiedział przystojny marmoladowy kociak. Miał przepiękne zielone oczy i charakteryzowała

background image

go młodzieocza szczupłośd i energiczny chód. Podszedł wprost do fotela Qwillerana i sprawdził słynne
wąsy.

* Twoje wąsy są pierwszymi, jakie widzi * powiedziała Moira. * Ma wspaniałe, pogodne i nieustraszone
usposobienie. * Do kota zaś powiedziała: * To twój wujek, Dundee, ma na imię Qwilleran. Zabierze cię
do księgarni, gdzie będziesz oficjalnym kocim księgarzem.

* Czy jest coś, co powinienem przekazad Polly?

* Jesteśmy w regularnym kontakcie telefonicznym. Jest tak samo podekscytowana jak my. Dundee
pojedzie w swoim własnym koszyku i zabierze swój ulubiony drapak. Jest pokryty zieloną wykładziną.
Polly ma dla niego posłanie, ale przesyłamy jego ulubioną poduszkę.

W tym momencie Dundee wskoczył Qwilleranowi na kolana i obdarzył go małą szmacianą lalką, dobrze
przeżutą i wciąż mokrą.

* Czy to nie słodkie? Daje ci Rebeccę, swoją ukochaną zabawkę! Polly prosiła, żebyśmy zapakowali
wszystkie zabawki, które zna. Ma nawet starą szczoteczkę do zębów, z którą się nie rozstaje. Paraduje z
nią po domu, trzymając w zaciśniętych drobnych szczękach. Pomówmy teraz

o czymś innym i porzudmy go na chwilę.

* Na początek powiedz mi o obserwowaniu róż, czy to jakiś żart?

* Wcale a wcale! Powinieneś napisad o tym w swojej kolumnie, Qwill. To prosty i dyskretny sposób
ukojenia nerwów w czasach terrorystów i snajperów.

* Ty także jesteś obserwatorem, Moiro?

* Oczywiście. Kip także widzi w tym dobry sposób na rozwiązywanie problemów. To koi nerwy.

Hmmm... * pomyślał Qwilleran. Ten oszust nigdy nie przyznał się, że sam to robi. Skorzystał z okazji, żeby
spytad:

* Czy myślisz, że Alden Wadę też je ogląda?

* Ten biedny człowiek? To by mu z pewnością pomogło. Co gorsze, kiedy na pogrzeb przyjechał jego
pasierb, w domu pogrzebowym rozegrała się okropna awantura

i chłopak wyjechał. Od tego czasu Kathie nic o nim nie słyszała. Mówi, że nie dogadywali się z ojczymem.
Wesley idealizował prawdziwego ojca i miał żal do matki, że tak szybko wyszła powtórnie za mąż.

* Rozumiem, że Alden ożenił się ze starszą kobietą?

* Tak, ale to była wysportowana kobieta, jeździła konno, nigdy byś nie zgadł jej wieku. Świetnie się
trzymała. To, co ci mówię, jest poufne.

* Oczywiście.

background image

W drodze powrotnej do Pickax, z zadowolonym kotem na tylnym siedzeniu, Qwilleran zatrzymał się,
żeby zadzwonid do Polly, do biblioteki. Powiedziano mu, że wyszła wcześniej, bo wezwano ją do
księgarni. Zadzwonił więc do księgarni.

* Mam go * zrelacjonował. * Właśnie przekroczyliśmy granicę okręgu. Będziemy za dwadzieścia osiem
minut.

* Jest zdenerwowany? * zapytała zaniepokojona.

* Nie tak jak ja. Leży w swoim koszu i nic nie mówi. Żadnego miauczenia! Żadnego pisku!

* Będzie dobrym kotem księgarnianym. Czy Moira przekazała ci jego rzeczy?

* Tak. Poduszkę, drapak, szczotkę do zębów... Zobaczymy się za chwilę. Rozwio czerwony dywan.

Nowa księgarnia znajdowała się na miejscu dawnego antykwariatu Eddingtona Smitha, w którym
staruszek sprzedawał używane książki, na zapleczu świadczył usługi introligatorskie i trzymał kota
karmionego sardynkami. Było to dziwne miejsce, wynik błędu w architektonicznych obliczeniach: zbyt
wąskie i zbyt długie, wciśnięte między Wal*nut Street i Book Alley.

Tak więc nowa księgarnia także musiała byd wąska i długa, ale stała tyłem do Book Alley i wychodziła na
skwer. Front był pokryty szarym tynkiem, pasującym do kamiennej zabudowy Pickax, ale budynek
przykryto czerwoną dachówką. Nazwę sklepu, wykonaną z drukowanych aluminiowych liter,
zamontowano na dachu. Księgarnia nazywała się „Skrzynia Pirata". Drzwi wejściowe, umieszczone
między dwiema wystawami, znajdowały się na środku fasady. Wewnątrz po obu stronach przejścia
umieszczono książki, a w głębi schody prowadzące na niższy poziom. Nad schodami zawieszono
prawdziwą piracką skrzynię okutą żelazem, która przez półtora stulecia spoczywała zakopana pod
domostwem.

Kiedy Qwilleran z koszem w ręku wszedł do środka, obsługa nadal wyładowywała książki i zapełniała
półki. Wszyscy jednak zgromadzili się wokół Qwillerana, krzycząc:

* Już tu jest, zobaczcie, to Dundee! Czyż nie jest wspaniały?

* Nie przestraszcie go! * powiedziała Polly. * Zabierz go do biura, Qwill. Otwórz kosz i niech wyjdzie,
kiedy będzie miał na to ochotę.

Pół godziny później Dundee wyjrzał ze schronienia. Przeprowadził inspekcję kwatery, zjadł, sprawdził
kuwetę i pewnym krokiem, ściskając w pyszczku szczotkę do zębów, ruszył do sklepu.

Później tego wieczoru, zanim Qwilleran zdążył zadzwonid do Polly, ona zadzwoniła do niego.

* Idę wcześniej spad i wyłączam telefon. Nie chciałam, żebyś się martwił.

Tylko raz widział, jak się przeforsowuje, i wtedy wylądowała w szpitalu.

* Ale i tak się martwię o ciebie, Polly. Powinnaś wyhamowad z pracą w bibliotece. Nigdy cię nie puszczą,

background image

jeśli sama nie przetniesz pępowiny. I jeszcze jedno, kochanie: nie nastawiaj budzika!

* Nie będę. Dobranoc, kochanie.

Rozdział trzeci

* Przyjeżdża wasz wujek George * Qwilleran poinformował syjamczyki, kiedy szczotkował ich jedwabiste
futerko. * Sprawujcie się grzecznie. Pamiętajcie o dobrych manierach. Nie przerywajcie rozmowy
niestosownymi uwagami.

Qwilleran wierzył, że im więcej mówi się do kotów, tym stają się sprytniejsze. Nieważne, co się mówiło,
liczył się ton: poważny, sensowny.

Wujek George, jak go żartobliwie nazywał Qwilleran, był nowym adwokatem z Nizin. Barter dołączył do
prestiżowej kancelarii Hasselrichów i reprezentował Qwillerana we wszystkich sprawach związanych z
Fundacją K. Prezenter radia PKX FM przejęzyczył się, przedstawiając nowego prawnika jako George'a
Breze'a. George Breze był zaś barwną miejscową postacią, tyle że niewątpliwie pomyloną. Cytowano
jego dziwaczne powiedzonka: „Dlaczego mam się uczyd pisad i czytad? Mogę przecież wynająd kogoś,
żeby robił to za mnie".

Po tej wpadce PKX FM żartownisie w barach naśmiewali się przez tydzieo, a prawnik zmienił swoją
wizytówkę na „G. Allen Barter". Miejscowi znali go jako Allena, ale na zawsze pozostał George'em dla
urzędu skarbowego i zakładu ubezpieczeo.

Ich spotkania odbywały się w dawnym składzie jabłek. Bart, jak go nazywał Qwilleran, twierdził, że
wizyty w składzie są zawsze bardzo stymulujące.

Stuletni skład mierzył dwanaście metrów wysokości.

Zbudowano go na ośmiokątnej podstawie, na kamiennych fundamentach. Stary drewniany szalunek
nabrał miodowej patyny, która kontrastowała z wybielonymi krokwiami wewnątrz budynku.

Dzieo zaczął się od biznesowego telefonu od Barta, który uważał za swój obowiązek zdad Qwilleranowi
relację z finansów Fundacji, co nużyło Qwillerana niezmiernie, ale starał się ukryd swój stosunek do
spraw formalnych.

Potem przyszła kolej na niego: „Skrzynia Pirata" zaczyna wyglądad jak księgarnia. Będzie gotowa na
otwarcie w przyszłym tygodniu. Kot się wprowadził i zachowuje się, jakby wziął miejsce w swoje
posiadanie. Polly zatrudniła asystentkę z doświadczeniem. Pomocnicy byli zawsze gotowi, kiedy ich
potrzebowano, szczęśliwi, że mogą pomóc przy powstaniu nowego sklepu.

* Możesz mi wierzyd bądź nie * powiedział Qwille*ran * ale są głupcy podobni do mnie, którzy chętnie
pracują dla czystej przyjemności bycia blisko pomysłów, książek i książkowych opraw.

background image

* Powinieneś napisad o tym esej * zachęcał Bart.

* Właśnie to zrobiłem, przed twoim przyjściem. Właściwie to hołd złożony Eddingtonowi Smithowi.
Książki były całym jego życiem. Chociaż nigdy nie starczyło mu czasu, żeby usiąśd i jakąś przeczytad, to
kolekcjonował je, sprawdzał, rozmawiał o nich i naprawiał je.

Qwilleran zamilkł, przypominając sobie małego szarego człowieczka, jego zakurzony sklep, jego
zaniedbane mieszkanie na zapleczu księgarni, które zapełniał sprzęt introligatorski, wieczny zapach
wędzonych sardynek i zupy rybnej. Przypomniał sobie zbite lusterko nad zardzewiałym zlewem i
rewolwer na półce pod nim.

* W każdym razie wolontariusze zabijają się, żeby tylko wziąd udział w urządzaniu Sali Edda Smitha w
piwnicy. Nazywają siebie ludźmi Eddingtona Smitha i noszą znaczki

z inicjałami SES. Sala zajmuje połowę piwnicy. Reszta jest przeznaczona na specjalne okazje.

* Jakiego rodzaju?

* Promocje książek, czytelnię dla dzieci, spotkania Klubu Literackiego i tak dalej. Jest ktoś nowy w
mieście, kto ma się tym zająd po godzinach. Nazywa się Alden Wadę i właśnie przeprowadził się z
Lockmaster po tym, jak jego żona zginęła od strzału snajpera.

Bart przypomniał sobie tę sprawę.

* Czy znaleziono strzelca?

* Nie, a ci, którzy zostają przy życiu, cierpią jeszcze bardziej, jeśli nie znajdzie się winnego. Alden
przyjechał tutaj, żeby uciec od całej sprawy. Praca w księgarni i Klubie Teatralnym ma mied wpływ
terapeutyczny. Zobaczysz go w sztuce Wilde'a, jeśli wybierzesz się na przedstawienie.

* Mamy bilety na sobotni wieczór.

* A propos, Bart. Myślę, że przyszedł czas, żeby Teatr K otrzymał lepszą nazwę.

Mówił o gigantycznym stosie kamieni, który niegdyś był rezydencją Klingeoschoenów, a w której teraz
mieścił się teatr.

* Zgadzam się, że nazwa nie jest zbyt wyszukana.

* Brzmi jak nazwa płatków albo tytuł folderu biura rachunkowego.

* Co byś zaproponował?

* Coś jak Teatr Sztuk, pisane tą samą czcionką co nazwa księgarni i „Mackintosh Inn". Można by
zorganizowad kursy aktorskie i zajęcia z emisji głosu.

* A kto by je poprowadził?

background image

* Ten sam Alden Wadę, który gra główną męską rolę w sztuce Wilde'a.

* Odrobiłeś pracę domową, Qwill. Pchnę pomysł dalej * podsumował Bart.

Wujek George niewiele wiedział o tym, że Koko przez cały czas wpatrywał się w Qwillerana. Ten zgadzał
się z osiemnastowiecznym poetą Christopherem Smartem, że koty potrafią inspirowad ludzi i
przekazywad ludziom swoje idee. Nie tylko te związane zjedzeniem.

* A na razie powiedz mi, co słychad w Winston Park. Widziałem ciężarówki, ale ciężko mi się rozeznad, co
właściwie tam robią.

Z umiarkowanym entuzjazmem Qwilleran wyjaśniał:

* To pomysł tych jajogłowych z Chicago. Zobaczymy, czy się sprawdzi na antypodach. Idea parku zasadza
się na takich praktycznych sprawach jak pogoda, utrzymanie i ludzkie zachowanie. Po pierwsze jesteśmy
w strefie mroźnych zim, więc fontanna na środku parku byłaby czynna przez pięd miesięcy w roku. W
zamian za nią proponują pomnik na środku. Tylko Polly wie, co to będzie, i nie chce powiedzied. Wiem
tylko tyle, że będzie wysoki i pionowy.

Bart był zaniepokojony:

* Mam nadzieję, że to nie goła ludzka postad. To by nie było dobrze widziane, obawiam się.

* To się zobaczy. Pomnik ma byd zawinięty w płótno do czasu odsłonięcia na konferencji prasowej. Jesteś
gotowy na ekspercką decyzję numer dwa? Żadnych parkowych ławek. To przyciąga bezrobotnych i
amatorów pikników, którzy rozrzucają puszki po piwie i papiery, zamiast wkładad je do koszy, które i tak
są przepełnione.

* Hmmm... * mruknął w zamyśleniu prawnik.

* Decyzja numer trzy brzmi: zamiast trawy, która wymaga koszenia i grabienia przez siedem miesięcy w
roku, będzie ziemia. No i drzewa iglaste zamiast liściastych, które gubią liście i są gołe przez większośd
roku, a do tego podnoszą koszty utrzymania parku.

* A są jakieś dobre wieści?

* Tak, ogłosimy je w gazecie. Będzie coś nowego i innego: ścieżki spacerowe między iglakami, które będą
opatrzone tabliczkami informującymi o pochodzeniu krzewów. Nauczyciele będą mogli przyprowadzad
klasy do parku na testy, a ci, którzy uzyskają najlepsze wyniki, zobaczą swoje zdjęcia w gazecie.

* Mam nadzieję, że eksperci wiedzą, co robią * westchnął Bart. * Do widzenia, koty!

* Yow! * odpowiedział Koko. Miał ograniczone słownictwo, ale dysponował zróżnicowaną intonacją.
Mógł przybrad ton zgodny, krytyczny, przepraszający, oczekujący, ostrzegający lub zły.

Bart zebrał swoje papiery i wyszedł odprowadzany przez koty, które chciały przyspieszyd jego wyjście.
Ich południowa przekąska była już spóźniona.

background image

Wieczór po spotkaniu z prawnikiem trójka mieszkaoców składu jabłek spędziła na czytaniu. Wystarczyło,
że Qwil*leran zakrzyknął: „Czytam!", i koty przybiegały do bibliotecznego kącika. Yum Yum zajmowała
miejsce na kolanach Qwillerana, a Koko wybierał tytuł. Był zaciętym bibliofilem i swój obowiązek
wybierania lektury na wspólne czytanie traktował śmiertelnie poważnie. Cała dostępna przestrzeo na
ścianach zajęta była przez używane książki, zakupione w antykwariacie świętej pamięci Eddingtona
Smitha. Przed podjęciem ostatecznej decyzji Koko spacerował wzdłuż półek tam i z powrotem.
Zatrzymywał się i przyglądał się tytułom. Podejmował decyzję, przykucał i wyskakiwał wysoko w
powietrze. Silne tylne nogi potrafiły go wynieśd na odpowiednią wysokośd, nawet do trzech i pół metra.
Nigdy nie chybił celu, co zadziwiało Qwillerana, uzależnionego od mierzenia i wyliczania. Potem Koko
wciskał się za książki i wąchał oprawy, aż znalazł właściwy tytuł. Nie potrzebował czytad napisów na
grzbiecie. Popychając tom nosem, strącał go na ziemię. Zazwyczaj Qwilleran był już tam i łapał spadającą
książkę.

Ostatnimi czasy na półkach pojawiło się wolne miejsce po tym, jak blisko sto książek powędrowało do
Sali Ed*dingtona Smitha. Mała armia wolontariuszy zbierała książki po bibliotekach całego okręgu.
Ochotnicy pomagali też w sklepie. Ze środków zebranych podczas sprzedaży książek miało powstad
stypendium Eddingtona Smitha.

Książki przyjmowane do SES musiały spełniad pewne warunki. Zaplamione książki kucharskie i
podręczniki do algebry z podstawówek nie były akceptowane. Qwilleran miał zostad pierwszym klientem
sali.

I « i

Noc premiery w Teatrze K Polly i Qwilleran spędzali tradycyjnie razem. Jednak tej jesieni nadmiar
obowiązków osłabił entuzjazm Polly i wyczerpał jej energię. Qwilleran, chod z żalem, wybrał się na
przedstawienie sam. Kiedy tylko występował w roli recenzenta, nie miał obiekcji, żeby spędzid wieczór w
pojedynkę. Wykorzystywał samotnośd do wyrobienia sobie opinii i sformułowania okrągłych zdao.
Celowo przyjechał późno, kiedy publicznośd zajęła już swoje miejsca i wygaszano światła. Zaparkował
samochód na miejscu zarezerwowanym dla prasy, zszedł cicho ku scenie i zajął tradycyjne miejsce
recenzenta w piątym rzędzie.

Zapadło milczące oczekiwanie, ale już po chwili kurtyna podniosła się wolno i kiedy wszyscy wstrzymali
oddechy, Qwilleran usłyszał za sobą dwa szepczące głosy:

* To pan Q!

* Napisze recenzję do gazety!

* Jest sam!

* Gdzie jego przyjaciółka?

* Może ze sobą zerwali.

background image

Akcja na scenie osadzona w dziewiętnastowiecznym

Londynie rozgrywała się w mieszkaniu snobistycznego kawalera. Lokaj z boleśnie sztywną miną wszedł
na scenę wolnym krokiem, niosąc srebrną tacę zastawioną kana*peczkami z ogórkiem.

Szept w szóstym rzędzie oznajmił:

* Jest właścicielem domu towarowego.

Kiedy na scenie pojawiła się olśniewająca Gwendolen, szeptano:

* Jej ojciec jest komendantem policji.

Wszyscy w jego najbliższym otoczeniu byli znudzeni. Qwilleran zastanawiał się, jak stłumid komentarze,
nie wywołując przy tym wzburzenia na sali. Później jeden z aktorów wypowiedział jakąś pełną znaczeo
kwestię głębokim barytonem i głos za Qwilleranem wypalił:

* To on! To on! Jego żona została zastrzelona! Gromki głos z tego samego rzędu zagrzmiał:

* Zamknij się!

Szepty ucichły. Dialog na scenie rozwijał się gładko, spotykając się z życzliwym zrozumieniem widzów i
ich żywą reakcjąna dowcipne kwestie. Absurdalne postacie wywoływały rozbawienie i pomruki
zadowolenia. Lady Bracknell, z kapeluszem w stylu królowej Marii, który dodawał postaci kilka
centymetrów, została przywitana z cichym rozbawieniem.

W przerwie Qwilleran poszedł rozprostowad nogi. W lobby spotkał Comptonów, którzy stali przy ujęciu
wody. Lyle był szkolnym kuratorem, a Lisa emerytowaną nauczycielką, która nadzorowała obecnie pracę
ludzi Eddingtona Smitha.

* Co myślisz o sprzeczce w szóstym rzędzie? * spytał Lyle. * Mieszkaocy Lockmaster uważają nas
niechybnie za barbarzyoców.

* Na pomoc przyszedł nasz nieustraszony Ernie Kemple. Trzeba było odwagi, żeby zrobid to co on, ale nie
rozproszyło to członków zespołu * dodała Lisa.

* Aktorzy nie mogą sobie pozwolid na dostrzeganie reakcji publiczności. Raz byłem na scenie z jedną
aktorką w sztuce Noela Cowarda Życie prywatne. Głośny wybuch śmiechu w pierwszym rzędzie sprawił,
że zapomniała swojej roli, i to kompletnie! Nigdy nie zapomnę tego doświadczenia, a było to blisko
trzydzieści lat temu.

Światła w lobby zamigotały. Qwilleran dodał jeszcze pospiesznie:

* Liso, czy możemy się spotkad w księgarni? Chciałbym przeprowadzid z tobą wywiad na temat SES.

* Będę tam jutro przez cały dzieo.

Wrócili na widownię. Dwa miejsca za Qwilleranem zostały puste do kooca przedstawienia.

background image

Jakże Polly podobałaby się sztuka! W pewnym sensie to była jego wina, że zabrakło jej na
przedstawieniu. Nie powinien był się zgodzid na powierzenie Polly księgarni. Zaproponował to Fundacji
K, ponieważ była rozczarowana pracą w bibliotece. Nowe wyzwanie pochłonęło jązupełnie. Tęsknił za
wspólnymi kolacjami, które kiedyś jadali dwa bądź trzy razy na tydzieo. Brakowało mu spacerów wzdłuż
brzegu jeziora lub nad rzeką Ittibittiwassee w weekendy, wieczorów klasycznej muzyki w składzie jabłek,
gdzie sprzęt i akustyka były bezkonkurencyjne. Przypomniał sobie, jak pewnego razu jedli kolację w „Old
Grist Mili" i przez dziesięd minut dyskutowali o znaczeniu słów „transcendentny" i „transcendentalny".
Opuścili nawet deser, żeby jak najszybciej znaleźd się w domu i sprawdzid zakres znaczeniowy w
słowniku. Zastanawiali się tylko, gdzie pójśd, do niego czy do niej? Ona miała nowszą wersję słownika,
trzecie wydanie, on drugie, które wydawało mu się lepsze. Kupił trzecie wydanie, ale, jak twierdził, leżało
w pokoju kotów, które używały go jako drapaka. Qwilleran miał nadzieję, że jego życie z Polly wróci
wkrótce na dawne tory. Wrócił do domu i zjadł dużą porcję lodów. Pal licho dietę!

Rozdział czwarty

W sobotę rano Qwilleran poszedł do księgarni, żeby porozmawiad z Lisa Compton. Szedł przez las do
Main Street, potem chodnikiem na tyłach poczty. W zmotoryzowanym Pickax wszyscy przyzwyczajeni
byli do widoku spacerującego dziennikarza w pomaraoczowej bejsbolowej czapce. Czapka była jego
ochroną, i to nie tylko na ulicy, ale też i w lesie, gdzie drapieżne sowy mogły pomylid jego bujną szarą
czuprynę z futrem mniejszego zwierzęcia. Księgarnia stała tyłem do poczty. Podwójne drzwi wychodziły
na sieo, gdzie leżała wielka słomianka * rzecz nieodzowna w mieście, które chlubiło się mianem „Klamry"
osławionego „Śnieżnego Pasa". Zwyczajowy napis na wycieraczce nie głosił: „Witajcie w «Skrzyni
Pirata»" czy „Proszę wycierad buty", ale „Proszę nie wypuszczad kota!".

Z powodów praktycznych zdecydowano się położyd wewnątrz szarą wykładzinę, a nie zieloną, która
pasowałaby do magicznych kocich oczu. Kompromis osiągnięto, zamawiając soczyste zielone koszulki dla
personelu. Obsługa energicznie uwijała się przy książkach, ale nie było śladu Polly. Albo skorzystała z
jego rady i nie nastawiła budzika, albo też nie posłuchała jej i wzięła dodatkowe godziny w bibliotece.

Żadne z dwojga nie było prawdą.

* Pani Duncan wyszła do fryzjera * poinformowano go. * Pani Compton czeka na pana w piwnicy.

Nie było nic przygnębiającego w piwnicy. Schodząc szerokimi schodami, doznawało się uczucia
wzniosłości.

Szczególnie autentyczna piracka skrzynia zamocowana na ścianie wyglądała dostojnie.

Na prawo znajdowały się pokoje konferencyjne, a na lewo Sala Eddingtona Smitha. Wolontariusze w
zielonych kamizelkach z logo SES krzątali się przy komputerze, drabinie i przy innych zajęciach, którym
ochoczo towarzyszył Dundee. Lisa Compton przedstawiła wszystkich i zabrała Qwillerana do pokoju,

background image

gdzie mogli nagrad rozmowę.

* Jaka była pierwsza książka w historii Moose County? Zgaduj.

* Prawdopodobnie modlitewnik należący do pastora, który przybył tu ze swoimi owieczkami. Pionierzy
byli nieustraszeni i ciężko pracowali, ale niewielu potrafiło pisad i czytad. Nawet w czasach boomu
właściciel wszystkich tartaków na wybrzeżu mógł byd analfabetą. Pod koniec dziewiętnastego wieku
bogate rodziny budowały rezydencje z imponującymi bibliotekami, które świadczyły o materialnym
statusie rodu. Półki uginały się pod ciężarem oprawnych w skórę złoconych tomów, których nigdy nie
rozcięto. Dopiero w wieku dwudziestym pojawiła się klasa średnia, której członkowie czytali dla
przyjemności.

* Co czytali?

* Klasyków, ale też nowe powieści, książki przygodowe i kryminały. Kupowali książki o sztuce, poezji,
etykiecie. Ojciec Eddingtona Smitha prowadził obwoźny handel książkami za pięd i dziesięd centów.
Właśnie takie książki dzisiaj wracają do SES.

* Jak funkcjonuje SES?

* „Skrzynia Pirata"przeznaczyła na SES połowę dolnego poziomu. Wolontariusze, nazwani ludźmi
Eddingtona Smitha, obsługują przedsięwzięcie, a dochód przeznaczony jest na Radę Krzewienia
Czytelnictwa i coroczne stypendium Edda Smitha.

* Czy ludzie dają wystarczającą ilośd książek, żeby zapełnid półki?

* No cóż, na początek było duże ogłoszenie, że wpływowy obywatel miasta podarował sto książek, ale
nie wymieniono nazwiska. Wszyscy zgadywali, że to ty, i nie chcieli byd gorsi. Wolontariusze wypraszali
też książki, odbierali je od chętnych donatorów i katalogowali. Wszystko w imię pamięci o Eddingtonie,
tym drobnym człowieczku. Każdy chciał kontynuowad jego pracę.

* Czy nadzorowanie tego przedsięwzięcia nie jest olbrzymim zadaniem?

* Nie podołałabym temu bez pomocy rady dyrektorskiej. Jej członkowie pomagają mi podejmowad
decyzje, rozwiązad problemy i podtrzymad entuzjazm wolontariuszy. Jestem niezwykle wdzięczna za
wsparcie Burgessowi Campbellowi, Maggie Sprenkle, doktorowi Abernethy i Violet Hibbard.

Qwilleran wyłączył dyktafon.

* Nigdy nie spotkałem Violet Hibbard * powiedział przygnębionym tonem. Jako dziennikarz spodziewał
się znad wszystkich na swoim podwórku.

* Jest wspaniałą kobietą. Niedawno poszła na emeryturę. Uczyła angielskiego w college'ach na
wschodzie.

* Ile ma lat?

background image

* Jest mniej więcej w naszym wieku. Zrezygnowała z pracy, kiedy odziedziczyła dom Hibbardów. Jest
ostatnia z rodu. Deweloper chciał go rozebrad i wybudowad w tym miejscu blokowisko. Na samą myśl
dostaję gęsiej skórki. Znasz rezydencję Hibbardów, Qwill?

* Wiem, gdzie się znajduje, ale nie widziałem jej. Pewnie była w jakichś popularnych magazynach.

* Tak. W okręgu, gdzie dominuje kamienna zabudowa, ten dom jest cały drewniany. To cud, że przetrwał
pożary lasu, burze i nieszczęśliwe pożary wywołane przez nie*

sprawne kominy i kuchnie, że nie wspomnę ludzkiej bezmyślności. Violet postanowiła go zachowad jako
dom gościnny dla wyższych sfer... To pole do popisu dla ciebie, Qwill. Violet z chęcią się z tobą spotka.
Uwielbia twoje felietony.

Qwilleran czuł instynktowną sympatię do ludzi, którzy uwielbiali jego artykuły. Wzruszył nonszalancko
ramionami.

* Daj mi znad, kiedy będzie w sklepie. Wpadnę.

Kiedy Qwilleran, wracając do domu, wyłonił się z lasu, Koko skakał już przy kuchennym oknie, co
oznaczało, że na automatycznej sekretarce zastanie wiadomośd. Jak to przewidział, na automacie migało
czerwone światełko. Dzwonił Pogodny Jimmy, meteorolog z PKX FM (prawdziwe nazwisko Joe Bunker).
„Cześd, Qwill! Tu Joe. Czy Polly przekazała ci najświeższe wieści z Indian Village? Wpadnę w drodze do
rozgłośni, to zamienimy kilka słów. Będziesz koło trzeciej trzydzieści? Zostaw «tak» albo «nie» na
sekretarce".

Odpowiedź Qwillerana była pozytywna. Co to były za wieści, którymi Polly się z nim nie podzieliła?

Indian Village było ekskluzywną dzielnicą apartamen*towców za granicami miasta. Apartamenty w
niedużych blokach umieszczono na lesistym terenie. Były tam naturalne ścieżki spacerowe wzdłuż rzeki
Ittibittiwassee i klub z barem, klubem brydżowym, salą wykładową i stowarzyszeniem obserwatorów
ptaków.

Zimą, kiedy nie można było ogrzad składu, Qwilleran mieszkał w apartamencie numer cztery na osiedlu
„Wierzby". Pogodny Jimmy i jego kot Huragan byli jego sąsiadami przez ścianę. Polly mieszkała pod
jedynką z kotami Brutusem i Cattą. Przez pewien czas dwójkę zajmował ailurofob, ale w koocu się
wyprowadził. Jak z przymrużeniem oka mawiali sąsiedzi, był uczulony na kocią sierśd. Nikt nie chciał
zagłębiad się w szczegóły.

Pogodny Jimmy wpadł, jak zapowiadał. Usiedli przy barze. On napił się piwa, a Qwilleran piwa
imbirowego.

* Widziałeś wczoraj przedstawienie, Joe? * zapytał Qwilleran.

* Pewnie! Świetna robota. Wyobrażam sobie, że to wielkie wyzwanie dla aktorów, ale Carol okazała się
wspaniałą reżyserką.

background image

* Słyszałeś poruszenie na początku?

* Jasne, że tak. Tylko Ernie Kemple ma dośd jaj, żeby uciszyd chamów w ten sposób. Ma głos jak dźwięk
rogu.

* Sprawcy się zresztą obrazili i nie wrócili na drugi akt.

* Wiesz, Qwill, ludzie przywykli do rozmów przed telewizorem i wydaje im się, że mogą to samo robid w
teatrze. Wyszli, bo ich uczucia zostały zranione.

Koko wskoczył na sąsiedni stołek barowy, jakby chciał dołączyd do rozmowy.

* Jak się ma Huragan? * spytał Qwilleran.

* Chce wiedzied, kiedy przeprowadzacie się z powrotem do Indian Village, chłopaki.

* Zazwyczaj pierwszego listopada. Ale, ale... Jakie to wielkie wieści zapowiadałeś przez telefon? Czyżby
obserwatorzy ptaków wyśledzili oskomika?

* Wiadomośd jest taka, że dwójka została kupiona przez Aldena Wade'a. Lepiej zamknij na klucz swoją
dziewczynę. Mówią o nim, że to pogromca kobiecych serc.

Dlaczego Polly o tym nie wspomniała? * zastanawiał się Qwilleran. Zawsze pierwsza słyszała plotki.
Zauważył jednak spokojnie:

* Najwyższy czas, żeby ktoś zajął ten apartament na stałe. Jeśli apartament stoi zbyt długo pusty, to traci
na tym cała okolica. Napijesz się jeszcze, Joe?

* Nie, dzięki. Muszę się zbierad do studia.

* Mam nadzieję, że nowy sąsiad lubi koty * powiedział Qwilleran.

Po wyjściu Pogodnego Jimmy'ego Qwilleran zastanawiał się, czy to Polly zaproponowała apartament
numer dwa ujmującemu wdowcowi, który miał rozpocząd pracę w księgarni i o którym mówiono, że jest
kobieciarzem. Pogodny Jimmy urodził się w Lockmaster, musiał coś o tym wiedzied.

Koty stały ramię w ramię, wachlując się równomiernie ogonami, czym przypominały dyskretnie
Qwilleranowi, że najwyższy czas na obiad.

* Co powiedzielibyście na wcześniejszy powrót do Indian Village, przyjaciele?

Spędził wieczór na pisaniu recenzji do poniedziałkowego wydania. Uważał, by nie chwalid zbytnio dwóch
aktorów z Lockmaster, a przynajmniej nie więcej niż rodzimych członków Klubu Teatralnego. Często też
spoglądał na zegarek.

O dziesiątej zadzwonił do Polly. Nikt nie odbierał. Zostawił wiadomośd.

Dał kotom wieczorną przekąskę i odprowadził je do pokoju na drugim piętrze. Wtedy zadzwoniła Polly.

background image

Była wyjątkowo podekscytowana, po wczorajszym wyczerpaniu nie było śladu.

* Qwill, nigdy nie zgadniesz, gdzie dzisiaj byłam! Na sztuce Oscara Wilde'a! Alden, jeden z naszych ludzi,
gra w przedstawieniu, więc wydało mi się to właściwe, żeby zabrad „zielone kamizelki", jak nazywamy
dziewczyny, żeby zobaczyły pokaz. Na mój koszt! Były zauroczone! Wszystkie czytały twój wtorkowy
artykuł, co obudziło ich zainteresowanie.

Przerwała, żeby wziąd oddech.

* Cieszę się, że wy dobrzałaś po wczorajszej niedyspozycji * wtrącił Qwilleran. * Mamy dziękowad
Oscarowi Wilde'owi czy twojej fryzjerce?

* Obu! * zaśmiała się perlistym śmiechem, którego nie słyszał od dłuższego czasu * przynajmniej od
kiedy zaczęła studiowad przewodnik encyklopedyczny o prowadzeniu księgarni. Zanim zdążył to
skomentowad, zapytała: *A jak twój wywiad z Lisa Compton?

* Całkiem dobrze. Są pewne kwestie, które chciałbym z tobą przedyskutowad. Co powiesz na niedzielny
obiad w „Tipsy"? Później moglibyśmy wpaśd na wieczór muzyczny do składu. Mam nowe wykonanie La
Symphonie Fantastique, które powinno ci się spodobad.

* Cóż... Chyba powinnam wyjąd moją zimową garderobę i przygotowad się na zimową pogodę.

* Dobry pomysł! Zastanawiam się, czy nie przeprowadzid się w tym roku wcześniej do Indian Village.
Prognoza pogody jest niekorzystna... A przy okazji, słyszałem, że sprzedano apartament numer dwa?

Zawahała się, zanim odpowiedziała:

* Naprawdę?

Zawsze tak mówiła, kiedy nie czuła się swobodnie, kiedy była podejrzliwa, zaniepokojona i chciała
uniknąd tematu.

* Nie wiem, kto to jest, tylko tyle, że to samotny mężczyzna. Mam nadzieję, że lubi koty * dodał.

* Gdzie to słyszałeś? * zapytała defensywnie, jak mu

się zdało.

* Nie pamiętam. W piątek wieczorem w teatrze albo dzisiaj w księgarni. Dobrze, że w koocu nie będzie
stał pusty. Mam nadzieję, że sąsiad będzie człowiekiem zgodnym... Cóż, śpij dobrze! A bientót!

* A bientót! * powtórzyła, a w jej głosie brakowało już

energii.

Teraz Qwilleran był już pewien, że to Polly zaproponowała dwójkę nowemu pracownikowi. Zawsze
odkrywała interesujących mężczyzn: architekta z Chicago, kanadyjskiego profesora, handlarza antyków z
Ohio... a teraz tego aktora! Dlaczego kobiety tak łatwo ulegają aktorom? Jego własna matka zakochała

background image

się w aktorze z wędrownej trupy, ale to nie był jeszcze najgorszy wybór.

Qwilleran poczuł nieodzowną potrzebę zjedzenia pucharka lodów, ale po kuchni rozchodził się zapach
przejrzałych bananów. Zupełnie nie stosował się do lekarskich porad. W misce na barze były trzy banany,
wyglądała jak kosz na odpadki.

Wyrzucił wszystko do śmieci i nałożył sobie lodów.

Rozdział piąty

W niedzielę Qwilleran był oczekiwanym gościem na zaimprowizowanej kolacji, której celem było
opróżnienie lodówki Rikerów. Mildred Riker redagowała dział kulinarny w „Moose County coś tam". Jej
mąż Arch był zaś redaktorem naczelnym i długoletnim przyjacielem autora „Piórkiem Qwilla". Para
podjęła niespodziewaną decyzję, żeby zamknąd dom nad jeziorem i wrócid do apartamentu w Indian
Village.

Kiedy Mildred zadzwoniła do Qwilla z zaproszeniem, powiedziała:

* Po pierwszym weekendzie listopada letnicy zaczynają się wyprowadzad, a wybrzeże pustoszeje. Jeśli
nie masz nic przeciwko, mógłbyś pomóc nam wyczyścid lodówkę.

* Zawsze służę pomocą* powiedział szybko. * Jestem świetny w opróżnianiu lodówek. Ile dao możesz
wycisnąd ze starego pudła?

, * Przynajmniej pięd. Dzwoniłam do Polly, ale nie złapałam jej. Dzwoniłam też do Comptonów. Lyle
wyjechał z miasta, ale Lisa przyjdzie. Powie nam o rzadkich książkach, które znaleźli wśród podarunków
dla SES.

Dzieo był wystarczająco słoneczny, a bryza wystarczająco łagodna, żeby można było podad koktajle na
werandzie od strony jeziora. Arch serwował drinki. Był to mężczyzna w średnim wieku, nieco zbyt otyły
od nadmiernej ilości dobrego jedzenia. Mildred była pulchna, ale ładna. Toulouse, na wpół zagłodzony
kotek, którego uratowali, wylegiwał się na poręczy. Teraz i on był pulchny.

* Gdzie peregrynuje twój niestrudzony mąż? * Qwille*ran zapytał Lisy.

* Musiał wyjechad dziś rano na trzydniowe seminarium do Saint Paul.

* Chciałbym dostad jego posadę. Wyjeżdża na te wszystkie zamiejscowe konferencje opłacane przez
okręg i nigdy nie zauważa żadnej poprawy w systemie szkolnictwa. Ciekawe, co oni tam robią w tym
Saint Paul?

* Mogę was zacytowad? * spytała słodko Lisa.

background image

Lisa była miła, ale nazbyt władcza, jak uważał Qwille*ran. Zupełnie jak dyrektor szkoły na wakacjach.
Farbowała włosy. Lyle był pełnym humoru zrzędą, który walczył o uratowanie resztki swojego
owłosienia. Kiedy ktoś pytał o ich życie prywatne, Lisa powtarzała: „Dobrze się bawimy, nie wypuszczam
go z chłopakami na piwo".

* Szkoda, że Lyle nie może tu dzisiaj byd * powiedział Qwilleran. * Zamierzałem uhonorowad go
limerykiem.

Lyle, szkolny kurator, słynie jako wielki orator. Uczy innych, jak uczyd, lecz nie można wykluczyd, że
samotności z niego adorator.

Jego żona wykrzyknęła:

* Będzie zachwycony. Oprawi go i powiesi w swoim biurze!

Arch żalił się:

* Dlaczego nikt nigdy nie pisze limeryków o mnie?

* Próbowałem * powiedział Qwilleran. * Przez lata próbowałem. Ale jak tu znaleźd rym do twojego
imienia, chłopie? A przy okazji powiedzcie mi, czy ktoś z was zna Bil*la Tumerica, który pisze te
dowcipne listy do rubryki „Głos Ludu"?

* Lyle go zna * powiedziała Lisa. * Uczy angielskiego w Sawdust City.

* Tak, ostatnio dowodził, że „Idź" to najkrótsze zdanie w naszym języku * wtrąciła Mildred.

Qwilleran zaprotestował.

* W naszej rodzinie „Nie!" jest równie krótkie i sensowne, problem polega na tym, że nie wszyscy
zwracają na nie uwagę.

Mildred sprawiła Lisie komplement, mówiąc, że wygląda wspaniale, odkąd udziela się w księgarni i przy
SES.

* Dziękuję, jestem tak przejęta tym wyzwaniem, że czuję się jak dwudziestolatka. Szczególnie w takich
chwilach jak te, kiedy okazuje się, że podarowano nam książki warte po pięd tysięcy.

* Skąd to wiecie?

* Fundacja K skontaktowała nas z handlarzem rzadkich książek z Chicago, który powiedział nam, na co
zwracad uwagę: ważny autor, pierwsze wydanie, autografy, no i oczywiście dobry stan książki.
Przesłaliśmy mu listę naszych kandydatów. Wiele z tych książek jest warte po pół tysiąca, a niektóre
nawet więcej.

* Nigdy mnie nie przekonacie, żebym zapłacił piędset dolarów za książkę * powiedział Arch.

* Ależ kochanie * tyle zapłaciłeś za zardzewiały kawał blachy.

background image

* To był przykład prymitywnej sztuki ludowej o udokumentowanym pochodzeniu, no i to była aukcja na
słuszne cele!

* SES promuje czytelnictwo, a to jest słuszna sprawa *powiedział Qwilleran, dodając przebiegle: * Im
więcej ludzi w Moose County będzie umiało czytad, tym więcej czytelników zyska twoja gazeta.

* Chyba potrzebuję drinka * sapnął Arch. * Ktoś jeszcze?

* Kotku, teraz będę podawad do stołu * powiedziała Mildred. * Nalejesz wina i nakarmisz Toulouse'a?

Kolacja zaczęła się od tajemniczej zupy, po której podano równie tajemniczą potrawę z kociołka i inne
niezidentyfikowane danie nazwane „smakołyk". Deser nie odbiegał tajemniczością od reszty posiłku, ale
wszystko było bardzo smaczne.

W trakcie jedzenia omawiali nową sztukę, dyskutowali o dwóch rewelacyjnych aktorach z Lockmaster i o
tym, że sztuka ma szansę pobid rekord w ilości wystawianych spektakli.

W koocu Qwilleran zapytał:

* Czy ktoś z was słyszał, że Alden Wadę przeprowadza się do Indian Village?

* Raczej w to wątpię * powiedziała Lisa. * Mieszka w domu gościnnym Hibbardów i był zachwycony.
Violet Hibbard jest w radzie dyrektorskiej SES.

* Znałam ją w liceum * powiedziała Mildred. * Była zawsze poważna. Nie miała rodzeostwa i przywykła
do przebywania z dorosłymi. Zawsze miała same piątki. Przy niej zawsze czuliśmy się gorsi, więc nikt nie
płakał, kiedy posłano ją do prywatnej szkoły na wschodzie.

* Nadal jest poważna * wtrąciła Lisa * ale nabrała jakiegoś ciepłego stosunku do ludzi. Maggie Sprenkle,
jej jedyna długoletnia przyjaciółka, mówi, że Violet na początku swojej kariery uczyła na amerykaoskim
uniwersytecie we Włoszech, a po powrocie stała się zupełnie inną osobą.

* To ci Włosi * skomentował Arch.

* Ach, kotku! * zaprotestowała jego żona.

* Nigdy nie wyszła za mąż? * zapytał Qwilleran.

* Nie, a jest ostatnią z Hibbardów. Nigdy nie byli dużą rodziną. Epidemia grypy z 1919 roku wybiła prawie
całe pokolenie. Tak mówi Maggie.

* Mówię wam to nieoficjalnie, ale to ona podarowała większośd książek, które okazały się cenne.

* Czy może odliczyd tę darowiznę od podatku? * spytał Arch.

* Myślę, że tak.

* Macie spis tego, kto co podarował?

background image

* Tak. Informacje gromadzimy w komputerze, ale nie są przeznaczone do publikacji.

* To wszystko jest takie interesujące * westchnęła Mil*

dred.

Lisa kontynuowała:

* Faulkner, Hemingway, Virginia Woolf, T.S. Eliot, Raymond Chandler i doktor Seuss to cenniejsi autorzy.
Co dziwne doktor Seuss rzadko pojawia się na rynku cennych książek. Może dlatego, że większośd
egzemplarzy nie przetrwało, ponieważ w rodzinach wydzierano je sobie z rąk. Mamy jednak Kota w
kapeluszu, który nie został przeżuty przez żadnego psa.

* Biorę go! * powiedział Qwilleran. * Koko będzie na nim siedział i ogrzewał go. Potrafi wyczud
wartościową

książkę.

* Mam nadzieję, że te wszystkie cenne egzemplarze będą przechowywane w bezpiecznym miejscu *
zaniepokoił się Arch.

* Trzymamy je pod kluczem i pokazujemy potencjalnym klientom spis. Przypomniało mi się, że Violet
wypatrzyła u Susan Exbridge piękny stary kabinet, wyceniony na trzy tysiące, ale Susan sprzeda go nam
za połowę ceny.

* A co wspólnego ma kabinet z książkami? Mam nadzieję, że to nie jest idiotyczne pytanie * spytał Arch.

* Dawniej w podobnych kabinetach trzymano domowe wiktuały, zamknięte na klucz * wyjaśniła Lisa. *
Nie pytaj mnie dlaczego. Tak zwany kabinet może pomieścid ponad sto książek na wszystkich półkach,
które mają zamki.

* Widziałam ten mebel u Susan. To elegancki i prosty sosnowy kredens.

* Dokładnie tak! To będzie centralny punkt SES.

* Jak to możliwe, że sprzedaje go za połowę ceny? * zainteresował się Arch. * Powinna go wam oddad za
darmo. Jeśli boicie się poprosid, to poślijcie Qwillerana, żeby wykręcił jej ramię.

* Popieram! * wykrzyknęła Lisa.

* To bezduszne! * zawołała Mildred. * Jest w tym naprawdę dobry!

Qwilleran dmuchnął w wąsy.

* Jak szybko go potrzebujecie?

* Nie później niż w środę. Jeden z wolontariuszy ma samochód ciężarowy i mógłby go odebrad.

background image

* Kto ma ochotę na pokolacyjnego drinka? * spytał Arch.

Qwilleran powiedział, że musi wracad do domu i nakarmid koty, zanim zaczną żud dywany. Lisa wolała
dostad się do domu przed zmierzchem. Letni domek Comptonów był dwierd mili dalej i trzeba było iśd
plażą.

Qwilleran cieszył się, że może ją odwieźd do domu. Chciał jej zadad pytanie.

* Poznałaś Aldena Wade'a? Na scenie ma silną osobowośd, jaki jest prywatnie?

* Czarujący! I taki pomocny. Został zatrudniony do szczególnych zadao, ale przychodzi na dół i pyta, czy
mógłby coś zrobid dla SES. I to nie wszystko! Kilka tygodni temu przyniósł mi długą różę i powiedział,
żebym obserwowała, jak dzieo po dniu rozkwita. Mówi, że to inspirujące!... Potem okazało się, że Polly
również jedną podarował. I Violet też. Moim zdaniem to słodkie. Zdaje się, że jest samotny.

Albo gra na wszystkie fronty, pomyślał Qwilleran. Zastanawiał się, dlaczego Polly nie wspomniała o róży
podczas jednej z ich nocnych rozmów. Zastanawiał się też nad pogłoskami, że kupuje apartament. Może
poszedł go obejrzed, żeby zrobid przyjemnośd Polly, która mu to zaproponowała.

* Dzięki za podwiezienie, Qwill. Skoro tu jesteś, dam ci listę naszych cennych tytułów. Daj znad, jeśli
będziesz chciał kupid doktora Seussa dla Koko.

W domu czekały na niego dwa głodne koty, pogrążone w żałobie po niedoszłej kolacji.

* Przepraszam! Ale zobaczcie tylko, co Mildred wam

przesyła!

Kwadratowy pojemnik zawierał nie tylko resztki kociołka, ale też kilka produktów dla Qwillerana:
ciasteczka, paszteciki, jabłka i dwa banany, które świetnośd miały już

za sobą.

Qwilleran podzielił danie na dwie części i ustawił talerzyki pod kuchennym stołem. Stanął z boku, żeby
zobaczyd, jak będą łapczywie pochłaniad ich zawartośd. Zamiast tego powąchały talerze i odeszły,
machając z irytacją

ogonami.

* No proszę! * zaprotestował Qwilleran. * Macie prawo do wyrażania własnych opinii, ale posuwacie się
za daleko!

Wiedział, że jak tylko odwróci się do nich plecami, pochłoną delicje Mildred w okamgnieniu.

Później tego wieczoru Qwilleran rozpostarł się w swoim ulubionym fotelu do myślenia i zastanawiał się
nad przypadkiem Susan Exbridge, której ramię miał wykręcid.

Z zamyślenia wyrwało go na moment mrożące krew w żyłach wycie Koko, które znane było jako

background image

śmiertelna pieśo. Uznał jednak, że był to skutek trawienia tajemniczej potrawy.

Susan Exbridge to był charakterek, nie ma co! Śmieszyły go jej pretensje i afektowane maniery. Lubił się
z nią drażnid i podpuszczał ją przy byle okazji. Uchodziło mu to na sucho ze względu na jego powiązania z
Fundacją K.

Susan żywiła wielki szacunek do pieniędzy. W Pickax uchodziła za snobkę. Otrzymywała spore alimenty,
kupowała ubrania w Chicago i jeździła drogim samochodem. Jej sklep „Exbridge & Cobb. Antyki" był tak
ekskluzywny, że miejscowi bali się zaglądad do środka. Może z wyjątkiem przypadków, kiedy przemykali
się do aneksu, w którym Susan trzymała zbiór sztuki prymitywnej, stłoczonej na tyłach jak ubodzy krewni
w czworakach. Była to kolekcja zmarłej Iris Cobb, która zostawiła wszystko swojej partnerce. Obszerny
zbiór książek o antykach zapełniał teraz półki w biurze Susan, chociaż Polly powtarzała, że pani Exbridge
nie przeczytała ani jednej książki w całym swoim życiu. Było w tym trochę przesady, wynikającej z
konfliktu osobowości i nieznośnego zwyczaju Susan, która zwykła witad Qwille*rana wylewnym
„kochanie".

Miał ją teraz przekonad, żeby podarowała kredens w słusznej sprawie. Fundacja K z łatwością mogła go
nabyd, ale pomysł był taki, żeby nauczyd Susan, jak się działa na rzecz i w obrębie wspólnoty.

Najłatwiej byłoby wtargnąd do jej sklepu i powiedzied: „Susan, słyszałem, że sprzedajesz SES kredens Iris
Cobb! Czy to aby w porządku? W koocu należał do Iris Cobb, a ty nie zapłaciłaś za niego ani centa. Twoi
bogaci przyjaciele ofiarowują książki warte pięd tysięcy dolarów każda! Stad cię z pewnością na
podarowanie kredensu za trzy... No wiesz, mogłabyś to sobie odliczyd od podatku".

Konfrontacja byłaby prosta i skuteczna, ale zbyt oczywista. Cjwilleran wolał działad w sposób subtelny i
bardziej anonimowy.

Potem pomyślał o metodzie, jaką stosowano w Moose

County: tutaj po prostu działano metodą faktów dokonanych. Wystarczyło rozpuścid plotkę, a już po
chwili była ona rzeczywistością.

Zadzwonił do Polly Duncan. Najpierw wysłuchał cierpliwie szczegółów wietrzenia i przeglądania zimowej
garderoby, a później opisał jej zaimprowizowaną kolację, która ją ominęła. Na koniec dodał:

* A przy okazji, słyszałaś o Susan? To zadziwiające! Susan Exbridge podarowała SES kabinet wart trzy
tysiące dolarów.

* Nie wierzę! * zawołała Polly. * Nigdy niczego nie daje za darmo! A o Eddingtonie nie mówiła inaczej jak
tylko „ten okropny, malutki człeczyna". Jak to wytłumaczysz,

* Trudno powiedzied. Mogłabyś to sprawdzid w kilku twoich źródłach. Jeśli to prawda, to z pewnością
dobre wieści.

* Zaraz wykonam kilka telefonów. Rozłączam się. Dziękuję, że dałeś mi znad. A bientót!

background image

* A bientót!

Qwilleran odłożył słuchawkę z satysfakcją. Rano odwiedzi antykwariat Susan Exbridge i pogratuluje jej.

Uknuwszy strategię pozyskania kabinetu, włączył rozluźniony wiadomości na PKX FM. Jedna z informacji
przykuła jego uwagę: zdarzył się śmiertelny wypadek samochodowy na moście Black Creek o ósmej
wieczorem. Dokładnie w tym momencie, jak sobie przypominał, Koko wydał z siebie ten przeszywający
uszy dźwięk. Śmiertelny dźwięk. Qwilleran słyszał go już przedtem wiele razy. Oznaczał zawsze
nieprzypadkową śmierd. W wiadomościach nie podano nazwiska ofiary.

Rozdział szósty

Był wczesny poniedziałkowy poranek. Zaspany Qwilleran przyciskał nieprzytomnie guzik w
automatycznym ekspresie do kawy. Koty schodziły niechętnie po rampie ze swojego pokoju na trzeciej
galerii. Szły, przeciągając się i ziewając. Próbowały dobudzid się, wstrząsając energicznie swoje futerko.

Nie pamiętał o wczorajszym wydaniu wiadomości aż do czasu, kiedy zadzwoniła Carol Lanspeak.

* Qwill! Słyszałeś o wypadku, który wydarzył się wczoraj wieczorem? Właśnie ujawniono tożsamośd
ofiary! To był Ronnie. Nasz Ronnie! Wiesz, Ronald Dickson, który grał Algernona! Czuję się okropnie, taki
młody człowiek. Niedługo miał się żenid...

* Smutne wieści * mruknął Qwilleran. * W jakich okolicznościach zginął? Ktoś wie?

* Kilku członków zespołu pojechało do „Onoosh's Cafe" świętowad po popołudniowym przedstawieniu,
on musiał wrócid do Lockmaster. Nie wyrobił się na zakręcie przed mostem. Odwołujemy wszystkie
przedstawienia i zwracamy pieniądze. Czy twoja recenzja ukaże się mimo wszystko?

* Na stronie kulturalnej, ale zadzwoo do działu miejskiego i poproś o informację na pierwszej stronie:
„Wszystkie przedstawienia odwołane z powodu niespodziewanej śmierci jednego z członków zespołu".
Kiedy pojadę oddad tekst, sprawdzę, czy informacja została umieszczona w widocznym miejscu.

Kiedy Qwilleran dopełnił wszystkich obowiązków w składzie, mógł spokojnie pojechad do redakcji
„Moose County coś tam". Szedł korytarzem do biura redaktora prowadzącego, kiedy minął go w
pośpiechu młody chłopak z naręczem tekstów.

* Cześd! * przywitał go Qwilleran.

To pewnie młody stażysta, pomyślał Qwilleran. Tylko stażyści się spieszą. Ten miał brodę i dośd długie
włosy.

* Nowy stażysta? * spytał Juniora Goodwintera.

background image

* Asystent * poprawił go Junior.

* Straszny włochacz.

* Czasy się zmieniły, od kiedy ty dorabiałeś jako chłopiec na posyłki... To twoja recenzja?

Qwilleran wręczył mu tekst.

* Czy ty i Jody widzieliście przedstawienie?

* W niedzielę po południu. Ogromnie nam się podobało! Fatalna sprawa z tym wypadkiem. Na pierwszej
stronie drukujemy informację w czarnej ramce. Wspomnienie i nekrolog jutro. Kto jest najlepszym
źródłem?

* Pogodny Jimmy z PKX FM i Alden Wadę z księgarni.

* A o czym mamy jutrzejsze „Piórkiem Qwilla"?

* Krótka historia czytelnictwa w Moose County, aż do powstania, dzięki zaangażowaniu członków
wspólnoty, SES.

* To wielki tydzieo dla Moose County. Dwight Somers gwarantuje, że dostaniemy ogólnokrajową prasę i
telewizję. Roger, Bushy i Jill piszą wstępniaki. W piątek poświęcimy wydarzeniu pierwszą stronę i damy
zdjęcia.

* Dobrze by było, żeby w sobotę szeryf zapewnił konne oddziały na otwarcie dla publiczności. Na
otwarcie dla VIP*ów przyjdą setki ludzi, a na publiczne? Tysiące!

Cjwilleran poczekał do chwili, kiedy miał pewnośd, że sklep z antykami będzie otwarty, i z entuzjazmem
wkroczył przez frontowe drzwi lokalu Susan Exbridge.

Rozmawiała właśnie z dwoma klientami i spojrzała na niego ze zdziwieniem.

* Kochanie! Co sprowadza cię do mnie w tak radosnym nastroju?

* Przyszedłem pogratulowad ci, Susan, twojej hojności! Słyszałem, że podarowałaś kabinet dla SES!

* Skąd to słyszałeś? * spytała ostrożnie.

Wszyscy o tym mówią. W naszym małym miasteczku nic się nie ukryje!

Nawet jeśli chciała zaprzeczyd, to obecnośd dwóch klientów uniemożliwiła jej to. Rzeczywiście trudno
było sobie wyobrazid sprytniejsze posunięcie.

* Ktoś przyjedzie go odebrad przed czwartkiem, wtedy . przyjeżdżają zamiejscowe media. Mogę na niego
spojrzed?

Na wypadek, gdybym miał okazję napisad o nim w „Piórkiem Qwilla"?

background image

Susan machnęła z rezygnacją w kierunku zaplecza, mówiąc słabe „przepraszam" do klientów.

* Piękne wykooczenie sosnowego materiału * powiedział Qwilleran. * Jak mógłbym go opisad?

Zawahała się nieznacznie:

* Patyna czasu i czuła opieka.

* Czy znane jest jego pochodzenie?

* Należał do starej rodziny w Purple Point.

Kłamstwo zdziwiło Qwillerana. Był pewien, że widział mebel w mieszkaniu Iris Cobb w Junktown, na
Nizinach.

* Wolontariusz z SES przyjedzie po niego. Uprzedzi cię telefonicznie * powiedział tylko.

Qwilleran miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia w mieście. Raz w tygodniu robił dla Polly zakupy
spożywcze. Wsadzał je do bagażnika jej samochodu. W normalnych okolicznościach zostawał zaproszony
na domową kolację z zeszłotygodniowych resztek. Jednak odkąd Polly zajęła się księgarnią, nie można
było mówid o normalnych okolicznościach. Mimo to nadal prowadził rejestr, winna mu już była
dwadzieścia kolacji.

Szedł z jej listą do „Toodle's Market" i babcia Toodle pomagała mu przy wybieraniu owoców i warzyw.
Kupował dla siebie trochę zielonych jabłek, a ostatnio banany. Skorzystał z okazji, żeby pożalid się babci
Toodle na to, że banany przejrzewają, zanim zdoła je zjeśd.

* Ile jest osób w twojej rodzinie?

* Trzy, ale tylko jedna je banany.

* W takim razie nie kupuj tyle naraz * poradziła. *I upewnij się, że nie mają żadnych brązowych plam.

Wybrał cztery i miał przepchnąd wózek, kiedy okazało się, że został zablokowany przez inny, załadowany
płatkami, mąką, kocim żwirkiem, workami ziemniaków i butelkami mleka. Stała za nim rumiana kobieta
o uroku spełnionej gospodyni domowej.

* Pan Q! *powiedziała, rozpoznając jego słynne wąsy. *Potrzebuje pan haka na banany.

* Nie wiedziałem, że coś takiego istnieje * odparł.

* Jedyne, czego panu potrzeba, to staroświecki metalowy hak na płaszcze, taki jaki widuje się po
domach. Proszę go przykręcid z boku drewnianego kredensu i zawiesid na nim banany. Proszę ich nie
zostawiad ani w misce, ani na blacie.

Podziękował i ukłonił się, zastanawiając się, czy mógłby napisad tysiąc słów do „Piórkiem Qwilla" o
konieczności posiadania haka na banany. W przeciwieostwie do jabłek i pomaraoczy banany były
przynajmniej zabawne. Mógłby

background image

nadad tekstowi wydźwięk humorystyczny. Było coś zabawnego w obieraniu bananów ze skórki.

W domu znalazł w schowku stary haczyk na płaszcze i przykręcił go do kredensu. Problem rozwiązany!...
Tak przynajmniej myślał.

Tego wieczoru Qwilleran postanowił przekonad się do jedzenia bananów. Przywołał dziecięce
wspomnienia, kiedy przyjemnośd sprawiało mu zjadanie owocu kawałek po kawałku, systematyczne
odsłanianie miąższu, tak jak lodowego wnętrza z waflowego rożku. Przypomniało mu się chłopięce
marzenie o bananowym torcie, nigdy niezrealizowane, bo matka mówiła mu, że jest za drogi. Tak
wzmocniony psychologicznie zdjął banana z haczyka i zaczął go obierad. Zanim skooczył, zadzwonił
telefon. Położył obrany owoc na kawałku skórki i odebrał po trzecim dzwonku. Pomyślał, że to może byd
Polly, i wolał usiąśd przy biurku niż stad przy kuchennym stole.

To nie była Polly. W słuchawce zabrzmiał ochrypły kobiecy głos, który pytał o Ralpha.

* Nie ma tu nikogo o tym imieniu * powiedział. Powinien od razu odłożyd słuchawkę, ale... byd może
chciał odwlec jedzenie banana.

* Jest pan pewien? * zapytała.

* W zupełności.

* Czy to bar Wilsona?

* Nie, to nie jest bar Wilsona. Pod jaki numer pani dzwoni?

Podała mu numer do składu.

* Wykręciła pani dobrze, ale dostała pani zły numer. Kto go pani dał?

Na tym etapie rozmowa zaczynała sprawiad mu przyjemnośd. Całośd robiła wrażenie aktu z komedii. Byd
może

był to figiel, który postanowił mu spłatad ktoś z przyjaciół. Jedyny, kto mu przychodził do głowy, to
Pogodny Jimmy. * Ralph powiedział mi, że będę go mogła złapad pod tym numerem * kontynuowała
kobieta.

* Cóż, obawiam się, że panią okłamał, madarne.

Rzuciła słuchawką, a Qwilleran zachichotał. Był w drodze do kuchni, kiedy telefon znowu zadzwonił. Tym
razem był pewien, że to Polly.

* Dobry wieczór * odezwał się wyjątkowo miłym tonem, który zadziwił rozmówczynię.

* Czy jest Ralph? * Był to ten sam ochrypły głos.

Tym razem to Qwilleran rzucił słuchawkę. Nie w gniewie, ale ciesząc się na samą myśl, jak będzie
opowiadał zdarzenie Polly, kiedy zadzwoni.

background image

Banan czekał na niego, ale skórka zniknęła. Gdzie mogła się podziad? Był pewien, że zostawił ją na blacie!

Kątem oka zobaczył na podłodze coś żółtego. Kawałek bananowej skórki ze śladami drobnych ząbków.

* Łobuzy! * zakrzyknął. To była tylko jedna czwarta całej skórki. Gdzie podziała się reszta? Pod stopami
mogła okazad się śmiertelnie niebezpieczna. Najpierw zbadał wszystkie twarde powierzchnie: podłogę,
kafelki, terakotę. Syjamczyki nie były za grosz pomocne. Normalnie dołączyłyby do poszukiwao, węsząc i
skrobiąc, ale tym razem ukrywały się w poczuciu winy.

Spojrzał do śmietników, gdzie Yum Yum chowała swoje skarby, ale tam jej nie było. Ostrożnie wszedł po
rampie, naokoło trzech antresoli. Wiedział, że jeśli znajdzie koty, znajdzie i skórkę.

Rozmyślania przerwał mu telefon od Polly.

* Nie dzwonię za późno? * spytała. * Właśnie przyszłam do domu. Wspaniale się bawiliśmy!

Qwilleran, zajęty własnym problemem, słuchał nieuważnie. W skrócie chodziło o to, że Dwight Somers z
„Somers

& Beard", miejscowej firmy public relations, został zatrad*niony przez Fundację K do organizacji
kampanii reklamowej dla „Skrzyni Pirata".

Dwight zabrał cały personel na kolację do „Mackintosh Inn". To znaczy Polly, jej asystentkę, dziewczyny
w zielonych kamizelkach i Aldena Wade'a.

* Dostaliśmy osobną salę * mówiła dalej. * Dwight i Alden snuli nonsensowną opowieśd o Dundeem i
tajemniczym zakrytym pomniku w parku, rzadkich książkach w kabinecie, pożyczaniu limuzyn z domu
pogrzebowego, które mają odebrad zamiejscową prasę z lotniska, i tak dalej. A ty co dzisiaj robiłeś? *
zakooczyła.

* Nic szczególnego * powiedział.

* Bardzo dziękuję za zakupy, kotku.

* Cała przyjemnośd po mojej stronie. A bientót! ~ A bientót!

Jeszcze raz tego wieczoru zadzwonił telefon. W słuchawce zabrzmiał gburowaty szkocki głos:

* Nadal podajecie alkohol bez licencji?

* Tylko policjantom. Wpadaj, Andy.

Qwilleran wystawił szkocką, kostki lodu, wodę squunk, szklanki i półmisek z serami i krakersami, a potem
wyszedł przed dom przywitad swojego gościa.

Andrew Brodie był postawnym Szkotem, którego postad w policyjnym mundurze budziła postrach. Kiedy
zaś wkładał kilt kobziarza, nie było bardziej uwielbianego mężczyzny. Nawet po cywilnemu otaczał go
autorytet i posłuch. Koty czekały na niego przy kuchennych drzwiach. Wiedziały, że wysoki mężczyzna o

background image

donośnym głosie zawsze podrzuci im kęs cheddara albo goudy.

Obaj usiedli przy barze i nalali sobie drinki.

* Nadal pijesz wodę squunk? Nic mocniejszego?

* Lepiej tak niż skooczyd pod mostem Black Creek *skomentował Qwilleran. * Frao coś wspominała?

* Nie widziałem jej. Moja żona i córki widziały przedstawienie. Mówiły, że niezłe.

* A nie wiesz przypadkiem, czy Frao była z resztą zespołu świętowad sukces?

* Nie.

* Facet, który zginął, przyjeżdżał na próby z Lockma*ster. Powinien wiedzied o zdradliwym zakręcie.

* Nie powinni sprowadzad obcych na przedstawienia do Pickax * mówił dalej Brodie. * Nigdy nie
wiadomo, co to za jedni. Koroner powiedział, że facet był nadpany. Alkohol i narkotyki * to są prawdziwi
mordercy! Larry i Carol nie pozwalają na narkotyki w klubie. Ich najmłodszy syn był na haju, kiedy jego
samochód uderzył w wagon pociągu towarowego.

* Jestem zszokowany raportem medycznym, Andy. Zastanawiam się, czy Lanspeakowie wiedzą.

* Wściekną się, jak się dowiedzą... To dobry ser, prawda?

Rozdział siódmy

Qwilleran wybrał się do miasta, żeby jak zwykle we wtorek doręczyd artykuł do „Piórkiem Qwilla".
Wracając, wstąpił do „Babcinego Sklepu Słodkości". Niedawne wspomnienia o bananowym torcie
skłoniły go do wypróbowania jednego na lunch. Tłumaczył sobie, że to zwolni go z dziennej dawki
bananów. Wracał do składu w dobrym nastroju. Wszedł w samą porę, żeby odebrad telefon. Usłyszał
męski głos:

* Pan Qwilleran? Pani Duncan dała mi pana numer.

* Proszę poczekad, niech zgadnę. Pan Jack Worthing alias Ernest.

* Ma pan dobre ucho.

* Ma pan charakterystyczny głos. W czym mogę panu pomóc?

* Pani Duncan powierzyła mi prowadzenie Klubu Literackiego pod auspicjami nowej księgarni. Uważa, że
może pan mied jakieś pomysły. Czy udałoby się panu znaleźd chwilę dzisiaj po południu?

* Z radością. W sklepie czy u mnie?

background image

* Na dwa dni przed otwarciem dla prasy sytuacja w księgarni jest raczej chaotyczna i napięta.

* W takim razie zapraszam do składu. Wie pan, jak trafid?

* Za teatrem, przez las?

* Ma pan ochotę na kawę czy coś zimnego?

* Chyba skuszę się na pana niesławną kawę. Qwilleran polubił tembr głosu swojego rozmówcy

i oszczędnośd w słowach, mimo że nie miał okazji go poznad. Kilka minut później na podwórku przed
składem wymienili uściski dłoni i nazwiska.

Alden przyglądał się wysokiemu ośmiokątnemu budynkowi.

* To przekracza najśmielsze wyobrażenia, Qwill. Mieszkasz tu sam?

* Nie. Mieszkam z dwoma syjamskimi kotami, które zastępują mi rodzinę.

Spojrzał na teczkę, którą przyniósł ze sobą gośd.

* Usiądziemy przy stole?

Stół w jadalni, na którym rozłożono papiery, rzadko kiedy był wykorzystywany przy innych okazjach niż
podczas dużych przyjęd takich jak to, kiedy Koko wpadł w szał i zdemolował wnętrze. Wyfraczeni ludzie,
którzy zapłacili za bilet po trzysta dolarów na cele charytatywne, nigdy go chyba nie zapomną.

* Mam tu listę pięddziesięciu ludzi, którzy wykazali zainteresowanie klubem wzorowanym na tym, jaki
jest w Lockmaster * powiedział Alden.

Qwilleran rzucił okiem na listę. Znalazł tam nazwisko kuratora szkolnego, rektora college'u, dwóch
adwokatów, lekarzy, emerytowanych profesorów, zawodowego astrologa i wielu artystów.

* Jaki program by pan zaproponował?

* Recenzowanie książek, wykłady, dyskusje nad książkami. Osoby z listy będą zaproszone na zebranie
organizacyjne. Na kolejnym spotkaniu chcielibyśmy, żeby był pan pierwszym mówcą.

* Hmm... * mruknął pod nosem Qwilleran. * Co by pan sugerował?

* A co by pan powiedział na sylwetkę Eddingtona Smi*tha? Znał go pan prawdopodobnie lepiej niż inni
klienci.

* Ile czasu mam do dyspozycji? * zapytał Qwill.

Ustaliwszy tę kwestię, rozmawiali dalej. O pani Duncan Alden wyrażał się z nadmierną formalnością:

* Ujmująca kobieta. Dobrze ułożony głos. Wprawna organizatorka.

background image

O Ronaldzie Dicksonie:

* To smutne! Bardzo smutne! Uczył się aktorstwa na moim kursie w Akademii. Jego gra była naturalna,
ale brakowało mu pewności siebie. Wydawało mu się, że pigułki rozwiążą problem, ale to nieprawda!
Nie popieram zażywania amfetaminy. Można nauczyd się technik relaksacyjnych. Chciał iśd na skróty.
Biedny Ronnie!

* Znalazł pan satysfakcjonujące miejsce do mieszkania? * spytał swojego gościa Qwilleran.

, * Dom gościnny Hibbardów. Wspaniałe zakwaterowanie. Dobry kucharz. Bardzo układni goście. Zawsze
można znaleźd czwórkę do brydża albo chętnych na polowanie na kaczki. Jest też dobra biblioteka i salon
ze steinwayem.

* A zwierzęta? * zapytał Qwilleran.

* Domowe nie, ale Violet ma stróżującego psa, który wabi się Tasso. Zupełnie uległem jego urokowi. A
nawet poprosiłem Violet, czy nie pozwoliłaby mi wziąd za niego całkowitej odpowiedzialności. Zawsze
miałem przynajmniej dwa psy i brakuje mi ich.

* Wiem, jak się czujesz *powiedział Qwilleran, myśląc o Koko i Yum Yum.

* Panuje tam jedna sztywna zasada. Żadnych papierosów. Dom ma ponad sto lat i jest cały z drewna.
Wszędzie są gaśnice, niektóre z nich wyglądają jak dzieła sztuki.

* A ten pies, gdzie ma swoje miejsce w tym wspaniałym domostwie? * zapytał Qwilleran.

* Ma własny pokój za kuchnią i własną werandę. To włoska rasa, bracco. A przy okazji to najlepszy pies
myśliwski, jakiego spotkałem. Musisz wybrad się z nami któregoś weekendu.

* Jak się dowiedziałeś o tym domu?

* Violet Hibbard jest członkiem rady SES. Pani Comp*ton nas przedstawiła.

Wdowca otaczała aura współczucia. Był to przystojny mężczyzna o eleganckich manierach. Powszechnie
było wiadomo, że na zakwaterowanie w domu Hibbardów czekało wiele osób. Lisa musiała pociągnąd za
odpowiednie sznurki.

Dobrze ułożony gośd wyszedł, uzyskawszy zapewnienie, że Qwilleran wystąpi na pierwszym posiedzeniu
Klubu Literackiego. Dopiero po jego wyjściu Qwilleran zdał sobie sprawę, że koty nie pojawiły się ani razu
podczas jego wizyty. Czy wyczuły obecnośd psiarza? Teraz nieufnie wyszły z ukrycia. Ich sztywny chód i
wyprężone ogony wskazywały na dezaprobatę.

Jednocześnie Cjwilleran uświadomił sobie, że koty witały zawsze Culverta McBee, chłopca z sąsiedniej
farmy, który zajmował się psami. Przygarniał bezpaoskie zwierzęta i dawał im schronienie na rodzinnej
farmie. Rodzice zachęcali go do tego zajęcia. Podobnie Qwilleran, który ustanowił fundację imienia Koko,
która pokrywała koszty wizyt u weterynarza. Aby zebrad pieniądze najedzenie dla zwierząt, Culvert
sprzedawał drobne rękodzielnicze wyroby, ciastka domowego wypieku i gruszki ze starego sadu, o

background image

którym mówiono, że jest starszy niż Pickax. Gruszki były obok bananów na koocu listy ulubionych
owoców Qwil*lerana, ale członkowie zespołu redakcyjnego „Coś tam" przyjmowali je z chęcią.

Tak więc to nie kontakt z psem nastawiał koty negatywnie do Aldena Wade'a. Czyżby zostawił zapach,
który był czytelny tylko dla kocich nosów? A może to jego nosowy głos obrażał ich delikatne uszy? Yum
Yum nie wyszła nawet, żeby dokonad zwyczajowej rewizji w poszukiwaniu czegoś świecącego.
Zdziwienie, jakie wywołało w Qwille*ranie zachowanie syjamczyków, pobudziło tylko jego
zainteresowanie nowym przybyszem.

To popołudnie było dla mieszkaoców składu pełne wrażeo. Najpierw był Alden Wadę i jego interesujące
wieści o domu Hibbardów... Po nim zjawił się Culvert McBee z kolejną porcją gruszek... W koocu
przyszedł Dwight Somers z wiadomościami dotyczącymi wtorkowego otwarcia dla prasy. Publicysta z
Nizin miał smykałkę do dramatyzowania wydarzeo na antypodach.

r* Szklaneczkę wina? * zaproponował mu Qwilleran.

* Nie tym razem, dzięki. Mam na dzisiaj dużo pracy. Ale spróbuję szklankę tego czegoś, co pijesz.

Usiedli przy barze ze szklankami wody squunk z lodem i cytryną. Dwight wyciągnął z teczki plik papierów
* dos*sier dla prasy na cztery niezależne wydarzenia.

* Zdam ci krótki raport: dziennikarze prasowi i telewizyjni przylecą wyczarterowanymi samolotami z
czterech głównych miast. Lubią się pokazywad na egzotycznych wydarzeniach w dalekich mieścinach. Z
lotniska zabiorą ich limuzyny, postaramy się, żeby wiedzieli, że wypożyczyliśmy je z domu pogrzebowego
Dingleberrych. Główną atrakcją będzie przecięcie wstęgi. Zrobi to burmistrz Amanda Goodwinter w
swoich zwykłych pokutnych strojach i ze złym wyrazem twarzy. Nie ma w niej nic dyplomatycznego.
Mówi, że przecinanie wstęgi to głupi zwyczaj i nie zamierza się mu podporządkowywad. Będzie tam
również przewodniczący rady miejskiej Scott Gippel i jego sto trzydzieści osiem kilogramów żywej wagi.
Twój prawnik będzie reprezentował Fundację K, a Polly księgarnię. Nie wiadomo, czy będą chcieli, żeby
Polly trzymała na rękach

kota. Tak czy inaczej, Dundee będzie gwiazdą otwarcia. Jest taki przyjazny i ciekawski. Wewnątrz można
zrobid świetne ujęcia ze skrzynią, wiesz, ludzie patrzą w górę wprost na skrzynię zawieszoną nad
schodami. Historia skrzyni jest w materiałach dla prasy.

Dwight przerwał na łyk wody. Potem kontynuował:

* Hej, to nie jest takie złe. Orzeźwia! Teraz kolej na Salę Edda Smitha. To niezwykłe, że komercyjna
księgarnia oddaje jedną trzecią powierzchni na handel używanymi książkami. Podarowano setki książek,
w tym niektóre warte grubo ponad pięd patyków. W materiałach załączymy też opis i historię budynku,
który stał na miejscu księgarni przez sto pięddziesiąt lat, zanim nie spłonął podpalony. Wspominamy o
Winstonie Churchillu, kocie, który odkurzał książki i cudownie ocalał z pożaru. To nas prowadzi do
ostatniej kwestii *planowanego parku. Znajdą się tu ścieżki edukacyjne wijące się między setkami
iglaków: sosny, cedry, świerki, wiecznie zielone ostrokrzewy, tuje i jałowce, wszystkie typowe dla
północnej strefy klimatycznej. Centralnym punktem będzie odsłonięcie tajemniczej figury na środku

background image

parku.

* Twoja relacja każe mi żałowad, że nie pracuję dla „Daily Fluxion" i „Morning Rampage". Chętnie bym
się z którymś zamienił. Ile czasu zajmie im nakręcenie wszystkich miejsc? I co z wiecznie głodnymi
dziennikarzami?

* Dobrze, że pytasz, Qwill. Lunch będzie podany w jednej z sal konferencyjnych księgarni, gdzie są
krzesła i stoły. Jadłodajnia Lois przygotowuje posiłek. Sama Lois będzie się puszyd i droczyd, kiedy przed
kamerami będzie kroid indyka i wołowinę i robid kanapki z „prawdziwego chleba". Jej syn Lenny będzie
podawał szarlotkę i kawę. Myślisz, że będzie z tego historia?

Kiedy Qwilleran rozmawiał wieczorem z Polly, powiedział:

* Był u mnie Dwight Somers, opowiadał o otwarciu prasowym. To prawdziwy profesjonalista! Powiedział
mi wszystko z wyjątkiem tego, co jest ukryte w parku pod płachtą.

* To dlatego, że nie wie. Ja wiem, ale ci nie powiem *powiedziała z ewidentną satysfakcją, wiedząc, że
pytania bez odpowiedzi zadręczają Qwillerana.

* A to, co będziesz dzisiaj robiła, też jest objęte ścisłą tajemnicą?

* Wszyscy snują domysły na temat pomnika. Ostatnia wersja jest taka, że to kapsuła kosmiczna... Ale
powiem ci,*jaką podjęłam dzisiaj decyzję. Stworzyłam dodatkowe stanowisko, będziemy mied pomoc dla
Dundeego. Peggy, jedna z „zielonych kamizelek", przeprowadza się do apartamentu w Winston Park.
Zaproponowała, że będzie przychodzid codziennie do Winstona i zajmie się jego potrzebami. Nagle
dotarło do mnie, że ktoś musi kupowad mu jedzenie, czyścid jego kuwetę, no i karmid go dwa razy
dziennie. Dlaczego nie przypisad tej odpowiedzialności jednej z dziewczyn?

* Czy można na niej polegad?

* Jak najbardziej! Poza tym uwielbia Dundeego. Co o tym myślisz?

* Chciałbym zaproponowad swą osobę na stanowisko asystenta asystentki Dundeego. Ile płacą?

Rozdział ósmy

Qwilleran zabrał się niechętnie do miski płatków z bananem. Zamiast słodkiego kawalerskiego śniadania,
jakie zwykł był jadad, postanowił przygotowad sobie coś pożywnego. Zastanawiał się przy tym, czy dzięki
temu jego produktywnośd wzrośnie. Czy zaczną mu przychodzid do głowy lepsze pomysły? Raczej nie...
chociaż kto wie? Napisał ostatnio trzy książki. Zbiór miejscowych legend, kocie anegdoty i tekst do
albumu z fotografiami Moose County. Wszystkie trzy wydane przez Fundację K. A może by tak teraz...?
Zadzwonił do domu miejscowego historyka.

background image

* Thorn, co myślisz o domu gościnnym Hibbardów?

* Nie wiem, jak tam teraz jest, ale wiem, jaki był kiedyś. Hibbardowie należą do jednej z tych
czteropokolenio*wych rodzin, które były tu od czasów pionierów. Ten, który zbudował dom, był
bogatym analfabetą. Jego prawnuczka jest profesorem literatury i też nie należy do biednych.

* Co wiesz o samym domu?

* Właściciel był ekscentrykiem. Wybudował największy dom na najwyższym wzgórzu w niezwykłym stylu
i co rzadkie w tej okolicy cały dom jest drewniany. Był właścicielem tartaków. Zadziwiające, że ta chałupa
nadal stoi! A dlaczego pytasz?

* Czy myślisz, że to dobry pomysł, żeby napisad o nim książkę dla wydawnictwa Fundacji?

* Z pewnością jest pełen duchów, jeśli zdołasz przeprowadzid z nimi wywiad. Jako przykład
dziewiętnastowiecznej architektury jest na pewno wyjątkowy.

Historyk użył magicznego słowa. W języku Qwillerana słowo „wyjątkowy" oznaczało wart zachodu.

* Coś mi się zdaje, Thorn, że należysz do jednej z tych czteropokoleniowych rodzin, która doczeka się
okrągłej rocznicy tego okręgu.

* Tak... myśleliśmy o zebraniu całego rodu na stupięd*dziesięciolecie Pickax, ale co my zrobimy z tymi
ludźmi?

* Dobre pytanie * zgodził się Qwilleran.

Kiedy wrócił do kuchni, żeby umyd miskę po płatkach i posprzątad blat, zdał sobie sprawę, że nie zamknął
na klucz skórki od banana. Zanim zdążył wrócid jej poszukad, za*. dzwonił telefon.

* Tak? * warknął do słuchawki.

* Qwill! Brzmisz, jakbyś był wściekły jak cholera! Mam zadzwonid później? Tu mówi Lisa.

* Przepraszam. Oto co robią ze mnie banany. Dzwoniłem z pytaniem, czy Violet Hibbard będzie dzisiaj w
księgarni.

* Od drugiej. Umiera z ciekawości, żeby cię poznad,

Oba koty czuły się winne zniknięciu skórki od banana i nie odpowiedziały, kiedy oznajmił:

* Wasz wujek George będzie tu dzisiaj! Prawnik przychodził po kolejną porcję inspiracji.

Przy stole Allen Barter otworzył teczkę i zaczął relacjonowad sytuację w apartamentach w Winston Park.
Wszystkie mieszkania zostały wynajęte, a mieszkaocy zaczęli się już wprowadzad.

Kiedy przyszła kolej na Qwillerana, przedstawił pomysł na książkę o historycznym domu Hibbardów, jak
mówią „wyjątkowym".

background image

* To jeden z najstarszych budynków w naszym okręgu.

Fundacja K powinna wydad coś na jego temat, zanim spłonie.

* To ten duży dom na wzgórzu? * zapytał prawnik. *Mijam bramę wjazdową w drodze do miasta.

* To jedna z tych czteropokoleniowych rodzin. Dzisiaj po południu spotykam się z ostatnią z klanu. To
emerytowana profesor literatury. Jej pradziadek był analfabetą, który zgromadził fortunę i wybudował
dom. Muszę jeszcze zobaczyd dom, ale jestem pewien, że John Bushland miałby pole do popisu, a jest
tam wystarczająco dużo historii, żeby napisad dobry tekst.

* Jajogłowi z Chicago są zadowoleni ze sprzedaży twoich poprzednich tytułów. Jestem pewien, że z
radością powitają następny.

Kiedy Qwilleran przyjechał do SES, wolontariusze w zielonych kamizelkach krzątali się po sklepie, a
Dundee obwąchiwał komputer. Elegancka kobieta w spodnium szytym na miarę podeszła do niego z
ręką wyciągniętą do powitania.

* Jestem Violet Hibbard, a pan jest słynnym Qwillera*nem.

Ujął jej rękę i skłonił się z dworskim gestem, który rezerwował dla kobiet w pewnym wieku.

* Zawsze pragnąłem poznad kogoś o imieniu Violet. Czy jest pani gotowa opowiedzied mi wszystko?

* Czekam na to z utęsknieniem. Może przejdziemy do sali konferencyjnej?

Podobało mu się jej słownictwo i osobowośd. Nie nazbyt przyjacielska, nie podejrzanie czarująca, ale...
inteligentna i energiczna. Kiedy szli korytarzem, wyczuł delikatny zapach, prawdopodobnie fiołków.
Usiedli w jednym z pokojów.

Na początek Qwilleran powiedział:

* Mówi się o wydaniu książki o domu Hibbardów, historycznym pomniku tutejszej architektury.

* Sprawiłoby mi to ogromną radośd, a pan jest jedynym, któremu powierzyłabym jej autorstwo, panie Q.

* Proszę mówid mi Qwill, a ja nazywad panią będę Vio*let.

* Czy w takim razie mogę zadad ci pytanie? Grałeś kiedyś na scenie? Rozpoznaję to coś w twoim głosie, a
i w sposobie zachowania, co sugeruje aktorską przeszłośd.

Zadowolony z komplementu, Qwilleran odpowiedział:

* W liceum byłem najmłodszym Królem Learem w historii. Zadziwiające, że nikt nie śmiał się z mojej
siwej bro*dy.

* To dlatego, że byłeś szczery. A nie grałeś zawodowo?

background image

* Nie. Odegrałem kilka ról w college'u, ale później zająłem się dziennikarstwem. Ostatnio jednak
odkryłem, że aktorstwo tkwi w moich genach. Mój ojciec, który zmarł przed moim urodzeniem, był
zawodowym aktorem w zespole grającym w Chicago. Otrzymał główną rolę w rosyjskiej sztuce.

* Bez wątpienia było to Na dnie, to najlepsza sztuka Gorkiego i jedyna, jaką w tamtych czasach grano w
Stanach Zjednoczonych.

* Naprawdę? * zapytał zdumiony. * W takim razie proszę posłuchaj tego. Dwadzieścia lat temu grałem w
college'u rolę Satine'a, filozofa, właśnie w Na dnie. W ostatnim akcie ma długą, dośd dramatyczną
kwestię. Kiedy z przejęciem recytowałem ostatnie linijki, gwałtownie gestykulując, doznałem nagłego
uczucia deja vu, które przyprawiło mnie o gęsią skórkę. Dopiero ostatnio przeglądałem korespondencję
mojej matki z tamtych czasów, w której wspomina ona o rosyjskiej sztuce.

* Pamiętasz jeszcze jakieś wersy?

* Kilka.

Zastanawiał się przez chwilę, wstał i zadeklamował głosem, który określał jako styl Carnegie Hali:

* Zamknijcie się, głupcy, kłamliwi jak szatan! Jesteście głusi jak głazy!... Wiem, co znaczą wasze
oszczercze słowa! Tracicie siły! A ktokolwiek pasożytuje na własnej słabości, potrzebuje kłamstwa. Lecz
człowiek wolny i silny nie potrzebuje kłamad! Prawda jest religią wolnych ludzi... ale dlaczego złoczyocy
nie mówią prawdy, chod uczciwym ludziom zdarza się mówid jak złoczyocom?

Qwilleran spojrzał na swoje ręce, jakby zastanawiając się, jak używał ich przy tej kwestii.

* Brawo! * zawołała Violet. * Sama poczułam dreszcz emocji!

Dundee przybiegł zobaczyd, co się dzieje.

* Interesujesz się w sposób szczególny dramatem?

* Dramatem i poezją. To była moja specjalnośd. Potem ze zbójeckim spojrzeniem dodała:

* A grałeś w dramatach Szekspira od czasu Króla Lea*ral * w jej spojrzeniu był jakiś blask. Nagle
Qwilleran zdał sobie sprawę, że jej oczy są fioletowe. Czy to możliwe? A może to szkła kontaktowe. Czy
Elizabeth nie miała przypadkiem fioletowych oczu? Niebieskie oczy Yum Yum miały fioletowawy odcieo.

Wyrwany z zamyślenia, odpowiedział:

* W college'u grałem Brutusa w Juliuszu Cezarze i Spodka w Śnie nocy letniej. Całkiem niedawno brałem
udział w przesłuchaniach do Arszeniku i starych koronek. Sztuka miała byd wystawiana w Klubie
Teatralnym. Ubiegałem się o rolę szalonego brata. Przedstawienie nie doszło do skutku, ale to długa
historia.

* Z twoimi wąsami Teddy'ego Roosevelta byłbyś dobrze obsadzony. Czy kiedykolwiek próbowałeś Marka
Twaina?

background image

Było jasne, że mają sobie dużo do powiedzenia.

* Wydaje mi się, że powinniśmy zjeśd razem kolację któregoś wieczoru. Nie mówiliśmy jeszcze o
Molierze, Ibsenie i Eurypidesie. Proponuję piątek wieczorem w „Old Grist Mili".

* Będę zaszczycona! * zawołała, a jej oczy znów błysnęły fioletem.

Później zadzwonił do restauracji.

* Chciałbym zarezerwowad stolik dla dwóch osób. Mówi Jim Qwilleran.

* Dzieo dobry, panie Q! Derek przy telefonie. Już dawno nie widzieliśmy pana i pani Duncan.

* Nie zabieram pani Duncan, więc uważaj na to, co mówisz.

* Ho, ho! Milknę! Czy chce pan wybrad stolik?

* Ten pod kosą, jeśli jest wolny * powiedział łagodniejszym tonem Qwilleran.

Ściany restauracji były ozdobione starymi sprzętami z wiejskich domów i zagród.

* Tylko upewnij się, że jest dobrze przytwierdzona do ściany!

Qwilleran przygotowywał kolację, śmiejąc się w duchu z niewinnego faux pas Dereka. Koty siedziały
ramię w ramię, wyprostowane. Czekały. Co działo się w tych małych brązowych główkach? * zastanawiał
się. Skooczyły mu się już pogadanki, które miały je zainspirowad, i dowcipy, które miały je rozbawid.
Sparafrazował Szekspira:

* Byd nakarmionym albo nie byd nakarmionym, oto jest pytanie!

Nie poruszyły ani uchem, ani wąsem. Jedyne, czego pragnęły, to jedzenie.

* W porządku, wy niewdzięczne łobuzy. Wychodzę na kolację do Lois. Przyniosę, albo też nie przyniosę,
wam coś dobrego, a specjalnością dnia jest placek mięsny.

Qwilleran wiedział doskonale, dlaczego mówił do kotów. Chciał usłyszed brzmienie ludzkiego głosu w
piwnicznej pustce składu.

Włożył swoją pomaraoczową czapkę przeciwko sowom i wziął latarkę. Dni stawały się coraz krótsze.
Wybrał drogę przez Walnut Street, żeby zobaczyd stan przygotowao do otwarcia.

Zakryty pomnik czekał spokojnie na piątkowe odsłonięcie i jutrzejszą kolumnę „Piórkiem Qwilla", która
opisywała wszystkie domysły co do tego, co przedstawia zasłonięta figura. Niektóre pomysły miały sens,
inne były absurdalne, inne jeszcze nie nadawały się do druku. Tajemniczy obelisk spowity w czero był
nierozpoznawalny. Do odsłonięcia potrzebny będzie hak zawieszony na linie spuszczonej z helikoptera,
domyślał się Qwilleran. W Pickax wszystko było możliwe, tego się nauczył.

Tuż za nim odezwał się męski głos.

background image

* Dzieo dobry, panie Q. Już pan go rozgryzł? * Był to brodaty pomocnik z gazety.

* Zastanawiałem się tylko, jak zamierzają go odsłonid. Na ścieżkach nie ma wystarczająco dużo miejsca
na dźwig. Jedyne, co mogę powiedzied, to że lepiej będzie, jeśli to coś dobrego, inaczej publicznośd
rozpęta zamieszki... Jak ci się podoba twoja nowa praca?

* Podoba. Wszyscy są bardzo przyjaźni.

* Obawiam się, że nie wiem, jak masz na imię.

* Kenneth. W dziale miejskim nazywają mnie Whi*skers * powiedział z grymasem.

* Serio? * zapytał poważnie Qwilleran. * Mam kota o tym przezwisku. Bardzo inteligentne zwierzę. To
dlatego, że ma sześddziesiąt wąsów zamiast czterdziestu ośmiu.

Chłopak spojrzał sceptycznie i zmienił nagle temat.

* Panie Q, czy mogę pana prosid o przysługę?

* Oczywiście. Ale zastrzegam sobie prawo do odmowy, jeśli to będzie rzecz nielegalna albo ryzykowna
dla zdrowia.

* Mam jedną z pana książek. Zadedykuje ją pan dla mnie?

* Jeśli ją napisałem, podpiszę. Którą masz? * zapytał Qwilleran, mając na myśli ostatnie trzy. Był więc
zaskoczony, kiedy Ken powiedział, że ma Miasto bratniej zbrodni.

* Jak to? Skąd? Gdzie?

* Kupiłem ją w Ohio. Tamtejsza biblioteka robiła wyprzedaż.

• * Zadziwiające! Nie wznawiano jej od ponad dwudziestu lat! Mam egzemplarz, który Edd Smith znalazł
po długim poszukiwaniu.

* Musi więc byd cenna, chociaż zapłaciłem za nią grosze. Jest w moim bagażu. Nie rozpakowałem się
jeszcze. Właśnie wprowadziłem się do jednego z tych apartamentów.

* W takim razie zabierz ją do pracy w piątek rano. Chętnie ją podpiszę, kiedy przyjdę oddad tekst.

Szczęśliwszy, niż można było przypuszczad, Qwille*ran poszedł na kolację. Nigdy nie przypuszczał, że
zostanie poproszony o podpisanie zapomnianego tomu. Napisał go w Filadelfii i nie przysporzył mu on
przyjaciół.

Qwilleran zjadł placek mięsny z ziemniakami u Lois, gdzie wysłuchał plotek o parach, które zbiegły do
Bixby, okręgu znanego z liberalnego podejścia do małżeostwa i układnych sędziów. Qwilleran wracał do
domu okrężną drogą koło księgarni. Jedyny samochód na parkingu należał do Polly. Siedziała do późna.
Zadzwonił do bocznego wejścia.

background image

Zapadał zmierzch, otworzyła ostrożnie.

* Qwill! * zawołała. * Co za miła niespodzianka. Wejdź. Siadaj!

* Znów pracujesz do późna * powiedział z nutą dezaprobaty.

* Jest tyle do zrobienia. Muszę podjąd decyzje, rozwiązad tyle problemów * wyjaśniła.

Delikatny, melodyjny głos, który zawsze wywoływał w nim przyjemne dreszcze, był teraz płaski i
znużony.

* Wytrzymaj jeszcze tylko trzy dni, a potem nasze życie wróci na dawne tory. Brakuje mi naszych kolacji i
wieczorów muzyki. Co zdecydowałaś z kluczami?

Rozpogodziła się odrobinę.

* Zamówiliśmy pięd par. Jedne dla ciebie. W koocu, było nie było, jesteś ojcem chrzestnym tego sklepu.

* Nie wiem, czy dobrze rozumiem ten tytuł. A dla kogo są pozostałe cztery?

* Klucz numer jeden jest dla mnie. Będę wchodzid bocznymi drzwiami i od wewnątrz otwierad frontowe
wejście, gdzie, jak mamy nadzieję, będą czekali klienci. Klucz numer dwa jest dla mojej asystentki, która
ma takie same obowiązki, kiedy ja biorę wolne. Klucz numer trzy dla opiekunki Dundeego, która będzie
przychodziła dwa razy dziennie przez cały tydzieo, żeby go karmid.

* To bardzo odpowiedzialne zadanie, mam nadzieję, że dobrze jej płacisz.

* Wygląda na zadowoloną. Wprowadza się do apartamentu w Winston Park i będzie dyspozycyjna. Jest
progra*mistką i może to równie dobrze robid w domu. Klucz numer cztery jest przeznaczony dla Aldena
Wade'a, bo wiele zajęd przez niego organizowanych odbywad się będzie wieczorami.

Kiedy przerwała, żeby nabrad powietrza, zapytał:

* A SES będzie miała swój klucz?

* Dobre pytanie, Qwill. Rada zarządzająca SES zgodziła się ze mną, że projekt jest charytatywnym
przedsięwzięciem na rzecz lokalnej wspólnoty i gości w naszym budynku jako taki właśnie. Dlatego
powinno się przestrzegad godzin pracy księgarni, a wolontariusze powinni wchodzid przez frontowe
drzwi. Poza tym zadecydowałam, że będą meldowad się przy ladzie i parkowad na północnym parkingu.

* Jak rozumiem, drzwi na dole do SES będą zamknięte, kiedy nie będzie żadnych wolontariuszy.

* Oczywiście! A godziny otwarcia antykwariatu będą wywieszone właśnie na tych drzwiach.

* Nadal mają tylu chętnych do pomocy?

* Armia wolontariuszy zakooczyła swoje zadanie zbierania i katalogowania książek. Teraz Lisa ma pod
sobą wolontariuszy, którzy zajmą się sklepem w godzinach otwarcia. Będą odbierali klucz do pokoju przy

background image

ladzie i zwracali go tam przy wyjściu. Lisa będzie ustalad dyżury wolontariuszy z domu. Będą pracowad
pojedynczo albo po dwóch, ale nie więcej niż trzech naraz. Zadajesz dużo pytao, Qwill. Masz zamiar coś
napisad?

* Nie od razu. Jestem ciekaw * wstał. * A teraz pozwolę ci wrócid do pracy.

* Nie tak szybko! * powiedziała Polly. * Tu jest twój klucz do frontowych drzwi.

* Hmm... * mruknął. * Czy to gest honorowy, czy wiąże się to z jakimiś obowiązkami? Czy jeśli opiekunka
Dun*deego będzie miała sobotniego kaca, to wezwiecie mnie na zastępstwo?

* Och, Qwill! Nie przyszło mi to wcześniej na myśl, ale skoro o tym wspomniałeś, to dlaczego nie?

Rozdział dziewiąty

W czwartek rano syjamczyki jadły placek mięsny od Lois, a Qwilleran niechętnie kroił banana do miski z
musli, zastanawiając się, jak mógł lubid w dzieciostwie płatki. Wyrósł z paczką mieszanych płatków pod
bokiem, a dzięki samemu opakowaniu poprawił umiejętnośd czytania. Potrafił przełiterowad słowo
„ingrediencje", kiedy inne dzieci uczyły się pisad „kot" i „pies". Teraz, przeglądając półki z płatkami w
„Toodle's Market", był zadziwiony ogromnym wyborem. W koocu wypatrzył sławny slogan: „No to
chrup!" Kupił dwa pudełka, ale efekty dźwiękowe były w jego pięddziesięcioletnich uszach nieco
przytłumione. Drugie pudełko zapakował w kolorowy papier i wysłał je kurierem na adres biura Archa
Rikera, nie podając nadawcy.

Po kilku minutach zadzwonił telefon, dzwonek brzmiał ponaglająco. Uprzejmym tonem powiedział do
słuchawki:

* Dzieo dobry.

* O co ci chodzi? * spytał zezłoszczony głos. * Oszalałeś?

* To tylko sentymentalne wspomnienie starych dobrych czasów, Arch.

* To ty jadłeś to świostwo! Ja go nie jadłem. W moich czasach były karty z zawodnikami bejsbolu i
zdjęcia z wodospadem Niagara.

* Liczą się intencje * dodał Qwilleran słodkim głosem. Arch mruknął do słuchawki:

* Jeśli nie masz nic lepszego do roboty, to chodź tutaj i pomóż nam złożyd gazetę!

Rzucił słuchawkę, a Qwilleran z satysfakcją zabrał się do porannych obowiązków.

Był to dzieo odsłonięcia pomnika i Qwilleran wybrał się do parku z identyfikatorem prasowym
przypiętym do kieszeni marynarki i z pomaraoczową czapką na głowie. Słychad było syreny policyjnych

background image

wozów, które eskortowały z lotniska zamiejscową prasę.

Żółta taśma odgradzała przestrzeo zarezerwowaną dla dziennikarzy i ekip telewizyjnych. W centrum
znajdowało się wzniesienie uformowane z kamieni i odłamków skalnych, które mogłoby powstad po
jakimś prehistorycznym trzęsieniu ziemi, obsadzone krzakami ostrokrzewu. Na szczycie ustawiono bryłę
wypolerowanego granitu. Na jej czterech ścianach znajdował się wyryty napis „Winston Park". Na
granitowej podstawie miał stanąd cylindryczny wysoki postument.

Wydarzeniu nie towarzyszyła żadna akcja reklamowa, jednak wokół odgrodzonej strefy zebrał się spory
tłum, który musiał się rozstąpid, kiedy na plac podjechał szkolny autobus. Przywiózł grupę akrobatów w
czarnych strojach i dwóch studentów z bębnami.

Pogłoski, że pokrowiec zostanie zdjęty przez dźwig, okazały się słuszne, tyle że był to ludzki dźwig.
Ubrane na czarno postacie rozstawiły się między kamieniami i uformowały piramidę. Akrobata na jej
szczycie trzymał w dłoniach olbrzymią wędkę. Rozpoczęło się powolne bębnienie. Welon zaczął się
podnosid, odsłaniając nieregularny stos książek wykutych w granicie, trzy razy większych niż prawdziwe.
Bębny przyspieszyły, książki tworzyły stos, na którym stała figura: kot z brązu, dwa razy większy niż w
naturze. Miał inteligentne spojrzenie i dostojną postad. Jego puszysty ogon okalał kolumnę książek.

* Winston! * krzyczeli gapie, bijąc brawo.

Gdyby tylko Edd Smith mógł to zobaczyd, pomyślał Qwilleran.

Następnym punktem programu było oficjalne przecięcie wstęgi. Został, żeby popatrzed, ale tylko
dlatego, że mogło to sprawid przyjemnośd Polly. Później opisał to w swoim osobistym dzienniku.

Qwilleran wrócił do domu tak samo, jak przyszedł, na piechotę, machając do kierowców i przechodniów,
którzy go pozdrawiali.

W składzie przy kuchennym oknie czekały na niego dwa koty. Ich ogony wygięte były w znaki zapytania,
a uszy czujnie nastawione. Kiedy Qwilleran spojrzał na zegarek, uznał, że czułe, jak się na pierwszy rzut
oka zdawało, powitanie było raczej przypomnieniem o spóźnionym posiłku. Zanim zdjął czapkę i odwiesił
klucze, przygotował dwa talerzyki kabibbli, na których dnie skrywał się kawałeczek sera, jak nagroda na
dnie paczki chrupek.

Potem przyniósł sobie miseczkę lodów do gabinetu na drugim piętrze, gdzie pracował nad piątkową
kolumną.

Po południu zadzwoniła Lisa Compton.

* Qwill! Mam dobre wieści. Sala Eddingtona Smitha dostała swój własny numer telefoniczny!
Używaliśmy wewnętrznej centralki w księgarni i Burgess Campbell powiedział, że to nieuczciwa praktyka.
Będzie opłacał nasz rachunek. SES będzie miała oddzielny wpis w książce telefonicznej. Masz pod ręką
ołówek? Podam ci numer.

* Kto opisuje historię SES dla „Coś tam"?

background image

* Roger zrobił zdjęcia, a Jill pisze tekst. Roger ma świetne ujęcie Dundeego, jak obwąchuje książkę
Ernesta Hemingwaya wartą pięd tysięcy.

* Mówiłaś Jill o telefonie?

* Nie wiedzieliśmy jeszcze o tym, kiedy tu była * powiedziała Lisa.

* W takim razie zadzwoo do gazety i podaj jej numer. Powiedz Jill: „Jeśli odbierze kot, dzwoniącym
będziemy radzili nacisnąd jedynkę i zostawid wiadomośd".

* Och, Qwill! * zaśmiała się. * Wydrukują to?

* Dlaczego nie? Czytelnicy lubią się śmiad. A jak poszła sesja zdjęciowa?

* Dundee podbił serca wszystkich. Jest takim otwartym kotem. W materiałach przygotowanych przez
Dwighta figurował jako oficjalny kot księgarni. Poza tym była tam informacja, że SES sprzedaje używane
książki od dolara po pięd tysięcy za jedną. Dziennikarze chcieli oczywiście zobaczyd, jak wygląda taka za
pięd tysięcy. Alden Wadę zadeklarował pomoc, więc ustawiliśmy go na straży kredensu. Powiesił sobie
klucze na szyi jak podczaszy i miał na oku każdą cenną książkę, którą wyjmował z szafki.

* Nie zapomnij, że zamawiałem doktora Seussa * powiedział na pożegnanie Qwilleran.

Następny telefon był od Pogodnego Jimmy'ego, który chciał wpaśd na moment do składu w drodze do
radiostacji. Kiedy przyjechał, Qwilleran zapytał:

* Masz czas na drinka?

* Tylko na łyka.

Usiedli przy barze w towarzystwie przyjaźnie nastawionych syjamczyków, które lubiły prezentera
pogody.

* Co myślisz o odsłonięciu? * zapytał Cjwilleran.

* Przygotowali niezły pokaz, co? Sam pomysł na pomnik był według mnie trafiony. W dzisiejszym
programie sam zamierzam złożyd hołd Winstonowi.

* Wiesz, że on nadal żyje? Mieszka z Bethune'ami na ulicy Miłej. A na czym ma polegad ów hołd?

* To taka parodia, którą skrobnąłem w wolnej chwili: „Drogi stary Winstonie! Drogi stary Winstonie!"
Pamiętaj, żeby nastawid radio o jedenastej.

* Za nic bym tego nie przegapił, Joe. Powiedz, nadal spędzasz weekendy w Horseradish?

Prezenter spędzał ogromną ilośd czasu w swojej rodzinnej miejscowości i nie chciał powiedzied dlaczego.

* Już nie. Czasy się zmieniają.

background image

* A nie wiesz przypadkiem, czy mówi się na mieście o wypadku Ronniego?

* Tak, i wszyscy są w szoku z powodu tych okropnych plotek. Ludzie mówią, że to przez narkotyki i
alkohol. Jego rodzice są zdruzgotani. Ja jestem wściekły. To nie może byd prawda.

* Taki był raport koronera, Joe.

* Posłuchaj. Dorastałem wraz z nim. Ten facet był okazem zdrowia. Dobrze się odżywiał, brał witaminy,
nigdy nie pił niczego mocniejszego niż piwo. Nie przekonasz mnie, że ci z Lockmaster wciągnęli go w
narkotyki. Alden Wadę dzwonił do jego rodziców z wyrazami współczucia. On też nie mógł uwierzyd w
pogłoski... Wiedziałeś, że Alden też jest z Horseradish?

* Wszyscy utalentowani ludzie... * zaczął Qwilleran.

* Tak... Jest coś w tamtejszej wodzie. Tyle że wszyscy zmieniają imiona po wyjeździe. Alden nazywał się
George, wiedziałeś o tym? Powiedział, że George to dobre imię dla przywódcy politycznego, ale aktor
potrzebuje czegoś z większym seksapilem, czegoś jak Alex, Alan, Alfie * imienia, które zaczyna się na AL
Oficjalnie zmienił imię na Alden. Od tamtej pory babki lecą na niego jak pszczoły do miodu.

* A co z tobą, Joe, czy zmieniłeś sobie imię na Pogodny Jimmy?

* Nie... to tylko przezwisko. Dla prezentera pogody to znacznie lepsze niż Joe Bunker.

* Yow! * skomentował dźwięcznie Koko. Pogodny Jimmy zerwał się na nogi.

* Muszę pędzid do stacji... A co tam leży na podłodze?

* Uważaj! * Qwilleran podniósł owo coś z podłogi. *Koko kolekcjonuje skórki od banana. A twój Huragan
ma jakieś interesujące hobby?

Póki wspomnienia ceremonii otwarcia były świeże w pamięci, Qwilleran zasiadł do spisania ich w swoim
osobistym dzienniku.

Czwartek, dwudziesty piąty września , Zgadzam się z Amandą Goodwinter: musi byd jakiś lepszy sposób!
Kiedy woduje się statek, rozbija się butelkę szampana o rufę. Na otwarcie nowego budynku rozciąga się
czerwoną wstążkę i miejscowy oficjel albo jego pięcioletnia córeczka w falbaniastej sukience przecinają
taśmę. W każdym razie w połowie drogi między butelką szampana a pięcioma metrami czerwonej wstęgi
musi istnied jakiś kompromis!... Tak czy inaczej...

Po pamiętnym odsłonięciu pomnika w Winston Park kamery telewizyjne skupiły się na księgarni. Trzy
metry zielonej wstęgi rozciągały się wzdłuż wejściowych drzwi i okien wystawowych budynku. Dwight
Somers z wielkimi nożycami krawieckimi w ręku kierował urzędników i oficjalnych gości ku wejściu. Polly
i Bart, reprezentujący Fundację K, w swoich oficjalnych strojach wyglądali niezwykle poważnie. Bur*gess
Campbell, delegowany z ramienia rady SES, włożył strój szkockiego górala: kilt, getry, szkocką furażerkę
Glengar*ry, i wystąpił w towarzystwie swojego psa Alexandra. Kiedy w sąsiedztwie są fotografowie, ta
para zawsze przykuwa ich uwagę.

background image

Ale gdzie podziewają się miejscy urzędnicy? Zdenerwowany Dwight rozmawia przez telefon. Nagle
podjeżdża samochód policyjny i wysiada z niego para reprezentująca ratusz. Jej wysokośd pani burmistrz
w szarym kapeluszu naciśniętym na szare włosy wygląda, jakby odciągnięto ją od zamiatania liści na
trawniku przed urzędem. Przewodniczący rady miejskiej to całe sto trzydzieści osiem kilogramów
wciśnięte w wytłuszczony kombinezon mechanika samochodowego. Dwight odprowadził ich do wstęgi.

* Ja nie! * warknęła Amanda. * Nie ma mowy!

* Ja nie przecinam wstęg! * mruknął Gippel.

Bez chwili wahania prawnik wystąpił naprzód i pełnym autorytetu donośnym głosem oświadczył:

* Jest rzeczą słuszną i zgodną z tradycją, że przywódcy wspólnoty przecinają wstęgi w geście powitania
nowego przedsięwzięcia handlowego, które przyniesie korzyśd całej wspólnocie.

Cóż to za facet z tego Barta! Urnie zyskad przychylnośd. Polly ulżyło. Alexander zaskomlał.

* W porządku. Dawaj te zakichane nożyczki, to przetnę tę zakichaną wstążkę.

Nie wiem, ile z tej rozmowy wyłapały mikrofony, ale powtarzano ją w całym parku.

Rozdział dziesiąty

Dla syjamczyków był to dzieo jak co dzieo, ale dla całej cywilizowanej reszty Moose County był to gorący
dzieo między otwarciem księgarni dla prasy a momentem otwarcia dla szerokiej publiczności. Qwilleran,
który napisał wcześniej swój piątkowy tekst, spędził większośd poranka na szczotkowaniu kotów,
sprawnościowej grze w łapanie krawata i czytaniu im na głos dobrej literatury. Wybór tytułu i
zepchnięcie pozycji z półki należało do obowiązków Koko, obowiązkiem zaś Qwillerana było złapad
książkę, zanim spadnie na podłogę.

Z sobie tylko wiadomych powodów tym razem kot wybrał Balzaca po angielsku, Emily Dickinson i Zane
Gray. Ostatnio wykazywał także zainteresowanie Szekspirem. Polly podarowała Qwilleranowi dzieła
zebrane, każdy dramat w oddzielnym tomie. Miały idealną wielkośd do wypychania z półki. W zeszłym
tygodniu wybór Koko padł na Otella i Hamleta.

Po odczytaniu dramatycznej rozmowy Hamleta z duchem ojca Qwilleran powiedział:

* Ciąg dalszy nastąpi! *A potem dodał: * Zaraz przychodzi pani Fulgrove.

Była to pracowita, kompetentna i godna zaufania gospodyni, która wpadała do składu „omieśd go", jak
powiadała, między wizytami zmechanizowanego oddziału sprzątaczek. Qwilleran starał się byd przy tym
nieobecny, a kiedy wracał, czekał na niego delikatny zapach pszczelego wosku i wyrabianego metodą
chałupniczą środka do czyszczenia,

background image

prostej mieszanki octu i soli, który przypominał mu o sosie winegret.

Qwilleran doprawiłby go czosnkiem, ale nigdy nie przyszło mu na myśl, żeby zwrócid się z podobną
propozycją do śmiertelnie poważnej gospodyni.

Zostawił pani Fulgrove liścik, w którym prosił ją o sprawdzenie źródła dziwnego zapachu na pierwszej
antresoli. Poinstruował koty, żeby nie wchodziły gospodyni w drogę, i wyszedł do redakcji.

Na drugiej stronie rezerwowano zawsze miejsce na „Piórkiem Qwilla", a Qwilleran oddawał tekst
najpóźniej, jak to było możliwe, głównie po to, aby usłyszed przyjacielską naganę z ust starego kumpla
Juniora Goodwintera, redaktora „Coś tam". Po kilku szorstkich słowach Junior pokazał mu w koocu
makietę pierwszej strony, na której przedstawiono relację z otwarcia księgarni.

Fotograf, stojący na wysokiej drabinie, zdołał zrobid zbliżenie pomnika Winstona z nowym budynkiem w
tle. Dla kontrastu obok umieszczono przedruk zdjęcia z 1850 roku, przedstawiającego starą księgarnię,
która spłonęła w pożarze. Było też zbliżenie wycieraczki z napisem „Proszę nie wypuszczad kota", a w tle
znajdowały się drzwi wejściowe, przez które wyglądał zaciekawiony Dundee. Na kolejnym zdjęciu
Dundee obwąchiwał wart pięd tysięcy egzemplarz Śmierci po południu Ernesta Hemingwaya.

Junior przeleciał wzrokiem tekst Qwillerana i zadzwonił po asystenta.

* Witam, panie Q! * powiedział Kenneth. * Mam tu pana książkę.

* Pokój konferencyjny jest pusty, tam się spotkajmy. Kilka minut później Qwilleran podpisywał książkę,
wymyślając odpowiednią dedykację.

* Mam nadzieję, że się spodoba * powiedział jak zwykle w podobnych okolicznościach.

* Czytałem ją już dwa razy! Dużo się nauczyłem! * powiedział Kenneth. * Jeśli jest coś, do czego mogę się
przydad, panie Q, to mam wolne weekendy i chętnie zrobię to za darmo, żeby zdobyd trochę
doświadczenia. Wie pan: przynieś, podaj, pozamiataj.

* To nie fair pracowad za darmo. Wybij to sobie z głowy * odpowiedział Qwilleran. * Jak dotąd nigdy nie
był mi potrzebny chłopiec na posyłki, ale jeśli zajdzie taka potrzeba... Daj mi swój numer telefonu.

Qwilleran musiał wymyślid sobie zajęcie, żeby tego popołudnia nie spotkad się z panią Fulgrove.
Pierwszym pomysłem, jaki przyszedł mu do głowy, było zjedzenie lunchu w „Lois's Luncheonette".

* Słyszałem, że zrobiłaś wielkie wrażenie na kowbojach z Nizin i ich aparatach.

* Miła paczka. Mieliśmy dobry ubaw. Zrobili mi zdjęcie.

* Właśnie w tej chwili twoja podobizna miga na ekranach telewizorów w całych Stanach.

* Nic mi nie wiadomo o podobiźnie, myślałam, że robią zdjęcie mojej twarzy.

Po lunchu Qwilleran poszedł na godzinę do biblioteki, żeby poszukad informacji na temat lorda Byrona,

background image

ulubionego poety Violet, i Tassa, włoskiego poety, po którym nazwała swojego psa. Obarczony
brzemieniem nadmiaru informacji, których nie potrzebował, wrócił do składu, żeby zobaczyd, czy pani
Fulgrove rozwiązała zagadkę. Znalazł kartkę z jej starannym charakterem pisma. Ortografia była
poprawna, ale reguły gramatyki dziwaczne, jak zresztą sposób mówienia autorki. Qwilleran nazywał to
„zaczymowa*niem".

Drogi Panie,

znalazłam skórkę od banana w jednym z Pana butów, za*czym powinien Pan trzymad drzwi do szafy
zamknięte. Wystawiłam buty, zaczym powinny zostad tam do jutra rana.

Pani Fulgrove

Przed kolacją z Violet Qwilleran przejrzał dokładnie swoją garderobę. Dawniej nie przywiązywał wagi do
stylu, ale odkąd zaczął wychodzid z Polly, wszystko się zmieniło. Miał blezery w wielu kolorach. Do tego
dopasowane modne koszule i krawaty, i więcej niż jeden garnitur. Przed wyjściem porównywali uwagi:
„Co wkładasz?" Tym samym unikali zgrzytów, a przyjaciele mówili zawsze, że tak dobrze razem
wyglądają.

W piątkowy wieczór postanowił włożyd coś neutralnego: sweter z naturalnej wielbłądziej wełny,
brązowe spodnie, kremową koszulę i jednokolorowy krawat. Był to wybór trafiony, gdyż Violet pojawiła
się w szytym na miarę kostiumie w ostrym fioletowym odcieniu, bez kapelusza. Polly zawsze wkładała
kapelusz, kiedy jedli w restauracji.

Pomysłem Violet było, żeby spotkali się w księgarni, gdzie przywiózł ją Alden i gdzie tego dnia pomagała
Lisie w SES. Qwilleran miał ją odwieźd po kolacji do domu Hib*bardów, żeby rzucid okiem na słynny
budynek i poznad kilku jego mieszkaoców. Wszyscy oni, jak zapewniała Violet, czytali „Piórkiem Qwilla" i
niezmiernie pragnęli go poznad.

Kiedy przyjechał o piątej trzydzieści, wszyscy pracowali zapamiętale, żeby zdążyd na publiczne otwarcie.

Personel powtarzał:

* Wyglądacie oboje cudownie! Polly powiedziała uprzejmie:

* Udanej... kolacji.

W drodze do restauracji Qwilleran zapytał Violet, czy jadła w „Old Grist Mili" od powrotu do Moose
County. Odpowiedziała, że nie. Opowiedział jej o pochodzeniu właścicielki Liz Hart i kierownika sali
Dereka Cuttlebrinka, który odgrywał rolę lady Bracknell w ostatnio wystawianej sztuce.

* W twoich ustach wszystko jest takie interesujące! *powiedziała. * Jestem pewna, że napiszesz
fascynującą książkę o domu Hibbardów.

Derek przywitał ich z profesjonalną elegancją, ale ukradkiem rzucił pytające spojrzenie na Qwillerana i
sześddziesięcioletnią kobietę.

background image

Kiedy dostali menu, Qwilleran zapytał:

* Co dzisiaj podają w domu Hibbardów?

* Jeśli ktoś poszedł na ryby, to kucharz przygotuje to, co zostało złowione, ale w zamrażalniku jest
zawsze zapas krewetek i homara.

Qwilleran zręcznie poprowadził wieczorną rozmowę w tonie przyjacielskim wokół spraw domowych i
zamawiania jedzenia.

* Violet, zawsze chciałem usłyszed historię twojej barwnej rodziny * powiedział. * Nie opieraj się.
Obiecałaś, że wyjawisz wszystko. Mam w kieszeni dyktafon.

Później spisał nagranie:

Mój pradziadek Cyrus przybył do tej krainy, kiedy panowała tu dzicz i kiedy on sam był młody i pełen
ambicji. Nie miał nic poza umiejętnościami drwala, ale też miał genialny zmysł do robienia interesów. W
koocu został właścicielem wszystkich tartaków wzdłuż wybrzeża, przy ujściu rzek i strumieni, którymi z
lasów spławiano drewno. Tak jak wielu jemu podobnych niezależnych samotników był ekscentrykiem.
Nigdy nie nauczył się ani pisad, ani czytad. Postanowił zbudowad dom, jakiego nie było ani tu, ani też
gdziekolwiek indziej. Podczas gdy inni przedsiębiorcy, którzy odnieśli sukces, budowali rezydencje z
kamienia i cegły, Cyrus postawił swój drewniany dwór. Większy, bardziej oryginalny, ale też bardzo
niebezpieczny. W czasach świec i kominków powinien był już wielokrotnie spłonąd, ale przetrwał trzy
pokolenia Hibbardów!

Mój dziadek Geoffrey uczył się w prywatnych szkołach i prowadził życie wiejskiego dżentelmena. Mój
ojciec Jesmore poszedł na Harvard i wiódł żywot uniwersyteckiego uczonego, ale wszyscy mieszkali w
domu, który lada dzieo miał spłonąd w jednym z licznych pożarów. Ja też tam wyrosłam i teraz wróciłam
po zakooczeniu kariery.

Violet poprosiła o wyłączenie dyktafonu i powiedziała:

* Mogę zadad ci niegrzeczne pytanie, Qwill?

* Jeśli nie masz nic przeciwko otrzymaniu niegrzecznej odpowiedzi.

* Byłeś kiedyś żonaty?

* Raz. Krótko. Szczegóły są objęte tajemnicą aż do czasu pośmiertnej publikacji moich wspomnieo. A ty?

* Prawie... Na początku mojej kariery uczyłam na amerykaoskim uniwersytecie we Włoszech i prawie
poślubiłam włoskiego artystę, ale mój ojciec wezwał mnie do domu, bo moja matka była umierająca.
Nigdy nie wróciłam. Resztę życia pracowałam w kraju.

* Dlaczego zdecydowałaś się na wcześniejszą emeryturę? * zapytał Qwilleran.

Nie odpowiedziała od razu.

background image

* Kiedy mój ojciec umierał, wymógł na mnie obietnicę, że będę mieszkała w domu Hibbardów i
dochowam wierności temu, co uważał za powierzoną mu rodzinną świętośd. Jestem ostatnią z rodu.

* Zaczynam rozumied, dlaczego chcesz powstania tej książki. Teraz i ja pragnę ją napisad. John Bushland
zadzwoni do ciebie w sprawie umówienia terminu na zrobienie zdjęd. Fundacja K wyda album o domu
Hibbardów.

Po tej solennej obietnicy przy stoliku zapadła cisza. W koocu Qwilleran zapytał:

* Alden wspominał, że nazwałaś swojego psa Tasso. Czy to z powodu twojej włoskiej przygody?

* Znasz Tassa? * spytała ożywiona.

* Tylko przez poezję Byrona.

* Uwielbiam Byrona! Jest taki romantyczny!

* Jak dla mnie jest zbyt rozwlekły * przyznał Qwille*ran * trudno mi skupid uwagę na tak długo. Sonet to
forma w sam raz dla mnie. Czternaście linijek.

* Czy pisywałeś sonety, Qwill?

* Nie, ale uważam się za znawcę formy. Uważam, że dobry sonet powinien nie tylko odmalowad pewną
scenę, wyrazid emocje czy też filozoficzny stosunek do świata, ale również powinien dad się dobrze
czytad na głos. Spółgłoski i samogłoski powinny pasowad do siebie i dad się gładko wymówid. Nie będę
wymieniał nazwisk, ale posłuchaj tylko tego wersu: „Tu swe lica w łagodnośd, tu w powagę stroi..."
Porównaj go z szeleszczącym: „Bo nasze chciwości od swej szczęśliwości", co trudno wymówid, nie
sepleniąc i nie plując przy tym. Kiedy czytam go mojemu kotu, syczy dokładnie tak samo, jak kiedy widzi
ogrodowy wąż, ale to dygresja. Rozmawialiśmy o domu Hibbardów. Czy nie masz przy sobie
przypadkiem zdjęd domu? Nigdy go nie widziałem.

* Mam jedno w torebce.

Po krótkim wahaniu Violet wyciągnęła zdjęcie, po którego obejrzeniu Qwilleran nie mógł się pozbierad.
Słyszał, jak mówiono o budynku, że jest historyczny, jedyny w swoim rodzaju, imponujący, oryginalny
albo po prostu wielki. Nikt nie nazwał go ładnym ani nawet atrakcyjnym. Teraz wiedział dlaczego. Słynny
dom Hibbardów był okropny!

Dyplomatycznie zagadnął:

* Nie znam się zbyt dobrze na stylach architektonicznych. Czy wiesz może, jaki styl reprezentuje twój
dom?

* Mój dziadek Geoffrey opisał go jako eklektyzm.

* Czy powiedział ci, kto go zaprojektował?

background image

* Powiedział, że nikt go nie projektował. Ktoś go po prostu zbudował. Cyrus kupił trzydzieści akrów w
Middle Hummock i wziął ekipę cieśli, żeby zobaczyli posiadłośd. Na środku było wzniesienie. Tam miał
powstad duży, prostokątny, trzykondygnacyjny dom ze spadzistym dachem, nad którym wznosiłaby się
wieża obserwacyjna. Chciał, żeby miał wiele ceglanych kominów, wiele werand, zarówno na górze, jak i
na dole, duże frontowe wejście z czterema kolumnami i salę balową na drugim piętrze.

* Rozumiem * powiedział Qwilleran, skubiąc wąsy. *Zamówimy deser? Polecam śliwkową roladkę.

Nieoświetlona droga prowadząca do domu Hibbardów wiła się między zalesionymi wzgórzami. Kooczyła
się nagle na małym oświetlonym wzgórzu, które wedle Qwillera*na robiło wrażenie nawiedzonego.

* Czy wejdziesz do środka? Przedstawię ci kilku mieszkaoców, jeśli jeszcze nie śpią.

Zostawiła polecenie, żeby wszystkie światła były włączone. Zaproponowała Qwilleranowi spacer po
głównych pomieszczeniach, co miało wywrzed odpowiedni efekt.

Wszystko było nierzeczywiste, jak plan filmowy, bajkowa sceneria.

* Czarujące! * powiedział Qwilleran.

Był pewien, że wszystko było zaplanowane, jak chodby to, że Alden grał w salonie na fortepianie. Ktoś
czytał w bibliotece. W pracowni malarskiej grano zapamiętale w brydża. Jeden z graczy pomachał do
Qwillerana, była to weterynarz kotów. Dwaj młodzi mężczyźni wracali z ping*ponga na niższym
poziomie. Violet przedstawiła ich jako „polujących na kaczki". Zaprosili go na niedzielne polowanie.

* Nie nadaję się do fuzji, ale interesują mnie kacze zwyczaje i środowisko, w którym żyją te ptaki.

* Mamy w biurze książkę na ten temat, możemy ją panu pożyczyd.

Wtedy Alden zaczął grad Chopina. To już przesada, pomyślał Qwilleran.

Był tam wysoki, wyprostowany mężczyzna o białych włosach, którego Violet przedstawiła jako Judda
Amhursta, emerytowanego inżyniera.

* Dzięki niemu unikamy kłopotów * powiedziała Vio*let, obdarzając go wdzięcznym spojrzeniem.

* Wiem, kim on jest! * powiedział Amhurst. * Jestem jego zagorzałym fanem. Wygrałem żółty ołówek w
jednym z jego konkursów!

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.

* Proszę przyjąd jeszcze jeden * powiedział Qwille*ran, sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki po
jeden z grubych ołówków opatrzonych inskrypcją „Piórko Qwil*la", które zawsze nosił przy sobie.

* Czekajcie no, aż chłopaki z baru o tym usłyszą! * powiedział Judd.

* Nigdy nie pije niczego mocniejszego niż woda squunk * zaśmiała się Violet, szturchając po przyjacielsku
Judda.

background image

Ty też należysz do naszego zwariowanego grona?

Mężczyźni powtórnie uścisnęli sobie dłonie, ale tym razem w szczególny braterski sposób znany tylko
wielbicielom wody squunk.

Qwilleran uznał emerytowanego inżyniera za równego faceta, podobny stosunek miała do niego Violet.
Dodała, że Judd znał jej ojca i mógłby dostarczyd Qwilleranowi jakichś informacji do książki.

Cjwilleran pożegnał się, proponując kolejne spotkanie, na którym mogliby porozmawiad o Czechowie i
Words*worcie.

Po kolacji z dziedziczką domu Hibbardów Qwilleran zapisał w swoim osobistym dzienniku, co następuje:

Piątek, dwudziesty szósty września

Dlaczego zgodziłem się napisad książkę o tej monstrualnej rezydencji? Nie tylko wygląda groteskowo, ale
też trudno ją sfotografowad. Chyba zwariowałem! Po tym, jak zobaczyłem to ciemne drewno i ciężkie
meble, próbowałem odłożyd cały projekt, ale naszej drogiej Violet trochę się spieszy. Czyżby myślała, że
po tych wszystkich latach chałupa spali się w przyszłym tygodniu? Jak zdołałem się zorientowad, jej
największą obawą jest to, że dom wpadnie w ręce deweloperów, którzy rozbiorą go na kawałki i zbudują
na działce bloki i supermarket. Publikacja książki nadałaby rezydencji status dziedzictwa narodowego i
władze okręgu mogłyby wydad zakaz komercjalizacji posiadłości. .. ale żeby od razu dziedzictwo
narodowe?

W każdym razie obiecałem, że umówię fotografa najszybciej, jak to będzie możliwe. I przeczytam stos
dokumentów, które mi dała. Najstarsze pochodzą z 1925 roku. Mam zlecenie dla Kennetha, i to szybciej,
niż się spodziewałem.

Później tego wieczoru zadzwoniła Moira MacDiarmid.

* Och, Qwill! Widzieliśmy w telewizji Dundeego! Jesteśmy z niego tacy dumni!

* Jest skarbem dla tej księgarni * powiedział Qwille*ran. * Nie wiem, czy sprzedaż książek dzięki jego
obecności wzrośnie, ale na pewno wzrośnie zapotrzebowanie na marmoladowe koty! Co mogę dla ciebie
zrobid?

* Nasza córka właśnie przyleciała z Nizin na ślub swojej najlepszej przyjaciółki. Strasznie chciałaby
zobaczyd Dundeego w nowym środowisku. Wiesz, to ona przygotowywała go do publicznej kariery.
Niestety w niedzielę w nocy musi wracad do szkoły. Zastanawialiśmy się, czy nie mógłbyś nas wpuścid w
niedzielę na zaplecze, na chwilkę!

* Mam klucze. Nie ma problemu. O której?

Rozdział jedenasty

background image

W piątek wieczorem Qwilleran nastawił budzik na wcześniejszą godzinę, spodziewając się, że publiczne
otwarcie księgarni przysporzy więcej kłopotów niż sukcesu. Najpierw zadzwonił do Polly, do Indian
Village, ale wiadomośd na sekretarce poinformowała go, że po ósmej można ją zastad tylko w księgarni.

.Sklep otwierano o dziewiątej trzydzieści. Qwilleran domyślał się, że musiała wyjechad bardzo, bardzo
wcześnie... albo spędziła noc w śródmieściu Pickax. U przyjaciół, w hotelu albo na podłodze księgarni.

Zadzwonił do księgarni, gdzie usłyszał, że „Skrzynia Pirata" jest otwarta od dziewiątej trzydzieści. Włączył
ekspres do kawy i nakarmił koty, ale tym razem nie wykazywały zainteresowania przygotowaniami do
posiłku. Nerwowo wskakiwały i zeskakiwały z kuchennego blatu. Ich uszy wskazywały najwyższy poziom
niepokoju. Qwilleran wyszedł na zewnątrz. Od razu zorientował się, co było źródłem ich niepokoju. Na
zachodzie, od strony Main Street, słychad było natężony uliczny hałas wzmocniony krzykami i syrenami
policyjnych wozów i karetek. Chwycił pomaraoczową czapkę, identyfikator prasowy, telefon komórkowy
i ruszył do akcji.

Droga przez las wychodziła na parking przed teatrem, który był zapchany samochodami! Main Street
była zakorkowana! Wszystkie krawężniki były zajęte, zderzak w zderzak. Legalnie i nielegalnie. Chodniki
pełne były pieszych, którzy zostawili swoje samochody na parkingach obu kościołów, biblioteki i
urzędów. Rzeka ludzi płynęła w stronę centrum miasta.

Qwilleran przepchał się przez tłum, warcząc:

* Proszę o przejście! Proszę się rozstąpid!

Ludzie z przyjemnością przepuszczali go przodem. Byli w świątecznym nastroju. Mówili:

* Witamy, panie Q! Zabiera pan Koko na spotkanie z Dundeem?

Szli, żeby zobaczyd prawdziwą piracką skrzynię, pomnik Winstona, żywego księgarnianego kota i książki
za pięd tysięcy dolarów.

Qwilleran przeciskał się dalej przez tłum. Zatrzymał się raz, w bramie domu, żeby zadzwonid.

* Wcześnie przyszłaś * powiedział, kiedy Polly odebrała.

* Wszyscy tutaj planujemy strategię * wyjaśniła ze zwykłym u niej spokojem. * Jest tu cały personel plus
trzech ochroniarzy. Klienci będą wpuszczani po kilku naraz, oprowadzani po sklepie i SES, a potem
wypuszczani tylnym wyjściem.

* Gdzie będzie Dundee?

* Na południowej wystawie, tam gdzie wystawiamy książki. Razem z poduszką, szmacianą lalką i szczotką
do zębów. Ludzie czekający w kolejce będą mijad właśnie to okno. Ochroniarze w środku mają zadbad,
żeby tłum się przesuwał. Mają mówid: „Do przodu, ludzie. Dziesięd tysięcy czeka jeszcze na wejście!" *
Mówiła bez podniecenia, jakby czytała tekst z podręcznika, jak prowadzid księgarnię.

background image

* Dasz mi znad, jeśli będę mógł coś dla ciebie zrobid?

* Dziękuję, Qwill, ale Alden Wadę jest tutaj i zadba o ludzi na poziomie księgarni, a Lisa ma całą załogę
wolontariuszy na dole. Młody człowiek z osiedla Winston Park zaoferował się, że będzie oprowadzał
klientów. Jest trochę zapyziały, ale miły. To przyjaciel Peggy, opiekunki Dun*deego. To był jej pomysł,
żeby zostawid kota na wystawie, gdzie nie stanie mu się żadna krzywda.

* Jak on się miewa? * zapytał Qwilleran, przyzwyczajony do kocura, który miał swoje zdanie na każdy
temat.

* Dundee zgadza się na wszystko i łatwo się przyzwyczaja.

* Ach, rozumiem... Cóż, zadzwonię później, jeśli ci to nie przeszkadza.

* W żadnym wypadku * głos Polly brzmiał tak oficjalnie. Qwilleran obrócił się na pięcie i poszedł w
stronę domu.

Nie potrzebowała od niego niczego.

W składzie czekały na niego koty, które w plamach słooca spokojnie trawiły swoje śniadanie. Za kilka
minut trójkątna plama rzucana przez stare witrażowe okno przesunie się w inne miejsce, ale koty, nie
budząc się wcale, w jakiś tajemniczy sposób podążą za nią.

Qwilleran przygotował sobie świeżą kawę i sięgnął po plik dokumentów od Violet, stuletnią historię
drewnianego domostwa. Jej uczony ojciec zredukował ilośd papierów z tysięcy do setki i poukładał je w
porządku chronologicznym. Mimo to ich przejrzenie wymagało wielkiej pracy. Zadzwonił do Kennetha i
zostawił mu wiadomośd.

Młody człowiek oddzwonił za kilka minut, brakowało mu tchu.

* Dzieo dobry, panie Q! Oprowadzałem klientów po księgarni. Latałem z kawą i tak dalej. Co się stało?
Mam nadzieję, że coś interesującego.

* Mam nadzieję, że tak właśnie powiesz. To projekt badawczy. Oznacza przekopywanie się przez stos
starych dokumentów w poszukiwaniu materiału, który mógłby byd użyty w książce.

* Już mi się podoba! Kiedy mam zacząd?

* Wczoraj. Mam krótki termin. Jak tylko zelżeje ruch, dostarczę ci materiały. Proponuję też rozmowę
przy kolacji, jeśli masz czas. „Onoosh's Cafe" wydaje się dobrym miejscem na spokojną rozmowę. Lubisz
śródziemnomorską kuchnię?

* Nigdy nie próbowałem. W Lockmaster jest jedna knajpa ze śródziemnomorskim jedzeniem, nazywa się
„Porty Cali", ale zawsze jadaliśmy w „Zielonej Rzepie".

* Nie mam śmiałości zapytad o menu * powiedział Qwilleran.

background image

* To tylko bar z hamburgerami, ale imię otrzymał po koniu. Zielona Rzepa nigdy nie wygrała żadnego
wyścigu, ale wszyscy ją kochali.

* To pewnie taki typ restauracji, gdzie nie wpuszczają bez wizyty u fryzjera.

* Dziewczyna z naprzeciwka obetnie mi włosy * powiedział Kenneth.

* To może byd dobry pomysł * zauważył Qwilleran. Umowa stanęła i spotkanie zostało ustalone.

O piątej, kiedy drzwi do księgarni powinny się były zamknąd za ostatnim klientem, Qwilleran zadzwonił
do Pol*ly. Nie zdziwił go jej zmęczony głos.

* Qwill, jestem wykooczona! Kolejka nie zmniejszała się przez osiem godzin. Nie żebym pracowała
fizycznie, ale sama obecnośd takiej ilości ludzi potrafi wykooczyd. Rozumiesz? Miałam nadzieję, że zjemy
dzisiaj razem kolację, ale obawiam się, że...

* Wszystko w porządku, Polly.

Zważywszy na umówione spotkanie, Qwilleran nie tylko się nie zmartwił, ale był jak najbardziej
zadowolony. Znał ją wystarczająco długo, żeby przewidzied, jak zareaguje.

Nie akceptowała banalnych książek, które pisał, nazywając je zaprzepaszczaniem prawdziwego talentu,
którym był obdarzony. Książkę poświęconą domowi Hibbardów o wątpliwej wartości uznałaby za szczyt
banału. Nigdy nie zrozumiała, że Qwilleran uważał się za reportera, nie krytyka. To była czysta
reporterska robota, którą trzeba było solidnie wykonad. Za młodych czasów był reporterem
kryminalnym, teraz zdawał sprawę z życia, które toczyło się czterysta mil na północ od wszystkiego. Dom
Hibbardów nie był może klejnotem architektury, ale był częścią historii Moose County. Należało mu się
zrozumienie i obiektywizm.

W stosie dokumentów Violet znajdowała się koperta z rodzinnymi fotografiami. Qwilleran wybrał cztery,
reprezentujące cztery pokolenia dynastii indywidualistów.

Cyrus, jako stary już mężczyzna, dzierżący dwie laski, po jednej w każdej dłoni, owinięty szalem. Geoffrey
jako zamożny ziemianin w stroju do jazdy konnej i ze zwiniętym biczem w ręce. Jesmore, uczony w
tweedach, na tle imponującej biblioteki. Violet, profesorka w todze, z wielkim tomem w dłoniach,
prawdopodobnie dziełem Byrona.

* Yow! * w uszach Qwillerana rozbrzmiało rozdzierające oświadczenie. Czas na kolację.

Kenneth był pod wrażeniem mosiężnych blatów w „Onoosh's Cafe", kryształowych żyrandoli i
egzotycznych zapachów, jak również uwagi, jaka otaczała jego gospodarza. Onoosh wyszła z kuchni
ubrana w strój szefa kuchni, żeby ich powitad. Kelnerzy byli przemili.

* Czego się napijesz, kiedy będziemy czekali na kolację? * zapytał Qwilleran.

* A ty co pijesz?

background image

* Koktajl Q, bezalkoholowy, czyli wodę squunk z odrobiną soku z żurawin.

* Nie brzmi zachęcająco, ale spróbuję.

* Życie bez ryzyka nic nie jest warte * sentencjonalnie zauważył Qwilleran. * A na razie zastanawiasz się
pewnie, o co w tym wszystkim chodzi. Masz notes albo dyktafon?

Najpierw Qwilleran wyjaśnił mu istotę projektu: chodzi o książkę o historycznym domu Hibbardów,
zbudowanym około 1850 roku, najstarszym drewnianym budynku w okręgu, siedzibie
czteropokoleniowego rodu.

* Twoje zadanie * kontynuował Qwilleran * zasadza się na dziennikarskim nosie. Masz szukad historii, a
nie statystyk. Historie kryją się w stosie dokumentów, które ci dostarczyłem: w listach, dokumentach,
wycinkach prasowych. Co się działo z rodziną Hibbardów przez półtora wieku? W jaki sposób dotknęły
ich wojny, epidemie, wielkie burze, wypadki, zbrodnie? Szukaj też zaszczytów i nagród, jakie stały się ich
udziałem. Informacji o ślubach, pogrzebach, przyjęciach i hobby. Kapujesz?

* Tak * odpowiedział Kenneth. * Nie mogę się doczekad, kiedy zacznę.

* Dobrze. W takim razie spójrzmy na menu. Zaproponował humus na przystawkę, później shish ke*

bab z jagnięciny z chlebem pita i baklawę na deser.

Przy filiżance greckiej kawy Qwilleran postanowił zaspokoid swoją ciekawośd i dowiedzied się czegoś o
Wisker*sie, jak nazywano Kennetha. Młody człowiek niechętnie mówił o sobie, ale w koocu zdanie po
zdaniu odkrył kilka faktów ze swojego życia.

Podobały mu się mieszkania w Winston Park. Wszyscy byli młodzi. Czynsz był umiarkowany. Można było
iśd do pracy pieszo. Nie miał samochodu. Jadłodajnia była tuż za rogiem. Podobali mu się ludzie w
księgarni. Wszyscy byli przyjaźni, nawet kot.

* Lubisz koty? * zapytał Cjwilleran.

* Nie wiem. Na farmie mieliśmy wiejskie koty. Przeważnie miałem jednak kontakt z psami i koomi. Skąd
Dundee ma swoje imię?

* Pomaraoczowe koty określa się jako marmoladowe. Dundee jest szkockim miastem znanym z
pomaraoczowej marmolady. Wiesz, skąd pochodzi zwyczaj trzymania kotów w księgarniach? Pomyśl.

* Przypuszczam, że chodzi tu o ten sam powód, dla którego trzyma się myszy w stajniach. Żeby pozbyd
się gryzoni.

* Właśnie! Nadal odwiedzasz swoją farmę? Po chwili wahania Kenneth powiedział:

* Farma została sprzedana. Moi oboje rodzice nie żyją.

* Przykro mi * mruknął Qwilleran. Przychodziły mu do głowy kolejne pytania, ale Kenneth wykazywał

background image

oznaki zniecierpliwienia. Zapytał więc tylko: * Czy chcesz jeszcze coś wiedzied na temat twojego
zlecenia?

* Co mam zrobid z wiadomościami, które uznam za ciekawe?

* Nadaj każdej numer. Włóż do oddzielnego pudełka. Spisz je razem z numerem.

* Zaczynam jutro!

Rozdział dwunasty

W niedzielę w południe syjamczyki zjadły obiad i rozpoczęły zwykłą toaletę. Qwilleran usiadł przy biurku,
żeby znaleźd numer w książce telefonicznej. Yum Yum natychmiast znalazła się na blacie i przyjęła wrogą
pozycję. Skąd wiedziała, że miał zamiar zadzwonid do Frao Brodie? Dwie „baby" nie cierpiały się od
pierwszego spotkania.

Frao była najbardziej atrakcyjną kobietą w mieście * utalentowaną członkinią Klubu Teatralnego, córką
komendanta policji, drugą osobą w „Studiu Dekoracji Wnętrz Amandy".

Odebrała telefon zaspanym tonem osoby, która poszła spad nad ranem.

Qwilleran zaczął pełen entuzjazmu:

* Frao, niech ci pogratuluję, chod z opóźnieniem, twojej kreacji Gwendolen.

* Dziękuję, szkoda, że trzeba było odwoład występ... Słyszałam, że zaczynasz wspaniały projekt!

* Skąd słyszałaś?

* Nieważne skąd. Powiedz, że to nieprawda z tym monstrualnym starym pudłem.

Autorytatywnym tonem Qwilleran zaczął wyjaśniad:

* Gdzie indziej mają dąb Waszyngtona i prasę Benjami*na Franklina, a my mamy dom Hibbardów. Nie
twoja rzecz krytykowad. Dom powstał z tysięcy drzew ponad sto pięddziesiąt lat temu, na przekór
powodziom, pożarom, huraganom i dekoracyjnym snobom stoi do dzisiaj.

Wiedział, że nazwanie projektowania wnętrz „dekorowaniem" zirytuje ją.

* W porządku. O coś chodzi czy dzwonisz towarzysko? * powiedziała, wzdychając.

* Jak rozumiem, pokoje są tam duże, ciemne i przeładowane meblami. Masz jakieś sugestie dla
Bushy'ego, jak je fotografowad?

* Amanda pomagała im w meblowaniu, jeszcze za życia Jesmore'a. Ja zrobiłam kilka rzeczy dla Violet, ale

background image

właściwie nie wiem, gdzie zacząd.

* Daj mi tylko kilka wskazówek dla fotografa * powiedział miększym głosem Qwilleran * zrobię notatki
dla Bushy'ego. W przeciwnym wypadku nie będę ci dłużej zawracad głowy, może tylko spytam, co
myślisz o Aldenie Wadzie?

* Ten facet * odpowiedziała z nieskrywanym uwielbieniem *jest nie tylko naładowany energią, ale też
utalentowany, przystojny i seksowny!

* Cieszę się, że ma twoje uznanie, Frao.

Qwilleran zastanawiał się, co się stało z doktorem Prelli*gate, rektorem college'u, numerem jeden na
liście Frao. Co się stało z wszystkimi pozostałymi? Co komendant Brodie powiedziałby o swojej figlarnej
córce?

Panie MacDiarmid, matka i córka, miały przyjśd o pierwszej. Qwilleran przyszedł do księgarni wcześniej.
Dundee wygrzewał się w słoocu na swojej poduszce w oknie wystawowym. Z nonszalancją przyjmował
liczne wyrazy sympatii, którymi obdarowywali go przechodnie. Kiedy panie MacDiarmid przyjechały i
otworzyły się drzwi, kot ruszył biegiem na powitanie.

* Poznaje mnie! * zawołała Kathie, wylewając łzy radości na marmoladowego kota. Była wysoka po ojcu i
miała pomaraoczowe włosy po matce. Spacerując po księgarni, trzymała Dundeego na rękach.
Przyglądała się pirackiej

skrzyni, wycieraczce z napisem i wystawie, z której kot emablował dzieo wcześniej prasę. SES była
zamknięta, ale mogli spojrzed przez szybę na kredens i ukrytą w nim książkową fortunę.

* Musimy pilnowad godziny. Kathie musi zdążyd na samolot.

* Zdążycie wpaśd ze mną do cukierni, jest tuż za rogiem? Słynie z tortów bananowych * zaproponował
Qwil*leran.

Właścicielka była prawdziwą babcią, której wszystkie wnuki pracowały w cukierni. Stanowili na pierwszy
rzut oka szczęśliwy zespół. Krzesła i stoły były w starym stylu, z giętymi nogami i oparciami.

Kathie zamówiła tort bananowy i podczas gdy jej rodzice jedli desery lodowe, ona patrzyła przez salę,
potem zniżyła głos i szeptem zwróciła się do matki. Moira spojrzała w tym samym kierunku i potrząsnęła
głową. Kathie nalegała.

* Wiem, że to Wesley. Tylko zapuścił brodę. Qwilleran też spojrzał.

* Ma na imię Kenneth. Jest goocem w „Coś tam". Zanim goście opuścili lokal, żeby udad się na lotnisko,

Kenneth zniknął. Qwilleran zapytał właścicielki cukierni, co myśli o sobotnich uroczystościach.

* Nigdy nie widziałam czegoś podobnego! * zawołała, uderzając się w czoło. * Ustawiali się w kolejce do
wejścia przez cały dzieo. O trzeciej skooczyły nam się lody i musieliśmy zamknąd cukiernię!

background image

* Czy z apartamentów w Winston Park macie dużo zamówieo?

* Tak, to mili ludzie. Przychodzą tu na lodowe koktajle. Lepsze to niż te wszystkie świostwa, które
mogliby pid.

* Ta dwójka, która przed chwilą wyszła, wygląda znajomo * powiedział Qwilleran.

* Ona ma na imię Peggy, a na niego wołają Whiskers. Miłe dzieciaki.

Qwilleran zauważył, że to Peggy odebrała rachunek. Kenneth stał z rękami w kieszeniach, kiedy płaciła.

Qwilleran wrócił do składu piechotą. Już z dałeka dostrzegł kota stojącego w kuchennym oknie. Stał na
tylnych nogach, był roztrzęsiony. Qwilleranowi nieobca była kocia telepatia. Podekscytowany kot w
kuchennym oknie nie mógł oznaczad nic innego jak tylko wiadomośd na automatycznej sekretarce. Dwa
koty znaczyły: Nakarm nas! Umieramy z głodu!

Wiadomośd zostawił Alden Wadę: „Qwill, daj mi znad, jeśli potrzebujesz czegoś do swojej pogadanki w
następny czwartek. Pulpit? Sztalugi? Projektor i ekran? Taoczące dziewczęta?"

Qwilleran żachnął się i wymamrotał podziękowanie. Zupełnie zapomniał o pierwszym spotkaniu Klubu
Literackiego. Myślał szybko. Było wiele rzeczy, które mógłby powiedzied o barwnym antykwariuszu, ale
potrzebował jakichś wizualizacji, żeby przyciągnąd uwagę słuchaczy. Na przykład dużych kolorowych
fotografii rzucanych z projektora na ścianę.

Zadzwonił do Kennetha.

* Zrób coś dla mnie, kiedy pójdziesz jutro do redakcji. Poszukaj w archiwum zdjęd Edda Smitha, jego
antykwariatu i kota. Winston pojawił się na pierwszej stronie po pożarze. Przydadzą mi się też zdjęcia
pogorzeliska.

* Zajmę się tym. Czy mam je gdzieś dostarczyd?

* Zostaw je na moje nazwisko u Juniora Goodwintera. Powiedz mu, że je odbiorę we wtorek, kiedy
przyjdę z tekstem.

* W porządku, zajmę się tym.

* Widziałem cię w „Babcinym Sklepie Słodkości", Ken. Jadłeś jeden z ich słynnych tortów bananowych?

* Tak. Peggy stawiała. Robiłem dla niej kilka zleceo.

* Przystojna kobieta! Czy to ona zajmuje się Dundeem?

* Tak, uwielbia to! Zapłaciłaby za przyjemnośd, jaką z tego czerpie. Podoba się panu, jak obcięła mi
włosy, panie Q?

* Sam bym tego lepiej nie zrobił! * Qwilleran zastanawiał się, kto obcina włosy Peggy, grzywka wchodziła
jej do oczu.

background image

Później zadzwonił do Thorntona Haggisa, miejscowego historyka, który zastępował Homera Tibbitta,
historyka na emeryturze.

* Thorn, czy dział historyczny miejskiej biblioteki ma może w swojej kolekcji jakieś przyzwoite zdjęcia
Edda Smitha i jego sklepu? Jeśli coś przychodzi ci do głowy, to powiedz, odbiorę je.

* Jestem prawie pewien, że tak, ale jeszcze spojrzę. Czy to do twojego wykładu? Oboje z żoną się
wybieramy. Zachowuje się jak nastoletnia fanka twoich przemów. Powtarzam jej, że idzie tylko zobaczyd
twoje wąsy, jak u Marka Twaina.

* Dobrze to słyszed. Nie będę się przepracowywał nad tekstem * zaśmiał się Qwilleran. * Powiem też
fryzjerowi, żeby nie ścinał zbyt krótko mojego głównego atutu.

* Wasz wujcio Bushy przychodzi dzisiaj po południu. Ale nie musicie się ukrywad, nie będzie miał ze sobą
aparatu * powiedział do kotów.

Fotograf John Bushland mieszkał na niedalekiej ulicy Miłej ze swoją nową żoną Janice i czterema
amazooskimi papugami. Spotykali się, żeby przedyskutowad projekt albumu o domu Hibbardów.

i oo

Było to spokojne, przyjemne popołudnie, więc zabrali drinki do ośmiokątnej altanki, przeszklonej na
wszystkie osiem stron świata. Koty towarzyszyły im niesione w lnianych torbach.

* Jak tam słonecznie! * zawołała Janice. * Może też byśmy sobie taką zafundowali następnego lata,
Bushy?

Jej mąż, któremu pozostało już niewiele włosów, lubił to przezwisko, które oznaczało kogoś włochatego.

* Jak papugi przystosowały się do nowej rodziny? * spytał Qwilleran.

* Uwielbiają moją błyszczącą głowę * powiedział fotograf.

* Mamy też dwa kocięta, które urodziły się u sąsiadów.

* Jedno jest brązowe, a drugie cętkowane * dodała jego żona podekscytowana.

* Zdołałeś je sfotografowad?

* Tyle razy, ile przyszło mi to na myśl * powiedział fotograf. * Jak tylko dostają równe działki jedzenia,
nie są uciążliwe... A teraz powiedz mi o zleceniu, jakie dla mnie masz.

* Jak dużo czasu zajmie ci zrobienie slajdów z czarno**białych zdjęd?

* Niewiele. Kiedy tylko chcesz. Mogę wszystko zorganizowad. Mam projektor, cały sprzęt. Dla kogo to?

Qwilleran opowiedział o nadchodzącym spotkaniu w Klubie Literackim. Bushy przypomniał sobie, że
może mied jakieś zdjęcia Edda w swoim archiwum. Pamiętał zwłaszcza jedno, jak stary człowiek stoi na

background image

stopniu drabiny, i drugie, kiedy na chodniku karmi gołębie. Później wymienili pytania w sprawie
fotografowania domu Hibbardów.

* Kiedy zadzwoniłem do pani Hibbard, żeby umówid się na spotkanie, zaprosiła mnie, żebym najpierw
obejrzał dom. Wnętrza są olbrzymie, ciemne i zagracone. Uwierz mi, to nie będzie łatwe zadanie!

Qwilleran zwrócił się do Janice:

* Jeszcze nigdy nie słyszałem od fotografa, że to, co ma wykonad, będzie łatwym zadaniem. To sprytne
plemię. Jeśli zdjęcia się udadzą, oni wychodzą na bohaterów.

Janice zapiszczała z rozbawienia.

* Zabrał mnie ze sobą, kiedy pojechał sprawdzid światło na zewnątrz. To bardzo dziwna architektura. Co
to ma byd za styl? Myślałam, że widziałam wszystko, kiedy mieszkałam w Kalifornii.

* Cóż, według Frao Brodie ma kolonialne wejście, gotycki dach, wenecką wieżę. Wiktoriaoskie werandy
zostały dodane później. Wnętrza są głównie w stylu króla Jakuba.

* Mówiłem Violet, kiedy do niej zadzwoniłem, żeby zamówiła dużo białych kwiatów i położyła biały
obrus na stół w jadalni. Nie zamierzam też umieszczad na zdjęciach żadnych ludzi.

* Ja też jadę * wtrąciła Janice *jako jego asystentka.

* Tak! Trenowała, jest coraz lepsza! W tym zawodzie trzeba się nauczyd dwóch rzeczy: używania
niebezpośred*niego źródła światła i krótkiego czasu naświetlania. W samochodzie mam duże ekrany,
dzięki którym odbijemy światło.

Dwaj mężczyźni zabawiali Janice opowieściami z początku ich znajomości, kiedy Bushy mieszkał jeszcze
w Lock*master.

* Cieszę się, że przeprowadziliśmy się do Pickax * powiedział Bushy.

* Wszyscy najlepsi ludzie przyjeżdżają tu z Lockma*ster * powiedział mu Qwilleran. * Ostatnio Alden
Wadę. Bierze miasto szturmem... Znasz Aldena, Bushy?

* Tylko ze słyszenia * powiedział to tonem, który zaostrzył ciekawośd Qwillerana.

* Widziałam go w sztuce * powiedziała Janice * i był wspaniały! Będzie prowadził zajęcia z aktorstwa, tak
przynajmniej słyszeliśmy. Chętnie wzięłabym w nich udział.

* Tak się składa, że mieszka w domu Hibbardów.

* Yow! * odezwał się Koko, który obserwował kruki z przeszklonej altanki.

Janice podskoczyła.

* Koko jest głodny, powinniśmy już iśd i nakarmid Bon*nie i Clyde'a.

background image

Janice przeprosiła i pobiegła do toalety, a Qwilleran odprowadził Bushy'ego na podwórko.

* Słyszałem różne plotki o Aldenie, Bushy. Martwi mnie to ze względu na Polly. Zatrudniła go w księgarni
do organizacji imprez. To właśnie on zaprosił mnie na spotkanie Klubu Literackiego.

* Tak... No cóż... przypuszczam, że zna się na swoim fachu, ale ma reputację osoby, która niszczy
domowy spokój,

* Przystojni faceci są zawsze podejrzani, prawda?

* Nie wiem, nigdy nie byłem przystojny * powiedział Bushy, przesuwając ręką po łysej głowie. * Ale
Alden ma co nieco na koncie.

Rozdział trzynasty

W poniedziałek rano „Skrzynia Pirata" została oficjalnie otwarta dla kupujących. Do więcej Qwilleran
obiecał, że kupi pierwszą książkę w SES. Miał się stawid z grubą książeczką czekową i miała byd ona
grubsza, niż się spodziewał.

Na razie jednak nakarmił wcześniej niż zwykle koty i przygotował dla siebie miskę płatków. Krojąc
banana, przyglądał się badawczo Koko, który siedział na barze.

O dziewiątej trzydzieści Lisa czekała z kluczem do kabi*netu na pierwszego klienta.

* Wiedziałam, że nie pragniesz rozgłosu, Qwill, ale to by była historia na pierwszą stronę gazety. Znany
obywatel kupuje rzadką książkę dla swojego kota na otwarciu SES. Ale wtedy musiałbyś zabrad tu Koko, a
mogliby się nie dogadad z Dundeem.

* Lisa, co ty opowiadasz?

* Violet chciała tu byd, ale ma wizytę u lekarza w Lock*master. Ktoś ją tam zawiózł.

* Mam nadzieję, że nie czuje się słabo.

* To stara sprawa, którą musi monitorowad od czasu do czasu. Spodziewam się, że pójdą na lunch do
Inglehartów i zrobią z tego święto. Jesteś gotowy?

Wyciągnęła książkę z półki i wręczyła swojemu pierwszemu klientowi.

Książka miała normalną wielkośd książki dla dzieci z błyszczącą jasnoniebieską obwolutą i rysunkiem kota
w pasiastym, biało*czerwonym kapeluszu. Na sześddziesięciu stronach znajdowały się rysunki i tekst.

* Czy Koko się spodoba? * spytała Lisa.

background image

* Lubi cienkie książki, bo łatwo się je spycha z półek. To tyle na temat jego literackich gustów. Ale ta
będzie trzymana w zamknięciu i wyciągana na specjalne okazje na kawowy stolik, gdzie wolno mu będzie
na znak szacunku przez chwilę na niej posiedzied. Ten kot czuje, że książka ma wartośd.

Lisa wyglądała na nieprzekonaną.

* Cóż... skoro tak mówisz! A teraz mam dla ciebie niespodziankę! Violet pozwoliła mi przekazad ci tę
wiadomośd. Jej ojciec był wielbicielem dziennikarzy. Zbierał książki o dziennikarzach i te przez nich
napisane. Jest ich czterdzieści albo pięddziesiąt tytułów.

• * Kupuję je * przerwał jej Qwilleran, wyciągając książeczkę czekową.

* Nie! Violet chciała ci je podarowad w ramach podziękowania za to, że piszesz książkę ojej domu.

* Powiedz jej, żeby przekazała całośd SES, a ja je kupię. Ona zyska ulgę podatkową, ja zyskam życiową
szansę, a SES dostanie niemałą sumkę. To czysta arytmetyka! Czy książki są tutaj?

* Nie. Są w domu Hibbardów. Pięd albo sześd pudeł. Alden będzie ci je mógł podrzucid dzisiaj po
południu.

* Będę czekał. Wypiszę czek na SES. Ty i Violet zdecydujcie, na ile ma opiewad.

Cjwilleran wrócił do domu z Kotem w kapeluszu pod pachą. Lisa włożyła książkę do jednej z plastikowych
toreb podarowanych przez drogerię. Kiedy wszedł do składu, oba koty bawiły się w kuchennym oknie,
niewątpliwie oczekując placka mięsnego od Lois. Były ze wszech miar rozczarowane, kiedy
zaprezentowano im rzadką książkę. Obwącha*ły ją z niezrozumieniem i jeszcze raz, tym razem z
niedowierzaniem. Nawet Koko, główny bibliofil, nie wykazywał zainteresowania nowym zakupem.

Ach ten Koko! * mruknął do siebie Qwilleran. Wolałby pewnie biografię Jerzego Waszyngtona!

Wrócił do załatwiania swoich spraw w mieście. Właśnie tam przed budynkiem Sprenkle'ów zobaczył
Maggie Sprenkłe, jak rozgląda się po Main Street.

* Czekasz na tramwaj? * zapytał.

* Och, Qwill! * zaśmiała się. * Zawsze potrafisz mnie rozbawid. Nie mogłam się zdecydowad, w którą
stronę najpierw pójśd. Na pocztę czy do banku.

* Zważywszy na to, jak wzrastają opłaty pocztowe *doradził * idź najpierw do banku... Wyglądasz
świetnie, Maggie. Jak się mają twoje panie?

Zauważył kocią sierśd na jej granatowym żakiecie.

* Nasza kochana Charlotte zmarła już ze starości, brakuje jej nam, ale mamy maleoką szarą kotkę ze
schroniska. Nazywamy ją Emily. Miałbyś ochotę wpaśd na herbatę i poznad ją?

* Chętnie wstąpię, chciałbym z tobą o czymś porozmawiad, ale za herbatę podziękuję. Właśnie wypiłem

background image

trzy filiżanki kawy.

Nie była to prawda, ale w ten sposób mógł uniknąd słabej jaśminowej herbaty, jaką podawała Maggie. W
dodatku zawsze pływały w niej kocie włosy.

Dom Sprenkle'ów pochodził z dawnych czasów, kiedy bogaci kupcy sprzedawali towary na parterze
swoich kamienic, a na piętrach wychowywali liczne potomstwo. Teraz na parterze mieściła się agencja
nieruchomości i agencja ubezpieczeniowa, podczas gdy Maggie mieszkała w wiktoriaoskich
apartamentach na pierwszym i drugim piętrze. Po śmierci męża, Jeremy'ego, sprzedała ich wiejski dom
otoczony różanymi ogrodami, które uprawiał, i przeprowadziła się do śródmieścia, gdzie mogła
swobodnie oddawad się pracy w wolontariacie.

Spytała Qwillerana, czy chce wejśd schodami od frontu, czy też wejdzie od tyłu i skorzysta z windy.
Strome i wąskie schody w dawnym stylu pokryte były grubym dywanem, który dodatkowo spłycał
stopnie. Nie mieściła się na nich nawet nie największa stopa Qwillerana. Winda, dostępna z parkingu na
tyłach kamienicy, była niedawnym udogodnieniem.

* Jestem ryzykantem. Chyba skorzystam z niebezpiecznego skrótu.

Schody wyłożone były chodnikiem w czerwone róże. Ściany pomalowano na głęboki czerwony kolor i
obwieszono je niezliczonymi szkicami. Dekoratorka wnętrz Aman*da Goodwinter powtarzała
Qwilleranowi: „Daję klientom to, czego chcą! To ich pieniądze i oni muszą żyd w swoich mieszkaniach".

Na górze było jeszcze więcej róż i więcej czerwonych ścian obwieszonych wielkimi olejnymi płótnami w
złoconych ramach.

Rozmowa odbyła się przy bogato rzeźbionym marmurowym stole, wokół którego stały obite aksamitem
krzesła.

* Na pewno nie chcesz herbaty? * spytała Maggie. Qwilleran odmówił i zaczął:

* Piszę książkę o domu Hibbardów. Ma ją wydad Fundacja K.

•* Wiem! Violet mi mówiła! Jestem zachwycona! Mogę jakoś pomóc? Jestem od niej starsza, ale
wyrosłyśmy razem.

* Idealna sytuacja. Zbieram wspomnienia mieszkaoców miasta o ich rezydencji * położył kieszonkowy
dyktafon na blacie.

* Och, pamiętam, jak wspinałyśmy się na wieżę, żeby

zobaczyd jezioro oddalone o dziesięd mil. Zjeżdżanie na sankach ze wzgórza, spanie latem w śpiworach
na werandzie.. . siadywanie przy kominku w bibliotece, kiedy ojciec Violet nam czytał. Wyjechała na
studia, a potem do Włoch, a ja wyszłam za Jeremy'ego i byłam szaleoczo szczęśliwa. On kochał hodowad
róże. Każdego dnia przynosił mi jedną i śpiewał Tylko różę z operetki Rudolfa Frimla. Miał piękny
baryton. Korespondowałam z Violet, kiedy była we Włoszech. Niezmiernie ucieszyłam się, że ma zamiar

background image

poślubid tam artystę. Niestety, kiedy jej rodzice dowiedzieli się, że wybranek jest nie tylko artystą, ale też
obcokrajowcem, wpadli w furię. Powiedzieli Violet, że to zabije jej matkę! Wróciła do domu.

* Nigdy nie wyszła za mąż? * spytał Qwilleran. Maggie pokiwała smutno głową.

* Chyba na przekór rodzicom. Była jedynaczką. Z nią skooczy się ród Hibbardów. Nigdy nie zapomnę, jak
płakała dzieo po dniu, kiedy pierwszy raz wróciła z Włoch. A ja płakałam wraz z nią.

Oczy Maggie zaszły łzami.

* Chyba napiję się herbaty * powiedział Qwilleran. Kiedy Maggie wróciła z tacą, jej twarz była już
spokojna.

* Było mi okropnie żal Maggie. Byliśmy z Jeremym szczęśliwym małżeostwem. On z pasją hodował róże.
Pewnego dnia posłał jej pojedynczą różę na długiej łodydze z wierszem Hafeza Szirazi, który pewnie
znasz.

Wyrecytowała wersy trzynastowiecznego poematu:

Me wypuszczaj czary wina ze swej dłoni

ani róży długiej łodygi.

Zły ci świat splótł los, lecz ty

nie chyl czoła przed wrogim zamysłem.

* Mmm... * mruknął Qwilleran. * Inspirujący gest!

* Właśnie tego potrzebowała, Qwill. Nie wiem, czy to wiersz, czy róża, ale pomogło. Jeremy zaczął
obserwowad róże dwadzieścia lat wcześniej, niż to się stało modne w Lockmaster. Specjalnie w tym celu
hodował w cieplarni rośliny o długich łodygach. To specjalna odmiana, sadzi się je blisko siebie, tak żeby
rosły wysokie. Tak żałuję, że ty i Jeremy nie poznaliście się... Słyszałeś o problemach zdrowotnych Violet?

* Wiem, że pojechała dzisiaj na kontrolę do Lockmaster.

* Od lat ma tętniaka. Może ją powalid każdego dnia, i to bez ostrzeżenia.

Przez chwilę Qwilleran wpatrywał się w Maggie.

* Jestem zszokowany! Nie mogę uwierzyd! Znosi to z takim spokojem i podchodzi do świata z takim
entuzjazmem. To zadziwiające!

* Przyzwyczaiła się wykorzystywad każdą chwilę. Dlatego też cieszę się, że pracujesz nad książką o domu
Hib*bardów. Z drugiej strony może dożyd setki. Zastanawiam się nad wcześniejszymi wspomnieniami.

* Nagrywaj je na taśmę, a ja wrócę za tydzieo.

background image

Kiedy Alden zajechał przed skład oficjalnym samochodem domu Hibbardów, Qwilleran wyszedł i
zaproponował mu, żeby zaparkował od kuchni, gdzie łatwiej było rozpakowywad pudła. Koko i Yum Yum
obserwowały scenę z okna, ale wobec zamieszania pierzchły, jak to powiadał Qwille*ran, na cztery
strony.

Mężczyźni zanieśli książki pod kominek i Alden zaofiarował się, że porozkłada je na półkach.

* Muszę je najpierw skatalogowad, więc ja je wyjmę, a ty idź na balkon i wypróbuj akustykę tego składu.
Może zadeklamujesz Szekspira?

* To życiowa szansa! * oświadczył gośd, stając przed dziełami zebranymi dramatopisarza. * Widzę, że
jesteś w posiadaniu kolekcji Ardena, szczęściarzu!

* Weź Henryka V i przeczytaj prolog * zasugerował Qwilleran. Potem słuchał z niekłamaną fascynacją
trzydziestu czterech wersów. Głos spod dachu rozchodził się wspaniale. Nigdy nie było tu tak pięknego
brzmienia, a i aktor nigdy nie brzmiał tak głęboko. * Zaśpiewaj coś, Alden! *krzyknął z parteru.

Alden zaśpiewał: „Pokażcie mi nieustraszonego męża..." Qwilleran bił brawo. Alden ruszył w dół rampy
pełen uniesienia. Chwilę później runął na ziemię z głośnym łoskotem.

Qwilleran krzyknął i pobiegł mu na ratunek. Zobaczył jeszcze kłębek futra znikający na wyższych
kondygnacjach.

* Alden, jesteś ranny? Co się stało?

* Nie wiem, ale wszystko w porządku. Na kursach teatralnych uczymy się, jak się wywracad.

* Co powiesz na drinka na ukojenie nerwów?

* Nie potrzebuję ukojenia. Dziękuję, ale muszę wracad do domu odkorkowad wino.

* Powiedz Violet, że piszę wylewne podziękowanie.

Qwilleran cieszył się w gruncie rzeczy, że Alden nie przyjął zaproszenia na drinka. Spieszno mu było zająd
się porządkowaniem tuzów dziennikarstwa z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Były
wśród nich takie nazwiska jak: Mencken, Hearst, Patterson, Luce... Także kobiety: Nellie Bly, Ida Tarbell...
Mark Twain, Artemus Ward, lrvin S. Cobb, Will Rogers, George Ade, Stephen Crane, Ambro*se Bierce i
wielu innych. Syjamczyki wracały na scenę, obwąchując pomieszczenie uważnie. Koko szedł w pewien

szczególny sztywny sposób, co było jednoznacznym dowodem winy. Qwilleran wszedł za nimi na rampę,
gdzie, tak jak przypuszczał, znalazł wąski pasek skórki od banana.

Kiedy później przy kawie zastanawiał się nad całym zdarzeniem, nie mógł powstrzymad śmiechu wobec
okropnego upadku Aldena. Od początku ślizganie się na bananowej skórce było niejako wliczone w
historię. Qwilleran musiał po prostu przyznad, że Koko nie lubi Aldena Wade'a mimo jego pięknego głosu
i gładkich manier, co zainspirowało go do napisania parodii słynnych wersów Samuela Johnsona:

background image

Och, panie Wadę, on pana nie lubi,

chod, co tu dużo kryd,

nikt się tym nie chlubi.

To tylko wiem,

że to nie sen,

och, panie Wadę, on pana nie lubił

Rozdział czternasty

Zanim we wtorek rano Qwilleran zdążył nastawid ekspres do kawy, zadzwonił Bushy.

* Cześd, Qwill! Chciałem tylko, żebyś wiedział, że spędziłem wczoraj cały dzieo, robiąc zdjęcia domu
Hibbardów z zewnątrz. Przez cały dzieo utrzymywała się wyjątkowo dobra pogoda na zdjęcia w plenerze.
Pani Hibbard nie było w pobliżu, ale obszedłem się bez niej. Dzisiaj zabieram Ja*nice i zaczynamy
wewnątrz.

* Chcesz mi powiedzied, że nie potrzebujesz mnie tym razem na przybocznego? Jestem zwolniony?

* Jesteś zwolniony! Przez cały dzieo mam zapewnione usługi gospodyni i chłopca na posyłki, ale
zabieram ze sobą Janice jako oficjalną asystentkę, bo okropnie chce zobaczyd dom. Dobra, a jeśli chodzi
o te zdjęcia do Klubu Literackiego: odbierasz je dzisiaj z gazety?

* Chcesz, żebym je wieczorem podwiózł do ciebie? *zapytał Qwilleran.

* Jeśli możesz. Sam bym to zrobił, ale mam robotę dla gazety.

* Zapracowujesz się, Bushy. Gdybyś tyle nie pracował, może byś miał więcej włosów na głowie.

* Żebym jeszcze się przy tym wzbogacił... W takim razie powiem Jan, że może się ciebie spodziewad.

Qwilleran też musiał ścigad się z czasem. Na dwunastą miał dostarczyd do gazety tekst, a jeszcze nawet o
nim nie myślał. W takich sytuacjach stosował różne triki: albo wykorzysta czytelników i stworzy kolumnę
z ich opinii, po*

mysłów i zażaleo, albo ściągnie stronę z osobistego dziennika i rozciągnie ją do tysiąca słów.

Innym zadaniem, które czekało Qwillerana w tym tygodniu, było przygotowanie wystąpienia w Klubie
Literackim.

Tekst, zgrabną mieszaninę uwag czytelników, wręczył na czas. Odebrał kopertę od Kennetha ze zdjęciami

background image

Ed*dingtona Smitha i sprawdził kolekcję starych fotografii w zbiorach biblioteki. Znalazł tam liczne
zdjęcia właściciela księgarni, samego budynku i wreszcie zasłużonego kota. Winston miał kilku
poprzedników, ale wszyscy wyglądali tak samo: były szare i skudłacone, z puszystym ogonem.

Qwilleran wrócił do domu, do składu, żeby popracowad nad swoim wystąpieniem. Nigdy przedtem nie
czytał przemowy przed publicznością. Zazwyczaj robił notatki i mówił z pamięci.

Tym razem wyciągnął się na fotelu z ołówkiem i notatnikiem. Wpierw musiał zebrad wszystko, co
wiedział o Ed*dingtonie. Byli przyjaciółmi, odkąd Qwilleran przyjechał do Pickax i uzależnił się od
używanych książek. Za każdym razem, kiedy szedł do miasta, skręcał za pocztą do staroświeckiego
sklepiku. Przeglądał, kupował jedną albo dwie i zawsze przynosił puszkę sardynek dla Winstona. Edd
uważał go za najlepszego przyjaciela i powierzał mu rodzinne tajemnice. Czy można było wierzyd tym
opowieściom? Był potomkiem pionierów, którzy z natury byli dowcipni i lubili opowiadad historie. To, co
mówili, mogło byd prawdą, ale też wytworem wyobraźni lub humorystyczną przypowiastką.

Teraz Qwilleran musiał zdecydowad, ile może przekazad swojej czwartkowej publiczności. Na kartce
zapisał: „stary dąb... skauci... Edd i pistolet... wątróbka i cebula... «dzwoo na policję!»... stara ciężarówka
Edda... skandaliczny sekret jego babki, prawdziwy czy też nie".

Kiedy Qwilleran odgrzebywał w pamięci wszystkie te opowieści, zdał sobie sprawę, że Koko cały czas
siedzi skoncentrowany, zwinięty w kłębek, jakby chciał mu pomóc. Nie po raz pierwszy kot pomagał
człowiekowi znaleźd odpowiednie słowo, zapomniany szczegół czy trafną myśl.

Jeśli zaś chodzi o slajdy, które zrobił Bushy, to nie było w czym wybierad. Można je było podzielid na dwie
grupy: „Edd przed sklepem z kotem" i „Edd przed sklepem bez kota". Zawsze ta sama drewniana poza i
poważny wyraz twarzy. Z czasem księgarz i jego odzienie byli tylko coraz starsi.

Z rozmyślao wyrwało go nagłe uderzenie książki o podłogę. Były to opowiastki gwarą George'a Ade'a. W
pustym miejscu na półce pojawiła się głowa Koko, spoglądająca w dół. Książka otworzyła się na
opowiadaniu Siostra Mae, która zrobiła tak, jak się tego spodziewano. To oznaczało, że Qwilleran ma
przeczytad opowiadanie o siostrze Mae na głos. Szczerze mówiąc, nie był entuzjastą slangu George'a
Ade'a ani pikantnej tematyki jego opowiastek, jak o nich pisano w 1899 roku, a i Koko zasnął, zanim
Qwille*ran skooczył czytad.

Była to mała zgrabna książeczka kieszonkowej wielkości, ale jej sztywna oprawa obita była materiałem,
który wyglądał jak droga tkanina dekoracyjna. Można było tylko gdybad, ile kosztowała w czasach, kiedy
niedzielne wydanie „New York Timesa" kosztowało pięd centów. W każdym razie według Qwillerana
Koko spodobała się ta książeczka, bo była niewielka. Odłożył tomik na półkę i zabrał się do
przygotowywania wieczornego posiłku dla kotów.

Po kolacji wziął kopertę ze zdjęciami Edda Smitha do domu przy ulicy Miłej. Janice odziedziczyła dom po
swojej zmarłej szefowej, Thelmie Thackeray, razem z czterema amazooskimi papugami.

* Idź do woliery * powiedziała Janice * a ja przyniosę tacę. Mam nadzieję, że nie jadłeś deseru. Zrobiłam
morelo*we ciasteczka.

background image

* Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie * przyznał się Qwilleran. * Jadłem deser, ale zamierzam
pominąd ten fakt i oddad się przyjemności zjedzenia morelowych ciasteczek.

* Thelma zawsze powtarzała, że masz szlachetny charakter, Qwill.

Woliera zajmowała pomieszczenie, które nazywano niegdyś drugim salonem. Siatka dzieliła
pomieszczenie na dwie części. Po jednej znajdowały się klatki dla ptaków, ich drążki i zabawki, a drugą
wypełniały wiklinowe meble.

* Co to za robota, którą ma dzisiaj Bushy? * spytał Qwilleran.

* Szkocka noc w loży.

* Dobrze się dzisiaj bawiłaś?

* Fantastycznie! Nigdy nie widziałam takiego domu!

* Nikt z nas nie widział.

* Całe te rzeźbienia! Wszędzie! Wielkie schody, kominki, ramy! Stół w jadalni był przykryty białymi
obrusami i zastawiony porcelaną, kryształami, a na środku stały dwa srebrne świeczniki i wazy z
kwiatami. Krzesła były w białych pokrowcach i kwiaty były wszędzie, tak jak Bushy prosił! Bushy mówi, że
nie ma znaczenia, jak stary jest dom, cięte kwiaty zawsze sprawiają, że wygląda świeżo!

* Poznałaś pannę Hibbard? * spytał Qwilleran.

* Dopiero po południu. Rano pracowała w SES. Powiedziałam, że zrobiłam wszystkie potrzebne notatki, i
poprosiłam, żebyśmy usiadły i porozmawiały. Cóż! Nie uwierzyłbyś, Qwill! Rozmawiałyśmy jak para
młodych dziewcząt! A ona ma co najmniej sześddziesiąt lat! Chichrałyśmy się i wymieniałyśmy
sekretami! Chciała wiedzied wszystko o Bushym. Łysi mężczyźni, powiedziała, są seksowni. Powiedziałam
jej, że jesteśmy małżeostwem od niedawna, że mamy łódź motorową i że chcielibyśmy zabrad ją
któregoś dnia na jezioro. Powiedziałam jej, że mogłaby kogoś ze sobą zabrad. Wtedy cała się spłoniła i
wyznała, że też jest świeżo upieczoną mężatką!

Qwilleran, który zazwyczaj był spokojny, omal nie zachłysnął się kawą.

* Zareagowałam w ten sam sposób, Qwill. Z trudnością zachowałam spokój. Nie chciałam naciskad, więc
zadawałam pytania naokoło. Strasznie chciała mi się zwierzyd, ale powiedziała, że ogłoszą to dopiero w
piątkowej gazecie, w kronice towarzyskiej.

Nagła myśl przebiegła przez głowę Qwillerana: Czy nie byłaby to ironia losu, gdyby nowo poślubionym
mężem Violet okazał się dawny włoski artysta, który cudem powrócił do jej życia? Bardziej
prawdopodobne, że był to Judd Amhurst, sympatyczny, przystojny inżynier o siwych włosach na
emeryturze. Violet, zarządca dużego domu, postąpiłaby nader praktycznie, gdyby ożeniła się z
inżynierem. Niestety ślub Violet oznaczał dla Qwillerana koniec intymnych kolacji i dyskusji o Czechowie i
Wordsworcie.

background image

* Wiem, że nie puścisz pary z ust, prawda, Qwill? Violet chciała zmienid swój testament, zanim wieści się
rozejdą. Spędziła dzisiejszy ranek w kancelarii prawniczej, a nie w SES.

* Odrobina dwulicowości dodaje tylko życiu pikanterii. Czy to nie samochód Bushy'ego?

Poszli do tylnego wejścia, żeby się z nim przywitad.

* Jesteś pełen szkockiej i haggisu?

* Nie, nie tykam tych rzeczy. Macie kawę?

Usiedli przy kuchennym stole ze zdjęciami Edda, odkładając podobne zdjęcia. Zdecydowali, że lepiej
mied tuzin dobrych zdjęd i rzucad je co jakiś czas na ścianę niż dwadzieścia podobnych.

* Byłem w księgarni. Przyjrzałem się sali konferencyjnej. Ściana za pulpitem jest duża i gładka. Myślę, że
nie powinniśmy wyświetlad ostrych zdjęd na małym ekranie, tylko rzucad je na ścianę za tobą, powoli
wyostrzając obraz i stopniowo wygaszając go. Jeśli kilka powtórzymy, to przecież nic się nie stanie.
Zdjęcia są dla stworzenia atmosfery.

* Mogę się włączyd do rozmowy? * przerwała Janice. *Mogłabym śledzid twój scenariusz i podawad
Bushy'emu odpowiedni slajd.

* Nie korzystam ze scenariusza * powiedział Qwille*ran. * Ale mogę wam dad listę kolejnych tematów.

Qwilleran zebrał się do wyjścia. Groził, że weźmie ze sobą Bonnie i Clyde'a, które rozsiadły się na jego
kolanach, obwąchiwały uszy i przymilały się na różne sposoby.

Kiedy Qwilleran wchodził do składu, zbliżała się jedenasta, godzina, o której zazwyczaj dzwonił do Polly
albo Polly dzwoniła do niego. Stresy i natłok zajęd w nowej pracy osłabiły ich braterskie stosunki. Nadal
robił jej raz w tygodniu zakupy, ale była zawsze zbyt zajęta albo zbyt zmęczona, żeby wyjśd z nim na
kolację, spędzid wieczór na słuchaniu muzyki albo weekend za miastem.

Ich spotkania w ostatnich tygodniach zdominowane były przez rozmowy o wyborze, zamawianiu i
dostawach książek. Przeżył wszystkie obawy związane z zatrudnianiem i wynagrodzeniami pracowników.
Od najlepszego przyjaciela Polly oczekiwała porady co do szerokości przejścia i komfortu klientów. Za to
nie miała nastroju na chwilę relaksu przy klasycznej muzyce odtwarzanej na wspaniałym sprzęcie. Teraz,
kiedy sklep został w koocu otwarty, była zbyt podekscytowana, żeby się zrelaksowad. Ciekawe, co będzie
dalej, zastanawiał się Qwilleran.

Zadzwonił telefon. Była dokładnie jedenasta i miał nadzieję, że to Polly dzwoni odnowid ich wieczorną
ceremonię.

Dzwonił jednak komendant policji.

* Mam dla ciebie wieści! * powiedział.

* Dobre czy złe?

background image

* Dziwne.

* Może wpadniesz na kieliszeczek? * zaproponował Qwilleran.

Qwilleran postawił na barze butelkę szkockiej, kostki lodu, tacę z serem i szklankę wody squunk dla
siebie, a na półce, dokładnie nad barem, położył rzadką książkę, którą wyjął z zamykanej na klucz
szuflady z nadzieją, że Koko zademonstruje swoje literackie zamiłowania.

Po kilku minutach zwalisty, muskularny Szkot w oliwkowym uniformie wparował do kuchni.

* Gdzie jest ten sprytny kot? Mam dla niego zlecenie!

* Andy, usiądź i nalej sobie drinka. Grałeś na kobzie podczas szkockiej nocy?

* A pewnie! Straciłeś dobry haggis!

* To jakie są te wieści?

* Kradzież w SES. Książka za pięd tysięcy. Jakiś włamywacz z Nizin, to pewne. To przez tę reklamę w
telewizji. Przekazaliśmy sprawę policji stanowej.

* Jaki to był tytuł? Jaki autor?

* Śmierd po południu, tego jak mu tam...

* Kto zgłosił kradzież?

* Ten nowy gośd * Alden Wadę. Pracuje dla pani Dun*can i udziela się charytatywnie w SES.

W tym momencie Koko, wiedziony jakimś tajemniczym instynktem, skoczył bezszelestnie na półkę nad
barem i usiadł na swojej książce.

* To jego książka * oznajmił Qwilleran. * Kupiłem mu ją pierwszego dnia po otwarciu.

Nie było mowy o cenie, Brodie zakrztusiłby się serem.

* Całkiem niezły, smakuje jak stilton.

* Bo to właśnie jest stilton.

Rozdział piętnasty

W środę rano Qwilleran nakarmił najpierw koty. Czynnośd tę powtarzał średnio siedemset razy do roku.
Aby rozerwad się przy tym trochę, zwracał się do nich inteligentnie, co, jak twierdził, miało pobudzid ich
psychiczną wrażliwośd. Koko słuchał go zawsze uważnie, przechylając lekko na bok głowę. Yum Yum

background image

wylizywała jakąś wyimaginowaną plamkę na piersi.

Tego dnia Qwilleran wypróbował na swych towarzyszach łacinę: Sic transitgloria mundi... Epluribus
unum... Tempus fugit... Oba koty przetaczały się po dywanie, złączone w przyjaznych zapasach. I to by
było na tyle * pomyślał Qwilleran, koocząc na dziś edukowanie zwierząt domowych.

Kiedy jadł śniadanie, zadzwonił telefon. To był Kenneth, telefonował z redakcji.

* Witam, panie Q! Mam niesamowite wieści! Skradziono książkę za pięd tysięcy! Tę samą, którą Dundee
obwąchiwał na zdjęciu! Informacja będzie na pierwszej stronie!

* No... sprzedacie kilka egzemplarzy więcej * powiedział Qwilleran. * Na szczęście ukradli książkę, a nie
kota!

* Tak... cóż, pomyślałem, że chciałby pan wiedzied... Skooczyłem z tymi papierami dla pana, panie Q!

* Świetnie! Odbiorę je wieczorem!

* Peggy mogłaby mnie do pana podrzucid, zapłaci każdą cenę, żeby tylko zobaczyd pana koty.

* O której?

* Zaraz po pracy.

* W takim razie do zobaczenia.

Zaśmiał się nad niesamowitymi wieściami Kennetha.

* Twój kuzyn Kenneth przyjdzie tu dzisiaj. Zabierze ze sobą dworzanina Dundeego, który pragnie cię
poznad *zwrócił się do Koko, który kręcił się w pobliżu, czekając na okazję, żeby podwędzid skórkę
banana. Zastanawiał się, jak Koko zareaguje na ciężkie kosmyki włosów zwisające nad oczami Peggy. Dla
kota mogą się wydad interesujące, mogą mu przypominad pewną rasę psa.

Wyszczotkował porządnie syjamczyki, a potem czytał im z Opowiastek gwarę, które ponownie spadły z
łoskotem z półki. Dowcip autora nie był ani trochę bardziej ujmujący niż przy poprzedniej lekturze.
Postanowił sprawdzid hasło George Ade w encyklopedii: popularny humorysta i drama*topisarz
(1866*1944).

Później zadzwonił do naczelnego historyka okręgu, Thorntona Haggisa, który wiedział wszystko o
dawnych czasach.

* Co wiesz o George'u Ade? * zapytał Thorna.

* Moi synowie piją to na boisku. Podobno dodaje energii. Dlaczego pytasz?

* Brzydki żart, Thorn... Będziesz z żoną na czwartkowym spotkaniu?

* Za nic bym go nie przegapił. Jak ci mówiłem, moja żona zachowuje się jak twoja nastoletnia fanka.

background image

Myślę, że chodzi jej o te wąsy.

* Mam jeszcze jedno pytanie. Czy wasz zakład wykonał jakieś nagrobki dla rodziny Hibbardów?

* Wszystkie tablice powstały w naszym warsztacie. Robił je mój dziadek i ojciec. Ja sam też kilka
wykonałem. Lubili, żeby tablice były duże, dekoracyjne i drogie. Dlaczego pytasz?

* Piszę książkę o rodzinie Hibbardów, myślałem, że będziesz miał jakiś wkład.

* Możesz napisad cały rozdział na ten temat. Na terenie ich posiadłości jest prywatny cmentarz. Mogę
pokazad ci rejestr dat, imion i szkice pomników. Rzeźbiliśmy anioły, kosze kwiatów, jagniątka, portrety
zmarłych, długie inskrypcje. .. Był tylko jeden gładki kamieo, dla córki, która umarła w niełasce.

To cenne informacje, Thorn. Przyjrzę się temu, chciałbym też zobaczyd ten rejestr. Na razie chciałem ci
powiedzied, że znalazłem w archiwach coś, co tylko ty potrafisz docenid. Pierwszą stronę „New York
Timesa" z 1899 roku! Podarował ją ojciec Violet. Nagłówek informuje o napadzie na bank, zabójstwie,
tajemniczej truciźnie, pożarze w studzience kanalizacyjnej i upadku firmy wartej miliard dolarów.

* Co dowodzi * powiedział Thornton * że świat nie jest coraz gorszy, ale tylko inny.

* A żeby dowieśd ci, jak inny * odpowiedział Qwille*ran * powiem ci, Thorn, że niedzielne
dwudziestodwustro*nicowe wydanie „Timesa" kosztowało dziesięd centów!

Później tego dnia Qwilleran wybrał się do „Toodle's Market" po zakupy spożywcze dla Polly i banany dla
siebie. Wybierał właśnie warzywa, kiedy ktoś stojący za jego plecami powiedział:

* Pan Q we własnej osobie, jak mniemam. Odwrócił się i zobaczył schludnego mężczyznę około

czterdziestki, który przedstawił się jako Bili Turmeric, nauczyciel angielskiego z Sawdust City. Ten sam,
który pisał zabawne listy do „Piórkiem Qwilla" i na stronę redakcyjną.

Qwilleran uścisnął wyciągniętą dłoo.

* Miło mi pana poznad, proszę się poczęstowad bananem. Doktor Diane twierdzi, że są dla pana zdrowe.

* Moja żona też je nieustannie zachwala. Jej ciotka, która przy okazji wygrała z panem kolację na aukcji
charytatywnej kilka lat temu, nigdy nie przestała o tym opowiadad.

* Sarah Plensdorf * powiedział Qwilleran. * Czarująca dama!

* Jak się mają Koko i Yum Yum? Moje dzieci chciałyby wiedzied.

* Koko jest chłodny, a Yum Yum bezczelna, czasem na odwrót.

Zebrał się wokół nich mały tłumek kupujących, którzy z uśmiechem przysłuchiwali się ich rozmowie.

* Zejdźmy z drogi, żeby ci wszyscy dobrzy ludzie mogli kupid banany! * dodał jeszcze Qwilleran.

background image

Nagle dwaj mężczyźni z wózkami znaleźli się pośrodku pustej alejki.

* Ma pan czas na kawę? Ja stawiam * zaproponował Qwilleran.

* To najlepsza propozycja w tym tygodniu.

W barze usiedli na niewygodnych stołkach, które miały zniechęcad do zbyt długiego zajmowania miejsca
przy ladzie.

* Czy mogę uczcid ten moment pytaniem? * spytał Qwilleran. * Moja gospodyni mówi: „Moja córka
przyjeżdża w odwiedziny, zaczym nie mogę sprzątad w przyszłą środę". Czy to jakaś miejscowa gwara?

* Nie. To dziwactwo syntaktyczne spotyka się też w innych regionach. Przyimek „zaczym" wprowadza
zdanie podrzędne, niewynikające bezpośrednio z poprzedniego zdania, i jednocześnie ma zastąpid frazę
„w związku z czym". Czy to wystarczająca odpowiedź na pana pytanie?

* „W związku z czym"... Mniej więcej * odpowiedział szczerze Qwilleran.

Wśród osób, które zadzwoniły tego popołudnia do składu, był Pogodny Jimmy.

* Kiedy przeniesiesz się z powrotem do Indian Village, żebym mógł ci donosid o najświeższych plotkach
zza miedzy?

* A sąjakieś plotki, o których nic mi nie wiadomo?

* Apartament numer dwa został w koocu wynajęty, to pewna wiadomośd.

* Przez kogo?

* Wpadnę do ciebie w drodze do stacji, to pogadamy.

Przez resztę popołudnia Qwilleran zamęczał się zagadką, na której rozwiązanie przyszło mu czekad do
wieczora. Pytania bez odpowiedzi doprowadzały go do pasji. Kiedy prezenter pogody pojawił się
wreszcie w składzie, czekał na niego jego ulubiony drink na srebrnej tacy.

* W porządku. Kto to jest?

* Nasza weterynarz!

* Doktor Constabłe? Przecież ona mieszka w domu gościnnym Hibbardów. Czy masz tę informację z tego
samego wiarygodnego źródła co poprzednio?

* Jestem łatwowierny, wierzę nawet we własne prognozy pogody.

* Z jakiego powodu się przeprowadza?

* Nie można tam trzymad zwierząt. Kiedy człowiek opiekuje się cudzymi zwierzakami, a sam nie może
mied własnego, to zaczyna się frustrowad. Tak powiedziała menedżerowi w Indian Village. W samych

background image

„Wierzbach" będzie miała pięciu pacjentów. Jak dla mnie to bardzo wygodna sytuacja. Powinniśmy
wydad wielkie przyjęcie powitalne.

Tylko nie przesadzaj, Joe. A przynajmniej do czasu, kiedy się nie upewnimy, że przyjmuje nocne
wezwania.

Weszli do środka i usiedli przy barze. Nagle Pogodny Jimmy spytał:

* Jesteś czyimś pierwszym mężem?

* Czyimś pierwszym i ostatnim. Dlaczego pytasz?

* Moja siostra z Horseradish właśnie rozwiodła się ze swoim pierwszym mężem i dołączyła do Klubu
Byłych Pierwszych Żon. Baby spotykają się razem i obgadują byłych mężów. Podobno mają niezły ubaw!

* Wyobrażam sobie! Chciałbym usłyszed nagrania z takich spotkao.

* To nic złośliwego, tylko takie żarty!

* A... rozumiem. Czy ta organizacja działa tylko w Horseradish? Czy też ma swoje oddziały w całym kraju?

* Wydaje mi się, że jak na razie ma zasięg lokalny. Sam wiesz, w tym mieście wszyscy są trochę
pokręceni... no dobra, czas na mnie, muszę jechad do roboty. Szykuje się gwałtowna zmiana pogody.

Kiedy Qwilleran odprowadzał Pogodnego Jimmy'ego, na podwórze podjechał kolejny wóz, który
przywiózł Peggy, Kennetha i stos dokumentów. Trzej goście zostali sobie przedstawieni.

* Och, pan Pogodny! Pana prognozy są takie... takie dobre!

* Dzięki. Mów do mnie Joe * wyglądał na wyjątkowo zadowolonego z komplementu.

Peggy miała na sobie dośd obcisły jednoczęściowy czerwony kostium i wyglądała, jak by to powiedział
Qwilleran, „interesująco".

* Peggy jest nowo mianowaną opiekunką Dundeego, księgarnianego kota. Ja jestem jej asystentem. A to
Ken*neth, nowy asystent w redakcji.

* Chciałbym zostad * powiedział ze szczerym żalem Pogodny Jimmy * ale muszę pędzid do stacji.

W drodze do samochodu obejrzał się jeszcze na Peggy, a kiedy Qwilleran prowadził dwójkę młodych
ludzi do składu, Peggy odwróciła się w kierunku Pogodnego Jimmy'ego.

* Czy mam przynieśd teczki, panie Q? * spytał Ken*neth.

* Najpierw wejdźcie i obejrzyjcie skład. Napijemy się, a potem usiądziemy do roboty.

* O kurcze! * westchnął chłopak, rozkładając szeroko ramiona.

* Jeśli jesteś żądny wrażeo, to wejdź na szczyt. Widok robi wrażenie. Tylko uważaj, gdzie stawiasz stopy,

background image

Koko zaczął wykradad skórki od bananów.

Peggy klęczała, przytulając i pieszcząc koty, które przybiegły zobaczyd nowych gości.

A to łobuzy, pomyślał Qwilleran. Umieją się poznad na człowieku. Wyczują każdą słabośd i wykorzystają
ją do kpoca. Peggy podziękowała za drinka. Miała jeszcze nakarmid Dundeego i jakąś pracę przy
komputerze na wieczór.

Widad było, że Kenneth chce zostad. Powiedział, że wróci na piechotę.

* Przyjemna kobieta * powiedział Qwilleran, kiedy Peggy odjechała do domu.

* Ma świra na punkcie kotów * skomentował młody człowiek.

* Każdy ma świra na jakimś punkcie. Widad, że nie jest stąd. Co ją tu przyniosło?

* Jest z Vegas. Wróżka powiedziała jej, że powinna tu przyjechad. Jest po okropnym rozwodzie. Widział
pan, jak zaczesuje włosy na czoło? Przykrywa brzydką bliznę, za którą wini byłego męża.

* Cóż... Mam nadzieję, że jest tu szczęśliwa. Robi pożyteczne rzeczy dla wspólnoty... Przyniesiesz teraz
dokumenty?

Papiery były skrupulatnie uporządkowane. Kenneth dobrze się spisał. Cjwilleran powtórzył raz jeszcze, że
wyliczy jego zasługi.

* Jak ci się podoba praca w „Coś tam"? Co cię skłoni*

ło do zamieszkania w Pickax? Spodziewam się, że nie była to przepowiednia?

Chciał mówid, ale z jakiegoś powodu obawiał się, że nie powinien. Nie patrzył wprost na Qwillerana.

Dziennikarz potrafił milczed. Potrafił też przybrad współczujący wyraz twarzy. Coś w jego melancholijnym
spojrzeniu i obwisłych wąsach skłaniało do zwierzeo.

* Obserwuję podejrzanego * powiedział ni stąd, ni zowąd Kenneth.

* Nie mów nic więcej. Rozumiem.

Rozumiał tylko tyle, że miał przed sobą chłopca na posyłki, który grał detektywa, albo detektywa
działającego pod przykrywką chłopca na posyłki. Tak czy inaczej nie chciał zepsud jego gry. Mając w
pamięci zainteresowanie Kennetha Miastem bratniej zbrodni, stawiał na to, że chłopak bawi się w
detektywa. Tak jak Celia Robinson, która podczas pierwszej wizyty w Moose County grała tajnego
agenta.

Była prawie jedenasta, kiedy zadzwonił telefon. Qwilleran czytał na dobranoc kotom. W nadziei, że to
Polly, zmienił ton na głęboki, taki jaki za dawnych czasów (przed „Skrzynią Pirata") sprawiał Polly taką
radośd.

background image

* Qwill, stary brachu! * w słuchawce rozległ się doniosły, dobrze znany głos.

* Lyle, stary draniu! Wróciłeś żywy z Saint Paul!

* Jestem już od tygodnia. Zdążyłem na wszystkie atrakcje. Lisa była wniebowzięta, dopóki nie rozeszła
się wieśd o kradzieży. Co o tym myślisz?

* Zgadzam się z policją. Według mnie to człowiek z Nizin. Powiedz Lisie, że korzyśd z tej dodatkowej
reklamy może byd taka, że sprzeda wszystkie książki z kabinetu.

* Zawsze byłeś niepoprawnym optymistą, Qwill!. Jesteś przygotowany na jutrzejsze wystąpienie?

* Nie martw się o prelegenta, Lyle. Martw się lepiej o widownię. Zważywszy na to, że nie serwujemy
drinków, z publicznością może byd krucho.

Żeby odegnad myśli o Eddingtonie, które zajmowały go przez ostatnie czterdzieści osiem godzin,
Qwilleran wybrał ze swojej dziennikarskiej biblioteczki jedną z książek, które chciała mu podarowad
Violet Hibbard. Przyszło mu do głowy, że ich pierwsza uduchowiona kolacja już się nie powtórzy. Widział
w niej towarzyszkę wieczornych posiłków, następczynię tej, którą najwyraźniej tracił. To poziom i
przedmiot rozmowy czyniły obie kobiety interesującymi.

Oboje, Qwilleran i emerytowana profesor, lubili Szekspira. Miał zamiar zająd się poważnie dziełami
Byrona. Teraz jednak dama zyskała męża. Czy był to Judd, emerytowany inżynier? Był w odpowiednim
wieku, a jedno spotkanie z nim wystarczyło, żeby dowieśd jego zalet, chod byd może jego mocną stroną
nie były sonety i rosyjskie sztuki.

Polly rozpieściła go pod tym względem. Potrafiła poświęcid pół godziny na dyskusję o jednym
pojedynczym słowie.

Rozdział szesnasty

Rankiem w dniu debiutu w Klubie Literackim Qwilleran spotkał się w księgarni z Aldenem Wade'em, żeby
przedyskutowad szczegóły wystąpienia. Dwa pomieszczenia konferencyjne na dolnym poziomie miały
utworzyd jedno, aby pomieścid pięddziesiąt krzeseł i rzutnik, ustawiony na środku przejścia.

Z przodu sali miał się znajdowad mały podest, a na nim pulpit i kilka doniczkowych kwiatów przesłanych
przez życzliwych klientów. Duża ściana za mówcą miała służyd za ekran do wyświetlania slajdów dla
stworzenia nastrojowej atmosfery. John Bushland miał sprawdzid jeszcze sprzęt przed wykładem.

* Co do godzin * powiedział Alden * drzwi otwieramy

o siódmej trzydzieści. Oficjalna częśd spotkania zaczyna się od wybrania władz.

background image

* O której w takim razie mam przyjśd?

* Między ósmą a ósmą trzydzieści. Skorzystaj z klucza

i wejdź bocznymi drzwiami. Możesz poczekad z Dundeem w biurze, aż cię zapowiemy.

* Czy Dundee ma wejśd ze mną? * spytał Qwilleran.

* Dundee spędzi wieczór w biurze. Za bardzo rozprasza. Masz jakieś pytania?

* Co mam włożyd?

* Ja wiem... marynarkę, ale bez krawata. I jeszcze jedno, parking północny i południowy będą zajęte, ale
przy bocznym wejściu będzie dla ciebie zarezerwowane miejsce.

Przyjemnie było robid interesy z Aldenem, pomyślał Qwilleran. Był zawsze tak dobrze zorganizowany.

Koko skakał niecierpliwie w kuchennym oknie. Co dziwne, na automatycznej sekretarce nie było żadnej
wiadomości ani też nikt nie zadzwonił w przeciągu kilku minut. Po jakimś czasie Qwilleran otrzymał
nietypowy telefon od Moi*ry MacDiarmid.

* Qwill, muszę z tobą o czymś pomówid, czy to odpowiednia pora?

* Nie ma tu nikogo poza dwoma wścibskimi kotami, ale można im zaufad. O co chodzi, Moiro?

,* Chciałabym zaprosid ciebie i Polly na kolację w niedługim czasie, ale znam Kipa, on nie cierpi plotek, a
to, o czym chciałam pogadad, to raczej... spekulacje.

Ciekawośd Qwillerana sięgała zenitu. Chod sam nie był skłonny rozsiewad plotek, to zawsze chętnie ich
słuchał, a zwłaszcza kiedy nazywano je spekulacjami. To, co sugerowała żona jego przyjaciela, miało byd
prywatnym spotkaniem, a o to niełatwo było ani w Lockmaster, ani w Pickax. Zrozumiał przesłanie.

* Jesteś tam, Qwill?

* Jestem. Myślę. Potrzebuję tematu na felieton do gazety, a skoro już Dundee zrobił taką karierę,
dysertacje na temat pomaraoczowej rasy mogą zainteresowad moich czytelników. A skoro ty jesteś w
tym względzie ekspertem, to wywiad z tobą jest całkowicie na miejscu. Masz czas jutro po południu?

* Och, Qwill!

* Ile kociąt macie obecnie w swojej zagrodzie? Będą gotowe na wywiad jutro około pierwszej
trzydzieści?

Po kilku ostrożnych słowach ze strony Moiry i kolejnych niezobowiązujących ze strony Qwillerana
rozłączyli się.

Zaśmiał się w duchu. Nic tak nie dodawało uroku codziennej rutynie jak szczypta intrygi. Koko siedział na
kuchennym blacie, słuchał. Skąd wiedział, że telefon w koocu zadzwoni? Skąd wiedział, że rozmówca

background image

okaże się hodowcą kotów z sąsiedniego okręgu?

Koko zeskoczył z blatu i wszedł pod kuchenny stół. Wpatrywał się w swój pusty talerz. Qwilleran położył
mu kawałek goudy i ukroił drugi dla siebie.

Tego wieczoru pięddziesięciu sprawiedliwych obywateli Pickax spotkało się w „Skrzyni Pirata", aby
założyd Klub Literacki. Na prezesa wybrano Lyle'a Comptona, na wiceprezesa Mavisa Adamsa, a Jill
Handley na jego sekretarkę. Gordie Shaw została skarbnikiem, a Alden Wadę przewodniczącym zebrania.

Główny mówca, ubrany w zielony blezer, z przystrzyżonymi wąsami, podjechał pod księgarnię, odnalazł
zarezerwowane dla niego miejsce i wszedł do środka bocznymi drzwiami. Peggy karmiła w tym czasie
kota.

* Dziś wieczór Dundee je późno, po światowemu * zauważył Qwilleran.

* Jestem ciągle do tyłu z robotą, ale on nie ma mi tego za złe * powiedziała. * Dlaczego wślizguje się pan
tylnym wejściem, panie Q? Jest pan przecież gwiazdą wieczoru!

* Poproszono mnie, żebym przyszedł właśnie tutaj i czekał na wezwanie... A przy okazji, czy twój
przepracowany komputer zdoła jeszcze przeprowadzid małe poszukiwanie do „Piórkiem Qwilla"?

* Z radością! Proszę usiąśd i opowiedzied mi, o co chodzi.

* Byłaś na otwarciu, prawda? Widziałaś zamieszanie przy przecinaniu wstęgi. Interesuje mnie to, jak
zaczął się ten zwyczaj? Kiedy? Gdzie? Dlaczego? Potrzebuję tego na początek następnego tygodnia.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i Qwil*leran ruszył za Aldenem do sali konferencyjnej.

* Poczekaj za drzwiami, aż cię należycie zapowiem. Będzie wszystko z wyjątkiem fanfar. Wejdź pewnym
krokiem i kieruj się od razu ku podium. Sam zresztą wiesz, jak zawładnąd publicznością!

Qwilleran poczekał i kiedy usłyszał: „James Mackintosh Qwilleran!", odczekał jeszcze trzy sekundy i
wszedł energicznym krokiem, pozdrawiając zebranych w sposób, który tak dobrze znali. Pół setki
zebranych zgotowało mu owację na stojąco. W koocu był kimś więcej niż tylko popularnym felietonistą i
współczującym słuchaczem dla każdego, kto się do niego zwrócił. Był szarą eminencją Fundacji K i stał za
wszystkim, co dobrego zrobiła dla okręgu.

Skłonił się wdzięcznie i ruchem obu dłoni zachęcił ich do zajęcia miejsc. Światła, z wyjątkiem jednego nad
mównicą, przygasły. W tle na ścianie pojawiło się czarno*białe zdjęcie drobnej zgarbionej postaci przed
małą starą księgarnią.

* Panie i panowie, nie byłoby nas tu dzisiaj, by założyd Klub Literacki pod auspicjami pierwszorzędnej
księgarni, gdyby nie świętej pamięci Eddington Smith.

(Oklaski).

* Przez pięddziesiąt lat sprzedawał używane książki w miejscu, gdzie obecnie znajduje się ten budynek.

background image

Jego ojciec sprzedawał książki, pukając od drzwi do drzwi, a mały Edd pomagał mu chętnie, kiedy nie
musiał iśd do szkoły.

Na ścianie pojawił się slajd przedstawiający ojca i syna przy wozie z napisem „Obwoźny handel książkami
*Smith".

* Książki sprzedawano wówczas na kredyt. Dziesięd centów z góry, a reszta przy następnej wizycie.
Eddington wielokrotnie powtarzał, że żaden z ich klientów nigdy nie próbował ich oszukad. Czy nie
wydaje wam się, że

Eddington było zbyt eleganckim imieniem dla skromnego Edda, którego znaliśmy? Eddington było
panieoskim nazwiskiem jego matki, która była nauczycielką za czasów jednoizbowej szkoły.

Na ścianie pojawił się slajd: Kobieta o surowej twarzy, ubrana w staroświecką bluzkę z wysokim
kołnierzykiem, trzyma w ręce linijkę i książkę.

* Jak możemy przypuszczad, linijki używała wobec niesfornych uczniów. Edd chętnie wspominał swojego
ojca, ale nie opowiadał o matce. Byd może ta linijka wymierzyła mu o jeden raz za dużo.

(Śmiech).

* Zanim jednak pojawiła się surowa matka i kochający książki ojciec, był dziadek Eddingtona.

Slajd ukazał stary dąb.

* I tu zawieśmy na chwilę naszą historię. Przed powstaniem okręgu ojcowie założyciele musieli
wyznaczyd mu centralnie położoną stolicę. Tam gdzie w środku głuszy przecinały się dwie drogi, znaleźli
zardzewiały kilof wbity w pieo drzewa. To był znak! Z dnia na dzieo wybuchła prawdziwa budowlana
gorączka. Napływali osadnicy, a miejscowy kowal nie nadążał z wyrabianiem gwoździ do budowy domów
i sklepów. Pewnego dnia kowala kopnął w głowę koo! Skooczyły się gwoździe... Kiedy zapanowała
panika, w mieście pojawił się młody, dobrze zbudowany mężczyzna, który oświadczył, że jest kowalem.
„Potrafisz robid gwoździe?" * pytano go. „Oczywiście, że potrafię". „Jak masz na imię?" „John". „John
jaki?" Buoczuczny młody chłopak odpowiedział: „John, tyle wystarczy, żeby robid gwoździe".

Nie było to w zwyczaju, ale mieszkaocy byli w wielkiej potrzebie. Zaznaczono więc w miejskich
dokumentach przybycie Johna K. Smitha, gdzie K miało oznaczad kowala.

John był wysokim, kędzierzawym chłopem. Zacytuję poetę: „Miał duże, żylaste ręce i muskuły jak sztaby
żelaza". Szalały za nim dziewczęta. Ta, którą poślubił, uważana była za najlepszą partię. Nie tylko
potrafiła szyd i gotowad, ale także umiała czytad i pisad, a były to cnoty rzadkie wśród wczesnych
osadników.

John wybudował dla swojej rodziny dom ze skalenia, który iskrzył się w słoocu. Wybudował go własnymi
rękami. Na podwórzu rósł potężny dąb. Pod jego rozłożystymi konarami ustawił swój warsztat.

Dębu od dawna już nie ma. Powalił go upływ czasu albo Edd wyciął stare drzewo, żeby zrobid więcej

background image

miejsca na parking, który wynajmował robotnikom ze śródmieścia. Przy całej nieśmiałości Edd był
praktycznym człowiekiem. On pierwszy zatrudnił kota, aby łowił myszy harcujące między książkami.
Pokolenia Winstonów stały się jednak nie tylko miejscową, ale też i turystyczną atrakcją. Wszyscy już
pewnie wiecie, że słynny Churchill odziedziczył swoje imię po amerykaoskim pisarzu, a nie brytyjskim
premierze.

Slajd ukazał Winstona odkurzającego książki puszystym ogonem.

* Obecnośd kota nie była jednak w pełni praktyczna ze względu na zapach jedzenia, który mieszał się ze
stęchlizną starych książek. Oprócz sardynek Winstona w antykwariacie rozchodziła się woo ulubionych
potraw Edda: wątróbki z cebulą, puszkowanej zupy rybnej i ziemniaków z czosnkiem.

(Śmiech).

* W antykwariacie stała chybotliwa dwuipółmetrowa drabina, której Edd używał do wkładania książek, a
Win*ston do nadzorowania hałaśliwych dzieci. Używali jej także poszukiwacze z Nizin, którzy mieli
nadzieję znaleźd u Edda wartościowe rzadkie książki za dwa dolary. Edd lubił się z nimi droczyd. Jeśli
zdarzyło się, że był obecny przy poszukiwaniach, opowiadał niestworzone historie o nieziemskich
znaleziskach, jakich dokonano na górnych półkach. Biedny poszukiwacz omal nie spadał z drabiny.
(Pomruk rozbawienia).

* Sam Edd nie był zagorzałym czytelnikiem, chod często cytował sławnych pisarzy. Zwierzył mi się, że
skorzystał z rady brytyjskiego męża stanu: „Jeśli człowiek nie jest dobrze wykształcony, to powinien
przynajmniej posiadad zbiór cytatów".

(Rozbawienie).

* Naprawiał też książki dla szkół, bibliotek i należące do prywatnych księgozbiorów. Sprzęt introligatorski
trzymał na zapleczu księgarenki, gdzie znajdowała się też jego prycza, dwupalnikowa kuchenka i
przenośna chłodziarka. Nad zardzewiałym zlewem wisiało potłuczone lusterko, a pod nim półeczka ze
staroświecką maszynką do golenia i rewolwerem, który nigdy nie był nabity.

(Śmiech).

* Czy była to prawdziwa słabośd starszego człowieka, czy tylko pionierskie poczucie humoru? Edd,
potomek pionierów, odziedziczył po nich skłonnośd do żartów, chod nie był wiejskim dowcipnisiem w
stylu tych, z których figlów śmieją się ludzie w barach. Razem z Eddem przeżyłem kilka przygód.
Pewnego razu groził nam niedoszły morderca. Zdołałem go obezwładnid i krzyknąłem do Edda:
„Zadzwoo na policję!" Pełnym wątpliwości głosem spytał: „I co mam im powiedzied?"

(Śmiech).

* Podczas jednej z moich wizyt w antykwariacie Edd przekazał mi dobre wieści. Klub Entuzjastów Pickax
mianował go sklepikarzem roku. „Wprost nie mogę się doczekad, aż powiem o tym mojemu ojcu!" *
powiedział Edd. Spojrzałem na niego zaciekawiony, gdyż byłem pewien, że jego ojciec nie żyje.

background image

„Rozmawiam z nim co wieczór" * wyjaśnił Edd. „Od jak dawna nie żyje?" * spytałem najspokojniejszym
tonem, na jaki było mnie stad. „Od czternastu lat * odpowiedział. * Odszedł do lepszego świata daleko,
daleko stąd". Jego twarz rozpogodziła się cichą radością.

Slajdy na ścianie zaczęły powoli się zmieniad, przechodząc jedne w drugie. Dwa z nich wyświetlane były
dłużej: jeden przedstawiający wielki dąb, drugi starą piracką skrzynię znalezioną podczas prac przy
budowie nowej księgarni.

* A teraz, drodzy paostwo, przejdźmy do skandalicznej plotki, jakoby John K. Smith, twórca gwoździ, z
których zbudowano Pickax, był weekendowym piratem. Czy jesteśmy w stanie uwierzyd, że ten ciężko
pracujący mąż i ojciec, który prowadził swoją rodzinę do kościoła dwa razy na tydzieo, który zbudował im
własnoręcznie dom i zapraszał często do siebie starą matkę * czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazid, że
on właśnie zakładał na głowę czerwoną bandanę i złoty kolczyk do ucha i wymuszał na niewinnych
ofiarach, grożąc im nożem, okup? A i owszem, na jeziorach grasowali piraci czyhający na statki
handlowe. Prawdąjest też, że ojciec Edda nie wrócił z wyprawy „w odwiedziny do swojej starej matki".
Prawdąjest też to, że pod starym dębem znaleziono piracką skrzynię z żelaznymi okuciami. Miejmy
jednak na uwadze jedną rzecz. W owych dawnych czasach nie było banków i wielu zakopywało
pieniądze, zwykle na podwórzu za domem.

. (Chichot).

* Jest całkiem prawdopodobne, że kowal wyrabiał solidne skrzynie właśnie w tym celu. Jest całkiem
prawdopodobne, że odwiedzał swoją starą matkę, żeby naprawid jej dach, przekopad ogródek i zamieśd
podłogę. Jest również prawdopodobne, że Edd Smith przysłuchiwał się gorączkowej paplaninie
umierającej kobiety, kiedy wyjawiała rzekomy skandaliczny sekret. Osobiście uważam, że
kompromitująca tajemnica żony kowala to bajka wyssana z palca. Czy ktoś z was zgadza się ze mną? Jeśli
tak, to proszę, niech wstanie.

Naczelny historyk Thornton był pierwszym, który wstał. W ślad za nim poszły władze klubu, jego prezes,
prawnik Fundacji K, wydawca gazety, nauczyciele, a w koocu wszyscy inni na widowni.

Zapalono światła i Qwilleran zszedł ze sceny i uścisnął dłonie wszystkim gościom. Ostatnia podeszła do
niego Poi*

iy.

* Qwill! Byłeś wspaniały! Jestem taka dumna, nie mogłam powstrzymad łez!... Skoro mówisz, że to mit,
wierzę ci. Tak mi ciebie brakowało przez ostatnie tygodnie...

* Ja też za tobą tęskniłem, Polly. Za telefonami o jedenastej.. . i obiadami przy miłej rozmowie...

* I za sesjami muzyki...

* Mam rewelacyjne nagranie Piątej Symfonii Czajkow*skiego. Miałabyś ochotę przyjśd posłuchad?
Obiecuję, że odstawię cię do domu o przyzwoitej porze.

background image

* Dzisiaj nie musimy się tym przejmowad. Jutro mam wolne.

Rozdział siedemnasty

W piątek rano Qwilleran bez narzekao zjadł płatki i wkroił do nich banana. Dla kotów otworzył
przeznaczoną na szczególne okazje puszkę z krewetkami. On i Polly byli znów razem. Będą jedli kolacje w
„Old Grist Mili", słuchali wspaniałej muzyki, dyskutowali zapamiętale o słowach i w koocu dzwonili do
siebie wieczorami.

Po spotkaniu w Klubie Literackim w składzie nie padło już ani jedno słowo o komputerowym systemie
katalogowania książek. Qwilleran podarował Polly kaszmirową narzutkę, żeby uczcid jej przejście z
biblioteki do księgar*

ni.

Pozostało mu zamknąd skład na zimę i przenieśd się do Indian Village. Apartament numer cztery miał
zostad odczyszczony przez zespół Pata O'Della i dopieszczony przez niedowierzającą nikomu panią
Fulgrove.

Qwilleran szedł do redakcji z lekkim sercem. Miał oddad tekst do piątkowej kolumny i wrócid na lunch do
„Mackin*tosh Inn". Po drodze mijał dom Sprenkle'ów. Z agencji nieruchomości „Wix & Wix" wybiegł za
nim młody człowiek.

* Panie Q! Panie Q! Mam dla pana tę książkę! Może pan zajrzed do nas na chwilę?

Był to jeden z myśliwych z domu Hibbardów polujący na kaczki, który zapraszał go na niedzielne
polowanie.

Qwilleran powiedział mu, że nie nadaje się do strzelania, ale że interesuje go życie kaczek.

* Mam w biurze książkę, którą mógłby pan pożyczyd *powiedział młodszy Wix. * Zaraz ją wykopię.

Chłopak wszedł do biura i odnalazł książkę o kaczkach.

* Przyjemne biuro * zauważył Qwilleran. * Jesteście bradmi? Czy Wixowie pochodzą z Moose County?

* Tak naprawdę nasze nazwisko brzmi Wickes, ale uznaliśmy z Budem, że krótsza pisownia będzie
bardziej przyciągad uwagę i będzie łatwiejsza do zapamiętania. Alden opowiadał nam o twoim składzie.
Jeśli kiedykolwiek będziesz chciał się go pozbyd, wezwij nas.

* Wezmę waszą wizytówkę * powiedział układnie Qwilleran.

* Alden to wspaniały facet! Nie tylko jest świetnym strzelcem, ale też potrafi nieźle grad na pianinie. Jest
wspaniałym aktorem. Kobiety szaleją za nim. To dobry organizator. Ma tysiące pomysłów... Jak

background image

postępuje praca nad książką o domu Hibbardów?

* Dom został sfotografowany, a ja zbieram materiały do tekstu. Macie do dodania jakieś historie?

* Nic szczególnego, tylko to, o czym rozmawiamy na łodzi. O tym, co będzie, kiedy Violet znudzi się
prowadzenie domu gościnnego. Budynek można by przerobid na spa, dobudowad apartamenty.

* Mam nadzieję, że nie na supermarket * powiedział Qwilleran z zawoalowanym sarkazmem.

* Nie, ale znalazłoby się tam miejsce na dwie dobre restauracje.

Qwilleran wstał.

* Dziękuję za książkę! Zwrócę ją. Przepraszam, muszę lecied, mam spotkanie w Lockmaster.

Wczesnym popołudniem Qwilleran pojechał do Lockma*ster zebrad materiał do „Piórkiem Qwilla" i po
szczyptę spekulacji.

Moira MacDiarmid czekała na niego z kawą i morelo*wymi ciastkami.

* Jak się ma nasze małe kochanie? * spytała.

* Zakładając, że masz na myśli Dundeego, to z rozkoszą zbiera naręcza komplementów. Masz jakieś
dobre wiadomości o jego rasie? Przed Jego Wysokością Dundeem Pierwszym jedyny kontakt, jaki
miałem z rudym kotem, był na Goodwinter Boulevard. Był tam taki pomaraoczowy ko*cur, gruby jak
prosiak. Brzydko pachniało mu z pyszczka. Przychodził do tylnego wejścia i zamęczał syjamczyki.

• * Niektóre pomaraoczowe koty są olbrzymie i ich właściciele szczycą się ich wagą. Hodujemy nasze
marmoladowe koty według współczesnego gustu. Pomaraoczowe mogą byd pręgowane, dropiate lub
jednolite. Nasze są w kolorze morelo wy m i kremowym i nie mają odstraszających pręg. Czy wiedziałeś,
że sir Winston Churchill trzymał zawsze w domu rudego kota? W jego testamencie znajdował się zapis,
że w rezydencji w Chartwell mają zawsze żyd rude koty.

Qwilleran wypytał o nazwiska i telefony wielbicieli rudych kotów, którzy zechcieliby udzielid wywiadów. I
tak rozmowa w nieubłagany sposób zbliżała się do tematu spekulacji.

* Miałaś coś interesującego na myśli, kiedy do mnie dzwoniłaś, prawda?

* Tak, Kathie chciała, żebym z tobą o tym porozmawiała. Kiedy byłeś tak miły i wpuściłeś nas do
księgarni, a potem zaprosiłeś nas na lody do tej uroczej cukierenki, był tam młody człowiek, którego
Kathie, jak jej się zdawało, rozpoznała. Mimo że miał brodę, Kathie uważała, że to jej dawny chłopak
Wesley. Ty jednak powiedziałeś, że ma na

imię Kenneth i jest stażystą w „Coś tam". Nie było czasu na sprzeczki. Musiała zdążyd na samolot.

* Jest jakoś szczególnie zainteresowana Wesleyem alias Kennethem?

* To chyba nic poważnego, ale znaliśmy go przez całe liceum. W tym samym czasie zdali na wydział

background image

dziennikarstwa na stanowym uniwersytecie. Kiedy Wesley przestał pokazywad się na zajęciach, zaczęła
się martwid. Okazało się, że po prostu zniknął.

* A jego rodzice? Czy oni się martwią?

* Oboje nie żyją. Kip znał ojca Wesleya. Grał wysoko na giełdzie i wszystko stracił. Zastrzelił się. Wydaje
mi się, że nie tylko dlatego * zamilkła na chwilę i spojrzała poważnie na Qwillerana. * Myślę, że żona go
zdradzała. To był dumny człowiek... Po jego samobójstwie żona wyszła szybko za mąż... o wiele za
szybko.

* Klasyczna sytuacja * mruknął Qwilleran. * Prosto z Szekspira!

* Kathie mówi, że Wesley uwielbiał ojca i nienawidził ojczyma. Zatrzymał nazwisko ojca... Gadam tak i
gadam, zapominając o manierach. Napijesz się jeszcze kawy,

Pokiwał głową. Nalała i mówiła dalej:

* Kathie obawiała się, że Wesley może pójśd w ślady ojca... Kip przeprowadził ciche śledztwo w banku i
odkrył, że z funduszu powierniczego Wesleya nadal robione są wypłaty. Rozumiesz teraz, dlaczego
Kathie tak bardzo chciała, żeby Kenneth był Wesleyem z brodą.

* Powiedz Kathie, że Kenneth pracuje dla mnie i byd może będę mógł się czegoś dowiedzied.

W drodze do Pickax Qwilleran zastanawiał się nad tym, ile się wydarzyło od czasu, kiedy przebywał tę
drogę razem

z Dundeem na tylnym siedzeniu. Pomyślał, że z ulgą zamknie skład na zimę i przeniesie się do Indian
Village. Tam będzie mógł się skupid. Popracuje spokojnie nad książką o domu Hibbardów. Będzie kilka
kroków od Polly, za ścianą będzie miał szalonego prezentera pogody, a teraz nawet weterynarza.
Ciekawe, jak koty zareagują na doktor Con*stable jako sąsiadkę, która wpada na kawę. Yum Yum schowa
się pewnie pod łóżkiem, a Koko powitają gardłowym mruknięciem, myśląc, że przyniosła ze sobą
termometr. Zabawna wizja zimowych odwiedzin została przerwana przez telefon. Zjechał na pobocze.
Dzwoniła Janice.

* Qwill, Bushy powiedział, że mogę zadzwonid na twoją komórkę. Widziałeś dzisiejszą gazetę?

*, Nie, robiłem wywiad w Lockmaster do mojej kolumny. Co straciłem?

* Ogłoszenia matrymonialne. Viołet poślubiła Aldena Wade'a!

* Naprawdę? Myślałem, że to będzie białowłosy inżynier. Dobrze jest mied pod ręką inżyniera.

* Tak, mnie także wydali się miłą parą.

* A Bushy co na to mówi?

* On mówi, że Alden... to partia kompletnie nieodpowiednia dla Violet.

background image

Tylko tyle Janice ośmieliła się powiedzied przez telefon. Resztę drogi do domu Qwilleran spędził na
fantastycznych domysłach. Co na to powiedzą Polly, Lisa, Maggie, Pogodny Jimmy? A przede wszystkim
co na to Koko?

Mniej więcej w porze obiadowej Qwilleran zjechał z It*tibittiwassee Road do Indian Village. Miał
odebrad Polly z osiedla „Wierzby". Weterynarz musiała się już wprowadzid, bo okna były pootwierane. O
tej porze Pogodny Jimmy był zapewne w stacji i bajerował swoich słuchaczy opowiastkami na temat
nieprzewidywalnej pogody. Qwilleran lubił się z nim na ten temat drażnid.

Otworzył drzwi do mieszkania Polly kluczem, ale uprzedził ją przedtem umówionym sygnałem dzwonka.
Były to pierwsze cztery nuty Piątej Symfonii Beethovena.

Brutus i Catta przybiegły się z nim przywitad. Za nimi nadeszła Polly w śliwkowym kostiumie, różowej
bluzce i opałowych kolczykach. Była u fryzjera. Qwilleran ubrany był w szarości, które współgrały z jego
szpakowatymi włosami i wąsami.

* Widzisz? Maluchy cieszą się na twój widok!

* Cieszą się, bo wiedzą, że nie zostanę długo. Kiedy ruszali, Polly zauważyła:

* Przyjechały meble doktor Constable. Trzymała je w przechowalni, czekając na orzeczenie rozwodowe.
Podobno z radością wyprowadzała się z domu gościnnego. Mówiła, że atmosfera bardzo się zmieniła po
tym, jak zamieszkał tam Alden.

* Z jakiej na jaką?

* Z rodzinnego ciepła na poprawny formalizm. Wiem, że nie powiesz tego nikomu.

* Widziałaś ogłoszenia matrymonialne w dzisiejszej gazecie, Polly?

* Nie, ale wielu ludzi do mnie dzwoniło. Jaka była jej motywacja? Miłośd? Samotnośd? Jakieś pobudki
praktyczne? Kobiety uważają go za atrakcyjnego mężczyznę. Nie wiem, czy powinnam to mówid, ale
moja asystentka z Lockmaster twierdzi, że miał tam opinię łowcy fortun.

Nieprzyjemna myśl przemknęła przez głowę Qwillera*na, ale zdusił ją w sobie.

* Violet spieszy się z wydaniem książki, tak jakby się obawiała, że dom spłonie. Bushy sfotografował go
wewnątrz i na zewnątrz, więc... Tak czy inaczej, pozostaje mi tylko opowiedzied historię rodziny
Hibbardów piękną prozą.

Polly, która uwielbiała jego pisarski styl, wzięła autoironiczną uwagę na serio.

W „Old Grist Mili" przywitały ich pełne podziwu spojrzenia gości i pytający wzrok Dereka Cuttlebrinka.
Posadził ich pod zabójczą kosą.

* Właśnie odkryłem, że jest zrobiona z plastiku. Jeśli spadnie ze ściany, może rozbryzgad zupę, ale z
pewnością nikogo nie skróci o głowę.

background image

* Bon appetit! * powiedział Qwilleran.

On zamówił polędwicę w marsali, a ona kurczaka po wenecku. Rozmowa przy stole toczyła się wokół...
słów. Mówiono o tym, jak Bili Turmeric wyjaśnił używane przez panią Fulgrove „zaczym". O tym, jak
Koko fascynował się Opowiastkami gwarę George'a Ade'a tylko dlatego, że książka była nieduża, i o tym
jak Violet poprawnie się wyraża.

Na deser zjedli śliwkowe roladki.

Rozdział osiemnasty

W sobotę rano nie było tłumów. Nie było oklasków ani orkiestry dętej. Zabrakło kamer telewizyjnych.
Był tylko Ro*ger MacGillivray, weekendowy fotoreporter, który obsługiwał wydarzenie dla „Coś tam".
Teatr K zmieniał nazwę na Teatr Sztuk.

Duże drukowane litery wycięte z aluminiowej blachy przytwierdzano blisko siebie wprost na ścianie
budynku. Krój czcionki był taki sam jak w nazwie „Mackintosh Inn", a zaproponowali go graficy Fundacji
K. Stawał się on ostatnio popularny w Kamiennym Mieście. Litery zostały zamontowane pod osłonąnocy.
Przykryto je tkaniną aż do oficjalnego odsłonięcia. Przy uroczystości obecny był tylko Alden Wadę i Larry
Lanspeak, oni też wydali oświadczenie dla prasy. Qwilleran był jedynym zaproszonym gościem, ale w
koocu zmiana nazwy była jego pomysłem. Dziennikarz zabawiał się rozmyślaniem, jakie by to było
zabawne, gdyby robotnicy pomylili się i poprzestawiali w pośpiechu litery.

Nowa nazwa miała podkreślid nowy profil działalności Klubu Teatralnego: kursy aktorskie, zajęcia z emisji
głosu i kursy scenograficzne prowadzone przez Aldena Wade'a.

Qwilleran życzył im powodzenia i poszedł do domu, żeby zająd się własnymi sprawami, a konkretnie
przetransportowaniem dobytku do Indian Village i pisaniem książki o historycznym domostwie
Hibbardów. Musiał zebrad opowieści o „wielkim domu na wzgórzu" od ludzi, którzy w nim mieszkali.

Postanowił zadzwonid do Whiskersa i zlecid mu kolejne zadanie. Miał też osobisty powód, żeby chcied
porozmawiad z młodym człowiekiem.

Koty wyczuły, że od strony lasu zbliża się przyjaciel, i zgotowały mu powitalne przyjęcie w kuchennym
oknie.

* Dlaczego są takie podekscytowane? * spytał Ken*neth.

* Z twojego powodu. Powiedz coś do nich.

* Cześd koty!

* Usiądź przy barze. Odmroziłem kilka rogalików od Celii Robinson. Mam nadzieję, że lubisz mocną

background image

kawę. Znasz Celię Robinson? Wspaniała kobieta. Kiedy się tu wprowadziłem, przeprowadzała dla mnie
prywatne śledztwo, była moim tajnym agentem.

Obserwował reakcję Kennetha. Słuchał uważnie, ale był czujny.

* A teraz do rzeczy. Wspaniale poradziłeś sobie z dokumentami. Musimy teraz zebrad osobiste relacje i
wspomnienia od dawnych bywalców i przyjaciół rodziny. Twoim pierwszym źródłem będzie zbiór
historyczny biblioteki. Później zadzwonisz do Thorntona Haggisa, historyka, po imiona członków Klubu
Złotej Jesieni. Powiem mu, żeby spodziewał się twojego telefonu.

Kenneth robił notatki.

* Powiem Thornowi * lubi, by go tak nazywad * że trzy gorące tematy są lepsze od tuzina ciepłych
klusek. Proponuję, żebyś robił wywiady w weekendy, będziesz potrzebował samochodu.

* Mogę pożyczyd od Peg.

* Nie, bądźmy profesjonalistami. Wynajmij wóz i dolicz koszt do rachunku. Dam ci kieszonkowy
dyktafon. Jakieś pytania?

Kenneth zadawał inteligentne pytania. Potem przyszła kolej na Qwillerana.

* Znasz Kathie MacDiarmid z Lockmaster? Jest w szkole dziennikarstwa. Przyjechała z matką odwiedzid
Dundee*go. Kot pochodzi z hodowli pani MacDiarmid.

Krótkie zdania miały pozwolid młodemu człowiekowi przygotowad się na najważniejsze pytanie.

* Zabrałem je do „Babcinego Sklepu Słodkości". Byłeś tam z Peggy. Kathie myślała, że jesteś kimś, kogo
znała.

* Tak, byliśmy razem w liceum.

* Ona twierdzi, że masz na imię Wesley. Wyprowadziłem ją z błędu.

Kenneth przełknął ślinę i rozejrzał się na boki.

* Miałem problemy rodzinne. Chciałem pracowad dla „Coś tam", ale nie chciałem, żeby ktokolwiek
wiedział, że tu jestem.

Cjwilleran zaczął mówid pełnym współczucia głosem, patrząc w oczy młodemu chłopakowi.

* Wiem, że czasem tak bywa. Jeśli mogę ci jakoś pomóc, to wszystko zostanie między nami. Nie wahaj
się, proś.

Zapadła długa, ponura cisza, aż nagle Kenneth powiedział:

* Co on robi?

background image

Koko trącał głową kostki Kennetha.

* Koty są sprytne. Umieją odróżnid dobro od zła. Koko ma w tym względzie duże wyczucie. Odróżnia
dobrych ludzi od złych. Popiera to, co robisz. Nie musisz się tłumaczyd.

Kenneth nadal przełykał głośno ślinę, a Koko nadal trącał go głową.

* Chcę o tym porozmawiad * powiedział w koocu. *Mój ojczym mieszka tutaj. Uważam, że nie wolno mu
ufad. Nie mam żadnego dowodu, żadnego świadka. Jedyne, co

mogę zrobid, to obserwowad go. Nie chodzi tu o zwykłą niechęd pasierba do ojczyma. Tylko że... Nie
wiem... Mylę się?

Qwilleran położył rękę na wąsach.

* Wiem, co masz na myśli. Sam miewam czasem niewyjaśnione uczucia. Nazywam je przeczuciami.
Dziwne jest to, że... prawie zawsze mam rację. Co mogę ci powiedzied? Musisz iśd za wewnętrznym
głosem. Rób to, co robiłeś dotąd, ale miej oczy i umysł otwarte. Jeśli znów będziesz chciał o tym
porozmawiad, to masz we mnie współczującego słuchacza. Wliczając Koko, nawet dwóch.

Wizyta Kennetha przyniosła Qwilleranowi zadowolenie z postępu prac nad książką o domu Hibbardów.
Musiał jeszcze zadzwonid do Thorntona Haggisa i uprzedzid go, że Kenneth będzie potrzebowad
telefonów do staruszków.

Z drugiej strony pełne emocji zwierzenia chłopaka wywołały znaczące mrowienie w górnej wardze
Qwillerana, u nasady wąsów. Nagle zdał sobie sprawę, że nader często przyklepuje swoje wąsy. Złym
ojczymem z baśni był z pewnością Alden Wadę, Kenneth był zaś Wesleyem, którego ojciec popełnił
samobójstwo, a matka padła ofiarą strzału snajpera.

O Aldenie Wadzie było w Pickax głośno z powodu jego osobistego uroku, chęci do pomocy, gładkich
manier i wielu innych umiejętności. Qwilleran osobiście doceniał jego talent aktorski, głos o przyjemnej
barwie i zdolności organizacyjne. Jednak wielu przyjaciół Qwillerana nazywało Aldena łowcą fortun,
pogromcą niewieścich serc, wichrzycielem domowego porządku.

Qwilleran miał dwa powody, żeby ponownie odwiedzid Maggie Sprenkle. Zadzwonił do niej, żeby
umówid się na spotkanie. Musiał odebrad dyktafon z jej wczesnymi wspomnieniami z domu Hibbardów.
Zapyta też przy okazji o jej stosunek do nagłego małżeostwa Violet. Przez telefon spytał niewinnie, czy
przypomniała sobie jakieś wydarzenia z dawnych dobrych czasów w domu Hibbardow.

* Tak! I właśnie o tobie myślałam. Może wpadniesz na filiżankę herbaty?

Po raz ostatni przed zimą przeszedł się spacerem do centrum. Po kilkunastu minutach siedział w
aksamitnym wiktoriaoskim salonie, pijąc jaśminową herbatę i słuchając wspomnieo Maggie. Usłyszał o
wiązce sztucznych ogni, przygotowanej na Święto Niepodległości, która wyrwała się z rąk i napędziła
wszystkim strachu... o niedźwiedziu, który podszedł do tylnych drzwi i wystraszył kucharza... o tym, jak
podczas zbierania jagód towarzystwo zgubiło się w trzydziestoakrowym lesie.

background image

* Idziesz dobrym tropem, Maggie, myśl dalej. Przeprowadzam się na zimę do Indian Village i zamierzam
tam zacząd pisanie, ale najpierw muszę w głowie ułożyd sobie całą książkę.

Dopił herbatę i wstał z miejsca.

* Zaczekaj chwilę! Usiądź! *powiedziała. Usiadł.

* Co myślisz o tym nagłym małżeostwie Violet, Qwill?

* Co mam powiedzied? Miłośd jest jak błyskawica. Może uderzyd gdziekolwiek.

* Starasz się byd uprzejmy. Wiesz doskonale, że to było małżeostwo z rozsądku! Violet jest od niego
starsza o dwadzieścia lat i niezwykle bogata! Mówiłam ci o jej problemach zdrowotnych. Ostatnio
męczyły ją bóle głowy i ataki duszności, które mnie martwią. Jestem pewna, że ją też to martwi, chociaż
stara się tego nie okazywad. Znam ją, Qwill! Kiedy dorastałyśmy, byłyśmy jak siostry. Nadal jesteśmy
bliskimi przyjaciółkami. Dlaczego nie powiedziała mi o swoich zamiarach? Czyżby myślała, że będę
próbowała ją zatrzymad?... Co wiesz o Al*denie Wadzie, Qwill?

* Tylko tyle, że ma rozliczne talenty i miłą powierzchownośd.

* I gustuje w starszych kobietach z grubym portfelem! Qwilleran przypomniał sobie relację Janice o tym,
że

ogłoszenie małżeostwa zostało opóźnione ze względu na to, że Violet miała zmienid zapisy w
testamencie. Nie zapomniał też o marzeniach agenta nieruchomości, który śnił o rozbudowie domu
Hibbardów.

Maggie przerwała, żeby nabrad oddechu, jej twarz na*biegła krwią.

* Uspokój się, Maggie. Weź głęboki oddech. Violet jest inteligentną kobietą, wie, co robi. Kto jest jej
prawnikiem? Prawdopodobnie dobrze jej doradza.

* Rodzina trzymała się zawsze kancelarii Hasselri*chów. Po śmierci starszego pana Hasselricha z
pewnością nie zmieniła firmy.

* Mają świetną reputację. Nie pozwoliliby Violet popełnid głupstwa.

* Przepraszam, Qwill. Wybacz mi ten wybuch. To dlatego, że... nie miałam z kim porozmawiad.

* Rozumiem cię doskonale. Także Fundacja K jest zainteresowana losem domu Hibbardów. Poproszę,
żeby się temu przyjrzeli. Czy Violet kontaktowała się z tobą po piątkowym ogłoszeniu?

* Nie. Próbowałam dzwonid. Myślę, że mnie unika.

* To dopiero czterdzieści osiem godzin.

* Masz rację, Qwill. Powiedziałeś dokładnie to samo, co powiedziałby Jeremy, gdyby tu był ze mną.

background image

Tego wieczoru, kiedy Qwilleran i Polly wybrali się do gospody „Boulder House" na brzegu jeziora, była to
ich pierwsza wspólna kolacja od długiego czasu. Nie mówili o komputerowym systemie katalogowania
książek.

* Jak się ma Dundee? * spytał Qwilleran.

* Och! Jest taki szczęśliwy! Nie jest rozbrykany, ale interesuje go wszystko, co się dzieje naokoło. Znasz
ten stolik, na którym wystawiamy książkę tygodnia? Tak więc ostatnio znalazł się tam tom Miejsce
zwane szczęściem. Dundee wskoczył na stolik i siedział przed książką jak autor gotowy rozdawad
autografy.

* Kto ją napisał?

* Psycholog, doktor Dori Seider. Bardzo dobrze się sprzedaje, ma byd dyskutowana na następnym
spotkaniu Klubu Literackiego. Jedna z naszych dziewczyn uważa, że powinniśmy posład anonimowo
egzemplarz naszej pani burmistrz.

* Amanda by jej nie przeczytała * powiedział Qwille*ran. * Rzuciłaby nią w posłaoca.

* Ucieszy cię zapewne wiadomośd, że doktor Seider ma dwa koty. Mam egzemplarz z dedykacją, jeśli
chcesz pożyczyd, Qwill. Cytuje Raj utracony Miltona: „Umysł jest swoją własną siedzibą i w sobie samym
może zamienid niebo w piekło i piekło w niebo".

Resztę wieczoru Qwilleran upamiętnił w swoim osobistym dzienniku.

Sobota, czwarty października

W „Boulder House" jest coś magicznego: widok na jezioro, niebo zaróżowione pełnym zachodem słooca,
woda squunk na balustradzie. Nie wspominając już o Rockym, kocie, który wita nas zawsze, ocierając się
o nasze kostki.

Polly odzyskała miękki ton głosu i melodyjny śmiech. Najpierw podarowałem jej limeryk, który napisałem
kilka tygodni temu, kiedy zabrakło jej poczucia humoru.

Pewna bibliotekarka o imieniu Polly

zwierzyła mi się raz, że bardziej niż goli

turyści na plaży

ją brzydkie wyrazy

drażnią, że aż ząb trzonowy z rozdrażnienia boli.

Później dałem jej genialne nagranie Trzeciej Symfonii Saint*Saensa i poszliśmy do składu posłuchad
muzyki.

background image

Rozdział dziewiętnasty

W niedzielę po południu Qwilleran i dwa podenerwowane syjamczyki przenieśli się pod swój zimowy
adres. Im bardziej przeprowadzka się opóźniała, tym bardziej, jak zauważył Qwilleran, koty były
zdenerwowane. Tak jakby bały się, że o nich zapomni.

Przeprowadzka do Indian Village, oddalonego o piętnaście mil, nie była łatwiejsza niż przeprowadzka na
inny kontynent. Trzeba było powiadomid przyjaciół, sąsiadów i partnerów.

Komendant policji Brodie zawsze chętnie dopilnował posiadłości. Pani Fulgrove miała opróżnid lodówkę i
zabrad do domu całe jedzenie, które będzie w stanie zjeśd. Qwilleran kupił kilka słodkości, żeby jej
staranie nie poszło na marne. Załoga Pata O'Della miała zabezpieczyd dom na zimowe zawieruchy.

Przed wyjazdem z miasta Qwilleran postanowił wybrad się na ostatni spacer po lesie i wokół Winston
Park. Uświadomił sobie, że będzie pozbawiony tej przyjemności przez kolejnych sześd miesięcy. Nie
będzie więcej powitalnych harców w kuchennym oknie ani przedzierania się przez gęste zarośla,
otwierania drzwi, wachlujących się ogonów... Jak opisad te uczucia?

W niedzielę po południu tylko jeden kot nadawał sygnały z kuchennego parapetu. Na automatycznej
sekretarce zastał wiadomośd od Pogodnego Jimmy'ego. Nie odpowiedział natychmiast, najpierw
zadzwonił do prawnika.

* Przepraszam, że zawracam ci głowę w niedzielę, Bart.

* Nic nie szkodzi, to miło, że dzwonisz. Dostaliśmy dzisiaj wiadomośd, że przenosisz się do Indian Village.

* Właśnie. Zastanawiałem się, czy nie znalazłbyś chwili jutro rano, żeby wpaśd do mojego apartamentu
po drodze do pracy. Chcę przedyskutowad coś ciekawego. Ten sam blok, osiedle „Wierzby", Indian
Village.

Qwilleran rozłączył się i oddzwonił do apartamentu numer trzy.

* Cześd Joe. Wyruszamy do Indian Village, o co chodzi?

* Doktor Connie jest już pod dwójką. „Wierzby" są znów pełne. Co powiesz na powitalną pizzę dziś
wieczorem u mnie? Polly zrobi sałatkę. Linguini dostarczą pizzę i wino. Będzie piwo i woda squunk dla
skunksów.

* Świetnie. Czy mogę się przydad?

* Możesz zaśpiewad piosenkę. Ja zagram na pianinie.

Syjamczyki miały już za sobą wiele zim w Indian Village, ale kiedy wyjrzały z podróżnych koszów,
wszystko wydawało się im nowe i dziwne. Nawet woda w miseczce i szmaciany dywanik przed
kominkiem były podejrzane. Nieznajome wydawały się też talerze, na których dostały kolację. Jednak już

background image

przed powrotem Qwillerana z pizzy ganiały się bez opamiętania po schodach, tarzały po chodniczku i
zakopywały pod poduszkami na sofie w poszukiwaniu zimowych skarbów.

Przed wyjściem Qwilleran przebrał się w strój, który zaimponował gospodarzowi i wywołał falę
uwielbienia u Polly i doktor Constable. W apartamencie numer trzy powitał go Huragan, umięśniony
tygrys, równie otwarty co człowiek, z którym mieszkał.

** Doktor Constable, co wygnało panią z domu Hibbar*dów? * zwrócił się do weterynarz.

* Nazywaj mnie Connie. Cóż, zakooczył się mój rozwód, chciałam zacząd nowe życie. Chciałam mied
możliwośd gotowania i przyjmowania gości, a przede wszystkim trzymania zwierząt. Jak się mają Koko i
Yum Yum?

* Cieszą się, że będą miały swoją ulubioną weterynarz pod ręką. Nosi pani niebieski fartuch? Wszyscy
inni w klinice noszą białe.

* To nie jest przeznaczone do publikacji * powiedziała Connie, ubrana w niebieski dżins. * Noszę
niebieskie ubrania, żeby moje oczy wyglądały niebiesko.

* Ale to prawda, że koty reagują na niebieski. Najlepiej widzą niebieski i żółty, chod żyją w świecie przy
gaszonych pasteli.

Rozmawiali dalej o wzroku kotów, aż przerwał im Pogodny Jimmy.

* Czy planujecie obrobid bank? Jest już pizza. Nakładajcie sobie, póki gorąca!

Kiedy szli w stronę jadalni, Qwilleran zwrócił się do Connie:

* Jak wiesz, piszę książkę o domu Hibbardów, jeśli znasz jakieś historie o tym domostwie, które mógłbym
wykorzystad, a nawet jeśli nie mógłbym, to daj mi znad.

Przy stole Joe zwrócił się do Connie:

* Connie, masz szczęście, że wprowadzasz się właśnie teraz, kiedy Fundacja K zarządza Indian Village.
Dach nie cieknie, okna są szczelne, podłoga nie skrzypi i ściany między apartamentami są
dźwiękoszczelne. Wchodzimy w erę cywilizacji.

* Na osiedlu działa klub obserwatorów ptaków. Spotykamy się w świetlicy raz w tygodniu. Ścieżka
wzdłuż rzeki jest wprost stworzona do obserwacji ptaków. Mamy też klub brydżowy i artystyczny *
zachwalała Polly.

* Poza tym * wtrącił Qwilleran * drogi i chodniki są odśnieżane. Restauracja Linguinich i tawerna „Tipsy"
są niedaleko. Właściwie jesteśmy blisko Hummock i niezbyt daleko od domu Hibbardów.

* A widok na rzekę jest cudowny! Zapytaj Huragana... Spytaj Brutusa i Cattę, Koko i Yum Yum! *
zachwalał Joe.

background image

Później, kiedy przeszli do salonu na kawę, dodał:

* A teraz Qwill zaśpiewa piosenkę.

* Przykro mi, ale zostawiłem nuty w domu. Ale mogę was zabawid limerykiem o naszym wspaniałym
gospodarzu.

Odczytał go z jednej z wizytówek, które zawsze nosił przy sobie.

Mieszkał w Indian Village człowiek zwany Joe,

o prognozę pogody wszyscy pytali się go,

wskutek czego,

nic w tym złego,

zimą szorty, a latem wkładali futro.

Wszyscy się śmiali. Joe zaproponował pożegnalnego drinka. Goście pożegnali się i Qwilleran odprowadził
dwie panie do drzwi ich mieszkao.

U siebie zastał dwa wyczekujące przekąski koty i wiadomośd od Kennetha: „Witam, panie Q! Udało mi
się zebrad niezły materiał. Czy chce pan, żebym wpadł jutro wieczorem?"

Qwilleran oddzwonił natychmiast.

* Tak, chciałbym wiedzied, co tam masz. Czy jeśli zamówię dwa obiady u Lois, to mógłbyś wpaśd do
mnie? Co myślisz?

* Pewnie! * odpowiedział Kenneth.

Rozdział dwudziesty

Szklane ściany mieszkao w Indian Village wychodziły na wschód, co nie tylko zapewniało piękny widok na
rzekę, ale też słoneczne ciepłe poranki, doceniane zwłaszcza przez koty, które w świetle słooca
dopełniały swojej toalety. Qwilleran wygrzewał się w cieple przy drugiej filiżance kawy, kiedy przyszedł
prawnik.

* Miłe miejsce, wspaniały widok * powiedział, porzucając teczkę na stoliku kawowym.

* Byd może nie podniesie cię tak na duchu jak przebywanie w składzie, ale z pewnością dobrze cię
nastroi. * Rodzina Berta mieszkała na wsi, ale wśród wzgórz i owczych farm. * Kawy?

* Koniecznie. Kupiłem po drodze paczkę duoskich ciasteczek w „Tipsy".

background image

Usiedli przy małym stoliku przy oknie.

* Jechałeś przez West Kennebeck? Musiałeś mijad posiadłośd Hibbardów.

* Tak, ale jest otoczona gęstym lasem. Widad tylko czerwony dach i wieżę. A jak książka?

* Zaznajamiam się z dziejami rodziny i domu, jak również z historią Violet, jedynej pozostałej dziedziczki.
Z jej powodu zadzwoniłem do ciebie. Ma sześddziesiąt lat. Jest inteligentna, oczywiście zamożna, jej stan
zdrowia każe nam stawiad pod znakiem zapytania długośd życia, jakie jej pozostało. A tak między nami,
właśnie wyszła za mąż za mężczyznę dużo od siebie młodszego.

* Może powinieneś pisad powieści, Qwill. Kim on jest?

* To aktor, którego widziałeś w sztuce Wilde'a. Zajmuje się specjalnymi wydarzeniami w księgarni.
Poprowadzi też kursy teatralne.

* A tak, pamiętam go. Zapowiadał cię na spotkaniu Klubu Literackiego. Utalentowany facet, ma dużo
ogłady. W czym problem? Jesteś zazdrosny? Jest tu obcy.

* Problem polega na tym, że w Lockmaster ma opinię łowcy fortun.

* Hmmm... akcja się zagęszcza.

* Zwierzyła się innej kobiecie, że poszła w poniedziałek do prawnika zmienid swój testament. Można
tylko zgadywad, jaki zapis zmieniła. Rozmawiałem z Violet i jej najlepszą przyjaciółką, obie kobiety są
zgodne, że zachowanie domu Hibbardów w obecnym stanie ma ogromne znaczenie. Wiem, że to może
zabrzmied, jakbym bawił się w prywatnego detektywa, ale w tym mieście są agenci od nieruchomości,
którzy czyhają tylko, żeby z posiadłości zrobid wielkie komercyjne przedsięwzięcie.

* Nie ma żadnego prawa, które zakazywałoby marzeo,

* Tak, ale owi agenci są nie tylko mieszkaocami domu Hibbardów, ale też kumają się z nowym mężem.
W weekendy chodzą razem na polowania.

* Wszystko to bardzo interesujące * powiedział prawnik. * Czego ode mnie oczekujesz?

* Hibbardowie, jak twierdzi Maggie Sprenkle, zawsze byli klientami twojej kancelarii. Skoro Fundacja K
wydaje książkę o domu Hibbardów, to upoważnia nas do zainteresowania się przyszłością posiadłości.
Będzie tam muzeum? Szkoła? Spa? Kasyno?

* Już rozumiem, Qwill.

* Nie chcę wiedzied, co ta cnotliwa kobieta napisała w swoim testamencie. Chciałbym tylko wiedzied, czy
majątek jest chroniony przed inwestorami komercyjnymi.

W przeciwnym razie dlaczego mam tracid czas na pisanie

tej książki?

background image

* Masz całkowitą rację, Qwill. Jak pilna jest ta sprawa? Bardzo pilna! Jej stan zdrowia jest zły.

Podczas kolacji u Joego Connie wspominała, że wzięła tydzieo wolnego, żeby się urządzid w nowym
mieszkaniu, a Qwilleran wspominał, że chciałby wypytad ją, jak współcześnie wygląda życie w domu
Hibbardow.

* U ciebie czy u mnie? * zapytała. * U mnie jest bałagan.

W poniedziałek po południu zapukała do jego drzwi. Przeprosiła za niezapowiedziane przyjście, ale
tłumaczyła, że musi odpocząd przez pół godziny.

Zaproponował coś do picia. Nie wybrała kawy.

* Ostrzeżono mnie przed twoją kawą, Qwill. Powiadają, że jej stężenie jest nielegalne.

* Gdzie chcesz usiąśd? * spytał. * Przy oknie czy na kanapie?

* Kanapa jest pokryta kocią sierścią! Nie tym razem! Qwilleran podał napój i postawił dyktafon na stoliku

przy oknie.

* Jak stare domostwo przystosowało się do współczesnego życia?

* Na piętrze są cztery duże i wysokie sypialnie, a w nich łoża z baldachimem. Każda ma swój salon i
ekskluzywną łazienkę, którą dawniej, za czasów, gdy nie było jeszcze kanalizacji, nazywano toaletą.
Drugie pokolenie Hibbardow lubiło rozrywki i goście przyjeżdżali nawet na cały miesiąc. To miejsce jest
jak plan filmowy, przebywanie tam sprawia przyjemnośd przez rok albo dwa, ale nie jest to dom marzeo,
w którym chciałbyś spędzid resztę życia. Przy okazji, dwie pozostałe kobiety także się wyprowadzają.
Jedna, która jest menedżerem w szpitalu, dostała posadę w Rochester, a druga, nauczycielka, wychodzi
za mąż.

* W takim razie zostają tylko mężczyźni?

* Podobno jest lista oczekujących na zakwaterowanie, ale ostatnio większośd stanowili mężczyźni.
Męskie pokoje są w starym domku gościnnym, sto metrów od głównego domu. Nigdy nie zostałam
zaproszona na jedno z tych hałaśliwych przyjęd, ale możesz wypytad Judda Amhursta albo braci Wix.
Judd jest niezwykle miły. Szczerze mówiąc, myślałyśmy, że Violet powinna wyjśd za niego, ale on ma
rodzinę w Teksasie, która chce, żeby się tam przeprowadził do wnuków.

Dalej Connie opowiadała o sześciometrowej choince ustawionej pewnego roku w foyer, piknikach latem
na werandzie, kiedy łanie podchodziły pod balkon na wyciągnięcie ręki, turniejach brydżowych i
zawodach w ping*ponga i w koocu o przybyciu Aldena, czytaniu sztuk w bibliotece i koncertach muzyki
klasycznej w pokoju muzycznym.

Qwilleran z rozbawieniem myślał o braciach Wix, którzy siedzieli sztywno w czasie lektury dramatów w
bibliotece.

background image

* Czy wszyscy chętnie uczestniczyli w tych zajęciach? *spytał Qwilleran.

Connie zastanawiała się przez chwilę.

* Kiedy Violet była zarządcą i opiekunką domu, zgodnie postępowaliśmy według jej sugestii. Ma tyle
wdzięku, sam zresztą wiesz. Ale kiedy Alden dołączył do naszej szczęśliwej gromady, nic nie było tak jak
dawniej. Violet bardzo zaimponowały jego wyrafinowane gusta. Pozwoliła mu decydowad o wielu
sprawach... czy mogę ci powiedzied coś w zaufaniu?

* Jak najbardziej * zapewnił ją. Dodał jeszcze konfidencjonalnym tonem, który kruszył lody: * Zapytam
nieformalnie, czy małżeostwo Violet zostało dobrze przyjęte?

Connie, marszcząc brwi, powiedziała: * Niezupełnie. Nie wiem, jak mężczyźni, ale dziewczyny uważały to
za zły wybór. To tylko przeczucie, ale...

O szóstej przyjechał wynajętym samochodem Kenneth. Przywiózł ze sobą jedzenie od Lois. Przywitała go
cała trójka.

* Poczekaj, aż usłyszysz, czego się dowiedziałem * powiedział, poklepując dyktafon.

* Wchodź! Posłuchamy, kiedy jedzenie będzie się podgrzewało. Siadaj tam. * Qwilleran wskazał dwie
sofy, stojące naprzeciwko siebie, po dwóch stronach kudłatego chodnika. Był robiony ręcznie, z grubej
nierównej przędzy.

* Niezły dywan! * zauważył Kenneth.

* Koty też tak myślą.

Qwilleran podał koktajle Q i Kenneth włączył nagranie. Usłyszeli męski głos, ani stary, ani młody.

Nazywam się Henry Newsome. Jestem emerytowanym malarzem pokojowym i tapeciarzem. Nigdy nie
pracowałem w domu Hibbardów. Zawsze zatrudniali drogich dekoratorów z Nizin, ale kiedy dorastałem,
moja matka o nich opowiadała. Mieszkała u nich jako służąca, kiedy była młodą dziewczyną. To było
ponad sto lat temu, ja mam osiemdziesiąt lat. Nazywała się Lavinia i ja także ją tak nazywałem.

(Kaszel).

Przepraszam, to uczulenie. Pan MacMurchy mówi, że interesują pana opowieści o tej dużej stodole. Nie
mam zamiaru nikogo obrażad, ale tak właśnie wygląda, jak stodoła. Moja matka opowiadała pewną
historię, z której byłby niezły film. Tak przynajmniej myśleliśmy, kiedy byliśmy dziedmi. W każdym razie
było tak:

Pan Geoffrey był wtedy głową rodziny. Lavinia mówiła, że był miłym człowiekiem. Panią ciężko było
zadowolid. Mieli

jedną córkę, która sprawiała im kłopoty. W tamtych czasach mówiono o niej, że to zła dziewczyna.
Uciekła z mężczyzną z Milwaukee. Od tamtego czasu nie wolno było wymawiad jej imienia.

background image

(Kaszel).

Cóż, okazało się, że ją bił, więc wróciła do domu, ale z dzieckiem. Przyjęli ją, ale była w niełasce. Jej
matka ciągle powtarzała: A nie mówiłam! Lavinii było jej żal.

(Kaszel).

Jednym z obowiązków Lavinii było wyprowadzanie dziecka na spacer, jeśli pozwalała na to pogoda. Mieli
prawdziwy wózek i Lavinia woziła nim dziecko po zakurzonych drogach posiadłości. W tamtych czasach
nie było chodników. Samochody dopiero wchodziły do użycia. Hibbardowie mieli jeden, z zasłonkami po
bokach.

Pewnego dnia Lavinia była z dzieckiem na spacerze, kiedy nagle podjechał samochód. Przeraził ją na
śmierd. W środku było dwóch mężczyzn. Jeden wyskoczył i chwycił dziecko. Odjechali w tumanach kurzu.
„Porwali dziecko! Porwali dziecko!" * krzyczała. Myślała, że to jej wina. Rozchorowała się i musieli
położyd ją do łóżka. Pani Hibbard powiedziała do swojej pohaobionej córki: „A nie mówiłam!" Biedna
dziewczyna poszła nad staw i utopiła się.

(Kaszel).

Lavinia nie chciała już tam dłużej pracowad. Odeszła. Powiedziała nam, że nikt nie wie, co się stało z
dzieckiem, nikt nie starał się go odnaleźd.

* Dobra historia, Ken! Zdobądź jeszcze kilka takich, a wymienimy cię jako asystenta wydawcy.

* Serio? Pan Haggis wskazał mi jeszcze jedną historię. Jak dom Hibbardów przeżył burzę śniegową
stulecia, kiedy nie było ani radia, ani telefonów, nie mówiąc o pługach śnieżnych. W domu opieki
znalazłem kobietę, której matka

pracowała dla Hibbardów. Myślałem, że pójdę do niej jutro po pracy, ale goście nie są wpuszczani
wieczorem. Zapytałem szefa, czy nie da mi kilku godzin wolnego przed południem, po złożeniu gazety.
Powiedziałem mu, że to robota dla pana, zgodził się.

Zjedli kolację przy oknie. Koty kręciły się w pobliżu.

* Nie żebrzą * wyjaśnił Qwilleran * lubią towarzystwo.

Przez chwilę jedli w ciszy. Potem Kenneth zapytał:

* Kto jeszcze mieszka w tym domu?

* Pani Duncan z księgarni, weterynarz i prezenter pogody.

* Pogodny Jimmy? Jest szalony!

* Pochodzi z Horseradish, oni wszyscy są trochę szaleni! Ma kota, który nazywa się Huragan, to imię
pasuje do niego z wielu powodów. A skoro jesteśmy przy Horseradish. Ostatnia z rodu Hibbardów

background image

właśnie wyszła za człowieka z tego miasteczka. Ogłoszono to w piątkowej gazecie. Wszyscy o tym
mówią.

Qwilleran zawiesił głos, wyczuwając u swojego gościa zmianę nastroju. Mówił dalej:

* Jest od niej o wiele młodszy, utalentowany, o ciekawej osobowości, mówi się, że to niezła partia.
Jednak ona jest jedyną dziedziczką fortuny Hibbardów, czarująca, inteligentna, więc i ona była niezłą
partią, szczególnie że nie cieszy się dobrym zdrowiem. Wszyscy zastanawiają się nad ich motywacjami.

Tego rodzaju plotki cieszyły Qwillerana za czasów klubu prasowego, gdzie swobodnie wymieniało się
uwagi niestosowane, a nawet niedyskretne.

Kenneth przestał jeśd. Twarz mu poczerwieniała. W koocu przerwał:

* On jest moim ojczymem.

* Czyżby? * Qwilleran udał zdziwienie, chociaż tego

się już domyślił. * W takim razie jego poprzednia żona, zastrzelona przez snajpera, musiała byd twoją
matką! Dławiącym głosem Kenneth zaczął opowiadad.

* Wyszła za niego zaraz po śmierci mojego ojca. Wielu ludzi w Lockmaster dziwiło się, że tak szybko. Po
kilku latach zginęła od kuli snajpera, jadąc na koniu polną drogą. Strzelca nie zidentyfikowano. Wie pan,
co ludzie mówili! Mój ojczym poluje na kaczki, ma różne rodzaje broni, w tym remingtona, kaliber
trzydzieści sześd, który nadawał się do strzału.

* A jakie były wyniki oficjalnego śledztwa?

* Nie zebrano wystarczających dowodów. Dlatego poszedłem do akademii policyjnej na zachodzie
zamiast do

• szkoły dziennikarstwa.

* Rozumiem, co czujesz.

Qwilleran zwrócił się do niego współczującym głębokim głosem, który sprzyjał zwierzeniom i łzom.
Kenneth zerwał się na nogi i zaczął krążyd po pokoju z rękami w kieszeniach.

* Zjemy deser? * spytał Qwilleran.

* Dziękuję, ale muszę iśd do domu.

* Cokolwiek mówimy, nie wyjdzie poza ściany tego pokoju, Ken.

Chłopak wyszedł. Koty odprowadziły go do drzwi. Słuchały tego, co mówił.

Qwilleran spędził popołudnie na tworzeniu z niczego, czyli pisaniu tekstu do kolumny. Książka o
kaczkach, pożyczona od Wixów, mogła posłużyd za inspirację. Esej o środowisku życia i zwyczajach

background image

kaczek byłby odpowiedni w środku sezonu na polowania. Problem polegał na tym, że bogato
ilustrowana książka cała poświęcona była polowaniu, co zresztą sugerował tytuł. Polowanie zaś nie
mieściło się w zakresie zainteresowao Qwillerana.

Kiedy bracia Wix zaprosili go na jedno, powiedział:

* Nie nadaję się do broni.

Nie była to prawda. W młodości wygrywał maskotki na strzelnicy z ruchomym celem. Wiele dziewcząt
obdarował takimi nagrodami. Urodził się i wychował w wielkim mieście, gdzie zwierzęta spotykało się
głównie w zoo i nie mówiło się o polowaniach. Nie wyobrażał sobie siebie celującego w zwierzę, ani to
pokryte piórami, ani futrem. Co do kaczek, to pamiętał ich przyjacielskie zachowanie, kiedy odwiedzały
go podczas pobytów w Black Creek. Kaczki i kaczątka przepływały bezszelestnie przez jezioro. Potrafiły
zrobid to bez jednego plusku. Nie mógłby ich zabid, a potem zabrad do domu na kolację.

Książka opowiedziała mu więcej, niż chciał wiedzied, o kulach, kamuflażu, kaczym śrucie i przynętach, o
tym, że dzienny limit pozwala odstrzelid więcej samców niż samic, że są kaczki sterniczki, tracze, grążyce.
Gatunki, które brzmiały znajomo, to: mandarynka, cyranka, kazarka.

Książka była rzeczowa i ładnie wydana, ale powiedziała mu więcej, niż potrzebował.

Rozdział dwudziesty pierwszy

Piątkowy felieton Qwilleran wysłał motocyklowym kurierem. Chciał uniknąd spotkania z Kennethem. W
tym jego wczorajszym wybuchu było coś dziwnego. Rzadko ktoś tak ni stąd, ni zowąd powierza innym
rodzinne sekrety. Nic nie wskazywało na to, by „za dużo wypił". W koocu Qwilleran zaserwował mu to
samo co sobie, czyli szklaneczkę wody squunk z cytryną. Zdaje się, że wszystko to zbierało się w nim od
pewnego czasu, aż wreszcie w sprzyjających okolicznościach i wrażliwym towarzystwie wylał swoje żale.
Qwilleran uznał za stosowne poczekad, aż rozum ponownie weźmie górę nad emocjami.

Przekazał też przez kuriera książkę o polowaniu na kaczki dla właścicieli agencji nieruchomości „Wix &
Wix". Wtorkowy felieton poświęcony był właśnie kaczkom, ale Qwilleran ani słowem nie zająknął się o
ich zabijaniu. Nie chciał maczad palców w tym zbrodniczym procederze. Zresztą w „Coś tam" pracowali
amatorzy polowao piszący na ten temat obszerne elaboraty.

Wszystkie te decyzje podjął dziennikarz nad miseczką płatków z plasterkami banana. Śniadanie przerwał
mu telefon od prawnika.

* Nie ma się o co martwid, Qwill. Sprawdziłem całą dokumentację. Dom Hibbardów jest prawnie
zabezpieczony. Więc cała naprzód.

Mimo to Qwilleran czuł się rozbity i zdezorientowany. Ale pamiętał złotą zasadę, którą wpoiła mu matka:

background image

„Jeśli nie wiesz, co ze sobą począd, po prostu pomóż innemu człowiekowi".

Qwilleran poszedł do drugiego budynku i zapukał do drzwi.

* Czy potrzebujesz do pomocy jakiegoś fizycznego? Dziś pracuję za friko, byle długo i ciężko.

* Nie martw się, na pewno coś dla ciebie znajdę * zaśmiała się Connie. * Może rozpakujesz książki?

Na podłodze obok pustego regału na książki stało dwadzieścia pudeł.

* Gdyby nie ten regał, wybrałabym inne mieszkanie *powiedziała.

* Przed tobą mieszkał tu znany bibliofil * wyjaśnił Qwil*leran. * Ale nie zabawił tu długo. Był
ailurofobem, a tutaj czuł się oblężony przez koty. W dodatku tym pomieszczeniom daleko do
dźwiękoszczelności, więc... Według jakiego klucza mam je ułożyd?

* Kategoriami. Nie będziesz miał z tym wielkiej pracy, bo pudła są podpisane. O popatrz, „biologia",
„historia" i tak dalej. A ja tymczasem pójdę do kuchni rozpakowad sztudce i talerze.

* Wiele pudeł jest podpisane po prostu „nauki". Czy chodzi tu o nauki weterynaryjne?

* Nie. To książki mojego ojca. Uczył w szkole przedmiotów ścisłych, a w wolnych chwilach się doszkalał.
Próbowałam podrzucad mu prozę i coś bardziej relaksującego, ale on uważał relaks za marnowanie
czasu.

Qwilleran uwielbiał przeglądad, dotykad, a nawet ustawiad książki na półkach. Musiał się powstrzymywad
od zaglądania do każdej z nich, na przykład do tej, której tytuł brzmiał Elektrodynamika kwantowa i jej
zastosowanie we współczesnej nanotechnologii.

Kiedy wreszcie robota była skooczona, zaniósł puste kartony do garażu w piwnicy.

* Pamiętaj, że kiedy tylko będziesz miała ochotę na pyszną kawę i duoskiego rogalika, wpadaj do mnie!
Może

rozpoczniemy tę świecką tradycję, kiedy tylko uwiniesz się ze swoją robotą?

Wkrótce Connie zapukała do niego. Ubrana była w obcisłe dżinsy i długi sweter. Koko od razu wiedział, z
kim ma do czynienia, i zachowywał się w stosunku do niej dosyd nieufnie.

Kiedy siedli przy stoliku koło okna, Qwilleran rzekł:

* Wiem, że rozmawialiśmy już o tym, ale chciałem cię jeszcze raz spytad o reakcję rezydentów
Hibbardów na pojawienie się tam Aldena i tak niespodziane zamążpójście Violet.

* No cóż, jak już ci mówiłam, Qwill, ostatnio dużo się tam zmieniło i dlatego właśnie postanowiłam się
wyprowadzid. Przedtem panowała tam iście rodzinna atmosfera. Violet była dla nas jak starsza siostra.
Ale później zjawił się Alden, zaczął sam układad menu i plan wieczornych spotkao. Przede wszystkim
zajął się piwniczką z winami i przejął całą opiekę nad Tassem, tamtejszym psem. Wiem, że Alden jest w

background image

nim zakochany, ale dotychczas opiekowaliśmy się nim wszyscy pospołu... To małżeostwo nas nie
zaszokowało, ale... rozczarowało. Dziewczyny wolałyby Judda Amhursta... Ale nie wiem, czy powinnam ci
to wszystko mówid...

* Pytam o to wszystko, ponieważ zależy mi na dobru tej starej rezydencji i jej właścicielki * wytłumaczył
Qwil*leran. * Jak wiesz, przygotowuję się do pisania książki o domu Hibbardów. Czy znasz jakieś
anegdoty, które mógłbym w niej zamieścid?

* Teraz nic nie przychodzi mi na myśl. Ale pomyślę o tym.

* A jak Alden Wadę wpłynął na atmosferę panującą w domu?

* No wiesz... Grywa na pianinie, więc czasami bywało zabawnie. Sam gotuje, a nawet nauczył
gospodynię, jak

się przyrządza kaczkę a lorange. Słyszałam też, że wspólnie z mieszkającymi u nas mężczyznami do późna
w nocy gra w karty... Coś jeszcze cię interesuje?

Po południu do Qwillerana odezwała się Hixie Rice, dyrektor do spraw promocji „Moose County coś
tam". Jakośd połączenia wskazywała na to, że dzwoni z komórki.

* Czy mógłbyś teraz do nas wpaśd? Mam dla ciebie paczkę.

* Od kogo? Kto ją dla mnie zostawił? Jakieś imię, nazwisko? Wszystko to wygląda bardzo podejrzanie.

* Jak zawsze żarty się ciebie trzymają. To nagranie od stażysty. Twierdził, że bardzo pilnie go
potrzebujesz, więc dzwonię.

* A nie mogłabyś mi go przywieźd? Mój bar jest do twoich usług.

* Nie dzisiaj. Jestem umówiona na kolację z... chodzi o naprawdę dochodowy interes.

* Nie wątpię.

Parę minut później na podjeździe zaparkował samochód. Hixie wypadła z niego, nie gasząc nawet silnika,
i wbiegła zdyszana na górę. Zadyszka na twarzy plus rumieoce i rozwiany włos świadczyły o normalnym
dla niej stanie ducha: ekstatycznym podnieceniu.

Wręczyła Qwilleranowi taśmę i w locie musnęła dłonią sierśd kocura.

* W piątek wieczorem w hotelu jest zebranie dotyczące obchodów sto pięddziesiątej rocznicy! Czuj się
zaproszony!

Znikła, zostawiając po sobie zapach drogich perfum. Stopięddziesięciolecie Pickax miało byd fetowane
tego lata, ale ktoś * byd może Hixie * odkrył, że właściwa jest data zimowa. Qwilleran był przekonany, że
ta zmiana wyjdzie Pickax na dobre. Otwarcie księgarni z Dundeem w roli głównej plus obchody
rocznicowe w jednym roku to dla takiej mieściny zdecydowanie za dużo.

background image

Włączył magnetofon. Z głośników dobył się chrapliwy głos:

Nazywam się Helen Wentley. Tę straszne opowieśd słyszałam w dzieciostwie wiele razy. Moi przodkowie
przybyli z Finlandii, do pracy w kopalni. Babka pracowała jako gosposia u Hibbardów i często opowiadała
o śnieżycy, która trwała trzy tygodnie i która uwięziła ich w domu na wzgórzu. Nie było wtedy telefonów,
aby wezwad pomoc, ani pługów śnieżnych, aby usunąd zaspy.

Od czego tu zacząd... Mówiono, że to była największa klęska żywiołowa w dziejach Moose County. Działo
się to jakieś sto lat temu.

Kiedy się zaczęło, wszyscy skupili się w salonie, przy kominku. Rozpoczęły się długie opowieści, a śnieg
wciąż padał i padał. Dom też z godziny na godzinę się wychładzał. Mieli wprawdzie spory zapas opału,
ale z czasem zaczął on topnied i pan Hibbard zadecydował, że muszą się przenieśd do biblioteki, która
była mniejsza i łatwiejsza do ogrzania. Tam zamieszkali wszyscy, paostwo Hibbardowie i służba, w tym
moja babcia.

Babcia opowiadała o tym, jak gotowali w kominku zupę i owsiankę. Po pewnym czasie zapasy drewna się
skooczyły i trzeba było porąbad meble, a nawet palid książkami z biblioteki. A śnieżyca trwała w
najlepsze.

Do biblioteki zniesiono pierzyny, kołdry i poduszki. Wszyscy spali na podłodze. W dzieo siedzieli
opatuleni, a pan Hibbard czytał na głos. Pani Hibbard w przerwach między głośną lekturą zachęcała
zebranych do śpiewania piosenek i wymyślała zagadki.

Wkrótce jednak zabrakło i jedzenia. Wprawdzie Hibbardowie mieli pełną oborę krów oraz kurnik, ale
dotarcie tam było bardzo trudne. A urozmaicenie diety by się przydało, bo po paru tygodniach na
owocach i owsiance wszyscy latali co kwadrans do łazienki.

Pan Hibbard zadecydował, że trzeba będzie jakoś przedrzed się do budynków gospodarczych i ubid
krowę oraz kurczaki. W koocu i tak prędzej czy później umarłyby z głodu i zimna. Tak się stało z koomi w
stajni. Zamarzły na śmierd.

Kiedy ktoś zaproponował, aby przy okazji przyprowadzid do domu konie, wszyscy się śmiali, a moja
babka powiedziała nawet, że nie warto, bo w domu mogą się rozpuścid.

Wtedy to jeden z pomocników postanowił przedostad się do miasta i wezwad pomoc. To było jakieś
siedem mil drogi i wciąż padał śnieg. Śmiałka odnaleziono martwego na wiosnę, po roztopach.

Śnieg wciąż padał i padał. Nawet pan Hibbard podupadł na duchu. Babcia powiedziała, że w takich
chwilach pozostaje człowiekowi tylko modlitwa. Nie była religijna. Ale zaczęła się głośno modlid, a cała
reszta przyłączyła się do niej.

I wtedy zdaniem mojej babci stał się cud. Ekipa ratowników, która wyruszyła z małego kościółka w
Kennebeck na poszukiwanie zaginionych, postanowiła wpaśd zobaczyd, jak się sprawy mają w wielkiej
rezydencji Hibbardów.

background image

Qwilleran był pod wrażeniem. Chwycił za słuchawkę, aby pogratulowad młodemu dziennikarzowi, ale się
rozmyślił. Postanowił poczekad do wieczora. Zapewne Kenneth przyjmował właśnie znajomych u siebie,
w Winston Park. Peggy mówiła, że robi to dwa razy w tygodniu.

Zadzwonił więc około dziewiątej. Ku swemu zaskoczeniu w słuchawce usłyszał głos operatora: „Nie ma
takiego numeru".

Właściwie Qwilleran mógł się tego spodziewad. Wyglądało na to, że Kenneth chce zamieszkad gdzie
indziej, aby

nieco zaoszczędzid na czynszu. Ale u kogo, tego Qwilleran nie wiedział.

Znowu jednak poczuł znajome mrowienie nad górną wargą. Odruchowo przygładził dłonią wąsy.

Nagle zerwał się z fotela i wrzasnął: * Czytamy! * W tej chwili jak spod ziemi wyrósł Koko. Wskoczył na
półkę z książkami i bez chwili zastanowienia strącił stamtąd Opowiastki gwarę George'a Ade'a.

Kiedy o jedenastej w nocy Qwilleran zadzwonił do Pol*ly, jego pierwsze słowa brzmiały:

* Powiedz mi cokolwiek o George'u Adzie!

* Amerykaoski satyryk * odpowiedziała. * Początek dwudziestego wieku.

* Jednak bibliotekarz zawsze pozostanie bibliotekarzem.

Rozdział dwudziesty drugi

W środę rano Qwilleran nakarmił koty i wyrecytował kilka linijek z Kiplinga, które miały byd mottem tego
dnia. Sam zjadł miskę płatków z bananem i wypił kawę. Tak wzmocniony zadzwonił do działu miejskiego
w gazecie i poprosił Whiskersa.

* Nie pracuje już tutaj * powiedział dyżurny.

* Od kiedy? * Qwilleran był zaskoczony.

* Od wczoraj.

* Co się stało?

* Nie wiem. Rozmawiaj z szefem.

Qwilleran usiadł z drugą filiżanką kawy i myślał. Zwolnili go? Zrezygnował? Jakie mogły byd powody?
Miał kłopoty? Czyżby wygadał zbyt dużo pod wpływem wody squunk i głosu współczującego słuchacza?

Qwilleran zadzwonił do naczelnego.

background image

* Junior! Co się stało z Whiskersem?

* Zrezygnował, żeby wrócid do szkoły.

* Tak nagle?

* Cóż, wiesz... te dzieciaki nie wiedzą, co będą robid jutro.

* Zostawił adres? Wiszę mu pieniądze za prace, które dla mnie robił.

* Nie. Pewnie prześle ci rachunek. Co powiesz na zajęcie jego stanowiska, zanim znajdziemy kogoś na
stałe?

* Nie byłoby was na mnie stad.

Qwilleran odłożył słuchawkę i zadzwonił do Peggy.

* Mówi Qwill. Co się stało z twoim wąsatym sąsiadem?

* Nie wiem. Byłam umówiona na kolację * zgadnij z kim * z Pogodnym Jimmym! Poszliśmy * zgadnij
gdzie *do „Palomino Paddock". Kiedy wróciłam do domu, zastałam wiadomośd od Kennetha z prośbą o
zwrócenie samochodu do wypożyczalni i odebranie od ciebie wypłaty za zlecenia. Czy to ma sens?

* Rozumiem, o co chodzi, ale nie rozumiem dlaczego. Zostawił adres?

* Nie. Myślałam, że ty i Ken dobrze się dogadywaliście.

* Tak, i wykonał dla mnie kawał dobrej roboty. Jestem zdziwiony jego zniknięciem. Daj mi znad, jakie
koszty mam pokryd. Jak ci się podobało w „Palomino Paddock"?

* Super! Pogodny Jimmy mówił, że nie jest tam bardzo oficjalnie, więc spodziewałam się jakiejś wiejskiej
karczmy, ale nie! Atmosfera bardzo elegancka, żadnych koni!

Pewnego wieczoru Qwilleran spotkał się na krótko z Jud*dem Amhurstem w domu Hibbardów.
Wymienili braterski uścisk wielbicieli wody squunk. Coraz więcej spragnionych miejscowych
mieszkaoców sięgało po ten trunek. Teraz Connie poleciła go jako najlepsze źródło wiedzy o
codzienności w wielkim domu na wzgórzu. Qwilleran zadzwonił do Hibbardów i zaprosił Judda do Indian
Vil*lage na wieczór wspomnieo o domu Hibbardów. Qwille*ran przypominał sobie, że Judd był
emerytowanym inżynierem o charakterystycznej bujnej białej czuprynie. Nie była aż taka bujna i
niesforna jak ta Thorntona Haggisa, ale równie atrakcyjna dla Koko i Yum Yum.

Koty powitały go w foyer, machając przyjaźnie ogonami.

* Czy to są słynni autorzy „Piórkiem Qwilla"?

* No i po sekrecie! Mam nadzieję, że nie zdradzisz mnie przed resztą czytelników. Byłeś już kiedyś w
osiedlu Indian Village?

background image

* Brałem udział w kilku spotkaniach obserwatorów ptaków. Miałem nawet wystąpienie o ptakach
zamieszkujących posiadłośd Hibbardów. Kosztowało mnie to dużo pracy, ale było przyjemne.

* To mogłoby mi się przydad do książki. Masz notatki?

* Więcej niż notatki. Klub zrobił nagranie wykładu. Zapis powinien byd dostępny.

Usiedli na sofach, ustawionych naprzeciw siebie przy grubym chodniku.

* Jest nawet bardziej zmierzwiony niż dywan u Aldena. Jego pokój jest urządzony w nowoczesnym stylu.

Wyjaśnił, że trzech mężczyzn mieszkających w rezydencji ma swoje kwatery w kamiennym domku
gościnnym na zboczu wzgórza, z dala od głównego budynku.

* Cyrus, pierwszy Hibbard, pracował w przemyśle drzewnym i miał drzewa pod dostatkiem, nic w tym
złego, ale jego potomkowie musieli żyd w ciągłym strachu przed pożarem.

* Chciałbym to nagrad * powiedział Qwilleran. Oto jak wygląda zapis tego nagrania:

Dziadek Violet, Geoffrey, wykształcił się w szkołach Nowej Anglii i za granicę. Miał bardzo towarzyskie
usposobienie. Zapraszał znajomych przez całe lato, po kilku naraz. Przyjeżdżali pociągiem, który zastąpił
dyliżans. Zostawali na kilka tygodni. Mieszkali w domku gościnnym nad brzegiem malowniczego stawu.
Był to zwykły staw, pełen żab. Ich rechot budził gości nad ranem. Hibbard nadał domkowi dziwaczną
francuską nazwę, ale przekorni goście przechrzcili go na „Żabiarnię", a żabie udka a la Provencal były
częstą potrawą w menu. Kolacje były zawsze pod muszką, przy akompaniamencie tria smyczkowego. Do
stołu podawali kelnerzy.

Wiek dwudziesty nie celebrował już tak rozrywki. Ojca Violet, Jesmorea, bardziej interesowała literatura
niż zabawa

i domek gościnny stał pusty. Dopiero Violet przywróciła go do życia. Otrzymał też wtedy nowe imię.

Udogodnienia są wspaniałe. Każdy z apartamentów ma luksusowo umeblowany salon i łazienkę z
wanną. Dzięki gościnności Violet wieczory w głównym domu są zawsze specjalnym wydarzeniem. Ot i
cała historia!

Qwilleran wyłączył dyktafon i spytał:

* Jesteś myśliwym, tak jak reszta towarzystwa?

* Nie. Jestem molem książkowym. Do rezydencji zwabiła mnie rozległa biblioteka. Violet podarowała
wiele książek SES, ale zostały ich setki. Nie najświeższe tytuły, ale słynne arcydzieła. Portret damy, Młyn
nad Flossą... To, co lubię w Aldenie, to jego umiejętnośd dyskutowania o książkach. Nigdy przedtem nie
znałem nikogo, kto podzielałby to zainteresowanie. Poza tym oglądamy telewizję i gramy w karty.

Qwilleran dopytywał się delikatnie, czy małżeostwo Al*dena wywarło wpływ na zawody pingpongowe,
gry karciane i inne rozrywki.

background image

* Nie * odpowiedział. * Jest od niego dużo starsza, wiesz, i nie najlepszego zdrowia, więc kładzie się
wcześniej i Alden spędza wieczory z nami. A skoro mówimy o SES, byłem regularnym gościem w
antykwariacie Edda. Spędziłem dużo czasu na jego drabinie i kupiłem wiele puszek sardynek. Twoja
przemowa w klubie odświeżyła te wspomnienia.

Dwaj mężczyźni zamyślili się na chwilę. W koocu Qwil*leran spytał:

* Jak mieszkaocy domu zareagowali na nagły ślub Vio*let?

* Wszyscy mówili to, co należy w takich sytuacjach powiedzied, ale nie to, co myśleli naprawdę. Alden to
dobry facet, utalentowany i tak dalej, ale gra za ostro... Mówię więcej, niż powinienem. Nie cytuj mnie.

* Nie obawiaj się. To tylko z ciekawości. To, co mówisz, jest przeznaczone dla moich uszu. To, czego
potrzebuję, to odrobina lokalnego kolorytu, którym przesiąkły ściany starego budynku, mity i legendy.

* Poszperam po bibliotece. Ojciec Violet zostawił pamiętnik.

* Wspaniale!

* Zapytam ją, czy mogę go zobaczyd... a nawet jeśli powie, że nie, to i tak wiem, gdzie jest.

Wstał do wyjścia, a koty, które przysłuchiwały się uważnie każdemu słowu, rozstąpiły się, żeby zrobid mu
przejście.

* Miłe koty! * powiedział.

* Starają się. Powinieneś tu byd, kiedy zbliża się burza i dostają świra!

* Nie wypuszczasz ich?

* Nigdy!

* To dobrze! * powiedział Judd. * W tym roku w lesie pojawiły się kojoty.

Później tego popołudnia Qwilleran wyczuł wibracje dochodzące przez ścianę od północy. Koty także je
wyczuły i gapiły się w ścianę. Wiedział to, czego one nie wiedziały. To Pogodny Jimmy przesłuchiwał
muzykę do popołudniowej audycji.

Kiedy wibracje ustały, Qwilleran zadzwonił do sąsiada.

* Joe, potrzebujesz wzmocnienia przed audycją?

* Wskoczę do ciebie.

* Zabierz swój zestaw do wróżenia!

Koko i Yum Yum powitały go przy drzwiach. Wiedziały, że mieszka z Huraganem. Drinki były gotowe i
obaj mężczyźni usiedli na sofach naprzeciwko siebie. Koty zajęły swoje miejsca na chodniku.

background image

* Doniesiono mi, że widziano cię w „Palomino Pad*dock", jak zabawiałeś się z niezidentyfikowaną
kobietą. Co masz do powiedzenia?

* Kim ty jesteś? Gliną? Nigdy się nie „zabawiam"! Nawet nie wiem, co to znaczy! Twoi szpiedzy musieli
mnie pomylid z kimś innym. Prawda jest taka, że byłem z dziewczyną, którą mi przedstawiłeś, i
spędziliśmy miło czas, tyle że ona ma świra na punkcie komputerów. Namawiała mnie na zakup jednego.
Powiedziałem jej, że wolę pianino.

* Jaki masz utwór na dzisiaj? Odkąd uszczelnili ściany, muszę czekad na program, żeby się dowiedzied.

Pogodny Jimmy wykrzyknął melodyjnie:

* Słooca nie będzie! Burzowa pogoda!

Koty, słysząc gromkie pokrzykiwanie, wyskoczyły w powietrze i uciekły z pokoju.

* Dzięki! * krzyknął za nimi Pogodny Jimmy. * A tak na serio, Qwill, zbliża się gwałtowna burza.
Zgromadź drewno, baterie, wodę w butelkach i puszkowane zupy.

Jak zwykle o jedenastej Qwilleran i Polly rozmawiali przez telefon. Polly znalazła przepis na zupę
mulligatawny. On czytał w ciągu dnia Menckena. Ona zastanawiała się nad kupnem nowego płaszcza na
zimę. On żartował z Joego i jego nieznajomej. Oboje powiedzieli sobie czułe A bien*tót.

Qwilleran zasnął szybko i spał kamiennym snem do pierwszej w nocy, kiedy nagle przy jego łóżku
zadzwonił telefon. Qwilleran wymamrotał coś nieskładnie do słuchawki.

Usłyszał kobiece łkanie.

* Wybacz mi, Qwill, że dzwonię tak późno. Tu Maggie. Mam złe wieści. Muszę to komuś powiedzied.

* W porządku, Maggie. Co się stało?

* Straciliśmy Violet! Wybuchła płaczem.

Spodziewał się podobnego telefonu, ale nie tak szybko.

* To smutne, rzeczywiście * wymamrotał.

* Zadzwonili do mnie pół godziny temu. To było nieuniknione. Ale kiedy się w koocu stało, jestem w
szoku. Nie wiem, jak sobie z tym poradzę. Byłyśmy jak siostry.

* Płacz, Maggie. Łzy są dobrym lekarstwem, nie obawiaj się, że wypłaczesz oczy. Kiedy nie będziesz już
mogła płakad, poczujesz wielką ulgę i pomyślisz nad tym, jak uhonorowad pamięd o Violet.

* Masz rację, Qwill. Tak właśnie powiedziałby Jeremy. Zamilkła i Qwilleranowi zdawało się, że usłyszał
drżące

westchnienie, zanim odłożyła słuchawkę.

background image

Radził jej z głębi serca, nauczony doświadczeniem. Wyobrażał sobie, jak pociesza ją jej pięd kotek. Koty
wiedzą, jak to robid. Syjamczyki wyczuły, że coś się dzieje, i stały przed jego pokojem, drapiąc w drzwi.
Wstał i wpuścił je do środka.

Rozdział dwudziesty trzeci

W czwartek rano Qwilleran zastanawiał się nad Viołet. Karmiąc koty, a potem siebie, myślał ojej
wdzięcznej osobowości i inteligencji, umiłowaniu poezji i dramatu. O jej przerwanym młodzieoczym
romansie i małżeostwie w późnym wieku. Wahał się, żeby nazwad je romansem. Kto by je tak określił?
Co się teraz stanie? Cokolwiek by to nie było, czuł się zobowiązany do skooczenia książki. Wyobrażał
sobie, jaką sprawiłaby jej radośd. Fotografie przytulnych kątów, rodzinne skarby, architektoniczne
dziwactwa. Tekst także by ją zadowolił. Musiał się teraz skoncentrowad właśnie na nim. Trzeba było
powiązad historyczne wydarzenia uczuciem i humorem, a nie, jak mu się wpierw zdawało,
dziennikarskim obiektywizmem. Innymi słowy zamierzał napisad coś, co ona chciałaby przeczytad.
Zadedykuje książkę najprościej, jak można: „Dla Viołet". Umieści jej zdjęcie, wybrane z pomocą Maggie z
archiwum Hibbardów.

Najpierw jednak były rzeczy do zrobienia. Na pierwszym miejscu były zakupy dla Polly. Miał klucz do jej
mieszkania, co pozwalało na skontrolowanie zasobów lodówki. Podtrzymywała też swoje zaproszenie na
kolację z resztek jako nagrodę za jego uprzejmośd. Trzeba było załatwid sprawy w banku i na poczcie, w
drogerii i w „Toodle's Market". Przy okazji mógł też załatwid pilną sprawę u Andy'ego Brodie. Komisariat
policji był na tyłach ratusza. Dyżurny wpuścił Qwillerana do przeszklonego biura, gdzie komendant
gderał do komputera.

* Wejdź, chłopie, daj odpocząd kościom! * warknął komendant ze szkockim akcentem. * Jak tam surowe
życie w dziczy?

* Brakuje mi naszych wieczornych spotkao, Andy. Koty tęsknią za tobą. Koko chciał, żebym cię zapytał,
czy sprawa snajpera z Lockmaster została kiedykolwiek zamknięta.

* Nie.

* Było tam jakieś podejrzenie, że zaangażowany był członek rodziny. Czy zostało to zbadane?

* Tak, i odrzucono tę hipotezę z powodu braku dowodów. Musieli postępowad ostrożnie, bo ów krewny
był prominentnym obywatelem.

* Jak się zdaje, atmosfera w Lockmaster musiała byd dośd nieżyczliwa, skoro ów prominentny obywatel
przeniósł się do Moose County. Wiedziałeś o tym?

* Tak.

background image

* Robi tu karierę. Poślubił starszą od siebie kobietę, jedyną dziedziczkę czteropokołeniowej fortuny. Z
pewnością o tym wiesz. Pisali o tym w piątkowej gazecie.

* Tak.

* Panna młoda zmarła dzisiaj wczesnym rankiem * powiedział Qwilleran. * Na pierwszej stronie ukaże
się informacja. Przyczyną śmierci był tętniak mózgu.

* O Boże! I co twój sprytny kot myśli o tych hockach*klockach?

* Cóż, facet był dwukrotnie w naszym składzie i za każdym razem Koko schodził mu z drogi. Za drugim
podrzucił mu pod nogi skórkę od banana. Wyobrażasz sobie?

Wracając do domu na osiedle „Wierzby", Qwilleran zdał sobie sprawę, że apartament stwarzał Koko
większe pole do popisu niż to, które kiedykolwiek oferował skład. Zamiast jednego kuchennego okna
miał do dyspozycji aż trzy. Szerokie parapety wzdłuż poziomych okien pozwalały mu

swobodnie przeskakiwad z kuchni do pokoju. Kiedy Qwil*leran podjechał pod dom, Koko taoczył w
trzech oknach naraz. Nie było to łatwe, ale Koko był zwinny i szybki.

Podniecenie kota wskazywało na to, że na automatycznej sekretarce czekająna Qwillerana wiadomości.
Zostawili je Lisa Compton, Burgess Campbell, Lanspeakowie i inni pragnący porozmawiad z przyjaciółmi
w chwili żałoby.

Najpierw zadzwonił do Maggie.

* Och, Qwill! Dziękuję ci za to, co zrobiłeś ostatniej nocy. Dzisiaj czuję spokój, zabrałam się do
konstruktywnego działania.

* Świetnie! Mogę w czymś pomóc?

* Pomoc w ceremonii pogrzebowej bardzo by mi się przydała. Jestem wykonawcą ostatniej woli Violet.
Chciałabym przygotowad pożegnanie, które by się jej spodobało. Zastanawiałam się, czy nie wygłosiłbyś
mowy, masz taki wspaniały głos, potrafisz wlad w serca otuchę.

* Maggie, nie uważam, żeby to było stosowne. Ktoś taki jak Burgess Campbell byłby bardziej
odpowiedni. Jego rodzina zna Hibbardów od pokoleo. Pracowali razem z Vio*let w radzie SES. Jego
wykłady w college'u są przykładem stylu i zwięzłości, że nie wspomnę o jego donośnym szkockim głosie.
Z Alexandrem u boku zgotują przyjaciółce godne i wzruszające pożegnanie. Violet lubiła psy.

* Wspaniale! Wspaniale! Cieszę się, że się ciebie poradziłam, Qwill.

* Jeszcze jedno, Maggie. Poezja i dramat były wielką miłością Violet. Odczytanie fragmentów z jej
ulubionych autorów wydaje mi się jak najbardziej wskazane. Pol*ly mogłaby odczytad jeden albo dwa
krótsze utwory By*rona. Dla mnie byłoby zaszczytem odczytanie fragmentu Szekspira.

Później tego popołudnia zadzwonił Alden Wade. Qwille*ran złożył mu kondolencje i obiecał, że

background image

poprowadzi projekt książki do kooca, z nową dedykacją jako hołdem dla wspaniałej kobiety.

* Szczerze współczuję. Czy mogę jakoś pomóc? * spytał Qwilleran.

* Chciałem ci powiedzied o rozmowie, jaką odbyliśmy ostatniego wieczoru z Violet. Masz kilka minut?

* Oczywiście. Mieszkamy teraz w Indian Village. Podał Aldenowi wskazówki, jak dojechad, a Koko, jak

się zachowywad.

* Biedak właśnie stracił żonę. Koko, postaraj się okazad odrobinę ciepła, trochę zrozumienia!

Koko oddalił się ze spuszczoną głową i ogonem. Nikt nie widział go przez następnych kilka godzin.

Kiedy Alden przyjechał, Qwilleran uścisnął z uczuciem jego dłoo i poprowadził do jednej z kanap.

Gośd podziękował za drinka i przeszedł od razu do opowiadania.

* Wiesz prawdopodobnie, że dziadek Violet lubił się zabawid. To on zbudował ekstrawagancki domek dla
gości na zboczu wzgórza. Obecnie jest nazywany Szałasem na Starej Skale, nie przez brak szacunku, ale
pieszczotliwie. Jego goście zostawali tam tygodniami. Za dnia cieszyli się przyrodą, a wieczorem
przebierali się, aby stawid się w sali balowej głównego domu na kolację albo gry. Grasz w karty,

* Obawiam się, że nie. Jako dziecko grywałem w durnia albo wojnę, ale to wszystko.

* Cóż, Geoffrey oferował swoim gościom galerię gier z ponad stoma grami. Wszystko od szachów po
mahjonga. Młodsi mogli skorzystad z kart, a starsi z domina lub zasiąśd do wista. Było tam wszystko:
monopol, mała ruletka. .. Galeria działała między 1900 a 1950 rokiem.

* Wygląda na to, że macie tam muzeum, Aldenie.

* Tak to nazwała Violet. Nawet zwykłe talie kart są w pięknych pudełkach: rzeźbionych, ręcznie
malowanych, wykładanych masą perłową. Pomyślała, że opis galerii mógłby znaleźd się w książce, ale
musiałbyś ją zobaczyd.

* Świetnie. Może jutro?

Ustalili spotkanie. Alden wyszedł. Koko, węsząc, wyszedł spod sofy.

* Co się z tobą dzieje? * spytał Qwilleran.

Na kolację Qwilleran był zaproszony do Polly. W drzwiach przywitał go ochroniarz Brutus i Catta, która
miała usposobienie nieśmiałej chłopczycy. Pilnowały go, kiedy rozkładał pod oknem stół, nakrywał do
posiłku i wybierał muzykę do kolacji. Polly podała kociołek z resztek posypany pietruszką i prażonymi
migdałami. Qwilleran nigdy nie pytał, co było w środku. Podczas gdy z głośników dochodziły nokturny
Szopena, rozmawiali o nadchodzącej burzy i statusie Dundeego.

* Widzisz * powiedziała Polly * ludzie przychodzą go zobaczyd i kupują książkę. Dziewczyny twierdzą, że

background image

pięddziesiąt procent sprzedaży zawdzięczamy osobistemu urokowi tego kota. W takiej sytuacji możemy
wliczyd w koszty wszystkie wydatki na niego. Albo też wciągnąd go na listę płac i pozwolid mu płacid za
utrzymanie i ubezpieczenie zdrowotne. Czy w takiej sytuacji kot powinien dostad NIP i wypełnid zeznanie
podatkowe?

Wydawała się szczerze przejęta tą kwestią, więc Qwille*ran odpowiedział jej całkiem poważnie:

* Za nic w świecie nie chciałbym, żebyście mieli kłopoty z urzędem skarbowym, lepiej zapytaj doradcy
podatkowego albo zwród się do urzędu.

Po kolacji wyłączyli muzykę i omówili kwestię tekstów

na ceremonię pogrzebową Violet. Polly zaproponowała, że przeczyta krótki utwór Byrona Szła piękna jak
noc. Qwille*ran powiedział, że Violet przypominała mu Portię z Kupca weneckiego. Mógłby odczytad
słynną mowę z ostatniego aktu.

Był to jeden z tych książkowych wieczorów, które tak lubili i które zniknęły z ich życia na długie tygodnie,
kiedy Polly przygotowywała się do otwarcia księgarni.

Nagle niebo rozświetliła błyskawica.

* Nadchodzi burza * powiedział Qwilleran. * Już od kilku dni Joe zapowiadał gwałtowną wichurę i burzę.
Lepiej pójdę do domu, zanim mnie zaleje.

Kiedy podchodził do budynku numer cztery, na osiedle wjechał samochód.

* Podwieźd cię? * spytał Pogodny Jimmy. Wracał do domu po wieczornej audycji w PKX FM.

* Napijesz się po ciężkiej pracy na radiowych falach? *odpowiedział pytaniem Qwilleran.

* Dzięki, zaparkuję wóz i pędzę tam! * pokazał na tę stronę nieba, którą rozświetlały błyskawice. * Błyska
się, i to potężnie!

Po kilku minutach stawił się u Qwillerana.

* Gdzie są koty? * spytał.

* Koko jest na górze, przepowiada pogodę. Będzie się ubiegał o twoje stanowisko. Yum Yum jest pod
sofą, nie przepada za błyskawicami.

* A kto przepada? Miałem w zeszłym roku wykład w klubie o burzy. Zapytałem, kto lubi błyskawice. Nikt
nie podniósł ręki. Kilku ludzi powiedziało, że grzmoty są ekscytujące, o ile nie są zbyt blisko i ma się pod
ręką coś do picia.

* Czy to prawda, że nie powinno się stad pod drzewem podczas burzy?

* Jak najbardziej prawda. Drzewa są wysokie, ściągają prąd. Mocne uderzenie wysadza drzewo w
powietrze.

background image

* Jeszcze jedno pytanie, Joe, dlaczego błyskawica daje tyle światła?

* Czasami błyskawica zasłonięta jest przez chmury, które potem mocno rozświetla. Czasem zaś wydaje
się, że rozświetla całe niebo i nie wiadomo, z jakiego kierunku strzela. Właśnie takie uderzały od godziny.
Ale dosyd o burzy. Dowiedziałem się w Horseradish czegoś interesującego. Pojechałem tam przed
audycją na urodzinowe przyjęcie, gdzie spotkałem dziewczynę Ronniego Dicksona, tę, z którą miał się
ożenid. Pamiętasz jego wypadek, Qwill?

* Pamiętam. Oficjalny raport mówił o narkotykach i alkoholu.

* No cóż, zgodnie z tym, co mówi ta dziewczyna, to Al*den Wadę zasugerował Ronniemu dopalacze,
mówiąc, że powszechnie się ich używa, żeby zwalczyd tremę na scenie. Ona i jej przyjaciele uważają, że
Alden chciał się pozbyd Ronniego. W Horseradish chodziły plotki o zastrzeleniu pani Wadę. Pasierb
Aldena i Ronnie prowadzili prywatne śledztwo. Nikt nie wie, co się stało z chłopakiem, ale Ronnie już
nikomu nie zagraża.

* Ciekawe... * powiedział Qwilleran. * Kupujesz to, Joe?

* Hmmm... to inteligentna dziewczyna, bardzo poważna, szczera... Dziękuję za drinka, Qwill. * Podniósł
się. *Muszę dostad się do domu i przytulid Huragana. To duży, silny kot, ale kiedy przychodzi burza,
muszę siedzied przy nim i trzymad go za łapkę.

* Rób, co do ciebie należy, Joe * powiedział Qwilleran, odprowadzając sąsiada do drzwi.

Kiedy wrócił, Koko i Yum Yum siedziały na podłodze, wpatrując się w niego uważnie. Czas kolacji dawno
minął.

Rozdział dwudziesty czwarty

Qwilleran odprowadził syjamczyki do ich pokoju na antresoli, powiedział dobranoc i zamknął drzwi, co
było tylko symbolicznym pożegnalnym gestem. Koko mógł otworzyd je, kiedy tylko przyszła mu ochota
zejśd na dół i obserwowad nocne życie na brzegu rzeki.

Qwilleran dokooczył swojej wieczornej toalety i usada*wiał się właśnie do kilku stron lektury „Wilson
Quarterly", co czynił przed położeniem się spad, kiedy usłyszał łoskot i odgłosy sprzeczki. Podbiegł do
balustrady i spojrzał na dół, skąd dochodziło syczenie i warczenie.

Pierwszą myślą Qwillerana było, że to Koko wszczął bójkę z kojotem przez kuchenną szybę, ale nie, to
tylko sam Koko dostawał małpiego rozumu, jak zwykle przed większą burzą. Biegał w kółko, strącając
lampy, bibeloty, wywracając krzesła, przybory kuchenne i wszystkie inne przedmioty z biurka Qwillerana.

* Koko! Nie! *jego głos zagrzmiał potężnie i miał uspokoid kota, ale ten szalał nadal, pogrążając dom w
chaosie. *Smakołyk! * magiczne słowo nie zrobiło na kocie żadnego wrażenia. Zwierzę tarzało się teraz w

background image

mięsistym chodniku zasypanym słonymi migdałami z miski na orzechy.

Z daleka słychad było serię grzmotów i jeden głośny grom zakooczony suchymi trzaskami, jakby serią z
karabinu.

Koko wstał spokojnie, otrząsnął się elegancko i oczyścił futerko z soli. Potem wolno wszedł po schodach,
zostawiając Qwillerana z bałaganem. Ten nie miał jednak ochoty

sprzątad o tej porze, podniósł więc tylko kilka mebli i lampę. Było późno, a on był zmęczony. Pokręcił
głową nad zaśmieconym dywanikiem i poszedł w ślady kota.

Grzmoty roznosiły się nad zachodnim niebem. Błyskawice rozczapierzały się nad chmurami. Qwilleran
obserwował przez okno w dachu elektryczne wyładowania, jakich nie miał już nigdy więcej zobaczyd.
Nagłe zdało mu się, że świetlista kula przecięła wierzchołki drzew jakby w poszukiwaniu godnego celu.
Przejęty sceną nie usłyszał nawet policyjnych syren. Dostrzegł jednak nagły wybuch światła na
północnym niebie i usłyszał wycie wozów strażackich nadjeżdżających z trzech różnych kierunków!
Zmroziło mu krew w żyłach. Błyskawice uderzająw najwyższy cel! Tam, na północy, był wielki dom na
wzgórzu!

Włączył CB*Radio i usłyszał skrzeczący głos:

* Pożar w domu Hibbardów przy drodze do West Ken*nebeck. Prosimy o zgłaszanie się jednostek...

Pierwszą myślą Qwillerana było: jak dobrze, że Violet nie dożyła tego pożaru!

Tej nocy prawie nie spał. Koty wślizgnęły się cicho do jego pokoju, jakby wiedziały, że potrzebuje
pocieszenia. Łuna na niebie nie zblakła nawet, kiedy grzmoty i błyskawice ustały. Nie było nikogo, do
kogo mógłby zadzwonid w środku nocy, i nikt nie zadzwonił do niego do szóstej trzydzieści rano.

Ponaglający głos w słuchawce powiedział:

* Qwill, tu Junior. Słyszałeś...

* Tak, słyszałem.

* Wydajemy specjalny dodatek. Wczesny termin. Mógłbyś przyjechad pomóc?

Qwilleran ubrał się w pośpiechu, zrezygnował z kawy, wrzucił suche jedzenie do kocich misek i pojechał
do redakcji. Cokolwiek chcieli, żeby zrobił, pomoże mu ukoid nerwy i emocje.

Przygotował opis domu, podpisy do zdjęd Bushlanda i zasugerował osoby, które mogłyby udzielid
informacji. Wiadomości o pożarze zapełniały pierwszą stronę. Nagłówek głosił:

HISTORYCZNY DOM HiBBARDÓW SPALONY DO FUNDAMENTÓW

Podtytuł brzmiał:

BOHATER GINIE, RATUJĄC PSA

background image

Po tym, jak wydanie zostało ukooczone, Qwilleran poszedł wprost do domu, unikając miejskich plotek. I
tak prędzej czy później do niego dotrą.

Wykasował wszystkie wiadomości z sekretarki z wyjątkiem jednej. Inni mogą kupid gazetę albo
zadzwonią później. Jedyna osoba, z którą chciał rozmawiad, to Judd Amhurst. Polecił Judda wydawcy
jako najlepsze źródło informacji. Teraz zadzwonił na jego prywatny numer do Szałasu na Starej Skale.
Kiedy stary Geoffrey Hibbard wybudował ten domek u podnóży wzgórza, z dala od głównego domu, nie
przypuszczał nawet, że będzie to jedyny budynek, który zostanie na jego posiadłości, kiedy wszystko inne
spłonie.

Judd przyjechał do Indian Village o dziesięd lat starszy niż przed pożarem. Qwilleran zaś czuł się o
dziesięd lat starszy.

Uścisnęli sobie mocno dłonie, zapominając o braterskim uścisku wymienianym przez wielbicieli wody
squunk. Qwilleran wskazał mu sofę.

* Usiądź wygodnie.

Judd miał ze sobą walizkę, położył ją na stoliku kawowym.

* Dobrze jest móc uciec od tego na chwilę. Widok góry popiołów przyprawia mnie o mdłości. To
przygnębiające byd świadkiem kooca. Ostatniej nocy w szałasie graliśmy w karty. Robiło się już prawie
jasno, kiedy rozległ się ogłuszający grzmot i niebo rozświetliła oślepiająca błyskawica. Zbyt blisko!
Odskoczyliśmy od stolika i wybiegliśmy na dwór. Potem nastąpiła jakby eksplozja! Alden wezwał straż.
Widzieliśmy płomienie. Wyły syreny. Nagle Alden zawołał: „Pies! Pies! Pies!" Tasso był zamknięty w
pokoju przy kuchni. Próbowaliśmy zatrzymad Aldena, ale pobiegł wprost do płonącego domu,
wykrzykując imię psa. Strażacy krzyczeli do niego, ale on parł do przodu... Wtedy widziałem go po raz
ostatni. W gazecie napisali, że i Alden, i pies musieli się zaczadzid, ale według mnie spłonęli razem z tym
starym domostwem.

* Musiałeś byd zupełnie oszołomiony! * powiedział Qwilleran.

Judd pokiwał głową.

* Nie mogłem myśled, nie mogłem z sensem nic powiedzied. Nie mogliśmy oczywiście spad, ale byliśmy
uwięzieni w domku. Naokoło pełno było dymu. Wixowie znaleźli w pokoju Aldena butelkę i spili się.
Rozejrzałem się po jego regale na książki w poszukiwaniu czegoś, czym mógłbym zająd umysł, i oto co
znalazłem. Zaraz odzyskałem zmysły.

Judd sięgnął do teczki i otworzył ją.

* Oto egzemplarz Śmierci po południu skradziony zSES.

* Ależ wydrukowano tysiące egzemplarzy tej książki *przypomniał mu Qwilleran.

* Tak, ale ten egzemplarz ma autograf i pieczątkę SES z numerem katalogowym.

background image

Sięgnął do teczki i podał Qwilleranowi książkę. Qwilleran spojrzał na pieczątkę i mruknął.

* Co mogę powiedzied? Trudno uwierzyd, że Alden ukradł ją, a potem sam zgłosił kradzież!

* Pytanie raczej brzmi: co ja mam z nią zrobid? Nauczono mnie, że nigdy nie mówi się źle o zmarłych. Nie
mogę zwrócid jej do SES, nie mówiąc, gdzie ją znalazłem.

* Prześlij ją anonimowo pocztą, Judd. Najlepiej z Lock*master albo okręgu Bixby. Mam posłaoca, którego
możesz wykorzystad.

* Dziękuję, Qwill. Wiedziałem, że znajdziesz jakieś rozwiązanie!

* Gdzie się na razie zatrzymaliście?

* Bracia wrócili do rodziców. Ja wynajmę pokój w motelu w Kennebeck. Prawnik Violet ma przysład
kogoś po klucze, kto zajmie się szałasem. Nie chcę go więcej widzied.

Podczas wieczornej rozmowy Qwilleran i Polly użalali się nad tragedią domu Hibbardów. Wyrażali
podziw nad poświęceniem Aldena.

* Wiedziałam, że kocha psy. Ignorował Dundeego, ale często wspominał o psie Violet. Był jakiejś włoskiej
rasy, o której nigdy nie słyszałam * powiedziała Polly.

* Potrafię zrozumied jego determinację, żeby uratowad Tassa * powiedział Qwilleran. * Przypuszczam, że
zrobiłbym to samo dla Koko i Yum Yum, gdyby były uwięzione w płonącym budynku.

* Nie wiem, jak zastąpię Aldena. Był dobry w organizacji specjalnych wydarzeo. Wyjątek stanowiły
zajęcia dla dzieci. Nie czuł się swobodnie z dzieciakami.

* Wątpię, czy i one dobrze się z nim czuły, Polly. Mogę zaproponowad kogoś na jego miejsce. Jest na
emeryturze,

zażarty czytelnik, członek Klubu Literackiego, dawny klient Edda Smitha i na dodatek dziadek o białych
włosach. Dzieci będą do niego lgnęły. Nazywa się Judd Amhurst. Możesz go złapad w motelu w
Kennebeck.

* A bientót, kochanie, i dziękuję!

* A bientót!

Qwilleran zaszył się w swoim gabinecie we wnęce kuchennej, żeby poświęcid się zapiskom w pamiętniku.
Pisał starym złotym piórem, trochę z sentymentu, a trochę dlatego, że dobrze się nim pisało. Trzeba go
było tylko pilnowad, kiedy Yum Yum była w pobliżu, ale teraz oba koty pogrążone były w słodkim śnie w
swoim pokoju.

Piątek, dziesiąty października

, Dzieo, który pozostanie w zbiorowej pamięci, i zagadka, która nie zostanie nigdy rozwiązana. Kto ukradł

background image

rzadką książkę z SES i anonimowo ją zwrócił? Kim był snajper, który zabił pierwszą żonę Aldena Wadea?
Plotki ciągnąd się będą w nieskooczonośd.

Złośliwe obmowy zawsze otaczają ludzi, którym nazbyt się powodzi, którzy są zbyt poprawni, zbyt
utalentowani, za dobrze ubrani, zbyt jacyś. A.W. miał to wszystko. Pytania krążyły wokół niego jak
natrętne muchy. Odpowiedzi udzielano z uniesionymi brwiami i złośliwymi uśmieszkami. Co stało za
krótkim małżeostwem Violet i A.D.? Dlaczego jego pierwsza żona poślubiła go tak szybko po śmierci
pierwszego męża? Czy to było samobójstwo? Czy Ronnie Dickson brał dopalacze z własnej inicjatywy, czy
też A. mu to zasugerował? I dlaczego?

Co powiedziałaby Polly gdyby wiedziała o Aldenie i skradzionej książce? Prawdopodobnie zacytowałaby
swojego ojca: „Jest odrobina dobra w najgorszym z nas i odrobina zła w najlepszym".

Można się zastanawiad, czy był winny przypisywanych mu przestępstw. Można by się zastanawiad, czy
Koko wyczuł w nim coś złego. A co zrobid z nagłym zainteresowaniem Koko pewnymi sztukami
Szekspira? Matka Hamleta wyszła za mąż zbyt szybko po śmierci męża, Otello zamordował swoją żonę.

A „Opowiastki gwarą" Georgea Adea? Prawdziwe imię Al*dena brzmiało George Wadę. Byłby to
zabawny zbieg okoliczności, gdyby go brad na poważnie. Znam kartotekę Koko i szczerze mówiąc,
wszystko to przyprawia mnie o gęsią skórkę.

Dośd tego! Zaczynam popadad w przesadę!

* Yow! * zabrzmiało zbyt blisko ucha Qwillerana. Koko otworzył drzwi od swojego pokoju, zszedł
bezszelestnie na dół i wślizgnął się do kuchni, na oparcie krzesła Qwillera*na, gdzie się teraz kołysał.

* Co ty tu robisz? * zażądał wyjaśnieo Qwilleran. Koko skoczył na biurko i usiadł na stercie papierów

w pozie gotowości do rozmowy o interesach.

Jego obecnośd przyniosła wiele wspomnieo. Koko wykazywał wyjątkową niechęd do Aldena i unikał go. I
te skórki!

Qwilleran zamknął dziennik.

* W porządku * powiedział do Koko. * Zobaczmy, co znajdziemy w kuchni.

Nasypał trochę kabibbli do miseczek, a sobie nałożył dużą porcję lodów.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Braun Lilian Jackson Kot, który 27 Kot, który wykradał banany
Braun Lilian Jackson 21 Kot, który patrzył w gwiazdy
Braun Lilian Jackson 29 Kot, który miał 60 wąsów GTW
Braun Lilian Jackson 29 Kot, ktory mial 60 wasow
Braun Lilian Jackson 08 Kot, który wąchał klej
Braun Lilian Jackson 30 Kot, ktory wiedzial i inne opowiadania
Braun Lilian Jackson 28 Kot, ktory spuscil bombe
Braun Lilian Jackson 09 Kot, który zszedł pod podłogę
Braun Lilian Jackson 22 Kot, który obrabował skarbonkę
Braun Lilian Jackson 06 Kot, który bawił się w listonosza
Braun Lilian Jackson 03 Kot, który się włączał i wyłączał
Braun Lilian Jackson 04 Kot, który nie polubił czerwieni
Braun Lilian Jackson 24 Kot, którego nurtowal strumień
Braun Lilian Jackson Kot ktory sie wlaczal i wylaczal
Braun Lilian Jackson Kot ktory wachal klej
Braun Lilian Jackson Kot, który 07 Kot, ktory znal Szekspira
Braun Lilian Jackson Kot któty 02 Kot, ktory jadal welne
Braun Lilian Jackson Kot, który…26 Kot który mówił po indyczemu GTW
Braun Lilian Jackson Kot, który 03 Kot, który się włączał i wyłączał

więcej podobnych podstron